Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 183

Tytuł oryginału: The Frontiers Saga Episode #7: The Expanse

Copyright © 2012 by Ryk Brown


All rights reserved
Warszawa 2022

Projekt okładki: Tomasz Maroński


Redakcja: Rafał Dębski
Korekta: Agnieszka Pawlikowska
Skład i łamanie: Karolina Kaiser
Opracowanie wersji elektronicznej:
Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w
jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez
pisemnej zgody wydawcy.
Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do
prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

Wydawca:
Drageus Publishing House Sp. z o.o.
ul. Kopernika 5/L6
00-367 Warszawa
e-mail: drageus@drageus.com
www.drageus.com

ISBN EPUB: 978-83-67053-29-7


ISBN MOBI: 978-83-67053-30-3
1
Kapitan Nathan Scott szedł korytarzami pokładu dowodzenia ku mesie kapitańskiej. W
ciągu ostatnich kilku tygodni „Aurora” podlegała naprawom w takarańskiej stoczni.
Podczas postoju Nathan powrócił do tradycji współdzielenia śniadania ze swoim
przyjacielem i głównym inżynierem, komandorem porucznikiem Władimirem
Kamienieckim. Gdy wciąż przebywali na orbitalnej platformie montażowej wysoko nad
Ziemią, jadali wspólnie w mesie okrętowej wraz z resztą załogi. Wówczas byli jednak
podporucznikami, a na pokładzie okrętu przebywała tylko jedna trzecia standardowej
załogi. Teraz, z w pełni obsadzonym okrętem i wciąż zatłoczoną główną mesą, Nathan i
jego przyjaciel zmuszeni byli jadać w mesie kapitańskiej, by móc swobodnie
rozmawiać.
Przez ostatnie kilka tygodni zarówno pierwszy oficer okrętu, komandor Cameron
Taylor, jak i szefowa ochrony, komandor porucznik Jessica Nash, również dołączyły do
porannych śniadań z dowódcą. Nathan bardzo polubił ten nowy zwyczaj. Podczas
porannego posiłku nie był ich kapitanem, ale po prostu Nathanem. Spędzał czas z
trójką przyjaciół. Mógł odprężyć się i być sobą, podobnie jak oni.
W ich wspólnych posiłkach było coś terapeutycznego. Po tym, co przeszli podczas
przygód w gromadzie Pentaura, trochę terapii nie mogło im zaszkodzić. W zasadzie to
doktor Ahlitara, psycholog behawioralny z Corinair, zaleciła podobne interakcje wśród
starszych oficerów. Ostrzegała, że załoga potrzebuje sposobu na złagodzenie napięcia,
nawet w czasie odpoczynku po bitwie.
Komandor Taylor miała inny pomysł na terapię. Pilnowała, aby załoga wciąż była
czymś zajęta. Ludzie, którzy nie brali udziału w naprawach, spędzali większość czasu
na szkoleniach. Cameron zależało na tym, aby zrobić z nich załogę z prawdziwego
zdarzenia. Nathan zastanawiał się, czy to warte zachodu, jako że istniały spore szanse,
iż po powrocie na Ziemię większość z nich zastąpią bardziej wykwalifikowani ludzie.
Członkowie jego załogi pochodzący z gromady Pentaura niewątpliwie zostaną odesłani
do domów tak szybko, jak to możliwe, co, biorąc pod uwagę obecną sytuację na Ziemi,
mogło oznaczać całkiem sporo czasu. Nie wydawało się to zbyt sprawiedliwe,
zważywszy zwłaszcza, ile poświęcili nie tylko dla własnych światów, ale też dla
„Aurory” i, co za tym idzie, dla samej Ziemi. Bez nich okręt i resztki załogi niewątpliwie
nie przetrwałyby zbyt długo, a Ziemia pozostałaby bez odpowiedniej ochrony przed
Jungami.
Nathan dotarł ze swojej kabiny do mesy kapitańskiej, mijając po drodze jedynie kilku
członków załogi spieszących na stanowiska. Załoga weszła w stały rytm, co również
pomagało uspokoić zszargane nerwy.
– Dzień dobry, komandorze – powiedział, wchodząc do mesy kapitańskiej.
– Dzień dobry, sir – odparł główny inżynier. Ton Władimira był bardziej formalny, niż
Nathan się spodziewał, co oznaczało, że w pomieszczeniu znajdował się ktoś jeszcze.
Rozejrzał się po niewielkiej jadalni i nie zauważył nikogo. Inżynier szybko rzucił okiem
na kambuz i, jak na zawołanie, jeden z kucharzy okrętowych przyniósł tacę i położył ją
na stole.
– Dzień dobry, panie Collins – przywitał go Nathan.
Szef kuchni mianował Collinsa osobistym kucharzem kapitana. Młody Corinairianin
skończył szkołę kucharską i zgłosił się do służby na „Aurorze” po tym, jak „Yamaro”
zaatakował jego świat. Choć ewidentnie był utalentowany kulinarnie, szef kuchni nie
uważał, aby młodzieniec dysponował umiejętnościami stosownymi do
przygotowywania ilości jedzenia potrzebnego, by wyżywić całą załogę. Gotowanie dla
kapitana i jego starszych oficerów wydawało się idealnym zadaniem dla ochoczego
rekruta. Przez ostatnie kilka tygodni wkuł na pamięć ich gusta kulinarne. Nauczył się
nawet przygotowywać kilka z ich ulubionych ziemskich potraw, zwłaszcza przysmaki
komandora porucznika Kamienieckiego, który chętnie spędzał czas w kuchni, ucząc
młodzieńca przyrządzania rosyjskich potraw.
– Dzień dobry, sir – odpowiedział Collins po angielsku z mocnym akcentem. Pracował
nie tylko nad ziemską kuchnią, ale i swoim angielskim, w którym dalej słychać było
sporo z jego ledwie zrozumiałej corinairiańskiej wersji zwanej Angla.
– Dzisiaj będzie nas tylko dwóch – powiedział Nathan, widząc, że kucharz rozstawił
nakrycie dla czterech osób, jak zazwyczaj.
– Panie nie dołączą?
– Obawiam się, że mają zadania do wykonania – odparł Nathan.
– Tak jest, sir. – Collins natychmiast zdjął ze stołu dodatkowe nakrycia.
– Nie będzie dziewczyn? – spytał Władimir z wyraźnie rozczarowaną miną.
Nathan dziwnie na niego spojrzał, gdy kucharz opuścił pomieszczenie i wrócił do
kambuza.
– Mówimy tu o Cameron i Jessice, a nie o dwu ponętnych pielęgniarkach.
– To, że nie próbuję się z nimi przespać, nie oznacza, że nie mogę cieszyć się ich
towarzystwem. W końcu to kobiety, nawet jeśli niezbyt podatne na mój niewątpliwy
urok – rzekł Rosjanin z nutą sarkazmu.
Nathan uśmiechnął się i wziął pierwszy łyk porannej kawy, czy też jej ancotańskiego
odpowiednika. Była gorzka, bardziej niż ziemska, i wymagała znacznej ilości słodzika,
aby mogła ją pić ziemska część załogi.
– Gdzie są? – spytał Władimir.
Nathan skrzywił się lekko, czując gorzki smak. Odstawił filiżankę na stół i zaczął
dosypywać więcej słodzika.
– Cameron jest na Corinair. Robią ostatni głęboki skan, aby upewnić się, że wszystkie
nanity opuściły jej organizm.
– Myślałem, że zrobili to tygodnie temu.
– Ja też. Najwyraźniej chcieli się upewnić, zanim na dobre opuści gromadę Pentaura.
– A co z Jessicą? Jaka jest jej wymówka?
– Promy sprowadzające załogę z Corinair przybędą dziś rano  – wyjaśnił Nathan.  –
Chciała nadzorować kwestie bezpieczeństwa.
– Czy nie ma od tego ludzi?
– Znasz Jess  – odpowiedział Nathan, biorąc kolejny łyk. Tym razem poziom goryczy
był bardziej znośny. – Wciąż lubi wszystko robić sama.
Władimir zaśmiał się, podczas gdy kucharz postawił przed nim talerz z
corinairiańską wersją bekonu i jaj.
– Nie tak dawno temu sami byliśmy podobni, przyjacielu  – stwierdził z pełnymi
ustami. Po chwili zauważył zmęczenie na twarzy Nathana. – Nadal nie dosypiasz?
– Owszem  – przyznał Nathan.  – A przynajmniej nie sypiam tyle, ile bym chciał.
Szczerze mówiąc, nie mogę się doczekać, aż wrócimy na Ziemię i oddam wszystko w
ręce floty. Może wtedy w końcu się wyśpię.
– Tak, słyszałem, że w więzieniach mają całkiem wygodne prycze.
– Zabawne. – Nathan wziął kęs jedzenia, popił je kawą. Próbował zignorować uwagę
przyjaciela, zdając sobie sprawę z żartobliwego tonu. Mimo wszystko myśl ta ciągle w
pewnym stopniu go dręczyła, odkąd zdecydował się na zawarcie sojuszu z
mieszkańcami gromady Pentaura i podzielenie się z nimi technologią napędu
skokowego. – Naprawdę nie myślisz chyba, że…
– Pff…  – Władimir uśmiechnął się krzywo.  – Dowodząc okrętem, dokonałeś
niesamowitych rzeczy. Wyzwoliłeś miliardy ludzi i zdobyłeś zaawansowaną
technologię, a co ważniejsze, udało ci się uratować okręt i wrócić na Ziemię. Powitają
cię jak bohatera, przyjacielu.
– Miejmy nadzieję.  – Nathan nie był przekonany.  – Ale jeszcze nie wróciliśmy do
domu.
Władimir skończył przeżuwać jedzenie i przełknął, zanim odpowiedział:
– Przetrwaliśmy cztery ataki, zniszczyliśmy kilkanaście okrętów wroga i pokonaliśmy
zaawansowane technologicznie imperium. Po tym wszystkim, jak trudna może być
podróż na odległość tysiąca lat świetlnych? Zaufaj mi, zostaniesz legendą na Ziemi, tak
jak już nią jesteś w gromadzie Pentaura.
– Myślę, że znowu przesadzasz. Nie zasługuję na aż takie uznanie. Obaj wiemy, że
większość z tego to po prostu głupie szczęście.
Władimir uniósł palec, by zatrzymać konwersację, aż skończy przełykać.
– Legendy nie rodzą się legendami, a raczej są ludźmi, jak ty i ja, którzy wzięli na
siebie role nadane im przez los i mieli dość sił, by sprostać wyzwaniu na tyle, na ile
mogli.  – Władimir uśmiechnął się, najwyraźniej zadowolony z tego, że dobrze
zapamiętał cytat.
– Słyszałem to już kiedyś – stwierdził nieco zdziwiony Nathan.
Władimir uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Ja też wiem co nieco o historii.
– Kto to powiedział?
– Tego nie pamiętam  – przyznał główny inżynier, biorąc do ust kolejny kęs  – ale
jestem pewien, że był Rosjaninem.

***

Komandor porucznik Jessica Nash stała milcząco za oddziałem ochrony, który


sprawdzał dokumenty każdego członka załogi opuszczającego prom. Mimo że
Imperium Ta’Akar pokonano, a resztki lojalistów na Corinair w zasadzie rozpłynęły się,
nie zamierzała ryzykować. Tożsamość każdej osoby na pokładzie potwierdzano
skanami siatkówki i DNA, zanim pozwolono jej opuścić główny hangar „Aurory”.
Większość corinairiańskiej załogi wróciła już z dwudniowej przepustki na ojczysty
świat. Obecnie na planecie pozostawały tylko dwa plutony żołnierzy sił specjalnych, na
których zabranie nalegało dowództwo Corinari. Kapitan Scott nie był na to zbyt chętny,
jako że już martwił się o to, co stanie się z jego załogą po powrocie na Ziemię.
Sprowadzenie dodatkowej setki świetnie wyszkolonych żołnierzy mogłoby jeszcze
bardziej skomplikować sprawy. Jessica przekonała jednak dowódcę, że ponieważ w
drodze do domu będą musieli pokonać sporo nieznanej przestrzeni, nie zaszkodzi mieć
trochę więcej mięśni na pokładzie, zwłaszcza odpowiednio wyćwiczonych. Ostatecznie
Nathan zgodził się z zastrzeżeniem, że oba plutony miały podlegać jej jako szefowej
ochrony.
Jessica nie miała z tym oczywiście problemu. Ją również wyszkolono do działań
specjalnych i dysponowanie dwoma plutonami podobnie wyszkolonych żołnierzy
poprawiało jej nastrój. Musieli już odeprzeć trzy próby abordażu i teraz byli lepiej
przygotowani na kolejne.
Oczywiście nie spodziewała się niczego takiego w drodze powrotnej na Ziemię. Nie
mieli pojęcia, czy na ich trasie znajdą się jeszcze jakieś zamieszkane układy, poza
paroma znanymi, mieszczącymi się w granicach pięćdziesięciu lat świetlnych od
gromady Pentaura. Prawda jednak była taka, że ani oni, ani mieszkańcy gromady nie
wiedzieli dokładnie, co mieści się w szerokim na niemal dziewięćset lat świetlnych
kosmicznym bezmiarze dzielącym sektory Pentaura i Sol. O ile Jessica wiedziała,
„Aurora” miała być pierwszym ziemskim okrętem, który zapuści się w tę część
Galaktyki, odkąd Ziemianie wrócili do podróży kosmicznych.
– Pani komandor – odezwał się sierżant Weatherly, podchodząc i salutując.
– Sierżancie. Czy komandor Taylor przeszła już przez kontrolę?
– Tak, około godziny temu. Poszła do ładowni z głównym bosmanem, żeby sprawdzić
zapasy pożywienia, które dostarczono dziś rano z Ancot.
– Widzę, że ojciec pana Solomana w końcu zrobił swoje – stwierdziła z rozbawieniem
Jessica.
– Tak, sir. Słyszałem, że przysłano tyle jedzenia, ile udało się zmieścić w tym ciężkim
promie towarowym, który Corinairianie wyposażyli w napęd skokowy.
– I chyba kończą pracę nad kolejnymi trzema ciężkimi skokowcami.
– Wraz z panią komandor wrócił też major Prechitt – dodał sierżant.
– Myślałam, że zostaje na planecie, żeby nadzorować odbudowę sił Corinari.
– Najwyraźniej nie. Komandor Taylor powiedziała, że zostanie CAG-iem.
– Ciekawe, kto stanie na czele Corinari – powiedziała Jessica.
Sierżant wzruszył ramionami.
– Będzie pani musiała spytać majora.
Jessica spojrzała na datapad podoficera.
– Jak idzie sprawdzanie nowo przybyłych?
– Pierwszy pluton już przeszedł kontrolę. Skany DNA i siatkówki poprawne, żadnej
kontrabandy. Drugi pluton przebywa w śluzie transferowej.
– Co z ich bronią?
– Dotarła wczoraj wieczorem. Przeszła inspekcję zbrojmistrza.
– Tak, widziałam raport. Mają niezły sprzęt.
Sierżant Weatherly uśmiechnął się.
– Tak, sir. Owszem.
– Jakieś informacje co do tego, kto ma być dowódcą ich kompanii?
Sierżant Weatherly nie odezwał się. Zamiast tego uniósł swój datapad.
Jessica spojrzała na listę pasażerów promu, który wciąż czekał w śluzie na
wyrównanie ciśnienia.
– To chyba jakiś żart. – Szeroko otworzyła oczy. – Myślałam, że wciąż leży w szpitalu.
– Zgodnie z dokumentami wczoraj pomyślnie przeszedł badania medyczne i
psychologiczne.
– Myślałam, że Waddell ma rodzinę na Corinair. Biorąc pod uwagę to i odniesione
rany, spodziewałam się, że zostanie.
– Jego syn zginął na Takarze. Podobno żona też nie żyje.
– Tak, słyszałam o synu. Ale o żonie nie wiedziałam.
– Wygląda na to, że na Corinair niewiele go już trzyma.
Prom zatrzymał się dwadzieścia metrów od nich i zaczął wysuwać rampę tuż pod
głównym włazem wejściowym po lewej stronie. Minutę później na rampę wyszedł
technik i sprawdził, czy wszystko jest w porządku, zanim pozwolił pasażerom wysiąść.
Jako pierwszy prom opuścił Waddell. Zatrzymał się na szczycie rampy, rozglądając po
hangarze. Jessica przyglądała się mężczyźnie. Jego twarz wyglądała inaczej, niż ją
zapamiętała. Postrzępione blond włosy zostały krótko przycięte, na tyle, że trudno było
ustalić ich kolor. Na twarzy widać było blizny po poparzeniach, które odniósł, gdy
rozkazał myśliwcom „Aurory” zbombardować punkt postojowy, zanim w pełni zajęły
go siły Ghatazhaków. Terapia nanitowa, wykorzystywana przez corinairiańskich
lekarzy, robiła wrażenie, ale najwyraźniej nie była w stanie naprawić wszystkiego.
Nash podejrzewała, że blizny z tamtego dnia zostaną z Waddellem na dłużej, nie tylko
te fizyczne.
Zmieniło się w nim coś jeszcze. Jego oczy. Stały się zimne i trudno było odczytać jego
uczucia. Jessica widziała to już wcześniej na Ziemi. Chociaż od czasu odkrycia Arki
Danych panował tam dobrobyt i atmosfera współpracy, nadal nie brakowało
konfliktów, z których ludzie wychodzili z podobnymi obrażeniami.
Gdy podszedł bliżej, zauważyła też jego nowy stopień.
– Panie majorze – odezwała się – gratuluję awansu.
– Dziękuję, sir – odparł Waddell, salutując.
– Nie wiem, czy musi mi pan salutować  – stwierdziła.  – W zasadzie to możliwe, że
przewyższa mnie pan teraz stopniem. Będę musiała to sprawdzić.
– Tak jest, sir – odpowiedział.
– Widzę, że przejmie pan dowodzenie nad kompanią sił specjalnych. Z rozkazu
kapitana kompania będzie teraz podlegać moim służbom ochrony, przynajmniej na
razie.
– Oczywiście.
– Pan i pańscy ludzie będą musieli przejść przez naszą kontrolę bezpieczeństwa, tak
jak wszyscy.
– Nie sugerowałbym niczego innego, sir.
– Bardzo dobrze  – odpowiedziała Jessica. Wcześniej nie znała zbyt dobrze tego
człowieka, ale wydawał się teraz bardziej spięty niż zwykle.  – Dobrze pana widzieć,
majorze. Proszę robić swoje.

***

– Co to właściwie jest „cantor”?  – spytała komandor Taylor, przyglądając się


pojemnikom z żywnością.
– Rodzaj fasoli – wyjaśnił bosman Montrose. – Rośnie tylko na Ancot. Jest oparta na
ziemskiej fasoli, ale zmodyfikowano ją genetycznie, żeby rosła lepiej w tamtejszej
glebie.
– Jest zmodyfikowana genetycznie?
– Tylko na potrzeby gleby na Ancot. Ma dużą zawartość białka i jest całkiem
pożywna. – Główny bosman zauważył zaniepokojony wyraz twarzy pierwszej oficer. –
Pani komandor, uprawia się ją od kilkuset lat. Nigdy nie słyszałem o problemach
zdrowotnych związanych z fasolą cantor, chyba że ktoś zje jej za dużo  – dodał,
nadymając policzki i wypychając brzuch, aby zademonstrować wzdęcie.
Mina Cameron nie zmieniła się.
– Była popularna w całej gromadzie Pentaura, jeszcze zanim przyszedłem na świat.
Ludzie z Ancot jedzą ją codziennie i należą do najzdrowszych w regionie. Na Ziemi nie
macie zmodyfikowanego genetycznie jedzenia?
– Kiedyś mieliśmy  – odparła Cameron, patrząc na rząd pojemników ustawionych
jeden na drugim wzdłuż ściany ładowni. – Było dość powszechne przed zarazą. Według
historii odczytanej z Arki Danych pod koniec dwudziestego pierwszego wieku wystąpiły
pewne problemy związane z genetycznie modyfikowanymi roślinami w wyniku braku
odpowiednich regulacji rządowych. Z problemem się uporano, ale straciły na
popularności, przynajmniej do czasu podróży międzygwiezdnych. Gdy zaczęto
kolonizować inne podobne do Ziemi światy, praktyka ta wróciła do łask, aby dopasować
uprawy do różnic środowiskowych.
– Tak jak na Ancot – stwierdził bosman.
– Tak, ale wiedzę tę utracono wraz ze wszystkim innym, gdy Ziemię i sąsiednie światy
ogarnęła zaraza biologiczno-cyfrowa. Gdy planetę ponownie zaludniono, nie wrócono
do tej praktyki. Nawet gdy znaleziono te informacje w Arce, uznano je za zbędne, jako
że tradycyjne metody rolnicze w zupełności wystarczały na wyżywienie całej Ziemi.
Modyfikacje genetyczne uznano za jedną z tych technologii, których lepiej nie tykać,
przynajmniej na razie.
– Istnieją powody dla modyfikacji genetycznej nasion inne niż zwiększanie
wydajności.
– Owszem, ale po zarazie biologiczno-cyfrowej mieszkańcy Ziemi z konieczności
przyjęli prostsze nastawienie względem wielu takich kwestii. Przez wiele stuleci po
pandemii obawiano się technologii. Wielu było stanowczo przeciwnych powrotowi w
kosmos.  – Cameron na chwilę ucichła, licząc pojemniki.  – Z perspektywy czasu mogli
mieć rację.
– Raczej w to pani nie wierzy.
– Nie, ja nie  – zapewniła.  – Nie można uciekać przed postępem. Ostatecznie zawsze
cię dogoni.
– To prawda.
– Poza tym, gdybyśmy nie wrócili w kosmos, bylibyśmy bezbronni wobec Jungów.
– To też prawda – zgodził się bosman Montrose.
– Ile jest rzędów tych pojemników z fasolą?
– Cztery, z tego, co wiem.
– A co jest za nimi?  – spytała Cameron, próbując wypatrzyć, co mieści się między
kontenerami a ścianą.
– W większości liofilizowane produkty spożywcze i przyprawy. Staramy się trzymać
pożywienie w jednym miejscu, jeśli tylko możemy, ale to nie zawsze takie proste, więc
używamy wszelkich możliwych przestrzeni.
– Okręt jest wypełniony aż po brzegi, co?
– Chyba można tak powiedzieć.  – Jako że od paru miesięcy służył z Ziemianami,
zaczynał przyzwyczajać się do ich dziwacznych powiedzeń.
– Powinniśmy zrobić przejścia między rzędami, żeby nie trzeba było przestawiać
wszystkiego, żeby dostać się do pojemników z tyłu – zauważyła Cameron.
Główny bosman dał znak stojącym za nim ludziom, którzy z pomocą podnośników
antygrawitacyjnych wzięli się do wykonywania polecenia.
– Pani komandor, jak rozumiem, prosiła pani o coś, co nazwała pani „załadunkiem
efektywnym”?
– Tak, bosmanie. Ale proszę zachować nieco elastyczności. Nie wiemy, czego możemy
spodziewać się podczas podróży do domu. Lepiej być przygotowanym na różne
okoliczności.
– Zgadzam się.
– Niech pan myśli o tym jak o skrzyżowaniu załadunku efektywnego i taktycznego.
– Możemy nie mieć na to dość przestrzeni – ostrzegł.
– Proszę być kreatywnym, panie bosmanie  – odpowiedziała z uśmiechem.  – I niech
pan się nie boi przestawiać zapasów, gdy coś się zużyje i miejsce się zwolni. Tylko
proszę wszystko dobrze dokumentować.
– Kreatywnym, aye.
Cameron przyglądała się, jak jego ludzie kończą przestawiać pojemniki, zostawiając
przejście pośrodku stosów prowadzące aż do grodzi. Tylko że na jego końcu nie było
grodzi, a duży metalowy kontener.
– Co to takiego? – spytała.
– Kontener załadunkowy – odpowiedział główny bosman.
– Widzę. – Cameron podeszła bliżej. Widziała teraz, że rozciąga się od podłogi po sufit
i niemal od jednego końca ładowni do drugiego. – Musi mieć przynajmniej dwadzieścia
metrów długości. Jak, u diabła, zmieściliście go tutaj?
– Na pewno nie było łatwo. Musieliśmy przestawić całą resztę na drugą stronę
ładowni.
– Co jest w środku?
– Nie wiem.
Komandor Taylor spojrzała na Montrose’a, unosząc brwi z niedowierzaniem.
– Wiem tylko, że przyleciał z Takary – wyjaśnił. – Ma pieczęć księcia Casimira i kod
dostępu tylko dla kapitana. Założyłem, że zna zawartość.
– Jeśli tak, to nic mi o tym nie mówił.  – Cameron przeszła przez wąski korytarz
między pojemnikami z liofilizowaną żywnością i przyprawami, do masywnego
takarańskiego kontenera. Znalazła panel dostępowy. Położyła rękę na skanerze i chwilę
później wyświetliły się czerwone litery komunikatu. Komandor nie znała
takarańskiego.
– To znaczy: „Próba otwarcia nieudana. Uprawniony kapitan Nathan Scott” – wyjaśnił
bosman Montrose.
Cameron przyjrzała się przedniej części kontenera. Była ciemnoszara i
wypolerowana jak reszta jego ścian, co kilka metrów widać było ożebrowanie
wzmacniające. Wyraźnie miał dobrze chronić zawartość. Zaniepokoiła się trochę.
Kontener pochodził ze świata, który jeszcze parę tygodni temu był im wrogi. Nie mogła
nie zastanawiać się, czy w jego wnętrzu nie czai się zagrożenie. Zarazę biologiczno-
cyfrową przetrwało wiele opowieści, w tym ta o koniu trojańskim. Tug, czy też książę
Casimir, był zaufanym sojusznikiem, który ryzykował w walce życie tak samo jak
wszyscy inni, a może nawet bardziej. Nadal jednak nie czuła się najlepiej z tym, że nie
wie, co jest w środku. Była pierwszym oficerem i musiała się tego dowiedzieć.
Wchodziło to w zakres jej obowiązków.

***

– Spocznij  – powiedział Nathan, wchodząc do sali odpraw. Nigdy nie przepadał za


wojskowym protokołem i korzystał z każdej okazji, by go pominąć. Mimo obiekcji ze
strony pierwszej oficer miał zwyczaj polecania oficerom, aby nie wstawali. Nathan
ruszył ku fotelowi u szczytu stołu, widząc, że reszta jego starszych oficerów zdążyła już
przybyć na poranną odprawę. Gdy zajął miejsce, zauważył, że przez właz przechodzi
jeszcze ktoś.
– Panie majorze  – odezwał się ze zdumieniem  – myślałem, że dostał pan nowy
przydział od Corinari. Chyba miał pan zostać na planecie, aby dowodzić ich siłami
wojskowymi.
– Zostałem przeniesiony – odparł major Prechitt, podchodząc do stołu.
– Dokąd?
– Na „Aurorę”, sir, abym mógł nadal służyć jako pański CAG, przynajmniej do czasu,
aż bezpiecznie wrócimy na Ziemię. To znaczy jeśli nadal to panu odpowiada.
– Oczywiście, panie majorze – odpowiedział Nathan. – Miło widzieć pana z powrotem
na pokładzie.
– Kto dowodzi Corinari? – spytała Jessica.
– Komandor Toral.
– Nie wiedziałem, że przeżył – przyznał Nathan.
– Odniósł poważne obrażenia – odezwała się doktor Chen. – U mnie nie miałby szans.
Corinairiańscy lekarze potrafili ustabilizować jego stan na tyle, żeby zawieźć go do
szpitala. Od tamtego czasu przeszedł kilka operacji i intensywną terapię nanitową.
Zapewne nigdy nie odzyska pełnej sprawności w nogach, ale z tego, co ostatnio
słyszałam, będzie chodzić.
– Nadal sporo brakuje mu do pełni sił, ale podobnie wygląda to w przypadku wielu
Corinari.
– Czy nie był komandorem porucznikiem, gdy odniósł rany? – spytała Cameron.
– Owszem  – odpowiedział major Prechitt.  – Pewnie są inni bardziej doświadczeni i
wykwalifikowani niż komandor Toral, ale liczba Corinari już znacznie spadła i brakuje
gotowych do walki oficerów. Toral był oczywistym wyborem w tych okolicznościach.
– Dziwi mnie, że pozwolili panu odlecieć  – stwierdził Nathan.  – A w zasadzie, że
pozwolili komukolwiek z was.
– Mieliby poważne trudności z zatrzymaniem wielu z moich ziomków – odparł major.
– Ilu wróciło? – spytała Jessica.
Cameron podniosła datapad i przez chwilę przeglądała dane, po czym odpowiedziała:
– Wszyscy poza pięćdziesięcioma siedmioma osobami, w większości służącymi na
niekrytycznych stanowiskach.
– Zapewne wielu z nich zachłysnęło się zwycięstwem albo boją się, że nie spodoba się
to ich kolegom – wyjaśnił Prechitt. – Poza tym znam paru, którzy, choć szczerze chcieli
wrócić na pokład, musieli zostać na Corinair z powodów rodzinnych. Jeden z moich
pilotów był zmuszony pozostać na planecie, gdy dowiedział się, że dzieci jego
najlepszego przyjaciela są teraz sierotami w wyniku ataku „Wallacha”.
– Nigdy nie spodziewaliśmy się, że wszyscy polecą z nami na Ziemię  – powiedział
Nathan.  – Uważam, że mamy spore szczęście, że tak wielu się na to zdecydowało.  –
Odwrócił się do Cameron. – Jak wpłynie na nasze funkcjonowanie utrata pięćdziesięciu
siedmiu członków załogi?
– Jako że większość z nich służyła na niekrytycznych stanowiskach, nadal mamy trzy
pełne zmiany obsady. Przy odrobinie doszkolenia będę mogła nieco nimi żonglować i
jakoś damy radę. Możemy nawet w razie potrzeby przejść na system dwuzmianowy.
Będziemy wtedy mieli więcej personelu w zapasie na wypadek czyjejś
niedyspozycyjności. Coś wymyślę i przyniosę do zatwierdzenia jeszcze dzisiaj, sir.
– Dobrze.  – Nathan odwrócił się do Władimira.  – Jaki jest stan okrętu, panie
komandorze?
– Lepszy, niż kiedy opuściliśmy Ziemię. Wszystkie układy lotu w pełni sprawne.
Główny napęd, silniki manewrowe, generatory mocy, systemy środowiskowe w
należytym porządku. To całkiem miłe, dla odmiany.
– Co z napędem skokowym? – spytał Nathan.
– Jest w pełni sprawny, panie kapitanie – odparła doktor Sorenson. – Mamy też trzy
zestawy emiterów, gwarantujące nam przynajmniej jednokrotną redundancję. Poza
tym Takaranie usprawnili wszystkie komputery wykorzystywane przez napęd skokowy
i system nawigacyjny. Zmienili też niektóre podstawowe algorytmy, dzięki czemu
możemy zaprogramować serię krótkich miejscowych skoków. Można teraz ułożyć
sekwencję szybkiego przemieszczania okrętu podczas sytuacji taktycznej.
– Naprawdę? – Nathan nie ukrywał zainteresowania. – Dobry pomysł, pani doktor.
– Wpadli na niego Takaranie. Kapitan Navarro, dowódca „Avendahla”, był
zafascynowany możliwościami wykorzystania napędu skokowego w walce. Z tego, co
wiem, to jego pomysł.
– Możemy więc skakać kilka razy w krótkich odstępach czasu? – spytała Cameron.
– Tak. Podczas wcześniejszych walk kapitan Scott często wykonywał serie krótkich
skoków, aby uderzyć w ten sam cel pod różnymi kątami. Z uwagi na czas potrzebny do
obliczenia każdego skoku w takiej serii zwykle zmiana pozycji ostrzału zajmowała
„Aurorze” kilka minut. Kapitan Navarro był przekonany, że jeśli zmniejszy się ten czas
do kilku sekund, zapewni to jeszcze większą przewagę taktyczną.
– Ma rację – zgodził się Nathan. – Jedynym opóźnieniem byłby nasz czas obrotu, który
przy odpowiednio niskiej prędkości trwałby mniej niż minutę. Jeśli po prostu zrobimy
obrót do tyłu i skoczymy z powrotem, możemy to zrobić w jakieś dwadzieścia sekund,
jeśli będziemy się poruszać powoli.
– Im wolniej lecimy, gdy skoczymy do ataku, tym łatwiej przeciwnikowi nas trafić.
– Owszem  – przyznał Nathan.  – Ale wystrzelenie salwy torped to dla nas tylko
dziesięć sekund, a kolejne pięć to zmiana kursu i odskoczenie. Jeśli skoczymy na
odpowiednią odległość od celu, możemy zniknąć na długo, zanim zagrożenie do nas
dotrze.
– Chyba że nieprzyjaciel korzysta z broni energetycznej – zauważyła Jessica.
– Myśli pani, że Jungowie nią dysponują?
– Nie mamy dowodów na to, że są w jej posiadaniu – przyznała Jessica. – Jeszcze.
Nathan zamyślił się na chwilę.
– Mimo wszystko warto rozważyć tę koncepcję. Pani komandor, proszę wraz z
komandor porucznik Nash opracować manewry, które mogą przydać się nam w
sytuacji bojowej. Możemy zacząć od analizy taktyk skokowych, których skutecznie
używaliśmy do tej pory.
– Tak jest, sir – potwierdziła Cameron.
– Może pani też dorzucić nieco własnych pomysłów  – dodał Nathan z cieniem
uśmiechu.
– Może pan na to liczyć – odpowiedziała Cameron, również powstrzymując uśmiech.
Nathan stwierdził, że ostatnio znacznie łatwiej przychodzi mu uśmiechanie się.
Chociaż znajdowali się wciąż daleko od domu, nie groziło im obecnie
niebezpieczeństwo i nie walczyli wciąż o życie. Dysponowali też w pełni funkcjonalnym
i odpowiednio zaopatrzonym okrętem z niemal pełną załogą. Chociaż przyzwyczaił się
ostatnio do roli kapitana, nie czuł żalu na myśl o oddaniu dowodzenia komuś bardziej
wykwalifikowanemu po powrocie na Ziemię.
– Jak wygląda kwestia zaopatrzenia, pani komandor? – spytał.
– Jesteśmy w pełni załadowani, sir. W zasadzie wątpię, aby zmieściło się dużo więcej.
Mamy dość pożywienia, wody i innych zapasów, aby przy obecnej obsadzie okrętu
wystarczyły nam niemal na rok. Mamy też nieco surowych materiałów do
fabrykatorów, które otrzymaliśmy od Takaran, więc powinniśmy być w stanie
wyprodukować po drodze potrzebne części zapasowe.
– Miejmy nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby. – Nathan odwrócił się do komandor
porucznik Nash. – Co z uzbrojeniem?
– Wszystkie szesnaście działek elektromagnetycznych jest w pełni sprawnych  –
zameldowała Jessica – i mamy pełny zapas zarówno pocisków konwencjonalnych, jak i
odłamkowych obrony punktowej. Cztery poczwórne wieżyczki również są sprawne,
podobnie jak prowadnice, więc możemy używać ich zarówno na górze, jak i na dole
okrętu. Takaranie przekazali nam specjalną amunicję. Mamy pociski standardowe,
odłamkowe, przeciwpancerne, wybuchowe.
– Co z torpedami? – dopytywał Nathan.
– To było nieco bardziej skomplikowane. Jak pan wie, Takaranie z nich nie korzystają.
Wolą rakiety. Byli w stanie przerobić stare pociski powietrze–ziemia, z których
pozwalano korzystać Corinari. Leżały gdzieś w składzie amunicji. Umieścili w nich
taktyczne atomówki i zaadaptowali je do naszych wyrzutni. Ale to także broń bez
zdolności manewrowych, jako że zaprojektowano ją do użycia w atmosferze, nie w
kosmosie. Mogą jednak zadać nieco szkód przeciwnikowi.
– Ile?
– Dwadzieścia trzy.
– To powinno wystarczyć. Nie spodziewam się wplątania w kolejne rebelie po drodze
do domu.
– Miejmy taką nadzieję – zgodziła się Cameron.
– Co z osłonami? Jakieś wieści?
Głos zabrała doktor Sorenson.
– To możliwe, przynajmniej według takarańskich naukowców i techników, których
zabieramy ze sobą. Problem leży w generatorach mocy. Aby były skuteczne, potrzebują
osobnego źródła zasilania.
– Mamy cztery reaktory na antymaterię  – oznajmił Władimir.  – Powinny zapewnić
dość mocy.
– Oczywiście – zgodziła się. – Nawet jeden by wystarczył. Ale zaprojektowane są tak,
by wspólnie zapewniały znaczne ilości mocy całemu okrętowi, tak żeby równoważyć
obciążenie wszystkich sprawnych reaktorów, prawda?
– Tak jest.
– Takarańskie tarcze energetyczne działają tak, że odpieranie ataków wymaga
znacznych skoków energii. Z tego powodu Takaranie zawsze izolują reaktory zasilające
osłony od tych zasilających pozostałe układy. Nalegają też, aby osłony dysponowały
przynajmniej jednym zapasowym reaktorem. Również odizolowanym od reszty okrętu.
– To utrudniałoby szybkie ładowanie napędu skokowego – zauważył Władimir.
– A co z reaktorami energii punktu zerowego?
– Rozważamy też taką możliwość  – zapewniła go Abby.  – Ale, jak zapewne pan
pamięta, urządzenie energii punktu zerowego używane przez „Avendahla” sprawiało
znaczne problemy naszemu napędowi skokowemu, nawet przy niskim poziomie mocy.
Mamy nadzieję, że uda nam się zaimplementować mniejsze reaktory używane przez
szybkie drony komunikacyjne do zasilenia osłon. W teorii powinny mieć odpowiednią
moc, ale nie wiemy, czy będą miały podobny wpływ na napęd skokowy.
– Musielibyśmy najpierw opuścić osłony – wtrąciła Jessica. – To niezbyt zachęcający
pomysł podczas bitwy, nawet na ułamek sekundy.
– Nie, nieszczególnie  – zgodził się Nathan.  – Proszę kontynuować badania, pani
doktor. Myślę, że przynajmniej dowództwo floty będzie chciało wykorzystać
takarańskie osłony w przyszłych projektach okrętów.
– Tak jest, sir.
– A co z zasięgiem skoku? – spytał Nathan. – Wiemy już coś?
– W teorii nowe emitery i ulepszone systemy przechowywania energii powinny
zwiększyć zasięg bezpiecznych skoków. Do tej pory wykonaliśmy ich jednak tylko parę
z nowymi systemami. Potrzebujemy jeszcze kilku, zanim będziemy w stanie dobrze to
oszacować.
– A gdyby miała pani zgadywać?
– Nie lubię zgadywać, sir.
– Mimo wszystko proszę.
– Bez wykorzystania mocy mniejszych urządzeń energii punktu zerowego z dronów
komunikacyjnych możemy uzyskać do dwudziestu pięciu lat świetlnych na skok. Ale to
nadal tylko teoria.
– Nadal brzmi zachęcająco  – stwierdził Nathan.  – Dotarlibyśmy do domu o połowę
szybciej. To jakieś… czterdzieści skoków zamiast stu?
– Plus minus kilkanaście skoków, tak. Nawet jeśli to się potwierdzi, nie korzystałabym
z maksymalnego zasięgu. Skoki o dwadzieścia lat świetlnych mogą być bezpieczniejsze.
– Dobrze, w takim razie pięćdziesiąt skoków – Nathan poprawił się. – To nadal tylko
trzy tygodnie zamiast sześciu. Proszę to uznać za priorytet. Chcę zwiększonego zasięgu.
– Tak, sir.
– Doktor Chen?  – odezwał się Nathan, prosząc o raport młodą lekarkę dowodzącą
zespołem medycznym „Aurory”.
– Jesteśmy w pełni zaopatrzeni i obsadzeni  – odparła.  – Takaranie nie są bardziej
zaawansowani od Corinairian w medycynie, ale mają bardziej doświadczonych
chirurgów polowych i lepsze procedury, jeśli chodzi o zajmowanie się rannymi. Jeden z
takarańskich chirurgów zaciągnął się do załogi, więc razem z corinairiańskim lekarzem
wyspecjalizowanym w terapii nanitowej i doktor Galloway, która jest z nami od
ostatniej próby abordażu, mamy na pokładzie czworo lekarzy oraz kilkoro pielęgniarzy
i techników medycznych. Poza tym wielu z żołnierzy Corinari pod dowództwem
komandor porucznik Nash to wyszkoleni sanitariusze polowi. Myślę, że jesteśmy na
tyle przygotowani, na ile możemy. Bardziej niż gdy zaatakowaliśmy ojczysty świat
Takaran.
– Dobrze to słyszeć – powiedział Nathan. – Zrobimy, co w naszej mocy, żeby nie miała
pani wiele do roboty.
– Dziękuję, sir. Byłoby miło.
Nathan odchylił się w fotelu.
– Cóż, zaraz w końcu zaczniemy podróż powrotną. Dotarcie do tego momentu zajęło
nam sporo czasu i wymagało poświęceń. Ale nie łudźmy się: nadal nie jesteśmy jeszcze
w domu. Takarańskie mapy gwiezdne obejmują tylko okoliczny sektor. Gdy opuścimy
gromadę Pentaura, czeka nas podróż przez osiemset lat świetlnych niezbadanej
przestrzeni. Wiemy o tym bezmiarze tylko tyle, ile zaobserwowali nasi przodkowie
ponad tysiąc lat temu. Podczas ładowania napędu skokowego będziemy wykonywać
skany dalekiego zasięgu. Miejmy nadzieję, że wystarczy to, by bezpiecznie dotrzeć na
miejsce. Ale jako że nie wiemy, co nas czeka, będziemy musieli założyć, że czyha tam
niebezpieczeństwo.
– Miejmy nadzieję na najlepsze i przygotujmy się na najgorsze – mruknęła Jessica.
– Właśnie – zgodził się Nathan.
– Mój ojciec wciąż to powtarza – wyjaśniła. – Doprowadzało mnie to do szału.
– Wyruszymy o czternastej po ostatecznej inspekcji wszystkich systemów i
wydziałów. – Nathan przyjrzał się twarzom obecnych, by sprawdzić, czy ktoś ma coś do
dodania. Widząc, że nie, rzucił: – Rozejść się.
Starsi oficerowie opuścili salę odpraw, aby rozpocząć inspekcję swoich działów  –
wszyscy poza Cameron, która siedziała na fotelu i udawała, że przegląda swój datapad.
– Pani komandor? – odezwał się Nathan, gdy zostali sami.
– Sir, wie pan o dużym kontenerze przysłanym przez Takaran? Do którego dostęp ma
tylko pan?
– Tug mówił, że przyśle coś szczególnego, co ułatwi mi życie.
– Co takiego? Prywatny prom?
Nathan wyraźnie się zdziwił.
– Jak duży jest ten kontener?
– Przynajmniej dwadzieścia metrów długości, cztery wysokości i cztery szerokości.
Scott wydawał się jeszcze bardziej zdezorientowany.
– Spodziewałem się jakichś steków czy czegoś takiego. Może tego piwa, które
podawali w pałacu, ale nie czegoś tak wielkiego, przysięgam. Jakiś pomysł, co to może
być?
– Jak mówiłam, zabezpieczono go tak, że dostęp ma tylko pan.

***

Nathan położył dłoń na skanerze po prawej stronie włazu na końcu takarańskiego


kontenera. Cyfrowy ekran nad skanerem zmienił barwę na zieloną. Napis był po
takarańsku, ale założył, że zielony to dobry kolor. To potwierdziło się chwilę później,
gdy sześć zatrzasków na włazie odsunęło się z głośnym brzękiem.
– Na pewno chce pani wejść do środka?
– Może mnie pan spróbować powstrzymać, sir.
Nathan odsunął właz, odsłaniając wewnętrzną śluzę o powierzchni około trzech
metrów kwadratowych, z kolejnym wewnętrznym włazem na przeciwległej grodzi.
– To musi być śluza.
– W kontenerze?
Nathan wszedł do środka i rozejrzał się.
– Może zaprojektowano to z myślą o transporcie na zewnątrz frachtowca. Wokół
zewnętrznego włazu była obręcz dokująca.
– Być może, ale przez ostatnie parę tygodni widzieliśmy sporo takarańskich
frachtowców. Ile miało kontenery na zewnątrz kadłuba?
– Racja. Ten panel kontrolny nie odpowiada  – powiedział po tym, jak kilka razy
wdusił coś, co wyglądało jak przycisk otwierający wewnętrzny właz.
Cameron wskazała na czerwone światło nad ich głowami.
– To śluza, pamięta pan?
Zamknęła zewnętrzny właz i go zablokowała. Światło na suficie zmieniło barwę na
niebieską.
– Nadal nie działa.
Do pomieszczenia ze wszystkich stron zaczęła napływać niebieska mgiełka.
– Co do…
– To chyba dekontaminacja. – Cameron rozejrzała się nerwowo.
Trwało to jeszcze kilka sekund, po czym wentylator na suficie szybko wessał wirującą
mgiełkę, znów oczyszczając pomieszczenie. Światło na suficie zrobiło się zielone.
– A, teraz działa – powiedział Nathan, wciskając ponownie przycisk.
Wewnętrzny właz dał się odsunąć. Wnętrze kontenera było ciemne poza setkami
światełek po bokach przy dnie kontenera. Większość z nich była zielona, jak wskaźniki
statusu jakiegoś rodzaju konsoli. Nie było żadnego wewnętrznego oświetlenia poza
bladozielonym światłem dochodzącym ze śluzy.
Nathan wskazał ręką drogę.
– Panie przodem.
– Nie mam nawet upoważnienia, żeby tu być, sir.
– Co się stało ze „spróbuj mnie zatrzymać”?
– Tu mogą być jakiegoś rodzaju zabezpieczenia. Chyba lepiej będzie, jeśli to pan
pójdzie pierwszy. Gdy tylko przejdę przez ten właz, coś może spróbować mnie zabić.
Nathan wzruszył ramionami, nie wiedząc, czy Cameron mówi poważnie. Wyciągnął z
kieszeni niewielką latarkę i włączył ją, wąskim promieniem oświetlając wnętrze
kontenera. W środku zobaczył jedynie metrowej szerokości centralne przejście. Wzdłuż
obu stron na jakiegoś rodzaju urządzeniach stały przejrzyste cylindry. Urządzenia
wyglądały na mechanizmy kontrolne, z różnymi wskaźnikami na małych wyświet-
laczach. Cylindry połączono złożonym systemem rurek i przewodów, idącym wzdłuż
całego pomieszczenia.
– Co jest w środku? – spytała Cameron, zaglądając Nathanowi przez ramię.
Nathan skupił światło na jednym z najbliższych cylindrów i przyjrzał mu się. Z
początku myślał, że przejrzyste rury pełne są jakiegoś rodzaju szarego płynu, ale z
bliska ich zawartość wyglądała raczej na ciężką, powoli wirującą mgłę.
– Nie wiem, ale jestem raczej pewien, że to nie steki.
Cameron delikatnie popchnęła go do wewnętrznego włazu śluzy. Gdy tylko podeszwa
jego buta dotknęła podłogi, ożyły bladoniebieskie światła nad każdym z cylindrów,
najpierw te położone najbliżej nich, a następnie kolejne, aż w końcu zapłonęły w całym
wnętrzu.
– Wow – mruknął Nathan, idąc do przodu. – Chyba wie, że tu jesteśmy. – Zrobił kilka
kroków naprzód, uważniej przyglądając się cylindrom.  – Coś tu jest, Cam.  – Odwrócił
się do niej i zauważył, że nadal stoi we włazie. – Przyjrzyj się.
Cameron weszła do środka, zamykając za sobą śluzę.
– Co robisz? – spytał Nathan.
– Przepraszam, to chyba przyzwyczajenie. „Zawsze zamykaj za sobą właz”.
– Chyba że wchodzisz do tajemniczego kontenera pełnego…
Cameron wskazała palcem na coś za plecami Nathana. Odwrócił się i zobaczył, że na
środku przejścia, parę metrów przed nimi, materializuje się hologram. Przez chwilę
migotał, aż w końcu stał się tak wyraźny, że wyglądał niemal jak żywa osoba.
Osobą tą był książę Casimir, nowy władca Takary, człowiek znany im jako Redmond
Tugwell, przywódca rebeliantów Karuzari, którym pomogli pokonać Imperium
Ta’Akar. Nathan widział się z nim podczas swojej ostatniej kolacji w takarańskim
układzie gwiezdnym zaledwie trzy dni temu.
– Kurczę, naprawdę niezły hologram  – powiedział Nathan. Zrobił parę kroków
naprzód i przeciągnął ręką przez obraz Tuga, stojącego przed nim w pełnych regaliach
takarańskiego władcy.
– Dlaczego ludzie zawsze to robią? – Cameron przewróciła oczami.
– Co?
– Przeciągają ręką przez hologram, jakby po raz pierwszy widzieli magiczną sztuczkę.
– Nie żebyś widziała kiedyś…
– Kapitanie Scott – przerwał im obraz Tuga.
Cameron wpatrywała się w mówiący obraz. Realizm hologramu robił nieco
niepokojące wrażenie.
– Aż ciarki człowieka przechodzą – szepnęła.
Nathan gestem wskazał jej, żeby była cicho, podczas gdy hologram mówił dalej.
– Przykro mi, że nie mogłem bardziej pomóc panu w wyzwaniach, które czekają pana w
drodze do domu. Pan i pańska załoga poświęciliście wiele, by pomóc mieszkańcom
gromady Pentaura. Nikt, nawet ja, nie winiłby pana, gdyby porzucił nas pan, by powrócić
jak najszybciej na własną, oblężoną przez wrogów planetę. Gdybym był w stanie, z chęcią
wysłałbym flotę do obrony świata naszych przodków, miejsca narodzin ludzkości. Ale
niestety ta garstka, która nam pozostała, potrzebna jest do obrony i odbudowy.
Hologram Tuga odwrócił się od nich i ruszył powoli przez środek kontenera.
– Wkrótce zaczniecie skoki przez rozległy bezmiar nieodkrytej przestrzeni
rozdzielający nasze dwa sektory. Nikt nie wie, co możecie znaleźć po drodze. Może nic, a
może niebezpieczeństwa, przy których te, z którymi niedawno się mierzyliśmy, wyglądać
będą jak dziecięce igraszki. – Obraz Tuga znów odwrócił się do nich. – Mam nadzieję, że
spotka was to pierwsze. Mimo wszystko czułem, że powinienem podarować wam coś…
coś, co pomoże ochronić was po drodze. Nie było to łatwe, jako że „Aurora” jest już
zapewne najsilniejszym okrętem w całym sektorze, a być może w Galaktyce. Nie mogłem
dać wam niczego, co by się z nią równało.  – Tug znów odwrócił się i zaczął iść do
przodu.  – Postanowiłem więc podarować wam coś innego, czego nie macie ani na
„Aurorze”, ani na Ziemi, broń tak potężną, że jej nazwa wywołuje strach w sercach
najbardziej zaprawionych w bojach wojowników.  – Tug zatrzymał się i znów odwrócił
twarzą do nich.  – Kapitanie Scott, mój zaufany i lojalny przyjacielu i sojuszniku, aby
ochronić pana i pańską załogę, jeśli znajdziecie się trudnej sytuacji, oto…  – Tug uniósł
dłonie na wysokość ramion, wyciągając ręce na boki – Ghatazhakowie!
Jak na zawołanie, szara, wirująca mgiełka w cylindrach zaczęła opadać na dno,
odsłaniając zawartość. W każdym z cylindrów znajdował się mężczyzna o
wyrzeźbionej sylwetce, szerokich barkach i umięśnionych ramionach.
– Uch… czy on wysysa tę mgiełkę ze wszystkich cylindrów? – spytała Cameron, lekko
się czerwieniąc. – Bo jestem raczej pewna, że wszyscy są tam nadzy.
– To muszą być jakiegoś rodzaju komory stazy – stwierdził Nathan.
– W tych cylindrach mieści się stu wybranych z najpotężniejszych wojowników
Imperium Ta’Akar. Jak wszyscy doświadczyliśmy podczas ich ataku w bitwie o Answari,
tylko ognie piekieł są w stanie powstrzymać Ghatazhaków przed wykonaniem rozkazów,
które im wdrukowano. Tej setce wojowników, kapitanie Scott, nakazano słuchać i chronić
pana oraz każdego, kogo pan wskaże. Nie czują strachu i nie mają sumienia. Są
dosłownie ludzkimi maszynami do zabijania. Nie mają nadziei ani marzeń. Ich jedynym
życzeniem jest służyć i honorowo zginąć w służbie swego przywódcy, którym teraz jest
pan, kapitanie Scott.
– Masz rację – szepnął Nathan – też czuję ciarki.
Tug mówił dalej:
– Stworzenie ludzi przeznaczonych jedynie do walki, pozbawionych duszy i instynktu
samozachowawczego, wydaje się czymś straszliwym i barbarzyńskim.  – Opuścił na
chwilę wzrok. – W Ghatazhakach jest coś odrażającego. Na pytanie, co zrobić z takimi
istotami, nie ma prostej odpowiedzi. Nasi naukowcy pracują nad sposobami
deprogramowania tych bezlitosnych stworzeń, ale zanim uzyskamy stuprocentową
pewność, że to możliwe, musimy utrzymywać ich w stazie, by chronić nie tylko ludzi, ale
też ich samych. Na Takarze w takich komorach przebywa ich ponad tysiąc. Zważywszy
jednak na to, że udajecie się w nieznane, trzymanie na pokładzie kompanii Ghatazhaków
wydaje się czymś logicznym, na wypadek gdyby wystąpiła potrzeba ich użycia. Proszę mi
zaufać, kapitanie. Choć może to brzmieć absurdalnie, jeśli taka potrzeba rzeczywiście
wystąpi, będzie pan wdzięczny za to, że ma pan ich do dyspozycji.
Tug na chwilę zamilkł i poprawił strój.
– Gdy będzie pan potrzebować usług Ghatazhaków, proszę położyć dłoń na konsoli
kontrolnej tutaj  – wyjaśnił, wskazując na panel na jednym ze wsporników między
cylindrami. – Przebudzenie ich zajmie jedną waszą godzinę, po której niewątpliwie będą
wymagać pożywienia  – Tug uśmiechnął się  – i to sporo. Dwadzieścia cztery godziny
później będą gotowi do działania. Ich pancerze bojowe i broń mieszczą się w szafkach nad
cylindrami i są biometrycznie przypisane. Dodatkowy sprzęt i amunicja znajdują się na
tyłach kontenera.
Obraz Tuga zrobił parę kroków w stronę Nathana i Cameron.
– Nathanie, wiem, że nigdy nie będziemy mogli w pełni odwdzięczyć ci się za to, co dla
nas zrobiłeś. Proszę, przyjmij ten dar i moje najszczersze życzenia. Mam nadzieję, że uda
ci się przeżyć i osiągnąć swoje cele, jakiekolwiek by były.  – Tug zastygł w miejscu, po
czym obraz zaczął zanikać. – Powodzenia, przyjacielu.
Nathan i Cameron stali w milczeniu. Scott przyjrzał się dwóm rzędom cylindrów
pełnych najbardziej śmiercionośnych istot w Galaktyce. Spróbował wyobrazić sobie
scenariusz, w którym zostałby zmuszony do skorzystania z ich usług. Był w stanie
powiedzieć tylko jedno:
– O cholera.
2
Loki powoli się rozejrzał, sprawdzając, czy nikt nie stoi w pobliżu. Tak jak miał
nadzieję, wszyscy na mostku byli zajęci przygotowaniem „Aurory” do odlotu. Widząc,
że nikt nie zwraca na niego szczególnej uwagi, przechylił się w prawo.
– Denerwujesz się? – szepnął.
– Co? – odpowiedział Josh głośniej, niż chciałby Loki.
Loki znów się rozejrzał.
– Denerwujesz się?
– Czym tu się denerwować? Nie pierwszy raz sterujemy tym okrętem.
– Ale mamy teraz polecieć nim na drugą stronę Galaktyki.
– To tylko tysiąc lat świetlnych, Loki – przypomniał przyjacielowi Josh. – I zajmie nam
mniej czasu, niż zajęło ci przybycie do Przystani.
– Może, ale zostawiamy za sobą wszystko i wszystkich, których do tej pory znaliśmy.
– I dobrze, jeśli o mnie chodzi.
– Tobie łatwo tak mówić, bo Marcus leci z nami. Ale ja mogę nigdy już nie zobaczyć
rodziny. I nie wiedzą nawet, że odlatuję.
– Wysłałeś im wiadomość, prawda?
– Tak, przez Tuga, czy też księcia Casimira, czy jak go tam mamy teraz zwać. Kapitan
zapewnił mnie, że Tug przekaże im wieści.  – Loki jeszcze raz przyjrzał się
wyświetlaczom i westchnął na myśl, że już nigdy nie zobaczy rodziców i siostry.  –
Żałuję tylko, że nie mogłem im tego powiedzieć osobiście.
– Spokojnie – powiedział Josh. – Zważywszy na to, w jakim stanie jest teraz gromada,
może wrócisz, zanim się dowiedzą.
– To nie pomaga.
– Wiesz, jaki jest z tobą problem, Loki? Za dużo myślisz.
– Za dużo myślę? Jak można myśleć za dużo?
– Zawsze myślisz o wszystkich tych powiązanych ze sobą szczególikach. Powinieneś
być bardziej jak ja.
– To znaczy pędzić przez życie z prędkością miliona kilometrów na sekundę bez
zastanowienia?
Josh uśmiechnął się.
– To mniej skomplikowane.
– Nie, dzięki. Wolę myśleć za dużo.
– Jak sobie chcesz – stwierdził Josh. – Ale to całe myślenie może ci zaszkodzić. Wierz
mi.
– Skąd miałbyś wiedzieć?
– Byłem taki jak ty, kiedy zaczynałem latać. Możesz mi nie wierzyć, ale to Marcus
mnie naprostował. Nauczył mnie słuchać instynktu, zamiast próbować analizować
wszystko, co się da.
– Wydaje ci się, że tak właśnie robię?
– Mniej więcej.
– No cóż, ktoś z nas musi – powiedział Loki. – Inaczej byśmy przez ciebie zginęli.
– Jak myślisz, dlaczego latam z tobą? – odparł Josh i mrugnął.

***

– Widzę, że nie obieramy bezpośredniego kursu przez gromadę Pentaura – zauważył


Nathan, przyglądając się trasie odlotu wyświetlonej na ekranie nad kanapą w jego
gabinecie.
– Między Darvano a krawędzią sektora leży jeszcze trochę zamieszkanych układów –
wyjaśniła Cameron. – Uznałam, że lepiej unikać kontaktów z innymi po drodze.
– Niezły pomysł, pani komandor. Ile to dodatkowych skoków?
– Tylko cztery, sir.
– Nadal trzymamy się skoków o dziesięć lat świetlnych?
– Na razie  – odpowiedziała Cameron.  – Abby wciąż nie jest gotowa na zwiększenie
zasięgu. Szacuje, że damy radę dopiero po opuszczeniu gromady Pentaura. Ale dobre
wieści są takie, że usprawnienia zainstalowane przez Takaran zmniejszyły czas
ładowania o połowę. Cztery dodatkowe skoki będą nas więc kosztować dwadzieścia
godzin zamiast czterdziestu.
– Nie widzę problemu z poświęceniem dnia, żeby uniknąć komplikacji  – powiedział
Nathan. – Tych już starczy mi na całe życie.
– Tak jest, sir.
– W takim razie jesteśmy gotowi do drogi?
– Wciąż czekamy na maszynownię. Komandor porucznik Kamieniecki chciał jeszcze
raz sprawdzić zapasowe reaktory fuzyjne zainstalowane przez Takaran.
– Nadal im nie ufa, prawda?
– Takaranom?
– Nie, ich reaktorom – odpowiedział Nathan.
– Chyba po prostu ich jeszcze do końca nie rozumie. I nie potrafi im zaufać, zanim to
nastąpi.
– Według Władimira wiedza Takaran o kontrolowanej fuzji wykracza poza naszą o
setki lat. Zasilają reaktorami fuzyjnymi wszystko, od domów do samochodów i
statków – powiedział Nathan. – Na Takarze nie mają nawet sieci energetycznej. Każdy
budynek posiada własny, nieduży reaktor. Małe, samodzielne jednostki, które nie
wymagają żadnej konserwacji. Po prostu je odpalają i działają przez jakąś dekadę.
Potem po prostu je wymieniają, a stare regenerują. Wyobraża pani sobie?
– To chyba rzeczywiście mniej skomplikowane. Ale nie jestem pewna, czy bezpieczne.
– To dlatego, że nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiej technologii.
– Musimy po prostu dopilnować, żeby pan Montgomery i jego ludzie podzielili się
wiedzą z flotą, gdy dotrzemy do domu – dodała Cameron.
– Tak, oczywiście. Dziękuję, pani komandor.
Wzrok Nathana wrócił do ekranu na biurku. Po chwili zdał sobie sprawę, że
komandor Taylor nie ruszyła się z miejsca.
– Coś jeszcze?
– Zastanawiam się, co zamierza pan zrobić z prezentem od Tuga.
– Na razie nic – odparł Nathan.
– Nic?
Wzruszył ramionami.
– A co mam zrobić? Odesłać go z powrotem?
– Naprawdę zamierza pan zabrać na Ziemię ludzi zaprogramowanych do zabijania
wszystkiego na swojej drodze? Przepraszam, sir, ale czy uważa pan to za rozsądne?
– Szczerze mówiąc, naprawdę nie wiem – przyznał Nathan. – Ale myślę, że Tug miał
rację co do jednego. Jeśli znajdziemy się kiedyś w sytuacji, gdy naprawdę będziemy ich
potrzebować, będziemy cieszyć się, że mamy takie wsparcie.
– Nathanie, to śmiercionośna broń, o której nie wiemy nawet, czy jesteśmy w stanie ją
kontrolować.
– A co z głowicami atomowymi w niesterowalnych torpedach?
– To nie to samo i dobrze o tym wiesz.
– Słuchaj, Cam, trochę czytałem o tych Ghatazhakach. Nie są takimi robotami, jak
ludzie sobie wyobrażają. W zasadzie zaczynam podejrzewać, że sporo z tego to mit,
może nawet propaganda wykorzystywana przez Takaran do zasiewania strachu w
poddanych. Są tacy jak my…
– Chyba jak ty.
– Wiesz, o co mi chodzi. Są świetnie wyszkoleni, fanatycznie oddani kodeksowi
honorowemu, w którym kolejność jest taka: przywódca, kodeks, brat. Bardziej
przypominają zakon rycerski niż siły specjalne, przynajmniej jeśli chodzi o fanatyzm.
Ich przeszkolenie sprawia, że siły specjalne to przy nich niedoświadczeni rekruci.
– Spodziewasz się kłopotów w drodze do domu? – spytała.
– Nie, raczej nie. Ale po tym wszystkim, co przeszliśmy, nie zamierzam lekceważyć
ryzyka.
– Mamy na pokładzie dwa plutony Corinari.
– Tak, wiem. A skoro o tym mowa, lepiej będzie, jeśli major Waddell nie dowie się o
Ghatazhakach. W zasadzie wolałbym, żeby zostało to między nami.
Cameron westchnęła, co nieczęsto jej się zdarzało.
– Słuchaj, Cam, mam nadzieję, że nie będziemy musieli nigdy ich wybudzać. Ale i tak
są w stazie, więc co szkodzi, że z nami polecą? – Nathan odchylił się w fotelu. – Cholera,
szkoda, że nie dał nam całej kompanii.
– Kapitanie, łączność – odezwał się głos Naraleny w terminalu na biurku.
– Słucham.
– Sir, główny inżynier zgłasza, że jego dział jest gotowy do drogi.
– Świetnie. – Nathan wyłączył interkom. – Chyba jesteśmy gotowi. – Wstał z fotela. –
Jak rozumiem, sprawa zamknięta?
– Tak, sir – zgodziła się Cameron. – Na razie.
– Niech będzie choć tyle, pani komandor.
Nathan zauważył jej wyraz twarzy, ale wiedział, że technicznie rzecz biorąc, Cam nie
ma w tej sprawie nic do gadania. Wiedział też, że będzie nadal marudzić na
Ghatazhaków schowanych w ładowni. Nie przeszkadzało mu to, jako że zawsze dawała
mu do myślenia.
– Idziemy?
– Pan przodem, sir – powiedziała, jak zawsze respektując jego stopień.
Nathan wyszedł z gabinetu na mostek „Aurory”, kiwając głową do wartownika,
którego minął.
– Kapitan na mostku! – ogłosił wartownik.
Po naprawach mostek wydawał się zupełnie inny. Zniknęły spalone konsole i
przyczernione przewody. Całe centrum łączności na tyłach zostało w końcu całkowicie
wymienione podczas pobytu w takarańskiej stoczni. Teraz w użyciu były dwie stacje
łączności, co ułatwiało wewnętrzną komunikację podczas walki.
Wszystkie stacje po bokach mostka również przeszły gruntowny remont.
Usprawniono ich systemy komputerowe i zainstalowano nowe oprogramowanie. W
zasadzie tylko trzy rzeczy nie zostały całkowicie wymienione podczas pobytu w stoczni:
konsole sternika i nawigatora położone z przodu mostka, fotel kapitana na środku i
stacja taktyczna tuż za nim. Chociaż dokonano w nich pewnych zmian, to w większości
pozostały takie, jak wcześniej.
Wszystko na mostku nie tylko naprawiono, wymieniono lub usprawniono, ale także
wyczyszczono. W zasadzie cały okręt aż błyszczał. Dostali nawet kilka automatycznych
botów czyszczących używanych na takarańskich okrętach.
Dla Nathana „Aurora” była teraz jak nowy okręt. Wciąż miała ten sam kształt i
rozkład pokładów oraz pomieszczeń, ale była jak nowa, jakby nigdy nie widziała bitwy.
Dałby jednak wszystko za działające osłony, takie jak na takarańskich jednostkach. Miał
nadzieję, że Abby i miejscowym naukowcom, którzy towarzyszyli im w drodze na
Ziemię, uda się wykorzystać reaktory energii punktu zerowego tak, aby nie zakłócały
działania napędu skokowego.
– Łączność, powiadomić Corinair, że opuszczamy orbitę i lecimy do domu.
– Tak jest, sir – potwierdziła Naralena.
– Miło było w końcu to powiedzieć – rzucił Nathan do Cameron. – Sternik, wejść na
wysokość odlotu i opuścić orbitę, gdy tylko skierujemy się na sektor Sol.
– Aye, kapitanie – odpowiedział Josh. – Zwiększam moc, wchodzę na wysokość odlotu.
– Punkt odlotu za sześć minut, sir – oznajmił Loki po dokonaniu szybkich obliczeń na
nowym komputerze nawigacyjnym zainstalowanym przez Takaran.
– Dobrze. Gdy tylko opuścimy orbitę, obrać wyznaczony kurs i prędkość do
pierwszego skoku.
– Aye, sir – odpowiedział Josh.
– Naraleno, powiadom też grzecznościowo Karuzarę, że odlatujemy.
– Kapitanie – przerwała mu komandor Taylor – Karuzari rozwiązano ponad tydzień
temu.
– Co zrobili z bazą?
– Oddali Corinairianom. Teraz gdy podróże nadświetlne nie są już zarezerwowane
dla takarańskich okrętów, asteroida zostanie jeszcze bardziej wydrążona, a baza
przekształcona w port kosmiczny.
– Dobry pomysł – stwierdził Nathan. – To na pewno pozwoli im szybciej przygotować
się do podróży międzygwiezdnych. A co z bazą „Yamaro”?
– Tę również powiększają, żeby móc instalować napędy skokowe na statkach
międzyplanetarnych, gdy zaczną produkcję.
– Mam przeczucie, że w ciągu najbliższej dekady cały ten sektor czekają spore
zmiany.
– Owszem.
– Sir  – odezwała się Naralena  – mam na łączu premiera Corinair. Chce z panem
rozmawiać.
– Na główny ekran – rozkazał Nathan.
Na środku wyświetlacza otaczającego przednią połowę mostka pojawiło się osobne
okno, w którym widniała twarz polityka.
– Kapitanie Scott  – zaczął premier z mocnym akcentem  – w imieniu mieszkańców
układu Darvano oraz wszystkich w gromadzie Pentaura jeszcze raz chciałbym
podziękować panu i pańskiej bardzo dzielnej załodze za wszystko, co zrobiliście.
Nathan uśmiechnął się, słysząc, jak premier próbuje mówić w Angla. Scott wiedział,
że Corinairianin musiał wielokrotnie przećwiczyć to nieco nieporadne zdanie, aby
osobiście przekazać swoje szczere podziękowania.
– Dziękuję, panie premierze. Nie wiedziałem, że uczy się pan Angla.
– Próbuję, ale jest bardzo ciężko.
– Bardzo dobrze panu idzie.
– Być może, kiedy wrócicie w pewien dzień na Corinair, odbędziemy długie rozmowy
w pańskim języku.
– Z miłą chęcią, panie premierze.
– Przyjemnej podróży, Na-Tan. I wam wszystkim.
– Dziękuję, panie premierze. Powodzenia z odbudową. Przyszłość Corinair wygląda
dość ekscytująco.
– Tak, tak. Do widzenia, kapitanie.
– Do widzenia, panie premierze.  – Nathan odwrócił się i skinął głową do Naraleny,
która przerwała połączenie.
– Za minutę opuszczamy orbitę – ogłosił Loki.
– Na cały okręt – powiedział Nathan do Naraleny.
– Na cały okręt, aye.
– Uwaga, załoga. Tu wasz kapitan. Za mniej niż minutę opuścimy orbitę i
rozpoczniemy podróż powrotną do sektora Sol. Dotarcie do celu zajmie nam kilka
tygodni, być może nawet miesięcy. Jestem pewien, że przez ten czas wszyscy z was będą
wykonywać swoje zadania tak dobrze, jak potraficie. Większość z was zgłosiła się do tej
misji na ochotnika i jestem wam za to dozgonnie wdzięczny. Nie wiemy, co zastaniemy,
gdy dotrzemy do Ziemi, ale obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, abyście
mogli powrócić do domu.
– Zbliżamy się do punktu odlotu, kapitanie – odezwał się cicho Loki.
– To wszystko. – Nathan odczekał chwilę, aż Naralena zakończy transmisję, po czym
wziął głęboki wdech i wypuścił powietrze. – W drogę, panie Hayes.
– Aye, panie kapitanie. Opuszczamy orbitę. – Josh ponownie zwiększył moc głównych
silników, szybko przyspieszając na tyle, aby okręt odleciał z wysokiej orbity nad
planetą. – Kurs na pierwszy skok. Przełączam ster na autonawigację.
Nathan czuł się nieco nerwowo, jako że po raz pierwszy korzystali z nowego systemu
nawigacyjnego, który miał przejąć kontrolę nad sterami i napędem, by zapewnić
maksymalny zasięg skoku. Odwrócił się do Abby, która siedziała przy konsoli
pomocniczej na sterburcie na tyłach mostka i monitorowała pierwszy skok dalekiego
zasięgu wykonywany przez zautomatyzowany system.
– Pierwszy skok na odległość dziewięciu lat świetlnych, tak, pani doktor?
– Tak, panie kapitanie. Nie zaczniemy eksperymentów ze zwiększaniem zasięgu do
czasu, aż opuścimy sektor Pentaura.
– Czy jest jakiś konkretny powód, aby najpierw opuścić sektor? – spytał podejrzliwie
Nathan.
– Nie, sir. Po prostu tyle skoków powinno wystarczyć nam na zebranie dostatecznych
danych, abyśmy mogli spokojnie zwiększać zasięg.
– Dobrze.
– Autonawigator przejął kontrolę – oznajmił Josh.
– Kurs i prędkość prawidłowe – dodał Loki. – Autonawigator dokonuje ostatecznych
poprawek. Punkt skoku za dziesięć sekund. Czekam na pański rozkaz, sir.
– Proszę skakać, panie Sheehan.
– Trzy… dwa… jeden… skok.
Mostek „Aurory” wypełnił się błękitnobiałym blaskiem pola skoku. Chwilę później
rozbłysk zniknął i wyświetlacz wrócił do normy.
– Skok wykonany – powiedział Loki.
– Pozycja? – spytał Nathan. Jak zwykle nie widział szczególnej różnicy, jeśli chodzi o
pozycje gwiazd. Tug był w stanie zauważyć nawet najmniejsze zmiany po skoku na
maksymalną odległość, ale od lat pilotował swój nadświetlny myśliwiec
przechwytujący. Mimo obecnego stanowiska w porównaniu z nim Nathan wciąż był
nowicjuszem.
– Chwileczkę, sir – odezwała się porucznik Yosef, przeglądając dane z czujników.
Kayla Yosef należała do początkowej załogi z Ziemi i na pokładzie znalazła się jako
podporucznik na stanowisku oficera naukowego „Aurory”. W wyniku ostatnich
wydarzeń została operatorem czujników, w czym świetnie się sprawdzała. Teraz gdy na
pokładzie znajdowało się około dziesięciu takarańskich naukowców, z których każdy
dysponował znacznie większą wiedzą naukową niż ona, komandor Taylor
zaproponowała Yosef stanowisko głównego operatora czujników. Jako że wiązało się to
z awansem, przyjęła nowy przydział, ale tylko pod warunkiem, że w czasie podróży na
Ziemię będzie mogła poszerzać swoją wiedzę naukową pod kuratelą Takaran.
– Jesteśmy dokładnie u celu. – Yosef uśmiechnęła się szeroko. – Nie uwierzy pan, jak
blisko punktu skoku się znaleźliśmy.
– Proszę mnie sprawdzić, pani porucznik.
– Siedemset trzydzieści osiem metrów, sir.
– Żartuje pani.
– Nie, sir.
– Mówi pani, że po skoku o dziewięć lat świetlnych znaleźliśmy się jedynie siedemset
metrów od celu?
– Siedemset trzydzieści osiem. – Uśmiechnęła się.
Nathan odwrócił się do Abby.
– Dobra robota, pani doktor.
– Dziękuję, ale jeszcze bym się zbytnio nie cieszyła. To może się wydawać niewiele,
ale to niemal kilometr od celu. Jeśli błąd będzie rosnąć wraz z odległością i zaczniemy
skakać na dwadzieścia pięć lat świetlnych, może znacznie się pogorszyć. Będziemy
potrzebować większej precyzji, jeśli mamy znacznie zwiększyć nasz zasięg.
– Ile zostało czasu do kolejnego skoku? – spytał Nathan.
– Naładowanie banków energii zajmie nieco ponad dziewięć godzin.
– Dobrze. Sternik, obrać kurs i prędkość na kolejny skok.

***

Major Prechitt opuścił kolejkę w mesie i rozejrzał się po pomieszczeniu w


poszukiwaniu miejsca, gdzie mógłby usiąść. Inaczej niż na takarańskich okrętach, na
których służył jako młodzieniec, „Aurora” nie dysponowała osobnymi jadalniami dla
oficerów i reszty załogi. Majorowi podobało się to mieszane towarzystwo, choć we
wspólnej mesie nadal występowały pewne podziały.
Po chwili zauważył jednego z takarańskich naukowców siedzącego samotnie w kącie.
Co zrozumiałe, garstka uczonych i specjalistów technicznych pożyczonych od Takaran
była bardziej odseparowana od reszty niż inni. Zazwyczaj jadali razem w
czteroosobowych lub większych grupach i zwykle przy tym stoliku, przy którym
obecnie siedział samotny Takaranin. Major zastanawiał się, jakie to musi być uczucie,
służyć na okręcie pełnym ludzi do niedawna zniewolonych przez ich dawne imperium.
Oczywiście przebywający na pokładzie Takaranie nie należeli do szlacheckich rodów.
Byli plebejuszami, wykształconymi, wyszkolonymi i zapewne o przynajmniej
przyzwoitym statusie socjoekonomicznym na swoich światach, poza dowódcą,
porucznikiem Montgomerym, który właśnie siedział samotnie.
Major Prechitt znalazł się przy jego stoliku i spojrzał na oficera. Czuł na sobie oczy
pozostałych Corinairian.
– Porucznik Montgomery, czyż nie?
Porucznik uniósł zaskoczony wzrok znad datapada, na którym czytał coś podczas
posiłku.
– Hm, tak – mruknął. Natychmiast zauważył oznaki stopnia na mundurze majora. –
Tak, sir – powiedział wyraźniej, wstając.
– Spocznij – odpowiedział Prechitt. – Mogę do pana dołączyć?
– Hm, tak, oczywiście, sir.  – Porucznik wyglądał na jeszcze bardziej
zdezorientowanego. – Dlaczego? – spytał szeptem.
– Uznałem, że dam przykład pozostałym – odpowiedział major Prechitt. – Dam im do
myślenia.
– Doceniam ten gest, sir, ale to nie jest konieczne. Rozumiem, co o nas myślą, i wcale
ich nie winię. Czułbym się podobnie, gdyby nasze role się odwróciły.
– Właśnie dlatego jest to potrzebne, poruczniku – stwierdził major, siadając. – Minie
trochę czasu, zanim animozje między naszymi światami znikną. Lepiej zacząć ten
proces wcześniej niż później. My, Corinairianie, musimy zdać sobie sprawę, że naszym
wrogiem był reżim, nie wszyscy Takaranie. Reżim, który już nie istnieje.
– To dość oświecone podejście  – przyznał porucznik.  – Ale ja dobrowolnie służyłem
temu reżimowi.
– Zabijał pan moich pobratymców? – spytał wprost major Prechitt.
– Nie, sir. Jestem naukowcem, nie żołnierzem frontowym. Mój stopień ma związek
jedynie z dowodzeniem projektami.  – Porucznik spojrzał na Prechitta szczerze.  – Ale
wykonywałbym również takie rozkazy.
– Dlatego, że chciał pan zabijać Corinairian czy dlatego, że bał się pan konsekwencji
odmowy wykonania rozkazu?
– Ponieważ taka była moja powinność. Ci, którzy zabijają z żądzy krwi, nie są
honorowi. To dzikusy.
Major Prechitt przyglądał się przez chwilę rozmówcy.
– Nie mówi pan jak arystokraci, których spotkałem podczas przymusowej służby
imperium.
– Nie wszyscy z nas wierzyli w gadaninę wylewającą się z ust naszego byłego
imperatora.
– W takim razie wobec czego lojalna jest szlachta? Oczywiście poza bogactwem i
władzą.
– Nie zamierzam bronić szlachciców zainteresowanych tylko tymi kwestiami. Mogę
tylko mówić o lojalności własnej i mojego rodu wobec naszego społeczeństwa.
Stanowiła ona powinność każdego szlachcica.
– Można by to uznać za wadliwy system – stwierdził Prechitt. – Ale doceniam pańską
szczerość i pańskie poczucie obowiązku i honoru.  – Major skosztował sałatki.  –
Podejrzewam, że mamy ze sobą więcej wspólnego, niż się panu wydaje.
– Dodam, panie majorze, że cieszę się, iż przywódca, któremu obecnie służę, raczej
nie wyda takiego rozkazu.
Major Prechitt spojrzał na uśmiechniętego porucznika.
– Ja też, panie poruczniku. Ja też.

***

– Skończyliśmy analizę skoku numer osiem  – ogłosił takarański naukowiec, podając


datapad doktor Sorenson.
Abby przyjrzała się wyświetlonym informacjom, wyszukując wśród liczb istotne
informacje. Takaranie byli bardziej zaawansowani technologicznie od Ziemian, ale
czasami ich sposoby prezentacji danych nie były najlepsze.
– To bardzo obiecujące – stwierdziła.
– Wygląda na to, że nowe emitery i banki energii są wydajniejsze, niż się
spodziewano – oznajmił młody człowiek z wyraźną dumą. – Jestem pewien, że można
bezpiecznie rozpocząć praktyczne próby skoków o przynajmniej piętnaście lat
świetlnych.
– Być może.  – Abby spojrzała na mężczyznę.  – Przepraszam, mam słabą pamięć do
nazwisk.
– Rinne  – odpowiedział ochoczo.  – Pyotor Rinne. I wcale nie czuję się urażony, pani
doktor. To zaszczyt pracować z panią.
– Dziękuję, panie Rinne.
– To, co pani stworzyła, jest niewiarygodne – powiedział, nieco się jąkając. – Możliwe
zastosowania natychmiastowych podróży międzygwiezdnych są oszałamiające…
– Jeszcze raz dziękuję, panie Rinne, ale nie jestem twórcą tego napędu. To wizja
mojego ojca stworzyła silnik skokowy. Ja jedynie mu w tym pomogłam.
– Nie miałem zamiaru umniejszać osiągnięć pani ojca. Był genialnym człowiekiem.
Ale proszę nie umniejszać też własnych. Czytałem wszystkie raporty i dzienniki. On być
może miał wizję, ale uważam, że to dzięki pani udało się ostatecznie osiągnąć sukces.
On także tak sądził.
– Słucham?
– Przepraszam. Założyłem, że dostęp do całej dokumentacji jest dozwolony, w tym do
dzienników pani ojca. – Naukowiec mówił przepraszającym tonem. – Jego pliki nie były
zabezpieczone hasłem, więc uznałem…
– W porządku, panie Rinne – zapewniła Abby.
Po chwili krępującej ciszy znów się odezwał:
– Nie czytała ich pani?
– Nie – przyznała, wpatrując się wciąż w datapad.
– Jeśli to nie zbyt osobiste pytanie, to czy mogę spytać dlaczego?
– Chyba byłam zbyt zajęta, odkąd opuściliśmy Ziemię. – Abby opuściła wyświetlacz. –
Właściwie to byłam zbyt zajęta przez ostatnie dziesięć lat.
Rinne zauważył cień smutku na jej twarzy.
– Czy ma pani rodzinę na Ziemi?
– Tak, męża i dziecko  – odpowiedziała.  – Obawiam się, że nie poświęcałam im
należytej uwagi.
– Na pewno rozumieją  – zapewnił ją Rinne.  – A przynajmniej zrozumieją, gdy
dowiedzą się, nad czym pracowała pani z ojcem.
Co zaskakujące, jego zapewnienia sprawiły, że poczuła się nieco lepiej.
– Mam nadzieję, że ma pan rację – powiedziała, oddając mu datapad. – Co do mojej
rodziny i pańskiej analizy. Porozmawiam z kapitanem o zwiększeniu zasięgu skoku.

***

– Skok dziewiąty wykonany – ogłosił Loki.


– Pozycja zweryfikowana – potwierdziła porucznik Yosef.
– Dobrze  – powiedziała komandor Taylor z fotela dowódcy.  – Rozpocząć przegląd
obszaru wszystkimi sensorami i zainicjować skany dalekiego zasięgu naszego kolejnego
celu. Czas do pełnego naładowania?
– Dziewięć godzin i dwadzieścia trzy minuty – odparł Loki.
– Dobrze. Kurs na kolejny punkt skoku przy zachowaniu obecnej prędkości, panie
Hayes  – rozkazała komandor Taylor. Obróciła fotel odrobinę w lewo i zauważyła, że
doktor Sorenson wchodzi do gabinetu kapitana na tyłach mostka.
– Kurs na punkt skoku dziewiątego. Utrzymuję obecną prędkość, aye  – potwierdził
Josh monotonnym głosem.
– Nudzi się panu, panie Hayes?  – spytała komandor Taylor, obracając fotel z
powrotem do przodu.
– Trochę tak.
– Przykro mi, że nikt do nas nie strzela – powiedziała Cameron.
– Mnie nie – odparł Loki.
– Sir? – przerwała im Naralena. – Kapitan prosi panią do gabinetu.
– Dobrze – odpowiedziała Cameron. – Porucznik Yosef, proszę przejąć mostek.
– Aye, sir.
Josh zaczekał, aż dowódca wyjdzie.
– Nie wiem, ile jeszcze tego zniosę.
– Ile czego?
– Skok, ładowanie, skok, ładowanie, skok, ładowanie… To gorsze niż rekonesans  –
jęknął Josh.
– Naprawdę jesteś uzależniony od adrenaliny, co?
– Po prostu chcę naprawdę sobie polatać.
– Czy nie to właśnie pan teraz robi, panie Hayes? – spytała porucznik Yosef, siadając
na fotelu dowódcy za nimi.
– Tak bym tego nie nazwał. Tylko wciskam guziki. Poza symulatorami od tygodni nie
trzymałem w ręce drążka sterowniczego.
– No cóż, zważywszy na czas, jaki spędza pan w symulatorach, spodziewam się, że
potrafi pan już sterować wszystkim, co mamy w hangarze.
Jej ton przekazywał więcej niż słowa. Rzeczywiście spędzał większość wolnego czasu
w symulatorach, na co narzekała przy niejednej okazji. Między jej nowymi
obowiązkami jako porucznika i jego ćwiczeniami w symulatorach niewiele zostawało
im czasu dla siebie.
– Cóż, może rzeczywiście warto rozważyć inne rodzaje rozrywki  – dodał Josh z
uśmieszkiem.  – Słyszałem, że ponoć w bazie danych mają sporą kolekcję starych
ziemskich filmów.
Czuł na plecach piorunujący wzrok Kayli.

***
– Chciał pan mnie widzieć, sir?  – spytała komandor Taylor, wchodząc do biura
kapitana. Sorenson siedziała przy biurku. – Pani doktor.
– Pani komandor.
– Tak, proszę usiąść  – odezwał się kapitan Scott.  – Doktor Sorenson uważa, że
możemy bezpiecznie zwiększyć maksymalny zasięg skoku do piętnastu lat świetlnych.
– To dobre wieści  – powiedziała Cameron.  – Czy to zwiększy czas potrzebny na
ładowanie?
– Najwyraźniej nie.
– Jak to możliwe? Myślałam, że to godzina na rok świetlny skoku.
– Takaranie wymienili podczas napraw wiele części napędu skokowego  – wyjaśniła
doktor Sorenson.  – Przede wszystkim emitery i banki energii. Takarańskie ładują się
znacznie szybciej niż ziemskie, przynajmniej o pięćdziesiąt procent.
– W takim razie dlaczego ładowanie po skokach o dziewięć lat świetlnych nadal
zajmuje nam dziewięć godzin?  – spytała komandor Taylor.  – Czy nie powinno to być
cztery i pół godziny?
– Ponieważ nie nadążamy z generowaniem energii.
– Mamy cztery reaktory na antymaterię – przypomniała Cameron.
– Z których każdy zapewnia gładki, stały napływ mocy. Aby szybciej ładować banki
energii, potrzebowalibyśmy znacznie większej mocy. Nie są zaprojektowane do
generowania tak dużych impulsów energetycznych. Nie pozwalają na to protokoły
bezpieczeństwa.
– I nie bez powodu – dodała Cameron.
– Oczywiście, pani komandor  – zgodził się Nathan.  – Nikt nie sugeruje inaczej. Ale
Abby ma parę pomysłów.
Nathan odwrócił się do doktor Sorenson.
– Takaranie zaproponowali sposób użycia minireaktorów energii punktu zerowego
do bezpośredniego zasilania napędu skokowego. To może zwiększyć nasz maksymalny
zasięg lub nie, ale przede wszystkim pozwoli na skoki na maksymalną odległość bez
ładowania. Chociaż w czasie naszego odlotu nie testowali jeszcze skoków na duże
odległości, to teoretycznie powinny osiągać nawet pięćdziesiąt lat świetlnych.
Nathan był wyraźnie zaintrygowany.
– Wyobraźcie sobie, jak szybko moglibyśmy wrócić do domu, jeśli nie musielibyśmy
po każdym skoku ładować mocy.
– Dwa minireaktory punktu zerowego dostarczające zaledwie dziesięć procent
maksymalnej mocy zapewniłyby jednym impulsem dość energii na skok o dwadzieścia
lat świetlnych – wyjaśniła doktor Sorenson. – Nie potrzebowalibyśmy banków energii.
– Naprawdę? Bez ładowania?
– Nawet jeśli poświęcimy godzinę na skany i wyliczenia potrzebne do kolejnego
skoku, nadal dotrzemy do domu w mniej niż tydzień zamiast trzech.
– A to przy dwudziestu latach świetlnych na skok. Nie wiemy jeszcze, z jakiego
poziomu energii punktu zerowego możemy korzystać bez zakłócania naszych
systemów. Bardzo możliwe, że będziemy mogli skakać nawet dalej.
Cameron widziała, że Nathan bardzo tego chce. Wiedziała też, że jeśli Nathanowi tak
bardzo na czymś zależy, to ma tendencję do podejmowania niepotrzebnego ryzyka. Był
to zły zwyczaj, który dawniej ułatwiali mu bogaci rodzice z dobrymi koneksjami. Odkąd
opuścił Ziemię, nieco się to polepszyło, ale nadal lubił skakać na głęboką wodę.
Cameron była zaś jego przeciwieństwem i zawsze analizowała konsekwencje i
alternatywy. Dlatego pierwszy kapitan „Aurory” kazał im pracować zespołowo.
– Myślałam, że urządzenia energii punktu zerowego zakłócają działanie napędu
skokowego.
– Przy wyższych poziomach mocy owszem – przyznała doktor Sorenson.
– Czy nasze emitery są w stanie choćby je tolerować?
– Nie, wymagałyby wymiany.
– Czy w ogóle możemy je wymienić? – spytała Cameron.
– Mamy redundantną sieć emiterów dzięki Takaranom  – przypomniał Nathan.  –
Moglibyśmy wymienić je bez dotykania głównych.
– Jak długo by to zajęło?
– Wymieniliśmy trzydzieści parę emiterów nad Corinair w niecały dzień.
– Tak, i zginęło przy tym dwóch ludzi.
– To przez poziom promieniowania w układzie Darvano.
– Nie wykonałam obliczeń, jako że nie jestem tak naprawdę wykwalifikowana do
podejmowania takich decyzji – stwierdziła Abby.
– Porozmawiam o tym z Władimirem – powiedział Nathan. – Ale myślę, że warto to
rozważyć, prawda, pani komandor?
– Rozważyć? Owszem. Ale może lepiej zacząć od podstaw i stopniowo dojść do
skoków o pięćdziesiąt lat świetlnych – uznała Cameron.
– Oczywiście – zgodziła się Abby. – Idealnie chciałabym zacząć zwiększać nasz zasięg
o rok świetlny na skok przez następne kilka skoków. Jeśli nie wystąpią żadne problemy,
możemy wtedy rozważyć dalsze opcje.
– Brzmi dość rozsądnie – powiedział Nathan.
Cameron z trudem się powstrzymywała. Nie podobał jej się pomysł wykorzystania
„Aurory”, ich jedynego sposobu na dotarcie do domu, do eksperymentów.
– To nadal nie zmniejsza naszego czasu ładowania. Jak zamierza pani to zrobić?
– Używając minireaktorów energii punktu zerowego do pomocy w procesie
ładowania, a następnie wyłączając je podczas samego skoku.
– Rozumiem.  – Cameron spojrzała na Nathana, który wydawał się czekać na jej
aprobatę. – Słucham?
– Chciałbym wiedzieć, że zgadza się pani na ten pomysł, pani komandor.
– Myśl o powrocie do domu w trzy dni jest oczywiście bardzo miła  – przyznała
Cameron.  – Zakładając, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Po prostu nie czuję się
komfortowo z ryzykownymi eksperymentami z użyciem naszego jedynego okrętu.
– Ja również, pani komandor  – zapewniła ją Abby.  – Ale każdy skok, który
wykonujemy, odkąd opuściliśmy Ziemię, stanowi ryzyko. To, że napęd skokowy sprawia
się tak dobrze, to niemal cud. Nigdy nie był przeznaczony do tak ciągłego użycia. W
końcu to tylko prototyp.
– Słuszna uwaga – odezwał się Nathan.
– Owszem – przyznała Cameron.
– Dobrze, pani doktor  – powiedział Nathan.  – Może pani zacząć zwiększać zasięg o
rok świetlny na skok przez następne pięć skoków. Tymczasem porozmawiam o naszym
pomyśle na napęd hybrydowy z głównym inżynierem. Dziękuję.
– Dziękuję, panie kapitanie. – Abby wstała. – Pani komandor.
Cameron zaczekała, aż doktor Sorenson wyjdzie z pomieszczenia, zanim znów się
odezwała.
– Obiecaj mi, że nie zapędzisz się za bardzo z tym swoim pomysłem, Nathanie.
Nathana nieco zaskoczył jej nagle poufały ton, ale wielokrotnie już mówił jej, że na
osobności może zrezygnować z formalności.
– Ja miałbym się zapędzić?

***

Marcus podrapał się po głowie, patrząc na otwarty właz corinairiańskiego


transportera.
– To nie problem mechaniczny, panie majorze  – stwierdził.  – Tylko z zasilaniem. Te
całe promy nie generują dość mocy dla jednocześnie osłon i działek. Mają tylko
standardowe generatory fuzyjne. Cholera, mój holownik na Przystani miał mocniejszy.
– Jeśli mamy przerobić je na lądowniki bojowe, które mogą lądować na polu walki,
potrzebujemy uzbrojenia i osłon  – naciskał major Waddell, mówiąc dość głośno, aby
przekrzyczeć hałas panujący w głównym hangarze „Aurory”.
– Z tym nie dyskutuję, ale trzeba będzie wybrać jedno albo drugie.
– Potrzebuję obu – nalegał major. – Nie możemy używać jednej z tych rzeczy naraz?
Podejście do lądowania z osłonami, a następnie przełączenie na działka, żeby nieco
uspokoić okolicę?
– Może, ale jeśli coś pójdzie nie tak i ktoś spróbuje użyć obu, może spowodować
automatyczne wyłączenie reaktorów i spaść z nieba prosto na ziemię. Nie brzmi to zbyt
przyjemnie. Poza tym te reaktory są tak żałosne, że nie wiem nawet, czy będą w stanie
wytrzymać więcej niż sam lot.
– Przepraszam – przerwał im porucznik Montgomery – może mogę w czymś pomóc?
– Naprawdę?  – spytał Marcus. Jak większość załogi, nie czuł się komfortowo z
Takaranami na pokładzie, nawet z takimi, którym ufał Tug.
– Jeśli się nie mylę, reaktory fuzyjne w tym modelu są dość przestarzałe jak na
takarańskie standardy. Wyprodukowanie ulepszonych reaktorów, które sprostają
potrzebom energetycznym, nie będzie szczególnym problemem.
– Tak? – spytał Waddell. – Dzięki, ale poradzimy sobie z tym sami, Takaraninie.
Porucznik Montgomery wyglądał na zmieszanego.
– Nie wiem, panie majorze  – mruknął Marcus.  – Może lepiej skorzystajmy z
propozycji…
– Może pan odejść, poruczniku  – odezwał się surowo major Waddell, przerywając
Marcusowi.
– Czy mamy tu jakiś problem? – spytał major Prechitt, podchodząc.
– Żaden problem, panie majorze  – odparł Waddell.  – Po prostu mówiłem
porucznikowi, że może odejść.
– Chciałbym jednak posłuchać nieco więcej o pomyśle pana porucznika. A pan,
bosmanie?
Oczy Marcusa krążyły niespokojnie od majora do majora.
– Uch… mnie tam wszystko jedno.
– Bez urazy, panie majorze, ale to nie jest pański…
– W zasadzie, jako że jestem CAG-iem, a to jeden z moich promów, to jak najbardziej
mój interes  – oznajmił major Prechitt. Odwrócił się do porucznika.  – Poruczniku
Montgomery, proszę przekazać propozycję starszemu bosmanowi do przejrzenia.
– Tak jest – odpowiedział porucznik Montgomery.
– Panie bosmanie, gdy już przejrzy pan propozycję pana porucznika, proszę ją ocenić
i przysłać do mojego biura.
– Aye, sir.
– Panie majorze, jakieś pytania?
– Nie, sir – odpowiedział major Waddell, spoglądając gniewnie na porucznika.
Wściekły wzrok Waddella nie umknął uwadze Prechitta.
– Może pan odejść, panie majorze – oznajmił stanowczo.
Major Waddell nie odezwał się już, tylko odwrócił na pięcie i ruszył przed siebie.
– Panie bosmanie, panie poruczniku  – powiedział spokojnie major Prechitt,
opuszczając hangar.
Zapadło milczenie, ani główny bosman, ani porucznik nie wiedzieli, co właściwie
powiedzieć. W końcu porucznik przerwał niezręczną ciszę:
– Przepraszam, panie bosmanie. Chciałem tylko pomóc.
– Ta, wiem – odparł Marcus.
– Gdybym wiedział, że major zareaguje tak…
– Słuchaj pan  – przerwał mu Marcus.  – To, że nie piorunuję pana wzrokiem, nie
znaczy, że lubię pana bardziej niż Waddell czy jakikolwiek inny Corinairianin na tym
okręcie. Prawdę mówiąc, byłbym szczęśliwy, gdyby was tu nie było. Ale jesteście i
gówno mogę z tym zrobić. Więc po prostu róbcie swoje, a ja będę robić swoje. Możesz
mi pan wysłać swoją propozycję ulepszenia reaktorów przez sieć.
Marcus odwrócił się nagle i odszedł, zostawiając porucznika samego na środku
ruchliwego hangaru.
***

– Dziękuję wszystkim za przybycie – powiedział Nathan, wchodząc do sali odpraw i


siadając.
Wyruszyli już niemal pięć dni wcześniej i dla odmiany na pokładzie „Aurory”
zapanowała komfortowa rutyna. Starsi oficerowie przyzwyczaili się już, że mają nie
wstawać, gdy wchodzi kapitan, jako że powtarzał im w kółko, że uważa tego typu
formalności za stratę czasu. Chciał, żeby w tej sali miały miejsce bardziej nieformalne
dyskusje, aby jego oficerowie mogli swobodnie wyrażać swoje opinie. Nauczył się, jak w
razie potrzeby zwiększać poziom formalności, a jego ludzie wiedzieli już, jak
odpowiednio odczytywać te wskazówki.
– Może niech pani zacznie, pani doktor, jako że spotkanie dotyczy przede wszystkim
napędu skokowego.
– Jak pan wie, sir, zaczęliśmy zwiększać zasięg o jeden rok świetlny na skok,
począwszy od skoku dziesiątego i dokładnie analizując dane po każdym skoku. Kilka
godzin temu wykonaliśmy skok piętnasty i z przyjemnością ogłaszam, że nie
odnotowaliśmy żadnych problemów z wydajnością ani dokładnością skoków, nawet
podczas ostatniego, o piętnaście lat świetlnych.
– Jak sprawiają się miniurządzenia energii punktu zerowego?
– To niesamowity sprzęt  – stwierdził Władimir.  – Dzięki porucznikowi
Montgomery’emu i jego zespołowi połączenie ich z bankami energii napędu skokowego
nie było problemem.
– UEPZ działają z dwudziestoma pięcioma procentami maksymalnej wydajności,
dzięki czemu szybciej ładujemy banki energii – wyjaśniła Abby. – Szacujemy, że pełne
ładowanie po skoku o piętnaście lat świetlnych zajmie nieco ponad siedem godzin.
– To dobre wieści, pani doktor – powiedział Nathan.
– Czy zanotowano jakieś problemy z użyciem UEPZ? – spytała Cameron. – To znaczy
czy miały jakiś zauważalny wpływ na działanie napędu skokowego?
– Żadnego nie wykryliśmy – odpowiedziała Abby. – Ale całkowicie je odłączamy przed
skokiem na wszelki wypadek.
– Czy jest szansa na wyciśnięcie z napędu dodatkowych lat świetlnych?  – spytał
Nathan.
– Wątpię, panie kapitanie. Zamierzamy spróbować naładować banki energii z
pewnym zapasem podczas tego cyklu w nadziei, że wystarczy na awaryjny skok
bliskiego zasięgu, może o jakiś dzień świetlny. Nie sądzę, aby banki energii pomieściły
więcej.
– Szkoda – mruknął Nathan i wziął głęboki oddech.
– Coś nie tak, sir? – spytała Cameron.
– Po prostu miałem cichą nadzieję na nieco większy zasięg.
– Być może to dobra chwila, by zacząć wymieniać zapasowe emitery pola  –
zasugerował Władimir.
Nathan spojrzał na Abby.
– Pani doktor?
– Zanim się na to zdecydujemy, chciałabym spróbować uruchomić UEPZ na niskim
poziomie mocy wyjściowej podczas standardowego skoku zasilanego przez banki
energii.
– Jak niskim? – spytała Cameron.
– Mniej niż dziesięć procent.
– Może mniej niż jeden procent?  – zasugerował Nathan.  – Zwiększajmy poziom z
każdym skokiem, o ile wszystko będzie w porządku.
– Zasilenie skoku o dziesięć lat świetlnych bez użycia banków energii wymagałoby
przynajmniej pięciu procent mocy wyjściowej dwóch miniurządzeń energii punktu
zerowego, panie kapitanie.
– Rozumiem, pani doktor. Ale nie jestem jeszcze przekonany, czy uruchamianie ich
podczas skoku w ogóle jest bezpieczne. Zacznijmy od jednego procenta i stopniowo
zwiększajmy.
– Jak pan sobie życzy, panie kapitanie.
– Nie ma powodu, abyśmy nie mieli zacząć produkcji nowych emiterów podczas
testów wpływu UEPZ na generatory pola skoku – stwierdził Władimir.
– A co, jeśli ostatecznie nam się nie przydadzą? – spytała Cameron.
– Zrobimy parę na potrzeby testów. Nie zaczniemy produkcji na pełną skalę, zanim
nie upewnimy się, że projekt hybrydowego napędu dostanie zielone światło.
– Ile czasu zajmie produkcja emitera? – spytał Nathan.
– Jakieś cztery godziny z użyciem jednego fabrykatora, a są cztery  – wyjaśnił
Władimir.
– Co z materiałami?
– Mamy ich sporo w ładowni, sir  – powiedziała Cameron.  – Nadal została nam
większość rudy z pierścieni Przystani.
– Dobrze. Zacznijcie na razie fabrykację. Ile skoków potrzeba do zebrania
dostatecznych danych, pani doktor?
– Pięć powinno wystarczyć.
– Co zamierzacie zrobić z dodatkową mocą generowaną przez UEPZ?  – spytała
Cameron.
– Prześlemy ją do sieci energetycznej okrętu – wyjaśnił Władimir. – To nie problem.
– Czy pięć skoków wystarczy do oceny projektu nowych emiterów?  – spytał Nathan
Władimira.
– Jak najbardziej – potwierdził Władimir.
– Dobrze, pani doktor. Może pani zacząć kolejną fazę testów. Czy mamy jeszcze coś do
omówienia? – Nathan rozejrzał się po pomieszczeniu. – Jeśli nie, możecie się rozejść.

***

– Pani komandor? – odezwał się major Waddell, wchodząc do biura ochrony.


Jessica odwróciła się od ekranu.
– Majorze Waddell.
– Chciała się pani ze mną widzieć?
– Tak, proszę usiąść.  – Poczekała, aż major odsunie krzesło i usiądzie po drugiej
stronie biurka. – Komandor Taylor poprosiła mnie o zajęcie się pewnym problemem.
– Jaki to problem?
– Wygląda na to, że występują pewne tarcia między Corinairianami a takarańskimi
specjalistami na pokładzie.
– Można się tego spodziewać, czyż nie? Jeszcze miesiąc temu toczyliśmy z nimi wojnę.
– Być może, ale nie z tymi ludźmi. To cywile.
– Nie wszyscy – zauważył Waddell.
– Stopień porucznika Montgomery’ego był czysto administracyjny. Nigdy nie brał
udziału w walkach.
– Nosi mundur Ta’Akarów…
– Być może pan nie zauważył, majorze  – przerwała mu Jessica  – ale oznaczenia się
zmieniły. Nie nosi munduru Ta’Akarów, ale Takarańskich Sił Obronnych.
– Ta sama armia, inna nazwa.
– Nie, zupełnie nie. Inne cele, inna filozofia, inni przywódcy…
– Te same barwy, ta sama arogancja, ten sam…
– Być może nie wyrażam się jasno, panie majorze  – powiedziała Jessica bardziej
oficjalnym tonem. – Ma pan traktować Takaran tak samo, jak Corinairian czy Ziemian.
Czy to jasne?
– Przepraszam, pani komandor, ale nie miałem czasu zaznajomić się z ziemskim
systemem stopni i tym, jak się ma do stopni Corinari…
– Proszę pozwolić mi wyjaśnić, panie majorze. Jestem szefową ochrony na tym
okręcie. Pańska jednostka mi podlega. To oznacza, że jestem pańską przełożoną. Nie ma
znaczenia, czy jestem podporucznikiem, czy admirałem, nadal ja tu rządzę. Czy to dla
pana dostatecznie jasne?
– Tak – odpowiedział major.
– A teraz proszę wybić sobie z głowy tę dziecinadę i zachowywać się odpowiednio do
stopnia, majorze, albo zostanie pan pozbawiony dowodzenia i spędzi resztę podróży w
swojej kajucie. Zrozumiano?
– Tak, sir. – W odpowiedzi majora nie słychać było emocji.
Jessica przyglądała mu się przez kilka sekund. Widziała w jego oczach, że jej groźby
niewiele zdziałały.
– Coś jeszcze, sir?
– Nie, majorze. Może pan odejść.
Major Waddell wstał z krzesła, stanął na baczność i uniósł rękę do salutu, co miało
zademonstrować przyjęcie do wiadomości tego, że Jessica tu dowodzi.
Jessica odpowiedziała salutem i patrzyła, jak odchodzi w stylu Corinari, obracając się
na pięcie. Wiedziała, że chociaż jego zachowanie zapewne ulegnie zmianie, to
nienawiść do Takaran w nim pozostanie. Miała tylko nadzieję, że nie przysporzy im to
dalszych kłopotów.

***

– Analiza dwudziestego skoku gotowa  – oznajmiła komandor Taylor, wchodząc do


biura kapitana.
– I? – spytał Nathan zza biurka.
– Wszystko wygląda dobrze. Według doktor Sorenson pięć procent mocy wyjściowej
UEPZ nie spowodowało żadnych anomalii.
– Żadnych zmian w precyzji skoku?
– Nie, sir – zapewniła Cameron. – Abby jest pewna, że można bezpiecznie instalować
ulepszone emitery. Chciałaby przez ten czas utrzymać system skoków o piętnaście lat
świetlnych z UEPZ działającymi z pięcioma procentami mocy.
– Powiedziała dlaczego?
– Im więcej danych, tym lepiej, jak rozumiem. Chyba czułaby się bardziej
komfortowo, widząc pozytywne wyniki, zanim spróbujemy skoku zasilanego UEPZ.
– Cóż, trudno nie przyznać jej racji.
– Tak, sir.
– Rozmawiałem przy śniadaniu z Władimirem. Wczoraj wieczorem skończył
sprawdzać nowe emitery.
– W takim razie wszystko idzie zgodnie z planem – stwierdziła Cameron.
Nathan zauważył brak entuzjazmu w jej głosie.
– Coś mi mówi, że nie cieszy cię szczególnie ten pomysł.
– Po prostu nie jestem pewna, czy jest wart ryzyka, Nathan.
– Nie wydaje mi się, aby był tak niebezpieczny, jak ci się wydaje – odparł. – Abby nie
zwykła ryzykować, zwłaszcza teraz, gdy w końcu lecimy do domu.
– Być może, ale już skaczemy o piętnaście lat świetlnych. To o połowę więcej niż
wcześniej. Możemy wrócić do domu w ciągu nieco ponad dwóch tygodni bez
dodatkowego ryzyka.
– Nie chodzi tylko o czas powrotu do domu, Cam, ale o coś więcej.
– O upewnienie się, że korzyści z sojuszu uratują cię przed więzieniem?
– Zabawne, Cam. Bardzo zabawne. Pomyśl tylko. Skoki o dwadzieścia lub więcej lat
świetlnych bez ładowania. Moglibyśmy w parę tygodni przemierzyć Drogę Mleczną.
Uderzyć w ojczystą planetę Jungów, gdziekolwiek się znajduje, w parę skoków wrócić
na Ziemię, uzupełnić amunicję i uderzyć jeszcze raz. Moglibyśmy z pomocą jednego
okrętu zadać takie szkody, jak cała flota. Myślę, że to warte tego, by zaryzykować po
drodze parę testowych skoków.
– Nie kłócę się z tobą, Nathan. Mówię tylko, że wolałabym nie musieć podejmować
ryzyka, zwłaszcza teraz.
– W takim razie nie zaprotestujesz, jeśli dam Władimirowi zielone światło?
– Czemu mnie pytasz? To ty jesteś kapitanem.
– Owszem. Ale liczę, że powstrzymasz mnie, zanim całkiem mi odbije, pamiętasz?
– Hej, byłam w śpiączce, gdy zacząłeś tę całą błazenadę z Na-Tanem.
– Dam znać Władimirowi – powiedział z uśmiechem.
– Zacznę organizować zespoły robocze – odparła, ruszając do wyjścia.
– Hej, nie myślisz naprawdę, że wsadzą mnie do ciupy, co?
– Pewnie nie  – przyznała.  – Nie z całą tą wspaniałą takarańską technologią.  –
Zatrzymała się na chwilę przy włazie i odwróciła w jego stronę.  – Mimo wszystko
chociaż tym razem cieszę się, że to ty jesteś kapitanem, a nie ja.

***

– Co dzisiaj na kolację? – spytała Jessica, wchodząc do mesy kapitańskiej.


– Nie mam pojęcia – odrzekł Nathan. – Przestałem pytać tydzień temu. I tak nigdy nie
pamiętam, jak wymawiać nazwy tych potraw.
– Nieważne, byle było w tym dużo mięsa  – rzucił Władimir.  – Nie jadłem nic od
śniadania.
– Opuściłeś obiad? – spytała Cameron z niedowierzaniem. – Ty?
– Mamy sporo roboty z instalowaniem i testowaniem nowych emiterów  – wyjaśnił
Władimir. – Na pewno uczciwie zarabiam w tym tygodniu na żołd.
– Widziałem te pająkowate cosie, których używacie  – powiedział Nathan.  – Jak je
nazywacie?
– Pełzacze – odparł porucznik Montgomery.
– Ma to sens – zgodził się Nathan.
– Używają ich zewnętrzne zespoły robocze na takarańskich okrętach. Są bardzo
wydajne.
– I dużo wygodniejsze niż noszenie skafandra – dodał Władimir, patrząc, jak kucharz
stawia półmiski pełne jedzenia na stole. – Oraz bezpieczniejsze.
– Tak, dają znacznie lepszą ochronę przed promieniowaniem kosmicznym niż nawet
najlepsze skafandry – zgodził się Montgomery.
– Nie widziałem ich jeszcze  – odezwał się z zaciekawieniem major Prechitt.  – Jak
wyglądają?
– No, jak pająki – odparł Nathan.
– Pająki? – Major Prechitt nie znał tego słowa.
– Mają owalną kapsułę w środku owalnego pierścienia. W kapsule siedzi człowiek,
który może wyciągać ręce i wykonywać prace na zewnątrz okrętu. Ruszają się na
długich, segmentowanych nogach. – Władimir położył dłoń na stole, naśladując palcami
ruch pająka.
– Ach, prycopa – powiedział major. – Ciekawe, chętnie je zobaczę.
– Działają ze śluzy towarowej na sterburcie – wyjaśnił Władimir. – Oba są w użyciu
podczas cyklu ładowania, ale podczas każdego skoku wracają na godzinne
uzupełnienie energii.
– Korzystamy z czegoś podobnego na Orbitalnej Platformie Montażowej nad Ziemią –
wtrącił Nathan.  – Tylko że nasze znajdują się na końcu jednego długiego,
segmentowanego ramienia łączącego się z wózkiem na idącym wzdłuż całej platformy
torze. Pracownicy mogą spędzić w nich całą zmianę.
– Jak idą usprawnienia? – spytał major Prechitt.
– Mamy lekkie opóźnienie  – wyjaśnił porucznik Montgomery.  – Najlepiej byłoby
zrobić to w porcie, ale jestem pewien, że skończymy w ciągu paru dni.
– Łatwiej byłoby, gdybyśmy mieli więcej pełzaczy – dodał Władimir.
– Dlaczego ich nie wyprodukujecie? – spytała Jessica, nakładając jedzenie na talerz.
– Wszystkie fabrykatory są zajęte produkcją emiterów – wyjaśnił Władimir z pełnymi
ustami.
– Pełzacze to dość złożone maszyny  – dodał Montgomery.  – Ich produkcja zajęłaby
sporo czasu i wymagałaby wszystkich czterech fabrykatorów. Być może później, jeśli
znajdzie się miejsce w grafiku.
– Wygląda na to, że powinniśmy wyprodukować więcej fabrykatorów  – zauważył
Nathan.
– Czy któreś z tych potraw są bezmięsne? – spytała Cameron.
– Tak, sir – odparł kucharz. – Te dwie przygotowałem specjalnie dla pani.
– Dziękuję.
– Wygląda na to, że na Corinair też są wegetarianie – powiedział Nathan, zaczynając
jeść.
– Jak można nie jeść mięsa? – spytała Jessica.
– Jak można je jeść? – odparła Cameron.
– Właśnie tak – rzuciła Jessica, wkładając kęs do ust.
– Elegancko. To tak naprawdę wina mojej prababci. Dorastała w północnej Europie
podczas bydlęcych epidemii. Tak wielu zmarło przez zakażoną wołowinę, że ludzie po
prostu przestali jeść mięso. Żadnej wołowiny, drobiu, ryb. Jej rodzice zorganizowali
sąsiedzkie gospodarstwo, gdzie wszyscy mogli uprawiać własne jedzenie i dopilnować,
aby było bezpieczne.
– Brzmi nieco drastycznie – stwierdził major Prechitt.
– Być może dla pana i dla mnie  – przyznała Cameron.  – Ale wtedy ludzie umierali
tysiącami. To było niemal sto lat temu i wiedza z Arki Danych nie dotarła jeszcze do
wszystkich, zwłaszcza do małych wiosek.
– To brzmi niewiarygodnie  – odezwał się porucznik Montgomery.  – Na Takarze od
stuleci nie było przypadków skażenia żywności.
– Sto lat temu na naszej planecie dopiero konstruowano od nowa samoloty – wyjaśnił
Nathan.  – Po tym jak zaraza biologiczno-cyfrowa niemal wyniszczyła ludzkość,
musieliśmy uczyć się wszystkiego od nowa. Z powrotem wynajdywać rzeczy, których
używano od setek lat.
– Nie rozumiem  – powiedział Prechitt.  – Jak doszliście od samolotów do okrętów
międzygwiezdnych w ciągu zaledwie stu lat?
– Dzięki Arce Danych – odpowiedział Nathan.
– Co to jest? – spytał Montgomery.
– Ponad tysiąc lat temu, przed wielką zarazą, ktoś postanowił stworzyć bazę danych
zawierającą całą wiedzę historyczną, naukową, kulturową i religijną ludzkości. Gdy
wybuchła zaraza biologiczno-cyfrowa, zamknięto Arkę, by chronić jej zawartość. W
chaosie kolejnych dekad zapomniano o niej. Odkryto ją niemal dziewięćset lat później
w szczelnie zamkniętym ośrodku w szwajcarskich Alpach. Gdy Ziemianom udało się ją
ponownie uruchomić, uzyskaliśmy dostęp do wszystkich zawartych w niej informacji.
Dzięki nim przyspieszyliśmy postęp o ponad trzysta lat w ciągu jednego stulecia.
– Niesamowite – mruknął porucznik. – Jakiego rodzaju informacje zawierała?
– Każdego.
– Nagły napływ takiej wiedzy naukowej brzmi niebezpiecznie  – zauważył major
Prechitt.
– To prawda – zgodził się Nathan. – Na szczęście ludzie, którzy odkryli Arkę, szybko
zdali sobie z tego sprawę. Ustanowiono międzynarodową komisję mającą na celu
zapobieżenie takim błędom. Szybko zdano sobie sprawę, że stosowaną wiedzę należy
dobierać ostrożnie i monitorować, aby nie dopuścić do kolejnej katastrofy. Wielu ludzi
sprzeciwiało się nawet odczytywaniu tych danych, twierdząc, że nie jesteśmy gotowi.
– To brzmi jak rozsądny argument – stwierdził major. – Dziwne, że zdecydowaliście
się na rozwinięcie programu kosmicznego, zanim zapobiegliście dystrybucji skażonej
żywności.
– To nie do końca było tak. Gdy dowiedzieliśmy się, że ludzkość skolonizowała kiedyś
inne światy, chcieliśmy wiedzieć, czy im również udało się przetrwać. Kiedy
odkryliśmy, że powstało imperium niejakich Jungów, które podbiło większość
okolicznych światów, zaniepokoiło nas to i uznaliśmy, że musimy chronić nasz świat.
Dlatego potrzebowaliśmy obecności w kosmosie.
– Ale przejść od samolotów do okrętów międzygwiezdnych w jedno stulecie?  –
odezwał się ze zdumieniem porucznik Montgomery. – Wydaje się to niemożliwe, nawet
z fabrykatorami.
– Zabawne, że wspomina pan o fabrykatorach  – powiedział Nathan.  – Używamy
podobnej technologii zwanej drukiem 3D. Dużo jej brakuje do waszych maszyn, ale jest
lepsza niż stare metody odlewania.
– Ale program kosmiczny wymaga ogromnej bazy przemysłowej.
– Mieliśmy spory przemysł, ale nie aż tak zaawansowany technologicznie. Komputery
były pierwszą rzeczą wyprodukowaną za pomocą informacji z Arki Danych, jako że
sama była komputerem. To poskutkowało natychmiastowym renesansem nauki,
techniki i produkcji. W ciągu siedemdziesięciu lat budowaliśmy okręty klasy Obrońca
na orbicie.
– Klasy Obrońca? – spytał porucznik.
– Bardzo wielkie i bardzo powolne – wyjaśnił Władimir.
– Obrońcy to podświetlne jednostki patrolujące i strzegące naszego układu
planetarnego. Zbudowaliśmy ich cztery przez ostatnie dwadzieścia lat. Może są
powolne, ale ciężko uzbrojone.
– Dlaczego nie zbudowaliście okrętów nadświetlnych? – spytał major Prechitt.
– Technologia potrzebna do takich napędów była nieco bardziej zaawansowana i nie
chcieliśmy czekać tak długo na jakiekolwiek systemy obronne – wyjaśnił Nathan. – Poza
tym wielu się obawiało, że budowa jednostek nadświetlnych może zostać odebrana
przez Jungów jako prowokacja i zmusić ich do ataku, zanim będziemy w stanie się
obronić.
– To rozsądny punkt widzenia – przyznał porucznik Montgomery.
– Być może, jeśli zna się zasięg terytorium i siłę wroga, o których wówczas nie
mieliśmy pojęcia. Ostatecznie zbudowaliśmy parę małych jednostek nadświetlnych na
potrzeby zwiadu.
– Czego się dowiedzieliście? – spytał Prechitt.
– Że Jungowie są znacznie liczniejsi, niż pierwotnie oszacowano, i że falę podbojów
kierują w naszą stronę. Układ Sol jest teraz ostatnim z pierwotnych Światów
Centralnych, który nie znajduje się pod kontrolą Jungów.
– Czy Jungowie także dysponują napędem skokowym? – spytał porucznik z oczywistą
obawą o własny świat.
– Nic nam o tym nie wiadomo. Dostępne dane wskazują, że nadal używają liniowych
systemów napędowych o podobnych możliwościach, co wasze.
– W takim razie wasz świat dysponuje ogromną przewagą taktyczną  – zauważył
major Prechitt.
– Jeśli dotrzemy na Ziemię, to owszem  – odezwała się Cameron.  – Z tego, co wiem,
nasz napęd skokowy to jedyny sprawny prototyp.
– Według doktor Sorenson wszystkie dane dotyczące napędu skokowego zawarte są
w układach komputerowych tego okrętu. Bez nas Ziemia nie będzie go miała. Nie może
nawet zbudować kolejnego.
– To nadal nie ma dla mnie sensu – mruknęła Jessica. Zauważyła, że major Prechitt i
porucznik Montgomery patrzą na nią, jakby czekali na dalsze wyjaśnienia. Spojrzała na
Nathana, który nie zdawał się oponować.  – To znaczy dlaczego? Po co umieszczono
wszystko i wszystkich w jednym miejscu, zwłaszcza podczas testów prototypu? Czy
naukowcy zwykle nie chowają się w bunkrze, w którym zdalnie naciskają przycisk?
– To słuszna uwaga, panie kapitanie – zgodził się major Prechitt.
– Musi pan zrozumieć, panie majorze  – odpowiedział Nathan  – że Ziemia podlega
ogromnym napięciom. Nasz przemysł z trudem jest w stanie sprostać potrzebom.
Gospodarki poszczególnych krajów wydają pieniądze, których nie mają, na okręty, a
synowie i córki każdego narodu szkolą się na ich załogi. Rządy Ziemi wciąż nie są
zgodne co do tego, jak poradzić sobie z Jungami, dyplomacją czy siłą.
– To nadal nie ma sensu – wtrąciła Jessica.
– Panie kapitanie – przerwała Abby – czy mogę?
– Oczywiście, pani doktor.
– Flota od dłuższego czasu wiedziała o istnieniu agentów Jungów na Ziemi.
– Wiedziałam! – zawołała Jessica, upuszczając widelec na talerz. – To była zasadzka!
Major Prechitt spojrzał na Nathana.
– Zasadzka?
– Podczas pierwszego próbnego skoku natknęliśmy się na przyczajone okręty Jungów.
Kapitan Roberts podejrzewał zasadzkę. Rozpętała się walka, doszło do przeciążenia
jednego z ich reaktorów na antymaterię, gdy próbowaliśmy odskoczyć, i znaleźliśmy się
w gromadzie Pentaura, gdzie strzelała do nas „Campaglia”.
Major Prechitt i porucznik Montgomery szeroko otworzyli oczy.
– Niesamowite – stwierdził major. – Szanse na to, że wasz okręt skoczy na odległość
tysiąca lat świetlnych i znajdzie się w tym miejscu i czasie… Szczerze mówiąc,
„astronomiczne” to eufemizm.
– Być może istnieje powód, dla którego znaleźliśmy się właśnie tam  – powiedział
Nathan. – Ale to inna historia.
– Projekt był ściśle tajny i tylko parę kluczowych osób w dowództwie floty i rządzie
było świadomych natury naszych badań. Wymagało to znacznej dywersji, w tym
przenoszenia od czasu do czasu naszej bazy działań. W pewnym momencie istniały
chyba nawet zespoły-atrapy, ale nie jestem pewna. Nie wiem, dlaczego umieszczono
wszystkich nas i nasze dane na prototypowym okręcie. Ale podejrzewam, że obawiano
się, że nasz ośrodek badawczy zostanie odkryty przez agentów wroga.
– Myśli pani, że zamierzali zaatakować? – spytała Jessica. – Że chcieli zabrać wyniki
badań?
– Może nawet samych naukowców – dodała Abby.
– Istnieje też inna możliwość – powiedział Nathan. – Dowództwo mogło obawiać się,
że Jungowie dokonają zmasowanego ataku na Ziemię i nie chciało ryzykować, że
projekt wpadnie w ich ręce.  – W mesie kapitańskiej zapadła cisza.  – Sami pomyślcie.
Gdyby Jungowie mieli napęd skokowy, wątpię, aby zadowoliły ich Światy Centralne.
Chcieliby zdominować całą Galaktykę.
3
– Skok trzydziesty pierwszy będzie na odległość dwóch lat świetlnych z zasilaniem
napędu skokowego bezpośrednio przez UEPZ jednym procentem maksymalnej mocy
wyjściowej – wyjaśniła Abby znad konsoli pomocniczej na mostku.
– Jak wygląda wyznaczony kurs? – spytał Nathan.
– Otwarta przestrzeń przez przynajmniej sześćdziesiąt osiem lat świetlnych, panie
kapitanie – odparła porucznik Yosef. – Najbliższy układ gwiezdny będzie ponad dziesięć
lat świetlnych na lewo i w górę od nas.
– Dobrze, skaczmy, gdy tylko będzie pani gotowa, pani doktor.
– Kurs wyznaczony i wprowadzony – oznajmił Loki.
Nathan spojrzał na Cameron, która stała po jego prawej stronie. Mimo obaw co do
bezpośredniego zasilania napędu skokowego przez UEPZ wydawała się dość spokojna.
– Denerwuje się pani? – spytał z lekką nutą sarkazmu.
– Nie – odpowiedziała dość szybko. – A pan?
– Nie – skłamał. – Panie Sheehan, wykonać skok trzydziesty pierwszy.
– Skok za trzy… dwa… jeden… teraz.
Mostek na chwilę wypełnił się rozbłyskiem napędu skokowego, przytłumionym przez
filtr ekranu na tyle, aby nie oślepić załogi.
– Skok trzydziesty pierwszy wykonany – ogłosił Loki.
– Weryfikuję pozycję – oznajmiła porucznik Yosef.
– Czy to wyglądało inaczej? – Nathan spytał Cameron.
– Co wyglądało inaczej?
– Ten błysk. Czy wcześniej nie był bardziej niebieski?
– Chyba się panu wydaje, sir – odparła Cameron.
Nathan odwrócił się i spojrzał przez ramię na Jessicę.
– Dla mnie wyglądał identycznie – potwierdziła.
– Pozycja zweryfikowana  – ogłosiła porucznik Yosef.  – Znaleźliśmy się mniej niż
dwieście metrów od celu.
– Dwieście metrów?
– Tak, sir.
– Niezbyt dokładnie jak na skok bojowy – stwierdziła Cameron.
– Skoków bojowych nie wykonuje się na dwa lata świetlne, pani komandor  –
przypomniał Nathan.
– Panie kapitanie, przelecieliśmy też o kilkaset metrów więcej niż było w planie  –
oznajmiła Abby.
– Czy to problem?
– Nie, o ile nie pogorszy się przy większych zasięgach.
– Czy istnieje powód, aby nie zwiększyć zasięgu przy kolejnym skoku?  – spytał
Nathan.
– Nie, sir. Nadal operujemy w ramach parametrów bezpieczeństwa dla tej odległości
skoku.
– Dobrze. Niech kolejny będzie o cztery lata świetlne.
– Aye, sir – potwierdził Loki. – Wyliczam skok trzydziesty drugi o cztery lata świetlne.
– Bez ładowania – dodał Nathan, ledwie powstrzymując ekscytację.
Cameron spojrzała na niego z dezaprobatą, co zignorował. Myśl o skakaniu do woli
zafascynowała go. Nigdy nie myślał o sobie jako o odkrywcy, jako że myśl o czekaniu
lata czy miesiące na dotarcie do celu wydawała się niezwykle nudna. Ale jeśli byliby w
stanie skakać wielokrotnie bez ładowania, eksploracja nawet najodleglejszych
regionów Galaktyki wydawała się nagle intrygującą możliwością.
– Może właśnie tworzymy historię – powiedział do Cameron.
– Tworzymy ją, odkąd opuściliśmy Ziemię.
– Fakt. Czytałem sporo książek historycznych. Nigdy nie myślałem, że sam się w
jakiejś znajdę.
– O, bez wątpienia. Miejmy tylko nadzieję, że nie jako czarny charakter.
– Skok trzydziesty drugi wyznaczony i wprowadzony – ogłosił Loki.
– Pani doktor? – spytał Nathan.
– Moc wynikowa UEPZ: dwa procent. Wszystkie systemy skoku w normie. Okręt jest
gotowy na skok.
– Wykonać skok trzydziesty drugi.
– Skok za trzy… dwa… jeden… teraz.
Rozbłysk znów wypełnił mostek. Mimo filtrów Nathan jak zwykle zmrużył oczy.
– Skok trzydziesty drugi wykonany – oznajmił Loki.
– Weryfikuję pozycję – odezwała się porucznik Yosef.
– Jest jakiś powód, dla którego w ogóle widzimy ten błysk na ekranach?  – spytał
Nathan. – I tak nie zobaczymy nic nowego.
– Władimir mówi, że programiści nad tym pracują  – odpowiedziała Cameron.  –
Planuje opracować bardziej odpowiedni zestaw wyświetlanych danych do wyboru w
razie potrzeby.
– Byłoby miło. Nadal nie wierzę, że projektanci uznali, że domyślny powinien być
widok z dziobu okrętu.
– Ludzie na Ziemi nie mają wielkiego doświadczenia w projektowaniu okrętów
międzygwiezdnych, Nathanie.
– Nie jestem inżynierem. Studiowałem historię i jakoś to wykombinowałem.
– Jesteś też wykwalifikowanym pilotem kosmicznym.
– Nie doradzali im żadni piloci?
– Pozycja zweryfikowana  – ogłosiła porucznik Yosef.  – Dwieście czternaście metrów
na bakburtę i osiemset sześćdziesiąt metrów do przodu.
– To różnica o ponad pięćset metrów – stwierdziła Abby z niepokojem w głosie.
– Co to znaczy? – spytał Nathan.
– Dwa skoki nie dają nam dość danych, by wyciągnąć wnioski, sir.
– Może pani zgadywać?
Zmarszczyła brwi.
– Nie bardzo, ale w pierwszej kolejności martwiłabym się tempem rozpadu
zewnętrznego pola skoku.
– Czy przekazujemy polom dostateczną ilość energii?
– Zgodnie z moimi danymi tak.
– Zalecenia, pani doktor?
– Zalecam kontynuować skoki testowe i zwiększać zasięg z każdym skokiem.
Dodatkowe skoki pozwolą nam zidentyfikować zarówno potencjalny wzorzec
odchylenia, jak i być może przyczynę. Nawet jeśli nie będziemy w stanie go poprawić,
możemy skompensować odchylenie.
– Czy to bezpieczne?
– Póki odchylenie od planowanego dystansu zwiększać się będzie w przewidywalnym
tempie. W tym momencie raczej w nic nie uderzymy, jeśli miniemy cel o parę
kilometrów.
– Kilometrów? Myślałem, że mówimy o metrach, pani doktor.
– Przy takich wynikach pierwszych dwóch skoków po kolejnym znajdziemy się albo
osiemset, albo tysiąc sześćset metrów od celu. W skali astronomicznej to nie są istotne
dystanse.
– Dobrze – zgodził się Nathan. – Jaki zasięg ustawiamy?
– Powinniśmy utrzymać dotychczasowe tempo zmian, aby odpowiednio porównać
wyniki. Następny skok powinien być o sześć lat świetlnych przy trzech procentach
mocy.
– Dobrze. Panie Sheehan, słyszał pan panią doktor.
– Aye, sir. Wyznaczam skok trzydziesty trzeci o sześć lat świetlnych.
Nathan spojrzał na Cameron, unosząc na chwilę brwi, ale nie uzyskał odpowiedzi od
komandor. Odwrócił się do Jessiki.
– Jakieś zagrożenia w okolicy?
– Żartuje pan? Nie widziałam żadnych kontaktów, odkąd opuściliśmy sektor Pentaura
dwadzieścia skoków temu.
– Myślicie, że trafimy po drodze na jakieś zamieszkałe światy?
– W odległości dziesięciu lat świetlnych od naszego kursu znajduje się tylko
jedenaście gwiazd typu G  – przypomniała porucznik Yosef.  – Zgodnie z katalogiem
zaledwie wokół trzech z nich krążą potencjalnie zdatne do zamieszkania planety. Ale
żadne z nich nie zostały zasiedlone, przynajmniej zgodnie z naszą wiedzą.
– Która jest dość ograniczona  – dodał Nathan. Porucznik skinęła głową.  – Mimo
wszystko miło by było, gdyby były.
– Osobiście ucieszę się, jeśli nie zobaczymy nikogo do czasu, aż dotrzemy do Ziemi –
stwierdziła Cameron.
– Brzmi jak nudna podróż.
– Właśnie.
– Skok trzydziesty trzeci wyznaczony i wprowadzony – zameldował Loki.
– Trzy procent mocy wyjściowej UEPZ. Wszystkie systemy skokowe w normie  –
dodała Abby.
– Wykonać skok trzydziesty trzeci – rozkazał Nathan.
– Skok za trzy… dwa… jeden… teraz.
Nathan wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze, gdy rozbłysk przygasł.
– Skok trzydziesty trzeci wykonany – powiedział Loki.
– Weryfikuję pozycję – ogłosiła porucznik Yosef.
Nathan czekał w milczeniu, aż porucznik dokończy proces weryfikacji. Zwykle
zajmowało to tylko parę sekund, ale wiedział, że tym razem na wszelki wypadek
sprawdza wszystko trzykrotnie.
– Pozycja zweryfikowana. Czterysta metrów na sterburtę, trzy tysiące dwieście
metrów przed celem.
– Trzy tysiące dwieście?  – spytał Nathan.  – Myślałem, że miało być maksymalnie
tysiąc sześćset.
– Wygląda na to, że problem zwiększa się znacznie szybciej, niż przewidywałam, sir –
przyznała Abby. – Szczerze mówiąc, jestem tak samo zaskoczona jak wszyscy.
– Sir  – wtrąciła Cameron  – być może najlepiej byłoby zakończyć testy, przynajmniej
na razie, aby dać doktor Sorenson czas na przeanalizowanie wyników.
– Powinniśmy kontynuować aż do dziesięciu lat świetlnych, panie kapitanie  –
nalegała Abby.  – Inaczej nie uzyskamy dostatecznej ilości danych, aby stwierdzić, co
powoduje problem, nie mówiąc o naprawieniu go.
– To był błąd rzędu trzech kilometrów, Abby – przypomniał Nathan.
– Nadal nieistotny w skali astronomicznej. Rosnący błąd odległości nie naraził okrętu
na zwiększone ryzyko.
– Kapitanie – przerwała jej Cameron – muszę nie zgodzić się z doktor Sorenson. Samo
to, że nie znamy powodu tych błędów, jest wystarczającym powodem, aby przerwać
testy.
– Dlatego właśnie musimy je dokończyć, pani komandor – zripostowała Abby – aby to
ustalić i rozwiązać problem.
– Doktor Sorenson ma rację  – stwierdził Nathan.  – Trzy, trzydzieści czy trzysta
kilometrów, to nadal…
– Wiem, nieistotne astronomicznie. Zauważył pan, że mamy także odchylenie na boki
względem celu, sir?
– Kalibracja nowego systemu emiterów zajmuje nieco czasu, panie kapitanie  –
oznajmiła Abby.  – Przeszliśmy przez ten sam proces, gdy wymieniliśmy emitery na
Corinair.
– Jestem skłonny zgodzić się w tej kwestii z Abby. Potrzebujemy ostatnich dwóch
skoków, aby ustalić przyczynę odchylenia. Ale jeśli kolejny będzie bardzo niecelny,
zakończę testy. W porządku?
– Tak, sir.
– Skok trzydziesty czwarty, panie Sheehan. Osiem lat świetlnych.
Loki spojrzał na Josha, który tym razem zdawał się niepokoić tak samo jak on.
– Aye, sir. Wyznaczam skok trzydziesty czwarty, osiem lat świetlnych.
Nathan znów odwrócił się do Cameron. Widział w jej wzroku, że nie była zadowolona
z decyzji. Wiedział też jednak, że jest świadoma, jak bardzo zbliża się do
niesubordynacji. Ale wykonywała tylko swoje zadanie, czuwając nad stanem okrętu.
Poza tym robiła to, czego potrzebował, czyli dawała mu do myślenia.
– Skok trzydziesty czwarty wyznaczony i wprowadzony – powiedział Loki.
– Cztery procent mocy wyjściowej UEPZ – oznajmiła Abby. – Wszystkie systemy skoku
gotowe.
– Panie Sheehan, wykonać skok trzydziesty czwarty.
– Aye, sir. Skok za trzy… dwa… jeden… teraz.
Nathan tym razem zamknął oczy, oddychając powoli.
– Skok trzydziesty czwarty wykonany – w głosie Lokiego słychać było wyraźną ulgę.
– Weryfikuję pozycję.
Nathan spojrzał na Abby, a następnie na Cameron. Obie wyglądały na bardzo spięte.
– Pozycja zweryfikowana  – oznajmiła Yosef.  – Pięćdziesiąt siedem metrów na
bakburtę i nieco w górę.  – Porucznik zamilkła na chwilę, jakby nie chciała wymówić
kolejnej liczby, – Dwadzieścia pięć kilometrów czterysta metrów przed celem.
Na mostku zapadła cisza. Nathan znów spojrzał na Abby. Fizyczka zazwyczaj nie była
bardzo pewna siebie, ale tym razem widać było na jej twarzy determinację. Cameron
wyglądała za to, jakby miała zacząć krzyczeć, co zupełnie nie pasowało do jej typowego
opanowania. Przez chwilę Nathan obawiał się, jak zareaguje na jego kolejne polecenie.
– Panie Sheehan  – odezwał się ze spokojem  – wyznaczyć skok trzydziesty piąty.
Dziesięć lat świetlnych.
Loki przełknął ślinę, pocieszony jedynie tym, że miał to być ostatni skok w serii
testów.
– Aye, sir. Wyznaczam skok trzydziesty piąty na dziesięć lat świetlnych.
Na mostku wciąż panowało milczenie. W końcu Cameron podeszła bliżej fotela
kapitana.
– Nie – odezwał się cicho Nathan, zanim zdążyła coś powiedzieć.
– Skok trzydziesty piąty, dziesięć lat świetlnych, wyznaczony i wprowadzony.
– Moc wyjściowa UEPZ pięć procent, kapitanie. Wszystkie systemy skoku w normie.
– Wykonać skok trzydziesty piąty – rozkazał ze spokojem.
– Skok za trzy…
Nathan pomyślał o wszystkim, co wydarzyło się, odkąd opuścili Ziemię, spodziewając
się krótkiego dziewiczego rejsu.
– Dwa…
Niezależnie od tego, jak trudna była sytuacja, jego instynkt i odrobina szczęścia
zawsze pomagały znaleźć drogę wyjścia.
– Jeden…
Miał nadzieję, że tym razem nie zawiodą.
– Teraz.
Przez ułamek sekundy, gdy mostek wypełnił rozbłysk, zastanawiał się, czy aby
Cameron nie ma racji.
– Skok trzydziesty piąty wykonany – oznajmił Loki z wyraźną ulgą.
– Weryfikuję pozycję.
Nathan spojrzał na Cameron. Nie był pewien, czy czuła ulgę, czy rozczarowanie w
związku z tym, że nie wydarzyło się nic, co dowiodłoby, że miała rację. Powstrzymał się
od rzucenia jej wymownego spojrzenia mówiącego „a nie mówiłem”.
– Pozycja zweryfikowana. Dwieście dwanaście metrów na bakburtę, pięćdziesiąt
siedem metrów w dół, sto osiemdziesiąt siedem kilometrów do przodu.
Nathan spojrzał znów na Cameron, w której oczach widać było teraz odrobinę
samozadowolenia.
– Odłączyć UEPZ i wyłączyć hybrydowy napęd skokowy – rozkazał, wstając z fotela. –
Wyznaczyć skok trzydziesty szósty o czternaście lat świetlnych z użyciem standardowej
sieci emiterów i skoczyć, gdy będzie gotowy, panie Sheehan.
Cameron odetchnęła z ulgą.
– Aye, sir. Wyznaczam skok trzydziesty szósty na czternaście lat świetlnych,
standardowe emitery.
– Doktor Sorenson, proszę zająć się analizą. Chcę mieć pełny raport tak szybko, jak to
możliwe.
– Tak jest.
Nathan zszedł z podestu, mijając Cameron.
– Proszę przejąć mostek, pani komandor – rozkazał, ruszając w stronę gabinetu. Abby
również wstała, wychodząc z mostka prawym wyjściem.
Cameron usiadła w fotelu dowódcy, próbując zachować zimną krew. Zauważyła, że
Josh odwrócił się lekko i spojrzał na nią przez ramię.
– Dość ekscytujące dla pana, panie Hayes?
Josh obrócił się z powrotem do konsoli.

***

– Chciałbym w czasie każdego postoju przeprowadzać przynajmniej raz ćwiczenia –


powiedział major Prechitt.
Nathan zdziwił się. Dotąd poranna odprawa skupiała się na tych samych nudnych
szczegółach operacyjnych co zawsze. Zaczął się nawet zastanawiać, czy codzienne
odprawy mają sens.
– Czy to konieczne?
– Tak, sir. Uważam, że tak  – nalegał major.  – Chociaż większość moich pilotów to
weterani kampanii takarańskiej, niektórzy nigdy nie używali tuneli startowych i
wykonali tylko jedno lądowanie na pokładzie. Jeśli mamy utrzymać gotowość bojową,
musimy ćwiczyć podstawowe umiejętności.
– Co z symulatorami? – spytała Cameron.
– Symulatory są bardzo pomocne – przyznał Prechitt – ale nie zastąpią prawdziwego
lotu.
– Symulatory są dobre do przeprowadzania hipotetycznych scenariuszy  – oznajmił
główny bosman Montrose  – ale piloci muszą naprawdę latać, żeby być w gotowości,
zwłaszcza ci nowi.
– Trudno się nie zgodzić – przyznał Nathan.
– Jako że nie znamy stanu relacji między Ziemią a imperium Jungów, powinniśmy
utrzymać stan gotowości bojowej. Po to są tu nasi piloci, prawda? Aby chronić okręt?
– Ma pan rację, majorze – powiedział Nathan. – Skok trzydziesty ósmy wykonamy za
niecałą godzinę. Potem dostanie pan pierwszą szansę, aby pańscy piloci rozprostowali
nieco kości. – Nathan odwrócił się do Cameron. – Czy zgadza się pani, pani komandor?
– Sugerowałabym, aby ograniczyć okno wylotów do trzech godzin, aby mieć pewność,
że wszystkie myśliwce znajdą się bezpiecznie na pokładzie przed skokiem. Czy to
wystarczy na pańskie ćwiczenia, panie majorze?
– W zupełności, pani komandor. Zacznę od najmniej doświadczonych pilotów, aby
wszyscy mieli podobny poziom wyszkolenia.
– Dobrze. – Nathan spojrzał na Abby, siedzącą w milczeniu po drugiej stronie stołu. –
Pani doktor, ma pani coś do powiedzenia?
– Tak, sir. Ukończyliśmy analizę problemu z odchyleniem zasięgu skoku. Uważam, że
będziemy w stanie go skompensować.
– Może pani rozwinąć?
– Działając na wyższych obrotach, UEPZ generują nieco dziwne pole. Jego działanie
jest podobne do silnej studni grawitacyjnej. Tak jakby punkt próżni wytwarzany przez
moduły miał masę, chociaż w rzeczywistości jej nie ma.
– Ale nasze UEPZ działają tylko na poziomie pięciu procent mocy wyjściowej  –
zauważyła Cameron.
– Tak, dlatego nie wykryliśmy tego pola. Wiemy o jego istnieniu dzięki danym z
naszego starcia z „Campaglią” i „Avendahlem”.
– Jeśli UEPZ działają jak studnie grawitacyjne, to czy nie wpłynie to na okręty wokół,
przyciągając je do nich? – spytał Nathan.
– Jak mówiłam, to przypomina studnię grawitacyjną, ale nie jest nią. Jesteśmy w
stanie wykrywać i mierzyć to pole, ale nie wydaje się mieć oczekiwanych skutków
fizycznych. Ma jednak wpływ na inne okoliczne pola. Takaranie ominęli ten problem
na dwa sposoby: na większych okrętach zamykają cały reaktor energii punktu
zerowego w pojemniku wykonanym ze specjalnego, wielopoziomowego, ekranowanego
stopu. To zmniejsza efekt pola na tyle, że nie zakłóca działania innych systemów na
okręcie, takich jak osłony zewnętrzne. Ten system pozwala im korzystać z niemal
maksymalnej mocy UEPZ.
– A co z dronami komunikacyjnymi? – spytał Nathan. – Jak tam omijają ten problem?
Nie mają dość miejsca na tego typu osłonę.
– Owszem. To dość proste rozwiązanie. Mianowicie utrzymują moc wyjściową na
niskim poziomie, podejrzewam, że około dwudziestu procent. Nawet wówczas mini-
UEPZ w zupełności wystarczy do potrzeb szybkich dronów komunikacyjnych.
– Przepraszam, pani doktor  – odezwała się Cameron  – nie chcę podważać pani
założeń, ale jeśli to pole nie jest wykrywalne przy niższych poziomach mocy, takich jak
te, z których korzystamy podczas skoków testowych, to skąd pewność, że stanowi
przyczynę zaobserwowanych odchyleń zasięgu?
– Podczas skoków testowych zaobserwowaliśmy zakłócenia poziomu sztucznej
grawitacji na okręcie  – wyjaśnił Władimir.  – Anomalie miały miejsce na pokładach
otaczających mini-UEPZ. Połączenie tych faktów zajęło nam nieco czasu.
– Wzorce odchyleń płyt antygrawitacyjnych na tych pokładach pasują do
oczekiwanych poziomów pola, które UEPZ generowałoby przy wyższej mocy  – dodała
Abby.  – Dlatego uznaliśmy, że efekt nadal występuje przy niższych poziomach, nawet
jeśli nie jesteśmy w stanie bezpośrednio go wykryć. Wyjaśnia to również, dlaczego w
emiterach w pobliżu UEPZ wystąpiły drobne skoki mocy. System dokonał kompensacji,
zwiększając moc pozostałych emiterów. Skutkiem były dłuższe skoki, niż planowaliśmy.
Nathan przetarł oczy.
– To bardzo ciekawe, ale co to właściwie dla nas znaczy z praktycznego punktu
widzenia?
– To znaczy, panie kapitanie, że możemy wyliczyć efekt i dostosować poziomy mocy
emiterów do skoków wywołanych przez pole UEPZ. Gdybyśmy rozebrali pozostałe dwa
drony komunikacyjne i uruchomili cztery UEPZ na niższym poziomie mocy wyjściowej,
moglibyśmy skakać jeszcze dalej przy niższym koszcie energetycznym, bez ładowania.
– Wtedy nie dysponowalibyśmy działającymi modelami do analizy przez flotę, gdy
dotrzemy do domu – przypomniała Cameron.
– Pani komandor ma rację – zgodził się Nathan. – I tak mamy już niezły zasięg. Lepiej
oddajmy pozostałe dwa mini-UEPZ działowi badań i rozwoju floty. Na pewno chętnie
się do nich dobiorą.
– W porządku, panie kapitanie. Opracowanie i weryfikacja nowych algorytmów nie
powinny mi zająć dłużej niż jeden dzień – obiecała Abby.
– Pani doktor  – powiedziała Cameron, odchylając się w fotelu i spoglądając
oskarżycielsko na Abby  – czy może pani zagwarantować, że nowe algorytmy będą
działać zgodnie z planem?
– Nie, nie mogę. Ale jeśli zaczniemy od krótszych skoków przy niższym poziomie
mocy, zwiększając ją z każdą pomyślną próbą…
– Do czasu aż…? Aż napotkamy problem? – przerwała jej Cameron, pochylając się do
przodu. Odwróciła się do Nathana.  – Sir, nie jestem pewna, czy ryzyko jest warte
potencjalnych korzyści. Może jeśli doktor Sorenson spędzi nad tym więcej czasu,
zweryfikuje wyniki…
– Ponowne przeliczenia nic nie dadzą  – zaprotestowała Abby.  – Bez praktycznych
testów nie możemy mieć pewności…
– Tego właśnie się obawiam  – znów przerwała jej Cameron.  – Nie możemy mieć
pewności. Sir, już jesteśmy niemal w połowie drogi do domu. Po co ryzykować?
– Napęd skokowy o większym zasięgu, bez potrzeby ładowania, dawałby nam
znaczną przewagę taktyczną – przypomniał Nathan, pochylając się i opierając dłonie o
stół.
– Nie zaprzeczam. Ale niech martwi się tym dział badawczy floty. Nie ryzykujmy
jedynego zdolnego do skoków okrętu, jakim dysponujemy.
Nathan wziął głęboki oddech.
– Wezmę wszystko to pod uwagę i podejmę decyzję rano. Jeśli to wszystko… – Nathan
rozejrzał się, dając wszystkim szansę na odezwanie się – rozejść się.
Cameron siedziała cierpliwie, podczas gdy pozostali wychodzili z sali odpraw. Chciała
porozmawiać z kapitanem na osobności. Ale inaczej niż zwykle, kiedy Nathan zostawał
przez chwilę w pomieszczeniu, tym razem on również pospiesznie wyszedł z sali, bez
słowa zostawiając Cameron.

***

Cameron weszła do gabinetu kapitana pełna determinacji. Zamierzała postawić na


swoim bez względu na protokół wojskowy.
– Kapitanie – odezwała się, zamykając za sobą właz.
– Pani komandor – odpowiedział Nathan, wciąż wpatrując się w ekran na biurku. Po
chwili podniósł wzrok. – Mogę coś dla pani zrobić?
– Czy mogę mówić swobodnie, sir?
Nathan odchylił się na fotelu.
– Od kiedy potrzebujesz na to pozwolenia?
Cameron na chwilę zamilkła, myśląc nad tym, jak najlepiej wyrazić swoje obawy.
Czasami z trudem przychodziło jej odczytanie Nathana. Gdy opuścili Ziemię, myślała,
że go rozgryzła. Zwykle się nie myliła, ale przez ostatnie parę miesięcy dowódca
znacznie się zmienił. Nadal bywał dawnym sobą, aroganckim i protekcjonalnym,
przekonanym o własnej nieomylności. Ostatnio jednak częściej bywał zamyślony i
dłużej rozważał decyzje. Jednak nie mogła powstrzymać się przed kwestionowaniem
jego decyzji o kontynuowaniu testów hybrydowego napędu skokowego. Był kapitanem i
miał ostatnie słowo. Wiedziała, że nie ma podstaw, by sprzeciwić się rozkazom. Miała
jednak obowiązek chronić okręt, nawet przed kapitanem. Zamierzała dopiąć swego,
podważając jego decyzję na osobności. W końcu wiele miesięcy temu udzielił jej takiego
prawa.
– Mów, co chodzi ci po głowie, Cam.
– Naprawdę rozważasz zezwolenie, żeby doktor kontynuowała testy napędu
hybrydowego?
– Tak, poważnie to rozważam.
– Dlaczego, Nathan? Czemu tak bardzo się na tym skupiasz?
– To proste. Możliwość dalszych skoków bez potrzeby ładowania stanowiłaby wielki
krok naprzód i zapewniła nam jeszcze większą przewagę niż pierwotny prototyp.
– Nie uważam, aby była to przewaga warta narażania okrętu.
– W jaki sposób go narażam?
– Każdy skok to ryzyko, Nathan. Wiesz o tym. Na miłość boską, gdy skaczemy,
dosłownie przedzieramy się przez przestrzeń z niewyobrażalną prędkością i docieramy
do kompletnie nieodkrytego regionu. Samo to stanowi ryzyko.
– Owszem.
– Przynajmniej w przypadku prototypu mamy doświadczenie i mnóstwo danych o
jego działaniu. To pozwala zmniejszyć ryzyko związane ze skakaniem.
– Dlaczego? Tylko dlatego, że nie mieliśmy jeszcze żadnych problemów z
urządzeniem? Nadal za każdym razem skaczemy w nieznane. Dlaczego hybryda
zasilana UEPZ jest bardziej ryzykowna?
– Z uwagi na margines błędu odchylenia zasięgu…
– Dlatego zatrzymałem poprzednie testy, gdy zgromadziliśmy dość danych – przerwał
jej Nathan. – Teraz Abby uważa, że wie już, jak skompensować efekt zaburzenia pola.
Jestem skłonny dać jej szansę na sprawdzenie tej teorii.
– Narażając przy tym okręt.
– Powiedz mi, jak w istotny sposób zwiększam ryzyko, na jakie narażam okręt  –
odpowiedział ze spokojem Nathan.
Cameron przez chwilę zbierała myśli.
– To nie poziom ryzyka mi przeszkadza, Nathanie. Przyznaję, że Abby zrobiła, co
tylko mogła, żeby je zminimalizować. Ale mam obiekcje wobec użycia tego okrętu do
eksperymentów. W innych okolicznościach może zgodziłabym się, że warto próbować,
ale mamy obowiązek sprowadzić ten okręt z powrotem na Ziemię.
– Mamy obowiązek chronić Ziemię  – poprawił ją Nathan.  – Chcę upewnić się, że
jesteśmy na to tak gotowi, jak to możliwe.
– I w jaki sposób narażanie okrętu na dodatkowe ryzyko pomaga chronić Ziemię?
Wrócimy do domu za niecałe dwa tygodnie, nawet bez UEPZ. Nie musimy na nich
eksperymentować…
– Ludzie zginęli dla tych reaktorów! – Nathan podniósł głos, pochylając się do przodu
tak szybko, że zaskoczył tym Cameron. – Możesz być pewna, że będę próbował znaleźć
sposób, by ich użyć!
– Czy to dlatego tak bardzo zależy ci na tym, żeby zaprząc UEPZ do działania? Nie
zginęli za to, abyśmy zdobyli te urządzenia, Nathanie. Zginęli, broniąc swojego świata.
– Zginęli, bo nie mogłem przestać się mieszać!
Zapadło milczenie. Po chwili Nathan nieco się uspokoił i znów odchylił w fotelu.
– Z praktycznego punktu widzenia dalsze testy hybrydowego systemu skoków mają
sens. Jeśli okaże się zdatny do użytku, może pozwolić nam przeskoczyć poza
zajmowaną przez Jungów przestrzeń, dając nam większe szanse na bezproblemowe
dotarcie na Ziemię.  – Nathan spojrzał Cameron prosto w oczy.  – Dlatego tak bardzo
zależy mi na tym, żeby zaprząc te reaktory do działania. Nie chcę, aby kolejni z nas
musieli zginąć, jeśli istnieje sposób, by tego uniknąć. UEPZ to nasza najlepsza nadzieja,
pani komandor. Dla nas i dla Ziemi. Zrozumiano?
– Nie mógł pan przestać się mieszać. Aye, sir, to rozumiem – odpowiedziała Cameron,
pewna, że dotarła w końcu do prawdziwego powodu obsesji Nathana na punkcie
UEPZ. – W takim razie podjął pan decyzję?
– Jeszcze nie, pani komandor – odpowiedział Nathan spokojniej. – Ale zapewniam, że
pani komentarze będą miały na nią wpływ.
Postarała się spojrzeć Nathanowi w oczy. Miał niesamowitą zdolność przechodzenia
w ciągu sekund od wściekłości do grobowego spokoju. Była to cecha, która kiedyś
bardzo ją zaskoczyła.
– Wszystko w porządku między nami?
Mimo że próbował się powstrzymać, w kąciku jego ust pojawił się uśmiech.
– Wszystko w porządku, pani komandor.
– Tylko sprawdzam.  – Odstąpiła dwa kroki w tył, utrzymując kontakt wzrokowy na
tyle długo, by zobaczyć, że nieco się rozluźnił. Usatysfakcjonowana, że rzeczywiście nie
żywi do niej urazy, zaczęła odwracać się w stronę włazu.
– Hej, Cam  – zawołał Nathan. Zatrzymała się i znów na niego spojrzała.  – Gdyby
kapitan Roberts nadal żył i dowodził okrętem, a ty byłabyś pierwszym oficerem, czy
zadawałabyś mu te same pytania?
– Gdyby myślał o popełnieniu tych samych głupstw? Jasne, że tak.
Nathan uśmiechnął się szeroko.
– Tak tylko sprawdzam.

***

Scott przeszedł przez główny pokój swojej kabiny ku włazowi wejściowemu.


Otworzył go i zobaczył po drugiej stronie uśmiechniętego Władimira.
– Obudziłem cię?  – spytał Władimir.  – Jasne, że nie  – odpowiedział sam sobie ze
śmiechem. – Ty nie sypiasz.
– Mimo usilnych prób  – odparł Nathan, zamykając właz. Ruszył za Władimirem do
głównego pomieszczenia.
– Przepraszam, że nie dołączyłem do ciebie przy śniadaniu  – powiedział Władimir,
szukając w aneksie kuchennym czegoś do jedzenia.  – Abby kazała całemu mojemu
wydziałowi instalować specjalne czujniki na pokładach wokół mini-UEPZ. Ta
kobieta… – Władimir przerwał w połowie zdania i zamyślił się. – Jak długo to już?
– Odkąd opuściliśmy Ziemię? – spytał Nathan, siadając na kanapie.
– Jasne.
– Nie wiem dokładnie. Trochę straciłem rachubę. Jakieś cztery miesiące?
– Cztery miesiące, a ta kobieta wciąż jest wrzodem na mojej żopie.
– Twoim czym?
– Żopie. No wiesz.  – Władimir przerwał szperanie po szafkach, aby wskazać na
pośladki. – Nie masz tu niczego do żarcia?
– Mam własnego kucharza, pamiętasz? W szafce nad zlewem mogą być jakieś batony
energetyczne.
– A!  – zawołał z uśmiechem Władimir.  – Uwielbiam je. Myślałem, że Cameron
przeniosła je z powrotem do kapsuł ratunkowych.
– Chyba parę przegapiła.
– Trudno mi w to uwierzyć. – Władimir wgryzł się w baton i usiadł na drugim końcu
kanapy. – Ona nie mogłaby niczego przegapić.
– Mnie nie musisz tego mówić. Wciąż mnie zamęcza, próbując przekonać, żebym nie
pozwolił Abby na testy napędu hybrydowego.
– Dlaczego?
– Uważa, że to niepotrzebne ryzyko.
– Jakie ryzyko? Mamy wszędzie czujniki. Żaden elektron nie prześlizgnie się bez
naszej wiedzy. Najgorsze, co może się stać, to że polecimy nieco dalej, niż planowaliśmy.
– Zapewne uważa to za ryzyko.
– Ona przecież wie, że jesteśmy na kosmicznym zadupiu. Z niczym się nie zderzymy.
Szanse na coś takiego są tak…
– Nie mów mi nic o szansach – skrzywił się Nathan. – Mam w zwyczaju wplątywać się
w bardzo nieprawdopodobne sytuacje.
– Mówię tylko, że szanse na kłopoty z użyciem hybrydowej konfiguracji nie są
większe niż w przypadku pierwotnej. Właściwie to nawet mniejsze, bo wykonamy w
drodze do domu mniej skoków.
– Dlaczego nie wpadłem na ten argument?
– Bo nie jesteś tak sprytny jak ja  – oznajmił Władimir, rozrywając opakowanie
kolejnego batona. – Ani tak ładny.
– Chyba „przystojny”?
– A, tak. Przystojny. Czasami te słowa mi się mieszają.
– W takim razie nie uważasz, że popełniam błąd?
– Jasne, że nie. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, Nathan, więc mi zaufaj…
Gdybym uważał, że robisz coś straszliwie głupiego, powiedziałbym ci.
– Czy nie to właśnie robi Cameron?
– Być może. Ale co ona wie? Jest administratorką. Nie wie nic o napędzie skokowym
czy systemach zasilania. I na pewno nie zna się na UEPZ.
– A ty się znasz?
– Nie – przyznał, biorąc łyk wody z butelki. – Nic a nic. – Roześmiał się. – Zgodnie ze
znanymi mi prawami fizyki nie powinny w ogóle działać.
– W takim razie skąd masz pewność, że nie stanowią zagrożenia dla okrętu?
– Nie mam. – Władimir wzruszył ramionami. – Ale Takaranie wiedzą co nieco o UEPZ
i nie wydają się szczególnie zmartwieni. – Dopił wodę. – Poza tym Abby wie wszystko,
co tylko się da, o napędzie skokowym.
– Nie rozumie jednak w pełni, jak działa – przypomniał Nathan. – Mówiła o tym już
wcześniej.
– Nawet Takaranie nie rozumieją do końca, jak działa nasz napęd skokowy. Ale ona
wie dostatecznie dużo. To bardzo inteligentna kobieta. Ale nie mów jej, że ci to
powiedziałem.
– Nie rozumiem nawet połowy jej technobełkotu.
– Kapitanie, nie rozumiesz nawet połowy mojego.
– Też prawda.
– Nie martw się, przyjacielu. Wszystko będzie dobrze, sam zobaczysz.
– Nie wiem. Cameron wciąż stanowczo się sprzeciwia. Zaczynam zastanawiać się, czy
jednak nie ma racji.
– Nie jest taką ryzykantką jak my – stwierdził Władimir, wstając i ruszając do włazu.
– Na pewno nie chcesz zjeść jeszcze czegoś?  – spytał Nathan.  – Chyba mam jeszcze
gdzieś jakieś czerstwe suchary.
– Nie, muszę iść. Mam sporo do zrobienia. Możemy jutro zacząć testy
eksperymentalnego napędu, a ja muszę dopilnować, żeby okręt nam nie wybuchł!
– Bardzo zabawne.
– Wyśpij się, przyjacielu – rozkazał Władimir, zamykając za sobą właz.
– Jeszcze śmieszniejsze!

***

– Kapitan na mostku! – zawołał wartownik Corinari przy włazie na widok Nathana.


Scott zatrzymał się na chwilę, skinął głową załodze na przywitanie, po czym udał się do
swojego biura.
Zanim dotarł do fotela za biurkiem, do gabinetu wszedł główny bosman Montrose.
– Panie kapitanie? Mogę zająć panu chwilę?
– Proszę wejść, panie bosmanie.  – Nathan stał za biurkiem, patrząc, jak Montrose
zamyka za sobą właz. – Oj, czy pan też zamierza suszyć mi głowę?
– O ile dobrze rozumiem, obawiam się, że tak, sir. Nie jestem pewien, jak
odpowiednio wyrazić swoje obawy po angielsku. Od niedawna używam tego języka.
– Dobrze panu idzie, panie bosmanie. Nawet radzi pan sobie z bardziej potoczną
mową.
– Zobaczmy, czy dobrze pamiętam  – odparł bosman.  – Kapitanie, co pan sobie, do
kurwy nędzy, myśli?
Nathan zaśmiał się.
– Rozmawiał pan z komandor porucznik Nash, prawda?
– Ma bardzo kolorowe słownictwo o dość szerokim zakresie.
– Bez wątpienia.
– Poważnie, sir. Co pan sobie myśli?
– Zakładam, że mówi pan o dalszych testach hybrydowego napędu skokowego?
– Tak, sir. Przepraszam, że to mówię, ale zachowuje się pan głupio, panie kapitanie.
Głupio i dziecinnie.
– Naprawdę? – Nathan usiadł.
– Sir, pańska załoga składa się z ochotników. Są gotowi oddać życie za ten okręt. Ale
jeśli zależy panu, aby tak pozostało, muszą wiedzieć, że zawsze robi pan, co w pańskiej
mocy, by zapewnić im bezpieczeństwo. Ryzykowanie ich życia, aby mógł pan nieco
naostrzyć swój miecz, jest głupie. Głupie jak chuj.
– Naprawdę imponuje mi pańskie bogate słownictwo, panie bosmanie.
– Cóż, dobrze podkreśla argumenty, czyż nie?
– Owszem. Proszę dalej ćwiczyć język, świetnie się pan dogada z resztą bosmanów we
flocie – dodał Nathan z uśmiechem. – Tylko proszę uważać, do kogo się pan tak zwraca.
Niektórzy doceniają to mniej niż inni.
– Tak, sir. Przepraszam, sir.
– Żaden problem, panie bosmanie – odpowiedział Nathan, wstając. – Chodźmy, przed
nami mnóstwo roboty.
Główny bosman szeroko otworzył oczy, widząc, jak kapitan mija go i wchodzi na
mostek. Dotarł do fotela dowódcy, który Cameron natychmiast zwolniła.
– Dzień dobry, pani komandor – powiedział, siadając.
– Dzień dobry, sir.
– Jakieś zagrożenia? – spytał.
– Czysto, sir – odparła Jessica.
– Jak wygląda nasz kurs, pani porucznik?
– Czysto przez przynajmniej trzydzieści siedem lat świetlnych, sir  – odpowiedziała
porucznik Yosef.
– Pani doktor, jaki jest nasz obecny maksymalny zasięg skoków przy użyciu głównej
sieci emiterów?
– Piętnaście przecinek cztery lata świetlne, panie kapitanie.
– A szacowany maksymalny zasięg z użyciem drugiego zespołu emiterów z
maksymalną mocą wyjściową UEPZ na poziomie maksimum dziesięciu procent?
– Dwadzieścia lat świetlnych.
– Czy może pani zagwarantować, że ten zasięg jest dla nas osiągalny bez problemów z
odchyleniem odległości?
– Nie, sir. Nie bez dalszych testów.
Nathan spojrzał na Cameron i stojącego obok niej głównego bosmana. Przyjrzał się
też twarzom Josha i Lokiego siedzących przy sterach przed nim.
– Panie Sheehan, który to już skok?
– Czterdziesty piąty, sir.
– Proszę wyznaczyć skok czterdziesty piąty na czternaście lat świetlnych przy użyciu
głównej sieci emiterów.
– Tak jest, sir – odpowiedział Loki, z uśmiechem odwracając się do konsoli.
– Przepraszam, pani doktor, ale dalszych eksperymentów z użyciem UEPZ dokona
dział badań i rozwoju floty. Proszę na razie je wyłączyć. Może ich pani użyć do
przyspieszenia ładowania banków energii, ale niech nie działają w czasie skoku.
– Jak pan sobie życzy, panie kapitanie  – odpowiedziała Abby, nie komentując jego
rozkazów.
Nathan nie był w stanie stwierdzić, czy Abby czuje ulgę, czy irytację, ale nie
obchodziło go to. Postąpił zgodnie z tym, co najlepsze dla okrętu i jego załogi oraz dla
głównej misji, polegającej na dotarciu do domu w jednym kawałku.
– Łączność, proszę powiadomić głównego inżyniera, że zostajemy przy głównych
emiterach.
– Tak jest, sir.
– Pani doktor, czy słusznie zakładam, że nowe emitery będą nadal działać przy
standardowej konfiguracji?
– Tak, sir. Ale nadal musimy przeprowadzić testy kalibracyjne całej sieci, jako że nie
korzystaliśmy z nich jeszcze przy standardowej konfiguracji mocy.
– Dobrze.
– Skok czterdziesty piąty wyznaczony i wprowadzony, sir – oznajmił Loki.
– Proszę wykonać skok czterdziesty piąty, panie Sheehan.
– Aktywuję autonawigację. Punkt skoku za dziesięć sekund.
Nathan uśmiechnął się do głównego bosmana, który wyglądał na zadowolonego z
siebie.
– To była niezła przemowa, panie bosmanie, ale podjąłem decyzję o zaprzestaniu
testów, zanim wszedł pan do mojego gabinetu.
– Tak, sir.
– Skok za trzy… dwa… jeden… teraz.
Mostek na chwilę wypełnił błękitnobiały rozbłysk.
– Skok czterdziesty piąty wykonany.
– Weryfikuję pozycję  – odezwała się porucznik Yosef.  – Dotarliśmy do celu bez
istotnego odchylenia.
– Czas do skoku czterdziestego szóstego: siedem godzin i cztery minuty – dodał Loki.
– Dobrze. – Nathan odwrócił się do Cameron. – Pani komandor, jeśli nie jest pani zbyt
zajęta, czy może pani przejąć mostek? Ostatnio nie sypiałem zbyt dobrze i chyba
potrzebuję drzemki.
– Te ważne decyzje są tak męczące, prawda?  – odpowiedziała Cameron z cieniem
uśmiechu.
– Bardzo. – Nathan wstał.
– Może warto wcześniej poćwiczyć – zasugerowała Cameron. – Pomaga mi to, kiedy
nie mogę spać.
– Dobry pomysł. Mostek należy do pani, pani komandor.

***

Nathan spojrzał na swoje skute dłonie. Ciężkie żelazne kajdany wpijały się w
podstawy kciuków. Od obręczy na nadgarstkach do tych na kostkach prowadził
łańcuch. Krzyczały na niego głosy znajome, ale jednocześnie nieznane, wiele w
niezrozumiałych dla niego językach. Starszy mężczyzna w mundurze, jeden z wielu
podobnie ubranych, przewodził sądowi nad nim, pewien, że Nathan popełnił straszliwe
zbrodnie przeciwko jego pobratymcom. Spośród głosów w tłumie wyróżniał się jeden
głos, głos jego ojca.
– Dlaczego to zrobiłeś, Nathan? Dlaczego?
Spojrzał w stronę, z której dobiegał głos, ale widział tylko uśmiechniętą twarz
swojego starszego brata, Eliego.
– I kto jest teraz ulubionym synem?
Nathan zmrużył oczy, próbując coś dojrzeć przez wypełniającą pomieszczenie mgłę.
Usłyszał ostry dźwięk, młotek kilkakrotnie uderzający w drewnianą podstawę.
Wszędzie wokół rozlegały się wrzaski z bólu i cierpienia, pośród których nagle
wybrzmiał głos jego matki:
– Nathan, nie martw się. Załatwimy to, wszystko będzie dobrze.
Nathan poczuł nagły, ostry ból głowy i uniósł ręce ku twarzy.
– Musisz sam znaleźć sposób, żeby się z tego wykaraskać, Nathan  – usłyszał ojca.  –
Czas, żebyś sam stanął na nogi.
Ogarnęła go panika. Czuł się samotny, porzucony.
– Jak mogłeś nam to zrobić? – krzyknął ktoś.
Odsunął ręce od twarzy. Były mokre, pokryte krwią.
– Jak mogłeś…
Nathan otworzył oczy. Leżał na plecach, a ręce i nogi miał wolne. Szybko usiadł.
Kręciło mu się w głowie. Spojrzał na dłonie. Były czyste. Rozejrzał się wokół i zdał sobie
sprawę, że znajduje się w swojej kabinie na „Aurorze” i siedzi na podłodze obok łóżka.
Bolała go głowa. Dotknął czoła, wywołując większy ból. Teraz na palcach miał krew,
najwyraźniej z rany na głowie.
Usłyszał nagły huk. Pomieszczenie zatrzęsło się bez ostrzeżenia.
– Ogłaszam alarm. Powtarzam: ogłaszam alarm  – powiedziała Naralena przez
głośniki. – Wszyscy na stanowiska.
Nathan z trudem wstał i dotarł do głównego pomieszczenia kabiny. Zachwiał się, gdy
okręt znów gwałtownie się zatrząsł.
„Co się dzieje, do cholery?”  – pomyślał. „Dlaczego nie działają amortyzatory
inercyjne?”
Nathan wyszedł na korytarz i natychmiast ruszył truchtem. Okręt trząsł się raz po
raz, za każdym razem niemal zwalając go z nóg. Szedł, opierając się o ścianę, mijając
członków załogi spieszących na stanowiska.
– Kapitan na mostku! – zaanonsował wartownik. Nathan złapał się framugi włazu, by
utrzymać się na nogach.
– Raport!  – krzyknął, chwiejnie docierając do stacji taktycznej. Chwycił Jessicę za
ramię, aby nie upaść, gdy okrętem nagle rzuciło w bok.
– Skoczyliśmy zbyt blisko horyzontu zdarzeń czarnej dziury!  – odpowiedziała
Cameron z nietypową dla siebie nutą strachu w głosie.
– Zabierzcie nas stąd!  – rozkazał Nathan. Czuł, że serce mu dudni, w miarę jak
narasta jego własny strach.
– Próbujemy!
Okrętem znów zatrzęsło, niemal powaliło Scotta na pokład.
– Dlaczego nie…
– Amortyzatory inercyjne działają niestabilnie  – odpowiedziała Cameron, zanim
zdążył zapytać.
– Wyłączyć wszystkie drugorzędne systemy i przekierować moc do głównych
silników! – rozkazał Nathan.
– Władimir już nad tym pracuje.
– Zakładam, że główne silniki działają z pełną mocą.
– Aye, sir – odpowiedział Josh.
– I lecimy z dala od czarnej dziury?  – spytał Nathan. Czuł, że to głupie pytanie, ale
wydawało się dostatecznie ważne, żeby je zadać.
– Aye, sir – potwierdził Josh.
– Odwróciliśmy się rufą do niej, gdy tylko skoczyliśmy, ale złapała nas jej studnia
grawitacyjna  – odpowiedziała Cameron, gdy coś znowu uderzyło w okręt i nim
zatrzęsło.
Nathan nagle poczuł, że robi się lżejszy. Na ułamek sekundy miał wrażenie, jakby
jego stopy miały unieść się ponad podłogę. Na jego twarzy widać było konsternację.
– Wpływa na naszą sztuczną grawitację?
Cameron wzruszyła ramionami, wstając z fotela dowódcy.
– Co się stało z twoją głową? – spytała, zauważywszy krew.
Nathan usiadł w fotelu, ciesząc się, że nie musi już balansować na nogach.
– Upadłem… musiałem uderzyć się w głowę. – Znów starł krew z czoła. – Nic mi nie
będzie. Loki, jakieś postępy?
– Nie, sir! Ledwie utrzymujemy obecną pozycję!
Kolejny huk.
– Co, do cholery, w nas tak wali? – Nathan uruchomił komunikator. – Maszynownia,
tu kapitan! Ile jeszcze możecie wycisnąć z reaktorów?
– Kapitanie, tu główny inżynier – odpowiedział Władimir. – To już sto procent mocy
wszystkich czterech. Może uda się wycisnąć sto dziesięć.
– Daj nam sto dziesięć na wszystkich czterech – rozkazał Nathan.
– Aye, sir.
– Wszystkie pokłady zgłaszają minimalne zużycie mocy  – ogłosił główny bosman
Montrose stojący przy konsoli operacyjnej. – Dostaję raporty z całego okrętu. Wahania
sztucznej grawitacji i spore wstrząsy.
– Maszynownia zgłasza, że wszystkie reaktory dają sto dziesięć procent mocy, sir  –
przekazała Naralena.
Nathan skupił uwagę na sterze.
– Jakieś postępy?
– Jeszcze nie – pokręcił głową Loki.
– Obraz z kamery rufowej – rozkazał Scott.
Ekran natychmiast wyświetlił obraz zza okrętu. Wszystko wyglądało normalnie,
widać było odległe gwiazdy, ale tylko na peryferiach. Środek ekranu był czarny.
– To ona? – spytał Nathan, wyraźnie rozczarowany.
– To czarna dziura, Nathan  – rzuciła Cameron.  – Czego się spodziewałeś, pokazu
świateł?
– Nie wiem – przyznał. – Skąd się wzięła?
– Nie wiadomo, sir  – odpowiedziała porucznik Yosef.  – Nie byłam jeszcze w stanie
ustalić naszej pozycji. Grawitacja czarnej dziury zaburza wszystkie czujniki.
– Zaczynamy poruszać się nieco do przodu  – oznajmił Loki.  – Niewiele, może parę
metrów na sekundę.
Nagle przez ekran przeleciało coś ciemnego i tajemniczego, bardzo blisko rufy.
– Co to było, u diabła? Mamy zewnętrzne światła na rufie? – spytał Nathan.
– Wszystkie światła działają – odparła Jessica.
– Oświetlić wszystko bezpośrednio za nami.
Nathan przyglądał się głównemu ekranowi, na którym zapaliły się światła rufowe. Na
zewnętrznych krawędziach ciemnego kręgu wypełniającego ekran pojawił się blado
oświetlony pierścień pyłu i odłamków. Obiekty migotały odbitym światłem „Aurory”.
Wirowały powoli ku swojej przyszłej zgubie. Duże kawałki skał co jakiś czas mijały
okręt na tyle blisko, żeby widać było szczegóły ich powierzchni.
– Czy skakaliśmy do układu? – spytał Nathan.
– Nie, sir  – odpowiedział Loki, gdy kolejna skała uderzyła w okręt, trzęsąc nim na
boki. – Powinniśmy skoczyć w otwartą przestrzeń.
– Sporo tu odłamków jak na otwartą przestrzeń – zauważyła Cameron.
– Przynajmniej wiemy, co w nas uderza  – stwierdził Nathan.  – Maszynownia, tu
kapitan – odezwał się przez słuchawkę.
– Główny inżynier, słucham.
– Władimir, jakaś szansa na sto dwadzieścia procent? Powoli lecimy do przodu, ale to
nie wystarczy.
– Nie, sir. Ledwie wyciągnąłem sto dziesięć.
– Potrzebuję stu dwudziestu…
– Możemy zginąć teraz od wybuchu antymaterii albo później w czarnej dziurze  –
przerwał mu z irytacją Władimir. – Wybór należy do pana, sir.
Nathan z frustracją wypuścił z siebie powietrze.
– Zrozumiano.
– Kapitanie, w tym tempie skończy nam się paliwo na długo, zanim opuścimy
horyzont zdarzeń – powiedział Loki.
Okręt zachwiał się kilka razy z rzędu, gdy kolejne odłamki uderzyły w kadłub.
– Tak jak myślałem. Abby, możemy stąd skoczyć?
– Nie wiemy nawet, gdzie się znajdujemy, kapitanie.
– Nie obchodzi mnie to, Abby. Chcę być gdzie indziej.
– Nie możemy wyznaczyć kierunku skoku, nie wiedząc, gdzie jesteśmy  – oznajmiła
Abby.
– Nie musi być idealnie. Musimy tylko przenieść się o kilka milionów kilometrów.
– Pola skoku nawet nie uformują się w obecności studni grawitacyjnej czarnej
dziury  – wyjaśniła niecierpliwie Abby.  – A nawet gdyby, to nie ma gwarancji, że
zadziałają prawidłowo, co oznacza, że…
– Część okrętu może nie skoczyć – dokończył za nią Nathan. – Jakieś jeszcze pomysły,
pani doktor?
Abby zamyśliła się na chwilę, podczas gdy okrętem znów zatrzęsło.
– Możemy spróbować z UEPZ – zasugerowała.
– Myślałam, że pole skoku się nie uformuje – powiedziała Cameron.
– Nie chodzi mi o napęd skokowy.  – Nathan i Cameron oboje spojrzeli na nią bez
zrozumienia w oczach.  – Nasze okręty używają elektryczności do przyspieszenia
materiału napędowego, aby uzyskać ciąg. Dlatego potrzebujemy większej mocy
reaktorów, aby bardziej go przyspieszyć. UEPZ mogą dostarczyć nam tej dodatkowej
mocy.
– Czy to bezpieczne? – spytała podejrzliwie Cameron.
– A pozostanie tutaj? – rzuciła Abby z wymalowaną na twarzy determinacją.
– Zrób to – rozkazał bez wahania Nathan.
– Kapitanie… – zaczęła Cameron.
– Obiekcje odnotowane – powiedział.
– Może to zająć nieco czasu – ostrzegła Abby. – UEPZ są obecnie podłączone do sieci
energetycznej napędu skokowego, nie do głównych silników.
– Ile mamy czasu, zanim skończy się nam paliwo, Loki?
– Czterdzieści osiem minut, sir – odparł Loki.
– Powinno wystarczyć – stwierdziła Abby.
– To, że zostało nam zapasów na czterdzieści osiem minut, nie znaczy, że
przygotowania mają trwać czterdzieści siedem. Chcę mieć jak dolecieć do domu.
– Oczywiście.
– Proszę skontaktować się z Władimirem i wziąć kogo trzeba.
– Tak jest, sir. – Abby wstała z fotela.
– Bosmanie, proszę jej towarzyszyć i zająć się motywacją. Zegar tyka.
– Aye, sir  – potwierdził główny bosman Montrose. Ruszył do wyjścia tuż za doktor
Sorenson.
W kadłub uderzył kolejny odłamek, mostek zadrżał.
– Musimy mieć już spore uszkodzenia zewnętrzne – zauważył Nathan.
– Mamy szczęście, że skoczyliśmy akurat tutaj – odezwała się porucznik Yosef.
– Jak to? – zdziwił się Nathan.
– Im bliżej horyzontu zdarzeń, tym większa grawitacja i tym mniejsze odłamki.
Zapewne im dalej, tym większe.
– Mam nadzieję, że będziemy mieli okazję dowieść pani teorii, pani porucznik  –
stwierdził Nathan.

***

– Panie komandorze – zawołała Abby, wchodząc wraz z porucznikiem Montgomerym


i bosmanem Montrose’em do siłowni pomocniczej  – musimy podłączyć UEPZ do
głównego…
– Wiem  – odparł Władimir. Wskazał na dwóch corinairiańskich techników, którzy
przyszli razem z nim. – Jesteśmy gotowi, by zacząć, gdy tylko wyłączy pani UEPZ.
– Oczywiście, już to robię. – Abby ruszyła do panelu kontrolnego.
– Proszę zaczekać!  – ostrzegł porucznik Montgomery, chwytając Abby za rękę, by ją
zatrzymać. – Nie może ich pani wyłączyć.
– Musimy – odpowiedziała. – To zbyt niebezpieczne…
– Jeśli je pani wyłączy, może już ich pani nie uruchomić  – ostrzegł porucznik.  – Nie
tak blisko horyzontu zdarzeń.
– Dlaczego? – spytał Władimir.
– Studnia grawitacyjna czarnej dziury może powstrzymać urządzenia przed
wygenerowaniem punktów próżniowych.
– Nie rozumiem – stwierdził Władimir.
– Reaktory muszą wytworzyć własne stabilne studnie mikrograwitacyjne, aby…
– Nie mamy czasu na wykład z fizyki  – uciął Montrose.  – Czy możemy zrobić to, co
trzeba, podczas gdy urządzenia działają, czy nie?
– To bardzo niebezpieczne  – ostrzegł Montgomery.  – Nawet przy najniższych
ustawieniach mocy wyjściowej w głównych przewodach przepływu mocy znajdują się
ogromne ilości energii. Jeden błąd i…
– Tak czy nie, poruczniku? – powtórzył ze spokojem Montrose, gdy kolejny odłamek
trafił w okręt.
Porucznik Montgomery spojrzał na bosmana, wyraźnie nie chcąc udzielić
jednoznacznej odpowiedzi.
– To możliwe, jeśli sporządzimy linię omijającą, doprowadzającą w miejsce, które
pochłonie energię.
– Na przykład do ogniw energetycznych, takich jak te używane przez napęd
skokowy – zaproponowała Abby.
– Tak, tak, to może zadziałać – zgodził się Montgomery.
– Nadal mamy pierwotne ogniwa  – przypomniał Władimir.  – Zachowaliśmy je po
tym, jak wasi ludzie wymienili wszystkie banki energetyczne napędu skokowego.
– Musimy podłączyć je do węzłów między UEPZ a przewodami przepływu  –
powiedział Montgomery. – Odciągną w ten sposób większość energii. Zmniejszy to pole
elektrostatyczne wokół linii zasilających do bezpiecznego poziomu i będziemy mogli
odłączyć je od napędu skokowego i podłączyć do głównej sieci energetycznej okrętu. To
nadal bardzo niebezpieczne, ale powinno się udać. Tylko zachowajcie ostrożność.
Musicie użyć nieferromagnetycznych narzędzi i odpowiedniej izolacji od…
– Rozumiem  – przerwał mu Władimir, chcąc jak najszybciej zacząć pracę. Był
świadom ilości paliwa marnowanego z każdą minutą.  – Zmieniłem swego czasu parę
żarówek – zażartował.
Porucznik Montgomery złapał go za rękę.
– To nie żarówka, panie komandorze – powiedział z poważnym wyrazem twarzy.
– Spokojnie  – wyjaśniła Abby  – to tylko takie wyrażenie.  – Spojrzała porucznikowi
prosto w oczy. – On wie, co robi. Pozostali też.
– Przynieście jedno z tych starych ogniw! – rozkazał Władimir technikowi od napędu
skokowego. – Bystro!
Władimir odwrócił się do corinairiańskich techników, których przyprowadził.
– Potrzeba będzie dwóch ogniw – zaznaczył porucznik Montgomery.
– Dobra, mam głupie pytanie – odpowiedział Władimir. – Czemu dwóch?
– Musimy przyłączyć oba UEPZ.
– Teraz mam drugie głupie pytanie…
– Oba urządzenia działają obecnie w jednej fazie  – wyjaśnił Montgomery, zanim
Władimir dokończył zdanie. – Dlatego zapewne wciąż są w stanie działać w obecności
studni grawitacyjnej czarnej dziury.
Abby odwróciła się do swojego technika, który nadal czekał na jasne instrukcje.
– Dwa – powiedziała. – Potrzebujemy dwóch ogniw.
– Przygotować dwa krótkie przewody  – rozkazał Władimir.  – Użyjemy ich do
przyłączenia ogniw. Tu i tu. – Wskazał palcem. – Chcę, aby były gotowe, gdy tylko wrócą
z ogniwami.
– Pola elektrostatyczne skoczą, jak tylko podłączymy je do węzłów  – przypomniał
jeden z corinairiańskich techników. – Nie przeżyjemy takiego wyładowania.
– Mam plan  – powiedział Władimir.  – Panie Donahue  – odezwał się przez
komunikator – potrzebuję dwóch prętów REMS w siłowni UEPZ, szybko!
Corinairianie i Władimir wyciągnęli z szafki przy jednej ze ścian dwa zwoje grubych,
dobrze izolowanych kabli. Kable miały grubość ludzkiej ręki i kilka metrów długości.
Dzięki specjalnym samołączącym się wtyczkom szybko umieścili na każdym z nich
złącza pasujące do gniazd w skrzynkach węzłowych. Pracując parami, nasunęli wtyczki
na końce przewodów, aktywowali klamry i pociągnęli za dźwignie po każdej stronie,
wciskając ząbki głęboko w znajdujący się w środku materiał przewodzący.
– Czy te kable będą dość długie? – spytał porucznik. – Ogniwa muszą znajdować się
tak daleko od siebie, jak to możliwe.
– Powinny sięgać do obu stron pomieszczenia – odparł Władimir. – Mamy dłuższe, ale
będziemy musieli przynieść je z innej części okrętu, a nie są lekkie.
– Powinny wystarczyć – zgodził się porucznik.
– Jak zamierza pan to zrobić? – spytała Abby.
Władimir wyglądał na poirytowanego. Nie po raz pierwszy doktor Sorenson nalegała,
aby wyjaśnił jej najprostsze procedury techniczne.
– Połączymy przewody do umieszczonych po obu stronach ogniw. Wtedy z pomocą
prętów REMS wciśniemy wtyczki na wolnych końcach przewodów do skrzyni węzłowej
każdego z UEPZ z bezpiecznej odległości.
– Jak długie są te pręty? – spytał główny bosman Montrose.
– Cztery metry.
– Nie nazwałbym tego bezpieczną odległością – stwierdził bosman.
– Czy powiedziałem „bezpiecznej”? Miałem na myśli „bezpieczniejszej”  – przyznał
Władimir.
– Co zapobiegnie przesyłowi energii elektrostatycznej przez pręty? – spytał porucznik
Montgomery.
– Prętów REMS używa się do zdalnego manipulowania emiterami pola
elektromagnetycznego w środku obudowy reaktorów antymaterii  – wyjaśnił
Władimir. – Zaprojektowano je tak, aby zapobiec dotarciu energii elektrostatycznej do
operatora.
– W jaki sposób?
– Nie mamy czasu na wykład o mechanice prętów REMS – uśmiechnął się Władimir. –
Proszę mi zaufać, to zadziała.
Okręt znów się zatrząsł, gdy kolejny odłamek uderzył w kadłub. Gwałtowny ruch
niemal powalił takarańskiego porucznika na pokład.
– Ufam panu – zapewnił.
Kilku mężczyzn wepchnęło do pomieszczenia dwa wózki z większymi od nich
ogniwami energetycznymi.
– Postawcie je po przeciwnych stronach – polecił Władimir. Technicy umieścili wózki
w odpowiednich miejscach i zaczęli je rozładowywać. – Zostawcie to. Zdjęcie ich zajmie
za dużo czasu.
– Powinny być uziemione przy pokładzie – odezwał się jeden z techników od napędu
skoku.
– W szafce za wami  – powiedział Władimir  – połączcie jeden koniec z kabla z
terminalem uziemienia ogniwa. Drugi rozetnijcie i wciśnijcie między płyty pokładu. To
powinno wystarczyć.
Technik spojrzał na doktor Sorenson, czekając na potwierdzenie, że ma wykonać
polecenie głównego inżyniera.
– Na co czekacie? – spytała.
Podczas gdy technicy zaczęli uziemiać ogniwa, corinairiańscy inżynierowie zaczęli
łączyć kable z ogniwami w przygotowaniu do połączenia ich z UEPZ. Gdy jeden z
techników próbował wcisnąć wielką wtyczkę w bok ogniwa, okrętem znowu zatrzęsło i
mężczyzna przewrócił się.
– Nie możemy czegoś z tym zrobić?  – zastanawiał się głośno bosman Montrose,
pomagając technikowi wstać.  – Na przykład zwiększyć moc amortyzatorów
inercyjnych?
– Cała moc jest potrzebna silnikom  – ostrzegła Abby.  – Inaczej możemy spaść bliżej
horyzontu zdarzeń.
– Szkoda. Całe te wstrząsy nie pomagają.
Kolejne uderzenie sprawiło, że Abby musiała złapać się podestu kontrolnego, aby
utrzymać równowagę.
– Ogniwa uziemione, pani doktor – ogłosił technik napędu skokowego.
– Dobrze. Wyjdźcie z pomieszczenia – poleciła.
– Przygotowaliśmy węzły – poinformował Władimira jeden z inżynierów. – Jesteśmy
gotowi do połączenia kabli z UEPZ.
– Ustawić pręty REMS – rozkazał Władimir.
Kilku corinairiańskich inżynierów rozstawiło statywy mocujące pręty. Umieścili je w
pozycji około dwóch metrów od każdego z UEPZ, po dwóch stronach pomieszczenia,
aby nie przeszkadzać sobie nawzajem. Położyli pręty na statywach, mocując je na
górze, podczas gdy inni sprawdzili, czy nogi statywów są odpowiednio przymocowane
do płyt pokładu.
– Róbcie to, co ja  – rozkazał Władimir zespołowi przy drugim pręcie. Wziął do ręki
urządzenie kontrolne od swojego pręta REMS, podczas gdy dwaj corinairiańscy
technicy chwycili za dalszy koniec pręta i zaczęli nim poruszać, unosząc drugi z
podłogi. Był dobrze wyważony i łatwo się go używało, nawet przy wstrząsach
miotających okrętem. Gdy koniec przy wtyczce uniósł się z pokładu, Władimir zaczął
sterować klamrami na końcu pręta swoim pilotem.
– Kapitan do głównego inżyniera – odezwał się Nathan przez komunikator.
– Gospodi! – zawołał z irytacją Władimir. – Co jest, Nathan?
– Jeśli mamy zachować dość paliwa, żeby wrócić do domu, musimy skończyć to
szybko. Jak wam idzie?
– Wkrótce, Nathan, wkrótce.
– Dlaczego to trwa tak długo?
– Wolisz, żebym gadał czy pracował? – warknął Władimir. Nagle przypomniał sobie,
że wszyscy go słyszą i mimo że człowiek, z którym rozmawia, jest jego najlepszym
przyjacielem, to jest też kapitanem okrętu. – Sir – dodał pospiesznie.
– Róbcie swoje – odpowiedział Nathan i się rozłączył. Władimir wiedział, że dostanie
mu się od pierwszej oficer. Wzruszył ramionami i wrócił do pracy.
– Gotowi?  – spytał drugi zespół. Jego ludzie skinęli głowami.  – Dobra. Musimy
połączyć oba UEPZ z ogniwami w tym samym czasie, da?  – spytał, spoglądając na
porucznika Montgomery’ego.
– Owszem  – potwierdził porucznik  – inaczej mogą wyjść z fazy. Muszą ją utrzymać,
żeby dało się je połączyć z główną siecią.
– Zrozumiano.  – Władimir spojrzał na technika trzymającego pilota sterującego
drugim prętem. Mężczyzna skinął do niego głową, dając do zrozumienia, że przyjmuje
instrukcje do wiadomości.  – Przysuńcie koniec pręta do wtyczek  – nakazał, zdalnie
otwierając klamry na końcu swojego.
Dwaj mężczyźni kierujący prętem przesunęli go do przodu, przysuwając szczypce ku
leżącej na pokładzie wtyczce. Władimir uruchomił klamry, chwytając mocno samą
wtyczkę.
– Cel pochwycony  – oznajmił. Spojrzał na drugiego operatora, który skinął głową,
potwierdzając, że wykonał ten sam krok. – Podnieść wtyczkę.
Dwaj ludzie kierujący prętem Władimira powoli obniżyli swój koniec, sprawiając, że
drugi podniósł wtyczkę z podłogi. Serwomechanizmy pręta REMS uruchomiły się,
kompensując masę wtyczki i połączonego z nią ciężkiego kabla.
– Skierować wtyczki do przodu – rozkazał Władimir, naduszając przycisk na pilocie. –
Przesunąć je naprzód.
Jego ludzie znów poruszyli ramieniem, przesuwając je do przodu. Okrętem znów
zatrzęsło od kolejnego odłamka. Mężczyźni na chwilę zatrzymali się, próbując
utrzymać równowagę.
– Czort! – przeklął pod nosem Władimir. – Naprzód – rozkazał.
Jego ludzie znów zaczęli przesuwać pręt do przodu, zbliżając go do gniazda w skrzyni
węzłowej UEPZ.
– Sto centymetrów – oznajmił Władimir, w miarę jak przesuwali wtyczkę. Spojrzał na
drugiego operatora, który skupiał się na własnym ekranie. Kamieniecki założył, że
dopasowuje tempo ruchu centymetr po centymetrze.  – Siedemdziesiąt pięć
centymetrów. Pięćdziesiąt…
Rozległ się głośny trzask, któremu towarzyszył niebiesko-zielony łuk energii
elektrycznej idący od skrzynek obu UEPZ do zwisających z prętów REMS wtyczek.
– Blin! – Władimir spojrzał na porucznika Montgomery’ego, szeroko otwierając oczy.
– W porządku  – stwierdził porucznik.  – Doszło do skoku energii i połączenie udało
się, gdy zbliżyliście się na pięćdziesiąt centymetrów. Można było się tego spodziewać!
– Tak? Dzięki za ostrzeżenie!
– Przepraszam – odparł porucznik. – Jesteście teraz połączeni i w fazie.
Władimir spojrzał na technika przy ogniwie energetycznym po swojej stronie
pomieszczenia. Technik sprawdził wskaźniki, odwrócił się do Władimira i skinął głową.
– Gospodi – mruknął Władimir, opanowując się. – Idźcie dalej, do styku – rozkazał.
Jego ludzie znów zaczęli przesuwać pręt do przodu, zbliżając wtyczkę do gniazda i
powoli ją wsuwając do skrzyni UEPZ pośród niebiesko-zielonych iskier.
Okręt znów zatrząsł się od jeszcze większego uderzenia, powalając Władimira na
podłogę. Jeden z techników sterujących jego prętem REMS również stracił równowagę i
spadł na pręt, powalając swojego kolegę po drugiej stronie. Klamry oderwały się od
nagle podskakującego pręta i przeleciały nad częściowo wciśniętą wtyczką, stykając się
z krawędzią gniazda. Po pręcie skoczyła zielono-niebieska energia, bez problemu
przechodząc przez ograniczniki statywu i docierając do technika nadal trzymającego
się pręta dla zachowania równowagi. Z ust mężczyzny wydobył się ryk bólu, gdy
przeszła przez niego ogromna energia generowana przez UEPZ. Gdyby jej większość
nie trafiła bezpośrednio do ogniwa, jego ciało natychmiast by wyparowało, zamiast
tego stał w bezruchu, trzymając się naładowanego elektrycznie pręta, niezdolny do
zwolnienia uścisku.
Pilot w rękach Władimira wybuchł pośród feerii iskier. Natychmiast go puścił.
Spojrzał na technika znajdującego się mniej niż metr przed nim, na jego zastygłą, pełną
bólu i przerażenia twarz.
– Boże moj.
– Musimy go uwolnić! – zawołał jeden z Takaran, biegnąc ku mężczyźnie.
– Niet! – krzyknął Władimir, ale było za późno.
Takaranin podbiegł do technika i przez chwilę dołączył do obwodu elektrycznego,
powalając Corinairianina na pokład i uwalniając jego ręce od naelektryzowanego pręta
REMS. Nastąpił rozbłysk niebiesko-zielonego światła, gdy energia przeszła również
przez ciało Takaranina. Chwilę później obaj mężczyźni leżeli na podłodze, tuż obok
dymiącego kontrolera upuszczonego przez Władimira. Wokół nich unosił się blady
dym.
Władimir niezdarnie wstał, aby pomóc rannym, krzywiąc się, gdy poczuł smród
spalonego ciała.
– Wypadek w siłowni UEPZ!  – zawołał główny bosman Montrose przez
komunikator.  – Potrzebna pomoc dla dwóch ludzi! Powtarzam, wypadek w siłowni
UEPZ! Potrzebna pomoc!
– Wtyczka! – zawołał porucznik Montgomery. – Nie jest do końca wciśnięta!
Władimir zatrzymał się i spojrzał na wtyczkę, a następnie na ciała dwóch ludzi, do
których podbiegli inni. W oczach porucznika zobaczył błaganie. Okrętem znów
zatrzęsło.
– Jeśli ta wtyczka wypadnie i odsunie się dalej niż na pięćdziesiąt centymetrów, UEPZ
wyjdzie z fazy!
– Szybko!  – Władimir rozkazał zespołowi od drugiego pręta REMS  – Chodźcie tutaj!
Musimy ją docisnąć!
– Zespoły medyczne drugi i czwarty w drodze!  – rozległ się głos w komunikatorze
głównego bosmana. – Dotrą za dwie minuty.
– Musimy się pospieszyć  – naciskał porucznik Montgomery.  – Mamy tylko kilka
minut, zanim ogniwa całkiem się wypełnią i poruszanie kablem stanie się znów zbyt
niebezpieczne.
Abby i pozostali członkowie jej zespołu podbiegli do leżących.
– Odwróćcie ich  – rozkazała spokojnym głosem Sorenson  – połóżcie na plecach i
zdejmijcie koszule.  – Odwróciła się do najbliższego z techników.  – Idź do sąsiedniego
przedziału po apteczkę.
Podeszła do ściany i zdjęła z niej apteczkę przeznaczoną dla tego pomieszczenia.
Położyła ją na podłodze obok rannego Takaranina. Podczas gdy inni kończyli
zdejmować z niego koszulę, szybko otworzyła pudełko, wyciągnęła niewielkie
urządzenie i położyła je na pokładzie obok niego. Następnie wyciągnęła z niego dwa
przewody, przyłożyła ich końce do piersi mężczyzny i aktywowała jednostkę.
– Analiza w toku – oznajmił mechaniczny głos, podczas gdy Abby przyłożyła dłoń do
szyi mężczyzny, by sprawdzić puls.  – Odejść od pacjenta.  – Abby wdusiła przycisk na
urządzeniu.  – Wstrząsy elektryczne.  – Ciało Takaranina lekko się poruszyło, podczas
gdy urządzenie stymulowało jego serce.
– Bystro!  – Władimir popędzał swoich techników, którzy odłączyli swój statyw od
podłoża. – Szybko, szybko! – dodał, podczas gdy cała czwórka przenosiła urządzenie na
drugą stronę pomieszczenia. Dwaj inni technicy odłączyli i odstawili na bok
uszkodzony pręt REMS i statyw.
Drugi technik napędu skokowego obrócił rannego Corinairianina. Zachłysnął się
powietrzem na widok osmalonej twarzy i rąk mężczyzny.
– O Boże! – zawołał, cofając się.
– Zdjąć mu koszulę – rozkazała Abby, podczas gdy drugi technik wrócił z apteczką z
sąsiedniego pomieszczenia.
– Analiza w toku – znów odezwało się podłączone do Takaranina urządzenie. – Odejść
od pacjenta.  – Abby wcisnęła przycisk.  – Wstrząsy elektryczne.  – Ciało mężczyzny
zaczęło drgać.
– Wiesz, co robić? – spytała drugiego technika.
Mężczyzna wyciągał już przewody z urządzenia z drugiej apteczki.
– Wiem, wiem – zawołał, podłączając przewody do nadpalonej piersi Corinairianina.
Aktywował jednostkę.
– Przymocujcie statyw do pokładu  – rozkazał Władimir, uruchamiając drugi pręt
REMS z użyciem kontrolera. Dwaj z techników zaczęli mocować nogi statywu, a
pozostali dwaj ustawili koniec pręta w odpowiedniej pozycji.
W okręt znów uderzył odłamek przyciągany ku horyzontowi zdarzeń czarnej dziury.
Statyw zaczął się przewracać, ale jeden z techników podtrzymał go, aż w końcu udało
się go przymocować do podłoża.
Porucznik Montgomery skupiał wzrok na wielkiej, do połowy wciśniętej wtyczce,
która w wyniku wstrząsów niemal wypadła już z gniazda.
– Zaraz wyleci! – zawołał.
Gdyby spadła na podłogę, znalazłaby się ponad pięćdziesiąt centymetrów od gniazda
i transfer energii by ustał, wybijając UEPZ z fazy i doprowadzając do ich wyłączenia.
Gdyby tak się stało, raczej nie byliby w stanie ponownie ich uruchomić.
– Analiza w toku  – oznajmiło urządzenie stymulujące pracę serca podłączone do
rannego Corinairianina.
– No dalej! – krzyknął niecierpliwie technik zajmujący się leżącym.
– Brak reakcji.
Technik spuścił wzrok.
– Analiza w toku – odezwał się aparat obsługiwany przez Abby. – Odejść od pacjenta.
Abby po raz kolejny wcisnęła przycisk.
– Wstrząsy elektryczne – oznajmiło urządzenie po raz trzeci. Ciało Takaranina znów
zadrżało. – Analiza w toku. Brak reakcji. Zacząć resuscytację.
– Pokkers! – zaklęła Abby w ojczystym języku, pochylając się nad twarzą Takaranina.
– Statyw zabezpieczony – oznajmił jeden z techników.
– Przesunąć pręt!  – rozkazał Władimir. Rozejrzał się po pomieszczeniu, modląc się,
aby okręt zachował stabilność. Kolejny wstrząs w złym momencie mógłby zakończyć
ich starania i co za tym idzie także ich życie. Przyglądał się na wyświetlaczu na
kontrolerze, jak dwaj technicy ustawiają pręt na statywie. Władimir uniósł lekko
szczypce na końcu pręta, aby znalazły się w odpowiedniej pozycji. Bolały go palce,
poparzone przez prąd z pierwszego, zniszczonego kontrolera. Ledwie czuł przyciski.
– Do przodu, powoli… – Znów poczuł wstrząs okrętu. Rozejrzał się i sprawdził pozycję
pręta na ekranie. Nadal dobrze. – Do przodu – rozkazał.
Abby uniosła nieco głowę rannego Takaranina, przycisnęła usta do jego otwartych ust
i mocno dmuchnęła mu w płuca. Patrzyła, jak jego pierś unosi się i opada wraz z
każdym oddechem, i odwracała głowę, by napełnić płuca świeżym powietrzem. Po
trzech sztucznych oddechach zaczęła uciskać klatkę piersiową.
– Zacząć resuscytację! – rozkazała technikowi obsługującemu urządzenie podłączone
do Corinairianina.
– Ale zgodnie z odczytem…
– Nie obchodzi mnie to! Zacznij resuscytację!
– Tak jest – odpowiedział, przystawiając twarz do głowy rannego.
– Kontakt!  – oznajmił Władimir, gdy klamry dotknęły wtyczki. Wcisnął przycisk na
drążku sterowniczym kontrolera, zaciskając szczypce na wtyczce. Następnie zatrzymał
się, gdy okrętem poruszył kolejny wstrząs, i rozkazał: – Pchać!
Dwaj technicy przesunęli pręt do przodu, wciskając mocno wielką wtyczkę w gniazdo
UEPZ. Władimir przekręcił drążek, dzięki czemu klamra obróciła wtyczkę,
zabezpieczając ją.
– Udało się! – rozkazał, zwalniając klamrę. – Szybko, wycofać pręt!
Po kolejnej serii ucisków Abby powtórzyła sztuczne oddychanie. Wróciwszy do klatki
piersiowej Takaranina, aby znów zacząć ją uciskać, obejrzała się przez ramię,
spoglądając na Władimira i jego ludzi, którzy wycofali i odłączyli pręt REMS.
Gdy oba ogniwa zostały bezpiecznie połączone z UEPZ, pochłaniając większość mocy
reaktorów, Władimir i jego ludzie szybko połączyli urządzenie z główną siecią
energetyczną okrętu. Pełne naładowanie ogniw miało zająć tylko parę minut, po czym
miały nie pobierać już energii z UEPZ. Gdyby linia przesyłu energii została w pełni
naładowana, zanim skończą, na podłodze znalazłoby się więcej trupów.
– Siłownia UEPZ, tu kapitan! Raport!  – odezwał się Nathan przez komunikator.
Powtórzył swoje słowa kilka razy, ale nie otrzymał odpowiedzi.
Przybył pierwszy zespół medyczny i natychmiast zmienił Abby przy próbach
resuscytacji. Minutę później zjawił się drugi i zaczął oceniać stan poparzonego
Corinairianina. Mniej niż minutę zajęło im stwierdzenie, że nie mogą już nic dla niego
zrobić, i dołączyli do prób uratowania Takaranina.
Abby oparła się o ścianę i powoli osuwała, aż w końcu usiadła na podłodze,
obejmując kolana rękami i przyglądając się pracy sanitariuszy.

***

– Co tam się dzieje, do cholery? – odezwał się Nathan.


– Na pewno są zajęci – stwierdziła Cameron.
– Naraleno, czy mamy jakieś informacje od zespołów medycznych?
– Tylko tyle, że są na miejscu, sir.
– Ile czasu nam zostało, aż stracimy tyle paliwa, że nie będziemy w stanie dotrzeć do
domu?
– Dziesięć minut, sir.
– Technicznie rzecz biorąc, jeśli skierujemy się prosto na Układ Sol, możemy nadać
okrętowi ostatni ciąg i skoczyć prosto do domu – powiedziała Cameron.
– Bez manewrowania? Bez korekt kursu, aby ominąć czarne dziury i Bóg wie co
jeszcze? – spytał Nathan. – Jakie są szanse, że to zadziała?
– Zapewne bliskie zera  – zgodziła się Cameron, trzymając się mocno, by nie upaść
przy kolejnym wstrząsie.
– Kapitanie, tu główny inżynier! – odezwał się Władimir.
– Słucham, tu kapitan!
– UEPZ są podłączone i gotowe do pracy. Doktor Sorenson może już zacząć
dopasowywać ich moc wyjściową do potrzeb.
– Doskonale! – zawołał Nathan. – Na razie po procencie, jeśli można. Nie chcę, żeby
działały z większą mocą, niż potrzeba nam, aby się stąd wydostać. Lepiej nie
ryzykować – dodał, uśmiechając do Cameron.
– Da, da, da. Zaczynamy od jednego procenta.
– Loki, przekieruj dodatkową energię do głównych silników – rozkazał Nathan.
– Aye, sir. Przesyłam moc z UEPZ do głównych silników.
– I jak? – spytał Nathan. Okręt znów zadrżał.
Loki przez kilka sekund przyglądał się konsoli, czekając na zmianę tempa oddalania
się od horyzontu zdarzeń czarnej dziury.
– To pomaga  – powiedział z lekkim wahaniem.  – Niewiele, ale pomaga. Chyba
potrzeba będzie nieco więcej niż jednego procenta.
Nathan spojrzał na Cameron.
– Czasami trzeba podjąć nieco ryzyka, pani komandor.
Cameron uśmiechnęła się lekko.
– Władimir, daj nam dziesięć procent mocy UEPZ.
4
– Nasza wstępna analiza wskazuje, że w jakiś sposób zboczyliśmy z kursu podczas
naszego ostatniego skoku pod wpływem grawitacji czarnej dziury  – oznajmiła Abby.
Przyjrzała się twarzom zgromadzonych wokół stołu konferencyjnego w sali odpraw.
– Jak to możliwe? – spytał Nathan. – Wyznaczony kurs skoku powinien utrzymać nas
w znacznej odległości od jej studni grawitacyjnej.
– Tak, ma pan rację. Powinien – przyznała Abby.
– Nawet teraz znajdujemy się znacznie bliżej czarnej dziury, niż mieliśmy być
zgodnie z planem – zauważyła Cameron.
– Wygląda na to, że wielkie studnie grawitacyjne w jakiś sposób przyciągają nasz
napęd skokowy  – wyjaśniła Sorenson.  – Okręt lecący w normalny, liniowy sposób nie
znalazłby się pod wpływem studni grawitacyjnej czarnej dziury, gdyby leciał po
wyznaczonym przez nas kursie. Ale napęd skokowy wchodzi w interakcje ze względnie
pobliskimi studniami grawitacyjnymi, wytwarzając przyciąganie, które może
zakrzywić nasz tor skoku.
– Jak to działa? – spytał Nathan.
– Jak pan wie, nadal nie do końca rozumiem zasadę działania napędu skokowego. –
Abby zamyśliła się na chwilę, wyraźnie sfrustrowana, nie tylko potrzebą wyjaśnienia
złożonej fizyki laikom, ale także faktem, że sama nie do końca rozumie te
oddziaływania.  – Niech pan sobie wyobrazi potężny elektromagnes. Obiekt złożony z
materiału magnetycznego umieszczony dostatecznie blisko elektromagnesu zostanie
przez niego przyciągnięty. Ale jeśli umieścimy go w odpowiedniej odległości, magnes
nie będzie miał na niego wpływu. Teraz wyobraźmy sobie, że zamiast zwykłego obiektu
magnetycznego umieścimy w tej samej odległości inny potężny elektromagnes. Siła
przyciągania wytworzona przez oba elektromagnesy będzie wystarczająca, aby
pokonać ten dystans i przyciągnąć oba obiekty do siebie.
– Ale znajdowaliśmy się już w pobliżu dużych studni grawitacyjnych – przypomniał
Nathan.
– W porównaniu z nawet małą czarną dziurą jak ta, z której właśnie uciekliśmy,
wszystko, co do tej pory napotkaliśmy, było drobnostką. Poza jednym.
– To znaczy? – spytał Nathan, nieco zirytowany, że musi dopytywać.
– „Campaglia”.
– „Campaglia” była okrętem, pani doktor. Jestem pewna, że nie miała istotnej studni
grawitacyjnej – zauważyła Cameron.
– UEPZ „Campaglii” było ogromne w porównaniu z miniaturowymi wersjami, na
jakich eksperymentujemy. Warto przypomnieć sobie, że podczas testów hybrydowego
napędu skokowego doświadczyliśmy efektu symulującego znaczną studnię
grawitacyjną nawet przy niskiej mocy wyjściowej.
– Problemy ze sztuczną grawitacją na pokładach wokół mini-UEPZ – dodał Władimir.
– Tak. Chociaż urządzenia nie wytwarzają grawitacji jako takiej, to wywołują
podobne skutki. Dlatego zakłócały działanie naszego napędu skokowego.
– Dlatego wskoczyliśmy w sam środek bitwy? – spytał Nathan.
– Wszystko na to wskazuje, panie kapitanie  – przyznała Abby.  – Przejście przez
zewnętrzne osłony „Campaglii” sprawiło, że nasze pole skoku przestało działać. W
innym przypadku zderzylibyśmy się z okrętem z niewyobrażalną prędkością.
– W takim razie musimy po prostu unikać czarnych dziur – stwierdził Nathan.
– Kapitanie, istnieją tysiące czarnych dziur o gwiezdnej masie  – powiedziała
porucznik Yosef. – Znamy położenie tylko garstki z nich.
– Ile znajduje się między nami a Sol?
– Żadne, o których wiemy. Ale o tej ostatniej też nie wiedzieliśmy – odparła Yosef.
– Być może powinniśmy ich szukać wzdłuż naszego kursu? – zasugerowała Cameron.
– Szukaliśmy, sir  – odparła Yosef.  – Ale z odległości lat świetlnych. Gdy gwiazda się
zapada, natychmiast może przekształcić się w czarną dziurę. Ta, którą właśnie
napotkaliśmy, mogła powstać lata albo i minuty temu.
– Uważa pani, że powstała w wyniku zapaści gwiazdy? – spytała Cameron.
– To wyjaśniłoby odłamki  – stwierdził Nathan.  – Zniszczyłaby krążące wokół niej
planety i zaczęła je wsysać.
– Uważam, że był to układ oznaczony jako B157-12087 w katalogu gwiazd floty  –
oznajmiła porucznik Yosef.
– Skąd taki wniosek? – spytał Nathan.
– Bo tej gwiazdy tam nie ma, a jest czarna dziura. Osobliwość znajduje się tam, gdzie
miało być B157-12087. Teraz to tylko czarna dziura i masa szczątków.
Nathan wziął głęboki oddech.
– Teraz musimy więc próbować unikać czarnych dziur, w tym być może takich, o
których nie wiemy.
– Możemy dopasować kurs na tyle, by utrzymać jak największą odległość od układów,
które mogły potencjalnie zmienić się w czarne dziury – zasugerowała Abby.
– Wątpię, aby zrobiło to dużą różnicę – powiedział Nathan.
– Poza tym zajmie więcej czasu – dodała Yosef.
– Musimy rozważyć jeszcze jedno, kapitanie  – odezwała się Cameron.  – Paliwo.
Wykorzystaliśmy ponad trzy czwarte, uciekając z czarnej dziury. Mamy dość, by wrócić
do domu, jeśli zminimalizujemy manewry, przyspieszenie i decelerację. Ale jeśli
znajdziemy się w podobnej sytuacji…
– Nie wystarczy nam paliwa na kolejną ucieczkę – stwierdził Nathan, kończąc zdanie
za nią. – Musimy znaleźć go więcej. Mamy możliwość jego rafinacji, prawda?
– Nie, sir. Nie zainstalowano odpowiednich systemów przed odlotem. Nawet ich nie
załadowano na pokład. Zapewne flota nie uważała tej kwestii za priorytet.
– Czy jest jakaś szansa na fabrykację odpowiednich części do zbudowania czegoś
takiego?
– To możliwe, jeśli w waszej bazie danych znajdują się pełne specyfikacje  – odparł
porucznik Montgomery.  – Ale to zajmie trochę czasu, zapewne więcej niż podróż na
Ziemię.
– Nie mamy zbyt wielu opcji  – westchnął Nathan.  – Jak daleko znajdujemy się od
układów obrzeża?
– Zważywszy na stan centralnych i pogranicznych światów wokół Ziemi w czasie, gdy
zabezpieczono Arkę Danych przed zarazą, powinniśmy dotrzeć do zewnętrznych granic
w ciągu około dziesięciu, dwunastu skoków – odpowiedziała Cameron.
– Może na którymś z tych światów znajdziemy trochę paliwa.
– To naprawdę spore „może”, sir  – stwierdziła Cameron.  – Nie mamy pojęcia, czy
któreś z tych zewnętrznych światów przetrwały. A nawet gdyby, co, jeśli znajdują się
pod kontrolą Jungów? I czy ich paliwo jest kompatybilne z naszym? I czy są skłonni
dostarczyć nam odpowiednią ilość? Jak im zapłacimy?
– Rozumiem pani argumenty. Mamy niewielkie szanse.
– Mam inny pomysł  – powiedziała Abby  – Nie rozwiąże to problemu, ale może
zwiększyć potencjalny zasięg naszych obecnych zapasów paliwa.
– Zamieniam się w słuch – odpowiedział Nathan, patrząc na nią przez długość stołu
konferencyjnego.
– Moglibyśmy wykorzystać UEPZ do uzyskania większego przyspieszenia przy użyciu
mniejszej ilości paliwa.
– To może się udać – zgodził się Władimir.
– Czy ktoś ma jakieś obiekcje? – spytał Nathan. Odchylił się w fotelu, rozważając opcje
i czekając na głos sprzeciwu.  – Dobrze. Proszę użyć UEPZ do uzyskania największego
ciągu przy minimalnym koszcie paliwowym.
– Tak jest, sir – odparł Władimir.
– Kapitanie  – odezwała się Cameron  – powinniśmy uważać, by nie zużyć zbyt wiele
paliwa podczas reszty podróży, jeśli to możliwe. Będziemy go potrzebować, gdy
dotrzemy do Sol.
– Jeśli wtedy zostaniemy bez paliwa, flota na pewno przyśle nam go więcej, żebyśmy
dotarli do portu  – stwierdził Nathan z uśmiechem.  – Pani porucznik, oprócz czarnych
dziur i innych niebezpiecznych anomalii proszę wypatrywać też śladów cywilizacji.
Może nam się poszczęści i znajdziemy kogoś, kto nas zaopatrzy.
– Tak, panie kapitanie – odpowiedziała Kayla.
– Nawet jeśli nawiążemy kontakt z inną cywilizacją – wtrąciła Cameron – ryzykujemy,
że zużyjemy cenne paliwo na samo wejście na jej orbitę.
– Racja, pani komandor  – powiedział Nathan.  – Ale nadal warto mieć oczy i uszy
szeroko otwarte.
– Mówię tylko, że może nie być to warte zmiany kursu.
– Podejmiemy tę decyzję, jeśli i kiedy będzie potrzebna, pani komandor.
– Oczywiście, sir.
– Panie poruczniku – Nathan odezwał się do Takaranina siedzącego na końcu stołu –
proszę rozpocząć prace nad sporządzeniem własnych systemów produkcji paliwa.
Nadal znajdujemy się daleko od domu. Kto wie co się wydarzy po drodze?

***

Nathan siedział w swoim gabinecie i przeglądał najnowsze raporty. Minęły dwa dni,
odkąd uciekli z czarnej dziury w układzie B157-12087 i po pięciu skokach kapitan nieco
się odprężył. Władimir włączył dodatkową moc generowaną przez mini-UEPZ do
systemów napędowych i manewrowych, co zwiększyło nieco ich wydajność. Nathan
nadal wolał jednak znaleźć inne źródło energii, jeśli to będzie możliwe. Niewielkie pole
manewru w przypadku sytuacji awaryjnej nie napawało go otuchą.
– Kapitanie? – odezwała się komandor Taylor stojąca w otwartym włazie.
– Pani komandor – odparł Nathan – co tam?
– Porucznik Montgomery chce z panem porozmawiać  – powiedziała, wchodząc do
gabinetu.
– Proszę go przysłać.
Komandor odwróciła się i dała porucznikowi znak, żeby wszedł.
– Panie poruczniku – powitał go Nathan. – Kondolencje z powodu śmierci pańskiego
pobratymca.
Porucznik wyglądał na nieco zmieszanego użytym przez kapitana słowem, ale
najwyraźniej zrozumiał jego znaczenie.
– Dziękuję, panie kapitanie. Doceniamy pańskie słowa podczas ceremonii
pogrzebowej.
– Obaj byli dzielnymi ludźmi, którzy oddali za ten okręt swoje życie. Jako kapitan nie
mógłbym prosić o więcej.
– Obaj byli ochotnikami. Uważam, że obaj zginęli za sprawę, w którą wierzyli,
podobnie jak wierzę w nią ja.
– W czym mogę pomóc?  – spytał Nathan, zmieniając temat i wskazując, aby
porucznik i komandor usiedli.
– Prosił mnie pan o zbadanie możliwości rozpoczęcia produkcji paliwa na pokładzie.
– Owszem. Czego się pan dowiedział?
– Jak początkowo podejrzewałem, nie jest to banalne przedsięwzięcie. Nawet przy
użyciu naszych, bardziej zaawansowanych systemów, zamiast tych opisanych w waszej
bazie danych, zajęłoby to sporo czasu i wysiłku. To nie jest sensowna alternatywa,
zważywszy na dostępny czas.
– Nie potrzebował pan osobistego spotkania ze mną, aby powiedzieć, że to nie do
zrobienia – stwierdził Nathan podejrzliwie. – Czy jest coś jeszcze?
– Tak, sir. Gdy badałem możliwość rafinowania paliwa na pokładzie, zauważyłem na
„Aurorze” inne systemy, które, jak uważam, moglibyśmy ulepszyć za pomocą
takarańskiej technologii.
– Takie jak?
– Jak pan wie, nie możemy zapewnić wam osłon, które nie zakłócałyby pola napędu
skokowego.
– Tak, dlatego postanowiliśmy nie odraczać odlotu do czasu instalacji emiterów
osłon – powiedział Nathan.
– Moglibyśmy zacząć proces instalacji podczas postojów  – zasugerował porucznik.  –
W ten sam sposób, jak ulepszyliśmy zapasową sieć emiterów pola z użyciem pełzaczy.
– Czy to również nie zajmie dużo czasu?
– Owszem, ale moglibyśmy robić to sekcja po sekcji. Być może gdybyśmy skupili
wysiłki na strategicznych miejscach, takich jak dziób…
– Interesujący pomysł – przyznał Nathan.
– To nie wszystko – powiedziała Cameron.
– Są też dwa inne projekty, które mogą pana zainteresować. Moglibyśmy wymienić
baterię rakiet na działo plazmowe. Byłoby podobne, ale mniejsze od tych użytych przy
obronie Answari.
– Czy to nie broń względnie krótkiego zasięgu?
– Owszem. Ich skuteczny zasięg to około pięciuset kilometrów. Dalej wiązka się
rozprasza. Ale ich moc jest znacznie większa niż rakiet przeciwokrętowych.
– W takim razie dlaczego nie korzystają z nich takarańskie jednostki?
– Bo nie byłyby w stanie dostać się odpowiednio blisko  – wyjaśniła Cameron.  – Nie,
kiedy wszyscy inni korzystają z rakiet dalekiego zasięgu.
– To jak przyjść z nożem na strzelaninę – stwierdził Nathan.
– Właśnie  – zgodziła się Cameron.  – Możliwość zbliżenia się do wroga to nasza
największa przewaga.
– Działo plazmowe, użyte przy zasięgach, na jakich często walczy „Aurora”, miałoby
poważną siłę rażenia – powiedział Montgomery.
– Nie musielibyśmy się też martwić, że skończy nam się amunicja  – dodała
Cameron. – A plazmy nie zestrzelą systemy obrony punktowej.
– Ale zatrzymają ją osłony.
– W jakimś stopniu tak  – przyznał porucznik.  – Ale jeśli uderzy się bezpośrednio w
miejsce emitera tarcz, kolejne salwy mogą łatwo przegrzać systemy i doprowadzić do
ich awarii, osłabiając osłonę. Niszcząc kilka zbliżonych do siebie emiterów, można
pozbawić osłony cały segment.
– Myślę, że to dobry pomysł – dodała Cameron.
– Jakiej mocy by to wymagało?
– Jedno mini-UEPZ w zupełności wystarczyłoby do zasilenia takiej broni.
– Ile czasu zajęłaby wymiana?
– Całej konwersji można dokonać w będącym pod ciśnieniem przedziale
zawierającym baterię rakiet. Samą broń można wyprodukować w ciągu tygodnia i
zainstalować w ciągu jednego dnia, zakładając, że podczas produkcji broni usunięto już
baterię.
– Czy można ją zainstalować na zewnątrz kadłuba, zamiast wymieniać baterię rakiet?
– Tak, sir. Ale pozostawienie na zewnątrz podczas lotu znacznie zmniejszy jej
żywotność.
– Z tych samych powodów nasza broń chowa się do środka, gdy nie jest w użyciu  –
dodała Cameron.
– Nieszczególnie podoba mi się pomysł usuwania działającego systemu obronnego,
żeby eksperymentować z nowym, nawet jeśli mocniejszym.  – Nathan spojrzał na
Cameron. – Pani komandor, zakładam, że pani i pan porucznik przeprowadziliście na
ten temat dłuższą rozmowę?
– Tak, panie kapitanie. Ryzyko, zasoby, personel i tak dalej. Uważam, że to ciekawa
koncepcja. Ale również wolałabym nie wymieniać jednej broni na inną. Może
dalibyśmy radę wyprodukować broń i zamontować ją na zewnątrz na potrzeby testów,
zanim umieścimy ją w miejscu dotychczasowej baterii. W końcu nadal mamy mnóstwo
rakiet. Nie widzę powodu, aby usuwać je z arsenału.
– Dobry pomysł, pani komandor  – zgodził się Nathan.  – Czy to możliwe?  – spytał
porucznika.
– Porozmawiam z komandorem porucznikiem Kamienieckim. Jestem pewien, że
zasugeruje odpowiednie miejsce do zamontowania broni.
– Bardzo dobrze. Może pan zacząć fabrykację.
– Tak jest, sir.
– Miał pan dwa pomysły, tak? – spytał Nathan.
– Wasze wyrzutnie torped. Można by również łatwo przerobić je tak, by wystrzeliwać
z nich plazmę. Chociaż wada jest taka, że plazma musiałaby lecieć w stronę, w którą
skierowany jest okręt, moc rażenia byłaby sto razy większa niż w przypadku jednej
salwy z działka plazmowego. Poza tym można by przerobić tylko jedną lub dwie z
sześciu wyrzutni, a pozostałe mogłyby strzelać zwykłymi torpedami.
– Jaki miałyby zasięg?
– Przynajmniej taki jak działka plazmowe – odparł porucznik.
– To nadal lepsze niż nasze obecne torpedy – stwierdziła Cameron.
– Niewiele lepsze. W końcu większość torped zawiera głowice atomowe.
– Ale nie lecą z prędkością światła – rzucił porucznik z uśmiechem.
Nathan odpowiedział uśmiechem.
– Wyrzutnie druga, czwarta i szósta, panie poruczniku. Są do pańskiej dyspozycji.

***

– Nadal nic, panie Navashee? – spytał Nathan, przechadzając się po mostku.


– Nie, sir. Przykro mi – odpowiedział operator czujników.
– Znajdujemy się tylko sześć lub siedem skoków od pogranicza – powiedział Nathan. –
To mniej niż sto lat świetlnych. Można by pomyśleć, że tak blisko domu kogoś
znajdziemy.
– Informacje z Arki Danych wskazują tylko, że ludzie uciekali z centralnych światów
przed zarazą – przypomniała Cameron. – Nie wiadomo, jak daleko się udali.
– Takaranie znaleźli się tysiąc lat świetlnych dalej.
– Być może stanowią wyjątek, nie regułę – zasugerowała Cameron.
– Być może. Tysiąc lat świetlnych to spora podróż, nawet w hibernacji. Jaka była
wówczas najwyższa prędkość?
– Około pięciu prędkości światła w przypadku statku towarowego, z tego, co
pamiętam.
– Czyli dotarcie tak daleko zajęłoby im kilkaset lat. Zapewne ma pani rację. Ale mimo
wszystko spodziewałem się kogoś już spotkać.
– Może to po prostu nasz kurs  – stwierdziła Cameron.  – Kilka stopni w dowolnym
kierunku mogłoby dać zupełnie inne wyniki.
– Wątpię, sir – powiedział Navashee. – Nadal odbieralibyśmy ich emisje. Byłyby słabe
i trudne do odróżnienia od promieniowania tła, ale wciąż wykrywalne.
– Tak czy siak, być może lecimy przez najrzadziej zaludniony region w okolicy  –
powiedziała Cameron.
– Panie Riley, czy jesteśmy już gotowi do skoku?
– Za minutę okręt będzie w pełni naładowany i gotowy do skoku pięćdziesiątego
drugiego, sir – odparł Riley, nawigator z drugiej zmiany.
– Proszę spojrzeć na to inaczej, panie kapitanie  – odezwała się Cameron.  – Jeśli nie
natkniemy się na nikogo w drodze do domu, to zapewne również nie spotkają nas
kłopoty.
– Napęd skokowy w pełni naładowany, panie kapitanie  – oznajmił Riley.  – Skok
pięćdziesiąty drugi wyznaczony i wprowadzony.
– Wykonać skok pięćdziesiąty drugi.
– Przełączam ster na autonawigację – ogłosił Chiles, sternik.
Nathan odchylił się w fotelu dowódcy i czekał, podczas gdy automatyczny system
nawigacji napędu skokowego, zaprogramowany przez Takaran, przejął ster „Aurory” i
dokonał subtelnych korekt kursu i prędkości, aby wykonać skok w konkretnym miejscu
przestrzeni, przy konkretnym kursie i konkretnej prędkości. Różnica, jeśli chodzi o
dokładność skoków, była znaczna, zwłaszcza przy nowym maksymalnym zasięgu
piętnastu lat świetlnych. Nathan nadal nalegał, aby wszystkie skoki ograniczyć do
czternastu lat świetlnych, tak żeby zachować nieco energii na potencjalny skok
awaryjny, który zwykle przeliczano przed każdym skokiem.
– Skok za trzy… dwa… jeden… teraz.
Gdy Riley ogłosił skok, mostek wypełnił się niebieskobiałym blaskiem. Dwa pola
uformowały się i zapadły w sobie, sprawiając, że „Aurora” przeniosła się natychmiast z
jednego miejsca w przestrzeni do innego, odległego o czternaście lat świetlnych.
Nathana już dawno znużył zewnętrzny obraz pozornie nieruchomych gwiazd. Jedynym
powodem, dla którego pozostawił na ekranie widok na zewnątrz podczas skoku, był
jego psychologiczny wpływ na załogę. Nawet on, po tym, jak widział już dziesiątki
skoków, wciąż był pod wrażeniem.
– Skok pięćdziesiąty drugi zakończony – zgłosił Riley. – Cykl ładowania rozpoczęty.
– Pozycja zweryfikowana – oznajmił Navashee. – Zaczynam skany dalekiego zasięgu.
– Pańska zmiana zaczyna się dopiero za trzydzieści minut, panie kapitanie  –
przypomniała Cameron. – Może niech pan coś zje, zanim zacznie pan dzień.
– Już jadłem. Wstałem wcześniej i nieco ćwiczyłem przed śniadaniem. Doktor Chen
mówi, że straciłem formę i przytyłem o parę kilo. W sali gimnastycznej nie
wytrzymałem tak długo, jak się spodziewałem. Pani doktor chyba ma rację.
– To przez całe to mięso  – stwierdziła Cameron.  – Ale niech pan nie czuje się z tym
źle. Doktor Chen powiedziała mi, że większość załogi nieco przybrała na wadze. To
chyba dzięki corinairiańskiemu jedzeniu. Sporządzono je z myślą o tamtejszym stylu
życia, wymagającym więcej ruchu niż życie na pokładzie okrętu.
– Może należy wdrożyć obowiązkowe ćwiczenia fizyczne  – zasugerował Nathan.  –
Niech Jessica sporządzi program dla załogi.
– Porozmawiam o tym z głównym bosmanem. Corinari na pewno mieli własne
ćwiczenia.
– Dobry pomysł. Może pani wcześniej zrobić sobie dziś wolne.
– W porządku. Zamierzam zamienić parę słów z panem Hayesem, gdy przyjdzie na
mostek.
– Josh coś narozrabiał?  – Wiedział, że nie było dnia, kiedy główny sternik „Aurory”
nie zirytował czymś pierwszej oficer.
– Nic wielkiego, po prostu znowu jest jak szarpiący się na smyczy szczeniak  –
odpowiedziała z pełnym determinacji uśmiechem.
– Chyba daruję sobie to przedstawienie – stwierdził Nathan, wstając. – Może przejdę
się po okręcie, zanim oficjalnie zacznę swoją zmianę. To się liczy jako ćwiczenia,
prawda?
– W niektórych kręgach być może tak.

***

– Skok pięćdziesiąty trzeci wykonany – zgłosił Loki. – Cykl ładowania rozpoczęty.


– Pozycja zweryfikowana  – oznajmiła porucznik Yosef.  – Rozpoczynam skany
dalekiego zasięgu.
– Taktyczny, status zielony – rozkazał Nathan.
– Zielony, aye – odpowiedziała Jessica.
– Czy może pani jeszcze raz powiedzieć mi, dlaczego pani tu jest?  – spytał Nathan,
wstając z fotela dowódcy i ruszając do swojego biura na tyłach mostka.
– Mamy tylko dwóch innych oficerów taktycznych – odpowiedziała Jessica.
– Dlatego mamy system dwunastogodzinnych zmian, pani komandor  – przypomniał
Nathan.
– Owszem, i to jest bardzo męczące. Czasami daję im dzień wolny.
– Po prostu się pani nudzi. Przed skokiem bawiła się pani konsolą – zauważył Nathan.
– Nie bawiłam się, sir. Przeprowadzałam symulacje taktyczne z użyciem działka
plazmowego i torped plazmowych jako części arsenału. Otrzymałam dane od
porucznika Montgomery’ego.
– Tak?
– Wyniki pana zaskoczą. Jeśli te salwy plazmowe są tak mocne, jak twierdzi
Montgomery, bylibyśmy w stanie nieźle zaszkodzić okrętom Jungów. Chyba warto
rozważyć wymianę baterii rakietowej.
– Tak, widziałem wyniki symulacji z gabinetu.
Jessica wyglądała na zaskoczoną.
– Hej, kapitan widzi wszystko. Tak czy siak, rozmawiałem o tym pomyśle z
Władimirem. Uważa, że moglibyśmy przerobić wszystkie trzy laboratoria naukowe i
umieścić w nich działka. Miały zawierać sprzęt do obserwacji gwiazd i takie tam. Mają
nawet odsuwane sufity i zewnętrzne włazy w kadłubie. Władimir uważa, że można by
dostosować system wind do takarańskich dział. Najtrudniejsza część to przekierowanie
tam dostatecznej mocy. Przewody w tamtych sekcjach okrętu nie wytrzymają
odpowiedniej ilości energii, musimy poprowadzić nowe. Jest też problem z
rozpraszaniem ciepła. Podczas walki zrobi się tam gorąco.
– Brzmi jak dużo pracy – stwierdziła.
– Według Władimira owszem. Ale zyskalibyśmy trzy działka plazmowe, każde z
niezależnym systemem celowania.
– Zgłaszam się na ochotnika do przeciągania kabli przez tunele dostępowe  –
powiedziała Jessica – jeśli oznacza to, że dostaniemy trzy takie działka.
– Proszę uważać z życzeniami, pani komandor. Według Władimira te tunele są
strasznie brudne.
– Odrobina brudu mi nie przeszkadza.
– Kontrola lotu zgłasza, że wypuszcza lot szkoleniowy, kapitanie  – oznajmiła
Naralena.
– Zrozumiano. Będę w gabinecie, pani komandor. Ma pani…
– Kapitanie – przerwała mu porucznik Yosef – odbieram sygnał.
– Jaki?
– Jest zorganizowany, z wykrywalnym wzorcem  – wyjaśniła  – Bardzo słaby, ale na
pewno ludzkiego pochodzenia. Myślę, że to sygnał komunikacyjny.
– Od kogo?
– Nie wiadomo. Nie potrafię tego ustalić. Sygnał się urywa i jest zmieszany z
promieniowaniem tła i innymi źródłami szumu. To może być boja sygnalizacyjna, być
może automatyczna…
– Porusza się?
– Również nie wiadomo. Muszę zebrać więcej danych, zanim powiem coś więcej.
– Ile to zajmie?
– Może trzydzieści minut – oszacowała. – Zależy od poziomu zakłóceń.
– Naraleno, proszę obudzić pierwszą oficer. Niech się zgłosi na mostek w ciągu pół
godziny.
– Aye, sir.
– Czy wiemy, skąd pochodzi sygnał? – spytał Nathan.
– Tak, sir. Wysyłam położenie do stacji taktycznej.
Nathan podszedł do Jessiki, przyglądając się, jak system lokalizuje źródło sygnału.
– Układ oznaczony jako BD+25 3252. Około sześciu lat świetlnych od naszej obecnej
pozycji – stwierdziła Jessica. – Trzydzieści dwa stopnie na sterburtę od naszego kursu,
jedenaście w górę.
– Jeden skok – powiedział Nathan.
– Według bazy danych to gwiazda typu F. Sześć olbrzymów gazowych z mnóstwem
księżyców i dwie skaliste planety, jedna oznaczona jako potencjalnie zamieszkana.
Według Arki Danych nie była skolonizowana.
– Tak jak się spodziewałem. Nadal znajdujemy się za daleko. Nawet Światy
Pogranicza znajdowały się nie dalej niż trzydzieści pięć, czterdzieści lat świetlnych od
Sol.
Jessica spojrzała na kapitana. Widział po jej wzroku, że ma nadzieję, że rozkaże
zbadanie sygnału. Poza niemal śmiercionośnym skokiem w pobliże horyzontu zdarzeń
podróż do domu jak na razie była dość nudna. Dla dowódczyni ochrony jedynym
źródłem ekscytacji były sprzeczki między służącymi na okręcie Corinairianami a
Takaranami. Przebywała na mostku chyba tylko po to, aby przerwać codzienną rutynę.
– Panie Sheehan – odezwał się Nathan – wyznaczyć kurs na ten sygnał.
– Tak! – szepnęła do siebie Jessica.
– Chcę raportu o zużyciu paliwa na skok do tego sygnału i powrót na kurs do Sol.
Dajcie mi dwa możliwe profile: jeden dla deceleracji do orbity wokół przeciętnego
księżyca orbitującego wokół gazowego olbrzyma i drugi dla pełnej orbity gwiezdnej o
średnicy około dwustu milionów kilometrów. Chcę wiedzieć, jak wiele paliwa możemy
stracić na zbadanie sygnału. – Nathan spojrzał na Jessicę. – Rozważę to, jeśli wyliczenia
na to pozwolą i jeśli porucznik Yosef ustali, co to właściwie za sygnał.  – Nathan
odwrócił się i ruszył do gabinetu. – Macie trzydzieści minut.

***

– Zgodnie z plikami z Arki Danych gwiazda była jedną z tych, przy których
zamierzano szukać potencjalnie zdatnych do zamieszkania światów – wyjaśnił Nathan
zza biurka. – Była na liście układów do dalszego zbadania.
– Tak, przeczytałam o tym po drodze  – odparła Cameron. Trzymała datapad.  –
Gwiazda typu F, dziewięćdziesiąt siedem przecinek dwa lata świetlne od Ziemi. Sześć
olbrzymów gazowych, dwie skaliste planety wewnętrzne, jedna w strefie Złotowłosej. –
Spojrzała na niego, siadając.  – Chce pan tam lecieć, prawda?  – Przewróciła oczami,
widząc jego minę. – Dlaczego?
– Yosef uważa, że to jakiś statek albo satelita.
– Uważa?
– Sygnał się urywa. Występuje też efekt Dopplera. Yosef sądzi, że cokolwiek to jest,
orbituje wokół planety o masie około półtorej masy Ziemi.
– Za ile godzin moglibyśmy tam skoczyć?
– Dwie i pół godziny do skoku. Siedem do pełnego naładowania.
– Przyjrzał się już pan danym dotyczącym zużycia paliwa?
– Minimalne na potrzeby korekty kursu przed i po skoku. Nieco więcej, niżbym
chciał, jeśli zaparkujemy na orbicie gwiezdnej w docelowym układzie. Kazałem
Lokiemu wyznaczyć kurs przelotowy. Jeśli nie znajdziemy niczego ciekawego, nie
zużyjemy dodatkowego paliwa na ustawienie się w pozycji do skoku.
– Cóż, to za daleko od pogranicza Światów Centralnych, aby była to planeta
okupowana przez Jungów, przynajmniej zgodnie z danymi wywiadowczymi floty. Ale
po co w ogóle marnować paliwo?
– Mamy go wystarczająco dużo, pani komandor.
– Wiem, ale i tak nie lubię niczego marnować. Co spodziewa się pan tam znaleźć?
– Nie wiem. Kolejną kolonię założoną przez ludzi, którzy tysiąc lat temu uciekli przed
zarazą? – Uśmiechnął się. – Może wielką rafinerię paliwa…
– Kolejną tysiącletnią kolonię? Naprawdę lubi pan stawiać na mało prawdopodobne
wyniki, co?
– Cóż mogę powiedzieć? Jestem optymistą.
– To raczej stara sonda badawcza. W dwudziestym trzecim wieku, zaraz po
wynalezieniu pól niwelujących masę, wystrzelili ich setki.
– Myślałem o tym. Ale czy nie zaprojektowano ich tak, aby leciały od jednego układu
do drugiego, w nieskończoność? Teraz znajdowałaby się już tysiąc lat świetlnych dalej.
– Może doszło do awarii i tam utkwiła?
– Daj spokój, Cam. Nie mów, że wcale cię to nie ciekawi.
– Oczywiście, że tak – przyznała – ale myślę praktycznie. Wykonałam nieco własnych
obliczeń. Jeśli skoczymy o połowę drogi, powinniśmy odebrać silny sygnał, być może
nawet zidentyfikować źródło. Jeśli okaże się, że to strata czasu, możemy wtedy
zawrócić szybciej ku Sol i spalić znacznie mniej paliwa.
– Czy to naprawdę zrobi aż taką różnicę?
– Nie, ale każda odrobina się liczy, Nathanie. Poza tym warto zebrać tyle danych, ile
to możliwe, zanim skoczymy w sam środek układu. Jeśli sygnał pochodzi z okrętu, to
znalazł się tam nie bez powodu. Chciałabym mieć lepsze rozeznanie co do tego, jaki to
może być powód.
– Zgoda. Ale chciałbym skoczyć o połowę drogi tak szybko, jak to możliwe, i ładować
napęd skokowy podczas zbierania dalszych danych.

***

– Skok pięćdziesiąty piąty wykonany – zgłosił Loki.


– Pozycja zweryfikowana – powiedziała porucznik Yosef. – Szukam źródła sygnału. –
Po chwili oznajmiła: – Odbieram sygnał, sir. Teraz jest silny i czysty.
– Kontrola lotu zgłasza start dwóch szponów – dodała Naralena.
– Mam kontakt – powiedziała Jessica. – Pochodzi z drugiej planety.
– Przekazać myśliwcom dane o celu – rozkazał Nathan.
– Aye, kapitanie, przekazuję – potwierdziła Jessica.
– To zdecydowanie statek, kapitanie  – ogłosiła porucznik Yosef.  – Nadaje
zautomatyzowane wezwanie pomocy. Odbieram teraz identyfikator. Przeszukuję bazę
danych.
– Czas lotu do celu? – spytał Nathan.
– Sześć godzin i osiem minut przy obecnej prędkości  – odpowiedział Loki.  – Ale nie
lecimy kursem przechwytującym, tylko omijamy studnię grawitacyjną. Zmienić kurs na
zajęcie orbity?
– Jeszcze nie, panie Sheehan. Niech szpony najpierw przyjrzą się celowi. Sternik,
utrzymać kurs i prędkość.
– Aye, sir – potwierdził Josh. – Utrzymuję kurs i prędkość.

***

Major Prechitt dostosował szerokość promienia skanera swojego myśliwca, skupiając


go na obszarze określonym przez dane przysłane z „Aurory”.
– Widzi pan coś, majorze?  – spytał jego skrzydłowy, lecący w swoim szponie po
prawej.
– Chwileczkę  – odpowiedział major. Na ekranie skanera zaczął pojawiać się kształt,
ale bez żadnych informacji o obiekcie. – Chyba go mam. Ale nie mamy żadnych danych
o celu. Wygląda na to, że nie ma go w bazie danych.
– Tak daleko od sektora Pentaura to nic dziwnego.
– Przesyłam jego pozycję – powiedział Prechitt.
– Przyjrzyjmy mu się.
Major Prechitt popchnął przepustnicę. Przyspieszenie wcisnęło go nieco w fotel,
zanim skompensowały je amortyzatory inercyjne.
– „Aurora”, tu Szpon Jeden  – odezwał się.  – Mamy kontakt. Obieram kurs
przechwytujący. Nie mamy danych o celu, nie udało się go zidentyfikować.
– Szpon Jeden, tu „Aurora”, przyjmujemy. Przeszukujemy bazy danych. Czekać na
informacje.
– Szpon Jeden, przyjmuję. Czas do celu: sześćdziesiąt siedem minut.

***

– Mam trafienie, kapitanie  – oznajmiła porucznik Yosef.  – To stary rejestr statków z


Arki Danych. Znalezienie go zajęło trochę czasu, bo już wówczas nie był aktywny.
Znalazłam go na liście jednostek wycofanych ze służby.
– Wycofanych? – spytał Nathan. – Co on tu robi?
– To frachtowiec o nazwie „Jaspis”. Opuścił stocznię w Alfa Centauri w dwa tysiące
dwieście pięćdziesiątym siódmym. Miał przewozić towary między Alfą a Ziemią.
– W takim razie mocno zboczył z kursu – stwierdził Nathan.
– „Jaspis” należał do jednej ze starych ziemskich firm przewozowych. Obsługiwał
trasę przez sześćdziesiąt siedem lat, aż do wycofania ze służby.
– Co wycofany ze służby stary frachtowiec robi dziewięćdziesiąt siedem lat
świetlnych od domu? – mruknął Nathan.
– Może ktoś go odkupił i naprawił? – zasugerował Josh.
Nathan spojrzał na niego ze zdziwieniem. Nie żeby teoria Josha nie miała sensu, ale
nie spodziewał się jej ze strony kogoś, kto jeszcze parę miesięcy temu nie wiedział o
istnieniu Ziemi.
– Czytałem nieco o historii lotów kosmicznych – wyjaśnił Josh, widząc zaskoczenie na
twarzy kapitana.  – Głównie o ziemskiej fazie ekspansji. Wiele starych, wycofanych ze
służby statków później sprzedano niezależnym kupcom przewożącym towary między
Światami Pogranicza. Duże statki obsługiwały głównie Światy Centralne, więc dalej od
Ziemi istniało wiele okazji dla kapitanów z małymi frachtowcami.
– Te światy znajdowały się dekady od siebie nawet przy ówczesnych prędkościach
nadświetlnych – przypomniał Nathan.
– Używali kapsuł hibernacyjnych – powiedział Josh. – Dla nich to było jak tygodniowa
wycieczka. Na niektórych jednostkach mieszkały całe rodziny.
– Czyli razem podróżowali w przyszłość  – stwierdził Nathan.  – Starzeli się tylko o
parę dni, podczas gdy na zewnątrz mijały lata. Dziwny sposób życia.
– Kilka kursów i ich statek był już zabytkiem – dodała Jessica.
– Był nim już, gdy go kupili  – poprawił ją Nathan.  – Jakieś szczegóły na temat
obiektu? – spytał, odwracając się do porucznik Yosef.
– Maksymalna prędkość: dwie i pół prędkości światła. Ośmioosobowa załoga.
Zapewne przez większość podróży używająca systemów stazy.
– Jakie towary przewozili?
– To kontenerowiec, mógł przewozić w zasadzie wszystko.
– Jakieś jeszcze emisje dochodzące od celu?
– Tylko niski poziom energii i bardzo niski temperatury.
Nathan wziął głęboki oddech.
– Łączność, przekazać wszystko, co wiemy, do Szpona Jeden.

***

– Dziwne, że orbituje tu frachtowiec  – stwierdził major Prechitt, podczas gdy dwa


szpony zbliżyły się do celu. Zajęły orbitę tuż za nim, zamiast lecieć prosto w jego stronę.
Statek nie wydawał się groźny, ale lepiej było zachować ostrożność. Dzięki temu także
jego skrzydłowy mógł nabrać nieco doświadczenia, jeśli chodziło o manewry orbitalne.
Prechitt wyjrzał przez okna kokpitu na planetę poniżej. Wyglądała na zimną i pustą.
Jej szaroniebieskie oceany przerywały w pobliżu równika jałowe, górzyste lądy. Oba
bieguny pokrywały czapy lodowe ciągnące się daleko w stronę równika.
– Nie wydaje mi się zbyt przyjazna – powiedział.
– Lonjetta też nie – odparł jego skrzydłowy. – Ale i tak latamy tam co roku na wakacje.
– Corinairianie latają na Lonjettę dla źródeł termalnych, nie dla klimatu.
– Nie zapominajmy o nocnym życiu przez całą dobę.
Prechitt uśmiechnął się. Dawno już nie spędzał wakacji w ośrodku na jednym z wielu
księżyców orbitujących wokół największego olbrzyma gazowego układu Darvano. To
było miejsce dla młodzieży.
Jeszcze raz spojrzał na odległy cel na tle gwiazd, przy horyzoncie planety.
– Kontakt wzrokowy. Czas do celu: minuta.
– Nadal myśli pan, że to ziemski statek? – spytał skrzydłowy.
– Konfiguracja pasuje do tej przesłanej przez „Aurorę”.
– Myśli pan, że wciąż ktoś tam żyje?
– Nie, ale przelećmy po obu stronach, na wszelki wypadek.
– Tak jest, sir.
Major Prechitt patrzył, jak odległa, szaro-biała kropka nagle rośnie, nabierając
kształtu statku.
– Dwadzieścia sekund. Zaczynam decelerację.
Podlecieli, dryfując, i teraz rozpoczęli hamowanie, aż w końcu poruszali się tylko
odrobinę szybciej niż cel. Na wszelki wypadek major uruchomił systemy broni,
wiedząc, że jego skrzydłowy wykryje to i zrobi to samo.
– Dziesięć sekund.
Major Prechitt patrzył na cel z kokpitu, co kilka sekund spoglądając na odczyty na
konsoli.
– Nagrywam – oznajmił, aktywując rejestrację danych.
– Cholera, jest większy, niż myślałem – rzucił skrzydłowy.
Frachtowiec był długi i smukły, podzielony na trzy główne sekcje  – dziobową,
środkową i rufową. Były połączone ze sobą łącznikami, w których znajdowały się
tunele, rury i różnego rodzaju przewody. Na zewnątrz, po czterech stronach łączników,
zarówno przed, jak i za środkową sekcją, znajdowały się duże kontenery. Do przedniego
łącznika przymocowany był obecnie tylko jeden kontener, ale rufowy miał ich komplet.
– Czasy świetności na pewno ma za sobą  – stwierdził Prechitt, dryfując obok
środkowej sekcji statku. Obrócił nieco myśliwiec, kierując dziób na frachtowiec.  –
Spójrz na zewnętrzne uszkodzenia.
– Wygląda na usmażony, sir.
– I w ogóle nieźle poturbowany  – dodał major, zauważając dziury w kadłubie i
łącznikach.  – Dostał niejednym odłamkiem.  – Spojrzał na instrumenty.  – Nadal ma
zasilanie. Reaktor jest ciepły.
– Więcej niż jeden, sir  – dodał skrzydłowy.  – Wykrywam kilkadziesiąt sygnatur
fuzyjnych.
– To na pewno nie echa jednego reaktora?
– Nie, sir. Osobne źródła. Bardzo słabe, ale zdecydowanie oddzielne.

***

– Mamy telemetrię ze Szpona Jeden, sir – oznajmiła porucznik Yosef. – Potwierdzają,


że to „Jaspis”. Przesyłam na ekran.
Nathan wraz z całą załogą mostka przyglądał się danym z myśliwca majora Prechitta
wyświetlonym na głównym ekranie w trzech osobnych oknach. Obraz z kamer pojawił
się na środku. Po lewej znajdowały się dane o locie myśliwców i ich spodziewany kurs,
a po prawej dane z czujników.
– Wstępne raporty wskazują, że chociaż poniósł znaczne uszkodzenia, to wiele
wewnętrznych systemów frachtowca nadal jest sprawnych.
– Cóż, nadal ma zasilanie – stwierdził Nathan. – Samo to robi wrażenie, zwłaszcza po
tysiącu lat.
– Dlaczego wciąż ma ciężkie obłożenie? – spytała Cameron.
– Słucham?
– Kontenery  – wyjaśniła.  – Sekcja rufowa jest w pełni obładowana. Jeśli dostarczył
towary na tę planetę, to byłby pusty, prawda?
– Zakładając, że ta planeta była celem – zauważył Nathan. – Może leciał gdzieś dalej i
musiał zatrzymać się tu ze względu na problemy techniczne.
– Na tysiąc lat?
– Jest tylko jeden sposób, aby się dowiedzieć.  – Nathan odwrócił się do Jessiki przy
konsoli taktycznej. – Czy uda się wejść na pokład przez jeden z włazów?
– Jeśli nie, przebijemy się z użyciem materiałów wybuchowych – stwierdziła Jessica,
ledwie powstrzymując uśmiech. – Jak na „Loranoi”.
Nathan uśmiechnął się. W końcu dawał dowódczyni ochrony coś ciekawego do
roboty.
– Proszę wziąć ze sobą oddział ochrony i paru inżynierów.
– Tak jest, sir.
– Panie Sheehan, jeśli utrzymamy obecny kurs i prędkość, ile czasu minie, zanim
znajdziemy się za daleko, aby dogonił nas prom?
– Miniemy planetę za pięć i pół godziny, sir.  – Przez chwilę dokonywał obliczeń.  –
Maksymalną odległość powrotu dla promu osiągniemy za kolejne czternaście godzin.
Więc dziewiętnaście godzin i trzydzieści minut, sir.
– Dla pewności powiedzmy, że osiemnaście godzin – powiedział Nathan do Jessiki.
– Wrócimy po połowie tego – oznajmiła Jessica, ruszając do wyjścia.
– Osiemnaście mnie zadowala, pani komandor.
– Nie zatrzymamy się więc na orbicie? – spytała Cameron.
– O ile nie znajdą jakiegoś dobrego powodu, by zatrzymać się tu na dłużej, nie widzę
takiej potrzeby. Każda kropla się liczy, prawda, pani komandor?

***

– Zadokowaliśmy – zgłosił technik lotu promu.


– Jak to możliwe?  – spytał sierżant Weatherly.  – To tysiącletni frachtowiec, i to w
kiepskim stanie.
– Zapewne dlatego, że nasza obręcz dokująca łączy się hermetycznie niezależnie od
celu – wyjaśnił technik. – Po prostu mamy szczęście, że kadłub wokół włazu jest gładki i
płaski.
Sierżant skinął głową.
– Przynajmniej nie musimy nic wysadzać.
– Szkoda – rzuciła z uśmiechem Jessica.
– Mnie tam nie żal – stwierdził Weatherly. – Nie lubię hałasów.
– Jest pan marine  – powiedziała Jessica z rozbawieniem.  – Wybrał pan sobie chyba
kiepski zawód.  – Odwróciła się do reszty.  – Przesłony w dół, sprawdzić, czy wszystko
szczelne – rozkazała, opuszczając wizjer hełmu i aktywując mechanizm uszczelniający.
Wszystkie odgłosy z zewnątrz ucichły, podczas gdy skafander dostosował wewnętrzne
ciśnienie, stając się hermetycznym środowiskiem.  – Dlaczego więc się pan zaciągnął,
sierżancie? – spytała przez komunikator w hełmie.
– Podobały mi się ładne mundury – zażartował. – Myślałem, że wyrwę na to laski.
– Podziałało?
– Z pani siostrą wyszło świetnie – rzucił ze śmiechem sierżant.
– Nie mam sióstr, tylko braci.
– Mój błąd. To musiała być pani matka.
Jessica pokręciła głową. Czasami brakowało jej zuchwałości dawnej jednostki sił
specjalnych, ale ten sierżant dobrze ich zastępował.
– Sprawdźcie broń. Niski poziom mocy, zabezpieczenia aktywne. W tym wraku jest
dość dziur, nie róbmy kolejnych.
Oświetlenie w promie przygasło.
– Dostosowuję oświetlenie do wnętrza „Jaspisu”.
Jessica czekała, aż jej oczy się dostosują.
– Nie zapalajcie świateł, póki ja tego nie zrobię.  – Odwróciła się do technika lotu,
który też założył hełm i uszczelnił skafander. – Otwieramy.
Technik otworzył wewnętrzny właz promu, odsłaniając wejście. Z włazu frachtowca
uniosła się gruba warstwa kurzu, uwolniona przez lekki ruch promu. Jessica zrobiła
krok do przodu i odgarnęła kurz z panelu kontrolnego.
– Jest po angielsku – stwierdziła z zaskoczeniem.
Angielski stał się uniwersalnym językiem na długo, zanim zaraza biologiczno-
cyfrowa niemal zniszczyła ludzkość na światach centralnych. Nawet po tym, jak
mieszkańcy Ziemi stracili ze sobą kontakt i wrócili do rodzimych języków, wciąż oprócz
tego nauczano też angielskiego. Sama mówiła też pochodzącym od hiszpańskiego
językiem typowym dla Florydy na Ziemi.
Jessica aktywowała właz wejściowy. Krąg kurzu wokół odskoczył w wyniku odrobiny
ciśnienia nadal obecnej wewnątrz śluzy „Jaspisu”. Mechanizm pracował z początku
ociężale, jako że nie aktywowano go od tysiąca lat. Po chwili jednak odsunął się gładko
do środka, odsłaniając przed nimi wnętrze śluzy „Jaspisu”.
Jessica zajrzała do ciemnej, pustej śluzy. Wyciągnęła małą ręczną latarkę i sięgnęła do
środka, puszczając ją tak daleko, jak mogła. Latarka zawisła w śluzie, unosząc się w
nieważkości.
– Nie ma ciążenia – stwierdziła Nash, zabierając latarkę i wkładając ją z powrotem do
kieszeni. – Trzeba użyć butów magnetycznych.
Przeszła przez właz i ruszyła do wnętrza śluzy, czując opór magnesów przy każdym
kroku. Sięgnęła do wewnętrznego panelu kontrolnego po drugiej stronie i spróbowała
otworzyć właz.
– Nie pozwala mi uruchomić wewnętrznego włazu, gdy zewnętrzny jest otwarty.
– Czy podczas dokowania zwykle nie są otwarte oba? – spytał sierżant.
– Zgaduję, że otrzymywaliby odpowiedni sygnał od zadokowanego statku, a my go nie
wysyłamy. Poza tym nawet jeśli, to wątpię, aby frachtowiec mówił po corinairiańsku. –
Jessica obróciła się, rozglądając po śluzie. – Powinno być tu dość miejsca, aby wszyscy
weszli. Chodźcie – rozkazała. – Ostatni niech zamknie za sobą zewnętrzny właz.
Pozostała siódemka weszła do śluzy, dudniąc butami magnetycznymi z każdym
krokiem. Ostatni był sierżant Weatherly, który zamknął za sobą zewnętrzny właz
„Jaspisu”.
– Zewnętrzny właz zabezpieczony – zgłosił sierżant.
Jessica wróciła do panelu kontrolnego wewnętrznego włazu. Światło kontrolne
zmieniło teraz barwę na zieloną. Wcisnęła przycisk otwierający. Chwilę później właz
się rozszczelnił.
– Udało się.
Inaczej niż właz zewnętrzny, wewnętrzny był obsługiwany ręcznie. Odsunęła go do
wewnątrz, zaglądając w ciemność. Włączyła światło czołowe na hełmie, rzucając jasny
promień na wnętrze pokładu dokowego „Jaspisu”. Promień przecinał unoszący się
wszędzie kurz. Nash przeszła przez właz na pokład, dając znak pozostałym, aby poszli
za nią. Stawiali ostrożne kroki pośród tańczących wokół świateł z hełmów.
– Skąd ten cały kurz? – spytał sierżant Weatherly.
– W kadłubie jest sporo dziur – wyjaśniła Jessica. – Okręt jest w zasadzie otwarty na
przestrzeń kosmiczną.
– Trochę zabawne  – stwierdził Weatherly  – zważywszy, że wewnętrzny właz nie
chciał się otworzyć bez zamknięcia zewnętrznego.
– Zapewne nie spodziewali się wystawienia wnętrza na próżnię.
– Albo tego, że statek przetrwa tysiąc lat.
– Tak, dziwię się, że włazy w ogóle działają.
Jessica zatrzymała się, gdy doszła do centralnego korytarza „Jaspisu”. Spojrzała w
prawo, oświetlając długi pasaż. Na końcu znajdował się zamknięty właz. Odwróciła się
w drugą stronę i zobaczyła to samo.
– Trzy zespoły  – rozkazała.  – Sierżancie, proszę zabrać dwóch techników na tył, ja
zabiorę dwóch naprzód. Pozostali dwaj niech zostaną tutaj i sprawdzą część centralną.
– Aye, sir – odpowiedział Weatherly.
– Większość włazów do przedziałów będzie zamknięta z uwagi na rozszczelnienie
kadłuba. Trzeba będzie to obejść ręcznie. Z boku powinien być jakiś panel.
– Przyjąłem.
– Utrzymać kontakt radiowy – poleciła. – Jeśli stracicie kontakt, wróćcie tu, dopóki go
nie odzyskacie. – Spojrzała na zegar wyświetlający się wewnątrz jej wizjera. – „Aurora”
minie nas za jakieś trzy i pół godziny, więc zbierajmy się stąd najwyżej za cztery. Nie
chcę ich gonić po całym układzie.
– Tak jest, sir.
– Ruszamy.

***

Władimir wszedł bez zapowiedzi do biura kapitana i  bezceremonialnie zasiadł na


kanapie przy ścianie.
– W czymś mogę pomóc? – spytał Nathan.
– Niet, wszystko dobrze – odpowiedział Władimir, przeciągając się. – Muszę się tylko
odrobinę odprężyć.
– Nie masz łóżka?
– Nie potrzebuję snu, tylko relaksu.  – Władimir spojrzał na kapitana.  –
Przeszkadzam?
– Skądże. A ja tobie?
Kamieniecki wyglądał na skonsternowanego.
– Co?
– Jestem dowódcą, a to mój gabinet.
Władimir rozejrzał się po pomieszczeniu.
– Nie ma tu nikogo poza naszą dwójką – oznajmił. – Więc ty jesteś tylko Nathanem, a
ja tylko Władimirem.
– Oczywiście. Przepraszam, zapomniałem.
– Po to masz mnie – stwierdził Rosjanin. – Do powstrzymywania rozrostu ego.
– Co bym począł bez ciebie? – mruknął Nathan. – Jak idą prace?
– Zgodnie z planem. Skończyli produkcję części do działka i zaczęli fabrykację części
do konwersji pierwszej wyrzutni torped.
– Jak długo zajmie montaż działka?
– Kilka dni, a potem kilka kolejnych instalacja na potrzeby testów. Przeprowadziliśmy
już przewody do przedziału.
– Dobrze wam idzie. Musisz ciężko pracować.
– W zasadzie nic nie robię  – przyznał Władimir.  – Przynajmniej nie przy tych
projektach. Tylko Takaranie i paru Corinairian.
– W takim razie jednak potrafią współpracować.
– Technicy jakoś sobie z tym radzą. To raczej trepy z Corinari wkurzają się, gdy widzą
w pobliżu jakiegoś Takaranina. To bardzo zabawne.
– Nie według Jessiki.
– Za bardzo się martwi. Za dużo czasu spędza z Cameron.  – Władimir nagle
wyprostował się. – Hej, jak jej idzie na tym statku?
– Jeszcze nic nie zgłosili, odkąd ponad godzinę temu weszli na pokład. Zapewne nie
znaleźli nic istotnego.
– Naprawdę chciałem tam polecieć  – powiedział Władimir.  – Wyobrażasz sobie
tysiącletni statek? I to z Ziemi. To musi być fascynujące, coś jak muzeum.
– Muzeum dziurawe jak sito – przypomniał Nathan.
– Nosiłem już nieraz skafander.
– Nie mogę wysłać głównego inżyniera na niebezpieczną misję. Wiesz o tym.
– Mogłeś mnie zwolnić, przynajmniej na parę godzin.
– To tak nie działa.
– Kapitanie, tu łączność – odezwała się przez głośnik Naralena.
– Słucham.
– Sir, to komandor porucznik Nash. Musi z panem porozmawiać.
– Proszę ją przełączyć.
Nathan poczekał na trzask oznaczający, że Naralena połączyła go z przebywającą na
„Jaspisie” Jessicą.
– Co tam, Jess?
– Nathan, nie uwierzysz w to.
– Sprawdź mnie.
– To statek kolonizacyjny  – oznajmiła  – A przynajmniej miał nim być. I, uwaga: w
komorach stazy wciąż jest około trzystu kolonistów.
– Boże moj! – zawołał Władimir.
– Żyją? – spytał Nathan.
– Nie, sir. Większość komór dawno temu uległa awarii, zapewne przez utratę mocy.
Reaktor dostarcza jej teraz tylko odrobinę.
– Powiedziałaś, że większość uległa awarii?
– Trzy nadal działają, sir. Ludzie w środku mogą nadal żyć, ale nie mamy pewności.
Nathan przyjrzał się przez chwilę Władimirowi, po czym na ekranie za głową
inżyniera wyświetlił się obraz z kamery w hełmie Jessiki, która przeglądała rzędy
kapsuł, a w końcu znalazła trzy wciąż działające.
– Masz rację, Jess.
– Co do czego?
– Nie wierzę.
– Co mam zrobić, sir?
– Powiedz, żeby niczego nie ruszała! – nalegał Władimir.
– Niczego nie ruszaj – rozkazał Nathan.
Spojrzał na Władimira, który wzruszył ramionami. Wyglądał ponuro, co było dla
niego nietypowe.
– Jeśli ci ludzie żyją i jeśli uciekali przed zarazą biologiczno-cyfrową, to skąd wiemy,
że pasażerowie i ich sprzęt nie są zarażeni?
Nathan pobladł.
– Pani komandor – odezwał się bardziej oficjalnym tonem – rozkazuję wycofać się do
promu i czekać na dalsze rozkazy. Niczego nie dotykajcie. Nie łączcie elektroniki
skafandrów z jakimkolwiek sprzętem elektronicznym statku i nie otwierajcie ich nawet,
gdy wrócicie do promu. Wszyscy jesteście do odwołania objęci kwarantanną.
Zrozumiano?
– Tak, sir.
– Za jakąś godzinę wejdziemy na orbitę. Do tego czasu czekajcie.
– Tak jest, sir. Bez odbioru.
Nathan rozłączył się.
– Ocena ryzyka?
– Zakładając, że jest tam wirus? Jeśli nie otworzą skafandrów, nic im nie będzie.
Możemy przeprowadzić dekontaminację, zanim wrócą. To nie problem.
– A elektronika?
– Używamy skafandrów Corinari  – wyjaśnił Władimir.  – Ich oprogramowanie i
systemy komunikacyjne są zupełnie inne od naszych i od ziemskich sprzed zarazy.
Musieliśmy stworzyć algorytmy tłumaczeniowe, aby połączyć je z naszymi systemami
danych. Na tamtym statku ich nie ma, więc powinno być bezpiecznie. Ale na wszelki
wypadek wymazałbym wszystkie dane i zresetował procesory.
– W takim razie ryzyko dla okrętu i załogi jest obecnie minimalne?
– Nie jestem lekarzem, ale tak mi się wydaje.
Nathan skinął głową i wcisnął przycisk komunikatora.
– Sternik, obrać kurs na orbitę wokół drugiej planety i na spotkanie z „Jaspisem” i
naszym promem. Zminimalizować zużycie paliwa.
– Aye, sir – potwierdził Josh.
Nathan szybko przełączył się na kolejną linię.
– Łączność, tu kapitan. Proszę obudzić pierwszą oficer i kazać jej zgłosić się do
mojego gabinetu. Następnie proszę przekazać doktor Chen, doktor Sorenson i
porucznikowi Montgomery’emu, żeby w ciągu pół godziny spotkali się z nami w sali
odpraw.
– Aye, sir.
Nathan spojrzał na Władimira.
– Chyba jednak będziesz miał okazję, by bliżej przyjrzeć się temu statkowi.
– Gospodi! – zawołał Władimir. – Teraz nie jestem pewien, czy chcę.

***

– Jesteśmy pewni, że nie ma ryzyka zakażenia? – spytała Cameron.


Wszyscy przy stole konferencyjnym w sali odpraw dyskutowali nad tą kwestią od
początku spotkania.
Nathan spojrzał na Władimira.
– Wszystkie dane o zarazie, którymi dysponujemy, wskazują, że chociaż mogła być
przenoszona drogą powietrzną, to wymagała otwartego systemu komunikacyjnego
obsługującego kompatybilne protokoły. Większość cyfrowych infekcji miała miejsce
przez twarde łącza. Ale do wielu doszło także na łączach bezprzewodowych. Jako że
nasze protokoły komunikacyjne są oparte na tych z Arki Danych z tamtego okresu, to
gdybyśmy używali standardowych ziemskich skafandrów, ryzykowalibyśmy zarażenie,
zakładając, że „Jaspis” jest zainfekowany.
– Co z okrętem?  – spytał Nathan.  – Nasze systemy komputerowe i komunikacyjne
również są ściśle zintegrowane. Mamy też systemy przesyłu danych bliskiego zasięgu, z
których korzystamy w porcie albo podczas spotkań z innymi okrętami.
– Tak, to również narażałoby okręt – zgodził się Władimir.
Abby pokręciła głową.
– Wcale nie.
– Pani doktor ma rację, kapitanie – zgodził się porucznik Montgomery. – Tak wiele z
waszych systemów komputerowych uległo uszkodzeniu podczas bitwy o Takarę, że
łatwiej było wymienić je, niż naprawić. Okręt korzysta z takarańskich komputerów i
takarańskich systemów operacyjnych. Po prostu napisaliśmy algorytmy tłumaczeniowe
na potrzeby kompatybilności z resztą działającego sprzętu.
– O tym nie pomyślałem  – przyznał zmieszany Władimir.  – Mają rację, kapitanie.
Program potrzebny do połączenia okrętu z ziemskimi systemami przesyłu danych
jeszcze nie powstał. Uznaliśmy, że nie jest priorytetowy, jako że znajdowaliśmy się
wówczas daleko od domu.
– Świetnie, w takim razie okręt jest bezpieczny.  – Nathan odwrócił się do doktor
Chen. – Co z załogą?
– Nie powstało nigdy lekarstwo na biologiczną wersję zarazy  – wyjaśniła doktor
Chen.  – Te parę milionów, które przetrwały, przeżyło dzięki naturalnej odporności.
Ostatecznie zaraza sama wygasła.
– Cyfrowa wersja wymarła na Ziemi, gdy załamał się przemysł i przestały działać
ostatnie elektrownie – dodała Abby.
– Owszem – zgodziła się doktor Chen. – Jeśli na tym frachtowcu występuje zaraza w
którejkolwiek wersji, należy zniszczyć statek i wszystkich zainfekowanych. Całkowicie.
W pomieszczeniu na chwilę zapadła cisza.
– Pani doktor, ryzykujemy tu życie ośmiorga ludzi – powiedział Nathan.
– Dziewięciorga – poprawiła go Cameron. – Jeszcze pilot promu.
– Dwunastu osób, jeśli liczyć trójkę wciąż żywych ludzi w komorach stazy na
„Jaspisie”  – dodała doktor Chen.  – Zdaję sobie z tego sprawę, panie kapitanie. Ale
mówimy o zarazie, która niemal zniszczyła ludzkość. O ponad trzystu miliardach ludzi.
– Co z Corinairianami?  – spytała Cameron.  – Ich technologia medyczna przewyższa
naszą.
– Rozmawiałam z nimi sporo o zarazie  – odparła doktor Chen.  – W Arce Danych
znajdowało się dużo informacji o wersji biologicznej, z czasów zanim zorientowano się,
że ma też cyfrowy aspekt, i postanowiono ukryć Arkę. – Lekarka westchnęła. – Niestety,
to wciąż za mało, aby mogli stwierdzić, czy byliby w stanie stworzyć antidotum.
Potrzebowaliby żywej próbki.
– Czy możemy chociaż ją wykryć? – spytał Nathan.
– Tak, sir. Uważam, że wiemy o niej dość, by wykryć jej ślady  – zapewniła doktor
Chen. – Przynajmniej w wersji biologicznej.
– A co z cyfrową?
– Tak  – odparł Władimir.  – Fragmenty kodu odkryto w sprzęcie elektronicznym
znalezionym przez ziemskich archeologów. Powinno wystarczyć, aby wykryć jego
obecność w systemach komputerowych „Jaspisu”.
– Ze stuprocentową pewnością? – spytała Cameron.
– Nic nie jest w stu procentach pewne.  – Władimir wzruszył ramionami.  – Poza
nieuruchamianiem żadnego potencjalnie zainfekowanego sprzętu. Dziewięćdziesiąt
osiem, dziewięćdziesiąt dziewięć, może dziewięćdziesiąt siedem…
– To ile w końcu? – spytała Cameron.
– Na pewno blisko setki.
– Jakiś problem, pani komandor? – spytał Nathan.
– Zastanawiam się, dlaczego w ogóle ponosimy ryzyko.
– Poza oczywistymi względami etycznymi? – spytał Nathan.
– Oczywiście musimy spróbować sprowadzić z powrotem swoich, ale czy musimy
ratować ludzi z frachtowca?
– Uważam, że tak – odpowiedział Nathan. – A przynajmniej powinniśmy zrobić, co w
naszej mocy, aby ocenić, czy w ogóle występuje jakieś ryzyko.
– Nie jestem pewna, czy się z panem zgadzam, sir – odparła Cameron – Nie przy tak
wysokiej stawce.
– Istnieje jeszcze jeden powód – odezwała się Jessica przez komunikator.
Nathan poczuł ukłucie winy, gdyż zapomniał, że Jessica słucha przebiegu spotkania z
promu zadokowanego przy „Jaspisie”. Nie brała aktywnego udziału w dyskusji ze
względu na kilkusekundowe opóźnienie, które wciąż występowało, mimo że „Aurora”
zbliżała się do planety.
– Sieć komunikacyjna tego statku działa od stuleci – mówiła dalej Jessica. – Przez cały
ten czas nagrywała nadchodzące sygnały. To sporo danych.
– I sporo historii po czasach zarazy  – dodał Nathan.  – Ma rację.  – Odwrócił się do
Władimira. – Czy możliwe byłoby uzyskanie dostępu do tych danych bez łączenia ich z
tym okrętem?
– Moglibyśmy wyciągnąć sprzęt z „Jaspisu”, o ile nadal działa, i zainstalować go tutaj.
Musielibyśmy tylko kompletnie go odizolować, nie łączyć nawet z siecią energetyczną.
Podłączyć do niego jakąś baterię czy mały generator.
– A co z tymi trzema komorami stazy?  – spytała doktor Chen.  – Ci ludzie mogą
przetrwać proces ożywiania. Czy możemy ich tu sprowadzić?
– To nieco trudniejsze, ale możliwe – odpowiedział Władimir. – Zaprojektowano je z
myślą o mobilności. Te co lepsze miały nawet własne zapasowe systemy zasilania,
działające miesiącami.
– Nie możemy ich tam ożywić? – spytała Cameron.
– Przypominam, że cały statek wystawiony jest na próżnię – odparł Nathan.
– Nie możemy załatać i napełnić powietrzem tej sekcji?
– Spawanie w nieważkości nie jest łatwe  – stwierdził Władimir.  – Zwłaszcza w
skafandrze.
– Mamy możliwość poddania ich pełnej kwarantannie  – zapewniła doktor Chen.  –
Powinniśmy być w stanie stwierdzić, czy są zarażeni, zanim ich ożywimy.
Nathan westchnął i spojrzał na zegar na grodzi.
– Dotrzemy do planety za dwadzieścia osiem minut. Zaczniemy od zabrania stamtąd
naszych. Jeśli przejdą dekontaminację i badania medyczne, i okażą się wolni od zarazy,
zajmiemy się ratowaniem tamtej trójki i uzyskaniem rejestru danych z frachtowca. Jeśli
nasi są zarażeni, pozostaną w kwarantannie, aż uda się ich wyleczyć albo aż
znajdziemy inne rozwiązanie, a „Jaspis” zostanie zniszczony wraz z danymi i kapsułami
stazy. – Nathan spojrzał na zgromadzonych, czekając na komentarze. – Niech wszyscy
odpowiednio się przygotują. Rozejść się.
Cameron jak zwykle pozostała w fotelu, gdy inni opuścili salę odpraw.
Nathan spojrzał na nią surowym wzrokiem.
– Nie zostawię jej tam, pani komandor.
– Wiem, Nathan. Jessica i sierżant Weatherly są odporni.
– Ale Corinairianie i Takaranie pod ich dowództwem nie są  – dodał Nathan, z
ewidentnym poczuciem winy – a to wszystko moja wina.
– Nathanie…
– Powinienem był o tym pomyśleć  – przerwał jej.  – Powinienem się upewnić, że
zespół złożony będzie z samych Ziemian. Gdy tylko zidentyfikowaliśmy statek,
powinniśmy byli rozważyć możliwość, że przenosi zarazę.
– To frachtowiec, Nathanie. Tysiącletni frachtowiec, który powinien być już wycofany
ze służby. Nie można było się spodziewać, że znajdziemy tam kogoś żywego. Jakie są
szanse, że komora stazy przetrwa tak długo?
– Studiowałem historię, Cam. Wiem o uchodźcach, którzy opuścili planety centralne,
aby uciec przed zarazą. Zrobili to w różnych statkach, nie zawsze oficjalnie będących w
czynnym użyciu. Powinienem był o tym pomyśleć.
Cameron wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze. Po czym wstała i bez
słowa wyszła z sali odpraw. Widziała po wyrazie twarzy Scotta, że nie ma sensu ciągnąć
tej rozmowy.
Nathan siedział jeszcze przez kilka minut, rozmyślając. Popełnił już wcześniej błędy,
które poskutkowały setkami tysięcy, może nawet milionami ofiar. Innym udało się
jednak przekonać go, że ostatecznie jego działania uratowały miliardy przed uciskiem i
cierpieniem, a być może przed zagładą. Ale tym razem jego błąd mógł sprowadzić
zagładę na miliardy ludzi.
Nigdy nie lubił być kapitanem.
5
Nathan stał w kącie objętej kwarantanną części działu medycznego „Aurory”, patrząc,
jak Władimir i jego inżynierowie kończą skany trzech komór stazy przywiezionych z
„Jaspisu”. Póki pozostawały niepodłączone do ich systemów, nie stanowiły zagrożenia
dla okrętu. Jednak inaczej było z zawartością. Jeśli choć jeden z przebywających w nich
ludzi był zarażony, stanowił zagrożenie dla ponad dwustu członków jego załogi.
Corinairiańscy i takarańscy członkowie zespołu Jessiki oraz pilot promu przebywali
teraz na kwarantannie w innym pomieszczeniu i czekali na wyniki badań krwi swoje i
trzech pasażerów „Jaspisu”.
Sam „Jaspis” również stanowił problem. Gdy przybyli na orbitę i zbliżyli się do
starego frachtowca, Władimirowi i jego garstce ziemskich inżynierów udało się
podłączyć baterie do systemów łączności „Jaspisu”, dzięki czemu pobrali całą bazę
danych statku na kilka datapadów. Dzięki temu byli w stanie przeglądać jej zawartość
na przenośnych urządzeniach na pokładzie „Aurory” bez narażania samego okrętu.
– Nie widzę śladów zakażenia w systemach elektronicznych kapsuł  – oznajmił
Władimir, podchodząc do Nathana.
– Jesteś pewien?
– Nie mogę mieć stuprocentowej pewności. Ale to nie ma znaczenia. Po prostu nie
łączmy ich z naszymi systemami. Gdy ożywimy tych ludzi, pozbędziemy się kapsuł.
Zero ryzyka.
– To zawsze lubię usłyszeć.
– Za bardzo się martwisz – powiedział Władimir, widząc wyraz twarzy przyjaciela. –
Jak idzie Jessice z rejestrami komunikacyjnymi „Jaspisu”?
– Wrócili około godziny temu. Przegląda teraz dane i stara się znaleźć informacje o
właścicielach statku, jego misji, dacie startu i tak dalej. Może to zająć trochę czasu.
– Cóż, nawet jeśli nie dowie się niczego istotnego, to przynajmniej na pokładzie
„Jaspisu” znaleźliśmy dość paliwa, żeby zastąpić to, które zużyliśmy, żeby się tu dostać.
– Tak, przynajmniej Cameron się odczepi. Będziemy mogli je wykorzystać?
– Nie jest do końca takie samo jak nasze, ale Takaranie mogą użyć go do syntetyzacji
substytutu.
– Jak to możliwe?
– Nie wiem – odparł Władimir. – Ale zapewniają mnie, że to nic trudnego.
– Czy możemy zacząć badania? – przerwała im doktor Chen.
– Tak, oczywiście, pani doktor – odpowiedział Władimir.
– Wszyscy muszą opuścić pomieszczenie – poleciła.
– Dlaczego? – spytał Nathan. – Wszyscy jesteśmy odporni, prawda?
– Zasada pierwsza, jeśli chodzi o zarazki: nie ponosić niepotrzebnego ryzyka. Mogą
panowie przyglądać się z zewnątrz.
– Cóż, chyba nie mogę z tym dyskutować – przyznał Nathan.
– Nie, sir, nie może pan – potwierdziła, gestem wskazując, aby wyszli.

***

Jessica weszła do gabinetu kapitana bez ostrzeżenia i jak zwykle rozsiadła się na
kanapie.
– Czy ktoś zdaje sobie sprawę, że to biuro kapitana? – zastanawiał się głośno Nathan.
– Czy mogę zająć panu trochę czasu, sir?  – spytała Jessica. Odprężyła się z
zamkniętymi oczami.
– O co chodzi?  – Podobnie jak w przypadku Władimira i Cameron, gdy przebywali
sam na sam, wolał odstawić formalności na bok.
– Pomyślałam, że dam ci znać, czego na razie się dowiedziałam.
Nathan odchylił się w fotelu.
– Zamieniam się w słuch.
Jessica wyprostowała się.
– Rejestr lotów „Jaspisu” zaczyna się w dwa tysiące trzysta siedemdziesiątym.
Zapewne wtedy został odnowiony. Wszystkie starsze dane najwidoczniej zostały
wyczyszczone przez nowego właściciela. Wygląda na to, że nowy kapitan, Alan Dubnyk,
był też nowym właścicielem. Nie ma informacji o tym, ile zapłacił, o przekazaniu prawa
własności czy nowych numerach rejestracyjnych.
– Był zatem szemranym kapitanem niezarejestrowanego frachtowca  – stwierdził
Nathan.
– W rejestrze ma tylko cztery kursy w ciągu ponad osiemdziesięciu lat. Pierwsze trzy
to przemyt kontrabandy do światów pogranicza. Zarówno on, jak i jego załoga spędzili
większość czasu w stazie, wychodząc tylko od czasu do czasu, żeby sprawdzić stan i
kurs statku.
– A czwarty?  – spytał Nathan, uznając, że był to zapewne lot, który ostatecznie
skończył się w BD+25 3252.
– W dwa tysiące czterysta pięćdziesiątym czwartym przyjął niesankcjonowaną misję
kolonizacyjną. Zlecenie dostał w Mu Herculis, jednym z pogranicznych układów,
znajdującym się około dwudziestu siedmiu lat świetlnych od Ziemi. Pełny załadunek
uchodźców, ze wszelkim sprzętem i zapasami potrzebnymi do założenia nowej kolonii.
– Ilu uchodźców?
– Pięciuset ośmiu.
– Czy miał listę pasażerów?
– Nie do końca. To bardziej lista tego, w jakiej kolejności miał dostarczyć kontenery,
gdy dotrą do docelowego świata.
– Coś jeszcze?
– Na przykład co? – spytała Jessica, znów zamykając oczy i opierając się o kanapę.
– Na przykład gdzie się podziała połowa kontenerów i dlaczego trzystu uchodźców
nigdy nie trafiło na powierzchnię.
– Dopiero zaczęliśmy. Na pewno znajdziemy jakieś wyjaśnienie w dziennikach
pokładowych.
– Na razie to niewiele – stwierdził Nathan z ponurą miną.
– Właściwie to więcej, niż ci się wydaje. Pomyśl, Nathanie. Mu Herculis to świat
pogranicza. Tamtejsze planety zaraziły się jako ostatnie. Pierwszy znany przypadek
zarazy biologiczno-cyfrowej na Ziemi to rok dwa tysiące czterysta trzydziesty piąty.
Zaraz później pojawiła się wersja cyfrowa i zamknięto Arkę Danych. Ostatnia misja
„Jaspisu” miała miejsce tylko osiem lat później. Zważywszy na odległość między Mu
Herculis a Ziemią i fakt, że w tamtych okolicach nie było regularnych szlaków
handlowych i komunikacyjnych, zaraza mogła tam nie dotrzeć do dwa tysiące czterysta
pięćdziesiątego czwartego. Możliwe, że uciekli w porę. Statek może być czysty.
– Mam nadzieję, że masz rację. Ale nadal warto zachować ostrożność.
– Czy mogę przynajmniej powiedzieć o tym naszym ludziom przebywającym na
kwarantannie? – spytała Jessica. – Wariują tam. Przyda im się odrobina nadziei.
– Jak chcesz, ale nie przesadzaj. Czasami fałszywa nadzieja jest gorsza niż jej brak.
– Jezu, Nathan, brzmisz jak mój ojciec.
– Nadal pozostaje jedno pytanie. Co stało się z pozostałymi dwustoma uchodźcami?

***

– Wynik wszystkich testów negatywny – ogłosiła doktor Chen.


– Żadnych śladów zarazy? – spytał Nathan, przyglądając się trzem komorom stazy.
– Nie, panie kapitanie.
– Co z naszymi?
– Także czysto. Użyliśmy nawet corinairiańskich skanerów diagnostycznych, które,
jak pan wie, są znacznie lepsze od naszych. Ale ta trójka w kapsułach ma pewne
problemy. Przebywali w stazie przez bardzo długi czas. Komory zaprojektowano z
myślą o utrzymaniu ludzi przy życiu przez dekady, może stulecie lub dwa, ale nie
milenium.
– Dlaczego nie?  – spytał Nathan. Wiedział niewiele o tej technologii poza tym, że
powszechnie używano jej podczas lotów międzygwiezdnych przed wybuchem zarazy.
– Większość ludzi uważa, że staza to kompletne zawieszenie aktywności komórkowej.
W rzeczywistości to tylko ekstremalne jej spowolnienie. Ciało nadal się starzeje, tylko w
znacznie zwolnionym tempie. Nadal dochodzi do wymiany gazowej i przemiany
materii. Istniały nawet różne poziomy stazy, krótko- i długoterminowe.
– Czytałem te pliki, pani doktor. Jestem pewien, że to długoterminowe komory stazy.
– Oszem, ale znów, nie projektowano ich z myślą o tysiącletnim użytkowaniu.
– Proszę przejść do rzeczy. Co z nimi nie tak?
– Dwójka cierpi na ciężką atrofię mięśniową. Wydaje mi się, że systemy stymulacji
mięśni w kapsułach przestały działać dawno temu.
– To sprawia, że będą słabi, tak?
– Bardzo. Ich serca mogą nie być dość silne, aby podtrzymać funkcjonowanie ciał
działających w normalnym tempie. Zapewne będą mieli również trudności z
oddychaniem. Będziemy musieli trzymać ich w środowisku o zmniejszonym ciążeniu,
aż wrócą do sił. To może zająć miesiące.
– Czy Corinairianie mogą użyć swoich nanitów?
– Rozważaliśmy tę opcję i nanity na pewno pomogą, jeśli przetrwają proces
ożywienia.
– Więc jeśli ich obudzimy, to mogą umrzeć, a jeśli nie, to na pewno umrą, tylko
później. – Nathan westchnął. – Jakie są szanse, że jeśli ich teraz ożywimy, to będą zdolni
do normalnego, zdrowego życia?
– Lepsze, niż jeśli zrobimy to później – stwierdziła doktor Chen.
– Powiedziała pani, że dwójka jest słaba – zdał sobie sprawę Nathan. – A trzeci?
– Również doszło do pewnego stopnia atrofii, ale jego kapsuła jest w lepszym stanie
niż pozostałe. Według komandora porucznika Kamienieckiego była lepszego typu, z
redundantnymi systemami. Ma największe szanse na przeżycie z całej trójki.
Nathan znów westchnął i pokręcił głową.
– Nie wyobrażam sobie, jakie to musi być uczucie, obudzić się w zupełnie innej
galaktyce. Wszystko, co wiedzieli, wszyscy ludzie, których znali, wszystko to
przepadło. – Nathan przyjrzał się kapsułom przez parę sekund, po czym odwrócił się z
powrotem do doktor Chen.  – Wie pani, oni przybyli tu, aby założyć nową kolonię.
Sprowadzili sprzęt, zapasy, wszystko, co dałoby im szansę na przeżycie. Coś musiało
pójść nie tak.
– Dowiedział się pan co?
– Jessica nadal przegląda dzienniki „Jaspisu”. Musieli polecieć na powierzchnię. Co
innego mogło się stać?
– Czy ktoś to sprawdził? Znaczy się powierzchnię.
– Skanujemy ją od kilku godzin, ale jeszcze nic nie znaleźliśmy.
– Co mam więc zrobić?
– Czy to nie decyzja lekarska? – spytał, mając na to nadzieję.
– Obawiam się, że nie. Nawet w obecnym stanie, póki komory działają, mogą przeżyć
dłużej niż my.
– Nie możemy ich tu zostawić  – stwierdził Nathan.  – Ich statek jest pełen dziur, a
rdzeń reaktora niemal wygasł. Nie możemy też zostawić ich w tysiącletnich komorach
stazy zaprojektowanych na stulecie czy dwa. Mogą w każdej chwili przestać działać.
Nathan spojrzał na doktor Chen z nadzieją, że usłyszy jakąś radę.
– Panie kapitanie, wygląda na to, że wiemy o tych ludziach tylko dwie rzeczy: chcieli
uciec przed zarazą i zamierzali pozostać w tych kapsułach do czasu, aż dotrą do celu.
Na pewno nie zamierzali przebywać w nich w nieskończoność.
– Słuszna uwaga  – przyznał Nathan. Nagle poczuł się znacznie lepiej.  – Proszę ich
obudzić.
– Tak jest, sir – odpowiedziała doktor Chen.
– Pani doktor – zawołał Nathan. Chen zwróciła się w stronę kapitana. – Dziękuję.

***

Nathan siedział w fotelu dowódcy na mostku i czekał. Minęło kilka godzin, odkąd
rozkazał doktor Chen, aby ożywiła trójkę przetrwańców z „Jaspisu”, ale nadal nie miał
wieści o ich stanie. Wiedział, że nawet jeśli przeżyją, to może minąć dłuższy czas, zanim
będą w stanie mówić, nie mówiąc o odpowiadaniu na pytania. Nathan przeczytał
wszystko, co mógł, o ówczesnej technologii w bazie danych „Aurory”. Im dłużej osoba
przebywała w stazie, tym więcej czasu potrzebowała na powrót do sprawności po
przebudzeniu. Większość załóg statków międzygwiezdnych budziła się podczas
podróży raz na miesiąc, aby pilnować stanu statku i zmniejszyć czas potrzebny na
odzyskanie sił na koniec podróży, gdy musieli rozładować towar i załadować nowy.
Wówczas potrzebowali tylko kilku godzin. Najdłuższy znany czas przebywania w stazie
wynosił dziesięć lat i stanowił skutek wypadku. Pacjent potrzebował potem miesięcy
rehabilitacji. Pełnię zdolności motorycznych odzyskał dopiero po latach. Niemożliwe
było stwierdzenie, ile czasu będą potrzebowali pasażerowie „Jaspisu”, jeśli w ogóle
mieli szanse na przeżycie.
Podczas postoju na orbicie kapitan nie miał zbyt wiele do roboty na mostku. Czasami
nużyło go siedzenie w gabinecie i czytanie raportów oraz instrukcji operacyjnych.
Chociaż od miesięcy był dowódcą, nadal zbyt mało wiedział o okręcie. Często
zastanawiał się, dlaczego właściwie starał się wszystkiego nauczyć. W ciągu tygodnia
miał dotrzeć do domu i jego czas jako dowódcy miał dobiec końca. Zastanawiał się, jak
oceni go dowództwo floty. Czy podejmą działania przeciwko niemu? Czy jego ojciec
znów interweniuje?
Jego ojciec. Musiało już być po wyborach. Jeśli wygrał, był teraz przywódcą całego
kontynentu amerykańskiego i miał spore szanse na zostanie głową rządu Zjednoczonej
Ziemi po rezygnacji obecnego szefa. W takim wypadku jego pozycja mogłaby zapewnić
Nathanowi przewagę. W końcu wypełniłby swoją misję i sprowadziłby „Aurorę”
bezpiecznie do domu. Nawet ją usprawnił i sprowadził sojuszników.
Im dłużej nad tym rozmyślał, tym mniejszą miał pewność, że dowództwo floty
pochwali jego działania jako de facto kapitana „Aurory”. Wątpił, aby powitano go jak
bohatera, i na pewno nie czekała go uroczysta parada, zwłaszcza jeśli ojciec wygrał
wybory. Opinia senatora Scotta o flocie była powszechnie znana.
– Kapitanie  – odezwała się Jessica, wchodząc na mostek.  – Wiem, gdzie podziało się
pozostałych dwustu uchodźców.  – Stanęła przy stanowisku taktycznym, zmieniając
Randeena.
– Może nas pani oświecić?
– Tak jak myśleliśmy, udali się na powierzchnię, aby założyć nową kolonię  –
wyjaśniła, wprowadzając współrzędne do taktycznych skanerów celowniczych.  –
Lądowali w małych grupkach, założyli początkowy obóz i stopniowo rozszerzali osadę,
aby zadanie ich nie przytłoczyło.
– Co pani robi? – spytał Nathan.
– Używam optycznych czujników celowniczych, by ich znaleźć  – wyjaśniła.  –
Wyświetlę to na głównym ekranie.
Chwilę później na części sferycznego ekranu otaczającego przednią połowę mostka
pojawił się obraz. Stopniowo przybliżał się, przez co mieli wrażenie, że spadają z nieba
na planetę. W końcu zatrzymał się około stu metrów nad gruntem.
– Tutaj! – zawołała Jessica, pokazując na ekran.
– Gdzie?
– Tu, na prawo od lodowca.
– Widzę tylko lód – stwierdził Nathan, mrużąc oczy. – Lód i śnieg.
– Proszę przyjrzeć się kształtowi tego ośnieżonego pagórka tuż pod lodowcem
szelfowym. Jest prostokątny.
– Rzeczywiście  – zgodził się Randeen.  – Jest jeszcze kilka  – dodał.  – Na prawo i
powyżej.
– Panie Navashee, proszę przeskanować ten obszar w poszukiwaniu śladów życia.
Sygnatury cieplne, elektryczne, fuzyjne, wszystko, co mogłoby wskazywać, że ktoś tam
jest.
– Skanuję, panie kapitanie – potwierdził Navashee zza konsoli.
– Dlaczego wcześniej tego nie znaleźliśmy? – spytał Nathan.
– Szukaliśmy w umiarkowanej strefie przy równiku  – wyjaśnił Randeen.  – Nie
spodziewaliśmy się niczego znaleźć w mroźnych rejonach.
– Dlaczego założyli kolonię w tak ekstremalnych warunkach?  – spytał Nathan.  –
Zwłaszcza że w pobliżu równika są bardziej przyjazne okolice.
– Może na niższych szerokościach geograficznych jest za gorąco? – spytała Jessica. –
Albo mroźna pogoda jest sezonowa?
– Nie wydaje mi się – odparł Navashee. – Ten śnieg ma miejscami pięćdziesiąt metrów
grubości, a krawędź polarnej czapy lodowej znajduje się tylko sto kilometrów na północ
od nich.
– Cokolwiek? – spytał Nathan.
– Nie, sir. Żadnych sygnatur elektrycznych, radiowych, elektromagnetycznych ani
fuzyjnych. A jeśli gdzieś tam jest coś ciepłego, to śnieg dobrze to maskuje. Może kiedyś
tam ktoś mieszkał, ale obecnie chyba już nie.
Nathan zamyślił się na chwilę.
– Przewóz paliwa z „Jaspisu” zajmie jeszcze kilka godzin. Jako że mamy czas, jedyną
etyczną decyzją jest sprawdzenie, czy ktoś tam przeżył.  – Odwrócił się do Jessiki przy
stanowisku taktycznym. – Proszę zebrać zespół do wyprawy na planetę. Sprzęt polarny,
pełne uzbrojenie. Polećcie tam i sprawdźcie okolicę. Wątpię, aby ktoś przetrwał, ale
może przynajmniej dowiemy się, co się z nimi stało.
– Tak jest, sir – odpowiedziała Jessica.

***

– Pierwsza dwójka nie przeżyła procesu wybudzania  – powiadomiła doktor Chen.  –


Tak jak się obawialiśmy, ich tkanki uległy zbytniej atrofii. Serca przestały działać,
zanim nanity zdążyły w odpowiednim stopniu naprawić zdegradowane tkanki.
– Co z trzecim? – spytał Nathan, przyglądając się ostatniej komorze stazy.
– Podczas pierwszych dwóch prób sporo się dowiedzieliśmy  – wyjaśniła lekarka.  –
Przeprogramowaliśmy część nanitów tak, aby pracowały nad pacjentem w stanie
zredukowanego metabolizmu.
– Zredukowanego?
– Przywróciliśmy połowę normalnego tempa metabolizmu, coś w rodzaju półstazy.
Mamy nadzieję, że zmniejszając obciążenie organów pacjenta, damy
przeprogramowanym nanitom dość czasu, aby naprawiły jego zdegradowane tkanki w
najbardziej krytycznych obszarach, zanim przeprowadzimy pełne wybudzenie.
– Czy to zadziała?
– Nie wiemy.  – Wzruszyła ramionami.  – Nanity normalnie polegają na funkcjach
metabolicznych pacjenta, jeśli chodzi o materiały do naprawy czy rekonstrukcji. Te
nanity zaprogramowano tak, aby zamiast tego kanibalizowały pobliskie, mniej istotne
tkanki. Sztuka polega na tym, aby nie uszkodzić tych tkanek na tyle, żeby same zaczęły
stanowić problem.
Nathan wzdrygnął się na samą myśl.
– To nie brzmi szczególnie miło. A raczej brzmi cholernie boleśnie.
– Wątpię, aby to czuł  – stwierdziła doktor Chen.  – Ale tak czy siak, pacjent będzie
nieprzytomny w czasie trwania zabiegu.
– Jak długo to potrwa?
– Kilka godzin, zanim będziemy mogli podjąć próbę ożywienia.
– Czy będzie w stanie mówić?
– Wątpię, aby w najbliższym czasie odzyskał przytomność. Może nigdy jej nie
odzyska. Proszę pamiętać, że przebywał w stazie znacznie dłużej, niż kiedykolwiek
przewidywano.
– Mówi więc pani, że może nie być w najlepszym stanie.
– Mówię, że może zapaść w nieodwracalną śpiączkę.
– Nie brzmi to zbyt optymistycznie, pani doktor.
– Cóż, taka jest prawda. Czy wiemy, kto to może być?
– Komandor porucznik Nash wciąż przeczesuje rejestry „Jaspisu”, ale idzie jej to
powoli, bo musi korzystać z datapadów. Poza tym teraz jest w drodze na powierzchnię,
żeby dowiedzieć się, co stało się z pozostałymi kolonistami.
– Czy to rozsądne?
– Zapewne nie  – przyznał Nathan.  – Ale myślę, że musimy upewnić się, że na
powierzchni nikt nie przeżył, zanim odlecimy.
– A co, jeśli kogoś tam znajdziemy?
– Przekroczymy ten most, gdy do niego dotrzemy, pani doktor. – Nathan wziął głęboki
oddech. – Proszę mnie informować.

***

Na zamarzniętej, szaro-białej drugiej planecie układu BD+25 3252 wył wiatr, który
przechylał fale opadającego śniegu na bok, tworząc zmarszczki na powierzchni.
Śnieg uderzający w przednią szybę promu brzmiał raczej jak kamienie niż płatki.
Widoczność na zewnątrz była na tyle niska, że nikt nie wyglądał nawet przez okna.
Wszystko, czego potrzebowali, aby prom bezpiecznie wylądował, wyświetlało się na
konsolach przed nimi, a ciągłe podmuchy gwałtownych wiatrów sprawiały, że musieli
zachować pełne skupienie.
Jessica trzymała się mocno pasów, które mocowały ją do fotela w ładowni małego
promu. Po każdej ze stron promu mieściło się po sześć foteli. Obecnie cała dwunastka
była zajęta, jako że tyle osób potrzeba było, aby pomyślnie wykonać misję.
Przyjrzała się twarzom pozostałych. Wszyscy ubrani byli w specjalne, regulowane
termicznie kombinezony dostarczone przez Corinairian. Ubrania były grube i dobrze
izolowane, a kaptury szczelnie obejmowały maskę, która zakrywała całą twarz i
podbródek.
Oddział Corinari, który im towarzyszył, siedział spokojnie w swoich fotelach, nie
martwiąc się gwałtownymi wstrząsami promu, które trwały, odkąd pięć minut temu
weszli w atmosferę. Trójka cywili, dwaj Corinairianie i Takaranin, nie była tak
spokojna.
Wśród pasażerów podczas kontrolowanego spadania pośród wichrów panowało
milczenie. Jessica uśmiechnęła się do takarańskiego naukowca o nazwisku Taves, który
wydawał się najgorzej znosić lądowanie, i uniosła kciuk. Uśmiechnęła się ponownie,
gdy nie zrozumiał jej gestu i spojrzał w górę, zastanawiając się, na co wskazuje.
Prom leciał teraz nisko nad lodowcem szelfowym. Jego silnik był ledwie słyszalny
pośród lodowatych wichrów. Przeleciawszy nad lodowcem, obniżył lot. Na tej
wysokości powietrze było nieco spokojniejsze.
Lecąc naprzód, prom dryfował na boki, aż w końcu zatrzymał się kilka metrów od
pierwszego prostokątnego pagórka. Gdy obniżył lot, jego silniki odepchnęły z
powierzchni kilka metrów śniegu, odsłaniając wykryty przez czujniki płaski teren.
Prom delikatnie opadł na zamarznięty grunt.
– Wylądowaliśmy  – oznajmił pilot w słuchawce Jessiki.  – Dajcie nam minutę, zanim
otworzycie właz.
– Przyjęłam. – Jessica odpięła pasy i wstała z fotela. – Sprawdzić szczelność masek i
zapas powietrza. Pamiętajcie, chociaż powietrze jest zdatne do oddychania, to jest
bardzo rzadkie i cholernie zimne. Bez maski stracicie przytomność w minutę, a życie w
osiem.
– Jak ktokolwiek mógł tu przetrwać? – spytał Taves.
– Właśnie to mamy ustalić. Szczerze mówiąc, nie spodziewam się znaleźć nikogo
żywego, ale kto wie. – Jessica odwróciła się do majora Waddella. – Panie majorze, niech
pańscy ludzie zabezpieczą teren, podczas gdy my przekopiemy się do środka.
– Tak jest, sir  – odpowiedział major. Zwrócił się do swoich ludzi:  – Pierwszy zespół
zabezpiecza lądowisko. Drugi obwód. Nikt nie traci połączenia z ludźmi po swoich
bokach. – Spojrzał na Jessicę. – Nie będzie żadnych niespodzianek, póki będzie pani w
środku, pani komandor.
– Dobrze.
Szef załogi promu podszedł do lewego włazu i aktywował rampę.
– Pilot mówi, że wszystkie silniki wyłączone i możecie wychodzić.
– Osłony na twarz!  – warknęła Jessica. Przycisnęła maskę do twarzy, mocując ją
odpowiednio z tyłu głowy. Wcisnęła mały przełącznik na boku, który aktywował
wyświetlacz na górnych rogach. Dzięki temu widziała, gdzie znajdują się jej ludzie, i
była w stanie kontrolować swoją pozycję w stosunku do promu i pobliskich budynków
zakopanych w śniegu. Założyła na głowę kaptur i przymocowała go do krawędzi maski.
Był ciepły i przytulny, już ogrzany przez systemy kontroli ciepła kombinezonu. Dopóki
kombinezon działał, utrzymywał w środku normalną temperaturę mimo mrozu na
zewnątrz.
Jessica obróciła się, aby upewnić się, że reszta zespołu jest gotowa, po czym pokazała
szefowi załogi uniesiony kciuk. Chociaż Takaranie nie rozumieli jeszcze tego gestu,
większość Corinairian w załodze „Aurory” już nauczyła się jego znaczenia.
Szef załogi zamocował kaptur i wcisnął przycisk na panelu kontrolnym. Właz
odsunął się, wpuszczając do ładowni promu wiatr i drobinki zamarzniętej wody.
Niektórzy członkowie zespołu zachwiali się, ledwie powstrzymując upadek.
Jessica odsunęła się, robiąc miejsce dla majora Waddella i pierwszego zespołu
Corinari, który zbiegł po rampie tak, jakby szarżował do bitwy. Jessica pomyślała, że to
nieco dziwne, gdyż Corinari wiedzieli, że nie wykryto żadnych oznak życia: brak ciepła,
emisji elektromagnetycznych, nawet żadnych działających baterii. Ale nie zamierzała
odradzać nadmiernej ostrożności, zwłaszcza na nieznanym terenie. Wyjrzała na
zewnątrz, patrząc, jak biegną po świeżo odsłoniętym gruncie, który już zaczynały
pokrywać szarobiałe płatki. W ciągu kilku chwil zniknęli jej z oczu pośród wirującego
śniegu i pyłu. Patrzyła na dane na wyświetlaczu.
Mężczyźni rozbiegli się na cztery strony. Po minucie wszyscy się zatrzymali.
Przysłuchiwała się, jak członkowie pierwszego oddziału zgłaszają majorowi brak
niebezpieczeństw.
– Lądowisko zabezpieczone  – oznajmił major Waddell. Mimo maski słyszała w jego
komunikacie wycie wiatru. – Drugi oddział, ruszać się.
Jessica znów odstąpiła, robiąc miejsce dla kolejnej czwórki żołnierzy. Dziwnie się
czuła, patrząc, jak znikają pośród zamieci. Szarżowanie ku niebezpieczeństwu było
czymś, do czego nie tylko ją szkolono, ale co lubiła. Niestety, tym razem rola ta
przypadła majorowi Waddellowi. Jego ludzi przeznaczono do walki na lądzie i operacji
zabezpieczających. Dołączyli do podróży „Aurory” na Ziemię, aby chronić jej załogę
właśnie w takich sytuacjach, i Jessica była pewna, że świetnie się sprawią.
Parę minut później Waddell zgłosił, że jego ludzie zabezpieczyli okolicę. Jessica dała
znak pozostałym trzem członkom swojemu zespołu, aby poszli za nią, i ruszyła po
rampie.
Wiatr nie był tak mocny, jak się spodziewała. Lodowiec szelfowy unoszący się za nimi
stanowił naturalną osłonę. W jego cieniu wiatr wirował bez celu, zamiast wiać
bezpośrednio z jednej strony w drugą.
Pierwszym, co zauważyła, gdy jej buty zetknęły się z powierzchnią, było to, że śnieg
wcale nie był śniegiem. Były to te same zamarznięte kawałki lodu, które wleciały do
ładowni, gdy otworzył się właz. Chrzęściły dziwnie pod jej butami, które zanurzały się
w lodowe drobinki. W miejscach, gdzie lądowanie promu odsłoniło grunt, zbierające
się na nowo kawałki lodu toczyły się pod jej nogami, sprawiając, że powierzchnia
stawała się śliska.
– Uważajcie!  – odezwała się przez komunikator, patrząc, jak pozostali schodzą po
rampie za nią. – Ślisko tu.
Gdy cała czwórka znalazła się na zewnątrz, ruszyli ku pierwszemu prostokątnemu
wzniesieniu znajdującemu się jedynie dziesięć metrów dalej.
Gdy weszli w głębszy śnieg, zauważyli, że drobinki lodu nie zbrylały się tak, jak
ziemski śnieg. Dzięki temu łatwiej było przebijać się pośród nich. Wkrótce jednak
zagłębili się w śnieg po pas. Po kilku chwilach marsz stał się trudniejszy.
– Czy mamy jakiś sposób na przebicie się? – Jessica spytała idącego za nią Tavesa.
– Proszę dać mi swoją broń – odpowiedział Takaranin.
– Słucham?
– Pani broń.
Jessica podała mu pistolet energetyczny kolbą do przodu.
– Proszę się odsunąć – polecił.
Jessica odstąpiła, pozwalając mężczyźnie zająć miejsce z przodu. Skierował broń
przed siebie i nacisnął spust. Zamiast jednego rozbłysku energii z lufy wyłonił się
stożkowaty promień. Głęboki po pas lód natychmiast się roztopił, zmieniając się w
parę. Para rozpłynęła się, dołączając do lodowego wiru w powietrzu. Jessica była
pewna, że widziała, jak para zmienia się znowu w lód, który rozproszył wiatr.
Sztuczka zadziałała i zespół zaczął poruszać się do przodu ku pierwszemu
prostokątnemu wzniesieniu. Taves nadal strzelał z przystosowanej do topienia lodu
broni, robiąc dla nich przejście. Po kilku minutach znaleźli się przy krawędzi wzgórza.
– To było niezłe  – stwierdziła Jessica.  – Może pan użyć tego, by oczyścić drogę do
środka tego, co znajduje się pod tym śniegiem?
– Mogę spróbować  – odparł Taves. Odwrócił się do pagórka i skierował ku niemu
broń. Prowadził promień energii stopniowo w górę. Po oczyszczeniu każdego metra
znów zaczynał od dołu. Po kilku minutach nagle zatrzymał się.
– Co się stało? – spytała Jessica.
– Jeśli przebiję się głębiej, mogę uszkodzić to, co znajduje się pod śniegiem. Obawiam
się, że dalej musimy się przekopać.
Jessica spojrzała na dwóch Corinairian stojących za nią.
– Słyszeliście, możecie zaczynać.
Cała czwórka zaczęła przebijać się przez mroźną ścianę. Przez kilka minut odgarniali
lodowe grudki dłońmi w rękawicach, aż w końcu jeden z Corinairian trafił na coś
twardego.
– Mam coś! – zawołał. – To chyba ściana.
Pozostali skupili wysiłki na tym samym miejscu i szybko odsłonili kamienną
płaszczyznę.
– Gdzieś tu muszą być drzwi  – stwierdziła Jessica.  – Odsuńcie się  – rozkazała
Corinairianom. – Proszę zacząć znów topić śnieg po tamtej stronie – poleciła Tavesowi,
wskazując na prawo od odkrytej części ściany. – Równolegle do ściany. Proszę wytopić
przejście szerokie na dwa metry. Jeśli nie znajdziemy drzwi, gdy dojdziemy do rogu,
wrócimy w tamtą stronę.
– Jak sobie pani życzy – odparł Taves.
Zaczął znów strzelać z broni Jessiki, wycinając przejście w śniegu. Nauczył się szybko
wycinać tylko kilka centymetrów przy ścianie, pozwalając, aby reszta sama odpadła
pod własnym ciężarem. W ciągu minut dotarli do rogu ściany, nie znaleźli jednak
drzwi.
– Zawracamy – poleciła Jessica.
– Pani komandor – odezwał się dyplomatycznym tonem Taves – nie wiemy, na której
ścianie znajduje się wejście. Może być choćby za tym rogiem.
– Słuszna uwaga. Waddell  – odezwała się przez komunikator  – proszę przysłać tu
jednego ze swoich ludzi z lądowiska z pistoletem energetycznym.
– Zrozumiano – odparł Waddell.
– Gdy tylko tu przybędzie, proszę dopasować ustawienia jego broni  – poleciła
Jessica. – Niech przebija się w drugą stronę, podczas gdy my będziemy iść w tę, za róg.
Któreś z nas w końcu znajdzie drzwi.
– Słusznie – zgodził się Takaranin. – To będzie znacznie wydajniejsze.

***

– Dlaczego nie jesz dzisiaj z Władimirem? – spytała Cameron.


– Jest zajęty nadzorowaniem instalacji pierwszego działka plazmowego.  – Nathan
gmerał w sałatce. Zjadł już kawałki mięsa, które na jego prośbę dodał kucharz.  –
Naprawdę jesz tylko warzywa?
– Mniej więcej.
– Co, gdybyś przymierała głodem i zostałoby ci tylko mięso?
– Wtedy bym je zjadła. Jestem wegetarianką, ale nie jestem głupia.
– Co z chlebem?
– Czasami jadam chleb.
– Czasami? Chyba nie przeżyłbym bez chleba.
– Ty i Władimir jesteście dla siebie stworzeni, wiesz? Ten człowiek nie je nic poza
mięsem, ziemniakami i chlebem.
– Tak. – Nathan odsunął od siebie niedokończoną sałatkę. – Pierwsze, co zrobię, gdy
wrócę na Ziemię, to zjem porządny stek.
– Myślałam, że mamy ich sporo na pokładzie.
– Z dollagów. To nie to samo, uwierz mi.
– Wierzę na słowo.
– A ty co zrobisz, gdy wrócimy do domu?
– Założę na siebie jakieś nowe ubranie i odetchnę świeżym powietrzem  – odparła
Cameron.  – W nieskończoność noszę te same trzy mundury. I tęsknię za odgłosami
oceanu.  – Westchnęła.  – Ale podejrzewam, że wszyscy będziemy zajęci składaniem
raportów. – Spojrzała na Nathana, który zrobił zdziwioną minę. – No, w końcu sporo się
wydarzyło. Zginęło ponad sześćdziesiąt osób z załogi, w tym wszyscy starsi oficerowie.
Braliśmy udział w walkach nie tylko z Jungami, ale z inną, wcześniej nieznaną
międzygwiezdną potęgą. Zawarliśmy nawet sojusz i przeprowadzaliśmy ataki.
Zapewne czeka nas sporo wyjaśnień.
Nathan długo się jej przyglądał.
– Myślisz, że jest aż tak źle?
– Nie wiem – przyznała, wzruszając ramionami. – Ale czeka nas śledztwo. Zawsze są
jakieś śledztwa, zwłaszcza jeśli ktoś zginął.
– Myślisz, że czekają nas kłopoty?
– Jestem pewna, że mnie nie – stwierdziła Cameron. – Znam dość dobrze regulamin i
jak na razie nic, co zrobiłeś, nie wymagało, abym odebrała ci dowodzenie. Nawet
zawarcie sojuszu.
– W takim razie ja też jestem raczej bezpieczny. – Odkrycie „Jaspisu” sprawiło, że na
jakiś czas przestał myśleć o tych kwestiach. Teraz jednak znów zaczął się denerwować.
– Nie byłabym taka pewna. Gdy dzieje się coś złego, zawsze potrzeba kozła ofiarnego.
– I myślisz, że będę nim ja.
– To logiczny wybór. Kapitan okrętu jest odpowiedzialny za wszystko, co dzieje się
pod jego dowództwem. Wątpię, aby wsadzili cię do więzienia, ale mogą zmusić cię do
odejścia ze służby.
– Myślę, że sobie poradzę  – odparł.  – Miałem już dość ekscytacji i przygód na całe
życie.
– Rozważyłabym na twoim miejscu zatrudnienie prawnika. Twój ojciec na pewno zna
jakichś dobrych adwokatów.

***

Ściana śniegu po lewej stronie nagle się zapadła, odkrywając krótki tunel,
prowadzący do wnętrza kamiennej ściany.
– Stop! Stop! – rozkazała Jessica. Taves dezaktywował broń. – To chyba to! – Spojrzała
na stertę śniegu przy wejściu do tunelu.  – Proszę to wyczyścić. Śnieg szybko się tu
zbiera i nie chcemy zostać zakopani żywcem.
Podczas gdy Taves skupił się na topieniu śniegu przy wejściu, Jessica i dwaj
Corinairianie weszli do środka. W tunelu z każdym krokiem robiło się coraz ciemniej.
Jessica uruchomiła zamontowany na klatce piersiowej panel świetlny, dzięki czemu
wnętrze rozjaśnił blady blask. Światło odsłoniło duże drewniane drzwi, zbudowane z
pionowych drewnianych desek, zbitych za pomocą przerdzewiałych kawałków żelaza i
ciężkich, wykutych ręcznie gwoździ. Przypominały jej stare fortece zbudowane przez
mieszkańców wiosek w pierwszym wieku po zarazie biologiczno-cyfrowej na Ziemi.
Widziała obrazy w szkolnych hologramach. Z Arki Danych dowiedzieli się, że podobne
budowano także tysiąc lat przed zarazą.
– Czy powinienem to nagrywać? – spytał jeden z Corinairian.
Jessica odwróciła się do niego, patrząc na nazwisko na hełmie.
– Jak pan myśli, panie Soutter?
– Powinienem to nagrywać.
Jessica obróciła się ponownie do drzwi, a panel świetlny Souttera również zaczął
rzucać na nie blade światło. Zrobiła krok do przodu i pociągnęła za drzwi, które nie
poruszyły się. Szarpnęła za nie jeszcze kilka razy, ale bezskutecznie.
– Zawiasy zapewne całkiem zamarzły  – stwierdził Taves, również uruchamiając
swoje oświetlenie.
– Albo całkiem przerdzewiały – dodała Jessica. – Jak to otworzymy?
Taves podniósł broń, którą wcześniej topił śnieg.
– Ten pistolet ma wiele użytecznych ustawień – oznajmił z wyraźną dumą.
Zrobił krok do przodu, zmodyfikował nieco ustawienia mocy i przekręcił koniec lufy.
Wycelował i wystrzelił w stronę drzwi, tym razem wysyłając ku nim wąski, precyzyjny
promień czerwonego światła, który wypalił w nich czystą linię. Tunel zaczął zapełniać
się dymem. Taves nie widział teraz zbyt dobrze celu i miał nadzieję, że nie przetnie
górnego pasa metalu, aby nie zawaliły się całe drzwi. W ciągu kilku minut przeciął je
mniej więcej na wysokości ramion. Po kolejnej minucie rozciął też żelazny pas na dole.
– Proszę mi pomóc – powiedział, oddając broń Jessice.
Soutter i Kilbore, drugi z Corinairian, stanęli po obu stronach Takaranina. Razem
popchnęli przecięte drewno, aż w końcu wpadło do środka.
Jessica przygarbiła się i zajrzała przez otwór. Poświeciła do wnętrza ręczną latarką.
Wyglądało na to, że znajdowało się tam trochę sprzętu, wyraźnie w kiepskim stanie.
Pokój był zakurzony i pełen sopli lodu zwisających z różnych miejsc, w tym z urządzeń,
z których kiedyś wyciekł płyn.
– W tym miejscu nie było światła od lat – rzucił Soutter zza pleców Jessiki.
– Raczej od stuleci – poprawiła go, przechodząc przez otwór po obalonych deskach. –
Waddell, tu Nash. Wchodzę do środka. Słyszy mnie pan?
– Głośno i wyraźnie, pani komandor.
– Będę się kontaktować co kilka minut.
– Zrozumiano.
Jessica powoli weszła głębiej do ciemnego pomieszczenia, a za nią pozostała trójka.
– To wygląda jak sień  – zauważył Taves.  – Na tych stojakach musiał wisieć sprzęt
arktyczny  – wyjaśnił, wskazując na przeciwległą ścianę.  – A to chyba szafki na
narzędzia.
– Skoro to stojaki na sprzęt arktyczny, gdzie ten sprzęt? – spytał Soutter.
– Może to tylko jakiś posterunek?  – spytała Jessica. Doszła do kolejnych drzwi po
drugiej stronie pomieszczenia. – Jeśli tak, to muszą być wewnętrzne drzwi.
Taves przyjrzał się im.
– Wyglądają podobnie do zewnętrznych, ale są mniejsze. Zapewne nie ma tu żadnych
zasuw ani innych zabezpieczeń.
– Z zewnątrz wieje wiatr  – zauważył Soutter.  – Zapewne nie musieli zabezpieczać
drzwi.
Jessica zignorowała ich rozmowę i pociągnęła za otwierające się na zewnątrz
skrzydła. Zawiasy skrzypiały, opierając się jej wysiłkom, ale w końcu poddały się.
Jessica przeszła przez wewnętrzne drzwi, sprawdzając łączność z majorem Waddellem
i jego ludźmi na zewnątrz. Po chwili zatrzymała się, świecąc na prawo i lewo.
– To korytarz  – powiedziała.  – Biegnie niemal prostopadle na prawo i pod kątem
około czterdziestu pięciu stopni na lewo.
– Zapewne łączy się z resztą budynków – stwierdził Taves. – Zgodnie ze skanami jest
przynajmniej pięć innych prostokątnych wzniesień.
– Taves, za mną  – rozkazała Jessica.  – Soutter, Kilbore, na prawo. Raport co pięć
minut.
– Tak jest, sir – odparł Soutter.
Jessica patrzyła przez chwilę, jak Soutter i Kilbore ruszają wzdłuż prawego korytarza,
aż w końcu znikają w ciemności. Odwróciła się i zaczęła iść lewym korytarzem,
machając na boki latarką. Oświetlenie na kombinezonie było zbyt blade.
Korytarz był długi i nie wyróżniał się niczym szczególnym poza wzorem kamieni, z
których zbudowane zostały ściany. Co pięć metrów znajdowały się panele
oświetleniowe, połączone przewodem idącym wzdłuż górnych krawędzi ścian. Podłoga
również wyglądała na kamienną. Była jednak gładka, jakby została wykonana z
jednego wielkiego głazu. Koloniści musieli dysponować w pewnym momencie
zaawansowaną technologią i wiedzą, jak z niej korzystać.
Po kilku minutach dotarli do kolejnych drzwi, tym razem ze znakiem na ścianie. Znak
był wyrzeźbiony w drewnie, a litery pokryte jakimś barwnikiem.
– Pomieszczenie kontrolne – oznajmiła Jessica.
– Co? – spytał Taves.
Jessica wskazała na znak.
– Myślałam, że nauczyliście się już czytać Angla.
– To nie Angla – odparł Taves przez komunikator. – Ale jest pewne podobieństwo.
Jessica otworzyła drzwi i weszła do pomieszczenia. Wewnątrz znajdowało się kilka
konsoli. Nie wyglądały na zaprojektowane z myślą o tym pomieszczeniu, a raczej jakby
pochodziły z jakiegoś statku. Przyszło jej do głowy, że jak na razie większość
technologii, jaką tu widziała, wyglądała jak wyposażenie jednostki kosmicznej. Przeszła
dalej i dotarła do czegoś, co wyglądało na główną konsolę. Podeszła do fotela z wysokim
oparciem przed konsolą i powoli go odwróciła do siebie. W fotelu siedział mężczyzna w
średnim wieku w ciężkiej parce. Miał rękawice owinięte jeszcze kilkoma pasami
materiału. Nogi otulił kocami. Jego oczy i usta były półotwarte, skórę miał bladą i
upiorną, pokrytą cienką warstwą szarych kryształków lodu.
– Mam tu ciało – powiedziała ze spokojem Jessica.
– Tu są dwa kolejne – oznajmił Taves. – Wyglądają na zamarznięte.
– Pani komandor, tu Soutter – odezwał się Corinairianin przez komunikator. W jego
głosie słychać było nutę paniki.
– Słucham.
– Mamy tu ciała – oznajmił. – Jest ich przynajmniej dziesięć. Wszystkie zamarznięte.
– Przyjęłam. Tu też je znaleźliśmy. Idźcie dalej i liczcie po drodze ciała. Nagrywajcie
wszystko. Panie Soutter, proszę szukać też rdzenia danych czy czegoś w tym stylu.
Gdzieś tu musi być jakiś dziennik.

***

Nathan stał w głównym hangarze, gdy lądujący prom zatrzymał się i zaczął wyłączać
silniki. Jednostka wyglądała na poobijaną, a wciąż odziani w stroje arktyczne ludzie, ze
zdjętymi kapturami i wiszącymi na szyjach maskami, też nie wyglądali najlepiej. Jessica
oddzieliła się od grupy i podeszła do kapitana ze skrzynką w ręku.
– Pani komandor.
– Sir.
– Trudna wyprawa?
– Bywało gorzej.
– I jak?
– Wszyscy nie żyją. Nie wyglądało to dobrze.
– Byli z „Jaspisu”?
– Nie mam pewności – przyznała. – Może tak, a może to ich potomkowie.
– Co to takiego? – spytał, wskazując na skrzynkę w jej lewej ręce.
– Wyciągnęliśmy coś, co wyglądało na rdzeń danych. Nie wiem, czy nadal działa.
– Dajcie to inżynierom – polecił Nathan.
– Pan Taves zaproponował, że on spróbuje się do tego dobrać.
– Najpierw daj to Władimirowi. Podejrzewam, że może być bardziej zbliżony do
naszej technologii niż do takarańskiej.
– Tak jest, sir.
Nathan zauważył, że Jessica nie wygląda najlepiej. Zdawała się wyczerpana
emocjonalnie.
– Nic ci nie jest?
– Jak mówiłam, nie wyglądało to dobrze.
– Chcesz o tym porozmawiać?
– Nieszczególnie. Przynajmniej nie teraz. Może później, po prysznicu i kolacji.  –
Jessica wyciągnęła moduł danych z kombinezonu i podała go Nathanowi.  – Wszystko
nagrywaliśmy.
Nathan spojrzał na nośnik i zastanowił się, co na nim znajdzie.
– Ci ludzie nie mieli tam szans – powiedziała Jessica. – Nie w tym zimnie.
– Zastanawiające, dlaczego w ogóle tam polecieli.
– Owszem, sir.
– Proszę odpocząć, pani komandor. Przejrzę nagrania i porozmawiamy później.
– Tak jest, sir.

***

Nathan siedział w gabinecie i wpatrywał się w obrazy wyświetlone na dużym ekranie


wbudowanym w przednią gródź. Wychudzeni ludzie z zapadniętymi oczami i
policzkami, opatuleni w wiele warstw poszarpanych ubrań i koców. Znaleziono wiele
oznak technologii: sieć elektryczną, elektronikę, nawet generator fuzyjny, ale wyglądało
na to, że wiele z tych rzeczy pozyskano z systemów nieprzeznaczonych do użytku na
powierzchni planety. Były zbyt różne i w wielu miejscach prowizorycznie połączone.
Nathan był pewien, że większość z komponentów pochodziła z promu lub promów, być
może jednego z tych, które sprowadziły ich na powierzchnię.
Najgorsze były obrazy tych ciał, które najwyraźniej zostały przeznaczone do
zjedzenia. Gdy Nathan po raz pierwszy je zobaczył, nie mógł w to uwierzyć. Był pewien,
że wzrok go zawodzi. Byli tak zdesperowani, że porzucili wszelką ludzką przyzwoitość,
pozostawiając ciała w nieogrzewanym pomieszczeniu, gdzie szybko zamarzały i nie
śmierdziały. Ostatecznie musieli popaść w głębszą rozpacz i przestawali pozbywać się
ciał, zostawiając je tu i ówdzie. Być może byli zbyt słabi, by je stamtąd zabrać. Nathan
mógł jedynie mieć nadzieję, że tak właśnie było.
– Kapitanie? – odezwała stojąca w wejściu Cameron.
Nathan zatrzymał nagranie.
– Tak, pani komandor?
– W ambulatorium zakończono badania próbek tkanek przywiezionych z
powierzchni. Nie znaleziono śladów zarazy.
– Cóż, nie spodziewaliśmy się ich. Biologiczna wersja nie potrafi przeżyć w
temperaturze poniżej zera. Tyle wiemy. – Nathan westchnął. – Co z danymi?
– Władimir nad tym pracuje. Zamierza połączyć rdzeń z datapadem zamiast z
naszymi systemami, na wszelki wypadek.
– Dobrze.
– Wszystko w porządku?
– Ci ludzie nie zginęli od zarazy. Przeżyli na tyle długo, aby zbudować kamienne
schrony. Byli w stanie wykorzystać technologię z niesprawnych promów, przynajmniej
podejrzewam, że stamtąd ją wzięli. Gdy umierali, byli przemarznięci, głodni i
zdesperowani. Widać to w ich twarzach. Nie rozumiem tylko, dlaczego osiedlili się w
tak nieprzyjaznym środowisku. Dlaczego nie bliżej równika?
– Yosef twierdzi, że na niższych szerokościach geograficznych widać ślady częstych
przepływów lawy. Uważa, że jakiś czas temu występowała tu znaczna aktywność
wulkaniczna.
– W takim razie dlaczego nie na krawędzi albo kilkaset kilometrów od źródeł lawy?
Nadal byłoby im cieplej.
– Może warunki były tu lepsze, gdy wylądowali – zasugerowała Cameron. – To nie aż
tak blisko bieguna.
– Niech Władimir pospieszy się z tym rdzeniem. Chcę wiedzieć, co się z nimi stało.
– Dlaczego to dla ciebie takie ważne?
Nathan cofnął zatrzymane wideo o kilka klatek, zatrzymując je na obrazie starannie
pokrojonych ciał.
– Ci ludzie byli zmuszeni do zjadania się nawzajem, mimo że wszystko, czego
potrzebowali, znajdowało się na orbicie nad nimi.
– Rozumiem  – odparła Cameron.  – Tymczasem skończyliśmy przeładunek paliwa z
„Jaspisu”. Może czas ruszyć w drogę.
– Jak wygląda nasz poziom paliwa?
– Dwadzieścia dwa procent maksymalnego. Zdobyliśmy tu około dziesięciu procent.
– Dobrze. W takim razie przygotujmy się do wyruszenia.
– Aye, sir.  – Cameron przyjrzała się straszliwemu obrazowi na ekranie, po czym
pospiesznie odwróciła głowę i wyszła z biura.
Nathan nadal oglądał nagranie. Czuł się zobowiązany zobaczyć, co przeszli
pasażerowie „Jaspisu”. Był pełen gniewu przez to, co stało się na powierzchni tyle
stuleci temu. Czuł też frustrację, że nie mógł nic z tym zrobić. Ci ludzie niepotrzebnie
zginęli i nie było nikogo, kto mógłby odpowiedzieć za ich zagładę. Zastanowiło go, kto
ostatecznie odpowie za śmierć wszystkich, którzy zginęli na „Aurorze” i przez nią.
6
– Główny inżynierze – odezwał się Nathan, wchodząc do torpedowni na bakburcie – ma
pan coś dla mnie?
– Tak, kapitanie  – oznajmił Władimir.  – Porucznik i jego ludzie dokończyli
modyfikacje pierwszej wyrzutni torped. Wyrzutnia numer dwa może teraz strzelać
plazmą.
– Doskonale – odparł Nathan, choć nie bez sceptycyzmu w głosie. – Jak to działa?
– No cóż, ostateczna wersja różni się nieco od pierwszych koncepcji  – wyjaśnił
Montgomery. – Krótko mówiąc, musieliśmy nieco zmniejszyć działko, aby zmieściło się
we wlocie wyrzutni. Chociaż zmniejsza to potencjalną siłę rażenia broni, pozwala na
obracanie działkiem.
– A to oznacza, że nie musimy już kierować się bezpośrednio na cel całym okrętem –
dodał Władimir. – Musimy jedynie znaleźć się blisko niego.
– Jak blisko? – spytał Nathan.
– Im dalszy cel, tym mniej dokładne celowanie – wyjaśnił Montgomery.
– I broń zadziała?
– Musimy przeprowadzić serię testowych salw do celów rozmieszczonych w
dokładnej pozycji względem broni, aby skalibrować systemy celowania  – powiedział
Władimir. – Ale jest gotowa do strzału, sir.
– Jaki jest skuteczny zasięg? – spytał Nathan.
– Pięćset kilometrów  – odpowiedział Montgomery.  – Na dalszym dystansie plazma
zaczyna się rozpraszać.
– Taktyczny, tu kapitan – odezwał się Nathan przez komunikator.
– Kapitanie, tu taktyczny – odpowiedział Randeen.
– Skaner?
– Czysto, sir.
– Mamy na zewnątrz jakieś loty szkoleniowe?
– Nie, sir. Maszyny wylądowały dziesięć minut temu. Wszyscy na pokładzie.
– Doskonale. Zamierzamy wystrzelić próbną salwę z działka plazmowego z wyrzutni
torped numer dwa. Proszę śledzić tor lotu i intensywność strzału, a wyniki przesłać
wyniki do lewej torpedowni.
– Aye, sir.
– Mogą panowie wystrzelić próbną salwę – oznajmił Nathan.
– Dobrze, sir  – odpowiedział Montgomery.  – Proszę wszystkich o opuszczenie
pomieszczenia.
Nathan i pozostali wycofali się do sąsiedniej sali, po czym opadła na miejsce
przesłona oddzielająca wyrzutnię rakiet od głównej torpedowni.
– Ustawić dziesięć procent mocy – rozkazał porucznik Montgomery swoim ludziom.
– Tylko dziesięć? – spytał Nathan.
– Nie ma potrzeby, aby oddawać pierwszą salwę z pełną mocą – wyjaśnił Władimir. –
To byłoby niepotrzebne ryzyko.
– Oczywiście – odpowiedział Nathan, próbując nie wyglądać tak głupio, jak się czuł.
– Wyrzutnia szczelna  – oznajmił takarański technik.  – Dziesięć procent mocy
wyrzutni drugiej. Zewnętrzny wylot otwarty. Wszystkie systemy gotowe do strzału.
– Ognia – rozkazał Montgomery.
– Oddaję salwę.
Zza ciężkich drzwi rozległ się stłumiony szum, który szybko nabrał intensywności. W
ciągu sekundy zastąpił go huk, który wstrząsnął pomieszczeniem i byłby ogłuszający,
gdyby nie byli oddzieleni metalową przesłoną. Gdy broń wystrzeliła, Nathan poczuł
mrowienie w całym ciele.
– Cykl zakończony. Ładunek wyczerpany. Odłączam broń – zgłosił technik.
– Przewietrzyć i wyczyścić komorę – rozkazał porucznik Montgomery.
Nathan spojrzał na Władimira.
– Gdy działko strzela, wpuszcza do komory toksyczne gazy  – wyjaśnił Władimir.  –
Zawartość pomieszczenia trzeba wypuścić na zewnątrz i napełnić powietrzem, zanim
ktokolwiek będzie mógł tam bezpiecznie wejść.
– To nie brzmi za dobrze – stwierdził Nathan.
– Tych działek nie zaprojektowano do użytku w zamkniętej przestrzeni  –
przypomniał Montgomery. – Trzeba było nieco improwizować.
– Czy to wpłynie na działanie naszych normalnych torped?
– Obecnie tak  – przyznał Władimir.  – Jako że nie mamy automatycznych systemów,
nikt nie będzie mógł wejść do pomieszczenia, aby załadować konwencjonalne torpedy.
Ale zakładając, że broń przejdzie wszelkie testy, mamy plany, by zainstalować
dodatkową gródź, aby móc to robić podczas użytkowania działa plazmowego.
– Zamontujecie dodatkową ścianę? – spytał Nathan.
– To nie takie trudne – zapewnił Władimir.
– Mamy wstępne dane – zgłosił technik.
Nathan podszedł do ekranu, zauważając energię potencjalną wystrzału.
– To przy dziesięciu procentach mocy? – spytał.
– Tak, sir – odpowiedział z dumą Montgomery.
– Nieźle – pogratulował mu Nathan. – Naprawdę nieźle. Ile czasu potrzebuje pan na
kalibrację?
– Kilku godzin – odparł Władimir.
– Skoczymy za godzinę, a następnie dostanie pan siedmiogodzinne okno na
kalibrację. Zakładając, że wszystko pójdzie dobrze, ile czasu zajmie instalacja w
pozostałych dwóch wyrzutniach?
– Około tygodnia na każdą – oznajmił Montgomery.
– Doskonale. Proszę robić swoje, panie poruczniku – rozkazał Nathan.

***

– Uważam, że możemy już bezpiecznie go wybudzić, panie kapitanie  – powiedziała


doktor Chen.
Nathan spojrzał na starego mężczyznę leżącego na łóżku medycznym. Jego włosy
były długie i siwe, miał nierówną, nieprzystrzyżoną brodę. Był chudy i wyglądał słabo,
co jak rozumiał Nathan, stanowiło skutek awarii systemów stymulacji mięśniowej w
komorze stazy.
– Zastanawiam się, jak zareaguje – powiedział. – Znaczy się przebywał w stazie przez
osiemset lat. – Nathan odwrócił się do lekarki. – Czy myśli pani, że może bardzo źle to
znieść mimo naszych starań?
– Jeśli chodzi panu o to, że ogarną go silne emocje i niedowierzanie, to tak  –
odpowiedziała doktor Chen.  – Ale nadal jest pod wpływem selektywnych środków
paralitycznych. Było to konieczne, aby się nie ruszał, podczas gdy nanity naprawiają
uszkodzenia jego ważnych organów i mięśni.  – Spojrzała uważnie na Nathana.  – Czy
mam to zrobić?
– Tak.  – Nathan patrzył, jak doktor Chen podaje do kroplówki pacjenta środek
stymulujący.
– Powinno to zająć tylko parę chwil – powiedziała, odkładając strzykawkę.
– Proszę tylko sobie wyobrazić, ten człowiek żył w czasach zarazy  – oznajmił ze
zdumieniem Nathan. – Widział upadek cywilizacji.
– Znowu ten twój bzik na punkcie historii – mruknęła Jessica, przewracając oczami.
Głowa starca poruszyła się powoli na boki. Zaczął mrużyć oczy na widok jasnego
światła w pomieszczeniu. Doktor Chen szybko zgasiła lampę nad łóżkiem pacjenta,
zmniejszając poziom oświetlenia. Lewe oko mężczyzny otworzyło się szerzej i spojrzało
na Jessicę.
– Albo śnię…  – wymamrotał, zamykając znów lewe oko. Obrócił głowę w prawo i
otworzył prawe oko, by spojrzeć na Nathana i Władimira. – …albo się udało. – Starzec
obrócił się znów na lewo i otworzył oboje oczu. Przyjrzał się uważnie Jessice.  – Cóż,
skoro nie jesteś naga, to raczej nie sen. – Jessica uśmiechnęła się, a mężczyzna zamknął
oczy. – Który rok?
– Słucham? – spytał Nathan.
Starzec kaszlnął.
– Który mamy rok? Właśnie wyszedłem ze stazy, o co niby miałbym pytać?
– Trzy tysiące siedemdziesiąty drugi – odparł Nathan.
Mężczyzna otworzył oczy i spojrzał na Nathana.
– Pierdolisz.
– Dlaczego miałbym kłamać?
– Więc nie ściemniasz?
– Nie, proszę pana – zapewnił go Nathan.
– Wiedziałem, że to zajmie trochę czasu, ale tego się nie spodziewałem. – Mężczyzna
spróbował bezskutecznie podnieść lewą rękę.  – Hej, czemu nie mogę ruszać rękami?
Ani nogami?
– Dostał pan miejscowe środki unieruchamiające na czas terapii regeneracyjnej  –
wyjaśniła doktor Chen. – Wkrótce przestaną działać.
– W takim razie pewnie jesteś lekarką – domyślił się starzec.
– Tak, proszę pana. Jestem doktor Chen, główny oficer medyczny okrętu.
– Okrętu? Jakiego okrętu?
– Znajduje się pan na „Aurorze”, okręcie Zjednoczonej Ziemi  – spróbował wyjaśnić
Nathan.
– Zjednoczonego czego?
– Zjednoczonej Ziemi…
– Jedyne, co jednoczyło mieszkańców Ziemi, to fakt, że tkwili na tym samym kawałku
skały. Gdzie kapitan?
– Ja jestem kapitanem  – odpowiedział Nathan.  – Kapitan Nathan Scott z Sił
Obronnych Ziemi.
– Obronnych? Przed czym?
– Proszę się uspokoić  – poleciła doktor Chen.  – Przebywał pan w stazie przez długi
czas. Wiele się zmieniło.
Mężczyzna znów zamknął oczy, próbując poradzić sobie z napływem informacji. W
końcu otworzył je ponownie.
– Wyglądasz za młodo na kapitana.
– Tak, często mi to mówią. To mój główny inżynier, komandor porucznik
Kamieniecki, i szefowa ochrony, komandor porucznik Nash.
– Szefowa ochrony? – spytał starzec z niedowierzaniem. – Jesteś zbyt seksowna jak na
ochronę.
– Dzięki temu moi wrogowie niczego się nie spodziewają  – odpowiedziała Jessica,
puszczając oko.
Starszy mężczyzna zaśmiał się.
– Nie wątpię. – Znów zakaszlał. – A co z pozostałymi? – spytał. – Czy ktoś przeżył?
Nathan spochmurniał.
– Obawiam się, że nie. Przykro mi.
Starzec zamknął oczy.
– Cholera – wymamrotał.
– To cud, że pan przeżył – stwierdziła doktor Chen.
– To żaden cud, pani doktor. Sam postanowiłem przeżyć. Miałem szczęście, że
dysponowałem odpowiednimi środkami, aby to osiągnąć.
– Czy mogę spytać pana o nazwisko? – spytał Nathan poważniejszym tonem.
Starzec spojrzał na Nathana.
– Percival. Jonathon Percival.
– Czy może pan odpowiedzieć na parę pytań, panie Percival?
Mężczyzna znów zamknął oczy.
– Pańskie pytania mogą chyba poczekać. Jestem teraz pod wpływem pańskich
futurystycznych leków.
– Oczywiście, panie Percival. Porozmawiamy później.  – Nathan spojrzał na
pozostałych, dając znak, aby wyszli razem z nim z pomieszczenia.
Zaczekał, aż doktor Chen zamknie drzwi, zanim się odezwał.
– Pani doktor, ile czasu minie, aż dojdzie do siebie? Znaczy się psychicznie?
– Trudno powiedzieć, panie kapitanie. Nie wiemy, jaki był jego normalny stan
psychiczny, więc nie mamy jak tego porównywać. Podejrzewam, że gdy będzie w stanie
się ruszać i doprowadzi się nieco do porządku, będzie bardziej skłonny do rozmowy.
– Sir – przerwała jej Jessica – czy mogę coś zasugerować?
– Proszę bardzo.
– Proszę go nie przesłuchiwać. W końcu, z tego, co wiemy, nie zrobił nic złego.
– Trzystu ludzi zginęło w komorach stazy, podczas gdy pozostali zamarzli na
powierzchni – rzucił Nathan. – Ktoś zrobił coś złego.
– On nie musi o tym wiedzieć – odpowiedziała Jessica.
– W takim razie dlaczego nie spytał o misję? – spytał Nathan. – Pytał o pozostałych na
statku, ale nie o kolonię czy misję. Wiedział, że coś poszło nie tak.
– Mógł się domyślić, zważywszy na to, że znalazł się na innym statku, a nie w kolonii,
w której spodziewał się obudzić.
– Dlaczego nie był bardziej zaskoczony, że tak długo przebywał w stazie?  – spytał
Nathan.
– Rzeczywiście przyjął to dość łatwo – zgodził się Władimir.
– Mówię tylko, że można to zrobić lepiej. Jeśli zacznie go pan wypytywać, może zrobić
się mniej rozmowny.
– Co pani sugeruje?
– Zaprosić go na kolację – powiedziała Jessica z wrednym uśmieszkiem.
– Mogę zrobić gołąbki – zasugerował Władimir.
– Chcę, żeby przeżył – zażartował Nathan.
– Niech się doprowadzi do porządku. Zapewnijmy mu nieco godności. Ludzie są
bardziej zrelaksowani, gdy jedzą, stają się bardziej gadatliwi. Niech opowie o sobie, o
swojej misji. Na Przystani zdało to egzamin.
– Racja – przyznał Władimir.
– Dobrze, zaproście go na kolację w mesie kapitańskiej o osiemnastej. Mój kucharz
przygotuje coś z jego czasów według danych z Arki.
– Żadnych gołąbków? – spytał Władimir.
– Zapraszamy go na kolację, nie na tortury.  – Nathan spojrzał na Władimira.  – Nie
powinieneś teraz instalować dział plazmowych?  – Odwrócił się do Jessiki.  – Dobra,
spróbujemy po twojemu. Starsi oficerowie i pan Percival. Tymczasem proszę
przeszukać dane z Arki. Zobaczmy, czy znajdziemy coś o Jonathonie Percivalu.
– Przejrzę pliki, ale nie nastawiałabym się na nic – odparła Jessica. – Raczej nie mamy
wszystkich informacji o każdym człowieku, który żył w tamtych czasach.
– Mimo wszystko warto spróbować. I ty go zaproś. Chyba cię lubi.
– Jak wszyscy.

***

– Skok pięćdziesiąty dziewiąty wykonany – zgłosił Loki.


– Pozycja zweryfikowana  – dodała porucznik Yosef.  – Znajdujemy się pięćdziesiąt
siedem lat świetlnych od Sol.
Nathan uśmiechnął się do Kayli. Ogłaszała odległość od domu od czasu, gdy opuścili
BD+25 3252. Skakali ku Ziemi już od ponad dwóch tygodni i wiedza, że znajdowała się
w odległości paru kroków, miała pozytywny wpływ na morale, przynajmniej wśród
ziemskich członków załogi.
Sam Nathan miał mieszane uczucia. Z jednej strony, nieszczególnie podobała mu się
perspektywa niekończących się raportów i przesłuchań, jakie czekały jego i załogę, ale
z drugiej czuł ulgę na myśl o przekazaniu dowództwa i wiążącej się z tym
odpowiedzialności. Nigdy nie chciał dowodzić. Inaczej niż jego ojciec, Nathan nigdy nie
zamierzał zostać przywódcą. Zdarzały się chwile podczas pełnienia obowiązków
kapitana „Aurory”, gdy cieszył się tą rolą, ale były one dość rzadkie. Wiedział, że
decyzje, które był zmuszony podejmować, i ludzie, których życie musiał poświęcić,
prześladować go będą przez lata, być może przez całe życie. Mógł logicznie
usprawiedliwić każdą z nich, ale nie pomagało mu to spać spokojnie.
– Kapitanie, odbieram te same transmisje, co poprzednio – zgłosiła porucznik Yosef.
– Te z ostatniego postoju?  – spytał Nathan. Jako że zbliżali się do Światów
Centralnych, zaczynali odbierać różne sygnały. Na razie jednak były zbyt słabe, aby je
odczytać.
– Tak, sir, ale teraz są silniejsze. Myślę, że tym razem powinniśmy być w stanie je
rozszyfrować.
– Ile to zajmie?
– Mogę teraz powiedzieć panu, skąd pochodzą. 72 Herculis. To układ typu G położony
czterdzieści siedem przecinek osiem lat świetlnych od Ziemi. Znajduje się w
przybliżeniu dziesięć lat świetlnych od naszej obecnej pozycji.
– Układ 72 Herculis jest wymieniony w Arce jako zamieszkany  – dodała Jessica ze
stanowiska taktycznego. – Czwarta planeta została zasiedlona i nazywa się Tanna.
– Co wiemy o tej kolonii? – spytał Nathan.
– Gdy zamknięto Arkę, osada na Tannie miała tylko dwadzieścia dwa lata. Siedem
tysięcy ludności, w większości górnicy i ich rodziny oraz personel pomocniczy. To
kolonia komercyjna założona przez jedną z międzygwiezdnych korporacji. Miała
stanowić bazę przemysłową wspomagającą kolonizację pogranicza.
– Wyświetlić lokalną mapę gwiazd  – rozkazał Nathan. Chwilę później na głównym
ekranie pojawił się trójwymiarowy obraz Światów Centralnych.
– Czterdzieści siedem lat świetlnych to chyba dość daleko nawet jak na obrzeża?  –
zapytała porucznik Yosef.
– Tuż przed wybuchem zarazy megakorporacje przygotowywały się do kolejnej fali
kolonizacji. Skatalogowano kilkaset zdatnych do zamieszkania światów, niektóre w
odległości aż dwustu lat świetlnych. Jako że trwały prace nad lepszymi napędami
nadświetlnymi, megakorporacje liczyły na falę chętnych kolonistów gotowych sprzedać
duszę za szansę na zasiedlenie nowego świata. Baza przemysłowa na krańcach
pogranicza byłaby dość zyskowna, jako że oznaczałaby szybszy i tańszy transport
towarów do nowych światów.  – Natan przyjrzał się mapie na ekranie, zwracając
szczególną uwagę na pozycję gwiazd wzdłuż kursu na Ziemię.  – Jakieś jeszcze
informacje o osadzie?
– Nie, sir – odpowiedziała Jessica.
– Kapitanie, mam tu więcej sygnałów  – oznajmiła porucznik Yosef.  – Komunikacja
cywilna, nawigacja, programy rozrywkowe. Odbieram też transmisje na
częstotliwościach Jungów.
– Międzyokrętowe? – spytał Nathan.
– Nie, sir. Jestem dość pewna, że to automatyczne transpondery nawigacyjne.
– W takim razie możemy założyć, że to układ kontrolowany przez Jungów  –
stwierdziła Jessica.
– Według wywiadu floty kontrolują wszystkie poza Sol – przypomniał Nathan.
– Informacje floty o wpływach Jungów opierają się na skąpych danych, sir. Przed
naszym odlotem przeprowadzono jedynie kilkanaście lotów zwiadowczych. 72 Herculis
nigdy nie zbadano.
– Czy powinniśmy tam zajrzeć? – spytał Nathan.
– Powinniśmy przynajmniej wysłać „Sokoła” na zwiad – zasugerowała Jessica. – Jeśli
nam się poszczęści, może nawet znajdziemy tam jakieś okręty Jungów.
– Jeśli nam się poszczęści, to nie znajdziemy żadnych – poprawił ją Nathan.
– Kapitanie, flota widziała do tej pory tylko osiem okrętów bojowych Jungów, nie
licząc kanonierek, które zaatakowały nas w Obłoku Oorta. Trzy z nich były tego samego
typu. Więcej danych o ich jednostkach może stanowić bardzo cenne informacje. Proszę
nie zapominać, że nadal nie wiemy dokładnie, gdzie znajduje się ich ojczysty świat.
– To właśnie mnie martwi. Co, jeśli to 72 Herculis?
– Wątpliwe, sir. Wszystko wskazuje, że ich ojczyzna mieści się po drugiej stronie
względem Ziemi, zważywszy na gęstość odebranych dotąd sygnałów.
– Byłoby jeszcze lepiej, gdybyśmy mogli rozprostować nogi na planecie przez parę
dni.
Nathan spojrzał na uśmiechniętą Jessicę.
– Proszę nawet o tym nie myśleć, pani komandor. – Nathan odwrócił się do pilotów. –
Obudźcie drugą zmianę, chłopaki. Czeka was misja zwiadowcza.
– Wreszcie! – zawołał Josh.
Loki przewrócił oczami.
– Myślałem, że ich nie znosisz.
– Wszystko jest lepsze niż to skakanie i czekanie.
– No cóż, zobaczymy, czy nadal będziesz tak uważać po czternastu godzinach w
zimnym, ciasnym kokpicie – mruknął Loki.

***

– Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł – oznajmiła Cameron, siadając przy stole w
mesie kapitańskiej.  – Lot zwiadowczy zajmie około piętnastu godzin. To dość sporo
siedzenia w jednym miejscu i czekania, aż wrócą.
– Spotkają się z nami w kolejnym punkcie skoku  – odpowiedział Nathan.  – W ten
sposób nie stracimy czasu.
– A co, jeśli zostaną wykryci? Czy to nie zaalarmuje Jungów?
– Może dowiedzą się o czyjejś obecności, ale w „Sokole” nie ma nic, co wygląda na
ziemską technologię.
– Poza napędem skokowym – przypomniała Cameron.
– Są świadomi swoich obowiązków w tej kwestii, pani komandor.
– Czy aby na pewno? W końcu nie składali żadnej przysięgi ani niczego takiego.
– Nie wszystko, co słuszne, wymaga przysięgi, Cameron. Josh i Loki wiedzą, jaka jest
stawka. Mam pewność, że woleliby się poświęcić, niż dać się złapać. Nie muszę ci
przypominać, że obaj niejednokrotnie pokazali, że są skłonni ryzykować życie dla misji.
– Josh lubi podejmować nieprzemyślane ryzyko.
– Nie do końca się zgadzam. Myślę, że jest pewien każdego swojego manewru. Nie
widzi ryzyka, bo wie, że mu się uda. To w zasadzie dar.
– Albo klątwa – dodała Cameron.
– Dlatego on i Loki tak dobrze się uzupełniają. Loki widzi ryzyko i w razie potrzeby
przypomina o tym Joshowi. Można powiedzieć, że Loki to Cameron Josha.
– Tak mnie postrzegasz, jako obawiającą się ryzyka?
– Skądże. Podejmuję decyzje w oparciu o instynkt, a ty w pełni analizujesz opcje,
zanim zdecydujesz. Myślę, że dlatego kapitan Roberts kazał nam pracować razem.
Wiedział, że twoja analityczna strona dobrze zrównoważy mój instynkt. Gdy
kwestionujesz moje decyzje, sprawiasz, że muszę dobrze je przemyśleć. Jeśli się ze mną
zgadzasz, to mam większą pewność, że postępuję słusznie.
– Bo zawsze powiem ci, gdy uważam, że się mylisz.
– Właśnie. W tej kwestii mogę na ciebie liczyć.
– Zapewniam, że zawsze chętnie powiem, gdy zachowujesz się głupio.
– Hej, tego nie powiedziałem.
Cameron podniosła szklankę wody do ust, skrywając uśmiech.
– Co przegapiliśmy? – spytała Jessica. Razem z Władimirem weszli do pomieszczenia.
– Nathan właśnie mówił, że moim zadaniem jest mówienie mu, że się myli  –
oznajmiła Cameron.
– Brzmi jak zbyt dużo pracy – rzucił Władimir.
– Gdzie gość honorowy? – spytała Jessica.
– Wkrótce tu będzie – odpowiedział Nathan. – Znaleźliście coś o nim w danych z Arki?
– Nic  – odparła Jessica, siadając.  – Arka nie zawiera informacji o poszczególnych
osobach, o ile nie osiągnęły czegoś naprawdę istotnego.
– W takim razie nie będziemy w stanie zweryfikować tego, co nam powie – zauważyła
Cameron.
– Poza ciągłym przepytywaniem – przyznała Jessica – a z tym daleko nie zajdziemy.
– Czego chcecie się dowiedzieć? – spytał trzeźwo Władimir.
– Co poszło nie tak  – odparł Nathan.  – Dlaczego ponad połowa kontenerów wciąż
znajdowała się na orbicie? Dlaczego pozostali koloniści nie zostali wybudzeni i nie
polecieli na powierzchnię? Co stało się z kolonistami na planecie?
– Jeśli przez cały ten czas przebywał w stazie, zapewne nie będzie znał tych
odpowiedzi.
– Tak, pomyślałem o tym – przyznał Nathan. – Cóż, przynajmniej może dowiemy się
trochę o tym, co działo się po zamknięciu Arki. Nadal brakuje nam tak wielu informacji
o upadku światów centralnych i samej Ziemi. On to przeżył.
– Jakoś nam to pomoże w obecnej sytuacji? – spytała Jessica.
– Nieszczególnie. Ale to ciekawe.
Rozmowa ustała, gdy otworzyły się drzwi i pan Percival wjechał do pomieszczenia na
wózku pchanym przez jednego z oficerów Corinari. Włosy miał przycięte i spięte, a
brodę ogoloną. Był w zwyczajnym mundurze bez oznaczeń.
– Panie Percival, witamy. – Nathana nieco zdziwił wózek. – Jeśli nie czuje się pan na
siłach, możemy przełożyć…
– Nie ma takiej potrzeby, panie kapitanie – przerwał mu Percival. Z pewnym trudem
wstał na nogi i przeszedł dwa metry od wózka do stołu.  – Czuję się dość dobrze, aby
zjeść kolację i wziąć udział w swobodnej rozmowie. Nadal jednak niewystarczająco,
aby przejść z ambulatorium do pańskiej kabiny, przynajmniej nie według młodej pani
doktor.
– Skoro jest pan pewien…
– Tak, jestem. Poza tym nie jadłem nic od tysiąca lat.
– Rzadko się słyszy coś takiego – stwierdził Nathan. – Mam nadzieję, że pan wybaczy,
ale za poradą doktor Chen dzisiejsze menu nie będzie zbyt wyszukane.
– Tak, poleciła mi jeść tylko lekkie rzeczy do czasu, aż mój układ trawienny wróci do
normy.
– Dobrze więc. W takim razie zjedzmy.  – Nathan dał znak Collinsowi, aby podał do
stołu.
Percival spojrzał na Cameron.
– A, przepraszam  – powiedział Nathan, zdając sobie sprawę, że Percival i Cameron
jeszcze się nie znają. – To moja pierwsza oficer, komandor Cameron Taylor.
– Miło panią poznać.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparła Cameron.
– Niezły ma pan okręt, kapitanie. Z tego, co widziałem. Co to za typ jednostki?
– „Aurora” to przede wszystkim okręt przeznaczony do eksploracji i dyplomacji  –
wyjaśnił Nathan.
– Pańska załoga nie wygląda na odkrywców.
– Jako że należymy do Ziemskich Sił Obronnych, jest to również jednostka bojowa.
Ostatnie wydarzenia sprawiły, że musieliśmy w większym stopniu skupić się na
bezpieczeństwie.
– Jakie wydarzenia?
– To dość skomplikowane – odparł Nathan wymijająco – i być może lepiej omówić to
przy innej okazji.
– Oczywiście. Zakładam, że pański okręt jest wyposażony w napęd nadświetlny.
– W pewnym sensie, owszem.
– Znów kwestia do omówienia przy innej okazji?
– Zapewne tak. Na razie powiedzmy, że „Aurora” jest w stanie poruszać się szybciej
niż większość okrętów.
Percival skosztował stojącej przed nim sałatki, powoli przeżuwał nieznane mu
liściaste warzywa.
– To całkiem smaczne, ale nie znam tej rośliny.
– Pozyskaliśmy ją podczas podróży. Mogę spytać o jej nazwę, jeśli pan chce.
– To nie jest konieczne – odparł Percival, biorąc do ust kolejny kęs. Przez chwilę żuł,
patrząc, jak jedzą inni. Wszystkie oczy wydawały się skupiać na nim.  – Może
powinniśmy pominąć grzeczności i przejść do rzeczy. Na pewno macie wiele pytań i
chętnie odpowiem na tyle, na ile będę w stanie.
– Proszę opowiedzieć o waszej misji  – powiedział Nathan.  – Według posiadanych
przez nas danych wasz statek miał być wycofany ze służby. Zgodnie z dziennikiem
pokładowym wrócił do użytku pod dowództwem Alana Dubnyka.
– Tak, był naszym kapitanem.
– Kapitan Dubnyk był niezależnym kupcem handlującym podejrzanym towarem i
korzystającym z niezarejestrowanego statku. Nie wygląda mi na kogoś, kogo
wynajęłoby się do misji kolonizacyjnej.
– Ma pan rację, panie kapitanie. Ale cena była odpowiednia, a wybór dość skromny.
To prosta decyzja.
Nathan spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– Mówi pan, jakby wiedział o transakcji z pierwszej ręki.
– Byłem sponsorem misji, panie kapitanie. To ja go wynająłem.
– Był pan sponsorem? – spytała z niedowierzaniem Jessica.
– Nie byłem jedynym źródłem finansowania  – wyjaśnił Percival  – ale miałem
największy wkład w misję. Każdy pasażer zapłacił za własny przelot i za podstawowe
zapasy. Ja zapłaciłem za komory stazy i pakiety kolonizacyjne, które miały zapewnić
powodzenie przedsięwzięcia.
– To nadal znaczna i dość ryzykowna inwestycja – stwierdził Nathan.
– To były szalone i straszne czasy, panie kapitanie. Może pana zdziwić, jak bardzo
nieodpowiednia była zwyczajna logika, jeśli chodzi o ówczesne życie.
– Nadal mówimy o miliardach kredytów, panie Percival. Musiał pan być dość
zamożny.
– W zasadzie to raczej o milionach. Jak mówiłem, każdy pasażer musiał zapłacić za
przewóz. A znaczna część sprzętu była dostępna na czarnym rynku. To jedna z zalet
rozpoczęcia misji na pograniczu zamiast na jednym z centralnych światów.
– Nie brzmi to do końca legalnie  – zauważyła Cameron z niezdradzającą emocji
twarzą.
Percival roześmiał się.
– W tej misji niewiele rzeczy było legalnych, pani komandor. Ale to samo można
powiedzieć o większości misji uchodźczych. Jak mówiłem, to były szalone, straszne
czasy.
– Wciąż trudno nie zastanawiać się, dlaczego zainwestował pan nieproporcjonalnie
więcej swoich funduszy w ekspedycję niż inni – powiedział Nathan.
– Próbowałem ocalić własne życie.
– Chyba tak samo jak wszyscy? – zauważyła Cameron.
– Nie, nie rozumie pani.  – Percival pokręcił głową.  – Na początku odbyło się wiele
misji ewakuacyjnych, w pełni licencjonowanych i zarejestrowanych u odpowiednich
władz. Ale nie mogłem kupić miejsca na żadnej z nich z uwagi na moje problemy
medyczne.
– Jakie problemy? – spytał Nathan.
– Cierpię na nieuleczalną degeneracyjną chorobę mięśni zwaną chorobą Minniana.
To sprawiło, że nie kwalifikowałem się do udziału w legalnych misjach
kolonizacyjnych. Szansę na przetrwanie zarazy miałem tylko, fundując własną
ekspedycję. Powszechnie wiadomo było, że ze Światów Pogranicza wyruszają
regularnie nierejestrowane ekspedycje, więc udałem się na 26 Draconis, gdzie
spotkałem kapitana Dubnyka. Razem zebraliśmy pięciuset uchodźców z odpowiednim
sprzętem i zapasami, które miały gwarantować sukces przedsięwzięcia.
– To nadal nie uratowałoby pańskiego życia – zauważył Władimir – tylko ochroniłoby
pana przed zarazą.
– Kapsuła – nagle zdał sobie sprawę Nathan. – Zamierzał pan pozostać w niej aż do
znalezienia lekarstwa.
– Owszem – przyznał Percival.
– Czy nie mógł pan zrobić tego u siebie? – spytała Jessica.
– Sprawy nie miały się najlepiej. Trąbiono o tym w wiadomościach. Cywilizację
Światów Centralnych czekała zapaść. Wyglądało na to, że bezpieczniej będzie udać się
gdzie indziej.
– Dlatego ufundował pan ekspedycję – powiedziała Cameron.
– Moim jedynym warunkiem było to, że moja komora stazy miała pozostać
bezpieczna i funkcjonalna. Zaprojektowano ją z myślą o działaniu przez setki lat, nawet
bez ludzkiego nadzoru. Miano mnie ożywić, gdy znajdzie się lek na moją przypadłość.
– Dlatego wybrał pan BD+25 3252 – stwierdził Nathan. – Ze względu na położenie.
– Układ nie znajdował się zbyt daleko, na wypadek gdyby niektóre Światy Pogranicza
przetrwały, i niezbyt daleko od tras wielu innych ówczesnych ekspedycji.
– Maksymalizacja szans – stwierdziła Jessica.
– W pewnym sensie.  – Percival odłożył widelec.  – Panie kapitanie, poza
ufundowaniem nierejestrowanej ekspedycji nie zrobiłem niczego złego. Dałem
pięciuset uchodźcom szansę, której inaczej by nie mieli. Przykro mi, że ostatecznie nic z
tego nie wyszło.
– Nie jesteśmy tu, by pana osądzać, panie Percival – zapewnił go Nathan. – Po prostu
chcemy znać prawdę. Jak pan powiedział, to były trudne czasy. Miał pan ogromne
szczęście, że je pan przetrwał.
W pomieszczeniu na parę minut zapadła cisza i wszyscy skupili się na jedzeniu.
Nathan i Jessica dyskretnie spoglądali na Percivala. Choć jego historia miała sens i
pasowała do tego, co wiedzieli o czasach zarazy, w tym człowieku było coś, co nie
podobało się Nathanowi.
– Panie kapitanie  – Percival przerwał pełną napięcia ciszę  – powiedziano mi, że
pozostali pasażerowie „Jaspisu” nie przetrwali, ale nikt nie powiedział, co się z nimi
stało.
– Do końca tego nie wiemy  – wyjaśnił Nathan.  – Przynajmniej jeszcze nie. Wiemy
tylko, że około dwustu z nich udało się na powierzchnię wraz z niemal połową ładunku.
Znaleźliśmy „Jaspis” z połową zapasów i trzema setkami pasażerów, którzy zmarli w
komorach stazy.
– Co stało się z tymi, którzy polecieli na powierzchnię?
Nathan zauważył brak nadziei w jego głosie.
– Obawiam się, że też nie przetrwali. Najwyraźniej zimy są tam cięższe, niż
pierwotnie przewidywano.
– Drugą planetę układu BD+25 3252 uznano za zdatną do zamieszkania – podkreślił
Percival.  – Nie w pełni, jako że dwie trzecie powierzchni pokrywa lód, ale mimo
wszystko zdatną. Wiadomo, co mogło spowodować ich śmierć?
– Wiemy tylko, że najwyraźniej zmarli z głodu i zimna.
– Czy w dziennikach kolonii znaleziono jakieś informacje?
– Pracujemy nad ich odczytaniem, podobnie jak tych z „Jaspisu”. Mamy nadzieję, że
dowiemy się czegoś o okolicznościach ich śmierci.
– Przykro mi, panie kapitanie. Umieszczono mnie w stazie przed odlotem. Nie
poznałem nigdy pozostałych pasażerów, jedynie kapitana Dubnyka i jego lekarza
pokładowego.
Znów zapadła niezręczna cisza i zgromadzeni próbowali dalej jeść.
– Zastanawiam się, ilu z nich się udało  – powiedział Percival. Uniósł wzrok znad
talerza, spoglądając na wyraźnie zdziwionego Nathana.  – Przepraszam, chodzi mi o
pozostałe ekspedycje. Było ich tak wiele, niektóre bardzo dobrze przygotowane, inne
gorzej. Zastanawiam się, ile z nich przetrwało czy nawet prosperowało i wyrosło na w
pełni uprzemysłowione światy.
– Natknęliśmy się na parę  – przyznał Nathan.  – Mówi pan, że było wiele takich
ekspedycji?
– Owszem. Być może tysiące.  – Percival na chwilę zamilkł.  – Ale na pewno, skoro
jesteście z Ziemi, to wiecie o tym wszystkim.
– Nie mamy danych o zapaści Światów Centralnych. Informacje z Arki Danych kończą
się, gdy cyfrowy aspekt…
– Arki Danych? Zapaści? O czym pan mówi, panie kapitanie?
– Przepraszam, panie Percival. Założyłem, że pan wie.
– Jak zła była sytuacja? Przewidywania były dość ponure, ale zawsze spodziewałem
się, że po prostu chcieli sprzedać więcej pakietów kolonizacyjnych.
– Nie wiem, jak to panu powiedzieć. Nie mogę mówić szczegółowo o wszystkich
światach, ale zaraza biologiczno-cyfrowa zabiła dziewięćdziesiąt procent mieszkańców
Ziemi. Cała cywilizacja legła w ruinach. Żadnej energii, żadnego rządu, żadnego
przemysłu. Ci, którzy przeżyli, stworzyli prymitywne społeczności. Technologiczne
mroczne wieki trwały na Ziemi przez ponad siedem stuleci.
– Ale jednak jesteście tu, na tym okręcie. Na pewno nie przeszliście od kijów i
kamieni do okrętów międzygwiezdnych w ciągu trzystu lat.
– Około trzystu lat temu rozpoczęła się druga rewolucja przemysłowa. Ale
musieliśmy odkryć na nowo większość naszej nauki i technologii, jako że wszystkie
dane przechowywano w formie cyfrowej. Dopiero zaczynaliśmy latać samolotami, gdy
odkryliśmy Arkę Danych.
– Arkę Danych?
– Bogaty zasób informacji zamknięty w skarbcu zakopanym pod szwajcarskimi
Alpami. Był zasilany energią geotermiczną i miał działać w trybie oczekiwania przez
stulecia, nawet tysiąclecia, jeśli trzeba. Zawierał całą wiedzę naukową, technologiczną,
kulturową i historyczną ludzkości sprzed zarazy. Dzięki niej w ciągu stulecia
dokonaliśmy technologicznego skoku o trzysta lat. Ale Arkę Danych zakopano, gdy tylko
odkryto cyfrowy komponent zarazy. Wiemy więc bardzo niewiele o tym, co się stało,
poza faktami, które udało się ustalić naszym archeologom.
Percival wyraźnie pobladł.
– Dziewięćdziesiąt procent?
– Nic panu nie jest? – spytała Cameron.
– A co ze Światami Centralnymi? Z pograniczem? Co się z nimi stało?
– Nie mamy pewności  – odrzekł Nathan.  – Mieszkańcy Ziemi dopiero niedawno
wrócili w kosmos. Ten okręt to pierwszy zdolny do podróży nadświetlnych ziemski
okręt, nie licząc kilku jednostek testowych.
– Ale skoro dotarliście aż tak daleko, to musicie wiedzieć coś o Światach Centralnych?
– Obawiam się, że nie.
– Jak to możliwe?
– To skomplikowane. Podejrzewamy, że spotkał je podobny los. „Aurorę” zbudowano,
by szukała zaginionych światów i nawiązywała z nimi relacje dyplomatyczne. Niestety,
Ś
dowiedzieliśmy się, że wiele ze Światów Centralnych, jeśli nie wszystkie, znajduje się
pod kontrolą imperium Jungów.
– Jungów? Kim są ci Jungowie?
– Wiemy o nich bardzo niewiele poza tym, że są bezlitośni i zabierają siłą to, czego
chcą.
– Ile światów kontrolują?
– Z tego, co wiemy, wszystkie poza Sol.
Percival odsunął od siebie talerz, blady i przygnębiony.
– Panie kapitanie, przepraszam, ale czuję się nieco słabo. Te wszystkie wieści to za
dużo na raz. Chyba lepiej będzie, jeśli wrócę do ambulatorium.
– Oczywiście  – zgodził się Nathan, dając znak oficerowi ochrony, by podszedł z
wózkiem. – Porozmawiamy innym razem.
– Dziękuję za pańską gościnność  – powiedział Percival, siadając na wózku.  – I za
ratunek. Niestety, wygląda na to, że mój plan nie udał się tak dobrze, jak planowałem.
Nathan i jego ludzie patrzyli, jak ochroniarz wychodzi, pchając wózek Percivala. Gdy
drzwi się zamknęły, Nathan kontynuował posiłek.
– Kłamie – oznajmił Władimir, wbijając widelec w sałatę.
Nathan spojrzał na niego pytająco kątem oka. Również czuł, że Percival sporo
ukrywa, ale było to jedynie przeczucie. Nie miał dowodów, które by je potwierdzały.
Zaskoczyło go, że to Władimir otwarcie wypowiedział oskarżenie, jako że do tej pory
nigdy nie zawracał sobie głowy takimi kwestiami. Nathan spodziewał się tego raczej po
Jessice albo Cameron.
Władimir czuł spojrzenie Nathana. Jak zwykle nie czekał, aż będzie miał puste usta,
by się odezwać.
– Zegar w jego komorze stazy.
– Jaki zegar?
– Jest na boku, wysoko po prawej. Mały, łatwo przegapić. Pokazuje, jak długo ktoś
przebywał w stazie. To proste urządzenie na wypadek, gdyby rejestry operacyjne szlag
trafił. Personel medyczny musi mieć takie informacje, aby odpowiednio ożywić
śpiącego w razie, gdy zawiodą automatyczne systemy.
– I co z nim? – spytała niecierpliwie Jessica.
Władimira zaskoczyła ta reakcja.
– Czy tylko mnie interesują takie szczegóły?
– Dlaczego myślisz, że kłamie?  – spytał ze spokojem Nathan. On także się
niecierpliwił, jako że Władimir miał w zwyczaju drobiazgowo wyjaśniać detale
techniczne.
– Powiedział, że znalazł się w stazie przed rozpoczęciem podróży. Ponad tysiąc lat
temu, da?
– Tak.
– To dlaczego zegar pokazuje osiemset dwanaście lat?
Nathan wgapił się we Władimira, a ten dokończył:
– Zdałem sobie sprawę z tej sprzeczności dopiero, gdy zaczął mówić.
– Jess? – spytał Nathan.
– Pogrzebię w rejestrach „Jaspisu” – obiecała.
– I?
– Każę swoim ludziom mieć pana Percivala na oku dwadzieścia cztery godziny na
dobę.
– Władimir?
– Będę dalej pracować nad danymi z powierzchni.
Nathan wziął do ust nieco sałatki.
– Dla mnie żadnych instrukcji? – spytała Cameron.
– Nie, rób dalej swoje.
– Wiesz, może warto, aby Cam się z nim zaprzyjaźniła – zasugerowała Jessica.
– Zaprzyjaźniła? – spytała Cameron.
– Wiesz, żeby myślał, że ma tu sojuszniczkę.
– Jak niby mam to zrobić?
– Nie wiem. Spędźcie razem nieco czasu. Pogadaj z nim trochę. Może oprowadź go po
okręcie.
– Dlaczego?
– Im więcej powie, tym więcej informacji może mu się wypsnąć – wyjaśniła Jessica. –
Musi czuć się komfortowo, znać swoje otoczenie.
– I jak mam zapamiętać wszystko, co mówi? Oprowadzenie go może zająć całe
godziny.
– Zostaw kanał komunikacyjny otwarty. Nagram wszystko – zasugerowała Jessica.
– Wiesz, mam różne obowiązki. Jestem w końcu pierwszym oficerem.
– Zastąpię cię – zaoferował się Nathan.
Cameron westchnęła z rezygnacją.
– Dobrze, zrobię to.
– No cóż  – odezwał się Nathan  – wygląda na to, że mamy kilka tajemnic do
rozwiązania. Kim jest Jonathon Percival, dlaczego skłamał w kwestii czasu spędzonego
w stazie i co stało się z ekspedycją? Znajdujemy się tylko sześć lub siedem skoków od
Sol, więc mamy na ustalenie wszystkiego mniej niż dwa dni.
7
Major Prechitt wszedł do sali odpraw pilotów, podobnie jak pod koniec każdego cyklu
skoku, aby przedstawić swoim ludziom nowe ćwiczenie szkoleniowe. Tym razem
jednak zamiast pilotów myśliwców zastał tam Josha i Lokiego.
Jak zwykle od razu wszedł na podest. Spojrzał na dwóch młodych ludzi – siedzącego
prosto i uważnie Lokiego oraz Josha, przygarbionego i wyglądającego, jakby miał zaraz
zasnąć. Zmienił taktykę. Zabrał z podium swój datapad i usiadł bezpośrednio przed
dwójką młodzieńców.
– Wiecie, kim jestem?
– Tak, panie majorze  – odpowiedział natychmiast Loki.  – Jest pan dowódcą grupy
myśliwskiej „Aurory”.
Josh cicho cmoknął, tak aby usłyszał to tylko Loki.
– Owszem, Loki.  – Prechitt spojrzał bezpośrednio na Josha.  – Jestem CAG-iem
„Aurory”. Wiecie, dlaczego tu jesteście?
– Powie nam pan, jak prawidłowo przeprowadzić misję zwiadowczą – rzucił Josh.
Major Prechitt przełknął ślinę. Był przyzwyczajony do pracy z wyszkolonymi pilotami
Corinari, a nie z buntowniczymi dzieciakami.
– Kapitan Scott bardzo ceni twoje umiejętności pilotażu, Josh. Uważa, że jesteście
świetnym zespołem i macie naturalną chemię, dzięki której równoważycie swoje wady
i zalety.
– To po co tu jesteśmy, sir? – spytał grzecznie Loki.
– CAG odpowiada za wszystkie loty inne niż lot samej „Aurory”. Do tej pory wasze
loty zwiadowcze podlegały bezpośredniej kontroli kapitana Scotta. Poprosiłem go, aby
zgodnie z przepisami przekazał mi kontrolę nad działaniami „Sokoła”.
– Żeby mógł nam pan powiedzieć, jak latać – mruknął Josh.
– Byłoby łatwiej, gdybyście dali mi szansę. – Prechitt spojrzał Joshowi prosto w oczy. –
W końcu ja staram się zrobić to samo.
Josh wyprostował się odrobinę.
– Przepraszam, sir. Mówił pan…?
Major Prechitt uznał zmianę postury Josha za pozytywny krok do przodu i
kontynuował:
– Nie wątpię, że świetnie potraficie pilotować „Sokoła”. Widziałem, co robiliście nad
Ancot i Aitkenną. To wymagało umiejętności i odwagi. Ale mam problem. Mam tu
pięćdziesięciu dobrze wyszkolonych pilotów, którzy znają myśliwce jak własną kieszeń.
Ale nigdy nie widzieli myśliwców Jungów i nic o nich nie wiedzą.
– My również, sir – przypomniał Loki.
– Tak, wiem. Ale macie przeprowadzić misję zwiadowczą w przestrzeni, którą jak
zakładamy, kontrolują Jungowie. Jeśli nam się poszczęści, może nawet uda wam się
przyjrzeć paru z nich podczas patrolu.
– Jeśli nam się poszczęści, to nie – poprawił go Josh.
Major Prechitt uśmiechnął się. Rozumiał podejście Josha i docenił, że młody człowiek
nie był na tyle narwany, by mieć nadzieję na tego rodzaju spotkanie, inaczej niż wielu
młodych pilotów.
– Jeśli ich spotkacie, zanotujcie wszystko: prędkość, z jaką poruszają się podczas
każdego manewru, jak ostro skręcają i jak szybko potrafią przyspieszać. To rzeczy,
których nie zarejestrują pasywne skany. Wymagają wyszkolonego obserwatora. – Major
odchylił się na krześle.  – Macie potrójne szczęście. Dysponujecie jedyną w swoim
rodzaju jednostką, umiejętnościami potrzebnymi, by nią latać, i macie sytuację
wymagającą jej użycia. Mogę pomóc wam stać się lepszymi pilotami i lepszym
zespołem. Musicie mi tylko na to pozwolić.  – Major Prechitt spojrzał na
rozentuzjazmowaną twarz Lokiego, a następnie na Josha, który wyprostował się jeszcze
bardziej. – Co wy na to, chłopcy?
Josh spojrzał na Lokiego.
– Ma pan moją uwagę, sir.
– Dobrze. Na początek: dodaliśmy do waszej jednostki parę zabawek.
– Jakich? – spytał podejrzliwie Josh.
– Nic, co zmieniłoby specyfikę lotu. To raczej zabawki dla Lokiego.
– Jakie? – spytał z miejska Loki.
– Zainstalowaliśmy parę dronów-wabików. Gdy je wystrzelisz, będą emitować cieplne
i radiologiczne wzorce podobne do tych „Sokoła”. Są sterowalne i można ich użyć do
odciągnięcia przeciwnika od siebie.
– Super – stwierdził Loki. – Jak wam się to udało tak szybko?
– To standard na takarańskich myśliwcach. Karuzari używali ich skutecznie od lat. Po
prostu przeprogramowaliśmy je, aby naśladowały „Sokoła” zamiast takarański
myśliwiec.
– Nieźle – rzucił Josh.
– Zainstalowaliśmy też dwa drony komunikacyjne, wcześniej służące do celów
awaryjnych na takarańskich jednostkach zwiadowczych. Usunęliśmy z nich
konwencjonalny napęd nadświetlny i zastąpiliśmy go mininapędem skokowym. Po ich
wystrzeleniu dostarczą wiadomość do ostatniej znanej pozycji „Aurory”, wykonując
serię szybkich skoków.
– Co, jeśli „Aurory” tam nie będzie?
– Jeśli będą znały kolejny punkt skoku „Aurory”, udadzą się tam. Jeśli nie, ulegną
autodestrukcji.
– I są tylko jednokierunkowe? – spytał Loki.
– Na razie tak. Mamy nadzieję, że opracujemy systemy dwukierunkowe, ale to
wymagałoby dokowania, co byłoby znacznie trudniejsze do zautomatyzowania.
– Skąd mamy wiedzieć, jak używać tych nowych zabawek?
– Omówi je z wami starszy bosman Taggart. – Major Prechitt podał każdemu z nich
kartę danych.  – To lista rzeczy, na które macie zwracać uwagę, jeśli zobaczycie
myśliwce Jungów w akcji. Uznałem, że dryfując przez docelowy układ, będziecie mieli
sporo czasu, możecie więc przejrzeć to wtedy. Nie będziecie się nudzić.
– Zawsze to trochę pomoże – przyznał Loki.
– Dobrze, panowie. – Prechitt podniósł się. – Powodzenia na polowaniu.
Josh i Loki wstali i uścisnęli rękę majora. Josh włożył kartę danych do kieszeni w
kombinezonie, razem z pozostałymi, które wziął ze sobą, aby nie nudzić się na misji.
Wyszli z sali odpraw i ruszyli wzdłuż korytarza ku hangarowi. Josh odwrócił się do
Lokiego.
– Ktoś musi powiedzieć majorowi, że zwiadowcy najbardziej lubią nic nie znajdować.

***

Nathan przeszedł przez cały główny hangar „Aurory”. W ostatnich tygodniach został
znacznie zmodyfikowany. Major Prechitt, technicy lotu Corinari, starszy bosman
Taggart i główny bosman Montrose wspólnie pracowali, używając instrukcji
operacyjnych „Aurory” jako przewodników, nad jak największym usprawnieniem
operacji lotniczych okrętu. Jak można było się spodziewać, ich metody nieco różniły się
od standardów floty, co było konieczne z uwagi na różnice, jeśli chodzi o technologię i
rolę „Aurory”. Zaprojektowano ją przede wszystkim jako okręt eksploracyjny i
dyplomatyczny, a dopiero w drugiej kolejności jako jednostkę bojową. Teraz
dziewięćdziesiąt procent działań operacyjnych w hangarze prowadzono z myślą o
działaniach militarnych. W tym celu lewą i prawą śluzę transferową przeznaczono do
przyjmowania na pokład jedynie myśliwców, podczas gdy większa, środkowa,
zarezerwowana była do startów i lądowań promów.
Nawet „Sokół”, znacznie większy od myśliwca, wciąż był dość mały, aby zmieścić się
na przednich podnośnikach. Nie mógł już korzystać z głównej płyty postojowej, ale
zamiast tego podnośniki wynosiły go szybem windy na samą górę kadłuba „Aurory”,
stając się płytami startowymi.
Nathan ruszył w stronę „Sokoła” stojącego na lewym przednim podnośniku. Widział,
że Josh i Loki otrzymują instrukcje od Marcusa.
– Panowie – powitał ich Nathan.
– Panie kapitanie – odpowiedział Marcus, nieco niedbale salutując.
– Słyszałem, że macie nieco nowych zabawek.
– Tak, sir  – odparł Loki.  – Są naprawdę niezłe. Marcus, to znaczy starszy bosman
Taggart, właśnie je z nami omawiał.
– W takim razie nie będę wam przerywał.
– W zasadzie już skończyłem – rzekł Marcus. Nagle coś odwróciło jego uwagę – Hej,
przygłupie!  – krzyknął do jakiegoś technika Corinari.  – Tak, ty! Co ty wyprawiasz, do
cholery?  – Marcus odwrócił się do kapitana.  – Przepraszam, sir, muszę kogoś
szturchnąć.
Nathan zaśmiał się pod nosem.
– Przyszedł pan nas pożegnać?  – spytał Josh, wychodząc zza dziobu, gdzie kończył
inspekcję przed lotem.
– Coś w tym stylu. Słuchajcie, nie wiem, czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale ten lot
jest inny. Nie taki jak wcześniej, w gromadzie. Wtedy wiedzieliśmy mniej więcej, czego
się spodziewać. Znaliśmy wcześniej ryzyko. Tutaj, cóż, nikt z Ziemi nie był tu od tysiąca
lat. Może na was czekać choćby całe gniazdo szerszeni rojące się od okrętów Jungów.
– Tak, przyszło nam to na myśl – stwierdził Loki.
– Mnie nie – powiedział z lekkim zaniepokojeniem Josh. – Hej, co to są szerszenie?
– Po prostu starajcie się unikać niepotrzebnego ryzyka. Zwłaszcza że…
– Zwłaszcza że mamy napęd skokowy i nie chcemy, żeby wpadł w ręce Jungów  –
dokończył za niego Loki. – Proszę się nie martwić, panie kapitanie. Nie pozwolimy na
to. Jeśli będą nas ścigać, szybko odskoczymy.
– Dobrze, ale jest jeszcze jedno. Nie możecie pozwolić, aby widzieli, jak skaczecie.
– Dlaczego nie? – spytał Josh.
– Uważamy, że Jungowie już wiedzą, a przynajmniej podejrzewają, że pracujemy nad
napędem skokowym. Jeśli zobaczą skok, uzyskają potwierdzenie, które może
sprowokować ich do ataku na Ziemię.
– Ale mają tylko liniowy napęd nadświetlny, tak? – spytał Loki. – Dotrzemy do Ziemi,
zanim wieści o napędzie skokowym się rozniosą.
– Tak, masz rację – zgodził się Nathan. – Ale to doprowadzi do eskalacji. Ziemia tego
teraz nie potrzebuje. Nie jest jeszcze gotowa do obrony.
– Racja  – powiedział Josh.  – Skoczyć, zanim nas zobaczą. To mi się jeszcze bardziej
podoba. Jeśli nas nie zobaczą, to nie będą do nas strzelać.
– Dobrze. – Nathan podał Lokiemu kartę danych.
– Co to? – spytał Josh – Kolejna książka historyczna?
– To wiadomość ode mnie do dowództwa floty na Ziemi. Jeśli z jakiegoś powodu nie
dotrzemy na Ziemię, a wy tak, ta karta zawiera wszystkie moje raporty. Są
zaszyfrowane, oprócz pierwszej wiadomości, którą możecie przesłać, aby flota was nie
ostrzelała. – Nathan spojrzał na nich poważnie. – Czeka nas lot przez okupowaną przez
Jungów przestrzeń. Ktoś z nas musi dotrzeć na Ziemię i dostarczyć flocie napęd
skokowy.
– Kapitanie, jakie są szanse na to, że natkniecie się na kolejny okręt Jungów w drodze
do Sol? – spytał Josh. – Znaczy się kosmos jest naprawdę duży.
– Po prostu obstawiam wszystkie bazy.
– Bazy? – spytał Loki.
– O, to zrozumiałem! – krzyknął Josh. – Chodzi o baseball. Czytałem o tym ostatnio. –
Odwrócił się do Lokiego.  – To gra, w którą grają wszyscy na Ziemi. Wyjaśnię ci po
drodze. Jest naprawdę ciekawa.
– Proszę się nie martwić, panie kapitanie  – powiedział Loki, ignorując Josha.  – Jeśli
was nie znajdziemy, ruszymy prosto ku Ziemi.
– Powodzenia.
– Bez obaw – rzucił Josh z typową dla siebie pewnością siebie. Odwrócili się, weszli po
drabince i wdrapali się do kokpitu „Sokoła”, zakładając hełmy i zasiadając w fotelach.
– Czasami trudno stwierdzić, ile z pewności siebie tego chłopaka to arogancja, a ile
głupota – powiedział Marcus, podchodząc do kapitana.
– To się zapewne nieco zmienia i faluje.
Marcus rzucił okiem na drugą stronę hangaru, gdzie zauważył komandor Taylor i
Percivala.
– A co to za jeden?
– Kto, Percival? – spytał Nathan. – To człowiek, którego uratowaliśmy z „Jaspisu”.
– Ten, co siedział w stazie przez tysiąc lat?
– Właśnie ten.
– Cholera, nie wygląda na starszego ode mnie. Jak pan myśli, jakie to uczucie? Zasnąć
i obudzić się tysiąc lat później w zupełnie innej rzeczywistości. Wszystko, co znałeś,
dawno przepadło, zamieniło się w proch.
Nathan obrócił się do Marcusa.
– Może powinien pan go spytać?
– Kto, ja?
– Tak, pan. Chcemy, żeby się nieco otworzył, opowiedział nam o czasach sprzed
zarazy i co się stało, gdy wybuchła. Może się dogadacie.
– Jeśli uważa pan, że to dobry pomysł, to mogę spróbować. Może najpierw poczęstuję
go piwem, żeby rozwiązać mu język.
– Może warto spytać o to panią doktor  – ostrzegł go Nathan.  – I porozmawiać z
komandor Nash. Ma listę rzeczy, o których na razie nie należy z nim rozmawiać. A
może jeszcze lepiej, proszę napić się piwa z nim i z nią. Wydaje się ją lubić.
– Co za zaskoczenie – stwierdził Marcus. – Zważywszy na jej walory.
Nathan spojrzał ostro na Marcusa, który natychmiast się nieco wyprostował.
– Dobrze, porozmawiam o tym z panią komandor, panie kapitanie.
– Proszę robić swoje, panie bosmanie.  – Nathan odpowiedział na salut Marcusa,
patrząc, jak „Sokół” unosi się i znika za grodzią.

***

– Kokpit zamknięty i szczelny – oznajmił Loki. – Reaktory gorące, jeden procent mocy.
Wszystkie systemy sprawne i gotowe do startu.
– Silniki manewrowe gorące, główne też. Napęd skokowy w stanie oczekiwania. Broń
zabezpieczona.  – Josh wyjrzał przez okno na ściany otaczającego ich tunelu. Liczby
pokazujące dzielącą ich od zewnętrznego kadłuba odległość przesuwały się niemal zbyt
szybko, by je odczytać. – Znajdziemy się na górze za dziesięć sekund.
– Kontrola lotu, tu „Sokół”. Dziesięć sekund – odezwał się Loki.
– „Sokół”, tu kontrola lotu. Przyjąłem.
Winda zaczęła zwalniać. Josh spojrzał w górę, gdzie właz rozsunął się na boki. Kilka
chwil później płyta podnośnika zrównała się z kadłubem „Aurory”.
– „Sokół”, tu kontrola lotu. Płyta startowa zabezpieczona i gotowa.
– Przyjąłem – odpowiedział Loki. – „Sokół” startuje.
– Zwalniam zaczepy magnetyczne  – oznajmił Josh i nadał „Sokołowi” ciąg w górę.
Maszyna szybko uniosła się z płyty startowej, oddalając się prostopadle od „Aurory”.
– Kontrola lotu, tu „Sokół”. Wystartowaliśmy.
– „Sokół”, przyjąłem. Pomyślnej drogi.
Josh powoli popchnął przepustnicę do przodu, ruszając w swobodnym tempie.
– Nie żebym się żalił czy coś – odezwał się Loki – ale zwykle nasze odloty sprawiają,
że krew mi odpływa z palców u nóg.
– Dzisiaj jestem nieco… ostrożny.
– Ostrożny? Obróć się i spójrz na mnie.
– Dlaczego?
– Chcę się upewnić, że to ty.
Josh mocno pchnął przepustnicę, w jednej chwili uruchamiając pełną moc głównych
silników. Mimo amortyzatorów inercyjnych nagłe przyspieszenie mocno wbiło ich w
fotele.
– Tak – powiedział z trudem Loki, czując, że jego palce nagle stają się zimne. – To ty.
Josh cofnął przepustnicę, ustawiając dwadzieścia procent przedniego ciągu.
– Prędkość skoku za pięć sekund. Obieram kurs.
– Uruchamiam autonawigację – oznajmił Loki. – Skok za trzy…
– Nie znoszę autonawigacji  – rzucił Josh, czując, jak system przejmuje kontrolę nad
sterami.
– Dwa… jeden… teraz.
Josh mocno zamknął oczy, gdy „Sokół” odskoczył w rozbłysku światła.

***

– Wasz okręt ma ciekawą konstrukcję – stwierdził Percival, gdy opuścili hangar.


– Dziwny dobór słów – odpowiedziała Cameron.
– To dziwna sytuacja. – Percival poruszał się powoli, ostrożnie stawiając kroki, jako że
wciąż przyzwyczajał się do ponownego używania nóg. Chociaż był w stanie sam
chodzić, musiał oszczędzać siły. Komandor Taylor zaproponowała, że może oprowadzić
go na wózku, ale Percival natychmiast odmówił, zamiast tego zdecydował się na
robienie co jakiś czas przerw.
– Jak to? – spytała Cameron.
– Spodziewałem się obudzić w przyszłości pełnej wymyślnych technologicznych
gadżetów, gdzie wszyscy cieszą się idealnym zdrowiem i prowadzą wspaniałe życie.
Zamiast tego technologia jest podobna, jeśli nie mniej zaawansowana, do tej, którą
znałem, a ludzie harują jak kiedyś. Jedyna różnica, być może, polega na tym, że
ludzkość rozproszyła się po Galaktyce i podzieliła na odizolowane grupy. To dość
smutne. – Percival uśmiechnął się. – Szczerze mówiąc, z perspektywy czasu, głupio się
czuję z tym, że spodziewałem się czegoś innego.
– Dlaczego pan tak mówi?
– Wiedziałem, co dzieje się na Światach Centralnych, cała ta zaraza i tak dalej.
Cywilizacja upadała. Ludzkość ginęła. Ci, którzy jakimś cudem uniknęli zakażenia,
masowo uciekali. – Percival na chwilę zamilkł i westchnął. – Chyba chciałem wierzyć,
że jakoś wszystko dobrze się skończy, że cywilizacja przetrwa i pójdzie do przodu,
nawet jeśli ostrożniejszym krokiem.
– Taka nadzieja to coś naturalnego – powiedziała Cameron.
– Nadzieja, być może. Ale ja wiedziałem lepiej. Nawet jeśli nie byliśmy ostatnimi,
którzy opuścili pogranicze, sprawa wydawała się już praktycznie przesądzona.
Percival znów westchnął. Cameron nieco zdziwił jego dobór słów.
– Może to i lepiej.
– Słucham?
– Może ludzkość musiała doświadczyć takiej katastrofy, abyśmy zmienili nasze
postępowanie.
– O jakim postępowaniu pan mówi? – spytała Cameron.
– Jesteśmy lekkomyślnym gatunkiem, aroganckim i samolubnym, nieakceptującym
swojej delikatnej natury, dopóki nie staniemy twarzą w twarz ze śmiercią. Chcemy
nieograniczonej władzy, niepotrzebnego bogactwa i wolności bez konsekwencji i
odpowiedzialności. Chcemy też mieć kogo obwinić, jeśli coś pójdzie nie tak.
– Nie wiem, czy w pełni się zgadzam – stwierdziła grzecznie Cameron – ale ta ostatnia
część chyba jest prawdziwa. Pomyślał pan może, że ludzkość zmieniła się jednak przez
ostatnie tysiąc lat?
– Ludzkość nie zmieniła się przez tysiąc lat przed zarazą, nawet w obliczu
niezliczonych zbrodni. Dlaczego miałaby zrobić to teraz?
– Wszystko jest możliwe.
– Ludzie mają jedną wspólną cechę  – oznajmił Percival  – wolę przetrwania. Mamy
niesamowitą zdolność do usprawiedliwiania wszystkiego, co musimy zrobić, by
osiągnąć ten cel. To błogosławieństwo i przekleństwo Homo sapiens… przysłowiowy
obosieczny miecz.
– Tak, ale ten instynkt i zdolność obejmuje nie tylko jednostki, ale i przetrwanie tych,
na których nam zależy: rodziny, przyjaciół, nawet narodu czy całego gatunku.
Percival na chwilę zamilkł, spoglądając w zamyśleniu na Cameron.
– Doskonała uwaga, pani komandor. Gdyby tylko była prawdziwa w przypadku
większości z nas.
– Powiedział pan wcześniej – zauważyła Cameron, gdy dalej szli korytarzem w stronę
maszynowni – że „może to i lepiej”. Co miał pan na myśli?
– Wielu ludzi przez wieki uważało, że ludzkość naruszyła naturalną równowagę
świata, przeludniając Ziemię ponad miarę. Niektóre radykalne grupy sugerowały
nawet, że należy dokonać kontrolowanego uboju, drastycznie zmniejszyć populację, by
przywrócić tę równowagę.
– Ale jeśli ludzkość nie jest zdolna do zmian, jak pan mówi, czy nie byłoby to jedynie
tymczasowe rozwiązanie?
– A tak, typowy argument. Skoro nie możemy tego naprawić, nie róbmy nic.
– Nie o to mi chodziło.
– Zdaję sobie z tego sprawę, pani komandor. Mimo wszystko był to dość powszechny
argument w tamtych czasach. Wie pani, że były nawet kiedyś ekstremistyczne grupy,
które próbowały do tego doprowadzić?
– Nie, nie wiedziałam – przyznała Cameron. – Nadal większość z nas wie niewiele o
historii Ziemi przed zarazą.
– Czy wiedza nie została zawarta w tej Arce Danych, o której wspomniał kapitan?
– Tak, oczywiście, ale jest w niej ogrom informacji. Utworzono komitet nadzorujący
dystrybucję danych do reszty świata. Uznano, że udostępnienie wszystkiego w
niekontrolowany sposób może się okazać niebezpieczne. Było tam wiele technologii, na
które ludność Ziemi nie była jeszcze gotowa. I co ważniejsze, niektóre ziemskie religie
bardzo różniły się od ich obecnych wersji. Wyobraża pan sobie, jakie zamieszanie by to
wprowadziło?
– Ale fakty na temat wydarzeń historycznych nie mogą przecież stanowić
zagrożenia. – Percival zmarszczył brwi.
– To zależy. Na przykład ludzie na mojej Ziemi nie uważają żadnej rasy za gorszą od
pozostałych. Tak, widzimy różnice. Nadal częściej przebywamy z tymi bardziej
podobnymi do nas, ale nie widzimy nic złego w tym, że różnimy się od siebie. Wiedza,
że w pewnym momencie historii Ziemi nie tylko istniał rasizm, ale nawet niewolnictwo,
została uznana za zbyt niebezpieczną, aby udostępnić ją publicznie.
– Więc uważa pani, że o niektórych elementach historii ludzkości należy zapomnieć?
Cameron zastanowiła się nad tym pytaniem, gdy schodzili po rampie na pokład
inżynieryjny w rufowej części okrętu.
– W większości przypadków nie. Ostatecznie zresztą historia rasizmu i niewolnictwa
stała się wiedzą publiczną. Ale zgadzam się, że należy rozważyć te kwestie. Ślepe
ujawnienie całej wiedzy o przeszłości jest po prostu nieodpowiedzialne.
– Niektóry powiedzieliby, że szczere.
– Być może. Ale nie ma to większego znaczenia. Gdy odkryliśmy zagrożenie ze strony
Jungów, wszelkie wysiłki skupiono na rozwoju technologii, która zabierze nas z
powrotem w kosmos, abyśmy mogli się bronić. Od tamtego czasu ujawniono niewiele
elementów historii Ziemi sprzed zarazy.
– Wielu uważa, że wiedza o historii zapobiega popełnianiu tych samych błędów  –
stwierdził filozoficznie Percival.
– Tak uważa kapitan. Studiował historię.
– To dobra dziedzina wiedzy dla kogoś dowodzącego okrętem wojennym.
Gdy minęli pierwszy reaktor, Cameron zauważyła Władimira rozmawiającego z
corinairiańskim technikiem.
– Panie komandorze  – zawołała go, dając znak Percivalowi, by wszedł za nią do
pomieszczenia.
– Panie Percival. Pani komandor – powitał ich Władimir. – Jak idzie wycieczka?
– Jest bardzo ciekawa – odpowiedział Percival.
– Komandorze Kamieniecki, czy mógłby pan oprowadzić pana Percivala po
maszynowni? Mam parę spraw do załatwienia.
– Ale właśnie…
– Proszę zadzwonić do mnie, gdy obejrzy pan maszynownię, panie Percival.
– Dziękuję, pani komandor.
Cameron odwróciła się do Władimira.
– Panie komandorze  – powiedziała i przechodząc obok niego, dodała cicho:  –
Pamiętaj o liście.
– Sir  – odpowiedział Władimir, zaciskając zęby na myśl o tym, że zostawiono go z
dziwnym starcem. – Panie Percival, od czego chciałby pan zacząć?
– Możemy tutaj. To wasz reaktor?
– Jeden z czterech  – oznajmił z dumą Władimir. Jeśli było coś, o czym lubił
rozmawiać, nawet z tysiącletnim człowiekiem, to systemy okrętu.
– Wygląda na dość duży jak na reaktor fuzyjny.
– To reaktory na antymaterię – poprawił go Władimir.
– Naprawdę? I macie ich cztery?  – Percival przyjrzał się reaktorowi.  – Słyszałem o
reaktorach na antymaterię. Były najnowszą technologią energetyczną w moich czasach.
Ale były używane tylko przez wojsko.
– Teraz jest podobnie. Na Ziemi buduje się wiele reaktorów fuzyjnych. Gdy
odlecieliśmy, ponad połowę ziemskiej energii generowano właśnie w elektrowniach
fuzyjnych. Nasze okręty podświetlne też z nich korzystają. „Aurora” to pierwszy nowy
okręt zasilany antymaterią.
– I potrzeba ich aż czterech do zasilania okrętu?
– Okręt potrafi działać przy jednym, ale zwykle równoważymy go drugim.
– Po co są dwa pozostałe?
– Dla redundancji i do zasilania naszych systemów nadświetlnych  – wyjaśnił
Władimir.
– Brzmi nieco przesadnie.
– Mamy też dwa mniejsze reaktory fuzyjne w zapasie – dodał Władimir.
– To już zdecydowanie przesada. – Percival się rozejrzał. – Czy jest tu jakieś miejsce,
gdzie mógłbym przysiąść na chwilę? Zmęczyłem się od tego chodzenia.
– Oczywiście, tu po prawej jest biuro.  – Władimir wprowadził starszego mężczyznę
do biura i przysunął mu krzesło. – Może chce pan wody?
– Poproszę. Zjadłbym też coś, jeśli to nie kłopot.
– Zawsze jestem gotów na posiłek  – zgodził się z uśmiechem Władimir, aktywując
komunikator.  – Kambuz, tu główny inżynier. Proszę przysłać dwie tace z owocami i
dwie butelki wody do biura przy pierwszym reaktorze.
– Jest pan Rosjaninem? – spytał Percival.
– Owszem. Urodzony i wychowany tuż pod Moskwą.
– Nigdy jeszcze nie spotkałem Rosjanina.
– Naprawdę? – spytał z zaskoczeniem Władimir. – Myślałem, że w pańskich czasach
byli wszędzie na Ziemi.
– Urodziłem się i wychowałem w Stillwell.
– Gdzie to jest?
– To małe miasto na głównym kontynencie Cetusa, czwartej planety układu Tau Ceti.
Nigdy nie byłem na Ziemi, ale z tego, co pamiętam, znaczna część populacji Rosji
emigrowała do rosyjskich kolonii w układzie 70 Ophiuchi.
– Tak, też o tym słyszałem – powiedział Władimir. – Zawsze zastanawiało mnie, czy
przetrwali zarazę. Nie wyobrażam sobie całej planety Rosjan. Musi być niesamowita.
– Nie wątpię. Nigdy tam nie byłem. Dostałem pracę w układzie Sigma Draconis, gdy
tylko opuściłem służbę. Zakładano tam nową osadę, zamieszkaną głównie przez
Norwegów. Można było nieźle zarobić.
– Trudno mi to sobie wyobrazić. Mówi pan o przeprowadzkach międzygwiezdnych
tak, jak my o międzykontynentalnych.
– Ale poruszacie się wśród gwiazd – zauważył Percival.
– Owszem, ale nie mieszkańcy Ziemi jako całość. Dopiero sto lat temu odkryliśmy, że
kiedyś kolonizowaliśmy inne układy gwiezdne. Wróciliśmy w kosmos zaledwie
trzydzieści lat temu.
– Ja za to nie wyobrażam sobie ludzkości ograniczonej do jednej planety.
– Jak wiele światów skolonizowano?
– Nie mogę podać dokładnej liczby  – przyznał Percival.  – Bezustannie wyruszały
kolejne ekspedycje, by zasiedlić jakiś świat na pograniczu lub dalej. Każda grupa, której
nie podobały się sprawy na własnej planecie, znajdowała w końcu sposób, by zebrać
fundusze potrzebne na zakup pakietu kolonizacyjnego i wynajęcie statku, który
zabierze ich dalej.
– A co z tymi zasiedlonymi przez Ziemię?  – spytał Władimir.  – Wiem o pięciu
Światach Centralnych, tych największych. Ale słyszałem tylko o paru Światach
Pogranicza.
– Tak, pogranicze. To te planety były najbardziej ekscytujące. Znajdowały się poza
kontrolą centralnych rządów. Dziewicze tereny. Proszę wyobrazić sobie lądowanie na
czystym, nieskażonym niczym świecie, tylko z tym, co fizycznie zabierasz ze sobą, i
wzięcie w posiadanie dowolnego kawałka ziemi. Takie było marzenie.
Władimir uśmiechnął się.
– Bardzo miłe marzenie.
– Ale dla wielu życie było ciężkie – dodał Percival. – Wielu nie przeżywało.
– Tak, wyobrażam sobie.
– Wątpię. To nie tak, jak na Ziemi. Większość z tych światów nie była przeznaczona
dla ludzkiego życia ani do uprawy ziemskich plonów. Światy Pogranicza zwykle
polegały na transportach podstawowych zasobów z układów centralnych i z Ziemi.
Centralne kolonie potrzebowały niemal dwustu lat, aby stać się samowystarczalne, a
miały ogromną infrastrukturę od ziemskich państw. Nie wyobrażam sobie, co czekało
ekspedycje, które wyruszyły dalej w kosmos. Podejrzewam, że większość z nich dawno
wymarła.
– Panie komandorze  – odezwał się załogant, który wszedł z dwiema tacami
pokrojonych owoców i dwiema butelkami wody.
– Dziękuję  – odpowiedział Władimir, odbierając tace i podając jedną Percivalowi.  –
Proszę opowiedzieć więcej o Światach Pogranicza.

***

– Mam trzy kontakty w głębi układu – oznajmił Loki.


– To Jungowie?
– Nie mam pojęcia. Znajdujemy się nadal osiem lat świetlnych od krawędzi układu.
To za daleko, by wyłapać szczegóły. Tylko ruchome kontakty cieplne.
– Więc poruszają się – stwierdził Josh z przedniego fotela „Sokoła”. – Dokąd lecą?
– Dwa z nich znajdują się w głębi układu. Wygląda na to, że trzeci zamierza go
opuścić.
– Jesteś pewien?
– Musiałbym przyjrzeć im się przez dłuższy czas, aby ustalić kurs i prędkość. Nawet
wtedy informacje są zapewne sprzed dwunastu do piętnastu godzin.
– Co robimy?
– Siedźmy tu przez kilka minut i zweryfikujmy ich trajektorie oraz trajektorie
wszystkiego w układzie, zanim wyznaczymy kurs. Wtedy skoczymy nieco głębiej i
przyjrzymy się bliżej.
– Brzmi dobrze – zgodził się Josh. – Co myślisz o majorze Prechitcie?
– Wygląda na dobrego CAG-a.
– Daj spokój, nie wiesz nawet, co oznacza dobry CAG.
– A ty wiesz?
– Nie mam pojęcia i nie obchodzi mnie to.
Loki uniósł wzrok znad konsoli.
– Cóż, powinno, zważywszy na to, że będziemy pod jego dowództwem, póki latamy
tym stateczkiem.
– Jak dla mnie to tylko formalność. Naszym szefem nadal jest kapitan. Prechitta też.
Nie może odebrać nam „Sokoła” bez rozkazu kapitana. Więc jeśli o mnie chodzi, to
nadal rozkazy wydaje nam kapitan, nawet jeśli za pośrednictwem CAG-a.
– Wiesz, nauczenie kogoś innego latania „Sokołem” nie zajęłoby im wiele czasu  –
zauważył Loki. – Na pokładzie jest sporo pilotów.
– Tak, ale znajdujemy się tylko kilka dni od Ziemi, więc po co by mieli to zmieniać?
– A gdy tam dotrzemy, „Aurorę” przejmą Ziemskie Siły Obronne i zapewne wszystko,
co znajduje się na pokładzie, też. Za kilka dni możemy stracić pracę, przyjacielu.
– Kapitan się za nami wstawi – powiedział Josh.
– Chyba za bardzo ufasz w jego możliwości. Teraz może być kapitanem, ale gdy
dotrzemy do Ziemi, zacznie odpowiadać przed dowództwem.
Josh zaczynał się niepokoić. Myślał już nieco o tym, co się stanie, gdy dotrą na Ziemię,
ale scenariusze, jakie rozgrywały się w jego głowie, były znacznie lepsze niż ten, który
przedstawiał Loki.
– To jak myślisz, co z nami zrobią? Znaczy się ze wszystkimi, którzy nie są z Ziemi?
– W najlepszym razie zostaniemy w załodze, dopóki nie zbudują kolejnego okrętu z
napędem skokowym, który zabierze nas do domu. Ale to może zająć lata.
– A w najgorszym?
– Będą nas traktować z podejrzliwością, wezmą pod klucz, poddadzą niekończącym
się przesłuchaniom, aby dowiedzieć się jak najwięcej o gromadzie Pentaura.
– Masz paranoję – zaprotestował Josh. – Nie zamkną nas.
– Przyznaję, że brzmi to nieco paranoicznie  – zgodził się Loki  – ale ludzie
spodziewający się inwazji mogą tak myśleć, prawda?
– Owszem, mogą. – Josh zamyślił się na chwilę nad sytuacją. – Zaraz, czy kapitan nie
ma aby niezłych koneksji? Jego ojciec nie jest prezydentem czy coś takiego?
– Był senatorem z bardzo potężnego kontynentu. Kandydował na prezydenta, gdy
„Aurora” opuściła Ziemię.
– Może go wybrano. To byłoby dla nas dobre, prawda?
– Zapewne tak – zgodził się Loki. – Wysyłam ci kurs.
Josh spojrzał na centralną konsolę.
– Trochę blisko, nie uważasz?
– To konieczne, jeśli mamy zbliżyć się na tyle, by zrobić dobre zdjęcia powierzchni
planety.
– Tak, ale to jest między planetą a jej księżycami.
– Jeśli podlecimy na tej trajektorii, słońce pozostanie po drugiej stronie planety, więc
po naszej będzie zimno.
– Dlaczego do tej pory nigdy nie musieliśmy przelatywać tak blisko?
– Ze względu na pozycję tej planety na orbicie gwiazdy  – wyjaśnił Loki.  – I pozycje
innych planet. Albo ten kurs, albo musimy poczekać jeszcze parę godzin.
– Jeśli to zrobimy, możemy przegapić spotkanie z „Aurorą”, a nie chcę skakać sam
przez cały sektor.
– Nie mówiłeś kiedyś o tym, jak to ukradłbyś ten statek i poleciał w siną dal?
– To tylko gadka, Loki. I mówiłem o skakaniu po sektorze Pentaura, nie w kompletnie
nieznane miejsca.  – Josh zmienił kurs, kierując się na wyznaczoną przez Lokiego
trasę. – Obieram kurs. Miejmy to już za sobą.
– Przekazuję kontrolę nad lotem systemom autonawigacji – oznajmił Loki. – Skok za
trzy sekundy.

***

– Kapitanie? – odezwała się Jessica, stojąc w wejściu do gabinetu.


– Tak?
– W zasadzie skończyłam przegląd rejestrów „Jaspisu”  – powiedziała, wchodząc do
pomieszczenia i zamykając za sobą właz.
– I?
– Nie wygląda to ładnie, tak zresztą, jak podejrzewaliśmy.
– Opowiedz.  – Nathan dał znak, aby usiadła. Tym razem wybrała krzesło, zamiast
rozsiąść się na kanapie. Wtedy do Scotta dotarło, że sprawa musi być poważna.
– Szczerze mówiąc, wygląda na to, że ekspedycja od początku była skazana na
porażkę. Po pierwsze, statek nie był stworzony do tak dalekiej podróży. Wyposażono go
w dodatkowe paliwo i dla oszczędności zasobów ustanowiono rotację załogi, aby
rzadziej wychodziła ze stazy. To rzeczy, których można było się spodziewać podczas
lotu dalekiego zasięgu. Ale prawda jest taka, że statek był już starym gruchotem, gdy
Dubnyk kupił go na czarnym rynku. Gdyby ekspedycja rzeczywiście wnioskowała o
zezwolenie, nie uzyskałaby go ze względu na stan „Jaspisu”. Nawet kontenery
towarowe nie były przystosowane do transportu żywności. Nie miały odpowiedniej
osłony przed promieniowaniem. Jedyne, co na tym statku było nowe, to reaktor
fuzyjny. Na szczęście dla pasażerów, komory stazy były w dobrym stanie. Porażkę
ekspedycji spowodowało jednak co innego.
– Tylko co?
– Pierwszym problemem były promy. Nie przewożono ich w środku, tylko
zadokowano na zewnątrz.
– Przez całą podróż?
– Całe pięćdziesiąt dwa lata.
– Myślałem, że maksymalna prędkość wynosiła dwa przecinek pięć?
– Statek był tak obładowany, że postanowili lecieć z połową maksymalnej prędkości,
by zwiększyć zasięg i wciąż mieć dość paliwa, żeby decelerować i zająć orbitę pod
koniec podróży. Gdy przybyli, jeden prom okazał się niesprawny, a drugi też nie był w
najlepszym stanie. Udało im się wykorzystać części z pierwszego do naprawy drugiego,
ale to oznaczało, że dysponowali tylko jednym, by przewieźć wszystkie zapasy i
pasażerów na powierzchnię.
– Zajęłoby to nieco dłużej, ale jeden prom nadal powinien wystarczyć  – stwierdził
Nathan.
– O ile twój jedyny prom nie rozbije się, zanim rozładujesz choćby połowę  –
powiedziała Jessica.
– Żartujesz.
– Jak mówiłam, od początku byli skazani na porażkę. Ale czekaj, jest jeszcze gorzej.
Do tego czasu na powierzchni znalazło się dwieście osób i przynajmniej część sprzętu.
Plan był taki, aby wykorzystali to, co mają, aby naprawić rozbitą maszynę. Zdali sobie
sprawę, że w ciągu paru lat mogą być w stanie doprowadzić prom do użytku. Ale gdy
nadeszła zima, musieli skupić się na przetrwaniu. Kapitan Dubnyk i reszta załogi
wrócili do stazy, aby oszczędzać zapasy na „Jaspisie”. System miał obudzić kapitana w
ciągu roku, aby mógł sprawdzić, co z kolonistami. Miał też obudzić go, gdyby coś na
statku wymagało jego uwagi.
– Zatem trzystu kolonistów, połowa zapasów i załoga „Jaspisu” czekali w stazie na
orbicie.
– Tak. Pierwsza zima była ciężka, znacznie zimniejsza, niż się spodziewali w oparciu
o dane z korporacyjnej sondy sprzed stu lat. Zmarło około dwudziestu osób. Gdy
kapitan obudził się rok później, zdał sobie sprawę, że naprawa promu może zająć
dłużej, niż się spodziewano. Wracał do stazy i wybudzał się co rok. Trwało to przez
jakieś dziesięć lat. Każda zima była sroga, ale kolonia trwała. Dzietność była niska, a
kolonia ledwie utrzymywała swoją liczebność, ale udało im się osiągnąć pewne
podstawowe możliwości rafinacyjne i fabrykacyjne, czynili też postępy, jeśli chodzi o
naprawę promu. W końcu, po którymś kolejnym roku, Dubnyk wyszedł ze stazy i nikt
nie odpowiadał. Użył czujników optycznych i zobaczył, że kolonia zniknęła pod
ogromną rzeką lawy. Znalazł w systemach komunikacyjnych statku wiadomość z
kolonii. Wybuchł ogromny wulkan, zmuszając ludzi do porzucenia obozu i
przeniesienia się dalej na północ. Obiecali skontaktować się z nim, gdy zbudują nową
osadę.
– A co z promem? Nie byli w stanie go przetransportować? – spytał Nathan.
– Nie, przepadł pod lawą. Zabrali to, co byli w stanie: czujniki, reaktor fuzyjny i sprzęt
komunikacyjny. Ale stracili prom.
– Ja pierdolę.
– Właśnie.  – Westchnęła ciężko.  – Dubnyk i reszta utkwili na „Jaspisie” bez
możliwości lotu na planetę i bez paliwa, by odlecieć gdzie indziej.
– Co stało się z kolonistami?
– Dubnyk nawiązał z nimi kontakt, gdy kolejny raz wyszedł ze stazy, ale wieści były
ponure. Przenieśli się tak daleko na północ, jak mogli, ale popiół wyniesiony przez
wulkan do atmosfery zmieniał klimat na chłodniejszy.
– Zaczynała się epoka lodowcowa? – spytał Nathan.
– Tak myślał Dubnyk. Jeden z kolonistów myślał też, że planeta mogła już zacząć cykl
ochłodzenia, a wulkan tylko pogorszył sprawę. Zbudowali dość solidne schrony i
przetrwali kolejną dekadę. Dubnyk co rok wychodził ze stazy, żeby sprawdzić, co z
nimi, ale widział, że ich liczba maleje, a morale spada. Ostatecznie nikt już nie
odpowiadał na jego próby kontaktu. Nadal wykrywał energię ich reaktora fuzyjnego,
chociaż był zakopany w śniegu. Przełączył się na cykle pięcioletnie, mając nadzieję, że
ich sprzęt komunikacyjny po prostu uległ uszkodzeniu. Ale za każdym razem, gdy
budził się i sprawdzał łączność, widział to samo: brak wiadomości, brak oznak życia.
Tylko więcej śniegu. Gdy sygnał reaktora fuzyjnego zniknął, po prostu się poddał.
Aktywował boję awaryjną i wszedł do komory stazy na czas nieokreślony, każąc się
obudzić tylko w razie, gdyby statek wymagał jego uwagi. Ostatecznie statek stracił
ciśnienie i systemy na pokładzie odmówiły budzenia kogokolwiek w próżni.
– Tak, to by nie było zbyt przyjemne.
– Jak mówiłam, od początku byli zgubieni.
– Musiało być ciężko na to patrzeć, Jess. Przykro mi.
– Właściwie nie było żadnych nagrań wideo. Kapitan przekonwertował starsze
nagrania na tekst, gdy zdał sobie sprawę, że zostanie tam na dłużej, zapewne chcąc
oszczędzić miejsce i moc. Przeczytałam jedynie serię wpisów do dziennika
pokładowego. Cholernie przygnębiające, ale przynajmniej nie musiałam oglądać
nagrań.
– Więc Percival nic o tym nie wie – stwierdził Nathan.
– Nie, sir. Z tego, co wiemy, on i reszta kolonistów znajdowali się przez cały czas w
stazie. Jedyne, co temu przeczy, to zegar wbudowany w komorę Percivala, lecz możemy
mieć do czynienia ze skutkiem awarii. W końcu działał przez tysiąc lat. Jestem pewna,
że gwarancja dawno wygasła.
– Kazałem Władimirowi się temu przyjrzeć. Zobaczy, czy możliwe jest, że na jakiś
czas chronometr przestał działać albo zwolnił. Czy jest coś, co mogłoby wyjaśnić
dwustuletnią rozbieżność.
– Jeśli to wszystko, to wezmę prysznic i nieco odpocznę. Gapiłam się na ten datapad
tak długo, że ledwie widzę na oczy.
– Dzięki, Jess. – Nathana zastanowiło, jak jedna ekspedycja mogła mieć takiego pecha.
Tak wiele razy wydawało mu się, że to im brakuje szczęścia, ale nadal żyli. Niemal
dotarli już do domu.

***

– Josh, mamy mały problem  – oznajmił Loki. Po kilku chwilach sięgnął do przodu i
postukał w hełm przyjaciela. – Josh!
– Co?
– Mamy problem.
– Co? Nie śpię. O co chodzi?
– Wokół planety orbituje pięć księżyców, nie cztery.
– W mordę, Loki, niedobrze. Co poczniemy?
– Nie bądź dupkiem – zbeształ go Loki. – Piąty księżyc musiał się kryć za planetą. Mój
błąd. Powinniśmy zaczekać dłużej, zanim wyznaczyliśmy kurs.
– No to jest piąty księżyc. Co z tego? Rozbijemy się na nim?
– Nie – odparł Loki. – Ale będziemy lecieć niepokojąco blisko.
– Duży jest? Przyciągnie nas?
– Jest dość mały. To pewnie asteroida, która utkwiła na orbicie albo ją tam
sprowadzili.
– Jak Corinairianie? – spytał Josh.
– To możliwe. Ale na to jest nieco za duża.
– Corinairianie wydrążali je w środku, zanim zaparkowali je na orbicie, prawda?
– Tak, no i?
– Jeśli oni zrobili to samo, obiekt nie ma zbyt wielkiej masy. Może nas nie przyciągnie.
– Ale jeśli tak, to będziemy musieli zużyć nieco paliwa, żeby utrzymać dystans. Tak
blisko planety ktoś na pewno zauważy sygnaturę cieplną – zauważył Loki.
– Możemy zużyć je teraz i zmienić kurs, żeby trzymać się z dala?
– Nie, nadal znajdujemy się zbyt blisko trzeciego okrętu, tego opuszczającego układ.
Na pewno by nas zobaczył.
– Jeśli w ogóle szukają.
– Słusznie, ale teraz, gdy jesteśmy na tyle blisko, żeby użyć czujników optycznych,
jestem pewien, że to jednostka wojenna, jak te dwie, które minęliśmy po drodze.
Josh przyjrzał się obrazowi na ekranie.
– Dobra. Jeśli teraz odpalimy silniki, to mamy przerąbane. Będziemy musieli za
czymś się schować, żeby odskoczyć niezauważenie.
– I nie znamy ich maksymalnego przyspieszenia, nie wiemy, czy dysponują
myśliwcami, ani nie znamy ich maksymalnego przyspieszenia – przypomniał Loki.
– Tak. Nie wiemy więc nawet, czy im uciekniemy. Rzeczywiście lepiej poczekać i
odpalić silniki w ostatniej chwili. Wtedy jeśli polecą za nami, znajdziemy się już w
odpowiedniej pozycji, by między nimi a nami znalazła się planeta albo któryś z
księżyców, i odskoczymy, zanim nas złapią. Nawet jak są szybcy, to nabranie prędkości
zajmie im trochę czasu, a my już mamy zero przecinek trzy. Przeliczysz to, Loki?
– Już – ogłosił Loki, wprowadzając zmienne do komputera nawigacyjnego. – Kapitan
nigdy nie kazał nam w normalnych okolicznościach lecieć z więcej niż jedną czwartą
maksymalnej prędkości podświetlnej wewnątrz układu, prawda?
– Owszem.
– Więc założę, że z tymi okrętami jest podobnie.
– Dlaczego?
– Bo tylko tyle mam, Josh. Masz lepsze pomysły?
– Nie.
– Teraz mają zero przecinek jeden. Załóżmy, że mogą osiągnąć zero przecinek cztery
światła. Myśliwce są zwykle szybsze, więc uznajmy, że dwa razy tyle, zero przecinek
osiem.
– Mniej więcej tyle co my – stwierdził Josh. – Dla mnie może być. Jak to wygląda?
– Chwileczkę.  – Loki przeliczył oba scenariusze, sprawdzając wszystko dwa razy.  –
Jeśli teraz odpalimy silniki i moje założenia są poprawne i zakładając, że zareagują w
chwili, gdy nasza sygnatura cieplna dotrze do ich czujników, mogą nas złapać. Jeśli
poczekamy i zrobimy to później, będą musieli wejść w nadświetlną, żeby dotrzeć do
nas, zanim schowamy się za księżycem i skoczymy.
– Co mogą zrobić  – zauważył Josh.  – Tak czy siak, mamy lepsze szanse, jeśli
poczekamy, prawda?
– Owszem. Odpalimy silniki, gdy się zbliżymy. Może nawet użyjemy grawitacji
piątego księżyca jako procy, co wymagałoby mniejszego ciągu.
– Czyli mniejszej widoczności na czujnikach.
– Nie do końca mniejszej, ale krótszej.
– Hej, to zawsze mniej – stwierdził Josh. – A im mniej, tym lepiej.
– W tym przypadku tak. Jeśli chodzi o to, jak długo zbiera się dane przed lotem
zwiadowczym, nie.
– Nie martw się, Loki  – pocieszył go Josh.  – Przynajmniej tym razem to nie ja
wpakowałem nas w kłopoty.
– Dzięki, stary, naprawdę czuję się o wiele lepiej.
– Ile mamy czasu?
– Jeszcze osiemdziesiąt siedem minut – odparł Loki. – Przynajmniej będę miał czas na
porządny odczyt masy piątego księżyca.
– I na przyjrzenie się planecie – dodał Josh. – CAG pomyśli, że byliśmy na jej orbicie.
– Praktycznie będziemy, Josh.

***

– Skok sześćdziesiąty pierwszy za minutę  – oznajmił Riley.  – Przełączam na


autonawigację.
Cameron weszła na mostek i stanęła obok Nathana.
– Przyszłaś wcześniej – zauważył.
– Jak zawsze  – odpowiedziała.  – Co się dzieje?  – spytała, widząc niepokój na jego
twarzy.
– Nic, po prostu nie lubię skakać bez wszystkich na pokładzie.
– Robiliśmy to już wcześniej.
– Bitwa o Takarę? – spytał Nathan. – To inna sytuacja, dobrze o tym wiesz.
– Nic im nie będzie. Wiedzą, gdzie się z nami spotkać. W końcu nie pierwszy raz
latają sami „Sokołem”.
– Tak, ale to było w gromadzie Pentaura. To były dla nich znajome rejony. Tutaj nie
mogą nawet zidentyfikować innych statków.
– Mają nasze mapy Światów Centralnych i te same jednostki w bazie danych, co my.
– Oboje wiemy, że im więcej razy skoczymy bez nich, tym mniejsza szansa, że ich
znajdziemy.
– Kapitanie, oni mogliby skoczyć aż do Ziemi jeszcze szybciej niż my – przypomniała
Cameron.
– Przez sektor pełen okrętów Jungów.
– Rozproszonych na przestrzeni wielu lat świetlnych  – odparła.  – Za bardzo się pan
martwi. Obaj spędzili więcej czasu za sterami niż my. Nawet w walce.
Nathan spojrzał na Cameron z lekkim zaskoczeniem. Nie spodziewał się pochwał dla
Josha z jej strony.
– Mówimy o Joshu, pamiętasz?
– Nadal mam zastrzeżenia co do tego, jak kieruje naszym okrętem, ale jest idealnym
pilotem dla „Sokoła”. Tyle przyznam.  – Cameron spojrzała na Nathana  – Panu, nie
jemu.
– Może i tak.
– Trzydzieści sekund do skoku – oznajmił Riley.
– Zastanawiałaś się kiedyś, jak by to było skakać sobie swobodnie pośród gwiazd w
takiej małej jednostce? Bez martwienia się o załogę, bez odpowiedzialności, po prostu
skaczesz do układu, który chcesz odwiedzić.
– Brzmi nudno – stwierdziła Cameron. – I do tego niebezpiecznie.
– Być może, ale to nadal ciekawa myśl.
– Za bardzo pan to romantyzuje, sir. – Cameron przypomniała mu o formalnościach.
– Mówisz, że byś tego nie zrobiła?
– Mówię tylko, że to nie byłaby aż tak dobra zabawa, jak się panu wydaje.
– Naprawdę?
– Proszę spojrzeć na ekran. Jest czarny, z maleńkimi białymi kropkami. Większość z
tych kropek to galaktyki, zbyt odległe, aby je odwiedzić. Z tych, które są gwiazdami,
tylko dziesięć procent ma choć odrobinę zdatne do zamieszkania światy. I z tego, co
wiemy, tylko kilkaset z nich skolonizowano. To nie zostawia wielkiego pola dla przygód
i ekscytacji.
– Wykonuję skok sześćdziesiąty pierwszy za trzy…
– No, jeśli tak to ująć… – przyznał Nathan.
– Dwa…
– Jak mówiłam, za bardzo to pan romantyzuje.
– Jeden…
– Być może.
– Teraz.
Mostek zapełnił się na chwilę błękitnobiałym blaskiem napędu skokowego, gdy
natychmiast przenieśli się o dziesięć lat świetlnych bliżej Ziemi.
– Skok sześćdziesiąty pierwszy wykonany – ogłosił Riley.
– Weryfikuję pozycję – dodał Navashee.
– Może i jestem w głębi serca beznadziejnym romantykiem  – stwierdził Nathan.  –
Chyba jak wszyscy?
Cameron powoli obróciła głowę w stronę Nathana, przechylając ją nieco i spoglądając
na niego pytająco.
– Serio?
– Pozycja zweryfikowana. Znajdujemy się trzydzieści siedem lat świetlnych od Sol.
– Zaczynamy postój sześćdziesiąty drugi – ogłosił Riley. – Czas do następnego skoku:
siedem godzin osiemnaście minut.
Nathan wstał z fotela.
– Dobrze, pani komandor. Przejmuje pani mostek.

***

– Dobra, to jednak nieco straszne  – stwierdził Josh, patrząc, jak mały księżyc o
nieregularnym kształcie przelatuje obok ich sterburty. – Nie dość, że wygląda upiornie,
to jeszcze leci prosto na nas.
– Dlatego musimy odpalić ciąg, Josh  – przypomniał mu Loki z tylnego fotela.  – Aby
zejść mu z drogi.
– Na jak długo?
– Piętnaście sekund przy dziesięciu procentach mocy głównych silników powinno
wystarczyć.
– A przez ten czas każdy czujnik, teleskop czy nawet noktowizor skierowany na ten
księżyc zobaczy nas i powie: „Wow, co to, kurwa, było?”.
– Być może, ale nawet jeśli wystrzelą z planety jednostki przechwytujące, gdy tylko
zobaczą nasz silnik, zdążymy już okrążyć księżyc i odskoczyć.
– Właśnie przyszło mi do głowy, Loki, że to coś, czego mieliśmy właśnie nie robić
podczas cichego lotu zwiadowczego.
– I teraz przyszło ci to do głowy?
– Przyszło mi to do głowy już jakiś czas temu. Tak tylko sobie przypominam.
– Dwadzieścia sekund do ciągu – oznajmił Loki.
– Odpalam reaktory.
– Nie martw się, Josh. Za dziesięć minut znajdziemy się po drugiej stronie księżyca i
odskoczymy w bezpieczne miejsce.
– Tak łatwo, co? Hej, od kiedy to ty jesteś oazą spokoju?
– Zaufaj mi, nie jestem. To po prostu moje nowe, pewne siebie zewnętrze  – odparł
Loki. – Co o tym myślisz?
– Wolałem, jak panikowałeś.
– Dziesięć sekund.
– Reaktor działa z dziesięcioma procentami mocy. Odpalam główne silniki.  – Josh
patrzył na kontrolki, podczas gdy ożywał główny silnik. Znów wyjrzał na zewnątrz na
kawałek skały, który nazywali księżycem i który z każdą sekundą coraz bardziej się
zbliżał. – Upiorna skała.
– Pięć sekund.
– Główne silniki w gotowości – oznajmił Josh. – Przepustnica na dziesięć procent.
– Trzy… dwa… jeden… ciąg – rozkazał Loki.
Josh wdusił przycisk zapłonu. Główne silniki ożyły z niskim pomrukiem. Chociaż
korzystały tylko z dziesięciu procent maksymalnej mocy, bez uruchomionych
amortyzatorów inercyjnych nagły ciąg do przodu mocno wcisnął ich w fotele.
– Cholera! – zawołał Josh. – Może trzeba było najpierw włączyć amortyzatory!
Czuł się, jakby jakiś duży facet siedział mu na klatce piersiowej i utrudniał
oddychanie. Pamiętał czasy dzieciństwa, kiedy Marcus, który nie uderzyłby dziecka, po
prostu siadał na nim, aż zrobił się grzeczny.
– Zużywają za dużo energii  – odpowiedział Loki, również z trudem oddychając.  –
Jeszcze łatwiej byłoby nas namierzyć.
– Może byłoby warto.
– Pięć sekund do końca – zgłosił Loki.
Josh z trudem przyłożył palec do przycisku wyłączającego ciąg.
– Gotowy.
– Trzy… dwa… jeden… teraz!
Josh wdusił przycisk i główne silniki natychmiast ucichły, uwalniając ich spod
przygniatającej siły przyspieszenia.
– Główne silniki wyłączone – oznajmił. Pociągnął przepustnicę z powrotem na zero. –
Przepustnica na zerze. Wyłączam reaktory…
– Jesteśmy skanowani! – zawołał Loki z ponowną paniką w głosie. – Aktywny radar!
– Skąd? – spytał Josh, cofając palec z panelu kontrolnego reaktora.
– Piąty księżyc!
– Co?
– Piąty księżyc! Jest tam baza!
– Dlaczego nie widzieliśmy żadnych…
– Namierzają nas rakietami!
– Uruchamiam pełną moc reaktorów!  – oznajmił Josh.  – Uruchom amortyzatory
inercyjne albo zostaną z nas mokre plamy.
– Nie mogę bez przynajmniej osiemdziesięciu procent mocy reaktorów albo stracimy
zasilanie systemów lotu!
– Są na czterdziestu!
– Kontakt!  – zawołał Loki.  – Cztery nadchodzące rakiety z księżyca! Zderzenie za
dwadzieścia sekund!
Josh szybko zmniejszył moc reaktorów z powrotem do dziesięciu procent i wyłączył
całkowicie główne silniki.
– Ochładzam nas! Wypuść wabiki!
Z tyłu „Sokoła” wyleciało kilkanaście małych dronów, które zaczęły emitować
sygnatury cieplne i radarowe. W tej samej chwili Josh za pomocą zimnych silników
manewrowych obrócił „Sokoła”, dzięki czemu wabiki się rozproszyły.
– Obniżam lot!  – oznajmił Josh, znów używając zimnych strumieni, by oddalić
„Sokoła” od dronów.
– Dziesięć sekund!
– No dalej – mruknął Josh, wciąż starając się uniknąć pocisków.
– Josh, zaraz wszystko zużyjesz i stracimy…
– Musimy nabrać dystansu od tych wabików!
– Pięć sekund! – oznajmił Loki.
Josh patrzył, jak gwałtownie maleją zapasy zimnych gazów manewrowych
zainstalowane przez corinairiańskich inżynierów, zanim zaczęli wykonywać loty
zwiadowcze w takarańskim układzie. Pomyślał, że za kilka sekund i tak nie będzie to
już miało znaczenia.
W kokpicie ujrzeli rozbłyski wszystkich czterech rakiet uderzających w wabiki nad
nimi i kolejno wybuchających.
– Pełna moc reaktorów  – ogłosił Josh.  – Uruchamiam ponownie główne silniki. Gdy
reaktory dojdą do osiemdziesięciu procent, uruchom amortyzatory. Muszę mieć
swobodę manewru!
– Jasne  – odparł Loki.  – Więcej kontaktów, tym razem wolniejszych, z piątego
księżyca! Widzę ich cztery!
– Więcej pocisków?  – spytał Josh. Spojrzał na panel reaktora. Mieli wciąż tylko
czterdzieści procent. Nie miał też już wystarczającego zapasu zimnych gazów
manewrowych, by jeszcze raz skorzystać z tej samej sztuczki.
– Nie, manewrują i przyjmują szyk bojowy.  – Loki głośno przełknął ślinę.  – To
myśliwce, Josh.
– Kiedy tu dotrą?
– Czterdzieści sekund.
Josh spojrzał na panel reaktora.
– Mamy sześćdziesiąt. Zanim się tu znajdą, polecimy z pełną prędkością.
– Przyspieszają dość mocno – oznajmił Loki z napięciem w głosie.
– W porządku, my też będziemy. – Josh był gotów na tę grę. Spędził całe dzieciństwo,
grając w symulatory lotu myśliwcem, a następnie latając między pierścieniami
Przystani. Znał się na swojej robocie. Wiedział też, że chociaż mógł prześcignąć wrogie
myśliwce, to nie miał z nimi szans w walce. Tug go tego nauczył. Nauczył go też, że
żadna gra nie mogła symulować prawdziwej walki. Chociaż on i Loki byli już pod
ostrzałem i sami strzelali do wroga, nie była to jeszcze bitwa z prawdziwego zdarzenia.
Josh był arogancki, ale nie głupi.
– Osiemdziesiąt procent! – ogłosił Loki. – Uruchamiam amortyzatory.
Josh przyglądał się, jak poziom mocy reaktora rośnie do stu procent. Wiedział, że
minie parę sekund, zanim amortyzatory zaczną porządnie działać. Gdyby zbyt szybko
odpalił główne silniki, ryzykowałby destabilizację amortyzatorów. To wymagałoby ich
restartu, na który nie mieli czasu.
Chociaż Josh nie znosił matematyki, nie mógł wyjść z podziwu, ile liczb przelatywało
przez jego głowę w takich sytuacjach. Kąty ataku, tempo skrętu, ładunki energetyczne,
poziom ciągu i krzywe przyspieszenia. Czuł się, jakby jego mózg wykonywał obliczenia
w podświadomości. Gdy odpalał główne silniki, praktycznie czuł obciążenie
energetyczne reaktorów, a nawet milisekundowe opóźnienie między ruchem
przepustnic a reakcją silników.
– Amortyzatory działają! – krzyknął Loki, gdy Josh pchnął przepustnicę do przodu. –
Dwadzieścia sekund do przechwycenia!
– Uruchamiam główne silniki!  – Josh spojrzał na panel kontrolny reaktora, gdzie
wskaźniki doszły do stu procent. – Zmywamy się stąd! – zawołał i docisnął przepustnicę
aż do końca.
Przy działających amortyzatorach w kokpicie czuli jedynie dość siły, by reagować na
manewry.
– Uruchamiam przednie działko.
– Po co? – spytał Josh. – W nic nie trafimy z tej odległości.
– Może chociaż dzięki temu nie podlecą bliżej.
– Wątpię.  – Josh spojrzał na ich trajektorię wokół księżyca.  – Uch, Loki, to się nie
sprawdzi.
– Co takiego?
– Te kąty. Nie znajdziemy się po drugiej stronie księżyca.
– No i?
– Kapitan mówił, że mamy nie skakać, jeśli ktoś nas może zobaczyć!
– Kurwa, prawie zapomniałem. – Loki poczuł nagle, że rzuca nim na prawo, gdy Josh
obrócił okręt w lewo i zaczął osty skręt. – Gdzie lecisz?
– Ku planecie – odpowiedział Josh. – Myślę, że zyskamy dostateczny dystans, żebyśmy
mogli wykonać ostry obrót wokół planety i odskoczyć, gdy stracą nas z oczu.
– Przy tej prędkości?
– Nie, znacznie szybciej!
– Zwariowałeś?
– Mniej więcej – odparł Josh ze śmiechem.
– Josh, to fizycznie niemożliwe, nawet przy połowie naszej obecnej szybkości.
Prędkość orbitalna…
– Nie zamierzam wejść na pierdoloną orbitę, Loki. Chcę tylko, żeby planeta znalazła
się między nami a nimi. Nie mówiłem, że to będzie ładnie wyglądać!
– Dobra, dobra! Ale najpierw pozwól mi to przeliczyć. Może nie musimy przez całą
drogę lecieć z pełną mocą!
– Dobra!
Loki przyglądał się konsoli, na której kilka razy przeliczył wszystko, zmieniając
prędkość „Sokoła” i jego prześladowców. Zapaliło się światło ostrzegawcze, odciągając
jego uwagę od obliczeń.
– Cztery kolejne kontakty z księżyca. Zapewne więcej myśliwców. Przyjmują szyk i
przyspieszają szybciej niż poprzednie cztery.
– Co? Ilu myśliwców potrzebują, żeby zestrzelić okręt zwiadowczy?
– Pierwsze cztery zapewne były w gotowości – stwierdził Loki.
– Co?
– Major Prechitt zawsze trzyma cztery myśliwce z pilotami w gotowości w tunelach
startowych, aby mogły w każdej chwili wystartować.
– Skąd to wiesz?
– Śledziłem operacje lotnicze podczas postojów. Dziwne. Pierwsze cztery myśliwce
nie zmieniły tempa przyspieszenia. Dopasowują się do naszej prędkości, przyspieszając
wtedy, kiedy my.
– To chyba dobrze, co?
– Cofnij przepustnicę, Josh.
– Dlaczego?
– Chyba wiem, co robią.
– O ile? – spytał Josh, trzymając lewą rękę na drążku.
– O dziesięć procent.
– Jasne.
Loki przyglądał się, jak „Sokół” zmniejsza przyspieszenie.
– Oni też zwalniają.
– A co z drugą grupą?
– Nadal przyspieszają, ale nie mają jeszcze nawet połowy prędkości tej pierwszej.
Spróbują nas złapać, gdy okrążymy planetę – wyjaśnił Loki – z drugiej strony.
– Skąd to wiesz?
– CAG kazał naszym myśliwcom ćwiczyć podobny manewr parę skoków temu. Tylko
używali „Aurory” jako planety.
– Muszę przestać tyle czytać – stwierdził Josh.
– Czy mi się wydaje, czy ta rozmowa zboczyła z tematu?
– No cóż, ich plan nie zadziała.  – Josh uśmiechnął się.  – Gdy ci pierwsi stracą nas z
oczu, odskoczymy.
– Tak, ale oni o tym nie wiedzą. To może zadziałać, o ile najpierw nas nie zestrzelą.
– Próbowali, pamiętasz? Rakiety?
– To mogła być odruchowa reakcja z ich strony. Nagle pojawiliśmy się bardzo blisko
na ich czujnikach. Zapewne uznali, że chcemy ich zaatakować z zaskoczenia. Zrzucić
atomówkę czy coś.
– To co próbują zrobić teraz? – spytał Josh. – Złapać nas?
– Być może. Zapewne chcą wiedzieć, jak udało nam się tak bardzo zbliżyć bez
wykrycia. Wyjaśniałoby to, dlaczego wypuścili tyle myśliwców. Chcą nas przestraszyć,
żebyśmy się poddali.
– Ale będą zdziwieni, jak nie wyłonimy się po drugiej stronie planety, co?  – zaśmiał
się Josh.
– Zapewne uznają, że schowaliśmy się w atmosferze. Jeśli tak, będą nas szukać całymi
dniami.
– Nie mam nic przeciwko – rzucił Josh. – Ile mamy czasu do skrętu?
– Dwie minuty.
System łączności Josha nagle się odezwał i wydobył się z niego strumień
niezrozumiałych słów.
– Co, u diabła? Słyszysz to?
– Tak. Chyba próbują się z nami skontaktować.
– W jakim języku?
– Chyba powtarzają to samo w kilku.  – Loki przysłuchiwał się uważnie przez kilka
sekund, podczas gdy komunikat powtarzał się w kolejnych językach. – Czekaj!
– …natychmiast poddać się albo rozpoczniemy ostrzał  – Loki cofnął nagranie o kilka
sekund i ponownie je odtworzył. Po paru niezrozumiałych słowach i odrobinie
trzasków, usłyszał:  – Naruszyliście przestrzeń Jungów. Macie natychmiast poddać się
albo rozpoczniemy ostrzał.
– Wow – rzucił Josh. – Ich Angla jest naprawdę kiepski.
– Wygląda na to, że chcą nas pojmać. Na pewno jesteśmy w zasięgu ich rakiet.
– Co robi druga grupa?
– Nadal leci za pierwszą. Zapewne nie zmieni kursu do czasu, aż skręcimy za planetę,
żeby nie zdradzić się z planem.  – Komunikat powtarzał się, znów kolejno w tych
samych językach. – Odpowiedzieć im? – spytał Loki.
– Tak, może: „Pierdolcie się. Otwórzcie szeroko oczy i patrzcie na nasz śliczny
rozbłysk”.
Loki zaśmiał się.
– Zapewne przetłumaczą to jako „pierdolę wasze błyszczące oczy”. Minuta do skrętu.
– Uch, właśnie o czymś pomyślałem – zauważył Josh. – Nie zobaczą naszego skoku?
– Tak, pomyślałem o tym – odparł Loki. – Ale skoczymy po ciemnej stronie, więc może
wszyscy tam śpią. Jak na razie nie namierzano nas z planety. Odbieram systemy
komunikacyjne, emisje, ale żadnych czujników namierzających.
– Nie wykryjesz jungowskiego dzieciaka patrzącego na gwiazdy przez mały teleskop.
– Możemy w tej chwili tylko podjąć decyzję oznaczającą mniejsze szanse na wykrycie
skoku  – wyjaśnił Loki.  – Kapitan nie powiedział „lepiej zginąć, niż dać się zauważyć”,
tylko „lepiej zginąć, niż dać się złapać”.
– Nie mogę nie przyznać ci racji – potwierdził Josh.
– Dwadzieścia sekund.
Obaj przez kilka sekund siedzieli w milczeniu. Loki przeliczał wszystko raz za razem,
upewniając się, że wszystko się zgadza, podczas gdy Josh spoglądał przez kokpit na
zbliżającą się planetę, przygotowując się do nagłego zwrotu przy ogromnej prędkości,
który miał wykonać.
– Pięć sekund.
– Lepsze niż skok-ładowanie-skok, co? – rzucił Josh.
– Cztery… Naprawdę coś jest z tobą nie tak.
Josh uśmiechnął się.
– Dwa… jeden… zaczynaj.
Josh pociągnął drążek mocno w lewo, lekko obracając przy tym maszyną wokół osi.
Mimo wysiłków amortyzatorów inercyjnych siła zwrotu rzuciła nimi na prawo,
napinając pasy bezpieczeństwa. Josh spojrzał na gwałtownie zbliżającą się planetę. Jeśli
odpowiednio wykonał zwrot, grawitacja planety miała dodać im przyspieszenia i
sprawić, że znikną z oczu pościgowi na dość długo, aby niezauważenie odskoczyć.
– Dwadzieścia sekund, aż stracą nas z oczu – oznajmił Loki.
– Powiedz, że wyznaczyłeś już skok – odpowiedział Josh.
– Wyznaczony i wprowadzony. Dziesięć sekund.
– I tym razem bez żadnej cholernej autonawigacji.
– Ani mi się śni – obiecał Loki. – Pięć sek… Kurwa!
– Co?
– Kontakty! Cztery kolejne myśliwce wychodzą zza planety, tuż przed nami!
– Kurwa!
– Namierzają nas! Strzelają! Cztery nadchodzące rakiety! Uderzenie za piętnaście
sekund!
– Cholera! – wykrzyknął z frustracją Josh. – Myślałem, że chcą nas wziąć żywcem!
– Pewnie myślą, że atakujemy planetę! Pieprzyć to, Josh! Skaczemy!
Josh spojrzał na wyświetlacz namierzający wrogie pociski i na dane lotu, a następnie
wyjrzał przez okno na planetę. Kilkaset kilometrów pod nimi unosił się masywny
łańcuch górski.
– Mam pomysł!
Loki poczuł ukłucie w sercu. Pomysły Josha, chociaż zwykle się sprawdzały, zwykle
oznaczały jazdę bez trzymanki, przyprawiającą niemal o zawał.
– Naładuj osłony atmosferyczne i przygotuj się do wypuszczenia kolejnych
wabików. – Bez ostrzeżenia Josh obrócił przechwytywacz o sto osiemdziesiąt stopni tak,
że zaczęli lecieć do tyłu, a następnie docisnął do końca przepustnicę. Znów wcisnęło ich
w siedzenia i „Sokół” zaczął nagle wytracać przyspieszenie.
– Dziesięć sekund do zderzenia! – zawołał Loki.
Planeta znajdowała się teraz nad nimi. Josh skierował dziób ku powierzchni planety i
zaczął hamować, nurkując.
– Pięć…
– Jeszcze chwileczkę – mruknął Josh.
– Cztery…
– Przygotuj wabiki – rozkazał Josh.
– Trzy… Wabiki gotowe – potwierdził Loki. – Dwa…
– Wypuścić wabiki – rozkazał ze spokojem Josh.
– Wabiki wypuszczone!
Kolejne kilkanaście wabików opuściło rufę „Sokoła”, podczas gdy Josh skierował jego
dziób pionowo w dół. Wszystkie cztery rakiety ponownie eksplodowały w zderzeniu z
dronami.
Przechwytywaczem zatrzęsło przez kilka sekund, gdy fala uderzeniowa przeszła
przez cienkie górne warstwy atmosfery.
– Gdyby to się zdarzyło głębiej w atmosferze, mielibyśmy przerąbane!  – oznajmił
wesoło Josh.
– Josh! Nurkujemy z prędkością większą niż orbitalna!
– Tak, będę musiał prędzej czy później coś z tym zrobić, prawda?
– Może jednak prędzej?
– Gdzie ta trzecia grupa myśliwców? – spytał Josh.
– Lecą za nami w stronę planety. Dwieście kilometrów i zbliżają się.
– Trzymaj się mocno. – Josh mrugnął. – Nie spodoba ci się to.
Loki chwycił mocno za poręcze. Josh wyłączył silniki, uniósł dziób przechwytywacza
i ustawił go poziomo. Nadal lecieli ku powierzchni planety.
– Zwariowałeś? – zawołał Loki. – Bezatmosferyczny kąt wejścia?
– Cała moc w osłony termiczne, Loki! – warknął Josh.
– To nie wystarczy! Rozerwiesz nas na strzępy!
– Uda się, zaufaj mi! – krzyknął Josh, podczas gdy „Sokół” zaczął się trząść.
– Ani mi się śni, ty mały psycholu!
Josh zarechotał. To był właśnie Loki, którego znał.
„Sokół” kontynuował ognisty lot przez coraz gęstszą atmosferę planety. Wstrząsy
stawały się gwałtowniejsze z każdym metrem.
– Maksymalny poziom osłon termicznych! – oznajmił Loki. – Temperatura osłon trzy
tysiące i rośnie!
Josh z trudem utrzymywał przechwytywacz w pozycji prostopadłej do kierunku
spadania. W ten sposób zmniejszał prędkość, ale także generował ciepło, na jakie
wystawione były ich osłony termiczne, a one również miały swoje ograniczenia.
– Wysokość: dziewięćdziesiąt kilometrów. Prędkość: pięćdziesiąt tysięcy. Temperatura
osłon: cztery tysiące! – zawołał Loki. – Maksymalna temperatura osłon to sześć, Josh!
– Wiem!
– Tak tylko mówię.
Josh sprawdził poziom paliwa i przeprowadził w głowie serię szybkich obliczeń. Do
tej pory zużyli go bardzo niewiele, jako że wykonali tylko parę manewrów, odkąd
opuścili „Aurorę”. W ciągu ostatnich pięciu minut wykorzystali go więcej niż przez
resztę lotu.
– Muszę znać prędkość ucieczki tej planety – powiedział Josh.
– Chwileczkę  – odpowiedział Loki, odczytując dane ze skanerów „Sokoła”.  – Około
piętnastu tysięcy metrów na sekundę.
– Więc zabranie się z tej planety zabierze nam ile, dziesięć procent paliwa?
Loki znów skupił uwagę na ekranie i wykonał dokładne obliczenia.
– Loki? – spytał niecierpliwie Josh.
– Tak, tak. Osiem przecinek sześćdziesiąt osiem. Dziesięć da nam niezły margines. Nie
myślisz chyba o lądowaniu, co?
– Nie, jeśli mi się uda. Chcę tylko wiedzieć, jaki jest mój punkt bez odwrotu, jeśli
chodzi o paliwo.
– Na razie skupmy się na tym, żeby nie spłonąć.
– Albo nie uderzyć w planetę jak meteoryt – dodał Josh.
– Na tym też  – zgodził się Loki.  – Wysokość: osiemdziesiąt kilometrów. Prędkość:
czterdzieści tysięcy. Temperatura: pięć tysięcy.
– Loki? Co by się stało, gdybyśmy zrobili teraz zwrot w górę o dziewięćdziesiąt
stopni?
– Serio?
– Tak, serio.
– Nie jestem pewien, czy to możliwe. Aerodynamika…
– Myślałem o użyciu silników manewrowych.
– To może zadziałać. Jeśli nas nie przełamie w pół.
– Możesz to dla mnie przeliczyć?
– Jasne, czemu nie.  – Loki spojrzał na ekran taktyczny.  – Tak swoją drogą, w razie
jakby miało to jakieś znaczenie, nadal mamy trzecią grupę myśliwców na ogonie,
chociaż lecą w bardziej kontrolowany sposób.
– Widzę ich – potwierdził Josh, patrząc na własny ekran. – Ale już nie lecą szybciej od
nas.
– Nie, nie są aż tak szaleni  – powiedział Loki, przeprowadzając symulacje
zaproponowanego przez Josha manewru. – To nie wygląda dobrze, Josh. Musielibyśmy
zwolnić do przynajmniej połowy obecnej prędkości, zanim w ogóle o tym pomyślimy. A
nawet wtedy to ryzykowne.
– Więc co, znaleźlibyśmy się na wysokości sześćdziesięciu kilometrów w momencie,
gdy zejdziemy do dwudziestu tysięcy kilometrów na godzinę?
– Coś w tym stylu. Ale temperatura osłon dojdzie do siedmiu tysięcy stopni  – dodał
Loki. – Maksimum to sześć tysięcy trzysta.
– Zwiększ moc reaktorów do stu dwudziestu procent i prześlij dodatkową do osłon.
– To nie zadziała, Josh. Może generatory osłon nie wysiądą, ale ciepło się
przedostanie!
– To nas nieźle przypiecze – stwierdził Josh. – To lepsze niż spopielenie!
Loki pokręcił głową, wyraźnie przerażony.
– Przekraczamy siedemdziesiąt. Prędkość: trzydzieści tysięcy. Temperatura: sześć
tysięcy. Reaktory: sto dwadzieścia.  – Loki przyglądał się kontrolkom osłon
termicznych. – Osłony trzymają. Temperatura osłon: sześć tysięcy pięćset. Temperatura
kadłuba: tysiąc pięćset i rośnie. – Loki znów pokręcił głową. – Josh, to nie zadziała. Nie
zmniejszysz prędkości o dwadzieścia dziewięć tysięcy kilometrów na godzinę w mniej
niż sześćdziesiąt kilometrów. Nawet jeśli skutecznie wykonasz manewr bez rozerwania
nas na strzępy, turbiny mają za małą moc.
– Nie użyjemy turbin!  – krzyknął Josh.  – Obejdź automatyczną kontrolę silników i
przełącz wszystkie systemy napędowe na ręczną aktywację.
– Co?
– Przełącz turbiny na moje systemy kontrolne. Główny napęd na swoje.
– O kurwa! Oszalałeś!  – zawołał Loki, dokonując modyfikacji.  – O kurwa, kurwa,
kurwa. Nie wiem, czy mogę to zrobić, Josh.
– Ty masz tę łatwą część! To ja będę musiał nas przekręcić i lecieć tyłem do przodu
dwadzieścia tysięcy kilometrów na godzinę!
– Dobra. Mam główne, ty masz powietrzne!  – Loki wziął głęboki oddech.  –
Dwadzieścia tysięcy kilometrów na godzinę.
– No i jazda – oznajmił Josh. – Obrót o czterdzieści pięć stopni w prawo, teraz! – Josh i
Loki równocześnie wykonali ten sam manewr, Loki z użyciem silników manewrowych,
a Josh – powierzchni kontroli aerodynamicznej. Okręt przekręcił się o czterdzieści pięć
stopni na prawo i zaczęli spadać ze sterburtą skierowaną ku planecie.
– Dobra! – krzyknął Josh. – Teraz kolejne czterdzieści pięć stopni! Gotów?
– Gotów!
– Teraz!
Okręt przechylił się znów, trzęsąc się jeszcze gwałtowniej, jako że przepływ powietrza
musiał znów zmienić kierunek.
– Dobra! Super! – Josh próbował utrzymać obecną orientację okrętu.
Problem polegał na tym, że nie zaprojektowano go z myślą o locie rufą w dół przez
atmosferę.
– O cholera! – zawołał Josh, czując, jak „Sokół” wymyka mu się spod kontroli. – Loki!
Nie utrzymam go! Powierzchnie kontrolne się blokują! Musisz to przejąć!
– Kurwa!  – Loki znów sięgnął po drążek, przesuwając go z boku na bok. Silniki
manewrowe starały się utrzymać gładki kierunek spadania.  – To wszystko, co mogę
zrobić! – zawołał. – Odpalam główne! – ogłosił i popchnął przepustnicę do przodu.
Ponownie wcisnęło ich w fotele, gdy główny napęd kosmiczny, zaprojektowany do
szybkiego przyspieszania do niemal relatywistycznych prędkości, tym razem szybko ich
decelerował.
– Przekraczamy pięćdziesiąt!  – oznajmił Josh  – Prędkość: osiemnaście! Temperatura
osłon: siedem tysięcy! Temperatura kadłuba: dwa tysiące! Cholera, to działa!
– Jeszcze nie mów hop!  – krzyknął Loki, próbując utrzymać kierunek lotu przy
ogromnym ciągu ich głównych silników kosmicznych.
– Właśnie straciliśmy sieć komunikacyjną dalekiego zasięgu  – oznajmił Josh.  –
Czujniki dalekiego zasięgu też.
– Zaczynamy się topić – mruknął Loki pośród wstrząsów.
– Mijamy czterdzieści pięć. Prędkość: piętnaście tysięcy. Temperatura osłon: siedem
tysięcy dwieście. Temperatura kadłuba: dwa tysiące dwieście!  – Josh próbował się nie
roześmiać. Manewr zadziałał, ale Loki miał rację: to jeszcze nie był koniec.
– Nie wierzę, że to robię.
– Mijamy czterdzieści. Prędkość: dziesięć tysięcy. Temperatura osłon nadal na siedem
dwieście! Temperatura kadłuba nadal na dwa dwieście! Mówiłem!
– Sprawdź taktyczny! – krzyknął Loki.
– Nadal nadchodzą. Odległość: sto dwadzieścia kilometrów i szybko się zbliżają.
Szybko zużywamy paliwo. Prędkość: pięć tysięcy. Temperatura spada!
Po raz pierwszy od dziesięciu minut Loki zaczął odczuwać nadzieję. Nadal ścigało ich
przynajmniej dwanaście myśliwców Jungów zdeterminowanych, by ich zniszczyć, ale
mogli chociaż uniknąć rozbicia na planecie albo spalenia.
– Mijamy trzydzieści! Prędkość: pięć tysięcy. Temperatura spada.  – Josh sprawdził
ekran kontrolny osłon termicznych.  – Temperatura osłon spadła do trzech tysięcy!
Zmniejszam moc reaktorów do stu procent. Mijamy dwadzieścia pięć. Prędkość: trzy
tysiące – mówił nadal Josh. – Prędkość spadła do dwóch tysięcy. Mijamy dwadzieścia.
– Obracam! – oznajmił Loki, wykorzystując silnik manewrowy do kolejnego obrotu o
sto osiemdziesiąt stopni. Pośród wstrząsów Loki wyłączył główny silnik.
– Główny silnik na zero! Dziób w dół!
– Odpalam turbiny  – zawołał Loki, sięgając znów po drążek.  – Wyłączam osłony
termiczne! – oznajmił, gdy w ich kokpicie znów ukazała się powierzchnia planety.
– Turbiny ciepłe! Wracamy do trybu lotu aerodynamicznego!
– Włączam ponownie systemy automatyczne  – powiedział Loki z ogromną ulgą.  –
Nigdy więcej mi tego nie rób! – wrzasnął.
– Co? Super ci poszło!  – powiedział Josh.  – Wyrównuję poziom na pięciu tysiącach
metrów. Prędkość pięćset kilometrów na godzinę.
– Cztery nowe kontakty!  – zawołał Loki.  – Nisko na trzeciej, jakieś dwadzieścia
kilometrów od nas i szybko się zbliżają. Lecą tuż nad górami.
– Loki, czy to jest to gniazdo szerszeni, o którym mówił kapitan?
– Tak podejrzewam.
– Uzbrój rakiety  – rozkazał Josh, robiąc powolny zwrot na sterburtę.  – Wyceluj we
wszystkie cztery i przygotuj się do strzału.
– Chyba nie zamierzasz z nimi walczyć, co?
– Nie mam szczególnego wyboru.
– Rakiety uzbrojone. Wyznaczam cele. Josh, wydaje mi się, że cichy zwiad nie
obejmuje bitwy z siłami wroga.
– Przygotuj też działko dziobowe, Loki. Jestem pewien, że oni też wystrzelą.
– Cele wyznaczone. Uruchamiam działko i wyznaczam cele.
Mijały sekundy, podczas gdy „Sokół” zbliżał się do czterech myśliwców Jungów,
lecących wzdłuż szczytów ciągnących się pod nimi gór.
– Cele znajdą się w zasięgu rakiet za pięć sekund – ogłosił Loki.
– Gdy tylko wszystkie cztery podlecą, zrobię obrót i zanurkuję, żebyś mógł skierować
na nich działko. Zobacz, czy uda ci się rozwalić ich rakiety. Chwilę przed
zanurkowaniem po drugiej stronie grani wypuścimy wabiki.
– Maksymalny zasięg – oznajmił Loki. – Unoszą dzioby do strzału.
– Wypuszczam rakiety. Cztery w drodze.
– Cztery lecą do celów. Czas oczekiwania: dwadzieścia sekund. Strzelają.
– Obracam.  – Josh skierował jednostkę na lewo, na drugą stronę górskiej grani.  –
Obniżam lot.
Loki oznaczył na ekranie taktycznym nadchodzące rakiety Jungów.
– Cele wyznaczone. Utrzymaj ten poziom przez dziesięć sekund. Odpalam działko.
Długie, wściekłe promienie energii wyskoczyły z dwóch luf działka dziobowego
„Sokoła” ku nadchodzącym rakietom Jungów. Zniszczyły najpierw jedną, potem drugą,
a następnie trzecią.
– Została jedna rakieta – oznajmił z dumą Loki.
– Nie utrzymam dłużej, Loki. Muszę wyrównać lot albo uderzymy w te góry. – Josh z
powrotem obrócił „Sokoła”, opadając ku przeciwnej stronie gór niż ta, po której leciały
myśliwce Jungów.
– Straciłem kontakty. Są po drugiej stronie łańcucha.
– Wypuść wabiki – rozkazał Josh, obniżając lot głębiej ku dolinie.
– Ostatnia rakieta wyłania się znad grani.
– Namierza nas czy wabiki?
– Nie jestem pewien, ale chyba wabiki.
– Wypuść ostatnie.
Ostatnia dwunastka wabików wyleciała z rufy „Sokoła” w nieregularnych odstępach.
– Wszystkie wabiki wypuszczone.
Josh patrzył, jak nadchodząca rakieta przelatuje tuż obok ich sterburty.
– Cholera! Blisko było! – zawołał, gdy uderzyła w drugą serię wabików i wybuchła.
– Przed nami kanion się zwęża. Czujniki nie widzą, co jest dalej, gdy jesteśmy poniżej
grani.
– Wiadomo, ile zostało myśliwców?
– Nie. Ich też nie widzę.
– Cholera.
– Czekaj, jeden leci w górę i wykonuje obrót. Chyba będzie próbował znaleźć się za
nami.
– Lubię gościa.
– Za nim leci kolejny. Ten sam manewr.
– Kurwa! Trafiliśmy w cokolwiek?
– To wszystko. Chyba rozwaliliśmy dwa.  – Loki patrzył, jak oba nurkują tuż za ich
ogonem. – Tak, właśnie nurkują.
– Będzie zabawa! – zawołał Josh, pchając przepustnicę do przodu.
– Josh, nie wiemy, co znajduje się za tym załomem kanionu.
– Tak, ale oni wiedzą i nie cofają się. Więc musi dać się przelecieć. Kieruj działko w
tył i strzelaj, gdy tylko możesz. Może się nam poszczęści.
– Obok nich przeleciało parę błysków energii.
– Chyba próbują nam coś przekazać.
– Co takiego? – Josh roześmiał się.
– Żebyśmy trzymali się z dala od kanionu.
– Odpowiedz im.
– Co takiego?
– Żryjcie plazmę, dupki.
– Dobra.  – Loki otworzył ogień, przesuwając działko na boki. Ich promienie
przelatywały poniżej ścigających ich myśliwców, jako że cele leciały na podobnej
wysokości, a działko „Sokoła” nie było w stanie strzelać do tyłu w górę.
– Podskocz nieco  – zasugerował Loki. „Sokół” nagle uniósł się o kilka metrów, dając
Lokiemu szansę na strzał. Znów odpalił działko, nie trafiając do celów, ale sprawiając,
że plazma przeleciała tuż przy ich kokpitach. – Zrobili się nerwowi.
– I jazda – powiedział Josh, skręcając ostro na lewo wokół pierwszego klifu.
Loki próbował nie patrzeć na czerwono-fioletową ścianę kanionu przesuwającą się
niepokojąco blisko nich. Zamiast tego skupił się na ekranie taktycznym, mając nadzieję,
że uda mu się trafić w przeciwnika.
Pilot pierwszego z myśliwców miał podobny pomysł, zwiększając i obniżając poziom
lotu kilkaset metrów za nimi. Jego skrzydłowy robił to samo, strzelając, gdy tamten
schodził mu z drogi.
Josh nie był w stanie rozróżnić strzałów, skupiając uwagę na tym, by nie rozbić się na
ścianie wąskiego, krętego kanionu. Co jakiś czas wąwóz rozwidlał się, zmuszając go do
natychmiastowej decyzji, by polecieć w prawo lub w lewo. W każdej chwili jego wybór
mógł skierować ich w ślepy zaułek i ich ucieczka skończyłaby się wtedy ognistą kraksą
albo trafieniem rakiety, gdy spróbują wylecieć z kanionu.
– Rakieta! Obracaj w prawo!
Josh nie zawahał się, obrócił jednostkę w prawo, dzięki czemu pocisk przeleciał tuż
pod nimi.
– Rakiety, tutaj? – zawołał Josh. – Myliłem się, jednak nie lubię tego gościa!
Loki spojrzał na wyświetlacze.
– Tracimy paliwo, Josh. Zbliża się czerwona linia.  – Znów zapaliło się światło
ostrzegawcze. – Cholera! Teraz w lewo!
Josh spojrzał na swój wyświetlacz i zobaczył zbliżającą się do sterburty rakietę.
Ciągnąc za drążek, obniżył ogon i jednocześnie obrócił przechwytywacz. Rakieta
przeleciała tam, gdzie przed chwilą znajdowała się prawa połowa myśliwca.
Loki przyglądał się, jak rakieta zamiast w nich uderza w masywny nawis wystający z
prawej części kanionu. Wybuchła przy uderzeniu, rozbijając skałę i sprawiając, że jej
odłamki zaczęły spadać bezpośrednio na ich trasę lotu.
– Uważaj na skały! – krzyknął.
Josh uniósł wzrok znad konsoli w samą porę, aby zobaczyć spadające przed nimi
skały. Zatrzymał obrót i przechylony w lewo przeleciał między dwoma wielkimi
odłamkami, wyłaniając się bezpiecznie po drugiej stronie.
Pilot na czele pościgu nie był tak szybki i próbował przelecieć nad zapadającym się
nawisem. Jego kadłub roztrzaskał się i zapłonął, tryskając płonącym paliwem na
puszczę pod nimi. Kokpit otworzył się i fotel pilota katapultował się. Skrzydłowemu
udało się ominąć skały. Nadal leciał w górę, starając się uniknąć zderzenia z
katapultowanym dowódcą.
Teraz gdy jeden myśliwiec się rozbił, a drugi opuścił kanion, pnąc się do góry, Josh w
końcu miał swoją szansę. Obrócił przechwytywacz mocno na prawo, dzięki czemu Loki
wystrzelił ku lecącemu w górę skrzydłowemu kilka plazmowych pocisków.
– Co ty robisz? – spytał Loki. – Unieś dziób, zrób trzy czwarte beczki i wystrzel rakiety,
gdy on leci brzuchem do nas!
– Musimy tylko znaleźć prosty kawałek kanionu bez nikogo na ogonie, lekko podnieść
dziób i odskoczymy niezauważeni!
– Teraz nas nie widzi  – stwierdził Loki, gdy drugi myśliwiec Jungów zniknął z
czujników za ścianami kanionu.
– Potrzebujemy tylko prostego kilometra lub dwóch  – mruknął Josh, nawigując po
krętym kanionie.
„Może następny skręt” – pomyślał.
– KURWA!
Gdy „Sokół” wyłonił się zza kolejnego zakrętu w wąskim kanionie, pojawił się przed
nimi wielki wodospad, opadający z samego szczytu kanionu po ich lewej. Niestety, ostry
skręt znosił ich właśnie w tamtą stronę.
– Trzymaj się!  – krzyknął Josh, przełączając automatyczny system wektorowania
ciągu na ręczne sterowanie, kierując wszystkie cztery dysze prosto w dół, i pchnął
mocno przepustnice.
„Sokół” uderzył w wodospad z prędkością ponad trzystu kilometrów na godzinę.
Czuli się, jakby uderzyli w zbocze góry, i przez ułamek sekundy Josh był pewien, że tak
właśnie się stało. Siła spadającej na okręt wody pchnęła „Sokoła” w dół. Ich turbiny
wyły w wyniku dodatkowego obciążenia i z trudem utrzymywały maszynę w
powietrzu. Przez chwilę była w zasadzie okrętem podwodnym.
Ten ułamek sekundy był dla Josha wiecznością. Dźwięk uderzającej w kadłub wody
ogłuszał go nawet przez hełm. Zastanawiało go, czy to była jedna z tych chwil, o których
mówili żołnierze. Tych momentów podczas bitwy, kiedy wszystko działo się w
zwolnionym tempie. Jego wzrok latał tam i z powrotem po konsoli. Wysokość szybko
spadała, podobnie jak prędkość lotu. W całym kokpicie pojawiały się kolejne wskaźniki
ostrzegawcze. Pomyślał, że chyba słyszy alarmy w słuchawce, ale zagłuszał je huk
wodospadu. Kątem oka widział, jak po lewej stronie kokpitu pojawiają się
przypominające pajęczyny pęknięcia. Kolejny rzut okiem powiedział mu, że obracają
się teraz w prawo i już lecą pod kątem trzydziestu stopni. Instynktownie dopasował
przepustnice, zmniejszając moc silnika po lewej, aby spowolnić obrót, ale niewiele to
dało.
Sekundę później było po wszystkim. „Sokół” wyłonił się po drugiej stronie wielkiego
wodospadu pośród dźwięku wielu alarmów, właśnie tak, jak myślał Josh. Przełączył
wektorowanie ciągu z powrotem na automatyczne, aby wypoziomować
przechwytywacz.
– Mnóstwo ostrzeżeń!  – zawołał Loki, nie mając czasu na skomentowanie tego, co
właśnie zrobili.  – Lewy reaktor nie działa! Napęd skokowy nie działa! Turbina druga
nie działa. Trzecia jest zalana i próbuje się zrestartować. Amortyzatory inercyjne nie
działają! Próbuję resetu! – Loki spojrzał na pęknięcia w kokpicie. – Nie jestem pewien,
ale możliwe, że tracimy ciśnienie w kokpicie.
– Przełącz silniki manewrowe na mój drążek, aby skompensować niesprawne
turbiny, a utrzymam poziom do czasu, aż zdołam wylądować! – rozkazał Josh.
– Wylądować gdzie?  – spytał Loki, przełączając silniki służące do manewrów w
kosmosie na drążek Josha.
Josh spojrzał na ekran wyświetlający skan terenu, szukając miejsca nadającego się do
lądowania. Zauważył coś na ścianie kanionu przed nimi. „Sokół” unosił się jakieś
pięćdziesiąt metrów nad szeroką rzeką. Kilka kilometrów dalej kanion przechodził w
dolinę.
– Rakiety dalej działają?
– Tak, ale…
– A co z tymi nowymi dronami komunikacyjnymi?
– Są nadal sprawne, ale…
– Uzbrój głowice rakiet, ale nie ich silniki. Przygotuj się do wypuszczenia ich oraz
wszystkich dronów na mój znak – rozkazał.
– Co do…
– Po prostu zrób to!  – Josh popchnął podstawę drążka do przodu, sprawiając, że
zaczęli przyspieszać ku dolinie. – Nie uzbrajaj też silników dronów!
Loki pokręcił głową, nie mając pojęcia, co kombinuje Josh.
– Głowice uzbrojone. Drony gotowe do zrzutu.
– Zrzuć wszystko! – rozkazał Josh. – Teraz! Teraz! Teraz!
Loki otworzył drzwi ładowni i wypuścił wszystkie cztery drony oraz cztery rakiety.
– Wszystko poszło!
Josh natychmiast wytracił przyspieszenie. Nagle zatrzymali się, próbując utrzymać
się w powietrzu. Josh patrzył, jak pociski i drony oddalają się i powoli opadają na
ziemię. Kilka sekund później uderzyły w powierzchnię i głowice rakiet eksplodowały w
wielkiej kuli ognia, która w jednej chwili sprawiła, że wyparowały setki drzew, i
zostawiła po sobie spory krater. Wybuch zniszczył też drony, detonując ładunki, które
miały zniszczyć miniaturowe napędy skokowe i UEPZ. Minireaktory punktu zerowego
wybuchły jasnym błyskiem jak supernowe, które zgasły w jednej chwili.
Josh zrobił zwrot w górę i w lewo, zawracając w kierunku wodospadu.
Loki zauważył, że się cofają oraz zbliżają do ściany kanionu.
– Co robisz?
– Dałem im właśnie miejsce rozbicia się – wyjaśnił Josh. – Teraz musimy się schować.
– Gdzie?  – spytał Loki, gdy odwrócili się znów w stronę wodospadu.  – Chyba nie
wracamy tam, co?
– Nie do końca. Spójrz w górę i na prawo, tuż pod tym nawisem. Jest tam mała
jaskinia.
Loki skierował czujniki „Sokoła” na jaskinię.
– Nie jest dość wysoka, by tam wylądować, Josh.
– Będzie, jeśli wylądujemy bez podwozia!
Loki roześmiał się z wyraźną frustracją.
– Pewnie nie uda mi się cię od tego odwieść.
– Trzymaj się – powiedział Josh. Zwiększył wysokość lotu i skierował dziób w stronę
ściany kanionu. Ze znajdującego się tylko sto metrów dalej wodospadu unosiła się mgła,
która pogarszała widoczność. Josh wiedział, że w jaskini będzie przez to mokro, czyli
także ślisko. Ślisko oznaczało dobrze, zwłaszcza przy lądowaniu bez wysuniętego
podwozia.
– Tracimy moc czwartej turbiny! – ostrzegł Loki.
– Niech podziała jeszcze tylko dziesięć sekund.
Josh odpalił rufowe silniki manewrowe, co sprawiło, że popędzili w kierunku jaskini.
Dodał nieco ciągu w górę, aby skompensować uszkodzoną turbinę.
– Jesteśmy za wysoko! – odezwał się Loki.
Josh zignorował jego ostrzeżenia.
– Straciliśmy czwórkę!  – Loki szeroko otworzył oczy, gdy zaczęli spadać z nieba,
zbliżając się do nawisu. Dla bezpieczeństwa zakrył twarz rękami, gdy Josh odwrócił
„Sokoła” o sto osiemdziesiąt stopni. Przechwytywacz prześlizgnął się pod nawisem do
wnętrza jaskini, nieco podskoczył, aż jego górna część uderzyła o sklepienie, odłupując
spore kawałki czerwono-fioletowej skały. „Sokół” ślizgał się jeszcze przez parę metrów
po podłożu, uderzając w tylną ścianę. Josh poczuł, jak jego głowa wali o tył hełmu.
Kokpit rozbił się od uderzenia, przez co spadł na nich deszcz odłamków.
– Loki! – zawołał Josh, gdy w końcu się zatrzymali. – Loki, nic ci nie jest?
– Nie, chyba nie. Kurwa, Josh, gdzie ty się uczyłeś latać?
– Sam się nauczyłem, pamiętasz?
– Widać jak cholera.
– Hej, żyjemy! Szybko, wyłącz wszystko. Drugi myśliwiec zaraz tędy przeleci. Nie
może zobaczyć źródła ciepła!
– Minutę temu przelecieliśmy przez wodospad. Raczej nie może tu być zbyt gorąco.
– Tak, to się całkiem nieźle sprawdziło, co? – Josh spojrzał na kokpit. Jego rama wbiła
się w sufit jaskini. Gdyby same szyby kokpitu nie pękły, nie byliby w stanie się
wydostać. – Jezu, kokpit jest rozbity. – Sprawdził hełm i skafander, które wydawały się
być w porządku. – Jak twój skafander, Loki?
– W idealnym stanie.
– Jak tam wygląda na tyłach?
– Nie mam pojęcia, Josh. Wszystko wyłączyłem, pamiętasz?
– Powiedz mi tylko, czy nadal działa system autodestrukcji.
– Ma własną baterię. Tak, nadal działa. Ale może najpierw się stąd wydostańmy,
zanim go aktywujesz?
8
Nathan przypomniał sobie, jak bardzo zawsze nie znosił wizyt w ambulatorium.
Okrzyki bólu, jęki tych, którzy cierpieli, smród otwartych ran i używanego do ich
sterylizacji ozonu. Najgorsze były odgłosy urządzeń ssących. Ich siorbanie sprawiało, że
przewracało mu się w żołądku i ryzykował w każdej chwili nagłą utratę jego
zawartości. Obowiązkowy „obchód kapitański” wymagał chodzenia od łóżka do łóżka i
przekazywania rannym słów otuchy od ich de facto przywódcy.
Mimo że służył jako kapitan już od miesięcy, nadal nie czuł się prawdziwym dowódcą
„Aurory”. Zawsze był nim dla niego świętej pamięci kapitan Roberts. Niektóre dni były
lepsze od innych i przynajmniej mógł wykonywać swoje obowiązki dostatecznie
dobrze, aby jego pierwsza oficer nie odebrała mu dowodzenia na podstawie jakiegoś
tam artykułu.
Wkrótce jednak ten stan miał dobiec końca. Czekało ich zadokowanie przy Orbitalnej
Platformie Montażowej na orbicie Ziemi i wejście na pokład oficerów floty, którzy
przejmą obowiązki załogi i przejrzą wszystkie śruby, spawy i obwody. Corinairiańscy i
takarańscy specjaliści będą wyjaśniać dokonane przez siebie usprawnienia i nowa
technologia niewątpliwie wywoła ekscytację ziemskich naukowców. Oznaczało to, że
pozaziemska załoga „Aurory” jest dość cenna, więc ich pobyt na Ziemi zapowiadał się
raczej przyjemnie. Scott nadal jednak zastanawiał się, jak długo potrwa. Ci ludzie
zgłosili się na ochotnika, by służyć na „Aurorze”, a nie siedzieć bezczynnie na Ziemi, a
zwłaszcza nie po to, by przeczekać wojnę. Mimo wszystko jednak nie wyobrażał sobie
scenariusza, w którym flota mogłaby pozwolić sobie na to, żeby okręt, zwłaszcza
dysponujący napędem skokowym, mógł spędzić miesiąc na podróży do Pentaura i z
powrotem. Zanim „Aurora” nie przeniosła się przypadkiem w inny rejon Galaktyki, nikt
z Ziemi nie znalazł się dalej niż dwadzieścia lat świetlnych od domu, przynajmniej nie
od czasu, gdy tysiąc lat wcześniej wybuchła zaraza.
Nathan próbował wmawiać sobie, że nie ma to znaczenia. Nigdy nie obiecywał
niczego więcej niż to, co mógł zagwarantować. Obiecał jedynie, że zrobi wszystko, co w
jego mocy, aby ochronić swoją załogę i sprowadzić ją do domu. Gdy znajdą się na Ziemi,
obietnica ta zostanie spełniona jedynie względem dziesięciu procent załogi.
Co dziwne, Nathan zaczął mieć nadzieję, że jego ojciec naprawdę wygrał wybory na
prezydenta Ameryki Północnej. To mogłoby dać mu dość wpływów, by prędzej czy
później sprowadzić pozaziemską część załogi z powrotem do domu. A przynajmniej
mogliby otrzymać dość zasobów, by wyprodukować własny okręt skokowy. W końcu
wystarczyłaby mała baza produkcyjna z jednym fabrykatorem na odpowiednio dużej
asteroidzie i dość zapasów, by utrzymać ich przez ten czas przy życiu. Na „Aurorze”
znajdowały się cztery fabrykatory. „A może trzy?” Nathan roześmiał się w myślach.
Przynajmniej teraz ambulatorium wyglądało zupełnie inaczej. Było czyste, ciche i
nawet przyjemnie tam pachniało. Corinairiańscy lekarze, którzy upierali się przy
wpływie pewnych czynników środowiskowych na proces leczenia, starali się, aby
panował tam odprężający nastrój. Zainstalowali nawet systemy tłumienia dźwięków
wokół każdego z łóżek, blokujące wszystkie hałasy z zewnątrz, aby dać pacjentowi
odrobinę spokoju. Corinairianie chcieli też zainstalować złożony system, który
tworzyłby holograficzną zasłonę wokół każdego z łóżek. To pozwoliłoby im nie tylko na
otoczenie każdego pacjenta pożądanym przez niego spokojnym otoczeniem, ale
zapewniłoby także większą prywatność. Wymagałoby jednak znacznej przebudowy
całej sekcji, więc nadano sprawie niski priorytet.
Nathan przeszedł przez w większości pustą salę. Pacjentów było tylko dwóch i obaj w
tej chwili spali. O ich stanie informowały go codzienne raporty. U jednego leczono
oparzenie, którego doznał podczas instalacji działka plazmowego w wyrzutni rakiet.
Drugi wciągnął do płuc dość żrący gaz, który przypadkiem wydobył się z jednego z
myśliwców w hangarze. Czekał go przynajmniej tygodniowy pobyt, podczas gdy nanity
naprawiały uszkodzenia w jego układzie oddechowym.
– Doktor Chen – odezwał się Nathan, stając w drzwiach jej gabinetu.
– Kapitanie, w czym mogę pomóc?
Nathan wszedł do środka i usiadł naprzeciwko niej.
– Chciałem spytać o stan zdrowia pana Percivala.
– Jest niezły, zważywszy na czas spędzony w stazie. Nanity wykonały świetną robotę,
naprawiając jego wyniszczone przez atrofię tkanki.
– W jakim jest stanie?
– Cóż, wytrzymał całodniową wycieczkę po okręcie, ale teraz odpoczywa w swojej
kabinie.
– Chodzi mi o stan emocjonalny.
Doktor Chen wzruszyła ramionami.
– Trudno powiedzieć. Wydaje się zbytnio nie przejmować tym, co się stało. To znaczy
wiedza o upadku ludzkości szczególnie na niego nie wpłynęła.
– Wiedział, że nadchodzi, gdy wszedł do komory – przypomniał Nathan.
– Owszem, ale nieźle zniósł też śmierć ekspedycji. Przynajmniej nie widzę u niego
oznak depresji czy żałoby. A na pewno nie większe, niż się spodziewałam.  – Doktor
Chen spojrzała uważnie na Nathana. – Dlaczego pan pyta?
– Cóż, muszę powiedzieć mu, co naprawdę stało się z ekspedycją „Jaspisu”. Nie
wyglądało to dobrze.
– Rzadko się zdarza, żeby śmierć wyglądała dobrze.
– Rozpacz też – odparł Nathan, myśląc o tym, przez co przeszedł kapitan „Jaspisu”.
– Myślę, że nie docenia go pan, kapitanie. Pan Percival sam doszedł do statusu
milionera i pracował w ekstremalnych warunkach na Światach Pogranicza. Zmierzył
się z własną ciężką chorobą i znalazł sposób na przeżycie nawet w obliczu najgorszej
zarazy w dziejach. Podejrzewam, że widział równie wiele śmierci i rozpaczy, co
ktokolwiek z nas.
– No nie wiem, pani doktor. Całkiem sporo się napatrzyliśmy.
Doktor Chen uśmiechnęła się.
– Myślę, że rozumie pan, co mam na myśli, sir.
– Owszem. Myśli więc pani, że można mu o wszystkim powiedzieć?
– Tak, jak najbardziej – zapewniła. – Poza tym nosi urządzenie monitorujące. Gdyby
było z nim coś nie tak, to od razu się dowiem.
– Oczywiście. – Tym razem to Nathan się uśmiechnął.

***

– Doliczyłem się sześciu – powiedział Josh, patrząc przez lornetkę.


Loki siedział z tyłu i opierał się o skałę, zza której Josh wyglądał na dolinę.
– Pas chyba nieźle obtarł mi ramię – rzucił.
– Razem z dwoma promami to osiem – dodał Josh, ignorując skargi Lokiego.
– Jak myślisz, szybko stwierdzą, że się nie rozbiliśmy? Tam, znaczy się, bo tak ogólnie
to się rozbiliśmy.
– To było lądowanie awaryjne – odparł Josh. – Spora różnica.
– Nie, jeśli spytasz mojego ramienia.
– Nie wiem  – przyznał Josh.  – Zależy od tego, jak bardzo są sprytni. Przeciętny
takarański trep od razu by to kupił. Jakiś naukowiec niekoniecznie.  – Josh oparł się o
skałę obok przyjaciela. – Pytanie brzmi, czy zaczną przeczesywać okolicę, czy uznają, że
wykorzystaliśmy fałszywą kraksę, by odlecieć dalej.
– Gdy zwiększyłeś poziom lotu po tym wodospadzie, widziałem odrobinę danych z
czujników  – powiedział Loki.  – W tej dolinie jest przynajmniej kilka miejscowości. Na
pewno słyszeli kraksę i musieli wtedy wyjść, by zobaczyć, co się dzieje. Gdy ich spytają,
powiedzą, że nie widzieli, aby coś odlatywało.
– A to sprawi, że przeszukają okolicę między miejscem, gdzie nas ostatnio widzieli, a
kraterem  – stwierdził Josh.  – Czyli tę, w której teraz siedzimy.  – Spojrzał na Lokiego i
skrzywił się, gdy poczuł własny ból po tym, jak opadł poziom adrenaliny po pościgu. –
Jak myślisz, kilka godzin?
– Najwyżej.
– W takim razie musimy się wziąć do roboty i naprawić „Sokoła”.
– I co wtedy? Ma rozwalony kokpit.
Josh wskazał na swój kombinezon.
– Skafandry, pamiętasz?
– Chcesz przelecieć kilka lat świetlnych z otwartym kokpitem?
– Chcesz spędzić resztę życia, kryjąc się przed Jungami i ich kolaborantami na tej
żałosnej planecie?
– Nie wygląda tak żałośnie  – próbował przekonać sam siebie Loki.  – Są tu drzewa,
rzeki, wodospady… a góry mają ciekawy odcień fioletu – dodał, patrząc na zbocze.
– Może uszkodzenia nie są takie wielkie – powiedział optymistycznie Josh.
– Rozbiliśmy się na zboczu góry, Josh.
– Wylądowaliśmy awaryjnie. Jest…
– Różnica, wiem – dokończył Loki, z trudem próbując wstać. Pozostał w przykucniętej
pozycji i zaczął oddalać się od skały. – No cóż, przyjrzyjmy się więc naszej krypie.

***

– Jak pańska wycieczka po okręcie? – spytał Nathan, wchodząc do kabiny Percivala.


– Bardzo ciekawa – odpowiedział mężczyzna, siadając przy małym biurku.
– Przepraszam, że nie mogliśmy panu zapewnić lepszego zakwaterowania. Mamy
obecnie sto dziesięć procent pełnej załogi. Pomieszczenia przy ambulatorium zostały
przerobione na pokoje dla pacjentów wymagających długotrwałej opieki po jednej z
naszych poprzednich bitew. Postanowiliśmy zachować je na wszelki wypadek.
– Tak, pański główny inżynier wspomniał o waszych przygodach w, jak to się
nazywało, gromadzie Pentaura?
– Tak, ale proszę nie mówić nikomu, że panu o tym powiedział, albo szefowa ochrony
skopie mu tyłek.
– Ściśle tajne?
– Nie, w zasadzie nie  – przyznał Nathan.  – Ale komandor porucznik Nash lubi
przesadną ostrożność.
– To może i dobra cecha u oficera ochrony. Komandor porucznik Kamieniecki był
dość rozmowny.
– Tak, to do niego podobne, zwłaszcza gdy mowa o systemach okrętu.
– Owszem. Wydaje się z nich bardzo dumny, podobnie jak z usprawnień dokonanych
przez nowych członków pańskiej załogi. To pana zasługa.
– Być może.
– Co mogę dla pana zrobić, panie kapitanie?
– Obawiam się, że mam złe wieści.
– O czym?
– O ekspedycji „Jaspisu”  – powiedział Nathan, trzymając kartę z danymi.  –
Skończyliśmy przegląd rejestrów statku, a w zasadzie dziennika kapitana Dubnyka.
– Ach. I co odkryliście?
Nathan zauważył, że Percival wydaje się nieco zaniepokojony.
– Ekspedycja doświadczyła pewnej liczby wypadków, z których każdy wpłynął na jej
ostateczną zgubę. Prom uległ uszkodzeniu podczas lotu, drugi rozbił się, zanim
rozładowano statek, a ostatecznie wybuch wulkanu spowodował epokę lodowcową na
planecie. Obawiam się, że dwustu kolonistów, którzy dotarli na powierzchnię, zamarzło
kilka dekad później.  – Nathan zamilkł na chwilę, czekając na jakieś pytania ze strony
Percivala. Chciał zobaczyć, jak jego gość przyjmie te wieści.
Percival odchrząknął.
– A pozostali?
– Najwyraźniej zmarli w komorach stazy – powiedział Nathan ze współczuciem. – Nie
wiedzieli o swoim losie.
– A załoga „Jaspisu”?
– Zakładam, że oni wiedzieli  – westchnął Nathan.  – Ale brak zasobów zapewne
sprawił, że prędzej czy później zmuszeni byli wrócić do kapsuł. Kapitan Dubnyk przez
dekady monitorował stan rzeczy i wychodził ze stazy, by ocenić sytuację. Ostatecznie
„Jaspis” stracił szczelność i systemy stazy odmówiły wybudzania kogokolwiek. Zapewne
oni również ostatecznie tam zmarli. – Nathan podał kartę Percivalowi. – Może pan sam
przeczytać dziennik, ale ostrzegam, że słowa kapitana Dubnyka mogą być dość
poruszające, zwłaszcza pod koniec.
– Tak, nie wątpię  – zgodził się Percival, biorąc kartę.  – Przeczytam to później, na
osobności.
– Może pan włożyć kartę do dowolnego terminala  – wyjaśnił Nathan.  –
Automatycznie otworzy dokumenty.
– Dziękuję. – Percival spojrzał na kartę i westchnął. – Może to i lepiej…
Nathan spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem.
– Jak to?
– Galaktyka, a przynajmniej okolice Ziemi, nie stała się po zarazie zaawansowaną
technologicznie utopią, na którą wielu z nas miało nadzieję.
– To dość surowa ocena  – odparł Nathan, nieco zbity z tropu.  – Czego pan się
spodziewał?
– Proszę mnie źle nie zrozumieć, panie kapitanie. Zdaję sobie sprawę, że ludzkość z
trudem walczyła o przetrwanie. Ale musi pan coś przyjąć do wiadomości. Ci z nas,
którzy musieli zmierzyć się z zarazą, trzymali się nadziei, że doprowadzi to do czegoś
lepszego dla kolejnych pokoleń. Dla wielu właśnie ta nadzieja była tym, dzięki czemu
mogli obudzić się co rano. Nadziej, że może coś, czego dokonają tego dnia, przysłuży się
lepszej przyszłości.
– Przepraszam, nie mogę sobie wyobrazić, jakie to musiało być uczucie dla tych,
którzy przeżyli, zwłaszcza tych, którzy nie byli w stanie uciec.
– Tak, oni mieli gorzej niż większość. Nawet zanim koniec był blisko, zanim utracono
wszelką nadzieję, wiele milionów poddało się, odebrało sobie życie. Tylko ci z
odpowiednimi środkami mogli marzyć o ucieczce.
– Słyszeliśmy wiele wzmianek o ekspedycjach i pakietach kolonizacyjnych, tak jakby
były kompletnymi zestawami dostępnymi na rynku.
– Jedyne, co było dobre w tej zarazie, to czas, w którym nastała. Wydarzyła się w
wyjątkowo korzystnym okresie ludzkiej historii. Nowe technologie podróży
nadświetlnych sprawiły, że eksploracja przestrzeni kosmicznej stała się mniej
kosztowna niż wcześniej. Czas lotu między centrum a obrzeżami spadł o pięćdziesiąt,
siedemdziesiąt pięć procent i istniały katalogi układów gwiezdnych zawierające zdatne
do zamieszkania światy, które zbadały albo sondy, albo obserwatoria. Istniały
dosłownie tysiące światów czekających na kolonizację.
– W okolicy było jednak wiele już skolonizowanych światów, z których większość
mogłaby pomieścić znacznie więcej ludzi. Dlaczego zaczynać tak daleko od potencjalnej
pomocy i szlaków handlowych?
– Marzenia, panie kapitanie. Marzenia o stworzeniu czegoś nowego, czegoś
wyjątkowego, czegoś lepszego. – Percival pochylił się, spoglądając Nathanowi prosto w
oczy.  – Istnieje wiele niezaprzeczalnych prawd dotyczących ludzi, z których
najpowszechniejsze są takie, że jesteśmy zdolni zabić, by przeżyć, zawsze chcemy
wiedzieć, co znajduje się za kolejnym wzgórzem, i zawsze myślimy, że zrobimy coś
lepiej niż inni. Inna to taka, że wolimy przebywać z podobnymi do siebie.
– Mówi pan więc, że ludzie chcieli zasiedlać światy jako konkretne grupy?
– Rasy, religie, systemy polityczne i ekonomiczne… Istnieli nawet tacy, którzy chcieli
samych wegetarian albo samych blondynów z niebieskimi oczami. To była nowa moda.
Nakłonić tysiąc ludzi, aby sprzedali wszystko, co mają, i kupili kolejną szansę na
stworzenie idealnego społeczeństwa.
– Więc kupowali zestawy do kolonizacji nowych światów?
– To był raczej pakiet czy program, zawierający sprzęt, zasoby i instrukcje potrzebne
do stworzenia osady na zdatnym do zamieszkania, podobnym do Ziemi świecie. Trzeba
było tylko znaleźć ludzi i transport. Można było nawet wybrać sobie swój świat z
korporacyjnego katalogu.
– Nie można kupować i sprzedawać całych planet.
– Nie, oczywiście, że nie, ale można było kupić tak zwany „pierwszy udział”  –
wyjaśnił Percival.
– Co to znaczy?
– Nic więcej niż wpis w bazie rejestracyjnej firmy, która zbadała daną planetę. Nie
gwarantował wyłącznego prawa na kolonizację danego świata, ale mógł zniechęcić do
niej innych, zwłaszcza jeśli udziałowcy chcieli całej planety dla siebie. Poza tym, jako że
te nowe światy znajdowały się tak daleko, nie podlegały jurysdykcji żadnego rządu.
Jeśli wylądowałeś tam jako drugi, a pierwotni osadnicy cię nie chcieli, nikt nie mógł ich
powstrzymać przed usunięciem cię siłą.
– Naprawdę? – Ta część nieco zaskoczyła Nathana. – Czy nie istniały żadne przepisy
mówiące, kto może założyć nowe kolonie?
– Oczywiście  – roześmiał się Percival.  – Ale był to dla rządów raczej sposób na
pobieranie opłat i powstrzymywanie tych, którzy nie brali tego pomysłu poważnie.
Wiedzieli, że nie ma sposobu, aby powstrzymać ludzi, którym naprawdę na tym zależy.
– W takim razie dlaczego w ogóle starano się o zezwolenia?
– Ponieważ większość dostępnych statków należała do korporacji, które chciały być w
stanie nadal prowadzić interesy pod jurysdykcją tych rządów.
– Ile ekspedycji wyruszyło?
– Nikt tak naprawdę nie wie – przyznał Percival. – Nie na pewno. Osobiście słyszałem
o kilkudziesięciu, więc łącznie pewnie kilkaset. A to tylko te odpowiednio
zarejestrowane. Istniało wiele mniejszych ekspedycji podobnych do naszej, które
wynajmowały mniej legalne środki transportu.
– Ile ich było?
– Nie da się tego stwierdzić. Podejrzewam, że drugie tyle, jak nie więcej. A w ciągu
ostatnich kilku lat zapewne dziesięć razy tyle co wcześniej, jako że wszyscy chcieli uciec
przed zarazą.
– Jak się panu wydaje, dokąd się udali?
– Znów nie mam pojęcia, ale szczerze mówiąc, zdziwiło mnie, że napotkaliście taką
kolonię w odległości tysiąca lat świetlnych. Dotarcie tam musiało im zająć sto lat.
– Niesamowite. – Nathan pokręcił głową z niedowierzaniem. Zauważył, że Percivala
zaskoczyła jego reakcja.  – Musi pan pamiętać, że pochodzę z Ziemi, która dopiero
niedawno wróciła w kosmos. Zaledwie sto lat temu wynaleźliśmy silniki odrzutowe.
– Tak, jest to dość ewidentne w waszej dziwnej mieszaninie technologii. Jak
rozumiem, to skutek konieczności szybkiego podjęcia decyzji, które zdobycze naukowe
przyniosą największe natychmiastowe korzyści. Ale trudno mi nie porównywać tego do
jaskiniowców z bronią atomową. Wiecie, jak jej używać, ale nie do końca rozumiecie
wszystkie implikacje… Bez urazy.
– Może nie myli się pan aż tak bardzo  – przyznał Nathan, pamiętając o wszystkich
debatach, jakie miały miejsce na Ziemi od czasu odkrycia Arki Danych i zagrożenia ze
strony Jungów.
Zaczął się podnosić.
– No cóż, cieszę się, że tak dobrze radzi pan sobie z wieściami o losie pańskiej
ekspedycji.
– Nazywano mnie różnie przez całe moje życie, ale raczej nie wrażliwcem.
– Pozwolę panu odpocząć – powiedział Nathan.
– Dziękuję, że przyszedł pan porozmawiać ze mną osobiście, panie kapitanie.
Doceniam ten gest.
– Cała przyjemność po mojej stronie, panie Percival.  – Nathan odwrócił się do
wyjścia, po czym zatrzymał się. – A, prawie zapomniałem. Mówił pan, że wszedł pan do
komory stazy przed odlotem, tak?
– Owszem.
– To pokazuje też główny układ kontrolny kapsuły, ale zapasowy zegar wykazuje, że
znajdował się pan w stazie tylko przez osiemset lat.
– Dziwne – stwierdził Percival. – Może to awaria?
– Tak podejrzewaliśmy – odpowiedział Nathan. Zauważył, że Percival nie zareagował
w żaden oczywisty sposób na to pytanie.
– Jak większość naszego sprzętu, komory stazy kupiliśmy z drugiej ręki. Moją
poddano jeszcze dodatkowym modyfikacjom.
– Tak, cóż… Komandor porucznik Kamieniecki przygląda się tej sprawie.
– Zapewne w swoim czasie znajdzie przyczynę niezgodności  – uśmiechnął się
Percival.
– Oczywiście.
– Dobranoc, panie kapitanie.
Nathan w zamyśleniu stał przez kilka sekund przy drzwiach. Przyszedł do Percivala,
by przynieść złe wieści, i dowiedział się, że mogą istnieć jeszcze setki nieznanych
kolonii. W Arce Danych były informacje, które wskazywały na taką możliwość.
Znaleziono tam jedynie kilkadziesiąt wpisów o zarejestrowanych misjach i ich światach
docelowych. Zanim dowiedziano się o zagrożeniu ze strony Jungów, przywódcy Ziemi
rozważali poszukiwania tych zaginionych kolonii. Jeśli rzeczywiście przetrwały i
prosperowały, mogły być bardziej zaawansowane niż Ziemia, tak jak okazało się w
przypadku Takary i Corinair. A teraz okazało się, że mogło być ich znacznie więcej.
Scotta zastanawiało, ile z nich przetrwało przez tysiąc lat i jakimi cudami mogą kiedyś
podzielić się z mieszkańcami Ziemi.

***

– Nie widzę tu żadnych usterek, a ty? – spytał Loki.


Josh przyglądał się z pomocą latarki wnętrzu turbiny numer trzy po drugiej stronie
„Sokoła”.
– Nic. Tylko sporo wody i parę odłamków przy wlocie.
– Nie myślisz, że to spowodowało awarię?
– Co, woda? Skąd.  – Josh wyciągnął głowę z wnętrza turbiny.  – Zaprojektowano je z
myślą o użyciu przy każdej możliwej pogodzie, również w mocnym deszczu.
– W deszczu może, ale nie w wodospadzie – zauważył Loki.
– Słuchaj, po raz ostatni powtarzam, że nie zamierzałem przelecieć przez wodospad.
Po prostu nagle się pojawił i nie było jak go ominąć.
– Mówię tylko, że nie przewidziano, iż zaleje je aż tyle wody naraz – wyjaśnił Loki. –
Może gdybyśmy znajdowali się wtedy na większej wysokości, bylibyśmy w stanie je
zrestartować po opróżnieniu z wody.
– Tak myślisz? – spytał Josh z niedowierzaniem.
– Jest tylko jeden sposób, aby to sprawdzić: oczyścić je i zobaczyć, czy uda się je
odpalić.
– Wiesz, może straciliśmy kokpit i może „Sokół” jest nieźle poobijany na zewnątrz, ale
wszystkie systemy napędu kosmicznego działają. Jeśli utrzymamy go w powietrzu dość
długo, aby wydostać się z tej jaskini i unieść dziób ku niebu, moglibyśmy stąd
odskoczyć.
Loki odwrócił się do Josha, który miał na twarzy wielki uśmiech.
– Jeśli uruchomimy którykolwiek z systemów, podczas gdy wszędzie latają okręty
Jungów, namierzą nas w ciągu sekund.
– Jak myślisz, ile czasu zajęłoby nam odpalenie silników i opuszczenie jaskini?
– Nieco więcej niż kilka sekund  – ostrzegł go Loki.  – Gdyby nawet wszystko było w
idealnym stanie, start wymagałby przynajmniej trzydziestu sekund. A uruchomienie
napędu skokowego pełnej minuty.
– Czyli rozwalą nas, gdy tylko wyściubimy stąd nos – przyznał Josh.
– Owszem. Więc lepiej czekajmy i miejmy nadzieję, że nas nie znajdą.
– Właśnie w tym nie jestem dobry – jęknął Josh. – W czekaniu.

***

– Będziemy w pełni naładowani i gotowi do skoku sześćdziesiątego drugiego w ciągu


dziewięćdziesięciu minut – oznajmiła Cameron, wchodząc do biura kapitana.
– Nadal żadnych wieści, co?
– Nie, sir.
– Spóźniają się, prawda?
– O pół godziny  – odpowiedziała Cameron. Nathan nie odzywał się, ale widziała
troskę na jego twarzy.  – A jeśli nadal ich tu nie będzie, gdy uzyskamy gotowość do
skoku?
– O co pani pyta, pani komandor?
– Wiesz dobrze, o co pytam  – odparła Cameron, gdy zamknęła za sobą właz.  – Czy
będziesz w stanie ich zostawić, gdy nadejdzie czas?
– Chyba raczej „jeśli nadejdzie”?
– Nie unikaj odpowiedzi, kapitanie. Oboje wiemy, że Josh i Loki są ci bliżsi niż
ktokolwiek inny, kogo przygarnęliśmy w gromadzie Pentaura. Spodziewam się, że nie
będzie ci łatwo zostawić ich i lecieć dalej. Dla mnie też by nie było.
– Czy jest jakiś konkretny powód, dla którego musielibyśmy skoczyć, gdy tylko napęd
się naładuje?
– Poza tym, że ostatni rozkaz naszego kapitana był taki, że mamy wracać na Ziemię
tak szybko, jak to możliwe? – przypomniała Cameron. – Albo poza tym, że jesteśmy być
może najlepszą szansą Ziemi na obronę przed Jungami? Albo tym, że już tyle czasu…
– Rozumiem twój punkt widzenia, Cam  – przerwał jej Nathan.  – Ale uważam, że
godzina zwłoki nie zrobi wielkiej różnicy.
– Może nie. A co, jeśli zrobi? I jaki to będzie przekaz dla załogi? Że ich kapitan nie jest
dość silny, by podejmować trudne decyzje?
– To nie fair, Cam. Chyba już pokazałem, że jestem w stanie je podejmować.
– Tak, to prawda, ale w oczach załogi każda decyzja to nowa próba i potknięcie może
zostać źle odebrane.
– To nie jest klasyczny scenariusz typu „poświęć człowieka albo okręt”, Cameron.
– To prawda  – zgodziła się.  – Ale należy wziąć te czynniki pod uwagę, Nathanie.
Czasami ważne jest, abyś rozważył to, jak twoje decyzje wpłyną na życie innych.
– Zapomina pani o czymś, pani komandor – odpowiedział bardziej oficjalnym tonem
Nathan.
– O czym?
– O innym przesłaniu. Załoga zobaczy, że czekamy na ludzi, którzy jeszcze mogą
powrócić. Takim, że kapitan zrobi wszystko, aby ich chronić. – Nathan wpatrywał się w
Cameron przez kilka sekund, daremnie czekając na odpowiedź.  – Coś jeszcze, pani
komandor?
– Nie, sir.
– Może pani odejść.
– Tak jest, sir.
Nathan skupiał wzrok na datapadzie, podczas gdy Cameron wyszła sztywnym
wojskowym krokiem. Wiedział, że kobieta próbuje pomóc, ale czasami męczyło go to,
że ciągle zakłada, iż wie lepiej, jak powinien zachowywać się kapitan. Nie chodziło o to,
czy miała rację, ale było to dość irytujące.
Jeszcze bardziej martwiło go jednak, że jego najlepsi piloci i dwaj z jego ulubionych
członków załogi mocno się spóźniali. Nathan wiedział, że tego rodzaju zwiad albo
przebiegał jak z płatka, albo zamieniał się w piekło. Istniały tylko trzy możliwości. Albo
misja poszła bezproblemowo, albo odkryto ich i ścigano, ale udało im się uciec, albo nie
byli w stanie uciec i musieli dokonać autodestrukcji. Gdyby wszystko poszło
prawidłowo, zdążyliby już wrócić. Nawet jeśli mieli problemy natury mechanicznej i
przez to się spóźniali, mogliby skontaktować się z okrętem za pomocą nowych dronów
komunikacyjnych. Mieli kłopoty. Albo nadal próbowali wrócić, albo już przepadli i
czekanie nie miało sensu.
Albo zostali schwytani, zanim udało im się zniszczyć „Sokoła” i teraz Jungowie
dysponują napędem skokowym oraz paroma UEPZ. Mdłości, które poczuł,
przypomniały mu, jak bardzo nie znosił być kapitanem.

***

– U mnie czysto – oznajmił Josh, zamykając turbinę numer trzy. – Jak u ciebie?
– Nadal sporo tu wody – odparł Loki. – Wybranie jej ręcznie trochę zajmie.
– Gdybyśmy mogli chociaż uruchomić baterie, moglibyśmy ją wywiać.
– Ale nie możemy, więc zostaje nam tylko to – odparł Loki, unosząc mokre dłonie.
– Rób swoje. Ja na wszelki wypadek sprawdzę pozostałe turbiny.
– Dobry pomysł. – Loki zmarszczył czoło. – Zaraz, co to za pikanie?
Josh sięgnął szybko do kieszeni.
– Cholera, to alarm z czujników zbliżeniowych, które umieściliśmy na zewnątrz. Ktoś
idzie po śladach. – Josh chwycił za broń i ruszył ku wyjściu z jaskini. – Zostań tu, ja się
temu przyjrzę.
– Co, zamierzasz sam odeprzeć atak? – spytał Loki, wyciągając własną broń i idąc za
Joshem.
Josh nagle zatrzymał się kilka kroków od wejścia do jaskini, obracając się na pięcie.
– Już tu są – szepnął, machając rękami. – Zawracaj, zawracaj.
Loki odwrócił się i pobiegł za „Sokoła” z Joshem depczącym mu po piętach. Obaj
rzucili się na ziemię tuż za ogonem przechwytywacza. Loki popchnął Josha ku jego
lewej stronie.
– Ty zabezpiecz lewą, a ja prawą – polecił.
Loki zajął pozycję tuż pod prawą dyszą silnika, leżąc na brzuchu tak, aby mieć czystą
linię strzału wzdłuż dolnej części kadłuba.
Josh przeczołgał się na drugą stronę i zajął podobną pozycję pod lewą dyszą. Skupiał
oczy na miejscu, gdzie ścieżka prowadziła z zewnątrz do wnętrza jaskini. Słyszał
przytłumione głosy idących ludzi. Było ich na pewno kilku. Słyszał przynajmniej cztery
różne głosy, może więcej. Mimo cieni rzucanych przez zachodzące słońce nie mieli ze
sobą latarek.
W dole wejścia do jaskini wyłoniła się twarz. Mężczyzna miał jakąś broń i kierował
lufę do przodu. Szybkimi ruchami machał nią to na lewo, to na prawo. Był dobrze
wyszkolony. Josh widział, że podobnie poruszali się żołnierze Corinari.
Pierwszy mężczyzna mruknął coś za siebie. Josh uznał, że powiadamia resztę o
zlokalizowaniu wrogiej jednostki. Pojawiła się kolejna głowa i obaj weszli głębiej, idąc
po obu stronach jaskini. Gdy zjawiły się kolejni głowy, Josh po cichu przeczołgał się z
powrotem do Lokiego. Odgłosy jego ruchu maskował pobliski wodospad.
– Masz zdalny detonator?
– Tak, dlaczego? – spytał Loki, blady jak ściana.
– Spróbuję ich odeprzeć. Jeśli mi się poszczęści, wycofają się na tyle daleko, że
będziesz mógł odpalić „Sokoła” i stąd spierdolić.
– Nie ma mowy, Josh – szepnął Loki. – Odlecimy razem albo wcale.
– Nie ma czasu na kłótnie. Gdy otworzę ogień, wsiadasz do kokpitu i stąd spadasz. To
rozkaz!
– Od kiedy to ty wydajesz rozkazy?
– Jestem pilotem. Pilot dowodzi misją. Po prostu obiecaj mi, że jeśli ci się nie uda, to
wysadzisz „Sokoła”, ich, nas i całą tę cholerną górę.  – Josh nie czekał na odpowiedź,
tylko cofnął się ku lewej i obrał cel.
– Czekaj – zawołał Loki.
Josh przykucnął, a następnie szybko wstał i zrobił krok, aby wycelować ponad
skrzydłem.
– Nie ruszać się! – ostrzegł, odbezpieczając broń energetyczną.
Człowiek po lewej zamarł, gdy pistolet Josha wydał jazgot oznaczający ładowanie
broni. Mężczyzna po prawej próbował podejść bliżej, aby „Sokół” znalazł się między
nim a ładującą się bronią, ale Josh go zauważył i wycelował w jego stronę.
– Ty też, dupku! – Josh czuł, że cały się trzęsie, i ledwie udało mu się trzymać prosto
trzymającą pistolet rękę. Nigdy do tej pory w nikogo nie celował z naładowanej broni,
zwłaszcza w uzbrojonych, dobrze wyszkolonych ludzi. – Natychmiast rzućcie broń albo
obu was spalę!
Trzeci i czwarty z przybyszy, którzy wcześniej zaledwie pokazali głowy, zdążyli się
już wycofać na bezpieczne pozycje. Został tylko Josh i dwaj celujący do niego ludzie w
zimnej, ciemnej jaskini na obcym świecie.
– Jeśli w zasięgu jest okręt Jungów, twoja broń na pewno ich tu nakieruje.
Josh rozejrzał się, szukając źródła głosu, jako że nie był nim żaden z ludzi, którym
właśnie groził.
– Zwłaszcza jeśli wystrzelisz – dodał głos.
– Pokaż się!  – rozkazał Josh. Jego głos nieco się łamał, mimo że próbował brzmieć
groźnie.
Chwilę później u wejścia do jaskini pojawiła się następna głowa i do środka pewnym
krokiem wszedł kolejny mężczyzna. Miał starannie przystrzyżoną brodę i długie,
ciemne włosy spięte w kucyk. Nosił ciężkie ubranie z plamami w kolorach okolicznych
drzew i gór, podobnie jak dwaj pozostali. Nie trzymał jednak w ręce broni. Miał pistolet
przy pasie, a Josh podejrzewał, że karabinek wisiał teraz za jego plecami.
– Ani kroku dalej! – ostrzegł Josh.
– Jeśli wystrzelisz, w ciągu paru sekund sprowadzisz tu swoich wrogów. Dlatego my
nie korzystamy z broni energetycznej. Możliwe, że już wykryli jej sygnaturę. Warto
rozważyć jej wyłączenie.
– Nie ma szans.
– W takim razie pójdziemy sobie – odpowiedział spokojnie mężczyzna. – Jeśli chcesz
niepotrzebnie zginąć, masz takie prawo. Ale my mamy prawo nie odchodzić z tobą w
zaświaty. – Dał pozostałym dwóm znak, aby się wycofali, cmokając w charakterystyczny
sposób, by zwrócić ich uwagę. Obaj szybko odeszli tyłem, idąc po obu stronach
dowódcy i wciąż celując w Josha.  – Powodzenia  – powiedział brodaty mężczyzna,
odwracając się, pewny, że Josh nie strzeli mu w plecy.
– Zaczekaj! – zawołał pilot. – Kim jesteś?
Przybysz przystanął i odwrócił się.
– Nie jestem Jungiem, jeśli to cię martwi.
– To i parę innych kwestii – odparł Josh. – Co tu robicie?
– Jungowie próbowali cię zabić, więc uznałem, że można założyć, że walczymy po tej
samej stronie. Wróg mojego wroga i tak dalej.
– Co? – spytał Josh. Nie znał tego powiedzenia.
– Jeśli chcesz, żebym nadal z tobą rozmawiał, musisz wyłączyć tę spluwę.
– Dobra, dobra – zgodził się Josh. Spojrzał na Lokiego, wciąż kryjącego się po drugiej
stronie i celującego z własnej broni. Loki pokręcił głową. Josh wyłączył pistolet,
unosząc go, aby pokazać, że wskaźnik energii zgasł. – Jest wyłączony!
Mężczyzna odwrócił się do pozostałych i rzucił parę rozkazów, po których cofnęli się
na górski szlak.
– Dokąd idą? – spytał Josh.
– Kazałem im zabezpieczyć okolicę i skontaktować się z ludźmi, którzy monitorują
krater. Jeśli Jungowie wykryli sygnaturę energetyczną twojej broni i się tu zjawią,
wolałbym o tym wiedzieć.
– Kim jesteście?
– Jesteśmy mieszkańcami tego świata, którzy sprzeciwiają się okupacji.
– Jesteście ruchem oporu?
– Wolimy nazywać się bojownikami o wolność.
– O kurwa – rzucił Josh – jesteście Karuzari!
– Nie znam tego określenia. Być może ty i twój przyjaciel wyjdziecie i mi je
wyjaśnicie  – zaproponował mężczyzna ze szczerbatym uśmiechem. Nie był to miły
widok, ale w jego sposobie bycia było coś, co sprawiało, że Josh miał ochotę mu zaufać.
Odwrócił się do przyjaciela.
– Loki?
Ten powoli wstał, machając do przybysza, który z uśmiechem odpowiedział mu
podobnym gestem.
– Tam skąd przybywamy, Karuzari oznacza „bojownik o wolność”  – wyjaśnił Josh,
wychodząc zza „Sokoła”.
– Na tym świecie „karuzara” to nazwa bardzo szybkiego pojazdu transportowego. Są
bardzo drogie i rzadko widujemy je w tej okolicy.  – Mężczyzna wyciągnął rękę do
Josha. – Nazywam się Garrett.
Josh uścisnął mu dłoń.
– Josh. A to Loki.
– Loki? – spytał ze zdziwieniem Garrett. – Nosisz imię jednego z naszych starożytnych
bogów.
Loki uniósł brwi.
– Nie miałem pojęcia.
– Skąd wiedziałeś, że jest nas dwóch? – spytał Josh.
Garrett wskazał na kokpit „Sokoła”.
– Dwa fotele.
– Skąd wiedzieliście, że tu jesteśmy? – spytał Loki.
– Nie wiedzieliśmy  – przyznał Garrett.  – Często kryjemy się w tej jaskini. Światło
padające na okoliczną mgłę sprawia, że Jungowie nie są w stanie zajrzeć do środka,
chyba że staną pod idealnym kątem, który wciąż się zmienia wraz z ruchem słońca. Ale
my mamy dobry widok na zewnątrz. To świetny punkt obserwacyjny.  – Garrett
przyjrzał się „Sokołowi”, podchodząc do jego lewego skrzydła.  – Jestem zdumiony, że
znaleźliście tę jaskinię i do tego udało wam się w niej wylądować. Zakładam, że tak
zamierzaliście.
– Oczywiście – odparł Josh.
– Ciekawe. Jesteście albo śmiali, albo szaleni. – Garrett roześmiał się. – Jak odkryliście
jej położenie?
– Wypatrzyłem ją, gdy wyszliśmy spod wodospadu – wyjaśnił Josh.
Garrett spojrzał na niego z niedowierzaniem.
– Przelecieliście przez wodospad?  – Roześmiał się.  – Naprawdę jesteście szaleni.
Macie szczęście, że spadła na was tylko woda. O tej porze roku prąd rzeki jest naprawdę
mocny i niesie ze sobą drzewa, kamienie, zdechłe bydło. Naprawdę macie szczęście. –
Garrett wciąż przyglądał się „Sokołowi”. – Nigdy nie widziałem takiej jednostki. Musicie
pochodzić spoza światów okupowanych przez Jungów, inaczej na pewno skopiowaliby
ten projekt. – Garrett pokręcił głową. – Wygląda na niezły sprzęt.
– Lubimy go – rzucił Josh.
– Więc skąd pochodzicie, Joshu i Loki, i dlaczego przybyliście na ten świat?
Loki otworzył usta, by odpowiedzieć, ale Josh go wyprzedził.
– Należymy do wielkiego sojuszu, który przybył, aby wyzwolić ten sektor od Jungów.
Loki spojrzał na niego jak na wariata.
– Wielki sojusz, co?  – Garrett zauważył wyraz twarzy Lokiego.  – I kto do niego
należy?
– Trzy potężne światy – oznajmił z dumą Josh. – Takaranie, Corinari i Ziemianie.
Garrett nie znał pierwszych dwóch nazw, ale trzecia zabrzmiała znajomo.
– Ziemianie? Mieszkańcy planety Ziemia?
– Tak.
– Ale Ziemia dawno wymarła. Jest martwa od tysiąca lat. Została zniszczona przez
wielką zarazę i jej pozostałości do dziś są zainfekowane. Dlatego nie wolno się do niej
zbliżać. – Garrett przyjrzał się im, powoli kierując rękę ku kaburze. – Byliście na Ziemi?
– Nie  – odparł Loki.  – Lecieliśmy tam właśnie, by połączyć siły z Ziemianami.
Oczekują nas.
– Garrett  – odezwał się Josh  – Ziemia niemal wymarła, to prawda. Lecz ci, którzy
przetrwali, okazali się mieć naturalną odporność na zarazę. A sam wirus uległ
zagładzie setki lat temu.
– W takim razie dlaczego do teraz nic o nich nie słyszeliśmy?
– Zginęła większość populacji, cywilizacja legła w gruzach. Spędzili całe stulecia w
ciemności i rozpaczy, starając się przeżyć po katastrofie.
– Josh – mruknął Loki – chyba nie powinieneś tego wszystkiego mówić.
– Jeśli walczą z Jungami, są naszymi przyjaciółmi. Powinni wiedzieć, że pomoc
nadchodzi.
– Czyli mieszkańcy Ziemi wrócili w kosmos?
– Dopiero w ciągu ostatnich dwudziestu lat  – wyjaśnił Josh.  – Gdy dowiedzieli się o
Jungach, natychmiast zaczęli budować flotę i kontaktować się z zaginionymi ziemskimi
koloniami, prosząc o wsparcie.
– I pochodzicie z jednej z nich? – spytał Garrett.
– Tak, jesteśmy z Takary. Nasi przodkowie uciekli przed zarazą i stworzyli nową
cywilizację, z nadzieją na to, że dzięki nim ludzkość przetrwa.
Loki przewrócił oczami, słysząc opowieść Josha.
– W takim razie Ziemianie są bardzo potężni?
– Tak, ale sami nie pokonają Jungów. Nasze światy dysponują jednak wieloma
zaawansowanymi technologiami, które im w tym pomogą. Wam również.
Garrett spojrzał na nich spode łba.
– Jeśli to, co mówicie, jest prawdą, to są to wspaniałe wieści, ale nie wyjaśniają tego,
co tu robicie w jednym małym statku.
– Nasze siły przeprowadzają rekonesans w każdym układzie w sektorze Sol, aby
określić położenie i liczebność wszystkich sił Jungów. Niestety, zostaliśmy wykryci i
zmuszeni do walki, zanim udało nam się wycofać.
– Ale jeśli wasza technologia przewyższa technologię Jungów…
– Zgodnie z naszymi rozkazami mamy nie zdradzać Jungom naszej tożsamości ani
możliwości technologicznych – przerwał mu Loki. – Nawet wam powiedzieliśmy już za
dużo. – Rzucił Joshowi karcące spojrzenie.
– W takim razie ten krater to zmyłka? – zdał sobie sprawę Garrett.
– Zrzuciliśmy tam wszystko, co byliśmy w stanie, aby sprawić, żeby wyglądało to na
resztki okrętu.
– Sprytny podstęp, ale na dłuższą metę nie podziała. Jungowie nadrabiają niską
inteligencję ukradzioną innym technologią. Odkryją prawdę i rozpoczną prawdziwe
poszukiwania.
– Jak myślisz, ile mamy czasu? – spytał Loki.
– Jeśli chcecie zabezpieczyć swoje tajemnice, powinniście zniszczyć okręt i
natychmiast się oddalić.
– Nie, nie rozumiesz  – powiedział Josh.  – Musimy przekazać zebrane informacje
naszym dowódcom. Nie wiedzą nawet, że są tu ludzie tacy jak wy. Muszą się
dowiedzieć.
Garrett spojrzał na „Sokoła”.
– Ale wasz okręt jest uszkodzony.
– Nadal uważamy, że zabierze nas do domu – powiedział stanowczo Josh.
– Jesteście tego pewni?
– Musimy spróbować.
– A jeśli wam się nie uda?
– Wtedy zniszczymy okręt wraz z nami na pokładzie.
Garrett przyjrzał się uważnie Joshowi.
– Śmiałe słowa. Skąd mam wiedzieć, że powiedzieliście prawdę?
– Nie możesz mieć pewności  – przyznał Josh.  – Ale co masz do stracenia, jeśli nam
zaufasz?
– Wasz okręt i całą jego technologię – odparł Garrett. – Nie myślcie choć przez chwilę,
że tylko dlatego, że kryję się w lasach i wyglądam nieco niechlujnie, jestem zupełnym
ignorantem technologicznym. Mógłbym bezgłośnie zabić was w jednej chwili. Z czasem
nauczyłbym się obsługiwać wasz okręt…
– I co z nim zrobisz?  – prychnął Loki.  – Zaatakujesz ich sam? Jedna taka łajba nie
wystarczy do pokonania Jungów. Jeśli jesteś tak inteligentny, jak twierdzisz, na pewno o
tym wiesz. Czy masz środki, aby rozebrać go, skopiować i zbudować setki podobnych?
Co ze szkoleniem pilotów? Obsługą naziemną?
– Wojna wymaga nie tylko broni, ale także sojuszników – dodał Josh.
Garrett opuścił wzrok, widząc, że Josh wyciągnął rękę w symbolicznym geście
przyjaźni.
– Wasze wielkie światy sprzymierzą się ze szczerbatym leśnym dziadem?
– Jeśli jest wrogiem Jungów, owszem – odpowiedział Josh z uśmiechem.
Garrett uścisnął dłoń młodzieńca.
– Dobrze, młody Joshuo. Ale jeśli mnie oszukujecie, lepiej, żeby nasze drogi się już nie
skrzyżowały.
– Rozsądne ostrzeżenie – odparł Josh, próbując ukryć zdenerwowanie.
– Kiedy będziecie gotowi do odlotu? – spytał Garrett.
Josh spojrzał na Lokiego.
Loki spojrzał na zegarek.
– „Aurora” skoczy za jakąś godzinę. Im wcześniej, tym lepiej.
– Jak mierzycie czas? – spytał Garrett.
Josh zdjął swój zegarek z ręki i podał go mężczyźnie.
– Gdy ta liczba zmieni się na dziewiętnaście, musimy stąd zniknąć. Jeśli nie, to
możemy nigdy nie zdołać wrócić na nasz macierzysty okręt.
Garrett skinął głową.
– Mamy podobne urządzenia  – oznajmił, wyciągając z kieszeni kurtki własny
czasomierz. Przyłożył go do zegarka Josha na kilka sekund, aż zapikał.  –
Zsynchronizowałem jeden z własnych kanałów czasowych z waszym  – wyjaśnił,
oddając Joshowi zegarek.
– Zatrzymaj go  – powiedział Josh.  – Jeśli znów nawiążemy kontakt, pokaż naszym
ludziom to urządzenie na znak, że można ci zaufać.
Garrett skinął głową.
– Jak możemy pomóc?
– Potrzebujemy kilku minut, aby odpalić silniki przed startem. Zakładam, że gdy to
zrobimy, Jungowie nas wykryją.
– Owszem.
– W takim razie to właśnie z tym potrzebujemy pomocy.
Garrett zastanowił się przez chwilę.
– Musimy odciągnąć ich z tej doliny, im dalej, tym lepiej. Ich myśliwce są bardzo
szybkie. Jeśli znajdą się w odległości stu kilometrów od was, w ciągu kilku minut was
dorwą.
– Potrzebujemy dywersji – oznajmił Loki.
– Mogę skontaktować się z jedną z naszych komórek w sąsiedniej dolinie. Może uda
im się przekonać Jungów, że kryjecie się tam. Czy to wystarczy, by ich odciągnąć?
– Tak mi się wydaje…
– Nie  – Josh przerwał Lokiemu.  – Podczas naszego odlotu nie może być nikogo w
zasięgu wzroku. Nie możemy pozwolić, aby Jungowie zobaczyli, jakiego rodzaju
napędem dysponujemy. Dlatego nie mogliśmy wcześniej uciec. Musimy zniknąć im z
oczu.
– Technologia, o której mówicie, musi być imponująca – stwierdził Garrett.
– Jest, uwierz mi.
– Spróbuję skoordynować atak na siły lądowe badające krater, gdy odlecą stąd
myśliwce. To głównie technicy i zmuszeni do pracy dla nich miejscowi naukowcy. Nie
będą wielkim wyzwaniem.
– Skąd będziemy wiedzieć, kiedy możemy bezpiecznie wyruszyć?
Garrett spojrzał na pistolet Josha.
– Jaki kolor ma promień z twojej broni?
– Czerwony. – Josh spojrzał na Lokiego. – Racja?
– Tak, czerwony.
– Daj mi swoją broń  – polecił Garrett.  – Broń Jungów strzela na pomarańczowo  –
wyjaśnił.  – Gdy nadejdzie czas, oddam trzy strzały w powietrze.  – Garrett chwycił za
przypięty do pasa nóż i wyciągnął go rękojeścią w stronę Josha.  – Weź to ostrze. Było
przekazywane w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Każdy z waszego sojuszu, kto
będzie chciał dowieść, że jest godzien zaufania, musi jedynie pokazać ten nóż. Wszyscy
z nas zrozumieją jego znaczenie.
– Dobrze – odpowiedział Josh, przyglądając się ostrzu. – Dzięki.
– Powodzenia – powiedział Garrett, odwracając się i truchtem ruszając na zewnątrz.
– Garrett!  – zawołał za nim Loki. Mężczyzna zatrzymał się i odwrócił głowę.  –
Powiedz swoim ludziom, żeby nie patrzyli na jaskinię w czasie ataku.
– Dlaczego?
– Nasz napęd jest bardzo jasny. Jego widmo oślepi ich na kilka sekund.
Garrett przechylił głowę, uśmiechając się, i znów ruszył przed siebie.
Josh przez minutę przyglądał się, po czym odwrócił się z powrotem do Lokiego.
– Ja pierdolę, nie wierzę, że to się udało.
– Kapitan nigdy w to nie uwierzy  – stwierdził Loki, wracając do „Sokoła”, by
dokończyć pracę przy zalanej turbinie.
– Cholera! To na pewno lepsze niż skok-ładowanie-skok!

***

– Kapitanie, łączność  – odezwała się Naralena przez głośnik w biurku Nathana.


Dziesięć sekund później wiadomość powtórzyła się: – Kapitanie, łączność.
Nathan nie odpowiadał, jakby mogło to w czymś pomóc. Minęło pięć kolejnych
sekund, siedem, potem dziewięć. Wreszcie wcisnął przycisk.
– Słucham.
– Sir, sternik zgłasza, że jesteśmy gotowi na skok sześćdziesiąty drugi.
– Dobrze, zaraz tam będę.
– Aye, sir.
Nathan spojrzał na właz prowadzący na mostek. Jak długo mógł czekać? Ile czasu
powinien dać swoim ludziom, swoim przyjaciołom na powrót? Minutę? Godzinę?
Dzień? Każda z opcji była zarówno zbyt krótka, jak i zbyt długa. Co, jeśli wszystko było z
nimi w porządku, ale woleli bezpiecznie odlecieć na skraj układu 72 Herculis, zanim
odskoczą? Możliwe, że zostawi ich samym sobie, podczas gdy chcą tylko jak najlepiej
wykonać swoje zadanie.
Rozważył pozostawienie promu skokowego, aby na nich czekał. Niestety, pozwolił
Abby i Takaranom, by wykorzystali go, aby zasilić jego miniaturowy napęd skokowy
bezpośrednio za pomocą mini-UEPZ, bez problemów, których doświadczyła wcześniej
„Aurora”. Obecnie był częściowo rozebrany i doprowadzenie go do użytku zajęłoby
kilka dni.
Najtrudniejsze było to, że jako kapitan swoimi decyzjami ustanawiał precedens. Jeśli
da dodatkowy czas Joshowi i Lokiemu, załoga oczekiwać będzie tego samego w każdym
przypadku. Nie było nic złego w tym, by na nich zaczekać. Okręt nie znajdował się w
niebezpieczeństwie i dodatkowe dwadzieścia minut nie oznaczałoby większego ryzyka
dla Ziemi. Tego był raczej pewien. Ale nadal nie podjął decyzji.
Nagle w głowie pojawiło się wspomnienie kapitana Robertsa. Co on wtedy
powiedział? Że czasami bycie kapitanem polega na podejmowaniu trudnych decyzji?
Czy to wszystko? Nathan uznał, że tak, i wstał zza biurka, wygładził mundur i wszedł na
mostek.
– Spocznij – powiedział do wartownika. – Raport?
– Napęd skokowy w pełni naładowany  – oznajmił Riley.  – Zbliżamy się do punktu
skoku dla skoku sześćdziesiątego drugiego. Czas do skoku: trzy minuty.
– Jakiś ślad „Sokoła”? – Nathan spytał oficera taktycznego.
– Nie, sir – odparł Randeen.
– Czy wszystkie jednostki znajdują się na pokładzie?
– Wszystkie oprócz „Sokoła”, sir. Kontrola lotu jest gotowa do zamknięcia hangaru.
– Skany dalekiego zasięgu?
– Brak kontaktów, sir – odparł Navashee.
– Panie Chiles, proszę przełożyć skok sześćdziesiąty drugi o dwadzieścia minut.
Dajmy naszym chłopcom parę dodatkowych chwil.
– Aye, sir  – odparł Chiles.  – Przeliczam ponownie dane skoku. Zachować prędkość i
kurs?
– Owszem. – Nathan odwrócił się i ruszył z powrotem do gabinetu. – Mostek należy
do pana, panie Randeen.
– Aye, sir.
Nathan wrócił do biura i zamknął za sobą drzwi. Jego tętno dudniło i czuł na czole
kropelki potu. Nie rozumiał, dlaczego te dodatkowe dwadzieścia minut miało na niego
taki wpływ. Podejmował wcześniej trudniejsze decyzje, wysyłając setki dobrych ludzi
na śmierć. Ale nigdy dotąd nie reagował w ten sposób.
Znajdował się w odległości zaledwie dwóch dni od domu, ale musiał nadal
dokonywać takich wyborów, podczas gdy chciał jedynie oddać okręt i całą związaną z
nim odpowiedzialność komu innemu, lepiej wykwalifikowanemu. Czy to aż tak wiele?

***

Josh stał przy wejściu do jaskini pośród mgły z pobliskiego wodospadu. Przez płynące
z wiatrem opary spoglądał na dolinę poniżej. Słońce niemal zaszło i całą nieckę
spowijały cienie rzucane przez przeciwległą grań. Widział światła przynajmniej
czterech miasteczek migoczące pośród kołyszących się drzew.
Nad nim cztery myśliwce Jungów nadal okrążały teren, zapewne wykonując skany,
podczas gdy ich naukowcy badali szczątki w kraterze. Piloci kryli się w jaskini już od
niemal dwóch godzin i dym z miejsca rozbicia się dronów i rakiet zdążył się rozwiać.
Cztery myśliwce skierowały się na wschód. Ich silniki rozbłysnęły jasno, gdy ruszyły
z pełną mocą. Josh przycisnął palcem słuchawkę przy uchu.
– Myśliwce właśnie odleciały. To może być to. Czas odpalać.
– Jestem gotów  – odpowiedział Loki z tylnego fotela. Był przypięty i gotowy od
piętnastu minut. Miał na sobie hełm, ale z uniesioną przesłoną, a rękawice trzymał na
kolanach.
Josh nadal przyglądał się niecierpliwie, czekając na sygnał. Mijały minuty. Jedna
minuta zmieniła się w dwie, cztery, sześć. Patrzył na zegar na ręcznym skanerze
wizualnym częściej niż na powiększony obraz doliny, aż w końcu zobaczył jasny
rozbłysk. Nie był to jednak ten błysk, którego się spodziewał, ale jakiś wybuch. I
kolejny. Myślał, że słyszy odgłos strzałów z broni podobnej do tej, której używała Jessica
i reszta pierwotnej załogi „Aurory”, zanim skończyła im się amunicja i zaczęli korzystać
z broni energetycznej. Odgłosy ustały tak samo szybko, jak się zaczęły. Josh opuścił
skaner i przyglądał się dolinie jedynie własnymi oczami. W końcu zobaczył trzy
czerwone rozbłyski energii skierowane w powietrze.
– Lecimy! – zawołał przez mikrofon i pobiegł do „Sokoła”.
Loki wcisnął przycisk na konsoli i rozpoczął sekwencję szybkiego startu. Używała
akumulatorów do odpalenia turbin, zamiast uruchomić najpierw reaktor fuzyjny,
dzięki czemu mogli szybciej wznieść się w powietrze.
Josh wspiął się po drabince i wszedł do środka przez zniszczoną część kokpitu.
Zakładając hełm i uszczelniając go, słyszał wycie turbin.
– Dziesięć sekund do pełnej mocy – oznajmił Loki.
Josh zapiął pasy bezpieczeństwa, przymocowując się do fotela. Kontrolki zaświeciły
się, gdy dotarła do nich moc generowana przez cztery turbiny, zanim jeszcze uruchomił
się reaktor.
– Wszystkie turbiny gotowe. Odpalam reaktory – ogłosił Loki.
– No to jazda – powiedział Josh i nadał „Sokołowi” dość ciągu, aby ten zaczął ślizgać
się po podłożu jaskini. Nie uniósł go w powietrze, aby nie uderzyć w sklepienie, co
szybko zakończyłoby lot. Gdy dziób „Sokoła” wyłonił się z jaskini, opadł nieco w dół.
Josh zwiększył ciąg, aby powstrzymać myśliwiec przechwytujący przed
zanurkowaniem. Nieco za dużo, jako że tylna część okrętu uderzyła o skalisty nawis ze
straszliwym hukiem.
Na konsoli Lokiego zapaliły się światła ostrzegawcze i rozległ się alarm.
– Jezu, Josh! Nie poobijałeś go już dostatecznie?
– Nie odpowiada prawidłowo. Ale teraz jest w porządku, lecimy.  – Josh z trudem
utrzymywał „Sokoła” w poziomie, jako że strumień wody z wodospadu i przelatujący
przez kanion wiatr kołysały nimi i groziły zderzeniem z urwiskiem. Josh zrobił zwrot w
lewo, mając nadzieję, że wiatr zostanie za ich plecami. Był dość mocny, aby nadać im
nieco pędu. Tego mu było trzeba, jako że obawiał się skierować turbiny w innym
kierunku niż pionowo w dół.
– Jak tam idzie z tyłu?
– Mamy przejebane!  – zawołał Loki.  – Wszystko jest nie tak! Połowa systemów nie
odpowiada!
– A napęd skokowy? Działa?
– Nie dowiem się, póki reaktory się nie uruchomią!
– Ile to potrwa?
– Trzydzieści sekund  – odparł Loki, patrząc na ekran taktyczny, który właśnie się
uruchomił. – O cholera. Te myśliwce zawracają. Jestem pewien, że właśnie lecą do nas!
– Jak daleko się znajdują?
– Chyba kilkaset kilometrów.
– Jak to „chyba”?
– Nie mam pewności. Jeśli czujniki działają prawidłowo, to są kilkaset kilometrów
stąd. Tak, właśnie do nas zawracają. Będą tu za minutę.
– Ile czasu do odpalenia…
– Piętnaście!
– Lecimy naprzód, więc jest dobrze. Powiedz, kiedy wyznaczysz skok.
– Jasne. O cholera!
– Co teraz?
– Przełącz się na system podtrzymywania życia w skafandrze.
– Nie mów, że…
– System podtrzymywania życia się usmażył.
– Ile nam to daje, dziesięć minut?
– Reaktory gorące, przeprowadzam diagnostykę napędu skokowego.
– Pieprzyć diagnostykę, Loki! Po prostu skacz!
– Pamiętasz, co się dzieje, gdy część emiterów nie działa? – krzyknął Loki. – Co, jeśli
zostanie z nas ta połowa, w której jest napęd?
– Kurwa – zaklął pod nosem Josh, gdy niemal przechylili się na sterburtę. – Ile czasu?
– Diagnostyka skończy się za dziesięć sekund!
– A myśliwce?
– Trzydzieści?
– Zobaczą nas?
– Nie, jeśli utrzymamy tę wysokość! – obiecał Loki. – Dopiero gdy będą tuż przy nas.
– Przynajmniej tyle!

***

Garrett wziął skaner dalekiego zasięgu należący do martwego technika Jungów i


podniósł go do oczu. Przyjrzał się urwiskom przy wodospadzie, aż znalazł „Sokoła”,
który z trudem utrzymywał się w powietrzu. Gdy aktywował filtry zmniejszające
jasność obrazu do minimum, stwierdził, że to, co widzi, nie robi szczególnego wrażenia.
Wtedy nagle, bez ostrzeżenia, wokół poobijanego stateczku rozbłysło błękitnobiałe
światło. W ułamku sekundy „Sokół” stał się jasną kulą. Była jaśniejsza niż słońce w
południe i nawet po tym, jak znikła, zostawiła czerwoną kropkę w jego oczach. „Sokół”
przepadł. Nie było żadnych smug, śladów kraksy ani lecących z nieba odłamków. Albo
jego reaktory przeciążyły się i całkiem go spaliły, albo ich system napędowy był tak
niesamowity, jak twierdzili chłopcy.

***

Nathan wyszedł z gabinetu i podszedł pewnym krokiem do fotela dowódcy.


– Czas do skoku?
– Trzy minuty – odpowiedział Riley.
– Taktyczny?
– Żadnego kontaktu z „Sokołem”, sir. Kontrola lotów gotowa na pański znak.
– Łączność?
– Nic, sir. Tylko sygnały, które odbieramy z różnych centralnych światów od ostatnich
paru skoków.
– Panie Navashee?
– Nic, sir.
– Dobrze. Panie Randeen, proszę przekazać kontroli lotu, że skaczemy. Panie Riley,
proszę wykonać skok sześćdziesiąty drugi.
– Aye, sir. Aktywuję autonawigację. Skok sześćdziesiąty drugi za minutę.
Nathan usłyszał dźwięk kroków. Obrócił fotel nieco w lewo i zobaczył, że Cameron i
porucznik Yosef stoją przy lewej konsoli pomocniczej przy wyjściu. Widział na twarzy
Kayli zaniepokojenie. Od kilku miesięcy ona i Josh byli parą. Nathan spojrzał jej w oczy,
aby dać jej znać, że rozumie jej ból. Spojrzał też na Cameron, chociaż nie był pewien
dlaczego. Być może aby pokazać jej, że jest pewien swojej decyzji, chociaż sam wiedział,
że to nieprawda. Ale i tak ją podejmował. Był kapitanem.
– Skok za trzydzieści sekund – oznajmił Chiles.
Nathan spojrzał w lewo na Navashee, który właśnie przeprowadzał skany tak
dalekiego zasięgu, jak to możliwe, starając się wychwycić w ostatniej chwili choćby ślad
„Sokoła”. W jego oczach widać było jednak brak nadziei.
– Piętnaście sekund.
***

Marcus siedział w swoim małym biurze przy lewej ścianie hangaru, z widokiem na
przednią śluzę transferową łączącą główny hangar z prawą alejką myśliwców. Windy
w przednich śluzach transferowych szły nie tylko na pokład poniżej, ale także na górę
kadłuba „Aurory” i pełniły funkcję płyt startowych. To właśnie stamtąd ponad
piętnaście godzin wcześniej wyruszyli Josh i Loki. W każdej chwili mógł rozlec się
alarm każący wszystkim opuścić płytę, zanim ta ruszy w górę, by wylądował na niej
powracający „Sokół”. Marcus siedział tam od kilku godzin przy otwartych drzwiach,
udając, że przegląda raporty na datapadzie.
Pamiętał dzień, kiedy matka Josha zmarła w rafinerii na Przystani. To był głupi
wypadek, ale miał miejsce podczas jego zmiany, więc czuł się odpowiedzialny. Dlatego
wziął na siebie obowiązek odebrania ze szkoły jedynego dziecka kobiety, małego
Joshuy. Gdy powiedział Joshowi, co stało się z jego matką, chłopiec się nie rozpłakał.
Spojrzał jedynie Marcusowi w oczy i zapytał, kto się teraz nim zajmie. Od tamtej pory
zajmował się nim właśnie Marcus. Miał z nim pełne ręce roboty, a chłopak wyrósł na
przemądrzałego, narwanego pilota, z którym żaden drugi pilot nie wytrzymywał
miesiąca do czasu, aż Josh poznał Lokiego. Od tamtej pory byli jak bracia. Josh był jak
młodszy, szalony brat, a Loki jak starszy, bardziej odpowiedzialny, który
powstrzymywał młodszego przed popełnianiem głupstw. Chłopcy od początku
sprawiali Marcusowi nie lada kłopoty, ale stanowili jego najbliższą rodzinę.
Nagle to się stało: poczuł ostry ból zęba i w tej chwili wiedział, że „Aurora” skoczyła, a
Josh i Loki nie wrócili na czas. Zamknął drzwi do biura, aby nikt go nie widział.
9
– Kapitanie? – odezwał się stojący w progu biura Władimir.
– Tak? – Nathan nawet na niego nie spojrzał.
Inżynier wszedł do środka, zamknął za sobą właz.
Nathan nadal przyglądał się datapadowi.
– Jeśli zamierzasz spytać, jak się miewam, nawet się nie kłopocz.
Władimir podszedł do biurka i usiadł.
– To normalne, że jesteś przybity. Wszyscy jesteśmy. Zostawienie Josha i Lokiego to
kiepska sprawa.
– Owszem  – odpowiedział Nathan.  – Ale jeszcze cztery skoki i wrócimy do domu,
gdzie przekażemy klucze komuś innemu. Nasze kłopoty się skończą.
– Czasami mówisz od rzeczy, przyjacielu. W jednej chwili jesteś kapitanem, pewnym
siebie i brawurowym, a w kolejnej dąsasz się jak rozpieszczony bachor, który nie chce
jeść warzyw. Naprawdę tak ci źle z dowodzeniem?
– Przez większość czasu w porządku, owszem – przyznał Nathan. Uniósł wzrok znad
datapada. – Miło czuć, że ludzie cię poważają, salutują ci, dobrze podejmować własne
decyzje i kierować swoim losem. Ale jest w tym pewien haczyk. Kierujesz też losem
innych. Czasami nawet ludzi, których nigdy nie poznasz. To ta kiepska część,
przyjacielu.
– Myliłem się. Nie jesteś jak rozpieszczony mały chłopiec. – Władimir położył nogi na
biurku Nathana. – Raczej jak zapłakana, rozpuszczona mała dziewczynka. – Na twarzy
Władimira pojawił się szeroki uśmiech, jego brwi uniosły się, jakby chciał powiedzieć:
„I co ty na to?”.
– Nieźle – odpowiedział Nathan. – Tak rozmawiasz ze swoim kapitanem?
– Z kapitanem płaksą. Owszem.
– Super. Ktoś ci kiedyś powiedział, że świetny z ciebie mówca motywacyjny?
– Daj spokój, Nathanie. Byłeś świetnym kapitanem. Pokonałeś całe imperium! Co się z
tobą stało?
– Im bliżej domu jesteśmy, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że tego nie znoszę.
– W takim razie przekaż dowodzenie Cameron. Bardzo jej się to spodoba.
– Tak, to wyglądałoby świetnie na CV, prawda? Już widzę te nagłówki. „Syn senatora
oddaje dowodzenie dwa dni przed powrotem do portu”. To pomoże karierze politycznej
mojego ojca.
– Kogo obchodzi jego kariera polityczna? To jego problem, nie twój.
– Jemu to powiedz.
– Wszystko za bardzo komplikujesz, przyjacielu.  – Władimir opuścił nogi na
podłogę. – Nie możesz martwić się tym, co inni myślą o tobie i twoim ojcu. Ostatecznie
odpowiadasz tylko przed sobą. Jesteś dobrym człowiekiem, więc rób to, co uważasz za
słuszne.
– No nie wiem. Podjąłem sporo kiepskich decyzji.
– Taka jest czasem rola ludzi, a zwłaszcza przywódców – oznajmił Władimir, wstając
z krzesła. – Moje zadanie tutaj dobiegło końca. Teraz muszę wrócić do swojej roboty.
Kamieniecki ruszył do wyjścia, ale zatrzymał się przy włazie. Uniósł dłoń w parodii
salutu.
– Kapitanie płakso.
Nathan także odpowiedział mu gestem. Nie był to salut.

***
– Skok wykonany! – oznajmił Loki.
– Turbiny przestały działać! – zameldował Josh.
– To dlatego, że w kosmosie nie ma powietrza – stwierdził Loki.
– Wiem, mówię tylko…
– Kurwa!  – zawołał Loki, widząc, że zaczyna migać kolejne światło ostrzegawcze.  –
Kontakt!
Josh spojrzał na ekran taktyczny.
– Co to?
– Okręt Jungów! Ten, który leciał poza układ!
– A gdzie my jesteśmy? – spytał Josh.
– Nadal w układzie. Odskoczyliśmy tylko kilka godzin świetlnych.
– Co, u diabła, Loki?!
– Nie miałem szczególnej kontroli nad kierunkiem skoku, Josh!
– Nadal mogłeś odskoczyć dalej!
– Im dalszy skok, tym większy margines błędu…
– Nie próbowaliśmy trafić do celu, tylko uciec! Jak daleko są od nas?  – spytał Josh,
przesuwając przepustnice do przodu.
– Pół miliona kilometrów, ale chyba nas nie wypatrzyli.
– Nie mam mocy, silniki manewrowe nie działają!
– Napęd kosmiczny jeszcze nie jest gotowy – przypomniał Loki i rozpoczął sekwencję
uruchamiania głównego napędu.
– Dlaczego niby nie?
– To była błyskawiczna sekwencja startowa, pamiętasz? Szybki start z powierzchni
planety nie obejmuje systemów lotu kosmicznego. Zakłada, że je odpalisz podczas
odlotu!
– Cholera! – rzucił z frustracją w głosie Josh. – Mamy jakiś pęd naprzód?
– Kilka metrów na minutę…
– Skaczmy jeszcze raz!
– Gdy dotrze bliżej…
– Nie musi się do nas zbliżać, Loki!  – przerwał mu Josh.  – Nawet działa
elektromagnetyczne „Aurory” mają zasięg pół miliona kilometrów, a my ledwie się
ruszamy!
– Jak daleko chcesz skoczyć?
– Im dalej, tym lepiej.
– Skanuję obszar przed nami.
– Daj spokój! – rzucił Josh. Dryfowali teraz nieuzbrojeni. Josh wiedział, że kiedy wrogi
okręt ich dostrzeże, zniszczenie ich nie zajmie mu wiele czasu.
– Mamy czystą linię – oznajmił Loki, wyznaczając skok awaryjny. – Skok za trzy…
Josh sprawdził stan głównego napędu. Uruchomienie go miało zająć jeszcze kolejną
minutę.
– Dwa…
Silniki manewrowe były gotowe, ale Josh wiedział, że nie może ich dotykać przed
skokiem.
– Jeden… teraz!
Josh zamknął oczy i chwilę później spojrzał na wyświetlacz taktyczny. Był czysty,
światło alarmowe zgasło.
– Gdzie teraz jesteśmy?
– Tuż poza układem 72 Herculis – odpowiedział Loki. – Główne silniki będą sprawne
za czterdzieści sekund.
– Ile mamy czasu?
– Cholera, nie wiem – przyznał Loki. – Układy nie działają najlepiej.
– To znaczy?
– Według tego zegara jest już jutro, czwarta rano.
– Sprawdź swój czasomierz – zasugerował Josh.
– Roztrzaskał się podczas kraksy. A twój?
– Dałem go Garrettowi, pamiętasz?
– A ten ręczny skaner wizualny? Pokazuje czas, prawda?
– Zostawiłem go w jaskini – przyznał Josh.
– Świetnie, w takim razie nie mamy pojęcia, czy dotrzemy tam za wcześnie, czy za
późno.
– Skoczymy do miejsca spotkania – powiedział Josh. – Jeśli wciąż tam są, to znaczy, że
się nie spóźniliśmy.
– Główne silniki zaczynają działać – oznajmił Loki. – Ale powoli, Josh. Amortyzatory
inercji nie chodzą.
– Jasne.  – Josh przesunął przepustnice lekko do przodu. Nawet to wystarczyło, aby
wbić ich w fotele ze znaczną siłą.
– Powiedziałem „powoli” – jęknął Josh.
– To było powoli! Tylko jeden procent!
– W tym tempie osiągnięcie porządnej prędkości zajmie nam godziny.
– W takim razie po prostu skoczmy z powrotem do „Aurory”. Okręt zwolni, żebyśmy
mogli wylądować.
– Nie rozumiesz – powiedział Loki. – Przy tej prędkości dotarcie do „Aurory” zajmie
nam dziesięć razy tyle skoków.
– W takim razie tyle wykonamy.
– Zostało nam tlenu tylko na dziesięć minut, Josh.
– To zaczynaj skakać!
– Miejsce spotkania znajduje się cztery lata świetlne stąd. Musimy wyznaczyć i
wykonać, nie wiem, czterdzieści skoków? Nie zrobimy tego w dziesięć minut, Josh!
– Nie możesz po prostu przekazać maksymalnej energii do pola skoku i wciskać
przycisku, żeby powtarzać za każdym razem ten sam skok?
– Usprawnienia! – zdał sobie sprawę Loki.
– Co?
– Usprawnienia! Takaranie dokonali pewnych modyfikacji oprogramowania napędu
skokowego, takich jak autonawigacja!
– Nie przypominaj mi. Nie znoszę tego cholerstwa.
– Dodali też algorytm multiskokowy, pozwalający na wykonanie wielu kolejnych
skoków w szybkim tempie. Pomysł był taki, aby wykorzystać do ich zasilania UEPZ, tak
żeby „Aurora” nie musiała ładować się między skokami. Gdyby to się udało, podróż na
Ziemię trwałaby kilka godzin zamiast tygodni!
– Co to ma wspólnego z nami?
– Wykonujemy szybkie skoki bez ładowania!
– Nie pierdol!
– Przetestowali algorytm na „Sokole”!
– Kiedy?
– Gdy odwiedziliśmy Tuga i Delizę na Takarze  – wyjaśnił Loki, przewijając opcje w
komputerze napędu skokowego.  – Tutaj.  – Loki szybko przeliczył kurs z powrotem do
miejsca spotkania i wprowadził go do komputera.  – Przesyłam ci kurs na miejsce
spotkania! Pchnij przepustnicę tak daleko, jak będziemy mogli znieść, a ja
zaprogramuję algorytm multiskokowy.
– Zrobi się. – Josh zmienił kurs. – Ile skoków to zajmie?
– Wygląda na to, że jakieś trzydzieści sześć. Zatrzymamy się po trzydziestu czterech i
ustalimy dokładną pozycję.
– Uda nam się w dziesięć minut?
– Uda się w trzy, Josh – odparł Loki.
– Brzmi dobrze. Przyspieszam o kolejny procent.  – Poczuli, jak siła przyspieszenia
jeszcze bardziej wciska ich w fotele.
– Cholera, Josh, ledwie oddycham.
– Dasz radę, chłopie. Potrzebujemy tej prędkości.
– Ledwie mogę wprowadzać liczby – jęknął Loki, z trudem poruszając rękami.
– Nie marudź. Marnujesz powietrze.
– To chyba tyle  – oznajmił Loki.  – Trzydzieści cztery skoki przy maksymalnej mocy.
Powinniśmy znaleźć się o skok lub dwa od miejsca spotkania.
– Zróbmy to. – Josh jęknął, z trudem walcząc z siłą przyspieszenia wciskającego go w
fotel.
– Opuść przesłonę słoneczną i autoprzyciemniającą – polecił Loki. – Zamknij mocno
oczy i nie otwieraj ich. Będziemy skakać co pięć sekund i nie chroni nas kokpit.
– Co masz na myśli?
– Nie wiem, jak na nas wpłyną wszystkie te szybkie skoki.
Josh głośno przełknął ślinę i opuścił przesłony.
– Nie pomyślałem o tym – przyznał. – Jestem gotów.
– Uruchamiam sekwencję multiskokową  – ogłosił Loki, zamykając oczy i wciskając
przycisk. Pierwszy rozbłysk sprawił, że w całym ciele poczuł mrowienie.  – Cholera,
poczułeś to?
– To mrowienie? – spytał Josh, gdy pojawił się kolejny błysk.
– Tak!
– To normalne? – spytał Josh przy trzecim skoku.
– Tak. Ale trochę to straszne.
– Wiemy, czy to działa?
– No cóż, jeśli czujemy… – odpowiedział Loki, gdy pojawił się kolejny błysk.
– Znaczy się czy skaczemy do przodu?
– Nie wiem. Boję się otworzyć oczy i sprawdzić.
Następny rozbłysk.
– Ile to było skoków?
I kolejny.
– Chyba sześć albo siedem.
– Trochę dziwnie się czuję – powiedział Josh, nadal z zamkniętymi oczami.
– Kręci ci się w głowie?
– Tak.
– Mnie też.
– Nawet mi się to podoba – rzekł Josh.
– Mnie nie.
– Próbuj o tym nie myśleć. Jeszcze parę skoków i „Aurora” nas wywoła.
– Mam nadzieję, że masz rację – odparł Loki. – Zaczyna mi być niedobrze.
– Ile wykonaliśmy już skoków?
– Nie mam pewności. Straciłem rachubę. Może piętnaście?
Josh jeszcze mocniej zacisnął powieki, kręcąc głową, aby zwalczyć coraz większe
zawroty. Błysk po błysku, co pięć sekund, wciąż skakali. Zastanawiało go, czy efekt
byłby mniejszy, gdyby odstępy były dziesięciosekundowe. Chyba tak, bo z każdym
skokiem objawy były silniejsze. Gdy tylko zaczynały ustawać, nadchodził kolejny skok.
– Do dupy z tym.  – Przy tych zawrotach głowy i ciągłej sile przyspieszenia nie był
pewien, czy uda mu się zachować przytomność.
– Nie uda mi się – rzucił Loki.
– Trzymaj się, Loki! Jeszcze tylko parę skoków.  – Josh czuł, że przewraca mu się w
żołądku. Przy kolejnym skoku zalała go fala zimna, a następnie dopadły mdłości, gorsze
z każdym kolejnym skokiem. – Jezu, zaraz się zrzygam!
– Powstrzymaj to! – ostrzegł go Loki. – Musisz powstrzymać wymioty!
– Przestań, kurwa! Nie zniosę już tego!  – krzyknął Josh, gdy jego głowa zaczęła
pulsować. Zaczął odliczać sekundy między skokami, mając nadzieję, że to odwróci jego
uwagę, ale tylko pogarszało sprawę. I wreszcie koszmar się skończył.
– Dzięki Bogu – powiedział Loki.
– To koniec?
– Tak, to koniec – odpowiedział Loki, otwierając oczy i sprawdzając konsolę kontroli
skoku. – Trzydzieści cztery skoki w trzy minuty.
Josh otworzył oczy i uniósł przesłonę.
– Wszystko wygląda tak samo, poza niebieskobiałymi plamami przed oczami.
– Tak, też je mam. Ale udało się. – Loki sprawdził poziom powietrza. – Możesz nieco
cofnąć przepustnicę, Josh? Chyba zużywamy powietrze szybciej, niż powinniśmy.
– Żaden problem  – odparł Josh i wykonał polecenie. Przy niższym przyspieszeniu
poczuł, że robi się lżejszy. – Zostawię na razie jeden g.
– Tak jest lepiej  – zgodził się Loki.  – Jeden skok powinien wystarczyć. Daj mi tylko
sekundę.
– Proszę bardzo. Chciałbym odzyskać chociaż kolory, zanim wylądujemy.
Loki uśmiechnął się i wyznaczył ostatni skok.
– Gotów do skoku.
– Zróbmy to – powiedział Josh, opuszczając wizjer.
Loki przyłożył palec do przycisku i również opuścił swój.
– Skaczemy.
Ogarnął ich ostatni rozbłysk i poczuli to samo mrowienie co za pierwszym razem.
– Nie jest tak źle przy większych odstępach – powiedział Josh. – Nie uważasz, Loki? –
Josh czekał na odpowiedź. – Loki?
– Nie ma jej tu – mruknął Loki.
– Co powiedziałeś?
– Nie ma „Aurory”.
– Jesteśmy w dobrym miejscu?
– Znajdujemy się tylko dwa tysiące kilometrów od umówionego miejsca spotkania.
Powinni być w pobliżu.
– Może są  – powiedział Josh i włączył system łączności.  – Mayday, mayday, mayday.
„Aurora”, tu „Sokół”. Mamy spore uszkodzenia i kończy nam się tlen. Przylećcie po nas.
Powtarzam: mayday, mayday, mayday. „Aurora”, tu „Sokół”, słyszycie mnie?
– Przestań, Josh. Nie ma jej tu.
– Skąd ta pewność?
– Przeprowadziłem skan. Nigdzie jej nie ma. Musieliśmy się spóźnić.
– Może jesteśmy w złym miejscu?
– Sprawdziłem lokalizację trzy razy. Jesteśmy tam, gdzie trzeba.
– Może przylecieliśmy za wcześnie.
– Wątpię. Musielibyśmy być tu siedem godzin za wcześnie. „Aurora” wykonała
kolejny skok.
– Kurwa! – krzyknął Josh. – Co zrobimy?
– Skaczemy dalej.
– Są dziesięć lat świetlnych stąd. Co zrobimy, skoczymy jeszcze sto razy?
– Raczej jakieś dziewięćdziesiąt.
– Nie wytrzymam kolejnych dziewięćdziesięciu, nie co pięć sekund.
– W zasadzie to tym razem co trzy i pół sekundy. Zostało nam tlenu na sześć minut i
potrzebujemy przynajmniej minuty lub dwóch na lądowanie, może więcej.
– Dobra, to już oficjalne, mamy przejebane!
– Marnujesz tlen, Josh.
– Kurwa  – mruknął. Po raz pierwszy w życiu czuł, że znalazł się w beznadziejnej
sytuacji. – Miejmy to za sobą.
Loki skończył wprowadzać nowe parametry do algorytmu multiskokowego.
– Josh, jeśli to nie zadziała…
– Zamknij się i wciśnij przycisk – powiedział Josh, opuszczając przesłonę hełmu.
– Lepiej najpierw wyłącz główne silniki, na wypadek gdybyśmy stracili
przytomność – zasugerował Loki.
– Dobry pomysł. – Przesunął przepustnice na zero. – Przynajmniej tym razem odpada
przyspieszenie.
Loki także opuścił przesłonę.
– Skok za trzy…
– Dzięki, że ze mną tyle wytrzymałeś, Lok.
– Dwa… Cała przyjemność po mojej stronie… jeden…
– Przykro mi, że tyle razy niemal cię zabiłem.
– Wcale ci nie jest przykro.
„Sokół” skoczył, a następnie skoczył jeszcze raz trzy i pół sekundy później. Skakał raz
za razem. Josh znów poczuł mrowienie, zawroty głowy, mdłości i pulsujący ból głowy.
Tym razem wszystko to wydarzyło się znacznie szybciej. Szybko stracił rachubę
skoków.
– Loki! Jak się trzymasz?
– Kurwa! – krzyknął pośród bólu Loki.
– Kurwa! – odpowiedział Josh, jeszcze mocniej zaciskając powieki. Skrzyżował ręce i
mocno chwycił się pasa bezpieczeństwa, opuszczając głowę na tyle, na ile mógł, jak
gdyby próbował oprzeć podbródek o pierś. Czuł, że jego głowa zaraz wybuchnie, a
żołądek zwijał mu się w supeł. Kilka rozbłysków później poczuł, że z nosa leci mu krew.
Jego usta otworzyły się i zawartość żołądka wleciała do hełmu… nie raz, ale dwa razy.
Smród był straszny. Trząsł głową, próbując sprawić, aby wymiociny przykleiły się do
jego głowy albo do wnętrza hełmu, aby nie musiał wciągać ich do płuc, próbując
oddychać. Zaczęły go boleć oczy. Czuł, że strasznie pęcznieją. Wrzeszczał z bólu, ale nie
słyszał siebie, bo wszystko zagłuszał krzyk Lokiego. W końcu Loki zamilkł, gdy stracił
przytomność. Josh zazdrościł przyjacielowi i modlił się o to samo. W końcu wszystko
zrobiło się czarne i został już tylko ból. Chwilę później jego życzenie się spełniło.

***

– Wiemy, że zostaliśmy napadnięci w Obłoku Oorta – powiedziała Jessica, siedząca na


kanapie w biurze kapitana. – Wiemy więc, że Jungowie przynajmniej podejrzewają, że
Ziemia próbuje stworzyć nową technologię napędową. To, że czekały na nas tylko dwie
kanonierki, oznacza, że nie wiedzieli dokładnie jaką.
– Albo że po prostu nie mieli innych okrętów w okolicy – wtrąciła Cameron.
– Nie, Jess ma rację  – stwierdził Nathan.  – Tuż przed naszym pierwszym skokiem
kapitan Roberts powiedział, że Jungowie najechali sześć miesięcy wcześniej układ Alfa
Centauri. Od miesięcy musieli mieć okręty w tamtej okolicy. Nawet ich najwolniejsze
jednostki wyciągają dziesięciokrotność prędkości światła, więc to tylko pięć i pół
miesiąca do Sol.
– Te kanonierki wyciągają dwadzieścia prędkości światła  – przypomniała Jessica.  –
Nawet ich ciężkie krążowniki osiągają piętnaście. Nie wydaje mi się, aby wiedzieli
dokładnie, nad czym pracujemy, i dlatego nie przysłali niczego większego. Oszczędzali
siły na inwazję na Alfa Centauri. Gdyby testowy skok miał miejsce kilka miesięcy
wcześniej, może mielibyśmy do czynienia z kilkoma platformami bojowymi Jungów.
– Myślałem, że to tylko plotki – powiedział Nathan.
– Nie, zwiad je potwierdził  – wyjaśniła Jessica.  – Widziałam wzmianki o nich w
raportach wysłanych do kapitana Robertsa.
– W takim razie być może rzeczywiście musimy przeprowadzić zwiad w układzie Alfa
Centauri po drodze do domu – powiedział Nathan do Cameron.
– Mam nadzieję, że nie zamierzasz dryfować przez układ.
– Myślałem raczej o tym, by zrobić nieco zdjęć spoza układu. Może poskakać nieco po
jego obrzeżach, żeby przyjrzeć się sytuacji pod różnymi kątami.
– Nadal brzmi ryzykownie.
– Czy ryzyko nie jest częścią naszej pracy? – spytała Jessica.
– Oczywiście – odparła Cameron. – Ale jesteśmy już bardzo blisko domu.
– Sam nie mogę się doczekać powrotu do domu i przekazania wszystkiego flocie  –
przypomniał jej Nathan.  – Myślę tylko o tym, że gdyby był tu kapitan Roberts,
przeskanowałby każdy układ, który by mógł, zanimby wrócił.
Cameron z niechęcią skinęła głową.
– Opracuję profil misji i prześlę go do ciebie przed kolejnym skokiem.
– Czyli za ile? – Nathan spojrzał na zegarek. – Jakieś trzy godziny?
– Raczej dwie i pół.
– W takim razie lepiej się za to zabierz.
– Aye, sir.
– Pomogę ci – zaproponowała Jessica, wstając z kanapy.
– Kapitanie, tu taktyczny! – zawołał Randeen przez głośnik. – Kontakt!
Cała trójka natychmiast wybiegła z gabinetu na mostek.
– To „Sokół”!  – oznajmił Randeen.  – Właśnie skoczył dwa miliony kilometrów od
sterburty.
– Łączność! – zawołał Nathan, siadając w fotelu dowódcy. – Mamy coś?
– Nie, sir. Brak odpowiedzi.
– Odbieramy telemetrię, sir – ogłosił Navashee. – Jest mocno uszkodzony.
– Zalecam alarm bojowy, sir – powiedziała Cameron. – Być może ktoś leciał za nimi.
– Ogłosić alarm bojowy – rozkazał Nathan. – Sternik, kurs na ich pozycję, zwolnić do
dwustu tysięcy kilometrów na minutę.
– Kieruję się na kontakt i zwalniam, aye – potwierdził Chiles.
– Proszę zapewnić eskortę myśliwców, pani komandor.
– Wypuścić myśliwce w gotowości. Niech zajmą pozycje ochronne wokół „Sokoła”.
Przygotować zespoły ratunkowe i pokład na lądowanie.
Nathan poczuł, jak „Aurora” kieruje się w prawo i zmniejsza prędkość.
– Kapitanie, odbieram sygnały z biomonitorów: przyspieszone, nieregularne bicie
serca, niskie ciśnienie krwi, słabe oddechy u Lokiego…  – Navashee nagle odwrócił
głowę w stronę kapitana. – Josh nie oddycha, sir.
– Łączność, powiadomić ambulatorium.

***

Porucznik Kakayee dał znak gotowości kontrolerowi lotu i chwycił za poręcze po obu
stronach kokpitu. Chwilę później opuszczono masywne drzwi przed nim i myśliwiec
wystrzelił naprzód z niesamowitym przyspieszeniem. Mimo amortyzatorów inercji
pilota wcisnęło w fotel maleńkiej jednostki pędzącej przez tunel startowy. Dwie
sekundy później zobaczył zbliżające się nagle drzwi zewnętrzne. Jego tętno i oddech
przyspieszyły. Przeszedł cykl startowy już kilkanaście razy podczas lotów
szkoleniowych, ale za każdym razem zastanawiał się, czy wylot otworzy się w porę.
Drzwi rozsunęły się chwilę później, otwierając długi tunel startowy na przestrzeń
kosmiczną, i myśliwiec znalazł się poza okrętem. Jego główne silniki automatycznie
ożyły, gdy opuścił tunel.
– Szpon Jeden w drodze – ogłosił.
– Szpon Dwa w drodze – dodał jego skrzydłowy.
Porucznik Kakayee obejrzał się przez prawe ramię. Porucznik Mallard leciał tuż
obok, jako że właśnie opuścił sąsiedni tunel. Słuchał, jak piloci pozostałych dwóch
myśliwców ogłaszają to samo.
– Szpon Jeden, tu kontrola lotów. Kieruj się do celu. Szpon Trzy, lot patrolowy wokół
kontaktu.
– Przyjąłem. Czas do celu: trzydzieści sekund.
Kakayee spojrzał w lewo, mijając „Aurorę”. Widział teraz też dwa pozostałe
myśliwce, które uniosły się w górę względem jego kursu. Miały krążyć wokół „Sokoła”
pod zmiennymi kątami, aby zapewnić mu osłonę w przypadku pojawienia się wrogiego
kontaktu. Tymczasem on i jego skrzydłowy mieli przechwycić „Sokoła”. Nie poznał
osobiście załogi jednostki zwiadowczej, ale słyszał o nich. Ich działania podczas bitwy o
Answari ocaliły życie kilku jego przyjaciół.
***

– Co się dzieje?  – spytał Marcus, wbiegając do alejki myśliwców. Chwycił


przebiegającego obok technika za ramię. – Co tu się dzieje?
– Wypuścili dyżurne myśliwce – odparł technik.
– Dlaczego?
– „Sokół” wrócił, ale coś jest chyba nie tak. Muszę lecieć, panie bosmanie.
Marcus puścił go i pobiegł do przedniej drabinki prowadzącej do punktu
obserwacyjnego i centrum operacji lotniczych. Wspiąwszy się, pobiegł prosto do sali
operacyjnej.
Główny bosman Montrose zauważył go jako pierwszy i od razu ruszył ku niemu.
Kontrola lotu była zajęta i ostatnie, czego potrzebowali, to przeszkadzający im Marcus.
Jego emocje były zrozumiałe, ale powinien przebywać w hangarze, a nie tutaj.
– Marcus, nie powinno cię tu być.
– Co się dzieje? Co jest nie tak z „Sokołem”? Nic im nie jest?
– Jeszcze nie wiemy. Dopiero się zjawili. Nie odpowiadają na wywołania, dają bardzo
słabe oznaki życia.
– Jak to słabe?
– Wygląda na to, że są nieprzytomni i….
– I co?
– I Josh nie oddycha.
– Co, nie żyje?
– Żyje, ma słabe tętno, ale jeśli nie oddycha, to długo nie pociągnie.
– W takim razie sprowadźcie go tu! – zażądał Marcus.
– Próbujemy właśnie ustalić, jak to zrobić…
– Jak to próbujecie? Aktywujcie system automatycznej kontroli lotu. Sprowadzi ich na
tę samą płytę, z której odlecieli.
– Stare przechwytywacze nie mają tych systemów.
– No ba. Sam musiałem go zainstalować.
– Zaraz  – powiedział główny bosman, nieco zbity z tropu  – zainstalowałeś system
automatycznego lotu na „Sokole”?
– Tak, jeszcze na Takarze. To nie była prosta robota.
– Nie rozumiem. Jeśli mają ten system, to czemu się nie aktywował?
– Bo ten głupi gnojek nienawidzi automatów! Nigdy nie włącza tego cholerstwa.
Dlatego zaprogramowałem zdalną aktywację, więc wyślijcie w końcu ten pierdolony
kod!
– Jaki jest kod? – spytał główny bosman.
– Znajdziesz go w rejestrach technicznych „Sokoła” – ryknął Marcus. – Czy te głupki z
dowództwa niczego nie pilnują? Wszystko jest w cholernych specyfikacjach!
– Zostań tu! – rozkazał główny bosman. – Mówię serio.

***

– Sir, kontrola lotu przekazuje, że Szpon Jeden widzi „Sokoła” – oznajmiła Naralena.
– Przełączcie go do mnie – rozkazał Nathan. Chwilę później Naralena skinęła głową,
dając znać, że kanał jest gotowy. – Szpon Jeden, tu „Aurora”. Co widzicie?
– To „Sokół”, sir, ale jest w kiepskim stanie. Sporo zewnętrznych uszkodzeń. Wygląda
na to, że się rozbił, być może więcej niż raz. I ma rozwalony kokpit, otwarty na próżnię.
Powtarzam, kokpit otwarty na próżnię.
– Widzicie jakiś ruch?
– Nie, sir. Widzę załogę, ale nie ruszają się.
– Kapitanie, tu CAG! – odezwał się major Prechitt.
– Szpon Jeden, tu „Aurora”. Zaczekajcie.  – Nathan szybko przełączył kanał.  – Tu
kapitan, słucham.
– Sir, „Sokół” ma automatyczny system sterowania lotem, który można aktywować
zdalnie, ale musimy znaleźć się bardzo blisko niego.
– Jest z nim teraz Szpon Jeden.
– Wiem, sir. Jeśli „Sokół” może nadal manewrować, powinniśmy zbliżyć do niego
„Aurorę” i ustawić się odpowiednio do lądowania. Nie wiemy, w jakim stanie są jego
systemy, więc im mniej musi manewrować, tym lepiej.
– Przyjąłem. Panie Chiles – odezwał się do sternika.
– Robi się, sir. – Chiles skierował „Aurorę” w lewo aby zawrócić i umieścić okręt pod
uszkodzonym „Sokołem”.
– Panie majorze, lecimy pod szerokim kątem, aby znaleźć się pod „Sokołem”. Gdy
tylko przyjmiemy odpowiednią pozycję i znajdziemy się odpowiednio blisko, aby mógł
pan aktywować jej systemy automatycznego lotu, dam panu sygnał.
– Tak jest, sir. „Sokół” wystartował z prawej płyty, więc tam będzie próbować
ponownie wylądować.
– Czy nie prościej by było sprowadzić go na płytę postojową? – spytał Nathan.
– Tak, ale nie znamy rozmiarów uszkodzeń. Jeśli zaczniemy teraz zdalnie nim
manipulować, możemy spowodować dalsze problemy. Najbezpieczniej będzie pozwolić,
aby wylądował tam, skąd wystartował. Poza tym w ten sposób szybciej dopuścimy do
nich powietrze.
– Zrozumiano. Niech pańskie myśliwce wycofają się i dadzą nam nieco przestrzeni.
– Aye, sir.

***

– Może lepiej będzie, jeśli pozwolisz, żeby zajęły się tym ekipy ratownicze  –
powiedział główny bosman Montrose do Marcusa.
– Najlepiej będzie, jeśli zejdzie mi pan z cholernej drogi, chyba że chce pan mieć
rozpierdolony nos – odparł Marcus.
Główny bosman spojrzał mu prosto w oczy. Wiedział, że nie są to czcze pogróżki, ale
wiedział też, że bez problemu poradziłby sobie ze starszym bosmanem. Oraz że gdyby
chodziło o jego syna, czułby to samo.
– Dobrze, Marcus. Spotkaj się z ekipą ratowniczą na pokładzie działowym.
Przechwycą „Sokoła” po drodze.
– Dzięki – mruknął Marcus.
– Wiedzą, co robią, starszy bosmanie. Więc nie właź im w drogę albo chłopak może
przypłacić to życiem.
Marcus nie odpowiedział, ale odwrócił się i pobiegł w stronę pokładu działowego.

***

– Zbliżamy się do „Sokoła”, sir  – oznajmił Riley.  – Zajmiemy pozycję za piętnaście


sekund.
– Niech kontrola lotu czeka w gotowości – powiedział Nathan do Naraleny.
– Czterysta metrów. Prędkość sto pięćdziesiąt  – rzucił nawigator do sternika.  –
Prędkość celu sto trzydzieści osiem.
Siedzący za sterami Chiles nie dotknął nawet drążka. Inaczej niż Josh, czuł się
komfortowo, wykonując precyzyjne manewry z konsoli. Algorytmy lotu były znacznie
dokładniejsze niż ręczne sterowanie. Jak dla niego, drążki przeznaczono dla pilotów
myśliwców i narwańców.
– Dwieście metrów. Stabilna prędkość sto pięćdziesiąt. Przygotować się na
hamowanie za trzy sekundy. I… rozpoczynam hamowanie.
Chiles dotknął przycisku i aktywował nową zaprogramowaną sekwencję manewrów,
każąc „Aurorze” dopasować kurs i prędkość do „Sokoła” i zająć pozycję tuż pod nim.
– Prędkość maleje. Odległość też. Pięć sekund do zajęcia pozycji.
Nathan przyglądał się głównemu ekranowi. Widok skierowany był do tyłu zza
wyrzutni rakiet położonej na górze centralnej sekcji okrętu. Prawa płyta startowa
mieściła się za kamerą i nieco na prawo od niej, więc mieli świetny widok na „Sokoła”.
– Wygląda, jakby zderzył się ze zboczem góry – mruknął.
Cameron również przyglądała się ekranowi, stojąc obok Nathana. Jessica patrzyła na
rozwój wydarzeń zza stanowiska taktycznego za plecami dowódcy.
– Jak, u diabła, udało im się dolecieć aż tutaj? – spytała.
– Znając Josha i Lokiego, dzięki czystej determinacji – stwierdził Nathan.
– Jesteśmy na pozycji, panie kapitanie.
Nathan dał znak Naralenie, aby przekazała sygnał kontroli lotów.
– Dobra robota, panowie.
Przyglądał się, jak „Sokół” odpala silniki manewrowe i zaczyna zbliżać się do
„Aurory”.
– Dlaczego nie wysuwa podwozia? – spytała Cameron.
– Spójrzcie na jego stan – odparł Nathan.
– Wygląda na to, że jest wgięte do środka – zdała sobie sprawę Cameron. – Co się tam
stało, u diabła?
– Pięćdziesiąt metrów. Dziesięć sekund – oznajmił Riley ze stanowiska nawigatora.
– Czy wszyscy zajęli pozycje? – spytał Nathan.
– Główny bosman wysłał zespół ratowniczy i medyczny na pokład działowy. Już
otworzyli drzwi do szybu windy. Wskoczą tam podczas zjazdu „Sokoła”.
– Dobrze.
– Jest tam też starszy bosman Taggart – dodała Cameron.
Nathan spojrzał na nią.
– To chyba nie jest dobry pomysł.
– Podejrzewam, że nie zostawił zbytniego wyboru Montrose’owi.
– Zapewne nie.
– Pięć sekund – powiedział Riley.
Nathan przyglądał się, jak „Sokół” opada na platformę, przechylając się nieco na
lewo, gdy zaczęła działać sztuczna grawitacja.
– Kontakt – ogłosił Riley.
Nathan patrzył i czekał, aż platforma zacznie zjeżdżać w dół.
– Dlaczego stoi w miejscu?
– Muszą najpierw zabezpieczyć silniki „Sokoła” – przypomniała Cameron.
– Platforma zjeżdża – oznajmił Riley.
Nathan spojrzał znów na ekran, na którym „Sokół” zniknął we wnętrzu „Aurory”.
Zewnętrzny właz zamknął się, aby szyb mógł szybko napełnić się powietrzem. Nathan
nagle wstał z fotela, ale zatrzymał się i spojrzał na Cameron.
– Proszę iść – powiedziała. – Ja przejmę mostek.
– Będę w ambulatorium – zawołał i wybiegł.

***

– Proszę iść za nami, starszy bosmanie – powiedział dowódca zespołu ratunkowego.


– Tak, tak, żaden problem! – odpowiedział Marcus.
Pokład działowy „Aurory” mieścił się dwa pokłady pod górną częścią kadłuba, pod
ośmioma działkami elektromagnetycznymi rozmieszczonymi wokół głównej sekcji
okrętu. Większość pokładu służyła do przechowywania amunicji w
zautomatyzowanych wagonikach, które mogły dowieźć ją do każdego potrzebującego
ładowania działka. Mieściła się tam również znaczna część układów kontroli
środowiska i podtrzymywania życia „Aurory”. W odróżnieniu od części mieszkalnych
brakowało mu dźwiękochłonnej izolacji, więc panował tam spory hałas.
Szyby windowe prowadzące z hangaru na górny kadłub „Aurory” używane były
także do transportu ładunków i sprzętu z ładowni na dole okrętu na pokład działowy.
Otworzono już drzwi do prawego szybu, aby można było wejść na platformę po drodze
na dół.
– Nie zatrzymają się na tym pokładzie, sir – powiedział dowódca ratowników – tylko
nieco zwolnią, żebyśmy mogli tam wskoczyć. Dzięki temu już wtedy rozpoczniemy
działania. Przy odrobinie szczęścia wyciągniemy ich, zanim dotrzemy do hangaru.
– Piętnaście sekund – odezwał się oficer dowodzący pokładem działowym.
– Nadal będzie się poruszać dość szybko, więc proszę zachować ostrożność. Najlepiej
zrobić długi krok, gdy będzie przejeżdżać, i opaść prosto na nogi. Proszę zgiąć kolana
podczas lądowania. Podłoga będzie wyżej, niż się wydaje. Nad platformą nie ma dachu,
więc…
– Pracuję w hangarze – przypomniał mu Marcus. – Już jeździłem tą windą.
– Tak jest, sir.
– Przygotować się!
Czterej ratownicy i czterej sanitariusze podeszli do krawędzi otwartego szybu.
Ustawili się w równych odstępach, zachowując dość miejsca na niesiony sprzęt. Marcus
również tam podszedł. Spojrzał w dół szybu prowadzącego aż do hangaru i widział, jak
patrzą na nich stojący sześć pokładów niżej ludzie.
Marcus uniósł wzrok na spód pędzącej ku nim platformy podnośnikowej. Każdy z
ludzi sprawdził, czy nie pochyla się zbytnio w stronę szybu, aby nie zderzyć się z
opadającą platformą. Marcus zrobił to samo.
W końcu wielka platforma minęła jego twarz. Razem z częściami wspornikowymi i
silnikowymi miała kilka metrów grubości i minęło kilka sekund, zanim zrównała się z
pokładem. Gdy tylko znalazła się na wysokości ich pasów, cała ósemka rzuciła na
platformę torby ze sprzętem ratowniczym. Gdy tylko minęła ich stopy, zrobili krok do
przodu.
Marcus uczynił to chwilę później. Ratownicy wyraźnie przećwiczyli wcześniej ten
manewr i w ich wykonaniu wyglądało to jak przeskoczenie dolnego stopnia na
schodach. W przypadku starszego bosmana lądowanie było mniej łagodne i gdy
dotknął podłogi, przewrócił się na bok. Zanim wstał, pierwsi dwaj ratownicy już
wspinali się na „Sokoła”, podczas gdy dwaj inni sprawdzali, czy jego systemy zostały
prawidłowo wyłączone i czy nie ma zagrożenia ogniowego, elektrycznego ani
chemicznego dla ratowników lub załogi.
Marcus wyminął czterech sanitariuszy rozpakowujących swój sprzęt, wdrapał się za
dwójką ratowników na przechylony w prawo przechwytywacz. Ratownicy wspięli się
na poobijany kadłub i przesunęli się od tyłu w stronę kokpitu, jako że nie mieli teraz
dostępu do drabinki.
Marcus wiedział, co próbują zrobić, ponieważ ręczny mechanizm zwalniający kokpit
mieścił się na jego tyłach. Wiedział też, że rama kokpitu czasami zacinała się, gdy
przesuwało go do przodu, jako że pierwotnie nie przewidziano tego w jej konstrukcji.
Użył dwóch wgłębień w bocznej części kadłuba, metr pod kokpitem przy fotelach.
Otwierały się pod naporem buta, jeśli poza „Sokołem” było powietrze. Marcus kopnął
jedno z nich i pokrywa się odsunęła. Włożył w zagłębienie lewą nogę, chwycił za
krawędź uszkodzonego kokpitu i przesunął się w prawo.
– Co pan robi, bosmanie? – zawołał ratownik na górze kadłuba.
– Proszę się o mnie nie martwić! Zwolnijcie tylko kokpit! – odparł Marcus, otwierając
drugie wgłębienie przy przednim fotelu i umieszczając tam prawą nogę. Jednym
gładkim ruchem podźwignął się i przerzucił prawą nogę przez dziób „Sokoła”,
dosiadając go.
W tej chwili zajrzał do środka przez przednią szybę kokpitu. Nie widział twarzy Josha
przez przesłonę hełmu chroniącą przed światłem słonecznym, ale chłopak nie ruszał
się. Nie widać było nawet ruchu klatki piersiowej.
Marcus usłyszał głośny trzask i uszkodzona rama kokpitu zaczęła wibrować.
– Kokpit zwolniony! – zawołał ratownik z tyłu kadłuba.
Marcus oparł stopy o małe płaty po obu stronach dziobu, nieco unosząc się wraz z
trzymaną krawędzią kokpitu, obecnie wystającą w górę. Pociągnął kokpit w stronę
dziobu.
– Pchaj! – rozkazał ratownikowi.
Zdezelowany kawał metalu z początku stawiał opór, ale w końcu przesunął się do
przodu. Marcus cofnął się i spadł z dziobu „Sokoła”, lądując na plecach. Na szczęście
poziom sztucznej grawitacji na platformie wynosił tylko trzy czwarte standardowego.
Inaczej sanitariusze musieliby się zająć także nim.
Kokpit zatrzymał się ze zgrzytem, nie przesunąwszy się do końca, ale wystarczyło to,
aby ratownicy uzyskali dostęp do pilotów.
– Przestawić grawitację na połowę normalnej!  – zawołał jeden z ratowników przez
komunikator. Marcus poczuł, że staje się lżejszy.
Po przesunięciu kokpitu z prawej strony „Sokoła” wysunęła się drabinka awaryjna.
Były to jedynie dwa metalowe szczeble wystające z boku, ale wystarczyły, by
sanitariusze wspięli się do nieprzytomnej załogi.
– Unieść przesłonę! – rozkazał dowódca sanitariuszy. – Potrzebują powietrza!
Chwilę później obie przesłony zostały uniesione i ratownicy zaczęli zdejmować
chłopakom hełmy.
– Ten oddycha! – zawołał ratownik. – Podajcie tlen!
– Ma na imię Loki! – zawołał Marcus z frustracją. – A ten drugi to Josh!
– Ten nie oddycha!  – oznajmił sanitariusz, podając ratownikowi butlę z tlenem.  –
Podajcie kolejną butlę i zestaw do intubacji  – dodał.  – I worek próżniowy, jest cały w
wymiocinach!
Jeden z pozostałych sanitariuszy podał sprzęt człowiekowi zajmującemu się Joshem,
który położył go na kolanach chłopaka i zaczął odsysać wymiociny z jego gardła.
Następnie z jednego z pozostałych pakietów wyciągnął niewielkie urządzenie. Włożył je
do ust Josha i natychmiast je uruchomił, łącząc z butlą z tlenem.
– Rurka weszła. Autorespirator działa.
Marcus słyszał dźwięk autorespiratora wypełniającego płuca Josha tlenem.
– Telepakiet podłączony  – oznajmił medyk, podłączając inne urządzenie do
kombinezonu Josha. – Podajcie mi wypełniony.
Jeden z pozostałych rzucił coś w jego stronę. Sanitariusz szybko wstrzyknął coś w
szyję Josha.
– Stabilizator PH podany.
Sanitariusz cofnął się na skrzydło, robiąc miejsce dla dwóch ratowników.
– Można go wyciągać – oznajmił, podczas gdy platforma zaczęła zwalniać. Pierwszy
ratownik przesunął się do przodu i zaczął odpinać pasy bezpieczeństwa Josha.
W końcu winda zatrzymała się w hangarze. Wbiegło na nią kilkunastu ratowników i
techników z dodatkowym sprzętem i drabinami.
– Żadnego sprzętu! – zawołał jeden z techników. – Przynieść krótsze!
Chwilę później wycofano wysokie drabiny i zastąpiono je krótszymi.
Marcus patrzył, jak szóstka ludzi wspólnie wyciąga Josha z kokpitu i znosi go po
drabince. Jego ciało było bezwładne, a twarz ziemista i pokryta krwią i wymiocinami.
Jego jasne włosy były mokre i zmierzwione. Marcus zajrzał przez ramię jednego z
medyków, który otworzył powiekę Josha i poświecił latarką.
– Powiększone źrenice, słabo reagują! – oznajmił. Marcus widział tylko, że są nabiegłe
krwią.
W ciągu kilku minut Josh trafił na wózek medyczny z przewodami łączącymi
pacjenta ze spodnią częścią. Chwilę później zawieziono go do ambulatorium. Marcus
pozostał na miejscu.
Główny bosman Montrose podszedł do Marcusa i położył dłoń na jego ramieniu.
Tymczasem na kolejnym wózku wywieziono Lokiego. Jego oczy również były nabiegłe
krwią, ale był przytomny i spojrzał na Marcusa. Bosman przez chwilę był pewien, że
widzi uśmiech na twarzy chłopaka, ale trudno było to stwierdzić przez maskę tlenową.
– Chodź – powiedział Montrose. – Idziemy do ambulatorium.

***

W gabinecie zabiegowym nie było pacjentów poza Joshem i Lokim. Marcus siedział
między chłopakami przez większość dnia. Nathan przychodził tam co jakiś czas,
starając się przebywać w ambulatorium tyle czasu, ile był w stanie. Porucznik Yosef
również spędzała większość czasu poza służbą przy łóżku Josha, ale upierała się przy
pracy w czasie swojej normalnej zmiany.
Nathan tymczasem pozwalał, aby Cameron zastępowała go na tyle, na ile była w
stanie. Zatwierdził już zmianę kursu w celu przyjrzenia się układowi Alfa Centauri
przed powrotem na Ziemię i skok sześćdziesiąty trzeci został wykonany. Dwa kolejne
skoki miały sprowadzić ich w pobliże Alfa Centauri, a kolejny w końcu do domu.
Początkowo instynkt podpowiadał Nathanowi, by ominąć Alfę i wrócić na Ziemię
wcześniej, zamiast zwlekać jeszcze dzień. W normalnych warunkach można by
zakładać, że szpital na Ziemi zapewni poszkodowanym lepszą opiekę niż ambulatorium
okrętowe. Jednak w przypadku „Aurory” i jej corinairiańskich medyków było inaczej.
Josh i Loki prawdopodobnie nie mogliby znajdować się w bardziej fachowych rękach
poza gromadą Pentaura.
Przez ostatnie godziny Nathan poznał znacznie lepiej starszego bosmana Taggarta.
Nie był tak gburowaty i tępy, jak uważali niektórzy. W rzeczywistości był całkiem
mądry i doświadczony. Pod głośnym, szorstkim zewnętrzem biło serce życzliwego
starego człowieka, tylko po prostu dobrze to ukrywał. Nathan wolał takich ludzi od
nieszczerych, pompatycznych polityków, wśród których dorastał. W przypadku
Marcusa wiedziało się, co myśli, bo wyrażał poglądy bez zahamowań. Był brutalnie,
odświeżająco szczery.
Nawet Tug, którego Nathan uważał za swego rodzaju mentora, miał jakieś ukryte
cele. Był człowiekiem małomównym, ostrożnie dobierającym słowa, które kierowały
myśli słuchacza tam, gdzie chciał Tug. Scott żałował, że jego ojciec, senator, a teraz być
może prezydent, nie był tego rodzaju mówcą. Jak większość polityków, wolał traktować
raczej wymijająco każdy trudny temat.
Nathan poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Odwrócił się i zobaczył, że stoi obok niego
Cameron. Wstał i wyszedł razem z nią z gabinetu zabiegowego na korytarz.
– Jak z nimi? – spytała.
– Obecnie stabilnie  – odparł Nathan.  – Loki co jakiś czas tracił i odzyskiwał
przytomność. Podano mu środki nasenne, żeby nanity zrobiły swoje. Ponoć nie mogą
pracować nad używanymi w danej chwili neuronami.
– Lepiej, żeby nie byli przytomni podczas działania nanitów. To, jak grzebały mi we
wnętrznościach, było wystarczająco nieprzyjemne. Nie wyobrażam sobie czuć je
jeszcze w głowie. Co z Joshem?
– Jest w gorszym stanie. Zdaniem Abby to dlatego, że siedział z przodu. Większość
otaczającej go części kokpitu została wyłamana, podczas gdy Loki był lepiej osłonięty.
Abby uważa, że przez to Josh miał bardziej bezpośredni kontakt z polem skoku.
– I to jest powodem obrażeń?
– To i kosmiczny chłód, niedotlenienie oraz spory poziom dwutlenku węgla. Pomyśl,
ile energii idzie do tych pól. Aż dziw, że wciąż żyje.
– Zdecydowanie. Właśnie skończyłam przeglądać rejestr lotu. Wykorzystali nowy
algorytm multiskokowy. Wykonali sto dwadzieścia dwa skoki w mniej niż dziesięć
minut. Ostatnia seria wymagała osiemdziesięciu siedmiu skoków przy
trzyipółsekundowych odstępach. Niebywałe.
Nathan ze wstydem opuścił głowę.
– Powinienem na nich zaczekać.
– Nathanie, spóźnili się o trzy godziny. Ile miałeś jeszcze zwlekać? Musiałeś myśleć o
misji i załodze. Wszyscy to wiedzą, nawet Josh i Loki.
– Być może. – Nathan spojrzał w stronę ambulatorium. – Ale nie wiem, czy wie o tym
Marcus.
– Na pewno.
– Wiemy, dlaczego tak się spóźnili? – spytał Nathan.
– Jeszcze nie zaszliśmy tak daleko w odczytywaniu rejestrów.
Nathan westchnął.
– Ile mamy czasu do kolejnego skoku?
– Skok sześćdziesiąty czwarty miał miejsce kilka godzin temu.  – Spojrzała na
zegarek. – Sześćdziesiąty piąty wykonamy za nieco ponad cztery godziny.
– I znajdziemy się w zasięgu jednego skoku od Alfa Centauri?
– Owszem. Myślę, że warto, abyśmy oboje wcześniej nieco odpoczęli. Wiemy, że w
okolicy są Jungowie, więc powinniśmy się przygotować.
– Chciałbym przeprowadzić naradę oficerów przed skokiem, aby oszacować gotowość
okrętu, zanim udamy się na potencjalnie wrogi teren.
– Ogłoszę, że będzie miała miejsce godzinę przed kolejnym skokiem. Może
powinieneś odpocząć.
– Nie dam rady zasnąć. Nie teraz.
– Może w takim razie coś zjedz.
– Nic mi nie będzie, Cam  – zapewnił ją, odwracając się w stronę gabinetu
zabiegowego. – Zobaczymy się na naradzie.
Nathan wrócił do ambulatorium, znów siadając naprzeciw łóżek Josha i Lokiego.
Przyglądał się, jak corinairiański specjalista od nanitów i asystujący mu technik
umieszczają nad Joshem skaner kontrolny. Cameron opisała mu kiedyś dokładnie, jakie
to uczucie być naprawianym od środka przez mikroskopijne roboty. Nie brzmiało to
zbyt przyjemnie. Ciekawiło go, dlaczego corinairiańscy lekarze mimo to tak bardzo
upierali się, że nanitów wcale nie czuć. Może w Ziemianach albo w samej komandor
Taylor było coś szczególnego?
Nathan zamknął piekące oczy. Nie spał już od dwudziestu godzin, i to godzin pełnych
emocji. Pozwolił, aby jego myśli podążyły ku innym sprawom – do rodzinnego domu na
wzgórzach w okolicy Vancouver, do leniwych letnich dni spędzanych z przyjaciółmi, do
weekendowych meczy hokeja na zamarzniętym stawie, a w końcu powrotu do
wszystkiego, co było dla niego domem.
10
– Loki powinien całkiem wydobrzeć  – oznajmiła doktor Chen.  – Będzie potrzebował
przez jakiś czas terapii nanitowej i ciągłego monitorowania, ale jesteśmy pewni, że
dojdzie do siebie. – Lekarka odczekała chwilę i rozejrzała się po sali odpraw. – Josh jest
w znacznie gorszym stanie. Ze względu na pozycję w kokpicie był w większym stopniu
wystawiony na działanie pól skoku i doznał większej degradacji tkanek. Ma poważny
obrzęk mózgu i spore uszkodzenia części kontrolującej świadome funkcje ruchowe.
– Jaka jest prognoza? – spytał Nathan.
– Znowu sam oddycha, to dobry znak. Ale utrzymujemy go w śpiączce, aby nanity
mogły pracować nad uszkodzonymi obszarami mózgu. Może to potrwać całe tygodnie.
Do tego czasu nie możemy mieć pewności.
– Czy Loki odzyskał już przytomność?
– Miał chwile półprzytomności, gdy środki nasenne przestały działać, ale również
utrzymujemy go we śnie na tyle, na ile jesteśmy w stanie, chociaż nie w tak głębokim
jak Josha.
– Kiedy będzie w stanie odzyskać przytomność na dłużej? Chcielibyśmy się
dowiedzieć, co tam zaszło.
– Podejrzewam, że za kilka dni.
– Przejrzeliśmy wszystkie rejestry lotu z ich misji. Oczywiście mówią nam tylko o
wykonywanych manewrach i odniesionych uszkodzeniach, nie powiedzą o
przyczynach  – wyjaśnił major Prechitt.  – Nadal musimy przejrzeć nagrania wideo i
rejestry taktyczne. Wtedy powinniśmy wiedzieć więcej.
– Jak pan myśli, co się zdarzyło? – spytał Nathan.
– W oparciu o rejestry lotu wygląda na to, że zostali zaatakowani podczas lotu między
zamieszkaną planetą układu a jednym z jej pomniejszych księżyców.
– Jak ich wykryto? „Sokół” powinien być niemal niezauważalny, jeśli nie korzysta z
głównych silników.
– Wygląda na to, że musieli odpalić na krótko silniki, aby uniknąć niewykrytego
wcześniej księżyca. Zważywszy na jego orbitę i prędkość, chyba nie widzieli go
wcześniej, gdy wyznaczali lot przez układ. Niecałą minutę później wypuścili wabiki
termiczne, wykonali kilka interesujących manewrów, uruchomili pełną moc silników i
próbowali okrążyć planetę. Zapewne chcieli zasłonić się, by ukryć skok. Niestety, byli
zmuszeni zanurkować w atmosferę planety, gdy pojawiło się więcej wrogich kontaktów.
Udało im się zgubić pościg w sieci kanionów, ale trudno stwierdzić, co zaszło później.
– Jak to? – spytał Nathan.
– Doszło do nagłej, dramatycznej utraty wysokości, która nie pasuje do żadnych sił
czy wzorców aerodynamicznych, które znam. W tym samym czasie stracili niemal całą
moc turbin. Tylko dwie z czterech odzyskały sprawność.
– Zostali trafieni?
– Nie, sir. Wygląda na to, że dwie z turbin przestały działać, bo zostały zalane wodą.
– Nagła burza?
– Z której duże ilości wody trafiły w jedno miejsce? Mało prawdopodobne.
– Może przelecieli tuż nad rzeką albo jeziorem? – zasugerowała Cameron.
– Przy prędkości, z jaką lecieli, w przypadku kontaktu z powierzchnią wody raczej nie
utrzymaliby się w powietrzu. Poza tym, chociaż mogłoby to wyjaśnić wodę, to nie nagłą
utratę wysokości. Zauważyłem jednak, że przed nagłym spadkiem Josh ominął
automatyczne systemy wektorowania i skierował wszystkie cztery wyloty turbin prosto
w dół z pełną mocą.
– Więc przewidział to, co spowodowało utratę wysokości, i próbował temu zapobiec –
stwierdził Nathan.
– Też tak myślę. Coś musiało nagle sprowadzić ich w dół, może w jezioro albo rzekę.
Spowodowało, że nagle nabrali wody i rozbili się na planecie. Górna część kadłuba jest
również uszkodzona, więc może jakiś inny statek zderzył się z nimi, by sprowadzić ich
na ziemię.
– Ciekawa sprawa, prawda?
– Kilka godzin później znów odlecieli i szybko odskoczyli. Mając niewielkie awaryjne
zapasy tlenu w skafandrach, zmuszeni byli do wykonania dwóch sekwencji skoków.
Pierwszą do miejsca spotkania, a drugą do kolejnego miejsca postoju „Aurory”.
– Dlaczego skafandry nie mają większego zapasu tlenu? – spytała Cameron.
– Takarańskich skafandrów nie zaprojektowano z myślą o używaniu poza
przechwytywaczem przez dłuższy czas. Zawierają tylko dość tlenu na potrzeby
awaryjnego przejścia z jednego okrętu na drugi w przypadku operacji ratunkowej.
Myśleliśmy o zaadaptowaniu skafandrów Corinari, ale wymagają znacznie większych
foteli na wypadek katapultowania, a takie nie zmieściłyby się do kokpitu „Sokoła”.
– Dziękuję za raport. Pani doktor, proszę informować nas o ich stanie.
– Tak jest, sir – zapewniła go doktor Chen. – Jeśli pan pozwoli, chciałabym wrócić do
ambulatorium.
– Oczywiście.
– Panie kapitanie  – odezwała się Jessica, gdy lekarka opuściła pomieszczenie  –
chciałabym powiedzieć, że misja „Sokoła” dostarczyła nam niesamowitej ilości danych.
Mamy teraz obrazy cywilizacji na powierzchni, nagrania z walki i dane o dynamice lotu
myśliwców Jungów. Dysponujemy nawet optycznymi i cieplnymi sygnaturami trzech
okrętów bojowych wroga i sygnatury ich radarów. A to tylko czubek góry lodowej.
Wywiad floty oszaleje z radości.
– Zgadzam się, panie kapitanie  – potwierdził major Prechitt.  – Moi analitycy bojowi
również przeglądają te dane. Jako że znają się głównie na takarańskiej taktyce bojowej,
cieszy ich nowe wyzwanie.
– Mam tylko nadzieję, że cena tych danych nie okaże się zbyt wysoka  – powiedział
Nathan. Odwrócił się do Władimira, chcąc zmienić temat.  – Komandorze, jak idą
usprawnienia systemów broni? Czy wieżyczka z działem plazmowym będzie sprawna,
zanim dotrzemy na Ziemię?
– Wątpię. Nie wystarczyło nam przewodów, by pociągnąć dodatkowe linie zasilające.
Porucznik Montgomery i jego zespół zamierzają dostosować jedno z mini-UEPZ, aby
bezpośrednio zasilić broń. Gdy dotrzemy na Ziemię, powinniśmy być w stanie
przeprowadzić próbę ognia.
– Co z przeróbkami wyrzutni torped?
– Prace nad wyrzutnią numer dwa dobiegły końca. Musimy jeszcze tylko
zainstalować dodatkową gródź, zanim użyjemy wyrzutni plazmowej numer cztery w
tym samym czasie, co konwencjonalnych torped w wyrzutni numer trzy. Prace nad
wyrzutnią szóstą dopiero mają się rozpocząć.
– A reszta broni?
– Wszystkie działa elektromagnetyczne są w pełni sprawne.
– Panie majorze – Nathan odwrócił się do CAG-a – jak idą loty szkoleniowe?
– Całkiem dobrze, sir  – odpowiedział z dumą Prechitt.  – Zarówno cykle startu, jak i
lądowania uległy znacznej poprawie, a moi piloci rozwijają swoje umiejętności bojowe.
Opracowujemy także taktykę obronną na wypadek konieczności ochrony „Aurory”
przed wrogimi myśliwcami.
– Co z atakami na większe okręty? – spytała Cameron.
– Jako że szpony zaprojektowano pierwotnie do przechwytywania większych
okrętów na orbicie Corinair, nasi piloci już są w tej kwestii dobrze wyszkoleni.
– Dobrze to słyszeć, majorze  – powiedział Nathan.  – Ciekawie będzie porównać
taktykę Corinari i Ziemskich Sił Obronnych.
– Moi ludzie chętnie wymienią się doświadczeniami.
– Pani komandor, jak z zapasami paliwa?
– Podczas awaryjnej zmiany kursu spaliliśmy go nieco więcej, niż zaplanowano. Ale
nadal powinniśmy dotrzeć do Układu Słonecznego z odpowiednim zapasem, by
bezpiecznie znaleźć się na orbicie Ziemi.
– Jak na nasze rezerwy wpłynie zwiad w układzie Alfa Centauri?
– Już dokonaliśmy odpowiedniej zmiany kursu  – wyjaśniła Cameron.  – Największe
zużycie paliwa, poza ostatecznym hamowaniem w Układzie Sol, czeka nas podczas
odlotu z Alfa Centauri. Będzie to wymagać zwrotu o dziewięćdziesiąt stopni. Gdyby
„Sokół” nie był uszkodzony, moglibyśmy wysłać go tam bez zmiany kursu i oszczędzić
znaczne ilości paliwa.
– Raczej wątpię, aby był gotów do lotu w ciągu kilku godzin – stwierdził Nathan.
– Nie ma szans – potwierdził Władimir.
– Myślałem, że kapitanowie okrętów powinni wymagać cudów od swoich
inżynierów – rzucił żartem Nathan.
– Tylko w filmach, sir.
– Kapitanie, paliwo nie będzie problemem – powiedziała Cameron. – W przeciwnym
razie dałabym panu znać. Mamy plan lotu wokół układu Alfa Centauri przy użyciu serii
krótkich skoków z małymi zwrotami w międzyczasie. Poza tym, jako że skok ku Ziemi
to tylko cztery i pół roku świetlnego, podczas każdego zwrotu nieco wytracimy
przyspieszenie. W ten sposób zużyjemy jedynie połowę paliwa wymaganego do
osobnego wykonania tych manewrów.
– Dobra myśl, pani komandor.
– Oczywiście jeśli czekają nas tam kłopoty i będziemy zmuszeni się bronić, lepiej,
żeby była to krótka bitwa.
– Postaram się o tym pamiętać. Ile mamy czasu do skoku?
– Skok sześćdziesiąty piąty odbędzie się o piętnastej dwadzieścia.
Nathan spojrzał na zegarek.
– Mamy około czterdziestu minut. Dopilnujmy, aby wszyscy byli gotowi. To nasza
ostatnia misja, zanim oddamy okręt flocie, więc lepiej, żeby poszła jak trzeba.

***

– Skok sześćdziesiąty piąty wykonany – oznajmił Riley.


– Weryfikuję pozycję – powiedział Navashee ze stacji operatora sensorów.
– Ekran taktyczny czysty – dodał Randeen.
– Pozycja zweryfikowana. Znajdujemy się dwa miesiące świetlne od układu Alfa
Centauri.
– Panie Navashee, proszę rozpocząć pierwszą serię skanów.
– Aye, sir. Rozpoczynam. Pasywne skany cieplne, radiowe i optyczne.
– Czy skany optyczne coś dadzą z tej odległości?
– Tak, sir. „Aurora” już wcześniej miała bardzo dobre teleskopy, ale takarańskie
usprawnienia znacznie zwiększyły ich zasięg. Z tej odległości będziemy w stanie
wypatrzyć i zidentyfikować okręty wielkości naszego z odległości około czterech
miesięcy świetlnych.
– Imponujące. Ale szkoda, że nie jeszcze dalszej. Chętnie przyjrzałbym się temu, jak
Jungowie przejęli ten układ dziewięć miesięcy temu.
– Tak, sir.
– Łączność, nagrać wszystkie emisje dochodzące z układu – polecił Nathan.
– Tak jest, sir – odpowiedziała Naralena.
– Panie Willard  – Nathan odwrócił się do zwykle pustej stacji przeciwśrodków
elektronicznych – dobrze widzieć pana z powrotem.
– Dziękuję, panie kapitanie.
– Jak idą eksperymenty nad algorytmami zakłócania elektronicznego?
– Bardzo dobrze, sir. Możemy wkrótce przeprowadzić testy.
– Flota na pewno będzie zainteresowana pańskimi propozycjami. A tymczasem
proszę monitorować i nagrywać wszystkie sygnały mogące wskazywać na zakłócanie i
inne przeciwśrodki w układzie Alfa Centauri. Od powrotu w kosmos napotkaliśmy tylko
kilka okrętów Jungów, więc im więcej informacji zbierzemy o ich możliwościach, tym
lepiej.
– Tak jest, sir.
– Czas do pełnego naładowania, panie Riley?
– Skok sześćdziesiąty piąty był tylko o osiem lat świetlnych, więc jakieś cztery godziny
do pełnego naładowania, sir. Potem każdy kolejny postój trwać będzie godzinę, aż w
pełni okrążymy układ.
– Kiedy zaczniemy zwroty deceleracyjne?
– Dopiero przy kolejnym skoku, sir. Rozpoczniemy hamowanie podczas okrążania
układu w trakcie ośmiu miniskoków.
– Dobrze  – powiedział Nathan, siadając w fotelu.  – Panie Randeen, proszę umieścić
układ na głównym ekranie, maksymalne powiększenie.
– Tak jest – odpowiedział Randeen ze stanowiska taktycznego. – Kamera numer dwa
na sterburcie.
Obraz na głównym ekranie przesunął się o trzydzieści stopni na prawo i skupił na
układzie Alfa Centauri. Nathan z łatwością zidentyfikował dwie główne gwiazdy
układu, znacznie jaśniejsze niż wszystkie inne na ekranie.
– Gdzie jest Proxima? – spytał.
– Proxima Centauri znajduje się obecnie za główną gwiazdą – wyjaśnił Riley. – Poza
tym jest w odległości ponad sześciu miesięcy świetlnych od nas i nie jest bardzo jasna,
więc zapewne nie widzielibyśmy jej stąd bardzo wyraźnie.
– Oczywiście. A Sol?
– Na prawo od nas.
Nathan wziął głęboki oddech i powoli wypuścił z siebie powietrze.
– Trudno uwierzyć, że prawie jesteśmy w domu – przyznał.
– To na pewno przyjemne uczucie, sir – stwierdził Riley.
– Owszem. Nie zdawałem sobie do niedawna sprawy, jak bardzo tęsknię za domem.
Im bliżej Ziemi się znajdujemy, tym bardziej. A pan, panie Riley? Tęskni pan czasami?
– Opuściliśmy gromadę Pentaura dopiero parę tygodni temu, sir  – odpowiedział
Riley. – Odbywałem już dłuższe loty międzyplanetarne.
– Cieszy się pan na myśl o odwiedzeniu Ziemi.
– Owszem, jako kolebki ludzkości.
– Jeśli mógłby pan odwiedzić dowolne miejsce na Ziemi, to gdzie by się pan udał?
– Chciałbym zobaczyć starą Szkocję, sir. W Corinairianach krąży celtycka krew, więc
jest to dla nas coś w rodzaju domu, ojczyzny naszej kultury. Myślę, że wielu z nas
chciałoby ją odwiedzić.
– Zobaczę, co mogę zrobić, aby to umożliwić – obiecał Nathan.
– Dziękuję, sir. – Riley odwrócił fotel w stronę kapitana. – Był pan tam kiedyś, sir?
– Obawiam się, że nie. Słyszałem, że to piękne miejsce, ale nie jest popularną atrakcją
turystyczną.
– Dlaczego?
– Zaraza kompletnie ją spustoszyła. Szkocja, Anglia, Irlandia, całe Wyspy Brytyjskie.
Wielu uciekło na kontynent europejski, ale przez setki lat wyspy były opuszczone.
Dopiero kilkaset lat temu ludzie zaczęli znów tam migrować, więc są tak gęsto
zaludnione jak reszta Europy.
– Szkoda.
– Jedna z wielu szkód.  – Nathan wstał z fotela.  – Panie Randeen, proszę przejąć
mostek. Będę w gabinecie.
– Aye, sir.
– Panie Navashee, proszę dać mi znać, jeśli wypatrzy pan coś ciekawego.
***

Nathan wszedł do warsztatu numer cztery w maszynowni. Była to jedyna przestrzeń


warsztatowa, której nie używali inżynierowie pracujący nad ulepszeniami różnych
komponentów „Aurory”. Z całej jego nowej załogi Corinairianie chyba najlepiej się
bawili. Podobało im się rozbieranie przestarzałej technologii „Aurory” na części i jej
usprawnianie. Niektóre z ich rozwiązań były tak proste, że zawstydzało to nieco
Władimira. Z tego powodu początkowo unikał bezpośredniej pracy z nimi, ale w końcu
się przyzwyczaił.
Na środku pomieszczenia stała zmodyfikowana na potrzeby długotrwałego użytku
komora stazy Percivala. Usunięto z niej kilka paneli i wyciągnięto znaczną część
wewnętrznej elektroniki, by uzyskać dostęp do płytek z obwodami.
– Co chciałeś mi pokazać?  – spytał Nathan, okrążając kapsułę w poszukiwaniu
znajdującego się po jej drugiej stronie Władimira. Miał na sobie specjalne gogle
połączone z komputerem okrętowym, które pomagały mu zidentyfikować poszczególne
komponenty sprzętowe.
– Ach, szefie. – Gogle sprawiały, że oczy Rosjanina wydawały się ogromne. Władimir
uniósł je na czoło. – Skończyłem analizę komory stazy pana Percivala. Muszę przyznać,
że to świetnie zaprojektowany system. Bardzo solidny, co nie dziwi, zważywszy na jego
pochodzenie.
Władimir rzucił Nathanowi płytkę drukowaną. Kapitan złapał ją i przyjrzał się bliżej.
– Czy to nie cyrylica?  – Spojrzał na uśmiechniętego Władimira.  – Niech zgadnę,
wyprodukowane w Rosji?
– Oczywiście. – Kamieniecki wzruszył ramionami.
– Czy po to mnie tu zaciągnąłeś?
– Niet. Chciałem pokazać ci to – Władimir rzucił do niego kolejną płytkę, tym razem
mniejszą.
– Co to?
– Przeczytaj.
Nathan znów się jej przyjrzał.
– LOGMEM00517A-CHRONO-B. I co?
– To płyta pamięci używana w systemie rejestrów komory stazy. Ta konkretna
zawiera kopię zapasową rejestrów czasowych.
– I?
– Dlaczego napis nie jest po rosyjsku jak w przypadku reszty?
– Bo rosyjska płytka uległa uszkodzeniu, więc zastąpiono ją inną?  – Nathan rzucił
płytkę z powrotem do Władimira. – Serio?
– Sprawdziłem pozostałe kapsuły, wszystkie zostały wyprodukowane w dawnych
Stanach Zjednoczonych, podobnie jak ta płytka. Myślę, że ktoś podmienił starą płytkę.
Zapewne wyciągnięto ją z innej kapsuły, działającej przez dwieście lat.
– Skąd wiesz?
– Nie wiem  – przyznał Władimir.  – Nie na pewno. Ale w rejestrze tej płyty brakuje
jednej minuty. Sprzed około ośmiuset lat.
– Więc myślisz, że ktoś podmienił ją, aby sprawić, żeby osoba w komorze przebywała
w stazie przez całą podróż?
Władimir spojrzał na Nathana z ulgą.
– Wreszcie.
– A zatem pan Percival kłamał, że przebywał w stazie przez cały ten czas?
– Albo nie jest Percivalem.  – Władimir uniósł datapad.  – Byłem ciekaw, więc
pożyczyłem to od Jessiki.
– Co to?
– To rejestr z kolonii „Jaspisu”, a przynajmniej część, którą udało się odczytać.
Zawiera kilka nagrań komunikacji z „Jaspisem” u początków kolonii, przed rozbiciem
się promu. – Władimir odtworzył nagranie i pokazał je Nathanowi.
Nathan przyjrzał się datapadowi. Po lewej znajdował się jeden z kolonistów, a chwilę
później po prawej stronie ekranu pojawiła się twarz Percivala.
– Wygląda znajomo? – spytał Władimir.
– Percival. Czyli był przytomny, gdy przybyli na miejsce.
– Ale jeśli posłuchasz, nazywają go inaczej.
Nathan przysłuchał się, podczas gdy Władimir zwiększył głośność i ponownie
odtworzył nagranie. Wyraz twarzy Nathana zmienił się, gdy usłyszał, jak kolonista
zwraca się do ich gościa po nazwisku.
– Kapitan Dubnyk? – spytał Nathan. – Percival to tak naprawdę Dubnyk?
– Albo Dubnyk był tak naprawdę Percivalem. Nie możemy tego stwierdzić z całą
pewnością.
– Kto o tym wie?
– Poza mną i tobą tylko pan Percival, czy też kapitan Dubnyk, kimkolwiek jest.
– A Jessica?
– Jeszcze jej nie powiedziałem.
– Ja jej powiem. Cameron też. Ale nikomu innemu. Jeszcze nie. I muszę to przemyśleć.
– Jak sobie życzysz.
– Niezła robota, tak przy okazji.
– Oczywiście. – Władimir się uśmiechnął.

***

– Panie Sheehan  – powiedział Nathan, podchodząc do łóżka Lokiego  – miło widzieć


pana z powrotem.
– Dziękuję, sir. – Głos Lokiego był chrypliwy i słaby. Nadal leżał z rękami po bokach,
nie ruszał głową i ustami bardziej niż potrzeba.
– Jak się czujesz?
– Jakby moje ciało zostało wywrócone na drugą stronę.
Nathan skrzywił się.
– Nie brzmi zbyt przyjemnie.
– Nie, sir.  – Loki obrócił głowę nieco w lewo, z trudem próbując spojrzeć na
przyjaciela na sąsiednim łóżku. – Czy z Joshem będzie dobrze?
– Nie martw się o Josha – rzekł Marcus. – Nic mu nie będzie. Ma dziewięć żyć.
– Jesteś w stanie odpowiedzieć na parę pytań? – spytał Nathan, stając się nie naciskać
zbytnio na chłopaka.
– Tak, sir.
– Co się stało?  – zapytał, pozwalając, aby Loki sam opowiedział swoją historię,
zamiast bombardować go bezpośrednimi pytaniami. Pytania zachował na później.
– Wokół czwartej planety układu 72 Herculis, tej zamieszkanej, orbitował piąty
księżyc. Nie widzieliśmy go, wyznaczając kurs przed skokiem, nie było go na mapach. –
Loki przełknął ślinę.  – Gdy znajdowaliśmy się jakąś połowę drogi od planety, wyszedł
zza niej piąty księżyc. Dopiero wtedy go zobaczyliśmy. Był mały, bardziej jak duża
asteroida o nieregularnym kształcie. Z początku myślałem, że może go pochwycili, żeby
czerpać z niego surowce. Ale nie mogliśmy użyć aktywnych skanów, aby to stwierdzić.
Nathan widział, że Lokiemu zaschło w ustach, i poprosił jednego z sanitariuszy o
wodę.
– Dlaczego odpaliliście silniki? – spytał.
– Nasz kurs prowadził zbyt blisko tego księżyca. Obawialiśmy się, że bez choćby
lekkiej korekty nas przyciągnie.
– Zimne strumienie gazów by nie wystarczyły?
– Nie, sir. Nie byłyby dość silne. – Loki wziął kilka łyków wody, po czym mówił dalej. –
Staraliśmy się, aby ciąg był niski i krótki, żeby nikt nas nie zauważył, ale chwilę później
z piątego księżyca wystrzeliły cztery rakiety. Jest tam jakaś baza. Joshowi udało się
wyminąć rakiety, ale wtedy wypuścili myśliwce i musieliśmy uciekać.
– Dlaczego po prostu nie skoczyliście? – spytał Marcus.
– Zobaczyliby skok – odparł Loki. – Dowiedzieliby się o wszystkim.
Nathan skinął głową.
– Josh postanowił okrążyć planetę. Uznał, że możemy skoczyć po ciemnej stronie.
Chciał zrobić to, gdy myśliwce stracą nas z oczu. Uznaliśmy, że pomyślą, że polecieliśmy
na powierzchnię. Wypuścili z bazy więcej myśliwców, aby zaszły nas z drugiej strony,
nie wiedzieli jednak, że zamierzamy po prostu zniknąć.
– Dlaczego więc tego nie zrobiliście?
– Mieliśmy to zrobić, ale wtedy tuż przed nami z powierzchni uniosły się kolejne
myśliwce. Josh zanurkował, niemal spaliliśmy się w atmosferze, ale udało mu się
wyhamować na tyle, żebyśmy mogli manewrować. Zgubiliśmy ich w kanionie i nawet
dwa zniszczyliśmy. Wtedy zderzyliśmy się z wodospadem…
– Wodospadem? – spytał Marcus.
– Pojawił się tuż za zakrętem w kanionie, prosto przed nami. Był ogromny, opadał ze
ściany po lewej.
– Dlaczego go nie ominęliście? – spytał Nathan.
– Nie mieliśmy szans. Już i tak przechylało nas w lewo. Josh nie miał czasu. Ledwie
udało mu się skierować turbiny w dół. Gdyby nie to, znaleźlibyśmy się na dnie rzeki.
– Ten chłopak i jego szalone popisy… – mruknął Marcus.
– Nie, naprawdę świetnie mu poszło. Dwie turbiny zalała woda i przestały działać.
Ledwie byliśmy w stanie utrzymać się w powietrzu. Musieliśmy wylądować. Josh
odpalił wszystko, co mieliśmy… rakiety, drony, wabiki… w dolinie, w ramach dywersji.
– Dywersji? – spytał Nathan.
– Chciał stworzyć fałszywe miejsce kraksy. Potem wcisnął „Sokoła” do małej jaskini
na ścianie kanionu przy wodospadzie.
– Jak udało mu się tak szybko ją znaleźć?
– Wypatrzył ją na ekranie taktycznym, gdy wylecieliśmy spod wodospadu. Ale była
dość mała. Nie mogliśmy wysunąć podwozia.
– Dlatego kokpit uległ zniszczeniu?
– Pewnie tak, ale był już popękany, kiedy wynurzyliśmy się spod wodospadu.
Lądowanie awaryjne tylko dokończyło robotę.
– Jak znaleźliście się z powrotem w powietrzu? – spytał Marcus.
– Z turbinami wszystko było w porządku – wyjaśnił Loki. – Wypełniała je tylko woda.
Wyczyściliśmy je na tyle, na ile to było możliwe, i odpaliliśmy.
– Czyli zmyłka z fałszywym miejscem kraksy się udała?  – spytał z niedowierzaniem
Nathan.
– Tak jakby. Znaczy wystarczyła na jakiś czas, ale wokół krążyły myśliwce i
obserwowały okolicę. Garrett ostrzegł nas, że to tylko kwestia czasu, zanim się
zorientują i zaczną nas szukać.
– Chwileczkę – przerwał mu Nathan. – Kim jest Garrett?
– Przywódcą jednej z komórek ruchu oporu na planecie.
Jessica stała na tyłach pomieszczenia i słuchała opowieści Lokiego w milczeniu. Ale
teraz mocno się zainteresowała.
– Kapitanie, jeśli mogę…
Nathan odsunął się, robiąc jej miejsce.
– Cześć, Loki. Opowiedz mi o Garretcie – powiedziała.
– Duży, dość brudny, z początku nieco straszny. Broda, długie włosy, ubranie
wyglądające, jakby chciał wtopić się w las. Wszyscy tak wyglądali.
– Jakiej broni używali?
– Na amunicję kinetyczną, jak ta wasza, zanim skończyła się amunicja. Powiedział, że
Jungowie potrafią namierzać broń energetyczną. Dlatego partyzanci jej nie używają.
– Jak was znaleźli? – spytała Jessica.
– Powiedział, że używali tej jaskini jako punktu obserwacyjnego. Zamierzali przyjrzeć
się aktywności Jungów wokół miejsca kraksy i znaleźli nas przypadkiem. Niemal
wdaliśmy się z nimi w strzelaninę. Josh wymierzył w nich i zmusił do wycofania się. Ich
szef przekonał Josha, żeby zaufał mu na tyle, by opuścił broń. I całe szczęście. Dzięki ich
dywersji w sąsiedniej dolinie myśliwce opuściły okolicę.
– Dlaczego zgodzili się wam pomóc?
– Josh sprzedał gadkę o tym, że należymy do potężnego sojuszu – wyjaśnił Loki. – Że
chcemy dołączyć do ziemskich sił, by wyzwolić centralne planety od Jungów. Wiecie,
jaki jest Josh.
– I tamten mu uwierzył? – spytał z niedowierzaniem Nathan.
– Chłopak ma dar przekonywania – wtrącił Marcus.
– Z początku nie – powiedział Loki. – Uważali, że Ziemia nadal jest zakażona. Garrett
powiedział, że kontakt z nią jest zakazany.
– To wiele wyjaśnia – mruknęła Jessica.
– A zatem pozbyli się myśliwców z okolicy – powiedział Nathan.
– Tak, sir. Z trudem wylecieliśmy z jaskini i skoczyliśmy, gdy znaleźliśmy się w
kanionie.
– Widzieli was? – spytał Nathan.
– Tak, sir. Przynajmniej członkowie ruchu oporu. Może parę osób w okolicznych
miasteczkach. Ale Jungowie odlecieli. Może nadal myślą, że rozbiliśmy się w dolinie.
Garrett powiedział, że nie są zbyt bystrzy. Całą swoją technologię ukradli innym.
Jessica uniosła brwi. Najwyraźniej cieszyła się z każdej odrobiny informacji.
Nathan widział, że Jessica ma milion kolejnych pytań, ale zdawał sobie też sprawę, że
Loki jest wyczerpany i czuje się niekomfortowo. Scott pamiętał, jak bardzo Cameron nie
znosiła uczucia nanitów naprawiających jej tkanki. Zastanawiało go, czy Loki czuje
teraz to samo.
– Na razie wystarczy, Loki – powiedział, kładąc rękę na ramieniu Jessiki i stając przed
nią. – Resztę odczytaliśmy z rejestru. Świetnie się spisaliście. – Nathan poklepał Lokiego
ostrożnie po ramieniu. – Odpocznij. Pogadamy później.
– Czy Josh wkrótce się przebudzi? – spytał Loki.
– Jest w gorszym stanie niż ty  – przyznał Nathan.  – Był w większym stopniu
wystawiony na pola skoku, jako że siedział z przodu. Lekarze na razie go nie budzą,
żeby nie czuł nanitów pracujących nad jego mózgiem.
– Ja nic nie czuję.
– Masz szczęście – mruknął Marcus. – Trochę się o tym nasłuchałem.
– Odpocznij  – powiedział z naciskiem Nathan.  – Daj znać, jeśli będziesz czegoś
potrzebował.
– Tak jest, sir – odpowiedział Loki, zamykając oczy.
Nathan odszedł od łóżka i odwrócił się do Jessiki, na której twarzy widać było
niepokój. Dał jej znać, aby poczekała, aż wyjdą z pomieszczenia.
– Kapitanie  – powiedziała szeptem, nie mogąc się powstrzymać  – jeśli istnieje
zorganizowany ruch oporu, to znaczy, że ludzie pod rządami Jungów nie są im
przychylni.
– Wiemy na razie tylko o jednym człowieku.
– Loki mówił w liczbie mnogiej  – przypomniała Jessica.  – „Powiedzieli” to, „zrobili”
tamto. I użył słowa „komórka”, co oznacza większą, bardziej zorganizowaną strukturę.
– Tak, masz rację. Ale w czym to pomoże Ziemi?
– Oznacza to, że przynajmniej na jednym ze światów istnieje opór wobec okupacji
Jungów. A jeśli istnieje opór, to niektóre środki Jungów muszą skupić się na jego
tłumieniu. To odciąga je od innych kampanii…
– Takich jak inwazja na Ziemię – dokończył Nathan.
– Właśnie. A jeśli na jednym z ich światów istnieje ruch oporu, można się spodziewać,
że na innych też.
Nathan wiedział, że Jessica ma rację. Niemal każdy rząd w historii ludzkości miał do
czynienia z jakąś formą zorganizowanego oporu, czy to zbrojnego, czy pokojowego.
– Kapitanie, myślę, że powinniśmy pomyśleć o wysłaniu tam kogoś.
– Kogoś? – spytał Nathan, dobrze wiedząc, kogo ma na myśli.
– No cóż, do tego mnie szkolono w akademii.
– A kto będzie pilnować bezpieczeństwa na moim okręcie?
– Znajdujemy się cztery lata świetlne od domu. Jesteśmy bezpieczniejsi niż
kiedykolwiek.
– Nie mamy tyle paliwa.
– Może mnie tam zawieźć prom skokowy. Zostawi mnie na orbicie po ciemnej stronie
planety i odskoczy. Wykonywałam już skoki orbitalne.
– Nadal używamy go do testów UEPZ w połączeniu z napędem skokowym. Poza tym
odpowiedź nadal brzmi nie.
– Nathanie…
– Poświęcenie kilku godzin na rekonesans w Alfa Centauri to jedno, ale wysłanie
agenta za linie wroga to coś zupełnie innego.
– Dlaczego?
– O mniejsze rzeczy toczono wojny  – powiedział Nathan. Czuł frustrację Jessiki. Do
tego rodzaju misji ją szkolono i właśnie to chciała robić. To nie mogło być łatwe mieć w
zasięgu ręki taką szansę.
– Kapitanie…
– Przykro mi, Jess. Odpowiedź nadal brzmi nie. Mogę jedynie zalecić to flocie, gdy
wrócimy, o ile to coś da.
– Dobrze. – Zrobiła nadąsaną minę i zatrzymała się na korytarzu, podczas gdy Nathan
poszedł dalej. – Ale nie spodziewaj się, że będę zeznawać na twoją korzyść przed sądem
polowym.
– Zabawne – rzucił Nathan, nie zwalniając kroku.

***

– To obrazy Kenta  – wyjaśniła Jessica  – głównego zamieszkanego księżyca


orbitującego wokół olbrzyma gazowego o nazwie Larelias w układzie Alfa Centauri A.
Nathan siedział przy stole konferencyjnym w przyciemnionej sali odpraw i patrzył na
obrazy wyświetlane na ścianie. Widział już zdjęcia przypominającego Ziemię księżyca
w plikach z Arki Danych.
– Pamiętam ten księżyc. To była pierwsza pozasłoneczna kolonia Ziemi, pod koniec
dwudziestego drugiego wieku, o ile mnie pamięć nie myli.
– Jak widać z odczytów atmosferycznych, to uprzemysłowiony świat. Można również
zauważyć kilka platform orbitalnych.
– Ilu ludzi tam mieszka? – spytał Nathan.
– Zgodnie z szacunkami floty na Kencie mieszkają miliony ludzi. Pamiętajcie, że mieli
własną flotę obronną, zanim najechali ich Jungowie.
– Co się z nią stało? – spytała Cameron.
– Musiała ulec zniszczeniu. Nie udało nam się znaleźć ich okrętów w układzie A ani
B. Ale znaleźliśmy tam kilka okrętów Jungów.  – Na ekranie pojawiły się odległe,
rozmyte obrazy okrętów. – Wyglądają na krążowniki.
– Ile udało się wykryć?
– Dwa w pierwszym układzie i kolejne dwa w drugim, wokół terraformowanej
planety, Bretanga.
– W układzie są cztery okręty?  – spytał major Prechitt.  – Mamy jakieś informacje o
liczebności ich myśliwców?
– Nigdy nie napotkaliśmy jeszcze takich jednostek, więc nie wiemy  – przyznała
Jessica.  – Ale są dwa razy większe od „Aurory”, więc można przypuszczać, że mają
przynajmniej tyle myśliwców co my, jeśli nie więcej.
– Możemy w jakiś sposób uzyskać więcej danych o tych okrętach?
– Moglibyśmy zostać tu nieco dłużej i zrobić więcej zdjęć – powiedziała Cameron. – To
kosztowałoby nas sporo paliwa. Albo wysłać jednostkę zwiadowczą, którą teraz nie
dysponujemy.
– Jeszcze jedno  – dodała Jessica i obraz się zmienił.  – Do układu B zawitał jeszcze
jeden okręt, znacznie większy od pozostałych. Jestem praktycznie pewna, że to
platforma bojowa Jungów.
– Platforma bojowa?
– To ogromne okręty, pełne rakiet, myśliwców i dział  – wyjaśniła Jessica.  – Flota
uważa, że stworzono je z myślą o tym, by siedziały w samym środku układu i waliły, w
co się da. Zaraz po tym, jak zbudowaliśmy pierwsze nadświetlne okręty zwiadowcze,
flota znalazła trzy takie platformy. Jedną w układzie Tau Ceti, drugą w 82 Eridani i
trzecią w Omikron 2 Eridani.
– Wszystkie trzy to Światy Centralne – dodał Nathan ze względu na majora Prechitta,
który nadal nie był zbyt dobrze zaznajomiony z historią ludzkiej eksploracji kosmosu
poza gromadą Pentaura.
– Flota uważa, że Jungowie umieszczają je w swoich najcenniejszych układach, aby
utrzymać nad nimi kontrolę.
– Pokaz siły – stwierdził Nathan.
– Właśnie – zgodziła się Jessica.
– A teraz zadokowali jedną z nich w układzie Alfa Centauri? – spytała Cameron.
– Na to wygląda  – odpowiedziała Jessica.  – Albo zostawią ją tam i wyślą jeden lub
więcej krążowników do ataku na Sol, albo wyślą tam właśnie platformę.
– Obie opcje stanowiłyby spore wyzwanie dla naszych okrętów – zauważył Nathan. –
Co pani by zrobiła, pani komandor, gdyby planowała pani inwazję na Ziemię?
– Z tego, co powiedział nam Loki, od czasu zarazy unikano kontaktu z Ziemią z obawy
przed zakażeniem. To by wyjaśniało, dlaczego nigdy nas nie najechali.
– Być może po prostu jesteśmy dla nich najdalszym układem  – zasugerował
Władimir.
– Być może  – przyznała Jessica  – ale to mało prawdopodobne. Ziemia stanowiłaby
klejnot koronny w ich imperium. Nie dość, że to kolebka ludzkości, teraz stała się dla
ludzi najlepszym miejscem do życia. Wszędzie indziej musimy albo dostosować się do
planety, albo dostosować planetę do nas. Wyewoluowaliśmy na Ziemi i jest dla nas
idealna. Nawet terraformowane światy mają swoje problemy. Uważam, że nie
rozważali inwazji na Ziemię do czasu, aż zdali sobie sprawę, że zaraza minęła.
– Skąd wiedzieli, że jest już bezpieczna? – spytała Cameron.
– Loty zwiadowcze? Szpiedzy? Może po prostu odebrali emisje naszych mediów.
– Jeśli tak jest w istocie i przygotowują się do wysłania platformy bojowej albo
krążowników do Sol, to ile mamy czasu?
– Nie znamy ich maksymalnej prędkości  – odpowiedziała Jessica  – ale rozsądnym
założeniem będzie, że około dwóch miesięcy w przypadku krążowników i sześciu w
przypadku platformy.
– W takim razie nie odbiega to bardzo od szacunków floty – zauważyła Cameron.
– Najwyraźniej nie  – potwierdził Nathan.  – Musimy przekazać te informacje. Gdy
ludzie dowiedzą się o skali zagrożenia ze strony Jungów, flota uzyska pełne wsparcie.
Major Prechitt wyglądał na zdezorientowanego.
– Wsparcie? Wasze siły obronne nie mają wsparcia?
– Chodzi o wsparcie polityczne  – wyjaśnił Nathan.  – Wielu ludzi zasiadających w
ziemskich rządach uważa, że w naszym interesie byłoby znalezienie pokojowego
rozwiązania dzięki negocjacjom i w tym celu musimy powstrzymać rozwój sił
bojowych, zwłaszcza w kosmosie, w ramach gestu dobrej woli.
– To powinno zmienić ich zdanie – stwierdził Prechitt.
– Miejmy nadzieję. Ile mamy czasu do ostatniego skoku?
– Mamy pięćdziesiąt procent mocy, więc możemy ruszać w każdej chwili.
– Odczekajmy godzinę, aby upewnić się, że wystarczy nam zapasu na skok awaryjny.

***
– Skok siedemdziesiąty czwarty wyznaczony i wprowadzony, sir  – oznajmił Riley.  –
Napęd skokowy naładowany w sześćdziesięciu siedmiu procentach. Przy skoku na
odległość czterech i czterech dziesiątych roku świetlnego nadal będziemy w stanie
skoczyć po przybyciu o kilka lat świetlnych.
Nathan spojrzał na stojącą obok niego Cameron.
– Był czas, kiedy myślałem, że nam się nie uda.
– To miłe uczucie tak się pomylić – odparła Cameron.
Nathan wziął głęboki oddech.
– Panie Riley, proszę wykonać skok siedemdziesiąty czwarty.
– Aye, sir – odpowiedział nawigator. – Aktywuję autonawigację. Skok siedemdziesiąty
czwarty za dziesięć sekund.
Nathan przyglądał się, jak autonawigacja dokonuje drobnych korekt kursu i
prędkości, aby zwiększyć dokładność skoku.
– Pięć sekund – ogłosił Riley.
Nathan odwrócił się do Jessiki, która stała obok Randeena przy stanowisku
taktycznym i zamierzała przejąć od niego obowiązki. Ona również się uśmiechała.
– Trzy… dwa… jeden… skok.
Niebieskobiały rozbłysk wypełnił mostek i chwilę później zniknął.
– Skok siedemdziesiąty czwarty wykonany – ogłosił Riley.
– Weryfikuję pozycję – odezwał się Navashee obsługujący czujniki.
– Ekran taktyczny czysty – oznajmił Randeen ze stanowiska taktycznego.
– Pozycja zweryfikowana – powiedział Navashee. – Znajdujemy się tuż poza Układem
Sol, szesnaście przecinek trzy godziny świetlne od Ziemi.
Nathan przyglądał się przedniemu ekranowi. Na jego środku, bezpośrednio przed
nimi, widniała mała, żółtawa kropka, tylko odrobinę jaśniejsza niż otaczające ją
gwiazdy, ale dla Nathana była czymś więcej. To było ich Słońce, któremu zawdzięczali
życie. Nie widział go zaledwie od czterech miesięcy, ale zdawało się, że minęły całe
wieki.
– Panie kapitanie? – odezwała się Cameron. – Rozkazy?
Jej głos wyrwał Nathana ze snu na jawie.
– Racja. – Spojrzał na Cameron, niepewny, co teraz zrobić. Rozmawiali o tym podczas
ostatniej odprawy, ale wszystko nagle wyleciało mu z głowy.  – Skany  – przypomniał
sobie.  – Panie Navashee, proszę wykonać pełny skan pasywny Układu Sol: radiowy,
cieplny, optyczny i tak dalej.
– Tak jest, sir.
– Taktyczny, czy na skanach optycznych widzi pan coś choć potencjalnie groźnego?
– Nie, sir – odpowiedział Randeen. – Nie widzę żadnych śladów ruchu.
Nathan zmarszczył brwi.
– Żadnych?
– Nie, sir.
– Dziwne.
– Nie wykrylibyśmy patroli na obrzeżach układu przy użyciu pasywnych skanów  –
przypomniała Cameron.
– Ale w głębi układu zawsze znajduje się jeden okręt  – odparł Nathan.  – To
standardowa procedura operacyjna.
– Może znajdować się za Jowiszem albo Saturnem względem naszego położenia.
– Jakie są na to szanse?
– Dla większości ludzi? Bilion do jednego  – stwierdziła Cameron.  – Dla nas? Nie tak
wysokie.
– Czy to jest to, co mi się wydaje? – spytała Abby, wchodząc na mostek.
– To Sol – potwierdził Nathan. Widział łzy w oczach fizyczki.
– Ile mamy czasu do skoku? – spytała Abby.
– Proszę się nie martwić  – odparł Nathan.  – Wkrótce skoczymy. Na razie tylko
przyglądamy się sytuacji. Nie chcemy doprowadzić do wypadku podczas ostatniego
skoku.
Abby uśmiechnęła się lekko.
– Przepraszam, panie kapitanie.
– Nie ma za co. Rozumiem, co pani czuje.
Było to jedno z najprawdziwszych zdań, jakie kiedykolwiek wypowiedział, i był
pewien, że to samo mógłby powiedzieć każdy Ziemianin w załodze. Zwykły lot próbny
cztery miesiące temu zmienił się w niezapowiedziany test tajnego, eksperymentalnego
napędu, który miał stanowić najlepszą nadzieję na obronę Ziemi przed Jungami. Ten
pierwszy skok zmienił się w bitwę, która sprawiła, że trafili w odległą część Drogi
Mlecznej, gdzie byli zmuszeni walczyć o przetrwanie i o możliwość powrotu do domu.
W końcu wrócili i lecieli przez ten sam Obłok Oorta, w którym zaczęła się ich przygoda.
Jeszcze jeden skok i przygoda miała dobiec końca. Czekały ich niekończące się raporty i
śledztwa. Niekończące się raporty nigdy nie wydawały się Nathanowi tak miłą
perspektywą.
– Panie kapitanie, nie odbieram żadnych transmisji na kanałach floty  – oznajmiła
Naralena.
– Co z cywilnym ruchem kosmicznym? – spytał Nathan.
– Odbieram transmisje medialne, ale żadnej komunikacji poza niskopoziomową
wymianą cywilnych sygnałów radiowych. Ale tylko lokalnie na planecie, nie w
przestrzeni kosmicznej.
– Jess, przysłuchaj się tym transmisjom i powiedz, co myślisz – polecił Nathan.
– Robi się. – Jessica ruszyła ku stacji łączności na tyłach mostka.
– Nie mamy nic nawet ze stacji górniczych w pasie? – spytała Cameron.
– Nie, sir.
– A boja sygnalizacyjna Orbitalnej Platformy Montażowej? – odezwał się Nathan.
– Nie, sir, nic.
– Panie Navashee, proszę skupić skany optyczne na Ziemi. Chcę zobaczyć platformę.
– Aye, sir. Skupiam teleskopy optyczne na Ziemi.
– Czy to możliwe, że celowo zmniejszyli poziom transmisji? – spytała Cameron. – Aby
wyglądać na słabiej przygotowanych, mniej groźnych?
– Nie kupilibyśmy tego – odparła Jessica – więc Jungowie też raczej nie.
– To sporo ruchu do wyciszenia  – zauważył Nathan.  – Jak można kontynuować
działania bez komunikacji i boj nawigacyjnych?
– Lasery?  – zasugerowała po namyśle Cameron.  – Wszystkie okręty mają systemy
laserowe na potrzeby komunikacji kierunkowej zamiast szerokich transmisji
radiowych.
– Jeśli Ziemia próbuje nie rzucać się w oczy, to na pewno by pomogło  – zgodziła się
Jessica, odsłuchując transmisje medialne z planety.
– Być może.  – Nathan zastanowił się nad tym.  – Miałoby to sens, zwłaszcza jeśli
wiedzą już o siłach gromadzących się w układzie Alfa Centauri.
– Flota nadal dysponuje małymi nadświetlnymi okrętami zwiadowczymi.
– Ale jak często mogliby otrzymywać wieści?
– Okręty zwiadowcze wyciągają jedynie ośmiokrotność prędkości światła  –
zauważyła Cameron.  – O ile znacznie ich nie usprawniono od naszego odlotu,
otrzymaliby może jeden, dwa raporty od czasu ataku na Alfę.
– Kapitanie  – odezwała się Jessica  – to standardowe emisje medialne: rozrywka,
muzyka, wiadomości, sport i tak dalej.
– Jest w nich coś nienormalnego?
– Nie, sir. Z tego, co słyszę, to zwyczajny dzień na Ziemi. Może gdybyśmy poświęcili
nieco czasu na analizę, dowiedzielibyśmy się więcej.
– Panie kapitanie, chyba zlokalizowałem Orbitalną Platformę Montażową – oznajmił
Navashee. – Wysyłam na ekran.
Nathan i Cameron przyjrzeli się wyświetlonemu na głównym ekranie statycznemu
obrazowi OPM. Był nieco niewyraźny, ale stacja zdawała się mieć podobny rozmiar i
kształt. Nathan zmrużył oczy i przechylił głowę.
– Czy to na pewno OPM? Wygląda nieco inaczej. – Odwrócił się do Cameron. – Czy ty
też masz takie wrażenie, czy to tylko przez niewyraźny obraz?
– Rozmiary i konfiguracja są podobne. Czy istnieje możliwość zwiększenia jakości?
– To bardzo krótkie naświetlenie, sir. Miałem mało czasu, bo OPM właśnie miała
zniknąć za planetą. Mogę zrobić lepsze zdjęcie, gdy wyłoni się po drugiej stronie za
półtorej godziny.
– Proszę wykonać kolejny skan o niskiej mocy, panie Randeen.
– Aye, sir.
– Co myślisz? – Nathan zwrócił się do Cameron.
– Nie tego się spodziewałam – przyznała – ale ma to sens, jeśli układ przygotowuje się
do wojny.
– Mają ku temu dobre powody – zgodził się Nathan.
– Nadal brak kontaktów, panie kapitanie – odezwał się Randeen.
Scott przyglądał się głównemu ekranowi. Czuł, że drobna żółta gwiazda go wzywa.
– Jakieś pomysły?
– Moglibyśmy wysłać wiadomość za pomocą lasera i poczekać na odpowiedź  –
zasugerowała Cameron.
– Dotarłaby do nich dopiero za szesnaście godzin. Przy całym szyfrowaniu,
problemach z identyfikacją i czasem potrzebnym, aby jakiś oficer łącznościowy pobiegł
do odpowiedniej osoby, krzycząc: „To »Aurora«! To »Aurora«!”, mogą minąć całe dnie,
zanim otrzymamy jakieś rozkazy.  – Nathan pokręcił głową.  – Nie. Ziemia znajduje się
zaledwie szesnaście godzin świetlnych stąd, a w układzie jest czysto. Panie Riley, proszę
wyznaczyć skok siedemdziesiąty piąty ku Ziemi. Cel: kilka minut od orbity.
– Wyznaczam skok siedemdziesiąty piąty ku Ziemi – potwierdził nawigator.
Nathana przeszył dreszcz.
– Chyba w końcu będziemy w domu – powiedział do Cameron i Abby.
Abby spojrzała na niego pełnym wdzięczności wzrokiem.
– Dziękuję, panie kapitanie – szepnęła.
– Skok siedemdziesiąty piąty wyznaczony i wprowadzony – oznajmił Riley.
Nathan przyjrzał się twarzom całej załogi mostka, kluczowego personelu, z którym
pracował na co dzień, techników pomocniczych, działających w tle, których nazwisk w
większości nie pamiętał, swojej pierwszej oficer i szefowej ochrony, a jednocześnie
przyjaciółek, fizyczki, której genialny ojciec całkowicie zmienił historię ludzkości. Ci
ludzie i ten okręt stanowili od czterech miesięcy jego świat. Teraz to wszystko miało
dobiec końca. Od miesięcy czekał na chwilę, kiedy pozbędzie się ogromnego
brzemienia dowodzenia i przestanie udawać kapitana. Jakaś jego część żałowała
jednak, że to koniec.
– Łączność, komunikat dla całego okrętu – rozkazał Nathan. Odchrząknął i poczekał,
aż Naralena da sygnał, że otworzyła kanał. – Uwaga, cała załoga. Tu kapitan. Za chwilę
wykonamy ostatni skok naszej podróży, na Ziemię. Tych z was, którzy z niej pochodzą,
witam w domu i dziękuję im za ogromne starania, by powrócić na ojczystą planetę.
Tych z was, którzy dołączyli do nas w gromadzie Pentaura, witam w kolebce ludzkości,
domu waszych przodków. Dziękuję również wam wszystkim, bo bez waszej gotowości,
by opuścić swój dom, nigdy nie dotarlibyśmy do naszego. Ponownie dziękuję wam
wszystkim za służbę. Zasłużyliście na ważne miejsce w historii. Załoga UES „Aurora”
nigdy nie zostanie zapomniana. To wszystko.  – Dał znak Naralenie, aby zamknęła
kanał.
– Transmisja zakończona – zameldowała cicho.
Nathan odetchnął głęboko.
– Panie Riley, może pan wykonać skok siedemdziesiąty piąty.
– Aye, sir. Aktywuję autonawigację. Skok siedemdziesiąty piąty za dwadzieścia
sekund. Autokorekta kursu i prędkości.
Nathan znów poczuł drobny ruch okrętu, gdy system autonawigacji dokonał ostatniej
korekty przed skokiem do ostatecznego celu. Wiele wydarzyło się przez te miesiące.
Wiele osób zginęło, ale wiele przetrwało. „Aurora”, okręt tylko częściowo ukończony
podczas dziewiczego lotu, teraz był nawet znacznie ulepszony. Scott i jego załoga mieli
powody do dumy.
Cameron stanęła tuż obok Nathana.
– Zaskoczyłeś mnie – powiedziała cicho, aby tylko on ją usłyszał.
– Jak to?
– Byłeś dobrym kapitanem.
– Skok za pięć sekund – ogłosił Riley.
– Dzięki – odpowiedział Nathan. – Kłamiesz, ale i tak dzięki.
– Trzy… dwa… jeden… skok.
Mostek znów wypełnił się światłem. Gdy ustąpiło, na środku ekranu pojawił się
znajomy obraz Ziemi. Była piękna i błękitna, a jej lądy częściowo przesłaniały białe
chmury. Nawet jej ciemna strona wyglądała wspaniale, skąpana w bladym świetle
odbitym od Księżyca.
Nathan poczuł, że tętno mu przyspieszyło, a jego ręce i stopy zrobiły się zimne. Czuł
chłodny powiew ekscytacji. Był to znajomy widok, który widział wielokrotnie na
zdjęciach jako dziecko i osobiście jako dorosły członek floty. Z tej perspektywy miał
okazję zaobserwować Ziemię jako kadet podczas lotów szkoleniowych i z rufowych
kamer „Aurory” podczas dziewiczego lotu.
– Skok siedemdziesiąty piąty wykonany – oznajmił Riley.
– Weryfikuję pozycję – powiedział Navashee, chociaż dla wszystkich oczywiste było,
że dotarli dokładnie tam, gdzie zamierzali.  – Pozycja zweryfikowana. Dotarliśmy do
Ziemi.
– Pięć minut do wejścia na orbitę – dodał Riley.
– Łączność, przygotować się do nadania komunikatu do floty  – rozkazał Nathan.  –
Standardowe szyfrowanie, wszystkie częstotliwości. Treść komunikatu: „»Aurora«
wraca. Orbita za cztery minuty. Czekamy na instrukcje”.
– Aye, sir – odpowiedziała Naralena.
– To prawda? – spytał Władimir, wchodząc na mostek. – Boże moj! – zawołał, patrząc
na główny ekran. – To prawda, jesteśmy w domu.
– Czy nie powinien pan być w maszynowni, komandorze? – spytała Cameron.
– Musiałem sam to zobaczyć. Nigdy nie widziałem jej z tak daleka, tylko z orbity. Kto
wie czy będę miał jeszcze okazję?
– Dlaczego nie? – spytała Cameron.
– Po tych wszystkich cudownych naprawach, których dokonałem, i mojej pracy z
corinairiańską i takarańską technologią flota zapewne przeniesie mnie do pracy nad
specjalnymi projektami.
– Nie myśli pan, że zrobią to z nami wszystkimi?
– Proszę się nie martwić, pani komandor  – wtrącił Nathan.  – Nasza dwójka będzie
przez miesiące zajęta raportami i śledztwami. A potem zapewne zostanie pani
przydzielona na okręt.
– Minuta do wejścia na orbitę – odezwał się Riley.
– Odpowiedź od floty  – ogłosiła Naralena.  – Treść wiadomości: „Witajcie w domu.
Wejdźcie na orbitę. Zadokujcie przy OPM”.
– To tyle?  – spytała Cameron.  – Żadnego „gdzie byliście” ani „myśleliśmy, że nie
żyjecie”? Tylko „witajcie w domu, zadokujcie tutaj”?
– Czego się pani spodziewała? – spytał Nathan. – Zapewne biegają w kółko, krzyczą i
wpadają na siebie nawzajem, próbując stwierdzić, jak to możliwe, że żyjemy.
– To pewnie standardowa odpowiedź od jakiegoś młodszego oficera
komunikacyjnego – dodała Jessica. – Zapewne wieści nie doszły jeszcze do dowództwa.
– Odlecieliśmy cztery miesiące temu z zapasami na jeden dzień  – przypomniała
Cameron.  – Można by pomyśleć, że przynajmniej powinni spytać, czy potrzebujemy
pomocy.
– Może nasze zniknięcie nadal jest tajne – zasugerował Władimir.
– To by miało sens – zgodził się Nathan.
– Ma rację  – dodała Abby.  – Strasznie dbano o bezpieczeństwo projektu. Z tego, co
wiem, tylko dwoje ludzi poza osobami w nim uczestniczącymi wiedziało o jego
istnieniu.
– Cóż, to nie ma już znaczenia – stwierdził Nathan. – Właśnie pojawiliśmy się znikąd
tuż przed Ziemią.
– Naprawdę prosisz się o ten sąd polowy, co? – rzuciła cicho Cameron.
– Jeśli to nie wystarczy, to chyba będę bezpieczny.
– Wchodzimy na orbitę – ogłosił Riley.
– OPM na perymetrze – dodał Navashee.
– Proszę wprowadzić nas do portu, panie Chiles.
– Aye, sir – odpowiedział sternik.
– Sir, zza planety wyłania się kontakt – oznajmił Randeen ze stanowiska taktycznego.
– Co to? – spytał Nathan.
Randeen przyjrzał się ekranowi i nagle wyraz jego twarzy się zmienił.
– Przepraszam, sir, ale go zgubiłem. Wszedł w nadświetlną, gdy tylko się pojawił.
– Okręt zwiadowczy? – zasugerowała Jessica. – Zapewne kieruje się do Alfa Centauri.
– Gdyby zaczekali parę minut, oszczędzilibyśmy im wielu kłopotów  – zauważył
Nathan.
– Znajdziemy się w porcie za dziesięć minut, kapitanie – zgłosił Riley.
– Dobrze.  – Nathan odwrócił się do Cameron i reszty.  – Chyba czas zacząć się
pakować.
– Czas, żebyś poszukał sobie adwokata – rzuciła Jessica.
– Przynajmniej to się skończy – odpowiedział Nathan, wskazując na nią palcem.
– Kapitanie – odezwała się Naralena – odbieram transmisję z powierzchni.
– Od floty? – spytał Nathan.
– Nie, sir. A przynajmniej nie na żadnym z kanałów komunikacyjnych floty. Jest
otwarta, bez szyfrowania.
– Od kogo?
– Brak identyfikatora. Tylko wiadomość.
– Skąd wiemy, że jest przeznaczona dla nas?
– Użyli nazwy okrętu… „Aurora”.  – Naralena spojrzała z powrotem na konsolę.  –
Powtarza się w kółko.
– Na głośniki.
– Pułapka! „Aurora”! „Aurora”! To pułapka! „Aurora”! „Aurora”! To…  – Transmisja
nagle urwała się i zastąpił ją szum.
– Co się stało? Dlaczego nadający zamilkł? – spytała Cameron, marszcząc brwi.
– Transmisja się urwała, kapitanie. – Naralena odwróciła się do Nathana.
Nathan spojrzał na Cameron, nagle blednąc. Następnie odwrócił się do Jessiki.
– Alarm bojowy – rozkazał.
– Alarm bojowy, sir.
– Sternik, opuścić orbitę i skierować się w otwartą przestrzeń  – rozkazał Nathan.  –
Cała naprzód w kierunku Słońca.
– Opuszczam orbitę, aye. Cała naprzód w kierunku Słońca – potwierdził Chiles.
– Panie Riley, proszę wyliczyć zaktualizowany skok bojowy na odległość minuty
świetlnej. – Nathan zwrócił się do Cameron: – Przygotować się na walkę.
– Co się dzieje? – zawołała Abby.
– Władimir! – rzucił Nathan.
– Zajmę się nią – odpowiedział inżynier, obejmując Abby. – Chodź, serce, musimy iść.
– Chwila! Co się dzieje? – krzyknęła, przerażona.
Władimir poprowadził ją ku wyjściu i przekazał jednemu z nowo przybyłych
wartowników.
– Zabierz ją stąd – rozkazał.
– Aye, sir.
– Nathan, będę w maszynowni! – zawołał Władimir, opuszczając mostek.
Scott dał ręką znak, że przyjmuje to do wiadomości, a tymczasem wydawał koleje
rozkazy:
– Taktyczny, niech kontrola lotu przygotuje się na działania bojowe. Uruchomić
działka elektromagnetyczne w trybie obrony punktowej.
– Aye, sir.
– Panie Willard – zawołał Nathan, gdy ten zajął pozycję przy konsoli przeciwśrodków
elektronicznych  – proszę zacząć zagłuszanie wszystkich częstotliwości. Łączność,
celowanie, radar i tak dalej!
– Aye, panie kapitanie.
– Kontakty – oznajmił Navashee. – Nadchodzą szybko z powierzchni. Piętnaście, może
więcej. Przesyłam ich tor lotu do konsoli taktycznej.
– Mam – potwierdził Randeen. – Próbuję zidentyfikować – powiedział, ale Jessica go
wyprzedziła:
– Myśliwce Jungów! Osiemnaście.
– Sternik, utrzymać kurs. Wyłączyć główne silniki i czekać.
– Utrzymuję kurs, zero mocy silników.
– Wypuścić myśliwce! – rozkazał Nathan.
– Aye, sir – potwierdził Randeen.
– Nathan!  – w słuchawce odezwał się głos Cameron. Słychać było, że biegnie.  –
Uważaj na poziom paliwa!
– Przyjąłem.
– Będę w BCI za trzydzieści sekund.
– Pierwsze cztery myśliwce wypuszczone, sir. Kierują się na kontakty.
– Łączność, przekazać eskadrze, żeby utrzymywała wysokość i nie nurkowała ku
kontaktom do czasu, aż nie osiągną maksymalnego zasięgu broni.
– Tak jest, sir.
– Taktyczny, wysunąć poczwórne wieżyczki i ostrzelać kontakty, zanim dotrą tam
nasi. Zobaczmy, czy nieco ich przetrzebimy.
– Aye, sir. Wysuwam wieżyczki.
– Zajmij się działami, ja przejmę ekran taktyczny – rozkazała Jessica Randeenowi.
– Tak jest – odpowiedział z ulgą.
– Druga fala poza okrętem – ogłosiła Naralena.
– Zagłuszam wszystkie częstotliwości.
– Komandor Taylor ogłasza, że dotarła do bojowego centrum informacyjnego, panie
kapitanie. Główny bosman w centrum kontroli uszkodzeń. Wszystkie stanowiska
bojowe obsadzone i gotowe.
– Dwa kolejne kontakty – odezwał się Navashee. – Właśnie wyszły z nadświetlnej po
drugiej stronie Wenus.
– Krążowniki Jungów  – dodała Jessica.  – Nadal dziesięć minut stąd przy obecnej
prędkości.
– Wieżyczki wysunięte. Celuję w nadlatujące myśliwce Jungów.
– Strzelać wedle uznania – rozkazał Nathan.

***

Na spodzie kadłuba „Aurory” wszystkie cztery poczwórne wieżyczki


elektromagnetyczne obróciły się w stronę Ziemi. Jasne, elektryczne błyski poruszały się
wzdłuż działek, w miarę jak wylatywały z nich kolejne pociski odłamkowe, które
pędziły przez próżnię i nagrzewały się lekko, wlatując w górne warstwy atmosfery po
drodze do celu. Tuż przed dotarciem do myśliwców wroga rozpadały się na setki
mniejszych fragmentów o olbrzymiej energii kinetycznej rozrywającej wrogie jednostki
na strzępy. Kilka z myśliwców wybuchło od razu, podczas gdy inne zaczęły spadać ku
planecie.

***

– Pięć kontaktów wyeliminowanych – oznajmił Randeen. – Sześć, siedem, osiem…


– Pierwsze cztery szpony zbliżają się do maksymalnego zasięgu, sir – dodał Navashee.
– Wstrzymać ogień!
– Wstrzymuję ogień działek, sir – odparł Randeen.
– Przekazać kontroli lotu, że myśliwce mogą atakować.
– Aye, sir – potwierdziła Naralena.
– Jess, wyślijmy w stronę krążowników parę rakiet. Niech nie mają za łatwo.
– Ile ma ich być?
– Może na początek po cztery – rozkazał Nathan.
– Aye, sir. Wypuszczam rakiety.
– Kontakt!  – zawołał Navashee.  – Tuż za orbitą Marsa. Właśnie wyszedł z
nadświetlnej.
– Kolejny krążownik – dodała Jessica. – Może pancernik. Większy niż pozostałe.
– Może platforma bojowa? – spytał Nathan.
– Za mały.
– Skąd się dowiedzieli?
– Kontakt, który wszedł w nadświetlną, gdy wyszedł zza horyzontu  – przypomniał
Randeen. – Musiał być gońcem.
– Ich okręty musiały siedzieć tuż poza układem – stwierdziła Jessica. – Na tyle daleko,
żebyśmy ich nie znaleźli, ale na tyle blisko, żeby mogli szybko po nie posłać.
– Cholera – zawołał Nathan, gdy pierwsza seria rakiet poleciała ku okrętom Jungów. –
Nie mamy na to paliwa.
– Kontrola lotu potwierdza wypuszczenie czwartej fali.
– To dwanaście naszych myśliwców na dziesięć tamtych – zauważyła Jessica.
Nathan spojrzał na Jessicę.
– Na razie wstrzymajmy się z wypuszczaniem kolejnych.
– Aye, sir.
– Ale niech na wszelki wypadek czekają gotowe w tunelach startowych.
– Podejrzewam, że major i tak to już nakazał.
– BCI, tu mostek – odezwał się Nathan przez komunikator.
– Tu BCI – odpowiedziała Cameron.
– Pani komandor, czy mamy dość paliwa, aby walczyć z całą trójką okrętów przy
użyciu taktyki skok-strzał-skok, jak w przypadku Ta’Akarów?
– Proszę poczekać na odpowiedź, sir.
– Pierwsze dwa krążowniki wypuszczają rakiety  – oznajmiła Jessica.  – Dwanaście.
Czas do uderzenia: pięć minut.
– Proszę mieć je na oku, panie Randeen. Uruchomić obronę punktową, gdy znajdą się
w zasięgu.
– Aye, sir.
– Mostek, BCI – odezwała się Cameron.
– Słucham.
– Kapitanie, możemy walczyć z całą trójką i zachować dość paliwa, żeby uciec albo
znowu wejść na orbitę Ziemi, ale tylko jeśli unieszkodliwimy ich za pierwszym albo
drugim podejściem.
– Zrozumiano. – Nathan przyjrzał się mapie taktycznej na głównym ekranie.
– Rozkazy, sir? – spytała Jessica.
– Naładować działo plazmowe w drugiej wyrzutni. Załadować atomówki do wyrzutni
pierwszej, trzeciej, piątej i szóstej.
– Aye, sir.
– Łączność, chcę wiedzieć, jak szybko szpony dadzą radę wykończyć myśliwce
nieprzyjaciela.
– Aye, sir.
– Panie Riley, proszę wyznaczyć kurs. Chcę znaleźć się sto tysięcy kilometrów przed
tymi dwoma krążownikami, w równej odległości od obu.
– Aye, sir.
– Panie Chiles, gdy skoczymy, będzie pan musiał zrobić zwrot na bakburtę na tyle,
żeby skierować wyrzutnie na pierwszy krążownik. Gdy wystrzelimy, odwróci pan okręt
sterburtą do drugiego – wyjaśnił Nathan.
– Zrozumiano, sir.
– Gdy wystrzelimy do drugiego krążownika, proszę skierować dziób na poprzedni
kurs, odpalić główne silniki i opuścić lot, żebyśmy mogli skoczyć przed wybuchem
atomówek.
– Tak jest.
– Kontrola lotu przekazuje, że jeszcze pięć minut, sir – odezwała się Naralena.
– Skok wyznaczony i wprowadzony – zgłosił Chiles. – Aktualizuję w locie.
– Lewe działo plazmowe naładowane i gotowe  – powiedziała Jessica.  – Atomówki
załadowane do pozostałych wyrzutni.
– Panie Randeen, proszę oczyścić nam drogę przez te rakiety, zanim skoczymy i
zaatakujemy. Użyć poczwórnych wieżyczek, jeśli trzeba.
– Tak jest – odparł Randeen. – Zalecam przesunięcie wieżyczek na górę i skierowanie
górnej części kadłuba na cele. W ten sposób wycelujemy w nie więcej dział.
– Dobrze – zgodził się Nathan. – Obrót o dziewięćdziesiąt stopni w dół.
– Dziewięćdziesiąt stopni w dół, aye.
– Rakiety znajdą się w zasięgu za dziesięć sekund – odezwała się Jessica.
– Łączność, przekazać kontroli lotu, że wrócimy po myśliwce po pierwszym skoku do
krążowników.
– Tak jest, sir.
– Panie Riley, po pierwszym uderzeniu proszę skoczyć tuż za cele. Kolejne sto tysięcy
kilometrów powinno wystarczyć. Niech dostaną jeszcze po torpedzie w tyłek.
– Aye, sir.
– Ten sam manewr tylko z rufowymi wyrzutniami, panie Chiles.
– Tak jest.
– Odpalam obronę punktową i wieżyczki – ogłosił Randeen.

***

Wszystkie szesnaście małych działek elektromagnetycznych rozmieszczonych wokół


obwodu „Aurory” jednocześnie otworzyło ogień, wysyłając tysiące pocisków
odłamkowych na sekundę ku nadchodzącym rakietom Jungów. Tymczasem cztery
większe działa również zaczęły strzelać, wysyłając większe pociski z jeszcze większą
prędkością.

***

Ikony przedstawiające nadlatujące rakiety kolejno znikały z ekranu taktycznego.


– Jest dobrze, sir. Zaraz będziemy mieli czystą ścieżkę.
– Co z naszymi rakietami? – spytał Nathan.
– Właśnie je zestrzeliwują.
– Tak myślałem.
– Wszystkie dwanaście wrogich rakiet zniszczone.
– Panie Randeen, wstrzymać ogień.
– Obrona punktowa i wieżyczki wygaszone – potwierdził Randeen.
– Sternik, dziób w górę i przygotować się do skoku.
– Aye, sir.
– Gotowość do skoku za pięć sekund – dodał Riley.
– Przygotować przednie wyrzutnie – powiedział Nathan do Jessiki. Obrócił fotel nieco
w jej stronę i dodał: – Proszę wypróbować nasze nowe działko plazmowe, jeśli będzie
okazja.
Jessica odwróciła się do Randeena.
– Poczyni pan honory?
– Jak najbardziej.
– Skok za trzy… dwa… jeden…
Mostek wypełnił błękitnobiały blask, który chwilę później rozproszył się.
– Skok wykonany.
– Zwrot w lewo – oznajmił Chiles.
– Pełne powiększenie – rozkazał Nathan. – Utrzymać kamerę na celach.
Chwilę później obraz przybliżył się. Początkowo Nathan ledwie był w stanie
wypatrzyć dwie szaro-czerwone plamy na środku ekranu, ale obie szybko się
powiększały, w miarę jak „Aurora” pędziła ku nim.
– Dziób skierowany na lewy cel – ogłosił Chiles.
– Wystrzelić z pierwszej wyrzutni!
Jessica wcisnęła przycisk na konsoli taktycznej, by wystrzelić pierwszą torpedę. W
tym samym czasie Randeen wystrzelił z działka plazmowego w wyrzutni numer dwa.
Jasnoczerwone kule energii plazmowej przeleciały przez powiększony obraz na
ekranie, rozświetlając cały mostek i wyprzedzając pierwszą torpedę.
– Jezu  – odezwał się Nathan, zaskoczony intensywnością plazmowych salw, gdy
kilkanaście z nich poleciało w stronę pierwszego krążownika.
– Pierwsza torpeda wystrzelona – oznajmiła Jessica.
– Robię zwrot na sterburtę – powiedział siedzący za sterami Chiles.
– Bezpośrednie uderzenia na całym dziobie lewego celu, sir!  – zawołał Navashee.  –
Przednie osłony przestały działać, uszkodzenia przednich sekcji, baterii rakiet, dział
elektromagnetycznych! Cholera, nieźle oberwał, ulatuje mu atmosfera!
– Okręt skierowany na drugi cel – ogłosił Chiles.
– Wystrzelić z wyrzutni numer trzy! – rozkazał Nathan.
Kilkanaście kul czerwonej plazmy znów udało się ku coraz większym celom w oddali.
– Torpeda wystrzelona! – oznajmiła Jessica.
– Wracam na pierwotny kurs i obniżam lot – dodał Chiles.
– Drugi cel również trafiony! Osłony, kadłub, zupełnie jak pierwszy, sir!  – zawołał
Navashee.
– Pięć sekund do uderzenia pierwszej torpedy! – powiedziała Jessica.
– Zabierajmy się stąd – rozkazał Nathan.
– Za chwilę czysta linia skoku – oznajmił Chiles.
– Skok za trzy… – zaczął odliczanie Riley – dwa… jeden…
Po rozbłysku napędu skokowego dwa cele zniknęły z ich ekranu.
– Skok wykonany – ogłosił Riley.
– Zaczynam przechył na sterburtę…
– Stop – rozkazał Nathan – cała naprzód.
– Cała naprzód, aye.
– Pierwsza torpeda trafiła w cel! – oznajmił Navashee.
– Widok zza rufy, Jess.
Jessica szybko umieściła na ekranie widok z rufowej kamery „Aurory” i skupiła go na
celach w chwili rozbłysku detonacji pierwszej torpedy. Eksplozja rozerwała krążownik
po prawej na kilka dużych kawałków, które rozpadły się jeszcze bardziej w wyniku
wewnętrznych wybuchów.
– Cel zniszczony! – krzyknęła Jessica. – Druga torpeda za trzy sekundy.
Nathan przyglądał się ekranowi i czekał. Drugi błysk pojawił się kilka sekund
później. Drugi krążownik nie rozpadł się jak pierwszy, ale był wyraźnie uszkodzony i
kolejne eksplozje rozerwały część zewnętrznego kadłuba.
– Drugi cel trafiony. Stracił zasilanie – ogłosił Navashee. – Na razie wyeliminowany z
walki.
– Nie zamierzam ryzykować – powiedział Nathan. – Jess, wypuść w jego stronę serię
rakiet.
– Kapitanie, on nie…
– Czekali na nas, Jess  – rzucił Nathan.  – To oznacza, że już najechali na Ziemię. Kto
wie ilu ludzi zginęło. I gdzie są wszystkie nasze okręty? – Spojrzał jej prosto w oczy. –
Wystrzel te cholerne rakiety i wykończ drania.
– Aye, sir.
– Sternik, przygotować się do zawrócenia, gdy tylko cel ulegnie zniszczeniu.
Skoczymy z powrotem na orbitę Ziemi i zabierzemy myśliwce, zanim stawimy czoła
ostatniemu okrętowi.
– Tak jest, sir – odpowiedział Chiles, wymieniając spojrzenia z nawigatorem.
– Rakiety załadowane i gotowe – zgłosiła Jessica.
– Ognia – rozkazał spokojnym głosem Nathan.
Jessica na chwilę się zawahała, a następnie wdusiła przycisk. Na ekranie cztery
rakiety ruszyły ku celowi.
– Rakiety wystrzelone. Dziesięć sekund do uderzenia.
Na mostku panowała cisza, podczas gdy rakiety pokonywały sto tysięcy kilometrów
między „Aurorą” a uszkodzonym krążownikiem Jungów. W końcu nastąpiły cztery
jasne rozbłyski i krążownik eksplodował.
– Cel zniszczony – oznajmiła Jessica.
– Sternik, zawrócić.
– Tak jest.
– Panie Chiles, proszę skoczyć na wysoką orbitę Ziemi, gdy tylko skończymy zwrot, a
następnie przygotować się do skoku w kierunku następnego celu.
– Aye, sir.
– Panie kapitanie, kolejna fala myśliwców leci z Ziemi w kierunku szponów na
orbicie.
– Czas do skoku?
– Minuta – odpowiedział Chiles.
– Panie Navashee?
– Druga fala dotrze do szponów za pięć minut, sir.
– Łączność, powiadomić kontrolę lotów. Przygotować hangar. Zabierzemy nasze
myśliwce za niecałe dwie minuty.
– Tak jest, sir.
– Jak wygląda sytuacja z paliwem?
– Zostało nam cztery procent  – odpowiedział Chiles.  – Podczas manewrów
wykorzystuję go jak najmniej.
– Wiem – odparł Nathan.
– Zwrot wykonany.
– Wykonać skok.
Mostek wypełnił na chwilę błysk i „Aurora” wróciła na wysoką orbitę Ziemi.
– Skok wykonany.
– Zabierzmy szpony na pokład.
– Aye, zabieramy myśliwce – potwierdziła Jessica.
– Przygotować kolejny skok bojowy, panie Chiles. Tak jak wcześniej, na odległość stu
tysięcy kilometrów. Wypuścimy dwie atomówki, poczekamy, aż pan Randeen wypuści
więcej salw plazmowych, po czym obniżymy lot i skoczymy. W razie potrzeby dostanie
z tyłu jeszcze dwie.
– Tak jest, sir.
– Panie kapitanie, może powinniśmy…
Nathan uniósł rękę, przerywając Jessice w połowie zdania. Myślał tylko o jednym  –
chciał pozbyć się Jungów z Układu Słonecznego i z Ziemi i zamierzał zrobić wszystko, co
konieczne, aby osiągnąć ten cel.
– Wszystkie myśliwce na pokładzie – oznajmiła Naralena.
– Bardzo dobrze. Zamknąć hangar. Sternik, opuścić orbitę i obrać kurs na kolejny
skok bojowy.
– Opuszczam orbitę – potwierdził Chiles.
– Załadować atomówki do wyrzutni pierwszej i trzeciej. Przygotować działko
plazmowe i kolejną serię rakiet.
– Aye, panie kapitanie  – odpowiedziała Jessica.  – Torpedy atomowe do wyrzutni
pierwszej i trzeciej. Działko plazmowe w gotowości. Przygotowuję rakiety.
– Punkt skoku za dziesięć sekund – odezwał się Riley.
Nathan czuł, że jego gniew narasta z każdą chwilą. Zastanawiało go, od jak dawna
Jungowie przebywali w jego ojczystym układzie, kiedy najechali Ziemię i zniszczyli jej
środki obronne. Czy miało to miejsce wczoraj? Tydzień temu? Miesiąc temu? Co, jeśli
dopiero niedawno? I czy gdyby wrócił wcześniej, „Aurora” zmieniłaby bieg wydarzeń?
Czy gdy walczyli z Ta’Akarami, Ziemian mordowano tak samo jak Corinairian?
– Kontakty! – zawołał Navashee.
– Więcej myśliwców?
– Nie, sir. Kolejne dwa kontakty wychodzą zza Księżyca.
– Co? Jak to możliwe?
– Musiały wyjść z nadświetlnej, jak pozostałe, sir.
– Więcej krążowników – potwierdziła Jessica.
– Kolejny kontakt! – dodał Navashee. – Wylatuje zza Słońca.
– W tej chwili trudno go zidentyfikować, ale jest spory, większy od pozostałych  –
powiedziała Jessica.
– Kontakty przy Księżycu wypuszczają myśliwce! Trzydzieści, może czterdzieści!
– Czas do zasięgu broni?
– Pięć do myśliwców, dziesięć do okrętów – odpowiedziała Jessica. – Ten przy Słońcu
znajduje się w odległości kilku godzin, chyba że wejdzie w nadświetlną.
– Mostek, tu BCI! – zawołała Cameron przez komunikator.
– Słucham – odpowiedział Nathan, choć wiedział już, co usłyszy.
– Sir, nie mamy na to dość paliwa.
– Nadal możemy zdjąć trzeci okręt.
– Liczy się każda kropla. Zostaliśmy tylko my. Ziemia ma tylko nas. Potrzebujemy
całego paliwa, jakie mamy, żeby znaleźć go więcej. Jeśli spróbujemy czegoś innego, na
pewno przegramy. Jeśli nie teraz, to wkrótce.
Nathan stał w ciszy, przyglądając się ekranowi, rozgniewany i sfrustrowany.
– Kapitanie? – odezwała się znów Cameron.
– Sir – powiedziała Jessica.
– Nathanie, wiesz, że mam rację, do cholery! Jeśli się nie wycofasz i nie skoczysz, ja to
zrobię!
Nathan odwrócił się do Jessiki z błagalnym, zbolałym wzrokiem. Wiedział, że nie ma
wyboru i musi uciekać.
– Aby walczyć kolejnego dnia, sir – odezwała się Jessica.
W kąciku jego ust pojawił się na chwilę cień uśmiechu.
– Zabezpieczyć całe uzbrojenie. Panie Riley, wyznaczyć skok poza układ.
– Dokąd, sir?
– Dokąd? Dokądkolwiek. Po prostu poza Układ Słoneczny, może kilka lat świetlnych
stąd. Zostawić w bankach dość energii na skok o jeden rok świetlny.
– W takim razie dwa lata świetlne?  – spytał Riley.  – Powinniśmy znaleźć się wtedy
poza szlakami tranzytowymi między Światami Centralnymi.
– Dobrze. Wykonać jak najszybciej.
– Aye, sir. Skok za pięć sekund.
– Widok z rufy – rozkazał Nathan. Patrzył, jak ekran przełącza się na tylną kamerę.
Ziemia powoli malała w ich oczach. Kilka sekund później, po błysku skoku, ekran był
pusty, usiany jedynie gwiazdami.
– Skok wykonany – oznajmił Riley.
– Ekran taktyczny czysty – dodała Jessica.
– Odwołać alarm bojowy – rozkazał Nathan.
– Odwołuję alarm bojowy – potwierdziła Naralena.
Nathan ruszył do wyjścia, mijając Jessicę.
– Przekazać pierwszej oficer, że ma stawić się na mostku – polecił.
– Kapitanie… – odezwała się Jessica.
– Do czasu, aż się zjawi, przejmij mostek.
– Dokąd idziesz?
– Do swojej kabiny.
Gdy Nathan opuścił mostek, zapadła na nim cisza.
– Kapitan poza mostkiem – zawołał wartownik przy włazie.
Jessica westchnęła.
– Proszę przejąć stanowisko taktyczne, panie Randeen.
– Tak jest.
Jessica ruszyła w stronę fotela dowódcy.
– Panie Navashee, pełne skany pasywne, trzysta sześćdziesiąt stopni. Nic ma się do
nas nie zbliżyć bez naszej wiedzy, nawet ziarenko kurzu. Zrozumiano?
– Tak jest.
– I zacznijcie kombinować, gdzie możemy zdobyć jakieś paliwo – dodała, siadając na
fotelu. Spojrzała na siedzących przed nią Chilesa i Rileya.  – Na co patrzycie?  –
warknęła. Obaj natychmiast odwrócili się bez słowa.

***

Nathan leżał bez ruchu na łóżku. Pomieszczenie było ciemne, a oczy od paru godzin
miał zamknięte. Jak zwykle nie mógł zasnąć. Rozważał poproszenie doktor Chen o coś,
co uśpi go na parę dni, ale jego chęć unikania kontaktów z załogą była większa niż
potrzeba snu.
Odezwał się dzwonek przy drzwiach. Nadal leżał, ignorując brzęczenie.
– Idź sobie – mruknął do siebie. W końcu brzęczenie ustało. – Dzięki.
Nathan nadal próbował zmusić się do snu. Tym razem odezwał się leżący obok
zestaw komunikacyjny. Zapaliła się na nim zielona lampka. Usłyszał przez słuchawkę
cichy głos:
– Wiem, że nie śpisz.
Głos należał do Cameron, która najwyraźniej upierała się, by z nim porozmawiać.
– Otwórz drzwi albo każę Jessice obejść zabezpieczenia.
„No świetnie, jest ich dwójka”– pomyślał, wstając z łóżka i udając się leniwym
krokiem do głównego pomieszczenia.
– Nigdy już nie zasnę  – jęknął, otwierając drzwi. Zobaczył przed sobą Cameron i
Jessicę. Za nimi stali Władimir oraz główny bosman Montrose. – Nie pamiętam, żebym
zwoływał zebranie.
– Ja je zwołałam  – odpowiedziała Cameron, przepychając się obok niego.  – Możemy
włączyć światło?
Nathan odstąpił, żeby przepuścić pozostałych. Światło zapaliło się bez ostrzeżenia,
sprawiając, że kapitan zmrużył oczy.
– Za jasno.
– Co? Spałeś przez cały ten czas? – spytała Cameron.
– Czy próbowałem? Tak. Czy rzeczywiście spałem? Nieszczególnie.
– Przez sześć godzin? – Na twarzy Cameron widać było zaskoczenie.
– Może powinien pan porozmawiać z panią doktor, sir – odezwał się Montrose.
– Gdy nie mogę spać, piję – stwierdziła Jessica. Chwilę później zdała sobie sprawę, że
wszyscy na nią patrzą.  – Znaczy się kiedy jestem poza… No dobrze, znam człowieka,
który zna człowieka, który ma destylator, okej? Dajcie spokój, nie mówcie, że nigdy nie
chcieliście wychylić kieliszka i się rozluźnić.
– Dlaczego się z nami nie podzieliłaś? – spytał Władimir.
– Czy po to tu jesteście? Żeby mnie upić? – spytał Nathan.
– Nie, sir – odparła Cameron.
– Szkoda – rzucił, opadając na kanapę.
– Może później – dodała Jessica, siadając obok. – Jeśli będziesz grzeczny.
Montrose przyglądał się, jak Cameron i Władimir także siadają.
– Ziemianie mają bardzo nietypowe protokoły wojskowe.
– Proszę usiąść, panie bosmanie – powiedział Nathan. – To rozkaz.
– Jak pan sobie życzy.
– Chcemy wiedzieć, jaki jest plan – odezwała się Cameron.
– Plan? Poza tym, że chcę się wyspać, nie mam żadnych planów. Chociaż plan Jessiki
brzmi nieźle. Ile gorzały ma twój znajomy znajomego?
– Mówię poważnie, Nathanie. Potrzebujemy planu.
Westchnął ciężko.
– Próbowałem o tym nie myśleć.
– I jak ci idzie? – spytała Cameron.
– Kiepsko. Właściwie pewnie dlatego nie mogę spać.
– W takim razie na pewno przewinęły ci się przez głowę jakieś pomysły, zwłaszcza że
próbujesz od sześciu godzin.
– Kilka scenariuszy przyszło mi do głowy, owszem  – przyznał Nathan.  – Niestety,
wszystkie są do dupy.
– Dlaczego?
– Bo wszystkie kończą się śmiercią nas wszystkich albo śmiercią milionów ludzi na
Ziemi, albo rozłupaniem planety na pół. – Nathan spojrzał na Cameron, a następnie na
pozostałych. – Szczerze mówiąc, to chyba mnie przerasta.
– O czym ty gadasz? – spytał zdumiony Władimir. – Oczywiście, że nie.
– Owszem, i dobrze o tym wiesz. Wszyscy o tym wiecie. Od miesięcy odgrywałem rolę
kapitana. Nie znosiłem tego, ale liczyłem, że gdy wrócimy do domu, to wszystko się
skończy i będę mógł wrócić do starego życia. Ale teraz to już nie wchodzi w grę.
Utkwiłem tutaj i chyba nie dam sobie z tym rady. Nie jestem odpowiednim człowiekiem
do tego zadania.
– A kto z nas jest?  – spytał główny bosman Montrose. Nathan dziwnie na niego
spojrzał. – Naprawdę, panie kapitanie, kto z nas ma do tego lepsze kwalifikacje?
Nathan wskazał na Cameron.
– Ona.
– Niby skąd mam lepsze kwalifikacje?
– Jesteś inteligentniejsza, miałaś lepsze wyniki, znasz regulamin na pamięć…
– To znaczy tylko, że jestem bardziej zdyscyplinowana niż ty. Dobrze, jestem
inteligentniejsza, ale nie lepiej wykwalifikowana.
– Dlaczego niby nie jesteś?
– Tak, miałam lepsze wyniki i lepiej znam regulamin – przyznała Cameron. – Jednak
to niewiele znaczy.
– Nawet znasz okręt lepiej niż ja.
– Tak, to też prawda. Ale w tej chwili, Nathanie, jesteś prawdopodobnie najbardziej
doświadczonym kapitanem okrętu międzygwiezdnego w historii Ziemi. Przemierzyłeś
najwięcej lat świetlnych, stoczyłeś najwięcej bitew, zniszczyłeś najwięcej okrętów…
Nawet wynegocjowałeś międzygwiezdny sojusz! Wprawdzie wątpliwej legalności, ale
mimo wszystko.
– O proszę, masz swoją dobrą stronę sytuacji – powiedziała Jessica.
– Co? – spytał z konsternacją Nathan.
– Teraz nie musisz martwić się sądem polowym.
Nathan przewrócił oczami.
– Słuchaj, kapitanie, przyznaję, że gdy cię poznałam, myślałam, że cię rozgryzłam.
Miałam cię za rozpuszczonego bogatego chłopaka, który bawi się w żołnierzyka, żeby
wkurzyć tatusia. Uznałam, że taki jesteś i zawsze będziesz, ale się zmieniłeś. Wziąłeś na
siebie odpowiedzialność i stawiłeś czoła konsekwencjom swoich działań. I robiłeś to, co
słuszne, nawet gdy inni ci to odradzali. To właśnie robi kapitan: podejmuje trudne
decyzje. Nie widzisz tego? Jesteś kapitanem „Aurory”. Może nie zostałeś nim
mianowany przez jakąś szychę, ale i tak sobie na to zasłużyłeś. Każdym wydanym
rozkazem, każdym oddanym strzałem, każdym życiem, które ocaliłeś, i każdą śmiercią
wynikającą z twoich decyzji. Ale także każdym zwycięstwem i nieprzespaną nocą.
Jesteś kapitanem. Jesteś naszym kapitanem bardziej, niż był nim kiedykolwiek kapitan
Roberts.
– Nieważne, kto jest kapitanem. I tak mamy przerąbane. Ziemia ma przerąbane.
Przeze mnie.
– O czym ty mówisz? – spytał Władimir.
– Powinienem wcześniej zdecydować się na powrót. Powinienem ruszyć do domu,
gdy tylko uciekliśmy z Przystani. Miliony ludzi na Corinair nadal by żyły.
– I nadal znajdowałyby się pod rządami Ta’Akarów  – zaprotestował stanowczo
główny bosman Montrose.  – W końcu czekałaby nas zguba. Bez Na-Tana uleglibyśmy
zniszczeniu, a nasz świat zostałby przekształcony odpowiednio do potrzeb Ta’Akarów.
– Nathan, gdy opuściliśmy Przystań, nie mieliśmy wystarczających zapasów paliwa,
jedzenia ani załogi potrzebnej, by wrócić do domu  – przypomniała Cameron.  – Jasne,
może wrócilibyśmy w ciągu pięciu lub sześciu miesięcy. Być może. Ale nasze szanse na
przetrwanie byłyby bardzo niskie. Uwierz mi, gdybym uważała inaczej, walczyłabym o
to.
– Cameron ma rację. Nie dałaby za wygraną – zgodziła się Jessica.
– Podjąłeś tę decyzję, bo to właśnie robią kapitanowie. Niezależnie od tego, czy te
decyzje okażą się słuszne, czy nie. I sprowadziłeś nas do domu, Nathan. Może zajęło to
cztery miesiące, ale wróciliśmy. I to w lepszym stanie niż przed odlotem.
Nathan pokręcił głową.
– To nie ma znaczenia. Nadal mamy przerąbane. Nie możemy nic zrobić.
– Możemy walczyć – oznajmiła Jessica. – A przynajmniej to właśnie robią mieszkańcy
Ziemi.
– Jak to?
– Wysłali nam wiadomość  – wyjaśniła Jessica.  – Ktoś zaryzykował życie, by nas
ostrzec, ktoś, kto wiedział, kim jesteśmy. Wysłał nam ostrzeżenie, bo wiedział, że
dopóki gdzieś tam choć jeden okręt walczy z Jungami w jego imieniu, dopóty nie
zgaśnie nadzieja.
– Musimy dać im tę nadzieję, Nathan – podkreśliła Cameron.
Nathan spojrzał jej w oczy.
– To nie to samo co w gromadzie Pentaura, Cam. Jungowie to nie Ta’Akarowie.
Ta’Akarowie kontrolowali może jakieś dziesięć światów, a ich flota liczyła mniej niż
dwadzieścia okrętów. Jungowie mogą kontrolować ponad pięćdziesiąt planet, z czego
przynajmniej połowa jest zapewne uprzemysłowiona. – Nathan zaśmiał się nerwowo. –
Cholera, dla Jungów dwadzieścia okrętów to nie flota, tylko grupa bojowa. Nieważne,
jak na to spojrzysz, nie mamy szans z Jungami. Zostały nam marne resztki paliwa,
ograniczony zapas amunicji i jedzenia oraz ograniczona załoga. Same ograniczenia.
– Mamy napęd skokowy – odezwała się Jessica.
– I kapitana, który wie, jak z niego korzystać – dodała Cameron.
– I mnóstwo wymyślnej, zaawansowanej technologii  – oznajmił Władimir.  – Oraz
mądrzejszych od nas ludzi, którzy wiedzą, jak z niej korzystać – dodał ze śmiechem.
Nathan spojrzał na Cameron. Od początku dawała mu się we znaki, konkurując z nim
o stanowisko, którego nigdy tak naprawdę nie chciał. Ona również zmieniła się przez te
miesiące. Już nie podważała każdej jego decyzji, nie próbowała ciągle się popisać. Stała
się jego zaufanym pierwszym oficerem, przyjaciółką i jedną z osób, na których
wsparcie zawsze mógł liczyć. Wiedział dobrze, że bez niej nic by nie zdziałał.
Spojrzał na Jessicę. Jej siła i odwaga w obliczu niebezpieczeństw zawsze go
zdumiewały. Potrafiłaby skoczyć w piekielne płomienie przekonana, że pokona samego
diabła, i wrócić bez szwanku.
Władimir był jego najlepszym przyjacielem i lojalnym powiernikiem. Kiedyś chwalił
się, że potrafi naprawić wszystko, i jak na razie za każdym razem to udowodnił.
Czasami tylko jego poczucie humoru sprawiało, że Nathan umiał wziąć się w garść.
– A co z Corinari? – spytał Nathan, spoglądając na bosmana Montrose’a.
– Załoga pójdzie za swoim kapitanem  – odpowiedział Montrose.  – Bez wahania ani
żalu.
– Dlaczego?
– Bo jest pan wybrańcem. Jest pan Na-Tanem.
– Nie, nie jestem.  – Nathan wykorzystał ten przydomek, aby zdobyć poparcie
Corinairian dla walki z Ta’Akarami. Nigdy jednak nie czuł się z nim komfortowo. Był w
stanie zaakceptować skutki swoich decyzji dlatego, że wiedział, iż było to konieczne.
Bronił wtedy właśnie Corinairian.
– To nie do pana należy decyzja, czy jest pan Na-Tanem. Los zadecyduje o tym za
pana.  – Bosman wstał.  – Proszę wydać nam rozkaz walki o wolność mieszkańców
Ziemi, a Corinari go wykonają, kapitanie.
Nathan spojrzał głównemu bosmanowi prosto w oczy. Był dobrym człowiekiem i
wspaniałym przedstawicielem swojego ludu. Przyjrzał się kolejno każdemu ze swoich
przyjaciół. Ich wyraz twarzy, gdy czekali, aż podejmie decyzję, sprawił, że nie miał zbyt
wielkiego wyboru.
– Za godzinę  – powiedział w końcu.  – Zebranie starszych oficerów w sali odpraw.
Musimy ustalić nasz kolejny ruch.
– Tak jest, sir – odpowiedziała ze uśmiechem Cameron, również wstając.
– A teraz wynoście się stąd wszyscy, żebym mógł wziąć prysznic i się przebrać – rzucił
Nathan. – Ten szlafrok nie jest regulaminowym strojem.
Jessica i Władimir wstali i podążyli ku wyjściu za Cameron i Montrose’em. Władimir
szedł ostatni i zatrzymał się, by spojrzeć na swojego przyjaciela i kapitana. Uniósł
prawą dłoń do idealnego salutu.
Nathan przyjrzał się Władimirowi, który zarzekał się, że nigdy nie będzie mu
salutować. Wtedy po prostu droczył się z przyjacielem, ale Nathan rozumiał znaczenie
gestu Władimira tego dnia.
Jessica dołączyła do głównego inżyniera, stając obok niego na baczność i także
salutując.
Cameron odwróciła się, zauważywszy gest Władimira. Dotknęła ramienia bosmana,
aby zwrócić jego uwagę, i dołączyła do pozostałych.
– Nigdy nie zrozumiem waszych wojskowych zwyczajów  – mruknął bosman, także
salutując.
Nathan wstał i wygładził szlafrok, skupiając wzrok na Władimirze, podczas gdy w
kąciku ust zwalistego rosyjskiego inżyniera pojawił się cień uśmiechu. Nathan
odsalutował.
Dziś naprawdę stał się kapitanem „Aurory”.

KONIEC TOMU SIÓDMEGO


Spis treści
Strona tytułowa
Karta redakcyjna
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

You might also like