Professional Documents
Culture Documents
Vital DR Judson Brewer Neurologia Zachcianek
Vital DR Judson Brewer Neurologia Zachcianek
Vital DR Judson Brewer Neurologia Zachcianek
Natalia Paszko
SKŁAD: Tomasz Piłasiewicz
PROJEKT OKŁADKI: Aleksandra Lipińska
TŁUMACZENIE: Anna Jurga
KOREKTA: Aneta Gawędzka-Paniczko
Wydanie I
BIAŁYSTOK 2018
ISBN 978-83-65846-94-5
Tytuł oryginału: The Craving Mind. From Cigarettes to Smartphones to Love – Why We Get Hooked and
How We Can Break Bad Habits
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być powielana
ani rozpowszechniana za pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych,
kopiujących, nagrywających i innych bez pisemnej zgody posiadaczy praw autorskich.
Informacje i sugestie zawarte w poniższej książce nie są poradami lekarskimi. Każdy człowiek i każdy
przypadek medyczny jest wyjątkowy, dlatego w celu uzyskania odpowiedzi na osobiste pytania należy
skonsultować się z lekarzem, który zdiagnozuje potencjalne symptomy lub zleci odpowiednie leczenie.
Celem książki jest przedstawienie najnowszych i najbardziej precyzyjnych informacji. Niemniej jednak
konkretne dane mogą być pominięte, książka może zawierać nieścisłości lub materiał, który będzie
nieaktualny po jakimś czasie od daty wydania. Zarówno autor książki, jak i wydawnictwo nie ponoszą
odpowiedzialności za nieścisłości, pominięte fakty, nieaktualny materiał i sposób, w jaki czytelnik
wykorzysta informacje i porady przedstawione w książce.
15-762 Białystok
ul. Antoniuk Fabr. 55/24
85 662 92 67 – redakcja
85 654 78 06 – sekretariat
85 653 13 03 – dział handlowy – hurt
85 654 78 35 – www.vitalni24.pl – detal
strona wydawnictwa: www.wydawnictwovital.pl
sklep firmowy: Białystok, ul. Antoniuk Fabr. 55/20
Przedmowa
Słowo wstępne
Wstęp
Część pierwsza. Szturm dopaminy
Rozdział 1: Uzależnienie – czyste, raz, proszę
Rozdział 2: Uzależnienie od techniki
Rozdział 3: Uzależnienie od siebie
Rozdział 4: Uzależnienie od dystrakcji
Rozdział 5: Uzależnienie od myślenia
Rozdział 6: Uzależnienie od miłości
Część druga. Podkręcanie dopaminy
Rozdział 7: Dlaczego tak trudno się skoncentrować – a może nie?
Rozdział 8: Jak być podłym i miłym
Rozdział 9: Przepływ
Rozdział 10: Trening wytrzymałości
Epilog: Przyszłość jest teraz
Załącznik: Twoja świadomość – określ swój typ osobowości
Bibliografia
Podziękowania
Przypisy
Wszystkim cierpiącym
PRZEDMOWA
Nienasycony umysł
Jon Kabat-Zinn
W samym środku głowy człowieka, pod ochronną warstwą czaszki, mieści się
materia najbardziej złożona ze wszystkich materii w znanym nam
wszechświecie, ważąca zaledwie około 1,5 kilograma (stanowiąca w
przybliżeniu tylko dwa procent całkowitej masy ciała) – mózg. To bezsporny
fakt, choć bywa że organ ten jest niedoceniany i nie do końca zdefiniowany. To
wszystko sprawia, że jesteśmy niesamowitymi istotami, biorąc pod uwagę to,
czego jesteśmy w stanie dokonać. Cud samego istnienia człowieka jest widoczny
wszędzie, jeżeli tylko nauczymy swoje oczy i serce patrzeć. Cud ten obejmuje
cały ból i cierpienie, jakie łączą się zwykle z człowieczeństwem i jakie
nierzadko sami tworzymy sobie i innym, ignorując to, kim i czym naprawdę
jesteśmy. Bardzo łatwo wpaść w rutynę, nabyć złe nawyki a nawet nabawić się
depresji, dążąc za tym, co nas dopełnia i czego potrzebujemy (według naszego
subiektywnego przekonania), aby dobrze czuć się we własnej skórze i żyć w
spokoju, nawet jeśli ma to być jeden dzień, godzina lub choćby krótka chwila. W
międzyczasie umyka nam fakt, iż w rzeczywistości spiskujemy, aby stać się
niewolnikami iluzji i kompulsywnej tęsknoty za dopełnieniem, podczas gdy
przecież już jesteśmy doskonali i od dawna tworzymy jedną całość. Pomimo to
szybko o tym zapominamy. Bywa, że nie pamiętamy o tym wcale lub czujemy
się tak głęboko zranieni, że nawet do głowy nie przyjdzie nam, że istnieje
metoda, ścieżka do odzyskania należnej nam kompletności, piękna oraz pełni
związanej ze zdrowiem i regeneracji sił. To wszystko możemy osiągnąć bez
większego wysiłku. Autor poniższej książki wyraźnie nam taką drogę wyznacza
i prowadzi nas po niej z wiedzą eksperta. W tym momencie znajdujemy się na
samym jej progu, w idealnym miejscu na rozpoczęcie przygody polegającej na
odzyskaniu pełnej wymiarowości naszej istoty, oraz nauce, jak urzeczywistnić
swoją całość w obliczu osłabiających uzależnień bezustannie nienasyconego
umysłu.
Złożona budowa mózgu, jego funkcje, sieci komórek, skomplikowana
plastyczność oraz wszechstronność jako wielowymiarowej, zorganizowanej,
uczącej się jednostki – wyniku miliardów lat ewolucji, która wciąż z
zadziwiającą prędkością postępuje zarówno biologicznie, jak i kulturowo –
jeszcze do niedawna nie były w pełni doceniane nawet przez naukowców.
Dzisiaj, biorąc pod uwagę najnowsze osiągnięcia neurobiologii i techniki,
możemy podziwiać architekturę mózgu i jego pozornie nieskończony repertuar
możliwości i funkcji, nie wspominając o jego całkowicie tajemniczej
właściwości, jaką jest świadomość. Gdy zastanowimy się nad tym dłużej, może
przerazić nas ogrom dziedzictwa człowieka i wyzwania, na jakie możemy się
natknąć we względnie krótkim czasie, jaki każdy z nas ma do dyspozycji między
narodzinami a śmiercią. Być może przejęłoby nas lękiem również zrozumienie
pełnego wymiaru tego dziedzictwa oraz tego, co może zwiastować w kwestii
poczucia większej świadomości, rozbudzenia, ucieleśnienia, połączenia,
uwolnienia od tego, co wiąże nas z niezdrowymi, ograniczającymi nawykami,
czyli ogólnie mówiąc, poczucia tego, kim i czym naprawdę jesteśmy, biorąc pod
uwagę prawdziwie cudowną naturę tego tajemniczego wytworu oraz jego
możliwości i umiejętności.
Pomyślcie tylko – i rozkoszujcie się tym, że w ogóle możecie myśleć – wasz
mózg składa się z około osiemdziesięciu sześciu miliardów komórek nerwowych
(są to najnowsze dane) zwanych neuronami. Przedłużenia milionów z nich
tworzą rdzeń kręgowy oraz autonomiczny układ nerwowy i znajdują się w
każdej części organizmu: oczach, uszach, nosie, języku, skórze – w dosłownie
każdym miejscu i w każdym organie ciała człowieka1. Wspomniane
osiemdziesiąt sześć miliardów neuronów w mózgu ma co najmniej tyle samo
partnerujących im komórek zwanych komórkami glejowymi. Ich funkcje nie są
jeszcze dokładnie zrozumiane, lecz uważa się, że przynajmniej po części
wspomagają one neurony i podtrzymują ich prawidłowe funkcje, chociaż istnieją
hipotezy, że ich przeznaczenie jest o wiele bardziej złożone. Neurony są
zorganizowane w specyficzne i wysoce wyspecjalizowane obwody, zawarte w
większych wyodrębnionych obszarach mózgu – w korze mózgowej2,
śródmózgowiu, móżdżku, pniu mózgu oraz różnorodnych fragmentach
chromosomów, lub „jądrach”, składających się na wyjątkowe struktury, takie jak
wzgórze, podwzgórze, hipokamp, ciało migdałowate i inne, które integrują tak
wiele funkcji organizmu. Te funkcje to między innymi ruch, zbliżanie się i
unikanie, uczenie się, pamięć, emocje, funkcje kognitywne i ich nieustanna
regulacja, odbieranie bodźców świata zewnętrznego i odczuwanie ciała dzięki
różnym „mapom” ciała zlokalizowanym w poszczególnych obszarach kory
mózgowej, odczuwanie empatii i współczucia względem innych oraz,
oczywiście, wszystkie aspekty wyżej wspomnianej świadomości – esencji tego,
co czyni nas ludźmi.
Każdy z tych osiemdziesięciu sześciu miliardów neuronów zawiera około
dziesięć tysięcy synaps, zatem w mózgu znajdują się setki trylionów
międzyneuronalnych połączeń synaptycznych, co stanowi nieskończoną i
nieustannie zmieniającą się sieć, przystosowującą się do coraz to nowych
okoliczności i zawiłości, a w szczególności do procesu uczenia się, w celu
optymalizacji naszych szans na przetrwanie, naszego zdrowia i dobrego
samopoczucia. Wspomniane obwody niezmiennie przeprogramowują się. Jest to
funkcja zależna od tego, co robimy, czego nie robimy, czego doświadczamy i
jak odnosimy się do tych sytuacji. Połączenia w mózgu są najprawdopodobniej
kształtowane i wzmacniane tym, do czego dążymy, naszym zachowaniem oraz
tym, co dostrzegamy i reprezentujemy.
Nasze nawyki, działania, zachowania oraz myśli napędzają, wzmacniają i
utrwalają to, co jest nazywane łącznością mózgową, spojeniem różnych
obszarów w celu utworzenia niezbędnych połączeń umożliwiających nowe
działania. Na tym polega proces uczenia się. Co ciekawe, proces ten może
zachodzić bardzo szybko, pod warunkiem, że skupimy w konkretny sposób
naszą uwagę, jednocześnie wykorzystując kompas uważnej świadomości
opisany w książce. Jeżeli jednak nie poświęcimy części tej uwagi niepożądanym
lub zniechęcającym okolicznościom, takie działanie pogłębi koleiny w mózgu
wytłoczone przez nawyki, zachcianki i rozmaite ograniczające uzależnienia, te
małe, jak i te duże, prowadzące do cierpienia i nieskończonych powtórzeń
reakcji. Jak widzicie, stawka jest całkiem wysoka w przypadku każdego z nas.
Biorąc pod uwagę intymność tej nieskończonej złożoności oraz zdolności
kryjące się we wnętrzu głowy człowieka (neurobiologia już to odkryła i z dnia
na dzień dowiadujemy się o nowych, fascynujących wymiarach ludzkiego
mózgu), bez wątpienia stoimy przed wyzwaniem, które każe nam wykorzystać
to, co dziś poznano, aby lepiej zrozumieć swoje życie. Wszystko to ma na celu
zaprzęgnięcie do pracy możliwości umysłu, aby działały na korzyść w kwestii
zdrowia, szczęścia, kreatywności, wyobraźni i głębokiego stanu zadowolenia,
nie tylko wobec nas samych, lecz również innych, tych, z którymi dzielimy
życie i miejsce na ziemi.
Z jednej strony mamy do czynienia z całym tym dziedzictwem wyjątkowo
zorganizowanej złożoności i piękna znajdujących się na tak wielu poziomach
naszego wnętrza. Z drugiej zaś nieustannie zaskakuje nas – zapomniałem tu
wspomnieć, że z tego wszystkiego najprawdopodobniej rodzi się poczucie
świadomości i poczucie, że ta „świadomość” ma umysł – a więc, zaskakuje nas
fakt, iż ludzie wciąż cierpią, ulegają depresji, nerwom, krzywdzą zarówno
innych, jak i siebie oraz, jak na ironię, popadają we względnie nieświadome
nawyki i schematy mające na celu złagodzenie cierpienia, które w
rzeczywistości mogą niszczyć dobrobyt, do którego dążymy.
Duża część tego cierpienia, tego braku połączenia, pochodzi z poczucia, jak
gdyby coś nam umykało, pomimo że mamy wszystko, że jesteśmy
niezaprzeczalnie cudownymi istotami, geniuszami, utalentowanymi bez
porównania, zdolnymi do nauki, zdrowienia i transformacji przez całe życie. Jak
to zrozumieć? Dlaczego czujemy pustkę i potrzebę ciągłych nagród oraz
natychmiastowego, bezustannego zaspokojenia naszych potrzeb? Kiedy już
wszystko mamy, kiedy wszystko już zrobimy, czego tak naprawdę jeszcze
chcemy? Kto włada naszym umysłem? Kto nim rządzi? A kto w konsekwencji
cierpi? I kto może wszystko wyprostować?
Odpowiedź na te pytania znajdujemy w książce Judsona Brewera, kierownika
Laboratorium Neurobiologii i Terapii w Centrum Świadomości w Medycynie,
Opiece Zdrowotnej i Społeczeństwie na Akademii Medycznej na Uniwersytecie
w Massachusetts. Autor jest psychiatrą z wieloletnim doświadczeniem w klinice
leczenia uzależnień. Opracował szczegółowy program zajmujący się problemem
uporczywych uzależnień różnego rodzaju, pomniejszych zaburzeń i chorób oraz
bólu i cierpienia, które są zwykle ich efektem. Wszystkie z tych trudności mają
swoje źródło w pragnieniu – specyficznym stanie umysłu, skłonności, którą, w
większym lub mniejszym stopniu, posiada każdy z nas, gdyż jesteśmy ludźmi.
Ignorujemy takie zachowania hurtowo, kiedy nam pasuje lub też kiedy czujemy
się bezsilni w walce z nimi. Jest to wrodzone działanie i potencjał transformacji,
które są niezrozumiane i pozornie poza naszym zasięgiem.
Oprócz psychiatrii uzależnień Jud z poświęceniem zajmuje się świadomą
medytacją. Jest też rzetelnym uczniem buddyzmu, tradycji buddyjskich oraz
źródeł, na których opiera się świadoma medytacja. Jak niebawem zobaczycie,
pragnienia odgrywają główną rolę w genezie cierpienia i nieszczęścia w
buddyjskiej psychologii. Zostały przedstawione w przekonujących i
wyjątkowych szczegółach tysiące lat, zanim uznała je zachodnia psychologia.
Jud w swojej pracy w klinice i laboratorium oraz w poniższej książce zestawia
ze sobą te dwa obszary ogólnego pojęcia umysłu a w szczególności jego
skłonności do uzależnień. Celem tego zestawienia jest wzajemna wymiana
informacji oraz ukazanie czytelnikowi silnego potencjału prostych, świadomych
ćwiczeń, które wpływają zarówno na chwilę obecną, jak i na dalszą przyszłość,
aby rzeczywiście uwolnić się od wszelkich zachcianek, w tym pragnienia
ochrony bardzo ograniczonego poczucia self[1], które mogło przerosnąć swoją
użyteczność i jednocześnie nie rozumieć, że „ty”, który czegoś pragniesz, to
tylko niewielka część większego „ciebie”, który czuje rodzącą się zachciankę,
kierującą twoim zachowaniem w tę czy w inną niefortunną stronę i który zna
przykre długoterminowe konsekwencje tego schematu uzależnienia.
W zachodniej psychologii mamy do czynienia z teorią B. F. Skinnera o
warunkowaniu instrumentalnym oraz jego uzasadnionej strukturze niezbędnej do
zrozumienia ludzkich zachowań. Ten punkt widzenia, chociaż w niektórych
kontekstach przydatny, jest pełen problematycznych aspektów i poważnych
ograniczeń. Jest silnie zorientowany na behawioryzm i nie zostawia miejsca na
znaczącą rolę procesów kognitywnych ani na świadomość. Co więcej, jest tak
mocno związany z niewątpliwie uzasadnionym pojęciem nagrody, że na ogół
ignoruje, a nawet całkowicie odrzuca, równie potężne tajemnice działania,
poznania i bezinteresowności. Te ludzkie zdolności wykraczają poza nagrody i
eliminują je w takie sposoby, że koncept ten jest powszechnie rozumiany w
oparciu o klasyczne badania na zwierzętach przeprowadzane przez Skinnera i
innych naukowców. Niektóre doświadczenia, takie jak fizyczny, naturalny
komfort poznania tego, kim jesteśmy, lub przynajmniej badania tej dziedziny z
otwartym umysłem i sercem, mogą być rzeczywiście głęboko satysfakcjonujące
i równoznaczne z uwarunkowaniami paradygmatu nagrody Skinnera,
zorientowanego na ogół na bodźce pochodzące ze świata zewnętrznego.
Aby wykroczyć poza ograniczenia warunkowania instrumentalnego
widzianego z perspektywy behawioryzmu, Jud przedstawia nam między innymi
ramy buddyzmu, w których świadomość, jako dyscyplina medytacji,
ewoluowała i kwitła przez tysiąclecia w kulturach azjatyckich, buddyjskie
systematyczne i bardzo praktyczne podejście zakorzenione w ramach
kluczowych buddyjskich nauk o „współzależnym powstawaniu” oraz nauki, jak
możemy się uwolnić spod dominacji a niekiedy nawet tyranii naszego własnego
nienasyconego umysłu dzięki, paradoksalnie, kultywacji intymnego z nim
połączenia. To wszystko zależy od ciągłego rozpoznawania, jak ciasno jesteśmy
związani w naszej pozornie nieskończonej autoreferencji oraz czy potrafimy być
tego świadomi bez surowej samooceny i czy umiemy kultywować inne, bardziej
intencjonalne opcje świadomych odpowiedzi zamiast bezmyślnego reagowania
w momentach pojawienia się pragnienia.
Autoreferencja stanowi tu bardzo ważny element. Najnowsze badania
ukazały, że kiedy ludzie dostają polecenie, by nic nie robić (w skanerze fMRI
podczas mierzenia aktywności neuronalnej), przestawiają mózg na tryb
odbiegania myślami. Wiele z tych myśli przyjmuje formę nieustannej narracji o
sobie. Tworzy się „historia o mnie”: o mojej przyszłości, przeszłości, sukcesach,
porażkach i tym podobnych sytuacjach. Skany mózgu ukazują całkiem sporą
część środkowej kory mózgowej, która rozświetla się, czyli wykazuje wzmożoną
aktywność neuronalną – a przecież polecenie brzmiało, aby nic nie robić. Ten
obszar mózgu nie bez powodu nazwano DMN, czyli default mode network
(tłumaczone między innymi jako „tryb domyślny” lub „sieć stanu
spoczynkowego”). Niekiedy obszar ten jest zwany również siecią narracyjną,
ponieważ kiedy pozwalamy umysłowi robić, co chce, zwykle grzęźnie on w
narracji o sobie. Jest to aspekt umysłu, którego często jesteśmy zupełnie
nieświadomi, chyba że przeszliśmy wcześniej trening świadomości.
Praca na Uniwersytecie w Toronto3 ukazała, że ośmiotygodniowy trening
świadomości w formie MBSR skutkował obniżeniem aktywności sieci
narracyjnej i wzrostem aktywności w zewnętrznych obszarach kory mózgowej
związanych ze świadomością chwili bieżącej pozbawionej wszelkich narracji. W
tym badaniu zespół obwodów neuronalnych jest określany jako sieć oparta na
doświadczeniu. Odkrycia te są zbieżne z pionierskim badaniem Juda na temat
sieci stanu spoczynkowego w medytacji przeprowadzonym w grupach osób
początkujących, jak i tych, którzy mieli za sobą wiele lat intensywnego treningu
medytacji.
Jud wraz ze swoim zespołem opracował nowe metody w dziedzinie
neurobiologii, które przenoszą zarówno zachodnią psychologię, jak i medytację
do laboratorium w celu zbadania, co dzieje się w mózgu w czasie rzeczywistym
podczas medytacji. Jak się niebawem dowiemy, dokonano tego dzięki pokazaniu
badanym osobom, co zachodzi w ich mózgu w każdym momencie medytacji.
Badanym obszarem była konkretna część kory mózgowej – tylny zakręt obręczy.
Okazało się, że obszar ten ulegał wyciszeniu (jego elektryczna aktywność
malała) podczas medytacji w określonych warunkach, szczególnie kiedy badany
rezygnował z prób dotarcia myślami do konkretnego punktu lub osiągnięcia
danego stanu a skupiał się jedynie na obecności w chwili.
Uważna świadomość jest treningiem formalnej medytacji i skupia się na
dwóch aspektach: wymiarze instrumentalnym i wymiarze nieinstrumentalnym.
Wymiar instrumentalny obejmuje naukę i doświadczanie korzyści (Jud nazwałby
to „nagrodami”) tej nauki, czyli to, co dzieje się, kiedy zabieramy się za
wszelkie inne czynności związane z jakimkolwiek treningiem, takie jak nauka
jazdy autem czy gry na instrumencie. Wraz z praktyką stajemy się coraz lepsi w
tym, co wykonujemy. W tym przypadku jest to świadomość istnienia w chwili
obecnej oraz tego, co kombinuje nasz umysł, szczególnie wtedy, gdy złapiemy
się na utknięciu w subtelnych i tych mniej subtelnych pragnieniach i
zachciankach. Następnie uczymy się, jak nie dać się łatwo złapać w te schematy
nawyków i energie umysłu.
Wymiar nieinstrumentalny jest prawdziwym dopełnieniem instrumentalnego
wymiaru treningu świadomości. Jest absolutnie niezbędnym elementem w
kultywacji tej świadomości oraz w uwolnieniu się od myśli i emocji
powiązanych z pragnieniami. Niełatwo jest to pojąć i o tym rozmawiać, dlatego
zjawisko przepływu odgrywa w tej książce tak znaczącą rolę: nie trzeba iść w
żadne konkretne miejsce, nie trzeba nic robić, nie trzeba osiągać żadnego
specjalnego stanu i nie ma nikogo (w konwencjonalnym pojęciu „ty” lub „ja”),
kto miałby to osiągnąć.
Trening jest podstawą, lecz jeśli ćwiczymy zbyt ciężko lub zbyt usilnie
dążymy do osiągnięcia danego punktu i powiązanych z nim nagród, wówczas
przenosimy pragnienie na nowy przedmiot, cel lub obiekt przywiązania i
tworzymy poprawioną „moją historię”. We wnętrzu tego napięcia między
instrumentalnym i nieinstrumentalnym wymiarem leżą prawdziwe poskromienie
pragnienia4 oraz błędne postrzeganie własnej osoby, gdzie zakorzenił się nawyk
tego pragnienia. Jud prowadził badania neurofeedback (badania aktywności
neuronów) w czasie rzeczywistym nad zmianami aktywności w korze mózgowej
podczas medytacji. Zaobserwowano, co dzieje się w konkretnym obszarze kory
– tylnym zakręcie obręczy – kiedy badane osoby starały się wywołać dany efekt
i kiedy ekscytowały się uzyskaniem tego efektu. Były to potężne dowody
ukazujące skutki stanów, kiedy nic nie robimy, do niczego nie dążymy i
usuwamy się z własnej drogi, aby być w pełni obecnymi i spokojnymi
emocjonalnie. Te badania przedstawiają ogromny wkład w nasze zrozumienie
różnych technik medytacji, różnych stanów umysłu, jakie mogą pojawić się
podczas formalnej bądź nieformalnej medytacji oraz ich potencjalnego związku
z rozległą, otwartą i wolną od myśli przestrzenią świadomości.
Poniższa książka oferuje nowe, radykalne spojrzenie na proces uczenia się i
przełamanie nawyków umysłu nie za pomocą wymuszenia, siły woli czy
chwytania się chwilowej i ulotnej nagrody, lecz dzięki wypełnieniu przestrzeni
istnienia poprzez zaznajomienie się z czystą świadomością i odkrycie, że jest
dostępna w tej pozaczasowej chwili, którą nazywamy „teraz”. Co więcej, praca,
na której opiera się książka, jest opisana przystępną prozą, która sprawia, że
skomplikowane kwestie naukowe stają się proste i zrozumiałe. Henry David
Thoreau wiedział i opisał w swojej książce Walden, czyli życie w lesie, że nie
istnieje żadna inna chwila, w której mogłyby zawierać się obecność i spokój. Nie
trzeba też robić nic innego, niż uczyć się, jak odpoczywać w świadomości i być
wiedzą (a czasem nawet nie-wiedzą), że „twoja” świadomość już istnieje oraz że
„ty” już wszystko masz. Nawyki zanikają w obliczu zapełniania przestrzeni
świadomości. Ironia polega na tym, że takie nie-robienie nie jest trywialnym
przedsięwzięciem. To jest przygoda życia, a jednak wymaga znacznego wysiłku
(paradoksalnie: dążenia do nie-wysiłku i wiedzy o nie-wiedzy), szczególnie w
odniesieniu do procesu kształtowania self, czyli zaciekłego i zwykle
niepoznanego tworzenia historii o „mnie”.
Autor zauważa, że część zachodnich poglądów na uzależnienie wywodzi się z
pracy B. F. Skinnera, ojca warunkowania operacyjnego. W związku z tym Jud
cytuje powieść Skinnera Walden Two i przytacza zawarte tam prorocze wizje
manipulacji społeczeństwem naszego cyfrowego i nieustannie podłączonego do
sieci świata. Na szczęście wysoce behawioralny pogląd Skinnera na uzależnienie
jest wyrównany transcendentną mądrością, mającą dużo więcej wspólnego z
pierwotnym Walden, który moglibyśmy nazwać Walden One. Jud dokonuje tego
nie poprzez cytowanie Thoreau lecz poprzez opis doznania zjawiska przepływu
oraz jego fizjologii i psychologii, w oparciu o pracę współczesnego psychologa
Mihalya Csikszentmihalyiego oraz poprzez skupienie się na nie-dwoistości,
która leży w samym sercu buddyjskich nauk bezinteresowności i pustki, nie-
chwytania, nie-kurczowego trzymania się i nie-pożądania. Te domeny i wglądy
wyraźnie rozumiał i pięknie przedstawił poeta T. S. Eliot w swojej
transcendentnej, kulminacyjnej pracy Cztery kwartety, z której cytaty również
znajdziemy w poniższej książce.
Czytelnicy dowiedzą się, że nawyki zachcianek są główną przyczyną znacznej
części cierpienia, zarówno tego wielkiego, jak i małego. Być może faktycznie
jesteśmy napędzani dystrakcjami i kierowani w ich stronę, zwłaszcza w obliczu
uzależnienia od cyfrowych urządzeń i gadżetów oraz szalonego tempa życia. Są
jednak w tym wszystkim dobre wieści: kiedy to dokładnie poznamy, możemy
wiele zdziałać, aby uwolnić się od cierpienia i zacząć prowadzić zdrowe,
etyczne, zadowalające, oryginalne i prawdziwie produktywne życie.
Jud przeprowadza nas przez to wszystko w mistrzowski, osobisty, przyjazny,
mądry i pełen humoru sposób. Wspólnie ze swoim zespołem naukowców
opracował i opisał w książce szczegółowe aplikacje na smartfony, które
pomagają w treningu świadomości zwłaszcza tym, którzy pragną rzucić palenie
lub zmienić styl żywienia.
Teraz jest najlepsza chwila, aby zacząć działać i wykorzystać ćwiczenia
przedstawione w książce, aby zmienić swoje życie i uwolnić się od sił, przez
które zawsze umyka nam pełnia i piękno zarówno chwili obecnej, jak i nas
samych, kiedy staramy się wypełnić wyimaginowane szczeliny niezadowolenia i
tęsknoty, które wydają się tak prawdziwe, a jednak nie mogą być
usatysfakcjonowane dalszymi cyklami pragnień i poddawania się wszystkiemu,
co daje nam ulotną ulgę. Pomimo to, jeżeli jednak dajemy się oszukać – a od
czasu do czasu przydarza się to wszystkim, w tym Judowi, który dał się nieźle
złapać w swój własny wymyślny scenariusz zaręczyn opartych na zauroczeniu –
i nie potrafimy tego rozpoznać, prędzej czy później możemy zdać sobie sprawę,
że zawsze jest szansa na przebudzenie się i rozpoznanie ceny pragnienia oraz
ograniczających konsekwencji naszych uzależnień. Wtedy możemy zacząć od
nowa.
Niech nawigacja poprzez świadomość i podróż, w którą za chwilę się
wybierzecie, przywiedzie was jeszcze bliżej do waszego serca i autentyczności
oraz do uwolnienia się od nieustającego uścisku nienasyconego umysłu.
Jon Kabat-Zinn Uwagi 1. James Randerson, „How many neurons make a human
brain?”, Guardian, 28 lutego 2012,
https://www.theguardian.com/science/blog/2012/feb/28/how-many-neurons-
human-brain; Bradley Voytek, „Are there really as many neurons in the human
brain as stars in the milky way?” Scitable, 20 maja 2013,
www.nature.com/scitable/blog/brain-metrics/are_there_really_as_many.
2. W momencie pisania przedmowy, Nature opublikowało dane o dziewięćdziesięciu siedmiu bardziej
wyjątkowych dotąd niezbadanych obszarach kory mózgowej, poza znanymi już osiemdziesięcioma
dwoma.
3. Norman A. S. Farb, Zindel V. Segal, Helen Mayberg i wsp., „Attending to the present: Mindfulness
meditation reveals distinct neural modes of self-reference”, Social cognitive and affective neuroscience 2,
nr 4 (2007): 313-22, doi:10.1093/scan/nsmo3o.
4. „Poskromienie” jak w momencie gaszenia ognia, jest dosłownym znaczeniem „nirwany” w pali –
oryginalnym języku Buddy.
Słowo wstępne
Pochodzenie gatunków
Gdybym był twoim szefem a ty powiedziałbyś, że mam mózg jak mięczak
morski, to bym cię wyrzucił za obrazę czy raczej awansował na szefa
marketingu za przedstawienie prawdziwego zrozumienia tego, jak myślą i
zachowują się ludzie?
A gdybym tak powiedział, że niezależnie od twoich wierzeń na temat
pochodzenia człowieka, jedną kwestią, która raz po raz pojawia się w tych
dywagacjach, jest proces uczenia się człowieka, bardzo zbliżony do procesu
uczenia się ślimaków morskich, które mają tylko dwadzieścia tysięcy neuronów?
Co, gdybym drążył głębiej i zasugerował, że nasze schematy uczenia się
przypominają nawet te jednokomórkowych organizmów, takich jak
pierwotniaki?
Tym, co mam na myśli, głosząc te stwierdzenia, jest fakt, iż organizmy
jednokomórkowe angażują do pracy proste, binarne mechanizmy przetrwania:
zbliżanie się do pożywienia i oddalanie od toksyn. Okazuje się, że ślimak
morski, który ma jeden z najprostszych układów nerwowych obecnie znanych
nauce, stosuje to samo dwuelementowe podejście do porządkowania i
zapisywania pamięci. Dzięki temu odkryciu w 2000 roku Eric Kandel zdobył
nagrodę Nobla. A my?
Nie chodzi oczywiście o to, że my, ludzie, jesteśmy na poziomie ślimaka
morskiego. Czy pomimo to jest możliwe, że nie pozbyliśmy się jeszcze
całkowicie naszej ewolucyjnej spuścizny i wiele naszych reakcji pochodzi od
„niższych” organizmów? Czy niektóre (lub większość) naszych zachowań
można przypisać głęboko zakorzenionym schematom zbliżania się do tego, co
uznajemy za przyjemne lub atrakcyjne i unikania tego, co nieprzyjemne lub
odrażające? Jeżeli tak faktycznie jest, to czy taka wiedza może pomóc nam
zmienić codzienne schematy i nawyki – proste kaprysy, ale też uparte i
zakorzenione uzależnienia? Być może odkryjemy nawet nowy sposób
traktowania siebie i innych, taki, który wykracza poza pierwotną naturę i, jak na
ironię, zawsze był w zasięgu ręki Homo sapiens sapiens (ta, „która wie, że
wie”), taki, który sprawia, że jesteśmy ludźmi?
Początki uzależnienia
Kiedy wciągamy się w najnowszą grę na konsoli, w aplikację na telefonie lub
ulubiony smak lodów Ben&Jerry’s, wykorzystujemy jeden z najstarszych
procesów uczenia się znanych dziś nauce, wspólny dla niezliczonych gatunków i
pochodzący z czasów, kiedy na świecie istniały jedynie najbardziej pierwotne
układy nerwowe. Ten proces uczenia się opartego na nagrodzie, lub
warunkowanego wzmocnieniem, można wyjaśnić następująco: Widzimy
jedzenie, które wygląda smacznie. Nasz mózg mówi: Kalorie, przetrwanie! Po
czym sięgamy po pożywienie. Próbujemy. Smakuje dobrze a kiedy zawiera
cukier, organizm wysyła do mózgu dodatkowy sygnał: Zapamiętaj, co teraz jesz
i gdzie to znalazłeś. Zapisujemy to wspomnienie oparte na doświadczeniu i
lokalizacji (w technicznym żargonie jest to pamięć zależna od kontekstu) i
uczymy się, jak powtórzyć ten sam proces następnym razem. Widzisz pokarm.
Zjedz pokarm. Poczuj się dobrze. Powtórz. Bodziec, zachowanie, nagroda.
Proste, prawda?
Po jakimś czasie nasz kreatywny mózg mówi: Hej! Możesz to wykorzystać do
czegoś innego niż tylko zapamiętywanie, gdzie jest pożywienie. Następnym
razem, kiedy poczujesz się źle, spróbuj zjeść coś dobrego, aby poczuć się lepiej.
Dziękujemy mózgowi za ten genialny pomysł, realizujemy go i szybko
zauważamy, że jeżeli zjemy lody lub czekoladę, kiedy jesteśmy źli lub smutni,
wówczas faktycznie jest nam lepiej. To jest ten sam proces uczenia się, zmienia
się jedynie bodziec i tym razem to nie sygnał głodu pochodzący z żołądka daje o
sobie znać, lecz sygnał emocjonalny – smutek – i to on wyzwala w nas silną
chęć jedzenia.
Jako nastolatkowie na pewno nieraz widzieliśmy szkolnych buntowników
palących za budynkiem. Być może wydali się nam wówczas fajni,
pomyśleliśmy, „Ja też tak chcę” i zaczęliśmy palić. Widzisz coś fajnego. Zapal,
a będziesz fajny. Poczuj się dobrze. Powtórz. Bodziec, zachowanie, nagroda. Za
każdym razem, gdy powtarzamy takie zachowanie, wzmacniamy szlak w
mózgu, mówiący: Świetnie, zrób to jeszcze raz. Powtarzamy to zatem i w ten
sposób działanie staje się naszym nawykiem. Pętlą przyzwyczajeń.
Stres wyzwala potrzebę zjedzenia czegoś słodkiego lub zapalenia papierosa. Z
tymi samymi mechanizmami działającymi w mózgu przeszliśmy od nauki
przetrwania do dosłownego zabijania się nawykami. Otyłość i uzależnienie od
tytoniu należą do jednych z wiodących, możliwych do uniknięcia, przyczyn
zgonów na świecie.
Jak wpakowaliśmy się w to bagno?
SZTURM DOPAMINY
1
Kiedy rozdrapujemy ranę i poddajemy się nałogom, rana nigdy się nie zagoi. Kiedy jednak
zamiast tego doświadczamy dotkliwego, surowego swędzenia lub bólu i nie rozdrapujemy rany,
pozwalamy jej się zagoić. Zatem nieuleganie naszym nałogom jest leczeniem na bardzo
podstawowym poziomie.
– Pema Chödrön
Kiedy pracowałem jako adiunkt na Akademii Medycznej Yale, przez pięć lat
przyjmowałem pacjentów w przychodni psychiatrycznej przy szpitalu Veterans
Administration Hospital w New Haven w stanie Connecticut. Robiłem
specjalizację z psychiatrii uzależnień – dziedziny, o której nawet nie myślałem
do czasu, aż zaobserwowałem wyraźny związek między świadomą uwagą a
polepszaniem życia pacjentów. Mój gabinet znajdował się na tyłach parkingu
pracowniczego w „tymczasowym” budynku, który, jakimś sposobem, dawno
temu, został na stałe. Tak jak wszystkie budynki należące do zespołu szpitalnego
funkcjonował jedynie pod numerem: budynek #36.
Budynek #36 był domem naszej kliniki metadonu. Pierwszą rzeczą, jaka
rzucała się w oczy pacjentom i odwiedzającym po wejściu do poczekalni, była
gruba, kuloodporna szyba, za którą codziennie rano stała pielęgniarka i
wydzielała metadon w małych, plastikowych kubeczkach naszym pacjentom
uzależnionym od opioidów. Zgodnie z obowiązującymi zasadami, kiedy
pacjenci przychodzili na wizytę, recepcjonistka wzywała lekarza, który
eskortował ich do swojego gabinetu. Nasza klinika widziała już wszystko, zatem
standardowa procedura brzmiała: bezpieczeństwo przede wszystkim.
Dzięki hollywoodzkim filmom, takim jak Leaving Las Vegas i Requiem dla
snu, uzależnieni są często ukazywani jako osoby dokonujące aktów
samozniszczenia pod wpływem alkoholu lub narkotyków lub angażujące się w
przestępczość w celu finansowania swoich uzależnień. Melodramat szybko się
sprzedaje. Zdecydowana większość moich pacjentów nie pasowała do tych
stereotypów. Mieli swoje tragiczne historie, lecz były one raczej szablonowe: ten
czy inny początek uzależnienia a następnie desperackie starania wyrwania się z
nałogu, aby znaleźć dom, stałą pracę czy związek. Uzależnienie jest
pochłaniającą obsesją.
Zanim przejdziemy dalej, należy wyjaśnić, czym jest uzależnienie. Podczas
mojego stażu poznałem być może najprostszą jego definicję: uzależnienie to
ciągłe używanie pomimo niepożądanych konsekwencji. Jeżeli coś idzie nie tak
w związku z korzystaniem z konkretnej substancji lub konkretnym zachowaniem
– nikotyną, alkoholem, kokainą, hazardem lub z czymś innym – i pomimo to nie
zaprzestajemy tego używać, powinno to być podstawą do ewaluacji. Stopień, w
jakim uzależnienie wywraca nasze życie do góry nogami, pomaga określić
poziom jego nasilenia. W ten sposób można rozpatrywać uzależnienia: jako
elementy spektrum, gdzie znajdują się nasze zachowania wpływające na nasze
życie. Same zachowania oraz stopień, w jakim zmieniają naszą codzienność, są
jednakowo skalibrowane.
Wielu moich pacjentów w Szpitalu Weteranów uzależniło się od leków po
wypadku (na wojnie lub innym). Niekiedy dokuczał im przewlekły ból fizyczny
i chcąc go uśmierzyć, nagminnie przyjmowali opioidy. Bywało, że leki stawały
się ich ucieczką lub stłumieniem bólu emocjonalnego, traumy lub innych
podobnych doświadczeń. Wszystkie historie uzależnień, które opowiadali mi
pacjenci miały wspólny mianownik. Tak jakby każdy z nich był jednym ze
szczurów laboratoryjnych w eksperymentach Skinnera i opisywał proces uczenia
się warunkowanego nagrodą: „Miałem przebłyski [jakiegoś traumatycznego
wydarzenia z przeszłości]” (bodziec), „upijałem się” (zachowanie), „i to było
lepsze niż ponowne przeżywanie tego doświadczenia” (nagroda). Wyraźnie
widziałem ich pętlę przyzwyczajeń. Bodziec. Zachowanie. Nagroda. Powtórz.
Co więcej, te uzależniające substancje były ich własnym sposobem „leczenia” –
pod wpływem alkoholu, narkotyków lub silnych leków powstrzymywali
nieprzyjemne wspomnienia i uczucia przed ujawnieniem się (lub unikali ich
całkowicie) albo nie pamiętali potem czy się rzeczywiście pojawiły.
Rozpoczynałem pracę z pacjentami, pytając ich, co zainicjowało ich
uzależnienie i co je podtrzymywało. Musiałem wyraźnie ujrzeć wszystkie
aspekty ich nawyków, aby mieć jakąkolwiek nadzieję na ich wyleczenie.
Musiałem poznać ich bodźce, substancje, które stosowali a szczególnie, jaką
nagrodę za to otrzymywali. W związku z nadużywaniem konkretnych substancji
lub zachowania ich życie tak bardzo zboczyło z kursu, że musieli rozpocząć
konsultacje z psychiatrą. To nie jest sposób na spędzanie wolnego czasu
większości ludzi. Wizyta w Szpitalu Weteranów była zazwyczaj sugestią lekarza
pierwszego kontaktu zaniepokojonego zdrowiem psychicznym pacjenta (lub też
swoim własnym bezpieczeństwem). Gdybyśmy wspólnie z pacjentem nie
potrafili określić jaką nagrodę otrzymywał za swoje działanie, byłoby bardzo
ciężko je zmienić. Uzależnienie steruje ewolucyjnym kolosem: każde nadmierne
używanie narkotyków przejmuje ośrodek przyjemności i produkcję dopaminy.
W przypadku większości moich pacjentów nagrodą było odsunięcie od siebie
nieprzyjemnych rzeczy (wzmocnień negatywnych). Bardzo rzadko zdarzało się,
aby któryś stwierdził, że świetnie się czuł na trzydniowym haju kokainowym, po
wydaniu setek lub więcej dolarów w jeden dzień i późniejszym kilkudniowym
odsypianiu. Opisywali swój proces uczenia się opartego na nagrodzie jako
sposób na unikanie konkretnych sytuacji, przytłumienie bólu, zamaskowanie
nieprzyjemnych emocji i, najczęściej, oddanie się swoim pragnieniom i żądzom.
Drapali tę przeklętą ranę.
Wielu moich pacjentów, którym udało się zwalczyć jedno lub więcej
uzależnień, stawiało się w moim gabinecie w poszukiwaniu pomocy z nałogiem
nikotynowym. W przypadku kokainy, heroiny, alkoholu lub innych silnych
substancji sięgnęli dna tak wiele razy, że rodzina, praca i problemy zdrowotne w
końcu przeważyły nad nagrodą, jaką niosło ze sobą używanie. Pragnienie
kolejnej dawki przegrywało ze stosem kłopotów, jakie wiązały się z
rozdrapywaniem rany. W takich sytuacjach wzmocnienie negatywne używania
(kłopot) było co najmniej silniejsze niż ostatnia nagroda (zaspokojenie
pragnienia). Siadali przed moim biurkiem i ze zdziwieniem spoglądali na paczkę
papierosów. „Dlaczego – pytali – sam potrafię poradzić sobie z uzależnieniem
od silnych substancji a nie umiem rzucić palenia?”. To nie były nowe pytania. W
jednym z badań prawie dwie trzecie osób szukających terapii zwalczającej
uzależnienie od alkoholu lub innych substancji stwierdziło, że byłoby im
trudniej rzucić palenie1.
Historyczną ciekawostką może być fakt, iż żołnierze podczas pierwszej wojny
światowej otrzymywali przydział papierosów, aby podbudować swoje morale i
mentalnie uciec od obecnych okoliczności. Podczas drugiej wojny światowej
każdy żołnierz wraz z każdym posiłkiem otrzymywał cztery papierosy jako część
obowiązkowego przydziału, co kontynuowano aż do 1975 roku. Gdybym chciał
kogoś uzależnić od papierosów, właśnie tak bym postąpił. Wojna to potężny
stresor (bodziec). Upewniłbym się, że dana osoba może palić bez problemów
(zachowanie), aby poczuć się lepiej (nagroda). Nawet po zakończeniu wojny,
kiedy nałóg zadomowił się już na dobre, wspomnienia, przebłyski a nawet
zwykłe stresy codzienności kazały im wracać po więcej.
Nikotyna ma pewną przewagę nad innymi substancjami uzależniającymi. To
może przyczyniać się do kłopotów z odstawieniem tego nałogu.
Przede wszystkim nikotyna jest stymulantem, zatem nie zagłusza zdolności
kognitywnych. Możemy palić i prowadzić auto. Możemy palić podczas pracy z
urządzeniami.
Po drugie, jeśli tylko chcemy, możemy palić przez cały dzień. Możemy
sięgnąć po papierosa zaraz po przebudzeniu (kiedy poziom nikotyny w
organizmie jest najniższy i mamy ochotę zapalić). Możemy palić w drodze do
pracy, podczas przerwy, kiedy szef na nas krzyczy i tak dalej. Ktoś, kto pali
paczkę papierosów dziennie, wzmacnia swój nawyk dwadzieścia razy na dzień.
Po trzecie, nikt nas nie wyrzuci z pracy za palenie. Praca pod wpływem
alkoholu lub narkotyków to co innego. Częste przerwy na papierosa mogą nieco
obniżyć produktywność, lecz krzywdzimy wówczas jedynie własne zdrowie i
decyzja, czy zapalić, zależy wyłącznie od nas (teoretycznie).
Po czwarte, pomimo że palenie papierosów jest obecnie wiodącą przyczyną
zgonów w Stanach Zjednoczonych, nie zabija nas ono natychmiast. Tracimy
pracę i niszczymy związki znacznie szybciej, gdy jesteśmy wciąż pijani lub na
haju. Oczywiście oddech palacza jest paskudny, lecz to można zatuszować gumą
do żucia lub miętówkami. Wszystkie pozostałe zmiany, jakie zachodzą pod
wpływem tytoniu, są tak powolne, że ich nie zauważamy. Dopiero po
kilkudziesięciu latach utrzymującego się nawyku zaczynają pojawiać się
poważne problemy ze zdrowiem, takie jak rozedma płuc czy rak. Uczenie się
warunkowane nagrodą polega na natychmiastowym wzmocnieniu. Umysł
zajmujący się dalekosiężnymi planami przegrywa z tym, co znajduje się tuż
przed naszym nosem i tym, że możemy zachorować na raka w przyszłości.
Przecież możemy być też jednymi z wielu, którzy się nie rozchorują.
Po piąte, naczynia włosowate, najmniejsze naczynia krwionośne organizmu,
które przekazują nikotynę do krwiobiegu, są bardzo liczne. Gdyby ułożyć w
rządkach wszystkie naczynia krwionośne z samych płuc, pokryłyby
powierzchnię kortu tenisowego lub nawet większą. Z taką łączną powierzchnią
potrafią bardzo szybko przetransportować nikotynę do krwi. Im szybciej
substancja ta znajdzie się w krwiobiegu, tym szybciej uwalnia się w mózgu
dopamina i tym szybciej się uzależniamy. Zdolność płuc do bardzo szybkiego
dostarczania dużych ilości wdychanych substancji wyjaśnia również fakt,
dlaczego palona kokaina bardziej uzależnia niż ta wciągana nosem. Ilość naczyń
krwionośnych w nosie nie równa się tej w płucach. Biorąc pod uwagę wszystkie
powyższe oraz inne czynniki, nie dziwi fakt, że moi pacjenci, pokonawszy wiele
poważniejszych demonów, nie potrafili poradzić sobie z nałogiem
papierosowym.
Spójrzmy na jedno krótkie studium przypadku. Jack wszedł do mojego
gabinetu i powiedział, że czuje się, jakby jego głowa miała eksplodować, jeśli
nie zapali. Palił przez całe życie i nie potrafił przestać. Próbował gumy
antynikotynowej i plastrów. Próbował jeść cukierki, kiedy nachodziła go chęć
zapalenia papierosa. Nic nie działało. Badania wskazują, że takie medykamenty
w najlepszym wypadku pomagają tylko około jednej trzeciej pacjentów pozostać
wolnym od nałogu. Z innych badań dowiedziałem się, że nie udowodniono, aby
leki te pomagały w przypadku zachcianek wywołanych bodźcami
wyzwalającymi dane zachowanie. Leki najczęściej pomagają dzięki zapewnieniu
stałego dopływu nikotyny, co prowadzi do stałego dopływu dopaminy lub dzięki
blokowaniu receptorów, z którymi łączy się nikotyna, tak aby zahamować
uwalnianie dopaminy podczas palenia. Te mechanizmy są całkiem logiczne:
idealny lek to taki, który szybko uwalnia dużą dawkę dopaminy, lecz tylko
wtedy, gdy rozpoznajemy nasz specyficzny wyzwalacz. Medycyna nie znajduje
się jednak na tak spersonalizowanym poziomie.
Jack stał w drzwiach mojego gabinetu i wyglądał, jakby faktycznie stracił
resztki cierpliwości i jakby jego głowa rzeczywiście miała zaraz eksplodować.
Co niby miałem zrobić? Co powiedzieć? Na początek zażartowałem. Być może
nie był to najlepszy pomysł, biorąc pod uwagę mój zasób żartów, lecz ten po
prostu sam wyrwał mi się z ust. „Jak eksploduje panu głowa – wykrztusiłem –
proszę pozbierać kawałki, złożyć do kupy i do mnie zadzwonić.
Udokumentujemy to jako pierwszy przypadek wybuchu czaszki na skutek
zachcianki”. Zaśmiał się z grzeczności (moi pacjenci w przychodni byli
przynajmniej mili – mieli dobre serca pomimo albo z powodu wszystkiego,
przez co przeszli). I co teraz? Podszedłem do tablicy wiszącej na ścianie
gabinetu i przeprowadziłem Jacka przez teorię pętli uzależnień. Staliśmy obok
siebie i wspólnie rozrysowaliśmy jego wyzwalacze prowadzące do palenia oraz
to, jak z każdym papierosem umacniał ten proces. W tym miejscu pokiwał głową
ze zrozumieniem i usiadł. Postęp.
Następnie zająłem się zbadaniem opisanego wcześniej przez Jacka uczucia, że
jeżeli nie zapali, to eksploduje mu głowa. Poprosiłem o wyjaśnienie. Najpierw
odparł: „No nie wiem, tak, jakby zaraz głowa miała mi wybuchnąć”. Poprosiłem
o szczegółowy opis tego uczucia. Zaczęliśmy wyodrębniać wszystkie jego myśli
i wrażenia fizyczne, jakie pojawiały się wraz z silną ochotą na papierosa.
Podszedłem do tablicy i narysowałem szeroką strzałkę, na którą naniosłem
wszystkie jego fizyczne doznania.
Na samym dole umieściłem wyzwalacz-bodziec. Następnie wpisałem inne
punkty wzdłuż linii w miarę nasilania się coraz wyraźniejszych doznań. Czubek
strzałki wskazywał punkt, w którym miałaby eksplodować głowa Jacka, lecz
zamiast tego opisu wstawiłem zapalenie papierosa, ponieważ za każdym razem,
gdy Jack docierał do tego punktu, poddawał się i palił.
Następnie spytałem czy kiedykolwiek był w sytuacji, kiedy nie mógł zapalić,
na przykład w samolocie lub autobusie. Potwierdził. „Co wtedy się działo?” –
drążyłem dalej. Chwilę się zastanawiał i odpowiedział coś na kształt: „Chyba
przechodziło”. „Nie wiem, czy dobrze rozumiem” – odparłem. „Jeżeli pan nie
zapali, to ochota na papierosa sama znika?” – naprowadzałem świadka, lecz
szczerze mówiąc, faktycznie chciałem się upewnić, że właśnie o to chodziło.
Musieliśmy się dobrze zrozumieć, żeby móc kontynuować. Przytaknął.
Ponownie podszedłem do strzałki na tablicy i tuż pod czubkiem
(oznaczającym zapalenie papierosa) przedłużyłem linię poziomo a następnie
zakręciłem ją do dołu. Cały diagram wyglądał teraz nie jak strzałka a
przewrócone U lub garb wskazujący jeden kierunek wiodący do papierosa.
„Czy o to panu chodzi? Pojawia się bodziec, buduje się ochota, załamuje się a
następnie zanika?” – spytałem. Widziałem jak w głowie Jacka zapala się
żarówka. Chwileczkę. Kiedy pojawiała się konieczność, udało mu się przetrwać
bez papierosa, lecz nie zdawał sobie z tego sprawy. Niektóre z zachcianek były
krótkie, inne trwały dłużej, lecz wszystkie zanikały. Być może zerwanie z
nałogiem było czymś, co jednak był w stanie zrobić.
Przez kilka kolejnych minut upewniałem się, czy rozumie, że z każdym
kolejnym papierosem umacniał swój nawyk. Nauczyłem go, jak odnotować (po
cichu lub na głos) każde wrażenie fizyczne, jakie pojawiało się wraz z ochotą na
papierosa. Skorzystaliśmy z analogii do surfingu: fale obrazowały pragnienia
mojego pacjenta a deska surfingowa posłużyła za „ćwiczenie notowania”, aby
pomóc mu wpłynąć na grzbiet fali i sunąć po niej, aż zniknie. Mógł płynąć na
fali, jak gdyby była tym odwróconym U z mojej tablicy, poczuć jak rośnie,
załamuje się i opada. Wyjaśniłem, że za każdym razem, gdy unosi się na fali,
przestaje umacniać nawyk palenia. Jack miał już konkretne narzędzie – swoją
własną deskę surfingową – z którego mógł skorzystać podczas każdej
pojawiającej się ochoty na papierosa.
Na falę!
Ćwiczenie, które zaproponowałem Jackowi, aby pomóc mu w walce z nałogiem,
nie wzięło się znikąd. Kiedy zacząłem pracować w przychodni, medytowałem
regularnie już od około dwunastu lat. Podczas mojego stażu na Akademii
Medycznej Yale podjąłem decyzję, by porzucić badania nad biologią
molekularną i zająć się studiowaniem świadomości na pełen etat. Dlaczego?
Pomimo że opublikowałem swoją pracę doktorancką na temat związku stresu z
zaburzeniami układu immunologicznego w czasopismach medycznych wysokiej
klasy, a nawet opatentowałem niektóre elementy pracy, wciąż nurtowało mnie
pytanie „i co z tego?”. Wszystkie moje badania były przeprowadzane na mysich
modelach chorób. Jak te odkrycia miały pomóc ludziom? W tamtym czasie
dostrzegałem korzyści uważnego skupienia świadomości w moim życiu. Ta
wiedza bezpośrednio wpłynęła na moją decyzję, aby rozpocząć specjalizację z
psychiatrii. Widziałem coraz więcej wyraźnych powiązań między naukami
buddyjskimi i schematami psychiatrii, z których korzystaliśmy w celu lepszego
zrozumienia i leczenia naszych pacjentów. Rada uczelni nie przyjęła dobrze
mojej zmiany decyzji, gdyż generalnie wątpiono we wszystko, co nie
występowało w formie pigułki lub miało choć najmniejszą otoczkę medycyny
alternatywnej. Nie winię ich za to. Psychiatria od dawna toczy wiele ciężkich
bitew, w tym bitwę o legitymizację.
W 2006 roku, kilka lat przed moim stażem w Szpitalu Weteranów,
przeprowadziłem moje pierwsze badania pilotażowe, aby sprawdzić, czy trening
świadomości może pomóc ludziom z uzależnieniami2. Grupa Alana Marlatta z
Uniwersytetu Waszyngtońskiego opublikowała ostatnio wyniki badań
ukazujące, że terapia zapobiegająca nawrotom uzależnienia oparta na treningu
świadomości (ang. MBRP, midfulness-based relapse prevention) – połączenie
wspomnianego już MBSR i programu zapobiegawczego – przeciwdziałała
powrotom do nałogów. Z pomocą naukowców zmodyfikowałem
ośmiotygodniowy program MBRP, aby mogli z niego skorzystać pacjenci
przychodni. Podzieliłem trening na dwa czterotygodniowe bloki (A i B), które
stosowałem w określonej sekwencji (A-B-A-B-…). W ten sposób pacjenci nie
musieli długo czekać na rozpoczęcie terapii. Co więcej, pacjenci, którzy
przechodzili już drugi etap leczenia, mogli pomagać tym, którzy dopiero
zaczynali. Pomimo że było to niewielkie badanie (jeden ze statystyków
żartobliwie nazwał je „badaniem z brązowej torby”, ponieważ wszystkie dane
przynosiłem w zwykłej brązowej, papierowej torbie), nasze wyniki były
obiecujące. Odkryliśmy, że zmodyfikowana wersja MBRP działała tak jak
terapia poznawczo-behawioralna (ang. CBT, cognitive behavioral therapy) w
zapobieganiu powrotom do alkoholu lub kokainy. Ogólnie mówiąc, CBT jest
terapią opartą na dowodach, która uczy ludzi, jak stawiać wyzwanie starym
założeniom i zmienić schematy myślenia (poznawcze) w celu ulepszenia
zachowania i samopoczucia. Na przykład, pacjenci z depresją lub uzależnieni
uczą się, jak „wyłapać, sprawdzić i zmienić” pojawiające się negatywne
przekonania na swój temat, które mogą prowadzić do sięgnięcia po narkotyki.
Jeżeli pomyślą: „Jestem okropny”, uczą się wówczas, jak sprawdzić, czy to
prawda a następnie zmienić to myślenie w coś bardziej pozytywnego.
Odkryliśmy również, że podczas sprawdzania reakcji pacjentów na stres (w
tym przypadku było to odsłuchanie uprzednio nagranych ich własnych historii)
po zakończonej terapii, ci, którzy byli poddani treningowi świadomości, nie
reagowali tak silnie, jak pacjenci po terapii CBT. Praca ze świadomością
wydawała się pomagać pacjentom w zmaganiach z sygnałami zarówno w
laboratorium, jak i w życiu codziennym.
W związku z tak inspirującymi wynikami postanowiłem zająć się
problematyką palenia. Jak już wspomniałem, walka z uzależnieniem od nikotyny
jest jedną z najtrudniejszych. Metody angażujące trening świadomości okazały
się ostatnio całkiem pomocne w przewlekłym bólu, depresji i stanach
lękowych3. Jeżeli praca ze świadomością pomaga w tych przypadkach, mogła
też w takim razie pomóc wprowadzić nowe terapie behawioralne w
uzależnieniach (które były nieco opóźnione) i zarazem moim pacjentom.
Podczas doktoratu jeden z moich mentorów obdarzał mnie szerokim
uśmiechem i mawiał: „Mierz wysoko albo daj sobie spokój!”. Chodziło mu o to,
że jeżeli wahałem się między podjęciem ryzyka w związku z czymś spoza
znanej mi dziedziny a konserwatywnym trzymaniem się starych zasad,
powinienem zdecydować się na pierwsze wyjście. Życie jest za krótkie, mówił.
Z jego słowami w głowie, obdarłem MBRP ze wszystkich elementów
prewencyjnej metody Marlatta i stworzyłem całkiem nowe instrukcje do naszego
badania nad nałogiem palenia, które składały się wyłącznie z treningu skupiania
świadomości. Chciałem sprawdzić, czy sama świadomość zadziała. Gdyby
zadziałała w przypadku jednego z najtrudniejszych uzależnień, czułbym się
wygodniej, stosując tę terapię z każdym uzależnionym pacjentem.
Częścią wstępną badania była moja codzienna, dwugodzinna medytacja. Nie
wolno mi było się poruszyć, aż usłyszałem dzwonek oznajmiający koniec czasu.
Zakrawa na masochizm, lecz takie było moje rozumowanie: czas półtrwania
nikotyny wynosi około dwóch godzin. Nic dziwnego, że większość palaczy robi
sobie przerwę na papierosa mniej więcej co dwie godziny. Poziom nikotyny w
ich organizmie spada i mózg każe napełnić zbiornik. Podczas rzucania nałogu,
palą rzadziej, co prowadzi do silniejszej ochoty, aby zapalić i tak dalej.
Zamierzaliśmy pomóc naszym palaczom powoli odstawić papierosy, tak aby
obniżyć ich potrzebę na podłożu fizjologicznym. (Taki trening nie pomaga na
zachcianki wywoływane sygnałami.) Kiedy pacjenci pozbywają się nałogu
całkowicie, jeżeli chcą być „czyści”, muszą przezwyciężyć każdą jedną
zachciankę, cokolwiek by się nie wydarzyło. Ja nie byłem palaczem i musiałem
zrozumieć moich pacjentów, których głowy, bez dopływy nikotyny, były na
granicy eksplozji. Nie mogłem przecież prawić banałów typu „jestem lekarzem,
więc rób, co mówię”. Musieli mi zaufać. Musieli uwierzyć, że wiem, o czym
mówię.
Zacząłem zatem siedzieć, bez ruchu, przez dwie godziny podczas każdej sesji.
Poprawka: Zacząłem próbować siedzieć w pozycji do medytacji przez dwie
godziny. O dziwo nie pokonał mnie ból fizyczny wywołany bezruchem.
Dopadło mnie zniecierpliwienie. Mój mózg rozkazywał: „No weź się troszkę
przesuń, żaden problem”. Potrzeby krzyczały: „Wstań!”. Tak oto dowiedziałem
się (a przynajmniej miałem większe poczucie) tego, przez co przechodzili moi
pacjenci. Wiedziałem, jakie to uczucie, kiedy za chwilę ma eksplodować
czaszka.
Nie pamiętam ile miesięcy minęło zanim udało mi się siedzieć bez ruchu przez
pełne dwie godziny. Docierałem do godziny i czterdziestu pięciu minut i
wstawałem. Już prawie zegar wybijał dwie godziny – i nagle, jak marionetka w
rękach władcy zwanego Zniecierpliwienie, zrywałem się z poduszki. Po prostu
nie dawałem rady. Wreszcie jednego dnia udało mi się. Siedziałem przez pełne
dwie godziny. W tamtym momencie wiedziałem już, że potrafię to zrobić.
Wiedziałem, że mogę przeciąć sznury zniecierpliwienia. Każda następna sesja
była łatwiejsza, gdyż miałem tę pewność, że mogę tego dokonać. Wiedziałem
też, że moi pacjenci są w stanie rzucić palenie. Potrzebowali tylko odpowiednich
narzędzi.
Tabela 1
Możesz nauczyć się, jak sunąć na falach potrzeb i pragnień. Przede
wszystkim dzięki ROZPOZNANIU nadchodzącej zachcianki i
ROZLUŹNIENIU się w obliczu tej wiedzy. Ze względu na to, że nie masz
kontroli nad tym, że się pojawiają, musisz im na to ZEZWOLIĆ lub
ZAAKCEPTOWAĆ falę taką, jaka jest. Nie ignoruj jej, nie rozpraszaj
swojej uwagi i nie próbuj niczego z tym zrobić. To jest twoje doświadczenie.
Odszukaj sposób, który na ciebie działa, na przykład słowo, wyrażenie lub też
zwykłe kiwnięcie głową („pozwalam”, „zaczyna się”, „to jest to” itp.). Aby
złapać falę tego głodu i pragnienia, musisz ją dokładnie przeanalizować,
ZBADAĆ w momencie tworzenia. Zrób to, pytając: „Jak w tej chwili czuje
się moje ciało?”. Nie szukaj niczego na siłę. Postaraj się dostrzec to, co
najbardziej widoczne. Pozwól, aby to do ciebie przyszło. Na koniec
ZANOTUJ wrażenia. Notatki powinny być proste. Używaj prostych wyrażeń
lub pojedynczych słów. Na przykład: myślenie, zniecierpliwienie w żołądku,
nasilenie wrażeń, uczucie ognia itp. Pisz, aż fala odpłynie. Jeżeli coś zmąci
twoją uwagę, wróć do poprzedniego punktu i ponownie zbadaj odczucia,
zadając pytanie jak się czuje twoje ciało? Sprawdź, czy możesz płynąć na
fali, aż całkowicie zniknie. Dopłyń do brzegu.
Następny etap
Przez pozostałą część sesji wprowadzałem dodatkowe ćwiczenia medytacji,
które należało wykonywać codziennie rano lub wieczorem w celu rozbudowania
i podtrzymania skupienia i świadomości podczas dnia. Prowadziliśmy dzienniki,
gdzie zapisywaliśmy to, co pacjenci robili, a czego nie robili podczas całego
tygodnia i rejestrowaliśmy liczbę spalonych papierosów dziennie. Ambitnie
zaplanowałem datę całkowitego porzucenia nałogu na koniec drugiego tygodnia
terapii (sesji czwartej), co dla większości osób okazało się jednak zbyt
wczesnym terminem. Niektórzy rzucili nałóg po dwóch tygodniach i przez
pozostałą część terapii wzmacniali swoje narzędzia pracy. Innym zajęło to nieco
dłużej.
Podczas gdy moi pacjenci uczyli się, jak rzucić palenie dzięki skupieniu
swojej świadomości, w innym gabinecie na drugim końcu korytarza psycholog
wyszkolony przez Amerykańskie Stowarzyszenie Płuc prowadził terapię
Freedom From Smoking. Chcieliśmy uniknąć tendencyjności, dlatego co miesiąc
zamienialiśmy się na gabinety. Pod koniec dwuletniego programu
przeanalizowaliśmy około 750 osób i losowo wybraliśmy do eksperymentu
prawie stu uczestników. Kiedy ostatni pacjent ukończył czteromiesięczne wizyty
obserwacyjne, zebraliśmy wszystkie dane i przyjrzeliśmy się sesjom treningu
świadomości.
Miałem nadzieję, że nasze nowatorskie leczenie działa równie dobrze jak to
złotego standardu. Kiedy dane wróciły od statystyków, okazało się, że w grupie
treningu świadomości nałóg rzuciło dwa razy więcej osób niż w grupie Freedom
From Smoking. Co więcej, prawie wszyscy uczestnicy z mojej grupy utrzymali
swoje postanowienia, podczas gdy wielu z drugiej grupy ponownie zagubiło się
w nałogu, co dało pięciokrotną różnicę między grupami. To znacznie
przekroczyło moje oczekiwania.
Dlaczego trening uważnej świadomości zadziałał? Uczyliśmy ludzi, jak
zwracać uwagę na ich pętle przyzwyczajeń, tak aby ulegli rozczarowaniu swoim
wcześniejszym zachowaniem (paleniem) dzięki wyraźnemu dostrzeżeniu
nagród, jakie w rzeczywistości otrzymywali (na przykład posmak chemikaliów).
Uczyliśmy ich również innych ćwiczeń świadomości, takich jak skupienie się na
oddechu i wyrażanie uczucia dobroci i miłości. Być może uczestnicy rozpraszali
się tymi dodatkowymi ćwiczeniami a może też działo się coś zupełnie innego,
czego nie przewidzieliśmy.
Jednej ze studentek medycyny zleciłem rozpracowanie tego, co składało się
na te różnice. Sarah Mallik była w trakcie doktoratu w moim laboratorium.
Zajęła się zbadaniem, czy formalna medytacja i nieformalne ćwiczenia
świadomości (takie jak RAIN) mogły uprzedzić wyniki w każdej grupie.
Odkryła silne korelacje między ćwiczeniami świadomości a rzuceniem palenia,
lecz żadnych w grupie Freedom From Smoking, gdzie uczestnicy słuchali płyt,
które uczyły ich relaksacji i innych metod odwracania uwagi od zachcianek.
Postawiliśmy hipotezę, że być może siedzenie podczas trudnej medytacji (jak w
moim przypadku) mogło pomóc palaczom przeczekać ochotę na papierosa. Być
może też umiejętność medytacji była po prostu wyznacznikiem dla tych osób,
które były bardziej skłonne do wykorzystania metody skupienia świadomości.
Odkryliśmy, że metoda RAIN w grupie ćwiczącej świadomość była mocno
skorelowana z wynikami, podczas gdy równorzędne nieformalne ćwiczenia w
grupie Freedom From Smoking nie były. Być może RAIN napędzało wyniki.
Nie znając poprawnej odpowiedzi, opublikowaliśmy wyniki badania i
zasugerowaliśmy wszystkie z tych możliwych wyjaśnień4.
Inna studentka, Hani Elwafi, była zainteresowana próbą odkrycia, co składało
się na różnicę w pomocy ludziom, którzy korzystali z treningu świadomości.
Gdybyśmy mieli sprecyzować psychologiczny mechanizm działania
świadomości, bylibyśmy w stanie uściślić przyszłe terapie, aby skoncentrować je
na aktywnych komponentach. Analogicznie – gdybyśmy karmili ludzi rosołem
w celu zwalczenia przeziębienia, wiedza, że to kurczak, bulion czy też marchew
działa najlepiej byłaby całkiem pomocna. Wówczas moglibyśmy zapewnić
pacjentom ten konkretny składnik.
Hani zebrała dane Sary i zaczęła sprawdzać, które z narzędzi
wykorzystywanych w treningu świadomości (medytacja, RAIN itd.) najsilniej
działało na związek między zachcianką a paleniem. Zwróciliśmy szczególną
uwagę na ten związek, ponieważ zachcianka stanowiła wyraźną część pętli
przyzwyczajeń. Bez zachcianki skłonność do palenia spada. Hani odkryła, że
przed treningiem świadomości zapalenie papierosa było zwykle poprzedzone
potrzebą. Jeżeli któryś z uczestników chciał zapalić, najprawdopodobniej to
robił. Jednak po czterech tygodniach terapii, ta zależność została zachwiana. Co
ciekawe, osoby, które rzuciły nałóg, odnotowały to samo nasilenie pragnienia
jak te, które nie rzuciły palenia. Różnica polegała na tym, że po prostu nie palili,
kiedy czuli potrzebę. Z czasem, kiedy przestali palić, ich zachcianki zmalały.
Miało to sens i w naszym raporcie wyjaśniliśmy to w następujący sposób:
Mnisi i mechanizmy
Im bliżej przyglądałem się, dlaczego trening świadomości pomógł ludziom
powstrzymywać się przed ponownym sięgnięciem po papierosa, tym bardziej
zaczynałem rozumieć, dlaczego inne terapie i metody zawiodły. Liczne badania
ukazywały wyraźny związek między zachciankami a paleniem. Unikanie
sygnałów (bodźców) być może pomagało, lecz nie celowało bezpośrednio w
pętlę przyzwyczajeń. Na przykład trzymanie się z dala od palących znajomych
mogło stanowić pewne rozwiązanie. Jeżeli jednak nagana szefa wywołała
potrzebę zapalenia, wówczas unikanie szefa mogło przyczynić się do kolejnych
stresorów, takich jak zwolnienie z pracy. Klasyczne strategie substytutów, takie
jak jedzenie słodyczy niekiedy pomaga rzucić palenie. Niemniej jednak, poza
dodatkowymi kilogramami (co zwykle jest jednym z efektów rzucenia nałogu
palenia), ta metoda przyzwyczaja do sięgania po przekąskę za każdym razem,
gdy pojawia się ochota na papierosa. W konsekwencji jedno uzależnienie zostaje
skutecznie zamienione na drugie. Nasze dane ukazały, że trening świadomości
przerywał połączenie między potrzebą a paleniem. Co więcej brak powiązania
potrzeby z zachowaniem wydawał się ważnym elementem w zapobieganiu
wzmacniania sygnałów lub głównych bodźców. Za każdym razem, gdy
zapisujemy w pamięci wspomnienie łączące sygnał z zachowaniem, mózg
zaczyna szukać sygnału i jego przyjaciół – czegokolwiek, co byłoby podobne do
pierwotnego sygnału i wywołałoby zachciankę.
To mnie zaintrygowało. W procesie mojego własnego odkrywania medytacji
natknąłem się na całkiem sporo starożytnych nauk buddyjskich, które kładły
nacisk na pracę z łaknieniami7. Uderz w żądzę, a pokonasz uzależnienie. Ten
atak nie polegał na brutalnej sile, lecz, wbrew intuicji, na zwracaniu się ku
pragnieniom lub zbliżaniu do nich. Dzięki bezpośredniej obserwacji możemy
stać się asava, czyli w wolnym tłumaczeniu mniej „odurzeni”. Ten sam efekt
dostrzegłem wśród moich pacjentów. Stali się mniej oczarowani stanem
wywołanym nałogiem dzięki bezpośredniej obserwacji nagrody, jaką
otrzymywali po zaspokojeniu swoich potrzeb. Na czym dokładnie polega ten
proces?
Jake Davies jest byłym mnichem buddyjskim therawady i badaczem języka
palijskiego (w którym spisano pierwsze nauki buddyjskie). Po raz pierwszy
spotkałem go po zakończeniu stażu i rozpoczęciu nauki na uczelni Yale. Poznał
nas wspólny znajomy, Willoughby Britton, również praktyk medytacji i
naukowiec na Uniwersytecie Browna. W tamtym czasie Jake studiował filozofię.
Szybko się zaprzyjaźniliśmy, gdyż obydwoje nie byliśmy zainteresowani
pogawędkami na luźne tematy inne niż medytacja. W pewnym momencie
pokazałem mu bieżące modele psychologiczne procesu uczenia się
warunkowanego wzmocnieniami. Przypominały buddyjski model
„współzależnego powstawania”, koncept, o którym dowiedziałem się na
studiach podczas lektury pism buddyjskich. Według Kanonu palijskiego, Budda
miał rozmyślać nad tą ideą w noc swojego oświecenia. Być może warto było
przyjrzeć się temu bliżej.
Współzależne powstawanie opisuje dwanaście połączeń pętli przyczynowo-
skutkowej. Zdarzenie zależy od czegoś innego, co je wywołuje – dosłownie.
„Tak jest, ponieważ tak jest. Tak nie jest, ponieważ tak nie jest”. Zwróciło to
moją uwagę, gdyż zdawało się opisywać warunkowanie instrumentalne, czy
uczenie się oparte na wzmocnieniach, lecz w wersji sprzed 2500 lat. Spójrzmy,
na czym to polega. Kiedy natykamy się na doznanie sensoryczne, nasz umysł
interpretuje je w oparciu o wcześniejsze doświadczenia (co jest klasycznie
opisywane jako „ignorancja”). Ta interpretacja automatycznie generuje „ton
odczucia”, który jest odbierany jako przyjemny bądź nieprzyjemny. Ton
odczucia prowadzi do zachcianki lub nagłej potrzeby, aby przyjemne wrażenie
mogło trwać lub nieprzyjemne odejść. Tak zmotywowani działamy w oparciu o
potrzebę, która zasila narodziny tego, co w buddyjskiej psychologii jest
określane mianem samotożsamości. Co ciekawe, termin upadana (czyli paliwo)
jest tłumaczony jako „przywiązanie” i na tym właśnie często skupia się
zachodnia kultura. Efekt działania jest zapisywany w pamięci, co następnie
warunkuje kolejny „cykl ponownych narodzin”, samsara, lub nieskończoną
wędrówkę.
Ten model może być trochę niejasny, gdyż taki właśnie jest. Przez jakiś czas
wspólnie z Jackiem szczegółowo analizowaliśmy każdy z tych komponentów i
odkryliśmy, że współzależne powstawanie faktycznie było tożsame z uczeniem
się warunkowanym wzmocnieniami. W rzeczywistości oba te koncepty całkiem
płynnie się układają. Etapy współzależnego powstawania były zasadniczo takie
same jak te występujące w procesie warunkowego uczenia się – były tylko
inaczej nazywane.
Na samej górze diagramu znajduje się klasyczny koncept ignorancji, który jest
tożsamy ze współczesną ideą subiektywnych skłonności. Konkretny sposób
postrzegania jest związany ze wspomnieniami przeszłych doświadczeń. Te
uprzedzenia utrwalają konkretne reakcje nawykowe, które są zwykle afektywne
z natury, czyli zawierają emocjonalne odczuwanie danych doświadczeń.
Te bezmyślne reakcje odnoszą się w pewnym stopniu do tego, co przyjemne i
nieprzyjemne, jak zostało to opisane we współzależnym powstawaniu. Jeżeli w
przeszłości czekolada smakowała dobrze, dziś jej widok wywołuje przyjemne
odczucia. Jeśli po ostatnim zjedzeniu czekolady nabawiliśmy się zatrucia
pokarmowego, być może następnym razem, kiedy zobaczymy czekoladę, nie
poczujemy się zbyt przyjemnie. Pozytywne uczucie prowadzi do pożądania w
obu modelach i w obu prowadzi do konkretnego zachowania lub działania. Do
tej pory wszystko szło dobrze. W tym miejscu jednak potrzebowałem pomocy.
We współzależnym powstawaniu zachowanie prowadzi do „narodzin”.
Starożytni buddyści nie wyrażali się jasno na temat tworzenia się pamięci (w
starożytności, w niektórych kulturach uważano, że siedzibą umysłu jest wątroba,
a w innych, że serce). Czy narodziny mogły być tym, co dziś nazywamy
pamięcią? Jeżeli myślimy o tym, skąd wiemy, kim jesteśmy, wiedza o naszej
tożsamości opiera się głównie na pamięci. Całkiem dobre wyjaśnienie.
Oczywiście cykl ponownych narodzin czy nieskończona wędrówka idealnie się
tu wpasowują. Za każdym razem, gdy pijemy, palimy lub oddajemy się innym
zachowaniom w celu ucieczki od nieprzyjemnych doświadczeń, tresujemy się,
aby ponownie to powtarzać – bez naprawy problemu. Jeżeli będziemy iść w tym
kierunku, nasze cierpienie nigdy nie zniknie.
Razem z Jackiem sporządziliśmy uproszczony diagram, który pozostawał
wierny formie współzależnego powstawania – tak jest, ponieważ tak jest – a
jednocześnie wprowadzał terminologię do współczesności. Na naszym
diagramie okulary symbolizują pierwszy etap w okręgu (ignorancję), co pomaga
w wizualizacji jak ten stronniczy światopogląd filtruje przychodzące informacje
i nakręca koło w nieustannym cyklu kształtowania się i wzmacniania nawyków.
Oprócz tego opublikowaliśmy artykuł, gdzie przedstawiliśmy uzależnienia
jako przykład ukazujący uczonym, pracownikom klinik i naukowcom
niesamowite podobieństwa między współzależnym powstawaniem a uczeniem
się warunkowanym wzmocnieniami8.
Przez ostatnie kilka lat modele te były badane i analizowane na licznych
konferencjach oraz w dyskusjach. Wydaje się, że całkiem dobrze sobie radzą.
Pomagają łączyć starożytne i współczesne idee kryjące się za potencjalnymi
mechanizmami działania terapii. Połączenie różnych zestawów terminów
ułatwia wiedzę, gdyż wówczas mniej elementów gubi się między słowami. Z
czysto darwinowskiego punktu widzenia, który mówi o tym, że przetrwają tylko
najsilniejsi, dodaje nam otuchy świadomość, że niektóre psychologiczne modele,
takie jak współzależne powstawanie, zdały sprawdzian czasu niezależnie od
tego, czy są postrzegane jako spójne z nowymi modelami, na nowo odkryte, czy
też traktowane jak stare wino w nowych butelkach.
W świecie nauki proces uczenia się warunkowanego nagrodą polega mniej
więcej na tym: opracowanie teorii lub odkrycie czegoś nowego (bodziec),
publikacja pionierskiego artykułu na ten temat (zachowanie), cytowania innych
ludzi, awans itp. (nagroda). Istnieje nawet termin określający, co się dzieje,
kiedy ktoś opublikuje pierwszy: „podebrać kogoś”. I tak oto Budda podebrał
temat Skinnerowi na długo zanim ten opublikował swoje badania.
Pytanie „i co z tego”, które kołatało się w mojej głowie przez lata w końcu
ujrzało odpowiedź. Na podstawie własnych uzależniających procesów
myślowych zaobserwowałem, jak ustalam swoje nawyki, które każą mi chcieć
coraz więcej. Dzięki temu mogłem też zrozumieć problemy moich pacjentów,
odnieść się do nich i nauczyć się, jak lepiej leczyć ich uzależnienia. Ta wiedza
doprowadziła do badań klinicznych, które zasugerowały, że nasze metody
zadziałały w przypadku wielu osób. To pomogło nam powrócić do punktu
wyjścia dzięki zrozumieniu, że nowoczesne modele mechanistyczne są takie
same, jak te opracowane tysiące lat temu. Czy te modele mogły pomóc w
szerszym zakresie w kwestii zachowań innych niż silne uzależnienia? Czy
mogły ułatwić ludziom polepszenie życia?
2
Uzależnienie od techniki
YouTube = MeTube
„Status update”, odcinek podcastu This American life, przedstawia trójkę
nastolatek rozmawiających o korzystaniu z Instagrama. Instagram jest prostym
programem, który pozwala na publikację zdjęć i komentarzy. Prostym, ale
cennym: w 2012 roku Instagram został zakupiony przez Facebooka za miliard
dolarów.
Na początku odcinka widzimy nastolatki czekające na wywiad. Co robią?
Robią sobie zdjęcia i publikują je na Instagramie. Dalej dowiadujemy się, że
większość dnia spędzają na robieniu zdjęć, publikowaniu ich i komentowaniu
lub też „lajkowaniu” zdjęć swoich znajomych. Jedna z dziewczyn zauważa:
„Wszyscy ciągle są na Instagramie”, a inna dodaje: „Tu jest jakaś dziwna
psychologia na rzeczy… Tak już jakoś jest. To jak niewypowiedziane zasady,
które każdy zna i się do nich dostosowuje”.
W następnej części wywiadu opisują swoje zachowanie jako „bezmyślne”.
Gospodarz programu, Ira Glass, zadaje wówczas ciekawe pytanie: „Zatem, skoro
jest bezmyślne, czy wciąż działa? Czy sprawia, że czujecie się dobrze?”.
Pomimo że jedna z dziewczyn przyznaje: „Lajkuję wszystko, co mam na
głównej (czyli klika na ikonę „like”, niezależnie od tego, co przedstawia
zdjęcie), wszystkie zgodnie stwierdzają, że otrzymywanie polubień polepsza ich
samopoczucie. Jedna z nich podsumowuje: „To jest coś jak ludzka natura”.
Pomimo że opisały swoje zachowanie jako rutynowe i bezmyślne, jest w nim
coś z nagrody. Szczury naciskają dźwignie dla pokarmu. Te trzy dziewczyny
naciskają guziki dla polubień. Być może w tej nagrodzie nie chodzi tylko o
robienie zdjęć, lecz zamiast tego zależy ona od tematu zdjęcia – nas samych.
Czy ten temat dostarcza wystarczającą nagrodę, aby wracać po więcej?
Dzięki neurobiologii możemy zajrzeć w ludzką naturę, o której mówiły
nastolatki. Diana Tamir i Jason Mitchell z Uniwersytetu Harwarda
przeprowadzili proste badanie: poddali uczestników funkcjonalnemu
obrazowaniu metodą rezonansu magnetycznego (fMRI) i dali im do wyboru opis
własnych opinii i punktów widzenia, osądzenie opinii innej osoby lub też
odpowiedź na pytanie z różnych dziedzin wiedzy3. Uczestnicy powtórzyli to
badanie prawie 200 razy. Przez cały czas mierzono aktywność ich mózgu.
Haczyk polegał na tym, że wybory były związane z pieniężnym ekwiwalentem.
Na przykład, w jednym badaniu mogli wybrać między odpowiedzią na pytanie
na swój temat i otrzymać za to x dolarów lub na temat kogoś innego i otrzymać
za to y dolarów. Stawka była różna, tak jak kategoria, z którą łączyła się wyższa
zapłata. Pod koniec badania, kiedy już wszystkie wypłaty zostały podliczone,
naukowcy mogli określić czy ludzie byli gotowi zrezygnować z pieniędzy na
korzyść opowiadania o sobie.
Byli gotowi. Uczestnicy stracili średnio 17 procent potencjalnych zarobków,
aby móc myśleć i rozmawiać o sobie! Zastanówmy się. Dlaczego ktoś miałby z
tego powodu rezygnować z łatwych pieniędzy? Na wzór osób, które porzucają
pracę i obowiązki rodzinne z powodu nadużywania konkretnych substancji, ci
uczestnicy aktywowali swoje jądro półleżące podczas wykonywania zadania.
Czy to możliwe, że ten sam obszar mózgu, który jaśnieje podczas palenia
kokainy lub stosowania innego narkotyku, ulega aktywacji, kiedy ludzie mówią
o sobie? W rzeczywistości jądro półleżące jest jednym z obszarów mózgu
najspójniej połączonym z rozwojem uzależnień. Zatem najprawdopodobniej
między self a nagrodą jest związek. Mówienie o sobie jest satysfakcjonujące a
obsesyjne powtarzanie tego zachowania może być bardzo podobne do
uzależniania się od narkotyków.
Drugie badanie poszło krok dalej4. Dar Meshi i jego współpracownicy na
Freie Universität w Berlinie zmierzyli aktywność mózgu uczestników w trakcie
otrzymywania zróżnicowanych ilości pozytywnych opinii na własny temat (lub
na temat kogoś obcego) jako warunek kontrolny. Tak jak w badaniu
harwardzkim zaobserwowali, że jądro półleżące uczestników stawało się
bardziej aktywne, gdy otrzymywali pozytywne opinie. Badacze kazali również
wypełnić ankietę, która określała wynik „intensywności Facebooka” i zawierała
liczbę znajomych na profilu oraz ilość czasu codziennie spędzanego na
Facebooku (maksymalny wynik to ponad trzy godziny dziennie). Kiedy
zestawili aktywność jądra półleżącego z intensywnością Facebooka, odnotowali,
że stopień rozjaśnienia tego regionu mózgu zapowiadał stopień intensywności
korzystania z Facebooka. Innymi słowy, im większa aktywność jądra
półleżącego, tym większe prawdopodobieństwo spędzenia czasu na Facebooku.
Trzecie badanie przeprowadzone przez Lauren Sherman i jej zespół na UCLA
dopięło całość miarą aktywności mózgu nastolatków podczas oglądania
symulacji Instagrama składającej się z ciągu zdjęć, które przesłali sami oraz
tych, które przesłali ich „obserwatorzy” (autorzy badania). W celu jak
najwierniejszego skopiowania Instagrama do ciągu zdjęć dołączono liczbę
polubień zebranych przez konkretnego uczestnika. Haczyk polegał na tym, że
naukowcy losowo podzielili zdjęcia na dwie grupy i do każdej przyporządkowali
konkretną liczbę polubień: dużą i bardzo małą. Ze względu na to, że większość
poparcia obserwatorów odbywa się online, i w związku z tym jest ono
jednoznacznie policzalne (na przykład jeden „lajk” kontra zero polubień),
naukowcy wykorzystali tę eksperymentalną manipulację, aby zmierzyć wpływ
tego typu interakcji obserwatorów na aktywność mózgu. Taki układ różni się od
rzeczywistej interakcji, która zawiera zestawienie kontekstu, niewerbalne
sygnały mowy ciała i twarzy oraz barwę głosu (między innymi). Wszystko to
zostawia całkiem sporo miejsca na niejednoznaczność i subiektywną
interpretację. Pytania, takie jak: „dlaczego ona tak na mnie spojrzała?” i „o co jej
naprawdę chodziło, kiedy to powiedziała?” są nieprzerwanym źródłem
nastoletniego niepokoju. Inaczej rzecz ujmując, w jaki sposób jasna, mierzalna
ocena obserwatorów, którą otrzymują nastolatki w mediach społecznościowych,
wpływa na mózg? Zgodnie z poprzednimi dwoma badaniami mózgi nastolatków
ukazały znacznie większą aktywację zarówno w jądrze półleżącym, jak i w
obszarze zaangażowanym w autoreferencję (więcej informacji na ten temat
znajduje się w następnych rozdziałach)5.
Wniosek z tych badań jest następujący: wszystko wskazuje na to, że w
rozmowie o sobie oraz w jasnej opinii na swój temat jest coś biologicznie
nagradzającego. Najprawdopodobniej jest to ten sam rodzaj nagrody, która
napędza proces uzależnienia. YouTube to w końcu YouTube.
Dlaczego nasz mózg ustawia się tak, aby opinię, lub nawet myślenie o sobie,
utożsamiać z nagrodą? Nasze nastoletnie znajome z audycji This American life
dają nam wskazówkę:
W czym problem? Jest to ten sam proces uczenia się opisany przez Skinnera,
lecz różni się bodźcem. Przyłącza się do strony równania z negatywnym
wzmocnieniem. Poza publikacją zdjęć w celu polepszenia samopoczucia,
kobieta za chwilę nauczy się, że może zrobić to samo, aby odrzucić negatywne
uczucia (takie jak smutek) – przynajmniej tymczasowo. Im częściej to robi, tym
bardziej wzmacnia swoje zachowanie – do momentu kiedy staje się
automatycznym nawykiem a nawet uzależnieniem.
Pomimo że ten scenariusz jest być może nieco uproszczony, istnieje dziś kilka
kluczowych społecznych i technicznych osiągnięć, które stanowią warunki do
wyłaniających się nadużywania i uzależnienia od internetu i techniki. Po
pierwsze, media społecznościowe, takie jak YouTube, Facebook czy Instagram,
obniżają barierę dzielenia się zdarzeniami z dosłownie każdego miejsca na
świecie do zera. Zrób zdjęcie, kliknij „publikuj” i gotowe. Nazwa Instagram
mówi wszystko. Po drugie, media społecznościowe stanowią idealne forum
plotek, co samo w sobie jest satysfakcjonujące. Po trzecie, interakcje społeczne
w internecie są często asynchroniczne (dziejące się w różnym czasie), co
pozwala na wybiórczą i strategiczną komunikację. Aby zmaksymalizować
prawdopodobieństwo otrzymania polubień, możemy analizować, kasować i
robić wiele różnych zdjęć zanim cokolwiek opublikujemy. Spójrzmy na kolejny
fragment podcastu This American life:
Pomylone szczęście
Fenomenalne co kształtowania się nawyków opisane w tym rozdziale jest znane
nam wszystkim pod tą czy inną postacią, niezależnie od tego czy naszą bolączką
jest kokaina, papierosy, czekolada, e-maile, Facebook czy inny dziwaczny
nawyk, który wypracowaliśmy sobie przez lata.
Teraz, kiedy lepiej rozumiemy, jak powstają nawyki i dlaczego te
automatyczne procesy się utrzymują – dzięki pozytywnym i negatywnym
wzmocnieniom – możemy przyjrzeć się naszemu życiu, aby zobaczyć, w jaki
sposób napędzają nas pętle przyzwyczajeń. Za jakie dźwignie pociągamy, aby
dostać nagrodę?
Tak jak w starym powiedzeniu o uzależnieniu, pierwszym krokiem pracy z
problemem jest przyznanie się, że go mamy. Nie chodzi o to, że każdy nasz
nawyk jest uzależnieniem i nałogiem. Oznacza to zwyczajnie, że musimy
określić, które z nich przyczyniają się do poczucia chorobliwej niepewności a
które nie. Wiązanie butów najprawdopodobniej nie wywołuje stresu.
Konieczność opublikowania selfie w trakcie naszego wesela jest większym
powodem do zmartwień. Odsuńmy te skrajności na bok i zajmijmy się
zbadaniem tego, w jaki sposób tak naprawdę odczuwamy radość.
Uzależnienie od siebie
Ego, self, które wierzyło, że jest nim, jest niczym innym, jak wzorem nawyków.
– Alan Watts
Oto moje wyznanie: przez kilka lat w okresie letnim, podczas studiów
doktoranckich, wymykałem się z laboratorium na kilka godzin i zamiast
pracować, oglądałem transmisję Tour de France. Dlaczego? Ponieważ miałem
obsesję na punkcie Lance’a Armstronga. Tour de France uważa się za jeden z
najbardziej wycieńczających i katorżniczych wyścigów wszechczasów. Kolarze
jadą ponad 3000 kilometrów przez trzy tygodnie lipca. Kto skończy wyścig w
najkrótszym czasie, zabiera do domu laury. Aby zwyciężyć, uczestnik musi
pokonać rywali we wszystkich elementach: wytrzymałość, wspinaczka górska,
indywidualne próby czasu i jednocześnie musi być najsilniejszy psychicznie.
Wsiadanie na rower każdego kolejnego dnia, we wszystkich możliwych
warunkach, kiedy wycieńczony organizm nalega, abyś zrezygnował, jest
prawdziwie niesamowite.
Lance był niepowstrzymany. Po wygraniu walki z metastatycznym rakiem
jądra, zwyciężył w wyścigu w 1999 roku, po czym poszedł na całego i
triumfował w siedmiu kolejnych (poprzedni rekord wynosił pięć zwycięstw z
rzędu). Wciąż pamiętam, jak w 2003 roku siedziałem w świetlicy w akademiku
(z dużym telewizorem) i dopingowałem mu podczas jednego z etapów górskich.
Był w grupie prowadzącej. Zjeżdżali ze stromej góry, kiedy jeden z kolarzy
przed nim nagle się przewrócił. Aby uniknąć zderzenia instynktownie skierował
rower na pobocze, na pole, i jechał po nierównym terenie z maksymalną
prędkością aż wskoczył z powrotem na szosę i dołączył do grupy liderów.
Wiedziałem, że ma wielkie umiejętności, lecz to posunięcie było wręcz
niewiarygodne. Brytyjski komentator stwierdził to samo: „Nigdy czegoś
podobnego nie widziałem”. Przez resztę dnia chodziłem jak naelektryzowany i
nawet wiele lat po tym wyczynie odczuwałem ekscytację w żołądku, kiedy o
tym myślałem.
Uzależniłem się od Lance’a. Na konferencjach prasowych po każdym etapie
wyścigu udzielał wywiadów po francusku. Założył fundację, która pomagała
ludziom chorym na raka. Lista jego działań była długa. Nie był zdolny do
niczego złego. Jego rozkwitająca podróż była ekscytującą historią. Dlatego
właśnie nie potrafiłem usiedzieć w laboratorium, pilnie wykonywać
obowiązków i czekać na powtórki wyścigów. Musiałem tam być, aby zobaczyć,
jaki kolejny niesamowity wyczyn zaprezentuje w następnym etapie (i kolejnego
roku). Kiedy zatem w mediach zaczęły się pojawiać zarzuty o stosowanie
środków dopingujących, żarliwie broniłem go przed każdym, kto chciał słuchać
– w tym przed samym sobą.
Ta historia jest idealnym przykładem subiektywnych przekonań – w tym
przypadku moich własnych. Wypracowałem w sobie subiektywny punkt
widzenia, że Lance jest najlepszym kolarzem wszechczasów. Taka stronniczość
doprowadziła mnie do stanu uwikłania w tę historię. Nie potrafiłem pozbyć się
przekonania, że Lance nie mógł przecież się naćpać, co przysporzyło mi sporo
cierpienia. Pamiętajmy: uzależnienie można zdefiniować jako powtarzaną
czynność pomimo szkodliwych konsekwencji. Czy byłem uzależniony od
Lance’a? I dlaczego nie potrafiłem zwyczajnie spojrzeć na fakty, kiedy zaczęły
się gromadzić? Okazuje się, że między tymi dwoma pytaniami może istnieć
konkretny związek i zrozumienie tego połączenia może rzucić nieco światła na
to, jak nawyki, a nawet uzależnienia są kształtowane i podtrzymywane.
Kiedy zatem Lance poddał się podczas wywiadu z Ophrą Winfrey i przyznał,
że zażywał substancje dopingujące (a nawet opracował skomplikowany plan, jak
nie dać się złapać przez lata), w moim mózgu zapanował chaos. Chciałem go
postrzegać w określony sposób – patrzyłem na niego przez moje całkowicie
stronnicze okulary „on jest wspaniały!”. Fakty napływały jednoznaczne, a ja po
prostu nie potrafiłem ich poprawnie zinterpretować. Nie chciałem widzieć
prawdy i przeprowadzałem symulację za symulacją, aby wynaleźć odpowiedź,
która pasowałaby do moich poglądów. Jego wyznanie w programie rozbiło moje
stronnicze okulary w drobny mak – moje uzależnienie od Lance’a się skończyło.
Kiedy wyraźnie zobaczyłem, co się stało, szybko otrzeźwiałem. Już zwyczajnie
nie potrafiłem się nim ekscytować, nawet gdy przypominałem sobie jego
wyczyny. Mózg upominał mnie, że Lance był wtedy super człowiekiem,
ponieważ korzystał z chemicznej pomocy. I tak jak w przypadku moich
pacjentów, którzy uczą się wyraźnie dostrzegać, co zyskują z palenia, znikło
moje oczarowanie Lancem i zmądrzałem w kwestii działania mojego umysłu w
tym procesie.
Umysł człowieka często tworzy symulacje, aby optymalizować
konsekwencje. Symulacje mogą łatwo ulec skrzywieniu przez subiektywne
przekonania – postrzeganie świata tak, jak chcemy go postrzegać zamiast tego,
jaki jest w rzeczywistości. Im bardziej ten błędny pogląd zakorzeni się w
naszym umyśle, tak jak chemiczne uzależnienie, tym trudniej jest zauważyć, że
możemy mieć problem, nie mówiąc o zmianie zachowania. W moim przypadku
poznanie prawdy o Lance’u Armstrongu było lekcją pokory o tym, że nie
potrafiłem zatrzymać się i spojrzeć na kompas stresu – nie udało mi się przyjrzeć
danym i posłuchać swojego ciała i umysłu (stres, nieskończone symulacje), aby
zobaczyć, czy czasem czegoś nie pomijam. W zamian dałem się ciągnąć moim
stronniczym poglądom.
Self #2: (Super)gwiazda filmowa: ja!
Jak zobaczyliśmy w rozdziale 2, konkretna historia nakreślona w głowie może
być niezłą nagrodą, niekiedy do tego stopnia dobrą, że uzależniamy się od
poglądu na samego siebie. Tracimy elastyczność myślenia: nie potrafimy już
przyjmować nowych informacji ani przystosować się do zmieniającego się
otoczenia. Stajemy się gwiazdami własnych przedstawień i pępkiem
wszechświata. Takie zaangażowanie we własną osobę często prowadzi do
negatywnych następstw. Zjadłem sporą łyżkę dziegciu, gdy wybuchł skandal
Armstronga, co okazało się pomniejszą kwestią w ogólnym porządku rzeczy –
na innych wpłynęło to w znacznie większym stopniu (w tym na ogólną reputację
profesjonalnych kolarzy). Co dzieje się, gdy my, jako indywidualne jednostki
lub duże grupy ludzi, zaczynamy kształtować pogląd o tych, którzy mają wpływ
na społeczności, na przykład o politykach? Na kartach historii świata można
było zaobserwować ten proces w wyłanianiu się charyzmatycznych przywódców
świata, takich jak Adolf Hitler. Współcześni politycy mogą stać się naszymi
osobistymi Lance’ami Armstrongami – wspaniałym amerykańskim sukcesem
przysłaniającym rzeczywistość.
W jaki sposób przebiega proces tworzenia własnego ja jako centrum
wszechświata?
Wskazówka do odpowiedzi może pochodzić z opisu konceptu ego Alana
Wattsa, amerykańskiego filozofa brytyjskiego pochodzenia, specjalizującego się
w filozofiach Wschodu: „Ego, self, które wierzyło, że jest nim”3. Watts
wskazuje tu na sposób, w jaki rodzą się i umacniają subiektywne skłonności i
przekonania. Uczymy się postrzegać siebie w konkretnym świetle raz za razem,
aż wizja ta staje się sprecyzowanym poglądem, przekonaniem. To przekonanie
nie pojawia się nagle, jak za sprawą magii. Rozwija się z każdym kolejnym
powtórzeniem. Umacnia się wraz z upływem czasu. Zaczynamy kształtować
własne poczucie tego, kim jesteśmy i kim chcemy być jako dorosłe, powiedzmy
dwudziestoletnie, osoby. Następnie otaczamy się ludźmi i sytuacjami, które
umacniają nasz pogląd na własną osobę. To stanowisko ugruntowuje się, kiedy
mijają kolejne dziesięciolecia i jesteśmy coraz lepsi w naszych poczynaniach w
pracy i w domu. Następnie kończymy czterdziestkę, mamy dobrą pracę,
partnera, nieruchomości, rodzinę i tak dalej.
Spójrzmy na metaforę, która pomoże zrozumieć proces kształtowania się tych
przekonań. Załóżmy, że idziemy do sklepu po nowy sweter lub kurtkę zimową.
Bierzemy do pomocy koleżankę. Wchodzimy do butiku lub galerii i zaczynamy
przymierzać ubrania. Skąd wiemy, co kupić? Patrzymy w lustro i sprawdzamy,
czy ubranie pasuje i dobrze wygląda. Następnie pytamy znajomą, co o tym
sądzi. Być może w naszej opinii konkretny sweter jest ładny, lecz nie jesteśmy
pewni co do jego jakości i ceny. Wahamy się przez kwadrans i nie możemy się
ostatecznie zdecydować. Prosimy znajomych o pomoc i otrzymujemy
pozytywną opinię: „Tak, to jest to. Musisz kupić właśnie ten!”. Z tą opinią
idziemy do kasy.
Czy sposób, w jaki patrzymy na siebie, jest kształtowany przez te same
soczewki uczenia się warunkowanego wzmocnieniem? Na przykład w szóstej
klasie dostajemy piątkę ze sprawdzianu. Nieszczególnie nas to interesuje, lecz
wracamy do domu, pokazujemy kartkę rodzicom, którzy wołają: „Świetnie!
Ależ jesteś mądry!”. Ta pochwała rodzicielska jest nagrodą – wywołuje dobre
samopoczucie. Zaliczamy następny test i, pamiętając o poprzedniej sytuacji,
wręczamy rodzicom wynik, oczekując dalszej części pochwały, którą stosownie
otrzymujemy. Z takim wzmocnieniem, które działa na nas motywująco, być
może uczymy się pilnie do końca semestru i dostajemy same piątki na
świadectwie. Nasze stopnie, nasi rodzice i przyjaciele mówią nam nieustannie,
że jesteśmy mądrzy, więc zaczynamy w to wierzyć. Przecież nie dzieje się nic,
co by sugerowało inaczej.
Tak samo sprawa rysuje się z analogią do zakupów. Obejrzeliśmy się w
swetrze w lustrach z każdej strony a przyjaciółka utwierdziła nas w dobrej
decyzji – otrzymaliśmy wystarczającą dawkę pewności, że ubranie wygląda
dobrze. Załóżmy je w takim razie. Mierzymy sweter raz za razem, mózg
przeprowadza symulacje i zaczyna przewidywać efekty: będziemy stylowi,
będziemy inteligentni, otrzymamy pochwały.
Z czasem, kiedy następstwa naszych działań są identyczne, przyzwyczajamy
się do nich. Przyzwyczajamy się do wzmocnienia.
W serii eksperymentów z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Wolfram
Schultz ukazał, jak ten sposób uczenia się opartego na wzmocnieniu i
przyzwyczajenie łączą się z dopaminą. Podczas obserwacji ośrodka nagrody w
mózgu małpy, odkrył, że kiedy zwierzę otrzymywało nagrodę w postaci soku
podczas zadania polegającego na uczeniu się, neurony zwiększały produkcję
dopaminy na początkowym etapie uczenia się, która stopniowo malała,
przestawiając się na bardziej stabilny stan, tak zwany nawykowy tryb
produkcji4. Innymi słowy, uczymy się, że jesteśmy mądrzy poprzez zwiększone
wydzielanie dopaminy i związane z tym dobre samopoczucie na skutek
pochwały. Kiedy jednak rodzice mówią po raz setny: „Same piątki! Dobra
robota!”, przewracamy oczami, ponieważ już się do tego przyzwyczailiśmy –
wierzymy im, kiedy mówią, że jesteśmy mądrzy, lecz nagroda straciła cały
smak. Watts zauważył, że być może to poczucie własnej zdolności z czasem
staje się „niczym innym jak schematem nawyków”. Na wzór palenia czy
wpisywania komentarzy na Facebooku, kształtowanie poglądu na samego siebie,
takiego jak „jestem mądry”, może być nagrodzone i umocnione. Możemy też
rozważyć czy ten proces kryje się za innymi subiektywnymi tendencjami –
cechami osobowości, które dźwigamy codziennie, bazując na tym, jak
postrzegamy siebie i dzięki temu kolorujemy nasz światopogląd – nasze nawyki
self.
Osobowości patologiczne
Zacznijmy ten podrozdział zbadaniem skrajności w spektrum osobowości, aby
sprawdzić czy i te przypadki można powiązać z uczeniem się opartym na
nagrodzie. Zaburzenia osobowości są często określane jako nieadaptacyjne
odgałęzienie tych samych cech, które charakteryzują prawidłową osobowość,
zatem mogą ułatwić wgląd w warunkowanie człowieka. Wyobraźmy sobie
konkretną cechę osobowości wzmocnioną dziesięciokrotnie. Jeżeli ją
powiększymy, będzie nam łatwiej zobaczyć, co się dzieje. Tak jak uzależnienia,
są to zachowania powtarzane wielokrotnie do momentu, kiedy zaczynają
wyróżniać się w „normalnym społeczeństwie”, ponieważ są utożsamiane z
negatywnymi konsekwencjami.
Załóżmy, że normalne postrzeganie siebie leży gdzieś pośrodku spektrum
osobowości. Rozwój takiego poglądu sugerowałby, że nasze dzieciństwo
rozwijało się na mniej więcej stabilnej trajektorii. Z punktu widzenia uczenia się
warunkowanego nagrodą oznaczałoby to, że nasi rodzice traktowali nas dość
przewidywalnie. Jeżeli dostawaliśmy dobre oceny, byliśmy chwaleni. Kiedy
skłamaliśmy lub coś ukradliśmy, byliśmy karani. W okresie kształtowania się
osobowości otrzymywaliśmy mnóstwo uwagi i miłości od rodziców. Podnosili
nas, kiedy upadliśmy i się uderzyliśmy i zapewniali, że jesteśmy mądrzy (lub
„ważni”, jak to określiła nastolatka z rozdziału 2), kiedy koledzy unikali nas w
szkole. Z czasem rozwinęło się w nas stabilne poczucie self.
Zastanówmy się teraz nad przykładową jednostką z jednego końca spektrum,
kimś, kto doświadczył zbyt dużo wywyższania swojego ego, kimś aroganckim,
zbyt pewnym siebie. Na przykład mojego byłego kolegę z pracy postrzegano
jako „złote dziecko” podczas stażu i na początku jego kariery zawodowej. Za
każdym razem, kiedy się spotkaliśmy, tematem rozmowy był on. Słuchałem o
jego publikacjach, otrzymanych grantach (spośród trudnej konkurencji) oraz o
znakomitych postępach jego pacjentów. Gratulowałem mu sukcesów, co
zachęcało go do powtarzania tego procesu za każdym następnym razem, kiedy
na siebie wpadliśmy. Bodziec (spotkanie Juda), zachowanie (aktualne sukcesy),
nagroda (gratulacje). Co innego miałem robić? Mówić mu, że jest nieznośny?
Na tym końcu omawianego spektrum leży coś, co nazywa się narcystycznymi
zaburzeniami osobowości. Zaburzenia te charakteryzują się ustaleniem celu na
podstawie zatwierdzeń otrzymywanych od innych, nadmiernym wiązaniem się z
reakcjami innych (ale tylko tymi, które są postrzegane jako związane z self),
nadmiernymi staraniami znalezienia się w centrum uwagi oraz poszukiwaniem
admiracji. Źródło narcystycznych zaburzeń osobowości nie jest jasne, niemniej
jednak najprawdopodobniej w pewnym stopniu wpływają na to czynniki
genetyczne5. Gdy spojrzymy na tę kwestię z prostej (i prawdopodobnie
uproszczonej) perspektywy uczenia się warunkowanego nagrodą, możemy
wyobrazić sobie skrzywiony paradygmat „jestem mądry”. Być może z pomocą
specyficznych metod wychowawczych, gdzie pochwała przekracza
gwarantowaną nagrodę („Każdy dostanie puchar, zwłaszcza ty!”), a kara
korekcyjna nie istnieje („Moje dziecko idzie własną drogą”), proces uczenia się
oparty na nagrodzie ulega zbyt intensywnej stymulacji i umacnia się do tego
stopnia, że przekracza normy społeczne. Tak jak osoba genetycznie
uwarunkowana do uzależnienia od alkoholu, dziecko ma ochotę na nagrodę (a
nawet potrzebę), którą niełatwo zaspokoić. Zamiast alkoholu potrzebuje
wzmocnienia pozytywnego: „Lub mnie, powiedz, że jestem super. Jeszcze raz”.
Przenieśmy się teraz na drugi koniec spektrum. Co się dzieje, gdy nie
rozwijamy w sobie stabilnego poczucia self, prawidłowego lub nadmiernego?
Taki niedobór może stanowić podłoże zaburzeń osobowości pogranicznych
(ang. BPD, borderline personality disorder), które ostatnio zostały
scharakteryzowane w Diagnostycznym i statystycznym podręczniku zaburzeń
psychicznych jako zespół symptomów, w tym „słabo rozwinięty lub niestabilny
autowizerunek”, „przewlekłe uczucie pustki”, „intensywne, niestabilne i
konfliktowe relacje napiętnowane brakiem zaufania, niedostatkiem i
niespokojnym zaabsorbowaniem rzeczywistym lub wyimaginowanym
porzuceniem”, „lęk przed odrzuceniem przez znaczące osoby lub separacja od
nich” oraz „poczucie obniżonej wartości self”.
Podczas mojego stażu na psychiatrii, kiedy uczyłem się o BPD, trudno mi
było zrozumieć symptomy z tej listy. Wiem jednak dlaczego. Nie potrafiłem
zestawić ze sobą tych luźno powiązanych objawów, gdyż brak im było spójności
(przynajmniej według mnie). Kiedy pacjenci przychodzili do mojej kliniki lub
poradni zdrowia psychicznego, wyciągałem listę z kryteriami i patrzyłem czy
„sweter” BPD do nich pasuje. Jednym pasował bardziej niż innym. Opcje
leczenia również nieszczególnie naprowadzały mnie na rozwiązanie, gdy
próbowałem zestawić ze sobą objawy. Wskazówki dotyczące terapii sugerowały
redukcję objawową: jeżeli pacjent jest przygnębiony, powinniśmy leczyć jego
depresję. Gdy wykazuje stan lekko psychotyczny („mały epizod psychotyczny”),
należy przepisać mu niską dawkę leków przeciwpsychotycznych. Pomimo to te
epizodyczne terapie nie miały długiej historii w leczeniu ludzi z BPD.
Zaburzenia osobowości są przewlekłe i trudne do leczenia. W szkole medycznej
nauczyłem się, że jedną z „miękkich oznak” BPD (coś pokrewnego ze
zwyczajami kulturowymi, co pomaga w diagnozie, lecz nigdy nie znajdzie się w
karcie pacjenta) jest na przykład miś przyniesiony ze sobą do szpitala. Jak
mieliśmy leczyć dorosłych z BPD, którzy w pewnym sensie nigdy nie dojrzeli,
aby ukształtować stabilny wizerunek własnej osoby lub stabilną tożsamość?
Moi mentorzy przekazali mi medyczną mądrość z porozumiewawczym
mrugnięciem „powodzenia żołnierzu!”, tak jakbym szedł na wojnę a oni byli
zaprawionymi w boju generałami. Ich porady zawierały następujące przestrogi:
„nie zmieniaj terminów cotygodniowych sesji”, „nie zmieniaj wystroju
gabinetu”, „jak zadzwonią, błagając o dodatkowe spotkanie, bądź uprzejmy, lecz
pod żadnym pozorem nie umawiaj się na spotkanie”. „Będą ciągle napierać na
twoje granice” – ostrzeżono mnie. „Nie pozwól im na to!”. Po pracy z kilkoma
pacjentami z BPD zrozumiałem, o czym mówili moi mentorzy. Gdybym odebrał
telefon od jednego rozgorączkowanego pacjenta, zacząłbym otrzymywać ich
coraz więcej (i więcej). Gdybym przedłużył sesję, pod koniec następnej
domagaliby się kolejnego przedłużenia. Moi pacjenci z BPD pochłaniali
nieproporcjonalne pokłady mojego czasu i mojej energii. Czułem się, jakbym
przy każdej interakcji unikał pocisków. To była walka. W dodatku czułem, że ją
przegrywam. Starałem się, jak mogłem, aby się nie wychylać i utrzymać
pozycję. Zero dodatkowego czasu, zero dodatkowych wizyt. Utrzymaj pozycję!
Jednego dnia po znacznym przedłużeniu interakcji (dałem się złapać, lecz nie
zdawałem sobie z tego sprawy), coś zaskoczyło. Zapaliła się żarówka.
Pomyślałem: co się dzieje, jeżeli nie mamy stabilnego wychowania? Zacząłem
przyglądać się BPD przez pryzmat warunkowania instrumentalnego. Co jeśli,
zamiast stałego napływu przewidywalnej opinii zwrotnej, ktoś z BPD miał
dzieciństwo przypominające automat do gry i zamiast wzmocnienia stałego
otrzymywał sporadyczne? Trochę poszperałem i odkryłem, że niektóre z
najbardziej logicznych kwestii związanych z wychowaniem u ludzi z BPD
uwzględniają słabe uczucia macierzyńskie oraz molestowanie fizyczne i
seksualne6. Moi pacjenci to potwierdzili. Mnóstwo zaniedbania i molestowania.
Jakiego zaniedbania? Kiedy wnikałem głębiej, opisywali swoich rodziców, jako
ciepłych i niekiedy kochających. W innych sytuacjach było zupełnie przeciwnie.
Co więcej, nie potrafili przewidzieć, kiedy powrót mamy lub taty do domu
poprzedzał uściski, a kiedy bicie. Elementy zagadki zaczęły do siebie pasować.
Nagle cały obraz ułożył się, kiedy stałem przed tablicą, głowiąc się nad czyimś
zachowaniem podczas ostatniej interakcji.
Objawy moich pacjentów oraz porady mentorów zaczynały mieć sens. Osoba
z BPD mogła nie rozwinąć stabilnego poczucia self, ponieważ nie istniały żadne
przewidywalne zasady zaangażowania. Gorzej niż moje uzależnienie od Lance’a
(przynajmniej jego wyznanie na dobre zahamowało moje symulacje), mózgi
moich pacjentów znajdowały się w ciągłym trybie nadmiernej symulacji i starały
się wykombinować, jak czuć się kochanym lub przynajmniej poczuć się żywym.
Jak szczury naciskające na dźwignię lub ludzie wstawiający komentarze i
zdjęcia na Facebooku, pacjenci nieustannie szukali sposobów na wywołanie
następnego przypływu dopaminy. Gdy sesja się przedłużała, czuli się wyjątkowi.
Zachowanie. Nagroda. Gdy wyznaczyłem dodatkowe spotkanie, ponieważ
„naprawdę go potrzebowali”, czuli się wyjątkowi. Zachowanie. Nagroda. Byłem
naiwny i nigdy nie wiedziałem, kiedy miał przyjść ich „kryzys”, dlatego też
zawsze musiałem spontanicznie decydować, jak najlepiej zareagować. W
związku z tym ani ja, ani moi pacjenci nie potrafiliśmy przewidzieć jak się
zachowam. W podstawowym rozumieniu chcieli, aby ktoś (w tym przypadku ja)
obdarzył ich uczuciem, zapewnił stabilne więzi i przewidywalną mapę ich
świata. Podświadomie starali się wywołać jakiekolwiek moje zachowanie, które
by na to wskazywało. Jeżeli którekolwiek z moich zachowań było
niekonsekwentne, wówczas otrzymywali najbardziej klejący rodzaj
wzmocnienia. Bezwiednie dostarczałem im klej.
Patrząc przez tę nową soczewkę uczenia się warunkowanego wzmocnieniami,
mogłem łatwiej zrozumieć perspektywę moich pacjentów. Mogłem nawet wczuć
się w ich rolę. Na przykład jedną z głównych (kiedyś niejasną) cech BPD jest
nadmierne idealizowanie i dewaluacja związków. Czyżby paradoks? Jednego
dnia mówili o tym, jaki mają wspaniały nowy związek z partnerem lub
przyjacielem, a potem, kilka tygodni później, dana osoba była na ich „zakichanej
liście”. Szukali stabilizacji w życiu i poświęcali wszystko rozkwitającemu
związkowi, który był najprawdopodobniej obustronnie satysfakcjonujący –
każdy lubi zainteresowanie. Pozytywne uczucie lekko malało w przypadku
drugiej osoby, kiedy stało się codziennością. Nadmierna uwaga partnera z BPD
w pewnym momencie sprawiała, że „trzeźwiał”, zauważał, co się dzieje i
zaczynał się dusić. Wycofywał się, zastanawiając się, czy taka obsesja jest
zdrowa. Mój pacjent, czując niestabilność, stawał się pobudzony: o nie, zaraz
stracisz kolejny związek, daj z siebie wszystko! Takie działanie miało skutek
odwrotny do zamierzonego i prowadziło do zakończenia związku oraz potrzeby
kolejnej, dodatkowej sesji, aby uporać się z jeszcze jednym kryzysem. Jedna z
moich pacjentek czuła się porzucona przez ojca, co było przyczyną porzucenia
blisko stu stanowisk pracy i związków, gdyż tak bardzo potrzebowała
bezpieczeństwa.
Ja, zamiast prób unikania pocisków i starania się, aby przebrnąć przez kolejną
sesję z pacjentem, mogłem wówczas zacząć zadawać odpowiednie pytania.
Zamiast czytać niejasny i nieustannie aktualizowany poradnik terapeuty,
starałem się wczuć w rolę pacjenta, wciąż czującego się nie tak, poszukującego
następnego uderzenia dopaminy, które przyniosłoby tymczasową ulgę.
Mogliśmy udać się do samego sedna problemu. Przestałem czuć się winny w
związku z tym, że nie dawałem pacjentom „dodatkowego” czasu, ponieważ
wyraźnie widziałem, że zaszkodziłoby to bardziej niż pomogło, a moja przysięga
Hipokratesa w tej kwestii była jednoznaczna: przede wszystkim nie krzywdzić.
Kiedy stosowałem te zasady i uczyłem się z nich, leczenie pacjentów z BPD
stało się łatwiejsze. Mogłem pomóc im nauczyć się wypracować bardziej
stabilne poczucie siebie i ich świata. Zacząłem od bardzo prostych wskazówek,
na przykład rozpoczynanie i kończenie sesji o czasie – koniec ze sporadycznym
wzmocnieniem. Za tym podąży stabilne uczenie się i umacnianie prawidłowych
przyzwyczajeń. Ta technika wydaje się śmiesznie prosta, jednak okazała się
zadziwiająco skuteczna. Nie znajdowałem się już na linii frontu w ogniu bitwy z
„wrogiem”. Terapia i wyniki pacjentów się polepszyły. Współpracowałem z
pacjentami nie tylko po to, aby zlikwidować ich objawy, lecz również, aby w jak
największym stopniu polepszyć ich życie. Zamieniliśmy plastry na bezpośredni
ucisk rany, aby zatamować krwawienie.
Wróćmy do pojęcia subiektywnych tendencji: całkowicie możliwe było to, że
się oszukiwałem, myśląc, że świetnie sobie radzę z pacjentami. Mogli przecież
dawać mi pozytywne wzmocnienie poprzez swoje zachowanie – w tym
przypadku nie zwolnili mnie i nie szukali innego lekarza – aby mnie zadowolić
(obustronna satysfakcja). Aby upewnić się, że nie zamieniam jednego kleju na
inny, rozmawiałem z innymi pracownikami i dawałem wykłady o kształtowaniu
BPD z punktu widzenia uczenia się warunkowanego wzmocnieniami (naukowcy
i pracownicy klinik są świetni w wytykaniu błędów w teoriach i terapiach
innych). To podejście nie wydawało im się takie szalone. Kiedy omawiałem
przypadki pacjentów ze stażystami, dziękowali mi za pomoc w wycofaniu się z
linii frontu, ponieważ lepiej sobie radzili ze zrozumieniem i, co się z tym
wiązało, z leczeniem pacjentów. Wspólnie z nieustraszonym szefem stażystów i
kilkoma współpracownikami opublikowaliśmy recenzowany artykuł (idealny
sposób na przeniesienie pomysłów na szersze pole) o BPD7.
W artykule dyskutowaliśmy na temat algorytmicznego wyjaśnienia
symptomów BPD, co mogło być „korzystnym wyznacznikiem terapeutycznym
w leczeniu nakierowanym na pierwotne patofizjologie”. Widząc, że BPD
kierowało się przewidywalnymi zasadami, mogliśmy opracować leczenie. Na
podstawie tej konstrukcji mogliśmy dokładniej niż wcześniej wskazać główne
przyczyny oraz czynniki sprawcze BPD. Na przykład zmiana procesu uczenia
się opartego na wzmocnieniach mogła prowadzić do znacznej zmiany
subiektywnych przekonań u ludzi z BPD. Tak jak nie potrafiłem zaakceptować
dopingu Lance’a mimo dowodów znajdujących się tuż przed moim nosem,
ludzie z BPD, szczególnie ci z zaburzeniami emocjonalnymi, mogą często
niewłaściwie interpretować działania i konsekwencje tych działań (własne i
innych). Taka skłonność przyczynia się do niepoprawnej symulacji stanów
umysłowych (zarówno własnych, jak i innych osób). Ta bariera psychologiczna
może na przykład wyjaśniać wielką uwagę, jaką ludzie poświęcają partnerom na
początku nowego związku. Intensywne zainteresowanie wydaje się według nich
usprawiedliwione, lecz zdaniem innych jest rozdmuchane a nawet przerażające.
Co dzieje się potem, gdy partner zaczyna się wycofywać? Jeżeli moją strukturą
bazową jest potrzeba miłości (uwagi), zakładam, że druga osoba również tego
chce i w związku z tym daję jej więcej uczucia zamiast zatrzymać się, przyjrzeć
temu, co rzeczywiste i właściwe z jej perspektywy, mianowicie, że być może
czuje się przytłoczona. Innymi słowy ludzie z BPD mogą mieć problemy z
uczeniem się warunkowanym wzmocnieniami, co może stanowić kłopot z
przewidywaniem rezultatów interakcji interpersonalnych. Tak jak w przypadku
uzależnień, kiedy poszukiwanie narkotyku zajmuje większość czasu i przestrzeni
mentalnej, ludzie ze zdiagnozowanym BPD mogą bezwiednie poszukiwać uwagi
jako sposobu na wypełnienie głębokiego poczucia pustki – jedna mała działka
dopaminy naraz.
Jak zaobserwowaliśmy wcześniej, ten typ niepowodzenia w uczeniu się nie
prowadzi do niczego dobrego. Zużywa energię i powoduje, że nie zauważamy
znaku, kiedy powinniśmy zacząć szukać stabilizacji w związkach i ogólnie w
życiu. Ta tendencja, powielona dziesięciokrotnie, da cechy osobowości, które
wpasowują się w schematy patologiczne, w tym labilność emocjonalną (czyli
częste kryzysy, które dla pacjenta wydają się całkowitym końcem świata),
kolejną cechę główną BPD. Ludzie z tym zaburzeniem są wycieńczeni ciągłym i
gorączkowym poszukiwaniem. Wszystko przez skrzywiony proces uczenia się.
Powrót do środka
To spojrzenie na skrajności uczenia się warunkowanego wzmocnieniami w
kontekście osobowości, wynikające ze zbyt wybujałego lub zbyt przygaszonego
self, może pomóc w lepszym zrozumieniu zaburzeń i wyciągnięciu z nich
wniosków. Świadomość mentalnej symulacji (ciągłej) również może tu przyjść z
pomocą. Możemy wykorzystać tę informację, aby stać się świadomym własnych
symulacji, dzięki czemu nie zagubimy się w nich tak często oraz zaoszczędzimy
czas i energię.
Zrozumienie działania subiektywnego postrzegania pomaga w wyprostowaniu
symulacji, kiedy zboczą z drogi. Wówczas powinniśmy wyraźniej zobaczyć,
skąd wzięło się nasze subiektywne postrzeganie, czyli z którego miejsca
spektrum pochodzi – z obszaru, gdzie jesteśmy gwiazdą własnego
przedstawienia „patrz, jaki jestem super” czy może z tego, gdzie jesteśmy
zapomnianą aktorką, siedzącą za kulisami i knującą, jak wrócić w światła
reflektorów. Poszukiwanie uwagi, wzmocnienia lub innego rodzaju adoracji
może wessać nas w to uzależniające spektrum, które jest napędzane naszym
subiektywnym postrzeganiem i następnie przez nie wykorzystywane. Zwyczajna
obserwacja sytuacji, w których jesteśmy stronniczy, może rozpocząć proces
zrzucania okularów wypaczających nasz światopogląd. Zrozumienie, jak i kiedy
nasze subiektywne skłonności zaczynają się wykolejać, może być pierwszym
krokiem do ich aktualizacji.
Jak wspomniałem wcześniej, zdolność do wykorzystania informacji o
subiektywnym światopoglądzie w celu polepszenia życia zaczyna się wyjęciem
kompasu, aby wyraźnie zobaczyć konsekwencje naszych działań. W rozdziale 2
dowiedzieliśmy się o niektórych sposobach, w jakie media społecznościowe
dostarczają nam kleju i nas do siebie przytwierdzają. Pomimo to coraz nowsze
wynalazki techniki od tysiącleci łączą się z tym, co robimy jako istoty społeczne.
Na przykład, jak to jest, kiedy ktoś nam schlebia? Czy ta ciepła iluminacja
zawiera elementy ekscytacji? Czy pochylamy się i szukamy więcej? A co się
dzieje, kiedy nieustannie głaszczemy czyjeś ego, tak jak ja nieświadomie
robiłem w przypadku mojego kolegi? Co oni wówczas otrzymują, a co
otrzymujemy my? Ja za każdym razem z powodu własnej ignorancji byłem
karany koniecznością wysłuchiwania pana Wspaniałego.
Poszukiwanie sytuacji, takich jak te, może pomóc nam cofnąć się i sprawdzić
kompasy: czy trwamy w chorobliwej niepewności (własnej i innych) z
przyzwyczajenia, czy ponieważ wydaje się to akurat teraz najłatwiejszym
wyjściem? Załóżmy, że zatrzymamy się i dokładnie przyjrzymy, czy nasze
uprzedzenia i założenia wpływają na niewłaściwe odczytywanie kompasu. Czy
uświadomienie sobie tego pomoże odnaleźć nam lepszą drogę, taką, która
mogłaby zatrzymać podżeganie ognia ego? Czasami sytuacje i szanse na
polepszenie nie są oczywiste, ponieważ jesteśmy do nich za bardzo
przyzwyczajeni. Kurt Vonnegut w swojej powieści Hokus pokus napisał: „To, że
myślimy, że jesteśmy wspaniali, nie oznacza, że faktycznie tak jest”.
Uświadomienie sobie, jakie są nasze światopoglądy, a nawet stawianie im czoła,
może być pomocne. Czasem ktoś musi wskazać palcem nasze wady lub mocne
strony a naszym zadaniem jest nauczyć się, jak podziękować takiej osobie i
uprzejmie przyjąć konstruktywną krytykę, zamiast kurczyć się pod presją takiej
opinii lub – coś z drugiego końca spektrum – odrzucać szczery komplement,
gdyż nie potrafimy go przyjąć. Krytyka sprawia, że się uczymy. W innych
sytuacjach możemy nauczyć się, jak najlepiej (uprzejmie) przekazać to innym
lub przynajmniej rozpocząć uwagą dla naszego umysłu: „Uwaga! Nie karmić
ego!”.
4
Uzależnienie od dystrakcji
Sprytne sztuczki masowej dystrakcji produkują tanie wytwory dusz uzależnionych i leczących się
na własną rękę narcyzów.
– Cornel West
Oszalałe symulacje
W rozdziale 3 mówiliśmy o ewolucji symulacji mentalnych służących za
sposoby przewidywania potencjalnych konsekwencji, aby móc podejmować
lepsze decyzje w obliczu wielu zmiennych. Jeżeli jesteśmy subiektywnie
nastawieni, czyli widzimy świat zgodnie z naszymi oczekiwaniami i tak, jak
chcemy, wspomniane symulacje nie działają tak dobrze. Nieustannie próbują
wymyśleć „prawidłowe” rozwiązanie lub przynajmniej takie, które
wpasowałoby się gdzieś w nasz światopogląd. Symulacje jak najlepiej podejść
szefa, aby dał nam podwyżkę, lub spotkania, które przebiega dokładnie po
naszej myśli, byłyby z pewnością satysfakcjonujące. Jednak w niektórych
przypadkach jednakowe rodzaje symulacji zostają przejęte przez nasz układ
nagrody, co skutkuje spędzeniem czasu „gdzieś indziej”, podczas gdy
powinniśmy pilnować dzieci lub robić to, co faktycznie da nam wymarzoną
podwyżkę. Tak, mówię tu o marzeniach na jawie.
Marzenia na jawie, zaduma, rozmarzenie – to świetny przykład na odwrócenie
uwagi od obowiązków. Wyobraźmy sobie taką sytuację: siedzimy na ławce i
oglądamy mecz piłki nożnej naszego dziecka. Wszystkie dzieciaki są na dole, na
drugim końcu boiska i nie dzieje się nic szczególnego. Nagle pojawia się myśl o
rodzinnych wakacjach zaplanowanych na następny miesiąc. Zaczynamy
obmyślać wycieczkę i wyobrażamy sobie ciepły piasek, bryzę morską, ulubioną
książkę i odświeżającego drinka obok oraz dzieci pluskające się w wodzie
(oczywiście, pilnujemy ich). W jednej chwili jesteśmy na meczu, a w następnej
tysiące kilometrów dalej.
Co złego jest w takim rozmarzeniu? Absolutnie nic, prawda? Jeżeli
znajdziemy się w marzeniach związanych z planowaniem, włączamy wówczas
tryb multitaskingu i zamykamy część zadań. Jeżeli znajdziemy się na plaży, być
może łykniemy nieco mentalnej witaminy D z symulowanego słońca. O, to z
pewnością bardzo przyjemne uczucie!
Co nam umyka? Przyjrzyjmy się dokładniej przykładowi sporządzania
mentalnej listy „do zrobienia” przed wakacjami lub innym przyszłym
wydarzeniem. Rozpisujemy listę w głowie. To może prowadzić do kolejnej
myśli, takiej jak: „Jejku, tyle jest do zrobienia przed wyjazdem!” lub „Mam
nadzieję, że o niczym nie zapomnę”. W końcu otrząsamy się z marzeń i
wracamy na mecz. Oczywiście nie zrobiliśmy żadnej listy, ponieważ wakacje są
daleko przed nami. W związku z tym powtarzamy proces następnego tygodnia.
Czy taka mentalna symulacja odsuwa nas od chorobliwej niepewności z punktu
widzenia orientacji na stres? Na ogół – nie. Tak naprawdę to może wszystko
pogorszyć.
W 2010 roku Matt Killingsworth i Dan Gilbert badali, co się dzieje, kiedy
umysł odpływa w marzeniach (w żargonie naukowym: myśl niezależna od
bodźca)5. Z pomocą iPhonów losowo zachęcili 2200 osób do odpowiedzi na
kilka prostych pytań w ciągu danego dnia. Pytali na przykład: „Co teraz
robisz?”, „Czy myślisz o czymś innym niż to, czym się obecnie zajmujesz?”
oraz „Jak się teraz czujesz?” (do wyboru były odpowiedzi między „bardzo źle” a
„bardzo dobrze”). Jak sądzicie, ile osób przyznało się do marzeń na jawie?
Gotowi? Naukowcy odnotowali, że przez prawie 50 procent czasu badania
ludzie stwierdzali, że nie zajmują się obowiązkami. To połowa życia, nie licząc
snu! A oto kluczowe, sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem odkrycie: kiedy
badacze skorelowali zadowolenie z sytuacją odrzucenia obowiązków, uczestnicy
badania zgłaszali obniżoną radość, mniej więcej wtedy, gdy zaczynali odpływać
w marzenia. Badanie podsumowało: „Ludzki umysł to umysł błąkający się, a
błąkający się umysł jest umysłem nieszczęśliwym”.
Jak to możliwe? Myślenie o Hawajach sprawia przecież przyjemność –
pamiętacie uderzenie dopaminy na skutek przewidywania przyszłego
zachowania? Radość towarzysząca marzeniom na jawie została średnio oceniona
tak samo, jak radość z wykonywanego w danej chwili zadania, nieistotne
jakiego. Jeżeli zestawimy to z neutralnym lub nieprzyjemnym myśleniem, które
odnotowano jako będące w związku z obniżoną radością, wówczas otrzymamy
„niezadowolony umysł” – wniosek, jaki przedstawili Killingsworth i Gilbert.
Ileż piosenek i przysłów wymyślono o życiu przepływającym gdzieś obok,
podczas gdy my stale jesteśmy zajęci innymi sprawami? Być może nie tylko
wprowadzamy się w stan zbędnego zmartwienia lub niepotrzebnej ekscytacji
podczas takiej rozmarzonej zadumy, lecz również umyka nam mecz.
Tak zatem wydaje się, że nasz mózg jest nastawiony na formowanie skojarzeń
między uczuciami a wydarzeniami – na przykład Hawaje są przyjemnością.
Zostajemy „nagrodzeni” dopaminą również za przewidywanie przyszłych
wydarzeń i oczekiwanie na nie. Kłopoty pojawiają się, kiedy te kwestie się
zderzą: obniżona kontrola (lub całkowity jej brak) nad rodzajem myśli –
przyjemnych bądź nieprzyjemnych – skutkuje zanurzeniem się w marzenia o
rozkoszy i katastrofie, odwróceniem uwagi od tego, co mamy przed nosem, czy
będzie to pędzące na nas auto czy pierwsza bramka naszej pociechy. Co
możemy z tym zrobić?
Co się stało z burmistrzem (i innymi, którzy nie są Emily ani Spockiem)? Jako
najmłodszy członek mózgu System 2 działa jak każdy nowy członek każdej
organizacji – nie ma prawie nic do powiedzenia. Kiedy zatem dopada nas stres
czy kończy nam się paliwo, zgadnijcie która część mózgu poddaje się jako
pierwsza? System 2. Amy Arnsten, neurobiolog z Uniwersytetu Yale, określiła
to w następujący sposób: „Nawet całkiem łagodny niekontrolowany stres może
wywołać nagły i dramatyczny spadek funkcji poznawczych w obszarach
przedczołowych”8. Inaczej mówiąc, w życiu codziennym niewiele trzeba, aby
wypaść z torów.
Psycholog Roy Baumeister nazywa, trochę ironicznie, tę reakcję na stres
„uszczupleniem ego”. Jego ostatnia praca podtrzymuje ideę, że na wzór auta
jadącego prawie na oparach paliwa my w naszym baku samokontroli mamy
równie mało paliwa na jakikolwiek dzień. Jego zespół odkrył, że wśród różnych
typów zachowań „uszczuplenie zasobów” (czyli kończące się paliwo w baku)
bezpośrednio wpływa na prawdopodobieństwo oparcia się pokusie.
W jednym badaniu zespół Baumeistera wykorzystał smartfony do śledzenia
ludzkich zachowań oraz stopnia pożądania rzeczy, takich jak kontakty społeczne
i seks9. Telefon losowo wysyłał pytania, czy uczestnicy w danej chwili czują
pożądanie lub czy odczuwali je w przeciągu ostatnich trzydziestu minut.
Oceniali swoje pożądanie w odpowiedniej skali, określali czy kolidowało ono z
innymi zadaniami i czy byli w stanie mu się oprzeć. Badacze odkryli, że „jeżeli
pożądanie występowało często i stosunkowo niedawno, gorzej radzono sobie z
oparciem się wszelkim następnym pokusom”. W Czekoladzie na drodze
burmistrza pojawiało się coraz więcej wyzwań i być może każde zużywało nieco
jego paliwa. Zwróćmy też uwagę na czas jego załamania: wieczór, tuż po
uporaniu się z istotnym problemem miasta. Jego bak był pusty. Co ciekawe,
zespół Baumeistera odkrył, że pokusy korzystania z portali społecznościowych
są „szczególnie podatne na przyswojenie pomimo oporu”. Być może teraz, kiedy
wiemy już, jak bardzo uzależniające mogą być przedmioty dystrakcji, to
wszystko nie jest takie dziwne.
Czy dla większości ludzi, którzy nie posiadają rozbudowanego Systemu 2, jest
jakaś nadzieja? Jak zauważyła Arnsten, warto mieć pełen bak. Proste rzeczy,
takie jak zapewnienie snu czy pożywienia, mogą być pomocne. Utrzymanie
stresu na niskim poziomie to inna historia.
Nie możemy zapewnić sobie dobrobytu myśleniem. Pułapka planowania lub
innego rodzaju marzeń może podwyższyć nasz poziom stresu i poczucie
odosobnienia w życiu. Z tego też powodu poznanie działania tych procesów,
najlepiej ucząc się na własnych doświadczeniach, może być pierwszym krokiem
naprzód. Zrozumienie tego, co towarzyszy zagubieniu uwagi, jaką należałoby
poświęcić drugiej połówce czy dzieciom, może pomóc sprecyzować rzeczywiste
nagrody, jakie dają nam dystrakcje. Wyjęcie kompasu stresu i skupienie uwagi
na wabieniu nas przez dźwięki urządzeń pomoże nam zrobić krok w tył
dokładnie w danej chwili, zamiast przyklejać się ponownie do telefonu.
5
Uzależnienie od myślenia
Jednym z największych uzależnień, o którym nie przeczytasz w gazetach, ponieważ uzależnieni nie
wiedzą o swoim nałogu, jest uzależnienie od myślenia.
– Eckhart Tolle
Tabela 2
Poniżej znajduje się przykład uczestnika doświadczonego w technikach
medytacji, który przeprowadził krótką, jednominutową sesję medytacji przy
jednoczesnej obserwacji aktywności swojego mózgu (tylnego zakrętu
obręczy). Bezpośrednio po próbie porównał swoje subiektywne wrażenia z
wykresem.
1. Więc na początku złapałem się na tym, że próbowałem jakoś odgadnąć,
kiedy się skończą słowa [zadanie określające punkt kontrolny] i kiedy ma
się rozpocząć medytacja. Myślałem coś takiego, jak: „Okej, gotowi, do
biegu, start!”, a potem wyskakiwało kolejne słowo i wtedy myślałem: „O
cholera”, i to są te [czarne] słupki tutaj.
2. Potem jakoś tak się nagle uspokoiłem i zaczynałem naprawdę w to
zagłębiać (pierwsza część szarych słupków).
3. I potem pomyślałem: „O kurczę, to niesamowite” (druga część czarnych
słupków).
4. Potem myślałem: „Dobra, czekaj, nie rozpraszaj się”, i potem znowu
wracałem do tego, a potem to znowu zrobiło się [szare] (druga część
szarych słupków).
5. „O rany, to niewiarygodne, to robi dokładnie to, co mój mózg” i wtedy
znowu zrobiło się takie [czarne] (ostatnia część czarnych słupków).
W grupie początkujących znaleźli się tacy, których aktywacja mózgu
wyglądała mniej więcej jak poziom aktywacji ekspertów. Tak jak ludzie, którzy
mają dar odczuwania świadomości w chwili bieżącej i nie pozwalają sobie na
utknięcie we własnych historiach potrafili płynnie obniżyć aktywność tylnego
zakrętu obręczy. Analogicznie, w grupie ekspertów były osoby, których schemat
aktywności mózgu przypominał aktywność mózgów nowicjuszy: aktywność z
chwili na chwilę była widoczna w każdym miejscu wykresu. Co ciekawe,
zarówno początkujący, jak i eksperci stwierdzili, że nauczyli się czegoś o swoim
doświadczeniu, chociaż eksperyment nie był zaprojektowany jako technika
uczenia się. Miał na celu jedynie potwierdzić nasze wcześniejsze wyniki i
ukazać, że obniżona aktywność badanego obszaru mózgu korelowała z
medytacją.
Na przykład w kilku przypadkach w grupie początkujących
zaobserwowaliśmy wzmożoną aktywność tylnego zakrętu obręczy podczas
trzech pierwszych prób (każda trwała trzy minuty, zatem ta część badania
wyniosła łącznie dziewięć minut). Następnie, nagle, podczas kolejnej próby, ich
mózgi ukazywały znaczny spadek aktywności. Jeden z początkujących
uczestników zrelacjonował, że „skupił się bardziej na wrażeniach fizycznych niż
na myśleniu o wdechu i wydechu”. Inny opisał, że spadek aktywności był
związany z uczuciem „większego relaksu, tak jakby mniej męczył się, żeby
powstrzymać myśli przed odpływaniem”.
Wszyscy wykorzystywali feedback aktywności mózgu jako sposób poprawy
techniki medytacji. Na wzór Lolo Jones i jej porażki na skutek zbyt mocnego
starania się i spięcia, nasi uczestnicy obserwowali w czasie rzeczywistym, jak to
jest utknąć w próbie medytacji. Wcześniej nie włączyliśmy w nasze modele
elementu starania się uczestników, czyli jakości nastawienia ich świadomości.
Nowe wyniki pozwoliły spojrzeć na pojęcie medytacji ze świeżej perspektywy.
Przeprowadziliśmy różnego rodzaju eksperymenty kontrolne, aby upewnić
się, że uczestnicy się nie oszukują. Całkiem łatwo zaufać temu, co pokazuje nam
wielka, wymyślna maszyna zamiast własnemu doświadczeniu. Dodatkowo
zadbaliśmy, aby osoby doświadczone w medytacji mogły manipulować
aktywnością tylnego zakrętu obręczy na żądanie – oraz aby mogły napinać ten
„umysłowy mięsień” na zawołanie.
Po zebraniu tych fascynujących danych z zakresu neurofenomenologii
przekazaliśmy je Cathy Kerr z Uniwersytetu Browna oraz współpracującemu z
nią doktorantowi Juanowi Santoyo. Juan nie został wcześniej wtajemniczony w
nasze metody i cele, zatem nie wiedział nic o naszej hipotezie, że zwiększona
aktywność tylnego zakrętu obręczy jest zintegrowana z medytacją. Z tego też
względu Juan był idealną osobą do tworzenia wiernych zapisów subiektywnych
raportów, oznaczania wykresów i kategoryzacji doświadczeń w grupy, takie jak
„koncentracja”, „obserwacja doświadczeń sensorycznych”, „dystrakcja” i tak
dalej. Po selekcji subiektywnych doświadczeń uczestników Juan mógł nanieść
znaczniki czasowe, aby zestawić doświadczenia z aktywnością mózgu.
Wyniki
Wyniki eksperymentu ukazały dwie rzeczy. Po pierwsze, potwierdziły to, co
zdołaliśmy osiągnąć w pierwszym badaniu odnośnie aktywności badanego
obszaru kory mózgowej. Wyniki zostały uśrednione i dowiodły, że aktywność
tego regionu malała, kiedy ludzie koncentrowali się (w tym wypadku podczas
medytacji) i rosła na skutek dystrakcji lub odbiegania myśli. Dokładnie to samo
ukazali w swojej pracy Mason i Weissman. Ta „pozytywna kontrola” zgrabnie
połączyła nasz model z wcześniejszymi badaniami. Pomimo to nie mówiła nam
nic szczególnego o medytacji i aktywności badanej kory mózgowej.
Tutaj pojawiła się druga, zaskakująca część wyników. Jedna z kategorii
stworzonych przez Juana nosiła nazwę „kontrola”, czyli kontrolowanie wrażeń
doświadczanych przez uczestnika. Ta aktywność łączyła się ze wzmożoną
aktywnością tylnego zakrętu obręczy. Inna kategoria – „łatwe działanie” – była
skorelowana z obniżoną aktywnością tego obszaru mózgu. Po zestawieniu, dane
te ukazały tryb subiektywnego doświadczania, które łączyło się z aktywnością
kory. Nie była to percepcja przedmiotu, lecz to, jak się do niego odnosimy. W
pewnym sensie, jeżeli staramy się kontrolować sytuację (lub nasze życie),
musimy ciężko pracować nad zrobieniem czegoś, co da nam pożądane rezultaty.
Z drugiej strony znajduje się rozluźnienie i stan podobny do tańca z
przedmiotem, dzięki zwyczajnemu byciu z nim z rozwijającą się sytuacją w tle,
bez niepotrzebnych starań, kiedy to schodzimy sobie z drogi i odpoczywamy ze
świadomością tego, co się dzieje z chwili na chwilę.
Osoby początkujące w medytacji wykazują obniżoną aktywność tylnego zakrętu obręczy podczas nauki
niuansów medytacji i obserwacji badania neurofeedback fMRI w czasie rzeczywistym. Aktywność tylnego
zakrętu obręczy ukazano uczestnikom w blokach trzyminutowych podczas medytacji z otwartymi oczami.
Wzrost aktywności tylnego zakrętu obręczy względem punktu kontrolnego jest oznaczony kolorem
czarnym.
Spadek aktywności jest oznaczony kolorem szarym. Uczestnicy opisywali swoje doświadczenia po każdej
próbie.
Reprodukcja za zgodą J. A. Brewera i K. A. Garrisonna, The posterior cingulate cortex as a plausible
mechanistic target of meditation: findings from neuroimaging, „Annals of the New York Academy of
Sciences” 1307, nr 1 (2014): 19-27.
Uzależnienie od miłości
PODKRĘCANIE DOPAMINY
7
Szczęście?
Na początku pracy z medytacją nacisk kładzie się na skupieniu na oddechu i
nauce ponownej koncentracji w przypadku, gdy myśli zaczną odbiegać od
oddechu. To ćwiczenie jest całkiem zrozumiałe, lecz stoi w opozycji z naszymi
naturalnymi mechanizmami uczenia się opartego na nagrodzie. Wielokrotnie
wspominałem już o tym, że człowiek najlepiej uczy się w danych
okolicznościach poprzez zestawienie działania z rezultatem. Budda również
nauczał tej zasady. Nieraz upominał swoich wyznawców, aby zauważali
przyczynę i skutek, wyraźnie dostrzegali konsekwencje swoich czynów. Jakie
rodzaje zachowań umacniamy dzisiaj? Czy to prawdopodobne, że większość
ludzi nie umacnia tych, które odsuwają od nas stres? Być może tak naprawdę
kompas stresu mówi nam (kiedy już nauczymy się, jak go używać), że szukamy
szczęścia wszędzie, tylko nie tam, gdzie powinniśmy.
W 2008 roku zacząłem czytać więcej fragmentów z Kanonu palijskiego,
takich jak te, które opisują współzależne powstawanie (patrz rozdział 1).
Podczas lektury powoli zaczynałem rozumieć, że Budda podkreślał ludzką
tendencję do gubienia własnej drogi w poszukiwaniu szczęścia. Być może ta
obserwacja stała się podstawą jego radykalnego stwierdzenia na temat cierpienia
i szczęścia: „To, co inni nazywają szczęściem, Nobliwi określają mianem
cierpienia. To, co inni nazywają cierpieniem, Nobliwi uznają za szczęście”1.
Najprawdopodobniej o to samo chodziło birmańskiemu nauczycielowi
Sayadawowi U Pandita, kiedy mówił, że mylimy ekscytację ze szczęściem,
nawet gdy ekscytacja nas dezorientuje i prowadzi ku cierpieniu, zamiast nas od
niego odciągać.
Skąd Budda wiedział, jaka jest różnica między autentycznym szczęściem a
cierpieniem? Przede wszystkim przyjrzał się uważnie i zaobserwował działanie
podstawowego wzmocnienia procesu uczenia się: „Im bardziej [ludzie]
zagłębiają się w przyjemności cielesne, tym bardziej wzrasta ich ochota na
przyjemności cielesne i tym mocniej pali ich gorączka przyjemności cielesnych;
pomimo to doszukują się konkretnej miary satysfakcji i uciechy w zależności od
przyjemności cielesnych”2. Zachowanie (zanurzanie się w przyjemnościach
cielesnych) prowadzi do nagrody (uciechy), która początkuje powtarzalny
proces (pragnienia). Jeżeli spędzam całą godzinę zatracony w jednej
romantycznej fantazji za drugą, uczucie ekscytacji, które z nich otrzymuję, każe
mi chcieć jeszcze więcej. To samo przydarzało się moim pacjentom, kiedy czuli
silną potrzebę napicia się alkoholu lub wciągnięcia narkotyków.
Co ciekawe, Budda podążył za tym procesem dogadzania sobie i upojenia do
samego końca: „Wyruszyłem w poszukiwaniu gratyfikacji w świecie.
Jakakolwiek by się tam nie kryła, odnalazłem ją. Wyraźnie z mądrością
widziałem, jak dalekosiężna jest gratyfikacja w świecie”3. Z historycznego
punktu widzenia Budda był księciem. Legenda mówi, że kiedy jego matka
zaszła w ciążę, w pałacu królewskim zgromadziło się wielu świątobliwych
mędrców, którzy przepowiedzieli, że dziecko wyrośnie na potężnego monarchę
albo na wielkiego przywódcę duchowego. Ojciec Buddy, król, zrobił wszystko,
co w jego mocy, aby spełniła się pierwsza wersja przepowiedni. Wnioskował, że
jeżeli jego synowi „zostanie oszczędzony cały trud i ból serca, wówczas
duchowe przeznaczenie być może pozostanie uśpione”4. Król rozpieszczał
młodego księcia do granic możliwości i spełniał wszystkie jego zachcianki,
zasypując go jednocześnie luksusami.
Jak na ironię wydawałoby się, że ta rozsądna strategia mogła odwrócić się
przeciwko królowi. Dopiero gdy Budda poznał gratyfikację z każdej możliwej
strony, zdał sobie sprawę, że nie dawała mu trwałej satysfakcji – wręcz
przeciwnie, kazała mu chcieć więcej. W trakcie kontemplacji nad tym
nieskończonym cyklem obudził się. Zdał sobie sprawę, jak działał proces i jak
się z niego wyplątać: „Tak długo, mnisi, nie wiedziałem bezpośrednio, że one
istnieją naprawdę, gratyfikacje w świecie pod postacią gratyfikacji. (…) Nie
twierdziłem, że obudziłem się na niezrównane doskonałe oświecenie na świecie.
(…) Lecz kiedy to wszystko bezpośrednio poznałem, wtedy przebudziłem się.
Wiedza i wizja narodziły się we mnie: «Niewzruszone jest wyzwolenie mojego
umysłu»”5.
Innymi słowy, Budda zrozumiał, jak zmienić sytuację dopiero, gdy wyraźnie
ujrzał konsekwencje swoich działań, tych które prowadziły do szczęścia oraz
tych, które podtrzymywały stres i cierpienie. Nauczył się, jak czytać swój
kompas stresu. Potem reorientacja i podążenie w innym kierunku stały się nad
wyraz łatwe. Działanie to opierało się na podstawowych zasadach kształtowania
się nawyków: jeżeli zaprzestaniesz czynności, które wywołują stres, natychmiast
poczujesz się lepiej. Inaczej rzecz ujmując, połącz zachowanie z nagrodą, a
przyczynę ze skutkiem. Być może najważniejszy a zarazem paradoksalny jest
fakt, iż zaprzestanie działań, które wywołują stres, przyniesie sukces raczej
dzięki zwyczajnemu uświadomieniu sobie tego, co robimy, niż dzięki
działaniom mającym na celu zmianę lub naprawę sytuacji. Zamiast prób
wniknięcia do problemu i rozplątania zagmatwanego bałaganu w życiu (w
trakcie jeszcze bardziej go plączemy), zatrzymujemy się i pozwalamy, aby
problem sam się rozwiązał. Z trybu działania przechodzimy w tryb bycia.
Kiedy czytałem fragmenty Kanonu palijskiego, zapaliła mi się w głowie
żarówka – „aha!”. To było ważne. Dlaczego? Ponieważ obserwowałem ten cykl
wielokrotnie w moim własnym doświadczaniu – myliłem czynności wywołujące
stres z tymi, które mogłyby mi przynieść (choć najmniejsze) szczęście i mimo to
ciągle je powtarzałem. Obserwowałem go również u moich pacjentów. Co
więcej, cykl ten łączył się ze współczesnymi teoriami na temat uczenia się.
Zobaczyć to uwierzyć
W 2006 roku, jakiś czas po pobycie w samotni medytacyjnej i walce z myślami,
zacząłem (w końcu) rozumieć, co działo się w moim umyśle i ciele, kiedy
pozwalałem strumieniom myśli bawić się bez opieki, zamiast walczyć z nimi lub
kontrolować je. Zacząłem zwracać uwagę na przyczynę i skutek. Kiedy
zakończyłem staż w 2008 roku, udawałem się na coraz dłuższe wyjazdy do
samotni, aby dokładnie zobaczyć to, co kombinował mój umysł. W 2009 roku
spędziłem w ośrodku dla medytujących cały miesiąc. Wówczas zacząłem
prawdziwie rozumieć kołowrotek współzależnego powstawania.
Siedziałem w sali do medytacji indywidualnej, obserwowałem wyłaniające się
różne myśli (przyczynę) i zauważałem ich działanie w moim ciele. Mój umysł
musiał być niewystarczająco stymulowany, ponieważ zaczął oscylować między
wpychaniem mi na siłę fantazji seksualnych a zamartwianiem się moimi
problemami. Przyjemne fantazje prowadziły do potrzeby, którą odczuwałem
jako spięcie i zniecierpliwienie w okolicy żołądka i splotu słonecznego. Nagle
zdałem sobie sprawę, że nieprzyjemne zmartwienia działały tak samo. Po raz
pierwszy w życiu tak naprawdę zobaczyłem, jak daję się wessać we własne
myśli. Nieistotne czy były one złe czy dobre. Oba rodzaje strumieni myśli miały
ten sam efekt: niespokojne pragnienie wymagające zaspokojenia. Pamiętam jak
opowiadałem nauczycielom w ośrodku o moim „niesamowitym odkryciu”.
Uśmiechali się uprzejmie ze spojrzeniem „witamy w klubie, teraz wiesz, od
czego zacząć”. I zacząłem. Przez resztę czasu badałem gratyfikację przy każdej
możliwej okazji, do samego końca. Obserwowałem pojawiające się myśli,
prowadzące do potrzeby wzmożonego myślenia. Obserwowałem napływające
przyjemne smaki podczas posiłków, prowadzące do potrzeby zjedzenia
kolejnego dania. Przyglądałem się wyłaniającemu się zniecierpliwieniu podczas
długiego siedzenia – to z kolei przynosiło potrzebę wstania z maty. Na tyle, na
ile mogłem, poświęciłem się jak najdokładniejszemu badaniu gratyfikacji.
Powoli zasmakowałem w deziluzji. Zaklęcie „postrzegania ekscytacji jako
szczęścia” zostało zdjęte. Zaczynałem rozumieć działanie mojego kompasu
stresu oraz to, że omyłkowo podążałem w złym kierunku, przysparzając sobie
jednocześnie więcej cierpienia.
Na wzór mojego zanurzania się w fantazjach, większość ludzi myli cierpienie
ze szczęściem. Skąd to wiemy? Ponieważ wciąż utrwalamy własne cierpienie.
Wystarczy zwrócić uwagę na to, ile razy dziennie na kogoś agresywnie
krzyczymy, jemy pocieszające przekąski lub kupujemy coś, co ulży w stresie.
Wystarczy spojrzeć na wszechobecne reklamy promujące szczęście dzięki
konsumpcjonizmowi i napędzające koncept, że będziemy szczęśliwi, jeżeli
kupimy X. Pokusy te działają całkiem sprawnie, ponieważ wykorzystują nasz
wewnętrzny proces uczenia się warunkowanego wzmocnieniami: zachowanie
prowadzi do nagrody, która kształtuje i umacnia przyszłe zachowania.
Uwarunkowaliśmy się, aby radzić sobie ze stresem na sposoby, które
ostatecznie go utrwalają, zamiast nas od niego uwalniać.
Budda zwracał uwagę na błędne postrzeganie stresu i mylenie go ze
szczęściem: „W ten sam sposób (…) cielesne przyjemności w przeszłości były
bolesne w dotyku, bardzo gorące i palące. Cielesne przyjemności w przyszłości
będą bolesne w dotyku, bardzo gorące i palące. Cielesne przyjemności w chwili
bieżącej są bolesne w dotyku, bardzo gorące i palące. Lecz kiedy ludzie nie są
wolni od pasji cielesnych przyjemności – przytłaczani żądzami cielesnymi,
płoną w cielesnej gorączce – ich zdolności są zaburzone, z tego też powodu,
nawet jeżeli cielesne przyjemności są faktycznie bolesne w dotyku, mają
wypaczone postrzeganie tego, co «przyjemne»”6. Ta fałszywa identyfikacja jest
tym, z czym codziennie muszą sobie radzić moi pacjenci. Nie wiedzą, jak
korzystać ze swojego kompasu stresu. Nagrody krótkoterminowe, jakie
przynoszą narkotyki lub papierosy, prowadzą ich w złym kierunku. To samo
dzieje się na przykład podczas podjadania w stresie lub oglądania odcinka za
odcinkiem serialu na Netfliksie: kiedy jesteśmy już pełni, powinniśmy przestać
lub ograniczyć tempo.
Jeżeli uczenie się warunkowane nagrodami jest naszą naturalną tendencją,
dlaczego w takim razie nie zaczniemy go kontrolować? To pozwoli nam
nauczyć się, jak z tymczasowego „szczęścia” przejść w trwały stan spokoju,
zadowolenia i radości. Dlaczego jeszcze się tym nie zajęliśmy?
B. F. Skinner polemizował, że nagroda jest krytycznym czynnikiem zmiany
zachowania: „Zachowanie może być zmienione dzięki zmianom jego
konsekwencji – warunkowanie instrumentalne – i może być zmienione,
ponieważ jako następne pojawią się inne rodzaje konsekwencji”7. Czy to
możliwe, że nawet nie musimy zmieniać konsekwencji (nagród), jak to
zasugerował Skinner? Jeżeli widzimy, co dostajemy w rezultacie naszych
działań, cena bieżących konsekwencji staje się bardziej oczywista. Inaczej
mówiąc, nagrody mogą nie być tak opłacalne, jak nam się wydaje, kiedy
zatrzymamy się na tyle długo, aby ich prawdziwie zakosztować. Hafez, perski
mistyk i poeta z XIV wieku, uchwycił tę prawdę w wierszu zatytułowanym And
applaud: Przyszedł raz do mnie młody mężczyzna i powiedział, „Drogi Mistrzu,
Dziś czuję siłę i odwagę,
I chciałbym znać prawdę
O wszystkich moich – przywiązaniach”.
Odparłem,
„Przywiązaniach?
Przywiązaniach!
Kochany,
Czy naprawdę chcesz, abym ci opowiedział
O wszystkich twoich przywiązaniach, Kiedy tak wyraźnie widzę,
Że z wielką troską wzniosłeś Tak wielki dom uciech,
Który skrywa wszystkie twoje przyjemności.
Od cytryny do lemoniady
Jedną z wczesnych rozpraw w Kanonie palijskim jest Anapanasati Sutta, która
mówi o świadomym skupieniu na oddechu. Sutta rozpoczyna się instrukcjami,
jak być świadomym swojego oddechu: „Zawsze skupiony, wdycha; skupiony
wydycha”9. Dalej autor pisze: „Wdycha długo, rozpoznaje, «wdycham długo»;
lub wydycha długo, rozpoznaje, «wydycham długo»”. Potem następuje lista
kwestii, na których należy się skupić, w tym całe ciało, przyjemność a nawet
tworzenie różnych myśli w głowie, co zostało przełożone na termin „mentalna
fabrykacja”. Wydaje się, że wielu nauczycieli zatrzymuje swoją pracę na
oddechu. To z pewnością było coś, czego i ja się nauczyłem. Starania skupienia
się na oddechu sprawiły, że przez wiele lat miałem co robić.
W tym samym tekście, nieco dalej, czytamy o „siedmiu czynnikach
przebudzenia”. Są to: Świadoma koncentracja (w języku palijskim: sati),
zainteresowanie/badanie (dhamma vicaya), odważna energia (viriya), radość,
zachwyt (piti), cisza/relaks (passaddhi), koncentracja (samadhi) oraz
opanowanie (upekkha)10.
Być może równie ważna jak sama lista jest kolejność jej elementów. Wróćmy
na chwilę do modeli przyczynowo skutkowych. Budda polemizował, że kiedy
próbujemy odsunąć się od cierpienia i stać się świadomym chwili obecnej,
pojawia się naturalne zainteresowanie przyczyną i skutkiem. Jeżeli naszym
celem jest redukcja lub niwelacja stresu, musimy skierować naszą uwagę na
własne doświadczenie a zainteresowanie obserwacją tego, czy stres opada czy
podnosi się w danej chwili, pojawi się naturalnie w konsekwencji. Nie musimy
robić nic innego – tylko obserwować. Ten proces przypomina czytanie dobrej
książki. Jeżeli chcemy ją przeczytać, otwieramy ją i zakładając, że jest dobra,
jesteśmy zainteresowani dalszym czytaniem. Na tej samej zasadzie działa
ćwiczenie świadomości, gdyż musimy prawdziwie i szczerze chcieć przestać
cierpieć. W innym razie nie będziemy potrafili przyjrzeć się naszym czynom na
tyle uważnie, aby zobaczyć, co nam przynoszą. Kiedy zagłębiamy się w lekturę,
energia do odwrócenia kolejnej kartki pojawia się naturalnie. To samo dzieje się
w przypadku ćwiczenia świadomości – stajemy się coraz bardziej zaangażowani
w badanie tego, co robimy. Zadajemy sobie pytanie: „Co z tego mam? Czy to
prowadzi mnie ku cierpieniu czy od niego odciąga?”. Kiedy dochodzimy do
punktu kulminacyjnego w książce, pojawia się stan ekstazy i nie przerywamy
czytać nawet do 3:00 rano. Taki stan sprawia, że możemy siedzieć w ciszy i
czytać całymi godzinami.
Dopiero na tym etapie zaczyna się prawdziwa koncentracja. Przy wszystkich
wspomnianych czynnikach koncentracja pojawia się naturalnie – nie musimy jej
wymuszać ani na siłę powracać do przedmiotu skupienia, gdyż nie
dekoncentruje nas zaduma lub inne dystrakcje. W każdym razie, ja nie tak
nauczyłem się koncentracji na początku. Skup się, a kiedy myśli zaczną
odpływać, sprowadź je ponownie. Powtórz. W tym miejscu Sutta wyraźnie
kładzie nacisk na wykorzystanie przyczyny i skutku. Stwórz warunek dla X, a X
pojawi się naturalnie.
Potrzyj świadomość o zainteresowanie a pięć kroków później koncentracja
pojawi się naturalnie wraz z ogniem. Wymuszanie koncentracji jest bardzo
trudne, jak zapewne każdy wie z własnego doświadczenia, niezależnie od tego,
czy uczymy się do egzaminu czy staramy nadążać za jakimś wywodem naszego
współmałżonka, mniej ciekawym niż Facebook. Wszyscy wiemy aż za dobrze,
jak trudno skupić się w obliczu niepokoju. Kiedy już nauczymy się koncentracji,
warunki do opanowania pojawią się naturalnie. Dobra książka w metrze nie jest
problemem, kiedy osiągniemy spokój. Bez względu na zgiełk panujący dookoła,
my zachowujemy opanowanie.
Jak to się dzieje, że kiedy staramy skupić się na przedmiocie, naszym
oddechu, rozmowie lub czymś innym, ten stan staje się naszym nowym
ustawieniem domyślnym? Jak wyraźnie zobaczyć, co dostajemy – jaką nagrodę
– za nasze zachowanie w danej chwili? Być może na początku zauważamy jak to
jest, kiedy coś przyciąga nasze zainteresowanie, ciekawość a nawet fascynację.
W moim przypadku stan prawdziwej ciekawości charakteryzuje się otwartością,
energią i radością. To uczucie dobitnie definiuje nagrodę, która pojawia się na
skutek zestawienia dwóch pierwszych czynników przebudzenia: świadomości i
zainteresowania. Możemy porównać to doświadczenie z momentami, kiedy
odczuwamy coś na wzór chwilowego, ożywionego „szczęścia”, które pojawiło
się wraz z otrzymaniem tego, co chcieliśmy. Kiedy planowałem zaręczynowe
poszukiwanie skarbów dla Mary, ekscytację wynikłą z mojego działania błędnie
uznałem za szczęście. Dopiero wiele lat później różnica między tymi kwestiami
stała się jasna. Ekscytacja niesie ze sobą napięcie i tę skurczoną potrzebę
otrzymania więcej. Radość, jaka wynika z ciekawości, jest gładsza i bardziej
otwarta.
Kluczową różnicę między tymi rodzajami nagród stanowi radość, która rodzi
się zarówno z uwagi, jak i z ciekawości. Ten rodzaj świadomości można
osiągnąć dosłownie w każdej chwili. Nie trzeba się starać, ponieważ
świadomość jest zawsze dostępna – możemy po prostu odpoczywać, będąc
świadomym. Przy ekscytacji natomiast musi nam się coś przydarzyć lub musimy
zdobyć to, czego chcemy – musimy coś zrobić, aby dostać to, czego chcemy.
Aby przestawić się z ekscytacji na radosne zaangażowanie, możemy zauważać
bodźce (stres), zdobyć się na konkretne zachowanie (zagłębić się w otwartą,
zaciekawioną świadomość) i zauważać nagrody (radość, spokój, opanowanie).
Dzięki procesom uczenia się warunkowanego wzmocnieniami, zaangażowanie
się w to działanie przyczyni się do stworzenia schematu nawyków
uwzględniających głębszą koncentrację i większe szczęście (bez ekscytacji). W
rzeczywistości możemy odkryć, że ten tryb istnienia jest zawsze dostępny, mając
w zanadrzu odpowiednie warunki, takie jak usunięcie się z własnej drogi.
Ciekawość mózgu
Sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem lub paradoksalna może wydać się myśl, że
jesteśmy w stanie korzystać z własnego systemu uczenia się warunkowanego
nagrodami, aby przełamać uzależnienie lub wyjść poza ekscytację myloną z
prawdziwym szczęściem.
Jak zmienić zainteresowanie w fascynację i zachwyt? Jak odróżnić radosną
ciekawość od samolubnej ekscytacji? Inaczej mówiąc, jak określić, czy jesteśmy
na dobrej drodze podczas treningu. Krótka odpowiedź brzmi: nie jest łatwo
zobaczyć różnicę między radością (bezinteresowną) a ekscytacją (egoistyczną),
zwłaszcza na początku treningu uważnej świadomości, kiedy nie mamy
doświadczenia z trybami bezinteresowności. Co więcej, im bardziej staramy się
je osiągnąć, tym bardziej się od nich odsuwamy. Jeśli mamy dostęp do
laboratorium neurobiologicznego, być może uda nam się zajrzeć do własnego
mózgu, aby sprawdzić, które obszary stają się mniej lub bardziej aktywne w
momencie, gdy zaczynamy interesować się danym przedmiotem. Na przykład,
co robią obszary mózgu zaangażowane w procesy autoreferencji, kiedy
skupiamy się na oddechu?
W skanerze fMRI w naszym laboratorium umieściliśmy ochotnika – kobietę,
która nigdy wcześniej nie miała do czynienia z medytacją. Przekazaliśmy jej
standardowe instrukcje dotyczące świadomego oddechu: „Skup się na
fizycznych doznaniach oddechu tam, gdzie odczujesz go najsilniej w ciele,
trzymaj się naturalnego i spontanicznego ruchu podczas oddechu, nie próbuj w
żaden sposób go zmieniać”. Po badaniu – nie było w tym nic dziwnego, biorąc
pod uwagę moje własne doświadczenia w trakcie pierwszych dziesięciu lat
medytacji – uczestniczka powiadomiła nas o względnej trudności w
koncentracji. Mierzyliśmy aktywność w tylnym zakręcie obręczy. Tak jak inni
uczestnicy zaobserwowała silną zbieżność między swoim subiektywnym
wrażeniem trudności w koncentracji a schematem wzmożonej aktywności
mózgu, zwłaszcza pod koniec badania (patrz ilustracja A). Te same instrukcje
daliśmy osobie doświadczonej w medytacji. Zgodnie z oczekiwaniami, w tym
przypadku aktywność tylnego zakrętu obręczy była konsekwentnie obniżona
względem punktu kontrolnego (ilustracja B). Co ciekawe, kiedy inny uczestnik,
również doświadczony w medytacji, ćwiczył „skupienie się na oddechu a w
szczególności na uczuciach zainteresowania, podziwu i radości, które pojawią
się w związku z subtelnym, świadomym oddechem”, zaobserwowaliśmy
znaczny spadek względnej aktywacji badanego obszaru kory, co było
skorelowane z jego doznaniem „uczucia zainteresowania i radości”, nawet gdy
„był zaciekawiony siatką świateł na swoich dłoniach i stopach” (ilustracja C).
Pomimo że są to przykłady aktywności tylko jednego obszaru mózgu, który
jest najprawdopodobniej częścią większej sieci przyczyniającej się do tych
doświadczeń, sugerują, że stworzenie odpowiednich warunków do koncentracji,
w tym rozbudzenia ciekawości, może być pomocne w „niedokarmianiu”
procesów autoreferencji. W przyszłości ukazywanie tego rodzaju
neurofeedbacku ludziom podczas ćwiczenia może pomóc odróżnić czynności
zabarwione egoizmem od tych bezinteresownych, ekscytację od radości i
skurczenie od otwartości – coś na wzór tego, czego sam doświadczyłem podczas
ćwiczenia miłującej dobroci w maszynie do rezonansu.
Jeżeli chodzi o podtrzymanie skupienia, być może traktujemy stany umysłu
lub nastawienia, takie jak ciekawość, jako warunki, które naturalnie prowadzą
do koncentracji. Jeżeli faktycznie tak jest, moglibyśmy porzucić brutalne metody
„na siłę”, które prawdopodobnie nie są tak wyraźnie powiązane z naturalnym
procesem uczenia się warunkowanego nagrodami. Te narzędzia i umiejętności
mogą być wrodzone w tym procesie uczenia się. Jeśli tak faktycznie jest,
możemy spożytkować je do zmiany naszego życia bez zwyczajowej metodologii
„podwiń rękawy, bez pracy nie ma kołaczy”, która wymaga wysiłku i wydaje się
na stałe wpisana w naszą zachodnią psychikę. Zanim to do mnie dotarło,
stosowałem najbardziej znane techniki, które, jak na ironię, popychały mnie w
niewłaściwym kierunku. Zamiast tego możemy zacząć zauważać bodziec (stres),
wykonać pewne zachowanie (zainteresowanie i ciekawość) i nagrodzić się w
taki sposób, który jest połączony z naszym kompasem stresu (dostrzeżenie
radości, ciszy, spokoju, koncentracji i opanowania). Powtórz.
Lub jak to ujęła poetka Mary Oliver:
Instrukcje do życia:
Zwracaj uwagę.
Bądź zadziwiony.
Mów o tym11[4].
8
Kiedy czynię dobro, czuję się dobrze, kiedy czynię zło, czuję się źle. To moja religia.
– Abraham Lincoln
(Nie)słuszny gniew
W 2010 roku udałem się na miesięczny pobyt do samotni medytacyjnej w celu
pracy nad pewnym specyficznym typem medytacji (jhana), którą można
utrzymać przez całe godziny, jeżeli jest wykonana prawidłowo. Przez dwa lata
czytałem na ten temat i próbowałem wypracować tę praktykę pod mądrym
okiem mojego nauczyciela Josepha Goldsteina. Tak jak w przypadku innych
rodzajów koncentracji, trzeba osiągnąć odpowiednie warunki do uzyskania stanu
jhana. Podobno jeden z tych warunków polegał na usuwaniu lub tymczasowym
zawieszeniu stanów umysłu, tak zwanych „przeszkód”, które mogły stanąć na
drodze, w tym przyjemnych fantazji i gniewu. To miało sens. Jak
zaobserwowałem podczas pobytu w centrum medytacji poprzedniego roku, za
każdym razem, gdy dawałem się wciągnąć w marzenia na jawie lub gniewne
myśli, byłem, jakby to powiedzieć, wplątany w samego siebie i oddzielony od
przedmiotu koncentracji. Praktyka jhana jest podobno jeszcze bardziej wrażliwa
na takie przeszkody. Jeden mały błędny krok i wpadamy w schemat nawyków.
Potem musimy budować warunki od początku.
Mniej więcej w tym samym czasie musiałem stawić czoła kilku wyzwaniom
zawodowym. Miałem pewne kłopoty z jedną ze współpracownic, nazwijmy ją
Jane. Pomijając szczegóły (tak, plotki są soczyste), powiedzmy, że byłem zły na
samą myśl o niej. Podczas każdego wyjazdu do samotni prowadziłem dziennik i
na początku pobytu w 2010 roku codziennie pisałem o Jane (często z
podkreśleniami). Tak oto siedziałem w cichym i pięknym otoczeniu, wszystkie
idealne warunki sprzyjały koncentracji a pomimo to w moim umyśle panował
kompletny bałagan. Za każdym razem, gdy w mojej głowie pojawiała się myśl o
Jane, przeskakiwałem z jednej mentalnej symulacji w drugą, w których
wyobrażałem sobie moje różne działania i jednocześnie stawałem się coraz
bardziej wściekły. To były moje własne symulacje, więc mój gniew mógł być
usprawiedliwiony ze względu na to, jak Jane traktowała mnie, czego ode mnie
chciała i tak dalej. Całą wieczność zajmowało mi wyjście z tego dołu i jeszcze
dłużej, aby się uspokoić.
Ten dylemat przypominał mi jeden z wersów z Kanonu palijskiego:
„Cokolwiek [osoba] myśli i nad czymkolwiek się głowi, to stanie się skłonnością
jej umysłu”2. Skinner powiedziałby zapewne, że gniew stał się moim nawykiem.
Moje koła kręciły się w miejscu a ja coraz głębiej zapadałem się w piach.
Trzeciego dnia pobytu na odludziu wymyśliłem słowo, które miałem sobie
powtarzać jako przypomnienie, że ulegam wessaniu w piach i za chwilę wpadnę
w dół. To miało mi pomóc w odzyskaniu równowagi. To było „duża” sprawa.
Dla mnie „duża” oznaczało pamięć o dużym i szerokim otwarciu serca, kiedy
zaczynałem je zamykać swoją złością. Chwilę potem, podczas medytacji w
ruchu, ponownie zagubiłem się w fantazjach wściekłości. Ten stan umysłu
charakteryzowała pewna bardzo uwodzicielska cecha. Gniew jest opisany w
buddyjskim piśmie „Dhammapada” jako „ten z zatrutymi korzeniami i słodkim
wierzchem”. Zadawałem sobie pytanie: „Co z tego mam?”. Jaką nagrodę
przekazywałem sobie tak często, że nie mogłem wyjść z tego dołu? Odpowiedź
uderzyła we mnie, jak grom z jasnego nieba: nic! W rzeczy samej – gniew ze
swoimi zatrutymi korzeniami i słodkim wierzchem!
Być może właśnie wtedy po raz pierwszy naprawdę dostrzegłem, że utknięcie
w obłudnym, autoreferencyjnym myśleniu samo sobie służyło za nagrodę. Tak
jak moi palacze, którzy zrozumieli, że palenie wcale tak dobrze nie smakuje, ja
zdałem sobie w końcu sprawę, że mój skurcz wywołany gniewną wyniosłością
utrwalał się. Trzeba było wówczas posłuchać porady Konfucjusza: „Zanim
wyruszysz w podróż zemsty, wykop dwa groby”.
Kiedy wyraźnie zobaczyłem, że zamiast dochodzenia do celu, czyli medytacji
w pełnym skupieniu, goniłem swój ogon w gniewie, uniosła się jakaś zasłona.
Tak jak moi pacjenci, którzy doznali deziluzji w kwestii palenia, ja zacząłem
odczuwać to samo w kwestii gniewu. Za każdym kolejnym razem, gdy czułem,
że się zaczyna, coraz lepiej szła mi walka, aby się go pozbyć, ponieważ
błyskawicznie czułem jego jad. Nie potrzebowałem, aby ktoś zdzielił mnie
batem i krzyknął: „Przestań być zły!”. Wystarczyło, że to zauważyłem i już
potrafiłem się go pozbyć. Nie twierdzę, że nigdy potem się nie zdenerwowałem
podczas pobytu w samotni, ani że się nie denerwuję teraz. Kiedy tak się dzieje,
po prostu mniej się tym ekscytuję. Mój gniew nie ma już w sobie nic z nagrody.
Taka zmiana jest całkiem ciekawa, jeżeli przyjrzymy się jej z perspektywy
uczenia się warunkowanego wzmocnieniem.
Powróćmy ponownie do koncepcji, że uczymy się na nagrodach i karach: czy
to możliwe, że zamiast wymierzania kar za „złe zachowanie” – konsekwencje
takie musiałyby być natychmiastowe, aby jak najskuteczniej zadziałać – może
istnieć inna droga do sukcesu? Louis C. K. zauważył coś bardzo ważnego w
kwestii dzieci używających smartfonów: „Dzieciaki są podłe, ponieważ to
wypróbowują. Patrzą na inne dziecko i mówią: ale jesteś gruby. Kiedy widzą,
jak ten robi smutną minę, mówią: oj, to niedobre uczucie. Ale kiedy piszą, że
gość jest gruby, myślą, hmm, to było śmieszne”. Samo dostrzeganie
konsekwencji naszych działań może nieść ze sobą duże pokłady kary: jeżeli
nasze czyny wywołują krzywdę i widzimy, że tak jest, będziemy odczuwać
mniejszą ekscytację przed ponownym ich powtórzeniem w przyszłości. Na wzór
tego, co zaobserwowałem w chwili własnego utknięcia w gniewie podczas
mojego pobytu w samotni, doznamy deziluzji wobec naszych krzywdzących
czynów. Dlaczego? Ponieważ ranią. Ważne jest jednak, aby właściwie i
prawidłowo zrozumieć i dostrzec to, co się dzieje. W tej kwestii szczególnie
pomocna może być uważna świadomość. Musimy zdjąć okulary subiektywnych
przekonań, które wypaczają to, jak interpretujemy sytuacje („hmm, to było
śmieszne”), abyśmy mogli wyraźnie zobaczyć wszystkie efekty naszego
zachowania. Jeżeli nie otrzymamy błyskawicznego feedbacku – ujrzenia
konsekwencji naszych czynów – może tak się zdarzyć, że nauczymy się czegoś
zupełnie innego.
Odwrót
W rozmowie z moim znajomym, filozofem Jake’iem Davisem, poruszyłem
kwestię uczenia się opartego na nagrodach, rozciągającego się na płaszczyznę
etycznego zachowania. To wydawał się odpowiedni temat na rozmowę z byłym
mnichem, który podczas życia w klasztorze stosował się do tamtejszego kodeksu
codziennego postępowania (vinaya). Ile mieli zasad? W tradycji therawady
spisano ponad dwieście zasad dla mnichów i ponad trzysta dla mniszek
(wyraźna różnica). Zgodził się, że zbadanie etyki pod kątem wyuczonego
zachowania byłoby całkiem interesujące. Zaczął się temu przyglądać i kilka lat
później zdobył tytuł doktora po obronie 165-stronicowej pracy o uwadze i etyce
emocji3.
Praca Jake’a odchodzi od moralnego relatywizmu, poglądu, który mówi o
tym, że moralne sądy są prawdziwe lub nieprawdziwe jedynie względem
konkretnego punktu widzenia (jak na przykład kultura okresu historycznego). Za
przykład takiego rodzaju relatywizmu Jake podaje przypadek „zabójstw
honorowych” młodych kobiet, które zostały zgwałcone. Niektórzy zapewne
uważają takie działanie za niemoralne, podczas gdy inni silnie czują, że takie
tradycyjne zabójstwa są konieczne, aby uratować honor rodziny. Zamiast
opierać się na relatywizmie, Jake w swojej pracy bierze pod uwagę
indywidualne motywacje emocjonalne jako główny punkt skupienia etycznej
ewaluacji. Wyraził to w następujący sposób: „Czy to, jak czujemy się w związku
z tym, jak czujemy się w związku z danymi rzeczami ma znaczenie etyczne?”
(nacisk dodany). Innymi słowy, czy uczenie się oparte na wzmocnieniach może
być zbieżne z uważną świadomością (w tym przypadku etyką buddyjską), aby
dostarczyć indywidualnej etyki sytuacyjnej? Czy możemy wyprowadzić etyczne
decyzje z zaobserwowanych konsekwencji naszych działań? W drugiej części
swojej pracy Jake porusza kwestię kilku etycznych schematów, w tym
neoarystotelesowską teorię Philippy Foot, utylitaryzm Johna Stuarta Milla, teorie
Immanuela Kanta i Davida Hume’a, a nawet hedonizm. Przedstawia sposób, w
jaki wszystkie te poglądy różnią się z punktu widzenia filozofii, jednocześnie
podkreślając ich potencjalne ograniczenia.
Jako następne Jake omawia dowody uzyskane przez nowoczesną psychologię.
Dlaczego tak się dzieje, że w konkretnych sytuacjach bylibyśmy gotowi
zapłacić, aby kogoś ukarać, gdy czujemy, że jest on wobec nas niesprawiedliwy?
W badaniach nad moralnością stosuje się grę Ultimatum, aby zbadać tę
konkretną tendencję. Uczestnik A (na ogół algorytm komputerowy, lecz często
przedstawiony jako prawdziwa osoba) oferuje uczestnikowi B (badanej
jednostce) konkretną sumę pieniędzy do podziału. Uczestnik B decyduje, czy
przyjąć, czy odrzucić ofertę podziału funduszy. Jeżeli B odrzuci ofertę, żaden z
uczestników nie dostanie pieniędzy. Po przebadaniu licznych scenariuszy i
obliczeniu, które z ofert przyjmie lub odrzuci uczestnik B, można określić
ustalony punkt sprawiedliwości. W tego typu grach uczestnicy opisują wzrost
emocji, takich jak gniew i odraza, kiedy czują, że druga strona „nie gra fair”4.
Osoby medytujące wobec tych scenariuszy zachowują się nieco bardziej
altruistycznie i chętniej akceptują niesprawiedliwe oferty niż osoby nieparające
się medytacją5. Ulrich Kirk wraz z zespołem naukowców dostarczył ważnych
informacji na temat tego zjawiska po zmierzeniu aktywności mózgu
uczestników badania podczas gry w Ultimatum. Przyjrzeli się wyspie przedniej,
obszarowi mózgu związanemu ze świadomością stanów organizmu, w
szczególności reakcji emocjonalnych (na przykład odrazy). Ukazano, że
aktywność na tym obszarze wskazuje, czy niesprawiedliwa oferta zostanie
odrzucona6. Kirk odkrył, że osoby doświadczone w medytacji wykazały
obniżoną aktywność wyspy przedniej w porównaniu z osobami niezajmującymi
się medytacją. Naukowcy zasugerowali, że ten obniżony stopień aktywacji
„pozwolił im na oddzielenie negatywnych reakcji emocjonalnych od
zachowania”. Być może potrafili wyraźniej dostrzec swoje emocje wyłaniające
się i przysłaniające ich osąd (czyli prowadzące ich do upadku w
„sprawiedliwość” subiektywnego postrzegania), a widząc brak właściwej
nagrody w ukaraniu drugiego gracza, zdecydowali się nie wprowadzić w życie
zachowania. Potrafili wycofać się z pętli nawyków, ponieważ nie była równie
satysfakcjonująca jak inne reakcje. Jake opisał to w swojej rozprawie: Koszt
karnej reakcji może faktycznie przeważać zysk. Odsuwając sprawiedliwość na
bok, bardziej bolesne jest bycie palantem niż bycie miłym wobec palanta.
Jake podsumowuje, że możemy nauczyć się wartości etycznych, które
opierają się na kulturalnych i sytuacyjnych normach (oraz są wobec nich
subiektywne). Utwierdza swoje argumenty w psychologii behawioralnej i
neurobiologii, twierdząc, że „poprzez uciekanie się do etycznych osądów, które
postawiłby każdy czujny i obiektywny członek naszej ludzkiej moralnej
społeczności, możemy wyciągnąć logiczne wnioski z koncepcji, że zarówno
jednostki, jak i grupy, niekiedy przeinaczają normatywną prawdę a niekiedy
rozumieją ją prawidłowo”. Innymi słowy, umiejętność dostrzegania naszych
subiektywnych przekonań, które są zrodzone z naszych wcześniejszych reakcji,
może posłużyć za wystarczającą pomoc w nauce wspólnej ludzkiej etyki.
Stephen Batchelor wydaje się z tym zgadzać. W After Buddhism pisze, że
rozwój świadomości „pociąga za sobą fundamentalną zmianę wrażliwości na
uczucia, potrzeby, pragnienia i lęki innych”. Dalej pisze: „Uważna świadomość
oznacza empatię wobec stanu i niedoli innych ludzi ukazaną przez wzmocnione
«odczyty» ich ciała”. Inaczej mówiąc, to pomaga widzieć wyraźnie. Batchelor
kończy wywód stwierdzeniem, że ta wyrazistość jest istotna w zakłócaniu
„wrodzonych tendencji do egoizmu”, które z kolei przyczyniają się do
„likwidacji samolubnej reaktywności”7. Gdy zdejmiemy okulary subiektywnych
przekonań, które wypaczają rzeczywistość i prowadzą do nawykowego
reagowania na otoczenie poprzez strach, gniew i tym podobne uczucia,
wyraźniej dostrzeżemy rezultaty naszych działań (dzięki lepszemu odczytowi
języka ciała innych osób) i umiejętniej zareagujemy w każdej wyjątkowej
okoliczności.
Większa świadomość naszych doświadczeń pomoże nam odrzucić zasłonę
kodeksów postępowania pochodzących z pytań, takich jak: „Dlaczego muszę?” i
„Co to ma ze mną wspólnego?”. Wyraz czyjejś twarzy w odpowiedzi na nasze
wyzwisko może mówić sam za siebie: „Właśnie dlatego”. Dzieci dorastają i uczą
się konsekwencji swoich zachowań. W międzyczasie mogą poszerzyć
zastosowanie zasady „nie bądź podły” i wprowadzić ją na bardziej rozległe
terytorium moralnych decyzji zamiast szukać luk w systemie lub sposobów na
obejście wewnętrznie narzuconych restrykcji (to pomysł, który może dotyczyć
głównie nastolatków i młodych dorosłych). Jeżeli podążymy za swoją biologią –
tym, jak ewoluował proces uczenia się – i zaczniemy zwyczajnie zwracać uwagę
na to, co mówią nam nasze ciała, zasady staną się prostsze (chociaż
niekoniecznie łatwiejsze). Ulegnij bodźcom. Bądź palantem. Popatrz, ile bólu to
wywoła u obu stron. Nie powtarzaj.
Przepływ
Twoje ja zawadza.
– Przypisane Hui Hai
Włączanie przepływu
Psycholog Mihaly Csikszentmihalyi ukuł termin „przepływ” (ang. flow) w latach
70. XX wieku podczas badań nad kwestią, dlaczego ludzie są gotowi
zrezygnować z dóbr materialnych dla „ulotnego doświadczenia płynącego z
przyjemnych działań”, takich jak wspinaczka górska1. Poświęcił całe życie na
określenie, jak ludzie konceptualizują „obecność w strefie”. W wywiadzie dla
czasopisma „Wired” opisał przepływ, jako „całkowite zaangażowanie się w
czynność dla samej czynności”. Kiedy to ma miejsce, dzieją się wspaniałe
rzeczy: „Ego odlatuje. Czas płynie. Każda czynność, myśl i każdy ruch
następują błyskawicznie po poprzednich, jak w jazzie”2.
Wyróżnia się następujące elementy przepływu:
• Uwaga skupiona i ugruntowana w chwili obecnej.
• Połączenie czynności ze świadomością.
• Brak refleksyjnej samoświadomości (na przykład samooceny).
• Poczucie, że poradzimy sobie ze wszystkim, co się pojawia w chwili bieżącej,
ponieważ nasza „praktyka” stała się formą absolutnej, zmaterializowanej
wiedzy.
• Subiektywne doświadczenie czasu zostaje zmienione tak, że „teraźniejszość”
nieustannie się rozwija.
• Doświadczane czynności przynoszą wewnętrzną satysfakcję3.
Tajemniczy sos
W Kanonie palijskim radość jest zdefiniowana jako wyraźny warunek do
koncentracji podczas medytacji. W rozdziale 7 wspomniałem, że jest to czwarty
czynnik przebudzenia prowadzącego do wyciszenia, które z kolei ustala warunki
niezbędne do koncentracji. Tak jak ciekawość, radość jest raczej utożsamiana z
cechą rozległości niż skurczenia. W samotni mojej „gniewnej” medytacji,
opisanej w rozdziale 8, ćwiczyłem określanie warunków koncentracji
jednopunktowej. „Przepis”, którego się nauczyłem, uwzględnia pięć
„składników”. Według książki kucharskiej należy zmieszać wszystkie ze sobą i
otrzymamy koncentrację.
Użyj mocy
Umiejętność wielokrotnego odtwarzania warunków sprzyjających koncentracji
na chwili obecnej, odrzuceniu samosądu i wewnętrznym radosnym
doświadczeniom podtrzymywała twierdzenie Csikszentmihalyi’ego, że
medytacja może być sposobem na wywołanie stanu przepływu. Podobnie
postępowałem wcześniej podczas wypraw rowerowych czy medytacji w
odosobnieniu. W swojej książce Urok codzienności: psychologia emocjonalnego
przepływu Csikszentmihalyi pisze: „Zasadniczo przy określonej determinacji
można opanować każdą umiejętność lub dyscyplinę”. Autor podkreśla następnie,
że nastawienie lub motywacja do uczestniczenia w czynności musi być częścią
ustalenia warunków do przepływu: „Jednak ważną rzeczą jest nastawienie do
tych dyscyplin. Jeżeli ktoś modli się, aby być świętym lub ćwiczy, aby
zbudować silne mięśnie klatki piersiowej lub uczy się, aby posiąść wiedzę,
wówczas traci znaczną część korzyści. Ważną rzeczą jest radość z samej
czynności i świadomość, że tym, co się liczy, nie jest wynik, lecz kontrola, jaką
zyskujemy nad naszą uwagą”7.
Przedstawione przez Csikszentmihalyi’ego skupienie na nastawieniu można
interpretować przez pryzmat sposobu, w jaki wpływa ono na elementy
przepływu. Na przykład, jeżeli medytujemy, aby osiągnąć jakiś fantastyczny
stan „świętości”, do równania dodana zostaje ukryta autoreferencja. Self kurczy
się i chwyta doświadczenia, a „my” oddzielamy się od „naszych” doznań. W
takiej chwili nie da się połączyć tych dwóch elementów. Innymi słowy, „ja”
jedzie na rowerze „moje”. Nie potrafimy wówczas opisać doświadczenia
samotranscendencji rozwijającego się w teraźniejszości, gdyż go nie
odczuwamy. Chodzi o to, że im więcej wysiłku wkładamy w osiągnięcie
przepływu, tym bardziej skurczona ekscytacja powstrzymuje nas przed jego
zdobyciem. Nasze „ja” stoi nam na przeszkodzie.
Innym sposobem na interpretację postawy i jej działania na przepływ jest
przyjrzenie się temu, jak mogłaby wywołać zmartwienie lub samozwątpienie.
Jeżeli zaczynamy przejmować się, że rozbijemy się, jadąc ze stromego zbocza
rowerem, tym bardziej prawdopodobny jest upadek. W filmie Gwiezdne wojny:
imperium kontratakuje Yoda mówi o tym Luke’owi podczas jego treningu na
rycerza Jedi. Luke wleciał swoim myśliwcem X-wing w bagno. Częścią jego
treningu jest użycie „mocy”, aby wyciągnąć pojazd z grzęzawiska. Luke coraz
bardziej się stara, lecz im bardziej się wysila, tym głębiej zapada się pojazd.
Luke skarży się Yodzie, że nie potrafi tego zrobić. Yoda proponuje mu
alternatywę brutalnego wysiłku.
Yoda zwraca uwagę, że postawy porażki takie jak zmartwienie czy zwątpienie
mogą być przeszkodą – są przecież autoreferencyjne. Jeżeli przestaniemy
zastanawiać się i martwić czy zdołamy wykonać zadanie, pod warunkiem, że
mieści się ono w granicach naszych umiejętności, wówczas zostanie wykonane.
Self jest opcjonalne.
Są dane, które potwierdzają ten koncept. Podczas naszego badania
neurofeedback fMRI w czasie rzeczywistym jedna z doświadczonych
medytujących doniosła o spontanicznym zapadaniu w stan przepływu. Po jednej
z prób powiedziała: „Odczuwałam przepływ, będąc z oddechem… Przepływ
pogłębił się w środku”. Tylny zakręt obręczy, obszar mózgu z siecią ustawień
domyślnych najbardziej połączony z self, wykazał zgodny i znaczny spadek
aktywności towarzyszącej tym doznaniom. Uchwyciliśmy przepływ na
nagraniu!
To jedynie dowód anegdotyczny i w żaden sposób nie jest rozstrzygający,
niemniej jednak stanowi całkiem zgrabną demonstrację powiązania
dezaktywacji tylnego zakrętu obręczy z przepływem. Najprawdopodobniej
również inne rejony mózgu i sieci są zaangażowane w stan przepływu, lecz
jeszcze nie wiemy jakie. Pomimo że inne obszary mózgu zbadano w warunkach
sprzyjających przepływowi, takich jak improwizacja jazzowa i freestyle rap,
tylny zakręt obręczy jest jak dotąd jedynym obszarem, który jest konsekwentnie
łączony z przepływem8. Biorąc pod uwagę brak self w przepływie, tylny zakręt
obręczy może być znacznikiem jednych z koniecznych warunków pojawienia się
przepływu.
Przepływ muzyczny
Tworzenie muzyki może być jednym z najlepszych doświadczeń
przyczyniających się do wywołania stanu przepływu bez względu na to, czy
gramy w małej grupie smyczkowej, jazzowej czy w wielkiej orkiestrze. Kiedy
dziś patrzę na swoją przeszłość, myślę, że doznawałem przepływu już w liceum,
kiedy grałem w kwartecie. Na studiach cała orkiestra Princeton doznawała na
scenie transcendentalnego uniesienia. Podczas naszego tournée w Anglii
graliśmy drugą część II Symfonii e-moll Rachmaninowa w Royal Academy of
Music. Po jakimś czasie wszystko i wszyscy zespolili się w jedność. Czas
zatrzymał się, jednak my płynęliśmy do przodu. T. S. Eliot w Czterech
kwartetach, swoim dziele życia, napisał:
Jeżeli ćwiczymy bez skupienia uwagi, złe nawyki łatwiej przenikną w naszą
przestrzeń. Vince Lombardi, sławny trener sportowy, powiedział: „Trening nie
czyni mistrza. Mistrzowski trening czyni mistrza”. Tym, co dobre w muzyce, jest
fakt, iż dodaje ona magiczny składnik, który pomaga nam przekroczyć
codzienne doznania skupione na nas samych. Kiedy gramy muzykę dla muzyki,
elementy mogą złączyć się i sięgnąć punktu, w którym muzyka zaczyna sobie
śpiewać budujące i radosne „alleluja”. Mistrzowski i idealny trening nastawia
nas na doznanie przepływu.
Wydawałoby się, że Dean Potter wiódł szczęśliwe, chociaż przedwcześnie
zakończone życie. Odnalazł warunki, które potrafił odtworzyć, aby dostąpić
przepływu, za co jednak w końcu zapłacił bardzo wysoką cenę. W Być jak
Superman Potter został opisany jako człowiek, który woli latać niż siedzieć i
medytować, i „oszukuje proces”, aby odnaleźć przepływ. „Wybieram łatwą
drogę” – mówił. „Mogę siedzieć przez dwie godziny na tyłku, aby doznać
piętnastosekundowego przebłysku tego stanu. Równie dobrze mogę ryzykować
życiem i znaleźć się tam błyskawicznie – i trwa to godzinami”11.
Co ciekawe, z czasem odkryłem coś zupełnie przeciwnego w kwestii
medytacji. Kiedy już nauczyłem się mieszać odpowiednie składniki, trening
medytacji pogłębiał się z roku na rok. Wraz z tą umiejętnością pogłębiała się
moja zdolność wejścia w stan przepływu i pozostania w nim podczas jazdy
rowerem, grania muzyki czy innych czynności. Czy to możliwe, że odnalezienie
właściwych warunków i dokładne ich wyćwiczenie pomaga naszym mózgom
umocnić ścieżki neuronalne, które podtrzymują stan przepływu? Nie dziwne, że
kiedy już zidentyfikujemy warunki, które wywołują zachowania wewnętrznie
satysfakcjonujące (takie jak jazda rowerem w górach, medytacja, muzyka i
inne), nasze mózgi wyuczą się tego „zachowania”, tak jak nauczyłyby się
czegokolwiek innego. Jak na ironię, zamiast zatapiania się w bezmyślne nawyki,
które odłączają nas od świata, takie jak oglądanie telewizji, picie alkoholu czy
zażywanie narkotyków, możemy podłączyć się do tych samych szlaków
neuronalnych definiujących uczenie się warunkowane wzmocnieniami, aby
głębiej zaangażować się w otaczający nas świat.
10
Trening wytrzymałości
Kiedy czujesz się połączony ze wszystkim, czujesz się też za to wszystko odpowiedzialny. Nie
możesz się od tego odwrócić. Twoje przeznaczenie jest związane z przeznaczeniem innych. Albo
nauczysz się, jak dźwigać wszechświat, albo dasz się mu zmiażdżyć. Musisz mieć tyle siły, aby
kochać świat i jednocześnie być na tyle pustym, aby móc usiąść przy jednym stole z jego
najgorszymi okropnościami.
– Andrew Boyd
Zmęczenie empatii
Zacznijmy od empatii. Jest to „zdolność rozumienia i odczuwania stanów innych
ludzi”. Ogólnie uważa się, że umiejętność postawienia się w czyjejś sytuacji jest
bardzo korzystnym narzędziem. Jednocześnie, jak już zaobserwowaliśmy, to, jak
odnosimy się do okoliczności – w tym przypadku postawienia się w czyjejś
sytuacji – jest równie ważne, jak sama okoliczność.
W szkole medycznej uczono nas empatii wobec pacjentów. Większość
lekarzy (w tym ja) i innych profesjonalistów studiuje medycynę, aby pomagać
innym ludziom. Nacisk na empatię ma tu sens: im bardziej potrafimy wczuć się
w czyjąś rolę, tym większe prawdopodobieństwo, że mu pomożemy. Badania
wykazały, że wyższy „wskaźnik empatii” wśród lekarzy faktycznie jest zbieżny
z szybszym powrotem do zdrowia pacjentów, na przykład pokonaniem
zwykłego przeziębienia czy też nauką kontroli poziomu cukru we krwi2.
Niestety wykazano również, że empatia maleje na trzecim roku studiów, kiedy
to większość studentów kończy kursy i zaczyna praktykę kliniczną. Spadek ten
trwa do okresu stażu i dłużej. Aż 60 procent lekarzy zgłasza wypalenie
zawodowe do czasu uzyskania wszystkich dyplomów. Zaczynają traktować
pacjentów przedmiotowo i czują się wyczerpani emocjonalnie. Tracą swoją
elastyczność3.
My, lekarze, z pewnością nie bylibyśmy przyjęci (ani nawet nominowani!) do
galerii sław wytrzymałości. To wszechobecne zjawisko jest dziś określane
mianem „zmęczenia empatii”. Najprawdopodobniej działa tu wiele czynników
sprawczych. Jeżeli bez problemu potrafimy wczuć się w sytuację cierpiących
pacjentów, wówczas sami cierpimy. Kiedy zdajemy sobie sprawę z faktu, iż
cierpienie jest bolesne, naturalnie się przed nim bronimy. Widzimy cierpienie
(bodziec), ochronnie kurczymy się lub dystansujemy (zachowanie), czujemy się
lepiej (nagroda). Z każdym skurczem stajemy się coraz bardziej sztywni i słabi.
Tu pojawia się zagadka. Nikt nie twierdzi, że lekarze powinni być
męczennikami, rzucać się pod koła cierpienia, aby upewnić się, że poziom cukru
we krwi pacjenta jest pod kontrolą. Niemniej jednak pacjenci radzą sobie lepiej,
kiedy lekarz się do nich odpowiednio odnosi. Jak pracować z takim pozornym
paradoksem? Pierwszy krok polega na sprawdzeniu swojej roboczej hipotezy:
czy reagujemy na cierpienie naszych pacjentów tak, że prowadzi nas to do
własnego cierpienia? Jak na ironię wzorując się na konwencjonalnej definicji
empatii, jeżeli odpowiedź brzmiałaby tak, zdobylibyśmy maksymalną liczbę
punktów w skali empatii. Coś nam tu najwyraźniej umyka. W rzeczy samej
definicje empatii w profesji medycznej wciąż mogą ulegać zmianom – powinny
brać pod uwagę coś więcej niż jedynie „zdolność do rozumienia i odczuwania
stanów innych ludzi”.
Tym, czego może brakować w standardowej definicji empatii, jest motywacja
kryjąca się za działaniem. Lekarze studiują medycynę, aby pomóc ludziom ulżyć
w cierpieniu. Biorąc to pod uwagę, jak w takim razie nauczyć się stałego
powiązania z pacjentami bez wypalenia spowodowanego tym związkiem? W
tym miejscu wchodzi na scenę koncept współczucia. Angielskie słowo
compassion (współczucie) pochodzi z łacińskiego wyrażenia compati, które
oznacza „cierpieć wspólnie z”. (Podobnie słowo „pacjent” pochodzi od
łacińskiego pati, „cierpieć”.) Czy ćwiczenie współczucia pomaga wspólnie
cierpieć (czyli „czuć czyjś ból”) bez uwikłania się w to cierpienie? Odpowiedź
może być twierdząca.
Aby dać się wciągnąć, niezbędny jest ktoś do wciągnięcia. Jak już
wielokrotnie zauważyliśmy, jest wiele sposobów na trwanie we własnym
poczuciu self. Jeżeli nauczymy się nie brać wszystkiego do siebie – czyli nie
patrzeć na wszystko pod kątem „jak to wpływa na mnie?” – otworzy się przed
nami wiele możliwości. Z perspektywy buddyjskiej: obniżenie naszej
subiektywnej i nawykowej reaktywności spowoduje spadek naszego cierpienia.
Duchowy przywódca Tybetu, jego świątobliwość Dalajlama, w swojej książce
The compassionate life napisał: „Współczucie bez przywiązania jest możliwe.
Dlatego musimy wyjaśnić różnicę między współczuciem a przywiązaniem.
Prawdziwe współczucie nie jest jedynie emocjonalną reakcją, lecz również
stabilnym poświęceniem opartym na logice. Ze względu na ten stabilny
fundament prawdziwe współczucie wobec innych nie zmienia się nawet
wówczas, gdy zachowują się oni negatywnie. Prawdziwe współczucie nie opiera
się na naszych projekcjach i oczekiwaniach, lecz raczej na potrzebach drugiej
osoby bez względu na to, czy jest to ktoś bliski czy nasz wróg. (…) To jest
prawdziwe współczucie”4.
Skurcz, który buduje wokół nas ochronną barierę, abyśmy nie cierpieli, jest
czymś całkiem odmiennym od reakcji, która nie jest zakorzeniona w instynkcie
samozachowawczym. Jeżeli wyraźnie widzimy różne rodzaje reakcji
wywoływanych ukazywaniem cierpienia, jesteśmy w stanie rozróżnić te, które
bazują na uczeniu się warunkowanym nagrodą (ochrona własnej osoby) od
prawdziwego współczucia (bezinteresowności).
Kiedy sam staję naprzeciw cierpienia, łatwo mi odróżnić reakcję egoistyczną
od bezinteresownej – tę pierwszą odczuwam jak zamknięcie, podczas gdy druga
jest bardziej rozległa. Ta konkretna właściwość tego doświadczenia ma wspólną
cechę z miłującą dobrocią i przepływem – autoreferencyjna, skurczona część
„mnie” schodzi z drogi. Co więcej, kiedy „ja” znajduje się za linią autową (lub
nawet poza stadionem), nie muszę martwić się o własną ochronę przed kontuzją
czy atakiem na boisku. Z tym pojęciem w zanadrzu przejdźmy do konceptu
zmęczenia empatią: usunięcie elementu „ja” uwalnia energię zachowaną do
własnej ochrony, zapobiegając jednocześnie wynikłemu na skutek tego
zmęczeniu. Innymi słowy, spoufalanie się z cierpieniem pacjentów jest
wyczerpujące. Jeżeli tego nie robię, jestem wolny. Nasi pacjenci widzą różnicę
w tym, jak wchodzimy do sali, jak nawiązujemy kontakt wzrokowy, słuchamy i
odpowiadamy na ich pytania. Cała ta sfera komunikacji może uchodzić za
kliniczną, zamkniętą i sterylną lub też ciepłą i otwartą. To drugie zdarzenie
odzwierciedla się we wzrastającej satysfakcji pacjentów i lepszych wynikach
terapii. Co więcej, działa w obie strony.
Mick Krasner i Ron Epstein, lekarze z Uniwersyteckiej Akademii Medycyny i
Stomatologii w Rochester, byli ciekawi czy trening uważnej świadomości może
obniżyć zmęczenie empatią wśród lekarzy5. Opracowali intensywny program
edukacyjny rozwijający samoświadomość, skupienie uwagi i komunikację.
Przez osiem tygodni szkolili lekarzy pierwszego kontaktu i mierzyli poziom
empatii i wypalenia (między innymi) zarówno pod koniec szkolenia, jak i po
upływie roku.
W porównaniu do punktu kontrolnego odkryto znaczne różnice wśród
licznych pomiarów, w tym obniżone wypalenie oraz wzmożoną empatię i
stabilność emocjonalną. Wyniki tego badania stanowią empiryczne poparcie
koncepcji mówiącej o tym, że kiedy nie poddajemy się własnym reakcjom,
korzystamy z tego zarówno my, jak i nasi pacjenci. Te aspekty opieki nad
pacjentem stają się coraz bardziej zrozumiałe. Dlatego też ciekawy jestem czy
medyczne definicje empatii ewoluują na tyle, aby zawrzeć w sobie zrozumienie
oparte na współczuciu, przesuwając się jednocześnie z wczucia się w czyjąś rolę
wywołującego cierpienie w kierunku wspólnego odczuwania sedna czyjegoś
cierpienia. Być może trening empatii zostanie zamieniony na trening
współczucia i powiązane z nim techniki. Niektóre szkoły medyczne już włączyły
uważną świadomość w swoje programy nauczania.
Praktyka medyczna to tylko jeden z licznych sposobów na zharmonizowanie
się z naszymi doświadczeniami w celu rozróżnienia egoistycznych reakcji
(ukierunkowanych na ochronę „mnie”) od tych bezinteresownych (sytuacyjnych
i spontanicznych), pojawiających się w naszym życiu zarówno zawodowym, jak
i prywatnym.
Kiedy nie traktuję cierpienia bardzo osobiście, ta uwolniona energia może
przekształcać się w pomoc. W rzeczywistości, kiedy wyraźnie widzę cierpienie,
pojawia się we mnie naturalny odruch pomocy. Wielu z nas tak działa. Co się
dzieje, kiedy dzwoni do nas znajomy w kłopotach lub widzimy czyjąś tragedię w
wiadomościach i zapominamy na chwilę, aby martwić się o siebie?
Paradoksalnie pochylamy się i kierujemy w stronę cierpienia na wiele różnych
sposobów, na przykład wysłuchujemy zwierzeń czy przekazujemy datki.
Dlaczego? Któż to wie na pewno? Tak jak w przypadku miłującej dobroci czy
hojności, pomoc innym jest przyjemnym uczuciem. Ten rodzaj nagrody
powinien naturalnie wzmacniać naszą wytrzymałość dzięki nauce, jak pozbyć
się reaktywnych nawyków, w tym potrzeby własnej ochrony.
Trening (nie)oporowy
Przeanalizowaliśmy już wiele sposobów, dzięki którym (nie z własnej winy)
kierujemy się ku pewnego rodzaju chorobliwej niepewności. Czy jest to
podniecenie wywołane „lajkami” na Facebooku, wzmocnienie swoistego
autowizerunku czy zwyczajne utknięcie w schemacie myśli – te czynności
skupione na sobie niosą ze sobą konsekwencje, które możemy fizycznie
odczuwać jako ucisk, niepokój lub pełną energii potrzebę, aby „coś zrobić”. Im
silniej wzmacniamy którykolwiek z tych nawyków, tym głębiej „wyryte” stają
się w naszych obwodach w mózgu i powiązanych z nimi zachowaniach. Im
mocniej naznaczamy te szlaki, tym większe prawdopodobieństwo, że staną się
koleinami, w których utkniemy – lub, zmieniając metaforę – staną się okularami
do postrzegania świata, które zaczniemy nosić tak naturalnie, że w końcu
przestajemy zauważać, że mamy je na nosie.
Kiedy natkniemy się na pewnego rodzaju opór, może to być sygnał, że
wpadliśmy w koleinę lub dziurę – jak na ironię te, które sami sobie
wykopaliśmy. Z czasem, kiedy okopujemy się poglądem lub zachowaniem,
zapadamy się coraz głębiej. Wszyscy doświadczyliśmy tego wrażenia podczas
kłótni. W pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, że to, co robimy, to jedynie
walka na dogmaty a nasze argumenty stają się coraz bardziej żałosne. Z jakiegoś
jednak powodu nasze ego nie pozwala nam ustąpić. Zapomnieliśmy o „prawie
dziur”: kiedy jesteś w dziurze, przestań kopać6.
Moim zadaniem jest też ukazanie, w jaki sposób zwyczajna uważna
świadomość może pomóc nam sprawdzić, czy zakopujemy się głębiej w naszym
dole (czyli postrzegamy świat przez pryzmat naszych subiektywnych skłonności
i przekonań), czy wzmacniamy schematy, które nastawiają nas na coraz więcej
tragedii w przyszłości. Takie sytuacje lub stres mogą posłużyć nam za kompas,
kiedy udamy się w kierunku, który ten nam wskaże. Uważna świadomość
pomaga nam patrzeć na kompas, abyśmy wiedzieli, czy poruszamy się w
kierunku cierpienia czy od niego odsuwamy, czy kopiemy głębszy dół czy
odkładamy łopatę. Przeanalizujmy ten koncept dokładniej.
Czego potrzebujemy do stworzenia takiego kompasu? Ziemia ma pole
magnetyczne północne i południowe. Dzięki temu swobodnie poruszająca się
igła ferromagnetyczna ustawi się, czyli zorientuje tak, aby jej końce wskazały
północ i południe. Innymi słowy, biorąc pod uwagę konkretne przyczyny lub
warunki (ziemia ma pola magnetyczne a igła jest magnetyczna), możemy
oczekiwać lub przewidzieć konkretne rezultaty (igła skieruje się w określoną
stronę). Kiedy odkryto pola magnetyczne ziemi, ludzie zaczęli budować
kompasy, które działały na całym świecie. Gdybym znał podstawowe zasady
budowy kompasu, nauczyłbym was jak to zrobić – nie potrzeba żadnych
specjalnych igieł czy ceremonii – jedynie odpowiednie materiały. Z tą wiedzą
mógłbym również przewidzieć okoliczności, w których kompas nie zadziała, na
przykład wtedy, gdy znajdzie się w pobliżu magnesu.
Jak wspomniałem wcześniej, początki idei skupienia świadomości sięgają
2500 lat wstecz na Półwysep Indyjski i do postaci historycznej o imieniu
Siddartha Gautama (vel Budda), który żył mniej więcej w latach 563-483 p.n.e.
Co ciekawe, niektóre z jego najprostszych i najsłynniejszych nauk brzmią jak
fizyczne wyjaśnienia działania kompasu. Twierdził, że zachowanie człowieka
można opisać w kategorii warunkowania: zdecydowana jego część trzyma się
jednoznacznych zasad pokrewnych prawom natury (takich jak „kompas
pokazuje północ i południe”). W oparciu o te zasady kontynuował, że możemy
przewidzieć do jakich konsekwencji doprowadzą konkretne przyczyny.
Budda skupił swoje nauki wyłącznie na cierpieniu: „Nauczam jednej rzeczy i
jedną tylko rzecz robię: cierpienie [chorobliwa niepewność, stres] i koniec
cierpienia”. W tym miejscu podkreślam tę kluczową zasadę, gdyż była ona
kompasem, wraz z którym orientował swoje nauki. Rzekomo rozgryzł „chorobę”
zarządzającą ludzką psychologią i dzięki temu mógł nauczać tych naturalnych
praw, aby ludzie potrafili wyraźnie dostrzec jej przyczyny oraz ją pokonać.
Tytuł pierwszej nauki w Kanonie palijskim można przetłumaczyć jako
„wprawianie w ruch koła prawdy”7. Budda opisuje tam być może najbardziej
znane w kulturze popularnej aspekty buddyzmu: cztery szlachetne prawdy.
Zaczyna od otworzenia kompasu i ukazania nam, skąd bierze się udręka:
„Szlachetna Prawda Cierpienia (dukha), mnisi, jest taka: (…) skojarzenie z
nieprzyjemnością jest cierpieniem, odłączenie od przyjemności jest cierpieniem,
nieotrzymanie tego, co pożądamy, jest cierpieniem”. Budda ukazuje, że z
naszymi działaniami związana jest logiczna natura, która jest równie
jednoznaczna jak kompas ustawiający swoją igłę zgodnie z prawami fizyki.
Kiedy ktoś na nas krzyczy, nie czujemy się dobrze. Ani wtedy, gdy zostajemy
oddzieleni od ukochanych. Na wzór kompasu nieustannie wskazującego północ i
południe, powtarzanie tych czynności na ogół przynosi te same rezultaty.
Następnie, po wyjaśnieniu logicznej natury cierpienia, Budda wykłada jego
przyczynę. Twierdzi mianowicie: „Szlachetna Prawda Przyczyny Cierpienia jest
taka: To jest pragnienie”. Budda sugeruje, że kiedy ktoś na nas krzyczy, a my
chcemy, aby przestał, wówczas pogarszamy sytuację. Podobnie sprawa wygląda
z użalaniem się, gdy nasz partner czy partnerka wyjeżdżają – takie zachowanie
nie sprawi, że magicznie pojawią się w naszych ramionach (i z pewnością irytuje
ono naszych znajomych). Ta nauka również jest analogiczna do sytuacji, kiedy
profesor fizyki maluje czerwoną kropkę na kompasie i mówi: „To jest północ”.
Wcześniej wiedzieliśmy tylko, że jeden z kierunków prowadził do cierpienia.
Teraz zorientowaliśmy się na północ i południe. Jeżeli udamy się na południe
(przyczyna), będziemy cierpieć (skutek). Możemy potraktować stres jak
kompas, jedynie na niego patrząc.
Dalej Budda stawia trzecie stwierdzenie: „Rezygnacja [z pragnienia],
wyrzeczenie się go, uwolnienie się od niego” skutkuje „całkowitym
zaprzestaniem tego pragnienia”. Idź na północ, a twoje cierpienie zmaleje. Jeżeli
twój ukochany lub ukochana wyjeżdżają na tydzień, sprawdź, co się stanie,
kiedy porzucimy marzenia o nich i skupimy się na tym, co mamy przed nosem
(być może poczujemy się lepiej). Jeżeli mocno zaangażujemy się w bieżące
zadanie, może zapomnimy o godzinach pozostałych do jej lub jego powrotu.
Wtedy nawet nie zauważymy, jak szybko minie czas.
Na koniec Budda wykłada ścieżkę do czwartej prawdy, która prowadzi do
„ustania cierpienia”. Przedstawia nam szczegółową mapę.
Stephen Batchelor w After Buddhism opisuje te cztery szlachetne prawdy jako
„poczwórne zadanie”:
Całkiem satysfakcjonujące.
Epilog
Nie da się wymusić szczęścia. Ostatecznie nie da się wymusić niczego. Nie stosujemy siły!
Wszystko, czego potrzebujemy, to adekwatna manipulacja behawioralna.
– Pan Frazier, Walden Two, B. F. Skinner
Szaleni naukowcy
W Walden Two Skinner kilkakrotnie nawiązuje do faktu, że świat poza obrębem
zaaranżowanego społeczeństwa już zaczął wdrażać w codzienność sterowanie
zachowaniem człowieka. Na ulicach widzimy duże i kuszące reklamy a nocne
kluby i inne rodzaje rozrywki dostarczają podniecenia ludziom, którzy płacą
coraz więcej, aby zobaczyć show. Skinner zwraca uwagę na nieokiełznaną
propagandę i inne taktyki, stosowane w celu zapędzenia w kąt całych mas za
pomocą strachu i ekscytacji. Są to oczywiście przykłady pozytywnego i
negatywnego wzmocnienia. Gdy konkretna taktyka działa, jest większe
prawdopodobieństwo, że zostanie powtórzona. Przykład: nie trzeba szukać dalej,
spójrzmy na ostatnie wybory, gdzie jeden z polityków oparł swoją kampanię na
strachu ludzi (zachowanie): „Kraj nie jest bezpieczny! Ja sprawię, że będzie
bezpieczny!”. Myśl o niebezpieczeństwie zmusza elektorat do głosowania na
taką osobę. Jeżeli strategia zadziała i polityk zostanie wybrany (nagroda),
możemy założyć się, że w następnych wyborach przy sprzyjających warunkach
(musi istnieć „wiarygodne” zagrożenie) zostanie zastosowana podobna taktyka.
Ten rodzaj inżynierii behawioralnej może wydać się nieco banalny czy
nieszkodliwy, częściowo ze względu na swoją wszechobecność i rozpiętość
czasu. Wybory prezydenckie odbywają się przecież co cztery lata a kampanie
wyborcze oparte na strachu nie są niczym nowym. Niemniej jednak postęp w
naukowym zrozumieniu psychologii i uczenia się warunkowanego nagrodami
może być połączony z nowoczesną techniką, aby osiągnąć to, czym martwił się
Skinner, i to na bezprecedensowym poziomie. Jedną z kluczowych kwestii w
Walden Two jest umiejętność konkretnych organizacji do przeprowadzania
eksperymentów naukowych na całym społeczeństwie, które przynoszą
względnie szybkie i jednoznaczne wyniki. W Walden Two mieszka 1000 osób.
Nowoczesna międzynarodowa firma może mieć miliardy klientów, którzy
codziennie korzystają z jej produktów. Pracownicy firmy selektywnie
poprawiają część tego czy innego produktu i otrzymują jednoznaczne wyniki w
ciągu kilku dni, a nawet kilku godzin, w zależności ile osób włączono do
eksperymentu.
Psychologowie społeczni odkryli, że pozytywne i negatywne emocje mogą
być przekazywane od jednej osoby kilku innym znajdującym się w pobliżu (to
zjawisko nosi nazwę emocjonalnego zarażenia). Jeżeli ktoś w wyraźnie
radosnym nastroju wchodzi do pomieszczenia, inni są bardziej skłonni do
odczucia podobnej radości, tak jakby emocja ta była zaraźliwa. Adam Kramer
we współpracy z Uniwersytetem Cornell postanowił zbadać, czy to zjawisko
mogłoby sprawdzić się w cyfrowych interakcjach – w sieci społecznej1. Dane
700 tysięcy użytkowników Facebooka zostały zmanipulowane, aby zmienić
emocjonalne treści widoczne dla użytkowników (pozytywne i negatywne
osobno). Kiedy naukowcy zredukowali ilość pozytywnych postów, użytkownicy
naśladowali to zachowanie: pisali mniej pozytywnych postów. Mieszany efekt
pojawił się przy negatywnych postach: kiedy zmniejszono ich ilość,
użytkownicy publikowali mniej negatywnych oraz więcej pozytywnych
komentarzy. Skinner przewidział dokładnie ten rodzaj „sterowania zachowaniem
człowieka” siedemdziesiąt lat temu!
Badanie otoczyły kontrowersje, częściowo ze względu na etykę
(nie)otrzymania zgody od uczestników. Nie było jasne, czy użytkownicy portalu
„zapisali” się do tego badania, wyrażając zgodę na warunki korzystania z
Facebooka. Zazwyczaj uczestnicy badań są informowani o tym, co ich czeka.
Jeżeli oszustwo jest częścią eksperymentu, zarząd do spraw etyki musi zgodzić
się, że korzyści takiego matactwa przeważają nad ryzykiem. Co ciekawe,
jednym z powodów, dlaczego kontrowersja ujrzała światło dzienne, była
publikacja tego badania. W przypadku, gdy firma nie musi publikować
artykułów naukowych, aby generować zysk, może za zamkniętymi drzwiami
przeprowadzać nieskończoną ilość eksperymentów w imię pozyskania klientów i
dochodów.
Biorąc pod uwagę obecnie dostępną technikę, dowolna firma może wykonać
tak zwane testy A/B, gdzie manipuluje się pojedynczą zmienną i notuje wynik.
Im większa próbka, tym bardziej określone rezultaty. Duże firmy z dużymi
zasobami i ogromną bazą danych na temat klientów mogą sterować naszym
zachowaniem względnie szybko i mniej więcej płynnie.
Z manipulacją zachowaniem mamy do czynienia w każdej gałęzi przemysłu,
w której można zastosować techniki Skinnera. Dlaczego nie? Jeżeli chcemy, aby
ludzie kupili nasz produkt, musimy określić, co motywuje ich do działania (ich
„słabostki”). Kolejnym przykładem jest sterowanie rynkiem spożywczym. W
2013 roku Michael Moss opublikował w „New York Timesie” odkrywczy
artykuł o niezwykłej nauce kryjącej się za jedzeniem typu fast food2. Artykuł
poruszał wszystkie metody sterowania kolorem, zapachem, smakiem i strukturą
pokarmu. Pokarmem można manipulować tak, aby aktywował układ
produkujący dopaminę. Dzięki temu chcemy więcej, nawet gdy nie jesteśmy
głodni. Pamiętajcie: właśnie tu zaczęła się cała historia ewolucji. Musimy jeść,
aby przeżyć. Kiedy dookoła znajduje się mnóstwo pyszności, uczymy się
pochłaniać je, kiedy jesteśmy szczęśliwi, smutni, podenerwowani, niespokojni
lub znudzeni. Przykra rzeczywistość jest jednak taka, że ten rodzaj sterowania
jest wykorzystywany, abyśmy używali więcej nagród – jedzenia, leków, portali
społecznościowych czy robili więcej zakupów.
Nie poruszam tej wszechobecnej cechy współczesnego życia, aby kogoś
wystraszyć. Są to wieloletnie praktyki, które rozpędzają się wraz z
rozszerzaniem rynku, a my stajemy się coraz bardziej globalnie połączeni. Poza
tym, jak podkreślił Skinner, strach również może być wykorzystany do
manipulacji. Jako psychiatra, przyjaciel, mąż, nauczyciel i brat widziałem tak
wiele cierpienia, że mój punkt słabości został dawno osiągnięty – boli, kiedy
cierpię i widzę cierpienie innych. Odczuwanie tego bólu określiło moją
motywację do pomocy. Tak zatem, stosuję wszystko to, czego nauczyłem się o
przyczynach cierpienia, aby pomagać ludziom zrozumieć i opracować własne
narzędzia do obniżania tego cierpienia – swojego i innych.
1. Gdybym miał zaplanować imprezę, ___ A. Chciałbym, aby była pełna ludzi i
energii.
___ B. Widziałbym tam tylko konkretne osoby.
___ C. Zrobiłbym to w ostatniej chwili i w luźnej formie.
7. Ogólnie jestem…
___ A. Pogodny.
___ B. Energiczny.
___ C. Bez celu.
8. Mój pokój jest…
___ A. Bogato udekorowany.
___ B. Uporządkowany.
___ C. W nieładzie.
Wstęp
1. E. L. Thorndike, „Animal Intelligence: An Experimental Study of the Associative Processes in Animals”,
Psychological Monographs: General and Applied 2, nr 4 (1898): 1-8.
2. B. F. Skinner, Zachowanie się organizmów (PWN, 1995).
3. J. Kabat-Zinn, Życie, piękna katastrofa, Warszawa, Czarna Owca, 2009.
4. S. Batchelor, After Buddhism: Rethinking the Dharma for a Secular Age (New Haven, Conn.: Yale
University Press, 2015), 64.
5. Ibid., 23.
Rozdział 9. Przepływ
1. M. Csíkszentmihályi, Beyond Boredom and Anxiety: Experiencing Flow in Work and Play (San
Francisco: Jossey-Bass, 1975).
2. M. Csíkszentmihályi, „Go with the Flow”, wywiad J. Geirlanda, Wired, wrzesień 1996,
www.wired.com/1996/09/czik.
3. J. Nakamura i M. Csíkszentmihályi, „Flow Theory and Research”, in The Oxford Handbook of Positive
Psychology, wyd. 2., felieton S. J. Lopez i C. R. Snyder, 195-206 (New York: Oxford University Press,
2009).
4. D. Potter, „Dean Potter: The Modern Day Adventure Samurai”, wywiad Jimmy’ego China, Jimmy Chin’s
Blog, 12 maja 2014. „BASE” jest akronimem „building, antenna, span, earth” (budynek, antena, przęsło,
ziemia).
5. P. Jackson i H. Delehanty, 11 pierścieni (Kraków: Sine Qua Non, 2014).
6. Sujiva, „Five Jhana Factors of Concentration/Absorption”, 2012, BuddhaNet,
www.buddhanet.net/mettab3.htm.
7. M. Csíkszentmihályi, Urok codzienności: psychologia emocjonalnego przepływu (Warszawa; W.A.B.
1998).
8. C. J. Limb i A. R. Braun, „Neural Substrates of Spontaneous Musical Performance: An fMRI Study of
Jazz Improvisation”, PLoS One 3, nr 2 (2008): e1679; S. Liu i wsp., „Neural Correlates of Lyrical
Improvisation: An fMRI Study of Freestyle Rap”, Scientific Reports 2 (2012): 834; G. F. Donnay i wsp.,
„Neural Substrates of Interactive Musical Improvisation: An fMRI Study of ‘Trading Fours’ in Jazz”,
PLoS One 9, nr 2 (2014): e88665.
9. Fragment wiersza „Burnt Norton” z Czterech kwartetów T. S. Eliota w przekładzie Czesława Miłosza,
Poezje wybrane, Instytut Wydawniczy PAX (Warszawa, 1960). W Stanach Zjednoczonych: fragment
„Burnt Norton” z The Four Quartets T. S. Eliota. Copyright 1936 Houghton Mifflin Harcourt Publishing
Company; prawa autorskie odnowione © 1964 by T. S. Eliot. Przedruk za zgodą Houghton Mifflin
Harcourt Publishing Company. Wszelkie prawa zastrzeżone. W Wielkiej Brytanii i pozostałych
państwach: wydane przez Faber and Faber Ltd., przedruk za zgodą wydawnictwa.
10. M. Steinfeld i J. Brewer, „The Psychological Benefits from Reconceptualizing Music-Making as
Mindfulness Practice”, Medical Problems of Performing Artists 30, nr 2 (2015): 84-89.
11. S. Kotler, Być jak Superman (Helion, 2016).