Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 5

OPŁATA POCZTOWA UISZCZONA GOTÓWKA

R O K I.
DNIA 1 S T Y C Z N I A
NR 3
1939
TYCODNIK CENA 40 GROSZY
ZYGMUNT NOWAKOWSKI

P E D Z lW lA T fe
sze jaskółki nie pamiętają, choć za moich mło­ — O, nie zapomnę tego pana! Cóż za grubia-
dych lat bywały także burze, aż hej! Lecimy nin! Nawet nie wiem, jakiej był narodowości...
dziesięć razy prędzej niż zwykle. To już nie Co innego w Wiedniu! Byłam tam kilka razy
jest wiatr, ale huragan, który robi przynajmniej w przejeździe do Włoch, jeszcze z nieboszczy­
ze dwadzieścia pięć metrów na sekundę. Gna kiem mężem, Panie, świeć nad jego duszą!
bez opamiętania! Matko Boska, ani się opatrzy­ Bardzo miłe miasto! Gdy niespodzianie przyj­
łam i pod nami Budapeszt! dzie pierwszy mróz, pomagają nam wszyscy.
Staszek słyszał już coś o Budapeszcie, popro­ Jest takie towarzystwo, które zbiera osłabłe czy
sił więc jaskółkę, aby mu pokazała to miasto. zmarzłe jaskółki, wynajmuje dla nich specjalnie
— O, tu na lewo, widzi pan? Ale dzisiaj jest duży, wygodny aeroplan i wysyła do Wenecji.
mgła! Szkoda, bo to piękne miasto. Widać, nie­ Zaraz poznać kulturę! Ci ludzie wiedzą, co się
stety, zaledwie Dunaj... Znam tę drogę na pa­ nam, jaskółkom, należy!
mięć! W ostatnich latach zdarzyło mi się kilka — Tak, słyszałem o tym. Nauczyciel opowia­
razy, że przelatywał tędy wielki Junkers i mo­ dał nam niedawno w szkole.
głam przysiąść się. A temu dwa lata skorzysta­ — Tylko, że to niewygodnie w takim ścisku!
łam ze sposobności, aby przejechać się na I czasem zetknąć się tam można z towarzystwem
polskim szybowcu. O, bardzo miły był ten mło­ bardzo, bardzo nieodpowiednim. Boże, kogo
dy pan! Sterował świetnie! Ubawiłam się z nim się tam nie spotyka! Byle jakaś jaskółka dymów-
po drodze! Wylądowaliśmy w samym centrum ka czy nawet brzegówka chce być pierwsza
Budapesztu, bo pod parlamentem... Jakież tam z brzegu. Ja, bo jestem z oknówek! Trzeba panu
było zbiegowisko! Zeszłego znowuż roku zoba­ wiedzieć, że to bardzo znana i dobra rodzina.
czyłam Loockheada i to polskiego Loockheada, Pewnie pan słyszał?

T ow arzyszka podróży
Staszek nagle spostrzegł, że nie jest sam.
Na skrzydle latawca siedziała jaskółka. Mała,
zmęczona i trzęsąca się z zimna. Piórka jej były
całkiem mokre. Gdy Staszek zauważył jej obec­
ność, spytała bardzo grzecznym tonem:
— Czy pan pozwoli, że posiedzę sobie chwi­
leczkę i wypocznę? Ledwie żywa jestem. Nie­
wiele ważę i miejsca tak dużo nie zabiorę. Naj­
mocniej przepraszam pana, ale taka okropna
pogoda! Nie wypędzi mnie pan, prawda?
— Ma się rozumieć, że nie! Mowy nie ma!
Jakżebym mógł! Z największą przyjemnością!
A może pani będzie wygodniej wejść pod
skrzydła latawca albo usiąść mi na ramieniu?
— O, nie chcę robić sobą kłopotu... Może ja
się mylę, ale pan ma katar... Widzę, że panu
wystaje z kieszeni chusteczka, pozwoli więc
pan, że jako osoba starsza... Mogłabym być
pańską matką! — To mówiąc, jaskółka bardzo
zręcznie wyciągnęła z kieszeni Staszka chustkę
i wytarła mu nos. — Pan nie ma wolnych rąk,
zatem...
— Dziękuję! Bardzo dziękuję! — rzekł Sta­
szek, zawstydzony niezmiernie. który z Warszawy leciał do Aten, więc przy­ — Nie, proszę pani.
— Nie ma za co! Bagatelka, o której szkoda siadłam się a jakiś pan, widząc mnie powiada — To dziwne! — zamilkła na chwilę urażona,
gad ać!... O czym to mówiliśmy? Aha! O pogo­ na cały głos: » 0 patrzcie państwo, nawet ale długo nie mogła wytrzymać bez rozmowy.—
dzie! Zazwyczaj wybieram się na południe jaskółka jedzie bez biletu! Na gapę!« Wstydu Otóż zazwyczaj lecę sama, żeby nie być nikomu
znacznie wcześniej. Dla poratowania zdrowia... się najadłam! Wszyscy zaczęli się śmiać i było ciężarem. Zresztą dzisiaj na taki psi czas nie
Ale teraz tak jakoś zasiedziałam się a tu już mi bardzo, bardzo nieprzyjemnie. Od tej pory wystartował chyba ani jeden aeroplan. Okropna
koniec września! Tyle sprawunków, trzeba je­ wolę już nie narażać się na impertynencje. aura! Wrony by nie wypędził... Naprawdę szczę­
szcze załatwić to i tamto, jak zwykle przed po­ Ludzie nie mają najmniejszego szacunku dla śliwym jakimś trafem spotkałam pana i pan był
dróżą, pan rozumie? wieku... O, pan dostał porządnego kataru! tak uprzejmy... Zaraz poznać dobre wychowa­
— Tak! — odpowiedział Staszek, chociaż je­ Proszę się nic nie żenować! Mogłabym być nie!
szcze nigdy w życiu nie podróżował. Raz tylko pańską matką! — Och, nie ma o czym mówić. Doprawdy
jeden był z ciotką w Tarnowie. Znowuż zaczęła manewrować zręcznie chu­ drobiazg, proszę pani! Zresztą przyjemniej we
Jaskółka tymczasem mówiła dalej. Dzióbek steczką, a Staszek oblał się pąsem ze wstydu. dwójkę!
jej się nie zamykał ani na chwilę. Pod ziemię by się zapadł, gdyby to tylko było
— Takiej strasznej burzy, jak dzisiaj, najstar­ możliwe! (d. c. n.)

C zy z a p re n u m e ro w a łe ś już » G azełk ę M iki«?


Historia niedłutja —
M arek i papuga .

C h c ą c p a p u g ę w k la t k ę
[ w s a d z ić
n ie m ó g ł M a r e k n ic
l p o r a d z ić .

B o p a p u g a , c h c e c ie
/ w ie d z ie ć ,

z a n i c n ie c h c e w k la t c e
[ s ie d z ie ć .

W y r y w a s ię z w r z a s k ie m ,
[ z p is k ie m ,
c o t u z r o b ić z t y m /j •«-
/ s z y n k ie m ?

(H o rą , d o łe m , d o łe m , g ó r ą
le c i p ie r z e w ie l k ą c h m u r ą .

— N ie d a m c l s ię , n ie d a m ,
( b ra tk u !
i co w y s z ło n a o s t a t k u !

M a r e k w k la t c e , a p a p u g a
ś m ie je s ię i o c z k ie m m r u g a .
i rozmawiał z towarzystwem okrętowym Paci- W poszukiw aniu p r a c y GUSIAW MORCINEK
fic-Lines w San Francisco. Był wściekły: tym Kareł Bohac miał szczęście.
ludziom trzeba było wszystko tłumaczyć jak Inni jego rówieśnicy z czeskiej i polskiej
dzieciom. Klął głośno i groził, że »plunie na szkoły czekali przez kilka lat, zanim udało im
całą tę sprawę« jeśli natychmiast nie zgodzą się się uzyskać pracę. I nawet ta praca była nie­
N A P I S A Ł ‘ J A N U S Z • M E I S S N E R na jego warunki. szczególna. Każdy z nich marzył o kopalni,
O H u ;iin a c ła i — Pańskie warunki są jednak bardzo dzi­ 0 zawodzie górnika, a tymczasem zdołali z wiel­ potrzebujemy ludzi zaufanych, naszych, Cze­
O dwunastej czterdzieści pięć inżynierowi: ■« i■ mi ■ ____ ______________
waczne — odpowiedziano mu znowu. kim trudem uczepić się jakiejś podrzędnej chów... Nie ma dla ciebie pracy!... Idź sobie do
Martenowi, który był drugim mechanikiem — To już moja sprawa, do stu diabłów! — firmy. Pracowali więc jako nadziemnicy przy Polski!... Twój ojciec był kiedyś zażartym Po­
»Wictorii« udało się po nadludzkich wysiłkach ryknął. — Chcę uratować waszą »Wictorię«. kopaniu ziemi, przy murarzach, przy budowie lakiem!... No, idź, i d ź !..— i wypychano nie­
przerwać dopływ ropy do zniszczonych prze­ Nie będę opowiadał jak. Ale muszę mieć od koksowych pieców, a wielu z nich czuło się szczęśnika za drzwi.
wodów. Dwaj ludzie przypłacili życiem ten was kredyt na pięćset kilogramów środków szczęśliwymi, jeżeli zarobili chociażby kilka­ Niewielu było takich, którym uśmiechnęło się
bohaterski czyn zespołu monterów. Czterej zo­ przeciwogniowych. Zatelefonujcie do firmy G. dziesiąt koron na miesiąc. Poza tym była to szczęście. Do nich należał również Kareł Bohać.
stali ciężko poparzeni mimo ognioodpornych R. Fellow, żeby mi na wasz rachunek wydali tę praca sezonowa, w okresie letnim. W zimie zaś Lecz musiał przynieść zaświadczenie, że jest
ubrań z tkaniny azbestowej.
ilość >>Antiflamu«. To jedno. Po wtóre — muszę było trzeba głodować i wystawać godzinami członkiem czeskiego »Sokola« i »Narodniho
— Jeżeli ściany trzech zbiorników rozdziel­ wiedzieć, czy na »Wictorii« jest aparat do przed bramą kopalni, by się w końcu dowie­ Sdrużeni«.
czych obok hali maszyn wytrzymają ciśnienie zdjęć filmowych, taśma i operator. Inaczej nie dzieć, że nie ma dla nich pracy. Ojciec jego gryzł się tym wszystkim, lecz cóż
rozgrzanej ropy, może przetrwamy te dwadzie­ polecę. A teraz — czekam jeszcze pół godziny — A dlaczego? — pytali rozgoryczeni. miał zrobić. Koledzy jego gardzili nim, odwra­
ścia godzin — powiedział drugi mechanik skła­ na odpowiedź. Tymczasem żegnam panów. — Pracy jest mało, a ta, którą mamy, to prze­
dając raport kapitanowi. cali się do niego plecami gdy koło nich prze­
Odłożył słuchawkę i rzucił się na fotel obok znaczona dla naszych ludzi! — tłumaczył im je­ chodził, niektórzy nawet spluwali przed nim,
Smith zapytał o wielkie gaśnice pianowe: Mahona, który z filozoficznym spokojem pu­ den i drugi urzędnik kopalniany. wymyślali mu mocno, a on zaciskał usta i pra­
— Dlaczego ich dotąd nie użyto? szczał kółka dymu z cygara. — Kto to są ci wasi ludzie? — pytali znowu gnął zapaść się pod ziemię ze wstydu.
Inżynier Marten wzruszył ramionami. — Porozumiałeś się z lotniskiem? — za­ chłopcy. Lecz cóż, kiedy głód był większy, aniżeli
Nie można się do nich dostać. Były umie­ pytał. — Rdzenni Czesi! — padała szorstka odpo­ uczucie wstydu. W domu żona dogorywała tra­
szczone w maszynowni i przy najbliższych — Uhm — mruknął Migawka. wiedź i ciężka brama zatrzaskiwała się przed wiona suchotami, córka Hanka również choro­
zbiornikach. Prawdopodobnie zresztą wyle­ — Maszyna gotowa? zziębniętymi i głodnymi chłopcami. wała na suchoty, a troje dzieci nieletnich trzeba
ciały w powietrze podczas wybuchu. Wszyst­ — Uhm. — Ja przecież chodziłem do czeskiej szko­ było nakarmić i przyodziać. A tu przecież
kie małe gaśnice ręczne już zużyto. Ale prze­ — Spadochron? ły! — wołał jeszcze jeden i drugi z rozpaczą. w ciągu tygodnia na wszystkich kopalniach
cież pan kapitan rozumie: to tak, jakby kto — Uhm. — Uciekajcie, bo poślę po żandarmów! — pracowano tylko dwa lub trzy dni. Resztę dni
wiadrem wody chciał zalać wulkan.
— Nie można powiedzieć, żebyś był gadatli­ odpowiadał im przez ciężką kratę bramy od­ świętowano, bo »nie było zbytu na węgiel« —
Tymczasem sztorm rósł. »Wictoria« dryfo­ wy. chodzący urzędnik. jak tłumaczyła dyrekcja każdej kopalni.
wała skośnie do fali, która pod naporem wi­ — Uhm — potwierdził spokojnie Migawka. — Zaciskały się drobne pięści, zaciskały się — W ięc daj się, synku, zapisać do tego cze­
rzystw, że są ich członkami, że są dobrymi Cze­
chru wspinała się na dolne pokłady i wpadała Nie można. lista, a serca ich sycił piołun. chami, i karteczkami tymi machali przed oczami skiego »Sokola«, jak chcą Czesi na kopal­
do rozwalonego kadłuba, wywołując gejzery Zamilkli. Plichta palił jednego papierosa po n i!...— radził zmartwiony o jciec.— Już i tak
— To tak!.., — myśleli z goryczą. — To na urzędnika.
ognia i pary, buchające z rozpalonego wnę­ drugim. Jego wspólnik zgasił cygaro i zaczął najadłem się wstydu, że cię posyłałem do cze­
Śląsk sprowadza się robotników i urzędników — Głodny jestem! — skamlali jedni.
trza. Płonąca ropa wypryskiwała w spienione żuć gumę, patrząc swoim zwyczajem na sufit. z całej Czechosłowacji, ludzi obcych, przybłę­ skiej szkoły i że zmieniłem nazwisko!... Lecz,
— Nie mam się w co ubrać! — narzekali inni.
morze i rozlewała się szeroko u pod wietrznej Minęło piętnaście minut. Potem dwadzieścia. czy mamy kamienie ż re ć ? — wybuchnął. — No,
dów, a nam grożą żandarmami! O niedocze- — W domu nie mamy co jeść!... Ojciec bez
burty. Statek kołysał się silnie i ogień raz po Nagle zadzwonił telefon. kanie wasze!... pracy!... Dajcie nam p r a c ę !...— prosili je­ idź, idź... — rzekł jeszcze i popadł w ciężką
raz przerzucał się z krateru maszynowni na — San Francisco prosi pana Plichtę — po­ Czasem taki urzędnik posiadał tkliwsze serce szcze inni patrząc błagalnie w obojętne oczy zadumę.
pobliskie pomieszczenia. To tu, to tam powsta­ wiedziała telefonistka. 1 wtedy stawał za kratą zatrzaśniętej bramy urzędnika. I tak powiedział za dużo. Ojciec był bowiem
wały alarmy: w ładowniach, w składach, w ko­ — Jestem — rzekł Adam. i radził im dobrotliwie, co by powinni uczynić, Urzędnik wpuszczał wszystkich na podwórze mrukiem, zamkniętym w sobie, wiecznie zamy­
rytarzach pierwszego i drugiego piętra. by uzyskać pracę.
Dyrekcja Pacific-Lines oświadczyła, że firma pozbierał od nich zaświadczenia, pozbierał ślonym i ponurym człowiekiem. Zwłaszcza od
Nagle o godzinie trzynastej pękł jeden G. R. Fellow ma już odpowiednie instrukcje co tamtej chwili kiedy stary Sobol, jego najmilszy
— Że ukończyliście czeską szkołę, to jeszcze adresy i kazał przyjść za tydzień. W ciągu ty­
z trzech zbiorników umieszczonych tuż za mo­ do »Antiflamu«. Kapitan »Wictorii« odpowie­ nic! — tłumaczył. — Wstąpcie do czeskiego »So- towarzysz spotkał go na drodze, popatrzył mu
godnia zaś zarząd kopalni zastanawiał się, komu
torami. Ropa trysnęła na pokłady, polała się dział drogą radiotelegraficzną, że wprawdzie kola«, wstąpcie do »Maticy Osvety Lidovej«, dać pracę. Dowiadywano się, czy ojciec lub w oczy i zapytał:
strumieniami na dno statku, zaczęła przenikać ma na pokładzie operatora filmowego z apara­ — Ty, Janek... jest to prawda, że posyłasz
przez wytopione przegrody. do »Narodniho Sdrużeni«, przynieście poświad­ matka takiego chłopca należą również do cze­
tem, ale brak mu taśmy. W dodatku ów opera­ czenie, to może da się coś zrobić!... My tu po­ skich związków narodowych, od jak dawna, swojego chłopca do czeskiej szkoły?
Z radiostacji »Wictorii« poleciały w prze­ tor uległ ciężkiemu poparzeniu, znalazłszy się — Bo co? — zapytał hardo Bogacz.
strzeń rozpaczliwe depesze: trzebujemy ludzi naszych, zaufania godnych... czy przedtem należeli do polskich towarzystw,
przypadkiem w pobliżu miejsca wybuchu ropy. No, uciekajcie, bo tu nic nie wystoicie! czy występowali kiedykolwiek jako zdecydo­ — Z trzeciej polskiej klasy przepisałeś go do
»SOS. Giniemy. Wictoria płonie. Jeżeli w cią­
— Dobrze — odrzekł Plichta. — Niech apa­ Chłopcy często tak robili. Zgłaszali się do wani Polacy, a jeżeli taki wywiad wypadł nie­ czwartej klasy w czeskiej szkole? Tak czy nie?
gu najbliższych godzin nie nadejdzie pomoc, rat będzie u kapitana. Najdalej za cztery go­ czeskich towarzystw narodowych, zapisywali pomyślnie, odprawiano chłopca z kwitkiem. — A co cię to obchodzi? Przepisałem...
pożar obejmie cały statek. Potrzebujemy ko­ dziny dostarczę »Wictorii« pięćset kilogramów się na ich członków, pozwalali sobie zmieniać — Nie ma dla ciebie pracy!... Idź sobie do — Ty... renegacie! — warknął wtedy jego
niecznie środków chemicznych do gaszenia »Antiflamu«. swoje polskie nazwiska na czeskie i znowu że­ Polski za pracą!... — mawiano. A gdy chłopcy najmilszy towarzysz i splunął mu z pogardą pod
ropy. Sztorm wzrasta. Szybkość wiatru obecnie — O ile nas przedtem obu diabli nie wezmą —
20 metrów na sekundę«. brali u bramy kopalni o pracę. W zsiniałych nie ustępowali, tłumaczono im dobitniej: nogi. Potem się odwrócił i poszedł.
mruknął Migawka naciskając na oczy sportową dłoniach trzymali zaświadczenia czeskich towa- — Nie możemy cię przyjąć do pracy! My (d. c. n.)
Plichta od pół godziny »wisiał« przy telefonie czapkę.
głównego urzędu pocztowego Los Angeles
(d. c. n.)

ZAGADKI I FIGLIKI WYMYŚLIŁ SAM MIKI


ZGADNIJ W JAKIM PAŃSTWIE MIESZKAJĄ? ŁAMIGŁÓWKA
a, a, 1, 2,3. Na początku mamy dwie jednakowe samogłoski,
a 1, 2, 3 — oznaczają trzy różne spółgłoski. Jakie to są spół­
AGA STAN. FIN PANI IZ A H .S.
głoski, jeśli wyraz napisany tak:
1, a, 2, 3, a
świeci?
N A J W IĘ K S Z E O K O ŚWIATA Drodzy przyjaciele i czytelnicy!
Proszę o przyjemny wyraz Iwarzy! ZAGADKA UKŁADANKA Napisany tak:
Przede wszystkim muszę wam złożyć najserdeczniej­ 3, a, 1, 2, a
Chodzi, chodzi
sze życzenia noworoczne. Nie tylko ja , Wasza rośnie na brzegu pustyni. A napisany tak:
gruby trębacz.
M yszka M ikit ale wszyscy moi krewniacy i współ­ 3, 1, a, 2, a
Cienką trąbę
pracownicy. Horacy Chomąto rży bardzo przyjaźnie
trzyma w zębach. szped ubranie i trzeba je czyścić.
i wola, że on szczególnie życzy wam takiego zdrowia,
Z jednej strony ząb,
jakim sam się szczyci— (wiadomo, co to znaczy
z drugiej strony ząb. ROZWIĄZANIE z Nr-u 2
końskie zdrowie) . Kaczorek- Zadziorek znów prosi,
żebym napisał (ale to koniecznie!) , że życzy wam Chodzi grubas,
Zagadka 1: kruk,, bruk, mruk, druk; zagadka 2: babcia,
sapie, fuka,
wielu wesołych przygód, właśnie takich, za jakim i dwie jej córki, dwie córki dwóch córek poprzednich =
sam przepada. ale sapać to nie sztuka.
5 osób. Szarada 1: piosenka; szarada 2: Kraków. Rebus:
Masz trąbę, to trąb!
Liszka Wszędobylska prosi, żeby i o niej pamiętać. palma kokosowa. A tak się dały ułożyć poprzednie wy­
A ona chce powiedzieć, że lubi wiedzieć co się dzieje cinki w kwadrat magiczny:
na świecie. Bardzo z niej ciekawa osoba (potrafi SZARADA
słyszeć ja k trawa rośnie) . I słusznie, bo ciekawość Pierwsza upleciona z łozy, DOBRE ROZWIĄZANIA Z NR-u 1
to wcale nie pierwszy stopień do piekła, ale także można w nią zakupy włożyć, NADESŁALI: Władysław Bobotek
i do wiedzy. Liszka nie lubi prawić morałów, więc można więcej, można mniej, z Żoliborza w Warszawie, Maduś
tylko w tak delikatny sposób życzy Wam powodzenia ale zawsze tyle zmieści, W podane kratki wpisać trzy wyrazy tak, aby każdy Hubner z Warszawy, Andrzej Strzy­
Na podanej ilustracji widzicie olbrzymią soczewkę, przez w nauce... wyraz czytał się poziomo i pionowo odpowiednio w rzędach
któr3 uczeni będą oglądali niebo. Wykonano ją w wielkich że cztery litery treści żo wski z Chełmży, Zbyszek Franiek,
wytwórniach szkła w Corning (Stan New York). Olbrzymie
Piesek Pluto radzi znów, żebyście zdobywali sobie A oto dwie świnki morskie postanowiły uwiecznić się na 1A, 2B, 3C. Lech Stefański, Janek Bruner, Ry­
zawsze łatwo znajdziesz w niej.
to oko waży dwadzieścia ton. Prace nad soczewką trwały serce młodszych przyjaciół. Ju ż kto ja k kto, ale właśnie kliszy. Cóż, zdarza się to i w rodzie gryzoniów. Może taki Znaczenie wyrazów: 1 — warzywo, 2 — imię króla Nor­ szard Bajemldewicz, Dodek Silber-
Druga ma litery dwie,
cztery lata, a złożyło się na nią aż dwieście poszczególnych ta „Kurza niania** ma prawo Wam tego życzyć. portret będzie zdobił ścianę mysiego mieszkania? Teraz
wegii, 3 — narzędzie ślusarskie. stein i Hania Nurfluss z Warszawy.
przesłały go nam miłe gryzonie do naszej redakcji, bo ale każdy o tym wie,
B o czyż nie ślicznie opiekowała się malutkimi, żół-
Lecz wielki wysiłek posunie naukę naprzód. Przez taira całkiem słusznie uważają Myszkę Miki za swego krewniaka. że w tych małych dwóch literach
ciutkimi kurczętami? — Proszę wyprostować lewe uszko! — woła fotograf.
soczewkę można będzie dostrzec na ciałach niebieskich dużo miodu się zawiera. REBU S
wiele rzeczy, przez całe wieki ukrytych dla oczu zwykłych K lara Ryczułko zwraca uwagę, że np. piosenki — Ach, jaka to męcząca rzecz to pozowanie — narzeka
klientka. Trzecią łatwo odnajdziecie
ludzi. Kto wie, co dostrzegą uczeni na gwiazdach i plane­ bardzo dobrze wpływają na miłe usposobienie. Cóż
tach? — Nic, nic! Jeszcze tylko chwilka cierpliwości, ale za to na początku w alfabecie.
Wam to szkodzi, śpiewajcie ja k najwięcej przez
W krótkim już czasie soczewka-olbrzym zostanie prze­ zdjęcie wyjdzie znakomicie. Teraz proszę o szczególnie Gdy się z części złoży cała,
calutki, nowy rok. miły wyraz twarzy. Pstryk! Gotowe...
wieziona do Instytutu Technologicznego w Kalifornii. Stąd to z przysłowia jest wam znana,
po ostatecznym sprawdzeniu znajdzie się ona na najwyższej Więc krótko: Teraz znów klientka musi się siać fotografem, bo jak się że jest znacznie bliższa dała
w Północnej Kalifornii górze Palomar w nowym, specjalnie zdrowia, szczęścia, pomyślności — okazało nie zabrała z sobą trzech ziarnek pszenicy. A taka
w tym celu wzniesionym, obserwatorium. jest taksa w tym osobliwym zakładzie za zdjęcie naturalnej niż sukmana.
życzy Wasz M iki wielkości.
Wydawca: Wydawnictwo »Gazetka Miki« — Sp. z o. o. Redakcja i administracja: Warszawa, Jasna 18/20 m. 17. Tel. 529-64. Konto P. K. O.: 3666.
Redaktor: Aleksandra Bończa-Waśnie wska. Redakcja czynna codziennie od g. 12— 13. Administracja czynna od 10—19.
Warunki prenumeraty: miesięcznie 1 5 0 zł wraz z przesyłką, cena pojed. numeru 40 gr. — Do nabycia w księgarniach i w kioskach »Ruchu«. — Drukarnia Narodowa w Krakowie.

You might also like