Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 265

Spis treści

TATIANA – TAJNA BROŃ

Dedykacja
Motto

Niezbędne wyjaśnienie

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28

Fotografie

Strona redakcyjna
Nieudolny i wyjątkowo okrutny marszałek Żukow nie pozostawił po sobie żadnej samodzielnej
i wartościowej myśli wojskowej, nie zaplanował i nie przeprowadził żadnej operacji, w której
chociaż minimalną rolę odgrywałaby sztuka wojenna, pokonanie wroga umiejętnościami
dowódczymi. Tylko miażdżącą przewagą w ludziach, sprzęcie, amunicji i materiałach pędnych.
Tylko śmiercią wielokrotnie większej liczby żołnierzy niż u wroga. Bezspornie potrafił jedno:
bezlitośnie egzekwować wykonanie każdego swojego rozkazu, bez względu na jego bezsens i krew.
Ale Rosja potrzebuje przecież wybitnego dowódcy w wygranej wojnie!
Michaił Weller

Totalitaryzm jest wydajniejszy od demokracji w tym, co się tyczy kłamstwa i przemocy. Jednak
demokracja jest wydajniejsza od totalitaryzmu gospodarczo i to ostatecznie zaważyło na losach
ZSRR. Lekcja upadku ZSRR polega na tym, że wydajna gospodarka pokonała wydajną przemoc.
Julia Łatynina
Niezbędne wyjaśnienie

Trzynastego września 1953 roku Nikita Siergiejewicz Chruszczow objął stanowisko pierwszego
sekretarza Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego (KC KPZR).
Trzynastego września 1963 roku minęło 10 lat jego rządów. Niedługo przed tą datą któremuś
z nadwornych lizusów przyszedł do głowy wspaniały pomysł, aby ogłosić, że miną wieki, a przyszłe
pokolenia na całej Ziemi ze wzruszeniem i wdzięcznością będą wspominać te lata i nazwą je
Wielkim Dziesięcioleciem.
Pomysł został podchwycony, powtórzony i rozpowszechniony we wszystkich radzieckich gazetach
i czasopismach. O Wielkim Dziesięcioleciu z mównic konferencji i zjazdów zaczęli opowiadać
najwyżsi rangą przywódcy. We wszystkich kinach Związku Radzieckiego ponownie pojawił się film
Nasz Nikita Siergiejewicz, który wszedł na ekrany w 1961 roku. O Wielkim Dziesięcioleciu każdego
dnia trąbili w radiu i telewizji. Określenie to stało się oficjalne, tworząc wraz z dwoma innymi
triadę: Wielka Socjalistyczna Rewolucja Październikowa, Wielka Wojna Ojczyźniana, Wielkie
Dziesięciolecie.
Trwało to dokładnie 13 miesięcy. Trzynastego października 1964 roku wskutek spisku Chruszczow
został odwołany ze wszystkich stanowisk i wysłany na emeryturę.
Wielkie Dziesięciolecie w jednej chwili stało się „okresem woluntaryzmu”, przy czym nie
wymieniano woluntarysty z nazwiska. Na dwadzieścia lat Chruszczowa i cały okres jego rządów
usunięto z naszej historii. O Wielkim Dziesięcioleciu nie pisano książek i artykułów, nie kręcono
filmów, nie układano wierszy i piosenek.
Nowy przywódca kraju, marszałek Związku Radzieckiego, czterokrotny Bohater Związku
Radzieckiego, Bohater Pracy Socjalistycznej, towarzysz Leonid Iljicz Breżniew był człowiekiem
obdarzonym wyjątkowymi talentami. Łączył funkcje sekretarza generalnego KC KPZR,
przewodniczącego Rady Najwyższej ZSRR, przewodniczącego Rady Obrony ZSRR. Oprócz tego
pisał książki, za które przyznano mu Nagrodę Leninowską w dziedzinie literatury.
W trzech książkach Breżniewa – o okresie przedwojennym, wojnie i powojennej odbudowie oraz
zagospodarowaniu ziem dziewiczych – o Chruszczowie nie ma ani słowa. Gdyby sugerować się
prawdziwymi książkami Breżniewa, można by pomyśleć, że Chruszczow nigdy nie istniał.
Mimo że to właśnie Chruszczow zwrócił uwagę na młodego inżyniera Breżniewa i wyniósł go na
szczyty władzy.
Mimo że przed wojną, na jej początku i po wojnie Chruszczow był bezpośrednim przełożonym
Breżniewa.
Mimo że pod dowództwem generała porucznika Chruszczowa generał major Breżniew brał udział
w zamachu stanu i aresztowaniu marszałka Związku Radzieckiego Berii.
Mimo że zagospodarowanie ziem dziewiczych było pomysłem Chruszczowa, a Breżniew kierował
nim pod jego osobistą kontrolą.
Mimo że w czasie Wielkiego Dziesięciolecia Breżniew był jego najbardziej oddanym
współpracownikiem.
Mimo że Breżniew wraz z Chruszczowem brał czynny udział w obaleniu marszałka Związku
Radzieckiego Żukowa.
Mimo że Breżniew w czasie Wielkiego Dziesięciolecia otrzymał swoją pierwszą Złotą Gwiazdę.
Wielkie Dziesięciolecie to doprawdy niezwykły okres naszej historii.
Zamierzam napisać trzy książki o okresie rządów Chruszczowa: Tatiana – tajna broń, Fiasko
i Matka diabła.
Żeby zrozumieć, kim byli Nikita Chruszczow i jego najbliżsi współpracownicy, powinniśmy
przyjrzeć się bliżej wydarzeniom poprzedzającym Wielkie Dziesięciolecie.
Rozdział 1

Dwudziestego dziewiątego lipca 1939 roku starszy major bezpieczeństwa państwowego Iwan
Aleksandrowicz Sierow został mianowany na stanowisko zastępcy naczelnika Głównego Zarządu
Bezpieczeństwa Państwowego – GUGB NKWD ZSRR. Starszy major miał 33 lata. Starszy major
bezpieczeństwa państwowego to w armii komdyw – po dwa romby na naszywkach.
Stanowisko zastępcy naczelnika GUGB Sierow zajmował tylko miesiąc – w sierpniu 1939 roku.
Dokonał wówczas czegoś, co skłoniło Stalina, aby szczodrze mu podziękował.
W NKWD najwyżej w hierarchii poza Moskwą stał ludowy komisarz spraw wewnętrznych
Ukrainy. W tym czasie na Ukrainie rządził Nikita Siergiejewicz Chruszczow. Jego oficjalne
stanowisko brzmiało: pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Ukrainy.
Trzydziestego pierwszego sierpnia 1939 roku Stalin zadzwonił i zapytał: Czy towarzysz
Chruszczow nie ma nic przeciwko mianowaniu Iwana Aleksandrowicza Sierowa na stanowisko
ludowego komisarza spraw wewnętrznych Ukrainy?
Stalin nie musiał pytać Chruszczowa o zdanie, ale był człowiekiem mądrym i potrafił, kiedy trzeba,
okazać szacunek podwładnym.
Czy Chruszczow mógł się sprzeciwić? Tym bardziej że nie znał Sierowa, który w NKWD pojawił
się niedawno.
Stalin nie powiedział Chruszczowowi, czego konkretnie dokonał Sierow na stanowisku zastępcy
naczelnika GUGB NKWD ZSRR. A skoro Wielki Wódz uznał za możliwe i potrzebne awansowanie
bojownika tajnego frontu na najwyższe stanowisko w czekistowskiej hierarchii poza granicami
Moskwy jako podziękowanie za miesiąc służby na poprzednim, równie eksponowanym stanowisku,
to tak miało być.
Następnego dnia, 1 września 1939 roku, Niemcy zaatakowały Polskę.
Drugiego września 1939 roku Sierow przybył do Kijowa. Prosto z dworca skierował się do KC
Komunistycznej Partii Ukrainy, żeby się przywitać z Chruszczowem.

2
Na stanowisku ludowego komisarza spraw wewnętrznych Ukrainy ciążyła klątwa. Zresztą jak na
wszystkich pozostałych stanowiskach w NKWD.
Pierwszym zwierzchnikiem NKWD na Ukrainie był komisarz bezpieczeństwa państwowego
pierwszego stopnia Wsiewołod Apołłonowicz Balicki. Aresztowano go, a następnie rozstrzelano
w dniu, w którym skończył 45 lat.
Stanowisko to objął po nim komisarz bezpieczeństwa państwowego drugiego stopnia Izrael
Moisiejewicz Leplewski. Jego też aresztowano i rozstrzelano w wieku 42 lat.
Miejsce Leplewskiego zajął komisarz bezpieczeństwa państwowego trzeciego stopnia Aleksander
Iwanowicz Uspienski. Miał 36 lat, kiedy zniknął, zorientowawszy się, jaki obrót przybierają sprawy.
Swoje zniknięcie Uspienski próbował przedstawić jako samobójstwo – zostawił na biurku notkę
„Ciała szukajcie w Dnieprze”. Ale nie można uciec przed karzącą ręką proletariatu. Nikt w tę notkę
nie uwierzył, za Uspienskim wysłano list gończy, pół roku później zaś pojmano go i rozstrzelano.
Tendencja była wyraźna: każdy nowy szef NKWD na Ukrainie był młodszy od poprzednika
wiekiem i stopniem. Ale wszyscy kończyli tak samo. Tu też wyraźna tendencja.
Przez prawie rok stanowisko było nieobsadzone. Na czele NKWD stali tzw. czasowo wykonujący
obowiązki1.
Zatem w Kijowie pojawia się nowy komisarz ludowy. Zgodnie z tendencją jest młodszy od swoich
poprzedników i ma niższy stopień – to starszy major bezpieczeństwa państwowego. Za chwilę szefem
NKWD na Ukrainie może zostać dwudziestoletni porucznik bezpieczeństwa państwowego
i rozstrzelają go od razu po objęciu stanowiska.
Chociaż Sierow mógł się stać wyjątkiem od tej reguły.
Chruszczow przyjął nowego komisarza ludowego poza kolejnością i wypytał o zdrowie, rodzinę,
plany na przyszłość oraz o to, co kierownictwo NKWD sądzi o ataku Niemiec na Polskę i czy Wielka
Brytania wywiąże się ze swych zobowiązań i wystąpi po stronie Polski.
Starszy major bezpieczeństwa państwowego bez wahania odpowiedział: „Wywiąże się”.
Trzeciego września 1939 roku Wielka Brytania i Francja wypowiedziały wojnę Niemcom.
Czwartego września 1939 roku ludowy komisarz spraw wewnętrznych Ukrainy Iwan
Aleksandrowicz Sierow został komisarzem bezpieczeństwa państwowego trzeciego stopnia.

Siedemnastego września 1939 roku oddziały Armii Czerwonej przekroczyły granicę z Polską.
Chruszczow z Sierowem musieli się sporo napracować, by uszczęśliwić obywateli przyłączonych
terenów i zmusić ich do pokochania nowej ojczyzny – Związku Socjalistycznych Republik
Radzieckich. Metoda była prosta i sprawdzona: wymordować złych, a zostaną tylko ci dobrzy.
Towarzysz Chruszczow miał w tym spore doświadczenie.
W 1937 roku towarzysz Stalin pozwolił pierwszym sekretarzom w terenie na eksterminację
wrogów, którzy przeszkadzają w budowaniu świetlanej przyszłości. Dla każdego ustalił normę. Ale
sekretarzom było mało.

Natychmiast do Biura Politycznego KC trafiły pytania od wszystkich sekretarzy – ile osób który ma rozstrzelać lub zesłać. Co
ciekawe, najbardziej żądny krwi był Nikita Siergiejewicz Chruszczow. Zachowały się dokumenty: w 1937 roku w obwodzie
moskiewskim potrafił doszukać się 20 tysięcy „kułaków”, których należało rozstrzelać. Tylko skąd się wzięli w pobliżu stolicy,
2
w dodatku pięć lat po kolektywizacji? To samo powtórzył na Ukrainie.

Musimy pamiętać, że w 1953 roku Chruszczow stanął na czele Związku Radzieckiego i od razu
nakazał przeszukać archiwa, a następnie zniszczyć jakiekolwiek ślady swojej niestrudzonej pracy.
To, o czym pisze „Krasnaja Zwiezda”, to jedynie przez przypadek, przez nieuwagę zachowany
pośredni dowód osobistego zaangażowania Chruszczowa w walkę z wrogami ludu.
I jeszcze coś: przed II wojną światową w Związku Radzieckim było 11 republik. Sekretarze
dziewięciu z nich, którzy prosili Stalina o zgodę na zwiększenie norm osób rozstrzelanych, sami
trafili później pod karzący topór proletariackiej sprawiedliwości. Zastąpili ich sekretarze, którzy też
rozstrzeliwali i zsyłali, prosili o zwiększenie norm, znowu strzelali, a potem dostawali kulę
w potylicę.
I tylko pierwszym sekretarzom dwóch republik udało się przetrwać 1937 i 1938 rok: Berii
w Gruzji i Chruszczowowi na Ukrainie.
Chruszczow i Beria byli nie tylko przodownikami czerwonego terroru, ale też sprytnymi ludźmi.
W przeciwnym razie podzieliliby losy wszystkich swoich towarzyszy.

Do portretu Nikity Siergiejewicza Chruszczowa, skoro już mówimy o czasach przedwojennych,


dodam pewien drobny rys. Dziesiątego lipca 1937 roku Biuro Polityczne podjęło uchwałę w sprawie
powołania obwodowych „trójek”.
W skład każdej trójki wchodzili szef lokalnego NKWD, prokurator i sekretarz partii rejonu,
obwodu, kraju czy republiki. Wszystkich podejrzanych trójki dzieliły na pierwszą i drugą kategorię.
Tych, którzy znaleźli się w pierwszej kategorii, rozstrzeliwano, w drugiej – posyłano na długie lata
do więzienia. Trójki, nie zagłębiając się w szczegóły, skazywały na podstawie list, na których
znajdowały się tysiące osób.
Z Komitetu Centralnego wysłano do wszystkich republik, krajów, obwodów i rejonów zapytania:
Jaki będzie skład osobowy trójki? Jaką normę rozstrzelanych należy ustalić na początek?
Gdy Komitet Centralny miał już odpowiedzi z terenu, zatwierdzał skład personalny władców życia
i śmierci oraz początkowe normy.
Punkt 12 decyzji Biura Politycznego z 10 lipca 1937 roku określał skład jednej z takich trójek:
„W obwodzie moskiewskim – tow. tow. Redens, Masłow, Chruszczow”. W tym samym punkcie
zatwierdzano pierwszą decyzję trójki obwodu moskiewskiego o rozstrzelaniu 6500 osób oraz
zesłaniu w odległe rejony kraju 32 805 osób3.
Pochylmy się nad składem rzeczonej trójki. Przyjrzyjmy się kolegom towarzysza Chruszczowa,
z którymi usuwał z Moskwy i obwodu moskiewskiego szpiegów, szkodników, kontrrewolucjonistów,
terrorystów i dywersantów.
Towarzysz Stanisław Francewicz Redens. Jego droga na szczyt wyglądała następująco: W służbach
bezpieczeństwa od 1918 roku. Śledczy moskiewskiej Czeka. Osobisty sekretarz towarzysza
Dzierżyńskiego. Przewodniczący WCzK w Odessie. Przewodniczący WCzK na Krymie. Szef
Wydziału Specjalnego Marynarki Mórz Czarnego i Azowskiego. Zastępca Dzierżyńskiego do spraw
Najwyższej Rady Gospodarki Narodowej. Szef zakaukaskiego GPU. Szef GPU na Białorusi. Szef
GPU na Ukrainie. Szef NKWD obwodu moskiewskiego. Komisarz bezpieczeństwa państwowego
pierwszego stopnia. Ożenił się z Anną Alliłujewą, siostrą żony Stalina. Jeden z organizatorów
procesu Zinowiewa i Kamieniewa. Dwudziestego stycznia 1938 roku został ludowym komisarzem
spraw wewnętrznych Kazachstanu. Aresztowany 22 listopada 1938 roku, uznany za winnego:

szpiegostwa na rzecz polskiego wywiadu oraz uczestnictwa w organizacji spiskowej wewnątrz NKWD, na której polecenie prowadził
wrogie działania polegające na katowaniu radzieckiej kadry partyjnej i dokonywał masowych nieuzasadnionych aresztowań obywateli
radzieckich, z których wielu rozstrzelano.

A towarzysza Redensa rozstrzelano 12 lutego 1940 roku.


Drugim w trójce był Konstantin Ippolitowicz Masłow. Prokurator Moskwy. Aresztowany 3 lipca
1938 roku i uznany za winnego, gdyż:

b y ł aktywnym członkiem kontrrewolucyjnej prawicowo-trockistowskiej dywersyjnej organizacji terrorystycznej działającej


w prokuraturze Moskwy i obwodu moskiewskiego, prowadził działalność wywrotową, należał do bojowej grupy terrorystycznej
przygotowującej zamachy terrorystyczne na kierownictwo WKP(b) i rząd radziecki.

Siódmego marca 1939 roku obywatel K.I. Masłow został skazany i tego samego dnia rozstrzelany.
Razem z nim rozstrzelano jego zastępców: W.I. Koblenca i I.H. Jewzierichina.
Zastanówmy się. Towarzysze Redens, Masłow i Chruszczow gorliwie szukali wrogów ludu
i w ekspresowym tempie wymordowali ich tysiące. Aż tu nagle okazuje się, że Redens był polskim
szpiegiem, spiskowcem, bezprawnie aresztował obywateli radzieckich i ich rozstrzeliwał! Masłow
zaś był terrorystą, który szykował zamach na przywódców pierwszego na świecie państwa
socjalistycznego!
Towarzysz Chruszczow pracował razem z dywersantem i szpiegiem Redensem oraz terrorystą
Masłowem, podpisywał te same długie listy z dziesiątkami tysięcy nazwisk, nie zastanawiając się
nad prawdziwością oskarżeń i nie mając nawet fizycznej możliwości przeczytania takiego mnóstwa
wymuszonych podczas przesłuchań zeznań.
Ale Redens i Masłow dostali po kuli w łeb, a Chruszczow – awans.
O Chruszczowie można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że był głupi. Przynajmniej
w tym czasie.

Gł ów nym zadaniem NKWD była walka z wrogami ludu. Nowy ludowy komisarz spraw
wewnętrznych Ukrainy, towarzysz Sierow, który przyjechał do Kijowa 2 września 1939 roku, trafił
do właściwego zwierzchnika. Do takiego, który prowadził tę walkę nieustannie i bezlitośnie.
Chruszczow i Sierow zrozumieli się. Zgrali. Ich stosunki ułożyły się jak najlepiej.
Dwudziestego szóstego kwietnia 1940 roku opublikowano rozporządzenie Prezydium Rady
Najwyższej ZSRR o odznaczeniu dużej grupy czekistów. Za co dokładnie były te nagrody, nikt nie
precyzował – za wybitny wkład w umocnienie…
W rzeczywistości były to nagrody za rozstrzelanie tysięcy polskich oficerów. Na liście
wyróżnionych znaleźli się szefowie terenowych zarządów NKWD: obwodu kalinińskiego – major
bezpieczeństwa państwowego D.S. Tokariew, obwodu smoleńskiego – kapitan bezpieczeństwa
państwowego J.I. Kuprijanow, obwodu charkowskiego – major bezpieczeństwa państwowego P.S.
Safonow.
Byli to szefowie NKWD obwodów, w których później zostaną odkryte masowe groby: w Miednym
w obwodzie kalinińskim, w Katyniu w obwodzie smoleńskim, w Piatichatkach w obwodzie
charkowskim.
Na czele tej listy przodowników walki o szczęście ludzkości znalazł się komisarz bezpieczeństwa
państwowego trzeciego stopnia Iwan Aleksandrowicz Sierow, którego uhonorowano najwyższym
odznaczeniem państwowym – Orderem Lenina.
6

Pewnego razu wypowiadałem się w kijowskiej telewizji. Z Wielkiej Brytanii – na żywo.


Powiedziałem to, co zawsze: w sierpniu 1939 roku Hitler i Stalin podzielili między siebie Polskę.
Przerwał mi rozwścieczony oponent: Bo tak powinno być! Stalin jedynie przyłączył do Ukrainy
ukraińskie ziemie. Spróbuj teraz powiedzieć Ukraińcom, że to nie jest ich ziemia! A spróbuj!
Ale ja się nie daję.
Po pierwsze, spór terytorialny dotyczył Związku Radzieckiego i Polski. Z Polską należało go
załatwiać.
A nie z Hitlerem.
Po drugie, od połowy lat 30. wisiała w powietrzu wielka wojna w Europie i na świecie.
Towarzysz Stalin o tym wiedział, mówił o tym otwarcie z nadzieją i radością. Między innymi
w marcu 1939 roku na XVIII Zjeździe WKP(b). Mając świadomość nieuchronności wielkiej wojny,
z rozwiązywaniem problemów terytorialnych można byłoby poczekać. Związek Radziecki dawał
sobie jakoś radę bez tych terenów przez dwadzieścia lat, więc mógłby jeszcze trochę wytrzymać.
Zyskując nowe terytoria, Stalin tracił bufor bezpieczeństwa w postaci Polski. Podział Polski
oznaczał, że pojawi się granica z Niemcami, przez co Hitler zyska możliwość wykonania
miażdżącego uderzenia na nasz kraj, w tym również niespodziewanego.
Po trzecie, skoro już bez wsparcia Hitlera nie mogliśmy odzyskać ziem ukraińskich i białoruskich,
towarzysz Stalin powinien załatwić sprawę inaczej: niech Hitler zabierze, co uważa za swoje, a ja
wezmę to, co moje, jednak niech między nami pozostanie okrojona, ale mimo wszystko niepodległa
Polska. Wówczas Niemcy i Związek Radziecki nie będą miały wspólnej granicy. Wówczas Niemcy
nie będą mogły zaskoczyć mnie atakiem!
Ten wariant z jakiegoś powodu nie spodobał się towarzyszowi Stalinowi. Chciał mieć granicę
z Niemcami. W tym celu oddał Hitlerowi nawet Warszawę, która kiedyś znajdowała się w granicach
Imperium Rosyjskiego, a której Niemcy nigdy nie mieli.
Skąd taki szczodry gest?
A stąd, że granicę na Bugu towarzysz Stalin traktował jako granicę tymczasową. I nie ukrywał tego.
Ludowy komisarz obrony ZSRR, marszałek Związku Radzieckiego Timoszenko oświadczył to
otwarcie w rozkazie opublikowanym we wszystkich radzieckich gazetach i odczytanym żołnierzom
każdej kompanii, baterii, eskadry:

Związek Radziecki znacznie urósł i przesunął swoje granice na zachód. Świat kapitalistyczny musiał się posunąć i ustąpić. Ale my,
4
żołnierze Armii Czerwonej, nie będziemy zadzierać nosa i na tym poprzestawać!
Czyli: przesunęliśmy swoje granice na zachód, ale na tym nie koniec. Chcemy więcej.
To nie jest przemówienie polityka czy artykuł w gazecie. To rozkaz wydany wszystkim formacjom
Armii Czerwonej. Ale na zachód od radzieckich granic znajdują się tylko państwa, które są
sojusznikami Niemiec, albo tereny już zagarnięte przez Niemcy.
Mówiąc krótko, w rozkazie dla Armii Czerwonej ludowy komisarz obrony ZSRR oficjalnie
oświadczył, że przyjdzie kolej i na Niemcy.
Stalin wytyczał wspólną granicę z Niemcami nie w imię wyzwolenia Ukraińców i Białorusinów,
lecz dla stworzenia warunków do niespodziewanej napaści na Niemcy i podbicia Europy.

Moment kluczowy

Mojemu rozwścieczonemu oponentowi z Kijowa radzę zastanowić się nad następującą sprawą:
towarzysz Stalin nie przyłączył ziem zabranych Polsce do Ukrainy i Białorusi.
Przyłączył je do Związku Radzieckiego.
Władza na tych terenach nie była ani ukraińska, ani białoruska. Była taka jak u nas – była radziecką
władzą komisarzy, czekistów, donosicieli, strażników i katów.

1 Po latach 1937–1938 wolnych stanowisk było sporo. Sprawowanie władzy przez czasowo wykonujących obowiązki było na porządku
dziennym. Z powodu niefortunnego skrótu (ros. WRID odczytywano jako wrieditielstwo, czyli szkodnictwo) oraz skojarzeń, jakie
wywoływał, trzeba było wprowadzić nowe określenie – cz.p.o., czasowo pełniący obowiązki (przyp. autora).
2 „Krasnaja Zwiezda”, 20 września 2006.
3 Mołotow, Malenkow, Kaganowicz, 1957. Stenogram czerwcowego plenum KC KPZR, Moskwa 1998, s. 747.
4 Rozkaz ludowego komisarza obrony nr 400, 7 listopada 1940 r.
Rozdział 2

Siódmego czerwca 1940 roku dowódcą Kijowskiego Specjalnego Okręgu Wojskowego został
generał armii Gieorgij Konstantinowicz Żukow.
Były ku temu powody. Szykowała się kolejna akcja wyzwoleńcza. Towarzysz Stalin postanowił
zabrać Rumunii Besarabię, żeby zamienić ją w Mołdawską Socjalistyczną Republikę Radziecką.
Mołdawianie i Rumuni są jak bracia bliźniacy. Nie mają za to nic wspólnego z Rosjanami, ani pod
względem języka, ani mentalnie. Ale to nieistotne. Besarabia należała kiedyś do Imperium
Rosyjskiego. Dlatego należało ją zabrać, naprawiając historyczną niesprawiedliwość. A przy okazji
też północną Bukowinę, która nigdy w składzie Imperium Rosyjskiego nie była.
Dziewiątego czerwca 1940 roku na rozkaz Żukowa oddziały Odeskiego i Kijowskiego Okręgu
Wojskowego w trybie natychmiastowym rozpoczęły koncentrację i rozmieszczanie na granicy
z Rumunią.
Dwudziestego czerwca 1940 roku w tajemnicy utworzono Front Południowy. Jego dowódcą został
generał armii Żukow.
Front Południowy to:
– dowództwa trzech armii ogólnowojskowych (5., 9. i 12.),
– dowództwa 13 korpusów (10 strzeleckich i 3 kawaleryjskich),
– 40 dywizji (32 strzeleckie, 2 strzeleckie zmotoryzowane, 6 kawaleryjskich),
– 14 brygad (11 pancernych, 3 powietrznodesantowe),
– 96 pułków artylerii (66 w składzie dywizji, 14 korpuśnych, 16 Odwodu Naczelnego
Dowództwa),
– 45 pułków lotnictwa myśliwskiego i bombowego.
Front Południowy to 460 tysięcy żołnierzy i oficerów, 12 tysięcy dział i moździerzy, 3112 czołgów,
2168 samolotów. Do zabezpieczenia nadmorskiego skrzydła Frontu Południowego zaangażowano
część sił Floty Czarnomorskiej i okręty Flotylli Dnieprzańskiej przerzucone w ujście Dunaju. Na
tyłach Frontu Południowego rozlokowały się oddziały NKWD. Razem – ponad pół miliona ludzi.
Żukow polecił oddziałom Frontu Południowego rozgromić rumuńską armię, gdyby zaczęła stawiać
opór.
Po skoncentrowaniu wojsk na granicy towarzysz Mołotow zażądał od Rumunii zwrotu Besarabii
i północnej Bukowiny.
Rumuński rząd, zdając sobie sprawę, że opór jest bezcelowy, rozkazał swoim wojskom się
wycofać.

Ale po co Stalinowi i Żukowowi Besarabia i północna Bukowina?


Tu mamy oficjalną radziecką odpowiedź. Udzielił jej członek Rosyjskiej Akademii Nauk
Przyrodniczych, doktor nauk historycznych, profesor pułkownik A.S. Orłow:

Z terytorium Besarabii radzieckie lotnictwo mogło kontrolować pola naftowe Rumunii, która była głównym dostawcą ropy dla Niemiec.
Północna Bukowina natomiast była potrzebna, gdyż przez jej tereny przebiegała strategiczna rokada kolejowa łącząca Odessę przez
Kiszyniów i Czerniowce ze Lwowem, dostosowana do europejskiego rozstawu szyn i umożliwiająca wykorzystanie taboru na liniach
5
kolejowych Europy.

Nic z tego nie rozumiem!


We wrześniu 1939 roku Związek Radziecki i Niemcy podpisały Traktat o granicach i przyjaźni.
Powtarzam: o przyjaźni!
W czerwcu 1940 roku Niemcy nie miały żadnych planów napaści na Związek Radziecki.
Tymczasem oddziały Frontu Południowego pod dowództwem generała armii Żukowa ruszyły na
Besarabię, żeby „kontrolować pola naftowe Rumunii, która była głównym dostawcą ropy dla
Niemiec”.
To ma być przyjaźń?
Hitler nie zagrażał wówczas Związkowi Radzieckiemu. Wręcz przeciwnie! W czerwcu 1940 roku
walczył z Francją i Wielką Brytanią, niemieckie tyły zaś nie były zabezpieczone.
To nie Hitler zagrażał Związkowi Radzieckiemu. To Stalin i Żukow przystawili naładowany
pistolet do serca, które tłoczyło ropę do Niemiec.
Produkcję paliw syntetycznych w godnych uwagi ilościach uruchomiono w Niemczech dopiero
w 1943 roku. W czerwcu 1940 roku Niemcy, zablokowane na morzu przez marynarkę brytyjską,
otrzymywały ropę tylko z Rumunii i Związku Radzieckiego.
To oznacza, że atak Armii Czerwonej na Rumunię oraz jednoczesne przerwanie dostaw ze Związku
Radzieckiego mogły w jednej chwili unieruchomić na wszystkich frontach wszystkie niemieckie
czołgi i transportery opancerzone, ciągniki artyleryjskie i samochody, myśliwce i bombowce,
krążowniki i pancerniki, niszczyciele i okręty podwodne.
Inaczej mówiąc, Front Południowy pod dowództwem Żukowa nie tylko odebrał Rumunii jakieś
terytoria, ale stworzył zagrożenie dla istnienia Niemiec w momencie, w którym toczyły one wojnę
z Francją i Wielką Brytanią. Jeżeli towarzysz Stalin wyda rozkaz, Armia Czerwona uderzy na
Ploeszti i w ten sposób II wojna światowa zakończy się zwycięstwem Związku Radzieckiego.
Nasi obwieszeni orderami profesorowie wyzywają mnie od najgorszych, ale otwarcie przyznają, że
działania Armii Czerwonej przeciwko Rumunii w czerwcu 1940 roku miały zagrozić roponośnym
rejonom kraju, który był głównym dostawcą ropy dla Niemiec. A to jest podstawowe przesłanie
Lodołamacza. Obywatele profesorowie, dziękuję za wsparcie!
Stalin i Żukow nie tylko chcieli zagrozić Niemcom. Potrzebowali jeszcze północnej Bukowiny,
parowozów i wagonów z europejskim rozstawem szyn. Po co „wykorzystywać tabor na liniach
kolejowych Europy”, skoro Armia Czerwona nie zamierzała tej Europy atakować?

Najstraszliwszą i najbardziej haniebną klęską w historii jest rozgromienie Armii Czerwonej w 1941
roku. Żadna armia na świecie nie straciła nigdy tylu czołgów, dział i samolotów, tyle broni
strzeleckiej i amunicji, nie opuściła tak wielkich terytoriów, nie oddała nieprzyjacielowi tylu
milionów jeńców.
Planowaniem działań Armii Czerwonej zajmował się Sztab Generalny, na którego czele od stycznia
1941 roku stał generał armii Żukow. Mimo to są ludzie, którzy przekonują, że Żukow nie przegrał
żadnej bitwy. A czy Sztab Generalny i jego genialny szef nie ponoszą odpowiedzialności za haniebną
klęskę 1941 roku?
Wina Żukowa za klęskę 1941 roku nie sprowadza się tylko do rażących zaniedbań podczas
planowania walk i do wycofania się z dowodzenia armią na początku wojny. Do klęski 1941 roku
doszło dlatego, że rok wcześniej Front Południowy Żukowa zagroził bezpieczeństwu Niemiec.
Besarabię i północną Bukowinę Żukow zabrał Rumunii bez walki. Ale to bezkrwawe zwycięstwo
miało krwawe konsekwencje. Hitler nagle zdał sobie sprawę, że nie jest panem Europy i że Niemcy
są całkowicie uzależnione od przyszłych działań Związku Radzieckiego.
Działania Armii Czerwonej w czerwcu 1940 roku zmusiły Hitlera do spojrzenia na sytuację
strategiczną z zupełnie innej perspektywy – Niemcy toczą wojnę z Wielką Brytanią, ale w każdej
chwili niemiecka armia, lotnictwo i marynarka, a także przemysł i transport mogą zostać
sparaliżowane, jeżeli tak zdecyduje Stalin.
Wybitny teoretyk strategii Basil Liddell Hart uważał, że złowrogie poczynania Armii Czerwonej
latem 1940 roku zmusiły Hitlera do zastanowienia się nad dalszymi planami Stalina i wyciągnięcia
jedynego możliwego wniosku.

Hitler przeprowadził z generałem pułkownikiem A. Jodlem poważną rozmowę o możliwości toczenia wojny ze Związkiem Radzieckim,
6
gdyby Armia Czerwona spróbowała zdobyć roponośne obszary Rumunii.

Był to pierwszy krok do opracowania planu napaści na Związek Radziecki. Nie w imię zdobycia
wyimaginowanej „przestrzeni życiowej”, ale dla ratowania Niemiec i Europy.
W lecie 1940 roku Hitler miał tyle przestrzeni, że z trudem ją kontrolował: od Narwiku do Lyonu,
od Kopenhagi do Pragi i Wiednia, od Warszawy do Paryża.

W 1976 roku Wojenizdat wydał wspomnianą już książkę Liddlla Harta po rosyjsku pod tytułem
Druga wojna światowa. Redaktorem i autorem przedmowy był znany bojownik o prawdę
historyczną, pułkownik O.A. Rżeszewski.
Widocznie przez nieuwagę z tekstu zniknął przytoczony wyżej fragment dotyczący przyczyn, które
zmusiły Hitlera do rozpoczęcia przygotowań do wojny ze Związkiem Radzieckim.
Za to i podobne drobne niedopatrzenia podczas przygotowań do wydania zagranicznych publikacji,
kiedy to pomijano najważniejsze sprawy, tym samym wypaczając albo zmieniając diametralnie sens,
Oleg Aleksandrowicz Rżeszewski był nagradzany orderami, awansami, stopniami naukowymi
i wojskowymi, został przewodniczącym Stowarzyszenia Historyków Drugiej Wojny Światowej,
Zasłużonym Działaczem Nauki RSFSR, doktorem nauk, profesorem itd., itd.
Ale Rżeszewski jest tylko żołnierzem frontu ideologicznego. A jak sam Żukow oceniał swoje
działania w czerwcu 1940 roku, które popchnęły Hitlera do rozpoczęcia przygotowań do napaści na
Związek Radziecki?
Żukow w ogóle nie wypowiadał się na temat swoich działań.
„Krasnaja Zwiezda” (15 grudnia 2009) nazywa wspomnienia Żukowa „bezcenną książką”. Ale
w tej „bezcennej książce” wybitny dowódca pominął milczeniem to, czym zajmował się w maju 1940
roku. W tym czasie Hitler rozgromił Francję, natomiast Żukow siedział w Moskwie i nie pełnił
żadnych oficjalnych funkcji. Rzekomo nic nie robił.
Ale był bardzo zajęty. Przygotowywał wojnę z Rumunią. Niedawny konflikt z Finlandią dowiódł,
że do małej wojny trzeba się przygotować równie gruntownie jak do dużej. Siódmego czerwca 1940
roku Żukow przyjechał do Kijowa z gotowym już planem rozgromienia Rumunii, na wypadek gdyby
ta nie oddała Besarabii i północnej Bukowiny bez walki. Utworzenie Frontu Południowego
i koncentracja wojsk nie wymagały nowych spotkań ze Stalinem w sprawie ustalenia szczegółów.
Wszystko już zostało uzgodnione i dopracowane. Pozostawało tylko przygotować armię.
Ale o tym Żukow w swoich pamiętnikach nie wspominał i tego nie rozważał. W pierwszym
wydaniu książki o Rumunii i Froncie Południowym nie ma ani słowa!
Drugie wydanie ukazało się już po śmierci Żukowa, ale w nim również nie ma nawet wzmianki
o Froncie Południowym.
Od początku lat 80. przez dwa dziesięciolecia często występowałem w brytyjskim radiu, głównie
w audycji Siewy Nowgorodcewa. I ciągle powtarzałem to samo: Żukow nie pamięta, że w czerwcu
1940 roku istniał Front Południowy, że sam nim dowodził i że działania tego frontu odegrały
kluczową rolę w losach naszego narodu i naszej ojczyzny!
Nie wiem, czy to moje powtarzanie do znudzenia tego samego, czy jeszcze coś spowodowało, że
nieżyjącemu strategowi stopniowo wracała pamięć i dwadzieścia lat po śmierci przypomniał sobie
wreszcie, że Front Południowy istniał i że on nim dowodził. Stosowny fragment dopisano do jego
wspomnień, co prawda akcentując humorystyczne momenty i bez zagłębiania się w poważne tematy.
Szkoda, że gdy strateg przypomniał sobie w końcu o Froncie Południowym, to już się nie
zastanawiał nad konsekwencjami swoich działań.

W pamiętnikach, licznych wywiadach i przemówieniach Żukow kreuje się na stratega, a Stalina


przedstawia jako tchórza, który kompletnie nie znał się na sztuce wojennej, przynajmniej w pierwszej
połowie wojny. Żukow oświadczył reżyserowi Grigorijowi Czuchrajowi: „Stalin bał się wojny.
A strach jest złym doradcą”7.
Pięknie!
Gdyby Stalin bał się wojny, to w maju 1940 roku wielki strateg powinien mu powiedzieć:
Towarzyszu Stalin, ta cała awantura o wyzwolenie Besarabii i północnej Bukowiny jest bardzo
niebezpieczna. Szczególnie teraz, kiedy wszystkie czołgi, samoloty i okręty, wszyscy najlepsi
generałowie i prawie wszystkie dywizje Hitlera walczą we Francji. Przecież wystraszymy Hitlera.
On nie ma czym bronić Rumunii. Po co nam Besarabia, i to akurat w takiej chwili? Mało mamy ziemi
w Związku Radzieckim? Wyobraź sobie, towarzyszu Stalin, że prowadzimy wielką wojnę z Japonią.
Nie mamy własnej ropy i kupujemy ją od niezależnego Azerbejdżanu, który nie może się sam obronić
przed potężnym nieprzyjacielem. Aż tu nagle w pobliżu kluczowego dla nas rejonu wydobycia ropy
ktoś skoncentrował półmilionową armię z trzema tysiącami czołgów, dwoma tysiącami samolotów
i dziesiątkami tysięcy dział. Przecież to, towarzyszu Stalin, może się odbić na nas. Postaw się
w położeniu Hitlera. Toż on na nasze pogróżki powinien jakoś zareagować. Jakie ma możliwości?
Wyeliminować zagrożenie dla Rumunii Hitler może, tylko pokonując Związek Radziecki. Z kolei my
swoimi działaniami prowokujemy Hitlera do działań odwetowych. Przecież sami się narażamy na
atak Niemiec. Hitler, żeby bronić Niemiec, będzie zmuszony do wojny z nami.
Stalin według Żukowa był głupi i tchórzliwy, sam Żukow zaś był mądrym i odważnym strategiem.
Więc dlaczego ten mądry i odważny człowiek nie powstrzymał Stalina przed popełnieniem fatalnego
błędu?

W naszym państwie były trzy siły: Partia, Armia i Bezpieczeństwo Państwowe.


Kiedy mówimy o Partii, myślimy również o strukturach zależnych i pokrewnych: aparacie
państwowym, sądach i prokuraturze, Komunistycznym Związku Młodzieży, prasie, która była
wyłącznie partyjna, związkach zawodowych.
Kiedy mówimy o Armii, uwzględniamy jeszcze przemysł zbrojeniowy, organizacje paramilitarne,
dziesiątki milionów rezerwistów.
Kiedy wspominamy o Bezpieczeństwie Państwowym (nie budźmy licha, kiedy śpi), bierzemy pod
uwagę cały aparat represji dyktatury proletariatu: tłumy donosicieli, milicję, wojska wewnętrzne
i ochrony pogranicza, więzienia, obozy.
W czerwcu 1940 roku w Kijowie spotkali się reprezentanci tych potężnych sił rządzących krajem:
– pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Ukrainy Chruszczow – Partia,
– dowódca Kijowskiego Specjalnego Okręgu Wojskowego (i Frontu Południowego) generał armii
Żukow – Armia,
– ludowy komisarz spraw wewnętrznych Ukrainy, komisarz bezpieczeństwa państwowego
trzeciego stopnia Sierow – Bezpieka.
Ukraina była jakby pomniejszoną kopią Związku Radzieckiego.
Chruszczow, Żukow i Sierow – trzej bojownicy o szczęście ludu.
Jeden walczył o świetlaną przyszłość w Moskwie, gdzie rozstrzelał dziesiątki tysięcy ludzi, a co
najmniej tyle samo na Ukrainie; drugi wyzwalał Polskę; trzeci – Rumunię.
Chruszczow, Żukow i Sierow – triumwirat, trzej mocarze, trzej muszkieterowie, trzej towarzysze
po bratersku polewający sobie rosyjski napój ludowy.
Rozumieli się doskonale.
W wielkim, potężnym, prawdziwym i wolnym języku rosyjskim jest wiele pięknych słów,
wspaniałych czy wręcz dosadnych określeń. Ale w tym wypadku nie potrafię wybrać niczego
trafniejszego. Pasuje tu tylko jedno określenie – zwąchali się.
Wkrótce wojna rozrzuciła ich po świecie, ale utrzymywali kontakt i pomagali sobie. Przez całą
wojnę i po jej zakończeniu. Ich wojenne losy raz się splatały, a później znowu dzieliły ich tysiące
kilometrów.

Siódmego listopada 1943 roku członek Biura Politycznego Komitetu Centralnego WKP(b), pierwszy
sekretarz Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Ukrainy, generał porucznik Chruszczow
i zastępca naczelnego dowódcy, marszałek Związku Radzieckiego Żukow zameldowali Stalinowi:
Kijów zdobyty!
W rocznicę Rewolucji Październikowej!
O takich zwycięstwach wiele lat później poeta Jurij Leonidowicz Niestierienko napisze:

I wiedział każdy żołnierz zatem,


Wyrwany z domu wojną złą,
Że jak zwycięstwo z wielką datą,
To zawsze tylko wielką krwią.

Kijów był tego jaskrawym przykładem. Wielka rocznica. Cena nie gra roli!
Będzie jeszcze wiele miast zdobytych w jakąś rocznicę. Ukoronowaniem tego procederu był Berlin.
Planowano zdobyć go 1 maja 1945 roku, w święto solidarności ludzi pracy na całym świecie.
W listopadzie 1943 roku Nikita Chruszczow został w Kijowie, by odbudować Ukrainę, a Żukow
ruszył na Berlin. Za nim zaś Sierow.
Po wojnie szczęście uśmiechało się to do jednego, to do drugiego. Lub nagle odwracało się od
nich.
Stalin usunął Chruszczowa z najwyższego stanowiska na Ukrainie. Ale niedługo potem awansował.
Przywrócił na stanowisko. A potem po raz drugi powierzył Chruszczowowi Moskwę.
Wiosną 1945 roku zastępcą Żukowa do spraw administracji cywilnej w Niemczech mianowano
komisarza bezpieczeństwa państwowego drugiego stopnia Sierowa.
W rękach Żukowa i Sierowa znalazły się nieprzebrane bogactwa. Obu poprawił się humor. Mówiło
się nie tylko o kosztownościach z niemieckich banków czy workach nieuwzględnionych w ewidencji
pieniędzy, które jeszcze były w obiegu, kilometrach drogich tkanin, wagonach kosztownych mebli,
ale też o obrazach z galerii w Dreźnie, złocie i brylantach, koronie niemieckiej cesarzowej.
Stalin dowiedział się o rozpasaniu rozzuchwalonych maruderów.
W wypadku Sierowa skończyło się na strachu. Wkrótce nawet awansował.
Żukow też mógł się wywinąć. Ale tu oprócz maruderstwa, kradzieży na dużą skalę, bezprawnego
rozdawania orderów, a także innych przestępstw wyszło na jaw jeszcze jedno: wyjątkowa
zarozumiałość. Żukow przypisywał sobie zwycięstwa w bitwach, z którymi nie miał nic wspólnego.
Stalin zwolnił Żukowa ze stanowiska i zesłał go, by dowodził Odeskim Okręgiem Wojskowym,
dwa lata później zaś – Uralskim.
Żukow nie tracił jednak nadziei. Jego kolega Chruszczow był członkiem Biura Politycznego, czyli
należał do pierwszej dziesiątki przywódców, którzy rządzili Związkiem Radzieckim.
Jego kolega, Bohater Związku Radzieckiego, generał pułkownik Sierow był pierwszym zastępcą
ministra spraw wewnętrznych ZSRR.
Żukow mógł liczyć na to, że przyjdzie dzień, kiedy Chruszczow pomoże mu wrócić na szczyty
władzy. A Sierow go poprze.
Taka możliwość pojawiła się w lecie 1952 roku.

Moment kluczowy

Zajrzyjmy do książki Istorija pogranicznoj służby Biełarusi, która ukazała się nakładem
Państwowego Komitetu Wojsk Ochrony Pogranicza Białorusi (IWC Ministerstwa Finansów, Mińsk).
Na stronie 251 czytamy:

Po wyjściu wojsk radzieckich i faszystowskich na linię rozgraniczenia 28 września 1939 roku ZSRR i Niemcy podpisały traktat
o granicach.

Ach tak!
Dwudziestego trzeciego sierpnia 1939 roku podpisano na Kremlu pakt o nieagresji między
Związkiem Radzieckim i Niemcami. Sygnowali go towarzysz Mołotow i Herr Ribbentrop. Pakt
przeszedł do historii z ich nazwiskami.
Pakt ów był wyjątkowo dziwny.
Związek Radziecki i Niemcy nie miały wspólnej granicy. Pomiędzy nimi znajdowała się Polska.
Dlatego Niemcy nie mogły zaatakować Związku Radzieckiego, a Związek Radziecki – Niemiec.
Chwileczkę! Ale po co podpisali pakt o nieagresji, skoro agresja była fizycznie niemożliwa?
Nietrudno się było domyślić, że pakt o nieagresji był w rzeczywistości paktem o agresji na Polskę.
Umowa o podziale Polski została przypieczętowana w dodatkowym tajnym protokole. Jeżeli Polska
zostanie podzielona, powstanie wspólna granica Związku Radzieckiego i Niemiec. Właśnie w tym
celu podpisano pakt o nieagresji pomiędzy ZSRR i Rzeszą.
Podział Polski oznaczał, że Wielka Brytania i Francja wypowiedzą wojnę Niemcom, czyli
wybuchnie europejska, a więc i światowa wojna.
Stalin to rozumiał. Hitler – nie.
Podpisano pakt, a Hitler zaatakował Polskę, wdając się w wojnę z Wielką Brytanią i Francją,
a więc z USA i całym światem.
W ten sposób towarzysz Stalin popchnął Hitlera do II wojny światowej, sam zaś pozostał z boku,
czekając na odpowiedni moment.
Przywódcy Związku Radzieckiego przez dziesięciolecia zaprzeczali istnieniu dodatkowego tajnego
porozumienia dotyczącego podziału Polski. Znaczyło to: Nie dzieliliśmy Polski z Hitlerem, a więc II
wojnę światową rozpętał ktoś inny, i nie był to Stalin.
Sam Mołotow zdecydowanie zaprzeczał istnieniu dodatkowego tajnego protokołu. Pisarz Feliks
Czujew przeprowadził z nim dziesiątki rozmów. „Kilka razy pytałem o to Mołotowa. Odpowiedź
była zawsze jedna”8.
Czujew sam skłonny jest uwierzyć w podobną odpowiedź. Że niby opublikowano dodatkowe tajne
protokoły, ale czy przypadkiem nie jest to fałszywka?
Załóżmy, że 23 sierpnia 1939 roku Mołotow i Ribbentrop, czyli Stalin i Hitler, nie doszli do
porozumienia w sprawie podziału Polski i nie podpisano żadnego dodatkowego protokołu. Wobec
tego powtarzam pytanie: Po co więc Ribbentrop i Mołotow podpisali pakt o nieagresji między
Związkiem Radzieckim i Niemcami, skoro agresja była niemożliwa bez podziału Polski?
Teraz wróćmy do cytatu z książki, którą wydała tak szacowna instytucja jak Państwowy Komitet
Wojsk Ochrony Pogranicza Białorusi: „Po wyjściu wojsk radzieckich i faszystowskich na linię
rozgraniczenia…”
Niemcy napadły na Polskę 1 września 1939 roku. Towarzysz Stalin poczekał, aż Wielka Brytania
i Francja wypowiedzą wojnę Niemcom, a Niemcy zniszczą główne siły polskiej armii, po czym
wydał stosowny rozkaz Armii Czerwonej. Siedemnastego września 1939 roku Armia Czerwona
zadała Polsce cios w plecy. Wkrótce oddziały radzieckie i niemieckie, nacierając z dwóch stron,
spotkały się na linii rozgraniczenia.
Stop!
Kto i kiedy wyznaczył jej przebieg? Załóżmy, że to nie Mołotow i Ribbentrop podzielili 23
sierpnia 1939 roku na Kremlu Polskę i ustalili linię rozgraniczenia.
Pytanie do kierownictwa Państwowego Komitetu Wojsk Ochrony Pogranicza Białorusi: Skąd się
wzięła linia rozgraniczenia? Kto ją wytyczył, uzgodnił i zatwierdził u Stalina i Hitlera?
Zgódźmy się na chwilę z tezą, że opublikowane fotokopie tajnych protokołów dodatkowych paktu
Ribbentrop–Mołotow są fałszywką, antyrosyjską podłością.
Ale jeżeli nie Mołotow i Ribbentrop w obecności Stalina i za zgodą Hitlera wyznaczyli na mapie
linię rozgraniczenia, to kto, gdzie i kiedy to zrobił?
Proszę o odpowiedź, towarzysze generałowie pogranicznicy.
To jest tylko jedno pytanie. A oto druga kwestia.
Dwudziestego ósmego września 1939 roku Ribbentrop jeszcze raz przyjechał do Moskwy. Linia
granicy pomiędzy Związkiem Radzieckim i Niemcami została ostatecznie ustalona i uzgodniona, po
czym podpisano Traktat o granicach i przyjaźni.
O tym traktacie kilkakrotnie już wspomniałem w tej książce.
Teraz jeszcze raz przeczytajmy cytat z książki białoruskich generałów pograniczników. Nazwali ten
traktat O granicach.
No to mamy, obywatele czytelnicy, jaskrawy przykład fałszowania historii. Z oficjalnej nazwy
porozumienia między dwoma mocarstwami wyrzucono tylko jedno słowo. A sens zmienił się
radykalnie: sugeruje się, że nie było żadnej przyjaźni z Hitlerem.
W ten sposób generałowie fałszerze z bratniej Białorusi, wychowani na uczelniach wojskowych
KGB ZSRR, przeinaczają naszą wspólną historię.

5 „Wojenno-Istoriczeskij Żurnał”, 1991, nr 10, s. 17.


6 B. Liddell Hart, History of the Second World War, Cassell 1970, s. 15.
7 „Krasnaja Zwiezda”, 19 września 1995.
8 F. Czujew, Mołotow. Połudierżawnyj włastielin, OŁMA-PRESS, Moskwa 2002, s. 28.
Rozdział 3

Aby zrozumieć logikę niewidzialnych walk i bitew, które po II wojnie światowej przetoczyły się
przez nasz kraj od Moskwy aż do najdalszych kresów, od południa za krąg polarny, musimy
przypomnieć sobie podstawowe informacje.
Wszyscy klasycy komunizmu łączyli szlak ku świetlanej przyszłości z wojną.
Karol Marks: „Mówimy robotnikom: Być może będziecie musieli przeżyć jeszcze 15, 20, 50 lat
wojny domowej, żeby zmienić istniejącą sytuację i nauczyć się rządzić”9.
Fryderyk Engels o tym, jakie skutki będzie miała dla ludzkości wojna światowa: „Tylko jedno jest
absolutnie pewne: powszechny głód i powstanie warunków dla ostatecznego zwycięstwa klasy
robotniczej”10.

W 1914 roku wybuchła długo oczekiwana wojna światowa. Lenin na początku się cieszył: wszystko
szło jak z płatka, tak jak przewidywali Marks i Engels.
Jednak wojna się przeciągała, a „ostateczne zwycięstwo klasy robotniczej” jakoś nie następowało.
Lenin nie tracił nadziei: może wybuchnie kolejna, podobna wojna, czyli II wojna światowa. A ona
doprowadzi do rewolucji światowej. We wrześniu 1916 roku Lenin stworzył Program wojenny
rewolucji proletariackiej : „Ludzkość czeka – w najgorszym wypadku – druga wojna
imperialistyczna, jeżeli ta wojna nie przerodzi się w rewolucję”.
Sam Lenin stracił nadzieję na to, że rewolucja wybuchnie za jego życia. Dziewiątego stycznia 1917
roku, siedząc w spokojnej i dostatniej Szwajcarii, oświadczył: „My, starzy, być może nie dożyjemy
decydujących bitew tej nadchodzącej rewolucji”.
Na szczęście Lenina i na nieszczęście ludów naszego kraju rewolucja wybuchła już miesiąc
później, co więcej – tam, gdzie nikt się jej, z Leninem włącznie, nie spodziewał – w Rosji.
W ten sposób I wojna światowa mimo wszystko przyniosła spodziewane skutki – zwycięstwo
komunistów na jednej szóstej części lądu. Pozostawało doczekać II wojny światowej.
Józef Stalin: „Zbliża się nowa wojna imperialistyczna, (…) z pewnością wywoła rewolucję
i postawi pod znakiem zapytania samo istnienie kapitalizmu w szeregu państw”11.
„Pierwsza światowa wojna imperialistyczna umożliwiła zwycięstwo rewolucji w jednym
z największych państw (…), druga światowa wojna imperialistyczna również może doprowadzić do
zwycięstwa rewolucji w jednym lub kilku państwach”12.
Te nadzieje zostały zwerbalizowane niecałe pół roku przed pierwszym strzałem w II wojnie
światowej.
W tym samym roku pojawił się nowy regulamin polowy Armii Czerwonej PU-39: „Jeżeli wróg
narzuci nam wojnę, Robotniczo-Chłopska Armia Czerwona będzie najbardziej agresywną ze
wszystkich najagresywniejszych dotąd armii. Wojnę będziemy toczyć agresywnie, zdecydowani
doprowadzić do rozgromienia przeciwnika na jego terytorium”.
Tu użyto listka figowego: „jeżeli wróg narzuci nam”.
Z niecierpliwością i nadzieją wyglądamy wojny, która wyzwoli proletariuszy państw
kapitalistycznych, ale to nie my tę oczekiwaną wojnę rozpętamy. Zostanie nam narzucona.
I dalej otwartym tekstem: „Armia Czerwona będzie najbardziej agresywną ze wszystkich
najagresywniejszych dotąd armii”. Czyli Armia Czerwona prześcignie wszystkich agresorów
w historii, przyćmi chwałę wielkich zdobywców: Attylę, Czyngis-chana, Batu-chana, Tamerlana,
Napoleona.

Towarzysz Stalin nie zdążył zostać najbardziej agresywnym napastnikiem. Musiał walczyć
z agresorem, który wyprzedził go o kilka tygodni, dni czy choćby tylko o jeden dzień.
Druga wojna światowa obaliła wszystkie komunistyczne teorie.
Zgodnie z pismami Marksa, Lenina i Trockiego przeklęci burżuje powinni walczyć z komunizmem
dlatego, że władza proletariuszy w jednym państwie będzie przykładem dla proletariuszy wszystkich
innych państw: tak będzie wyglądało wasze szczęśliwe życie, jeżeli postąpicie jak my i wyrzucicie
znienawidzonych burżujów!
Ale burżuje jakoś nie atakowali Związku Radzieckiego. Co więcej, USA i Wielka Brytania robiły
co mogły, żeby ratować Stalina w nieszczęściu.
Związek Radziecki napadli socjaliści, nie kapitaliści. Wojna na kontynencie europejskim w dużej
mierze toczyła się pomiędzy dwoma pierwszymi na świecie państwami socjalistycznymi: Związkiem
Radzieckim i Trzecią Rzeszą. Zgodnie z tym tokiem rozumowania wojna ta powinna być nazywana
pierwszą socjalistyczną.
Druga wojna światowa zakończyła się, jednak zawiodła nadzieje, jakie pokładali w niej towarzysz
Stalin i jego koledzy. Nie udało się skierować na naszą drogę rozwoju całej Europy. Co dalej?
Trzeba było przygotować się do III wojny światowej. Oczywiście, nie biorąc przy tym na siebie
odpowiedzialności za podżeganie do niej i przykrywając się starym listkiem figowym: jeżeli
wrogowie narzucą nam wojnę, to w końcu ona wybuchnie i zwycięży upragniona rewolucja
światowa.

W 1951 roku Instytut Filozofii Akademii Nauk ZSRR wydał podręcznik pod tytułem Materializm
historyczny.
Książka zwalała z nóg już samym zespołem autorów. To znaczy nie nazwiskami, lecz ich brakiem.
Zostały ukryte. Napisano po prostu: „autorzy”.
Podano tylko, że owo dzieło powstało „pod redakcją członka Akademii Nauk ZSRR F.W.
Konstantinowa”.
O Fiodorze Wasiljewiczu Konstantinowie wiem, że był ulubionym filozofem towarzysza Stalina.
Po Stalinie zaś został ulubionym filozofem towarzyszy: Chruszczowa, Breżniewa i Andropowa. Był
Bohaterem Pracy Socjalistycznej, doktorem filozofii, profesorem, członkiem Akademii Nauk ZSRR,
kandydatem na członka KC KPZR, a od 1955 roku kierował Wydziałem Agitacji i Propagandy KC
KPZR.
W 1951 roku podręcznik ten nie mógł się ukazać bez zgody Stalina. W owych czasach najgorsze
kary spotykały tych, którzy popełnili najdrobniejszy choćby błąd w walce ideologicznej. W 1951
roku najmniejsze odchylenie się od oficjalnej linii filozofii marksistowsko-leninowskiej traktowano
jak zdradę. Karę wymierzano natychmiast.
Wszystkim, którzy twierdzą, że Stalin zrezygnował rzekomo z idei światowej rewolucji, radzę
poczytać do poduszki Materializm historyczny. Główna idea podręcznika brzmi: światowa
rewolucja jest nieunikniona, a rewolucja październikowa jest początkiem rewolucji światowej.
Następnie jest znany nam już listek figowy: gdy tylko wrogowie rozpętają trzecią wojnę światową,
będzie to początek ich końca, proletariusze powstaną i zwyciężą na całym świecie.

Jeżeli imperialiści zdecydują się na szaleństwo i spróbują rozpętać nową wojnę światową, ich awanturnictwo doprowadzi do upadku
cały system światowego kapitalizmu. To przekonanie wynika z doświadczeń pierwszej i drugiej wojny światowej. Pierwsza wojna
światowa zakończyła się zwycięstwem rewolucji socjalistycznej w Rosji. Druga wojna światowa doprowadziła do upadku kapitalizmu
w szeregu państw Europy i Azji.

Tylko ze zniknięciem państw imperialistycznych znikną próby wojskowych interwencji i związane z nimi próby przywrócenia
kapitalizmu. A otoczenie kapitalistyczne zniknie wyłącznie w wyniku rewolucji socjalistycznej we wszystkich najważniejszych krajach
kapitalistycznych.
Październikowa rewolucja socjalistyczna jest nie tylko rewolucją w ramach narodowych. W swej istocie jest rewolucją
międzynarodową, częścią światowej rewolucji proletariackiej. Właśnie ze zwycięstwem rewolucji radzieckiej nadejdzie epoka
światowej rewolucji proletariackiej. Październikowa rewolucja socjalistyczna zapoczątkowała epokę rewolucji proletariackich
w krajach kapitalistycznych, epokę kolonialnych rewolucji antyimperialistycznych będących częścią światowej rewolucji proletariackiej.

Rewolucja październikowa była początkiem światowej rewolucji proletariackiej i podstawą jej rozwoju.

Stalin nie rzucał słów na wiatr.

Legły w gruzach wcześniejsze nadzieje, że wielka wojna doprowadzi do zwycięstwa rewolucji światowej i powstania światowego
systemu socjalistycznego. Dlatego Stalin, podczas gdy ludzie cieszyli się ze zwycięstwa, szukał odpowiedzi na odwieczne rosyjskie
pytanie: Co robić? Przygotować się do nowej wojny światowej czy zająć się rozwiązywaniem problemów wewnętrznych
i zachowaniem przyjaznych stosunków z sojusznikami z koalicji antyhitlerowskiej? Jako prawdziwy marksista Stalin nie zastanawiał się
długo. Główny cel – rewolucja światowa – pozostawał niezmienny, a można go było osiągnąć tylko poprzez trzecią wojnę światową,
13
która miała szansę stać się ostatnim i decydującym starciem z imperializmem .

Dwudziestego siódmego listopada 1945 roku Stalin podpisał tajny dokument O dziesięcioletnim
planie wojennej budowy okrętów na lata 1946–1955.
Plan przewidywał budowę:
– 4 ciężkich krążowników typu Stalingrad (maksymalna wyporność 43 tysiące ton, uzbrojenie – 9
armat kalibru 305 mm, prędkość – 34 węzły),
– 30 lekkich krążowników typu Swierdłow (maksymalna wyporność 16,3 tysiąca ton, uzbrojenie –
12 armat kalibru 152 mm, prędkość – 33 węzły),
– 188 niszczycieli,
– 177 okrętów patrolowych,
– 367 okrętów podwodnych,
– 18 monitorów morskich,
– 36 kanonierek morskich,
– 345 dużych ścigaczy okrętów podwodnych,
– 600 małych ścigaczy okrętów podwodnych,
– 736 trałowców,
– 828 kutrów torpedowych,
– 195 okrętów desantowych.
W kraju, w którym w wielu regionach panował głód, dziesiątki milionów ludzi mieszkały
w ziemiankach, a na wsiach jako siłę pociągową wykorzystywano kobiety, planowano budowę 3524
jednostek bojowych14.
To nie wszystko.
Pierwotny wariant programu przewidywał zbudowanie od 1950 do 1965 roku 1200 okrętów
podwodnych15.
Z nie mniejszym rozmachem tworzono lotnictwo wojskowe. Stalin podjął decyzję o sformowaniu
dodatkowo 100 nowych dywizji lotnictwa bombowego taktycznego16.
Dywizja lotnictwa bombowego taktycznego to 102 samoloty (93 Ił-28 i 9 Ił-28R).
Tych 100 nowych dywizji lotniczych to tylko bombowce taktyczne, a oprócz nich są przecież
również strategiczne. Działania jednych i drugich musi osłaniać odpowiednia liczba myśliwców.
Ponadto, tworząc w jednym czasie 100 nowych dywizji lotnictwa bombowego taktycznego oraz
niezbędną dla nich liczbę dywizji lotnictwa myśliwskiego, trzeba zwiększyć liczbę samolotów
szturmowych, rozpoznawczych i transportowych. A także zbudować tysiące lotnisk. Oraz otworzyć
nowe szkoły wojskowe kształcące personel lotniczy i techniczny.
Ale to nie lotnictwo i marynarka są głównymi atutami Stalina.
Głównym celem był rozwój broni jądrowej i środków jej przenoszenia.
Towarzysz Stalin pamiętał także o swoich ukochanych wojskach lądowych. O nich porozmawiamy
później.

Moment kluczowy

Po II wojnie światowej poglądy Stalina oraz jego najbliższych uczniów i współpracowników na


temat dalszej drogi rozwoju kraju i świata zaczęły gwałtownie ewoluować w różnych kierunkach.
Wielu członków Biura Politycznego było zdania, że należy się skoncentrować nie na
przygotowaniach do III wojny i rewolucji światowej, ale na wewnętrznych problemach kraju.
Oprócz Stalina na kurs zmierzający do III wojny światowej i rewolucji światowej nalegał wśród
członków Biura Politycznego tylko Chruszczow. Ale on nie zgadzał się ze Stalinem w innej sprawie.
Chruszczow uważał, że problemy gospodarcze Związku Radzieckiego można rozwiązać, sprzedając
surowce nieodnawialne – zbudować rurę i pompować ropę naftową do Europy!
Stalin zareagował w typowy dla niego sposób: sprzedawać surowce to sprzedawać ojczyznę.

9 Posiedzenie Komitetu Centralnego, 15 września 1850 roku.


10 15 grudnia 1887 roku.
11 26 stycznia 1934. Sprawozdanie z pracy KC WKP(b) przedstawione na ХVII zjeździe partii.
12 10 marca 1939. Sprawozdanie z pracy KC WKP(b) przedstawione na XVIII zjeździe partii.
13 I. Dorogowoz, Bolszoj fłot Strany Sowietow, Harwiest, Mińsk 2003, ss. 140–141.
14 I. Dorogowoz, Bolszoj fłot Strany Sowietow, Harwiest, Mińsk 2003, s. 154.
15 „Krasnaja Zwiezda”, 11 kwietnia 1996.
16 „Wojenno-Istoriczeskij Żurnał”, 1992, nr 10.
Rozdział 4

Duszne, wilgotne lato 1952 roku. Na granicach mnóstwo chmur. A nad Moskwą ani chmurki. Kurz,
zaduch. W nocy wszystkie okna są otwarte na oścież. Żeby choć zagrzmiało! Ale oczyszczająca
ulewa, na którą czeka spragniona stolica, nie nadchodzi.
Towarzysz Stalin zamknął się na daczy w Wołynskiem.
Towarzysz Stalin nikogo nie przyjmuje.
Towarzysz Stalin coś knuje, coś szykuje.
I każdy, kto potrafi myśleć, bardzo dobrze wie, co zamierza towarzysz Stalin.
A na Kremlu dojrzewa spisek przeciwko towarzyszowi Stalinowi.
Najwyższe kierownictwo kraju, wierni uczniowie i współpracownicy Stalina – Beria, Malenkow,
Chruszczow, Bułganin, Mikojan, Mołotow, Woroszyłow, Andriejew – zjednoczyli się przeciwko
Wodzowi Narodów.
Już ponad trzydzieści lat ZSRR pogrążony jest w poważnym kryzysie gospodarczym.
Kapitaliści od czasu do czasu mieli kryzysy nadprodukcji.
Ich rolnicy wylewali mleko, zarzynali krowy i zasypywali tusze chlorem, palili zboże, bo nie mieli
co z nim zrobić. Postępowi dokumentaliści filmowali to barbarzyństwo i pokazywali we wszystkich
kinach świata.
U nas czegoś takiego nie było. I być nie mogło. Mamy gospodarkę socjalistyczną. U nas był
chroniczny niedobór wszystkiego. Nie mieliśmy czym nakarmić ludzi.
Przez owe kilkadziesiąt lat nasi przywódcy szukali przyczyn tego stanu rzeczy. Na początku
wszystko było jasne: kryzys po wojnie domowej.
Potem się okazało, że kułacy chowają zboże, bo nie chcą go sprzedawać. (Dlaczego nie chcą? Nie
potrzebują pieniędzy?) Wymordowano miliony kułaków. Nie pomogło.
Wtedy nagle stało się jasne, że winni są sabotażyści. Rozpoczęło się polowanie na sabotażystów.
Rozstrzelano ich miliony. Sytuacja się nie poprawiła.
Potem była wojna. Głód po wojnie jest zrozumiały – upadek gospodarki.
Przyszedł jednak 1952 rok, siedem lat po wojnie, a kraj nie może się sam wyżywić. Trzeba było
coś radykalnie zmienić.
Dlatego Stalin postanowił wymienić najwyższe kierownictwo kraju.
I dlatego najwyższe kierownictwo kraju postanowiło wymienić towarzysza Stalina.

Jednak zrzucić Stalina ze szczytu władzy wcale nie tak łatwo. Stalin jest sekretarzem generalnym
Komitetu Centralnego Partii Komunistycznej. Zajmuje to stanowisko już 30 lat. To stanowisko jest
zwieńczeniem trwałego i potężnego pionu władzy.
Przeciwnicy Stalina wymyślili dziecinnie prosty sposób: całkowicie legalnie na kolejnym zjeździe
partii nie wybrać Stalina na to najważniejsze stanowisko Związku Radzieckiego.
Stalin wiedział, że niebezpieczeństwo grozi mu z każdej strony, również z tej. Kolejny zjazd partii
mógł go wysłać na emeryturę przy chórze mów pożegnalnych i burzy oklasków. Dlatego łamiąc
regulamin, Stalin od 13 lat nie zwołał kolejnych czterech zjazdów.
Zgodnie z regulaminem plenum Komitetu Centralnego powinno się odbywać co najmniej raz na trzy
miesiące. Towarzysz Stalin również tę zasadę z premedytacją ignorował. Przez lata nie odbyły się
dziesiątki posiedzeń.
Piątego sierpnia 1952 roku członkowie Biura Politycznego, wyraźnie wbrew woli Stalina,
zorganizowali plenum Komitetu Centralnego, podczas którego podjęto decyzję o pilnym, najpóźniej
za dwa miesiące, zwołaniu XIX Zjazdu WKP(b).
Wymyślono wystarczająco ważny powód: statut partii jest przestarzały, trzeba przyjąć nowy, który
między innymi przewiduje zwoływanie zjazdów partii nie tylko decyzją wyższych jej organów, ale
również na wniosek lokalnych organizacji partyjnych.
To znaczy: nieważne, czy towarzysz Stalin chce zwołać zjazd partii. Może się on odbyć bez zgody
wodza, wbrew jego planom i oczekiwaniom. Można powiedzieć: na prośbę ludu pracującego.
Ten zapis nowego statutu był antystalinowski.
Wymierzony właśnie w Stalina!
Organizacjom partyjnym w terenie ani wcześniej, ani później nie zalecano wykazywania podobnej
inicjatywy. Szczególnie w sprawach takiej wagi. Żadna organizacja partyjna nigdy później nie
skorzystała z prawa złożenia wniosku o zwołanie zjazdu partii, które gwarantował nowy statut.
Żadnemu sekretarzowi partii, niezależnie od jego rangi, nie mogło przyjść do głowy, by z własnej
inicjatywy, bez polecenia z góry, cokolwiek robić albo czegokolwiek żądać od kierownictwa.
Podczas zbliżającego się XIX zjazdu, który planowano na 5 października 1952 roku,
zaproponowano zmienić nazwę WKP(b), czyli Wszechzwiązkowa Komunistyczna Partia
(bolszewików), na KPZR – Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego.
Biuro Polityczne też powinno było zmienić nazwę i odtąd nazywać się Prezydium Komitetu
Centralnego. Planowano wprowadzić jeszcze wiele innych zmian.
Sztuczka polegała na tym, że w potoku słów jałowych oficjalnych dyskusji, które wywołało
pojawienie się nowego statutu, pominięto jeden drobny, ledwo dostrzegalny szczegół. Statut napisany
przez podstępnych uczniów i towarzyszy Stalina pomijał – po prostu nie wspominał o nim –
stanowisko sekretarza generalnego Komitetu Centralnego.
Trzeba szczególnie podkreślić: stanowiska nie likwidowano ani nie znoszono. Po prostu nie
wspominano o nim.
Zwołano zjazd. Ogłaszano na nim wielkie plany zmierzania w zawrotnym tempie do świetlanego
jutra i polepszania na wszelkie możliwe sposoby życia ludu pracującego. Delegaci jak jeden mąż
przegłosowali nowy statut, a tym samym, nie zdając sobie z tego sprawy, pozbawili Stalina jego
najważniejszego stanowiska.
Delegaci nawet nie zauważyli, że uczestniczą w zamachu stanu.
Czy Stalin mógł się z tym pogodzić?
Każdy.
Tylko nie on.

O tym, że zjazd był wyjątkowy, świadczą następujące fakty.


Po pierwsze, stenogramy z XIX Zjazdu KPZR już 60 lat objęte są tajemnicą.
Mamy zdjęcia i kronikę: sala obrad, mównica, tuż przed nią, nieco niżej – cztery stenografki. Ale
tego, co zaprotokołowały wspomniane stenografki, z jakiegoś powodu nie wolno nikomu pokazać.
Po drugie, zazwyczaj w ostatnim dniu zjazdu wybierano nowy skład Komitetu Centralnego. Nowo
wybrany Komitet Centralny od razu zbierał się na pierwszym plenum, żeby wybrać najwyższe
kierownictwo – Biuro Polityczne Komitetu Centralnego. Następnie odbywało się końcowe
posiedzenie zjazdu, podczas którego ogłaszano skład Biura Politycznego KC: to są ludzie, którzy od
tej chwili będą wydawać wam polecenia.
Podczas XIX zjazdu wszystko odbyło się inaczej. Ostatniego dnia wybrano nowy skład Komitetu
Centralnego. Jednak KC z jakiegoś powodu nie wybrał najwyższego kierownictwa, które od tego
czasu nazywało się Prezydium KC.
Zjazd zakończył pracę 14 października 1952 roku i delegaci wrócili do domów, nie wiedząc, kto
teraz będzie kierował partią i państwem. Dopiero dwa dni później, 16 października, odbyło się
posiedzenie plenum.
Po trzecie, na plenum z długim przemówieniem (półtorej godziny) wystąpił towarzysz Stalin. Było
to ostatnie przemówienie w jego życiu. Półtorej godziny to wyjątkowo długo. Stalin potrafił milczeć.
A tu nagle takie przemówienie. Ale my nie wiemy, o czym mówił. Stenogram tego przemówienia już
60 lat pozostaje tajemnicą.
Wiemy tylko, że na tym plenum Stalin publicznie nazwał towarzyszy Mołotowa i Woroszyłowa
brytyjskimi szpiegami. (Ich żony już siedziały w lochach Łubianki i potulnie składały zeznania, jakich
czule domagali się od nich stalinowscy śledczy).
W dawnych czasach po oskarżeniu przez Stalina o szpiegostwo towarzyszy Woroszyłowa
i Mołotowa natychmiast wywleczono by z sali. Następnie proces za zamkniętymi drzwiami, z góry
znany wyrok i egzekucja.
A można było się obejść i bez procesu.
Co dziwne, partyjni działacze nie zareagowali na te oskarżenia Geniusza Wszech Czasów
i Narodów.
Przy wyborze nowego składu Prezydium KC Stalin odrzucił kandydatury towarzyszy Andriejewa,
Woroszyłowa, Kaganowicza, Kosygina, Mikojana i Mołotowa.
Oznacza to, że zażądał usunięcia ze szczytów władzy większości poprzednich członków Biura
Politycznego, które zdecydowało o przeprowadzeniu antystalinowskiego XIX zjazdu.
Co ciekawe, członkowie KC nie przyjęli zastrzeżeń Stalina i wszystkich wymienionych towarzyszy
znowu wybrano do najwyższego kierownictwa partii. W tym okazano pełne zaufanie obu „brytyjskim
szpiegom”. Uznano, że „szpiedzy” godni są tego, by nadal kierować Związkiem Radzieckim i naszymi
licznymi młodszymi braćmi.
Stalin natychmiast zareagował.
W Biurze Politycznym, które rządziło krajem do października 1952 roku, było 11 członków (Stalin,
Malenkow, Beria, Bułganin, Woroszyłow, Kaganowicz, Kosygin, Mikojan, Mołotow, Chruszczow,
Andriejew) oraz jeden kandydat (Szwiernik). Wymieniano ich nie w porządku alfabetycznym, lecz
zgodnie z miejscem w hierarchii.
Stalin zaproponował: Skoro teraz zamiast Biura Politycznego mamy Prezydium Komitetu
Centralnego, to niech organ ten będzie bardziej reprezentatywny – nie 11 członków, lecz 25!
W Biurze Politycznym, nie licząc Stalina, było dziesięciu starych, zbuntowanych członków. Co
prawda dwóch, Kosygin i Andriejew, wykazywało pewne niezdecydowanie i rezerwę.
Stalin postanowił wpompować świeżą krew do nowego organu najwyższej władzy.
Antystalinowska większość zostałaby rozrzedzona i stała się mniejszością.
Stalin zaproponował zwiększyć liczbę kandydatów z jednego do 11!
Reasumując: członków i kandydatów było 12, a miałoby być 36!
Trzykrotny wzrost!
Na każdego starego członka i kandydata przypadałoby dwóch nowych.
Sprawdzona sztuczka. Korzystali z niej wszyscy wielcy despoci: Czyngis-chan, Ludwik XI, Iwan
Groźny, Piotr I, przewodniczący Mao.
Cel tego posunięcia: awansować ludzi znikąd, żeby przytrzeć rogów swoim dworzanom. Gdy
zajdzie potrzeba, rękoma młodej gwardii pozbyć się starej.
Sam towarzysz po mistrzowsku zastosował już kiedyś ten manewr.
W 1922 roku, kiedy Stalin został sekretarzem generalnym, w Komitecie Centralnym było 27
członków i 19 kandydatów. W 1925 roku w KC było już 63 członków i 43 kandydatów. Stalin
awansował do najwyższych organów władzy partyjnej swoich protegowanych, przez co stara
gwardia stała się mniejszością.

Taką taktykę Stalin stosował nie tylko wobec najwyższego kierownictwa. Użył jej także wobec całej
partii komunistycznej.
Po otrzymaniu stanowiska sekretarza generalnego KC na początku lat 20. Stalin poczynił trzy ważne
kroki.
Po pierwsze, odsunął od władzy Lenina i uniemożliwiał mu kontakty ze światem zewnętrznym.
Po drugie, ogłosił, że Lenin jest wielki, wybitny, genialny.
Po trzecie, głosząc nieomylność Lenina, budował jego kult. Stalin ostrożnie, ale stanowczo
i wytrwale zajmował miejsce arcykapłana nowego kultu, głównego interpretatora leninizmu,
bojownika o czystość leninowskiej doktryny.
Lenin dużo mówił i pisał, nawet bardzo dużo. Cytatami z Lenina można podeprzeć wszystko, czego
dusza zapragnie. Stalin budował kult Lenina, żeby zyskać potężne narzędzie w walce o władzę.
W momencie zdobycia władzy przez komunistów Trocki był w hierarchii partyjnej wyżej niż Lenin.
W czasie wojny domowej pozycje Trockiego i Lenina były podobne. Później, gdy Lenin został
odsunięty od władzy i zablokowany, Trocki uważał się za przywódcę Związku Radzieckiego
i rewolucji światowej. Kraj śpiewał:

Z oddziałem marynarzy
Towarzysz Trocki
Nas poprowadzi na śmiertelny bój!

Trocki był elokwentny. Trocki wygłaszał swoje idee i mówił we własnym imieniu: „Ja tak
uważam”, „Ja to popieram”, „Ja to odrzucam”.
W tamtych latach nikt nie śpiewał piosenek o Stalinie. Poza partią komunistyczną prawie nikt o nim
nie słyszał. Nawet w wąskim gronie przywódców Stalin nie mówił we własnym imieniu. Był
sprytniejszy.
Działał inaczej: Tak uczy wielki Lenin!

Towarzysz Stalin pomógł towarzyszowi Leninowi znaleźć prostą i krótką drogę na tamten świat.
Zmarłego wodza, rzecz jasna, nie można było zastąpić, ale towarzysz Stalin i tu znalazł sposób, aby
jakoś zrekompensować tę niepowetowaną stratę. Po śmierci Lenina natychmiast ogłosił tak zwany
„zaciąg leninowski” do partii komunistycznej – w miejsce jednego Lenina przyjmijmy do partii 200
tysięcy najbardziej uświadomionych robotników z fabryk!
Z leninowskiego (a dokładniej – stalinowskiego) zaciągu do partii masowo wchodzili
karierowicze. Ci, którzy w czasie rewolucji i wojny domowej nie śpieszyli się z dołączeniem do
któregoś obozu, nie śpieszyli się z wyborem. Teraz, kiedy ostatecznie stało się jasne, że zwyciężyli
bolszewicy, najsprytniejsi spośród tych, których nazywano „robotnikami spod fabryk”, niczego nie
ryzykując, rzucili się w szeregi komunistów, żeby odcinać kupony od słodkich owoców ich
zwycięstw.
Oni wszyscy byli za Stalinem. Tylko on otworzył im drogę do władzy. Popierali tylko jego.
Zasilając szeregi bojowników niewykształconymi, pozbawionymi zasad i żądnymi kariery
rekrutami oraz opierając się na ich bezwarunkowym poparciu, Stalin już w następnym roku pokonał
Trockiego, głównego pretendenta do władzy.

Od tego czasu minęło prawie trzydzieści lat i w październiku 1952 roku towarzysz Stalin powtórnie
zastosował swoją ulubioną sztuczkę: zaproponował rozluźnić szeregi starych towarzyszy, wpuścić do
władzy świeży narybek.
Propozycja Stalina o zwiększeniu liczby członków i kandydatów do wyższych funkcji partyjnych
została przyjęta.
Bo jak jej nie przyjąć?
Z jednej strony sam towarzysz Stalin zaprosił młodzież na szczyty władzy.
Z drugiej strony oddolny napór był bardzo silny. Młodzi funkcjonariusze nie mogli się doczekać, by
trafić na lśniące szczyty. A za każdym awansowanym aparatczykiem stała jego ekipa. Gdy lider grupy
się pnie, ciągnie za sobą wszystkich swoich ludzi. Dlatego wataha popycha swojego przywódcę
w górę i wspina się za nim.
I oto obok Woroszyłowa, Mołotowa i Kaganowicza, którzy okopali się na Kremlu już
w pierwszych latach władzy komunistycznej, na kremlowskich szczytach znaleźli sobie miejsce
zapomniani już dziś Andrianow i Czesnokow, Ignatow i Ignatiew, Puzanow i Korotczenko, Piegow
i Judin, Kabanow i Zwieriew, Mielnikow i Michajłow.
Wśród nich byli też tacy, których gwiazda rozbłyśnie dopiero za kilkanaście lat – Breżniew,
Kuusinen, Susłow.
Jednak nazwiska na liście nowych członków kierownictwa partii tym razem podano w kolejności
alfabetycznej.
Towarzysz Stalin znalazł się na tej ogólnej liście członków Prezydium KC na dwudziestym
z dwudziestu pięciu miejsc!
A przecież w ostatnich latach rządów Stalina przywódców wymieniano nie w kolejności
alfabetycznej, lecz zgodnie z ich wpływami w aparacie władzy. Dlaczego nagle zrezygnowano
z ustalonego porządku?
Dlatego, że w tych dniach walka ze zmiennym skutkiem toczyła się nie tylko o każde zdanie czy
słowo, ale nawet o każdą literę. Raz zwyciężył Stalin i przyjęto jego propozycję, aby zwiększyć
liczebność wyższych organów partii. Innym razem zwyciężyła grupa jego antagonistów i listę
przywódców opublikowano w porządku alfabetycznym, wciskając towarzysza Stalina między
Puzanowa, Piegowa i Czesnokowa.
Sztuczka z awansowaniem nowych ludzi do aparatu najwyższej władzy udała się Stalinowi tylko
częściowo.
Stara gwardia zwarła szeregi, zdając sobie sprawę, że jeśli przegra, podzieli losy Zinowiewa
i Kamieniewa, Trockiego i Bucharina, Jagody, Jeżowa i Tuchaczewskiego – kula w tył głowy albo
cios czekanem.
A nowi aparatczycy w większości działali na własny rachunek, dbając tylko o to, by przetrwać
w ferworze walk i by przypadkiem nie nastąpić komuś na odcisk.

Sztuczka ze zwiększeniem liczby przywódców nie dała Stalinowi zdecydowanej przewagi i wtedy
zadał prawie śmiertelny cios. Piątego listopada 1952 roku, czyli raptem trzy tygodnie po wybraniu
nowego Komitetu Centralnego, uświadomiwszy sobie, że jego manewr nie daje spodziewanego
rezultatu, polecił kierownictwu MSW aresztować lekarzy wszystkich członków zbuntowanej
wierchuszki.
Dalszy rozwój wydarzeń był łatwy do przewidzenia – w więziennych celach lekarze przyznają się,
że pracowali dla wywiadu brytyjskiego, po czym przeciwnicy Stalina, czyli Chruszczow, Mikojan,
Woroszyłow i Mołotow, których leczyli posądzani o szpiegostwo lekarze, zostają aresztowani
i oskarżeni o utratę czujności. Niektórych z nich Stalin już oskarżył o szpiegostwo, więc należało się
spodziewać głośnych sensacji i surowych wyroków.
Sprawa lekarzy kremlowskich zdecydowanie i szybko nabierała tempa. Nieubłaganie zbliżał się
proces, podczas którego oskarżeni powinni szczerze się przyznać, że prowadzili szpiegowską
i dywersyjną działalność.
Równolegle, i na pozór bez związku ze sprawą lekarzy, służby bezpieczeństwa zaczęły 5 stycznia
1953 roku na rozkaz Stalina szeroko zakrojone polowanie na krewnych, przyjaciół i podwładnych
Chruszczowa, Malenkowa, Woroszyłowa i Kaganowicza. Szczególnie ucierpiało otoczenie Berii.
Jego protegowanych na Kaukazie wiązali w pęczki jak rzodkiewki.
Pętla gwałtownie się zaciskała. Stara kremlowska gwardia już niedługo miała się cieszyć
wolnością.
Nie widząc innego wyjścia, najbardziej wpływowi członkowie kierownictwa – Beria, Malenkow,
Bułganin i Chruszczow – udali się do Stalina na daczę z gałązką oliwną: My się zdenerwowaliśmy, ty
się zdenerwowałeś, proponujemy pokój!
Ale musimy pamiętać, że w otoczeniu Stalina coraz mniej było jego najbliższych
współpracowników. Przebiegli towarzysze z Biura Politycznego już od jakiegoś czasu podrzucali
wodzowi stosowne informacje, osłabiając szeregi przybocznych Stalina rękoma samego Stalina.
W kwietniu 1952 roku Stalin pozbył się szefa Głównego Zarządu Ochrony MGB generała
porucznika Własika, wieloletniego szefa swojej ochrony.
W listopadzie 1952 roku Stalin wyrzucił generała porucznika Poskriobyszewa, przez ostatnie
trzydzieści lat swojego sekretarza. A Poskriobyszew, między innymi, był drugą po Stalinie osobą
w systemie osobistej służby wywiadowczej wodza.
To pozwoliło czterem jego gościom, którzy przyjechali z pokojową misją, wykonać swoje zadanie.
Rozmówili się ze Stalinem i wyjechali.
A Stalin został sam.
Po tym nikt już nie widział Stalina przytomnego. Ochrona zaczęła się niepokoić dopiero w porze
obiadowej następnego dnia: Stalin nie pojawił się na śniadaniu, nie wychodził na obiad. Podniesiono
alarm. Beria, Malenkow, Bułganin i Chruszczow znowu przyjechali na daczę i znaleźli
nieprzytomnego wodza.
Po czym polecili nie przeszkadzać śpiącemu Stalinowi i po lekarzy nie dzwonić.
Następnego dnia kraj i świat dowiedział się, że towarzysz Stalin jest chory. Dopiero wtedy
wezwano lekarzy.
Oczywiście nie byli to zwykli lekarze, lecz tacy, których potrzebowano w tej sytuacji.

Moment kluczowy

Jeżeli spojrzymy chociażby na dwa ostatnie stulecia w historii Rosji, to ze zdziwieniem zauważymy,
że obfitowały one w zamachy stanu.
Pawła I uduszono we własnej sypialni srebrną oficerską szarfą. Według niektórych źródeł zginął
on, uderzony w ciemię ciężką tabakierą zawiniętą w ręcznik. Te szczegóły nie wykluczają się
nawzajem. Ale w tym przypadku najważniejsze jest nie to, w jaki sposób zginął imperator Paweł,
lecz to, że zginął w wyniku spisku.
Gdyby nie został zamordowany, historia Rosji, Europy i świata byłaby zupełnie inna. Nie mówię,
że gorsza czy lepsza. Po prostu inna. Na przykład, gdyby żył, nie byłoby najazdu Napoleona na Rosję.
To z kolei pociągnęłoby za sobą wiele konsekwencji, tak dla Francji i Wielkiej Brytanii, jak całego
świata.
Istnieje teoria, która mówi, że najstarszy syn Pawła wiedział o planach spiskowców, ale ich nie
powstrzymał. Po śmierci ojca zasiadł na tronie jako Aleksander I.
Śmierć Aleksandra I jest owiana legendami i tajemnicami. Jest w niej sporo niewyjaśnionych
zdarzeń. Była ona sygnałem do wybuchu powstania. Spisek zawiązany został w kręgach łotrów
nazwanych później dekabrystami. W swoim gronie wypowiadali oni napuszone frazesy o wolności,
równości i braterstwie. Właśnie tak zaczęła się dyktatura jakobinów: szumne słowa, które nagle
zmieniła gilotyna na placu Zgody i publiczne egzekucje tysięcy ludzi.
To, co zaplanowali i mieli przeprowadzić tak zwani dekabryści, wiodło ich do takiego samego
finału. Pierwszym punktem ich programu było ustanowienie dyktatury. W słusznym, rzecz jasna, celu
przywrócenia porządku. Już zdecydowali, który z nich będzie dyktatorem.
Wszyscy skończyliby tak jak wódz jakobinów Robespierre, który najpierw wymordował swoich
towarzyszy, a potem sam trafił w objęcia matuli gilotyny. Gdyby dekabrystom się udało, a były ku
temu wszelkie warunki, nasza historia potoczyłaby się zupełnie inaczej. Ale bunt na placu Senackim
został stłumiony ogniem z armat. Zdecydował się na to młodszy syn Aleksandra, który został
Mikołajem I.
Mikołaj I panował długo, ale zmarł jakoś nadzwyczaj szybko.
Jego miejsce zajął Aleksander II, na którego spiskowcy urządzili prawdziwe polowanie.
Zorganizowali wybuch nawet w Pałacu Zimowym. Aleksander II zginął w końcu w zamachu
bombowym na ulicy Petersburga.
Na tronie zasiadł Aleksander III, który zmarł w kwiecie wieku wskutek błędów w leczeniu.
Przeciwko jego synowi Mikołajowi II rozpętano wręcz wojnę terrorystyczną. Zamachowcy
mordowali ministrów i krewnych cara. Zabito i oczerniono Rasputina. Sam Mikołaj II został
pozbawiony tronu wskutek spisku w szeregach arystokracji i generałów.
Nie twierdzę, że jesteśmy jacyś wyjątkowi. Wystarczy zetrzeć kurz z kart historii, by zobaczyć
spisek marszałków przeciwko Napoleonowi, zamachy na amerykańskich prezydentów w teatrze czy
na ulicy lub bombę w teczce pod biurkiem Hitlera.
Nie trzeba daleko szukać. Pierwsza wojna światowa, która doprowadziła do upadku trzech
największych mocarstw Europy, zaczęła się od przygotowanego przez grupę spiskowców zamachu na
arcyksięcia Ferdynanda.
Cała historia ludzkości utkana jest z morderstw politycznych i spisków. Nawet nie musimy
zaczynać od Juliusza Cezara. To ma znacznie głębsze korzenie.
Jednak ktoś usilnie wbija nam do głów, że spiski nie istnieją. Każdego, kto próbuje rozwikłać
zagadki historii, zbywa się druzgocącym stwierdzeniem: To teoria spiskowa!
Zdanie to wypowiadane jest z obrzydzeniem i pogardą: Ach, kolejna teoria spiskowa. Starają się
zaszczepić nam myśl, że teoria spiskowa jest czymś niepoważnym, że badaniem spisków zajmują się
tylko nieudacznicy i szarlatani, a ich działania nie mają nic wspólnego z badaniami historycznymi.
Mnie nieraz rzucano z pogardą w twarz: To, co piszesz, jest teorią spiskową!
Nie obrażam się, słysząc takie opinie. Odpowiadam: Owszem i nie może być inaczej! Spisek!
Gdyby z historii ludzkości wyrzucić spiski, nie zajmować się nimi i nie próbować ich rozwikłać,
nic by z niej nie zostało.
Rozdział 5

Wieczorem 5 marca 1953 roku zebrano na wspólnym posiedzeniu plenum KC KPZR, Radę
Ministrów ZSRR i Prezydium Rady Najwyższej ZSRR.
Posiedzenie zaplanowano na godzinę 20.00, ale zostało ono przeniesione na 20.40 – odbywały się
intensywne zakulisowe narady, coś ustalano do ostatniej minuty.
Wreszcie posiedzenie się zaczęło. I trwało równe 10 minut.
Pisarz Konstantin Simonow był członkiem Komitetu Centralnego KPZR. Oto jego relacja:

Miałem wrażenie, że ludzie, którzy zasiedli w prezydium po opuszczeniu pokoju na zapleczu, starzy członkowie Biura Politycznego,
wyszli z jakimś ukrywanym, nieuzewnętrznianym, ale dostrzegalnym poczuciem ulgi. To jakoś zdradzały ich twarze. (…) Miało się
17
wrażenie, że ci ludzie w prezydium uwolnili się od czegoś, co ich przytłaczało.

Najbliżsi uczniowie i współpracownicy Stalina rzeczywiście pozbyli się ciężkiego brzemienia.


Przy okazji zaś uwolnili od nadmiernych trosk przywództwa towarzysza Stalina. Ogłosili, że
towarzysz Stalin nie będzie już pełnił funkcji przewodniczącego Rady Ministrów ZSRR.
Przewodniczącym Rady Ministrów mianowano towarzysza Malenkowa.
Stalin przestał pełnić obowiązki jako jeden z sekretarzy Komitetu Centralnego. A jak pamiętamy,
sekretarzem generalnym przestał być w październiku 1952 roku.
Uchwalono nowy skład Prezydium Komitetu Centralnego KPZR: 11 członków (Stalin, Malenkow,
Beria, Mołotow, Woroszyłow, Bułganin, Chruszczow, Kaganowicz, Mikojan, Saburow, Pierwuchin)
i 4 kandydatów (Bagirow, Mielnikow, Ponomarienko, Szwiernik).

Sens tego, co się działo: odrzucono pomysł Stalina, który chciał powiększyć skład najwyższego
kierownictwa partii komunistycznej. Zasiądzie w nim nie 25 członków Prezydium KC, jak
w październiku 1952 roku proponował Stalin, lecz tylko 11. Jak przedtem.
Skład personalny był niemal taki sam, w tym również dwóch „brytyjskich szpiegów”, ale bez
towarzyszy Kosygina i Andriejewa, którzy w walce ze Stalinem wykazywali niezdecydowanie
i powściągliwość. Ci nie znaleźli się nawet wśród kandydatów. Zamiast nich byli Pierwuchin
i Saburow, którzy jednoznacznie opowiedzieli się po właściwej stronie.
Całe stado młodych przywódców, którymi towarzysz Stalin chciał osłabić starą gwardię, zostało
wyrzucone z kierownictwa. Wszystkich „ludzi znikąd”, których Stalin wprowadził do kierownictwa
partii, pozbyto się szybko i zdecydowanie.
I tym razem listę przywódców ułożono nie w kolejności alfabetycznej, ale według rzeczywistego
miejsca w hierarchii.
Stalin był pierwszy!
Czy to oznacza, że uznano go jednak za pierwszego wśród równych?
Tak, uznano go za najważniejszą osobę w państwie. Ale Stalin był wtedy nieprzytomny. Było jasne,
że z tego nie wyjdzie. Więc można uznać go za wielkiego, wybitnego, potężnego, jedynego,
genialnego, nieomylnego!
To uznanie nie trwało długo.
Raptem godzinę.
Towarzysz Stalin zmarł 5 marca 1953 roku o godzinie 21.50.
Co za strata! Jak znakomity umysł zgasł! Jakie serce przestało bić!
Listę nie alfabetyczną, lecz ułożoną według wagi zajmowanego stanowiska opublikowano, żeby
wszyscy wiedzieli, kto i w jakiej kolejności jest w hierarchii za towarzyszem Stalinem.

Nie wykluczam, że śmierć Stalina o 21.50 została ogłoszona na potrzebę chwili.


Możliwe, że godzinę wcześniej, o 20.50, wierni towarzysze wybrali na najważniejszą osobę
w państwie nieżyjącego już wodza, demonstrując miłość i oddanie.
To nie tylko moje przypuszczenia.

18
Stalin jeszcze żył lub uważano, że jeszcze żyje.

Kiedy Chruszczow referował na plenum propozycje Prezydium KC w sprawie uproszczenia struktury kierowania państwem
i kandydatów na najwyższe stanowiska państwowe, trudno się było oprzeć wrażeniu, że Stalina już jakby nie ma wśród żyjących, że
nigdy więcej nie stanie na czele partii i państwa. (…) Malenkow, Chruszczow, Beria i Bułganin byli w świetnym humorze i –
19
w przeciwieństwie do innych – wiedzieli dobrze o rychłej śmierci Stalina.

Cztery lata później minister spraw wewnętrznych ZSRR Nikołaj Pawłowicz Dudorow
poinformował plenum KC KPZR, że „Rękopis dotyczący określenia składu radzieckiego rządu
opatrzono datą 4 marca 1953 roku”20.
Tak więc oficjalnie uznano, że Stalin zmarł 5 marca o 21.50. Ale już 4 marca powstała lista, na
której jako szefa rządu wymieniono nie Stalina, lecz Malenkowa.

Kraj rozpaczał po stracie Największego Geniusza.


Wyły syreny fabryk, statków i parowozów.
Kiedy trumnę z ciałem Stalina wprowadzano do mauzoleum Lenina, w kraju wszystko się
zatrzymało: pociągi i lodołamacze, kolejki podmiejskie i ciągniki artyleryjskie, spychacze
i wywrotki, czołgi i transportery opancerzone, krążowniki i koparki, linie produkcyjne i maszyny
w fabrykach, kolumny więźniów i karawany wielbłądów. Pogrążeni w bólu współpracownicy
towarzysza Stalina wygłaszali mowy, przysięgali dochować wierności nakazom.
Podczas kolejnego, XX Zjazdu KPZR ci sami przywódcy – wierni stalinowcy, jego uczniowie
i wyznawcy, wspólnicy wszystkich jego zbrodni, wykonawcy jego najbardziej zdradzieckich
i nikczemnych planów i idei – ogłosili, że Stalin był zbrodniarzem wszech czasów i narodów.
Ale demaskatorzy Stalina, to znaczy jego uczniowie, protegowani i kompani od kieliszka, nie mieli
interesu przyznawać się, że to oni są winni jego śmierci. Okazywało się bowiem, że demaskatorzy są
takimi samymi mordercami i bandytami jak zamordowany przez nich wódz.
Potem rozpowszechniono legendę o naturalnej śmierci Stalina.
Przypuśćmy, że tak było. Załóżmy, że Stalin umarł śmiercią naturalną. Niektórym to się przytrafia.
Jednakowoż!
Śmierć Stalina została przesądzona przez jego najbliższe otoczenie już 5 sierpnia 1952 roku. Tego
dnia członkowie Biura Politycznego, wyraźnie wbrew woli Stalina, po bardzo długiej przerwie
zwołali wreszcie plenum KC.
Na posiedzeniu owym zapadła decyzja o przeprowadzeniu w ciągu dwóch miesięcy XIX zjazdu
partii komunistycznej, a jak pamiętamy, z winy Stalina nie odbyły się już cztery zjazdy.
Zjazd ogłoszono, żeby przyjąć nowy statut partii.
A nowy statut przyjmowano, żeby pozbawić Stalina najważniejszego urzędu i odsunąć go od
władzy.
Zatem zwołanie plenum w sierpniu 1952 roku było niczym innym jak wyzwaniem, które wysoko
postawieni bandyci rzucili swojemu hersztowi.
Ale odsunięcie od władzy nie załatwiało sprawy. Należało Stalina zneutralizować, bo
w przeciwnym razie to on wszystkich wykończy.
Dlatego pozbawienie władzy oznaczało też późniejszą izolację.
Właśnie tak Stalin w swoim czasie pozbawił władzy towarzysza Lenina. Odsunął go, odizolował,
wmówił wszystkim, że Lenin jest chory.
Oraz nie pozwalał towarzyszowi Leninowi pisać dłużej niż 15 minut dziennie. W trosce o jego
zdrowie.
Nie dawał również towarzyszowi Leninowi gazet. Żeby go nie martwić.
Leninowi pozwalano czytać tylko „Prawdę”, którą przygotowano i drukowano w jednym
egzemplarzu specjalnie dla niego. Żeby się nie denerwował.
Środki te nie były wystarczające. Towarzyszowi Leninowi udało się napisać i przekazać gdzie
trzeba tak zwany List do zjazdu. Proponował w nim odwołać towarzysza Stalina ze stanowiska
sekretarza generalnego:

Tow. Stalin po objęciu stanowiska sekretarza generalnego skupił w swoich rękach ogromną władzę i nie mam pewności, czy zawsze
potrafi z tej władzy korzystać z należytą ostrożnością. (…) Dlatego proponuję towarzyszom, by zastanowili się nad sposobem usunięcia
Stalina z tego stanowiska i wyznaczyli na to miejsce inną osobę.

Izolacja nie pomogła. Lenin nadal krytykował Stalina. Towarzysz Stalin musiał więc zastosować
najbardziej radykalną metodę izolacji i zapakował towarzysza Lenina do złoconej trumny.
Podobną logiką kierowali się w walce podwładni Stalina. To była wojna, w której nie bierze się
jeńców. Jeżeli odwołujemy sekretarza generalnego, to musimy go odizolować. Całkowicie.
Ale załóżmy, że towarzysz Stalin zmarł w marcu 1953 roku z przyczyn naturalnych.
W takim razie umarł we właściwym momencie.
Bo inaczej by go zamordowali.

W marcu 1953 roku według wpływów i rangi politycznej kolejność miejsc w hierarchii
przedstawiała się następująco: Beria, Malenkow, Bułganin, Chruszczow.
Zdecydowano, że od tej pory głównym ośrodkiem władzy będzie nie Komitet Centralny partii, lecz
rząd Związku Radzieckiego.
Dlatego 4 marca 1953 roku, kiedy Stalin jeszcze żył lub był oficjalnie uznawany za żyjącego, Beria
zaproponował, żeby postawić Malenkowa na czele radzieckiego rządu – mianować go
przewodniczącym Rady Ministrów.
Wniosek przyjęto jednogłośnie.
Malenkow od razu zaproponował powołanie Berii na swojego pierwszego zastępcę. Ponadto
marszałek Związku Radzieckiego Beria stanął na czele nowego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych,
które powstało z połączenia dwóch ministerstw: Spraw Wewnętrznych i Bezpieczeństwa
Państwowego. Cały aparat represji znalazł się w jednym ręku.
Oficjalnie pierwszą osobą w Związku Radzieckim był Malenkow. Ale tylko oficjalnie. Beria wolał
pozostawać nieco z tyłu, rzekomo być drugim, by w rzeczywistości grać pierwsze skrzypce.
W tym momencie stanowisko sekretarza partii nie było uznawane za najważniejsze. Dlatego oddano
je Chruszczowowi. I to był błąd. Komitet Centralny nadal zajmował się sprawą największej wagi –
kadrami: kogo i na jakie stanowisko mianować.
Kadry decydują o wszystkim – jak kiedyś powiedział towarzysz Stalin.
Właśnie tak: kadry decydują o wszystkim!
Sprawy kadrowe oddano Chruszczowowi. A przez to klucze do władzy.

Na przełomie 1952 i 1953 roku walka o władzę toczyła się nie tylko między Stalinem i grupą
członków Biura Politycznego. Walka trwała też wewnątrz owej grupy. Każdy starał się umocnić
własne pozycje, odpychając łokciami towarzyszy walki. Każdy ciągnął do władzy całe klany swoich
zwolenników.
Najbardziej przypominało to milczącą, jeszcze bez rękoczynów, przepychankę na prowadzącej na
szczyt drabinie. W tej przepychance największy sukces osiągnął Nikita Chruszczow.
W lutym 1941 roku Chruszczowowi udało się wcisnąć swoich kolegów Żukowa i Sierowa do
grona kandydatów na członka Komitetu Centralnego. Po wojnie Stalin zrzucił Żukowa ze szczytów
władzy wojskowej oraz pozbawił go statusu kandydata do KC.
W październiku 1952 roku Chruszczow po raz drugi wprowadził będącego w niełasce marszałka
Żukowa do grona kandydatów na członka KC.
Kiedy Stalin niespodziewanie „zachorował”, w najwyższym kierownictwie partii w najlepsze
trwała szybka i zażarta licytacja: jeżeli to stanowisko dostanie twój człowiek, to inne dostanie mój;
jeżeli poprzesz mnie przy tej nominacji, to ja będę cię popierał przy innej.
Czwartego marca 1953 roku, kiedy Stalin jeszcze żył lub był uważany za żywego, Chruszczowowi
udało się wynegocjować dla swojego klanu stanowisko ministra obrony. Pozostało tylko
zdecydować, którego z dawnych przyjaciół na nim umieścić.
7

Co więcej, walka toczyła się nie tylko o władzę, ale też o sposób, w jaki zostanie ona wykorzystana.
Każdy z przywódców na Kremlu miał jasne wyobrażenie o tym, w jakim kierunku obróci stery
państwa, jeżeli uda mu się wyjść na prowadzenie i zająć miejsce obalonego wodza.
A obracać ster trzeba było energicznie i szybko, tak jak robili to sternicy na Titanicu, żeby nie
zderzyć się z górą lodową. Obracać trzeba było szybko i do oporu albo w jedną stronę, albo znowuż
do oporu w drugą.
Związek Radziecki powinien był:
– albo zmienić system gospodarczy i stać się normalnym krajem jak pozostałe państwa,
– albo zmienić system gospodarczy w pozostałych państwach.
Albo będziemy tacy jak wszyscy, albo sprawimy, że wszyscy będą tacy jak my.
Większość przywódców, a na ich czele stali Malenkow i Beria, była skłonna skręcić w prawo
i zboczyć z drogi socjalizmu. Wtedy nie trzeba by zmieniać całego świata.
Malenkow i Beria mieli w ręku mocny argument. Wcześniej mogliśmy liczyć na to, że w rezultacie
nowej wojny zwyciężą rewolucje proletariackie w państwach kapitalistycznych. Ale pojawiła się
broń atomowa, która spowodowała, że wielka wojna byłaby samobójstwem dla wszystkich. Wojny
atomowej nie da się wygrać. Dlatego nie uda nam się zmusić całego świata do kroczenia naszą drogą.
Dlatego nasz kraj powinien zboczyć z drogi, którą podąża od 1917 roku.
Tylko towarzysz Chruszczow miał inne zdanie. Nie będziemy zbaczać z drogi Trockiego–Lenina–
Stalina! Ruszymy z posad bryłę świata, dziś niczym, jutro wszystkim my! Komunizm to świetlana
przyszłość ludzkości! Jeśli kapitaliści rozpętają nową wojnę, to doprowadzi ona do zwycięstwa
proletariuszy w państwach kapitalistycznych!
Na nieszczęście Chruszczowa był on w nędznej mniejszości. Popierał go marszałek Związku
Radzieckiego Nikołaj Aleksandrowicz Bułganin. Ale skłonność do nadużywania rosyjskiego trunku
narodowego sprawiała, że Bułganin był słabym politykiem i niepewnym sojusznikiem.
Wtedy do Chruszczowa zwrócił się stary towarzysz broni jeszcze z czasów przedwojennych,
dowódca Uralskiego Okręgu Wojskowego, marszałek Związku Radzieckiego Gieorgij Żukow: Wojnę
jądrową można wygrać! Daj mi władzę! Daj mi półtora roku! Udowodnię, że zwycięstwo w III
wojnie światowej jest możliwe!
Tego samego 5 marca 1953 roku dowódca Uralskiego Okręgu Wojskowego, marszałek Związku
Radzieckiego Żukow został mianowany na stanowisko pierwszego zastępcy ministra obrony ZSRR.
Szesnastego marca 1953 roku ogłoszono to oficjalnie.
Moment kluczowy

Po śmierci Stalina na rozkaz Chruszczowa rozpuszczono pogłoski, że nikt Stalina w październiku


1952 roku nie odwołał ze stanowiska sekretarza generalnego KC KPZR. Rzekomo stanowisko to
samo zniknęło bez śladu już w 1934 roku.
Intencja Chruszczowa jest zrozumiała. Gdyby przyznać, że w październiku 1952 roku Stalina
odwołano z jego najważniejszego urzędu, stałaby się oczywista cała logika wojny, którą toczyli ze
sobą kremlowscy tytani:
– zwołanie zjazdu wbrew woli Stalina;
– uchwalenie podczas zjazdu antystalinowskiego statutu;
– zwiększenie liczby członków Prezydium KC na wniosek Stalina, by większość zbuntowanych
dygnitarzy znalazła się w mniejszości;
– aresztowanie na polecenie Stalina lekarzy, którzy leczyli Chruszczowa, Berię, Bułganina
i Malenkowa;
– masowe aresztowania współpracowników najwyższego kierownictwa kraju na polecenie Stalina;
– nagła „choroba” wodza;
– zakaz wezwania lekarzy do umierającego Stalina wydany przez najwyższych przywódców kraju;
– znakomite humory Berii, Malenkowa, Bułganina i Chruszczowa w chwili, kiedy należało
okazywać smutek i żal.
Natychmiast po śmierci Stalina:
– zamknięcie sprawy lekarzy aresztowanych na polecenie Stalina;
– rozwiązanie Prezydium KC, którego skład zwiększono na wniosek Stalina;
– oddanie władzy tym, którzy odwołali Stalina z jego najważniejszego urzędu;
– wreszcie obalenie Geniusza Wszech Czasów i Narodów przez jego najwierniejszych uczniów
i współpracowników na kolejnym, XX zjeździe partii.
Ale gdyby rozpuścić plotki, że stanowisko sekretarza generalnego zniknęło bez śladu już w 1934
roku, wyszłoby na to, że począwszy od sierpnia 1952 roku, nie było na Kremlu żadnej walki, nikt nie
odwoływał Stalina ze stanowiska, Stalin zaś nie walczył ze wszystkich sił, próbując odsunąć od
władzy i zniszczyć swoich zbuntowanych bojarów. Wtedy wyszłoby na to, że nie było powodów do
zamordowania Stalina.
W naszym kraju i poza jego granicami pod dostatkiem było ochotniczych i opłacanych fałszerzy
oraz tych, których Lenin nazwał użytecznymi idiotami. Wszyscy oni, niektórzy z głupoty, a niektórzy
za pieniądze, do tej pory powtarzają plotkę rozpuszczoną przez Chruszczowa.
Zaskoczymy użytecznych idiotów i fałszerzy pytaniem: A gdzie jest dokument?
Nikt nigdy bowiem nie przedstawił dokumentu potwierdzającego, że Stalin przestał być
sekretarzem generalnym w 1934 roku. Plotki krążą, a potwierdzenia nie ma.
Zastanówmy się: Czy stanowisko sekretarza generalnego Komitetu Centralnego partii
komunistycznej, najwyższy urząd w wielkim państwie, zostało zniesione w taki sposób, że nie
zachowały się żadne ślady, dokumenty, uchwały, rezolucje, dowody zniesienia?
Czy takie zdarzenie mogło przejść bez śladu? Czy mogło się coś takiego zdarzyć?
Odpowiedź brzmi: Nie mogło.

17 Konstantin Simonow, Głazami czełowieka mojego pokolenija, „Znamia” 1988, nr 3, s. 107.


18 K. Simonow, Głazami czełowieka mojego pokolenija, „Znamia” 1988, nr 3, s. 107.
19 Gieorgij Żukow, Stenogram październikowego (1957) plenum KC KPZR i inne dokumenty, Moskwa 2001, s. 621.
20 Stenogram czerwcowego plenum KC KPZR. Pierwsze posiedzenie 22 czerwca 1957 roku. Centrum Przechowywania Dokumentacji
Współczesnej, dział 2, rejestr 1, teczka 257.
Rozdział 6

Ale czy istnieją dokumenty, które dowodzą, że Stalin pozostawał sekretarzem generalnym po 1934
roku?
Istnieją. I jest ich mnóstwo.
Jak to możliwe? W jaki sposób zniekształcający naszą historię fałszerze wszelkiej maści już od pół
wieku oszukują naród?
Chodzi o to, że Stalin był psychologiem i rozumiał znaczenie skromności, dlatego często
podpisywał dokumenty po prostu jako sekretarz Komitetu Centralnego. A w listach do córki nawet
nazywał siebie sekretarzyną.
Jednak w decydujących momentach historii używał pełnego tytułu: sekretarz generalny KC WKP(b).
Każdy badacz może sam się o tym przekonać. Gorąco polecam Archiwum Prezydenta Federacji
Rosyjskiej, dział 93. Jeżeli nie jesteście w stanie dostać się za te pancerne drzwi, trzeba wykorzystać
możliwości tych, którzy mają dostęp do tajemnic.
Historyk jest szpiegiem, który zajmuje się przeszłością.
To moje credo.
Tego punktu widzenia bronię od wielu lat. Namawiam historyków, żeby doskonalili swoje
umiejętności wywiadowcze. Analiza sytuacji jest ważna, ale nie mniej ważne są rozpoznanie
i pozyskiwanie agenturalne. Nie trzeba rozpruwać sejfu, w którym znajdują się tajemnice historii.
Wystarczy wręczyć bombonierkę ładnej dziewczynie, która ma do niego klucz.
W wojskowym wywiadzie strategicznym to się nazywa werbowanie.
Wręczacie bombonierkę i dostajecie się do najbardziej strzeżonych archiwów.
A tam morze informacji!

Najbardziej interesuje mnie 22 czerwca 1941 roku. Badaniom wydarzeń tego dnia, wszystkiego, co
się wydarzyło wcześniej, i konsekwencji tego poświęciłem całe życie.
Oto przykłady dokumentów, które Stalin podpisał w tym czasie.
Pod ściśle tajną uchwałą Rady Komisarzy Ludowych ZSRR i KC WKP(b) nr 1724-733ss
O Kwaterze Głównej Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych Związku SRR z 23 czerwca 1941 roku
widnieje tylko jeden podpis: „Przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych ZSRR, sekretarz
generalny KC WKP(b) J. Stalin”.
Załóżmy na chwilę, że stanowisko sekretarza generalnego zniesiono w 1934 roku i od tego momentu
Stalin tytułował się po prostu sekretarzem KC.
Po latach 1937–1938, czyli po wielkiej czystce, władza Stalina niezwykle się umocniła
w porównaniu z 1934 rokiem.
Jeżeli nasze przypuszczenie jest słuszne, to przed wielką czystką pompatyczny tytuł sekretarza
generalnego KC odpowiadał ogromnej, ale mimo wszystko ograniczonej władzy Stalina.
A skromny tytuł sekretarza KC, którym Stalin posługiwał się w czasie przygotowań do wielkiej
czystki oraz przed i po niej, odpowiadał nieograniczonej, niespotykanej w historii władzy.
Teraz zastanówmy się: Po co Stalin 23 czerwca 1941 roku, w najgorszych dniach jego życia
i zbudowanego przezeń imperium, podpisał się górnolotnym, od dawna już nieistniejącym tytułem,
który odpowiadał dość ograniczonej władzy, zamiast podpisać się skromnym tytułem, który
odpowiadał władzy nieograniczonej?
Ściśle tajna uchwała Rady Komisarzy Ludowych ZSRR i KC WKP(b) O Kwaterze Głównej
Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych Związku SRR była dokumentem najwyższej wagi. Stalin
zdecydował w nim o tym, kto będzie kierował wojną. Czy 23 czerwca 1941 roku postanowił
podpisać się tytułem, który zniesiono siedem lat wcześniej? Czyżby chciał zażartować? Jeżeli pamięć
mnie nie myli, w tym momencie nie było mu do śmiechu.
Tak więc nasze przypuszczenie jest błędne. Urząd sekretarza generalnego KC w 1934 roku nie
został zniesiony.
Po prostu Stalin wykorzystywał oręż swojej władzy ostrożnie i rozważnie, nie strzelał z armat do
wróbli. Główny tytuł – tylko dla najważniejszych spraw, tylko w wyjątkowych sytuacjach.

Tego samego dnia, 23 czerwca 1941 roku, pod ściśle tajną uchwałą Rady Komisarzy Ludowych
ZSRR i KC WKP(b) nr 1734-743ss O wprowadzeniu w życie planu mobilizacyjnego w zakresie
amunicji znowu widnieje jeden podpis: „Przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych ZSRR,
sekretarz generalny KC WKP(b) J. Stalin”.
Zwróćmy uwagę na fakt, że numeracja uchwał jest podwójna. Dlaczego?
A dlatego, że w Związku Radzieckim władza była zdublowana.
Weźmy, na przykład, taki rejon administracyjny. Przy centralnym placu dużej wsi albo miasteczka
stoi wielkie gmaszysko. To komitet wykonawczy. Władza państwowa, której podporządkowana jest
cała ludność rejonu.
Ale przy tym samym centralnym placu znajduje się jeszcze jeden budynek. Trochę większy, trochę
ładniejszy. To rejonowy komitet partii komunistycznej. Komitet ów kontroluje i kieruje pracą
komitetu wykonawczego, czyli władzy państwowej na tym obszarze.
Idziemy szczebel wyżej. Miasto obwodowe. Ten sam widok. Obwodowy komitet wykonawczy,
a obok niego – obkom (obwodowy komitet partii). Komitet wykonawczy sprawuje władzę
państwową na danym obszarze. Ale nad nim jest obwodowy komitet partii. Pierwszy sekretarz
obkomu wydaje polecenia przewodniczącemu komitetu wykonawczego, czyli władzy państwowej
w obwodzie, kieruje tą władzą i ją kontroluje.
Podobnie wygląda sytuacja w krajach – krajowe komitety wykonawcze, a nad nimi krajowe
komitety partii.
Jeszcze szczebel wyżej są republiki. Weźmy Ukrainę. Kierował nią rząd. A rządem – Komitet
Centralny Ukraińskiej Partii Komunistycznej.
Podobnie było na samej górze. Na czele państwa stał rząd – Rada Komisarzy Ludowych, po wojnie
zaś Rada Ministrów.
Szefem rządu do maja 1941 roku był towarzysz Mołotow.
Towarzysz Mołotow to druga osoba w państwie. Krajem i narodem kierowała Rada Komisarzy
Ludowych, ale rada była kontrolowana i całkowicie podległa partii komunistycznej. Nad
towarzyszem Mołotowem stał sekretarz generalny Komitetu Centralnego towarzysz Stalin.
Piątego maja 1941 roku towarzysz Stalin podporządkował sobie również władzę państwową,
obejmując także stanowisko szefa rządu.
Władza państwowa z samej góry określa, jakich działań oczekuje. Jednocześnie najwyższa władza
partyjna przekazuje ten sam rozkaz wszystkim podległym jej strukturom partyjnym: właśnie tak należy
postępować.
Stąd podwójna numeracja.
Pierwszy jest numer dokumentu rządowego, drugi – dokumentu partyjnego. Litery „ss” nie
wymagają rozszyfrowywania: ściśle tajne.
Zwróćmy uwagę na różnicę w numeracji dwóch uchwał, które Stalin podpisał tego samego dnia 23
czerwca 1941 roku: 1724-733ss i 1734-743ss.
Tak rządowe, jak i partyjne dokumenty dzieli równo dziesięć pozycji. Oznacza to, że 23 czerwca
1941 roku podpisano co najmniej dziesięć wspólnych uchwał Rady Komisarzy Ludowych ZSRR
i Komitetu Centralnego WKP(b).
Każdemu, kto twierdzi, że po 1934 roku Stalin nie był sekretarzem generalnym, radzę nie skąpić,
kupić pudełko czekoladek, znaleźć dziewczynę z kluczami, dać jej łakocie, dostać się do Archiwum
Prezydenta Federacji Rosyjskiej i przeczytać dokumenty, których numery znajdują się między dwoma
wymienionymi przeze mnie.
Można również z ciekawości przejrzeć te dokumenty, które Stalin podpisał przed i po 23 czerwca.
Wtedy spór, czy był on sekretarzem generalnym po 1934 roku, ucichnie sam.
A jeśli ktoś nie ma ochoty ślęczeć w Archiwum Prezydenta, od biedy można sięgnąć do otwartych
źródeł. Jest ich co niemiara. Już dawno zostały opublikowane i są powszechnie dostępne.
Ale być może, gdy Hitler uderzył, Stalin przypomniał sobie o swoim zniesionym w 1934 roku
tytule?
Bynajmniej. Stalin używał tytułu sekretarza generalnego również przed niemiecką napaścią. Nie
będziemy oddalać się zbytnio od feralnej daty 22 czerwca 1941 roku.
Pod ściśle tajną uchwałą Rady Komisarzy Ludowych ZSRR i Komitetu Centralnego WKP(b) nr
1711-724ss O malowaniu w barwy maskujące samolotów, pasów startowych, namiotów i urządzeń
lotniskowych z 19 czerwca 1941 roku widnieje podpis: „Przewodniczący Rady Komisarzy
Ludowych ZSRR, sekretarz generalny KC WKP(b) J. Stalin”.
Już ta jedna uchwała wystarczy, żeby uznać za udowodnioną całą teorię, którą przedstawiłem
w Lodołamaczu. Co więcej, sama nazwa tego ściśle tajnego dokumentu i podpis pod nim
w zupełności wystarczą, żeby zakończyć wszystkie debaty wokół wspomnianej książki.
Przez dwadzieścia lat, do 19 czerwca 1941 roku, nikomu nie przyszło do głowy, żeby wymalować
samoloty, namioty i pasy startowe w barwy maskujące. A tu nagle… Komitet Centralny zdecydował
o… malowaniu namiotów. I jest podpis towarzysza Stalina.
O co tu chodzi?
Jeżeli towarzyszowi Stalinowi nie podobał się kolor namiotów, można było wezwać na puszysty
perski dywanik ludowego komisarza obrony marszałka Związku Radzieckiego Timoszenkę i wyrazić
swoje niezadowolenie. I niech on pisze rozkaz, w którym określi, kiedy i jak malować namioty.
A przy okazji samoloty, urządzenia lotniskowe, pasy startowe.
Albo można nie kłopotać tak błahą sprawą ludowego komisarza obrony. Jest szef Sztabu
Generalnego generał armii Żukow i można jemu wytknąć, że namioty mają nie ten kolor.
Dlaczego nagle kolorem namiotów zajął się sam towarzysz Stalin?
Dlaczego uchwała jest nawet nie tajna, lecz ściśle tajna?
Być może towarzysz Stalin zrozumiał, że lada chwila zostanie napadnięty? Nic z tych rzeczy. Nie
będę udowadniał, że Stalin nie wierzył w możliwość niemieckiej napaści. Nie wierzył w to ani 19
czerwca, ani 20, ani 21. I 22 czerwca, kiedy niemieckie bomby spadały na radzieckie lotniska,
a niemieckie czołgi nawijały na gąsienice pierwsze kilometry radzieckiej ziemi, Stalin nadal nie
wierzył. To wszystko zostało już udowodnione przez innych badaczy.
Podpisany przez Stalina 19 czerwca 1941 roku ściśle tajny rozkaz maskowania lotnisk i samolotów
oznaczał wojnę. Bliską i nieuniknioną.
Ale Stalin nie wierzył, że Niemcy zaczną wojnę.
Skoro zdaniem Stalina nieuchronnej wojny Niemiec ze Związkiem Radzieckim, która powinna
wybuchnąć w ciągu najbliższych kilku dni, nie rozpęta Hitler wraz ze swymi generałami… to kto?
Jeśli nie Hitler, to kto?

Być może komuś będzie mało przytoczonych przeze mnie dokumentów. Jeśli tak, radzę poszukać
uchwały Rady Komisarzy Ludowych i KC WKP(b) nr 1509-620 ss/ow z 6 czerwca 1941 roku.
I sprawdzić, czyj podpis widnieje pod tym dokumentem.
To dokument jeszcze większej wagi. Nadruk „ss/ow” znaczy: ściśle tajne specjalnego znaczenia.
To Plan mobilizacyjny uzbrojenia i amunicji podpisany przez przewodniczącego Rady Komisarzy
Ludowych ZSRR, sekretarza generalnego KC WKP(b) towarzysza Stalina.
Dlaczego jednak uchwałę o amunicji z 6 czerwca 1941 roku opatrzono nadrukiem „ściśle tajne
specjalnego znaczenia”, podczas gdy na uchwale o amunicji z 23 czerwca 1941 roku, podpisanej
przez tę samą osobę, która zajmuje takie same stanowiska i ma takie same tytuły, widnieje tylko
klauzula „ściśle tajne”?
Ponieważ, obywatele, w uchwale z 6 czerwca 1941 roku określono, kto, kiedy, jaką amunicję
i w jakich ilościach ma produkować. A uchwała z 23 czerwca 1941 roku jest jedynie rozkazem
rozpoczęcia wcześniejszego planu. Bez niepotrzebnego tłumaczenia, kto, kiedy, gdzie i ile.
Znowu daje to nam do myślenia. Piątego maja 1941 roku towarzysz Stalin z jakiegoś powodu objął
dodatkowo stanowisko szefa rządu Związku Radzieckiego. Nie wierzył w napaść Niemiec, ale
pierwszą sprawą, którą się zajął 6 maja 1941 roku, była produkcja amunicji na czas wojny.
Powołuję się na dokumenty z 1941 roku tylko dlatego, że tkwimy po uszy w materiałach z tego
okresu. Każdy, kto będzie badał inne lata, uzyska ten sam wynik.
O tym, że Stalin pozostawał sekretarzem generalnym partii komunistycznej w czasie wojny oraz po
jej zakończeniu, świadczy pośredni, ale bardzo przekonujący fakt.
W państwach podbitych w czasie wojny przez Związek Radziecki aparat państwowy tworzono na
modłę radziecką. Więc tam, gdzie po wojnie do władzy doszli komuniści, główny komunista nosił
tytuł sekretarza generalnego.
Gdyby u nas go nie było, oni też by go nie mieli.
Po śmierci Stalina głównego komunistę Związku Radzieckiego nazywano pierwszym sekretarzem.
Z pewnym opóźnieniem zaczęto również tak tytułować głównych komunistów w podbitych przez nas
państwach.
Oto przykład. Do połowy lat 60. Rumunia pozostawała naszym lojalnym sojusznikiem. Rumuńscy
bracia starannie kopiowali wszystko, co było u nas. Do 1954 roku partii komunistycznej (w różnych
okresach miała ona różne nazwy) przewodziło siedmiu sekretarzy generalnych.
Od 13 września 1953 roku głównego komunistę Związku Radzieckiego nazywano pierwszym
sekretarzem. W Rumunii odpowiednio, jak powinno być – z pewnym opóźnieniem, głównym
komunistą był od 20 kwietnia 1954 roku pierwszy sekretarz. Został nim Gheorghe Apostol.

Najważniejszym dowodem na to, że Stalin do października 1952 roku pozostawał sekretarzem


generalnym, jest oczywiście oficjalna biografia Stalina, która ukazała się za jego życia.
Pierwsze wydanie – 1939 rok. To apogeum wielkości Stalina. Właśnie zakończyła się wielka
czystka z lat 1937–1938. We wrześniu 1939 roku Stalin przyłączył do Związku Radzieckiego tereny
Ukrainy Zachodniej i Białorusi. A 21 grudnia 1939 roku Stalin skończył 60 lat.
Z okazji tego jubileuszu wydano liczący 243 strony Krótki życiorys.
Stalin osobiście redagował tę książkę. Sprawdzał każde słowo. Wykreślał niepotrzebne pochwały.
Dopisywał nowe. Również tu Stalin występuje jako sekretarz generalny.
W 1947 roku ukazało się drugie, poprawione i rozszerzone wydanie, które było wielokrotnie
wznawiane. Znalazłem jedną z ostatnich jego wersji. Podpisano ją do druku w dniu urodzin Stalina –
21 grudnia 1951 roku. Nakład – 8 375 000 egzemplarzy.
Drugie wydanie Stalin również redagował osobiście, wzywając po nocach do swojego gabinetu
wszystkich autorów. Brudnopisy życiorysu z odręcznymi poprawkami Stalina opublikowano już
dawno i każdy badacz ma do nich dostęp. Zmian i komentarzy było dużo. Ale w obu wydaniach
i w milionach kopii nie dotyczyły one tego akapitu:

Trzeciego kwietnia 1922 roku Plenum Komitetu Centralnego partii na wniosek Lenina wybrało na sekretarza generalnego KC
najlepszego i wiernego ucznia oraz współpracownika Lenina – Stalina. Od tej pory Stalin nieprzerwanie pełni tę funkcję. (s. 88)

Nawiasem mówiąc, te dwa zdania znajdują się również w pierwszym wydaniu Wielkiej
Encyklopedii Radzieckiej.
Stalin często podpisywał dokumenty, używając tytułu „sekretarz KC”. Niektórzy wyciągnęli z tego
wniosek, że przestał być sekretarzem generalnym.
Chruszczow jako pierwszy sekretarz KC KPZR też bardzo często używał tego właśnie tytułu –
sekretarz KC. Podpisywał tak nie tylko zwykłe pisma, ale i dokumenty najwyższej wagi.
Nie znaczy to jednak wcale, że Chruszczow przestał być pierwszym sekretarzem KC.

Krótki życiorys Stalina został przygotowany w Instytucie Marksa–Engelsa–Lenina przy KC WKP(b),


a wydrukowany w Pierwszej Wzorcowej Drukarni im. Żdanowa.
Zwróćmy uwagę na zespół autorów.

Gieorgij Fiodorowicz Aleksandrow – kandydat na członka KC WKP(b), członek Biura Organizacyjnego KC, szef Zarządu Agitacji
i Propagandy KC WKP(b), doktor filozofii, profesor, członek Akademii Nauk ZSRR, laureat Nagrody Stalinowskiej pierwszego
i drugiego stopnia, po śmierci Stalina – minister kultury ZSRR.

Michaił Romanowicz Gałaktionow – przed wojną komisarz dywizyjny, w czasie wojny – generał major, redaktor naczelny gazety
„Krasnaja Zwiezda”, po wojnie – szef redakcji wojskowej „Prawdy”.

Władimir Siemionowicz Krużkow – profesor, doktor filozofii, członek korespondent Akademii Nauk ZSRR, w latach 1944–1949
dyrektor Instytutu Marksa–Engelsa–Lenina przy KC WKP(b).

Mark Borisowicz Mitin – członek KC WKP(b), doktor filozofii, profesor, członek Akademii Nauk ZSRR, członek Prezydium Akademii
Nauk ZSRR, laureat Nagrody Stalinowskiej pierwszego stopnia, w latach 1939–1944 dyrektor Instytutu Marksa–Engelsa–Lenina przy
KC WKP(b).

Wasilij Dmitrijewicz Moczałow – zastępca dyrektora Instytutu Marksa–Engelsa–Lenina przy KC WKP(b), kierownik sekcji J.W.
Stalina tego instytutu.

Piotr Nikołajewicz Pospiełow – członek Komitetu Centralnego WKP(b)–KPZR (1939–1971), redaktor naczelny „Prawdy” (1940–
1949), sekretarz KC KPZR (1953–1960), kandydat na członka Prezydium KC KPZR (1957–1961), członek Akademii Nauk ZSRR,
Bohater Pracy Socjalistycznej, laureat Nagrody Stalinowskiej pierwszego stopnia.

Czy któryś z tych odpowiedzialnych towarzyszy ośmieliłby się wypaczyć Wielki Życiorys?
Gdyby któryś z nich zdobył się na coś takiego, koledzy autorzy skręciliby mu kark, ratując życie
przed karzącą ręką oburzonego proletariatu.
Po co mieliby nadstawiać głowy i inne części ciała, wymyślając coś, co nie odpowiada
rzeczywistości?
A gdyby nawet coś przekręcili, Główny Redaktor by ich wyprostował.
Wszystkich.
On to potrafił.

Po śmierci Stalina bardzo oficjalne źródła nie ukrywały, kiedy pozbawiono go tytułu sekretarza
generalnego.
Encykłopiediczeskij slowar' (Wydawnictwo Wielkiej Encyklopedii Radzieckiej, Moskwa 1955,
tom 3, s. 310):

Trzeciego kwietnia 1922 roku Plenum KC na wniosek W.I. Lenina wybrało Stalina na sekretarza generalnego KC partii; pełnił on tę
funkcję do października 1952 roku, a następnie do końca życia był sekretarzem KC.

Wielka Encyklopedia Radziecka (wydanie drugie, tom 40, 1956) o Stalinie pisze tak:

W kwietniu 1922 roku na Plenum KC Stalin został wybrany na sekretarza generalnego KC i pełnił tę funkcję ponad 30 lat.

To zdanie zawiera dwie wyjątkowo ważne informacje.


Pierwsza: ponad 30 lat.
Trzydzieści lat na stanowisku sekretarza generalnego upłynęło 3 kwietnia 1952 roku. Stąd wniosek,
że również później Stalin pozostawał na tym stanowisku.
Druga informacja: ponad 30 lat, ale nie podano, że do samej śmierci.
Dlaczego więc do 1956 roku oficjalne źródła podawały, że Stalina odwołano w październiku 1952
roku, a później tę sprawę zwyczajnie pomijano milczeniem?
To proste. Po śmierci Stalin pozostawał wielkim, genialnym, nieomylnym, wiecznie żywym
wodzem i nauczycielem. Autor jako młodzik razem z innymi na całe gardło śpiewał następującą
pieśń:

Wierni jesteśmy sprawie Lenina i Stalina.


Do wielkich czynów wzywa radzieckie narody
Komunistyczna partia kraju.

Tak było i w 1954 roku, i w 1955.


Stalin pozostawał wielki i święty, zatem większość obywateli nie miała podejrzeń co do jego
gwałtownej śmierci. Z tego powodu nie trzeba było ukrywać, że został usunięty ze stanowiska
w październiku 1952 roku. A Wielka Encyklopedia Radziecka, wydawana przez najbardziej oficjalną
z możliwych instytucję, swobodnie informowała, kiedy dokładnie Stalin przestał być sekretarzem
generalnym.
Ale w 1956 roku Chruszczow na XX Zjeździe KPZR przedstawił Stalina jako diabelskie nasienie,
siebie kreując na głównego przeciwnika stalinizmu. Ciąg logiczny nasuwał się sam: towarzysz
Chruszczow i jego koledzy nienawidzili Stalina już za jego życia, walczyli z nim, sprzeciwiali się
mu, postępowali wbrew jego woli, a następnie w październiku 1952 roku usunęli go ze stanowiska.
A niedługo później Stalin przeniósł się na tamten świat…
Wśród nieuświadomionych obywateli kiełkowały więc niebezpieczne pytania: Skoro włodarze na
Kremlu już wtedy zdawali sobie sprawę z przestępczego charakteru stalinizmu, skoro wiedzieli
o potwornych zbrodniach, nienawidzili, sprzeciwiali się, walczyli, usunęli z wysokiego stanowiska –
a przecież on zapewne się opierał – to i…
Dlaczego nie?
Właśnie wtedy pojawiła się potrzeba zatarcia śladów morderstwa.
Oraz konieczność ucięcia spekulacji, że Stalina odwołano na krótko przed śmiercią.
A redakcja Wielkiej Encyklopedii Radzieckiej zamiotła pod dywan swoje wcześniejsze wyznania.
Ćwierć wieku później, kiedy kwestia sukcesji w imperium Stalina straciła na znaczeniu
i aktualności, można było powiedzieć prawdę:

Po zakończeniu wojny J.W. Stalin, jako sekretarz generalny partii i przewodniczący Rady Ministrów ZSRR, wniósł ogromny wkład
21
w prace nad programem powojennego porządku świata.

To oficjalna publikacja Ministerstwa Obrony ZSRR. Podpisali się pod nią marszałek Związku
Radzieckiego N.W. Ogarkow, admirał Floty Związku Radzieckiego S.G. Gorszkow, główny
marszałek lotnictwa P.S. Kutachow, ośmiu generałów armii, trzech generałów pułkowników, trzech
generałów poruczników.
Żeby ostatecznie rozwiać wątpliwości, pisarz Feliks Czujew zapytał zasłużonego emeryta
Wiaczesława Michajłowicza Mołotowa: Kiedy Stalin został usunięty z najwyższego stanowiska?
Mołotow odpowiedział: Stalina usunięto ze stanowiska sekretarza generalnego Komitetu
Centralnego w październiku 1952 roku22.

Moment kluczowy
Jest oczywiste, dlaczego w 1956 roku po XX Zjeździe KPZR Chruszczow rozdmuchał legendę,
według której stanowisko sekretarza generalnego KC jak gdyby samo zniknęło już w 1934 roku.
Chruszczow miał interes w tym, by udowodnić, że w 1952 roku nikt Stalina ze stanowiska nie
odwołał, a więc nie było powodu go zabijać.
Ale trudno zrozumieć, dlaczego nawet dzisiaj niektórzy powtarzają konfabulacje Chruszczowa
mimo powszechnej dostępności opublikowanych oficjalnych dokumentów, na których również po
1934 roku widnieje najważniejszy urząd Stalina – sekretarz generalny KC WKP(b).
Pytanie: Jeżeli Stalin był sekretarzem generalnym Komitetu Centralnego partii komunistycznej tuż
przed wojną i w jej trakcie, to czy mógł stracić ten tytuł po 1941 roku?
Odpowiedź brzmi: Nie mógł.
Ani bowiem w 1941 roku, ani w kolejnych latach aż do października 1952 roku, jak pamiętamy, nie
odbył się żaden zjazd partii. A poza nim nikt nie mógł pozbawić Stalina jego głównego urzędu.
Tylko zjazd mógł o tym zdecydować.
Dlatego Stalin sprzeciwiał się zwoływaniu zjazdów.
I dlatego jego wierni uczniowie, współpracownicy i towarzysze z takim uporem domagali się
zwołania zjazdu, choć stawką w tej grze było ich życie.

21 Sowietskaja Wojennaja Encykłopiedija, Wojenizdat, Moskwa 1979, tom 7, s. 516.


22 F. Czujew, Mołotow. Połudierżawnyj włastielin, Ołma-Press, Moskwa 2002, s. 393.
Rozdział 7

W ten oto sposób w październiku 1952 roku towarzysza Stalina po cichu, bez zbędnego hałasu
odwołano z najważniejszego stanowiska. Ale pozbawienie go pełni władzy nie było takie proste.
Stalin odpowiedział serią potężnych ciosów. Kolejny, śmiertelny cios powinien był usunąć
z politycznego horyzontu całe najwyższe kierownictwo Związku Radzieckiego.
Ale towarzysz Stalin nagle zachorował i umarł, opłakiwany przez wdowy, sieroty i kolegów
z najwyższego aparatu władzy.
Spuścizna Stalina okazała się bardzo ciężka. Powiedziałbym – nie do udźwignięcia.
Niektóre problemy Stalinowi udało się rozwiązać.
W czasie wojny i tuż po niej w Związku Radzieckim gwałtownie wzrosła przestępczość, zwłaszcza
bandytyzm. W kraju brakowało wszystkiego, nawet ziemniaków i chleba, tymczasem broni w lasach
było pod dostatkiem. Tylko zbierać bandę i uprawiać bandycki fach.
Bandytyzm w Rostowie, Odessie, Lwowie, Charkowie i innych dużych miastach udało się ukrócić
za pomocą najbardziej radykalnych środków. Oficerowie w cywilnych ubraniach udawali po nocach
podchmielonych przechodniów, a zaczepieni przez rabusiów, strzelali bez uprzedzenia w głowę.
Praktykowano to nie tylko w Odessie, rzekomo na rozkaz Żukowa, ale we wszystkich większych
miastach na polecenie Stalina.
Jednak istniały problemy jeszcze bardziej skomplikowane.
Podczas wojny na okupowanych terenach Związku Radzieckiego trwała wojna domowa. Ogarnęła
ona Białoruś, Ukrainę, Krym, północny Kaukaz, stepy Kałmucji, obwody smoleński, pskowski
i briański. Trzeba było spacyfikować całe narody, wypędzając je z rdzennych ziem do Kazachstanu
i na Syberię.
Niemcy zostały pokonane, ale na Litwie, Łotwie, Ukrainie, w Estonii i Polsce toczyła się wojna
partyzancka z wyzwolicielami. Stalin musiał prowadzić wielkie operacje, żeby uporać się z tym
problemem.
Na wojnie zginęły miliony. Na każdy milion poległych przypadała wszakże jakaś, niemała, liczba
kalek – głuchych i ślepych, bezrękich i beznogich, poparzonych i potwornie okaleczonych.
W pierwszych powojennych latach pociągi podmiejskie, dworce, place, targowiska, cmentarze
i parki Związku Radzieckiego roiły się od żebrzących inwalidów. Państwo nie mogło zapewnić im
ani dachu nad głową, ani żywności, ubrań, pieniędzy czy pomocy medycznej. Byli brudni, zawszeni,
z ropiejącymi ranami, niechlujni, wiecznie pijani. Ubrani w podarte mundury, na głowach mieli
furażerki, czapki oficerskie z połamanymi daszkami, hełmy czołgowe i lotnicze, czapki marynarskie
z wypłowiałymi dawno nazwami okrętów. Na piersiach – odrapane ordery, na których popękała
emalia, powyginane medale z poplamionymi wstążkami. Śpiewali piosenki o walkach i bitwach:

Szedł na przedzie z automatem w ręku


Marynarz Czarnomorskiej Floty…

Opowiadali potworne historie o wojnie. Prosili o jałmużnę, którą natychmiast przepijali. Pili
denaturat, politurę i tym podobne produkty przemysłu chemicznego.
Ich obrzydliwy widok psuł zwycięskiemu ludowi święto.
Coś z tym trzeba było zrobić.
Towarzysz Stalin miał radykalne rozwiązania wszystkich problemów. Poradził sobie również z tą
plagą. W kraju bardzo szybko pozbyto się inwalidów.
Problem został rozwiązany. Ale nie zawsze szło tak gładko jak z bezbronnymi inwalidami.
Niektórych problemów nie udało się rozwiązać do końca.
Podczas wojny do niemieckiej niewoli trafiły miliony radzieckich żołnierzy i oficerów. Wielu
z nich zginęło. Jednak ci, którzy przeżyli, nie śpieszyli się z powrotem do ukochanej ojczyzny.
Ponadto Niemcy wywieźli około pięciu milionów obywateli Związku Radzieckiego do pracy
w swoich fabrykach. Wojna się skończyła, lecz obywatele jakoś nie chcieli wracać do domu.
Trzeba było ich do tego nakłonić, uciekając się do kłamstwa i przemocy. Nie wszyscy wrócili.
Najsprytniejsi uniknęli spotkania z ojczyzną, która wyzwoliła Europę od brunatnej zarazy. A tym,
których udało się zmusić do powrotu, patriotyzmu nie przybyło.
Żartowano wówczas, że Stalin popełnił na wojnie tylko dwa błędy.
Po pierwsze: pokazał Iwanowi Europę.
Po drugie: pokazał Europie Iwana.
Miliony radzieckich żołnierzy zobaczyły Niemcy, Austrię, Polskę, Czechosłowację, Bułgarię
i Jugosławię, Finlandię, Węgry i Rumunię, a nawet Norwegię i Danię. Wszędzie tam ludzie żyli
inaczej niż my. W najbiedniejszych nawet wsiach zniszczonej przez wojnę Europy było lepiej niż
w naszych kołchozach.
Radzieccy żołnierze i oficerowie wracali z wojny z nadzieją, że teraz wszystko zacznie się
zmieniać. Powszechnie wierzono, że rozwiążą kołchozy. Ale nie zostały rozwiązane. Dlatego lepiej
nie było.
Główny problem pozostawał ten sam: kraj nie miał co jeść.

Swego czasu w naszej prasie pojawiła się wypowiedź Churchilla: rzekomo podczas spotkań
przywódców zarówno sam Churchill, jak i wszyscy inni wstawali, kiedy wchodził Stalin, i ponoć
stali na baczność.
Autor też jest ofiarą rodzimej propagandy. Powtórzyłem tę bzdurę w swoich książkach. Ale
sprawdziłem u źródeł i przekonałem się, że Churchill niczego takiego nie napisał ani nie powiedział.
Wycofuję się więc z tego, co napisałem. Proszę mi wybaczyć tę bezmyślność.
W tym samym kłamliwym, sfabrykowanym przez naszą propagandę tekście znalazła się jeszcze
jedna pochwała Stalina: ponoć zastał Rosję z sochą, a zostawił z bombą atomową.
Tym razem jednak nie dałem się nabrać i nie powtórzyłem tej bzdury.
A to dlatego, że z bliska widziałem życie w radzieckim kołchozie. Mój dziadek, Wasilij
Andriejewicz Riezunow, całe życie pracował jako kowal w kołchozie imienia Szewczenki w rejonie
sołoniańskim obwodu dniepropietrowskiego. Chutor Sadowy, do którego czasami przyjeżdżałem do
dziadków, pamiętał kanibalizm i po kolektywizacji, i ten powojenny.
Opowieści mężczyzn były zadziwiająco podobne. Starsze kobiety natomiast nie chciały niczego
opowiadać. Płakały tylko, kiedy wspominano o epoce „wielkiego przełomu”, czyli kolektywizacji,
czasach „wielkiego zwycięstwa nad faszyzmem”.
Gorzkich wspomnień nieco podpitych pod koniec dnia chłopów o kolektywizacji i jej rezultatach
nie da się dołączyć do akt jak dokumentu. Dlatego zwróćmy się do oficjalnych źródeł.

Sytuacja z chlebem w 1947 roku po głodzie 1946 roku była bardzo zła.

Powiedział to pierwszy sekretarz KC partii komunistycznej Mołdawii towarzysz E.T. Sierdiuk23.


Gdyby nie upadek Związku Radzieckiego, stenogram ten na zawsze pozostałby tajny. W tamtych
czasach czytać go mogli wyłącznie przywódcy partyjni w stopniu przynajmniej sekretarza
obwodowego komitetu partii, czyli według współczesnej terminologii gubernatora obwodu. Ale im
też nie pozwolono czytać tego, co zostało powiedziane w czasie plenum. Dla nich przygotowano inny
wariant historii, wygładzony i poprawiony. To samo zdanie dla aparatczyków niższej rangi
wyglądało inaczej:

Sytuacja z chlebem w 1947 roku po słabych zbiorach 1946 roku była dość ciężka. (Podkreślenia moje – W.S.).
Ale nie da się przepisać całej naszej historii, dlatego czasami, wbrew intencji autorów, pojawiały
się w niej skrawki prawdy: „Na Ukrainie w 1946 roku panował straszny głód, odnotowano przypadki
kanibalizmu”24. Są to słowa pierwszego sekretarza KC KPZR towarzysza Nikity Siergiejewicza
Chruszczowa.
W 1946 roku Chruszczow był gospodarzem na Ukrainie. Sytuację znał najlepiej. Jeżeli kogoś
interesuje to zagadnienie, dokumentów jego dotyczących jest pod dostatkiem i można znaleźć je bez
większego wysiłku.
Lud określał to w krótszej i prostszej formie:

Sierp i młot –
Śmierć i głód.

Ale skąd ten głód?


A stąd, że w imię tak zwanej „industrializacji” na początku lat 30. rozgrabiono wieś, najbardziej
pracowitych i zaradnych chłopów sklasyfikowano jako kułaków i unicestwiono jako klasę społeczną.
Pozostałych, uciekając się do terroru i głodu, zapędzono do kołchozów, by zboże, ziemniaki i słoninę
zabierać nie każdemu indywidualnie, ale anonimowym uległym kolektywom. Tłumowi.
Praca na roli jest pracą twórczą. Ale w kołchozach ludzie nie mieli motywacji, żeby pracować
z oddaniem.
Skoro państwo zabierze wszystko z kołchozowych spichlerzy, po co harować?
W kołchozach nie płacono. Po co płacić? Przecież to wspólnie prowadzone przedsiębiorstwo.
W rodzinie mąż nie płaci żonie za to, że umyła podłogi. Żona nie płaci mężowi za to, że narąbał
drewna na opał. Na tych samych zasadach rozliczano się z pracującymi w kołchozie – bez pieniędzy.
W kołchozie liczono, ile przepracowałeś dni. Nazywało się to trudodien' (dniówka). Odpracowałeś
dzień, brygadzista ci w rejestrze kreskę narysuje: dzień zaliczony.
Kto pracował wyjątkowo dobrze, temu za jeden dzień brygadzista mógł dwie kreski w rejestrze
narysować, swojemu kompanowi od kielicha trzy, a swojej damie serca – nawet pięć kresek. Potem
na koniec sezonu kreski zliczano. Po wywiązaniu się z dostaw dla państwa w kołchozie zostawała
określona ilość ziemniaków, kapusty czy marchwi. Część odkładano jako materiał siewny, resztę
dzielono. Do kołchozu należało tyle a tyle ludzi. Łącznie w sezonie naliczono tyle a tyle dniówek.
Dzielimy zapasy przez liczbę dniówek. Na jedną dniówkę przypada określona ilość ziemniaków,
kapusty czy buraków. Po czym rozdajemy każdemu według jego zasług.
Jednak kołchozy powstały po to, żeby państwo mogło zabrać z kołchozowych spichlerzy tyle, ile
akurat mu potrzeba. Według swoich potrzeb i planów. Dlatego pod koniec sezonu zgromadzone
kreseczki mogły w ogóle nic nie znaczyć.
Nasz naród nie jest głupi. Już dawno zauważył prostą regułę: za dobrą pracę w nagrodę dostaje się
jeszcze więcej pracy. Po co więc chłopi mieli się troszczyć o wyniki swojej pracy? Po co ciężko
pracować, skoro za to zwiększą ci plan dostaw dla państwa?
Praca nie miała sensu. Żadnego. Tym bardziej dobra praca. Chłopów pozbawiono motywacji.
Dlatego wieś pędziła samogon i rozpijała się. Odwieczny etos pracy wsi bardzo szybko został
zdegradowany i zniszczony.
Ludzie od razu zrozumieli istotę systemu kołchozowego:

To jest młot, a to jest sierp,


To jest nasz radziecki herb.
Jak chcesz, żnij, jak chcesz – kuj,
A i tak dostaniesz chuj.

Chruszczow sam musiał przyznać, że sytuacja wygląda właśnie tak. W 1945 roku odwiedził
rodzinną Kalinówkę. Opowiedział później o tej wizycie – rzecz jasna nie prasie, lecz w gronie
najbliższych współpracowników – podczas plenum KC w czerwcu 1957 roku.

Towarzysze, nie wystarczy powiedzieć, że sytuacja wyglądała fatalnie. Koni nie ma, wozów nie ma, zboża nie ma. Poprosiłem
towarzysza Grieczkę, żeby wspomógł kołchoz końmi (w armii było akurat dużo zdobycznych koni). Dał konie, wozy, uprząż.
Przywieziono konie, lecz kołchoz ich nie przyjmuje, bo o konie trzeba dbać! Kołchoźnicy nie chcą w kołchozie pracować. Za swoją
pracę dostają tylko kreski. Chcieliby, by żołnierze zajmowali się tymi końmi. (…) Kołchoźnicy nie chcą karmić koni; nie byli tym
zainteresowani. Taka apatia panuje nie tylko w Kalinówce, lecz w całym naszym rolnictwie.
Widziałem, że sieją to, co nie daje plonów. Ale co ja mogę im powiedzieć? Muszą siać wszystko, co przewiduje plan. A co to za
plan? Siedzą w Moskwie tęgie głowy i wymyślają, ile siać jarej pszenicy, ile ozimej, ile jęczmienia, wyki, buraków. I tak w punktach
25
mają rozpisane. Czy ktoś może nie wykonać tego tak zwanego planu? Nikt. Ten, kto zmieni strukturę upraw, łamie dyrektywę.

Podczas tegoż plenum KC w czerwcu 1957 roku Chruszczow wyznał: „Kołchozom zabierano
wszystko, co miały, przez co zniszczono rolnictwo… W 1951 roku kołchoźnicy uciekali”.
Członek Prezydium KC KPZR towarzysz Mikojan: „Tak naprawdę mięsem handlujemy tylko
w Moskwie i Leningradzie, jako tako w Donbasie i na Uralu, w innych regionach mamy przerwy
w dostawach”26.
Churchill nie mówił i nie pisał, że Stalin zastał Rosję z sochą, a zostawił z bombą atomową. Ale
gdyby nawet powiedział coś tak niedorzecznego, to powinno to brzmieć: i z sochą zostawił.
4

Rosja, którą straciliśmy, mimo wszystko eksportowała zboże, a Związek Radziecki nie był w stanie
sam się wyżywić. To jedno z głównych osiągnięć socjalistycznego sposobu produkcji i osobiście
towarzyszy Trockiego, Swierdłowa, Lenina, Stalina, Chruszczowa oraz reszty partyjnej braci.
Na fatalne skutki zbrodniczej antychłopskiej, czyli wrogiej ludowi, polityki kolektywizacji nałożyły
się równie katastrofalne skutki wojny. Nie wróciły z niej miliony ludzi zdolnych do pracy. A ci,
którzy przeżyli, nie śpieszyli się bynajmniej z powrotem do kołchozów. Rąk do pracy brakowało
wszędzie: zdemobilizowani żołnierze pracowali przy odbudowie kopalni Donbasu i zakładów
metalurgicznych w Dniepropietrowsku, przy uprzątaniu ruin Stalingradu i Kijowa, Woroneża
i Noworosyjska. Ludzie szli do wyrębu lasów i budowy fabryk na Uralu i na Syberii, do budowy
metra w Moskwie i Leningradzie.
Dokądkolwiek, byle nie do kołchozu.
Dlatego w Związku Radzieckim po zakończeniu II wojny światowej i ustaniu dostaw żywności
z USA nieuchronnie pojawił się głód.
Przywódcy musieli o tym czasami przynajmniej wspominać podczas swoich spotkań.
Zastępca przewodniczącego Rady Ministrów ZSRR, przyszły szef rządu ZSRR, były i przyszły
członek Biura Politycznego A.N. Kosygin opowiadał o pierwszych latach powojennych tak: „W tym
okresie musiałem wizytować szereg regionów – Baszkirię, Kujbyszew, Mołdawię – w związku
z wybuchami epidemii i głodem. W wielu obwodach z głodu zmarło dużo ludzi”27.
Na tym samym plenum ambasador Związku Radzieckiego w Chinach towarzysz A.M. Puzanow
powiedział, że w październiku 1952 roku na XIX Zjeździe KPZR zameldowano, że „problem
zaopatrzenia w zboże rozwiązano z powodzeniem, ostatecznie i bezpowrotnie”. Towarzysz Puzanow
dodał: „To było nie tylko upiększanie rzeczywistości. To było okłamywanie partii i narodu na wielką
skalę!”.
Były pierwszy sekretarz KC komunistycznej partii Karelo-Fińskiej SRR, a po tym jak cała ludność
republiki przeniosła się do Finlandii – pierwszy sekretarz karelskiego obwodowego komitetu partii
towarzysz L.J. Łubiennikow dodał: „W Karelii nie można było zdobyć litra mleka dla chorego
dziecka. (…) Niedługo ziemniaków i warzyw będzie pod dostatkiem”.
Co oznacza: pod kierownictwem naszego ukochanego Nikity Siergiejewicza odbudujemy
rolnictwo! Wkrótce będziemy mieli pod dostatkiem ziemniaków, kapusty i ogórków! Mimo że w tej
chwili, cztery miesiące przed czterdziestą rocznicą Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji
Październikowej, ziemniaków w kraju brakuje.
Pierwszy sekretarz komitetu partii w Kraju Stawropolskim towarzysz I.K. Lebiediew:
„W obwodzie penzeńskim, gdzie pracowałem, w niektórych wsiach do 40 procent domów było
niezamieszkanych. Ludzie wyjechali, nie było komu pracować”.
W swoim gronie przywódcy zdawali sobie sprawę, że pod ich mądrym kierownictwem rosyjska
wieś wymiera.
A razem z nią – Rosja.

Moment kluczowy

Zarzucają mi, że piszę o historii, ale nie takim stylem, nienaukowym.


Zgadzam się. I nie usprawiedliwiam.
Nie jestem historykiem i nie zaliczam siebie do ich grona. Po prostu usiłuję rozwikłać niektóre
niejasne momenty naszej nie tak dawnej przeszłości. I gdy udaje mi się odkryć coś, co może
zainteresować czytelników, publikuję to.
Nasza historia jest pasjonująca.
Ale są ludzie, którzy tę ciekawą historię opisują w demonstracyjnie nudny sposób. I są z tego
dumni. I wytykają mi, że ja piszę inaczej.
A ja uważam, że ludzie powinni znać swoją historię. Przynajmniej interesować się nią. Więc niech
mi ktoś wytłumaczy, po co tak przerażającą, dziką, potworną, zaskakującą, olśniewającą, wyjątkową
historię zmieniać w nudną, nijaką i nużącą?
Dlatego opisujmy ją tak, żeby naród nie stracił zainteresowania swoją historią. Naszą historią. Ja
próbuję pisać tak, żeby była jasna i zrozumiała. Nie zawsze się to udaje. Mimo wszystko próbuję.
Może napisałbym jeszcze inaczej, ale szkoda, że lepiej nie potrafię.

23 Stenogram czerwcowego plenum KC KPZR, Centrum Przechowywania Dokumentacji Współczesnej, dział 2, rejestr 1, teczka 257.
Posiedzenie wieczorne 26 czerwca 1957 roku.
24 Stenogram czerwcowego plenum KC KPZR, Centrum Przechowywania Dokumentacji Współczesnej, dział 2, rejestr 1, teczka 257.
Posiedzenie wieczorne 28 czerwca 1957 roku.
25 Stenogram czerwcowego plenum KC KPZR, Centrum Przechowywania Dokumentacji Współczesnej, dział 2, rejestr 1, teczka 257.
Posiedzenie wieczorne 28 czerwca 1957 roku.
26 Stenogram lipcowego plenum. Posiedzenie wieczorne 3 lipca 1953 roku. RGANI, dział 2, rejestr 1, teczka 45. Opublikowane
w „Izwiestija CK KPSS” 1991, nr 1–2.
27 Stenogram czerwcowego plenum KC KPZR, Centrum Przechowywania Dokumentacji Współczesnej, dział 2, rejestr 1, teczka 257.
Posiedzenie wieczorne 28 czerwca 1957 roku.
Rozdział 8

Po zakończeniu II wojny światowej nie tylko wewnętrzna, ale również cała polityka zagraniczna
Stalina zakończyła się fiaskiem.
Na konferencji w Poczdamie latem 1945 roku Stalin zażądał, by oddano Libię pod kontrolę
Związku Radzieckiego, czyli próbował uzyskać kolonie w Afryce. Libia to bazy na Morzu
Śródziemnym i ropa. Zachód odmówił.
W czasie wojny oddziały Armii Czerwonej wprowadzono do Iranu. Połowa Iranu dla Churchilla,
druga połowa – dla Stalina. Wojna się skończyła, wojska brytyjskie przygotowywały się do powrotu
do domu, tymczasem Stalin postanowił zostawić swoje oddziały na zawsze. Ale na to też mu nie
pozwolono, grożąc wojną.
Wycofując się, Stalin próbował zatrzymać bogaty w ropę kawałek Iranu, oświadczając, że jest to
„irański Azerbejdżan”. Ale to również mu się nie udało.
Stalin zapragnął wziąć pod swe skrzydła Grecję i Turcję. Zachód w odpowiedzi utworzył NATO:
Nie oddamy ani Grecji, ani Turcji.
Łamiąc własnoręcznie podpisane porozumienia poczdamskie, Stalin postanowił przywłaszczyć
sobie Berlin Zachodni. W tym celu 24 czerwca 1948 roku wprowadził jego blokadę. Zachód
odpowiedział stworzeniem największego w historii mostu powietrznego. Żywność do Berlina
Zachodniego dostarczano samolotami. A paliwo było pod ręką – w każdej alei rosły stuletnie lipy.
Mieszkańcy Berlina Zachodniego wycięli na opał drzewa w alejach i w parkach, ale się nie poddali.
Stalin uderzył w Koreę Południową. Zachód zareagował wszechstronną pomocą wojskową, a co za
tym idzie – wysadzeniem wielkich kontyngentów wojskowych USA, Wielkiej Brytanii i ich
sojuszników na Półwyspie Koreańskim. I Korea Południowa się nie poddała.
Stalin usiłował przepchnąć komunistów do rządów Włoch i Francji. Coś się udało. Ale tylko
częściowo. W rezultacie – znowu fiasko.
Stalin planował uzyskać dostęp do Morza Śródziemnego. W Libii się nie powiodło. Drugi wariant:
budowa radzieckich baz morskich w Jugosławii. Ale i tu niewypał. Jugosławia wyrwała się spod
kontroli Związku Radzieckiego.
A na domiar złego – zimna wojna.
2

Uczeni towarzysze tłumaczą przyczyny zimnej wojny: 5 marca 1946 roku Churchill wygłosił
przemówienie w Fulton.
A gdzie jest to Fulton? Nawet na mapie go nie ma.
I kim jest ten Churchill? To były brytyjski premier definitywnie odsunięty od władzy.
Istne cuda: polityczny emeryt Churchill wygłosił przemówienie i wybuchła zimna wojna.
Okazuje się, że gdyby nie wygłosił, nie byłoby żadnej zimnej wojny.
Wschodni Niemcy nie uciekaliby do zachodnich Niemiec, a Koreańczycy z północy do Korei
Południowej. Pogranicznicy zaś nie strzelaliby im w plecy.
Związek Radziecki nie pomagałby afrykańskim watażkom, którzy wkroczyli na drogę socjalizmu.
Nie budowalibyśmy w niewyobrażalnych ilościach atomowych okrętów podwodnych. (Do 1994 roku
w Rosji zbudowano 243 atomowe okręty podwodne, gdy reszta świata miała ich 22128).
Moim zdaniem zimna wojna zaczęła się nie dlatego, że ktoś wygłosił przemówienie. Przyczyny leżą
głębiej.
Armia Czerwona wyzwoliła kilka państw Europy Środkowej od brunatnej dżumy, ale po
uwolnieniu ich nie chciała wracać do domu. Wkrótce we wszystkich wyzwolonych państwach na
lufach radzieckich czołgów do władzy doszli ludzie, których wskazał towarzysz Stalin, i zaczęli
socjalistyczną transformację.
A żeby obywatele nie uciekali od narzuconego im szczęścia, granice zamknięto na cztery spusty.
Waleczni pogranicznicy dostali rozkaz: strzelać do każdego, kto będzie uciekał od tej przymusowej
szczęśliwości.
Odsunięty od władzy Churchill w prowincjonalnym amerykańskim miasteczku zwrócił tylko uwagę
szanownej publiczności na zasmucający fakt, że „od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad
Adriatykiem opuściła się na kontynent żelazna kurtyna”.
Churchill powiedział jedynie, że w państwach, do których wkroczyła Armia Czerwona, małe partie
komunistyczne w jakiś sposób zdobyły władzę i dążą do „zdobycia wszechogarniającej, totalitarnej
kontroli”.
Co w pełni odpowiadało rzeczywistości.
Tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia, czy jakiś Churchill coś powiedział gdzieś w Fulton czy
nie.
Ważne jest to, że Związek Radziecki narzucił podbitym podczas II wojny światowej państwom
ustrój socjalistyczny, czyli skrajnie nieskuteczny system gospodarczy, którym kierowali albo
przestępcy, albo głupcy, za którymi stali przestępcy.
Socjalizm udało się narzucić Polsce i wschodnim Niemcom, Czechosłowacji i Węgrom, Rumunii
i Bułgarii. Ale wszyscy nasi bracia klasowi gotowi byli wyrwać się z przyjacielskiego uścisku przy
pierwszej nadarzającej się okazji.
Taka możliwość była bliska i realna. Dwudziestego pierwszego grudnia 1949 roku cała postępowa
ludzkość uroczyście obchodziła siedemdziesięciolecie towarzysza Stalina, Wielkiego Geniusza
Wszech Czasów i Narodów.
Tliła się nadzieja – towarzysz Stalin nie jest nieśmiertelny. No, jeszcze trzy lata, najwyżej pięć…
Przecież kiedyś powinien zakończyć swą służbę ludzkości.

I pewnego dnia Stalin odszedł.


Ci, którzy spiskowali przeciwko niemu, nie byli ani przyjaciółmi, ani sojusznikami. Byli dla siebie
śmiertelnymi wrogami.
Trzon spisku przeciwko Stalinowi stanowili Beria, Malenkow, Bułganin i Chruszczow.
Ale jeszcze za życia Stalina wewnątrz tego spisku zawiązał się kolejny spisek: Chruszczowa
i Bułganina przeciwko Berii.
Mówią nam, że Beria również szykował się do przejęcia władzy. Nie można wykluczyć takiej
możliwości. Ale dowodów na to jak dotąd nikt nie przedstawił.
Jedno jest pewne: usuwając z drogi i eliminując byłych sojuszników, każdy z kremlowskich
przywódców przy okazji umacniał swoje pozycje kadrowe. Największe sukcesy na tym polu miał
towarzysz Chruszczow.
W dniu, w którym ogłoszono śmierć Stalina, Chruszczow przepchnął na stanowisko pierwszego
zastępcy ministra obrony marszałka Związku Radzieckiego Żukowa, którego sprowadził z wygnania
na Uralu.
Sam Chruszczow kierował partią komunistyczną, a Żukow i Sierow, dwaj jego starzy kumple
jeszcze z czasów przedwojennych, zajęli stanowiska pierwszych zastępców: jeden w Ministerstwie
Obrony, drugi – w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.
Celem Chruszczowa było awansowanie obu o szczebel wyżej.
Trzeba się było śpieszyć. Śmierć Stalina obudziła w ludziach nadzieję na lepsze życie. Przez łagry
na północy kraju, na Syberii, Uralu i Dalekim Wschodzie przetoczyła się fala krwawych powstań.
Kumów i klawiszy łapano i gotowano w żelaznych beczkach. Wlewano wodę, rozpalano wielkie
ognisko i przyrządzano jak zupę z jesiotra. Pojawiły się obawy, że kilka powstań może się połączyć
w jedno wielkie, którego nie da się stłumić, a wówczas setki tysięcy, może nawet miliony więźniów
wyrwą się za drut kolczasty.
Przywódcy na Kremlu musieli odpowiedzieć na pytanie: Co robić?
Nawiasem mówiąc, w ostatnich latach pojawiły się informacje, że gdy zmarł towarzysz Stalin,
więźniów w GUŁagu było jakieś nędzne półtora miliona. I publikują na potwierdzenie tego stosowne
dokumenty.
Nie będziemy się spierać z dokumentami. Przypomnijmy tylko, że gdy umarł towarzysz Stalin,
w naszej ukochanej ojczyźnie, gdzie tak swobodnie oddycha człowiek, nie był tylko ten jeden GUŁag.
Takich jak on było jedenaście. A nawet więcej niż jedenaście. Dużo więcej.
Poniżej przedstawiam listę niezależnych od siebie głównych zarządów obozów z 5 marca 1953
roku:
Główny Zarząd Poprawczych Obozów Pracy (GUŁag) – towarzysz I.J. Dołgich.
Główny Zarząd Obozów Budownictwa Kolejowego (GUŁŻDS) – towarzysz A.A. Smolianinow.
Główny Zarząd Obozów Przedsiębiorstw Górniczo-Hutniczych (GUŁGMP) – towarzysz N.A.
Dobrowolski.
Główny Zarząd Obozów Budownictwa Przemysłowego (GUŁPS) – towarzysz A.N. Komarowski.
Główny Zarząd Budownictwa na Dalekiej Północy (Dalstroj) – towarzysz I.L. Mitrakow.
Główny Zarząd Obozów Przemysłu Drzewnego (GUŁŁP) – towarzysz M.M. Timofiejew.
Główny Zarząd Obozów Budownictwa Hydrotechnicznego (Gławgidrostroj) – towarzysz J.W.
Rapoport.
Główny Zarząd Obozów Budownictwa Przedsiębiorstw Petrochemicznych (Gławspiecnieftiestroj)
– towarzysz W.A. Barabanow.
Główny Zarząd Obozów Przemysłu Łupkowego (Gławsluda) – towarzysz I.A. Karasiow.
Główny Zarząd Obozów Przemysłu Azbestowego (Gławasbiest) – towarzysz A.P. Mitiukow.
Specjalny Główny Zarząd (SGU) – towarzysz F.P. Charitonow.
Do tych głównych zarządów należał też Główny Zarząd Dróg Bitych (GUSZOSDOR), który miał
własne obozy. Siłę roboczą GUSZOSDOR-u stanowili nie tylko więźniowie z obozów, chociaż
w przeważającej większości byli to jednak zecy.
Oprócz głównych zarządów istniały odrębne zarządy, które nie podlegały GUŁagowi, a wśród
nich:
Zarząd Więziennictwa – towarzysz M.B. Kuzniecow.
Zarząd Placówek Specjalnych – towarzysz A.P. Zawieniagin.
Gdyby w tych wszystkich łagrach wybuchł bunt, gdyby miliony więźniów wyrwały się na wolność,
krajowi groziłaby nowa wojna domowa.
4

Czwórka spiskowców pozbyła się Stalina, ale pytanie, co robić dalej, podzieliło koalicję na dwa
obozy.
Marszałek Związku Radzieckiego Beria i generał porucznik Malenkow proponowali swoje
rozwiązania.
Marszałek Związku Radzieckiego Bułganin i generał porucznik Chruszczow – diametralnie inne.
Bułganin, a szczególnie Chruszczow, byli gorącymi zwolennikami zachowania kultu Stalina.
Beria i Malenkow byli jego zagorzałymi przeciwnikami. Drugiego dnia po pogrzebie Stalina
Malenkow powiedział na posiedzeniu prezydium KC: „Uważamy za konieczne zaprzestanie praktyk
kultu jednostki”.
Nie powinniśmy mieć złudzeń: ta czwórka, podobnie jak wiele tysięcy niższych rangą, była
zbroczona krwią obywateli. Niektórzy z nich, jak Beria, przelali umiarkowaną ilość krwi. Inni
z kolei, jak Chruszczow, przelali jej niepomiernie więcej. Ale nie mówimy tu o rzędach wielkości –
krew na rękach mieli wszyscy przywódcy. Musieli oni znaleźć odpowiedź na pytanie, jak przeżyć
w kraju w zaistniałej sytuacji.
Natychmiast po śmierci Stalina nastąpił gwałtowny i dramatyczny odwrót od stalinowskiej praktyki
kierowania państwem. Tym procesem kierował Beria. Stalina jeszcze nie pochowano. Lud,
szlochając i zawodząc, milionami rzucił się na plac Czerwony, by pożegnać się ze zmarłym wodzem,
a Beria już 6 marca, czyli następnego dnia po zamordowaniu Stalina, polecił przygotować decyzję
rządu o przekazaniu wszystkich głównych zarządów NKWD odpowiedzialnych za budownictwo
cywilnym resortom, obozów i kolonii zaś – Ministerstwu Sprawiedliwości.
Beria zlikwidował system jedenastu GUŁagów zdecydowanie i szybko.
Dwudziestego pierwszego marca 1953 roku skierował do rządu projekt uchwały o wstrzymaniu
robót na dwudziestu trzech niepotrzebnych „wielkich budowach komunizmu”. Wśród nich były:
Główny Kanał Turkmeński, Samospływowy Kanał Wołga–Ural, Martwa Droga Czum–Salechard–
Igarka, port w Ust'-Doniecku, hydrowęzeł na dolnym Donie i wiele innych. Wszystkie te ogromne
obiekty wznoszono rękoma więźniów. Wszystkie były nieuzasadnione z ekonomicznego punktu
widzenia. Wszystkie zagrażały środowisku naturalnemu i ludziom, którzy je budowali.
Dwudziestego szóstego marca 1953 roku, trzy tygodnie po śmierci Stalina, Beria skierował do
Prezydium KC KPZR notatkę w sprawie amnestii, którą ogłoszono 9 maja. Na mocy tej amnestii
z więzień i obozów zwolniono 1 181 264 więźniów, równolegle zamykając toczące się dochodzenia
przeciwko 400 tysiącom osób. Mówi się, że wśród tych, którzy opuścili obozy, było dużo
kryminalistów, więc w kraju wzrosła przestępczość.
Sporą część uwolnionych stanowili kryminaliści, ale przeważały osoby niewinne, skazane za
opowiadanie dowcipów o Stalinie albo za trzy zebrane na polu, nikomu niepotrzebne kłosy.
Przestępczość wzrosła. Jednak wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby setki tysięcy więźniów
wyrwały się na wolność same, z bronią, podniecone zwycięstwem nad strażnikami.
Nie chodzi o liczby. Beria złamał całą strukturę planowania centralnego. Wcześniej Państwowy
Komitet Planowania tworzył wielkie projekty, które należało zrealizować przymusową niewolniczą
pracą więźniów. Na tej podstawie szacowano niezbędną ilość siły roboczej. Następnie organy
aparatu represji informowano, ilu przestępców powinny schwytać i na jak długo wpakować do
obozów. Zapotrzebowanie przesyłano do republik, krajów, obwodów i rejonów. Każdy
funkcjonariusz, od ministra spraw wewnętrznych do dzielnicowego, miał do wykonania plan. Dlatego
do więzienia trafiało się nie tylko za „trzy kłosy”, ale też za „kradzież 200 metrów materiału
krawieckiego”, czyli za szpulkę nici.
Ale był porządek – mówią specjaliści. Nie, towarzysze, porządku nie było. Był totalny niedobór
wszystkiego i wielokilometrowe kolejki po mydło i naftę, zapałki, igły i nitki, kalosze i świece.
Przymusowa niewolnicza praca jest nieproduktywna. Dlatego kraj nie wytwarzał niczego poza
bronią. Dlatego ludzie kradli kłosy z pól, które rzekomo należały do nich, by uchronić dzieci przed
głodem. Stosowne służby aparatu represji nie spały po nocach, żeby schwytać tych, którzy zbierali
kłosy na kołchozowym, czyli własnym polu. Gdyby nikt tych kłosów nie zebrał, wydziobałyby je
wróble, zjadły polne myszy albo zgniłyby one pod śniegiem. I „materiał krawiecki” kobiety wynosiły
z fabryk nie z powodu skłonności do kradzieży.
Niewolnicza praca więźniów była powszechnie wykorzystywana również później, po czasach
stalinowskich, ale zmieniły się zasady kompletowania obozów. Wcześniej państwo powinno już mieć
określony zasób darmowej siły roboczej. Im więcej, tym lepiej. Beria ten mechanizm zlikwidował.

Czwartego kwietnia 1953 roku Beria podpisał ściśle tajny rozkaz nr 0068, w którym zdecydowanie
domagał się zlikwidowania cel tortur w więzieniach i obozach, zakazania stosowania przemocy
wobec aresztowanych i zniszczenia wszelkich narzędzi tortur. Ostrzegał w nim również, że przed
sądem zostaną postawieni nie tylko funkcjonariusze MSW, którzy w przyszłości będą się uciekali do
używania siły fizycznej wobec więźniów, ale również ich przełożeni.
Trzynastego kwietnia 1953 roku Beria skierował do Prezydium KC KPZR notatkę z propozycją
zaprzestania rozdmuchiwania kultu jednostki, w szczególności noszenia w święta, podczas
pochodów, portretów najwyższego kierownictwa państwa i partii, przede wszystkim tych, którzy
obecnie kierują krajem.
Za życia Stalina wydano 13 tomów jego dzieł. W maju 1953 roku Beria zaproponował, by przestać
wydawać dzieła Stalina. Tak też zrobiono. Skład kolejnego tomu rozsypano.
Dziesiątego czerwca w „Prawdzie” ukazał się artykuł bez podpisu, w którym po raz pierwszy
pojawiło się nowe dla naszej propagandy określenie – kult jednostki. Nazwiska Stalina jeszcze nie
wymieniono, ale i tak wszystko było jasne. Czyj jeszcze kult panował i rozkwitał przez ostatnie
kilkadziesiąt lat?
„Prawda” potępiła kult jednostki i wymieniła nazwiska tych, którzy odtąd poprowadzą kraj słuszną
drogą: „Idee polityki naszej partii zostały przedstawione w przemówieniach G.M. Malenkowa, Ł.P.
Berii i W.M. Mołotowa”.
To nie Chruszczow trzy lata później, na XX Zjeździe KPZR, pierwszy potępił kult jednostki, lecz
„Prawda” trzy miesiące po śmierci Stalina.
Bez wątpienia autorem demaskatorskiego artykułu był właśnie Beria. Bo to on był wówczas
władcą Związku Radzieckiego. W pierwszej publikacji potępiającej Stalina „Prawda” wymieniła
nazwisko Berii wśród dwóch innych nazwisk. Ale Malenkow był pod całkowitą kontrolą Berii,
a Mołotow już kilka lat wcześniej został odsunięty od podejmowania najważniejszych decyzji.
Artykuł w centralnym organie partii komunistycznej nie mówi nic o Chruszczowie, chociaż to
właśnie on stał na jej czele.

Największy problem kraju polegał na tym, że ludzie uciekali od socjalizmu. Jeżeli nie mogą uciec
w czasie pokoju, będą uciekać w czasie wojny.
Beria pamiętał, jak latem 1941 roku żołnierze Armii Czerwonej tysiącami i milionami szli do
niewoli bez walki, porzucając tysiące sprawnych czołgów i samolotów, dziesiątki tysięcy dział
i moździerzy, setki tysięcy karabinów maszynowych, miliony ton amunicji, prowiantu, sprzętu
inżynieryjnego i materiałów pędnych. W ogromnym kraju nie było ludzi, którzy chcieliby umierać za
kołchozowe niewolnictwo, za partkomy i masowe egzekucje, za GUŁag i kolejki po chleb. Latem
1941 roku żołnierze i oficerowie Armii Czerwonej nie uważali, że wojna jest wielka czy
ojczyźniana. Kadrowa Armia Czerwona poszła do niemieckiej niewoli prawie bez walki.
Praktycznie w pełnym składzie. Zostali tylko rezerwiści. I gdyby nie skończona głupota Hitlera i jego
wybitnych dowódców, oni też by się poddali.
Ławrientij Pawłowicz Beria uważał, że jeśli wybuchnie nowa wojna, klęska 1941 roku
nieuchronnie się powtórzy. Z tych samych powodów: ludzie nie są tak głupi, żeby walczyć za
socjalizm. I jeżeli nowy nieprzyjaciel będzie trochę mądrzejszy od Hitlera, to państwo zginie.
Ale nawet bez wojny Związek Radziecki i okupowane przez niego państwa gwałtownie staczały się
wówczas w przepaść. Tylko pomiędzy styczniem 1951 roku a kwietniem 1953 roku z samego NRD
do zachodnich Niemiec uciekło 447 tysięcy ludzi.
Pierwszego czerwca 1953 roku masowe strajki ogarnęły Czechosłowację. Strajkowali robotnicy
w Pradze, Ostrawie i Bratysławie. Te wystąpienia, niczym pożar lasu, przelały się przez granice
„bratnich krajów socjalistycznych”. Przyszła kolej na Polskę. Tam można się było spodziewać nie
tylko pożaru. Tam mogło się skończyć znacznie gorzej.
Beria uważał, że Związek Radziecki nie powinien ingerować w sprawy innych narodów, że
najpierw trzeba zrobić porządek we własnym domu. Dlatego należało gruntownie zmienić tak
politykę zagraniczną, jak i wewnętrzną. Za najważniejszy cel rządu Beria uważał stworzenie
warunków, w których ludzie będą pracować dobrowolnie, z chęcią i sumiennie. Wówczas państwo
będzie dostatnie. Będzie wzrastała liczba ludności. Nasz model życia będzie atrakcyjny dla reszty
świata, staniemy się przykładem dla innych, będą nas szanować. A jeżeli wybuchnie wojna, nasz
naród będzie zażarcie walczyć, ponieważ będzie miał dużo do stracenia.
Malenkow również uważał, że trzeba jak najszybciej pozbyć się dziedzictwa Stalina. Jeszcze
w czasie wojny na polecenie Wodza nawiązał bliskie relacje osobiste z brytyjskim premierem
Churchillem. Mając w pamięci starą przyjaźń, po śmierci Stalina Malenkow zwrócił się do
Churchilla z propozycją pośredniczenia między ZSRR i USA w sprawie zakończenia wojny w Korei.
Churchill się zgodził. Rozpoczęły się nieoficjalne rozmowy i wkrótce przyniosły konkretne skutki:
wojna w Korei została zakończona.
Malenkow poczynił zdecydowane kroki, by zaopatrzyć kraj w żywność. Za Stalina chłop musiał
płacić za to, że miał krowę czy świnię, jabłonie i wiśnie w sadzie, za to, że siał koperek i ogórki.
Malenkow zniósł rujnujące podatki od własności prywatnej chłopów. Ogródki przydomowe
pozwolił zwiększyć pięciokrotnie!
Naród śpiewał:

A towarzysz Malenkow
Dał nam chleba i blinków.

Malenkow opowiadał się za wycofaniem wojsk radzieckich z obcych terytoriów, za zmniejszeniem


nadmiernych wydatków na wojsko, za wstrzymaniem bezpłatnej pomocy wojskowej dla watażków
w Azji i Afryce.
Działania Malenkowa w żadnym wypadku nie były jednostronnym rozbrojeniem. Proponował
wycofać wojska radzieckie z Niemiec wyłącznie pod warunkiem, że swe wojska wycofają również
USA, Wielka Brytania i Francja, a Niemcy pozostaną neutralnym i na zawsze zdemilitaryzowanym
państwem.
Nie było czasu na bezowocne dyskusje.

Trzy miesiące po śmierci Stalina, 17 czerwca 1953 roku, wybuchło powstanie w Berlinie
Wschodnim. Kierownictwo tak zwanej Niemieckiej Republiki Demokratycznej uciekło pod skrzydła
wojsk radzieckich. Powstanie ogarnęło całe wschodnie Niemcy, strajkowało 13 największych miast,
w tym Berlin, Lipsk, Magdeburg i Rostok. Oficjalny historyk N. Zieńkowicz pisze:

Niezadowolenie wschodnich Niemców było podgrzewane z zewnątrz. Pięć największych zachodnioniemieckich stacji radiowych
29
wzywało ludność NRD do nieposłuszeństwa obywatelskiego.

Takich stwierdzeń zupełnie nie rozumiem. Skoro pięć zachodnioniemieckich stacji radiowych
wzywało wschodnich Niemców do obywatelskiego nieposłuszeństwa, to trzeba było włączyć
dziesięć naszych stacji radiowych na pełną moc i wezwać mieszkańców zachodnich Niemiec do
obywatelskiego nieposłuszeństwa. Przecież wybuchłoby powstanie! Czyż nie?
Kolejne dziesięć stacji radiowych powinno wezwać francuskich proletariuszy do broni! Dobrze
byłoby też amerykańską klasę robotniczą namówić na rewolucję proletariacką!
Ale nasi agitatorzy jakoś nie mogą nam wytłumaczyć, dlaczego za namową zachodnioniemieckich
radiostacji obywatele wschodnich Niemiec powstali przeciwko rządowi, a na wezwanie naszych
radiostacji obywatele Finlandii i Niemiec, Wielkiej Brytanii i Kanady przeciwko własnym rządom
nie wystąpili.
Może nasze stacje radiowe miały zbyt małą moc?

Moment kluczowy

Piątego marca 1946 roku Churchill wygłosił w Fulton przemówienie. Wiele wody upłynęło od tego
czasu, ale wciąż są ludzie, którzy z uporem powtarzają: Gdyby Churchill nie wygłosił tego
przemówienia, nie byłoby zimnej wojny.
Przypomnijmy sobie jednak, że dokładnie pół roku przed przemówieniem Churchilla, 5 września
1945 roku, w Kanadzie poprosił o azyl polityczny szyfrant dyplomatycznej rezydentury GRU Igor
Siergiejewicz Guzenko. Zabrał 109 dokumentów, wśród których nie było ani jednego tajnego.
Osiemdziesiąt osiem miało nadruk „ss” – ściśle tajne, 41 zaś „ss/ow” – ściśle tajne specjalnego
znaczenia.
Kanadyjskie władze nie uwierzyły w autentyczność dokumentów.
Jednak gdy Kanadyjczycy sprawdzili je i uwierzyli, złapali się za głowę. Nie tylko oni zresztą.
Jak się okazało, agentura GRU przeniknęła do kanadyjskiego rządu, dyplomacji i wywiadu
brytyjskiego, amerykańskiego przemysłu atomowego. Przywódcy Związku Radzieckiego tak pięknie
mówili o pokoju i przyjaźni, lecz podczas II wojny światowej rozpoczęli regularną tajną wojnę
przeciwko swoim sojusznikom – USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Kanadzie.
À propos, 24 lipca 1945 roku podczas konferencji w Poczdamie, dwa tygodnie przed
amerykańskim atakiem nuklearnym na Hiroszimę i półtora miesiąca przed ucieczką Igora Guzenki,
prezydent Harry Truman powiedział Stalinowi, że Stany Zjednoczone mają broń o niewiarygodnej
mocy. Stalin nie zwrócił uwagi na te słowa i skierował rozmowę na inny temat.
Do tej pory są ludzie, którzy śmieją się z głupiego Stalina. Ich zdaniem nie rozumiał on znaczenia
przełomu technologicznego w dziedzinie budowy broni atomowej. Ale już wtedy „niemądry” Stalin
chciwymi łapskami GRU wyciągnął całą niezbędną dokumentację techniczną, która pozwoliła
stworzyć i w 1949 roku przetestować pierwsze radzieckie bomby atomowe RDS-1 Elena i RDS-2
Ludmiła oraz przejść do budowy RDS-3 Maria i RDS-4 Tatiana.
Właśnie tajna wojna Związku Radzieckiego przeciwko sojusznikom podczas wspólnie
prowadzonej wojny z hitlerowskimi Niemcami jest zimną wojną.
A jeśli nadal ktoś uważa, że to nie działania, lecz czyjeś słowa stały się detonatorem zimnej wojny,
to warto przypomnieć sobie, że nie tylko pozbawiony władzy Churchill wygłosił w prowincjonalnym
miasteczku przemówienie. Przemówienie wygłosił również inny polityk, dysponujący pełnią władzy
państwowej. I zrobił to nie gdzieś na prowincji, ale w stolicy.
Nazwisko polityka – Józef Stalin.
Miejsce – Moskwa, teatr Bolszoj.
Data – 9 lutego 1946 roku.
To prawie miesiąc przed pojawieniem się Churchilla w Fulton.
Nawet centralny organ Ministerstwa Obrony Rosji musiał przyznać, że „Przemówienie Stalina z 9
lutego było postrzegane na Zachodzie jako wezwanie do nowej konfrontacji z kapitalizmem”30.
Stalin bynajmniej nie był pierwszą osobą, która nawoływała do konfrontacji.
Moim zdaniem zimna wojna zaczęła się natychmiast po zdobyciu przez bolszewików władzy
w Piotrogrodzie. Zapoczątkowały ją słowa Trockiego na II Zjeździe Rad 26 października 1917 roku:

Całą nadzieję pokładamy w tym, że nasza rewolucja wznieci rewolucję europejską. Jeżeli ludy Europy nie powstaną i nie zdławią
imperializmu, to my zostaniemy zmiażdżeni – to pewne. Albo rosyjska rewolucja wznieci wicher walki na Zachodzie, albo kapitaliści
31
wszystkich państw zduszą naszą rewolucję.

Trocki się mylił. Kapitaliści nas nie dusili.


Sami wzięliśmy na swoje barki odpowiedzialność za losy świata. Przy całkowitym braku
odpowiedzialności za losy swojego narodu i swojego kraju.
W walce o szczęście ludów Węgier i Czechosłowacji, Bułgarii i Niemiec, Angoli i Etiopii,
Indonezji i Egiptu, Chile i Wietnamu, Korei i Rumunii, Algierii i Polski, Wielkiej Brytanii i Libii,
Estonii i Finlandii, Łotwy i Jugosławii, Albanii i Litwy, Iranu i Turcji, Afganistanu i Argentyny
podkopaliśmy siły własnego kraju. Kilka pokoleń pracowało na własne wyniszczenie.
I teraz naszemu wymierającemu narodowi nie pozostaje nic innego, jak tylko dumnie obnosić się ze
swoją bohaterską przeszłością i świętować rocznice wielkich zwycięstw.

28 „Krasnaja Zwiezda”, 5 grudnia 2001 roku.


29 N. Zieńkowicz, Marszały i giensieki, Rusicz, Smoleńsk 1998, s. 289.
30 „Krasnaja Zwiezda”, 11 marca 2006.
31 L. Trocki, Soczinienija, tom 3, część 2, Moskwa–Leningrad 1925, s. 66.
Rozdział 9

Osiemnastego czerwca 1953 roku do Berlina Wschodniego w trybie pilnym przybył marszałek
Związku Radzieckiego Beria. I rozkazał naczelnemu dowódcy Grupy Wojsk Radzieckich
w Niemczech generałowi pułkownikowi Andriejowi Antonowiczowi Grieczce wyprowadzić na
ulice czołgi.
Powstanie zostało stłumione. Generał pułkownik Grieczko, ten sam, który dał kołchoźnikom
Chruszczowa zdobyczne konie, od razu awansował na stopień generała armii. Niedługo potem został
marszałkiem i dwukrotnym Bohaterem Związku Radzieckiego. Grieczko walczył od pierwszego do
ostatniego dnia wojny, ale bohaterem jakoś nie został. A w czasie pokoju dwukrotnie!
Grieczko na polecenie Berii stłumił protesty, ale po powrocie do Moskwy Beria oznajmił, że drugi
raz się to nie uda i że trzeba szukać innego rozwiązania kwestii niemieckiej. Należy zrezygnować
z budowy socjalizmu w Niemczech.
Beria proponował zjednoczyć Niemcy na warunkach Malenkowa. To znaczy państwo powinno być
neutralne.
I miał rację!
Próba zbudowania socjalizmu we wschodnich Niemczech zakończyła się niepowodzeniem.
Budowano tam socjalizm 40 lat. A upadł on w ciągu jednego dnia.
Propozycja Berii, żeby zrezygnować z budowy socjalizmu w NRD, bardzo nie podobała się
Chruszczowowi, Bułganinowi i Żukowowi. Wysłali Stalina na tamten świat, ale nie oznaczało to
wcale, że chcieli zboczyć z wytyczonej przez niego drogi.
W polityce zagranicznej Bułganin, Chruszczow i Żukow pozostawali zdecydowanymi stalinistami.
Nie zamierzali rezygnować ze wschodnich Niemiec.
Beria wrócił tymczasem z Berlina i poinformował, że w Niemczech nie da się zbudować
socjalizmu. Ludność głosuje nogami, przenosząc się na Zachód. Pozostali zdają sobie sprawę, że
w zachodnich Niemczech żyje się lepiej niż we wschodnich. Prędzej czy później Armia Radziecka
będzie musiała stamtąd odejść. Lepiej zrobić to teraz, pod warunkiem że Amerykanie też się
wycofają, niż czekać do momentu, kiedy zmuszą nas do odejścia, a sami zostaną. Lepiej będzie, jeżeli
wytargujemy wieczną neutralność Niemiec i wycofamy się teraz.
Towarzyszowi Berii nie pozwolono długo głosić tych idei.
Nikita Chruszczow, a był to człowiek przebiegły, nakłonił Malenkowa do wystąpienia przeciwko
Berii. Nie wiem, jak mu się to udało. Malenkow i Beria przyjaźnili się i mieli podobne poglądy na
temat dalszego rozwoju kraju.
Chruszczow złożył Malenkowowi jakąś propozycję.
A Malenkow się zgodził.

Powstanie w Berlinie wybuchło 17 czerwca 1953 roku. Beria stłumił je zdecydowanie i szybko.
Dwudziestego piątego czerwca wrócił do Moskwy. Dwudziestego szóstego czerwca marszałka
Związku Radzieckiego aresztowano na Kremlu.

Beria, Beria
Stracił zaufanie.
A towarzysz Malenkow
Skopał go okrutnie.

Z pieśni słowa nie wyrzucisz. Malenkow był jednym z uczestników spisku przeciwko Berii. Później
tego pożałuje.
Wkrótce aresztowano najbliższych współpracowników Berii: Mierkułowa, Włodzimirskiego,
Kobułowa, Mieszyka, Goglidzego, Diekanozowa.
Na czele grupy, która aresztowała marszałka Berię, stanął marszałek Związku Radzieckiego Żukow.
Aresztowanego Berii nie można było umieścić w więzieniu. Wszystkimi więzieniami kierowali jego
podwładni.
Ale armia ma własny system przetrzymywania aresztowanych – areszty wojskowe i dyscyplinarne
(w czasie wojny – karne) bataliony.
Pierwszą noc jako więzień Beria spędził w Moskiewskim Areszcie Garnizonowym.
Jednak komendant aresztu nie ma prawa przyjmować więźniów bez odpowiednich dokumentów.
Komendant, który przyjmował aresztowanego, powinien wypełnić dokument zwany „Notatką
z zatrzymania”. Zawiera on datę, stanowisko więźnia, jego stopnie wojskowe, nazwisko i imię, datę
aresztowania i nazwisko aresztującego, powody aresztowania, a także informacje o tym, na jak długo
został aresztowany, w której celi powinien być osadzony i kiedy był w łaźni, ponadto zaś orzeczenie
lekarskie i podpis aresztującego.
Żukow nie złamał regulaminu. Wypełnił „Notatkę z zatrzymania”.
Marszałkowi Berii wypisał piętnaście dni aresztu. Więcej nie miał prawa.
Beria tych piętnastu dni w areszcie nie odsiedział. Następnego dnia przewieziono go do
podziemnego bunkra sztabu Moskiewskiego Okręgu Wojskowego przy ulicy Osipienki. To jest na
Choroszewce, w pobliżu miejsca, gdzie wkrótce zostanie zbudowane „Akwarium”.
Nie wiem, co Żukow napisał na temat łaźni i orzeczenia lekarskiego. Być może po prostu rubryki te
pozostawił niewypełnione. Wiadomo tylko, co napisał o przyczynach aresztowania.
Uczestnik tych wydarzeń, generał major Zub, wiele lat później powiedział, że wypełniając
dokumenty, Żukow po chwili zastanowienia zdecydowanie wpisał: „Za utratę czujności”.

Od 2 do 7 lipca 1953 roku w Moskwie odbywało się plenum Komitetu Centralnego. Berię oskarżono
o „przestępczą działalność antypartyjną i antypaństwową”.
Pierwszego dnia obrad Chruszczow złożył wniosek o awansowanie Gieorgija Konstantinowicza
Żukowa z kandydata na członka KC. Wniosek przyjęto jednogłośnie.
Plenum poddało ostrej krytyce działania Berii i jego współpracowników. Żeby oszczędzić miejsce
i czas, zacytuję tylko jedno oskarżenie. Członek Prezydium KC KPZR towarzysz Anastas Iwanowicz
Mikojan powiedział:

32
Od pierwszych dni po śmierci towarzysza Stalina walczył z kultem jednostki. (…) Beria chciał obalić kult towarzysza Stalina.

Co za drań! Chciał obalić kult towarzysza Stalina! Za to i rozstrzelać go mało!


W ostatnim dniu obrad plenum przyjęło uchwałę KC KPZR:

Ostatnimi czasy Beria tak bardzo się rozzuchwalił, że pod płaszczykiem walki z niedociągnięciami i wypaczeniami w ustroju
kołchozowym w krajach demokracji ludowej i w NRD zaczął otwarcie głosić poglądy antykołchozowe, łącznie z propozycją ich
rozwiązania w tych państwach. W świetle zdemaskowanych zbrodni Berii staje się jasne, że staczał się on na pozycje wrogie
systemowi kołchozowemu ZSRR. (s. 370)

Zastanówmy się nad dwoma ostatnimi zdaniami. Beria nie proponował rozwiązania kołchozów
w Związku Radzieckim, był natomiast bardzo krytyczny wobec przymusowego przeniesienia naszego
niepocieszającego doświadczenia do Polski i NRD, Czechosłowacji i Albanii, Bułgarii, Rumunii i na
Węgry. Czujni towarzysze w porę się spostrzegli: przecież on nie lubi naszych kołchozów! I właśnie
wtedy Żukow aresztował Berię.
Osobisty wkład Żukowa w utrzymanie niewolnictwa w naszym kraju do tej pory nie został
należycie doceniony. Większość obywateli ZSRR mieszkała wówczas na wsi. Ludność wiejska już
na początku lat 30. została wbrew swej woli zapędzona do kołchozów. Opornych mordowano.
Milionami. W kołchozach nie płacono za pracę. Zamiast pieniędzy do rejestru wpisywano kreski.
Kołchoźnicy nie mogli mieć dowodów osobistych. Żeby nie uciekali. Większość obywateli nie miała
wtedy żadnych dokumentów. To znaczy, że większość populacji kraju nie miała obywatelstwa tego
kraju.
Chruszczow i Żukow marzyli, by zniewolić nie tylko rosyjskiego, białoruskiego, litewskiego,
estońskiego, łotewskiego, uzbeckiego czy tadżyckiego chłopa, ale też upowszechnić ten system
w całej Europie, którą Armia Czerwona wyzwoliła od „brunatnej dżumy”.
Latem 1953 roku Beria jeszcze nie występował przeciwko niewolnictwu w naszym kraju. Ale był
o takie zamiary podejrzewany. I w porę go zneutralizowano.

Pańszczyźniany, czyli mający pana. A więc taki, który nie może odejść z własnej woli.
Wmawiano nam, że radziecki kołchoźnik różni się od chłopa pańszczyźnianego tym, że nie wolno
go sprzedawać. Racja. Jednak przed 1861 rokiem chłopi pańszczyźniani dzielili się na cztery
kategorie: prywatnych, posesyjnych, klasztornych i państwowych. Chłopów będących własnością
prywatną sprzedawano i kupowano. Nie było zakazu sprzedaży chłopów posesyjnych, klasztornych
i państwowych, ale tych z wielu powodów nie sprzedawano.
Więc nasz kołchoźnik w niczym nie różni się od państwowego chłopa pańszczyźnianego.
Manifest Pawła I z 5 kwietnia 1797 roku nakazywał trzy dni pańszczyzny; chłop pańszczyźniany
pracował na swojego pana trzy dni w tygodniu. Ponadto nie pracował w święta. A w kalendarzu
prawosławnym świąt było co niemiara. Tymczasem w naszych kołchozach harowano cały tydzień.
Czy ktoś by się odważył i pozwolił kołchoźnikom pracować na Chruszczowa i Żukowa tylko trzy dni
w tygodniu?
Chłop będący własnością prywatną mógł się wykupić z niewoli. Albo ktoś inny mógł go wykupić
i darować mu wolność. Tak wielbiciele talentu zebrali środki i wykupili Tarasa Szewczenkę. A czy
ktoś mógł wykupić z kołchozu chłopa pańszczyźnianego należącego do Stalina, Chruszczowa czy
Żukowa?
Właściciel ziemski mógł uwolnić swoich chłopów. Przypomnijmy sobie Komu się na Rusi dobrze
dzieje Nikołaja Aleksiejewicza Niekrasowa: „Wdowiec admirał po morzach pływał, statki
prowadził…”. Umierając, napisał testament – wszystkim swoim chłopom darował wolność.
Ziemianin mógł zastąpić pańszczyznę czynszem. Przypomnijmy sobie Eugeniusza Oniegina. Chłopi
już nie pracowali na pańskich polach, a panu dawali pieniądze albo daninę w naturze.
Po śmierci Chruszczowa i Żukowa Rada Ministrów ZSRR przyjęła 28 sierpnia 1974 roku nowe
rozporządzenie w sprawie wydawania dowodów osobistych. Zdecydowano się uznać rosyjskich,
ukraińskich, białoruskich i pozostałych kołchoźników również w jakimś stopniu za obywateli
własnego kraju i wydać im paszporty wewnętrzne.
Żukow zmarł dwa miesiące przed wprowadzeniem paszportów wewnętrznych dla kołchoźników.
Pewnie by się mocno tym zmartwił. Przecież aresztował Berię między innymi po to, by nie dopuścić
do zniesienia niewolnictwa w Związku Radzieckim.

A teraz trochę statystyki.


W porównaniu z Imperium Rosyjskim z 1913 roku produkcja zboża w Związku Radzieckim
zmniejszyła się o 3,5 mln ton rocznie, pogłowie krów o 4,5 mln sztuk. To nie są złośliwe oszczerstwa
podłego wroga ustroju socjalistycznego, lecz wypowiedź W.W. Mackiewicza na plenum Komitetu
Centralnego KPZR w czerwcu 1957 roku. Towarzysz Mackiewicz był zastępcą przewodniczącego
Rady Ministrów ZSRR, ministrem rolnictwa i członkiem KC KPZR33.
Na tajnych zebraniach przywódcy przyznawali, że w zakresie produkcji rolnej są jeszcze pewne
niedociągnięcia. Propaganda powtarzała, że „Stalin przejął Rosję z sochą”, a podczas spotkań
przywódcy nie ukrywali, że pod ich mądrym kierownictwem kraj znalazł się znacznie poniżej
poziomu przysłowiowej sochy.
Trzeba pamiętać, że po 40 latach było nie tylko mniej krów. Krowa z 1913 roku to żywicielka,
o którą dbano jak o członka rodziny. Wychudzona, koścista krowa radziecka z kołchozowego stada
z 1953 roku to zupełnie inna historia.
Car Mikołaj nie miał kołchozów, traktorów ani kombajnów. W jego czasach rolnictwo nie miało
maszyn. Nie było milionów ton nawozów. Nie inwestował w nie państwowych pieniędzy, nie
zwoływał na Kremlu narad w sprawie hodowli bydła, nie rozdawał orderów przodownikom
rolnictwa.
Na początku lat 30. Stalin i jego towarzysze zniszczyli kułactwo jako klasę społeczną. Zniszczyli
w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dlaczego? A dlatego, że kułacy ukrywali zboże i przeszkadzali
w budowie nowego ustroju.
Dziwne, ale za cara Mikołaja Aleksandrowicza ci sami kułacy jakoś nie chowali zboża i nikomu
nie przeszkadzali w budowie czegokolwiek.
6

Po śmierci Stalina marszałek Związku Radzieckiego Beria był najbardziej wpływowym politykiem
ZSRR. Aresztowanie i odsunięcie od władzy marszałka Berii było zamachem stanu. Stało się to za
sprawą małej grupy wojskowych.
Do grupy owej należeli:
– marszałek Związku Radzieckiego Żukow,
– generał pułkownik artylerii Niedielin,
– generał pułkownik Moskalenko,
– generałowie porucznicy Baticki i Biriuzow,
– generałowie majorowie Baksow i Breżniew,
– pułkownik Zub,
– podpułkownik Jufierow.
Pierwszy awansował Żukow. Tydzień po aresztowaniu Berii z kandydata na członka KC KPZR
awansował na członka KC.
Od zamachu stanu minął nieco ponad miesiąc. Trzeciego sierpnia 1953 roku Moskalenko otrzymał
awans na stopień generała armii, Baticki i Biriuzow na stopień generała pułkownika. Wszyscy oni za
kilka lat zostaną marszałkami Związku Radzieckiego.
Następnego dnia, 4 sierpnia 1953 roku, pozostali uczestnicy spisku zdobyli kolejne stopnie
wojskowe. Generał pułkownik Niedielin został marszałkiem artylerii, generał major Breżniew
generałem porucznikiem, pułkownik Zub generałem majorem, podpułkownik Jufierow –
pułkownikiem.
Sześć lat później Niedielin awansuje na głównego marszałka artylerii, po roku zaś zginie na
kosmodromie podczas wybuchu rakiety 8K64.
A dwadzieścia lat później generał porucznik Leonid Iljicz Breżniew, zadomowiwszy się już na
szczycie, z pominięciem stopnia generała pułkownika sam siebie awansuje na generała armii, po
kolejnych dwóch latach natomiast na marszałka Związku Radzieckiego.
Skoro już mowa o Breżniewie, niektórym naszym przywódcom nie było obce poczucie humoru.
Niekwestionowanym liderem w tej dziedzinie był, rzecz jasna, towarzysz Stalin. Zanim marazm
pokonał Breżniewa, on też lubił żarty i potrafił żartować. W 1964 roku, po obaleniu Chruszczowa,
Breżniew objął najważniejszy urząd w Związku Radzieckim. Na szczytach władzy rozpętała się
burza i rozpędzono wszystkich, którzy kiedyś występowali przeciwko Breżniewowi. Trzeba
przyznać, że już nie rozstrzeliwano. Po prostu strącono z górnych pięter władzy. Towarzysz Susłow
postanowił zapytać: „Za co wyrzucamy?”.
Breżniew, nie namyślając się długo, odparł: „Za niedbalstwo”.

W grudniu 1953 roku odbył się proces. Oczywiście za zamkniętymi drzwiami. Przewodniczył mu
marszałek Związku Radzieckiego Iwan Stiepanowicz Koniew. Osobiście odczytał on wyrok śmierci
marszałkowi Berii, generałowi armii Mierkułowowi, generałom pułkownikom Goglidzemu
i Kobułowowi, generałom porucznikom Włodzimirskiemu i Mieszykowi oraz nadzwyczajnemu
i pełnomocnemu ambasadorowi Diekanozowowi.
Generał pułkownik Baticki osobiście rozstrzelał marszałka Związku Radzieckiego Berię.
W czerwcu 1953 roku Bułganin i Chruszczow rękami Żukowa, Koniewa, Niedielina, Biriuzowa,
Moskalenki, Batickiego, Breżniewa i innych towarzyszy przeprowadzili zamach stanu. Ze stanowiska
pierwszego zastępcy przewodniczącego Rady Ministrów ZSRR i ministra spraw wewnętrznych
usunięty został marszałek Związku Radzieckiego Beria. Zdemaskowano go, oskarżono, oczerniono,
zdegradowano i zniszczono.
Spiskiem przeciwko Berii zajmę się kiedyś osobno; to ekscytujący temat. Teraz powiem tylko, że
nasz kraj miał w swej historii wiele szans, żeby zmienić na lepszy kierunek swego rozwoju.
Wszystkie te szanse zostały zaprzepaszczone.
Jedną z nich dawał marszałek Związku Radzieckiego Ławrientij Pawłowicz Beria.
Ale i tu szczęście nam nie dopisało.

Moment kluczowy

Już w czasach, gdy rządzili Lenin, Swierdłow i Trocki, wprowadzono system, który pozwalał
przywódcom przekupywać swych partyjnych poddanych. Przekupstwo realizowano na wiele
sposobów.
Przywódcy najwyższego szczebla mieszkali na Kremlu, towarzysz Dzierżyński w pałacu, który
kiedyś należał do najbogatszego człowieka w Rosji. Przywódcy pomniejszego szczebla zajęli
mieszkania ministrów i generałów cara. W ośrodkach władzy republik i guberni kwestie
mieszkaniowe zostały rozwiązane według zasady „co wolno wojewodzie…”. Ktoś przeniósł się do
pałacu gubernatora, ktoś do willi kupca, ktoś inny – do majątku po obszarniku.
Przywódcy partii mieli zagwarantowaną najlepszą opiekę medyczną, również za granicą.
Dla aparatu partyjnego otworzono specjalne sanatoria, przychodnie, sklepy i restauracje.
Wierchuszka potrafiła się bawić. Przyszły demaskator Stalina Fiodor Raskolnikow urządzał uczty na
pokładzie carskiego jachtu Sztandart ze stosownym dla tego miejsca rozmachem.
Wśród licznych sposobów przekupstwa był jeden zwyczajnie wulgarny. Nazywał się „niebieska
koperta”.
Dla przywódców każdego szczebla ustalono tak zwany partmaksymum – poziom dochodów, którego
nie wolno było przekroczyć. Jeżeli zarobiłeś więcej, niż należało się według partyjnego maksimum,
oddaj do partyjnej kasy! Niech obywatele wiedzą, że na czele kraju stoją proletariusze! Partia
z narodem!
Ale jak wódz proletariatu miał się utrzymać za nędzne grosze, które mu zostały?
Partia znalazła odpowiedź i na to pytanie. Raz w miesiącu każdy aparatczyk otrzymywał niebieską
kopertę. Dlaczego właśnie niebieską? Dlatego że pewnego dnia tak ustalono. Wkrótce koperty stały
się białe, szare i brązowe. Ale nadal były nazywane niebieskimi.
W kopertach były pieniądze.
W ilości stosownej do rangi.
Tu partmaksymum nie obowiązywał. W żadnych deklaracjach ani rejestrach tych pieniędzy nie
uwzględniano. Była to ordynarna łapówka. Ale to nie podwładni dawali łapówki przełożonym,
wręcz przeciwnie. W ten sposób osiągano trwałą jedność w szeregach partii.
Po śmierci Stalina Beria i Malenkow podjęli decyzję o likwidacji systemu niebieskich kopert.
W ten sposób Beria podpisał na siebie wyrok śmierci i zagwarantował sobie pośmiertną reputację
kanalii, sadysty i lubieżnika.
W ten sposób Malenkow uciął czubek rozgałęzionego drzewa, na którym siedział.
W ten sposób Beria i Malenkow otworzyli Chruszczowowi drogę do władzy.

32 Stenogram lipcowego plenum. Posiedzenie wieczorne z 3 lipca 1953 roku. Rosyjskie Archiwum Historii Najnowszej, dział 2, rejestr 1,
teczka 45. Wydane w „Izwiestija CK KPSS”, 1991, nr 1–2.
33 Mołotow, Malenkow, Kaganowicz, 1957. Stenogram czerwcowego plenum KC KPZR, Moskwa 1998, s. 633.
Rozdział 10

We wrześniu 1953 roku odbyło się plenum KC KPZR. Na porządku obrad rozwój rolnictwa.
Plenum rzeczywiście zajęło się kwestiami rozwoju rolnictwa. Był to główny temat obrad.
Ale był również temat uboczny.
Zaufani ludzie rozpowszechnili wśród członków KC zebranych na Kremlu krótką wiadomość:
maniak seksualny Beria i wichrzyciel Malenkow zamachnęli się na świętość – na dobrobyt sług ludu.
Dlaczego? A dlatego, że po śmierci Stalina mamy zbiorowe przywództwo. Brakuje twardej ręki.
Gdyby Nikita Siergiejewicz Chruszczow miał w swoim ręku pełnię władzy, nie dopuściłby do
zniesienia niebieskich kopert. Ale wszystko da się naprawić. Oddajmy władzę naszemu drogiemu
Nikicie Siergiejewiczowi, on zaś skoryguje ten błąd.
Członkowie KC stwierdzili: zbiorowe przywództwo – dobrze, twarda (i hojna) ręka – jeszcze
lepiej.
Na tym zbiorowe przywództwo wprowadzone po śmierci Stalina w zasadzie się skończyło.
Jednak niestosownie byłoby mianować w 1953 roku Chruszczowa sekretarzem generalnym KC
KPZR po tym, jak to stanowisko zostało dopiero co zniesione w październiku 1952 roku.
Co zrobić, skoro nowego przywódcy nie można mianować sekretarzem generalnym?
Trzynastego września 1953 roku w miejsce zniesionego stanowiska sekretarza generalnego decyzją
plenum KC KPZR, z pominięciem statutu KPZR, powołano stanowisko pierwszego sekretarza
Komitetu Centralnego.
Stanowisko to objął Nikita Siergiejewicz Chruszczow, który w pierwszej kolejności przywrócił
system niebieskich kopert.

Chruszczow musiał rozwiązać wiele problemów. Jednym z najważniejszych był brak żywności.
Nikita Siergiejewicz miał własne rozwiązanie problemu aprowizacji – zbudować w Kazachstanie
nowe kołchozy, rzucić do zagospodarowania dziewiczych ziem armię, studentów, ochotników
(w trybie nakazowym), sprzęt, nawozy, pieniądze, części zamienne, paliwa. I zaorać bezkresne
stepowe czarnoziemy, których nie tknęła jeszcze ręka człowieka.
Chruszczow postanowił powołać do życia kołchozy, w których ludzie nadal nie mieli żadnej
motywacji do twórczej pracy.
Postanowił zbudować nowe kołchozy, ale tam, gdzie nie było dróg, energii elektrycznej, wody,
mieszkań, szkół, poczty, szpitali i pozostałej niezbędnej infrastruktury. Na terenach tych nie było
posterunków milicji, tam nikt nie kontrolował tłumów ludzi przywiezionych do zaorania ugorów.
Wydano ogromne środki.
Pomysł Chruszczowa spowodował zubożenie centralnych regionów Rosji, z których zabrano ludzi,
sprzęt, materiały budowlane, nawozy i materiały pędne.
To przedsięwzięcie doprowadziło do katastrofy ekologicznej w Kazachstanie. Zaorano tysiącletnie
czarnoziemy, uzyskano niebywale wysokie plony.
Ale nie można było ich zebrać.
Tego, co zostało zebrane, z braku dróg nie można było wywieźć.
Tego, co udało się wywieźć, nie było gdzie magazynować. Brakowało spichlerzy dla takiej ilości
zboża. Zaczęli więc budować spichlerze. Wymagało to kilku lat pracy. Ich budowa trwała,
a tymczasem stepowe burze wywiały żyzną warstwę gleby. Cała Europa po Hiszpanię i Wielką
Brytanię zmywała czarne błoto z ulic, placów, okien, ścian i dachów.
Na tym eksperyment się zakończył.

Stanowisko sekretarza generalnego KC KPZR zostanie przywrócone za niespełna trzynaście lat. Ale
stanie się to po obaleniu Chruszczowa. Jednocześnie Prezydium KC odzyska swoją pierwotną nazwę
– Biuro Polityczne KC. To w przyszłości. A teraz przyjrzymy się czasom, w których usunięto
marszałka Związku Radzieckiego Berię i nazwano go wrogiem i szpiegiem.
Po aresztowaniu Berii Malenkow publicznie go potępił: To był zły człowiek. Niewykluczone
jednak, że kiedy to mówił, już pluł sobie w brodę. Berię obalono, ale i Malenkowa zaczęto
stopniowo odsuwać od władzy.
Co prawda, obalenie Malenkowa nie było takie proste. Nie wszyscy przeszli na stronę
Chruszczowa. Malenkow miał jeszcze zwolenników.
Nie każdego można było kupić niebieską kopertą. Spora część przywódców wyższego szczebla
rozumowała tak: Niebieska koperta – dobrze, ale jak skończymy pod wodzą Chruszczowa?
Wcześniej można było liczyć na rewolucję światową. Pojawienie się broni atomowej położyło kres
tym marzeniom. Związek Radziecki nie będzie mógł więcej kolonizować rozwiniętych państw, nie
narażając się na miażdżące uderzenie za pomocą broni jądrowej. A skoro tak, trzeba było szukać
innych możliwości rozwoju.
Malenkow próbował znaleźć nową drogę.

Dwunastego marca 1954 roku przewodniczący Rady Ministrów ZSRR towarzysz Malenkow na
spotkaniu z wyborcami powiedział straszną rzecz. Oświadczył, że jeśli wybuchnie III wojna
światowa, nie będzie w niej zwycięzców. Wykorzystanie na masową skalę broni atomowej
doprowadzi do zagłady cywilizacji.
To były słowa wstrętnego manipulatora, fałszerza wielkich, świetlanych idei komunizmu. To była
próba szukania taniego poklasku wśród tych, którzy nie chcieli walczyć z wyzyskiem klasy
robotniczej i nie palili się, by umrzeć z uśmiechem na ustach w świętej wojnie za wielką przyszłość
ludzkości.
Jak to? Nie będzie zwycięzców? Nieprawda! Nie boimy się wojny! Zwyciężymy w każdej wojnie!
Niech wichrzyciele wiedzą, że dla nas cena nie gra roli!
Następnego dnia, 13 marca 1954 roku, minęło sześć miesięcy, odkąd Chruszczow został pierwszym
sekretarzem Komitetu Centralnego KPZR. Chruszczow, jak wiadomo, był fanatycznym stalinistą.
Tego dnia zadał Malenkowowi i jego grupie od razu dwa uderzenia odwetowe. Co prawda ciosy te
były niewidzialne dla osób z zewnątrz i z pozoru niewymierzone w Malenkowa. Można powiedzieć –
strategia działań pośrednich.
Pierwszy cios. Tego dnia Chruszczow wezwał do swojego gabinetu członka korespondenta
Akademii Nauk ZSRR Fiodora Wasiljewicza Konstantinowa i polecił mu, aby niezwłocznie wznowił
stalinowski podręcznik Materializm historyczny, nieco go skróciwszy i zredagowawszy, tak by idea
nieuchronności zwycięstwa rewolucji światowej rozbłysła jeszcze jaskrawiej.
Zamówienie zrealizowano błyskawicznie. Za Stalina nakład wynosił 200 tysięcy egzemplarzy.
Oddany stalinowiec Chruszczow uznał, że to za mało. Drukujemy milion!
Znowu nie podano twórców podręcznika. Podpisano go jak poprzednio: „autorzy”.
Główna idea pozostała po stalinowsku niezmienna:

Jeżeli imperialiści zdecydują się na szaleństwo i spróbują rozpętać nową wojnę światową, ich awanturnictwo doprowadzi do upadku
cały system światowego kapitalizmu. (…)
Tylko ze zniknięciem państw imperialistycznych znikną próby wojskowych interwencji (…).
A otoczenie kapitalistyczne zniknie wyłącznie w wyniku rewolucji socjalistycznej we wszystkich najważniejszych krajach
kapitalistycznych.
Październikowa rewolucja socjalistyczna jest nie tylko rewolucją w ramach narodowych. W swej istocie jest rewolucją
międzynarodową, częścią światowej rewolucji proletariackiej. Właśnie ze zwycięstwem rewolucji radzieckiej nadejdzie epoka
światowej rewolucji proletariackiej. Październikowa rewolucja socjalistyczna zapoczątkowała epokę rewolucji proletariackich
w krajach kapitalistycznych, epokę kolonialnych rewolucji antyimperialistycznych będących częścią światowej rewolucji proletariackiej.
Rewolucja październikowa była początkiem światowej rewolucji proletariackiej i podstawą jej rozwoju.

I tak dalej. W książce znalazło się 58 obszernych cytatów z dzieł Stalina. W przedmowie napisano,
że Materializm historyczny „udziela jedynej słusznej, naukowej odpowiedzi na ogólne, podstawowe
pytania teoretyczne i metodologiczne”.
Była to odpowiedź dla wichrzyciela Malenkowa. Jedyna słuszna, naukowa odpowiedź.
Książkę zalecano jako podręcznik dla wszystkich akademii, uniwersytetów i uczelni wojskowych.
Stała się monumentalną podstawą naszej ideologii.
Drugi cios. Ideologia jest wtedy coś warta, jeżeli może się obronić. Po obaleniu marszałka
Związku Radzieckiego Berii historia krwawych organów represyjnych Związku Radzieckiego została
zdecydowanie i szybko zakończona.
I rozpoczęta z czystym kontem. Nie ma powrotu do przeszłości. Nie ma znienawidzonych NKWD,
OGPU, NKGB, Smierszu itd. Odtąd naszej ideologii będzie bronić organizacja innego typu.
Z demokratyczną nazwą „komitet”.
Komitet Bezpieczeństwa Państwowego.
KGB.
Trzynastego marca 1954 roku Chruszczow podpisał rozporządzenie KC KPZR dotyczące
powołania KGB.
Na stanowisko szefa KGB mianował Bohatera Związku Radzieckiego, generała pułkownika Iwana
Aleksandrowicza Sierowa. Osobę ze swojej ekipy. Starego przyjaciela jeszcze z września 1939 roku
i z czasów pracy w Kijowie.
Każdy, kto nie wierzy w możliwość rewolucji światowej, kto głosi hasła ugodowe i defetystyczne,
kto nie zgadza się z naszą ideologią, będzie miał do czynienia z organizacją, która nazywa się KGB.

Moment kluczowy

Jednak wszystkie te zabiegi nie wystarczały, żeby odsunąć od władzy Malenkowa oraz tych, którzy
podzielali jego poglądy.
I wówczas do bitwy tytanów przyłączył się marszałek Związku Radzieckiego Gieorgij
Konstantinowicz Żukow.
Dwunastego marca 1954 roku, w dniu, w którym Malenkow wygłosił przemówienie do wyborców,
Żukow zadzwonił do Chruszczowa i poprosił o spotkanie i rozmowę.
Spotkali się nazajutrz, 13 marca 1954 roku, tuż po tym, jak Chruszczow podpisał dokument
powołujący KGB oraz decyzję o publikacji stalinowskiego podręcznika Materializm historyczny,
w którym mówiło się, że rewolucja światowa nieuchronnie zwycięży wskutek III wojny światowej.
Żukow zameldował Chruszczowowi, że nie tracił czasu na stanowisku pierwszego zastępcy
ministra obrony, że wiele zrobił i że gotów jest w praktyce dowieść możliwości zwycięstwa
w wojnie jądrowej. Żeby zakończyć przygotowania, potrzebuje jeszcze pół roku.
Żukow dostał czas, o który prosił.
Rozdział 11

128. Gumbinnenski Korpus Strzelecki 28. Armii Białoruskiego Okręgu Wojskowego został
postawiony w stan gotowości bojowej 13 lipca 1954 roku o godzinie 5.41.
Do cytadeli twierdzy brzeskiej wezwano dowódców i szefów sztabów dwóch dywizji, jednej
brygady oraz wszystkich szesnastu pułków, zarówno tych bezpośrednio podległych dowódcy korpusu,
jak i należących do składu dywizji.
Twierdza mieściła wówczas punkt dowodzenia i sztab korpusu strzeleckiego, węzeł łączności,
jednostki i pododdziały bojowe i logistyczne, korpuśne i dywizyjne magazyny, szpital, bazy
remontowe, areszt, magazyny sprzętu.
W czasie minionej wojny obrona twierdzy brzeskiej mogłaby być przykładem, wzorem i symbolem
niezłomnego bohaterstwa i odwagi. Zamiast tego twierdza stała się miejscem, w którym tragiczne
następstwa zbrodni popełnionych przez władzę uwidoczniły się w sposób szczególnie jaskrawy.
Od zakończenia wojny nie upłynęło dziesięć lat, wstyd po tak zwanej „obronie twierdzy brzeskiej”
jeszcze nie minął. Dlatego o tym, co się tu wydarzyło latem 1941 roku, nie wspominano. Nie nastał
jeszcze czas przeinaczania faktów. Nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, żeby tę potworną hańbę nazwać
przykładem bohaterstwa. Nikomu nie przyszło do głowy, żeby wznieść tu monument, rozpalić
wieczny ogień, otworzyć muzeum i przyprowadzać tłumy młodych, rozentuzjazmowanych patriotów.
W 1954 roku twierdza była po prostu wielkim stałym obozem wojskowym w rodzaju obozu
rzymskiego, wypełnionym po brzegi wojskiem, sprzętem, amunicją i innymi zapasami niezbędnymi do
przeprowadzania operacji ofensywnych.
Żołnierze i sprzęt zajęli podziemia cytadeli i dwa pierścienie fortów, które otaczały centralną część
potężnej fortyfikacji. Sztab korpusu, otoczony pasem koszar, znajdował się na centralnej wyspie. Od
gabinetu dowódcy wije się tam i znika gdzieś wśród licznych zakrętów korytarz z łukowatym
sklepieniem z cegły jak w zamku krzyżackim.
Drzwi gabinetu dowódcy otworzyły się szeroko. Pierwszy zastępca wrzasnął: „Towarzysze
oficerowie!”.
Poderwali się generałowie, pułkownicy, podpułkownicy.
Dowódca korpusu generał porucznik Władimir Filippowicz Czyż trzasnął drzwiami. Już samo to
nie zapowiadało niczego dobrego.
Generał zdjął czapkę – głowa nie wiadomo dlaczego ogolona, łysa, roztacza woń wody kolońskiej.
Ktoś by się zdziwił. Ale w 128. Korpusie Strzeleckim już dawno nikt się niczemu nie dziwił.
Dowódca ogarnął ponurym wzrokiem tych, których w razie wybuchu wojny miał poprowadzić do
walki, i ryknął jak rasowy sierżant:
– W kolumnie po trzech… ZBIÓRKA!
Już dawno generałowie, pułkownicy i podpułkownicy nie musieli wykonywać takich rozkazów.
Szybciutko się ustawili. Błyskawiczne, sprawne wykonywanie takich komend każdemu już za młodu
raz na zawsze wbito do głowy. Utworzyli coś w rodzaju kompanii pancernej – 49 ludzi: zastępcy
dowódcy korpusu, szefowie artylerii, sztabu korpusu, tyłów; za nimi dowódcy dwóch dywizji
i jednej brygady z szefami sztabów; dalej dowódcy pułków; jeszcze dalej – szefowie pułkowych
sztabów.
– W le… WO!
Kompania robi zwrot, strzelając obcasami, i przeistacza się z kolumny po trzech w rozwinięty
trójszeregowy szyk.
– Pierwszy szereg! Pięć kroków do przodu… MARSZ!!! W TYŁ ZWROT! Na taborety!!!
Otworzyły się drugie drzwi i wybijając rytm, wmaszerował pluton porządkowy. Wszyscy
w białych fartuchach niewątpliwie pożyczonych w szpitalu. Wiadomo, jacy żołnierze trafiają do
plutonu porządkowego. Wszyscy młodzi, dobrze zbudowani, podobni do siebie jak dwie krople
wody. Każdy trzyma czyste prześcieradło. A w prawej ręce czarny cylinder wielkości butelki
Stolicznoj, który ledwie mieści się w dłoni. Z cylindrów wystają długie kable.
– Ostrzyc na łyso. Na Kotowskiego.
Czarne cylindry okazały się elektrycznymi golarkami. Już dawno krążyły o nich plotki, ale nikt
jeszcze na oczy nie widział tego cudu elektrotechniki.
Dowódca korpusu wszystko miał już przygotowane: taboretów wystarczy dla jednego szeregu,
kable są poprowadzone tak, żeby wszystkie maszynki naraz podłączyć do prądu. Zawyły, zabrzęczały
cud-maszynki, posypały się kruczoczarne loki na ceglaną posadzkę. Specjalnie oddelegowany
żołnierz miotłą czarne, blond, rude włosy zamiata, jeszcze jeden z flakonem Szypru między szeregami
biega, ściska gumową gruszkę, ogolonych dowódców wodą kolońską odświeża.
Na porządne strzyżenie trzeba czasu. Trzeba przynieść klientowi lustro: proszę spojrzeć, boki
robimy prosto czy po skosie?
A gdy strzyżemy kogoś na łyso, jak barana, to czasu trzeba tyle co nic.
No bo na co ten czas?
Zdaje się, że 128. Korpus Strzelecki nie nałapał wszy. Ale pytania nie są tu mile widziane. Kazali,
to trzeba.
Ogolono wszystkich. W ekspresowym tempie. Spojrzał generał porucznik Czyż na swoje wojsko
i najwyraźniej pozostał zadowolony. W każdym razie nie przeklinał, taboretami nie rzucał. Generał
Czyż miał ulubione powiedzenie: Czyżyk ptaszyna niewielka, ale wpierdoli mocno.
– A więc tak, towarzysze dowódcy. Do wszystkich jednostek maszynek dostarczono ile trzeba,
jednym elektryczne, innym zwykłe, ręczne. Ruszajcie do swoich oddziałów, macie wszystkich
ostrzyc. Zacznijcie od zastępców i sztabów. Ostrzyc wszystkich. Wąsy i brody ogolić. Każdy z was
odpowiada za każdego swojego podwładnego. O wykonaniu raportować mnie osobiście. Są pytania?
Pytań brak. Rozejść się!

Aby zrozumieć istotę tych wydarzeń, musimy sobie przypomnieć, co reprezentował sobą radziecki
korpus strzelecki z pierwszej połowy lat 50.
Jeżeli będziemy się w to zagłębiać, to odejdziemy od naszej pasjonującej opowieści.
Dlatego podstawowe informacje na temat struktury i uzbrojenia powojennych korpusów
strzeleckich umieściłem w załączniku. Teraz muszę tylko zameldować, że 128. Gumbinnenski Korpus
Strzelecki, jak każdy podobny korpus, strzelecki był tylko z nazwy. To jak ze scyzorykiem. Były
czasy, kiedy ludzie pisali gęsimi piórami. Pióra, jak ołówki, trzeba było od czasu do czasu
temperować. Po to wymyślono składane nożyki. Potem używano stalówek, a następnie długopisów.
Gęsie pióra odeszły do lamusa, a scyzoryki pozostały dla innych potrzeb.
Tu podobnie – korpus nazywał się strzelecki, czyli składający się z piechurów, ale piechoty w nim
już nie było, ani jednej kompanii.
Utworzony pod koniec wojny (21 kwietnia 1944 roku) 128. Korpus Strzelecki przeszedł wspaniały
szlak bojowy przez Polskę oraz Prusy Wschodnie na Berlin i dalej, na Pragę. Podczas wojny
dowodził nim generał major P. Baticki, który w 1953 roku osobiście wykonał wyrok śmierci na
marszałku Związku Radzieckiego Berii.
Po wojnie Baticki awansował, a 128. Korpus przeniesiono do Brześcia.
Strukturę tego korpusu, jak i strukturę reszty korpusów Armii Radzieckiej, nieustannie doskonalono,
jego możliwości bojowe gwałtownie wzrastały.
Latem 1954 roku w składzie 128. Korpusu Strzeleckiego były nie zwyczajowe trzy, lecz tylko dwie
dywizje: 12. Mozyrska Dywizja Zmechanizowana Gwardii odznaczona Orderem Czerwonego
Sztandaru i Orderem Suworowa oraz 50. Stalinowska Dywizja Strzelecka Gwardii dwukrotnie
odznaczona Orderem Czerwonego Sztandaru oraz Orderem Suworowa i Orderem Kutuzowa.
W 1957 roku wszystkie zmechanizowane dywizje Armii Radzieckiej przekształcone zostaną
w pancerne, a strzeleckie – w zmotoryzowane. W 1954 roku już w istocie nimi były, po prostu nie
zmieniono im jeszcze nazw.
Tak więc, jeśli kierować się istotą rzeczy, a nie nazwami, które wprowadzają w błąd, w składzie
128. Korpusu „Strzeleckiego” wiosną 1954 roku były dwie dywizje gwardii: pancerna
i zmechanizowana, również hojnie wyposażona w czołgi.
Ponadto w składzie korpusu znajdowały się: 47. Brygada Artylerii (54 armaty M-46 kalibru 130
mm i 36 haubicoarmat MŁ-20 kalibru 152 mm), pułk ciężkiej artylerii samobieżnej (53 IS-3, 24 ISU-
152), pułk moździerzy gwardii (54 BM-24), a także samodzielne bataliony i dywizjony – rozpoznania
(PT-76 i BTR-40), przeciwpancerny (armaty BS-3 kalibru 100 mm), przeciwlotniczy (armaty
przeciwlotnicze S-60 kalibru 57 mm), łączności, saperów, pontonowo-mostowy, transportowy,
remontowy, medyczno-sanitarny i chemiczny.
W sumie w korpusie była jedna brygada i 16 pułków, zarówno wchodzących w skład dywizji, jak
i bezpośrednio podlegających dowódcy korpusu, w tym: dwa ciężkiej artylerii samobieżnej, dwa
pancerne, trzy zmotoryzowane (piechota zmotoryzowana wyposażona w transportery opancerzone
i czołgi oraz działa samobieżne), trzy zmechanizowane (piechota zmotoryzowana wyposażona
w samochody i działa samobieżne), sześć pułków artylerii, artylerii przeciwlotniczej i moździerzy.
Uzbrojenie korpusu (składającego się z dwóch dywizji) to: czołgi ciężkie IS-3 – 106, ciężkie działa
samobieżne ISU-152 – 48, najnowocześniejsze czołgi średnie T-54 – 187, czołgi średnie T-34/85 –
94, działa samobieżne SU-100 – 21, działa samobieżne SU-76 – 21, czołgi pływające PT-76 – 48.
A oprócz tego 406 transporterów opancerzonych, 115 opancerzonych ciągników artyleryjskich AT-
P, setki dział i moździerzy, tysiące samochodów i nieopancerzonych ciągników AT-S i AT-T,
dziesiątki tysięcy żołnierzy i oficerów.
Korpusy strzeleckie pierwszej połowy lat 50. były potężnymi, wysoce mobilnymi związkami
taktycznymi, których trzon stanowiły oddziały pancerne i artyleryjskie.
Łącznie w 128. Korpusie Strzeleckim było 88 batalionów i dywizjonów: pancernych,
artyleryjskich, rozpoznania, saperów, łączności, transportowych i innych. I tylko 18 z nich było
zmotoryzowanych, strzeleckich zaś nie było w ogóle.
Pod względem możliwości bojowych korpus „strzelecki”, nawet taki, w którym były tylko dwie,
a nie trzy dywizje, znacznie przewyższał każdą armię pancerną z czasów wojny.
128. Korpus Strzelecki był jak każdy inny. Ani lepszy, ani gorszy.
Cuda zaczęły się dziać pod koniec 1953 roku.

3
Wcześniej w 128. Korpusie Strzeleckim były regulaminowe trzy dywizje.
W grudniu 1953 roku na polecenie pierwszego zastępcy ministra obrony marszałka Związku
Radzieckiego Żukowa ze składu 128. Korpusu Strzeleckiego usunięta została 55. Irkucko-Pińska
Dywizja Strzelecka Gwardii odznaczona Orderem Lenina i Orderem Suworowa oraz trzykrotnie
Orderem Czerwonego Sztandaru imienia Rady Najwyższej RFSRR.
Ale już pozostałe dwie dywizje, brygadę artylerii oraz pułki i bataliony bezpośrednio podlegające
dowódcy korpusu skompletowano zgodnie z etatem. Co do żołnierza.
Po czym osoby narodowości kaukaskich i środkowoazjatyckich, nieznające lingua franca państwa
radzieckiego, zastąpiono osobami, które tym językiem władały.
W styczniu 1953 roku wpłynął rozkaz Żukowa nakazujący kadrze oficerskiej niezwłocznie
wykorzystać urlopy.
System urlopowy mamy nieskomplikowany i zrozumiały:

W styczniu mroźnym
Urlop bierze plutonowy Wańka.
W lutym na pociechę
Urlopują się techniczni.
Słońce gorąc z nieba leje,
Na urlopie zampolit.
Dowódca pułku się śmieje,
Wypoczywa, kiedy chce.

A teraz wszyscy mieli brać urlopy na dwie zmiany: pierwsza w styczniu, druga w lutym. Mało
komu udało się wypocząć w marcu.
W szeregach oficerów zawrzało: Co to jest? Możemy odpoczywać nawet na Antarktydzie.
W towarzystwie pingwinów. Jesteśmy przyzwyczajeni. Nie o to chodzi – spada gotowość bojowa!
Kto to widział, żeby dowódca pułku, połowa oficerów sztabu, połowa dowódców batalionów,
kompanii, baterii i plutonów naraz byli nieobecni? W drugiej turze jadą na urlop pierwszy zastępca
dowódcy, szef sztabu pułku i druga połowa dowódców plutonów, kompanii i batalionów. A jak, nie
daj Boże, wojna? Przecież taki bałagan jest nie tylko u nas, ale w każdym pułku korpusu. W obu
dywizjach dowódców wysłano na urlopy. I ich zastępców. Szefów sztabów. Nawet dowódca
korpusu generał porucznik Czyż wybrał się na urlop. W mróz. Do czego to podobne? Czyżby sabotaż?
Szybko uciszono głosy zbyt czujnych: Cicho! Nie wasz zakichany interes. Na górze wiedzą, co
robią.

4
Krótkie, dwumiesięczne zmniejszenie, a nawet całkowita utrata gotowości bojowej natychmiast
zaowocowały gwałtownym jej wzrostem. Wszyscy oficerowie wrócili z urlopów i wszyscy naraz
byli na posterunkach. Nieobecnych brak.
Zaczęło się szkolenie zgodnie z wymogami rozkazów: bez taryfy ulgowej i chodzenia na skróty.
Do 128. Korpusu przyjeżdżały jedna za drugą komisje: ze sztabu 28. Armii, ze sztabu Białoruskiego
Okręgu Wojskowego, z Głównego Zarządu Szkolenia Bojowego, z Głównego Zarządu Operacyjnego
Sztabu Generalnego, z Głównego Zarządu Artylerii, z Głównego Zarządu Wojsk Pancernych i kolejna
ze sztabu 28. Armii.
Dowódca korpusu też nie próżnuje.
Ptaszek, jak pamiętamy, nieduży, ale uczy porządnie.
Raz za razem ogłaszają alarmy bojowe. Nad poligonem pancernym korpusu kurz nie zdążył opaść
przez noc. Za dnia wzbijano go tyle, że z samego rana czołgi zaczynały manewry we mgle, wznosząc
tumany kurzu jeszcze wyżej. Ze strzelnic łuski wywożono wywrotkami. Na poligonie artyleryjskim
niekończący się huk. Kiedy tylko dziesięć baterii skończy strzelać, już następne dziesięć zajmuje
pozycje i: Ognia!!! Ognia!!! Ognia!!!
Wszyscy oficerowie korpusu poopalani po oficersku już w maju.
Jaka jest ta szczególna oficerska opalenizna?
O! To gdy dłonie są czarno-brązowe, pół czoła, twarz, szyja i uszy zaś koloru czarnego dębu
z brązowym odcieniem. A sam cały bielusieńki. Zdjął czapkę – wzdłuż linii daszka wyraźny podział.
Jak granica państwowa: wszystko, co poniżej daszka, spalone słońcem, a na czole biała smuga jak od
turbanu.
Pancerniacy mają swoją opaleniznę. Hełm czołgowy zakrywa uszy i szyję, dlatego oni na twarzach
mają niby czarne maski. A reszta ciała pozostaje nietknięta słońcem.

Tymczasem 128. Korpus zasilono nowymi oddziałami.


Dodano mu samodzielny pułk zmotoryzowany o specjalnej eksperymentalnej strukturze
i z najnowocześniejszym sprzętem bojowym: czołgami ciężkimi T-10, działami samobieżnymi SU-
122-54, samobieżnymi działami przeciwlotniczymi ZSU-57-2, pływającymi transporterami
opancerzonymi BTR-50P. Siła niesłychana.
Dodatkowo pojawiła się jakaś zupełnie już sprytna struktura zwana „jednostką towarzysza
Bobrowa”. Albo po prostu „gospodarstwem Bobrowa”. Co to za jednostka? Jakie tam
gospodarstwo?
Wspomnianą jednostkę zamknęli za wysokim ogrodzeniem. Żołnierzy wywożono na ćwiczenia do
lasu. Specjalnie dla nich oddelegowano pluton transportowy – 18 samochodów ZiS-151
z plandekami. Nikt tych żołnierzy nie widział. Ukryto ich pod brezentem. Nie wiadomo było nawet,
jaki stopień ma „towarzysz Bobrow”, jak duże może mieć to gospodarstwo. Jeżeli to porucznik, to
można policzyć, ilu ma podwładnych. A jak kapitan?
Chociaż 18 ciężarówek wskazywało, że gospodarstwo jest dużo większe.
Później się okazało, że to oddział umorusanych remontowców.
No to dlaczego schowali ich za ogrodzeniem? Dlaczego nikomu nie pokazują? I dlaczego od nich
żaden sprzęt z naprawy nie wraca i żaden do naprawy nie trafia?
Wszystko dlatego, drodzy towarzysze, że ci remontowcy wcale nie zajmowali się remontem. Do
128. Korpusu Strzeleckiego wcielono 3. dywizjon 233. Świrskiej Brygady Inżynieryjnej Odwodu
Naczelnego Dowództwa odznaczonej Orderem Bohdana Chmielnickiego.
Brygada była inżynieryjna tylko z nazwy. Na uzbrojeniu miała pociski balistyczne 8A11.
Mając do dyspozycji „remontowców”, dowódca korpusu mógł teraz sam przeprowadzać ataki
jądrowe i torować drogę swoim czołgom z dumnym imieniem „Iosif Stalin”.
Tymczasem szkolenia odbywały się nawet nie na granicy ludzkich możliwości. Takie granice nie
istnieją. Nie bójcie się, że przeciągniecie strunę. Człowiek może wszystko.
Szkolenia bojowe odbywały się na granicy wytrzymałości sprzętu. Czołg to nie człowiek. Jest
z żelaza. W odróżnieniu od człowieka potrzebuje opieki i troski. Należy mu się serwisowanie. Gdyby
nie to, ganiano by czołgi, transportery i ciągniki artyleryjskie bez chwili wytchnienia.
W takim tempie minął kwiecień. I maj. A później czerwiec.
Niepostrzeżenie przyszedł lipiec. Szkolenia bojowe odbywały się nadal w tym samym szaleńczym
tempie.
Trzynastego lipca korpus poderwał alarm bojowy. Korpus poczuł różnicę. Raz w tygodniu
ogłaszano gotowość. Czasami dwa razy. Ale były to zwykłe alarmy, a teraz – bojowy!
Wezwano dowódców i szefów sztabów, z pułkowymi włącznie, do cytadeli twierdzy brzeskiej
i ogolono na łyso. A oni kazali ogolić wszystkich swoich podwładnych. Licząc dodane jednostki –
pułk eksperymentalny, „gospodarstwo Bobrowa” oraz inne czasowo wcielone do korpusu pomniejsze
jednostki – to 36 tysięcy żołnierzy. Wszyscy łysi jak Kotowski.
I na załadunek.

6
Teraz zastanówmy się.
W samym tylko eksperymentalnym pułku zmotoryzowanym 128. Korpusu Strzeleckiego jest 30
ciężkich czołgów T-10. Półtora tysiąca ton masy bojowej. To eszelon kolejowy.
Ponadto na wyposażeniu korpusu jest 106 czołgów ciężkich IS-3. Kolejne trzy eszelony.
Czterdzieści osiem ciężkich dział samobieżnych ISU-152. Jeszcze dwa.
Oraz setki czołgów i dział samobieżnych: T-54, SU-122-54, T-34/85, SU-100, SU-76, PT-76.
Przeciwlotnicze działa samobieżne ZSU-37 i ZSU-57-2.
Cała masa transporterów opancerzonych. I ich też setki.
Niezliczone mnóstwo ciągników artyleryjskich. Sama brygada artylerii ma 120 sztuk ciężkich
ciągników artyleryjskich.
Wiecie, jak wygląda ciągnik AT-T? Waży 20 ton. Powstał na bazie czołgu T-54. Zamontowano
w nim czołgowy silnik Diesla o fantastycznej mocy. AT-T ciągnie armatę polową kalibru 130 mm
albo haubicoarmatę 152 mm. Jedna i druga waży 8 ton. W pozycji marszowej haubicoarmata ma 8
metrów, a armata 130 mm 12 metrów długości. Możecie sobie policzyć, ile trzeba wagonów do
przetransportowania jednego korpusu strzeleckiego.
Ten korpus ma standardowo 54 wyrzutnie artylerii rakietowej BM-24, a każda dywizja dodatkowo
po 18 BM-14.
Oraz setki armat, haubic, haubicoarmat i moździerzy.
Plus 4509 samochodów.
I trzy z okładem dziesiątki tysięcy ogolonych gwardzistów z opalenizną od linii brwi do stojącego
kołnierza.
Wagony podstawiano tak, że aż zderzaki dzwoniły. Dziesięć eszelonów, dwadzieścia, trzydzieści…
I tak bez końca.
Pędziły te eszelony na zielonym świetle. Bez postojów. Mknęły, gwiżdżąc, łoskocząc i stukocząc,
obok stacji i przystanków. Przerażając niesłychaną siłą kobiety i dziewczęta: Czyżby wojna?
W tamtych latach na niewielkich stacjach i przystankach rozkwitał mały biznes. Dobre kobieciny
gotowały ziemniaki, tłukły je ze słoniną i cebulką, marynowały ogórki i wynosiły swoje smakołyki do
przejeżdżających pociągów. Czasami można było u nich po cichu kupić butelkę mętnego napoju
własnej roboty. Szkoda, że wojskowe eszelony leciały obok. Z tiepłuszek rozlegały się piosenki:

Zastukały po szynach koła,


Machnęłaś mi ręką ze skarpy:
Pamiętać będę, nie zapomnę,
Nie zapo-o-o-omnę!

Droga wiodła z Brześcia przez Pińsk, Homel, Briańsk, Orzeł, Lipieck, Penzę, Kujbyszew do
Południowouralskiego Okręgu Wojskowego.
Na poligon Tockoje.
Rozdział 12

W 1736 roku na rzece Samarze, którą uralscy kozacy nazywali Sakmarą, założono twierdzę tocką.
W 1773 roku w czasie powstania Pugaczowa kozacki garnizon twierdzy tockiej dobrowolnie
przeszedł na stronę samozwańca.
Dziewiątego marca 1774 roku twierdza została zdobyta przez brygadę generała majora Pawła
Dmitrijewicza Mansurowa.
Sześćdziesiąt lat później wybitny rosyjski historyk Aleksandr Puszkin napisał Historię Pugaczowa
i Córkę kapitana. Zbierając materiały do swoich badań, odwiedził miejsca dawnych potyczek i walk
od Samary do Orenburga. Podczas podróży 18 września 1833 roku Puszkin zatrzymał się w stanicy
Tockoje.
Na początku XX wieku w pobliżu dawnej twierdzy tockiej powstał ogromny, nawet w skali
naszego kraju, poligon.
Najgroźniejszą bronią masowego rażenia w czasie I wojny światowej były gazy trujące. Armia
rosyjska przeprowadzała na tockim poligonie testy bojowych środków trujących.
Niemcy przegrały I wojnę światową i na mocy zapisów traktatu wersalskiego nie mogły
konstruować, produkować ani posiadać nie tylko środków trujących, ale też czołgów, ciężkiej
artylerii, okrętów podwodnych i bombowców. Ale jeśli Niemcy nie będą miały broni, kto rozpęta II
wojnę światową, bez której niemożliwa będzie rewolucja światowa?
Dlatego zanim jeszcze Hitler doszedł do władzy, Stalin zrobił wszystko, żeby przygotować Niemcy
do wojny. Na terytorium Związku Radzieckiego niemieccy konstruktorzy w tajemnicy przed całym
światem budowali i testowali czołgi, artylerię, bombowce nurkujące i okręty podwodne. Na
poligonie tockim oraz w okolicach Wolska, jeśli ktoś nie pamięta, Niemcy testowali środki trujące.
Podczas II wojny światowej wszystkie mocarstwa miały broń chemiczną oraz środki jej
przenoszenia. Ale ponieważ potencjał wroga w tym zakresie był niejasny, a także z uwagi na
niebezpieczeństwo jeszcze potężniejszego uderzenia odwetowego żadne państwo nie zdecydowało
się pierwsze użyć broni chemicznej.
Gdyby jednak ktoś się zdecydował, Niemcy – dzięki towarzyszowi Stalinowi – były przygotowane
na taki rozwój wydarzeń.
2

Wiele wody upłynęło w Samarze od czasów Pugaczowa i Puszkina. Rzeka została, lecz miasto
Samara już nie. Podobnie jak i Orenburg. W ich miejsce pojawiły się Kujbyszew i Czkałow. Poligon
Tockoje znajdował się akurat między Kujbyszewem a Czkałowem.
Tu, na poligon Tockoje, na którym kiedyś niemieccy specjaliści przygotowywali się do
zagazowania Europy, pędziły eszelony 128. Korpusu Strzeleckiego. Rozładunek na stacji Buzułuk.
Jak się okazało, 128. Korpus Strzelecki miał uczestniczyć w ćwiczeniach pod kryptonimem
„Snieżok”.
7. Korpus Strzelecki Południowouralskiego Okręgu Wojskowego, ze swymi 73. Witebską Dywizją
Zmechanizowaną odznaczoną Orderem Czerwonego Sztandaru i 270. Demidowską Dywizją
Strzelecką odznaczoną Orderem Czerwonego Sztandaru, przygotował obronę.
Przerzucony z Białorusi 128. Korpus Strzelecki miał tę obronę przełamać, używając
najnowocześniejszych środków.

Wojskowe obozy namiotowe wytycza się według linii. Linia to trzy, cztery, pięć, a czasami dziesięć
rzędów namiotów. Za nimi – miejsce postoju wozów bojowych i transportowych, magazyny, kuchnie,
warsztaty i cała reszta niezbędna do obsługi tysięcy ludzi.
Struktura liniowa obozów wojskowych ma swoje uzasadnienie. Każdy batalion czy pułk ma przed
sobą otwartą, wspólną dla wszystkich przestrzeń. Jednocześnie i batalion, i pułk mają własne otwarte
tyły.
Załóżmy, że trzeba pilnie wezwać do wykonania zadania określony batalion jakiegoś pułku.
Batalion nie będzie się musiał przedzierać przez szeregi innych batalionów i pułków, bo przed
każdym z nich jest wolna przestrzeń.
I jeżeli trzeba coś dowieźć do takiego batalionu czy pułku, na przykład ziemniaki do kuchni
polowej albo pociski do czołgów, także problemu nie ma: na tyłach każdego pododdziału, oddziału
czy formacji też jest wolna przestrzeń.
W 1954 roku na poligonie Tockoje Południowouralskiego Okręgu Wojskowego pierwsza linia
obozu namiotowego 128. Korpusu Strzeleckiego, który przybył z Białorusi, i odgrywającego rolę
nieprzyjaciela 7. Korpusu Strzeleckiego rozciągnęła się na 43 kilometry.
Na uboczu tego taboru w brzozowym gaju zbudowano miasteczko dla generałów. Tam nie ma
namiotów, zamiast nich są drewniane domki. Domków jest sporo. Na ćwiczenia zjechali dowódcy
wszystkich radzieckich korpusów. Dowódcy wszystkich armii. Dowódcy okręgów wojskowych
i grup wojsk. Szefowie ich sztabów. Oraz głównodowodzący poszczególnych rodzajów sił zbrojnych
i szefowie ich sztabów. Szefowie głównych i centralnych zarządów Ministerstwa Obrony i Sztabu
Generalnego.
Zaproszono też na to widowisko naszych młodszych braci klasowych: wysokich dostojników
wojskowych z Polski, Czechosłowacji, Węgier, Rumunii, Bułgarii, NRD, Mongolii, Albanii, Korei
Północnej, Północnego Wietnamu, Chin.
Tak! Właśnie tak.
Chiny były w tym czasie dla Związku Radzieckiego młodszym bratem.
Razem z generałami w takich samych domkach zamieszkali nieznani cywilni towarzysze
w okularach, szarych marynarkach w paski i pod krawatami.
Cywile byli twórcami potężnej broni i kierowali jej produkcją. Wśród nich minister budowy
maszyn dla przemysłu średniego Wiaczesław Aleksandrowicz Małyszew z zastępcami i główni
konstruktorzy.
W pewnej odległości od obozu wojskowych i generalskich domków zbudowano jeszcze jedno
miasteczko – rządowe.

Dwunastego września 1954 roku na poligon tocki przybyli marszałkowie Związku Radzieckiego
Koniew, Malinowski, Wasilewski, Timoszenko, Budionny, Sokołowski, marszałek Polski
Rokossowski, główny marszałek artylerii Woronow, marszałek artylerii Niedielin, marszałek wojsk
pancernych Bogdanow, marszałek lotnictwa Żygariew, admirał Kuzniecow, generałowie armii
Czujkow, Biriuzow, Grieczko, Kryłow, Moskalenko, Bagramian, generałowie pułkownicy Baticki,
Biriuzow, Batow, Golikow.
Tego samego dnia pojawili się drodzy zagraniczni goście, przywódcy bratnich państw
socjalistycznych. Nie zapomniano o przedstawicielach państw neutralnych – byli attaché wojskowi
Finlandii, Szwecji, Afganistanu. W sumie na ćwiczenia przybyli przedstawiciele 16 państw.
Trzynastego września w miasteczku rządowym świętowano obecność generała porucznika Nikity
Chruszczowa. Dokładnie rok wcześniej, 13 września 1953 roku, objął on stanowisko pierwszego
sekretarza Komitetu Centralnego KPZR. Ćwiczenia wojskowe pod kryptonimem „Snieżok” były
w pewnym sensie prezentem z okazji pierwszej rocznicy objęcia najważniejszego stanowiska
w kraju.
Razem z Chruszczowem z Moskwy przylecieli przewodniczący Rady Ministrów ZSRR generał
porucznik Gieorgij Malenkow i jego pierwszy zastępca, minister obrony ZSRR marszałek Związku
Radzieckiego Nikołaj Aleksandrowicz Bułganin.
Kierujący ćwiczeniami pierwszy zastępca ministra obrony ZSRR marszałek Związku Radzieckiego
Żukow zameldował o gotowości wojsk i sztabów do przeprowadzenia operacji „Snieżok”.
Temat ćwiczeń: „Przełamanie przygotowanej obrony nieprzyjaciela przez korpus strzelecki przy
użyciu broni atomowej”.

Rankiem 13 września 1954 roku marszałek Żukow zameldował kierownictwu kraju o gotowości
wojsk i sztabów do przeprowadzenia operacji „Snieżok”. Tego samego dnia wieczorem Żukow
wezwał do swojej polowej rezydencji byłego szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych ZSRR, byłego
generała armii, a obecnie szefa sztabu Syberyjskiego Okręgu Wojskowego generała porucznika
Sztemienkę.
Rok wcześniej, latem 1953 roku, Żukow i Sztemienko znaleźli się po przeciwnych stronach
barykady. Marszałek Związku Radzieckiego Żukow stanął na czele grupy spiskowców i na polecenie
Chruszczowa osobiście aresztował marszałka Związku Radzieckiego Berię. Generała armii
Sztemienkę podejrzewano o to, że był zaufanym człowiekiem Berii w siłach zbrojnych. Dlatego
natychmiast usunięto go ze stanowiska, zdegradowano o dwa stopnie i wysłano na Syberię.
Znowu się spotkali. Marszałek i generał porucznik.
Między nimi przepaść.
A także stół i mapa z planem niespotykanych ćwiczeń wojskowych o pieszczotliwej nazwie
„Snieżok”.
Mapa przesunięta na bok. Na jej miejscu butelka i dwie szklanki. Prosta zakąska. Jak na froncie.
Los poróżnił ich rok temu. Ale ileż wspólnych spraw i dobrych rzeczy łączyło ich przez wszystkie
wcześniejsze lata.
Przed wojną i w pierwszych jej tygodniach generał armii Żukow był szefem Sztabu Generalnego.
Po wojnie generał armii Sztemienko był szefem Sztabu Generalnego.
Marszałek Związku Radzieckiego Żukow jest pierwszym zastępcą ministra obrony, a generał
porucznik Sztemienko jeszcze niedawno też był pierwszym zastępcą ministra obrony.
Podczas wojny Sztemienko stał na czele głównego ośrodka analitycznego Armii Czerwonej –
Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego. Sztemienko przygotowywał plany, Stalin je akceptował
i wysyłał Żukowa na front, by przekleństwami, rękoczynami, zrywaniem naramienników
i egzekucjami zmieniać je w zwycięstwa.
Sztemienko i Żukow nieraz spotykali się na daczy Stalina w Kuncewie. Kilka dni przed
rozpoczęciem każdej wielkiej ofensywy, zazwyczaj późno w nocy, wchodzili do gabinetu naczelnego
Wodza i wspólnie ze Stalinem dopracowywali ostatnie szczegóły.
Często we trójkę decydowali o losach wojny.
Jednak przyszły inne czasy. Po wojnie Żukowa zrzucono ze szczytów władzy, Sztemienko zaś
awansował, ale rok przed śmiercią Stalina znowu usunięto go ze stanowiska. Po śmierci Stalina
Sztemienko prawie wspiął się na dawne wyżyny, lecz natychmiast poleciał jeszcze niżej, tracąc po
drodze dwie gwiazdki na pagonach. I został zesłany w najdalsze zakątki Syberii.
Położenie Żukowa też było nie do pozazdroszczenia. Minęło dopiero półtora roku, odkąd wrócił do
Moskwy z Uralu. Co prawda z jego naramienników gwiazdek nie zrywano.
Żukow wrócił do Moskwy, ale jako kto?
Podczas wojny był zastępcą Stalina.
Teraz był zastępcą ministra obrony, towarzysza Bułganina. A kim jest ten towarzysz Bułganin?
W 1941 roku towarzysz Bułganin był prezesem Banku Państwowego. W czasie wojny –
politycznym nadzorcą dowódców frontów. Nie przeprowadził żadnej potyczki, bitwy czy operacji.
Ale jako nadzorcy politycznemu nadawano mu stopnie wojskowe. Jego pierwszy w życiu stopień to
generał porucznik. A on nigdy nie dowodził drużyną, plutonem, kompanią, batalionem, pułkiem,
brygadą czy armią. Wcześniej nie miał żadnych stopni wojskowych. Nadal nikim nie dowodził – on
tylko nadzorował. A stopnie sypały się na pagony: generał pułkownik, generał armii.
Po wojnie Stalin dał Bułganinowi pagony marszałka i stanowisko ministra sił zbrojnych.
(W tamtych burzliwych latach ministerstwo to kilka razy zmieniało nazwę: Obrony, Sił Zbrojnych,
Wojny i znowu Obrony). Dwa lata później Stalin awansował Bułganina jeszcze wyżej: zwolnił go
z pełnienia obowiązków ministra i mianował zastępcą przewodniczącego Rady Ministrów, czyli de
facto swoim zastępcą w rządzie.
Po śmierci Stalina Bułganin zachował stanowisko zastępcy szefa rządu i odzyskał stanowisko
ministra obrony.
Jednak dla wojskowych na zawsze pozostał pogardzanym księgowym z Banku Państwowego.
Nie wiem, o czym wieczorem 13 września 1954 roku rozmawiali dwaj dowódcy Stalina – Żukow
i Sztemienko. Chciałbym wam powiedzieć, ale nie mam nic do powiedzenia.
Wiem tylko, że na tym spotkaniu stosunki zostały odbudowane. Zresztą nigdy nie były złe. Między
Żukowem i Sztemienką nie było konfliktów. To ich przełożeni, Chruszczow i Beria, nie mogli
podzielić miejsca pod słońcem. Żukow i Sztemienko nie mieli ze sobą o co walczyć. Mieli wspólne
cele.
Cel Sztemienki – wrócić na stanowisko szefa Sztabu Generalnego. I zdobyć stopień marszałka, do
którego to stanowisko uprawnia.
Cel Żukowa – znaleźć się wyżej w hierarchii władzy, nad księgowym z Banku Państwowego,
któremu musiał podlegać.
Cel obu – rozwijanie sił zbrojnych tak, jak wymaga tego wyższa strategia, a nie tak, jak chcą tego
miernoty polityczne Chruszczow, Malenkow i Bułganin, które noszą złote naramienniki, ale ni cholery
nie znają się na wojsku.
Cel obu – wyprowadzić armię spod kontroli cywilnych pajaców.

Żukow miał jeszcze jeden powód, aby przywrócić kontakty służbowe z generałem porucznikiem
Sztemienką. Podczas wojny Żukow otoczył się lizusami i pochlebcami. Awansował ich i nagradzał,
rozdawał im ordery i generalskie szlify. Ale po wojnie, kiedy Stalin zrzucił Żukowa ze szczytów
władzy, wszyscy lizusi i pochlebcy uciekli od swojego protektora z prędkością pocisków
smugowych, które znikają w ciemnościach, świszcząc i odbijając się od betonowej ściany bunkra.
Żukow pozostawał marszałkiem Związku Radzieckiego. Zachował mieszkanie w budynku
rządowym w Moskwie i daczę wielkości pałacu w Podmoskowiu.
Ale u nas statusu człowieka nie określa stopień czy posiadanie pałacu, lecz zajmowane stanowisko.
Żukow od 3 czerwca 1946 roku pełnił funkcję dowódcy Odeskiego Okręgu Wojskowego, a od 4
lutego 1948 roku – Uralskiego Okręgu Wojskowego. W porównaniu z tym, co było wcześniej, to
ogromna degradacja. Jeżeli upadek się zaczął, to wiadomo, jak to się skończy.
Dlatego, gdy dowódca Odeskiego Okręgu Wojskowego marszałek Związku Radzieckiego Żukow
przyjechał na parę dni do Moskwy w sylwestra 1947 roku, na jego zaproszenie nie odpowiedział nikt
spośród tych, których on podczas wojny awansował i wyróżniał. Wszyscy wiedzieli, że Żukow już
nie wróci na szczyty, więc po co sobie psuć opinię przyjaźnią z będącym w niełasce strategiem.
Ale po śmierci Stalina Chruszczow pomógł Żukowowi wrócić na szczyty. Żukow znowu miał
władzę. Funkcja pierwszego zastępcy ministra obrony dała mu okazję do przypomnienia dawnym
protegowanym o ich krótkowzrocznym zachowaniu. Żukow pamiętał ich wszystkich. I bez wyjątku
wysłał do takich zakątków naszej ogromnej ojczyzny, w których nigdy i nikomu nie przyszło do
głowy, że służba to miód.
Jednak teraz Żukow potrzebował nowej ekipy.
Sztemienko nie był ani jego protegowanym, ani podopiecznym. Tak jak i Żukow, był człowiekiem
Stalina. I nie było go wśród tych, którzy odwrócili się od Żukowa w chwili jego upadku. Dlatego
Żukow miał podstawy, żeby wziąć generała porucznika Sztemienkę do swojej nowej ekipy.
Sztemienkę usunięto ze stanowiska i zdegradowano do generała porucznika na rozkaz Chruszczowa.
Dlatego nie mógł być jego zwolennikiem i sojusznikiem. Taki generał mógł być pożyteczny. Ponadto
Sztemience mimo degradacji udało się utrzymać dobre stosunki z wieloma starymi towarzyszami
broni.
Żukow w tym czasie nie miał zaufanego zespołu, nie miał ludzi, na których można było polegać
w ważnych sprawach. Sztemienko ich miał.
A zatem mieli o czym rozmawiać. Szkoda, że nikt nigdy nie będzie mógł odtworzyć szczegółów.
Wiem tylko, że pod koniec spotkania, już odprowadzając generała porucznika Sztemienkę, Żukow
zapytał, czy ten nie ma jakiegoś rozsądnego generała, który może podjąć poważne ryzyko w bardzo
dużym przedsięwzięciu.
Sztemienko odpowiedział, że ma na oku takiego generała – dowódcę 27. Korpusu Strzeleckiego 13.
Armii Karpackiego Okręgu Wojskowego generała porucznika Mamsurowa. Już dawno należy mu się
co najmniej armia.
Żukow uścisnął dłoń Sztemience, uśmiechnął się i mrugnął – wszystko w naszych rękach.

Dramatis personae

SIERGIEJ MATWIEJEWICZ SZTEMIENKO urodził się w 1907 roku.


Wstąpił ochotniczo do Armii Czerwonej. Był żołnierzem i młodszym dowódcą. W 1930 roku
skończył Sewastopolską Szkołę Artylerii Przeciwlotniczej. W ciągu niespełna trzech lat awansował
ze stanowiska dowódcy plutonu, a potem baterii na szefa sztabu dywizjonu artylerii i pierwszego
zastępcę szefa sztabu pułku artylerii.
W 1933 roku rozpoczął studia na Wojskowej Akademii Mechanizacji i Motoryzacji RKKA imienia
J. Stalina (od 1943 roku Wojskowa Akademia Wojsk Pancernych i Zmechanizowanych Armii
Czerwonej imienia J. Stalina odznaczona Orderem Lenina), a ukończył ją w 1937 roku. Dowodził
samodzielnym szkoleniowym batalionem pancernym. Wyróżniał się fenomenalną, nadludzką wręcz
pamięcią. Ten dar łączył się z wybitnymi zdolnościami analitycznymi, co było podstawą przyjęcia go
już w 1938 roku do Wojskowej Akademii Sztabu Generalnego, którą podpułkownik Sztemienko
ukończył pod koniec 1940 roku.
W czasie przydziału prosił o dowolne stanowisko dowódcze w jakimkolwiek okręgu wojskowym,
ale skierowano go do Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego Armii Czerwonej. Tu zastał go
początek wojny.
Jesienią 1941 roku otrzymał stopień pułkownika.
Od czerwca 1942 roku był szefem IV Kierunku Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego.
Dwudziestego trzeciego listopada 1942 roku, w dniu, kiedy mobilne formacje Frontu Południowo-
Zachodniego i Stalingradzkiego zamknęły pierścień okrążenia wokół wojsk niemieckich pod
Stalingradem, pułkownik Sztemienko awansował na generała majora.
Czwartego kwietnia 1943 roku Sztemienko został mianowany szefem Zarządu Operacyjnego Sztabu
Generalnego i awansowany do stopnia generała porucznika. Od tej chwili osobiście, pod kontrolą
Stalina, kierował opracowywaniem wszystkich planów strategicznych Armii Czerwonej.
W czasie wojny Stalin wprowadził surowe i bezwzględne zasady pracy Sztabu Generalnego.
Zgodnie z wytycznymi Stalina kierownictwo Sztabu Generalnego miało prawo spać najwyżej cztery
czy pięć godzin na dobę, szef Zarządu Operacyjnego generał porucznik Sztemienko zaś tylko w dzień,
od 14 do 18, a gdy na froncie panował względny spokój – do godziny 19.
W drugiej połowie wojny siły zbrojne Związku Radzieckiego składały się z 72 armii
ogólnowojskowych, 6 gwardyjskich armii pancernych, 174 korpusów strzeleckich, 26 pancernych, 14
zmechanizowanych, 10 artyleryjskich, 9 powietrznodesantowych, 8 kawaleryjskich, 516 dywizji
strzeleckich (nie licząc dywizji piechoty zmotoryzowanej, powietrznodesantowych i strzelców
górskich), 105 dywizji artylerii i moździerzy, 26 dywizji kawalerii, 44 rejonów umocnionych.
Ponadto miały 18 armii lotniczych, 7 armii obrony przeciwlotniczej, floty i flotylle, okręgi
wojskowe, 10 zarządów budownictwa obronnego przekształconych z 10 armii saperskich, setki
korpusów i dywizji lotnictwa. Sztemienko pamiętał nazwiska wszystkich dowódców z dowódcami
dywizji włącznie, znał stan i położenie każdego frontu i każdej floty, każdej armii i flotylli, każdego
korpusu i każdej dywizji.
Sytuacja zmieniała się codziennie, co godzinę, co minutę. Sztemienko potrafił wszystko ogarnąć
i zapamiętać.
Na tym nie koniec. Wywiad pracował na każdym szczeblu struktury wojskowej – od kompanii po
front. Pracował też wywiad oddziałów partyzanckich, pracowała agentura wojskowego wywiadu
strategicznego we wrogich portach i stolicach. Wszystkie informacje trafiały do Głównego Zarządu
Rozpoznania Sztabu Generalnego, który co sześć godzin sporządzał raport: ta niemiecka dywizja się
wycofała, ta przybyła, ta została przerzucona z pewnego odcinka na inny, w tej są świeże siły, ta jest
zdziesiątkowana.
Na analitykach wywiadu wojskowego ciąży odwieczna klątwa – zawsze są winni.
Jeżeli meldujesz natychmiast, to znaczy, że dane są niedokładne, niepewne, niesprawdzone.
Będziesz za to odpowiadał.
Jeżeli podajesz informacje sprawdzone, oznacza to, że spóźniłeś się z meldunkiem, dane nie są
najświeższe, a sytuacja już się zmieniła. Znowu źle: dlaczego nie zameldowałeś wcześniej?
Na wojnie dane o wrogu zawsze są niepełne, przybliżone, wątpliwe. Tu także wszystko się ciągle
i błyskawicznie zmienia. Sztemienko umiał również to ogarnąć.
Osobiście meldował o sytuacji na froncie Stalinowi po dwa, trzy razy dziennie. Nie korzystał przy
tym z żadnych notatek.
Pewnego razu Stalin, będąc w dobrym humorze, w gronie najbliższych współpracowników
postanowił zmierzyć się ze Sztemienką w wiedzy o sytuacji na froncie. Pojedynek zakończył się
remisem.
Być może Sztemienko dyplomatycznie postanowił nie pokazywać obecnym wyższości nad
naczelnym wodzem. Możliwe, że to współzawodnictwo nie mogło wyłonić zwycięzcy: jeżeli pamięć
Sztemienki była nadludzka, to pamięć Stalina – diabelska.
Siedemnastego listopada 1943 roku Stalin nadał swojemu ulubieńcowi stopień generała
pułkownika. Między pierwszą a trzecią generalską gwiazdką minął niespełna rok.
W listopadzie 1943 roku marszałek Związku Radzieckiego Stalin spotkał się w Teheranie
z prezydentem USA i brytyjskim premierem. Oczywiście generał pułkownik Sztemienko cały czas był
obok Stalina, żeby informować naczelnego wodza o aktualnej sytuacji na frontach.
W sierpniu 1945 roku dowództwo 1. Frontu Dalekowschodniego i Floty Oceanu Spokojnego
popełniło błąd, który omal nie zrujnował kariery generała pułkownika Sztemienki, twórcy wszystkich
planów strategicznych Armii Czerwonej.
Przygotowywano desant morski na południowy Sachalin i Wyspy Kurylskie. Plan przewidywał
wysadzenie oddziałów piechoty morskiej z kutrów i niedużych okrętów – patrolowców, trałowców,
małych ścigaczy. Następnie do zdobytych pirsów miały przycumować wielkie drobnicowce, te same,
które przed wojną i w jej trakcie woziły z Nachodki i Wanino więźniów, drut kolczasty i strażników
na Kołymę i Czukotkę.
Tęgie głowy w dowództwie we Władywostoku i Chabarowsku określiły z grubsza, co jest
potrzebne w pierwszej kolejności desantowi po wylądowaniu na wyspach. Tu innych możliwości
być nie mogło: pociski i granaty.
A w drugiej kolejności? W drugiej ciężka broń, której nie można dostarczyć kutrami torpedowymi
i patrolowcami: moździerze, armaty kalibru 45 mm, pociski do nich i miny, miotacze ognia, żeby
wykurzyć Japońców z betonowych punktów ogniowych. A później środki rozminowania, sprzęt
inżynieryjny. Wskazane też było, żeby na każdą wyspę dostarczyć pojazdy: motocykle i amerykańskie
dżipy, paliwo do nich, środki łączności do zorganizowania współdziałania. I całą resztę.
Wszystko uzgodnione, więc do roboty.
Przygotowania do operacji desantowej odbywały się w głębokiej tajemnicy. Ludzie, którzy
prowadzili załadunek, nie znali planów dowództwa. Dostali rozkaz, więc go wykonywali. Trzymając
się ściśle rozkazów, najważniejsze załadowano w pierwszej kolejności.
Dlatego piechota morska znalazła się pod ogniem japońskich garnizonów tylko z tym małym
zapasem amunicji i granatów, który żołnierze mieli przy sobie. Waleczna piechota morska biła się
z minimalnym zapasem amunicji, bez broni ciężkiej, środków transportu, łączności i całej reszty
niezbędnej do zdobycia, utrzymania i rozszerzenia przyczółków.
Wszystko, co niezbędne do walki, zostało załadowane w pierwszej kolejności i znalazło się na
samym dnie ładowni, przywalone namiotami szpitalnymi i łóżkami polowymi, workami z mąką,
ryżem i ziemniakami, beczkami z ogórkami i kapustą, skrzyniami z konserwami.
Japończycy walczyli zawzięcie, dlatego krwi radzieckich żołnierzy przelano tam ponad nasze
rozrzutne normy.
Dostało się wielu, w tym generałowi pułkownikowi Sztemience. On przebywał w Moskwie. Sam
całej tej błyskotliwej operacji nie przygotował. Ale był odpowiedzialny za wszystkie plany. Jego los
zawisł na włosku.
Dopiero kilka miesięcy później Stalin przywrócił go do łask.
Dwudziestego siódmego kwietnia 1946 roku Zarząd Operacyjny Sztabu Generalnego został
przekształcony w Główny Zarząd Operacyjny, a jego szefem był nadal generał pułkownik
Sztemienko.
Dwunastego listopada 1948 roku Sztemienko został szefem Sztabu Generalnego, pierwszym
zastępcą ministra sił zbrojnych. Dostał stopień generała armii, ale zajmował stanowisko marszałka
Związku Radzieckiego.
Generał armii Sztemienko był najmłodszym szefem Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych ZSRR
w całej jego historii. Stalin w każdej chwili mógł generała armii Sztemienkę awansować na
marszałka. Pozwalało na to stanowisko.
Mógł, ale nie awansował. Jako przykład mogli tu posłużyć dwaj poprzednicy Sztemienki na tym
stanowisku.
Szefowi Sztabu Generalnego generałowi pułkownikowi Wasilewskiemu 18 stycznia 1943 roku
Stalin nadał stopień generała armii. Minęło 29 dni i Stalin zawiesił na szyi Wasilewskiego
wysadzaną diamentami gwiazdę marszałka Związku Radzieckiego.
Po Wasilewskim stanowisko to objął generał armii Antonow. Był szefem Sztabu Generalnego
w końcowej fazie wojny, w najbardziej zwycięskim jej okresie, kiedy ordery i stopnie rozdawano ze
zwiększoną hojnością.
Ale Antonow i tak nie został marszałkiem.
Generał armii Sztemienko mógł się spodziewać tak pierwszego, jak i drugiego wariantu.
Minął rok, drugi, trzeci, czwarty… Generał armii Sztemienko piąty rok pracuje na stanowisku
marszałka, wykonuje obowiązki marszałka, wydaje rozkazy i polecenia marszałkom.
Ale sam marszałkiem nie jest.
Później zdarzył się przykry wypadek. Generał armii Sztemienko miał dobrego przyjaciela –
marszałka Związku Radzieckiego Ławrientija Berię.
W 1952 roku, coś przeczuwając, Stalin zaczął aktywnie osłabiać pozycje swoich najbliższych
współpracowników. Główny cios zadał Berii i jego ludziom. Wśród tych, na których spadł cios
Stalina, znalazł się generał armii Sztemienko. Siedemnastego czerwca 1952 roku został odwołany ze
stanowiska szefa Sztabu Generalnego i mianowany szefem sztabu Grupy Wojsk Radzieckich
w Niemczech.
Ze stanowiska marszałka Związku Radzieckiego na stanowisko generała pułkownika. Ponadto
Sztemienko został zesłany z Moskwy do odległych zagranicznych włości.
W październiku 1952 roku na XIX zjeździe partii Stalin znacznie rozszerzył skład Prezydium
Komitetu Centralnego, ale jego przeciwnicy obsadzili KC grupą swoich zwolenników.
Oznaczało to, że jeżeli Stalin zdoła podporządkować sobie Prezydium KC, to piętro niżej,
bezpośrednio w KC, znajdą się politycy zupełnie innej orientacji.
Chruszczow do grona kandydatów na członka KC wprowadził będącego w niełasce marszałka
Żukowa, Beria wyróżnił takim samym zaszczytem zesłanego generała armii Sztemienkę.
Od razu po śmierci Stalina Żukow dzięki Chruszczowowi wrócił z Uralu do Moskwy i został
pierwszym zastępcą ministra obrony. Beria ściągnął Sztemienkę z Niemiec i mianował go pierwszym
zastępcą szefa Sztabu Generalnego.
W czerwcu 1953 roku Chruszczow rękoma Żukowa obalił Berię.
Klan Berii został rozgromiony, rozpędzony i rozdeptany.
Siergiej Matwiejewicz Sztemienko miał szczęście. Nie rozstrzelano go jako jednego z najbliższych
współpracowników Berii. Nawet nie aresztowano. Zdegradowano go do stopnia generała porucznika
i wysłano do pracy na Syberię.
Rozdział 13

Jeżeli mamy przed sobą warowny zamek, fort albo twierdzę, to zdobyć tę fortecę można na dwa
sposoby: atakując, czyli z niemiecka szturmując, albo wyczerpując przeciwnika.
Za ten drugi sposób trzeba zapłacić czasem. Zdarzało się, że po kilka lat oblegano zamek albo
twierdzę, a nie udawało się ich zdobyć.
Za szturm trzeba zapłacić krwią.
Nasi dowódcy zawsze wybierali szturm. Czas jest drogi, a żołnierska krew ma niewielką wartość.
Jeżeli zdecydujemy się na szturm, to będzie on się składał z dwóch elementów.
Po pierwsze, trzeba jakoś dostać się do środka: zakraść się przez mur albo zrobić w nim wyłom.
Po drugie, rozprawić się z obrońcami.
Na początku XX wieku w praktyce prowadzenia wojen pojawiło się nowe zjawisko – front ciągły,
który mógł się ciągnąć setki czy nawet tysiące kilometrów i opierać skrzydłami o brzeg morza, pasma
górskie, granice neutralnych państw lub inną przeszkodę niemożliwą do pokonania przez wojska
lądowe. Całe terytorium, którego bronił nieprzyjaciel, stało się twierdzą. Dlatego każdą operację
ofensywną XX wieku, tak jak szturmowanie twierdzy, można podzielić na dwa główne elementy.
Po pierwsze, trzeba przełamać obronę nieprzyjaciela.
Po drugie, przez jeden lub kilka wyłomów trzeba wtargnąć na jego teren. W tym celu należy, gdy
tylko w obronie powstanie wyłom, wprowadzić do walki związki szybkie. Ich cele to: prędko
posuwać się naprzód, omijać główne siły nieprzyjaciela, zagrażając jego skrzydłom i tyłom, zamknąć
pierścień okrążenia na tyłach wojsk wroga albo przyprzeć je do morza, odciąć szlaki zaopatrzenia,
pozbawić możliwości kontynuowania walki, wejść do najbardziej newralgicznych i strategicznie
ważnych ośrodków w kraju przeciwnika.

Tak więc po pierwsze: przełamanie obrony.


Podczas I wojny światowej wszystkie armie próbowały przełamać front nieprzyjaciela, ale udało
się to jedynie nielicznym w kilku wyjątkowych przypadkach. W gruncie rzeczy fronty, jak okopały się
na początku wojny na granicach europejskich imperiów, tak pozostały tam do samego jej końca, aż
którejś ze stron skończyły się zasoby strategiczne albo wyczerpała wola walki.
W czasie II wojny światowej wojska niemieckie zajęły ogromne terytoria, zadając uderzenia, nim
nieprzyjaciel zdążył zająć pozycje obronne, albo omijając taką obronę.
Armia niemiecka osiągnęła zdumiewające sukcesy w wojnie ze Związkiem Radzieckim. Ale tylko
dlatego, że Armia Czerwona nie chciała się bronić. Od samego początku przez cały czas próbowała
nacierać.
Jednak gdy tylko Armia Czerwona, nauczona smutnym doświadczeniem, zaczynała się bronić,
niemiecka machina wojenna natychmiast zwalniała. Przykłady? Kijów, Leningrad, Moskwa,
Woroneż, Noworosyjsk, Stalingrad, Kursk, a później – wszędzie. Armia niemiecka była totalnie
nieprzygotowana do wojny. Nie miała ani teorii przełamania obrony, ani odpowiednich narzędzi do
takich działań.

Ale Armii Czerwonej w pierwszym okresie wojny nie zawsze udawało się przełamać obronę
przeciwnika. Po wojnie plany takich operacji, pokreślone strzałkami zdecydowanie rozcinającymi
tyły wroga, nasi stratedzy schowali w głębi niedostępnych tajnych archiwów. Ukryto je nie tylko
przed współczesnymi, ale też przed następnymi pokoleniami, przedstawiając odważne projekty,
których nie udało się zrealizować, jako lokalne potyczki.
A gdy przy pisaniu oficjalnej historii wojny pojawiały się zgrzyty, stratedzy mówili: Owszem,
położyliśmy tu setki tysięcy naszych żołnierzy, zużyliśmy miliony pocisków, straciliśmy tysiące
czołgów i samolotów. Nie robiliśmy tego w celu przełamania obrony, okrążenia i rozgromienia
nieprzyjaciela, lecz po prostu naszymi gigantycznymi siłami odwracaliśmy uwagę niewielkich sił
wroga, które zajęły tu pozycje obronne i nikomu nie przeszkadzały.
Właśnie tak nasi wybitni dowódcy tłumaczyli wiele krwawych bitew w latach 1942–1943.
Haniebnie zaprzepaszczone ofensywy określali po wojnie w pamiętnikach jako niezakończone
operacje albo w ogóle nazywali działaniami odwracającymi uwagę.
Ale w końcowej fazie wojny Armia Czerwona doskonale opanowała sztukę przełamywania obrony.
Metoda: skoncentrować w wybranym miejscu siedem, osiem tysięcy dział. Gęstość na odcinkach
przełamania – 300–350 dział na kilometr frontu. Rekord to 468 dział na kilometr. Przed koncentracją
artylerii należało dowieźć na pozycje dziesiątki tysięcy ton pocisków.
Cała ta lawina ognia spadała nagle na żołnierzy nieprzyjaciela.
Na końcowym etapie wojny przygotowanie artyleryjskie zazwyczaj trwało krótko – jakieś półtorej,
dwie godziny, czasami mniej – ale było niezwykle intensywne.
Przygotowanie artyleryjskie w jednej chwili zmieniało się we wsparcie ogniowe. To znaczy,
najpierw kilka godzin trwał ostrzał pierwszej linii obrony nieprzyjaciela. W momencie zakończenia
przygotowania artyleryjskiego zaczynał się właściwy atak. Na czele szły ciężkie czołgi przełamania,
następnie gęste tyraliery piechoty, za nimi zaś ciężkie działa samobieżne. Zadanie artylerii – położyć
zaporę ogniową przed nacierającymi oddziałami. Zapora ogniowa mogła być podwójna. Od
pierwszego okopu wroga w głąb jego obrony przesuwał się jeden wał ogniowy, jednak nieprzyjaciel,
przeczekawszy przygotowanie artyleryjskie, a po nim wał ogniowy, zajmował pozycje do odparcia
ataku. Tymczasem za pierwszym wałem następował drugi. I dopiero potem wkraczały czołgi,
piechota i działa samobieżne.
Gdy piechota z czołgami i działami bezpośredniego wsparcia wchodziła na kilka kilometrów
w obronę nieprzyjaciela, do wyłomu wprowadzano do walki korpusy pancerne i zmechanizowane,
czasami zaś całe armie pancerne.
W ideale należało przeprowadzić „czyste przełamanie”, to znaczy przełamać obronę przeciwnika
na całej głębokości, żeby związki pancerne i zmechanizowane nie marnowały sił na kończenie
przełamania, lecz bez przeszkód wchodziły w przestrzeń operacyjną.

Metoda ta była niezawodna. Ale miała poważne wady.


Przede wszystkim potworne zużycie zasobów materiałowych.
W czasie wojny do przełamania obrony nieprzyjaciela Armia Czerwona używała głównie: armat
ZiS-3 kalibru 76 mm (masa pocisku odłamkowo-burzącego – 6,2 kg), moździerzy kalibru 120 mm
(masa granatu – 15,9 kg), haubic M-30 kalibru 122 mm (masa pocisku – 21,7 kg), armat A-19 kalibru
122 mm (masa pocisku – 25 kg), haubic M-10 i D-1 (masa pocisku – od 40 do 51 kg), haubicoarmat
MŁ-20 kalibru 152 mm (masa pocisku – od 43,6 do 56 kg), moździerzy kalibru 160 mm (masa
granatu – 41 kg), haubic B-4 kalibru 203 mm (masa pocisku burzącego – 100 kg, przeciwbetonowego
– 146 kg), moździerzy Br-5 kalibru 280 mm (masa pocisku – 246 kg), haubic Br-18 kalibru 305 mm
(masa pocisku – 330 kg).
Amunicja to naboje i zapłonniki. Naboje i zapłonniki przewożone są w solidnych i trwałych, czyli
ciężkich drewnianych skrzyniach.
Milion naboi, zapłonników i skrzyń to co najmniej dziesiątki tysięcy ton. Wszystko to trzeba
wyprodukować, zużywając tysiące ton żelaza i metali kolorowych, setki ton materiałów
wybuchowych. Do tego dochodzi tytaniczna praca ogromnej rzeszy ludzi – sama tylko produkcja
zapłonników wymaga kolosalnych środków.
Wszystko to należy następnie załadować do wagonów i dostarczyć na stacje kolejowe. Wyładować
z wagonów, załadować na ciężarówki, dostarczyć do magazynów frontowych, ponownie rozładować.
Potem załadować i dostarczyć do magazynów armijnych, rozładować. Później do korpuśnych,
dywizyjnych i pułkowych magazynów. I dopiero wtedy na pozycje ogniowe.
Załadunek i rozładunek zazwyczaj odbywał się ręcznie. Tak więc do przeprowadzenia
przygotowania artyleryjskiego podczas jednej tylko operacji ofensywnej jednego frontu trzeba było
dowieźć dziesiątki tysięcy ton amunicji.

Druga poważna wada tego sposobu przełamania obrony polegała na tym, że wymagał on zbyt wiele
czasu na koncentrację sił i żmudnego planowania działań. Logistyka, czyli dostarczenie dziesiątków,
a czasami setek tysięcy ton amunicji, materiałów pędnych, sprzętu inżynieryjnego i części
zamiennych, już była skomplikowana.
Przykład? W czasie przygotowania operacji wiślańsko-odrzańskiej wartość przewozów w ramach
frontu i jego armii tylko na 1. Froncie Białoruskim wyniosła 923,3 tysiąca ton34.
Zorganizowanie wielkiej operacji ofensywnej wymagało co najmniej sześciu tygodni na
dostarczenie środków materiałowych i przygotowanie wojsk.
Przeciwnik też nie spał. Atakował nasze wojska w czasie ich koncentracji. Na szczęście
gromadzono ich tyle, że nie można było chybić, więc każdy atak nieprzyjaciela przysparzał nam strat.
Przeciwnik na wiele sposobów próbował określić datę i porę rozpoczęcia ofensywy Armii
Czerwonej i jeżeli mu się to udawało, w ostatniej chwili po cichu wycofywał oddziały na inne
pozycje. Na pierwszej linii zostawały tylko nieduże jednostki ubezpieczające wspierane przez czołgi
i artylerię. W takim przypadku siła uderzenia artyleryjskiego Armii Czerwonej spadała na
praktycznie puste okopy. Nasze wojska, zużywając dziesiątki tysięcy ton pocisków, przechodziły do
ataku, ale po kilku kilometrach nagle trafiały pod intensywny ogień głównych sił nieprzyjaciela.
Żeby tego uniknąć, radzieccy dowódcy przed każdym natarciem przeprowadzali rozpoznanie walką.
Oznacza to, że system obrony wroga sprawdzano za pomocą pocisku i bagnetu.
Rozpoznanie walką prowadzono zazwyczaj na szerokim froncie, żeby przed rozpoczęciem natarcia
nie ujawniać wrogowi odcinków przełamania.

6
O tym, jak przeprowadzano rozpoznanie walką w końcowej fazie wojny, Żukow opowiedział
podczas tajnej konferencji naukowo-wojskowej najwyższego dowództwa Grupy Wojsk Radzieckich
w Niemczech w grudniu 1945 roku. Materiały z tej konferencji odtajniono 40 lat później
i opublikowano w specjalnym wydaniu magazynu „Wojennaja Mysl” w 1985 roku.
Tak Żukow relacjonuje niewielki epizod, który wydarzył się podczas działań bojowych 1. Frontu
Białoruskiego w bitwie o Poznań:

Przeprowadzając trzydziestominutowy atak artyleryjski dla ubezpieczenia działań rzutu specjalnego, zaangażowaliśmy bardzo dużo
środków artyleryjskich, by uniemożliwić nieprzyjacielowi rozpoznanie naszych metod ataku. 400 tysięcy pocisków z zapasów, które
przeznaczyliśmy na przełamanie, mogliśmy wykorzystać do wsparcia działań tego rzutu i niczego przy tym nie traciliśmy.

To jeszcze nie jest przygotowanie artyleryjskie. To dopiero preludium. Krótki wstępny nalot
dywanowy ubezpieczał działania specjalnego rzutu naszych wojsk. To swego rodzaju rozgrzewka,
w której bierze udział duża ilość artylerii, ale zużycie amunicji jest niewielkie – jedynie 400 tysięcy
pocisków.
Artyleria prowadzi ostrzał tylko pół godziny, zużywając po 13 300 pocisków na minutę.
To tyle, ile nie szkoda wykorzystać do wsparcia działań rzutu specjalnego, niczego przy tym nie
tracąc.
Trzydzieści minut intensywnego ognia na pierwszą linię, następnie skierowanie ognia artylerii
w głąb. W tym momencie wprowadza się do walki rzut specjalny, hojnie wyposażony w czołgi
przełamania i ciężkie działa samobieżne. To właśnie jest rozpoznanie walką.
Rzut specjalny ma poprzez działania bojowe określić, czy nieprzyjaciel zostawił swoje główne siły
na pierwszej linii, czy wycofał je na tyłowe rubieże, broniąc pierwszej linii tylko siłami niedużych
mobilnych oddziałów.
Działania rzutu specjalnego pozwalały sprawdzić zarys pierwszej linii, zmusić nieprzyjaciela do
ujawnienia systemu zapór ogniowych i pól minowych.
Podczas przełamania obrony przygotowywano kilka wariantów przygotowania artyleryjskiego.
Rozpoznanie walką dawało dowódcy frontu odpowiedź na pytanie, który wariant przygotowania
artyleryjskiego w tej sytuacji będzie najskuteczniejszy.
Rozpoznanie walką przeprowadzano dzień lub dwa przed atakiem. Albo kilka godzin przed nim.
Czasami między rozpoczęciem ataku a rozpoznaniem walką nie było żadnej przerwy.

7
Czterysta tysięcy sztuk amunicji różnych kalibrów to od 12 do 18 tysięcy ton wgryzających się
w ziemię pocisków, które z hukiem i rykiem rozdzierają na strzępy jej powierzchnię. To setki
milionów rozlatujących się z wyciem rozżarzonych metalowych odłamków. Przez krótki czas, ale
gęsto.
Gdy artyleria wykonywała preludium, rzut specjalny przyjmował swoje „sto gramów
z przyczepą”35.
W chwili przeniesienia ognia artylerii w głąb przez pierwsze okopy z łomotem przechodzą
gwardyjskie pułki czołgów ciężkich i gwardyjskie pułki artylerii samobieżnej. W ślad za nimi
z okopów podnosi się rzut specjalny. Ten rzut nie krzyczał: „Hurrra!”. On chrapliwie sypał
przekleństwami.
Gwardyjskie pułki czołgów ciężkich to czołgi IS-2.
Gwardyjskie pułki artylerii samobieżnej to działa samobieżne ISU-152.
W 1943 roku podczas projektowania IS-2, najpotężniejszego czołgu II wojny światowej, przy
wyborze broni zdecydowano się na armatę A-19 kalibru 122 mm. Najpotężniejszy czołg świata
powinien mieć najpotężniejszą armatę czołgową. A-19 dostosowano do wymogów montażu na czołgu
i nazwano D-25T. Pocisk tego działa ważył, jak już wspominaliśmy, 25 kg.
Dla wsparcia ogniowego tych czołgów stworzono ciężkie działo samobieżne. Miało tę samą bazę
co czołg IS-2, ale zamiast obrotowej wieży – kabinę ze spawanych ciężkich płyt. Rezygnując
z obrotowej wieży, konstruktorzy znacząco zmniejszyli kąty naprowadzania działa w płaszczyźnie
poziomej. W razie konieczności trzeba było całą maszynę odwrócić w kierunku celu.
Jednak wymiana wieży na opancerzoną kabinę pozwoliła znacznie zwiększyć wytrzymałość całej
konstrukcji i zmniejszyć sylwetkę. Przy zachowaniu wagi i właściwości jezdnych pojawiła się
możliwość zamontowania jeszcze potężniejszej broni. Wybór padł na znakomite dzieło myśli
technicznej XX wieku – haubicoarmatę MŁ-20 kalibru 152 mm. Hybrydzie czołgu IS-2
i haubicoarmaty MŁ-20 152 mm dano nazwę ISU-152.
Pozbawione obrotowej wieży ISU-152 bynajmniej nie stało się słabsze. Rzecz w tym, że te działa
walczyły w ścisłej współpracy z czołgami. Tyraliera czołgów – z przodu. Działa samobieżne –
w drugim rzucie.
Czołgi są czymś w rodzaju rozcapierzonych palców, które w ciemności szukają słabego punktu
przeciwnika. Działa samobieżne to miażdżąca pięść.
Znalazłszy przeciwnika, czołgi ustępowały miejsca działom samobieżnym. A one biły prosto
w odzywające się stanowiska ogniowe czterdziestotrzykilogramowymi pociskami.
W czasie wojny żołnierze niemieccy nazywali ISU-152 otwieraczem do konserw – Dosenöffner.
Własne czołgi nazywali konserwami w sytuacji, kiedy zły los podczas walk postawił na ich drodze
ISU-152.
Za wałem ogniowym artylerii, ciężkimi czołgami i działami samobieżnymi w każdej wielkiej
ofensywie niezmiennie podążał wspomniany już rzut specjalny.

Moment kluczowy

Teraz wyobraźmy sobie, z jakim zachwytem w 1949 roku marszałkowie i generałowie radzieccy
przyjęli wiadomość, że w Związku Radzieckim zbudowano bombę atomową!
Rąbniemy jeden raz i jest czyste przełamanie!
Nie trzeba teraz miesiącami koncentrować wojsk na przyczółkach!
Nie trzeba mieć dziesiątków tysięcy luf na odcinkach przełamania!
Nie trzeba zużywać dziesiątków tysięcy ton pocisków do przełamania obrony!
Nie trzeba marnować setek tysięcy pocisków na wsparcie rzutu specjalnego!
I rzut specjalny nie będzie już potrzebny!

34 Sowietskaja Wojennaja Encykłopiedija, t. 2, Wojenizdat, Moskwa 1976, s. 148.


35 Tj. wódkę z piwem (przyp. tłum.).
Rozdział 14

Teraz wszyscy jesteśmy mądrzy. Wszyscy wiemy, co oznacza „rzut specjalny”. Ale minie jeszcze sto
lat i przyszły historyk będzie się zastanawiał: A co to w ogóle jest?
Otworzy Radziecką encyklopedię wojskową, którą Wojenizdat wydawał w latach 1976–1980, czyli
w czasach największego rozkwitu kultu Żukowa, ale odpowiedzi tam nie znajdzie. Przeczyta hasła
„wydział specjalny”, „pierwszy rzut”, „drugi rzut”, lecz nie dowie się niczego o rzucie specjalnym.
Wtedy otworzy Mały słownik haseł operacyjno-taktycznych i ogólnowojskowych. Słownik ten
podpisano do druku 12 sierpnia 1957 roku, czyli w czasie, kiedy marszałek Związku Radzieckiego
Żukow był ministrem obrony ZSRR i członkiem Prezydium Komitetu Centralnego KPZR. Co więcej,
w tym czasie był on zwycięzcą wszystkich batalii o władzę i panem sytuacji.
Ale i w tym słowniku nie ma nic na temat rzutu specjalnego.
Przyszły historyk będzie musiał sięgnąć po pamiętniki Żukowa. Jednak tam też nie znajdzie
odpowiedzi. A to dlatego, że Żukow mówił o rzutach specjalnych na tajnej naradzie w 1945 roku,
pamiętniki zaś ukazały się 24 lata później i skierowane były do szerokiej rzeszy czytelników, którym
niekoniecznie trzeba mówić o istnieniu rzutów specjalnych.

Rzut specjalny to kompanie i bataliony karne. Powstały one na mocy rozkazu towarzysza Stalina nr
227 z 28 lipca 1942 roku. Rozkaz brzmiał:

Utworzyć w ramach armii od trzech do pięciu dobrze uzbrojonych oddziałów zaporowych, do dwustu osób w każdym, umieścić je
bezpośrednio na tyłach niepewnych dywizji i zobowiązać w przypadku paniki i bezładnego odwrotu oddziałów dywizji do
rozstrzeliwania na miejscu panikarzy i tchórzy.

Oddziały zaporowe istniały od pierwszego dnia wojny. Po prostu latem 1942 roku Stalin otwarcie
potwierdził ich istnienie i znacznie zwiększył ich liczbę.
W tym czasie w siłach zbrojnych było już ponad siedemdziesiąt armii uderzeniowych
i ogólnowojskowych. Dlatego oddziałów zaporowych istniały setki.
Na mocy tego samego rozkazu w armiach ogólnowojskowych i uderzeniowych tworzono kompanie
karne, a w składzie frontów – bataliony karne.
Kompanie karne podlegały bezpośrednio dowódcom armii. Każda armia mogła mieć kilkanaście
czy nawet więcej takich kompanii.
Oto przykłady:
W 1942 roku 54. Armia miała w składzie dziesięć kompanii karnych.
W tym samym roku 63. Armia (1 listopada 1942 roku przekształcona w 1. Armię Gwardii) miała
w składzie jedenaście kompanii karnych.
Bataliony karne od początku były w składzie frontów i podlegały dowódcom frontów. Jednak
wkrótce zaczęły powstawać również w armiach. Przykład? W 1943 roku 56. Armia oprócz kompanii
karnych miała siedem batalionów karnych.
Jednostki karne miały skład stały i zmienny.
Skład stały to dowódcy plutonów, kompanii, batalionów i ich zastępcy, oficerowie sztabów, starsi
sierżanci kompanii, personel medyczny. Na stanowiska dowódcze mianowano odważnych,
inteligentnych i zdecydowanych oficerów. Służba była ciężka i niebezpieczna, jednak wysoko
ceniona i hojnie opłacana. Była trampoliną do awansu na wysokie stanowiska dowódcze.
Dowódcy jednostek karnych dysponowali ogromną władzą. Mieli prawo stosować wobec
podwładnych wszystkie środki represji, z rozstrzelaniem na miejscu włącznie – za niewykonanie
rozkazu, samookaleczenie, ucieczkę z pola walki lub próbę oddania się do niewoli.

Dowódca i oficer polityczny kompanii karnej w stosunku do własnych żołnierzy mieli uprawnienia takie jak dowódca i komisarz
36
wojskowy dywizji.

Kategorie stanowisk składu stałego oddziałów karnych były o stopień wyższe od obowiązujących
w zwykłych jednostkach. To oznacza, że dowódcą plutonu był kapitan, dowódcą kompanii major,
dowódcą batalionu – pułkownik.
Ponadto w każdym plutonie był nie jeden, lecz dwóch oficerów. Oprócz dowódcy plutonu jeszcze
jego zastępca. Kategoria etatowa zastępcy dowódcy plutonu – porucznik.
Składowi stałemu jednostek karnych każdy dzień służby był liczony jako sześć dni. Służyłeś rok –
zapiszą ci sześć. Jeśli dożyjesz.
Okres wysługi w stopniach oficerskich zmniejszał się dwukrotnie, uposażenie dwukrotnie
zwiększano37.
Oficerowie stałego składu kompanii i batalionów karnych po zakończeniu służby w tych
jednostkach specjalnych otrzymywali niesłychane awanse. Dla dowódców kompanii karnych
następne stanowisko to dowódca pułku, dla dowódców batalionów karnych – dowódca dywizji.
Dla przykładu, dowódca 8. samodzielnego batalionu karnego 1. Frontu Białoruskiego pułkownik A.
Osipow oddał dowództwo batalionu i przejął dywizję38. Była to powszechna praktyka.
Jest w tym sporo racji. Doświadczenie z krwawych starć tacy oficerowie mieli ogromne. Walczyli
zawsze na najważniejszych kierunkach, mieli dostęp do planów bardzo wysokiego dowództwa.
Dowódcy kompanii i batalionów karnych otrzymywali rozkazy bezpośrednio od dowódców armii czy
nawet frontów.
Jeżeli każdy z nich potrafił podporządkować sobie kompanię karną, to poradziłby sobie również
z pułkiem. Jeżeli dowodził batalionem karnym, to oczywiście mógł dowodzić dywizją.

Zmienny skład batalionów karnych podlegających bezpośrednio dowódcom frontów to oficerowie


Armii Czerwonej, których w ramach kary za błędy, przewinienia i przestępstwa wysyłano do
jednostek karnych, żeby zmyli winę krwią. Odbierano im stopnie wojskowe i odznaczenia, ubierano
w używane mundury. Wszyscy byli szeregowymi. W nagrodę mogli awansować na starszego
szeregowego albo sierżanta.
Oficerów kierowano do batalionów karnych na mocy wyroków trybunałów wojskowych. Po
odbyciu kary odzyskiwali stopnie oficerskie, zwracano im ordery i mogli walczyć do zwycięstwa.
Okres służby w batalionie karnym to od jednego do trzech miesięcy. Albo do pierwszej krwi.
Jeżeli ktoś sam się postrzelił albo poprosił kolegę, żeby go lekko postrzelił, obaj byli
rozstrzeliwani na miejscu. Bez sądu.
Jeżeli ktoś został ranny w walce, nawet pierwszego dnia, znaczyło to, że za winy odpokutował.
Zacierano mu karę i czekała go ewakuacja do szpitala oficerskiego. Masz tu swoje ordery
i naramienniki. Wyliżesz się, staniesz na nogi, idź do swoich i więcej do nas nie wracaj.
Jednak zranienie było marzeniem. Często zamiast ran przychodziła śmierć.
Pamiętacie, jak śpiewał Aleksandr Galicz?

I nic nam niemiłe oprócz


Pola walki w blasku księżyca.
Mówili – do pierwszej krwi,
Okazało się – do samej śmierci.

4
Dowódcom armii podlegały kompanie i bataliony kompletowane żołnierzami i sierżantami, którzy
zostali skazani za popełnienie jakiegoś przestępstwa, oraz więźniami GUŁagu NKWD. Zasada była
ta sama: od jednego do trzech miesięcy. Albo do pierwszej krwi.
Ale kierowano do nich nie tylko na mocy wyroku trybunałów.
Dowódca każdej dywizji, która znajdowała się na tyłach, miał prawo wysłać każdego szeregowego
albo sierżanta na front do jednostki karnej, by odkupił winy.
Dowódca każdego pułku, który walczył na froncie, miał takie samo prawo. Nie musiał się z nikim
naradzać, prosić o pozwolenie. Wlepił trzy miesiące nieudolnemu żołnierzowi, by inni mieli nauczkę.
Kompanie i bataliony karne wykorzystywano do walk na najtrudniejszych i najbardziej
niebezpiecznych odcinkach frontu. Podczas każdej ofensywy znajdowały się w rzucie specjalnym,
czyli przed pierwszym rzutem nacierających wojsk. Przyjmowały na siebie zmasowany ogień
nieprzyjaciela, torując drogę pierwszemu rzutowi, wytyczając mu ścieżki przez pola minowe.
Wysokie stopnie oficerom stałego składu jednostek karnych nadawano nie tylko za szczególne
warunki służby. Był jeszcze jeden powód: kompanie i bataliony karne były potężnymi oddziałami
bojowymi.
W stałym składzie kompanii karnej było 16 oficerów, w tym jeden funkcjonariusz kontrwywiadu
Smiersz39.
Kapitan A.I. Timofiejew służył w stałym składzie kompanii karnej od 3 lutego do 10 października
1943 roku. Zaliczono mu ten czas jako 4 lata i 8 miesięcy służby. Opisał swoją kompanię tak: Pięć
plutonów po sto ludzi w każdym, w kompanii ponad pięciuset żołnierzy. Kompania ciągle walczyła.
Dostali nowe zadanie bojowe. Kompania zadanie wykonała, rannych do szpitali, zabitych
pochowano. Natychmiast wpłynął nowy rozkaz: przyjąć uzupełnienie – 224 ludzi. Sama recydywa40.

Pracownik Centralnego Muzeum Wojsk Wewnętrznych MSW Federacji Rosyjskiej major I.W.
Kuzmiczew zebrał i opublikował w piśmie „Sierżant” (2000, nr 1) dane dotyczące batalionów
i kompanii karnych Armii Czerwonej w okresie 1942–1945. (Obywatelu majorze, proszę przyjąć
wyrazy uznania).
Tak więc w czasie wojny batalionów karnych w Armii Czerwonej było 65. Kompanii karnych –
1092.
Nie jestem przekonany, że to pełna lista. Major Kuzmiczew też nie.
Ktoś kiedyś rozpuścił plotkę, że w czasie wojny przez kompanie i bataliony karne Armii Czerwonej
przeszło 427 910 żołnierzy i oficerów. Ten ktoś albo popełnił błąd, albo celowo skłamał. Swego
czasu na pewnej tajnej uczelni przyszło mi studiować historię wojskowości. Inną niż ta, która
przeznaczona jest dla szerokich mas. Na pamięć nigdy nie narzekałem. Podaną mi liczbę
zapamiętałem dobrze. Była prawie taka sama. Tylko na końcu miała jeszcze jedno zero. Ot i cała
różnica.
Podano nam tę liczbę, żeby pokazać, jak rozkazy towarzysza Stalina wpływały na morale i zdolność
bojową armii.
Z jednej strony, Stalin podpisał rozkaz nr 227 i każdy dowódca wyższego szczebla miał do
dyspozycji bezpłatną siłę niewolniczą do wykonania każdego, nawet niewykonalnego zadania.
Z drugiej strony, Stalin podpisał rozkaz, by wysyłać do jednostek karnych niesumiennych żołnierzy,
ale jaki wpływ miało to na morale reszty żołnierzy Armii Czerwonej! Przekaz był prosty i wyraźny:
Chłopaki, po prostu wykonujcie rozkazy dowódców. Ten, który nie wykaże się gorliwością, będzie
torował drogę do zwycięstwa w rzucie specjalnym. Nigdy nie wiadomo, każdego może to spotkać.
Więc wiecie, co robić…
Nie mogę potwierdzić danych, że rzeczywista liczba była większa o jedno zero od oficjalnie
deklarowanej. Ale każdy sam może z grubsza to obliczyć.
Po pierwsze, w okrążeniu znalazły się i z niego wyszły setki tysięcy żołnierzy i oficerów
radzieckich. Najpierw przeszli przez obozy filtracyjne. A później? Właśnie. Przez jednostki karne.
Po drugie, do niewoli dostały się miliony radzieckich żołnierzy. Część z nich udało się uwolnić pod
koniec wojny. Co z nimi robić? Właśnie. Skierować do jednostek karnych.
Po trzecie, podczas odwrotu Armii Czerwonej na początku wojny setki tysięcy żołnierzy
radzieckich porzuciły broń, rozeszły się po wsiach i w nich zostały. Gdy Armia Czerwona zaczęła
ofensywę, wszystkich zgarnięto z powrotem do żelaznych szeregów. Do jakich jednostek? No tak, do
karnych.
Po czwarte, do Armii Czerwonej w czasie wojny powołano 34 miliony osób. Ci ludzie popełniali
błędy, przewinienia i przestępstwa. Do jednostek karnych pędzono ich bezlitośnie. Zwykłą decyzją
dowódcy pułku. A pułków w Armii Czerwonej były ogromne ilości. Od każdego dowódcy pułku
wymagano przywrócenia porządku i utrzymania dyscypliny w podległych mu oddziałach. I każdemu
dowódcy bijącego się na froncie pułku latem 1942 roku towarzysz Stalin dał prawo każdego
żołnierza czy sierżanta, nie pytając nikogo o zgodę, wpakować na kilka miesięcy do kompanii karnej
walczącej w awangardzie ugrupowań bojowych pułków i dywizji.
Sądzicie, że dowódcy pułków nie kochali towarzysza Stalina? I że nie korzystali z danego im
prawa?
Po piąte, w GUŁagu NKWD ZSRR (oraz w GUŁŻDS, GUŁPS itd.) siedzieli zdrowi, upstrzeni
niebieskimi tatuażami faceci. Każdy może sobie policzyć, ilu ich tam było. Pewna część tych ludzi
przeszła przez jednostki karne. Myślicie, że towarzysz Stalin nie wykorzystał tego potencjału podczas
wojny?
Wszystkie te masy ludzi nie mieszczą się w liczbie 427 910. Ten, kto puścił ją do naukowego
obiegu, trochę się pomylił. Raptem o jedno zero.
Liczba 427 910 nie pokrywa się z liczbą batalionów i kompanii karnych, które walczyły na froncie.
Nie odpowiada ani ich liczebności, ani płynności składu zmiennego.
Tu mamy jeszcze jeden, prawie niedostrzegalny okruch statystyczny. W ciągu czterech lat wojny
sądy wojenne wydały wyroki na 2 530 663 żołnierzy Armii Czerwonej. W tym za przestępstwa
kontrrewolucyjne – 471 988, za przestępstwa wojskowe – 792 192, za kryminalne – 1 266 483.
Po raz pierwszy te wcześniej ściśle tajne dane opublikowali A.I. Muranow i W.J. Zwiagincew41.
Anatolij Iwanowicz Muranow jest zastępcą ministra sprawiedliwości, szefem Zarządu Sądów
Wojskowych Ministerstwa Sprawiedliwości Federacji Rosyjskiej, generałem pułkownikiem służby
sprawiedliwości, państwowym radcą sprawiedliwości pierwszej klasy, zasłużonym prawnikiem
Federacji Rosyjskiej.
Wiaczesław Jegorowicz Zwiagincew jest szefem Wydziału Orzecznictwa i Statystyki Zarządu
Sądów Wojskowych Ministerstwa Sprawiedliwości Federacji Rosyjskiej, pułkownikiem służby
sprawiedliwości, państwowym radcą sprawiedliwości trzeciej klasy.
Informacje z pierwszej ręki.
Jest to oblicze armii wyzwolicielki ukazane z nieco innej perspektywy: na wojnie w szeregach
Armii Czerwonej walczyło dwa i pół miliona kryminalistów, nie licząc tych, których wysłano na nią
z GUŁŻDS-u, GUAS-u, Gławgidrostroju, GUŁagu i innych podobnych instytucji.
W Armii Czerwonej w ciągu czterech lat wojny wykryto i skazano prawie pół miliona
kontrrewolucjonistów. Nie licząc tych, którzy przeszli na stronę Niemców i walczyli pod sztandarami
Hitlera.
Załóżmy, że pół miliona wrogich elementów wykrytych w Armii Czerwonej w czasie wojny
rozstrzelano. No, ale co zrobić z pozostałymi dwoma milionami skazanych?
A przecież do jednostek karnych, jak już ustaliliśmy, wysyłano nie tylko tych, których skazano na
froncie, ale i tych, którzy siedzieli w obozach. Ponadto do jednostek karnych pędzono nie tylko i nie
tyle na podstawie wyroków trybunałów, ile na podstawie decyzji dowódców pułków, brygad
i dywizji.
Na wojnie trzeba ciągle wykrywać system ognia nieprzyjaciela. Lepszego sposobu wykrywania
systemu ognia (jeżeli nie liczyć się ze stratami) od rozpoznania walką jeszcze nikt nie wymyślił.
Armia Czerwona nacierała przez całą wojnę. Od pierwszego dnia. Nawet kiedy trzeba było
zaciekle się bronić, ona dalej nacierała! Jednostki karne od lata 1942 roku, czyli od momentu
powstania, były narzędziem, którym dowódcy na każdym szczeblu, od Żukowa niżej, ciągle na
wszystkich frontach sondowali obronę nieprzyjaciela bagnetem, a jego pola minowe – żołnierskimi
butami.

Nasi generałowie i marszałkowie niewiele opowiadali o jednostkach karnych. A dokładniej – nie


mówili nic. Znaleziono sposoby na obejście tego śliskiego tematu.
Bataliony i kompanie karne stale wykorzystywano do prowadzenia rozpoznania walką. A skoro tak,
to nasi wojskowi pamiętnikarze w swych prawdziwych dziełach nazywali je oddziałami rozpoznania.
Na przykład operacja Berlińska została opisana tak:

Ofensywę 1. Frontu Białoruskiego poprzedziło rozpoznanie walką, które przeprowadzono 14 i 15 kwietnia siłami 32 pododdziałów
42
rozpoznania, każdy wzmocniony do batalionu.

Tak walczył Żukow. Po lewej stronie w ten sam sposób przeprowadzał rozpoznanie walką
Koniew. A po prawej Rokossowski.
Jednostki karne brały udział we wszystkich szturmach, zawsze w rzucie specjalnym. Czyli
poprzedzały pierwszy rzut. W związku z tym w pamiętnikach figurowały nie tylko jako oddziały
rozpoznania, ale też jako oddziały szturmowe. Sens i brzmienie były podobne.
Nic prostszego nazwać w pamiętnikach na przykład 361. samodzielną kompanię karną 5. Armii
Uderzeniowej 361. samodzielną kompanią szturmową. Niech potomkowie dochodzą, co chcieliśmy
powiedzieć. Z pewnością nie będzie to łatwe zadanie, bo w dokumentach nazwy jednostek karnych
zazwyczaj podawano skrótami – 39. sbsz., 612. sksz.
Pisząc pamiętniki, można nie podawać numerów. Generał armii Aleksandr Wasiljewicz Gorbatow
20 lat po rozgromieniu Niemiec wydał prawdomówne wspomnienia, w których między innymi
z zachwytem pisał o zuchwałych poczynaniach oddziału narciarskiego. Czterdzieści lat później
„Krasnaja Zwiezda” (2 kwietnia 2005 roku) taktownie wyjaśniła: oddział narciarski faktycznie był 8.
samodzielnym batalionem karnym.

Biorąc to wszystko pod uwagę, jeszcze raz przyjrzyjmy się wspomnieniom Żukowa.
Wspomnienia i refleksje marszałka Żukowa, pamiętniki innych wybitnych dowódców Armii Czerwonej, są wiarygodną historią
43
Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, którą należy badać, by uświadomić nowe pokolenie rosyjskich obywateli.

Czy aby na pewno?


Rozkaz, na mocy którego powstały kompanie i bataliony karne, własnoręcznie podpisał Stalin. Ale
już przepisy wykonawcze dotyczące batalionów i kompanii karnych zawarto w rozkazie Ludowego
Komisariatu Obrony ZSRR nr 298 z 28 września 1942 roku. I podpisał go Żukow.
To oznacza, że ludowy komisarz obrony towarzysz Stalin (w tym czasie jeszcze nie miał stopnia
wojskowego) polecił: „Stworzyć”.
I to wszystko.
A pierwszy zastępca ludowego komisarza obrony generał armii Żukow polecenie Stalina rozwinął
do obszernej instrukcji dla dowódców wszystkich szczebli: kto i kogo będzie zsyłać do jednostek
karnych, za co i na jak długo, jakie prawa i przywileje dostanie stały skład jednostek karnych, do
jakich zadań należy wykorzystywać te jednostki itd.
Żukow nie tylko był autorem rozkazu nr 298, ale też głównym beneficjentem energii jednostek
karnych. Przez całą wojnę nikt nie zmarnował i nie wysłał na śmierć tylu żołnierzy co on.
Wiele lat po wojnie ukazały się pamiętniki Żukowa. Każde kolejne wydanie jest coraz
prawdziwsze. Pytanie: W którym wydaniu Żukow opowiedział o oddziałach zaporowych? W którym
wspomniał o istnieniu kompanii i batalionów karnych? Chociaż jednym zdaniem?
A przecież one od września 1942 roku torowały drogę pierwszym rzutom nacierających wojsk we
wszystkich bez wyjątku operacjach ofensywnych. Żukow osobiście tworzył zasady wykorzystywania
rzutów specjalnych, ale zapomniał o tym powiedzieć.
I to jest ta słynna „wiarygodna historia Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”, którą należy badać, by
uświadomić nowe pokolenie rosyjskich obywateli?

Moment kluczowy

Wspomniałem o kompaniach i batalionach karnych tylko po to, by wytłumaczyć znaczenie terminu


„rzut specjalny”. W jednej z wielu operacji ofensywnych tylko jednego frontu, a pod koniec wojny
frontów było dziesięć, Żukow zużył 400 tysięcy pocisków do wsparcia rzutu specjalnego. Żukow
powiedział, że 400 tysięcy pocisków o masie od 6 do 330 kg każdy to coś, czego się można pozbyć,
„niczego przy tym nie tracąc”.
400 tysięcy pocisków tylko do ubezpieczenia działań rzutu specjalnego. Czy ktoś może sobie
wyobrazić ilość amunicji niezbędną nie tylko do odciągających uwagę nieprzyjaciela działań
jednostek karnych, lecz do całkowitego przełamania obrony?
Po wojnie radzieccy stratedzy dostali w swoje ręce broń jądrową. I problem przełamania obrony
nieprzyjaciela znacznie łatwiej było rozwiązać. Dwa, może trzy uderzenia jądrowe na pierwszą linię
obrony wroga… i mamy „czyste przełamanie”. Najważniejsze to szybko przejść przez ten wyłom
i nie pozwolić nieprzyjacielowi na jego zamknięcie.
Jeżeli masy czołgów, piechoty zmotoryzowanej i artylerii samobieżnej wedrą się na przestrzeń
operacyjną, nikt już nie będzie w stanie ich zatrzymać. A wtedy – naprzód, do zwycięstwa!
We wrześniu 1954 roku ćwiczenia wojskowe „Snieżok” przeprowadzano w celu zweryfikowania
w praktyce obliczeń teoretycznych.

36 „Krasnaja Zwiezda”, 11–17 kwietnia 2007.


37 „Krasnaja Zwiezda”, 11–17 kwietnia 2007.
38 „Krasnaja Zwiezda”, 2 kwietnia 2005.
39 „Krasnaja Zwiezda”, 11–17 kwietnia 2007.
40 „Wojenno-Istoriczeskij Żurnał”, 1996, nr 3, ss. 50–54.
41 A. Muranow, W. Zwiagincew, Dosje na marszała, Andriejewskij fłag, Moskwa 1996, s. 137.
42 „Wojenno-Istoriczeskij Żurnał”, 1980, nr 5.
43 „Krasnaja Zwiezda”, 15 grudnia 2009.
Rozdział 15

7. Korpus Strzelecki Południowouralskiego Okręgu Wojskowego zbudował w terenie pas obrony.


Korpus wycofano na pięć kilometrów z rejonu obrony, pozostawiając na pozycjach setki czołgów,
transporterów opancerzonych, dział i moździerzy, a żołnierzy w okopach i schronach zastępując
krowami, końmi i owcami. Planowano przeprowadzić kolejno trzy uderzenia jądrowe, przebijając
korytarz dla nacierających oddziałów. Drugie i trzecie uderzenie miała imitować detonacja setek
beczek z benzyną, które ułożono w wykopanych z myślą o tym dołach. Pierwsze uderzenie jądrowe
miało być prawdziwe.
Uderzenia jądrowe są jak machiny oblężnicze służące do rozbijania murów twierdzy. Przełamują
obronę, żeby nasze oddziały wdarły się przez stłumione punkty oporu nieprzyjaciela na jego tyły,
żeby wdarły się przez wyłom, przez epicentrum wybuchu jądrowego.
Ćwiczenia trwały tylko jeden dzień. Odbyły się 14 września 1954 roku.
Teren wybrano tak, żeby w maksymalnym stopniu odpowiadał typowemu obszarowi wiejskiemu
Europy Środkowej: pagórki, parowy, lasy, zagajniki, pola, dość duża gęstość zaludnienia.
Wieś Machowka (173 domy) oddalona była 4,5 km od miejsca wybuchu.
Orłowka (87 domów), Iwanowka (62 domy) i Jełszanka-2 (143 domy) oddalone były o 5 km od
miejsca wybuchu.
Wiejskie studnie były szybowe, nieosłonięte. Szkoła we wsi Jełszanka leżała 6,6 km od miejsca
wybuchu.
Nosiciel – Tu-4A. Bomba – RDS-4 Tatiana. Moc – 38 kiloton. To znaczy Hiroszima i Nagasaki
razem wzięte plus jeszcze trochę. Zrzut z wysokości 8 tysięcy metrów. Detonacja na wysokości 350
metrów.
Przebieg ćwiczeń maksymalnie zbliżony do rzeczywistości.

Według planu ćwiczeń „zachodni” stworzyli potężną linię obrony. „Wschodni” przygotowywali się
do jej przełamania.
W składzie wojsk „wschodnich” w ćwiczeniach udział wzięli:
– zarząd i sztab frontu wraz z pułkiem łączności. Sztab frontu składał się z generałów i oficerów
zarządu i sztabu Karpackiego Okręgu Wojskowego. Na czele frontu „wschodnich” stanął dowódca
Karpackiego Okręgu Wojskowego marszałek Związku Radzieckiego Iwan Koniew. Szef sztabu frontu
– generał pułkownik Władimir Kostylew. Szef wywiadu frontu – generał porucznik Chadżi-Umar
Mamsurow;
– zarząd i sztab 25. Armii wraz z samodzielnym batalionem łączności. Dowódca armii – generał
pułkownik Paweł Biełow;
– w pierwszym rzucie 25. Armii – 128. Korpus Strzelecki (realnie) i 15. Korpus Strzelecki
(warunkowo).
25. Armia miała podczas operacji ofensywnej przełamać front „zachodnich” i skierować główne
uderzenie na Uljanowsk, pomocnicze zaś na Kujbyszew.
Uljanowsk i Kujbyszew udawały Düsseldorf i Kolonię, Wołga odgrywała rolę Renu.
Uderzenie pomocnicze miał wykonać 128. Korpus Strzelecki, który miał w swoim składzie 12.
Dywizję Zmechanizowaną Gwardii i 50. Dywizję Strzelecką Gwardii (realnie) w pierwszym rzucie
oraz 51. Dywizję Strzelecką (warunkowo) w drugim.
Wzmocnienie korpusu (realnie):
– 10. Gumbinnenska Dywizja Artylerii Przełamania Odwodu Naczelnego Dowództwa odznaczona
Orderem Suworowa i Orderem Kutuzowa (2. Brygada Artylerii Gwardii i 47. Brygada Artylerii
Haubic, 154. Brygada Artylerii Haubic Ciężkich, 16. Brygada Moździerzy Ciężkich);
– 27. Brygada Artylerii Gwardii odznaczona Orderem Kutuzowa (ze składu Moskiewskiego Okręgu
Wojskowego);
– 5. Brygada Inżynieryjno-Saperska Gwardii odznaczona Orderem Aleksandra Newskiego.
Natarcie wspierały (realnie):
– 140. Dywizja Lotnictwa Bombowego odznaczona Orderem Kutuzowa (Ił-28);
– 10. Woronesko-Kijowska Dywizja Lotnictwa Szturmowego Gwardii odznaczona Orderem
Czerwonego Sztandaru, Orderem Suworowa i Orderem Kutuzowa (MiG-15);
– 119. Newelska Dywizja Lotnictwa Myśliwskiego odznaczona Orderem Czerwonego Sztandaru
i Orderem Suworowa (MiG-17);
– 511. Jasski Samodzielny Pułk Lotnictwa Rozpoznawczego (Ił-28R).
Łącznie 320 samolotów bojowych. Oddziały i jednostki lotnicze przybyły z Okręgów Wojskowych
Odeskiego, Kijowskiego i Zakaukaskiego.
Uderzenie bronią jądrową – na drugą linię obrony nieprzyjaciela.
Na pierwszą linię uderzyła artyleria. Atak rozpoczął się natychmiast po przetoczeniu się fali
uderzeniowej i tumanów kurzu. Gęstość – 133 działa na kilometr przełamania, czas trwania – 25
minut.
Gęstość była mniejsza niż na końcowym etapie ostatniej wojny, ale wykorzystano działa większych
kalibrów: armaty kalibru 100 mm i 130 mm, moździerze kalibru 160 mm i 240 mm, wyrzutnie
pocisków rakietowych BM-14 i BM-24. Siła ognia znacznie wzrosła.
Ponadto, co najważniejsze, na oddziały nieprzyjaciela broniące pierwszej linii powinien był
oddziaływać wybuch jądrowy za ich plecami.
Lotnictwo „wschodnich” w chwili wybuchu powinno się znajdować w powietrzu, przy czym
myśliwce 30 km od epicentrum, bombowce – 100 km. Zadanie: uniemożliwić nieprzyjacielowi
szybkie zamknięcie wyłomu w obronie. W tym celu przeprowadzono skoncentrowane uderzenie
bombowe o gęstości 218 ton na każdy kilometr kwadratowy bombardowanego obszaru.
Przełamanie obrony przeprowadzono sąsiadującymi ze sobą skrzydłami dwóch dywizji gwardii
w kierunku epicentrum, by możliwie jak najpełniej wykorzystać konsekwencje wybuchu bomby
atomowej.
Wraz z wyjściem nacierających oddziałów do trzeciej linii obrony nieprzyjaciela przeprowadzono
jeden po drugim jeszcze dwa uderzenia jądrowe mniejszej mocy. Te uderzenia były symulowane.

Trzeciego sierpnia 1954 roku na lotnisku Władimirowka niedaleko miasta Achtubińsk wylądowały
dwa bombowce Tu-4A. Dowódcy – major Wasyl Kutyrczew i kapitan Konstanty Lasnikow.
Achtubińsk to obwód astrachański, ale Stalingrad od niego na wyciągnięcie ręki, a do Astrachania
– kawał drogi. Jednak najbliżej Achtubińska leży Kapustin Jar. W żargonie wojskowych Kap-Jar
albo Kapustino – nasz pierwszy poligon rakietowy.
Kap-Jar i wszystko wokół niego jest strefą zamkniętą, więc można tu bez ryzyka rozmieścić
samoloty nosiciele, ładunki i personel.
Dwunastego sierpnia piloci zaczęli loty treningowe. Towarzyszyły im samoloty rozpoznawcze Ił-
28R; cel – rejestracja parametrów wybuchu.
Siódmego września na lotnisko Władimirowka specjalny eszelon dostarczył dwie Tatiany.
Trzynastego września pod każdy z dwóch samolotów nosicieli podwieszono po jednej bombie.
Wczesnym rankiem 14 września oba nosiciele uruchomiły silniki. O tym, kto poleci, załogi
samolotów nie wiedziały. Oba samoloty są w gotowości bojowej. O 5.41 komendant 71. poligonu sił
powietrznych generał major lotnictwa Wiktor Czernorez wydał rozkaz startu załodze Kutyrczewa.
O 6.00 Czernorez przez rządowy kanał łączności zameldował dowódcy ćwiczeń marszałkowi
Związku Radzieckiego Żukowowi o starcie nosiciela.
Podczas lotu nosicielowi towarzyszyły dwa samoloty rozpoznawcze Ił-28R. Kilka zastępów
myśliwców MiG-17 na przemian osłaniało nosiciela i samoloty rozpoznawcze. Miały rozkaz bez
uprzedzenia zestrzelić każdy aparat latający, który zbliży się do Tu-4A.
Drugi nosiciel z podwieszoną bombą i pracującymi silnikami czekał na lotnisku do momentu, aż
pierwszy osiągnie odpowiednią wysokość. Wtedy dostał rozkaz zgaszenia silników, jednak druga
załoga powinna się znajdować w samolocie do detonacji bomby na poligonie tockim.
A było to długie, przygnębiające oczekiwanie.

Major Kutyrczew: „Widzę cel!”.


Marszałek Związku Radzieckiego Żukow: „Wykonujcie zadanie”.
Major Kutyrczew: „Zrozumiałem. Wykonuję”.
O 9.33.10 groźna Tatiana cichutko wyśliznęła się z przedziału bombowego i lekko świszcząc,
skierowała ku ziemi. Po 48 sekundach znalazła się na zadanej wysokości.
I wybuchła.
Cztery lata później austriacki pisarz Robert Jungk wyda swoją słynną książkę o amerykańskich
i zachodnioeuropejskich badaczach atomu. Książka będzie miała tytuł Jaśniej niż tysiąc słońc. Jest to
prawdopodobnie najbardziej obrazowy i dokładny opis wybuchu jądrowego. Takiego, jaki zobaczyły
i odczuły dziesiątki tysięcy uczestników ćwiczeń wojskowych o kryptonimie „Snieżok”. Oślepiający,
niezwykle ostry rozbłysk na dziesiątki kilometrów rozświetlił teren trupio bladym światłem, które
można by porównać do błysku spawarki elektrycznej.
W miejscu wybuchu powstała płonąca, jasna, kulista przestrzeń o szerokości 713 metrów. Ziemia
się zakołysała. Tąpnęło tak, jakby jednym uderzeniem ktoś wbił w skałę stumetrowy stalowy pal.
Zadrżała ziemia, a na niej wzgórza i rzeka, wąwozy i pola, lasy i zagajniki, wsie i cerkwie, czołgi
i działa. Zadrżały dziesiątki tysięcy ludzkich dusz. Ziemia jakby drgnęła w posadach, usunęła się
spod nóg, opadła jak fala na morzu.
Pierwszym czynnikiem rażenia wybuchu jądrowego jest promieniowanie świetlne. To określenie
nie jest do końca dokładne. Wybuch jądrowy to temperatura liczona milionami stopni. To nie tylko
impuls świetlny, ale też promieniowanie cieplne, od którego w mgnieniu oka zapaliły się wysuszone
drzewa i krzaki, farba na pancerzu czołgów i słomiane dachy w pobliskich wsiach, od którego
sczerniały, zmarszczyły się i posypały liście w odległych zagajnikach.
W tej samej chwili za impulsem świetlnym, wyprzedzając własny huk, miażdżąc i niszcząc
wszystko na swojej drodze, zrywając wieże i podrzucając do góry gąsienicami pięćdziesięciotonowe
czołgi, jak piórka unosząc transportery opancerzone i ciągniki artyleryjskie, przetoczyła się fala
uderzeniowa.
Prędkość fali uderzeniowej przekracza na początku prędkość dźwięku. Dlatego huk, od którego
pękają bębenki w uszach, pojawia się trochę później.
Potworna temperatura wybuchu w jednej chwili odparowuje wilgoć na dziesiątkach kilometrów
kwadratowych, grunt zmienia się w radioaktywny pył. Dlatego za falą uderzeniową podąża sprężysty,
siekący wał pyłów wysoki na 200 metrów.
Wybuch pochłonął miliony i rozproszył miliardy metrów sześciennych powietrza, dlatego
w epicentrum – próżnia. I ta pustka, niczym odkurzacz, wessała wszystkie te miliony metrów
sześciennych kurzu, które przed chwilą rozleciały się na wszystkie strony.
Kula ognia, pulsując, wrząc i drżąc, jakby od niechcenia zmieniała się w wielką, przysłaniającą pół
nieba jaskrawą chmurę i zionęła oślepiającymi czerwono-czarnymi wichrami. Ryczący purpurowy
płomień podrzucał i pchał do góry szatańską mieszankę dymu i ognia. Chmura zmieniała kształt
i kolor. Odcienie karmazynu mieniły się ciemnobordową poświatą, żeby w końcu zmienić się
w popielatoszare i granatowoczarne. Kłębiąca się chmura gwałtownie się wzbijała, porywając za
sobą i zasysając z ziemi słup piasku i kurzu.
I wtedy uderzyła artyleria!
Całą swą mocą zabłysnęło lotnictwo! Do ataku wkroczyły nie zastępy czy eskadry, ale całe pułki!
Jednocześnie zaatakowały trzy pułki bombowców: na lewo od miejsca eksplozji, na prawo i za nim!
O 9.55, w dwudziestej pierwszej minucie po eksplozji, 39 bombowców Ił-28 i 6 myśliwców MiG-
17 na wysokości siedmiu kilometrów przeleciało przez słup radioaktywnej chmury, przez wir pyłowy
atomowego grzyba!
Bombowce układały dywany bomb. Nie były to pojedyncze wybuchy: w jednym czasie setki ton
gruntu zerwano z powierzchni ziemi. Za nimi – trzy pułki odrzutowych szturmowców i jeszcze trzy
pułki myśliwców. Przetoczyły się jak fala nad samą ziemią z ogłuszającym hukiem i rykiem. Biły, nie
żałując amunicji, z setek automatycznych działek do tych, którzy jeszcze mogliby przeżyć w tym
stworzonym ręką człowieka piekle.
Wybuchy pocisków artylerii i bomb lotnictwa zlały się w przerażającą symfonię wojny, w hymn na
cześć nieposkromionej potęgi naszej walecznej armii!
I gdy tylko trochę ucichła artyleria, do epicentrum, przedzierając się przez powalone, jeszcze tlące
się sterty drzew, ruszyły na czołgach patrole rozpoznania radiacyjnego. O 10.13, 40 minut po
eksplozji, dotarły na miejsce.
I dały zgodę!
Wtedy do boju ruszyły dwie dywizje gwardii 128. Korpusu Strzeleckiego. O 12.00 przednie
oddziały „wschodnich” osiągnęły epicentrum.

A przed nimi wszystko jest zupełnie inne, niż było jeszcze niedawno. Żadnych punktów
orientacyjnych. Teren zmienił się nie do poznania. Bezludna ponura przestrzeń.

Po gęstym lesie dębowym pozostały tylko czarne zgliszcza – zwęglone kikuty. Sprzęt bojowy – nasz i naszych umownych nieprzyjaciół
– stopiony i zgnieciony. Zniknęły okopy i schrony – górna warstwa ziemi jakby się przemieściła. Teren się wyrównał. Widok był
44
upiorny.

Ziemia stała się pulchna. Jak zaorany przez traktorzystów ugór. I przesiany.
Ziemia się dymiła. Bliżej epicentrum grunt się stopił. Powierzchnię pokryła szklista skorupa
stopionego piasku. Ziemia chrzęściła i kruszyła się niczym lód.
Na spalonej ziemi zerwane czołgowe wieże, zgniecione jak szorstki papier pakowy szkielety
transporterów opancerzonych, zawiązane w skomplikowane węzły lufy dział.
Wyłom w obronie „zachodnich” okazał się wyjątkowo czysty. Nikt nie odpierał natarcia. Na tych,
którzy jeszcze próbowali stawiać opór, spadły huraganowy ogień artylerii i jeszcze jedno uderzenie
lotnictwa.
O 13.00 „wschodni” zadali drugie, tym razem umowne, uderzenie jądrowe w odwody
„zachodnich”.
O 13.40 przez korytarz, który powstał wskutek drugiego wybuchu, „wschodni” z impetem wyrwali
do przodu.
O 14.40 „wschodni” przeprowadzili trzecią, również umowną, detonację bomby jądrowej.
„Zachodni”, pod osłoną dymu, zaczęli odwrót.

44 „Krasnaja Zwiezda”, 9 lipca 1992.


Rozdział 16

Ćwiczenia wojskowe na poligonie tockim we wrześniu 1954 roku miały jeszcze odwrotną stronę.
Kluczowym momentem było zrzucenie bomby. W ogólnym zarysie poznaliśmy charakter Tatiany,
ale nie możemy pominąć samolotu nosiciela.
W 1954 roku do radzieckiego lotnictwa trafiły bombowce odrzutowe Tu-16, w żargonie
wojskowym – Tusze. Bombowce te doskonale nadawały się do niszczenia miast, dużych obiektów
przemysłowych i transportowych na głębokich tyłach nieprzyjaciela. Jednak wszystkie próby
wykorzystania Tu-16 do ataku na punkty oporu umownego nieprzyjaciela na pierwszej linii obrony,
gdy w pobliżu znajdują się własne oddziały, zakończyły się niepowodzeniem.
W marcu 1954 roku na poligonie tockim przeprowadzono serię testów. Zrzucane z Tu-16 kloce
imitujące bombę (oficjalnie nazywane „równoważnikami gabarytowo-wagowymi”) w ogóle nie
chciały trafić do celu. Odchylenia były różne. Czasami do dwóch kilometrów.
Wtedy Żukow polecił użyć powolnego, moralnie przestarzałego, nienadającego się do prowadzenia
prawdziwej wojny Tu-4.

Podczas II wojny światowej w Stanach Zjednoczonych zbudowano B-29 – najpotężniejszy


bombowiec strategiczny tej wojny. Powstał pod kierunkiem wybitnego konstruktora lotniczego
Assena Jordanoffa45. (Bracia Słowianie, jesteśmy tacy utalentowani!)
W czasie wojny Amerykanie bombardowali Japonię, ponosili straty, w różnym czasie pięć B-29
z różnych powodów przymusowo wylądowało na terytorium ZSRR. Towarzysz Stalin nie zwrócił
tych maszyn swojemu sojusznikowi, Wujowi Samowi. Samoloty zostały internowane: mamy traktat
pokojowy z Japonią, zachowujemy neutralność, nie możemy złamać umowy, dlatego nie możemy
oddać samolotów Amerykanom przed końcem wojny.
Przy odrobinie dobrej woli można było te samoloty zwrócić jako wyraz wdzięczności za 400
tysięcy najlepszych na świecie samochodów wojskowych, bez których Armia Czerwona nie
odniosłaby zwycięstwa. Bo niby skąd Japończycy mieliby wiedzieć, co się stało z samolotami, które
bombardowały Japonię, a potem zniknęły za horyzontem? Ale towarzysz Stalin był nieugięty.
Tymczasem samoloty zostały rozebrane. Na polecenie Stalina Tupolew zajął się ich kopiowaniem.
O tym, że internowanych samolotów nie wolno rozbierać na części, towarzysz Stalin jakoś
zapomniał. Nie wziął pod uwagę również tego, że samoloty po wojnie należy zwrócić właścicielom.
Zawsze przestrzegamy prawa międzynarodowego.
Dopóki jest to nam na rękę.
B-29 skopiowano i nadano mu nazwę Tu-4, a radziecki przemysł zaczął produkcję seryjną.
Jednak…
Jednak kopiować oznacza pozostawać w tyle. Dopiero próbujemy robić to, co już ktoś zrobił, a ten
ktoś tymczasem tworzy nowe rzeczy i znowu pozostawia nas w tyle.
Co więcej, B-29 był szczytowym osiągnięciem w produkcji samolotów bojowych z silnikami
tłokowymi. Lotnictwo jest szybką i nieustanną ewolucją. Chociaż zdarzały się przełomy rewolucyjne.
Głównym było przejście od silników tłokowych do silników rakietowych. Można je porównać do
przejścia od żaglowców do statków parowych. I właśnie w trakcie tego przełomu Tupolew
przystąpił do realizacji zamówienia Stalina.
Epoka samolotów odrzutowych zaczęła się podczas II wojny światowej. Razem z wojną minęły
czasy silników tłokowych w lotnictwie bojowym. Gdy Tupolew wziął do ręki ołówek, żeby
powtórzyć dzieło, które wyszło spod ręki wybitnego Bułgara, sama idea ciężkiego bombowca
z silnikami tłokowymi stała się już całkowicie przestarzała.
Pod koniec lat 40., a tym bardziej w 1954 roku, bombowiec strategiczny z silnikami tłokowymi
wyglądał jak okręt żaglowy z miedzianymi armatami wśród dymiących pancerników.
Gdyby w połowie lat 50. doszło do wojny, nikt nie użyłby samolotu z silnikami tłokowymi do
dostarczenia ładunku nuklearnego do rzeczywistego celu.
Ale gdyby z rozegranego na poligonie tockim scenariusza usunąć Tu-4, to całe przedsięwzięcie
w jednej chwili straciłoby sens. To, co zaprezentowano podczas przedstawienia w Tockim
zdumionym zagranicznym obserwatorom, w rzeczywistych warunkach bojowych było nie do
powtórzenia: szybki Tu-16 nie mógł precyzyjnie bombardować bez ryzyka, że trafi w swoich,
a przestarzały, powolny Tu-4 nie nadawał się do wojny.
Krótko mówiąc: kuglarz Żukow pokazał to, czego w prawdziwej wojnie nie mógłby powtórzyć.
Takie postępowanie w wielkim i potężnym, prawdziwym i wolnym języku rosyjskim określa
bardzo dobre słowo: pokazucha.

3
Jeszcze jedno: oprócz tradycyjnych technik naprowadzania kurs nosiciela przy zbliżaniu się do celu
wyznaczał pomarańczowy dym. Sam cel został oznaczony białym kołem o średnicy 150 metrów.
W środku koła był biały krzyż. Jego wielkość – 100 na 100 metrów. Szerokość pasów – 10 metrów.
Pośrodku krzyża – reflektory rogowe.
Zastanówmy się: A po co?
Odpowiedź wydaje się oczywista: aby zapewnić bezpieczeństwo żołnierzom. Byłoby niewskazane,
żeby podczas ćwiczeń pilot chybił i zrzucił bombę w miejscu, gdzie w oczekiwaniu na natarcie
zgromadzono dziesiątki tysięcy ludzi i tysiące wozów.
Zgoda.
Rzeczywiście, podczas ćwiczeń wypadałoby uniknąć trafienia w swoje oddziały czymś, co
przeraziłoby nawet Hiroszimę. Ale czy na wojnie niby to można?
A na wojnie nie będzie reflektorów rogowych oznaczających cel, nie będzie białego koła
i wielkiego krzyża na pozycjach nieprzyjaciela.
Zbombardować miasto, ośrodek przemysłowy czy węzeł transportowy, port morski czy elektrownię
wodną jest dość łatwo. Odchylenie od celu na kilometr lub dwa nie ma większego znaczenia: miasto
zniknie z powierzchni ziemi, gigant przemysłowy zostanie zniszczony, masy wody ze zbiornika
retencyjnego zerwą tamę i zmiotą wszystko, co stanie na ich drodze.
Ale jak samolot doleci do pierwszej linii obrony? Jak rozpozna, gdzie są swoi, a gdzie obcy? I tu,
i tam okopy. Są takie same. Zamaskowane. Oprócz bojowych są jeszcze okopy pozorne, tak własne,
jak i nieprzyjaciela. Wszystko wokół szare i zielone. Tam nie będzie koła, krzyża i reflektorów.
Podczas ćwiczeń celujemy w środek krzyża. A na wojnie gdzie będziemy celować?
A zatem jeżeli użycie powolnego tłokowego Tu-4 to pokazucha, namalowanie koła i krzyża to
podwójna pokazucha. Pokazucha do kwadratu. (Omal nie powiedziałem – do koła).

Ale to nie wszystko.


Przy pierwszym podejściu załoga majora Kutyrczewa nie znalazła celu.
Tatianę zrzucono za drugim podejściem.
Który nieprzyjaciel podczas wojny pozwoliłby powolnemu samolotowi krążyć nad swoją pierwszą
linią obrony?
Do zrzucenia bomby wybrano dwie najlepsze załogi Sił Powietrznych. Od 12 sierpnia (przez
miesiąc!) latały tą samą trasą i zrzucały atrapę bomby do tego samego koła. Po wielu próbach obie
załogi uzyskały tylko tyle, że krnąbrna bomba, kształtem i masą zbliżona do Tatiany, spadała ze
średnim odchyleniem 40–50 metrów od wyznaczonego celu.
Ale jak podczas wojny najlepsza załoga trafiłaby do celu z takiej wysokości bez dziesiątków
wcześniej przećwiczonych lotów?
Nawiasem mówiąc, dziewczyna okazała się kapryśna, z charakterkiem. Czternastego września 1954
roku przekorna Tatiana nie trafiła do białego koła. Mimo wszystkich szkoleń.
Bomba spadła 280 metrów w kierunku północno-zachodnim od wyznaczonego punktu trafienia.

Przygotowania do podobnych ćwiczeń wojskowych w Armii Radzieckiej od zawsze nazywano


baletem. Wasz pokorny sługa 13 lat później wziął udział w ćwiczeniach wojskowych pod
kryptonimem „Dniepr”. Co prawda tym razem obeszło się bez prawdziwej bomby. Ale skala
pokazuchy – prawie jak u Żukowa na poligonie tockim.
We wrześniu 1967 roku podczas ćwiczeń wybudowano most pontonowy przez Dniepr. Mostem
mogły jednocześnie poruszać się ciężarówki i pociągi. Było to niezwykłe widowisko.
Ale coś psuło całe przedsięwzięcie: pod lokomotywą most mocno się uginał, a pod wagonami już
nie. Dlaczego? Bo wagony były puste. W całym składzie nie było ani jednej otwartej platformy.
Wszystkie wagony były kryte. Puszczenie pustych platform mogłoby popsuć wrażenie. A gdy wagony
są kryte, wydaje się, że jest to normalny załadowany pociąg.
Obok pociągu posuwała się kolumna ciężarówek. Ale żadna z nich nie jechała obok lokomotywy –
pod nią i tak most niebezpiecznie się uginał. Samochody poruszały się tylko obok wagonów.
Ciekawe, że również ciężarówki nie były pierwsze lepsze, ale takie z budą, żeby stwarzały wrażenie,
że one też coś wiozą. A gdyby wagony i samochody załadować, to most by się zawalił.
Ćwiczenia „Dniepr” odbywały się z okazji zbliżającej się 50 rocznicy przewrotu
październikowego. Związek Radziecki jak zwykle prężył dmuchane mięśnie. Dawał do zrozumienia:
jeżeli pójdziemy do przodu, to żaden Ren was, burżuje, nie uratuje. Sforsujemy każdą przeszkodę
armiami ogólnowojskowymi i pancernymi, w kilka godzin zbudujemy mosty, nawet kolejowe.
Swoje doświadczenia opisałem w książce Wyzwoliciele.
Niektórzy uczestnicy tego baletu mieli wątpliwości: Czy można tak bezczelnie oszukiwać
niewtajemniczoną publiczność?
Można, obywatele. U nas wszystko jest możliwe. Każdy sam się może o tym przekonać. Zdjęć tego
przedstawienia zachowało się pod dostatkiem. Nikt ich nie chował.
Natomiast materiały dotyczące ćwiczeń w obozach tockich są tajne nawet po sześćdziesięciu
latach. Nasi stratedzy mają powody, żeby je ukrywać.

Problemy zaczęły się na długo przed ćwiczeniami. Lata na Powołżu i Uralu Południowym bywają
iście pustynne. Każdego dnia na suchym stepie panuje ponadtrzydziestostopniowy upał. Dziesiątki
tysięcy ludzi zebrano w gigantycznym obozie. Ćwiczenia do siódmych potów. Jak balet, to balet.
Zaopatrzenie wszystkich w czystą wodę jest niemożliwe. Dlatego pierwsza plaga to biegunka. Nękała
obóz już w lipcu. Ale przecież nikt nie odwoła przedsięwzięcia, które przygotowywano przez wiele
miesięcy, pompując w nie niewyobrażalne kwoty, z powodu jakiejś biegunki.
Nawiasem mówiąc, ktoś powiedział, że w ćwiczeniach wzięło udział 45 tysięcy żołnierzy
i oficerów. Najprostsze obliczenia dają inny wynik.
Czterdzieści pięć tysięcy to tylko strona nacierająca. (Pamiętajmy o potężnym wzmocnieniu 128.
Korpusu zebranym z różnych okręgów wojskowych, w tym dywizji artylerii, brygadach artylerii
i inżynieryjnych oraz wielu pomniejszych oddziałach).
Ale oprócz nacierających byli również ci, którzy powinni ich zatrzymać. W odległości pięciu
kilometrów od epicentrum zajął stanowiska obronne 7. Korpus Strzelecki w składzie dwóch
wzmocnionych dywizji. Broniący się mieli przeczekać wybuch bomby atomowej w okopach,
transzejach i schronach. A ponadto „przygotować się do zamknięcia wyłomu w obronie powstałego
wskutek ataku jądrowego”46.
Dlaczego więc nie ujęto w statystykach całego korpusu?
Oprócz wojsk lądowych w ćwiczeniach wzięły udział trzy dywizje lotnictwa i samodzielny pułk
lotniczy. Z jakiegoś powodu też nie zapisano tych jednostek do grona uczestników.
A przecież każdy dostał swoją dawkę promieniowania. „Krasnaja Zwiezda” (19 lipca 1996)
musiała przyznać:

Jak się później okazało, żołnierze, którzy brali udział w tajnych ćwiczeniach, a wraz z nimi okoliczni mieszkańcy, otrzymali niemałą
dawkę promieniowania.

Również „Krasnaja Zwiezda”, 9 lipca 1992 roku:

Nie zastosowano podstawowych środków ostrożności, takich jak dekontaminacja sprzętu, broni i umundurowania. W ćwiczeniach
wzięła udział ogromna liczba ludzi. Nie prowadzono żadnej specjalnej obserwacji medycznej stanu ich zdrowia. Objęci tajemnicą
i zapomniani, radzili sobie jak mogli, bez jakiejkolwiek opieki ze strony państwa. (…) Każdy podpisał dokument zobowiązujący go do
zachowania milczenia na ten temat w ciągu 25 lat.
Nie wymyślił tego jakiś oszczerca. To informacja z centralnego organu Ministerstwa Obrony
Federacji Rosyjskiej.
Nie wszystko na tych ćwiczeniach robiono z głową.
Tuż przed ćwiczeniami wszyscy uczestnicy dostali z magazynów nowiutkie umundurowanie i buty.
Wydawać się mogło: niech jeszcze ten jeden dzień powalczą w starej odzieży, zrzucą ją, umyją się
i włożą nową.
Ależ nie. W nowe rzeczy zostali przebrani dzień wcześniej. W nowym ubraniu żołnierze
i oficerowie przeszli przez epicentrum wybuchu. Później w tych spodniach, nowiutkich bluzach,
skrzypiących butach rozjechali się do swoich garnizonów. Wkrótce zostali przeniesieni do rezerwy.
Ponieważ dla większości demobilizacja okazała się przedterminowa.
Uczestników ogolono na łyso już dwa miesiące przed ćwiczeniami i potem strzyżono ich regularnie.
Niektórzy lekarze uważają, że byłoby dla nich lepiej, gdyby walczyli kudłaci, ale od razu po
ćwiczeniach należało wszystkich ostrzyc, dobrze umyć, dać nowe ubrania i buty i wywieźć jak
najdalej od tych przeklętych miejsc.
Ale szybki powrót do garnizonów dziesiątków tysięcy ludzi i tysięcy samochodów, przy
wykorzystaniu niedużych stacji kolejowych w okolicach poligonu tockiego, był niemożliwy. Obóz
zwijał się stopniowo i stał do końca października. Zaraz po ćwiczeniach znowu pojawiła się fala
biegunki. Nagle jednak lekarze zrozumieli, że razem z nią rozprzestrzenia się jeszcze jakaś inna
choroba, która ma podobne objawy.
Chorych przewieziono z poligonu tockiego do pośpiesznie rozwiniętych szpitali polowych
w okolicach Czkałowa. Ponieważ w Czkałowie znajdowały się sztab Południowouralskiego Okręgu
Wojskowego i służby tyłowe, w tym również służba medyczna.
Przy rozwijaniu szpitali polowych nie wzięto pod uwagę jednego niuansu. Rankiem 14 września,
w chwili gdy samolot nosiciel zbliżał się do celu, zmienił się kierunek wiatru. Po wybuchu wbrew
prognozom radioaktywna chmura popłynęła nie nad goły step, lecz w kierunku miasta o dumnej
nazwie Czkałow. Radioaktywny pył nie opadał równomiernie, ale w postaci dużych i małych plam.
Niby teren jest czysty, a tu nagle kilkaset kilometrów od epicentrum w uroczym zagajniku spotykamy
radioaktywną polanę z poziomkami. Albo źródełko. Albo strumyczek. I dalej znowu czysto.

47
Radioaktywny pył uniosły na dużą wysokość gorące masy powietrza podczas silnego wiatru.

Pomiędzy poligonem tockim i Czkałowem (czyli na osi przejścia chmury albo w pobliżu tej osi)
rozmieszczono wspomniane szpitale polowe.
A namioty wielkiego obozu z poligonu tockiego po odejściu ostatnich pułków zwinięto i złożono do
rezerwy strategicznej.
7

Uczestnik ćwiczeń, generał pułkownik Boris Iwanow:

48
Grupa specjalna znalazła się w epicentrum po 40 minutach.

Taki mamy zwyczaj: kiedy trzeba coś ukryć, używamy określeń, które mogą oznaczać wszystko: rzut
specjalny, wyrób 602, ładunek 505, grupa specjalna. Co to za grupa znalazła się w epicentrum po 40
minutach? Tego generał pułkownik nie wytłumaczył.
Po 45 latach opowiedział o tym dowódca grupy specjalnej, były kapitan Armii Radzieckiej, Serb
z pochodzenia, Mładlen Markowicz. Po II wojnie światowej w Związku Radzieckim szkolono
oficerów z Polski, Bułgarii, Jugosławii i innych państw, które znalazły się pod kontrolą Sowietów.
Z Jugosławią stosunki zostały zerwane. Oficerów, którzy wracali do domu, w Jugosławii wsadzano
za kratki jako stalinowskich szpiegów. Dlatego wielu z nich zostawało w Związku Radzieckim,
przyjmowało radzieckie obywatelstwo i wstępowało do szeregów Sił Zbrojnych ZSRR.
W eksperymencie tockim kapitan Markowicz odegrał szczególną rolę. Wybór padł na niego, bo
gdyby zginął, nikt by się o niego nie upomniał.
Kapitan Markowicz otrzymał grupę więźniów, których trzymano pod wzmocnioną ochroną. Musiał
nauczyć ich pomiaru promieniowania. Kapitan miał nieograniczone prerogatywy: mógł rozstrzelać
ich na miejscu za jakikolwiek przejaw niesubordynacji.
Grupa więźniów z kapitanem Markowiczem na czele pierwsza znalazła się w epicentrum 40 minut
po wybuchu. To oni zmierzyli poziom promieniowania, wydali zgodę na przejście żołnierzy przez
epicentrum i wrócili do obozu.

Nie mogłem ustać na nogach, kiedy wyprowadzono więźniów. Nigdy nie dowiedziałem się o ich losie. Położono mnie na pryczy, gdzie
przeleżałem kilka dni bez jakiejkolwiek pomocy medycznej. Nikt nie przeprowadził badania poziomu skażenia. O tym, że moje leczenie
nie znalazło się w planach tockiego scenariusza, dowiedziałem się 40 lat później, kiedy na własny wniosek otrzymałem z archiwum
kopię wykazu przebiegu służby, gdzie czarno na białym było napisane, że od 7 sierpnia, czyli 37 dni przed wybuchem atomowym,
znajdowałem się w „dyspozycji dowódcy Północnokaukaskiego Okręgu Wojskowego”. Czyli daleko od miejsca tych zdarzeń. (…)
Nic dziwnego, że przez następne pół wieku mój los, jak i losy tysięcy „królików doświadczalnych”, budowano na oficjalnej
dezinformacji i kłamstwie, wiążąc nas podpisami „o nierozpowszechnianiu”. Spróbuj otworzyć usta – od razu staniesz się przestępcą
państwowym. A cała „tajemnica państwowa” polega na tym, że do dzisiaj nie mam mieszkania, że armia, która odebrała mi młodość
49
i zdrowie, nie dała mi prawa do leczenia w swoich szpitalach.

Dostało się nie tylko ludziom, ale i sprzętowi. W imię pokazuchy standardy ognia artylerii zostały
przekroczone. Obciążenie każdej armaty przekraczało dopuszczalne normy, łuski przyspawywały się
do nasady zamkowej, wyrzutniki się zacinały. Pod koniec ćwiczeń trzeba było wybijać łuski łomem
i od nowa składać dosłownie rozsypujące się po każdym strzale zamki. Oczywiście po takiej
„eksploatacji” działa nadawały się tylko na złom.
Barbarzyńskie użytkowanie podczas wielomiesięcznych przygotowań do baletu odbiło się na stanie
czołgów, transporterów opancerzonych, ciężarówek.
Masowo wykreślano z ewidencji nie tylko dziesiątki tysięcy ludzi, ale też tysiące
najnowocześniejszych wozów bojowych i transportowych.
Wielbiciele Żukowa ochoczo donoszą, że okoliczni mieszkańcy zostali wywiezieni z rejonu
wybuchu. Nie będziemy się spierać. Ale na miejscu pozostały świnie, gęsi i kury. Zwierzęta były
ranne, poparzone, skażone albo zabite.
Po wybuchu kobiety na drogach rzucały kamieniami i grudami ziemi do przejeżdżających kolumn
wojskowych, obarczając żołnierzy winą za swoje nieszczęścia.
Po wielu latach obrońcy Żukowa twierdzą, że domy odbudowano, a mieszkańcom wyrównano
straty. Właśnie tak napisano w oficjalnych raportach, które później wylądowały w archiwach.
Tu chciałbym zauważyć, że raporty u nas pisać potrafią. A o to, jak nasze władze walczą ze
skutkami klęsk żywiołowych i katastrof spowodowanych przez człowieka, najlepiej będzie zapytać
tych, których te nieszczęścia dotknęły.

Moment kluczowy

Obrońcy mądrości Żukowa znaleźli wytłumaczenie na każdy jego czyn.


Tak i tu: Amerykanie też przeprowadzili ćwiczenia wojskowe z użyciem broni jądrowej.
Zgadza się. Ale tam nie było dziesiątków tysięcy żołnierzy. Nie było wsi w zasięgu pięciu
kilometrów. Nie było odkrytych studni i szkoły w odległości 6600 metrów od epicentrum wybuchu.
Poza tym dlaczego, drodzy towarzysze, chcecie brać przykład z Amerykańców? Przecież to łajdacy,
podżegacze, dranie, wampiry! Wymyślili plan Dullesa, żeby nas zniszczyć, najpierw poprzez
demoralizację, by narzucić nam wszystko, co najgorsze, podłe, wulgarne i wstrętne.
Gdyby nie plan Dullesa, nie mielibyśmy biurokracji, zepsucia, prostytucji, narkomanii, korupcji,
chamstwa, złodziejstwa, pijaństwa! Ten przeklęty Dulles zepsuł nas swoim planem. Bez jego
ohydnych planów bylibyśmy mądrzy, uczciwi, dobrzy i łagodni!
No to niech wrogowie robią u siebie, co im się podoba. Niech nawet ganiają za swoimi
żołnierzami z siekierami. Dlaczego mamy brać z nich przykład? Brakuje nam szarych komórek, żeby
zająć się czymś pożytecznym?
A skoro już mamy ich naśladować, to we wszystkim. Na początek, tak jak oni, dajmy naszym
oficerom mieszkania.
Właśnie na takie postępowanie Żukowowi brakowało rozumu. Sam przecież miał zapewnione
mieszkanie stosownie do swoich potrzeb.

45 Faktycznymi konstruktorami Modelu 341 (rozwiniętego w B-29) byli Edward Curtis Wells, dwudziestoośmioletni wiceprezes ds.
technicznych Boeing Company, oraz Lysle Wood. Assen „Jerry” Jordanoff był autorem instrukcji obsługi B-29 (przyp. H.K.).
46 „Krasnaja Zwiezda”, 9 lipca 1992.
47 „Wojenno-Istoriczeskij Żurnał”, 1991, nr 12, s. 86.
48 „Wojenno-Istoriczeskij Żurnał”, 1991, nr 12, s. 85.
49 „Litieraturnaja Gazieta”, 15 września 1999.
Rozdział 17

Ćwiczenia na poligonie tockim nasza rodzima propaganda opisuje z dwóch skrajnych punktów
widzenia.
Mamy taką opinię: wybitne osiągnięcie i tylko wielki Żukow mógł tego dokonać!
Albo taką: potworna zbrodnia i tylko łotr Beria mógł tego dokonać!
Reasumując, jeżeli osiągnięcie, to zasługa Żukowa, jeżeli zbrodnia, to winny może być każdy
oprócz niego.
Oto cytaty.
Bohater Związku Radzieckiego marszałek wojsk pancernych Łosik rozpływa się w zachwycie nad
dokonaniami Żukowa:

Dokonał on w istocie przewrotu w przygotowaniach operacyjnych i wojskowych. Pod jego dowództwem we wrześniu 1954 roku na
50
poligonie tockim po raz pierwszy przeprowadzono eksperymentalne ćwiczenia z praktycznym zastosowaniem broni jądrowej.

A oto zgoła odmienne zdanie:

Wybór lokalizacji tego eksperymentu nie był błędem – był zbrodnią. Trudno było na terytorium kraju zajmującego jedną szóstą część
lądu na kuli ziemskiej o gęściej zaludniony region, jak tereny położone pomiędzy Wołgą i Uralem. Trudno też znaleźć do skażenia
bardziej żyzną ziemię albo tak piękną rzekę jak sześciusetkilometrowa Samara, która w ponadmilionowym mieście o takiej samej
nazwie wpada do największej rzeki żeglownej Europy – Wołgi, gdzie z przyjemnością zażywali kąpieli przybyli na ćwiczenia
„przywódcy” kraju. Po wybuchu żadnemu z nich nie przyszło do głowy, żeby się w niej ochłodzić.
Wymieńmy z nazwiska działaczy państwowych, którzy odegrali decydującą rolę w wyborze miejsca wybuchu: Beria, Bułganin,
51
Kaganowicz, Mołotow, Malenkow.

Tak więc wybuch jądrowy na poligonie tockim jest wielkim sukcesem. A Żukow to największy
geniusz wojskowy. To on wybierał najbardziej malownicze miejsca w Rosji, najbardziej żyzne
gleby. To jemu przyszła do głowy pionierska myśl, żeby przeprowadzić doświadczenia na ludziach!
Nie miał pomocników, zastępców czy zwierzchników. Wszystko zrobił sam! Chwała mu za to! A na
tockim poligonie umieszczono tablicę pamiątkową: „Pod dowództwem marszałka Żukowa”.
Albo: wybuch jądrowy na poligonie tockim to straszliwa zbrodnia. Winna jednak jest banda drani:
Beria, Bułganin, Malenkow, Kaganowicz, Mołotow. To oni popełnili tę zbrodnię.
A Żukowa z jakiegoś powodu nie ma na liście zbrodniarzy. Chociaż to on oficjalnie dowodził
ćwiczeniami. Berię natomiast aresztowano 26 czerwca 1953 roku, ponad rok przed
przeprowadzeniem wybuchu, i rozstrzelano 23 grudnia 1953 roku o godzinie 19.50 – prawie dziesięć
miesięcy przed wybuchem.

Zajrzyjmy do pamiętników Żukowa i przeczytajmy, jak Wielki Strateg ocenia swoje poczynania we
wrześniu 1954 roku.
Wcale ich nie ocenia. Nie wspomina i nie oddaje się refleksjom. W pamiętnikach nie ma nic na
temat tych ćwiczeń.
Zwolennicy Żukowa zapisali cały internet obliczeniami poziomów promieniowania, pokreślili
wykresami szybkie spadki tych poziomów.
Tych obywateli ostudzimy pytaniem: A dlaczego materiały z tych ćwiczeń są tajne? Ktoś na Kremlu
po 60 latach wciąż jeszcze chce wykorzystać nabyte doświadczenie? Czy ktoś jeszcze planuje zrzucić
Tatianę z Tu-4 i przełamać front „zachodnich”?
I dlaczego uczestników ćwiczeń zobowiązano do zachowania tajemnicy przez 25 lat? Po co?
Zastanówmy się, co mógł powiedzieć uczestnik ćwiczeń. Że się odbyły? Tego akurat nikt nie
ukrywał. Na ćwiczeniach byli obecni przedstawiciele 16 obcych państw. Z betonowych bunkrów
przez ciemne soczewki peryskopów obserwowali przebieg ćwiczeń. Ich wszystkich przed
ćwiczeniami zapoznano z sytuacją: tam są „zachodni”, a tu „wschodni”, przełamujemy obronę
w kierunku epicentrum, mamy tyle a tyle czołgów i dział.
Trzy dni później TASS w oficjalnym komunikacie poinformowało świat o przeprowadzonych
ćwiczeniach. No to o jakiej tajemnicy może być mowa?
Co jeszcze mógł powiedzieć uczestnik ćwiczeń? Że bomba ma niesamowitą siłę niszczenia? A ktoś
o tym nie wie? Załóżmy, że jeden uczestnik się wygadał i opowiedział komuś, że podczas wybuchu
powstaje wielka kula ognia, że promieniowanie cieplne spopiela domy i drzewa, topi pancerz na
czołgach, że fala uderzeniowa roznosi w drzazgi wszelkie budowle, zgniata korpusy czołgów i zrywa
z nich wieże. Przypuśćmy, że ktoś to usłyszał i przekazał dalej, a w końcu ta informacja dotarła do
wywiadu nieprzyjaciela. Pytanie: Czy ta informacja jest dla wrogów zaskoczeniem?
Być może Żukow nie chciał wydać Amerykanom wielkiej tajemnicy na temat czynników rażenia
broni jądrowej? Przecież oni te czynniki odkryli, nim Żukow zdążyłby im o nich opowiedzieć.
Więc co ukrywamy? I po co?
Wytłumaczę to na przykładzie. Archiwa tockiego szpitala rejonowego z lat 1954–1980 zostały
zniszczone. Zabrakło miejsca do ich przechowywania, więc je spalono.
Wybuch przeprowadzono we wrześniu 1954 roku.
Od 1955 do 1980 roku minęło 25 lat, ćwierć wieku.

Jaką wartość miało zdobyte doświadczenie?


Wszyscy uczestnicy ćwiczeń zobowiązali się na piśmie, że dochowają tajemnicy przez 25 lat.
W ich dokumentach znalazły się fałszywe wpisy, że we wrześniu 1954 roku znajdowali się na
Dalekim Wschodzie, w Arktyce albo Azji Środkowej.
Uczestników ćwiczeń tysiącami wyrzucano z wojska. Żukow już ich nie potrzebował. Byli zużytym
materiałem. Śmieciami.
Ale do czego dziesiątkom tysięcy żołnierzy potrzebne było doświadczenie ataku przez epicentrum,
skoro nigdy więcej nie będą oni służyli w armii? Skoro z nikim nie mogą się podzielić swoimi
przeżyciami i nie mają do tego prawa?
Jaki pożytek z tego doświadczenia?
Zaskakująca logika: wielu ludzi nauczono działać w warunkach użycia broni jądrowej, a wszyscy
oni albo zachorowali, albo umarli. Jaki to miało sens?
Gdyby Żukow wywołał u dziesiątków tysięcy żołnierzy chorobę popromienną, białaczkę i inne
paskudztwa, ale później rozkazał ich leczyć, to przynajmniej lekarze zdobyliby jakieś doświadczenie.
Ale nikt się tym nie zajmował.
Gdyby po wybuchu przeprowadzono u ludzi kontrolę medyczną, chemiczną i stopnia
napromieniowania, byłoby to przydatne dla lekarzy wojskowych oraz wojsk obrony radiacyjnej
i chemicznej. Ale i tego nikt nie zrobił.
Gdyby po wybuchu przeprowadzono dekontaminację sprzętu i broni, byłoby to przydatne
doświadczenie dla różnych innych specjalistów. Ale nie było dekontaminacji. Więc kto i jakie
doświadczenie zdobył podczas tych ćwiczeń?
Gdyby zarządzono kontrolę zdrowia okolicznych mieszkańców, byłoby to jakieś doświadczenie dla
naszych znakomitości nauk medycznych. Czy nie chciałyby sprawdzić, co będzie za 10–15 lat?
Dziewczynki, które podrosną, urodzą normalne dzieci czy kaleki? Może warto byłoby się
dowiedzieć, czy chłopcy w następnym pokoleniu będą mieli problemy z potencją. Ale tą kwestią też
nikt się nie zajął. A statystyki medyczne bezlitośnie niszczono.
4

Podstawowe pytanie: Po co???


Komu i po co było potrzebne przeprowadzenie ćwiczeń z użyciem broni jądrowej na poligonie
tockim we wrześniu 1954 roku?
Jaki to miało sens?
Co ciekawe, minęło już sześćdziesiąt lat od popełnienia przez Żukowa wyjątkowo ciężkiej zbrodni
przeciwko własnemu narodowi, przeciwko własnej ojczyźnie, ale nikt nie zadał nam tych pytań.
Wersja oficjalna: ćwiczenia przeprowadzono po to, żeby w praktyce przekonać się o możliwości
przełamania obrony nieprzyjaciela przy użyciu broni jądrowej, zdobyć doświadczenie takiego
przełamania.
Zgoda. Ale zadajmy pytanie dodatkowe: O kim mowa? Obronę jakiego nieprzyjaciela w warunkach
wojennych Żukow zamierzał przełamać za pomocą broni jądrowej?
Idąc za słońcem, prześledźmy ze wschodu na zachód prawdopodobnych adresatów takich ataków.
Odrzućmy, niczym płatki rumianku, nieprawdopodobne warianty. Znajdźmy możliwych.
Japonia leży na wyspach, tam nie może być ciągłego frontu. Jeżeli zdecydujemy się na wysadzenie
desantu, trzeba pamiętać o lekcjach z lądowania na Wyspach Kurylskich w 1945 roku: co jest
potrzebne w pierwszej kolejności i co należy załadować na końcu.
Chociaż po co nam desant? Pod koniec II wojny światowej Amerykanie zrzucili na japońskie
miasta kilka niespodzianek z bombowców stworzonych pod kierunkiem wybitnego Bułgara. Wynik
przeszedł najśmielsze oczekiwania.
Amerykanie nie ruszyli stolicy. Uderzyli na drugorzędne cele. Przygotowali cztery uderzenia.
Wystarczyły dwa. Japonia poddała się po dwóch ciosach. Tak więc jeśli Związek Radziecki
przygotowywał się do wojny z Japonią, to doświadczenie z poligonu tockiego byłoby tu
bezużyteczne. Było niemożliwe do powtórzenia. I niepotrzebne. Wybierz kilka miast, uderz i Japońce
się poddadzą.
Korea?
Gdy trwały ćwiczenia na poligonie tockim, właśnie mijał rok od zakończenia wojny w Korei.
Związek Radziecki przegrał wojnę koreańską. Celem Stalina było zrobienie z Korei Południowej
państwa komunistycznego. Trzy lata intensywnego mordobicia nie dały rezultatu. W lipcu 1953 roku
wojna zakończyła się tam, gdzie się zaczęła w czerwcu 1950.
Związek Radziecki zamierzał „wyzwolić” Koreę Południową. Nie udało się. Była to dotkliwa
porażka.
Amerykanie starali się nie dopuścić do „wyzwolenia”. I nie dopuścili. Oznacza to, że im się udało.
Radzieckich marszałków i generałów nie ciągnęło już do Korei.
Chiny?
W tym czasie Chiny były naszym dobrym przyjacielem i sojusznikiem.
Tysiące chińskich specjalistów studiowały na radzieckich uczelniach. Chińscy oficerowie zgłębiali
sztukę wojenną w radzieckich akademiach i szkołach wojskowych. Radzieccy doradcy wojskowi
przekazywali chińskiej armii doświadczenie zdobyte podczas niedawnej wojny.
Radzieccy inżynierowie pomagali Chińczykom wdrażać najnowsze osiągnięcia nauki i techniki,
włącznie z budową w Chinach reaktora atomowego w pokojowych, rzecz jasna, celach.
Technologie radzieckie płynęły do Chin.
Według radzieckich dokumentów i rysunków uruchomiono w Chinach produkcję ciężarówek ZiS-
150 i GAZ-51, pistoletów Sudajewa i karabinków Kałasznikowa (chiński kałach z hieroglifami wisi
na ścianie w moim gabinecie), karabinków Simonowa, karabinów maszynowych Goriunowa,
Diegtiariewa i Szpagina, moździerzy Szawyrina, armat i haubic Pietrowa i Grabina, czołgów T-54
i PT-76, ciągników artyleryjskich i pływających transporterów gąsienicowych K-61, myśliwców
Mikojana i Guriewicza, bombowców Ił-28 i Tu-16, min i torped, samolotów transportowych
i spadochronów, okrętów podwodnych i środków łączności, przeciwlotniczych systemów
rakietowych Raspletina i Gruszyna. Przekazano nawet komplet dokumentacji technicznej rakiet
operacyjno-taktycznych Korolowa 8K11.
Technologie przekazywano w ramach braterskiej pomocy. Bezpłatnie. Głównym i najgorliwszym
zwolennikiem uzbrajania Chin w radziecką broń rakietową i jądrową był marszałek Związku
Radzieckiego Żukow.
Na polecenie Żukowa 20 sierpnia 1957 roku przekazano Chinom technologię produkcji
najnowocześniejszych wówczas radzieckich rakiet strategicznych średniego zasięgu 8K51.
Piętnastego października 1957 roku podpisano porozumienie, na mocy którego Związek Radziecki
powinien był przekazać Chinom technologię produkcji amunicji jądrowej. I tylko odwołanie Żukowa
pozwoliło w porę uchylić się od wywiązania się z tego samobójczego zobowiązania.
Żukow to geniusz strategii. Bez dwóch zdań. Więc geniusz powinien był się zastanowić, po co
Chinom nasze rakiety o zasięgu 1200 kilometrów.
Do Ameryki przecież nie dolecą.
Uderzyć w Japonię? W tym czasie Japonia była całkowicie rozbrojona. W przypadku powszechnej
wojny nuklearnej Związek Radziecki mógł sam zaatakować Japonię. Miał dość broni. Ileż było do
tego potrzebne? Nie wydaje mi się, żeby Japonia miała ochotę jeszcze raz przejść przez coś
podobnego do Hiroszimy.
A może rakiety przekazano Chinom, żeby one rozwiązały problemy terytorialne z Indiami? Ale jaki
interes miał w tym Związek Radziecki? Jeżeli Chińczycy skierują broń jądrową na Indie, co nam to
da? Jeżeli Chińczycy sobie życzą, to niech walczą z Hindusami na kije bambusowe. Ludzi
i w Chinach, i w Indiach jest sporo. I kije też się znajdą.
W jakim więc celu Żukow przekazał Chinom technologię produkcji rakiet operacyjno-taktycznych
i strategicznych? Oprócz Władywostoku i Chabarowska, Nowosybirska i Krasnojarska,
Semipałatyńska i Błagowieszczeńska trudno wymyślić dla nich jakieś inne cele.
Uzbrajając Chiny w najnowocześniejszą broń, Żukow najwyraźniej nie przygotowywał się do
przełamania chińskiej obrony.
Więc czyją obronę zamierzał zniszczyć?
Podczas kampanii wyzwoleńczych w Iranie i Afganistanie można było obejść się bez
przełamywania obrony za pomocą broni jądrowej.
Turcję można było postraszyć atakiem jądrowym, ale żeby wyzwolić ją z kajdanów kapitalizmu, nie
trzeba się uciekać do takich środków. Jednak gdyby planowano przełamanie tureckiej obrony, to
ćwiczenia najlepiej przeprowadzić w górach.
A Żukow na miejsce ćwiczeń wybrał Ural Południowy, gdzie tereny bardziej przypominały Europę
Środkową: lasy, pola, wzgórza, strumyki, rzeki, rzeczki, gaje, dość duża gęstość zaludnienia.
Nie da się przerzucić do Ameryki korpusu strzeleckiego. Marynarka USA znacznie wyprzedzała
flotę radziecką pod względem rozwoju. Nawet gdyby udało się przerzucić taki korpus, to jak go
później zaopatrywać w dziesiątki tysięcy ton amunicji, materiałów pędnych, żywności, części
zamiennych i innych niezbędnych rzeczy? Ponadto ile jeden korpus może zdziałać w Ameryce?
I w istocie ćwiczeń na poligonie tockim nie przeprowadzono z myślą o jednym korpusie. Tam
nacierał front składający się z kilku armii, a każda armia miała kilka korpusów. Po prostu podczas
ćwiczeń w rzeczywistości nacierał tylko jeden korpus, na dodatek na drugorzędnym kierunku. Ale
domyślnie była to gigantyczna ofensywa całego frontu złożonego z kilku armii, kilkunastu lub nawet
kilkudziesięciu korpusów. Na terytorium Ameryki nie da się przerzucić frontu nawet teoretycznie.
Zatem na całej kuli ziemskiej Armia Radziecka nie znalazłaby miejsca, gdzie mogłaby
przeprowadzić ofensywę z przełamaniem obrony przy użyciu broni jądrowej. Wyjątkiem było
terytorium zachodnich Niemiec. Gdyby po kampanii wyzwoleńczej w zachodnich Niemczech Francja
miała jakieś wątpliwości, co jest mało prawdopodobne, to można by atakiem jądrowym przełamać
również francuską obronę.
Poza tym nigdzie. Nie było innego miejsca oprócz terytorium zachodnich Niemiec, gdzie
zbudowano tak silny system umocnień polowych, który należałoby rozbić atakiem jądrowym
i potężnymi korpusami strzeleckimi.
Ale wtedy pojawia się pytanie: Po co mamy przełamywać obronę na terytorium zachodnich
Niemiec?
5

Wyobraźmy sobie, że przeklęci zachodnioniemieccy rewizjoniści napadli na pokojowo nastawione


wschodnie Niemcy, rozgromili ich armię i półmilionową Grupę Wojsk Radzieckich, przeszli przez
Polskę, przy okazji rozgramiając Wojsko Polskie i siły radzieckie w Polsce, wdarli się na terytorium
Związku Radzieckiego, pokonali i zmusili do odwrotu oddziały zachodnich okręgów wojskowych,
ale po utracie zdolności do ofensywy zajęli pozycje obronne. I oto Armia Radziecka, żeby wypędzić
najeźdźcę z ojczystej ziemi, przeprowadza atak nuklearny, przełamuje w ten sposób front
nieprzyjaciela, przez powstałe wyłomy, czyli przez epicentra wybuchu bomby jądrowej, wysyła
nacierające korpusy strzeleckie…
Tak?
Nie, nie tak. Ten wariant nie przejdzie.
Kierownictwo Związku Radzieckiego nie miało powodów, aby wpuszczać zachodnioniemieckich
rewizjonistów na naszą ziemię albo na terytorium naszych sojuszników.
Zachodnioniemieccy generałowie nie mieli broni jądrowej, a radzieccy – jak najbardziej. Gdyby
tylko podstępny nieprzyjaciel zaatakował NRD, przekroczył granicę z Czechosłowacją czy
wschodnimi Niemcami, należałoby skierować broń jądrową na miasta w zachodnich Niemczech.
Wtedy wrogowie daliby nam spokój. Byłby to koniec wojny.
A przełamanie obrony nieprzyjaciela byłoby po prostu niepotrzebne.
Powtórzę po raz dziesiąty, że Japonii wystarczyły dwa zniszczone miasta, żeby zgodzić się na
wszystkie warunki kapitulacji. Czy zachodnioniemieccy rewizjoniści nie zaczęliby błagać o pokój po
tym, jak Hamburg i Kolonia, Düsseldorf i Monachium zmieniłyby się w radioaktywną pustynię?
Więc po co Armia Radziecka miałaby przełamywać obronę, skoro wróg skomlałby o pokój?
I czy zdecydowałby się on na atak, wiedząc, że jego miasta są na celowniku radzieckich rakiet?
Europa to nie Ameryka. Armia Radziecka miała czym uderzyć na Europę.
A gdyby przeklętym agresorom było mało dwóch, trzech, pięciu zniszczonych miast z milionami
mieszkańców, to można zrównać z ziemią dziesięć! Albo dwadzieścia!
Tak więc gdyby napadli na nas zachodnioniemieccy rewizjoniści, nie byłoby potrzeby
przełamywania ich obrony uderzeniem jądrowym.

6
Wariant drugi.
W Europie Zachodniej stacjonowały wojska lądowe przeklętych Amerykańców. Aż cztery dywizje!
I trzy brygady! Wszystkie w zachodnich Niemczech. Załóżmy, że to oni uderzyli z zamiarem dojścia
do Moskwy i Stalingradu.
W tym przypadku Armia Radziecka powinna postępować zgodnie z pierwszym wariantem:
zniszczyć miasta w RFN. Ale wcześniej wysłać Niemcom wiadomość: Jeżeli ktoś ośmieli się
wykorzystać wasze terytorium do ataku na nas i naszych sojuszników, to najpierw wy dostaniecie
nauczkę. Dopóki nie wyrzucicie ze swojego terytorium ostatniego amerykańskiego żołnierza,
będziemy niszczyć wasze miasta. Z milionami mieszkańców.
Również w tym przypadku wojna nie mogłaby trwać długo.
I w tym przypadku generałowie radzieccy nie musieliby przełamywać amerykańskiej obrony na
terytorium NRD, Polski, Czechosłowacji, a tym bardziej Związku Radzieckiego.
Amerykanów należało uprzejmie poinformować, że ładunki nuklearne w częściach (lub już
zmontowane) mogą się znajdować w amazońskiej dżungli, w Kordylierach albo Andach. Kordyliery
są najdłuższym pasmem górskim na ziemi. Można się w nich schować. Trzeba było dać Amerykanom
do zrozumienia, że we wspaniałych miastach Argentyny czy Paragwaju już mieszkają nasi ludzie.
Panowie, spróbujecie napaść na Związek Radziecki, a opłaceni przez nas chłopcy przemycą elementy
ładunków na terytorium USA, zmontują bombę i ją odpalą.
Możliwości jest wiele: do portu dużego nadmorskiego miasta zawinie statek transportowy pod
liberyjską banderą i z bombą w ładowni. I eksploduje. Ileż trzeba temu Manhattanowi? Dlatego
będzie lepiej dla was, żebyście nas nie zaczepiali.
I to wszystko.
Więc po co przełamywać amerykańską obronę?
Mówiąc krótko: w przypadku agresji z terytorium RFN nie było potrzeby przełamywania obrony
wojsk amerykańskich, zachodnioniemieckich czy jakichkolwiek innych przez dywizje i korpusy
radzieckie. Istniał prostszy i bardziej radykalny sposób nie tylko błyskawicznego powstrzymania
agresji, ale też zapobieżenia jej.

Ten, kto przygotowuje się do wojny obronnej, nie musi przełamywać obrony nieprzyjaciela przy
użyciu broni jądrowej. Na żadnym etapie wojny. Gdyby Żukow i Chruszczow byli zaniepokojeni
groźbą wrogiej inwazji, to należało oświadczyć: Jesteśmy tak słabi i wystraszeni, że uderzymy tylko
jeden raz. Ale siekierą. Między oczy.
Dostanie się i Paryżowi, i Londynowi, i Bonn, i Frankfurtowi nad Menem.
W drugiej połowie XX wieku pojawiła się możliwość rozgromienia przeciwnika bez konieczności
przełamywania jego obrony. Niech się broni! A my uderzeniem broni jądrowej unicestwimy jego
stolicę, zniszczymy przemysł i transport.
Ale Żukow nie musiał niszczyć miast nieprzyjaciela, jego węzłów kolejowych, portów i fabryk.
Musiał je zdobyć.
Naszym celem nie jest obrona Związku Radzieckiego, wschodnich Niemiec, Polski
i Czechosłowacji przed przeklętymi wrogami poprzez przymuszanie agresorów do pokoju.
Naszym celem jest podbój Europy Środkowej i Zachodniej.
Tylko w tym przypadku musielibyśmy przełamać obronę amerykańskich, zachodnioniemieckich,
francuskich, brytyjskich i innych wojsk w Europie Środkowej.
Przełamywanie frontu nieprzyjaciela za pomocą broni jądrowej jest konieczne tylko w sytuacji, gdy
to my zaatakujemy zachodnie Niemcy. Nie w celu ich neutralizacji czy zniszczenia, ale żeby je
okupować.
Doświadczenie zdobyte podczas ćwiczeń na poligonie tockim było przydatne wyłącznie
w kampanii wyzwoleńczej w Europie Zachodniej, w każdym innym wariancie wojny było
niemożliwe do uwzględnienia.
Intencją Żukowa była okupacja zachodnich Niemiec. Następnie Francji. Tego nikt nie ukrywał
wtedy i nie ukrywa dzisiaj. Zachwyceni intelektualiści piszą w traktatach naukowych: teren, na
którym przeprowadzono ćwiczenia, wybrano z myślą o Europie Zachodniej.

Moment kluczowy

Oficjalni historycy namawiają mnie, żebym pisał o historii wyłącznie na podstawie dokumentów.
W tych apelach da się odczuć niczym nieuzasadnioną wiarę w to, że autorzy dokumentów nigdy nie
kłamali. Zilustruję to przykładem. Za Stalina w okresie masowych egzekucji wprowadzono formułkę
„Dziesięć lat bez prawa do korespondencji”. Człowieka mordowano, a jego rodzinę powiadamiano:
siedzi w więzieniu. Jeżeli po dziesięciu latach ktoś jeszcze o nim pamiętał, to wówczas na wniosek
krewnych odpowiadano: podczas odbywania kary zmarł na katar. I wpisywano datę zgonu wziętą
z sufitu.
Takich dokumentów jest masa. Wszystkie są oficjalne. Wystawiały je ważne instytucje rządowe,
które powołano tylko w jednym celu – umacniania praworządności socjalistycznej.
Ćwiczenia na poligonie tockim to kolejny, bynajmniej nie ostatni, przykład świadomego
i masowego fałszowania dokumentów. Władze odgrodziły się od konsekwencji swoich zbrodni
podwójną ścianą: zobowiązując uczestników do milczenia i fałszując dokumenty.
Ofiarom doświadczeń Żukowa nakazano milczenie pod groźbą pociągnięcia do odpowiedzialności
karnej. A kiedy pozwolono im mówić, to od nieszczęśników zażądano odpowiednich zaświadczeń
potwierdzających ich udział w tych wydarzeniach.
Ale w dokumentach nie było takich potwierdzeń. Zaświadczały one, że wszyscy uczestnicy
przebywali w tym czasie na Syberii, Ałtaju, Dalekim Wschodzie.
Trudno nie zgodzić się z moimi krytykami: trzeba pisać wyłącznie na podstawie dokumentów.
Jednak wszystkie materiały dotyczące ćwiczeń na poligonie tockim, wbrew rosyjskiemu prawu, są
objęte tajemnicą już 60 lat.
„Niektóre dokumenty pozostaną niedostępne przez wieki, jeżeli dotyczą tajemnicy państwowej lub
prywatnej”. Powiedział to 22 kwietnia 2008 roku w Centrum Kultury FSB szef Wydziału Historii
Wojen i Geopolityki Instytutu Historii Powszechnej Rosyjskiej Akademii Nauk, doktor nauk
historycznych, profesor Rżeszewski.
Ale czy ma sens przechowywanie dokumentów dotyczących ćwiczeń w Tockim jako wielkiej
tajemnicy państwowej?
Oczywiście, że ma! Państwo popełniło zbrodnię przeciwko własnej armii i własnym obywatelom.
Państwo ma interes w tym, żeby zmusić historyków do pisania prawdy wyłącznie na podstawie
dokumentów, do których przez najbliższe 200, 300, a czasem i 700 lat nikogo nie dopuści.
Czy ma sens przechowywanie dokumentów dotyczących ćwiczeń w Tockim jako czyjejś tajemnicy
prywatnej?
A jakże! Żukow jest wielkim strategiem, więc nie powinniśmy się dowiedzieć o jego osobistym
wkładzie w zbrodnię przeciwko własnym obywatelom. Więc i z tego punktu widzenia lepiej będzie
nikogo nie dopuszczać do tych dokumentów jeszcze przez wieki.

50 „Krasnaja Zwiezda”, 28 grudnia 1996.


51 „Litieraturnaja Gazieta”, 15 września 1999. Tytuł artykułu: Jadiernyj udar po Rossii naniesła Sowietskaja Armija 45 let nazad.
Rozdział 18

Ale w jakim celu Żukow miał wyzwalać Europę Zachodnią?


W celu samoobrony.
Żeby utrzymać przy życiu Związek Radziecki, który nie mógł długo współistnieć z normalnymi
państwami.
Gospodarka planowa naszego kraju, czyli kierowana przez biurokratów, nie mogła konkurować
z wolną działalnością gospodarczą setek milionów wolnych obywateli.
Z podobnego powodu nie mogli długo pracować dorożkarze na ulicach radzieckich miast po tym,
jak w 1946 roku zakłady w Gorkim rozpoczęły seryjną produkcję samochodów Pobieda
z szachownicą na boku. Dorożkarze musieli albo niszczyć i oszpecać wszystkie taksówki, czym się
potajemnie nocami z upojeniem zajmowali, albo ustąpić miejsca taksówkarzom.
Zarządzana przez biurokratów radziecka gospodarka znalazła się w sytuacji dorożkarza, który
próbuje wyprzedzić pobiedę.
Dogonić i przegonić! – nawoływał towarzysz Lenin.
Dogonić i przegonić! – żądał towarzysz Stalin.
Dogonić i przegonić! – wrzeszczał histerycznie Chruszczow.
Ale gospodarka socjalistyczna w żadnym wypadku nie może wyprzedzić gospodarki wolnego
świata.
Po prostu dlatego, że biurokrata nie widzi potrzeby wprowadzania zmian.
Po prostu dlatego, że biurokrata rozporządza nie własnymi, lecz cudzymi pieniędzmi.
Po prostu dlatego, że za roztrwonienie pieniędzy obywateli nikt nie pociągnie go do
odpowiedzialności.
Dlatego biurokracie przychodzą do głowy różne szalone przedsięwzięcia, na przykład żeby
zbudować na Wołdze bezsensowne zapory w okolicach Gorkiego i Kujbyszewa, Saratowa
i Stalingradu, zalewając żyzne tereny i niszcząc środowisko naturalne jesiotrów, które żyją tu od
milionów lat.
Biurokrata może zagrodzić tamami Dniepr, zmieniając wielką rzekę w cuchnące bagno wypełnione
ściekami, w tym również radioaktywnymi.
Biurokrata jest zdolny do stworzenia Ministerstwa Melioracji, które będzie osuszać torfowiska,
wskutek czego wyschną strumyki i rzeki zasilające Don i Kubań, a także Wołgę i Dniepr.
Biurokrata może czerpać wodę z rzek Azji Środkowej w takich ilościach, że zostanie zachwiana
równowaga między dopływem wody do Jeziora Aralskiego a jej parowaniem. Jezioro wyschło, jego
dno zmieniło się w słoną pustynię. Wiatry roznoszą sól na setki i tysiące kilometrów, niszcząc życie
w bliższej i dalszej okolicy.
Biurokrata może zorganizować zimowe igrzyska olimpijskie w klimacie subtropikalnym,
przeznaczając na ten cel niewyobrażalne środki.
Wszystko uchodzi mu na sucho. Nie kontroluje go nikt oprócz innego biurokraty. Dlatego państwo
socjalistyczne nigdy nie dogoni, a tym bardziej nie przegoni kraju z normalną gospodarką.
System gospodarczy, w którym ludzie inwestują własne, a nie cudze pieniądze, zawsze będzie
wyprzedzał gospodarkę socjalistyczną. Socjalizm współistniejący z cywilizowanymi państwami musi
albo narzucić wszystkim sąsiadom tę zbrodniczą i bezsensowną drogę rozwoju, albo zginąć, nie
wytrzymując konkurencji gospodarczej.
Właśnie tak neandertalczycy w przewidywalnej perspektywie historycznej (chociaż nie było wtedy
żadnej historii) nie mogli długo współistnieć z inną, bardziej rozwiniętą i zaradną rodziną
człekokształtnych.
Nasza rodzima władza powinna była z upojeniem potajemnie i otwarcie szkodzić kapitalizmowi
i w perspektywie go zniszczyć. W przeciwnym razie…

Brutalną walkę na Kremlu prowadzono nie tylko o władzę jako taką, ale też o prawo rozporządzania
nią.
Gdyby u sterów stanął Lew Dawidowicz Trocki, to poprowadziłby nas własną drogą. A Nikołaj
Iwanowicz Bucharin – do tej samej przepaści, ale inną drogą. Zinowiew miał własną opinię na temat
wyboru sposobu popełnienia narodowego samobójstwa, Rykow miał inną.
I towarzysz Stalin miał własne wyobrażenia co do tego, jaką wybrać drogę dla kraju i całej
postępowej ludzkości.
Ale w 1953 roku Stalin odszedł. Ci, którzy przyszli po nim, musieli odpowiedzieć na odwieczne
pytanie: Co robić?
W 1917 roku kraj wybrał własną niepowtarzalną drogę. Inną niż wszyscy. Byliśmy z tego dumni:
Pionierzy! Kroczymy nieznanym szlakiem! Torujemy drogę dla ludzkości.
Jednak z jakiegoś powodu nikt nie chciał dobrowolnie podążać naszą drogą. Miliony proletariuszy
na całym świecie nie chciały iść w nasze ślady, nie zrywały kajdanów niewoli, nie obalały swoich
burżujów i nie uciekały do nas tłumnie, żeby wieść szczęśliwe życie.
W czasach Lenina i Stalina oraz tych, którzy sprawowali władzę po nich, ciągnęliśmy za sobą, nie
zważając na koszty, Estończyków i Łotyszy, Litwinów i Polaków, Bułgarów i Węgrów, wschodnich
Niemców i Rumunów, mieszkańców Somalii i Etiopii. Ciągnęliśmy, uciekając się do pogróżek,
przemocy albo hojnych podarków i obietnic. Zbudujemy na własny koszt zaporę na Nilu i Egipt
pójdzie naszą drogą! Dyktatorom Indonezji damy w prezencie całą flotę i oni przyjdą do nas.
Zmiażdżymy czołgami Budapeszt i Pragę, wystrzelamy buntowników, a pozostali z radością będą
podążać wydeptaną przez nas ścieżką.
Uczciwie trzeba powiedzieć, że Rosjanie z Ukraińcami i Białorusinami też nie mieli szczególnej
ochoty podążać nieznaną drogą. Też się buntowali. I to jak! Narody naszego kraju udało się zaciągnąć
na nieznaną drogę tylko w konsekwencji krwawej wojny domowej, w której Rosja straciła więcej
ludzi i dóbr materialnych, niż straciły podczas I wojny światowej wszystkie państwa razem wzięte,
w tym sama Rosja.
Na nieznanym szlaku kryło się w ciemnościach wiele niebezpieczeństw. Krok w prawo – upadek
i śmierć! Krok w lewo – i nie będzie ratunku!
Nieprzypadkowo towarzysz Stalin tak wytrwale walczył z różnymi odchyleniami od linii
generalnej. Z prawicowo-lewackim włącznie.
Związek Radziecki przez całe 70 lat swojego istnienia znajdował się w stanie chwiejnej
równowagi.
Przykład: Po II wojnie światowej Związek Radziecki składał się z 16 republik związkowych.
Karelo-Fińska Socjalistyczna Republika Radziecka graniczyła z Finlandią. Granica była niezwykle
długa. Cały teren – nieprzebyta tajga, jeziora, kamieniste, rwące rzeki, bagna. Kontrolowanie tej
granicy było bardzo trudne. Korzystając z tak hojnego daru natury, ludność fińska stopniowo
przemieszczała się do Finlandii. Szesnastego lipca 1956 roku zdecydowano, żeby zmienić status
Karelo-Fińskiej Socjalistycznej Republiki na republikę autonomiczną, a z jej nazwy usunąć słowo
„fińska”. Zmniejszenie liczby republik spowodowało zmiany w godle państwowym ZSRR.
Gdyby inne granice w równym stopniu sprzyjały ucieczce, to Związek Radziecki nie doliczyłby się
wielu republik. Musielibyśmy częściej zmieniać godło.

Te same procesy toczyły się w państwach, które w rezultacie II wojny światowej stały się z przymusu
naszymi sojusznikami.
Po wojnie Korea została podzielona na Północną i Południową. Korea Północna zabrała się do
budowy świetlanej przyszłości. Korea Południowa zachowała cywilizowany system gospodarczy.
Zrozumiałe jest, że ludzie zostawiali wszystko i uciekali z północy na południe. Trzeba było coś
z tym zrobić. Rozwiązania były tylko dwa.
Pierwsze: zrezygnować z budowy lepszej przyszłości w Korei Północnej. Wtedy ludzie przestaną
uciekać.
Drugie: skierować Koreę Południową na właściwą drogę. Zrobić tak, żeby przestała być kuszącym
przykładem dla mieszkańców północy.
Oczywiście towarzysz Stalin wybrał drugie rozwiązanie. Korea Północna rozpoczęła wojnę
z Koreą Południową, żeby jej też zapewnić szczęśliwe życie.
Niemcy także były podzielone. We wschodnich Niemczech budowano szczęśliwe życie według
naszych wzorów. Dlatego od września 1950 roku do października 1955 roku ze wschodnich Niemiec
do RFN uciekło milion 219 tysięcy osób. Wiosną 1955 roku liczba uciekinierów z miesiąca na
miesiąc gwałtownie wzrastała.
Karelo-Fińska Socjalistyczna Republika Radziecka, Korea Północna i wschodnie Niemcy miały
takie problemy, ponieważ ich mieszkańcy mogli uciec do swojskich krajów: Finowie do Finlandii,
Niemcy do RFN, Koreańczycy do Korei Południowej.
Pozostałych powstrzymywał ten smutny fakt, że trzeba było uciekać nie tylko w nieznane,
porzucając wszystko, ale i na dodatek do obcego kraju. Ale jeżeli ludzie nie uciekali, nie oznaczało
to, że pragnęli budować świetlaną przyszłość.
Dlatego przywódcy, którzy przejęli na Kremlu władzę po Stalinie, powinni byli zdecydować, co
robić dalej. Decyzję należało podjąć bardzo szybko.
I znowu rozwiązania były tylko dwa.
Albo zrezygnować z budowania świetlanej przyszłości, albo na siłę ciągnąć za sobą całą ludzkość
i zadbać o to, żeby przykład innych państw i narodów nie sprowadzał na złą drogę naszych obywateli
i nie zmuszał ich do porównywania naszego szczęśliwego życia z życiem uciskanych proletariuszy
w krajach sąsiednich.
Na samym szczycie kremlowskiej władzy stanowiska były diametralnie różne.
Beria i Malenkow: Powoli odchodzimy od idei budowania świetlanej przyszłości, wracamy do
grona cywilizowanych państw, zaprzestajemy eksperymentów na własnych obywatelach.
Bułganin i Chruszczow: Kontynuujemy drogę do komunizmu.
Dokąd byśmy dotarli, gdybyśmy się zdecydowali na drogę wskazaną przez Berię i Malenkowa,
możemy zobaczyć na przykładzie Chin. Zacofany, biedny kraj, nie rezygnując z czerwonego sztandaru,
powoli skręcił na drogę wolności gospodarczej. I stał się potęgą gospodarczą, polityczną
i wojskową. To właśnie ta droga, na którą po rządach Stalina próbowali skierować Związek
Radziecki Beria i Malenkow.
A dokąd doprowadziła nas droga proponowana przez Bułganina i Chruszczowa, widzi każdy, kto
rozejrzy się dookoła. Doprowadziła nas do rozpadu Związku Radzieckiego i wymierania narodu.

Sytuację Związku Radzieckiego w ciągu całej jego historii porównuje się do sytuacji śmiałka, który
bez zabezpieczenia idzie po linie zawieszonej nad Niagarą.
Zdecydowanie nie zgadzam się z takim porównaniem.
Problem w tym, że lina ma dwa końce przymocowane do dwóch potężnych fundamentów. Można
iść do przodu albo zawrócić. Zawsze dokądś dojdziesz.
Ale do komunizmu nie można dojść. Nigdy nie osiągniemy sytuacji, kiedy każdy na naszej planecie
dostanie według swoich potrzeb. Niedawno z brzegu obserwowałem, jak tankowano jacht pewnego
naszego rodaka. Litr ropy do diesla kosztuje jeden funt brytyjski. Z ogonkiem. Z długim ogonkiem.
Jedna tona to tysiąc funtów. Też z ogonkiem. Sto ton – ponad sto tysięcy. Nie wiem, ile taki jacht
potrzebuje paliwa. Ale jego wyporność wynosi 13 tysięcy ton. Jak dwa krążowniki Aurora razem
wzięte. Jedno tankowanie jachtu to koszt w granicach miliona funtów brytyjskich.
Dodatkowo jacht trzeba ubezpieczyć, trzeba go remontować i malować, płacić pensje załogom
jachtu, helikopterów i małej łodzi podwodnej.
A ten nasz rodak ma przecież niejeden jacht.
Dobrze, że mamy taki bogaty kraj. Nasi obywatele po prostu nie wiedzą, na co mają wydawać
pieniądze. Nasi obywatele są wdzięczni swoim najlepszym przedstawicielom i zapewniają im piękne
życie. Robimy wszystko, aby najlepszym ludziom żyło się lepiej. Ale przecież potrzeby tego
obywatela nie są zaspokojone. Jest mu mało.
Zastanawiam się, co się stanie, jeżeli każdy mieszkaniec ziemi zacznie zaspokajać swoje potrzeby.
Czy można zaspokoić potrzeby materialne miliardów ludzi? Przecież my jako kraj nie jesteśmy
w stanie zaspokoić potrzeb nawet jednego swojego obywatela.
Dlatego powtarzam: Nie można zbudować społeczeństwa, w którym zostaną zaspokojone
zachcianki każdego obywatela według jego potrzeb. Komunizm jest niemożliwy. Z definicji.
Stąd droga do komunizmu to nie cztery czwarte drogi na linie napiętej jak nerw.
Droga do komunizmu to stalowy pręt niebywałej długości. Minęło 70 lat, a końca drogi i tak nie
zobaczyliśmy.
Bo go nie ma. Dalej jest pustka. Im dalej szliśmy po pręcie, tym mocniej się uginał i wibrował. Po
70 latach wielkich zwycięstw i dokonań, po niesłychanym wysiłku i wyrzeczeniach w Związku
Radzieckim wprowadzono kartki na żywność.
Związek Radziecki milowymi krokami zbliżał się do komunizmu. Czyli donikąd. A Beria miał
rację. Beria próbował powoli, bez zbędnego hałasu, skierować zwycięski marsz kraju na drogę
rozwoju wszystkich cywilizowanych państw.
Po co szukać innej drogi, skoro istnieje wydeptana ścieżka? Bez zagłady i cierpienia milionów. Bez
głodu i masowych egzekucji. Bez krwawych eksperymentów na własnym narodzie można zbudować
całkiem przyzwoite życie. Na przykład jak w Szwajcarii.
Dlaczego nie pójść ich drogą? Co w niej złego? Oni nie mają ropy. Ani gazu, węgla, niklu
i manganu. Mają tylko wolność gospodarczą obywateli.

Chruszczow zniszczył Berię. Chruszczow wydał milion egzemplarzy stalinowskiego podręcznika


o nieuchronności rewolucji światowej w wyniku III wojny światowej. Nie udało mu się jednak
zniszczyć Malenkowa i jego zwolenników. Oni nadal jak mantrę powtarzali, że III wojna światowa
oznacza zagładę ludzkości i dlatego trzeba zejść z drogi do rewolucji światowej.
I wówczas do dyskusji wtrącił się Żukow.
Po śmierci Stalina sytuacja była dość prosta:
Siły zbrojne i produkcja broni będą się kurczyć, jeżeli kraj zboczy z drogi światowej rewolucji
proletariackiej.
I będą rosnąć, jeżeli kraj nie zboczy z wybranej drogi.
Żukow postanowił na tej drodze pozostać. Dlatego od razu zaczął lansować prostą ideę: III wojnę
światową można wygrać!
Wróg ludu Beria proponował, żeby Niemcy zostały krajem neutralnym.
Pójdziemy inną drogą. Doprowadzimy do tego, że całe Niemcy staną się krajem komunistycznym.
Przełamiemy obronę zachodnich Niemiec, używając broni jądrowej, zajmiemy ich terytorium,
wyzwolimy. A przy okazji Francję, Hiszpanię i różne inne Belgie.
Damy sygnał Amerykanom: nie zaczepiamy was, wy nasze miasta zostawcie w spokoju, bo mamy
środki, żeby uderzyć na wasze.
Po objęciu stanowiska zastępcy ministra obrony Żukow zajął się przygotowywaniem poligonu
tockiego oraz oddziałów, które wzięłyby udział w ćwiczeniach.
Żukow przeprowadził ćwiczenia na poligonie tockim, by udowodnić: mimo pojawienia się broni
jądrowej zwycięstwo socjalizmu w Europie Zachodniej jest możliwe!
W nadchodzącej wojnie wyzwolimy zachodnie Niemcy, tak jak podczas minionej wojny
wyzwoliliśmy Polskę, Rumunię, Czechosłowację, Bułgarię, Węgry, wschodnie Niemcy oraz inne
państwa! Wjedziemy na czołgach, zafundujemy im szczęśliwe życie, takie jak u nas. Drogę czołgom
przez front obrony nieprzyjaciela przełamiemy bronią jądrową! Najważniejsze są zachodnie Niemcy,
po nich Francja, Hiszpania i reszta państw Europy pójdą naszą drogą.
Czternastego września 1954 roku Żukow pokazał wszystkim niedowiarkom: w ten sposób
przełamiemy obronę zachodnich Niemiec, przeprowadzimy przez epicentrum żołnierzy i pójdziemy
dalej. Aż do samego oceanu.
Malenkow i jego zwolennicy zostali znokautowani.
Czernasty września 1954 roku – początek końca Malenkowa.
Czternasty września 1954 roku – początek nowego etapu walki Związku Radzieckiego
o wyzwolenie uciskanych proletariuszy Europy i całego świata z okowów kapitalizmu.
Czternasty września 1954 roku – początek końca Związku Radzieckiego.

Moment kluczowy

Zachodni eksperci wiedzieli o Związku Radzieckim wszystko.


Ale nie rozumieli nic.
Przykład: Stany Zjednoczone przez lata wydawały niewyobrażalne kwoty na to, żeby obliczyć
budżet wojskowy Związku Radzieckiego. Rozpracowywały to instytuty naukowe, zwoływane
konferencje i różnego rodzaj sympozja, uczeni ludzie pisali artykuły i książki, bronili prace naukowe,
tworzyli i uzasadniali teorie.

Ośrodki naukowe USA przeznaczyły, według różnych szacunków CIA, od 4 do 10 mld dolarów na określenie rzeczywistych
52
wydatków wojskowych ZSRR. To był największy projekt w naukach społecznych w historii ludzkości.

Należy pamiętać, że w latach 70. i 80. miliard dolarów miał wartość znacznie większą od tej, którą
ma obecnie.
Wydatki wojskowe Związku Radzieckiego nie tylko Amerykanom nie dawały spokoju. Inne kraje
też próbowały rozwikłać tę zagadkę. Oczywiście tam badania naukowe nie miały amerykańskiego
rozmachu. Mimo wszystko regularnie przyznawano kolejne miliony na rozwiązanie tego problemu.
W październiku 1982 roku w Oksfordzie odbyło się kolejne zebranie myślicieli. Właśnie ukazała
się moja książka o Armii Radzieckiej. Cieszyła się pewnym powodzeniem, dlatego zaproszono mnie
do udziału w spotkaniach. Siedzę, słucham, ziewam. Ci uczeni proponowali mnóstwo metodologii,
ale nikt nie potrafił obliczyć radzieckich wydatków wojskowych. Wtedy poproszono mnie, żebym
wypowiedział się na ten temat. Wstałem i mówię: Moi drodzy, to jest gazeta „Prawda”. Czytajcie, tu
wszystko jest napisane. Nikt niczego nie ukrywa: na potrzeby wojska miłujący pokój Związek
Radziecki wydaje 17 miliardów rubli rocznie!
Oni mi mówią: To niemożliwe!
Odpowiadam im: A jaka to różnica?
Nie mogli tego zrozumieć. I nigdy nie zrozumieli.
Myśleli, że skoro Związek Radziecki ma duży budżet wojskowy, to ma potężną armię, a jeżeli
budżet jest skromny, to armia jest słaba. Dlatego usiłowali obliczyć rzeczywisty budżet.
Tłumaczę im, że Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich jest państwem socjalistycznym.
To wynika nawet z jego nazwy.
Oni nie mogą mnie zrozumieć: A jaka to różnica?
Posłużę się przykładem.
Załóżmy, że przywódcy Związku Radzieckiego postanowili przerzucić jedną dywizję
zmotoryzowaną z Brześcia na granicę z Chinami. Ówczesna dywizja zmotoryzowana to 10 815
żołnierzy i oficerów, 257 czołgów, 117 wozów bojowych piechoty, 194 transportery opancerzone,
127 opancerzonych wozów rozpoznawczych, 2413 ciężarówek, rakiety taktyczne i przeciwlotnicze,
artyleria lufowa i rakietowa, moździerze itd. Jeżeli do każdego składu kolejowego załadować po 40
ciężarówek, to na samo przetransportowanie ciężarów potrzeba jakieś 60 eszelonów. A droga jest
daleka i długa. Jak jedna czwarta równika.
Pytam: Panowie, jaki, waszym zdaniem, ma w tej sprawie interes gospodarczy wybitny dowódca,
marszałek Związku Radzieckiego, czterokrotny Bohater Związku Radzieckiego (cztery razy więcej
tych tytułów niż miał Stalin!), Bohater Pracy Socjalistycznej Leonid Iljicz Breżniew, który zarządza
wspomnianym Związkiem Radzieckim? Jak myślicie, czy chciałby wyciągnąć z Armii Radzieckiej
jak najwięcej pieniędzy za transport czy jak najmniej?
To pytanie zbijało ekspertów z tropu.
W Związku Radzieckim kolej była własnością ludu, zarządzał nią minister transportu, Bohater
Pracy Socjalistycznej towarzysz Pawłowski. A wszystkimi ministrami kierował przewodniczący
Rady Ministrów, dwukrotny Bohater Pracy Socjalistycznej, kawaler dziewięciu Orderów Lenina
towarzysz Tichonow. (Nami rządzili tylko bohaterowie). A rządem kierowała partia komunistyczna
z wiernym leninowcem towarzyszem Breżniewem na czele.
Załóżmy, że doradcy i referenci zasugerowali towarzyszowi Breżniewowi, że trzeba wykazać się
pewną powściągliwością i zażądać od Armii Radzieckiej opłaty w wysokości jednego rubla za
przewóz dywizji.
Skoro tak, to szef rządu, towarzysz Tichonow, na polecenie towarzysza Breżniewa powinien
z budżetu państwa przekazać ten jeden rubel do Ministerstwa Obrony marszałkowi Związku
Radzieckiego, Bohaterowi Związku Radzieckiego, dwukrotnemu Bohaterowi Pracy Socjalistycznej,
kawalerowi jedenastu Orderów Lenina towarzyszowi Ustinowowi. Ponieważ Ministerstwo Obrony
nie ma własnych pieniędzy, dysponuje tylko tymi, które daje mu rząd.
Minister obrony dostanie od rządu rubel, zapłaci ministrowi transportu towarzyszowi
Pawłowskiemu, towarzysz Pawłowski zwróci rubel rządowi jako wypracowany zysk.
Teraz załóżmy, że towarzysz Breżniew postanowił na tym interesie zarobić. Powiedzmy, że
referenci zasugerowali towarzyszowi Breżniewowi, by zażądać od Armii Radzieckiej za przewóz
dywizji sto milionów rubli!
W tym przypadku rząd ZSRR powinien z własnej kieszeni przekazać sto milionów rubli
Ministerstwu Obrony. Pamiętajmy: ministerstwo nie ma własnych pieniędzy. Ma tylko tyle, ile
dostanie od rządu.
Minister obrony dostanie sto milionów od rządu, zapłaci Ministerstwu Transportu, a minister
transportu dumnie zamelduje o wypracowanym zysku i przekaże rządowi od razu sto milionów!
Powtórzę pytanie: Jaka jest różnica pomiędzy jednym rublem i stu milionami?
Otóż różnicy nie było żadnej.
Dlatego nie miało sensu przekazywanie rubla Ministerstwu Obrony po to, żeby ten rubel trafił
z powrotem do tej samej kieszeni. Więc nikt żadnych pieniędzy nie przekazywał.
Wtedy eksperci zerwali się z miejsc. No to jaki jest koszt takiego przewozu?
Powtarzam raz jeszcze: Taki przewóz nic nie kosztuje. Praca została wykonana, ale jej wartości nie
da się określić w pieniądzu. I żadne ruble w operacjach się nie pojawiają. Rząd oświadczył
Ministerstwu Transportu, że trzeba podstawić określoną liczbę wagonów w określone miejsce
i przewieźć określoną liczbę osób i ładunku do wyznaczonego punktu.
I tak jest ze wszystkim. Załóżmy, że armia potrzebuje ładunków nuklearnych.
Do tego jest potrzebny wzbogacony uran, a żeby go uzyskać, trzeba uruchomić wirówki.
Do tego potrzebna jest zwiększona ilość energii elektrycznej. Żeby wyprodukować te ładunki
i wzbogacić uran, stawiamy tamę na wielkiej rzece na Syberii. Wylewamy miliony metrów
sześciennych betonu. Pytanie: Jaki jest interes gospodarczy rządu – drogo czy tanio powinien
sprzedać cement budowlańcom?
Jeżeli rząd sprzeda tonę cementu za rubla, to trzeba będzie wyłożyć z kieszeni odpowiednią kwotę
i zapłacić kierownikowi budowy. Ten z kolei przekaże te pieniądze cementowniom państwowym,
a one zwrócą pieniądze państwu.
Jeżeli tonę cementu sprzedać po sto rubli, to rząd będzie musiał wyłożyć z własnej kieszeni kwotę
sto razy większą, przekazać ją kierownikowi budowy, który zapłaci państwowym cementowniom,
a one zwrócą pieniądze do tej samej państwowej kieszeni.
Dlatego dyskusja na temat budżetu wojskowego państwa socjalistycznego nie ma sensu. Większość
operacji nie miała i nie mogła mieć wartości pieniężnej.
Ci mądrzy eksperci nie chcieli zrozumieć tego zdania.
Wtedy zacząłem tłumaczyć na prostszym przykładzie. Mamy amerykański batalion. Potrzebuje on
paliwa, części zamiennych do samochodów, amunicji. Żołnierzy trzeba uzbroić, ubrać, nakarmić,
leczyć, zapłacić im żołd. Broń, amunicję, żywność i paliwo dostarczają prywatne firmy, cenę dyktuje
rynek: ta firma jest gotowa sprzedać spodnie dla wojska za taką cenę, inna – dwa razy taniej.
Kolejna sytuacja: ten sam batalion przez cały tydzień w deszczu i mokrym śniegu, pod
przenikliwym wiatrem, w błocie i chłodzie przygotowywał obronę w górach Korei Południowej –
kopał okopy i rowy łącznikowe, budował schrony, osadzał słupy, owijał je drutem kolczastym. Setki
ludzi pracowały przez cały tydzień, wykonano ogrom bardzo potrzebnej pracy. Ile to kosztuje?
Nic nie kosztuje. Wartości tej pracy nie można wyrazić w pieniądzu, ponieważ jej rezultatów nikt
nie kupuje.
W Związku Radzieckim wszystko było zorganizowane właśnie w ten sposób. Instytucje państwowe
wykonywały pracę na rzecz instytucji państwowych. Sprzedającym i kupującym było państwo.
W jednej osobie.
Ale i tym przykładem nie dało się przekonać ekspertów.
Wtedy podałem im przykład najprostszy. Wyobraźcie sobie, szanowni mądrale, że wasza żona nie
pracuje. Jest gospodynią domową. Tylko wy przynosicie pieniądze do domu. Postanowiliście
nauczyć żonę jeździć samochodem. Jaki macie interes gospodarczy: pobierać od niej za każdą
godzinę jazdy jednego dolara czy sto?
Ale i ten przykład do nich nie przemówił.
Nie tylko amerykańscy eksperci nie rozumieli istoty socjalizmu. U nas też znalazło się kilku takich
towarzyszy. Niejaki Jurij Władimirowicz Andropow, generał armii, Bohater Pracy Socjalistycznej,
kawaler czterech Orderów Lenina, był szefem KGB, a później objął stanowisko sekretarza
generalnego KC KPZR. A z naszą ówczesną gospodarką (zresztą jak zawsze), nie wiadomo dlaczego,
było nie najlepiej. Towarzysz Andropow postanowił zająć się sprawami gospodarki. Zapytał bardzo
mądrych uczonych towarzyszy: Ile w Związku Radzieckim rzeczywiście kosztuje tona stali?
Pytanie zaskakujące, można powiedzieć – podchwytliwe.
Inteligentny człowiek nie zadałby takiego pytania. Jednak towarzysz Andropow nie odznaczał się
wybitnymi zdolnościami intelektualnymi. Dlatego postanowił się dowiedzieć.
Zebrała się konferencja profesorów i doktorów nauk ekonomicznych. Sprzeczali się, kłócili, ale
odpowiedzi nie znaleźli.
Bo nie ma odpowiedzi.
Obywatel radziecki nie potrzebuje tony stali. Nie będzie jej kupował. Przedsiębiorstwa państwowe
na zlecenie Państwowego Komitetu Planowania otrzymywały dziesiątki, setki, tysiące i miliony ton
stali od przedsiębiorstw państwowych. To taka sama sytuacja jak z przerzuceniem strzeleckiej
dywizji zmotoryzowanej z punktu A do punktu B.
Można obliczyć liczbę wagonów i lokomotyw, liczbę dni, ilość energii elektrycznej i oleju
napędowego. Ale kosztów przetransportowania dywizji ustalić się nie da.
Nie można oszacować wartości czegoś, co jest przekładane z jednej kieszeni państwa do drugiej.
Można jedynie obliczyć skalę nakładów materiałowych i nakładów pracy żywej: żeby
wyprodukować tonę stali, trzeba mieć określoną ilość rudy, zużyć określoną ilość koksu, wody,
energii elektrycznej, dodać do stopu określoną ilość innych metali, trzeba zaangażować do pracy
określoną liczbę ludzi o pewnych kwalifikacjach na określoną liczbę godzin.
Gospodarkę socjalistyczną oficjalnie nazywano gospodarką nakazowo-rozdzielczą. Tak pisano
nawet w podręcznikach ekonomii politycznej.
Przywódcy, począwszy od Lenina, apelowali do biurokratów na wszystkich szczeblach, by byli
oszczędni. Towarzysz Stalin oskarżał o szkodnictwo i rozstrzeliwał tych, którzy nie potrafili
gospodarować. Towarzysz Chruszczow pozbawiał ich wysokich stanowisk. Towarzysz Breżniew na
XXVI Zjeździe KPZR sylabizował to, co napisali mu referenci: gos-po-dar-ka po-win-na być gos-
po-dar-na!
Sala, powstrzymując ziewanie, jak zwykle biła brawa.
Ale gospodarka nakazowa z założenia nie może być gospodarna. Nie może być gospodarna, skoro
nawet oficjalnie nazywano ją nakazową, tj. nieliczącą się z kosztami.
Gospodarka nakazowa w ogóle nie jest gospodarką.
Właśnie dlatego w konkurencji gospodarczej z normalnym społeczeństwem cywilizowanym
socjalizm zawsze i nieuchronnie przegrywa.
Właśnie dlatego Związek Radziecki od samego początku był skazany na zacofanie gospodarcze
i porażkę.
Właśnie dlatego nie mógł współistnieć z normalnymi państwami.
Właśnie dlatego Związek Radziecki, jak rycerz na rozdrożu, miał do wyboru trzy drogi:
– zrezygnować z socjalizmu i wrócić na normalną drogę rozwoju;
– przegrać we współzawodnictwie gospodarczym i zostać kolonią surowcową dla rozwiniętych
państw;
– za wszelką cenę osłabiać gospodarkę konkurentów, aż do rozgromienia ich armii, zagarnięcia ich
terytoriów i wprowadzenia takich samych zasad, jakie obowiązywały u nas.
Nasi przywódcy nie chcieli rezygnować z socjalizmu. W tym przypadku tracili władzę.
Pozostawała tylko nadzieja na rozgromienie przeciwnika.
Zwycięstwo nad normalnym cywilizowanym społeczeństwem, jak przed chwilą ustaliliśmy, nie
mogło nastąpić na płaszczyźnie gospodarczej. Mogło nastąpić tylko na płaszczyźnie wojskowej.
Właśnie dlatego Związek Radziecki zbudował więcej atomowych okrętów podwodnych niż
pozostałe państwa świata razem wzięte.
Właśnie dlatego Związek Radziecki zbudował więcej czołgów niż pozostałe państwa świata razem
wzięte.
Właśnie dlatego Związek Radziecki miał więcej dywizji powietrznodesantowych niż pozostałe
państwa świata razem wzięte.
Właśnie dlatego Związek Radziecki runął pod nadmiernym ciężarem własnej broni.

52 „Krasnaja Zwiezda”, 20–26 sierpnia 2008.


Rozdział 19

Dwudziestego piątego stycznia 1955 roku na Kremlu rozpoczęło się plenum Komitetu Centralnego
KC KPZR. W porządku obrad zwiększenie produkcji zwierzęcej.
Przyszły historyk, który nie ma naszego wszechpotężnego radzieckiego hartu ducha, ziewnie
z nudów i przewróci kartkę, nie przeczytawszy nic więcej.
Ale my jesteśmy starymi wyjadaczami, urodziliśmy się i dorastaliśmy w tamtym systemie. Już
w czasach młodzieńczych wraz z pierwszym kuflem piwa Żygulowskoje wchłonęliśmy te obyczaje!
Doskonale wiemy, co kryło się za podobnymi porządkami obrad.
Tak więc w kraju brakuje chleba, mięsa, mleka, masła i pozostałych artykułów żywnościowych.
Należy jak najszybciej zwiększyć produkcję. Ale jak?
Chruszczow rozwiązał problem chleba: zaorał nieuprawiane stepy. Zboża urosło tyle, że nie dało
się wszystkiego po prostu z tych stepów wywieźć. A tego, które wywieziono, nie było gdzie
przechowywać. Do czasu, aż zostaną zbudowane elewatory, trzeba było wysypywać zboże na
bocznicach kolejowych na ziemię. Czyli w błoto. Czyli na deszcz i śnieg.
To nic! Niedługo zbudujemy drogi i elewatory – będziemy mieli zboża w nadmiarze.
Ale co robić z hodowlą?
Nikita Chruszczow postanowił nie zbaczać z drogi wskazanej przez Stalina. Można kraj zaopatrzyć
w artykuły pochodzenia zwierzęcego. Tylko trzeba bardziej rozpropagować współzawodnictwo
socjalistyczne! Między brygadami! Między kołchozami! Między rejonami, obwodami i republikami!
Odznaczać przodowników rolnictwa dyplomami uznania. Wywieszać na tablicach honorowych
zdjęcia najlepszych brygadzistów i przewodniczących kołchozów! Wręczać przechodnie czerwone
sztandary rejonom i obwodom, które osiągnęły najlepsze wyniki!
Poza tym inteligencja twórcza dostanie zadanie: Wysławiać pracę w wierszach i prozie!
W filmach! W lirycznych pieśniach! W balecie i sztukach operowych!
Taki będzie generalny kurs naszej Wielkiej Partii!!!
Taki był początek plenum KC KPZR. Wstęp. Taka rozgrzewka retoryczna.
Główne przemówienia bynajmniej nie dotyczyły dyplomów uznania i czerwonych sztandarów.
Główne przemówienia wygłoszono o tym, że cały naród radziecki, porwany decyzjami ukochanej
partii, siedmiomilowymi krokami zmierza pewnie ku świetlanej przyszłości. Aż tu nagle, rozumiesz,
znajdują się tacy, którzy proponują zboczyć z drogi Lenina–Stalina! Oddać ziemię ludowi! Znieść
podatki na drzewka owocowe, krowy i świnie! Pozwolić kołchoźnikom mieć dwie krowy, a nie
jedną! To nie nasza droga, towarzysze, nie nasza! Tych, co proponują takie rzeczy, należy zrzucać ze
szczytów!

Głównym tematem rozmów styczniowego plenum 1955 roku była hodowla. W istocie było to plenum,
podczas którego odsunięto Malenkowa od władzy.
Wstępną decyzję już podjęto. Pierwszy zastępca szefa rządu ZSRR i minister obrony ZSRR,
marszałek Związku Radzieckiego Bułganin podczas przerwy kolejno wzywał do swojego gabinetu
innych marszałków i informował ich, że pod koniec plenum Malenkow zostanie odwołany ze
stanowiska przewodniczącego Rady Ministrów ZSRR, a jego miejsce zajmie sam Bułganin,
zwalniając miejsce ministra obrony ZSRR. Ministrem obrony zostanie mianowany marszałek
Związku Radzieckiego Żukow.
Marszałkowie pojedynczo wchodzili do gabinetu Bułganina. Opinie były różne. Czy Wasilewski
nie będzie lepszy? Niektórzy zgadzali się bez zastrzeżeń, wiedząc, że decyzja już zapadła.
Do gabinetu Bułganina wszedł admirał Nikołaj Gierasimowicz Kuzniecow, pierwszy zastępca
ministra obrony, głównodowodzący marynarki wojennej.
Kuzniecow wypowiedział się w takim duchu, że skoro decyzja zapadła, to późno już na ewentualne
sugestie. Jednak jeśli Żukow zostanie ministrem obrony, należy mu zasugerować, żeby w sprawach
marynarki brał pod uwagę zdanie marynarzy jako ludzi lepiej zorientowanych w kwestiach morza.
Bułganin podziękował i pożegnał Kuzniecowa.
Bułganin powiedział Żukowowi: Kuzniecow jest przeciwko tobie.
Żukow czegoś takiego nie wybaczał.

Trzydziestego pierwszego stycznia 1955 roku. Ostatni dzień obrad plenum KC KPZR. Głos zabrał
Chruszczow:

Powiem kilka słów na temat stanowiska towarzysza Malenkowa w sprawie naszej polityki wobec Niemiec. Teraz już wiecie, jaką linię
prowadził Beria: proponował zrezygnować z kursu na budowę socjalizmu w NRD. Należy powiedzieć wprost, że wówczas towarzysz
Malenkow w tej kwestii całkowicie opowiadał się po stronie Berii. (…)
Teraz na temat wystąpienia towarzysza Malenkowa na spotkaniu z wyborcami 12 marca 1954 roku, gdzie dopuścił się błędów
teoretycznych i wypowiedział politycznie szkodliwe stwierdzenie o prawdopodobieństwie „zagłady światowej cywilizacji” w wypadku
rozpętania III wojny światowej przez imperialistów. Swoim niewłaściwym stwierdzeniem o zagładzie cywilizacji towarzysz Malenkow
zdezorientował niektórych towarzyszy. (…)
Pomnożenie i dalszy rozwój wszystkich zdobyczy naszej partii w dużej mierze zależą od tego, kto nią kieruje i jak przeprowadza linię
wyznaczoną przez partię, jak wciela w życie nakazy wielkiego założyciela naszej partii i państwa radzieckiego Lenina oraz wiernego
kontynuatora jego dzieła, Stalina.

Chruszczow oskarżył Malenkowa o to, że odchylił się on od linii Lenina i Stalina. Okazało się, że
Malenkow jest niedostatecznie stanowczym leninowcem-stalinowcem. A ktoś taki nie może
pozostawać na najwyższych stanowiskach władzy.
To był pogrom. Po zdemaskowaniu nastąpiły wnioski praktyczne. Siódmego lutego 1955 roku
Malenkowa usunięto ze stanowiska przewodniczącego Rady Ministrów ZSRR. Nadal pozostawał
członkiem Prezydium KC, wyznaczono mu stanowisko zastępcy szefa rządu. Ale upadek już się
zaczął.
Przewodniczącym Rady Ministrów ZSRR został wierny towarzysz Chruszczowa, marszałek
Związku Radzieckiego Nikołaj Aleksandrowicz Bułganin.
W ten sposób Bułganin zwolnił miejsce ministra obrony ZSRR. Dziewiątego lutego 1955 roku na to
stanowisko został mianowany marszałek Związku Radzieckiego Gieorgij Konstantinowicz Żukow.
Przecież to dzięki Żukowowi udało się przekonać niedowiarków, że zwycięstwo w III wojnie
światowej jest możliwe!
Przecież to dzięki Żukowowi udało się odsunąć od władzy Malenkowa, który podał w wątpliwość
słuszność drogi Lenina–Stalina!
Przecież to dzięki Żukowowi udało się utrzymać nasz kraj na słusznej drodze budowy najbardziej
sprawiedliwego społeczeństwa na ziemi i walki z ciemiężycielami klasy robotniczej na całym
świecie!

Zorganizowane i przeprowadzone przez Żukowa ćwiczenia na poligonie tockim okazały się


spektakularnym sukcesem i dały znakomity rezultat.
Wszyscy, którzy stracili wiarę w zwycięstwo proletariatu w przyszłej III wojnie światowej, zostali
ideologicznie rozgromieni i skompromitowani.
Wszyscy, którzy święcie wierzyli w możliwość wyzwolenia Europy Zachodniej z kajdanów
kapitalizmu poprzez przełamanie frontu przy użyciu broni jądrowej i czołgów, zdobyli argument na
potwierdzenie swoich racji.
Ideowa klęska pozwoliła dobić niedowiarków również na poziomie organizacyjno-
administracyjnym. Odsunięto Malenkowa od kierowania gospodarką kraju. Natychmiast wyrzucono
wszystkich, którzy go popierali. Przede wszystkim należało usunąć najbardziej zagorzałych
i wpływowych ludzi, reszta nabierze wody w usta i przejdzie do obozu zwycięzców.
Ćwiczenia na poligonie tockim pozwoliły Chruszczowowi znacznie wzmocnić swoje pozycje
i teraz już bez zahamowań wprowadzać w życie wielkie plany. W stalinowskim podręczniku jasno
stwierdzono, że rewolucja październikowa była początkiem światowej rewolucji proletariackiej
i bazą dla jej rozwoju. Właśnie tak – bazą!
Nadszedł czas, aby przejść od słów do czynów! Przyszła pora, żeby produkować karabiny
Kałasznikowa w milionach i dziesiątkach milionów sztuk, a naboje do nich – w miliardach.
I rozdawać je azjatyckim, afrykańskim i innym bojownikom walczącym z kapitalizmem.
Produkcja tylu karabinów i naboi wymagała znacznego zwiększenia produkcji specjalnej stali,
miedzi i ołowiu.
A produkcja stali, miedzi i ołowiu wymagała znacznego wzrostu wydobycia węgla i koksu, rudy
żelaza, wytwarzania koksu i energii elektrycznej. To z kolei wymagało zwiększenia produkcji
ciężarówek, koparek i spycharek. A żeby wyprodukować dużo ciężarówek, koparek i spycharek,
trzeba znacznie zwiększyć produkcję stali, miedzi i ołowiu.
Ale dla nas cena nie gra roli!
I nie tylko karabiny! Zbudujemy dziesiątki tysięcy czołgów. Bojownicy o wolność dostaną je
w każdej ilości! A także karabiny maszynowe! Armaty! Moździerze! Myśliwce i bombowce!
Uzbroimy Chiny! Koreę Północną! Indonezję! Arabów! Afrykańczyków! Budujemy bazę rozwoju
rewolucji światowej!
Po śmierci Stalina kraj mógł wybrać jedną z dwóch proponowanych dróg rozwoju. Głosy
przywódców podzieliły się po równo. Żadna ze stron nie była w stanie pokonać drugiej nawet za
pomocą podłych zabiegów, takich jak niespodziewane aresztowanie Berii.
Tę równowagę zachwiał Żukow. Na szale wagi zdecydowanie rzucił ciężar zapewniający ogromną
przewagę tym, którzy nie chcieli zbaczać z drogi Lenina i Stalina, z drogi prowadzącej do
zwycięstwa proletariatu na skalę międzynarodową.
Żukow zapłacił za to zdrowiem i życiem dziesiątków tysięcy żołnierzy, oficerów, cywilów, ale
udało mu się udowodnić, że III wojnę światową można wygrać. Najważniejsze to mieć dużo
najnowocześniejszej broni.
Nawet po upływie pięćdziesięciu lat nie zdołaliśmy należycie ocenić wybitnego osobistego wkładu
Żukowa w rozstrzygnięcie sporu między przywódcami. Główną jego zasługą jest fakt, że nie pozwolił
państwu zejść z drogi światowej rewolucji. Dzięki niemu szliśmy tą drogą jeszcze prawie
czterdzieści lat.
Aż ugięły się nam kolana pod nadmiernym ciężarem nagromadzonej broni.

Ćwiczenia przeprowadzane są po to, żeby w warunkach maksymalnie zbliżonych do rzeczywistych


przetestować w praktyce wszystkie wstępne obliczenia i kalkulacje.
Ćwiczenia na poligonie tockim pozwoliły zidentyfikować pewną słabość całego scenariusza
planowanego przełamania obrony. Przeprowadzamy uderzenie bronią jądrową na pozycje
nieprzyjaciela, ale nasze oddziały znajdują się zbyt daleko od epicentrum. Zanim po wybuchu dotrą
do epicentrum, nieprzyjaciel może zamknąć wyłom, a wtedy nie uda się nam wedrzeć na ziemie
kapitalistów i wyzwolić ciemiężonych braci klasowych. A przecież głodne dzieci proletariuszy
wyciągają wychudzone rączki do kawałka chleba. Czekają na wyzwolicieli. Jeżeli burżuje szybko
zamkną wyłomy we froncie swojej obrony po naszych uderzeniach jądrowych, to wyzwolenie się nie
uda.
A gdyby tak po każdej detonacji wysadzać desant z helikopterów?
Żukow postanowił powtórzyć udane ćwiczenia.
Natychmiast kazał przygotować w przyszłym roku balet według tego samego scenariusza.
Kryptonim ćwiczeń „Dożdik” („Deszczyk”). Wszystko będzie tak jak poprzednio, tylko przez
epicentrum będzie nacierał nie jeden korpus, lecz dwa! Uderzenie sąsiednimi skrzydłami dwóch
korpusów przez epicentrum!
I jeszcze jedno: gdzieś po 15–20 minutach od wybuchu wysadzi się z helikopterów pułk desantowy.
Żołnierze zdążą się okopać, udaremnią próby zamknięcia wyłomu, a w tym czasie z frontu dotrą
główne siły uderzeniowe korpusów.
Miejsce – to samo. Nie można znaleźć lepszego miejsca niż poligon tocki. Krajobrazy przy
odrobinie wyobraźni można porównać do Bawarii.
Żukow złożył meldunek Chruszczowowi. Ten się zgodził. Przekazał wytyczne do Czkałowa
i Kujbyszewa: wielki koncert powtórzymy za rok, przygotujcie się.
Pierwszy sekretarz komitetu partii w Czkałowie, towarzysz Paweł Nikołajewicz Korczagin,
natychmiast polecił doczepić swój wagon osobisty do pierwszego przejeżdżającego pociągu. Do
Kujbyszewa jest bardzo blisko. Rzeka Samara ma źródło w okolicach Czkałowa, który kiedyś był
Orenburgiem, i płynie prosto do Kujbyszewa, który kiedyś był Samarą. Linia kolejowa biegnie
wzdłuż rzeki Samary, raz się do niej zbliżając, raz uciekając w step. W połowie drogi jest ten
przeklęty poligon tocki.
Towarzysz Korczagin prosto z dworca udał się do swojego sąsiada, pierwszego sekretarza
komitetu partii w Kujbyszewie, towarzysza Michaiła Trofimowicza Jefriemowa. Co będziemy robić?
Postanowili, że Korczagin pierwszy zwróci się do Chruszczowa – jego argumenty są słabsze. Drugi
zwróci się Jefriemow, jakby niezależnie, żeby się nie wydało, że się umówili.
Korczagin wrócił do Czkałowa, zadzwonił do Chruszczowa, poinformował o wykonaniu
z nadwyżką planu produkcji przemysłowej, o sukcesach w rolnictwie, o wzroście świadomości
komunistycznej wśród robotników, chłopów i inteligencji pracującej, po czym niepostrzeżenie
skierował rozmowę na zdolność bojową wojsk Południowouralskiego Okręgu Wojskowego, która po
ćwiczeniach przeprowadzonych na poligonie tockim nieprawdopodobnie wzrosła. I na koniec rzucił
ostrożnie, że na tym można by poprzestać, dlatego że ujawniły się pewne negatywne rzeczy.
– O co chodzi?
– Nasi ludzie są podejrzliwi. Mówi się im, żeby nie jeść jabłek, nie kopać ziemniaków. A do nich
to jak grochem o ścianę.
– Niektórzy wierzą, że nie można jeść kapusty i ogórków z działek?
– Tak, Nikito Siergiejewiczu. Sami nie jedzą, ale wożą na targ. Żeby się nie marnowało. Albo
sprzedają państwu. Plan skupu nadal obowiązuje.
– Co jeszcze?
– Meldowaliśmy, że całe bydło z niebezpiecznych obszarów zostało przepędzone do bezpiecznych
miejsc. A które są bezpieczne? Kilka wsi leży w odległości pięciu kilometrów od poligonu, lecz
niektóre w odległości dziesięciu. Można przepędzić krowy z setek gospodarstw, ale jak pędzić
świnie? Są tłuste, mają krótkie nóżki. Co zrobić z kurami, gęśmi, kaczkami? Wiele zwierząt zginęło
podczas wybuchu, a te, które przeżyły, chorują. Również bydła, które przepędzono, nie można
uchronić przed chorobami. Je trawę. Jak wytłumaczyć, gdzie jest dobra trawa, a gdzie radioaktywna?
W rezultacie niektórzy nieuświadomieni obywatele zdradzają pewne oznaki niezadowolenia.
Chruszczow pomyślał i postanowił, że ćwiczenia trzeba przeprowadzić. Jeżeli wybierzemy inne
miejsce, to będą dwa skażone poligony. Więc lepiej przeprowadzić je w tym samym miejscu.
Poinformował o tym towarzysza Korczagina.

Następnego dnia zadzwonił pierwszy sekretarz komitetu partii w Kujbyszewie towarzysz Jefriemow.
Poinformował o wykonaniu z nadwyżką planu produkcji przemysłowej, o sukcesach w rolnictwie,
o wzroście świadomości komunistycznej wśród robotników, chłopów i inteligencji pracującej, po
czym płynnie skierował rozmowę na zdolność bojową wojsk Nadwołżańskiego Okręgu Wojskowego,
która po ćwiczeniach przeprowadzonych na poligonie tockim nieprawdopodobnie wrosła.
Na koniec wyraził całkowite poparcie dla idei przeprowadzenia kolejnych takich ćwiczeń.
Słusznie! Musimy nauczyć się dawać odpór wrogowi! Są pewne negatywne rzeczy, ale jesteśmy
przyzwyczajeni. Rzeka Samara wpada do Wołgi w centralnej części Kujbyszewa. Trochę izotopów
radioaktywnych, rzecz jasna, niesie do Wołgi, ale przecież nie jest ich aż tak dużo. Wołga jest
szeroka.
W mieście mieszkają setki tysięcy ludzi. Ludność Kujbyszewa powoli zbliża się do miliona. Miasto
jest zamknięte dla cudzoziemców. Ponieważ w Kujbyszewie są wielkie, tajne zakłady.
W Kujbyszewie znajdują się nasze najważniejsze fabryki lotnicze, uruchamiamy tu produkcję rakiet.
Produkcja samolotów i rakiet potrzebuje szczególnie wytrzymałych metali lekkich. Produkujemy je
bezpośrednio w Kujbyszewie. Zanieczyszczenie powietrza, wody i gleby przekracza wszystkie
możliwe granice, dlatego trochę promieniowania nie wpłynie na ogólną sytuację i nie zaszkodzi
miastu.
Chodzi o coś innego: bezpośrednio pod gmachem obwodowego komitetu partii komunistycznej, pod
gabinetem jej pierwszego sekretarza, znajduje się tajny bunkier towarzysza Stalina. Gdyby wybuchła
wojna, ten bunkier będzie centralnym punktem dowodzenia towarzysza Chruszczowa. Wojna
rozpętana przez kapitalistów będzie atomowa.
Pierwszy sekretarz komitetu partii w Kujbyszewie zapytał pierwszego sekretarza KC KPZR, czy to
aby rozsądne, żeby już w czasie pokoju zanieczyszczać promieniowaniem okolice centralnego punktu
dowodzenia.
Chruszczow odparł, że się zastanowi.
Odpowiedział pierwszemu sekretarzowi komitetu partii w Kujbyszewie nie od razu, lecz dopiero
po dwóch tygodniach.
Ale od razu zadzwonił do Żukowa i kazał następne ćwiczenia wojskowe, na których zostanie użyta
broń jądrowa, przeprowadzić w innym miejscu.
Żukow odpowiedział: Nie mamy innego miejsca.
Chruszczow podpowiedział: Semipałatyński poligon jądrowy.
Żukow i tym razem zaoponował: Tam brakuje miejsca, żeby rozmieścić taką ilość wojsk.
Chruszczow: No to zmniejsz liczbę oddziałów, przeprowadź ćwiczenia tylko z dwoma pułkami:
śmigłowców i desantowym.
Żukow nie miał więcej argumentów. Musiał naprędce wymyślić jeszcze jeden: Jeżeli mamy
przeprowadzić je w innym miejscu, planowanie i przygotowania zajmą ponad rok.
Chruszczow uciął: Przeprowadzisz za dwa lata.
7

W lipcu 1955 odbyło się jeszcze jedno plenum Komitetu Centralnego.


Do lipca 1955 roku członkami Prezydium byli tylko ci, którzy znaleźli się w nim w czasach Stalina.
To plenum wyróżnia się tym, że do Prezydium KC dołączył towarzysz Aleksiej Iłłarionowicz
Kiriczenko. W składzie Prezydium KC po raz pierwszy od śmierci Stalina znalazła się nowa osoba,
która za Stalina nie była w gronie najwyższych przywódców. Towarzysz Kiriczenko trafił do ekipy
Chruszczowa już przed wojną.
Dwunastego lipca 1955 roku plenum podjęło decyzję o zwołaniu na początku 1956 roku XX Zjazdu
KPZR.
Tuż po śmierci Stalina Beria i Malenkow opowiedzieli się za potępieniem kultu Stalina, za
wyborem nowego kierunku rozwoju państwa.
Bułganin i Chruszczow opowiedzieli się za zachowaniem kultu Stalina i zachowaniem socjalizmu.
Beria został odsunięty od władzy i zamordowany. Pamiętajmy o tym, że odsunięto go i rozstrzelano
nie za to, że był katem – tam wszyscy byli katami – ale za to, że chciał zboczyć z drogi socjalizmu.
Malenkowa odsunięto od kierowania gospodarką.
Obu oskarżono o zdradę wielkiej sprawy Lenina i Stalina. Teraz, kiedy Beria i Malenkow nie
stanowili już zagrożenia, można było wykorzystać ich pomysły. Nie wszystkie, jedynie niektóre.
Chruszczow postanowił zniszczyć kult Stalina.
Ale kraj nadal prowadzić do świetlanego jutra drogą Trockiego, Lenina, Stalina.
Bez zmiany kursu.

Dramatis personae

IWAN STIEPANOWICZ KONIEW


Urodził się w 1897 roku. Podczas I wojny światowej – młodszy podoficer. W czasie wojny
domowej komisarz pociągu pancernego, dowódca brygady, dywizji, szef sztabu armii Ludowo-
Rewolucyjnej Republiki Dalekowschodniej.
Po wojnie domowej ukończył wydział specjalny Akademii Wojskowej im. Frunzego. Był dowódcą
korpusu, dowódcą 2. Samodzielnej Armii.
Dwudziestego szóstego listopada 1935 roku awansował na stopień komdywa (generała dywizji).
Dwudziestego drugiego lutego 1938 roku – stopień komkora (generała broni).
Ósmego lutego 1939 roku – komandarma drugiej rangi (generał armii).
W 1940 roku Stalin przeprowadził weryfikację najwyższego dowództwa i wprowadził nowe
stopnie wojskowe, które nie miały nic wspólnego ze starymi. Komkor Żukow został generałem armii,
a komandarm drugiej rangi Koniew – generałem porucznikiem.
Na początku 1941 roku Koniew otrzymał stanowisko dowódcy Północnokaukaskiego Okręgu
Wojskowego. W maju 1941 roku na polecenie Stalina potajemnie rozwinął w okręgu 19. Armię
i stanął na jej czele.
Trzynastego czerwca 1941 roku 19. Armia, wraz z innymi armiami, w tajemnicy skierowała się ku
zachodniej granicy kraju. Wciąż była w drodze, kiedy wybuchła wojna. Wszystkie plany Stalina
zostały brutalnie przerwane. Eszelony 19. Armii, część jednostek, które już przybyły na miejsce,
w trybie pilnym skierowano na Białoruś, gdzie zostały okrążone i rozgromione główne siły Frontu
Zachodniego.
Jedenastego września 1941 roku Koniew został mianowany dowódcą Frontu Zachodniego, 12
września otrzymał stopień generała pułkownika.
Drugiego października 1941 roku wojska niemieckie zaatakowały skrzydła Frontu Zachodniego.
Siódmego października siły uderzeniowe połączyły się w rejonie Wiaźmy, zamykając pierścień
okrążenia wokół głównych sił Frontu Zachodniego. W okrążeniu znalazły się cztery radzieckie armie
– 19., 20., 24., 32. W ich składzie znajdowało się 19 dywizji strzeleckich i 4 korpusy pancerne.
Różne źródła podają różne informacje o tym, ilu żołnierzy i oficerów Armii Czerwonej dostało się
do niewoli. W każdym razie ponad 600 tysięcy.
Droga na Moskwę była otwarta.
Niemcy popełnili jednak fatalny błąd. Goebbels powiedział w radiu o wielkim zwycięstwie.
Z audycji w niemieckim radiu władze radzieckie dowiedziały się o śmiertelnym niebezpieczeństwie
dla Moskwy. Podjęto bezprecedensowe środki dla przerzucenia wszystkich rezerw ku stolicy. Do
obrony Moskwy rzucono szkoły wojskowe i oddziały ochotnicze składające się z niewyszkolonych
i nienadających się do służby wojskowej starszych roczników.
Szesnastego października w Moskwie wybuchła panika, której towarzyszyły grabieże
i szabrownictwo.
Dowódcę Frontu Zachodniego, generała pułkownika Koniewa, usunięto ze stanowiska. Czekał go
los generała armii Pawłowa, który dowodził Frontem Zachodnim w pierwszych dniach wojny.
Nie jest jasne, jak Koniew uratował się przed aresztowaniem i rozstrzelaniem. Według jednej
wersji wydarzeń pomogło mu wstawiennictwo Żukowa, według innej – Berii.
Generał pułkownik Koniew został zastępcą dowódcy Frontu Zachodniego. Dzień później, 17
października 1941 roku, dla obrony Moskwy z kierunku północno-zachodniego wyodrębniono
z Frontu Zachodniego Front Kaliniński, a jego dowództwo objął Koniew.
W bitwie pod Rżewem oddziały Koniewa poniosły olbrzymie straty, nie odnosząc żadnych
sukcesów.
W sierpniu 1942 roku Koniewa mianowano dowódcą Frontu Zachodniego. Oddziały ponosiły
nieporównywalne z niczym straty podczas wielkich operacji ofensywnych, które skończyły się totalną
klęską.
Dwudziestego siódmego lutego 1943 roku Stalin odwołał Koniewa ze stanowiska dowódcy Frontu
Zachodniego z powodu „niewywiązania się z obowiązków”.
Jednocześnie Stalin mianował go dowódcą Frontu Północno-Zachodniego, którego ofensywę
Koniew również zawalił. Stalin ponownie odwołał Koniewa i przekazał mu dowództwo Stepowego
Okręgu Wojskowego. Nazwa wprowadza w błąd. W rzeczywistości Stepowy Okręg Wojskowy był
najpotężniejszą rezerwą strategiczną, jaka kiedykolwiek powstała w historii wojen. Stepowy Okręg
Wojskowy znajdował się na tyłach dwóch radzieckich frontów broniących występu kurskiego.
O północy 9 lipca 1943 roku Stepowy Okręg Wojskowy został przemianowany na Front Stepowy,
a 17 lipca wprowadzony do walki.
Dwudziestego szóstego sierpnia 1943 roku za zasługi w bitwie pod Kurskiem Stalin nadał
Koniewowi stopień generała armii. Tymczasem front zbliżył się do Dniepru i z marszu go sforsował.
W październiku Front Stepowy przemianowano na 2. Front Ukraiński.
Dwudziestego lutego 1944 roku za zasługi w operacji przeprowadzonej pod Korsuniem
Szewczenkowskim Koniew dostał brylantową gwiazdę marszałka Związku Radzieckiego.
Dwudziestego szóstego marca 1944 roku oddziały 2. Frontu Ukraińskiego, rozwijając natarcie,
pierwsze wyszły na zachodnią granicę Związku Radzieckiego i wkroczyły na terytorium Rumunii. Na
polecenie Stalina tego dnia Moskwa oddała na cześć oddziałów 2. Frontu Ukraińskiego 24 salwy
artyleryjskie z 324 dział.
W maju 1944 roku Stalin skierował Koniewa na główny kierunek wojny, mianując go dowódcą 1.
Frontu Ukraińskiego. W lipcu i sierpniu 1944 roku oddziały frontu wdarły się na terytorium Polski,
forsując Wisłę i zajmując przyczółek sandomierski.
W styczniu 1945 roku oddziały 1. Frontu Ukraińskiego, współdziałając z oddziałami 1. Frontu
Białoruskiego, wdarły się na terytorium Niemiec. W kwietniu oba fronty przeprowadziły operację
berlińską, po czym 1. Front Ukraiński skierował uderzenie na Pragę.
Koniew był dobrym człowiekiem. Pewnego razu główny marszałek lotnictwa Gołowanow zapytał:
Wania, po co okładasz kijem swoich generałów?
Koniew odpowiedział, że jeżeli generałowi obić mordę, to zrozumie swój błąd i go naprawi. Jeżeli
odda się go do trybunału, to zostanie rozstrzelany.
Trudno się nie zgodzić: to bardzo logiczne rozumowanie. Lepiej dać generałowi w mordę. U nas
wielu praktykowało ten proceder. Marszałek Związku Radzieckiego Andriej Iwanowicz Jeriomienko
miał ciężką rękę. Marszałek Związku Radzieckiego Moskalenko mu nie ustępował.
Marszałek Związku Radzieckiego Żukow nie był tego typu człowiekiem. Wolał rozstrzelać.
Po wojnie Koniew został dowódcą Centralnej Grupy Wojsk w Austrii, a potem zastępcą ministra
sił zbrojnych, naczelnym dowódcą wojsk lądowych.
W 1951 roku Stalin usunął Koniewa z zajmowanych stanowisk i kazał mu dowodzić Karpackim
Okręgiem Wojskowym.
Po śmierci Stalina i aresztowaniu Berii Koniew został przewodniczącym Kolegium Specjalnego,
które przeprowadziło proces Berii i skazało go na śmierć.
We wrześniu 1954 roku na poligonie tockim w ćwiczeniach wziął udział 128. Korpus Strzelecki,
wzmocniony dywizją artylerii, brygadami artylerii i saperów, przy wsparciu trzech dywizji
lotnictwa.
Jednak działaniami korpusu faktycznie kierowało rozwinięte na czas ćwiczeń stanowisko
dowodzenia i węzeł łączności 25. Armii.
A działaniami 25. Armii faktycznie kierowało stanowisko dowodzenia i węzeł łączności frontu
„wschodnich”. Frontem „wschodnich” dowodził marszałek Związku Radzieckiego Koniew z grupą
generałów z zarządu i sztabu Karpackiego Okręgu Wojskowego.
Koniew oraz dowódca ćwiczeń Żukow wyświadczyli Chruszczowowi wielką przysługę. Pokazali
niedowiarkom: Spójrzcie, dowodzę frontem, tak jak robiłem to na wojnie. Tylko dysponujemy tak
potężną bronią, że żaden wróg nam nie straszny.
Po ćwiczeniach marszałek Związku Radzieckiego Koniew oraz grupa generałów, którzy z nim
współpracowali, wrócili do wykonywania swoich obowiązków służbowych w Karpackim Okręgu
Wojskowym.
Ale wszyscy, którzy znali zwyczaje panujące w Armii Radzieckiej, rozumieli, że Koniew nie
posiedzi długo w karpackiej zsyłce. Czeka go awans na szczyty służbowej hierarchii.
Oraz tych, którzy byli razem z nim.

GENERAŁ PORUCZNIK CHADŻI-UMAR DŻIOROWICZ MAMSUROW


Urodził się 15 września 1903 roku. Osetyjczyk. Latem 1918 roku w wieku 14 lat jako ochotnik
zaciągnął się do Armii Czerwonej, był członkiem rady deputowanych ludowych we Władykaukazie,
żołnierzem górskiej czerwonej sotni 11. Armii, grupy operacyjnej terskiej Czeka.
Po wojnie domowej pełnił różne funkcje dowódcze w kawalerii Armii Czerwonej.
W 1935 roku przeszedł szkolenie specjalne. W tych czasach osoby pełniące tajne funkcje
państwowe dzieliły się na tzw. sekupów i seksotów, czyli tajnych pełnomocników i tajnych
współpracowników. Mamsurow został sekupem Specwydziału „A” Zarządu Rozpoznania Sztabu
Generalnego Armii Czerwonej, pseudonim agenturalny – Ksanti.
Oddział specjalny „A” zajmował się fizyczną eliminacją tych, którzy przeszkadzali w wielkiej
sprawie budowy komunizmu na całym świecie.
W sierpniu 1936 roku Ksanti został doradcą (w rzeczywistości dowódcą) 14. Korpusu hiszpańskiej
armii republikańskiej. Korpus dopiero należało sformować. To był pierwszy na świecie korpus
dywersyjny. Mamsurow go stworzył i z powodzeniem nim kierował.
Za zorganizowanie i przeprowadzenie jednoczesnego, niespodziewanego, zmasowanego ataku grup
dywersyjnych na lotniska włoskiego i niemieckiego lotnictwa major Mamsurow otrzymał stopień
pułkownika (stopień podpułkownika wprowadzono w Armii Czerwonej później) i został odznaczony
Orderem Lenina, który od momentu ustanowienia był oficjalnie najwyższym odznaczeniem Związku
Radzieckiego i w tamtych czasach był szczególnie ceniony.
Ernest Hemingway osobiście znał Osetyjczyka Ksantiego i wykorzystał go jako pierwowzór
jednego z bohaterów powieści Komu bije dzwon, nie podejrzewając, że jest on majorem
radzieckiego wywiadu wojskowego.
W latach 1938–1941 pułkownik Mamsurow był szefem Wydziału „A” (od 1940 roku – 5. Wydział)
Zarządu Rozpoznania Sztabu Generalnego Armii Czerwonej.
W maju 1941 roku na Białoruś przerzucono liczne grupy dywersantów internacjonalistów:
Niemców, Polaków, Francuzów, Hiszpanów. Mamsurow na czele grupy operacyjnej Sztabu
Generalnego znajdował się w rejonie Brześcia i Baranowiczów. Powinien był kierować przerzutem
grup dywersyjnych na niemieckie tyły i ich dowodzeniem.
Hitler pokrzyżował te plany. Na dywersantach internacjonalistach można było polegać, gdyby
Armia Czerwona zwycięsko nacierała. Ale w obliczu totalnego chaosu, paniki i odwrotu lojalność
najemników budziła wątpliwości. Dlatego zrezygnowano z ich masowego desantu na tyły wroga.
Czwartego lipca 1941 roku pułkownik Mamsurow na polecenie Stalina osobiście wziął udział
w aresztowaniu dowódcy Frontu Zachodniego generała armii Pawłowa, którego obarczono winą za
klęskę oraz na rozkaz Kremla oczerniono i rozstrzelano.
Dziesiątego lipca 1941 roku Mamsurow został szefem Wydziału Wywiadu Sztabu Naczelnego
Dowództwa Wojsk Kierunku Zachodniego. W sierpniu – dowódcą specjalnej grupy operacyjnej
Zarządu Wywiadu Sztabu Generalnego, która zajmowała się przerzucaniem grup wywiadowczych
i dywersyjnych na tyły nieprzyjaciela (już nie byli to internacjonaliści, tylko obywatele radzieccy)
oraz organizowaniem ruchu partyzanckiego na niemieckich zapleczach przed Frontem Zachodnim,
Północno-Zachodnim i Leningradzkim.
W styczniu 1942 roku pułkownik Mamsurow na osobistą prośbę został wysłany na front, dowodził
dywizją kawalerii, był zastępcą dowódcy 7. Korpusu Kawalerii. Od sierpnia 1942 roku był szefem
Południowego Sztabu Ruchu Partyzanckiego.
Od listopada 1942 roku – szefem wydziału operacyjnego (planowanie działań bojowych)
Centralnego Sztabu Ruchu Partyzanckiego.
Trzynastego listopada 1943 roku awansował na stopień generała majora oraz stanowisko zastępcy
szefa II Zarządu GRU.
W tym samym roku na osobistą prośbę wraca na front i dostaje pod dowództwo 2. Dywizję
Kawalerii Gwardii, odznaczoną Orderem Lenina i Orderem Bohdana Chmielnickiego, dwukrotnie
odznaczoną Orderem Czerwonego Sztandaru, którą dowodzi do końca wojny. Za pomyślne
przeprowadzenie szeregu zuchwałych rajdów na tyły przeciwnika otrzymał tytuł Bohatera Związku
Radzieckiego. Podczas Defilady Zwycięstwa dowodził batalionem zbiorczego pułku 1. Frontu
Ukraińskiego.
Po wojnie generał major Mamsurow ukończył Akademię Sztabu Generalnego i został dowódcą 27.
Dywizji Zmechanizowanej 38. Armii Karpackiego Okręgu Wojskowego, a następnie dowódcą 27.
Korpusu Strzeleckiego 13. Armii tegoż okręgu.
Trzeciego sierpnia 1953 roku otrzymał stopień generała porucznika. We wrześniu 1954 roku
podczas ćwiczeń na poligonie tockim pełnił obowiązki szefa wywiadu frontu „wschodnich”.
W 1955 roku mianowano go dowódcą 38. Armii Karpackiego Okręgu Wojskowego.
Rozdział 20

Ćwiczenia na poligonie tockim były brzemienne w skutki nie tylko dla Związku Radzieckiego.
Dokładnie siedem miesięcy później, 14 maja 1955 roku, podpisano Układ Warszawski. Jego
stronami były: Związek Radziecki, Polska, NRD, Czechosłowacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria
i Albania.
Burżuje powołały agresywny blok NATO w 1949 roku, a my swój sojusz obronny dopiero w 1955
roku. To się nazywa świadectwo pokojowych zamiarów.
To nie wszystko. Zawierając Układ Warszawski, nasi przywódcy ogłosili, że są gotowi w każdej
chwili go rozwiązać, jeżeli burżuje rozwiążą NATO. To miało być jeszcze jedno świadectwo
pokojowych zamiarów: jesteśmy gotowi zrezygnować ze swojego sojuszu wojskowego, a przeklęci
burżuje nie decydują się na taki krok. Więc kto z nas jest agresorem?
Utworzenie Układu Warszawskiego tłumaczono tym, że dopiero co zachodnie Niemcy przystąpiły
do NATO, a my w odpowiedzi na to…
Ale pojawia się pytanie: Dlaczego zwlekano tak długo?
Przecież to dziwne: tworzymy swój sojusz w reakcji na przystąpienie do NATO jeszcze jednego
państwa. Chociaż logiczniej byłoby utworzyć sojusz obronny nie w odpowiedzi na wzmocnienie
NATO w 1955 roku, lecz w odpowiedzi na utworzenie NATO w 1949 roku.
O co chodzi?
Chodzi o to, że ani w 1949 roku, ani później towarzysz Stalin nie potrzebował żadnego Układu
Warszawskiego.
Wyjaśniam na przykładzie Polski, w której stolicy podpisano pakt.

Trzynastego czerwca 1939 roku rejonowym i obwodowym komendom uzupełnień Związku


Radzieckiego polecono wezwać pod sztandary Armii Czerwonej rezerwistów narodowości fińskiej
i skierować ich wszystkich do Leningradzkiego Okręgu Wojskowego.
Dwudziestego trzeciego sierpnia 1939 roku Stalin i Hitler rękoma Mołotowa i Ribbentropa
podzielili Polskę. Pierwszego września Niemcy napadły na Polskę, biorąc na siebie
odpowiedzialność za rozpętanie II wojny światowej. Siedemnastego września na terytorium Polski
wkroczyły oddziały Armii Czerwonej.
Jedenastego listopada 1939 roku ludowy komisarz obrony ZSRR, marszałek Związku Radzieckiego
Woroszyłow podpisał rozkaz o utworzeniu w składzie Armii Czerwonej 106. Dywizji Strzeleckiej.
Dywizja jak każda inna. Jeszcze jedna. Jednak różniła się od reszty. Do dywizji przydzielano Finów
i Karelów, których już w czerwcu powołano do Armii Czerwonej i zebrano w rejonie Leningradu.
Kierownictwo nowej 106. Dywizji z braku dowódców pożądanych narodowości skompletowano nie
tylko z Finów i Karelów, ale również z Rosjan.
Dwudziestego trzeciego listopada 1939 roku na bazie 106. Dywizji Strzeleckiej rozpoczęto
formowanie korpusu fińskiego. Dowódcą korpusu został komdyw Armii Czerwonej Akseli
Moisiejewicz Anttila. Komisarzem – komisarz brygady Filip Iwanowicz Jegorow. Szefem sztabu –
kombryg Fiodor Nikołajewicz Romanow.
Korpus miał się stać trzonem armii Fińskiej Republiki Demokratycznej – FRD.
Republika jeszcze nie istniała, a towarzysz Stalin już przygotował dla niej rząd, organy represyjne
i siły zbrojne.
Szefem rządu FRD i jej ministrem spraw zagranicznych Stalin mianował sekretarza Komitetu
Wykonawczego Kominternu towarzysza Ottona Willego Kuusinena. Stanowisko ministra spraw
wewnętrznych objął towarzysz Tuure Lehén.
W latach 1925–1926 towarzysz Lehén pod pseudonimem agenturalnym Langer nielegalnie pracował
w Niemczech i przygotowywał zbrojne powstanie proletariatu nie tylko w tym kraju, ale również
w Czechosłowacji i Austrii.
W 1927 roku został kierownikiem Centralnej Szkoły Wojskowo-Politycznej Komitetu
Wykonawczego Międzynarodówki Komunistycznej. Uczelnia szkoliła dywersantów z wielu państw
świata. Główny kierunek szkoleń – siłowe przejęcie władzy w przypadku wystąpienia sprzyjających
warunków.
Podczas wojny domowej w Hiszpanii towarzysz Lehén był szefem sztabu brygady
międzynarodowej, walczył w składzie korpusu dywersyjnego, którym dowodził niejaki Ksanti, czyli
pułkownik radzieckiego wywiadu wojskowego Chadżi-Umar Mamsurow. W tej książce już go
spotkaliśmy na poligonie tockim, gdzie podczas ćwiczeń kierował wywiadem frontu „wschodnich”.
W 1939 roku towarzysz Stalin mianował wytrawnego szpiega i dywersanta radzieckiego
towarzysza Lehéna ministrem spraw wewnętrznych Fińskiej Republiki Demokratycznej.
Ministrem obrony i dowódcą 1. Korpusu FRD został generał porucznik Fińskiej Armii Ludowej
(a jednocześnie komdyw Armii Czerwonej) Akseli Anttila.
W co ubrać żołnierzy armii FRD?
Z tym problemu nie było. Armia Czerwona zgarnęła w Polsce bogate łupy. Między innymi
magazyny mobilizacyjne Wojska Polskiego. Żołnierzy FRD ubrano w polskie płaszcze, odpruto
dystynkcje, wymieniono je na nowo wymyślone.
Towarzysz Stalin ledwo zdążył potajemnie powołać rząd Fińskiej Republiki Demokratycznej
z towarzyszami Kuusinenem, Lehénem i Anttilą na czele, towarzysz Woroszyłow zaś sformować
korpus w celu wyzwolenia Finlandii, a już z fińskiego terytorium, jak na zamówienie, przyleciał
pocisk i wybuchł na naszej ziemi!
– Tacy jesteście! – powiedział towarzysz Stalin. – Chcecie zaatakować Związek Radziecki! No to
dostaniecie za swoje!
Natychmiast ogłoszono, że powstały narody Finlandii, że powstańcy powołali rząd i utworzyli
armię oraz prowadzą walkę o wyzwolenie Finlandii spod jarzma kapitalistów.
Szef rządu FRD, towarzysz Kuusinen, poprosił o pomoc rząd Związku Radzieckiego. Podpisano
traktat o wzajemnej pomocy. Przy czym szef rządu Fińskiej Republiki Demokratycznej, towarzysz
Kuusinen, zapomniał, że już nie jest w nomenklaturze Komitetu Centralnego WKP(b), lecz został
przywódcą niepodległego państwa, i podpisał się pod traktatem literami rosyjskiego alfabetu.
Armia Czerwona wyciągnęła przyjazną dłoń do ludu Finlandii…
W Finlandii sytuacja wymknęła się spod kontroli. Wyzwolenie się nie powiodło.
Ale warto przyjrzeć się temu, co robili bohaterowie tej historii 22 czerwca 1941 roku.
Były minister obrony FRD, generał major Anttila, został zastępcą dowódcy 34. Korpusu
Strzeleckiego 19. Armii.
Był to najpotężniejszy korpus strzelecki Armii Czerwonej – 5 dywizji, w tym jedna dywizja
strzelców górskich. Korpusem dowodził generał porucznik Chmielnicki – generał do zadań
specjalnych marszałka Związku Radzieckiego Woroszyłowa. Korpus wchodzący w skład 19. Armii
potajemnie wysuwał się na najkorzystniejszy kierunek przyszłej wojny wyzwoleńczej – rumuński. 19.
Armią dowodził generał porucznik Koniew.
Były minister spraw wewnętrznych FRD, towarzysz Tuure Lehén, w maju 1941 roku stanął na czele
siatki dywersyjno-wywiadowczej NKWD w Karelii i krajach bałtyckich.
Były szef rządu i minister spraw zagranicznych FRD, towarzysz Otto Kuusinen, w 1940 roku został
mianowany zastępcą przewodniczącego Rady Najwyższej ZSRR, a w lutym 1941 roku został
członkiem KC WKP(b). Szesnastego października 1952 roku znalazł się w składzie Prezydium KC
KPZR. Po śmierci Stalina został stamtąd natychmiast wyrzucony. Ale 29 czerwca 1957 roku
awansowano go na stanowisko sekretarza KPZR i członka Prezydium KC KPZR. Kuusinen zmarł
w trakcie pełnienia obowiązków w wieku 82 lat.
Ale co to wszystko ma wspólnego z Układem Warszawskim zawartym 14 maja 1955 roku?
Bardzo dużo.

Wiosną 1940 roku zamordowano najlepszych polskich oficerów. Zbrodnią kierował komisarz
bezpieczeństwa państwowego trzeciego stopnia Iwan Aleksandrowicz Sierow.
W ostatnich latach w Rosji ukazało się kilka artykułów, a nawet książek, w których pojawiła się
pewna wątpliwość: Czy tego przestępstwa rzeczywiście dopuścili się nasi dzielni czekiści? Przecież
są tacy mili i uczynni. A może to jednak Niemcy?
Rozwiejmy te wątpliwości.
Dwudziestego drugiego maja 2008 roku Główna Prokuratura Wojskowa Federacji Rosyjskiej
odmówiła przekazania Polsce akt śledztwa dotyczącego masowych egzekucji oficerów polskich.
Przyczyna odmowy: większość tomów ma klauzulę „Tajne” albo „Ściśle tajne”.
Ze 187 tomów akt stronie polskiej przekazano 67 tomów, ponieważ pozostałe „zawierają tajemnicę
państwową”.
Dwudziestego szóstego stycznia 2011 roku rosyjski Sąd Najwyższy utrzymał w mocy decyzję
o utajnieniu materiałów śledztwa.
To wszystko. Nie ma podstaw do dalszej dyskusji.
Zastanówmy się: Dlaczego dokumenty są objęte tajemnicą? Czyjej tajemnicy, niczym Cerber, broni
Sąd Najwyższy Federacji Rosyjskiej? Ślady czyich zbrodni ukrywa Główna Prokuratura Wojskowa?
Jeżeli zbrodnię popełnili hitlerowcy, to trzeba było już w 1946 roku te wszystkie tomy rzucić na
biurko trybunału międzynarodowego w Norymberdze.
Ale tych tomów jakoś nikt nie rzucił. Z jakiegoś powodu zostały objęte tajemnicą już w kwietniu
1940 roku.
Jeżeli zbrodnię popełnili hitlerowcy, to dlaczego wówczas Związek Radziecki, a obecnie Rosja
zaciera ślady nazistowskich zbrodni? Jaki interes mają w tym główny prokurator wojskowy
i przewodniczący Sądu Najwyższego Federacji Rosyjskiej?
Przyjmijmy punkt widzenia tych, którzy winą za tę zbrodnię obarczają hitlerowców. Zobaczmy, co
z tego wyniknie.
Naziści dopuścili się potwornej zbrodni wojennej. Główny prokurator wojskowy i przewodniczący
Sądu Najwyższego Federacji Rosyjskiej ukrywają dokumenty obciążające hitlerowskich oprawców,
utrudniając w ten sposób wymierzenie sprawiedliwości. Z tego wynika, że główny prokurator
wojskowy i przewodniczący Sądu Najwyższego Federacji Rosyjskiej są wrogami naszej ojczyzny,
poplecznikami hitlerowskich oprawców.
Tuż po wojnie hitlerowskich pachołków publicznie wieszano na placach radzieckich miast.
Jeżeli rosyjscy sędziowie i prokuratorzy ukrywają ślady zbrodni SS, oznacza to, że wszyscy oni są
poplecznikami nazizmu i wszyscy powinni ponieść surową karę wymierzoną w majestacie naszego
najsprawiedliwszego prawa. Po co Rosji zdrajcy ojczyzny i hitlerowscy pachołkowie w Sądzie
Najwyższym i Głównej Prokuraturze Wojskowej?
Bynajmniej nie nalegam, żeby cały skład rosyjskiego Sądu Najwyższego i Głównej Prokuratury
Wojskowej skazać na karę więzienia bez prawa do korespondencji. Moim zdaniem wystarczyłoby
dożywocie w Solikamsku.
Żarty na bok. Dokumenty dotyczące rozstrzelania polskich oficerów zostały utajnione przez
kierownictwo Związku Radzieckiego i wciąż są tajne i ściśle tajne tylko na mocy zarządzenia
kierownictwa Rosji.
To jest przyznanie się do winy.
Zboczyliśmy z tematu. Tak więc wiosną 1940 roku radziecka tajna policja wymordowała kwiat
polskiej armii.
Drugiego listopada 1940 roku towarzysz Stalin polecił towarzyszowi Berii rozpocząć
przygotowania do utworzenia na terytorium Związku Radzieckiego dywizji polskiej
z przebywających w niewoli polskich żołnierzy i oficerów, którzy przeżyli w trybach czystek.
W listopadzie 1939 roku w składzie Armii Czerwonej utworzono dywizję fińską, którą od razu
rozwinięto do korpusu. Dywizja, a następnie korpus miały uczestniczyć w wyzwoleniu Finlandii.
Zastanawiam się, po co towarzyszowi Stalinowi była potrzebna polska dywizja w składzie Armii
Czerwonej. Z kim miałaby walczyć? Stalin z Hitlerem dokonali rozbioru Polski. Hitler był wiernym
przyjacielem, towarzysz Stalin nie spodziewał się ataku ze strony Niemiec. No to po co mu polska
dywizja?

Przygotowania do utworzenia polskiej dywizji rozpoczęły się natychmiast. Najważniejsze: po cichu


sprawdzić lojalność każdego. A oficjalnie jeszcze nie podjęto decyzji.
Wielu polskich żołnierzy i oficerów uważało, że Hitler i Stalin w równej mierze są winni rozbioru
Polski. Takich należało zidentyfikować i nie zaciągać do polskich oddziałów tworzonych na
terytorium radzieckim.
A niektórzy byli zdania, że skoro to Hitler zaatakował pierwszy, to on jest głównym winowajcą
i trzeba walczyć z Hitlerem. I nieważne z jakim sojusznikiem. Choćby z samym diabłem.
Tych, którzy tak myśleli, należało zidentyfikować i mieć na oku do sprzyjającego momentu.
Sprzyjający moment nastąpił na początku czerwca 1941 roku.
Ściśle tajną decyzję o utworzeniu polskiej dywizji podjęto 4 czerwca 1941 roku. Dywizji nadano
numer – 238. Dywizja Strzelecka Armii Czerwonej. Termin gotowości – 1 lipca 1941 roku.
Dywizja polska nie różniła się numerem i nazwą od innych radzieckich dywizji. W dokumentach
pisano: 238. Dyw. Strz. I to wszystko. Każdy szpieg, który zdobyłby dokument o sformowaniu
kolejnej dywizji radzieckiej, ziewnąłby z nudów: nic niezwykłego.
A niezwykłość polegała na tym, że utworzenie polskiej dywizji było złamaniem Traktatu
o granicach i przyjaźni z Niemcami.
Niezwykłość polegała na tym, że 2 listopada 1940 roku, czyli jeszcze przed wyjazdem towarzysza
Mołotowa do Berlina, towarzysz Stalin już postanowił złamać umowę z Hitlerem i zaatakować
Niemcy. Do niczego innego polska dywizja nie była potrzebna.
Powiem coś jeszcze. Propaganda radziecka przez dziesięciolecia powtarzała, że przed wojną
miłującego pokój towarzysza Stalina dręczyły rozterki: nie chciał dać Hitlerowi pretekstu do ataku.
A zatem tworzenie polskich oddziałów w składzie Armii Czerwonej to dla Hitlera nie tylko
pretekst, ale wręcz powód do wojny, do uprzedzenia radzieckiego uderzenia.
Wojna wisiała w powietrzu. Gotowość polskiej dywizji przed 1 lipca 1941 roku o czymś
świadczy. Myślałem, że Stalin planował zaatakować Niemcy 6 lipca 1941 roku. W ostatnich latach,
po wydaniu prac innych badaczy, przede wszystkim Marka Sołonina i Władimira Bieszanowa, moja
pewność nieco osłabła.
Na rzecz wcześniejszej daty.

Dwudziestego drugiego czerwca 1941 roku Hitler udaremnił plany Stalina.


I wszystko wywróciło się do góry nogami. Stalin musiał poprosić o pomoc USA i Wielką Brytanię.
A skoro tak, trzeba było uznać polski rząd w Londynie.
To spowodowało nowe komplikacje. Skoro uznano polski rząd w Londynie, to do tworzonych
polskich oddziałów trzeba było włączyć wszystkich wziętych do niewoli polskich żołnierzy
i oficerów, nie tylko tych, których wytypowali radzieccy towarzysze z NKWD.
Zdecydowano, że zostanie sformowana Armia Polska składająca się z dwóch dywizji (po 10
tysięcy żołnierzy w każdej) oraz pułku rezerwowego (5 tysięcy żołnierzy), sztab armii i pułk
rezerwowy będą się znajdować na stacji Buzułuk, jedna dywizja powstanie na poligonie w Tockim,
druga – na poligonie w Tatiszczewie.
Coś znajomego jest w tych nazwach: stacja Buzułuk, poligon w Tockim… Gdzieś już je
spotkaliśmy. No tak! Teraz sobie przypomniałem.
Co ciekawe, z ramienia Sztabu Generalnego Armii Czerwonej tworzeniem polskich oddziałów
kierował generał major wojsk pancernych Aleksiej Pawłowicz Panfiłow.
Polskim dowódcom przedstawił się jako pełnomocnik Sztabu Generalnego RKKA do spraw
formowania oddziałów polskich. Była to prawda. Ale nie cała. Oprócz tego generał major wojsk
pancernych Panfiłow był zastępcą szefa Głównego Zarządu Rozpoznawczego Sztabu Generalnego
RKKA, a od października 1941 roku szefem tej wspaniałej kohorty bojowników tajnego frontu.
Strona polska domagała się formowania wielkiej armii. Towarzysz Stalin sprzeciwiał się jak mógł.
Jesienią 1941 roku Związek Radziecki znalazł się na skraju zagłady. Armia niemiecka rozgromiła
Front Zachodni, którym dowodził generał pułkownik Koniew, i ruszyła na Moskwę. Szesnastego
października w stolicy naszej ojczyzny wybuchła niebywała panika, której towarzyszyły plądrowanie
sklepów, instytucji publicznych i mieszkań prywatnych, pożary, morderstwa, zamieszki, masowe
palenie dokumentów, ucieczka przedstawicieli władz różnych szczebli. Nad Moskwą unosiły się
czarne kłęby dymu z palonych papierów, a miastu naprawdę groził upadek. W tym czasie
przebywający w radzieckiej niewoli polscy żołnierze, oficerowie i generałowie, których ominęły
egzekucje, rwali się do walki, ale Stalin uparcie odmawiał tworzenia potężnej polskiej armii.
Dlaczego?
Dlatego, że Stalinowi potrzebna była nie tyle polska armia, ile uległa polska armia.
Większość polskich żołnierzy i oficerów uważała, że Stalin i Hitler w równej mierze winni są
rozbioru Polski i rozpętania II wojny światowej. Można uzbroić taką armię, ale jak ją później
kontrolować? Stalin nie potrzebował takiej armii. Więc odpowiadał, że nie ma środków, żeby
wyżywić i uzbroić wielką polską armię.
W sierpniu 1941 roku Związek Radziecki i Wielka Brytania okupowały Iran i już wtedy Churchill
zaproponował: Panie Stalin, jeżeli nie masz pan środków, żeby wyżywić i uzbroić polską armię, to
wyprowadź ją do Iranu, u mnie dla polskiej armii znajdzie się i żywność, i mundury, i broń.
Latem 1942 roku polskie oddziały generała Andersa wysłano do Iranu.
Na terytorium ZSRR pozostali tylko ci żołnierze i oficerowie, którzy byli gotowi walczyć
z Niemcami na każdym froncie, w sojuszu z kimkolwiek. Nawet ze Stalinem.
Właśnie z tych żołnierzy i oficerów sformowano polską dywizję. Dla niej znaleziono i żywność,
i mundury, i broń. Stawki uposażenia wyznaczono jak dla radzieckich dywizji Gwardii.
Wkrótce polską dywizję rozwinięto w korpus, a następnie w 1. Armię Polską. Oficerów (z jakiegoś
powodu) brakowało i towarzysz Stalin szczodrze podzielił się kadrą dowódczą. W październiku
1944 roku w składzie polskich jednostek walczyło 11 513 oficerów i generałów radzieckich.
W 1945 roku Wojsko Polskie miało dwie armie (1. i 2.), korpus pancerny, korpus lotnictwa oraz
inne jednostki.
A towarzysz Stalin znalazł dla nich najnowocześniejsze samoloty, w tym Jak-3, Ił-2, Pe-2, oraz
najnowocześniejsze czołgi, w tym IS-2 i T-34/85.

Kontrolę nad polską armią zorganizowano w dość prosty sposób: szkolono młodych polskich
oficerów w radzieckich szkołach wojskowych, kładąc szczególny nacisk na lojalność polityczną.
A na wyższych stanowiskach polskich oficerów i generałów systematycznie i konsekwentnie
wypierali oficerowie i generałowie Armii Czerwonej.
Przykłady.
Dziewiątego maja 1938 roku został aresztowany szef sztabu 19. Korpusu Strzeleckiego kombryg
Władysław Korczyc. Śledztwo przeciwko niemu toczyło się do 20 stycznia 1940 roku. Dochodzenie,
jak pisano w ówczesnych oficjalnych dokumentach, przeprowadzono z użyciem środków przymusu
fizycznego. To znaczy: bito gumowym wężem, przypalano pięty na rozgrzanej do czerwoności
kuchence elektrycznej, piłowano zęby pilnikiem. Głód, zimno, przepełnione śmierdzące cele,
poniżanie przez strażników – to bezpłatny dodatek.
W styczniu Władysław Korczyc został zwolniony z katowni NKWD i przywrócony do szeregów
niezłomnej i legendarnej Armii Czerwonej. W maju 1940 roku podczas weryfikacji najwyższego
dowództwa kombryg Korczyc dostał stopień pułkownika. Oznaczało to, że zdegradowano go o jeden
stopień.
Od pierwszych dni wojny pułkownik Korczyc z powodzeniem dowodził 245. Dywizją Strzelecką.
Czwartego sierpnia 1942 roku awansował na generała majora. We wrześniu 1942 roku został
zastępcą dowódcy 34. Armii, w grudniu – szefem sztabu 1. Armii Uderzeniowej.
W kwietniu 1944 roku generał major Korczyc dostał rozkaz przyjęcia stanowiska szefa sztabu 1.
Armii Polskiej. We wrześniu tegoż roku został szefem sztabu Wojska Polskiego. Dwudziestego
siódmego października 1944 roku awansował na stopień generała porucznika i objął stanowisko
dowódcy 1. Armii Polskiej.
Od 1 stycznia 1945 roku był szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
Jedenastego lipca 1946 roku rozporządzeniem Rady Ministrów ZSRR nr 1545 otrzymał stopień
generała pułkownika. Dokument podpisał przewodniczący Rady Ministrów ZSRR, generalissimus
Związku Radzieckiego towarzysz Iosif Wissarionowicz Stalin.
Generał pułkownik Korczyc pozostawał szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego do 8 lutego
1954 roku. Wszystkie trzy generalskie nominacje nadano rozporządzeniami rządu ZSRR. Wszystkie
trzy rozporządzenia podpisał osobiście Stalin. W 1954 roku generał pułkownik Korczyc wrócił do
Związku Radzieckiego i przeszedł w stan spoczynku.
Kolejny przykład.
W 1938 roku major Stanisław Popławski został usunięty z szeregów Armii Czerwonej i skierowany
na stanowisko dyrektora sowchozu „Kultura” specjalizującego się w hodowli świń.
Trudno coś takiego specjalnie wymyślić: świńska kultura.
W 1939 roku Popławski wrócił do armii i objął funkcję szefa oddziału operacyjnego sztabu 162.
Dywizji Strzeleckiej. Podczas wojny dowodził pułkiem. W styczniu 1942 roku objął dowództwo
185. Dywizji Strzeleckiej. W tym samym roku został pułkownikiem, 14 lutego 1943 roku – generałem
majorem. W czerwcu 1943 roku stanął na czele 45. Korpusu Strzeleckiego.
We wrześniu 1944 roku generał major Popławski został mianowany dowódcą 2. Armii Polskiej,
a następnie 1. Armii Polskiej. W tym samym roku awansował na stopień generała porucznika.
W 1945 roku nadano mu tytuł Bohatera Związku Radzieckiego.
Po II wojnie światowej Bohater Związku Radzieckiego generał porucznik Popławski był dowódcą
Wojsk Lądowych Wojska Polskiego, wiceministrem obrony narodowej Polski.
Jedenastego lipca 1946 roku na mocy wspomnianego już rozporządzenia Rady Ministrów ZSRR nr
1545, podpisanego przez Stalina, Popławski otrzymał stopień generała pułkownika.
Od 1947 roku – poseł na Sejm, od 1949 roku – członek Komitetu Centralnego PZPR.
Kiedy pełnił służbę w Wojsku Polskim i był wiceministrem obrony narodowej, Popławski otrzymał
12 sierpnia 1955 roku stopień generała armii. Armii Radzieckiej. Stopień nadano mu na mocy
Rozporządzenia Prezydium Rady Najwyższej ZSRR. Dokument podpisał przewodniczący Prezydium
Rady Najwyższej ZSRR marszałek Związku Radzieckiego Kliment Woroszyłow.
Takich przykładów jest bardzo wiele. Oto trzeci. We wrześniu 1943 roku na dowódcę Wojsk
Pancernych i Zmotoryzowanych WP towarzysz Stalin wyznaczył generała porucznika wojsk
pancernych Dmitriego Karpowicza Mostowienkę. Urodził się on w Uriupińsku. Po polsku nie mówił.
Jedenastego lipca 1946 roku rozporządzeniem Rady Ministrów ZSRR nr 1545 towarzysz Stalin nadał
Dmitriemu Mostowience stopień generała pułkownika wojsk pancernych. W lipcu 1947 roku kazał
mu wrócić do Związku Radzieckiego, gdzie Mostowienko najpierw objął dowództwo nad wojskami
pancernymi Odeskiego Okręgu Wojskowego, a następnie – Białoruskiego.
Oto przykład nie pojedynczych przypadków, ale grupowego obsadzania oficerami i generałami
radzieckimi kierowniczych stanowisk w armii sąsiedniego państwa. We wrześniu 1944 roku Zarząd
6. Armii Powietrznej RKKA przekształcono w Zarząd Sił Powietrznych Wojska Polskiego. Zarząd
całej armii, obsadzony obywatelami radzieckimi, nagle stał się polski. Chociaż nikt tam nie potrafił
mówić po polsku.
Dowódca 6. Armii Powietrznej, Bohater Związku Radzieckiego generał porucznik lotnictwa Fiodor
Pietrowicz Połynin zgodnie z tą regułą został dowódcą Sił Powietrznych Wojska Polskiego. Fiodor
Połynin urodził się w obwodzie saratowskim. To nie tak daleko od Uriupińska. Czasami chce mi się
krzyknąć tam, do 1944 roku: Fiediu, jacy z nas Polacy!
Fiedia z Saratowszczyzny dowodził polskim lotnictwem do 1947 roku. Jedenastego lipca 1946 roku
na mocy wspomnianego już rozporządzenia Rady Ministrów ZSRR nr 1545, podpisanego przez
towarzysza Stalina, Połyninowi nadano stopień generała pułkownika lotnictwa. Po czym wrócił on do
Związku Radzieckiego, z Polaka naturalizował się w Rosjanina i kontynuował służbę na wysokich
stanowiskach w lotnictwie Armii Radzieckiej do 1971 roku.
Oprócz dowódców w Wojsku Polskim także w innych strukturach państwowych znajdowali się
radzieccy „doradcy”. Na przykład 6 marca 1945 roku komisarz bezpieczeństwa państwowego
drugiego stopnia Iwan Aleksandrowicz Sierow oprócz innych stanowisk objął jeszcze jedno –
doradcy NKWD ZSRR przy Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego Polski.
Z nazwiskiem Sierowa spotkaliśmy się już gdzieś wcześniej. No tak: Katyń, Miednoje,
Piatichatki… Iwan Aleksandrowicz Sierow był ekspertem w dziedzinie zaprowadzania porządku
poprzez masowe egzekucje. Udzielał rzeczowych rad. Był roztropnym doradcą.
Tu trzeba dodać, że w ślad za nacierającą Armią Czerwoną podążały oddziały NKWD. Ich
zadaniem była ochrona tyłów. Polegało to na przeprowadzaniu obław i operacji karnych. Wojska
NKWD przeszły również przez Polskę.
Tak więc z jednej strony uśmiercanie wszystkich, którzy stawiali opór, z drugiej – obsadzanie
chłopakami z Uriupińska wyższych stanowisk kierowniczych w „wyzwolonych” państwach.
Ale to nie wszystko. Wyzwolenie każdego kraju oznaczało, że odtąd na jego terytorium będą
stacjonowały oddziały Armii Czerwonej. Tak było w Polsce. Na jej terytorium już podczas wojny,
21 kwietnia 1945 roku, rozwinięto Północną Grupę Wojsk. Dowodził nią marszałek Związku
Radzieckiego Rokossowski.
W 1949 roku dowódcą PGW został zastępca Rokossowskiego, generał pułkownik Kuźma
Trubnikow.
A Rokossowskiego mianowano marszałkiem Polski i powołano na urząd ministra obrony. W 1950
roku dwukrotny Bohater Związku Radzieckiego, marszałek Polski Rokossowski został członkiem
Biura Politycznego PZPR. Od 1952 roku zaś był zastępcą przewodniczącego Rady Ministrów.
Marszałek Rokossowski opanował język polski w stopniu niezbędnym do wykonywania
obowiązków służbowych. Ale zdarzały się sytuacje anegdotyczne. Był eleganckim, uprzejmym,
wysokim, przystojnym mężczyzną. Spośród wszystkich dowódców, którzy podczas wojny kierowali
frontami, jako jedyny nie okazywał chamstwa w relacjach z podwładnymi. Pewnego razu marszałek
Rokossowski dostał od sekretarki jakiś dokument, spojrzał na nią i krótko polecił: „Proszę się
rozebrać i przyjść”.
Miał na myśli: „Proszę się zapoznać i przyjść” (Razbierities' i zachoditie).
Wojsko Polskie żyło według zasad przepisanych z radzieckich regulaminów. Regulamin
dyscyplinarny głosił: prośba przełożonego to rozkaz dla podwładnego. Marszałek Polski musiał
przeprosić i wytłumaczyć ładnej kobiecie, że chodziło mu o coś innego.
Nie wykluczam, że to tylko anegdota. Ale bardzo prawdopodobna. W obcym języku, czy nawet
w ojczystym, ale już zapomnianym, można i nie takie rzeczy palnąć.

Teraz zastanówmy się: W jakim celu towarzysz Stalin w 1949 roku miałby zawierać Układ
Warszawski? Z kim? Z marszałkiem Polski Rokossowskim? Z generałami pułkownikami Armii
Radzieckiej Korczycem, Popławskim, Połyninem? Wszystkim im Stalin osobiście nadał stopnie.
A mógł nie nadawać. Równie dobrze mógł je odebrać. Mógł odwołać z Polski i wysłać
dokądkolwiek – na Kołymę do pchania taczek, do sowchozu z hodowlą świń czy do piwnicy na
egzekucję.
Od 17 sierpnia 1937 roku do 23 marca 1940 roku komdyw Rokossowski siedział w więzieniu
wewnętrznym GUGB NKWD. Dwa i pół roku śledztwa. Był torturowany. Wybito mu dziewięć
zębów, złamano trzy żebra, młotkiem zmiażdżono palce u stóp. A po wszystkim otrzymał karę
śmierci. Wyrok wykonano. Rokossowskiego rozstrzeliwano dwukrotnie. Ślepymi nabojami.
Więc po co towarzysz Stalin miałby zawierać pakt z Rokossowskim? Można mu było wybić resztę
zębów, złamać wszystkie żebra, zmiażdżyć palce u rąk, a potem rozstrzelać. Prawdziwymi nabojami.
A można było nie rozstrzelać. Można było wyznaczyć go na przewodniczącego sowchozu
„Kultura”, gdzie hodowałby świnie.
I z pozostałymi towarzyszami można postąpić w podobny sposób. Już poznali taki rodzaj
traktowania. I bynajmniej nie z niechcący zasłyszanych rozmów.
Ale Polska była szczególnym przypadkiem. Od pierwszego dnia II wojny światowej walczyła
z Niemcami. Od 1941 roku Polska była naszym sojusznikiem w II wojnie światowej.
W Czechosłowacji i Bułgarii wszystko było o wiele prostsze. Tam każdego obywatela można było
oskarżyć o kolaborację z nazistami. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. I spróbuj się wytłumaczyć.
Armie Węgier i Rumunii walczyły przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Tam w ogóle każdego
można było postawić przed plutonem egzekucyjnym, nie troszcząc się o wyjaśnienia.
O wschodnich Niemczech już nie wspomnę.
Do wszystkich tych państw wkroczyła Armia Czerwona. A za nią oddziały NKWD. Zostały tam
radzieckie garnizony, a nasi doradcy znaleźli się we wszystkich strukturach państwowych.
Dlatego Stalin nie musiał zawierać żadnych sojuszy wojskowych z rządami zdobytych państw.
Wszystko tam miał pod kontrolą.
Jeżeli Stalin nie miał powodów, żeby zawierać Układ Warszawski, to po co był on potrzebny
Chruszczowowi? Przecież w 1955 roku w Warszawie nadal urzędował członek Biura Politycznego
KC PZPR, zastępca szefa rządu, minister obrony Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, dwukrotny
Bohater Związku Radzieckiego, marszałek Polski Konstanty Rokossowski.
Chruszczow potrzebował Układu Warszawskiego z dwóch powodów.
Po pierwsze, należało pokazać braciom klasowym, że po śmierci Stalina nie osłabł uścisk przyjaźni
Związku Radzieckiego. Jak szliśmy drogą wskazaną przez Stalina, tak dalej będziemy nią podążać.
Każdy mógł się o tym przekonać podczas ćwiczeń na poligonie tockim. Żeby rozwiać resztki
wątpliwości, Chruszczow postanowił wszystkich drogich braci jeszcze związać prawnie.
Po drugie, Układ Warszawski był potrzebny Chruszczowowi jako karta przetargowa. Jesteśmy
gotowi rozwiązać układ. Jeżeli burżuje rozwiążą NATO.
Ale wraz z rozwiązaniem NATO rozpadłby się dobrowolny sojusz obronny państw zachodnich.
Jeżeli zostanie rozwiązany Układ Warszawski, nic tak naprawdę się nie zmieni. Wszystkie państwa,
z których Armia Czerwona zapomniała się wycofać po II wojnie światowej, pozostaną pod całkowitą
kontrolą Związku Radzieckiego.

Moment kluczowy

Potrafimy upokarzać. Tego nam nie można odmówić.


W 1955 roku Chruszczow postanowił: dowódcą zjednoczonych sił zbrojnych państw
członkowskich Układu Warszawskiego będzie radziecki marszałek, szefem sztabu będzie radziecki
generał. Zawsze. Nie ma innych opcji.
To jeszcze nic.
Dla każdego państwa byłoby zniewagą, gdyby Chruszczow powiedział: Towarzysze, młodsi bracia,
ministrowie obrony waszych krajów będą podlegać bezpośrednio ministrowi obrony ZSRR,
marszałkowi Związku Radzieckiego Żukowowi, szefowie sztabów waszych armii zostaną
podwładnymi szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych ZSRR, marszałka Związku Radzieckiego
Sokołowskiego.
Ministrowie suwerennego kraju nie mogą podlegać ministrowi innego kraju.
Ale Chruszczow posunął się jeszcze dalej. Zdecydował: niech dowódca zjednoczonych sił
zbrojnych państw członkowskich Układu Warszawskiego będzie pierwszym zastępcą ministra obrony
ZSRR, szef zjednoczonego sztabu – pierwszym zastępcą szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych
ZSRR.
To oznacza, że ministrowie formalnie niepodległych państw nie będą podlegali bezpośrednio
naszemu ministrowi. Nie! Wasi ministrowie będą podlegali naszemu wiceministrowi. Szefowie
waszych najważniejszych sztabów nie będą podlegali naszemu szefowi Sztabu Generalnego, lecz
jedynie jego zastępcy.
Chruszczowowi pozostawało tylko wybrać kandydata na stanowisko dowódcy zjednoczonych sił
zbrojnych państw członkowskich Układu Warszawskiego.
Wybór wydawał się prosty i jedyny możliwy.
Marszałek Związku Radzieckiego Iwan Koniew sądził marszałka Związku Radzieckiego Berię.
Dobra robota!
Marszałek Związku Radzieckiego Iwan Koniew dowodził frontem „wschodnich” podczas ćwiczeń
na poligonie tockim. Tu znowu się spisał na medal!
Wobec tego będzie dowodził naszymi braćmi.
Koniew wrócił z Karpackiego Okręgu Wojskowego i został mianowany pierwszym zastępcą
ministra obrony ZSRR, dowódcą zjednoczonych sił zbrojnych państw członkowskich Układu
Warszawskiego.
Sytuacja wyglądała następująco: minister obrony narodowej Polski, marszałek Związku
Radzieckiego Rokossowski podlega pierwszemu zastępcy ministra obrony ZSRR, marszałkowi
Związku Radzieckiego Koniewowi. Pierwszy zastępca ministra obrony ZSRR, marszałek Związku
Radzieckiego Koniew podlega ministrowi obrony narodowej ZSRR, marszałkowi Związku
Radzieckiego Żukowowi.
Takie mieliśmy braterstwo broni.
Zjednoczone siły zbrojne państw członkowskich Układu Warszawskiego to mniej więcej coś
takiego jak 1. Korpus Fińskiej Republiki Demokratycznej. Tam dowódcy pilnował komisarz
polityczny z prawie fińskim nazwiskiem Jegorow. A działania bojowe planował kombryg Armii
Czerwonej, którego nazwisko brzmiało prawie jak fińskie – Romanow.
Rozdział 21

Piętnastego maja 1955 roku w Wiedniu przedstawiciele Związku Radzieckiego, USA, Wielkiej
Brytanii i Francji podpisali traktat państwowy z Austrią.
W czasie II wojny światowej Austria i Niemcy były jednym państwem. Po przegranej wojnie
Niemcy i Austria zostały podzielone i były okupowane przez armie czterech państw.
Minęło dokładnie dziesięć lat od zakończenia wojny. Przywódcy wielkich mocarstw podjęli
decyzję o wycofaniu z terytorium Austrii wojsk amerykańskich, radzieckich, brytyjskich i francuskich
oraz podpisaniu traktatu, na mocy którego Austria zostanie państwem neutralnym, czyli nie będzie
mogła zawierać sojuszy wojskowych, gościć obcych wojsk, uczestniczyć w żadnych konfliktach
wojennych oprócz obrony własnego terytorium.
Wszystko jasne, proste, zrozumiałe. Traktat podpisano, wojska wycofano.
Od momentu podpisania traktatu minęło ponad pół wieku. Austria żyje i rozwija się, nikomu nie
zagraża i nikomu nie przeszkadza.
Dwa miesiące po podpisaniu traktatu z Austrią, 18 lipca 1955 roku, w Genewie rozpoczęło się
spotkanie na najwyższym szczeblu dotyczące Niemiec.
Po klęsce III Rzeszy Związek Radziecki, USA, Wielka Brytania i Francja podzieliły Niemcy na
strefy okupacyjne. W tych strefach, które zajmowały wojska amerykańskie, brytyjskie i francuskie, po
wojnie wszystko szybko wróciło na normalne tory, gospodarka została odbudowana, poziom życia
gwałtownie rósł. A tam, gdzie znajdowały się wojska radzieckie, powstało „pierwsze w historii
państwo socjalistyczne na ziemi niemieckiej”.
Rzecz jasna, Niemcy z państwa socjalistycznego zaczęli uciekać do zachodnich Niemiec.
Przywódcy czterech państw zebrali się w Genewie, żeby rozwiązać kwestię przyszłości Niemiec.
Na spotkaniu w Genewie Związek Radziecki reprezentowali towarzysze Chruszczow, Bułganin
i Żukow. Na czele delegacji amerykańskiej stanął Dwight David Eisenhower.
W 1945 roku Eisenhower i Żukow byli wysoko postawionymi wojskowymi. Spotkali się
w Berlinie jako sojusznicy, którzy rozgromili Niemcy. Latem 1945 roku Eisenhower odwiedził
Związek Radziecki. Dwunastego sierpnia 1945 roku stał na trybunie mauzoleum Lenina między
Stalinem i Żukowem.
Teraz Żukow i Eisenhower już nie byli sojusznikami.
I jeszcze jedno: Żukow wciąż był wysoko postawionym wojskowym, a Eisenhower został
prezydentem USA.
Ech, nie potrafią u nas docenić dowódców wojskowych. Nie potrafią. A mogliby przecież…
Nieważne.

W 1955 roku nie udało się znaleźć rozwiązania dla kwestii niemieckiej.
Dlatego, że za plecami Eisenhowera stał wstrętny Dulles. I szeptał mu do ucha perfidne rady.
Dulles proponował, żeby w Niemczech zrobić to samo, co zrobiono w Austrii: zjednoczyć kraj,
wycofać z jego terytorium obce wojska, podpisać traktat, uczynić z Niemiec neutralne państwo…
Że też można być takim draniem!
Że też można na coś takiego wpaść!
Nie! Nie tędy droga. Nie zgodzimy się na to nigdy.
Delegacja radziecka stanowczo odrzuciła propozycje zachodnich przywódców.
Chwileczkę. A jaka jest różnica? Decyzję w sprawie Austrii podjęto szybko i bez problemów. Ale
identyczne rozwiązanie dla Niemiec było zupełnie nie do pomyślenia i nie do przyjęcia dla
przywódców Związku Radzieckiego. Dlaczego?
Austria była taką samą częścią III Rzeszy jak Bawaria czy Prusy. Przecież sam Hitler był wolnym
artystą z Wiednia, a nie z Berlina. Dlaczego Austria może zostać neutralna, a Niemcy już nie?
Wielka Brytania i Francja za życia jednego pokolenia dwukrotnie walczyły z Niemcami. Dostało
się obu, szczególnie Francji w czasie I wojny światowej. Jeżeli Niemcy będą neutralne, to zarówno
Wielka Brytania, jak i Francja będą miały wystarczająco dużo powodów, żeby bardzo uważnie dbać
o zachowanie przez nie neutralności. Jeżeli Związek Radziecki ze swej strony będzie również
monitorował przestrzeganie neutralności, to żadnym rewizjonistom nie uda się znowu przejąć władzy
w Niemczech i rozpętać nowej wojny.
Przywódcy Związku Radzieckiego wypowiedzieli podczas spotkania wiele słusznych uwag, ale nie
zgodzili się na zawarcie takiej samej umowy jak z Austrią.

Nietrudno się domyślić, o co chodzi, jeżeli tylko skierujemy nasze wnikliwe spojrzenie na mapę
Europy. Pozbawiony władzy Churchill w przemówieniu, które nie wiadomo dlaczego uważa się za
początek „zimnej wojny”, zwrócił uwagę szanownej publiczności na ten zasmucający fakt, że „od
Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem opuściła się na kontynent żelazna kurtyna”.
Nanieśmy więc tę linię na mapę od Bałtyku do Adriatyku i nazwijmy ją nie żelazną kurtyną, lecz
frontem obozu socjalistycznego. Przed nami są uzbrojone po zęby siły imperialistów i rewizjonistów.
A teraz oznaczmy Austrię, która stała się neutralna, jakimś innym kolorem. I klaśnijmy
z zadowolenia: stając się neutralnym państwem, Austria podzieliła front strategiczny naszych
potencjalnych nieprzyjaciół na dwie części.
Neutralna Austria rozciąga się ze wschodu na zachód, oddzielając Europę Środkową od
Południowej. A za neutralną Austrią dalej na zachód leży neutralna Szwajcaria.
Jeżeli Armia Radziecka rozpocznie kampanię wyzwoleńczą w zachodnich Niemczech, to nasi
marszałkowie nie muszą się obawiać o swoje skrzydła. Prawe skrzydło teatru działań wojennych
osłania Bałtyk, lewe – dwa neutralne państwa.
A jeżeli uda się nam zbudować bazy morskie w Libii, Egipcie, Syrii, a co najważniejsze,
w Jugosławii, można będzie spokojnie walczyć na Morzu Śródziemnym i jego wybrzeżach, nie
martwiąc się o to, że USA i inne państwa szybko przerzucą wojska z państw Europy Środkowej – na
ich drodze leży neutralna Austria.
Właśnie dlatego przywódcy z Kremla bez sprzeciwu zgodzili się podpisać traktat z Austrią.
Dlaczego takiego samego porozumienia nie można było zawrzeć z Niemcami?
Dlatego, że Chruszczow i Żukow potrzebowali Niemiec. Całych. Nie spokojnych, neutralnych,
dostatnich, rozwijających się, ale rodzimych, braterskich, proletariackich.
Jeżeli przed nami w zachodnich Niemczech będą wrogowie, przełamiemy ich obronę bronią
jądrową, rzucimy do wyłomu nasze korpusy i armie. W ślad za słońcem pójdą one aż do oceanu.
Scenariusz jest do zrealizowania, przetestowano go na poligonie tockim po wybuchu Tatiany.
To będzie ograniczona terytorialnie wojna nuklearna, która może nie wyjść poza granice Europy
Środkowej.
Rozgromione, wrogie, żądne odwetu, wygrażające bronią Niemcy, które już wcześniej rozpętały
dwie wojny światowe. Zostanie nam to wybaczone i zapomniane.
A jeśli Niemcy będą neutralne, przywódcy na Kremlu będą musieli zrezygnować z marszów
wyzwoleńczych do Europy. Przełamanie obrony neutralnego państwa przy użyciu broni jądrowej
może zostać opacznie zinterpretowane na całym świecie. Nikt nas nie zrozumie.
A Żukow przygotowywał przełamanie obrony. Właśnie w Europie Środkowej.

4
Dwudziestego lipca 1955 roku odbyło się spotkanie Eisenhowera i Żukowa.
Rozmowę tłumaczył i notował Oleg Trojanowski, przyszły przedstawiciel ZSRR w ONZ. Zapis
rozmowy znajduje się w Rosyjskim Państwowym Archiwum Wojskowym (dział 41 107, rejestr 1,
teczka 58, karty 2–13).
Podczas rozmowy Żukow oświadczył, że „przeprowadził wiele ćwiczeń z użyciem broni jądrowej
i wodorowej i na własne oczy widział, jak śmiercionośna jest ta broń”.
Gieorgij Konstantinowicz nieco minął się z prawdą. Ćwiczenia z użyciem broni jądrowej
przeprowadził tylko raz. A ćwiczeń z zastosowaniem broni wodorowej nie przeprowadził ani on, ani
nikt inny na świecie, i przed Żukowem, i po nim. Mimo licznych prób nikt nie wpadł na pomysł, żeby
przeprowadzić ćwiczenia wojskowe z użyciem megatonowych ładunków.
Następnie w rozmowie Żukow wyraził głębokie zaniepokojenie o losy planety w przypadku, gdyby
USA i ZSRR wymieniły uderzenia jądrowe o jednakowej mocy:

Gdyby w pierwszych dniach wojny USA zrzuciły 300–400 bomb na ZSRR, a Związek Radziecki ze swej strony zrzucił taką samą
liczbę bomb na USA, to można sobie wyobrazić, co stałoby się z atmosferą.

Tak kochał pokój nasz minister obrony.


Żukow strasznie nie chciał zniszczyć atmosfery naszej pięknej planety, więc w nieskomplikowany
sposób tłumaczył niemądremu prezydentowi USA, że wymiana uderzeń bronią jądrową o jednakowej
mocy może doprowadzić do nieprzewidywalnych skutków.
Ale uderzenia o jednakowej mocy były niemożliwe.
W momencie spotkania Żukowa i Eisenhowera Dowództwo Strategicznych Sił Powietrznych USA
dysponowało międzykontynentalnymi bombowcami strategicznymi B-36, które były hybrydą
samolotów z silnikami tłokowymi i turboodrzutowymi. Pierwotnie wytwarzano B-36 z sześcioma
silnikami tłokowymi. Potem go zmodernizowano, dodając jeszcze cztery silniki turboodrzutowe.
Pozwoliło to zwiększyć prędkość maksymalną do 685 km/h. B-36 mógł wystartować w USA,
zbombardować dowolny cel w Związku Radzieckim i wrócić do domu bez dodatkowego tankowania.
Przemysł amerykański zbudował 384 takie samoloty.
Związek Radziecki z każdej strony otoczony był amerykańskimi bazami wojskowymi –
w Norwegii, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, zachodnich Niemczech, Włoszech, Turcji, Grecji, Japonii,
Korei Południowej, na wyspach Pacyfiku. Dlatego bombowce B-36 miały zagwarantowaną osłonę
myśliwców, które mogły startować z lotnisk znajdujących się wokół Związku Radzieckiego, a także
z lotniskowców. Bombowiec B-36 nie bał się też ognia artylerii przeciwlotniczej – zbyt wysoko
latał.
W lutym 1955 roku lotnictwo amerykańskie przyjęło do użytku pierwsze międzykontynentalne
bombowce odrzutowe B-52. Zasięg – ponad 14 tysięcy kilometrów. To oznaczało, że mógł
wystartować w USA, zrzucić bomby nad Związkiem Radzieckim i wrócić do domu. Prędkość
maksymalna 957 km/h, maksymalne obciążenie bombowe 31 ton i niewyobrażalny pułap. W 2013
roku, kiedy piszę te słowa, B-52 nadal jest na uzbrojeniu.
Kiedy Żukow i Eisenhower prowadzili miłą rozmowę, Stany Zjednoczone oprócz trzystu B-36 oraz
kilku pierwszych egzemplarzy B-52 miały odrzutowy bombowiec B-47. Nie miał on zasięgu
międzykontynentalnego. A właściwie miał, ale tylko w jedną stronę. Jednak obecność licznych
amerykańskich baz wokół Związku Radzieckiego niwelowała tę niedogodność: można było trzymać
te samoloty w bezpiecznej odległości od Związku Radzieckiego, a kiedy będzie to potrzebne,
przerzucić je na lotniska w pobliżu ZSRR, zatankować paliwo, podwiesić bomby i wysłać do akcji,
po której wrócą do baz w Wielkiej Brytanii, Norwegii, zachodnich Niemczech, Turcji, Korei
Południowej itd. Przemysł amerykański zbudował 2041 takich samolotów.
Ponadto w czasie, kiedy odbywało się spotkanie Żukowa i Eisenhowera, amerykańskie lotniskowce
otrzymały już pokładowe samoloty szturmowe Skyhawk, które między innymi mogły przenosić broń
jądrową.
W tym czasie Związek Radziecki nie miał samolotów międzykontynentalnych, które mogłyby
dostarczyć broń jądrową za ocean.

Za wzruszającą troską Żukowa o zachowanie atmosfery kryła się nuklearna impotencja Związku
Radzieckiego.
Żukow blefował, prężąc dmuchane mięśnie. W tym czasie Związek Radziecki nie miał 300–400
strategicznych ładunków jądrowych.
Gdyby nawet je miał, to dostarczenie tych ładunków byłoby niemożliwe. Zarówno tłokowy Tu-4,
jak i pierwsze odrzutowe Tu-16, które właśnie trafiły na uzbrojenie, teoretycznie mogły dostarczyć
Tatianę do Ameryki. Ale byłaby to podróż w jedną stronę. Na drogę powrotną brakowałoby im
paliwa.
Różnica polegała na tym, że w przypadku wojny bombowce amerykańskie, które były nieosiągalne
dla ognia artylerii przeciwlotniczej, miały ochronę samolotów myśliwskich, natomiast Związek
Radziecki nie miał baz wokół USA, więc jego bombowce musiałyby sobie radzić bez osłony.
Gdyby nawet udało się zwerbować straceńców, którzy zdecydowaliby się na ten samobójczy lot
w jedną stronę, to tłokowe Tu-4 nawet teoretycznie nie mogłyby prześliznąć się przez system obrony
przeciwlotniczej. Tu-16 również.
Po co więc Żukow mówił o nieprzewidywalnych skutkach wymiany uderzeń jądrowych tej samej
mocy, skoro w tym czasie Związek Radziecki nie mógłby przeprowadzić takich uderzeń?
Jeżeli Żukow chciał uchronić planetę przed zagładą, to powinien był po przyjacielsku wytłumaczyć
Eisenhowerowi, że nie zamierza zdradzać tajemnic wojskowych i mówić, ile mamy ładunków
i nosicieli, ale niech naród amerykański wie, że na wypadek ataku Związek Radziecki rozmieścił
poza swoimi granicami kilka ładunków. Nasi ludzie już mieszkają w kilku krajach. Po amerykańskim
uderzeniu nuklearnym nasi chłopcy przez Kanadę i Meksyk przemycą elementy ładunków, połączą je
i zdetonują na terenie waszych miast. Ileż trzeba temu Chicago? Och, jak drapacze chmur legną
w gruzach w epicentrum.
Żukow mógł postraszyć go jeszcze bardziej. Tak się boimy, że na terytorium USA zgromadziliśmy
niezbędne zapasy. Na razie w częściach. Jak będzie trzeba, zmontujemy je i odpalimy. Bez żadnych
rakiet i bombowców. Proszę o tym pamiętać… Nawet jak pierwsi nas zaatakujecie, to i tak
dostaniecie za swoje.
Ale Żukow nie martwił się o losy swojego kraju i całej planety.
Żukow szykował rajd czołgów radzieckich do zachodnich Niemiec i dalej do Atlantyku. Ale za coś
takiego narażał się na atak jądrowy zza oceanu. Dlatego próbował zniechęcić Eisenhowera do obrony
Europy. Sugerował, że cokolwiek by się tu działo, Stany Zjednoczone nie powinny się do tego
mieszać. A tak zrzucicie na nas 300–400 bomb atomowych, my na was tyle samo i w ten sposób
zgotujemy zagładę Ziemi.
Rzucono to jakby mimochodem przy omawianiu zupełnie innej kwestii. Rzucono z przekonaniem,
jak coś oczywistego: wy macie 300–400 bomb i my też.
Kto by pomyślał, że ten gracz nie ma ani jednego asa w talii, grosza przy duszy, a w kieszeniach
tylko dziury.
We współczesnym języku rosyjskim taką sytuację określa trafny zwrot: wciskać kit.
Czy prezydent USA mógł przypuszczać, że po drugiej stronie stołu siedzi drobny szuler obwieszony
złotymi gwiazdami?

Kłamstwa Chruszczowa i Żukowa zbyt dużo kosztowały nasz naród. Nie wystarczyło im opowiadanie
całemu światu, że mamy tyle samo ładunków i nosicieli co USA. Chruszczow posunął się jeszcze
dalej.
W 1963 roku Wojenizdat wydał książkę pod tytułem Wojennaja stratiegija (Strategia wojskowa).
Zespół autorski: marszałek Związku Radzieckiego Sokołowski, jeden generał pułkownik, trzech
generałów poruczników, pięciu generałów majorów, dziesięciu pułkowników.
Książkę oddano do druku 18 kwietnia 1963 roku. Na moim egzemplarzu jest napisane: „Wydanie
poprawione i uzupełnione”. Zatem istnieje również wcześniejsze wydanie. Nie udało mi się go
odnaleźć. Jeżeli ktoś wie, gdzie go szukać, niech się podzieli tą wiedzą.
Marszałek Sokołowski przez osiem lat kierował Sztabem Generalnym Armii Radzieckiej. W 1960
roku opuścił stanowisko i zajął się pisaniem. Jego współautorzy z pagonami generałów
i pułkowników mieli stopnie i tytuły naukowe.
Książka jest niesamowita. Poniżej mały cytat ze strony 393:

W naszym kraju problem niszczenia rakiet podczas lotu został pomyślnie rozwiązany przez radziecką naukę i technikę. (…)
Warto zauważyć, że problem obrony przeciwrakietowej na Zachodzie do tej pory daleki jest od ostatecznego rozwiązania.

To oznacza, że my ostatecznie rozwiązaliśmy problem obrony przeciwrakietowej, a ci durnie na


Zachodzie jeszcze nie!
To objawienie oddano do składu w kwietniu 1963 roku. A istniało, powtórzę to jeszcze raz,
wcześniejsze wydanie. Bez zgody Chruszczowa, bez jego osobistego polecenia żaden generał nie
podpisałby się pod czymś takim. I marszałek Związku Radzieckiego Wasilij Daniłowicz Sokołowski
nie podpisałby się pod takimi bzdurami. Każdy, kto służył w wojsku, wie, że wszelka inicjatywa jest
karalna, zwłaszcza w takiej kwestii. Po co Sokołowski miałby ściągać gromy na swoją głowę?
Sokołowski nie musiał gonić za sensacją. Nakłady w Związku Radzieckim określał plan, a nie
popyt. Nakład ustalono, zanim jeszcze uczeni mężowie wzięli się do roboty.
Bezczelna dezinformacja takich lotów mogła pojawić się tylko odgórnie i tylko na polecenie
najwyższego kierownictwa kraju.

Potem zastępca amerykańskiego attaché wojskowego szedł do księgarni wojskowej na Arbacie,


skupywał tony książek, a eksperci w Waszyngtonie analizowali w nich każde słowo.
A tu nagle coś takiego! W Związku Radzieckim rozwiązano problem obrony antyrakietowej!
Znaleziono ostateczne rozwiązanie! Zespół autorów – trudno o poważniejszy.
Co z tego wynika?
Stany Zjednoczone uderzą w Związek Radziecki, a Związek Radziecki to uderzenie odeprze.
Związek Radziecki uderzy, a Stany Zjednoczone nie mają narzędzi, żeby odeprzeć uderzenie
rakietowe. Mamy problem!
A czy można nie wierzyć marszałkowi i jego zespołowi? Przecież Związek Radziecki odnosi takie
sukcesy w kosmosie!
Kongresmani, drapiąc się w głowę i klnąc siarczyście, przyznali miliardy i Ameryka zajęła się
budową obrony antyrakietowej.
Rozpowszechnianie fałszywych informacji i pokazucha przełożyły się na sukces taktyczny.
Wrogowie uwierzyli w oświadczenia Żukowa o 300–400 Tatianach, które spadną na głowy
Amerykanów, uwierzyli w Matkę Diabła Chruszczowa i w obronę antyrakietową.
W planie strategicznym blef Chruszczowa–Żukowa–Breżniewa–Andropowa zapoczątkował
i napędzał wyścig zbrojeń.
Normalna gospodarka poradziła sobie w tym wyścigu, socjalistyczna – nie.
Rozdział 22

O 1.31 w nocy 29 października 1955 roku w Północnej Zatoce Sewastopolskiej, głównej bazie Floty
Czarnomorskiej, w dziobowej części pancernika Noworosyjsk nastąpił potężny wybuch. Od strony
lewej burty wzdłuż stępki powstało wgniecenie o powierzchni 190 m2 z odkształceniem do
głębokości trzech metrów. Od strony prawej burty w części podwodnej wybuch wybił dziurę
o powierzchni 150 m2. Kadłub pancernika od strony prawej burty został przebity na wylot od góry do
dołu. Na wylot to osiem pokładów ze stali, w tym również pancernych, czyli osiem kondygnacji.
Pancernik Noworosyjsk to okręt flagowy Floty Czarnomorskiej, najpotężniejszy okręt Związku
Radzieckiego. Pełna wyporność – 29 100 ton. Opancerzenie: pokład – 111–135 mm, nadbudówka –
280 mm, wieże – 240–280 mm. Główny kaliber – 10 dział kalibru 320 mm. Prędkość – 28 węzłów.
Załoga – 1576 osób.
Na pancerniku natychmiast ogłoszono alarm bojowy. Ekipy ratownicze Noworosyjska rozpoczęły
energiczną walkę o życie okrętu. Po kilku minutach z pomocą przybyły ekipy ratunkowe z sąsiednich
krążowników. Po 30–35 minutach od wybuchu holowniki zaczęły wciągać ranny pancernik na płytką
wodę basenu portowego.
Na Noworosyjsk przybył dowódca Floty Czarnomorskiej wiceadmirał Parchomienko, który uchylił
rozkaz wciągnięcia okrętu na płyciznę oraz zabronił ewakuować część załogi niebiorącą
bezpośredniego udziału w akcji.
Okręt powoli przechylał się dziobem do przodu. Dwie godziny później wiceadmirał Parchomienko
zmienił ocenę sytuacji i rozkazał odholować pancernik na płyciznę.
Ale było już za późno.
Pancernik dotknął dziobem dna. Na dodatek lewa kotwica na dziobie nie została podniesiona
i mocno trzymała okręt. Wiceadmirał wrócił na brzeg i zarządził ewakuację załogi.
Ale i ten rozkaz był spóźniony.
O 4.13 Noworosyjsk gwałtownie przechylił się na prawą stronę, powoli wyprostował, przewrócił
się na lewą burtę i o 4.15 obrócił się do góry stępką. Kpiarze we flocie mają na taką sytuację
specjalne określenie – obrót przez stępkę. Czyli stępką do góry.
Przez cały dzień dno pancernika przyciągało wzrok tuż przy nabrzeżu Sewastopola. Noworosyjsk
tonął bardzo powoli. Dopiero o 22.00 całkowicie zniknął pod wodą. Po ogłoszeniu alarmu bojowego
marynarze działu elektromechanicznego powinni znajdować się na posterunkach. Czyli wewnątrz
pancernego kadłuba. Nurkowie jeszcze przez trzy dni słyszeli pukanie zamkniętych w pancernych
grobach marynarzy. Udało się uratować tylko dziewięć osób. Według różnych danych zginęło od 604
do 617 oficerów i marynarzy, w tym 58 osób z ekip ratunkowych z czterech sąsiednich krążowników.
Finał: najpotężniejszy okręt Związku Radzieckiego, okręt flagowy dowódcy eskadry Floty
Czarnomorskiej, zatonął w głównej bazie floty 130 metrów od brzegu z przepisową stopą wody pod
kilem; głębokość – 16 metrów, zanurzenie okrętu – 10,4 metra. Przy takiej głębokości maszty
i nadbudówki okrętu powinny nie pozwolić mu na całkowite przewrócenie. Jednak dno zatoki to nie
twardy grunt, lecz 30 metrów grząskiego mułu.
Noworosyjsk zatonął na oczach całego dowództwa floty, akcją ratunkową okrętu flagowego eskadry
osobiście kierował dowódca Floty Czarnomorskiej wiceadmirał Parchomienko.

Przyczyna katastrofy na Noworosyjsku na zawsze pozostała tajemnicą. Pojawiło się wiele wersji.
Pierwszą z badanych możliwych przyczyn, wysuniętych przez komisję rządową, był wybuch
amunicji.
Ta wersja została odrzucona zaraz po tym, jak się okazało, że amunicja jest nienaruszona, a stalowe
poszycie okrętu jest wygięte do wewnątrz kadłuba, czyli wybuch nastąpił na zewnątrz jednostki.
Wówczas eksperci komisji rządowej stwierdzili, że pod dnem pancernika wybuchła niemiecka
mina z czasów II wojny światowej.
Takie ustalenia przedstawiono w Moskwie. Kierownictwo naszego kraju natychmiast i całkowicie
zgodziło się z wnioskami komisji.
Oczywiście nie pojawiły się żadne informacje medialne na temat zatonięcia pancernika. Zamiast
tego spikerzy w radiu piali z zachwytu nad tym, że górnicy w Donbasie wydobyli ponadplanowe,
olbrzymie ilości węgla, a rolnicy zebrali rekordowe plony na stepowych ugorach.
Sprawa katastrofy na Noworosyjsku została zamknięta i utajniona. Wkrótce wydarzyło się coś
nieprawdopodobnego nawet jak na standardy naszej wielkiej ojczyzny.

Już na początku 1956 roku [tj. zaledwie trzy miesiące po katastrofie!] zapadła decyzja o zniszczeniu zebranych przez komisję rządową
53
materiałów zawierających zeznania świadków.

Rozumiem powody, dla których zniszczono archiwa w tockim szpitalu rejonowym po


przeprowadzeniu ćwiczeń z zastosowaniem broni jądrowej. Po prostu nie było miejsca, żeby trzymać
archiwa. Więc trzeba było je spalić. Co tu jest niejasne?
Ale okoliczności zatonięcia pancernika Noworosyjsk badała komisja rządowa, którą kierował
pierwszy zastępca przewodniczącego Rady Ministrów ZSRR, generał pułkownik służb inżynieryjno-
technicznych Wiaczesław Aleksandrowicz Małyszew, Bohater Pracy Socjalistycznej pierwszego
stopnia (nadania niejawne). Czy w Związku Radzieckim nie znaleziono by miejsca, gdzie można
byłoby przechowywać zeznania zebrane przez komisję, na której czele stał zastępca szefa rządu
ZSRR?
Zresztą sam Małyszew zmarł rok po zniszczeniu dokumentów w wieku niespełna 55 lat. Jednak nie
bądźmy zbyt podejrzliwi. Małyszew był pierwszym ministrem budowy maszyn dla przemysłu
średniego ZSRR. A budowa maszyn dla przemysłu średniego, jak ktoś pamięta, to produkcja broni
jądrowej. Małyszew nadzorował projektowanie, testowanie i produkcję ładunków nuklearnych.
Wiaczesława Aleksandrowicza spotkaliśmy już wcześniej na łamach tej książki. Podczas ćwiczeń na
poligonie tockim odpowiadał on za stronę techniczną przygotowań do triumfalnego pokazu Tatiany
przed tysiącami widzów. W swoim krótkim życiu Wiaczesław Aleksandrowicz dostał niemałą dawkę
promieniowania, co może tłumaczyć jego przedwczesną śmierć.
Ale chciałbym wiedzieć, jak sam Małyszew ocenił fakt zniszczenia zgromadzonych pod jego
kierownictwem materiałów. I kto mógł wydać rozkaz zniszczenia dokumentów zebranych przez
komisję kierowaną przez pierwszego zastępcę przewodniczącego Rady Ministrów ZSRR?
Małyszew podlegał tylko przewodniczącemu Rady Ministrów ZSRR marszałkowi Związku
Radzieckiego Nikołajowi Aleksandrowiczowi Bułganinowi. Przełożonym Bułganina był pierwszy
sekretarz KC KPZR Nikita Siergiejewicz Chruszczow.
Tylko oni mogli wydać rozkaz zniszczenia dokumentów komisji rządowej: Małyszew, Bułganin,
Chruszczow. Nikt inny.
Wątpię, by zdecydował się na to sam Małyszew. Po co mu to? Sam zebrał, a potem sam zniszczył?
Starsi koledzy zaczęliby się interesować: Co tam kombinujesz, Wiaczesławie Aleksandrowiczu?
Dlatego wydaje mi się, że zebrali się trzej dygnitarze, napili we trójkę wody ognistej
i zdecydowali: Spal, Wiaczesławie Aleksandrowiczu, to wszystko, do jasnej cholery. Szczęście to
zdolność zapominania złych rzeczy.

A pamiętać o niektórych faktach naprawdę się nie chciało.


To nie był jeden wybuch. Były dwa. W odstępie trzydziestu sekund. Potwierdzili to ci, którym
udało się uratować. Świadczyły o tym dwa leje w gruncie i charakter uszkodzeń dna okrętu. Jeden
wybuch nie mógł wyłamać po prawej burcie stupięćdziesięciometrowej dziury i jednocześnie
spowodować potężnego, studziewięćdziesięciometrowego wgniecenia poszycia po lewej burcie,
wraz z uszkodzeniem stępki.
Komisja Małyszewa wolała nie zauważyć tej dziwnej okoliczności. A gdyby nawet zauważyła, to
trudno byłoby ją wytłumaczyć.
Przybrzeżne wody Sewastopola po wojnie oczyszczano niejednokrotnie, zarówno poprzez
trałowanie, jak i detonację potężnych ładunków. Miejsce, w którym cumował okręt flagowy,
oczyszczano wyjątkowo starannie, nurkowie przeszukali każdy metr kwadratowy dna. Przez dziesięć
lat po wojnie przy „beczce cumowniczej nr 3”, gdzie zatonął Noworosyjsk, 134 razy cumował
pancernik Sewastopol i 10 razy sam Noworosyjsk. I nic się wcześniej nie stało.
A gdyby nawet znalazła się tam jakaś mina, to nie powinna ona eksplodować z powodu
skorodowania i rozładowania urządzenia zapalającego.
Ale to nie wszystko. Siła dwóch wybuchów znacznie przekraczała moc jakiejkolwiek ze znanych
wówczas min czy nawet dwóch razem wziętych.
Trzeba przypomnieć pewne fakty z biografii Wiaczesława Aleksandrowicza Małyszewa, żeby
zrozumieć błędy popełnione przez kierowaną przez niego komisję.
Małyszew został komisarzem ludowym, czyli ministrem, budowy maszyn dla przemysłu ciężkiego
w wieku 36 lat. W tym samym roku został członkiem Komitetu Centralnego Wszechzwiązkowej
Komunistycznej Partii (bolszewików). W 1940 roku Stalin wyznaczył Małyszewa na stanowisko
zastępcy szefa rządu Związku Radzieckiego. W maju 1941 roku Stalin stanął na czele rządu ZSRR,
a Małyszew automatycznie został jego zastępcą. Miał wówczas 38 lat. Przez całą wojnę Małyszew
był zastępcą Stalina w rządzie i jednocześnie ludowym komisarzem przemysłu czołgowego.
Jak wiadomo, towarzysz Stalin nie wybaczał błędów i pomyłek. Małyszew przeżył, ponieważ
błędów nie popełniał.
O tym, jak Małyszew kierował przemysłem w ogóle, a przemysłem czołgowym w szczególności,
możemy wnioskować na podstawie tempa ewakuacji przemysłu z zagrożonych terenów w 1941 roku,
ze znacznego wzrostu produkcji na Uralu i Syberii oraz z liczby i jakości wytwarzanych podczas
wojny czołgów radzieckich. Nie wspominam o cenie, jaką przyszło za to zapłacić, ponieważ
wówczas obowiązywała żelazna zasada: potrzebujemy zwycięstwa, jednego dla wszystkich, i cena
nie gra roli.
W czasie wojny Stalin odznaczył Małyszewa Złotą Gwiazdą Bohatera Pracy Socjalistycznej i nadał
mu stopień generała pułkownika służby inżynieryjno-technicznej, uhonorował dwiema Nagrodami
Stalinowskimi pierwszego stopnia oraz Orderami Suworowa i Kutuzowa pierwszego stopnia, które
przyznawano wyłącznie najwyższym rangą dowódcom.
Małyszew nie walczył na froncie, ale Stalin nadawał stopnie wojskowe i odznaczenia bojowe
konstruktorom broni i osobom odpowiedzialnym za jej produkcję na równi z generałami, którzy
dowodzili dywizjami, korpusami, armiami i frontami.
Oni zasłużyli na te zaszczyty.
Po wojnie Małyszew (z krótkimi przerwami) aż do śmierci Stalina był jego zastępcą w rządzie.
Potem został pierwszym zastępcą szefa rządu, jednocześnie (do 28 lutego 1955 roku) kierując
Ministerstwem Budowy Maszyn dla Przemysłu Średniego.
Możecie pokroić mnie nożem na drobne kawałki i posypać solą, ale ja nigdy nie uwierzę, że taki
człowiek mógł wyciągać wnioski, które nijak się miały do oczywistych faktów. Wiaczesław
Aleksandrowicz Małyszew nie mógł, wiedząc o istnieniu dwóch lejów na dnie zatoki i o charakterze
uszkodzeń okrętu, podpisać dokumentu, w którym za przyczynę uznano wybuch jednej miny, choć nie
mogło jej tam być, a nawet gdyby tam się znalazła, nie mogła eksplodować, gdyby zaś nawet
eksplodowała, nie mogła zatopić wielkiego pancernika, powodując ogromne zniszczenia po obu jego
burtach.
Ale właśnie wybuch jednej niemieckiej miny podano jako przyczynę zatonięcia pancernika. Z tego
wynika, że komisja rządowa świadomie nie zauważyła niewygodnych faktów i sfałszowała wnioski.

Każdy, kto przynajmniej pobieżnie zapoznał się z okolicznościami zatonięcia Noworosyjska,


rozumiał, że oficjalna wersja nie wytrzymuje krytyki. Dlatego od razu po zniszczeniu wszystkich
zeznań puszczono w obieg dwie wersje nieoficjalne. Obie mają taki sam początek: to była celowa
dywersja. Jednak te dwie historie inaczej się kończą.
Pierwsza wersja: to dzieło włoskich dywersantów.
Druga wersja: zrobili to brytyjscy dywersanci.
Sprawdźmy to.
Noworosyjsk to włoski pancernik Giulio Cesare, czyli Juliusz Cezar. Po zakończeniu II wojny
światowej flota pokonanych Włoch została podzielona między sojuszników. Włoscy oficerowie
marynarki rzekomo nie mogli dopuścić, żeby duma włoskiej floty przemierzała morza i oceany pod
banderą z sierpem i młotem. Włoscy płetwonurkowie dywersanci, niby nie informując rządu
i dowództwa marynarki o swoich zamiarach, dokonali dywersji z własnej inicjatywy i własnymi
siłami.
Wszystko jest tu logiczne i jasne. Ale pojawia się pewien problem, który psuje całą wersję: Cezar
nie był dumą włoskiej marynarki wojennej.
Stępkę pod budowę położono 24 czerwca 1910 roku i okręt został przekazany włoskiej flocie przed
wybuchem I wojny światowej. Kiedy go budowano, wielkie mocarstwa morskie dokonały przełomu
technologicznego. Już w chwili przyjęcia do służby nowy Cezar, na którym jeszcze nie zdążyła
wyschnąć farba, był okrętem przestarzałym. Wziął udział w I wojnie światowej, ale ani razu nie
spotkał się z nieprzyjacielem. W 1928 roku zmieniono go w okręt szkolny. Na potrzeby wojny
zmodernizowano go i skierowano do walki. Cezar walczył w II wojnie światowej, ale 5 stycznia
1942 roku, w samym środku wojny, został odstawiony do rezerwy, zakotwiczony w porcie
i zmieniony najpierw w okręt szkolny, a następnie w hulk koszarowy. W tej roli był bardziej
przydatny.
W 1943 roku, po wycofaniu się Włoch z wojny, Cezar jakoś dotarł na Maltę, gdzie został
internowany przez Brytyjczyków. Przez pięć lat pozostawał na Malcie z minimalną załogą, bez
konserwacji, remontu i bieżących napraw.
W lutym 1949 roku Związek Radziecki przejął Cezara w opłakanym stanie. Mechanizmy były
zużyte i przerdzewiałe, brakowało dokumentacji technicznej. W ciągu sześciu lat służby w marynarce
radzieckiej pancernik siedem razy przechodził remont w stoczni. Związek Radziecki nie miał
amunicji kalibru 320 mm. Jedyna jednostka ognia otrzymana z Włoch nie nadawała się do użytku
i trzeba było ją zutylizować.
Co najważniejsze, czasy pancerników, jak i bombowców tłokowych, minęły. Nikt na świecie już
ich nie budował.
Przy podziale włoskiej floty Amerykanom przyznano pancernik Littorio, który rzeczywiście był
dumą włoskiej floty. Przewyższał Cezara pod względem prędkości (30 węzłów) i – znacznie – pod
względem uzbrojenia i wyporności (wyporność pełna – 45 tysięcy ton, główny kaliber – działa 381
mm). Littorio był 26 lat młodszy od Cezara – rozpoczął służbę 6 maja 1940 roku. Amerykanie
stwierdzili, że Littorio jest przestarzały, przycumowali go i po jakimś czasie przekazali na złom.
Brytyjczykom w ramach reparacji wojennych przyznano jeszcze jedną dumę włoskiej floty –
pancernik Vittorio Veneto , tej samej klasy co Littorio. Wszedł do służby 2 sierpnia 1940 roku.
Brytyjczycy, podobnie jak Amerykanie, doszli do wniosku, że ośmioletni okręt o takich parametrach
nadaje się tylko na złom.
Tylko przywódcy Związku Radzieckiego, którym przekazano w lutym 1949 roku przerdzewiały
pancernik, nie zdali go na złom. Mimo że Cezara zwodowano prawie 35 lat wcześniej, w jego
konstrukcji nie uwzględniono doświadczenia ani I, ani II wojny światowej, a sam okręt dwukrotnie
zmieniano w jednostkę szkolną i raz w mieszkalną. Zamiast tego Cezar przeszedł przegląd i został
pomalowany, zmieniono mu nazwę na Noworosyjsk i okrzyknięto okrętem flagowym Floty
Czarnomorskiej. Ponieważ przemysł radziecki nie był w stanie zbudować przez te wszystkie lata
niczego nowocześniejszego i potężniejszego czy nawet po prostu dorównującego Cezarowi.
Marynarka Związku Radzieckiego dostała w spadku po carze Mikołaju cztery pancerniki.
Na jednym z nich wybuchł tak straszny pożar, że trzeba było zdjąć z niego wieże i przekazać do
fortów nadbrzeżnych dla obrony Kronsztadu, Sewastopola i Władywostoku, a kadłub złomować.
Drugi pancernik uległ w czasie wojny tak dużym zniszczeniom wskutek nalotów niemieckich
bombowców nurkujących, że nie nadawał się do remontu.
Dwa pozostałe, Sewastopol i Oktiabrskaja Riewolucyja, 24 lipca 1954 roku zmieniono
w jednostki szkolne, czyli przestały one być pancernikami.
Tak więc Noworosyjsk był ostatnim pancernikiem Związku Radzieckiego.
Włoscy dywersanci nie mieli powodów, żeby zatopić przerdzewiały pancernik, który w 1955 roku
skończył 41 lat. Cezar już nie przemierzał oceanów, a coraz częściej chorował i był leczony.
Niewart był pieniędzy, które wydawano na jego permanentne remonty. Niewart był tej farby, którą go
malowano. Nie istniały powody, dla których Noworosyjsk trzeba było zatopić. Za rok, najwyżej dwa,
skończyłby na złomowisku.
Noworosyjsk stał się sławny tylko z powodu swej okrutnej śmierci. Gdyby nie ona, nikt by o nim
nie pamiętał.
Włoscy dywersanci nie mieli powodów, żeby dokonać tak potwornej zbrodni. Dlatego włoski ślad
w tej sprawie nie znajduje potwierdzenia.

Z kolei Brytyjczycy mieli motyw. W Związku Radzieckim dla dział Noworosyjska stworzono pociski
z ładunkiem atomowym. Brytyjczyków to niepokoiło. Jeżeli Noworosyjsk zbliży się do Wielkiej
Brytanii od strony Atlantyku i zada kilka ciosów bronią atomową, to stałe wiatry zachodnie rozproszą
zanieczyszczenia nad całą południową częścią Wielkiej Brytanii. Żeby temu zapobiec, brytyjscy
admirałowie postanowili wysadzić pancernik Noworosyjsk w taki sposób, by zniszczyć również jego
ładunki nuklearne. I by przy okazji zetrzeć z powierzchni ziemi miasto Sewastopol!
Oto, jak działania brytyjskich dywersantów opisuje pewien szanowany przeze mnie autor:

Ich celem było wysadzenie w powietrze pancerników Sewastopol i Noworosyjsk, które miały na pokładzie pociski jądrowe kalibru
305 mm i 320 mm. Według planów organizatorów dywersji powinien był nastąpić podwójny wybuch atomowy, który zniszczyłby
wszystkie albo prawie wszystkie okręty eskadry Floty Czarnomorskiej. Z miasta Sewastopol i jego portu nie zostałoby nic. Jednak
Noworosyjsk, który 28 października stanął w miejscu wyznaczonym etatowo do cumowania pancernika Sewastopol, przypadkowo
przyjął podwójne uderzenie, a jego pociski z ładunkiem atomowym nie uległy zniszczeniu.
Odważna wersja, ale ma swoje słabe strony.
Pierwsza wojna światowa rozpoczęła się od dwóch strzałów z pistoletu oddanych
w prowincjonalnym Sarajewie w monarchii austro-węgierskiej. Jeden strzał padł w kierunku
arcyksięcia Franciszka Ferdynanda Karola Ludwika Józefa von Habsburga, drugi – w kierunku jego
żony, księżnej von Hohenberg. Te dwa strzały pociągnęły za sobą miliardy innych strzałów. Duże
i małe państwa starły się w śmiertelnej walce i wyniszczały się nawzajem przez cztery lata. Na
polach walk zginęły miliony ludzi, upadły trzy potężne imperia: rosyjskie, niemieckie i austro-
węgierskie, na zawsze podcięto korzenie całej europejskiej arystokracji i stworzono warunki do
wybuchu II wojny światowej.
Podwójny wybuch atomowy, zniszczenie Sewastopola, eskadry i głównej bazy Floty
Czarnomorskiej, również mógł się stać małym detonatorem wielkich wydarzeń. Możemy teoretycznie
przypuścić, że we Włoszech dywersanci z własnej inicjatywy i własnymi siłami zdecydowali się na
krok, który mógł być początkiem trzeciej, czyli ostatniej wojny światowej. Jednak w odniesieniu do
Wielkiej Brytanii nie możemy snuć takich przypuszczeń nawet na płaszczyźnie czysto teoretycznej.
Prywatna inicjatywa w sprawie takiej wagi jest tu całkowicie wykluczona. Jeżeli planowano coś
takiego, to tylko na poziomie rządu Jej Królewskiej Mości.
Czy brytyjski rząd miałby powody, żeby przeprowadzić taką akcję? Czy Noworosyjsk stanowił
zagrożenie dla Wielkiej Brytanii?
Wyobraźmy sobie taki scenariusz: w czasie pokoju Noworosyjsk przemierza sobie Atlantyk,
a w chwili wybuchu wojny dostaje rozkaz ostrzelania brytyjskiego wybrzeża.
Tego rodzaju przedsięwzięcie nie mogło się udać. Druga wojna światowa dowiodła, że pancernik
bez osłony lotniczej jest bardzo podatny na ataki z powietrza. Gdyby Noworosyjsk w czasie pokoju
pełnił dyżur bojowy na Atlantyku, to znalazłby się pod stałą obserwacją Brytyjczyków. W chwili
wybuchu wojny zatopiono by go, nie pozwalając nawet zbliżyć się do wybrzeża.
I jak długo przestarzały okręt może znajdować się z dala od swoich baz w rejonach, gdzie dominuje
flota nieprzyjaciela dysponująca lotniskowcami, bazami i lotniskami na wybrzeżu?
Dlatego nikt nawet nie próbował wyprowadzić podczas pokoju tej łajby na Atlantyk.
Inny scenariusz: wybuchła wojna, Noworosyjsk wypływa z Morza Czarnego… Chwileczkę, a kto
pozwoli przestarzałemu pancernikowi przepłynąć przez Bosfor i Dardanele?
Jeżeli uda mu się przedrzeć, kto pozwoli mu przepłynąć przez Morze Śródziemne, na którym panują
floty USA, Wielkiej Brytanii i Francji? A jeżeli przepłynie przez Morze Śródziemne, kto go
przepuści obok brytyjskiego Gibraltaru?
Kto dopuści, żeby ta łajba przepłynęła obok Hiszpanii i Francji i wpłynęła na wody terytorialne
Królowej Mórz?
6

Załóżmy, że władze Wielkiej Brytanii zdecydowały się zniszczyć Noworosyjsk, brytyjscy dywersanci
zatopili pancernik i nikt się nie domyśla, kto w tym maczał palce. Ale czy zwiększyło to
bezpieczeństwo Wielkiej Brytanii?
W czasach Stalina w Związku Radzieckim zbudowano według różnych szacunków od 1195 do 1296
bombowców Tu-4. Każdy z nich mógł potencjalnie być nosicielem bomby jądrowej.
Samoloty te, jak już ustaliliśmy, były przestarzałe. Wobec tego dlaczego przestarzały Noworosyjsk
tak wystraszył Brytyjczyków, że chcieli go zatopić, a nie bali się setek bombowców Tu-4?
W przypadku wojny Noworosyjsk nawet teoretycznie nie mógł dopłynąć do Wielkiej Brytanii.
A Tu-4 mogły niespodziewanie się pojawić i w czasie pokoju, i w czasie wojny.
Pocisk artyleryjski podczas strzału jest poddawany olbrzymim obciążeniom dynamicznym
i termicznym. Dlatego powłoka powinna być bardzo gruba, a ładunek niewielki w porównaniu z masą
samego pocisku. Przy tworzeniu takiego pocisku trzeba było rozwiązać sporo problemów
technologicznych. Jeden z ważniejszych – utrzymanie stałej temperatury ładunku jądrowego przy
gwałtownym wzroście temperatury podczas strzału. Z bombą jest o wiele łatwiej – żadnych obciążeń,
może być dużo większa gabarytowo, a więc mieć większą moc.
Załóżmy, że to Brytyjczycy zatopili Noworosyjsk, który nawet teoretycznie nie mógłby w czasie
wojny dotrzeć do brytyjskiego wybrzeża i posiadał stosunkowo słabe ładunki jądrowe. Ale pozostały
bombowce Tu-4, które mogły dolecieć do Wielkiej Brytanii i przenosić znacznie potężniejsze bomby.
Czy brytyjscy przywódcy po zatopieniu Noworosyjska mogli czuć się bezpieczniej?
Dwunastego listopada 1952 roku pierwszy lot odbył radziecki bombowiec strategiczny Tu-95.
Dwunastego sierpnia 1953 roku w Związku Radzieckim przeprowadzono próby pierwszej na
świecie bomby wodorowej RDS-6s o sile 400 kiloton. Amerykanie przeprowadzili próby
termojądrowe z naziemnego kompleksu startowego, którego nie mógł udźwignąć żaden pojazd,
a Związek Radziecki stworzył bombę, którą do celu mógł dostarczyć bombowiec.
W 1954 roku w Związku Radzieckim zakończono testy bombowca Tu-16, który został przyjęty na
uzbrojenie sił powietrznych, a później – lotnictwa marynarki wojennej. W Tu-16 wyposażono pułki,
dywizje, a następnie całe korpusy lotnictwa. Nie dolecą do Stanów Zjednoczonych, ale wszystkim
w Europie napędzą strachu. Oddziały i jednostki, które miały nowe bombowce, mogły dostarczyć
samotną Tatianę w dowolne miejsce w Europie albo, gdyby zaszła taka potrzeba, całe ich zastępy.
Zarówno Tu-16, jak i Tu-95 mogły wznieść się i dostarczyć do Wielkiej Brytanii nie tylko atomową
Tatianę, ale i dziesięć razy potężniejszą bombę wodorową RDS-6s.
Wszędobylski James Bond powinien wiedzieć, że w Związku Radzieckim w tym okresie
zakończono testy rakiety 8K51, która z terytorium wschodnich Niemiec mogła dostarczyć ładunek
jądrowy do dowolnego miejsca w Wielkiej Brytanii.
Więc po co Brytyjczycy mieliby zatopić Noworosyjsk, skoro Związek Radziecki miał w tym czasie
znacznie potężniejsze ładunki i nieporównywalnie nowocześniejsze nosiciele? Czyżby brytyjscy
stratedzy byli tak głupi, żeby prowokować wojnę atomową, niszcząc przestarzały okręt, który
Wielkiej Brytanii ani nie przeszkadzał, ani nie zagrażał, ale zignorować znacznie potężniejsze
i rzeczywiście stanowiące zagrożenie dla Wielkiej Brytanii arsenał jądrowy i środki jego
przenoszenia?

I kto powiedział, że na Noworosyjsku były ładunki jądrowe?


Pierwsza seryjna bomba atomowa Związku Radzieckiego, RDS-4 Tatiana, była dość pulchną
panienką – waga 1200 kilogramów, talia – półtora metra w obwodzie. Te parametry były do
przyjęcia dla bombowców i pierwszych radzieckich rakiet strategicznych średniego zasięgu. Ale
marynarka nie miała możliwości obsługi ładunków o takiej masie i takich gabarytach. Konstruktorzy
dostali zadanie stworzenia ładunku dla marynarki.
Nosicielami ładunku jądrowego mogły wówczas być albo torpedy, albo pociski artyleryjskie.
Oczywiście wybór padł na torpedę. Z torpedą jest łatwiej. Tu i wielkość, i masa ładunku mogą być
znacznie większe. I nie ma żadnych obciążeń termicznych czy dynamicznych. Śruba się kręci,
a torpeda spokojnie mknie do celu.
Torpedy z ładunkiem jądrowym mogą być używane przez każdy okręt podwodny lub nawodny od
krążownika do kutra torpedowego. A pocisku artyleryjskiego mógł użyć tylko pancernik. Tylko jeden
pancernik. Działa kalibru 320 mm miał tylko Cezar. Czy miało sens inwestowanie ogromnych
pieniędzy w prace nad pociskami jądrowymi dla Cezara, skoro w najbliższej przyszłości planowano
go zdemobilizować?
Czy miało sens tworzenie pocisków jądrowych kalibru 305 mm dla pancerników Sewastopol
i Oktiabrskaja Riewolucyja, skoro od 24 lipca 1954 roku nie wchodziły już w skład floty?
Żeby wyposażyć marynarkę w broń jądrową, trzeba było jakoś dopasować ładunek jądrowy do
zwykłej torpedy morskiej o średnicy 533 mm. Julij Borisowicz Chariton poradził sobie z tym
problemem. Powstała torpeda T-5 z ładunkiem jądrowym RDS-9. Było to wybitne osiągnięcie
techniczne.
Dziewiętnastego października 1954 roku próba tego ładunku zakończyła się niepowodzeniem.
Pierwsza udana próba odbyła się 21 września 1955 roku.
Jeżeli mądrzy Brytyjczycy postanowili odsunąć od siebie groźbę ataku nuklearnego, to powinni byli
przede wszystkim uderzyć nie w przestarzałego Cezara, lecz na radzieckie okręty podwodne i ich
bazy w akwenie mórz północnych. To właśnie radzieckie okręty podwodne w najbliższej
perspektywie mogłyby, gdyby zaszła taka potrzeba, po wypłynięciu na Atlantyk uderzyć na USA,
Wielką Brytanię i ich sojuszników.
Przy okazji trzeba było zniszczyć radzieckie lotniska lotnictwa strategicznego. Dlaczego
przestarzały Cezar stanowił zagrożenie dla Wielkiej Brytanii, a równie przestarzałe bombowce Tu-4
z Tatianą na pokładzie już nie? Dlaczego nie były zagrożeniem najnowsze Tu-16, M-4, Tu-95?
Dlaczego mądrzy Brytyjczycy nie bali się radzieckich torped atomowych, których ładunki przeszły
pomyślnie próby i które w najbliższym czasie powinny były trafić do uzbrojenia?
Materiały do przemyślenia: w Związku Radzieckim po raz pierwszy udało się umieścić ładunek
nuklearny w pocisku artyleryjskim kalibru 452 mm, a nie 305 mm czy 320 mm.
Pocisk jądrowy RDS-41 kalibru 452 mm nie był przeznaczony dla floty, nigdy nie trafił do
produkcji seryjnej. Pierwszą pomyślną próbę RDS-41 przeprowadzono cztery i pół miesiąca po
zatonięciu Noworosyjska – 16 marca 1956 roku.
W 1955 roku Cezar nie miał żadnej amunicji jądrowej, nikt jej nie produkował, a nawet nie
projektował.
Tym bardziej nie było pocisków jądrowych kalibru 305 mm na Sewastopolu, ponieważ ten okręt,
podobnie jak Oktiabrskaja Riewolucyja rok wcześniej został przeniesiony do kategorii jednostek
szkolnych.
Z tego wynika, że brytyjski rząd i brytyjscy admirałowie nie mieli żadnego interesu w tym, żeby
zniszczyć Cezara, a tym bardziej Sewastopol, który wówczas już oficjalnie nie był okrętem
bojowym.
Brytyjscy dywersanci, podobnie jak ich włoscy koledzy, nie mieli motywów, żeby popełnić tę
zbrodnię.

Moment kluczowy

Miejsce, w którym zatonął Noworosyjsk, zbadano ponownie i od razu znaleziono kilka


przerdzewiałych niewybuchów z czasów wojny. Oto dowód: Noworosyjsk wyleciał w powietrze na
starej niemieckiej minie!
Jednak… Już w naszych czasach pewien polityk zanurkował w Morzu Czarnym i (po prostu cud!)
natychmiast odkrył na dnie dwie uszkodzone greckie amfory! Zadowolony pojawił się przed
kamerami telewizyjnymi, które czekały na niego na brzegu.
Jaki sukces! I, co najważniejsze, gdzie! Tuż przy brzegu, gdzie płetwonurkowie nurkowali przez
dziesięciolecia od czasów wynalezienia sprzętu do nurkowania. Ma facet szczęście!
Ale sprytni internauci od razu spostrzegli dziwną rzecz. Amfory, które przeleżały na dnie kilka
tysięcy lat, były czyste, nieobrośnięte muszlami. Sieć zgodnie wyśmiała zarówno polityka, jak
i obsługujących go PR-owców.
Wniosek: Odnalezione na miejscu katastrofy Noworosyjska stare, przerdzewiałe miny nie są
dowodem. Ktoś mógł je zostawić na dnie, w miejscu, gdzie trwały poszukiwania, tak samo jak
wspomniane już amfory.
Chociaż nie było to konieczne. Po prostu wpisano do akt stosowną informację. Któż widział te
rzekomo znalezione miny?

53 I. Dorogowoz, Bolszoj fłot Strany Sowietow, Harwiest, Mińsk 2003, s. 245.


Rozdział 23

Bardzo bym chciał, żeby w sprawę byli zamieszani makaroniarze albo podstępni brytyjscy
dywersanci.
Ale tak nie jest. I to mnie zasmuca. Ponieważ muszę się zgodzić z wersją, która już w 1955 roku
zaczęła krążyć po Związku Radzieckim: to nasi wysadzili Noworosyjsk.
Wiele lat później inżynier marynarki wojennej, doktor nauk technicznych Oleg Leonowicz
Siergiejew jeszcze raz poddał analizie wszystkie okoliczności zatonięcia Noworosyjska
i potwierdził, ale już na podstawie obliczeń matematycznych, to, co podejrzewano wcześniej:
zbrodnia jest dziełem KGB.
Jasne, że Siergiejew ma wielu wrogów i krytyków. Oto przykład na to, jak prześladowano nawet
nie jego, tylko jego poprzedników, którzy opowiadali się za tą teorią, co prawda bez tak twardych
dowodów:

Podobne oświadczenia mogą składać tylko ludzie wierzący jak dzieci w bajki o „samowoli” organów bezpieczeństwa, które „wyszły”
spod kontroli partii, we wszelkiego rodzaju „spiski”, które zawiązują się wewnątrz tego resortu, i inne podobne brednie.
W rzeczywistości od pierwszego do ostatniego dnia swojego istnienia organa WCzK–OGPU–NKWD–NKGB–MGB–KGB zawsze
były jedynie wykonawcami decyzji kierownictwa organizacji przestępczej partii bolszewików (lub komunistów). A żeby poszczególni
czekiści nie próbowali wtrącić „swoich trzech groszy”, czujny nadzór nad „organami” prowadziła służba bezpieczeństwa partii – tajna
organizacja, o której istnieniu do tej pory mało kto wie.

Co można na to odpowiedzieć? Nic. To wszystko prawda.


Ale nie mówmy o KGB czy jakimś abstrakcyjnym monstrum, lecz o konkretnych ludziach. Taka
akcja nie mogła się odbyć bez zgody przewodniczącego KGB, Bohatera Związku Radzieckiego,
generała armii Iwana Aleksandrowicza Sierowa. Nie mogła!
Ale po co, powiedzcie mi, proszę, Iwan Aleksandrowicz miałby zatopić ten przestarzały
Noworosyjsk, przerdzewiały od stępki do czubka masztu? W jakim celu? Nie miał ku temu żadnych
powodów!
Dlatego pod cytatem, który przytoczyłem wcześniej, podpisuję się obiema rękami. Nie służyłem
w KGB, służyłem w GRU. Decyzję o skierowaniu mnie do wywiadu agenturalnego podjęli
towarzysze z Wydziału Organów Administracyjnych KC KPZR – Moskwa, Stary Plac 4. Po długiej
rozmowie wysoki rangą aparatczyk z KC dał do zrozumienia, że wszystko jest pod kontrolą, że
o mnie, jak i o każdym z nas, w Komitecie Centralnym wiedzą sporo.
Wszyscy oficerowie GRU, jak i wszyscy funkcjonariusze KGB, z najwyższym kierownictwem
włącznie, byli pod kontrolą partii komunistycznej. Potwierdzam to własnym doświadczeniem
i przykładem.
Ale nie wyklucza to faktu, że akcję przeprowadzono siłami KGB! Nie wyklucza!
Jeszcze raz przeczytajmy przytoczony fragment:

(…) organa WCzK–OGPU–NKWD–NKGB–MGB–KGB zawsze były jedynie wykonawcami decyzji kierownictwa organizacji
przestępczej partii bolszewików (lub komunistów).

Właśnie tak! Przestępcza organizacja podjęła decyzję. Szef KGB, Bohater Związku Radzieckiego
Iwan Aleksandrowicz Sierow nie miał interesu w tym, żeby zatopić Noworosyjsk. Nie miał
powodów. Ale był „jedynie wykonawcą decyzji kierownictwa organizacji przestępczej”.
Dostał rozkaz i go wykonał. Z kolei przywódcy organizacji przestępczej jak najbardziej mieli
powody, żeby zatopić Noworosyjsk.
Ale czy nasi przywódcy posunęliby się do tego, żeby zabić własnych marynarzy w imię
rozwiązania jakichś swoich problemów z karierami?
A dlaczego nie?
Nie minął rok, odkąd Żukow, żeby przypodobać się Chruszczowowi i umocnić swoją pozycję
w hierarchii władzy, okaleczył dziesiątki tysięcy żołnierzy radzieckich. Dlaczego więc on albo
Sierow nie mieliby utopić jeszcze raptem jakiejś setki marynarzy?
Admirał floty Związku Radzieckiego Nikołaj Gierasimowicz Kuzniecow przeszkadzał Żukowowi
i Chruszczowowi, więc trzeba było go wyrzucić po kompromitacji, żeby nigdy więcej nie mógł
mieszać się do spraw rozwoju floty. A na jego miejsce posadzić spolegliwego lokaja bez kręgosłupa
w admiralskich pagonach.

Sprawdźmy, jak potoczyły się losy osób związanych z katastrofą.


Dowódca Floty Czarnomorskiej wiceadmirał Parchomienko, który uchylił rozkaz odholowania na
płytkie wody rannego pancernika Noworosyjsk i zabronił ewakuacji załogi niebiorącej udziału
w akcji ratunkowej, 8 grudnia 1955 roku został odwołany ze stanowiska, zdegradowany do stopnia
kontradmirała i przeniesiony na stanowisko pierwszego zastępcy Floty Oceanu Spokojnego. W 1960
roku Parchomience przywrócono stopień wiceadmiralski. Zakończył służbę jako szef Służby
Poszukiwania i Ratownictwa Marynarki Wojennej. Kierował służbami ratowniczymi wszystkich
czterech flot oraz wszystkich flotylli Związku Radzieckiego. Odpowiednia praca dla admirała z takim
doświadczeniem.
Wiceadmirał Parchomienko stanął na czele Floty Czarnomorskiej w lipcu 1955 roku. Przed nim
cztery lata dowodził flotą admirał Gorszkow. Następnie Gorszkowa mianowano pierwszym zastępcą
naczelnego dowódcy marynarki wojennej. Kierujący marynarką wojenną admirał floty Związku
Radzieckiego Nikołaj Kuzniecow długo chorował, więc Gorszkow w istocie pełnił jego obowiązki.
Dziwnym zbiegiem okoliczności admirał Gorszkow został powołany do składu komisji rządowej,
która miała wyjaśnić okoliczności zatonięcia Noworosyjska. Katastrofa we Flocie Czarnomorskiej,
a do komisji trafił jeden marynarz, akurat ten, który dopiero co przekazał dowództwo nad Flotą
Czarnomorską. Czyli osoba, która była bardzo zainteresowana tym, żeby nie odkryto błędów
i niedoróbek z okresu jej dowodzenia. Czyżby zabrakło admirałów w innych flotach?

Nie było żadnego śledztwa w sprawie zatonięcia pancernika Noworosyjsk, nikt nie stanął przed
sądem. Przecież podczas procesu, choćby nawet zamkniętego, coś mogłoby wypłynąć.
Następnie wydarzyła się rzecz najciekawsza. Admirał floty Związku Radzieckiego Nikołaj
Gierasimowicz Kuzniecow został odwołany ze stanowiska, zdegradowany do stopnia wiceadmirała
i przeniesiony do rezerwy z upokarzającym sformułowaniem „bez prawa zatrudnienia we flocie”.
Kuzniecowowi nie postawiono żadnych zarzutów.
Wiele lat później Nikołaj Kuzniecow napisał do KC:

Piętnastego lutego 1956 roku wezwano mnie do byłego ministra obrony i w ciągu 5–7 minut, w wyjątkowo grubiańskiej formie,
poinformowano o podjętej decyzji dotyczącej mojej degradacji oraz zwolnienia ze służby bez prawa ponownego zatrudnienia. Nikt mnie
później nie wezwał do wręczenia formalnego wypowiedzenia. Jakiś pracownik wydziału kadr (pod moją nieobecność) przyniósł
i zostawił w moim mieszkaniu dokumenty związane z moim zwolnieniem. (…) Nie zostałem poinformowany o przyczynach ukarania,
54
więc poprosiłem o zapoznanie mnie z dotyczącymi mnie dokumentami, ale nie uzyskałem takiej możliwości.

Kuzniecow dalej pisze:

Próbowano mnie dosłownie zniszczyć. Bez spotkania z kierownictwem kraju, bez wyjaśnień i nawet bez przedstawienia dokumentów
o moim zwolnieniu zostałem odsunięty od kierowania marynarką wojenną. Marszałek Żukow w grubiańskiej, właściwej mu formie
oświadczył, że zostałem odwołany i zdegradowany do wiceadmirała. Na moje pytanie, na jakiej podstawie i dlaczego tak się stało bez
55
rozmowy ze mną, Żukow, uśmiechając się, odpowiedział, że nie było to konieczne.
Nikołaj Gierasimowicz Kuzniecow już w 1939 roku został komisarzem ludowym marynarki
wojennej. W tym czasie Żukow był dopiero komdywem. Kuzniecow rozpoczął wojnę jako ludowy
komisarz marynarki wojennej i na tym stanowisku ją zakończył. W naszej historii tylko trzy osoby
miały tytuł admirała floty Związku Radzieckiego. Kuzniecow był pierwszą z nich. Admirał floty
Związku Radzieckiego to odpowiednik tytułu marszałka Związku Radzieckiego w armii lądowej.
Ale porównywanie Kuzniecowa i Żukowa jest wręcz nieprzyzwoite. Kuzniecow był
wykształconym człowiekiem. Ukończył Szkołę Morską i Akademię Marynarki Wojennej. Wystarczy
dodać, że Nikołaj Gierasimowicz Kuzniecow biegle mówił po angielsku, niemiecku, francusku
i hiszpańsku.
A Żukow nie miał wykształcenia. Tak jest napisane w jego autobiografii z 13 czerwca 1938 roku –
„uczyłem się przez trzy lata w szkole parafialnej”. Potem kursy kawaleryjskie, na których uczył się
machać szabelką.
Żukow wyrzucił z sił zbrojnych Kuzniecowa, który był mu równy stopniem. A każdy niech sam się
domyśli, co się kryje za słowami „w wyjątkowo grubiańskiej formie”. Żukow zdegradował
Kuzniecowa o trzy stopnie. Skoro na pozbycie się admirała floty Związku Radzieckiego Żukow
potrzebował „5–7 minut”, to na decydowanie o losie jakichś tam generałów majorów
i kontradmirałów nie tracił tak dużo czasu.

Dowódca Floty Czarnomorskiej wiceadmirał Parchomienko, który znajdował się na pokładzie


Noworosyjska i kierował akcją ratunkową, został zdegradowany o jeden stopień, ale nie zwolniony.
Cztery lata później przywrócono mu stopień wojskowy.
Dowódcę marynarki wojennej, admirała floty Związku Radzieckiego Kuzniecowa, którego nie było
na miejscu tragedii i który przez kilka miesięcy był nieobecny z powodu choroby, zdegradowano
o trzy stopnie i w atmosferze skandalu pozbawiono funkcji. To tak jakby marszałka Związku
Radzieckiego zdegradować do generała porucznika.
Najciekawsze są losy Gorszkowa. Objął dowództwo nad Flotą Czarnomorską już cztery lata
wcześniej. Jeżeli katastrofę na Noworosyjsku spowodowała niemiecka mina nieusunięta z miejsca,
na którym stał okręt flagowy floty, to kto jest winien oprócz dowódcy Floty Czarnomorskiej
Gorszkowa?
Jeżeli zerwano pagony z admirała floty Związku Radzieckiego Kuzniecowa, który przez kilka
miesięcy nie pełnił obowiązków dowódcy marynarki wojennej, to co trzeba zrobić z admirałem
Gorszkowem, który te obowiązki pełnił?
Zgadza się! Trzeba awansować Gorszkowa!
Gorszkow przez kilka miesięcy był pierwszym zastępcą dowódcy marynarki wojennej, a po
odwołaniu Kuzniecowa mianowano go dowódcą marynarki wojennej i zastępcą ministra obrony
ZSRR, czyli zastępcą Żukowa.
Na tym stanowisku Gorszkow utrzymał się bez mała 30 lat.
Na wojnie Gorszkow nie był bohaterem, a w czasie pokoju, jak i marszałek Grieczko, został
dwukrotnym Bohaterem Związku Radzieckiego.
Pod jego kierownictwem zbudowano gigantyczną flotę, której brakowało baz, gdzie mogłaby
stacjonować, i stoczni prowadzących prace remontowe.
Pod jego kierownictwem została zbudowana bardzo różnorodna flota. Amerykanie stworzyli jeden
dobry krążownik i puścili go do seryjnej produkcji: łatwiej naprawiać okręty, zaopatrywać w części
zamienne i szkolić załogi. U Gorszkowa jednocześnie trafiły do floty krążowniki czterech typów.
Amerykańskie okręty miały do dyspozycji 10 typów rakiet. My mieliśmy ich trzy razy więcej!
W czasach, kiedy marynarką kierował Gorszkow, flota dostała do uzbrojenia okręty 45 różnych
typów.
Gorszkow w równym stopniu jak Żukow przyczynił się do upadku Związku Radzieckiego.

Moment kluczowy

Niewszczęcie postępowania karnego w sprawie straszliwej katastrofy i zniszczenie dokumentów


komisji rządowej to dowód winy Chruszczowa i jego szajki. Żadnych innych argumentów nie trzeba
więcej szukać.
Celowo nie zagłębiam się w detale katastrofy na Noworosyjsku i nie podejmuję dyskusji na ten
temat. Ja tylko zwracam uwagę szanownej publiczności na dziwny awans szalonego Gorszkowa
i równie dziwny upadek Kuzniecowa.
Za co tak surowo ukarano nieobecnego Kuzniecowa, skoro za tę samą sprawę obecny przy niej
Gorszkow dostał niewiarygodny awans?
A właśnie za to, że Kuzniecow w lutym 1955 roku ostrożnie wypowiedział kilka uwag na temat
Żukowa. A Gorszkow zawsze i wszędzie robił tylko to, czego akurat chcieli od niego przełożeni.

54 „Krasnaja Zwiezda”, 21 maja 1988 roku.


55 „Krasnaja Zwiezda”, 24 lipca 1999 roku.
Rozdział 24

Żukow złapał wiatr w żagle.


Żukow przygotowywał przełamanie obrony nieprzyjaciela nie tylko w Europie Środkowej, ale
również w Moskwie. W granicach Pierścienia Sadowego56.
Dopóki nie zaczęła się ostatnia i decydująca walka o Kreml, Żukow energicznie umacniał swoje
pozycje, agresywnie, żeby nie powiedzieć: bezczelnie, poszerzał granice swojej władzy. Atakował
na wielu frontach naraz.
Na pierwszym froncie celem ofensywy było wyjęcie Wojsk Pogranicznych spod kontroli MSW
i podporządkowanie ich Ministerstwu Obrony, czyli oddanie pod kontrolę Żukowa.
Wojska Pograniczne od zarania państwa były częścią organów bezpieczeństwa państwowego.
Drugim ich zadaniem było niewpuszczanie do kraju szpiegów, dywersantów, bandytów,
przemytników i innych niepożądanych elementów.
Ludzie uciekają przed socjalizmem. Dlatego w pierwszej kolejności Wojska Pograniczne potrzebne
są po to, żeby uniemożliwić ucieczkę z kraju tym, którzy mieliby taki pomysł. Właśnie dlatego
Związek Radziecki miał najpotężniejsze na świecie Wojska Pograniczne, uzbrojone w okręty,
samoloty, śmigłowce, czołgi, transportery opancerzone, artylerię, moździerze.
Ktoś powie, że mamy najdłuższą na świecie granicę, dlatego potrzebujemy tak potężnych Wojsk
Pogranicznych. To nieprawda. Lenin nazwał Rosję „więzieniem narodów”. A za cara Mikołaja II
długość granic była mniej więcej podobna, ich ochroną zaś zajmował się Samodzielny Korpus Straży
Granicznej. Maksymalna liczebność tego korpusu, 36 709 ludzi, przypada na 1910 rok. Jeżeli
ustawimy tych ludzi wzdłuż morskich i lądowych granic, okaże się, że mamy bardzo rzadką tyralierę.
Jeżeli jeszcze będziemy pamiętać, że nie wszyscy z nich przez 24 godziny na dobę pilnują granicy,
gdyż ktoś powinien ugotować grochówkę, ktoś oporządzić konie, ktoś dowodzić, to cała ta ochrona
wygląda całkiem już nędznie.
Samodzielny Korpus Straży Granicznej powołał car Aleksander III w 1893 roku. Wcześniej nie
mieliśmy nawet tego.
2

Sięgnijmy po literaturę rosyjską i literaturę radziecką. W literaturze radzieckiej znajdziemy wiele


postaci dzielnych pograniczników. A ile filmów o nich nakręcono: Granica na zamkie, Zastawa
w gorach, Gołubaja strieła, Prikazano wziat' żywym, Zdies' prochodit granica…
Ale najważniejszych bohaterów nie znajdziemy na kartach książek i na ekranach. Najważniejsi
bohaterowie byli w realnym życiu. Wystarczy przypomnieć choćby Nikitę Fiodorowicza Karacupę
i jego psa Hindusa. (To nie był jeden pies. Hindusów było siedmiu. Kiedy kolejny Hindus ginął
w walce z wrogiem, Karacupa nadawał to imię swojemu nowemu podopiecznemu. Po nawiązaniu
przyjaznych stosunków z Indiami zmieniono imię walecznych psów w publikacjach o przygodach
Karacupy. Byli Hindusi, a teraz będą Ingusi).
W ciągu 20 lat służby Karacupa zlikwidował 129 i zatrzymał 338 naruszycieli granicy. Kiedy
podawano nam takie liczby, to mieliśmy przez to rozumieć, że naruszyciele to szpiedzy i dywersanci,
którzy próbują zwierzęcymi ścieżkami przedostać się do naszego kraju, żeby palić uprawy, wlewać
truciznę do studni, wysadzać mosty i tunele. I jakoś nie przyszło nam do głowy, że naruszycielami
byli przede wszystkim nasi obywatele radzieccy, którzy próbowali uciec z kraju.
Dla nas, ludzi radzieckich, Karacupa był wzorem do naśladowania i bohaterem romantycznym, jak
d’Artagnan.
Natomiast Rosja, „więzienie narodów”, nie miała swojego Karacupy. Ani w realnym życiu, ani
w literaturze. W wielkiej literaturze rosyjskiej nie znajdziemy wzmianek o pasie granicznym,
wiernych psach służących na granicy, przebiegłych dywersantach i dzielnych obrońcach granicy.
Za carów Aleksandra i Mikołaja zasady były następujące: nie podoba ci się „więzienie narodów”,
możesz wyjechać, gdzie tylko chcesz, do Szwajcarii, jak towarzysz Lenin, czy do Ameryki, jak
towarzysze Trocki, Bucharin i Gorki.
Po przejęciu władzy w „więzieniu narodów” Lenin kilkakrotnie zwiększył liczebność straży
granicznej. To za jego czasów w języku rosyjskim pojawiło się dumne zdanie: „Granica jest pod
kluczem”. Przy tym granica rzeczywiście stała się nieprzekraczalna.
Ale nawet nie to jest najważniejsze. W czasach Aleksandra i Mikołaja straż graniczna podlegała
Ministerstwu Finansów. Jej głównym zadaniem była obrona interesów gospodarczych kraju.
W czasie wojny domowej nie było granic, ich funkcje pełniły fronty. Ale w 1920 roku, kiedy wojna
domowa prawie się zakończyła, straż graniczna podlegała Wydziałowi Specjalnemu Czeka. Odtąd
pogranicznicy zawsze byli częścią organów represyjnych dyktatury proletariatu – WCzK–OGPU–
NKWD–NKGB–MGB–MWD–KGB.
Zadaniem armii nie jest kontrola celna na granicy.
Zadaniem armii nie jest walka ze szpiegostwem i kontrabandą.
Zadaniem armii nie jest zapobieganie ucieczce obywateli z własnego kraju.
Ale Żukow, obejmując stanowisko ministra obrony w lutym 1955 roku, wezwał do siebie
pierwszego zastępcę szefa Sztabu Generalnego, marszałka Związku Radzieckiego Sokołowskiego,
i polecił mu przygotować notatkę dla Komitetu Centralnego KPZR, w której żądał podporządkowania
Wojsk Pogranicznych Ministerstwu Obrony.

W Związku Radzieckim istniała jeszcze jedna formacja, która nie podlegała Ministerstwu Obrony –
Wojska Wewnętrzne MSW. Żaden cywilizowany kraj na świecie nie ma oddziałów militarnych,
które byłyby odpowiednikiem Wojsk Wewnętrznych MSW. Stworzono je tylko tam, gdzie budowano
szczęśliwe życie według naszych wzorów i przepisów.
Główne zadania Wojsk Wewnętrznych to tłumienie buntów, walka z partyzantką, ochrona więzień
i obozów, wielkich budów komunizmu wznoszonych rękoma więźniów, ich transport w granicach
kraju, poszukiwanie uciekinierów.
Ponadto Wojska Wewnętrzne zajmują się ochroną najważniejszych obiektów państwowych:
instytucji rządowych, największych elektrowni, magazynów zapasów strategicznych, fabryk
produkujących broń atomową i środki jej przenoszenia, magistrali transportowych.
Wszystkie te funkcje, szczególnie ochrona więzień i obozów, są armii obce.
Armia nie może łapać bandytów w ciemnych zaułkach, nie może ich przeszukiwać i eskortować, nie
może pacyfikować buntów w obozach. Nie może! To nie jest zadanie armii! Nie do tego została
stworzona!
Wojska Wewnętrzne MSW miały jeszcze jedno zadanie, którego nie regulowały żadne przepisy
prawa, zarządzenia oraz regulaminy i które nigdzie nie zostało sformalizowane i zapisane. Miały być
przeciwwagą dla Armii Radzieckiej.
Na Kremlu – pułk KGB.
W Moskwie i jej okolicach – Samodzielna Zmotoryzowana Dywizja Specjalnego Przeznaczenia
imienia Dzierżyńskiego Wojsk Wewnętrznych MSW ZSRR.
Dywizja była nietypowa. W chwili objęcia przez Żukowa funkcji ministra obrony w składzie
dywizji im. Dzierżyńskiego było pięć pułków zmotoryzowanych i jedenaście samodzielnych
batalionów. Dywizja liczyła 18 tysięcy żołnierzy i oficerów. Była w pełni skompletowana. Żołnierze
– doborowi. Dywizja miała czołgi pływające, artylerię, transportery opancerzone.
Zadaniem dywizji im. Dzierżyńskiego była ochrona przywódców kraju oraz utrzymanie porządku
w Moskwie. System ochrony przywódców był zdublowany. Ochroną Kremla i ochroną bezpośrednią
zajmuje się KGB, a tłumienie zamieszek i ochrona przed tłumem to zadania Samodzielnej
Zmotoryzowanej Dywizji Wojsk Wewnętrznych MSW.
Jeżeli KGB będzie chciało przeprowadzić zamach stanu, to w obronie przywódców wystąpi MSW.
A jeśli MSW zechce zmienić władzę, to przywódców będzie chronić KGB.
Z kolei jeżeli Armia Radziecka wystąpi przeciwko władzy proletariackiej, to KGB i MSW jednym
frontem staną w jej obronie. Właśnie dlatego Samodzielna Zmotoryzowana Dywizja Specjalnego
Przeznaczenia imienia Dzierżyńskiego miała czołgi, transportery opancerzone i artylerię.
Oprócz Samodzielnej Zmotoryzowanej Dywizji Specjalnego Przeznaczenia imienia Dzierżyńskiego
Wojska Wewnętrzne MSW miały dziesiątki dywizji, brygad i samodzielnych pułków. Dywizje MSW
stacjonowały we wszystkich większych miastach: Leningradzie, Mińsku, Tbilisi, Taszkiencie,
Kujbyszewie, Swierdłowsku, Chabarowsku, Baku, Krasnojarsku, Gorkim, Irkucku i innych.
Wojska Wewnętrzne MSW to dywizje, brygady, pułki, uczelnie, setki tysięcy ludzi w mundurach
i z bronią. Ale ta wielka siła była poza zasięgiem władzy Żukowa. Czy Żukow mógł pogodzić się
z takim stanem rzeczy?
Nie mógł!
I nie pogodził się. Wezwał szefa Sztabu Generalnego, marszałka Związku Radzieckiego
Sokołowskiego i polecił napisać jeszcze jedną notatkę do Komitetu Centralnego, w której żądał
przeniesienia Wojsk Wewnętrznych z MSW i podporządkowania ich Ministerstwu Obrony.
Oznaczało to, że Żukow postanowił obarczyć Ministerstwo Obrony zadaniami związanymi
z ochroną więźniów.

Major Siergiej Pietrowicz Markow był szefem ochrony Żukowa. Jego wspomnienia zostały
opublikowane w książce Ery i Ełły Żukowów Marszał pobiedy („Marszałek zwycięstwa”,
Wojenizdat, 1996).
Oto, co możemy przeczytać na stronach 268–269:

W 1955 roku podczas wizyty we Flocie Północnej marszałek Żukow ruszył nieuzgodnioną trasą – na skróty. W rezultacie kolumna
samochodów znalazła się w pasie przygranicznym – przy szlabanie na posterunku pełnił wartę pogranicznik. Żołnierz zasalutował:
„Wartownik służby granicznej taki a taki”. Żukow mu powiedział: „Otwórzcie szlaban”. Wartownik odpowiedział: „Nie mam prawa,
przejazd jest zabroniony”. Marszałek na to: „Zadzwońcie do swojego przełożonego”. Żołnierz odparł, że telefon znajduje się 500
metrów od wartowni, a on nie ma prawa zostawić posterunku. Żukow go zapytał, co zrobi, jeżeli oni mimo wszystko pojadą dalej.
Wartownik odpowiedział: „Będę musiał użyć broni: pierwszy strzał w powietrze – ostrzegawczy, a następny – w koła samochodu”.
Po czym Żukow na miejscu podziękował wartownikowi za znakomite wywiązywanie się z obowiązków, a towarzyszącym mu
osobom udzielił stosownej nagany. Orszak samochodów skierował się do bazy wojskowej wcześniej ustaloną trasą.
Po jakimś czasie z Ministerstwa Obrony do Zarządu Wojsk Pogranicznych Północnego Okręgu wpłynął podpisany przez Żukowa
rozkaz ministra obrony ZSRR, w którym zwrócono uwagę na wzorowe zachowanie podczas pełnienia służby ochrony granicy
państwowej i udzielono pochwały wartownikowi za podjęcie właściwych i zdecydowanych działań.

Przypadek skandaliczny. W tym fragmencie zaskakuje wszystko. Zwłaszcza to, że wydał tę książkę
Wojenizdat. Czyżby ludzie, którzy pozwolili to opublikować, nie zrozumieli, że stawia to Żukowa
w złym świetle?

Wartownik jest osobą nietykalną. Jego nietykalność polega na:


– szczególnej ochronie jego praw i godności osobistej;
– podporządkowaniu ściśle ograniczonej liczbie osób: dowódcy warty, zastępcy dowódcy warty
i swojemu rozprowadzającemu;
– zobowiązaniu wszystkich osób do bezwzględnego stosowania się do poleceń wartownika
w zakresie pełnionej przez niego służby;
– przyznania mu prawa do użycia broni w przypadkach przewidzianych w regulaminie.
To są zapisy regulaminu. Spisano je już w czasach cara Piotra Wielkiego.
Wartownik pełniący wartę nie stosuje się do poleceń nikogo oprócz własnych przełożonych,
niezależnie od tego, czy jest to oficer, generał, Żukow czy Chruszczow.
Ale na warcie stał ciamajda. Wartownik nie miał prawa pozwolić, żeby ktokolwiek zbliżył się do
jego wartowni. Wartownik nie miał prawa składać meldunku jakiemuś Żukowowi. Wartownik nie
miał prawa odpowiadać na pytania jakiegoś Żukowa. Regulamin tego kategorycznie zabrania. „Stój –
kto idzie?”, „Stój – w tył zwrot!”, „Stój – bo strzelam!”, strzał ostrzegawczy, następnie ruszamy
w kierunku intruza.
I dlaczego wartownik postanowił w przypadku niezastosowania się do jego poleceń strzelać
w koła, skoro regulamin wymaga, żeby po oddaniu strzału ostrzegawczego otworzyć ogień do
wszystkich bez wyjątku, którzy nie wykonali jego poleceń?
Najbardziej niezrozumiałe jest zachowanie Żukowa. W czasie tego głupiego incydentu on już od
czterdziestu lat służył w armii. W tym również carskiej. Czyżby nikt mu nie wpoił podstawowych
zasad służby? Czy Żukow nie widział, że ma przed sobą głupka, żołnierza, który z premedytacją
złamał regulamin?
Ale Żukow też się nie popisał. Czyżby nie wiedział, że nie wolno rozmawiać z wartownikiem? Jak
chcesz uciąć sobie pogawędkę, to wezwij dowódcę warty, który zwolni go od pełnienia warty,
i wtedy możesz z nim gadać do woli.
Jeżeli chcesz pojechać dalej, to znowu musisz to załatwić z dowódcą warty, a nie z wartownikiem.
Zupełnie niedorzecznie brzmią polecenia Żukowa: „Otwórzcie szlaban”, „Zadzwońcie do swojego
przełożonego”. Powtarzam: rozkazy mogą wydawać wartownikowi tylko dowódca warty, zastępca
dowódcy warty oraz jego rozprowadzający. Tu akcentujemy słowo „jego”. W składzie warty jest
kilku rozprowadzających, ale zmieniać wartowników może tylko ten rozprowadzający, który
odpowiada za ochronę i obronę danego obiektu.
Nikt oprócz tych trzech osób nie ma prawa wydawać poleceń wartownikowi. Czyżby Żukow o tym
nie wiedział?
Żukow złamał prawo. Regulamin to prawo zatwierdzone przez Radę Najwyższą ZSRR. Głupek
Żukow publicznie złamał podstawowe zasady służby wojskowej.
Przyczyny mogły być tylko dwie:
Żukow nie grzeszył obeznaniem nawet w najbardziej podstawowych kwestiach służby wojskowej.
Żukow celowo zademonstrował otoczeniu, że nie zamierza przestrzegać prawa własnego kraju.

I tu mamy rzecz najciekawszą:

Żukow na miejscu podziękował wartownikowi za znakomite wywiązywanie się z obowiązków.

Jak on śmiał? Kim on w ogóle jest? Żukow był ministrem obrony. Wojska Pograniczne nie
podlegają Ministerstwu Obrony. Każdy przełożony ma prawo nagradzać i karać tylko tych, którzy mu
podlegają.
Żukow podziękował żołnierzowi Wojsk Pogranicznych, ale to nic innego jak oficjalna deklaracja,
że kieruje nimi Żukow.
Wartownik też powinien był się oburzyć: Nie udawaj wielkiego pana, nie potrzebuję twojego
podziękowania, nie jesteś moim przełożonym.
A przecież na tym się nie skończyło. Czytamy ten zadziwiający fragment jeszcze raz:

Po jakimś czasie z Ministerstwa Obrony do Zarządu Wojsk Pogranicznych Północnego Okręgu wpłynął podpisany przez Żukowa
rozkaz ministra obrony ZSRR, w którym zwrócono uwagę na wzorowe zachowanie podczas pełnienia służby ochrony granicy
państwowej i udzielono pochwały wartownikowi za podjęcie właściwych i zdecydowanych działań.

Zastanówmy się: Cała granica została podzielona na 10 okręgów. Do jednego z tych okręgów
Żukow wysyła rozkaz. Powtarzam pytanie: Kim on w ogóle jest, żeby wysyłać rozkazy do Wojsk
Pogranicznych? Pikanterii sytuacji dodaje fakt, że Żukow wysłał podziękowania nie do szefa Zarządu
Głównego Wojsk Pogranicznych, generała majora Pawła Zyrianowa, ale bezpośrednio do
Północnego Okręgu, ignorując Zarząd Główny.
Wyobraźmy sobie, że ktoś z zewnątrz, na przykład z Ministerstwa Rolnictwa, które nie ma nic
wspólnego z Armią Radziecką, wyśle rozkaz do dowódcy, dajmy na to, Karpackiego Okręgu
Wojskowego, marszałka Związku Radzieckiego Koniewa. Kto jak kto, ale Koniew na coś takiego by
nie pozwolił. I Żukow też.
I nieistotne jest, czego dotyczył rozkaz. Istotne jest, że ktoś z zewnątrz próbuje kierować nie swoimi
wojskami.

Żukow wysyłał rozkazy nie tylko do wojsk, które mu nie podlegały. Rozkazywał osobiście
Sierowowi.
Gdy tylko Żukow został ministrem obrony, szef KGB, stary przyjaciel Iwan Sierow, przysłał mu
pięć teczek z donosami.
Szef ochrony Żukowa, major Markow, na tej samej stronie pisze:

Po zapoznaniu się z tymi materiałami Żukow polecił Sierowowi zwolnić z KGB byłego szefa ochrony w czasach wojny Biedowa, jego
zastępcę Agiejewa, byłego komendanta daczy Jermiszyna oraz kilku innych oficerów, którzy, jak się okazało, brali udział w pisaniu
fałszywych donosów na Żukowa.

Żukow to minister obrony. Sierow – przewodniczący KGB.


KGB nie podlega Ministerstwu Obrony. Więc jak to się mogło zdarzyć, że Żukow wydał polecenie
Sierowowi?
Żukow mógł poprosić: Wania, po starej znajomości, wyrzuć tych łajdaków. Żukow jednak
rozkazuje. Ale po co? Cała ochrona przywódców państwa była z KGB. Czekiści wykonują swoją
pracę – donoszą. Jak Sierow tych zwolni, to ci nowi niby nie będą donosić?
Iwan Aleksandrowicz Sierow lubił udawać głupiego. Ale nie był tak naiwny, żeby oddać
Żukowowi wszystkie zebrane na niego materiały i ujawnić wszystkich swoich informatorów
z otoczenia ministra obrony.

56 Pierścień Sadowy (Sadowoje kolco) – zwany także pierścieniem B – otacza szeroko rozumiane ścisłe centrum Moskwy. Jego
długość wynosi 17 km (przyp. tłum.).
Rozdział 25

Żukow nalegał na przekazanie Ministerstwu Obrony kontroli nad wojskami KGB i MSW.
Chruszczow się nie zgadzał, doskonale zdając sobie sprawę, że jeżeli wszystkie formacje zbrojne
znajdą się pod dowództwem Żukowa, to najwyższe kierownictwo kraju będzie zupełnie bezbronne.
Tymczasem Żukow próbował zachwiać ustrojem państwa jeszcze na jednym froncie. Od
pierwszego dnia swojego istnienia Armia Czerwona znajdowała się pod całkowitą kontrolą partii
komunistycznej. Partia trzymała Armię Czerwoną, która po wojnie zmieniła nazwę na Armię
Radziecką, na dwóch krótkich paskach, jak się trzyma z dwóch stron niebezpiecznego drapieżnika.
Z jednej strony – wydziały specjalne.
Z drugiej – komisarze.
Wydziały specjalne Czeka–KGB werbowały informatorów na wszystkich szczeblach hierarchii
wojskowej. Im wyższy był poziom, tym więcej ich było. Dowódcy wysokiego szczebla byli otoczeni
donosicielami KGB. Mogli być nimi adiutanci, ochroniarze, kierowcy, szyfranci, radiotelegrafiści,
kucharze, strażnicy, kancelarzyści, kreślarze, współpracownice i kochanki.
Oprócz nadzoru tajnego z ramienia Czeka–KGB prowadzono również nadzór jawny.
Od momentu powstania pierwszych oddziałów Armii Czerwonej partia komunistyczna
oddelegowała do każdego dowódcy, od dowódcy kompanii począwszy, własnego strażnika.
Strażnika nazywano komisarzem.
Komisarzy wysławiały radziecka literatura i kino: Czapajew, Plac Czerwony, Kotowski, Tragedia
optymistyczna – zawsze i wszędzie komisarz mądrą radą kierował dowódcę na właściwą drogę.
W życiu było inaczej. Przede wszystkim dlatego, że komisarze zupełnie nie znali się na sprawach
wojskowych. Jak analfabeta mógł kontrolować osobę wykształconą?
Dowódca wydawał rozkaz, ale bez podpisu strażnika rozkaz był nieważny. Próby kierowania armią
bez pytania o zgodę komisarzy uważano za zdradę i bunt. Ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Komisarz miał nieograniczoną władzę. Mógł zwolnić dowódcę ze stanowiska i go aresztować.
Komisarze nie podlegali dowódcom. Kierowali nimi jeszcze wyżsi rangą komisarze.
W żadnym kraju na świecie nigdy nie było niczego podobnego. Jeżeli dowódca walczy za ojczyznę
i swój naród, to po co za jego plecami ma stać darmozjad komisarz z pistoletem?
Ale chodzi właśnie o to, że Armia Czerwona walczyła nie o ojczyznę i swój naród, lecz
o rewolucję światową przeciwko własnemu narodowi. Nazwa tej armii nie odzwierciedlała jej
przynależności terytorialnej czy narodowej. Czerwona! I to wszystko.
Armia Czerwona została stworzona po to, żeby poskromić własny naród i wszystkie sąsiednie
narody. Dlatego od góry do dołu kontrolowali ją komisarze.

Im wyższy rangą był dowódca, tym większa była nad nim kontrola. Na szczeblu armii i frontów za
plecami każdego dowódcy stał nie jeden, ale dwóch albo trzech nadzorujących. Na tym poziomie
kierownicze funkcje pełniły organy zwane Radami Wojennymi. W skład Rady Wojennej armii albo
frontu wchodzili dowódca i kilku tak zwanych CzWS-ów – członków Rady Wojskowej.
Ci członkowie byli partyjnymi tuzami bardzo wysokiego szczebla. Na przykład podczas wojny
domowej towarzysz Stalin, należący do grona dziesięciu najbardziej wpływowych przywódców
w kraju, dodatkowo pełnił obowiązki członka Rady Wojennej Frontu Zachodniego, Południowego
i Południowo-Zachodniego.
W czasie II wojny światowej członkami Rad Wojennych radzieckich armii, flotylli, frontów i flot,
czyli strażnikami dowódców, byli pierwsi sekretarze obwodowych komitetów partii, jak Breżniew,
członkowie Komitetu Centralnego, jak Bułganin i Mechlis, a nawet członkowie Biura Politycznego,
jak Chruszczow i Żdanow.

Po wojnie domowej stopniowo przeprowadzono zmiany w systemie nadzoru nad armią.


Dowódca uzyskał prawo do wydawania rozkazów bez podpisu swojego strażnika. Jednak nie
oznaczało to wcale braku kontroli. Komisarze zmienili się w tzw. pompolitów – pomocników do
spraw politycznych. Pompolit znajdował się obok dowódcy i informował swoich przełożonych
o wszystkich jego decyzjach.
W 1937 roku Stalin odkrył spisek w Armii Czerwonej i z jej dowództwa trzeba było usunąć
wrogów ludu, takich jak Tuchaczewski, Jakir, Dybienko i Blücher. A żeby dowódcy się nie
zbuntowali, 10 maja 1937 roku wszyscy pompolici w jednej chwili z powrotem stali się
komisarzami, odzyskując wszystkie swoje drakońskie uprawnienia.
W 1940 roku po przeprowadzeniu czystek w Armii Czerwonej Stalin zniósł ten podwójny system
władzy. Teraz komisarze zostali nie pompolitami, ale zampolitami (zastępcami do spraw
politycznych).
Wybuchła wojna. Dla Armii Czerwonej miała ona, delikatnie mówiąc, niepomyślny początek.
Dlatego w 1941 roku zampolici znowu stali się komisarzami. Dowódcy nie mieli prawa wydawać
żadnych rozkazów bez zatwierdzenia ich przez osobistych nadzorców.
Gdy tylko Armia Czerwona przeszła do ofensywy, komisarze ponownie zostali oficerami
politycznymi.
A na szczeblu armii, flotylli, flot, frontów, okręgów wojskowych i grup wojsk nawet w czasie
pokoju pozostały Rady Wojenne: dowódca i nadzorujący go CzWS-i.
Obejmując stanowisko ministra obrony, Żukow postanowił zniszczyć ten system. Dlaczego Armię
Radziecką ma kontrolować ktoś z zewnątrz, skoro jest minister obrony, marszałek Związku
Radzieckiego Żukow?!
Do Komitetu Centralnego KPZR posypały się propozycje Żukowa, by zreorganizować Rady
Wojenne, zmienić ich funkcję z kontrolnej na doradczą, a ich skład zatwierdzać nie na mocy uchwał
KC KPZR, lecz na mocy decyzji ministra obrony57.
Propozycji było dużo, ale chodziło w nich o jedno – zdjęcie partyjnego kagańca z Armii
Radzieckiej. Wydawałoby się, że to słuszna inicjatywa. Ale wówczas kontrolę nad Armią Radziecką
sprawowałby wyłącznie Żukow.

Żukow nie spodziewał się pozytywnych odpowiedzi na swoje propozycje. Rozkazał, żeby w armii
zredukowano liczbę stanowisk dla partyjnych opiekunów.

Minister obrony samodzielnie zlikwidował stanowiska nomenklatury Komitetu Centralnego zastępcy dowódcy do spraw politycznych sił
58
podwodnych i eskadry floty.

Aby zrozumieć najgłębsze prądy tych wydarzeń, należy sobie przypomnieć, że w 1917 roku partia
komunistyczna przejęła władzę w ogromnym Imperium Rosyjskim.
I postanowiła nie dzielić się z nikim tą władzą.
Wszystkich, którzy próbowali sięgnąć po władzę, komuniści bezlitośnie eliminowali, często
milionami. Wymordowali szlachtę, kupców, oficerów, zlikwidowali kułaków jako klasę,
zdziesiątkowali inteligencję, duchownych, kozaków, a na koniec chłopów.
Sprawowano władzę poprzez mianowanie i odwoływanie przedstawicieli kierownictwa na każdym
szczeblu hierarchii. Kadry decydują o wszystkim, jak w swoim czasie określił zasady tego systemu
towarzysz Stalin.
Niech za przykład posłuży nam typowe prowincjonalne miasteczko. No więc działa w takim
miasteczku komitet rejonowy partii. Na jego czele stoi pierwszy sekretarz. Taki sekretarz ma listę
stanowisk, które mogą być obsadzone tylko przez osoby wskazane przez komitet: dyrektor łaźni,
przewodniczący kołchozu, kierownik hali niedużej fabryki. Wszystkie te stanowiska – nomenklatura
komitetu rejonowego. Najpierw komitet, a dokładniej jego pierwszy sekretarz, w tajemnicy decyduje,
kto będzie przewodniczącym kołchozu „Czerwony świniopas”, a kto spółdzielni „Daremny trud”,
następnie zaś w kołchozie i spółdzielni odbywają się wybory. Są zorganizowane tak, żeby wybór
ludu pokrywał się z wcześniejszym tajnym wyborem partii komunistycznej. Kołchoźnicy mają prawo
wybrać sobie przewodniczącego, ale tylko takiego, którego akceptuje komitet, takiego, którego
komitet już potajemnie wskazał, wybrał i zatwierdził.
Nomenklatura to też lista zaufanych ludzi, którzy swoją postawą, pracą i życiem udowodnili
wierność wielkim ideom partii komunistycznej.
Ani komitet rejonowy, ani jego pierwszy sekretarz nie mają prawa obsadzać stanowisk ludźmi
według własnego upodobania. Istnieje zatwierdzona na górze lista, są teczki personalne osób, które
się na niej znalazły, i jedynie spośród nich można wybierać dyrektorów, naczelników
i przewodniczących.
Ale tylko na najniższym szczeblu.
Komitet rejonowy nie ma prawa mianować redaktora gazety rejonowej, komendanta rejonowej
komendy milicji czy przewodniczącego rejonowej rady związków zawodowych. Ci ludzie są
z nomenklatury komitetu wyższego rzędu – obwodowego. Wyłącznie tam mogą zdecydować, kogo
z nich należy awansować, a kogo trzeba szybko zdegradować.
A prokurator rejonowy, sędzia i sam pierwszy sekretarz komitetu rejonowego to nomenklatura
nawet nie komitetu obwodowego, ale wyższego – republikańskiego, albo jeszcze wyższego –
centralnego.
Tylko tam, na samej górze, podejmuje się decyzje w delikatnej kwestii doboru i rozmieszczenia
kadry. Tam wskazuje, kto ma zostać pierwszym sekretarzem obwodowego komitetu partii na
Sachalinie, kto będzie reprezentował interesy Związku Radzieckiego w Hondurasie, kto będzie
mamił lud opium religijnym, kto dowodził dywizją lotnictwa w okolicach Budapesztu, a kto
korpusem strzeleckim w rejonie chasańskim Kraju Nadmorskiego.
Komitet Centralny decyduje, kto będzie kierował ideologią i polityką, kto będzie dowodził armią,
flotą, nauką, przemysłem, rolnictwem, kulturą, religią, kto będzie sądził, wydawał wyroki
i likwidował niepożądany element.
Mamy, dajmy na to, taki związek malarzy i kompozytorów, dziennikarzy, architektów czy pisarzy –
wyłącznie dobrowolne zrzeszenie wolnych twórców. Oni sami wybierają szefa swojego związku
podczas burzliwego zjazdu. Jednak nie podejrzewając nawet, wybierają tylko tego, którego już
w tajemnicy wskazał i zatwierdził Komitet Centralny partii komunistycznej.
Wszyscy pracujący za granicą szpiedzy, dyrektorzy wielkich zakładów przemysłowych, dostojnicy
Kościoła prawosławnego, generałowie to nomenklatura KC. Tylko Komitet Centralny partii
komunistycznej ma prawo decydować o losach każdego z nich. Bez pozwolenia KC żadnego z nich
nie można było zdegradować, awansować, przenieść na inne stanowisko, nawet gdy było to
stanowisko równorzędne.
Żukow, likwidując swoją decyzją stanowiska partyjnych nadzorców, nawet nie tych najwyższej
rangi, którzy jednak znajdowali się w nomenklaturze KC, zrobił zamach na niepodzielną władzę
partii komunistycznej i wyszedł spod jej kontroli.
Niedawno słyszałem dyskusję dwóch ekspertów o tym, czy Żukow przygotowywał przejęcie
władzy czy jednak nie.
Nie trzeba się o to spierać. Żukow nie tylko przygotowywał, on już realizował w kraju powolny
zamach stanu. Główną siłą Związku Radzieckiego była partia komunistyczna. Żukow wyprowadzał
Armię Radziecką spod kontroli partii rządzącej, otwarcie ignorując jej decyzje, niszcząc stworzone
przez nią struktury kontroli, łamiąc ustalony przez nią porządek.

W październiku 1952 roku XIX Zjazd KPZR przyjął nowy statut, zgodnie z którym każdy komunista
miał prawo zwracać się do dowolnej partyjnej instancji, z Komitetem Centralnym włącznie. Wielu
oficerów było komunistami (inaczej nie mogliby awansować). Praktycznie wszyscy generałowie byli
komunistami. Żukow wprowadził w Armii Radzieckiej własne porządki. Wbrew statutowi KPZR
zabronił komunistom pełniącym służbę w armii i marynarce zwracać się do KC KPZR. Od tego
momentu prawa zagwarantowane w statucie KPZR nie obejmowały komunistów w wojsku59.
Tego było mało. Żukow zabronił szefowi Głównego Zarządu Politycznego Armii Radzieckiej,
generałowi pułkownikowi Żełtowowi, informować Komitet Centralny o wszystkim, co się dzieje
w siłach zbrojnych60.
Główny Zarząd Polityczny Armii Radzieckiej był najwyższym organem nadzoru politycznego.
A także jednym z wydziałów Komitetu Centralnego.
Wyszło na to, że Żukow zabronił jednemu z wydziałów KC wykonywania swoich funkcji
kontrolnych. W ten sposób wyłączył jeden z wydziałów KC spod kontroli pierwszego sekretarza KC
KPZR towarzysza Chruszczowa.
6

Żukow przygotowywał miejsca dla swoich ludzi. W tym celu trzeba było wyrzucić z Armii
Radzieckiej wszystkich, którzy nie chcieli na ślepo, bez zastanowienia wykonywać rozkazów
Żukowa.
Piętnastego marca 1956 roku podał się do dymisji pierwszy zastępca ministra obrony ZSRR,
marszałek Związku Radzieckiego Aleksander Michajłowicz Wasilewski.
Aby wyciągnąć wnioski, wystarczy spojrzeć na daty mianowania Wasilewskiego na nowe
stanowiska i daty awansów na kolejne stopnie wojskowe.
Dwudziestego drugiego czerwca 1941 roku Wasilewski w stopniu generała majora pełnił funkcję
zastępcy szefa Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego. Lipiec 1941 roku był miesiącem
największych klęsk Armii Czerwonej. Ale 1 sierpnia 1941 roku Stalin powołał Wasilewskiego na
kluczowe stanowisko szefa Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego.
W połowie października 1941 roku na obrzeża Moskwy wdarły się czołowe oddziały wojsk
niemieckich. Do ich powstrzymania rzucono do walki kadetów szkół wojskowych i niewyszkolonych,
niezdolnych do służby wojskowej ochotników. Moskwa mogła upaść w każdej chwili. Szesnastego
października 1941 roku w Moskwie wybuchła potworna panika, której towarzyszyła ucieczka
kierownictwa różnych szczebli. Udało się stłumić panikę i obronić stolicę. Dwudziestego ósmego
października 1941 roku Stalin nadał Wasilewskiemu stopień generała porucznika.
Maj 1942 roku był miesiącem jeszcze straszliwszych klęsk Armii Czerwonej.
Próba przełamania blokady Leningradu zakończyła się katastrofą.
Wielka ofensywa Armii Czerwonej na skrzydle południowym zakończyła się okrążeniem wojsk
w rejonie Charkowa.
Front Krymski przygotowywał się do ofensywy, ale Manstein niespodziewanym uderzeniem
wyprzedzającym zgniótł go i odepchnął do morza.
Dwudziestego pierwszego maja 1942 roku Stalin awansował Wasilewskiego do stopnia generała
pułkownika.
W czerwcu 1942 roku wojska niemieckie, gwałtownie rozwijając ofensywę, zbliżają się do
Stalingradu, czyli do Wołgi, naftowej arterii Związku Radzieckiego, i do Kaukazu Północnego, do
pól naftowych. Teraz już nie tylko Moskwa, ale cały Związek Radziecki był na skraju upadku. W tym
momencie Stalin mianuje generała pułkownika Wasilewskiego na stanowisko szefa Sztabu
Generalnego.
Dziwna sytuacja: potworne katastrofy, Stalin jednym gestem usuwa i bezlitośnie karze swoich
generałów i marszałków, a Wasilewski szybko się pnie. Co to oznacza?
To spóźnione przyznanie się Stalina po każdej klęsce: działaliśmy tak, jak uważaliśmy za
konieczne, a trzeba było tak, jak proponował Wasilewski.
W czasie kontrofensywy w rejonie Stalingradu generał pułkownik Wasilewski koordynował
działania Frontu Dońskiego i Frontu Stalingradzkiego. Osiemnastego stycznia 1943 roku Stalin nadał
mu stopień generała armii, 29 dni później – marszałka Związku Radzieckiego.
Po wojnie, w 1949 roku, Stalin mianował Wasilewskiego ministrem sił zbrojnych. (Ministerstwo
Obrony kilka razy zmieniało nazwę, pozostając tym samym ministerstwem obrony).
Wasilewski najwyraźniej nie brał udziału w spisku przeciwko Stalinowi. Potwierdza to fakt, że od
razu po śmierci Stalina przy podziale ról został przeniesiony na stanowisko pierwszego zastępcy
ministra obrony.
A Żukow, wręcz przeciwnie, wrócił z zesłania, awansował na pierwszego zastępcę ministra
obrony, a następnie został ministrem obrony.
Żukow i Wasilewski są spowinowaceni. Syn Wasilewskiego, Jurij, ożenił się z Erą Żukową.
Jednak dzieje się coś dziwnego.
Marzec 1956 roku. Wasilewski i Żukow jadą samochodem.

Żukow: Sasza, czy nie uważasz, że powinieneś zająć się historią wojny?
Wasilewski: Jak mam to rozumieć? Czy tak, że powinienem odejść?
Żukow: Tak. Była dyskusja na ten temat i Chruszczow nalega, żebyś podał się do dymisji.

Tę rozmowę opublikowało pismo „Znamia” (1988, nr 5, s. 95).


Zwróćmy uwagę na podłe zachowanie Żukowa.
Do marszałka Wasilewskiego nikt nie miał zastrzeżeń. Nie można mu było nic zarzucić. To jeden
z najbardziej utalentowanych dowódców XX wieku.
Żukow bez zażenowania sugeruje Wasilewskiemu, żeby ten dobrowolnie zrezygnował ze
stanowiska. Jednocześnie wszystko zwala na Chruszczowa: to nie moja inicjatywa – Chruszczow
nalega.
Ale skoro „Chruszczow nalega”, to dlaczego Żukow zachowuje się jak jego lokaj? Dlaczego
przekazuje pańskie fanaberie przyjacielowi, z którym walczył podczas wojny?
Jeśli „Chruszczow nalega”, to niech sam o tym powie Wasilewskiemu. A minister obrony ZSRR,
marszałek Związku Radzieckiego Żukow powinien stanąć w obronie swojego kolegi: Nikito
Siergiejewiczu, dlaczego Wasilewski ma odejść? Czy mamy dowódców, którzy dorównywaliby
Wasilewskiemu talentem i doświadczeniem?
Z jakiegoś powodu na dymisję „nalega Chruszczow”, ale faktycznie Wasilewskiego z Armii
Radzieckiej usuwa Żukow.
Aleksander Michajłowicz Wasilewski nie kłócił się, napisał rezygnację i odszedł.
Nawet drzwiami nie trzasnął.

57 Gieorgij Żukow, Stenogram październikowego (1957) plenum KC KPZR i inne dokumenty, Mieżdunarodnyj fond „Diemokratija”,
Moskwa 2001, s. 445.
58 Gieorgij Żukow, op. cit., s. 328.
59 Gieorgij Żukow, op. cit., s. 446.
60 Gieorgij Żukow, op. cit., s. 244.
Rozdział 26

Tymczasem Związek Radziecki coraz głębiej pogrążał się w bagnie permanentnego kryzysu
gospodarczego.
Dlaczego?
A dlatego, że mieliśmy socjalizm. Własność prywatna środków produkcji została zlikwidowana.
Wszystkie środki produkcji stały się własnością ludu.
Ale cały naród nie może zarządzać przemysłem, transportem, rolnictwem, nauką, więc gospodarką
kierowało państwo.
Żeby skutecznie zarządzać, trzeba wiedzieć, co powinny robić każde ministerstwo, zarząd główny,
biuro konstrukcyjne, fabryka, kopalnia czy kołchoz.
Żeby zarządzanie gospodarką miało podstawy naukowe, powołano Centralny Urząd Statystyczny
(Centralnoje statisticzieskoje uprawlenije, CSU). Jego zadanie – zebrać wszystkie informacje na
temat tego, co mamy, i tego, czego nam brakuje.
Na podstawie zgromadzonych informacji Państwowy Komitet Planowania Rady Ministrów ZSRR
(Gosplan) dawał wskazówki – co, kiedy, w jakich ilościach i kto ma produkować. Gosplanem
zawsze kierowali najwyżsi przywódcy – członkowie KC, kandydaci na członków Biura Politycznego
KC i nawet członkowie Biura Politycznego KC. Między innymi Kujbyszew, Wozniesienski,
Saburow, Kosygin.
Dla Gosplanu zbudowano monumentalny gmach, w którym obecnie mieści się Duma Państwowa
Federacji Rosyjskiej. Gosplan pełnił nie tylko planowe, ale również kontrolne funkcje, nie tylko
wydawał polecenia, ale również kontrolował ich wykonanie. Gosplanowi podlegały liczne komitety
państwowe i instytuty planowania.
Kapitaliści mieli anarchię produkcji.
My – podejście naukowe.
Ale z jakiegoś powodu oni mieli wszystko, a u nas wszystkiego brakowało.

2
Różnicy w organizacji produkcji przyjrzyjmy się na najprostszym przykładzie.
Kapitalista produkuje drewniane skrzynki. Do sklepu przychodzi Jego Wysokość Konsument
i decyduje: kupię albo nie kupię.
Między producentem i konsumentem dochodzi do sprzężenia zwrotnego. Konsument codziennie, co
godzinę, co minutę kontroluje asortyment i jakość oraz dyktuje ceny: ta skrzynka została źle zrobiona,
ta jest zbyt droga, a tamta ma nieodpowiedni rozmiar. Producent musi natychmiast reagować, żeby
zaspokoić potrzeby konsumenta. Plajtuje ten producent, który popełnił błąd, nie zareagował na
zapotrzebowanie konsumenta, nie dopasował się asortymentem, ceną lub jakością. Utrzymuje się
jedynie ten, który potrafił odgadnąć oczekiwania konsumenta, szybko, porządnie i za najmniejszą
cenę sprostał tym oczekiwaniom.
To się nazywa pogoń za zyskiem, konkurencja kapitalistyczna, anarchia produkcji. Jest to
obrzydliwe.
A u nas wszystko jest zorganizowane według zasad naukowych.
Weźmy wspomniane już drewniane skrzynki. CSU zebrał wszystkie niezbędne dane i przekazał je
Gosplanowi. Gosplan postanowił wyprodukować tyle a tyle milionów skrzynek. Stosowne
ministerstwo otrzymało odpowiednie wskazówki i przekazało je głównym zarządom i fabrykom.
Przemysł je wykonał – wyprodukował miliony skrzynek o minimalnych wymiarach. W ten sposób jak
najszybciej wykonał zlecenie instytucji planujących i kontrolujących. W ten sposób zaoszczędził
materiał i pracę robotników.
Problem polega na tym, że nikt takich skrzynek nie potrzebuje.
Wówczas Gosplan zaleca wyprodukowanie tylu a tylu milionów skrzynek o łącznej pojemności tylu
a tylu milionów metrów sześciennych. Świetnie! Przemysł zaczyna produkować skrzynki olbrzymich
rozmiarów. W ten sposób jak najszybciej wykonał zlecenie instytucji planujących i kontrolujących.
Ale i takie skrzynki nie są nikomu potrzebne.
Wobec tego Gosplan zaleca wyprodukowanie skrzynek o łącznej wartości tylu a tylu milionów
rubli! Świetnie! Przemysł zaczyna produkować politurowane skrzynki ze szlachetnych gatunków
drewna, zdobione malowidłami i srebrnymi zatrzaskami. Wyprodukowano ich całkiem niewiele i już
wykonano plan.
Również takie skrzynki nie były nikomu potrzebne.
Możemy to zadanie rozwiązywać na wiele sposobów, ale skutek zawsze będzie ten sam: przemysł
nie będzie wytwarzał tego, czego potrzebują konsumenci.
Tylko dlatego, że naturalna więź między producentem i konsumentem została sztucznie przerwana.
Tylko dlatego, że w państwie socjalistycznym producent zależy nie od konsumenta, lecz od
Gosplanu.
W cywilizowanym społeczeństwie konsument jest kontrolerem ceny, asortymentu i jakości.
W społeczeństwie socjalistycznym kontrolują je urzędnicy. Kontrolują źle. Nie dlatego, że są złymi
ludźmi, ale dlatego, że nikt lepiej od konsumenta nie potrafi zweryfikować asortymentu, ceny, liczby
i jakości wytwarzanych produktów.

Towarzysze z Gosplanu musieli wydawać przemysłowi polecenia dotyczące tego, ile trzeba
wyprodukować skrzynek, o jakich wymiarach, z jakiego materiału, w jakiej cenie, ile do tej skrzynki
wbić gwoździ, kiedy, gdzie i ile tych skrzynek wysłać.
Ale skąd Gosplan miałby wiedzieć, ile i jakich skrzynek będzie potrzeba w następnej pięciolatce?
Nie mógł tego wiedzieć i nie wiedział.
Dlatego liczby brał z sufitu.
Dlatego przemysł wytwarzał to, co najlepiej wyglądało w sprawozdaniach. Gdy zaplanowano
wyprodukowanie tysiąca ton musztardy – przemysł produkował ją w pięciolitrowych słoikach
i meldował o przedterminowym wykonaniu planu. Jeden pięciolitrowy słoik jest łatwiej
wyprodukować niż 50 słoików po sto gramów.
Musztarda i skrzynki to najprostsze przykłady. Gosplan jednak powinien był określić na pięć lat do
przodu setki milionów wskaźników dla milionów wyrobów przemysłowych, od krążowników po
podkowy dla koni, od reaktorów atomowych po obroże dla psów, od statków kosmicznych po
chusteczki do nosa, od unikatowych turbin wodnych po naparstki, od amunicji do karabinów
maszynowych po podręczniki do historii dla piątej klasy podstawówki w języku gruzińskim, od
maszyn przędzalniczych po koce dla żołnierzy, od szyb okiennych po pojazdy terenowe, które
poradzą sobie w warunkach arktycznych, od prezerwatyw po źródła neutronów dla ładunków
nuklearnych RDS-6s.
Przemysł zbrojeniowy był objęty szczególną kontrolą państwa i organów represyjnych. Za
brakoróbstwo wsadzano do więzienia, a nawet rozstrzeliwano. Ale już to było przyczyną
niewydajności produkcji: pracę robotników kontrolowały tysiące wojskowych i czekistów, którzy
sami niczego nie produkowali. Jednak nie można było posadzić kontrolera i czekisty w każdej hali
produkcyjnej, a przemysłowi opłacało się produkować wyroby bliskie złomowi. Po co szlifować
jakiś detal przez całą godzinę, skoro proces można skrócić do dwóch minut?
Gosplan kontrolował ilość. Nie był w stanie kontrolować jakości rowerów i grabi, aparatów
fotograficznych i budzików, sieci rybackich i pilników, mleka i bułek, mebli i grzebieni. Z założenia
nie mógł tego robić.

Bismarck wypowiedział kiedyś zdanie, które stało się przepowiednią: „Jeżeli chcecie zbudować
socjalizm, to wybierzcie kraj, którego nie jest wam szkoda”.
Socjalistyczny sposób produkcji miał wady wrodzone, których nie mogły naprawić żadne
pierestrojki.
Jeżeli zakazać inicjatywy prywatnej, jedynym pracodawcą zostanie państwo. Wtedy nastąpi
potworna tyrania przedstawicieli państwa, czyli biurokratów. A wówczas ludzie zaczną uciekać
z takiego państwa. Państwo natomiast będzie musiało zamknąć granice i zabijać uciekinierów.
Człowiek może być wolny, jeżeli jest niezależny ekonomicznie. Jednak państwo socjalistyczne,
uzurpując sobie kontrolę nad wszystkimi środkami produkcji, zniewala swoich obywateli, czyli
pozbawia ich wolności.
Jeżeli milionom ludzi zabierzemy prawo decydowania o tym, co, kiedy i w jakich ilościach mają
produkować, to tę kwestię trzeba będzie rozwiązać na szczeblu państwowym. W tym przypadku
olbrzymia władza koncentruje się w rękach tych, którzy kierują państwem.
Żeby podejmować decyzje w sposób naukowy, należy zebrać jak najwięcej danych i określić
z maksymalną dokładnością, kto i co powinien robić. Jak w partii szachów trzeba przewidzieć nie
tylko jeden ruch, ale również kolejne. Trzeba planować nie na dzień czy dwa, ale patrzeć
w przyszłość przynajmniej na pięć lat. Im bardziej szczegółowy i dokładny plan, tym lepiej.
Jednak każda inicjatywa, pożyteczna lub nie, burzy plany rządu. Im lepszy i dokładniejszy jest plan,
tym gorszy wpływ wywiera na niego inicjatywa wykonawców. Jeżeli przynajmniej dziesięć
milionów dyrektorów, konstruktorów, inżynierów, robotników wykaże się inicjatywą, to zniszczy
w ten sposób gospodarkę planową. W imię utrzymania socjalistycznego sposobu produkcji państwo
musiało tłumić każdą inicjatywę.

A oto jeszcze jedna wada wrodzona socjalizmu: najlepsi eksperci, którzy tworzą plany, mogą
planować produkcję tylko tego, co już istnieje. A jak planować produkcję tego, co jeszcze nie zostało
wymyślone? Zaplanowaliście, że zaopatrzycie kraj w patefony, a kapitaliści już stworzyli gramofony.
Uruchomiliście produkcję szerokiej gamy lamp radiowych, wydaliście na to olbrzymie środki
i zaangażowaliście do pracy tysiące specjalistów najwyższej klasy, zbudowaliście fabryki,
a u kapitalistów pojawiły się tranzystory.
Wdrażanie nowego niesie ze sobą ryzyko niepowodzenia. Kapitalista ryzykuje. Musi ryzykować,
żeby wyprzedzić konkurencję. Jeżeli przegra, wypada z gry.
A pracownikowi Gosplanu łatwiej jest planować produkcję tego, co się już sprawdziło. Po co ma
ryzykować? Dlatego Związek Radziecki przez 70 lat doganiał kapitalistów, co z definicji nie mogło
się udać państwu socjalistycznemu.

W 1971 roku poprosił w Paryżu o azyl polityczny Anatolij Pawłowicz Fiedosiejew, konstruktor
radzieckich radarów pozahoryzontalnych, laureat Nagrody Leninowskiej, Bohater Pracy
Socjalistycznej. Napisał niezwykłą książkę o gospodarce socjalistycznej:

Żadne z państw socjalistycznych nie osiągnęło spodziewanych rezultatów. Wszystkie bez wyjątku (bez żadnego wyjątku!) to dyktatury,
których najbardziej charakterystyczną cechą jest przemoc wobec obywateli. Ponadto wszystkie są zadziwiająco do siebie podobne
w swej nieefektywności gospodarczej.
Można uznać za doświadczalnie udowodnione, że drzewo socjalistyczne rodzi zupełnie odmienne owoce od tych, których się po nim
spodziewano.
Ten eksperyment został przeprowadzony na tak wielką skalę i w tak różnych warunkach, że wątpliwości mogą mieć już tylko osoby
nieuświadomione, których oczywiście do tej pory z wiadomych powodów jest bardzo dużo.
Czym można wytłumaczyć taką jednostajność wyników (dyktatury)?
Struktura socjalistyczna powoduje kolosalną koncentrację władzy i nieuchronnie prowadzi do dyktatury, do państwa totalitarnego ze
wszystkimi jego antyludzkimi konsekwencjami. Socjalizm drastycznie narusza i tak już bardzo niekorzystną równowagę pomiędzy
jednostką i państwem.
Gdyby nie charakterystyczna dla socjalizmu nieefektywność gospodarcza, socjalizm byłby skutecznym narzędziem militarnego
podboju świata.
61
Socjalizm stanowi ogromne zagrożenie dla ludzkości oraz pułapkę, z której bardzo trudno jest się wydostać.

Socjalizm to ślepy tor w rozwoju ludzkości.


Dlaczego więc przywódcy państw socjalistycznych nie zrezygnują z planowania centralnego?
Dlaczego nie zliberalizują gospodarki? Dlaczego nie zniosą planowania centralnego?
A dlatego, że żaden wytwórca nie będzie produkował tego, co jest potrzebne nie jemu konkretnie,
lecz całemu krajowi.
A gdyby go zainteresować?
Można go zainteresować, jeśli damy mu zysk ze sprzedaży towaru. Postanowiliście wrócić do
kapitalizmu? Po co było to wszystko? Po co były te rewolucje i wojny? Po co miliony ofiar?
Ale trzeba było znaleźć jakieś rozwiązanie. I przywódców coraz częściej nurtowało pytanie: Może
trzeba zlikwidować Gosplan? Dlaczego dyrektorowi fabryki nie dać prawa produkowania skrzynek
o takich wymiarach, takiej jakości i takich cenach, które spełniałyby wymagania konsumentów?
Oczywiście nie można było tego zrobić. Bo zaczęłaby się totalna grabież własności.
Kapitalista nie będzie sam siebie okradał.
A dyrektor fabryki w państwie socjalistycznym nie jest właścicielem. Wyobraźcie sobie, że
szefowie przedsiębiorstw, w których rękach znajdują się olbrzymie dobra materialne, wymknęli się
spod nadzoru CSU, Gosplanu, Goskontroli, Państwowego Komitetu ds. Cen, Państwowego Komitetu
ds. Pracy i Płacy. Co się wtedy stanie?
Bohater Pracy Socjalistycznej Anatolij Pawłowicz Fiedosiejew przewidział, co się stanie, jeżeli
przeprowadzimy liberalizację gospodarki państwa socjalistycznego:

Kolejny Chruszczow albo Breżniew w zamian za poparcie ludu przegryzie gardła swoim towarzyszom i z braku doświadczenia
62
wprowadzi taki „liberalizm”, który zniszczy fundamenty, a z nimi cały system.

Zostało to opublikowane w 1979 roku, sześć lat przed rozpoczęciem pierestrojki i liberalizacji
przez Gorbaczowa.
Fiedosiejew nie bez powodu konstruował radary pozahoryzontalne. Udało mu się zajrzeć
w nieznane w czasie, kiedy członek Biura Politycznego KC KPZR, szef KGB towarzysz Jurij
Władimirowicz Andropow dopiero torował drogę na najwyższe kremlowskie stanowisko dla
swojego protegowanego, towarzysza Michaiła Siergiejewicza Gorbaczowa.

Moment kluczowy

Po 50 latach rządów przywódcy Związku Radzieckiego mieli tylko dwie opcje działania.
Dokładniej: była jedna opcja działania oraz jedna opcja, przy której trzeba było wszelkich działań
zaniechać.
Można było nie zrobić nic. Właśnie tak postąpił towarzysz Breżniew. I kraj powoli pogrążał się
w zapaści gospodarczej.
Można było wykonać gwałtowny ruch. Tak postąpili towarzysz Andropow i kontynuator jego
sprawy – Gorbaczow.
Wówczas zapaść następowała błyskawicznie.
Rozdział 27

W dniach 14–25 lutego 1956 roku w Moskwie odbywał się XX Zjazd KPZR.
Centralnym wydarzeniem zjazdu było zatwierdzenie szóstego pięcioletniego planu rozwoju
gospodarki narodowej, na lata 1956–1960.
Szósty plan pięcioletni wyróżnia się tym, że nie został zrealizowany. Nieefektywna gospodarka
kierowana przez biurokratów buksowała w miejscu.
Szósty plan pięcioletni, jak wszystkie poprzednie i następne, opracowała instytucja pod nazwą
Gosplan. Przewodniczącym Gosplanu był wówczas członek KC KPZR towarzysz Nikołaj
Konstantinowicz Bajbakow. Na kluczowe stanowisko szefa Gosplanu wyznaczył go Chruszczow za
to, że Bajbakow wytrwale wspierał i promował dwa wielkie projekty Chruszczowa, które pozwalały
Związkowi Radzieckiemu wyjść z impasu gospodarczego.
Pierwszy projekt: zagospodarowanie stepowych ugorów.
Drugi: budowa największego na świecie systemu rurociągów, którymi można było pompować ropę,
a potem sprzedawać ją europejskim sąsiadom.
Ogromne zespoły ekonomistów pod kierownictwem Bajbakowa tworzyły szósty plan pięcioletni,
licząc na to, że nowe zagospodarowane ziemie dadzą tyle zboża, iż można je będzie wywieźć za
granicę. Brutalna rzeczywistość dokonała korekty: ogromne koszty, katastrofa ekologiczna i wciąż
niedobór chleba.
Z ropociągiem też był problem. Radziecki przemysł nie potrafił produkować rur o dużej średnicy.
Nasi młodsi socjalistyczni bracia, ze wschodnimi Niemcami włącznie, też tego nie potrafili.
A zachodnie Niemcy, gdzie szerzyły się anarchia produkcji i pogoń za zyskiem, mogły produkować
takie rury. Jednak przywódcy zachodnich Niemiec, zdając sobie sprawę, czym grozi Europie
uzależnienie od radzieckich dostaw ropy, nałożyli embargo na sprzedaż rur dużej średnicy do
Związku Radzieckiego.
I projekt budowy ropociągu wstrzymano.
Żaden z planów pięcioletnich nigdy nie został wykonany. Szósty plan pięcioletni stoi w tym szeregu
nieco z boku, ponieważ przy wszystkich poprzednich i następnych pięciolatkach jeszcze jakoś
udawało się odtrąbić sukces. Ale w 1956 i 1957 roku odważne projekty partii zbyt odbiegały od
rzeczywistych możliwości gospodarki, błędy w planowaniu były tak rażące, że w 1958 roku trzeba
było zrezygnować z wykonania szóstego planu pięcioletniego.
Chruszczow zwolnił Bajbakowa, zdegradował go i zesłał na prowincję.

W 1959 roku zebrał się nadzwyczajny XXI Zjazd, który uchwalił plan siedmioletni na lata 1959–
1965. Dwa ostatnie lata niezrealizowanego szóstego planu pięcioletniego dodano do następnej
pięciolatki. Otrzymaliśmy siedmiolatkę.
Siedmiolatka zakończyła się fiaskiem, jak wszystkie wcześniejsze i następne pięciolatki. Podczas
jej trwania Związek Radziecki zaczął na wielką skalę kupować żywność i dwa lata później stał się
głównym importerem żywności na świecie. Jednak w czasie siedmiolatki wreszcie spełniło się
dawne marzenie Chruszczowa o zbudowaniu najpotężniejszego na świecie systemu rurociągów
naftowych, żeby pompować nieodnawialne zapasy cennych surowców naturalnych. Zachodnich
Niemców udało się przekonać. Zażądali niebotycznych pieniędzy. Musieliśmy je zapłacić. Inaczej nie
powstałby rurociąg o dobrej nazwie „Przyjaźń”.
Spalać ropę to jak spalać pieniądze, powiedział wielki rosyjski uczony Dmitrij Iwanowicz
Mendelejew.
Handlować zasobami to handlować ojczyzną, powiedział towarzysz Stalin.
Chruszczow handlował ojczyzną i spalał pieniądze.

Ironiczny grymas losu: rurociąg „Przyjaźń”, zbudowany na polecenie Chruszczowa, został uroczyście
oddany do użytku 15 października 1964 roku.
Trzynastego października 1964 roku w wyniku spisku Chruszczow został zwolniony ze stanowiska
pierwszego sekretarza KC KPZR.
Czternastego października ogłoszono to oficjalnie. Tego samego dnia stanowisko pierwszego
sekretarza KC KPZR objął Breżniew.
Piętnastego października 1964 roku rurą popłynęła ropa. Jakie szczęście! Teraz upadek Związku
Radzieckiego został przełożony o co najmniej kilkadziesiąt lat. W tym czasie można będzie osłabić
albo zniszczyć kapitalistyczne otoczenie. W przeciwnym razie Związek Radziecki przegra
konkurencję gospodarczą i zmieni się w zaplecze surowcowe państw z normalną gospodarką.
Breżniew przywrócił Bajbakowa na stanowisko szefa Gosplanu, gdzie ten jeszcze przez
dwadzieścia lat, od 2 października 1965 roku do 14 października 1985 roku, planował drogę państwa
do świetlanej przyszłości, aż doprowadził gospodarkę Związku Radzieckiego do całkowitego
upadku.
Bajbakow został zastępcą szefa rządu, odznaczono go sześcioma Orderami Lenina. Breżniew nadał
mu tytuł Bohatera Pracy Socjalistycznej.
Bajbakow doskonale zdawał sobie sprawę, że planowanie działalności gospodarczej w skali tak
wielkiego kraju jest niemożliwe. Dlatego osobiście przyłożył się do systemu socjalistycznego
łgarstwa.
Pod kierownictwem Bajbakowa kraj stopniowo zrezygnował z planów pięcioletnich. Pięciolatki
zostały, ale nie było żadnych planów pięcioletnich. Zamiast nich Bajbakow i jego zespół raz na pięć
lat publikowali dokument pod tytułem Główne kierunki rozwoju gospodarki narodowej.
Gospodarka pozostawała niby planowa, ale zamiast realnych planów Gosplan ZSRR pod wodzą
Bajbakowa wymyślał opowieści fantastyczne: dobrze by było za pięć lat osiągnąć taki poziom
rozwoju. Nie były to plany, ale raczej pięcioletnie prognozy szczęśliwego życia, które nigdy się nie
sprawdzały.
Bajbakow przeżył 97 lat. Nowa Rosja uhonorowała czyny wybitnego kapitana gospodarki
socjalistycznej Orderem „Za Zasługi dla Ojczyzny”. Wydobywanie ropy, spalanie cennych surowców
chemicznych w kotłach elektrowni, handel nieodnawialnymi zasobami to u nas zasługi dla ojczyzny.

Zboczyliśmy nieco z tematu. Pozostajemy w lutym 1956 roku. Jesteśmy nadal na haniebnym XX
Zjeździe KPZR, który przyjął opracowany pod kierownictwem Bajbakowa niewykonalny szósty plan
pięcioletni.
XX zjazd zakończył się zwykłym w takiej sytuacji rytuałem – wspólnym odśpiewaniem hymnu
komunistów:

Ruszymy z posad bryłę świata…

W zjeździe wzięły udział delegacje 55 partii komunistycznych i robotniczych z całego świata, od


Nowej Zelandii do Kanady i Urugwaju. Wydano pożegnalny obiad, ugoszczono je rosyjskim
ludowym napitkiem i pożegnano, życząc nowych sukcesów w walce o świetlaną przyszłość dla całej
ludzkości.
A radzieckim delegatom po cichu zasugerowano, żeby się nie rozjeżdżali. Po czym odbyło się
zamknięte posiedzenie zjazdu, w którym wzięli udział tylko nasi.
Podczas tego posiedzenia Chruszczow odczytał swój słynny referat o kulcie Stalina. Oficjalny
porządek obrad nie przewidywał żadnego tajnego referatu. Właśnie referat przyćmił wszystkie
pozostałe wydarzenia zjazdu.
Za sprawcę wydarzeń podczas XX zjazdu uważa się Chruszczowa. Jednak Chruszczow
przeprowadził ten zjazd przy całkowitym wsparciu i w sojuszu z Żukowem. Bez jego pomocy nigdy
by nie było XX zjazdu. A raczej byłby taki jak wszystkie pozostałe.

Wersja naszej historii w ujęciu Chruszczowa była bardzo prosta i jednocześnie niezwykła.
1. Lenin był wielkim przywódcą, dokonał rewolucji, wskazał drogę do świetlanej przyszłości.
Wszystko u nas było dobre i zgodne z zasadami. Gdyby Lenin żył…
2. Bolszewicy-leninowcy Dzierżyński, Kirow, Kujbyszew, Eihe, Rudzutaks, Raskolnikow byli
dobrymi, mądrymi, odważnymi, bezinteresownymi bojownikami o szczęście ludu, wygrali wojnę
domową, budowali świetlaną przyszłość.
3. Tuchaczewski, Jakir, Blücher, Dybienko nie byli wrogami ludu, rzekomo byli wybitnymi
dowódcami.
4. Aż nagle pojawił się zły Stalin. Złamał leninowskie normy przywództwa zbiorowego. W 1937
roku Stalin rozpoczął wielki terror przeciwko bolszewikom-leninowcom i wybitnym dowódcom.
5. Stalin pozbawił armię dowództwa. Nie przygotował kraju do wojny. Samoloty przypominały
latające trumny, czołgi były przestarzałe, jeden karabin przypadał na trzech żołnierzy. Wielcy agenci
wywiadu uprzedzali Stalina, ale on ich nie słuchał. Hitler zaatakował, a Stalin się schował. Dlatego
planował wojnę na globusie.
6. Po wojnie Stalin szykował nową zagładę uczciwych komunistów.
7. Nikt z nas o tym nie wiedział.
Co powinniśmy zrobić, towarzysze? – pytał Chruszczow.
I odpowiadał: Trzeba obalić kult Stalina i wrócić do leninowskich norm funkcjonowania partii.
Sala słuchała z zapartym tchem. Czasami reagowała na słowa mówcy głośnym oburzeniem na
zbrodnie, których dopuścił się Stalin.

6
Wbrew przyjętym zasadom i tradycjom referat podczas zjazdu nie był omawiany. Chruszczow
odczytał go i na tym zjazd ponownie zakończył pracę. Referat z jakiegoś powodu uznano za tajny, ale
wydano go w nakładzie dokładnie jednego miliona egzemplarzy.
Omówienie referatu przeniesiono na zamknięte partyjne konferencje i zebrania. Komuniści potępili
Stalina.
Chruszczow powiedział wiele ciekawych rzeczy. Ale zapomniał dodać, że to nie Stalin rozpętał
w kraju terror, lecz Lenin, Swierdłow, Trocki, Dzierżyński i im podobni. Stalin należał do ich grona,
ale nie był najważniejszy.
Chruszczow nie wspomniał o tym, że terror zaczął się nie w 1937 roku, ale 20 lat wcześniej –
w 1917.
Chruszczow jakoś zapomniał o tym, że w czasie terroru zginęli nie tylko wierni komuniści-
leninowcy. Ci sami komuniści-leninowcy przez 20 lat swoich rządów zamordowali dziesiątki
milionów ludzi, a dopiero później niektórzy z nich również trafili do krwawej łaźni, którą sami
wcześniej zgotowali współobywatelom.
O swojej roli w tym procederze Chruszczow jakoś też nie wspomniał.

Chruszczow kontynuował demaskowanie Stalina również po zjeździe.

Podam przerażające liczby: tylko w ciągu dwóch lat – 1937 i 1938 – aresztowano ponad półtora miliona osób, z których 681 692 osoby
63
rozstrzelano.

To przemówienie Chruszczow wygłosił już po XX zjeździe.


Liczby rzeczywiście wydają się przerażające dla tych, którzy nie znają naszej historii. Już przed
1937 rokiem eksterminacja narodu rosyjskiego i innych narodów naszego kraju zbierała swoje
krwawe żniwo.
Ani Chruszczow, ani jego następcy o tym nie wspomnieli. I zupełnie nie pamiętali o tym, co każdy
z nich robił w latach 1937–1938.

63 Mołotow, Malenkow, Kaganowicz, 1957. Stenogram czerwcowego plenum KC KPZR, Moskwa 1998, s. 479.
Rozdział 28

Chruszczow nawoływał do powrotu do leninowskich norm życia partyjnego i przywództwa


zbiorowego.
Przypomnę niektóre z tych norm.

Do Penzy. 11 sierpnia 1918 r.


Do towarzyszy Kurajewa, Bosza, Minkina oraz innych komunistów w Penzie.
Towarzysze! Powstanie kułactwa w pięciu włościach powinno zostać bezlitośnie zdławione. Wymaga tego interes całej rewolucji,
ponieważ trwa „ostatni nasz bój” z kułactwem. Trzeba mieć wzór.
1) Powiesić (koniecznie powiesić, żeby ludzie widzieli) co najmniej 100 niewątpliwych kułaków, bogaczy, krwiopijców.
2) Opublikować ich nazwiska.
3) Zabrać im całe zboże.
4) Wytypować zakładników – zgodnie z wczorajszym telegramem.
Zrobić wszystko tak, żeby na setki wiorst dookoła ludzie widzieli, drżeli ze strachu, wiedzieli, krzyczeli: dusimy i zdusimy krwiopijców
kułaków.
Telegrafujcie, czy otrzymaliście i wykonaliście.
Wasz Lenin.
64
PS Znajdźcie najtwardszych ludzi.

Zaraz po upadku Związku Radzieckiego nastąpił bardzo krótki okres, kiedy nieco uchylono drzwi
Centralnego Archiwum Partyjnego. Odważny szpieg naszej przeszłości Anatolij Łatyszew skorzystał
z tej okazji, zebrał w tym archiwum niektóre dokumenty napisane ręką Lenina na drukach Rady
Komisarzy Ludowych, opublikował nie tylko tekst, ale również kopie w „Demokraticzeskoj
Gazietie” (listopad 1991, nr 21), a następnie w książce Rassiekrieczennyj Lenin (Izdatielstwo Mart,
Moskwa 1996, ss. 57–60).
Takimi dokumentami Łatyszew wypełnił 336 stron książki.
Przywódcy nowej Rosji szybko doszli do siebie i drzwi archiwów znowu zostały szczelnie
zamknięte. Ale nawet ten jeden dokument wystarczy, żeby inaczej spojrzeć na dobrotliwość dziadka
Lenina.
Polecił publicznie powiesić bogaczy. Nieważne jakich. Skoro jest taki bogaty – zabrać całe zboże,
a jego samego powiesić.
A sam towarzysz Lenin mieszkał na Kremlu i kazał wozić się samochodami marki Rolls-Royce.
Towarzysz Swierdłow również na Kremlu napychał osobisty sejf złotymi carskimi monetami,
pierścieniami, broszami, bransoletami z brylantami, rubinami, szmaragdami i szafirami.
Towarzysz Trocki przemierzał kraj carskim pociągiem.
Towarzysz Dzierżyński mieszkał w rezydencji, która przed komunistycznym zamachem stanu
należała do Sawwy Morozowa, najbogatszego człowieka w Rosji.
Lenin i Trocki, Swierdłow i Dzierżyński strasznie nienawidzili bogaczy, wymordowali miliony
ludzi podczas wojny domowej i czerwonego terroru w imię powszechnej równości, żeby nie było
więcej na świecie bogaczy i krwiopijców.
Wszyscy ci bojownicy o powszechną równość brali zakładników, czyli jawnie niewinnych ludzi,
i w imię powszechnej szczęśliwości rozstrzeliwali ich tysiącami.
A Chruszczow wezwał partię komunistyczną, która dokonała niezliczonych zbrodni przeciwko
własnemu narodowi i ludom państw ościennych, do obalenia kultu Stalina i powrotu do leninowskich
norm.
I niektórzy ludzie traktują Chruszczowa nieomal jak bojownika o wolność i prawdę.

Odczytując referat, Chruszczow upiekł nie tylko dwie pieczenie na jednym ogniu. Przy okazji
rozwiązał wiele kwestii istotnych dla umocnienia jego władzy.
Po pierwsze, wyprowadził partię komunistyczną spod uderzenia. W społeczeństwie narastało
niezadowolenie. Chruszczow skierował gniew ludu z całego zbrodniczego systemu na jedną osobę.
Po drugie, Chruszczow dał nomenklaturze do zrozumienia, że odtąd nie będzie żadnych czystek
wśród kierownictwa. System socjalistyczny ma monopol na wszystkie dziedziny życia i aktywności
społecznej, więc rotacja kadry jest w tym systemie niemożliwa. Stalin wymieniał aparat kierowniczy
poprzez częściowy odstrzał elementu, który zbyt obrósł w piórka. Chruszczow zniósł ten proceder.
Tym samym skazał kraj na degradację i upadek. Ale przez to kupił sobie poparcie całego
kierownictwa KPZR, od komitetów partyjnych najniższego szczebla po same szczyty władzy.
Po trzecie, kupując poparcie nomenklatury, Chruszczow przywrócił partię komunistyczną na szczyty
władzy. Stalin był sekretarzem generalnym partii. Ponadto w maju 1941 roku objął kierowanie
rządem. Za czasów Stalina ośrodek zarządzania krajem powoli przenosił się z Komitetu Centralnego
partii do rządu. Po śmierci Stalina Chruszczow stanął na czele partii komunistycznej tylko dlatego, że
to stanowisko było uważane za drugorzędne wobec stanowiska szefa rządu. Podczas XX Zjazdu
KPZR Chruszczow przywrócił partii komunistycznej kierowniczą rolę w kraju.
Po czwarte, Chruszczow dostał broń przeciwko swoim rywalom i wrogom. Po śmierci Stalina
zrobił wszystko, żeby zniszczyć w archiwach świadectwa własnych zbrodni i zebrać materiały
kompromitujące jego przeciwników. Osądzając Stalina, tym samym ogłaszał: Ja taki nie jestem. Po
tym każdego, kto ośmieliłby się wystąpić przeciwko niemu, Chruszczow mógł napiętnować jako
stalinistę i zrzucić ze szczytów władzy.
Po piąte, na tle Stalina Chruszczow jako polityk wyglądał nijako. Wylewając pomyje na martwego
Stalina, Chruszczow próbował dodać sobie powagi: Stalin był zbrodniarzem, a ja jestem
bojownikiem o prawdę.
Trzeba powiedzieć, że wśród inteligencji znaleźli się ludzie, którym przemówienie Chruszczowa
strasznie się spodobało. Oświadczyli: Jesteśmy dziećmi XX zjazdu. Te dzieci Arbatu wynosiły pod
niebiosa mądrość i szczerość Chruszczowa dokładnie tak, jak jeszcze wczoraj wychwalały mądrość
Stalina. Dzieci XX zjazdu z wściekłością zwalczały stalinizm. Zapytajmy: Dlaczego ci odważni
towarzysze nie zwalczali leninizmu?
Odpowiedź jest prosta: nie było takiego polecenia.
Tymczasem żaden stalinizm nie istniał.
To, co robił Stalin, było jedynie najłagodniejszą z możliwych wersją leninizmu.
Stalinizm to leninizm z ludzką twarzą.

Teoretycznie najwyższym organem władzy partii komunistycznej był zjazd.


Rzekomo zjazd wyznaczał zadania partii na najbliższą i dalszą przyszłość. Zjazd rzekomo wyłaniał
Komitet Centralny, który kierował partią do następnego zjazdu i realizował przyjęty program. Po
określonym czasie zbierał się nowy zjazd, który przyjmował sprawozdanie starego KC dotyczące
wykonania zadań, wyznaczał nowe cele, wybierał nowych przywódców.
Praktyka zupełnie nie pokrywała się z teorią. A dokładniej, była jej przeciwieństwem. Wszyscy
jednak udawali, że tego nie widzą.
W rzeczywistości najwyżsi przywódcy, czyli członkowie Biura Politycznego KC (od 1952 do 1966
roku – Prezydium KC), windowali na górę swoich ludzi, robiąc dla nich miejsce, niszcząc i zrzucając
w dół rywali oraz własnych protegowanych, którzy nie spełnili ich oczekiwań.
Skład personalny KC zawsze był wynikiem zaciekłych zakulisowych walk, kompromisem między
przywódcami: Skoro ty masz tylu ludzi, to pozwól mi wprowadzić jeszcze jednego! W przeciwnym
razie z działalności twoich Iwanowa i Pietrowa wyjdą paskudne rzeczy!
W całej historii istnienia partii komunistycznej ani razu nie udało się wprowadzić wszystkich
pretendentów do składu Komitetu Centralnego. Pierwszy zjazd wybrał Komitet Centralny składający
się z trzech osób. Później ich liczba stale rosła. W październiku 1917 roku w składzie KC było tyle
osób, że podjęcie jakiejś decyzji stało się niemożliwe. Dlatego spośród członków KC wybrano
Biuro Polityczne, które kierowało przejęciem władzy w kraju. Biuro Polityczne zostało rozwiązane
po wykonaniu tego zadania. Ale w 1919 roku powołano je na nowo, teraz już jako organ stały.
A Komitet Centralny po każdym zjeździe stawał się coraz większy.
W październiku 1952 roku podczas XIX zjazdu wybrano (jeżeli można tak powiedzieć) 125
członków i 110 kandydatów do KC.
W lutym 1956 roku podczas XX zjazdu – 133 członków i 122 kandydatów do KC.
Tempo rozszerzania Komitetu Centralnego gwałtownie rosło. Za rządów Gorbaczowa, w 1990
roku, na ostatnim, XXVIII Zjeździe KPZR wyłoniono Komitet Centralny z 412 pełnoprawnymi
członkami. W porównaniu ze stanem wyjściowym liczba członków wzrosła 137 razy!
Jak 412 osób mogło wspólnie podjąć jakąś decyzję? I te osoby nie podejmowały decyzji.
Inwalida wojenny M. Jegorow cztery miesiące przed upadkiem Związku Radzieckiego napisał do
„Wojenno-Istoriczeskiego Żurnału” (1991, nr 4, s. 2). Dziewiątego maja 1990 roku spotkał się
z kolegami z czasów wojny. Frontowe „sto gramów z przyczepą” to nieodłączna część takiego
spotkania. Jednak:

Sklep świecił pustkami, ale obok niego młodzi ludzie handlowali dwukrotnie droższą wódką.

To rezultat planowej, czyli kierowanej przez biurokrację gospodarki. Kraj, który wygrał wojnę, nie
mógł zapewnić swoim obrońcom mieszkań, odpowiedniej opieki medycznej, godnych emerytur,
ubrań czy butów. W kraju chronicznie brakowało leków i części zamiennych do samochodów,
rękawiczek i skarpetek, kiełbasy i sera. Za czasów towarzysza Gorbaczowa sięgnęliśmy dna: ubodzy
wyzwoliciele Europy za swoje nędzne grosze nie mogli kupić wódki, żeby wypić za zwycięstwo.
Wszystkie sklepy w kraju były państwowe. Ale państwo nie było w stanie zapewnić swoim
obywatelom nawet mętnego alkoholu podłej jakości w krzywych butelkach z wyblakłymi naklejkami.
Czy w dawnej Rosji byłoby to możliwe?
A 412 członków KC wciąż się naradzało. Zajmowała ich kwestia zbudowania socjalizmu w Etiopii
i Angoli. Rzecz jasna, naszym zwyczajem postanowiono złożyć ciało zmarłego przywódcy Angoli
w zbudowanym za nasze pieniądze mauzoleum, zaopatrzyć niepiśmiennych Afrykańczyków
w najnowocześniejszą broń i zorganizować kołchozy. Wtedy nastąpi powszechna szczęśliwość.
Rezultat – potworny głód, wojna domowa, terroryzm i bandytyzm.
4

Zboczyliśmy z tematu. Wróćmy na XX Zjazd KPZR w lutym 1956 roku.


Na XIX zjeździe partii Beria wśród wielu innych swoich ludzi wprowadził do grupy kandydatów
na członka KC generała armii Sztemienkę. Pół roku później Berię aresztowano i rozstrzelano,
a Sztemienkę zdegradowano do stopnia generała porucznika i zesłano na Syberię, żeby dowodził
sztabem okręgu wojskowego.
Ale jakoś zapomniano wyrzucić go z grona kandydatów na członka KC KPZR.
Rozpoczął się XX Zjazd KPZR.
Generał porucznik Sztemienko ma obowiązek uczestniczyć w obradach zjazdu jako kandydat na
członka KC, ponieważ Komitet Centralny powinien złożyć sprawozdanie ze swojej pracy kubańskim
kozakom w jedwabnych koszulach, świniarkom i pastuchom.
Sztemienko odsiedział na zjeździe swoje dni i godziny, razem z pozostałymi uczestnikami klaskał na
znak poparcia dla generalnej linii partii. Ostatniego dnia odbyły się wybory nowego składu KC.
Towarzysz Chruszczow zabrał głos, a następnie odczytał listę kandydatów.
Lista została wcześniej uzgodniona ze wszystkimi zainteresowanymi stronami. Teraz podczas
tajnego głosowania każdy delegat może wykreślić albo wpisać na listę kogo tylko chce. Jednak to już
niczego nie zmieni. Wszystko ustalono znacznie wcześniej.
Na liście nowych członków KC nie było nazwiska Sztemienki. Na liście kandydatów również.
Nikt się nie wstawi za kandydaturą generała porucznika, nikt nie wciągnie go na listę członków KC,
nikt nie szepnie słówka, żeby zostawić generała w gronie kandydatów.

Zjazd jednomyślnie zagłosował na nowy skład Komitetu Centralnego. Czas na dwugodzinną przerwę.
Można się posilić. Zwłaszcza że wszystko jest za darmo: wędzone ryby, kanapki z kawiorem jesiotra
i wszystko, co się do takich kanapek podaje, żeby łatwiej wchodziły. Szeroki asortyment dań
najwyższej jakości. Jak w komunizmie.
Tymczasem za zamkniętymi drzwiami zebrali się nowi członkowie KC na swoim pierwszym
plenum, żeby wybrać jeszcze wyższy organ partyjny. Chociaż tu również już wszystkie decyzje
zapadły.
Nowemu Komitetowi Centralnemu, który niewiele różnił się od poprzedniego, towarzysz
Chruszczow przedstawił listę: ci towarzysze będą członkami Prezydium KC, a ci – kandydatami.
Głosowanie było jawne. Przez podniesienie ręki. Kto jest przeciw? Kto się wstrzymał?
Jednogłośnie.
W Prezydium KC znaleźli się towarzysze: Bułganin, Woroszyłow, Kaganowicz, Kiriczenko,
Malenkow, Mikojan, Mołotow, Pierwuchin, Saburow, Susłow, Chruszczow.
Kandydaci – Żukow, Breżniew, Muchitdinow, Szepiłow, Furcewa, Szwiernik.
Skład Prezydium KC prawie taki sam jak w ostatnich latach życia Stalina.
Po Stalinie największe osiągnięcia w walce o władzę miał towarzysz Chruszczow. Ponieważ
w poprzednim, 1955 roku udało mu się wcisnąć do Prezydium swojego dawnego podwładnego
jeszcze z czasów Kijowa, towarzysza Kiriczenkę. Teraz, w lutym 1956 roku, wśród kandydatów na
członków Prezydium znaleźli się dawni sprzymierzeńcy Chruszczowa: Żukow, Breżniew, Furcewa.
Na liście przywódców nazwiska członków Prezydium KC podano w kolejności alfabetycznej –
mamy demokrację i kierownictwo zbiorowe. Wszyscy przywódcy są wobec siebie równi.
Przynajmniej teoretycznie.
A kandydatów na członków Prezydium KC wymieniono na liście zgodnie z ich wpływami
politycznymi. Gdyby zaszła taka potrzeba, któryś z nich zastąpi nieobecnego członka Prezydium KC.
Dlatego podano istniejącą w tej chwili kolejność, według której będą się oni wspinać na najwyższy
stopień władzy.
Pierwszy w tej kolejce był minister obrony ZSRR, marszałek Związku Radzieckiego Gieorgij
Konstantinowicz Żukow.

Podczas XX zjazdu Chruszczow ujawnił jeszcze co nieco ze zbrodni towarzysza Stalina, plamiąc
w ten sposób brudem i krwią zarówno mundur służb bezpieczeństwa, jak i marynarkę partii, którą
przez 30 lat kierował towarzysz Stalin.
Chruszczow wygrał bitwę, ale przegrał wojnę.
Zajmując miejsce Stalina, nazywając go łotrem, ludożercą, zbrodniarzem i oprawcą, na własne
życzenie pozbawił się możliwości zostania wielkim przywódcą w oczach ludu.
Dlatego jedynym zwycięzcą na XX Zjeździe KPZR był minister obrony, marszałek Związku
Radzieckiego Żukow.
Tłumaczę dlaczego.
Z referatu Chruszczowa na XX zjeździe wynikało, że partią komunistyczną, która sprawuje władzę
już 38 lat, przez 30 lat kierował zbrodniarz i ludożerca. A sam Chruszczow – co nie umknęło uwagi
obywateli – był poplecznikiem tego ludożercy.
Z tego płynął wniosek, że w całej naszej historii był w istocie tylko jeden jasny punkt – wojna.
Jednak również podczas wojny, według Chruszczowa, Stalin wszystko robił nie tak.
Ale Armia Czerwona doszła do Berlina.
Więc kto ją tam doprowadził, i to na przekór Stalinowi?
Właśnie! Jedyny zastępca naczelnego dowódcy, marszałek Związku Radzieckiego Żukow.
Żukow poczuł swoje zwycięstwo na XX Zjeździe KPZR. I natychmiast przeszedł do ataku na
swojego obrońcę Chruszczowa.
Przed XX zjazdem Żukow domagał się wcielenia Wojsk Pogranicznych i Wojsk Wewnętrznych do
Armii Radzieckiej.
Gdy to się nie udało, od razu po XX zjeździe zajął się rozwiązaniem tego problemu od innej strony.
Zaproponował Chruszczowowi odwołanie swojego starego przyjaciela, generała armii Iwana
Aleksandrowicza Sierowa, ze stanowiska przewodniczącego KGB i zastąpienie go generałem Armii
Radzieckiej65. To samo chciał zrobić w MSW: odwołać ministra Dudorowa i zastąpić go generałem
albo marszałkiem wywodzącym się z armii.
Chruszczow zgrzytał zębami, ale nie śpieszył się z wymianą Sierowa i Dudorowa na ludzi Żukowa.
Dawno temu, jeszcze w 1940 roku, w Kijowie powstał potężny triumwirat – Chruszczow, Żukow,
Sierow. W naszym kraju rządził triumwirat władzy – Partia, Armia, KGB. W istocie propozycja
Żukowa, by odwołać Sierowa i zastąpić go generałem z otoczenia Żukowa, oznaczała powstanie
nowej struktury władzy – Partia, Armia, Armia.
Jednocześnie Partia traciła jakąkolwiek kontrolę nad Armią. I to już nie były propozycje Żukowa,
lecz jego realne działania.
Nie wiem, jak Chruszczow zareagował na złożoną przez Żukowa propozycję odwołania Sierowa.
Moim zdaniem Chruszczow powinien był wzdrygnąć się na myśl o szykującej się dyktaturze
Żukowa.
Ale nie dać tego po sobie poznać.

Podczas XIX zjazdu w październiku 1952 roku Sztemienko i Żukow zostali kandydatami na członków
KC KPZR. Minęło trzy i pół roku. W lipcu 1953 roku Żukow został członkiem KC, a teraz, w lutym
1956 roku – kandydatem na członka Prezydium KC.
Tymczasem Sztemienko wypadł z grona najwyższych partyjnych przywódców.
Przed trzema laty Chruszczow zdegradował generała armii Sztemienkę do generała porucznika.
Teraz generał porucznik Sztemienko, który za rządów Stalina przez cztery lata miał takie uprawnienia
jak marszałek Związku Radzieckiego, nie był godny być członkiem KC ani nawet kandydatem na
członka.
Była to decyzja Chruszczowa.
Dlatego Sztemienko nie mógł być przyjacielem Chruszczowa.
Dlatego tuż po zakończeniu XX zjazdu do generała porucznika Sztemienki podszedł marszałek
Związku Radzieckiego Żukow.
– Pojedziesz ze mną na polowanie.
– Towarzyszu marszałku Związku Radzieckiego, kończy mi się delegacja, powinienem wrócić do
pełnienia obowiązków.
– To rozkaz – ostentacyjnie szorstko odparł Żukow. Uśmiechnął się i mrugnął porozumiewawczo.

Polowanie się udało. Dzik się trafił dorodny, tłuściutki. Potem jeszcze jeden. Nawet się nie spierali,
kto go ustrzelił. Jaka różnica?
Wcześnie zrobiło się ciemno. Pod wieczór ścisnął lekki mróz. Las otuliła srebrzysta poświata. Kto
powiedział, że księżyc zalewa melancholijnym światłem smętne polany? To nieprawda! Radosne
światło zalewa polanę! I srebrne kieliszki – też. Na polanie wesoło potrzaskuje ognisko, niczym serie
z karabinów dziesiątkujących wroga. Skry sypią się w niebo jak od Wezuwiusza.
Nakryto do stołu. Żarty, śmiech, dowcipy. Polali do kieliszków mroźno-palącą ciecz. Wypili.
W taki ziąb ta przeklęta dobrze wchodzi. Jeszcze wypili. Przy stole pięciu samych tylko marszałków
– Żukow, Koniew, Czujkow, Biriuzow, Moskalenko – i co najmniej dziesięciu generałów. Wszyscy
ważni, na każdym po trzy, cztery gwiazdki. Generał z dwiema gwiazdkami jest tu tylko jeden.
Sztemienko.
Żukow i Sztemienko pod pretekstem podrzucenia drewna do ogniska odeszli na bok.
– Nie ja w partii rozdaję karty, Siergieju Matwiejewiczu, nie ja. To nie moja wina, że nie wzięli
cię do KC. Tam, gdzie mam władzę, zrobię, co będę mógł. Pamiętasz naszą rozmowę na poligonie
tockim?
– Pamiętam.
– Poleciłeś mi generała porucznika Mamsurowa. Mówiłeś, że najwyższy czas postawić na armię.
Postawiłem. Dowodzi teraz 38. Armią w Karpackim Okręgu. Mówiłeś mi, Siergieju Matwiejewiczu,
że na Mamsurowie, jeśli zajdzie taka potrzeba, można polegać w poważnych sprawach?
– Mówiłem.
– Zmieniłeś zdanie?
– Nie.
– Jeżeli zrobię cię szefem GRU, mogę na tobie polegać?

Satysfakcja nie tylko z powodu udanego polowania.


Satysfakcja nie tylko z powodu skrzypiącego śniegu i rześkiego, mroźnego powietrza.
Satysfakcja nie tylko z powodu wody ognistej.
Jakoś wszyscy nagle uświadomili sobie sens XX zjazdu. W 1953 roku zdemaskowano, aresztowano
i rozstrzelano wroga ludu Berię: obcego agenta, dywersanta, maniaka seksualnego. Razem z nim
zdemaskowano i rozstrzelano jego najbliższych współpracowników. Czekistom zadano niesłychanie
mocny cios. Czekiści zostali skompromitowani. Czekiści siedzą cicho. I zdaje się, że już nigdy nie
wyliżą się z tych ran.
Teraz, na XX Zjeździe KPZR, Chruszczow jeszcze im dołożył: Wprowadziliście w kraju terror
i krwawą anarchię! Wymordowaliście naszych najlepszych przywódców i dowódców wojskowych!
Ale Chruszczow nieopatrznie uderzył też w partię komunistyczną. Partia rządzi krajem już 38 lat.
Z czego 30 lat na czele partii stał Stalin – zbrodniarz, który odrzucił leninowskie zasady
przywództwa zbiorowego, złamał normy praworządności socjalistycznej, wymordował kwiat
naszego narodu, pozbawił armię dowódców, nie przygotował kraju do wojny!
Podczas XX zjazdu partia komunistyczna sama się zdemaskowała ustami swojego pierwszego
sekretarza. Partia komunistyczna sama wbiła nóż w swoje tłuste brzuszysko.
Co z tego wynika?
A to, że tylko armia, nasza ukochana Armia Radziecka, nie splamiła się wobec historii i narodu.
Owszem, marszałkowie i generałowie należą do partii i są w jej strukturach kierowniczych. Ale to
tak przy okazji. Jeżeli jutro partia przestanie istnieć, to partyjni przywódcy zostaną bez pracy,
a marszałkowie i generałowie nadal będą kierowali armią. Po co nam taka partia?
Światem rządzą ci, którzy wygrali wojnę.
Kto jest największym bohaterem wojennym w Stanach Zjednoczonych? Eisenhower. A co teraz
robi? Jest przywódcą USA.
Kto u Francuzów był podczas wojny największym przywódcą? De Gaulle. Po wojnie rządził
Francją. Teraz się wycofał. Ale niedługo wróci. Bo nie ma nikogo innego.
Kto w Jugosławii podczas wojny był pierwszym i najważniejszym przywódcą? Marszałek Tito.
Teraz jest wodzem i nauczycielem narodu.
A my nie mamy godnych marszałków, żeby sięgnąć po władzę?
Kto wygrał wojnę? Armia!
Kto potwierdził wielkość kraju, zrzucając Tatianę na poligon tocki? Armia! Co zrobiliby
przywódcy partii, gdyby armia nie udowodniła im, że zwycięstwo w III wojnie światowej jest
możliwe?
Kto może zaprowadzić porządek w kraju? Armia!
Czy ktoś jeszcze? Kto, jak nie my?
Przyjemnie jest w lesie wśród gęstych świerków, gdy zapada zmrok i bierze wieczorny
przymrozek. Gdy futro jest ciepłe. Gdy długi kożuch otula ramiona. Gdy wódeczka jest czysta
i mocna. Gdy cieszą podniebienie grzybki marynowane i ogóreczki kiszone. Gdy leżą na półmiskach
cieniutkie plastry różowiutkiej słoninki. Gdy kuchnia polowa spowija polanę gryzącym oczy,
przyjemnym i słodkim dymem. Gdy kucharz zna się na rzeczy.
Dobrze, gdy wierni przyjaciele gwarnie biesiadują.
Marszałek Czujkow, niczym niedźwiedź, złapał Żukowa i próbuje go przewrócić! Twardy
zawodnik! Żukow sprytnie podcina go lewą i obaj ze śmiechem padają w śnieg. Podnoszą się.
Otrzepują. Czujkow cicho, nie patrząc na niego, już bez żartów pyta:
– Gieorgiju Konstantinowiczu, dlaczego nie przejmujesz władzy?

Moment kluczowy

XX Zjazd KPZR zadał śmiertelną ranę Związkowi Radzieckiemu i całemu obozowi


socjalistycznemu.
W wyzwolonych od „brunatnej zarazy” państwach towarzysz Stalin wprowadził sprawiedliwy
ustrój społeczny, fundując tym samym szczęśliwe życie ludowi pracującemu Polski, Węgier, NRD,
Czechosłowacji, Bułgarii, Rumunii, Albanii.
Aż tu nagle Najważniejszy Komunista na Ziemi, towarzysz Chruszczow, oficjalnie na cały świat
ogłasza, że towarzysz Stalin był zbrodniarzem jakich mało, jakich świat nie widział od czasów
biblijnych.
Przemówienie Chruszczowa podzieliło społeczeństwo na dwa wzajemnie zwalczające się obozy.
Jedni żądali zaprzestania krytyki Stalina. Drudzy zyskali oficjalne potwierdzenie, że Stalin był
zbrodniarzem. A skoro tak, to zwyczaje, które zaprowadził ten kryminalista i morderca, trzeba
zmienić.
Dwudziestego piątego lutego 1956 roku w Moskwie zakończył się XX zjazd, a już dwa tygodnie
później, w nocy z 9 na 10 marca, na polecenie Żukowa wojsko ostrzelało ludzi biorących udział
w wiecu w Tbilisi. Uczestnicy domagali się zaprzestania krytyki Stalina. Najbardziej radykalni
żądali wystąpienia Gruzji ze Związku Radzieckiego.
Nikt nie ma wątpliwości co do tego, że rozkaz krwawego stłumienia demonstracji w Tbilisi wydał
osobiście Żukow. Do tłumu w Tbilisi strzelano z broni maszynowej, rozpędzano go przy użyciu
czołgów i transporterów opancerzonych. Żaden z nich nie ruszyłby z miejsca bez rozkazu ministra
obrony, marszałka Związku Radzieckiego Żukowa. Marszałek sam to potwierdził rok później
podczas plenum KC KPZR w czerwcu 1957 roku.
Przepis Żukowa: miażdżyć ludzi czołgami, aż zrozumieją zalety socjalistycznego sposobu
produkcji. Żukow strasznie chciał zdemaskować zbrodnie poprzedniego przywódcy: Stalin budował
zły socjalizm, ja zbuduję dobry! Za wszelką cenę będziemy kontynuować eksperyment socjalistyczny,
nikogo nie wypuszczę z tej klatki!
Minęło trochę czasu i 28 czerwca 1956 roku wybuchł strajk robotników w Poznaniu. Co powinny
zrobić proletariackie władze, jeżeli proletariusze domagają się wolności?
Właśnie: strzelać.
Według różnych źródeł w Poznaniu zginęło około stu i zostało rannych kilkuset robotników. Nie
znam dokładnych liczb66.
W reakcji na wydarzenia poznańskie przez całą Polskę przetoczyła się fala strajków,
spontanicznych wieców i manifestacji, to ucichając, to znowu przybierając na sile.
Kraje Europy Zachodniej były kuszącym przykładem innego życia. Samym swoim istnieniem
zmuszały wszystkich, którzy byli zdolni do myślenia, do zadawania pytań: Dlaczego u nas jest
inaczej? Dlaczego nie możemy żyć tak jak oni? Co nam przeszkadza? Co trzeba zmienić?
Towarzysze Chruszczow, Bułganin i Żukow pięknie mówili o pokojowym współistnieniu dwóch
systemów, ale doskonale zdawali sobie sprawę, że to współistnienie nie może trwać długo.
Socjalistyczny, czyli biurokratyczny system zarządzania gospodarką oznacza zacofanie Związku
Radzieckiego i staczanie się do roli wyłącznie kolonii zaopatrującej w surowce państwa
z cywilizowanym systemem gospodarczym.
Można było nie dopuścić do tego jedynie w przypadku, gdyby reszta świata wkroczyła na naszą
drogę rozwoju.
Właśnie dlatego 10 września 1956 roku na polecenie Żukowa na poligonie w Semipałatyńsku
przeprowadzono ćwiczenia wojskowe. Temat: „Zastosowanie taktycznego desantu powietrznego po
uderzeniu bronią atomową w celu utrzymania strefy porażenia do momentu wkroczenia nacierającego
frontu wojsk”.
Po raz kolejny przećwiczono scenariusz ofensywy, podczas której miało nastąpić przełamanie
obrony wroga przy zastosowaniu broni atomowej.
Żukow planował powtórzyć ćwiczenia na poligonie tockim, ale tym razem chciał przeprowadzić
desant ze śmigłowców. Jednak Chruszczow się nie zgodził: rzeka Samara wpada do Wołgi
w miejscu, gdzie znajduje się zapasowa stolica Związku Radzieckiego.
Żukow planował rzucić do wyłomu już dwa korpusy. Ale i tu nie dostał zgody Chruszczowa:
wystarczy, już udowodniliśmy niedowiarkom, że zwycięstwo w III wojnie światowej jest możliwe.
Ćwiczenia przeprowadzimy nie po to, żeby coś komuś udowodnić, ale żeby zdobyć doświadczenie
i zweryfikować obliczenia teoretyczne.
Dlatego w ćwiczeniach tak naprawdę uczestniczyły tylko dwa pułki: 345. Pułk Spadochronowy Sił
Powietrznodesantowych i 413. Pułk Śmigłowców Sił Powietrznych.
Podobnie jak na poligonie tockim, umowny nieprzyjaciel stworzył potężną obronę. Oddziały
„wschodnich” skierowały uderzenie jądrowe na drugą linię obrony. Tym razem jako nosiciel
wystąpił Tu-16A. Bomba RDS-4 Tatiana – 38 kiloton.
Zadanie desantu – wysadzić się w rejonie epicentrum, zdobyć przyczółek, nie pozwolić
nieprzyjacielowi na zamknięcie wyłomu.
Dwa wzmocnione korpusy strzeleckie miały uderzyć skrzydłami i przez epicentrum, zajęte przez
desant, przedostać się na przestrzeń operacyjną. Jednak udział dwóch korpusów wzmocnionych był
umowny.
Faktycznie w ćwiczeniach wzięło udział półtora tysiąca żołnierzy i oficerów. Po przejściu fali
uderzeniowej i chmury pyłów w epicentrum wylądowało 27 śmigłowców Mi-4, które wysadziły
drugi batalion pułku spadochronowego. Oprócz broni etatowej batalion dysponował dwoma działami
przeciwpancernymi kalibru 57 mm, sześcioma działami bezodrzutowymi B-10 i czterema
moździerzami kalibru 82 mm.
Tylko ten, kto widział z bliska lądowanie śmigłowca na pustyni, może zrozumieć, jak piękne jest to
zjawisko. Wybuch atomowy błyskawicznie spopielił grunt na olbrzymim obszarze, zmienił go w kurz,
który wielkimi masami zerwał się z powierzchni ziemi i uniósł w powietrze. W tym czasie w rejonie
wybuchu wylądowało 27 śmigłowców!
Śmigłowce wysadziły desant i odleciały! Niespotykany widok! Tylko bardzo dużo kurzu.
Radioaktywnego.
Ćwiczenia pozwoliły stwierdzić, że w przyszłych wojnach podczas przełamania obrony
nieprzyjaciela desant ze śmigłowców należy wysadzić w epicentrum 15–20 minut po wybuchu.
Ćwiczenia zakończyły się sukcesem. Tylko jeden mały epizod zepsuł cały obraz, choć starano się
tego nie zauważyć: bomba wybuchła dokładnie na zaplanowanej wysokości 270 metrów, ale, jak
odnotowano w sprawozdaniu, „ze znacznym odchyleniem od celu”. Oznaczało to, że podczas
prawdziwej wojny możemy nie przełamać obrony rzeczywistego nieprzyjaciela. Możemy trafić
w swoich.
I coś jeszcze: w historycznym sprawozdaniu z ćwiczeń na poligonie semipałatyńskim we wrześniu
1956 roku nie odnotowano udziału 345. Pułku Spadochronowego.
A tymczasem w Polsce wrzało.
Przywódcy radzieccy zdecydowali, że przyszła pora, aby raz na zawsze skończyć z podłą
kontrrewolucją, i wyciągnęli przyjazną dłoń do narodu polskiego. Dziewiętnastego października
1956 roku postawiono w stan gotowości bojowej stacjonujące w Polsce pułki i dywizje pancerne
i zmotoryzowane Armii Radzieckiej. Były gotowe do udzielenia braterskiej pomocy władzy
proletariackiej.
Tego samego dnia, 19 października 1956 roku, do Warszawy na plenum Komitetu Centralnego
Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej przyjechali towarzysze Chruszczow, Mołotow, Kaganowicz
i Mikojan.
Polscy towarzysze nie spodziewali się wizyty towarzyszy radzieckich i dlatego nie wpuścili ich na
salę obrad. Radzieccy towarzysze musieli obejść się smakiem i wydać jednostkom pancernym
i zmotoryzowanym rozkaz powrotu do miejsc stałej dyslokacji.
Polscy towarzysze wybrali nowe władze PZPR, prosząc marszałka Rokossowskiego oraz innych
towarzyszy o spakowanie walizek, opuszczenie Polski i nieudzielanie więcej bratniej pomocy.
A przecież łajdak Beria już trzy lata wcześniej proponował: lepiej odejdźmy sami, nie czekajmy, aż
nas wyrzucą.
Cztery dni później, 23 października 1956 roku, wybuchło powstanie na Węgrzech…

Bristol
21 marca 2013 roku

64 Centralne Archiwum Partyjne Instytutu Marksizmu-Leninizmu, dział 2, rejestr 1, teczka 6898. Podkreślenia Lenina.
65 Gieorgij Żukow, op. cit., s. 244.
66 W toku walk i pacyfikacji Poznania zginęło w czerwcu 1956 r., w zależności od szacunków, od 57 osób (49 cywili oraz 8 żołnierzy
i ubeków) do 70 demonstrantów i 8 żołnierzy (w tym funkcjonariusze UB i MO). Około 600 osób (po obu stronach) zostało rannych
(przyp. H.K.).
Winston Churchill podczas słynnego przemówienia w Westminster College w Fulton w stanie Missouri: „Od Szczecina nad Bałtykiem do
Triestu nad Adriatykiem opuściła się na kontynent żelazna kurtyna”.
© Popperfoto/Getty Images/Flash Press M edia
Czy towarzysz Józef Stalin zmarł z przyczyn naturalnych?
© Getty Images/Flash Press M edia

Trzy miesiące po śmierci Stalina, 17 czerwca 1953 roku, wybuchło antyrządowe powstanie w Berlinie Wschodnim, które ogarnęło całą
Niemiecką Republikę Demokratyczną.
© Corbis/FotoChannels
14 maja 1955 roku, siedem miesięcy po ćwiczeniach na poligonie tockim, ZSRR, Polska, NRD, Czechosłowacja, Węgry, Rumunia,
Bułgaria i Albania podpisały Układ Warszawski.
© Gamma-Keystone/Getty Images/Flash Press M edia
Generał Siergiej Sztemienko
© Corbis/FotoChannels
Generał Stanisław Popławski
© Ria Novosti/East News
Marszałek Konstanty Rokossowski
© Corbis/FotoChannels
Marszałkowie Konstanty Rokossowski i Gieorgij Żukow
© UIG/Getty Images/Flash Press M edia
Ławrientij Beria
© Gamma-Keystone/Getty Images/Flash Press M edia
Nikita Chruszczow
© Gamma-Keystone/Getty Images/Flash Press M edia
Podczas XX Zjazdu KPZR w lutym 1956 r. Nikita Chruszczow potępił stalinizm. Jednakże już trzy lata wcześniej, kilka miesięcy po
śmierci Stalina, ukazał się w „Prawdzie” artykuł, w którym to Ławrientij Beria pierwszy skrytykował „kult jednostki”.
© Gamma-Keystone/Getty Images/Flash Press M edia
Marszałek Iwan Koniew
© UIG/Getty Images/Flash Press M edia
Ciężkie działo samobieżne ISU-152, nazywane przez niemieckich żołnierzy otwieraczem do konserw – Dosenöffner.
Domena publiczna/Franco Atirador /Wikimedia Commons

Pancernik Noworosyjsk w Sewastopolu kilka lat przed zatonięciem.


Domena publiczna/Wikimedia Commons

Miejsce, w którym zatonął Noworosyjsk, zbadano ponownie i od razu znaleziono kilka przerdzewiałych niewybuchów z czasów wojny.
Już w naszych czasach pewien polityk zanurkował w Morzu Czarnym i (po prostu cud!) natychmiast odkrył na dnie dwie uszkodzone
greckie amfory! Ma facet szczęście!
© AFP/East News
Bombowiec Tupolew Tu-4. Zarówno tłokowy Tu-4, jak i pierwsze odrzutowe Tu-16, które właśnie trafiły na uzbrojenie, teoretycznie
mogły dostarczyć Tatianę do Ameryki, choć byłaby to podróż w jedną stronę.
Domena publiczna/Wikimedia Commons

Na plenum KC PZPR w październiku 1956 r. przybyli Chruszczow, Mołotow, Kaganowicz i Mikojan, ale polscy towarzysze nie wpuścili
ich na salę obrad. 24 października wybrany na stanowisko I sekretarza Władysław Gomułka wygłosił przemówienie na wiecu
w Warszawie. Nowe władze PZPR poprosiły marszałka Rokossowskiego i innych towarzyszy o opuszczenie Polski i nieudzielanie więcej
bratniej pomocy.
© Corbis/FotoChannels
Tytuł oryginału: Итак, она звалась Татьяной

Copyright © Wiktor Suworow, 2013


All rights reserved

Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2013

Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem
każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.

W publikacji wykorzystano czcionkę z rodziny Liberation (https://fedorahosted.org/liberation-fonts/)

Redakcja: Błażej Kemnitz, Krzysztof Tropiło

Redakcja merytoryczna: Hubert Kuberski

Opracowanie graficzne serii i projekt okładki: Zbigniew Mielnik

Fotografie na okładce: © Corbis/FotoChannels

Wydanie I e-book
(opracowane na podstawie wydania książkowego:
Tatiana – tajna broń, wyd. I, Poznań 2013)

ISBN 978-83-7818-234-4

Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.


ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 61-867-47-08, 61-867-81-40; fax 61-867-37-74
e-mail: rebis@rebis.com.pl
www.rebis.com.pl

e-Book: www.kaladan.pl

You might also like