Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 76

I.

Cóż to byłby za triumf dla filozofii - rozjaśnić ciemne drogi opatrzności, zobaczyć, jak
przeprowadza ona swe zamiary względem człowieka, następnie nakreślić podług tego jakiś
plan postępowania, aby ten biedny dwunożny osobnik, będący wieczną igraszką tej istoty,
która, jak powiadają, rządzi nim tak despotycznie, mógł znaleźć jakiś sposób rozumienia
dotyczących go zrządzeń opatrzności, drogę, której powinien się trzymać, aby uprzedzić
dziwaczne kaprysy fatum, przybierającego dwadzieścia różnych nazw, a przecież dotąd
jeszcze dokładniej nie określonego.
Wychodząc bowiem od naszych społecznych konwenansów i nie tracąc dla nich nigdy
poszanowania, w jakie wdrożono nas przez wychowanie, zobaczymy niestety, że z powodu
przewrotności innych natrafialiśmy jedynie na kolce, podczas gdy niegodziwcy zbierali tylko
róże; i czy wtedy ludzie nie posiadający dostatecznie wytrwałej cnoty, pozwalającej przejść
ponad wnioskami płynącymi z tych smutnych okoliczności, nie wymyślą sobie, że lepiej dać
się ponieść prądowi, niż mu się opierać, czyż nie powiedzą, że choć piękną jest cnota, to
jednak gdy na nieszczęście zbyt słabą się staje, by móc walczyć przeciw występkowi, wybór
jej jest najgorszą rzeczą, a w wieku całkowicie znieprawionym najsłuszniej postępować tak
jak wszyscy. Nieco bardziej uczeni, nazwijmy to tak, nadużywając nauk, jakie zdobyli, czyż
nie rzekną za aniołem Jesradem z Zadiga, że nie ma takiego zła, z którego nie rodzi się dobro,
i czyż sami od siebie nie dorzucą tutaj, że skoro w niedoskonałym urządzeniu świata suma zła
równa jest sumie dobra, to dla utrzymania równowagi konieczne jest, aby tyluż było ludzi
dobrych, co złych, i że wobec tego dla całości jest zgoła obojętne, że ten lub ów jest raczej
dobry niż zły: że jeśli nieszczęście prześladuje cnotę, a pomyślność prawie zawsze
towarzyszy występkowi, i jest to zgoła obojętne dla natury, to nieskończenie lepiej znaleźć się
pomiędzy złymi, którym dobrze się dzieje, niż wśród cnotliwych, których czeka zagłada. Nie
można więc dopuścić do tych niebezpiecznych filozoficznych sofizmatów i trzeba ukazać
koniecznie, że przykłady nieszczęśliwej cnoty przedstawione duszy znieprawionej, w której
jednak pozostało jeszcze kilka słusznych zasad, mogą sprowadzić tę duszę na dobrą drogę i to
równie niezawodnie, co w wypadku ofiarowania jej na drodze cnoty najjaśniejszych
zaszczytów i najbardziej kuszącego wynagrodzenia. To niewątpliwie konieczność okrutna:
odmalować tyle nieszczęść, przygniatających słodką i wrażliwą kobietę, szanującą cnotę, zaś
z drugiej strony najwspanialszą fortunę drugiej, która pogardza cnotą przez całe życie; jeśli
jednak może się zrodzić jakieś dobro z naszkicowania tych dwu obrazków, czyż można sobie
wyrzucać, że ukaże się je publiczności? Czyż można mieć jakiekolwiek wyrzuty sumienia
dlatego, że stwierdziło się fakt, który człowiekowi mądremu, czytającemu z pożytkiem tak
owocną naukę o poddaniu się rozkazom opatrzności, przyniesie częściowo rozwiązanie
najtajniejszych tej opatrzności zagadek oraz ostrzeżenie fatalne, że niebo często uderza obok

1
nas w osoby, które wypełniły nawet jak najlepiej swoje obowiązki, uderza często po to
właśnie, aby przypomnieć nam o naszych obowiązkach? Z takimi właśnie uczuciami
bierzemy pióro do ręki i zakładając dobrą wiarę czytelników prosimy ich o trochę uwagi i
zastanowienia nad niedolą smutnej i nieszczęsnej Justyny.

Pani hrabina de Lorsange była jedną z tych kapłanek Wenery, których fortuna jest dziełem
czarownych kształtów, wielce złego prowadzenia się i szelmostwa, a których najbardziej
majestatyczne tytuły można odnaleźć jedynie w archiwach Cytery, wymyślone bezczelnie
przez tego, który je przyjmuje, a podtrzymane przez głupią łatwowierność nadającego.
Bardzo żywa, brunetka o pięknej kibici, o cudownym wyrazie czarnych oczu, pełna sprytu, a
zwłaszcza zgodnie z modą pozbawiona wiary, co dorzuca tylko soli namiętnościom i każe
jeszcze żywiej ubiegać się o kobietę, którą o brak ten podejrzewamy; otrzymała przacież
najświetniejsze możliwe wykształcenie; córka wielkiego hurtownika z ulicy Saint-Honore,
była wychowana, z siostrą młodszą od niej o trzy lata, w jednym z najlepszych paryskich
klasztorów, gdzie do piętnastego roku życia nie zabrakło jej żadnej rady, żadnego
nauczyciela, żadnej dobrej książki i talentu. W tym okresie, tak zgubnym dla cnoty młodej
dziewczyny, wszystko to przepadło w jednym dniu. Straszliwe bankructwo zepchnęło jej ojca
w tak okrutną sytuację, że aby uniknąć najgorszego, musiał jak najszybciej wyjechać do
Anglii; córki pozostawił przy matce, ta zaś umarła ze zmartwienia w tydzień po wyjeździe
męża. Dziewczynki miały jeszcze jakichś krewnych, którzy zaczęli się zastanawiać, co z nimi
zrobić, i gdy każdej przypadło w udziale około stu talarów, postanowili zostawić im wolną
drogę, dać to, co się należy, i pozwolić decydować o sobie. Pani de Lorsange, która wtedy
nazywała się Julietta, a której charakter i umysł były prawie tak ukształtowane, jak w wieku
lat trzydziestu, to znaczy, w jakim była, gdy dzieje się nasza opowieść, doznała tylko
przyjemności swobody i nie zastanawiała się nawet przez chwilę, jakie to okrutne
przeciwności losu kruszą jej kajdany. Odczuła za to całą okropność swojej sytuacji Justyna,
jej siostra, która właśnie doszła do dwunastego roku życia, obdarzona charakterem ponurym i
melancholijnym, czułością i zadziwiającą wrażliwością; w porównaniu jednak z
przebiegłością i zręcznością swojej siostry była tylko naiwną, niewinną i uczciwą, co miało
jej zgotować tyle zasadzek. Ta młoda dziewczyna wyglądała zupełnie inaczej niż Julietta; o
ile w rysach tej ostatniej widać było grę, opanowanie, kokieterię, o tyle u drugiej podziwiało
się wstydliwość, delikatność i nieśmiałość. Wygląd dziewicy, wielkie niebieskie oczy pełne
wyrazu, olśniewająca cera, delikatna i lekka sylwetka, przejmujący ton głosu, zęby jak z kości
słoniowej i piękne jasne włosy - oto jak rysuje się obraz uroczej młodszej siostry, której
naiwne wdzięki i rozkoszne rysy wymagały bardzo delikatnych dotknięć pędzla, aby zostać
odmalowane.

Jednej i drugiej pozostawiono dwadzieścia cztery godziny na opuszczenie klasztoru, zdając je


na własne staranie o siebie, by się gdzieś umieścić ze swoimi stu talarami. Julietta,
uradowana, że sama sobie jest panią, przez chwilę chciała uśmierzyć płacz Justyny, ale
widząc, że nie da rady, zaczęła ją łajać zamiast pocieszać, powiedziała więc siostrze, że jest
głupia, że nie zdarzyło się jeszcze, aby dziewczyny w ich wieku i o ich wyglądzie umarły z
głodu; dała jej przykład córki sąsiadów, która uciekłszy od rodziców była teraz bogatą
utrzymanką poborcy generalnego i jeździła karetą po Paryżu. Justyna przeraziła się tak
zgubnego przykładu, powiedziała więc, że wolałaby umrzeć niż ją naśladować, i odmówiła
stanowczo zamieszkania z siostrą, ujrzawszy, że chce ona prowadzić wychwalane przez siebie
niegodne życie.

2
Siostry rozstały się więc, nie obiecując sobie żadnego spotkania, jak tylko okazało się, że
mają tak różne zamiary. Czy Julietta mająca zostać wielką damą, jak postanowiła, zgodziłaby
się ujrzeć dziewczynę, której cnotliwe i niskie skłonności musiałyby ją hańbić, a z drugiej
strony, czyż Justyna zechciałaby narazić swe obyczaje w towarzystwie istoty zepsutej, która
miała stać się ofiarą rozpusty i znieprawienia publicznego? Każda poczyniła starania na
własną rękę i nazajutrz opuściły klasztor, tak jak to było przewidziane.
Justyna, pieszczona dzieckiem przez krawcową swojej matki, wyobraziła sobie, że ta kobieta
rozczuli się nad jej losem, odnalazła ją więc, opowiedziała o swoim nieszczęśliwym
położeniu i prosiła o pracę, została jednak bezwzględnie odepchnięta.

- O Boże - powiada to nieszczęsne stworzenie - czy już pierwszy samodzielny krok na tym
świecie zrobiony musi być powodem zmartwień... ta kobieta kochała mnie niegdyś, dlaczegóż
więc mnie dzisiaj odpycha?... Niestety, jedyny powód, to że jestem sierotą i biedną... że nie
mam już oparcia na świecie, a ludzi ceni się tylko według pomocy lub korzyści, jakich po
nich można się spodziewać.

Co widząc, Justyna odnajduje proboszcza ze swojej parafii, prosi go o kilka rad, ale
czcigodny duchowny odpowiada jej dwuznacznie, że parafia jest przeciążona, że nie ma
mowy, aby mogła uzyskać coś z jałmużn, że gdyby jednak chciała mu służyć, umieści ją
chętnie u siebie; ponieważ jednak mówiąc to świętobliwy mąż ujął ją za podbródek,
wyciskając pocałunek zbyt światowy jak na sługę kościoła, Justyna, dobrze pojmując, o co
chodzi, szybko się wycofuje i powiada:

- Proszę księdza, nie chcę ani jałmużny, ani miejsca jako służąca, zbyt niedawno opuściłam
stan wyższy od tego, w którym trzeba dopraszać się o te dwie łaski, bym już była do tego
zmuszona; proszę o rady, których potrzebuje moja młodość i moje nieszczęście, ksiądz zaś
każe mi je kupić za cenę zbrodni...
Proboszcz, wzburzony takim słowem, otwiera drzwi, wypędza ją brutalnie, Justyna zaś,
dwukrotnie odepchnięta pierwszego dnia, w którym została skazana na osamotnienie,
wchodzi do domu, gdzie ujrzała ogłoszenie, wynajmuje mały umeblowany pokoik, płaci z
góry i nieskrępowanie oddaje się żałości nad swoim położeniem i okrucieństwem tej garstki
ludzi, z którymi miała do czynienia za zrządzeniem swej nieszczęsnej gwiazdy.
Niech wybaczy nam czytelnik, że pozostawimy ją przez jakiś czas w tej nędznej dziurze i
powrócimy do Julietty, aby opowiedzieć jak najkrócej, w jaki sposób, wyszedłszy z prostego
stanu, stała się w ciągu piętnastu lat kobietą utytułowaną, posiadającą z górą trzydzieści
tysięcy liwrów renty, przepiękne klejnoty, dwa lub trzy domy na wsi i w Paryżu, w tej chwili
zaś serce, bogactwo i zaufanie pana de Corville, radcy stanu, człowieka cieszącego się
wielkim poważaniem i mającego wkrótce objąć urząd ministerialny... Droga była
ciernista...trudno o tym wątpić, przecież przez najtwardsze i bezwstydne terminowanie torują
sobie drogę te panienki, a ta, która dzisiaj jest w łóżku księcia, nosi jeszcze być może na sobie
poniżające piętno brutalności zdeprawowanych libertynów, w których ręce oddały ją trudne
początki, młodość i brak doświadczenia.
Wyszedłszy z klasztoru Julietta odnalazła po prostu kobietę, o której wspominała jej
niegdysiejsza przyjaciółka z sąsiedztwa, ta, która zeszła na złą drogę; zapamiętała adres i oto
przychodzi bezwstydnie, z zawiniątkiem pod pachą, sukienką w nieładzie, z najśliczniejszą
buzią na świecie i z minką uczennicy; opowiada tej kobiecie o sobie i błaga ją o podobną
opiekę, jakiej udzieliła kilka lat temu dawnej przyjaciółce.

- Ile masz lat, dziecko? - pyta ją pani Du Buison.

3
- Za kilka dni skończę piętnaście, proszę pani.

- I nikt nigdy...

- Nie, proszę pani, przysięgam.

- Bo cz,asem w klasztorach, a to ojciec jałmużnik, zakonnica, przyjaciółka... muszę mieć


niezbite dowody.

- Tylko od pani zależy, żeby je uzyskać...

I pani Du Buisson, wsadziwszy na nos okulary i zbadawszy sama dokładnie stan. rzeczy,
mówi do Julietty:

- Moje dziecko, możesz tutaj zostać, trzeba słuchać moich rad, mieć wielkie zrozumienie dla
tego, co robię, być czystą i oszczędną, szczerą wobec, mnie, z przyjaciółkami ton światowy, a
szelmostwo z mężczyznami, a za kilka lat od tej chwili doprowadzę cię do tego, że
zamieszkasz w pokoju z komodą, lustrem, służącą, zaś sztuka, którą nabędziesz u mnie,
pozwoli ci zapewnić sobie resztę.

Du Buisson chwyciła zawiniątko Julietty, pyta ją o posiadane pieniądze, gdy zaś Julietta w
zbytniej szczerości wyznała, że ma sto talarów, droga mamusia porywa je, zapewniając młodą
uczennicę, że umieści tę sumę na korzystnym procencie, nie trzeba bowiem, aby tak młoda
osoba miała pieniądze... jest to przecież sposób czynienia zła, a w czasach takiego zepsucia
uczciwa i dobrze urodzona dziewczyna powinna troskliwie unikać wszystkiego, co mogłoby
się dla niej źle skończyć. Po tym kazaniu Du Buisson przedstawiła nowo przybyłą
towarzyszkom, wskazano jej pokój i już nazajutrz nowalijki dziewczyny wystawiono na
sprzedaż; przez cztery miesiące ten sam towar został sprzedany kolejno osiemdziesięciu
osobom, z których każda płaciła jako pierwszy nabywca, i dopiero pod koniec tego
ciernistego nowicjatu Julietta zdobyła prawa siostry zakonnej.

Od tej chwili została uznana za dziewczynę należącą rzeczywiście do domu i podzieliła


lubieżne trudy... znów nowicjat! Jeśli w jednym Julietta służyła mniej więcej naturze,
zapomniała o jej prawach w drugim: zbrodnicze ciekawości, bezwstydne przyjemności,
nieczuła i łajdacka rozpusta, skandaliczne i dziwaczne gusty, poniżające fantazje, a wszystko
to było z jednej strony owocem pragnienia, aby doznawać rozkoszy nie narażając zdrowia, z
drugiej zaś zgubnego przesytu, co deprawując wyobraźnię pozwala się jej rozwijać jedynie w
stronę wybryków i nasycać się nie inaczej niż przez rozwiązłość... Julietta zupełnie zepsuła
swe obyczaje w tej drugiej szkole, a triumfy osiągnięte przez występek poniżyły całkowicie
jej duszę; czuła, że będąc zrodzona do zbrodni, nie powinna zadowolić się zbrodnią małą i że
należy się wyrzec próżnego wyczekiwania w niższym służebnym stanie, który każąc jej
popełniać te same błędy i podobnie ją poniżając, nie przynosi jej jednak równie wielkiej
korzyści. Spodobała się pewnemu staremu, bardzo rozpustnemu magnatowi, który sprowadził
ją tylko na kwadrans przygody, umiała jednak stać się kosztowną utrzymanką i pojawiła się
na przedstawieniach, na przechadzkach obok znakomitości orderu Cytery; patrzono na nią,
mówiono o niej, zazdroszczono jej, a łajdaczka umiała się do tego tak dobrze zabrać, że w
cztery lata zrujnowała trzech mężczyzn, z których najbiedniejszy miał sto tysięcy talarów
renty. To wystarczyło, by zapewnić jej rozgłos; takie jest już zaślepienie ludzi w tym wieku,
że im większej nieuczciwości dowiedzie jedna z tych ladacznic, tym bardziej rośnie

4
pożądanie, aby znaleźć się na jej liście, tak że sądzić można, iż stopień jej upodlenia i
zepsucia staje się miarą uczuć, bezwstydnie jej okazywanych.

Julietta doszła właśnie do lat dwudziestu, gdy hrabia Lorsange, szlachcic z Angvin, mający
około czterdziestki, tak się w niej zadurzył, że postanowił dać jej nazwisko, gdyż nie był
dostatecznie bogaty, żeby ją utrzymywać: przyznał jej dwanaście tysięcy liwrów renty,
zapewnił jej resztę swej fortuny, która dochodziła do ośmiu tysięcy, na wypadek gdyby umarł
przed nią, dał jej dom, ludzi, lokajów i pewien rodzaj poważania w świecie, które pozwoliło
w dwa lub trzy lata zapomnieć, od czego zaczęła.

I wtedy właśnie ta łajdaczka Julietta, niepomna na jakiekolwiek zasady poczciwego


pochodzenia i dobrego wychowania, zepsuta przez złe książki i złe rady, spiesząc się do
samodzielnych uciech, chcąc mieć nazwisko, ale bez żadnych więzów, ośmieliła się dopuścić
niecną myśl o skróceniu życia swojego męża... Powzięła ten zamiar i wykonała go, na
nieszczęście dostatecznie skrycie, by znaleźć się poza zasięgiem dochodzeń, grzebiąc zaś
małżonka, który jej przeszkadzał, zatarła wszelkie ślady swego haniebnego występku.

Stawszy się osobą wolną i hrabiną, pani de Lorsange wróciła do dawnych swoich zwyczajów,
ale uważając się już za kogoś w świecie, robiła to z większą przyzwoitością: nie była już
utrzymywaną dziewczyną, była bogatą wdową, wydającą piękne kolacje, a zaproszenie przez
nią stanowiło zbytek szczęścia dla miasta i dworu; sypiała jednak za dwieście ludwików i
oddawała się za pięćset miesięcznie. Po dwudziestego szóstego roku życia dokonała jeszcze
świetnych podbojów, zrujnowała trzech ambasadorów, czterech poborców generalnych, dwu
biskupów i trzech kawalerów orderów, a ponieważ zdarza się rzadko, aby ktoś poprzestał na
pierwszej zbrodni, zwłaszcza jeśli się udała, Julietta, łajdaczka i winowajczyni Julietta,
zmazała swą duszę dwiema nowymi zbrodniami podobnymi do pierwszej; najpierw więc, aby
okraść jednego ze swych kochanków, który bez wiedzy swojej rodziny powierzył jej znaczną
sumę; pieniądze te przypadły pani de Lorsange skutkiem tej haniebnej zbrodni; drugą zaś
popełniła, aby wcześniej otrzymać w spadku sto tysięcy franków, które jeden z jej wielbicieli
wpisał do swego testamentu, dla niej, lecz na nazwisko osoby trzeciej, mającej zwrócić tę
sumę za niewielkim wynagrodzeniem. Do tych okropności pani de Larsange dołączyła dwa
lub trzy dzieciobójstwa; obawa przed zepsuciem pięknej kibici, chęć ukrycia podwójnej
intrygi, wszystko to skłoniło ją do wielokrotnego tracenia dziecka, i zbrodnie te, ukryte jak i
inne, nie przeszkodziły tej zręcznej i ambitnej istocie w znajdowaniu co dzień nowych
głupców i powiększania w każdej chwili swego majątku przez dorzucanie wciąż nowych
zbrodni. Jest więc niestety aż nazbyt prawdziwe, że powodzenie może towarzyszyć zbrodni i
że nawet wśród rozpusty i. najbardziej przemyślanego zepsucia wszystko, co ludzie nazywają
szczęściem, może ozłocić nić życia; niech jednak nie przeraża ta okrutna i fatalna prawda,
niech przykład odwrotny, który niebawem ukażemy, przykład nieszczęścia, które wszędzie
towarzyszy cnocie, nie dręczy tym bardziej duszy uczciwych ludzi. Ta korzyść ze zbrodni jest
tylko pozorna; nie mówiąc już, że opatrzność musi na pewno ukarać takie powodzenie,
winowajca żywi w głębi duszy robaka, co gryząc go bez przerwy, zabrania mu cieszyć się
blaskiem otaczającej go szczęśliwości i zamiast niej pozostawia mu tylko rozdzierające
wspomnienie zbrodni, za pomocą których ją zdobył. Wobec nieszczęścia dręczącego cnotę,
nieszczęśnik, którego prześladuje los, może pocieszać się swoim sumieniem, a tajemna radość
czerpana z niewinności wynagrodzi mu wkrótce niesprawiedliwość ludzką.

Taki więc był stan interesów pani de Lorsange, gdy pan de Corville, mężczyzna
pięćdziesięcioletni i cieszący się poważaniem, o którym wspominaliśmy wyżej, postanowił
poświęcić się całkowicie tej kobiecie i przywiązać ją ostatecznie do siebie. Bądź sprawiła to

5
jego troskliwość, bądź sposób poczynania, a może mądrość pani de Lorsange - dość że dopiął
swego do tego i już od czterech lat żył z nią całkowicie jak z legalną małżonką, gdy nabycie
dla niej wspaniałej posiadłości koło Montargis skłoniło ich oboje do spędzenia tam kilku
letnich miesięcy. Pewnego czerwcowego wieczoru piękna pogoda zachęciła ich do
przechadzki aż do miasta, byli jednak zbyt zmęczeni, aby powrócić w ten sam sposób, weszli
do oberży, w której zatrzymuje się poczta lyońska, z zamiarem pchnięcia stamtąd człowieka
konno, aby sprowadził dla nich powóz z pałacu; wypoczywali w niskiej i chłodnej sali
wychodzącej na podwórze, gdy poczta o której mówiliśmy, zajechała do gospody. Któż nie
lubi oglądać podróżnych, czy znajdzie się taki, kto w momencie bezczynności nie zapełni jej
tą rozrywką, skoro się nadarza? Pani de Lorsange wstała, jej kochanek udał się za nią i ujrzeli
w oberży całe podróżujące towarzystwo. Zdawało się, że w pojeździe nie ma już nikogo, gdy
gwardzista straży, zsiadający z kosza, wziął na ręce od jednego ze swych towarzyszy, również
siedzącego na tym samym miejscu, młodą dziewczynę, w wieku około dwudziestu sześciu do
dwudziestu siedmiu lat, otuloną w lichy, perkalowy płaszcz i związaną jak zbrodniarka. Gdy
pani de Lorsange wydała okrzyk zdumienia i przerażenia, młoda dziewczyna odwróciła się,
pozwalając ujrzeć rysy tak słodkie i delikatne, figurę tak cienką i smukłą, że pan de Corville i
jego kochanka nie mogli sobie odmówić zajęcia się tą nieszczęsną istotą. Pan de Corville
przybliża się i pyta jednego ze strażników, co uczyniła owa nieboraczka.

II.
- Doprawdy, panie - odpowiada strażnik - jest oskarżona o trzy lub cztery wielkie zbrodnie,
chodzi o kradzież, zabójstwo
i podpalenie, wyznam jednak, że ja i mój towarzysz nigdy równie niechętnie nie
prowadziliśmy zbrodniarza; jest to istota najłagodniejsza i zdaje się najuczciwszą...

- Ach, ach - mówi pan de Corville - czy nie chodzi tutaj o jedną z tych zwykłych pomyłek
niższego trybunału? A gdzie miało miejsce wykroczenie?

- W pewnej oberży o trzy mile od Lyonu, to Lyon ją właśnie osądził, jedzie do Paryża dla
potwierdzenia wyroku i powróci na egzekucję do Lyonu.

Pani de Lorsange, która przybliżyła się i słyszała rozmowę zwierzyła cicho panu de Corville
chęć usłyszenia z ust samej dziewczyny historię jej nieszczęść, a pan de Corville, który miał
podobne życzenie, oznajmił o tym ludziom prowadzącym dziewczynę, mówiąc im, kim jest;
nie mieli nic przeciwko temu, zdecydowano spędzić noc w Montargis, zażądano wygodnego
pomieszczenia, przy którym znalazłaby się izba dla strażników, pan de Corville zaręczył za
uwięzioną, rozwiązano ją i przeszła do mieszkania pana de Corville i pani de Lorsange,
strażnicy zjedli kolację i poszli spać obok, gdy zaś dano trochę jeść nieszczęśliwej, pani de
Lorsange, nie mogąc się powstrzymać od najwyższego dla niej zainteresowania i bez
wątpienia mówiąc sobie po cichu: Ta nieszczęśliwa istota i może niewinna traktowana jest jak
zbrodniarka, podczas gdy mnie otacza powodzenie - mnie, która na pewno jestem bardziej
winna niż ona - pani de Lorsange, mówię więc, zobaczywszy, że młoda dziewczyna trochę
przyszła do siebie, nieco pocieszona pieszczotami i zainteresowaniem, jakie zdawano się jej
okazywać, nakłoniła ją, by opowiedziała, jak to być może, że mając tak uczciwy i tak
skromny wyraz twarzy, znajduje się w okropnej sytuacji.

- Opowiedzieć pani historię mego życia-mówi piękna nieszczęśliwa, zwracając się do hrabiny
- to dać uderzający przykład uciśnionej niewinności. Byłoby to oskarżenie opatrzności,
żaleniem się, to właściwie przestępstwo i nie śmiem doprawdy...

6
Z oczu tej biednej dziewczyny popłynęły obficie łzy, a gdy wypłakała się trochę, rozpoczęła
swoją opowieść w tych słowach.

- Pozwoli mi pani zataić moje nazwisko i pochodzenie, nie będąc sławne, jest jednak uczciwe
i nie byłam przeznaczona dla poniżenia, które jest powodem prawie wszystkich moich
nieszczęść. Straciłam rodziców będąc bardzo młodą, wierzyłam, że z małym
zabezpieczeniem, które mi pozostawili, doczekam się uczciwego miejsca pracy, i nie
przyjmując wciąż tych zajęć, które do uczciwych nie należały, nie spostrzegłam się nawet,
kiedy zjadłam tę odrobinę, która mi przypadła. Im bardziej stawałam się biedna, tym bardziej
mnie nie znoszono; im bardziej potrzebowałam pomocy, tym mniej spodziewałam się ją
otrzymać lub tym bardziej ofiarowywano mi pomoc niegodną i nieprawą. Z wszystkich
nieprzyjemności, których doznawałam w tej nieszczęsnej sytuacji, ze wszystkich okropnych
słów, które usłyszałam, przypomnę tylko to, co zdarzyło się u pana Dubourg, jednego z
najbogatszych lekarzy stolicy. Posłano mnie do niego jako człowieka, którego wpływy i
bogactwo mogły z pewnością złagodzić mój los, ale ci, co dali mi podobną radę, albo chcieli
mnie oszukać, albo też nie znali nieczułości jego duszy i zepsucia obyczajów. Wyczekałam
się dwie godziny w przedpokoju, nim mnie na koniec wprowadzono; pan Dubourg,
mężczyzna w wieku około czterdziestu pięciu lat, dopiero wstał, owinięty w rozwiewający się
szlafrok, który ledwie go zakrywał; czesano go właśnie, kazał wyjść swemu pokojowemu i
zapytał mnie, z czym przychodzę.

- Niestety, proszę pana - odpowiedziałam mu - jestem biedną sierotą, która nie ma jeszcze
czternastu lat, a jednak poznała wszelkie rodzaje niedoli.

Wyliczyłam swoje niepowodzenia, trudności znalezienia miejsca, to, że szukając go,


wydałam już na nieszczęście tę niewielką sumę, którą posiadałam, powiedziałam o doznanych
odmowach, o trudności znalezienia pracy nawet w sklepie lub jako pokojówka, a także
wyraziłam nadzieję, że ułatwi mi zdobycie środków do życia.

Wysłuchawszy mnie dosyć uważnie, pan Dubourg zapytał, czy zawsze byłam cnotliwa.

- Nie byłabym ani taka biedna, ani w takich kłopotach, proszę pana - powiedziałam mu -
gdybym nie chciała pozostać cnotliwa.

- Moje dziecko - powiedział mi na to - i dlaczegóż chcesz, aby bogactwo przyszło ci z


pomocą, jeśli mu do niczego nie służysz?

- Chcę służyć, proszę pana, nie chodzi mi o nic innego.

- Posługi dziecka, którym jesteś, niewiele przydadzą się w domu, nie o tym myślę, nie masz
ani odpowiedniego wieku, ani zręczności, żeby cię zatrudnić, jak o to prosisz, mogłabyś
jednak, rezygnując częściowo z śmiesznej surowości, zapewnić sobie przyzwoite życie u
wszystkich libertynów. I tylko do tego powinnaś dążyć, ta cnota, którą tak obnosisz, nie
przydaje się na nic w świecie, możesz się nią popisywać, ale nie przyniesie ci to nawet
szklanki wody. Ludzie tacy jak my, udający dawanie jałmużny, to znaczy dający jak najmniej,
bo to ich najbardziej odstręcza - chcą mieć korzyść z pieniędzy, które opuszczają ich kieszeń,
a cóż może dać taka dziewczynka, jak ty w zamian za pomoc, jeśli nie zupełną zgodę na to,
czego zechce się od niej wymagać?

- Och, proszę pana, nie ma więc już dobroczynności ani uczciwych uczuć w sercu ludzi?

7
- Bardzo mało, moje dziecko, bardzo mało, i wyrzekliśmy się już tej materii, aby
przysługiwać się za darmo drugim; duma była tym może na chwilę połechtana, ale ponieważ
nie ma nic bardziej chimerycznego i znikającego tak szybko, jak jej uciechy, zapragnęliśmy
uciech bardziej realnych, i wiadomo, że z taką dziewczynką, jak ty na przykład, byłoby o
wiele lepiej jako owoc tych zaliczek zerwać wszystkie przyjemności, których może użyczyć
rozpusta, niż wbijać się w dumę z powodu ofiarowanej jałmużny. Opinia człowieka
szczodrego, jałmużnika, dobroczyńcy niewarta jest dla mnie najmniejszego odczucia tych
rozkoszy, których możesz użyczyć, a podobnie jest z wszystkimi prawie ludźmi moich
upodobań i wieku, pogódź się więc z tym, moje dziecko, że pomogę ci tylko w zamian za
uległość w tym wszystkim, czego będzie mi się podobało od ciebie zażądać.

- Jakaż nieczułość, panie, cóż za nieczułość! I sądzisz pan, że niebo nie ześle na cię żadnej
kary?

- Dowiedz się, małe niewiniątko, że niebo jest tym, co nas najmniej interesuje na świecie; czy
to, co czynimy na ziemi, podoba mu się, czy nie, to nas najmniej niepokoi; upewnieni w tym,
że niewiele ma ono władzy nad ludźmi, mierzymy się z nim codziennie bez drżenia, a nasze
namiętności tylko wtedy mają urok, jeśli w najlepsze przekraczają jego zamiary lub co
najmniej to, co głupcy za nie podają, ale co w istocie jest tylko pozornym łańcuchem, którym
oszustwo chciało najsilniej zniewolić.

- Panie, przy takich zasadach nieszczęśliwiec musi zginąć.

- Cóż z tego? We Francji jest więcej poddanych niż potrzeba; rząd, który widzi wszystko w
wielkiej skali, mało się kłopocze jednostkami, jeśli tylko całość się zachowuje.

- Czy wierzy pan jednak, że dzieci uszanują ojca, jeśli są przez niego prześladowane?

- Co znaczy dla ojca, posiadającego za dużo dzieci, miłość tych, które mu nic nie przynoszą?

- To już lepiej było udusić nas przy narodzeniu.

- Może i tak, ale zostawmy politykę, z której nie możesz nic rozumieć. Dlaczegóż skarżyć się
na los, jeśli ujarzmienie go zależy tylko od nas?

- Za jaką cenę, wielkie nieba!

- Za cenę chimery, której wartość, polega tylko na wkładanej w nią dumie... zostawmy jednak
to twierdzenie i zajmijmy się tylko tym, co nas obojga dotyczy. Tobie zależy bardzo na tej
chimerze, a mnie niewiele, i dlatego zostawiam ci ją; obowiązki, które ci nałożę i za które
otrzymasz porządne, choć nie przesadne wynagrodzenie, będą zupełnie inne. Umieszczę cię
przy mojej gospodyni, będziesz jej służyć i co ranka w mojej obecności bądź ta kobieta, bądź
mój pokojowiec podda cię...
O pani, jakże opowiedzieć o tej wstrętnej propozycji? Zbyt upokorzona, że każe mi się to
czynić, jakby zagłuszając w sobie te słowa w chwili, gdy je wypowiadano... zbyt
zawstydzona, żeby je powtórzyć, zechce pani łaskawie sama je uzupełnić.... Okrutnik,
naznaczył mi arcykapłanów, a ja miałam służyć za ofiarę...

8
- Oto wszystko, co mogę dla ciebie zrobić, moje dziecko - mówił dalej ten niegodziwy
człowiek, wstając w nieprzyzwoity sposób - a na dotatek nie obiecuje ci za tę długą zawsze i
ciernistą ceremonię dłuższego utrzymania niż przez dwa lata. Masz teraz czternaście lat;
mając szesnaście będziesz mogła swobodnie szukać szczęścia gdzie indziej, a do tego czasu
będziesz ubierana, karmiona i dostaniesz miesięcznie jednego ludwika. To zupełnie
przyzwoicie, nie dawałem tyle dziewczynie, którą zastąpisz; to prawda, że nie miała, jak ty,
zachowanej cnoty,o którą tak ci chodzi, a którą szacuję, jak widzisz, mniej więcej na
pięćdziesiąt talarów rocznie, jest to więc suma wyższa od tej, jaką otrzymywała twoja
poprzedniczka. Zastanów się więc dobrze, pomyśl zwłaszcza o nędznym stanie, w jakim cię
przyjmuję, uprzytomnij sobie, że w tym nieszczęsnym kraju, gdzie jesteś, ci, którzy nie mają
z czego żyć, muszą cierpieć, żeby zarobić, że podobnie jak oni będziesz cierpieć, to prawda,
ale zarobisz za to o wiele więcej niż większość z nich.

Niecne słowa tego potwora rozpłomieniły jego namiętność, chwycił mnie brutalnie za
kołnierzyk od sukienki i powiedział, że za pierwszym razem sam pokaże mi, o co chodzi...
Ale moje nieszczęście użyczyło mi sił odwagi, zdołałam się uwolnić i rzucając się do drzwi
powiadam mu, uciekając:

- Wstrętny człowieku, niechże niebo, które tak okrutnie obrażasz, ukarze cię pewnego dnia,
jak na to zasługujesz za swoje wstrętne barbarzyństwo; nie jesteś godny ani tych bogactw,
których używasz tak niecnie, ani nawet powietrza, którym oddychasz w świecie zbrukanym
przez twoje okrucieństwa.

Powróciłam ze smutkiem do domu, pochłonięta tymi smutnymi i ponurymi rozmyślaniami,


które rodzą się niechybnie w zetknięciu z okrucieństwem i zepsuciem ludzkim, gdy nagle
wydało się, że zabłysnął przede mną promień pomyślności. Kobieta; u której mieszkałam,
znająca moje nieszczęścia, przyszła mi powiedzieć, że znalazła w końcu dom, gdzie przyjmą
mnie z przyjemnością, jeśli tylko będę się dobrze zachowywać.

- O nieba, proszę pani. - powiedziałam, całując ją w uniesieniu - sama postawiłabym też taki
warunek, niech pani sama zobaczy, czy nie przyjmuję tego z rozkoszą. Człowiek, któremu
miałam służyć, był starym lichwiarzem, który, jak powiadano, wzbogacił się nie tylko
pożyczając na procent, lecz także okradając bezkarnie wszystkich, gdy tylko uważał, że może
to bezpiecznie zrobić. Zamieszkiwał na ulicy Quincampoix, na pierwszym piętrze, ze starą
kochanką, którą nazywał żoną i która była co najmniej równie niegodziwa, jak on sam.

- Zofio - powiada do mnie ten skąpiec - Zofio - takie bowiem było moje imię, jakie
przybrałam, by ukryć własne - pierwsza cnota, jaka potrzebna jest w moim domu, to
uczciwość... jeślibyś kiedykolwiek sprzeniewierzyła dziesiątą część dolara, każę cię powiesić,
zobaczysz, Zofio, ale powiesić tak, żebyś już nie mogła przyjść do siebie. Jeśli moja żonaci ja
doznajemy jakichś słodkości na starość, to jest to owocem naszej ogromnej pracy i naszej
głębokiej trzeźwości... Czy dużo jesz, moje dziecko?

- Kilkanaście uncji chleba dziennie, proszę pana - odpowiedziałam mu - wodę i trochę zupy,
gdy jestem na tyle szczęśliwa, że mogę ją mieć.

- Zupa, do licha, zupa... widziałaś, moja droga - powiedział stary skąpiec do żony - oto godny
ubolewania postęp zbytku. Od roku szuka posady, umiera z głodu od roku i chciałaby zajadać
zupę. My ledwo możemy sobie na to pozwolić i to tylko w niedzielę, my, którzy pracujemy
jak galernicy od czterdziestu lat. Będziesz dostawać trzy uncje chleba dziennie, córko, pół

9
butelki wody z rzeki, starą suknię mojej żony co osiemnaście miesięcy, aby zrobić sobie
spódniczki, i trzy talary pensji na końcu roku, jeśli będziemy zadowoleni z twoich usług, jeśli
jesteś równie oszczędna jak my i jeśli w końcu porządkiem i staraniem przyczynisz korzyści
dla domu. Służenie nam nie wymaga prawie niczego, jesteś sama, trzeba sprzątnąć i
glansować trzy razy tygodniowo sześciopokojowe mieszkanie, słać moje łóżko i mojej żony,
otwierać drzwi wejściowe, pudrować moją perukę, czesać moją żonę, zająć się psem, kotem i
papugą, pilnować kuchni, czyścić naczynia, czy były używane czy nie, pomagać mojej żonie,
gdy przyrządza nam coś do zjedzenia, i poświęcać resztę dnia na zajmowanie się bielizną,
pończochami, czepkami i innymi drobnymi rzeczami. Jak widzisz, Zofio, to nic wielkiego,
zostanie ci dużo czasu dla siebie, pozwolimy ci używać go dla własnej potrzeby i zająć się na
własny użytek bielizną i ubraniem, którego będziesz potrzebować.

Rozumie pani dobrze, że trzeba było nędzy, w jakiej byłam, aby przyjąć podobne miejsce;
było o wiele więcej pracy, niż na to pozwalał mój wiek i moje siły, i czyż mogłam wyżyć z
tego, co mi dawano? Nie chciałam jednak sprawiać wrażenia trudnej i przyjęłam miejsce tego
samego wieczoru.

Gdyby okrutna moja sytuacja, pozwoliła mi pamiętać o zabawieniu pani, a nie o tym, że
poruszyć jej duszę na moją korzyść, to sądzę, że ubawiłabym panią, opowiadając o
wszystkich objawach skąpstwa, którego byłam świadkiem w tym domu. Ale już na początku
drugiego roku oczekiwało mnie tam tak straszne nieszczęście, że trudno mi jest, gdy nad tym
rozmyślam, użyczyć pani kilku przyjemnych szczegółów, nie opowiedziawszy najpierw o tej
klęsce. Trzeba pani wiedzieć, że w tym domu nigdy nie zapalano światła; pokój pana i pani
znajdował się szczęśliwie przy latarni ulicznej, co wystarczało im w zupełności, nigdy nie
korzystali z innego światła, gdy kładli się do łóżka. Jeśli chodzi o bieliznę, nie używali jej
wcale, przy rękawie marynarki pana, podobnie jak przy sukni pani, znajdowało się po parze
starych mankietów, przyszytych do materiału, i prałam je w każdą sobotę wieczór, żeby
nadawały się do włożenia w niedzielę; nie było prześcieradeł ani ręczników, aby uniknąć
prania, rzeczy dla domu kosztownej, jak utrzymywał mój czcigodny pan Du Harpin. Nigdy
nie piło się u niego wina, czysta woda, jak powiadała pani Du Harpin, jest naturalnym
napojem, którego używali pierwsi ludzie, i jedynym zalecanym nam przez naturę; za każdym
razem, gdy krajano chleb, umieszczano pod spodem koszyk, aby zebrać okruchy, dołączano
do nich pilnie resztki pozostałe po jedzeniu i wszystko to, usmażone w niedzielę z odrobiną
zjełczałego masła, stanowiło uroczyste danie w ten dzień odpoczynku. Nigdy nie wolno było
trzepać ubrań ani mebli, z obawy, że się zniszczą, tylko omiatać delikatnie piórkiem; buty
pana i pani były podbite żelazem, a oboje przechowywali jeszcze z czcią te, które służyły im
w dniu wesela; jednak bardziej dziwaczna była czynność, którą musiałam spełniać regularnie
raz na tydzień. Było w mieszkaniu dość duże pomieszczenie, którego ściany nie były niczym
obite; musiałam iść z nożem, zeskrobać trochę gipsu ze ściany, przesiewałam go następnie
przez gęste sitko, a to, co zostawało po tej czynności, stawało się pudrem do toalety, którym
ozdabiałam co ranka i pańską perukę, i kok pani. Dałby Bóg, żeby te obrzydliwości były
jedynymi, które wyczyniali ci wstrętni ludzie; nic bardziej naturalnego, jak chęć zachowania
swojego dobra, ale chęć jego podwojenia czyjąś własnością to nie to samo, a wystarczyło
niewiele czasu, żeby zrozumieć, że tylko w ten sposób pan Du Harpin dochodził do takiego
bogactwa. Nad nami mieszkał jegomość żyjący w dostatku, posiadający dość ładne klejnoty, a
jego rzeczy były znane mojemu panu bądź to z powodu sąsiedztwa, bądź że przeszły mu
przez ręce. Słyszałam często, jak ze swoją żoną wyrażał żal z powodu losu pewnej złotej
szkatułki, wartości trzydziestu do czterdziestu ludwików, która na pewno zostałaby przy nim,
gdyby, jak powiadał, jego pomocnik miał trochę więcej inteligencji; żeby sobie w końcu

10
wynagrodzić brak szkatułki, czcigodny pan Du Haprin zamyślał ją ukraść i na mnie właśnie
spadło wykonanie tego zamiaru.

Po wygłoszeniu wielkiej mowy o nieszkodliwości kradzieży, a nawet użyteczności jej w


społeczeństwie, ponieważ przywraca pewną równowagę, zdecydowanie naruszoną przez
nierówne rozłożenie bogactw, pan Du Harpin dał mi podrobiony klucz, zapewnił, że otworzę
nim mieszkanie sąsiada, znajdę szkatułkę w sekreterze, nigdy nie zamykanej, przyniosę ją bez
żadnego niebezpieczeństwa, a za tę tak istotną przysługę otrzymam przez dwa lata pensję
podwyższoną o jednego talara.

- Och, proszę pana - wykrzyknęłam - czyż to możliwe, aby pan ośmielał się° tak psuć swoją
sługę? Co zabroni mi zwrócić przeciwko wam broń, którą wkładacie mi do ręki, i jakie racje
możecie mi przeciwstawić, jeśli okradną was podług waszych zasad?

Pan Du Harpin, bardzo zdziwiony moją odpowiedzią, nie ośmielając się więcej nalegać, ale
kryjąc urazę, powiedział, że wszystko to miało mnie wypróbować, szczęśliwie się więc stało,
że oparłam się tej niegodziwej propozycji z jego strony i że zostałabym powieszona, gdybym
uległa. Zadowoliłam się taką odpowiedzią, ale czułam od tego czasu, że cała ta sprawa grozi
mi nieszczęściem, i zrozumiałam, jaką sobie wyrządziłam szkodę odmawiając tak stanowczo.
Nie było jednak innej rady: albo trzeba było popełnić zbrodnię, o której mi mówiono, lub też
jedynym wyjściem było ostre odrzucenie tej propozycji; mając większe doświadczenie
odeszłabym natychmiast z tego domu, ale było już zapisane w księdze mego przeznaczenia,
że każdy z uczciwych odruchów, do których skłaniał mnie mój charakter, musiał być
opłacony nieszczęściem, trzeba więc było przyjąć swój los, skoro nie było innych możliwości.

Pan Du Harpin przeczekał miesiąc, to znaczy prawie do chwili, gdy rozpoczął się drugi rok
mojego pobytu u niego, bez słowa i nie okazując najmniejszej urazy z powodu odmowy, z
którą się spotkał z mojej strony. Aż tu nagle pewnego wieczoru, gdy po skończeniu pracy
zamknęłam się w swoim pokoju, aby zażyć kilku godzin wypoczynku, słyszę nagle, że drzwi
otwierają się gwałtownie, i ze strachem ujrzałam pana Du Harpin prowadzącego w stronę
mego łóżka komisarza i czterech strażników.
- Niech pan czyni swoją powinność - powiedział do przedstawiciela sprawiedliwości - ta
łajdaczka ukradła mi diament wart tysiąc talarów, znajdziecie go w jej pokoju lub przy niej,
nie może być inaczej.

- Ja pana okradłam? - mówię, wyskakując z łóżka cała wzburzona - ja, panie, któż wie lepiej
niż pan, jaką odrazą przejmuje mnie podobny czyn i jakim niepodobieństwem jest, abym go
mogła popełnić!
Ale pan Du Harpin kazał szukać dalej czyniąc wiele hałasu, aby nie usłyszano moich słów, i
nieszczęsny pierścień został znaleziony w jednym z materaców. Wobec tak
przekonywających dowodów nie można się było sprzeciwiać, w jednej chwili zostałam
pochwycona, skrępowana i haniebnie poprowadzona do więzienia śledczego, nie udzielono
mi nawet możliwości, aby zostało wysłuchane choćby jedno słówko, które mogłabym
powiedzieć na swoje usprawiedliwienie.

Proces biednej dziewczyny, która nie ma ani nazwiska, ani oparcia, odbywa się we Francji
bardzo szybko. Uważa się, że cnota nie idzie w parze z nędzą, i niedola jest w naszych
trybunałach pełnym dowodem przeciw oskarżonemu; niesłuszne uprzedzenie każe wierzyć,
że popełnia zbrodnię ten, kto powinien ją popełnić, uczucia ocenia się według stanu, do

11
jakiego człowiek należy, i jeśli tytuły i fortuna nie udowodnią zaraz, że musisz być uczciwym
człowiekiem, stanowi to natychmiast dowód, że nie możesz nim być.

Cóż z tego, że się broniłam, cóż z tego, że podsunęłam urzędowemu obrońcy, którego
przyznano mi na chwilę, najlepsze argumenty, mój pan oskarżył mnie, diament znalazł się w
moim pokoju, było więc jasne, że go ukradłam. Gdy napomknęłam o okropnym postępku
pana Du Harpin, by wykazać, że nieszczęście, które mi się wydarzyło, wynika tylko z jego
zemsty i chęci usunięcia osoby, która będąc w posiadaniu tajemnicy, miała w ręku jego
reputację, potraktowano te oskarżenia jako zniesławienie, powiedziano, że pan Du Harpin jest
znany od czterdziestu lat jako człowiek prawy i niezdolny do takiej okropności, i już
widziałam, jak płacę życiem za odmowę uczestnictwa w zbrodni, gdy zdarzył się
nieoczekiwany wypadek, który zwrócił mi wolność, jednocześnie jednak miał mnie pogrążyć
w nowych klęskach, czekających mnie jeszcze na świecie.
Kobieta lat czterdziestu, którą nazywano Dubois, słynna z okropności wszelkiego rodzaju,
była również w przededniu zasądzenia kary śmierci, przynajmniej bardziej zasłużonej niż
moja, ponieważ jej zbrodnie zostały stwierdzone, a przeciw mnie nic nie dało się znaleźć.
Wzbudziłam w tej kobiecie pewne zainteresowanie; któregoś wieczoru, niewiele dni przed
terminem, w którym i ja, i ona miałyśmy utracić życie, kazała mi nie kłaść się spać, ale wraz z
nią, niczego po sobie nie okazując, trzymać się jak najbliżej bramy więziennej.

- Między północą a godziną pierwszą - mówiła dalej ta szczęśliwa łotrzyca - w budynku


wybuchnie pożar..., to dzieło moich zabiegów, być może ktoś się spali, to nie ma znaczenia,
pewne jest natomiast, że my uciekniemy; trzech mężczyzn, moich wspólników i przyjaciół,
przyłączy się do nas i gwarantuję ci wolność.
Ręka nieba, karząc niewinność w mojej osobie, przysłużyła się zbrodni w osobie mojej
protektorki, wybuchł pożar, ogień był okropny, dziesięć osób spaliło się, ale my uciekliśmy;
tego samego dnia dotarliśmy do chaty kłusownika w lesie Bondy, łotrzyka innego rodzaju, ale
bliskiego przyjaciela naszej bandy.

- Jesteś więc wolna, droga Zofio - mówi mi Dubois - możesz teraz wybrać taki rodzaj życia,
jaki ci się spodoba, chciałabym jednak dać ci jedną radę, mianowicie, żebyś się wyrzekła
cnotliwych praktyk, które, jak widzisz, nigdy nie przynoszą powodzenia; niestosowne
skrupuły zaprowadziły cię do stóp szafotu, wstrętna zbrodnia ocala mnie od niego; spójrz, do
czego przydaje się dobro na świecie i czy warto mu się poświęcać. Jesteś młoda i ładna, jeśli
zechcesz, zapewnię ci dostatek w Brukseli; jadę tam, to moja ojczyzna; w dwa lata będziesz
wysoko, ostrzegam cię jednak, że nie poprzez wąskie ścieżki cnoty poprowadziłabym cię do
fortuny; w twoim wieku trzeba jąć się niejednego zawodu, posłużyć do niejednej intrygi, gdy
chce się szybko dojść do czegoś... Rozumiesz mnie, Zofio... rozumiesz, zdecyduj się więc
szybko, gdyż musimy się oddalić, tutaj jesteśmy bezpieczni tylko przez kilka godzin.

- Och, pani - powiedziałam mojej dobrodziejce - winnam pani wiele, uratowała mi pani życie,
jestem zrozpaczona tym, że bez wątpienia zawdzięczam je zbrodni, i może być pani pewna,
że gdybym miała do niej przyłożyć rękę, wolałabym zginąć raczej, niż to uczynić. Zbyt
dobrze wiem, na jakie niebezpieczeństwa się naraziłam, powodując się pragnieniem
uczciwości, które zawsze istnieć będzie w moim sercu, ale gdyby nawet droga cnoty była
najbardziej ciernista, będę ją zawsze przekładać nad fałszywe blaski powodzenia,
niebezpieczne łaski, które przez chwilę towarzyszą zbrodni. Są we mnie przekonania
religijne, które dzięki niebiosom nie opuszczą mnie nigdy. Jeśli opatrzność sprawi, że droga
mojego życia będzie ciężka, będę za to wynagrodzona w lepszym świecie; ta nadzieja
pociesza mnie, łagodzi wszystkie moje zmartwienia, ucisza żale, umacnia w przeciwnościach

12
i każe mi zmierzyć się z całym złem, które opatrzności spodoba się na mnie zesłać. Ta radość
zagasłaby rychło w moim sercu, gdybym je zmazała zbrodniami, bałabym się klęsk jeszcze
większych na tym świecie, a na tamtym przypadłyby mi w udziale tylko okropne kary, które
sprawiedliwość niebieska przygotowuje dla tych, co ją znieważają.

- Oto absurdalne przekonania, które wkrótce zaprowadzą cię do szpitala, moja córko - mówi
Dubois marszcząc brwi - wierz mi, nie zajmuj się sprawiedliwością niebieską, karami czy
przyszłymi nagrodami, trzeba zapomnieć o tym wszystkim wychodząc ze szkoły albo umrzeć
z głodu, jeśli popełnia się to głupstwo, że wierzy się dalej. Nieczułość bogaczy
usprawiedliwia szelmostwo ubogich, moje dziecko; niech ich trzos otworzy się dla naszych
potrzeb, niech w sercach ich zapanują ludzkie uczucia, a wtedy i w naszych sercach mogłyby
osiedlić się cnoty, ale dopokąd nasza niedola, nasza cierpliwość w znoszeniu jej, nasza dobra
wiara, nasze zniewolenie będą służyć tylko podwojeniu naszych kajdan, nasze zbrodnie będą
ich dziełem i bylibyśmy głupi, wyrzekając się tych zbrodni, skoro mogą choćby trochę
zmniejszyć jarzmo, którym bogaci się obciążają. Natura zrodziła nas wszystkich równymi,
Zofio; jeśli losowi podoba się burzyć tę najpierwszą zasadę ogólnych praw, to my musimy
naprawić jego kaprysy i naszą zręcznością odzyskać to, co biorą silniejsi... Lubię ich słuchać,
tych bogaczy, sędziów, urzędników, lubię, jak prawią nam kazania o cnocie; trudno jest im
powstrzymać się od kradzieży, chociaż mają trzy razy tyle, ile potrzeba do życia, trudno im
zgoła nie myśleć o zabójstwie, choć otoczeni są pochlebcami tylko i usłużnymi niewolnikami,
jakże ciężko zdobyć się na umiarkowanie "i trzeźwość, skoro upaja ich żądza, a otaczają
najbardziej soczyste kąski, jak trudno im o prawdomówność, choć nigdy nie mają żadnej
korzyści z kłamstwa. Ale my, Zofio, my przez tę barbarzyńską opatrzność, z której uczyniłaś
sobie bożka w swoim szaleństwie, skazani na pełzanie po ziemi jak wąż w trawie, my, na
których patrzy się tylko ze wstrętem, gdyż jesteśmy biedni, których się poniża, gdyż jesteśmy
słabi, my, którzy ostatecznie znajdujemy na powierzchni globu tylko żółć i ciernie, chcesz,
żebyśmy się bronili przed zbrodnią, skoro tylko jej dłoń otwiera drzwi życia, podtrzymuje nas
w nim, zachowuje lub broni nas przed jego utratą; chcesz, żeby nam, zawsze poddanym i
poniżonym, przypadł w udziale tylko trud, przygnębienie i boleść, tylko niedostatek i łzy,
tylko piętno i szafot, podczas gdy na klasę, która nas ujarzmia, spływają wszelkie łaski
fortuny! Nie, nie, Zofio, nie, albo ta opatrzność, którą czcisz, jest godna tylko naszej wzgardy
albo inne są jej zamiary... Poznaj ją lepiej, Zofio, poznaj ją lepiej i przekonaj się o tym, że
kiedy stawia nas ona w pewnej sytuacji, w której zło staje się konieczne, a jednocześnie daje
nam możliwość dokonania go, to znaczy, że to zło służy jej zasadom podobnie jak dobro i że
zyskuje tyleż na jednym, co na drugim. Stan, w którym stwarza nas ona, jest równością,
człowiek, który go zakłóca, nie jest bardziej winien niż ten, kto dąży do przywrócenia go,
obaj działają zgodnie z otrzymanymi podnietami, obaj muszą ich słuchać, zawiązać sobie na
oczach opaskę i korzystać z życia.

Wyznam, że jeśli kiedykolwiek coś mnie zachwiało, to właśnie uwodzicielstwo tej sprytnej
kobiety, ale jeszcze silniejszy był głos, który zwalczał jej sofizmaty w moim sercu,
posłuchałam go i oświadczyłam po raz ostatni, że jestem zdecydowana nigdy nie ulec
zepsuciu.

- Dobrze - mówi do mnie Dubois - rób, co chcesz, zostawiam cię na łaskę złego losu, jeśli
jednak kiedyś zostaniesz uwięziona, czego nie unikniesz, gdyż fatalność, ocalając zbrodnię,
niszczy w sposób nieunikniony cnotę, dobrze pamiętaj, aby przynajmniej nic o nas nie
mówić.

13
Podczas gdy tak rozprawialiśmy, trzej towarzysze Dubois pili z kłusownikiem, a ponieważ
wino na ogół pozwala złoczyńcy zapomnieć o popełnionych zbrodniach i zachęca go często
do ich powtórzenia, nawet nad brzegiem przepaści, z której ocalił się przed chwilą -
łotrzykowie patrzyli więc na moje postanowienie ujścia z ich rąk nie bez chęci zabawienia się
moim kosztem. Ich zasady, obyczaje, ponure miejsce, w którym się znajdowaliśmy,
podchmielenie, mój wiek, niewinność i figura, wszystko to zachęcało ich. Wstali od stołu,
naradzili się między sobą, poradzili się Dubois; wszystkie te tajemnicze czynności sprawiły,
że drżałam z trwogi, wynik zaś był taki, że miałam przejść przez ręce wszystkich czterech,
zanim odejdę, albo decydując się na to dobrowolnie, albo ulegając sile; jeślibym to zrobiła
dobrowolnie, każdy z nich da mi talara, abym mogła pójść, gdzie zechcę, skoro nie pragnę im
towarzyszyć; jeśliby jednak trzeba było użyć siły, aby mnie zmusić, rzecz i tak by się
dokonała, ale dla zachowania tajemnicy ostatni z czterech, zabawiający się ze mną, miał mi
zatopić nóż w łonie, a potem miano mnie zakopać pod drzewem. Niech pani pomyśli, jakie
wrażenie wywarła na mnie ta odrażająca propozycja; rzuciłam się do stóp Dubois, zaklinałam
ją, aby stała się po raz drugi moją protektorką, ale zbrodniarka śmiała się tylko z tej tak
strasznej dla mnie sytuacji, która zresztą wydawała się jej bagatelką.

- Do licha - mówi mi ona - czujesz się nieszczęśliwa, że posłużysz czterem tak zbudowanym
chłopcom! W Paryżu jest dziesięć tysięcy kobiet, moja córko, które dałyby dosyć krągłych
talarów, żeby być teraz na twoim miejscu... Słuchaj - dorzuciła jednak, zastanowiwszy się
chwilę - mam dosyć władzy nad tymi cudakami, aby puścili cię wolno, jeśli chcesz okazać się
tego godna.

- Biada, o pani, co trzeba zrobić? - wykrzyknęłam zalewając się łzami - rozkazuj, jestem
gotowa.

- Pójść z nami, przystać do nas i popełniać to, co my, bez najmniejszej odrazy, za tę cenę
przyrzekam ci resztę.
Nie można się było wahać; przyjmując propozycję narażałam się na nowe niebezpieczeństwa,
to prawda, były one jednak jeszcze daleko, mogłam ich uniknąć, podczas gdy to, co groziło
mi w tej chwili, było nie do uniknięcia.

- Pójdę wszędzie, pani - mówię do Dubois - pójdę wszędzie, przyrzekam to, proszę mnie
ocalić od wściekłości tych ludzi, a nie opuszczę pani nigdy.

- Chłopcy - mówi Dubois do czterech rzezimieszków - ta dziewczyna należy do bandy;


przyjmuję ją i biorę do nas, zabraniam ją gwałcić, nie obrzydzajmy jej zawodu od pierwszego
dnia; widzicie, jak mogą się nam przydać jej wiek i wygląd, posłużymy się tym dla naszych
korzyści i nie poświęcajmy jej naszym przyjemnościom...

Ale namiętności osiągają pewien stopień w mężczyźnie, gdy już żaden głos nie może ich
opanować; ludzie, z którymi miałam do czynienia, byli w takim stanie, że nic do nich nie
docierało, podeszli do mnie wszyscy czterej jednocześnie, w stanie nie dającym zgoła nadziei
na moje ocalenie, i oświadczyli zgodnie Dubois, że nawet gdyby szafot miał tu stanąć, muszę
stać się ich ofiarą.

14
III.
- Najpierw moja - mówi pierwszy, chwytając mnie w ramiona.

- Jakim prawem ty masz rozpocząć? - mówi drugi, odpychając towarzysza i wyrywając mnie
brutalnie z jego rąk.

- Do diabła, wy dopiero po mnie - powiada trzeci.

Kłótnia robi się coraz większa, czterej współzawodnicy biorą się za łby, przewracając na
ziemię, okładając razami, tarzają się, ja zaś, nie wierzę szczęściu, że te okoliczności dają mi
czas do ucieczki, podczas gdy Dubois usiłuje ich rozdzielić, rzucam się, wpadam do lasu i w
jednej chwili tracę z oczu chatę.

- Istoto najwyższa - powiadam, rzucając się na kolana, gdy tylko poczułam się bezpieczna -
najwyższa istoto, prawdziwy obrońco mój i przewodniku, zechciej zlitować się nad moją
nędzą; widzisz moją słabość i niewinność, widzisz, z jakim zaufaniem pokładam w tobie całą
moją nadzieję; zechciej wyrwać mnie z niebezpieczeństw, które mnie ścigają, lub też poprzez
śmierć mniej niesławną niż ta, której się wyrwałam, zechciej przywołać mnie rychło do
siebie.

Modlitwa jest najsłodszą pociechą nieszczęśliwego, pomodliwszy się, zostaje umocniony;


wstałam pełna odwagi, a ponieważ zaczynało się ściemniać, zanurzyłam się w zarośla, aby
spędzić bezpieczniej noc; bezpieczeństwo, jakie czułam, znużenie, jakie mnie ogarnęło,
odrobina radości, jakiej zakosztowałam, wszystko to sprawiło, że" spędziłam dobrą noc i
słońce było już bardzo wysoko, gdy moje oczy otwarły się na światło. Chwila przebudzenia
się jest dla ludzi nieszczęśliwych najbardziej nieznośna; odpoczynek ciała, spokój myśli,
chwilowe zapomnienie przeciwności, wszystko to jeszcze z większą siłą przypomina im
nieszczęście i bardziej uciążliwym czyni jego ciężar.

Jest więc prawda, mówię sobie, że są ludzkie istoty, którym natura przeznacza ten sam los, co
dzikim zwierzętom! Skryta w ich ostępie, uciekając przed ludźmi, jak one, jakąż widzę
różnicę między nimi a sobą? Czyż warto było urodzić się dla tak żałosnego losu? I łzy płynęły
obficie z moich oczu podczas tych smutnych rozmyślań. Ledwo się uspokoiłam, gdy
usłyszałam koło siebie hałas; przez chwilę myślałam, że to jakieś zwierzę, ale powoli
rozpoznałam głosy dwu mężczyzn.

- Chodź, drogi, chodź - mówił jeden z nich - tu będzie wspaniale; okrutna i nieznośna
obecność mojej matki przynajmniej nie przeszkodzi, abym mógł zakosztować z tobą przez
chwilę tak drogich mi rozkoszy...

Przybliżają się, umieszczają się tak blisko mnie, że żadne z ich słów... żaden z ich ruchów nie
może mi umknąć, i widzę...

- O nieba, pani - powiada Zofia przerywając - jak to możliwe, by los stawiał mnie zawsze w
tak okropnych sytuacjach, że równie trudną rzeczą jest dla cnoty słuchanie o nich, jak i ich
opisywanie?... Ta okropna zbrodnia, która znieważa na równi i naturę, i prawa, to
przerażające przestępstwo, na które ręka boska opuściła się już tyle razy, ta hańba, jednym
słowem, tak nowa dla mnie, że ledwo ją zrozumiałam, dokonała się na moich oczach, z
wszystkimi odrażającymi szczegółami, do jakich jest zdolne najbardziej przemyślne zepsucie.

15
Jeden z tych ludzi, ten, który rozkazywał drugiemu, miał około dwudziestu czterech lat, nosił
zielony surdut i był na tyle porządnie ubrany, że wydawał się kimś, kto musi pochodzić ze
szlachetnego stanu; drugi wyglądał na młodszego sługę z jego domu, miał około siedemnastu
do osiemnastu lat i piękną twarz. Scena była tyleż długa, co skandaliczna, a dłużyło mi się
tym okrutniej, że nie ośmielałam się ruszyć, żeby nie zostać zauważona.

Występni aktorzy tej sceny, nasyceni zapewne, wstali w końcu, aby dojść do drogi
prowadzącej do domu, gdy pan przybliżył się do ukrywających mnie zarośli dla załatwienia
małej potrzeby. Mój wysoki czepek zdradza mnie, zostaję zauważona.

- Jaśminie - mówi do młodszego Adonisa - jesteśmy odkryci, mój drogi... dziewczyna, obca,
widziała nasze tajemnice, chodź, wyciągnijmy stamtąd tę szelmę i dowiemy się, co tam
porabia.

Nie czekałam na ich pomoc, aby wyjść z mego schronienia; przecisnęłam się sama i padłam
im do nóg.

- O, panowie - wykrzyknęłam wyciągając do nich ramiona - zechciejcie mieć litość nad


nieszczęśliwą, której los jest bardziej żałosny, niż myślicie; mało jest przeciwności, które
mogą wyrównać moim; okoliczności, w jakich mnie znaleźliście, nie mają w sobie nic
podejrzanego, to raczej wynik mojej nędzy niż błędów; nie powiększajcie liczby moich klęsk,
zmniejszcie je raczej, pomóżcie mi uniknąć prześladowania, które mi grozi.

Pan de Bressac, tak bowiem nazywał się młody człowiek, w którego ręce wpadłam, wielce
rozwiązły w duchu, nie miał zbyt wiele współczucia w swym sercu. Zbyt niestety
powszechny to widok, że zboczenie zmysłów gasi zupełnie w człowieku litość; zwykłym
wynikiem rozpusty jest nieczułość, bądź dlatego, że większość jej wykroczeń wymaga
pewnego zobojętnienia duszy, bądź dlatego, że gwałtowny wstrząs, który wywiera na całość
nerwów, zmniejsza wrażliwość ich działania; w każdym razie prawdziwy zboczeniec rzadko
jest człowiekiem litościwym. Do tego naturalnego okrucieństwa duchowego ludzi, których
charakter staram się nakreślić, dołączała się jeszcze w osobie pana de Bressac, niechęć tak
wyraźna do mojej płci, nienawiść tak zakorzeniona do tego wszystkiego, co ją określa, że
trudno było przypuścić, aby udało mi się wzbudzić w jego duszy te uczucia, którymi chciałam
go poruszyć.

- Cóż to więc w końcu porabiasz, turkaweczko leśna? - oto była cała odpowiedź człowieka,
którego chciałam zmiękczyć. - Mów prawdę, widziałaś wszystko, co zdarzyło się, między
tym młodym człowiekiem i mną, nieprawdaż?

- Skądże, panie - wykrzyknęłam co rychlej nie sądząc, że jest coś złego w zatajeniu tej
prawdy - niech pan będzie pewny, że widziałam tylko zwykłe rzeczy; widziałam jednego
pana i drugiego, jak siedzieliście obaj w trawie, zdawało mi się, że rozmawialiście przez
chwilę, wierzcie, możecie być pewni, że to wszystko.

- Chciałbym w to uwierzyć - odpowiedział pan de Bressac - i to dla twego spokoju, gdyż


jeślibym podejrzewał, że mogłaś widzieć coś innego, nigdy nie wyszłabyś z tych zarośli... No
cóż, Jaśminie, jest wcześnie, mamy czas, możemy wysłuchać przygód tej dziewki; niech nam
je zaraz opowie, potem przywiążemy do tego grubego dębu i wypróbujemy na jej ciele nasze
myśliwskie noże.

16
Młodzi ludzie, usiedli, rozkazali mi zająć miejsce obok i tam opowiedziałam im szczerze o
tym wszystkim, co działo się ze mną, odkąd jestem na świecie.

- Do dzieła, Jaśminie - powiedział pan de Bressac wstając, jak tylko skończyłam - postąpmy,
jak należy, choćby raz w życiu, mój drogi; sprawiedliwa Temida skazała tę szelmutkę, nie
pozwólmy, by zamiary bogini zostały tak okrutnie pogwałcone, i spełnijmy na zbrodniarce
wyrok, który miał być wykonany; nie popełnimy zbrodni, mój przyjacielu, będzie to postępek
cnotliwy, jako że przywrócimy moralny porządek rzeczy, a ponieważ na szczęście czasem go
naruszamy, przywróćmy go dzielnie przynajmniej wtedy, gdy nadarza się okazja.

I porwawszy mnie z miejsca, okrutni, ciągnęli mnie już do wskazanego drzewa, nie
przejmując się ani moimi jękami, ani łzami.

- Przywiążmy ją w ten sposób - powiedział Bressac do swego sługi, obracając mnie brzuchem
do drzewa.

Za pomocą swoich podwiązek, chustek i czego się dało po minucie skrępowali mnie tak
okrutnie, że nie mogłam ruszyć ręką ani nogą; po skończeniu tej operacji zbrodniarze zerwali
ze mnie spódniczkę, zarzucili mi koszulę na ramiona, a gdy wzięli do ręki noże myśliwskie,
byłam przekonana, że obetną wszystkie tylne części mego ciała, które tak brutalnie odsłonili.

- Dosyć - powiedział Bressac, nim jeszcze zadano mi jakikolwiek cios - to wystarczy, aby nas
poznała i zobaczyła, do czego jesteśmy zdolni, wystarczy także, aby była od nas zależna.
Zofio - ciągnął dalej, rozwiązując moje więzy - ubierz się, nic nie mów i idź za nami; jeśli
przystaniesz do mnie nie będziesz tego żałować, moje dziecko, pokażę cię mojej matce, która
potrzebuje drugiej pokojówki... wierząc twoim opowieściom, wezmę odpowiedzialność za
twoje postępowanie, jeśli jednak nadużyjesz mojej dobroci lub jeśli zdradzisz moje zaufanie,
przyjrzyj się dobrze temu drzewu, które miało ci służyć za śmiertelne łoże, pamiętaj, że stoi o
jedną tylko milę od zamku, gdzie cię zaprowadzę, i że za najlżejsze przewinienie będziesz tu
natychmiast przyprowadzona..

Już ubrana, ledwo mogłam znaleźć wyrazy, by podziękować mojemu dobroczyńcy, rzuciłam
się do jego stóp... całowałam jego kolana, przysięgałam na wszystko, że będę się dobrze
sprawować, ale pan de Bressac, równie nieczuły na moją radość, jak i boleść, powiedział
tylko:
- Chodźmy, twoje zachowanie będzie mówić za ciebie i tylko ono zadecyduje o twoim losie.
Szliśmy więc, Jaśmin i jego pan rozmawiali ze sobą, a ja postępowałam za nimi pokornie, nie
mówiąc ani słowa; za małą godzinkę

znaleźliśmy się w zamku pani hrabiny de Bressac i wspaniałość otoczenia przekonała mnie,
że jakiekolwiek stanowisko zajmę w tym domu, będzie ono dla mnie na pewno korzystniejsze
niż zajęcie pierwszej służącej u pana i pani Du Harpin. Kazano mi zaczekać w kredensie,
gdzie Jaśmin dał mi uczciwe śniadanie; w tym samym czasie pan de Bressac poszedł do
swojej matki, uprzedził ją i w pół godziny później przyszedł sam po mnie, aby mnie do niej
zaprowadzić.
Pani de Bressac była kobietą czterdziestopięcioletnią, bardzo jeszcze piękną i wydała mi się
bardzo uczciwą, a przede wszystkim bardzo ludzką, chociaż w zasadach jej było trochę
surowości, tak jak i w jej słowach; od dwu lat była wdową po człowieku z wielkiego domu,
który ożenił się z nią nie przynosząc jej nic poza świetnym nazwiskiem, tak więc cały

17
majątek, którego mógł się spodziewać młody markiz de Bressac; zależał od matki, a to, co
miał po ojcu, ledwo wystarczało mu na utrzymanie.

Pani de Bressac dołączyła do tego znaczną pensję, dużo jednak brakowało do tego, aby
wystarczyła na tak znaczne i tak niezrównoważone wydatki jej syna; majątek przynosił co
najmniej sześćdziesiąt tysięcy liwrów renty, a pan de Bressac nie miał ani brata, ani siostry;
nigdy też nie udało się go namówić, aby oddał się jakiejś stałej pracy; wszystko, co oddalało
go od wyszukanych przyjemności, było dla niego tak nieznośne, że nie potrafił nałożyć sobie
żadnych więzów. Pani hrabina i jej syn spędzali trzy miesiące w roku w wiejskiej posiadłości,
a resztę czasu w Paryżu, i te trzy miesiące, kiedy wymagała, aby syn jej towarzyszył, były już
wielkim ciężarem dla człowieka, który nie opuszczał nigdy miejsca swoich przyjemności nie
wpadając w rozpacz.

Markiz de Bressac kazał mi opowiedzieć matce to samo, co opowiedziałam jemu, i gdy


skończyłam moją opowieść, pani de Bressac powiedziała:

- Twoja czystość i naiwność nie pozwalają wątpić o twojej niewinności. Nie zasięgnę o tobie
żadnych informacji prócz tych, które potwierdzą, czy rzeczywiście jesteś, jak to mówisz,
córką człowieka, którego wymieniłaś, jeśli tak jest naprawdę, to znałam twojego ojca, i
jeszcze jeden to powód, żeby się tobą zająć. Jeśli chodzi o twoją sprawę u tych Du Harpin, to
ja już to załatwię, wystarczy mi odwiedzić dwa razy kanclerza, mojego starego przyjaciela; w
całej Francji nie ma tak prawego człowieka jak on; trzeba mu tylko udowodnić, że jesteś
niewinna, żeby obalić to wszystko, co ci zarzucano, i będziesz mogła bez obawy pokazać się
w Paryżu... Zrozum jednak dobrze, Zofio, że obiecuję ci to wszystko tylko pod warunkiem
nienagannego zachowania; jak widzisz, wdzięczność, jakiej będę od ciebie wymagać,
przyniesie ci zawsze korzyść.

Rzuciałm się do stóp pani de Bressac, zapewniłam ją, że będzie ze mnie zawsze zadowolona,
i natychmiast zostałałm przyjęta jako druga pokojówka. Okazało się po trzech dniach, że
informacje, których zasięgnęła pani de Bressac w Paryżu, są dla mnie jak najbardziej
korzystne, i wszystkie myśli o nieszczęściu opuściły mnie w końcu, a zastąpiła je nadzieja
słodkich pociech, których mogłam oczekiwać; nie było jednak zapisane w niebie, że biedna
Zofia może być kiedykolwiek szczęśliwa, i jeśli przypadkiem miała kilka chwil spokojnych,
to aby uczynić jeszcze bardziej gorzkimi, te chwile okropne, które miały nastąpić.
Ledwo znaleźliśmy się w Paryżu, pani de Bressac zaczęła załatwiać moje sprawy. Pierwszy
przewodniczący zapragnął mnie zobaczyć, wysłuchał z zainteresowaniem opowieści o moich
nieszczęściach, szelmostwo pana Du Harpin po bliższym zbadaniu zostało udowodnione,
przekonano się także, że jeśli skorzystałam z pożaru więzienia, to wszakże nie
spowodowałam go w najmniejszej mierze, i cała procedura upadła, jak mnie zapewniono, a
zajmujący się tym urzędnicy nie uważali nawet za potrzebne dopełniać innych formalności.

Łatwo sobie wyobrazić, jak bardzo podobne czyny przywiązywały mnie do pani de Bressac,
czyż zresztą nie okazywała mi wszelkiej dobroci, i jakżeż podobne postępowanie nie
przywiązałoby mnie na zawsze do tak nieocenionej protektorki? Jednak zamiarem młodego
markiza de Bressac nie było wcale tak bliskie przywiązanie mnie do jego matki; nie tylko
popełniał tak okropne występki, jak wyżej opisany, a młody ten człowiek pogrążał się w nich
na ślepo daleko bardziej w Paryżu niż na prowincji, ale, jak to szybko zauważyłam, w
największym stopniu nienawidził hrabiny. To prawda, że robiła ona wszystko, co tylko
można:, aby powstrzymać jego rozpustę, albo jej się przeciwstawiać, była jednak może trochę
za surowa,. więc markiz, jeszcze bardziej rozpalony z powodu tej surowości, oddawał się

18
rozpuście tym goręcej, a biedna hrabina zyskiwała swoimi prześladowaniami tylko najwyższą
nienawiść.

- Nie sądź jednak - mówił mi często markiz - że moja matka sama przez się działa w twoich
sprawach; wierz mi Zofio, że gdybym jej ciągle nie nagabywał, przypomniałaby sobie z
trudem, że obiecała ci pomoc. Każe ci docenić wszystkie swoje poczynania, podczas gdy
naprawdę zostały one dokonane przeze mnie. Mogę powiedzieć, że winna jesteś wdzięczność
jedynie mnie, a to, czego od ciebie wymagam, powinno ci się wydać tym bardziej
bezinteresowne, że choć jesteś ładna, nie chodzi mi o twoje względy... wiesz przecież dosyć,
aby być tego pewną. Nie, Zofio, nie, przysługi, których oczekuję od ciebie, są innego rodzaju,
i gdy dobrze zrozumiesz, co dla ciebie zrobiłem, spodziewam się, że znajdę w twojej duszy
wszystko, czego mam prawo oczekiwać...
Te słowa wydały mi się tak niejasne, że nie wiedziałam, co odpowiedzieć; odpowiedziałam
więc, co popadło, i być może zbyt łatwo.

Tutaj muszę pani wyznać jedyny prawdziwy błąd, który mam sobie do wyrzucenia w życiu...
co ja mówię, nie błąd, lecz wybryk, nie mający sobie równych... nie jest to jednak zbrodnia, to
zwykła pomyłka, za którą ja tylko zostałam pokarana, i zdaje mi się, że nie musiała się nią
posłużyć sprawiedliwa ręka niebios, aby pociągnąć mnie w otchłań otwierającą się
niepostrzeżenie pod moimi nogami. Jak tylko widziałam markiza de Bressac, przyciągał mnie
do niego nieprzeparty odruch czułości. Cóż z tego, że rozmyślałam o jego oddaleniu od
kobiet, o deprawacji jego uczuć, o odległości dzielącej nas pod względem moralnym, nic, nic
na świecie nie mogło ugasić tej rodzącej się namiętności, i gdyby markiz zażądał ode mnie
życia, poświęciłabym je dla niego tysiąc razy, uważając zarazem, że nic jeszcze dla niego nie
robię. Nie podejrzewał jednak wcale moich uczuć, gdyż kryłam je starannie zamknięte w
moim sercu... niewdzięcznik, daleki był od odkrycia przyczyny łez, przelewanych co dzień
przez nieszczęśliwą Zofię nad haniebnymi występkami, które go gubiły, było jednak
niemożliwe, aby nie domyślał się, że pragnęłam wciąż uprzedzać wszystkie jego zachcianki, i
nie mógł nie dostrzec moich uprzejmości. W zbytnim zaślepieniu dochodziłam nawet do tego,
że służyłam jego błędom, przynajmniej o tyle, o ile mogła mi na to pozwolić przyzwoitość, i
przyczyniłam się do ciągłego ukrywania ich przed jego matką. Podobne postępowanie
zaskarbiło mi w pewnej mierze zaufanie markiza, a wszystko, co od niego pochodziło, było
mi tak drogie, zaślepiałam się tak bardzo z powodu tej odrobiny, którą dawało mi jego serce,
że czasem zdejmowała mnie pycha i wierzyłam, że nie jestem mu obojętna, ale jakże szybko
rozczarował mnie nadmiar jego wybryków! Było tak, że nie tylko dom wokół mnie roił się od
służby o tym wstrętnym zachowaniu, ale markiz utrzymywał jeszcze tłum łajdaków poza
domem i albo on chodził do nich, albo oni codziennie przychodzili do niego, a ponieważ ten
pociąg nie tylko jest odrażający, lecz także kosztowny, markiz niezwykle się rujnował.
Niekiedy pozwalałam sobie przedstawić mu wszystkie niedogodności jego prowadzenia się;
słuchał mnie bez sprzeciwu, ale na zakończenie zawsze mówił, że z tego rodzaju występku, w
którego jest władzy, nigdy nie można się wyzwolić; że istniejąc w tysiącu różnych form, ma
on odrębne odmiany dla każdego wieku, które przynoszą co dziesięć lat nowe doznania i aż
do grobu trzymają się uwięzi tych, co mają nieszczęście im schlebiać... Jednak gdy
próbowałam mu mówić o jego matce i zmartwieniach, jakich jej przysparza, widziałam tylko
złość, niechęć, gniew i niecierpliwość, że majątek, który powinien już należeć ,do niego,
pozostaje tak długo w jej rękach, zaciekłą nienawiść do tej tak czcigodnej matki i
najoczywistszy bunt przeciwko naturalnym uczuciom. Czyżby więc było prawdą, że kiedy
dojdzie się do tak zasadniczej zmiany upodobań w skłonnościach tego świętego organu,
koniecznym następstwem tej pierwszej zbrodni jest okropna łatwość popełniania bezkarnie
innych?

19
Niekiedy posługiwałam się sposobami religii; prawie zawsze udzielała mi ona pociechy,
usiłowałam więc przelać jej słodycz w duszę tego zboczeńca, prawie pewna, że ujarzmię go
tymi więzami, jeśli uda mi się, aby podzielił ich uroki. Ale markiz niedługo pozwalał mi na
takie postępowanie; zdecydowany przeciwnik naszych świętych tajemnic, zawzięcie
występujący przeciw czystości dogmatów, zajadle negujący istnienie najwyższego bytu, pan
de Bressac, zamiast pozwolić się przeze mnie nawrócić, usiłował raczej doprowadzić mnie do
zepsucia.

- Wszystkie religie wychodzą od fałszywej zasady, Zofio - mówił mi - wszystkie zakładają


kult istoty stwórcy; jeśli jednak ten wieczny świat, jak wszystkie, wpośród których unosi się
on w nieskończonych przestrzeniach, nie miał nigdy początku i nigdy nie może się skończyć,
jeśli wszystko to, co stwarza natura, jest wynikiem praw, które rządzą nią samą, jeśli jego
wieczne dzianie się i działanie każą przypuszczać istenienie ruchu nieodłącznego od jego
istoty, na cóż zdaje się motor, którego użyczasz mu tak łatwo? Zechciej uwierzyć, Zofio, ten
bóg, którego zakładasz, jest tylko z jednej strony owocem ignorancji, a tyranii z drugiej; gdy
silniejszy zapragnął ujarzmić słabszego, wmówił mu, że jakiś bóg uświęcił kajdany, w które
go właśnie zakuwa, zaś słabszy, ogłupiały w swej nędzy, uwierzył we wszystko, czego
pragnął silny. Wszystkie religie, fatalne następstwo tej pierwszej bajki, zasługują jedynie na
pogardę, tak jak i ona; nie ma ani jednej, która by nie miała w herbie szalbierstwa i głupoty;
we wszystkich tajemnicach, które każą drżeć rozsądkowi, widzę zasady znieważające naturę i
groteskowe ceremonie, które budzą tylko śmiech. Ledwo otarłem oczy, Zofio, a już
nienawidziłem tych okropieństw, prawem moim stało się podeptanie ich i przysięgłem sobie,
że póki życia mego nie zmienię tego nigdy; bierz ze mnie przykład, jeśli chcesz być rozsądna.

- O, proszę pana - odpowiedziałam markizowi - pozbawiłby pan nieszczęśliwą jej najsłodszej


nadziei, gdyby odebrał jej pan pociechę religii; niezłomnie przywiązana do tego, czego ona
naucza, całkowicie przekonana, że wszystkie ciosy jej zadawane są tylko wynikiem
wyuzdania i namiętności, czyżbym miała poświęcić najsłodsze przekonania mego życia dla
sofizmów przyprawiających mnie o drżenie?

Tutaj dorzucałam tysiąc innych argumentów, dyktowanych mi przez rozum, idących z głębi
serca, ale markiz śmiał się tylko z tego i jego podstępne zasady, wsparte na dodatek męską
wymową, podtrzymywane książkami, których na szczęście nigdy nie czytałam, obalały
zawsze moje. Nie było to tajemnicą dla pani de Bressac, pełnej cnoty i pobożności, że syn jej
podtrzymuje swoje zdrożności wszystkimi paradoksami niewiary; ubolewała nad tym nieraz
wraz ze mną, a ponieważ znajdowała we mnie nieco więcej rozsądku niż u innych
otaczających ją kobiet, lubiła zwierzać mi swoje troski.

Tymczasem widziała złe postępki swego syna pomnożone w dwójnasób; doszedł już do tego,
że nie krył się przed nią i nie tylko otoczył swoją matkę niebezpiecznymi kanaliami,
służącymi jego rozkoszy, ale bezczelność swoją posunął do tego stopnia, że oświadczył jej,
nie krępując się moją obecnością, że jeśli ośmieli się jeszcze sprzeciwiać jego skłonnościom,
przekona ją o ich uroku, oddając się im w jej oczach. Ubolewałam nad tymi słowami i jego
postępowaniem, i chciałam, w ten sposób ugasić w mojej duszy nieszczęsną namiętność,
która ją pożerała... ale czy miłość jest złem, z którego można się wyleczyć? Cokolwiek
usiłowałam jej przeciwstawić, podsycało jeszcze bardziej jej płomień i perfidny de Bressac
nie wydawał mi się nigdy bardziej miły, jak w owej chwili, gdy ujrzałam dokładnie to
wszysko, co powinno mnie skłonić do nienawiści.

20
Byłam już cztery lata w tym domu, wciąż gnębiona przez te same cierpienia, wciąż
pocieszana przez te same słodycze, gdy nagle został mi objawiony w całej swej grozie
okropny powód uprzejmości markiza. Przebywaliśmy wtedy na wsi, byłam sama przy
hrabinie, jej pierwsza pokojowa uzyskała pozwolenie na pozostanie w Paryżu przez lato, w
związku z jakimiś sprawami swojego męża. Pewnego wieczoru, ledwo opuściłam swoją panią
i wyszłam na balkon, by zaczerpnąć powietrza, gdyż nie mogłam się jeszcze położyć z
powodu niemożliwego upału, oto nagle markiz puka do moich drzwi i prosi, abym pozwoliła
mu porozmawiać ze mną tejże nocy... Niestety, każda "chwila, którą ofiarowywał mi ten
okrutny sprawca nieszczęść, wydawała mi się zbyt cenna, żebym mogła ją odrzucić; wchodzi
więc, starannie zamyka drzwi i rzuca się na fotel obok mnie.

- Posłuchaj, Zofio - mówi do mnie z pewnym zakłopotaniem - muszę ci wyznać coś, co


pociągnie za sobą najpoważniejsze skutki, zacznijmy od tego, że przysięgniesz mi nigdy nie
zdradzić ani jednego słowa z tego, co ci powiem.

- O, proszę pana, myśli pan, że mogłabym nadużyć jego zaufania?

- Nie zdajesz sobie sprawy, co by ci groziło, gdyby się okazało, że niesłusznie ci zaufałem.

- Największą moją troską byłaby utrata tego zaufania, nie potrzeba mi większej groźby.

- A więc, Zofio, postanawiam targnąć się na życie mojej matki i chcę to spełnić właśnie twoją
ręką.

- Ja? Panie! - wykrzyknęłam, cofając się ze zgrozy - o nieba, jak to możliwe, że dwa podobne
zamiary przyszły panu do głowy? Oddaję ci swoje życie, panie, należy do ciebie,
rozporządzaj nim, tobie je zawdzięczam, ale nie wyobrażaj sobie, że kiedykolwiek zgodzę się,
aby przyczynić się do zbrodni, sama myśl o tym jest nie do zniesienia dla mego serca.

- Posłuchaj, Zofio - mówi mi pan de Bressac, powstrzymując mnie spokojnie - nie wątpiłem o
twojej odrazie, ale ponieważ jesteś roztropna, powiedziałem sobie, że ją przezwyciężę,
ukazując ci, że ta zbrodnia, którą uważasz za tak ogromną, jest w gruncie rzeczy bardzo
zwykłą rzeczą. Dwa przestępstwa ukazują się tutaj twoim mało filozoficznym oczom:
zgładzenie bliźniego i zło, które powiększa ten czyn, gdy bliźni ten jest naszą matką. Jeśli
chodzi o zgładzenie bliźniego, to bądź tego pewna, Zofio, jest to czysta chimera, władza
niszczenia nie jest dana człowiekowi, co najwyżej może on odmienić formy, ale nie może ich
unicestwić; tymczasem w oczach natury każda forma jest równie dobra, nic nie ginie w tym
ogromnym tyglu, w którym dokonują się wszystkie jej zmiany, wszystkie części materii, które
tam wpadają, odnawiają się bez przerwy pod innymi postaciami i jakikolwiek byłby nasz
wpływ na to wszystko, żaden z naszych czynów nie obraża bezpośrednio natury, żaden nie
mógłby jej pogwałcić, dokonane przez nas zniszczenia ożywiają jej władzę, utrzymują jej
energię i żadne jej nie zmniejsza. I cóż to szkodzi zawsze twórczej naturze, że to skupienie
ciała, dziś podobne do kobiety, odrodzi się jutro w kształcie tysiąca różnych owadów? Czyż
ośmieliłabyś się powiedzieć, że stworzenie takiej jak my osoby kosztuje naturę więcej niż
stworzenie robaczka i że zatem przykłada do tego większe znaczenie? Jeśli więc stopień
znaczenia, lub raczej obojętności, jest taki sam, cóż to może dla niej znaczyć, że przez to, co
nazywa się zbrodnią jednego człowieka, ktoś drugi zostaje zmieniony w muchę lub w sałatę?
Gdy udowodni mi się wyższość naszego gatunku, gdy wykaże mi się, że jest on tak ważny dla
natury, że jej prawa zostają naruszone z powodu jego zagłady, wtedy będę mógł uwierzyć, że
ta zagłada jest zbrodnią; gdy jednak najbardziej głębokie badanie natury udowodni mi, że

21
wszystko, co żyje na tym globie, nawet najmniej doskonałe z jej dzieł, ma w jej oczach taką
samą wartość, nie przypuszczę nigdy, by przemiana tych bytów na tysiąc innych mogła
kiedykolwiek naruszyć prawa natury; powiem sobie: wszyscy ludzie, wszyskie rośliny,
wszystkie zwierzęta, wzrastając, żyjąc, niszcząc się podobnym sposobem, nie ulegając nigdy
prawdziwej śmierci, ale jedynie prostej zmianie w tym właśnie co ich różni, wszystko,
mówię, popychając się, niszcząc, odradzając się obojętnie, ukazuje się przez chwilę w jednej
formie, a chwilę potem w innej, i wszysko to może, według zachcianki istoty pragnącej lub
mogącej je wprawić w ruch, odmienić się tysiące i tysiące razy w ciągu jednego dnia, nie
naruszając ani na chwilę jednego nawet prawa natury. Ten byt jednak, któremu się
przeciwstawiam, jest moją matką, to istota, która nosiła mnie w swoim łonie. I cóż, to próżne
stwierdzenie ma mnie zatrzymać? I z jakiejże to przyczyny miałoby tego dokonać? Czyż moja
matka myślała o mnie, gdy jej lubieżność poczęła płód, z którego powstałem? Czyż winien jej
jestem wdzięczność, że zajmowałem się swoją rozkoszą? Skądinąd to nie krew matki
kształtuje dziecko, ale jedynie ojca; łono samicy owocuje, utrzymuje, przekształca, ale nie
dostarcza niczego, oto przekonanie, które nigdy by mi nie pozwoliło nastawać na dni mego
ojca, podczas gdy uważam za zwykłą rzecz przecięcia nici żywota mojej matki. Jeśli jest więc
możliwe, aby serce dziecka mogło wzruszyć się w sposób uzasadniony jakimś uczuciem
wdzięczności wobec matki, to jedynie z powodu tego, co dla nas zrobiła, gdy byliśmy już w
wieku, który pozwalał tym się cieszyć. Jeśli czyniła dobrze, możemy ją kochać, może nawet
powinniśmy; jeśli wyrządzała nam tylko zło, to, nie związani żadnym prawem natury, nie
tylko nie winniśmy jej nic, ale wszystko każe nam się jej pozbyć, przez potężną siłę egoizmu,
która człowieka skłania naturalnie i nieprzezwyciężenie do uwolnienia się od wszystkiego, co
mu szkodzi.

- Och, panie - odpowiedziałam markizowi, przejęta grozą - ta obojętność, którą przypisujesz


naturze, jest przecież tylko dziełem twoich namiętności; zechciej przez chwilę posłuchać
swego serca, a nie namiętności; zobaczysz wtedy, jak potępi to bezwzględne rozumowanie
twego wyuzdania. To serce, przed którego trybunał cię odsyłam, nie jest świątynią, w której
znieważana przez ciebie natura pragnie być słuchana i respektowana? Jeśli wyryła w nim
największą grozę wobec tej zbrodni, którą zamyślasz, nie przyznasz mi, że jest ona godna
potępienia? Powiesz może, że płomień twoich namiętności w jednej chwili niszczy tę grozę,
ale nim jeszcze uzyskasz zadowolenie, już ona się odradza, już daje się słyszeć przez
bezwzględny głos wyrzutów sumienia. Im większa jest twoja wrażliwość, tym bardziej
będziesz w ich nieszczęsnej mocy... każdego dnia, każdej minuty będziesz widział przed
oczyma tę czułą matkę, zepchniętą do grobu twoją barbarzyńską ręką, będziesz słyszał jej
żałosny głos, wymawiający znów słodkie imię, które nadawało urok twemu dzieciństwu...
będzie ci się ukazywać na jawie, będzie cię prześladować w snach, otworzy zakrwawionymi
dłońmi rany, które jej zadasz; od tej chwili nie zabłyśnie dla ciebie na tej ziemi ani jedna
szczęśliwa chwila, zatrute będą wszystkie twoje rozkosze, zmącą się wszystkie myśli, a ręka
boża, której władzy nie doceniasz, pomści zniszcone życie, zatruwając dni twoje, i nie
nacieszywszy się swym przestępstwem, zginiesz od śmiertelnej zgryzoty, że ośmieliłeś się
tego dokonać.

Wymawiając ostatnie słowa, uderzyłam w płacz, rzuciłam się do kolan markiza, zaklinałam
go na to, co ma najdroższego, aby zapomiał o tym niegodnym zbłąkaniu, przysięgłam ukryć
je, póki żyję, nie znałam jednak serca, które chciałam zmiękczyć. Jeśli jeszcze była w nim
jakaś siła, zbrodnia połamała powodujące nią sprężyny i porywcze namiętności pozwalały w
nim rządzić tylko zbrodni. Markiz wstał chłodno.

22
- Widzę już, że pomyliłem się, Zofio - powiada - jestem z tego powodu równie może. zły na
siebie, jak na ciebie; nie szkodzi, znajdę inne sposoby, ty stracisz u mnie wiele, a twoja pani
nic na tym nie zyska.

Ta groźba odmieniła zupełnie moje myśli; nic zgadzając się na zbrodnię, której dokonanie mi
proponowano, ryzykowałam wiele, jeśli chodzi o mnie samą, a moja pani zginęłaby
niechybnie; zgadzając się. na wspólnictwo, chroniłam się od gniewu mego młodego pana i na
pewno ocalałam jego matkę. Ta myśl, która powstała we mnie w jednej chwili, kazała mi
natychmiast zmienić rolę, ponieważ jednak zmiana tak szybka mogła się wydać podejrzana,
zwlekałam długo z poddaniem się, kazałam markizowi powtarzać wiele razy jego sofizmaty,
powoli zaczęłam udawać, że nie wiem, co na nie odpowiedzieć, markiz uwierzył, że uległam,
uzasadniłam swoją słabość potęgą jego wymowy, na koniec udałam, że na wszystko
przystaję, i markiz rzucił mi się na szyję...

Jakąż radością napełniłby mnie ten gest, gdybym mogła go jeszcze kochać, gdyby nie to, że te
barbarzyńskie zamiary zniszczyły wszystkie uczucia, które śmiały powstać w moim słabym
sercu...

- Jesteś pierwszą kobietą, którą całuję - powiedział mi markiz - i naprawdę z całego serca...
Jesteś rozkoszna, moje dziecko, promień filozofii przeniknął więc twoje myśli; bo czy to
możliwe, aby ta urocza główka tonęła tak długo w ciemnościach?
I zaraz uzgodniliśmy postępowanie; aby niechybnie wyprowadzić markiza w pole,
zachowywałam nadal trochę niechętny wyraz twarzy, za każdym razem, gdy rozwijał jeszcze
bardziej swój zamiar i wyjaśniał mi sposoby po temu, i właśnie to udanie, całkowicie
uprawnione w moim nieszczęsnym położeniu, pozwoliło oszukać go bardziej niż wszystkie
inne. Ustaliliśmy, że za dwa lub trzy dni mniej więcej, zależnie od moich możliwości, wrzucę
zręcznie szczyptę trucizny, dostarczonej mi przez markiza, do filiżanki czekolady, którą
hrabina miała zwyczaj pić co ranka; markiz ręczył za rezultat i przyrzekł mi dwa tysiące
talarów renty na utrzymanie, albo przy nim, albo gdziekolwiek chciałabym się umieścić na
przyszłość; poręczył mi to na piśmie, bez wyszczególnienia, za co doznaję tej łaski, i
rozstaliśmy się.

Tymczasem wydarzyła się rzecz zbyt szczególna, aż nazbyt dozwałająca ujrzeć charakter tego
okrutnika, z którym miałam do czynienia. Przerwę więc na chwilę opowiadanie, mimo że
czeka pani na pewno końca tej okrutnej sprawy, w którą zostałam uwikłana. Oto nazajutrz po
naszym spotkaniu markiz otrzymał nowinę, że wuj, na spadek po którym wcale nie liczył,
umierając, pozostawił mu osiemdziesiąt tysięcy liwrów renty. O nieba, mówię sobie,
dowiadując się o tym, czyż to tak sprawiedliwość niebieska karze uknucie przestępstwa? Ja
miałam stracić życie odmówiwszy popełnienia o wiele mniejszego, a ten oto człowiek zostaje
wyniesiony do szczytu powodzenia, mimo że zamierzył rzecz przerażającą. Ale wkrótce
pożałowałam tego bluźnierstwa przeciw opatrzności, rzuciłam się na kolana, prosiłam Boga,
żeby mi wybaczył, i łudziłam się, że ten nieoczekiwany spadek zmieni chociaż zamiary
markiza... Jakże się myliłam, mój Boże!

- O, moja droga Zofio - mówi mi pan de Bressac, przybiegłszy tego samego wieczora do
mego pokoju - spływa na mnie dreszcz obfitości! Mówiłem ci to dwadzieścia razy, zamysł
zbrodni sprzyja najbardziej nadejściu szczęścia, wydaje się, jakby tylko dla złoczyńców
otwierała się łatwo jego droga. Osiemdziesiąt i sześćdziesiąt, moje dziecko, oto sto
czterdzieści tysięcy liwrów renty, które będą służyć mym przyjemnościom.

23
- Jak to, panie - odpowiedziałam ze zdziwieniem, nieco powstrzymywanym przez
okoliczności, które mnie wiązały - czyż ta niespodziewana fortuna nie skłania pana do
cierpliwego oczekiwania na tę śmierć, którą chciałbyś przyspieszyć?

- Czekać? Nie będę czekał nawet dwu minut, moje dziecko; czy pomyślałaś o tym, że mam
dwadzieścia osiem lat i że nie tak łatwo jest czekać w moim wieku? Błagam cię, niechaj to w
niczym nie zmienia naszych planów i niech nam to spadnie z głowy przed powrotem do
Paryża... Staraj się to zrobić jutro lub najpóźniej pojutrze, pilno mi już do wyliczenia ci twojej
pensji za kwartał i przekazania ci całości.

Starałam się jak najpilniej ukryć przerażenie, które odczuwałam wobec tej zaciekłości w
zbrodni, odegrałam tę samą rolę, co poprzedniego dnia, lecz wszystkie moje uczucia wygasły
już ostatecznie, zrozumiałam, że powinnam odczuwać tylko zgrozę wobec tak zatwardziałego
zbrodniarza.

Moja sytuacja należała do najtrudniejszych; jeśli nie wykonam wszystkiego, markiz


spostrzeże wkrótce, że go oszukuję, jeśli ostrzegłabym panią de Bressac, to niezależnie od
tego, jaką decyzję powzięłaby ona po wyjawieniu zbrodni, młody człowiek zrozumiałby, że
został zdradzony, i być może wkrótce zdecydowałby się na bardziej pewne środki, które
również zgładziłyby matkę i wystawiły mnie na wszelką zemstę syna. Pozostawała mi droga
odwołania się do sprawiedliwości publicznej, ale za nic na świecie nie zgodziłabym się jej
wybrać; zdecydowałam się więc, cokolwiek miałoby się wydarzyć, ostrzec hrabinę; ze
wszystkich możliwych decyzji ta wydała mi się najlepsza i tak właśnie postąpiłam.

- O, pani - mówię jej na drugi dzień po moim ostatnim widzeniu się z markizem - mam jej do
wyjawienia rzecz największej wagi, ale niezależnie od tego, że tak bardzo to pani dotyczy,
jestem zdecydowana wszystko zamilczeć, jeżeli nie da mi pani wpierw słowa honoru, że nie
okaże pani swojemu synowi żadnej urazy w związku z tym, co zuchwale przedsięwziął,
będzie pani działać, postąpi pani jak najstosowniej, ale nie rzeknie mu pani ani słowa, proszę
mi to przyrzec lub nie powiem nic.
Pani de Bressac, sądząc, że chodzi tylko o jakieś zwykłe zdrożności jej syna, złożyła
przysięgę, której żądałam, a wtedy wyjawiłam jej wszystko. Nieszczęśliwa matka zalała się
łzami, dowiadując się o tej hańbie.
- Zbrodniarz - wykrzyknęła - zawsze starałam się tylko o jego dobro! Jeśli chciałam
przeciwdziałać jego występkom lub chciałam, aby się poprawił, jakież inne powodowały tą
surowością motywy, jeśli nie jego szczęście i spokój? Komuż zawdzięcza ten spadek, który
mu przypadł, jeśli nie moim staraniom? Jeśli to przed nim ukryłam, to tylko przez
delikatność. Potwór! O, Zofio, udowodnij mi okropność jego zamiaru, ukaż mi tak sytuację,
abym o niej już nie wątpiła, potrzebuję wszystkiego, co zgładzi w moim sercu naturalne
uczucia...

Wtedy pokazałam hrabinie paczkę z trucizną, którą miałam przy sobie; dałyśmy małą jej
dawkę psu, którego zamknęłyśmy starannie, i po dwu godzinach zdechł on w potwornych
konwulsjach. Hrabina, nie wątpiąc już więcej, postanowiła natychmiast, co zrobi, kazała sobie
oddać resztę trucizny i zaraz wysłała list przez umyślnego do księcia de Sonzeval, swego
krewnego, prosząc, aby udał się potajemnie do ministra, powiadomił go o występku, którego
ofiarą miała paść nazajutrz, zaopatrzył się w Ust z nakazem aresztowania jej syna, przybył co
prędzej z tym listem do posiadłości, wraz z urzędnikiem policji, i wyzwolił ją, jak tylko
można najszybciej, od potwora spiskującego przeciw jej życiu... Było jednak zapisane w
niebie, że ta potworna zbrodnia dopełni się i że znieważona cnota ulegnie sile występku.

24
Nieszczęsny pies, na którym dokonałyśmy próby odkrył wszystko markizowi. Usłyszał jego
wycie; wiedząc, że pies jest ulbubieńcem matki, pospieszył z zapytaniem, co jest psu i gdzie
się znajduje. Ci, do których się zwrócił, nic nie wiedząc, nie odpowiedzieli mu. Od tej chwili
na pewno zaczął coś podejrzewać; nie mówił nic, ale ujrzałam, że jest niespokojny,
podniecony i że ma się na baczności przez cały dzień. Doniosłam o tym hrabinie, ale nie pora
już była, aby zmieniać decyzje, wszystko, co można było uczynić, to przyspieszyć kuriera i
ukryć przedmiot jego misji. Hrabina oznajmiła synowi, że wysyła pospiesznie list do Paryża
prosić księcia de Senozeval, aby zechciał natychmiast zająć się sprawą spadku po wuju, który
właśnie odziedziczono, gdyż jeśli ktoś nie pojawi się natychmiast, można się obawiać
procesów; dorzuciła jeszcze, że prosi księcia o przybycie i zdanie sprawy ze wszystkiego, by
mogła sama zdecydować się na wyjazd z synem, jeśli sprawa będzie tego wymagać. Dla
markiza, który był za dobrym fizjonomistą, by nie zauważyć zakłopotania na twarzy swojej
matki, by nie dostrzec i pewnego pomieszania na mojej, wystarczyło to zupełnie i miał się
jeszcze bardziej na baczności. Pod pretekstem przechadzki ze swymi ulubieńcami oddala się
od pałacu, czeka na kuriera w miejscu, którędy musiał przejeżdżać. Człowiek ów, oddany
bardziej markizowi niż jego matce, nie czyni żadnych trudności z przekazaniem mu listów;
markiz, upewniony o tym, co niewątpliwie nazywał moją zdradą, daje gońcowi sto ludwików
z rozkazem, aby nigdy już nie pokazywał się w domu, i powraca rozjuszony. Opanowuje się
jednak, jak tylko może, spotyka mnie, pochlebia mi jak zwykle, zapytuje, czy wszystko
odbędzie się nazajutrz, czyni uwagę, że najważniejsze, aby się to stało, nim przybędzie
książę, i kładzie się spokojnie spać, nie dając nic poznać po sobie. Jeśli ta fatalna zbrodnia
została popełniona, jak doniósł mi o tym wkrótce markiz, mogło się to stać tylko w
następujący sposób... Pani wypiła nazajutrz swoją czekoladę, jak to miała w zwyczaju, a
ponieważ filiżanka przeszła tylko przez moje ręce, jestem pewna, że niczego tam nie
domieszano; ale koło dziesiątej rano markiz wszedł do kuchni i zastawszy tam tylko
kucharza, kazał mu iść natychmiast poszukać brzoskwiń w ogrodzie. Kucharz wymawiał się,
iż nie może pozostawić przygotowanych potraw, markiz nalegał jednak, mówiąc o wielkiej
oskomie na brzoskwinie, i obiecał przypilnować kuchni. Kucharz wychodzi, markiz bada
wszystkie dania na obiad i wrzuca, prawdopodobnie do karczochów, które pani tak lubiła,
fatalną truciznę, mającą przeciąć nić jej żywota. Nadchodzi obiad, hrabina zjada oczywiście
zgubne danie i zbrodnia się dokonuje. Wszystko to są tylko moje przypuszczenia; pan de
Bressac zapewnił mnie w dalszym ciągu tej nieszczęsnej sprawy, że jego plan został
wykonany i że to, co zrobiłam, przyniosło mi tylko tyle, że mógł tak właśnie spełnić swój
zamiar. Pozostawmy jednak na boku te okropne domysły i przejdźmy do opisania okrutnego
sposobu, w jaki zostałam ukarana za to, że nie chciałam uczestniczyć w tej potworności i że ją
wyjawiłam... Gdy wstano od stołu, markiz zbliżył się do mnie.

- Posłuchaj, Zofio - mówi, pozornie bardzo spokojny - znalazłem pewniejszy środek, żeby
dopełnić moich zamiarów, niż ten, który ci zaproponowałem, chodzi jednak jeszcze o pewien
drobiazg; nie śmiem tak często chodzić do twego pokoju, boję się, że wszyscy zobaczą;
spotkajmy się dokładnie o piątej na końcu parku, przyjdę po ciebie i wybierzemy się na
dalszy spacer, podczas którego wytłumaczę ci wszystko.

Muszę wyznać, że bądź z powodu przyzwolenia opatrzności, bądź nadmiaru naiwności, bądź
zaślepienia, nic nie zapowiadało mi ohydnego nieszczęścia, które mnie oczekiwało; czułam
się tak pewna tajemnicy i działań hrabiny, że nie przyszłoby mi nigdy do głowy, aby markiz
mógł je odkryć. Byłam jednak bardzo zaniepokojona.

25
„Cnotą krzywoprzysięstwo, kiedy zbrodnię karze" - powiedział jeden z naszych poetów
tragicznych, ale krzywoprzysięstwo jest zawsze ohydne dla wrażliwej i delikatnej duszy,
która musi się do niego uciec; moja rola niepokoiła mnie, nie trwało to jednak długo. Ohydne
postępki markiza dostarczyły mi innych powodów do boleści i uspokoiły mnie co do tej
sprawy. Markiz podszedł do mnie z najweselszą i najszczerszą miną i zagłębiliśmy się w las,
a on nie przestał śmiać się i żartować, jak to miał w zwyczaju w mojej obecności. Gdy
chciałam skierować rozmowę na sprawę, będącą powodem jego prośby o spotkanie, mówił mi
wciąż, że jeszcze nie czas, że boi się, że nas obserwują, i że jeszcze nie jesteśmy bezpieczni.
Niepostrzeżenie doszliśmy do tych zarośli i do tego wielkiego dębu, gdzie spotkał mnie po raz
pierwszy; nie mogłam powstrzymać się od drżenia widząc znów to miejsce, moja
nieostrożność i cała groza mojego położenia stanęły mi wtedy przed oczyma w całej
rozciągłości, i proszę pomyśleć, jak wzmogło się moje przerażenie, gdy u stóp tego
nieszczęsnego dębu, gdzie już doznałam tak okropnego losu, zobaczyłam dwu młodych
faworytów markiza, którzy uchodzili za jego najulubieńszych. Gdy zbliżyliśmy się, wstali i
rzucili na trawę sznury, bykowce i inne przyrządy, które przejęły mnie dreszczem. Wtedy
markiz zaczął używać już tylko najbardziej ordynarnych i najokropniejszych epitetów:

- K... - mówi do mnie, nim młodzi ludzie mogli go jeszcze usłyszeć - poznajesz te krzaki, z
których wyciągnąłem cię jak dzikie zwierzę, żeby wrócić ci życie, choć zasłużyłaś, by je
utracić? Poznajesz to drzewo, pod którym przyrzekłem cię postawić, jeśli każesz mi
pożałować mojej dobroci? Dlaczego podejmowałaś się działać przeciw mojej matce, gdy cię o
to prosiłem, jeśli miałaś zamiar mnie zdradzić, i jakże to chciałaś służyć cnocie, zagrażając
wolności tego, któremu zawdzięczasz życie? Postawiona niechybnie pomiędzy dwiema
zbrodniami, dlaczegóż wybrałaś najbardziej niegodną? Mogłaś przecież odmówić tego, czego
od ciebie żądałem, a nie godzić się po to tylko, żeby mnie zdradzić.

I markiz opowiedział mi wszystko, co przedsięwziął, aby przechwycić listy kuriera, i jakie


podejrzenia go do tego skłoniły.

- Cóż osiągnęłaś przez swój fałsz, niegodna istoto? - ciągnął dalej - naraziłaś swoje życie, nie
chroniąc życia mojej matki, zamiar został spełniony i mam nadzieję ujrzeć po powrocie, że
udało mi się całkowicie. Muszę jednak cię ukarać, musisz się dowiedzieć, że ścieżka cnoty
nie zawsze jest najlepsza i że są sytuacje w świecie, gdy wspólnictwo w zbrodni jest lepsze od
donosicielstwa. Znając mnie dostatecznie dobrze, jak mogłaś się ośmielić mnie oszukać?
Czyżbyś sobie wyobraziła, że uczucie litości, nawiedzające moje serce tylko w celu
zaspokojenia własnych przyjemności, lub może kilka zasad religijnych, które bez przerwy
deptałem nogami, będą zdolne mnie powstrzymać?... lub może liczyłaś na swoje wdzięki? -
dorzucił tonem najokrutniejszego szyderstwa... Dobrze więc, dowiodę ci, że te wdzięki,
odsłonięte jak tylko można, posłużą jedynie dla lepszego rozpłomienienia mojej zemsty.

I nie dając mi czasu na odpowiedź, nie przejmując się zgoła strumieniem łez, którymi się
zalałam, chwycił mnie silnie za ramiona i pociągnął do swoich przybocznych.

- Oto ona - mówił im - ta, która chciała otruć moją matkę i być może spełniła już tę ohydną
zbrodnię, mimo moich wysiłków, aby temu zapobiec; być może zrobiłbym lepiej oddając ją w
ręce sprawiedliwości, ale wtedy musiałaby stracić życie; chcę, żeby jej pozostało, będzie
cierpieć dłużej; zedrzyjcie z niej wszystko i przywiążcie ją brzuchem do drzewa, niech ją
ukarzę, jak na to zasługuje.

26
Rozkaz został wykonany prawie tak szybko, jak został wydany, zawiązano mi usta chustką,
musiałam przycisnąć się do drzewa, przywiązano mnie za ramiona i nogi, pozostawiając
wolną resztę ciała, aby nic nie mogło go ochronić od razów, które miały spaść. Markiz,
niezwykle podniecony, pochwycił bykowiec; nim zaczął bić, okrutnik chciał zobaczyć moje
zachowanie; można by powiedzieć, że pasł oczy zarówno moimi łzami, jak i oznakami bólu i
przerażenia, które rysowały się na mojej twarzy... Wtedy stanął poza mną w odległości około
trzech stóp i w tej chwili poczułam uderzenia z całych sił, jak tylko to możliwe, od połowy
pleców aż po łydki. Mój kat zatrzymał się na chwilę i dotknął brutalnie rękami wszystkich
miejsc, które okaleczył... nie wiem, co powiedział po cichu do jednego ze swoich towarzyszy,
ale zaraz zakryto mi głowę chustką, która nie pozwoliła mi już widzieć żadnego z ich ruchów;
działo się jednak dużo rzeczy poza mną, zanim przystąpiono do nowych krwawych scen, dla
jakich jeszcze mnie przeznaczono... Tak, dobrze, tak, właśnie, powiedział markiz przed
następnym ciosem i ledwo to słowo, z którego nic nie pojęłam, zostało wypowiedziane, gdy
uderzenia rozpoczęły się z jeszcze większą gwałtownością; znów przerwa, ręce dotknęły raz
jeszcze poprzecinanych miejsc ciała, znów mówiono do siebie po cichu... Jeden z młodych
ludzi powiedział głośno: Czy nie lepiej, jak jestem w ten sposób? ... i po tych nowych
słowach, równie dla mnie niezrozumiałych, na które markiz odpowiedział jedynie: Bliżej,
bliżej, nastąpiła trzecia chłosta, jeszcze silniejsza niż poprzednie, podczas której Bressac
powiedział dwa lub trzy razy kolejno te słowa, którym towarzyszyły okropne przekleństwa:
Idźcie już, idźcie już obaj, czyż nie widzicie, że chcę, aby tu padła na miejscu z mojej ręki?
Te słowa, wypowiadane coraz silniejszym głosem, zakończyły owe wielkie jatki, jeszcze
kilka minut trwała cicha rozmowa, usłyszałam nowe poruszenia i poczułam, że moje więzy
rozluźniają się. Trawa zalana była moją krwią, zobaczyłam, w jakim jestem stanie; markiz był
sam, jego pomocnicy zniknęli...
- No, łajdaczko - powiedział, patrząc na mnie z tym rodzajem niesmaku, jaki następuje po
szaleństwie namiętności - czy nie uważasz, że cnota kosztuje cię trochę za dużo i że dwa
tysiące talarów pensji były więcej warte niż sto uderzeń bykowcem?...
Upadłam u stóp drzewa i byłam bliska zemdlenia... łotr, niezaspokojony jeszcze
okropnościami, których się na mnie dopuścił, okrutnie podniecony widokiem moich cierpień,
tratował mnie nogami, tak że zaczęłam się dusić.

- Jestem naprawdę dobry, darowując ci życie - powtórzył dwa lub trzy razy - uważaj
przynajmniej na to, jak użyjesz tej mojej nowej łaski...

Potem kazał mi wstać i ubrać się, a ponieważ krew ciekła zewsząd, więc aby nie poplamić
sobie ubrania, jedynego, jakie mi pozostało, zrywałam machinalnie trawę, aby się wytrzeć.
Tymczasem markiz przechadzał się tam i z powrotem, pozostawiając mnie w spokoju, zajęty
bardziej swoimi myślami niźli mną. Opuchnięcie ciała, krew ciągle płynąca, okropne bóle,
które odczuwałam, wszystko to sprawiło, iż nie mogłam się ubrać, i ani przez chwilę ten
okrutny człowiek, z jakim miałam do czynienia, ani przez chwilę ten potwór, który
doprowadził mnie do takiego strasznego stanu, ten, za którego dałabym swoje życie przed
kilku dniami, ani przez chwilę, powiadam, nie uległ najlżejszemu uczuciu litości, aby chociaż
udzielić mi pomocy; gdy byłam już gotowa, zbliżył się do mnie.

- Idź, gdzie chcesz - powiedział do mnie - musiało ci zostać trochę pieniędzy w kieszeni, nie
odbieram ci ich, ale strzeż się pokazać u mnie, czy to w Paryżu, czy na wsi. Ostrzegam cię, że
przed całym światem stajesz się morderczynią mojej matki; jeśli ona jeszcze oddycha,
sprawię, żeby poszła do grobu z tą myślą; cały dom dowie się o tym; oskarżę cię przed
prawem. Nie możesz więc mieszkać w Paryżu, tym bardziej, że pierwsza sprawa, którą
uważałaś za zakończoną, została tylko chwilowo zawieszona, uprzedzam cię o tyto.

27
Powiedziano ci, że sprawa już nie istnieje, ale cię oszukano; wyrok nie został wcale obalony;
pozostawiono cię w tej sytuacji, żeby zobaczyć, jak się będziesz prowadzić. Masz więc w tej
chwili dwa procesy zamiast jednego i na miejscu nędznego lichwiarza masz jako przeciwnika
człowieka bogatego i potężnego, zdecydowanego ścigać cię, aż, do piekieł, jeślibyś przez
oszczercze skargi nadużyła tego życia, które jestem skłonny ci pozostawić.

IV.
- Och, panie - odpowiedziałam - mimo surowości, jaką mi okazałeś, nie obawiaj się niczego z
mojej strony; uważam za swój obowiązek wystąpić przeciwko tobie, gdy chodziło o życie
pańskiej matki, nie będę przedsiębrać nic, jeśli chodzi tylko o nieszczęśliwą Zofię. Żegnaj,
panie, i oby twoje zbrodnie uczyniły cię równie szczęśliwym, jak twoje okrucieństwa
przyczyniają mi boleści, i jakikolwiek będzie los, który ześle ci niebo, jak tylko długo
zachowa mnie przy nędznym życiu, użyję tego życia po to tylko, by się modlić za ciebie.

Na te słowa markiz uniósł głowę, nie mógł się powstrzymać, żeby nie przyjrzeć mi się
uważnie, i ponieważ zobaczył mnie zalaną łzami, z trudem trzymającą się na nogach, w
obawie zapewne, aby się nie wzruszyć, okrutnik oddalił się i nie spojrzał już więcej w moją
stronę. Jak tylko zniknął, osunęłam się na ziemię i oddając się całkowicie boleści, napełniłam
powietrze jękami i polałam trawę łzami.

- O, mój Boże - wykrzyknęłam - chciałeś tego, było twoją wolą, aby niewinny stał się znów
ofiarą winnego; rozporządzaj mną, o panie mój, jeszcze mi daleko do tych mąk, które ty
wycierpiałeś dla nas; oby te, które ja znoszę, czcząc ciebie, mogły pewnego dnia uczynić
mnie godną nagrody, którą obiecujesz słabszemu, gdy ciebie ma za cel swój w troskach i
skoro wychwala cię w swych cierpieniach!

Noc nadchodziła, nie byłam w stanie iść dalej, ledwo trzymałam się na nogach;
przypomniałam sobie krzaki, gdzie spałam cztery lata temu w sytuacji na pewno o wiele
mniej nieszczęsnej, zawlokłam się tam jakoś i umieściwszy się na tym samym miejscu,
cierpiąc od ran jeszcze krwawiących, przygnieciona cierpieniami ducha i troskami serca,
spędziłam najokrutniejszą z nocy, jaką można sobie wyobrazić. Wytrzymałość mojego wieku
i mojego ciała udzieliły mi nieco siły o brzasku, a wtedy, zbyt przerażona sąsiedztwem
okrutnego pałacu, oddaliłam się od niego szybko, opuściłam las, postanawiając udać się, na
los przypadku, do pierwszych ludzkich siedzib, jakie napotkam, i przybyłam do miasteczka
Claye, oddalonego od Paryża około sześciu mil. Ludzie, zapytywani przeze mnie, wskazali mi
dom chirurga; poprosiłam go o opatrzenie ran, powiedziałam, że uciekłszy z powodu sprawy
sercowej z domu matki w Paryżu, trafiłam nieszczęśliwie do tego właśnie lasu Bondy, gdzie
łotrzykowie potraktowali mnie tak, jak to można zauważyć; opatrzył mnie, pod warunkiem,
że złożę oświadczenie przed pisarzem gminnym; przystałam na to; prawdopodobnie
poczyniono poszukiwania, o których nie dowiedziałam się nigdy, a chirurg, zgodziwszy się,
abym pozostała u niego aż do wyzdrowienia, zajął się leczeniem tak sprawnie, że przed
upływem miesiąca zupełnie przyszłam do siebie.

Jak tylko stan mego zdrowia pozwolił mi wyjść na dwór, moją pierwszą troską było
znalezienie w wiosce jakiejś młodej dziewczyny, dosyć zręcznej i dosyć inteligentnej, aby
mogła się udać do pałacu pana de Bressac i dowiedzieć się, co zaszło tam od mojego odejścia.
Ciekawość nie była jedynym, motywem, który skłonił mnie do tego przedsięwzięcia;
ciekawość taka, być może niebezpieczna, byłaby z pewnością nie na miejscu, ale w moim
pokoju pozostała niewielka suma pieniędzy zarobionych u hrabiny, przy sobie miałam ledwo

28
sześć ludwików, a w zamku pozostało ich prawie trzydzieści. Nie wyobrażałam sobie, że
markiz będzie na tyle okrutny, by mi odmówić tego, co należało mi się także z prawa, i byłam
przekonana, że gdy jego pierwsza wściekłość minęła, nie wyrządzi mi już nowej krzywdy;
napisałam list tak przejmujący, jak tylko mogłam... Niestety, był może zbyt przejmujący,
moje smutne serce przemówiło w nim może, wbrew mnie, na korzyść tego obłudnika;
ukryłam przed nim całkowicie miejsce mojego pobytu i błagałam go o odesłanie mi rzeczy i
niewielkiej sumy pieniędzy, które znajdowały się w moim pokoju. Pewna wieśniaczka,
mająca około dwudziestu, a najwyżej dwudziestu pięciu lat, żywa i bardzo sprytna, obiecała
zanieść list i zasięgnąć ukradkiem wiadomości, by móc udzielić mi po powrocie wyjaśnień
dotyczących różnych spraw, powiedziałam jej, czego chcę się dowiedzieć; poleciłam
wyraźnie, aby zataiła, skąd przychodzi, i nie wspominała o mnie, o liście zaś miała
powiedzieć, że otrzymała go od mężczyzny, który przyniósł go z odległości co najmniej
piętnastu mil. Żaneta, bo takie imię miała moja posłanka, wyruszyła w drogę i w dwadzieścia
cztery godziny przyniosła odpowiedź. Musi się pani dowiedzieć, co zaszło u markiza de
Bressac, zanim pokażę list, który od niego otrzymałam.
Hrabina de Bressac, zachorowawszy ciężko w dzień mojego odejścia, umarła nagle tej samej
nocy. Nikt z Paryża nie przybył do zamku, a markiz w największym zmartwieniu (szelma)
utrzymywał, że matka jego została otruta przez pokojową imieniem Zofia, która uciekła tego
samego dnia; poszukiwano tej pokojowej z zamiarem stracenia jej na szafocie, gdyby udało
się ją odnaleźć. Markiz stał się przez ten spadek o wiele bogatszy, niż przewidywał, a
opancerzone skrzynie, klejnoty pani de Bressac, wszystkie te przedmioty, o których niewiele
wiedziano, czyniły markiza, niezależnie od dochodów, posiadaczem z górą sześciuset tysięcy
franków w kosztownościach lub w gotówce. Poprzez jego afektowaną boleść przebijała, jak
powiadano, z trudem ukrywana radość, a krewni, zawezwani na sekcję zwłok, której markiz
zażądał, użaliwszy się losowi nieszczęsnej hrabiny i przysięgłszy ją pomścić, jeśli ta, która
popełniła taką zbrodnię, wpadnie im kiedy w ręce, pozostawili młodego człowieka w spokoju
wraz ze wszystkimi owocami jego łotrostwa. Pan de Bressac sam rozmawiał z Żanetą,
postawił jej kilka pytań, na które młoda dziewczyna odpowiedziała z takim zdecydowaniem i
szczerością, że postanowił dać jej odpowiedź, nie nalegając już więcej.

- Oto on, oto fatalny list - powiedziała Zofia, wyjmując go z kieszeni - oto on, proszę pani,
czasem potrzebny jest memu sercu, i zachowam go aż do ostatniego tchnienia; niech go pani
przeczyta, jeśli może to pani zrobić i nie zadrżeć.

Pani de Lorsange, wziąwszy list z rąk naszej pięknej awanturnicy odczytała z niego
następujące słowa:

„Zbrodniarka, która była zdolna otruć moją matkę, bardzo jest zuchwała, ośmielając
się do mnie pisać po tym ohydnym przestępstwie. Umie za to dobrze zataić, gdzie się ukrywa;
może być pewna, że nie przeszłoby jej gładko, gdyby została tam odkryta. Czegóż jeszcze
ośmiela się żądać... co powiada o pieniądzach i rzeczach? To, co może pozostawiła, czyż
równoważy kradzieże, których dokonała, bądź podczas swego pobytu w domu, bądź
dokonując swojej ostatniej zbrodni? Niech unika drugiej podobnej przesyłki, gdyż oświadcza
się jej, że wysłanniczka zostanie zatrzymana do chwili, póki sprawiedliwość nie odnajdzie
miejsca, gdzie ukrywa się winna."

- Mów dalej, moje drogie dziecko - powiedziała pani de Lorsange, zwracając Zofii list - oto
postępowanie, które budzi grozę... Nurzać się w złocie, a nieszczęśliwej, która nie chciała
popełnić zbrodni, odmówić tego, co sprawiedliwie zarobiła, to zupełnie bezprzykładna
nikczemność.

29
- Niestety, proszę pani - mówiła Zofia, podjąwszy dalszy ciąg swojej historii - dwa dni
przepłakałam nad tym nieszczęsnym listem i ubolewałam bardziej nad okropnością
postępowania, które się w nim malowało, niż z powodu odmowy, którą zawierał. A więc to ja
jestem winna, wykrzyknęłam, po raz drugi oddana pod sąd, dlatego że zbyt szanowałam
sprawiedliwość... Niech już tak będzie, nie żałuję tego; cokolwiek mogłoby mi się
przydarzyć, nie zaznam ani boleści duchowej, ani wyrzutów sumienia, dopokąd tylko dusza
moja będzie czysta, i niech to tylko pozostanie moim błędem, że zbyt skłoniłam się do uczuć
sprawiedliwości i cnoty, które nie opuszczają mnie nigdy.

W żaden sposób nie mogłam jednak uwierzyć w realność poszukiwań, o których mówił mi
markiz; wydawały się one tak mało prawdopodobne, postawienie mnie przed sądem było dla
niego tak niebezpieczne, że, jak sądziłam, musiał w skrytości ducha czuć się nieskończenie
bardziej przerażony moją obecnością blisko niego, gdyby ją zdołał odkryć, niż ja miałam
powody drżeć wobec jego pogróżek. Te rozmyślania skłoniły mnie do pozostania w tym
samym miejscu, gdzie się znajdowałam, i jeśli to możliwe, znalezienie pracy, aż do chwili,
gdy będę miała więcej gotówki, co pozwoli mi się oddalić. Pan Rodin, bo tak nazywał się
chirurg, u którego byłam, sam zaproponował mi służbę u siebie. Był to mężczyzna
trzydziestopięcioletni, twardego charakteru, gwałtowny, brutalny, ale skądinąd cieszący się
świetną opinią w całej okolicy; oddany swojemu zajęciu, nie mając u siebie żadnej kobiety,
był zadowolony, wracając do domu, że jest tam ktoś, kto dba o jego osobę i gospodarstwo;
zaofiarował mi dwieście franków rocznie i pewne dochody z jego praktyki, ja zaś zgodziłam
się na wszystko. Pan Rodin znał aż nazbyt dokładnie moje ciało, wiedział więc, że nigdy nie
poznałam mężczyzny, był także powiadomiony o moim ostatecznym pragnieniu, aby zawsze
pozostać czystą, i przyrzekł mi, że nigdy nie sprawi mi kłopotu pod tym względem; wobec
tego uzgodniliśmy wszystko dość szybko... nie zwierzyłam się jednak wcale mojemu nowemu
panu i nigdy nie dowiedział się, kim jestem.

Byłam w tym domu już od dwu lat i choć będę kryła, że praca była tu bardzo ciężka, pewien
rodzaj spokoju ducha, którym tam się cieszyłam, pozwolił mi prawie zapomnieć o moich
zmartwieniach, gdy niebo, które jeśli zezwalało memu sercu na jakiś cnotliwy czyn, to
natychmiast potem zsyłało na mnie niedolę, pospieszyło raz jeszcze wyrwać mnie ze smutnej
szczęśliwości, jakiej chwilowo zażywałam, i pogrążyć w nowych nieszczęściach.

Pewnego dnia, gdy byłam sama w domu i chodziłam kolejno w różne miejsca, dokąd
wzywała mnie praca, wydało mi się nagle, że słyszę jęki wydobywające się z głębi piwnicy;
zbliżam się... słyszę wyraźnie, to krzyki młodej dziewczyny; oddzielają mnie jednak od niej
szczelnie zamknięte drzwi; żadnej możliwości otwarcia kryjówki, w której była uwięziona.
Tysiączne myśli przeleciały mi przez głowę... co mogła tam czynić ta istota? Pan Rodin nie
miał przecież dzieci, nie było mi także nic wiadomo o siostrach czy bratanicach, którymi by
się zajmował; jego tryb życia, w najwyższym stopniu umiarkowany, nie pozwalał sądzić, że
ta młoda dziewczyna miała służyć jego rozwiązłości. Z jakiego więc powodu ją zamykał?
Płonąc ciekawością i aby rozwiązać te wątpliwości, ośmieliłam się skierować pytanie do tego
dziecka, co tam czyni i kim jest.

- O ja biedna - odpowiada płacząc nieboga - jestem córką drwala z lasu i mam dopiero
dwanaście lat; wczoraj, w chwili, gdy mój ojciec oddalił się, pan, który tutaj mieszka, porwał
mnie, ze swoim przyjacielem;, wspólnie związali mnie, włożyli do worka z otrębami, abym
nie mogła krzyczeć, wrzucili z tyłu na konia i wieczorem przywieźli mnie po ciemku do tego
domu; od razu umieścili mnie w tej piwnicy; nie wiem, co chcą ze mną uczynić, po przybyciu

30
rozebrali mnie jednak do naga, dokładnie zbadali moje ciało, pytali się, ile mam lat, a w
końcu ten, który wyglądał na pana domu, powiedział drugiemu, że należy odłożyć operację na
pojutrze wieczór z powodu mojego przerażenia i że jeśli się trochę uspokoję, ich
doświadczenie będzie lepsze, a zresztą, że spełniam dobrze warunki, jakich można wymagać
od o b i e k t u.

Po tych słowach dziewczynka zamilkła i zaczęła jeszcze bardziej gorzko płakać; uspokoiłam
ją, jak mogłam, i obiecałam coś zrobić. Nie było mi łatwo zgadnąć, co pan Rodin i jego
przyjaciel, chirurg jak i on, zamierzali uczynić z tą nieszczęśliwą; jednakowoż słowo obiekt,
które słyszałam od nich często przy innych okazjach, zrodziło we mnie zaraz uzasanione
podejrzenie, iż mieli przerażający projekt zrobienia jakiejś sekcji anatomicznej na tym
nieszczęśliwym dziecku; nie mogąc jeszcze uwierzyć w takie okrucieństwo, postanowiłam
jednak dowiedzieć się czegoś pewniejszego. Rodin wraca ze swoim przyjacielem, spożywają
kolację, każą mi się oddalić, ja udaję, że jestem im posłuszna, chowam się, a ich rozmowa
utwierdza mnie tym bardziej w przekonaniu o okropnym zamiarze, nad którym się naradzają.

- Nigdy - rzecze jeden z nich - nie poznamy dokładnie tej części anatomii, jeśli nie zostanie
zbadana z największą uwagą na dwunasto- lub trzynastoletnim obiekcie, operowanym i
jednocześnie doznającym bólu swoich nerwów; to okropne, że takie błahe względy
zatrzymują postęp nauki... No cóż, poświęca się jednostkę, aby ocalić miliony; czy można się
wahać stojąc wobec takiego rachunku? Zbrodnia dokonywana przez prawo czyż innego jest
rodzaju niż ta, którą popełniamy przeprowadzając naszą operację, a celem tych tak mądrych
praw nie jestże poświęcenie jednostki, aby ocalić tysiąc? Niech więc nic nas nie
powstrzymuje.

- Och, jeśli chodzi o mnie, jestem zdecydowany - podjął drugi - i już dawno bym to zrobił,
gdybym się na to sam ośmielił.

Nie zdołam pani powtórzyć reszty rozmowy; ponieważ dotyczyła tylko spraw zawodowych,
mało do mnie dotarło, od tej chwili myślałam tylko o tym, aby za wszelką cenę uratować tę
nieszczęśliwą ofiarę umiejętności cennej bez wątpienia pod każdym względem, ale jej postęp
wydawał mi się jednak zbyt drogo opłacony ofiarą niewinnej istoty. Obaj przyjaciele rozstali
się, a Rodin położył się spać nic mi o niczym nie mówiąc. Nazajutrz, w dniu przeznaczonym
na tę okrutną, ofiarę, wyszedł jak zwykle, mówiąc mi, że jak poprzedniego dnia wróci dopiero
na kolację ze swym przyjacielem; ledwo znalazł się na dworze, zabrałam się do
urzeczywistnienia mojego planu... Niebo przyszło mi z pomocą, nie ośmielę się jednak
powiedzieć, czy dopomogło zagrożonej niewinności czy tylko odruchowi litości nieszczęsnej
Zofii, którą chciało później ukarać... Powiem, jak było, a pani zadecyduje o rzeczy samej, ja
jestem tak przygnieciona zrządzeniami niewytłumaczalnej opatrzności, że zbadanie jej celów
jest dla mnie niemożliwe; usiłowałam wspomagać jej zamiary, zostałam za to okrutnie
ukarana, tyle tylko mogę powiedzieć.

Schodząc do piwnicy, na nowo dopytując się małej... wciąż te same słowa, wciąż te same
obawy; pytam, czy nie wie, gdzie położyli klucz, odchodzący z jej komórki... Nic o tym nie
wiem, odpowiada mi, myślę, że zabierają go ze sobą... Szukam na wszelki wypadek, aż nagle
czuję coś w piasku pod stopami, schylam się... to klucz, otwieram drzwi... Nieszczęśliwe
biedactwo rzuca mi się do kolan, zlewa moje ręce łzami wdzięczności, ja zaś, nie
podejrzewając, na co się narażam, nie myśląc o losie, który mnie oczekuje, zajmuję się tylko
ucieczką dziecka, szczęśliwie udaje się nam wyjść z wioski nie napotkawszy nikogo,
wyprowadzam ją na leśną drogę, całuję, ciesząc się wraz z- nią jej szczęściem, a także

31
szczęściem, które przyniesie ojcu, gdy pojawi się przed nim, a potem podążam szybko do
domu. O oznaczonej godzinie wracają nasi dwaj chirurdzy, pełni nadziei na wykonanie
swoich niegodnych zamiarów; jedzą kolację równie radośnie, co szybko, i skończywszy
schodzą zaraz do piwnicy. Wszystko, co mogłam zrobić, aby ukryć swój postępek, to
wyłamać zamek i schować klucz w tym samym miejscu, gdzie go znalazłam, aby stworzyć
pozory, że mała uciekła sama, ale ci, których chciałam oszukać, nie należeli do gatunku ludzi,
którym łatwo zamydlić oczy... Rodin wściekły wraca na górę, rzuca się na mnie pokrywając
mnie razami, pyta, co uczyniłam z zamkniętym przez niego dzieckiem; najpierw
zaprzeczam... ale moja nieszczęsna szczerość sprawia w końcu, że wyznaję wszystko. Nic
równie popędliwego i brutalnego jak wymyślania tych dwu łotrów, jeden chciał posłużyć się
mną zamiast dzieckiem, które ocaliłam, drugi poddać mnie gorszym jeszcze torturom, zaś
zdaniom tym i projektom towarzyszyły ciosy, które rzucały mnie od jednego do drugiego i
wkrótce ogłuszyły do tego stopnia, że upadłam bez czucia na ziemię. To uśmierzyło trochę
ich wściekłość. Rodin przywołał mnie do przytomności, a jak tylko przyszłam do siebie,
rozkazali mi rozebrać się do naga. Co czynię, cała drżąca; jak tylko znalazłam się w tym
stanie, o który im chodziło, jeden z nich trzyma mnie, a drugi operuję; ucinają mi po jednym
palcu u każdej nogi, sadzają mnie i każdy wyrywa mi jeden ząb trzonowy.

- To nie wszystko - mówi Rodin, wkładając do ognia żelazo - wziąłem ją wychłostaną, chcę ją
odesłać napiętnowaną.

I podczas gdy jego przyjaciel mnie trzyma, nikczemnik, mówiąc to, przykłada mi do ramienia
rozpalone żelazo, którym piętnuje się złodziei...

- Niechże teraz ośmieli się pokazać gdziekolwiek, łajdaczka, niech tylko się ośmieli - powiada
rozwścieczony Rodin - a wskazując tę hańbiącą literę dość będę miał racji przemawiających
za tak nagłym i tak potajemnym wydaleniem.

Ledwo to powiedział, biorą mnie obaj; była już noc; prowadzą na skraj lasu i bezlitośnie tam
pozostawiają, przedstawiając całe niebezpieczeństwo, gdybym chciała ich skarżyć w tym
stanie poniżenia, w jakim jestem.

Jakakolwiek inna dziewczyna niewiele by sobie robiła z tej groźby; jeśli tylko można było
udowodnić, że to, co ze mną uczyniono, nie było dziełem żadnego trybunału - to i czegóż się
obawiać? Ale moja słabość, moja zwykła naiwność, przerażenie moimi nieszczęściami
paryskimi i w zamku de Bressac, wszystko to ogłuszyło mnie, przeraziło i myślałam jedynie o
tym, aby oddalić się z tego nieszczęsnego miejsca, jak tylko uspokoją się nieco bóle, których
doznałam; ponieważ starannie zabandażowali mi rany, już następnego ranka bolały mnie
mniej, spędziwszy przeto pod drzewem jedną z najokropniejszych nocy w moim życiu,
wyruszyłam, jak tylko się rozwidniło.

Rany na moich nogach nie pozwalały mi posuwać się szybko, przynaglona jednak chęcią
oddalenia się z okolicy tak złowrogiego dla mnie lasu, zdołałam przejść w tym pierwszym
dniu cztery mile, tyleż nazajutrz i dnia następnego, ale nie zwracając należytej uwagi na
kierunek i nie pytając o drogę, krążyłam tylko naokoło Paryża i czwartego dnia mojego
marszu, wieczorem znalazłam się w Liersaint; wiedząc, że ta droga może mnie wyprowadzić
ku południowym prowincjom Francji, postanowiłam kroczyć nią dalej i tak czy inaczej
dotrzeć do tych oddalonych okolic, spodziewając się, że spokój i odpoczynek, których tak
okrutnie odmówiono mi w moich stronach, czekają może mnie na końcu świata.

32
Fatalna pomyłka! Iluż niepowodzeń miałam jeszcze doznać! Moje zarobki były o wiele
bardziej liche u Rodina niż u markiza de Bressac, nie chowałam więc pieniędzy; na szczęście
miałam wszystkie przy sobie, to znaczy około dziesięciu ludwików, suma, na którą składało
się i to, co ocaliłam u markiza, i to, co zarobiłam u chirurga. Wobec nadmiaru moich
nieszczęść, byłam jeszcze uradowana, że nie zabrano mi tego oparcia, i łudziłam się myślą, że
wystarczy mi to co najmniej do chwili, gdy będę mogła znaleźć dla siebie jakieś miejsce.
Hańbiące znaki, które mi poczyniono, nie były widoczne, miałam nadzieję, że uda mi się je
zawsze ukryć i że to napiętnowanie nie przeszkodzi mi zarabiać na życie; miałam dwadzieścia
dwa lata, mocne zdrowie, choć byłam delikatna i szczupła, twarz, którą na moje nieszczęście
zbyt chwalono, kilka cnót, które chociaż na ogół mi szkodziły, pocieszały mnie jednak
wewnętrznie i kazały mi się spodziewać, że jeśli nawet opatrzność nie przyzna mi wreszcie
wynagrodzenia, to przynajmniej przestanie zsyłać nieszczęścia, będące skutkiem tych cnót.
Pełna nadziei i odwagi szłam tak aż do Sens; tutaj jednak źle wyleczone nogi zaczęły mnie
strasznie boleć i postanowiłam odpocząć kilka dni, ale nie ośmielając zwierzyć się nikomu, z
jakiego powodu tak cierpię i przypomniawszy sobie lekarstwa, którymi posługiwał się Rodin
przy podobnych ranach, zakupiłam je i leczyłam się sama. Tydzień odpoczynku sprawił, że
wróciłam całkowicie do zdrowia; być może udałoby mi się znaleźć jakieś miejsce w Sens,
przeświadczona jednak o konieczności oddalenia się, nie chciałam nawet o to pytać, poszłam
więc dalej, mając zamiar szukać szczęścia w Dauphine; w dzieciństwie słyszałam wiele o
tych okolicach, wyobrażałam sobie, że tam właśnie znajdę szczęście; zobaczymy jeszcze, jak
mi się tam powiodło.
W żadnych okolicznościach mojego życia nie opuszczały mnie uczucia religijne; czując
niechęć do próżnych sofizmów biegłych umysłów, uważając, że wszystkie one wywodzą się
raczej z wyuzdania niż

z pewności przekonań, przeciwstawiłam im swoje sumienie i serce; to one dostarczały mi


wszystkiego, czego tylko trzeba, by się przeciwstawić sofizmatom. Jeśli nawet czasem
nieszczęścia zmuszały mnie do zaniedbania pobożnych praktyk, naprawiałam te błędy, jak
tylko nadarzała, się okazja. Wyruszyłam właśnie z Auxerre siódmego czerwca, nigdy nie
zapomnę tej pory, zrobiłam około dwu mil i upał zaczynał mi już dokuczać, postanowiłam
więc wejść na mały wzgórek pokryty drzewami, wznoszący się niedaleko po lewej strome
drogi, gdyż chciałam się ochłodzić i zdrzemnąć na parę godzin mniejszym kosztem niż w
jakiejś oberży i bezpieczniej niż przy głównej drodze. Wspinam się więc i zasiadam u stóp
dębu, a po bardzo skromnym śniadaniu, złożonym z odrobiny chleba i wody, zapadam w
słodki sen; zażywam go przeszło dwie godziny w całkowitym spokoju. Po obudzeniu
spoglądałam z przyjemnością na rozległy widok roztaczający się przede mną, na lewo od
drogi; zdawało mi się, że pośrodku lasu, rozciągającego się jak okiem sięgnąć, o trzy mile ode
mnie, widać wieżyczkę kościoła wznoszącą się skromnie na tle nieba.

O rozkoszna samotności, powiadam, jakimż pożądaniem napełnia mnie twoja siedziba!


Musiały się tam schronić zakonnice lub jakieś samotne świątobliwe osoby, zajęte jedynie
pełnieniem swych obowiązków, całkowicie poświęcone rzeczom nabożnym, oddalone od
tego zgubnego społeczeństwa, gdzie zbrodnia walcząca bez przerwy z niewinnością zawsze
zdoła nad nią zatriumfować; jestem pewna, że zamieszkują tam wszystkie cnoty.

Byłam zajęta tymi rozmyślaniami, gdy nagle ukazała się moim oczom młoda dziewczyna, w
moim wieku, pasąca na wzgórku kilka owiec; zapytałam ją o budowlę, ona zaś
odpowiedziała, iż jest to klasztor franciszkanów, zajmowany przez czterech samotnych
mnichów, których religijności, wstrzemięźliwości i skromności nie da się z niczym porównać.

33
- Chodzimy tam - powiedziała mi dziewczyna - raz do roku, z pielgrzymką do obrazu Matki
Boskiej Cudownej, od której ludzie pobożni uzyskują wszystko, o" co proszą.

Poruszona chęcią, aby udać się tam także i uzyskać jakąś pomoc u stóp Świętej Bożej Matki,
zapytałam dziewczynę, czy nie poszłaby tam ze mną; odpowiedziała jednak, że nie może,
gdyż właśnie oczekuje jej matka, ale że droga jest nietrudna; wskazała mi ją i rzekła, że ojciec
gwardian, najczcigodniejszy i najświętszy z ludzi, nie tylko przyjmie mnie najlepiej, ale
nawet ofiaruje mi pomoc, jeśli właśnie jej potrzebuję.

- Nazywają go czcigodnym ojcem Rafaelem - mówiła dalej dziewczyna - jest Włochem,


spędził jednak życie we Francji, umiłował sobie tę samotnię i nie przyjął od papieża, którego
był krewnym, wielu świetnych beneficjów; jest to człowiek pochodzący ze znakomitej
rodziny, łagodny, uczynny, pełen gorliwości i nabożności, ma około pięćdziesięciu lat i
wszyscy w okolicy uważają go za świętego.
Opowiadanie pasterki rozpaliło mnie jeszcze bardziej i nie mogłam się już oprzeć udania się z
pielgrzymką do klasztoru, aby tam odkupić wszystkie zaniedbania, których byłam winna, jak
największą ilością nabożnych aktów. Odczuwając sama potrzebę dobroczynności, ofiarowuję
coś dziewczynie i oto już jestem na drodze do Matki Boskiej Leśnej, bo tak nazywał się
klasztor, do którego się udawałam. Gdy znalazłam się znów na równinie, nie było już widać
wieżyczki i tylko las kierował moimi krokami; nie przyszło mi do głowy, by zapytać
dziewczyny, ile jest mil od miejsca gdzie ją spotkałam, do klasztoru, i wkrótce zauważyłam,
że jest znacznie dalej, niż to początkowo sądziłam. Nic jednak nie jest mnie w stanie
zatrzymać, dochodzę do brzegu lasu i widząc, że jest jeszcze dosyć jasno, postanawiam
zapuścić się w głąb, będąc prawie pewna, że przybędę do klasztoru przed nocą... Tymczasem
nie dostrzegam żadnych śladów obecności człowieka, żadnego domu, a cała droga to niezbyt
wydeptana ścieżka, którą posuwam się na los szczęścia; począwszy od wzgórza zrobiłam już
co najmniej pięć mil, a zdawało mi się wówczas, że tylko trzy mile dzielą mnie od miejsca
przeznaczenia, i nic jeszcze nie było widać przede mną, gdy tuż przed zniknięciem słońca
usłyszałam w końcu dźwięk dzwonu, z odległości niecałej mili. Kieruję się w stronę dźwięku,
pospieszam, ścieżka się rozszerza... i po upływie godziny od chwili, gdy usłyszałam głos
dzwonu, spostrzegłam wreszcie jakiś żywopłot, a zaraz potem klasztor. Nic bardziej dzikiego
od tej pustelni, w pobliżu żadnej ludzkiej siedziby, najbliższa znajdowała się o sześć mil z
okładem, a w tym co najmniej trzy mile lasu; pustelnia była położona w zagłębieniu i
musiałam długo schodzić, by do niej dojść, to właśnie było przyczyną, że utraciłam z oczu
wieżyczkę, jak tylko znalazłam się na równinie. Domek brata ogrodnika przylegał do ścian
wewnętrznego budynku i tu właśnie trzeba się było zgłosić wchodząc. Pytam tego świętego
pustelnika, czy można mówić z ojcem gwardiuszem,.. zapytuje, o co chodzi... daję mu do
zrozumienia, że potrzeby religijne... że właśnie ślub uczyniony sprowadza mnie do tego
świętego miejsca odosobnienia i że będę wynagrodzona za wszystkie trudy, które poniosłam,
aby tu przybyć, jeśli będę mogła rzucić się na chwilę do stóp Najświętszej Panny i świętego
przełożonego, w świątyni, gdzie znalazł schronienie ten cudowny obraz. Brat, poprosiwszy
mnie, abym usiadła, wchodzi zaraz do klasztoru, a ponieważ zapadła już noc, a ojcowie byli,
jak powiedział, na kolacji, zeszło trochę czasu, nim powrócił. Ukazując się wreszcie wraz z
zakonnikiem.

- Oto i ojciec Clement - mówi mi braciszek - to szafarz klasztorny, przychodzi zobaczyć, o co


ci chodzi i czy warto trudzić ojca gwardiana.

Ojciec Clement był mężczyzną czterdziestopięcioletnim, niebywałej tuszy, gigantycznego


wzrostu, ze spojrzeniem złowrogim i posępnym - dźwięk głosu chrapliwy i twardy - a jego

34
zachowanie raczej przyprawiło mnie o drżenie, niż uspokoiło... Zaczęłam mimowolnie
dygotać, nie mogąc się od tego powstrzymać, a jednocześnie przebiegło mi przez myśl
wspomnienie wszystkich moich nieszczęść.

- Czego chcesz - powiedział do mnie ten mnich dosyć twardym głosem - czy to jest pora
przychodzenia do kościoła? Widać, że masz minę awanturnicy.

- Świątobliwy ojcze - powiadam, skłaniając się - wydawało mi się, że zawsze jest czas
sposobny, by ukazać się w domu bożym; przychodzę z daleka, aby go nawiedzić, pełna
gorliwości i pobożności, chciałabym się wyspowiadać, jeśli to możliwe, a kiedy poznacie
moje sumienie, zobaczycie, czy nie zasługuję na to, aby pokłonić się nisko u stóp cudownego
obrazu, który przechowujecie w waszym świętym przybytku.

- Godzina nie jest jednak zbyt odpowiednia do spowiedzi - mówi mnich, łagodniejąc nieco -
gdzie spędzisz noc? Nie mamy stosownego miejsca, by cię umieścić; lepiej było przyjść
rankiem..
Wykładam mu więc wszystkie powody, które mi na to nie pozwoliły, a wtedy, nic już nie
mówiąc, poszedł zdać sprawę gwardianowi. Kilka minut później usłyszałam, że otwierają
kościół, ojciec gwardian wyszedł sam naprzeciw mnie do domku ogrodnika, prosząc, abym
udała się z nim do świątyni. Warto od razu opisać pierwsze wrażenie, jakie zrobił na mnie
ojciec Rafael, mężczyzna w wieku, jak mi podano, ale któremu nie dałoby się czterdziestki;
szczupły, dość wysoki, o obliczu uduchowionym i słodkim, mówiący bardzo dobrze po
francusku, jakkolwiek z lekkim akcentem włoskim, ugrzeczniony i ujmujący z pozoru, a
naprawdę ponury i złowrogi, jak się o tym pani aż zbyt dobrze przekona po tym wszystkim,
co powiem.

- Moje dziecko - mówi łaskawie zakonnik - chociaż godzina jest zupełnie nieodpowiednia i
nie mamy zwyczaju, aby przyjmować tak późno, wysłucham jednakowoż twojej spowiedzi, a
potem postaramy się, abyś mogła przyzwoicie spędzić noc, aż do godziny, gdy będziesz
mogła jutro uczcić święty obraz znajdujący się w naszym posiadaniu.

Powiedziawszy to, mnich zapala kilka lamp wokół konfesjonału, powiada, abym zajęła
miejsce, i nakazawszy wyjść braciszkowi i zamknąwszy wszystkie drzwi, skłania mnie, abym
mu się zwierzyła z całym zaufaniem; otrząsnąwszy się całkowicie z lęku, jaki wzbudził we
mnie ojciec Clement, wobec tak łagodnego pozornie człowieka, po akcie pokory u stóp mego
spowiednika otworzyłam przed nim całkowicie swe serce i z naiwnością i zwykłym moim
zaufaniem nie pominęłam niczego, co mnie dotyczyło. Wyznałam mu wszystkie swoje winy i
zwierzyłam wszystkie moje nieszczęścia niczego nie tając, nawet haniebnego znaku, którym
napiętnował mnie ohydny Rodin.

Ojciec Rafael wysłuchał mnie z największą uwagą, z miną pełną litości i zainteresowania
kazał mi nawet powtarzać liczne szczegóły... a jego najważniejsze i wielokrotnie ponawiane
pytania dotyczyły następujących spraw:

1. Czy jest prawdą, że jestem sierotą i że pochodzę z Paryża.

2. Czy to prawda, że nie mam już krewnych ani przyjaciół, ani opieki, ani nikogo, gdzie
mogłabym napisać.

35
3. Czy tylko pasterce zwierzyłam się, że zamierzam udać się do klasztoru, i czy nie
umówiłam się z nią na spotkanie po powrocie.

4. Czy rzeczywiście jestem dziewicą i mam tylko dwadzieścia dwa lata.

5. Czy na pewno nikt za mną nie szedł i nikt zgoła nie widział mnie wchodzącej do klasztoru.
Gdy zupełnie go zadowoliłam odpowiedziami z najnaiwniejszym wyrazem twarzy na
wszystkie te pytania, mnich podniósł się i powiedział biorąc mnie za rękę:

- Dobrze więc, chodź moje dziecko, jest już zbyt późno, abyś mogła złożyć pokłon Matce
Boskiej dziś wieczór, postaram się, abyś z błogością przyjęła jutro komunię u stóp obrazu,
pomyślmy jednak najpierw o twoim posiłku wieczornym i noclegu.

Mówiąc to poprowadził mnie w stronę zakrystii.

- Jak to - mówię do niego z pewnym niepokojem, nad którym nie mogłam zapanować - jak to,
mój ojcze, wewnątrz waszego klasztoru?

- A gdzież by, czarująca pątniczko - odpowiedział mnich otwierając jedne z drzwi klauzury,
wychodzące na zakrystię, a prowadzące do samego wnętrza... Co, boisz się spędzić noc z
czterema zakonnikami? Och, zobaczysz, mój aniele, że my nie jesteśmy takimi bigotami, na
jakich wyglądamy, i że umiemy się zabawić z ładną dziewczyną.

Te słowa sprawiły, że cała zadrżałam. O sprawiedliwe nieba, mówię sama do siebie,


byłażbym więc znów ofiarą moich dobrych uczuć, zaś pragnienie zbliżenia się do tego, co
religia ma najczcigodniejszego, zostanie znów ukarane jak zbrodnia? Tymczasem
posuwaliśmy się wciąż w ciemności; na końcu jednej ze stron dziedzińca ukazały się wreszcie
schody, mnich kazał mi iść przed sobą, widząc zaś, że nieco się opieram, powiedział ze
złością, zmieniając swój obłudny ton na jak najbardziej bezczelny:

- Dziwko podwójna, chyba nie myślisz, że pora się teraz cofnąć? Ach, do diabła, zobaczysz
wkrótce, czy nie lepiej było ci wpaść do kryjówki złodziei niż pomiędzy czterech
franciszkanów.
Znajduję się wobec tylu przerażających spraw, że nawet nie mam czasu wpaść w popłoch,
słysząc te słowa; ledwo mnie one uderzyły, gdy już nowe zatrważające rzeczy dają się
zauważyć; drzwi otwierają się i widzę przy jednym stole trzech mnichów i trzy młode
dziewczyny, wszyscy sześcioro w najbardziej nieprzyzwoitym stanie; dwie z tych dziewczyn
były już zupełnie nagie, trzecią właśnie rozbierano, zaś mnisi byli prawie w tym samym
stanie...

- Moi przyjaciele - powiedział wchodząc Rafael - brakowało nam jeszcze jednej, oto i ona;
pozwólcie, że przedstawię wam prawdziwe zjawisko: oto Lukrecja, która ma na ramieniu
piętno dziewcząt złego prowadzenia się, zaś tutaj - ciągnął czyniąc gest tyleż znaczący, co
nieprzyzwoity... - tutaj, moi przyjaciele, niezbity dowód niewątpliwego dziewictwa.

Ze wszystkich stron sali odezwały się wybuchy śmiechu w związku z tym szczególnym
przyjęciem, a ojciec Clement, ten, którego zobaczyłam najpierw, wykrzyknął zaraz, już w
połowie pijany, że należałoby natychmiast sprawdzić, jak rzeczy wyglądają. Konieczność
odmalowania ludzi, wśród których się znalazłam, zmusza mnie tutaj do przerwania
opowieści; postaram się jednak, aby nie czekała pani długo na dalszy ciąg mojej historii.

36
Zna pani już dostatecznie Rafaela i Clementa, tak że mogę teraz zająć się resztą. Antonin,
trzeci z ojców tego klasztoru, był to mężczyzna czterdziestoletni, mały, suchy, szczupły, o
ognistym temperamencie, twarzy satyra, owłosiony jak niedźwiedź, o nieokiełznanej
rozwiązłości, gotów zawsze droczyć się i niezwykle złośliwy. Ojciec Hieronim, najstarszy
wiekiem w klasztorze, był starym rozpustnikiem, w wieku sześćdziesięciu lat, mężczyzną
równie twardym i równie brutalnym, co Clement, ale jeszcze większym pijanicą, będąc zaś
znudzony normalnymi rozkoszami, zmuszony był, aby odnaleźć jakieś przebłyski pożądania,
uciekać się do pomysłów równie zdeprawowanych, co niesmacznych.

Floretta, najmłodsza z kobiet, pochodziła z Dijon, miała około czternastu lat, była córką
bogatego mieszczanina z tego miasta i została porwana przez ludzi Rafaela, który będąc
bogaty i mając wielkie zaufanie w swoim zakonie, nie zaniedbywał niczego, co mogło służyć
jego namiętnościom; była brunetką o pięknych oczach i zmysłowych rysach. Kornelia miała
około lat szesnastu, była blondynką o bardzo interesującym wyglądzie, pięknych włosach,
olśniewającej skórze i kształtach tak pięknych, jak tylko można sobie wyobrazić; pochodziła z
Auxerre, była córką handlarza win i została uwiedziona przez samego Rafaela, który
potajemnie zwabił ją w zastawioną pułapkę. Omfala była kobietą trzydziestoletnią, dużego
wzrostu, o bardzo łagodnej i bardzo przyjemnej twarzy, wydatnie rozwiniętych kształtach,
wspaniałych włosach, piersiach niezrównanej piękności i najczulszych oczach, jakie można
ujrzeć; była córką właściciela winnicy z Joigny, wszystko układało się jej doskonale, miała
właśnie poślubić człowieka, który przyniósłby jej majątek, gdy Hieronim porwał ją od
rodziny, uwiódłszy niezwykłymi sposobami, gdy miała lat szesnaście. Takie właśnie było
towarzystwo, w którym miałam żyć, tak wyglądała ta kloaka nieczystości i brudu, a łudziłam
się, że znajdę tam wszystkie cnoty, jak w należnym im i godnym poszanowania miejscu.

Dano mi więc rychło do zrozumienia, że znalazłam się w tak przerażającym gronie i że


najlepsze, co mogłam zrobić, to naśladować uległość moich towarzyszek.

- Chyba dobrze rozumiesz - powiedział mi Rafael - że nie przyda ci się na nic stawianie oporu
w tym niedostępnym miejscu, gdzie zawiodła cię twoja zła gwiazda. Doznałaś, jak
powiadasz, dosyć nieszczęść, i jak wynika z twoich opowiadań, wszystko to prawda, zauważ
jednak, że największego ze wszystkich dla cnotliwej dziewczyny brakowało jeszcze na liście
twoich niepowodzeń. Czy to naturalne, aby być jeszcze dziewicą w twoim wieku, i czy nie
należy w tym widzieć raczej szczególnego cudu, który nie mógł trwać dłużej?... Oto twoje
towarzyszki, które, tak jak ty, opierały się widząc, do czego ich potrzebujemy, i które, tale jak
i ty to grzecznie uczynisz, podporządkowały się w końcu, gdy zobaczyły, że opór może tylko
prowadzić do kar i złego traktowania. W sytuacji, w jakiej jesteś, Zofio, jakąż masz nadzieję,
że potrafisz się obronić? Zwróć uwagę, w jakim opuszczeniu znajdujesz się na świecie; jak
sama wyznałaś, nie masz ani krewnych, ani przyjaciół; czy widzisz swoją sytuację na
bezludziu, pozbawiona wszelkiej pomocy, gdy nikt na świecie o tobie nie wie, w rękach
czterech libertynów, którzy oczywiście wcale nie mają chęci cię oszczędzić... do kogóż więc
się zwrócisz, czy do tego boga, którego wzywasz z takim nabożeństwem, a który korzysta z
twojego zapału, aby jeszcze pewniej popchnąć cię w zasadzkę? Widzisz więc, że nie ma
takiej potęgi, ani ludzkiej, ani boskiej, której udałoby się wyswobodzić cię z naszych rąk, nie
ma także sposobu ani wśród rzeczy możliwych, ani cudownych, który mógłby pozwolić ci
zachować dłużej tę cnotę, z której jesteś tak dumna, i który ochroniłby cię, abyś się nie stała,
pod każdym względem i na wszelki wyobrażalny sposób, łupem nieczystych wykroczeń,
którym wszyscy czterej z tobą się oddamy. Robieraj się więc, Zofio, i jak największą
uległością zjednaj sobie nasze łaski, jeśli zaś nie będziesz uległa, zasłużysz natychmiast na

37
traktowanie jak najbardziej surowe i sromotne, które narazi cię na jeszcze większe nasze
rozdrażnienie, a nie uchroni przed naszym nieopanowaniem i brutalnością.

Czułam aż nadto, ze to okropne przemówienie nie pozostawiało mi żadnej możliwości


obrony, czyż jednak nie byłabym winna nie broniąc się tak, jak dyktowało mi serce i jak
natura pozwalała mi jeszcze to uczynić? Rzucam się więc do stóp Rafaela i z całej duszy
błagam go, aby nie nadużywał mojego położenia, najbardziej gorzkie łzy oblewają jego
kolana, płacząc próbuję wszystkiego, co dusza może mi poddać najbardziej patetycznego, nie
wiedziałam jednak, że w oczach zbrodni i zboczenia łzy są jeszcze jednym urokiem więcej,
nie wiedziałam, że wszystko, czego próbowałam, aby poruszyć tych potworów, miało ich
jeszcze bardziej rozpalić... Rafael wstaje rozwścieczony:

- Bierz tę łajdaczkę, Antonin - powiada marszcząc brwi - rozbierz ją co żywo do naga przed
nami i naucz, że do takich jak my współczucie nie ma przystępu.

Antonin pochwycił mnie swoją suchą i nerwową ręką i przeplatając słowa i gesty
niewiarygodnymi przekleństwami, w ciągu dwu minut zrzuca ze mnie ubranie i ukazuje mnie
nagą oczom zebranych.

- Oto piękna istota - mówi Hieronim - niech mnie klasztor przywali, jeśli w ciągu trzydziestu
lat widziałem piękniejszą.

- Chwileczkę - powiada gwardian - wprowadźmy nieco porządku w nasze poczynania; znacie,


moi przyjaciele, nasze przepisy powitalne; niech się podda im wszystkim, bez pomijania
żadnego, i niech w tym czasie trzy pozostałe kobiety stoją wokół nas, aby uprzedzać nasze
potrzeby lub je podsycać.

Rychło tworzy się koło, umieszczają mnie pośrodku i tam przeszło przez dwie godziny jestem
badana, oglądana, macana przez czterech libertynów, zbierając kolejno od każdego pochwały
lub zarzuty. Pozwoli mi pani, powiedziała nasza piękna więźniarka, rumieniąc się cudownie,
że ukryję przed nią część nieskromnych szczegółów, które miały miejsce podczas tej
pierwszej ceremonii; niech pani wyobraźnia przywoła wszystko, co rozwiązłość może w
takich okolicznościach dyktować rozpustnikom, niech zobaczy ich, jak przechodzą kolejno od
moich towarzyszek do mnie, porównują, przymierzają, zestawiają, omawiają, a będzie to
jeszcze prawdopodobnie tylko przybliżony obraz tego, co działo się podczas tych pierwszych
orgii, zgoła niewinnych w porównaniu z wszystkimi okropieństwami, których miałam się
wkrótce stać ofiarą. - Do dzieła - powiedział Rafael, który, jak się zdaje, nie mógł już
powstrzymać swych niezwykle pobudzonych żądz - czas już złożyć ofiarę; niech każdy z nas
przygotuje się, by doświadczyć swoich ulubionych rozkoszy.
I niegodziwiec, położywszy mnie na sofie w postawie dogodnej dla jego obrzydliwych
rozkoszy, każe mnie przytrzymywać Antoninowi i elementowi... Rafael, Włoch, występny
mnich, zaspokaja się obelżywie, nie pozbawiając mnie dziewictwa. O szczycie zboczenia!
Można by powiedzieć, że każdy z tych świntuchów za powód do chwały poczytywał sobie,
aby zapomnieć o naturze, wybierając swe niegodne rozkosze. Wysuwa się Clement,
podrażniony widokiem niegodnych postępków swego przełożonego, a jeszcze bardziej tym,
czemu się oddawał im się przyglądając. Oświadcza mi, że nie będzie dla mnie bardziej
niebezpieczny niż gwardian i że miejsce, gdzie się odbędzie jego hołd, nie narazi mej cnoty
na niebezpieczeństwo. Każe mi uklęknąć, przyciskając się do mnie w tej postawie, i wybiera
takie miejsce dla swoich perfidnych namiętności, że nie pozwala mi to podczas ofiary
uskarżać się na jej nienormalność.

38
Następuje po nim Hieronim, jego świątynia była ta sama, co Rafaela, lecz nie wchodził do
sanktuarium; zadowalając się przedsionkiem, poruszony prymitywnymi epizodami, których
nieprzystojności wcale nie da się odmalować, dochodził w końcu do zaspokojenia swoich
pragnień tylko poprzez barbarzyńskie sposoby, których o mało nie stałam się ofiarą u
Dubourga, a byłam nią w rękach pana de Bressac.

- Oto szczęsne przygotowania - powiedział Antonin, chwytając mnie - chodź, cipuniu, niech
cię pomszczę za nienormalność moich braci zakonnych i niech w końcu zbiorę ponętne
nowalijki, które pozostawiło mi ich nieokiełznanie...

Jakież jednak szczegóły... wielki Boże... nie mogę ich opisać; można by powiedzieć, że ten
łotr, największy rozpustnik ze wszystkich czterech, choć najmniej, zdawałoby się, oddalony
od natury, zgodził się na przybliżenie do niej i uczczenie jej bardziej prawidłowo, tylko
wetując sobie ten pozór mniejszej deprawacji przez to wszystko, co tym bardziej jeszcze
mogło mnie znieważyć.... Niestety, jeśli kiedykolwiek moja wyobraźnia zboczyła na te
przyjemności, sądziłam, że są tak czyste, jak bóg, który- je stworzył, dane, przez naturę, aby
służyły na pociechę ludziom, zrodzone z miłości na wzór dzikich zwierząt, może odczuwać
rozkosz jedynie przyprawiając o drżenie swoje towarzyszki; doświadczyłam tego, i to w
takim nasileniu gwałtu, że ból naturalnego rozdarcia mego dziewictwa był najmniejszym, jaki
mi przypadł w tym. groźnym napadzie, ale dopiero w chwili ostatecznej, gdy Antonin kończył
tak wściekłymi okrzykami, tak zabójczym chwytaniem wszystkich części mego ciała,
kąsaniem tak podobnym krwawym pieszczotom tygrysa, przez chwilę uwierzyłam, że jestem
łupem jakiegoś dzikiego zwierzęcia, które zaspokoi się wtedy tylko, gdy mnie pożre. Po
zakończeniu tych okropności padłam na ołtarz, na którym zostałam poświęcona, prawie bez
czucia i ruchu.

Rafael rozkazał kobietom, aby się mną zajęły i dały mi jeść, ale napad szalonej żałości
zawładnął moją duszę w tym okrutnym momencie; nie mogłam się pogodzić z okropną
myślą, że w końcu straciłam skarb dziewictwa, za który tysiąc razy wolałabym oddać życie,
widząc się pohańbioną przez tych, od których, wprost przeciwnie, oczekiwałam największej
pomocy i pociechy moralnej. Zalewałam się łzami, moje krzyki rozbrzmiewały w sali,
tarzałam się po ziemi, wyrywałam sobie włosy, błagałam moich katów, aby zadali mi śmierć,
i chociaż ci zbrodniarze, zupełnie nieczuli na taki widok, zajęli się raczej smakowaniem
nowych przyjemności z moimi towarzyszkami niż niesieniem ulgi mojemu bólowi,
niepokojeni jednak krzykami zdecydowali się w końcu odesłać mnie na odpoczynek w
miejsce, skąd już nie mogli ich słyszeć... Omfala miała mnie tam właśnie zaprowadzić, gdy
przewrotny Rafael, patrząc na mnie jeszcze z lubieżnością, pomimo mojego okrutnego stanu,
oświadczył, że nie pozwala na moje odejście, nim nie stanę się raz jeszcze jego ofiarą...
Ledwo powziął ten plan, a już go dopełnia... lecz żądze jego potrzebowały dużo większego
podniecenia, dopiero więc używszy okrutnych środków Hieronima, zdołał znaleźć siły
niezbędne do dopełnienia swojej nowej zbrodni... Cóż za wybuch zboczenia, wielki Boże!
Czy to możliwe, aby ci zboczeńcy byli aż tak okrutni, że wybrali właśnie tę chwilę, gdy
czułam tak niebywały ból moralny, by zadać mi tak barbarzyński ból fizyczny?

- O, do diabła - mówi Antonin także biorąc się za mnie - cóż można zrobić lepszego, niż pójść
za przykładem swego superiora? Nic nie jest równie pieprzne, jak powtórzenie: boleść, jak
powiadają, skłania do rozkoszy, jestem pewien, że to śliczne dziecko uczyni mnie
najszczęśliwszym z ludzi.

39
I pomimo moich wstrętów, pomimo okrzyków i błagań, staję się znów, po raz drugi, celem
bezczelnych żądz tego nędznika... Wreszcie pozwalają mi wyjść.

- Gdyby nie to, że wziąłem już zaliczkę, gdy ta piękna księżniczka przybyła - mówi Clement -
do diabła, nie wyszłaby nie służąc po raz drugi moim namiętnościom, ale i tak to jej nie
ominie.

- Przyrzekam jej to samo - mówi Hieronim i daje mi odczuć siłę swego ramienia w chwili,
gdy przechodzę koło niego - ale dziś chodźmy już spać.

Ponieważ Rafael był tego samego zdania, przerwano orgie; zatrzymał przy sobie Florettę,
która bez wątpienia spędziła z nim noc, i wszyscy się rozeszli. Mną zajęła się Omfala; ta
najstarsza ze wszystkich nałożnica miała, jak mi się zdawało, opiekować się siostrami;
zaprowadziła mnie do naszego wspólnego pomieszkania, rodzaju kwadratowej wieży, gdzie
w każdym rogu było łóżko dla każdej z nas. Jeden z mnichów szedł zwykle za dziewczętami,
gdy wracały do siebie, i zamykał drzwi na dwie lub trzy zasuwy; tym razem Clement zajął się
tą czynnością; nie było sposobu, aby się stamtąd wydostać, jedyne drzwi z pokoju prowadziły
do przylegającego ustępu, gdzie można było załatwić swoje potrzeby i umyć się, jego okno
zaś było równie zakratowane, jak i tam, gdzie sypiałyśmy. Nie było zresztą żadnych mebli,
krzesło i stolik obok łóżka, osłoniętego lichą perkalową kotarą, kilka drewnianych skrzynek w
toalecie, dziurawe krzesła, bidety i wspólny stół jako gotowalnia; zauważyłam to wszystko
dopiero nazajutrz; zbyt przybita, by cokolwiek zobaczyć w pierwszej chwili, zajmowałam się
tylko swoim bólem. O sprawiedliwe nieba, mówiłam sobie, jest więc zapisane, że żaden
cnotliwy uczynek mojego serca nie może się obyć bez rychłej kary? Wielki Boże, i cóż złego
uczyniłam, chcąc przybyć tutaj, aby w domu bożym spełnić pobożne praktyki, czy naprawdę
obrażałam niebo, chcąc im się oddać, czy była to nagroda, jakiej mogłam się za to
spodziewać? O niezrozumiałe wyroki opatrzności, stańcie się na chwilę zrozumiałe dla mnie,
jeśli nie mam się zbuntować przeciw waszym prawom! Gorzkie łzy były następstwem tych
rozmyślań i byłam jeszcze nimi zalana, gdy o świcie Omfala przybliżyła się do mego łóżka.

- Droga towarzyszko - powiedziała mi -chcę ci dodać odwagi; w pierwszych dniach płakałam


jak i ty, a teraz przyzwyczaiłam się, z tobą będzie podobnie; pierwsze chwile są okropne,
męka naszego życia nie polega tylko na obowiązku nieustannego zaspokajania rozpasanych
żądz tych zboczeńców, stanowi ją utrata naszej wolności, brutalny sposób, w jaki jesteśmy
traktowane w tym haniebnym domu...

Nieszczęśni pocieszają się, widząc, że inni także cierpią wokół nich; i jakkolwiek piekące
były moje boleści, przytłumiłam je na chwilę i poprosiłam moją towarzyszkę, aby zechciała
mi powiedzieć, jakich klęsk mogę jeszcze oczekiwać.

V.
- Słuchaj - mówi mi Omfala, siadając przy moim łóżku - chcę ci coś powiedzieć w zaufaniu,
pamiętaj jednak nie zawieść go nigdy... Najgorszym naszym złem, droga przyjaciółko, jest
niepewność naszego losu; nie wiadomo wcale, co się dzieje z tymi, co opuszczają to miejsce.
O ile nasze odosobnienie pozwala mieć na to dowody, dziewczyny zwolnione przez mnichów
nigdy już nie wracają do świata; oni sami uprzedzają nas o tym, nie kryjąc, że to ustronie jest
naszym grobem; a jednak każdego roku opuszcza je dwoje lub troje dziewcząt. Cóż więc
dzieje się z nimi? Pozbywają się ich? Czasem mówią nam, że tak, innym razem zapewniają,
że nie, ale żadna z tych, które wyszły, niezależnie od poczynionych nam obietnic, że wniosą

40
skargę przeciw klasztorowi i postarają się o nasze wyswobodzenie, żadna, powtarzam, nigdy
nie dotrzymała słowa. Czy mnichom udaje się oddalać te skargi, czy też pozbawiają
dziewczyny możności ich wnoszenia? Gdy domagamy się od świeżo przybyłych wieści o
tych, co wyszły, nie mogą nam nigdy nic powiedzieć. Cóż się więc dzieje z tymi
nieszczęśnicami? Oto, co nas dręczy, Zofio, oto fatalna niepewność, która zmienia nasze
nieszczęsne dni w prawdziwą udrękę; jestem już w tym miejscu czternaście lat i widziałam,
jak opuściło je z górą pięćdziesiąt dziewcząt... gdzie one są?
Dlaczegóż, mimo przysięgi, że coś dla nas zrobią, żadna z nich nigdy nie dotrzymała słowa?
Jest nas tutaj cztery... a w każdym razie w tym pokoju, gdyż wszystkie jesteśmy bardziej niż
pewne, że jest inna wieża, podobna do tej, gdzie trzymają tyle samo dziewcząt; wiele cech ich
zachowania, a także wiele ich powiedzeń przekonało nas o tym, jeśli jednak nawet te nasze
towarzyszki istnieją, to przecież nigdy ich nie widziałyśmy. To, że nigdy nie posługują się
nami przez dwa dni z rzędu, jest najbardziej przekonywującym dowodem ich istnienia;
zostałyśmy użyte wczoraj, dziś będziemy odpoczywać; a ci rozpustnicy na pewno nie
powstrzymują się ani na jeden dzień. Na dodatek nic nie uzasadnia naszego odesłania, ani
wiek, ani zmiana wyglądu, znudzenie, niesmak, nic innego prócz kaprysu nie skłania ich do
udzielenia nam tego fatalnego zwolnienia, o którym nie możemy nawet wiedzieć, co nam
przyniesie. Widziałam tutaj kobietę siedemdziesięcioletnią, wyszła zaledwie zeszłego lata;
przebywała tutaj przez sześćdziesiąt lat i podczas gdy ją zatrzymano, widziałam, jak
zwolniono przeszło tuzin dziewcząt nie mających jeszcze lat szesnastu. Widziałam takie,
które wychodziły w trzy dni po przybyciu, inne po upływie miesiąca, inne po wielu latach; nie
ma na to żadnego prawa prócz ich chęci, a raczej ich kaprysu. Sposób zachowywania się
także nie ma na to wpływu: widziałam takie, które prześcigały się w spełnianiu kaprysów i
wychodziły po upływie sześciu tygodni; inne, które były ponure i kapryśne, pozostawiali
przez długie lata. Na nic się więc nie zda, aby dać jakiś przepis postępowania nowo
przybywającej; ich widzimisię obala wszystkie prawa i nie pozostawia nic pewnego. Co do
samych mnichów, zmian jest mało; Rafael jest tutaj od lat piętnastu, Clement przebywa tu od
szesnastu lat, Hieronim od trzydziestu, a Antonin od dziesięciu; to jedyny, którego przybycie
widziałam, zastąpił mnicha lat sześćdziesięciu; który umarł w przystępie rozwiązłości...
Rafael, Florentyńczyk z pochodzenia, jest bliskim krewnym papieża, z którym jest w bardzo
dobrych stosunkach; to dopiero od jego czasów Panna Cudowna zapewnia klasztorowi
poważanie i powstrzymuje niechętnych od zbyt bliskiego przyglądania się temu, co się tutaj
dzieje, ale miejsce to było już takie, jak to widzisz, w chwili, gdy on tu nastał. Podobno
klasztor utrzymuje się w tym stanie już prawie osiemdziesiąt lat i wszyscy gwardiani, którzy
tutaj przybyli, zachowywali ten porządek, tak korzystny dla ich rozkoszy; Rafael, jeden z
najbardziej rozwiązłych mnichów obecnego wieku, postarał się o skierowanie tutaj, ponieważ
wiedział o tym miejscu, i jego zamiarem jest utrzymanie tajemnych przywilejów tak długo,
jak tylko można. Należymy do diecezji Auxerre, biskup wie o wszystkim lub nie wie,
niemniej jednak nigdy nie widziałyśmy, aby przybył w to miejsce; na ogół jest ono mało
uczęszczane; z wyjątkiem czasu święta, który przypada pod koniec sierpnia, nie przychodzi
tutaj w ciągu roku nawet dziesięć osób. Gdy jednak pojawią się jacyś obcy, gwardian stara się
dobrze ich przyjąć i wykazać im poprzez niezliczone pozory surowości i religijności;
powracają zadowoleni, wychwalają klasztor i w ten sposób bezkarność tych zbrodniarzy
wspiera się na dobrej wierze ludu i łatwowierności dewotów.
Nic tu nie ma zresztą surowego, prócz przepisów określających nasze zachowanie, i nie ma
dla nas nic niebezpieczniejszego niż jakiekolwiek im uchybienie. Jest rzeczą pierwszej wagi,
abym pomówiła z tobą o szczegółach tej zasady, ciągnęła moja nauczycielka, gdyż nie ma
tutaj wymówki w rodzaju: Proszę mnie nie karać za złamanie tego prawa, gdyż o nim nie
wiedziałam; albo trzeba się wszystkiego nauczyć od towarzyszek, albo samej wszystko
zgadnąć; nie uprzedzają cię o niczym, ale karzą za wszystko. Jedyna istniejąca kara - to bat;

41
było jasne, że któraś z rozkoszy tych łotrów stanie się ich ulubioną karą; doświadczyłaś jej
wczoraj, nie będąc winną, doznasz wkrótce za popełnione wykroczenie, wszyscy czterej
oddają się tej barbarzyńskiej manii i każdy po kolei jest wykonawcą kary. Co dzień inny z
nich jest, jak go nazywają, regentem, to on właśnie odbiera raporty od starszej pokoju, on
zajmuje się wewnętrznym porządkiem seraju, wszystkim, co dzieje się podczas kolacji, do
których jesteśmy dopuszczone, on ocenia błędy i sam je karze; rozpatrzmy każdą z tych
zasad. Jesteśmy obowiązane wstawać i ubierać się o godzinie dziewiątej rano; o dziesiątej
przynoszą nam chleba i wody na śniadanie; o drugiej podają nam obiad, na który składa się
dosyć dobra zupa, kawałek mięsa z rosołu, danie z jarzyn, czasem trochę owoców i butelka
wina na nas cztery. Każdego dnia, bez wyjątku w lecie czy zimie, o piątej po południu regent
zjawia się u nas; wtedy właśnie wysłuchuje doniesień starszej; skargi, które ona może wnieść,
dotyczą zachowania się dziewcząt z pokoju: czy nie było żadnych nieprzyjemnych lub
buntowniczych zdań, czy wszystkie wstały o przepisanej godzinie, czy umyły się i uczesały
dokładnie, czy jedzenie odbyło się w porządku i czy nie zamyślano żadnej ucieczki. Trzeba
zdać dokładnie sprawę z tego wszystkiego i my same narażamy się na ukaranie, jeśli tego nie
uczynimy. Potem regent wchodzi do naszej gotowalni i ogląda tam różne rzeczy; po odbyciu
swojej powinności wychodzi, ale rzadko się zdarza, by nie zabawił się przedtem z jedną z nas,
a często z wszystkimi czterema. Jak tylko wyjdzie, jeśli nie jest to dzień naszej kolacji,
możemy swobodnie czytać lub rozmawiać, oddawać się wspólnym rozrywkom i położyć się,
kiedy mamy ochotę; jeśli zaś tego dnia mamy zjeść kolację z mnichami, dzwoni dzwonek i
uprzedza nas, że trzeba się przygotować; regent przychodzi po nas osobiście, schodzimy do
tej sali, gdzie nas widziałaś, i pierwsza rzecz, którą się robi, to czytanie z zeszytu win
popełnionych od ostatniego przyjścia; najpierw winy popełnione podczas ostatniej kolacji,
polegające na zaniedbaniach, zbytnim chłodzie wobec mnichów, w chwili gdy im służymy,
braku uprzedzających gestów, uległości lub czystości; do tego dołącza się lista win
popełnionych w pokoju podczas dwu dni według doniesień starszej. Winowajczynię stają po
kolei na środku sali; regent określa ich winę i ocenia ją; potem zostają obnażona przez starszą
lub jej zastępczynię, jeśli to tamta właśnie coś zaniedbała, i regent wymierza karę w tak
energiczny sposób, że trudno jej nie zapamiętać. Te łotry celują w tym, że jest prawie
niemożliwością, aby upłynął choćby jeden dzień bez wymierzenia kilku kar. Po dopełnieniu
tej czynności rozpoczynają się orgie, nie da się zgoła ich szczegółowo opisać; czy można w
ogóle uporządkować tak dziwaczne kaprysy? Najważniejsze, to aby nigdy niczego nie
odmawiać... wszystko uprzedzać, i nawet ten sposób, dobry na pewno, nie zawsze zapewnia
bezpieczeństwo. Wpośród orgii je się kolację; uczestniczymy w tym posiłku, zawsze bardziej
delikatnym i wykwintnym niż nasze; bachanalia ponawiają się, gdy mnisi są już na wpół
pijani; o północy wszystko się kończy i każdy z nich może zatrzymać jedną z nas na noc,
faworyta spędza noc w celi mnicha, który ją wybrał, i wraca do nas nazajutrz; inne idą do
siebie, znajdują posprzątany pokój, uporządkowane łóżka i garderobę. Czasem rankiem, gdy
wstaniemy, zdarza się przed śniadaniem, że któryś z mnichów zażąda jednej z nas do swojej
celi; wtedy przychodzi po nią zajmujący się nami braciszek, prowadzi ją do mnicha, który
sobie jej życzy, ten zaś sam ją odprowadza lub każe odprowadzić temu samemu bratu, jeśli
już jej nie potrzebuje. Cerber, który porządkuje nasze pokoje i czasem nas odprowadza, to
starszy brat - wkrótce go zobaczysz - w wieku siedemdziesięciu lat, ślepy na jedno oko,
kulawy i niemy; w służbie klasztornej pomaga mu trzech innych, jeden przygotowuje
jedzenie, drugi sprząta w celach ojców, wszędzie zamiata i trochę pomaga w kuchni, trzeci
zaś to odźwierny, którego widziałaś przy wejściu. Z owych braci widujemy tylko tego, który
nam służy, i najmniejsze nawet wypowiedziane do niego słowo byłoby największym
przestępstwem. Czasem przychodzi do nas gwardian, następuje wtedy kilka ustalonych
ceremonii, które zobaczysz w praktyce, a niespełnienie ich staje się zbrodnią, gdyż rozkosz,
jaką znajdują w wynajdywaniu przestępstw i ich karaniu, każe im codziennie mnożyć je bez

42
końca. Rafael przychodzi do nas bardzo rzadko bez określonych zamiarów, a zamiary te albo
są okrutne, albo zboczone, jak miałaś okazję o tym się przekonać. Zresztą jesteśmy dokładnie
zamknięte i nie ma żadnej okazji w ciągu roku, aby wyjść na powietrze, chociaż jest spory
ogród, jednak nie ogrodzony kratą i obawiają się ucieczki, tym bardziej niebezpiecznej, iż
donosząc do sądu świeckiego czy duchownego o wszystkich tutaj popełnionych zbrodniach,
doprowadziłoby się wkrótce do zaprowadzenia tu porządku. Nigdy nie spełniamy żadnych
praktyk religijnych; zarówno jest nam zabronione myśleć o tym, jak i mówić; podobne słowa
są jednym z występków, które najpewniej doczekają się kary. Oto wszystko, co mogę ci
powiedzieć, droga towarzyszko, dorzuciła mi starsza, doświadczenie nauczy cię reszty; jeśli
potrafisz, zdobądź się na odwagę, ale na zawsze wyrzeknij się świata, nie ma żadnego
dowodu, że którakolwiek z dziewczyn, co opuściły ten dom, powróciła między ludzi.

Strasznie zaniepokojona tym ostatnim stwierdzeniem, zapytałam Omfali, co sądzi naprawdę o


losie zwolnionych dziewcząt.

- Cóż mam ci na to odpowiedzieć - powiada mi ona - i tak co chwila nadzieja przeciwstawia


się temu nieszczęsnemu sądowi; wszystko dowodzi mi, że miejscem ich zwolnienia jest grób,
ale co chwila tysiące myśli, będących tylko dziećmi nadziei, przeciwstawia się tej zbyt
fatalnej pewności. O zamierzonym zwolnieniu którejś z nas - ciągnęła dalej Omfala -
uprzedzają nas dopiero rano; regent przychodzi przed obiadem i mówi na przykład tak:
Omfalo, zapakuj swoje rzeczy, klasztor cię zwalnia, przyjdą po ciebie z zapadnięciem zmroku
- i wychodzi. Zwolniona całuje towarzyszki, przyrzeka im tysiąc razy pomoc, obiecuje, iż
wniesie skargę, rozgłosi, co się tu dzieje; wybija godzina, zjawia się mnich, dziewczyna
odchodzi i wszelki ślad po niej ginie na zawsze. Jeśli jest to akurat dzień kolacji, odbywa się
ona normalnie; jedynie, jak to zauważyłyśmy, w te dni mnisi o wiele mniej sobie używają,
piją dużo więcej i odsyłają nas wcześniej, a żadna nie zostaje nigdy na noc z nimi.

- Droga przyjaciółko - powiedziałam do starszej, dziękując jej za pouczenia - miałaś być


może do czynienia tylko z dziećmi, które nie miały dosyć siły, aby dotrzymać przyrzeczeń...
Czy chcesz, abyśmy sobie nawzajem złożyły taką obietnicę? Przysięgam ci z góry, od razu,
na wszysko, co mam najświętszego na świecie, że albo umrę, albo zniszczę tę hańbę. Czy
przyrzekasz mi to samo?

- Z pewnością - mówi mi Omfala - bądź jednak przekonana o daremności tych obietnic;


dziewczyny dużo od ciebie starsze i może jeszcze bardziej poruszone tym wszystkim, jeśli to
w ogóle możliwe, należące do najlepszych sfer w tym kraju, a przez to już lepiej uzbrojone
niż ty, jednym słowem, takie dziewczyny, które by przelały dla mnie swoją krew, nie spełniły
podobnych przysiąg; pozwól więc memu okrutnemu doświadczeniu uważać naszą przysięgę
za daremną i zgoła już na nią nie liczyć.

Oddałyśmy się następnie omawianiu charakteru mnichów i naszych towarzyszek.

- Nie ma nikogo w Europie - mówiła Omfala - kto byłby niebezpieczniejszy od Rafaela i


Antonina; fałsz, niegodziwość, złośliwość, podła przekora, okrucieństwo i brak uczuć
religijnych to ich naturalne przymioty i nigdy nie można zobaczyć radości w ich oczach, jeśli
nie oddają się w najlepsze tym występkom. Clement, który wydaje się najgwałtowniejszy, jest
jednak najlepszy z nich wszystkich i należy się go obawiać tylko wtedy, gdy jest pijany;
trzeba bardzo uważać, żeby mu wtenczas w czym nie uchybić, naraziłabyś się na największe
ryzyko. Jeśli chodzi o Hieronima, jest z natury brutalny, policzki, kopniaki i ciosy pięścią są
absolutnie pewne w jego towarzystwie, gdy jednak ugasi swoje żądze, staje się słodki jak

43
baranek, zasadnicza różnica pomiędzy nim i dwoma pierwszymi, którzy ożywiają swoje pasje
tylko poprzez zdrady i okropności. Jeśli chodzi o dziewczęta, kontynuowała starsza, niewiele
można na ten temat powiedzieć; Floretta to dziecko bez większej inteligencji i można z nią
zrobić, co się zechce. Kornelia ma dużo uczucia i wrażliwości, i nic nie może jej pocieszyć w
tej sytuacji.

Otrzymawszy te wszystkie pouczenia, zapytałam moją towarzyszkę, czy nie można w żaden
sposób dowiedzieć się, czy istnieje druga wieża, mieszcząca inne, podobne nam
nieszczęśnice.

- Jeśli one są tutaj, jak tego jestem prawie pewna - powiedziała Omfala - można by się o tym
dowiedzieć tylko z jakiejś niedyskrecji popełnionej przez mnichów lub od niemego brata,
który nas obsługuje, a niewątpliwie i tamte; ale podobne wyjaśnienia mogłyby się stać bardzo
niebezpieczne. Do czegóż zresztą przydałoby się to, że wiemy, czy jesteśmy tu same czy nie,
gdy nie możemy się wzajemnie wspomagać? Jeśli pytasz mnie teraz, jaki mam dowód, że ten
fakt jest więcej niż prawdopodobny, powiem ci, że wiele wypowiedzianych przez nich zdań,
nad którymi się nie zastanawiają, wystarcza w zupełności, żeby nas o tym przekonać; zresztą
wychodziłam raz rano od Rafaela, z którym spałam, i byłam właśnie na progu, on zaś miał
wyjść, by mnie sam odprowadzić, gdy zauważyłam, czego on nie dostrzegł, niemego brata
wchodzącego do Antonina z piękną siedemnasto- lub osiemnastoletnią dziewczyną, i nie była
to żadna z naszego pokoju. Brat, widząc, że patrzę, popchnął ją szybko do celi Antonina,
jednak dostrzegłam ją; nie wniósł żadnej skargi i na tym się skończyło; groziłoby mi może
wiele, gdyby się o tym dowiedziano. To pewne więc, że oprócz nas są tutaj także inne
kobiety, a ponieważ tylko co drugi dzień jemy kolację z mnichami, one jedzą ją, w pozostałe
dni, i prawdopodobnie liczba ich odpowiada naszej.

Ledwo Omfala skończyła mówić, gdy Floretta wróciła od Rafaela, z którym spędziła noc, a
ponieważ było surowo zabronione dziewczynom opowiadać sobie wzajemnie, co się z nimi
wtedy działo, widząc, że nie śpimy, powiedziała nam tylko „dzień dobry" i rzuciła się
wyczerpana na swoje łóżko, gdzie pozostała aż do godziny dziewiątej, pory, o której
wszystkie wstajemy. Przybliżyła się do mnie czuła Kornelia, zapłakała patrząc na mnie... i
powiedziała:

- Moja droga, jakież z nas nieszczęśliwe istoty!

Przyniesiono śniadanie, towarzyszki zmusiły mnie, abym trochę zjadła, zrobiłam to dla nich,
dzień przeszedł dosyć spokojnie. O piątej, jak to zapowiedziała Omfala, przyszedł regent: był
to Antonin, śmiejąc się zapytał mnie, jak znajduję swoją przygodę, a ponieważ nie
odpowiadałam mu, tylko spuściłam oczy zalane łzami, powiedził drwiąco:

- Włoży się, włoży, w żadnym domu we Francji nie kształci się dziewcząt lepiej jak tutaj.

Zrobił przegląd, wziął listę uchybień z rąk starszej, ta zaś, zbyt dobra, by tę listę czynić długą,
mówiła często, że nie manie do oznajmienia; przed wyjściem Antonin przybliżył się do
mnie... Zadrżałam, czując, że raz jeszcze stanę się ofiarą tego potwora, ale jeśli to mogło się
przydarzyć w każdej chwili, cóż za różnica, czy zdarzy się teraz czy nazajutrz? Tymczasem
skończyło się na kilku brutalnych pieszczotach, po czym rzucił się na Kornelię, każąc nam
wszystkim, abyśmy jednocześnie służyły jego rozkoszy. Przepełniony żądzami łotr, nie
odmawiając sobie zaspokojenia żadnej z nich, swoje poczynania z tą nieszczęśliwą kończy
podobnie jak ze mną poprzedniego wieczoru, to znaczy wśród najbardziej wymyślnych

44
epizodów brutalności i zboczenia. Takie wyczyny grupowe odbywały się bardzo często; było
to prawie zawsze zwyczajem, że gdy któryś z mnichów zabawiał się z jedną z naszych sióstr,
trzy inne otaczały go, aby podniecić jego zmysły, tak aby żądza mogła przeniknąć w niego
poprzez wszystkie organy. Podaję tutaj umyślnie te nieczyste szczegóły, aby już nigdy do
nich nie powracać, gdyż nie chcę się rozwodzić więcej nad tymi niegodnymi scenami.
Nakreślenie jednej starcza na odmalowanie wszystkich i z mojego długiego pobytu w
klasztorze chcę opowiedzieć pani tylko o zasadniczych wydarzeniach, nie przerażając jej już
więcej szczegółami. Ponieważ nie był to dzień naszej kolacji, byłyśmy dosyć spokojne, moje
towarzyszki pocieszały mnie, jak mogły, ale nic nie może złagodzić takich jak moje
zmartwień; na próżno się o to starały, im więcej mówiły o moich bólach, tym bardziej
wydawały mi się nieznośne.
Następnego dnia o dziewiątej gwardian przyszedł mnie zobaczyć, chociaż nie był to jego
dzień, zapytał Omfali, czy zaczęłam godzić się ze swoim losem, i nie zwróciwszy zbytniej
uwagi na odpowiedź, otworzył jeden z kufrów w naszej gotowalni, skąd wyjął wiele ubrań
kobiecych.

- Ponieważ nie posiadasz niczego - powiada - musimy pomyśleć o ubraniu cię, być może
bardziej ze względu na nas niż na ciebie; tak więc obejdzie się bez wdzięczności; ja sam
uważam te wszystkie ubrania za niepotrzebne i gdybyśmy pozwolili dziewczynom, co nam
służą, chodzić nago jak zwierzęta, niewiele by to zaszkodziło, ale nasi ojcowie są ludźmi
światowymi, pożądającymi zbytku i strojów, trzeba więc ich zadowolić.

To mówiąc rzucił na łóżko wiele sztuk bielizny, pół tuzina koszul, kilka czepków, pończochy
i trzewiki i kazał mi to wszystko przymierzyć; uczestniczył przy ubieraniu i obmacywał mnie
nieprzyzwoicie, jak tylko mu na to sytuacja pozwalała. Znalazły się trzy komplety z tafty i
jeden z perkalu, które były na mnie dobre; pozwolił mi je zatrzymać i przysposobić sobie
także resztą rzeczy, przypominając mi tylko, że wszystko jest własnością klasztoru i muszę
oddać te ubrania, jeśli nie zużyję ich, nim wyjdę; te rozmaite szczegóły wzbudziły w nim
pewne wyobrażenia, które go podnieciły, kazał mi, abym własnowolnie zajęła pozycję, o
której wiedziałam, że mu odpowiada... chciałam prosić o zmiłowanie, ale widząc gniew i
wściekłość ukazujące się już w jego oczach, zrozumiałam, że najprościej jest być mu
posłuszną, umieściłam się... rozpustnik, otoczony trzema dziewczętami, zaspokoił się, jak to
miał w zwyczaju, wbrew przystojności, religii i naturze. Rozpłomieniłam go, zajmował się
mną dużo przy kolacji i miałam z nim spędzić noc; moje towarzyszki wyszły i zostałam w
jego pokoju.

Nie powiem już pani nic więcej o moich wstrętach i mojej boleści, nie wątpię, że odmaluje je
sobie pani w najczarniejszych barwach, a monotonne ich przedstawienie szkodziłoby być
może temu, co muszę jeszcze ukazać. Rafael miał uroczą celę, umeblowaną przez pożądanie i
dobry gust; nie brakło nic z tego, co mogłoby uczynić tę samotnię tyleż przyjemną, co służącą
rozkoszy. Skoro znaleźliśmy się tam zamknięci, Rafael rozebrawszy się do naga i każąc mi
iść za swoim przykładem, długo kazał się podniecać do rozkoszy tymi samymi środkami,
jakimi rozpalał się potem sam. Mogę powiedzieć, że podczas tego wieczoru przeszłam lekcję
rozpusty równie pełną, jak u ladacznicy najlepiej wykształconej w tych nieczystych
praktykach. Najpierw stałam się nauczycielką, a potem zaraz uczennicą, dużo jednak
brakowało, abym ja czyniła to, co czyniono ze mną, a chociaż wcale nie proszono mnie o
wyrozumiałość, to ja już wkrótce prosiłam o nią, zalewając się gorącymi łzami; wydrwiono
jednak moje prośby, moim gestom zostały przeciwstawione najbardziej barbarzyńskie
zabiegi, a gdy ujrzał, że panuje nade mną, przez dwie godziny byłam traktowana z
bezprzykładną surowością. Nie ograniczał się do części ciała do tego przeznaczonych,

45
przebiegał wszędzie, bez różnicy, miejsca najbardziej temu przeciwne, najdelikatniejsze
zaokrąglenia, nic nie uszło wściekłości mojego kata, którego pożądliwe dotknięcia stosowały
się do bolesnych oznak, skrzętnie łowionych przez jego spojrzenia.

- Połóżmy się - powiedział do mnie w końcu - być może to trochę za wiele dla ciebie, a na
pewno za mało dla mnie; nie sposób się znużyć tymi świętymi praktykami, a wszystko jest
tylko przybliżeniem tego, co chciałoby się robić naprawdę.

Położyliśmy się do łóżka; Rafael był równie wyuzdany, co zboczony jak zawsze, i na całą noc
uczynił mnie niewolnicą swych zbrodniczych rozkoszy. Skorzystałam z chwili, w której
wydał mi się spokojniejszy wśród tej rozpusty, i zaczęłam go błagać, aby mi powiedział, czy
mogę mieć nadzieję, że kiedyś opuszczę to miejsce.

- Na pewno - odpowiedział Rafael - wyjdziesz, jak weszłaś; gdy wszyscy czterej


zdecydujemy się na twoje zwolnienie;, na pewno je otrzymasz.

- Czy nie obawiacie się jednak - powiedziałam, aby z niego coś wydobyć - że młodsze
dziewczyny i niezdolne do Zachowania do końca życia takiej dyskresji, jak ja, zdradzą, co się
u was dzieje?

- To jest niemożliwe - odpowiedział gwardian.

- Niemożliwe?

- Z pewnością...

- Czy mogę wiedzieć, dlaczego?...

- Nie, to nasza tajemnica. Mogę ci jednak rzec, że czy będziesz dyskretna, czy nie, nie
będziesz absolutnie mogła nic powiedzieć, gdy znajdziesz się poza murami klasztoru, o tym,
co tutaj się działo.

Powiedziawszy to, brutalnie rozkazał mi zmienić temat, a ja nie śmiałam się już odezwać. O
siódmej rano kazał bratu odprowadzić mnie do mojego pokoju, ja zaś, łącząc to, co mi
powiedział, z tym, co usłyszałam od Omfali, mogłam na nieszczęście dojść tylko do
przekonania, że było więcej niż pewne, że przedsiębrano najbardziej gwałtowne środki wobec
dziewczyn opuszczających ten dom i że jeśli nigdy nie powiedziały słowa, to dlatego że
zamknięte w trumnie zotały pozbawione wszelkich po temu możliwości. Drżałam długo na tę
potworną myśl i przezwyciężywszy ją w końcu siłą nadziej, durzyłam się nią jak moje
towarzyszki.

W ciągu jednego tygodnia obeszłam wszystkich po kolei i w tym okresie mogłam się
przekonać z obrzydliwą łatwością o rozmaitych zboczeniach i różnorodnych nieprawościach
dokonywanych kolejno przez każdego z mnichów, ale u wszystkich, jak u Rafaela, pochodnia
rozpusty zapalała się dopiero przy przebraniu miary w okrucieństwie, i tak jakby ten właśnie
występek znieprawionych serc musiał być dla nich powodem i przyczyną innych, dopiero
jemu się oddając dochodzili szczytu rozkoszy. Najwięcej cierpiałam z powodu Antonina; nie
sposób sobie wprost wyobrazić, do jakiego stopnia posuwał swoje okrucieństwo w szale
swych zboczeń. Kierował się zawsze tylko tymi ciemnymi występkami, bo tylko one
umożliwiały mu rozkosz i podtrzymywały jej płomienie, gdy ją odczuwał, i one

46
doprowadzały ją do szczytu, gdy dochodziła już swego kresu. Zdziwiona bądź co bądź, że
sposób, którego używał, pomimo ścisłego dopełniania, nie uczyniły ciężarną którejś z jego
ofiar, zapytałam naszej starszej, w jaki sposób się przed tym zabezpieczał.

- Niszcząc natychmiast - powiedziała mi Omfala - owoc utworzony jego zapałem; jak tylko
spostrzeże jakiekolwiek objawy, każe nam pić przez trzy dni z rzędu sześć wielkich kubków
pewnych ziół, które już czwatego dnia usuwają wszelkie ślady jego niepohamowania;
niedawno przytrafiło się to Kornelii, a mnie przydarzyło się to trzy razy, nie pociąga to za
sobą żadnych ujemnych skutków dla naszego zdrowia, przeciwnie, czujemy się chyba lepiej
potem. Zresztą tylko on jeden, jak wiesz - kontynuowała moja towarzyszka - może
powodować obawę przed tym niebezpieczeństwem; zboczone pożądanie pozostałych sprawia,
że nie boimy się niczego.

Wtedy Omfala zapytała mnie, czy nie jest prawdą, iż spośród nich wszystkich Clement
najmniej daje powodów, by się na niego uskarżać.

- Niestety - odpowiedziałam - wpośród masy okropieństw i nieczystości, które już to


przejmują niesmakiem, już to buntem, trudno mi odpowiedzieć, który z nich męczy mnie
najmniej; mam już dosyć ich wszystkich i chciałabym znaleźć się poza, klasztorem,
niezależnie od losu, jaki mnie tam oczekuje.

- Możliwe, że już niedługo twoje pragnienie ziści się - ciągnęła Omfala - przyszłaś tutaj tylko
przypadkowo, nie liczono wcale na ciebie; tydzień przed twoim przybyciem dokonano
zwolnienia, a nigdy tego nie robią, jeśli nie są pewni zastępstwa. Nie zawsze oni sami zajmują
się rekrutacją; mają dobrze płatnych agentów, służących im z oddaniem; jestem prawie,
pewna, że wkrótce przybędzie nowa, w ten sposób twoje życzenia mogłyby się spełnić. A
zresztą znajdujemy się w przeddzień święta. Rzadko zdarza się, aby ten okres czegoś im nie
przyniósł: albo uwodzą młode dziewczęta za pomocą spowiedzi, albo zamykają którąś z nich,
rzadko jednak bywa, aby to wydarzenie nie przyniosła gąski do schrupania.

Nadeszło i ono, to sławetne święto; czy uwierzyłabyś, o pani, do jakiej potwornej


bezbożności posunęli się mnisi w tym wypadku? Wymyślili, że widoczny cud pomnożyłby
rozgłos ich reputacji, ubrali więc Florettę, najmłodszą i najmniejszą z nas, we wszystkie
przybrania Najświętszej Panny, przywiązali ją w pasie za pomocą niewidocznych sznurów i
rozkazali jej wznieść z namaszczeniem ramiona do nieba, gdy zostanie uniesiona hostia.
Ponieważ tej małej, nieszczęsnej istotce groziło najokrutniejsze traktowanie, jeśliby odważyła
się wyrzec choć jedno słowo lub nie wykonać swojej roli, wywiązała się z niej jak najlepiej i
odniosła sukces, jakiego oczekiwano; lud okrzyknął cud, zostawił liczne dary Najświętszej
Pannie i odszedł bardziej niż dotąd przekonany o skuteczności łask niebieskiej matki.

Chcąc osiągnąć jeszcze większą bezbożność, nasi rozpustnicy postanowili, aby Floretta
ukazała się przy kolacji w tych samych szatach, które przyniosły jej tyle hołdów, i każdy z
nich wzniecił swoje wstrętne żądze, poddając- ją w tym stroju zboczeniom swoich kaprysów.
Podnieceni tą pierwszą zbrodnią, potwory, nie ograniczyli się do niej; rozciągnęli ją nagą na
brzuchu na ogromnym stole, zapalili gromnice, umieścili nad jej głową naszego Zbawiciela i
ośmielili się spełnić na lędźwiach tej nieszczęśliwej najstraszliwszą z naszych tajemnic. Na
ten okropny widok straciłam przytomność, nie mogłam go wytrzymać. Widząc to Rafael
powiedział, że aby mnie przyzwyczaić, trzeba, abym to ja posłużyła z kolei za ołtarz.
Pochwycono mnie, umieszczono na tym samym miejscu, co Florettę, i nikczemny Włoch,
czyniąc szczegóły jeszcze okrutniejszymi i odmieniając świętokradztwa, spełnił na mnie tę

47
samą okropność, której dopuścił się właśnie na mojej towarzyszce. Zdjęto mnie stamtąd bez
czucia, musiano mnie zanieść do mego pokoju, gdzie przez trzy dni z rzędu opłakiwałam
gorzkimi łzami okropną zbrodnię, której posłużyłam wbrew sobie... To wspomnienie
rozdziera jeszcze moje serce, proszę pani, nie mogę o nim myśleć, nie przelewając łez; religia
jest we mnie wyrazem uczuć, wszystko, co ją krzywdzi lub obraża, wytacza krew z mego
serca.

Tymczasem nie wydawało się, aby spośród ludu, który zgromadził się z okazji święta,
porwano nową towarzyszkę, jak tego oczekiwałyśmy; być może przyjęcie miało miejsce w
drugim seraju, ale do nas nic nie dotarło. W ten sposób upłynęło kilka tygodni; przeszło ich
już sześć od czasu, gdy byłam w tym wstrętnym domu, gdy około godziny dziewiątej rano
Rafael wkroczył do naszej wieży. Wydawał się bardzo podniecony,, pewien rodzaj
roztargnienia rysował się w jego spojrzeniu; obejrzał nas wszystkie, umieścił jedną po drugiej
w ulubionej przez siebie postawie, a zwłaszcza zatrzymał się przy Omfali. Przez długie
minuty przygląda się jej w tej pozie, podnieca się skrycie, oddaje się jednej ze swych
ulubionych fantazji, ale nie dopełnia niczego... W końcu każe jej wstać i patrzy na nią przez
pewien czas surowym wzrokiem, a okrucieństwo maluje się w jego rysach.

- Dosyć nam już służyłaś - powiedział jej w końcu - zakon zwalnia cię, przynoszę ci
uwolnienie; przygotuj się, ja sam przyjdę po ciebie, gdy zapadnie noc.

Powiedziawszy to, przygląda się jej z tym samym wyrazem twarzy i wychodzi gwałtownie z
pokoju.
Jak tylko znalazł się za drzwiami, Omfala rzuciła się w moje objęcia.

- Ach - mówi do mnie, płacząc - oto chwila, której zarówno się lękam, jak pragnę... cóż się ze
mną stanie, wielki Boże!

Robiłam wszystko, co mogłam, by ją uspokoić, ale na próżno; przysięgła mi, zaklinając się na
wszystkie świętości, że uczyni wszystko, aby nas uwolnić i wnieść skargę na tych zdrajców,
jeśli tylko będzie to w jej mocy, a sposób, w jaki to przyrzekła, nie pozostawiał wątpliwości,
że albo tego dopełni, albo rzecz jest niemożliwa do wykonania. Dzień upłynął jak zwykle, a
około szóstej przyszedł ponownie Rafael we własnej osobie.

- Chodźmy - powiedział gwałtownie do Omfali - jesteś gotowa?

- Tak, mój ojcze.

- Chodźmy, chodźmy szybko.

- Pozwólcie mi ucałować moje towarzyszki.

- Dobrze, dobrze, na cóż to wszystko - powiedział mnich, pociągając ją za ramię - czekają na


ciebie, chodź za mną.

Wtedy zapytała, czy nie powinna zabrać ze sobą ubrania.

- Nie, nic - mówi Rafael - przecież wszystko należy do nas, nie będziesz już tego
potrzebować.
Potem poprawiając się jak ktoś, kto za dużo powiedział:

48
- Wszystkie te rzeczy będą ci niepotrzebne, zrobisz sobie na swoją miarę, będzie ci w nich o
wiele lepiej.

Zapytałam mnicha, czy mi pozwoli odprowadzić Omfalę jedynie do drzwi domu,


odpowiedział mi jednak spojrzeniem tak dzikim i twardym, że cofnęłam się przerażona, nie
ponawiając prośby. Nasza nieszczęśliwa towarzyszka wyszła, rzucając na mnie spojrzenie
pełne niepokoju i łez, a gdy znalazła się za drzwiami, wszystkie trzy oddałyśmy się
cierpieniu, spowodowanemu tą rozłąką. Pół godziny później przyszedł po nas Antonin, by
zabrać nas na kolację; Rafael ukazał się dopiero w jakąś godzinę po naszym zejściu, miał
bardzo podniecony wyraz twarzy, wiele razy mówił coś po cichu do innych, a jednak
wszystko odbyło się jak zwykle. Niemniej jednak zauważyłam, jak uprzedziła mnie o tym
Omfala, że odprawiono nas dużo wcześniej do naszego pokoju i że mnisi, którzy pili o wiele
więcej, niż to mieli we zwyczaju, ograniczyli się do podniecania swoich żądz, nie pozwalając
sobie ani razu na ich spełnienie. Jakie wnioski wyciągnąć z tych spostrzeżeń? Poczyniłam je,
ponieważ w podobych okazjach zwraca się uwagę na wszystko, jeśli zaś chodzi o wnioski -
nie miałam jednak do tego głowy i być może nie odmalowałabym pani tych szczegółów,
gdyby nie zadziwiające wrażenie, jakie na mnie zrobiły.
Przez cztery dni oczekiwałyśmy wiadomości od Omfali, bądź to przekonane, że spełni
przysięgi, które złożyła, bądź w chwilę później pewne, że okrutne środki przeciw niej
przedsięwzięte uniemożliwiły jej oddanie nam tej przysługi; na koniec zwątpiłyśmy o
wszystkim i nasz niepokój stał się jeszcze większy. Czwartego dnia po odejściu Omfali
kazano nam, jak zwykle, zejść na kolację, jakież jednak było nasze zdziwienie, gdy
zobaczyłyśmy nową towarzyszkę, wchodzącą przez drzwi zewnętrzne w tej samej chwili, gdy
my ukazałyśmy się w naszych.

- Oto ta, którą zakon przeznacza, by zastąpiła ostatnio zwolnioną - powiedział Rafael - żyjcie
z nią jak z siostrą i łagodźcie jej los w tym wszystkim, co od was zależy. Zofio - powiedział
mi następnie superior - wiek twój tego wymaga, mianuję cię starszą; znasz swe obowiązki,
wypełniaj je dokładnie.

Oczywiście, że wolałabym odmówić, ale nie mogąc tego uczynić, zmuszona wciąż do
poświęcania swoich pragnień i chęci dla tych niegodziwych ludzi, skłoniłam się i przyrzekłam
robić wszystko tak, żeby był zadowolony.

Zdjęto więc z naszej towarzyszki wierzchnie okrycie i zasłony z gazy zakrywające jej postać i
głowę, i zobaczyłyśmy młodą dziewczynę w wieku lat piętnastu, o najpiękniejszej i
najdelikatniejszej buzi; jej oczy, chociaż wilgotne od łez, wydały się nam wspaniałe;
podniosła je z wdziękiem na każdą z nas i mogę powiedzieć, że w życiu nie widziałam
bardziej rozczulających spojrzeń; miała długie jasnopopielate włosy, spływające na ramiona
w naturalnych splotach, rumiane, świeże usta, szlachetnie osadzoną głowę i coś tak
uwodzącego w całej postawie, że patrząc na nią, czuło się bezwiedny pociąg. Od niej samej
dowiedziałyśmy się wkrótce (zaznaczam to, aby powiedzieć od razu wszystko, co jej
dotyczy), że ma na imię Oktawia, jest córką wielkiego kupca z Lyonu, otrzymała
wykształcenie w Paryżu i właśnie wracała z guwernantką do rodziców, gdy pomiędzy
Auxerre i Vermenton napadnięto ją nocą i porwano, aby przywieźć tutaj, nigdy też nie
dowiedziała się, co się stało z pojazdem, którym jechała, i z towarzyszącą jej kobietą; ód
godziny była zamknięta w położonym niżej pokoju i oddawała się rozpaczy, gdy przyszli po
nią, by ją tu przyprowadzić, ale żaden z mnichów nie odezwał się do niej jeszcze ani jednym
słowem.

49
Nasi czterej rozpustnicy, wpadłszy w ekstazę wobec tylu wdzięków, przez chwilą byli zdolni
tylko do podziwu; potęga piękna zmusza do poszanowania, nawet najbardziej zepsuty łotr
otacza je mimo wszystko pewną czcią, której nie narusza się bez wyrzutów sumienia. Ale
takie potwory, z jakimi miałyśmy do czynienia, nie mają zbyt silnych hamulców.

- A więc, panienko - powiedział gwardian - pokaż nam, proszę, czy reszta twoich wdzięków
odpowiada tym, które natura umieściła tak rozrzutnie na twojej twarzy.

VI.
Ale ponieważ piękna dziewczyna zmieszała się, zaczerwieniła, nie rozumiejąc, co to znaczy,
brutalny Antonin chwycił ją za ramię i powiedział, dorzucając przekleństwa i okrzyki zbyt
nieprzyzwoite, aby można je było powtarzać:

- Nie rozumiesz więc, laleczko, iż powiedziano ci, że masz zaraz rozebrać się do naga?

Znów płacz... znów wzbranianie się, ale Clement pochwyciwszy ją, natychmiast, w ciągu
jednej minuty, zdejmuje wszystko, co osłania wstyd tej pięknej istoty. Wdzięki ukryte przez
wzgląd na przystojność nie mogły lepiej harmonizować z tymi, które obyczaj pozwalał jej
ukazywać. Nie widziano z pewnością bielszej skóry, szczęśliwszych kształtów, a jednak tyle
świeżości, niewinności i delikatności miało się stać łupem tych barbarzyńców. Natura
zdawała się być tak rozrzutna w udzielaniu jej tylu zalet jakby po to właśnie, by zostały
pohańbione; koło zamknęło się wokół niej i, podobnie jak to było ze mną, obiegła je we
wszystkich kierunkach.

Rozpłomieniony Antonin nie ma już siły, by się powstrzymać, okrutny zamach na te rodzące
się wdzięki rozpoczyna ofiarę, a kadzidło spala się u stóp ołtarza... Rafael widzi, że czas już
pomyśleć o rzeczach bardziej istotnych; sam nie może już zwlekać, chwyta ofiarę, umieszcza
ją zgodnie ze swymi żądzami; nie zdaje się tylko na własne wysiłki, prosi Clementa, aby ją
przytrzymał. Oktawia płacze, ale nikt jej nie słucha; w oczach wstrętnego Włocha błyszczą
płomienie, jako pan obszaru , który weźmie szturmem, wydaje się obserwować wszystkie
drogi, aby lepiej uprzedzić wszelki opór; nie używa żadnych podstępów, nie czyni
przygotowań. Pomimo wielkiej dysproporcji pomiędzy atakującym i buntownicą rozpoczyna
podbój; przeszywający krzyk ofiary obwieszcza nam w końcu jej klęskę. Nic jednak nie
łagodzi postępowania dumnego zwycięzcy; im bardziej ona zdaje się błagać o łaskę, tym
okrutniej naciska, i nieszczęsna za moim przykładem zostaje niegodnie pohańbiona, nie
przestając być dziewicą.

- Nigdy laury nie przyszły trudniej - powiada Rafael, przychodząc do siebie - zdawało mi się
po raz pierwszy w życiu... nie uda mi się ich zdobyć.

- Niech ja ją tu pochwycę - powiedział Antonin, nie pozwalając jej wstać - jest więcej szczelin
w szańcu, a ty zawładnąłeś tylko jedną.

Mówi to, dumnie rusza do boju i już po minucie jest panem położenia; słychać nowe jęki...

- Bogu chwała - mówi ten okropny potwór - gdyby nie żale zwyciężonej, wątpiłbym o
zwycięstwie, a triumf swój wtedy tylko doceniam, gdy zapłacono zań płaczem.

50
- Doprawdy - powiada Hieronim, wysuwając się z rózgą w ręce - ja też nie zepsuję tej
słodkiej postawy, sprzyja ona jak najbardziej moim zamiarom.

Przygląda się, dotyka, maca, a powietrze rozbrzmiewa zaraz okropnym świstem. Piękne ciało
zmienia kolor, najżywsza różowość miesza się z kolorem liliowym, ale to, co być może
przyczyniłoby się na chwilę do urozmaicenia miłości, gdyby umiarkowanie kierowały tą
manią, staje się niezwłocznie zbrodnią przeciw jej prawom. Nic nie zatrzymuje perfidnego
mnicha, im bardziej uczennica lamentuje, tym bardziej sroży się regent... wszystko jest
traktowane w podobny sposób, nic nie zyskuje prawa do litości w jego oczach; wkrótce nie
ma już ani kawałka tego pięknego ciała, który by nie nosił śladów barbarzyństwa, i dopiero na
końcu, na krwawych śladach swych wstrętnych rozkoszy, perfidny mnich gasi swoje ognie.

- Ja będę słodszy od tego wszystkiego - mówi Clement, chwytając ślicznotkę w ramiona i


wyciskając na jej koralowych ustach nieczysty pocałunek - oto świątynia, gdzie złożę ofiarę...

Kilka nowych pocałunków złożonych na tej rozkosznej buzi, uformowanej przez samą
Wenus, rozpłomienia go jeszcze bardziej. Zmusza nieszczęsną dziewczynę do niecności,
którymi się rozkoszuje, i błogosławiony organ rozkoszy, najsłodsze schronienie miłości,
zostaje w końcu splamiony okropieństwem.

Reszta wieczoru miała podobny przebieg jak wszystko, co już pani zna, ale piękność,
ujmujący wiek

tej młodej dziewczyny podniecają jeszcze bardziej łotrów, wszystkie ich okrucieństwa
powtórzyły

się i raczej nasycenie niż litość odesłało nieszczęsną do jej pokoju, gdzie chociaż na kilka
godzin oczekiwał ją tak potrzebny odpoczynek. Chciałam ją pocieszyć choćby podczas tej
pierwszej nocy, ale zmuszona do spędzenia jej z Antoninem, sama znalazłam się w sytuacji
wymagającej opieki; miałam nieszczęście nie tyle podobać się, słowo to nie byłoby
odpowiednie, ale bardziej płomiennie niż inne dziewczyny podniecać przeklęte żądze tego
zboczeńca, i już od dawna mało było takich tygodni, abym nie spędzała czterech czy pięciu
nocy w jego pokoju. Powróciwszy nazajutrz, znalazłam moją towarzyszkę we łzach,
powiedziałam jej to wszystko, co mnie powiedziano, aby mnie uspokoić, nie osiągając z nią
więcej, niż osiągnięto ze mną. Nie jest łatwo pocieszyć się po tak nagłej zmianie losu; na
dodatek ta młoda dziewczyna obdarzona była przymiotami nabożności, cnoty, honoru i uczuć,
wobec czego uważała swoje położenie za jeszcze bardziej okrutne. Rafael, który bardzo sobie
w niej upodobał, spędził z nią wiele kolejnych nocy, i powoli, tak jak wszystkie, uspokoiła
się, w nadziei, że jej nieszczęścia skończą się któregoś dnia. Omfala miała rację mówiąc mi,
że czas pobytu nie ma nic wspólnego ze zwolnieniami, że są one dyktowane jedynie
kaprysami mnichów lub jakimiś uprzednimi poszukiwaniami i że można otrzymać zwolnienie
po tygodniu, jak i po dwudziestu latach; nie upłynęło jeszcze sześć tygodni, jak Oktawia była
z nami, gdy Rafael przybył zapowiedzieć jej zwolnienie... poczyniła nam takie same
przyrzeczenia jak Omfala i jak ona zniknęła, a my nie dowiedziałyśmy się nigdy, co się z nią
stało. Przeszedł prawie cały miesiąc i nie ujrzałyśmy, by przybyła jakaś nowa. W tym właśnie
okresie miałam okazję przekonać się, jak Omfala, że nie byłyśmy jedynymi dziewczętami -
zamieszkującymi ten dom i że drugi budynek bez wątpienia ukrywał podobną ich liczbę, ale
Omfala mogła to tylko podejrzewać, moja zaś przygoda, zgoła inaczej, potwierdziła moje
podejrzenia; oto jak się to zdarzyło. Spędziłam noc u Rafaela i wychodziłam stamtąd jak
zwykle o siódmej rano, gdy brat, równie stary i równie nieprzyjemny jak nasz, a którego

51
jeszcze nigdy nie widziałam, pojawił się nagle na korytarzu z wysoką osiemnasto-lub
dwudziestoletnią dziewczyną; wydała mi się bardzo ładna, jak z obrazu. Rafael, który miał
mnie odprowadzić, dawał na siebie czekać; doszło więc do tego, że znalazłam się na wprost
tej dziewczyny, brat zaś nie wiedział, gdzie ją wepchnąć, aby usunąć ją sprzed moich oczu.

- Gdzie prowadzisz tę dziewczynę? - zapytał gwardian z wściekłością.

- Do wielebnego ojca - powiada odrażający przewodnik. - Wasza wysokość zapomina, że


wczoraj wieczorem mi to rozkazał.

- Powiedziałem ci: o dziewiątej godzinie.

- O siódmej; Wasza wielebność powiedział, że chce ją widzieć przed mszą.

Przez cały ten czas spoglądałam na jego towarzyszkę, która patrzyła na mnie z podobnym
zdziwieniem.

- No cóż, niech będzie - powiedział Rafael, wprowadzając mnie z powrotem do pokoju i


każąc tam wejść dziewczynie.

- Słuchaj, Zofio- rzekł do mnie, zamknąwszy drzwi i każąc zaczekać bratu - ta dziewczyna
zajmuje w drugiej wieży takie samo stanowisko, jakie ty zajmujesz w waszej, jest starszą; nie
widzę przeszkód, żeby nasze dwie starsze nie miały się poznać, i aby znajomość była bardziej
zażyła, Zofio, pokażę ci naszą Mariannę zupełnie nagą.

Marianna, która wydała mi się dziewczyną bardzo wyuzdaną, rozebrała się w jednej chwili, a
Rafael, każąc mi podniecać swoje żądze, poddał ją w moich oczach swoim ulubionym
rozkoszom.

- Oto czego z nią chciałem - powiedział nikczemnik, jak tylko się zaspokoił - wystarczy, że
spędzę noc z jedną dziewczyną, aby rano pożądać nowej; nic nie jest równie niezaspokojone,
jak nasze zachcianki, im więcej im się oddajemy, tym bardziej nas rozgrzewają; i chociaż jest
to zawsze prawie to samo, oczekuje się ciągle nowej ponęty, a moment nasycenia, gaszący
nasze

pragnienia z jedną, jest zarazem rozpalaniem ich tą samą rozpustą z drugą. Jesteście dwiema
zaufanymi dziewczynami, zachowajcie więc obie milczenie; odejdź, Zofio, odejdź, brat cię
odprowadzi; muszę uczcić z twoją towarzyszką jeszcze jedną nową tajemnicę.

Przyrzekłam dotrzymać sekretu, jak tego ode mnie żądano, i odeszłam, upewniona, że nie
byłyśmy jedynymi, które służyły potwornym rozkoszom tych nieokiełznanych rozpustników.

Tymczasem Oktawie zastąpiła wkrótce nowa: mała dwunastoletnia wieśniaczka, świeża i


śliczna, choć nie tak jak tamta, zajęła jej miejsce; nim upłynęły dwa lata, byłam już najstarsza.
Floretta i Kornelia odeszły po kolei, przysięgając mi jak Omfala, że nadeślą o sobie
wiadomości, i nie udało im się to, podobnie jak tamtej nieszczęsnej; jedna i druga zostały
zastąpione, Floretta przez piętnastoletnią dziewczynę z Dijon, grubą i pucułowatą, której
jedyną zaletą była świeżość i wiek, Kornelia przez dziewczynę z Autun szczególnej piękności
i należącą do bardzo czcigodnej rodziny. Ta ostatnia, szesnastolatka, odebrała mi szczęśliwie

52
serce Antonina, ale spostrzegłam się, że jeśli straciłam łaski tego rozpustnika, stanę zaraz
wobec utraty mych łask u innych. Wobec niestałości tych nieszczęśników zadrżałam z trwogi
o własny los, wiedziałam dobrze, że zapowiada to moje zwolnienie, a zbyt byłam pewna, że
to okrutne zwolnienie jest wyrokiem śmierci, by nie zdjęła mnie przez chwilę trwoga.

Powiadam: przez chwilę! Czyż mogło mi zależeć na życiu, skoro byłam tak nieszczęśliwa, i
czyż największym dobrem, jakie mogło mnie spotkać, nie było pożegnać się z życiem? Te
rozmyślania pocieszyły mnie i kazały mi oczekiwać mojego losu z taką rezygnacją, że nie
używałam żadnych środków, by powrócić do łask. Przygniatało mnie złe obchodzenie się i
nie było chwili, by nie skarżono się na mnie, ani jednego dnia, żebym nie została ukarana;
błagałam niebo i oczekiwałam na swój wyrok; byłam może w przeddzień otrzymania go, gdy
opatrzność, znużona już dręczeniem mnie w ten sam sposób, wyciągnęła mnie z tej nowej
przepaści, by wkrótce pogrążyć w innej. Nie uprzedzajmy wypadków i opowiedzmy najpierw
o tym, który wyzwolił nas w końcu wszystkie z rąk tych osławionych zboczeńców.

Trzeba było, abym i w tym wypadku ujrzała okropne przykłady występku, który zostaje
nagrodzony, jak to zawsze było dla mnie widoczne, w każdym zdarzeniu mego życia; było
zapisane, że ci, którzy mnie męczyli, upokarzali, trzymali w kajdankach, bez przerwy
otrzymywali w moich oczach nagrodę za swoje występki, tak jakby opatrzność powzięła
sobie za cel, aby ukazać mi bezowocność cnoty; zgubna lekcja, która nie poprawiła mnie
wcale, i jeśli uniknę jeszcze miecza, wiszącego nad moją głową, nie powstrzyma mnie zgoła
przed pozostaniem na zawsze niewolnicą tego, co boskie w moim sercu.

Pewnego ranka, zupełnie nieoczekiwanie, ukazał się w naszym pokoju Antonin i doniósł nam,
że wielebny ojciec Rafael, krewny i protegowany Ojca Świętego, został mianowany przez
Jego Świątobliwość generałem zakonu Świętego Franciszka.

- A ja, moje dzieci, zostaję gwardianem w Lyonie; dwu nowych ojców zastąpi nas wkrótce w
tym klasztorze, być może przybędą jeszcze dzisiaj; nie znamy ich, jest równie możliwe, że
odeślą was wszystkie do domu, jak że was zatrzymają, ale niezależnie od tego, co się stanie,
doradzam wam ze względu na was same, abyście zataiły szczegóły naszego postępowania, a
wyznały to tylko, czego zupełnie ukryć nie można.

Wiadomość ta niezwykła nie pozwoliła nam odmówić mnichowi tego, czego zdawał się
pragnąć; obiecałyśmy spełnić jego pragnienia, a rozpustnik chciał jeszcze pożegnać nas
wszystkie. Spodziewany koniec pozwolił nam znieść ostatnie ciosy bez narzekania; nie
odmówiłyśmy mu niczego i wyszedł, aby opuścić nas na zawsze. Podano obiad jak zwykle;
mniej więcej w dwie godziny później ojciec Clement wkroczył do naszego pokoju z dwoma
duchownymi, czcigodnymi wiekiem i
wyglądem.
- Niech ojciec przyzna - powiedzieł jeden z nich do Clementa - niech ojciec przyzna, że ta
rozwiązłość jest ohydna, i dosyć to szczególne, że niebo znosiło ją tak długo.

Clement pokornie zgodził się ze wszystkim, wytłumaczył, że ani on, ani jego
współtowarzysze niczego tu nowego nie wprowadzili i że przekazują taki właśnie stan rzeczy,
jaki zastali; oczywiście dziewczyny zmieniały się, ale nawet ta różnorodność była już
wcześniej ustalona, we wszystkim więc kontynuowali jedynie zwyczaj wprowadzony przez
poprzedników.

53
- Być może - podjął ten sam ojciec, który wydawał się nowym gwardianem i który był nim w
istocie

- być może, ale zniszczymy szybko tę wstrętną rozpustę, mój ojcze, oburzałaby ludzi
światowych, a możesz się domyślić, czym jest dla duchownych.

Po czym zakonnik zapytał nas, co chciałybyśmy ze sobą począć. Każda odpowiedziała, że


pragnie wrócić do swoich stron rodzinnych albo do domu.

- Tak będzie, moje dzieci - powiedział mnich - a nawet każda dostanie sumę niezbędną, by
móc się tam udać, trzeba jednak, abyście wyruszyły jedna po drugiej, z dwudniową przerwą,
żebyście odeszły same, piechotą i nigdy nie zdradziły, co tutaj się działo.

Przysięgłyśmy... ale przełożony nie zadowolił się tą przysięgą, zachęcił nas do przyjęcia
świętych sakramentów; żadna z nas nie odmówiła i tam, u stóp ołtarza, kazał nam przysiąc, że
na zawsze zataimy, co się działo w klasztorze. Uczyniłam tak, podobnie jak wszystkie, i jeśli
wobec ciebie, pani, naruszam to przyrzeczenie, to dlatego, iż trzymam się raczej ducha niż
litery przysięgi wymaganej przez tego zacnego księdza; zasadą było, aby nigdy nie wnieść
żadnej skargi, a jestem przekonana, opowiadając pani tę przygodę, że nie wyniknie z tego
nigdy nic złego dla zakonu tych ojców. Moje towarzyszki wyruszyły pierwsze, a ponieważ
zabroniono nam umawiać się i zostałyśmy rozdzielone od chwili przybycia nowego
gwardiana, nie spotkałyśmy się już więcej. Oświadczyłam, że pójdę do Grenoble, dano mi
więc dwa ludwiki, bym mogła się tam udać; odebrałam ubranie, Które miałam na sobie,
przybywając do klasztoru, odnalazłam tam osiem ludwików, które jeszcze pozostały, i pełna
zadowolenia, że wreszcie uciekam na zawsze z tego przerażającego przybytku grzechu, że
opuszczam go w sposób tak zwykły i tak nieoczekiwany, zagłębiłam się w las i znalazłam się
na drodze do Auxerre w tym samym miejscu, które opuściłam, aby sama rzucić się w topiel,
dokładnie w trzy lata po popełnieniu tego głupstwa, to znaczy mając wówczas dwadzieścia
pięć lat bez kilku tygodni. Moją pierwszą troską było paść na kolana, by na nowo błagać
Boga o przebaczenie popełnionych mimo woli win; zrobiłam to z jeszcze większą skruchą niż
wobec zbrukanych ołtarzy przeklętego klasztoru, który opuściłam z taką radością. Łzy żalu
popłynęły wreszcie z moich oczu. Niestety, powiedziałam sobie, gdy opuszczałam niegdyś tę
drogę, byłam czysta, wiedziona przez pobożność, którą tak haniebnie wykorzystano... a w
jakim smutnym stanie widzę siebie teraz! Gdy radość, że wreszcie jestem wolna, złagodziła
nieco te nieszczęsne rozmyślania, puściłam się w dalszą drogę. Aby nie zanudzić pani
szczegółami, które mogłyby nadużyć jej cierpliwość, zatrzymam się tylko, jeśli pani zezwoli,
na wypadkach, które pouczyły mnie o sprawach zasadniczych lub które zmieniły znów bieg
mego życia. Odpoczywając kilka dni w Lyonie, rzuciłam przypadkowo okiem na zagraniczną
gazetę, należącą do kobiety, u której mieszkałam i jakież było moje zdziwienie, gdy
zobaczyłam znów, że zbrodnia została nagrodzona; przeczytałam bowiem, iż jeden z
głównych sprawców moich nieszczęść dostąpił wysokich zaszczytów. Przeklęty Rodin, który
tak okrutnie mnie ukarał, gdyż uniemożliwiłam mu zbrodnię, zmuszony do opuszczenia
Francji, dopuściwszy się bez wątpienia innych występków, został, jak donosiła gazeta,
mianowany ze znaczną pensją pierwszym chirurgiem króla szwedzkiego. Niech zdobędzie
fortunę ten łotr, powiedziałam sobie, niech tak będzie, skoro chce tego opatrzność, a ty,
nieszczęsna istoto, cierp w samotności, cierp bez skargi, ponieważ jest zapisane, że
zmartwienia i kary muszą być okropnym udziałem cnoty! Wyruszyłam z Lyonu po upływie
trzech dni kierując się na drogę do Dauphine, pełna szalonej nadziei, że w tej prowincji
oczekuje mnie trochę powodzenia. Ledwo znalazłam się o dwie mile od Lyonu, idąc jak

54
zwykle piechotą, z dwiema koszulami i chustkami w zawiniątku, gdy spotkałam starą kobietę,
która podeszła do mnie z boleściwą twarzą i zaklinała, abym dała jej jakąś jałmużnę. Pełna
współczucia z natury, pewna, że nic na świecie nie da się porównać z rozkoszą oddanej
przysługi, wyciągam natychmiast portmonetkę, chcąc wyjąć kilka sztuk monet, by dać je tej
kobiecie, ale niegodna istota, o wiele zręczniejsza ode mnie, choć uznałam ją zrazu za starą i
steraną, chwyciła zręcznie moją sakiewkę, przewraca mnie mocnym ciosem pięści w żołądek
i gdy się już podniosłam, ukazuje się moim oczom w odległości stu kroków w towarzystwie
czterech nicponiów, wygrażających mi, gdy tylko chciałam się zbliżyć. O sprawiedliwe nieba,
wykrzyknęłam gorzko, nie może więc powstać we mnie żaden cnotliwy zamiar, żeby nie
został natychmiast ukarany przez najokrutniejsze nieszczęścia, jakie grożą na tym świecie! W
tej okropnej chwili o mało nie straciłam całej swojej odwagi. Dzisiaj proszę niebo o
przebaczenie, lecz serce moje
było bliskie buntu. Znalazłam się w obliczu dwóch okropnych decyzji: chciałam albo
przyłączyć się do oszustów, którzy właśnie skrzywdzili mnie tak okrutnie, albo też powrócić
do Lyonu i oddać się nierządowi... Bóg był tak łaskaw, że nie upadłam i chociaż nadzieja,
którą zapalił na nowo w mojej duszy, była tylko jutrzenką jeszcze okropniej szych
przeciwności, dziękuję mu jednak za to, że mnie podtrzymał. Łańcuch nieszczęść,
prowadzący mnie dzisiaj, chociaż niewinną, na szafot, nie przyniesie mi nigdy nic oprócz
śmierci; postępując inaczej zyskałabym wstyd, wyrzuty sumienia, hańbę, a śmierć jest
przecież dla mnie o wiele mniej okrutna niż wszystko inne.Szłam dalej, postanawiając
sprzedać w Vienne trochę rzeczy, które miałam przy sobie, by móc dostać się do Grenoble.
Wlokłam się w smutku, gdy o czwartą część mili przed miastem zobaczyłam na prawo od
drogi, na równinie, dwu jeźdźców, którzy tratowali końskimi kopytami jakiegoś mężczyznę i
zostawiwszy go bez czucia, uciekli pędząc, co koń wyskoczy. Ten okrutny widok wycisnął mi
z oczu łzy... Biada, powiedziałam sobie, oto nieszczęśnik bardziej jeszcze godny litości ode
mnie, nie brak mi przynajmniej zdrowia i sił, mogę zarobić na życie, a on, być może
niebogaty, podobnie jak ja, zostanie jeszcze kaleką do końca swoich dni. Cóż się z nim
stanie? I choć powinnam, była bronić się przed uczuciem litości, choć miałam być za nie tak
okrutnie ukarana, nie mogłam się powstrzymać przed wcieleniem go w życie. Zbliżam się do
tego umarlaka; miałam przy sobie trochę alkoholu, daję mxi do powąchania; otwiera oczy na
światło, pierwszy odruch wdzięczności, jaki mi okazuje, sprawia, że pomagam mu dalej; drę
jedną z moich koszul na bandaże, jedną z tych nielicznych rzeczy, które miały mi zapewnić
utrzymanie, drę ją na kawałki dla tego człowieka, tamuję krew płynącą z licznych jego ran,
daję mu się napić trochę wina, które miałam ze sobą w butelce, by pokrzepić się w marszu w
przystępie zmęczenia, zużywam resztę do przemycia jego ran. W końcu nieszczęsny
odzyskuje siły i zapał; chociaż był pieszo i licho ubrany, nie wydawał się miernego stanu,
miał na sobie kilka drogich rzeczy, pierścienie, zegarek i inne klejnoty, ale mocno naruszone
w wypadku. Gdy mógł już mówić, pyta mnie, cóż to za anioł-dobroczyńca przynosi mu
pomoc-i co może zrobić, aby okazać swoją wdzięczność. Nie straciłam jeszcze naiwnej wiary,
że dusza zdjęta wdzięcznością powinna mi się oddać bez reszty, wydaje mi się więc,-że
bezpiecznie cieszę się słodką przyjemnością podzielenia się łzami, z tym, który przelał swoje
łzy w moich ramionach, opowiadam mu wszystkie moje przygody, słucha ich z uwagą i gdy
kończę mówiąc o ostatniej katastrofie, która mi się przydarzyła, a opowieść moja ukazuje mu
okrutny stan nędzy, w jakim się znajduję, wykrzykuje:

- Jakże jestem szczęśliwy, że mogę się chociaż odwdzięczyć za to wszystko, co dla mnie
uczyniłaś! Nazywam się Dalville - ciągnie ten awanturnik - w górach o piętnaście mil stąd
posiadam piękny zamek; możesz tam zamieszkać, jeśli zechcesz się tam ze mną udać, i żeby
ta propozycja nie obraziła twojej delikatności, wytłumaczę zaraz, do czego posłużysz. Jestem
żonaty, moja żona potrzebuje zaufanej kobiety; odesłaliśmy właśnie niedabią sługę,

55
ofiarowuję ci jej miejsce.Podziękowałam pokornie mojemu protektorowi i zapytałam, jak to
być może, że człowiek jego stanu naraża się na podróżowanie bez służby i wystawia się na
niebezpieczeństwo, że będzie poturbowany przez rzezimieszków, jak właśnie się to
przydarzyło.

- Będąc nieco otyły, ale młody i mocny - powiedział Dalville - od dawna mam zwyczaj
udawać się z domu do Vienne w ten sposób; zyskuje na tym moje zdrowie i sakiewka. Nie
znaczy to, że muszę zwracać uwagę na wydatki, gdyż Bogu dzięki jestem bogaty i zaraz się o
tym przekonasz, jeśli zrobisz mi tę przyjemność i zgodzisz się do mnie. Ci dwaj ludzie, z
którymi miałem sprawę, to mizerna szlachta z kantonu, nie posiadająca nic poza opończą i
mieczem, jeden jest strażnikiem a drugi żandarmem, to znaczy obaj są oszustami; tydzień
temu wygrałem od nich sto ludwików w pewnym domu w Vienne; ponieważ obaj razem nie
mieli nawet trzydziestej części tej sumy, zadowoliłem się ich słowem, spotkałem ich dzisiaj,
żądam tego, co mi są winni... i widzisz, jak mi zapłacili.Użaliłam się nad tym uczciwym
szlachcicem i z powodu podwójnego nieszczęścia, którego stał się ofiarą, on zaś
zaproponował, abyśmy udali się w drogę.

- Dzięki twoim staraniom czuję się nieco lepiej - powiedział Dahdlle - zbliża się noc, dojdźmy
do gospody, która znajduje się około dwóch mil stąd, a stamtąd na koniach, które weźmiemy
rano, będziemy mogli przybyć do mnie jeszcze tego samego dnia wieczorem.

Całkowicie zdecydowana, żeby skorzystać z pomocy, którą niebo zdawało mi się zsyłać,
pomagam Dalville'owi ruszyć w drogę, podtrzymuję go w czasie marszu, schodzimy z
uczęszczanych dróg i posuwamy się polnymi ścieżkami w kierunku Alp. Rzeczywiście po
przejściu około dwu mil znajdujemy oberżę, o którj mówił Dalville, wesoło i z zachowaniem
wszelkiej przyzwoitości jemy razem kolację; po posiłku Dalville poleca mnie gospodyni
domu, która układa mnie do snu obok siebie, a nazajutrz na dwu wynajętych mułach,
eskortowanych przez pieszego parobka z oberży, dochodzimy do granic Dauphine, kierując
się wciąż w stronę gór. Mocno pokiereszowany Dalville nie mógł jednak dłużej już jechać, a
ja też nie miałam nic przeciw temu, żeby się zatrzymać, niezbyt przyzwyczajona do takich
podróży i również bardzo zmęczona. Zatrzymaliśmy się w Virieu, gdzie byłam otoczona taką
samą troską i doznałam podobnych grzeczności ze strony mego przewodnika, a nazajutrz
doszliśmy do podnóża gór; ponieważ droga była teraz prawie nie do przejścia, Dahdlle z
obawy wypadku nakazał mulnikowi, aby mnie nie odstępował, i zagłębiliśmy się w górskie
wąwozy; prawie przez cztery mile same zakręty i podejścia, a oddaliliśmy się tak bardzo od
wszelkiej ludzkiej osady i uczęszczanej drogi, iż zdawało mi się, że jestem na końcu świata.
Mimowolnie poczułam się nieswojo. Błądząc tutaj pomiędzy niedostępnymi skałami,
przypomniałam sobie zakręty drogi w borze, gdzie znajdował się klasztor Matki Boskiej
Leśnej, a niechęć, jaką miałam do tych wszystkich osamotnionych miejsc, przyprawiła mnie o
drżenie. Zobaczyliśmy w końcu jakiś zamek, uczepiony nad brzegiem okropnej przepaści,
który, zdając się zawieszony na czubku stromej skały, sprawiał raczej wrażenie mieszkania
duchów niż ludzi związanych ze społeczeństwem. Widzieliśmy ten zamek, ale ani śladu
prowadzącej do niego drogi; ta, którą szliśmy, uczęszczana tylko przez kozice, pełna
wszędzie kamieni, prowadziła tam jednak, lecz nieskończonymi ślimakami. Oto mój dom,
powiedział Dalville, gdy zobaczył, że zamek przyciągnął mój wzrok, a kiedy wyraziłam
zdziwienie, że zamieszkuje miejsce tak samotne, odpowiedział mi dosyć ostro, że mieszka się
tam, gdzie się może. Byłam równie wstrząśnięta, co przerażona jego tonem; w nieszczęściu
zauważamy wszystko, najlżejsza zmiana intonacji u ludzi, od których zależymy, gasi lub
ożywia nadzieję; ponieważ nie czas jednak było się cofać, udałam, że nic nie zauważyłam.
Gdy okrążyliśmy raz jeszcze tę starożytną ruderę, nagle znalazła się naprzeciw nas; tutaj"

56
Dalville zsiadł z muła i każąc mi zrobić podobnie, oddał cugle zwierząt parobkowi, zapłacił
mu i kazał zawrócić, kolejna czynność niemiła w najwyższym stopniu. Dalville zauważył mój
niepokój.

- Nie przejmuj się, Zofio - powiedział kierując naszymi krokami do swej siedziby - nie jesteś
poza Francją, ten zamek znajduje się na granicy Dauphine, ale jeszcze do niego należy.

- Być może - odpowiedziałam - jak jednak mogło panu przyjść do głowy, aby zamieszkać w
takiej zbójeckiej jaskini?

- Jaskinia zbójecka? Nie - powiada Dalville, patrząc na mnie z ukrytą myślą, w miarę jak
posuwaliśmy się naprzód - nie można powiedzieć, żeby to była jaskinia zbójecka, ale nie jest
to także miejsce zamieszkania naprawdę uczciwych ludzi.

- Ach, panie - odpowiedziałam - przyprawiasz mnie o drżenie, gdzie mnie więc prowadzisz?

- Będziesz służyć fałszerzom pieniędzy, dziwko - powiedział Dalville, chwytając mnie za


ramię i przeprowadzając siłą przez most zwodzony, który opuścił się przed nami i podniósł
natychmiast. - Jesteś na miejscu - dorzucił, gdy znaleźliśmy się na dziedzińcu - czy widzisz tę
studnię? - ciągnął dalej, pokazując mi wielki i głęboki zbiornik koło bramy; koło napełniające
zbiornik wodą poruszane było przez dwie nagie i przywiązane łańcuchami kobiety. - Oto
twoje towarzyszki i twoja praca; to właśnie będziesz robić dwadzieścia godzin dziennie,
kręcąc koło, będziesz jak twoje towarzyszki bita za każdym razem, gdy zaprzestaniesz pracy,
i dostaniesz sześć uncji czarnego chleba i jedną porcję bobu dziennie. Wyrzeknij się wolności,
nigdy już nie będziesz na swobodzie; gdy umrzesz ze zmęczenia, zostaniesz wrzucona do tej
szczeliny, którą widzisz koło studni, do tych trzydziestu czy czterdziestu kobiet, które tam się
znajdują, i inna cię zastąpi.

- Wielkie nieba, panie - wykrzyknęłam, rzucając się do stóp Dalville'a - zechciej sobie
przypomnieć, że uratowałam ci życie i że wzruszony uczuciem wdzięczności przez chwilę
zdawałeś się ofiarować mi szczęście, nie tego więc nie mogłam się spodziewać.

- Co rozumiesz, proszę ja ciebie, przez uczucie wdzięczności, jakim, jak ci się zdaje,
zjednałaś mnie sobie - powiedział Dalville. Pomyśl lepiej kreaturo, co czyniłaś, przynosząc
mi pomoc? Mogłaś pójść swoją drogą lub podejść do mnie, wybrałaś to drugie, jako odruch
dyktowany ci sercem... Oddałaś się więc przyjemności? I, do diabła, uważasz jeszcze, że
jestem zobowiązany wynagrodzić cię za przyjemność, którą sobie sprawiłaś? Jak w ogóle
mogło ci przyjść na myśl, że człowiek taki jak ja, nurzający się w złocie i bogactwie,
człowiek mający z górą milion dochodu i gotów wyruszyć do Wenecji, by używać fortuny,
miałby upaść tak nisko, żeby mieć jakiekolwiek zobowiązania wobec nieszczęsnej istoty
twojego rodzaju? Nawet gdybyś przywróciła mi życie, nie winienem ci nic, skoro trudziłaś się
tylko dla siebie. Do pracy, niewolnico, do pracy! Dowiesz się, że cywilizacja, obalając
urządzenia natury, nie zniosła wcale jej praw; od zarania już stworzyła istoty silne i słabej i
zamiarem jej było, aby jedne były podporządkowane drugim, jak baranek w stosunku do lwa,
jak owad wobec słonia; zręczność i inteligencja człowieka zróżnicowały sytuację jednostek;
już nie siła fizyczna określa pozycję, lecz siła posiadanych bogactw. Człowiek najbogatszy
stał się człowiekiem najsilniejszym, najbiedniejszy - najsłabszym; lecz nie zmieniło to zasad
rządzących potęgą; wyższość silnego nad słabym stanowiła zawsze prawo natury, której było
wszystko jedno, czy łańcuch wiążący słabego będzie trzymany przez bogacza czy przez
najsilniejszego i czy miażdży najsłabszego czy najbiedniejszego. Natura nie zna uczuć

57
wdzięczności, których pragniesz, Zofio, nigdy nie znała takiego prawa, aby przyjemność,
której ktoś się oddaje, wyświadczając przysługę, mogła się stać powodem dla otrzymującego,
by zrzekł się swoich praw nad tamtym. Czy u zwierząt, które bierzemy za przykład,
spostrzegasz uczucia, którymi się chełpisz? Panując nad tobą bogactwem albo siłą, czy
postąpiłbym naturalnie, wyrzekając się dla ciebie swoich praw, bądź dlatego że oddałaś sobie
samej przysługę, bądź że twoja przebiegłość kazała ci się wkupić, służąc mi? Lecz choćby
nawet przysługa została oddana równemu przez równego, przenigdy duma wzniosłej duszy
nie pozwoliłaby się poniżyć przez wdzięczność. Czyż ten, który otrzymuje od drugiego, nie
jest zawsze poniżany, a to poniżenie, które odczuwa, nie jest dla drugiego wystarczającą
zapłatą za oddaną przysługę? Czyż nie jest radością dla dumy wznieść się ponad swego
bliźniego i czyż ten, co przysługę oddaje, potrzebuje jeszcze czegoś innego, i jeśli
wdzięczność, poniżając dumę tego, co otrzymuje, staje się dla niego ciężarem, jakim prawem
można go zmuszać, aby jej dochował? Dlaczegóż mam się zgodzić na poniżenie za każdym
razem, gdy pada na mnie wzrok tego, który mi się przysłużył? Tak więc niewdzięczność
miast być wadą jest cnotą dumnych dusz, tak jak na pewno dobroczynność zaletą dusz
słabych; niewolnik prosi o nią pana, ponieważ jej potrzebuje, ale ów, jako że namiętność i
natura są mu lepszym przewodnikiem, powinien kierować się tylko tym, co mu służy lub co
go pociąga. Niechże dobrze czyni, kto tego pragnie, jeśli znajduje w tym przyjemność, niech
jednak nie wymaga niczego za to, że było mu przyjemnie.

I gdy to Dalville wypowiedział, nie dając mi nawet czasu na odpowiedź, dwu parobków
pochwyciło mnie na jego rozkaz, zdarli ze mnie ubranie i przywiązali mnie obok dwu
towarzyszek, i już tego samego wieczoru musiałam im pomagać, nie mogąc nawet odpocząć
po przebytej męczącej drodze. Nie minął kwadrans, jak się znajdowałam przy tym fatalnym
kole, gdy cała banda fałszerzy, którzy skończyli swój dzień pracy, przyszła do mnie ze swym
naczelnikiem, żeby mi się przyjrzeć. Wszyscy obrzucali mnie szyderstwami i zniewagami w
związku z hańbiącym mnie znamieniem, które niewinnie nosiłam na swym nieszczęsnym
ciele; podeszli do mnie, obmacywali mnie brutalnie, gdzie się tylko dało, krytykując
kąśliwymi żartami wszystko, co wbrew sobie wystawiałam na pokaz.

Po zakończeniu tej bolesnej sceny oddalili się trochę; Dalville pochwycił wtedy bat, zawsze
przy nas leżący, i wymierzył mi pięć czy sześć uderzeń, całym rozmachem ręki bijąc po
całym ciele.

- Oto jak będziesz traktowana, szelmo - powiedział do mnie, zadając mi ciosy - gdy na swoje
nieszczęście nie dopełnisz swoich obowiązków; nie dlatego to robię, że czegoś zaniedbałaś,
ale żeby ci pokazać, jak traktuję te, które coś zaniedbają.

Każde uderzenie przecinało mi skórę, nigdy nie odczuwałam tak silnego bólu, ani w rękach
de Bressaca, ani barbarzyńskich mnichów, wydawałam więc głośne okrzyki, szamocząc się w
kajdanach; moje skręcanie się i wycie posłużyły za pośmiewisko dla obserwujących mnie
potworów i dana mi została okrutna wiedza, że jeśli są ludzie, którzy przez chęć zemsty lub
niegodne żądze mogą zabawiać się bólem drugich, istnieją także inni, tak barbarzyńsko
ukształtowani, że doznaję tych samych przyjemności tylko przez wzgląd na pychę czy
najokropniejszą ciekawość. Człowiek jest więc zły z natury i jest taki prawie w tej samej
mierze w szaleństwie swych namiętności, jak i wtedy, gdy jest spokojny., a w każdym
wypadku nieszczęścia bliźniego mogą się stać dla niego wstrętnymi przyjemnościami.

Trzy ciemne nory, oddzielone jedna od drugiej, zamknięte jak więzienne cele, znajdowały się
wokół studni; jeden z parobków, który mnie przywiązał, wskazał mi moją i schroniłam się w

58
niej, otrzymawszy od niego przeznaczoną dla mnie porcję wody, bobu i chleba. Dopiero tam
mogłam w pełni przeżyć całą grozę mojej sytuacji. Czyż to możliwe, mówiłam sobie, że
istnieją ludzie tak barbarzyńscy, że tłumią w sobie uczucie wdzięczności, tę cnotę, której
oddałbym się z taką przyjemnością, gdyby kiedykolwiek jakaś dobra dusza pozwoliła mi ją
odczuć; czyż więc może być ona ludziom nie znana, a ten, który tłumi ją w tak nieludzki
sposób, czyż nie jest tylko potworem? Byłam pogrążona w tych rozmyślaniach, przyplatając
je łzami, gdy nagle drzwi mej celi otworzyły się: był to Dalville. Nie mówiąc ani słowa stawia
na ziemi świeczkę, którą sobie świecił, rzuca się na mnie jak dzikie zwierzę, zniewala według
swych chęci, na próbę obrony odpowiada biciem, nie zwraca uwagi na moje wybiegi,
zaspokaja się brutalnie, podejmuje swoją świeczkę, znika i zamyka drzwi. No cóż, mówię
sobie, czy są możliwe większe zniewagi i jaka jest różnica między człowiekiem a
najdzikszym zwierzęciem z boru?

Ale oto wschodzi słońce, zanim mogłam choć przez chwilkę odpocząć, otwierają się nasze
nory, znów nas przywiązują i podejmujemy nasz smutny wysiłek. Moimi towarzyszkami były
dwie dziewczyny w wieku dwudziestu pięciu do trzydziestu lat, które choć przygniecione
nędzą i zniekształcone przez nadmiar wysiłku fizycznego, zachowały jeszcze resztki swojej
urody; były piękne i równomiernie zbudowane, a jedna z nich miała jeszcze wspaniałe włosy.
Ze smutnej rozmowy dowiedziałam się, że obie były w swoim czasie kochankami Dalville'a,
jedna w Lyonie, druga w Grenoble; że sprowadził je do tego strasznego ustronia, gdzie
jeszcze przez kilka lat żyły z nim jak równe, a w nagrodę za rozkosze, których użyczyły,
skazał je na tę poniżającą pracę. Dowiedziałam się od nich, że w tej chwili ma jeszcze uroczą
kochankę, której poszczęściło się jednak lepiej, bo zapewne podąży za nim do Wenecji, gdzie
właśnie zamierza się on udać, jeśli tylko znaczne sumy, które ostatnio przekazał do Hiszpanii,
przyniosą mu oczekiwane weksle na Włochy, gdyż swoich pieniędzy nie chciał zabierać do
Wenecji; nie wysyłał ich tam nigdy, fałszywe pieniądze przekazywał pośrednikom zawsze do
innego kraju niż ten, w którym chciał zamieszkać; w ten sposób w miejscu, gdzie zamierzał
się osiedlić, jego machinacje nie mogły więc zostać nigdy wykryte, a fortuna wspierała się na
trwałych podstawach. W każdej chwili wszystko jednak mogło się skończyć
niepowodzeniem, a wyjazd, który zamyślił, zależał jedynie od tej ostatniej sprawy, dotyczącej
przeważającej części jego majątku; jeśli Kadyks przyjmie jego fałszywe piastry i ludwiki i
pośle mu za to doskonałe papiery wartościowe do Wenecji, będzie mógł uważać się za
szczęśliwego do końca swoich dni; jeśli zaś oszustwo by się wykryło, groziło mu oskarżenie i
powieszenie, jak na to zasługiwał. O nie, powiedziałam sobie wtedy, dowiadując się o tych
wszystkich szczegółach, raz jeden opatrzność będzie sprawiedliwa i nie zezwoli, aby mogło
się powieść takiemu potworowi jak on, a my trzy będziemy pomszczone. W południe dawano
nam zawsze dwie godziny odpoczynku, z których korzystałyśmy, by móc odetchnąć
oddzielnie i zjeść w naszych komórkach, o drugiej przykuwano nas znowu i kazano nam
obracać koło aż do nocy, nie zezwalając nam nigdy na wejście do zamku. Powodem, dla
którego trzymano nas nagie przez pięć miesięcy w roku, były niemożliwe upały, jeśli zważyć
nadmierną pracę, której się oddawałyśmy, chodziło także o to, abyśmy jak twierdziły moje
towarzyszki, bardziej były wystawione na ciosy, zadawane od czasu do czasu przez dzikiego
pana. W zimie dawano nam spodnie i obcisłą kamizelkę, rodzaj ubrania, które przylegając
ściśle, wystawiało równie łatwo nasze nieszczęsne ciała na ciosy naszego kata. Dalville nie
ukazał się wcale pierwszego dnia, ale około pomocy dokonał tej samej rzeczy, co dnia
poprzedniego. Chciałam skorzystać z okazji, aby błagać go o ulżenie mojemu losowi.

59
VII.
- A to jakim prawem - powiedział do mnie ten barbarzyńca - czy dlatego, że mam ochotę i
fantazję spędzić chwilę z tobą? Czyż jednak przychodzę prosić u twoich stóp o łaskę
przyzwolenia, za którą mogłabyś żądać jakiegoś wynagrodzenia? Nie proszę cię o nic... biorę
tylko, i nie rozumiem, dlaczego to, iż korzystam z jednego prawa wobec ciebie, miałoby
stanowić o wyrzeczeniu się drugiego prawa. W moim czynie nie ma zgoła miłości, jest to
uczucie, którego nigdy nie zaznało moje serce. Posługuję się kobietą z konieczości, jak
posługujemy się naczyniem w innej potrzebie, nie żywię jednak nigdy do tej istoty, którą
moje pieniądze i moja pozycja oddają moim chęciom, ani poważania, ani czułości; to, co
biorę, zawdzięczam tylko sobie samemu, a wymagając od kobiety jedynie poddania się, nie
widzę powodu, dla którego miałbym jej wyświadczać kiedykolwiek łaski. Równałoby się to
przyznaniu, że złodziej porywający człowiekowi w lesie sakiewkę, gdyż jest silniejszy od
niego, winien mu jest jakąś wdzięczność za krzywdę, którą mu wyrządził; tak samo jest ze
znieważeniem kobiety, może nas to nakłonić do dokonania tego raz jeszcze, ale nigdy do
przyznania jej jakiejś ulgi.

Dalville, który już się zaspokoił, powiedziawszy te słowa wyszedł szybko i pogrążył mnie w
nowych rozmyślaniach, które, jak można łatwo zgadnąć, nie przynosiły mu chwały.
Wieczorem przyszedł zobaczyć, jak pracujemy, i znajdując, że nie wyciągnęłyśmy normalne;
ilości wody, pochwycił swój okrutny bicz i wychłosta nas do krwi wszystkie trzy, a był dla
mnie równie bezlitosny, jak dla innych, co mu nie przeszkodziło przyjść tej samej nocy i
postąpić ze mną jak poprzednio. Ukazałam mu rany, którymi mnie okrył, ośmieliłam się
przypomnieć tę chwilę, gdy podarłam swoją bieliznę, aby zabandażować jego rany, ale
Dalville, rozpłomieniony, odpowiedział na moje skargi tylko tuzinem policzków
przeplatanych różnymi wymyślaniami i opuścił mnie, jak zwykle, gdy tylko się zaspokoił.
Ten obrót rzeczy trwał prawie miesiąc, po czym otrzymałam od swego kata przynajmniej tę
łaskę, że nie byłam już wystawiona na obrzydliwą męczarnię, aby brał to, czego zgoła nie
powinien otrzymywać. Moje życie nie zmieniło się jednak, tyleż było dobrego traktowania,
tyleż złego.

W tej okrutnej sytuacji upłynął rok, gdy rozeszła się wśród domowników wiadomość, że
Dahdlle nie tylko zrobił fortunę, nie tylko otrzymał na Wenecję ogromną ilość papierów
wartościowych, jak sobie życzył, ale że zażądano od niego jeszcze kilku milionów
fałszywych pieniędzy, za które, według jego woli, przekażą mu należność w papierach do
Wenecji. Ten zbrodniarz nie mógł zrobić większej i bardziej nieoczekiwanej fortuny:
wyjeżdżał mając ponad milion majątku, i nadzieję na inne dochody; taki był nowy przykład
dany mi przez opatrzność, taki był nowy sposób, za pomocą którego chciała mnie ona raz
jeszcze przekonać, że powodzenie mogło towarzyszyć tylko zbrodni, a cnocie klęski.

Dalville, gotów do drogi, przyszedł mnie zobaczyć w przeddzień wyjazdu o północy, co nie
zdarzało mu się już od dawna; to on sam powiedział mi i o swojej fortunie i o swoim
wyjeździe. Rzuciłam mu się do nóg, zaklinałam go i błagałam, aby zwrócił mi wolność i
choćby trochę pieniędzy, abym mogła udać się do Grenoble.

- W Grenoble mnie zaskarżysz.

- Panie - powiedziałam do niego, skrapiając łzami jego kolana - przysięgam ci więc, że moja
stopa tam nie postanie; zrób zatem tak, aby mieć pewność, zechciej mnie zabrać ze sobą do
Wenecji; być może znajdę tam mniej zatwardziałe serca niż w mojej ojczyźnie, i jeśli tylko

60
mnie tam zabierzesz, przysięgam na wszystko, co mam najświętszego, że nigdy tam panu nie
wejdę w drogę.

- Nie udzielę ci żadnej pomocy, ani szeląga - odpowiedział mi twardo ten wielki łotr -
wszystko, co nazywa się jałmużną czy dobroczynnością, jest mi tak wstrętne, że choćbym
miał trzykrotnie tyle złota co teraz, nie zgodziłbym się dać nawet pół denara biedakowi; pod
tym względem mam stałe zasady, od których nie odstąpię nigdy. Biedny mieści się w
porządku natury; tworząc ludzi o nierównej sile, przekonała nas ona o swojej chęci
zachowania pewnej nierówności, nawet w zmienionym porządku jej praw, który przyniosła
nasza cywilizacja. Biedny zastępuje słabego, już ci to powiedziałem, ulżyć mu, to zniszczyć
ustalony porządek, sprzeciwić się porządkowi natury, obalić równowagę, która stanowi
podstawę jej najsubtelniejszych poczynań. Znaczyłoby to przyczyniać się do niebezpiecznej
równości w społeczeństwie, zachęcać do gnuśności i próżniactwa, nauczyć biednego, by
okradał bogatego, gdy ten odmówi pomocy, gdyż w ten sposób biedny przyzwyczaiłby się do
otrzymywania wszystkiego bez pracy.

- Och, panie, jakże nieczułe są twoje zasady! Czy mówiłbyś tak, gdybyś nie był zawsze
bogaty?

- Daleki byłem kiedyś od tego, ale potrafiłem zapanować nad losem, potrafiłem podeptać tę
marę cnoty, która prowadzi tylko na stryczek lub do szpitala, spostrzegłem dość wcześnie, że
religia, dobroczynność i ludzkość stają się niewątpliwie kłodami pod nogi dla każdego, kto
chce zdobyć fortunę, i umocniłem swoją na szczątkach ludzkich przesądów. Drwiąc sobie z
praw boskich i ludzkich, poświęcając zawsze słabego, gdy stawał mi na drodze, rujnując
biednego i okradając bogatego, wdarłem się do położonej wysoko świątyni bóstwa, któremu
kadziłem. Dlaczegóż nie robiłaś podobnie? Twoje powodzenie znajdowało się w twoich
rękach; czy w twojej chimerycznej cnocie, którą przeniosłaś nad powodzenie, znalazłaś
pocieszenie po ofiarach dla niej poczynionych? Za późno, nieszczęsna, za późno; płacz nad
swoimi błędami, cierp i staraj się, jeśli potrafisz, odnaleźć wpośród widziadeł, które czcisz, to,
co utraciłaś przez swoją łatwowierność.

Po tych okrutnych słowach Dalville rzucił się na mnie... ogarnęło mnie jednak takie
przerażenie, jego obrzydliwe zasady obudziły we mnie taką nienawiść, że brutalnie go
odepchnęłam; chciał użyć siły, nie udało mu się, zadowolił się okrucieństwami, zostałam
zasypana ciosami, ale nie odniósł zwycięstwa; ogień zgasł bez powodzenia, a łzy daremne
szaleńca pomściły wreszcie zniewagi.

Nazajutrz, przed samym wyjazdem, ten nędznik dał nam zobaczyć nowe okrutne widowisko
barbarzyństwa, o których milczą kroniki Androników, Nerona, Wacławów i Tyberiuszów.
Wszyscy sądzili, że jego kochanka odjeżdża razem z nim, kazał się więc jej wystroić; w
chwili wsiadania na koń prowadzi ją ku nam.

- Oto twoje miejsce, nikczemna istoto - powiedział każąc się jej rozebrać.

- Chciałbym, by moi towarzysze pamiętali o mnie, zostawiam im więc w zakład kobietę, na


której, jak sądzili, tak bardzo mi zależy; ale ponieważ tutaj potrzebne są tylko trzy... a ja udaję
się w niebezpieczną drogę, gdzie przyda mi się broń, wypróbuję na jednej z was moje
pistolety.

61
I to mówiąc ładuje jeden z nich, przykłada go do piersi każdej z trzech kobiet obracających
koło i zwraca się w końcu do jednej ze swych dawnych kochanek:

- Idź, powiada - wypaliwszy jej w głowę - idź na tamten świat i donieś co u mnie słychać, idź
powiedzieć diabłu, że Dalville, najbogatszy z łotrów na ziemi, to ten, który najbezczelniej
wyzywa niebiosa i diabła samego.
Nieszczęsna, która nie wyzionęła ducha natychmiast, szamocąc się długo w swoich więzach -
potworny widok, którym nikczemnik rozkoszuje się; każe ją w końcu zabrać, by umieścić tam
swoją kochankę, chce ją zobaczyć, jak trzy lub cztery razy obraca koło, wymierza
włanoręcznie tuzin uderzeń biczem i dokonawszy tych okropności, ohydny ten człowiek
wsiada na koń i wraz ze swoimi dwoma pachołkami znika na zawsze z naszych oczu.
Nazajutrz po odjeździe Dalville'a wszystko się zmieniło; jego następca, człowiek łagodny i
pełen wyrozumiałości, kazał nas natychmiast uwolnić.

- To nie jest zajęcie dla łagodnej i słabej płci - powiedział nam z dobrocią - tę machinę będą
poruszać zwierzęta; nasz zawód jest dostatecznie zbrodniczy, po cóż więc jeszcze dodatkowo
obrażać najwyższą istotę niepotrzebnymi okrucieństwami.
Sprowadził nas do zamku, kochance Dalville'a bezinteresownie pozwolił zajmować się tym,
czym dotychczas zajmowała się w domu, nas zaś, moją towarzyszkę i mnie, zatrudnił w
warsztacie przy rytowaniu monet, zajęciu z pewnością mniej wyczerpującym, a przecież
byłyśmy wynagradzane bardzo dobrymi pokojami i wyśmienitym pożywieniem. Po upływie
dwu miesięcy następca Dalville'a, który nazywał się Roland, doniósł nam o szczęśliwym
przybyciu swego towarzysza do Wenecji; osiedlił się tam, stał się bogaty i cieszył się
wszelkim powodzeniem, jakiego mógł sobie życzyć.

Następcy jego przypadł jednak zgoła inny los w udziale; nieszczęsny Roland był uczciwy, a
to wystarczyło, aby szybko spotkała go zguba. Pewnego dnia, gdy w zamku panował spokój,
a praca według praw nowego pana, choć nieuczciwa, szła łatwo i przyjemnie, nagle mury
zostały otoczone; w braku mostu przebyto fosy i nim nasi ludzie mieli nawet czas pomyśleć o
obronie, w domu było już ponad stu gwardzistów straży. Trzeba było się poddać, spętano nas
jak zwierzęta, przywiązano do koni i przyprowadzono do Grenoble. O nieba, powiedziałam
przy wejściu do miasta, otóż i to miasto, w którym, jak w to wierzyłam, szalona, miało się dla
mnie zacząć szczęście! Proces fałszerzy pieniędzy odbył się wkrótce i wszyscy zostali skazani
na powieszenie. Gdy zobaczono piętno, jakie nosiłam, nie zadawano sobie prawie trudu
przesłuchania mnie i miałam być skazana jak wszyscy, aż wreszcie spróbowałam wzbudzić
litość w sercu sławnego urzędnika, zaszczycającego ten trybunał, nieskazitelnego sędziego,
czcigodnego obywatela, oświeconego filozofa; jego dobroczynność i ludzkość wyryją w
świątyni Pamięci imię sławne i godne poważania; wysłuchał mnie... uczynił więcej,
przekonany, że mówię wszystko w dobrej wierze i że moje nieszczęścia nie są kłamane,
raczył mnie pocieszyć, sam przelewając łzy. Wielki człowieku, winnam ci cześć, pozwól
mojemu sercu oddać ci ją, wdzięczność pokrzywdzonej przez los nie będzie dla ciebie
ciężarem, a danina, jaką ona ci ofiarowuje, czcząc twoje serce, będzie na zawsze najsłodszą
radością jej serca. Pan S. sam służył mi za obrońcę, moje skargi zostały wysłuchane, moje
jęki znalazły czułe dusze, a łzy moje spłynęły na serca, które nie okazały się z kamienia, lecz
otwarły się dla mnie dzięki jego szlachetności. Wszystkie zeznania zbrodniarzy, na których
miano wykonać wyrok, wsparły gorliwość tego, który zechciał mną się zająć. Oświadczono
więc, że zostałam uwiedziona i że jestem niewinna, całkowicie oczyszczona i uwolniona z
oskarżeń, że mam całkowitą i zupełną swobodę czynienia tego, co zechcę. Mój opiekun
dołączył jeszcze do tej przysługi wyniki kwesty, co przyniosło mi prawie pięćset pistolów; w
końcu ujrzałam się szczęśliwą, moje przeczucia wydawały się bliskie spełnienia, wierzyłam,

62
że nadchodzi koniec moich klęsk, gdy spodobało się opatrzności, aby mi ukazać, że daleko
jeszcze do tego.
Po wyjściu z więzienia zatrzymałam się w oberży naprzeciwko mostu na Izerze, gdzie
zapewniono mnie, że jest to porządne miejsce; miałam zamiar, według rad pana S., pozostać
tam przez pewien czas próbując znaleźć jakąś pracę w mieście, a w razie niepowodzeń wrócić
do Lyonu, z listami polecającymi, które był tak dobry mi dać. Jadłam właśnie w oberży przy
tak zwanym stole gości, gdy już drugiego dnia spostrzegłam, że jestem bacznie obserwowana
przez grubą, okazałą damę, którą tytułowano baronową; gdy ja z kolei jej się przyjrzałam,
zdawało mi się, że ją rozpoznaję, podeszłyśmy jedna do drugiej, ucałowałyśmy się jak dwie
osoby, które się znają, nie mogę sobie jednak przypomnieć, skąd. Wreszcie gruba baronowa,
zaciągając mnie na bok, mówi:

- Zofio, chyba się nie mylę, czyż to nie ciebie uratowałam dziesięć lat temu z więzienia, nie
poznajesz mnie, to ja, Dubois!
Niezbyt zachwycona tym odkryciem, odpowiedziałam przecież grzecznie; miałam jednak do
czynienia z najsprytniejszą i najzręczniejszą kobietą we Francji i nie było ucieczki. Zasypała
mnie grzecznościami, powiedziała mi, że interesowała się, jak i całe miasto, moją sprawą, nie
wiedziała jednak, że to o mnie chodzi. Ulegając mojej zwykłej słabości, pozwoliłam się
zaprowadzić do pokoju tej kobiety i opowiedziałam jej swoje nieszczęścia.

- Droga przyjaciółko - mówi do mnie, całując mnie raz jeszcze - chciałam cię zobaczyć na
osobności tylko po to, aby ci powiedzieć, że doszłam do fortuny i wszystko, co posiadam, jest
do twojej dyspozycji. Spójrz - powiedziała, otwierając przede mną szkatułki pełne złota i
diamentów - oto owoc mojej przedsiębiorczości; gdybym kadziła cnocie, tak jak ty, byłabym
dzisiaj powieszona lub w więzieniu.

- O pani - mówię do niej - jeśli to wszystko zawdzięczasz przestępstwom, opatrzność, która


zawsze wymierza w końcu sprawiedliwość, nie pozwoli ci długo się tym cieszyć.

- Mylisz się - powiada do mnie Dubois - nie wyobrażaj sobie tylko, że opatrzność sprzyja
zawsze cnocie; niechże krucha chwila powodzenia nie pogrąży cię w takim błędnym
mniemaniu. Dla podtrzymania praw opatrzności nie ma żadnego znaczenia, że ten jest
występny, podczas gdy tamten służy cnocie; potrzebuje ona tylko równej sumy występku i
cnoty, kto zaś oddaje się jednemu lub drugiemu, jest jej całkowicie obojętne. Słuchaj mnie,
Zofio, słuchaj mnie z odrobiną choćby uwagi, jesteś inteligentna i chciałabym cię wreszcie
przekonać. To nie wybór między cnotą a występkiem, moja droga, pozwala człowiekowi
znaleźć szczęście, gdyż cnota, podobnie jak występek, jest tylko sposobem postępowania w
świecie: nie chodzi więc o to, aby kierować się raczej pierwszą niż drugim, trzeba obrać
drogę, którą idą wszyscy; ten, kto zbacza, zawsze się myli. W świecie całkowicie cnotliwym
poleciłabym ci cnotę, gdyż łączyłaby się z nagrodą, a szczęście towarzyszyłoby jej
niezawodnie; w świecie całkowicie zepsutym będę ci doradzać tylko występek. Ten, kto nie
idzie drogą, wszystkich, ginie bez ratunku, wszystko, co napotyka, obraca się przeciwko
niemu, a ponieważ jest słabszy, musi ponieść klęskę. Na próżno prawa chcą przywrócić
porządek i skłonić ludzi do cnoty; są zbyt występne, aby to przedsięwziąć, i zbyt słabe, aby
mogło im się to udać, mogą sprawić, że zejdzie się na chwilę z tego bitego gościńca, ale nigdy
nie doprowadzą do opuszczenia go. Gdy pożytek ogółu skłoni ludzi do zepsucia, ten, kto nie
zechce być zepsuty jak oni, będzie walczył przeciw pożytkowi ogółu, a jakiegoż dobra może
oczekiwać ten, kto przeszkadza wiecznie pożytkowi innych? Powiesz może, że to właśnie
występek sprzeciwia się pożytkowi ludzi, i przyznałabym ci rację w świecie złożonym po
równi z występnych i cnotliwych, ponieważ korzyść jednych sprzeczna jest wtedy wyraźnie z

63
korzyścią drugich, ale nie jest już tak w społeczeństwie całkowicie zepsutym; moje występki
godząc tylko w człowieka występnego powodują w nim inne występki, które wyrównują
szkody, i oto oboje jesteśmy szczęśliwi. Następuje powszechność drgania, wielość zderzeń i
wzajemnych obrażeń, gdzie każdy odzyskując natychmiast to, co właśnie stracił, znajduje się
bez przerwy w szczęśliwej sytuacji. Występek jest niebezpieczny tylko dla cnoty, gdyż ta,
będąc słaba i nieśmiała, nie odważa się nigdy na nic, lecz jeśli zniknie z powierzchni ziemi,
występek, dotykając tylko występnych, nie przyniesie już szkody, spowoduje rozwinięcie się
innych występków, ale nie zaszkodzi wcale cnotom. Powiesz mi na to, że cnota daje dobre
wyniki? Inny sofizmat - służą one zawsze tylko słabemu, ale nie przynoszą nic temu, który
dzięki swojej dzielności wystarcza sam sobie i potrzebuje tylko zręczności, aby odwrócić
przeciwności losu. Jak możesz chcieć, żeby całe życie nie spotykały się klęski, córko moja,
jeśli zawsze obierałaś odwrotny kierunek drogi niż wszyscy? Gdybyś dała się nieść nurtowi,
znalazłabyś przystań, tak jak ja. Czy ten, kto chce płynąć w górę rzeki, może przybyć równie
szybko, jak ten, który posuwa się z prądem? Pierwszy mu przeszkadza, drugi mu się oddaje.
Mówisz mi zawsze o opatrzności, ale jaki masz dowód, że kocha ona porządek, a więc i
cnotę? Czyż nie daje bez przerwy przykładów swoich niesprawiedliwości i
nieprawidłowości? Czy to, że zsyła ludziom wojnę, zarazę i głód, że stworzyła wszechświat
występny gdziekolwiek spojrzeć, oznacza dla ciebie, że nieskończenie kocha ona cnotę? I
dlaczegóż jednostki występne nie miałyby się jej podobać, jeśli ona sama działa za pomocą
występków, a w jej roli i dziełach wszystko jest występkiem i zepsuciem, wszystko jest
zbrodnią i rozprzężeniem? A zresztą od kogo pochodzą te odruchy, które pociągają nas do
złego? Czyż nie otrzymujemy ich z ręki opatrzności, czy jest w nas choć jedna lub jedno
uczucie, które nie pochodziłoby od niej? Czyż jest więc rozsądne twierdzić, że zezwoliła lub
wyposażyła nas w skłonności do czegoś, co jest dla niej bezużyteczne? Jeśli więc występki jej
służą, dlaczegóż mielibyśmy się im sprzeciwiać, jakim prawem pracowalibyśmy nad ich
zniszczeniem i z jakiego powodu mielibyśmy się opierać ich wezwaniu? Nieco więcej
filozofii na świecie, a niedługo wszystko znajdzie się na właściwym miejscu i udowodni
prawodawcom, urzędnikom, że występki, które piętnują i karzą z taką surowością, są czasem
w wyższym stopniu użyteczne niż owe cnoty, które zalecają, nigdy ich nie nagradzając.

- Gdy jednak okażę się dostatecznie słaba, proszę pani - odpowiedziałam tej gorszycielce -
aby podzielić wasze okropne poglądy, jak uda wam się stłumić wyrzuty sumienia, które w
każdej chwili będą się rodzić w moim sercu?

- Wyrzuty sumienia to chimera, Zofio - podjęła znów Dubois - jest to tylko głupi podszept
duszy, na tyle słabej, że nie ośmieliła się ich unicestwić.

- Czy można je unicestwić?

- Nic łatwiejszego, żałuje się tylko tego, czego nie ma się zwyczaju robić. Ponawiaj często to,
co powoduje twoje wyrzuty sumienia, a dojdziesz do ich całkowitego usunięcia; przeciwstaw
im płomień namiętności, potężne prawa korzyści, a rychło je rozproszysz. Wyrzut sumienia
nie dowodzi, że istnieje zbrodnia, wskazuje" tylko na duszę, którą łatwo ujarzmić. Niech
przyjdzie bezsensowny rozkaz, abyś nie wychodziła teraz z tego pokoju, a nie wyjdziesz bez
wyrzutów sumienia, chociaż jest pewne, że nie ma w tym nic złego, żeby stąd wyjść. To
nieprawda więc, że tylko występek powoduje wyrzuty sumienia; przekonując się, że zbrodnia
nie istnieje lub że stanowi konieczność w ogólnym planie natury, można równie łatwo
popełnić zbrodnię, jak przezwyciężyć wyrzuty sumienia, podobnie jak udałoby ci się stłumić
ten, który zrodziłby się, gdybyś wyszła z tego pokoju po otrzymaniu bezprawnego rozkazuj
abyś tu pozostała. Należy wyjść od dokładnej analizy tego wszystkiego, co ludzie nazywają

64
zbrodnią, stwierdzić przede wszystkim, że ludzie określają tak jedynie naruszenie swych praw
i obyczajów narodowych i że to, co nazywa się zbrodnią we Francji, nie jest nią już o kilkaset
mil dalej, że nie ma takiego czynu, który rzeczywiście byłby uważany za zbrodnię na całej
kuli ziemskiej, wobec czego nic w istocie nie może być słusznie uznane za zbrodnię,
wszystko jest sprawą poglądu i położenia geograficznego. Jeśli to przyjąć, cóż za absurd
oddać się uprawianiu cnót, które gdzie indziej są występkami, i stronić od zbrodni," które w
innym kraju są dobrymi uczynkami. A teraz zapytuję czy ten kto dobrze zastanowi się nad
tym wszystkim, może mieć wyrzuty sumienia, jeśli dla swej przyjemności lub korzyści spełni
we Francji czyn, który, uchodząc za cnotę w Chinach czy Japonii, napiętnuje go jednak we
własnej ojczyźnie? Czy może go powstrzymać to ohydne wyróżnienie, a jeśli ma choć krzynę
filozofii w głowie, czy może ono spowodować w nim wyrzuty sumienia? Jeśli wyrzut
sumienia wynika tylko z nakazu, rodzi się tylko z powodu zerwania więzów, a nie pochodzi z
samego czynu, czy mądrze to pozwoli mu, trwać, czy to nie absurd nie unicestwić go
natychmiast? Należy przywyknąć do traktowania czynu przynoszącego wyrzuty sumienia
jako czynu obojętnego, należy go tak osądzać poprzez rozważne studiowanie moralności i
zwyczajów wszystkich narodów na świecie; w wyniku tego rozumowania należy powtarzać
ten czyn, jakikolwiek by on był, tak często, jak to jest tylko możliwe, a płomień rozumu
zniszczy wkrótce wyrzuty sumienia, unicestwi to ciemne dążenie, będące jedynie owocem
niewiedzy, małoduszności i wychowania. Od trzydziestu lat, Zofio, nieprzerwany ciąg
występków i zbrodni prowadził mnie powoli do fortuny, już ją zdobyłam; jeszcze dwa lub
trzy szczęśliwe wypady i wyjdę ze stanu nędzy i żebractwa, w jakim się urodziłam, stając się
panią ponad pięćdziesięciu tysięcy liwrów renty. Jak sądzisz, czy robiąc tę olśniewającą
karierę odczułam choć przez chwilę kolce wyrzutów sumienia? Nie wierz w to, nigdy ich nie
zaznałam. Gdyby nawet ohydne niepowodzenie w jednej chwili strąciło mnie ze szczytu i
pogrążyło w przepaści, tym bardziej nie poddałabym się wyrzutom sumienia; miałabym żal
do ludzi lub do swojej niezręczności, ale zawsze byłabym w zgodzie z własnym sumieniem.

- Być może, rozumujmy jednak przez chwilę wychodząc od podobnych zasad filozofii, co
pani zasady. Jakim prawem żąda pani, aby moje sumienie było podobnie nieugięte jak pani,
jeśli nie przyzwyczajono go już od dzieciństwa do przezwyciężania tych przesądów; w imię
czego żąda pani, aby mój umysł, który inaczej został ukształtowany, miał przyjąć podobne
systemata? Przyjmuje pani, że istnieje suma zła i dobra w naturze, i że wobec tego potrzeba,
aby była pewna liczba jednostek uprawiających dobro i inna ich kategoria, oddająca się złu.
Wybór, jakiego dokonuję, nawet według pani zasad, mieści się przeto w naturze; niech więc
pani nie żąda, abym oddalała się od zasad, które ten wybór mi dyktuje, a jeśli, jak słyszę,
znajduje pani szczęście, idąc swoją drogą, podobnie dla mnie byłoby niemożliwością znaleźć
je poza tą, którą ja podążam. Niech pani sobie zresztą nie wyobraża, że czujność praw
pozostawia długo w pokoju tego, który je przekracza; czyż właśnie nie ujrzała pani przykładu
tuż przed swoimi oczami? Z piętnastu łotrów, wśród których miałam nieszczęście przebywać,
ratuje się jeden, a czternastu haniebnie ginie.

- Ty to nazywasz nieszczęściem? Cóż znaczy zresztą hańba dla tego, kto nie ma już zasad?
Kiedy przekroczyło się już wszystko, gdy honor stał się tylko przesądem, dobre imię chimerą,
przyszłość iluzją, czyż nie jest wszystko jedno, czy zginie się w ten sposób, czy w swoim
łóżku? Istnieją na świecie dwa rodzaje przestępców: ci, których wielka fortuna i cudowna
pozycja chronią od tego tragicznego końca, i ci, którzy go nie unikną, jeśli zostaną przyłapani;
ci ostatni, zrodzeni bez majątku, jeśli są bystrzy, powinni mieć na uwadze tylko dwie rzeczy:
fortunę albo koło tortur. Jeśli uda im się pierwsze, to mają, czego sobie życzyli, jeśli nie mieli
nic do stracenia? Prawa nie znaczą więc nic wobec przestępców, gdyż nie dosięgają tego,

65
który jest potężny, szczęśliwy im nie podlega, a nieszczęśnik ma przed sobą tylko ich miecz,
nie mogą go więc przerazić.

- A nie sądzi pani, że tego, który nie uląkł się zbrodni, oczekuje w lepszym świecie boski sąd?

- Sądzę, że gdyby istniał bóg, byłoby mniej zła na świecie; sądzę, że jeśli istnieje zło na ziemi,
to albo cały ten nieporządek pochodzi z woli boga, albo zapobieżenie mu przechodzi jego
siły, a ja nie obawiam się boga, który jest albo słaby, albo zły, stawiam mu czoło bez lęku i
śmieję się z jego gromów.

- Pani, przyprawiasz mnie o drżenie - powiedziałam wstając - wybacz mi, że nie mogę dłużej
słuchać tych szkaradnych sofizmów i wstrętnych bluźnierstw.

- Zatrzymaj się, Zofio, jeśli nie mogę przemówić do twego rozumu, niechajże podbiję chociaż
twoje serce. Potrzebuję ciebie, nie odmawiaj mi swojej pomocy; oto sto ludwików, w twoich
oczach odkładam je na bok, będą twoje, jak tylko uda mi się machinacja.

Ulegając tylko mojej naturalnej skłonności do czynienia dobra, zapytałam natychmiast


Dubois, o co chodzi, aby zapobiec, o ile w mojej mocy, zbrodni, którą przygotowywała.

- Otóż to - powiedziała do mnie - czy zauważyłaś tego młodego kupca z Lyonu, który jada z
nami od trzech dni?

- Czy Dubreuila?

- Właśnie.

- I cóż z tego?

- Jest w tobie zakochany, zwierzył mi to. Ma sześćset tysięcy franków bądź to w złocie, bądź
to w papierach, w małej kasetce przy swoim łóżku. Pozwól, a przekonam go, że zgadzasz się
go wysłuchać, czy tak jest, czy nie, to nie ma znaczenia. Ja go namówię, aby ci zaproponował
przejażdżkę poza miasto, przekonam go, że posunie naprzód swoje sprawy z tobą podczas tej
przejażdżki; będziesz go bawić, zatrzymasz go poza domem, jak długo będziesz mogła; przez
ten czas okradnę go, ale nie ucieknę, jego rzeczy będą już w Turynie, a ja jeszcze w Grenoble.
Użyjemy wszelkiej możliwej sztuki, aby odwrócić od nas podejrzenie, będziemy udawać, że
pomagamy mu w poszukiwaniach; tymczasem oznajmię o swoim wyjeździe, nikogo to nie
zdziwi, ty podążysz za mną i sto ludwików zostanie ci wyliczone, gdy tylko obie znajdziemy
się w Piemoncie.

- Zgadzam się - powiedziałam do Dubois, zdecydowana uprzedzić nieszczęsnego Dubreuila o


niecnych wobec niego zamiarach; i aby jeszcze lepiej oszukać łotrzycę, dorzuciłam: Zastanów
się jednak pani, że jeśli Dubreuil jest we mnie zakochany, to albo go uprzedzając, albo
sprzedając się mu, mogę z niego wyciągnąć o wiele więcej niż ta niewielka suma, którą
ofiaruje mi pani za zdradę.

- To prawda - mówi do mnie Dubois - zaczynam ci zgoła wierzyć, że niebo obdarzyło cię
większą zręcznością w zbrodni niż mnie. Dobrze - powiada dalej, pisząc - oto weksel na
tysiąc ludwików, ośmiel mi się teraz odmówić.

66
- Nigdy tego nie zrobię, pani - mówię biorąc bilet - wiedz jednak, że tylko stan mój
nieszczęsny tłumaczy moją słabość i ten błąd, że pani ulegam.

- Ja chciałam to przypisać zasłudze twego rozumu - powiedziała Dubois - ty wolisz, aby


powodem było twoje nieszczęście, będzie, jak zechcesz, służ mi zawsze, a będziesz
zadowolona.

Wszystko zostało załatwione; tego samego wieczora zaczęłam być trochę łaskawsza dla
Dubreuila i zauważyłam, że rzeczywiście coś mu się we mnie podoba.

Nic bardziej kłopotliwego niż moja sytuacja; oczywiście byłam jak najdalsza od myśli, aby
przysłużyć się zamierzonej zbrodni, choćbym miała nawet zarobić trzy razy więcej pieniędzy,
ale czułam niesłychaną odrazę do zaprowadzenia na stryczek kobiety, której przed dziesięciu
laty zawdzięczałam wolność; chciałam przeszkodzić zbrodni nie wnosząc skargi i z każdym
innym, prócz takiej szczwanej łotrzycy jak Dubois, na pewno by mi się powiodło. A oto co
postanowiłam, nie wiedząc, że ukryty manewr tej odrażającej istoty nie tylko zburzy gmach
moich cnotliwych zamiarów, ale ukarze mnie nawet za ich powzięcie.
Tego dnia, kiedy miała się odbyć zamierzona przejażdżka, Dubois zaprosiła nas oboje na
obiad do swojego pokoju; przyjęliśmy zaproszenie, a po posiłku Dubreuil i ja zeszliśmy na
dół, aby przyśpieszyć przygotowanie powozu. Dubois nie odprowadziła nas, byłam więc
przez chwilę zupełnie sam na sam z Dubreuilem, nim wsiedliśmy do powozu.

- Panie - mówię mu pospiesznie - proszę mnie słuchać najuważniej, zachowywać się jakby
nigdy nic i zastosować się ściśle do tego, co mu powiem. Ma pan jakiegoś pewnego
przyjaciela w gospodzie?

- Tak, mam młodego wspólnika, na którego mogę liczyć jak na samego siebie.

- Niechże więc pan szybko mu rozkaże, aby ani na chwilę nawet nie opuszczał pańskiego
pokoju przez cały czas, gdy będziemy na przejażdżce.

- Mam przecież klucz od pokoju w kieszeni; cóż oznacza ten zbytek ostrożności?

- Jest istotniejszy, niż się panu wydaje, błagam, niech pan to zrobi, albo nie pojadę z panem.
Kobieta, od której wyszliśmy to zbrodniarka, urządziła naszą przejażdżkę tylko po to, aby
móc pana bez trudu w tym czasie okraść. Proszę się pospieszyć, ma nas na oku, to osoba
bardzo niebezpieczna; niech się wydaje, że nie uprzedziłam pana o niczym; proszę szybko
oddać klucz swojemu przyjacielowi, niech pójdzie do pańskiego pokoju z kilku innymi
osobami, jeśli to możliwe, i niech nie ruszają się stamtąd do naszego powrotu. Wytłumaczę
panu resztę, jak tylko znajdziemy się w powozie.

Dubreuil usłuchał mnie, ściska mi rękę na znak podziękowania i pędzi wydać rozkazy
stosownie do moich poleceń; powraca, odjeżdżamy i w czasie drogi odsłaniam mu całą
historię. Młody człowiek mówi mi o całej swojej wdzięczności za oddaną mu przysługę,
zaklina mnie, abym mu powiedziała prawdę o moim położeniu, i oświadcza, że nic z tego, co
odsłoniłam mu ze swoich przejść nie odstręczyło go na tyle, by nie chciał mi zaofiarować
swej ręki i fortuny.

- Nasza kondycja jest podobna - powiedział mi Dubreuil - jestem synem kupca, podobnie jak
pani, moje sprawy wzięły dobry obrót, pani doznałaś nieszczęścia; jestem aż nadto szczęśliwy

67
mogąc naprawić krzywdy, jakie pani wyrządził los. Zastanów się, Zofio, jestem sam sobie
panem, nie zależę od nikogo, jadę do Genewy, żeby dobrze umieścić pieniądze, ocalone
twoim fortunnym ostrzeżeniem, pojedziesz tam ze mną, po przybyciu na miejsce zostanę
twoim mężem i ukażesz się w Lyonie już jako moja żona.
Taki obrót losu obiecywał mi zbyt wiele, bym ośmieliła się odmówić, nie należało jednak
godzić się, nie dawszy poznać panu Dubreuil wszystkiego, co mogło go od tego odstręczyć.
Był mi wdzięczny za moją delikatność i bardziej jeszcze na mnie nalegał... Nieszczęsna ze
mnie istota! Czyż musiało tak być, że szczęście przychodziło do mnie zawsze po to tylko, aby
tym żywiej dać mi odczuć zgryzotę, że nigdy nie mogę go pochwycić, czyż nieodwołalnie
zapisano w wyrokach opatrzności, że nie może rozwinąć się w mojej duszy żadna cnota, która
by nie wytrąciła mnie w nieszczęście? Podczas naszej rozmowy oddaliliśmy się już o dwie
mile od miasta i właśnie mieliśmy wysiąść, aby zaczerpnąć świeżego powietrza w alejach nad
brzegiem Izery, gdzie zamierzaliśymy się przechadzać, gdy nagle Dubreuil powiedział, że
bardzo źle się czuje... Wysiada, chwytają go okropne wymioty, wprowadzam go zaraz do
powozu i pędzimy pospiesznie z powrotem do Grenoble; Dubreuil czuje się tak źle, że trzeba
go zanieść do pokoju. Jego stan zaskakuje przyjaciół, którzy według otrzymanych rozkazów
nie wychodzili z mieszkania. Nie odstępuję go ani na chwilę... przybywa lekarz; o wielkie
nieba, stan młodego człowieka nie budzi wątpliwości, jest otruty... Ledwo dowiedziałam się
tej okropnej prawdy, pędzę do pokoju Dubois... zbrodniarka... odjechała... biegnę do siebie,
włamano się do mojej szafy, trochę pieniędzy i moich rzeczy zniknęło, zaś Dubois, jak mi
mówią, już od trzech godzin pędzi pocztą w stronę Turynu... Nie było żadnej wątpliwości, że
jest sprawczynią tych wszystkich zbrodni; przybyła do pokoju pana Dubreuil i zastawszy tam
ludzi, dotknięta do żywego, zemściła się na mnie, a pana Dubreuil otruła w czasie obiadu, aby
w wypadku udanej kradzieży ten nieszczęsny młody człowiek bardziej myślał po powrocie o
swoim życiu niż o pościgu, co pozwoliłoby jej uciec bezpiecznie; że zaś śmiertelny wypadek
nastąpić miał, że tak powiem, prawie w moich ramionach, musiał ściągnąć na mnie bardziej
prawdopodobne podejrzenia niż na nią. Pędzę znów do Dubreuila, lecz nie pozwalają mi się
wcale przybliżyć, konał otoczony przyjaciółmi, ale oczyszczając mnie z podejrzeń,
zapewniając ich, że jestem niewinna, i zabraniając im oskarżać mnie. Ledwo zamknął oczy,
gdy jego wspólnik pospieszył do mnie z tą wiadomością, zapewniając mnie, że mogę
pozostać spokojna... Niestety, jak mogłam być spokojna, czyż mogłam nie opłakiwać gorzko
utraty jedynego człowieka, który, od czasu jak byłam w nieszczęściu, ofiarował się tak
szczodrobliwie, aby mnie z niego wyciągnąć... czyż mogłam nie ubolewać nad kradzieżą,
która wtrącała mnie znów ,do fatalnej przepaści nędzy, z której wcale nie mogłam się
wydostać? Wszystko to zwierzyłam wspólnikowi Dubreuila: i to, co było machinacją przeciw
jego przyjacielowi, i to, co mnie samej się przydarzyło; użalił się nade mną, gorzko
ubolewając nad stratą wspólnika, i zarzucił mi nadmiar skrupułów, które nie zezwoliły mi
wnieść skargi natychmiast, jak tylko dowiedziałam się o projektach Dubois. Obliczywszy, że
ta okropna kobieta, która nie potrzebowała więcej niż czterech godzin, aby dotrzeć do
bezpiecznego kraju, przybędzie tam wcześniej, niż moglibyśmy myśleć o pościgu, że
kosztowałoby nas to bardzo dużo, że wreszcie właściciel oberży, której dobre imię straciłoby
wiele po wniesieniu moich oskarżeń, broniłby się mocno i być może udałoby mu się w końcu
zniszczyć kogoś, kto ledwo oddychał w Grenoble, ocalony z procesu łotrzyków i utrzymując
się jedynie z dobroczynności publicznej... Te argumenty przekonały mnie, a nawet przeraziły
tak bardzo, że postanowiłam wyjechać nie uprzedzając pana S., mojego protektora. Przyjaciel
Dubreuila uważał to za słuszne i nie ukrywał zgoła, że gdyby sprawa nabrała rozgłosu,
zeznania, które musiałby złożyć, obciążyłyby mnie, choćby był najbardziej nawet ostrożny, a
to zarówno z powodu moich związków z Dubois, jak i mojej ostatniej przejażdżki z jego
przyjacielem, ze względu więc na to wszystko ponawiał jak najżywiej radę, abym
natychmiast wyjechała z Grenoble, nie spotykając się z nikim, chociaż on sam nigdy by nie

68
wystąpił z czymkolwiek przeciwko mnie. Zastanawiając się sama nad całą tą sprawą doszłam
do wniosku, że rada młodego człowieka była słuszna, gdyż jakkolwiek zgoła nie byłam
winna, wszystko przemawiało przeciwko mniej zaś jedyne, co mogło żywo świadczyć na
moją korzyść - ostrzeżenie dane Dubreuilowi, być może niejasno wyłożone przez niego
wobec zbliżającej się śmierci - nie stałoby się tak przygniatającym dowodem, jak na to
liczyłam, wobec czego powzięłam natychmiast dedyzję. Powiedziałam o tym wspólnikowi
Dubreuila.

- Wolałbym - powiedział - żeby mój przyjaciel wydał mi był jakieś dyspozycje korzystne dla
ciebie, pani, wypełniłbym je z największą rozkoszą; chciałbym nawet - rzekł - aby był
powiedział mi, że to pani właśnie zawdzięczał radę, aby pilnować jego pokoju, w czasie gdy
udał się z panią na przejażdżkę; nic jednak podobnego nie uczynił, powiedział tylko
kilkakrotnie, że zgoła nie jesteś pani winna i że nie należy cię o nic oskarżać. Muszę się więc
ograniczyć jedynie do wykonania jego rozkazów. Nieszczęście, które, jak powiadasz,
dotknęło cię z jego powodu, skłoniłoby mnie, bym sam uczynił coś więcej, gdybym tylko
mógł, pani, ale rozpoczynam zaledwie interes, jestem młody i mój majątek jest bardzo
ograniczony; ani jeden obol majątku Dubreuila nie należy do mnie i muszę natychmiast
zwrócić wszystko jego rodzinie. Pozwól więc, Zofio, że ograniczę się jedynie do niewielkiej
przysługi, którą ci oddam; oto pięć ludwików, a to - powiedział, wprowadzając do pokoju
kobietę, którą widziałam już w gospodzie - uczciwa handlarka z Chalon-sur-Saone, z moich
stron rodzinnych, wraca tam właśnie, zatrzymała się tylko na dobę w Lyonie, gdzie ma
interesy.

- Pani Bertrand - powiedział młody człowiek, przedstawiając mnie tej kobiecie - oto młoda
osoba, którą pani polecam; rada by znaleźć miejsce na prowincji; przykazuję pani, tak jakby
pani pracowała dla mnie samego, poczynić wszelkie starania, by umieścić ją w naszym
mieście w sposób odpowiedni do jej urodzenia i wykształcenia. Niechaj nie ponosi kosztów
do tego czasu, ureguluję rachunki przy naszym pierwszym widzeniu... Zegnaj, Zofio... Pani
Bertrand wyrusza tej nocy, jedź z nią, oby trochę więcej szczęścia sprzyjało ci w mieście, w
którym będę miał może przyjemność znów cię wkrótce zobaczyć, aby okazać dozgonną
wdzięczność za wszystko dobre, co uczyniłaś dla pana Dubreuil.

Szlachetność tego młodego człowieka, który w istocie nic mi nie zawdzięczał, mimowolnie
pobudziła mnie do łez; przyjęłam jego dary, przysięgając mu, że będę pracować tylko po to,
aby móc mu je któregoś dnia zwrócić. Niestety, powiedziałam sobie, odchodząc, nowy
cnotliwy postępek pogrążył mnie w niedoli, ale przynajmniej po raz pierwszy w życiu pozór
pociechy jest mi dany w tej przerażającej otchłani klęsk, w którą znów spycha mnie cnota.
Nie ujrzałam już więcej mego młodego dobroczyńcy; tak jak to było zdecydowane,
wyjechałam z panią Bertrand tej samej nocy, która nastąpiła po nieszczęściu z Dubreuilem.

Pani Bertrand miała małą krytą bryczkę, zaprzężoną w jednego konia; powoziłyśmy kolejno,
siedząc w środku; znajdowały się tam liczne jej rzeczy i pewna ilość gotówki oraz mała
dziewczynka licząca osiemnaście miesięcy, którą jeszcze karmiła; zapałałam do niej wkrótce
równie wielkim uczuciem, jak ta, co wydała ją na świat.

Pani Bertrand była po prostu przekupką bez wykształcenia bez polotu, podejrzliwą, gadatliwą,
plotkarską, nudną i ograniczoną, jak prawie wszystkie kobiety pochodzące z ludu. Każdego
wieczoru bez wyjątku zanosiłyśmy jej rzeczy do gospody i spałyśmy w tym samym pokoju.
Przybyłyśmy do Lyonu bez przygód, jednak podczas dwu dni, których ta kobieta
potrzebowała dla swoich spraw, przydarzyło mi się w tym mieście szczególne spotkanie;

69
przechadzałam się na nadbrzeżu Rodanu w towarzystwie dziewczyny z gospody, którą
zaprosiłam, gdy nagle zauważyłam podchodzącego do mnie czcigodnego ojca Antonina,
obecnie gwardiana franciszkanów w tym mieście, kata mojego dziewictwa, którego
poznałam, jak pani sobie przypomina, w małym klasztorze Matki Boskiej Leśnej, dokąd
zawiodła mnie moja nieszczęsna gwiazda. Antonin przystąpił zuchwale i nie zważając na
służącą zapytał, czy zechciałabym odwiedzić go w nowym mieszkaniu i ponowić tam nasze
dawne rozkosze.

- Ta oto poczciwa gruba mama - powiedział mając na myśli moją towarzyszkę - będzie także
dobrze przyjęta, w naszym domu jest dobra kompania, która potrafi sprostać dwu młodym
dziewczętom.

Zapłoniłam się niezwykle na podobną mowę, przez chwilę chciałam wmówić temu
człowiekowi, że się myli; skoro mi się to nie udało, próbowałam dać mu znak, aby
powstrzymał się przynajmniej przed moją przewodniczką, nic jednak nie mogło uspokoić
tego zuchwalca i jego namowy stały się jeszcze bardziej naglące. Ponieważ odmawiałyśmy
wciąż pójścia z nim, poprzestał więc na tym, że zażądał natychmist naszego adresu; przyszła
mi do głowy myśl, aby go się pozbyć, podając mu adres fałszywy; zapisał go i umieścił w
portfelu, następnie odszedł, zapewniając, że wkrótce nas odwiedzi. Wróciłyśmy. Po drodze
wytłumaczyłam, jak mogłam, służącej, która była ze mną, historię tej nieszczęsnej
znajomości, lecz bądź to, co mówiłam, nie przekonało jej, bądź była gadatliwa, jak zwykle
tego rodzaju dziewczyny, dość że zrozumiałam ze słów pani Bertrand, po nieszczęsnym z nią
wydarzeniu, że powiedziano jej o mojej znajomości z tym niegodziwym mnichem;
tymczasem nie pokazał się więcej i odjechałyśmy. Wyjechawszy późno z Lyonu, dotarłyśmy
pierwszego dnia tylko do Villefranche i tam właśnie, proszę pani, spotkała mnie straszliwa
katastrofa, będąca powodem, że dziś ukazuję się jej oczom jako zbrodniarka, mimo iż nie
byłam nią bardziej w tej nieszczęsnej sytuacji mego życia niż w innych, w których widziała
mnie pani tak niesprawiedliwie przygniecioną ciosami losu, a nie co innego zaprowadziło
mnie do przepaści nieszczęścia, jak uczucie dobroczynności, którego nie mogłam nigdy
zatłumić w moim sercu.

Przybywszy w lutym o godzinie szóstej wieczorem do Villefranche ja i moja towarzyszka


chciałyśmy szybko zjeść kolację i wcześnie się położyć, aby nazajutrz bardziej wykorzystać
dzień. Po dwu zaledwie godzinach odpoczynku okropny dym wciskający się do naszego
pokoju poderwał nas ze snu na równe nogi. Nie było wątpliwości, że tuż obok pali się... o
nieba, ogień przybrał już zgoła przerażające rozmiary; otwieramy drzwi, na wpół ubrane, i
słyszymy wokół nas tylko łoskot walących się ścian, okropny trzask pękających belek i
przerażające wycie nieszczęśników wpadających w ogień. Morze pożerających wszystko
płomieni zaczęło zbliżać się do nas i zaledwie starcza nam czasu, by uciec na dwór, rzucamy
się tam i stoimy, zmieszane z tłumem nieszczęśliwych, którzy nadzy jak i my, a niektórzy na
wpół spaleni, szukają pomocy w ucieczce... W tej samej chwili przypominam sobie, że pani
Bertrand, bardziej zajęta sobą niż swoją córką, nie pomyślała, aby ocalić ją od śmierci; nie
uprzedzając jej, lecę do naszego pokoju poprzez płomienie, które mnie oślepiają i parzą w
wielu miejscach moje ciało, chwytam biedną małą istotkę, rzucam się, aby zanieść ją matce;
opieram się o na wpół spaloną belkę, potykam się, a pierwszy odruch każe mi wyciągnąć rękę
przed siebie; ten naturalny gest zmusza mnie do upuszczenia cennego ciężaru, który trzymam,
i nieszczęśliwa dziewczynka wpada w płomienie na oczach swojej matki. Ta okropna kobieta,
nie zastanawiając się ani nad celem moich poczynań, które podjęłam, aby ratować jej dziecko,
ani nad stanem do jakiego doprowadził mię mój upadek na jej oczach, poniesiona obłędnie
swoją boleścią, oskarża mnie o śmierć swojej córki, rzuca się na mnie porywczo, i okrywa

70
mnie ciosami. Tymczasem pożar przygasa, wielki wysiłek ratowników ocala jeszcze prawie
połowę budynku. Pierwszą troską Bertrand jest powrót do pokoju, jednego z najmniej
uszkodzonych w całej gospodzie; ponawia swoje oskarżenie, mówiąc mi, że trzeba było
pozostawić jej córkę, gdyż nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo. Co dzieje się z nią
jednak, gdy szukając swoich rzeczy spostrzega, że wszystko jej ukradziono! Słuchając wtedy
tylko swojej rozpaczy i wściekłości, oskarża mnie głośno, że spowodowałam pożar i to tylko
po to, aby łatwiej ją okraść, powiada, że mnie zaskarży, i przechodząc wkrótce od groźby do
czynu, domaga się rozmowy z miejscowym sędzią. Cokolwiek mówię na swoją obronę, nie
słucha; urzędnik, którego się domagała, był w pobliżu, on to zarządził akcję ratowniczą,
ukazuje się więc na wezwanie tej złej kobiety... Ona zaś wypowiada oskarżenie przeciwko
mnie, wspiera je wszystkim, co przychodzi jej do głowy, by nadać mu siły i prawomocności,
określa mnie jako dziewczynę złych obyczajów, która uciekła spod stryczka w Grenoble, jako
istotę, którą kazał się jej zająć, mimo jej sprzeciwu, pewien młody człowiek, na pewno mój
kochanek, mówi o franciszkaninie z Lyonu; jednym słowem, nic z tego, co potwarz
podjudzona rozpaczą i mściwością może podsunąć najbardziej mocnego - nie zostaje
pominięte. Sędzia przyjmuje skargę, dokonują oględzin domu; okazuje się, że ogień zajął się
w szopie pełnej siana, gdzie, jak zeznaje wiele osób, wchodziłam tego wieczoru, i tak było
rzeczywiście; szukając wygódki, źle objaśniona przez służące, do których się zwróciłam,
weszłam do szopy i pozostałam tam dostatecznie długo, by wzbudzić podejrzenia co do
czynu, o który mnie oskarżono. Rozpoczyna się więc procedura sądowa i postępuje według
wszelkich zasad, zeznają świadkowie, tego, co mogłabym powiedzieć na swoją obronę, nikt
nawet nie słucha, zostaje wykazane, że jestem podpalaczką, zostaje dowiedzione, że miałam
wspólników, którzy w tym właśnie czasie, gdy działałam w jednym miejscu, dokonali
kradzieży w drugim, i bez dalszych wyjaśnień, następnego dnia o świcie, zostaję
doprowadzona do więzienia w Lyonie, uwięziona jako podpalaczka, morderczyni dziecka i
złodziejka.

Przyzwyczajona byłam od tak dawna do potwarzy, niesprawiedliwości i nieszczęścia, tak


upewniona od dzieciństwa, że nie mogę się oddać jakiemukolwiek cnotliwemu uczuciu, by
nie spotkały mnie przykrości, że boleść moja była bardziej ogłupieniem niż rozdarciem i
płakałam raczej, niż się skarżyłam. Tymczasem jednak, ponieważ naturalne jest dla istoty
cierpiącej, iż szuka wszelkich możliwych środków, by się podźwignąć z otchłani, w której
pogrążył ją zły los, przyszedł mi na myśl ojciec Antonin; chociaż spodziwałam się stąd
mizernej tylko pomocy, nie powstrzymałam się od chęci widzenia go i poprosiłam o to.
Ponieważ nie wiedział, kto go potrzebuje, pojawił się i udał, że mnie nie poznaje;
powiedziałam więc dozorcy, że prawdopodobnie mnie nie poznaje, byłam bowiem bardzo
młoda, gdy kierował sprawami mego sumienia, że jednak w tym właśnie celu chciałam
porozmawiać z nim sam na sam; obie strony zgodziły się na to. Gdy tylko znalazłam się sama
z mnichem, rzuciłam się do jego stóp i zaklinałam go, aby wyratował mnie z okropnego
położenia, w jakim się znalazłam; udowadniałam mu swoją niewinność i nie ukrywałam, że
rozwiązłe propozycje, które mi czynił dwa dni temu, źle usposobiły przeciwko mnie osobę,
której zostałam polecona i która obecnie była moją przeciwniczką. Mnich wysłuchał mnie z
wielką uwagą i ledwo skończyłam, powiedział:
- Posłuchaj, Zofio, i nie unoś się po swojemu, jak tylko narusza się twoje przeklęte przesądy;
widzisz, dokąd zaprowadziły cię twoje zasady, możesz teraz przekonać się do woli, że rzucały
cię zawsze z otchłani w otchłań, przestań więc kierować się nimi przynajmniej raz w życiu,
jeśli chcesz, aby cię ocalić. Według mnie jest tylko taki sposób: jeden z naszych ojców jest
bliskim krewnym gubernatora i intendenta, dam mu znać"; powiedz, że jesteś jego
siostrzenicą, wstawi się za tobą z tego tytułu i gdy przyrzekniesz, że wstąpisz na zawsze do
klasztoru, jestem pewny, że powstrzyma dalsze kroki sądowe. Faktycznie unikniesz, on odda

71
cię w moje ręce, ja zaś zajmę się ukryciem ciebie, aż nowe okoliczności pozwolą mi zwrócić
ci wolność, do tego czasu jednak będziesz do mojego rozporządzenia; nie taję tego przed
tobą, jako niewolnica posłuszna moim kaprysom zaspokoisz je wszystkie bez zastanowienia,
słyszysz mnie, Zofio? Znasz mnie, wybieraj więc pomiędzy tą decyzją a straceniem i nie każ
czekać na swoją odpowiedź.

- Więc tak, mój ojcze - odpowiedziałam ze zgrozą - więc tak, jesteś potworem, skoro
ośmielasz się nadużywać tak okrutnie mojego położenia, stawiając mnie pomiędzy śmiercią a
hańbą; wyjdź, potrafię umrzeć niewinna, a przynajmniej umrę bez wyrzutów sumienia.

Mój upór rozpala tego łotra, ośmiela się pokazać mi, do jakiego stopnia wzbudzone są jego
namiętności; nikczemnik, ośmiela się myśleć o miłosnych pieszczotach wpośród zgryzoty i
kajdanów, pod mieczem samym, czekającym, aby się na mnie opuścić. Chcę uciec, goni
mnie, przewraca na nieszczęsną słomę, służącą mi za posłanie, i jeśli nie dopełnia tam
całkowicie swojej zbrodni, pokrywa mnie jednak tak fatalnymi śladami, że trudno mi
uwierzyć, by jego zamiary zawierały coś prócz występku.

- Posłuchaj - powiada ogarniając się - nie chcesz, abym był ci użyteczny; żegnaj więc,
opuszczam cię, nie posłużę ci ani nie zaszkodzę, jeśli jednak wypowiesz jedno słówko
przeciwko mnie, obciążę cię największymi zbrodniami i pozbawię natychmiast możliwości
obrony na zawsze; zastanów się dobrze, nim cokolwiek powiesz, i pochwyć dobrze sens tego,
co za chwilę powiem dozorcy, lub zniszczę cię natychmiast.

Puka, wchodzi dozorca.

- Panie - mówi do niego ten łotr - ta poczciwa dziewczyna pomyliła się, chodziło jej o
niejakiego ojca Antonina, który jest w Bordeaux, ja nie znam jej i nigdy jej nie znałem;
prosiła mnie o wysłuchanie spowiedzi, co uczyniłem, znacie nasze prawa, nie mam więc nic
do powiedzenia, żegnam was oboje i zawsze będą gotów przyjść, gdy będzie potrzebna moja
służba duchowna.
Po tych słowach Antonin wychodzi i pozostawia mnie równie osłupiałą jego łotrostwem, jak
zmieszaną jego bezczelnością i rozwiązłością.

Nic nie idzie tak szybko, jak praca trybunału pierwszej instancji; złożony jest prawie zawsze z
głupców, z rygorystycznych matołków lub fanatycznych brutali, niemal pewnych, że lepsze
oczy naprawią ich głupotę, i nic ich nie zatrzymuje przed jej popełnieniem. Zostałam więc
skazana jednogłośnie na śmierć przez ośmiu czy dziesięciu krępych sklepikarzy, tworzących
czcigodny trybunał tego miasta bankrutów, i poprowadzona natychmiast do Paryża dla
zatwierdzenia wyroku. Trudno o bardziej gorzkie i boleśniejsze rozmyślania niż te, które
dokończyły wówczas dzieła rozdarcia mojego serca.

Pod jakąż fatalną gwiazdą musiałam się urodzić, mówiłam sobie, jeśli nie mogę powziąć
jakiegokolwiek cnotliwego uczucia, które nie pociągnęłoby za sobą natychmiast potopu
klęski, i jak to być może, że ta światła opatrzność, której sprawiedliwość tak lubię podziwiać,
karząc mnie za moje cnoty, ukazała mi jednocześnie wywyższenie tych, którzy przygniatali
mnie swoimi występkami? Lichwiarz, gdy jeszcze dzieckiem byłam, chciał mnie skłonić do
popełnienia kradzieży, odmawiam, on dochodzi do bogactw, mnie zaś grozi stryczek. Szelmy
chcą mnie zgwałcić w lasku, gdyż nie Chcę przystać do nich, opływają we wszystko, ja zaś
wpadam w ręce występnego markiza, który wymierza mi sto razów bykowcem, ponieważ nie
chcę otruć jego matki. Od niego idę do chirurga, któremu oszczędzam obrzydliwej zbrodni, w

72
nagrodę ten kat rani mnie, piętnuje i wypędza; jego zbrodnie zapewne trwają nadal, robi
majątek, ja zaś muszę żebrać o chleb. Chcę przystąpić do sakramentów, chcę błagać gorąco
najwyższą istotę, od której doznaję tylu nieszczęść, ale dostojny sąd, przed którym chcę się
oczyścić, biorąc udział w jednej z naszych najświętszych tajemnic, staje się ohydnym teatrem
mojego zniesławienia i pohańbienia; potwór, który mnie wykorzystał i napiętnował, w jednej
chwili dostąpił najwyższych zaszczytów, podczas gdy ja wpadam w ohydną otchłań nędzy.
Chcę ulżyć biednemu, okrada mnie. Wspomagam zemdlonego, łotr każe mi obracać koło jak
pociągowemu zwierzęciu, zasypuje mnie razami, gdy opuszczają mnie siły, na niego spływają
wszystkie łaski losu, a ja oczekuję końca, bo zniewolona pracowałam u niego. Niegodna
kobieta chce mnie przywieść do nowej zbrodni, tracę po raz drugi niewielkie mienie, które
posiadam, aby ocalić majątek ofiary i aby uchronić ją od nieszczęścia; nieszczęsny chce mnie
za to obdarzyć swoją ręką, ale wyzionie ducha w moich ramionach, nim zdoła tego dokonać.
Narażam się podczas pożaru, aby ocalić dziecko, które nie jest moje, i oto po raz trzeci wisi
nade mną miecz Temidy. Błagam o opiekę nikczemnika, który mnie pohańbił, ośmielam się
mieć nadzieję, że poruszy go nadmiar moich klęsk, ale barbarzyńca ofiarowuje mi pomoc za
cenę nowego zniesławienia... O opatrzności, czyż w końcu nie wolno mi zwątpić w twoją
sprawiedliwość? Jakimiż jeszcze większymi plagami zostałabym przygnieciona, gdybym za
przykładem moich prześladowców kadziła zawsze występkowi? Takie były, proszę pani,
przekleństwa, na które ośmieliłam się sobie pozwolić, wbrew sobie samej... które wydobyła
ze mnie zgroza mojego losu, gdy oto raczyłaś, pani, rzucić na mnie spojrzenie pełne litości i
współczucia... Przepraszam stokrotnie, że tak długo nadużywałam pani cierpliwości,
rozjątrzyłam moje rany, zakłóciłam jej odpoczynek, tylko to zyskałyśmy obie z tej opowieści
o okrutnych przejściach. Słońce wschodzi, strażnicy wezmą mnie zaraz, pozwól mi podążyć
ku śmierci; nie jest mi już ona straszna, skróci moje katusze, zakończy je; może się jej
obawiać tylko istota szczęśliwa, której dni są czyste i pogodne, ale nieszczęsna, która miała w
uścisku tylko żmije, której zakrwawione nogi stąpały tylko po kolcach, która poznała
mężczyzn, aby ich nienawidzieć, widziała pochodnię dnia, by jej nie cierpieć, ta, której
okrutne przeciwności zabrały rodziców, majątek, pomoc, opiekę, przyjaciół, ta, która ma na
świecie już tylko płacz, by się napoić, i zmartwienia, by się nakarmić... ta właśnie, powiadam,
bez drżenia patrzy na zbliżającą się śmierć, życzy jej sobie jak bezpiecznej przystani, gdzie
spokojność narodzi się dla niej znów na łonie Boga zbyt sprawiedliwego, aby mógł zezwolić,
by niewinność poniżona i prześladowana na ziemi nie znalazła kiedyś wynagrodzenia za
swoje łzy w niebiesiech.
Czcigodny pan de Condlle nie mógł słuchać tego opowiadania bez niezwykłego wzruszenia;
zaś co do pani de Lorsange, w której (jak to powiedzieliśmy) potworne grzechy młodości nie
zatłumiły zgoła uczuć, była ona bliska omdlenia.

- Pani - powiada do Zofii - nie można cię słuchać bez najbaczniejszej uwagi... trzeba jednak,
abym to wyznała, niewytłumaczone uczucie, jeszcze żywsze niż to, które ci okazałam,
pociąga mnie nieprzeparcie do ciebie i czyni z twoich nieszczęść moje własne. Ukryłaś mi
swoje nazwisko, Zofio, i swoje urodzenie, zaklinam, wyznaj mi, pani, swoją tajemnicę; nie
sądź, że mówię tak, powodowana jedynie prostą ciekawością; gdyby to, co przypuszczam,
było prawdą... o Justyno, gdybyś była moją siostrą!

- Justyno... o pani, skąd to imię!

- Byłaby właśnie w twoim wieku.

73
- O, Julietto, czy to ciebie słyszę - mówi nieszczęsna więźniarka, biegnąc w ramiona pani de
Lorsange... -ty moją siostrą, wielki Boże... jakiegoż bluźnierstwa się dopuściłam, wątpiłam w
opatrzność... ach, umrę o wiele mniej nieszczęśliwa, skoro mogłam jeszcze raz cię ucałować.

I obie siostry, obejmując się mocno, mówiły już tylko szlochem, porozumiewały się tylko
łzami... Pan de Corville także nie mógł powstrzymać łez i widząc jasno, że sprawa ta
obchodzi go jak najżywiej, wyszedł natychmiast, znalazł izbę na boku, napisał list do ministra
sprawiedliwości, odmalował krwawymi zgłoskami okropność losu nieszczęsnej Justyny,
zaręczył o jej niewinności, prosił, aby aż do wyjaśnienia sprawy w toku procesu domniemania
winna miała za więzienie tylko jego zamek, i zobowiązał się, że dostarczy ją na pierwsze
wezwanie najwyższego przedstawiciela sprawiedliwości. Napisawszy list, oddaje go dwom
kawalerzystom, wyjawia swoje nazwisko, rozkazuje im list natychmiast doręczyć i powrócić
po uwięzioną, gdyby taki był rozkaz kierownika urzędu; dwaj ci ludzie, widząc, z kim mają
do czynienia, bez obawy słuchają jego poleceń, a tymczasem zajeżdża powóz...

- Chodź, piękna nieszczęśnico - powiada wtedy pan de Corville do Justyny, którą znajduje
jeszcze w objęciach siostry - chodź, w czasie kwadransa wszystko się dla ciebie odmieniło;
nie można już powiedzieć, że twoje cnoty nie znajdą wynagrodzenia na tym padole i że
zawsze spotykałaś tylko zatwardziałe dusze... proszę za mną, jesteś moim więźniem i tylko ja
odpowiadam za ciebie.

Pan de Corville wyjaśnia w kilku słowach, jakie poczynił kroki...

- Równie czcigodny, co drogi - powiada pani de Lorsange, rzucając się do kolan swego
kochanka - oto najpiękniejszy uczynek, jaki spełniłeś w swoim życiu. Ten, który zna
naprawdę serce ludzkie i ducha praw, pomści uciśnioną niewinność i wspomoże nieszczęsną,
przygniecioną przez los... Tak, oto ona... oto ona, twój więzień... chodź, Justyno, chodź...
biegnij natychmiast ucałować ślady kroków sprawiedliwego opiekuna, który nie opuści cię
jak inni... O, panie, jeśli związki miłosne z tobą były mi drogie, o ileż cenniejsze staną się
teraz, ozdobione naturalnymi więzami, wzmocnione przez najczulsze poważanie!

I obie kobiety obejmowały jedna przez drugą kolana tak łaskawego przyjaciela i skrapiały je
swymi łzami. Wyruszono w drogę. Pan de Corville i pani de Lorsange rozkoszowali się
niebywale przeniesieniem Justyny z nadmiaru nieszczęścia w nadmiar dostatku i powodzenia;
odżywiali ją przysmakami najpożywniejszych dań, kładli ją na spoczynek w najlepsze łoża,
chcieli, żeby im rozkazywała, wkładali wreszcie w to wszystko wszelką delikatność, jakiej
można było oczekiwać od dwu wrażliwych dusz... Przez kilka dni dawano jej lekarstwa,
wykąpano ją, wystrojono, upiększano; była bóstwem dla dwojga kochanków, prześcigali się
w staraniach, by zapomniała o swoich nieszczęściach. Wybitny mistrz podjął się usunąć
haniebne znamię, okrutny wynik łotrostwa Rodina. Wszystko spełniło się według życzeń pani
de Lorsange i jej czułego kochanka; i już ślady niedoli znikały z oblicza miłej Justyny... i już
wdzięki odzyskiwały na nim swoje władanie; sine kolory jej alabastrowych policzków
ustępowały miejsca wiośnianym różom; śmiech, który zgasł tak dawno na tych wargach,
pojawiał się znów na skrzydłach przyjemności. Z Paryża dochodziły najlepsze wiadomości,
pan de Corville poruszył całą Francję, obudził znów gorliwość pana S,. który dołączył się do
niego, aby odmalować nieszczęścia Justyny i przywrócić jej spokój, na który tak bardzo
zasłużyła... Przyszły w końcu listy od króla, które oczyszczając Justynę z zarzutów
wytoczonych jej od dzieciństwa przez wszystkie procesy przywracały jej tytuł
nieposzlakowanej obywatelki, nakazywały na zawsze milczenie wszystkim trybunałom
królestwa, spiskującym przeciw tej nieszczęśliwej, i przyznawały jej tysiąc dwieście liwrów

74
pensji ze skarbów zabranych w wytwórni fałszerzy pieniędzy w Dauphine. Justyna mało nie
umarła z radości, dowiadując się tak pomyślnych nowin; przez wiele dni z rzędu przelewała
słodkie łzy na łonie swoich opiekunów, -gdy nagle nastrój jej zmienił się, choć nie można
było znaleźć żadnego powodu. Stała się ponura, niespokojna, zamyślona, czasem wybuchała
płaczem w obecności przyjaciół, sama nie umiejąc wyjaśnić dlaczego.

- Nie jestem stworzona do tak wielkiego szczęścia - powiadała czasem do pani de Lorsange...
- och, moja droga siostro, to nie może długo potrwać.

Na próżno ją przekonywano, że wszystkie jej sprawy są pomyślnie zakończone i że nie


powinna odczuwać już żadnego niepokoju; staranie, żeby w memoriałach dla niej
sporządzonych nie było mowy o tych, którzy przyczynili się do jej zniesławienia i których
wpływu można się było obawiać, powinno było dodatkowo ją uspokoić; nic jednak nie
osiągało skutku, można by powiedzieć, że ta biedna dziewczyna, przeznaczona jedynie dla
nieszczęścia i czująca groźbę niedoli wiszącej wciąż nad jej głową, przewidziała już ostatni
cios, który miał ją zmiażdżyć.

Pani de Lorsange przebywała jeszcze na wsi; było to pod koniec lata, wybierano się właśnie
na przechadzkę, wydawało się jednak, że przeszkodzi jej nadciągająca burza; z powodu
niemożliwego upału pozostawiono wszystko otworem w salonie. Błyska się, zaczyna padać
grad, świst potężnego wiatru, słychać okropne grzmoty. Przerażenie pani de Lorsange... Pani
de Lorsange, która strasznie obawia się pioruna, błaga siostrę, aby pozamykała wszystko, jak
tylko można najszybciej; w tej chwili właśnie wraca pan de Corville; Justyna, śpiesząc
uspokoić siostrę, pędzi do okna, przez chwilę walczy z wiatrem, który ją odpycha, i nagle
uderzenie pioruna przewraca ją pośrodku salonu i pozostawia bez czucia na podłodze.

Pani de Lorsange wydaje żałosny okrzyk... mdleje; pan de Corville wzywa na pomoc, każdy
dokłada starań, przywołują panią de Lorsange do przytomności, ale nieszczęsna Justyna
została tak porażona, że nie było już dla niej nawet nadziei. Piorun wpadł przez prawą pierś,
spalił klatkę piersiową i wypadł ustami, zniekształcając tak bardzo jej twarz, że zgroza
zdejmowała patrzących. Pan de Corville chciał, żeby ją natychmiast zabrano. Ale pani de
Lorsange wstaje i sprzeciwia się temu z wielkim spokojem na twarzy.

- Nie - powiada do swego kochanka - nie, pozwól mi ją widzieć przez chwilę, muszę się jej
przypatrzeć, aby umocnić się w dopiero co powziętym postanowieniu; słuchaj mnie, panie, i
nie sprzeciwiaj się mojemu wyborowi, od którego nic już na świecie nie zdoła mnie obecnie
odwieść. Niesłychane nieszczęścia, których doznała ta nieszczęśliwa, chociaż zawsze była
posłuszną cnocie, mają w sobie coś zbyt niezwykłego, panie mój, by nie otworzyć mi oczu na
siebie samą; nie sądź, że zaślepiam się fałszywymi blaskami szczęśliwości, którymi, jak
widzieliśmy to w tych zdarzeniach, cieszyli się ci, którzy ją prześladowali. Te kaprysy losu są
zagadkami opatrzności, których odsłonięcie nie do nas należy, ale które nigdy nie powinny
nas pociągać; powodzenia złego człowieka to tylko próba, której uwodzące blaski upiększają
na chwilę powietrze po to tylko, aby rzucić w otchłań nieszczęsnego, którego oślepia... Oto
przykład przed naszymi oczami; nieustanne klęski, przerażające i ustawiczne nieszczęścia tej
biednej dziewczyny są ostrzeżeniem, które daje mi Wiekuisty, abym pożałowała swoich
błędów, posłuchała głosu wyrzutów sumienia i rzuciła się wreszcie w jego ramiona. Jakiegoż
potraktowania mogę się spodziewać z jego strony ja... której zbrodnie, gdybyś je znał,
przyprawiłyby cię o drżenie... ja, której rozwiązłość, bezbożność... wyrzeczenie się wszelkich
zasad znaczyły każdą chwilę życia... czego mam się spodziewać, jeśli w taki sposób
potraktowana jest ta, która nie miała sobie za życia do wyrzucenia ani jednego dobrowolnego

75
błędu... Rozstańmy się, panie, czas po temu... nie jesteśmy związani żadnym węzłem,
zapomnij o mnie i uznaj za słuszne, że pójdę, aby wieczną skruchą u stóp najwyższej istoty
odpokutować nikczemności, którymi się splamiłam. Ten cios tak dla mnie straszny był jednak
konieczny dla mego nawrócenia się w tym życiu, dla szczęścia, które spodziewam się znaleźć
w przyszłym; do widzenia, mój panie, nie ujrzysz mnie już nigdy. Ostatnia rzecz, jakiej
oczekuję od twojej przyjaźni, to byś nie starał się w żadnej mierze dowiedzieć się, co się ze
mną stało; oczekuję na ciebie w lepszym świecie, twoje cnoty powinny cię tam przywieść;
oby umartwienia, którym się poddam w miejscu, gdzie idę odpokutować za moje zbrodnie i
spędzić nieszczęsne lata, które mi pozostały, pozwoliły mi ujrzeć cię tam pewnego dnia.

Pani de Lorsange opuszcza natychmiast dom, każe zaprząc konie, bierze ze sobą trochę
pieniędzy, całą resztę pozostawia panu de Corville, nakazując mu pobożne legaty, i pędzi do
Paryża, gdzie wstępuje do karmelitanek, a tam po upływie niewielu lat staje się przykładem i
wzorem, tak przez swoją wielką nabożność, jak przez mądrość swego umysłu i niebywałą
poprawność obyczajów.

Pan de Corville, godny pierwszych urzędów w swojej ojczyźnie, zostaje nimi zaszczycony,
aby przysporzyć jednocześnie szczęścia ludowi, chwały swemu władcy i majątku swoim
przyjaciołom.

Wy zaś, którzy czytać będziecie tę historię, obyście wyciągnęli z niej taką korzyść, jak ta
światowa nawrócona dama, obyście przekonali się razem z nią, że prawdziwe szczęście jest
tylko na łonie cnoty, a jeśli Bóg zezwala, że spotyka ją prześladowanie na ziemi, to aby
przygotować dla niej w niebie bardziej obiecującą nagrodę.

Ukończyłem po dwu tygodniach, 8 lipca 1787 roku.

KONIEC

76

You might also like