Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 168

GARWOOD JULIE

LWICA
Prolog
Black Hills, Ameryka 1797

Nadszedł czas przepowiedni.


Szaman czekał na znak od Wielkiego Ducha. Minął miesiąc, potem drugi, a bogowie wciąż go
ignorowali. Ale szaman był cierpliwy. Nie zaprzestawał codziennych modlitw, nie skarżył się,
przepełniony nadzieją, że jego pokorne prośby zostaną wysłuchane.
Po czterech bezksiężycowych nocach wiedział, że nastał właściwy czas. Wielki Duch go
wysłuchał. Natychmiast zabrał się do przygotowań. Spakował tajemny proszek, grzechotkę,
bębenek i wyruszył w drogę na szczyt góry. Drogę ciężką i powolną, bo miał już swoje lata, a siły
zła, pragnąc wypróbować jego wytrwałość, rozścieliły wszędzie gęste mgły.
Kiedy tylko dotarł na szczyt, rozpalił na występie skały ognisko. Usiadł przy nim, kierując twarz
do słońca. Potem sięgnął po proszek.
Najpierw wsypał do ognia szałwię. Wiedział, że złe duchy nie lubią jej gorzkiego zapachu. Chciał
powstrzymać je przed czynieniem zła, zmusić do opuszczenia gór.
Mgła rozwiała się następnego dnia. Znak, że złe moce odeszły. Starzec odłożył szałwię, a do ognia
wrzucił kadzidło. Rozszedł się słodki zapach, w którym czuć było dodatek świętej trawy. Kadzidło
miało oczyścić powietrze i zgodnie z wierzeniami przyciągnąć dobre duchy.
Przez trzy dni i trzy noce szaman nie oddalał się od ogniska. Nie jadł, modlił się, a czwartego dnia
sięgnął po grzechotkę i bębenek. Zanucił pieśń do bogów.
W ciemności czwartej nocy doczekał się nagrody. Wielki Duch zesłał mu sen.
Szaman spał, ale nie jego rozbudzony wizją umysł. Na nocnym niebie pojawiło się słońce. Jakiś
ciemny kształt w magiczny sposób formował się w wielkie stado bawołów.
Okazałe zwierzęta, grzmiąc kopytami, zbliżały się ponad chmurami. Przewodził im szary orzeł z
białymi cętkami na skrzydłach.
Szaman zobaczył, że niektóre z bawołów mają twarze jego pobratymców, tych, którzy odeszli już
do krainy cieni. Zobaczył ojca i matkę, a także braci. Wtedy stado rozstąpiło się, odsłaniając
stojącego dumnie pośrodku górskiego lwa. Miał sierść białą jak błysk błyskawicy i oczy koloru
nieba. Stado ponownie się połączyło, a zaraz potem sen nagle się urwał.
Następnego ranka święty mąż powrócił do wioski. Siostra przygotowała dla niego posiłek. Rychło
po nim szaman udał się do przywódcy plemienia Dakotów, walecznego wojownika o imieniu
Szary Orzeł. Przekazał mu, że nadal musi przewodzić swojemu ludowi, jednak resztę wizji
zachował w tajemnicy, bo sam jeszcze do końca nie rozumiał jej znaczenia. Potem powrócił do
swojego tipi, by uwiecznić sen. Użył miękkiej skóry jeleniej. Namalował na niej stado bawołów i
górskiego lwa, starając się wiernie odtworzyć biel jego sierści i błękit oczu przypominający letnie
niebo.
Skończył, odczekał, aż farby wyschną, po czym zwinął skórę i schował.
Sen jednak nadal go nawiedzał. Święty mąż nie tracił nadziei, że w końcu otrzyma pomyślny
przekaz dla wodza plemienia. Szary Orzeł był przygnębiony. Szaman wiedział iż przyjaciel
pragnie oddać przywództwo innemu, młodszemu wojownikowi. Odkąd zginęła jego córka i wnuk,
serce wodza nie należało już do plemienia. Przepełniały je smutek i gniew.
Święty mąż nie potrafił pocieszyć przyjaciela. Choć bardzo się starał, nie był w stanie ulżyć jego
boleści. Córka Szarego Orła, Merry, powracała ze świata zmarłych. Rodzina z pewnością już
dawno pożegnała i ją i Białego Orła. Rok temu Szara Chmura, przywódca plemiennych
wyrzutków, sprowokował bitwę nad brzegiem rzeki. Pozostawił tam poszarpane ubranie Merry i
jej syna, by mąż Merry myślał, iż wraz z innymi polegli oni w walce.
Plemię pogrążyło się w żałobie.
Choć Merry wydawało się, że upłynęła cala wieczność, od napaści minęło zaledwie jedenaście
miesięcy. Upływ czasu zaznaczała na trzcinowej laseczce. Znajdowało się na niej teraz jedenaście
nacięć. Brakowało dwóch, by według kalendarza Dakotów minął cały rok. Merry wiedziała, że
czeka ją ciężki powrót do domu. Nie martwiła się o syna. Plemię przyjmie Białego Orła.
Ostatecznie jest pierwszym wnukiem wodza, Szarego Orła. Tak, będą się nawet bardzo cieszyli z
jego powrotu.
Bała się natomiast o Christinę.
Instynktownie przytuliła do siebie córkę.
- Już niedługo, Christino - powtarzała uspokajająco. - Już niedługo dotrzemy do domu.
Christina zdawała się nie zwracać uwagi na pocieszenia matki. Z werwą dwulatka wywijała się jej
z objęć, pragnąc dołączyć do sześcioletniego brata, który schodził z pagórka w dolinę prowadząc
kobyłę za uzdę.
- Cierpliwości. Christino - szepnęła Merry. Ponownie delikatnie uścisnęła dziewczynkę.
- Orleł - krzyknęła mała.
Chłopiec odwrócił się i uśmiechnął do siostry. Pokręcił głową.
- Słuchaj mamy - nakazał.
Christina zignorowała jego słowa. Znowu spróbowała wyrwać się z ramion matki. Dziewczynka
była po prostu za mała, by zrozumieć, że może jej się stać krzywda. Zupełnie nie przerażała jej
odległość dzieląca grzbiet konia od twardej ziemi.
- Mój orzeł - krzyknęła.
- Twój brat musi zaprowadzić nas do wioski, Christino - tłumaczyła Merry. Mówiła łagodnie i
cicho z nadzieją, że uspokoi podenerwowane dziecko.
Christina nagle odwróciła się i popatrzyła na matkę.
W niebieskich oczach gościł figlarny uśmiech. Widząc to, Merry ucieszyła się.
- Mój orzeł! - Dziewczynka znowu krzyknęła.
- Twój orzeł - przyznała matka z westchnieniem. Och, jak bardzo pragnęła, by Christina umiała
naśladować jej miękki głos. Jak dotąd nie zdołała jej tego nauczyć. Christina, taka mała, miała
głos, od którego liście opadały z gałęzi drzew.
- Moja mama! - krzyknęła Christina, uderzając tłuściutkim
palcem w pierś opiekunki.
- Twoja mama - powtórzyła Merry. Pocałowała córkę, po czym pogłaskała główkę otoczoną
jasnymi loczkami. – Twoja mama - powiedziała jeszcze raz, mocno tuląc córeczkę.
Uspokojona pieszczotami Christina oparła się o pierś matki i złapała za jeden z jej warkoczy.
Następnie włożyła kciuk do buzi, zamknęła oczy, a koniuszkiem warkocza głaskała się po
perkatym nosku. Już po chwili spała twardo.
Merry naciągnęła na nią bawolą skórę, chcąc ochronić twarzyczkę dziecka przed letnim słońcem.
Christina była już bardzo zmęczona długą podróżą. Przez ostatnie trzy miesiące znajdowała się w
ciągłym stresie. Merry dziwiła się, że dziewczynka w ogóle mogła spać.
Wszędzie chodziła za bratem, we wszystkim go naśladowała, choć nieustannie też pilnowała
matki. Jedna już ją opuściła, więc bała się, że to samo uczyni Merry i Biały Orzeł. Stała się
ogromnie zaborcza. Merry miała jednak nadzieję, że z czasem jej to minie.
- Obserwują nas z drzew - powiadomił matkę Biały Orzeł. Zatrzymał się, oczekując na jej reakcję.
Merry skinęła głową.
- Idź dalej, chłopcze. I pamiętaj, zairzymaj się dopiero przed najwyższym tipi.
Biały Orzeł uśmiechnął się.
- Pamiętam, gdzie stoi tipi dziadka - zapewnił. – Minęło tylko jedenaście miesięcy - zauważył,
wskazując na trzcinową laseczkę.
- Cieszę się, że pamiętasz - powiedziała Merry. – Czy pamiętasz także, jak bardzo kochałeś
swojego ojca i dziadka?
Chłopiec skinął głową. Jego twarz przybrała poważny wyraz.
- To będzie trudne dla mojego ojca, prawda?
- Jest dumnym człowiekiem - zaznaczyła Merry. - Tak, to będzie dla niego trudne, ale z czasem
zrozumie, że to uczciwe.
Biały Orzeł wyprostował się, odwrócił i ruszył w dalszą drogę.
Wyglądał jak wojownik. Kroczył pewnie, czym bardzo przypominał ojca. Serce Merry
przepełniała duma. Biały Orzeł zostanie wyszkolony na wodza. To było jego przeznaczenie,
tak jak jej zapisane było, że zaopiekuje się tą białą dziewczynką, która teraz tak niewinnie spała w
jej ramionach.
Merry starała się myśleć tylko o zbliżającym się spotkaniu. Wbiła wzrok w plecy syna
prowadzącego konia przez wioskę. Cicho nuciła pieśń, której nauczył ją szaman, w nadziei, że
wesprze ją to na duchu. Ponad setka członków plemienia Dakota wpatrywała się w nią i Białego
Orla. Nikt nie wypowiedział ani jednego słowa. Biały Orzeł szedł przed siebie i zatrzymał się
dopiero przed tipi wodza.
Starsze kobiety otoczyły konia Merry. Widać było, że są zaskoczone. Niektóre z nich wyciągnęły
ręce, jakby
chciały dotknąć przybyłej i sprawdzić, czy nie jest złudzeniem. Kręciły głowami wzdychając.
Widząc to, Merry uśmiechnęła się. Uniosła wzrok i zauważyła Kwiat Słonecznika, młodszą siostrę
męża. Dziewczyna nie kryła łez. Nagłe ciszę przerwał huk. Ziemia zatrzęsła się pod uderzeniem
kopyt koni powracających do doliny. Najwyraźniej wojownicy zostali powiadomieni o pojawieniu
się Merry.
Z pewnością przewodził im jej mąż, Czarny Wilk. Poły namiotu wodza rozchyliły się w chwili,
gdy wojownicy zsiadali z koni. Merry popatrzyła na ojca. Na pomarszczonej twarzy Szarego Orła
rysowało się zdumienie, ale wkrótce w jego oczach pojawił się wyraz wzruszenia.
Plemię czekało na znak. Szary Orzeł jako pierwszy powinien przywitać Merry i jej syna.
U jego boku stanął Czarny Wilk. Merry natychmiast pokornie schyliła głowę. Ręce zaczęły jej
drżeć, a serce biło tak głośno, że bała się, iż obudzi Christinę. Indianka wiedziała, że jeśli spojrzy
teraz na męża, straci nad sobą panowanie. Z pewnością się rozpłacze. Obawiała się, że taka
manifestacja uczuć zawstydzi dumnego wojownika.
Zresztą uczciwość nakazała jej okiełznać emocje. Merry kochała Czarnego Wilka, ale od chwili
rozstania okoliczności uległy tak drastycznej zmianie, że mąż, zanim przyjmie ją z powrotem,
musi podjąć przemyślaną decyzję.
Nagle Szary Orzeł uniósł ramiona w dziękczynnej modlitwie do Wielkiego Ducha; odwrócił
dłonie do słońca. Był to sygnał dla reszty. Głośny okrzyk radości rozszedł się echem po dolinie.
Najpierw dziadek, potem ojciec uścisnęli Białego Orła. Christina poruszyła się w ramionach
matki. Kilka z kobiet zauważyło to i aż sapnęło ze zdumienia.
Czarny Wilk tulił do siebie syna, ale zarazem patrzył na żonę, uśmiechał się do niej. Mery
odważyła się rzucić mu ukradkowe spojrzenie.
Szary Orzeł skinął kilkakrotnie głową, przekazując w ten sposób swoją radość i przyzwolenie, po
czym ruszył wolno w stronę córki.
Święty mąż stał przed swoim tipi i przyglądał się powitaniu. Rozumiał już, dlaczego we śnie nie
widział twarzy Merry i jej syna. Jednak reszta wizji nadal pozostawała dla niego zagadką.
- Jestem cierpliwy - szepnął do duchów. - Godzę się przyjąć jeden dar na raz.
Patrzył, jak wojownicy, ignorując Merry, podchodzą do Czarnego Wilka i jego syna. Kobiety
przybliżyły się, ciekawe przywitania wodza z córką. Grupa mężczyzn wpadła w szał radości. Ich
piskliwe okrzyki obudziły Christinę. Nie podobał jej się mrok kryjówki, odrzuciła więc z twarzy
bawolą skórę. W tej samej chwili Szary Orzeł stanął obok Merry.
Trudno było osądzić, kto wyglądał na bardziej zdumionego. Dziewczynka z zafascynowaniem
przyglądała się dużemu mężczyźnie wpatrującemu się w nią intensywnie. Czuła się chyba trochę
niepewnie, bo wepchnęła kciuk do buzi i wtuliła się w matkę.
Szary Orzeł nawet nie próbował ukryć zaskoczenia. Przez dłuższą chwilę patrzył na dziecko, po
czym spojrzał na córkę.
- Masz nam wiele do opowiedzenia, córko - oświadczył.
Merry uśmiechnęła się.
- To prawda, ojcze.
Christina widocznie zauważyła ożywienie na twarzy matki, bo natychmiast wyjęła palec z ust i z
ciekawością rozejrzała się dokoła. Kiedy wyłowiła z tłumu brata, wyciągnęła w jego stronę
ramionka i zawołała:
- Orieł
Szary Orzeł zrobił krok do tyłu, po czym odwrócił się do wnuka.
Christina była przekonana, że brat przyjdzie do niej, ponieważ chłopiec nie posłuchał od razu jej
wezwania, zaczęła wyrywać się z objęć matki.
- Mój Orzeł, mama! - krzyknęła.
Merry nie zwracała uwagi na córkę. Patrzyła na męża. Twarz Czarnego Wilka była spięta, twarda.
Stał w rozkroku, z ramionami złożonymi na piersi. Merry wiedziała, że słyszał, jak Christina
nazwała ją matką. Mała mówiła językiem plemienia równie dobrze jak każde dziecko Dakotów, a
krzyk miała tak donośny, że mogła ją słyszeć cała wioska.
Zbliżyła się Kwiat Słonecznika. Merry, podając jej Christinę, zamierzała przestrzec Indiankę, aby
mocno trzymała dziecko, ale nie zdążyła. Christina ześliznęła się na ziemię i zanim Kwiat
Słonecznika czy Merry zdążyły ją pochwycić, wstała, przytrzymując się nóg Szarego Orła i
pobiegła do brata. Śmiała się przy tym głośno. Nikt nie wiedział, co zrobić z tym pięknym białym
dzieckiem. Kilka starszych kobiet, nie potrafiąc opanować ciekawości, wyciągnęło dłonie, by
dotknąć złotych loków. Dziewczynka godziła się na ich pieszczoty. Stała obok brata, ledwie
sięgając mu do kolan; naśladowała jego postawę i tuliła się do jego dłoni.
Nie wyrażała sprzeciwu, kiedy jej dotykano, ale wyraźnie dawała do zrozumienia, iż nie chce, by
ktokolwiek zbliżał się do brata. Kiedy wódz zapragnął ponownie go objąć, odepchnęła dłoń starca.
- Mój Orzeł! - krzyczała.
Merry była przerażona. Złapała Christinę, posłała ojcu niepewny uśmiech i szeptem zwróciła się
do syna:
- Idź z ojcem.
Czarny Wilk nagle się odwrócił i zniknął w tipi Szarego Orła.

W chwili gdy rozdzielono ją z bratem, Christina zaczęła głośno płakać. Merry wzięła małą na ręce,
bez powodzenia usiłując ją uspokoić. Dziewczynka wbiła twarzyczkę w zagłębienie szyi matki i
tam wypłakiwała swoje rozczarowanie.
Kobiety z wioski otoczyły Merry. Żadna nie śmiała zapytać o dziecko, ale uśmiechały się do niego
i gładziły delikatne ciałko. Niektóre nawet zaczęły nucić kołysanki. Wtem uwagę Merry przykuła
postać szamana. Natychmiast ruszyła w jego kierunku. Zatrzymała się przed świętym mężem i
ukłoniła niezręcznie.
- Witaj w domu, moje dziecko - odezwał się.
Wrzaski Christiny prawie zagłuszyły jego słowa.
- Brakowało mi ciebie, Wakan - wyznała Merry. – Płacz dziewczynki aż rozsadzał uszy, więc
matka lekko potrząsnęła małą. - Cicho, dziecko - upomniała. Odwróciła się do szamana i
powiedziała: - Moja córka ryczy jak lwica. Może z czasem nauczy się...
Zdumienie rysujące się na twarzy szamana sprawiło, że urwała w pół zdania.
- Czy źle się czujesz, Wakan? - zapytała zaniepokojona.
Święty mąż potrząsnął głową. Merry zauważyła, że kiedy sięgał po Christinę, jego dłonie drżały.
- Ma włosy koloru białej błyskawicy - wyszeptał.
Christina popatrzyła na starca. Nagle jakby zapomniała o smutku i juz po chwili uśmiechała się do
tego dziwacznie wyglądającego człowieka, któremu z głowy sterczały kolorowe pióra.
Szaman sapnął ciężko. Merry pomyślała, że jednak coś jest nie tak z jego zdrowiem.
- Moja córka ma na imię Christina, to znaczy święta - wyjaśniła. - Jeśli wódz zgodzi się, żeby z
nami została, będzie potrzebowała imienia Dakotów oraz błogosławieństwa.
- Ona jest lwicą - odrzekł szaman. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Zostanie z nami,
Merry. Nie martw się o nią. Będzie jej strzegł sam bawół. Duchy przekonają twojego ojca, a także
twojego męża. Cierpliwości, dziecko. Cierpliwości.
Merry była zdziwiona. Chciała zapytać szamana, co oznaczają jego słowa, ale nie śmiała. Przecież
kazał czekać.
Reakcja starca zastanowiła ją, nie miała jednak czasu na rozmyślanie. Pojawiła się Kwiat
Słonecznika i pociągnęła Merry za sobą,
- Wyglądasz na wyczerpaną, Merry. I z pewnością jesteś głodna. Chodź do mojego tipi. Razem
zjemy popołudniowy posiłek.
Merry skinęła głową i ruszyła za przyjaciółką. Kiedy już znalazły się w namiocie, najpierw
nakarmiła Christinę, a potem pozwoliła jej pomyszkować po tipi.
- Tak długo mnie nie było - szepnęła - a jednak mój mąż nie chce mnie widzieć.
- Merry, Czarny Wilk nadal cię kocha - zapewniła Kwiat Słonecznika. - Ciężko przeżył twoje
znikniecie.
Ponieważ przyjaciółka milczała, Kwiat Słonecznika ciągnęła: - To tak jakbyś wróciła do nas ze
świata zmarłych. Po ataku szukaliśmy waszych ciał, ale nigdzie ich nie znaleźliśmy, więc
doszliśmy do wniosku, że zmyła je rzeka. Jeden Czarny Wilk nie chciał w to uwierzyć.
Zaatakował renegatów z nadzieją, że odnajdzie cię w ich letnim obozie. Wrócił z pustymi rękami,
przepełniony smutkiem. Teraz jesteś z nami, Merry, ale przyprowadziłaś ze sobą dziecko innego
mężczyzny.
Kwiat Słonecznika popatrzyła na Christinę.
- Wiesz, Merry, jak bardzo twój mąż nie lubi białych ludzi. Myślę, że właśnie z tego powodu do
ciebie nie podszedł. Dlaczego przygarnęłaś to dziecko? Co się stało z jego matką?
- Nie żyje - odpowiedziała Merry. - To druga historia, przyjaciółko. Zresztą wiesz, że najpierw
muszę wyjaśnić wszystko mojemu mężowi i ojcu. Powiem ci tylko tyle: jeśli plemię sprzeciwi się
obecności Christiny, będę musiała odejść razem z nią. Jest teraz moją córką.
- Ale ona ma białą skórę - zaprotestowała Kwiat Słonecznika wyraźnie poruszona stanowczym
stwierdzeniem przyjaciółki.
- Zauważyłam to - odparła Merry z uśmiechem.
Kwiat Słonecznika także się uśmiechnęła. Christina natychmiast im zawtórowała.
- Jest ślicznym dzieckiem - przyznała Kwiat Słonecznika.
- Będzie miała czyste serce, tak samo jak jej matka - powiedziała Merry.
Kwiat Słonecznika odwróciła się, by odebrać małej gliniany dzbanek, który ta właśnie podniosła
dnem do góry.
Merry pomogła zebrać rozsypane zioła.
- Jest bardzo ciekawska - skomentowała, przepraszając za niesforność córki.
Kwiat Słonecznika ponownie się roześmiała. Tipi wyglądało tak, jakby przeleciał przez nie
huragan. Christina znowu wybuchneła śmiechem.
- Nie można nie lubić takiego radosnego dziecka – stwierdziła Kwiat Słonecznika. Przy
następnych słowach uśmiech zniknął z jej ust. - Ale twój mąż, Merry. Wiesz, że on nigdy
jej nie zaakceptuje.
Merry nie sprzeczała sie z przyjaciółką. Modliła się jednak, by Kwiat Słonecznika była w błędzie.
Czarny Wilk musi przyjąć Christinę. Bez jego pomocy Merry nie wypełni przyrzeczenia, które
złożyła matce dziecka. Nie mogąc się powstrzymać. Kwiat Słonecznika próbowała wziąć
dziewczynkę na ręce. Wyciągnęła w jej stronę ramiona, ale mała wywinęła się i usiadła na
kolanach matki.
- Chciałabym odpocząć przez chwilę, jeśli przypilnujesz Christiny, ale ostrzegam - pospiesznie
dodała Merry, widząc jak ochoczo Kwiat Słonecznika kiwa głową - moja córka cały czas coś broi.
Jest bardzo ciekawska i przez to nieostrożna.
Kwiat Słonecznika wyszła z tipi. Poszła do męża Merry prosić o zgodę, aby jego żona i dziecko
mogły u niej zostać.
Kiedy wróciła, Merry spała twardo. Christina zwinięta w kłębek, wtulona w jej brzuch, spała
także. Merry obejmowała ją ramionami. Mała trzymała kciuk w buzi, a jeden z warkoczyków
matki spoczywał na jej twarzy.
Przespały kilka godzin. Zbliżał się już wieczór, kiedy Merry zaniosła córkę do rzeki. Kwiat
Słonecznika, objuczona ubraniami na zmianę, podążyła za nimi.
Dziewczynka uwielbiała wodę. Dzień był upalny i Christina zdawała się znajdować prawdziwą
przyjemność w taplaniu się w chłodnej wodzie. Bez oporów też przystała na to, by matka umyła
jej włosy.
Merry właśnie wychodziła z wody, z Christina na ręce, kiedy nagle pojawił się przy nich Czarny
Wilk. Stanął na brzegu w wyzywającej postawie, z rękami opartymi na biodrach, ale Merry
dostrzegła w jego oczach ciepłe błyski. Zmieszała ją obecność męża. Odwróciła się, by ubrać
siebie i dziecko. Czarny Wilk poczekał, aż skończy, po czym nakazał siostrze zabrać dziewczynkę.
Kwiat Słonecznika z trudem oderwała małe raczki od szyi matki. Christina krzyczała, ale Merry
wolała nie sprzeciwiać się mężowi. Poza tym ufała, że Kwiat Słonecznika potrafi zaopiekować się
małą.
Kiedy tylko zostali sami, Merry popatrzyła na męża. Drżącym głosem opowiedziała mu całą
historie od momentu, gdy została pojmana.
- Na początku myślałam, że ich przywódca. Szara Chmura, chce nas zatrzymać jako kartę
przetargową. Wiedziałam, że bardzo się nienawidzicie, ale nie przypuszczałam, iż będzie chciał
nas zabić. Jechaliśmy przez kilka dni i nocy, aż w końcu rozbiliśmy obóz w Brązowej Dolinie.
Jedyną osobą, która nas dotknęła, był Szara Chmura. Przechwalał się przed resztą, że zabije
twojego syna i żonę. Oskarżał cię, mężu, o brak honoru.
Merry przerwała na chwile, a Czarny Wilk pokiwał głowa, jednak nadal milczał. Merry głęboko
nabrała powietrza, po czym na nowo rozpoczęła opowieść.
- Bił naszego syna tak długo, aż doszedł do przekonania, że go zabił. Potem wziął się za mnie.
Glos Merry załamał się. Odwróciła wzrok ku rzece.
- Wykorzystał mnie tak, jak mężczyzna może wykorzystać niechętną temu kobietę - wyznała
szeptem. Zaczęła płakać. Wróciło poczucie przytłaczającego wstydu. Wspomnienia rozdzierały jej
serce. Czarny Wilk przytulił żonę. Gest ten natychmiast ją uspokoił. Oparła głowę o pierś
Czarnego Wilka. Pragnęła przywrzeć do niego całym ciałem, ale wcześniej musiała dokończyć
opowieść.
- W pewnym momencie rozpętała się kłótnia, bo w dole pojawiła się karawana. Chociaż Szara
Chmura był przeciwny, jego wojownicy ustalili w końcu, że napadną na białych podróżników i
ukradną im konie. Szara Chmura nie brał udziału w napadzie. Był wściekły, że wojownicy
postąpili wbrew jego woli.
Merry zabrakło sił na dalsze opowiadanie. Płakała cicho. Czarny Wilk odczekał chwilę, po czym
delikatnie obrócił żonę do siebie i popatrzył jej w twarz. Mocno zaciskała powieki. Starł łzy z jej
policzków.
- Opowiedz mi resztę - poprosił łagodnie.
Merry skinęła głową. Chciała się cofnąć, ale Czarny Wilk ją przytrzymał.
- Twój syn ocknął się i zaczął jęczeć. Był straszliwie obolały, mój mężu. Szara Chmura rzucił się
na niego z nożem. Zaczęłam krzyczeć i czołgać się w ich stronę, ale krepował mnie powróz na
rękach i stopach. Głośno wyklinałam Szarą Chmurę, mając nadzieję, że swój gniew przeniesie na
mnie. Udało mi się przyciągnąć jego uwagę. Uciszył mnie uderzeniem pięści. Zemdlałam, a kiedy
ponownie otworzyłam oczy, klęczała nade mną biała kobieta.
Trzymała w ramionach Białego Orła. Christina, jej córka, spala na ziemi obok niej. Czarny Wilku,
myślałam, że pomieszał mi się umysł, dopóki mój syn nie otworzył oczu i nie spojrzał na ranie.
Żył. Uratowała go ta biała kobieta.
Jej nóż tkwił w plecach Szarej Chmury.
- Nie miałam pojęcia, kim jest, ale przypomniałam sobie karawanę. Zaufałam jej, bo widziałam, w
jaki sposób trzymała w ramionach naszego syna. Błagałam, by uciekła z Białym Orłem, zanim
wrócą pozostali wojownicy. Nie chciała mnie jednak zostawić. Pomogła mi wsiąść na swojego
konia, podała mi Białego Orła, po czym zaprowadziła nas do lasu. Odezwała się dopiero po kilku
godzinach, kiedy zatrzymałyśmy się na odpoczynek.
Wielki Duch sprzyjał nam tamtego dnia, bo renegaci nie puścili się w pogoń za nami. Jessica, tak
nazywała się ta kobieta, powiedziała, że być może zabili ich biali. Wysoko na wzgórzach
znalazłyśmy chatę i schroniłyśmy się w niej. Jessica zajmowała się nami. Mówiła językiem,
którego używają misjonarze, ale ledwie ją rozumiałam. Kiedy o tym wspomniałam, wyjaśniła, że
pochodzi z dalekiego kraju, który nazwała Anglią.
- Co stało się z tą kobietą? - zapytał Czarny Wilk, marszcząc brwi.
- Kiedy nadeszła wiosna, Biały Orzeł czuł się już na tyle dobrze, że znowu mógł podróżować.
Jessica zamierzała udać się z Christiną do doliny, a ja postanowiłam wrócić do ciebie. Na dzień
przed naszym rozstaniem Jessica poszła obejrzeć wnyki, króre zastawiła poprzedniego dnia.
Nie wróciła. Zaczęłam jej szukać. Znalazłam ją martwą - zakończyła szeptem Merry. - Napadł na
nią górski niedźwiedź i poszarpał ją na strzępy. To straszna śmierć, Czarny Wilku. Nie zasłużyła
na nią.
- I dlatego właśnie przyprowadziłaś ze sobą to białe dziecko? - zapytał Indianin, choć w jego
oczach pojawił się już błysk zrozumienia.
- Jessica i ja stałyśmy się siostrami serca. Poznałam historię jej życia, a ona mojego.
Przysięgłyśmy sobie też, że gdyby którejś z nas przytrafiło się coś złego, to ta, która ocaleje,
zaopiekuje się dziećmi i odprowadzi je do ich rodzin.
- Chcesz oddać dziecko białym? - dociekał Czarny Wilk.
- Najpierw muszę je wychować - odparła Merry.
Twarz Czarnego Wilka zdradzała zdumienie. Merry odczekała chwilę, po czym wróciła do
opowieści.
- Jessica chciała, by Christiną wróciła do Anglii już jako dorosła kobieta. Musimy wychować ją na
silnego człowieka, mężu, by umiała przetrwać w obcym świecie.
- Nie rozumiem tej obietnicy - wyznał Czarny Wilk, potrząsając głową.
- Jessica opowiadała mi o swojej rodzime i o mężu.Uciekała przed nim. Twierdziła, że ten zły
człowiek chce ją zabić.
- Wszyscy biali są źli - rzucił Czarny Wilk.
Merry kiwnęła głową. Nie zgadzała sie z mężem, ale nie chciała go drażnić.
- Jessica miała książkę, nazywała ją dziennikiem, w której codziennie coś pisała. Przyrzekłam, że
przechowam tę książkę dla Christiny i dam ją jej, kiedy już będzie gotowa do powrotu do domu.
- Dlaczego ten biały mężczyzna chciał zabić swoją żonę?
- Nie wiem - wyznała Merry. - Jessica uważała, że jest słabą kobietą. Często to powtarzała i
błagała mnie, bym wychowała Christine na osobę odważną, na wojownika. Wiele razy
opowiadałam jej o tobie, ale ona mało mówiła o swoim mężu. Czarny Wilku, Jessica przeczuwała,
że nie będzie mogła wychować córki.
- A jeśli się sprzeciwię? - zapytał Indianin.
- Będę musiała odejść - oświadczyła Merry. - Wiem, że nienawidzisz białych, jednak to biała
kobieta uratowała twojego syna. Moja córka także będzie taka odważna.
- Jej córka - ostrym głosem poprawił Czarny Wilk.
Merry potrząsnęła głową. Czarny Wilk wyminął żonę i zbliżył się do brzegu rzeki. Przez dłuższą
chwilę patrzył przed siebie w noc, a kiedy się w końcu odwrócił, w jego oczach szkliła się
powaga.
- Uszanuję twoją obietnicę - rzekł.
Merry już zamierzała wyrazić wdzięczność, ale Czarny Wilk uniósł dłoń.
- Kwiat Słonecznika od trzech lat pozostaje w związku małżeńskim, a mimo to nadal nie dała
swojemu mężczyźnie potomka. Jej oddamy pod opiekę to dziecko o białej skórze.
Jeśli na to nie przystanie, znajdziemy inną kobietę.
- Nie, my musimy ją wychować - upierała się Merry. - Potrzebuję twojej pomocy, Czarny Wilku.
Przysięgłam, że Christina zostanie wojownikiem. Bez twoich wskazówek...
- Pragnę cię, Merry. - Indianin przerwał jej. - Ale nie wpuszczę tego dziecka do mojego domu.
Nie, zbyt wiele ode mnie wymagasz.
- Niech więc tak będzie - szepnęła Merry. Skurczyła ramiona w poczuciu porażki.
Czarny Wilk znał żonę i wiedział, jak potrafi być uparta.
- Co za różnica, kto ją wychowa?
- Jessica umarła przekonana, że ty i ja tego dopilnujemy. Musimy nauczyć dziecko, jak przetrwać
w świecie białych. Zachwalałam Jessice twoją siłę, mężu, i...
- W takim razie nigdy jej nie odeślemy - znowu przerwał Indianin.
Merry potrząsnęła głową.
- Nigdy nie żądałam od ciebie złamania słowa. Dlaczego ty chcesz, bym splamiła swój honor?
Czarny Wilk wyglądał na wściekłego. W oczach Merry na nowo pojawiły się łzy.
- Dziwię się, że nadal chcesz mnie za żonę. Jestem zhańbiona i to za sprawą twojego największego
wroga. Gdyby nie to, że musiałam opiekować się Białym Orłem, odebrałabym sobie życie. Teraz
spadła na mnie odpowiedzialność za drugie dziecko. Nie wolno mi nikomu go oddać. Muszę
dotrzymać obietnicy, co z pewnością doskonale rozumiesz. Lepiej się stanie, jeśli zabiorę stąd
Christinę. Odjedziemy jutro.
- Nie! - krzyknął wojownik. - Nigdy nie przestałem cię kochać, Merry - wyznał. - Tej nocy
wrócisz do mnie.
- A Christina? — zapytała kobieta.
- Wychowasz ją - zgodził się Czarny Wilk. – Możesz nawet nazywać ją córką. Ja jednak mam
tylko jedno dziecko, Białego Orła. Pozwolę Christinie mieszkać z nami, ponieważ jej matka
uratowała życie naszemu synowi. Lecz w mym sercu nie ma dla niej miejsca. Będę ją całkowicie
ignorował.
Merry nie wiedziała, co sadzić o decyzji męża, lecz mimo to tej nocy wróciła do niego, a z nią
córka. Czarny Wilk był uparty i tak, jak zapowiedział, zupełnie nie zauważał małej dziewczynki.
Jednak z każdym dniem przychodziło mu to coraz trudniej. Christina zasypiała z bratem, ale w
nocy wędrowała do łoża rodziców. Zawsze budziła się wcześniej od Czarnego Wilka i kiedy
otwierał oczy, natykał się na jej badawczy wzrok.
Dziewczynka nie rozumiała, że Indianin ją ignoruje. Widząc, z jakim zaufaniem mu się przygląda,
Czarny Wilk marszczył czoło. Christina natychmiast go naśladowała. Wyglądało to tak, jakby z
niego kpiła, ale przecież była na to za mała. Czarny Wilk z trudem krył rozbawienie z tego jej
małpowania i buńczuczności. Nieustannie upominał się w duchu, że Christina jest biała i ma dla
niego nie istnieć. Odwracał się od dziewczynki i wychodził z tipi z miną tak ponurą jak gradowa
chmura. Mijały dni, tygodnie, a cały obóz nadal czekał, aż wódz wezwie Merry przed oblicze
rady. Ale Szary Orzeł obserwował zięcia. Miał nadzieję, że zaakceptuje Christinę. Kiedy Czarny
Wilk odseparował syna od Christiny, Merry uznała, że czas przedsięwziąć jakieś kroki. Christina
całe dnie płakała, stała się ogromnie bojaźliwa i nie chciała jeść.
W desperacji Merry poszła do ojca i na jego barki zrzuciła rozwiązanie problemu. Tłumaczyła, że
jeśli oficjalnie nie uzna dziewczynki, kobiety i dzieci z wioski, idąc za przykładem Czarnego
Wilka, też będą ją ignorować. Szary Orzeł przyznał córce rację. Przyrzekł, że tego samego
wieczora zwoła radę, po czym udał się do szamana.
Święty mąż wydawał się tak samo przejęty losem Christiny jak Merry. Wiedząc, że szaman
podobnie jak Czarny Wilk nie znosi białych, wódz nie posiadał się ze zdumienia.
- Tak, nastał czas, by zwołać wojowników. Czarny Wilk musi znaleźć w sercu miejsce dla białego
dziecka. Najlepiej byłoby, gdyby sam do tego doszedł - dodał starzec - ale jeśli będzie się upierał
przy dotychczasowym stanowisku, opowiem radzie o mojej wizji.
Szaman pokręcił głową, widząc, że wódz zamierza go o coś zapytać. Wyjął zwiniętą skórę i podał
ją Szaremu Orłowi.
- Nie rozwijaj skóry i nie patrz na rysunek, dopóki nie nadejdzie właściwy czas.
- Co jest na rym rysunku, Wakanie? - zapytał szeptem Szary Orzeł.
- Wizja dana mi przez Wielkiego Ducha.
- Dlaczego nie widziałem go do tej pory?
- Ponieważ nie rozumiałem znaczenia tego, co mi ukazano. Powiedziałem ci tylko, że widziałem
orfa krążącego nad stadem bawołów. Pamiętasz?
Szary Orzeł skinął głową.
- Pamiętam - przyznał.
- Nie wyjawiłem ci, że bawoły posiadały twarze przodków, którzy już odeszli. Nie było między
nimi Merry i jej syna. Wtedy tego nie rozumiałem i nie chciałem nic ci mówić do czasu, aż sam
rozwiążę zagadkę.
- Teraz obydwaj rozumiemy - stwierdził Szary Orzeł. - Po prostu żyli.
- Ale na tym wizja się nie kończyła, przyjacielu. Na początku myślałem, że widok bawołów
zapowiada pomyślne łowy- Tak, tak właśnie myślałem.
- A teraz, Wakanie?
Święty maż ponownie pokręcił głową.
- Nie rozwijaj skóry do czasu, aż Czarny Wilk ponownie nie przekaże nam swojego stanowiska.
Jeśli nie uzna dziecka, rysunek zmusi go do zastanowienia. Nie możemy zgodzić się, by
postępował wbrew woli duchów.
- A jeśli uzna dziecko za swoje? Czy rysunek pozostanie zagadką?
- Nie, wszyscy powinni go zobaczyć, ale dopiero wtedy, gdy Czarny Wilk dokona wyboru. Jeśli
zadecyduje słusznie, malowidło tylko utwierdzi go w postanowieniu.
Szary Orzeł pokiwał głową.
- Dzisiaj wieczorem musisz usiąść koło mnie, przyjacielu - zarządził.
Mężczyźni uścisnęli się. Potem Szary Orzeł z jelenią skórą pod pacha powrócił do swojego tipi.
Męczyła go ciekawość, ale zmuszał się do cierpliwości. Przed wieczornym zgrupowaniem czekało
go wiele pracy, która powinna odciągnąć jego myśli od rysunku.
Merry cały wieczór niespokojnie krążyła po tipi. Uśpiła Christinę i czekała na posłańca.
Wojownicy zebrali się w kole otaczającym ognisko. Jeden z nich poszedł po Merry. Postanowiła,
że zostawi Christinę samą w namiocie, przekonana, że po męczącym dniu dziecko nie obudzi się
aż do rana.
Mężczyźni rozsiedli się na ziemi, zgrupowani wokół wodza. Po jego lewej stronie zajął miejsce
Wakan, po prawej Czarny Wilk.
Merry powoli otoczyła koło, po czym przyklękła przed ojcem. Pospiesznie zdała relację z tego, co
przytrafiło jej się przez ostatni rok, podkreślając fakt, iż Jessica uratowała Białego Orła.
Twarz Szarego Oria nie zdradzała żadnych emocji. Kiedy córka skończyła, dał znak, by odeszła.
W drodze powrotnej Merry natknęła się na Kwiat Słonecznika.
Kobiety stanęły w cieniu i z ukrycia przysłuchiwały się obradom.
Przyszła kolej na syna Merry. Teraz on miał przedstawić swoją wersję wydarzeń. Kiedy skończył,
podszedł do ojca i stanął tuż za nim.
Nagle u boku brata pojawiła się Christina. Złapała go za rękę. W pierwszej chwili Merry chciała
pójść po córkę, ale Kwiat Słonecznika powstrzymała ją.
- Poczekaj, zobaczymy, co się wydarzy - poradziła.
- Wojownicy będą źli, jeśli teraz im przeszkodzisz. Twój syn zaopiekuje się Christina.
Merry przyznała przyjaciółce rację. Wpatrywała się w syna, chcąc zasugerować mu wzrokiem, że
powinien odprowadzić dziewczynkę.
Biały Orzeł przysłuchiwał się ostrej wymianie zdań pomiędzy wojownikami. Wszyscy pragnęli
zachować lojalność w stosunku do Czarnego Wilka i jak on ignorować dziecko.
Wódz skinął głową na znak zgody, po czym zaproponował, by opiekę nad Christina powierzyć
starej kobiecie o imieniu Roześmiany Strumyk. Słysząc to. Czarny Wilk potrząsnął przecząco
głową.
- Dziecko Merry nie będzie czuło się z nią dobrze - oświadczył. - Nie mogę pozwolić, by do tego
doszło. Dziecko nie jest niczemu winne.
Szary Orzeł ukrył uśmiech. Czarny Wilk nie chciał oddać dziewczynki w ręce starej i zwariowanej
kobiety, co dowodziło, że w rzeczywistości zależało mu na dziecku. Pozostawał problem, jak mu
to uzmysłowić. Niełatwe zadanie, biorąc pod uwagę fakt, iż zięć wodza był nie tylko dumny, ale i
uparty. Szary Orzeł sięgnął po skórę, zamierzając położyć kres dyspucie, ale szaman pokręcił
głową. Wódz posłuchał go i odłożył malowidło na kolana.
Ku zaskoczeniu wszystkich spór rozstrzygnęła sama Christina przy niewielkiej pomocy brata.
Biały Orzeł bacznie śledził ostrą, wymianę zdań dotyczącą przyszłości siostry. Chociaż miał
dopiero sześć lat, widać już było po nim tę samą buńczuczność, która cechowała ojca.
Nie myśląc o reperkusjach swojego kroku, nagle pociągnął Christinę i stanął z nią przed ojcem.
Dziewczynka ukryła się za bratem, choć zerkała na mężczyznę, który z wściekłością wpatrywał się
w syna. Christina zrobiła podobną miną, ale zaraz wtuliła się w kolana Białego Orła.
- Ojcze - zaczął chłopiec - biała kobieta uratowała mi życie, dzięki czemu mogłem do was
powrócić.
Przepełnione emocją słowa w jednej chwili uciszyły wojowników.
- Christina jest teraz moją siostrą i będę ją chronił tak, jak robi to każdy brat.
Czarny Wilk nie potrafił ukryć zdumienia, które wzbudziła w nim arogancka wypowiedź syna.
Zanim zdążył odpowiedzieć, chłopiec odwrócił się do miejsca, w którym stała jego matka.
Wskazał na nią, spojrzał w dół na Christinę i powiedział: - Moja mama.
Doskonale wiedział, co się zdarzy. Christina nie raz potwierdzała swoją zaborczość. To, co
należało do Białego Orła, należało też do niej. Dziewczynka szybko stanęła obok brata,
wyciągnęła kciuk z buzi i głośno zawołała:
- Moja mama. - Potem uśmiechnęła się do brata, czekając na dalszą część nowej zabawy.
Biały Orzeł skinął głową. Uścisnął dłoń siostry na znak zadowolenia, po czym odwrócił się do
ojca. Powoli uniósł dłoń i wskazał na Czarnego Wilka.
- Mój tata - powiedział wyraźnie.
Christina ssała palec i wpatrywała się w Indianina.
- Mój tata - powtórzył Biały Orzeł, ściskając rączkę dziewczynki.
Christina nagle wyciągnęła z ust palec.
- Mój tata - krzyknęła, wskazując Czarnego Wilka. Potem znowu zerknęła na brata, szukając jego
poparcia. Biały Orzeł spojrzał na dziadka. Kiedy wódz pokiwał głową, chłopiec skinął głową na
siostrę. To jej wystarczyło. Puściła rękę brata i nie okazując nawet cienia strachu, rzuciła się w
objęcia Czarnego Wilka. Zaczęła mościć się wygodnie na jego kolanach, po czym złapała go za
warkocz. Indianin zesztywniał, jednak nie odepchnął małej rączki, tylko popatrzył na wodza.
Szary Orzeł uśmiechał się z satysfakcją. Merry z nisko pochyloną głową podbiegła do męża.
Czarny Wilk widział, jak bardzo była roztrzęsiona. Odetchnął głęboko na znak akceptacji.
- Moje dzieci nie powinny znajdować się tutaj. Zabierz je do naszego tipi.
Merry natychmiast pochwyciła Christinę w ramiona. Szarpała rączkę zaciśniętą na warkoczu, gdy
nagle uzmysłowiła sobie sens słów, które przed chwilą usłyszała.
Jego dzieci.
Naprawdę bardzo starała się powstrzymać uśmiech, ale rozjaśniona twarz zdradzała radość. I
miłość. Czarny Wilk skwitował wszystko dumnym kiwnięciem głowy.
Szary Orzeł odczekał, aż Merry z dziećmi oddali się.
- Czy teraz mam wnuczkę? - zapytał Czarnego Wilka, domagając się potwierdzenia.
- Tak - padła odpowiedź.
- Cieszę się - oświadczył wódz. Potem popatrzył na szamana i poprosił, by opowiedział
zgromadzonym o proroczej wizji.
Święty mąż wstał i przedstawił swój sen. Powoli rozwinął skórę i uniósł tak, by wszyscy mogli ją
zobaczyć. Rozeszły się pomruki pełne zdumienia. Szaman uciszył wojowników dramatycznym
ruchem dłoni.
- My jesteśmy bawołami - powiedział, przyciskając dłoń do piersi. - Lew nie należy do naszego
stada. Na ziemi są wrogami, tak jak biały człowiek jest wrogiem Dakotów. Ale bogowie chcą nas
wypróbować. Przysłali nam niebieskooką lwicę. Mamy ją chronić do czasu, kiedy będzie musiała
nas opuścić.
Czarny Wilk zdumiał się, słysząc słowa szamana. Potrząsnął głową.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej, Wakanie?
- Ponieważ najpierw prawdę musiało poznać twoje serce - wyjaśnił święty maż. - Twoja córka jest
lwicą, Czarny Wilku. To pewne. Ma włosy koloru białej błyskawicy, a jej oczy są niebieskie jak
dom Wielkiego Ducha na niebie. Nagły okrzyk złości Christiny dał się słyszeć w całej wiosce.
Szaman przerwał i uśmiechnął się.
- Ma też głos lwicy - zauważył.
Czarny Wilk roześmiał się radośnie, a za nim reszta wojowników.
Święty mąż uniósł skórę.
- Obietnica Merry zostanie wypełniona. Tak postanowiły duchy.
Następnego wieczora Christina została oficjalnie przyjęta do plemienia.
Dakotowie byli ludźmi łagodnymi. Szybko otworzyli serca przed niebieskooką lwicą. Obdarzali ją
prezentami, których wartości nie można było wycenić.
Kształtowali jej charakter.
Dziad rozwijał w niej świadomość, uczulał na piękno i zagadkowość otaczającego ich świata. Stali
się nierozłączni. Szary Orzeł obdarzył Christinę bezgraniczną miłością, poświęcał jej mnóstwo
czasu i dzielił się swoją mądrością. Ale największym skarbem, jaki dał wnuczce, była zdolność
śmiania się z tego, czego nie mogła zmienić, żalu nad tym co minęło, oraz cieszenia się
najmniejszymi podarunkami życia. On też ćwiczył jej odwagę i determinację w osiągnięciu celu.
Szybko też Christina nauczyła się posługiwać nożem i jeździć konno, co wychodziło jej lepiej niż
niejednemu chłopcu z wioski. Była córką Czarnego Wilka i obserwując go uczyła się, że należy
dążyć do osiągnięcia perfekcji w każdym działaniu. Uwielbiała ojca i najbardziej ze wszystkiego
zależało jej na zdobyciu jego uznania i pochwały.
Od matki uczyła się współczucia, zrozumienia oraz sprawiedliwości zarówno w stosunku do
przyjaciół, jak i do wrogów. Tyle razy ją w tym naśladowała, aż cechy te stały się częścią jej
osobowości. Merry otwarcie okazywała uczucia dzieciom i mężowi. Christina szybko zrozumiała,
że Czarny Wilk wybrał ją właśnie ze względu na jej kochającą naturę.
Oschłość, z jaką traktował żonę przy wojownikach, stanowiła część jego buńczucznego
wizerunku. Ale kiedy nikt nie patrzył, Czarny Wilk obdarzał żonę pieszczotami. Wodził za nią
czułym wzrokiem, przyciągał do siebie i obsypywał ciepłymi słowami, które tak często słyszał z
jej ust.
Christina postanowiła, że kiedy nadejdzie czas i będzie musiała wybrać sobie partnera, poszuka
kogoś takiego jak Czarny Wilk. Tak samo dumnego i pewnego siebie, tak samo wymagającego i
dbającego o swoją własność, i tak samo zdolnego do odczuwania głębokiej miłości.
Zapowiedziała bratu, że nie zgodzi się na nikogo innego. Biały Orzeł był jej powiernikiem. Nie
zamierzał niszczyć marzeń siostry, ale martwił się o nią. Namawiał ją do ostrożności, ponieważ,
tak jak reszta wioski, wiedział, że pewnego dnia Christina powróci do świata białych. I ta
świadomość była dla niego katuszą. Nie miał wątpliwości, że w kraju zwanym Anglią Christina
nie znajdzie wojowników takich jak ich ojciec.
Ani jednego.

1
Londyn, Anglia, 1810

Krzyki Lettie słabły.


Baron Winters, domowy lekarz markizy Lyonwood, pochylił nad nią przerażoną twarz. Próbował
pochwycić jej dłonie. Piękna kobieta wiła się w boleściach. Jak oszalała drapała paznokciami po
skórze wydętego brzucha.
- Zaraz, zaraz, Lettie - szepnął lekarz z nadzieją, że jego głos brzmi uspokajająco. - Wszystko
będzie dobrze, moja kochana. Jeszcze troszeczkę, a będziesz mogła pokazać swojemu mężowi
piękne niemowlę. Baron nie był przekonany, czy Lettie rozumie, co się do niej mówi. Jej
szmaragdowozielone oczy płonęły od bólu. Wydawało się, że patrzy na lekarza i nie widzi go.
- Pomagałem przy przyjściu na świat twojego męża. Czy wiedziałaś o tym, Lettie?
Następny przeszywający krzyk przeszkodził lekarzowi w uspokajaniu pacjentki. Winters zamknął
oczy i modlił się o boską poradę. Czoło zraszał mu pot, trzęsły mu się ręce. Przez całe lata
praktyki nie natknął się na tak skomplikowany poród. Trwał już stanowczo za długo. Markiza była
zbyt zmęczona, by sobie pomóc.
Drzwi do sypialni otworzyły się z trzaskiem. Stanął w nich Alexander Michael Phillips, markiz
Lyonwood.
Winters odetchnął z ulgą.
- Dzięki Bogu, że jesteś - zawołaj. - Martwiliśmy się, że nie wrócisz na czas.
Lyon rzucił się do łóżka. Był bardzo przejęty.
- Na Boga, Winters, to za wcześnie.
- Dziecko zdecydowało inaczej - stwierdził Winters.
- Nie widzisz, że przeżywa straszliwe katusze? – zawołał markiz. - Zrób coś!
- Robię wszystko, co mogę! - krzyknął w odpowiedzi baron, nie panując nad wściekłością. Lettie
ogarnął nowy spazm bólu, więc lekarz znowu skierował na nią uwagę.
Próbował ją przytrzymać. Markiza nie należała do drobnych kobiet. Była bardzo wysoka i dość
krepa. Energicznie odpychała ręce lekarza.
- Ona szaleje, Lyon. Pomóż mi przywiązać jej ręce do wezgłowia - rozkazał Winters.
- Nie! - krzyknął Lyon, wyraźnie zgorszony. - Ja ją przytrzymam. Ty rób swoje, Winters. Tylko
szybko. Ona długo tego nie zniesie. Boże, od jak dawna jest w takim stanie?
- Minęło ponad dwanaście godzin - wyznał lekarz.
- Położna posłała po mnie kilka godzin temu. Wpadła w panikę, kiedy zorientowała się, iż dziecko
nie chce przyjąć odpowiedniej pozycji - dodał szeptem. - Musimy czekać i modlić się, żeby się
odwróciło.
Lyon skinął głową, chwytając żonę za ręce.
- Już jestem, Lettie. Jeszcze trochę, kochanie. Wkrótce będzie koniec.
Lettie odwróciła się w stronę znajomego głosu. Miała mętny, martwy wzrok. Lyon nie przestawał
szeptać jej słów otuchy. Kiedy zamknęła oczy i wydawało się, że usnęła, ponownie odezwał się do
Wintersa.
- Czy te trudności wynikają z faktu, że dziecko przychodzi na świat dwa miesiące wcześniej?
Lekarz nie odpowiedział. Odwrócił się i podniósł z miski z wodą kolejny kawałek płótna.
Kontrolował swoje ruchy. Był zły, ale kiedy kładł chłodny materiał na czole pacjentki, robił to
niezwykle delikatnie.
- Niech Bóg broni, żeby teraz dostała gorączki – mruknął do siebie.
Lettie nagle otworzyła oczy. Wpatrywała się w barona Wintersa.
- James? Czy to ty, James? Pomóż mi, błagam cię, pomóż mi. Twoje dziecko rozdziera mnie na
pół. To kara boska za nasze grzechy, czy nie tak, James? Zabij je, jeśli trzeba, ale uwolnij mnie od
tego bólu. Lyon nigdy się nie dowie. Proszę, James, proszę.
Przeklęte wyznanie zakończył histeryczny szept.
- Ona nie wie, co mówi - wybuchnął Winters, kiedy tylko odzyskał głos. Zanim znowu się
odezwał, starł krew z ust kobiety. - Twoja żona jest w malignie, Lyon. Ból pomieszał jej zmysły.
Nie słuchaj tego, co mówi. Baron Winters zerknął przez ramię na markiza. Wyraz jego twarzy
dowodził, że słowa lekarza zupełnie go nie przekonały. Prawda wyszła na jaw.
Winters odchrząknął i powiedział:
- Lyon, wyjdź stąd. Zajmę się tym, to moja praca. Idź i czekaj w swoim gabinecie. Przyjdę po
ciebie, kiedy to się skończy.
Markiz nie przestawał wpatrywać się w żonę. Kiedy wreszcie oderwał od niej wzrok i skinął
głową, jego oczy wyrażały cierpienie. Potem potrząsnął głową, jakby w niemym zaprzeczeniu
tego, co usłyszał i nagle wyszedł z pokoju.
Wrzaski żony, wzywającej kochanka, ścigały go do drzwi. Poród zakończył się po trzech
godzinach. Winters znalazł Lyona w bibliotece.
- Lyon, zrobiłem wszystko, co w mojej mocy. Boże, straciłem ich obydwoje.
Baron odczekał kilka minut, po czym zapytał: - Słyszałeś, co powiedziałem?
- Czy dziecko rodziło się dwa miesiące przed czasem?
Winters nie odpowiedział od razu. Z trudem rozumiał słowa wypowiedziane głuchym,
pozbawionym emocji głosem.
- Nie, dziecko nie rodziło się za wcześnie – stwierdził wreszcie. - Zbyt długo byłeś oszukiwany,
synu. Nie będę osłaniał ich grzechów.
Baron opadł na najbliższe krzesło. Patrzył, jak markiz spokojnie nalewa drinki.
- Jesteś dla mnie jak syn. Jeśli mogę jakoś ci pomóc w tej tragedii, powiedz.
- Wyjawiłeś mi prawdę, mój przyjacielu – odpowiedział Lyon. - To wystarczy.
- Uważaj na siebie. Wiem, jak bardzo kochałeś Lettie.
Lyon potrząsnął głową.
- Wyjdę z tego - oświadczył. - Zawsze mi się to udaje, czyż nie, Winters?
- Tak - zgodził się lekarz i westchnął ciężko. – Lekcje braterstwa niewątpliwie przygotowały cię
na wiele okoliczności.
- Jest rzecz, którą pragnąłbym ci zlecić – powiedział markiz, po czym sięgnął po atrament i pióro.
Minęły długie minuty, w czasie których Lyon pisał coś na kartce papieru.
- Zrobię wszystko - odezwał się Winters, kiedy już nie mógł dłużej znieść ciszy.
Lyon skończył list, złożył kartkę i podał ją lekarzowi.
- Winters, zanieś wieści Jamesowi. Powiedz mojemu bratu, że jego kochanka nie żyje.

Twój ojciec był takim przystojnym mężczyzną, Christino. Mógł wybrać każdą kobietę w Anglii. A
jednak pragnął mnie. Mnie. Nie wierzyłam w swoje szczęście. Nie byłam zbytnio urodziwa, za to
strasznie wstydliwa i naiwna. Całkowite przeciwieństwo Twojego ojca. Był taki kulturalny, taki
obyty, łagodny i kochający. Wsyscy uważali go za wspaniałego człowieka.
Ale to wszystko było jednym wielkim kłamstwem.
Dziennik, 1 sierpnia 1795

Londyn, Anglia, 1814

Zapowiadała się długa noc.


Markiz Lyonwood cicho westchnął i oparł się o kominek w Sali recepcyjnej lorda Calsona. Nie
przybrał tej pozy z arogancji ale z konieczności. Przenosząc ciężar na jedną nogę, dawał odpocząć
drugiej, zbolałej. Rana nadal dawała o sobie znać pulsującym bólem w kolanie, co nie
przyczyniało się do poprawienia i tak wisielczego nastroju markiza.
Znalazł się na tym przyjęciu tylko ze względu na gorące prośby siostry, Diany, która chciała, by
jej towarzyszył. Nie potrzeba dodawać, że okoliczności zupełnie nie czyniły go szczęśliwym.
Choć uważał, że należałoby przywołać na twarz uprzejmy uśmiech, za nic nie potrafił się do tego
zmusić. Dręczył go tak wielki ból, że nie zależało mu na tym, czy ktokolwiek widzi jego
skrzywioną minę, która w ostatnich dniach była mu nierozłączną towarzyszką. Złożył ręce na
masywnej klatce piersiowej, czym jeszcze bardziej podkreślił nastrój całkowitej rezygnacji.
Tuż obok stał lord Rhone, dobry znajomy Lyona jeszcze z czasów oxfordzkich figlów. Obydwaj
byli przystojni. Rhone o kruczych włosach, jasnej karnacji, wysoki i szczupły. Zawsze
nienagannie ubrany, miał doskonały gust i tak ujmujący uśmiech, że młode panny zapominały o
jego krzywym nosie. Podobnie działało na nie spojrzenie jego zielonych oczu.
Rhone był prawdziwym lwem salonowym. Matki i ojcowie straszyli córki jego reputacją,
natomiast dziewczęta, całkowicie ignorując ostrzeżenia, otwarcie walczyły o jego względy. Rhone
przyciągał je do siebie zupełnie jak miód wabi zgłodniałego niedźwiedzia. Był draniem, prawda,
ale za to jak kuszącym.
Lyon zaś miał w sobie coś, co powodowało, że wszyskie te słodkie panienki z okrzykiem strachu
kryły sie przed nim po kątach. Nikt nie wątpił, że gdyby markiz chciał, potrafiłby oczyścić salę
balową jednym lodowatym spojrzeniem. Był wyższy od Rhone'a. Muskularna pierś, ramiona
i biodra sprawiały, że wydawał się większy, niż był w rzeczywistości. Jednakże co odważniejsze
panie, zdecydowane zapolować na tytuł, nie dawały sie odstraszyć masywną budową. Nie
zniechęcały ich także inne elementy jego wyglądu. Miał ciemnozłote włosy, nieco kręcone,
dłuższe, niż wymagała tego moda. Z profilu przypominał rzymskiego żołnierza. Miał
patrycjuszowskie kości policzkowe, klasyczny nos i idealny kształt ust. Ostre rysy łagodził nieco
ciepły odcień włosów, ale w orzechowych oczach czaił się chłodny cynizm. Świadomość
iluzoryczności świata na stałe wykrzywiła mu usta w grymas. Blizna z pewnością nie polepszała
sprawy. Cienka, głęboka linia biegła przez czoło, kończąc się nagle w łuku prawej brwi. Szrama
nadawała markizowi piracki wygląd. I tak plotki mówiły, że Rhone to hulaka, a Lyon pirat, ale
oczywiście nikt nie odważył się powtórzyć tego żadnemu z dżentelmenów prosto w twarz.
Do markiza podszedł służący i powiedział:
- Lordzie, oto brandy, o które pan prosił. – Starszy mężczyzna ukłonił się ceremonialnie,
potrząsając przy tym wysokimi szklankami stojącymi na srebrnej tacy.
Lyon sięgnął po szklanki, jedną podał Rhone'owi, po czym zaskoczył służącego dziękując mu
głośno. Ten ukłonił się ponownie i z szacunkiem oddalił Lyon opróżnił szklankę jednym długim
haustem. Rhone zwrócił na to uwagę.
- Boli cię noga? - zapytał, marszcząc współczująco brwi - Czy może masz zamiar się upić?
- Nigdy się nie upijam - zauważył Lyon. - Noga sie goi - dodał i wzruszył ramionami.
- Tym razem uszło ci płazem, Lyon — stwierdził Rhone.
- Wypadasz z gry na co najmniej sześć miesięcy, i dzięki za to Bogu. Gdyby to zależało od
Richardsa, już jutro kazałby ci wracać. Uważam, że to błogosławieństwo, iż twój statek został
zniszczony. Nigdzie się nie ruszysz, dopóki nie zbudujesz następnego.
- Wiedziałem, jakie czeka mnie ryzyko - odparł markiz.
- Nie lubisz Richardsa, prawda, Rhone?
- Nie powinien był zlecać ci tej ostatniej sprawy, przyjacielu.
- Richards stawia dobro kraju nad osobiste problemy.
- Nad nasze osobiste problemy, chciałeś powiedzieć - poprawił Rhone. - Trzeba ci było wycofać
się w tym samym momencie co ja. Nie miałeś na tyle sił...
- Zrezygnowałem, Rhone.
Przyjaciel nie potrafił ukryć zdumienia. Lyon widząc to zdał sobie sprawę, że pospieszył się z
nowiną.
- Nie rób takiej zdziwionej miny, Rhone. Od dawna mnie do tego namawiałeś.
Lord potrząsnął głową.
- Namawiałem cię, bo jestem twoim przyjacielem i przypuszczalnie jedyną osobą, która naprawdę
przejmuje się twoim losem - oświadczył. - Przez umiejętności, w które wyposażyła cię natura,
pozostawałeś w służbie o wiele za długo. Ja bym tego nie zniósł. Ale czy mówisz poważnie?
Rzeczywiście zrezygnowałeś? Powiedziałeś już Richardsowi? Rhone mówił podnieconym
szeptem, z napięciem wpatrując się w Lyona.
- Tak, Richards już wie. Nie jest zbytnio zadowolony.
- Musi się pogodzić - mruknął Rhone. Podniósł szklankę. - Wznoszę toast, mój przyjacielu, za
długie życie. Życzę ci szczęścia i spokoju. Należy ci się po trosze jednego i drugiego.
Ponieważ Lyon wypił już swoje brandy, nie mógł uczestniczyć w toaście. Zresztą wątpił, by
życzenia przyjaciela miały się spełnić. Szczęście - w małych dawkach, oczywiście - istniała taka
możliwość. Ale spokój... nie, przeszłość nigdy nie pozwoli mu odnaleźć spokoju. Podobnie z
miłością. Lyon pogodził się już z losem. Robił to, co uważał za słuszne, i gdzieś w głębi serca
czuł, że nie ponosi żadnej winy. Tyle tylko, że nocą, kiedy samotnie leżał w łóżku oczekując na
sen, nachodziły go twarze z przeszłości. Nie, nigdy nie zazna spokoju. Koszmary mu na to nie
pozwolą.
- Znowu to robisz - obudził go Rhone, potrząsając za ramię.
- Co robię?
- Odstraszasz miną wszystkie damy.
- Dobrze wiedzieć, że nadal to potrafię - zakpił Lyon.
Rhone pokręcił głową.
- No więc, będziemy się tak marszczyli przez cały wieczór?
- Możliwe.
- Twój brak entuzjazmu jest zatrważający. Ja mam wspaniały nastrój. Na początku sezonu zawsze
podskakuje mi ciśnienie. Zdaje się, że tak jak i twojej siostrze - dodał.
- Boże, aż trudno uwierzyć, że jest już dorosła.
- Diana jest podekscytowana - przyznał Lyon. - Ma już tyle lat, że może zacząć rozglądać się za
mężem.
- Czy nadal jest taka... spontaniczna? Minął rok od czasu, kiedy widziałem ją po raz ostatni.
Markiz uśmiechnął się, słysząc ten dość niezręczny opis zachowania siostry.
- Jeśli pytasz, czy nadal bez zastanowienia wplątuje się w różne sytuacje, to owszem, jest
spontaniczna.
Rhone skinął głową, rozejrzał się po sali i westchnął głęboko.
- Tylko pomyśl, cała rzesza nowych panien. Szczerze mówiąc, sądziłem, że mamusie nie pozwolą
im się ruszyć z domu, biorąc pod uwagę Jacka i jego bandę.
- Słyszałem, że w zeszłym tygodniu odwiedzili Wellinghamów - rzucił Lyon.
- Narobili nieco zamieszania - skomentował Rhone z uśmieszkiem. - Lady Wellingham położyła
się do łóżka i oświadczyła, że z niego nie wstanie, dopóki nie odnajdą się jej szmaragdy.
Zaskakujące, nie sądzisz, kiedy się pomyśli o oszustwach, których dopuszcza się jej mąż przy stole
karcianym. Ten człowiek to notoryczny szuler.
- Z tego, co słyszałem, Jack dobrał się tylko do Wellinghamów.
Podobno nie ruszył gości.
Rhone skinął twierdząco głową.
- Tak, najwyraźniej się spieszył.
- Coś mi się zdaje, że chce dać się złapać.
- Nie zgadzam się - sprzeciwił się lord. - Jak dotąd okrada tylko tych, którym należy się prztyczek
w nos. W sumie nawet go podziwiam.
Widząc zdziwione spojrzenie Lyona, lord pospiesznie zmienił temat.
- Myślę, że gdyby nie twoja ponura mina, panie z ochotą by się do nas zbliżyły. Może
poprawiłyby ci humor.
- Chyba postradałeś zmysły. Jak możesz udawać, że ta farsa cię bawi?
- Niektórzy myślą, że to ty zbzikowałeś, Lyonie. Zbyt długo nie bywałeś w towarzystwie.
- Za to tobie stanowczo go już wystarczy – odparował markiz. - Z mózgu zrobiła ci się galareta.
- Nonsens. Mój mózg przekształcił się w galaretę już wiele lat temu, kiedy za czasów szkolnych
piliśmy razem dżin. Pomimo to dobrze się bawię. Ty także znalazłbyś w tym przyjemność, gdybyś
pamiętał, że to tylko zabawa.
- Nie uznaję zabaw - stwierdził Lyon. - Zresztą bardziej pasuje mi tu słowo wojna.
Rhone wybuchnął donośnym śmiechem, ściągając na siebie zaciekawione spojrzenia.
- Powiedz mi więc, przyjacielu, czy stajemy w szrankach przeciwko damom?
- Tak.
- A o co one walczą? Co mają nadzieję zyskać, kiedy już zwyciężą?
- Małżeństwo, oczywiście.
- Aha - rzucił przeciągle Rhone. - Przypuszczam, że jako broni użyją swoich ciał. Czy ich plan
opiera się na założeniu, że tak nas podniecą, iż przepełnieni pożądaniem oddamy im wszystko,
czego zażądają?
- Tylko tyle mogą zaoferować - odpowiedział Lyon.
- Mój Boże, ty jednak rzeczywiście jesteś niespełna rozumu. Boję się, żeby to nie przeszło na
mnie.
Rhone wzdrygnął się, ale na jego ustach pojawił się kpiarski uśmiech.
- Nie wyglądasz na bardzo przerażonego - sucho zauważył Lyon.
- Te panie chcą za nas wyjść, a nie poderżnąć nam gardła - przypomniał lord. - Zresztą, nie musisz
brać udziału w tej zabawie. Tylko że ja jestem jedynie nic nie znaczącym lordem, ty natomiast,
jeśli pragniesz zachować ród, musisz ożenić się powtórnie.
- Do diabła, doskonale wiesz, że nigdy więcej się nie ożenię - oświadczył Lyon głosem tak
twardym jak marmur, o który się opierał. - Skończ z tym tematem, Rhone. Tracę humor, kiedy
mowa schodzi na małżeństwo.
- W ogóle nie masz humoru - skwitował Rhone wesoło, na co markiz odpowiedział lekkim
uśmiechem. Earl zamierzał dalej wyliczać przywary kolegi, kiedy jego uwagę przykuła rudowłosa
dama. Przyglądał jej się uważnie, gdy nagle spostrzegł małą siostrę Lyona torującą sobie drogę
w ich stronę.
- Lepiej pozbądź się tej swojej ponurej miny – poradził przyjacielowi. - Idzie tu Diana. Boże,
właśnie trąciła łokciem hrabinę Seringham.
Lyon westchnął, ale przywołał uśmiech na usta. Kiedy Diana gwałtownie zatrzymała się przed
bratem, jej krótko obcięte orzechowe loki zawirowały wokół twarzyczki cherubinka. Brązowe
oczy pałały.
- Och, Lyonie, tak się cieszę, widząc, że jesteś uśmiechnięty. Cóż, zdaje się, że dobrze się bawisz.
- Nie czekając na odpowiedź odwróciła sie do Rhone'a. - Miło znowu cię zobaczyć - rzuciła
prawie bez tchu.
Lord uprzejmie schylił głowę.
- Czy to nie wspaniałe, że udało mi się namówić Lyona na przyjście tu ze mną? On nie bardzo
przepada za takimi przyjęciami.
- Naprawdę? - zapytał Rhone tak szczerze zdziwiony, że markiz wybuchnął śmiechem.
- Nie kpij z niej - ostrzegł. - Dobrze się bawisz, Diano? - zwrócił się do siostry.
- O tak - odpowiedziała. - Mama będzie zadowolona. Mam nadzieję, że kiedy wrócimy, nie będzie
jeszcze spała, bo chcę jej opowiedzieć o dzisiejszym wieczorze. Właśnie się dowiedziałam, że
pojawi się tu księżniczka Christina. Przyznaję, że bardzo pragnę ją poznać. Słyszałam o niej tyle
niesamowitych historii.
- Kto to jest księżniczka Christina? – zainteresował się Lyon.
Pierwszy odpowiedzi udzielił Rhone.
- Zbyt długo przebywałeś w izolacji, mój drogi, inaczej z pewnością doszłyby cię o niej jakieś
słuchy. Przyznaję, że jej nie widziałem, ale podobno jest bardzo piękna. A także tajemnicza. Jej
ojciec byt jakimś pomniejszym władcą gdzieś w okolicy austriackiej granicy. Został
zdetronizowany w czasie raczej krwawej rewolucji - kontynuował. - Lady Christina, jeśli używać
tytułu, który odziedziczyła po matce, zwiedziła cały świat. Brummel ją poznał i natychmiast padł
ofiarą jej uroku. On pierwszy nazwał ją księżniczką. A ta dama ani nie zaakceptowała, ani nie
odrzuciła tytułu.
- Co się stało z jej matką? - dopytywała się Diana. Wyglądała na urzeczoną historią księżniczki.
Rhone'a rozbawiło jej zainteresowanie.
- Mówiono mi, że przytrafiło jej się coś tragicznego. Miała słabą głowę i...
- Co to znaczy słabą głowę? - przerwała mu Diana.
- Była nienormalna - wyjaśnił. - Kiedy się dowiedziała, że będzie miała dziecko, uciekła. Jeszcze
trzy miesiące temu wszyscy myśleli, że zarówno matka, jak i dziecko nie żyją.
- A co z ojcem księżniczki Christiny? - dociekała dalej Diana.
- Wyjechał z Anglii wkrótce po zaginięciu żony. Od tamtej pory nikt o nim nie słyszał.
Prawdopodobnie nie żyje - zakończył Rhone i wzruszył ramionami.
- Och, biedna księżniczka - szepnęła Diana. - Czy ma jakąś rodzinę, czy jest zupełnie sama?
- Na Boga, Diano, nawet jej nie znasz, a wygląda na to, że za chwilę zaczniesz płakać nad jej
losem – obruszył się Lyon.
- Cóż, to taka smutna historia. - Dziewczyna odwróciła się plecami do Rhone'a. - Pamiętam, jak
ciężko wszyscy przeżywaliśmy śmierć Jamesa. Mama nadal do końca się z nią nie pogodziła.
Ukrywa się w swoim pokoju, wymigując się różnymi chorobami, ale tak naprawdę trzyma ją tam
żałoba.
Rhone spojrzał na nagle pobladłą twarz Lyona i pospieszył ze zmianą tematu.
- No tak, wszystkim nam brakuje Jamesa - skłamał. – Ja także jestem ciekawy spotkania z
księżniczką Christiną, Diano. Nikomu nie udało się dowiedzieć wiele więcej o jej przeszłości. A
więc mamy zagadkę do rozwiązania, czyż nie? - Mrugnął i Diana zaczerwieniła się. Nadal była
jeszcze tylko niewinnym dziewczątkiem. Choć ponętnym, stwierdził Rhone, kiedy uważniej
przyjrzał się Dianie. Od ostatniego ich spotkania ładnie się zaokrągliła. Ta myśl zirytowała lorda,
chociaż w żaden sposób nie umiałby wyjaśnić dlaczego.
- No, brzdącu - wyrzucił z siebie nagle – wyglądasz dzisiaj naprawdę prześlicznie. - Skrzywił się,
słysząc w swoim głosie chrypkę.
Diana nie zwróciła na nią uwagi. Uśmiechnęła się, zadowolona z komplementu, ukłoniła się i
powiedziała: - Dziękuję, Rhone. Miło mi, że to zauważyłeś.
Lord zmarszczył brwi i popatrzył na Lyona.
- Jej suknia jest za bardzo wycięta. Jak mogłeś się zgodzić, żeby tak się pokazała? Lepiej miej na
nią oko.
- Wystarczy, że będę miał oko na ciebie – odparował Lyon.
- Tak czy inaczej, naprawdę sądzę... - Rhone zamilkł w pół zdania, bo właśnie spojrzał w stronę
wejścia do salonu. Cicho zagwizdał. Diana szybko się odwróciła, chcąc sprawdzić, co go tak
zaskoczyło.
- Księżniczka Christina - wyszeptała z podziwem.
Lyon ostatni skierował wzrok w przeciwległy koniec sali i aż podskoczył. Instynktownie przyjął
postawę gotowości do walki. Napiął mięśnie.
Z trudem zdołał zapanować nad ciałem. Zdał sobie sprawę, że dłonie ma zaciśnięte w pięści, a
nogi szeroko rozstawione. Zmusił się do rozluźnienia mięśni. Gwałtowny ruch przywołał bolesne
pulsowanie w kolanie. Nic nie potrafił na to w tej chwili poradzić, tak jak i nie mógł powstrzymać
szaleńczego bicia serca.
I choć bardzo się starał, nie był w stanie oderwać wzroku od księżniczki Christiny.
Wyglądała naprawdę pięknie. Miała na sobie srebrną suknię, której kolor doskonale komponował
się z jasnymi kosmykami jej włosów.
Markiz uznał, że to najpiękniejsza kobieta, jaką widział w życiu. Miała nieskazitelną cerę i nawet
z tak dużej odległości mógł dostrzec kolor jej oczu. Był to najbardziej zachwycający odcień
błękitu. Księżniczka nie uśmiechała się, ale też nie miała miny poważnej. Jej twarz wyrażała
raczej umiarkowane zaciekawienie. Lyon ratując się cynizmem powiedział sobie w duchu, że
dama najwyraźniej wie, jakie wywołuje wrażenie. Złościł się, że i jego ciało nie pozostało
obojętne na jej urok.
- Brummel miał rację - oświadczył Rhone. - Jest zachwycająca.
- Och, mam nadzieję, że będę mogła ją poznać – rzuciła Diana. Szeptała, jakby była w kościele. -
Tylko popatrz po sali, Rhone. Wszyscy stoją jak zaczarowani. Czy myślisz, że księżniczka ma
ochotę na zawieranie nowych znajomości?
- Cicho, Diano - uciszył ją. - Księżniczka Christina nie może cię zignorować. Zdaje się, że
zapominasz, kim jest twój brat.
Diana kiwnęła głową.
- Kochanie, wyprostuj ramiona i przestań zaciskać ręce. Dostaniesz od tego odcisków. Znajdziemy
kogoś, kto nas przedstawi. - Rhone wiedział, że młodziutka siostra Lyona nie słyszała jego
ostatniej uwagi. Uniósłszy nieco suknię, zaczęła przedzierać się do wejścia. - No, a co my
zrobimy? - zapytał, kiedy chcąc podążyć za Dianą poczuł na ramieniu powstrzymującą go dłoń
Lyona.
- Poczekamy i zobaczymy - poradził przyjaciel. W jego głosie pobrzmiewała irytacja.
- Twoja siostra jest zbyt impulsywna - mruknął Rhone, potrząsając głową. - Zapomina o
wszystkich naukach...
- Najwyższy czas, żeby Diana nauczyła się dyskrecji.
- Miejmy nadzieję, że zniesie to bez większego bólu.
Lyon nie skomentował tej wypowiedzi. Całą uwagę skupił na pięknej księżniczce. Zatrzymało się
przed nią starsze małżeństwo, a w sekundę po nich zziajana Diana.
Omal nie zwaliła Christiny z nóg. Rhone aż stęknął, a starsi państwo obrzucili dziewczynę
oburzonym wzrokiem.
- O mój Boże, Diana wepchnęła się przed księcia i księżną! - Rhone sapnął.
Lyon był wściekły na siostrę. Już zamierzał ruszyć w tamtą stronę, chcąc zapobiec jej następnym
wybrykom, ale w tej chwili sprawę wzięła w ręce sama księżniczka. I uczyniła to nawet miło.
Przywitała siostrę Lyona uśmiechem, który wydawał się szczery, a kiedy Diana zaczęła mówić,
wzięła ją za rękę. Lyon pomyślał, iż księżniczka umyślnie stwarza pozory, że ona i Diana są
bliskimi przyjaciółkami. Delikatnie pchnęła młodą dziewczynę na bok, tak by obydwie mogły się
przywitać z księżną i księciem Davenwood.
Rhone odetchnął z ulgą.
- No, no, kto by pomyślał - I nadal trzyma dłoń Diany. Pewnie na wypadek, gdyby znowu strzelił
jej do głowy jakiś szaleńczy pomysł.
Lyon uśmiechnął się, słysząc komentarz kolegi. - Diana lubi gestykulować przy rozmowie -
przyznał.
- Księżniczka ma dobre serce. A niech to, zdaje się, że się zakochałem.
- To dla ciebie normalny stan - przypomniał mu markiz.
Jego głos zdradzał irytację. Choć to dziwne, z jakiegoś powodu poczucie humoru Rhone'a go
denerwowało. Nie bardzo mu się uśmiechało zobaczyć księżniczkę Christinę na liście jego
przyszłych podbojów. To śmieszne. Co go obchodzą miłosne przygody przyjaciela?
Westchnął, kiedy zdał sobie sprawę, że nie zna odpowiedzi, i że zdenerwowanie wcale go nie
opuszcza. Do diabła, jest za stary i za bardzo zmęczony na takie emocje.
Christina nie miała pojęcia o zamieszaniu, jakie wywołała. Cierpliwie czekała w drzwiach
wejściowych, aż ciotka Patrycja skończy rozmowę z gospodarzem balu. Stojąca obok niej młoda
dama pytlowała w tak zastraszającym tempie, że Christina zupełnie nie mogła jej zrozumieć.
Udawała zainteresowanie, uśmiechała się, kiedy sądziła, iż tak wypada, i kiwała głową, kiedy
tylko panna o imieniu Diana przestawała mówić dla nabrania oddechu.
Lady Diana oświadczyła, że pójdzie po znajomych, których chciała jej przedstawić. Christina
została sama. Z wdzięcznym uśmiechem na ustach popatrzyła na gości, którzy otwarcie się w nią
wpatrywali. Nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby kiedykolwiek mogła do nich przywyknąć.
Anglicy to taki dziwny naród. Choć mieszkała w Londynie już od trzech miesięcy, cały czas
zaskakiwały ją cudaczne rytuały białych. Mężczyźni wydawali sie tak samo głupi jak ich kobiety.
I wszyscy wyglądali jednakowo w tych swoich czarnych strojach. Białe kołnierzyki zdawały się
ich dusić, a wrażenie to potęgowały czerwone, nabrzmiałe policzki. Nie, poprawiła się w duchu
Christina, one nie nazywają się kołnierzyki... krawaty. Musi to zapamiętać.
Pozostawało jeszcze mnóstwo rzeczy, których powinna się nauczyć i zapamiętać. Christina pilnie
studiowała od chwili, kiedy przed rokiem stanęła na schodach domu ciotki Patrycji. Na szczęście
już przed laty poznała angielski i francuski.
Bostońskie lekcje sprowadzały się głównie do nauki etykiety. Christina chciała sprawić
przyjemność ciotce, ponieważ ta oschła kobieta była teraz jej jedyną rodziną. Później jednak,
kiedy księżniczka nauczyła się czytać i kiedy zrozumiała zapiski w dzienniku matki, jej motywy
uległy zmianie. I to diametralnej. Postanowiła, że musi zająć znaczące miejsce wśród śmietanki
towarzyskiej. Nie mogła pozwolić sobie na zrobienie najmniejszego błędu, dopóki nie dopnie tego,
co sobie przyrzekła.
- Jesteś gotowa, Christino?
Pytanie padło z ust ciotki Patrycji. Stara kobieta podeszła z boku i pochwyciła jej ramię w
żelaznym uścisku.
- Jak zawsze - odpowiedziała dziewczyna. Uśmiechnęła się do opiekunki, po czym odwróciła się
do tłumu obcych. Lyon przyglądał się jej uważnie. Zauważył, że bardzo opiekuńczo traktuje
pomarszczoną staruszkę, przywierającą do jej ramienia; zauważył także, że piękna dama każdy
gest wykonuje nieco sztucznie. Jakby się nieustannie kontrolowała, pomyślał. Witała wszystkich
wyćwiczonym uśmiechem, który nie docierał do oczu. Potem krótka rozmowa i szybkie
pożegnanie. Musiał przyznać, że jest pod wrażeniem. Ta pani naprawdę miała klasę. Brummel nie
bez kozery tak się nią zachwycił. Księżniczka postępowała zgodnie z wszelkimi wymogami
etykiety. Co do Rhone'a, to się mylił. Christina aż tak bardzo nie różniła się od reszty dam. Wcale
nie była taka spontaniczna. Raczej właśnie sztuczna i spięta. Ocena, jaką wystawił księżniczce, nie
wzbudziła w Lyonie zawodu. Musiał mieć rację, skoro wcześniej czuł się tak wyprowadzony z
równowagi, a teraz wreszcie ją odzyskał. Uśmiechnął się z ulgą. Nagle spostrzegł Rhone'a
przeciskającego się między gośćmi w stronę księżniczki. Był przekonany, że dostojna dama
poświęci jego przyjacielowi znacznie więcej uwagi niż innym. Cały Londyn słyszał o rodzinie
lorda, bo choć nie posiadała ona największych tytułów, była jedną z najbogatszych.
A jednak markiz się przeliczył. Rhone nie uzyskał ani na jotę więcej niż reszta. Szybki grymas
złośliwej satysfakcji przemknął po twarzy Lyona.
- Tracisz talent - rzucił, kiedy przyjaciel ponownie stanął u jego boku.
- Co przez to rozumiesz? - zapytał Rhone, udając zdziwienie.
Lyon nie dał się zwieść. Dostrzegł lekki rumieniec na policzkach towarzysza. W tym momencie
uzmysłowił sobie, że rzeczywiście zaczyna się dobrze bawić. Postanowił więc, jak na dobrego
przyjaciela przystało, wetrzeć nieco soli w ranę kolegi.
- Czy mi się zdawało, czy też księżniczka Christina nie poświęciła ci więcej uwagi niż innym?
Wiesz, stary, nie wyglądało na to, żeby twój urok zwalił ją z nóg.
- Tobie też by lepiej nie poszło - oświadczył Rhone. – Ta dama to prawdziwa zagadka. Z
rozmysłem zadałem jej kilka dość niewygodnych pytań, ale kiedy odszedłem...
- Chcesz powiedzieć, kiedy ona odeszła, prawda? Rhone zmarszczył brwi, popatrzył na przyjaciela
i wzruszył ramionami.
- Więc tak, kiedy odeszła, zdałem sobie sprawę, że nie uzyskałem żadnej konkretnej odpowiedzi.
Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Za bardzo koncentrowałeś się na jej wyglądzie – osądził Lyon. - Na widok ładnej twarzyczki
zawsze tracisz rezon.
- Tak sądzisz? - zakpił lord. - W takim razie, staruszku, zobaczmy, czego tobie uda się dowiedzieć.
Stawiam butelkę najlepszej brandy.
- Zakład stoi - podjął wyzwanie Lyon. Rozejrzał się po sali i natychmiast odnalazł księżniczkę.
Miał tę przewagę, że wzrostem górował nad większością gości, a obiekt poszukiwań był jedyną
blondynką w towarzystwie. Christina rozmawiała właśnie z sir Reynoldsem, starym znajomym
ojca Lyona. Markiz z zadowoleniem stwierdził, że srogo wyglądająca opiekunka księżniczki
przysiadła na krześle w drugim w rogu pokoju.
Z werwą ruszył w stronę rozmawiających. Kiedy w końcu udało mu się zwrócić na siebie uwagę
sir Reynoldsa, dał mu stanowczy znak, że chce zostać przedstawiony. Reynolds skinął głową -
trochę zbyt entuzjastycznie jak na gust Lyona - po czym pochylił się i szepnął coś do księżniczki.
Leciutko skinęła głową i wdała się w rozmowę z przysadzistą kobietą. Kiedy gruba dama
zamilkła, by nabrać powietrza, sir Reynolds wtrącił się do dyskusji. Lyon domyślił się, że
pospieszne tłumaczenie musiało zawierać wzmiankę o nim, bo grubaska rzuciła w jego stronę
przestraszone spojrzenie, po czym uniosła rąbek spódnicy i drobiąc rzuciła się w przeciwnym
kierunku. Przypominała otyłą mysz, gonioną przez wściekłego kota.
Lyon uśmiechnął się szeroko. A więc jego reputacja nie poniosła jak na razie uszczerbku.
Zapomniał o głupiej kobiecie w tej samej chwili, w której stanął twarzą twarz z księżniczką. Sir
Reynolds dreptał nerwowo obok niej jak anioł stróż. Christina skinęła głową. Lyon z
przyjemnością stwierdził, że nie była bez skazy. Na jej nosie dostrzegł kropeczki piegów, dzięki
nim nie przypominała już porcelanowej lalki.
Ledwo sięgała mu do ramienia. Jak na gust Lyona była za delikatna i za szczupła. Spojrzała na
niego pewnie i ujmująco. Markiz zapomniał, jak się nazywa. W duchu dziękował Bogu za
obecność sir Reynoldsa i jego gadulstwo. Wymieniał właśnie niezliczone tytuły Lyona, co dało
markizowi czas na odzyskanie równowagi. Nigdy jeszcze nie czuł się tak niepewnie. To przez to
jej niewinne spojrzenie. I te oczy. Miały kolor błękitu, jakiego markiz nigdy wcześniej nie widział.
Musiał wziąć się w garść. Z rozmysłem spuścił wzrok na usta księżniczki, ale natychmiast
zrozumiał, że popełnił błąd. Znowu poczuł fizyczną reakcję swojego ciała.
Sir Reynolds zakończył litanię słowami:
- Jak sądzę, moja droga, poznałaś już lorda Rhone'a.
- Tak - wtrącił się Rhone, uśmiechając się do Christiny.
- Lyonie, czy mogę przedstawić cię księżniczce Christinie? - zapytał sir Reynolds, co zabrzmiało
straszliwie oficjalnie.
Oczy kobiety zdradziły ją. Coś ją poruszyło. Jednak szybko się opanowała. Gdyby nie fakt, że
Lyon uważnie się jej przyglądał, z pewnością przegapiłby ten wyraz zdziwienia w jej oczach.
- To wielki zaszczyt móc pana poznać, sir - szepnęła.
Jej głos poruszył markiza. Był miękki i zmysłowy. Zwrócił też uwagę na niezwykły akcent. Lyon
wiele podróżował, ale nie potrafił określić rejonu, w którym mogła się go nabawić.
Ogromnie go to zaintrygowało, tak jak i niezrozumiałe pragnienie, by porwać księżniczkę i
uwieść. Dzięki Bogu, że nie mogła wiedzieć, co się działo w jego umyśle. W innym wypadku
niewątpliwie uciekłaby z sali z okrzykiem przerażenia. A przecież Lyon nie chciał jej wystraszyć.
Jeszcze nie teraz.
- Rhone to wieloletni przyjaciel Lyona. - Sir Reynolds przerwał niezręczną ciszę.
- Jestem jego jedynym przyjacielem - z kwaśnym uśmiechem skomentował lord.
Lyoa zorientował się, że kolega trąca go łokciem. - Czy mówię nieprawdę?
Markiz zignorował pytanie.
- A pani, czy rzeczywiście jesteś księżniczką? – zwrócił się do Christiny.
- Wiele osób tak sądzi - rzuciła.
Markiz uznał, że w gruncie rzeczy nie uzyskał odpowiedzi.
Rhone zakaszlał - prawdopodobnie po to, by zatuszować chichot, pomyślał Lyon.
Christina odwróciła się do Rhone'a.
- Czy dobrze się pan bawi?
- Znakomicie - oświadczył. Popatrzył na Lyona i powiedział: - Twoje pytania?
- Pytania? - zainteresowała się Christina, lekko marszcząc brwi.
- Zastanawiałem się, gdzie pani mieszka? – powiedział markiz.
- U mojej ciotki Patrycji - odpowiedziała.
- Lyonie, z pewnością pamiętasz lorda Alfreda Cummingsa - z entuzjazmem wtrącił sir Reynolds.
– Był znajomym twojego ojca.
- Przypominam sobie nazwisko - przyznał Lyon. Chciał popatrzeć na rozmówcę, ale nie potrafił na
dłużej oderwać wzroku od Christiny. Prawdopodobnie wyglądało to nieuprzejmie, lecz postanowił
nie zaprzątać sobie głowy etykietą.
- No cóż - kontynuował sir Reynolds - kilka lat temu Alfred został wysłany do kolonii. Umarł w
Bostonie, niech jego dusza spoczywa w pokoju, jakieś dwa czy trzy lata temu, a księżna wróciła
do Anglii ze swoją piękną siostrzenicą.
- Ach, więc przebywa pani w Anglii od dwóch lat? - zaciekawił się Lyon.
- Nie.
Minęła dłuższa chwila, zanim markiz zdał sobie sprawę, że to koniec krótkiej odpowiedzi.
- Więc wychowała się pani w koloniach. - Było to stwierdzenie, nie pytanie.
- Nie - zaprzeczyła Christina, a w jej oczach pojawiły się figlarne iskierki.
- Ale mieszkała pani w Bostonie?
- Tak.
- Tak?
Naprawdę nie zamierzał podnosić głosu, ale rozmowa z księżniczką straszliwie go irytowała.
Zdławiony chichot Rhone'a w niczym nie pomagał.
Lyon żałował, że pokazał po sobie zdenerwowanie, obawiając się, że księżniczka wykorzysta to
przy pierwszej sposobności.
- Sir, jest pan ze mnie niezadowolony, ponieważ urodziłam się w koloniach? - niespodzianie
zapytała Christina. - Świadczy o tym pańska marsowa mina.
Lyon usłyszał w jej głosie rozbawienie, które pojawiło się także w kącikach oczu. Nie ulegało
wątpliwości, iż w najmniejszym stopniu nie jest przestraszona. Można było pomyśleć, że nawet się
z niego naśmiewa,
- Oczywiście, że nie jestem niezadowolony - zaprzeczył. - Tylko czy zamierza pani odpowiadać na
wszystkie moje pytania prostymi tak i nie? - dociekał.
- Na to wygląda - potwierdziła Christina. Uśmiechnęła się rozbrajająco i czekała na reakcję.
Irytacja Lyona gdzieś się ulotniła. Podobała mu się otwartość księżniczki, urzekał go jej uśmiech.
Nie starał się powstrzymać śmiechu. Dudniący odgłos odbił się rykoszetem od ścian salonu,
wywołując na twarzach niektórych gości wyraz zdziwienia.
- Kiedy się pan śmieje, sir, brzmi to jak ryk lwa - stwierdziła Christina.
Uwaga ta zbiła markiza z tropu. Była taka zaskakująca.
- A czy słyszała pani ryczące lwy, Christino? - zapytał, pomijając tytuł.
- Och, wiele razy - rzuciła, zanim zdążyła przemyśleć odpowiedź.
Jej słowa zabrzmiały szczerze, ale przecież nie miały sensu.
- Gdzie mogła je pani słyszeć?
Uśmiech raptownie ulotnił się z twarzy księżniczki.
Mimowolnie pozwoliła wyciągnąć z siebie więcej, niż wymagała ostrożność.
Lyon czekał na odpowiedź. Christina popatrzyła na niego z zastanowieniem, po czym odwróciła
się do sir Reynoldsa.
Pożegnała się z nim, tłumacząc, że wraz z ciotką przyrzekły odwiedzić tego wieczora jeszcze
jedno przyjęcie. Potem zwróciła się do Rhone'a i Lyona i odprawiła ich dystyngowanie i chłodno,
niemal jak królowa.
Markiz nie był przyzwyczajony do takiego traktowania. Księżniczka Christina ulotniła się, zanim
zdążył jej o tym wspomnieć.
Wiedziała, że musi przed nim uciec. Czuła, że traci grunt pod nogami. Opiekunka siedziała na
krześle stojącym pod ścianą. Christina szła w jej kierunku, zmuszając się do spokojnego kroku.
- Myślę, że powinnyśmy zbierać się do wyjścia - szepnęła. Księżna mieszkała z siostrzenicą na
tyle długo, by domyślić się, iż dzieje się coś złego. Jej podeszły wiek nie wpłynąj w żadnym
stopniu na jej władze umysłowe czy fizyczną sprawność. Uniosła się z krzesła, oparła na ramieniu
Christiny i wraz z nią podążyła w stronę wyjścia.
Lyon stał obok Rhone'a i sir Reynoldsa. Wszyscy trzej przyglądali się obu paniom pospiesznie
żegnającym się z gospodarzami.
- Zgłoszę się jutro po tę butelkę brandy – przypomniał Rhone, szturchając kolegę w bok, by
przyciągnąć jego uwagę.
- Rhone, jeśli jeszcze raz wbijesz łokieć w moje żebra, przysięgam, że ci go złamię - mruknął
Lyon.
Przyjaciel nie wyglądał na przestraszonego groźbą. Poklepał markiza po ramieniu.
- Pójdę i dopilnuję twojej siostry, Lyonie. Coś mi się zdaje, że ty się do tego teraz nie nadajesz.
Kiedy tylko się oddalił, Lyon odwrócił się do sir Reynoldsa.
- Co pan wie na temat Patrycji Cummings? - zapytał.-I proszę o prawdę, jeśli łaska, a nie żadne
tam towarzyskie dyrdymały.
- Obrażasz mnie, Lyonie - oświadczył starszy mężczyzna z ponurym grymasem na twarzy.
- Jest pan znany z dyplomacji - wyjaśnił markiz. – No a teraz wracając do opiekunki Christiny, co
może mi pan o niej powiedzieć? Z pewnością znał ją pan w młodości.
- Oczywiście - potwierdził sir Reynolds. – Zapraszano nas na te same przyjęcia. Powiem ci całą
prawdę, bez owijania w bawełnę. Ta kobieta to wcielenie zła, Lyonie. Nigdy jej nie lubiłem i nadal
za nią nie przepadam. Urodą rekompensowała swoje... zachowanie - dodał. - Wyszła za Alfreda,
kiedy rozchorował się jego starszy brat. Miała nadzieję, że wkrótce umrze. Patrycja jak sęp
czekała na odziedziczenie majątku. Ale brat Alfreda ją przechytrzył.
Żył z dobre dziesięć lat dłużej, niż się spodziewano. Alfred musiał wynieść się do kolonii, bo
inaczej wylądowałby w więzieniu za długi.
- A co z ojcem Patrycji? Czy nie miał ochoty spłacić długów zięcia? Wydawałoby się, że dla
uchronienia się przed wstydem powinien był to uczynić, chyba że, oczywiście, nie posiadał
odpowiednich funduszy.
- Och, był wystarczająco zamożny - oświadczył sir Reynolds. - Ale umył ręce, gdy chodziło o
sprawy związane z córką.
- Czyżby dlatego, że wyszła za Alfreda?
- Nie, plotki mówią coś innego - zaprzeczył Reynolds, kręcąc głową. - Patrycja była zawsze
nieuprzejmą, chciwą osobą. Ma na sumieniu wiele okrucieństw. Jeden z jej żarcików skończył się
tragedią. Młoda kobieta, z której Patrycja zrobiła sobie pośmiewisko, popełniła samobójstwo.
Nie chcę wchodzić w szczegóły, Lyonie, ale nie wygląda na to, żeby księżna się zmieniła. Czy
widziałeś, w jaki sposób obserwowała swoją siostrzenicę? Aż przechodziły mnie ciarki.
Lyon z zaskoczeniem słuchał podnieconego głosu sir Reynoldsa. Stary znajomy ojca znany był ze
spokojnego i pogodnego usposobienia, a jednak w tej chwili dosłownie trząsł się ze złości.
- Czy padłeś ofiarą okrucieństw tej kobiety? - zapytał.
- Tak - przyznał Reynolds. - Christina jest jak delikatny i bezbronny kwiat. To pewne, że nie
księżna ją wychowała. Współczuję księżniczce. Nieźle się namęczy, by zadowolić starą wiedźmę.
Patrycja bez wątpienia będzie się starała wydać ją za tego, kto postawi najwięcej.
- Nigdy nie słyszałem, byś mówił w ten sposób – zauważył Lyon, przechodząc do szeptu. -
Ostatnie pytanie, sir, bo widzę, że ta rozmowa cię przygnębia.
Sir Reynolds kiwnął głową.
- Powiedziałeś, że ojciec księżnej był bogaty. Kto przejął jego majątek?
- Nie wiadomo. Ojciec przeniósł uczucia na młodszą córkę. Miała na imię Jessica.
- To ona była matką Christiny?
- Tak.
- Czy rzeczywiście była pomylona, jak wszyscy twierdzą?
- Nie wiem, Lyonie. Spotkałem ją kilkakrotnie. Wydawała się przeciwieństwem siostry. Była
słodka i nieśmiała – straszliwie nieśmiała. Kiedy wyszła za mąż, jej ojciec oszalał z radości.
Puszył się jak kogut. Bo widzisz, jego córce dostał się prawdziwy król. Pamiętam te wspaniałe
bale wydawane na ich cześć. Aż zatykało dech w piersiach. Ale coś się zepsuło. Nikt tak do końca
nie wiedział, co się stało. – Sir Reynolds westchnął przeciągle. - To tajemnica, Lyonie, która, jak
sądzę, nigdy nie zostanie wyjaśniona.
Chociaż markiz przyrzekł, źe nie będzie męczył rozmówcy dalszymi pytaniami, ciekawość nie
pozwoliła mu porzucić tematu.
- Czy znał pan ojca Christiny? Króla, jak pan mówi, choć nigdy o nim nie słyszałem.
- Zostaliśmy sobie przedstawieni, lecz nie znałem go dobrze. Miał na imię Edward - przypomniał
sobie Reynolds i kiwnął głową. - Nie pamiętam nazwiska. Lubiłem go. Wszyscy go lubili. Był
miłym człowiekiem i niezwykle prostolinijnym. Nie chciał, żeby zwracano się do niego jak do
króla. Zresztą stracił królestwo.
Lyon skinął głową.
- To prawdziwa zagadka, czyż nie? - dodał. – Zastanawia mnie ta Jessica.
- Dlaczego?
- Wyszła za króla, a potem od niego uciekła.
- Rozwiązanie zagadki zabrała ze sobą do grobu – stwierdził sir Reynolds. - Przypuszczam, że
umarła wkrótce po narodzinach Christiny. Nikt nie wie więcej niż to, co ci przed chwilą
powiedziałem, Lyonie. A sądząc po twojej raczej jednostronnej konwersacji z księżniczką, ona
także woli zachować tajemnicę.
- Tylko jeśli na to pozwolę - oświadczył Lyon.
- Ach, wiec jesteś księżniczką zainteresowany? – zaciekawił sie sir Reynolds.
- Względnie - odparł markiz wzruszając ramionami.
- Czy to prawda, Lyonie, czy tylko tak mówisz?
- To prawda.
- Rozumiem - rzucił Reynolds z uśmiechem, który wskazywał, że wcale zbyt wiele nie rozumiał.
- Czy przypadkiem wiesz, dokąd udały się Christina i jej opiekunka? Słyszałem, jak księżniczka
tłumaczyła się, że przed zakończeniem wieczoru muszą wstąpić na jeszcze jedno przyjęcie.
- Do lorda Bakera - wyjawił staruszek. - Planujesz tam wpaść? - zapytał Reynolds słodko.
- Sir Reynoldsie, nie wyobrażaj sobie, proszę, więcej niż potrzeba - uprzedził Lyon. - Po prostu
chcę dowiedzieć się czegoś jeszcze na temat naszej księżniczki. Do rana zaspokoję ciekawość.
Oschłość w głosie młodego mężczyzny przekonała sir Reynoldsa, że lepiej zrezygnować z
dalszych dociekań.
- Nie przywitałem się jeszcze z twoją siostrą. Pójdę jej poszukać.
- Musisz sie pospieszyć - poradził Lyon. - Diana i ja wkrótce wychodzimy.
Podążył za Reynoldsem w stronę tłumu gości. Pozostawił siostrze jeszcze kilka minut, po czym
zarządził wyjście.
Diana zrobiła zawiedzioną minę.
- Nie bądź taka smutna - odezwał się sir Reynolds. - Zapewne nie wracasz jeszcze do domu - dodał
ze śmiechem.
Markiz nie cieszył się tak jak on.
- No tak, Diano, pomyślałem, że przed odstawieniem cię do domu wstąpimy jeszcze do Bakera.
- Ależ, Lyonie, przecież odrzuciłeś jego zaproszenie - zdziwiła się Diana. - Powiedziałeś, że lord
jest strasznie nudny.
- Zmieniłem zdanie.
- Nie jest nudny? - zapytała zdziwiona.
- Na Boga, Diano - mruknął Lyon, zerkając na Reynoldsa.
Ostry ton brata zaskoczył Dianę. Miała mocno wystraszoną minę.
- No, ruszajmy. Nie wypada się spóźnić – popędzał Lyon, nieco łagodniejszym głosem.
- Spóźnić? Lyonie, lord Baker nawet nie wie, że mamy zjawić się na jego przyjęciu. Jak możemy
się na nie spóźnić?
Kiedy brat w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami, Diana odwróciła się do sir Reynoldsa.
- Czy wie pan, co opętało mojego brata? - zapytała.
- Atak względnej ciekawości, moja droga – wyjaśnił starzec, po czym odezwał się do Lyona. -
Jeśli wolno mi coś zasugerować, to proponowałbym, żebyś pozwolił siostrze zostać tu jeszcze
chwile. Z wielką przyjemnością odwiozę ją do domu.
- O tak, Lyonie, proszę, mogę zostać? - dopominała się Diana.
Przymilała się jak małe dziecko. Markiz wcale by się nie zdziwił, gdyby zaczęła klaskać w dłonie.
- Czy istnieje jakiś specjalny powód, dla którego chcesz zostać? - zapytał.
Rumieniec wypływający na policzki siostry wszystko mu wyjaśnił.
- Jak brzmi imię tego mężczyzny? - dociekał.
- Lyon - szepnęła z miną męczennicy. - Nie zawstydzaj mnie przy sir Reynoldsie - upomniała
brata. Markiz westchnął ciężko. Minutę temu Diana wyjawiła, ze nazwał Bakera nudziarzem, teraz
zarzuca mu, że ją zawstydza. Spojrzał na siostrę karcąco.
- Porozmawiamy o tym później - oświadczył. - Dziękuję, sir Reynoldsie, że zajmiesz się Dianą.
- Lyonie, nie potrzebuję strażnika - zaprotestowała.
- Musisz to jeszcze udowodnić - rzucił markiz, po czym skinieniem głowy pożegnał sir Reynoldsa
i opuścił salę balową.
Nagle bardzo zaczęło zależeć mu na tym, by znaleźć się wdomu nudziarza.

Zostaliśmy w Anglii dlużej niż życzyłby sobie Edward, ale tata chciał uczestniczyć w moich
urodzinach. Edward tak bardzo przejmował się uczuciami mojego drogiego papy.
Dzień po ukończeniu prze ze mnie siedemnastu lat, wraz z mężem odpłynęliśmy do domu.
Płakałam, ale pamiętam myślałam o sobie iż jestem straszną egoistką. Wiedziałam, że będę
tęskniła za ojcem, lecz moim obowiązkiem było oczywiście towarzyszenie mężowi.
Po jakimś czasie zaczęłam się ekscytować swoją przyszłością. Rozumiesz, Christino myślałam, że
Edward zabiera mnie do Kamelotu.
Dziennik, 10 sierpnia 1795

Christina czuła się źle. Miała wrażenie, że za chwilę się udusi, ale powtarzała sobie, iż panika
ustanie, kiedy tylko skończy się tapotworna jazda powozem.
Z całego serca nienawidziła tego trzęsącego pojazdu. Zasłonki zsunięte, drzwi zaryglowane,
powietrze przepełnione zapachem ciężkich perfum ciotki Patrycji. Christina zacisnęła dłonie w
pięści chowając je przed wzrokiem ciotk w fałdach sukni. Wbiła ramiona w brązowe, miękkie
oparcie siedzenia.
Księżna nawet nie przypuszczała, że siostrzenica może mieć jakieś kłopoty. Kiedy tylko drzwi
powozu zamknęły się za nimi, zarzuciła Christinę całą serią pytań, wcale nie czekając na
odpowiedzi. Każde pytanie kończyła ostrym komentarzem na temat któregoś z gości lorda
Carlsona. Wydawało się, że znajduje ogromną przyjemność w poniżaniu ludzi. Jej twarz
wykrzywiał złośliwy grymas, usta zbiły się w wąską nitkę, a oczy jeszcze bardziej poszarzały.
Christina wierzyła, że oczy wyrażają myśli duszy. Księżna stanowiła doskonały dowód na
potwierdzenie tego wierzenia. Była złą, zgorzkniałą, zapatrzoną w siebie kobietą. Także głupią,
pomyślała Christina, bo wcale nie starała się ukryć swoich wad. Taka głupota zadziwiała
Christinę. Pokazać swoją słabość znaczyło dać przeciwnikowi przewagę. Jednak ciotka Patrycja
zdawała się nie rozumieć tej prostej zasady. Ona wręcz lubiła mówić o wszystkich
niesprawiedliwościach, jakie ją spotkały. Czyniła to nieustannie. Christina przestała zwracać
uwagę na dość dziwaczne usposobienie opiekunki. Natomiast postanowiła ją chronić. Księżna była
jej rodziną, i choć sam ten fakt już by wystarczył, istniał jeszcze jeden powód. Ciotka
przypominała Christinie Roześmiany Strumyk, starą, zwariowaną squaw, która uganiała się za
dziećmi z wioski wygrażając im rózgą. Roześmiany Strumyk nic nie mogła poradzić na to, jaka
była; podobnie rzecz się miała z księżną.
- Słyszałaś mnie, Christino? - sapnęła staruszka, wyrywając siostrzenicę z zamyślenia. - Pytałam
cię, z jakiego powodu tak szybko opuściłaś przyjęcie u Carlsonów.
- Spotkałam tam mężczyznę - rzuciła Christina. – Zachowywał się inaczej niż reszta. Nazywają go
Lyon.
- Mówisz o markizie Lyonwood - stwierdziła Patrycja, kiwając przy tym głową. - Wystraszył cię,
czy tak? Cóż, nie przejmuj się. Potrafi przerazić każdego, nawet mnie. To niemożliwy gbur, ale
pewnie sądzi, że jego pozycja uprawnia go do bezczelnego zachowania. Ta okropna blizna na
czole nadaje mu dość groźny wygląd.
- Och nie, nie przestraszył mnie - wyznała Christina. - Wręcz przeciwnie, ciociu. Pociągał mnie, a
kiedy sir Reynolds nazwał go Lyon, poczułam taką tęsknotę za domem, że z trudem
koncentrowałam się na rozmowie.
- Ile razy mam ci powtarzać, że powinnaś przestać myśleć o tych dzikusach - zaskrzeczała
Patrycja. - Po tym wszystkim, co poświęciłam, żebyś mogła zaistnieć w towarzystwie, a potem
odziedziczyła po mnie...
Księżna ugryzła się w język. Zerknęła na siostrzenicę, by sprawdzić jej reakcję, po czym dodała:
- Po prostu o nich zapomnij. Przeszłość nie istnieje.
- Dlaczego nazywają go Lew? - zapytała Christina, zręcznie zmieniając temat. Spokojnie uwolniła
rękę z bolesnego uścisku dłoni ciotki. - Pytam tylko z ciekawości - wyjaśniła - ponieważ mówiłaś
mi, że wy, Anglicy, nie nadajecie ludziom imion od zwierząt...
- Nie, oczywiście, że nie, ty głuptasie - mruknęła starsza pani. - Markiz nie nosi imienia żadnego
zwierzęcia. Pisownia jego nazwiska jest inna. - Księżna powoli przeliterowała nazwisko markiza.
Z jej głosu zniknęła ostra nuta. – Pełne brzmi Lyonwood, ale przyjaciele je skrócili.
- On się nie nadaje na męża? - zapytała Christina, marszcząc czoło.
- Naturalnie, że nie - potwierdziła księżna. - Jest zbyt przebiegły, zbyt bogaty. Trzymaj się od
niego z daleka.
Zrozumiałaś?
- Tak.
Księżna skinęła głową.
- Zupełnie nie pojmuję, co cię w nim pociąga. Jest nieznośny.
- Tak naprawdę wcale mnie nie pociąga – odparła dziewczyna. Skłamała, nie chcąc, by ciotka się
złościła. Zresztą i tak staruszka by jej nie zrozumiała. Jak tu sprzeczać się z osobą, która uważa, iż
blizna wojownika może go zeszpecić? Ciotka zapewne załamałaby się, gdyby Christina wyjawiła
jej prawdę.
O tak, markiz ją ujął. Z przyjemnością obserwowała złote błyski w jego ciemnobrązowych oczach.
Miał mocne ciało wojownika. Jego siła w naturalny sposób przyciągała ją.
Otaczała go aura pewności siebie. Nosił odpowiednie nazwisko, bo rzeczywiście przypominał lwa.
Christina zwróciła uwagę na leniwe, powolne ruchy markiza, ale domyślała się, że w razie
potrzeby potrafił poruszać się jak błyskawica.
Tak, pociągał ją. Kiedy na niego patrzyła, czuła rozpływające się po całym ciele ciepło.
A już rozkoszą przepełniał ją jego zapach. Uśmiechnęła się, bo zaczęła sobie wyobrażać, co na
takie wyznanie powiedziałaby ciotka. Prawdopodobnie założyłaby podwójne łańcuchy na
drzwiach sypialni siostrzenicy. Nie, księżna nie była w stanie pojąć uczuć Christiny. Tylko stary
szaman z wioski mógłby ją zrozumieć. I ucieszyłby się bardzo.
- Nie musimy się martwić, że Lyon okaże ci jakiekolwiek zainteresowanie - oświadczyła Patrycja.
- Gustuje w kobietach zupełnie innej klasy. Z ostatnich plotek wiem, że adoruje pewną lady
Cecille. - Chrząknęła nieelegancko, po czym dodała: - Wielka mi lady, zwykła prostytutka.
Wyszła za mąż za człowieka dwa razy od niej starszego i nie mam wątpliwości, że jej romanse
zaczęły się na długo przed ślubem.
- Czy mężowi tej damy nie przeszkadza, że ona...
- Stary cap nie żyje - wyjaśniła ciotka. - Jak słyszałam, umarł całkiem niedawno. Mówi się, że lady
Cecille upatrzyła sobie Lyona na jego następcę.
- Nie przypuszczam, żeby ożenił się z kobietą o złej reputacji - osądziła Christina, podkreślając
wypowiedź potrząśnięciem głowy. - Ale skoro to lady, nie może być kobietą lekkich obyczajów.
Czy nie mam racji? - zapytała, czując mętlik w głowie.
- Towarzystwo ją akceptuje ze względu na tytuł, który nosi. Wiele mężatek wdaje się w romanse. I
oczywiście wszyscy bez wyjątku mężowie posiadają kochanki – orzekła Patrycja. - Taka
moralność napawa mnie obrzydzeniem, ale, jak sądzę, mężczyźni zawsze będą słuchali swych
prymitywnych instynktów, nie uważasz?
Ton głosu starszej pani wcale nie wskazywał, iż interesują ją opinia Christiny.
- Tak, ciociu - odpowiedziała z westchnieniem.
- Lyon rzadko udziela się publicznie – kontynuowała księżna. - Od śmierci żony trzyma się na
uboczu.
- Może nadal jest w żałobie. Wydał mi się człowiekiem wrażliwym.
- Ha - sarknęła Patrycja. - Markizowi przyszywano różne łatki, ale nikt nie wpadł na podobny
pomysł. Zresztą nie wyobrażam sobie, aby jakikolwiek mężczyzna cierpiał po śmierci żony. Są
zbyt zajęci pogonią za uciechami, żeby kimkolwiek się przejmować.
Powóz zatrzymał się przed rezydencją Bakerów, tym samym ucinając rozmowę. Christina odczula
prawdziwą ulgę, kiedy wreszcie stangret otworzył drzwi. W drodze do domu o ceglanej fasadzie
kilka razy odetchnęła głęboko.
Miękka, wilgotna bryza ochłodziła jej twarz. Christina miała ochotę wyjąć z włosów spinki i
rozpuścić ciężkie loki, jednak ciotka z pewnością by się temu sprzeciwiła. Obowiązująca moda
kazała nosić półdługie włosy zwinięte w loki, ewentualnie długie, ale starannie upięte w wieniec.
Ponieważ Christina nie zgodziła się na obcięcie burzy włosów, zmuszona była poddawać się
torturze upinania ich spinkami.
- Mam nadzieję, że jakoś to zniesiesz – sarkastycznie rzuciła księżna, zanim zapukała do drzwi.
- Nie przyniosę ci wstydu - zapewniła Christina, wiedząc, iż tylko takiej odpowiedzi oczekuje
ciotka. - Naprawdę nie musisz się martwić. Jestem silna i stawię czoło każdemu, nawet lwu.
Dowcip nie zyskał aprobaty. Księżna wydęła usta i obrzuciła siostrzenicę zdziwionym wzrokiem.
- Tak, rzeczywiście jesteś silna. To oczywiste, że nie odziedziczyłaś po matce żadnej z jej
odpychających cech. Dzięki za to Bogu. Jessica była taką kruchą kobietą. Christina z trudem
pohamowała gniew. Nie chciała pokazać ciotce, jak ubodły ją krytyczne słowa na temat matki.
Choć mieszkała ze starszą panią już ponad rok, nadal nie mogła do końca uwierzyć, że jedna
siostra może być tak nielojalna w stosunku do drugiej. Księżna nie miała pojęcia, że Jessica pisała
dziennik. Christina nie zamierzała jej o tym powiadamiać - przynajmniej jeszcze nie teraz - ale
ciekawiło ją, jak zareagowałaby ciotka, gdyby poznała prawdę. Ostatecznie doszła do wniosku, iż
nic by to nie zmieniło. Księżna była tak zatwardziała w swoich poglądach, że nie potrafiła
zaakceptować żadnych zmian.
Ukrywanie prawdy stawało się coraz trudniejsze. Natura nie obdarzyła Christiny cierpliwością.
Zarówno Merry jak i Czarny Wilk przestrzegali ją, iż musi kontrolować temperament. Ostrzegali
ją też przed białymi. Wiedzieli, że będzie samotnie szła nową ścieżką. Czarny Wilk martwił się
o jej bezpieczeństwo, Merry o serce. Jednakże obydwoje sprzeciwili się, kiedy prosiła, by
pozwolili jej zostać. Musieli dotrzymać obietnicy, bez względu na to, ile istnień przy tym będzie
trzeba poświęcić, ile serc złamać. Christina uświadomiła sobie, że marszczy czoło. Natychmiast
przywołała na usta uśmiech i w tej samej chwili uchyliły się drzwi. Nie przestawała się uśmiechać
w trakcie przydługiego powitania. W salonie znajdowało się dwudziestu gości, większość z nich w
podeszłym wieku, i Christina nie miała nawet czasu na głębsze zaczerpnięcie oddechu,
wysłuchując najwyraźniej zaraźliwych utyskiwań staruszków na temat różnorodnych przypadłości
zdrowotnych. Wreszcie ogłoszono, że zostały podane przekąski. Księżna niechętnie odstąpiła
siostrzenicę, kiedy lord Baker zaofiarował jej swe ramię. Christina natomiast, wymigując się
potrzebą skorzystania z toalety na piętrze, zniechęciła aż trzech dżentelmenów, którzy mieli
zamiar odeskortować ją do jadalni. Kiedy zeszła z powrotem do salonu, okazało się, że jest pusty.
Zerknęła przez ramię, sprawdzając, czy nikt jej nie obserwuje, po czym pobiegła do
przeciwległego końca długiego i wąskiego pokoju. Znalazła tam za francuskim oknem balkonik
osłonięty łukowatym sklepieniem. Pragnęła znaleźć kilka błogosławionych minut spokoju, zanim
ktoś zacznie jej szukać.
Płonne nadzieje. Zdążyła tylko skryć się w przedsionku balkonu, kiedy poczuła na sobie czyjś
wzrok. Zesztywniała - ogarnęło ją wrażenie, że coś jej zagraża. Odwróciła się wolno.
W wejściu, oparty o framugę, stał markiz Lyonwood. Przyglądał się Christinie.
Lew na polowaniu. Dziewczyna potrząsnęła głową, odpędzając dziwaczne skojarzenie, niemniej
instynktownie uczyniła krok do tylu. Niebezpieczeństwo wisiało w powietrzu.
Christina czuła lekki strach i zmieszanie. Lyon przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. Wydawał
się spięty. Kiedy niespodziewanie oderwał się od ściany i ruszył w jej kierunku, zrobiła jeszcze
jeden ostrożny krok w tył.
Markiz poruszał się jak łowca. Nie zatrzymał się, kiedy dotarł do Christiny, tylko zmusił ją, by
cofnęła się w głąb ciemnego przedsionka.
- Co robisz, sir? - szepnęła dziewczyna, starając się, by jej głos wyrażał bardziej oburzenie niż
przestrach. - Tak nie przystoi, prawda?
- Nie.
- Cóż, zapomniał pan powiadomić gospodarzy o swojej obecności - powiedziała. - Czy nie jest to
pański obowiązek?
- Nie.
Christina chciała go wyminąć, jednak on nie pozwolił jej uciec. Duże dłonie spoczęły na jej
ramionach.
- Wiem, że nie rozmawiał pan z lordem Bakerem - rzuciła. - Prawda?
- Nie.
- Och! - Christina westchnęła, jakby brakowało jej tchu.
- To niegrzeczne.
-Tak.
- Naprawdę muszę już wracać, sir - oświadczyła. Zaczynała się już niepokoić lakonicznymi
odpowiedziami markiza. Podobnie działała na nią jego bliskość. Zbije mnie z tropu, jeśli do tego
dopuszczę, powiedziała sobie w myśli. A wtedy zapomnę o wszystkim, czego się nauczyłam.
- Mógłbyś mnie uwolnić, sir? - zażądała.
- Nie.
W tym momencie Christina zrozumiała zachowanie markiza. Nie zdołała ukryć uśmiechu.
- Próbuje pan naśladować mój sposób rozmowy z panem, zgadza się, Lyonie?
- Zgadza się - przyznał. - Jak się pani podoba, kiedy otrzymuje w odpowiedzi jedynie oschłe tak i
nie.
- To efektowne - osądziła Christina, wpatrując się z napięciem w tors rozmówcy.
Zamiast efektywne, powiedziała efektowne. Wyraźniej też dał się słyszeć jej dziwny akcent. Lyon
uznał, że jest przestraszona, czego dowodziło też drżenie w jej głosie. Bez słowa uprzedzenia
złapał Christinę za podbródek i zmusił, by na niego spojrzała.
- Nie bój się mnie, Christino - szepnął.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Lyon długo wpatrywał się w jej oczy i wreszcie prawda dotarta do
jego świadomości.
- Ty wcale się mnie nie boisz? - zapytał.
Christinie wydało się, że słyszy w jego głosie zawód.
- Nie - przyznała z uśmiechem. Chciała strząsnąć jego dłoń, a ponieważ jej nie puszczał, postąpiła
krok w tył, natykając się na poręcz balustrady.
Znalazła się w potrzasku, a Lyon wyraźnie się z tego ucieszył.
- Bardzo proszę, byś pozwolił mi wrócić do środka - zażądała.
- Najpierw sobie porozmawiamy, tyle że w cywilizowany sposób - zakomunikował. - Wygląda to
tak, Christino. Ja zadaję pytania i ty także możesz to czynić, ale żadne z nas nie będzie udzielało
na nie krótkich, jednowyrazowych odpowiedzi.
- Dlaczego?
- Żebyśmy mogli się lepiej poznać - wyjaśnił markiz.
Wydawał sie gotów spędzić na balkonie lorda Bakera całą noc, jeśliby zaszła taka potrzeba.
Cbristina doszła do wniosku, że jak najszybciej musi przejąć inicjatywę.
- Czy złościsz się, że się ciebie nie boję? - zapytała.
- Nie - padła odpowiedź. - Wcale się nie złoszczę.
- Ależ tak, złościsz się - upierała się. - Czuję w tobie gniew. A także siłę. Myślę, że możesz być
tak silny jak lew.
Potrząsnął głową.
- Mówisz takie dziwne rzeczy - zauważył. Nie potrafił powstrzymać się, by jej nie dotykać.
Kciukiem wolno muskał pełną dolną wargę. Zadziwiała go jej miękkość.
- Wcale się o to nie staram - wyjaśniła Christina i na jej czole pojawiła się zmarszczka.
- Ciężko się z tobą żartuje.
- Odwróciła się i szepnęła: - Moja ciotka nie życzy sobie, bym przebywała w twoim towarzystwie,
Lyonie. Jeśli dowie się, że znajduję się tu z tobą, będzie bardzo niezadowolona.
Markiz uniósł brwi, słysząc to oświadczenie.
- Nic na to nie poradzę.
- Mówi, że jesteś zbyt sprytny - ciągnęła Christina.
- A czy to wada? - zapytał.
- A także zbyt bogaty - dodała dziewczyna, kiwając głową, kiedy popatrzył na nią z
niedowierzaniem.
- Co w tym złego? - zdziwił się.
- Nie byłbyś posłuszny - Christina zacytowała ciotkę.
- Diabelna prawda.
- Widzisz, zgadzasz się z moją ciotką - wytknęła mu. - Nie jesteś taki jak inni, prawda, Lyonie?
- Jacy inni?
Christina postanowiła zignorować to pytanie.
- Nie jestem kobietą lekką, sir. Ciotka twierdzi, że tylko takie pana interesują.
- A ty jej wierzysz? - zapytał. Gładził teraz ramiona dziewczyny i zaczynał mieć kłopoty z
zapamiętaniem, czego tyczyła rozmowa. Czuł ciepło bijące od Christiny. Jak bardzo pragnął jej
spróbować! Patrzyła mu odważnie prosto w oczy, z takim niewinnym wyrazem twarzy. Próbowała
z niego zakpić, ale to się jej nie udawało. Niemniej intrygowała go tak bardzo, że pragnął jeszcze
przez chwilę się z nią zabawić. Nie ma w tym nic złego, zdecydował.
- Nie - rzuciła Christina, wyrywając go z zamyślenia.
- Co nie? - zapytał, próbując przypomnieć sobie, co przed chwilą mówił.
- Nie wierzę, że ciotka miała rację. Wyraźnie ci się podobam, Lyonie, a przecież nie jestem
kobietą łatwą.
Markiz roześmiał się lekko. Zabrzmiało to jak pieszczota. Christina poczuła przyspieszone bicie
serca. Teraz zrozumiała, na czym polegało niebezpieczeństwo. Urok Lyona mógł zburzyć
wszystkie jej bariery. Była przekonana, a pewność ta zmroziła ją do kości, że potrafiłby odkryć jej
maskaradę.
- Naprawdę muszę już wracać - rzuciła.
- Czy zdajesz sobie sprawę, jak na mnie działasz? - zapytał Lyon. - Jesteś bardzo przebiegła,
Christino.
- Nie rozumiem.
- Och, sądzę, że rozumiesz - zakpił. - Nie wiem, jak ci się to udało, ale doprowadziłaś do tego, że
zachowałem się jak uczniak. Jesteś taka tajemnicza. Robisz to specjalnie prawda? Myślisz, że
mniej bym się tobą interesował, gdybym więcej o tobie wiedział?
- Mniej interesował? - Christina miała ochotę wybuchnąć śmiechem. No, no, ten pan nieźle by się
zdziwił, gdyby znał prawdę. Tak, jednak ciotka ma rację. Markiz Lyonwood jest za sprytny, by
udało się go długo zwodzić.
- Nie rób takiej przestraszonej miny, moja słodka - wyszeptał.
Christina dostrzegła rozbawienie w jego oczach.
- Proszę mnie tak nie nazywać - zaperzyła się. Głos jej drżał, ale tylko dlatego, że udawała. - To
całkowicie wbrew przepisom - dodała, energicznie kiwając głową.
- Wbrew przepisom? - Lyon nie miał pojęcia, o czym ona mówi. Zaczynał się już irytować. Zmusił
się do nabrania długiego, uspokajającego oddechu. - Zacznijmy od początku, Christino. Zadam ci
proste pytanie, a ty mi na nie jasno odpowiesz - zaproponował. - Tylko najpierw bądź uprzejma
mi wyjaśnić, co masz na myśli, mówiąc, że gdy nazywam cię słodką, łamię jakieś przepisy.
- Przypominasz mi kogoś, Lyonie, kogoś z przeszłości. A tak bardzo za nią tęsknię, że muszę
przerwać tę rozmowę.
- Wyznanie to zostało wypowiedziane smutnym i żałosnym szeptem.
- Byłaś zakochana? - zainteresował się markiz, nie potrafiąc ukryć gniewu.
- Nie.
Z niepokojem czekał na wyjaśnienia, a kiedy nie nadeszły, westchnął przeciągle.
- Ach, nie - stwierdził. - Musisz coś dodać - rzucił, zaciskając dłonie na ramionach Christiny. -
Posłuchaj, kobieto, znam cię mniej niż dwie godziny, a już stałem sie strzępkiem nerwów.
Niełatwo mi to wyznać - dodał. – Czy nie możemy dłużej zatrzymać się przy jednym temacie?
- Nie sądzę - oświadczyła Christina. - W twojej obecności zapominam o wszystkich przepisach.
Lyon usłyszał w jej głosie podobne zdumienie, jakie sam odczuwał. Znowu wspomniała o jakichś
przepisach. Nic z tego nie rozumiał.
- Pokonam cię, wiesz - zapowiedział. - Zawsze mi się to udaje. Możesz mnie lekceważyć, ile tylko
chcesz, ale ja zawsze...
Stracił wątek, bo Christina podniosła dłoń i przeciągnęła palcem po szramie na jego czole. Poczuł
przebiegający ciało dreszcz.
- Nosisz znamię wojownika, Lyonie.
Opuścił bezradnie ręce. Zrobił krok do tyłu, by zwiększyć odległość między nimi i ostudzić
płonący w żyłach ogień. Widząc niewinny wyraz twarzy Christiny, domyślił się, że nie ma
pojęcia, jak na niego działa. Stało się to tak szybko, tak nagle. Lyon nie zdawał sobie sprawy, iż
pożądanie potrafi tak błyskawicznie nim zawładnąć.
Christina skorzystała z luki. Pochyliła głowę i przemknęła bokiem.
- Nie wolno nam nigdy więcej siebie dotykać – rzuciła na odchodnym.
- Czy brzydzisz się mojej blizny? - zawołał za nią.
Księżniczka okręciła się energicznie, aż suknia zafurkotała jej wokół kostek. Wyglądała na
zaskoczoną pytaniem.
- Brzydzę? Żartujesz ze mnie - oburzyła się.
- Nigdy nie żartuję - odparł niby od niechcenia Lyon, ale jego oczy zdradzały niepewność.
Christina postanowiła uchylić nieco rąbka tajemnicy.
- Pociągasz mnie tak, że prawie nie jestem w stanie ci się oprzeć.
Po tych słowach spuściła wzrok, zawstydzona własnym odważnym wyznaniem. Poczuła, że się
czerwieni, więc szybko się odwróciła.
Lyon rzucił się jak lew i przycisnął ją do ściany. Sięgając do drzwi, by je zamknąć, otarł sie o jej
biodra. Obydwoje poczuli się nieswojo. Christina wbiła się w ścianę, pragnąc uniknąć kontaktu,
Lyon przeciwnie, przysunął się jeszcze bliżej.
Wiedział, że ją zawstydza. Widział rumieniec na jej policzkach.
- Jesteś jak mały i kruchy kwiat – szepnął jego dłonie błądziły po ramionach i szyi kobiety. -
Twoja skóra przypomina rozgrzany jedwab.
Rumieniec na twarzy Christtny stał się purpurowy. Lyon uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Otwórz oczy, Christino. Spójrz na mnie – zażądał głosem łagodnym jak nocna bryza.
Christina zadrżała. Czułe słowa markiza przypomniały jej Czarnego Wilka i Merry. Tak samo
pieszczotliwie zwracał się ojciec do matki, kiedy sądził, że są sami. Czy to znaczyło, że Lyon
pragnie zostać jej ukochanym? Niewiele brakowało, by zapytała go o to. Szybko jednak
przypomniała sobie, że markiz jest Anglikiem. Tutejsze zwyczaje różniły się od tych, które znała.
Boże, pomóż, by o tym nie zapominała.
- Nie chcę flirtować z lwem - wyrzuciła z siebie. – To niebezpieczne.
Markiz gładził jej szyję. Nie wiedział, czy bardziej pragnie ją pocałować, czy udusić. Straszliwie
go deprymowała tymi dziwacznymi uwagami. Pod palcami czuł frenetyczne bicie jej serca.
- W twoich oczach nie widać strachu, ale zdradza cie bicie serca. Czy boisz się tego, jak na ciebie
działam?
- Jaki ty jesteś arogancki. - Christina fuknęła. - Tak, jestem tak przerażona, że za chwilę zemdleję,
więc lepiej mnie puść.
Lyon roześmiał się na znak, że nie dał się zwieść. Pochylił głowę tak, że jego usta zawisły na
odległość oddechu od jej warg.
- Czy nie powiedziałaś wcześniej, że tak cię pociągam, iż nie jesteś w stanie mi się oprzeć?
- Nie - wyszeptała. - Powiedziałam, że prawie nie jestem w stanie ci się oprzeć. Prawie, Lyonie.
To ogromna różnica.
Próbowała się uśmiechnąć, ale zupełnie jej to nie wyszło. Cała pochłonięta była walką z
przemożnym pragnieniem, by wtulić się w markiza, złączyć się z nim, dowiedzieć się, jaki jest w
dotyku, jak smakuje. Pragnęła, by ich zapachy się zmieszały.
Wiedziała, że to pożądanie jest zabronione, niebezpieczne. Można droczyć się z kociakiem, ale
zupełnie co innego, kiedy ma się do czynienia z dorosłym lwem. Mroczne błyski w oczach
mężczyzny powiedziały jej, że się nie myliła i że ma przed sobą zdeterminowane dzikie zwierzę.
Pożre ją, jeśli nie będzie się broniła.
- Lyonie - szepnęła, rozdarta między pożądaniem a strachem. - Musisz mi pomóc zwalczyć to
zauroczenie. Zapomnę o wszystkim, jeśli tylko przestaniesz.
O czym ta dziewczyna mówi? zastanawiał się markiz. O czym chce zapomnieć? Może źle
usłyszał. Trudno było ją zrozumieć, tak zmienił się jej akcent.
- Zamierzam cię pocałować, Christino – oświadczył i złapał ją za brodę, bo próbowała się
odwrócić. – Tylko jeden pocałunek - przyrzekł. Wtulił policzek we włosy dziewczyny, wwąchiwał
się w ich słodki zapach i wzdychał z rozkoszy. Potem zarzucił sobie ręce Christiny na szyję.
Boże, jaka była delikatna. Przesunął dłońmi po jej ramionach, czując, że pojawia się na nich gęsia
skórka. Zadowolony z tej reakcji, już pewnie oparł ręce na jej biodrach i przyciągnął do siebie.
To było dla Christiny za dużo. Nie mogła dłużej walczyć. Tylko jedno małe muśnięcie. To
wystarczy, żeby zaspokoić ciekawość. Potem zapomni o Lyonie. Wspięła się na palce i złożyła
szybki pocałunek na policzku mężczyzny. Potem musnęła usta, czując, że markiz drętwieje.
Odsunęła się i zobaczyła zadowolenie w jego oczach. Najwyraźniej spodobała mu się jej odwaga.
Wolno przesunęła koniuszkiem języka po dolnej wardze. Lyon zareagował tak, jakby strzelił w
niego grom. Gwałtownym ruchem przyciągnął Christinę do siebie. Otoczył ramionami, tak że nie
miała możliwości się wywinąć. Ich biodra się zetknęły.
Christina próbowała odwrócić głowę.
- Lyonie, proszę, my...
Zdusił jej sprzeciw pocałunkiem. Naciskał na wargi, pieścił, żeby tylko zechciała je rozchylić.
Christina nie pozostała bierna. Wsunęła palce we włosy Lyona; jej ciałem wstrząsnął zmysłowy
dreszcz. Markiz jęknął. Jego język znalazł drogę między wargami dziewczyny. Christina
zapomniała o ostrożności. Objęła barki Lyona. Nieświadomie poruszała biodrami, w których
pulsowało to samo ciepło co w lędźwiach markiza. Wyrwało jej się westchnienie rozkoszy.
Naśladując partnera penetrowała językiem gorące wnętrze jego ust. Lyon czuł, że trawi go ogień.
Ponownie złączył sie z Christina w dzikim i nieokiełznanym pocałunku. Jej zmysłowa odpowiedź
budziła w nim bolesną żądzę. Sądząc po tym, jak całowała, podejrzewał, że nie był jej pierwszym
mężczyzną, ale powiedział sobie, że go to wcale nie obchodzi. Pragnienie, by znaleźć się z tą
kobietą w łóżku, zwyciężyło wszystkie inne względy.
Nigdy przedtem nie doświadczył tak silnego pożądania. Z gardła Christiny wydarł się słaby jęk.
Ten dźwięk niemal pozbawił go zmysłów. Wiedział, że zaraz straci nad sobą panowanie. Musiał
natychmiast zakończyć pocałunek.
- To nie jest odpowiednia chwila ani miejsce, kochana - powiedział zachrypniętym szeptem.
Odetchnął głęboko, starając się nie patrzeć na usta dziewczyny, tak miękkie, tak podniecające.
Widział, że Christina także z trudem odzyskuje równowagę. Sprawiło mu to wielką satysfakcję.
Niemal siłą oderwał dziewczynę od siebie. Błękit jej oczu pogłębił się. Kolor rozkoszy, pomyślał
Lyon, całując koniuszki jej palców.
- Zamierzam poznać wszystkie twoje tajemnice, Christino - szepnął, myśląc o przyjemnościach,
jakie czekały ich w łóżku.
Te słowa podziałały na księżniczkę jak kubeł zimnej wody. Markiz właśnie zapowiedział, że
zacznie grzebać w jej przeszłości.
- Zostaw mnie, Lyonie - szepnęła. Wyminęła go, przeszła kilka kroków, po czym odwróciła się. -
Twoja ciekawość może cię zabić.
- Zabić?
Potrząsnęła głową, dając do zrozumienia, że nie zamierza niczego więcej wyjaśniać.
- Ten pocałunek miał zaspokoić nasze pragnienia. To wystarczy.
- Wystarczy?
Okrzyk zdumienia gonił Christine aż do bawialni. Skrzywiła usta, bo usłyszała w nim też nutę
gniewu. Serce waliło jej z całych sił. Dziękowała Bogu, że goście nadal jeszcze znajdują się w
jadalni. Czekało tam na nią wolne miejsce obok ciotki. Natychmiast je zajęła, po czym zmusiła się
do koncentracji na nudnej rozmowie, którą księżna prowadziła z gospodarzami.
Po kilku minutach w sali pojawił się Lyon. Lord Baker nie posiadał się ze szczęścia. Nie ulegało
wątpliwości, że zarówno on, jak i reszta gości sądziła, iż markiz dopiero co przyjechał.
Christina przywitała go uprzejmym skinieniem głowy, ale zaraz ją odwróciła. Ten niemiły gest
zachwycił księżną. Nawet poklepała siostrzenicę po dłoni. Był to z jej strony pierwszy wyraz
przyjaznych uczuć.
Lyon także udawał, że zupełnie nie zwraca uwagi na Christine. Oczywiście natychmiast znalazł się
w centrum zainteresowania. Otoczyli go mężczyźni oraz większość pań które wyglądały jak stado
przepiórek - zgodnie potrząsały lokami i trzepotały rzęsami.
Nie mogąc dłużej znieść odrażającego przedstawienia, Christina postanowiła wrócić do bawialni.
Lyon, osaczony przez gospodarza, wdał się z nim w dysputę na temat tegorocznych zbiorów.
Raczej słuchał niż radził, wykorzystując czas, by odzyskać panowanie nad emocjami. Na zewnątrz
nic po nim nie było widać, ale w środku trząsł się z wściekłości.
Do diabła, ponownie go zlekceważyła. Dwukrotnie w ciągu jednego wieczoru. To ci dopiero
aktorka. Udawała podniecenie, a on się na to nabrał. Niezła kusicielka. Czuł się tak, jakby właśnie
wytarzano go w zaspie śnieżnej. Zresztą Christina miała rację. Zaspokoiła jego ciekawość. Musiał
jednak przyznać, acz niechętnie, że istniał pewien problem. Cały czas miał w ustach jej smak.
Rozgrzany, słodki miód. Pragnął go więcej. I podczas gdy lord Baker rozwodził się nad zaletami
pszenicy, Lyon słyszał jedynie zapamiętany pieszczotliwy głos Christiny. Nie wątpił, że
księżniczka grała, niemniej na samo wspomnienie jej ust krew zaczynała mu szybciej krążyć.
Christina niedługo pozostawała w saloniku sama. Wkrótce dołączyła do niej księżna Patrycja.
Stanęła obok siostrzenicy i natychmiast zaczęła narzekać na niesmaczne jedzenie i zbyt obfite
porcje. Księżniczka odprężyła się, przekonana, że jest bezpieczna, kiedy nagle do bawialni wszedł
Lyon. Na dodatek ciotka postanowiła udać się do toalety na górze. Christina znowu znalazła się w
pułapce. Widząc, że markiz kieruje się w jej stronę, a w oczach płoną mu złowrogie błyski,
pospiesznie podeszła do lorda Bakera i wszczęła z nim rozmowę, kątem oka obserwując
poczynania wroga.
- To piękny dom - zwróciła się do gospodarza.
- Dziękuję, moja droga. Zaspakaja moje potrzeby – stwierdził lord, nadymając się z dumy.
Następnie zaczął wyjaśniać gdzie nabył poszczególne bibeloty rozstawione po półkach.
Christina starała się koncentrować na rozmowie, zarazem jednak wodziła wzrokiem za Lyonem.
Ucieszyła się, kiedy zobaczyła, ze się zawahał.
- W większości wypadków wyboru dokonała moja żona. Potrafi wypatrzeć wartościowe okazy -
skomentował lord Baker.
- Słucham? - zapytała księżniczka, zaskoczona sposobem, w jaki lord się jej przyglądał. Było
oczywiste, że czeka na odpowiedź. Niestety Christina nie miała najmniejszego pojęcia, o czym
mówił. Markiz był coraz bliżej. Christina w myślach obrzucała go wyzwiskami, jego obwiniając
za swój brak koncentracji. Musi uważać, bo inaczej zrobi z siebie pośmiewisko.
Z rozmysłem odwróciła się tyłem do Lyona i ponownie uśmiechnęła się do lorda.
- Gdzie pan znalazł tę piękną różową wazę, która stoi na kominku? - zapytała.
Baker ponownie się nadął. Christina pomyślała, że wygląda jak tłusty królik.
- To najbardziej drogocenna rzecz w mojej kolekcji - oświadczył. - I jedyna, którą sam wybrałem.
Kosztowała więcej niż wszystkie skarby żony - wyznał szeptem, kiwając przy tym głową. -
Musiałem się uprzeć, bo Martha uznała, te nie pasuje do reszty.
- Och, uważam, że jest prześliczna - osądziła Christina.
- Lordzie Baker, pragnąłbym przez chwilę porozmawiać z księżniczką Christina. Na osobności,
jeśli wolno.
Głos Lyona dochodził tuż zza pleców Christiny. Wiedziała, że jeśli cofnie się o krok, wpadnie na
niego. Myśl ta tak zbiła z tropu biedną dziewczynę, że nagle w jej głowie zapanowała całkowita
pustka i nie umiała wymyślić żadnej logicznej wymówki.
- Oczywiście - zgodził się lord Baker, spoglądając przy tym znacząco na Lyona.
Prawdopodobnie jutro cały Londyn będzie mówił o moim zainteresowaniu księżniczką, pomyślał
markiz. Dziwne, ale jakoś wcale się tym nie przejął. Jeśli dzięki temu inni kawalerowie będą
trzymali się od niej z daleka, może plotki wyjdą mu na dobre.
- Oczywiście, że nie - wybuchnęła Christina, ale zaraz uśmiechnęła się do gospodarza, pragnąc
złagodzić niegrzeczną odmowę, zarazem modląc się w duchu, by przyszedł jej z pomocą.
Próżne nadzieje. Lord Baker spojrzał na nią ze zgorszeniem i zmieszaniem, a wtedy Lyon słodkim
głosem oświadczył: - Księżniczka ma wspaniałe poczucie humoru. Kiedy poznasz ją bliżej, z
pewnością przyznasz mi rację.
Gospodarz dał się zwieść rozbawieniu markiza, ale nie Christina. Mocny uścisk, który czuła na
dłoni, wskazywał, ze Lyonowi wcale nie jest do śmiechu.
Wypowiedział jej wojnę i pragnął zwycięstwa. Christina obawiała się, że jeśli okaże teraz choć
cień sprzeciwu, markiz bez zastanowienia urządzi jej scenę. Zdawał się w ogóle nie przejmować
obecnością gości. Mogła go tylko za to podziwiać.
Lyon nie musi dbać o konwenanse, przypomniała sobie. Tytuł zapewniał mu całkowitą aprobatę
otoczenia. Zachowywał się tak samo arogancko jak wódz plemienia Dakotów.
Spróbowała wyrwać się z uścisku, ale markiz mocno trzymał jej dłoń. Uśmiechnął się grzecznie
do gospodarza, po czym odwrócił się i pociągnął ją za sobą. Nie stawiała oporu, tylko posłusznie
sunęła za Lyonem. Czując na sobie spojrzenia gości, zmusiła się do uśmiechu, jakby to, że
mężczyzna, którego dopiero co poznała, ciągnie ją przez pokój, nic dla niej nie znaczyło. Przestała
się uśmiechać, kiedy usłyszała, jak jedna z kobiet głośnym szeptem powiedziała do drugiej, iż ona
i markiz wyglądają jak para walczących ze sobą kochanków. To prawda, że najchętniej rzuciłaby
się na Lyona z pięściami, lecz podsłuchany komentarz sprawił jej przykrość. Markiz także musiał
go słyszeć. Świadczył o tym arogancki uśmieszek w kącikach jego ust. Czyżby także miał ochotę
sprawić jej lanie?
Zatrzymał się dopiero przy balkonie. Christina rozluźniła się, zadowolona, że nie wyprowadził jej
na zewnątrz. Nadal pozostawali na widoku reszty gości - i dzięki Bogu. Nie przypuszczała, żeby
miał zamiar całować ją na oczach takiego audytorium.
Lyon skinął głową w stronę kilku dżentelmenów, po czym zwrócił się do Christiny. Stał blisko,
tak żeby w każdej chwili ją zatrzymać, gdyby chciała odejść. Uwolnił jej rękę.
Księżniczka umyślnie spuściła głowę, żeby nie patrzeć mu w oczy. Wyobrażała sobie, że musi
wyglądać na bardzo pokorną i uległą. Pragnęła tak wyglądać ze względu na resztę gości, ale
zarazem irytowało ją to.
Znowu gra, udawanie i kłamstwa. Jej brat, Biały Orzeł, uśmiałby się, gdyby ją teraz widział. Tak
jak wszyscy w rodzinie wiedział, że w Christinie nie ma nawet cienia uległości.
Lyon uparcie się w nią wpatrywał i najwyraźniej nie zamierzał przestać, dopóki nie poświeci mu
całej uwagi. Przywołała na usta łagodny uśmiech i w końcu podniosła wzrok.
Zobaczyła, że jest wściekły. W jego oczach nie lśniły już złote błyski.
- Twoje oczy są czarne jak oczy kruka - szepnęła.
Lyon nawet nie mrugnął, słysząc to dziwaczne stwierdzenie.
- Nie tym razem, Christino - szepnął, hamując furię. - Komplementy nie zbiją mnie z tropu, moja
mała uwodzicielko. Bóg mi świadkiem, że jeśli jeszcze kiedykolwiek mnie zlekceważysz, to...
- Och, to nie był komplement - przerwała mu rozdrażniona. - Jakie to zarozumialstwo z twojej
strony, że tak to odebrałeś. Kruk jest naszym wrogiem.
Na Boga, znowu to uczyniła. Tak łatwo zapominała się w obecności Lyona. Christina walczyła z
pragnieniem zakasania sukni i ucieczki. Po chwili uspokoiła się, bo przyszło jej do głowy, że
markiz najprawdopodobniej nie zrozumiał jej uwagi. Wyglądał na skonsternowanego.
- Ptaki są twoimi wrogami? - zapytał ze zdumieniem.
Uśmiechnęła się.
- O czym ty mówisz? - zapytała niewinnie. – Chcesz rozmawiać o ptakach?
- Christino! - Rozzłościł się. - Świętego wyprowadziłabyś z równowagi.
Ze strachu, że za chwilę ją uderzy, cofnęła się o krok, a potem powiedziała:
- Ale ty nie jesteś święty, prawda Lyonie?
W tej chwili ktoś głośno krzyknął. Lyon pchnął Christinę za siebie z taką silą, że osłupiała.
Poruszał się tak szybko, że nawet nie zdążyła zobaczyć, co się dzieje.
Po spiętych mięśniach na ramionach markiza poznała, że w salonie zdarzyło się coś złego.
Trawiła ją ciekawość, więc wysunęła głowę. W drzwiach zobaczyła uzbrojonych mężczyzn. Na
ten widok aż jej dech zaparło. Cóż za zaskakujący wieczór. Najpierw spotyka lwa, teraz znów
złodzieje. Doprawdy ekscytujące.
Chciała lepiej przyjrzeć się opryszkom. Lyon jednak miał na ten temat zupełnie odmienne zdanie.
Kiedy tylko wysunęła się na bok, natychmiast znowu pchnął ją za siebie.
Czyżby próbował ją chronić? Christina poczuła w sercu rozlewające się ciepło. Postanowiła zostać
na miejscu. Wspięła się tylko na palce, oparła dłonie na barkach Lyona i stamtąd przyglądała sie
przebiegowi zdarzeń.
Bandytów było pięciu. Czterech z nich trzymało noże. Zdaniem księżniczki dość kiepsko
wykonane. Piąty z opryszków dzierżył w dłoni pistolet. Wszyscy mieli maski zasłaniające
dolną część twaray. Mężczyzna z pistoletem - najwyraźniej przywódca grupy - wykrzykiwał
rozkazy. Jego glos brzmiał jakoś dziwnie. Księżniczka doszła do wniosku, że umyślnie go
zmienia. Być może obawia się, ze zostanie rozpoznany. Miał na sobie zniszczony płaszcz
i kapelusz, tak jak reszta bandytów, ale jego buty wyróżniały się. Były stare i znoszone, lecz
zrobione z lepszego rodzaju skóry.
W tym momencie właściciel zniszczonych butów odwrócił się i spojrzał w ich stronę. W jego
oczach pojawiło się zdumienie. Christina aż sapnęła. Wielki Boże, przecież widziała tego
człowieka niecałą godzinę temu. Lyon usłyszał jej stłumiony okrzyk. Zmarszczył brwi,
przekonany, że jest przerażona. Popchnął ją w cień. Postanowił, że jeśli zacznie się robić
niebezpiecznie, zamknie ją na balkonie.
Żona lorda Bakera zemdlała, gdy jeden z bandytów zażądał jej diamentowego naszyjnika.
Wylądowała wygodnie na miękkim fotelu. Christina z trudem powstrzymywała się, by nie
wybuchnąć śmiechem. Omdlenie to taka wspaniała wymówka.
Nagle na środku salonu pojawiła się księżna Patrycja. Zdawała się nie rozumieć, że ma do
czynienia ze złodziejami. Przywódca bandytów wymierzył w jej głowę pistolet, na co Christina
zareagowała w jednej sekundzie.
Wariatka czy nie, ciotka należała do rodziny. Nie pozwoli jej skrzywdzić.
Lyon usłyszał świst noża, a po sekundzie patrzył, jak bandyta z pistoletem zwija się z bólu. Markiz
widział nóż przelatujący obok jego prawego ramienia. Odwrócił się natychmiast, obawiając się o
bezpieczeństwo Christiny, ale za jej plecami nie było nikogo. Doszedł do wniosku, że osobnik,
który rzucił nożem, skrył się na balkonie. Biedna Christina z trudem zachowywała powagę.
Niewinnie złożyła ręce na piersiach i z zaciekawieniem popatrzyła na markiza. Nawet, idąc za
jego wzrokiem, zerknęła za siebie. Markiz pospiesznie pchnął ją do rogu, tak by nic nie zagrażało
jej od tyłu. Następnie, upewniwszy się, że jest bezpieczna, odwrócił się do bandytów.
Księżniczka nie opierała się. Nawet chwaliła w myśli Lyona za roztropność.
Oczywiście, za jej plecami nikogo nie było i nic jej nie zagrażało, ale przecież nie mogła
powiedzieć tego markizowi. Zresztą podobało jej się, że tak się o nią troszczy. Zraniony herszt
bandy zaczął się wycofywać, a za nim, wygrażając nożami, reszta oprychów. Na podłodze
pozostał po nich pistolet i nóż.
Lyon odwrócił się do Christiny.
- Nic ci się nie stało? - zapytał zaniepokojony.
Zrobiła przestraszoną minę. Skinęła głową na znak, że czuje się dobrze. Gdy markiz oparł dłonie
na jej ramionach, wyczuła w nim gniew.
- Dalej jesteś na mnie zły? - zapytała.
Zdziwiło go to pytanie.
- Nie - oświadczył dość szorstko, ale zaraz przybrał łagodniejszy ton. - Oczywiście, że nie jestem
na ciebie zły, kochanie.
Christina uśmiechnęła się słysząc tę wymuszoną delikatność.
- W takim razie możesz już przestać ściskać moje ramię - powiedziała.
Natychmiast ją puścił.
- Jesteś zły, bo nie miałeś okazji stanąć w szranki z tymi niegodziwcami, prawda?
- Niegodziwcami? Moja droga, zapewniam cię, że to mało powiedziane — oświadczył.
- Ale żałujesz, że z nimi nie walczyłeś?
- Tak - przyznał markiz z kwaśnym uśmiechem. – Pragnąłem stanąć tam na środku. Niektóre
nawyki głęboko się zakorzeniają - dodał.
- Zawsze byłeś wojownikiem, Lyonie.
- Słucham?
Och, znowu wyglądał na zdezorientowanego. Christina pospieszyła z wyjaśnieniem:
- To dobrze, że się nie wtrąciłeś, Lyonie. Zbyt wiele tu starszych osób, ktoś mógłby zostać
zraniony.
- Czy tylko o nich się martwiłaś? - zapytał.
- Tak.
Zmarszczył brwi, jakby miał pretensję, że nie pomyślała o nim. Czy nie rozumiał, że obraziłaby
go, gdyby okazała, że się o niego boi? Znaczyłoby to, że nie ma zaufania do jego siły! Ale
przecież jest Anglikiem, przypomniała sobie. A to dziwni ludzie.
- Nie martwiłam się o ciebie, Lyonie, bo wiedziałam, że dasz sobie radę.
- Tak we mnie wierzysz?
Rozśmieszyło ją zadufanie brzmiące w jego głosie.
- O tak - potwierdziła szeptem, zamierzając coś jeszcze dodać, gdy raptem usłyszeli nowy okrzyk.
- Nasza gospodyni budzi się z omdlenia - ogłosił Lyon.
- Zostań tu, Christino. Wrócę za minutę.
Uczyniła tak, jak kazał, choć nie odrywała od niego wzroku. Serce zaczęło jej bić, kiedy po drodze
pochylił się i podniósł nóż. Nabrała głęboko powietrza, wstrzymała oddech, a potem odetchnęła z
ulgą, gdy markiz odłożył nóż na stół i zajął się pistoletem.
W salonie panował straszliwy harmider. Wszyscy mówili jednocześnie. Może jednak powinna
była zemdleć, zastanawiała się Christina. Nie, fotel był już zajęty, a podłoga nie sprawiała
zachęcającego wrażenia. Zaczęła zaciskać dłonie. Tylko tyle mogła uczynić, by wyglądać na
zdenerwowaną. Dwóch dżentelmenów, pogrążonych w żywej dyskusji, kiwnęło na Lyona. Kiedy
tylko podążył w ich stronę, Christina pospieszła do stolika. Upewniła się, że nikt nie zwraca na nią
uwagi, po czym oczyściła i schowała nóż. Podeszła do ciotki. Staruszka obsypywała zbawiennymi
radami rozhisteryzowaną kobietę spoczywającą na fotelu.
- Zdaje się, że jak na jeden wieczór miałyśmy wystarczająco dużo wrażeń - stwierdziła Christina,
kiedy tylko zdołała przyciągnąć uwagę księżnej.
- Zgadzam się - potwierdziła ciotka. – Powinnyśmy już iść.
Lyon wysłuchiwał w jadalni absurdalnych planów pochwycenia Jacka i jego bandy.
Po jakichś dziesięciu minutach miał dosyć. Cały czas wracał mu na myśl nóż, który niedawno
trzymał w dłoni. Nigdy podobnego nie widział. Wykonany był mało finezyjnie, ale za to miał
bardzo cienkie ostrze. Trzonek był płaski. Z pewnością nie pochodził z Anglii.
Lyon postanowił, że zabierze go ze sobą. Bardzo był ciekaw, do kogo należał.
- Zostawię teraz panów - oświadczył. - Proszę mi wybaczyć, ale muszę odprowadzić do domu
księżniczkę Christinę i jej opiekunkę.
Nie dając rozmówcom czasu do namysłu, odwrócił się i pospiesznie wyszedł z jadalni.
Przypomniał sobie, że kazał Christinie na siebie czekać. Nie powinna sama wychodzić z przyjęcia.
Prawdopodobnie jest jeszcze nieźle zdenerwowana. Miał szczerą nadzieję, że tak jest w istocie, bo
bardzo pociągała go perspektywa, iż to on ją uspokoi. Zaczął się już nawet zastanawiać, jak
odciągnie Christinę od księżnej. Pragnął tylko kilku chwil na osobności, jeszcze jednego gorącego
pocałunku.
- Tam do diabła - mruknął pod nosem, gdy stwierdził, że dziewczyna zniknęła. Zerknął na stolik,
na którym zostawił nóż, po czym znowu zaklął.
Nóż także się rozpłynął. Markiz wpadał w coraz gorszy nastrój. Pomyślał o przepytaniu gości, ale
ci nadal z ferworem dzielili się wrażeniami. Postanowił im nie przeszkadzać. Ponownie spojrzał w
stronę balkonu, gdzie jeszcze niedawno stał z Christina. Nagła myśl przemknęła mu przez głowę.
Nie, to niemożliwe, powiedział sobie w duchu. Bacznie się rozglądając wyszedł na balkon.
jakieś dwadzieścia stóp dzieliło go od tarasu położonego niżej. Balustrada była zbyt słaba, by ktoś
mógł się na nią wspiąć po linie.
Natychmiast wrócił myślami do niedorzecznego przypuszczenia. Potrząsnął głową.
- Niemożliwe - wymamrotał. Postanowił odłożyć na później tę zagadkę i skoncentrować się na
prawdziwym zagrożeniu.
Dom lorda Bakera opuszczał w czarnym humorze. Następnego dnia czekała go długa i ciężka
rozmowa z Rhonem.

Edward zawsze ubierał się na biało. Nie lubił kolorów. Chciał żebym ja też nosiła białe suknie,
najlepiej długie i powiewne, w stylu greckim. Ściany w pałacu bielono raz w miesiącu. Meble
także pozbawiono plamki koloru. Choć to dziwactwo mnie śmieszyło, godziłam się na nie. Edward
był dla mnie dobry. Mogłam mieć wszystko czego zapragnęłam i nie musiałam nic robić.
Mąż zobowiązał mnie tylko do jednego: zakazał mi opuszczć teren przynależny do pałacu. Mówił,
że to ze względu na moje bezpieczeństwo. Dotrzymywałam obietnicy przez prawie pół roku. Potem
zaczęły mnie dochodzić słuchy o tym, co się dzieje poza murami. Sądziłam, że plotki o brutalności
męża roznoszą jego wrogowie. Wraz ze służącą przebrałyśmy się w stroje wieśniaczek i poszłyśmy
do najbliższej wioski. Traktowałam tę wycieczkę jak przygodę.
Boże miłosierny, znalazłam się w czyśćcu.
Dziennik, 15 sierpnia 1795

Doradcy prawni lorda Actona zapowiedzieli się z wizytą u księżnej Patrycji Cummings na
dziesiątą rano we wtorek.
Panowie Henderson i Borton zjawili się punktualnie.
Księżna z trudem kryła podniecenie. Wprowadziła siwowłosych dżentelmenów do biblioteki,
zamknęła za nimi drzwi i usiadła przy zdezelowanym biurku.
- Muszą panowie wybaczyć te zniszczone meble - zaczęła. Zamilkła i posłała gościom zdawkowy
uśmiech.
- Ostatnie rezerwy przeznaczyłam na ubranie siostrzenicy. Przed nami sezon. Nic mi jednak nie
zostało. Cóż, zmuszona byłam odwołać wiele wizyt, rozumiecie, panowie, wstyd pokazać, jak
żyjemy. Niemniej Christina wzbudziła sensacje. Myślę, że dobrze ją wydam.
Księżna zdała sobie sprawę, że mówi chaotycznie, więc zakasłała z wdziękiem, by zatuszować
zmieszanie.
- Wiecie, panowie, że ten dom mamy wynajmować jeszcze tylko przez następny miesiąc. Zgłosili
się już do panów chętni na zakup, prawda?
Henderson i Borton zgodnie twierdząco kiwnęli głowami. Borton odwrócił się do partnera i
obrzucił go nieswoim i zakłopotanym spojrzeniem. Poprawił krawat. Księżna zmrużyła oczy
widząc to niegrzeczne zachowanie.
- Kiedy dostanę moje pieniądze? - zapytała wprost. - Potrzebuję ich.
- Ale to nie są pani pieniądze, księżno – oświadczył Borton, a jego towarzysz przyzwolił na to
skinieniem głowy.
- Z pewnością sama pani to rozumie.
Borton skurczył się, widząc gniewną minę księżnej. Odwrócił wzrok.
- Wyjaśnij to, Henderson - poprosił i wbił wzrok w podłogę.
- Oczywiście - zgodził się wspólnik. - Księżno, gdybyśmy mogli na osobności zamienić słówko z
pani siostrzenicą, jestem pewny, że nieporozumienie szybko zostałoby wyjaśnione.
Henderson najwyraźniej nie przeraził się groźnie wyglądającej staruszki. Nawet się nie zająknął.
Nie przestał się też grzecznie uśmiechać. Borton był pod wrażeniem.
Patrycja uderzyła pięściami w blat stołu.
- Co wspólnego z tym spotkaniem ma Christina? Jestem jej opiekunką i mam prawo zarządzać jej
funduszami. Czyżbym się myliła? - zaskrzeczała.
Zanim Henderson zdążył odpowiedzieć, ponownie walnęła dłońmi w stół.
- To ja zarządzam pieniędzmi, tak?
- Nie, madame. Nie pani.
Christina usłyszała krzyk ciotki. Natychmiast wybiegła z sypialni na piętrze, by sprawdzić, co tak
poruszyło staruszkę. Dziewczyna już dawno temu nauczyła się rozpoznawać różne rodzaje
okrzyków ciotki. Ten przypominał skrzek starej sowy w potrzasku i oznaczał nie przestrach, tylko
furię. Dopiero pod drzwiami biblioteki Christina zdała sobie sprawę, że jest bosa. Wielki Boże, na
ten widok ciotka z pewnością dostanie zawału. Christina wbiegła z powrotem na górę i szybko
wdziała trzewiki. Zanim zdołała wrócić pod drzwi biblioteki, naliczyła pięć dodatkowych
okrzyków. Nie próbowała nawet zapukać, wiedząc, że wrzaski staruszki zagłuszą każdy odgłos.
Pchnęła drzwi i wpadła do środka.
- Czy mogę w czymś pomóc, ciociu? - zapytała.
- To jest pani siostrzenica? - rzucił Henderson, pospiesznie podnosząc się z krzesła.
- Christino, wracaj do swojego pokoju. Sama dam sobie rade z tymi nikczemnikami.
- Księżno, nie będziemy rozmawiali z panią o warunkach spisanych przez pani ojca - oświadczył
Borton. - I to pani powinna pozostawić nas na osobności ze swoją siostrzenicą. Tego życzył sobie
pani ojciec.
- Skąd w ogóle takie warunki? - wrzasnęła księżna. - Mój ojciec nawet nie wiedział, że Jessica
miała urodzić dziecko. Nie mógł tego wiedzieć. Zadbałam o to.
- Pani siostra napisała do ojca, madame, i powiadomiła o narodzinach wnuczki. Przypuszczam, że
wysłała list, gdy przebywała u pani. A także pozostawiła dla niego wiadomość. Lord znalazł ją w
rok po jej zniknięciu.
- Jessica nie mogła do niego napisać – zaprzeczyła Patrycja i sarknęła nader nieelegancko. -
Kłamiecie. Wiedziałabym o tym. Przeglądałam każdy list.
- Raczej zniszczyła je pani wszystkie, prawda, księżno? - zapytał Henderson nie spuszczając
wzroku z Patrycji.
- Nie chciała pani, by ojciec dowiedział się o istnieniu spadkobierczyni?
Twarz staruszki zmieniła się w płonącą żagiew.
- Nic pan o tym nie wie - mruknęła.
Christina nie mogła spokojnie patrzeć na zdenerwowaną ciotkę. Podeszła i dotknęła jej ramienia.
- To nieważne, w jaki sposób dziadek dowiedział się o moim istnieniu. Przeszłość jest za nami,
panowie. Pozostawmy ją w spokoju.
Obydwaj mężczyźni z ochotą pokiwali głowami,
- Sensowna propozycja, moja droga – skomentował Henderson. - A teraz, zgodnie z warunkami
zawartymi w testamencie, musimy pani wyjaśnić stronę finansową, ale na osobności.
Christina mocniej uścisnęła ramie staruszki, widząc, że ciotka zamierza się sprzeciwić.
- Czy jeśli poproszę, aby księżna została, zgodzicie się na to? - zapytała.
- Naturalnie - potwierdził Borton po przyzwalającym skinieniu partnera.
- W takim razie, usiądźcie panowie i zaczynajcie - zarządziła Christina. Widziała, że ciotka powoli
się uspokaja.
- Pewien mężczyzna, kapitan Hammershield, dostarczył lordowi Acton list od pani matki -
rozpoczął Henderson.
- Jest w naszym posiadaniu ten list Jessiki oraz jej wiadomość, gdyby chciała pani to sprawdzić,
księżno – dodał prawnik. - Nie ma potrzeby wchodzić w szczegóły dotyczące listów, skoro, jak
sama pani mówi, księżniczko Christino, przeszłość mamy za sobą. Pani dziadek natychmiast
sporządził nowy testament. Wydziedziczył panią, księżno, a ponieważ był wściekły na swoją
drugą córkę, postanowił całą fortunę przekazać wnuczce.
Borton pochyliwszy się wtrącił:
- Nie wiedział, czy będzie to chłopiec, czy dziewczynka. Naturalnie warunki ostatniej woli
zmarłego różnią się w zależności od płci, ale my przedyskutujemy tylko te dotyczące dziewczynki.
- Co takiego uczyniła moja matka, że dziadek się od niej odwrócił? Myślałam, że byli sobie bliscy
– zainteresowała się Christina.
- Tak, cóż takiego zrobiła moja świątobliwa siostra? - wtrąciła kpiąco Patrycja.
- Jessica poniżyła swojego ojca, ponieważ opuściła męża. Księżniczko Christino, pani dziadek
bardzo to przeżył. Lubił zięcia i sądził, że córka... złamała zasady - zakończył Borton wzruszając
ramionami, by zatuszować zmieszanie.
- To, co pan tak oględnie opisuje, to fakt, iż w końcu ojciec zdał sobie sprawę, że Jessica była
wariatką – zauważyła Patrycja.
- To smutna prawda - zgodził się Borton. Popatrzył na Christinę ze współczuciem.
- A więc pieniądze dostanie Christina? - zapytała Patrycja.
Henderson zauważył przebiegłe błyski w oczach staruszki. Niemal się roześmiał. Lord Acton nie
mylił sie co do swojej córki. Henderson postanowił się pospieszyć, żeby wspomnienie księżnej nie
popsuło mu popołudniowego posiłku.
- Księżniczko Christino, fundusze zostały zamrożone do chwili osiągnięcia przez panią
dziewiętnastu lat. Gdyby wyszła pani przedtem za mąż, mają zostać przekazane pani mężowi.
- To niecałe dwa miesiące - wtrąciła księżna. – Nie wyjdzie za mąż w tym czasie. A więc, skoro
jestem jej opiekunką...
- Proszę wysłuchać reszty - twardo upomniał ją Henderson. - Mimo że lord lubił zięcia, podjął
jednak pewne kroki na wypadek, gdyby oskarżenia córki nosiły jakieś ziarno prawdy.
- Tak, tak - potwierdził ochoczo Borton. - Lord był bardzo rozważnym człowiekiem. Z tego też
powodu dołączył dodatkowe zastrzeżenia tyczące się jego olbrzymiej fortuny.
- Przejdziecie wreszcie do sedna? - zirytowała się księżna. - Wyrzućcie z siebie te przeklęte
warunki albo zwariuję tak jak Jessica.
Staruszka miała już dość. Christina poparła jej żądanie, choć o wiele łagodniejszym tonem.
- Ja także chciałabym usłyszeć resztę, gdybyście panowie zechcieli kontynuować.
- Oczywiście - zgodził się Henderson. Umyślnie unikał patrzenia na księżniczkę, wiedząc, że jeśli
spojrzy w jej piękne niebieskie oczy, natychmiast straci kontenans. Nie mógł się nadziwić, że te
dwie kobiety siedzące przed nim są rzeczywiście spokrewnione. Księżna to stara i brzydka jędza,
zarówno z wyglądu, jak i z charakteru, a ta słodka i urocza młoda kobieta stojąca obok niej
wyglądała jak anioł i taki też zdaje się miała charakter.
Henderson wbił wzrok w blat biurka; wrócił do tematu.
- W wypadku gdyby pani nie wyszła za mąż przed ukończeniem dziewiętnastu lat, nadzór nad
spadkiem ma przejąć pani ojciec. Księżniczko Christino, pani ojciec został powiadomiony o
warunkach testamentu, zanim opuścił Anglię wyruszając na poszukiwanie pani matki. Zrozumiał,
że nie przejmie pieniędzy, jeśli...
- Przecież on nie żyje! - wykrzyknęła księżna. - Od lat nikt o nim nie słyszał.
- A jednak żyje - oświadczył Borton. - Przed tygodniem otrzymaliśmy od niego oficjalne pismo.
Mieszka gdzieś na północy Francji i zamierza zjawić się w Anglii w dniu dziewiętnastych urodzin
córki.
- Czy wie, że Christina żyje? Że jest tutaj, w Londynie? - zapytała księżna. Głos trząsł się jej z
gniewu.
- Nie i nie widzieliśmy potrzeby, by go o tym informować - wyjaśnił Henderson. - Księżniczka
będzie obchodziła urodziny za niecałe dwa miesiące. Naturalnie, jeśli życzy sobie pani, byśmy
powiadomili pani ojca przed...
- Nie - powiedziała Christina, kontrolując głos, choć miała ochotę to wykrzyczeć. Z trudem
wytrzymywała ucisk w piersiach. - To będzie dla niego miła niespodzianka, nie sądzicie, panowie?
- dodała z uśmiechem.
Prawnicy odpowiedzieli jej podobnym uśmiechem.
- Panowie, zmęczyliśmy ciocię - oświadczyła. – Jeśli dobrze zrozumiałam, nigdy nie otrzymam
tych pieniędzy. Jeśli wyjdę za mąż, przejmie je mój mąż, jeśli nie – pełna kontrola nad funduszami
będzie należeć do mojego ojca.
- Tak - potwierdził Borton. - Pani dziadek nie chciał, by kobieta zarządzała tak znacznymi
sumami.
- Cały czas myślałam, że ja... - Księżna skurczyła się w krześle. - Ojciec wygrał.
Christina przestraszyła się, że za chwilę ciotka zacznie łkać. Pożegnała więc prawników. Przed
wyjściem Henderson powiadomił ją, że przekaże jej pewną sumę, by miała się z czego utrzymać
do przyjazdu ojca.
Christina podziękowała mu, ale niezbyt wylewnie. Odprowadziła prawników do drzwi, po czym
wróciła do ciotki.
- Wszystko straciłam - załkała staruszka, kiedy Christina stanęła w wejściu. - Niech dusza mego
ojca zostanie przeklęta! - krzyczała.
- Proszę, nie wpędzaj się znowu w nerwy – powiedziała Christina. - To ci może zaszkodzić.
- Wszystko straciłam, a ty śmiesz mi mówić, żebym nie denerwowała? - zaskrzeczała Patrycja. –
Będziesz musiała wstawić się za mną do swojego ojca, Christino. Da mi jakieś pieniądze, jeśli ty
go o to poprosisz. Edward mnie nie lubił. Żałuję, że nie byłam dla niego milsza, ale tak
zazdrościłam Jessice, że go dostała, iż z trudem go tolerowałam. Nadal nie rozumiem, dlaczego
wybrał ją, a nie mnie. Jessica była tylko niepozorną myszką. Stokrotnie przewyższyłam ją urodą.
Christina nie zareagowała na mamrotanie staruszki. Zaczęła się przechadzać i rozmyślać o
czekających ją przejściach.
- Czy byłaś zaskoczona, kiedy się dowiedziałaś że twój ojciec żyje? – zaciekawiła się księżna.
- Nie - odparła Christina, - nigdy nie wierzyłam, że umarł.
- Będziesz się musiała mną zaopiekować Christino - załkała Patrycja – co ja zrobie, jeśli twój
ojciec nie będzie chciał mnie wesprzeć? Jak dam sobie radę? Stanę się pośmiewiskiem
towarzystwa.
- Przyrzekam, że się tobą zaopiekuję, ciociu – zapewniła Christina. – Pamiętasz dałam ci słowo już
przed wyjazdem z Bostonu. Dotrzymam go.
- Baron może nie podzielać twoich szlachetnych intencji, Christino. Ten szubrawiec dostanie moje
pieniądze , a ja jestem pewna, że nie da mi złamanego szylinga.
Christina z impetem zatrzymała się przed ciotką.
Przekazanie pienędzy ojcu nie idzie w parze z moimi planami – oznajmiła – nie dopuszczę do
tego.
Patrycja Cumming nigdy nie widziała siostrzenicy takiej zagniewanej. Skinęła glową, potem się
uśmiechnęła dochodząc do wniosku, że głupiutka dziewczyna wpadła w gniew z jej powodu.
- Masz dobre serce skoro tak się mną przejmujesz. Ojciec potraktował mnie ogromnie
niesprawiedliwie. Zużyłam resztę swoich pieniędzy na ubrania dla ciebie. Wszystko na nic -
dodała księżna. - Powinnam była zostać w tych zapomnianych przez Boga koloniach.
Christina zirytowała się, słysząc, jak ciotka się nad sobą użala. Wzięła głęboki oddech, próbując
zachować cierpliwość.
- Jeszcze nie wszystko stracone. Istnieje proste rozwiązanie problemu. Wyjdę za mąż, zanim
ojciec zjawi się Anglii.
Spokojne oświadczenie siostrzenicy przykuło uwagę ciotki. Staruszka szeroko otworzyła oczy i
wyprostowała się.
- Nie wiemy, kiedy Edward ma przyjechać. Może się tu zjawić nawet jutro - powiedziała.
Christina potrząsnęła głową.
- Nie, nie przypuszczam. Jest z pewnością przekonany, że nie żyję. Moje pojawienie się
zaskoczyło wszystkich. Wyjdę za mąż tak szybko, jak tylko się da.
- Nie uda nam się to. Nie istnieje nawet odpowiedni mężczyzna.
- Zrób listę tych, którzy twoim zdaniem by się nadali - zaproponowała księżniczka.
- Tak nie wypada - zaprotestowała staruszka.
Christina zabierała się już do przekonywania ciotki, kiedy zobaczyła, że wzrok staruszki staje się
nieobecny.
- Musimy się spieszyć, jeśli chcemy wygrać.
- Dlaczego? Dlaczego chcesz się tak poświęcić? – Patrycja podejrzliwie popatrzyła na siostrzenicę.
- Dlaczego wolisz, żeby pieniądze dostały się w ręce jakiegoś mężczyzny, a nie twojego ojca?
- Ciociu, jak już wcześniej powiedziałam, nie pasuje to do moich planów. No, a teraz, jakie jeszcze
wynajdziesz przeszkody, zanim uznasz mój pomysł za dobry?
- Twój ojciec może być bogaty. Istnieje szansa, że nawet nie będzie chciał tych pieniędzy.
- Sama nie wierzysz w to, co mówisz – stwierdziła Christina, - Wątpię, żeby posiadał znaczny
majątek. Po co utrzymywałby kontakt z prawnikami, gdyby był bogaty? On przyjedzie do Anglii,
ciociu Patrycjo.
- Jeśli twierdzisz, że Edward zgłosi się po pieniądze, to nie będę się z tobą sprzeczać.
- Dobrze - ucieszyła się Christina. - Bardzo mądrze z twojej strony - pochwaliła. - Z pewnością
wymyślisz jakieś sensowne wyjaśnienie mojego pospiesznego zamążpójścia.
- Tak - zgodziła się księżna. - Jestem mądra. – Wyprostowała się tak, że wydawało się, iż jej
kręgosłup pęknie na pół. - Tylko co mi da to twoje małżeństwo? - dociekała.
- Poproszę przyszłego męża, żeby zapisał ci jakąś okrągłą sumkę. Będzie musiał to uczynić
oficjalnie, jeszcze przed ślubem.
- W takim razie należy szukać kogoś o uległym charakterze - mruknęła księżna. - Nietrudno o
takich w Londynie. Muszę wymyślić jakiś dobry powód tłumaczący ten pośpiech. Zostaw mnie
teraz samą, Christino. Zastanowię się nad listą kandydatów. Przy twoim wyglądzie, no i
pieniądzach, nie powinnyśmy mieć z nimi kłopotu.
- Chciałabym, byś na pierwszym miejscu wpisała markiza Lyonwooda - oświadczyła Christina,
obejmując się ramionami, jakby w obronie przed niezadowoleniem ciotki.
- Chyba nie mówisz tego poważnie - zająknęła się księżna. - Jest bogaty, nie potrzebuje więcej
pieniędzy i nie nadaje się do naszych planów.
- Jeśli zmuszę go do przepisania na ciebie pieniędzy, zgodzisz sie, żebym za niego wyszła?
- Och, niech i tak będzie. Skoro chcesz się tak poświęcić, pozwolę ci zbliżyć się do tego
odrażającego człowieka. Z pewnością się nie zgodzi, ale masz moje przyzwolenie.
- Dziękuje - rzuciła Christina.
- Nadal upierasz się, że chcesz wrócić do tych dzikusów?
- Nie nazywaj ich tak - szepnęła księżniczka. - Tak, chcę wrócić do swojej rodziny. Kiedy już
otrzymasz pieniądze, chyba nie będzie ci to więcej przeszkadzało.
- No cóż, warto by wspomnieć o tych zamiarach przyszłemu mężowi. Przypuszczam, że nie będzie
zachwycony.
- Tak, ciociu - zgodziła się Christina.
- Idż już i zmień suknię - rozkazała Patrycja. – Nieładnie ci w tej żółci. Musisz też zrobić coś z
włosami.
Christina natychmiast opuściła bibliotekę, ignorując śmieszną krytykę jej wyglądu.
Kiedy tylko znalazła się w sypialni, zrzuciła z twarzy maskę pewności siebie. Cała się trzęsła.
Czuła ucisk w żołądku i walenie w skroniach. Choć z niechęcią, musiała jednak przyznać, że się
bała. To nowe uczucie zupełnie jej się nie podobało. Domyślała się, skąd się brało. Szakal wracał
do Anglii. Będzie próbował ją zabić. Christina nawet przez chwilę nie wątpiła, że to właśnie
planuje jej ojciec. Szakal nigdy się nie zmienia. Postanowiła dać mu drugą szansę, ale liczyła na
to, że przy bożej pomocy zabije go pierwsza.

To istne piekło, Christino. Nie wierzyłam w to, dopóki nie zobaczyłam, jak mordowano i
okaleczano niewinne dzieci tylko po to, by zmusić je do posłuchu. Armia oprawców dokonywała
rzezi na wieśniakach. Mój mąż był dyktatorem. Zabijano każdego, kogo podejrzewano o
najmniejszą nawet chęć zdrady. Trupy pomordowanych ludzi wręcz zaścielały uliczki. Każdej nocy
wywoziły je specjalne wozy. Smród, przez który co wieczór zmuszeni byliśmy zamykać pałacowe
okna, nie pochodził ze śmietniska... nie, nie. pochodził Z ognisk, na których palono
ciała. Ludzie głodowali. Byli za słabi, by się zbuntować. Nawet woda była racjonowana. Patrząc
na te okropności, myślałam, że zwariuję. Mylala, moja wierna pokojówka, ostrzegała mnie przed
rozmową z Edwardem. Bała się o moje bezpieczeństwo. Powinnam była jej posłuchać. Tak,
zachowałam się jak naiwny głupiec, chcąc przeciwstawić się mężowi.
Ucz się na moich błędach, Christino. To jedyny sposób, byś przetrwała.
Dziennik, 12 październik 1795

Lyon siedział za swoim biurkiem. W dłoni dzierżył pełną szklanicę brandy, a na kolanach
pojemnik z ciepłą wodą. Dziwne, ale aż do tego wieczora zranienie nie dawało o sobie znać. Była
czwarta rano. Uciążliwy ból - i oczywiście koszmary - wygnały markiza do biblioteki, gdzie zajął
się sprawami majątkowymi. Pracował do świtu. Czuł się źle. Stary wojownik, pomyślał w duchu i
uśmiechnął się. Czy nie tak właśnie nazwała go Christina? Wojownik, tak, tak go nazwała... ale
nie stary, tego sobie nie przypominał.
Zaczął rozmyślać o przeszłości. Lata służby dla kraju zebrały swoje żniwo. Nadal się go obawiano
- był już legendą. Lyon dostawał zawsze najtrudniejsze i najdelikatniejsze zadania. Nie zdarzyło
się, żeby któregoś nie wypełnił. Pracował samotnie, a jego reputacji nie splamiło najmniejsze
niepowodzenie. Markiza Lyonwooda uważano za najniebezpieczniejszego człowieka w Anglii.
Niektórzy twierdzili, że nawet na świecie. Ścigał zdrajców po całym świecie i nigdy nie poniósł
porażki. Nigdy. Następstwa lojalności miały dwa oblicza. Za odwagę zdobył rycerstwo, koszmary
nocne za grzeszne czyny. Przejście w stan spoczynku nie było trudne do zaakceptowania.
Ponieważ żył samotnie, nikt nie wiedział o katuszach, jakich doświadczał. Nikt nie był świadkiem
jego nocnych walk z widmami twarzy ludzi, których zabił. Lyon rzadko wspominał Jamesa i
Lettie, choć nadal kiwał głową nad ironią losu. On za granicą bronił swojego kraju przed
zdrajcami, tymczasem w Anglii brat zdradzał jego. Nie, nie myślał wiele o Jamesie. A do
spotkania z księżniczką Christiną jego umysł znajdował się w takim chaosie, że markiz w ogóle
nie potrafił rozsądnie myśleć.
Lubił, kiedy coś go intrygowało. Dobra zagadka trzymała go w napięciu, póki jej nie rozwiązał.
Co do Christiny, nie potrafił jej rozgryźć. Nie wiedział jeszcze, na czym polega jej gra. Nie
wyglądało na to, żeby świadomie z nim flirtowała Rozmyślał o ich spotkaniu i dziwnych uwagach
księżniczki, ale po chwili dał za wygraną. Musi znowu się z nią zobaczyć, postanowił. Może uda
mu się wyciągnąć od niej więcej informacji.
Ale gdzie, na Boga, mogła słyszeć ryk lwów? Uświadomił sobie, że wręcz obsesyjnie zastanawia
się nad przeszłością Christiny. Był tym zaskoczony. Księżniczka miała na niego jakiś
zadziwiający wpływ. Nigdy przedtem żadna kobieta tak go nie oczarowała. Uświadomienie sobie
tego faktu doskwierało mu bardziej niż ból w kolanie. Postanowił, że zrobi wszystko, aby poznać
tajemnice Christiny. Z pewnością je posiada, przecież jest kobietą, a gdy się tego dowie, łatwiej
wyrzuci ją z głowy. Przestanie o niej myśleć.
Podjąwszy taką decyzję, Lyon wziął się za pisanie liścików do głównych plotkarzy socjety.
Zainteresowanie księżniczką tłumaczył troską o siostrę, która właśnie wchodzi do towarzystwa
i winna znać jego zasadzki. Nawet przez chwilę nie pomyślał, ze postępuje nieuczciwie,
wypytując w ten sposób o życie Christiny. Trawiła go ciekawość, tym większe było więc jego
rozczarowanie, gdy w końcu nadeszły odpowiedzi. Zdaniem donosicieli księżniczka Christina nie
miała żadnej przeszłości. Przed dwoma miesiącami nikt nawet nie wiedział, że w ogóie istnieje.
Lyon nie dawał jednak za wygraną. Nie pozwalała mu na to ciekawość. Musiał poznać prawdę... i
bardzo pragnął znowu zobaczyć Christinę. Pomyślał o przyszłej sobocie i balu u Crestonów, ale
ostatecznie postanowił, że nie będzie czekał. Nie zważając na dobre maniery, bez zapowiedzi
zjawił się na Baker Street numer sześć o najmniej stosownej porze, bo o godzinie dziewiątej rano.
Chciał zaskoczyć nie tyle Christinę, co księżnę, która uprzedzona z pewnością nie wpuściłaby go
za próg.
- Księżna właśnie wyszła na spotkanie, sir, i wróci dopiero za godzinę.
Lyon nie przestawał się uśmiechać.
- Nie przyszedłem z wizytą do księżnej – oznajmił odźwiernemu.
- A więc do kogo? - zapytał służący już nieco poirytowanym tonem.
Markiz nie zamierzał się z nim cackać. Starowinka bronił drzwi jak lew. Zanim zdążył
zaprotestować, gość przepchnął się obok niego, krzycząc przez ramię, że przyszedł zobaczyć
się z księżniczką Cnristiną.
- Chcę ją widzieć natychmiast - stwierdził stanowczo.
Nagły uśmiech przywołał na zaciętą twarz kamerdynera sieć zmarszczek wyrażających zachwyt
- Księżnej się to nie spodoba - zawyrokował, drepcząc przed Lyonem w stronę podwójnych drzwi
położonych po lewej stronie korytarza. - Będzie bardzo niezadowolona, bardzo.
- Nie wyglądasz na zmartwionego z tego powodu – zauważył sucho Lyon, kiedy służący głośno
zachichotał.
- Nie powiem jej o pańskiej wizycie, sir – oświadczył staruszek. Wyprostował się i ruszył w stronę
schodów.
- Proszę tu poczekać - powiedział, machnąwszy przy tym ręką. - Pójdę powiadomić księżniczkę
Christinę, że życzy pan sobie z nią rozmawiać.
- Może będzie lepiej, jeśli nie zdradzisz jej mojego nazwiska - zaproponował markiz, zakładając,
że Christina może nie chcieć go widzieć. - Pragnę ją zaskoczyć - dodał.
- Ponieważ pan mi się nie przedstawił, łatwo mi będzie wypełnić pańską prośbę.
Lyonowi wydawało się, że przejście przez hol zajęło służącemu całe wieki. Markiz oparł się o
framugę i patrzył za staruszkiem. Pod wpływem nagłej myśli zawołał za nim:
- Skoro nie wiesz, kim jestem, skąd to przypuszczenie, że księżna będzie niezadowolona?
Kamerdyner wybuchnął następnym zgrzytliwym chichotem, po czym z jego gardła dobiegi skrzek
przypominający dźwięk, jaki słychać, kiedy ktoś drapie gwoździem po tablicy. Ten wysiłek omal
nie powalił go na podłogę. Zanim odpowiedział, chwycił się poręczy.
- Nieistotne, kim pan jest. Księżna nikogo nie lubi. Nic nie jest w stanie sprawić tej starej sowie
przyjemności - dodał, wspinając się wolno po schodach.
Lyon mógłby przysiąc, że przejście trzech stopni zajęło mu dziesięć minut.
- Coś mi się zdaje, że to nie księżna przyjęła cię do pracy - rzucił.
- Nie, sir - sapiąc, potwierdził służący. - To księżniczka Christina. Można rzec, że wyciągnęła
mnie z rynsztoka. Podniosła, oczyściła i porządnie odziała. Już kiedyś, wiele lat temu, zanim
nastały złe czasy, pracowałem jako służący.
- Starzec nabrał powietrza, a potem dodał: - Ale księżniczka nie lubi, kiedy nazywam księżnę starą
sową. Mówi, że tak nie wypada.
- Może i nie wypada, ale stara sowa to bardzo trafne określenie.
Kamerdyner skinął głową i ponownie chwycił się poręczy. Zastygł w tej pozycji na dłuższą
chwilę. Lyon pomyślał, że odpoczywa, ale mylił się. Służący puścił poręcz, po czym przyłożył
dłonie do ust i dosłownie wykrzyczał w górę:
- Ma pani gościa, księżniczko! Zaprowadziłem go do salonu!
Markiz nie mógł uwierzyć w to, czego przed chwilą był świadkiem. Kiedy staruszek ponownie się
wydarł, Lyon nie mógł dłużej się powstrzymywać i wybuchnął głośnym śmiechem.
Kamerdyner odwrócił się do niego i wyjaśnił:
- Księżniczka nie chce, żebym się przemęczał. Woli, żebym oszczędzał siły na polecenia księżnej.
Lyon kiwnął głową. Służący znowu krzyknął na Christinę. Pojawiła się nagle na szczycie
schodów. Patrząc na nią markiz pomyślał, że nigdy nie przyzwyczai się do jej widoku. Była coraz
piękniejsza. Miała rozpuszczone włosy. Wspaniale. Tylko to słowo przychodziło mu do głowy,
kiedy próbował określić gęstą, srebrzystą burzę loków okalających anielską twarz.
Kiedy zaczęła schodzić, zauważył, że włosy sięgają jej do pasa.
Ubrana była w różową suknię z niewielkim dekoltem i choć wyglądała w niej prześlicznie, Lyon
nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak. Nie miał jednak czasu na zastanawianie się nad
tym.
Christina uśmiechnęła się do służącego.
- Dziękuję ci, Elbercie. A teraz idź odpocząć. Wkrótce wróci księżna i znowu będziesz na nogach.
- Jesteś dla mnie za dobra - wyszeptał Elbert.
- Miło, że tak myślisz - rzuciła Christina. W tej chwili dostrzegła Lyona - stał oparty o framugę
drzwi prowadzących do salonu.
Jej szeroko otwarte oczy wskazywały, że jest zaskoczona.
- Och, Boże, księżna będzie bardzo...
- Niezadowolona - zakończył za nią Lyon i westchnął z niechęcią.
Słysząc to Eibert wybuchnął skrzeczącym śmiechem, który gonił ich aż do salonu.
- Zupełnie nie rozumiem, Christino, dlaczego twoja ciotka tak się mnie wystrzega. Zapewniam cię,
że w innych domach jestem zawsze mile widziany.
Christina uśmiechnęła się, słysząc poirytowanie w głosie gościa. Skarżył się jak mały chłopczyk.
Usiadła na środku wyłożonej złotym brokatem kanapy, tak żeby Lyon nie mógł usiąść obok niej,
po czym wskazała mu krzesło stojące naprzeciwko.
- Nie musisz mnie o tym zapewniać, markizie. A co do mojej ciotki, to radzę ci nie przejmować się
jej zdaniem. Ona z zasady nikogo nie lubi.
- Źle mnie zrozumiałaś - zaperzył się Lyon. – Mam w nosie, co o mnie sądzi księżna. Zastanawia
mnie tylko...
Christina popatrzyła na niego z dezaprobatą, wiec zamilkł, po czym zapytał:
- Jesteś niezadowolona z mojej wizyty? - Aż zmarszczył brwi zdziwiony, ze o to pyta.
Christina potrząsnęła głową.
- Dzień dobry - rzuciła nagle, przypominając sobie o dobrych manierach. No tak, znowu o nich
zapomniała. To dlatego, że markiz tak wspaniale się prezentował. Miał na sobie skórzane spodnie
jeździeckie, mocno opinające silne uda. Biała koszula, prawdopodobnie jedwabna, kontrastowała
ze zgniłobrązową marynarką, dopasowaną kolorem do wysokich butów.
Christina zdała sobie sprawę, że to niegrzecznie tak się komuś przyglądać, ale zaraz się
usprawiedliwiła, ponieważ Lyon wpatrywał się w nią z tą samą intensywnością.
- Lubię na ciebie patrzeć.
- A ja na ciebie - przyznał markiz i kaszlnął z zakłopotaniem.
Christina złożyła ręce na piersi.
- Czy istnieje jakiś specjalny powód twojej sporadycznej wizyty? - zapytała.
- Sporadycznej? Nie rozumiem...
- Spontanicznej - szybko się poprawiła.
- Aha.
- Więc, sir? Jakieś specjalne powody?
- Nie pamiętam - rzucił Lyon z przebiegłym uśmieszkiem.
- Może się czegoś napijesz?
- Nie, dziękuję - odparł.
- W takim razie bardzo proszę, byś wyjawił mi to, czego rzekomo nie pamiętasz - zażądała.
Popatrzyła na gościa z wyczekiwaniem.
- Jak mogę wyjawić coś, o czym nie pamiętam? - zdziwił się markiz. - Sama chyba widzisz, że to
nie ma sensu.
Tym uśmiechem rozpuściłby lód, pomyślała Christina. Trudno jej było usiedzieć spokojnie na
miejscu. Nagle przypomniała sobie ich ostatnie spotkanie i gorące pocałunki. Szkoda, że nie mogą
ich teraz powtórzyć, powiedziała sobie w duchu, ale zaraz skarciła się za myśli, które z pewnością
nie przystoją damie.
- Zrobiło się gorąco, prawda? Niektórzy mówią, że już dawno nie było tak ciepłej jesieni - dodała,
wpatrując się z napięciem we własne dłonie.
Lyon ucieszył się, widząc jej wyraźne zakłopotanie. Powoli rozprostował długie nogi, jakby
gotował się do konfrontacji. Nie powinien mieć kłopotów z wyciągnięciem z Christiny kilku
informacji na temat jej przeszłości. Czubkami butów dotknął rąbka jej sukni. Księżniczka
natychmiast wbiła się głębiej w kanapę, zerknęła na podłogę, po czym cicho odetchnęła.
- Może się czegoś napijesz? - zapytała zaskakująco głośno, rzucając Lyonowi podenerwowane
spojrzenie. Przesunęła się na brzeg kanapy. Wyglądała jak zagubiony i przerażony kociak.
- Już mnie o to pytałaś - przypomniał Lyon. - Nie, nie chcę nic pić. Czy moja obecność cię
krępuje? - dodał, uśmiechając się przy tym lekko.
- Skąd takie podejrzenie? - zdziwiła się Christina.
- Siedzisz na brzeżku i wyglądasz tak, jakbyś zamierzała uciec, moja słodka.
- Mam na imię Christina, nie słodka - upomniała go. - I owszem, czuję się skrępowana. Działasz
na mnie jak bawół.
- Bawół?
- Każdego byś zdenerwował, kiedy tak marszczysz brwi - powiedziała i wzdrygnęła się.
- To dobrze.
- Dobrze? No, no, Lyonie, mówisz bardzo dziwne rzeczy.
- Ja mówię dziwne rzeczy? - wykrzyknął markiz i wybuchnął śmiechem. - To ty, Christino,
nieustannie zaskakujesz mnie swoimi dziwacznymi spostrzeżeniami. Cały czas przyrzekam sobie,
że zmuszę cię do normalnej rozmowy, ale...
- Lyonie, to śmieszne - przerwała mu. - Spotykamy się drugi, nie, trzeci raz, jeśli liczyć te dwa
razy w czasie jednego wieczoru...
- Znowu to robisz - stwierdził Lyon.
- Co robię?
- Próbujesz mnie zepchnąć na boczny tor.
- Nie mogłabym cię nigdzie zepchnąć. Jesteś na to za duży. Znam swoją siłę, Lyonie.
- Czy zawsze bierzesz wszystko tak literalnie?
- Nie wiem. Uważasz, że tak jest?
- Tak.
- Może to ty nie wyrażasz się jasno. Tak – dodała i szybko skinęła głową. - Widzisz, Lyonie, nie
potrafisz zadawać logicznych pytań. - Wybuchneła śmiechem, widząc zdumione spojrzenie
mężczyzny. - Po co tu przyszedłeś? - zapytała ponownie.
Znowu zaczęła przyglądać się dłoniom. Lekki rumieniec pokrył jej policzki. Nieoczekiwanie
znowu coś ją zawstydziło. Lyon nie miał pojęcia, o co chodzi, ale przestał się już dziwić.
Widocznie dla Christiay to normalne.
- Wiem, dlaczego tu przyszedłeś - wyszeptała cicho.
- Tak? - zainteresował się Lyon. - Dlaczego?
- Lubisz ze mną przebywać - odparła, zdobywając sie przy tym na szybkie uniesienie oczu. Kiedy
stwierdziła, ze markiz nie jest oburzony ani zirytowany, wróciła jej śmiałość.
- Lyonie, czy wierzysz w przeznaczenie?
Och, Boże, znowu wydawał się zakłopotany. Christina westchnęła przeciągle,
- Przyznajesz, że lubisz ze mną przebywać, prawda? - podpowiedziała mu.
- Tak, ale nie mam najmniejszego pojęcia, dlaczego tak się dzieje - wyznał. Pochylił się i oparł
łokcie na kolanach.
- Ale wie to Wielki Duch.
- Wielki Duch? - Lyon wstrząsnął głową. - Na Boga, zamieniam się w echo. W porządku,
zapytam. Kto to jest Wielki Duch?
- Bóg, oczywiście. Różne narody różnie nazywają Stwórcę. Przecież musisz o tym wiedzieć. Nie
jesteś chyba poganinem, prawda? - Wyglądało na to, że taka ewentualność jest dla niej odrażająca.
- Nie, nie jestem.
- Nie musisz się na mnie złościć. Tylko pytam.
Lyon milczał. Wpatrywał się w Christinę przez dłuższą chwilę. Potem wstał. Zanim zdążyła się
zorientować, do czego zmierza, już wziął ją w ramiona. Przytulił do siebie mocno i oparł policzek
na jej głowie.
- Albo cię uduszę, albo pocałuję - oświadczył. - Wybieraj.
Christina westchnęła.
- Wolałabym pocałunek, ale najpierw odpowiedz na moje pytanie. To ważne.
- Powtórz pytanie.
- Czy wierzysz w przeznaczenie? - zapytała. Odsunęła się, by widzieć twarz markiza. - Trudno ci
się skupić, prawda?
Miała czelność powiedzieć to z niezadowoleniem.
- Wcale nie - mruknął.
Widać było, że mu nie uwierzyła. Jest czarownicą i próbuje mnie zauroczyć, uznał w duchu Lyon.
Patrzyła na niego w tak cudowny sposób, a on, pod wpływem tego spojrzenia czuł sie bezbronny
jak dziecko.
- Więc?
- Co więc? - zapytał. Potrząsnął głową, nie mogąc się nadziwić, że stojąca przed nim nimfa tak na
niego działa. Pasmo włosów opadło mu przy tym na czoło, przykrywając częściowo bliznę.
Christina przestała wyrywać się z jego objęć. Podniosła dłoń, by poprawić niesforny kosmyk. To
delikatne dotknięcie podziałało na Lyona jak prąd. Szybko wrócił do rozmowy.
- Nie, nie wierzę w przeznaczenie.
- Szkoda.
Księżniczka zrobiła taką minę, jakby właśnie przyznał się, że popełnił ponury i niewybaczalny
grzech.
- Dobrze - rzucił Lyon. - wiem, że nie powinienem, ale zapytam. Dlaczego szkoda?
- Śmiejesz się ze mnie? - zapytała, widząc wesołe błyski w jego oczach.
- Nigdy bym sie nie odważył - skłamał.
- No cóż, myślę, że w gruncie rzeczy nie ma to żadnego znaczenia.
- Że się z ciebie śmieję?
- Nie, że nie wierzysz w przeznaczenie - odparła Christina.
- Dlaczego nie ma znaczenia?
- Ponieważ to, co ma się zdarzyć, i tak się stanie, bez względu na to, czy wierzysz w
przeznaczenie, czy nie. Widzisz, jakie to proste?
- Ach! - Markiz westchnął. - Lubimy filozofować.
Christina zdrętwiała i popatrzyła na niego ponuro. Tak szybko zmieniała nastroje, że Lyon nie
potrafił się w nich połapać.
- Uraziłem cię? – zapytał zaskoczony.
- Ja ciebie nie bałamucę. Jak możesz mnie tak traktować? Rozmawiam z tobą szczerze. Bez
ogródek wyznałam że lubię na ciebie patrzeć i że chcę, byś mnie pocałował. Wielka mi filozofia.
Ta kobieta doprowadzała go do szaleństwa.
- Christino, filozof to osoba, która poświęciła się studiowaniu różnych wierzeń. Nie miałem
zamiaru cię obrazić, nazywając cię filozofką.
- Przeliteruj to słowo, proszę – powiedziała, w jej oczach czaiła się podejrzliwość.
Lyon uczynił, jak prosiła.
- Ach, teraz rozumiem - rzuciła. - Zdaje się, że pomyliłam filozofkę z ftirciarką. Tak, właśnie tak
było. Nie patrz tak na mnie, Lyonie. To zwykła pomyłka.
- Zwykła? - Markiz postanowił, że nie będzie jej więcej o nic pytał. Jednak ciekawość zwyciężyła.
- Jak to zwykła?
- Ponieważ te słowa pisze się tak podobnie - wyjaśniła. Mówiła takim tonem, jakby zwracała się
do niemądrego dziecka.
- To najbardziej nielogiczne wyjaśnienie, jakie kiedykolwiek w życiu słyszałem. Chyba że...
dopiero co nauczyłaś sie angielskiego, czy tak, Christino?
Wydawał się tak zadowolony z odkrycia, że Christina nie miała serca wyjawić, iż w
rzeczywistości mówi tym trudnym językiem już od dobrych kilku lat.
- Tak, Lyonie - skłamała. - Znam wiele języków i czasem mi się mylą. Ale nie jestem
nowicjuszem, po prostu przy tobie trochę się gubię. Wolę mówić po francusku. Jest o wiele
łatwiejszy.
Lyon ucieszył się. Wreszcie części układanki wracały na miejsce.
- Nic dziwnego, że czasami nie mogłem cię zrozumieć, To dlatego, że słabo znasz nasz język.
Tak się cieszył, że powtórzył zdanie. Christina przecząco potrząsnęła głową.
- Nie uważam tak, Lyonie. Oprócz ciebie wszyscy doskonale mnie rozumieją. A ty jak długo
mówisz po angielsku?
Markiz wybuchnął śmiechem i mocno uścisnął Christinę. Jak ona potrafiła odwrócić kota ogonem.
W głębi serca czuł, że z wielką ochotą stałby na środku tego saloniku i tulił tę dziwną kobietę
nawet przez resztę poranka.
- Lyonie, czy miałbyś mi za złe, gdybyś się dowiedział, ze jestem osobą oczytaną? Ciotka
twierdzi, że to bardzo niemodne. Z tego też powodu muszę udawać, że mało wiem.
- Udawać? - zdziwił się markiz.
- Bardzo lubię czytać - wyznała Christina, ignorując pytanie. - Moja ulubioną książką jest historia
o waszym królu Arturze. Może ją czytałeś?
- Tak, kochana, czytałem. Napisał ją sir Thomas Mallory - powiedział Lyon. - Teraz wiem, skąd
biorą się te twoje fantazje. Rycerze, wojownicy - to to samo. Masz wielce romantyczną naturę,
Christino.
- Tak? - zapytała, uśmiechając się z zadowoleniem. - Dobrze wiedzieć - dodała, kiedy Lyon
przytaknął skinieniem głowy. - Dama winna być romantyczna, prawda, Lyonie?
- Prawda. - Markiz roześmiał się.
- Naturalnie, nie musimy opowiadać ciotce o moich zainteresowaniach, ponieważ z pewnością...
- Pozwól, że zgadnę - przerwał jej. - Będzie niezadowolona, co?
- Tak, obawiam się, że tak. A teraz najlepiej, żebyś już poszedł. Przyjdź, kiedy przypomnisz sobie,
co cię tu sprowadziło.
Lyon nigdzie się nie wybierał, niemniej zrozumiał, że wiele więcej nie uda mu się teraz
dowiedzieć. Postanowił pocałować Christinę i zyskać chwilę na zastanowienie. Potem, gdy już
Christina stanie się mu uległa, z łatwością wydobędzie z niej każdą informację, oczywiście jeżeli
przypomni sobie, o co chciał zapytać. Już zresztą trochę się dowiedział. To oczywiste, że
wychowywała się we Francji lub w innym francuskojęzycznym kraju. Teraz musiał odkryć,
dlaczego tak gorączkowo starała się to ukryć. Zaczął gładzić ją po plecach, potem pochylił głowę
i musnął jej usta. Przysunęła się bliżej, a po chwili zarzuciła mu ramiona na szyję.
Nie wzbraniała się przed pieszczotami. Kiedy Lyon przestał się droczyć i otwarcie ją pocałował,
wspięła się na palce i wsunęła dłonie w jego włosy. Przeszyły go dreszcze.
Christina dziwiła się, że bliskość markiza tak mocno działa na jej zmysły. Sam jego zapach
doprowadzał ją do szaleństwa. Kiedy wsunął język pomiędzy jej wargi, poczuła, że pożądanie ze
zdwojoną mocą odzywa się w jej ciele, oblewa je gorącem.
Bez cienia skrępowania odpowiedziała na zmysłowe pocałunki partnera. Wysunęła język i
najpierw ostrożnie, a potem już z większą namiętnością penetrowała wnętrze jego ust. Wiedziała,
że ta odwaga podoba się Lyonowi, bo jęknął z rozkoszy i mocniej ją do siebie przytulił.
Nieokiełznany entuzjazm księżniczki zaskakiwał go. Byl przyzwyczajony do kobiet, które na
początku opierają się pieszczotom, udając niewinność. Ale Christina nie kryła pożądania. Bardzo
go to podniecało. Cały drżał, kiedy oderwał od niej usta. Oddychał nierówno.
Christina nie chciała jeszcze kończyć pocałunku. Objęła markiza w pasie i zaskakująco mocno
uścisnęła.
- Lubisz mnie całować, prawda, Lyonie?
Jak ona może mówić to tak spokojnie? Do diabła, jej pocałunki były bardziej namiętne niż jego.
- Wiesz doskonale, że tak - wyszeptał. - Czy to część szarady, Christino? Nie musisz nic ukrywać.
Nie obchodzi mnie, ilu mężczyzn miałaś przede mną. I tak cię pragnę.
Christina powoli uniosła wzrok, by spojrzeć mu prosto w oczy. Błyszczało w nich pożądanie.
Poczuła nagły ucisk w gardle. Lyon tak bardzo przypominał jej indiańskich wojowników.
Boże, pomóż, bo jeszcze zakocha się w Angliku.
Markiz dostrzegł jej nagły przestrach. Pomyślał, że musiał zbliżyć się do prawdy. Chwycił w garść
pukiel włosów Christiny i przyciągnął ją do siebie. Potem łagodnym ruchem odchylił jej głowę i
tuż nad ustami wyszeptał:
- Nie interesuje mnie to. Przysięgam ci, Christino, że kiedy znajdziesz się w moim łóżku, będziesz
myślała tylko o mnie.
Na przypieczętowanie swoich słów znowu ją pocałował. Tym razem nie hamował już pożądania -
całował ją z całą żarliwością, jaka płonęła w jego ciele. Kiedy Christina zaczynała się poddawać
gorączkowej pieszczocie, odsunął się.
Księżniczka popatrzyła na niego uważnie.
- Jedyne, o czym jestem w stanie teraz myśleć, to jak dobrze byłoby nam ze sobą. Ty także o tym
myślałaś, prawda, Christino? - zapytał markiz zachrypniętym głosem.
Oczekiwał zwykłego w takich sytuacjach zachowania, oczekiwał zaprzeczenia. I pomylił się.
Osłupiał, słysząc odpowiedź.
- Och, tak, myślałam o kochaniu się z tobą. To by było wspaniałe.
Zanim zdążył coś odrzec, księżniczka wysunęła się z jego objęć. Powoli przeszła przez pokój.
Kroczyła dumnie. Uśmiech zagościł na jej twarzy. Energicznie potrząsnęła głową. Otworzyła
drzwi, ale przed wyjściem odwróciła się jeszcze i powiedziała:
- Musisz już iść, Lyonie. Do zobaczenia.
Znowu to samo. Do diabła, znowu go odtrącała.
- Christino! - Markiz niemal warknął. - Wracaj tutaj. Jeszcze nie skończyłem. Chcę cię o coś
zapytać.
- O co? - zdziwiła się.
- Przestań patrzeć na mnie tak podejrzliwie. – Markiz złożył ramiona na piersiach i zmarszczył
brwi. - Po pierwsze chciałbym wiedzieć, czy masz ochotę pójść do opery w przyszłym...
Christina zatrzymała się i potrząsnęła przecząco głową.
- Księżna się nie zgodzi, byś mi towarzyszył – odparła z uśmiechem.
Lyon westchnął.
- Czy wiesz, że jesteś jak kameleon? Raz sie uśmiechasz, a za chwilę gniewasz. Czy ja
kiedykolwiek cię zrozumiem? - zapytał udręczonym głosem.
- Zdaje się, że właśnie mnie obraziłeś.
- Wcale cię nie obraziłem - odburknął, ignorując pobrzmiewające w jej głosie rozbawienie. Boże,
patrzyła na niego tak niewinnie, że miał ochotę zgrzytać zębami,
- Umyślnie robisz ze mnie idiotę, prawda?
- Jeśli sądzisz, że porównując mnie do jaszczurki, zdobędziesz moje serce, to się mylisz.
Lyon przemilczał tę uwagę.
- Czy wybierzesz się ze mną na konną przejażdżkę po parku?
- Och, ja nie jeżdżę konno.
- Nie? - Markiz zdziwił się. - Nie nauczyłaś się? Z przyjemnością udzielę ci lekcji, Christino.
Jestem dobrym... co, co takiego powiedziałem? Śmiejesz się?
Księżniczka naprawdę bardzo starała się ukryć rozbawienie.
- Och, nie śmieję się z ciebie - skłamała. - Po prostu nie lubię jeździć.
- A to z jakiego powodu? - zainteresował się Lyon.
- Przeszkadza mi siodło - wyznała. Odwróciła się i biegiem ruszyła przez korytarz. Lyon rzucił się
za nią, ale zanim dotarł do podnóża schodów, ona była już w połowie.
- Przeszkadza ci siodło? - zawołał, przekonany, że źle usłyszał.
- Tak, Lyonie.
Tego już za wiele. Co ona miała na myśli? Poddał się. Zwycięstwo w tej potyczce należało do
Christiny. Jednak wojna trwała nadal.
Markiz ponurym wzrokiem odprowadzał oddalającą się rywalkę, zachwycając się zarazem
wspaniałym falowaniem jej bioder. Nagle zdał sobie sprawę, co go tak zaskoczyło na początku
wizyty. Księżniczka Christina miała bose stopy.

Księżna Patrycja wracała do domu we wspaniałym nastroju. Może i nie wypadałospotykać się z
potencjalnym narzeczonym własnej siostrzenicy, ale wynik wizyty tak zadowoli atarszą panią, że
zapomniała o etykiecie.
Emmett Splickler potwierdził wszystkie nadzieje księżnej. Patrycja modliła się w duchu, by
okazało się, iż Emmett odziedziczył charakter po ojcu. Nie zawiodła się. Emmett był słabeuszem,
głupkiem i chciwcem. Tak jak i jego ojcem, nim także rządziło przyrodzenie. Szybko wyszło na
jaw, że odda wszystko za możliwość przespania się z Christiną. Wprost piał, kiedy księżna
wyjawiła z czym przyszła. Od momentu, w którym wspomniała o małżeństwie, głupiec zrobił się
uległy jak masło. Zgodził sie podpisać każdy dokument, byle tylko dostać nagrodę. Księżna
spodziewała się, że Emmett nie przypadnie Christinie do gustu. Za wielki był z niego niedołega.
Zeby udobruchać siostrzenicę, Patrycja sporządziłalistę innych kandydatów, umieszczając nawet
na jej czele tego dziwaka markiza Lyonwooda. Wszystko to dla farsy oczywiście, ale księźna
pragnęła aby siostrzenica do końca nie była świadoma, co ma się zdarzyć.
Staruszka nie chciała niczego powierzać losowi. Bo czy w tych okolicznościach mogła wybrać na
przyszłego męża kogoś tak dumnego i prawego jak Lyon?

Kierowały nią oczywiste pobudki. Patrycja nie zamierzała zadowolić się częścią majątku po ojcu.
Chciała przejąć go w całości. Plan, który przedstawiła Emmettowi, nawet jak na osobę jej pokroju
wydawał się szatańsko przebiegły. Emmett aż się skulił, kiedy księżna uprzejmie wyjaśniła, że
będzie musiał porwać Christinę, wywieźć ją do Gretna Ch-een i na miejscu zmusić do ślubu.
Może, ale nie musi zgwałcić księżniczki przed lub po ceremonii. Dla księżnej nie miało to
znaczenia. Widząc przerażenie Splicklera, poradziła, by wziął sobie kogoś do pomocy. Jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki tchórzliwy głupiec przestał narzekać i cały się rozpromienił.
Księżna nie omieszkała zauważyć zgrubienia w jego kroczu i domyślała się, że Emmett w myślach
znajduje się jut w łóżku z Christina. To ją przekonało, że dobrze trafiła.
Dręczyły ją jednak obawy. Żeby tylko tchórzliwość Emmetta nie wzięła góry nad pożądaniem.
Poza tym może zdarzyć się coś nieoczekiwanego, coś, co zaprzepaści jej plan.
Postanowiła zabezpieczyć się na każdą ewentualność. Przede wszystkim musi pozbyć się tej
odrażającej indiańskiej rodziny Christiny. Jeśli siostrzenica nie wyjdzie za Emmetta, tylko za
kogoś tak dumnego jak na przykład markiz Lyonwood, to ich związek prawdopodobnie nie potrwa
długo. Przeszłość Christiny wcześniej czy później wyjdzie na jaw. Ta dziewczyna nie będzie w
stanie wiecznie ukrywać swoich dzikich instynktów. A jak zareaguje mąż na żonę z takimi
przyzwyczajeniami? Naturalnie przerazi się. Nie porzuci jej, bo coś takiego jak rozwód zupełnie
nie wchodziło w grę, z pewnością jednak się od niej odwróci i po cichu poszuka sobie innej
kobiety. Wtedy Christina natychmiast ucieknie do tych swoich dzikusów. Ta głupia gęś ciągle
mówi o powrocie do domu.
Księżna potrzebowała Christiny, by po jej plecach wejść do towarzystwa. Nawet ci, którzy dobrze
pamiętali niedyskrecję Patrycji, zapraszali ją do siebie, ponieważ bardzo chcieli poznać tajemniczą
księżniczkę. Najmniej księżna obawiała się Edwarda. Oczywiście nie będzie zachwycony, kiedy
się przekona, iż córka go okpiła. Z pewnością nie odda spadku bez walki. Ale Christina da sobie z
nim radę. Tak, to najważniejsze, żeby ta mała dzikuska została w Anglii, aż ona, księżna Patrycja,
z powodzeniem osiągnie cel. To jest najistotniejsze.

Prywatne pokoje Edwarda znajdowały się w oddzielnym budynku, przylegającym do głównego


skrzydła pałacu. Postanowiłam opowiedzieć mężowi, czego dopuszczają się jego ludzie.
Widzisz, moje dziecko, nie wierzyłam, że Edward może być za to odpowiedzialny. Chciałam całą
winę zrzucić na jego oficerów. Weszłam do biura Edwarda bocznymi drzwiami, ale to, co
zobaczyłam, tak mnie zaskoczyło, że oniemiałam i ani jednym słowem nie zdradziłam swojej
obecności. Mąż zabawiał się z kochanką. Nadzy, tarzali się po podłodze jak zwierzęta. Ta
kobieta miała na imię Nicolle. Dosiadała Edwarda jak ogiera. On zaś zachęcał ją, krzycząc
obrzydliwe słowa. W ekstazie mocno zaciskał oczy. Ta kobieta musiała wyczuć moją obecność, bo
nagłe odwróciła się i spojrzała na mnie. Byłam pewna, że zacznie krzyczeć. Nie uczyniła tego. Nie
przerwała też obmierzłych praktyk, tylko uśmiechnęła się do mnie zwycięsko.
Nie pamiętam, jak długo tam stałam. Po powrocie do swojego pokoju zaczęłam planować
ucieczkę.
Dziennik, 20 sierpnia 1795

Lyonie, co się z tobą dzieje? Uśmiechnąłeś się do Matthewsa. I czy się nie przesłyszałam? Pytałeś
go o matkę. Czy źle się czujesz?
Pytania te jak z procy wyrzucała z siebie siostra markiza, Diana, ścigając brata po schodach do
sypialni.
Raptownie stanął w miejscu.
- Denerwuję cię, kiedy jestem zły, a teraz czepiasz się, bo się uśmiecham. Zdecyduj się, co wolisz,
a ja postaram się dostosować.
Diana szeroko otworzyła oczy, słysząc w głosie brata przekorny ton.
- Jesteś chory, prawda? Pewnie znowu dokucza ci kolano? Nie patrz na mnie, jakby wyrosła mi
druga głowa. To nie jest normalne, że się uśmiechasz, zwłaszcza że idziesz odwiedzić mamę.
Przecież wiem, jaka potrafi być mecząca. Chyba zapomniałeś, że z nią mieszkam. Ty odwiedzasz
ją tylko raz w tygodniu. Zdaję sobie sprawę, że mama nic nie może poradzić na to, jak się
zachowuje, ale czasami wolałabym zamieszkać u ciebie. Czy to wstyd, że się do tego przyznaję?
- Nie ma nic wstydliwego w szczerej rozmowie z własnym bratem. Brakowało ci tego od śmierci
Jamesa, prawda?
Pobrzmiewające w pytaniu współczucie spowodowało, że oczy Diany wypełniły się łzami. Lyon
powstrzymywał zniecierpliwienie. Jego siostra stawała się taka drażliwa, kiedy chodziło o sprawy
rodzinne. On sam stanowił jej całkowite przeciwieństwo. Z trudem przychodziło mu otwarte
okazywanie uczuć. Przez sekundę zastanawiał się, czy nie objąć siostry ramieniem, ale szybko
zrezygnował z tego śmiesznego pomysłu. Prawdopodobnie tak by się zdziwiła, że wpadłaby w
prawdziwą histerię.
Lyon nie miał dziś nastroju na patrzenie na łzy. Wystarczyło, że czekało go następne zwariowane
spotkanie, tym razem z matką.
- Naprawdę miałam nadzieję, że mama poczuje się lepiej, kiedy poprowadzimy otwarty dom przez
sezon. Ale ona nie opuściła swojego pokoju od dnia, w którym przyjechałyśmy do Londynu. -
Lyon tylko skinął głową, nie zatrzymując się. - Mama nadal jest bardzo zgorzkniała - szepnęła
Diana. Jak cień sunęła za bratem. - Opowiadam jej o przyjęciach, na które chodzę. Ale ona nie
słucha. Chce rozmawiać tylko o Jamesie.
- Wróć na dół, Diano, i poczekaj tam na mnie. Muszę z tobą coś przedyskutować. I nie bądź taka
przerażona.
- Mrugnął do niej. - Przyrzekam, że nie zdenerwuję mamy.
- Naprawdę? - zapytała piskliwie dziewczyna. - Źle się czujesz, to widać.
Markiz wybuchnął śmiechem.
- Boże, czy rzeczywiście byłem takim gburem?
Zanim Diana zdążyła wymyślić jakąś taktowną odpowiedź, która przy okazji nie byłaby
wierutnym kłamstwem, Lyon otworzył drzwi do pokoi matki. Nogą zamknął je za sobą, po czym
ruszył przez mroczne, wypełnione zatęchłym powietrzem pomieszczenie.
Markiza leżała na łóżko przykrytym czarną satynową narzutą. Jak zawsze sama także ubrana była
na czarno, od jedwabnego czepeczka, zasłaniającego jej siwe włosy, po bawełniane pończochy.
Lyon nie zauważyłby jej, gdyby nie kremowobiała twarz odbijająca od reszty.
Trzeba przyznać, że markiza przechodziła żałobę z prawdziwym zaangażowaniem. Upierała się
przy niej jak małe dziecko. Tak długo pozostawała w żałobie, że stała się już mistrzynią.
James zginął trzy lata temu, ale starsza pani zachowywała się tak, jakby od wypadku minęło
zaledwie kilka dni.
- Dzień dobry, mamo - przywitał się Lyon i usiadł na krześle stojącym przy łóżku.
- Dzień dobry, Lyonie.
To był właściwie koniec wizyty. Powód był prosty. Lyon nie zgadzał się na rozmowę o Jamesie, a
matka nie chciała rozmawiać o niczym innym. Markiz miał przed sobą pół godziny ciszy. By jakoś
przetrwać ten czas, zapalił świeczkę i zabrał się za czytanie „The Moming Herald".
Taki rytuał obowiązywał niezmiennie od dnia śmierci Jamesa.
Niezmiennie też Lyon wychodził od matki w grobowym nastroju. Tym razem jednak, żegnając się
z nią, nie czuł irytacji.
Diana czekała na niego w korytarzu. Kiedy stwierdziła, że na twarzy brata nadal widnieje uśmiech,
jeszcze bardziej zaniepokoiła się o jego zdrowie. Cóż za dziwne zachowanie!
Do głowy przychodziły jej straszne podejrzenia.
- Zamierzasz wysłać mnie i mamę z powrotem na wieś, prawda, Lyonie? Och, błagam, przemyśl
to jeszcze - wyjąkała. - Wiem, że wujek Milton jest bardzo uciążliwy, ale tak mu dokucza wątroba,
a ja tak bardzo chciałabym pójść na ten bal do Crestonów.
- Diano, uczynisz mi honor, jeśli zgodzisz się, bym ci tam towarzyszył. Nawet nie przyszło mi do
głowy, żeby odsyłać cię do domu, moja słodka. Przeszłaś przez prezentację, a teraz czeka cię cały
sezon. Czy kiedykolwiek postąpiłem inaczej niż przyrzekałem?
- No... nie - przyznała dziewczyna. - Ale też nigdy nie uśmiechałeś się w ten sposób. Och, sama
nie wiem, co mam myśleć. Zawsze po wizycie u mamy masz taki okropny nastrój. Czy dzisiaj była
dla ciebie milsza?
- Nie - zaprzeczył markiz. - I właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać. Diano, potrzebujesz tu
kogoś, kto by się tobą zaopiekował. Skoro Milton nie czuje się dobrze, a jego żona nigdzie się bez
niego nie ruszy, postanowiłem posłać po ciotkę Haniettę. Czy to ci...
- Och, tak, Lyonie - przerwała mu uszczęśliwiona dziewczyna. Zaczęła klaskać w dłonie. - Sam
wiesz, jak bardzo kocham siostrę naszego taty. Ma takie wspaniałe poczucie humoru. Ale czy ona
się zgodzi?
- Oczywiście - zapewnił markiz. - Poślę po nią bezzwłocznie. A teraz, mam prośbę.
- Wszystko, bracie. Ja...
- Prześlij zaproszenie na herbatę do księżniczki Christiny. Na pojutrze.
Diana zaczęła chichotać.
- Już rozumiem to dziwne zachowanie. Zadurzyłeś się w księżniczce, tak?
- Zadurzyłem? Co za głupie określenie - odburknął Lyon z wyraźną irytacją. - Nie, nie zadurzyłem
się w niej.
- Z wielką ochotą zaproszę księżniczkę. Tylko nie rozumiem, dlaczego sam tego nie chcesz
zrobić?
- Ciotka Christiny uważa, że nie jestem odpowiednim towarzystwem dla jej siostrzenicy -
poinformował.
- Markiz Lyonwood nieodpowiednim towarzystwem? - Diana wydawała się oburzona. - Lyonie,
przecież masz więcej tytułów, niż komukolwiek mogłoby się przyśnić. Chyba nie mówisz tego
poważnie.
- I pamiętaj, nie mów Christinie, ża ja tu będę. Niech sądzi, że spotyka się jedynie z tobą.
- A jeśli nie będzie chciała przyjść, tylko zaprosi mnie do siebie?
- Wątpię - odparł markiz.
- Wydajesz się bardzo tego pewny.
- Nie wygląda na to, żeby mogła przeznaczyć zbyt wiele pieniędzy na rozrywki - wyjaśnił. -
Zachowaj to w tajemnicy, Diano, ale myślę, że księżniczka znajduje się w poważnych
finansowych tarapatach. Dom wygląda na zaniedbany, meble są zużyte i słyszałem, że księżna
odprawia wszystkich gości z kwitkiem.
- Och, biedaczka - zmartwiła się Diana, z zatroskaniem potrząsając głową. - Ale dlaczego nie
chcesz, żeby wiedziała, że tu będziesz?
- Nieważne.
- Rozumiem.
Po wyrazie twarzy siostry Lyon domyślił się, że nic nic rozumiała.
- Lubię księżniczkę - wybuchnęła Diana, kiedy nie mogła już znieść badawczego wzroku brata.
- Nie czujesz się przy niej zmieszana?
- Nie wiem, co masz na myśli - zdziwiła się.
- Kiedy z nią rozmawiasz - zaczął tłumaczyć - czy nie wydaje ci się, że czasami jej odpowiedzi nie
mają sensu?
- Naturalnie, że nie.
Lyon ukrył zniecierpliwienie. To głupie pytać o takie rzeczy kogoś tak rozkojarzonego jak jego
siostra. Była jak wiatr. Kochał ją, ale wiedział, że prędzej umrze, niż pojmie, co dzieje się w jej
ślicznej główce.
- Przypuszczam, że wy dwie szybko zostaniecie bliskimi przyjaciółkami - zawyrokował.
- Czy to by cię zmartwiło?
- Ależ skąd - zaprzeczył Lyon. Uprzejmie skłonił się siostrze i ruszył do wyjścia.
- No to dlaczego znowu marszczysz brwi? - zawołała za nim Diana.
Markiz nie miał ochoty na dalszą rozmowę. Dosiadł czarnego rumaka i ruszył na przejażdżkę.
Uważał, że szybka jazda oczyści mu umysł. Zazwyczaj z łatwością potrafił oddzielić nieistotne
informacje od podstawowych faktów. Kiedy już to się stanie, miał nadzieję poznać przyczynę, dla
której ta najbardziej zaskakująca w Anglii kobieta wywierała na niego taki wpływ. Zamierzał
wykorzystać logiczne rozumowanie i tym samym uspokoić niezdrowe emocje.
Tak, właśnie niezdrowe. Christina pojawiała się w każdej jego myśli. To go wytrącało z
równowagi. I jeszcze to, że twierdziła, iż on działa na nią jak bawół.
Co to w ogóle znaczyło i gdzie, na Boga, ta kobieta widziała bawoły?
Lord Rhone przemiarzał bibliotekę wzdłuż i wszerz. Pomieszczenie wyglądało jak stajnia, ale lord
nie pozwalał wchodzić tu służącym. Od chwili gdy został zraniony, nie miał głowy do
przejmowania się tak przyziemnymi sprawami jak porządek.
Rana goiła się. Rhone oblał nadgarstek gorącą wodą, a po chwili zawinął świeżym bandażem.
Mimo że nosił teraz za dużą marynarkę po ojcu, by ukryć opatrunek, i tak nigdzie nie ruszał się z
domu w obawie, że ktoś zauważy zgrubienie na ręce. Nie chciał ryzykować. Przed nim jeszcze
wiele pracy. Ciągle myślał o księżniczce Christinie. Zdaje się, że go rozpoznała. Sposób, w jaki na
niego patrzyła, wskazywał, że być może domyśliła się, kto kryje się za maską.
A Lyon? Czy coś odgadł? Rhone długo się nad tym zastanawiał, ale w końcu doszedł do wniosku,
że przyjaciel tak był pochłonięty ochroną małej księżniczki, że nie miał czasu dobrze przyjrzeć się
napastnikom.
Tylko kto, na Boga, rzucił w niego tym nożem? Tak go to zaskoczyło, że upuścił pistolet.
Ktokolwiek to zrobił, miał kiepskiego cela. Rhone dziękował za to losowi. Cholera, mógł go zabić.
Musi bardziej uważać. Nie zamierzał niczego teraz przerywać. Na liście pozostały jeszcze cztery
nazwiska i każda z tych osób musi dostać, co jej się należy. Przynajmniej tyle mógł uczynić, by
pomścić hańbę ojca.
Z zamyślenia wyrwało go nieśmiałe pukanie do drzwi.
- Tak? - wrzasnął, wyładowując tym samym część irytacji. Wyraźnie uprzedził służbę, żeby mu
nie przeszkadzano.
- Jest tu markiz Lyonwood, sir.
Rhone pędem rzucił się do krzesła stojącego za biurkiem. Oparł zdrową rękę na stercie
dokumentów, a chorą położył na kolanach, po czym pewnym głosem zawołał:
- Wprowadź go.
Lyon wtoczył się do pokoju z butelką brandy wetkniętą pod pachę. Postawił prezent na biurku, a
potem usiadł w wyściełanym skórą krześle naprzeciwko przyjaciela. Oparł stopy o blat i
powiedział:
- Cholernie źle wyglądasz.
Lord wzruszył ramionami.
- Nigdy nie byłeś dyplomatą - sarknął. - Po co ta brandy?
- Nasz zakład — przypomniał mu markiz.
- Ach, tak, księżniczka Christina - z kpiącym uśmiechem rzucił Rhone. - Za dużo ci nie
powiedziała, prawda?
- Nieważne. Sam wiele się dowiedziałem. Wychowywała się gdzieś we Francji albo w okolicach -
poinformował.
- Oczywiście dręczy mnie jeszcze kilka szczegółów, ale wkrótce to wyjaśnię.
- Skąd takie zainteresowanie, Lyonie?
- Sam już nie wiem. Na początku myślałem, że to czysta ciekawość, ale teraz...
- Na początku, Lyonie, mówisz tak, jakbyś znał tę kobietę już od miesięcy.
Markiz wzruszył ramionami. Sięgnął do stolika, wybrał dwie szklanki i nalał trunek. Zaczekał, aż
przyjaciel upije spory łyk, po czym zapytał:
- Jak ręka, Jack?
Reakcja przyjaciela sprawiła markizowi ogromną satysfakcję.
Rhone zaczął się dławić i kaszleć, zarazem próbując potrząsać głową. Ogromnie zabawny widok,
ale też denerwujący, pomyślał Lyon.
Poczekał, aż kolega odzyska równowagę, po czym znowu się odezwał.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, że masz problemy z pieniędzmi? Dlaczego nie przyszedłeś z tym
do mnie?
- Problemy z pieniędzmi? Nie mam pojęcia, o czym mówisz - zaprotestował Rhone, ale jego
nieszczerość była aż nazbyt widoczna. - Do diabła - mruknął - nigdy nie umiałem cię okłamywać.
- Straciłeś rozum? Masz ochotę zamieszkać w więzieniu Newgate? Wiesz, że to tylko kwestia
czasu i zostaniesz złapany.
- Lyon, pozwól mi wyjaśnić - zająknął się lord. – Mój ojciec stracił wszystko. Zastawiłem własne
dobra, ale...
- No, Rhone, zarówno ty, jak i twój ojciec, jesteście wolni od długu - przerwał mu markiz. -
Wścieknij się i wyduś to z siebie - zażądał stanowczym głosem. – Spłaciłem część długów. W
twoim imieniu.
- Jak śmiesz się mieszać? - wrzasnął Rhone. Twarz płonęła mu jaskrawą czerwienią.
- Ktoś musiał to zrobić - oświadczył Lyon. - Twój ojciec znaczy dla mnie tyle co dla ciebie.
Trudno zliczyć, ile razy wstawiał się za mną do mojego ojca, kiedy byłem chłopcem.
Rhone skinął twierdząco głową. Opuściła go już część gniewu.
- Oddam ci, Lyonie, kiedy tylko...
- Nic mi nie oddasz - ryknął markiz. Nagle ogarnęła go furia. Zanim znowu się odezwał, odetchnął
głęboko. - Pamiętasz, co się ze mną działo zaraz po śmierci Lettie? -zapytał.
Rhone dał się zaskoczyć zmianą tematu. Powoli pokiwał głową.
- Byłeś wtedy przy mnie, Rhone. Tylko ty znasz prawdę o Jamesie. Czy kiedykolwiek
próbowałem zapłacić ci za twoją przyjaźń?
- Nie, obraziłbym się.
Nastąpiła długa chwila ciszy. W końcu lord uśmiechnął się,
- Czy wolno mi przynajmniej powiedzieć ojcu, że ty...
- Nie - przerwał Lyon już łagodniejszym głosem. – Będzie go bolało, że wiem, co mu się
przydarzyło. Niech myśli, że tylko ty o tym wiesz i że mu pomogłeś.
- Ale, Lyonie, z pewnością...
- Zostawmy to tak, Rhone. Twój ojciec jest dumnym człowiekiem. Nie odbieraj mu tego.
Lord znowu skinął głową.
- Powiedz mi, co wiesz o kłopotach ojca.
- Naturalnie natychmiast rozpoznałem cię wtedy u Bakerów - zaczął markiz, uśmiechając się na
widok miny przyjaciela. - Postąpiłeś głupio, że...
- Miało cię tam nie być - mruknął lord. – Dlaczego poszedłeś na to przyjęcie? Tak samo jak ja nie
znosisz Bakera.
Lyon zachichotał.
- Bardzo dobrze przemyślany plan - cieszył się. – Mimo wielu zalet twój ojciec jest nadal nieco
naiwny, prawda, Rhone? To Baker i jego przyjaciele go wykorzystali. Zacząłeś od Bakera.
Zobaczmy, czy odgadnę resztę nazwisk. Buckley, Stanton i Wellingham. Ci trzej dranie. Zgadłem,
Rhone?
- Skąd to wszystko wiesz? - Lord zdziwił się.
- Czy naprawdę myślisz, że mogłaby mi umknąć wieść o ich małym klubiku? Nie tylko twój ojciec
padł ich ofiarą.
- To znaczy, że wszyscy o nich wiedzą.
- Nie - zaprzeczył Lyon. - Nikt nie ma pojęcie o skandalu, w który wplątał się twój ojciec.
Doszłoby to do mnie.
- Wypadłeś z obiegu, Lyonie. Skąd ta pewność?
Markiz ze zniecierpliwieniem popatrzył na przyjaciela.
- Jak możesz wątpić? Przecież znasz moją metodyczność?
Rhone uśmiechnął się.
- Pomyślałem, że trochę zardzewiałeś - rzucił. – Tata ciągle ukrywa się w domu na wsi. Tak
strasznie wstydzi się własnej łatwowierności, że nie ma odwagi nikomu spojrzeć w oczy. Ulży mu,
kiedy się dowie, że nie jest osamotniony.
- Tak, może już wyjść z ukrycia. A ty zrezygnuj z tego swojego idiotycznego planu. W końcu cię
złapią.
- Ty nigdy byś mnie nie wydał. - W głosie Lorda brzmiało przekonanie.
- Nigdy - potwierdził markiz. - Jak oni to robili, Rhone? Czy Baker znaczył karty?
- Tak. To zwykli szulerzy, co tym bardziej poniża ojca. Czuje się wystrychnięty na dudka.
- Bo tak było - przypomniał Lyon. - Rhone, dasz sobie spokój?
Lord jęknął.
- Do cholery, Lyonie, tak mnie korci, żeby się zemścić.
Markiz upił spory łyk brandy.
- Ach - zaśmiał się - tu wszedłeś na pole, na którym ja jestem ekspertem. Może potrzeba nam
wyrównanych szans, Rhone, nie sądzisz?
Uśmiechnął się, kiedy lord w końcu zrozumiał, co przyjaciel ma na myśli.
- Chcesz zaaplikować im tę samą miksturę, którą nas uraczyli, to znaczy oszukać oszustów?
- Nie sprawi nam to większych kłopotów.
Rhone uderzył dłońmi o blat biurka, a potem aż stęknął.
- Zapominam o ranie - wyjaśnił. - Włącz mnie do tego, Lyon. Tobie pozostawiam opracowanie
szczegółów. Jak sam przed chwilą przyznałeś, jesteś ekspertem w zwodzeniu przeciwników.
Markiz wybuchnął śmiechem.
- Potraktuje to jako komplement.
Rozmowę przerwało nagłe stukanie do drzwi.
-Oco znowu chodzi? - zawołał Rhone.
- Przepraszam, że przeszkadzam, sir, ale przyszła księżniczka Christina i chce się z panem widzieć
– odkrzyknął w odpowiedzi służący.
Na te słowa lord aż podskoczył. Lyon także nie wyglądał na uszczęśliwionego. Spojrzał ze złością
na przyjaciela.
- Czy umawiałeś się z Christina, Rhone? Zapraszałeś ją?
- Nie - zaprzeczył lord. - Ale najwyraźniej w końcu uległa mojemu urokowi. — Uśmiechnął się,
widząc grymas wściekłości na twarzy markiza. - A więc jest tak, jak sądziłem. Jesteś bardziej niż
umiarkowanie zainteresowany naszą małą księżniczką.
- Żadną naszą - warknął Lyon. - Ona należy do mnie. Zrozumiano?
Rhone skinął głową.
- Tylko żartowałem - zapewnił z westchnieniem. – Wprowadź panią - zawołał do służącego.
Markiz nie ruszył się z miejsca. Christina wbiegła do biblioteki, kiedy tylko drzwi się przed nią
otworzyły. W tej samej chwili jej wzrok spoczął na Lyonie. Stanęła jak wryta.
- Och, nie chciałabym przeszkadzać. Przyjdę później.
- Obróciła się i ruszyła do drzwi.
Markiz wydał przeciągłe westchnienie. Spokojnie odstawił szklaneczkę na stolik, potem wstał.
Christina widziała wszystko kątem oka. Zignorowała Rhone'a, który prosił, by została, i dalej
podążała w stronę drzwi.
Lyon dopadł ją w momencie, gdy chwytała za klamkę. Oparł ręce o drzwi po obu stronach jej
twarzy. Czuł na piersi dotyk jej pleców. Uśmiechnął się, widząc, że Christina cala sztywnieje.
- Nalegam, żebyś została - szepnął jej do ucha.
Księżniczka poczuła zalewającą ją falę ciepła. Zaczęła powoli się obracać, aż znalazła się twarzą
w twarz z agresorem.
- A ja nalegam, żebyś mnie puścił, sir - szepnęła.
Spróbowała odepchnąć markiza.
Lyon nawet nie drgnął. Uśmiechnął się łobuzersko, pochylił głowę i pocałował Christinę.
Do rzeczywistości przywołało go głośne rechotanie Rhone' a.
Dziewczyna spłonęła rumieńcem, ale nie wstydu, lecz oburzenia. Czy ten głupiec nie wie, że nie
wypada okazywać uczuć w obecności innych. Najwyraźniej nie, bo mrugnął do niej figlarnie, po
czym pochwycił ją za rękę i pociągnął do biblioteki.
Uważnie przyjrzał się niebieskiej sukni księżniczki, pamiętając o tym, by sprawdzić, czy założyła
buty. Poczuł cień zawodu, kiedy stwierdził, że ma je na nogach.
Rhone pospieszył do swojego krzesła. Znowu ukrył zranioną rękę.
Christina nie chciała usiąść. Stała obok Lyona, udając, że całkowicie go ignoruje. Ten zaś
ponownie oparł nogi o biurko i sięgnął po szklankę. Księżniczka posłała mu spojrzenie pełne
dezaprobaty. Jest taki rozluźniony i tak dobrze się czuje, że za chwilę tu smacznie zaśnie,
pomyślała. Sytuacja stawała się coraz bardziej krępująca. Rhone z wyczekiwaniem patrzył na
Christinę - przełożyła do jednej ręki niebieski wachlarz, a drugą próbowała wyrwać z uścisku
Lyona, lecz on jakby zupełnie zapomniał, że ją trzyma.
- Czy przyszłaś do mnie z jakąś konkretną sprawą? - uprzejmie zapytał lord. Chciał, by Christina
poczuła się swobodniej. Biedaczka wyglądała na ogromnie wystraszoną.
- Miałam nadzieję, że porozmawiam z tobą w cztery oczy - oświadczyła. Znacząco popatrzyła na
markiza. – Czy nie zamierzałeś właśnie wychodzić, Lyonie?
- Nie.
Krótkiej odpowiedzi towarzyszyło takie rozbawienie, że Christina musiała się uśmiechnąć.
- Chciałabym porozmawiać z Rhone'em na osobności, jeśli nie będzie ci to przeszkadzało.
- Owszem, moja słodka, będzie mi przeszkadzało – ze śmiechem stwierdził markiz. Mocniej
pochwycił jej dłoń, a potem nagle za nią pociągnął.
Christina wylądowała dokładnie tam, gdzie chciał – na jego kolanach. Natychmiast też zaczęła się
wyrywać. Lyon jedną ręką objął ją w pasie i nie puszczał.
Rhone przyglądał się im z podziwem. Nigdy nie widział, żeby przyjaciel zachowywał się tak
spontanicznie.
- Księżniczko Christino, możesz spokojnie mówić w obecności markiza - zapewnił.
- Mogę? - zdziwiła się Christina. - A wiec on wie?
- Chcę, byś zrozumiała, że nie mam przed markizem żadnych tajemnic. Teraz wiec spokojnie
możesz wyjawić, z czym tu przyszłaś.
- No cóż, sir, byłam ciekawa, jak się czujesz.
Lord kilkakrotnie zamrugał powiekami.
- Zupełnie dobrze - odparł zdziwiony. - Czy to wszystko, o co chciałaś mnie zapytać?
Dla Lyona było oczywiste, że obydwoje krążą wokół właściwego tematu.
- Rhone, Christina chce zapytać, jak tam twoja rana. Czy zgadłem, Christino?
- Ach, więc jednak wiesz? - rzuciła księżniczka, zwracając oczy na markiza.
- A ty? - Głos Rhonea załamał się.
- Ona wie - potwierdził Lyon, chichocząc na widok głupkowatego wyrazu twarzy pzyjaciela.
- Do diabła, to kto w takim razie o tym nie wie?
- Jesteś patetyczny - osądził Lyon.
- Zdradził cię kolor oczu, Rhone - wyjaśniła Christina, zwracając się do lorda. - Mają taki
niespotykany zielony odcień. Łatwo zapadają w pamięć. - Zamilkła i ze współczuciem spojrzała
na gospodarza. - A patrzyłeś wprost na mnie. Naprawdę nie chciałam cię rozpoznać. Tak jakoś to
wyszło - skończyła i lekko wzruszyła ramionami.
- Czy wykładamy wszystkie karty na stół? - zapytał lord. Pochylił się i z naciskiem spoglądał w
oczy Christiny.
- Nie rozumiem - zdziwiła się. - Nie mam przy sobie żadnych kart.
- Christina wszystko przyjmuje literalnie, Rhone. Potrafi doprowadzić tym człowieka do
szaleństwa. Wiem coś na ten temat.
- Jesteś ogromnie nieuprzejmy, Lyonie - zaperzyła się księżniczka. - Nie wiem, co to znaczy, że
przyjmuję wszystko literalnie. Być może znowu mnie obrażasz.
- Rhone pyta, czy może mówić otwarcie – wyjaśnił Lyon. - Do diabła, czuję się jak jakiś tłumacz.
- Naturalnie, że możesz rozmawiać ze mną swobodnie - pospiesznie zapewniła Christina. - Nikt
nie trzyma ci noża na gardle, Rhone. Przyniosłam ze sobą pewien medykament.
Chciałabym posmarować nim ranę. Przypuszczam, że nie zająłeś się nią jak należy.
- No cóż, nie mogłem przecież zawołać lekarza, prawda? - zakpił lord.
- Nie, nie, zostałbyś wykryty - potwierdziła Christina.
Zeskoczyła z kolan Lyona i podeszła do lorda. Nie protestował, kiedy zabrała się do odwijania źle
założonego opatrunku.
Obydwaj mężczyźni przyglądali się uważnie, jak otwiera mały słoiczek z niesamowicie
śmierdzącą zawartością.
- Mój Boże! Co tara jest w środku? Zgniłe liście?
- Tak - potwierdziła. - Między innymi.
- Żartowałem - stwierdził Rhone.
- Ja nie.
- Sam ten zapach zatrzyma mnie w domu - mruknął lord.
- Z czego jeszcze składa się ta mikstura? - zapytał, ponownie przystawiając nos do słoiczka.
- Lepiej, żebyś nie wiedział - rzuciła księżniczka.
- I lepiej nie zadawać Christinie pytań, Rhone. Jej odpowiedzi jeszcze bardziej pomieszają ci w
głowie.
Rhone posłuchał rady przyjaciela. Patrzył, jak Christina nakłada brązową maź na rozcięcie, a
potem owija je bandażem.
- Ładnie pachniesz, Rhone. Oczywiście balsam szybko zabije twój osobisty zapach.
- Ładnie pachnę? - Mężczyzna wyglądał tak, jakby właśnie wręczono mu królewską koronę. Czuł,
że musi się zrewanżować. - Ty pachniesz jak kwiaty – powiedział i zaraz roześmiał się z tego
romantycznego porównania.
- A twoje oczy mają taki niespotykany kolor, Christino. Nigdy nie widziałem tak zachwycającego
błękitu.
- No, dosyć tego - wtrącił się Lyon. - Christino, pospiesz się i kończ.
- Dlaczego? - zdziwiła się.
- On nie chce, żebyś stała tak blisko mnie - wyjaśnił lord.
- Daj spokój, Rhone. - Głos markiza stwardniał. – Nie masz zamiaru uwodzić Christiny, więc
zachowaj swoje czary dla kogoś innego.
- Na przykład dla lady Diany - podpowiedziała księżniczka.
Uśmiechnęła się, widząc reakcję obydwu mężczyzn.
Rhone wydawał się zaskoczony i przejęty, Lyon oburzony.
- Lyonie, nie jestem twoją własnością, tak wiec postępujesz nierozsądnie układając moje stosunki
z innymi mężczyznami. Gdybym pragnęła, by Rhone zwrócił na mnie uwagę, sama bym mu o tym
powiedziała.
- Skąd to przekonanie, że siostra Lyona jest mną zainteresowana? - zapytał Rhone, zaintrygowany
dziwną uwagą.
Christina włożyła słoiczek z powrotem do torebki.
- Wy, Anglicy - powiedziała - jesteście czasami tak ograniczeni w swoim myśleniu. To oczywiste,
że przypadłeś do gustu lady Dianie. Wystarczy, że uważniej popatrzysz jej w oczy, a sam to
zobaczysz. A jeśli weźmie się pod uwagę sposób, w jaki ty spoglądasz za nią, staje się oczywiste,
że jesteście dla siebie stworzeni.
- O, Boże! - Lyon nie mógł powstrzymać okrzyku.
Christina i Rhone zignorowali go.
- Jak możesz być tego taka pewna? - dopytywał się Rhone. - Spotkałaś Dianę tylko raz, a
rozmawiałyście ze sobą nie więcej niż piętnaście minut. Nie, moim zdaniem to tylko twoje
fantazje. Diana jest jeszcze dzieckiem, Christino.
- Wierz lub nie - odpowiedziała księżniczka. - To, co ma się zdarzyć, zdarzy się.
- Przepraszam, co?
Rhone znowu czuł się zagubiony. Lyon potrząsnął głową. Dobrze było widzieć, że nie tylko na
niego Christina działa w tak ogłupiający sposób.
- Przeznaczenie, mój drogi! - wykrzyknął.
- Czas na mnie. Ciotka Patrycja myśli, że jestem w swoim pokoju i odpoczywam - wyznała
Christina. - Musisz mi teraz zaufać, Rhone. Czy może wolisz, żebym zwracała się do ciebie Jack?
- Nie.
- Tylko żartowałam. Nie przejmuj się tak - pocieszyła go.
Rhone westchnął. Wyciągnął rękę, chcąc podziękować Christinie za opatrzenie rany, ale poruszała
się tak szybko, że jego dłoń zawisła w powietrzu. W mgnieniu oka księżniczka znalazła się przy
krześle, na którym siedział Lyon.
On także był równie zaskoczony. Zarazem też czuł zadowolenie, bo Christina instynktownie
wróciła do niego. Jej wybór stanowił dla markiza coś w rodzaju małego zwycięstwa.
- Christino, skoro mnie rozpoznałaś, dlaczego nie powiedziałaś o tym Bakerowi i reszcie? -
zainteresował się Rhone.
- Sami będą musieli dojść prawdy. Nigdy nie zawiodę twojego zaufania, Rhone - wykrętnie
odparła Christina.
- Ale ja cię o to nie prosiłem - wyjąkał lord.
- Nie staraj się jej zrozumieć, Rhone. To nierealne - poradził Lyon i kwaśno się uśmiechnął.
- W takim razie, odpowiedz mi tylko na jeszcze jedno pytanie - poprosił lord. - Czy widziałaś, kto
rzucił we mnie nożem?
- Nie. Prawdę mówiąc, za bardzo byłam przerażona, żeby się rozglądać. Gdyby nie wsparcie
Lyona, chyba bym zemdlała.
Lyon poklepał ją po dłoni.
- Pistolet nie był naładowany - usprawiedliwiał się Rhone. - Nie przypuszczasz chyba, że
naprawdę chciałem kogoś skrzywdzić.
Słysząc to wyznanie, markiz aż się zatrząsł.
- Nie wierzę, że postanowiłeś obrabować Bakera i poszedłeś do niego z nie naładowaną bronią.
- Po co ją w takim razie zabrałeś? - zastanawiała się Christina.
- Chciałem ich przestraszyć, nie zabić - mruknął Rhone.
- Czy wreszcie przestaniecie mi się tak przyglądać? Plan spalił na panewce, przypominam wam.
- Tak, przypominasz - rzuciła Christina.
- Lyonie, czy możesz się dowiedzieć, kto rzucił we mnie nożem? - poprosił lord.
- Oczywiście.
Księżniczka zmarszczyła brwi. Markiz mówił z takim przekonaniem.
- Dlaczego to takie istotne?
- Lyon lubi rozwiązywać zagadki - poinformował ją Rhone. - O ile dobrze sobie przypominam,
balkon Bakera znajduje się dobre pięćdziesiąt stóp nad tarasem. Ktokolwiek tam był, musiał...
- Dwadzieścia stóp, Rhone - przerwał mu markiz. - I ten ktoś nie mógł wspiąć się po balkonie.
Balustrada jest na to za słaba.
- W takim razie ten ktoś ukrywał się gdzieś za wami - doszedł do wniosku lord. - Nie, to nie ma
sensu. Dzięki Bogu, że przynajmniej nie potrafi dobrze rzucać nożem.
- Skąd to przypuszczenie? - zaciekawiła się Christina.
- Ponieważ mnie nie zabił.
- Och, mnie się wydaje, że ten ktoś trafił dokładnie tam, gdzie celował - stwierdziła. - Gdyby
chciał cię zabić, zapewne by to zrobił. Może zależało mu tylko na tym, żebyś wypuścił broń.
W tej chwili zdała sobie sprawę, że za wiele powiedziała.
Lyon przyglądał się jej z napięciem i zdziwieniem.
- Och, mówię tylko, że tak mogło być - dodaia szybciutko. - Oczywiście, mogę się mylić.
- Dlaczego chciałaś opatrzeć ranę Rhone'a? – podejrzliwie zapytał Lyon.
- Tak, właśnie - zawtórował przyjacielowi lord.
- Czuję się obrażona - obruszyła się Christina. – Zostałeś zraniony, więc chciałam pomóc.
- I tylko tym się kierowałaś? - dociekał dalej markiz.
- No, istniał jeszcze jeden powód - przyznała Christina.
Zanim odpowiedziała, podeszła do drzwi. - Czy nie mówiłeś, że jesteś jedynym przyjacielem
Lyona?
- Mogłem coś takiego powiedzieć - zgodził się Rhone.
- Powiedziałeś - upierała się. - Nigdy niczego nie zapominam. Odnoszę wrażenie, że Lyonowi
potrzebni są przyjaciele. Ja dochowam twojej tajemnicy, Rhone, a ty przyrzeknij mi, że nie
powiesz nikomu, iż tu do ciebie przyszłam. Księżnej by się to nie podobało.
- On też się nie nadaje? - zapytał Lyon, a jego głos zdradzał ogromne rozbawienie.
- Ja się nie nadaję? - zdziwił się lord. - Do czego się nie nadaję?
Christina udała, że nie usłyszała pytania. Położyła rękę na klamce.
- Cnristino! - zawołał za nią markiz.
Zatrzymała się.
- Słucham, Lyonie?
- Ja nic nie przyrzekałem.
- Nie?
- Nie.
- Ale przecież ty nie... nie lubisz księżnej. Nie będziesz zawracał sobie głowy opowiadaniem jej...
- Odwiozę cię do domu, kochanie.
- Nie jestem twoim kochaniem.
- Jesteś, jesteś.
- Wolę się przejść.
- Rhone, jak sądzisz, co powie księżna, kiedy ją poinformuję, że siostrzenica paraduje samotnie po
mieście i odwiedza...
- Wiesz, Lyonie, walczysz bez cienia godności. Przykro mi, że masz taki charakter.
- Nigdy nie walczę fair.
Westchnienie wyrażające porażkę odbiło się echem od ścian biblioteki.
- Czekam na ciebie w holu, ty okropny człowieku - Christina mocno trzasnęła drzwiami nie kryjąc
irytacji,
- Zupełnie nie wygląda na taką, jaka jest w rzeczywistości - zauważył Rhone. - Nazywa nas
Anglikami, jakby sama nie była Angielką. Nie widzę w tym żadnego sensu.
- Wszystko, co mówi Christina, nie ma sensu, chyba że przypomnimy sobie, iż nie wychowała się
w Anglii. — Markiz wstał, przeciągnął się i ruszył do drzwi. - Napij się brandy, Rhone, a ja idę
walczyć.
- Walczyć? O czym ty mówisz?
- Nie o czym, Rhone, tylko o kim. Oczywiście o księżniczce.
Śmiech lorda towarzyszył Lyonowi do samych drzwi wyjściowych, przy których czekają na niego
Christina. Złożyła ręce na piersi i wcale nie kryła złości.
- Gotowa?
- Nie, nienawidzę powozów, Lyonie. Proszę, pozwól mi iść piechotą. To tylko kilka ulic stąd.
- Tak, oczywiście, nie znosisz powozów – powtórzył markiz z rozbawieniem. - Czemu wcześniej
na to nie wpadłem? - zapytał sam siebie na głos, jednocześnie ujmując ramię towarzyszki. Musiał
ją prawie ciągnąć. Kiedy już siedzieli naprzeciwko siebie, zapytał: - Czy powozy są tak
samo dokuczliwe jak siodła?
- Och, nie - zaprzeczyła Chrislina. - Nie lubię małych zamkniętych pomieszczeń. Duszę się. Nie
zdradzisz mnie przed księżną, Lyonie, prawda?
- Nie - przyrzekł markiz. - Boisz się księżnej, Christino?
- Nie, nie boję się - oświadczyła. - Ale tylko ona została mi z całej rodziny. Nie chcę sprawiać jej
przykrości.
- Christino, czy urodziłaś się we Francji? - zapytał Lyon, pochylając się i biorąc księżniczkę za
rękę.
Nie dała się zwieść słodkiemu głosowi i ujmującemu uśmiechowi. Wiedziała, że markiz tylko
czyha na moment jej słabości.
- Kiedy coś cię dręczy i chcesz zaspokoić ciekawość, nigdy nie ustajesz w wysiłkach, prawda,
Lyonie?
- Na to wygląda, kochanie.
- Jesteś bezwstydny - oznajmiła Christina. - Przestań się uśmiechać. Przecież cię obraziłam, czyż
nie?
- Urodziłaś się we Francji?
- Tak - skłamała. - No, a teraz, czy jesteś usatysfakcjonowany? Przestaniesz mnie bezustannie
wypytywać?
- Dlaczego nie chcesz mówić o swojej przeszłości? - dociekał.
- Po prostu nie lubię, jak mnie tak wypytujesz - odrzekła.
- Czy mieszkałaś z matką?
Zachowywał się jak pies gończy, który wpadł na trop zwierzyny. I najwyraźniej nie zamierzał się
poddać. Najwyższy czas ostudzić nieco jego ciekawość.
- Wychowała mnie bardzo miła para, państwo Summerton. Byli Anglikami, ale lubili podróżować.
Zwiedziłam niemal cały świat, Lyonie. Państwo Summerton woleli mówić po francusku i stąd też
władam tym językiem najlepiej.
Powoli uchodziło z niej napięcie. Widząc współczujący wyraz twarzy markiza domyśliła się, że jej
uwierzył.
- Jak sam wiesz, księżna potrafi być uciążliwa. Posprzeczała się z Summertonami i zabroniła mi o
nich mówić. Woli chyba, by wszyscy myśleli, że to ona mnie wychowała. Przyznam ci, że ciężko
przychodzi mi kłamać - dodała, nie odwracając oczu od markiza. - Ponieważ ciotka Patrycja nie
chce, bym wyjawiła prawdę, a kiepski ze mnie kłamca, postanowiłam w ogóle nie mówić o
przeszłości. I jak, zadowolony?
Lyon oparł się o siedzenie. Skinął głową twierdząco.
- Jak spotkałaś się z Summertonami?
- Przyjaźnili się z moją matką - odpowiedziała Christina z uśmiechem. - Kiedy skończyłam dwa
latka, mama rozchorowała się, Oddała mnie Summertonom, bo im ufała. Nie chciała, by jej
siostra, księżna, została moją opiekunką A Summertonowie nie mogli mieć dzieci.
- Twoja matka postąpiła bardzo rozsądnie – zauważył Lyon. - Ta stara sowa by cię zamęczyła,
Christino.
- Och, czy Elbert nazywał tak ciotkę w twojej obecności? Muszę przeprowadzić z nim następną
stanowczą rozmowę. Wygląda na to, że rzeczywiście bardzo nie lubi księżnej.
- Kochanie, nikt nie lubi twojej ciotki.
- Czy skończyłeś już mnie wypytywać? - zapytała.
- Gdzie słyszałaś ryk lwów, Christino, i gdzie widziałaś bawoły?
Ten mężczyzna miał pamięć dziecka, któremu ktoś przyrzekł cukierka. Niczego nie zapominał.
- Większość czasu spędziłam we Francji ze względu na pracę pana Summertona. Ale on był
bardzo przywiązany do swojej żony i do mnie, traktował mnie jak rodzoną córkę.
Tak więc, kiedy wyjeżdżał, zabierał nas ze sobą. Lyonie, naprawdę mam już dosyć tych pytań.
- Jeszcze tylko jedno, Christino. Czy pozwolisz mi się zabrać na bal do Crestonów w sobotę?
Pójdzie z nami Diana.
- Wiesz, że ciotka się na to nie zgodzi - zaprotestowała.
Powóz zatrzymał się przed domem księżnej. Lyon otworzył drzwiczki, wysiadł i odwrócił się, by
pomóc towarzyszce wysiąść. Przytrzymał ją w objęciach dłużej, niż trzeba, ale Christina
postanowiła nie zwracać mu uwagi.
- Po prostu powiedz księżnej, że wszystko już jest umówione. Przyjadę po ciebie o dziewiątej.
- Myślę, że to się uda. Zresztą, ciotka nie musi o niczym wiedzieć. Wyjeżdża na wieś odwiedzić
chorą przyjaciółkę. Jeśli nie wspomnę o balu, nie będę musiała kłamać. To co innego niż gdybym
powiedziała jej, że zamierzam zostać w domu, prawda? A może jednak milczenie także należy
traktować jak kłamstwo?
Lyon uśmiechnął się.
- Chyba rzeczywiście nie potrafisz kłamać. To dobrze o tobie świadczy, moja słodka - dodał.
Boże, pomóż mi się nie śmiać, błagała w duchu Christina. Bała się, że na nowo wzbudzi
podejrzenia markiza.
- Tak, nie potrafię - przyznała.
- Nawet nie wiesz, jak mnie cieszy, że spotkałem kobietę o tak szlachetnym charakterze.
- Dziękuję ci, Lyonie. A czy ja mogę zadać ci pytanie?
W tej chwili Elbert otworzył drzwi. Christina uśmiechnęła się do służącego i machnięciem ręki
kazała mu wracać.
- Sama zamknę za sobą, Elbercie. Dziękuję.
Lyon cierpliwie czekał, aż się do niego ponownie odwróci.
- Chciałaś o coś zapytać - przypomniał.
- Ach, tak. - Po pierwsze, ciekawa jestem, czy wybierasz się na przyjęcie do sk Hunta w
czwartkowy wieczór.
- A ty?
- Tak.
- W takim razie ja także przyjdę.
- I jeszcze jedno, jeśli wolno.
- Słucham? - Markiz zachęcał ją z uśmiechem.
Nagle Christina zaczęła zachowywać się ogromnie wstydliwie. Lekki rumieniec pokrył jej policzki
i unikała jego wzroku.
- Czy mógłbyś się ze mną ożenić, Lyonie? Tylko na krótko.
- Słucham?
Naprawdę nie zamierzał krzyczeć, ale ta kobieta mówiła takie niestworzone rzeczy. Musiał się
przesłyszeć. Małżeństwo? Na krótko? Nie, nie przesłyszał się.
- Co powiedziałaś? - zapytał ponownie, już spokojniejszym tonem.
- Czy się ze mną ożenisz? Przemyśl to, Lyonie, i daj mi odpowiedź. Do zobaczenia, sir.
Drzwi zamknęły się, zanim markiz Lyonwood zdążył w jakikolwiek sposób zareagować.

Minęły ponad trzy tygodnie, nim Mylala znalazła kapitana, który zechciał podjąć ryzyko udzielenia
nam pomocy w ucieczce. Nie wiem, co bym zrobiła bez mojej wiernej i lojalnej pokojówki.
Pomagając mi narażała przecież siebie, swoją rodzinę i przyjaciół. Słuchałam jej rad, bo służyła u
mojego męża już od wielu lat i znała go.
Miałam się zachowywać tak, jakby nic się nie zmieniło. Tak więc udawałam kochającą małżonkę,
ale każdej nocy modliłam się o śmierć Edwarda. Mylala poradziła mi, bym nic ze sobą nie brała.
Kiedy nadejdzie czas na ucieczkę, nie będę niczym obarczona. Dwie noce przed planowanym
dniem ucieczki poszłam do pokoi Edwarda. Znowu weszłam bocznymi drzwiami, bardzo cicho, w
obawie, że natknę się na Nicolle. Mój mąż siedział przy biurku i przyglądał się ogromnemu
szafirowi, który trzymał w ręku. Na blacie przed nim leżało ponad dwadzieścia takich kamieni.
Stałam w cieniu i przyglądałam się mu. Ten szaleniec mówił do kamieni. Po kilku minutach
zawinął je w kawałek materiału i schował do czarnej lakierowanej skrzyneczki. W ścianie za
ruchomą deską znajdowała się skrytka. Tam właśnie Edward ukrył pudełko.
Wróciłam do siebie i opowiedziałam pokojówce, co widziałam. Ona mów zwierzyła mi się, iż
słyszała plotki, iż skarbiec jest pusty. Obydwie doszłyśmy do wniosku, żerewolucja wybuchnie
szybciej, niż sądziłyśmy. Mąż wymienił pieniądze na klejnoty, by łatwiej mu było wywieźć je z
kraju. Chciałam ukraść te klejnoty. Pragnęłam zranić Edwarda w każdy możliwy sposób. Mylala
ostrzegała mnie przed tym zamiarem, ale ja nie słuchałam. Klejnoty należały do ludu.
Przysięgłam sobie, że kiedyś znajdę sposób, by zwrócić je prawowitym właścicielom.
Boże, myślałam tak szlachetnie, ale zarazem tak bardzo naiwnie.
Naprawdę wydawało mi się, że ujdzie mi to na sucho.
Dziennik, 1 września 1795

Poranne godziny Christina miała wyłącznie dla siebie. Był to czas spokoju i ciszy, bo księżna
rzadko kiedy wstawała lub żądała czegoś przed południem. Śniadanie, na które składały się
ciasteczka i filiżanka herbaty, lubiła zjadać w łóżku, a odstępowała od tego rytuału tylko wtedy,
gdy nie dało się na inną porę przesunąć wizyty kogoś ważnego.
Zazwyczaj, zanim świt zdążył oblać całe miasto, Christina była już ubrana i po porannej toalecie.
Miały z ciotką wspólną pokojówke, ale ponieważ księźna wprost zasypywała Beatrice rozkazami,
Christina sama zajmowała sie swoim pokojem i odzieżą. W gruncie rzeczy była zadowolona z
takiego układu. Oszczędzałojej to męczącego udawania. Ponieważ Beatrice rzadko do niej
zaglądała, Christina nie musiała każdego dnia rozrzucać pościeli na łóżku, żeby wyglądało że w
nim spała. Za drzwiami swojego pokoju mogła robić to co lubiła. Spała na kocu na podłodze, w
pobliżu szerokiego okna. W samotności nie musiała udawać silnej. Płakała, aż się uspokoiła. Płacz
to wstyd, ale skoro nikt jej nie widział, nie czuła się zawstydzona. Następne dominium Christiny
stanowił malutki przykuchenny ogródek. Najczęściej przesiadywała w nim z rana.
Nie dochodziły tam odgłosy miasta i jego wyziewy. Zrzucała obuwie i zatapiała stopy w brunatnej
ziemi.Do chasou zajęć domowych wracała, kiedy wysychała poranna rosa.
Dzięki tym porannym kąpielom w słońcu i powietrzu udawało jej się jakoś przetrwać resztę dnia.
W ogródku też najczęściej rozwiązywała dręczące ją problemy, jednakże od czasu poznania
markiza Lyonwooda Christina nie była w stanie skoncentrować się na niczym. Myślała wyłącznie
o Lyonie. Coś ciągnęło ją do niego od chwili, gdy go po raz pierwszy zobaczyła. Kiedy sir
Reynolds powiedział, że nazywa się Lyon, wszystko stało się jasne. Potem spojrzała w oczy
markiza i poczuła, że jej serce nie jest już wolne. Popatrzyła w oczy Lyona i wydał jej się tak
bezbronny, że zapragnęła przytulić go do siebie. Ten mężczyzna potrzebował czułości. Christina
pomyślała, że być może jest tak samo samotny jak ona. Nie wiedziała, skąd brało się to
przeświadczenie. Miał przecież rodzinę i mnóstwo znajomych. Widziała też, że ludzie mu
zazdroszczą i chyba trochę się go obawiają. Tak, otaczał go szacunek ze względu na jego tytuły i
zamożność. Nie było to szczere, ałe Christina doszła do wniosku, że takie właśnie zwyczaje
panują w Anglii. Jednak Lyon nie pasował do swojego środowiska. Nie uginał karku przed
żadnymi zasadami. Nie, Lyon chciał tworzyć własne prawa. Księżniczka rozumiała, że nie wypada
jej prosić, by się z nią ożenił. Zgodnie z panującymi w Anglii zasadami to mężczyzna oświadcza
się kobiecie, a nie odwrotnie. Sporo o tym rozmyślała, ale w końcu doszła do wniosku, że nic jej
nie pozostaje, jak złamać tę zasadę, jeśli chce wyjść za mąż przed przyjazdem ojca.
Zastanawiała się tylko, czy przypadkiem nie wybrała nieodpowiedniego momentu. Wyraźnie
zaskoczyła Lyona swoim lakonicznym pytaniem. Zdumienie malujące się na jego twarzy
zmartwiło ją i nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Czy Lyon wybuchnie śmiechem, czy może
wściekłością? Christina pocieszała się jednak, że po pierwszym szoku i przemyśleniu propozycji
markiz ostatecznie wyrazi na nią zgodę. Przecież już przyznał, że lubi jej towarzystwo i że go
pociąga. Życie w tym dziwnym kraju stałoby się o wiele znośniejsze, gdyby miała koło siebie
takiego towarzysza. Zresztą, to tylko na krótko... nie musiałby wiązać się z nią na zawsze.
Tym bardziej że praktycznie nie miał wyboru.
Ona była lwicą Dakotów. Lyon po prostu musi się z nią ożenić.
Takie było jego przeznaczenie.
*139)

się wyć". Postanowił, że przy najbliższej okazji jasno przedstawi


Christinie swoje stanowisko. Nie zamierzał nigdy więcej się żenić. Jeden raz wystarczy. Och,
naturalnie, pragnął Christiny, ale sam chciał ustanawiać reguły ich związku i nie potrzebował do
tego pomocy instytucji kościelnej. Życie nauczyło go jednego: każda kobieta zmienia sie po
ślubie. Pech chciał, że pierwszą osobą, na którą się natknął po wejściu do salonu sir Hunta, była
Diana. Gdy tylko spostrzegła brata, uniosła suknię, podbiegła do niego i wdzięcznie się ukłoniła.
Do diabła, muszę być uprzejmy, upomniał się w duchu markiz.
- Lyonie, dziękuję, że poprosiłeś sir Reynoldsa, by się mną zaopiekował. To taki miły człowiek.
Ciotka Harrietta zjawi się w Londynie w przyszły poniedziałek, a wtedy już zupełnie się mnie
pozbędziesz. Jak ci się podoba moja nowa suknia? - zapytała, wygładzając fałdy żółtej kreacji.
- Wyglądasz bardzo ładnie - pochwalił, ledwie zerkając na siostrę.
W salonie było już pełno gości i Lyon z trudem odszukał Christinę. Choć górował wzrostem nad
innymi, nigdzie nie widział mgławicy złotych loków.
- Do twarzy mi w zieleni, prawda, Lyonie?
- Tak.
Diana wybuchnęła śmiechem, przyciągając tym uwagę brata.
- Moja suknia jest żółta. Wiedziałam, że nawet na mnie nie spojrzałeś.
- Nie mam nastroju na zabawy, Diano. Idź i zawieraj znajomości jak na grzeczną dziewczynkę
przystało.
- Jej tu nie ma, Lyonie.
- Nie ma? - powtórzył markiz. Wydawał się niezbyt przytomny.
Diana rozchichotała się jeszcze bardziej.
- Księżniczka Christina jeszcze nie przyjechała. Nasze wczorajsze spotkanie było bardzo miłe.
- Gdzie się z nią spotkałaś? - zainteresował się Lyon. Jego głos zabrzmiał ostrzej, niż wypadało.
Diana nie zwróciła na to uwagi.
- Na herbacie. Mama oczywiście do nas nie dołączyła Zresztą ty także nie. Zapomniałeś, Lyonie,
że chcesz, bym ją zaprosiła?
Markiz potrząsnął głową.
- Nie chciałem wam przeszkadzać - skłamał. W rzeczywistości zapomniał o spotkaniu, a winą za
swoje gapiostwo obarczył Christinę. Od chwili, gdy zaproponowała mu małżeństwo, nie mógł
myśleć o niczym innym.
Diana podejrzliwie popatrzyła na brata.
- Ty przecież nigdy o niczym nie zapominasz – stwierdziła ze zdziwieniem. Nie słysząc
dpowiedzi, dodała: - Tak czy inaczej, bawiłyśmy sie naprawdę wspaniale. Księżniczka Christina
jest fascynującą osobą. Cży wierzysz w przeznaczenie, Lyonie?
- O, Boże!
- Nie rozumiem, dlaczego wzdychasz - obruszyła się.
- Nie wierzę w przeznaczenie.
- A teraz znowu krzyczysz. Lyonie, wszyscy się nam przyglądają. Uśmiechnij się. Ja wierzę w
przeznaczenie.
- Oczywiście.
- Dlaczego tak cię to denerwuje? - zapytała i ciągnęła nie czekając, aż brat jej odpowie. -
Księżniczka ma takie trafne uwagi na temat różnych osób. A zarazem nigdy nie mówi o nich nic
nieuprzejmego. To taka delikatna i szlachetna kobieta. Wiesz, w jej towarzystwie czuję się silna.
Ona jest taka...
- Czy stara sowa była z nią? - przerwał siostrze zniecierpliwiony Lyon. Nie miał nastroju na
słuchanie o zaletach Christiny, bo nadal byt na nią wściekły.
- Kto? - zapytała zdumiona Diana.
- Księżna — wyjaśnił markiz. — Przyszła z nią?
Diana z trudem pohamowała wybuch śmiechu.
- Nie, nie przyszła. Sama powiedziałam coś niemiłego na temat księżnej, choć, oczywiście, nie
nazwałam jej starą sową. Christina zwróciła mi uwagę, że to bardzo nieuprzejme mówić w ten
sposób o starszych osobach. Po tym łagodnym skarceniu poczułam się zakłopotana, ale po chwili,
nie wiem nawet dlaczego, zaczęłam opowiadać jej o mamie i o tym, że przez cały czas nie potrafi
pogodzić się ze śmiercią Jamesa.
- Nie należy rozmawiać z obcymi o sprawach rodzinnych - pouczył siostrę Lyon. - Pragnąłbym,
byś...
- Ona stwierdziła, że to przez ciebie mama...
- Co? - markiz niemal wrzasnął.
- Proszę, posłuchaj do końca, zanim wyciągniesz mylne wnioski - poradziła Diana. - Christina
mówiła naprawdę dziwne rzeczy. Zgadzam się z nią.
- Domyślam się - odburknął markiz i westchnął głęboko. Boże, to zaraźliwe. Jedno popołudnie
spędzone z księżniczką przemieniło Dianę w podobnie nierozumną istotę.
- Nie bardzo pojęłam, o co jej chodziło, ale powiedziała - i to z całym przekonaniem - że to twoja
wina i że to ty powinieneś pomoc jej wrócić do rodziny. Tak właśnie powiedziała.
Przyglądając się bratu Diana doszła do wniosku, że jest tak samo zaskoczony jak ona.
- Mówię ci, Lyonie, wyglądało to tak, jakby powtarzała jakąś regułę. Nie chciałam, żeby
pomyślała, iż jestem niedouczona, więc już jej o nic nie pytałam. Ale nie zrozumiałam, co miała
na myśli. Księżniczka Christina zachowywała się tak, jakby jej rada była całkowicie rozsądna...
- Nic, co mówi czy robi ta kobieta, nie ma sensu - zdecydowanie oświadczył markiz. - Diano,
wracaj do sir Reynoldsa. On pozna cię z gośćmi. Muszę jeszcze porozmawiać z gospodarzem.
- Jest tu lady Cecille, Lyonie - wyszeptała Diana. - Trudno jej nie zauważyć. Ma na sobie suknię o
rażąco wstydliwej czerwieni.
- Wstydliwej czerwieni? - Markiz uśmiechnął się kwaśno słysząc to dziwaczne sformułowanie.
- Mam nadzieję, że nie spotykasz się już z tą kobietą, Lyonie? Księżniczka Christina z pewnością
poczułaby do ciebie odrazę, gdyby się dowiedziała, że zadajesz się z osobą o tak złej reputacji.
- Nie, nie spotykam się z Cecille - mruknął markiz. - A skąd ty wiesz...
- Mam uszy i słyszę plotki - przyznała Diana i spłonęła rumieńcem zawstydzenia. - Zostawię cię z
tym twoim wisielczym nastrojem, bracie. Zganisz mnie później. – Ruszyła przed siebie, ale po
chwili zatrzymała się. - Lyonie? Czy Rhone zjawi się tu dzisiaj?
Markiz wyczuł napięcie w jej głosie.
- Diano, to, czy Rhone tu będzie, czy nie, nie powinno cię obchodzić. Jest dla ciebie za stary.
- Za stary? Ależ jest w twoim wieku, a ty jesteś starszy ode mnie tylko o dziewięć lat.
- Nie sprzeczaj się ze mną, Diano.
Dziewczyna skrzywiła się i odeszła. Pozostawiony sam Lyon oparł się o poręcz i czekał na
pojawienie się Christiny. Nagle u jego boku stanął gospodarz balu. Pociągnął markiza ze sobą i
podprowadził do grupy mężczyzn zawzięcie dyskutujących na temat ostatnich ustaleń rządu. Lyon
cierpliwie przysłuchiwał się dyspucie, ale nie odrywał wzroku od wejścia.
W końcu Christina się pojawiła. Weszła do salonu w towarzystwie gospodyni i księżnej. W tej
samej chwili ktoś dotknął ramienia markiza. Była to lady Cecilie.
- Kochanie, wspaniale, że cię spotykam.
Markiz miał ochotę ryknąć w głos. Powoli odwrócił się do niedawnej kochanki.
Co, na Boga, widział w tej kobiecie? Zdumiała go różnica między nią a Christiną. Najchętniej by
uciekł. Cecille była wysoka, korpulentna i okropnie wulgarna. Ciemnobrązowe włosy upinała
wysoko na czubku głowy. Policzki mocno wysmarowane różem, podobnie jak pełne, wydęte usta.
Christiną nigdy nie wydymała ust. Nigdy też nie udawała uległości. Przyglądając się Cecille, Lyon
czuł niesmak. Rozmawiała z nim prowokującym tonem, obrzucając go powłóczystym spojrzeniem
spod połprzymkniętych powiek.
- Pisałam do ciebie, Lyonie, i prosiłam o spotkanie - szepnęła i mocniej uścisnęła jego ramię. - Już
tak dawno nie spędziliśmy razem nocy. Tęsknię za tobą.
Markiz dziękował losowi, że mężczyzna, z którym przed chwilą rozmawiał, odszedł. Spokojnie
zdjął z ramienia dłoń kobiety.
- Już o tym rozmawialiśmy, Cecille. To koniec. Pogódź się z tym i znajdź sobie kogoś innego.
Cecille udała, że nie słyszy oschłych tonów w głosie markiza.
- Nie wierzę ci, Lyonie. Było nam tak dobrze. Tylko udajesz.
Lyon postanowił nie dać się wyprowadzić z równowagi. Nie chciał wyładowywać gniewu na
Cecille, wolał cały zachować dla Christiny. Odwrócił się i natychmiast ją dostrzegł. Stała obok
gospodyni, uśmiechając się słodko.
Wyglądała wprost przepięknie. Miała mocno wyciętą suknię, ukazującą piękny, kremowy dekolt.
Jej suknia nie była aż tak wyzywająca jak ta, którą nosiła Cecille, ale i tak Lyon poczuł
niezadowolenie. Hunt wpatrywał się zajadle w biust Christiny. Markiz miał ochotę go udusić.
Szybko rozejrzał się dokoła, obrzucając nieprzyjaznym wzrokiem każdego mężczyznę otwarcie
patrzącego na Christine. Zdawał sobie sprawę, że jego zachowanie jest bezsensowne.
Nie chciał żenić się z księżniczką, ale nie chciał też, by należała do kogokolwiek innego. Nie,
naprawdę sam siebie nie rozumiał. Oczywiście za wszystko winił Christinę.
Przez tę kobietę stawał się szaleńcem.
Cecilłe stała obok i przyglądała mu się bacznie. Szybko zorientowała się, że markiz zauroczony
jest księżniczką. Poczuła irytację. Nie pozwoli, by ktokolwiek rywalizował z nią o względy
markiza. Nikt nie zniweczy jej planów. Musi za niego wyjść. Lyon należał do ludzi upartych, ale
Cecille znała swój urok i uważała, że wcześniej czy później dopnie celu. Zawsze jej się to
udawało. Tak, Lyon się podda, tylko nie należy zbytnio na niego naciskać.
Widząc, w jaki sposób obserwuje tamtą piękną kobietę, Cecille uznała, że musi się pospieszyć.
Mała księżniczka może sprawiać kłopoty. Cecille postanowiła, że najszybciej, jak się da,
porozmawia z nieznajomą. Minęła cała godzina, zanim Cecille doczekała się, aż oficjalnie
przedstawiono ją Christinie. Wcześniej usłyszała co nieco o zainteresowaniu Lyona księżniczką.
Spekulowano, że markiz zamierza się jej oświadczyć. Cecille oprócz zirytowania poczuła
prawdziwe zaniepokojenie. Sprawa wyglądała poważniej niż sądziła.
Wyczekała moment, gdy Christiną została sama; złapała ją za ramię i poprosiła o chwilę prywatnej
rozmowy w bibliotece.
Mała księżniczka o niewinnej twarzy wyglądała na zmieszaną tą prośbą. Cecille uśmiechała się tak
słodko, jak tylko pozwalał jej obecny nastrój. Była podniecona. Za chwilę wystraszy tę głupią
gąskę tak, że spełni każde jej polecenie.
Biblioteka znajdowała się na pierwszym piętrze, na tyłach domu. Obie panie weszły tam od strony
holu. Przy długim biurku stały trzy krzesła o wysokich oparciach. Christiną usiadła w jednym z
nich, splotła ręce na piersiach i z wyczekującym uśmiechem popatrzyła na Cecille.
Ta jednak nie usiadła. Chciała zachować przewagę wzrostu nad przeciwniczką.
- O czym chciała pani ze mną rozmawiać? – spokojnie zapytała Christina.
- O markizie Lyonwood - oświadczyła Cecille. Słodycz w jej glosie gdzieś się rozwiała. - Lyon
należy do mnie, księżniczko. Zostaw go w spokoju.
W tej samej chwili bocznymi drzwiami do biblioteki wszedł sam Lyon. Usłyszał ostatnie słowa
Cecille. Nie przez przypadek znalazł się w tym miejscu i nie przez przypadek wszedł drzwiami
sąsiadującymi z kuchnią. Pamiętał z wcześniejszych spotkań u Hunta, że do biblioteki prowadzą
dwa wejścia. Pilnował Christiny od chwili, gdy pojawiła się na balu. Kiedy Cecille wyprowadziła
ją z salonu, podążył za nimi.
Żadna z pań go nie zauważyła. Markiz zdawał sobie sprawę, że nie wypada podsłuchiwać, ale
powody, dla których to zrobił, uznał za wystarczająco poważne. Wiedział, do czego zdolna jest
Cecille. Potrafiła z niewinnej owieczki przemienić się w starą kozicę. Delikatna Christina nie da
sobie rady z kimś tak podstępnym i złośliwym jak Cecille, a Lyon za wszelką cenę pragnął
ochronić księżniczkę.
- To znaczy, że Lyon się pani oświadczył? – nagle zapytała Christina.
- Nie - odwarkneła Cecille. - Nie patrz na mnie tak niewinnie, księżniczko. Dobrze wiesz, że się
nie oświadczył. Ale uczyni to - dodała z kpiącym uśmiechem. – Jesteśmy bliskimi przyjaciółmi.
Czy wiesz, co to oznacza? Niemal każdą noc spędza w moim łóżku. Rozumiesz mnie? - zapytała
kąśliwie.
- Och, tak - potwierdziła Christina. - Jesteś jego kochanką.
Cecille szeroko otworzyła usta. Splotła ręce na piersiach i z nienawiścią popatrzyła na
przeciwniczkę.
- Wyjdę za niego za mąż.
- Nie, nie wydaje mi się, lady Cecille – spokojnie sprzeciwiła się Christina. - Czy to już wszystko,
co chciała mi pani powiedzieć? I naprawdę nie musi pani podnosić głosu. Słuch mam doskonały.
- Nadal nic nie rozumiesz, prawda? Albo jesteś głupia, albo prawdziwa z ciebie dziwka. Zniszczę
cie, jeśli wejdziesz mi w drogę! - zagroziła Cecille.
Lyon nie posiadał się ze zdumienia. Słysząc obraźliwe słowa Cecille, miał zamiar się wtrącić, ale
powstrzymał go wyraz twarzy Christiny.
Księżniczka wyglądała na zupełnie nieponizoną groźbami. Nawet uśmiechała się do rywalki, a po
chwili całkowicie opanowanym głosem zapytała:
- Jak zamierzasz mnie zniszczyć?
- Zacznę wymyślać na twój temat różne historie. Nieważne, czy prawdziwe, czy nie. Tak -
ciągnęła z zapałem Cecille. - Będę opowiadała, że spałaś z wieloma mężczyznami. Zszargam ci
reputację. Daj sobie spokój z Lyonem, Christino. I tak szybko by się tobą znudził. Jestem bardziej
pociągająca. Lyon zawsze będzie do mnie wracał. Jest zauroczony moją urodą. Masz natychmiast
dać mu do zrozumienia, że nie jesteś nim zainteresowana. A potem go ignoruj. Inaczej...
- Możesz mówić, co ci się podoba. Nie dbam o to, co mówią o mnie ludzie.
Słysząc rozbawienie w głosie Christiny, Cecille wpadła w furię.
- Jesteś głupia! - wrzasnęła.
- Proszę, nie denerwuj się tak, lady Cecille. To źle wpływa na cerę. Popatrz, na całej twarzy
porobiły ci się czerwone plamy.
- Ty... ty... - Cecille zamilkła, by nabrać tchu. - Kłamiesz. Musisz się przejmować tym, co o tobie
mówią. A już z pewnością obchodzi to twoją ciotkę, jestem o tym przekonana. Ona nie jest taką
ignorantką jak ty. Och, widzę, że wreszcie cię czymś zainteresowałam. Tak, księżna nie przeżyje
skandalu, który wywołam.
Christina wyprostowała się. Zmarszczyła brwi i uważnie popatrzyła na Cecille.
- Twierdzisz, że wymyślone przez ciebie historie przygnębią moją ciotkę?
- Boże, ty naprawdę jesteś prostaczką. Oczywiście. Nie będzie śmiała pokazać się publicznie.
Poczekaj, a sama się przekonasz.
Cecille czuła już wygraną. Przechadzała się, wyliczając kłamstwa, które rozpowie o Christinie.
Lyon usłyszał wystarczająco dużo. Wyciągnął dłoń w stronę drzwi z zamiarem pchnięcia ich,
zdecydowany wkroczyć do biblioteki. Najwyższy czas obronić anioła przed podstępnym wężem.
To, co się wydarzyło, zajęło ułamki sekund. Wzrok Lyona tylko na chwilę opuścił postać
Christiny, ale gdy znowu do niej powrócił, nie było jej na dotychczasowym miejscu. Scena, którą
zobaczył, zaparła mu dech w piersiach. Wręcz nie mógł uwierzyć w to, co widział. Christina
trzymała Cecille przyszpiloną do ściany. Była kochanka markiza nawet nie jęknęła na znak
protestu. Nie mogła. Lewą ręką Christina przyduszała szyję przeciwniczki. Widząc wybałuszone
oczy Cecille, Lyon przestraszył się, że Christina rzeczywiście ją udusi.
Cecille wyglądała na cięższą od Christiny przynajmniej o dwadzieścia funtów. Była także od niej
wyższa. A mimo to wydawało się, że księżniczka nie używa więcej siły, niż gdyby trzymała w
dłoni puchar. Mały anioł, którego Lyon zamierzał bronić, użył tylko jednej ręki, żeby poskromić
rywalkę. W drugiej Christina trzymała nóż. Jego czubek opierał się o policzek Cecille.
Zwycieżczyni stała się ofiarą, Christina powoli wzmacniała ucisk na szyi Cecille, potem
potrząsnęła przed jej oczami ostrzem noża.
- Czy wiesz, Cecille, co robią moi ludzie z kobietami tak zarozumiałymi? — zapytała słodkim
szeptem. — Wycinają im znaki na całej twarzy.
Cecille zaczęła drżeć. Christina dotknęła nożem jej policzka. Pojawiła się na nim kropla krwi.
Księżniczka z satysfakcją pokiwała głową. Lady Cecille wreszcie uważnie jej słuchała i wyglądała
na przerażoną.
- Jeśli powiesz o mnie choć jedno kłamstwo, dowiem się o tym. A wtedy zacznę cię ścigać,
Cecille. Nie istnieje kamień na tyle duży, byś mogła się pod nim skryć. W całej Anglii nie ma
mężczyzny, który by cię przede mną ochronił. Przyjdę do ciebie nocą. A kiedy otworzysz oczy,
zobaczysz ten nóż. O tak, dotrę do ciebie, przyrzekam ci. A wtedy - dodała Christina, milknąc na
chwilę, by teatralnie przesunąć czubkiem noża wzdłuż twarzy ofiary - potnę ci twarz w kawałki.
Zrozumiałaś mnie?
Christina puściła gardło rywalki na tyle, by ta zdołała nabrać łyk powietrza. Potem ponownie
przyszpiliła ją do ściany.
- Księżna jest moją ciotką. Nikt nie ma prawa jej denerwować. I nie skarż się, że cie straszyłam,
bo i tak nikt ci nie uwierzy. A teraz wyjdź stąd i idź do domu. Choć nie wypada mi tego mówić,
wyglądasz na prawdziwie przestraszoną. Przy tych słowach Christina odsunęła się od swojej
ofiary. Lady Cecille nie miała teraz nawet odrobiny godności. Cała zalewała się łzami. Oczywiste
było, że uwierzyła w każde słowo wypowiedziane przez Christinę.
Boże, jaka to głupia kobieta. Księżniczka z trudem zachowywała srogi wyraz twarzy. Chciało jej
się śmiać, choć naturalnie nie wolno jej było tego uczynić. Jeszcze przez chwilę patrzyła groźnie
na rywalkę, po czym zlitowała się nad nią. Lady Cecille stała jak skamieniała.
- Możesz już iść - przynagliła ją księżniczka.
Cecille skinęła głową. Powoli wycofywała się do drzwi. Roztrzęsionymi dłońmi ujęła dół sukni,
potem pchnęła drzwi i wybiegła na zewnątrz, jakby goniły za nią demony.
Christina odetchnęła głośno. Schowała nóż za pasek nad kostką, poprawiła suknię i z gracją
przygładziła włosy.
- Cóż za niemądra istota - szepnęła i ruszyła do wyjścia. Lyon musiał usiąść. Odczekał, aż
Christina zniknie mu z oczu, po czym podszedł do biurka i oparł się o nie. Chciał nalać sobie
porcję whisky, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Na Boga, cały się trząsł od
powstrzymywanego śmiechu.
I na tym koniec z mrzonkami, że Christina jest taka jak inne kobiety. Z pewnością nie wychowała
się we Francji. Lyon potrząsnął głową. Wydawała się taka bezbronna... a może po prostu wolał tak
myśleć. Łatwo było się pomylić. Christina miała w sobie tyle kobiecości, gracji, godności, tyle
niewinności... a pod ręką zawsze miała nóż.
Identyczny jak ten, który trzymał w dłoni na przyjęciu u Bakera, nóż, którym ugodzono Rhone'a.
Mała kłamczucha. Przecież doskonale pamiętał, jak się odwróciła, żeby sprawdzić, czy ktoś za nią
nie stoi. Miała taką przestraszoną minę. Do diabła, odwróciła się za siebie, jakby podzielała jego
podejrzenie, że ktoś mógł się skryć na balkonie. Potem skorzystała z tego, że odszedł i zabrała
nóż.
Lyon zaczął wszystko rozumieć. Czuł, jak wściekłość rozsadza mu głowę. Przecież wtedy po balu
powiedziała, że. omal nie zemdlała ze strachu. Dobre sobie. Nic dziwnego, że chciała opatrzeć
ranę Rhone'a. Gnębiły ją wyrzuty sumienia.
Markiz już się nie śmiał. Marzył tylko o tym, żeby udusić księżniczkę.
- Nie potrafi kłamać, tak? - mruknął do siebie pod nosem. Mówiła to patrząc mu prosto w oczy.
Udusi ją. Ale najpierw z nią porozmawia... Ta mała wojowniczka musi mu wiele wyjaśnić.
Z hukiem odstawił pustą szklankę na tacę i wyszedł na poszukiwanie Christiny.
- Dobrze się bawisz?
Christina podskoczyła. Okręciła się dokoła i spojrzała na intruza.
- Skąd się tu wziąłeś? - zapytała podejrzliwie i zerknęła na drzwi biblioteki.
Lyon doskonale wiedział, o czym myśli. Wyglądała na przestraszoną. Zmusił się do zachowania
spokojnego wyrazu twarzy.
- Byłem w bibliotece.
- Nie, właśnie z niej wracam, Lyonie. Nie mogłeś tam być - oświadczyła, potrząsając przecząco
głową.
Omal mu się nie wyrwało, że w przeciwieństwie do niektórych nie jest kłamcą, ale ugryzł się w
język.
- Ależ owszem, kochanie, byłem w bibliotece.
Christina drgnęła.
- Czy był tam z tobą ktoś jeszcze? - zapytała, starając się nie okazywać ciekawości.
Z pełnym zadowoleniem twierdząco pokiwał głową. Christina uznała, że wygląda jak złośliwy
trol. Zresztą i jego ubiór zmuszał do podobnego skojarzenia. Ubrany był na czarno, nie licząc
białego kołnierzyka. Ten strój wspaniale na nim leżał. Markiz byl zbyt przystojny, by mogła w
jego obecności zachować spokój umysłu.
Doszła do wniosku, że Lyon nic nie widział ani nie słyszał. Patrzył na nią z taką czułością.
Poczuła się bezpieczna. Nie wyglądał na wzburzonego. Ale dlaczego kłamał?
Pewnie zauważył, jak wraz lady Cecille wchodziła do biblioteki. Biedaczysko, obawia się, że
Cecille powiedziała o nim coś niestosownego. W ten sposób próbuje się dowiedzieć, o czym
rozmawiały. Christina odetchnęła, choć wiedziała, że nigdy nie należy być niczego pewnym do
końca. Opuściła wzrok i zmusiła się do niedbałego tonu.
- Czy przypadkiem nie podsłyszałeś mojej rozmowy z lady Cecille?
- Mówi się podsłuchałeś", Christino, nie „podsłyszałeś".
Księżniczka odniosła wrażenie, że ton głosu markiza uległ zmianie - był bardziej napięty. Może
starał się pohamować śmiech. Może też zirytowało go samo pytanie. Nie wiadomo.
- Dziękuję, Lyonie, za podpowiedz. Tak, teraz sobie przypominam, to słowo rzeczywiście brzmi
„podsłuchiwać".
Lyon nie zdziwiłby się, gdyby zaczęła wykręcać dłonie ze zdenerwowania. Musiała być nieźle
przerażona, skoro zaczęła do niego mówić po francusku i zdaje się, że wcale tego nie zauważyła.
Postanowił zachować uprzejmy ton.
- Zawsze do usług, kochanie.
- Dziękuję jeszcze raz. Więc nie podsłuchiwałeś?
- Och, Christino, jak możesz o to pytać? Oczywiście, że nie.
Księżniczka starała się nie pokazać po sobie, jak wielką sprawiło jej to ulgę.
- Zresztą wiesz, najsłodsza, że nie śmiałbym cię okłamać. Nie mógłbym oszukać kogoś tak
otwartego i uczciwego.
- Cieszę się, Lyonie, bo bardzo sobie cenię uczciwość.
Markiz zacisnął dłonie za plecami, ostatkiem sił powstrzymując się, by nie pochwycić Christiny za
gardło.
Najwyraźniej poczuła się już pewniej i zachowywała się bardziej swobodnie.
- Czy nauczyli cię tego Summertonowie? - zapytał.
- Kto?
Markiz mocniej zacisnął dłonie.
- Summertonowie - powtórzył skrywając gniew. - Pamiętasz, kochanie, to ludzie, którzy cię
wychowali.
Christina jakoś nie mogła spojrzeć rozmówcy w oczy. Męczyło ją, że musi oszukiwać tak dobrego
i szlachetnego człowieka.
- Tak, to Summertonowie nauczyli mnie starać się o uczciwość we wszystkich poczynaniach -
przyznała. - Nie umiem oszukiwać.
Zaraz naprawdę ją uduszę, pomyślał Lyon.
- Czy dobrze usłyszałem? Rozmawiałaś w bibliotece z lady Cecille?
A więc słusznie podejrzewała. Markiz bał się o to, co mogła usłyszeć. Widział, że wchodziła do
biblioteki z lady Cecille.
Christina postanowiła uspokoić towarzysza.
- Lady Cecille sprawiła na rmnie przemiłe wrażenie. Mówiła mi też o tobie. Bardzo pochlebnie.
Nie, nie udusi jej. Najpierw spuści jej porządne lanie.
- Miło mi to słyszeć - udał, że jest zadowolony. Jego głos przypominał letnią bryzę. Aż go gardło
zabolało. – Cóż takiego dokładnie powiedziała?
- Och, różne rzeczy.
- Jakie? - nalegał markiz. Jego dłonie spoczęły na ramionach rozmówczyni.
- Och, mówiła, że z nas piękna para - odparła Christina.
. Wbiła wzrok w pierś Lyona. Choć z jednej strony cieszyła się, że Anglicy zdawali się być nieco
naiwni, z drugiej naprawdę źle się czuła okłamując markiza.
- Czy może wspominała coś na temat przeznaczenia? Christina nie usłyszała w jego głosie
ostrzejszej nuty.
- Nie, nic takiego sobie nie przypominam. Ale to znowu przywodzi mi na myśl moją propozycję.
Czy się nad nią zastanowiłeś?
- Owszem.
- Lyonie, dlaczego mówisz do mnie po francusku? Jesteśmy w Anglii i powinieneś używać języka
swojego narodu.
- Wydało mi się to odpowiednie - mruknął.
- Och - westchnęła Christina. Chciała strząsnąć dłonie Lyona ze swoich ramion. Nadal znajdowali
się w holu sami, ale w każdej chwili ktoś mógł nadejść. - Tak więc, czy zostaniesz moim...
chciałam zapytać, czy ożenisz się ze mną?
- Tak, zostanę twoim kochankiem. Jeśli chodzi o małżeństwo, obawiam się, że muszę odrzucić
twoją propozycję.
Christina nie miała czasu nic powiedzieć. Usłyszała okrzyk sir Reynoldsa. Lyon zdjął ręce z jej
ramion, ale zaraz pochwycił ją w pasie, by przytrzymać ją przy sobie.
- Lyonie, wszędzie cię szukałem. Czy zgadzasz się, żebym zabrał twoją siostrę do Kimblejów?
Oczywiście dopiero po obiedzie.
- Naturalnie - zgodził się markiz. -I dziękuję, że wziąłeś Dianę pod opiekę.
- To sama przyjemność - odparł Reynolds. – Dobry wieczór, księżniczko Christino. Jak się pani
ma?
- Dziękuję, dobrze - odparła Christina. Chciała się ukłonić, ale Lyon jej na to nie pozwolił, więc
tylko się uśmiechnęła. Jednak jej uśmiech nie był najradośniejszy, bowiem myślami cały czas
wracała do odpowiedzi markiza. Choć powtarzała sobie, źe nie ma to znaczenia, że z pewnością
znajdzie kogoś innego, kto zechce się z nią ożenić, wiedziała, że się okłamuje. Boże, miała
wrażenie, że zaraz się rozpłacze.
- Moja droga - ponownie zwrócił się do niej sir Reynolds. - Zgodziłem się, że odprowadzę panią
do domu. Pani ciotka poczuła się zmęczona i zabrała powóz. Mówiła, że jutro wyjeżdża na wieś,
Jeśli dobrze zrozumiałem, pani się z nią nie wybiera.
- Tak, to prawda - przyznała Christina. - Ciotka jedzie odwiedzić chorą przyjaciółkę. Woli, żebym
ja została w Londynie. Będę musiała jeszcze poczekać, zanim zobaczę waszą piękną wieś.
- Zapomniałem, że jest pani u nas tak krótko – powiedział sir Reynlods. - Ale chyba nie zostanie
pani sama przez cały tydzień? Czy zechce pani, bym jej towarzyszył w sobotni wieczór?
Zamierzamy wybrać się na bal do Crestonów. A może jest już pani umówiona?
- Nie pójdę do Crestonów - stanowczo oświadczyła Christina.
- Owszem, pójdziesz - wtrącił się Lyon i mocniej uścisnął ją w pasie. - Przyrzekłaś.
- Zmieniłam zdanie. Sir Reynoldsie, ja także poczułam się zmęczona. Byłabym wdzięczna, gdyby
pan...
- Ja cię odwiozę. - W głosie markiza słychać było wściekłość.
Sir Reynolds domyślił się, ze Lyon i Christina nie są do siebie najlepiej usposobieni. Najwyraźniej
przerwał im kłótnię. Było to oczywiste, zważywszy, że księżniczka cały czas starała się wyrwać z
objęć markiza, a on jej na to nie pozwalał.
Postanowił pomóc Lyonowi.
- Jesteś pewien, że chcesz odwieźć księżniczkę? - zapytał.
- Tak - odwarknął markiz. - Czy księżna mówiła, o której Christina ma być z powrotem w domu?
- Nie. Sądziła, że księżniczka uda się ze mną i Dianą do Kimblejów. Macie co najmniej dwie
godziny - z uśmiechem wyjaśnił Reynolds.
- Proszę, nie mówcie o mnie tak, jakby mnie tu nie było - upomniała się Christina. - Jestem
zmęczona i wolałabym...
- Natychmiast stąd wychodzimy - przerwał Lyon księżniczce i tak mocno ścisnął ją w pasie, że z
trudem łapała oddech.
- Może wyjdziecie bocznymi drzwiami – konspiracyjnym tonem zasugerował sir Reynolds. -
Powiem gościom, że wyszła pani razem z ciotką i oczywiście pożegnam od pani gospodarzy.
- Wspaniale - rzucił Lyon i uśmiechnął się kwaśno.
- Reynolds, naturalnie, zachowasz wszystko w tajemnicy. Christina wprawdzie nie potrafi kłamać,
ale skoro nie będzie musiała wymyślać specjalnej historyjki na użytek ciotki, jej honor pozostanie
nie splamiony. Mam rację, kochanie?
Christina zmierzyła go groźnym spojrzeniem. Miała już dosyć uwag na temat jej uczciwości. I tak
męczyły ją wyrzuty sumienia, że jest zmuszona bez przerwy oszukiwać Lyona.
Po drodze do wyjścia postanowiła, że więcej nie będzie o nim myślała ani przejmowała się jego
zdaniem. Nie zgodził się przecież na małżeństwo. Nigdy więcej już się z nim nie spotka.
Do oczu napłynęły jej łzy.
- Właśnie znowu złamałeś zwyczaj - mruknęła. Miała nadzieję, że w jej głosie słychać gniew, a nie
przygnębienie.
- Moja ciotka będzie oburzona, kiedy się dowie o tym oszustwie.
- Mów po angielsku, kochanie.
- Słucham?
Lyon nie odezwał się więcej jednym słowem, zanim nie posadził Christiny w powozie. Usiadł
obok, po czym wyprostował długie nogi.
Powóz był o wiele większy od tego, który wypożyczała księżna Patrycja i o wiele bogaciej
wyposażony. Ale i tak Christina źle się w nim czuła. Duży czy mały, elegancki lub nie, dla niej nie
stanowiło to żadnej różnicy.
- Czy nie posiadasz otwartego powozu, takiego, jakie widziałam w Hyde Parku, Lyonie? I błagam,
przestań łamać mi kości. Przesuń się.
- Owszem, posiadam. Taki powóz nazywa się featon. Ale nie używa się go po zmierzchu -
tłumaczył dość zniecierpliwiony markiz. Spieszno mu było dowiedzieć się od Christiny całej
prawdy, a nie dyskutować o tak prozaicznych sprawach jak rodzaje powozów.
- A szkoda - mruknęła księżniczka. - Och, Boże, nigdy więcej się już z tobą nie zobaczę, więc
chyba nie powinnam ci lego mówić, ale nie znoszę ciemności. Możesz przynajmniej odsłonić
zasłonki? Brakuje mi powietrza.
Panika dźwięcząca w jej głosie przykuła uwagę Lyona. Zobaczył, że Christina drży. Złość szybko
ustąpiła miejsca uczuciu niepokoju.
Natychmiast odsunął zasłony, a potem otoczył Christinę ramieniem.
- Właśnie dałam ci broń przeciwko sobie.
Markiz nie bardzo rozumiał, o czym mówi jego towarzyszka. Światło dobiegające z ulicy
oświetlało jej twarz i rysujący się na niej przestrach. Księżniczka mocno zaciskała dłonie.
- Ty naprawdę się boisz - stwierdził i przyciągnął ją do siebie.
Troska w głosie markiza sprawiła, że Christina poczuła w sercu rozlewające się ciepło.
- To nie strach - wyszeptała. - Tylko coś uciska mnie w piersi - wyjaśniła, po czym położyła dłoń
markiza na sercu. - Czujesz, jak mocno bije?
Lyon zaniemówił. Zakręciło mu się w głowie.
- Pomogę ci przezwyciężyć lęk, moja kochana - wyszeptał, kiedy odzyskał głos. Pochylił się i
zmysłowo pocałował księżniczkę, delektując się delikatnością jej warg. Christina dotknęła jego
policzka. Lyon poczuł dreszcz rozkoszy. Serce zabiło mu mocniej.
- Czy wiesz, jaka z ciebie wiedźma? - zapytał. – Nie masz pojęcia, co chciałbym z tobą zrobić. -
Wsunął dłoń w dekolt sukni, wyczuwając pod palcami delikatną skórę biustu. Szeptał przy tym
słowa pełne miłości i pożądania.
- Nie mogę już dłużej czekać, moja miłości. Chcę czuć cię pod sobą. Nagą, błagającą. Boże, chcę
znaleźć się w tobie. Ty także mnie pragniesz, prawda?
Nie czekał na odpowiedź. Znowu objął usta dziewczyny w gorączkowym, żarliwym pocałunku.
Christina poddała się fali namiętności. Sama nie wiedziała, jak do tego doszło, ale nagle siedziała
na kolanach markiza i obejmowała go za szyję.
- Lyonie, nie wolno ci mówić takich rzeczy – zaprotestowała nieśmiało. - Nie wolno nam dzielić
łoża przed ślubem - dodała, po czym ujęta w dłonie twarz mężczyzny i gorąco pocałowała go w
usta.
Niedawna panika, wszystkie dręczące ją troski, odmowna odpowiedź na propozycję małżeństwa,
wszystko to gdzieś się ulotniło. W objęciach Lyona traciła resztki rozsądku. Piersi tętniły tęsknotą
za jego dotykiem. Poruszała się zmysłowo. Lyon przesuwał językiem po jej szyi, gorącym
oddechem pieścił koniuszek ucha, palcami błądził po biuście.
Christinę ogarnął ogień pożądania. Chciała powstrzymać Lyona, bo zaczął rozpinać jej suknię, ale
obezwładniona podnieceniem nie miała siły wykonać najmniejszego ruchu.
- Uwielbiam twój smak - szeptał mężczyzna. - Boże, jesteś taka miękka. - Językiem gładził jeden
sutek, palcami drugi. Christina mocno zacisnęła oczy. Cicho jęknęła, gdy wziął w usta jej pierś i
zaczął ssać. Nagły skurcz w lędźwiach zmusił ją do poruszenia się. Lyon westchnął głęboko,
pokazując, jak ogromną sprawiło mu to przyjemność.
Christina czuła się jak na torturach, ale jakże słodkich. Nie chciała, by kiedykolwiek się
skończyły. Opamiętanie przyszło wraz z okrzykiem woźnicy, oznajmiającym, iż dotarli do celu.
- Dobry Boże, jesteśmy w domu! - z przerażeniem zawołała Christina.
Markiz powoli dochodził do siebie. Oddychał ciężko i urywanie - Oparł się o poduszki siedzenia i
nabrał głęboko powietrza, walcząc o odzyskanie przynajmniej pozorów równowagi.
Christina zasłoniła biust i usiadła na swoim miejscu. Kiedy nieopatrznie oparła dłoń na udzie
towarzysza, ten aż podskoczył, jakby ugodziła go nożem. Pospiesznie odsunął jej rękę.
- Jesteś na mnie zły? - zapytała szeptem.
Lyon miał zamknięte oczy i zaciśnięte szczęki. Rzeczywiście wyglądał na wściekłego. Christina
złożyła ramiona, starając się opanować drżenie całego ciała.
- Proszę, nie bądź na mnie zły.
- Do diabła, Christino. Daj mi chwilę, bym mógł się uspokoić. - Markiz niemal warknął.
Księżniczka z zawstydzeniem skinęła głową,
- Przepraszam, Lyonie. Nie przypuszczałam, że posuniemy się tak daleko, ale przy tobie zawsze
się zapominam.
- Nie przepraszaj mnie - wymamrotał markiz. Nie chciał, by Christina czuła się winna. W końcu
otworzył oczy i spojrzał na nią. Do diabła, wyglądała na rozżaloną. Chciał ją objąć, ale zamiast
tego wbił się w róg powozu. - Kochanie, wszystko jest w porządku. - Zmusił się do uśmiechu. –
Czy chcesz, żebym wszedł z tobą do środka?
Potrząsnęła przecząco głową.
- Nie, księżna ma lekki sen. Może się obudzić – poinformowała szeptem.
Lyon nie chciał się z nią rozstawać. Jeszcze nie... nie w ten sposób. Przytłaczało go poczucie winy.
Christina wydawała się taka zawstydzona. Gdyby się teraz rozpłakała, nie wiedziałby, jak ją
pocieszyć.
- Do diabła - mruknął pod nosem. Tak bardzo pragnął wesprzeć Christinę na duchu, ale bał się jej
dotknąć, bo za każdym razem, kiedy to czynił, nieomal tracił zmysły.
Otworzył drzwi i podał księżniczce dłoń.
- Kiedy znowu cię zobaczę? - zapytał, próbując objąć Christinę, ale ona odtrąciła jego ramię. Nie
wiedział, czy go usłyszała, więc powtórzył: - Christino, kiedy się zobaczymy?
Nie odpowiadała, czekając, aż uwolni ją z objęć. Lyon jednak nie puszczał.
- Będziemy tu stali całą noc - stwierdził stanowczo.
Wtedy Christina niespodziewanie zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się mocno.
- Mam wyrzuty sumienia, Lyonie. Źle postąpiłam, prosząc cię, byś się ze mną ożenił. Zachowałam
się egoistycznie. Markiz był tak zaskoczony tym wyznaniem, że puścił Christinę. Nie widział jej
twarzy, bo pochyliła głowę, ale po jej roztrzęsionym głosie domyślił się, jak bardzo jest przy
gnębiona.
- Proszę, wybacz mi.
- Pozwól mi coś wyjaśnić - wyszeptał Lyon. Znowu chciał przyciągnąć ją do siebie. Christina
szybko zrobiła krok do tyłu. - Małżeństwo zmienia ludzi. Nie chodzi o to, że nie chcę z tobą być",
ale...
Christina potrząsnęła głową.
- Nie mów nic więcej. Gdybyś się we mnie zakochał, prawdopodobnie złamałabym ci serce.
Widzisz, Lyonie, zamierzam wrócić" do domu. Lepiej zrobię, wybierając kogoś innego, kogoś, na
kim mi nie zależy.
- Christino, tu jest twój dom. Nie musisz nigdzie wracać. - Markiz był zdumiony. - Dlaczego nie
mielibyśmy utrzymać naszej znajomości w takiej postaci?
- Wiesz, jesteś bardzo podobny do Rhone'a.
Po tych zaskakujących słowach Christina wbiegła po schodach. Kiedy się odwróciła, Lyon
zobaczył, że po policzkach spływają jej łzy.
- Tyle że on tylko kradnie biżuterię, ty stanowisz większe zagrożenie. Potrafisz skraść serce. Nie
mogę dopuścić, by tak się stało. Żegnam cię, Lyonie. Nie powinnam nigdy więcej cię widzieć.
Po tych słowach odwróciła się i zniknęła w domu. Drzwi cicho zamknęły się za nią.
Lyon nadal stał na chodniku.
- Już widzę, jak o mnie zapominasz! - krzyknął.
Był wściekły. Pomyślał, że jest najbardziej nieszczęśliwym mężczyzną w Anglii. Jak, na Boga,
wplątał się w romans z tą dziwną kobietą?
Śmiała powiedzieć, że mógłby się w niej zakochać. W rzeczywistości już sie to stało.
Oczywiście niełatwo mu było się do tego przyznać. Prawie wyrwał drzwiczki powozu, kiedy do
niego wskakiwał. Krzyknął do woźnicy, żeby ruszał do domu, po czym zaczął w myśli wyliczać
powody, dla których powinien trzymać się z dala od Christiny.
Jest notoryczną kłamczuchą. A on nienawidzi kłamców.
Kto wie, ile serc złamała. Przeznaczenie... już teraz nienawidził tego słowa.
Dojeżdżając do domu, musiał skapitulować. Na nic wydumane oskarżenia. Był skazany na
Christinę czy tego chciał, czy nie.

Mylala nie chciała wyjeżdżać z kraju. Nie chciała opuszczać rodziny. Rozumiałam jej powody, ale
martwiłam się o nią. Przyrzekła mi, że zabezpieczy się na wszystkie możliwesposoby. Planowała
skryć się na wzgórzach do czasu, aż mój mąż zostanie zdetronizowany albo ucieknie z kraju.
Wiedziała, że jej rodzina się nią zaopiekuje. Podarowałam jej wszystkie moje drogocenne
przedmioty, choć na standardy angielskie nie było tego wiele. Przed rozstaniem długo razem
płakałyśmy, jak siostry, które wiedzą, Że nigdy się już nie zobaczą.
Tak, Mylala była moją siostrą, duchem i sercem. Nigdy nie miałam nikogo, komu mogłabym się
zwierzyć. Mojej prawdziwej siostrze, Patrycji, nie ufałam. Uważaj, dziecko. Gdyby Patrycja nadal
żyła, kiedy ty dorośniesz, bądź ostrożna. Nie pokładaj w niej wiary, Christino. Moja siostra
uwielbia sprawiać bliźnim ból. Żywi się ich cierpieniem.
Czy wiesz, że to ona miała wyjść za Edwarda ? Pasowaliby do siebie. Tak, są do siebie podobni.
Dziennik, 3 września 1795

Piątkowe popołudnie Lyon spędził w tawernie położonej w najpodlejszej dzielnicy miasta. Nie
znalazł się tam dla przyjemności. Chciał zasięgnąć języka u marynarzy, którzy chętnie odwiedzali
gospodę.
Mimo bogatego stroju nikt go nie zaczepiał, nie naprzykrzał się, chyba że Lyon sam prosił o
rozmowę. Goście taweray znali go i darzyli respektem. Właścicielem był także marynarz, w stanie
spoczynku, bo w jednej z wielu bójek na noże stracił prawą rękę i nie mógł już dłużej służyć na
morzu. Nazywał się Bryan i był długoletnim przyjacielem markiza. To dla niego, na znak
wdzięczności za lojalność, Lyon kupił tę tawernę. Siedzieli teraz razem przy jednym ze stolików,
Lyon niedbale oparty o ścianę. Tego dnia zamierzał przepytać jak najwięcej gości gospody.
Cierpliwie znosił bajdurzenie wilków morskich, kiedy chciwi jeszcze jednego darmowego kufla
piwa na poczekaniu wymyślali niestworzone historie. W pewnej chwili podszedł do stolika
ogromnej postury marynarz, bez cienia wysiłku zrzucił ze stołka mężczyznę, który rozmawiał z
Lyonem i zajął jego miejsce.
Bryan uśmiechnął się. Nigdy nie znudziło mu się patrzenie na bójki.
- Zdaje się, że nie znasz markiza Lyonwooda? – zwrócił się do nieznajomego.
Ten pokręcił głową i sięgnął po dzban z piwem. - I nic mnie on nie obchodzi - odburknął ze
złością.
- Chcę swojej działki.
Oczy Bryana zabłysły rozbawieniem. Odwrócił się do Lyona.
- On chce swojej działki.
Markiz wzruszył ramionami. Wiedział, czego się tu od niego oczekuje. Każda twarz w tawemie
była zwrócona w jego stronę. Jeśli chciał mieć spokojne popołudnie, musiał natychmiast zająć się
tą sprawą. Odczekał, aż marynarz odstawi dzban na stół i nagle kopnął go w podbrzusze.
Stało się to tak szybko, że chłopisko nie miało czasu się osłonić. Zanim zdążył wydać okrzyk bólu,
Lyon złapał go za gardło. Mocno zacisnął dłoń, po czym pchnął do tyłu.
Tłum krzyczał z zadowolenia. Lyon nie zwracał na to uwagi. Odepchnął w tył krzesło, nie
spuszczając przy tym wzroku z przeciwnika wijącego się na podłodze.
- Masz swoją działkę, ty końskie łajno. A teraz wynoś się stąd. Prowadzę porządną tawernę - dał
się słyszeć krzyk Bryana miedzy wybuchami śmiechu.
Wtem uwagę Lyona przykuł szczupły, roztrzęsiony mężczyzna.
- Sir, słyszałem, że zbiera pan informacje o statkach przypływających z kolonii - wydukał.
- Usiądź, Mick - rozkazał Bryan. - To dobry i.uczciwy człowiek, Lyonie - ciągnął, kiwając głową
w stronę przyjaciela. Markiz spokojnie odczekał, aż chudy marynarz opowie Bryanowi wszystko,
co wie. Przy okazji obserwował olbrzyma, dopóki nie zamknęły się za nim drzwi gospody.
Wtedy myślami powrócił do Christiny. Postanowił zacząć do początku. Dał sobie spokój z
logicznym rozumowaniem. Nie miało ono zastosowania, gdy w grę wchodziła osoba księżniczki.
Odrzucił wszystkie znane mu fakty dotyczące jej przeszłości. Jedyne, co wiedział na pewno, to to,
że Christina pojawiła się w Anglii przed trzema miesiącami.
Ktoś musiał zapamiętać starą sowę. Trudno nie zwrócić uwagi na kogoś, kto bez przerwy na coś
narzeka. A właśnie takim uciążliwym pasażerem statku musiała być księżna Patrycja.
Okazało się, że Mick ją zapamiętał. I to nawet dobrze.
- Kapitan Curtiss nie potraktował mnie sprawiedliwie, sir. Wolałbym zmywać pokład albo nająć
się do kuchni, niż usługiwać tej kobiecie. Boże, biegałem na jej rozkazy całe dnie i noce.
- Czy podróżowała sama? - dopytywał się Lyon. Nie pokazał po sobie, jak bardzo jest podniecony
faktem, iż wreszcie natknął się na jakieś wiarygodne źródło informacji. Obawiał się, że marynarz
zacznie koloryzować w nadziei na darmowe piwo.
- Tak jakby - odparł Mick.
- Tak jakby? To nie ma sensu, Mick. Mów jasno – skarcił go Bryan.
- Chciałem powiedzieć, sir, że wsiadła na pokład wraz z pewnym dżentelmenem i ładną lady. Ale
widziałem ją tylko przez chwilę. Miała na głowie kaptur, jednak zanim księżna wepchnęła ją pod
pokład, ta dama spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Tak, sir, tak właśnie zrobiła.
- Czy zauważyłeś, jakiego koloru miała oczy? – zapytał Lyon.
- Niebieskie, tak niebieskie jak ocean.
- Opowiedz wszystko, co pamiętasz, o mężczyźnie, który towarzyszył księżnej - rozkazał markiz.
Gestem nakazał Bryanowi napełnić kufel marynarza.
- Nie należał do rodziny - z przekonaniem stwierdził chudzielec, upijając spory łyk napoju. -
Mówił, że jest misjonarzem. Jak dla mnie to był Francuz, ale nam powiedział, że spędził wiele
czasu w koloniach. Wracał do Francji, by spotkać się z rodziną. Polubiłem go, chociaż to żabojad.
Bardzo opiekował się tą młodą dzieweczką. Był od niej dużo starszy. Mógł być jej ojcem, zresztą
tak ją traktował. Ponieważ księżna większość podróży spędziła w swojej kabinie, to on
towarzyszył tej młodej damie w spacerach po pokładzie.
Mick zamilkł i wytarł usta wierzchem dłoni. Po chwili ciągnął:
- Ta stara to jakieś dziwaczne ptaszysko. Nie chciała mieć nic do czynienia z tamtą dwójką.
Kazała nawet założyć na swoich drzwiach dodatkowy łańcuch. Kapitan starał się ją uspokoić,
zapewniając, że nikt z nas jej nie tknie. Wielki Boże, jak się na nią patrzyło, to się dostawało
mdłości. Tym bardziej nie rozumiałem, czego to babsko tak się boi. Minęło trochę czasu, ale w
końcu żeśmy ją rozgryźli. Ona zamykała sie przed tą małą. Tak, sir, właśnie tak. Ktoś podsłuchał,
jak misjonarz mówił do ślicznej lady, żeby się nie przejmowała tym, że księżna się jej boi. Czy to
wszystkiego nie wyjaśnia?
Lyon uśmiechnął się do Micka.
- Ona była takim małym i ślicznym stworzeniem. Aż tu nagle wyrzuciła Louiego za burtę,
przerzuciła go przez ramię. Nie mogłem w to uwierzyć - nie, sir, nie mogłem. Ale Louie sam sobie
na to zasłużył. No bo skradał się za nią i ją obłapil. Wtedy właśnie zobaczyłem, jakie ma włosy.
Żółte. Zawsze miała na głowie kaptur, nawet w środku gorącego dnia. Musiało to być dla niej
bardzo niewygodne.
- Wyrzuciła Louiego za burtę? - zdumiał sie Bryan. Wiedział, że nie powinien się wtrącać, ale tak
go zaskoczyła uwaga marynarza, że nie mógł zachować milczenia.
- Starczy o tym kapturze, człowieku, opowiedz o dziewczynie.
- No wiec dobrze dla Louiego, że tego dnia mocno nie wiało. Wyłowiliśmy go bez większego
kłopotu. Od tamtego wydarzenia nie zaczepiał więcej pięknej panienki. Jak sobie teraz pomyśle, to
wszyscy dali jej spokój.
- Kiedy kapitan Curtiss wraca do Londynu? – zapytał Lyon.
- Nie wcześniej niż za miesiąc albo dwa - rzucił Mick. - Chciałby pan może porozmawiać z tym
misjonarzem, sir?
- Chciałbym - potwierdził markiz umyślnie przybierając znudzony ton i obojętny wyraz twarzy.
- Zjawi się w Londynie w niedługim czasie. Powiedział nam, że we Francji zatrzyma się na krótko,
a potem, przed powrotem do kolonii, zamierza odwiedzić piękną lady.
Naprawdę bardzo się nią opiekował. I martwił o nią. Wcale mu się nie dziwię. Ta stara...
- Sowa? - dokończył za niego Lyon.
- Tak, to była stara sowa - przyznał złośliwie Mick.
- Czy pamiętasz, jak nazywał się ten misjonarz, Mick? Mam dla ciebie funta, jeśli sobie
przypomnisz.
- Mam jego nazwisko na końcu języka – zapewnił marynarz marszcząc czoło. - Kiedy sobie
przypomnę, powiem ci, Bryan. Przechowasz dla mnie pieniądze, prawda?
- Popytaj kumpli – xasugerował właściciel tawerny – z pewnością któryś z nich coś pamięta.
Mickowi tak spieszno było do przyrzeczonych pieniędzy, że natychmiast wybiegł z knajpy i
pognał do kolegów.
-Czy to sprawa państwowa? - Zapytał Brian kiedy znów zostali sami.
- Nie, przyznał markiz. - Osobista.
- Chodzi o tę lady, prawda? Nie musisz przede mną ukrywać, Lyon. Ja też bym się nią
zainteresował, gdybym był wystarczająco młody.
Markiz uśmiechnął się.
- Przecież nigdy jej nie widziałeś – przypomniał.
- To bez różnicy, Mick powiedział, że to sprytna dziewczyna o niebieskich oczach i jasnych
włosach. W moim guście, ale nie z tego powodu bym sie za nią uganiał. Widziałes kiedyś
Louiego?
- Nie.
- Jest takiej postury jak ja, tylko waży sporo więcej. Kobieta, która potrafiła wyrzucić go za burtę
musi być ogromnie interesująca. Boże, szkoda, że mnie tam nie było. Nigdy jakoś nie lubiłem
Louiego. Coś mi w nim śmierdzi. Ma przegniły mózg. Cholera, z przyjemnością popatrzyłbym,
jak wpada do wody.
Lyon jeszcze przey jakiś czas rozmawiał z Bryanem, potem wstał i opuścił tawernę.
- Bryan, wiesz gdzie mnie znaleźć.
Właściciel tawerny odprowadził markiza na ulicę.
- Co słychać u Rhonea? – zapytał - Dalej zabawia się w błazna?
- Niestety, tak - odparł Lyon. - Przypomniałeś mi o czymś, Bryan. Czy będziesz miał gotowy
pokój na zapleczu na piątek za dwa tygodnie? Umówiliśmy się z Rhone'em na karty. Później
opowiem ci szczegóły.
Bryan obrzucił markiza podejrzliwym spojrzeniem.
- Jak zawsze próbujesz odgadnąć moje tajemnice, co Bryan - rzucił ze śmiechem Lyon.
- A ty jak zawsze wszystko odczytujesz z mojej twarzy - z przekąsem odburknął marynarz. -
Właśnie dlatego nie mógłbym robić tego co ty - dodał. Otworzył drzwi od powozu przed
przyjacielem. Zaczekał, aż ten się usadowi i zanim domknął drzwiczki, rzucił zwyczajowe
pożegnanie:
- Pilnuj pleców, przyjacielu. - A po sekundzie dodał: - I serca. Nie pozwól, Lyonie, żeby jakaś
pięknotka wyrzuciła cię za burtę.
Jak dla Lyona to ostrzeżenie przyszło zdecydowanie zbyt późno. Christina już zawładnęła jego
sercem. A przecież dawno temu przysiągł sobie, że nigdy więcej się nie zakocha. Zgadzał się
jedynie na słodkie, ale krótkie romansiki.
No i tyle z przyrzeczeń, pomyślał i westchnął. Nie miał po co pilnować serca. Należało już do
Christiny. Wrócił myślami do dziwacznych uwag, które często rzucała. Przypomniał sobie, że
kiedyś ostrzegła, iż ciekawość może go zabić. Kłamała czy mówiła poważnie? Nie potrafił
tego osądzić. W jednym była szczera - kiedy oświadczyła, że nie zamierza długo pozostać w
Londynie, że chce wrócić do domu. Przynajmniej wyglądała tak, jakby mówiła prawdę.
Lyon postanowił, że nie pozwoli jej nigdzie wyjechać. Christina należy do niego. Ale nie
zamierzał ryzykować. W razie gdyby jednak udało jej się uciec, łatwiej ją odszuka, jeśli teraz
dowie sie, gdzie znajduje się ten jej dom.
- Zresztą i tak nigdzie nie pojedzie - mruknął pod nosem. - Nie spuszczę jej z oka.
W tym momencie aż jęknął porażony jedną myślą. Istnieje tylko jeden sposób, by mieć Christinę
przy sobie. Do diabła, będzie musiał się z nią ożenić.

- Gdzie na Boga się podziewałeś? Siedzę w twojej bibliotece już od wielu godzin.
Rhone wykrzyczał to pytanie w sekundę po tym jak Lyon pojawił się w holu swojego domu.
- Już rozesłałem za tobą wici.
- Nie wiedziałem, że muszę ci się spowiadać – odparł markiz. Zrzucił kurtkę i wszedł do
biblioteki. – Zamknij drzwi. I co ty wyprawiasz? Nie wolno ci się pokazywać. Ktoś mógłby
zauważyć bandaż. Niepotrzebnie ryzykujesz. Twoi ludzie z pewnością wkrótce by do mnie dotarli.
- Powiedz, gdzie byłeś, już zmierzcha – mruknął Rhone. Opadł na pierwsze wolne krzesło.
- Zaczynasz narzekać jakbyś był moją żoną. – zauważył Lyon.- O co ci chodzi? Jakieś nowe
kłopoty z ojcem?
- Nie, i do diabła, nie będzie ci do śmiechu, kiedy ci powiem, dlaczego szukam cię po całym
Londynie. Lepiej załóż kurtkę mój drogi. Czeka cię robota.
Słysząc napięcie w głosie przyjaciela, Lyon natychmiast spoważniał, założył ręce na piersi i
ponaglił:
- Mów o co chodzi.
- O Chrisinę, wpadła w tarapaty.
Markiz zareagował tak, jakby strzelił w niego grom. Odskoczył od biurka i chwycił przyjaciela za
ramiona.
- Jest jeszczze wiele czasu Lyonie, martwiłem się tylko, że wyjechałeś na wieś. Mamy czas do
północy, bo wtedy po nią przyajdą. Na Boga człowieku, puść mnie.
Markiz zastosował się do tego polecenia i lord opadł na krzesło.
- Jacy oni? - zapytał. Twarz mu skamieniała.
Rhone dziękował Bogu, że markiz należy do jego przyjaciół, a nie wrogów.
- Splickler i jacyś ludzie, których wynajął.
Lyon szybko skinął głową i wyszedł do holu. Kazał przywołać powóz.
Rhone podążył za nim.
- Czy nie szybciej dojedziesz na koniu?
- Powóz będzie mi potrzebny później.
- Do czego?
- Dla Splickłera.
Sposób, w jaki markiz wymówił to nazwisko, powiedział Rhone'owi wszystko, co chciał wiedzieć.
Odczekał, aż usadowią się w powozie, po czym zaczął wyjaśniać sytuację.
- Jednemu z moich ludzi - a raczej jednemu z ludzi Jacka - zaproponowano sporą sumkę za
wywiezienie Christiny do Gretna Green. Widzisz, Splickler chce zmusić ją do małżeństwa.
Poszedłem na spotkanie z moimi ludźmi, żeby im powiedzieć, iż nie będzie więcej napadów.
Jeden z nich to porządny człowiek, oczywiście jak na bandytę. Ma na imię Ben. Przyznał się, że
Splickler mu to zaproponował, a on się zgodził. Ben uznał, że to dość zabawny sposób na
zarobienie małej sumki.
Wyraz twarzy Lyona mógłby wodę zmienić w lód.
- Splickler najął Bena i jeszcze trzech innych. Zapłaciłem Benowi, żeby dalej udawał, iż bierze
udział w tej zmowie. Nie pomoże Splicklerowi, jeśli wierzyć mu na słowo.
- Jesteś pewny, że to dzisiaj o północy? - dociekał Lyon.
- Tak. - Rhone kiwnął głową. - Masz jeszcze sporo czasu. Czuję ulgę, kiedy wiem, że ty się tym
zajmiesz.
- O tak, zajmę się. - Głos markiza zabrzmiał wręcz jedwabiście. Rhone poczuł przebiegający po
plecach zimny dreszcz.
- Wiesz co, zawsze miałem Splicklera za gadzinę, ale nie sądziłem, że jest w nim tyle jadu, żeby
poważyć się na coś podobnego. Jeśli jego plan wyjdzie na jaw, reputacja Christiny może ucierpieć.
- Nic nie wyjdzie na jaw. Dopilnuję tego.
Rhone ponownie skinął głową.
- Jak sądzisz, czy ktoś namówił Splicklera? Ten głupiec nie potrafi przecież nawet wydać reszty.
- O, z pewnością ktoś poddał mu ten pomysł. Założę się o własne życie, że to księżna.
- Wielki Boże, Lyonie, przecież to ciotka Christiny. Nie wierzysz chyba...
- Wierzę - mruknął markiz. - Zostawiła Christinę zupełnie samą. Wygodnie, nie uważasz?
- Czy masz dla mnie pistolet? - zainteresował się Rhone.
- Nigdy go nie używam.
- Dlaczego? - z oburzeniem zapytał lord.
- Zbyt wiele hałasu - wyjaśnił Lyon. - Poza tym, napastników będzie tylko czterech, jeśli wierzyć
twojemu koledze.
- Pięciu.
- Spickler się nie liczy. Ucieknie, gdzie pieprz rośnie. Zajmę się nim, kiedy będzie już po
wszystkim.
- W to nie wątpię - zauważył Rhone.
- Rhone, kiedy dojedziemy do domu Christiny, każę woźnicy, by odwiózł cię z powrotem. Nie
chcę, żeby powóz tam stał, bo Splickler może go zobaczyć. A przecież nie chcemy, żeby zmienił
plany. Powiem woźnicy, żeby po mnie wrócił gdzieś koło pierwszej.
- Nalegam, żebyś przyjął moją pomoc - mruknął lord.
- Masz do dyspozycji tylko jedną zdrową rękę - z uśmiechem przypomniał mu Lyon.
- Jesteś taki spokojny, Lyonie.
- Staram się, przyjacielu.
Zanim konie zdążyły na dobre stanąć w miejscu, markiz wyskoczył z powozu i zaczął wydawać
polecenia woźnicy.
- Do diabła. Lyon, na pewno bym się przydał! – krzyknął Rhone.
- Bardziej byś przeszkadzał, niż pomagał. Wracaj do domu. Zawiadomię cię, kiedy będzie już po
wszystkim.
Boże, zachowywał się tak, jakby to, co się działo, zupełnie nie robiło na nim wrażenia. Ale Rhone
wiedział, jak jest w rzeczywistości. Niemal współczuł opryszkom, którzy zgodzili się pomóc
Splicklerowi. Biedaczyska niedługo się przekonają, w jaki sposób markiz Lyonwood zdobył
reputację. Cholera, naprawdę żałował, że straci całe przedstawienie.
- O nie, nie stracę - mruknął pod nosem. Wyczekał, aż powóz zwolni przed zakrętem, po czym
wyskoczył. Wylądował na kolanach, przeklął własną niezręczność, ale zaraz się otrzepał i ruszył w
drogę powrotną do domu Christiny. Pomoże Lyonowi, bez względu na to, czy przyjaciel tego
chce, czy nie.
Markiz trząsł się z wściekłości. Wiedział, że uspokoi się dopiero wtedy, kiedy się przekona, iż z
Christiną wszystko jest w porządku. Nie spieszyła się z otwieraniem drzwi.
Markiz z trudem trzymał nerwy na wodzy. Już zamierzał użyć wytrycha, który nosił przy sobie na
takie właśnie okazje, gdy nagle usłyszał brzęk zdejmowanego z łańcucha.
Choć w obecności Rhone'a panował nad sobą, teraz, gdy Christiną otworzyła drzwi, wybuchnął
płomiennym gniewem.
- Co ty sobie wyobrażasz? Jak możesz otwierać, mając na sobie tytko szlafrok? Do diabła, nawet
nie sprawdziłaś, kto stoi przed drzwiami.
Christiną szczelniej zsunęła poły podomki i ustąpiła z drogi. Lyon taranem wpadł do holu.
- Co ty tutaj robisz? - zapytała księżniczka.
- Dlaczego nie otwiera Elbert? - dociekał markiz. Utkwił wzrok centymetr nad głową Christiny w
obawie, że widok ukochanej, ubranej w lekki szlafroczek, z rozpuszczonymi włosami
rozrzuconymi w cudownym nieładzie, natychmiast sprowadzi jego myśli na niepożądane tory.
- Elbert wybrał się w odwiedziny do matki – wyjaśniła Christina. - Lyonie, czy to nie za późno na
składanie wizyt?
- Dokąd się wybrał? - Złość markiza nagle się ulotniła.
Roześmiał się.
- Do matki. I dlaczego wydaje ci się to takie zabawne? - zapytała. - Jesteś jak żmija, Lyonie.
Najpierw na mnie krzyczysz, a w sekundę później śmiejesz mi się prosto w twarz.
- Kameleon, Christino, kameleon - poprawił ją markiz. - Elbert ma co najmniej osiemdziesiąt lat.
Czy to możliwe, żeby jego matka jeszcze żyła?
- Och, poznałam ją, Lyonie. To przemiła kobieta. Jest podobna do Elberta. No cóż, czy wyjaśnisz
mi powód swojej wizyty?
- Idź na górę się ubrać. Nie mogę myśleć, kiedy tak przede mną paradujesz.
- Nie paraduję. Stoję przecież spokojnie.
- Za chwilę będziemy mieli tu towarzystwo.
- Towarzystwo? - Christina potrząsnęła głową. – Nikogo nie zapraszałam. Naprawdę nie jestem w
nastroju do zabawy, Lyonie. Właśnie zaczęłam po tobie rozpaczać, a ty tutaj...
- Rozpaczać? - powtórzył za nią markiz. - Dlaczego, do diabła, miałabyś po mnie rozpaczać?
- Nieważne. - Christina wymigała się od odpowiedzi. - I przestań się wściekać. Kto ma tu przyjść?
By wrócić do równowagi, markiz musiał najpierw wziąć głęboki oddech. Dopiero później
opowiedział o planie Splicklera i o jego opryszkach. Umyślnie nie wspomniał o roli, jaką w spisku
odegrała księżna, bo nie chciał do reszty przygnębiać Christiny. Postanowił z tym poczekać.
- Co powinnam zrobić? - zapytała Christina. Zatrzasnęła drzwi wejściowe i stanęła na wprost
markiza. Lyon wciągnął w nozdrza powietrze wypełnione zapachem kwiatów. Wyciągnął do
Christiny ramiona.
- Ładnie pachniesz - pochwalił.
Objął dłońmi anielską twarz. Boże, patrzyła na niego z takim zaufaniem.
- Musisz mi powiedzieć, co mam robić – powtórzyła szeptem.
- Pocałuj mnie - rozkazał i pochylił głowę.
- Miałam na myśli tych złoczyńców - wyjaśniła księżniczka, kiedy się od niej odsunął. - Nie
potrafisz trzymać się jednej myśli nawet przez minutę, prawda, Lyonie? Czy to się zdarza także
innym członkom twojej rodziny?
Potrząsnął przecząco głową.
- Oczywiście, że potrafię trzymać się jakiejś myśli. O wzięciu cię w ramiona myślałem już w
chwili, gdy otworzyłaś drzwi. Czy jesteś naga pod tym cienkim szlafroczkiem?
Christina chciała przecząco potrząsnąć głową, ale nie mogła wykonać najmniejszego ruchu, bo
markiz mocno tulił ją do siebie.
- Właśnie wyszłam z kąpieli - wyjaśniła z uśmiechem. Wspięła się na palce, by dać mu to, czego
pragnął. Myślała jednak tylko o krótkim pocałunku, Lyon był odmiennego zdania. Mocno
przytrzymał jej twarz i głęboko wsunął język w jej usta.
Christina wczepiła się w poły jego marynarki, czując, jak uginają się pod nią kolana. Po sekundzie,
kiedy się upewniła, że nogi jej nie zawiodą, mocno się na nich oparła.
Odważnie odpowiedziała na pieszczoty, co doprowadzało Lyona niemal do szaleństwa. Jego
pocałunki stały się gorące i zmysłowe. Christina nie miała sił, by się opierać, co dodatkowo
podnieciło markiza. Uwielbiał ją taką. Doszedł też do wniosku, że tylko w chwilach zbliżenia
Christina jest z nim zupełnie szczera. Odsunął się, choć jego ciało całe się przeciwko temu
buntowało.
- Przez ciebie trzęsą mi się ręce - poskarżyła się księżniczka. - Na nic się nie przydam, jeśli zjawią
się tu teraz ci twoi niespodziewani goście.
- Szkoda, że nie umiesz posługiwać się nożem – zauważył Lyon.
Oczekiwał wykrętnej odpowiedzi, spodziewając się, że Christina nie zechce przyznać się do
swoich umiejętności.
- Rzeczywiście, to wielka szkoda - zgodziła się. – Ale rzucanie nożem to domena mężczyzn.
Kobieta mogłaby się nim tylko skaleczyć. Nie posiadam nawet pistoletu. Jesteś rozczarowany, że
tego nie potrafię?
Po sposobie, w jaki zadała pytanie, markiz domyślił się, że bardzo zależy jej na aprobacie.
- Ależ skąd, kochanie - zaprzeczył łagodnie. Objął ją i poprowadził w stronę schodów. - Po co ci te
umiejętności, skoro masz mnie. Rolą mężczyzny jest bronić kobiety.
- Tak, tak to wygląda u większości narodów – zgodziła się Christina. W jej głosie zabrzmiała
niepewność, a nawet zawstydzenie, kiedy dodała: - Zastanawiam się, czy uprzedziłbyś się do
mnie, gdyby się okazało, że choć jestem słaba i wiotka, potrafię sama się obronić. To znaczy, czy
uznałbyś to za niekobiece...?
- To twój pokój? - zapytał Lyon, umyślnie unikając odpowiedzi. Pchnął drzwi do pierwszej
sypialni, zobaczył mroczne wnętrze wypełnione zapachem ciężkich perfum i zanim Christina
zdążyła cokolwiek wyjaśnić, sam się domyślił, iż wstąpił na terytorium księżnej.
Pokój miał na tyle ponury i ciemny wystrój, że pasował akurat na kryjówkę pająków. Albo starej
sowy, pomyślał Lyon z przekąsem.
- To pokój mojej ciotki - poinformowała Christina. Zerknęła do wewnątrz. - Potwornie ponury, nie
sądzisz?
- Wydajesz się zaskoczona. Nigdy wcześniej tu nie byłaś?
- Nie.
Markiz postanowił wyjść, gdy nagle jego wzrok padł na kilka zasuw i łańcuchów przymocowa-
nych do drzwi.
- Twoja ciotka musi mieć bardzo niespokojny sen - rzucił. - Przed kim tak się zamyka, Christino?
Znał odpowiedź. Zaczynała ogarniać go złość. Przypomniał sobie, co mówił Mick.
Zasuwy znajdowały się po niewłaściwej strome drzwi, przynajmniej w mniemaniu markiza. To
raczej Christina winna obawiać się księżnej, a nie odwrotnie. Jak ta dziewczyna tu żyje? Musi się
czuć straszliwie samotna. I co za kobieta odgradza się w taki sposób od własnej siostrzenicy?
- Moja ciotka nie lubi, żeby jej ktoś przeszkadzał – wytłumaczyła Christina.
Słysząc w jej głosie smutek, Lyon przytulił ją do siebie.
- Musi ci być tu ciężko, kochanie?
Wzruszyła ramionami.
- Mój pokój znajduje się w końcu korytarza. Jego szukałeś?
- Tak - potwierdził. - Chcę sprawdzić okna.
- W moim pokoju są dwa - poinformowała Christina. - Odsunęła się od Lyona, wzięła go za rękę i
pociągnęła za sobą.
Markiz obrzucił pomieszczenie szybkim spojrzeniem. Zupełnie nie przypominało kobiecego
pokoju. Na komodzie nie zauważył żadnych drobiazgów. Oprócz tego mebla było tam jeszcze
krzesło stojące w rogu, obok parawan, łóżko z baldachimem, przykryte jasną narzutą, i dwie nocne
szafki. Wyglądało na to, że Christina lubi porządek. Wszystko leżało tu na swoim miejscu.
- Zaraz pod oknem jest ogród - oznajmiła. - Łatwo jest się wspiąć po ścianie. Winoroślą sięgają
parapetu. Pnącza są na tyle mocne, że wytrzymają ciężar człowieka.
- Wolałbym, żeby nie wchodzili przez okno - bez namysłu stwierdził Lyon. Wypróbował framugi,
potem spojrzał w dół. Żałował, że tej nocy księżyc był w pełni. Rzucał zbyt dużo światła.
Zerknął przez ramię na Christinc. Jej nastrój wyraźnie sie zmienił. Wydawało się, że ma ochotę się
uśmiechnąć. Zgadywała, nad czym się w tej chwili zastanawia. To prawdziwy wojownik,
pomyślała, widząc, z jakim napięciem ustala plan walki.
- O ile dobrze pamiętam, w saloniku są także dwa okna. Czy istnieje jeszcze jakieś wejście oprócz
głównego? - zapytał.
- Nie - odparła księżniczka.
- To dobrze. Ubierz się, Christino. Możesz tu zostać. Zabezpieczę ten pokój.
- Jak?
- Zablokuję okna i drzwi - wyjaśnił markiz.
- Nie o to mi chodziło. Po prostu nie chcę być nigdzie zamknięta.
Przerażenie w jej głosie zaskoczyło Lyona. Przypomniał sobie jednak, jak nieswojo się czuła w
zamkniętym powozie. Ogarnęło go współczucie.
- Jeśli umieszczę zasuwę od wewnątrz, będziesz mogła w każdej chwili się wyswobodzić.
- Och tak, dobrze - ucieszyła się Christina, kiwając energicznie głową. - Dziękuję za
wyrozumiałość.
- Więc czym znowu się martwisz? - zdziwił się Lyon, całkowicie już zdezorientowany.
- Zdałam sobie sprawę, że udostępniłam ci następną broń przeciwko mnie - przyznała. - Właśnie
wyjawiłam ci swoją słabość - dodała i wzruszyła ramionami.
- Nie, właśnie mnie obraziłaś - odparł Lyon. - Nie znam zbyt wielu kobiet ani też mężczyzn,
którzy z przyjemnością daliby się zamknąć w pokoju, Christino. A teraz przestań mi przeszkadzać.
Ubierz się.
Księżniczka pospiesznie zabrała się do wykonania polecenia.
- Wcale nie mam ochoty siedzieć w saloniku – mruknęła do siebie, chwytając za pierwszą suknię,
która wpadła jej w ręce, po czym skryła się za parawanem. Dopiero kiedy się ubrała, zdała sobie
sprawę, jak złego dokonała wyboru.
- Lyonie? Sznurówki sukni znajdują się z tyłu - zawołała. - Sama nie dam sobie z nimi rady.
Markiz odwrócił się od okna. Christina stała przed nim z suknią przyciśniętą do piersi.
Powoli odwróciła się do tyłu. Lyon z zachwytem patrzył na nieskazitelną skórę jej pleców. W
świetle świecy błyszczała jak jedwab. Poczuł, że znowu wiruje mu w głowie. Na dodatek Christina
nie miała nic pod suknią. Drżącymi palcami sznurował wiązanie, pragnąc zamiast tego gładzić
aksamitną skórę.
- Gdzie twoja pokojówka, Christino? - zapytał z nadzieją, że rozmowa odciągnie go od
niedżentelmeńskiej pokusy, by porwać Christinę do łóżka i natychmiast ją posiąść.
- Dałam jej tydzień wolnego.
To spokojne wyjaśnienie zirytowało markiza.
- Na Boga, dama nigdy nie zostaje sama - mruknął.
- Doskonale daję sobie rade. Jestem samowymagajaca.
- Samowystarczalna - z westchnieniem poprawił Lyon. Miał trudności z zapięciem ostatniego
guzika. Złote pasma włosów wplątywały sie w dziurkę. - Przepraszam.
Przerzucił włosy przez ramię. Uśmiechnął się widząc, że na szyi Christiny pojawiła się gęsia
skórka.
- Samowystarczalna, moja słodka, nie samowymagajaca.
- Jest jakaś różnica? - zapytała, odwracając się do niego.
- Stój spokojnie - rozkazał markiz. - Tak, jest różnica. Twoja ciotka jest samowymagajaca, ty
jesteś samowystarczalna.
- Czy wiesz, Lyonie, że mylę się tylko wtedy, kiedy jestem z tobą? Dlatego sądzę, że to twoja
wina.
Markiz nie chciał marnować czasu na utarczki.
- Chodźmy - polecił, kiedy skończył zapinać suknię. Złapał Christinę za rękę i pociągnął za sobą.
Żeby dotrzymać mu kroku, musiała biec.
- Nie upięłam włosów - powiedziała zdyszana. – Muszę to zrobić. Inaczej ktoś może to
wykorzystać. Rozumiesz? Lyon nie rozumiał i wiedział, że nie powinien pytać, ale zapytał.
- Jak to?
- Przeciwnik mógłby mnie pochwycić za włosy, chyba że będę szybka jak pantera, nieustraszona
jak wilk i sprytna jak niedźwiedź.
Lyon stanął jak wryty. Nie chciał i nie mógł dłużej ukrywać zdumienia.
- Czy nie będzie ci przeszkadzało, że zostaniesz w ciemności? - zapytał. Podszedł do okna,
pociągnął za wyszywany sznur od zasłon i podał go Christinie.
- Nie boję się ciemności - odparła, patrząc na niego z oburzeniem. - Co za śmieszne podejrzenie.
- Zawiąż ten sznur wokół klamek, Christino. Zrób to porządnie. Gdy ktoś będzie chciał się tu
wedrzeć, usłyszę hałas. Dobrze?
Sprawdził okna. Wydały mu się dosyć stare.
- Dobrze, Lyonie, nie zawiodę cię - zapewniła go Christina.
- A teraz posłuchaj mnie uważnie, mój mały wojowniku - zaczął stanowczo. Położył ręce na
ramionach dziewczyny.
- Zostaniesz w tym pokoju do czasu, aż niebezpieczeństwo zostanie zażegnane. Zrozumiałaś
mnie? - Mówił ostro i gniewnie, lecz Christina wcale nie wyglądała na przestraszoną. Nadal się
uśmiechała.
- Naprawdę chciałabym ci pomóc, Lyonie. Pozwól, że ci przypomnę, że to na mnie szykują
napaść. Mam prawo się bronić.
- Nie! - ryknął markiz. - Będziesz mi tylko wchodziła w drogę, Christino - dodał już
łagodniejszym tonem.
- Wspaniale - odparła. Odwróciła się do małego owalnego lustra wiszącego na przeciwległej
ścianie i zabrała się do upinania włosów. Wyglądała przy tym ogromnie wdzięcznie i kobieco.
Podniosła ramiona i spod sukni ukazały się jej stopy.
- Zapomniałaś założyć butów - zauważył Lyon z rozbawieniem. - Znowu.
- Znowu? Co masz na myśli? - zdziwiła się Christina. Odwróciła się do Lyona.
Potrząsnął głową.
- Nieistotne. Możesz nie upinać włosów. Nie będziesz w niczym brała udziału.
Księżniczka uśmiechnęła się słysząc te słowa. Lyon natychmiast zaczął coś podejrzewać.
- Daj mi słowo, Christino. I to zaraz.
- Jakie słowo? - zapytała niewinnie. Odwróciła się od niego i powtórnie zabrała się do upinania
włosów. Lyon z trudem trzymał nerwy na wodzy. Christina nie zauważyła, że widział jej twarz w
lusterku. I zobaczył na niej upór.
Markiz postanowił, że choćby siłą, ale zmusi towarzyszkę do złożenia przysięgi. Liczyło się dla
niego jedynie jej bezpieczeństwo. Postanowił nie dopuścić, by przytrafiło się jej coś złego. Poza
tym zależało mu jeszcze na jednym. Prawdę mówiąc, nie chciał, by Christina widziała go w akcji.
Bał się, że przerazi ją bardziej niż sam Splickler czy jego kompani.
Nie walczył ani uczciwie, ani z honorem. Christina nie znała jego przeszłości. Ta kobieta tak wiele
dla niego znaczyła, że za wszelką cenę pragnął ochronić ją przed złem tego świata, a w
szczególności przed takimi szubrawcami jak Splickler... ale także przed poznaniem jego własnej
ciemnej strony. Nie chciał rozczarować Christiny. Zależało mu, by nadal sądziła, iż jest tylko
markizem Lyonwoodem, nikim więcej, nikim mniej.
Wydawało mu się, że może utracić Christinę, jeśli pozna prawdę.
- Przyrzekam, że nie będę się wtrącała, jeśli sam nie poprosisz mnie o pomoc - oświadczyła,
wyrywając go z ponurego zamyślenia. - Pan Smitherson pokazał mi, jak się bronić - pospieszyła z
wyjaśnieniem, kiedy spojrzał na nią złym wzrokiem. - Wiem, co mam robić.
- Summerton - przypomniał Lyon i westchnął głęboko. - Ludzie, którzy cię wychowali, nosili
nazwisko Summerton. Christina pomyślała, że nastroje markiza są zmienne jak kierunek wiatru.
Zupełnie nieprzewidywalne. Już się do niej nie uśmiechał, tylko patrzył tak. jakby chciał ją
zamordować.
- Zachowujesz się tak, jakby do przyjazdu naszych gości zostało mnóstwo czasu - zauważyła. -
Czy nie zjawią się tu wkrótce? - zapytała z nadzieją, że odwróci uwagę Lyona od tematu, który
sprowadził na jego twarz ten ponury wyraz.
- Jeszcze nie teraz - odparł. - Zostań tu, a ja pójdę sie rozejrzeć.
Christina skinęła głową na znak zgody. Kiedy tylko Lyon zniknął jej z oczu, pobiegła do swojego
pokoju po wstążkę do włosów. I oczywiście po nóż. Postanowiła pomóc Lyonowi, czy sobie tego
życzył, czy nie. Kiedy wrócił do saloniku, siedziała grzecznie na wysłużonej kanapie.
- Wymyśliłem, że ułatwię sprawę Splicklerowi.
- Jak?
- Zostawię otwarte tylne drzwi.
- To bardzo sprytne.
Lyon uśmiechnął się na te słowa pochwały. Stanął naprzeciwko Christiny. Oparł ręce na biodrach i
szeroko rozstawił nogi. Księżniczka, żeby spojrzeć mu w twarz, musiała niewygodnie wygiąć
głowę. Ponieważ markiz znowu się uśmiechał, doszła do wniosku, że najwyraźniej humor
mu się już poprawił.
- Skoro jesteś przekonany, że zechcą wejść do domu przez ogród, po co w ogóle wpuszczać ich do
środka? Dlaczego nie przywitać ich na zewnątrz?
- Przywitać? - Lyon potrząsnął głową. - Christino, oni nie przychodzą tu na pogawędkę. Bardzo
możliwe, że dojdzie do walki.
Nie chciał wystraszyć księżniczki, ale z drugiej strony pragnął, by zrozumiała powagę sytuacji.
- Oczywiście, że do niej dojdzie - potwierdziła. – Właśnie dlatego wolę, żebyś spotkał się z nimi
na zewnątrz. W końcu to ja będę później sprzątała cały bałagan.
Markiz nie pomyślał o tym. Zarazem jednak poczuł ulgę, bo wyglądało na to, że Christina
doskonale rozumie, co się może wydarzyć.
- Jesteś bardzo odważna - pochwalił. - Nie chcę walczyć na zewnątrz, bo księżyc świeci zbyt
jasno. Wolę pokój. Zapamiętałem rozstawienie mebli, więc w ciemności zdobędę przewagę nad
przeciwnikami.
- I będą zmuszeni wchodzić pojedynczo – wtrąciła Christina. - Sprytnie to obmyśliłeś. Ale co się
stanie, jeśli postanowią wspiąć się po winoroślach, zamiast użyć drzwi?
- Nie uczynią tego, kochanie.
Markiz wydawał się taki przekonany, że Christina postanowiła się nie martwić. Patrzyła, jak
odchodzi do drzwi.
- Czas zgasić świece, najsłodsza. Pamiętaj, zawiąż sznur wokół klamki, dobrze? Boisz się?
Przysięgam, że nic ci się nie stanie.
- Wierzę ci, Lyonie.
Słysząc tę odpowiedź markiz poczuł ciepło w sercu.
- A ja wierzę, że stąd nie wyjdziesz.
- Lyonie?
- Tak, Christino?
- Uważaj.
- Dobrze.
- Och, i jeszcze coś.
- Tak?
- Postarasz się nie narobić za dużego bałaganu?
- Postaram się.
Mrugnął do niej, zanim zamknął za sobą drzwi. Christina zawiązała podwójny węzeł na klamkach.
Zdmuchnęła świece i usiadła.
Minuty dłużyły jej się niemiłosiernie. Nasłuchiwała odgłosów dochodzących z tyłu domu. Z tego
też powodu dała się całkowicie zaskoczyć, kiedy usłyszała drapanie dochodzące od frontowego
okna. Napastnicy mieli zjawić się z innej strony. Lyon będzie zawiedziony. Christina miała ochotę
krzyknąć do opryszków, żeby obeszli dom, ale zaraz zdała sobie sprawę, że to śmieszne. Doszła
do wniosku, że musi poczekać, aż im się znudzi i postanowią obejść dom.
- Christino?
Zawołanie nie było głośniejsze od szeptu. Księżniczka natychmiast rozpoznała głos Rhone'a.
Odsunęła kotarę i zobaczyła go skulonego na parapecie. Uśmiechał się, ale trwało to tylko chwilę.
Nieoczekiwanie stracił równowagę i zniknął. Zaraz potem dało się słyszeć głuche pacnięcie, a za
nim nastąpiła seria przekleństw. Christina domyśliła się, że biedaczysko nie wylądował na
nogach. Musiała pomóc mu wydostać się z krzaków. Inaczej narobi tyle hałasu, że zwróci na
siebie uwagę rzezimieszków. Natknęła się na Rhone'a przy drzwiach wejściowych.
Wyglądał jak siedem nieszczęść. Miał porwany rękaw, ubrudzony i przekrzywiony kołnierzyk i
kulał na jedną nogę. Jakaż z niego niezdara, pomyślała Christina, niemniej poczuła radość na
widok lorda. Najwyraźniej Lyon musiał mu o wszystkim powiedzieć i Rhone postanowił mu
pomóc. To jedyne wytłumaczenie, które przychodziło Christinie do głowy jako wyjaśnienie tej
niespodziewanej wizyty.
- Wyglądasz tak, jakbyś już się z kimś bił. Rhone, uważaj, za tobą!
Trzask dochodzący z tyłu domu niemal zagłuszył jej okrzyk. Rhone usłyszał ją jednak. Odwrócił
się błyskawiczaie, po czym prawym ramieniem pchnął drzwi wprost w twarz dziwnie
wyglądającego mężczyzny próbującego staranować wejście.
Kiedy stało się oczywiste, że lord sam nie da rady zamknąć drzwi, Christina postanowiła przyjść
mu z pomocą.
- Lyon!
Wrzask Rhone'a prawie ją ogłuszył.
- Skryj się gdzieś - dodał cicho zwracając się do Christiny.
- Christino, wracaj do salonu!
Polecenie padło zza pleców księżniczki. Odwróciła głowę, pragnąc wyjaśnić, że chciała tylko
pomóc Rhone'owi zamknąć drzwi, ale kiedy jej oczy napotkały wzrok markiza, słowa uwięzły jej
w gardle. Aż skamieniała, widząc, jaka zmiana nastąpiła w Lyonie. W tej chwili w żaden sposób
nie przypominał angielskiego dżentelmena. Miał porwaną koszulę, a po brodzie skapywała mu
krew płynąca z rozcięcia w kąciku ust. Nie była to poważna rana i Christina nie przejęła się nią,
ani też czerwoną plamą na rękawie koszuli. Instynktownie przeczuwała, że nie jest to krew
Lyona... nie, nie przestraszył jej jego wygląd.
Ale jego oczy. Lśniła w nich żądza mordu. Markiz wydawał się całkowicie spokojny. Ręce złożył
na piersiach, a na jego twarzy błąkał się półuśmiech. Oczywiście grał. Prawda czaiła się w jego
wzroku.
- Natychmiast!
Ten okrzyk wyrwał Christinę z oszołomienia. Nawet nie spojrzała w tył na Rhone'a, tylko pędem
rzuciła się do salonu.
- Zejdź z drogi, Rhone.
Lord bez chwili wahania wypełnił rozkaz przyjaciela. Kiedy tylko oderwał się od drzwi, trzech
mężczyzn o posturze olbrzymów wpadło z impetem do środka. Pierwszy przewrócił się na progu,
a za nim następni. Rhone stał w kącie w oczekiwaniu na znak od Lyona.
Markiz zaś spokojnie czekał na środku korytarza, aż trzech bandziorów podniesie się na nogi.
Lord pomyślał, że przyjaciel zachowuje się chyba zbyt pewnie. Nie dość, że był jeden na trzech, to
nie miał przy sobie broni. Mężczyźni podźwigneli się i natychmiast sięgnęli po noże. Jeden z nich
trzymał nawet dwa, po jednym w każdym ręku.
Któryś zaczął kpiąco prychać. Rhone uśmiechnął się. Głupcy nie wiedzieli, że Lyon nadal miał
nad nimi przewagę. Nagle gruby oprych rzucił się do przodu. Markiz kopnął go w podbródek.
Mężczyzna wzbił się ponad ziemię, a wtedy Lyon uderzył go w krocze. Napastnik stracił
przytomność, nim zdążył wylądować na podłodze.
Dwóch następnych wspólnie ruszyło do ataku. W tej samej chwili na schodach frontowych pojawił
się trzeci oprych. Słysząc kroki, Rhone kopnął w drzwi i zdaje sie, że zrobił to w najbardziej
odpowiednim momencie, bo po chwili doszedł go jęk bólu.
Cały czas nie spuszczał wzroku z Lyona. Choć już nie raz widział go w walce, nigdy nie
przestawała mu imponować jego siła. Właśnie wbijał łokieć w szczękę jednego napastnika,
a drugim ramieniem odtrącił następnego. Kiedy po chwili Rhone usłyszał trzask, domyślił się, że
markiz złamał opryszkowi rękę.
Ciała tarasowały wejście.
- Otwórz drzwi, Rhone.
- Do diabła, nawet się nie zdyszałeś - mruknął lord. Otworzył drzwi, potem usunął się z drogi
Lyonowi, który bez większego wysiłku wytaszczył nieprzytomne ofiary na ulicę.
- Dobrze nam się razem pracuje - skomentował Rhone.
- Nam?
- Ja patrzę, a ty pracujesz - wyjaśnił lord.
- Rozumiem.
- Co stało się ze Splicklerem? Wszedł tylnymi drzwiami czy uciekł?
Lyon uśmiechnął się złośliwie, po czym skinął w stronę piramidy z ciał.
- Splickler jest na dole. Myślę, że złamałeś mu nos, trzaskając drzwiami prosto w twarz.
- W takim razie odegrałem tu pewną rolę – oświadczył Rhone, pęczniejąc z dumy.
Lyon wybuchnął śmiechem. Klepnął przyjaciela po ramieniu, a potem odwrócił się i zobaczył, że
w drzwiach do salonu stoi Christina.
Wyglądała tak, jakby właśnie zobaczyła ducha. Z twarzy odpłynęła jej cała krew, a oczy miała
szeroko otwarte ze strachu. Lyon poczuł skurcz serca. Zrobił krok w jej stronę, ale się cofnęła,
więc on także się zatrzymał. Poczuł się przegrany. Christina bała się go. Boże, chciał ją obronie, a
nie przestraszyć.
Raptem Christina rzuciła się do przodu. Wpadła mu w ramiona, niemal przewracając go na ziemię.
Lyon nie rozumiał, co wpłynęło na zmianę jej zachowania, lecz był szczęśliwy. Z ulgą rozluźnił
napięte mięśnie. Objął Christine ramionami, oparł policzek na jej głowie i głęboko westchnął.
- Chyba nigdy cię nie zrozumiem.
- Tak się cieszę, że nie jesteś na mnie zły.
Ledwo ją słyszał, bo usta miała tuż przy jego piersi.
- Dlaczego miałbym być na ciebie zły?
- Ponieważ złamałam obietnicę - przypomniała mu.
- Wyszłam z salonu, żeby wpuścić Rhone'a.
Lyon obejrzał się na przyjaciela.
- Pamiętam, że kazałem ci wracać do domu. – Zmarszczył brwi, ale nagle zwrócił uwagę na
wygląd lorda. - Co ci się stało? Nie pamiętam, żebyś się z kimś bił.
- Mały wypadek - wyznał Rhone.
- Wpadł w krzaki - wyjaśniła Christina, uśmiechając się na widok zaambarasowania, które
pojawiło się na twarzy lorda. Dostał nawet rumieńców.
- W krzaki? - z niedowierzaniem powtórzył Lyon.
- Myślę, że już pójdę. Twój powóz, Lyonie, prawdopodobnie czeka przed moim domem. Każę
woźnicy wrócić po ciebie. Dobranoc, księżniczko Christino.
- Nie, nie powinieneś wracać pieszo. Lyon, musisz...
- Niech idzie. To niedaleko - przerwał jej markiz.
Christina nie upierała się. Ktoś musiał przysłać powóz i wolała, żeby to był Rhone. Chciała
jeszcze porozmawiać z markizem.
- Rhone, dziękuję za opiekę. Lyonie, co zamierzasz zrobić z tymi mężczyznami leżącymi przed
moim domem? Jeśli się nie mylę, dwóch albo trzech zostało także na tyłach domu.
- Dwóch - uściślił markiz.
- Obudzą się i jakoś się doczłapią do swoich domów - pocieszył Rhone. - Chyba że...
- Nie - zaprzeczył Lyon.
- Nie, co? - zdziwiła się Christina.
- Nie zabił nikogo - wyjaśnił lord.
- Rhone, nie strasz jej - zaperzył się Lyon.
- Na Boga, mam nadzieję, że nikogo nie zabiłeś. Pomyślcie o kłopotach z tym związanych - w
głosie Christiny zabrzmiał niepokój, ale z innych powodów, niż można się było spodziewać. Obaj
panowie wybuchnęli śmiechem.
- Czy raczej nie powinnaś zacząć płakać albo coś w tym rodzaju? - zainteresował się Rhone.
- Czy to konieczne?
- Nie, Christino, nie powinnaś - zapewnił ją Lyon. - A teraz przestań się tak marszczyć.
- Christino, jesteś boso - nieoczekiwanie wypalił Rhone.
- Uważaj w drodze do domu - przestrzegła księżniczka, ignorując tę uwagę. - Pamiętaj, że nikt nie
może zobaczyć twojej zabandażowanej ręki. Ludzie zaczną coś podejrzewać.
Zamknęła drzwi za lordem i natychmiast odwróciła się do Lyona, ale był już w połowie schodów,
przeskakując po dwa stopnie na raz.
- Dokąd idziesz?
- Umyć się - zawołał w odpowiedzi. - Christino, czy w twoim pokoju stoi miska z wodą?
Zniknął jej z oczu, zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. Pobiegła za nim.
Kiedy dotarła do pokoju, pożałowała, że nie została na dole. Lyon zdjął już koszulę. Pochylał się
nad miską i spryskiwał wodą twarz i ramiona. Potężne ciało zachwyciło Christinę. Napięte mięśnie
ramienia i przedramienia; złote włosy porastające klatkę piersiową, przechodzące w cienkie
pasemko na płaskim brzuchu. Nigdy nie widziała tak pięknego mężczyzny. Była zachwycona i
odurzona. Zapragnęła znaleźć się w tych ramionach.
Lyon sięgnął po ręcznik. Christina odebrała mu go i zaczęła osuszać twarz markiza.
- Masz taką ciemną skórę, Lyonie. Czy pracowałeś na słońcu bez koszuli? - zapytała.
- Zdarzało mi się, kiedy pływałem na statku - potwierdził.
- Masz statek? - zdziwiła się księżniczka.
- Miałem - odparł Lyon. - Spalił się, ale chcę zbudować następny.
- Sam?
Markiz uśmiechnął się.
- Nie, kochanie. Wynajmę do tego budowniczych.
- Podobał mi się statek, którym przypłynęłam do Anglii. Tylko pod pokładem nie było już tak
przyjemnie. Zbyt ciasno - przyznała i wzdrygnęła się. Głos jej drżał. Trzęsły jej się ręce, w których
trzymała ręcznik. Lyon miał na ciele kilka wspaniałych blizn i ich widok sprawił, że jej serce
zabiło szybciej. Po raz pierwszy w swoim życiu markiz czuł się naprawdę niezręcznie. Christina
była taką piękną kobietą, a on cały w szramach. Pamiątki po mrocznej przeszłości, pomyślał,
ale przecież nigdy wcześniej nie przeszkadzało mu ich istnienie.
- Przyrzekam, że zabiorę cię na mój nowy statek - powiedział.
- Bardzo bym chciała - ucieszyła się Christina. Ręcznik upadł na ziemię, a ona delikatnie
przesuwała palcem po długiej i szerokiej bliźnie na piersi.
- Jesteś taki przystojny - szepnęła.
- Raczej cały poszarpany - także szeptem zauważył Lyon.
- Och nie, te blizny to twoja chluba. Są przecudowne - sprzeciwiła się Christina, patrząc mu prosto
w oczy.
Pomyślał, że nigdy nie przywyknie do jej urzekającej urody.
- Powinniśmy wrócić na dół. - Mówiąc to wziął Christinę w ramiona. Nie potrafił się opanować.
Świadomość, że są sami w jej sypialni, przezwyciężyła wszelkie opory.
- Czy pocałujesz mnie, zanim tam zejdziemy? - zapytała. Christina wyglądała tak, jakby już ją ktoś
całował. Miała zarumienione policzki, a oczy znowu przybrały ciemnoniebieski odcień.
Ta kobieta z pewnością nie zdawała sobie sprawy ze swojego powabu i niebezpieczeństwa, jakie
on dla niej stanowił. Gdyby tylko poznała myśli przebiegające mu teraz przez głowę, prawdopodo-
bnie zemdlałaby z przerażenia. Ufała mu. Nie prosiłaby go o pocałunek, gdyby mu nie ufała. Lyon
postanowił, że musi się pilnować. Tak, zachowa się jak dżentelmen.
Jeden pocałunek z pewnością nie zaszkodzi. Pragnął wziąć ją w ramiona już w chwili, gdy
skończyła się walka. Wściekłość jak lawa rozpalała mu tętnice. Och, pożądał jej wtedy całym
sobą, zwierzęco. Ale Christina odsunęła się. Zadrżał na to wspomnienie.
- Christino, czy ty się mnie boisz?
Księżniczka wyczula, że pytanie jest poważne. Poznała to po strachu, który dojrzała w oczach
markiza. Zdziwiła się.
- Dlaczego myślisz, że się ciebie boje? – zapytała powstrzymując śmiech. Lyon wydawał sie
bardzo przejęty.
- Po walce, kiedy się ode mnie odsunęłaś...
Teraz otwarcie się już roześmiała. Nie mogła się pohamować.
- Lyonie, nie nazywaj walką tej małej bijatyki. Myślałeś, że naprawdę się przestraszyłam?
Tak zaskoczyła go tą odpowiedzią, ze natychmiast zaczął się bronić.
- No, ja także nie uważam, że była to jakaś wielka bitwa, ale kiedy patrzyłaś na mnie z takim
przestraszonym wyrazem twarzy, oczywiste, iż pomyślałem, że cię przeraziłem. Do diabła,
Christino, większość kobiet wpadłaby w histerię - oznajmił wyraźnie poirytowany.
- Czy oczekiwałeś, że będę płakała? Przepraszam, ze cię zawiodłam, ale muszę sporo jeszcze się
nauczyć o waszych zwyczajach.
- Wiesz, najzdrowszego człowieka doprowadziłabyś do szaleństwa - stwierdził zrezygnowany
markiz. Ponieważ się uśmiechał, Christina postanowiła nie okazywać zniecierpliwienia jego
nieustannymi zmianami nastroju.
- Ciągle mnie zaskakujesz, Lyonie. Muszę cały czas pamiętać, że jesteś Anglikiem.
Nie mogła jednak oprzeć się pokusie. Wyciągnęła dłoń i dotknęła piersi mężczyzny. Z
przyjemnością wyczuła jej ciepło.
- Nie bałam się ciebie, Lyonie - szepnęła, unikając spojrzenia markiza. - Nigdy się ciebie nie
bałam. Jesteś takim łagodnym, miłym człowiekiem.
Markiz nie miał pojęcia, co ma na to odpowiedzieć. Christina mówiła niemal z podziwem.
Oczywiście, myliła się. Nigdy nawet przez chwilę nie był łagodny. Ale przecież może się zmienić.
Postanowił, że stanie się takim, jakim ona chce go widzieć. Na Boga, jeśli uważa go za łagodnego,
będzie łagodny.
- Jesteś prawdziwym wojownikiem,
- Chcesz, żebym nim był? - zapytał zmieszany.
- O tak - potwierdziła Christina, odważając się na krótko podnieść wzrok.
- Wojownicy nie są łagodni - przypomniał.
Christina nie chciała dalej ciągnąć tematu; wiedziała, że Lyon i tak jej nie zrozumie. Mylił się, ale
postąpiłaby niezręcznie, gdyby to powiedziała na głos. Zarzuciła mu ręce na szyję i wsunęła palce
między miękkie włosy.
Markiz zadrżał i napiął mięśnie. Chciał coś powiedzieć, ale obawiał się, że znowu zawiedzie go
głos. Rozpływał się pod dotykiem Christiny. Mam być łagodny, upominał się w myśli. Muszę
postępować z nią delikatnie. Pocałował Christinę w czoło - zamknęła oczy i westchnęła
zachęcająco. Pocałował ją więc w czubek nosa, a w końcu dosięgnął ust.
Starał się całować bardzo delikatnie. Słodko. Bez nacisku, dopóki nie poczuł jej języka... Głód,
który go trawił, wybuchnął z całą mocą. Uczucie było tak potężne, tak wszechogarniające, że
całkowicie zapomniał o łagodności. Wdarł się w ciepłe usta Chnstiny z pasją, próbując jej,
smakując. Kiedy przywarła do niego, pożądanie jeszcze w nim wzrosło. Mógł myśleć tylko o tym,
że chce... wypełnić ją całą. Christina nie opierała się. Jej jęki nie wskazywały wcale, że wolałaby,
by przestał. Wbijała się w niego biodrami. Markiz świadomy był, że włada nim żądza, ale
powolne ruchy ukochanej doprowadzały go do szaleństwa. Z trudem oderwał od niej usta.
- Pragnę się z tobą kochać, Christino - wyszeptał. – Jeśli nie przestaniemy, stanie się to teraz.
Głowa kobiety opadła do tyłu. Lyon obsypywał pocałunkami wygiętą szyję. Palce Christiny, nadal
wplątane we włosy, błagalnie zaciskały się i otwierały.
Lyon czuł, że za ułamek sekundy straci nad sobą panowanie. Musiał bezzwłocznie oderwać się od
źródła tych doznań.
- Boże, Cristino, odejdź ode mnie. Natychmiast.
Odejść. Wielki Boże, ledwie trzymała się na nogach. Drżała przy najmiejszym dotknięciu Lyona.
Słyszała w jego głosie gniew, czuła w nim napięcie. Szukała wytłumaczenia tych zaskakujących
dla niej reakcji.
- Nie przerywaj Lyonie.
Wiedziała, że ją usłyszał, bo wzmocnił bolesny już uścisk. Spojrzała mu w oczy i zobaczyła w
nich pożądanie. Jego ogrom tak ją przytłoczył, że całkowicie straciła kontrolę nad rozsądkiem.
- Czy rozumiesz co do mnie mówisz?
Odpowiedziała w jedyny sposób, jaki przyszedł jej do głowy. Użyła swego ciała na znak zgody.
Umyślnie wtuliła się w Lyona, potem przyciągnęła do siebie jego głowę.
Obsypała twarz markiza pocałunkami tak namiętnymi, że wprost oszalał. Początkowo, nie wiedząc
jak potraktować tak śmiałe postępowamie partnerki, zachował się passywnie, ale już po chwili to
on stał się agresorem.
Pragnął dać kochance największą rozkosz, tak by wspomienie innych mężczyzn rozwiało się jak
mgła. Będzie należała tylko do niego na zawsze.
Wbił się w nią ustami, a zarazem próbowal rozsznurować jej suknię. Rozległ się odgłos
rozdzieranego materiału. Nagle Lyon odsunął od siebie Christinę i jednym ruchem zerwal z niej
suknię. Zrobił krok do tyłu i oniemiały wpatrywał sie w nagość kochanki.
Jej ciało należało do niego. Był jej lwem. Christina raz za razem powtarzała w mzśli te słowa
usiłując pokonać wstyd i lęk.
Nie mogła ochrinić przed nim swojego ciała... ani serca.
I jedno i drugie należało do Lyona.
Markiz wpatrywał się w Christinę z uniesieniem. Była tak idealnie zbudowana, tak bardzo, bardzo
piękna. Miała gładką kremową skórę. Pełne i jędrne piersi. Naprężone podnieceniem brodawki
oczekiwały jego dotyku. Przecudownie wąska talia, płaski brzuch, zgrabne biodra, wszystko to
należało do niego. Jego dłonie drżały, kiedy wyciągnął je do kobiety, by ponownie ją do siebie
przytulić. Jęknęła, kiedy oparła gołe piersi na jego torsie. Czuła łaskotanie włosów, ciepło skóry i
bijącą od markiza siłę, która dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Nigdy przedtem nie była z
mężczyzną, a jednak coś jej mówiło, że Lyon obejdzie się z nią łagodnie.
Pocałowała go w szyję, tam, gdzie widziała pulsującą żyłę. Potem położyła mu dłoń na ramieniu,
wdychając jego wspaniały męski zapach. Czekała, aż pokaże jej, co powinna zrobić.
Lyon powoli odwiązał wstążkę przytrzymującą jej włosy, po czym rozłożył jedwabiste pasma w
złotą zasłonę na jej plecach. Podniósł Christinę i zaniósł do łóżka. Chciała zaprotestować,
powiedzieć, że to ona powinna go rozebrać, ale Lyon zdążył już zdjąć buty i skarpety. Głos uwiązł
jej w gardle, kiedy pozbył się reszty ubrania. Mogła jedynie patrzeć na niego z zachwytem.
Był najwspanialszym wojownikiem, jakiego widziała. Jego mocne ramiona i uda były
uosobieniem siły. Miał pięknie umięśnione biodra. Był w pełnym wzwodzie. Kiedy podszedł i
położył się na niej, Christina instynktownie rozchyliła nogi. Umościł się między nimi. Christina
prawie nie czuła jego ciężaru. Potem zapomniała o wszystkim, bo ponownie zaczął ją całować.
Objęła go w pasie. Nigdy wcześniej jego usta nie były takie wspaniałe, język tak ekscytujący.
Dłonie nigdy tak pewne, czułe, zręczne. Spletli nogi, a kiedy objął ustami jej sutki, Christina
zaczęła jęczeć z rozkoszy, co doprowadzało Lyona do szaleństwa. Palce pieściły piersi, język
wirował wokół jednego, a potem drugiego sutka. Kiedy w końcu zaczął je ssać, wnętrze Christiny
było już rozpalone do czerwoności. Poruszała biodrami, ocierając się o jego wzniesiony
podnieceniem członek. Pragnęła dotykać Lyona, czcić jego ciało, tak jak on czcił jej, ale to, co
czuła, było dla niej zbyt nowe, zbyt zaskakujące. Mogła jedynie przywrzeć do kochanka i ruchami
ciała dawać mu znać, jak bardzo go pragnie.
Położył dłonie na jej udach i pieścił je delikatnie. Wkrótce Christina szalała z pożądania. Między
nogami poczuła wilgoć, w którą Lyon wszedł palcami, jednocześnie wsuwając jej język do ust.
Czuł bijące od Christiny gorąco. Oddawała mu się cała, bez zahamowań. Nie mógł dłużej czekać.
Wiedział, że za chwile straci nad sobą panowanie. Nie chciał jej popędzać, lecz instynktownie
rozsuwał udami jej nogi.
- Od tej pory należysz do mnie, Christino. Teraz i zawsze. Wszedł w nią szybko, zdecydowanie,
unosząc dłońmi jej biodra.
Czuł bicie jej serca. Oddychała ciężko, urywanie.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - zapytał. Oparł się na łokciu, by spojrzeć w twarz Christiny.
Boże, nawet nie jęknęła. Czy sprawił jej ból? - Dlaczego mi nie powiedziałaś, że nie byłaś
wcześniej z mężczyzną? - powtórzył pytanie, zakrywając jej twarz dłońmi.
- Błagam, Lyonie, nie bądź na mnie zły - szepnęła. Bała się, że za chwilę zacznie płakać. Ogniste
spojrzenie kochanka przeraziło ją. Całe jej ciało pulsowało bólem, wszystkie mięśnie napięły się
jak struny.
- Przepraszam, że cię zawiodłam - niemal załkała. – Ale nie chciałam, żebyś przestał.
- Nie zawiodłaś mnie - odparł Lyon. - Bardzo się cieszę. - Starał się, by jego głos brzmiał łagodnie
i miękko. Nie przychodziło mu to łatwo, bo ciało domagało się natychmiastowego spełnienia.
Przedtem jednak zadba o to, by Christina pierwsza je uzyskała.
- Postaram się nie sprawić ci bólu, Christino.
- Już to zrobiłeś.
- Och, Boże, przepraszam. Przestanę więc - przyrzekł, doskonale wiedząc, że tego nie zrobi.
- Nie - zaprotestowała. Wbiła paznokcie w plecy kochanka, nie pozwalając mu z siebie wyjść. -
Teraz będzie już lepiej, prawda?
Lyon poruszył się i jęknął z rozkoszy.
- Podoba ci się to?
- O tak - potwierdziła Christina. Wygięła biodra, przez co znalazł się w niej jeszcze głębiej. - A
tobie się to podoba? Nie miał po co odpowiadać. Christina owładnięta płomieniami rozkoszy i tak
niczego by nie usłyszała. Lyon starał się o delikatność, ale kochanka ogromnie mu to utrudniała.
Ocierała się o niego z pożądaniem, niecierpliwie. W końcu zrezygnował z kontrolowania siebie.
- Powoli, kochanie, nie pozwól, bym cię skrzywdził.
- Lyon!

Christino, dlaczego pozwoliłaś mi myśleć, że miałas innych mężczyzn?


Lyon leżał w łóżku z rękami pod głową, Christina zwinęła sie obok. Zarzuciła mu nogę na biodro,
a głowę oparła na piersi.
- Pozwoliłam ci myśleć? – zdziwiła sie.
- Wiesz o co mi chodzi, upomniał markiz, ignorując jej rozbawiony ton.
- Uznałam, że nie ma sensu się z tobą sprzeczać. Byłeś taki o tym przekonany. Zresztą,
prawdopodobnie i tak byś mi nie uwierzył.
- Dlaczedo nie? – sprzeciwił się, choć wiedział, że kłamie. Nie, nigdy by jej nie uwierzył.
- Dlaczego sądziłeś, że ja...
- To przez to, jak całujesz - wyjaśnił z uśmiechem.
- A cóż takiego jest w moim całowaniu? Tylko cię naśladowałam.
- Och, nieważne, kochanie. Podoba mi się twój... entuzjazm.
- Dziękuję, Lyonie - odparła Christina i badawczo przyjrzała się twarzy mężczyzny, sprawdzając,
czy przypadkiem nie żartuje. - Mnie także podoba się sposób, w jaki całujesz.
- Co jeszcze naśladujesz? - zaciekawił się markiz.
Księżniczka nie poznała się na podstępie, więc nie zastanawiała się długo nad odpowiedzią.
- Och, wszystko. Jestem w tyra całkiem dobra, zwłaszcza kiedy to, co naśladuję, mi się podoba.
- Przykro mi. Christino, że sprawiłem ci ból – szeptem przeprosił Lyon. - Gdybym wiedział
wcześniej, że jesteś dziewicą, postarałbym się być bardziej delikatny.
Czuł się trochę winny, ale zarazem przepełniała go duma. Christina należała do niego. Nie zdawał
sobie nawet sprawy, jak jest zaborczy. Chciał wierzyć, że nie oddałaby mu się, gdyby go nie
kochała. Wiedział, że ją zaspokoił. Boże, tak głośno krzyczała jego imię, że mogli ją słyszeć
przechodnie na ulicy. Na twarzy rozkwitł mu uśmiech. Christina nie jest delikatnym, małym
kwiatuszkiem, jak do tej pory myślał. Kiedy mu się oddawała, robiła to całą sobą. Jest dzika.
Całkowicie bez zahamowań. I głośna, musiał to przyznać. W uszach nadal dźwieczały mu jej
donośne, zmysłowe jęki. Lyon uważał, że osiągnął szczyt szczęścia. Nie, Christina nie
powstrzymywała się przed niczym. Zadrapania na jego ciele tylko to potwierdzały. Teraz pragnął
usłyszeć prawdę płynącą z jej serca. Chciał, by mu wyznała, jak bardzo go kocha.
Westchnął przeciągle. Zachowywał się jak dziewica podczas nocy poślubnej. Niepewny,
bezbronny.
- Lyonie, czy wszyscy Anglicy są tak zarośnięci?
Pytanie niczym kopnięcie wyrwało go z zamyślenia.
- Niektórzy tak, niektórzy nie - odpowiedział i wzruszył ramionami, niemalże strząsając przy tym
ruchu jej głowę ze swojej piersi. - Czy nigdy nie widziałaś pana Summertona bez koszuli,
kochanie? - przekomarzał się.
- Kogo?
Nie miał zamiaru znowu odświeżać jej pamięci. Jeśli nie potrafiła zapamiętać własnych kłamstw,
nie będzie jej tego ułatwiał. Ogarnęła go irytacja. Wiedział, że sam jest sobie winien.
- Christino, skoro jesteśmy ze sobą tak blisko, nie musisz już niczego zmyślać. Chcę wiedzieć o
tobie wszystko – dodał z napięciem. - Nieważne, jak wyglądało twoje dzieciństwo. I tak cię
pragnę.
Christina nie miała ochoty na zwierzenia. Nie chciała znowu kłamać... nie teraz. Jej serce nadal
pulsowało ciepłem.
Lyon jest takim delikatnym kochankiem.
- Czy było ci ze mną dobrze, Lyonie? - zapytała i by wyrwać kochanka z zamyślenia, pogładziła
go po piersi.
- Bardzo - potwierdził. Złapał jej dłoń, kiedy przesunęła ją niebezpiecznie blisko brzucha. -
Najsłodsza, opowiedz mi o...
- Czy nie zapytasz o moje wrażenia? - zdziwiła się, wyrywając rękę.
- Nie.
- Dlaczego nie?
Nabrał głęboko powietrza. Czuł, że znowu się podnieca.
- Ponieważ wiem, że było ci dobrze - wyszeptał. - Christino, przestań. To dla ciebie za wcześnie.
Nie możemy znowu się kochać.
Nakryła ręką jego męskość, urywając tym słowa protestu. Markiz jęknął przeciągle. Odsunął dłoń,
a Christina zaczęła obsypywać jego płaski brzuch wilgotnymi pocałunkami.
Przesuwała się niżej.
- Wystarczy - rozkazał.
Pociągnął ją za włosy.
- Lepiej poczekaj z tym do jutra - ostrzegł. - Na razie wystarczy.
- Wystarczy? - szepnęła. Jej usta zbliżały się do jego wyprężonego członka.
Lyon przesunął twarz ukochanej z powrotem na pierś.
- Mamy tylko tę jedną noc - zaprotestowała.
- Nie, Christino - zaprzeczył markiz. - Mamy przed sobą całe życie.
Nic na to nie rzekła, ale wiedziała, że Lyon jest w błędzie. Odwróciła głowę, by nie zobaczył łez
zbierających się w jej oczach. Tak bardzo pragnęła go dotknąć, poczuć. Musiała zapamiętać te
chwile na zawsze.
Ponownie pochyliła głowę do jego brzucha. Złożyła na nim pocałunek, potem zsunęła się niżej, aż
znalazła się miedzy udami.
Lyon nie dał jej jednak długo rozkoszować się tą chwilą, bo zaraz wciągnął ją na siebie.
Całował ją tak, jakby był strasznie wygłodniały. Christina objęła go nogami i całym ciałem dawała
do zrozumienia, jak bardzo pragnie, by w nią wszedł.
Była gotowa. Lyon zadrżał, kiedy poczuł wilgoć między jej nogami. Powoli wszedł w to gorąco,
przytrzymując dłońmi biodra, nie pozwalając, by Christina sprawiła sobie ból zbyt szybkimi
ruchami. Za karę ugryzła go w ramię. Doprowadzał ją do szaleństwa. Powoli w nią wszedł, a
potem równie powoli wycofał się. Cierpiała katusze.
Był cierpliwy i wytrzymały jak wojownik. Pomyślała, że takie cierpienie mogłaby znosić do końca
życia. Ale Lyon znał się na sztuce kochania o wiele lepiej niż ona. Kiedy wsunął w nią palec i
dotknął delikatnie, Christina zapomniała o całym świecie.
Orgazm, który przeżyła, prawie ją spalił. Podrywana dreszczami zacisnęła powieki i opadła na
ramię kochanka.
Lyon nie musiał się już kontrolować. Wszedł w Christinę zdecydowanym ruchem. Wtedy ona
instynktownie wygięła biodra i zacisnęła uda. Lyon poczuł, że dosięga go orgazm. Siła
szczytowania zaskoczyła go. Gdzieś w najdalszej głębi swego ciała czuł wirowanie.
I spokój.
Minęło kilka minut, zanim zdołał opanować bicie serca i nierówny oddech. Był tak zadowolony,
że nie chciało mu się ruszać.
Christina płakała. Lyon poczuł mokre krople na ramieniu. Natychmiast się poderwał.
- Christino? - szepnął, przyciągając ukochaną do siebie.
- Czy cię bolało?
- Nie.
- Dobrze się czujesz?
Skinęła głową.
- W takim razie dlaczego płaczesz?
Gdyby nie przemawiał do niej tak czule, może zdołałaby się pohamować. Ale skoro i tak
zauważył, że płacze, po chwili zaczęła wręcz zawodzić, zupełnie jak stara squaw.
Markiz był przerażony. Przekręcił ją na bok, odsunął włosy z twarzy i delikatnie starł łzy.
- Powiedz mi, kochana, co się stało?
- Nic.
Oczywiście kłamała, ale Lyon postanowił być cierpliwy.
- Czy na pewno cię nie skrzywdziłem? - zapytał, nie potrafiąc ukryć strachu. - Proszę, Christino.
Przestań płakać i powiedz mi, o co chodzi.
- Nie.
Westchnął tak głęboko, że mógł tym westchnieniem osuszyć łzy na policzkach Christiny. Wziął w
dłonie jej twarz.
- Nie ruszę się stąd, dopóki nie powiesz mi, o co chodzi. Wróci twoja ciotka i zastanie nas w tym
łóżku. Księżniczka wiedziała, że nie kłamie. Znała jego upór.
- Nigdy dotąd nie czułam się tak, jak czuję się przy tobie, Lyonie. Boję się tego - wyznała.
Na nowo zaczęła płakać. Dobry Boże, jak ma go opuścić? Nie mogła znieść brzemienia prawdy.
Lyon prawdopodobnie ją kocha. Nie, zaprzeczyła sobie w myśli. On kocha księżniczkę.
- Christino, straciłaś dziewictwo. To normalne, że czujesz się dziwnie - pocieszał ją. - Następnym
razem będzie lepiej. Przyrzekam ci to, moja słodka.
- Nie będzie następnego razu - załkała i odepchnęła ramię markiza. Natychmiast się uniósł i
położył obok.
- Oczywiście, że będzie - oświadczył. - Pobierzemy się i to najszybciej, jak to możliwe. Zaraz, co
ja takiego powiedziałem?
Musiał krzyczeć, bo Christina płakała tak głośno, że z pewnością go nie usłyszała.
- Powiedziałeś, że się ze mną nie ożenisz.
Ach, w tym rzecz.
- Zmieniłem zdanie - stwierdził. Uśmiechnął się, ponieważ rozumiał już powód strachu Christiny.
Czuł także ogromne zadowolenie. Boże, właśnie mówił o małżeństwie i wcale przy tym nie
cierpiał. Jeszcze bardziej zadziwiło go, że rzeczywiście pragnie się ożenić.
Sam był zaskoczony zmianą, jaka w nim zaszła.
Christina usiadła. Przerzuciła włosy przez ramię i spojrzała na Lyona. Długo mu się przyglądała i
przy okazji układała w myśli najprostsze wytłumaczenie. Ostatecznie postanowiła powiedzieć jak
najmniej.
- Ja także zmieniłam zdanie. Nie mogę za ciebie wyjść. Wyskoczyła z łóżka, zanim markiz zdążył
ją zatrzymać i pobiegła do szafy po szlafrok.
- Początkowo myślałam, że to dobry pomysł, bo przez to mój pobyt w Anglii stałby się bardziej
znośny, ale wtedy jeszcze sądziłam, że z łatwością cię opuszczę.
- Do diabła, Christino, jeżeli bawisz się ze mną w jakąś grę, radzę ci przestać.
- To nie jest gra - zaoponowała. Zacisnęła pasek szlafroka i starła napływające do oczu łzy.
- Ty pragniesz ożenić się z księżniczką Christina – powiedziała - a nie ze mną.
- Nic z tego nie rozumiem - mruknął Lyon. Wstał z łóżka i stanął obok niej.
Nie miał najmniejszego pojęcia, o czym mówiła, lecz postanowił, że nie ma to dla niego żadnego
znaczenia.
- Możesz kłamać, ile tylko chcesz, ale sposób, w jaki się ze mną przed chwilą kochałaś, wszystko
wyjaśnia. Pragniesz mnie tak samo, jak ja ciebie.
Już chciał przyciągnąć ją do siebie, ale zatrzymały go jej słowa.
- To nieważne.
Nagle dotarł do niego przeraźliwy smutek brzmiący w głosie kochanki.
- To nie jest gra, prawda? Ty rzeczywiście myślisz, że nie możesz za mnie wyjść?
- Nie mogę.
Ta prosta odpowiedź rozwścieczyła go.
- Do diabła, pobierzemy się, Christino, kiedy tylko wszystko załatwię. I na Boga, jeśli jeszcze raz
potrząśniesz przecząco głową, zbiję cię.
- Nie musisz na mnie krzyczeć - obruszyła się. – Już prawie świta, Lyonie. Obydwoje jesteśmy
zbyt zmęczeni, by prowadzić teraz dyskusje.
- Dlaczego więc prosiłaś mnie, żebym się z tobą ożenił? - zapytał. - I czemu teraz zmieniłaś
zdanie?
- Myślałam, że będę twoją żoną przez jakiś czas, a potem...
- Małżeństwo zawiera się na zawsze.
- Zgodnie z twoim prawem, nie z moim - odparła.
Odsunęła się. - Jestem za bardzo przygnębiona, by teraz o tym rozmawiać. Zresztą chyba nigdy
mnie nie zrozumiesz.
Lyon wyciągnął ręce, objął ją w pasie i przytulił do piersi.
- Czy zanim zaczęliśmy się kochać, wiedziałaś już, że się nie pobierzemy?
Słysząc gniew w jego głosie, Christina zamknęła oczy.
- Przecież już wcześniej odrzuciłeś moją propozycję - przypomniała. - Tak, wiedziałam, że za
ciebie nie wyjdę.
- W takim razie, dlaczego mi sie oddałaś? – zapytał zaskoczony.
- Walczyłeś o mój honor. Ochraniałeś mnie - odparła.
Dostawał gorączki słysząc jej ton. Jakby to, co mówiła, było takie naturalne i zrozumiałe.
- Wiec, do diabła, wielkie szczęście, że ktoś inny nie..
- Nie, nie przespałabym się z żadnym innym Anglikiem. Naszym przeznaczeniem było...
- Twoim przeznaczeniem jest zostać moją żoną, zrozumiałaś, Christino? - zawołał.
Odsunęła się, trochę zaskoczona, że jej na to pozwolił. - Nienawidzę Anglii, rozumiesz? -
odpowiedziała też krzykiem. - Nie mogłabym tu żyć. Ludzie tu są tacy dziwni. Biegają od jednego
małego pudełka do następnego. I jest ich tak dużo. Nie ma tu czym oddychać. Nie mogłabym...
- Jakie małe pudełka? - zdziwił się markiz.
- Domy, Lyonie. Nikt nie przebywa na powietrzu. Chowacie się po domach jak myszy. Nie
mogłabym tak żyć. Nie mogę oddychać. I nie lubię Anglików. Co na to powiesz, Lyonie? Czy
sądzisz, że jestem obłąkana, a może szalona, jak moja matka?
- Dlaczego nie lubisz ludzi? - zapytał markiz. Jego głos stał się miękki, czuły. Christina pomyślała,
że może rzeczywiście uznał, iż oszalała.
- Nie podoba mi się ich zachowanie - oświadczyła. - Kobiety mają mężów i kochanków. Traktują
starszych jak uciążliwy bagaż. To najgorsze - wyznała. - Starszych należy szanować, a nie
ignorować. A dzieci, Lyonie. Słyszałam o nich, ale jeszcze żadnego nie widziałam. Matki
zamykają je w szkołach. Czy nie rozumieją, że dzieci są sercem rodziny? Nie, Lyonie, nie
mogłabym tu żyć.
Zatrzymała się, by nabrać tchu, kiedy nagle zdała sobie sprawę, że markiz wcale nie wygląda na
oburzonego.
- Dlaczego nie jesteś zły? - zapytała.
Pochwycił ją, choć znowu chciała się od niego odsunąć. Objął i mocno do siebie przytulił.
- Po pierwsze, zgadzam się ze wszystkim, co powiedziałaś. Po drugie, przez cały czas mówisz
„oni", a nie „ty". Nie łączysz mnie z resztą i skoro tak jest, reszta mnie nie obchodzi. Już kiedyś
powiedziałaś mi, że wydaję ci się inny. Dlatego właśnie cię pociągam, prawda? To zresztą
nieważne - dodał z westchnieniem.
- Obydwoje jesteśmy Anglikami. Tego nie możesz zmienić, Christino, tak jak nie możesz zmienić
faktu, iż należysz do mnie.
- W sprawach najważniejszych nie jestem Angielką, Lyoaie.
- To znaczy w czym?
- W sercu.
Markiz uśmiechnął się. Mówiła jak małe dziecko, które potrzebuje pocieszenia. Akurat w tej
chwili odsunęła się i zobaczyła radość na jego twarzy. Wpadła w gniew.
- Jak możesz się śmiać, kiedy mówię, co dzieje się w moim sercu? - krzyknęła.
- Mogę - odkrzyknął. - Mogę, ponieważ po raz pierwszy jesteś ze mną całkowicie szczera. Mogę,
ponieważ próbuję cię zrozumieć, Christino - dodał i zrobił krok do przodu.
- Mogę, ponieważ tak się zdarzyło, ze mi na tobie zależy. Sam nie wiem dlaczego, ale tak jest.
Christina odwróciła się od niego.
- Nie chcę ciągnąć tej rozmowy - oświadczyła. Podniosła spodnie i rzuciła je Lyonowi. - Ubierz
się i idź do domu. Obawiam się, że musisz wrócić piechotą, ponieważ nie mam nikogo, kto
poszedłby po powóz dla ciebie.

Zerknęła na markiza i zobaczyła przerażenie na jego twarzy. Nagle coś jej przyszło do głowy.
- Twój powóz nie czeka chyba na zewnątrz?
- O, do diabła - mruknął markiz. Pospiesznie naciągnął spodnie, po czym z bosymi stopami i bez
koszuli, nadal mrucząc coś pod nosem, wybiegł z pokoju.
Christina ruszyła za nim.
- Jeśli ktoś zobaczy twój powóz... cóż, mogę liczyć na to, iż ten ktoś z pewnością podzieli się tą
informacją z moją ciotką, prawda?
- Przecież nie zależy ci na tym, co myślą Anglicy, pamiętasz? - odkrzyknął Lyon. Otworzył drzwi
wejściowe, po czym odwróci! się do Christiny i popatrzył na nią ze złością.
- Że też musisz mieszkać przy głównej ulicy - powiedział, jakby specjalnie wybrała ten budynek.
Odwrócił się i wydał woźnicy dyspozycje.
- Jedź i zbudź służących, człowieku. Przywieź ich tu kilku. Zostaną z księżniczką Christina,
dopóki jej ciotka nie wróci ze wsi.
Byl zmuszony wydawać polecenia krzykiem, bo inaczej woźnica by go nie usłyszał. Po ulicy
przejeżdżała akurat parada powozów, odwożących gości z balów.
Markiz wiedział, że powinien się wstydzić tego, co właśnie uczynił. Kiedy spostrzegł pierwszy
powóz, mógł po prostu odesłać woźnicę i szybko zamknąć drzwi.
- Przyjęcie u Thompsonów musiało się właśnie skończyć - rzucił niedbale do Christiny stojącej za
jego plecami.
Uśmiechnął się nawet, gdy usłyszał, jak sapnęła, zadowolony, że rozumie w jakiej znalazła się
sytuacji. Potem oparł się o framugę i pomachał do zaskoczonych pasażerów pierwszego powozu.
- Dzień dobry, lady Margaret - zawołał, zupełnie ignorując fakt, że jego spodnie były zapięte tylko
częściowo.
Przez ramię rzucił do Christiny:
- Lady Margaret wygląda tak, jakby miała wypaść z powozu. Wisi do połowy za oknem.
- Lyonie, jak mogłeś? - oburzyła się Christina.
- Przeznaczenie, moja najdroższa.
- Co?
Pomachał jeszcze trzem następnym powozom i dopiero wtedy zamknął drzwi.
- To powinno wystarczyć - rzucił bardziej do siebie niż do towarzyszki, która przeszywała go
wzrokiem ostrym jak sztylet. - A teraz, czy nadal upierasz się, że nie możesz za mnie wyjść?
- Nie masz wstydu! - krzyknęła, kiedy wreszcie odzyskała głos.
- Nie, Christino. Właśnie zabawiłem się w Pana Boga. Nadal wierzysz w przeznaczenie?
- Nie wyjdę za ciebie bez względu na to jaki skandal wywołasz!
Gdyby nie była taka wściekła, próbowałaby jeszcze raz wszystko mu wytłumaczyć. Ale Lyon
uśmiechał się do niej z tak pewną siebie, arogancką i zwycięską miną, że postanowiła nie
wyjawiać rau prawdy. Nie mogła się jednak długo gniewać. Markiz niespodziewanie przyciągnął
ją do siebie i pocałował z rozmachem. Kiedy ją puścił, nie miała już siły na niego krzyczeć.
- Wyjdziesz za mnie.
Ruszył do schodów, szukając po drodze butów. Christina przywarła do poręczy i przyglądała mu
się uważnie.
- Sądzisz, Lyonie, że zrujnowanie mi opinii ma jakieś znaczenie?
- To dobry początek - odkrzyknął. - Pamiętaj co ma się zdarzyć, zdarzy się. To twoje własne
słowa, nie moje.
- Powiem ci, co się zdarzy - powiedziała głośno Christina.
- Nie pozostanę w Anglii aż tak długo, żeby przejmować się reputacją. Nie rozumiesz, Lyonie?
Muszę wrócić do domu.
Wiedziała, że ją usłyszał. Krzyczała tak głośno, że aż ściany drżały. Lyon zniknął za rogiem, ale
Christina cierpliwie czekała, aż wróci na dół. Nie miała zamiaru za nim chodzić. Nie, doskonale
wiedziała, że gdyby to uczyniła, znowu wylądowaliby w łóżku. I najprawdopodobniej ona sama
by go do tego prowokowała. Poza tym, dodała w myśli, nienawidzę go. Jest podstępny jak żmija.
Markiz zszedł na dół już całkowicie ubrany. Udawał, że nie widzi Cnristiny. Milczał aż do
przyjazdu powozu. Wraz z nim zjawiło się dwóch potężnych lokai i jedna przysadzista pokojówka.
Lyon wydał służącym polecenia. Christina z oburzeniem przysłuchiwała się jego wielkopańskiej
mowie. Kiedy zaznaczył, że służba ma za zadanie ją ochraniać i nie wpuszczać nikogo do domu
bez jego uprzedniej zgody, postanowiła się sprzeciwić. Spojrzenie, jakie rzucił, kazało jej się
zastanowić. Miała okazję poznać nową stronę charakteru Lyona. W tej chwili bardzo przypominał
Czarnego Wilka wydającego rozkazy wojownikom. Mówił podobnie chłodno, ostro i władczo.
Instynkt podpowiadał Christmie, że lepiej mu się teraz nie sprzeciwiać.
Postanowiła zignorować go tak. jak i on ignorował ją. Nie wytrwała jednak długo. Wpatrywała się
w kominek nieobecnym wzrokiem, kiedy nagle usłyszała sążniste przekleństwo.
Odwróciła się i zobaczyła, że Lyon zrywa się z kanapy.
Usiadł na jej nożu.
- Masz za swoje - mruknęła.
Uważnie przyglądał się ostrzu. Chciała odebrać mu nóż, ale Lyon nie pozwolił na to.
- Należy do mnie - oświadczyła.
- A ty do mnie, mały wojowniku - odburknął. – Przyznaj to, Christino, albo przysięgam, że zaraz
ci pokażę, jak prawdziwy wojownik robi użytek z takiego narzędzia.
Wpatrywali się w siebie przez długą, napiętą chwilę.
- Ty naprawdę nie wiesz, na co się narażasz. Dobrze, Lyonie. Na razie - to znaczy do czasu,
dopóki nie zmienisz zdania - należę do ciebie. Zadowolony?
Markiz opuścił nóż i przyciągnął Christinę do siebie, po czym zaczął jej udowadniać, jak bardzo
jest usatysfakcjonowany.

Edward wyjechał, by zdusić powstanie na zachodzie. Kiedy zjawił się kapitan statku, którym
miałam odpłynąć, kazałam mu zaczekać przed pokojami mojego męża, a sama weszłam tam, by
ukraść klejnoty. Przez chwilę myślałam o zostawieniu Edwardowi liściku, potem zrezygnowałam
z tego pomysłu. Odpłynęliśmy natychmiast, ale bezpieczna poczułam sie dopiero po dwóch dniach
podróży. Większość czasu spędziłam pod pokładem, ponieważ straszliwie chorowałam. Nie
mogłam jeść i sądziłam, że to z powodu pogody.
Dopiero po tygodniu zaczęłam sobie zdawać sprawę z prawdy. Nosiłam w łonie dziecko Edwarda.
Boże, wybacz, ale modliłam się o Twoją śmierć, Christino.
Dziennik, 7 września 1795

Poniedziałek okazał się dla Christiny próbą wytrzymałości. Choć opierała się jak mogła, służący
Lyona spakowali jej dobytek i w południe przewieźli do domu matki markiza.
Christina upierała się, że nigdzie nie pojedzie, że księżna wraca w następny poniedziałek i że sama
da sobie radę do tego czasu. Nikt jednak nie zważał na jej uwagi. Służący wypełniali polecenia
swojego pracodawcy i choć odnosili się do niej życzliwie, każdy z nich radził, by zwróciła się
z protestami bezpośrednio do markiza Lyonwooda. Choć nie widziała Lyona od piątku, jego
obecność była doskonale wyczuwalna. Nie pozwolił jej pójść na bal do Crestona i w ogóle nigdzie.
Christina przypuszczała, że markiz obawia się jej ucieczki. Pomyślała też, że być może pragnie
oszczędzić jej nieprzyjemności. Nie chce, by doszły do niej powtarzane szeptem plotki o ich
romansie. Oczywiście, zdarzył się skandal, ale przecież markiz sam był sobie winien.
Teraz bał się, że złośliwe komentarze sprawią jej przykrość. No tak, połowa towarzystwa widziała
ją i rozebranego Lyona. Skandal na dużą miarę. Christina słyszała, jak Colette, służąca, którą
przysłał jej markiz, powtarzała co bardziej pikantne kawałki z rozmowy podsłuchanej na
targu. Po południu księżniczka dostała potężnej migreny. Głowa zaczęła jej pękać zaraz po tym,
jak przeczytała w gazecie zawiadomienie o jej ślubie z Lyonem. Miał się odbyć w przyszłą sobotę.
Colette weszła do salonu w chwili, gdy Christina darła gazetę.
- Och, proszę pani, czy to nie romantyczne, sposób, w jaki markiz lekceważy tradycję? Robi to, na
co ma ochotę i zupełnie nie przejmuje się zdaniem innych.
Księżniczce wcale nie wydawało się to takie romantyczne. Miała ochotę wyć. Poszła na górę do
swojej sypialni z nadzieją, że znajdzie tam odrobinę spokoju, ale ledwo zamknęła za sobą drzwi,
znowu jej przerwano. W salonie czekał na nią gość. Ponieważ Lyon zabronił wpuszczać
kogokolwiek, wydało się logiczne, że to właśnie on przyszedł z wizytą.
Wpadając do salonu, Christina walczyła z wybuchem wściekłości.
- Jeśli sądzisz, że wolno ci...
Zamilkła w pół zdania, widząc starszą kobietę.
- Jeśli co sądzę, moja droga? - zapytała nieznajoma lekko przestraszonym głosem.
Christina zarumieniała się ze wstydu, szybko jednak wróciła jej śmiałość, bo starsza pani
uśmiechnęła się do niej, przy czym wokół jej ust i oczu pojawiły się zmarszczki mimiczne.
Wyglądała na miłą osobę, choć nie odznaczała się wielką urodą. Zakrzywiony nos zajmował
większą część twarzy, a nad górną wargą wyraźnie rysowała się ciemna linia włosków. Była to
kobieta wysoka, postawna, o szerokich ramionach. Wydawało się, że jest mniej więcej w wieku
księżnej.
- Przepraszam, że na panią krzyknęłam, madame, ale myślałam, że to markiz Lyonwood -
wyjaśniła Christina i złożyła głęboki ukłon.
- To wielka odwaga, moje dziecko.
- Odwaga? Nie rozumiem. - Księżniczka zdziwiła się.
- Podnosić głos na mojego bratanka. To dowód, że posiadasz wielkiego ducha - oświadczyła
starsza pani. Pokazała ruchem głowy, by Christina usiadła. - Znam Lyona od wczesnego
dzieciństwa i nigdy nie miałam odwagi na niego krzyknąć. No, a teraz pozwól, że się przedstawię
- kontynuowała. - Jestem ciotką Lyona. Ciotką Harriettą, dla ścisłości. Jestem młodszą siostrą jego
ojca i ponieważ wkrótce zostaniesz markizą Lyonwood, już teraz możesz do mnie mówić ciotko
Harrietto. Czy jesteś już gotowa do przenosin, czy może potrzebujesz jeszcze trochę, czasu?
Z przyjemnością poczekam tu na ciebie, jeśli tylko dostanę filiżankę herbaty. Och, znowu zrobiło
się tak gorąco, prawda? - zapytała na koniec.
Christina nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Patrzyła, jak starsza pani podnosi z kolan mały
wachlarz, otwiera go jednym ruchem i nieco zbyt energicznie wachluje nim twarz.
Ze względu na jej podeszły wiek Christina postanowiła zachować się wyjątkowo grzecznie.
Starszych należało szanować, a kiedy to możliwe, słuchać bez protestu. Tak postępowali Dakoci i
tak została wychowana Christina. Skinęła głową i powiedziała:
- To dla mnie honor, że mogę cię poznać, ciociu Harrietto. Jeśli tylko zgodzisz się mnie
wysłuchać, pragnęłabym wyjaśnić ci tę sytuację, która mnie wydaje się nieporozumieniem.
- Nieporozumieniem? - zdziwiła się staruszka. Jej głos zdradzał rozbawienie. Wycelowała
wachlarzem w Christinę.
- Moja droga, czy mogę mówić z tobą otwarcie? Lyon zlecił mi dopilnowanie, byś przeniosła się
do domu jego matki. Obydwie wiemy, że dopnie swego. Nie patrz na mnie z takim żalem, dziecko.
On ma na sercu jedynie twoje dobro.
- Tak, madame.
- Czy chcesz wyjść za Lyona?
To proste pytanie nie mogło pozostać bez odpowiedzi. Staruszka uważnie wpatrywała się w
księżniczkę. Trochę jak jastrząb, pomyślała Christina.
- Więc jak, dziecko?
Christina zastanawiała się, jak tu osłodzić nieco prawdę.
- To, czego bym chciała, a co jestem zmuszona uczynić, to dwie odrębne sprawy. Staram sie
ochronić Lyona przed popełnieniem straszliwej pomyłki, madame.
- Mówisz, że wasze małżeństwo byłoby pomyłką? – dopytywała się ciotka Harriettą.
- Myślę, że tak - potwierdziła księżniczka.
- Jestem znana z otwartości, Christino, wiec zapytam bez ogródek. Czy kochasz mojego bratanka?
Christina czuła, że się rumieni. Patrzyła na ciotkę Harriettę przez dłuższą chwilę.
- Nie musisz mi odpowiadać, dziecko. Sama widzę, że tak.
- Staram się go nie kochać - wyszeptała dziewczyna.
Staruszka znowu zaczęła się wachlować.
- Nie rozumiem tej ostatniej uwagi. Nie, nie rozumiem.
Lyon uprzedzał mnie. że dopiero niedawno nauczyłaś się mówić po angielsku i że czasami twoje
wypowiedzi wydają się nie mieć sensu. No, nie czerwień się, Christino, nie mówił tego, by cię
krytykować. Czy zdajesz sobie sprawę, jakie to wspaniałe, że wasz związek oprze się na miłości?
- Kiedy poznałam Lyona, byłam przekonana, że jesteśmy dla siebie stworzeni... na krótko.
Myślałam, że to nasze przeznaczenie — dodała, widząc brak zrozumienia na twarzy staruszki.
- Przeznaczenie? - uśmiechnęła się. - Cóż za romantyczne pojęcie, Christino. Myślę, że jesteś
dokładnie tą osobą, której potrzebuje mój bratanek. To taki poważny i zgorzkniały człowiek. A
teraz wyjaśnij mi, co miałaś na myśli mówiąc „na krótko"? Czy uważasz, że łatwo jest przestać
kogoś kochać? Dość powierzchowne podejście, nie sądzisz?
Christina nie wiedziała do końca, co miało oznaczać pytanie staruszki.
- Lyon pragnie ożenić się z księżniczką. Ja pragnę wrócić do domu. To naprawdę bardzo proste.
Wyraz twarzy ciotki Harrietty przeczył temu twierdzeniu.
- W takim razie Lyon będzie musiał wraz z tobą wrócić do domu - uznała. - Jestem pewna, że i tak
bardzo będzie chciał odwiedzić twoją ojczyznę.
Ta absurdalna sugestia rozśmieszyła Chnstinę.
- Widzisz? Już zdołałam cię rozweselić - ucieszyła się staruszka. - No, to oczywiste, że Lyon
zawiezie cię w odwiedziny do domu.
Christina uznała, że postąpiłaby nieuprzejmie otwarcie sprzeciwiając się gościowi, postanowiła
więc zmienić temat. Po zaordynowaniu poczęstunku następną godzinę spędziła na słuchaniu
zabawnych rodzinnych historyjek. Dowiedziała się też, że ojciec Lyona umarł we śnie, gdy syn był
w szkole. Christina pomyślała, że to naprawdę smutne, iż nie mógł w tej tragicznej chwili
towarzyszyć ojcu. Potem ciotka Harrietta mówiła o żonie Lyona, Lettie, która zmarła przy
porodzie. Historia była tak smutna, że Christina z trudem hamowała łzy.
Po godzinie obie panie wyruszyły do domu matki Lyona. Christina była tu już wcześniej z wizytą
u lady Diany, tak więc przepych miejsca nie zdołał jej tym razem odebrać tchu w piersiach.
Duży hol zalewało światło świec. Pokój przyjęć położony po lewej stronie był co najmniej trzy
razy większy od każdego pokoju, jaki Christina do tej pory widziała. Po prawej stronie znajdowała
się jadalnia. Prawie całą zajmował długi i wąski stół, tak starannie wypolerowany, że można się
było przejrzeć w nim jak w lustrze. Po każdej jego stronie stało szesnaście krzeseł.
Christina doszła do wniosku, że w tym domu musi mieszkać bardzo dużo osób. Lyon niezwykle
dbał o swoją rodzinę. Wszędzie krzątała się służba. Ciotka Harrietta wyjaśniła, że za wszystko
płaci jej bratanek.
Ze schodów zbiegła lady Diana, by przywitać gościa.
- Lyon czeka na ciebie w bibliotece - poinformowała. - Och, Christino, wspaniale ci w różowym.
To taki subtelny kolor - dodała. - Wiesz, chciałabym mieć tak delikatną budowę jak ty. Przy tobie
czuję się jak słonica.
Ponieważ Diana ani na chwilę nie przerywała monologu, Christina uznała, że nie musi jej
odpowiadać. Poszła za Dianą na piętro do biblioteki. Był to jasny i przestronny pokój, ale tylko
tyle zdołała zauważyć, gdyż zaraz po wejściu całą uwagę skupiła na Lyonie. Stał przy oknie,
odwrócony do niej plecami. Nagle poczuła, że ogarnia ją wściekłość za wielkopański sposób, w
jaki markiz obszedł się z jej życiem. Coś ściskało ją w gardle i wiedziała, że za chwilę zacznie
krzyczeć. Ze względu na obecność Diany pohamowała emocje, a nawet udało jej się przywołać na
usta uśmiech.
- Lady Diano, czy mogę porozmawiać z pani bratem na osobności?
- Och, sama nie wiem, czy to dobry pomysł. Ciocia Harrietta mówi, że nie wolno was zostawiać
samych nawet na krótko. Rozumiesz, Christino, doszły ją plotki – szeptem podzieliła się z gościem
wątpliwościami. - Ale ciotka jest teraz na dole, wiec jeśli przyrzekniesz mi, że to potrwa tylko
chwilę, to nikt nie...
- Diano, zamknij za sobą drzwi.- Lyon odwrócił się od okna. Wydając polecenie siostrze,
wpatrywał się w Christinę. Księżniczka wytrzymała to spojrzenie. Nie zamierzała się poddać. I
oczywiście nie zamierzała ani chwili dłużej zastanawiać się nad tym, że Lyon jak zawsze
prezentował się niesamowicie przystojnie. Miał na sobie ciemnoniebieską kurtkę do konnej jazdy,
w której jego ramiona wydawały sie szersze niż zwykle.
Nagle zdała sobie sprawę, że markiz patrząc na nią marszczy czoło. Najwyraźniej był na nią zły.
Była tak zaskoczona, że ledwie mogła wydobyć z siebie głos. Jak on śmie jeszcze się na nią
złościć? To przecież ona ma powody do gniewu.
- Słyszałem, że przyjęłaś zaproszenie barona Thorpa na zabawę u Westleya. Czy to prawda?
- Skąd o tym wiesz? - zdziwiła się Christina.
- Czy to prawda?
Nie podniósł głosu, ale dał się w nim słyszeć szorstki ton.
- Tak, Lyonie, przyjęłam zaproszenie barona. Złożył mi je w zeszłym tygodniu. Idę na to przyjęcie
na otwartym powietrzu - wcale mnie nie obchodzi, czy jesteś na mnie zły, czy nie. Dałam słowo i
nie wypada mi teraz się wycofać.
- Nigdzie nie pójdziesz, chyba że w moim towarzystwie. - Zanim ponownie się odezwał, wziął
głęboki oddech. – Nie wypada, by kobieta, która w niedługim czasie ma wyjść za mąż, umawiała
się z obcymi mężczyznami. To oczywiste, kochanie, że nie rozumiesz sytuacji. W sobotę bierzemy
ślub, wiec niech mnie diabli wezmą, jeśli zgodzę się, żebyś dzień wcześniej wychodziła
dokądkolwiek z innym mężczyzną. - Lyon starał się panować nad sobą, ale kończąc zdanie,
krzyczał.
- Nie wyjdę za ciebie! - odkrzyknęła Christina tym samym tonem. - Nie wolno nam tego uczynić.
Nie widzisz, że chcę cię ochronić? Nic o mnie nie wiesz. Na Boga, ty pragniesz księżniczki.
- Christino, jeśli zaraz nie zaczniesz mówić zrozumiale...
Markiz niespodziewanie ruszył z miejsca i zanim Christina zdążyła się cofnąć, porwał ją w
objęcia. Nie próbowała z nim walczyć.
- Gdybyś nie był tak uparty, Lyonie, dotarłoby do ciebie, że mam rację. Muszę znaleźć kogoś
innego. Jeśli Thorpe nie przyjmie mojej propozycji, pójdę do kogokolwiek, nawet do
Splicklera.
Markiz wziął głęboki, uspokajający oddech.
- Posłuchaj mnie uważnie, Christino. Nikt inny oprócz mnie cię nie dotknie. Splickler nie będzie w
stanie chodzić jeszcze co najmniej przez miesiąc, a co do Thorpe'a, to przewiduję dla niego daleką
podróż. Uwierz mi, że każdego mężczyznę, którego zaszczycisz swoją uwagą, czeka kilka
niemiłych niespodzianek.
- Nie śmiałbyś. Jesteś markizem. Nie możesz tak po prostu straszyć ludzi. Dlaczego Splickler nie
może chodzić? - zapytała nagle. - Pamiętam, że Rhone walnął go drzwiami w nos. Przesadzasz.
Chyba nie...
- Och, chyba tak.
- I jeszcze masz czelność się uśmiechać?
- Robię to, co chcę, Christino. - Pogładził palcem jej usta. Miała ochotę go ugryźć.
Już po chwili jednak ramiona opadły jej bezradnie. Wystarczyło, że Lyon jej dotknął, a
natychmiast przestawała myśleć. Na Boga, znowu czuła znajome mrowienie.
Pozwoliła się pocałować, nawet sama otworzyła usta, a potem uleciał z niej cały gniew.
Lyon nie przestawał jej pieścić, dopóki nie odpowiedziała mu z tą samą namiętnością i puścił
dopiero w chwili, gdy zarzuciła mu ramiona na szyję i przywarła do niego.
- Christino, jesteś szczera tylko wtedy, gdy się ze mną całujesz. No, a teraz już wystarczy.
Księżniczka oparła mu głowę na piersi.
- Nie oddam ci serca, Lyonie. Nie będę cię kochała.
Potarł policzkiem o jej głowę.
- Będziesz, moja słodka, będziesz.
- Jesteś bardzo pewny siebie - mruknęła.
- Oddałaś mi się, kochana. To zrozumiałe, ze jestem pewny siebie.
Przerwało im głośne pukanie do drzwi.
- Lyonie, puść ją natychmiast. Słyszysz ranie? Pytanie nie miało zbytniego sensu. Ciotka Harrietta
krzyczała tak głośno, że słychać ją było na ulicy.
- Skąd ona wie, że mnie obejmujesz, Lyonie? Czy jest jasnowidząca? - z lekkim przestrachem
zapytała Christina.
- Jaka? - zdziwił się markiz.
- Otwórz drzwi i to już! - krzyknęła ciotka.
- Jasnowidząca - szepnęła Christina, gdy staruszka umilkła. - Potrafi widzieć przez drzwi.
Markiz wybuchnął śmiechem. Christina poczuła w uszach nieprzyjemny ucisk.
- Nie, moja kochana. Ciotka Harrietta po prostu dobrze mnie zna.
Księżniczka wyglądała na zawiedzioną. Kiedy starsza pani ponownie krzyknęła, odwróciła się w
stronę drzwi.
- Jeśli mi coś przyrzekniesz, wyjdę za ciebie w sobotę — stwierdziła.
Lyon potrząsnął głową. Ta niewinna istota nadal nic nie rozumiała. Z przyrzeczeniami czy bez, i
tak za niego wyjdzie.
- Wiec? - ponaglała.
- Co mam ci przyrzec?
Christina odwróciła się i popatrzyła na niego. Stał z założonymi na piersiach rękami, w
wyczekującej pozie.
- Po pierwsze, musisz mi przyrzec, że pozwolisz mi wrócić do domu, kiedy wykonam tu już swoje
zadanie. Po drugie, przyrzeknij, że się we mnie nie zakochasz.
- Po pierwsze, Christino, nigdzie nie pojedziesz. Po drugie, nie mam pojęcia, dlaczego nie chcesz,
żebym cię kochał, ale postaram się zastosować do tej prośby.
- Spodziewałam się, że nie będzie to łatwe. Po prostu wiedziałam - mruknęła Christina.
Nagle otworzyły się drzwi.
- No, dlaczego mi nie powiedzieliście, że nie są zamknięte? - złościła się ciotka Harrietta. -
Christino, czy wyjaśniłaś już nieporozumienie? - zapytała.
- Postanowiłam, że na krótko wyjdę za Lyona.
- Na długo - mruknął.
Sposób rozumowania tej kobiety coraz bardziej go zdumiewał. Miał ochotę mocno nią potrząsnąć.
- To dobrze. A teraz chodź ze mną, Christino. Pokażę ci twój pokój. Sąsiaduje z moją sypialnią -
dodała staruszka, przy okazji posyłając Lyonowi długie i znaczące spojrzenie.
- Dopóki ja tu jestem, nie będzie żadnych nocnych spotkań.
- Za minutkę - rzucił do ciotki Lyon. - Christino, przed wyjściem odpowiedz mi na jedno pytanie.
- Zaczekam za progiem - zaznaczyła ciotka Harrietta, nim przymknęła drzwi.
- Co to za pytanie? - zainteresowała się Christina.
- Czy nie zmienisz zdania do soboty? Może lepiej, żebym do tego czasu trzymał cię pod kluczem.
- Uśmiechasz się, jakbyś właśnie tego pragnął – stwierdziła Christina. - Nie, nie zmienię zdania.
Lyonie, będziesz bardzo żałował swojej decyzji - dodała ze współczuciem.
- Nie jestem tym, za kogo mnie masz.
- Doskonale wiem, co mi się dostaje - odparł markiz.
- Chcesz za mnie wyjść, bo odpowiadam ci jako partner w łóżku - rzucił, świadom, że jego
stwierdzenie jest szczytem arogancji. Nie przypuszczał, by Christina zechciała je skomentować.
- Nie.
Otworzyła drzwi, uśmiechnęła się do ciotki Harrietty, ale po chwili ponownie odwróciła się do
markiza.
- Chcesz poznać całą prawdę, Lyonie?
- To by była miła odmiana - z przekąsem odparł markiz.
- W obecności ciotki Harrietty? - upewniła się.
Przerażona staruszka westchnęła i ponownie przymknęła drzwi. Christina usłyszała, jak
mamrocze, że nie potrzebuje wachlarza, bo doskonale zastępują go drzwi, ale nie do końca
rozumiała, co starsza pani ma na myśli.
- Odpowiedz mi, Christino, ale całkowicie szczerze.
Nagłe zniecierpliwienie markiza zirytowało księżniczkę.
- Dobrze. Wyjdę za ciebie, bo tak wspaniale dałeś sobie radę z tymi złoczyńcami.
- A co to ma wspólnego z małżeństwem? - zdziwił się.
- Och, wszystko.
- Christino, czy chociaż raz w życiu możesz mówić sensownie? - niemal błagał markiz.
Księżniczka uzmysłowiła sobie w tym momencie, że nie uniknie kłamstwa. Prawda potrafi być
często o wiele bardziej przygnębiająca i bardziej skomplikowana niż kłamstwo.
Tylko co takiego można na poczekaniu wymyślić?
- Staram się, Lyonie. Musisz zrozumieć, że choć sama potyczka nie była niczym specjalnym, to ty
walczyłeś jak prawdziwy wojownik.
- I?
- To dla mnie całkowicie oczywiste.
- Christino - upomniał ją głosem zduszonym wściekłością.
- Niełatwo cię będzie zabić. Teraz już znasz całą prawdę. Czy jesteś zadowolony?
Lyon skinął głową, co miało chyba oznaczać, że zrozumiał jej wywód. Jedno wiedział na pewno:
Christina nigdy więcej niczym go już nie zaskoczy. Ale co też miała na myśli mówiąc, że niełatwo
będzie go zabić?
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że kiedy się pobierzemy, będziesz próbowała mnie zabić, ale
ponieważ umiem się bronić, może ci się to nie udać? I właśnie dlatego za mnie wychodzisz?
- Naturalnie, że nie - odparła Christina. - Jak możesz nawet myśleć, że chciałabym cię
skrzywdzić? Cóż za obrzydliwe podejrzenia, Lyonie.
- W porządku - rzucił markiz, zaciskając dłonie. - Przepraszam, że wpadłem na tak niegodziwy
pomysł.
Christina popatrzyła na niego podejrzliwie.
- No, spodziewam się - mruknęła pod nosem. – Przyjmuję twoje przeprosiny - dodała zgryźliwie. -
Wyglądasz na tak zdezorientowanego, że chyba mówisz szczerze.
Lyon przyrzekał sobie w duchu, że nie straci cierpliwości. Nie wiedział tylko, czy uda mu się
pozostać przy zdrowych zmysłach. Słuchając Christiny, czuł, że w głowie ma sieczkę. Postanowił
nie puścić jej, dopóki nie wydobędzie z niej prawdy.

Christino, - zaczął głosem tak łagodnym , że mógłby nim uśpić niemowlę – skoro już uznałaś, że
nie jestem osobą, którą łatwo zabić – przy okazji wdzięczny ci jestem za pokładaną we mnie wiarę
– to może przypadkowo wiesz, kto zamierza tego dokonać.
- Czego dokonać?
- Zabić mnie – powtórzył Lyon, zastanawiając się na jak długo starczy mu cierpliwości.
Zamiast mu odpowiedzieć Christina otworzyła drzwi i uśmiechnęła się do stojącej za nimi ciotki
Harrietty. Biedna kobieta już miała coś powiedzieć, ale zanim zdążyła wydobyć głos, drzwi
ponownie się zamknęły. Księżniczka upewniała się czy starsza pani nie podsłuchuje.
- Mój ojciec. Wraca do Anglii. Zamierza mnie zabić. Lyonie, przyrzekam, że dopóki tu będę, nie
pozwolę mu ciebie skrzywdzić.
- Christino, dlaczego martwisz się o mnie, skoro to tobie grozi niebezpieczeństwo?
- Och, bo ojciec, żeby dotrzeć do mnie, najpierw będzie musiał pozbyć się ciebie - stwierdziła. -
Jesteś bardzo zaborczy i traktujesz mnie jak swoją własność. Tak, tak, taki jesteś - dodała, kiedy
wydało się jej, że markiz zamierza zaprzeczyć. - Zostaniesz moim strażnikiem.
Niespodziewanie Lyon poczuł ogromne zadowolenie, choć nie do końca był przekonany, czy
ostatnie słowa Christiny ma potraktować jako komplement. Postanowił więc się upewnić.
- A więc ufasz mi? - zapytał.
Księżniczka zrobiła zdumioną minę.
- Ufać białemu człowiekowi? Nigdy.
Energicznie otworzyła drzwi z zamiarem ułagodzenia nieźle już rozzłoszczonej ciotki Harrietty,
jednocześnie myślami nadal krążyła wokół słów Lyona. Ufać mu? Skąd, na Boga, ten śmieszny
pomysł?
- Już najwyższy czas młoda damo. Można się zestarzeć, czekając na ciebie.
- Ciociu Harrietto, wdzięczna ci jestem za cierpliwość. Miałaś rację, rozmowa z Lyonem rozwiała
moje wątpliwości. Możemy już pójść obejrzeć mój pokój. Chciałabym pomóc służącej przy
rozpakowywaniu. Sądzisz, że wystarczy tu miejsca dla ciotki Patrycji, kiedy wróci do Londynu w
przyszłym tygodniu? Księżna będzie zawiedziona, gdy się dowie, że się wyprowadziłam.
Christina umyślnie zarzuciła staruszkę serią pytań, wiedząc, że uwielbia wszystkim kierować i
natychmiast zapomni o złości.
- Oczywiście, że miałam rację. A teraz chodź za mną. Czy wiesz, że Diana zaprosiła gości na
dzisiejsze popołudnie? Zjawiło się już sporo osób. Wszyscy niecierpliwie czekają, by cię poznać,
Christino. Ostatnim podekscytowanym słowom staruszki towarzyszyło ciche trzaśniecie drzwi.
Lyon wrócił do okna. Zobaczył gości w ogrodzie, ale zaraz o nich zapomniał.
Części układanki zaczynały do siebie pasować. Markiz skoncentrował się nad nowym elementem.
Christina uważa, że jej ojciec przyjedzie do Anglii.
Żeby ją zabić.
Przestrach w oczach księżniczki, jej roztrzęsiony głos wskazywały na to że tym razem mówiła
prawdę. Jednak wiedziała o wiele więcej, niż ujawniła. To, co powiedziała, miało tylko uczulić go
na niebezpieczeństwo. Bała się o niego. Markiz nie bardzo wiedział, czy ma się czuć urażony, czy
szczęśliwy. W jednym zgadzał się z Christiną: był zaborczy i nie dopuści, żeby spotkało ją coś
złego.
Tylko skąd te podejrzenia? Dlaczego posądzała własnego o ojca o tak niecne zamiary? Przecież
podobno, jak twierdził sir Reynolds, nigdy go nawet nie widziała?
Brakowało w tym sensu, chyba że matka Christiny żyła dłużej, niż wszyscy sądzą i zdążyła ostrzec
córkę... a może kogoś innego.
Kto wychował Christinę? Z pewnością nie Summertonowie, pomyślał markiz. Ale z niej mała
kłamczucha. Choć powinien być wściekły za to że go oszukiwała, w gruncie rzeczy czuł się
rozbawiony. Domyślał się, że Christina kłamała tylko po to, by oszczędzić mu niepokoju. O ileż
prościej by było, gdyby powiedziała mu całą prawdę. Oczywiście nie uczyni tego, ale
przynajmniej teraz rozumiał, czym się kierowała. Nie ufała mu.
Nie, poprawił się w duchu, nie ufała białym ludziom. Miała chyba na myśli Anglików...?
Klucz do zagadki spoczywał w rękach misjonarza. Lyon wiedział, że pozostaje mu tylko zachować
cierpliwość. Bryan przysłał notatkę, w której pisał, iż Mick przypomniał sobie nazwisko
nieznajomego. Brzmiało ono – Claude Deavenrue.
Zaraz po otrzymaniu wiadomości markiz wysłał na poszukiwanie misjonarza swoich dwóch
zaufanych ludzi. Wprawdzie Mick twierdził, iż Deavenrue zamierza zatrzymać się w Anglii w
drodze powrotnej do kolonii, jednak Lyon wolał nie polegać na słowach nie dożywionego
marynarza.
Zawsze istniała możliwość, że misjonarz zmieni zdanie albo że Mick coś źle usłyszał. Nie, Lyon
postanowił nie ryzykować. Musi jak najszybciej skontaktować się z Francuzem. I choć już
wcześniej o tym myślał, teraz miał po temu naprawdę poważne powody. Niepokoił się. Nie był
pewien, czy ojciec Christiny stanowi rzeczywiste zagrożenie, ale instynkt nakazywał mu
ostrożność. Pragnienie, by chronić Christinę, stało się przymusem. Już dawno markiz nauczył się
słuchać głosu intuicji. Szrama na czole przypominała mu chwilę, kiedy tego nie uczynił.
Miał nadzieję, że misjonarz rzuci jakieś światło na zagadkę, że powie mu coś, co ułatwi mu
zapewnienie Christinie bezpieczeństwa. Sam też już doszedł do pewnych wniosków. Jej uwagi
wskazywały na to, że została wychowana przez jedną z tych odważnych rodzin z pogranicza, o
których tyle słyszał. Nawet wyobrażał sobie Christinę w prostej drewnianej chacie, gdzieś w
dzikiej głuszy, daleko od cywilizowanych kolonii. To by tłumaczyło, czemu tak bardzo lubiła
chodzić boso, kochała wolną przestrzeń, znała odgłosy wydawane przez lwy, a nawet widziała
bawoły. Tak, to wytłumaczenie miało sens, ale nie zamierzał sztywno się go trzymać, dopóki nie
otrzyma potwierdzenia od Deavenrue.
Lyon westchnął długo i przeciągle. Czuł, że robi wszystko, co w danej chwili wydawało mu się
możliwe. Potem zaczął się zastanawiać nad następnym palącym problemem. Christina upierała się,
że chce wrócić do domu. Markiz przyrzekł sobie, że znajdzie sposób, by namówić ją do pozostania
w Anglii.
Głośne pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia.
- Masz dla nas czas, Lyonie? - zapytał Rhone. - Boże, tak się krzywisz, że można by się ciebie
przestraszyć – rzucił wesoło lord. - Andrew, niech cię to nie przeraża – poradził młodemu
mężczyźnie, który stał u jego boku. - To zwykły nastrój Lyona. Prawdopodobnie rozmawiałeś
niedawno z Christiną? - zapytał kpiąco. Kiedy markiz skinął głową na potwierdzenie, Rhone
zaczął chichotać. - Andrew nie poznał jeszcze twojej narzeczonej, Lyonie. Pomyślałem, że sam
chciałbyś mu ją przedstawić.
- Miło cie widzieć, Andrew - przywitał przybysza markiz. Złościł się, że mu przeszkodzono: nie
miał ochoty na uprzejmości, o czym świadczyło wymowne spojrzenie, które rzucił Rhone'owi.
Przyjaciel obciągnął rękaw kurtki. Prawdopodobnie po to, by ukryć bandaż, pomyślał Lyon. Nie
powinien jeszcze pokazywać się w towarzystwie. Szkoda, że nie są sami, bo natychmiast by mu to
powiedział. Pewnie dlatego przyciągnął tu ze sobą tego Andrew, że chciał uniknąć kłótni.
- Panie są w ogrodzie - poinformował Rhone, ignorując ponure spojrzenie markiza. Podszedł do
okna, po czym ruchem ręki zachęcił do tego samego towarzysza.
Andrew obszedł gospodarza szerokim łukiem i stanął obok Rhone'a. Po jego zaczerwienionej
twarzy widać było, że jest ogromnie skrępowany.
- Może lepiej będzie, jak zaczekam na dole. – Zająknął się. - Przeszkadzamy markizowi -
zakończył szeptem.
- A oto Christina - zwrócił uwagę towarzysza lord, udając, że nie usłyszał jego szeptu. - Stoi
pomiędzy dwiema paniami, zaraz przy krzewach. Nie poznaję tej ładnej osóbki, z którą teraz
rozmawia - ciągnął Rhone. - Czy wiesz, Lyonie, kim jest ta blondynka?
Markiz skierował wzrok na gości. Jego siostra zaprosiła na dzisiejsze popołudnie co najmniej pół
socjety. Od razu dostrzegł Christine. Wydało mu się, że jest zmieszana uwagą, jaką jej
poświęcano. Wszystkie panie zdawały się mówić do niej na raz.
Nagle po ogrodzie rozeszły się tony piosenki. Goście natychmiast odwrócili się w stronę
pieśniarza, któremu ktoś akompaniował na szpinecie. Drzwi do pokoju muzycznego zostały
otwarte.
Christina lubiła muzykę. Lyon poznał to po tym, jak sie poruszała - suknia aż wirowała wokół jej
stóp. Wyglądała zachwycająco. Uśmiech zadowolenia na jej ustach sprawił, że markiz poczuł w
sercu ciepło. Christina wydawała się zahipnotyzowana melodią. Lyon patrzył, jak wyciąga rękę,
zrywa z krzewu liść i zaczyna sie nim bawić, cały czas kołysząc się w takt muzyki.
Wyglądało na to, że nie wie, co robi. Patrzyła wprost na śpiewaka, odprężona, jakby we śnie.
Lyon wiedział, że zupełnie nie zdaje sobie sprawy, iż jest obserwowana, bo przecież wtedy nie
zjadłaby liścia i nie sięgnęła po następny.
- Sir, która z pań to księżniczka Christina? – zapytał Andrew w chwili, gdy Rhone zaczął dusić się
ze śmiechu. Najwyraźniej on także przyglądał się Christinie.
- Sir?
- Tamta blondynka - mruknął markiz, potrząsając głową. Z rosnącym niedowierzaniem patrzył, jak
Christina wkłada do ust następny liść.
- Która blondynka? - nalegał Andrew.
- Ta, która zajada liście z krzewów.

10

Ojciec nie posiadał się z radości, że mnie widzi. – Był przekonany, że Edward zgodził się na moją
wizytę, a ja przez kilka dni ukrywałam przed nim prawdę. Byłam zmęczona po podróży i najpierw
musiałam odzyskać siły. Potem zamierzałam mu wszystko wyjaśnić.
Ojciec doprowadzał mnie do szaleństwa. Przychodził do mojego pokoju, siadał na brzegu łóżka i
mówił tylko o Edwardzie. Twierdził, Że nie rozumiem, jak wielkie szczęście mnie spotkało, iż
poślubiłam tak wspaniałego mężczyznę. Kiedy już nie mogłam go słuchać, zaczęłam łkać.
Opowiedziałam mu przy tym, chaotycznie i nieskładnie, całą historię.
Pamiętam też, że na niego nakrzyczałam. Uznał, że skoro opowiadam takie straszliwe rzeczy o
własnym mężu, musiałam postradać zmysły.
Próbowałam jeszcze raz z nim porozmawiać. Ale on obstawał za Edwardem. Potem podsłuchałam,
jak służący mówił, iż ojciec wysłał do Edwarda wiadomość, każąc mu po mnie przyjechać.
Z desperacji spisałam całą historię, wtaczając w to fakt, iż jestem w ciąży. Schowałam list do szafy
z zimowymi ubraniami ojca. Miałam nadzieję, że minie wiele miesięcy, zanim go odnajdzie.
Christino, ojciec uważał, że to z powodu swojej delikatnej natury znalazłam się w stanie
wyczerpania nerwowego. Zaczęłam planować wyjazd do mojej siostry, Patrycji.
Mieszkała w koloniach wraz ze swoim mężem. Nie śmiałam zabrać ze sobą klejnotów. Patrycja jest
jak pies myśliwski, znalazłaby je. Była taka wścibska. Zawsze czytała listy pisane do mnie. Nie, nie
mogłam ryzykować i zabrać ze sobą tych kamieni. Miały dla mnie zbyt wielkie znaczenie.
Zabrałam je, by kiedyś zwrócić poddanym mojego męża. Obrabował ich, a ja miałam zamiar
dopilnować, by sprawiedliwości stało się zadość.
Schowałam kamienie do skrzyneczki, zaczekałam, aż się ściemni i poszłam do ogródka na tyłach
domu. Zakopałam kamienie w grządce z kwiatami.
Poszukaj krwistoczerwonych róż. Tam znajdziesz pudełko.
Dziennik, 1 października 1795.

Christina była zdenerwowana przez całą ceremonię zaślubin. Lyon stał obok mocno ściskając ją za
rękę i nie pozwalając na najmniejszy ruch. Może bał się, że mu ucieknie.
Bez przerwy się uśmiechał, aż w końcu Christina zaczęła podejrzewać, że zwariował. Tak,
doskonale się bawił. I wyglądało na to, że właśnie jej zdenerwowanie tak go rozwesela.
Zaczął tracić dobry nastrój, kiedy nie chciała powtórzyć ostatnich słów przysięgi małżeńskiej –
dopóki śmierć nas nie rozłączy. W końcu jednak wyszeptała narzucone jej zdanie, bo zdała sobie
sprawę, że duchowny w welurowej czapeczce na głowie nie poprowadzi dalej obrzędu, a ona
marzyła tylko o tym, żeby ślub już się zakończył. Była zmęczona, bolały ją nogi i dłoń, którą
Lyon mocno ściskał.
Obrzuciła go pochmurnym spojrzeniem, niezadowolona, że zmusza ją do oszukiwania kapłana, ale
Lyon wcale nie wydawał się przejęty. Puścił do niej oczko i uśmiechnął się łobuzersko. Nie,
zupełnie się nie przejął. Po prostu zbyt był zajęty puszeniem się.
Wojownicy lubią stawiać na swoim. Christina to wiedziała.
Ten, oczywiście, bardziej niż inni. W końcu jest lwem i właśnie pojmał swą lwicę. Kiedy wyszli z
kościoła, przywarła do ramienia męża. Martwiła się o suknię ślubną. Bała się, że przy
gwałtowniejszym ruchu podrze delikatne koronki dekoltu i rękawów. Żal jej było ciężkiej pracy
trzech pokojówek, które szyły suknię pod bacznym nadzorem ciotki Hametty.
Była piękna, ale niepraktyczna. Lady Diana powiedziała, że Christina będzie mogła ją założyć
tylko ten jeden raz. Księżniczka uznała to za ogromne marnotrawstwo. Wspomniała o tym
Lyonowi, ale on tylko się roześmiał i mocno tuląc do siebie poradził, by więcej się tym nie
martwiła. Zapewnił, że posiada wystarczająco dużo pieniędzy, by codziennie, do końca życia,
sprawiać jej nową garderobę.
- Dlaczego wszyscy na nas krzyczą? - zapytała. Stali na szczycie schodów przed kościołem.
Otaczał ich wielki tłum ludzi, robiących tyle hałasu, że z ledwością słyszała własne słowa.
- Oni wiwatują, kochanie, a nie krzyczą. - Lyon pochylił się i pocałował żonę w czoło. Okrzyki
natychmiast się wzmogły. - Radują się z naszego szczęścia.
Christina już miała zamiar powiedzieć, że to nieco bezsensowne, żeby obcy ludzie cieszyli się z
ich szczęścia, ale widząc czułe spojrzenie męża zapomniała natychmiast o wątpliwościach, tłumie
i hałasie. Instynktownie oparła się o Lyona. Ten objął ją w pasie. Wydawało się, że wiedział, jak
bardzo potrzebowała w tej chwili jego wsparcia.
Przestała drżeć.
- To była wspaniała ceremonia - niespodziewanie odezwała się stojąca za Christiną ciotka
Harrietta. - Lyonie, zaprowadź ją do powozu. Christino, pamiętaj, by pomachać wszystkim
wiwatującym. Wasz ślub stanie się najważniejszym wydarzeniem sezonu. Uśmiechnij się,
Christino. Jesteś teraz nową markizą Lyonwood.
Lyon niechętnie puścił żonę, ale wiedział, że ciotka dopnie swego, nawet gdyby miało to oznaczać
wojnę. Starsza pani chwyciła ramię zszokowanej Christiny i zaczęła ciągnąć ją w dół schodów.
Krążyła wokół młodej pary jak wielkie ptaszysko, które zresztą przypominała w
jaskrawokanarkowej sukni i z cytrynowym wachlarzem – zamaszycie wymachiwała nim przed
nosem biednej panny młodej. Diana stała z tyłu, próbując wygładzić fałdki długiego trenu.
Christiną uśmiechnęła do niej, po czym ponownie zwróciła się w stronę tłumu.
Lyon podał jej rękę i pomógł wsiąść do powozu. Nie zapomniała o pouczeniach ciotki Harrietty. Z
całych sił machała do nieznajomych ustawionych po obu stronach ulicy.
- Jaka szkoda, że twoja mama nie mogła brać udziału w ceremonii - szepnęła do męża. - Ciotka
Patrycja też będzie zła - dodała. - Naprawdę powinniśmy byli zaczekać na jej powrót ze wsi,
Lyonie.
- Zła, bo przegapiła ślub, czy zła, bo wyszłaś za mnie? - zapytał markiz. W jego głosie
pobrzmiewało rozbawienie.
- Obawiam się, że z obydwu powodów - odparła Christina. - Lyonie, mam nadzieję, że kiedy
księżna z nami zamieszka, jakoś sie z nią dogadasz.
- Chyba postradałaś zmysły? Księżna nigdy z nami nie zamieszka - zaperzył się markiz. -
Odłóżmy tę rozmowę na później, dobrze?
- Jak sobie życzysz - zgodziła się posłusznie Christina, choć zaskoczyła ją nagła zmiana nastroju
męża. Postanowiła jednak o nic więcej go nie pytać.
Przyjęcie, choć przygotowywane w pośpiechu, okazało się wielkim sukcesem. Wszystkie
pomieszczenia tonęły w blasku świec, stoły udekorowano prześlicznymi bukietami kwiatów,
a kamerdynerzy w odświętnych czarnych strojach roznosili napoje na srebrnych tacach. Goście,
nie mieszcząc się w pokojach, wysypali się nawet do ogrodu przed domem. Ciotka Harrietta nie
posiadała sie ze szczęścia. Lyon zaprowadził Christinę do matki. To pierwsze spotkanie nie
należało do najprzyjemniejszych. Starsza pani nawet nie spojrzała na nową synową. Szybko
pobłogosławiła syna i zaraz zaczęła mówić o Jamesie. Markiz zmarszczył czoło i wyciągnął żonę z
ciemnego pokoju, ale kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły, uśmiech z powrotem pojawił się
na jego ustach. Christina postanowiła, że przy najbliższej sposobności porozmawia z nim o
teściowej. Uważała, że źle spełnia synowskie obowiązki, a jego tłumaczenia w tej kwestii zupełnie
jej nie przekonywały. Tak, porozmawia z nim i porządnie go zbeszta.
- Nie chmurz się tak, Christino - powiedział Lyon, kiedy schodzili w dół. - Moja matka jest
zadowolona.
- Będzie bardziej zadowolona, kiedy zacznie z nami żyć - zauważyła księżniczka. - Już ja tego
dopilnuję.
- Słucham?
Ten głośny okrzyk przyciągnął w ich stronę kilka zaciekawionych spojrzeń. Christiną uśmiechnęła
się do męża.
- Później o tym porozmawiamy, Lyonie - zaproponowała. - W końcu to dzień naszego ślubu i
wypadałoby przetrwać go bez kłótni. Och, widzę Rhone'a. Stoi obok twojej siostry. Spójrz, jakim
wściekłym spojrzeniem obrzuca tego młodego człowieka, który próbuje zwrócić na siebie uwagę
Diany.
- Widzisz to, co chciałabyś widzieć - stwierdził Lyon.
Zbliżali się do wejścia i markiz przyciągnął do siebie żonę, ochraniając ją przed ludźmi własnym
ciałem.
- Nie, Lyonie - zaprzeczyła. - To ty widzisz tylko to, co chciałbyś widzieć. Chciałeś ożenić się z
księżniczką, prawda?
Co ona, na Boga, ma na myśli, zastanawiał się markiz, zamierzając raz na zawsze wyjaśnić tę
sprawę, ale nie zdążył, bo Christina pierwsza zwróciła się do niego z pytaniem.
- Kim jest ten nieśmiały mężczyzna stojący przy drzwiach? Wzgląda tak, jakby nie umiał się
zdecydować, czy ma wejść czy wyjść.
- Lyon odwrócił sie i zobaczył Brzyna. Przywołał go skinieniem ręki.
- Bryanie, cieszę się, że udało ci się przyjść. Oto moja żona Christina, - dodał – Moja droga, chcę
byś poznała Bryana. Jest właścicielem tawerny Bleak Bryan, w innej części miasta.
Christina ukłoniła się i wyciągnęła rękę na powitanie. Bryan pragnąc zaoszczędzić jej zakłopotania
wysunął lewą rękę, ale księżniczka bez cienia wahania objęła kikut prawej dłoni, uśmiechając się
przy tym tak uroczo, że marynarzowi zaparło dech w piersiach.
- To zaszczyt poznać pana, panie Bleak Bryan – oświadczyła poważnie. – Wiele o panu słyszałam,
sir. Opowieści o pana odwadze wzbudziły mój podziw.
Lyon nie potrafił ukryć zaskoczenia.
- Moja droga, nie opowiadałem ci o Bryanie – zauważył.
Marynarz poczerwieniał. Nigdy dotąd prawdziwa dama nie poświęciła mu tyle uwagi. Ze
zdenerwowania szarpał za fular, który wcześniej układał przez kilka godzin.
- Jestem ogromnie ciekaw, gdzie pani o mnie słyszała? – wydukał.
- Oh, Rhone mi o panu opowiadał – wyjaśniła z uśmiechem – wspomnial też coś o przyszłym
piątku i grze w karty w pańskiej gospodzie.
Bryan skinął głową, markiz natomiast skrzywił się.
- Rhone za wiele mówi – mruknął.
- Lyonie, czy to ta dama, o której opowiadał Mick? - zainteresował się Bryan. - Nie, to
niemożliwe. Nie udźwignęłaby dorosłego mężczyzny...
Przerwał, bo w końcu zauważył, że markiz energicznie kreci głową.
- Kto to jest Mick? - zapytała Christina.
- Pewien marynarz, który często gości w mojej tawernie - odparł Bryan. Uśmiechnął się, a jego
twarz pokryła się siecią zmarszczek. - Opowiedział nam niewiarygodną historię o...
- Bryanie, idź i weź sobie coś do jedzenia - przerwał mu Lyon. - O, zbliża się Rhone. Mój drogi,
zaprowadź Bryana do jadalni.
Christina odczekała, aż zostali sami, a potem zapytała męża, z jakiego powodu tak się nagle
zirytował.
- Czy powiedziałam coś, co sprawiło ci przykrość?
Markiz potrząsnął przecząco głową.
- Nie mogę już dłużej znieść tego tłumu. Chodźmy stąd. Chcę być tylko z tobą.
- Teraz?
- Teraz - oświadczył, chwycił Christine za ramię i zaczął ją ciągnąć w stronę wyjścia.
U stóp schodów zatrzymała ich ciotka Harrietta. Christina miała na tyle szacunku, by udawać
skruszoną. Lyon nie krył swoich uczuć.
Staruszka nie ruszyła się z miejsca. Oparła ręce na biodrach i wypięła pierś niczym zbroję. Markiz
pomyślał, że wygląda jak centurion.
Nagle na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- W powozie znajdziesz bagaż Christiny, Lyonie. I tak wytrzymałeś przynajmniej godzinę dłużej
niż się spodziewałam - stwierdziła, po czym objęła pannę młodą w przytłaczająco czułym uścisku.
- Tej nocy musisz okazać dużo delikatności - poinstruowała markiza.
- Dobrze.
Przyrzeczenie padło z ust Christiny. Zarówno Lyon, jak i jego ciotka popatrzyli na nią ze
zdumieniem.
- Ona mówiła do mnie - sprostował sucho pan młody.
- Jeśli chodzi o ciebie, moja droga, to wystarczy, żebyś pamiętała, że teraz Lyon jest twoim
mężem i nie musisz się go już obawiać - zakończyła zarumieniona ciotka Harrietta.
Christina nie miała pojęcia, o jakich obawach mówiła staruszka, dlaczego tak dziwnie kiwa głową
i posyła jej wymowne spojrzenia.
Nie miała czasu na dłuższe przemyślenia, bo Lyon niespodziewanie porwał ją w ramiona i
posadził sobie na kolanach. Zarzuciła mężowi ręce na szyję, oparła głowę na jego ramieniu i
westchnęła uszczęśliwiona. Markiz uśmiechnął się szeroko.
Siedzieli tak przez chwilę wtuleni w siebie, rozkoszując się w ciszy swoją bliskością i spokojem.
Christina nie wiedziała, dokąd jadą, ale wcale się tym nie przejmowała. W tym momencie liczyło
się tylko to, że jest sama z mężem.
- Wygląda na to, że przestałaś się już obawiać zamkniętych pomieszczeń - zauważył markiz,
ocierając się policzkiem o włosy żony. - Czyżbyś przełamała lęk?
- Nie sądzę - odparła Christina. - Ale kiedy jestem blisko ciebie i zamknę oczy, zapominam o nim.
To znaczy, że wreszcie mi zaufała, pomyślał Lyon.
- Lubię, kiedy jesteś ze mną szczera - powiedział na głos. - Jesteśmy małżeństwem, więc nie
musisz już więcej ukrywać przede mną prawdy - dodał, zamierzając wyjaśnić żonie, na czym jego
zdaniem polega miłość i zaufanie między dwojgiem ludzi.
- Czyżbym kiedykolwiek to czyniła? - zdziwiła się Christina. Odsunęła się, by móc spojrzeć
mężowi w oczy.
- Dlaczego jesteś taki oburzony? Czy kiedykolwiek cię okłamałam?
- Po pierwsze, Summertonowie! - Lyon prawie krzyknął.
- Kto?
- No właśnie - rzucił. - Powiedziałaś, że wychowali cię jacyś Summertonowie, a obydwoje wiemy,
że to nieprawda.
- To tylko fantazja - poprawiła Christina.
- A jaka to różnica?
- Jakaś jest.
- To żadna odpowiedź, Christino - zaperzył się Lyon. - To unik.
- Och...
- Więc?
- Więc co? - zapytała. Muskała plecami kark męża, próbując w ten sposób odwrócić jego uwagę.
To była ich noc poślubna i naprawdę nie miała ochoty na nowe kłamstwa.
- Czy opowiesz mi teraz prawdę o swojej przeszłości? Skoro Summertonowie nie istnieją...
- Ależ z ciebie uparciuch - mruknęła. Szybko się jednak uśmiechnęła, by złagodzić tę uwagę. -
Zgoda, Lyonie. Przypuszczam, że jako twoja żona winna ci jestem całą prawdę.
- Dziękuję.
- Proszę bardzo - odparła, po czym oparła się wygodnie o siedzenie i zamknęła oczy.
Lyon czekał kilka minut, aż w końcu zrozumiał, iż Christina uznała rozmowę za zakończoną.
- Christino? - ponaglił ją podenerwowanym głosem.
- Kto się tobą zajmował w dzieciństwie?
- Siostry.
- Jakie siostry.
Księżniczka nie zwróciła uwagi na niecierpliwość pobrzmiewającą w głosie męża. Pochłonięta
była wymyślaniem nowego kłamstwa.
- Głównie siostra Vivien i siostra Jennifer - odrzekła.
- Mieszkałam w klasztorze, we Francji. To było bardzo odludne miejsce. Nie pamiętam, kto mnie
tam zaprowadził. Byłam bardzo mała. Siostry zastępowały mi matkę, Lyonie. Każdego wieczora
opowiadały mi wspaniałe historie o miejscach, które zwiedziły.
- O bawołach? - zapytał markiz, uśmiechając się przy tym kpiąco ze szczerego tonu, z jakim
mówiła żona.
- No cóż, właśnie tak - przyznała Christina, sama przekonując się do nowego kłamstwa.
Wmawiała sobie, że nie robi nic złego. Powodowały nią czyste motywy. Prawda zbyt
przygnębiłaby Lyona. W końcu był Anglikiem.
- Siostra Frances narysowała mi bawoła. Czy kiedykolwiek widziałeś to zwierzę, Lyonie?
- Nie - przyznał. - Opowiedz mi więcej o tym klasztorze - nalegał, łagodnie gładząc plecy żony.
- No więc, jak już powiedziałam, to miejsce znajdowało się na uboczu. Budynki klasztoru otaczał
wysoki mur. Ponieważ rzadko odwiedzali nas goście, pozwalano mi biegać na bosaka. Byłam
ogromnie zepsutym, ale uroczym dzieckiem. Siostra Mary powiedziała mi, że znała moją matkę i z
tego powodu przyjęto mnie do klasztoru. Oczywiście byłam tam jedynym dzieckiem.
- Kto nauczył cię posługiwać się nożem? – podstępnie zapytał Lyon.
- Siostra Vivian uważała, że kobieta powinna umieć się obronić. W klasztorze nie było żadnych
mężczyzn, którzy mogliby nam pomóc. Myślę, że miała rację. Tłumaczenie Christiny miało
pewien sens. Wyjaśniało jej nieznajomość obyczajów panujących w Anglii oraz jej
przyzwyczajenie do chodzenia boso. Lyon dowiedział się wreszcie, gdzie widziała bawoły. Tak, to
wszystko było prawdopodobne. Historia wydawała się przekonywająca i logiczna.
Tylko że ani trochę w nią nie wierzył.
Rozparł się wygodnie i uśmiechnął. Zaakceptował fakt, iż Christina potrzebuje więcej czasu, by
mu zaufać. Zresztą pewnie już wkrótce dowie się wszystkiego od misjonarza.
Nagle przyszło mu do głowy, że jest nieuczciwy. Węszył wokół żony jak pies myśliwski,
wypytując o jej życie, a sam przecież krył się ze swoją przeszłością.
No tak, tylko że ona upierała się, iż chce wrócić do domu. A markiz doskonale wiedział, że tym
miejscem nie jest tajemniczy klasztor.
Nigdzie jej nie puści.
- Lyonie, udusisz mnie! - prawie krzyknęła Christina. Markiz natychmiast rozluźnił uścisk.
Kiedy dotarli na miejsce, wziął żonę na ręce i przeniósł przez próg swojego miejskiego domu.
Niósł ją przez pusty hol i po krętych schodach, aż do sypialni. Ktoś przygotował ją na ich
przyjazd. Przy olbrzymim łożu na stoliczkach nocnych jarzyło się ciepłym światłem kilka świec.
W kominku wesoło płonął ogień, nie dopuszczając do pomieszczenia wieczornego chłodu.
Lyon położył Christinę na łóżku i przez dłuższą chwilę przyglądał się jej z uśmiechem.
- Wysłałem służbę do mojego wiejskiego domu, Christino. Jesteśmy sami - wyjaśnił, po czym
przyklęknął i sięgnął do stóp żony.
Księżniczka zatrzymała go.
- To nasza noc poślubna - stwierdziła. – Zgodnie z zasadami, które wyznaję, ja pierwsza
powinnam cię rozebrać.
Zsunęła ze stóp trzewiki i stanęła obok męża. Najpierw odwiązała mu krawat, po czym pomogła
zdjąć marynarkę. Kiedy ściągnęła koszulę i sięgnęła do paska spodni, Lyon z trudem się już
kontrolował. Christina uśmiechnęła się, widząc, jak kurczą mu się mięśnie na brzuchu. Chciała
dalej go rozbierać, ale markiz pochwycił ją w pasie, przyciągnął do piersi i zaczął obsypywać
gorączkowymi pocałunkami. Przez słodkie minuty przytulali się do siebie i czule pieścili.
Lyon przysięgał sobie, że tej nocy nie będzie się spieszył, te najpierw da rozkosz Christinie.
Wiedział, że jeśli natychmiast się od niej nie odsunie i nie odczeka spokojnie, aż żona się
rozbierze, po prostu znowu zedrze z niej suknię. Christina drżała, kiedy oderwał od niej usta. Nie
mogła wydobyć z siebie głosu. Pchnęła męża na brzeg łóżka, by zdjąć mu buty i skarpety.
Potem stanęła między jego nogami i powoli zaczęła rozpinać guziki rękawów. Czuła się nieco
niezręcznie pod bacznym wzrokiem kochanka.
- Będziesz musiał mi pomóc rozsznurować z tyłu suknię - powiedziała.
Odwróciła się, a wtedy Lyon pociągnął ją i posadził sobie na kolanach. Walczyła z pragnieniem,
by jak najszybciej pozbyć się ubrania i wtulić się w męża. Sięgnęła do włosów, chcąc uwolnić je z
zapinek, ale markiz odepchnął jej dłonie.
- Pozwól mi - poprosił.
Złote pukle opadły do pasa. Christina westchnęła. Drżała pod dotykiem palców męża. Ten wolno
uniósł ciężkie pasma i ułożył na jej ramionach. Złożył na karku Christiny gorący pocałunek, po
czym zabrał się do żmudnego rozsznurowywania sukni.
Serce biło mu jak oszalałe. Podniecenie wzmagał zapach bijący od żony. Pragnął zanurzyć twarz
w jej złotych lokach i zrobiłby to gdyby tak niecierpliwie nie ocierała się o jego uda.
W końcu udało mu się rozpiąć suknię. Pod nią natknął się na jedwabny podkoszulek tak cienki, że
pękł, kiedy tylko wsunął pod niego ręce. Przesunął dłonie na piersi Christiny.
Wtuliła się w męża i aż wstrzymała oddech, gdy poczuła na sutkach delikatny dotyk. Ocierała się z
lubością o owłosioną pierś Lyona.
- Uwielbiam cię dotykać - wyszeptał jej do ucha, mocując się z suknią. Odsunął żonę od siebie
tylko na ułamek sekundy, potrzebny, by zsunąć jej suknię przez biodra. Christina była zbyt
osłabiona podnieceniem, by mu w tym pomóc. Poruszała biodrami, wzbudzając w Lyonie jeszcze
większe pożądanie. Całował ją po szyi, po ramionach.
- Masz taką gładką, taką miękką skórę - szeptał.
Zamarła, bo między udami poczuła jego ręce. Chciała powiedzieć, jak jest jej dobrze, ale głos
odmówił jej posłuszeństwa. Zmysłowa pieszczota stawała się nie do zniesienia. Wykrzyknęła imię
męża i sięgnęła do jego dłoni, chcąc ją odepchnąć, ale Lyon nie przestawał. Ogarnięta spazmami
rozkoszy Christina traciła poczucie miejsca i czasu.
- Lyonie, nie mogę się powstrzymać.
- Nie walcz z tym, Christino - szepnął, nie przestając pieścić łona kochanki, aż osiągnęła
spełnienie. Czuł wstrząsające nią dreszcze. Nie potrafił sobie później przypomnieć, kiedy zrzucił z
siebie ubranie i czy był delikatny przesuwając Christinę na środek łóżka. Jej włosy rozsypały się
srebrnymi pasmami na poduszce. Była taka piękna. Lyon z rozbawieniem stwierdził, że nadal
ma na sobie białe pończochy. Jednak bezbrzeżne pożądanie nie pozwoliło mu dłużej się nad tym
zastanawiać. Rozsunął uda kochanki i położył się między nimi. Pochylił się nad twarzą Christiny i
zbliżywszy usta do jej ust wsunął w nie język. W tej samej chwili jego pulsujący członek wszedł w
wilgotne i płonące łono. Christina zarzuciła mężowi nogi na plecy, zmuszając go, by wszedł w nią
głębiej. Poddała się jego rytmowi, jego naciskowi.
Osiągnęli orgazm w tym samym czasie.
- Kocham cię - wyszeptał Lyon.
Christina nie miała sił, by mu odpowiedzieć. Rozpływała się w słodkiej ekstazie. Wczepiła się w
ramiona męża, czekając, aż to przytłaczające uczucie ją opuści. Lyon także powoli wracał do
rzeczywistości. Najchętniej nie poruszyłby się już do końca życia. Oddychał ciężko i urywanie.
- Czy cię przygniatam, mój skarbie? - zapytał, kiedy Christina drgnęła.
- Nie - odpowiedziała. - Ale mam wrażenie, że zapadam się w to łóżko.
Markiz oparł się na łokciach i uniósł lekko biodra.
Patrzył na żonę z czułością.
- Powiedz to, Christino. Pragnę to usłyszeli - poprosił, przekonany, że za chwilę z ust żony padnie
wyznanie miłości. Jakież było jego zdziwienie, kiedy zobaczył, że Christina płacze.
- Moja słodka? - zdziwił się, ścierając pierwszą łzę. - Czy zamierzasz płakać za każdym razem,
gdy będziemy się kochać?
- Nie potrafię się powstrzymać - wyszeptała pochlipując Christina. - Przy tobie czuję się tak
wspaniale.
Lyon pocałował ją.
- Mówisz to tak, jabyś wyznawała swój największy grzech - powiedział. - Czy to źle czuć się
wspaniale?
- Nie.
- Kocham cię. Z czasem ty także mi to powiesz. Jesteś uparciuchem, wiesz?
- Nie kochasz mnie - szepnęła Christina. - Ty kochasz...
Zakrył jej usta.
- Jeśli powiesz, że kocham księżniczkę, to...
- To co? - zapytała buńczucznie, kiedy odjął dłoń.
- Będę niezadowolony - z kwaśnym uśmiechem oświadczył Lyon, a widząc grymas na twarzy
żony, przekręcił się i wciągnął ją na siebie.
- Lyonie?
- Tak?
- Czy zawsze będę czuła się tak, jakby nasze dusze się złączyły?
- Mam nadzieję - rzucił markiz. - Niewielu ludzi może dzielić to, co...
- To przeznaczenie - przerwała mu i otarła z twarzy łzy.
- Możesz się ze mnie śmiać, ale jesteśmy ze sobą, bo takie było nasze przeznaczenie. Poza tym,
żadna inna kobieta by cie nie chciała.
Lyon zachichotał.
- Tak sądzisz? - zapytał.
- O, tak. Jesteś łotrem. Tylko po to, żeby postawić na swoim, zniszczyłeś moją reputację.
- Ale przecież nie przejmujesz się tym, co mówią o tobie inni, prawda, Christino?
- Czasami się przejmuję - wyznała. - To smutne, nie sądzisz? Zależy mi na tym, co ty o mnie
myślisz.
- Cieszę się - stwierdził markiz.
Christina westchnęła i zamknęła oczy. Zdołała jeszcze przed zaśnięciem zauważyć, że Lyon
przykrył ją troskliwie.
Markiz przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. Wyglądała jak mały zadowolony kociak. Wiedział,
że sam nie zaśnie jeszcze przez wiele godzin. W dole brzucha czuł już znajomy ucisk. Koszmary
bez wątpienia znowu go nawiedzą. Działo się tak każdej nocy już od dwóch lat. Martwił się o
Christinę. Nie chciał jej przestraszyć. Nie, musi zejść na dół do biblioteki i tam w samotności
stawić czoło przeszłości. Zamknął oczy tylko na chwilę, chcąc jeszcze przez moment czuć ciepło
bijące od ukochanej. To była jego ostatnia myśl aż do samego ranka.

11

Podróż do kolonii okazała się bardzo uciążliwa. Zimowe morze było nieustannie wzburzone.
Większość czasu spędziłam w kabinie, chroniąc się przed ostrym powietrzem.
Przywiązałam się do łóżka liną, którą dał mi kapitan, by nie rzucało mną po całym pomieszczeniu.
Już nie chorowałam każdego ranka i moje serce czulej się do Ciebie odnosiło, Christino.
Pomyślałam nawet, że w koloniach rozpocznę nowe tycie.
Czułam się taka wolna, taka bezpieczna. Jeszcze ocean miał mnie odgrodzić od Edwarda.
Widzisz, nie przyszło mi do głowy, że będzie mnie ścigał.
Dziennik, 3 października 1795

Lyon obudził się, kiedy poranne słońce wypełniło pokój. Nie posiadał się ze zdziwienia. Po raz
pierwszy od dwóch lat przespał całą noc. Jego radość nie trwała jednak długo. Obrócił sie na bok,
pragnąc przytulić się do żony, ale z zaskoczeniem stwierdził, że nie ma jej obok niego w łóżku.
Poderwał sie na równe nogi i zaraz podziękował Bogu za swój refleks. Niewiele brakowało, by
rozdeptał Christinę. Leżała tuż koło łóżka. Najwidoczniej spadła z niego podczas snu. Markiz
ukląkł obok żony. Jak głęboko musiał spać, jeśli nie usłyszał jej upadku. Ściągnęła ze sobą
jeden z koców i wyglądało na to, że jest jej wygodnie. Oddychała głęboko i równo. Nie, chyba nic
jej się nie stało.
Delikatnie wziął żonę w ramiona. Kiedy się wyprostował, Christina instynktownie wtuliła się w
niego. Ufasz mi, kiedy śpisz, pomyślał z uśmiechem. Christina objęła go za szyję j westchnęła z
zadowoleniem. Lyon stał nieruchomo przez kilka sekund, napawając się spokojem bijącym od
żony, po czym ostrożnie położył ją na środku łóżka. Oddychała równo, wiec był przekonany, że jej
nie obudził. Kiedy jednak próbował oderwać jej ręce, poczuł, że wzmocniła uścisk.
Niespodziewanie otworzyła oczy i uśmiechnęła się. Lyon także się uśmiechnął, ale nagle poczuł
panikę, tak jakby przyłapano go na czymś zdrożnym.
- Spadłaś z łóżka - poinformował niepewnie.
Christina wybuchnęła śmiechem. Na pytanie męża, co ją tak rozbawiło, potrząsnęła głową, po
czym stwierdziła, że prawdopodobnie i tak by jej nie zrozumiał. Zaraz potem zaproponowała, by
przestał się chmurzyć i się z nią pokochał. Przystał na to ochoczo.
Z zadowoleniem stwierdził, że Christina tak samo nieskrępowanie uprawia miłość w świetle dnia,
jak nocą. Ogromnie mu się to spodobało.
Kiedy skończyli sie kochać, pozostał w łóżku. Podłożył ręce pod głowę i przyglądał się żonie,
myszkującej po pokoju w poszukiwaniu ubrań. Był zaskoczony jej brakiem zawstydzenia
nagością, choć jego zdaniem i tak ubrała się zbyt szybko. Kiedy zabrała się do rozczesywania
włosów, zauważył, że nie sięgają już do bioder, tylko do pasa.
- Christino, obcięłaś włosy?
- Tak.
- Dlaczego? Podobały mi się długie - powiedział z żalem.
- Naprawdę?
Odwróciła się od lustra i uśmiechnęła do męża.
- I proszę nie upinaj ich. Zostaw rozpuszczone - dodał.
- To niezgodne z modą — przekomarzała się. — Ale zastosuję się do rozkazów męża - dodała
kpiąco. - Lyonie, czy to dzisiaj mamy wyjechać do twojego wiejskiego domu?
- Tak.
Związując włosy wstążką, zastanawiała się nad czymś. Po chwili zapytała:
- Jak długo będziemy jechać? - zapytała.
- Jakieś trzy godziny, może trochę dłużej – poinformował markiz.
Nagle usłyszeli dobijanie się do drzwi frontowych.
- Kto to może być? - zdziwiła się Christina.
- Ktoś, kto nie ma pojęcia o dobrych manierach – mruknął markiz. Niechętnie wstał z łóżka i nie
spiesząc się sięgnął po ubranie. Nagle zobaczył, że żona jak strzała wypada z pokoju.
- Christino, nie otwieraj drzwi, zanim nie dowiesz się, kto za nimi stoi! - zawołał za nią.
W tej chwili nadepnął na coś metalowego i ostrego. Zaklął zaskoczony, potem spojrzał w dół i
zobaczył trzonek noża Christiny, wystający spod koca, pod którym spała. Na Boga, po co jej ten
nóż? Potrząsnął głową. Postanowił, że zapyta o to, kiedy tylko pozbędą się nie zapowiedzianego
gościa. Na dole Christina, pamiętając o przestrodze Lyona najpierw zapytała o godność przybyszy,
a dopiero potem otworzyła drzwi.
Stali za nimi panowie Borton i Henderson, prawnicy jej dziadka. Obydwaj wyglądali na ogromnie
zmieszanych.
Pomiędzy nimi Christina ujrzała rozwścieczoną ciotkę Patrycję. Zanim księżniczka zdążyła
wypowiedzieć słowa przywitania, staruszka wymierzyła jej siarczysty policzek. Christina aż się
cofnęła pod niespodziewanym ciosem.
Prawdopodobnie by się przewróciła, gdyby nie pomocna dłoń pana Bortona. Zarówno on, jak i
jego towarzysz, głośno krzyczeli na księżną. Henderson złapał ją nawet za ramie, widząc, że
szykuje się do kolejnego uderzenia.
- Ty wstrętna dziwko! - syczała księżna. - Czy sądziłaś, że nie dotrą do mnie plotki o tych
wszystkich ohydztwach, które tu wyczyniałaś podczas mojej nieobecności? I jeszcze na dodatek
wyszłaś za tego łajdaka!
- Cisza!
Ryk Lyona wstrząsnął ścianami. Prawnicy cofnęli się nieco. Księżna była zbyt wściekła, by
wykazać się podobną ostrożnością. Z szaleństwem w oczach patrzyła na mężczyznę, który
zrujnował jej plany.
Christina odwróciła się do męża. W lewym policzku czuła pulsujący ból, ale uśmiechała się
dzielnie.
Lyon stanął obok i objął ją ramieniem, zanim zdołała wyjąkać pierwsze słowo wyjaśnienia.
Obejrzał jej twarz, po czym zimnym jak lód głosem zapytał: - Czyja to sprawka?
Christina nie musiała odpowiadać. Wyręczyli ją prawnicy, krzyczący jeden przez drugiego, że to
dzieło księżnej.
Markiz odwrócił się do staruszki.
- Jeśli jeszcze raz ją tkniesz, nie pożyjesz na tyle długo, żeby zdążyć się tym pochwalić.
Zrozumiałaś?
Oczy księżnej zmieniły się w szparki, a w głosie pojawił się trujący jad.
- Wiem o tobie wszystko i dlatego wcale się nie dziwię, że straszysz bezbronną kobietę. Christina
wraca ze mną do domu. To małżeństwo zostanie unieważnione.
- Nie zostanie.
- Udam się do odpowiednich władz! - wrzasnęła księżna z taką mocą, że na szyi wystąpiły jej
czerwone plamy.
- Proszę bardzo - spokojnie odparł Lyon. - A potem ja przyślę im twojego przyjaciela Splicklera,
żeby opowiedział resztę historii.
Księżna sapnęła z oburzeniem.
- Nie masz dowodów...
- Ależ oczywiście, że mam - przerwał jej Lyon. Zimny uśmiech nieprzyjemnie zmienił wyraz jego
twarzy. – Kazałem Splicklerowi wszystko spisać. Jeśli chcesz kłopotów, księżno, będziesz je
miała.
- Nie wierzysz chyba, że miałam coś wspólnego ze Splicklerem - rzuciła księżna w stronę
Christiny. – Byłam w odwiedzinach u mojej przyjaciółki na wsi.
- Zatrzymałaś się w gospodzie Platte - odparł na to Lyon.
- Kazałeś mnie śledzić?
- Wiedziałem, że zamierzasz oszukać Christinę – oświadczył markiz. - Prawda jest taka, księżno,
że nie posiadasz żadnych przyjaciół. To właśnie zrodziło moje podejrzenia.
- A więc to ty zadbałeś, żebym nie zdążyła zjawić się w Londynie przed ślubem. Wiedziałeś, że
mogłam sprawić, by do niego nie doszło. Ty...
- Wynoś się stąd! - rozkazał Lyon. - Pożegnaj się z siostrzenicą, księżno, bo nigdy więcej jej już
nie zobaczysz. Dopilnuję tego.
- Lyonie - wtrąciła szeptem Christina. Zamierzała uspokoić nieco męża, lecz on lekko ją uścisnął
na znak, że nie chce, by mu teraz przeszkadzała.
Księżniczka uważała, że maż niepotrzebnie się tak denerwuje. Nie rozumiał postępowania ciotki,
której chciwość zamgliła rozum.
- Christino, czy zdajesz sobie sprawę, że wyszłaś za mąż za mordercę? O, tak - syczała księżna. -
Za okrucieństwo Anglia nagrodziła go honorami...
- Madame, powstrzymaj się - twardym szeptem wtrącił się Henderson. - To był czas wojny -
dodał, patrząc ze współczuciem na księżniczkę.
Christina czuła, że wściekłość męża osiąga niebezpieczne stadium. Mięśnie na jego karku prawie
pękały od napięcia. Należało jak najszybciej go uspokoić i natychmiast pozbyć sie niefortunnych
gości. Księżniczka pogładziła markiza po plecach, dając mu tym do zrozumienia, że gniewne
słowa ciotki nic dla niej nie znaczą.
- Panie Borton? Czy przyniósł pan ze sobą dokumenty, które mam podpisać? - zapytała szeptem.
- Podpis musi złożyć pani mąż, moja droga – przypomniał Henderson. - Oficjalne przekazanie
funduszy zajmie tylko kilka minut.
- Funduszy? Jakich funduszy? - zdziwił się Lyon, potrząsając głową.
Księżna zrobiła krok do przodu.
- Christino, jeśli on nie odda mi moich pieniędzy, dopilnuję, żeby nigdy więcej nie chciał na ciebie
spojrzeć. Tak, powiem mu wszystko. Rozumiesz mnie?
Christina ponownie uścisnęła męża, widząc, że jego gniew, zamiast maleć, niebezpiecznie się
wzmaga.
Lyon nigdy wcześniej nie uderzył kobiety, ale w tej chwili czuł, że najchętniej udusiłby to
wstrętne babsko, które miało czelność obrażać jego żonę. Postanowił natychmiast pozbyć
sie księżnej.
- Czy ona przyjechała z wami, panowie, czy własnym powozem? - zwrócił się do prawników.
- Powóz księżnej stoi na podjeździe - odparł Henderson.
Lyon odwrócił się do księżnej.
- Jeśli nie zniknie pani stąd w przeciągu trzech sekund, przyrzekam, że panią wyrzucę.
- To jeszcze nie koniec! - krzyknęła starucha, rzucając Christinie wściekłe spojrzenie. - Nie, to
jeszcze nie koniec - powtórzyła ciszej i odwróciła się do wyjścia.
Pan Borton zamknął za nią drzwi, po czym oparł się o framugę. Henderson poklepał go po
ramieniu. W drugiej ręce trzymał teczkę. Nagle jakby przypomniał sobie, co należy do jego
obowiązków i powiedział:
- Sir, przykro mi, że doszło do tej scysji, ale nie byliśmy w stanie powstrzymać księżnej.
- Kim wy, na Boga, jesteście? - zapytał Lyon. Jego cierpliwość była na wyczerpaniu.
- To jest pan Henderson, Lyonie, a dżentelmen oparty o drzwi to pan Borton. Są prawnikami
mojego dziadka. Skończmy z tym raz na zawsze, dobrze? Lyonie, zaproś panów do biblioteki, a ja
przygotuję herbatę. No, no, ekscytujący poranek, nie uważasz, mężu?
Lyon ze zdumieniem wpatrywał się w Christinę. Nie mógł uwierzyć, że w podobnej sytuacji
potrafi mówić tak spokojnie, jakby żadne nieprzyjemne zajście nie miało w ogóle miejsca. Uznał,
że żona udaje tylko opanowanie.
- Udajesz spokój, żebym przestał się denerwować, tak? - zapytał.
- Chcę tylko nieco cię ostudzić - wyjaśniła Christina i uśmiechnęła się, ale zaraz wykrzywiła usta,
czując pieczenie na policzku.
Widząc to Lyon mocniej zacisnął ramię otaczające jej kibić. Christina westchnęła, domyślając się,
że męża zalała kolejna fala wściekłości.
- Pójdę przygotować herbatę - rzuciła zrezygnowanym głosem.
Markiz z trudem odzyskiwał równowagę. Wskazywały na to jego nadal gniewne ruchy, kiedy
prowadził gości do biblioteki. Z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi.
- Lepiej, żeby wasza sprawa warta była całej tej awantury - rzucił w stronę prawników.
Christina umyślnie ociągała się z powrotem do biblioteki. Wolała nie być obecna przy
odczytywaniu testamentu dziadka.
Już od drzwi, które na jej pukanie otworzył pan Borton, mogła powiedzieć, że rozmowa nie
przebiega zachęcająco. Borton wyglądał na ogromnie zdenerwowanego. Christina zerknęła w
stronę męża i natychmiast zrozumiała przestrach czający się w oczach prawnika. Lyon miotał się
z wściekłości.
- Christino, dlaczego mi nie powiedziałaś? Do diabła, posiadasz więcej pieniędzy ode mnie.
- I to cię tak martwi? - zapytała. Nalała herbaty i pierwszą filiżankę podała mężowi, a następne
gościom.
- Sądzę, że pańska żona nie zdaje sobie sprawy z wysokości sumy, jaką zostawił dla niej dziad -
wtrącił się pan Henderson.
- Czy to ważne, Lyonie? Wszystkie te pieniądze należą teraz do ciebie, czyż nie? Tak mówił pan
wcześniej, panie Borton - rzuciła. - Oczywiście, musimy przeznaczyć jakąś sumę dla ciotki
Patrycji. I to dość znaczną.
Lyon wsparł się na krześle. Zamknął oczy i modlił się o cierpliwość.
- Naprawdę sądzisz, że dam coś tej... tej...
- Ona nic nie poradzi na to, jaka jest - przerwała mu Christina. - A przede wszystkim jest stara,
Lyonie, i choćby tylko z tego powodu musimy jej pomóc. Nikt ci przecież nie każe jej kochać.
Uśmiechnęła się do gości.
- Na początku myślałam, że ciotka zamieszka z nami, ale teraz widzę, że jest to niemożliwe. Nie,
nie znalazłaby z Lyonem wspólnego języka. Oczywiście, jeśli mój mąż nie zgodzi się jej
finansować, przypuszczam, że jednak będzie musiała z nami zamieszkać.
Słysząc przewrotne wywody żony markiz uśmiechnął się lekko. Doskonale wiedział, dokąd
zmierza Christina. Jego mała żoneczka ma serce czyste jak kryształ, a do tego umysł dyplomaty.
Szantażowała go. Musiał się zgodzić na łożenie na utrzymanie księżnej Patrycji, bo inaczej ten
stary potwór z nimi zamieszka.
Markiz czuł że nie potrafi niczego odmówić swojej przebiegłej żonie.
- Henderson, jeśli posiada pan wystarczająco dużo odwagi, proponuję, byście z Bortonem
sprawowali nadzór nad kontem księżnej. Dajcie mi znać, ile potrzeba, by ta starucha trzymała
się od nas z daleka.
Christina cierpliwie czekała, aż panowie dogadają się co do szczegółów, po czym odprowadziła
prawników do wyjścia i natychmiast wróciła do biblioteki.
- Dziękuję ci za wyrozumiałość - powiedziała, podchodząc do męża.
Lyon pociągnął ją i posadził sobie na kolanach.
- Doskonale wiedziałaś, że uczynię wszystko, żeby tylko ta stara sowa dała ci spokój. Na Boga,
gdyby zaszła taka potrzeba, przeprowadziłbym się nawet na stałe na wieś.
- Dziękuję, że nie nazywałeś mojej ciotki starą sową w obecności prawników - dodała Christina.
- Miałem taki zamiar — z kwaśnym uśmiechem przyznał Lyon. - Zresztą, domyśliłaś się tego,
prawda? Dlatego mi przerwałaś.
Księżniczka objęła męża za ramiona.
- Tak - wyszeptała. Pochyliła się i nosem pogładziła go po szyi. - Jesteś taki przebiegły.
Lyon jedną rękę położył na jej biodrze, drugą zaczął rozwiązywać wstążkę we włosach.
- Kochanie, jaką broń ma przeciw tobie księżna? Spokojne pytanie zaskoczyło Christinę.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi, Lyonie. Ciotka nie posiada żadnej broni.
- Christino, widziałem strach w twoich oczach, kiedy księżna powiedziała, że wszystko mi powie.
Co miała na myśli?
Lyon poczuł, że żona drętwieje. Był pewny, że doskonale wie, czego dotyczyła pogróżka ciotki.
- Musisz powiedzieć mi prawdę, Christino. Nie mogę zapewnić ci bezpieczeństwa, dopóki nie
poznam twoich sekretów.
- Nie chcę teraz o tym mówić, Lyonie – oznajmiła wykrętnie księżniczka. Zaczęła bawić się
koniuszkiem ucha męża, mając nadzieję, że odwróci tym jego uwagę. - W końcu dopiero co się
pobraliśmy i wolę cię teraz całować.
Markiz postanowił w duchu, że się nie podda i nie da się zbić z tropu. Ale w lędźwiach czuł już
znajome ciepło, a kiedy Christina zaczęła zmysłowo poruszać biodrami i szeptać mu do ucha, jak
bardzo pragnie, by jej dotknął, pomyślał, że później znajdzie czas na pytania.
Christina pocałowała go z taką rozpaczliwą namiętnością, jakby za chwilę miała go stracić. I
rzeczywiście ogarnęła ją nagła panika, że Lyon ją porzuci, że nie będzie chciał mieć z nią do
czynienia, kiedy pozna jej przeszłość.
Na szczęście pocałunki męża działały na nią w magiczny sposób. Natychmiast zapomniała o
zmartwieniach. Przy Lyonie czuła się kochana i pożądana.
Młodzi kochankowie bezwolnie poddawali się czarowi namiętności. Ciężko dysząc Lyon odsunął
się od Christiny i wyszeptał:
- Chodźmy na górę.
- Po co?
- Bo chcę się z tobą kochać - odparł. Cały drżał z pożądania.
- Ja także tego pragnę – szzepnęła Christina pomiędzy gorączkowymi pocałunkami. – Czy musimy
iść na górę? Nie chcę czekać tak długo.
Speszła się, słysząc głośny śmiech męża, ale kiedy po chwili podniósł ją i zaczął rozbierać
uspokoiła się. Złączeni w miłosnym uścisku padli na podłogę. Ich nogi splątały się ze sobą. Długie
włosy Chrisiny oplotły ciasno twarz markiza odgradzając go od świata. Księżniczka z
uwielbieniem wpatrzwała się w oczy kochanka, napawając się rozkoszą , którą tylko on mógł jej
dać. Drżała pod dotykiem dłoni wędrujących po jej plecach. Na brzuchu czyła rozgrzany,
pobudzony członek.
- Wstyd mi, ale nie mogę się tobą nasycić – wyszeptała.
Lyon przyciągnął ją do siebie.
- To wspaniale – odparł. – Pocałuj mnie Christino.
Wystarczy, że na mnie spojrzysz, a całe moje ciało zaczyna płonąć z pożądania.
Obsypując pocałunkami podbródek męża, Christina ocierała się o niego piersiami i biodrami.
Lyon jęczał z rozkoszy. Przytrzymując dłońmi głowę żony, zmusił ją, by zbliżyła usta do jego ust.
Gorączkowo wsunął w nie język. Uwielbiał słodycz jej warg. Christina nie potrafiła opanować
niecierpliwości. Wygięła w łuk biodra i pozwoliła wejść głęboko w siebie. Odchyliła głowę i
potrząsnęła włosami. Lyon uniósł nogi i oplótł na jej plecach. Dłońmi przytrzymywał biodra.
- Nie pozwól, bym sprawił ci ból - powiedział. - Zwolnij, kochanie. Nie zdołam się zatrzymać.
Przestał się poruszać, kiedy poczuł, że żona zaciska na nim uda, że za chwilę osiągnie spełnienie.
Sięgnął ręką do jedwabistych włosów i pieścił tak długo, aż poczuł, że ogień orgazmu zawładnął
nią całą. Wtedy sam z jękiem wystrzelił w nią nasieniem. Przyciągnął Christinę do piersi, by
razem, przytuleni do siebie jak najmocniej, dzielili rozkosz uniesienia.
To było nieziemskie uczucie. Lyon uzmysłowił sobie, że za każdym razem ich miłość staje się
coraz wspanialsza.
- Jesteś dziką tygrysicą - wyszeptał z satysfakcją.
Christina oparła podbródek na dłoni i wpatrywała się w męża.
- Nie, jestem twoją lwicą - szepnęła.
Markiz powstrzymał śmiech. W głosie żony wyczuł powagę. Widocznie to, co powiedziała, miało
dla niej ogromne znaczenie. Skinął głową na zgodę, po czym wsunął dłonie w złote loki rozsypane
na jej plecach. Bawił się nimi bezwiednie, wpatrując się przy tym w olbrzymie i piękne oczy żony.
- Czy wiesz, że kiedy tak na mnie patrzysz, natychmiast tracę koncentracje? - wyznał.
- Potraktuję to jako komplement - oświadczyła Christina.
Pochyliła się i pocałowała go. - Uwielbiam, kiedy jesteś we mnie - wyszeptała. - A teraz, Lyonie,
musisz mówić mi słodkie słowa.
Markiz nie bardzo wiedział, co miała na myśli, ale wyraźnie nie żartowała. Podłożyła dłonie pod
brodę i patrzyła na niego wyczekująco.
- Jakie to słowa, Christino? Wymień je, a ja powtórzę.
- Musisz mi powiedzieć, co dzieje się w twoim sercu - poinstruowała.
- Och - roześmiał się z czułością. - Kocham cię, Christino.
- I?
- I co? - zdziwił się, nieco zakłopotany. - Christino, nie sądziłem, że kiedykolwiek jeszcze kogoś
pokocham. A tym bardziej, że się ponownie ożenię... Sprawiłaś, że złamałem wszystkie
przyrzeczenia, które sobie złożyłem. Kiedy mówię, że cię kocham, to nie robię tego ot tak sobie.
- Ale ja już wiem, że mnie kochasz - odparła. – Nie chciałam, by tak się stało, niemniej jestem z
tego powodu zadowolona. A teraz musisz mnie wychwalać, Lyonie. Tak właśnie należy czynić.
- Nie rozumiem - przyznał markiz. - Ale to wcale mnie nie zaskakuje - dodał i puścił do żony
oczko. Rozejrzał się po pokoju. Wszędzie leżały części ich ubrań, które zdzierali z siebie w
pośpiechu. Rozbawiła go świadomość, że jest nagi we własnej bibliotece i próbuje prowadzić
poważną rozmowę z żoną, także nagą i zupełnie nieskrępowaną w miłości.
- Moja najmilsza, powiedz, że zawsze będziesz taka pozbawiona wstydu.
- Lyonie, nie zmieniaj tematu. Musisz mi powiedzieć, że jestem piękna jak wiosenny kwiat,
delikatna i miękka jak jego płatki. Co cię tak bawi? Kobieta musi czuć, że jest tak samo pożądana
po miłości jak i przed nią.
Lyon przestał się uśmiechać, kiedy zauważył, że żona znajduje się na granicy płaczu.
Widząc w jej oczach bezbronność, zrozumiał, czego w tej chwili potrzebowała. Objął dłońmi jej
twarz i pochylił się, by ją pocałować. Tym łagodnym i czułym gestem chciał rozwiać jej
zmartwienia i lęki.
A potem objął ją w pasie i powiedział wszystkie te słodkie słowa, które tak pragnęła usłyszeć.

12
Spotkanie z siostrą nie należało do najradośniejszych przeżyć. Patrycja zareagowała tak jak
ojciec. Cieszyła się z mojego przyjazdu do chwili, gdy dowiedziała się, że nie ma ze mną Edwarda.
Mąż Patrycji, Alfred, był tak miły, jak go pamiętałam i starał się, jak mógł, by uprzyjemnić mi
pobyt u nich. Patrycja powiedziała, że z mojego powodu pozrywali wszystkie kontakty, ale po
krótkim czasie przekonałam się, że nie mieli żadnych przyjaciół. Patrycja nienawidziła
mieszkańców Bostonu i sądzę. Że z wzajemnością. Moja siostra pragnęła wrócić do Anglii.
Wpadła na niedorzeczny pomysł. Kiedy dotarto do niej wreszcie, że zamierzam na zawsze pozostać
w koloniach i nigdy nie wrócić do męża, oświadczyła, że powinnam oddać jej moje dziecko.
Próbowała mnie przekonać, że bardzo chce zostać matką, że jej życie nigdy nie osiągnie spełnienia
bez dziecka, którebędzie mogła nazwać własnym. Ja oczywiście znałam prawdę.
Patrycja ani trochę się nie zmieniła. Nie, ona pragnęła dać naszemu ojcu wnuka. Dziedzica. Wtedy
ojciec wybaczyłby jej wszystko, pragnąc zapewnić przyszłość jedynemu wnukowi.
Christino, całym sercem przeciwstawiłam się tej maskaradzie. Wiedziałam, że moją siostrą kieruje
wyłącznie chciwość. Powiedziałam jej, ze nigdy nie oddam dziecka. Przyłapałam ją na tym, jak
niszczyła list, który przekazałam jej mężowi, prosząc, by przesłał go do Londynu. Jednak później
udało mi się ją przechytrzyć i wysłać następny list. Poza tym pamiętałam o notatce, którą
zostawiłam w zimowej szafie ojca.
Albert codziennie przynosił mi prasę, żebym miała się czym zająć, oczekując na poród. Zupełnie
przez przypadek wpadłam na artykuł opisujący ludzi z pogranicza.
Dziennik, 5 października 1795

Lyon i Christina wyruszyli do wiejskiej posiadłości krótko po pikniku, na który uparła się
Christina. Zjedli chrupiące bułeczki, ser, płaty baraniny i ciasto ze śliwkami i jabłkami. Rozsiedli
się na kocu, który Christina przyniosła z sypialni. Lyon instynktownie sięgnął po spodnie, ale żona
natychmiast wyśmiała jego skromność i przekonała go, że nie muszą się nigdzie spieszyć.
Dotarli na miejsce pokryci grubą warstwą kurzu, bo na prośbę Christiny pojechali otwartym
powozem.
W trakcie podróży markiz próbował zmusić żonę do rozmowy o jej ojcu, ale wymigiwała się od
odpowiedzi. A kiedy wyjechali poza miasto, całkowicie pochłonęło ją piękno okolicy. Jej zachwyt
był wyjątkowy. Lyon doszedł do wniosku, iż Christina musiała do tej pory sądzić, że cała Anglia
jest taka jak Londyn.
- Dlaczzego wogóle chcesz wracać do miasta, kiedy masz do dyspozycji coś tak cudownego? –
dziwiła się.
Cudownego? Lyon nigdy nie myślał o terenach wiejskich w tych kategoriach. Jednak zachwyt w
oczach żony zmusił go do spojrzenia na okolicę w inny sposób, do zauważenia otaczającego go
piękna.
- To wszystko jest mi tak znane – tłumaczył się.
- Lyonie, rozejrzyj się. Zobacz te wszystkie dary Boga - poprosiła.
- Czy przyrzekniesz mi coś, Christino? - zapytał.
- Oczywiście - odparła.
- Nigdy się nie zmieniaj - wyszeptał.
Mówiąc to chciał zrobić żonie przyjemność, tym bardziej więc się zdziwił, kiedy zobaczył jej
reakcję. Christina objęła się ramionami, opuściła głowę i przez dłuższy czas siedziała w tej
pozycji. Kiedy w końcu podniosła oczy, jej twarz była pochmurna.
- Moja droga, nie prosiłem cię, żebyś mi powiedziała, jak uregulować długi Anglii - rzucił do niej.
- Zresztą zapomnij o mojej prośbie. Sam zadbam o to, byś się nie zmieniła.
- Jak chcesz tego dokonać? - zapytała.
- Odsunę od ciebie wszystkie pokusy.
- Pokusy?
- Nieważne, kochanie. Przestań się chmurzyć. Wszystko będzie dobrze.
- Czy Lettie się zmieniła?
Christina wiedziała, że mężowi nie spodoba się to pytanie.
Z irytacją pomyślała, że przecież pierwszy raz pyta go
o przeszłość. - Czy bardzo kochałeś swoją żonę, Lyonie?
- Lettie nie żyje, Christino. Tylko ty się dla mnie liczysz.
- Dlaczego tobie wolno wypytywać mnie o przeszłość,
a moich pytań zupełnie nie akceptujesz? Nie odstraszysz
mnie zagniewanym głosem. Proszę, byś mi odpowiedział.
Czy kochałeś Lettie?
- To było tak dawno - zaczął. - Chyba ją kochałem... na początku...
- Zanim się zmieniła - wyszeptała Christina. – Okazała się kimś innym, niż chciałeś, czy tak?
- Nie. - W głosie markiza pojawiła się znajoma chłodna nuta.
- Nigdy jej nie wybaczyłeś, prawda, Lyonie? Tego, co uczyniła i czym cię zraniła?
- Za dużo chcesz wiedzieć - uciął markiz. - Dziwie się, ze w ogóle rozmawiamy na te tematy.
- Staram się zrozumieć - wyjaśniła Christina. – Twoja siostra powiedziała mi, że kochałeś Lettie.
To wielka szkoda, że nie możesz nawet wypowiedzieć jej imienia.
- Christino, wolałabyś, bym zachowywał się jak moja matka? Mówi tylko o Jamesie - dodał.
- Lyonie, pragnę, by ten krótki czas, który mamy spędzić razem, wypełniała radość. Jeśli dowiem
się, na czym polegała przemiana Lettie, może zdołam nie popełnić tego samego błędu.
- Kocham cię taką, jaka jesteś. Poza tym meczy mnie już wysłuchiwanie, że nasze małżeństwo ma
trwać krótko. Wyrzuć z głowy to przekonanie, kobieto. Rozdzieli nas tylko śmierć.
- Albo kiedy ja zmienię się tak jak Lettie! – Christina mówiła tak samo głośno i z tą samą złością,
jaką słychać było w głosie markiza.
- Nie zmienisz się! - Lyon nagle zdał sobie sprawę, że krzyczy na żonę. - Ta rozmowa jest
niedorzeczna. Kocham cię.
- Kochasz księżniczkę.
- Nic mnie nie obchodzi, czy jesteś księżniczką, czy nie. Kocham cię.
- Ha!
- Co to, na Boga, miało oznaczać? - Lyon przyciągnął żonę do siebie. - Nie mogę uwierzyć, że
krzyczymy na siebie w ten sposób.
- Lyonie, nie jestem księżniczką.
Christina wyszeptała to wyznanie przytulona do ramienia męża. Boże, wydawała się taka
zagubiona. Gniew Lyona gdzieś się rozwiał.
- To dobrze - wyszeptał.
- Dlaczego? - zapytała.
- Ponieważ teraz nie możesz już mówić, że kocham księżniczkę - odparł z uśmiechem. - Nie
ożeniłem się z tobą ze względu na twój tytuł.
- W takim razie dlaczego? Powiedziałeś, że całkowicie brak mi logiki, że przy mnie głupiejesz...
- Dla pieniędzy.
- Co? - Christina wyrwała się z objęć męża, by móc mu spojrzeć w oczy. Zobaczyła w nich
łobuzerskie ogniki.
- Żartujesz ze mnie. Przed ślubem nie miałeś pojęcia, że mam jakiś majątek.
- To wspaniale, że o tym pamiętasz - zakpił Lyon. Pocałował ją w zmarszczone czoło i ponownie
otoczył ramieniem.
Christina oparła się o nie wygodnie. Rytmiczny odgłos kopyt końskich i huśtanie powozu usypiało
ją.
- Lyonie, nie zapytałeś mnie, dlaczego ja za ciebie wyszłam - wyszeptała kilka minut później.
- Wiem, kochanie, dlaczego to uczyniłaś.
Uśmiechnęła się słysząc tę arogancką odpowiedź.
- W takim razie wytłumacz mi, bo sama nadal nie rozumiem.
Markiz przycisnął ją do siebie, na znak, że żart wcale nie wydal mu się zabawny.
- Po pierwsze, blizny. Wygląda na to, że ogromnie spodobało ci się moje pokiereszowane ciało.
- Skąd to wiesz? - zapytała, udając oburzenie.
- Nie możesz się powstrzymać, by mnie nie dotykać - stwierdził. - Po drugie, przypominam ci
wojownika.
Christina potrząsnęła głową.
- Nie masz nawet cienia skromności - rzuciła. - Zresztą, ty jesteś wojownikiem, Lyonie. Złym, ale
wojownikiem.
- Och, złym - kpił markiz. - Czy to znaczy, że użyłabyś przeciwko mnie swojego noża?
- O czym ty mówisz?
- Lady Cecille. Straszyłaś ją...
- A wiec podsłuchiwałeś naszą rozmowę w bibliotece.
- Christina wydawała się zaskoczona. - Okłamałeś mnie. Jak ci nie wstyd?
- Ja okłamałem ciebie? - W głosie Lyona brzmiało prawdziwe niedowierzanie. - Ty natomiast
zawsze jesteś ze mną szczera.
- Będziesz musiał zapomnieć o incydencie z lady Cecille - oświadczyła Christina, zmieniając
temat, żeby nie wdawać się w dalszą kłótnię. - Nie chcę być żoną włóczęgi.
- Kogo?
- Mężczyzny, który ugania się za kobietami - wyjaśniła.
- Pozostanę ci wierna i ty musisz przyrzec mi to samo. Mimo że to w Anglii normalne, iż mężowie
biorą sobie kochanki, ty nie będziesz ich miał. Tak postanowiłam.
Lyon był zaskoczony stanowczością Christiny. Nie znał jej od tej strony. W gruncie rzeczy jej
prośba ogromnie mu się spodobała.
- Jesteś bardzo władcza, czy wiesz? - szepnął i pocałował ją lekko.
Christina zdała sobie sprawę, że nie przyrzekł jej tego, o co prosiła, ale postanowiła nie naciskać.
Może z tym poczekać.
Właśnie pogrążała się we śnie, kiedy dotarli do Lyonwood.
Lyon trącił ją ramieniem.
- Jesteśmy w domu, Christino.
Powóz skręcił za róg.
Krajobraz zmienił się z dzikich ostępów w bujny i zadbany ogród. Żwirowy podjazd otaczały
przystrzyżone krzewy, a spomiędzy drzew wyzierały kępy kwiatów o jaskrawych kolorach. Na
szczycie lekko wznoszącego się wzgórza stał dom Lyona.
Christina wyobrażała sobie, że będzie wyglądał jak pałac.
Dom zrobiony byt z szarego i brązowego kamienia, dwupiętrowy, z oknami przez całą fasadę.
Kępy jasnozielonego bluszczu porastały mur.
- Lyonwood jest tak urzekające jak jego właściciel - szepnęła Christina. - Nigdy nie nauczę się,
gdzie tu co jest.
- Doskonale nauczyłaś się poskramiać mnie – zażartował Lyon. - Jestem przekonany, że tak samo
szybko poskromisz ten dom.
Christina uśmiechnęła się.
- Kto tu z tobą mieszka? Czy spotkam tych ludzi już dzisiaj?
- Sądzę, że nie - odparł Lyon. - Mieszkam tu sam.
- Wybuchnął śmiechem, kiedy zobaczył zaskoczoną minę Christiny. - Teraz, oczywiście,
zamieszka ze mną moja ukochana żona.
- Ile tu jest sypialni?
- Tylko dwanaście - oznajmił. Wzruszył ramionami.
Powóz zatrzymał się na środku podjazdu i w tej samej chwili otworzyły się drzwi. Zarządca,
postawny, ciemnowłosy młody mężczyzna o nazwisku Brown, prowadził po czterech schodach
paradę służących. Ustawili się rzędem za przywódcą. Stali sztywno w eleganckich uniformach i
choć ich twarze wyrażały całkowitą powagę, oczy wszystkich z ciekawością zwracały się w stronę
nowej pani.
Lyon nie chciał, by ktokolwiek ze służby pomagał Christinie wysiąść z powozu. Miała zziębnięte
dłonie i nos zaróżowiony od chłodnego wiatru. Przypuszczał, że musi być nieco zdenerwowana
przed pierwszym spotkaniem ze służbą, więc sam ujął jej ręce.
Bardzo szybko zdał sobie sprawę, że wcale nie jest speszona. Zachowywała się jak królowa... albo
jak księżniczka, pomyślał i uśmiechnął się wesoło. Poruszała się ze spokojem i z godnością. Z
wdziękiem witała się z każdą osobą po kolei i z uwagą słuchała wyjaśnień dotyczących zakresu
obowiązków. Naturalnie ujęła sobą służbę, tak jak uczyniła to z samym Lyonem. Nawet Brown,
zarządca o ponurej twarzy, wydawał się zauroczony. Christina podała mu dłoń i oznajmiła, iż jest
dla niej oczywiste, że on doskonale wypełnia swoje obowiązki.
Na twarzy mężczyzny zakwitł radosny uśmiech.
- Dlatego też nie będę panu wchodziła w drogę, panie Brown - wyjaśniła.
Zarządca odetchnął z ulgą. Zwrócił się do pracodawcy.
- Lordzie, przygotowaliśmy obydwa pana pokoje oraz sąsiadujący z nimi dla markizy.
Christina spojrzała na męża, przekonana, że ten niezwłocznie skoryguje służącego. Kiedy Lyon
tylko skinął głową, po czym ujął ją pod ramię, by zaprowadzić do domu, posłała służbie uśmiech,
po czym zaczęła szeptem wyrażać mężowi swoje niezadowolenie.
- Nie chcę oddzielnego pokoju, Lyonie. Jestem twoją żoną. Chcę dzielić z tobą łoże. I naprawdę
nie jest mi potrzebna pokojówka. - Rozglądając się dokoła, dodała:
- Wielkie nieba, Lyonie, to wejście jest większe od całego twojego domu w mieście.
Nie zdziwiłaby się, gdyby usłyszała echo swoich słów.
Hol, w którym stali, miał gigantyczne rozmiary. Podłogi aż świeciły od polerowania. Po lewej
stronie znajdował się ogromny salon, a następny, tej samej wielkości, po prawej. Korytarz ciągnął
się za krętymi schodami. Lyon wyjaśnił, że dalej znajduje się jadalnia, z której jest wyjście do
ogrodu. Kuchnie, dodał, są po przeciwnej stronie.
Ich sypialnie połączone były drzwiami.
- Każę przenieść twoje ubrania tutaj – poinformował Lyon, kiedy zobaczył na twarzy żony chmurę
niezadowolenia. Skierował wzrok na łóżko, po czym zapytał, czy nie chciałaby sprawdzić, czy jest
wygodne.
- Masz minę łobuziaka - roześmiała się księżniczka.
- Najpierw chciałabym wziąć kąpiel, Lyonie, a potem z chęcią obejrzałabym stajnie. Trzymasz tu
konie, prawda?
- Ale ty przecież nie lubisz jeździć - przypomniał jej.
- To nic - odparła.
- Christino, jeśli nie odpowiada ci Kathleen, zastąpi ją inna pokojówka.
- Och, Kathleen wydaje mi się urocza – pospieszyła z wyjaśnieniem Christina. - Ja po prostu w
ogóle nie chcę pokojówki.
- No cóż, musisz ją mieć - uparł się Lyon. - Nie będzie mnie tu zawsze, by pomóc ci przy
zapinaniu sukni, kochanie, więc już przestań się na mnie gniewać.
Christina podeszła do okna.
- Jesteś straszliwie apodyktyczny - orzekła.
Markiz objął ją i pocałował w szyję.
- Upieram się, byś wypróbowała łóżko.
- Teraz?
Odwróciła się i patrzyła, jak mąż podchodzi do drzwi. Kiedy zasunął zasuwkę, przekonała się, że
wcale nie żartuje. Oczy lśniły mu pożądaniem. Skinął arogancko głową, wskazując na łóżko.
- Jestem brudna po podróży.
- Ja także.
Już czuła, że brakuje jej tchu, a przecież Lyon nawet jej jeszcze nie dotknął.
Zrzuciła trzewiki i podeszła do łóżka.
- Czy zawsze będziesz taki wymagający? - zapytała.
- Tak - potwierdził. Zdjął kurtkę, potem buty, po czym zbliżył się do Christiny. - A ty, czy zawsze
będziesz mi tak uległa? - zapytał, nim wziął ją w objęcia.
- To obowiązek żony, prawda? - odparła pytająco.
- Prawda - zgodził się. Jego dłonie powędrowały do zapinek sukni. - O tak, jak najbardziej.
- W takim razie zawsze będę uległa, Lyonie - przyrzekła. - Kiedy będzie mi to odpowiadało.
- Nie wyobrażam sobie, bym mógł prosić o coś więcej - powiedział markiz i uśmiechnął się
żartobliwie.
Christina zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała ogniście. Nie była już uległa. Jej język wdarł się
pomiędzy jego zęby. Wiedziała, że Lyon lubi jej agresywność. Mocniej zacisnął ramiona na jej
kibici i po chwili jęknął z rozkoszy.
- Moja ukochana, myślę, że podrę ci następną suknię - szepnął.
W jego głosie nie było słychać skruchy. Odpowiedział mu miękki i radosny śmiech żony i markiz
już wiedział, że dla niej nie ma to znaczenia.

Następne dwa tygodnie Christina przeżyła jak w cudownej bajce.Pogoda także sprzyjała, bo
padało tylko późną nocą. Młoda para większość dnia spędzała na wycieczkach po dzikich trenach
otaczających dom. Christina nie mogła się nadziwić, że jeden człowiek może być właścicielem
tak rozległych posiadłości. Lyon nie wychodził ze zdziwienia, że kobieta może tak wiele wiedzieć.
Christina nauczyła go nowego spojrzenia na naturę. Markiz zaczynał rozumieć, jak istotna dla jego
żony jest wolność. Była najszczęśliwsza, gdy znajdowała się poza domem. Jej radość była
zaraźliwa. Podążając za żoną przez dzikie ostępy, Lyon zaśmiewał się wraz z nią. Każdy dzień
kończyli przy spokojnym strumieniu, na który przypadkowo natknęli się już pierwszego dnia.
Moczyli stopy w chłodnej wodzie i zajadali się pysznościami, które przygotował dlanich
zapobiegliwy kucharz. W trakcie jednego z takich popołudni Lyon postanowi zażartować z żony.
Zerwał liść z najbliższego krzaka i udał że chce go zjeść. Christina nie była rozbawiona. Wyrwała
mu liść i wyjaśniła, że jest trujący. Z krzykiem pouczyła męża, że nie wolno wkładać do ust
żadnych roślin. Jeśli jest głodny powinien je to powiedzieć, a odstąpiłaby mu swoją porcję.

Dla Lyona piątkowy poranek nadszedł zbyt szybko. Musiał wrócić do Londynu, żeby spotkać się z
Rhone em
Z ogromną niechęcią myślał o opuszczeniu swojej pięknej żony nawet na jedną noc.
Otworzył oczy i przekonał się, że Christina znowu śpi na podłodze. Natychmiast wziął ją w
ramiona i przeniósł na łóżko. Miała zimne dłonie, wiec zaczął je nacierać i rozgrzewać ciepłym
oddechem. Płonął z pożądania. Obudził żonę, całując jej piersi. Markiz doskonale wiedział, jak
sprawić, by Christina szalała z rozkoszy. Wsunął w nią palce. Jęknęła, więc wysunął dłoń, ale
zaraz na nowo począł pieścić łono żony.
- Lyonie - wydusiła z siebie z trudem. Markiz przesunął usta na jej brzuch, obsypując go
wilgotnymi pocałunkami.
Christina nie mogła złapać tchu.
- Powiedz, że tego chcesz - zażądał ochryple. Wolno przesuwał się do łona. - Powiedz, Christino -
szeptał. Czuła ciepło oddechu na skórze. Jego palce zanurzyły się w niej głęboko, ale zaraz
zastąpiły je usta, język. Christina wstrzymała oddech. Zamknęła oczy i zacisnęła dłonie na
prześcieradle. Czuła w ciele palący ogień. Rozkosz rozpłynęła się po niej niekontrolowaną falą.
- Lyon!
- Podoba ci się to, kochanie?
- Tak. Och, Boże, tak... Lyonie, ja zaraz...
- Pozwól na to, Christino - rozkazał jej niskim, ochrypłym głosem.
Nie dopuścił, by się hamowała. Napór uczuć niemalże ją rozrywał. Christina wygięła się i głośno
wykrzyczała imię męża. Nadal jeszcze przeżywała uniesienie, kiedy Lyon się w nią wsunął.
Nie czekał. Oddychał urywanie tuż przy jej uchu.
- Podoba ci się to, prawda, kochanie? - dopytywał się.
- Tak, Lyonie - odpowiedziała szeptem.
- Obejmij mnie nogami, weź mnie... - Nie skończył, bo przerwał mu jego własny jęk. Christina
zarzuciła na męża ramiona i nogi i mocno się wygięła. Paznokcie wbiła mu w plecy.
Lyon stęknął z zadowolenia.
- Lubisz to, Lyonie? - zapytała, unosząc biodra.
Nie był w stanie odpowiedzieć, ale całe jego ciało zapewniało o tym. Potem uwolnił z siebie
nasienie i wtedy pomyślał, że umarł i znalazł się w niebie.

Godzinę późnie kroczył wraz z Christiną po schodach. Obejmował żonę ramieniem. U stóp
schodów czekał Brown. Poinformowal, że koń jest już gotowy i niepostrzeżenie się ulotnił, by
małżonkowie mieli jeszcze chwilę na pożegnanie.
- Christino, kiedy przełamiesz strach przed końmi będziemy jeździli...
- Nie boję się koni – przerała mu. W jej głosie brzmiało oburzenie. – Już o tym rozmawialiśmy,
Lyonie. Obawiam się siodeł a nie zwierząt, to różnica.
Nie będziesz jeździła bez siodła – upierał sie Lyon – i na tym koniec.
- Okropny uparciuch – mruknęła.
- Nie chce żebyś spadła i skręciła swoją piękną szyję.
Otworzył drzwi, złapała żonę za rekę i wzciągnął na zewnatrz.
Christina miała chmurną minę. Uważała, że Lyon znowu ją obraził. Potem pomyślała, że mąż po
prostu nie wie, jak dobrym jest ona jeźdźcem. Może rzeczywiście martwi się o nią, albo raczej jak
sam to ujął, o jej piękną szyję.
Zastanawiała się co by pomyślał, gdyby się dowiedział, że każdego ranka wymyka się na
przejażdżkę. Prawdopodobnie miałby do niej żal. Weschnęła nad tym małym oszustwem, lecz
szybko porzuciła poczucie winy. Wracała do łóżka zanim się budził. Wenell, stajenny, nic
Lyonowi nie powie, bo z zasady mało mówił. Poza tym byl przekonany, że Christina dosiada
konia za zgodą męża.
- Wrócę jutro w południe - poinformował Lyon, wyrywając żonę z zamyślenia. Podniósł jej
podbródek i mocno ucałował jej usta.
Kiedy zaczął schodzić, Christina rzuciła się za nim.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego nie mogę pojechać z tobą. Chciałabym zobaczyć się z twoją
siostrą i mamą.
- Następnym razem, moja słodka. Dzisiaj wieczór Diana wybiera się na przyjęcie do Martinów.
- Czy idzie tam także ciotka Harrietta?
- Prawdopodobnie - odparł Lyon.
- Mogłabym im towarzyszyć - zasugerowała Christiną.
- Myślałem, że podoba ci się tu na wsi - zdziwił się markiz. - Podoba ci się, prawda?
- Tak, i to bardzo. Ale jestem twoją żoną, Lyonie. Mam obowiązki względem twojej rodziny.
Wiesz, to trochę zaskakujące, że to mówię, ale niektóre z przyjęć nawet mi się podobały.
Spotkałam na nich kilka miłych osób, z którymi z przyjemnością jeszcze raz bym się zobaczyła.
- Nie.
Sprzeciw męża był tak stanowczy, że Christiną wpadła w lekki popłoch.
- Dlaczego nie chcesz, żebym z tobą pojechała? Czy zrobiłam coś, co sprawiło ci przykrość?
Lyon zobaczył, że żona się przestraszyła. Spojrzał na nią i nagle ogarnęła go przemożna potrzeba
pocałowania jej.
- Nic, co robisz, nie może nigdy sprawić mi przykrości. Będziesz chodziła na bale, ale w moim
towarzystwie.
- Czy mogłabym zagrać z tobą i tymi rzezimieszkami w karty? - zapytała. - Nie znam się
wprawdzie na grze, ale nie sądzę, żeby to było specjalnie trudne do opanowania.
Lyon ukrył przed żoną rozbawienie. Z tonu jej głosu wywnioskował, że mówi całkowicie
poważnie.
- Kiedyś cię nauczę, Christino. Jeśli chcesz, poczekam, a ty skreśl kilka słów do Diany i ciotki
Harrietty. Sądząc po tym, jak stanowczo odmówił, Christina zrozumiała, że nie ma szans na
przekonania męża do zmiany zdania.
- Już do nich napisałam, a także do Elberta i ciotki Patrycji – poinformowała – wczoraj Brown
wysłał posłańca z pocztą.
Szli obok siebie, ręka w rękę. Kiedy dotarli do wierzchowca, Lyon odwrócił się do żony.
- Muszę już jechać moja najsłodsza.
- Wiem.
Nie chciała żeby jej głos zabrzmiał tak żałośnie. Oczywiście przygnębiało ją,że Lyon odjeżdża, ale
jeszcze bardziej bolał ją jego spokój i chłód. Nie sądziła wprawdzie, że mąż zbytnio przejmie się
rozstaniem. Ona jednak ogromnie je przeżywała.
To do niej niepodobne. Wręcz nie potrafiła puścić jego dłoni. Co się z nią, na Boga, działo? Boże
miała wrażenie, że zaraz się rozpłacze. Przecież nie będzie go tylko jedną noc, powtarzała sobie w
myśli, a nie całą wieczność.
Lyon pocałował ją w czoło.
- Christino, czy chcesz mi coś jeszcze powiedzieć przed odjazdem?
Sam ton jego głosu mówił, jakiej odpowiedzi oczekiwał.
Christina puściła dłoń męża.
- Nie.
Lyon westchnął przeciągle. Znowu chwycił żonę za rękę i odciągnąl ją na bok, tak by stajenny nie
mógł ich słyszeć.
- Będę za tobą tęsknił.- wyznał.
W jego głosie nie było już przymilności tylko niecierpliwość.
Christina uśmiechnęła się.
- Do diabła żono, chcę usłyszeć od ciebie coś ciepłego – burknął. Zaraz po tym wybuchu poczuł
się jak głupiec.
- Do diabła, Lyonie, ja chcę jechać z tobą do Londynu.
- Christino, zostajesz tutaj! - krzyknął markiz. Wziął głęboki oddech i dodał wściekłym szeptem: -
Kocham cię, Christino. A teraz powiedz mi, że też mnie kochasz. Czekam na te słowa od tygodnia.
Popatrzyła na niego z lekką pogardą. Lyon nie umiał być cierpliwy.
- Czekam, Christino.
- Życzę ci, Lyonie, spokojnej podróży.
Nawet do tej chwili markiz nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo chce usłyszeć wyznanie miłości z
ust żony. Zrozumiał to teraz, gdy mu go odmówiła. Zły i przegrany wpatrywał się w Christinę,
która spokojnie odchodziła w stronę domu.
- Do diabła - mruknął pod nosem. Wskoczył na wierzchowca, przejął wodze od Wendella, ale nie
był jeszcze w stanie ruszyć z miejsca. Nie mógł oderwać wzroku od tej upatrej kobiety
zmierzającej do drzwi wejściowych. Tym razem nie pozwoli, by go odrzuciła.
Dłoń Christiny drżała, kiedy kładła ją na mosiężnej klamce. Lyon jest tak straszliwie uparty.
Nieustannie na nią naciska. Wymaga, by odkryła przed nim swoje uczucia. Zupełnie nie rozumie,
czego od niej żąda. Jeśli choć raz wyzna mu miłość, nie będzie już miała odwrotu. Nie będzie
mogła wrócić do domu. Na twarzy Christiny pojawił się półuśmiech. Prawda jawiła jej się na pół
boleśnie, na pół radośnie. W rzeczywistości nie dano jej przecież wyboru w tej sprawie. Od
pierwszego ich spotkania wiedziała, że jej serce należy do Lyona. Dlaczego tak dużo czasu zajęło
jej zaakceptowanie tej prawdy?
Obejrzała się przez ramię. Łzy przesłaniały jej oczy.
- Wracaj szybko do domu, Lyonie. Będę na ciebie czekała.
- Wypowiedz to, Christino! - Tym razem markiz naprawdę krzyczał, a twarz wykrzywiał mu
gniew.
- Kocham cię.
Musiał przeczekać kilka mocnych uderzeń serca, zanim dotarło do niego wyznanie żony. Wtedy
pokłonił się przed nią z szacunkiem. O tak, zachowywał się arogancko, ale w jego oczach
zobaczyła czułość, troskę i wielką miłość. No, wystarczy. Christina skryła uśmiech, jej serce
jednak przepełniała radość. Nagle poczuła się tak lekka jak liść na wietrze.
Prawda ją wyzwoliła.
Otworzyła drzwi i zrobiła kilka kroków w głąb domu, kiedy zatrzymał ją okrzyk Lyona.
- Żono?
- Tak, mężu?
- Powiedz także, że mi ufasz.
Ponownie się do niego odwróciła. Oparta dłonie na biodrach. Miała nadzieję, że Lyon widzi z
oddali zniecierpliwienie malujące się na jej twarzy.
- Nie naciskaj, Lyonie. Ciesz się z jednej wygranej, jak przystoi honorowemu wojownikowi.
Lyon odpowiedział głośnym śmiechem.
- Tak, Christino, jedna wygrana. Teraz cię wreszcie posiadam, prawda? – zapytał, w jego oczach
igrały wesołe ogniki.
Ach, znowu się puszył.
Christina wróciła na schody.
- Tak, Lyonie, posiadasz mnie. A kiedy wrócisz z Londynu, przekonasz się, co dokładnie
posiadłeś. Koniec z udawaniem, mężu. Koniec z kłamstwami.
- Nic nie uczyniłoby mnie szczęśliwszym - odparł na to markiz.
- Ciesz się z tego, Lyonie. Obawiam się, że twoja radość nie potrwa długo.
Rzuciła tę uwagę przez ramię i zatrzasnęła za sobą drzwi, zanim markiz zdążył zasypać ją
dalszymi pytaniami.
Lyon czuł się tak, jakby ktoś zdjął mu wielki ciężar z pleców i z serca. Christina go kocha.
- Reszta sama przyjdzie, żono - szepnął do siebie. - Dopilnuję tego.
Nigdy dotąd nie odczuwał takiej pewności siebie i takiego wielkiego wszechogarniającego
spokoju.
To uczucie nie miało jednak trwać długo.

13

Miałaś tylko trzy miesiące, kiedy zawinęłam cię w tobołek i wyruszyłyśmy w naszą następną
podróż. Uciekłam w środku nocy, żeby Patrycja nie mogła mnie powstrzymać. Nie zostawiłam dla
niej żadnej wiadomości, ponieważ obawiałam się, że wyśle za mną pościg.
Byłaś takim cudownym niemowlęciem. Po zastanowieniu doszłam do wniosku, że podróż była o
wiele cięższa dla mnie niż dla ciebie. Właśnie nauczyłaś się uśmiechać i byłaś taka słodka.
Umówiłam się, że w podróży będą mi towarzyszyli Jacob i Emily Jackson. Poznałam ich na
niedzielnych kazaniach w kościele i od razu polubiłam. Byli młodym małżeństwem i sprzedali
wszystkie prezenty ślubne, by za otrzymane pieniądze wyruszyć w podróż w poszukiwaniu nowego
życia. Bardzo mi byli wdzięczni, że ich wspomogłam finansowo. Emily ogromnie cię polubiła.
Śpiewała ci na dobranoc i kołysała cię, kiedy ja przygotowywałam wieczorne posiłki.
Jacob uwielbiał podróżować. Każdego wieczoru opowiadał nam przecudowne historie o odwadze
ludzi żyjących w Black Hills. Był tam już jego brat wraz z rodziną i pisał do Jacoba, że jest
farmerem i doskonale sobie radzi. Gorączka Jacoba okazała się zaraźliwa. Wkrótce i ja poddałam
się podobnej ekscytacji. Emily opowiadała, że tam, gdzie jedziemy, jest wielu wolnych mężczyzn i
że z pewnością szybko znajdę dobrego męża. Przyznam ci się teraz, że ich okłamałam i
powiedziałam, że mój mąż zmarł.
Bardzo się za to winie.
Powtarzałam sobie tysiące razy. Że to kłamstwo i tak nie ma znaczenia. Przecież to niemożliwe,
żeby Edward odnalazł mnie w tej dziczy.
Dotarliśmy do miejsca, które mnie wydawało się końcem świata. Walczyłam z wyczerpaniem.
Emily była zawsze taka uśmiechnięta. A potem, pewnego pochmurnego, deszczowego
popołudnia dotarliśmy do doliny położonej u stóp najpiękniejszych gór, jakie w życiu widziałam.
Pamiętam, że był to przejmująco chłodny dzień. Nie miało to jednak dla mnie znaczenia. Byłyśmy
wolne, Christino.
Wolne. Nikt już nie mógł nas skrzywdzić.
Dziennik, 11 października 1795

Od wyjazdu Lyona minęło około dwóch godzin, gdy posłaniec przyniósł dwa listy. Obydwa
adresowane do Christiny i obydwa pilne. Christina nakazała Kathleen, by zaprowadziła posłańca
do kuchni i tam nakarmiła, po czym wzięła listy i udała się do gabinetu Lyona.
Najpierw zabrała się za list od ciotki Patrycji. Był przepełniony nienawiścią i wieloma
niepochlebnymi informacjami o markizie. Księżna pisała, że dowiedziała się o Lyonie wielu złych
rzeczy i czuje się w obowiązku powiadomić siostrzenicę, że wyszła za mordercę.
Następnie księżna zażądała, aby Christina natychmiast powróciła do Londynu i towarzyszyła jej w
wypełnianiu różnorodnych obowiązków towarzyskich. Żaliła się też, że od oburzającego ślubu
Christiny nie otrzymała ani jednego zaproszenia.
Christina potrząsnęła głową. Od ślubu nie minął nawet miesiąc, a ciotka zachowywała się tak,
jakby to był co najmniej rok.
Starsza pani kończyła litanie skarg informacją, iż posyła wraz ze swoim listem list od misjonarza
Deavenrue...z nadzieją, że Christina nie znajdzie w nim niepomyślnych dla siebie wiadomości.
To ostatnie zdanie natychmiast wzbudziło podejrzenia księżniczki. Nie w stylu ciotki było dobrze
życzyć bliźnim. Zapewne znowu stosuje swoje stare sztuczki. Jednak Christina pamiętała
doskonale charakter pisma byłego nauczyciela i kiedy przyjrzała się kopercie, uznała, że adres jest
istotnie napisany jego ręką. Pieczęć na odwrocie także nie była naruszona.
Przekonana, że list rzeczywiście pochodzi od jej ukochanego przyjaciela, otworzyła go.
Brown pierwszy zareagował na przejmujący krzyk dochodzący z biblioteki. Wpadł do pokoju i
osłupiał, kiedy zobaczył, że jego pani leży na podłodze.
Rzucił przez ramię polecenia służbie, pochylając się przy tym nad markizą. Następna przybiegła
Kathleen, pokojówka Christiny. Krzyknęła na widok omdlałej pani.
- Czy zemdlała? Brown, dlaczego krzyczała? Czy coś jej się stało?
- Daj spokój z tymi pytaniami, kobieto - warknął Brown.
Ostrożnie podniósł markizę, a wtedy zobaczył list zaciśnięty w jej dłoni. Domyślił się, że to z tego
powodu pani zemdlała.
- Idź przygotować łóżko pani, Kathleen - rozkazał szeptem. - Nie waży więcej niż piórko. Niech
Bóg ma nas wszystkich w opiece, jeśli jest chora.
W bibliotece zdążyła się już zebrać większość służby. Podążali teraz w milczeniu za Brownem,
który niósł nieprzytomną Christinę po zakręconych schodach. Kathleen pospieszyła do sypialni
pani, ale Brown ominął ją, kierując się do sypialni pana.
- Będzie zadowolona, kiedy się obudzi właśnie tutaj - szepnął do kucharza. - Są sobie bardzo
bliscy. Śpi tu z panem każdej nocy.
- Czy poślemy po markiza? - zapytała Kathleen i załkała.
- Idź po Sophie - polecił zarządca. - Będzie wiedziała, co robić. Czy posłaniec nadal tu jest?
Kiedy Kathleen twierdząco skinęła głową, Brown powiedział:
- Prześlę przez niego wiadomość do markiza. Lewis - zwrócił sie do ogrodnika - pobiegnij
zatrzymać posłańca.
Christina otworzyła oczy w chwili, gdy Brown dość nieporadnie naciągał na nią narzutę.
- Nie przejmuj się mną, Brown.
- Czy coś panią boli, milady? - zapytał z trwogą zarządca. - Posłałem po Sophie. Będzie wiedziała,
co robić - dodał, usiłując pohamować drżenie głosu.
Christina właśnie próbowała się podnieść, kiedy do pokoju wbiegła przysadzista siwowłosa
kobieta. Porwała dwie poduszki i wetknęła je księżniczce pod plecy.
- Co to może być, Sophie? - zapytała Kathleen. – Pani najpierw straszliwie krzyknęła, a potem
zemdlała.
- Słyszałam - potwierdziła Sophie. - Przyłożyła dłoń do czoła Christiny. Jej ruchy były energiczne,
twarz skupiona.
- Najlepiej posłać po Wintersa, Brown. Wydaje mi się, że pani ma wysoką gorączkę. Winters jest
lekarzem pani męża, markizo - wytłumaczyła.
- Nie jestem chora - zaprotestowała Christina. Zdziwiła się, że jej głos zabrzmiał tak słabo. -
Brown, proszę nie wzywać lekarza. Czuję się zupełnie dobrze. Natychmiast muszę udać się do
Londynu. Proszę o przygotowanie dla mnie powozu. Kathleen, czy zajmiesz się spakowaniem
moich sukien?
- Milady, nie może pani wstawać z łóżka. Jest pani chora, czy sobie pani zdaje z tego sprawę, czy
nie! – wykrzyknęła Sophie. - Jest pani blada jak ściana.
- Muszę jechać do męża - upierała się Christina. – Będzie wiedział, co należy zrobić.
- To z powodu lego listu pani zemdlała, prawda? – zapytała Kathleen, ściskając nerwowo dłonie.
Brown z oburzeniem popatrzył na pokojówkę. Kathleen w jednej chwili spłonęła rumieńcem.
- Przepraszam, że się wtrącam, milady, ale wszyscy jesteśmy bardzo przejęci. Przestraszyła nas
pani, a nam tak bardzo zależy, by była pani szczęśliwa.
Christina spróbowała się uśmiechnąć.
- Mnie także zależy na was - powiedziała. - Tak, Kathleen, to przez list.
- Czy są w nim jakieś złe wieści? - pytała dalej pokojówka.
- Oczywiście, że tak, ty głupia dziewko - burknął Brown. - Nawet półgłówek by to wiedział -
dodał. - Milady, co mogę uczynić, by sprawić pani ulgę?
- Proszę, Brown, byś się nie sprzeciwiał mojemu wyjazdowi do Londynu. Błagam, pomóż mi.
- Zrobię dla pani wszystko - gorączkowo wykrzyknął służący. Zaczerwienił się i dodał: -
Markizowi nie spodoba się, że sprzeciwiam się jego poleceniom, ale jeśli rzeczywiście musi pani
jechać, dam pani jako eskortę czterech silnych mężczyzn. Kathleen, pospiesz się z wykonaniem
poleceń pani.
- Czy ja także mam z panią jechać? - dopytywała się służka.
- Tak - oświadczył stanowczo Brown, zanim Christina zdążyła otworzyć usta.
- Chciałabym teraz zostać sama - szepnęła. – Musze pogrążyć się w żalu.
Teraz wszystko stało się jasne. Ktoś bliski markizie odszedł z tego świata.
Brown bezzwłocznie wyprowadził służbę z sypialni. Z wahaniem zamknął za sobą drzwi, a potem
stał pod nimi, bezsilny, wsłuchując się w przejmujący szloch swojej pani.
Nie miał pojęcia, jak jej pomóc. Wyprostował ramiona i biegiem rzucił się przez korytarz.
Bezpieczeństwo pani spoczywało teraz na jego barkach. Nie zamierzał ryzykować. Postanowił, że
wyśle z markizą nie czterech, ale sześciu mężczyzn.
I choć to zupełnie niespotykane, żeby zarządca domu opuszczał swój posterunek, Brown
postanowił się tym nie przejmować. Nie odstąpi markizy, dopóki pani nie dotrze do bezpiecznych
ramion męża. Tak, pojedzie wraz z nią, I gdyby tylko potrafił jeździć konno, poprowadziłby
wszystkich.
Christina nie miała pojęcia, jak bardzo cała służba się o nią martwi. Zawinęła się w narzutę,
przycisnęła do siebie poduszkę Lyona i cicho łkała. Kiedy wreszcie łzy ustały, powoli wstała z
łóżka i zaczęła szukać nożyczek. Zetnie włosy, tym samym zaczynając żałobny rytuał.
Od tej chwili ciotka Patrycja dla niej umarła. Od tej pory przestała istnieć.
Ścięcie kilku centymetrów loków nie zajęło wiele czasu. Do pokoju wpadła Kathleen z
jasnozieloną suknią przewieszoną przez ramię. Kiedy zobaczyła, co pani zrobiła z włosami,
szeroko otworzyła oczy, ale milczała, po czym zaczęła pomagać markizie przy zakładaniu sukni.
- Będziemy gotowi do wyjazdu za dziesięć minut – szepnęła do Christiny, zanim wyszła z pokoju.
Księżniczka podeszła do okna. Myślała o swojej rodzinie. Merry bardzo spodobałaby się ta
okolica. Czarny Wilk także byłby pod wrażeniem, choć nigdy by się z tym nie zdradził.
Duma by mu na to nie pozwoliła. Oczywiście, gdyby się dowiedział, że cała ta ziemia należy do
Lyona, nie mógłby wyjść z podziwu.
Biały Orzeł najbardziej zachwyciłby się stajnią Lyona.
Jego konie były silne i wytrzymałe, a nowe źrebięta tylko potwierdzały znawstwo właściciela.
- Oni nie umarli! - Głos Christiny przepełniał gniew.
Na nowo zaczęła płakać. Nie, nie umarli. List kłamał. Gdyby coś złego spotkało jej bliskich, serce
już dawno dałoby jej jakiś znak.
- Wiedziałabym o tym - szepnęła. Tak, to podstęp. Christina nie miała pojęcia, w jaki sposób
ciotce udało się tego dokonać, ale to ona kryła sie za tym kłamstwem. Ta zła kobieta cbciała, by
Christina uwierzyła, że jej indiańska rodzina nie żyje.
Christina nie rozumiała powodów, którymi kierowała się księżna. Lyon będzie znał na to
odpowiedź. Jest przebiegłym wojownikiem i zna wszystkie podstępy stosowane przez szakale.
Poczuła przemożną potrzebę spotkania się z mężem. Kiedy to nastąpi, każe Lyonowi się objąć i
powiedzieć, jak bardzo ją kocha. A potem każe się całować. Jego dotyk odegna od niej smutek i
ból. Zażąda tego od Lyona, a on jej to da. To należało do jego obowiązków.

Kiedy Lyon dotarł do swojego domu w Londynie , przed wejściem, na stopniach schodów, natknął
się na sir Fentona Richardsa. Sir Richard nie powitał go uśmiechem.
Lyon natychmiast stał się czujny.
- Przytyłeś – rzucił wesoło na powitanie.
- Tak, przytyłem – powiedział Richards i skrzywił się. Poklepał sie po brzuchu, pokazując gdzie
umiejscowiły się dodatkowe funty.
Lyon uspokoił się. Zachowanie przyjaciela powiedziało mu wszystko, co chciał wiedzieć. Musiał
zaistnieć jakiś problem, bo gdyby Richards wybrał się do niego tylko towarzysko, z pewnością by
na niego nie czekał. Swobodna postawa mężczyzny przekonała markiza, że sprawa nie jest jednak
szczególnie poważna.
Richards odwrócił sie i zapukał do drzwi. Natychmiast otworzył je służący. Lyon oddał lejce
jednemu z mężczyzn towarzyszących mu w podróży, po czym wpuścił gościa do domu.
Weszli do biblioteki. Richards rozsiadł się wygodnie. Był to postawny mężczyzna o krzaczastej
brodzie i włosach przyprószonych siwizną. Mówił miękko, miał wiecznie uniesione ramiona i
chyba nieustannie kontrolował swoje słowa. Poza chwilami, gdy znajdował się w towarzystwie
Lyona. Wtedy się relaksował, ponieważ bezgranicznie ufał młodszemu koledze.
- Mamy tu piekło.
Lyon z ciekawością uniósł brew.
- Rhone jest w areszcie domowym – poinformował Richards. Próbowałem interweniować, ale
Wellingham podpisał już oskarżenie. Stanęło na tym, że teraz ty przejmujesz kontrolę nad sprawą.
- Jak sie do niego dobrali? - zapytał markiz. Usiadł za biurkiem i zaczął przeszukiwać stertę listów
i zaproszeń.
Richards zachłysnął się śmiechem.
- Nieźle znosisz porażkę naszego przyjaciela - rzucił.
- Jak powiedziałeś, teraz wszystko zależy ode mnie. Zajmę się sprawą. Opowiedz mi, co się
wydarzyło. W jaki...
- Wellingham zauważył bandaż na nadgarstku Rhone'a. Jedno skojarzenie doprowadziło do
następnego – wyjaśnił Richards. - Zdaje się, że Rhone wpadł na Wellinghama w drodze powrotnej
z twojego ślubu. A przy okazji, przykro mi, że ominęła mnie ta uroczystość - dodał. - Nie było na
to rady. Wróciłem do Londynu dopiero przedwczoraj.
- To nie było wielkie przyjęcie - pocieszył go Lyon. - Musisz przyjechać do Lyonwood i poznać
Christine - dodał. - Jak Rhone znosi tę całą sytuację? - zapytał, wracając do poprzedniego tematu.
- Ze swoim zwykłym kpiarstwem - odparł sucho Richards. - Ponieważ nie może wychodzić , co
noc urządza przyjęcia w domu. Dzisiaj także. Myślałem o tym, żeby do niego wpaść. - Richards
zamilkł i popatrzył znacząco na Lyona.
Markiz uśmiechnął się.
- Przyjdę - zapewnił przyjaciela. - Nie przynoś ze sobą żadnych wartościowych przedmiotów. Nie
chcesz chyba zostać obrabowany przez Jacka?
- Ach, wiec pojawi się i Jack?
- Mogę się o to założyć.
- To się Rhone ubawi - zauważył Richards. Wyprostował się na krześle, nagle przepełniony
energią. - A więc, skoro problem Rhone'a mamy z głowy, przejdę do innej sprawy, dla której
chciałem się z tobą widzieć. Konkretnie mówiąc, chciałem porozmawiać o ojcu twojej żony.
Lyon nastawił uszu. Odsunął od siebie listy i pochylił się nad biurkiem.
- Czy wiedziałeś, że ojciec twojej żony zamierza odwiedzić Londyn?
Markiz przecząco pokręcił głową.
- Znasz go? - zapytał.
- Nazywa się Edward Stalinsky, ale z pewnością to wiesz - rzucił Richards.
Lyon przytaknął skinieniem głowy. Znał nazwisko teścia tylko dlatego, że podpatrywał Christinę,
kiedy podpisywała akt małżeństwa.
- Tak, baron Stalinsky - potwierdził niecierpliwie. - Dawno temu oddał nam przysługę. W sprawie
Brisbane. Pamiętasz ten niewypał?
- Niewypał? - Lyon pokręcił głową. - Pamiętam, że nazwałeś niewypałem bitwę pod Waterloo -
stwierdził. - Opowiedz mi o Brisbanie. Nic sobie nie przypominam.
- Byłeś wtedy bardzo młody, ale myślałem, że potem coś ci się obiło o uszy - zaczął Richards
ściszonym głosem. - Zapominam, że jestem od ciebie starszy przynajmniej dwadzieścia lat.
Przypuszczam, że powinienem już ustąpić miejsca młodszym - dodał z westchnieniem.
- Próbowałeś zrezygnować już kilka razy.
Markiz bardzo chciał usłyszeć relację przeszłych wydarzeń i dowiedzieć się czegoś o ojcu
Christiny, ale znał przyjaciela i wiedział, że nic nie zmusi go do zmiany powolnego stylu
opowieści.
- Jestem jak stary pies myśliwski - stwierdził Richards. - Zapach kłopotów nadal na mnie działa.
Brisbane był Anglikiem - ciągnął, w końcu dochodząc do sedna. – Można by powiedzieć, że był
naszym Benedictem Arnoldem. Okazał się zdrajcą, sprzedał kilka tajemnic, a potem przypomniał
sobie o swojej rodzinie. Miał żonę i cztery małe córeczki.
Przyszedł do nas i przyznał się do zdrady. My, a raczej moi poprzednicy, poszliśmy z nim na
ugodę. Mieliśmy na oku większą rybę, rozumiesz. Przy pomocy Brisbane'a zaczailiśmy się na jego
zwierzchników. Baron Stalinsky stał się naszym pośrednikiem. Nie pamiętam, jak dostał się do
sprawy - dodał wzruszając ramionami. - Baron zrobił, co mógł; przedsięwziął wszystkie możliwe
środki ostrożności, jak mi powiedziano, niemniej akcja się nie udała.
- Dlaczego? - zainteresował się Lyon.
- Ktoś zamordował żonę i dzieci Brisbane'a. Poderżnięto im gardła. Upozorowano wszystko tak,
żeby wyglądało, iż zrobił to Brisbane, a potem sam się zasztyletował.
- Nie wierzysz, że tak było, prawda? - zapytał markiz.
- Nie, oczywiście, że nie. Myślę, że któryś ze zwierzchników Brisbane'a wyniuchał podstęp -
odparł Richards. - Albo przez przypadek, albo kogoś przekupił.
- A co z baronem Stalinskym? Czy nadal pracował dla rządu?
- Nie. Po tej sprawie z Brisbane'em ożenił się i wrócił do siebie. Był przerażony całą tą historią. To
on pierwszy znalazł ciała i potem nie chciał już pomagać Anglii. Nie mogę go za to winić. Nie
było mnie na miejscu zbrodni, ale wyobrażam sobie koszmar, jaki przeżył, kiedy odkrył zwłoki.
- Czy utrzymywaliście z baronem jakiś kontakt?
- Nie - zaprzeczył Richards. - Ale kilku jego starych znajomych otrzymało wiadomość, że
zamierza pojawić się w Anglii.
- Ciekaw jestem, czy baron już wie, że ma córkę.
- Wielki Boże. Chcesz powiedzieć, że on o tym nie wiedział? - zdziwił się Richards.
- Nigdy nie widział córki. Sądzę, ze myślał, iż żona i córka dawno temu umarły. Z tego też
powodu każdy, z kim rozmawiałem o baronie, uważał, że on także nie żyje. Tak sugerował na
przykład sir Reynolds.
- Tak, to prawda, że wieść o jego przyjeździe wywołała zdziwienie - zgodził się Richards.
- Zastanawiam się, co baron porabiał przez te wszystkie lata.
- Słyszałem, że w jakiś rok po powrocie z Anglii Stalinsky stracił królestwo. Potem zniknął. Nie
mieliśmy powodów, żeby go śledzić - dorzucił Richards. Twarz mu spochmurniała.
- Coś cię trapi. O co chodzi?
- Czy istnieją jakieś powody, żeby nie ufać baronowi?
- Ach, to cię gnębi.
- Opowiedz mi wszystko, co wiesz na jego temat – polecił Lyon. - Wszystko, co sobie
przypominasz. Rozumiem, że to odległe czasy - dodał.
- Niewiele mogę powiedzieć. Byłem wtedy młody i zuchwały, ale pamiętam, że ten mężczyzna w
jakiś sposób mnie przerażał. Nie był ode mnie wiele starszy. Miał takie wielkopańskie maniery.
Zazdrościłem mu. Lyon, do diabła, przez ciebie aż mi się robi niedobrze. Teraz ty mów, co wiesz
o baronie - poprosił stanowczo.
- Nic ci nie mogę powiedzieć. Nie znam człowieka. Christina także nie, ale się go boi. Kiedy
poznasz moją żonę, zrozumiesz, co to oznacza. Nie łatwo ją przestraszyć.
- Tak przypuszczałem - przyznał Richards.
- A to niby na jakiej podstawie?
- Wyszła za ciebie, czyż nie?
Markiz uśmiechnął się.
- Tak, to prawda - odparł. - Choć niezbyt chętnie, jednak...
Richards zaniósł się śmiechem.
- Może obawia się nieznanego - rzucił po chwili zastanowienia.
- Nigdy nie widziała ojca i ma się z nim spotkać...
- Nie - zaprzeczył Lyon, kręcąc głową. - Jej lęk bierze się z czegoś innego. Nazywa go szakalem.
Uważaj, kiedy się z nim spotkasz. Instynkt mi podpowiada, że coś jest nie tak.
- Aż tak się martwisz?
- Owszem.
- Dlaczego Christina nie chce wyjawić, czego naprawdę się boi?
- Jest bardzo uparta - odparł Lyon z uśmiechem, który powiedział Richardsowi, iż markiz ceni tę
cechę u żony.
- I dopiero zaczyna mi ufać. Nasz związek jest jeszcze słaby. Dlatego też nie chcę na nią naciskać.
Christina sama wszystko mi powie, kiedy będzie na to gotowa, lecz ani minuty wcześniej.
- Ale wierzysz w jej osąd? - dociekał Richards. - Ufasz jej?
- Tak - odparł markiz pewnym głosem i bez chwili wahania.
W tym samym momencie zdał sobie sprawę, że rzeczywiście tak myśli i czuje. Ufał Christinie.
Całkowicie.
- We wszystkim - dodał łagodnym głosem. - Bóg wie dlaczego, ale tak jest - powiedział do
przyjaciela i wybuchnął śmiechem.
- Co cię tak rozbawiło?
- Och, bawiliśmy się z moją żoną w pewną grę – wyznał Lyon. - To zabawne, wiesz, bo żadne z
nas nie zdawało sobie z tego sprawy.
- Nie rozumiem - stwierdził z zakłopotaniem Richards.
- Sam dopiero zaczynam to pojmować - wyjaśnił markiz. - Christina ukrywa przede mną swoją
przeszłość... tak jak i ja ukrywam przed nią swoją. Ona sądzi, że kiedy dowiem się prawdy, zacznę
o niej źle myśleć - dodał. – Oczywiście nie stałoby się tak, ale moja żona musi najpierw poczuć to
w swoim sercu. Wtedy mi zaufa.
- Z przyjemnością zajmę się jej przeszłością – zaoferował Richards.
- Nie. Wysłałem ludzi do Francji, żeby zebrali informacje, ale każę im wracać. Nie będę grzebał w
jej przeszłości i ty też tego nie rób, Richards. Z czasem sama wszystko mi powie.
- A ty? Zdradzisz jej swoje tajemnice? - zapytał Richards prawie szeptem. - Nie masz się czego
obawiać, Lyon. Nigdy nikomu nie ufałem tak jak tobie. Twoja lojalność wobec kraju była zawsze
absolutna. Dlatego też powierzano ci najtrudniejsze zadania.
Markiz zdziwił się, słysząc wzruszenie w głosie przyjaciela. Richards nie miał zwyczaju nikomu
prawić komplementów. Przez te wszystkie lata, kiedy ze sobą pracowali, ani razu nie obsypał go
takimi pochwałami.
- No, przez ciebie teraz zaczynam się martwić Stalinskym - ciągnął Richards. - Natychmiast zajmę
się przekopywaniem jego losów. Jest jednak jeszcze coś - dodał. Podrapał się po brodzie, jakby
nieobecny myślami. - Departament miał nadzieje, że to właśnie ty wydasz przyjęcie na cześć
teścia. Niech Bóg nas chroni, mówi się nawet o nadaniu mu tytułu szlacheckiego. Niektórzy starsi
pracownicy rozpływają się z przesadą nad bohaterskimi czynami, jakich dokonał baron na rzecz
Anglii. Przyjrzę się im bliżej - dodał, energicznie kiwając głową.
- Takie przyjęcie nie spodoba się Christinie – stwierdził Lyon.
Richards cicho odkaszlnął, po czym powiedział: - Lyonie, z pewnością nie mam zamiaru pouczać
cię, jak radzić sobie w związku małżeńskim, ale w moim przekonaniu powinieneś jak najszybciej
wypytać żonę o ojca. Każ, by wyjaśniła ci powody swoich obaw. Zmuś ją do odpowiedzi, synu.
- Odpowiedzi? - Lyon nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać. Od pierwszego spotkania z
Christina. nie robił nic innego, tylko zadawał jej pytania.
- O nic nie będę jej pytał. Sama mi powie...
- Wiem, wiem - przerwał mu przyjaciel z głębokim westchnieniem. - W swoim czasie.
- No właśnie - zgodził się Lyon. - Do tego czasu mam obowiązek zapewnić jej bezpieczeństwo.
- Bezpieczeństwo?
- Christina uważa, że jej ojciec zamierza ją zabić.
- O, Boże.
- Tak. Rozumiesz teraz, że byłby to dla nas wielki policzek, gdyby baronowi nadano tytuł
szlachecki.
- Lyonie, nalegam, żebyś porozmawiał z żoną. Jeśli istnieje zagrożenie...
- Dam sobie radę. Nie będę jej o nic pytał.
Richards zignorował irytację brzmiącą w głosie markiza.
- Nie mnie o tym sądzić, ale na mój gust twoje małżeństwo wygląda bardzo dziwnie.
- Bo mam bardzo dziwną żonę. Polubisz ją, Richards.
Nagłe zamieszanie w holu przerwało ich rozmowę. Lyon podniósł wzrok i w tej samej chwili
drzwi do biblioteki stanęły otworem.
Pojawił się w nich Brown, wierny zarządca markiza. Lyon poderwał się z krzesła. Serce zaczęło
mu tak walić, że myślał, iż już nigdy nie zdoła nabrać oddechu.
Coś stało się Christinie. Ktoś ją skrzywdził... porwał...
Panika z wolna ustępowała. Kiedy do pokoju wbiegła Christina z rozwianym włosem, Lyon
niemal bez czucia padł na krzesło.
Nic się jej nie stało, ale w oczach miała łzy, a twarz skurczona była zmartwieniem. Coś się
wydarzyło, lecz przynajmniej była zdrowa.
Markiz znowu zaczął równo oddychać.
- Lyonie, musisz mi powiedzieć, jak to się stało – zażądała Christina. Z pośpiechem minęła
Richardsa, nawet nie zauważając, że ktoś jeszcze jest w pokoju. Stanęła u boku męża, po czym
wepchnęła mu w dłonie dwie koperty.
- Rozpoznałam jego pismo i z początku uwierzyłam. Ale serce mówi mi coś innego. Czułabym,
gdyby coś się im stało. Czułabym.
Lyon pochwycił dłoń żony.
- Kochanie, uspokój się i zacznij od początku.
- Najpierw przeczytaj list - poradziła Christina. Wyrwała dłoń i wskazała na lit od księżnej. -
Wtedy sam zrozumiesz, dlaczego sądzę, że to oszustwo.
- Markiza zemdlała! - zawołał Brown.
Lyon odwrócił się do zarządcy, który nadal stał w drzwiach.
- Słucham?
- Zemdlała - powtórzył Brown, energicznie kiwając głową.
- W takim razie, dlaczego ją tu przywiozłeś?
Nagle Lyona ogarnęła wściekłość. Gniewnie popatrzył na zarządcę, a potem na Christinę.
- Powinnaś była zostać w domu, leżeć w łóżku! - krzyknął.
- Nie krzycz na mnie! - zaperzyła się. Siłą głosu nie ustąpiła mężowi. - Nawet Brown uznał, że nie
należy mi się sprzeciwiać. Musiałam przyjechać, Lyonie. Proszę, przeczytaj listy. Wiem, że
wszystko, co w nich jest, to kłamstwo.
Lyon z trudem się opanował. Christina zaczęła płakać, więc postanowił odłożyć na później sprawę
zdrowia żony i najpierw zająć się dręczącym ją problemem.
Jako pierwszy odczytał list od księżnej. Kiedy skończył, dłonie mu drżały.
Na Boga, a więc Christina zna już całą prawdę. Księżna poznała jego przeszłość i napisała o niej w
liście do siostrzenicy.
Teraz Christina z pewnością pragnie, by wszystkiemu zaprzeczył. Przebyła całą tę drogę do
Londynu, by stanąć z nim twarzą w twarz i usłyszeć, że księżna kłamie. Nie zamierzał zaprzeczać.
Ale obawiał się, że prawda może żonę załamać.
Nigdy więcej kłamstw, koniec z udawaniem... czyż Christina sama mu tego nie przyrzekała tego
ranka? Należało jej się to samo.
- Christino... - zaczął. Powoli podniósł na nią wzrok. - Człowiek musi robić to, czego się od niego
wymaga, zwłaszcza gdy w grę wchodzi zagrożenie, a ja... Wyglądało na to, że nie ma sił na dalsze
tłumaczenie. Christina widziała jego ból, przestrach. Chęć podtrzymania męża na duchu
zwyciężyła. Instynktownie wyciągnęła do niego ramiona.
W tej samej chwili dotarło do niej, że Lyon zupełnie jej nie zrozumiał. Zastygła z ramionami w
powietrzu.
- O czym ty mówisz?
- Co?
- Dlaczego patrzysz na mnie w ten sposób?
- Staram ci się wytłumaczyć - wymamrotał markiz. Popatrzył z gniewem na Browna. Zarządca w
mig pojął, o co chodzi i pospiesznie zamknął drzwi.
Wtedy wzrok Lyona spoczął na Richardsie. Przyjaciel udał, że nie rozumie cichego rozkazu i nie
ruszył się z miejsca.
- Lyonie, odpowiedz mi - nalegała Christina.
- Kochanie, trudno mi cokolwiek wyjaśniać, ponieważ mamy słuchaczy - zaczął markiz, po czym
głęboko zaczerpnął powietrza. - To prawda. Zrobiłem wszystko, o czym pisze w liście twoja
ciotka, tyle tylko, że kierowały mną uczciwe pobudki, niemniej...
Księżniczka wreszcie pojęła. Zamknęła oczy i modliła się o cierpliwość. Wiedziała, że dobra żona
wysłuchałaby zwierzeń męża. Nie rozumiała jednak, dlaczego wybrał sobie akurat ten moment.
Choć uważała to za egoizm, wolała, by w tej chwili Lyon pomógł jej.
Gdy markiz zobaczył, że Christina zamknęła oczy, poczuł w sercu taki ból, jakby ktoś przeszył je
nożem.
- Moja najdroższa, byłem żołnierzem. Wykonywałem rozkazy...
W końcu Christina spojrzała na męża. Jej wzrok wyrażał czułość.
Lyon ze zdumienia nie mógł wydobyć z siebie następnego słowa.
- Jesteś żołnierzem, Lyonie, ale jesteś także czułym i kochającym człowiekiem. Nie zabiłbyś
nikogo bez powodu. Nie, ty rozprawiasz się z szakalami.
Wyraz twarzy markiza zdradzał, że nie do końca zrozumiał żonę.
- W takim razie dlaczego przyjechałaś do Londynu?
- Wiedziałam, że pomożesz mi odkryć prawdę – stwierdziła Christina.
- Właśnie staram ci się ją powiedzieć!
Znowu krzyczał. Księżniczka potrząsnęła głową.
- Jak to możliwe, skoro nawet nie przeczytałeś drugiego listu?
- Gdybyście pozwolili wtrącić się staremu człowiekowi - przerwał im Richards.
- O co chodzi? - niemal warknął Lyon.
- Kim jest ten pan? - zapytała Christina.
- Fenton Richards - rzucił markiz.
Christina znała to nazwisko. Ze zmarszczonym czołem popatrzyła na gościa.
- Lyon nie może wrócić do pana do pracy. Jego noga jeszcze nie jest zdrowa. Myślę, że minie
wiele lat, nim zagoi się na dobre - dodała.
- Christino, skąd wiesz o Richardsie?
- Rhone - powiedziała. - Poza tym często mówisz przez sen. Nie zamierzałam wspominać o tej
słabości w obecności innych, ale...
- O, do diabła - mruknął Lyon.
- O Boże - szepnął Richards.
- Proszę się nie martwić - pocieszyła go Christina. - Dochowam tajemnicy.
Richards dłuższą chwilę wpatrywał się w nią, po czym skinął głową.
- Ufam pani - oświadczył.
- Skąd wiesz o mojej nodze? - dopytywał się dałej Lyon. - Nie skarżyłem się. Zresztą zagoiła się,
do diabła. Czy Rhone...
- Już przy naszym pierwszym spotkaniu spostrzegłam, że cierpisz. Widziałam ból w twoich
oczach. Opierałeś się o kominek. To był następny znak. Potem wypytałam Rhone'a, a on wyznał
mi, że uszkodziłeś sobie kolano. I że jeszcze się nie zagoiło - dodała, zerkając pospiesznie na
Richardsa.
Skrył uśmiech. Żona Lyona ogromnie mu się podobała.
- Zdaje się, że się nie rozumiecie - rzucił. - Lyonie, mam wrażenie, że twoja żona przejęła się
czymś innym niż informacje z listu ciotki. Czy się nie mylę, moja droga?
- Nie - potwierdziła Christina. - Księżna dołączyła list od mojego dobrego przyjaciela. Koperta
zaadresowana jest jego ręką. Sam list także wydaje się być jego dziełem, ale...
- Ale ty coś podejrzewasz. To właśnie miałaś na myśli, mówiąc o oszustwie? - zapytał markiz.
Christina pokiwała głową.
- Widzisz, jak księżna kończy swój list, Lyonie? Pisze, że ma nadzieję, iż mój przyjaciel nie
przesyła mi złych wiadomości.
Oczy księżniczki ponownie napełniły się łzami. Lyon pospiesznie przeczytał list od Deavenme.
Następnie porównał pismo na kopercie z pismem z listu. Christina wstrzymała oddech i czekała.
Markiz szybko dostrzegł różnice.
- Charaktery są podobne, ale nie takie same. Richards, spójrz - poprosił przyjaciela. - Twoja opinia
uspokoi Christine. Richards poderwał się z krzesła, z trudem opanowując ciekawość. Szybko
dostrzegł różnice.
- Zgadza się, list napisał ktoś inny. Jest sfałszowany. Następnie odczytał tekst i ze współczuciem
popatrzył na Christinę.
- Ci ludzie z pustkowia... byli pani bardzo bliscy, jak rodzina?
Christina potwierdziła kiwnięciem głowy.
- Co to za choroba ta dziwna gorączka? – zapytała zmartwiona. - List mówi, że zmarli...
- Nie mam pojęcia - przerwał jej Lyon.
- Kto to zrobił? - dopytywał się Richards. - Jaki potwór chciałby uczynić coś tak ohydnego?
- Ciotka Christiny. - Markiz pałał gniewem.
Richards odłożył list na biurko.
- Wybacz, że to powiem, Christino, ale moim zdaniem twoja ciotka jest...
- Pomyśl to sobie, ale nie mów na głos - przerwał Lyon, zanim przyjaciel zdążył skończyć zdanie.
Christina oparła się o krzesło męża. Objął ją w pasie.
- Nadal nie rozumiem, jak jej się to udało? Koperta nie była naruszona.
Richards wyjaśnił, jak łatwo jest bez uszczerbku otworzyć zaklejoną kopertę za pomocą pary.
- Ekspert potrafi to rozpoznać, moja droga - dodał.
Wyszedł kilka minut później. Kiedy tylko drzwi się za nim zamknęły, Christina wybuchnęła
płaczem. Lyon wziął ją w ramiona i utulił

Nie próbował uspokoić żony. Musiała pozbyć się łez, które tak długo hamowała.
- Zmoczyłam ci koszulę – wyszeptała.
Wtuliła się jeszcze mocniej w pierś męża, głowę oparła o jego podbródek i przeciągle westchnęła.
Nie poruszała się przez długi czas. Lyon pomyślał, że może zasnęła. Nie przeszkadzało mu to.
Jesli tak potrzeba będzie ją tulił przez resztę popołudnia. Poza tym, jak sądził, właśnie tyle mu
zajmie otrząśnięcie się z gniewu. Richards chciał nazwać księżnę jędzą, tak właśnie należało się
do tej starej sowy zwracać, jeśli nie gorzej. Christina musiała myśleć o tym samym, bo nagle
wyszeptała: Czy wiesz, że sądziłam kiedyś, że wszyscy Anglicy są tacy sami jak moja ciotka?
Markiz nic na to nie odpowiedział, jednak oddech uwiązł mu w gardle, a wmyśli modlił się, żeby
cisza zachęciła żonę do dalszych zwierzeń.
Jego cierpliwość została nagrodzona w kilka minut później.
- Mój ojciec nienawidził białych. A kiedy Zyłam z księżną w Bostonie, moim jedynym
przyjacielem był pan Deavenrue. To on właśnie odprowadził mnie do ciotki i codziennie dawał mi
lekcje. Nie pozwalano mi opuszczać domu. Księżna nieustannie mi powtarzała, że się mnie
wstydzi. Byłam zdezorientowana. Nie rozumiałam, co jesst we mnie takiego złego.
- To bzdura, moja najdroższa – z naciskiem rzucił Lyon. – Jesteś wspaniała.
Christina skinęła głową.
- Miło mi, że to mówisz – podziękowała.
Markiz uśmiechnął się słysząc tą szczerą odpowiedź. Czekał na dalszą część opowiadania.
Wydawało mu się, że minęła wieczność, zanim Christina znowu się odezwała.
- Na noc zamykała mnie w moim pokoju na klucz. Starałam się nie znienawidzić jej za to.
Lyon przymknął oczy. Całym sobą czuł przerażenie Christiny. Oczy wypełniły mu łzy.
- Nie mogłam znieść uwięzienia. Musiałam wreszcie coś z tym zrobić.
- Co zrobiłaś, kochanie?
- Wykręciłam z drzwi zasuwy - wyznała. – Wtedy księżna zaczęła ryglować swoje drzwi. Bała się
mnie. Nie przejmowałam się tym. Jest stara, Lyonie, i dlatego postanowiłam ją szanować. Tak
mnie wychowała moja matka.
- Jessica?
- Nie, nie znałam Jessiki.
- W takim razie, kto?
- Merry.
Lyon nie potrafił się powstrzymać, by nie zadać następnego pytania.
- Czy ona także nienawidziła białych?
- O nie, Merry kochała wszystkich ludzi.
- Ale mężczyzna, którego nazwałaś ojcem - nie?
Markiz nie sądził, że Christina mu odpowie. Cisza rozciągnęła się na długie minuty.
Nie powinien był naciskać. Do diaska, przecież dopiero co przyrzekał sobie, że nie zada już więcej
żadnego pytania.
- Tak, on nie - wyszeptała Christina. - Ale mnie kochał. Kochał z całego serca.
Christina czekała na reakcję męża. Serce biło jej jak oszalałe.
Markiz nie powiedział słowa. Wtedy Christina uznała, że Lyon jej nie zrozumiał.
- Mam brata.
Nic. Ani słowa, nawet westchnienia, nawet mruknięcia.
- Nazywa się Biały Orzeł.
Powoli na usta Lyona wypłynął słaby uśmiech.
- Czy rozumiesz, co mówię, Lyonie? - zapytała.
Pocałował czubek jej głowy.
- Rozumiem - szepnął. Objął dłońmi jej twarz i podniósł do góry. Pocałował ją czule.
A potem całkowicie rozwiał jej niepewność.
- Rozumiem, że jestem najszczęśliwszym mężczyzną pod słońcem. Nie sądziłem, że kiedykolwiek
znajdę kogoś, kogo będę mógł kochać tak jak kocham ciebie, Christino. Mam wobec twojej
rodziny ogromny dług, najdroższa. Opiekowali się tobą.
- Nie znasz ich, a mówisz tak, jakby ci na nich zależało - wyszeptała zdziwiona księżniczka. Głos
drżał jej ze wzruszenia.
- Oczywiście - potwierdził markiz. - Twoja matka musi być czułą i kochającą kobietą, a twój
ojciec...
- Jest dumnym wojownikiem - zakończyła Christina. - Tak dumnym jak ty, Lyonie.
- Kocham cię, Christino. Czy naprawdę sądziłaś, że twoje wychowanie pomniejszy cię w moich
oczach?
- Nigdy nie czułam się gorsza od innych. Nigdy. Jestem lwicą. Tak naprawdę to myślałam, że to
Anglicy są gorsi... dopóki nie spotkałam ciebie.
Lyon uśmiechnął się.
- Przejęłaś pewność siebie swojego ojca - zauważył.
- Podoba mi się to.
- Nie będzie ci ze mną lekko, Lyonie. Mam odmienne zwyczaje. Nie chcę już dłużej udawać.
Przynajmniej nie wtedy, kiedy jesteśmy sami...
- To dobrze. Ja także nie chcę, żebyś cokolwiek udawała - oświadczył markiz.
- Kocham cię, Lyonie - szeptem powtórzyła Christina. Pogładziła męża po szyi. - Lyonie?
Pragnę...
- Ja także - z pomrukiem zgodził się markiz. Ponownie pocałował żonę, ale tym razem goręcej.
Językiem wdarł się pomiędzy jej wargi. Christina zarzuciła mu ramiona na szyję. Zamierzała
powiedzieć Lyonowi, ze pragnie wracać do domu, do Lyonwood, ale pocałunek zepchnął w głąb
tę myśl. Jej oddech stawał się coraz bardziej nierówny.
- Chodźmy na górę, Lyonie - zachęciła szeptem.
- Nie ma na to czasu, Christino.
- Lyonie!
Słysząc naglący ton jej głosu, chciał się roześmiać, ale był zbyt pochłonięty walką o panowanie
nad sobą. Christina ocierała się o jego biodra, zębami delikatnie gryzła w koniuszek ucha,
namiętnie masowała plecy. Nawet gdyby od tego zależało jego życie, nie byłby w stanie wspiąć
się po schodach.

14

Przyszedł w nocy, kiedy wszyscy już spali. Jacksonowie rozłożyli się na zewnątrz. Było siarczyście
zimno, ale Jacob pragnął intymności i z tego powodu postawił mały namiot.
Usłyszałam dziwny odgłos i kiedy wyjrzałam z wozu, zobaczyłam mężczyznę pochylającego się nad
Emily i Jacobem. Krzyknęłam do nieznajomego, nadal nie zdając sobie sprawy z
niebezpieczeństwa. Pomyślałam, że ktoś przyszedł zbudzić Jacoba na wartę.
Mężczyzna wyprostował się i jego twarz oświetliło światło księżyca. Krzyk uwiązł mi w gardle. To
był Edward. W dłoni ściskał nóż.
Byłam tak zaskoczona i przerażona, że nie mogłam się poruszyć. To ty, Christino, obudziłaś mnie z
uśpienia. Tak. Obudziłaś się i zapłakałaś, a wtedy oprzytomniałam. Nie zamierzałam pozwolić, by
Edward cię zabił. Pochwyciłam nóż myśliwski Jacoba w chwili, gdy Edward wspinał się na wóz -
Krzyknęłam i pchnęłam nożem. Edward zwinął się z bólu. Czubek noża trafił go w kącik oka.
„Oddaj mi klejnoty" - zażądał, wytrącając mi z ręki broń.
Od moich krzyków obudził się cały obóz. Edward słyszał za sobą zaniepokojone głosy. Powiedział,
te jeszcze wróci, Żeby mnie zabić. Zajrzał do kosza, w którym spałaś, Christino,
a potem odwrócił się do mnie. „Ją zabiję pierwszą. Żałuj, że nie oddałaś jej Patrycji" - dodał i
wyskoczył z wozu. Jacksonowie nie żyli. Poderżnął im gardła. Powiedziałam przywódcy taboru, że
obudził mnie jakiś odgłos i zobaczyłam mężczyznę pochylającego się nad Jacobem i Emily.
Natychmiast zorganizowano grupę poszukiwawczą. Ale było ciemno. Nie znaleźli Edwarda.
W kilka godzin później obóz nieco przycichł. Potrojono straże, a także ustalono, że pogrzeb
Jacksonów odbędzie się za dnia.
Odczekałam jeszcze jakiś czas, po czym zawinęłam cie w koce i opuściłam obóz. Nie wiedziałam,
dokąd idę, nie zastanawiałam się nad tym.
Zawiodłam cię, Christino. To koniec. Edward nas wyśledził.
Dziennik, 20 października 1795

Wczesnym popołudniem Lyon ucałował Christinę na pożegnanie. Sądziła, że mąż wybiera sie z
Rhoneem na umówioną partię kart. Markiz, pochłonięty przygotowaniami napadu fałszywego
Jacka, zapomniał poinformować żonę o nowych okolicznościach. Powiedział tylko, że gra została
odłożona i że ma ważną sprawę do załatwienia. Christina właśnie przebierała się w ciemnozieloną
suknię, kiedy Kathleen obwieściła, że na dole czeka na nią lady Diana.
- Jest czymś ogromnie przygnębiona – dodała służąca – Biedactwo, straszliwie płacze.
Księżniczka zbiegła pospiesznie kręconymi schodami. Na jej widok, Diana zapominając o
przywitaniu, zaczęła opowiadać o Rhonie.
Christina zaprowadziła szwagierke do bawialni, usiadła obok niej na kanapie, ujęła jej dlon w
swoją i słuchała opowieści.
- Ten biedak jest niewinny - łkała Diana. - Stara się zachować z godnością. Czy wiesz, że każdego
wieczoru wydaje przyjęcie? Och, żeby tylko Lyon zaraz wrócił, opowiedziałabym mu, co się
wydarzyło. Będzie wiedział, co zrobić.
- Jestem pewna, że wkrótce wszystkiego się dowie - odparła na to Christina. - To wszystko przeze
mnie - dodała.
- Jak to, przez ciebie? - zdziwiła się Diana.
Christina nie odpowiedziała. Uważała, że to przez nią Rhone ma kłopoty. To przecież właśnie ona
go zraniła.
- Muszę wymyślić sposób... Diano, mówisz, że Rhone wydaje dzisiaj przyjęcie?
- Tak. Ciotka Harrietta nie pozwoliła mi na nie pójść - poskarżyła się dziewczyna, - Już wcześniej
przyjęłyśmy zaproszenie na inny bal, ale wolałabym pójść do Rhone'a.
Christina ukryła uśmiech.
- Oczywiście - rzuciła, klepiąc szwagierkę po dłoni. - Jutro będzie już po wszystkim - dodała
teatralnym szeptem.
- Jak to możliwe? - także szeptem zapytała Diana. – Czy wiesz o czymś, o czym nie chcesz mi
powiedzieć?
- Tak - potwierdziła księżniczka. Przez chwilę milczała wymownie. Odwracając się do Diany,
powiedziała:
- Wiem z wiarygodnego źródła, że prawdziwy Jack wybiera się dzisiaj na łowy.
Sapnięcie Diany upewniło Christinę, że dziewczyna jej uwierzyła.
- Nie wolno ci mówić o tym nikomu, bo inaczej Jack jeszcze się dowie i zmieni plany.
Dziewczyna klasnęła w dłonie.
- Przyrzekam, że będę milczała jak grób - zarzekała się.
- Ale skąd wiesz...
- Nie ma czasu na szczegóły - zbyła ją Christina. – Mam teraz ważna sprawę do załatwienia. Czy
mogę wrócić z tobą do domu i pożyczyć na krótko twój powóz?
- Naturalnie - zgodziła się Diana. - Mogłabym ci towarzyszyć - zaproponowała.
Christina potrząsnęła przecząco głową.
- Pospiesz się, Diano. Mam wiele do załatwienia.
- Tak? A co?
- Nieważne. Wytrzyj łzy i chodźmy.
Ciągnąc za sobą siostrę Lyona, zarzuciła ją gradem pytań o rodzinę, by oderwać jej myśli od
Jacka.
- Czy Lyon był blisko ze swoim bratem Jamesem? - dociekała.
- Przez jakiś czas rywalizowali ze sobą – stwierdziła Diana. - Lyon zawsze zwyciężał - w jeździe
konnej, walce na szpady i... cóż, nawet jeśli chodzi o kobiety – dodała wzruszając ramionami. -
James miał obsesję na punkcie zwyciężania. Ciągle ryzykował.
- Jak umarł?
- Spadł z konia. Śmierć była szybka. Baron Winters, nasz lekarz domowy, powiedział, że nie
cierpiał. Myślę, że mógł to powiedzieć, żeby sprawić ulgę mamie.
- Co do twojej matki - zaczęła z wahaniem Christina.
- Przypuszczam, Diano, że jest ci bardzo bliska, ale mam nadzieję, że nie sprzeciwisz się mojemu
planowi.
- Jaki masz plan? - zdziwiła się Diana.
- Chciałabym jutro zabrać ją ze sobą do Lyonwood.
- Mówisz poważnie? Czy rozmawiałaś o tym z Lyonem?
- Nie patrz na mnie tak podejrzliwie - upomniała Dianę Christina. - Nie zamierzam skrzywdzić
twojej matki. Ciebie także bym zaprosiła, gdyby nie fakt, że trwa sezon. Wiem, że rozstanie będzie
dla ciebie bolesne, w końcu jest twoją matką - dokończyła.
Diana spuściła oczy. Wstydziła się poczucia ulgi, jakie ją ogarnęło, gdy usłyszała, że ktoś w końcu
zajmie się mamą.
- To straszne, co ci teraz wyznam, ale jesteś przecież moją siostrą, więc powiem ci, że wcale nie
będę tęskniła za mamą.
Christina nie wiedziała, jak ma zareagować. Otworzyła przed Dianą drzwi do powozu, po czym
powiedziała:
- Twoja matka jest nieco... trudna we współżyciu, czy tak?
- Poznałaś ją - szepnęła dziewczyna. - Mówi tylko o Jamesie. Nie zależy jej ani na mnie, ani na
Lyonie. James był jej pierworodnym. Och, wiem, jak źle musisz teraz o mnie myśleć. Nie
powinnam ci tego wszystkiego mówić, ale...
Christina dotknęła dłoni szwagierki.
- Musisz zawsze mówić mi prawdę. Dzięki temu będziemy się dobrze rozumiały. Diano, wiem, że
kochasz matkę, inaczej nie byłabyś taka zła.
Diana szeroko otworzyła oczy.
- Jestem zła - oświadczyła.
- Musisz już iść, a ja zajmę się moimi sprawami – przypomniała Christina, zmieniając temat. - Każ
służbie spakować matkę. Przyjadę po nią jutro rano.
Diana nagle roześmiała się głośno i pochwyciła Christinę w niezręcznym uścisku.
- Tak się cieszę, że Lyon się z tobą ożenił.
- Ja także jestem szczęśliwa z tego powodu – przyznała księżniczka.
Diana puściła ją. Wysiadła z powozu, ale na odchodnym zaproponowała powtórnie, że może
towarzyszyć Christinie w załatwianiu tajemniczych spraw. Christina jednak ponownie jej
odmówiła, odczekała, aż zniknie w domu, po czym powiadomiła stangreta o celu podróży.
- Czy pani wie, w jakiej okolicy znajduje się Bleak Bryan? - zapytał w odpowiedzi woźnica. Oczy
aż wychodziły mu z orbit i kilkakrotnie przełknął ślinę.
- Nie, nie wiem dokładnie. A pan?
- No tak, madame, wiem - zająknął sie.
- A więc w porządku. Proszę mnie tam natychmiast zawieźć.
Wróciła do powozu i zamknęła za sobą drzwiczki. Po chwili w okienku pojawiła się pobladła
twarz woźnicy.
- Nie mówi pani poważnie, madame. Bleak Bryan znajduje się w najgorszej dzielnicy Londynu.
Sami mordercy i...
- Bryan to mój przyjaciel. Muszę się z nim zobaczyć. Jak się nazywacie? - zapytała.
- Everet - odparł woźnica.
- Everet - powtórzyła Christina. - Uśmiechnęła się do stangreta przymilnie i powiedziała: - To
bardzo ładne imię. A teraz, Everet, musisz wiedzieć, że będę bardzo nieszczęśliwa, jeśli nie
wykonasz tego.o co proszę. Tak właśnie będzie - dodała stanowczo.
Everet podrapał się w łysinkę na czubku głowy.
- W tym cały kłopot, madame. Jeśli nie zawiozę pani do Bleak Bryan, pani będzie nieszczęśliwa, a
jeśli to uczynię, pani mąż mnie zabije. Bez wątpienia. W tym cały kłopot.
- Och, rozumiem twoje wahanie. Nie wiesz przecież, że to właśnie mój mąż prosił, bym zjawiła się
w Bleak Bryan. Odłóż strach na bok, mój dobry człowieku. Lyon o wszystkim wie.
Everet wydawał się uspokojony. Przekonała go szczerość brzmiąca w głosie markizy. To takie
małe, niewinne stworzenie, pomyślał. Nawet nie przyszłoby jej do głowy, że można kogoś
oszukać.
Woźnica wydukał przeprosiny, poradził, by Christina zaryglowała drzwi od wewnątrz, a potem
wrócił na kozioł. Pędził na złamanie karku. Christina podejrzewała, że sam jest nieco
przestraszony. Jej domysły potwierdziły się, kiedy w końcu dotarli do tawerny. Kiedy Everet
pomagał Christmie wysiąść, ręce mu się trzęsły. Co chwila oglądał się przez ramię.
- Madame, proszę się pospieszyć. Poczekam na panią w powozie, jeśli pani pozwoli - wyszeptał.
- Och, nie musisz na mnie czekać. Nie wiem, jak długo mi tu zejdzie. Wracaj do dorau, Everet.
Pan Bryan dopilnuje mojego powrotu.
- Ależ, madame - zająknął się woźnica. - A jeśli go nie ma?
- Wtedy będę musiała na niego poczekać – stwierdziła Christina. Ruszyła w stronę tawemy,
krzycząc za siebie podziękowania i zanim Everet zdążył zebrać myśli, zniknęła w środku.
Nie przyszła tu bezbronna. Nie, nie była tak naiwna, jak sądził stangret. W dłoni skryła mały nóż;
większy przywiązała do kostki. Wolała posługiwać się tym większym, ale nie mogłaby go ukryć w
dłoni. Christina zdążyła się już nauczyć, że przestępcy to zazwyczaj ignoranci. Należy traktować
ich stanowczo. Stała w drzwiach przez dłuższą chwilę, wypatrując w tłumie właściciela. Przy
drewnianych stołach siedziało co najmniej dwudziestu mężczyzn, a kilku następnych opierało
się o zniszczony bar ciągnący się przez całą prawą stronę wielkiej sali.
Za barem stał mężczyzna, który gapił się na Christinę z rozdziawionymi ustami. Księżniczka
uznała, że jegomość ten z pewnością pracuje dla właściciela, wiec ruszyła prosto do niego.
Nie przeszła połowy drogi, kiedy zaczepił ją pierwszy śmiałek. Śmierdział piwem i chwiał się na
nogach. Christina dźgnęła go w rękę nożem. Gbur zawył z bólu. Goście patrzyli, jak wielki
mężczyzna podnosi dłoń i wpatruje się w nią z zaskoczeniem.
- Skaleczyłaś mnie! - Jego wrzask zatrząsł posadami domu. - Skaleczyłaś mnie! - ryknął i ruszył w
stronę Christiny.
Nawet się nie poruszyła. Wysunęła nóż.
- Siadaj albo znowu będę musiała cię zranić.
Naprawdę nie miała czasu na zabawę. Tyle jeszcze musiała zrobić przed przyjęciem u Rhone a.
- Skaleczyłaś mnie, ty...
- Chciałeś mnie dotknąć - odparła. Czubek jej noża znalazł się na czerwonym gardle mężczyzny. -
I jeśli jeszcze raz spróbujesz, będziesz pił piwo dziurą, którą ci wywiercę w szyi.
Usłyszała śmiech i odwróciła się, by sprawdzić, kogo tak rozbawiła.
- Mam sprawę do pana Bleaka Bryana.
- Ach, więc jesteś jego kochanką? - zawołał ktoś.
Christina popatrzyła po sali. Rzezimieszek, który siedział obok niej, znowu się na nią rzucił.
Niewiele myśląc wbiła cienkie ostrze w jego szyję. Gbur wrzasnął. Christina spojrzała w sufit,
modląc się o cierpliwość.
Tak, przestępcy są wszędzie tacy sami - ignoranci.
- Jestem żoną markiza Lyonwooda - odezwała się do grupy mężczyzn. - Jego przyjaciel jest
właścicielem tej tawemy. Mam do niego ważną sprawę, a moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. -
Popatrzyła z odrazą na mężczyznę trzymającego się za szyję. - To małe zadraśnięcie, sir, ale
przysięgam, że następnym razem nie będę taka ostrożna.
Choć Christina nie zdawała sobie z tego sprawy, informacja, iż jest żoną Lyona, zmieniła
nastawienie gości tawemy.
- Zostaw ją, Arthur, jeśli ci życie miłe. To kochanka Lyonwooda.
- Masz na imię Arthur? - zapytała Christina.
Przerażony mężczyzna nie mógł wydobyć z siebie głosu.
- Arthur to wspaniałe imię, sir. Czy zna pan historię o Kamelocie? Nie? - zapytała, ponieważ
mężczyzna głupio się jej przyglądał. - W takim razie z pewnością zna ją pańska matka i dała panu
imię po królu Arturze - stwierdziła.
Rzezimieszek już jej nie słuchał. Myślami znajdował się bardzo daleko - zastanawiał się, co zrobi
mu markiz Lyonwood, kiedy dowie się o tym wydarzeniu.
- Nie miałem zamiaru pani skrzywdzić. No to już po mnie - zawodził. - Nie wiedziałem...
- Że jestem mężatką? - dokończyła za niego Christina.
Westchnęła. - No cóż, nie mogłeś o tym wiedzieć, niemniej to niegrzecznie dotykać kobiety, nie
spytawszy jej wcześniej o pozwolenie - poinstruowała. - Ale nie martw się, nic ci się nie stanie,
Arthurze - dodała łagodniejszym tonem.
Odwróciła się w stronę reszty gości.
- Czy ktoś jeszcze ma ochotę mnie dotknąć?
Tawerna zabrzmiała głośnym zaprzeczeniem. Goście energicznie kręcili głowami.
Był to zabawny widok, ale Christina powstrzymała śmiech. Nie chciała nikogo urazić.
- A więc przyrzekacie? - upewniła się, zamierzając schować nóż.
W tej chwili musiała się już uśmiechnąć. Mężczyźni znowu energicznie kiwali głowami.
- Arthurze, idź i obmyj sobie ranę - poradziła, po czym podeszła do baru. - Kiedy wrócę do domu,
każę przesłać ci maść na to zacięcie. Czy ktoś z was wie może, gdzie znajduje się teraz pan Bleak
Bryan? - zapytała.
- Connor już poszedł po niego - zawołał jeden z biesiadników.
Księżniczka uśmiechnęła się do chudego, niskiego mężczyzny. Wtedy zauważyła, że w dłoni
trzyma karty.
- W co gracie? - zawołała, próbując zająć sobie czas do powrotu Bryana i zarazem zmniejszyć
panujące w tawernie napięcie. - Przepraszam, jeśli wam przerwałam.
- Nie, nie - zaprzeczył jegomość. - Nie mogłem znaleźć nikogo chętnego do gry.
- A to dlaczego?
- Nitty ma za dużo szczęścia, panienko - zawołał ktoś z boku.
- Czy jesteś cierpliwy, Nitty? - zainteresowała się Christina. - Nie mam pojęcia, wasza wysokość -
wyznał Nitty.
Christinie nie chciało się tłumaczyć, iż nie trzeba jej w ten sposób tytułować. Mężczyzna wydawał
się bardzo zdenerwowany.
- Może to sprawdzimy? - zaproponowała. Jej wesoły śmiech udzielił się gościom tawerny. -
Chciałabym nauczyć sie grać w karty, sir, więc jeśli ma pan czas i umiejętności, sprawiłby mi pan
wielką przyjemność. Musze zaczekać na właściciela...
- To będzie dla mnie zaszczyt - oświadczył Nitty.
Wyprostował ramiona. - Poppy, uprzątnij miejsce dla pani - rozkazał. - Preston, przynieś czyste
krzesło. Jakiej gry chciałaby się pani nauczyć, panienko? - zapytał.
- A w jaka lubią grać mężczyźni?
- No cóż, pani mąż grywa w pokera, ale z pewnością nie będzie pani chciała nauczyć się...
- Ależ właśnie tak - pospiesznie zapewniła Christina.
- Proszę, śliczna pani! - krzyknął następny mężczyzna - te monety się pani przydadzą, kiedy już
się pani nauczy.
- Monety?
- Do wsadzenia do banku - wyjaśnił ktoś inny.
Christina nie mogła uwierzyć, że goście tawerny tak gamą się do pomocy. Mężczyzna o imieniu
Poppy skłonił się przed nią teatralnie.
- Pani krzesło czeka, madame - powiadomił. - Spit je wymył. Jest już czyste.
Usiadłszy przy okrągłym stole, Christina skinęła w stronę Nitty'ego.
- A wiec znasz mojego męża? - zapytała, przyglądając się zarazem, jak tasuje karty. -
Powiedziałeś, że jego grą jest poker - dodała.
- Wszyscy go znają, panienko - poinformował ją Poppy.
- Och, to miłe - ucieszyła się Christina. - W takim razie, Nitty, wytłumacz mi zasady tej gry.
Dziękuję za monety, sir, i panu także, i... och, nie sądzę, żebym potrzebowała aż tyle pieniędzy,
panowie - dodała, kiedy słupek monet urósł przed nią na stole. - Jesteście tacy szczodrzy.
Mój mąż to szczęściarz, że ma takich dobrych przyjaciół.

Mąż Christiny myślał podobnie, kiedy na zapleczu tawerny skończył wydawać rozkazy pięciu
mężczyznom o wyglądzie rzezimieszków, za to bardzo lojalnym. Bryan stał z boku z całego serca
żałując, że nie może wziąć udziału w maskaradzie.
- Do diabła Lyonie, chciałbym tam być i widzieć wyraz twarzy Rhodnea. Pamiętaj chłoptasiu -
zwrócił się do mężczyzny, który miał udawać Jacka – trzymaj się w tyle. Twoje oczy nie są tak
zielone jak Rhodnea. Ktoś mógłby to zauważyć.
- Bryan, musisz wrócić do tawerny, po raz trzeci nagabywał barman. Mówię ci, szykuje się bójka.
Nie słyszałeś wrzasków?
- Słyszę, że ludzie dobrze się bawią, Connor. Ktokolwiek chciał wywołać bójkę musiał zmienić
zamiar. A teraz wracaj, zanim okradną mnie do szczętu. Bryan spojrzał gniewnie na Connora, po
czym odwrócił sie do Lyona i dalej przysłuchiwał się, jak wydaje rozkazy swoim ludziom.
Nagły wybuch śmiechu przykuł jego uwagę. Bryan kiwnął do markiza, po czym ruszył do
gospody, sprawdzić co też tak rozbawiło jego gości. Od wejścia rzucił mu się w oczy tłum
otaczający okrągły stół. Przepchnął się do niego. Kiedy zobaczył siedzące przy nim osoby,
zaniemówił, ale już po chwili rzucił się do tylnego wyjścia.
- Lyonie, czy już skończyłeś?
- Właśnie zamierzałem odjeżdżać - poinformował markiz. - Dlaczego pytasz? Masz jakiś kłopot? -
zapytał. Zaniepokoił go ton głosu Bryana. Marynarz mówił tak, jakby się dusił.
- Nie ja, tylko ty - oświadczył właściciel tawemy.
Markiz ruszył do drzwi, ale Bryan zamknął je przed nim.
- Lyonie, czy nadal lubisz się zakładać?
Lyon obrzucił przyjaciela zdesperowanym spojrzeniem.
- Tak.
- W takim razie zakładam się, że przeżyjesz za chwilę niespodziankę swojego życia - oświadczył
Bryan i odszedł na bok. - Czeka na ciebie w środku.
Lyon nie miał czasu na żarty. Pospieszył do środka, przekonany, że Bryan chce, by uspokoił
któregoś rozbrykanego gościa.
Mężczyźni otaczający stół zasłaniali mu widok.
- Nie widzę żadnego niebezpieczeństwa - rzekł do przyjaciela. - Co to za niespodzianka? Czy
Nitty znalazł następną ofiarę swoich karcianych sztuczek?
- O, to jest gra w karty - niemal zapiał Bryan. - Frankie, jak idzie gra?
- Pani właśnie przebiła Nitty'ego parą dziesiątek – zawołał ktoś z tłumu.
- To nie moja wina - krzyknął Nitty. - Pani wszystko łapie w lot. Cholera, gra jakby...
- Uważaj na język, Nitty - uprzedził go ktoś z tłumu.
- Kobiecie markiza Lyonwooda należy się szacunek, ty głupku.
Kobiecie markiza Lyonwooda? To niemożliwe, żeby mówili to, co przed chwilą usłyszał.
Nie, to nie może być...
Lyon odwrócił się do Bryana. Przyjaciel powoli kiwał głową. Markiz nadal nie mógł uwierzyć.
Zbliżył się do tłumu. Mężczyźni schodzili mu z drogi. Wesołe okrzyki nagle się urwały. Christina
nie zwróciła uwagi na pełną napięcia ciszę ani na męża, który stanął za Nittym i przyglądał się jej.
Siedziała ze zmarszczonym czołem i wpatrywała się w karty. Nitty bał się spojrzeć za siebie.
Widział twarze mężczyzn stojących za Christiną. Nie mieli wesołych min.
- Myślę, że się wyłożę, proszę pani.
Christina nie podniosła wzroku. Jedną ręką stukała w stolik i wpatrywała się w pięć kart, które
trzymała w drugiej dłoni.
- Nie, Nitty, nie możesz się teraz wyłożyć. Powiedziałeś, że muszę albo podnieść stawkę, albo się
wyłożyć. – Pchnęła kilka moment na środek stolika, po czym z uśmiechem spojrzała na
towarzysza gry. - Sprawdzam cię. Nitty rzucił karty na stół.
- Och, nie musiała pani stawiać wszystkich monet.
Pobiłem panią tymi trzema królami, ale może pani zatrzymać pieniądze. To tylko nauka.
Wszyscy skinęli głowami. Niektórzy mruczeli potwierdzająco, inni rzucali w stronę Lyona
przestraszone spojrzenia. Christina nie chciała patrzeć na przeciwnika. Nitty ostrzegł ją, że wyraz
twarzy gracza często zdradza, co ma w kartach. Nitty pokazał już swoje, więc nie wiedziała, czy ta
zasada nadal ją obowiązuje, ale nie zamierzała ryzykować... nie z tymi wspaniałymi kartami, które
dostała.
- Gra to gra, Nitty. Zwycięzca bierze wszystko. Czy sam tak nie mówiłeś?
- Mówiłem, panienko - jąkał się Nitty.
Christina położyła na stole dwie siódemki. Umyślnie przytrzymała pozostałe trzy karty.
- Panowie - odezwała się do otaczających ją mężczyzn - przygotujcie się do odbioru wygranych.
- Ale przecież musiałaby pani przebić moje...
Nitty zamilkł, kiedy Christina wyrzuciła na stół pozostałe karty.
- Wielki Boże, ma trzy asy - szepnął Nitty. Jego głos wyrażał ulgę. Kobieta Lyona wygrała.
Christina wybuchnęła radosnym śmiechem, ale nikt jej nie wtórował. Wszyscy patrzyli na markiza
Lyonwooda, oczekując jego reakcji. Nie wyglądał na wielce szczęśliwego
Jeśli sam markiz Lyonwood nie był rozbawiony, oni także nie mieli z czego się cieszyć.
Christina zajęła się zbieraniem monet.
- Nitty? Skoro nadal czekamy na powrót pana Bleaka. chciałabym, byś mi pokazał, jak się
oszukuje. Kiedy będę wiedziała, jak to się robi, nikt mnie łatwo nie okpi.
Nitty nic na to nie odpowiedział. Christina popatrzyła na niego.
Wydawał się przerażony. W końcu dotarło do niej, że dokoła panuje śmiertelna cisza. Nie
rozumiała, co się stało, dopóki nie podniosła wzroku. Spojrzała wprost w oczy wpatrującego się w
nią Lyona.
Była zaskoczona.
- Lyonie, co ty tu robisz?
Jej słodki, przymilny uśmiech obudził w markizie wściekłość. Wyglądało na to, że Christina
cieszy się z jego obecności.
Przestała się uśmiechać, widząc, że mąż nie odwzajemnia się jej tym samym.
Powoli zaczynała rozumieć. Wyprostowała ramiona. Prawda w końcu do niej dotarła. Lyon był
wściekły. Christina zmarszczyła czoło.
- Lyonie? - zapytała z wahaniem. - Czy coś się stało?
Markiz zignorował pytanie. Przebiegł zimnym wzrokiem po gościach tawerny.
- Wynocha!
To jedno słowo wystarczyło, by wyczyścić gospodę. Głos markiza uderzył niczym bicz. Christina
patrzyła, jak mężczyźni w pośpiechu wynoszą się na zewnątrz. Nitty niezgrabnie przeskakiwał
przez stołek.
- Zapomniałeś o monetach! - zawołała za nim księżniczka.
- Ani jednego słowa więcej! - ryknął Lyon.
Christina z niedowierzaniem otworzyła szeroko oczy. Wstała.
- Śmiesz podnosić na mnie głos w obecności nieznajomych? W obecności twojego przyjaciela,
Bleaka Bryana?
- Śmiem, do diabła! - krzyczał markiz.
Reakcja męża zmroziła Christinę. Odwróciła się do właściciela tawerny, zobaczyła jego
współczujące spojrzenie i nagle poczuła się tak zawstydzona, że zachciało jej się płakać.
- Poniżasz mnie na oczach innego wojownika. - Głos jej drżał.
Lyon pomyślał, że żona się go przestraszyła. Pomimo wściekłości dotarto do niego, że żona ma
taką minę, jakby była bardzo nieszczęśliwa. Powoli wyraz jego twarzy zaczął się zmieniać.
- Powiedz mi, co tu robisz? - zażądał. Nadal w jego głosie brzmiał gniew, ale i tak był z siebie
dumny, że zdołał nie krzyczeć.
Christina nie rozumiała, na jakie niebezpieczeństwo się wystawiła, powtarzał sobie w myśli. Nie, z
pewnością nie rozumiała. Za to on doskonale wiedział, co mogłoby się przytrafić żonie w tej
części Londynu. Postanowił przestać się nad tym zastanawiać, bo inaczej nigdy się nie uspokoi.
Christina nie mogła patrzeć na męża. Stała ze zwieszoną głową, wpatrzona w blat stołu.
- Lyonie, twoja żona musiała mieć bardzo poważny powód, żeby się tu pojawić - podsunął Bryan,
próbując zmniejszyć napięcie.
Christina podniosła na niego wzrok.
- Mój mąż jest zły, bo tu przyszłam? - spytała z niedowierzaniem.
Bryan nie wiedział, co odpowiedzieć na to absurdalne pytanie. W zamian sam zapytał:
- Czy nie wiedziałaś, co to za okolica?
Christina musiała głęboko odetchnąć, zanim się odezwała. Ścisnęła dłonie w pięści.
- Będę chodziła tam, gdzie zechcę... i kiedy będę miała ochotę.
Bryan rzucił markizowi szybkie spojrzenie. Biedna, niewinna istota nie znała jeszcze swojego
męża. Właśnie pomachała mu przed twarzą czerwoną płachtą.
Gniew nie do końca jeszcze opuścił Lyona. Butne słowa Christiny wcale nie pomagały mu się
uspokoić. Bryan pospiesznie rzucił się na ratunek.
- Dlaczego nie usiądziecie? Zostawię was teraz samych.
- Po co? Już mnie poniżył w twojej obecności – wyszeptała księżniczka.
- Christino, natychmiast wracamy do domu.
Glos Lyona przeszedł w miękki szept. Właściciel tawerny miał nadzieję, ze dziewczyna rozumie,
iż nie wróży to nic dobrego.
Nie, nie rozumiała. Popatrzyła gniewnie na męża. Markiz był jak błyskawica. Nie wiadomo kiedy
Christina znalazła się pod ścianą. Lyon pochylił się nad nią, a wściekłość bijąca od niego omal jej
nie spaliła.
- Tak właśnie robi się w Anglii, Christino. Żona słucha się męża. Chodzi tylko tam, gdzie on jej
pozwoli i tylko wtedy, kiedy on się na to zgodzi. Zrozumiałaś?
Bryan stanął za plecami Lyona. Ogromnie współczuł Christinie. Biedaczka musiała być nieźle
przerażona. Nawet on w tej chwili czuł lekki przestrach.
Jednak odpowiedź księżniczki uzmysłowiła mu, że kobieta nic a nic nie boi się męża.
- Naraziłeś mnie na wstyd, Lyonie. Tam, skąd pochodzę, jest to wystarczający powód, by ściąć
włosy. Markiz starał się opanować, jednak absurdalna uwaga wytrąciła go całkowicie z
równowagi.
- Co to, do diabła, ma znaczyć?
Christina nie spieszyła się z wyjaśnieniami. Nie, w całym jej wnętrzu płonął ogień wściekłości.
Miała ochotę krzyczeć, ale także płakać. Trochę bez sensu, pomyślała, lecz brakowało jej czasu na
roztrząsanie tych przeciwstawnych emocji.
- Kobieta obcina włosy, kiedy kogoś traci. Żona obcina włosy, kiedy umiera jej maż... albo kiedy
go odrzuca.
- To niedorzeczne - mruknął markiz. - Czy wiesz, o czym mówisz? O rozwodzie.
Nagle dotarł do niego sens pogróżek Christiny. Opuścił głowę, zamknął oczy i wybuchnął
śmiechem. Gniew zniknął.
- Wiedziałam, że kiedy poznasz moją przeszłość, zmienisz się, ty prymitywny Angliku! -
krzyknęła do męża księżniczka.
- Jesteś... jesteś głupkiem - oświadczyła, przypomniawszy sobie wyzwisko, jakim obdzielali się
goście tawerny.
- Christino, czeka nas długa rozmowa - ze śmiechem zapowiedział markiz. - Chodźmy - rozkazał
chwytając żonę za rękę i ciągnąc za sobą.
- Muszę jeszcze porozmawiać z panem Bleakiem – sprzeciwiła się Christina. - Puść moją dłoń,
Lyonie - dodała, starając się wyrwać rękę z uścisku męża.
- Chyba mnie nie zrozumiałaś - mruknął markiz. – Powiedziałem ci przed chwilą, że żona chodzi
tam, gdzie jej mąż...
- Lyonie? Zżera mnie ciekawość - wtrącił się Bryan. Nie chciał dopuścić do następnej kłótni. -
Chciałbym się dowiedzieć, z czym twoja żona tu przyszła - wyjaśnił.
Markiz zatrzymał się w drzwiach.
- Powiedz mu - rzucił rozkazująco do Christiny.
Miała ochotę się sprzeciwić, by udowodnić, że poważnie traktuje to, co przed chwilą powiedziała,
ale w grę wchodziło dobro Rhone'a, więc odłożyła dumę na bok.
- Rhone wydaje dzisiaj przyjęcie - zaczęła. – Chciałam cię prosić, byś wyszukał kilku ludzi, którzy
mogliby udawać złodziei i...
Nie dokończyła. Lyon wyciągnął ją z gospody nie czekając aż skończy zdanie. Przeszli spory
kawałek, nim zobaczył jego powóz. Nic dziwnego, że nie wiedziałam, iż jest u Bryana, pomyślała
Christina. Ukrył powóz.
Nie rozumiała, po co mąż to uczynił, ale nie zamierzała pytać. Głos mógłby ją zdradzić. Była
bliska płaczu. Nie przypuszczała, że mąż może się tak zezłościć.
Milczeli przez całą drogę do domu. Lyon wykorzystał ten czas, by się uspokoić. Nie było to łatwe
zadanie. Nie mógł przestać myśleć o tym, co mogłoby się przytrafić Christinie.
Tragiczne obrazy podsycały jego gniew. Kiedy zobaczył żonę w tawemie, kolana się pod nim
ugięły. Grała w karty i najgorszymi londyńskimi zbirami. Oczywiście nie zdawała sobie sprawy,
na jakie ryzyko się wystawia. Nie wyglądałaby na taką zadowoloną, gdyby to sobie uzmysłowiła. I
uśmiechnęła się na jego widok... Lyon nigdy nie czuł takiej wściekłości... i takiego przerażenia.
- Twoja niewinność jest twoim największym wrogiem - mruknął, otwierając drzwi powozu.
Christina nawet nie spojrzała na męża. Wzruszyła tylko obojętnie ramionami.
Zignorowała też dłoń markiza, kiedy chciał pomóc jej wysiąść.
Ruszyła przed siebie i wtedy Lyon zauważył, że jej włosy są krótsze i sięgają do połowy pleców.
W drzwiach powitał ich Brown. Markiz kazał mu strzec żony, po czym ruszył za nią w głąb domu.
Zatrzymał ją w połowie schodów.
- Kiedy już się uspokoję, wyjaśnię ci, dlaczego...
- Nie chcę słuchać twoich wyjaśnień - przerwała mu.
Markiz zamknął oczy i wziął głęboki oddech.
- Nie waż mi się opuszczać domu aż do jutrzejszego poranka - rozkazał. - Teraz muszę iść na
przyjęcie do Rhone'a.
- Rozumiem.
- Nie, nie sądzę, żebyś rozumiała - mruknął. - Christino, chciałaś, by Bryan znalazł ludzi, którzy
udawaliby szajkę Jacka, prawda?
Skinęła głową.
- Żono, masz zbyt mało wiary we mnie - szepnął Lyon, potrząsając głową.
Zaskoczył Christinę tymi słowami.
- Nie chodzi tu o wiarę. Nie miałam pojęcia, że wiesz o tragicznej sytuacji Rhone'a.
- Tragicznej sytuacji?
- Został zamknięty we własnym domu - wyjaśniła. - Ponieważ jest twoim przyjacielem,
wymyśliłam plan, ale go zrujnowałeś — dodała.
- Nie, to ty byś go zrujnowała - oświadczył markiz. – Ja już się wszystkim zająłem. A teraz
przyrzeknij mi, że nigdzie nie wyjdziesz.
- Nie mam już nic więcej do załatwienia - odparła.
Markiz puścił ramię żony, a ona odwróciła się i pobiegła na górę. Otwierał drzwi, zamierzając
wyjść, gdy zatrzymał go krzyk Christiny:
- Lyonie?
- Tak?
- Będziesz musiał mnie przeprosić. Czy zrobisz to teraz, czy po powrocie od Rhone'a?
- Przeprosić? - Markiz był oburzony.
Christina doszła do wniosku, że wcale jej nie zrozumiał.
- A więc chcesz zacząć wszystko od początku? - zapytała.
- O czym ty mówisz? Nie mam czasu na zagadki - oświadczył. - Jeśli ktokolwiek ma przepraszać,
to...
Nie skończył, bo żona odwróciła się i zniknęła w korytarzu. Ponownie go zlekceważyła. Lyon nie
sądził, by mógł kiedykolwiek do tego przywyknąć. Nie sądził też, że kiedykolwiek zrozumie
własną żonę. Niemniej podziwiał ją za to, że wymyśliła ten sam sposób pomocy Rhone'owi co on.
Boże, co za wyczerpujące życie go czeka. Będzie musiał nieustannie strzec Christiny i ciągle
tkwić przy jej boku. Zdawała się nie dostrzegać niebezpieczeństw. Nie rozumiała nawet, że
powinna się go bać, kiedy wpadał we wściekłość. Żadna kobieta nigdy nie podniosła na niego
głosu... a także niewielu mężczyzn. Jednak Christina się na to odważyła. Kiedy on krzyczał, ona
natychmiast rewanżowała się tym samym.
Dorównywała mu pod każdym względem. Dorównywała mu w pożądaniu i kochała go tak samo
mocno jak on ją.
Tak, następne dwadzieścia lat zapowiada się ogromnie wyczerpująco.
Ale też bardzo, bardzo atrakcyjnie.
15

Nie chciałam, by przeze mnie ginęli następni niewinni ludzie. Edward szedł za nami. Wiedziałam,
ze egzekucja została jedynie odroczona. Świtało, a ja dotarłam dopiero na pierwsze wzgórze.
Karawana się budziła. Czy będą mnie szukali? Zobaczyłam wtedy Indian zbiegających ze zbocza.
Chciałam ostrzec karawanę krzykiem, ale przecież by mnie nie usłyszeli. Wtem za plecami
usłyszałam następny krzyk. To był kobiecy głos. Edward! Myślałam, że to on. Następna niewinna
ofiara zginie przeze mnie. Wyrwałam z juków nóż Jacoba i pobiegłam w stronę, skąd dochodziły
krzyki. Widok, jaki ujrzałam, zmusił mnie do przezwyciężenia tchórzostwa i przerażenia.
Zobaczyłam małego chłopca zwiniętego na ziemi, całego we krwi i kurzu. Kobieta, która
krzyczała, teraz leżała nieruchomo. Miała związane ręce i nogi.
Matka i dziecko... jak ty i ja, Christino... Napastnik stał się w moich oczach Edwardem. Nie
pamiętam, kiedy położyłam cię na ziemi, nie pamiętam, jak to się stało, że pobiegłam i wbiłam nóż
w plecy oprawcy. Musiałam trafić go w serce, bo natychmiast się przewrócił.
Sprawdziłam, czy rzeczywiście nie żyje, a potem pomogłam małemu chłopcu, który wył z bólu.
Wzięłam go delikatnie w ramiona. Uspokajałam szeptem. Po chwili jego oddech stał się bardziej
równomierny. Poczułam, ze ktoś mi się przygląda. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Indianka
intensywnie wpatruje się we mnie.
Miała na imię Merry.
Dziennik, 1 listopada 1795

Lyon wrócił do domu dopiero nad ranem. Był zadowolony z przebiegu wieczoru. Na zawsze
zapamięta wyraz twarzy Rhonea, kiedy zobaczył fałszywego Jacka. Tak warto było się wysilić.
Rhone najpóźniej jutro zostanie oczyszczony z oskarżeń. Teeraz wszyscy uwierzyli, że lord zranił
sobie nadgarstek przez wypadek, przewracając się na potłuczoną szklankę.
Wellingham wyszedł na głupca. Ta myśl ogromnie uradowała Lyona. Oczywiście nie skończył
jeszcze ani z tym łotrem ani z trzema pozostałymi, ale wiedział, że będzie musiał trochę poczekać,
zanim do końca uprzykrzy im życie. Pomści ojca Rhonea. Czterej złodzieje pożałują, że wybrali
sobie za cel rodzinę jego przyjaciela.
Christina spała twardo na podłodze. Lyon pospiesznie się rozebrał, po czym delikatnie uniósł
żonę, uważając, by nie skaleczyć się nożem, który ukryła pod kocem. Położył ją tam, gdzie byłojej
miejsce – w swoim łóżku. Otoczył ramieniem.
Postanowił, że zmieni materace na twardsze. Uśmiechnął się przypomniawszy sobie, jak w noc
poślubna Christina skarżyła się, iż materac ją pochłonie.
Nie spadła wtedy z łóżka. Nic dziwnego, że się śmiała, kiedy sądził iż tak się stało. Lyon bardzo
pragnął, by żona przyzwyczaiła się do spania na łóżku. Nie pociągała go perspektywa spędzania
nocy na podłodze, niemiej, jeśli Christina nie zmieni przyzwyczajeń, dostosuje się do niej.
Westchnął niezadowolony, ale cóż... jeśli to jedyny sposób, by trzymać ją w ramionach, trudno.
Kompromis. To słowo nieustannie krążyło mu po głowie. Dopóki nie poznał Christiny, było to dla
niego całkowicie obce pojęcie. Zdecydował, że nadszedł czas na przećwiczenie go.
Lyon z niecierpliwością czekał na poranek. Najpierw wyjaśni Christinie, dlaczego tak bardzo
zdenerwowały go jej odwiedziny w tawernie, a potem porozmawia z nią o bezpieczeństwie.
Wytłumaczy, że miał na względzie jedynie jej dobro i że nie powinna poruszać się po mieście bez
odpowiedniej eskorty. I ona także nauczy się kompromisu.

Nastał ranek, ale Lyon nie miał szansy pouczyć żony. Nie było jej przy nim.
Obudził się dopiero koło południa – zadziwiające, bo zazwyczaj nie sypiał więcej niż trzy
godziny. Czuł się wypoczęty, gotowy na podbicie świata. Mówiąc bardziej konkretnie, gotowy do
zmierzenia się z własną żoną. Zbiegł na dół, jeszcze w szlafroku, chcąc od razu z nią
porozmawiać.
Sądził, że Christina na niego czeka. Pomylił się.
- Co mówisz? Nie mogła nigdzie wyjść. Okrzyk furii sparaliżówał przerażonego służącego.
- Markiza wyszła kilka godzin temu – tłumaczył jąkając się. – W towarzystwie Browna i reszty.
Czy zapomniał pan o poleceniu, jakie wydał pan żonie? Słyszałem jak markiza tłumaczyła
Brownowi, iż nalegal pan, żeby natychmiast wracała do Lyonwood.
- Tak zapomniałem, - odburknąl Lyon. Skłamał. Nic takiego nie mówił. Ale przecież nie mógł
pozwolić, by służba dowiedziała się, że Christina kłamie. W tym momencie nie chronił żony, tylko
siebie. Nie chciał, by ktokolwiek domyślał się, iż Christina całkowicie wymykała się jego
kontroli.
To było poniżające. Lyon pogrążył się w gorzkiej zadumie. Wtem nagła myśl sprawiła, że nieco
się rozchmurzył. Christina wyjechała tak wcześnie, ponieważ była zdenerwowana.
Być może zrozumiała niewłaściwość swojego wczorajszego zachowania. Początkowo markiz
zamierzał bez zwłoki wyruszyć do Lyonwood, lecz po chwili namysłu zmienił zamiar,
postanawiając pozostawić żonę w niepewności przez cały dzień.
Tak, czas i milczenie są jego sprzymierzeńcami. Miał nadzieję, że pod wieczór Christina sama
zwróci się do niego z przeprosinami.
Następną godzinę spędził w gabinecie, a potem pojechał do domu matki z zamiarem opowiedzenia
Dianie o przygodzie Rhone'a. Spotkała go tam wielka niespodzianka, ponieważ w bawialni
zastał właśnie Rhone'a, na dodatek obejmującego Dianę.
- Może przeszkadzam? - zapytał nerwowo.
Wyglądało na to, że jego pojawienie się zupełnie im nie przeszkodziło. Diana nadal opierała się o
ramię Rhone'a, ten zaś nawet nie uniósł wzroku.
- A oto Lyon, moja słodka. Przestań już płakać. On będzie wiedział, co zrobić.
Markiz, idąc w stronę kominka, krótkimi warknięciami wyrzucał z siebie polecenia.
- Rhone, zabierz tę rękę od mojej siostry. Diano, wyprostuj się i zachowuj, na Boga, jak na damę
przystało. Dlaczego płaczesz?
Dziewczyna posłuszna rozkazowi chciała się wyprostować, ale lord przyciągnął ją do siebie i
przytulił jej zapłakany policzek do swojej piersi.
- Ty tam stój. Ja pocieszam Dianę i koniec, do diabła.
Lyon postanowił, że rozprawi się z przyjacielem później.
- Powiedz mi, Diano, dlaczego płaczesz. Nie zwlekaj, bo się spieszę - dodał.
- Nie musisz podnosić na nią głosu, Lyonie. – Rhone zmierzył przyjaciela gniewnym spojrzeniem.
- I tak jest już przygnębiona.
- Czy któreś z was łaskawie wyjaśni mi, z jakiego powodu?
- Mama - zawyła Diana. Odsunęła się od Rhone'a, by wytrzeć oczy koronkową chusteczką. -
Christina ją zabrała.
- Co zrobiła? - spytał markiz, niczego nie rozumiejąc.
- Twoja żona zabrała twoją matkę do Lyonwood – powtórzył Rhone.
- I to jest powód płaczu Diany? - spytał znowu markiz, starając się dotrzeć do sedna.
Rhone z trudem powstrzymywał śmiech.
- Zgadza się - potwierdził i poklepał Dianę po ramieniu.
Lyon usiadł naprzeciw siostry, czekając, aż dziewczyna weźmie się w garść. Pomyślał, że Diana w
żółtej sukni z brązową lamówką wygląda jak motyl.
- Diano - odezwał się z nadzieją, że udało mu sie przybrać uspokajający ton głosu. - Nie musisz się
martwić, że będę zły, ponieważ moja żona zabrała matkę. Z tego owodu płaczesz, prawda?
- Nie.
- Chciałaś, by matka tu została?
Kiedy siostra zaprzeczyła ruchem głowy i dalej łkała, Lyon stracił resztki cierpliwości.
- Wiec?
- Mama nie chciała jechać! - krzyknęła Diana. - Rhone, opowiedz mu. Widziałeś wszystko. Sama
już nie wiem, co myśleć. A ciotka Harrietta śmiała się jak wariatka przez cały czas. Och, nie
miałam pojęcia, co...
- Rhone, czy zależy ci na Dianie?
- Tak, bardzo.
- W takim razie radzę ci, uspokój ją, bo inaczej za chwilę ją uduszę. Diano, przestań ryczeć.
- Ja wszystko wyjaśnię, kochanie - zaproponował Rhone, zwracając się łagodnie do zapłakanej
dziewczyny.
Lyon czul, że ogarnia go obrzydzenie. Przyjaciel zachowywał się jak zakochany sztubak.
- Twoja matka nie zgodziła się na wyjazd z Christiną do Lyonwood. I wtedy zaczęło się całe
przedstawienie. Rhone nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Diana łkała wtulona w jego kurtkę,
więc nie musiał kontrolować wyrazu twarzy.
- Twoja żona była nieugięta. Tak nieugięta, że... no, że... po prostu wyciągnęła matkę z łóżka.
- Żartujesz.
- Mama nie chciała jechać.
- To oczywiste - sarknął Lyon. - Czy Christina wytłumaczyła jej powód, dla którego była taka
niedelikatna?
Uśmiech czaił mu się w kącikach ust, ale ponieważ Diana przyglądała mu się z napięciem,
pohamował się, nie chcąc jeszcze bardziej przygnębiać siostry.
Rhone wytrwale bronił uczuć Diany.
- Szkoda, że tego nie widziałeś, Lyonie. Twoja matka jest silną kobietą. Nigdy bym tego nie
przypuszczał. Stoczono tu prawdziwą bitwę. Oczywiście doszło do niej dopiero gdy...
- Dopiero gdy co? - spytał markiz, całkowicie zaszokowany zachowaniem żony.
- Mama powiedziała Christinie, że chce tu zostać, ze odwiedzają ją ludzie, z którymi może
rozmawiać o Jamesie - wyjaśniła Diana.
- Tak, powiedziała to wtedy, kiedy Christina zapytała ją, czy jej serce umarło.
- Nie rozumiem - oświadczył Lyon, potrząsając głową.
- Ja także nie - zgodził się Rhone. - Tak czy inaczej twoja matka stwierdziła, że razem z Jamesem
umarło też jej serce... cokolwiek, na Boga, by to znaczyło.
Lyon już otwarcie się uśmiechnął. Nie potrafił się dłużej powstrzymać.
- Moja matka to mistrzyni żałoby, Rhone. Sam o tym doskonale wiesz.
- Była - z rozbawieniem przyznał Rhone. – Christina sprowadziła ją na dół. Twoja ciotka, Diana i
ja przyglądaliśmy się im, nie wiedząc, co się dzieje. Potem Christina wszystko wyjaśniła.
- Ona zabije mamę.
- No, Diano, tego nie powiedziała — sprzeciwił się lord. Poklepał ją po ramieniu, po czym
uśmiechnął się do Lyona.
- Rhone, czy zechciałbyś dokończyć?
- Christina powiedziała twojej matce, że tam, skąd ona pochodzi, a Bóg jeden wie, gdzie to jest,
stary wojownik, który ma złamane serce i duszę, odchodzi w ostępy.
- Po co? - zdziwił się Lyon.
- Ach, oczywiście, by znaleźć spokojne i miłe miejsce, w którym mógłby umrzeć. Nie muszę
dodawać, że twojej matce zupełnie nie przypadło do gustu, iż nazywa się ją starym wojownikiem.
Lyon przez dłuższą chwilę wpatrywał się w sufit, nim zdobył się na odwagę, by ponownie
spojrzeć na przyjaciela.
Był niebezpiecznie bliski wybuchnięcia śmiechem.
- Wyobrażam sobie - szepnął.
- Cóż, częściowo to wina mamy - wtrąciła się Diana. - Gdyby nie twierdziła, że ma złamane serce,
Christina nie upierałaby się, żeby ją ze sobą zabrać. Powiedziała, że pomoże mamie znaleźć to
miłe miejsce.
- To ładnie z jej strony - rzucił markiz.
- Lyonie, mama nawet nie zdążyła wypić gorącej czekolady. Służące nie zdążyły jej spakować.
Christina powiedziała, że to bez znaczenia. Ktoś, kto ma umrzeć, nie potrzebuje się pakować. Tak
właśnie powiedziała.
- Wtedy twoja matka zaczęła krzyczeć - ciągnął Rhone
- Rhone nie pozwolił mi się wtrącić - wyszeptała Diana - a ciotka Harrietta się śmiała.
- Ale dopiero kiedy twoja matka znalazła się w powozie - przypomniał lord.
- Czy wzywała Jamesa? - zainteresował się Lyon.
- No... nie, oczywiście, że nie - mruknęła Diana. - Co to ma zresztą do rzeczy?
Ani Rhone, ani Lyon nie byli w stanie jej odpowiedzieć. Pokładali się ze śmiechu.
Minęło kilka minut, nim Lyon uspokoił się na tyle, by wydobyć z siebie głos.
- Sądzę, że najlepiej zrobię, jeśli teraz wyruszę do Lyonwood.
- A co będzie, jeśli Christina ukryła gdzieś mamę i nie powie ci gdzie?
- Czy naprawdę wierzysz, że księżniczka mogłaby skrzywdzić twoją mamę? - zapytał Rhone.
- Nie - przyznała szeptem dziewczyna. - Ale ta jej mowa o starym wojowniku. - Diana głośno
westchnęła. – Christina ma takie dziwne pomysły.
- Ona udaje, Diano. W rzeczywistości chce dać naszej matce to, czego ona potrzebuje.
- Lyonie, czy chcesz, żebym pojechał z tobą do Lyonwood? - spytał Rhone.
Markiz po błysku zielonych oczu przyjaciela rozpoznał, że ten szykuje jakiś nowy figiel.
- Skąd ta propozycja? - dociekał.
- Pomógłbym ci przeszukać posiadłość - zaśmiał się Rhone.
- Bardzo zabawne - warknął markiz. - No i zobacz, co narobiłeś. Diana znowu płacze. Sam musisz
się z tym uporać, ja już nie mam czasu. Przyjedź do Lyonwood pod koniec tygodnia z Dianą i
ciotką Haniettą.
Ruszył do drzwi, ale jeszcze zawołał przez ramię: - Jeśli do tego czasu nie znajdę matki, będziesz
miała okazję mi pomóc.
Rhone ukrył uśmiech.
- On tylko żartuje, kochanie. No, pozwól, że cię przytulę, najsłodsza. Możesz się wypłakać na
moim ramieniu.
Słysząc to Lyon z niedowierzaniem pokręcił głową. Tak bardzo zajęły go własne sprawy, że nie
zauważył, iż Rhone zakochał się w Dianie. Rhone to dobry przyjaciel... ale szwagier?
Zrezygnowany markiz uznał, że będzie musiał wziąć pod uwagę taką możliwość.
Christina nie byłaby zaskoczona. Nie, to właśnie ona przepowiedziała Rhone'owi przyszłość,
przypomniał sobie markiz.
Przeznaczenie. Teraz jego przeznaczeniem jest wrócić do domu i ucałować żonę.
Pragnienie, by wziąć Christinę w ramiona, by kochać się z nią długo i czule, sprawiło, że droga do
Lyonwood trwała całą wieczność.
Słońce właśnie zachodziło, kiedy Lyon wjechał na kolisty podjazd przed domem. Zmrużył oczy,
bo promienie padały mu prosto w twarz.
Ktoś stał na schodach. Markiz podjechał bliżej i rozpoznał Elberta. Ale co on tam robił? I po co do
diabła mu te buty? Lyon dostrzegł z tuzin par ustawionych na schodach. Jego własne buty.
Zeskoczył z konia, klepnął go po zadzie, na znak, że może udać się do stajni, po czym krzyknął do
byłego służącego Christiny:
- Elbert? Co robisz z moimi butami?
- To rozkaz pani, lordzie - odparł Elbert. - Nie przypuszczałem, że jeden człowiek może mieć tyle
butów - dodał.
- Zajmuje się tym już od godziny.
- Elbert? Po co to robisz? - przerwał mu Lyon poirytowanym tonem. - I w ogóle, co robisz w
Lyonwood? Christina cię zaprosiła?
- Wynajęła, sir - oświadczył Elbert. - Mam pomagać Brownowi. Czy pan wie, jak bardzo pani się
o mnie martwiła? Wiedziała, że nie dam sobie rady z tą starą sową. Pana żona ma wielkie serce.
Owszem, Christina miała wielkie serce. Wiedziała, że Elbert nigdzie nie znajdzie pracy. Był po
prostu za stary i za słaby.
- Jestem pewien, że doskonale dasz sobie rade, Elbercie - rzucił do służącego. - Cieszę się, że tu
jesteś.
- Dziękuję, lordzie - odparł służący.
Lyon dostrzegł w drzwiach Browna. Zarządca wydawał się przygnębiony.
- Dzień dobry, lordzie - przywitał się. - To dobrze, że już pan wrócił - dodał. - Czy widział pan
swoje buty, sir?
- Nie jestem ślepy, człowieku. Oczywiście, że je widziałem.
Czy zechciałbyś mi wyjaśnić, co tu się dzieje?
- To polecenie pańskiej żony - poinformował Brown.
- Byłej żony - skrzekliwie wtrącił Elbert.
Lyon głęboko nabrał powietrza.
- O czym ty mówisz? - zaadresował pytanie do Browna, ufając, że wyjaśnienia młodszego
służącego będą miały więcej sensu niż gderliwa mowa starca, który na dodatek podśmiewał się z
niego za plecami.
- Rozwiódł się pan, sir.
- Co?
Brown zasmucił się.
- Wiedziałem, że nie przyjmie pan spokojnie tych wieści. Rozwiódł się pan.
- Został pan odrzucony, lordzie, odtrącony, zapomniany, wyrzucony z serca...
- Pojąłem, Elbercie - mruknął z rezygnacją Lyon.
- Wiem, co oznacza słowo rozwód.
Ruszył do domu. Stary służący poczłapał za nim.
- To są słowa pani. Rozwodzi się z panem tak, jak to się robi w jej kraju. Powiedziała, że to
naturalna sprawa pozbyć się męża. Musi pan znaleźć sobie jakieś inne miejsce do zamieszkania.
- Co? - Lyon osłupiał. Miał wrażenie, że się przesłyszał.
Popatrzył na Browna i zrozumiał, że nie.
- Został pan wyrzucony, odtrącony...
- Na Boga, Elbercie, skończ z tą litanią – nakazał markiz. Odwrócił się do zarządcy. - A co mają
oznaczać te buty?
- Pański odjazd, sir - wyjaśnił służący. Starał się nie patrzeć na zszokowanego pana.
- Zaraz, zaraz, powiedzmy sobie jasno - mruknął Lyon. - Moja żona uważa, że dom należy do
niej?
- I oczywiście pańska matka - dorzucił Brown. – Zatrzymuje ją przy sobie.
Brown zagryzł dolną wargę. Lyon pomyślał, że służący prawdopodobnie dławi się ze śmiechu.
- Oczywiście - warknął.
Elbert ponownie chciał być pomocny.
- Takie są zwyczaje tara, skąd pochodzi pani – wyjaśnił niespodziewanie radosnym głosem.
- Gdzie jest moja żona? - spytał Lyon, ignorując starca.
Nie czekając na odpowiedź wbiegł po schodach i skierował się do sypialni. Nagle poraziła go
pewna myśl.
- Czy obcięła włosy? - zapytał ostro.
- Tak - odkrzyknął Elbert, zanim Brown zdążył otworzyć usta. - Taki zwyczaj - powtórzył starzec.
- Po ścięciu włosów dla niej jest pan już trupem, sir. Został pan odrzucony, odtrącony...
- Zrozumiałem! - krzyknął markiz. - Brown, wnieś do środka moje buty. Elbert, idź gdzieś i sobie
usiądź.
- Lordzie? - upewniał się zarządca.
- Tak?
- Czy Francuzi rzeczywiście trzymają się tych zasad?
- A czy moja żona powiedziała, że to zasada? – zapytał Lyon - i że pochodzi z Francji?
Brown na potwierdzenie skinął głową.
- W takim razie musi to być prawda – oświadczył markiz. - Chciałbym się wykąpać, Brown.
Zostaw te buty na później - polecił przed odejściem do sypialni.
Uśmiechnął się do siebie. Czasami zapominał, jak młody i niedoświadczony jest Brown. Choć na
obronę zarządcy trzeba by wspomnieć, iż dał się oszukać kobiecie emanującej niewinnością i
uczciwością - Christinie.
Nie czekała na niego w sypialni. Zresztą nie spodziewał się jej tam zastać. Był jeszcze dzień.
Wróci dopiero, kiedy zapadnie zmrok.
Lyon podszedł do okna, by popatrzeć na zachodzące słońce. Wspaniały widok, którego nigdy
dotąd nie zauważał. Żona otworzyła mu oczy na piękno świata. I piękno miłości. Tak, kochał ją i
to tak bardzo, że aż go to przerażało. Gdyby cokolwiek jej się przytrafiło, pewnie nie potrafiłby
dalej żyć. Te dziwaczne myśli przychodziły mu do głowy dlatego, że przejmował się spotkaniem
Christiny z ojcem. Bardzo go ono niepokoiło.
Christina sądziła, że ojciec chce ją zabić. Richards nie był w stanie powiedzieć Lyonowi wiele o
baronie, ale fakt, iż Stalinsky brał udział w sprawie Brisbane'a, która skończyła się tak tragicznie,
budził strach markiza.
Byłoby o wiele prościej, gdyby Christina mu zaufała i wyjawiła całą prawdę. Boże, miał takie
uczucie, jakby stawał do pojedynku z zawiązanymi oczami. Partnerstwo. Czy nie tego chciał od
Christiny? Prawda uderzyła go niczym walniecie obuchem. Żądał od żony czegoś, czego sam nie
miał ochoty jej dać. Zaufanie. Tak, pragnął, by mu całkowicie ufała, a przecież nie pokazał,
jak bardzo on jej ufa. Nie, powiedział sobie w duchu, jego wina jest większa - nie otworzył przed
nią serca.
Christina zapytała go o przeszłość tylko raz, kiedy jechali do Lyonwood. Wymigał się wtedy od
odpowiedzi, dając do zrozumienia, że nie chce o tym mówić. Nigdy więcej nie wróciła do tamtego
pytania.
Drzwi za nim otworzyły się. Lyon zerknął przez ramię i zobaczył służących wnoszących wannę i
wiadra z parującą wodą.
Odwrócił się do okna i zaczaj zdejmować kurtkę, kiedy nagle dostrzegł Christinę.
Dech mu zaparło. Widok, który zobaczył, zachwycił go bardziej niż zachód słońca. Christina
jechała na koniu bez siodła. Szary rumak mknął jak wicher. Markiz stwierdził, że żona trzyma się
na koniu o wiele lepiej od niego. Zdziwił się, ale był zadowolony, czuł się tak, jakby część chwały
spadła na niego.
- Jest moją tygrysicą - szepnął, tłumacząc samemu sobie własne reakcje.
Jechała z taką gracją... a on chciał jej dać lekcje jazdy. Co za zarozumialstwo z jego strony.
Podobnie jak i nadzieja, że żona go przeprosi.
Roześmiał się głośno. Służący rzucił mu zdumione spojrzenie. Tak rzadko widywał pana w
dobrym nastroju. Lyon wyciągnął się wygodnie w długiej wannie, a Brown zajął się
przygotowaniem świeżych ubrań.
- Sam to zrobię - rzucił markiz do zarządcy. – Możesz już iść.
Brown ruszył do drzwi, ale po chwili zatrzymał się z wahaniem. Gdy się odwrócił się, na jego
twarzy malowało się zatroskanie.
- O co chodzi? - spytał Lyon.
- Sir, nigdy nie śmiałbym wtrącać sie w pańskie prywatne sprawy, ale zastanawiałem się, czy
zgadza się pan z decyzją żony.
Lyon znowu musiał sobie przypomnieć, że Brown jest jeszcze młody i niezbyt długo u niego
pracuje, a tym samym nie zna panujących tu zwyczajów. Inaczej nigdy nie zadał tak
niedorzecznego pytania.
- Ależ oczywiście, Brown - odparł ze śmiechem.
- A więc zgodzi się pan na rozwód, sir? – zapytał zarządca, wyraźnie zaskoczony.
- Odnoszę wrażenie, że moja żona już się ze mną rozwiodła - z kpiącą miną oświadczył markiz.
Brown nie wyglądał na szczęśliwego.
- Będzie mi pana brakowało, sir.
- Ciebie także zatrzymuje? - zaciekawił się markiz.
Brown skinął głową. Wyglądał żałośnie.
- Pani wytłumaczyła mi, że teraz jesteśmy członkami jej rodziny.
- Jesteśmy?
- Zatrzymuje całą służbę, sir.
Lyon wybuchnął śmiechem.
- Naprawdę wolałbym, żeby pan został! – wykrzyknął służący.
- Przestań się martwić, Brown. Nigdzie się nie wybieram - pocieszył go markiz. - Kiedy tylko
moja żona zjawi się w domu, przyślij ją do mnie. Jeśli może tak łatwo wziąć ze raną rozwód, musi
istnieć podobnie prosty sposób na powtórny ożenek. Przyrzekam, że do jutra ten mały kłopot
rozwiążę.
- Dzięki Bogu - szepnął Brown. Pospiesznie wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi.
Przez całą drogę na dół gonił go śmiech markiza. Tam natknął się na Christinę. Przekazał jej, że
markiz jest w sypialni i prosi ją do siebie. Księżniczka obrzuciła służącego niechętnym wzrokiem,
ale skierowała się na górę.
Weszła do sypialni, gdzie stanęła jak wryta.
- Zamknij drzwi, kochanie.
Wykonała polecenie tylko dlatego, że chciała porozmawiać z mężem na osobności.
- Jesteś zadowolona z przejażdżki? - spytał Lyon.
Czułość w jego głosie zmieszała Christinę. Przygotowała się na walkę. Jednak Lyon nie wydawał
się w nastroju wojowniczym.
- Lyonie - zaczęła, z rozmysłem unikając wzroku męża. - Myślę, że zdajesz sobie sprawę z tego,
co zrobiłam.
- Ależ przeciwnie, kochanie - odparł markiz z takim zadowoleniem, że Christina poczuła się
jeszcze bardziej niepewnie.
- Będziesz musiał zacząć wszystko od początku. Będziesz musiał znowu się do mnie zalecać, choć
teraz, kiedy już znasz moje nietypowe pochodzenie, wątpię, żebyś...
- Zgoda.
Christina popatrzyła na męża.
- Zgoda? Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia? - Westchnęła przeciągle i szepnęła: - Nic
nie rozumiesz.
- Rozumiem. Odtrąciłaś mnie. Elbert mi to wyjaśnił.
- Nie jesteś przybity?
- Nie.
- Ale dlaczego? Powiedziałeś, że mnie kochasz – zdumiała się Christina. Zrobiła krok w stronę
męża. – Okłamałeś mnie, prawda? Teraz, kiedy wiesz...
- Nie okłamałem - zaprzeczył Lyon. Oparł się o wannę i zamknął oczy. - Och, jak dobrze. Mówię
ci, Christino, podróż z Londynu za każdym razem wydaje mi się dłuższa.
Księżniczka nie mogła uwierzyć, że mąż zachowuje się tak normalnie. Chciało jej się płakać.
- Nie możesz mnie poniżać, a potem zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Prawdziwy
wojownik zabija za taką zniewagę - oświadczyła.
- Ale ty nie jesteś wojownikiem, Christino. Jesteś moją żoną.
- Byłam.
Nawet nie otworzył oczu, kiedy zapytał:
- Co takiego zrobiłem?
- Nie wiesz? - Zdumiała się. - Krzyczałeś na mnie w obecności innej osoby. Okryłeś mnie hańbą.
Poniżyłeś mnie.
- Kim była ta osoba? - zapytał Lyon tak cicho, że Christina musiała podejść bliżej, by go usłyszeć.
- Bryan - przypomniała.
- Czy nie krzyczałem na ciebie w obecności Richardsa?
Przypominam sobie...
- To co innego.
- Dlaczego?
- Krzyczałeś, ponieważ zemdlałam. Nie byłeś na mnie zły. Jestem pewna, że widzisz różnicę.
- Teraz tak - przyznał. - Zastanawiałaś się, dlaczego skrzyczałem cię przy Bryanie?
- Nie.
Markiz otworzył oczy. Jego irytacja była oczywista.
- Przestraszyłaś mnie jak diabli - zawołał.
- Co zrobiłam?
- Nie patrz na mnie z takim zdumieniem, Christino. Kiedy wszedłem do tawerny i zobaczyłem
ciebie pomiędzy najgorszymi szumowinami Anglii, nie wiedziałem, gdzie mam się podziać. A ty
miałaś czelność uśmiechnąć się do mnie, jakbyś była szczęśliwa, że mnie widzisz. Zamilkł.
Wspomnienia na nowo budziły w nim gniew.
- Bo byłam. Czy w to wątpiłeś? - zdziwiła sie. Ręce oparła na biodrach, zarzuciła włosy na ramię
i patrzyła gniewnie na męża.
- Wiec? - czekała.
- Czy znowu obcięłaś włosy?
- Tak. To część żałobnego rytuału - oświadczyła.
- Christino, jeśli będziesz ścinała je za każdym razem, kiedy się ze mną pokłócisz, za miesiąc
będziesz łysa. - Zastanawiał się przez chwilę. - Jedno mnie tylko ciekawi.
Czy nigdy nie wolno mi podnosić na ciebie głosu? Christino, to sie nie uda. Czasami będę na
ciebie krzyczał.
- Nie obchodzi mnie to - mruknęła księżniczka. – Ja także mam wybuchową naturę - przyznała. -
Ale nie zgodzę się, by ktoś obcy widział mnie skrępowaną. To poniżające, Lyonie.
- Och? Wiec powinienem był odciągnąć cię gdzieś na bok i dopiero wtedy na ciebie
nawrzeszczeć? - zapytał.
- Zgadza się - potwierdziła.
- Niepotrzebnie ryzykowałaś, Christino. Wystawiłaś się na niebezpieczeństwo. Żądam, byś mnie
przeprosiła i przyrzekła, że nigdy więcej nie będziesz sie tak narażała.
- Muszę to przemyśleć - odparła. Słowa Lyona uzmysłowiły jej, że rzeczywiście postąpiła nieco
ryzykownie. Chyba nie dałaby rady wszystkim mężczyznom znajdującym sie w tawemie. Ale z
drugiej strony doskonale poradziła sobie z jednym i powiedziała, że jest żoną markiza Lyoawooda.
- Tak - powtórzyła - przemyślę to.
Sądząc po wściekłej minie męża, nie spodobała mu się ta odpowiedź.
- Mówiłam, że nie będzie ci ze mną łatwo - wyszeptała.
- I o to właśnie chodzi, prawda?
- Przecież ci powiedziałam...
- Sprawdzasz mnie, tak, Christino?
Christina zbyt późno zorientowała się, że popełniła błąd zbliżając się do wanny, w której leżał
Lyon. Jak błyskawica pochwycił jej dłoń i pociągnął do siebie. Woda rozprysnęła się po podłodze.
- Zniszczyłeś mi suknię! - krzyknęła.
- Już mi się to zdarzało - przypomniał markiz, kiedy przestała się z nim mocować. Objął dłońmi
twarz żony i zmusił, by na niego spojrzała. - Kocham cię.
Oczy Christiny wypełniły łzy.
- Poniżyłeś mnie.
- Kocham cię - powtórzył ochrypłym szeptem. – Przykro mi, że tak się poczułaś - dodał.
- Przykro ci?
Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku. Lyon starł ją kciukiem.
- Przepraszam, że cię przestraszyłam - wyszeptała. - Postaram się nie robić tego więcej.
- Powiedz, że mnie kochasz - zażądał Lyon.
- Kocham cię.
- Mam ci uwierzyć? - zapytał cicho.
- Tak - odparła Christina. Kiedy zdała sobie sprawę, że właściwie Lyon ją obraził, próbowała
odepchnąć jego dłonie.
- Oczywiście, że masz mi uwierzyć.
- Ale kiedy ja mówię, że cie kocham, nie wierzysz mi - stwierdził. - Wbiłaś sobie do głowy, że to
uczucie tylko tymczasowe, prawda? - Pocałował żonę wolno, czule, chcąc załagodzić ostry ton
ostatniej uwagi. - Kiedy mi zaufasz, będziesz wiedziała, że nie zmienię zdania. Moja miłość do
ciebie, Christino, będzie trwać wiecznie.
Lyon nie pozwolił żonie na sprzeciw. Znowu ją pocałował. Tak długo dotykał językiem jej ust, aż
się dla niego rozchyliły.
I wtedy przestał już się hamować.
Christina chciała go powstrzymać.
- Lyonie, musze...
- Rozbierz się - przerwał jej. Rozpinał już tył sukni. Nie o to jej chodziło, ale nagle w głowie miała
pustkę. Lyon ściągnął jej suknię do pasa. Dłońmi przykrył piersi, palcami masował sutki.
Gorącymi ustami całował szyję.
Niemal cała woda znalazła się na podłodze, lecz zupełnie nie zwracał na to uwagi. Chciał jak
najszybciej zdjąć z Christiny przemoczone ubranie.
Nie walczyła. Nie miała sił. Objęła męża ramionami i westchnęła.
- Woda nie jest zbyt gorąca - szepnęła mu do ucha.
- Ja jestem.
- Co?
- Gorący.
- Lyonie? Chcę...
- Bym znalazł się w tobie - dokończył za żonę szeptem. Ustami wpił się w jej kark. Przeszły ją
dreszcze. – Chcesz poczuć mnie w sobie - szepnął jej na ucho. - Twardego, gorącego. Będę starał
się robić to powoli, ale ty będziesz chciała szybciej, mocniej, az w końcu zaczniesz mnie błagać
o spełnienie. Christina odrzuciła głowę, a Lyon zaczął całować jej szyję. Wizje, które przed nią
roztaczał, sprawiły, że gardło jej się ścisnęło, a serce biło szybciej.
- Zostanę w tobie, aż znowu będę twardy i znowu sprawię ci przyjemność, chcesz tego, Christino?
Usta markiza zamknęły się na ustach żony w długim pocałunku.
- Tego właśnie pragniesz, prawda, moja najsłodsza?
- Tak - potwierdziła Christina i westchnęła. - Tego pragnę.
- Więc wyjdź za mnie. Teraz - zażądał markiz. Szybko pocałował żonę, ubiegając jej sprzeciw. -
Pospiesz się, Christino. Chcę... Christino, nie ruszaj się w ten sposób - błagał. - To tortura.
- Lubisz to. Szept ogrzał jego skórę. Christina wbiła mu w ramię zęby, a potem paznokcie.
Poruszała biodrami, a piersiami ocierała się o jego pierś.
Jednak kiedy chciała, by Lyon w nią wszedł, sprzeciwił się. Położył dłonie na jej biodrach i
zatrzymał je w oddali.
- Jeszcze nie, Christino - powiedział. - Czy nadal jesteśmy rozwiedzeni?
- Lyonie, błagam - jęknęła.
Markiz podciągnął ją na siebie, po czym wsunął w jej łono palce.
- Czy chcesz, żebym przestał? - spytał ochryple.
- Nie, nie przestawaj.
- Czy jesteśmy małżeństwem?
Christina poddała się.
- Tak, Lyonie. Miałeś się najpierw do mnie zalecać.
- Jęknęła, bo mąż szybciej poruszał palcami. Ugryzła go w dolną wragę.
- Kompromis - wyszeptał markiz, wolno opuszczając Christinę na swoją twardą męskość.
Nie rozumiała, o czym mówił, i już chciała go o to zapytać, ale Lyon niespodziewanie wbił się w
nią głęboko. Poruszał się w niej mocno i sprężyście. Przestała myśleć.
Unosiła ją rozkosz, która wkrótce znalazła swą słodką ulgę.

Powinniśmy zejść na obiad na dół, nie chcę by twoja matka sądziła, że może kryć się w swoim
pokoju. Musi spożywać wszystkie swoje posiłki z nami, mężu.
Lyon zignorował tę uwagę, przyciągnął żonę do siebie, a kiedy zobaczył że drży z zimna, przykrył
ją kocem.
- Christino, czy twój ojciec nigdy na ciebie nie krzyczał, kiedy byłaś małą dziewczynką?
Nim odpowiedziała, odwróciła się i oparła podbródek na piersi męża.
- To dziwne pytanie. Tak, krzyczał na mnie.
- Ale nigdy w obecności innych? – dociekał Lyon.
- No cóż, raz stracił panowanie nad sobą- przyznała. Byłam zbyt mała, żeby to pamiętać, ale
wszystko opowiedziała mi mama i szaman.
- Szaman?
- Nasz święty mąż – wyjaśniła Christina. – Taki jak ten, który udzielił nam ślubu. Tylko że nasz
święty mąż nigdy nie nosi na głowie takiego nakrycia – stwierdziła i wzruszyła ramionami.
- Z jakiego powodu twój ojciec stracił nad sobą panowanie? – pytał dalej Lyon.
- Nie będziesz się śmiał?
- Nie będę.
Christina utkwiła wzrok w piersi męża, żeby się nie rozpraszać.
- Mój brat przyniósł do domu pięknego węża. Ojciec był z tego powodu bardzo zadowolony.
- Naprawdę?
- To był wspaniały wąż, Lyonie.
- Rozumiem.
Christina zauważyła cień rozbawienia w jego głosie, ale mówiła dalej.
- Matka także się ucieszyła. Musiałam się przyglądać, kiedy brat chwalił się swoją zdobyczą, a
szaman powiedział, że widocznie byłam zazdrosna o uwagę, jaką mu poświęcono, bo wyruszyłam
na poszukiwanie własnego węża. Zniknęłam na kilka godzin i nikt nie mógł mnie znaleźć. Byłam
bardzo mała i ciągle psociłam.
- I właśnie dlatego twój ojciec się zdenerwował – domyślił się Lyon. - Twoje zniknięcie musiało...
- Nie, nie o to poszło - przerwała mu Christina.
- Choć oczywiście nie był zadowolony, że opuściłam wioskę.
- Wiec co? - naciskał markiz, bo Christina milczała.
- Wszyscy gorączkowo mnie szukali, ale wreszcie wróciłam do wioski. Szłam dumna jak paw,
naśladując chód brata.
Wspomnienie historii, której słuchała w dzieciństwie tysiące razy, przywołało uśmiech na jej usta.
- Czy wracałaś z wężem, krocząc tak dumnie? – niecierpliwił się Lyon.
- O tak - potwierdziła. - Szaman opowiadał, że trzymałam go w ten sam sposób, jak wcześniej
trzymał swojego Biały Orzeł. Ojciec stał przy ognisku, a koło niego matka. Żadne nie okazało
zadowolenia na mój widok. Jak mi później powiedzieli, nie chcieli, bym się przestraszyła i puściła
węża. Tak czy inaczej - dodała z westchnieniem – ojciec podszedł do mnie, wziął ode mnie węża,
zabił go a potem zaczął na mnie krzyczeć. Matka wiedziała, że nie rozumiałam, z jakiego powodu
to uczynił. Rozumiesz, ojciec nagrodził mojego brata, a na mnie krzyczał.
- Czy wiesz, dlaczego tak się stało? - spytał Lyon przeczuwając, jaka padnie odpowiedź.
- Wąż, którego złapał mój brat, nie był jadowity.
- Och, Boże.
Drżenie w głosie markiza zmusiło Christinę do śmiechu.
- Ojcu szybko przeszła złość. Szaman obwieścił, że ochroniły mnie duchy. Rozumiesz, byłam ich
lwicą. Mama powiedziała mi, że ojcu było przykro, że doprowadził mnie do płaczu. Tego
popołudnia wziął mnie ze sobą na przejażdżkę konną i podczas kolacji pozwolił siedzieć na
swoich kolanach.
Podobieństwo sytuacji było aż zbyt oczywiste.
- Twój ojciec się przestraszył - zawołał Lyon. – Kochał cię, Christino... tak bardzo, że kiedy
zobaczył, iż grozi ci niebezpieczeństwo, puściły mu nerwy. Tak jak i mnie, kiedy zobaczyłem cię
wczoraj w tawernie.
Wciągnął żonę na siebie.
- To był jego obowiązek, powinien był pilnować mojej lwicy.
Christina powoli pokiwała głową.
- Myślę, że polubiłbyś mojego ojca. Bardzo go przypominasz. Jesteś tak samo hardy jak on i jak
on lubisz się chwalić.
Christina mówiła tak poważnym tonem, że markiz postanowił się nie obrażać.
- Jak brzmi imię twojego ojca? - zaciekawił się.
- Czarny Wilk.
- A czy on by mnie polubił?
- Nie.
Lyon nie obraził się, słysząc tę krótką odpowiedź. Chciało mu się śmiać.
- Mogłabyś mi wyjaśnić, z jakiego powodu?
- On nienawidzi białych. Nie ufa im.
- Ty także z tego powodu jesteś taka podejrzliwa, prawda?
- Nie wiem - wyznała z westchnieniem.
- Ja ci ufam, moja najsłodsza. Całkowicie.
Księżniczka nie zareagowała na to wyznanie.
- Christino, chcę, byśmy byli przed sobą otwarci. Zmuszę cię, byś mi zaufała. I nie na dzień czy
dwa. To są moje warunki.
Christina powoli uniosła głowę i popatrzyła na męża.
- A jeśli nie będę w stanie ich wypełnić? - spytała.
Markiz dostrzegł przestrach czający się w jej oczach.
- Ty mi na to odpowiedz - szepnął.
- Odrzucisz mnie - odparła także szeptem.
Potrząsnął przecząco głową.
- Nie.
- Nie? A więc co?
Lyon miał ochotę pocałować jej zmarszczone czoło.
- Poczekam. Nadal będę cię kochał. Tak naprawdę w głębi serca zupełnie mi nie wierzysz, nie
mylę się? Sądzisz, że możesz zrobić coś, co mi się nie spodoba, i wtedy przestanę cię kochać. To
się nie zdarzy, Christino.
Księżniczka poczuła się zmieszana.
- Martwię się. - Wyznanie popłynęło żałosnym szeptem. - Czasami myślę, że nigdy się nie
przystosuję. Jestem jak koło, które stara się dopasować do kwadratu.
- Wszyscy czasami tak się czujemy - powiedział Lyon. - Czujesz się bezbronna. Czy nadal
pragniesz wrócić do swoich?
Markiz gładził plecy żony i czekał na odpowiedź.
- Nie mogłabym cię opuścić - odrzekła. - Ale nie mogłabym też zabrać cię ze sobą. Jesteś teraz
moją rodziną, Lyonie. - Zmarszczka na jej czole pogłębiła się. - Życie ze mną nie będzie dla ciebie
proste.
- Małżeństwo nigdy nie jest proste, przynajmniej na początku - odparł Lyon. - Obydwoje musimy
nauczyć się, jak osiągać kompromis. Z czasem zrozumiemy swoje potrzeby.
- Twoja rodzina i służba będzie uważała mnie za dziwaczkę.
- Już tak uważają.
Twarz Christiny przybrała jeszcze bardziej zmartwiony wyraz, a w jej oczach pojawił się błysk
gniewu.
- To niemiłe, że to powiedziałeś - poskarżyła się.
- Ale uczciwe. O mnie także tak sądzą. Czy tak bardzo obchodzi cię, co myślą o tobie inni?
Potrząsnęła głową.
- Tylko to, co ty o mnie myślisz, Lyonie.
Markiz pocałował żonę na znak zadowolenia, jakie sprawiło mu jej wyznanie.
- Mnie także zależy na tym, co o mnie myślisz - wyszeptał. - Czy moje buty znowu kiedyś znajdą
się na stopniach schodów?
- To są moje stare zwyczaje - wyjaśniła Christina. - Byłam na ciebie zła. Chciałam ci to pokazać i
tylko taki pomysł przyszedł mi do głowy.
- Dzięki Bogu, że nie próbowałaś mnie zostawić
- Próbowałaś?
- Wiesz, że pojechałbym za tobą na koniec świata.
- Wiem. W końcu jesteś wojownikiem.
Lyon odsunął od siebie żonę, zdecydowany, że zanim zaczną znowu się kochać, najpierw
dokończą rozmowę. Christina położyła dłoń na jego udzie. Lyon pochwycił ją i lekko uścisnął.
- Christino? Czy kochałaś innego mężczyznę? Czy zostawiłaś w domu kogoś, kto podbił twoje
serce?
Księżniczka oparła głowę na piersi męża. Uśmiechnęła się, wiedząc, że tego nie zobaczy. Spiął
się, kiedy zadał jej to pytanie. Nie potrafił ukryć strachu brzmiącego w głosie.
Pokazał jej swoją słabą stronę.
- Kiedy byłam bardzo mała, wymyśliłam sobie, że gdy urosnę, wyjdę za Białego Orla. Potem,
kiedy miałam siedem czy więcej wiosen, porzuciłam ten niedorzeczny pomysł.
Był przecież moim bratem.
- Ktoś jeszcze?
- Nie. Tata nie pozwalał mi spotykać się z żadnym z wojowników. Wiedział, że mam wrócić do
białych. Moje przeznaczenie zostało z góry ustalone.
- Przez kogo? - zdziwił się Lyon.
- Sen.
Christina czekała na następne pytanie, ale kiedy przekonała się, że mąż nie zamierza go zadać,
sama postanowiła mówić dalej. Chciała, by Lyon ją zrozumiał.
Opowieść o szamanie i jego wyprawie na szczyt góry, gdzie dostąpił wizji, przykuła uwagę
markiza.
Uśmiechał się.
- Gdyby twoja matka nie nazwała cię lwicą, szaman mógłby nigdy...
- I tak by do tego doszedł - przerwała mu Christina.
- Mam jasne włosy i błękitne oczy, tak jak lew ze snu. Tak, domyśliłby się. Czy rozumiesz teraz,
jak bardzo byłam zmieszana, kiedy sir Reynolds nazwał cię lwem? Natychmiast pomyślałam, że
spotkałam swojego wybranka.
Logika nakazywała markizowi dostrzec w opowieści przesąd i rytuał. Ale odsunął od siebie
logiczne myślenie.
- Ja także od razu wiedziałem, że będziesz moja.
- Obydwoje walczyliśmy z tym przeczuciem, prawda, Lyonie?
- To prawda, kochanie.
Christina roześmiała się.
- Nie miałeś szans, mężu. Twój los został przesądzony na długo wcześniej.
Lyon skinął głową.
- Teraz twoja kolej. Możesz mnie pytać, o co chcesz. Może o Lettie?
Christina spróbowała podnieść głowę, ale nie pozwolił jej na to.
- A chcesz mi o niej opowiedzieć? - zapytała z wahaniem.
- Tak, chcę. A więc pytaj - nakazał łagodnie.
- Czy ją kochałeś?
- Nie tak jak ciebie. Nigdy nie byłem... zadowolony. Zbyt młodo się ożeniłem. Teraz to rozumiem.
- Jaka ona była?
- Całkowite przeciwieństwo ciebie - odparł Lyon. – Lettie uwielbiała życie towarzyskie.
Nienawidziła tego domu, wsi. Kochała intrygi. Pracowałem wtedy z Richardsem. Zbliżała się
wojna i dużo przebywałem poza domem. Mój brat, James, towarzyszył Lettie wszędzie. Także w
łóżku.
Christina aż wstrzymała oddech. Lyon próbował przekazać, jak bardzo ufał Lettie. Lecz teraz,
kiedy zaczął opowiadać, gniew, który tak długo w nim żył, zaczął blednąc. Markiz był tym faktem
zaskoczony. Już nie zastanawiał się, co mówić.
- Lettie zmarła przy porodzie. Dziecko także. Nie było moje, Christino. Jego ojcem był James.
Pamiętam, jak siedziałem koło żony, próbując ją wesprzeć. Boże, straszliwie cierpiała. Nigdy nie
chciałbym, byś przechodziła taki ból. Lettie nie uświadamiała sobie, że jestem przy niej. Wołała
kochanka.
Christina czuła, że za chwilę się rozpłacze. Zdrada brata musiała bardzo boleć. Nie rozumiała tego.
Jak żona może okryć takim wstydem własnego męża? Przytuliła się do Lyona, ale postanowiła nic
nie mówić, by nie urazić jego dumy.
- Czy wcześniej twoje stosunki z bratem układały się dobrze? - zapytała.
- Nie.
Christina oderwała się od męża, pragnąc zobaczyć wyraz jego twarzy. Zobaczyła, że jest jedynie
zdziwiony pytaniem, które zadała. A więc grzech Lettie już go nie bolał.
- Nigdy do końca nie oddałeś serca Lettie, prawda? - zapytała, - Tu chodzi o brata. To jemu musisz
wybaczyć, Lyonie.
Markiza zdziwiła jej przenikliwość.
- Czy byłeś blisko z Jamesem? - zapytała znowu.
- Nie. Kiedy byliśmy młodsi nieuatannie ze sobą rywalizowaliśmy. Ja wyrosłem z tej głupoty, ale
James najwyraźniej nie.
- Zastanawiam się, czy James nie czul się jak Lancelot – wyszeptała.
- A Lettie była moją Guinevere – dokończył z łagodnym uśmiechem Lyon.
- Możliwe- powiedziała Christina – czy ulżyłoby ci, gdybyś uwierzył, że brat nie zrobił tego
umyślnie? – To nie byłaby prawda. James to nie Lancelot. Mój brat brał wszystko, co chciał i
kiedy chciał, nie licząc się z nikim. Tak naprawdę nigdy nie dorósł – dodał Lyon.
Christina zignorowała jego szorstki ton.
- Może twoja mama mu na to pozwalała – podsunęła.
- A propos matki – z westchnieniem zaczął markiz. – Czy zamierzasz ją tu trzymać?
- Tak.
- Do diabła, jak długo?
- Przestań się złościć. Zostanie z nami tak długo, aż sama zapragnie wyjechać. Oczywiście
najpierw musimy ją przekonać, żeby zechciała zostać. Mam pomysł jak jej pomóc, Lyonie. Razem
przywrócimy ją rodzinie. Matka czuje się odpowiedzialna za śmierć twojego brata.
- Dlaczego tak sądzisz? – zdziwił się markiz.
- Bo trzymała go przy spódnicy – wyjaśniła Christina. – Diana mówiła mi, że starała się chronić
was przed okrutną naturą waszego ojca.
- A skąd Diana może to wiedzieć? Była malutka, kiedy ojciec umarł.
- Ciotka Harriette jej opowiedziała – powiedziała Christina. – Rozmawiałam i z Dianą i ż ciotką
Harriettą . Chciałam się dowiedzieć jak najwięcej o twojej matce, żeby móc jej pomóc.
- Jak długo to potrwa? Nie chcę przy każdym posiłku słuchać tylko o Jamesie.
- Nie pozwolimy jej mówić o Jamesie – stwierdziła księżniczka. - Twoja mama jest bardzo uparta.
– Pocałowała męża w policzek, po czym dodała: - Ale ja jeszcze bardziej. Czy mam twoje
całkowite poparcie w tym względzie?
- Masz zamiar wywieźć ją w głuszę, żeby znalazła spokojne miejsce, by umrzeć? - zapytał.
Wybuchnął śmiechem, wyobrażając sobie żonę ciągnącą matkę, po czym dodał: - Diana martwi
się, że to właśnie chcesz zrobić.
Christina westchnęła.
- Twoja siostra jest bardzo naiwna. Tylko udawałam. Czy mam ci wyjawić mój plan?
- Nie.
- Dlaczego nie?
- Lubię niespodzianki - odparł Lyon. - Ale mam inne pytanie.
- Wcale mnie to nie dziwi. Ciągle mnie o coś pytasz.
Markiz zignorował uszczypliwą uwagę.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że czasami zaczynasz mówić po francusku? Zwłaszcza kiedy jesteś
zdenerwowana. Czy to był twój język ojczysty?
Na policzkach Christiny pojawiły się dołeczki. Lyon uważał, że wygląda jak anioł. Ale nie
zachowywała się jak anioł, bo nagle jej dłoń powędrowała do jego uniesionego członka.
Lyon jęknąć, po czym odsunął rękę żony.
- Najpierw mi odpowiedz - nakazał zachrypniętym głosem.
Christina zrobiła niezadowoloną minę.
- Ojciec pojmał pana Deavenrue, żeby nauczył mnie języka białych. Gdyby matce wolno było się
do niego odzywać, powiedziałaby mu, że mam wracać do Anglii. Dla ojca nie było to istotne. Nie
rozumiał, że biali używają różnych języków. Deavenrue wyznał mi później, kiedy już zostaliśmy
przyjaciółmi, że bał się mojego ojca. Pamiętam, że to wyznanie mnie rozbawiło — dodała. — Nie
zachowałam się wtedy uprzejmie, ale miałam jedenaście lat, co tłumaczy moje postępowanie.
Deavenrue był także bardzo młody. Nauczył mnie języka białych... jego białych.
Śmiech Lyona przerwał jej opowieSć. Zanim zaczęła na nowo, musiała poczekać, aż mąż się
uspokoi.
- Przez dwa długie lata cierpiałam z powodu tego języka. Całe dnie. Matce nie wolno było zbliżać
się do Deavenrue. Jak na białego był przystojnym mężczyzną. Tak naprawdę to cała wioska
trzymała się od niego z daleka. Miał nauczyć mnie języka i nie tracić czasu na zawieranie
przyjaźni.
- Więc pracowaliście we dwoje? - dociekał Lyon.
- Oczywiście, że nie. Nie mogłam zostawać z nim sam na sam. Zawsze towarzyszyły nam
przynajmniej dwie starsze kobiety. Z czasem jednak naprawdę bardzo polubiłam Deavenrue i
przekonałam ojca, żeby traktował go trochę uprzejmiej.
- Kiedy Deavenrue zorientował się, że nie uczy cię właściwego języka? I w jaki sposób
porozumiewał się z twoim ojcem?
- Deavenrue znal nasz język - wyjaśniła Christina.
- Kiedy w końcu matka mogła odwiedzić jego tipi i usłyszała, jak recytuję lekcję, od razu poznała,
że nie jest to język, którego uczono jej w dzieciństwie.
- Czy wybuchł skandal? - zapytał Lyon, powstrzymując śmiech.
- O tak. Matka wzięła ojca na stronę i wyraźnie dała mu do zrozumienia, jak jest niezadowolona.
Gdyby się tak nie upierał i pozwolił jej na kontakty z Deavenrue, dwa lata nie zostałyby stracone.
Ojciec także strasznie się wściekł. Chciał zabić Deavenrue, ale matka mu na to nie pozwoliła.
Lyon wybuchnął śmiechem.
- Dlaczego nie uczyła cię matka?
- Nie mówiła po angielsku zbyt dobrze. Uznała, że Deavenrue mówi lepiej.
- Czy dlatego wolisz mówić po francusku?
- Czasami jest to łatwiejsze.
- Powiedz w swoim języku, że mnie kochasz.
- I love you.
- To po angielsku.
- To jest teraz mój rodzinny język - stwierdziła Christina.
A potem zrobiła to, o co prosił mą? Wyznała mu miłość w języku Dakotów.
Lyon ogromnie się wzruszył.
- A teraz pokażę ci, jak bardzo cię kocham – wyszeptała Christina. Zsunęła dłonie po jego piersi.
Chciała pobudzić męża, ale on już był gotów.
- Nie, to ja ci pokażę - oświadczył.
Przekręcił żonę na plecy. Zasnęli potem w objęciach, obydwoje wyczerpani i szczęśliwi.

Lyon zbudził się w środku nocy. Natychmiast wyciągnął rękę w strone żony. Przekonawszy się, że
nie ma jej w łóźku, spojżał na podłogę. Tam też jej nie było. W jednej chwili oprzytomniał.
Poderwał się z łóżka z zamiarem szukania żony, wtem zdał sobie sprawę, że na stoliku nocnym
pali się świeca. Pamiętał, że zgasił wszystkie trzy przed snem.
Nic nie rozumiał, ale nagle w oko wpadła mu czarna książka, oblana światłem świecy.
Skórzana oprawa była nadszarpnięta przez czas. Otworzył książke i poczuł zapach stęchlizny.
Kartki były pożółkłe. Lyon z wielką ostrożnością przewracał strony książki. Nie umiał powiedzieć
jak dużo czasu spędził na czytaniu dziennika Jessiki. Może godzinę, może dwie. Kiedy skończył
dłonie mu drżały.
Wstał i przeciągnął się. Był zziębnięty ale nie wiedział czy to z powodu zimna w pokoju czy pod
wpływem straszliwej lektury.
Dorzucał właśnie drewna do ognia, kiedy otworzyły się drzwi sypialni. Odwrócił się i patrzył
przez chwilę na swą piękną żonę.
Miała na sobie długą, białą nocną koszulę. Rozpuszczone włosy otulały zaczerwienione policzki.
Widać było, że jest zdenerwowana. W rękach trzymała tacę z pobrzękującymi na niej
szklaneczkami.
- Pomyślałam, że może zgłodniałeś. Poszłam,..
- Podejdź tu, Christino.
Markiz powiedział to bardzo łagodnie. Księżniczka odstawiła tacę na łóżko i szybko podeszła do
męża.
- Przeczytałeś dziennik? - spytała.
Lyon wstał. Oparł ręce na ramionach żony.
- Chciałaś, żebym to zrobił, prawda?
- Tak.
- Dlaczego?
- Prosiłeś o zaufanie, Lyonie. To twoje słowa. Otworzyłeś przede mną serce i opowiedziałeś o
Jamesie i Lettie.
Zrewanżowałam ci się.
- Dziękuję. - Głos markiza drżał z emocji.
Christina szeroko otworzyła oczy.
- Dlaczego mi dziękujesz?
- Za zaufanie - odparł Lyon. Pocałował żonę w czoło.
- Dając mi do przeczytania dziennik twojej matki, dałaś mi też swoje zaufanie.
- Tak?
Markiz uśmiechnął się.
- Tak - potwierdził. Ponownie pocałował żonę, jeszcze czulej, potem zaproponował, żeby zjedli
przy kominku.
- I będziemy rozmawiali? - zapytała Christina. - Chcę ci tyle jeszcze opowiedzieć. O tylu sprawach
jeszcze musimy zadecydować.
- Dobrze, kochanie, porozmawiamy - przyrzekł.
Sięgnął po koc rzucony na krzesło i rozesłał go przed kominkiem.
Christina uklękła i postawiła tace na środku.
- Przynieść ci szlafrok? - zapytała męża.
- Nie - z uśmiechem zaprzeczył markiz. - Chcesz, żebym zdjął twój?
Położył się na boku, oparł na łokciu i sięgnął po ser. Wziął kawałek i podał żonie.
- Czy sądzisz, że Jessica zwariowała? - zapytała.
- Nie.
- Ja także tak nie uważam - potwierdziła. – Niektóre z zapisków są naprawdę bardzo
przygnębiające. Czy dotarł do ciebie strach, jaki ona przeżywała?
- Była przerażona - zgodził się Lyon. - Tak, wyraźnie to odczułem.
- Początkowo nie chciałam czytać tego dziennika. Merry zmusiła mnie, bym zabrała go ze sobą.
Powiedziała, że z czasem zmienię nastawienie. Miała rację.
- Dotrzymała obietnicy, którą dała twojej matce – wtrącił markiz. - Wychowała cię, kochała jak
własną córkę i zrobiła wszystko, co mogła, żebyś była silna. Tego pragnęła Jessica, prawda?
Christina skinęła głową.
- Nie zawsze jestem silna, Lyonie. Do dzisiejszej nocy bałam się go.
- Ojca?
- Nie lubię go tak nazywać - szepnęła Christina. – Czuję się źlę, kiedy pomyśle, że w moich żyłach
płynie jego krew.
- Dlaczego już się go nie boisz? - zaciekawił się markiz.
- Bo teraz ty już znasz prawdę. Martwiłam się, że uznasz Jessicę za chorą psychicznie.
- Christino, pamiętasz, wtedy, kiedy zastałaś mnie w bibliotece z Richardsem, rozmawialiśmy
właśnie o twoim ojcu. Richards opowiedział mi o wydarzeniu, które nazwano sprawą Brisbane'a.
Czy słyszałaś o tym?
- Nie. Nigdy nie podsłuchuję - odparła.
Lyon pokiwał głową. Szybko streścił jej całe wydarzenie, zakończone morderstwem popełnionym
na rodzinie Brisbane'a.
- Biedne dzieci - wyszeptała Christina. - Kto mógł zabić niewinne dzieci?
- Nie spodoba ci się moja odpowiedź – zapowiedział Lyon. - Nie opowiadałbym ci tej historii,
gdyby nie była istotna. Żona i dzieci Brisbane'a zostały zamordowane w ten sam sposób.
- Jak?
- Poderżnięto im gardła.
- Nie chcę sobie tego wyobrażać - szepnęła Cbristina.
- W dzienniku Jessica pisze o parze, z którą podróżowała do Black Hills. Pamiętasz?
- Tak. Emily i Jacob. Ten szakal ich zabił.
- Jak?
- Poderżnął..., och, Lyonie, poderżnął im gardła. Chcesz przez to powiedzieć że...
- Ta sama metoda - potwierdził markiz. - Być może to zbieg okoliczności, ale instynkt podpowiada
mi, że to baron jest odpowiedzialny za śmierć rodziny Brisbane'a.
- Czy nie możesz go zaskarżyć?
- To nie takie proste - wyjaśnił Lyon. - Ale rozprawimy się z nim, Christino. Daję ci na to moje
słowo. Czy pozwolisz, że użyję do tego własnych metod?
- Tak.
- Dlaczego?
- Co dlaczego? - zdziwiła się.
Umyślnie wpatrywała się w podłogę, unikając wzroku męża. Lyon pociągnął ją za kosmyk
włosów.
- Żono, chcę to usłyszeć z twoich ust.
Christina podeszła do niego. Powoli wyciągnęła do niego ramiona.
- Ufam ci Lyonie całym sercem.

16

Merry i ja złożyłyśmy sobie obietnicę. Ona przysięgła, że zajmie się tobą, jeśli coś mi się
przydarzy, a ja dałam jej słowo, że w jakiś sposób odprowadzę Białego Orła do jego rodziny.
Od tego momentu przestałam się bać. Dzięki obietnicy Merry zyskałam spokój. Ona się tobą
zaopiekuje. I tak już cię kochała, Christino. Widziałam, w jaki sposób brała cię na ręce, tuliła
czule, usypiała.
Będzie dla ciebie lepszą matką.
Dziennik. 3 listopada 1795

Lyon starał się z całych sił utrzymać nerwy na wodzy. Powtarzał sobie co chwila, że śniadanie
wkrótce się skończy, że niedługo przyjedzie Richards, że powinien sterać się zadowolić żonę,
zachowując cierpliwość w stosunku do matki. Wysiłek ten przypłacił utratą apetytu, fakt, o którym
każda osoba przy stole czuła się w obowiązku napomknąć.
Otaczała go rodzina, co w jego oczach tworzyło bardzo nieszczęśliwą okoliczność. Poprzedniego
dnia zjawiła się citka Harrietta z Dianą. Lord Rhone, jakby przypadkiem pojawił się w godzinę po
nich.
Oczywiście nie był to żaden zbieg okoliczności, niemniej Diana udała zaskoczenie, kiedy Rhone
wkroczył do ich domu. Lyon natychmiast przejrzał grę siostry. Nie dał się zwieść. Poprzedniego
dnia odbył rozmowę z Rhone'em. Przyjaciel poprosił go o rękę Diany. Lyon wstrzymał się
początkowo z odpowiedzią. Lord przygotował długą przemowę, w której próbował przekonać
markiza, że bardzo poważnie traktuje jego siostrę, że ją kocha i będzie się nią opiekował. Lyon dał
mu swoje błogosławieństwo. Nie marnował czasu na pouczanie przyjaciela, czym jest wierność
małżeńska, wiedząc, iż skoro Rhone dał słowo, będzie się go trzymał.
Siedział teraz na honorowym miejscu przy stoie, Rhone po jego prawej strome, a Christina po
lewej. Z drugiego końca stołu zerkała na niego matka. Ciotka Harrietta i Diana na zmianę starały
się wciągnąć starszą markizę do rozmowy. Ale na próżno. Matka tylko raz podniosła głowę z nad
talerza. Rzuciła jakąś uwagę na temat Jamesa.
Lyon zgrzytał zębami.
- Na Boga, dziecko, puść rękę Rhone'a! – wykrzyknęła ciotka Harrietta. - Zagłodzi się na śmierć,
bo nie ma czym jeść.
- James miał zawsze doskonały apetyt - wtrąciła matka Lyona.
- Jestem tego pewna - odpowiedziała jej Christina. – Czy spodobał ci się twój pokój? - zapytała,
zmieniając temat.
- Nie. Jest zbyt jasny. A przy okazji, czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego upierasz się, bym nie
chodziła w czerni? James lubił ten kolor.
- Mamo, czy mogłabyś przestać mówić o Jamesie? - błagalnym głosem poprosiła Diana.
Christina popatrzyła na nią i potrząsnęła głową z dezaprobatą.
- Lyonie? - zapytała. - Jak myślisz, kiedy przyjedzie Richards? Nie mogę doczekać się wyjazdu.
Markiz obrzucił żonę gniewnym spojrzeniem.
- Nigdzie nie jedziesz. Rozmawialiśmy o tym, Christino - przypomniał.
- James zawsze gdzieś wyjeżdżał - wtrąciła matka
Wszyscy oprócz Christiny spojrzeli z wyrzutem na siwowłosą staruszkę.
- Kiedy omówimy przygotowania do ślubu? – zainteresowała się ciotka Harrietta, próbując
zatuszować niezręczną ciszę.
- Naprawdę nie chciałabym długo czekać – stwierdziła Diana. Zarumieniła się i dodała: - Chcę
wyjść za mąż od razu, tak jak Lyon i Christina.
- My byliśmy w innej sytuacji - przypomniał jej brat.
Mrugnął do Christiny. - Nie będziecie mieli tyle szczęścia co my. Musicie swoje odczekać.
- James też chciał się ożenić. Tylko że nie mógł znaleźć nikogo odpowiedniego - znowu odezwała
się matka.
Lyon skrzywił się. Christina położyła dłoń na jego dłoni zaciśniętej w pięść.
- Pięknie dzisiaj wyglądasz. Powinieneś częściej ubierać się na niebiesko.
Lyon spojrzał żonie głęboko w oczy i zobaczył w nich błysk. Wiedział, co robiła. Tak, starała się
oderwać jego uwagę od matki. I choć znał intencję jej poczynań, to działało. Uśmiechnął się.
- Ty zawsze wyglądasz pięknie - odwdzięczył się. Pochylił się i dodał szeptem: - Ale najlepiej bez
ubrania.
Christina zarumieniła się z zadowolenia. Rhone uśmiechnął się na widok ich szczęścia, po czym
zwrócił się do ciotki Harrietty.
- Czy nadal uważasz, że nie pasujemy do siebie z Dianą? Bardzo bym chciał, byś zmieniła zdanie -
dodał.
Ciotka podniosła wachlarz. Zastanawiając się nad odpowiedzią, wachlowała nim twarz.
- Może i zmieniłam, ale i tak uważam, że wy dwoje nie porozumiecie się tak jak Lyon i Christina.
Sam widzisz, jak doskonale się dogadują.
- Och, my także do siebie nie pasujemy - wtrąciła się Christina, - W rzeczywistości Rhone i Diana
są o wiele bardziej dobraną parą. Zostali wychowani w tej samej kulturze - wyjaśniła.
Ciotka Harrietta obrzuciła Christinę przenikliwym spojrzeniem.
- A więc skoro jesteś członkiem naszej rodziny, może nam powiesz, gdzie się wychowałaś,
dziecko?
- W Black Hills - wyznała i odwróciła się do Lyona. - Księżna z pewnością wszystko powie, więc
może warto przygotować na to twoją rodzinę, jak sądzisz?
- Księżna nie piśnie słowa - odparł Lyon. – Dopóki będzie dostawała pieniądze, będzie trzymała
wszystko w sekrecie.
- W jakim sekrecie? - zapytała Diana.
- Christina ma prawo do tajemnic - wtrącił się Rhone.
Ciotka Harrietta sarknęła nieuprzejmie.
- Nonsens. Jesteśmy rodziną. Nie powinno być między nami żadnych tajemnic, chyba że zrobiłaś
coś, czego się wstydzisz, ale jestem pewna, że to nieprawda. Masz dobre serce, dziecko - dodała.
- James miał takie dobre serce - odezwała się stara markiza.
Nikt nie zwrócił na nią uwagi.
- Więc? - naciskała na Christinę Diana.
- Zostałam wychowana przez plemię Dakotów.
Christina była przygotowana na natychmiastową reakcję, jednak napotkała tylko zdziwione
spojrzenia. Odwróciła się do Lyona.
- Myślę, że cię nie zrozumieli, moja najsłodsza - szepnął.
- Kto to są Dakoci? - spytała ciotka Harrietta. Nie pamiętam nikogo o takim nazwisku. To chyba
nie są Anglicy - dodała i pomachała wachlarzem.
- Nie, to nie sg Anglicy - potwierdził Lyon. Uśmiechnął się znacząco.
- Czy to była duża rodzina? - dociekała ciotka, starając się zrozumieć, dlaczego Lyon się śmieje, a
Christina czerwieni.
- Bardzo duża - Lyon dusił się ze śmiechu.
- To dlaczego o nich nie słyszałam? - denerwowała się staruszka.
- To Indianie - oświadczyła w końcu Christina.
Nie musiała długo czekać na reakcję.
- Nic dziwnego, że o nich nie... o mój Boże, to znaczy dzikusi? - ciotka sapnęła.
Christina właśnie zamierzała wyjaśnić, iż nie przeszkadza jej, kiedy ktoś nazywa Indian dzikusami
- księżna często tak o nich mówiła - ale może zapewnić, że są to ludzie łagodni i czuli, lecz zanim
zdążyła otworzyć usta, ciotka Harrietta i Diana wybuchnęły śmiechem.
Staruszka pierwsza się opanowała. Zauważyła, że Rhone, Lyon i Christina nie podzielają ich
wesołości.
- A więc nie żartujesz, Christino? - spytała.
- Nie, nie żartuję - potwierdziła księżniczka. - Rhone, nie wyglądasz na zdziwionego.
- Byłem na to przygotowany - wyjaśnił lord.
- Czy Black Hills jest we Francji? - spytała Diana, układając sobie wszystko w głowie.
Lyon zachichotał.
- James uwielbiał Francję - odezwała się markiza. – Miał tam wielu przyjaciół.
Ciotka Harrietta dotknęła dłoni Christiny.
- Moja droga, przepraszam, że się śmiałam. Pewnie myślisz, że jestem strasznie nieuprzejma. Ale
to takie zaskoczenie. Błagam, byś nie myślała, że mam cię za kogoś gorszego od nas.
Christina nie przejęła się reakcją ciotki, ale była przekonana, że starsza pani kłamie. Uśmiechnęła
się do niej i powiedziała: - A ja błagam, byście nie myśleli, że ja uważam was za gorszych. W
rzeczywistości doszłam do wniosku, że moi krewni są o wiele bardziej cywilizowani niż Anglicy.
Jestem z tego bardzo dumna.
- James zawsze był bardzo uprzejmy dla wszystkich - oświadczyła matka Lyona.
Ciotka Harrietta poklepała dłoń Christiny, po czym spojrzała na markizę.
- Milicent - mruknęła, używając imienia markizy – daj spokój, na Boga. Prowadzimy tu poważną
rozmowę. Ponownie z uśmiechem odwróciła się do Christiny.
- Z przyjemnością wysłucham opowieści o twoim dzieciństwie, Christino. Podzielisz się nią z
nami?
- Z radością - zgodziła się księżniczka.
- Ale chcę cię ostrzec, byś nie zdradzała się ze swym pochodzeniem nikomu spoza tej rodziny.
Obcy cię nie zrozumieją. W towarzystwie trafiają się bardzo płytkie osoby - dodała staruszka i
energicznie kiwnęła głowa.
- A nie chciałabym, byś stała się obiektem złośliwych plotek.
- Czy wasze zwyczaje są bardzo dziwne?
- Na Boga, Diano - ryknął Lyon.
- Nic nie szkodzi - przerwała mu Christina. - To tylko ciekawość.
- Zmieńmy temat - zaproponował Rhone. Spojrzał z dezaprobatą na Dianę, lecz wziął ją za rękę.
Ciotce Harriecie nie podobał się sposób, w jaki Diana patrzyła na Christinę - z szeroko otwartymi
ustami. Ta głupiutka dziewczyna wyglądała na zafascynowaną. W trosce o uczucia Christiny
starsza pani postanowiła pospiesznie przenieść uwagę Diany na inny temat.
- Lyonie? Diana uparła się, że przywiezie ze sobą tego źle wychowanego szczeniaka, którego
dostała od Rhonea - poinformowała. - Ma nadzieję, że zgodzisz się, by tu został, kiedy my
będziemy w Londynie. Czy nie tak, Diano?
Rhone musiał trącić Dianę łokciem, by się ocknęła.
- Och, tak. To okrucieństwo trzymać to psisko w domu w Londynie. Christino, czy miałaś w
dzieciństwie pieska? Czy w twoim... mieście były psy?
- To nie było miasto, tylko wioska - wyjaśniła Christina, z nadzieją, że Diana przestanie
wpatrywać się w nią tak intensywnie.
- Ale czy były tam psy? - upierała się dziewczyna.
- Tak, były - odparła Christina. Poczuła na dłoni mocniejszy uścisk ręki Lyona, więc odwróciła się
do niego i mrugnęła. - Ale nie traktowano ich jak zwierzęta do zabawy - skłamała. - Zresztą długo
się u nas nie utrzymywały.
- James kochał zwierzęta. Miał pięknego psa, który wabił się Wiemy.
- Bardzo niewłaściwe imię, moim zdaniem – skomentował Lyon. - Zgodzisz się ze mną,
Christino? - spytał, także puszczając do żony oczko.
W tym momencie w drzwiach stanął Brown i obwieścił, że pojawił się sir Fenton Richards. Lyon i
Christina wstali.
- Chciałbym pojechać z wami i z Richardsem – zawołał Rhone.
Lyon zerknął na Christinę, a kiedy twierdząco skinęła głową, powiedział przyjacielowi, że z
radością przyjmą jego pomoc.
Księżniczka znajdowała się w połowie drogi do drzwi, gdy Diana krzyknęła za nią.
- Christino? Dlaczego psy długo się u was nie utrzymywały?
Christina chciała już zignorować pytanie, ale zobaczyła, że Diana znowu się w nią wpatruje, jakby
zamiast jednej głowy miała dwie.
- Co się z nimi działo?
- Zjadaliśmy je - odkrzyknęła księżniczka, starając się zachować powagę.
Ciotka Harrietta upuściła wachlarz. Diana sapnęła. Lyon nawet nie mrugnął, kiedy nagle doszedł
ich głos jego matki:
- James nigdy nie jadł psów. On... och, Boże, co ja wygaduję?
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Nawet starsza pani markiza lekko wykrzywiła usta. Był to zarys
uśmiechu, ale jednak uśmiechu.
Christina uznała, że to dobry znak. Uścisk Lyona powiedział jej, że mąż pomyślał to samo.
- Diano, tylko żartowałam. Nie zjadaliśmy naszych zwierząt. Nie musisz martwić się o swojego
szczeniaczka. Nie zjem go na obiad. Masz na to moje słowo.
- A ona nigdy nie łamie słowa - rzucił Lyon do siostry. - Chyba że bardzo zgłodnieje - dodał,
wyciągając żonę z pokoju.
Richards ze zdumieniem patrzył na wchodzącą do biblioteki parę, uśmiechniętą, jak gdyby nigdy
nic. Ich zachowanie zupełnie nie pasowało do tajemniczego liściku, który poprzedniego dnia od
nich otrzymał.
- A więc rozwiązaliście już problem? - spytał na powitanie.
- Nie, nadal potrzebujemy twojej pomocy – oświadczył Lyon i spoważniał. - Richards, czy jesteś
bardzo zmęczony? Zniesiesz następną przejażdżkę?
- Dokąd?
- Do byłej posiadłości lorda Actona - padła odpowiedz.
- To dobre cztery godziny drogi, prawda?
- Z Londynu - przypomniał Lyon. - Stąd tylko dwie.
- Kto tam teraz mieszka?
- Nikt. Dom jest do wynajęcia.
Richards zwrócił się do Christiny.
- Napiłbym się herbaty, moja droga. Wyruszyłem o świcie i nie miałem czasu zjeść śniadania.
- Natychmiast każę przygotować cały posiłek – oznajmiła Christina. - Będzie pan musiał mieć
dużo siły, by wykonać zadanie, które pana czeka - dodała i pospiesznie opuściła bibliotekę.
Richards zamknął drzwi, po czyra odwróci! się do Lyona.
- Umyślnie pozbyłem się twojej żony, żeby móc z tobą porozmawiać na osobności.
- Nie mam przed Christiną żadnych tajemnic - odparł na to markiz.
- Nie rozumiesz - oświadczył Richards. - Nie mam zamiaru zdradzać ci żadnych tajemnic, ale
twoja żona mogłaby się zmartwić. Może będziesz wolał powiadomić ją o tym po powrocie z
naszej tajemniczej wyprawy. Pojawił się baron Stalinsky. Przyjechał wczoraj. Chciał od razu
zobaczyć się z córką. Powiedziałem mu, że to niemożliwe, bo pojechaliście w odwiedziny do
znajomych gdzieś na północy i że wrócicie pojutrze. Mam nadzieję, że nie popełniłem błędu,
Lyonie. Wymyśliłem to na poczekaniu.
- Dobrze zrobiłeś - oświadczył markiz. - Gdzie zatrzymał się baron?
- U Porterów. W środę wieczorem wydają na jego cześć przyjęcie. Baron spodziewa się spotkać na
nim córkę.
Lyon westchnął ciężko.
- Nie możemy tego odłożyć - mruknął.
- Czy Christina nadal uważa, że ojciec chce ją zabić?
- Wymyśliła na niego zasadzkę - stwierdził Lyon.
- Czy zechcesz mi to wszystko wytłumaczyć? – zażądał Richards.
- W drodze do posiadłości Actona - przyrzekł Lyon.
- Jedzie z nami Rhone. W trójkę szybko nam pójdzie - dodał.
- Co to za misja? - spytał Richards.
- Będziemy przekopywać grządkę róż.

Lyon, Richars i Rhone wwrócili do Lyonwood dopiero późnym popołudniem. Ich nastroje były
równie okropne jak pogoda.
W chwili gdy trójka przemoczonych mężczyzn wkraczała do domu od frontu, Christiną wchodziła
od zaplecza. Spotkali się w holu. Lyon był przemoczony do suchej nitki. Kiedy zobaczył żonę w
tym samym stanie, pokręcił głową z dezaprobatą. Krople wody skapywały mu z włosów.
- Wyglądasz jak zmoknięty kot - mruknął. Próbował ściągnąć przesiąkniętą marynarkę, cały czas
patrząc ze złością na żonę. Jej burgundowa suknia ściśle przylegała do ciała. Włosy w strąkach
spadały na twarz. Brown popędzał na górę Richardsa i Rhone'a. Lyon zasłonił sobą żonę.
Kiedy przyjaciele zniknęli na górze, markiz zwrócił się do Christiny.
- Co, na Boga, robiłaś na dworze?
- Nie musisz na mnie krzyczeć - zaperzyła się. – Czy znalazłeś...
- Masz pojęcie, ile krzewów róż tam rośnie? Nie? - wrzasnął, kiedy pokręciła głową. - Twój
dziadek musiał mieć obsesję na ich punkcie. Chyba z tysiąc.
- Och Boże! - zawołała Christiną. - A wiec nie udało ci się? Mówiłam, że powinnam z wami
pojechać. Mogłabym pomóc.
- Christino, krzyczysz na mnie - oświadczył Lyon. - Znalazłem pudełko. Możesz się uspokoić.
- Nie krzyczę na ciebie - zaprzeczyła księżniczka. Odrzuciła mokre włosy na plecy. - Nie potrafię
ci współczuć. Ten przeklęty szczeniak gdzieś się zapodział.
- Co?
- Gdzieś się zapodział - powtórzyła Christina. Siłą opanowywała panikę. - Wygląda na to, że
obydwoje mieliśmy kiepski dzień. Pocałuj mnie, Lyonie. A potem załóż znowu marynarkę i
pomóż mi szukać szczeniaka Diany.
- Oszalałaś? Nie wyjdziesz na tę ulewę i koniec.
Christiną męża, mocno pocałowała, po czym odwróciła się i ruszyła do drzwi prowadzących na
tyły domu.
- Muszę odnaleźć tego psa. Diana jest na górze i desperacko próbuje wierzyć, że go nie zjem -
mruknęła. Zatrzymał ją śmiech męża. Odwróciła się i spojrzała na niego ze złością.
- Moja najsłodsza, przecież ona nie wierzy, że mogłabyś zrobić coś takiego.
- Nie powinnam była tak żartować - przyznała Christina. - Droczyłam się z nią, ale nie
przypuszczałam, że może mi uwierzyć. Mnie ostatnią widziano z tym szczeniakiem. Słyszałam,
jak kilkakrotnie napomykała o tym ciotce Harriecie. Lyonie, chciałam go tylko na krótko
wypuścić. Tak mi było żal tego biedactwa, ciągle siedzi uwiązany. Ale poleciał za królikiem i cały
dzień spędziłam na szukaniu go. Zobaczyli schodzącego ze schodów Rhone'a. Rozpryskiwał
dokoła siebie wodę i cicho klął pod nosem. Bez słowa otworzył drzwi i wyszedł.
Usłyszeli, że gwiżdże na psa.
- Widzisz? Rhone go szuka - stwierdziła Christina.
- Musi - odparł Lyon. - Chce sprawić Dianie przyjemność. I tylko z tego samego powodu ja
pomogę tobie. Rozumiesz? - mruknął, zatrzaskując za sobą drzwi.
Christina wstrzymywała śmiech aż do wyjścia męża, wiedząc, że gdyby go usłyszał, wpadłby w
prawdziwą wściekłość.
W godzinę później znalazł nieposłusznego szczeniaka. Zwierzak skrył się za stajniami. Markiz
przebrał się i wysuszył, co poprawiło mu nastrój. Po smakowitym obiedzie wraz z Richardsem i
Rhone'em udali się do biblioteki na kieliszeczek brandy. Christina ucieszyła sie z chwili
samotności. Nie czuła się dobrze. Zbyt dużo zjadła i bolał ją brzuch.
Lyon zjawił się w sypialni około północy. Christina czekała na niego, zwinięta w kłębek na łóżku.
- Myślałem, że już śpisz - zdziwił się. Zaczął się rozbierać.
Uśmiechnęła się do niego.
- Miałabym stracić okazję zobaczenia mojego męża bez ubrania? Chyba nigdy się na ciebie nie
napatrzę. Lyonie.
Po dumnej minie męża poznała, że spodobały mu się jej słowa.
- Pokażę ci coś jeszcze ciekawszego - droczył się.
Podszedł do kominka, wziął czarną lakierowaną skrzyneczkę i przyniósł ją do łóżka. -
Przerzuciłem biżuterię ze starego pudełka do tego. Jest mocniejsze - dodał.
Christina zaczekała, aż mąż usiądzie koło niej na łóżku. Otworzyła wieczko. Kamienie przykrywał
kawałek materiału. Zawahała się przed podniesieniem go.
Lyon nie rozumiał jej wahania. Podniósł materiał, rozwinął i wysypał cenne kamienie.
Jak kolorowa tęcza posypały się szafiry, rubiny i diamenty. Było ich około dwudziestu. Miały
ogromną wartość. Markiz ze zdziwieniem stwierdził, że żona nie wygląda na poruszoną.
- Najsłodsza, czy masz pojęcie, ile te kamienie są warte?
- Och, tak, rozumiem, Lyonie - szepnęła. - Ich ceną jest życie mojej matki. Proszę, odłóż je teraz.
Nie chcę na nie patrzeć. Uważam, że są obrzydliwe.
Lyon ucałował żonę. Odniósł skrzyneczkę, po czym wrócił do łóżka i objął Christinę. Miał zamiar
powiedzieć, że baron Stalinsky jest już w Londynie, ale zdecydował, że zdąży to zrobić
następnego dnia.
Wiedział, że Christina uważa, iż na zrealizowanie ich planu mają jeszcze sporo czasu. Jej urodziny
minęły przed dwoma tygodniami, więc doszła do wniosku, że coś ważnego musiało ojca
zatrzymać. Zdmuchnął świece i zamknął oczy. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak zmęczony.
Właśnie odpływał w krainę snów, kiedy Christina trąciła go łokciem.
- Lyonie? Przyrzeknij mi coś?
- Wszystko, kochanie.
- Nigdy nie dawaj mi w prezencie klejnotów.
Markiz westchnął, słysząc cierpienie w głosie żony.
- Przyrzekam.
- Dziękuję, Lyonie.
- Christino?
- Tak?
- Przyrzeknij, że będziesz mnie zawsze kochała.
- Przyrzekam.
Wyczuł, że żona się uśmiecha i nagle zdał sobie sprawę, że wcale nie jest aż tak bardzo zmęczony.
- Powiedz, że mnie kochasz - rozkazał.
- Mój Lyonie, kocham cię i zawsze będę cię kochała.
- Nie mógłbym prosić o więcej - roześmiał się markiz i odwróci! żonę do siebie.
Myślał, że czeka ich powolna, słodka miłość, ale skończyło się na dzikim wybuchu pożądania.
Kołdra i poduszki spadły na podłogę. Christina zasnęła przykryta ciałem męża. Był tak
zadowolony, że nie chciał jeszcze zasypiać. Pragnął delektować się tą chwilą, bo coś
mu mówiło, że to cisza przed burzą.

17

Wybacz, że nie pisałam tak długo. Dobrze się czułam i nie chciałam przypominać sobie
przeszłości. Ale teraz przygotowujemy się do opuszczenia naszego nieba. Nie będę miała
okazji rozmawiać z Tobą za pomocą tego dziennika przez następne kilka miesięcy, dopóki znowu
się gdzieś nie zadomowimy. Mam plan, by znowu dołączyć do jakiejś karawany. Droga na zachód
zapełniona jest nowymi przybyszami. Ciągnąca się niżej dolina to jedyna droga, którą mogą oni
dotrzeć do gór. Z pewnością ktoś się nad nami ulituje i zaoferuje opiekę.
Czy to tylko moja fantazja, że wierzę. Czy obie przetrwamy?
Zakończę, Christino, prośbą. Błagam o jedno, dziecko. Jeśli przeżyjesz i pewnego dnia wpadnie Ci
w rękę ten dziennik, pomyśl o mnie cieplej.
I pamiętaj, Christino, zawsze pamiętaj, jak bardzo cię kocham.
Dziennik, 20 maja 1796

Nadszedł czas na spotkanie z szakalem.


Christina była zdenerwowana, ale nawet nie w połowie tak jak jej mąż. Miał chmurną minę.
Milczeli przez całą drogę z londyńskiego domu Lyona do domu Portera kiedy jednak dotarli na
miejsce, Lyon z wielką niechęcią wypuszczał Christinę z powozu.
- Kochanie, czy na pewno dobrze się czujesz?
Christina uśmiechnęła się.
- Na pewno.
- Boże, chciałbym ci tego wszystkiego oszczędzić – wyszeptał Lyon. - Jesteś taka blada.
- Powinieneś raczej pochwalić moją nową suknię, Lyonie. Sam wybrałeś materiał, pamiętasz? -
zapytała, po czym pchnęła drzwiczki powozu.
- Mówiłem ci już, że wyglądasz przepięknie – mruknął markiz.
W końcu wysiadł z powozu i odwrócił się, by służyć żonie pomocą. Naprawdę wyglądała
przecudownie. Niebieska welwetowa suknia miała skromną stójkę. Włosy związała niebieską
wstążką. Christina zdjęła z czarnej marynarki męża niteczkę.
- Ty także świetnie się prezentujesz – skomplementowała go.
Lyon potrząsnął głową. Zarzucił na ramiona Christiny błękitną etolę.
- Robisz to umyślnie. Nie uda ci się mnie uspokoić, więc przestań.
- Lubisz się martwić, Lyonie?
Markiz nie odpowiedział.
- Powtórz przyrzeczenie - zażądał.
- Nie odejdę od ciebie na krok - powiedziała chyba po raz tysięczny. - Bez względu na to, co się
będzie działo, będę koło ciebie.
Lyon skinął głową. Wziął ją za rękę i ruszyli w górę schodów.
- Ty się nie boisz, prawda, kochanie?
- Tylko trochę - szepnęła Christina. - Richards zapewniał, że w Anglii obowiązują te same zasady
sprawiedliwości co u Dakotów. Lepiej, żeby miał rację, Lyonie, bo inaczej będziemy zmuszeni
wziąć sprawę w swoje ręce. - Jej głos stwardniał. - Zadzwoń, mężu. Miejmy już za sobą to niby
szczęśliwe spotkanie po latach.
W holu czekał na nich Richards. Christinę zaskoczyło jego entuzjastyczne przyjęcie. Z twarzy
Lyona zniknął wyraz przygnębienia. Zachowywał się tak, jakby spotkał przyjaciela po długiej
przerwie, bo chciał, by wszyscy tak sądzili.
Po przywitaniu się z gospodarzem, dostojnym osobnikiem o surowej twarzy, Christina zapytała o
ojca.
- Wyobrażam sobie, z jaką niecierpliwością czekasz na spotkanie z nim - stwierdził
podekscytowany Porter. – Jest jeszcze na górze, ale z pewnością za chwilę do nas dołączy.
Ograniczyłem listę gości, moja droga, byście mieli dla siebie dużo czasu. Tyle spraw jest do
przekazania.
Lyon zdjął z ramion Christiny etolę, podał ją kamerdynerowi, po czym poinformował Portera, że
zabierze żonę do bawialni, gdzie poczekają na barona.
Wziął Christinę za rękę, była zimna i drżąca. Lyon nie przestawał się uśmiechać, ale nie
opuszczało go pragnienie, by natychmiast zawieźć Christinę do domu, a potem samemu spotkać
się z baronem.
Plemię Dakotów ma słuszne zasady, pomyślał. Zgodnie ze słowami Christiny wystarczyło kogoś
obrazić, by doszło do walki na śmierć i życie. Sprawiedliwość działała szybko. System wydawał
sie może nieco barbarzyński, ale Lyonowi podobała się jego prostota.
W bawialni znajdowało się tylko osiemnastu gości. Lyon policzył ich, w czasie gdy Christina
wdała się w rozmowę z gospodynią. Choć stał obok żony, nie słuchał, o czym rozmawiały.
Podszedł Richards i zaczął sie rozwodzić na temat zmienności pogody. Jego też markiz nie
słuchał. Kiedy pani Porter odeszła, Christina zwróciła się do Richardsa.
- Czy wiesz, że nasz gospodarz także pracował dla rządu?
-Tak.
Czekała na dalsze informacje, a kiedy nie nastąpiły, popatrzyła z wyrzutem na towarzysza.
- Lyonie, pani Porter z pewnością przesadziła w swoich opowieściach o znaczeniu męża, ale
wspomniała o pewnych ogromnie ciekawych okolicznościach.
- O czym mianowicie? - zainteresował się markiz. Objął żonę i przyciągnął do siebie.
- Ta pani lubi plotkować - zaczęła Christina. – Kiedy zobaczyła, jak radośnie Richards wita się z
tobą, stwierdziła, że niegdyś podobnie traktowany był jej mąż. Spytałam, dlaczego odszedł ze
służby. Pani Porter wyjaśniła, że nie zna szczegółów, ale coś się źle ułożyło przy jego ostatnim
zadaniu. Zdaje się, że z jego winy ucierpiał jeden z jego przyjaciół. Tak, użyła właśnie słowa
ucierpiał.
- Ucierpiał? Nie rozumiem. A ty Richards? – zapytał Lyon.
Richards wpatrywał się w księżniczkę.
- Mogłabyś dla nas pracować, Christino.
- Lyonie, czy potrafisz zgadnąć, jak nazywał się przyjaciel Portera?
- Stalinsky - odparł markiz.
- To nie Porter popełnił błąd, Christino – stwierdził Richards. - Jego jedynym błędem był fakt, że
zaprzyjaźnił się z baronem. Zaufał mu, nadal mu zresztą ufa. Pamiętaj, ze baron jest jego gościem.
Sama się przekonasz, kiedy poznasz barona, że łatwo jest mu zaufać.
- Może Anglikowi — z powątpiewaniem stwierdziła Christina. - Mnie nie zwiedzie. Miły wygląd i
zachowanie często są przykrywką dla czarnego charakteru. Czy nadal uważasz, że podejrzenia
moje i Lyona są słuszne?
- Tak. Ale sąd może mieć inne zdanie i z tego powodu musimy zastosować nasze własne reguły
postępowania. Niektórzy wierzą, że Jessica postradała zmysły. Argument, że twoja matka
wyobrażała sobie...
- Czy znamię na jego oku także jest jej wymysłem? Czy wyobraziła sobie, że poderżnięto gardła
jej przyjaciołom? Czy wymyśliła sobie, że ukradła klejnoty i zakopała pod krzewami róż?
Richards, widziałeś je. Czy może wydaje ci się, że to było tylko złudzenie?
Richards uśmiechnął się do Christiny.
- Naprawdę powinnaś dla mnie pracować - rzucił w odpowiedzi na jej atak. - A teraz, żeby zbić
twoje argumenty. Po pierwsze, baron może mieć świadków, którzy przedstawią inną wersję
pochodzenia blizny na oku. Po drugie, tylko Jessica była świadkiem, że to on zabił jej przyjaciół.
Zgodnie z zapiskami w dzienniku nikt inny tego nie widział. Jest raczej niemożliwe dotrzeć teraz
do pozostałych członków karawany. W sądzie to nie wystarczy. Po trzecie, w kwestii klejnotów
nie ma sprzeciwu. Ale - dodał szeptem – mamy tylko słowa Jessiki, że jej mąż nieprawnie wszedł
w ich posiadanie. Pamiętaj, że był królem, a klejnoty stanowiły część jego majątku. Fakt, że był
też krwawym dyktatorem, niczego nie zmienia. Baron przyprowadzi mnóstwo świadków, którzy
zapewnią o jego niewinności.
- Wyzna swoje grzechy przede mną - wyszeptała Christina.
- A ja i twój mąż dojdziemy sprawiedliwości, niezależnie od tego, czy twój ojciec się przyzna, czy
nie.
- Christino, baron właśnie wszedł do salonu - z szerokim uśmiechem na ustach poinformował
Lyon i mocniej ścisnął dłoń żony.
Nadszedł wreszcie długo oczekiwany moment, a wraz z nim świeży napływ gniewu. Christina
zmusiła sie do uśmiechu, odwróciła się od męża, po czym ruszyła w kierunku mężczyzny
czekającego na nią przy drzwiach. Już przy pierwszym spojrzeniu zrozumiała, na czym polegał
jego urok. Choć w podeszłym wieku, nadal był przystojny. Do twarzy mu było z siwizną. Nie miał
opuszczonych ramion ani nie utył. Nadal był wysoki, szczupły, o królewskiej postawie. Uwagę
przyciągały jego oczy przeszywająco niebieskie. Christina z żalem stwierdziła, że pod wieloma
względami są do siebie podobni.
Baron uśmiechał się do niej. W oczach miał łzy i z pewnością każdy w salonie mógł dostrzec
dołeczek w jego lewym policzku.
Christina skoncentrowała się na bliźnie pod prawym okiem. Zatrzymała się przed baronem, po
czym ukłoniła się. Cały ten czas modliła się w duchu, by głos jej nie zawiódł. Wiedziała, że musi
pozwolić, by baron ją objął. Na samą myśl o tym cierpła jej skóra. Goście wpatrywali się w nich
z napięciem. Christina nie spuszczała wzroku z szakala i ogarniała ją coraz większa wściekłość na
myśl, że z pewnością wszyscy obecni rozczulają się teraz widząc to romantyczne spotkanie.
Miała wrażenie, że całą wieczność mierzy się z ojcem wzrokiem. Czuła za plecami obecność
Lyona. Nagle złapał ją za rękę i wtedy odzyskała równowagę.
Lyon chce mi dodać otuchy, pomyślała.
- Dobry wieczór, ojcze. To przyjemność móc cię wreszcie poznać.
Baron Stałinsky jakby się obudził. Wyciągnął ramiona do Christiny.
- To wielka radość, Christino. Brakuje mi słów. Tyle straconych lat - wyszeptał. Na policzek
spłynęła mu łza.
Christina oswobodziła dłoń z uścisku męża i wytarła nią policzek ojca. Gest ten zanotowany został
przez gości, bo doszły ją westchnienia wyrażające wzruszenie.
Pozwoliła się objąć.
- Myślałem, że nie żyjesz, córko - stwierdził baron. - Czy wiesz, jakie to dla mnie szczęście, że
znowu cię mam, dziecko?
Księżniczka nie przestawała się uśmiechać. Z napięcia rozbolał ją brzuch. Powoli odsunęła się od
ojca i ponownie zbliżyła do Lyona.
- Jestem teraz mężatką, ojcze - oświadczyła. Pospiesznie przedstawiła Lyona, modląc się, by choć
na moment przejął ciężar rozmowy. Potrzebowała chwili oddechu.
- Baronie, nie wyobraża sobie pan naszego zaskoczenia, kiedy się dowiedzieliśmy, że pan żyje -
zaczął markiz. Mówił głosem zachwyconego uczniaka. Ciągnął pogawędkę w tym tonie, dopóki
nie dołączyła do nich reszta gości, pragnących wyrazić radość ze szczęśliwego rodzinnego
spotkania.
Christina dobrze grała swoją rolę. Uśmiechała się i udawała rozradowaną, kiedy tylko wymagała
tego sytuacja. Wytrzymywała to tylko dlatego, że stał koło niej Lyon. Dopiero po godzinie
Christina i jej mąż mogli spędzić chwilę sam na sam z baronem.
- Ojcze, skąd masz te bliznę pod okiem? – spytała Christina obojętnym tonem.
- Pamiątka z dzieciństwa - odparł baron, uśmiechając się. - Spadłem z konia.
- Miał pan szczęście - wtrącił się Lyon. - Mógł pan stracić oko.
Baron skinął głową.
- Dokładnie to samo pomyślałem, patrząc na twoją bliznę, Lyonie. Jaka jest jej historia?
- Utarczka w tawernie - odparł markiz. – Pierwsze męskie doświadczenia - dodał z ironicznym
uśmiechem.
Kłamstwo za kłamstwo, pomyślała Christina. Lyon delikatnie uścisnął ją za ramię. Rozpoznała
sygnał.
- Ojcze, chciałabym cię spytać o tyle rzeczy, a z pewnością ty także masz jakieś pytania. Czy w
twoim jutrzejszym planie zajęć zmieści się spotkanie z nami?
- Naturalnie, córko - potwierdził baron. - Córko! To słowo budzi we mnie tyle radości.
- Czy na długo zatrzymasz się w Londynie, baronie? - zainteresował się Lyon.
- Nie mam innych planów - odpowiedział mężczyzna.
- Cieszę się - wtrąciła Christina. Miała nadzieję, że jej głos brzmi entuzjastycznie. - Wystałam już
wiadomość do mojego ojczyma. Musisz się z nim spotkać i uspokoić go, kiedy wróci ze Szkocji.
- Ojczym? - zdziwił się baron. - Księżna nie wspominała nic o ojczymie, Christino. Sądziłem... -
Odchrząknął. – To dziwaczna historia i jedno spojrzenie na ciebie przekonało mnie, że ciotka
nieco przesadziła. Opowiedz mi o swoim ojczymie. Czym trapi się ten człowiek i z jakiego
powodu?
- Ojcze, najpierw prosiłabym, byś zaspokoił moją ciekawość - odezwała się Christina. W jej głosie
brzmiało rozbawienie. - Cóż takiego naopowiadała ci ta straszna kobieta?
- Tak - westchnął baron - to rzeczywiście straszna osoba. - Uwaga ta wyniknęła mu się niemal
nieświadomie.
- Czyżbym widziała na twej twarzy rumieniec? – zdziwiła się księżniczka.
- Obawiam się, że tak, córko. Właśnie zdałem sobie sprawę, jak bardzo byłem naiwny. Cóż,
uwierzyłem twej ciotce.
- Mnie także pan zaciekawił - odezwał się Lyon. – Księżna jest bardzo zła na Christinę.
Sprzeciwiała się naszemu małżeństwu ze względu na majątek Christiny. Chyba miała nadzieję
przejąć nad nim kontrolę - wyjaśnił. - No, a teraz niech pan nam opowie, jakie to bajki od niej
usłyszał.
- Zrobiła ze mnie głupca - odparł baron, potrząsając głową. - Powiedziała mi, że Christina została
wychowana przez dzikusów.
- Dzikusów? - z udawanym niedowierzaniem powtórzyła księżniczka.
- Amerykańskich Indian - uściślił baron.
Christina i Lyon popatrzyli na siebie. Następnie obydwoje spojrzeli na barona. Wybuchnęli
śmiechem.
Baron także zaczął się śmiać.
- Naprawdę byłem naiwny, ze uwierzyłem w tę niedorzeczną historię - rzucił zanosząc się
śmiechem. – Ale słyszałem od księżnej - wiele lat temu, rozumiecie – że Jessica uciekła z nowo
narodzonym dzieckiem i dołączyła do karawany, zmierzającej do dzikiej okolicy.
- I tak też było - przyznała Christina. - Właśnie wtedy spotkała Terrance'a MacFinleya.
Zaopiekował się nią. Terrance - dodała z ciepłym uśmiechem - nie wiedział, że matka jest nadal
zamężna. Powiedziała mu, że ty nie żyjesz, ojcze. Moja matka nie była najmocniejszego... rozumu.
– Po tej uwadze Christina zamilkła. Baron twierdząco kiwnął głową. - Terrance to dobry człowiek.
Opowiedział mi wszystko o mojej matce.
- Ale co miałaś na myśli, prosząc mnie, bym go uspokoił?
- Och, to nic ważnego - rzuciła od niechcenia Christina. - Jessica umarła, kiedy byłam malutka -
ciągnęła. – Terrance zatrzymał mnie przy sobie. Matka, w chwili większej przytomności umysłu,
ubłagała go, by się mną zaopiekował i kiedy dorosnę, odesłał do Anglii.
- Jak umarła? - zapytał baron. Jego głos był niski i przepełniony emocją. Do oczu ponownie
napłynęły mu łzy.
- Kochałem twoją matkę. Czuję sie winny jej śmierci. Zbyt późno zauważyłem, że dzieje się z nią
coś złego.
- Coś złego? - zdziwiła się Christina.
- Choroba umysłowa - wyjaśnił baron. - Wszystkiego się bała. Myślę, że fakt, iż zaszła w ciążę,
przepełnił czarę. Uciekła ode mnie.
- Czy jej szukałeś, ojcze?
- Nie od razu - przyznał baron. - Musiałem zająć sie interesami. Zrozum, miałem całe królestwo.
Po trzech tygodniach abdykowałem i wyruszyłem do Anglii. Byłem przekonany, że żona jest u
swego ojca. Jednak kiedy dotarłem do domu lorda Actona, okazało się, że Jessica już wyjechała.
Udała się do kolonii. Ja, oczywiście, domyśliłem się, że wyruszyła do swojej siostry do Bostonu.
Zarezerwowałem miejsce na statku.
- Matka umarła od gorączki - stwierdziła Christina.
- Mam nadzieję, że bardzo nie cierpiała - odparł Stalinsky.
- To musiało być okropne, szukać i nie móc odnaleźć kobiety, którą się kocha. - Lyon głośno mu
współczuł.
- Tak, było mi ciężko - przyznał baron. - Przeszłość jest już za nami, Christino. Ciekaw jestem
spotkania z Terranceem. Jak długo był z twoją matką, zanim umarła? - zapytał.
- Nie jestem pewna - odparła księżniczka. – Pewnej nocy, kiedy karawana zatrzymała się w dolinie
u podnóża Black Hills, Jessica została obudzona przez złodzieja. Para, z którą dzieliła schronienie,
została przez tego łotra zamordowana. Jessica wbiła sobie do głowy, że to byłeś ty, ojcze, ze ją
ścigałeś.
Christina zamilkła i potrząsnęła głową.
- Spakowała się i uciekła ze mną na wzgórza. MacFinley widział, jak odchodziła. Oczywiście
poszedł za nią, ponieważ gorąco ją kochał. Będę z tobą całkowicie szczera, ojcze. Nie rozumiem,
jak Terrance mógł kochać matkę. Z tego, co mi o niej opowiadał, raczej powinien się nad nią
litować.
- MacFinley wygląda na porządnego człowieka – stwierdził Lyon. - Z wielką radością złożę mu
swoje podziękowania. Przynajmniej ostatnie godziny Jessiki byty dla niej lżejsze do zniesienia.
Christina skinęła głową.
- Tak, choć nie jestem przekonana, czy matka zdawała sobie sprawę z jego obecności. Terrance
opowiadał, że większość czasu spędził na ochranianiu mnie przed nią. Była już tak cbora, że nie
pamiętała, iż ma dziecko. Mówiła tylko o jednym, o jakimś grzechu i ścianie.
Znowu zamilkła, obserwując reakcję barona. Wyglądał na przejętego.
Po dłuższej chwili odezwał się:
- To oczywiście nie ma sensu. Grzech i ściana?
- Terrance też nic nie rozumiał. Mówił, że starał się rozmawiać z matką, ale tylko powtarzała, że
trzeba zakopać jej grzech. Tragiczny koniec, prawda?
- Nie mówmy już o tym więcej - wtrącił się Lyon. - Dzisiejszy wieczór ma być szczęśliwy - dodał.
- Tak, mężu, masz rację. Ojcze, musisz opowiedzieć mi o sobie i o tym co...
- Poczekaj! - W głosie barona zabrzmiała ostra nuta. Natychmiast jednak złagodził ton i szeroko
uśmiechnął się do córki. - Nadal męczy mnie ciekawość - wyjaśnił. – Czy twoja matka
powiedziała Terrance'owi, gdzie zakopała swój grzech?
- Pod krzewami róż w wiejskim domu jej ojca – odparła Christina i wzruszyła ramionami. -
Krwawe róże. Biedna kobieta. Co noc się za nią modlę i mam nadzieję, że znalazła spokój.
- Ja także modlę się za moją Jessicę - wyznał baron.
- Terrance widział mężczyznę, który napadł na karawanę. Po wypowiedzeniu tego kłamstwa Lyon
czekał na reakcję barona. Nie musiał długo czekać.
- Masz na myśli tego złodzieja? - zapytał baron. Nawet nie mrugnął okiem.
Christina była trochę zawiedziona.
- Tak - potwierdziła. - Ojczym obwiniał się, że nie zareagował, ale myślał, że to jeden ze
strażników. Terrance później dołączył do karawany i nie znał wszystkich jej członków. Przysięga,
że nigdy nie zapomni twarzy tamtego.
Christina pospiesznie opisała ubiór mordercy. Jednak baron nadal z niczym się nie zdradził.
- Choć wiedział, że matka była psychicznie chora, nie opuszczało go przeczucie, że może mówiła
prawdę i że to byłeś ty, ojcze. Więc teraz rozumiesz, dlaczego powiedziałam, że kiedy cię spotka,
wreszcie się uspokoi.
- Jutro porozmawiacie sobie o przeszłości - wtrącił się Lyon. Czuł, że Christina drży i wiedział, że
musi jak najszybciej zabrać ją do domu.
Był z niej dumny. Dobrze odegrała swoją rolę. Stawiła czoło szakalowi, nie okazując cienia
strachu.
- Może pójdziemy się czegoś napić? - zasugerował.
- Zgoda - przystał baron.
Christina w towarzystwie ojca i męża weszła do jadalni. Usiadła między nimi przy długim stole i
popijała poncz. Nie miała ochoty na jedzenie, ale ojciec bacznie ją obserwował, więc zmusiła się,
by przełknąć to, co Lyon przed nią postawił.
- Gdzie się kształciłaś, Christino? Twoje maniery są bez skazy - zauważył Stalinsky. - Nie
uwierzę, że to wychowanie Terrance'a MacFinleya - dodał z przekornym uśmiechem.
- Dziękuję za komplement - odparła księżniczka. Uśmiechała się do ojca, ale lewą dłoń zacisnęła
na udzie Lyona.
- MacFinley i jego bliski przyjaciel, Deavenrue, opiekowali się mną, dopóki nie skończyłam
siedmiu lat. Potem wysłali mnie do szkoły klasztornej na południu Francji.
Kształciłam się u sióstr - dodała.
- A więc istniał jakiś Deavenrue - rzucił baron. – Księżna mówiła mi, że to misjonarz, który
mieszkał z tobą w wiosce indiańskiej.
- Rzeczywiście przez krótki czas był misjonarzem, a także wspaniałym nauczycielem. Kiedy
mieszkałam w Bostonie, często mnie odwiedzał. Księżna go nie lubiła. Może ten szachraj
powiedział jej, że mieszkałam z Indianami, żeby ją wystraszyć - dodała Christina. Roześmiała się.
- To do niego podobne. Ma bardzo dziwne poczucie humoru.
Lyon przykrył dłoń żony. Jej paznokcie wbijały mu się w udo. Uścisnął ją na znak wsparcia. Z
chęcią zabrałby już żonę z domu Portera, ale wiedział, iż musi czekać, aż wszystkie kłamstwa
dotrą do uszu barona.
Christina nie miała już sił dłużej udawać.
- Ojcze, ten ekscytujący wieczór bardzo mnie wyczerpał. Mam nadzieję, że nie będziesz
zawiedziony, jeśli już wyjdziemy. Każę kucharce przygotować dla nas na jutro wspaniały posiłek.
Będziemy mieli dla siebie całe popołudnie. I oczywiście za dwa, najwyżej trzy dni przyjedzie do
nas MacFinley. Wtedy znowu się spotkamy.
- Tak szybko? - Baron zdziwił się, ale wyglądał na uradowanego.
- Tak - potwierdził Lyon zamiast Christiny. – Terrance mieszka niedaleko. Z pewnością dostał już
wiadomość albo wręcz jest już w drodze do Londynu.
- Lyonie, Terrance nie może podróżować nocą – zauważyła Christina. - Możemy już wyjść, mężu?
Jestem straszliwie zmęczona - dodała.
W chwilę potem pożegnali się, a Christina zmuszona była znieść następne uściski ojca.
Już w powozie Lyon przytulił ją do siebie. Miał zamiar powiedzieć, jak bardzo ją kocha, jaka była
odważna, ale gdy tylko powóz zdążył skręcić za róg, Christina błagalnym głosem poprosiła, by się
zatrzymali.
Markiz nie rozumiał, po co, ale Christina zaczęła się dławić. Natychmiast krzyknął na woźnicę i
kopnięciem otworzył drzwiczki. Bezsilny, przytrzymywał żonę za ramię, gdy wymiotowała, w
przerwach straszliwie łkając. Kiedy skończyła, Lyon znowu objął ją troskliwie. Trzymał ją blisko,
próbując uspokoić czułymi słowami. Nie mówił o baronie. Jak na jeden wieczór Christina
wystarczająco się nacierpiała.
Niech Bóg jej pomoże, bo to nie koniec katuszy.

Baron Stalinsky opuścił dom Porterów kilka minut przed świtem. W piętnaście minut później
dowiedział się o tym Lyon. Richards kazał obserwować dom Portera, ponieważ tak jak i markiz
był przekonany, że baron nie będzie marnował czasu i natychmiast uda się do posiadłości lorda
Actona.
Dał się nabrać na kłamstwa Christiny. Lyon był dumny z żony, choć miał nadzieję, że w
przyszłości nigdy już więcej nie będzie musiała udawać.
Baron Stalinsky był wspaniałym aktorem. Ani markiz, ani Christina nie zauważyli cienia
zakłopotania na jego twarzy, kiedy opowiadali mu o MacFinleyu. Nie mrugnął nawet w
momencie, kiedy Christina stwierdziła, że MacFinley widział mordercę.
Oczywiście nikt taki nie istniał, ale przekonanie, z jakim Christina o nim mówiła, zwiodło barona.
Uwierzył we wszystko, dlatego też z samego rana ruszył na poszukiwanie klejnotów.
Rankiem Lyon wysłał do barona wiadomość, w której prosił o odłożenie spotkania z powodu
choroby Christiny.
Baron tym samym posłańcem przysłał liścik, wyrażający zatroskanie oraz zgodę na późniejszy
termin. Wieczorem tego dnia Richards wpadł do Lyona z informacją, że baron zarezerwował
miejsce na statku płynącym do zachodnich Indii. Miał wyruszyć za dwa dni. Nawet nie zamierzał
ponownie spotkać się z córką. To tyle, jeśli chodzi o ojcowską miłość, pomyślał markiz.
Pospiesznie ubrał się w ciemności. Chciał jak najpóźniej obudzić Christinę.
Kiedy już dłużej nie mógł odkładać wyjścia, pochylił się nad żoną, westchnął, po czym lekko jej
dotknął.
- Najsłodsza, obudź się i ucałuj mnie na pożegnanie. Wychodzę - szepnął, składając na czole żony
krótki pocałunek.
Christina natychmiast się obudziła.
- Musisz na mnie poczekać - zażądała.
Usiadła, ale zaraz się położyła ciężko wzdychając. Znowu miała mdłości.
- O Boże, znowu jestem chora.
Połóż się na boku, kochanie. Pomogło ci to zeszłej nocy - przypomniał ze współczuciem. -
Oddychaj głęboko – poinstruował żonę, masując jej plecy.
- Już mi lepiej - szepnęła.
Lyon usiadł na brzegu łóżka.
- Właśnie.
- Co właśnie? - zdziwiła się Christina. Nie odważyła się mówić głośniej w obawie, że znowu
złapią ją mdłości.
- Właśnie dlatego zostajesz w domu, Christino – oświadczył Lyon. - Chorujesz na widok swojego
ojca.
- To przez to głupie łóżko jestem chora - skłamała.
Markiz zaczął się niecierpliwić.
- Powiedziałaś, że jest wygodniejsze dzięki deskom, które wstawiłem - przypomniał. - Nigdzie nie
pójdziesz, kochanie.
- Przyrzekłeś, że będę mogła z tobą pójść! - zawołała.
- Skłamałem.
- Lyonie, uwierzyłam ci.
Markiz uśmiechnął się słysząc to wyznanie, zabrzmiało tak żałośnie.
- Nadal mi wierzysz, żono. Wydrę z niego wyznanie, przysięgam ci.
- Mój stan to tylko wymówka, prawda Lyonie? Nawet przez myśl ci nie przeszło, żeby mnie ze
sobą zabrać? Nie mylę się?
- Nie - przyznał markiz. - Nie chciałem, żebyś ze mną poszła. Czy sądzisz, że wystawiłbym cię na
takie niebezpieczeństwo? Christino, gdyby cokolwiek ci się przytrafiło, byłby to dla mnie koniec
świata. Jesteś moją lepszą połową, najdroższa.
Christina odwróciła się do męża. Lyon zrozumiał, że jego czułe słowa wcale jej nie ukoiły ani nie
przekonały. Musiał wymyślić coś innego.
- Czy indiański wojownik bierze ze sobą swoją towarzyszkę, by pomogła mu w walce? Czy
Czarny Wilk narażałby Merry?
- Tak.
- Kłamiesz - upierał się markiz. Popatrzył na żonę z niechęcią.
Christina uśmiechnęła się.
- Gdyby jakaś krzywda spotkała rodzinę Merry, Czarny Wilk wziąłby ją ze sobą, aby mogła
zobaczyć, jak sprawiedliwości staje się zadość. Lyonie, złożyłam obietnice mojemu ojcu i matce.
- Czarnemu Wilkowi i Merry?
Christina skinęła głową. Usiadła powoli, zadowolona, że nie czuje przy tym żadnych sensacji w
żołądku. Ignorując sprzeciw męża, opuściła nogi z łóżka i wstała.
- Do diabła, Christino. Teraz jesteś moją żoną. Twoje obietnice stały się moimi. Należysz do mnie,
czyż nie?
Christina skinęła głową.
- Wreszcie zaczynasz mówić jak prawdziwy wojownik - mruknęła. - Chciałabym, żebyś przed
wyjściem przyniósł mi filiżankę herbaty. Przynajmniej to możesz dla mnie zrobić - dodała.
Lyon uśmiechnął się, przekonany, że odniósł zwycięstwo.
- Sam ją przygotuję - oświadczył.
Christina zaczekała, aż wyszedł z pokoju. Ubrała się błyskawicznie, cały czas głęboko oddychając,
by pohamować mdłości.
Kiedy Lyon wrócił do sypialni, żona czekała na niego w czarnym kostiumie do konnej jazdy.
Zaklął pod nosem, po czym westchnął pokonany.
- Lyonie, muszę to zrobić dla Jessiki. Proszę, zrozum mnie.
Markiz przytaknął skinieniem głowy, jednak pozostał chmurny.
- Czy będziesz słuchała moich poleceń? – prawie warknął.
- Będę.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
- Do diabła.
Christina zignorowała narzekania męża.
- Biorę ze sobą nóż, jest pod poduszką – powiedziała i podeszła do łóżka.
- Wiem, że tam jest – rzucił Lyon, ponownie ciężko wzdychając. - Naprawdę wolałbym, żebyś z
nim nie spała. Stolik stoi tak blisko.
- Pomyślę o tym - przyrzekła księżniczka. - A teraz ty daj mi słowo, Lyonie, że nie będziesz
niepotrzebnie ryzykował. Nie odwracaj się do niego plecami, nawet na sekundę. Nie pozostawiaj
też swojego losu w rękach Richardsa. Ufam mu, ale o wiele bardziej wierzę w twój instynkt.
Ciągnęłaby tę litanię, gdyby Lyon nie powstrzymał jej, przyciągając do siebie i zamykając usta
pocałunkiem.
- Kocham cię, Christino.
- Ja także cię kocham, Lyonie. Proszę, weź go. Jest poręczny. Zrobił go wojownik, którego też
kochałam. Mój brat cieszyłby się, wiedząc, że go używasz.
Markiz wziął od żony nóż i wsunął do lewego botka. Christina z zadowoleniem skinęła głową, po
czym ruszyła do drzwi.

- Lyonie – zawołała przez ramię.


- Co znowu? – jęknął.
- Musimy zmusić go do wyznania prawdy.
- Zrobimy to Christino.
Przed wejściem do domu czekał na nich Richards. Siedział na koniu trzymając lejce wierzchowca
markiza. Musieli poczekać kilka minut zanim przygotowano konia dla Christiny. Lyon
przechadzał się w tym czasie niecierpliwie.
- Mamy mnóstwo czasu – pocieszył go Richards, widząc nieszczęśliwą minę przyjaciela –
pamiętaj, że tych krzaków różanych jest co najmiej tysiąc.
Markiz starał się wykrzesać uśmiech.
- Nie sądzę, żeby Stalinsky wziął kogoś ze sobą – zauważył pomagając Christinie dosiąść
wierzchowca.- Ilu ludzi tam posłałeś?
- Czterech najlepszych – odparł Richards – Dowodzi Benson. Baron nie dowie się, że tam są, a oni
nie będą nic przeszkadzać, chyba że zechce odjechać - dodał. – Moja droga, jesteś przekonana, że
dasz radę?
- Jestem.
Richards popatrzył z zastanowieniem na Christinę, po czym pokiwał głową.
- Jedźmy więc, moje dzieci. Skończmy z tym. Kapitan statku Percy czeka na pasażerów.
- Pasażerów?
- Postanowiłem, że także popłynę. Przyrzekłem twojej żonie, że sprawiedliwości stanie się zadość,
choć dochodzimy do niej, jakby tu rzec, tylnymi drzwiami. Chcę mieć pewność.
Rozumiesz, co mam na myśli?
Lyon skinął głową.
- Rozumiem.
- A ja nie - przyznała się Christina.
- Wyjaśnię ci to później, kochanie.
Były to ostatnie słowa, jakie między sobą wymienili, aż do miejsca przeznaczenia, gdzie dotarli po
czterech godzinach. Kiedy zsiedli z koni, Richards podał Lyonowi zniszczoną skrzynkę, którą
wydostali z ziemi podczas ostatniej wizyty w posiadłości lorda Actona.
- Zastąpiłem prawdziwe kamienie fałszywymi. Poczekajcie, aż zajmę swoją pozycję i dopiero
wtedy udajcie się do barona — powiedział.
Lyon potrząsnął głową. Podał pudełko Cbristinie.
- Ona do niego podejdzie - poinformował Richardsa.
Pojawił się jeden z jego ludzi, by odprowadzić ich konie. Przed odejściem powiedział:
- Miałeś rację, Lyonie. Stalinsky tu jest
Rozdzielili się. Richards poszedł główną ścieżką, po czym okrążył dom z prawej strony. Lyon z
Christina poszli w lewo. Zanim skręcili za rogiem, markiz otworzył skrzynkę i wyjął z niej dwa
szlifowane kamienie. Na pierwszy rzut oka wyglądały jak prawdziwe. Wystarczająco prawdziwe,
by baron dał się oszukać, zdecydował, po czym wytłumaczył Christime, co ma robić.

Baron Stalinsky klęczał na ziemi. Mruczał pod nosem przekleństwa, walcząc z rozrosłym
krzewem różanym. Miał na rękach czarne rękawice. Obok, na ziemi, leżał wąski szpadel.
- Szukasz czegoś, ojcze?
Baron błyskawicznie okręcił się na kolanach. Czoło miał zlane brudnym potem.
Nie wyglądał już tak dumnie. Bardzo przypominał teraz szakala. Wykrzywiona twarz przywiodła
Christinie na myśl rozwścieczone zwierzę szczerzące kły. Poczuła mdłości. Nie zdziwiłaby się,
gdyby baron nagle zaczął warczeć. Stała w odległości jakichś dwudziestu stóp od ojca.
Wpatrywał się w nią intensywnie. Kiedy widać było, że zaraz się na nią rzuci, Christina wysunęła
przed siebie skrzyneczkę i wyjęła z niej garść kamieni. Podrzuciła je w powietrze.
- Może tego, ojcze?
Stalinsky wstał. Jego wzrok powędrował najpierw na lewo, potem na prawo.
- Lyonie? Sądzę, że mój ojciec ciebie szuka.
Markiz podszedł do żony. Wziął z jej rąk skrzynkę, po czym ruchem ręki kazał żonie się cofnąć.
Uczyniła to natychmiast
- Ta walka należy do nas, baronie.
- Walka? Jestem starym człowiekiem, markizie. To nieuczciwe. Poza tym nie mam nic ani do
ciebie, ani do mojej córki. Te kamienie należą do mnie - dodał, wskazując dłonią skrzynkę. -
Jessica mi je ukradła. Mogę to udowodnić nawet przed sądem.
Lyon nie spuszczał wzroku z przeciwnika.
- Nie będzie żadnego sądu, baronie. Odpowiesz na pytanie Christiny i jeszcze kilka moich, a
potem pójdziesz swoją drogą. To proste. Nie zamierzam wplątywać mojej żony w żadne skandale
- skłamał.
- Skandale? Nie wiem, o czym mówisz - zdziwił się baron.
- Proces o morderstwo nie byłby dla Christiny przyjemnością. Nie pozwolę, żeby ją poniżano. - Po
tych słowach Lyon zamilkł i rzucił za siebie szkarłatny rubin. – Minie mnóstwo dni, zanim je
odnajdziesz. Resztę wrzucę do strumienia, jeśli nie odpowiesz na moje pytania.
- Nie! - krzyknął baron. - Czy wiesz, ile one są warte? Masz w rękach prawdziwą fortunę. - Zaczął
nagle mówić przymilnym tonem.
Markiz zauważył, że baron powoli sięga lewą ręką za plecy. Błyskawicznie szybkością sam
sięgnął po pistolet, wycelował i wystrzelił w chwili, gdy Stalinsky wyciągał broń.
Kula utkwiła w dłoni barona. Pistolet wypadł na ziemię. Lyon wyrzucił skrzynkę, sięgnął po nóż
Christiny i nim baron zdążył steknąć z bólu, trzymał go na jego gardle.
- Christina chce, żebyś powiedział prawdę. Wie, że Jessica nie była wariatką i chce, żebyś to
przyznał. - Lyon mocniej przycisnął nóż do gardła ofiary, ale po chwili pchnął barona na ziemię.
Stanął nad nim i czekał, aż pokonany podniesie na niego oczy.
- Kiedy już odpowiesz na moje pytania, będziesz mógł pozbierać swoje drogocenne kamienie i
odejść. Zarezerwowałeś miejsce na statku do Zachodnich Indii na jutro, ale przekonałem kapitana,
żeby odpłynął dzisiaj. Czeka na ciebie, baronie.
Stalinsky zmrużył oczy. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w skrzyneczkę, po czym odwrócił się
do Lyona. Czubkiem języka przesunął po dolnej wardze.
- Nie muszę odpowiadać na żadne pytania. Wszyscy wiedzą, że Jessica była chora psychicznie.
Kiedy dotrę do władz...
- Lyonie! - krzyknęła Christina. - Nie wydaje mi się, żeby on rozumiał sytuację.
- Zaraz mu wyjaśnię - rzucił Lyon. - Baronie, jeśli nie powiesz mi tego, co chcę od ciebie usłyszeć,
nigdzie nie pojedziesz. Poderżnę ci gardło. Wspaniały koniec, przyznasz, po tylu gardłach, które
masz na sumieniu?
- O czym ty mówisz? - krzyknął baron i przytknął do szyi zranioną dłoń.
- No, baronie. Doskonale wiesz, o czym - odparł markiz. - Tyle lat uchodziły ci na sucho te
wszystkie morderstwa. Nigdy nie kusiło cię, żeby się pochwalić swoimi umiejętnościami?
Naturalnie, nie mogłeś, aż do tej chwili. Czy twoje ego jest tak zaspokojone, że nie potrzebujesz
pochwalić się czynami, za które i tak nie zostaniesz powieszony?
Stalinsky udawał, że chce się podnieść. W rzeczywistości sięgnął do botka i wyciągnął z niego
mały damski pistolet. Rzucił się na Lyona, celując w niego. Markiz kopnięciem wytrącił mu broń
z dłoni, po czym ponownie się zamachnął i z całej siły kopnął go w zranioną rękę.
Wrzask bólu rozszedł się głośnym echem po okolicy.
- To twoja ostatnia szansa, baronie. Moja cierpliwość się wyczerpała. - Markiz przerzucił nóż z
jednej ręki do drugiej.
- Czy Jessica była nienormalna?
- Christino! - zawołał baron. - Jak możesz mu pozwalać tak mnie terroryzować? Jestem twoim
ojcem, na Boga. Czy nie masz litości? Naprawdę chcesz, żeby poderżnął mi gardło?
- Nie, ojcze - zaprzeczyła Christina. - Nie chcę, by ci poderżnął gardło. Wolałabym, żeby wyrżnął
ci serce, ale Lyon ma swoje upodobania i muszę na nie przystać.
Baron obrzucił córkę wściekłym spojrzeniem. Wstał. W jego oczach pojawił się dziwny błysk, po
czym nagle wybuchnął śmiechem.
- Nie, Jessica nie była nienormalna. - Znowu się roześmiał.
Christinę przeszył dreszcz. - Ale teraz już za późno, żeby coś z tym zrobić, Lyonie.
- Terrance MacFinley rozpoznałby cię, prawda? To ty wkradłeś się do obozowiska? - zapytał
Lyon.
- Twoja umiejętność dedukcji jest zadziwiająca - stwierdził baron i zachichotał. - Tak, Terrance
mógł mnie zauważyć.
Czubkiem buta markiz pchnął skrzynkę z klejnotami w stronę barona.
- Ostatnie pytanie i będziesz mógł odejść. Czy afera Brisbane'a to twoja sprawka?
Stalinsky szeroko otworzył oczy.
- Skąd -
- Przechytrzyłeś nasz departament wojny, prawda? – zapytał Lyon udając zdziwienie, choć w
rzeczywistości zrobiło mu się niedobrze. Umyślnie podsycał próżność barona, podejrzewając, że
tak obłaskawiony łatwiej przyzna się do prawdy.
- Tak, przechytrzyłem. Żyłem też z pieniędzy, które dostawał Brisbane za sprzedanie tajemnic. O
tak, Lyonie, byłem sprytniejszy od nich wszystkich.
- Czy Porter brał udział w tym spisku? - pytał dalej markiz.
- Porter? To taki sam głupiec jak reszta. Zawsze pracowałem sam, Lyonie. To dlatego przetrwałem
tyle lat i dorobiłem się majątku.
Lyon nie mógł już dłużej patrzeć na tego człowieka. Wskazał na skrzynkę.
- Podnieś ją i wynoś się stąd! Jeśli jeszcze kiedykolwiek cię spotkam, zabiję!
Baron rzucił się do pudełka. Otworzył je, pospiesznie zerknął na zawartość, po czym zatrzasnął
wieczko z westchnieniem ulgi.
- Skończyłeś, Lyonie?
Z lasu wyszedł Richards w otoczeniu swoich ludzi.
- Słyszałeś?
- Wszystko - potwierdził Richards. Dotknął ramienia markiza, po czym skierował się w stronę
barona.
- Bądź przeklęty, ty!... - wrzeszczał Stalinsky. Zatrzymał się i spojrzał z wściekłością na markiza. -
Dopilnuję, żeby twoja żona została całkowicie poniżona. Przysięgam, że w sądzie opowiem o jej
matce takie rzeczy, że...
- Zamknij się! - krzyknął Richards. - Jedziemy do portu, baronie. Ja i Benson będziemy ci
towarzyszyli w podróży do domu. Ufam, że z radością cię tam przywitają. Nowy rząd bez
wątpienia z ochotą cię wysłucha.
Lyon nie chciał być świadkiem błagań barona o to, by sądzono go w Anglii. Bez słowa złapał
Christinę za rękę i pociągnął za sobą w stronę koni. Richards miał rację. Używali tylnych drzwi,
by wymierzyć sprawiedliwość. Baron Stalinsky zostanie odeskortowany do swojej ojczyzny, gdzie
osądzą go jego byli podwładni. To oznaczało karę śmierci. A gdyby, w jakiś sposób, nowy rząd
okazał się tak samo skorumpowany, Richards i Benson mieli sami zająć się baronem.

Christina stanęła przed londyńskim domem Lyona biała jak kreda.


Ignorując jej sprzeciw, Lyon zaniósł ją do sypialni.
- Wracasz do łóżka – polecił, pomagając żonie się rozebrać.
- Zaraz poczuję się lepiej – zapewniała go – już po wszystkim.
- Tak kochanie, po wszystkim.
- Nigdy nie wierzyłam w to, że Jessika była nienormalna – wyznała. Założyła jedwabny szlafrok,
po czym objęła męża w pasie. – Nigdy w to nie wierzyłam.
Smutek brzmiący w jej głosie rozrywał mu serce.
- Wiem – powiedział czule – teraz Jessika może spoczywać w spokoju.
- Tak, w spokoju. Chcę wierzyć, że jej dusza znajduje się teraz między duszami ludzi z plemienia
Dakotów. Może czeka na Merry.
- Nie sądzę, żeby Czarny Wilk podzielał twoje nadzieje - rzucił Lyon.
- Och, on także do nich dołączy - odparła na to Christina.
Westchnęła i pocałowła męża w szyję.
- Jest mu przeznaczone, że spotka Jessicę po śmierci - oświadczyła.
- Tak, przeznaczenie - powtórzył Lyon. - A twoim przeznaczeniem jest szybko wyzdrowieć.
Dotrzymałaś obietnicy danej matce. Skarb został oddany prawowitym właścicielom.
Richards zajmie się sprzedażą kamieni i rozprowadzeniem pieniędzy. Wracamy do domu, do
Lyonwood, a ty tam utyjesz. To rozkaz.
Christina naprawdę usiłowała posłuchać męża. W końcu mdłości ją opuściły. Nabrała też tuszy - i
to tak, że poruszała się jak kaczka.
Do końca udawała, że nie jest w ciąży. Biedny Lyon bał się porodu. Christina rozumiała jego
przerażenie. Widział, jak cierpiała Lettie, która umarła w straszliwych męczarniach, a wraz z nią
dziecko.
Christina starała się, jak mogła, uspokoić męża. Zapewniała go, że jest silna, że jej stan jest
naturalny dla kobiety i że doskonale wie, co robić, żeby ulżyć sobie przy porodzie.
Kobiety Dakotów rzadko z tego powodu umierały.
Lyon na każde jej słowo znajdował kontrargument. Tłumaczył, że jest za krucha, że to wcale nie
jest naturalne, żeby taka delikatna kobieta musiała znosić tyle cierpienia i że jest Angielką, a nie
kobietą Dakotów, i tylko to się liczy - przynajmniej jeśli chodzi o jej łono, nie serce.
Jak na ironię to matka Lyona pomogła mu zwalczyć strach. Starsza pani powoli wracała do
rodziny. Przypomniała synowi, że była tak samo krucha jak Christina i że bez większego bólu
urodziła mężowi trójkę zdrowych dzieci.
Christina była jej wdzięczna za pomoc. Nie musiała już straszyć teściowej, że wywiezie ją w
jakieś ustronne miejsce, gdzie będzie mogła spokojnie umrzeć. Matka Lyona w końcu przyznała,
że nie jest jeszcze gotowa na śmierć. Nadal lubiła rozmawiać o Jamesie, ale częściej wspominała
też historie związane z Dianą i Lyonem.

Pewnego dnia w Lyonwood pojawił się Deavenrue. Został przez miesiąc, a wyjechał obdarowany
przez Lyona sześcioma wspaniałymi rumakami, które miał przekazać plemieniu Dakotów.
Misjonarz pomógł Lyonowi zwalczyć strach o żonę, ale kiedy wyjechał, markiz na nowo zaczął
się denerwować. Baron Winters, lekarz rodziny, zamieszkał w Lyonwood na dwa tygodnie przed
przypuszczaną datą porodu. Christina nie miała zamiaru pozwolić, by lekarz jej w czymkolwiek
pomagał, jednak nikomu się z tym nie zdradziła. Obecność lekarza działała uspokajająco na Lyona
i za to Christina była wdzięczna Wintersowi.
Bóle nadeszły zaraz po obiedzie i ciągnęły się przez całą noc. Christina nie budziła męża aż do
ostatniej chwili. Lyon miał czas tylko na to, żeby się ubrać i wykonać polecenia żony. W kilka
minut później trzymał w dłoniach syna.
Christina była zbyt wyczerpana, by płakać, więc Lyon płakał za nich oboje, a wraz z nim ich
wspaniały mały wojownik.
Markiz pragnął go nazwać Alexander Daniel.
Christina nawet nie chciała o tym słyszeć. Jej wybór to Krzyczący Biały Orzeł.
Lyon na to nie przystał.
W końcu poszli na kompromis. Przyszły markiz Lyonwood miał się nazywać Dakota Alexander.

You might also like