Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 32

Nie mówiłem : Zawróć z drogi, kiedy blisko jestem ja?

W tym mirażu nieistnienia źródłem życia jestem ja.


I gdy w gniewie mnie porzucisz na wiele setek lat,
I tak w końcu wrócisz do mnie, bo granicą jestem ja.
Nie mówiłem : Niech nie cieszy cię scena tego świata,
Kiedy mistrzem dni i nocy twych radości jestem ja?
Nie mówiłem : Jestem wodą, a ty rybą,
Nie płyń, gdzie ląd, kiedy morzem barw i smaków jestem ja?
Nie mówiłem : Byś jak ptaki nie schodził ku przynęcie?
Zawróć, bo siłą lotu, mocą nóg i skrzydeł jestem ja.
Nie mówiłem, że ograbią, serce zmienią w bryły lodu.
Kiedy ogniem, blaskiem, ciepłem twej przestrzeni jestem ja?
Nie mówiłem, ze przymioty w ciebie włożą wszechohydy,
Byś zapomniał, że początkiem wszechprzymiotów jestem ja?
Nie mówiłem, byś nie mówił, gdzie przyczyna jest porządku,
Kiedy stwórcą bezprzyczynnym jestem ja?
Jeśliś światłem serca, wiedz, gdzie jest droga do domu.
Jeśliś Bogu podobny, wiedz, ze nad tobą jestem ja.
Miłości ma! Miłości ma ! Miłości wypłoszona ma!
Och, ufności, bliskości ma. Och, balsamie na smutki me!
Na ziemi jam, księżycem tyś. Gdy nocą jam, porankiem tyś.
Tyś tarczą mą, gdy idzie zło. Och, obłoku słodyczy mej!
Ciepłem wypełniasz duszę mą, jak balsam koisz rany jej,
Religio ma ! Och wiaro ma ! Głębino pełna pereł ma !
Dla zbiegów nocy światłem tyś, dla zakochanych lokiem tyś.
Tyś gwiazdą wszystkich karawan ! Tyś panem ich i moim jest !
Zbójnikiem ty i zbawca ty ! Księżycem ty ! Merkurym ty !
Tyś tym i tamtym końcem jest ! Tyś skarbem mym, opoką mą !
Jako Józef tyś prorokiem. Przybędziesz ? gdy wypatrzę – ć okiem ?
Byś w ogniu spalił Egipt mój, spopielił bazar życia mój .
Mojżeszem z Góry Synaj tyś, Jezusem tyś cierpiących jest.
Tyś światłem światła mego, tyś Ahamadem moim jest.
Tyś druhem jest w zamknięciu mym, tyś uśmiechniętym szczęściem mym.
Wielością mnie i moimś jest, mnogości mnie tyś łaską jest.
Ty mówisz : Śmiało ! Powiedz coś ! Ja mówię co ? tyś tytaj jest.
Mówisz : Mój ptaku wiary chodź. Dowodom innym spokój daj !
Mówię : Tyś skarbem godnych jest. Mówi : O, tak, nie za nic zaś.
Ja duszy pragnę, duszy dusz. Mówię : Ciężaru ujmij mi.
Chcesz skarbu, głowę musisz dać. Miłości pragniesz, duszę daj.
Stań w szranki, nie uciekaj już ! Hejdarze wojujący mój.
W ogniu twoim spłonąłem – dymu ani śladu.
Ogień wodą zalałem – też nic nie dało.
Serce próbom podałem wieleset razy,
Lecz radość bez ciebie to mu wciąż za mało.
Co w miłości doznało, góry nie znają.
I co z ognia wydało, aloes nie dał.
Czyż serce nie w zastaw miłości oddałem ?
Kochanek rzekł : Owszem, lecz długo zwlekało.
Widzisz, zaniechanie to ze mną zrobiło,
Czego w nosie Nemroda komar nie zrobił.
Choć Jezusem cierpiącym jest rubin twych ust,
Chorobie serca mego zdrowia nie przyniósł.
Nie zranił mej duszy grot twego uroku,
Zbroję bowiem z twych pukli sobie zrobiła.
Blask twego piękna, marzenie łąk zieleni,
Ze wszystkiego wokół wybrał mnie, by spalić.
Nic nie mów, bo skarbem jest smutek kochanka.
Tylko złocień twarzy władny go opisać.
Przybądź, przybądź mój kochanku, mój kochanku.
Bądź w mym dziele bez ustanku, bez ustanku.
Tyś to, tyś to mym ogrodem, tak, ogrodem.
Wyjaw, wyjaw to, co we mnie skute lodem.
Przybądź, przybądź mój tułaczu, mój tułaczu.
I nie odchodź, bom ja w płaczu, tak, jam w płaczu.
Ze mną-ś jeden jest sumieniem, tak, sumieniem.
Gdzie ja pójdę, tyś mym cieniem, tyś mym cieniem.
Gdzie zamieszkam, krewnym będziesz, krewnym będziesz.
Dniem i nocą wierny będziesz, wierny będziesz.
Dla mych wnyków tyś jedyny, tak, jedyny.
Świeco moja, takeś jasna, takeś jasna,
Że w mym domu tyś przesmykiem, tak, przesmykiem.
Grot nieszczęścia gdy mnie sięgnie, o tak, sięgnie,
Tyś mą tarczą i kolczugą, tak, kolczugą.
Moją ciszę tyś zakłócił, tyś zakłócił.
Tyś przyczaił się na rozum, na mój rozum.
Gdzież ukryję moje serce, moje serce?
W miłowaniu bezgranicznyś, bezgranicznyś.
Dumo moja, mój sułtanie, mój sułtanie.
Tyś dowódcą i mym panem. O tak, panem.
Gdy się skłonisz w moją stronę, w moją stronę.
Oczy blaskiem się rozjasnią, och, rozjaśnią.
Tam gdzie tyś jest, tam też raj jest, o tak, raj jest.
Gdzie twa stopa, tam też łaska, o tak, łaska.
Jako cienie w czas posiłku, w czas posiłku,
Tako w tobie jest zwycięstwo, tak, zwycięstwo.
Razem z tobą mądrość boża, mądrość boża.
Spokój , pewność twym namiotem, tak, namiotem.
Przebaczenie, myśl o Bogu, tak, o Bogu,
Dniem i nocą są przy tobie, tak, przy tobie.
Martwy byłem, oto żyję. Z płaczu w radość się wzbiję.
W królestwie miłości jam panem wieczności.
Patrzeniem zmęczony, duszą nieustraszony.
Odwagą lwa uwiedziony – blaskiem Wenus żyję.
Rzekł : Tyś nie szalony, tyś niegodny tej strony.
Odtąd w szaleństwie żyję, w okowach własnych żyję.
Rzekł : Tyś nie pijany. Idź boś nam nieznany.
Poszedłem po upojenie, poczułem twoje tchnienie.
Rzekł : Tyś nie zabity, tchnieniem tyś nie okryty.
Przed jego obliczem żywym upadłym i zabitym.
Rzekł : Tyś sprytniusi, wyobraźnia wciąż cię kusi.
Zgłupiałem, oniemiałem, ze wszystkim wokół zerwałem.
Rzekł : Tyś stał się świecą, kitlą salonów niecną.
Jam ni świecą, ni salonem. Jam jest dymem rozproszonym.
Rzekł : Tyś szejchem i głową, przywódcą i ozdobą.
Jam nie Szejach i nie ozdoba, jam w twej woli upodobał.
Rzekł : Ty nosisz dwoje skrzydeł, ja już nie dam tobie żadnych.
I tak pragnąc jego skrzydeł, stałem goły i bezradny.
Rzekło do mnie szczęście : Nie idź, oszczędź sobie trudu,
Bo to ja z miłości wyjdę ci naprzeciw.
Rzekła do mnie dawna miłość : Nie mień miejsca dla mnie..
Usłuchałem, tak zostałem. Wrosłem w siebie i tak stałem.
W tobie źródło blasku słońca, jam jest cieniem wierzby krzywej.
Tyle com ja w głowę dostał, mokrą plamą się zrobiłem.
Światło twe gdy padło na mnie, rozwarło się pełnią serce.
Kiedy serce utka atłas, lniane szaty w poniewierce.
Zamysł duszy o poranku przechwalał się upojeniem.
Niewolnikiem osła byłem, królem, panem się zrobiłem.
Wdzięczne jest moje pudełko za twój cukier nieskończony,
Bowiem jego bliskość do mnie zrobiła mnie nim dozgonnie.
Wdzięczna ziemia, skryta smutkiem, zakrzywieniem sfer obrotów.
To ich czujne wirowanie rozpaliło światło we mnie.
Wdzięczne sfery są niebieskie za króla, królestwo, anioły.
To z jego hojnej dobroci we mnie jasność, przebaczenie.
Wdzięczny także sługa prawdy, bo zwalczyliśmy już wszystko.
Sponad siedmiu sfer talerzy świecę jasnym blaskiem gwiazdy.
Z ciebie-m ja księżycu sławny. Spójrz ty na mnie i na siebie.
To siłą twojej radości stałem się perlistym sadem.
Bądź jak szachy, które milczą, których ruch jest cały mową,
Bo w obliczu szacha światów jam światłości jest odnową.
Otom ja – bezimienny i nijaki.
Kiedy :ja” będzie „mną” jako takim?
Rzekłeś : To, co tajemne, daj na środek.
Gdzie środek w tym środku „mnie” spocznie ?
W tym statku wędrującym „mnie” jednakim?
Także morze zatopiło się we „mnie”,
Bezbrzeżne morze zwane „,mną” jako takim.
Nie ma „mnie”, w obu światach „mnie” nie szukaj,
Oba zatraciły się w świecie „mnie” jednakim.
Wolny od strat i zysków niczym niebyt.
Cudak zmiennie niezmienny „mnie” jednaki.
Rzekłem : O duszo! Ty i ja to jedno.
Gdzie jedność - rzekła - z okiem „mnie” jednakim?
Rzekłem : Skoro jeszcze nie ma cię w słowie,
Jam przed tobą mówiący bez słów jako taki.
Oto „ja” biegnące bez nóg, „mnie” jednakie.
Głos : Czemu biegniesz? słyszę nagle Spójrz
Na to jawne – niejawne „mnie” jednakie.
Gdy zobaczyłem Słońce Tebrizu ja,
To morze, skarb, kopalnię „mnie” jednakie
Ktoś tu jest w ukryciu, za rękaw mnie bierze.
Chowa się za plecami i przede mną bieży.
Ktoś tu jest w ukryciu niby dusza, smak duszy.
Sad odkrywa przede mną, a werandę bierze.
Ktoś tu jest w ukryciu niczym w sercu zjawa,
Choć blask jego oblicza całego mnie spala.
Ktoś tu jest w ukryciu niby cukier w trzcinie –
Słodki rozdawca ciastek, który sklepik bierze –
Magik, czarodziej jakiś. Nie dojrzy go oko.
Roztropny handlarz, który mą wagę bierze.
Ja i on, zmieszani jak z róż konfitura.
Ja biorę z niego, a on ze mnie bierze.
Niczym są w mych oczach cuda tego świata!
Spójrz ! Jego obraz cudny tako sen mi bierze.
Ranny krążę po świecie, a balsamu znikąd.
Z pierwszym bólem miłości lekarstwo mi bierze.
Rozbij amulet czaru. Otwórz źródło czynu,
A zobaczysz, jak pan mój wschód i zachód bierze,
Chłopiec – strażnik sekretów wita mnie otwarcie.
Miarkę zmienił w puchar. Miarę z rąk mi bierze.
Chwytam go za rękaw : Hej Noe, o duszy praw!
Spójrz, jak płacz świata wzbiera we mnie burzą.
Gdyś ty koroną, jak mogą nam głowy potłuc?
Gdyś ty powiernikiem, jak przyjaciół odebrać?
Mówi :Płacz jak płacz, na tamtą stronę płaczu patrz.
Kochanek duchem mocy smak ode mnie bierze.
Ten o złamanym sercu jest ozdobą serca.
Zamroczony prawdą wina moje miejsce bierze.
Tebrizie, spójrz! Słońce Religii nad duszy kołem !
To blask jego oblicza cały świat mój bierze.
Hej, adorują twe oblicze księżyc, Sfery, Merkury !
Hej, weszły w twą orbitę Słońce i nieba kontury!
Panie ! Czy ja ciebie szukam, czy ty szukasz mnie sam?
Biada mi ! Póki ja to ja, póty ja tu, a ty tam.
Hej „my” z „ja” wciąż się gniewa – on krew obu przelewa.
Myśl inna go olśniewa – ni człowieka, ni dewa.
Woda, co środkiem płynie, u brzegów zawsze zginie –
Ta leniwa, tamta bystra – Bądź szybki, bo utkniesz w glinie.
Słońce mówi do kamienia :
Dałem ci ciepło promienia,
Byś z powłoki imienia,
Przeszedł w klejnotu lśnienia.
Promień wiecznej miłości dlatego padł na twe serce,
Byś umocniwszy poddanie, niósł szlachectwa przesłanie.
Sucha palma jak Marii obrodzi daktylem nam cudnie.
Moc jak Jezusowi w kołysce spłynie nam bezwiednie.
Ujrzyj winne grona nie w sadzie i nie na krzewach.
Ujrzyj światło, lecz nie w nocy i dnia porywach.
Ujrzyj szczęście Mansura jako dar prawdy jedynej.
Skoro jest „droga do niego”, jeśli masz oczy patrz dalej.
Albo idź do Tebrizu i ogrzej się w słońcu religii,
Albo w czystości serca zawierz opisom innych.
O serce, usiądź obok tego, kto wie czym serce jest.
Pod drzewem usiądź, proszę, które koroną kwiatów jest.
Nie kręć się tu i tam bez celu wśród kramów perfumerii.
Zajrzyj do jednego, w którym pod dostatkiem cukru jest.
Wagi gdy nie masz, biada tobie! Łatwo ograbią cię.
Monetą ktoś zaświeci, ty pomyślisz : Oto złoto jest.
U drzwi zostawi cię przebiegle, mówiąc, ze przyjdzie.
Nie siadaj tam, nie czekaj tam, ten dom dwoje drzwi ma.
Nie każdy parujący gar wart wyciągnięcia ręki,
Bo każdy, choć gotuje się, czymś innym mieni się.
Nie każda trzcina cukier ma, nie każdy dół ma górę.
Nie każde oko, wzrok swój ma, nie każde morze perłę.
Łkaj, hej, słowiku złotousty, łkaniem bezrozumnym.
Ono posłuch na wśród granitu skał, ono posłuch ma.
Daj głowę, gdy nie mieścisz się, bo gdy przez ucho igły
Nić nie przechodzi, to jest znak, ze pętlę uciąć ma.
Twe czujne serce lampą jest, w ukryciu trzymaj je.
Omijaj wietrzne wiry te – spotkasz w nich narowy złe.
Ominiesz je, zapomnisz je, zamieszkasz w samym źródle.
Tak mocnym z mocnych staniesz się mocą spulchnionej ziemi.
Gdy ciało tak użyźnisz swe, zielonym drzewem stanie się.
Gdy owoc ono da co rusz, serce przemierzysz wszerz i wzdłuż.
Oczy przymknąłeś, znaczy snu jest czas.
Co mówię? Snu ? To jest rewanżu czas.
Ty dobrze wiesz, ile stałości w nas.
Choć w oczach twych czuję pośpiechu czas.
Dręcz, ile chcesz. Dla mnie to łaską jest.
Grzesz, ile chcesz. Mnie to czystością jest.
Ogień swych oczu oddaj czystości snu,
Bo serce me węglem bez reszty jest.
Blask jego oczu wielu pozbawił głów
Milczeniem, co tylko kroplą wody jest.
Jedni mówią : To z miłości do niego.
Inni mówią : To siła wina jest.
Wino i on, czymże są jak nie prawdą?
Bóg jeden wie, z czego ta miłość jest.
Jam ten księżyc, co gdzieś poza miejscem jest.
Nie szukaj mnie tam, bom z duszą jednym jest.
Każdy, wołając cię, myśli o sobie.
Ja zaś, wołając, ciebie dla ciebie chcę.
Ty też mnie widzisz w barwach, jakich chcesz,
Czy dobrych, czy złych? To bez różnicy jest.
Raz mnie przestępcą, a raz zdrajcą zwiesz.
To prawda, jam takim, póki-ś takim jest.
Dla ślepego nie ma mnie, jam pustką jest.
Dla uszu, co nie słyszą, jam niemy jest.
Jam wodą wód, sadem sadów, duszo !
Dla tysiąca róż jam jedna z nich jest.
Statkiem jest słowo, a sens morzem jest.
Wsiadaj szybko, bez ciebie on w porcie jest.
Co jest ze mną, że koń i wóz to jedno ?
Co jest ze mną, ze róża i cierń to jedno ?
Dzisiaj miłość zamieszkała mi w głowie.
Co jest ze mną, że on i ja to jedno ?
Wczoraj u jego progu w pijanym śnie,
Dziś bez wyjścia, bo próg i dom to jedno.
Strach i nadzieja – niegdyś serca skrzydła,
Dzisiaj wiem, że lot i skrzydła to jedno.
Niegdyś żaliłem się na złocień oblicza.
Dzisiaj wiem, że złocień i płacz to jedno.
Ten, kto kocha, jest głuchy na głos świata,
Lecz nie ja, bo głos i cisza to jedno.
Ten zepsuty grzechem tkacz, zrywając nić,
Rzekł w upojeniu : Grzech i nić to jedno.
Jak lutnia, nieświadoma własnych dźwięków,
Wygrywam tajemnice, choć nie znam ich.
Jam jak oko i miara na bazarze –
Budują go, chociaż nie wiedzą, czym jest.
Jam pióro bezwolne w palcach miłości,
Co księgi zapisuje, nie znając ksiąg.
Całe piękno twe widzę, gdy oczy otworzę.
Całe wino twe spijam, gdy usta rozchylę.
Zabraniam sobie mówić z ludźmi choć przez chwilę.
A wieść o tobie nagle język rozplątuje.
Chromy-m, kiedy drogami wiodą mnie innymi.
Drogą do ciebie biegnę w mgnienia szału pyle.
Jeżeli niczym Cher wodę życia posiądę,
Otoczę ją pierścieniem ziemi spod stóp twoich.
Kiedy szałem Bahrama skrzydeł mi przybędzie,
Wzniosę modły ku meczetowi siódmych niebios.
W drodze ku nieszczęściu będę widział szczęście.
W mej niejasnej mowie wszystko będzie prawdą.
Gdy stanę się Jazem dla swego Mahmuda,
Godny pochwały będzie kres mój i plemienia.
Gorączka serca rozpłomieni się w słońca żar.
Jak drobiny roztańczę wszystko miłośnie.
Wczoraj miłość rzekła do mnie : Jam cała czarem,
Gdy swó czar porzucisz, cały będąc głodem,
Ja dla ciebie cała zakwitnę pożądaniem.
Nic nie mów przez i chwilę pokochaj milczenie,
A ja nastroję lutnię na twój tan szalony.
Dziś jam szczęśliwy z tobą, jutro z twą duszą też.
Z ciebie słodycz mej mowy i tutaj, i tam też.
Serce skosztowało twego wina – wyszło w świat.
Z nim czy bez niego – jestem, choć ono przy tobie jest.
Czekamy chwili, a serce pilnuje ciebie
W spokoju, w buncie, w zamieszaniu, w tłumie też.
Wino i wiatr od ciebie falą budzi serce
Szczęśliwe w upodleniu, w wysokich lotach też.
Chmura twej łaski w ziemię wsączyła swój napój,
Naszą duszą i życiem zmiękczyła granit też.
Gdy świat się skończy i ślad po człowieku zniknie,
Z tobą i duszy miło, i duszom razem też.
Twój pijany powab, twój czar i twoja magia
Wprawiły w osłupienie wszystkich – mądrego też.
Gdy zobaczę twój obraz w lustrze, przywróć mi mowę.
Co też mówię? Lustro nie czeka na tę rozmowę.
W wodzie gdy cię zobaczę, gdy zechcę cię dotknąć
I woda zmętnieje, i cały mój trud zmarnieje.
Wołam : Kochanku ! Powietrze głosu nie niesie.
Krzyk : Och miłości ! na ustach się zawiesza.
By „och” drogą wróciło, którą zawsze przychodzi,
Zamknąłem usta. Skarga już nie obchodzi.
A jeśli już przyszła, to stamtąd, gdzie miłość mieszka.
Cóż piękniejszego na d młody księżyc, który wschodzi
Hej, kochanku – hazardzisto! Podejdź, nie bądź hardy.
Chcę, by ból, który zadajesz, był po męsku twardy.
Jeśli tron ustawiasz dla mnie, na głębiach go ustaw.
Szubienicę stawiasz? Na kopule kopuł postaw.
Zgodnym parom, co rusz, daj napojów obfitość,
A skłócone – zmieszaj, pomieszania im nigdy dość.
Oczy świata przemyj prawością, rozum nowy daj.
Pamięci o Bogu zwycięstwo nad psią duszą daj.
Tchnij nowego ducha w ludzką glinę stworzenia.
Wieczne piękno hiacynta niech człowieka odmienia.
Jeśli jesteś szczerze szczery, wejdź do groty szczęścia.
Jeśliś muzułmaninem, nie żałuj rzeczy odejścia.
Chciałaś duszy, ej miłości. Spójrz, to ja i dusza.
Jeśli jest niegodna ciebie, dno piekieł niech \wzrusza.
Jeśli chcesz, by świat zniszczalny stał się niezniszczalny,
Ogniem Mojżesza podpal żałobników strój marny.
Jeśli chcesz, by oba światy szły tą sama drogą,
Słowem anallah obrysuj brzeg oczu czarnych.
Ja już kończę, lecz ty, grajku, co masz serce jak łza,
Jeśli zmęczysz się sopranem, zobacz, co bas da.
Tyś wrogiem smutku, tobie milczeć nie przystoi.
Gdy masz kamień, nie żałuj – niech smutek się go boi.
Raz za razem po głowie niech nas zdzieli go skała twarda.
Kim jest on? Kim jest on? Drugim Józefem jest on.
Chezrem on czy Eliaszem? Czy wodą życia jest on?
Czernidłem z Isfahanu on czy świtem chwały jest on?
Czy ziarnem jest radości, czy rajskim jest mieszkaniem?
Młodzieńczych win szafarzem czy wina jest eterem?
Jakby karafka smaków on, jakby mirażem myśli.
Jakby kryształem ciała on, radością i lekkością.
Jam dziś pijany ojcze. Skruchę-m odrzucił, ojcze.
Z suszy-m wyzwolon, ojcze. Dzisiaj półdarmo jest on.
Spal Dawidowym tchnieniem, będzie, smutku okrycie.
Porusz niebo i ziemię hardo w biesiadnej świcie.
Upojony tobą bez reszty, twój na rozkazy,
Izaakiem ofiarnym tobie. Dzień ofiary jest to.
Wolnym od lęku i trwogi. Miłość gdzie? A gdzie wstyd?
Porzuć wykręty wstydu, bo czas bezwstydu jest to.
Na czerwień i żółć kwiatów spójrz, na tłum ciekawskich spójrz,
Na morza dnie, spójrz, ląd jest. Mojżeszem twoim jest on.
Słońce nadchodzi w blasku, kołysząc się upojnie.
Gotowe stanąć w szranki. Oto sułtanem placu.
Gdzie piłka się potoczy, tam szuka swego pana.
Jak ona bądź okrągły, bo czas jedności jest to.
Gdy będziesz krągłą piłką, kij jego będzie-ć nogą.
Tak pójdziesz przy sułtanie. Duchowa droga jest to.
Woda znalazła potok. Rzuc zatem dzban na ziemie.
Bij pokłon i nic nie mów, sułtańska uczta jest to.
Gdy poranek szczęścia, jaśniejąc, nadchodzi,
Kogut duszy, piejąc i płacząc, wychodzi.
Słońce blaskiem zaświeci, światła wokół roznieci.
Ciało pył zrzuci, kochanków ku duszy obróci.
Kiedy sługa serca w nagłej poniewierce
Usłyszy tę prawdę, wnet tańcząc, przychodzi.
Dusza w wieczności skryta, niebytem okryta,
Nagle, niepostrzeżenie w sam środek wchodzi.
Serce – brzemienna Maria ze mną się podroczy.
Ciało – dwudniowy Jesus zbudzi się do mowy.
Serce jest światłem świata, w blasku dusza wzlata.
Serce kiedy zatańczy, dusza klaszcząc, nadchodzi.
O, Słońce Prawdy Tebrizu! Gdzie twa stopa stanie,
Tam czas i miejsce nagle w bezczas przechodzi.
Hojnie obdarzono ciebie troską,
Przedwiecznym światłem stworzenia.
Jak słońce wzejdź radośnie łaska,
Stop tren zimowego znużenia.
O, wiosno!
Spójrz na te drzewa,
Spętane demonami grudnia.
Niech Jezus na ustach dojrzewa
Dla ściętych oddechem Antychrysta.
Wyprowadź wszystkich z zamroczenia –
Tak niewiele wzięli twego wina.
Daj eliksir życia wiecznego,
Gdyż wypili jad unicestwienia.
Jako świt rozerwij zasłonę nocy,
Gdyż spowici są w innych tysiące.
Nic nie mów. Nie szukaj innej mowy – Nawet nie słuchali od niechcenia.
Nadeszła wiosna miłości. Gałęzi mokra tańcz!
Oto Józef zjawił się. Słodyczy Egiptu tańcz!
Koszyk włosów ujrzałeś, jako piłka wleciałeś
O swym ciele zapomniałeś. Tako bezcieleśnie tańcz!
Zakrwawiony sztylet w dłoni. Podszedł, spytał : co boli?
Rzekłem : Podejdź, cel jest zbożny. Rzekł : Nie, bezbożny. Tańcz.
Hej ty, coś jest przez upojenie, celem twoim wyciszenie.
Oto i wiadomość o nim, więc idąc w drogę tańcz.
Przyszedł koniec wojny, przyszedł w lutni strojny.
Przyszedł Józef wolny. Ty, zjadaczu chleba, tańcz.
Do kiedy obietnice? Do kiedy skłon w podzięce?
Jeśli rozłąka przyćmiła kolory i sens? Tańcz.
Kiedy nadejdzie czas, gdy powie mi on wraz :
Ty, który nie wiesz, przepadnij! Ty, który wiesz, tańcz !
Oto mój paw nadchodzi, siłę kolorów odrodzi.
Z ptakiem duszy zawodzi: Bez piór i skrzydeł tańcz!
Ślepi i głusi tej ziemi balsam Jezusa mieli.
Powiedział Jezus, syn Marii : Ślepy i głuchy, tańcz!
Słońce Religii Panem jest, Tebriz dla Chin solą jest.
W wiośnie jego oblicza, gałąź i drzewo tańcz !
O Józefie! Oblicze twe
Cudnie wschodzi nad góry me,
Obraca w puch pucharu szkło
Rozrywa pułapki pęta.
Jasności ma, radości ma,
Kraino promienista ma!
Ty iskrę wmieszaj w obłęd mój !
Niech winne grono wino da!
Tyś alfą mą, omegą mą,
Tyś kitlą mą, boginią mą.
Rozpaliłeś lutnię mą,
Więc gestem łaski popiół zbierz.
Kochanku mój, zbójniku mój,
Pułapko ślepego serca!
Nie spuszczaj z oczu moich spraw,
A w zastaw zabierz turban mój.
W błoto upadło serce me.
Co mi tam serce! Duszę dam.
I płonie serce, płonę ja.
Ułuda serca trwa, och trwa.
Hej, rozdawco życia! Napełnij stary puchar –
Tego złodzieja serc, przewodnika religii!
Daj wina, co z serca płynie duszę pieści,
A wzrok co szuka Boga, oparami mami.
Jedno wino winne dla wyznawców Jezusa,
Jedno wino mistyczne wiernym Ahmadowi.
Beczki pełne są tego, pełne i tamtego.
Tamtych nie rozbijesz, to tego nie spróbujesz.
Tamto wino na chwilę serca smutek zdejmie,
Smutku nie zabije, nienawiści nie wyrwie.
Jedna kropla tego zdrojem szczęścia wiecznego.
Życie składam w ofierze zdrojowi niewinne.
Jeśli ma się ziścić, to najczęściej świtem,
Temu, kto pościel zgarnie i sprzed oczu schowa.
Jeśli cios zrani twarz, innej rany szukać masz –
Cóż po kwiatach Rozłamowi wśród zgiełku bitew?
Znów przybyłem, znów przybyłem. Od kochanka tu przybyłem.
Wejrzyj we mnie, wejrzyj we mnie. Utulić twój żal przybyłem.
Ze mną radość, ze mną radość. Z bezimienna się wybiłem.
Zeszło tyle setek lat, nim na mowę się zdobyłem.
Tam powrócę, tam powrócę. W górze byłem, w górę wrócę.
Znów mnie ratuj, znów mnie ratuj, bo po azyl tu przybyłem.
Widzisz, byłem bożym ptakiem, tak to stałem się człowiekiem.
Nim pojąłem : to zasadzka, już wplątany w nią przybyłem.
Jam samo światło, ej chłopcze, nie gruda ziemi obcej.
Wiedz, że ja nie jestem muszlą, perłą królewską przybyłem.
Nie patrz na mnie przez widzialne, ale patrz przez niewidzialne.
Przybądź tam i spojrzyj na mnie, tutaj bowiem w lot przybyłem.
Jam nad cztery matki wyższy i nad siedmiu ojców też.
Jam był diament w środku ziemi, na spotkanie tu przybyłem.
Luby na targ tutaj przybył, zwinnie i świadomie przybył.
Jeśli nie, cóż tutaj po mnie? O nim marząc, tu przybyłem.
Hej słońce Tebrizu ! Kiedy zaświecisz całemu światu ?
Na ten step unicestwienia krwawiąc z bólu, ja przybyłem
W chwili, w której wiesz, że jesteś,
Miłość kolcem kwitnie.
Kiedyś w mgnieniu, zapomnieniu,
Wtedy miłość milknie.
W chwili, w której wiesz, że jesteś,
Komar cię zwycięża.
Kiedyś w mgnieniu, zapomnieniu,
Słoń ci nie dorówna.
W chwili, w której wiesz, że jesteś,
Ciążysz chmurą smutku.
Kiedyś w mgnieniu, zapomnieniu,
Mgły nikną przed tobą.
W chwili, w której wiesz, że jesteś,
Kochanek się dąsa.
Kiedyś w mgnieniu, zapomnieniu,
Podchodzi on w pląsach.
W chwili, w której wiesz, że jesteś,
Jak jesień się wichrzysz.
Kiedyś w mgnieniu, zapomnieniu,
Wiosnę w grudniu widzisz.
Szukając spokoju, w niepokoju się spełniasz.
Idź zatem za niepokojem, a spokój zyskasz.
Szukając przyjemności, nieprzyjemność rodzisz.
Odrzuć więc przyjemność, w truciźnie się odrodzisz.
Potrzeba sensu uczucie bezsensu obrodzisz.
Porzuć ją, a kwiatami sensu bezsensu rodzi.
Nie miłość kochanka, lecz hardość jego miłuj.
Wtenczas we łzach zobaczysz dar jego miłości.
Choru Wschodu, Słońce Religii znad Tebrizu –
Uwierz mi – przez mgły i gwiazdy przebije się nagi.
Ukaż twarz, bowiem sadów ukwieconych pragnę.
Rozchyl usta, słodyczy niezmierzonych pragnę.
Hej, błysku piękna, choć na chwilę wyjrzyj zza chmur,
Bowiem lśnienia oblicza promiennego pragnę.
Me pożądanie zagrzało bębny do gry.
Otom sokół, ramienia sułtańskiego pragnę.
Powiedziałeś przez kaprys : Odejdź, króla nie ma w domu.
Tego czaru, sokoła, złości strażnika pragnę.
Rozpamiętuję jak Jakub pogrążony w żalu –
Oblicza Józefa kananejskiego pragnę.
Na boga, świat bez ciebie jest dla mnie więzieniem –
Poniewierki, gór i szerokich stepów pragnę.
Udręczony miałkością współbiesiadników –
Alego-lwa, Rostami przebiegłego pragnę.
Umęczony faraonem i jego tyranią –
To światła oblicza mojżeszowego pragnę.
Jestem znużony łzawym zrzędzeniem ludzi –
Szału pijanego zapamiętania pragnę.
Bardziej wymownym od słowika, lecz przez zawiść
Mam na ustach pieczęć – jęków bólu pragnę.
Wczoraj wieczorem mistrz chodził z lampą po mieście :
Utrudzon bestią i dewem, człowieka pragnę.
Powiedziano : Nie ma i myśmy szukali też.
Rzekłem : Tego, którego nie ma, tego pragnę.
Ukrytego przed wzrokiem, choć przez niego jest wzrok.
Tego jawnego w dziełach, choć skrytego pragnę.
Uszu mych doszła powieść o wierze, ogłuchłem.
Tego, co karmi oczy – obrazu wiary pragnę.
W jednej ręce puchar wina, w drugiej luby lok.
Tak da się unieść tańcem w środku placu pragnę.
Słodka jest chwila, gdy siadamy w altanie, ja i ty.
Różni twarzą, różni formą, jedni duszą, ja i ty.
Woda życia sen wróci sadom, a ptakom głos
W owej chwili, gdy zajdziemy do ogrodu, ja i ty.
Gwiazdy opuszczą niebo, żeby pilnować nas.
Księżyc twarzy odsłonimy tak po prostu, ja i ty.
Ja i ty, bez ja i ty, złączymy się z woli serc,
Wolni od niemądrych zabobonów, ja i ty.
Gwiazdy – papugi niebios oddadzą duszę za cukier,
Gdy w uśmiechu otworzymy im usta, ja i ty.
Dziwne jest to, że ja i ty w jednym kącie gdzieś tu,
A zarazem gdzieś w Iraku, Chorasanie, ja i ty.
Jeden nam wzór na tej ziemi, tam jeszcze inny wzór,
W wiecznym raju i w krainie słodyczy, ja i ty.
O Ptaki, rozdzielone oto od swych klatek!
Ukażcie swe oblicza, zdradźcie swoje miejsce!
Czy wasz statek utonął na mieliźnie spękany?
Czy podobne rybom wychylicie się z piany?
Czy formę Zarzuciwszy, już jesteście z kochanym?
Czy pułapka stracona i szczęście ofiary?
Czyście dzisiaj podpałką pod swój własny ogień?
Może zgasł już ogień, a płonie boży płomień?
Czy też wiatr morowy skrzydła ściął wam mrozem?
A może wygrzewacie się w wietrze miłosnym?
W każdym słowie jest opowieść o duszy,
Choć opowiadając, żadne ust nie porusza.
Jakiej perły nie skruszyłyście w moździerzu dłoni?
Ich pył lekiem dla oczu, nie żałujcie go, nie !
O, wy, dla których życie zaczyna się od śmierci !
Powtórnym urodzinom owoc życia siejcie.
Kiedy twarze odsłonicie, będzie jasne już:
Powtórnie urodzony Turek to czy Hindus.
Klnę się na Boga, że godni słońca Tebrizu
Są również książęta Czasu Zmartwychwstania.
O Piękna! Armia twej miłości oto serce podbija.
Wpadnij tu, niedaleko. Świat się o nic zabija.
Klnę się na narcyzy twoich oczu, na rubiny ust,
Na loki ambrą nęcące – targ ambry już nie ma.
Klnę się na tygrysa twej mocy, na krokodyla dumy,
Na strzały twych umizgów, że tabunami podeszła.
Klnę się na łaskawe, spolegliwe i kruche,
Że dla nich twoja stałość od początku była jasna,
Że żarliwy Abraham, który od lat strącał bożki,
Do świątyni twej wyobraźni jako rzeźbiarz wkroczył.
Nie pytaj co z Madżnunem, bo Lejli już tutaj nie ma.
Nie pytaj o Azara, kiedy przybył Abraham.
Umarłe ciało pokaże światu cud ożywiania,
Gdy Jezus twej dobroci przyjdzie na grób Elizara.
O Miły ! Słodycz lepsza czy ten co słodycz tworzy ?
Piękno księżyca lepsze czy ten, co księżyc tworzy ?
O, sadzie ! Tyś jest milszy czy kwiat i trawy w tobie ?
Czy ten, co ziarna wzbudza, narcyzy mokre tworzy ?
O, rozumie ! Tyś lepszy wiedzą i zmysłem,
Czy ten, co w każdej chwili tysiące myśli tworzy ?
O, miłości ! Choć jesteś niespokojnie splątana,
Jest coś, co dla miłości opończę z ognia tworzy.
Właśnie tym ja pijany, stumaniony, zdumiony,
Co raz pali mi skrzydła, raz je znowu tworzy.
Z jego łaski w serc głębi jest i Szirin i Chosrou,
On z jednej kropli myśli tysiące skarbów tworzy.
W miłości wszystkie skarby zamienia w miałki proch.
A z tej miłości jeszcze inne rzeczy tworzy.
Och, Słońce Prawdy Tebrizu ! Gdy uczynki serca
Słońce w grot przetopi, w sercu tarczę stworzy.
Mnie kochankiem, mnie wiankiem, mnie miłością spalający.
Tyś kochankiem, tyś wiankiem. Bądź mi panem czci strzegącym.
Tyś Noem, duchem Mojem, tyś otwarciem, tys zawarciem.
Tyś piersią ran otwartą. Bądź zasłony zdzierającym.
Ty światłością, ty świetnością i tyś łaski wszechbytnością.
Tyś jest ptakiem z góry Tur, swoim dziobem mnie raniącym.
Tyś kroplą, tyś morzem, tyś łaską, tyś gniewem.
Tyś słodyczą, tyś goryczą. Och już nie bądź taki dręczący !
Tyś komnatą słońca, tyś mieszkaniem serca,
Tyś lamentem mędrca. Wskaż mi drogę, mój kochanku !
Tyś chlebem, tyś niebem, tyś nędzarza zasiewem.
Tyś wodą, tyś dzbanem. Daj mi wody mój kochanku !
Tyś przynętą, tyś pułapką, tyś winem, tyś pucharem.
Tyś płomieniem, tyś zarzewiem. Nie zostawiaj mnie w zarzewiu.
Gdy to ciało mniej się wplecie, drogę serca mniej zaplecie,
Zniesie wszystko między nami, by oszczędzić słów potoku.
Melancholią oplótł twój smutek, serce.
Szukając ciebie, wszędzie pukało, serce.
Pragnąc Wenus, Księżyca twarzy, cudu,
Wciąż wpatrzone w drogę ku górze serce.
Podnóżkiem jego smutku będąc w końcu,
Sięgnęło sklepienia kryształu, serce.
Och, co dzisiaj stało się memu sercu?
Kto rozmawiał z nim wczoraj wieczorem sercem?
Tęskniąc za mówiącym klejnotem miłości,
Wzbiera falą, opada na piersi, serce.
Nadszedł dzień i rozrywa namiot nocy,
Tamtych okruchów radości szuka, serce.
Wiele jest tajemnic twego serca w moim.
Gdzie jest droga, co łączy serce z sercem?
Jeśli nie masz litości nad mym sercem,
Biada sercu, biada sercu, biada !
Hej, Tebrizie ! Tak pragnąc Słońca, Religii,
Kiedy wzleci ku Plejadom serce?
Krew miłości zakwita zawsze ogrodami.
Zakochanym jej bezdroża zawsze drogami.
Rozum mówi : Nie ma drogi poza zmysłami.
Miłość mówi : Już nie raz szłam tymi drogami.
Rozum stragan ujrzał, nuże towar swój chwalić.
Oko miłości za nim dojrzało stragany.
Niejeden Mensur, skrycie oddany miłości,
Wzgardził mównicą, wybierając szubienicę.
Kochającym fusy winne – szczęście zapału.
Rozumnym niedowiarkom – piekło niepewności.
Rozum mówi : Nie idź tam, w wyciszeniu jest ból.
Miłość mówi :Ależ w tobie jest niejeden ból.
Nie mów już więcej, wyrwij z serca istnienia ból,
Żebyś ujrzał w sobie bogactwa ogrodów strój.
O, Szamsie ! Tyś jest słońcem obłoku słów,
Słońce gdy wzeszło, rozpłynął się urok mów.

You might also like