Professional Documents
Culture Documents
Brown Ryk - The Frontiers Saga 07 - Bezmiar
Brown Ryk - The Frontiers Saga 07 - Bezmiar
Wydawca:
Drageus Publishing House Sp. z o.o.
ul. Kopernika 5/L6
00-367 Warszawa
e-mail: drageus@drageus.com
www.drageus.com
***
***
***
***
***
***
***
***
***
– Chciał pan mnie widzieć, sir? – spytała komandor Taylor, wchodząc do biura
kapitana. Sorenson siedziała przy biurku. – Pani doktor.
– Pani komandor.
– Tak, proszę usiąść – odezwał się kapitan Scott. – Doktor Sorenson uważa, że
możemy bezpiecznie zwiększyć maksymalny zasięg skoku do piętnastu lat świetlnych.
– To dobre wieści – powiedziała Cameron. – Czy to zwiększy czas potrzebny na
ładowanie?
– Najwyraźniej nie.
– Jak to możliwe? Myślałam, że to godzina na rok świetlny skoku.
– Takaranie wymienili podczas napraw wiele części napędu skokowego – wyjaśniła
doktor Sorenson. – Przede wszystkim emitery i banki energii. Takarańskie ładują się
znacznie szybciej niż ziemskie, przynajmniej o pięćdziesiąt procent.
– W takim razie dlaczego ładowanie po skokach o dziewięć lat świetlnych nadal
zajmuje nam dziewięć godzin? – spytała komandor Taylor. – Czy nie powinno to być
cztery i pół godziny?
– Ponieważ nie nadążamy z generowaniem energii.
– Mamy cztery reaktory na antymaterię – przypomniała Cameron.
– Z których każdy zapewnia gładki, stały napływ mocy. Aby szybciej ładować banki
energii, potrzebowalibyśmy znacznie większej mocy. Nie są zaprojektowane do
generowania tak dużych impulsów energetycznych. Nie pozwalają na to protokoły
bezpieczeństwa.
– I nie bez powodu – dodała Cameron.
– Oczywiście, pani komandor – zgodził się Nathan. – Nikt nie sugeruje inaczej. Ale
Abby ma parę pomysłów.
Nathan odwrócił się do doktor Sorenson.
– Takaranie zaproponowali sposób użycia minireaktorów energii punktu zerowego
do bezpośredniego zasilania napędu skokowego. To może zwiększyć nasz maksymalny
zasięg lub nie, ale przede wszystkim pozwoli na skoki na maksymalną odległość bez
ładowania. Chociaż w czasie naszego odlotu nie testowali jeszcze skoków na duże
odległości, to teoretycznie powinny osiągać nawet pięćdziesiąt lat świetlnych.
Nathan był wyraźnie zaintrygowany.
– Wyobraźcie sobie, jak szybko moglibyśmy wrócić do domu, jeśli nie musielibyśmy
po każdym skoku ładować mocy.
– Dwa minireaktory punktu zerowego dostarczające zaledwie dziesięć procent
maksymalnej mocy zapewniłyby jednym impulsem dość energii na skok o dwadzieścia
lat świetlnych – wyjaśniła doktor Sorenson. – Nie potrzebowalibyśmy banków energii.
– Naprawdę? Bez ładowania?
– Nawet jeśli poświęcimy godzinę na skany i wyliczenia potrzebne do kolejnego
skoku, nadal dotrzemy do domu w mniej niż tydzień zamiast trzech.
– A to przy dwudziestu latach świetlnych na skok. Nie wiemy jeszcze, z jakiego
poziomu energii punktu zerowego możemy korzystać bez zakłócania naszych
systemów. Bardzo możliwe, że będziemy mogli skakać nawet dalej.
Cameron widziała, że Nathan bardzo tego chce. Wiedziała też, że jeśli Nathanowi tak
bardzo na czymś zależy, to ma tendencję do podejmowania niepotrzebnego ryzyka. Był
to zły zwyczaj, który dawniej ułatwiali mu bogaci rodzice z dobrymi koneksjami. Odkąd
opuścił Ziemię, nieco się to polepszyło, ale nadal lubił skakać na głęboką wodę.
Cameron była zaś jego przeciwieństwem i zawsze analizowała konsekwencje i
alternatywy. Dlatego pierwszy kapitan „Aurory” kazał im pracować zespołowo.
– Myślałam, że urządzenia energii punktu zerowego zakłócają działanie napędu
skokowego.
– Przy wyższych poziomach mocy owszem – przyznała doktor Sorenson.
– Czy nasze emitery są w stanie choćby je tolerować?
– Nie, wymagałyby wymiany.
– Czy w ogóle możemy je wymienić? – spytała Cameron.
– Mamy redundantną sieć emiterów dzięki Takaranom – przypomniał Nathan. –
Moglibyśmy wymienić je bez dotykania głównych.
– Jak długo by to zajęło?
– Wymieniliśmy trzydzieści parę emiterów nad Corinair w niecały dzień.
– Tak, i zginęło przy tym dwóch ludzi.
– To przez poziom promieniowania w układzie Darvano.
– Nie wykonałam obliczeń, jako że nie jestem tak naprawdę wykwalifikowana do
podejmowania takich decyzji – stwierdziła Abby.
– Porozmawiam o tym z Władimirem – powiedział Nathan. – Ale myślę, że warto to
rozważyć, prawda, pani komandor?
– Rozważyć? Owszem. Ale może lepiej zacząć od podstaw i stopniowo dojść do
skoków o pięćdziesiąt lat świetlnych – uznała Cameron.
– Oczywiście – zgodziła się Abby. – Idealnie chciałabym zacząć zwiększać nasz zasięg
o rok świetlny na skok przez następne kilka skoków. Jeśli nie wystąpią żadne problemy,
możemy wtedy rozważyć dalsze opcje.
– Brzmi dość rozsądnie – powiedział Nathan.
Cameron z trudem się powstrzymywała. Nie podobał jej się pomysł wykorzystania
„Aurory”, ich jedynego sposobu na dotarcie do domu, do eksperymentów.
– To nadal nie zmniejsza naszego czasu ładowania. Jak zamierza pani to zrobić?
– Używając minireaktorów energii punktu zerowego do pomocy w procesie
ładowania, a następnie wyłączając je podczas samego skoku.
– Rozumiem. – Cameron spojrzała na Nathana, który wydawał się czekać na jej
aprobatę. – Słucham?
– Chciałbym wiedzieć, że zgadza się pani na ten pomysł, pani komandor.
– Myśl o powrocie do domu w trzy dni jest oczywiście bardzo miła – przyznała
Cameron. – Zakładając, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Po prostu nie czuję się
komfortowo z ryzykownymi eksperymentami z użyciem naszego jedynego okrętu.
– Ja również, pani komandor – zapewniła ją Abby. – Ale każdy skok, który
wykonujemy, odkąd opuściliśmy Ziemię, stanowi ryzyko. To, że napęd skokowy sprawia
się tak dobrze, to niemal cud. Nigdy nie był przeznaczony do tak ciągłego użycia. W
końcu to tylko prototyp.
– Słuszna uwaga – odezwał się Nathan.
– Owszem – przyznała Cameron.
– Dobrze, pani doktor – powiedział Nathan. – Może pani zacząć zwiększać zasięg o
rok świetlny na skok przez następne pięć skoków. Tymczasem porozmawiam o naszym
pomyśle na napęd hybrydowy z głównym inżynierem. Dziękuję.
– Dziękuję, panie kapitanie. – Abby wstała. – Pani komandor.
Cameron zaczekała, aż doktor Sorenson wyjdzie z pomieszczenia, zanim znów się
odezwała.
– Obiecaj mi, że nie zapędzisz się za bardzo z tym swoim pomysłem, Nathanie.
Nathana nieco zaskoczył jej nagle poufały ton, ale wielokrotnie już mówił jej, że na
osobności może zrezygnować z formalności.
– Ja miałbym się zapędzić?
***
***
***
***
***
***
***
***
***
Nathan spojrzał na swoje skute dłonie. Ciężkie żelazne kajdany wpijały się w
podstawy kciuków. Od obręczy na nadgarstkach do tych na kostkach prowadził
łańcuch. Krzyczały na niego głosy znajome, ale jednocześnie nieznane, wiele w
niezrozumiałych dla niego językach. Starszy mężczyzna w mundurze, jeden z wielu
podobnie ubranych, przewodził sądowi nad nim, pewien, że Nathan popełnił straszliwe
zbrodnie przeciwko jego pobratymcom. Spośród głosów w tłumie wyróżniał się jeden
głos, głos jego ojca.
– Dlaczego to zrobiłeś, Nathan? Dlaczego?
Spojrzał w stronę, z której dobiegał głos, ale widział tylko uśmiechniętą twarz
swojego starszego brata, Eliego.
– I kto jest teraz ulubionym synem?
Nathan zmrużył oczy, próbując coś dojrzeć przez wypełniającą pomieszczenie mgłę.
Usłyszał ostry dźwięk, młotek kilkakrotnie uderzający w drewnianą podstawę.
Wszędzie wokół rozlegały się wrzaski z bólu i cierpienia, pośród których nagle
wybrzmiał głos jego matki:
– Nathan, nie martw się. Załatwimy to, wszystko będzie dobrze.
Nathan poczuł nagły, ostry ból głowy i uniósł ręce ku twarzy.
– Musisz sam znaleźć sposób, żeby się z tego wykaraskać, Nathan – usłyszał ojca. –
Czas, żebyś sam stanął na nogi.
Ogarnęła go panika. Czuł się samotny, porzucony.
– Jak mogłeś nam to zrobić? – krzyknął ktoś.
Odsunął ręce od twarzy. Były mokre, pokryte krwią.
– Jak mogłeś…
Nathan otworzył oczy. Leżał na plecach, a ręce i nogi miał wolne. Szybko usiadł.
Kręciło mu się w głowie. Spojrzał na dłonie. Były czyste. Rozejrzał się wokół i zdał sobie
sprawę, że znajduje się w swojej kabinie na „Aurorze” i siedzi na podłodze obok łóżka.
Bolała go głowa. Dotknął czoła, wywołując większy ból. Teraz na palcach miał krew,
najwyraźniej z rany na głowie.
Usłyszał nagły huk. Pomieszczenie zatrzęsło się bez ostrzeżenia.
– Ogłaszam alarm. Powtarzam: ogłaszam alarm – powiedziała Naralena przez
głośniki. – Wszyscy na stanowiska.
Nathan z trudem wstał i dotarł do głównego pomieszczenia kabiny. Zachwiał się, gdy
okręt znów gwałtownie się zatrząsł.
„Co się dzieje, do cholery?” – pomyślał. „Dlaczego nie działają amortyzatory
inercyjne?”
Nathan wyszedł na korytarz i natychmiast ruszył truchtem. Okręt trząsł się raz po
raz, za każdym razem niemal zwalając go z nóg. Szedł, opierając się o ścianę, mijając
członków załogi spieszących na stanowiska.
– Kapitan na mostku! – zaanonsował wartownik. Nathan złapał się framugi włazu, by
utrzymać się na nogach.
– Raport! – krzyknął, chwiejnie docierając do stacji taktycznej. Chwycił Jessicę za
ramię, aby nie upaść, gdy okrętem nagle rzuciło w bok.
– Skoczyliśmy zbyt blisko horyzontu zdarzeń czarnej dziury! – odpowiedziała
Cameron z nietypową dla siebie nutą strachu w głosie.
– Zabierzcie nas stąd! – rozkazał Nathan. Czuł, że serce mu dudni, w miarę jak
narasta jego własny strach.
– Próbujemy!
Okrętem znów zatrzęsło, niemal powaliło Scotta na pokład.
– Dlaczego nie…
– Amortyzatory inercyjne działają niestabilnie – odpowiedziała Cameron, zanim
zdążył zapytać.
– Wyłączyć wszystkie drugorzędne systemy i przekierować moc do głównych
silników! – rozkazał Nathan.
– Władimir już nad tym pracuje.
– Zakładam, że główne silniki działają z pełną mocą.
– Aye, sir – odpowiedział Josh.
– I lecimy z dala od czarnej dziury? – spytał Nathan. Czuł, że to głupie pytanie, ale
wydawało się dostatecznie ważne, żeby je zadać.
– Aye, sir – potwierdził Josh.
– Odwróciliśmy się rufą do niej, gdy tylko skoczyliśmy, ale złapała nas jej studnia
grawitacyjna – odpowiedziała Cameron, gdy coś znowu uderzyło w okręt i nim
zatrzęsło.
Nathan nagle poczuł, że robi się lżejszy. Na ułamek sekundy miał wrażenie, jakby
jego stopy miały unieść się ponad podłogę. Na jego twarzy widać było konsternację.
– Wpływa na naszą sztuczną grawitację?
Cameron wzruszyła ramionami, wstając z fotela dowódcy.
– Co się stało z twoją głową? – spytała, zauważywszy krew.
Nathan usiadł w fotelu, ciesząc się, że nie musi już balansować na nogach.
– Upadłem… musiałem uderzyć się w głowę. – Znów starł krew z czoła. – Nic mi nie
będzie. Loki, jakieś postępy?
– Nie, sir! Ledwie utrzymujemy obecną pozycję!
Kolejny huk.
– Co, do cholery, w nas tak wali? – Nathan uruchomił komunikator. – Maszynownia,
tu kapitan! Ile jeszcze możecie wycisnąć z reaktorów?
– Kapitanie, tu główny inżynier – odpowiedział Władimir. – To już sto procent mocy
wszystkich czterech. Może uda się wycisnąć sto dziesięć.
– Daj nam sto dziesięć na wszystkich czterech – rozkazał Nathan.
– Aye, sir.
– Wszystkie pokłady zgłaszają minimalne zużycie mocy – ogłosił główny bosman
Montrose stojący przy konsoli operacyjnej. – Dostaję raporty z całego okrętu. Wahania
sztucznej grawitacji i spore wstrząsy.
– Maszynownia zgłasza, że wszystkie reaktory dają sto dziesięć procent mocy, sir –
przekazała Naralena.
Nathan skupił uwagę na sterze.
– Jakieś postępy?
– Jeszcze nie – pokręcił głową Loki.
– Obraz z kamery rufowej – rozkazał Scott.
Ekran natychmiast wyświetlił obraz zza okrętu. Wszystko wyglądało normalnie,
widać było odległe gwiazdy, ale tylko na peryferiach. Środek ekranu był czarny.
– To ona? – spytał Nathan, wyraźnie rozczarowany.
– To czarna dziura, Nathan – rzuciła Cameron. – Czego się spodziewałeś, pokazu
świateł?
– Nie wiem – przyznał. – Skąd się wzięła?
– Nie wiadomo, sir – odpowiedziała porucznik Yosef. – Nie byłam jeszcze w stanie
ustalić naszej pozycji. Grawitacja czarnej dziury zaburza wszystkie czujniki.
– Zaczynamy poruszać się nieco do przodu – oznajmił Loki. – Niewiele, może parę
metrów na sekundę.
Nagle przez ekran przeleciało coś ciemnego i tajemniczego, bardzo blisko rufy.
– Co to było, u diabła? Mamy zewnętrzne światła na rufie? – spytał Nathan.
– Wszystkie światła działają – odparła Jessica.
– Oświetlić wszystko bezpośrednio za nami.
Nathan przyglądał się głównemu ekranowi, na którym zapaliły się światła rufowe. Na
zewnętrznych krawędziach ciemnego kręgu wypełniającego ekran pojawił się blado
oświetlony pierścień pyłu i odłamków. Obiekty migotały odbitym światłem „Aurory”.
Wirowały powoli ku swojej przyszłej zgubie. Duże kawałki skał co jakiś czas mijały
okręt na tyle blisko, żeby widać było szczegóły ich powierzchni.
– Czy skakaliśmy do układu? – spytał Nathan.
– Nie, sir – odpowiedział Loki, gdy kolejna skała uderzyła w okręt, trzęsąc nim na
boki. – Powinniśmy skoczyć w otwartą przestrzeń.
– Sporo tu odłamków jak na otwartą przestrzeń – zauważyła Cameron.
– Przynajmniej wiemy, co w nas uderza – stwierdził Nathan. – Maszynownia, tu
kapitan – odezwał się przez słuchawkę.
– Główny inżynier, słucham.
– Władimir, jakaś szansa na sto dwadzieścia procent? Powoli lecimy do przodu, ale to
nie wystarczy.
– Nie, sir. Ledwie wyciągnąłem sto dziesięć.
– Potrzebuję stu dwudziestu…
– Możemy zginąć teraz od wybuchu antymaterii albo później w czarnej dziurze –
przerwał mu z irytacją Władimir. – Wybór należy do pana, sir.
Nathan z frustracją wypuścił z siebie powietrze.
– Zrozumiano.
– Kapitanie, w tym tempie skończy nam się paliwo na długo, zanim opuścimy
horyzont zdarzeń – powiedział Loki.
Okręt zachwiał się kilka razy z rzędu, gdy kolejne odłamki uderzyły w kadłub.
– Tak jak myślałem. Abby, możemy stąd skoczyć?
– Nie wiemy nawet, gdzie się znajdujemy, kapitanie.
– Nie obchodzi mnie to, Abby. Chcę być gdzie indziej.
– Nie możemy wyznaczyć kierunku skoku, nie wiedząc, gdzie jesteśmy – oznajmiła
Abby.
– Nie musi być idealnie. Musimy tylko przenieść się o kilka milionów kilometrów.
– Pola skoku nawet nie uformują się w obecności studni grawitacyjnej czarnej
dziury – wyjaśniła niecierpliwie Abby. – A nawet gdyby, to nie ma gwarancji, że
zadziałają prawidłowo, co oznacza, że…
– Część okrętu może nie skoczyć – dokończył za nią Nathan. – Jakieś jeszcze pomysły,
pani doktor?
Abby zamyśliła się na chwilę, podczas gdy okrętem znów zatrzęsło.
– Możemy spróbować z UEPZ – zasugerowała.
– Myślałam, że pole skoku się nie uformuje – powiedziała Cameron.
– Nie chodzi mi o napęd skokowy. – Nathan i Cameron oboje spojrzeli na nią bez
zrozumienia w oczach. – Nasze okręty używają elektryczności do przyspieszenia
materiału napędowego, aby uzyskać ciąg. Dlatego potrzebujemy większej mocy
reaktorów, aby bardziej go przyspieszyć. UEPZ mogą dostarczyć nam tej dodatkowej
mocy.
– Czy to bezpieczne? – spytała podejrzliwie Cameron.
– A pozostanie tutaj? – rzuciła Abby z wymalowaną na twarzy determinacją.
– Zrób to – rozkazał bez wahania Nathan.
– Kapitanie… – zaczęła Cameron.
– Obiekcje odnotowane – powiedział.
– Może to zająć nieco czasu – ostrzegła Abby. – UEPZ są obecnie podłączone do sieci
energetycznej napędu skokowego, nie do głównych silników.
– Ile mamy czasu, zanim skończy się nam paliwo, Loki?
– Czterdzieści osiem minut, sir – odparł Loki.
– Powinno wystarczyć – stwierdziła Abby.
– To, że zostało nam zapasów na czterdzieści osiem minut, nie znaczy, że
przygotowania mają trwać czterdzieści siedem. Chcę mieć jak dolecieć do domu.
– Oczywiście.
– Proszę skontaktować się z Władimirem i wziąć kogo trzeba.
– Tak jest, sir. – Abby wstała z fotela.
– Bosmanie, proszę jej towarzyszyć i zająć się motywacją. Zegar tyka.
– Aye, sir – potwierdził główny bosman Montrose. Ruszył do wyjścia tuż za doktor
Sorenson.
W kadłub uderzył kolejny odłamek, mostek zadrżał.
– Musimy mieć już spore uszkodzenia zewnętrzne – zauważył Nathan.
– Mamy szczęście, że skoczyliśmy akurat tutaj – odezwała się porucznik Yosef.
– Jak to? – zdziwił się Nathan.
– Im bliżej horyzontu zdarzeń, tym większa grawitacja i tym mniejsze odłamki.
Zapewne im dalej, tym większe.
– Mam nadzieję, że będziemy mieli okazję dowieść pani teorii, pani porucznik –
stwierdził Nathan.
***
***
***
Nathan siedział w swoim gabinecie i przeglądał najnowsze raporty. Minęły dwa dni,
odkąd uciekli z czarnej dziury w układzie B157-12087 i po pięciu skokach kapitan nieco
się odprężył. Władimir włączył dodatkową moc generowaną przez mini-UEPZ do
systemów napędowych i manewrowych, co zwiększyło nieco ich wydajność. Nathan
nadal wolał jednak znaleźć inne źródło energii, jeśli to będzie możliwe. Niewielkie pole
manewru w przypadku sytuacji awaryjnej nie napawało go otuchą.
– Kapitanie? – odezwała się komandor Taylor stojąca w otwartym włazie.
– Pani komandor – odparł Nathan – co tam?
– Porucznik Montgomery chce z panem porozmawiać – powiedziała, wchodząc do
gabinetu.
– Proszę go przysłać.
Komandor odwróciła się i dała porucznikowi znak, żeby wszedł.
– Panie poruczniku – powitał go Nathan. – Kondolencje z powodu śmierci pańskiego
pobratymca.
Porucznik wyglądał na nieco zmieszanego użytym przez kapitana słowem, ale
najwyraźniej zrozumiał jego znaczenie.
– Dziękuję, panie kapitanie. Doceniamy pańskie słowa podczas ceremonii
pogrzebowej.
– Obaj byli dzielnymi ludźmi, którzy oddali za ten okręt swoje życie. Jako kapitan nie
mógłbym prosić o więcej.
– Obaj byli ochotnikami. Uważam, że obaj zginęli za sprawę, w którą wierzyli,
podobnie jak wierzę w nią ja.
– W czym mogę pomóc? – spytał Nathan, zmieniając temat i wskazując, aby
porucznik i komandor usiedli.
– Prosił mnie pan o zbadanie możliwości rozpoczęcia produkcji paliwa na pokładzie.
– Owszem. Czego się pan dowiedział?
– Jak początkowo podejrzewałem, nie jest to banalne przedsięwzięcie. Nawet przy
użyciu naszych, bardziej zaawansowanych systemów, zamiast tych opisanych w waszej
bazie danych, zajęłoby to sporo czasu i wysiłku. To nie jest sensowna alternatywa,
zważywszy na dostępny czas.
– Nie potrzebował pan osobistego spotkania ze mną, aby powiedzieć, że to nie do
zrobienia – stwierdził Nathan podejrzliwie. – Czy jest coś jeszcze?
– Tak, sir. Gdy badałem możliwość rafinowania paliwa na pokładzie, zauważyłem na
„Aurorze” inne systemy, które, jak uważam, moglibyśmy ulepszyć za pomocą
takarańskiej technologii.
– Takie jak?
– Jak pan wie, nie możemy zapewnić wam osłon, które nie zakłócałyby pola napędu
skokowego.
– Tak, dlatego postanowiliśmy nie odraczać odlotu do czasu instalacji emiterów
osłon – powiedział Nathan.
– Moglibyśmy zacząć proces instalacji podczas postojów – zasugerował porucznik. –
W ten sam sposób, jak ulepszyliśmy zapasową sieć emiterów pola z użyciem pełzaczy.
– Czy to również nie zajmie dużo czasu?
– Owszem, ale moglibyśmy robić to sekcja po sekcji. Być może gdybyśmy skupili
wysiłki na strategicznych miejscach, takich jak dziób…
– Interesujący pomysł – przyznał Nathan.
– To nie wszystko – powiedziała Cameron.
– Są też dwa inne projekty, które mogą pana zainteresować. Moglibyśmy wymienić
baterię rakiet na działo plazmowe. Byłoby podobne, ale mniejsze od tych użytych przy
obronie Answari.
– Czy to nie broń względnie krótkiego zasięgu?
– Owszem. Ich skuteczny zasięg to około pięciuset kilometrów. Dalej wiązka się
rozprasza. Ale ich moc jest znacznie większa niż rakiet przeciwokrętowych.
– W takim razie dlaczego nie korzystają z nich takarańskie jednostki?
– Bo nie byłyby w stanie dostać się odpowiednio blisko – wyjaśniła Cameron. – Nie,
kiedy wszyscy inni korzystają z rakiet dalekiego zasięgu.
– To jak przyjść z nożem na strzelaninę – stwierdził Nathan.
– Właśnie – zgodziła się Cameron. – Możliwość zbliżenia się do wroga to nasza
największa przewaga.
– Działo plazmowe, użyte przy zasięgach, na jakich często walczy „Aurora”, miałoby
poważną siłę rażenia – powiedział Montgomery.
– Nie musielibyśmy się też martwić, że skończy nam się amunicja – dodała
Cameron. – A plazmy nie zestrzelą systemy obrony punktowej.
– Ale zatrzymają ją osłony.
– W jakimś stopniu tak – przyznał porucznik. – Ale jeśli uderzy się bezpośrednio w
miejsce emitera tarcz, kolejne salwy mogą łatwo przegrzać systemy i doprowadzić do
ich awarii, osłabiając osłonę. Niszcząc kilka zbliżonych do siebie emiterów, można
pozbawić osłony cały segment.
– Myślę, że to dobry pomysł – dodała Cameron.
– Jakiej mocy by to wymagało?
– Jedno mini-UEPZ w zupełności wystarczyłoby do zasilenia takiej broni.
– Ile czasu zajęłaby wymiana?
– Całej konwersji można dokonać w będącym pod ciśnieniem przedziale
zawierającym baterię rakiet. Samą broń można wyprodukować w ciągu tygodnia i
zainstalować w ciągu jednego dnia, zakładając, że podczas produkcji broni usunięto już
baterię.
– Czy można ją zainstalować na zewnątrz kadłuba, zamiast wymieniać baterię rakiet?
– Tak, sir. Ale pozostawienie na zewnątrz podczas lotu znacznie zmniejszy jej
żywotność.
– Z tych samych powodów nasza broń chowa się do środka, gdy nie jest w użyciu –
dodała Cameron.
– Nieszczególnie podoba mi się pomysł usuwania działającego systemu obronnego,
żeby eksperymentować z nowym, nawet jeśli mocniejszym. – Nathan spojrzał na
Cameron. – Pani komandor, zakładam, że pani i pan porucznik przeprowadziliście na
ten temat dłuższą rozmowę?
– Tak, panie kapitanie. Ryzyko, zasoby, personel i tak dalej. Uważam, że to ciekawa
koncepcja. Ale również wolałabym nie wymieniać jednej broni na inną. Może
dalibyśmy radę wyprodukować broń i zamontować ją na zewnątrz na potrzeby testów,
zanim umieścimy ją w miejscu dotychczasowej baterii. W końcu nadal mamy mnóstwo
rakiet. Nie widzę powodu, aby usuwać je z arsenału.
– Dobry pomysł, pani komandor – zgodził się Nathan. – Czy to możliwe? – spytał
porucznika.
– Porozmawiam z komandorem porucznikiem Kamienieckim. Jestem pewien, że
zasugeruje odpowiednie miejsce do zamontowania broni.
– Bardzo dobrze. Może pan zacząć fabrykację.
– Tak jest, sir.
– Miał pan dwa pomysły, tak? – spytał Nathan.
– Wasze wyrzutnie torped. Można by również łatwo przerobić je tak, by wystrzeliwać
z nich plazmę. Chociaż wada jest taka, że plazma musiałaby lecieć w stronę, w którą
skierowany jest okręt, moc rażenia byłaby sto razy większa niż w przypadku jednej
salwy z działka plazmowego. Poza tym można by przerobić tylko jedną lub dwie z
sześciu wyrzutni, a pozostałe mogłyby strzelać zwykłymi torpedami.
– Jaki miałyby zasięg?
– Przynajmniej taki jak działka plazmowe – odparł porucznik.
– To nadal lepsze niż nasze obecne torpedy – stwierdziła Cameron.
– Niewiele lepsze. W końcu większość torped zawiera głowice atomowe.
– Ale nie lecą z prędkością światła – rzucił porucznik z uśmiechem.
Nathan odpowiedział uśmiechem.
– Wyrzutnie druga, czwarta i szósta, panie poruczniku. Są do pańskiej dyspozycji.
***
***
***
– Zgodnie z plikami z Arki Danych gwiazda była jedną z tych, przy których
zamierzano szukać potencjalnie zdatnych do zamieszkania światów – wyjaśnił Nathan
zza biurka. – Była na liście układów do dalszego zbadania.
– Tak, przeczytałam o tym po drodze – odparła Cameron. Trzymała datapad. –
Gwiazda typu F, dziewięćdziesiąt siedem przecinek dwa lata świetlne od Ziemi. Sześć
olbrzymów gazowych, dwie skaliste planety wewnętrzne, jedna w strefie Złotowłosej. –
Spojrzała na niego, siadając. – Chce pan tam lecieć, prawda? – Przewróciła oczami,
widząc jego minę. – Dlaczego?
– Yosef uważa, że to jakiś statek albo satelita.
– Uważa?
– Sygnał się urywa. Występuje też efekt Dopplera. Yosef sądzi, że cokolwiek to jest,
orbituje wokół planety o masie około półtorej masy Ziemi.
– Za ile godzin moglibyśmy tam skoczyć?
– Dwie i pół godziny do skoku. Siedem do pełnego naładowania.
– Przyjrzał się już pan danym dotyczącym zużycia paliwa?
– Minimalne na potrzeby korekty kursu przed i po skoku. Nieco więcej, niżbym
chciał, jeśli zaparkujemy na orbicie gwiezdnej w docelowym układzie. Kazałem
Lokiemu wyznaczyć kurs przelotowy. Jeśli nie znajdziemy niczego ciekawego, nie
zużyjemy dodatkowego paliwa na ustawienie się w pozycji do skoku.
– Cóż, to za daleko od pogranicza Światów Centralnych, aby była to planeta
okupowana przez Jungów, przynajmniej zgodnie z danymi wywiadowczymi floty. Ale
po co w ogóle marnować paliwo?
– Mamy go wystarczająco dużo, pani komandor.
– Wiem, ale i tak nie lubię niczego marnować. Co spodziewa się pan tam znaleźć?
– Nie wiem. Kolejną kolonię założoną przez ludzi, którzy tysiąc lat temu uciekli przed
zarazą? – Uśmiechnął się. – Może wielką rafinerię paliwa…
– Kolejną tysiącletnią kolonię? Naprawdę lubi pan stawiać na mało prawdopodobne
wyniki, co?
– Cóż mogę powiedzieć? Jestem optymistą.
– To raczej stara sonda badawcza. W dwudziestym trzecim wieku, zaraz po
wynalezieniu pól niwelujących masę, wystrzelili ich setki.
– Myślałem o tym. Ale czy nie zaprojektowano ich tak, aby leciały od jednego układu
do drugiego, w nieskończoność? Teraz znajdowałaby się już tysiąc lat świetlnych dalej.
– Może doszło do awarii i tam utkwiła?
– Daj spokój, Cam. Nie mów, że wcale cię to nie ciekawi.
– Oczywiście, że tak – przyznała – ale myślę praktycznie. Wykonałam nieco własnych
obliczeń. Jeśli skoczymy o połowę drogi, powinniśmy odebrać silny sygnał, być może
nawet zidentyfikować źródło. Jeśli okaże się, że to strata czasu, możemy wtedy
zawrócić szybciej ku Sol i spalić znacznie mniej paliwa.
– Czy to naprawdę zrobi aż taką różnicę?
– Nie, ale każda odrobina się liczy, Nathanie. Poza tym warto zebrać tyle danych, ile
to możliwe, zanim skoczymy w sam środek układu. Jeśli sygnał pochodzi z okrętu, to
znalazł się tam nie bez powodu. Chciałabym mieć lepsze rozeznanie co do tego, jaki to
może być powód.
– Zgoda. Ale chciałbym skoczyć o połowę drogi tak szybko, jak to możliwe, i ładować
napęd skokowy podczas zbierania dalszych danych.
***
***
***
***
***
***
***
***
***
Jessica weszła do gabinetu kapitana bez ostrzeżenia i jak zwykle rozsiadła się na
kanapie.
– Czy ktoś zdaje sobie sprawę, że to biuro kapitana? – zastanawiał się głośno Nathan.
– Czy mogę zająć panu trochę czasu, sir? – spytała Jessica. Odprężyła się z
zamkniętymi oczami.
– O co chodzi? – Podobnie jak w przypadku Władimira i Cameron, gdy przebywali
sam na sam, wolał odstawić formalności na bok.
– Pomyślałam, że dam ci znać, czego na razie się dowiedziałam.
Nathan odchylił się w fotelu.
– Zamieniam się w słuch.
Jessica wyprostowała się.
– Rejestr lotów „Jaspisu” zaczyna się w dwa tysiące trzysta siedemdziesiątym.
Zapewne wtedy został odnowiony. Wszystkie starsze dane najwidoczniej zostały
wyczyszczone przez nowego właściciela. Wygląda na to, że nowy kapitan, Alan Dubnyk,
był też nowym właścicielem. Nie ma informacji o tym, ile zapłacił, o przekazaniu prawa
własności czy nowych numerach rejestracyjnych.
– Był zatem szemranym kapitanem niezarejestrowanego frachtowca – stwierdził
Nathan.
– W rejestrze ma tylko cztery kursy w ciągu ponad osiemdziesięciu lat. Pierwsze trzy
to przemyt kontrabandy do światów pogranicza. Zarówno on, jak i jego załoga spędzili
większość czasu w stazie, wychodząc tylko od czasu do czasu, żeby sprawdzić stan i
kurs statku.
– A czwarty? – spytał Nathan, uznając, że był to zapewne lot, który ostatecznie
skończył się w BD+25 3252.
– W dwa tysiące czterysta pięćdziesiątym czwartym przyjął niesankcjonowaną misję
kolonizacyjną. Zlecenie dostał w Mu Herculis, jednym z pogranicznych układów,
znajdującym się około dwudziestu siedmiu lat świetlnych od Ziemi. Pełny załadunek
uchodźców, ze wszelkim sprzętem i zapasami potrzebnymi do założenia nowej kolonii.
– Ilu uchodźców?
– Pięciuset ośmiu.
– Czy miał listę pasażerów?
– Nie do końca. To bardziej lista tego, w jakiej kolejności miał dostarczyć kontenery,
gdy dotrą do docelowego świata.
– Coś jeszcze?
– Na przykład co? – spytała Jessica, znów zamykając oczy i opierając się o kanapę.
– Na przykład gdzie się podziała połowa kontenerów i dlaczego trzystu uchodźców
nigdy nie trafiło na powierzchnię.
– Dopiero zaczęliśmy. Na pewno znajdziemy jakieś wyjaśnienie w dziennikach
pokładowych.
– Na razie to niewiele – stwierdził Nathan z ponurą miną.
– Właściwie to więcej, niż ci się wydaje. Pomyśl, Nathanie. Mu Herculis to świat
pogranicza. Tamtejsze planety zaraziły się jako ostatnie. Pierwszy znany przypadek
zarazy biologiczno-cyfrowej na Ziemi to rok dwa tysiące czterysta trzydziesty piąty.
Zaraz później pojawiła się wersja cyfrowa i zamknięto Arkę Danych. Ostatnia misja
„Jaspisu” miała miejsce tylko osiem lat później. Zważywszy na odległość między Mu
Herculis a Ziemią i fakt, że w tamtych okolicach nie było regularnych szlaków
handlowych i komunikacyjnych, zaraza mogła tam nie dotrzeć do dwa tysiące czterysta
pięćdziesiątego czwartego. Możliwe, że uciekli w porę. Statek może być czysty.
– Mam nadzieję, że masz rację. Ale nadal warto zachować ostrożność.
– Czy mogę przynajmniej powiedzieć o tym naszym ludziom przebywającym na
kwarantannie? – spytała Jessica. – Wariują tam. Przyda im się odrobina nadziei.
– Jak chcesz, ale nie przesadzaj. Czasami fałszywa nadzieja jest gorsza niż jej brak.
– Jezu, Nathan, brzmisz jak mój ojciec.
– Nadal pozostaje jedno pytanie. Co stało się z pozostałymi dwustoma uchodźcami?
***
***
Nathan siedział w fotelu dowódcy na mostku i czekał. Minęło kilka godzin, odkąd
rozkazał doktor Chen, aby ożywiła trójkę przetrwańców z „Jaspisu”, ale nadal nie miał
wieści o ich stanie. Wiedział, że nawet jeśli przeżyją, to może minąć dłuższy czas, zanim
będą w stanie mówić, nie mówiąc o odpowiadaniu na pytania. Nathan przeczytał
wszystko, co mógł, o ówczesnej technologii w bazie danych „Aurory”. Im dłużej osoba
przebywała w stazie, tym więcej czasu potrzebowała na powrót do sprawności po
przebudzeniu. Większość załóg statków międzygwiezdnych budziła się podczas
podróży raz na miesiąc, aby pilnować stanu statku i zmniejszyć czas potrzebny na
odzyskanie sił na koniec podróży, gdy musieli rozładować towar i załadować nowy.
Wówczas potrzebowali tylko kilku godzin. Najdłuższy znany czas przebywania w stazie
wynosił dziesięć lat i stanowił skutek wypadku. Pacjent potrzebował potem miesięcy
rehabilitacji. Pełnię zdolności motorycznych odzyskał dopiero po latach. Niemożliwe
było stwierdzenie, ile czasu będą potrzebowali pasażerowie „Jaspisu”, jeśli w ogóle
mieli szanse na przeżycie.
Podczas postoju na orbicie kapitan nie miał zbyt wiele do roboty na mostku. Czasami
nużyło go siedzenie w gabinecie i czytanie raportów oraz instrukcji operacyjnych.
Chociaż od miesięcy był dowódcą, nadal zbyt mało wiedział o okręcie. Często
zastanawiał się, dlaczego właściwie starał się wszystkiego nauczyć. W ciągu tygodnia
miał dotrzeć do domu i jego czas jako dowódcy miał dobiec końca. Zastanawiał się, jak
oceni go dowództwo floty. Czy podejmą działania przeciwko niemu? Czy jego ojciec
znów interweniuje?
Jego ojciec. Musiało już być po wyborach. Jeśli wygrał, był teraz przywódcą całego
kontynentu amerykańskiego i miał spore szanse na zostanie głową rządu Zjednoczonej
Ziemi po rezygnacji obecnego szefa. W takim wypadku jego pozycja mogłaby zapewnić
Nathanowi przewagę. W końcu wypełniłby swoją misję i sprowadziłby „Aurorę”
bezpiecznie do domu. Nawet ją usprawnił i sprowadził sojuszników.
Im dłużej nad tym rozmyślał, tym mniejszą miał pewność, że dowództwo floty
pochwali jego działania jako de facto kapitana „Aurory”. Wątpił, aby powitano go jak
bohatera, i na pewno nie czekała go uroczysta parada, zwłaszcza jeśli ojciec wygrał
wybory. Opinia senatora Scotta o flocie była powszechnie znana.
– Kapitanie – odezwała się Jessica, wchodząc na mostek. – Wiem, gdzie podziało się
pozostałych dwustu uchodźców. – Stanęła przy stanowisku taktycznym, zmieniając
Randeena.
– Może nas pani oświecić?
– Tak jak myśleliśmy, udali się na powierzchnię, aby założyć nową kolonię –
wyjaśniła, wprowadzając współrzędne do taktycznych skanerów celowniczych. –
Lądowali w małych grupkach, założyli początkowy obóz i stopniowo rozszerzali osadę,
aby zadanie ich nie przytłoczyło.
– Co pani robi? – spytał Nathan.
– Używam optycznych czujników celowniczych, by ich znaleźć – wyjaśniła. –
Wyświetlę to na głównym ekranie.
Chwilę później na części sferycznego ekranu otaczającego przednią połowę mostka
pojawił się obraz. Stopniowo przybliżał się, przez co mieli wrażenie, że spadają z nieba
na planetę. W końcu zatrzymał się około stu metrów nad gruntem.
– Tutaj! – zawołała Jessica, pokazując na ekran.
– Gdzie?
– Tu, na prawo od lodowca.
– Widzę tylko lód – stwierdził Nathan, mrużąc oczy. – Lód i śnieg.
– Proszę przyjrzeć się kształtowi tego ośnieżonego pagórka tuż pod lodowcem
szelfowym. Jest prostokątny.
– Rzeczywiście – zgodził się Randeen. – Jest jeszcze kilka – dodał. – Na prawo i
powyżej.
– Panie Navashee, proszę przeskanować ten obszar w poszukiwaniu śladów życia.
Sygnatury cieplne, elektryczne, fuzyjne, wszystko, co mogłoby wskazywać, że ktoś tam
jest.
– Skanuję, panie kapitanie – potwierdził Navashee zza konsoli.
– Dlaczego wcześniej tego nie znaleźliśmy? – spytał Nathan.
– Szukaliśmy w umiarkowanej strefie przy równiku – wyjaśnił Randeen. – Nie
spodziewaliśmy się niczego znaleźć w mroźnych rejonach.
– Dlaczego założyli kolonię w tak ekstremalnych warunkach? – spytał Nathan. –
Zwłaszcza że w pobliżu równika są bardziej przyjazne okolice.
– Może na niższych szerokościach geograficznych jest za gorąco? – spytała Jessica. –
Albo mroźna pogoda jest sezonowa?
– Nie wydaje mi się – odparł Navashee. – Ten śnieg ma miejscami pięćdziesiąt metrów
grubości, a krawędź polarnej czapy lodowej znajduje się tylko sto kilometrów na północ
od nich.
– Cokolwiek? – spytał Nathan.
– Nie, sir. Żadnych sygnatur elektrycznych, radiowych, elektromagnetycznych ani
fuzyjnych. A jeśli gdzieś tam jest coś ciepłego, to śnieg dobrze to maskuje. Może kiedyś
tam ktoś mieszkał, ale obecnie chyba już nie.
Nathan zamyślił się na chwilę.
– Przewóz paliwa z „Jaspisu” zajmie jeszcze kilka godzin. Jako że mamy czas, jedyną
etyczną decyzją jest sprawdzenie, czy ktoś tam przeżył. – Odwrócił się do Jessiki przy
stanowisku taktycznym. – Proszę zebrać zespół do wyprawy na planetę. Sprzęt polarny,
pełne uzbrojenie. Polećcie tam i sprawdźcie okolicę. Wątpię, aby ktoś przetrwał, ale
może przynajmniej dowiemy się, co się z nimi stało.
– Tak jest, sir – odpowiedziała Jessica.
***
***
Na zamarzniętej, szaro-białej drugiej planecie układu BD+25 3252 wył wiatr, który
przechylał fale opadającego śniegu na bok, tworząc zmarszczki na powierzchni.
Śnieg uderzający w przednią szybę promu brzmiał raczej jak kamienie niż płatki.
Widoczność na zewnątrz była na tyle niska, że nikt nie wyglądał nawet przez okna.
Wszystko, czego potrzebowali, aby prom bezpiecznie wylądował, wyświetlało się na
konsolach przed nimi, a ciągłe podmuchy gwałtownych wiatrów sprawiały, że musieli
zachować pełne skupienie.
Jessica trzymała się mocno pasów, które mocowały ją do fotela w ładowni małego
promu. Po każdej ze stron promu mieściło się po sześć foteli. Obecnie cała dwunastka
była zajęta, jako że tyle osób potrzeba było, aby pomyślnie wykonać misję.
Przyjrzała się twarzom pozostałych. Wszyscy ubrani byli w specjalne, regulowane
termicznie kombinezony dostarczone przez Corinairian. Ubrania były grube i dobrze
izolowane, a kaptury szczelnie obejmowały maskę, która zakrywała całą twarz i
podbródek.
Oddział Corinari, który im towarzyszył, siedział spokojnie w swoich fotelach, nie
martwiąc się gwałtownymi wstrząsami promu, które trwały, odkąd pięć minut temu
weszli w atmosferę. Trójka cywili, dwaj Corinairianie i Takaranin, nie była tak
spokojna.
Wśród pasażerów podczas kontrolowanego spadania pośród wichrów panowało
milczenie. Jessica uśmiechnęła się do takarańskiego naukowca o nazwisku Taves, który
wydawał się najgorzej znosić lądowanie, i uniosła kciuk. Uśmiechnęła się ponownie,
gdy nie zrozumiał jej gestu i spojrzał w górę, zastanawiając się, na co wskazuje.
Prom leciał teraz nisko nad lodowcem szelfowym. Jego silnik był ledwie słyszalny
pośród lodowatych wichrów. Przeleciawszy nad lodowcem, obniżył lot. Na tej
wysokości powietrze było nieco spokojniejsze.
Lecąc naprzód, prom dryfował na boki, aż w końcu zatrzymał się kilka metrów od
pierwszego prostokątnego pagórka. Gdy obniżył lot, jego silniki odepchnęły z
powierzchni kilka metrów śniegu, odsłaniając wykryty przez czujniki płaski teren.
Prom delikatnie opadł na zamarznięty grunt.
– Wylądowaliśmy – oznajmił pilot w słuchawce Jessiki. – Dajcie nam minutę, zanim
otworzycie właz.
– Przyjęłam. – Jessica odpięła pasy i wstała z fotela. – Sprawdzić szczelność masek i
zapas powietrza. Pamiętajcie, chociaż powietrze jest zdatne do oddychania, to jest
bardzo rzadkie i cholernie zimne. Bez maski stracicie przytomność w minutę, a życie w
osiem.
– Jak ktokolwiek mógł tu przetrwać? – spytał Taves.
– Właśnie to mamy ustalić. Szczerze mówiąc, nie spodziewam się znaleźć nikogo
żywego, ale kto wie. – Jessica odwróciła się do majora Waddella. – Panie majorze, niech
pańscy ludzie zabezpieczą teren, podczas gdy my przekopiemy się do środka.
– Tak jest, sir – odpowiedział major. Zwrócił się do swoich ludzi: – Pierwszy zespół
zabezpiecza lądowisko. Drugi obwód. Nikt nie traci połączenia z ludźmi po swoich
bokach. – Spojrzał na Jessicę. – Nie będzie żadnych niespodzianek, póki będzie pani w
środku, pani komandor.
– Dobrze.
Szef załogi promu podszedł do lewego włazu i aktywował rampę.
– Pilot mówi, że wszystkie silniki wyłączone i możecie wychodzić.
– Osłony na twarz! – warknęła Jessica. Przycisnęła maskę do twarzy, mocując ją
odpowiednio z tyłu głowy. Wcisnęła mały przełącznik na boku, który aktywował
wyświetlacz na górnych rogach. Dzięki temu widziała, gdzie znajdują się jej ludzie, i
była w stanie kontrolować swoją pozycję w stosunku do promu i pobliskich budynków
zakopanych w śniegu. Założyła na głowę kaptur i przymocowała go do krawędzi maski.
Był ciepły i przytulny, już ogrzany przez systemy kontroli ciepła kombinezonu. Dopóki
kombinezon działał, utrzymywał w środku normalną temperaturę mimo mrozu na
zewnątrz.
Jessica obróciła się, aby upewnić się, że reszta zespołu jest gotowa, po czym pokazała
szefowi załogi uniesiony kciuk. Chociaż Takaranie nie rozumieli jeszcze tego gestu,
większość Corinairian w załodze „Aurory” już nauczyła się jego znaczenia.
Szef załogi zamocował kaptur i wcisnął przycisk na panelu kontrolnym. Właz
odsunął się, wpuszczając do ładowni promu wiatr i drobinki zamarzniętej wody.
Niektórzy członkowie zespołu zachwiali się, ledwie powstrzymując upadek.
Jessica odsunęła się, robiąc miejsce dla majora Waddella i pierwszego zespołu
Corinari, który zbiegł po rampie tak, jakby szarżował do bitwy. Jessica pomyślała, że to
nieco dziwne, gdyż Corinari wiedzieli, że nie wykryto żadnych oznak życia: brak ciepła,
emisji elektromagnetycznych, nawet żadnych działających baterii. Ale nie zamierzała
odradzać nadmiernej ostrożności, zwłaszcza na nieznanym terenie. Wyjrzała na
zewnątrz, patrząc, jak biegną po świeżo odsłoniętym gruncie, który już zaczynały
pokrywać szarobiałe płatki. W ciągu kilku chwil zniknęli jej z oczu pośród wirującego
śniegu i pyłu. Patrzyła na dane na wyświetlaczu.
Mężczyźni rozbiegli się na cztery strony. Po minucie wszyscy się zatrzymali.
Przysłuchiwała się, jak członkowie pierwszego oddziału zgłaszają majorowi brak
niebezpieczeństw.
– Lądowisko zabezpieczone – oznajmił major Waddell. Mimo maski słyszała w jego
komunikacie wycie wiatru. – Drugi oddział, ruszać się.
Jessica znów odstąpiła, robiąc miejsce dla kolejnej czwórki żołnierzy. Dziwnie się
czuła, patrząc, jak znikają pośród zamieci. Szarżowanie ku niebezpieczeństwu było
czymś, do czego nie tylko ją szkolono, ale co lubiła. Niestety, tym razem rola ta
przypadła majorowi Waddellowi. Jego ludzi przeznaczono do walki na lądzie i operacji
zabezpieczających. Dołączyli do podróży „Aurory” na Ziemię, aby chronić jej załogę
właśnie w takich sytuacjach, i Jessica była pewna, że świetnie się sprawią.
Parę minut później Waddell zgłosił, że jego ludzie zabezpieczyli okolicę. Jessica dała
znak pozostałym trzem członkom swojemu zespołu, aby poszli za nią, i ruszyła po
rampie.
Wiatr nie był tak mocny, jak się spodziewała. Lodowiec szelfowy unoszący się za nimi
stanowił naturalną osłonę. W jego cieniu wiatr wirował bez celu, zamiast wiać
bezpośrednio z jednej strony w drugą.
Pierwszym, co zauważyła, gdy jej buty zetknęły się z powierzchnią, było to, że śnieg
wcale nie był śniegiem. Były to te same zamarznięte kawałki lodu, które wleciały do
ładowni, gdy otworzył się właz. Chrzęściły dziwnie pod jej butami, które zanurzały się
w lodowe drobinki. W miejscach, gdzie lądowanie promu odsłoniło grunt, zbierające
się na nowo kawałki lodu toczyły się pod jej nogami, sprawiając, że powierzchnia
stawała się śliska.
– Uważajcie! – odezwała się przez komunikator, patrząc, jak pozostali schodzą po
rampie za nią. – Ślisko tu.
Gdy cała czwórka znalazła się na zewnątrz, ruszyli ku pierwszemu prostokątnemu
wzniesieniu znajdującemu się jedynie dziesięć metrów dalej.
Gdy weszli w głębszy śnieg, zauważyli, że drobinki lodu nie zbrylały się tak, jak
ziemski śnieg. Dzięki temu łatwiej było przebijać się pośród nich. Wkrótce jednak
zagłębili się w śnieg po pas. Po kilku chwilach marsz stał się trudniejszy.
– Czy mamy jakiś sposób na przebicie się? – Jessica spytała idącego za nią Tavesa.
– Proszę dać mi swoją broń – odpowiedział Takaranin.
– Słucham?
– Pani broń.
Jessica podała mu pistolet energetyczny kolbą do przodu.
– Proszę się odsunąć – polecił.
Jessica odstąpiła, pozwalając mężczyźnie zająć miejsce z przodu. Skierował broń
przed siebie i nacisnął spust. Zamiast jednego rozbłysku energii z lufy wyłonił się
stożkowaty promień. Głęboki po pas lód natychmiast się roztopił, zmieniając się w
parę. Para rozpłynęła się, dołączając do lodowego wiru w powietrzu. Jessica była
pewna, że widziała, jak para zmienia się znowu w lód, który rozproszył wiatr.
Sztuczka zadziałała i zespół zaczął poruszać się do przodu ku pierwszemu
prostokątnemu wzniesieniu. Taves nadal strzelał z przystosowanej do topienia lodu
broni, robiąc dla nich przejście. Po kilku minutach znaleźli się przy krawędzi wzgórza.
– To było niezłe – stwierdziła Jessica. – Może pan użyć tego, by oczyścić drogę do
środka tego, co znajduje się pod tym śniegiem?
– Mogę spróbować – odparł Taves. Odwrócił się do pagórka i skierował ku niemu
broń. Prowadził promień energii stopniowo w górę. Po oczyszczeniu każdego metra
znów zaczynał od dołu. Po kilku minutach nagle zatrzymał się.
– Co się stało? – spytała Jessica.
– Jeśli przebiję się głębiej, mogę uszkodzić to, co znajduje się pod śniegiem. Obawiam
się, że dalej musimy się przekopać.
Jessica spojrzała na dwóch Corinairian stojących za nią.
– Słyszeliście, możecie zaczynać.
Cała czwórka zaczęła przebijać się przez mroźną ścianę. Przez kilka minut odgarniali
lodowe grudki dłońmi w rękawicach, aż w końcu jeden z Corinairian trafił na coś
twardego.
– Mam coś! – zawołał. – To chyba ściana.
Pozostali skupili wysiłki na tym samym miejscu i szybko odsłonili kamienną
płaszczyznę.
– Gdzieś tu muszą być drzwi – stwierdziła Jessica. – Odsuńcie się – rozkazała
Corinairianom. – Proszę zacząć znów topić śnieg po tamtej stronie – poleciła Tavesowi,
wskazując na prawo od odkrytej części ściany. – Równolegle do ściany. Proszę wytopić
przejście szerokie na dwa metry. Jeśli nie znajdziemy drzwi, gdy dojdziemy do rogu,
wrócimy w tamtą stronę.
– Jak sobie pani życzy – odparł Taves.
Zaczął znów strzelać z broni Jessiki, wycinając przejście w śniegu. Nauczył się szybko
wycinać tylko kilka centymetrów przy ścianie, pozwalając, aby reszta sama odpadła
pod własnym ciężarem. W ciągu minut dotarli do rogu ściany, nie znaleźli jednak
drzwi.
– Zawracamy – poleciła Jessica.
– Pani komandor – odezwał się dyplomatycznym tonem Taves – nie wiemy, na której
ścianie znajduje się wejście. Może być choćby za tym rogiem.
– Słuszna uwaga. Waddell – odezwała się przez komunikator – proszę przysłać tu
jednego ze swoich ludzi z lądowiska z pistoletem energetycznym.
– Zrozumiano – odparł Waddell.
– Gdy tylko tu przybędzie, proszę dopasować ustawienia jego broni – poleciła
Jessica. – Niech przebija się w drugą stronę, podczas gdy my będziemy iść w tę, za róg.
Któreś z nas w końcu znajdzie drzwi.
– Słusznie – zgodził się Takaranin. – To będzie znacznie wydajniejsze.
***
***
Ściana śniegu po lewej stronie nagle się zapadła, odkrywając krótki tunel,
prowadzący do wnętrza kamiennej ściany.
– Stop! Stop! – rozkazała Jessica. Taves dezaktywował broń. – To chyba to! – Spojrzała
na stertę śniegu przy wejściu do tunelu. – Proszę to wyczyścić. Śnieg szybko się tu
zbiera i nie chcemy zostać zakopani żywcem.
Podczas gdy Taves skupił się na topieniu śniegu przy wejściu, Jessica i dwaj
Corinairianie weszli do środka. W tunelu z każdym krokiem robiło się coraz ciemniej.
Jessica uruchomiła zamontowany na klatce piersiowej panel świetlny, dzięki czemu
wnętrze rozjaśnił blady blask. Światło odsłoniło duże drewniane drzwi, zbudowane z
pionowych drewnianych desek, zbitych za pomocą przerdzewiałych kawałków żelaza i
ciężkich, wykutych ręcznie gwoździ. Przypominały jej stare fortece zbudowane przez
mieszkańców wiosek w pierwszym wieku po zarazie biologiczno-cyfrowej na Ziemi.
Widziała obrazy w szkolnych hologramach. Z Arki Danych dowiedzieli się, że podobne
budowano także tysiąc lat przed zarazą.
– Czy powinienem to nagrywać? – spytał jeden z Corinairian.
Jessica odwróciła się do niego, patrząc na nazwisko na hełmie.
– Jak pan myśli, panie Soutter?
– Powinienem to nagrywać.
Jessica obróciła się ponownie do drzwi, a panel świetlny Souttera również zaczął
rzucać na nie blade światło. Zrobiła krok do przodu i pociągnęła za drzwi, które nie
poruszyły się. Szarpnęła za nie jeszcze kilka razy, ale bezskutecznie.
– Zawiasy zapewne całkiem zamarzły – stwierdził Taves, również uruchamiając
swoje oświetlenie.
– Albo całkiem przerdzewiały – dodała Jessica. – Jak to otworzymy?
Taves podniósł broń, którą wcześniej topił śnieg.
– Ten pistolet ma wiele użytecznych ustawień – oznajmił z wyraźną dumą.
Zrobił krok do przodu, zmodyfikował nieco ustawienia mocy i przekręcił koniec lufy.
Wycelował i wystrzelił w stronę drzwi, tym razem wysyłając ku nim wąski, precyzyjny
promień czerwonego światła, który wypalił w nich czystą linię. Tunel zaczął zapełniać
się dymem. Taves nie widział teraz zbyt dobrze celu i miał nadzieję, że nie przetnie
górnego pasa metalu, aby nie zawaliły się całe drzwi. W ciągu kilku minut przeciął je
mniej więcej na wysokości ramion. Po kolejnej minucie rozciął też żelazny pas na dole.
– Proszę mi pomóc – powiedział, oddając broń Jessice.
Soutter i Kilbore, drugi z Corinairian, stanęli po obu stronach Takaranina. Razem
popchnęli przecięte drewno, aż w końcu wpadło do środka.
Jessica przygarbiła się i zajrzała przez otwór. Poświeciła do wnętrza ręczną latarką.
Wyglądało na to, że znajdowało się tam trochę sprzętu, wyraźnie w kiepskim stanie.
Pokój był zakurzony i pełen sopli lodu zwisających z różnych miejsc, w tym z urządzeń,
z których kiedyś wyciekł płyn.
– W tym miejscu nie było światła od lat – rzucił Soutter zza pleców Jessiki.
– Raczej od stuleci – poprawiła go, przechodząc przez otwór po obalonych deskach. –
Waddell, tu Nash. Wchodzę do środka. Słyszy mnie pan?
– Głośno i wyraźnie, pani komandor.
– Będę się kontaktować co kilka minut.
– Zrozumiano.
Jessica powoli weszła głębiej do ciemnego pomieszczenia, a za nią pozostała trójka.
– To wygląda jak sień – zauważył Taves. – Na tych stojakach musiał wisieć sprzęt
arktyczny – wyjaśnił, wskazując na przeciwległą ścianę. – A to chyba szafki na
narzędzia.
– Skoro to stojaki na sprzęt arktyczny, gdzie ten sprzęt? – spytał Soutter.
– Może to tylko jakiś posterunek? – spytała Jessica. Doszła do kolejnych drzwi po
drugiej stronie pomieszczenia. – Jeśli tak, to muszą być wewnętrzne drzwi.
Taves przyjrzał się im.
– Wyglądają podobnie do zewnętrznych, ale są mniejsze. Zapewne nie ma tu żadnych
zasuw ani innych zabezpieczeń.
– Z zewnątrz wieje wiatr – zauważył Soutter. – Zapewne nie musieli zabezpieczać
drzwi.
Jessica zignorowała ich rozmowę i pociągnęła za otwierające się na zewnątrz
skrzydła. Zawiasy skrzypiały, opierając się jej wysiłkom, ale w końcu poddały się.
Jessica przeszła przez wewnętrzne drzwi, sprawdzając łączność z majorem Waddellem
i jego ludźmi na zewnątrz. Po chwili zatrzymała się, świecąc na prawo i lewo.
– To korytarz – powiedziała. – Biegnie niemal prostopadle na prawo i pod kątem
około czterdziestu pięciu stopni na lewo.
– Zapewne łączy się z resztą budynków – stwierdził Taves. – Zgodnie ze skanami jest
przynajmniej pięć innych prostokątnych wzniesień.
– Taves, za mną – rozkazała Jessica. – Soutter, Kilbore, na prawo. Raport co pięć
minut.
– Tak jest, sir – odparł Soutter.
Jessica patrzyła przez chwilę, jak Soutter i Kilbore ruszają wzdłuż prawego korytarza,
aż w końcu znikają w ciemności. Odwróciła się i zaczęła iść lewym korytarzem,
machając na boki latarką. Oświetlenie na kombinezonie było zbyt blade.
Korytarz był długi i nie wyróżniał się niczym szczególnym poza wzorem kamieni, z
których zbudowane zostały ściany. Co pięć metrów znajdowały się panele
oświetleniowe, połączone przewodem idącym wzdłuż górnych krawędzi ścian. Podłoga
również wyglądała na kamienną. Była jednak gładka, jakby została wykonana z
jednego wielkiego głazu. Koloniści musieli dysponować w pewnym momencie
zaawansowaną technologią i wiedzą, jak z niej korzystać.
Po kilku minutach dotarli do kolejnych drzwi, tym razem ze znakiem na ścianie. Znak
był wyrzeźbiony w drewnie, a litery pokryte jakimś barwnikiem.
– Pomieszczenie kontrolne – oznajmiła Jessica.
– Co? – spytał Taves.
Jessica wskazała na znak.
– Myślałam, że nauczyliście się już czytać Angla.
– To nie Angla – odparł Taves przez komunikator. – Ale jest pewne podobieństwo.
Jessica otworzyła drzwi i weszła do pomieszczenia. Wewnątrz znajdowało się kilka
konsoli. Nie wyglądały na zaprojektowane z myślą o tym pomieszczeniu, a raczej jakby
pochodziły z jakiegoś statku. Przyszło jej do głowy, że jak na razie większość
technologii, jaką tu widziała, wyglądała jak wyposażenie jednostki kosmicznej. Przeszła
dalej i dotarła do czegoś, co wyglądało na główną konsolę. Podeszła do fotela z wysokim
oparciem przed konsolą i powoli go odwróciła do siebie. W fotelu siedział mężczyzna w
średnim wieku w ciężkiej parce. Miał rękawice owinięte jeszcze kilkoma pasami
materiału. Nogi otulił kocami. Jego oczy i usta były półotwarte, skórę miał bladą i
upiorną, pokrytą cienką warstwą szarych kryształków lodu.
– Mam tu ciało – powiedziała ze spokojem Jessica.
– Tu są dwa kolejne – oznajmił Taves. – Wyglądają na zamarznięte.
– Pani komandor, tu Soutter – odezwał się Corinairianin przez komunikator. W jego
głosie słychać było nutę paniki.
– Słucham.
– Mamy tu ciała – oznajmił. – Jest ich przynajmniej dziesięć. Wszystkie zamarznięte.
– Przyjęłam. Tu też je znaleźliśmy. Idźcie dalej i liczcie po drodze ciała. Nagrywajcie
wszystko. Panie Soutter, proszę szukać też rdzenia danych czy czegoś w tym stylu.
Gdzieś tu musi być jakiś dziennik.
***
Nathan stał w głównym hangarze, gdy lądujący prom zatrzymał się i zaczął wyłączać
silniki. Jednostka wyglądała na poobijaną, a wciąż odziani w stroje arktyczne ludzie, ze
zdjętymi kapturami i wiszącymi na szyjach maskami, też nie wyglądali najlepiej. Jessica
oddzieliła się od grupy i podeszła do kapitana ze skrzynką w ręku.
– Pani komandor.
– Sir.
– Trudna wyprawa?
– Bywało gorzej.
– I jak?
– Wszyscy nie żyją. Nie wyglądało to dobrze.
– Byli z „Jaspisu”?
– Nie mam pewności – przyznała. – Może tak, a może to ich potomkowie.
– Co to takiego? – spytał, wskazując na skrzynkę w jej lewej ręce.
– Wyciągnęliśmy coś, co wyglądało na rdzeń danych. Nie wiem, czy nadal działa.
– Dajcie to inżynierom – polecił Nathan.
– Pan Taves zaproponował, że on spróbuje się do tego dobrać.
– Najpierw daj to Władimirowi. Podejrzewam, że może być bardziej zbliżony do
naszej technologii niż do takarańskiej.
– Tak jest, sir.
Nathan zauważył, że Jessica nie wygląda najlepiej. Zdawała się wyczerpana
emocjonalnie.
– Nic ci nie jest?
– Jak mówiłam, nie wyglądało to dobrze.
– Chcesz o tym porozmawiać?
– Nieszczególnie. Przynajmniej nie teraz. Może później, po prysznicu i kolacji. –
Jessica wyciągnęła moduł danych z kombinezonu i podała go Nathanowi. – Wszystko
nagrywaliśmy.
Nathan spojrzał na nośnik i zastanowił się, co na nim znajdzie.
– Ci ludzie nie mieli tam szans – powiedziała Jessica. – Nie w tym zimnie.
– Zastanawiające, dlaczego w ogóle tam polecieli.
– Owszem, sir.
– Proszę odpocząć, pani komandor. Przejrzę nagrania i porozmawiamy później.
– Tak jest, sir.
***
***
***
***
– Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł – oznajmiła Cameron, siadając przy stole w
mesie kapitańskiej. – Lot zwiadowczy zajmie około piętnastu godzin. To dość sporo
siedzenia w jednym miejscu i czekania, aż wrócą.
– Spotkają się z nami w kolejnym punkcie skoku – odpowiedział Nathan. – W ten
sposób nie stracimy czasu.
– A co, jeśli zostaną wykryci? Czy to nie zaalarmuje Jungów?
– Może dowiedzą się o czyjejś obecności, ale w „Sokole” nie ma nic, co wygląda na
ziemską technologię.
– Poza napędem skokowym – przypomniała Cameron.
– Są świadomi swoich obowiązków w tej kwestii, pani komandor.
– Czy aby na pewno? W końcu nie składali żadnej przysięgi ani niczego takiego.
– Nie wszystko, co słuszne, wymaga przysięgi, Cameron. Josh i Loki wiedzą, jaka jest
stawka. Mam pewność, że woleliby się poświęcić, niż dać się złapać. Nie muszę ci
przypominać, że obaj niejednokrotnie pokazali, że są skłonni ryzykować życie dla misji.
– Josh lubi podejmować nieprzemyślane ryzyko.
– Nie do końca się zgadzam. Myślę, że jest pewien każdego swojego manewru. Nie
widzi ryzyka, bo wie, że mu się uda. To w zasadzie dar.
– Albo klątwa – dodała Cameron.
– Dlatego on i Loki tak dobrze się uzupełniają. Loki widzi ryzyko i w razie potrzeby
przypomina o tym Joshowi. Można powiedzieć, że Loki to Cameron Josha.
– Tak mnie postrzegasz, jako obawiającą się ryzyka?
– Skądże. Podejmuję decyzje w oparciu o instynkt, a ty w pełni analizujesz opcje,
zanim zdecydujesz. Myślę, że dlatego kapitan Roberts kazał nam pracować razem.
Wiedział, że twoja analityczna strona dobrze zrównoważy mój instynkt. Gdy
kwestionujesz moje decyzje, sprawiasz, że muszę dobrze je przemyśleć. Jeśli się ze mną
zgadzasz, to mam większą pewność, że postępuję słusznie.
– Bo zawsze powiem ci, gdy uważam, że się mylisz.
– Właśnie. W tej kwestii mogę na ciebie liczyć.
– Zapewniam, że zawsze chętnie powiem, gdy zachowujesz się głupio.
– Hej, tego nie powiedziałem.
Cameron podniosła szklankę wody do ust, skrywając uśmiech.
– Co przegapiliśmy? – spytała Jessica. Razem z Władimirem weszli do pomieszczenia.
– Nathan właśnie mówił, że moim zadaniem jest mówienie mu, że się myli –
oznajmiła Cameron.
– Brzmi jak zbyt dużo pracy – rzucił Władimir.
– Gdzie gość honorowy? – spytała Jessica.
– Wkrótce tu będzie – odpowiedział Nathan. – Znaleźliście coś o nim w danych z Arki?
– Nic – odparła Jessica, siadając. – Arka nie zawiera informacji o poszczególnych
osobach, o ile nie osiągnęły czegoś naprawdę istotnego.
– W takim razie nie będziemy w stanie zweryfikować tego, co nam powie – zauważyła
Cameron.
– Poza ciągłym przepytywaniem – przyznała Jessica – a z tym daleko nie zajdziemy.
– Czego chcecie się dowiedzieć? – spytał trzeźwo Władimir.
– Co poszło nie tak – odparł Nathan. – Dlaczego ponad połowa kontenerów wciąż
znajdowała się na orbicie? Dlaczego pozostali koloniści nie zostali wybudzeni i nie
polecieli na powierzchnię? Co stało się z kolonistami na planecie?
– Jeśli przez cały ten czas przebywał w stazie, zapewne nie będzie znał tych
odpowiedzi.
– Tak, pomyślałem o tym – przyznał Nathan. – Cóż, przynajmniej może dowiemy się
trochę o tym, co działo się po zamknięciu Arki. Nadal brakuje nam tak wielu informacji
o upadku światów centralnych i samej Ziemi. On to przeżył.
– Jakoś nam to pomoże w obecnej sytuacji? – spytała Jessica.
– Nieszczególnie. Ale to ciekawe.
Rozmowa ustała, gdy otworzyły się drzwi i pan Percival wjechał do pomieszczenia na
wózku pchanym przez jednego z oficerów Corinari. Włosy miał przycięte i spięte, a
brodę ogoloną. Był w zwyczajnym mundurze bez oznaczeń.
– Panie Percival, witamy. – Nathana nieco zdziwił wózek. – Jeśli nie czuje się pan na
siłach, możemy przełożyć…
– Nie ma takiej potrzeby, panie kapitanie – przerwał mu Percival. Z pewnym trudem
wstał na nogi i przeszedł dwa metry od wózka do stołu. – Czuję się dość dobrze, aby
zjeść kolację i wziąć udział w swobodnej rozmowie. Nadal jednak niewystarczająco,
aby przejść z ambulatorium do pańskiej kabiny, przynajmniej nie według młodej pani
doktor.
– Skoro jest pan pewien…
– Tak, jestem. Poza tym nie jadłem nic od tysiąca lat.
– Rzadko się słyszy coś takiego – stwierdził Nathan. – Mam nadzieję, że pan wybaczy,
ale za poradą doktor Chen dzisiejsze menu nie będzie zbyt wyszukane.
– Tak, poleciła mi jeść tylko lekkie rzeczy do czasu, aż mój układ trawienny wróci do
normy.
– Dobrze więc. W takim razie zjedzmy. – Nathan dał znak Collinsowi, aby podał do
stołu.
Percival spojrzał na Cameron.
– A, przepraszam – powiedział Nathan, zdając sobie sprawę, że Percival i Cameron
jeszcze się nie znają. – To moja pierwsza oficer, komandor Cameron Taylor.
– Miło panią poznać.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparła Cameron.
– Niezły ma pan okręt, kapitanie. Z tego, co widziałem. Co to za typ jednostki?
– „Aurora” to przede wszystkim okręt przeznaczony do eksploracji i dyplomacji –
wyjaśnił Nathan.
– Pańska załoga nie wygląda na odkrywców.
– Jako że należymy do Ziemskich Sił Obronnych, jest to również jednostka bojowa.
Ostatnie wydarzenia sprawiły, że musieliśmy w większym stopniu skupić się na
bezpieczeństwie.
– Jakie wydarzenia?
– To dość skomplikowane – odparł Nathan wymijająco – i być może lepiej omówić to
przy innej okazji.
– Oczywiście. Zakładam, że pański okręt jest wyposażony w napęd nadświetlny.
– W pewnym sensie, owszem.
– Znów kwestia do omówienia przy innej okazji?
– Zapewne tak. Na razie powiedzmy, że „Aurora” jest w stanie poruszać się szybciej
niż większość okrętów.
Percival skosztował stojącej przed nim sałatki, powoli przeżuwał nieznane mu
liściaste warzywa.
– To całkiem smaczne, ale nie znam tej rośliny.
– Pozyskaliśmy ją podczas podróży. Mogę spytać o jej nazwę, jeśli pan chce.
– To nie jest konieczne – odparł Percival, biorąc do ust kolejny kęs. Przez chwilę żuł,
patrząc, jak jedzą inni. Wszystkie oczy wydawały się skupiać na nim. – Może
powinniśmy pominąć grzeczności i przejść do rzeczy. Na pewno macie wiele pytań i
chętnie odpowiem na tyle, na ile będę w stanie.
– Proszę opowiedzieć o waszej misji – powiedział Nathan. – Według posiadanych
przez nas danych wasz statek miał być wycofany ze służby. Zgodnie z dziennikiem
pokładowym wrócił do użytku pod dowództwem Alana Dubnyka.
– Tak, był naszym kapitanem.
– Kapitan Dubnyk był niezależnym kupcem handlującym podejrzanym towarem i
korzystającym z niezarejestrowanego statku. Nie wygląda mi na kogoś, kogo
wynajęłoby się do misji kolonizacyjnej.
– Ma pan rację, panie kapitanie. Ale cena była odpowiednia, a wybór dość skromny.
To prosta decyzja.
Nathan spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– Mówi pan, jakby wiedział o transakcji z pierwszej ręki.
– Byłem sponsorem misji, panie kapitanie. To ja go wynająłem.
– Był pan sponsorem? – spytała z niedowierzaniem Jessica.
– Nie byłem jedynym źródłem finansowania – wyjaśnił Percival – ale miałem
największy wkład w misję. Każdy pasażer zapłacił za własny przelot i za podstawowe
zapasy. Ja zapłaciłem za komory stazy i pakiety kolonizacyjne, które miały zapewnić
powodzenie przedsięwzięcia.
– To nadal znaczna i dość ryzykowna inwestycja – stwierdził Nathan.
– To były szalone i straszne czasy, panie kapitanie. Może pana zdziwić, jak bardzo
nieodpowiednia była zwyczajna logika, jeśli chodzi o ówczesne życie.
– Nadal mówimy o miliardach kredytów, panie Percival. Musiał pan być dość
zamożny.
– W zasadzie to raczej o milionach. Jak mówiłem, każdy pasażer musiał zapłacić za
przewóz. A znaczna część sprzętu była dostępna na czarnym rynku. To jedna z zalet
rozpoczęcia misji na pograniczu zamiast na jednym z centralnych światów.
– Nie brzmi to do końca legalnie – zauważyła Cameron z niezdradzającą emocji
twarzą.
Percival roześmiał się.
– W tej misji niewiele rzeczy było legalnych, pani komandor. Ale to samo można
powiedzieć o większości misji uchodźczych. Jak mówiłem, to były szalone, straszne
czasy.
– Wciąż trudno nie zastanawiać się, dlaczego zainwestował pan nieproporcjonalnie
więcej swoich funduszy w ekspedycję niż inni – powiedział Nathan.
– Próbowałem ocalić własne życie.
– Chyba tak samo jak wszyscy? – zauważyła Cameron.
– Nie, nie rozumie pani. – Percival pokręcił głową. – Na początku odbyło się wiele
misji ewakuacyjnych, w pełni licencjonowanych i zarejestrowanych u odpowiednich
władz. Ale nie mogłem kupić miejsca na żadnej z nich z uwagi na moje problemy
medyczne.
– Jakie problemy? – spytał Nathan.
– Cierpię na nieuleczalną degeneracyjną chorobę mięśni zwaną chorobą Minniana.
To sprawiło, że nie kwalifikowałem się do udziału w legalnych misjach
kolonizacyjnych. Szansę na przetrwanie zarazy miałem tylko, fundując własną
ekspedycję. Powszechnie wiadomo było, że ze Światów Pogranicza wyruszają
regularnie nierejestrowane ekspedycje, więc udałem się na 26 Draconis, gdzie
spotkałem kapitana Dubnyka. Razem zebraliśmy pięciuset uchodźców z odpowiednim
sprzętem i zapasami, które miały gwarantować sukces przedsięwzięcia.
– To nadal nie uratowałoby pańskiego życia – zauważył Władimir – tylko ochroniłoby
pana przed zarazą.
– Kapsuła – nagle zdał sobie sprawę Nathan. – Zamierzał pan pozostać w niej aż do
znalezienia lekarstwa.
– Owszem – przyznał Percival.
– Czy nie mógł pan zrobić tego u siebie? – spytała Jessica.
– Sprawy nie miały się najlepiej. Trąbiono o tym w wiadomościach. Cywilizację
Światów Centralnych czekała zapaść. Wyglądało na to, że bezpieczniej będzie udać się
gdzie indziej.
– Dlatego ufundował pan ekspedycję – powiedziała Cameron.
– Moim jedynym warunkiem było to, że moja komora stazy miała pozostać
bezpieczna i funkcjonalna. Zaprojektowano ją z myślą o działaniu przez setki lat, nawet
bez ludzkiego nadzoru. Miano mnie ożywić, gdy znajdzie się lek na moją przypadłość.
– Dlatego wybrał pan BD+25 3252 – stwierdził Nathan. – Ze względu na położenie.
– Układ nie znajdował się zbyt daleko, na wypadek gdyby niektóre Światy Pogranicza
przetrwały, i niezbyt daleko od tras wielu innych ówczesnych ekspedycji.
– Maksymalizacja szans – stwierdziła Jessica.
– W pewnym sensie. – Percival odłożył widelec. – Panie kapitanie, poza
ufundowaniem nierejestrowanej ekspedycji nie zrobiłem niczego złego. Dałem
pięciuset uchodźcom szansę, której inaczej by nie mieli. Przykro mi, że ostatecznie nic z
tego nie wyszło.
– Nie jesteśmy tu, by pana osądzać, panie Percival – zapewnił go Nathan. – Po prostu
chcemy znać prawdę. Jak pan powiedział, to były trudne czasy. Miał pan ogromne
szczęście, że je pan przetrwał.
W pomieszczeniu na parę minut zapadła cisza i wszyscy skupili się na jedzeniu.
Nathan i Jessica dyskretnie spoglądali na Percivala. Choć jego historia miała sens i
pasowała do tego, co wiedzieli o czasach zarazy, w tym człowieku było coś, co nie
podobało się Nathanowi.
– Panie kapitanie – Percival przerwał pełną napięcia ciszę – powiedziano mi, że
pozostali pasażerowie „Jaspisu” nie przetrwali, ale nikt nie powiedział, co się z nimi
stało.
– Do końca tego nie wiemy – wyjaśnił Nathan. – Przynajmniej jeszcze nie. Wiemy
tylko, że około dwustu z nich udało się na powierzchnię wraz z niemal połową ładunku.
Znaleźliśmy „Jaspis” z połową zapasów i trzema setkami pasażerów, którzy zmarli w
komorach stazy.
– Co stało się z tymi, którzy polecieli na powierzchnię?
Nathan zauważył brak nadziei w jego głosie.
– Obawiam się, że też nie przetrwali. Najwyraźniej zimy są tam cięższe, niż
pierwotnie przewidywano.
– Drugą planetę układu BD+25 3252 uznano za zdatną do zamieszkania – podkreślił
Percival. – Nie w pełni, jako że dwie trzecie powierzchni pokrywa lód, ale mimo
wszystko zdatną. Wiadomo, co mogło spowodować ich śmierć?
– Wiemy tylko, że najwyraźniej zmarli z głodu i zimna.
– Czy w dziennikach kolonii znaleziono jakieś informacje?
– Pracujemy nad ich odczytaniem, podobnie jak tych z „Jaspisu”. Mamy nadzieję, że
dowiemy się czegoś o okolicznościach ich śmierci.
– Przykro mi, panie kapitanie. Umieszczono mnie w stazie przed odlotem. Nie
poznałem nigdy pozostałych pasażerów, jedynie kapitana Dubnyka i jego lekarza
pokładowego.
Znów zapadła niezręczna cisza i zgromadzeni próbowali dalej jeść.
– Zastanawiam się, ilu z nich się udało – powiedział Percival. Uniósł wzrok znad
talerza, spoglądając na wyraźnie zdziwionego Nathana. – Przepraszam, chodzi mi o
pozostałe ekspedycje. Było ich tak wiele, niektóre bardzo dobrze przygotowane, inne
gorzej. Zastanawiam się, ile z nich przetrwało czy nawet prosperowało i wyrosło na w
pełni uprzemysłowione światy.
– Natknęliśmy się na parę – przyznał Nathan. – Mówi pan, że było wiele takich
ekspedycji?
– Owszem. Być może tysiące. – Percival na chwilę zamilkł. – Ale na pewno, skoro
jesteście z Ziemi, to wiecie o tym wszystkim.
– Nie mamy danych o zapaści Światów Centralnych. Informacje z Arki Danych kończą
się, gdy cyfrowy aspekt…
– Arki Danych? Zapaści? O czym pan mówi, panie kapitanie?
– Przepraszam, panie Percival. Założyłem, że pan wie.
– Jak zła była sytuacja? Przewidywania były dość ponure, ale zawsze spodziewałem
się, że po prostu chcieli sprzedać więcej pakietów kolonizacyjnych.
– Nie wiem, jak to panu powiedzieć. Nie mogę mówić szczegółowo o wszystkich
światach, ale zaraza biologiczno-cyfrowa zabiła dziewięćdziesiąt procent mieszkańców
Ziemi. Cała cywilizacja legła w ruinach. Żadnej energii, żadnego rządu, żadnego
przemysłu. Ci, którzy przeżyli, stworzyli prymitywne społeczności. Technologiczne
mroczne wieki trwały na Ziemi przez ponad siedem stuleci.
– Ale jednak jesteście tu, na tym okręcie. Na pewno nie przeszliście od kijów i
kamieni do okrętów międzygwiezdnych w ciągu trzystu lat.
– Około trzystu lat temu rozpoczęła się druga rewolucja przemysłowa. Ale
musieliśmy odkryć na nowo większość naszej nauki i technologii, jako że wszystkie
dane przechowywano w formie cyfrowej. Dopiero zaczynaliśmy latać samolotami, gdy
odkryliśmy Arkę Danych.
– Arkę Danych?
– Bogaty zasób informacji zamknięty w skarbcu zakopanym pod szwajcarskimi
Alpami. Był zasilany energią geotermiczną i miał działać w trybie oczekiwania przez
stulecia, nawet tysiąclecia, jeśli trzeba. Zawierał całą wiedzę naukową, technologiczną,
kulturową i historyczną ludzkości sprzed zarazy. Dzięki niej w ciągu stulecia
dokonaliśmy technologicznego skoku o trzysta lat. Ale Arkę Danych zakopano, gdy tylko
odkryto cyfrowy komponent zarazy. Wiemy więc bardzo niewiele o tym, co się stało,
poza faktami, które udało się ustalić naszym archeologom.
Percival wyraźnie pobladł.
– Dziewięćdziesiąt procent?
– Nic panu nie jest? – spytała Cameron.
– A co ze Światami Centralnymi? Z pograniczem? Co się z nimi stało?
– Nie mamy pewności – odrzekł Nathan. – Mieszkańcy Ziemi dopiero niedawno
wrócili w kosmos. Ten okręt to pierwszy zdolny do podróży nadświetlnych ziemski
okręt, nie licząc kilku jednostek testowych.
– Ale skoro dotarliście aż tak daleko, to musicie wiedzieć coś o Światach Centralnych?
– Obawiam się, że nie.
– Jak to możliwe?
– To skomplikowane. Podejrzewamy, że spotkał je podobny los. „Aurorę” zbudowano,
by szukała zaginionych światów i nawiązywała z nimi relacje dyplomatyczne. Niestety,
Ś
dowiedzieliśmy się, że wiele ze Światów Centralnych, jeśli nie wszystkie, znajduje się
pod kontrolą imperium Jungów.
– Jungów? Kim są ci Jungowie?
– Wiemy o nich bardzo niewiele poza tym, że są bezlitośni i zabierają siłą to, czego
chcą.
– Ile światów kontrolują?
– Z tego, co wiemy, wszystkie poza Sol.
Percival odsunął od siebie talerz, blady i przygnębiony.
– Panie kapitanie, przepraszam, ale czuję się nieco słabo. Te wszystkie wieści to za
dużo na raz. Chyba lepiej będzie, jeśli wrócę do ambulatorium.
– Oczywiście – zgodził się Nathan, dając znak oficerowi ochrony, by podszedł z
wózkiem. – Porozmawiamy innym razem.
– Dziękuję za pańską gościnność – powiedział Percival, siadając na wózku. – I za
ratunek. Niestety, wygląda na to, że mój plan nie udał się tak dobrze, jak planowałem.
Nathan i jego ludzie patrzyli, jak ochroniarz wychodzi, pchając wózek Percivala. Gdy
drzwi się zamknęły, Nathan kontynuował posiłek.
– Kłamie – oznajmił Władimir, wbijając widelec w sałatę.
Nathan spojrzał na niego pytająco kątem oka. Również czuł, że Percival sporo
ukrywa, ale było to jedynie przeczucie. Nie miał dowodów, które by je potwierdzały.
Zaskoczyło go, że to Władimir otwarcie wypowiedział oskarżenie, jako że do tej pory
nigdy nie zawracał sobie głowy takimi kwestiami. Nathan spodziewał się tego raczej po
Jessice albo Cameron.
Władimir czuł spojrzenie Nathana. Jak zwykle nie czekał, aż będzie miał puste usta,
by się odezwać.
– Zegar w jego komorze stazy.
– Jaki zegar?
– Jest na boku, wysoko po prawej. Mały, łatwo przegapić. Pokazuje, jak długo ktoś
przebywał w stazie. To proste urządzenie na wypadek, gdyby rejestry operacyjne szlag
trafił. Personel medyczny musi mieć takie informacje, aby odpowiednio ożywić
śpiącego w razie, gdy zawiodą automatyczne systemy.
– I co z nim? – spytała niecierpliwie Jessica.
Władimira zaskoczyła ta reakcja.
– Czy tylko mnie interesują takie szczegóły?
– Dlaczego myślisz, że kłamie? – spytał ze spokojem Nathan. On także się
niecierpliwił, jako że Władimir miał w zwyczaju drobiazgowo wyjaśniać detale
techniczne.
– Powiedział, że znalazł się w stazie przed rozpoczęciem podróży. Ponad tysiąc lat
temu, da?
– Tak.
– To dlaczego zegar pokazuje osiemset dwanaście lat?
Nathan wgapił się we Władimira, a ten dokończył:
– Zdałem sobie sprawę z tej sprzeczności dopiero, gdy zaczął mówić.
– Jess? – spytał Nathan.
– Pogrzebię w rejestrach „Jaspisu” – obiecała.
– I?
– Każę swoim ludziom mieć pana Percivala na oku dwadzieścia cztery godziny na
dobę.
– Władimir?
– Będę dalej pracować nad danymi z powierzchni.
Nathan wziął do ust nieco sałatki.
– Dla mnie żadnych instrukcji? – spytała Cameron.
– Nie, rób dalej swoje.
– Wiesz, może warto, aby Cam się z nim zaprzyjaźniła – zasugerowała Jessica.
– Zaprzyjaźniła? – spytała Cameron.
– Wiesz, żeby myślał, że ma tu sojuszniczkę.
– Jak niby mam to zrobić?
– Nie wiem. Spędźcie razem nieco czasu. Pogadaj z nim trochę. Może oprowadź go po
okręcie.
– Dlaczego?
– Im więcej powie, tym więcej informacji może mu się wypsnąć – wyjaśniła Jessica. –
Musi czuć się komfortowo, znać swoje otoczenie.
– I jak mam zapamiętać wszystko, co mówi? Oprowadzenie go może zająć całe
godziny.
– Zostaw kanał komunikacyjny otwarty. Nagram wszystko – zasugerowała Jessica.
– Wiesz, mam różne obowiązki. Jestem w końcu pierwszym oficerem.
– Zastąpię cię – zaoferował się Nathan.
Cameron westchnęła z rezygnacją.
– Dobrze, zrobię to.
– No cóż – odezwał się Nathan – wygląda na to, że mamy kilka tajemnic do
rozwiązania. Kim jest Jonathon Percival, dlaczego skłamał w kwestii czasu spędzonego
w stazie i co stało się z ekspedycją? Znajdujemy się tylko sześć lub siedem skoków od
Sol, więc mamy na ustalenie wszystkiego mniej niż dwa dni.
7
Major Prechitt wszedł do sali odpraw pilotów, podobnie jak pod koniec każdego cyklu
skoku, aby przedstawić swoim ludziom nowe ćwiczenie szkoleniowe. Tym razem
jednak zamiast pilotów myśliwców zastał tam Josha i Lokiego.
Jak zwykle od razu wszedł na podest. Spojrzał na dwóch młodych ludzi – siedzącego
prosto i uważnie Lokiego oraz Josha, przygarbionego i wyglądającego, jakby miał zaraz
zasnąć. Zmienił taktykę. Zabrał z podium swój datapad i usiadł bezpośrednio przed
dwójką młodzieńców.
– Wiecie, kim jestem?
– Tak, panie majorze – odpowiedział natychmiast Loki. – Jest pan dowódcą grupy
myśliwskiej „Aurory”.
Josh cicho cmoknął, tak aby usłyszał to tylko Loki.
– Owszem, Loki. – Prechitt spojrzał bezpośrednio na Josha. – Jestem CAG-iem
„Aurory”. Wiecie, dlaczego tu jesteście?
– Powie nam pan, jak prawidłowo przeprowadzić misję zwiadowczą – rzucił Josh.
Major Prechitt przełknął ślinę. Był przyzwyczajony do pracy z wyszkolonymi pilotami
Corinari, a nie z buntowniczymi dzieciakami.
– Kapitan Scott bardzo ceni twoje umiejętności pilotażu, Josh. Uważa, że jesteście
świetnym zespołem i macie naturalną chemię, dzięki której równoważycie swoje wady
i zalety.
– To po co tu jesteśmy, sir? – spytał grzecznie Loki.
– CAG odpowiada za wszystkie loty inne niż lot samej „Aurory”. Do tej pory wasze
loty zwiadowcze podlegały bezpośredniej kontroli kapitana Scotta. Poprosiłem go, aby
zgodnie z przepisami przekazał mi kontrolę nad działaniami „Sokoła”.
– Żeby mógł nam pan powiedzieć, jak latać – mruknął Josh.
– Byłoby łatwiej, gdybyście dali mi szansę. – Prechitt spojrzał Joshowi prosto w oczy. –
W końcu ja staram się zrobić to samo.
Josh wyprostował się odrobinę.
– Przepraszam, sir. Mówił pan…?
Major Prechitt uznał zmianę postury Josha za pozytywny krok do przodu i
kontynuował:
– Nie wątpię, że świetnie potraficie pilotować „Sokoła”. Widziałem, co robiliście nad
Ancot i Aitkenną. To wymagało umiejętności i odwagi. Ale mam problem. Mam tu
pięćdziesięciu dobrze wyszkolonych pilotów, którzy znają myśliwce jak własną kieszeń.
Ale nigdy nie widzieli myśliwców Jungów i nic o nich nie wiedzą.
– My również, sir – przypomniał Loki.
– Tak, wiem. Ale macie przeprowadzić misję zwiadowczą w przestrzeni, którą jak
zakładamy, kontrolują Jungowie. Jeśli nam się poszczęści, może nawet uda wam się
przyjrzeć paru z nich podczas patrolu.
– Jeśli nam się poszczęści, to nie – poprawił go Josh.
Major Prechitt uśmiechnął się. Rozumiał podejście Josha i docenił, że młody człowiek
nie był na tyle narwany, by mieć nadzieję na tego rodzaju spotkanie, inaczej niż wielu
młodych pilotów.
– Jeśli ich spotkacie, zanotujcie wszystko: prędkość, z jaką poruszają się podczas
każdego manewru, jak ostro skręcają i jak szybko potrafią przyspieszać. To rzeczy,
których nie zarejestrują pasywne skany. Wymagają wyszkolonego obserwatora. – Major
odchylił się na krześle. – Macie potrójne szczęście. Dysponujecie jedyną w swoim
rodzaju jednostką, umiejętnościami potrzebnymi, by nią latać, i macie sytuację
wymagającą jej użycia. Mogę pomóc wam stać się lepszymi pilotami i lepszym
zespołem. Musicie mi tylko na to pozwolić. – Major Prechitt spojrzał na
rozentuzjazmowaną twarz Lokiego, a następnie na Josha, który wyprostował się jeszcze
bardziej. – Co wy na to, chłopcy?
Josh spojrzał na Lokiego.
– Ma pan moją uwagę, sir.
– Dobrze. Na początek: dodaliśmy do waszej jednostki parę zabawek.
– Jakich? – spytał podejrzliwie Josh.
– Nic, co zmieniłoby specyfikę lotu. To raczej zabawki dla Lokiego.
– Jakie? – spytał z miejska Loki.
– Zainstalowaliśmy parę dronów-wabików. Gdy je wystrzelisz, będą emitować cieplne
i radiologiczne wzorce podobne do tych „Sokoła”. Są sterowalne i można ich użyć do
odciągnięcia przeciwnika od siebie.
– Super – stwierdził Loki. – Jak wam się to udało tak szybko?
– To standard na takarańskich myśliwcach. Karuzari używali ich skutecznie od lat. Po
prostu przeprogramowaliśmy je, aby naśladowały „Sokoła” zamiast takarański
myśliwiec.
– Nieźle – rzucił Josh.
– Zainstalowaliśmy też dwa drony komunikacyjne, wcześniej służące do celów
awaryjnych na takarańskich jednostkach zwiadowczych. Usunęliśmy z nich
konwencjonalny napęd nadświetlny i zastąpiliśmy go mininapędem skokowym. Po ich
wystrzeleniu dostarczą wiadomość do ostatniej znanej pozycji „Aurory”, wykonując
serię szybkich skoków.
– Co, jeśli „Aurory” tam nie będzie?
– Jeśli będą znały kolejny punkt skoku „Aurory”, udadzą się tam. Jeśli nie, ulegną
autodestrukcji.
– I są tylko jednokierunkowe? – spytał Loki.
– Na razie tak. Mamy nadzieję, że opracujemy systemy dwukierunkowe, ale to
wymagałoby dokowania, co byłoby znacznie trudniejsze do zautomatyzowania.
– Skąd mamy wiedzieć, jak używać tych nowych zabawek?
– Omówi je z wami starszy bosman Taggart. – Major Prechitt podał każdemu z nich
kartę danych. – To lista rzeczy, na które macie zwracać uwagę, jeśli zobaczycie
myśliwce Jungów w akcji. Uznałem, że dryfując przez docelowy układ, będziecie mieli
sporo czasu, możecie więc przejrzeć to wtedy. Nie będziecie się nudzić.
– Zawsze to trochę pomoże – przyznał Loki.
– Dobrze, panowie. – Prechitt podniósł się. – Powodzenia na polowaniu.
Josh i Loki wstali i uścisnęli rękę majora. Josh włożył kartę danych do kieszeni w
kombinezonie, razem z pozostałymi, które wziął ze sobą, aby nie nudzić się na misji.
Wyszli z sali odpraw i ruszyli wzdłuż korytarza ku hangarowi. Josh odwrócił się do
Lokiego.
– Ktoś musi powiedzieć majorowi, że zwiadowcy najbardziej lubią nic nie znajdować.
***
Nathan przeszedł przez cały główny hangar „Aurory”. W ostatnich tygodniach został
znacznie zmodyfikowany. Major Prechitt, technicy lotu Corinari, starszy bosman
Taggart i główny bosman Montrose wspólnie pracowali, używając instrukcji
operacyjnych „Aurory” jako przewodników, nad jak największym usprawnieniem
operacji lotniczych okrętu. Jak można było się spodziewać, ich metody nieco różniły się
od standardów floty, co było konieczne z uwagi na różnice, jeśli chodzi o technologię i
rolę „Aurory”. Zaprojektowano ją przede wszystkim jako okręt eksploracyjny i
dyplomatyczny, a dopiero w drugiej kolejności jako jednostkę bojową. Teraz
dziewięćdziesiąt procent działań operacyjnych w hangarze prowadzono z myślą o
działaniach militarnych. W tym celu lewą i prawą śluzę transferową przeznaczono do
przyjmowania na pokład jedynie myśliwców, podczas gdy większa, środkowa,
zarezerwowana była do startów i lądowań promów.
Nawet „Sokół”, znacznie większy od myśliwca, wciąż był dość mały, aby zmieścić się
na przednich podnośnikach. Nie mógł już korzystać z głównej płyty postojowej, ale
zamiast tego podnośniki wynosiły go szybem windy na samą górę kadłuba „Aurory”,
stając się płytami startowymi.
Nathan ruszył w stronę „Sokoła” stojącego na lewym przednim podnośniku. Widział,
że Josh i Loki otrzymują instrukcje od Marcusa.
– Panowie – powitał ich Nathan.
– Panie kapitanie – odpowiedział Marcus, nieco niedbale salutując.
– Słyszałem, że macie nieco nowych zabawek.
– Tak, sir – odparł Loki. – Są naprawdę niezłe. Marcus, to znaczy starszy bosman
Taggart, właśnie je z nami omawiał.
– W takim razie nie będę wam przerywał.
– W zasadzie już skończyłem – rzekł Marcus. Nagle coś odwróciło jego uwagę – Hej,
przygłupie! – krzyknął do jakiegoś technika Corinari. – Tak, ty! Co ty wyprawiasz, do
cholery? – Marcus odwrócił się do kapitana. – Przepraszam, sir, muszę kogoś
szturchnąć.
Nathan zaśmiał się pod nosem.
– Przyszedł pan nas pożegnać? – spytał Josh, wychodząc zza dziobu, gdzie kończył
inspekcję przed lotem.
– Coś w tym stylu. Słuchajcie, nie wiem, czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale ten lot
jest inny. Nie taki jak wcześniej, w gromadzie. Wtedy wiedzieliśmy mniej więcej, czego
się spodziewać. Znaliśmy wcześniej ryzyko. Tutaj, cóż, nikt z Ziemi nie był tu od tysiąca
lat. Może na was czekać choćby całe gniazdo szerszeni rojące się od okrętów Jungów.
– Tak, przyszło nam to na myśl – stwierdził Loki.
– Mnie nie – powiedział z lekkim zaniepokojeniem Josh. – Hej, co to są szerszenie?
– Po prostu starajcie się unikać niepotrzebnego ryzyka. Zwłaszcza że…
– Zwłaszcza że mamy napęd skokowy i nie chcemy, żeby wpadł w ręce Jungów –
dokończył za niego Loki. – Proszę się nie martwić, panie kapitanie. Nie pozwolimy na
to. Jeśli będą nas ścigać, szybko odskoczymy.
– Dobrze, ale jest jeszcze jedno. Nie możecie pozwolić, aby widzieli, jak skaczecie.
– Dlaczego nie? – spytał Josh.
– Uważamy, że Jungowie już wiedzą, a przynajmniej podejrzewają, że pracujemy nad
napędem skokowym. Jeśli zobaczą skok, uzyskają potwierdzenie, które może
sprowokować ich do ataku na Ziemię.
– Ale mają tylko liniowy napęd nadświetlny, tak? – spytał Loki. – Dotrzemy do Ziemi,
zanim wieści o napędzie skokowym się rozniosą.
– Tak, masz rację – zgodził się Nathan. – Ale to doprowadzi do eskalacji. Ziemia tego
teraz nie potrzebuje. Nie jest jeszcze gotowa do obrony.
– Racja – powiedział Josh. – Skoczyć, zanim nas zobaczą. To mi się jeszcze bardziej
podoba. Jeśli nas nie zobaczą, to nie będą do nas strzelać.
– Dobrze. – Nathan podał Lokiemu kartę danych.
– Co to? – spytał Josh – Kolejna książka historyczna?
– To wiadomość ode mnie do dowództwa floty na Ziemi. Jeśli z jakiegoś powodu nie
dotrzemy na Ziemię, a wy tak, ta karta zawiera wszystkie moje raporty. Są
zaszyfrowane, oprócz pierwszej wiadomości, którą możecie przesłać, aby flota was nie
ostrzelała. – Nathan spojrzał na nich poważnie. – Czeka nas lot przez okupowaną przez
Jungów przestrzeń. Ktoś z nas musi dotrzeć na Ziemię i dostarczyć flocie napęd
skokowy.
– Kapitanie, jakie są szanse na to, że natkniecie się na kolejny okręt Jungów w drodze
do Sol? – spytał Josh. – Znaczy się kosmos jest naprawdę duży.
– Po prostu obstawiam wszystkie bazy.
– Bazy? – spytał Loki.
– O, to zrozumiałem! – krzyknął Josh. – Chodzi o baseball. Czytałem o tym ostatnio. –
Odwrócił się do Lokiego. – To gra, w którą grają wszyscy na Ziemi. Wyjaśnię ci po
drodze. Jest naprawdę ciekawa.
– Proszę się nie martwić, panie kapitanie – powiedział Loki, ignorując Josha. – Jeśli
was nie znajdziemy, ruszymy prosto ku Ziemi.
– Powodzenia.
– Bez obaw – rzucił Josh z typową dla siebie pewnością siebie. Odwrócili się, weszli po
drabince i wdrapali się do kokpitu „Sokoła”, zakładając hełmy i zasiadając w fotelach.
– Czasami trudno stwierdzić, ile z pewności siebie tego chłopaka to arogancja, a ile
głupota – powiedział Marcus, podchodząc do kapitana.
– To się zapewne nieco zmienia i faluje.
Marcus rzucił okiem na drugą stronę hangaru, gdzie zauważył komandor Taylor i
Percivala.
– A co to za jeden?
– Kto, Percival? – spytał Nathan. – To człowiek, którego uratowaliśmy z „Jaspisu”.
– Ten, co siedział w stazie przez tysiąc lat?
– Właśnie ten.
– Cholera, nie wygląda na starszego ode mnie. Jak pan myśli, jakie to uczucie? Zasnąć
i obudzić się tysiąc lat później w zupełnie innej rzeczywistości. Wszystko, co znałeś,
dawno przepadło, zamieniło się w proch.
Nathan obrócił się do Marcusa.
– Może powinien pan go spytać?
– Kto, ja?
– Tak, pan. Chcemy, żeby się nieco otworzył, opowiedział nam o czasach sprzed
zarazy i co się stało, gdy wybuchła. Może się dogadacie.
– Jeśli uważa pan, że to dobry pomysł, to mogę spróbować. Może najpierw poczęstuję
go piwem, żeby rozwiązać mu język.
– Może warto spytać o to panią doktor – ostrzegł go Nathan. – I porozmawiać z
komandor Nash. Ma listę rzeczy, o których na razie nie należy z nim rozmawiać. A
może jeszcze lepiej, proszę napić się piwa z nim i z nią. Wydaje się ją lubić.
– Co za zaskoczenie – stwierdził Marcus. – Zważywszy na jej walory.
Nathan spojrzał ostro na Marcusa, który natychmiast się nieco wyprostował.
– Dobrze, porozmawiam o tym z panią komandor, panie kapitanie.
– Proszę robić swoje, panie bosmanie. – Nathan odpowiedział na salut Marcusa,
patrząc, jak „Sokół” unosi się i znika za grodzią.
***
– Kokpit zamknięty i szczelny – oznajmił Loki. – Reaktory gorące, jeden procent mocy.
Wszystkie systemy sprawne i gotowe do startu.
– Silniki manewrowe gorące, główne też. Napęd skokowy w stanie oczekiwania. Broń
zabezpieczona. – Josh wyjrzał przez okno na ściany otaczającego ich tunelu. Liczby
pokazujące dzielącą ich od zewnętrznego kadłuba odległość przesuwały się niemal zbyt
szybko, by je odczytać. – Znajdziemy się na górze za dziesięć sekund.
– Kontrola lotu, tu „Sokół”. Dziesięć sekund – odezwał się Loki.
– „Sokół”, tu kontrola lotu. Przyjąłem.
Winda zaczęła zwalniać. Josh spojrzał w górę, gdzie właz rozsunął się na boki. Kilka
chwil później płyta podnośnika zrównała się z kadłubem „Aurory”.
– „Sokół”, tu kontrola lotu. Płyta startowa zabezpieczona i gotowa.
– Przyjąłem – odpowiedział Loki. – „Sokół” startuje.
– Zwalniam zaczepy magnetyczne – oznajmił Josh i nadał „Sokołowi” ciąg w górę.
Maszyna szybko uniosła się z płyty startowej, oddalając się prostopadle od „Aurory”.
– Kontrola lotu, tu „Sokół”. Wystartowaliśmy.
– „Sokół”, przyjąłem. Pomyślnej drogi.
Josh powoli popchnął przepustnicę do przodu, ruszając w swobodnym tempie.
– Nie żebym się żalił czy coś – odezwał się Loki – ale zwykle nasze odloty sprawiają,
że krew mi odpływa z palców u nóg.
– Dzisiaj jestem nieco… ostrożny.
– Ostrożny? Obróć się i spójrz na mnie.
– Dlaczego?
– Chcę się upewnić, że to ty.
Josh mocno pchnął przepustnicę, w jednej chwili uruchamiając pełną moc głównych
silników. Mimo amortyzatorów inercyjnych nagłe przyspieszenie mocno wbiło ich w
fotele.
– Tak – powiedział z trudem Loki, czując, że jego palce nagle stają się zimne. – To ty.
Josh cofnął przepustnicę, ustawiając dwadzieścia procent przedniego ciągu.
– Prędkość skoku za pięć sekund. Obieram kurs.
– Uruchamiam autonawigację – oznajmił Loki. – Skok za trzy…
– Nie znoszę autonawigacji – rzucił Josh, czując, jak system przejmuje kontrolę nad
sterami.
– Dwa… jeden… teraz.
Josh mocno zamknął oczy, gdy „Sokół” odskoczył w rozbłysku światła.
***
***
***
***
– Josh, mamy mały problem – oznajmił Loki. Po kilku chwilach sięgnął do przodu i
postukał w hełm przyjaciela. – Josh!
– Co?
– Mamy problem.
– Co? Nie śpię. O co chodzi?
– Wokół planety orbituje pięć księżyców, nie cztery.
– W mordę, Loki, niedobrze. Co poczniemy?
– Nie bądź dupkiem – zbeształ go Loki. – Piąty księżyc musiał się kryć za planetą. Mój
błąd. Powinniśmy zaczekać dłużej, zanim wyznaczyliśmy kurs.
– No to jest piąty księżyc. Co z tego? Rozbijemy się na nim?
– Nie – odparł Loki. – Ale będziemy lecieć niepokojąco blisko.
– Duży jest? Przyciągnie nas?
– Jest dość mały. To pewnie asteroida, która utkwiła na orbicie albo ją tam
sprowadzili.
– Jak Corinairianie? – spytał Josh.
– To możliwe. Ale na to jest nieco za duża.
– Corinairianie wydrążali je w środku, zanim zaparkowali je na orbicie, prawda?
– Tak, no i?
– Jeśli oni zrobili to samo, obiekt nie ma zbyt wielkiej masy. Może nas nie przyciągnie.
– Ale jeśli tak, to będziemy musieli zużyć nieco paliwa, żeby utrzymać dystans. Tak
blisko planety ktoś na pewno zauważy sygnaturę cieplną – zauważył Loki.
– Możemy zużyć je teraz i zmienić kurs, żeby trzymać się z dala?
– Nie, nadal znajdujemy się zbyt blisko trzeciego okrętu, tego opuszczającego układ.
Na pewno by nas zobaczył.
– Jeśli w ogóle szukają.
– Słusznie, ale teraz, gdy jesteśmy na tyle blisko, żeby użyć czujników optycznych,
jestem pewien, że to jednostka wojenna, jak te dwie, które minęliśmy po drodze.
Josh przyjrzał się obrazowi na ekranie.
– Dobra. Jeśli teraz odpalimy silniki, to mamy przerąbane. Będziemy musieli za
czymś się schować, żeby odskoczyć niezauważenie.
– I nie znamy ich maksymalnego przyspieszenia, nie wiemy, czy dysponują
myśliwcami, ani nie znamy ich maksymalnego przyspieszenia – przypomniał Loki.
– Tak. Nie wiemy więc nawet, czy im uciekniemy. Rzeczywiście lepiej poczekać i
odpalić silniki w ostatniej chwili. Wtedy jeśli polecą za nami, znajdziemy się już w
odpowiedniej pozycji, by między nimi a nami znalazła się planeta albo któryś z
księżyców, i odskoczymy, zanim nas złapią. Nawet jak są szybcy, to nabranie prędkości
zajmie im trochę czasu, a my już mamy zero przecinek trzy. Przeliczysz to, Loki?
– Już – ogłosił Loki, wprowadzając zmienne do komputera nawigacyjnego. – Kapitan
nigdy nie kazał nam w normalnych okolicznościach lecieć z więcej niż jedną czwartą
maksymalnej prędkości podświetlnej wewnątrz układu, prawda?
– Owszem.
– Więc założę, że z tymi okrętami jest podobnie.
– Dlaczego?
– Bo tylko tyle mam, Josh. Masz lepsze pomysły?
– Nie.
– Teraz mają zero przecinek jeden. Załóżmy, że mogą osiągnąć zero przecinek cztery
światła. Myśliwce są zwykle szybsze, więc uznajmy, że dwa razy tyle, zero przecinek
osiem.
– Mniej więcej tyle co my – stwierdził Josh. – Dla mnie może być. Jak to wygląda?
– Chwileczkę. – Loki przeliczył oba scenariusze, sprawdzając wszystko dwa razy. –
Jeśli teraz odpalimy silniki i moje założenia są poprawne i zakładając, że zareagują w
chwili, gdy nasza sygnatura cieplna dotrze do ich czujników, mogą nas złapać. Jeśli
poczekamy i zrobimy to później, będą musieli wejść w nadświetlną, żeby dotrzeć do
nas, zanim schowamy się za księżycem i skoczymy.
– Co mogą zrobić – zauważył Josh. – Tak czy siak, mamy lepsze szanse, jeśli
poczekamy, prawda?
– Owszem. Odpalimy silniki, gdy się zbliżymy. Może nawet użyjemy grawitacji
piątego księżyca jako procy, co wymagałoby mniejszego ciągu.
– Czyli mniejszej widoczności na czujnikach.
– Nie do końca mniejszej, ale krótszej.
– Hej, to zawsze mniej – stwierdził Josh. – A im mniej, tym lepiej.
– W tym przypadku tak. Jeśli chodzi o to, jak długo zbiera się dane przed lotem
zwiadowczym, nie.
– Nie martw się, Loki – pocieszył go Josh. – Przynajmniej tym razem to nie ja
wpakowałem nas w kłopoty.
– Dzięki, stary, naprawdę czuję się o wiele lepiej.
– Ile mamy czasu?
– Jeszcze osiemdziesiąt siedem minut – odparł Loki. – Przynajmniej będę miał czas na
porządny odczyt masy piątego księżyca.
– I na przyjrzenie się planecie – dodał Josh. – CAG pomyśli, że byliśmy na jej orbicie.
– Praktycznie będziemy, Josh.
***
***
– Dobra, to jednak nieco straszne – stwierdził Josh, patrząc, jak mały księżyc o
nieregularnym kształcie przelatuje obok ich sterburty. – Nie dość, że wygląda upiornie,
to jeszcze leci prosto na nas.
– Dlatego musimy odpalić ciąg, Josh – przypomniał mu Loki z tylnego fotela. – Aby
zejść mu z drogi.
– Na jak długo?
– Piętnaście sekund przy dziesięciu procentach mocy głównych silników powinno
wystarczyć.
– A przez ten czas każdy czujnik, teleskop czy nawet noktowizor skierowany na ten
księżyc zobaczy nas i powie: „Wow, co to, kurwa, było?”.
– Być może, ale nawet jeśli wystrzelą z planety jednostki przechwytujące, gdy tylko
zobaczą nasz silnik, zdążymy już okrążyć księżyc i odskoczyć.
– Właśnie przyszło mi do głowy, Loki, że to coś, czego mieliśmy właśnie nie robić
podczas cichego lotu zwiadowczego.
– I teraz przyszło ci to do głowy?
– Przyszło mi to do głowy już jakiś czas temu. Tak tylko sobie przypominam.
– Dwadzieścia sekund do ciągu – oznajmił Loki.
– Odpalam reaktory.
– Nie martw się, Josh. Za dziesięć minut znajdziemy się po drugiej stronie księżyca i
odskoczymy w bezpieczne miejsce.
– Tak łatwo, co? Hej, od kiedy to ty jesteś oazą spokoju?
– Zaufaj mi, nie jestem. To po prostu moje nowe, pewne siebie zewnętrze – odparł
Loki. – Co o tym myślisz?
– Wolałem, jak panikowałeś.
– Dziesięć sekund.
– Reaktor działa z dziesięcioma procentami mocy. Odpalam główne silniki. – Josh
patrzył na kontrolki, podczas gdy ożywał główny silnik. Znów wyjrzał na zewnątrz na
kawałek skały, który nazywali księżycem i który z każdą sekundą coraz bardziej się
zbliżał. – Upiorna skała.
– Pięć sekund.
– Główne silniki w gotowości – oznajmił Josh. – Przepustnica na dziesięć procent.
– Trzy… dwa… jeden… ciąg – rozkazał Loki.
Josh wdusił przycisk zapłonu. Główne silniki ożyły z niskim pomrukiem. Chociaż
korzystały tylko z dziesięciu procent maksymalnej mocy, bez uruchomionych
amortyzatorów inercyjnych nagły ciąg do przodu mocno wcisnął ich w fotele.
– Cholera! – zawołał Josh. – Może trzeba było najpierw włączyć amortyzatory!
Czuł się, jakby jakiś duży facet siedział mu na klatce piersiowej i utrudniał
oddychanie. Pamiętał czasy dzieciństwa, kiedy Marcus, który nie uderzyłby dziecka, po
prostu siadał na nim, aż zrobił się grzeczny.
– Zużywają za dużo energii – odpowiedział Loki, również z trudem oddychając. –
Jeszcze łatwiej byłoby nas namierzyć.
– Może byłoby warto.
– Pięć sekund do końca – zgłosił Loki.
Josh z trudem przyłożył palec do przycisku wyłączającego ciąg.
– Gotowy.
– Trzy… dwa… jeden… teraz!
Josh wdusił przycisk i główne silniki natychmiast ucichły, uwalniając ich spod
przygniatającej siły przyspieszenia.
– Główne silniki wyłączone – oznajmił. Pociągnął przepustnicę z powrotem na zero. –
Przepustnica na zerze. Wyłączam reaktory…
– Jesteśmy skanowani! – zawołał Loki z ponowną paniką w głosie. – Aktywny radar!
– Skąd? – spytał Josh, cofając palec z panelu kontrolnego reaktora.
– Piąty księżyc!
– Co?
– Piąty księżyc! Jest tam baza!
– Dlaczego nie widzieliśmy żadnych…
– Namierzają nas rakietami!
– Uruchamiam pełną moc reaktorów! – oznajmił Josh. – Uruchom amortyzatory
inercyjne albo zostaną z nas mokre plamy.
– Nie mogę bez przynajmniej osiemdziesięciu procent mocy reaktorów albo stracimy
zasilanie systemów lotu!
– Są na czterdziestu!
– Kontakt! – zawołał Loki. – Cztery nadchodzące rakiety z księżyca! Zderzenie za
dwadzieścia sekund!
Josh szybko zmniejszył moc reaktorów z powrotem do dziesięciu procent i wyłączył
całkowicie główne silniki.
– Ochładzam nas! Wypuść wabiki!
Z tyłu „Sokoła” wyleciało kilkanaście małych dronów, które zaczęły emitować
sygnatury cieplne i radarowe. W tej samej chwili Josh za pomocą zimnych silników
manewrowych obrócił „Sokoła”, dzięki czemu wabiki się rozproszyły.
– Obniżam lot! – oznajmił Josh, znów używając zimnych strumieni, by oddalić
„Sokoła” od dronów.
– Dziesięć sekund!
– No dalej – mruknął Josh, wciąż starając się uniknąć pocisków.
– Josh, zaraz wszystko zużyjesz i stracimy…
– Musimy nabrać dystansu od tych wabików!
– Pięć sekund! – oznajmił Loki.
Josh patrzył, jak gwałtownie maleją zapasy zimnych gazów manewrowych
zainstalowane przez corinairiańskich inżynierów, zanim zaczęli wykonywać loty
zwiadowcze w takarańskim układzie. Pomyślał, że za kilka sekund i tak nie będzie to
już miało znaczenia.
W kokpicie ujrzeli rozbłyski wszystkich czterech rakiet uderzających w wabiki nad
nimi i kolejno wybuchających.
– Pełna moc reaktorów – ogłosił Josh. – Uruchamiam ponownie główne silniki. Gdy
reaktory dojdą do osiemdziesięciu procent, uruchom amortyzatory. Muszę mieć
swobodę manewru!
– Jasne – odparł Loki. – Więcej kontaktów, tym razem wolniejszych, z piątego
księżyca! Widzę ich cztery!
– Więcej pocisków? – spytał Josh. Spojrzał na panel reaktora. Mieli wciąż tylko
czterdzieści procent. Nie miał też już wystarczającego zapasu zimnych gazów
manewrowych, by jeszcze raz skorzystać z tej samej sztuczki.
– Nie, manewrują i przyjmują szyk bojowy. – Loki głośno przełknął ślinę. – To
myśliwce, Josh.
– Kiedy tu dotrą?
– Czterdzieści sekund.
Josh spojrzał na panel reaktora.
– Mamy sześćdziesiąt. Zanim się tu znajdą, polecimy z pełną prędkością.
– Przyspieszają dość mocno – oznajmił Loki z napięciem w głosie.
– W porządku, my też będziemy. – Josh był gotów na tę grę. Spędził całe dzieciństwo,
grając w symulatory lotu myśliwcem, a następnie latając między pierścieniami
Przystani. Znał się na swojej robocie. Wiedział też, że chociaż mógł prześcignąć wrogie
myśliwce, to nie miał z nimi szans w walce. Tug go tego nauczył. Nauczył go też, że
żadna gra nie mogła symulować prawdziwej walki. Chociaż on i Loki byli już pod
ostrzałem i sami strzelali do wroga, nie była to jeszcze bitwa z prawdziwego zdarzenia.
Josh był arogancki, ale nie głupi.
– Osiemdziesiąt procent! – ogłosił Loki. – Uruchamiam amortyzatory.
Josh przyglądał się, jak poziom mocy reaktora rośnie do stu procent. Wiedział, że
minie parę sekund, zanim amortyzatory zaczną porządnie działać. Gdyby zbyt szybko
odpalił główne silniki, ryzykowałby destabilizację amortyzatorów. To wymagałoby ich
restartu, na który nie mieli czasu.
Chociaż Josh nie znosił matematyki, nie mógł wyjść z podziwu, ile liczb przelatywało
przez jego głowę w takich sytuacjach. Kąty ataku, tempo skrętu, ładunki energetyczne,
poziom ciągu i krzywe przyspieszenia. Czuł się, jakby jego mózg wykonywał obliczenia
w podświadomości. Gdy odpalał główne silniki, praktycznie czuł obciążenie
energetyczne reaktorów, a nawet milisekundowe opóźnienie między ruchem
przepustnic a reakcją silników.
– Amortyzatory działają! – krzyknął Loki, gdy Josh pchnął przepustnicę do przodu. –
Dwadzieścia sekund do przechwycenia!
– Uruchamiam główne silniki! – Josh spojrzał na panel kontrolny reaktora, gdzie
wskaźniki doszły do stu procent. – Zmywamy się stąd! – zawołał i docisnął przepustnicę
aż do końca.
Przy działających amortyzatorach w kokpicie czuli jedynie dość siły, by reagować na
manewry.
– Uruchamiam przednie działko.
– Po co? – spytał Josh. – W nic nie trafimy z tej odległości.
– Może chociaż dzięki temu nie podlecą bliżej.
– Wątpię. – Josh spojrzał na ich trajektorię wokół księżyca. – Uch, Loki, to się nie
sprawdzi.
– Co takiego?
– Te kąty. Nie znajdziemy się po drugiej stronie księżyca.
– No i?
– Kapitan mówił, że mamy nie skakać, jeśli ktoś nas może zobaczyć!
– Kurwa, prawie zapomniałem. – Loki poczuł nagle, że rzuca nim na prawo, gdy Josh
obrócił okręt w lewo i zaczął osty skręt. – Gdzie lecisz?
– Ku planecie – odpowiedział Josh. – Myślę, że zyskamy dostateczny dystans, żebyśmy
mogli wykonać ostry obrót wokół planety i odskoczyć, gdy stracą nas z oczu.
– Przy tej prędkości?
– Nie, znacznie szybciej!
– Zwariowałeś?
– Mniej więcej – odparł Josh ze śmiechem.
– Josh, to fizycznie niemożliwe, nawet przy połowie naszej obecnej szybkości.
Prędkość orbitalna…
– Nie zamierzam wejść na pierdoloną orbitę, Loki. Chcę tylko, żeby planeta znalazła
się między nami a nimi. Nie mówiłem, że to będzie ładnie wyglądać!
– Dobra, dobra! Ale najpierw pozwól mi to przeliczyć. Może nie musimy przez całą
drogę lecieć z pełną mocą!
– Dobra!
Loki przyglądał się konsoli, na której kilka razy przeliczył wszystko, zmieniając
prędkość „Sokoła” i jego prześladowców. Zapaliło się światło ostrzegawcze, odciągając
jego uwagę od obliczeń.
– Cztery kolejne kontakty z księżyca. Zapewne więcej myśliwców. Przyjmują szyk i
przyspieszają szybciej niż poprzednie cztery.
– Co? Ilu myśliwców potrzebują, żeby zestrzelić okręt zwiadowczy?
– Pierwsze cztery zapewne były w gotowości – stwierdził Loki.
– Co?
– Major Prechitt zawsze trzyma cztery myśliwce z pilotami w gotowości w tunelach
startowych, aby mogły w każdej chwili wystartować.
– Skąd to wiesz?
– Śledziłem operacje lotnicze podczas postojów. Dziwne. Pierwsze cztery myśliwce
nie zmieniły tempa przyspieszenia. Dopasowują się do naszej prędkości, przyspieszając
wtedy, kiedy my.
– To chyba dobrze, co?
– Cofnij przepustnicę, Josh.
– Dlaczego?
– Chyba wiem, co robią.
– O ile? – spytał Josh, trzymając lewą rękę na drążku.
– O dziesięć procent.
– Jasne.
Loki przyglądał się, jak „Sokół” zmniejsza przyspieszenie.
– Oni też zwalniają.
– A co z drugą grupą?
– Nadal przyspieszają, ale nie mają jeszcze nawet połowy prędkości tej pierwszej.
Spróbują nas złapać, gdy okrążymy planetę – wyjaśnił Loki – z drugiej strony.
– Skąd to wiesz?
– CAG kazał naszym myśliwcom ćwiczyć podobny manewr parę skoków temu. Tylko
używali „Aurory” jako planety.
– Muszę przestać tyle czytać – stwierdził Josh.
– Czy mi się wydaje, czy ta rozmowa zboczyła z tematu?
– No cóż, ich plan nie zadziała. – Josh uśmiechnął się. – Gdy ci pierwsi stracą nas z
oczu, odskoczymy.
– Tak, ale oni o tym nie wiedzą. To może zadziałać, o ile najpierw nas nie zestrzelą.
– Próbowali, pamiętasz? Rakiety?
– To mogła być odruchowa reakcja z ich strony. Nagle pojawiliśmy się bardzo blisko
na ich czujnikach. Zapewne uznali, że chcemy ich zaatakować z zaskoczenia. Zrzucić
atomówkę czy coś.
– To co próbują zrobić teraz? – spytał Josh. – Złapać nas?
– Być może. Zapewne chcą wiedzieć, jak udało nam się tak bardzo zbliżyć bez
wykrycia. Wyjaśniałoby to, dlaczego wypuścili tyle myśliwców. Chcą nas przestraszyć,
żebyśmy się poddali.
– Ale będą zdziwieni, jak nie wyłonimy się po drugiej stronie planety, co? – zaśmiał
się Josh.
– Zapewne uznają, że schowaliśmy się w atmosferze. Jeśli tak, będą nas szukać całymi
dniami.
– Nie mam nic przeciwko – rzucił Josh. – Ile mamy czasu do skrętu?
– Dwie minuty.
System łączności Josha nagle się odezwał i wydobył się z niego strumień
niezrozumiałych słów.
– Co, u diabła? Słyszysz to?
– Tak. Chyba próbują się z nami skontaktować.
– W jakim języku?
– Chyba powtarzają to samo w kilku. – Loki przysłuchiwał się uważnie przez kilka
sekund, podczas gdy komunikat powtarzał się w kolejnych językach. – Czekaj!
– …natychmiast poddać się albo rozpoczniemy ostrzał – Loki cofnął nagranie o kilka
sekund i ponownie je odtworzył. Po paru niezrozumiałych słowach i odrobinie
trzasków, usłyszał: – Naruszyliście przestrzeń Jungów. Macie natychmiast poddać się
albo rozpoczniemy ostrzał.
– Wow – rzucił Josh. – Ich Angla jest naprawdę kiepski.
– Wygląda na to, że chcą nas pojmać. Na pewno jesteśmy w zasięgu ich rakiet.
– Co robi druga grupa?
– Nadal leci za pierwszą. Zapewne nie zmieni kursu do czasu, aż skręcimy za planetę,
żeby nie zdradzić się z planem. – Komunikat powtarzał się, znów kolejno w tych
samych językach. – Odpowiedzieć im? – spytał Loki.
– Tak, może: „Pierdolcie się. Otwórzcie szeroko oczy i patrzcie na nasz śliczny
rozbłysk”.
Loki zaśmiał się.
– Zapewne przetłumaczą to jako „pierdolę wasze błyszczące oczy”. Minuta do skrętu.
– Uch, właśnie o czymś pomyślałem – zauważył Josh. – Nie zobaczą naszego skoku?
– Tak, pomyślałem o tym – odparł Loki. – Ale skoczymy po ciemnej stronie, więc może
wszyscy tam śpią. Jak na razie nie namierzano nas z planety. Odbieram systemy
komunikacyjne, emisje, ale żadnych czujników namierzających.
– Nie wykryjesz jungowskiego dzieciaka patrzącego na gwiazdy przez mały teleskop.
– Możemy w tej chwili tylko podjąć decyzję oznaczającą mniejsze szanse na wykrycie
skoku – wyjaśnił Loki. – Kapitan nie powiedział „lepiej zginąć, niż dać się zauważyć”,
tylko „lepiej zginąć, niż dać się złapać”.
– Nie mogę nie przyznać ci racji – potwierdził Josh.
– Dwadzieścia sekund.
Obaj przez kilka sekund siedzieli w milczeniu. Loki przeliczał wszystko raz za razem,
upewniając się, że wszystko się zgadza, podczas gdy Josh spoglądał przez kokpit na
zbliżającą się planetę, przygotowując się do nagłego zwrotu przy ogromnej prędkości,
który miał wykonać.
– Pięć sekund.
– Lepsze niż skok-ładowanie-skok, co? – rzucił Josh.
– Cztery… Naprawdę coś jest z tobą nie tak.
Josh uśmiechnął się.
– Dwa… jeden… zaczynaj.
Josh pociągnął drążek mocno w lewo, lekko obracając przy tym maszyną wokół osi.
Mimo wysiłków amortyzatorów inercyjnych siła zwrotu rzuciła nimi na prawo,
napinając pasy bezpieczeństwa. Josh spojrzał na gwałtownie zbliżającą się planetę. Jeśli
odpowiednio wykonał zwrot, grawitacja planety miała dodać im przyspieszenia i
sprawić, że znikną z oczu pościgowi na dość długo, aby niezauważenie odskoczyć.
– Dwadzieścia sekund, aż stracą nas z oczu – oznajmił Loki.
– Powiedz, że wyznaczyłeś już skok – odpowiedział Josh.
– Wyznaczony i wprowadzony. Dziesięć sekund.
– I tym razem bez żadnej cholernej autonawigacji.
– Ani mi się śni – obiecał Loki. – Pięć sek… Kurwa!
– Co?
– Kontakty! Cztery kolejne myśliwce wychodzą zza planety, tuż przed nami!
– Kurwa!
– Namierzają nas! Strzelają! Cztery nadchodzące rakiety! Uderzenie za piętnaście
sekund!
– Cholera! – wykrzyknął z frustracją Josh. – Myślałem, że chcą nas wziąć żywcem!
– Pewnie myślą, że atakujemy planetę! Pieprzyć to, Josh! Skaczemy!
Josh spojrzał na wyświetlacz namierzający wrogie pociski i na dane lotu, a następnie
wyjrzał przez okno na planetę. Kilkaset kilometrów pod nimi unosił się masywny
łańcuch górski.
– Mam pomysł!
Loki poczuł ukłucie w sercu. Pomysły Josha, chociaż zwykle się sprawdzały, zwykle
oznaczały jazdę bez trzymanki, przyprawiającą niemal o zawał.
– Naładuj osłony atmosferyczne i przygotuj się do wypuszczenia kolejnych
wabików. – Bez ostrzeżenia Josh obrócił przechwytywacz o sto osiemdziesiąt stopni tak,
że zaczęli lecieć do tyłu, a następnie docisnął do końca przepustnicę. Znów wcisnęło ich
w siedzenia i „Sokół” zaczął nagle wytracać przyspieszenie.
– Dziesięć sekund do zderzenia! – zawołał Loki.
Planeta znajdowała się teraz nad nimi. Josh skierował dziób ku powierzchni planety i
zaczął hamować, nurkując.
– Pięć…
– Jeszcze chwileczkę – mruknął Josh.
– Cztery…
– Przygotuj wabiki – rozkazał Josh.
– Trzy… Wabiki gotowe – potwierdził Loki. – Dwa…
– Wypuścić wabiki – rozkazał ze spokojem Josh.
– Wabiki wypuszczone!
Kolejne kilkanaście wabików opuściło rufę „Sokoła”, podczas gdy Josh skierował jego
dziób pionowo w dół. Wszystkie cztery rakiety ponownie eksplodowały w zderzeniu z
dronami.
Przechwytywaczem zatrzęsło przez kilka sekund, gdy fala uderzeniowa przeszła
przez cienkie górne warstwy atmosfery.
– Gdyby to się zdarzyło głębiej w atmosferze, mielibyśmy przerąbane! – oznajmił
wesoło Josh.
– Josh! Nurkujemy z prędkością większą niż orbitalna!
– Tak, będę musiał prędzej czy później coś z tym zrobić, prawda?
– Może jednak prędzej?
– Gdzie ta trzecia grupa myśliwców? – spytał Josh.
– Lecą za nami w stronę planety. Dwieście kilometrów i zbliżają się.
– Trzymaj się mocno. – Josh mrugnął. – Nie spodoba ci się to.
Loki chwycił mocno za poręcze. Josh wyłączył silniki, uniósł dziób przechwytywacza
i ustawił go poziomo. Nadal lecieli ku powierzchni planety.
– Zwariowałeś? – zawołał Loki. – Bezatmosferyczny kąt wejścia?
– Cała moc w osłony termiczne, Loki! – warknął Josh.
– To nie wystarczy! Rozerwiesz nas na strzępy!
– Uda się, zaufaj mi! – krzyknął Josh, podczas gdy „Sokół” zaczął się trząść.
– Ani mi się śni, ty mały psycholu!
Josh zarechotał. To był właśnie Loki, którego znał.
„Sokół” kontynuował ognisty lot przez coraz gęstszą atmosferę planety. Wstrząsy
stawały się gwałtowniejsze z każdym metrem.
– Maksymalny poziom osłon termicznych! – oznajmił Loki. – Temperatura osłon trzy
tysiące i rośnie!
Josh z trudem utrzymywał przechwytywacz w pozycji prostopadłej do kierunku
spadania. W ten sposób zmniejszał prędkość, ale także generował ciepło, na jakie
wystawione były ich osłony termiczne, a one również miały swoje ograniczenia.
– Wysokość: dziewięćdziesiąt kilometrów. Prędkość: pięćdziesiąt tysięcy. Temperatura
osłon: cztery tysiące! – zawołał Loki. – Maksymalna temperatura osłon to sześć, Josh!
– Wiem!
– Tak tylko mówię.
Josh sprawdził poziom paliwa i przeprowadził w głowie serię szybkich obliczeń. Do
tej pory zużyli go bardzo niewiele, jako że wykonali tylko parę manewrów, odkąd
opuścili „Aurorę”. W ciągu ostatnich pięciu minut wykorzystali go więcej niż przez
resztę lotu.
– Muszę znać prędkość ucieczki tej planety – powiedział Josh.
– Chwileczkę – odpowiedział Loki, odczytując dane ze skanerów „Sokoła”. – Około
piętnastu tysięcy metrów na sekundę.
– Więc zabranie się z tej planety zabierze nam ile, dziesięć procent paliwa?
Loki znów skupił uwagę na ekranie i wykonał dokładne obliczenia.
– Loki? – spytał niecierpliwie Josh.
– Tak, tak. Osiem przecinek sześćdziesiąt osiem. Dziesięć da nam niezły margines. Nie
myślisz chyba o lądowaniu, co?
– Nie, jeśli mi się uda. Chcę tylko wiedzieć, jaki jest mój punkt bez odwrotu, jeśli
chodzi o paliwo.
– Na razie skupmy się na tym, żeby nie spłonąć.
– Albo nie uderzyć w planetę jak meteoryt – dodał Josh.
– Na tym też – zgodził się Loki. – Wysokość: osiemdziesiąt kilometrów. Prędkość:
czterdzieści tysięcy. Temperatura: pięć tysięcy.
– Loki? Co by się stało, gdybyśmy zrobili teraz zwrot w górę o dziewięćdziesiąt
stopni?
– Serio?
– Tak, serio.
– Nie jestem pewien, czy to możliwe. Aerodynamika…
– Myślałem o użyciu silników manewrowych.
– To może zadziałać. Jeśli nas nie przełamie w pół.
– Możesz to dla mnie przeliczyć?
– Jasne, czemu nie. – Loki spojrzał na ekran taktyczny. – Tak swoją drogą, w razie
jakby miało to jakieś znaczenie, nadal mamy trzecią grupę myśliwców na ogonie,
chociaż lecą w bardziej kontrolowany sposób.
– Widzę ich – potwierdził Josh, patrząc na własny ekran. – Ale już nie lecą szybciej od
nas.
– Nie, nie są aż tak szaleni – powiedział Loki, przeprowadzając symulacje
zaproponowanego przez Josha manewru. – To nie wygląda dobrze, Josh. Musielibyśmy
zwolnić do przynajmniej połowy obecnej prędkości, zanim w ogóle o tym pomyślimy. A
nawet wtedy to ryzykowne.
– Więc co, znaleźlibyśmy się na wysokości sześćdziesięciu kilometrów w momencie,
gdy zejdziemy do dwudziestu tysięcy kilometrów na godzinę?
– Coś w tym stylu. Ale temperatura osłon dojdzie do siedmiu tysięcy stopni – dodał
Loki. – Maksimum to sześć tysięcy trzysta.
– Zwiększ moc reaktorów do stu dwudziestu procent i prześlij dodatkową do osłon.
– To nie zadziała, Josh. Może generatory osłon nie wysiądą, ale ciepło się
przedostanie!
– To nas nieźle przypiecze – stwierdził Josh. – To lepsze niż spopielenie!
Loki pokręcił głową, wyraźnie przerażony.
– Przekraczamy siedemdziesiąt. Prędkość: trzydzieści tysięcy. Temperatura: sześć
tysięcy. Reaktory: sto dwadzieścia. – Loki przyglądał się kontrolkom osłon
termicznych. – Osłony trzymają. Temperatura osłon: sześć tysięcy pięćset. Temperatura
kadłuba: tysiąc pięćset i rośnie. – Loki znów pokręcił głową. – Josh, to nie zadziała. Nie
zmniejszysz prędkości o dwadzieścia dziewięć tysięcy kilometrów na godzinę w mniej
niż sześćdziesiąt kilometrów. Nawet jeśli skutecznie wykonasz manewr bez rozerwania
nas na strzępy, turbiny mają za małą moc.
– Nie użyjemy turbin! – krzyknął Josh. – Obejdź automatyczną kontrolę silników i
przełącz wszystkie systemy napędowe na ręczną aktywację.
– Co?
– Przełącz turbiny na moje systemy kontrolne. Główny napęd na swoje.
– O kurwa! Oszalałeś! – zawołał Loki, dokonując modyfikacji. – O kurwa, kurwa,
kurwa. Nie wiem, czy mogę to zrobić, Josh.
– Ty masz tę łatwą część! To ja będę musiał nas przekręcić i lecieć tyłem do przodu
dwadzieścia tysięcy kilometrów na godzinę!
– Dobra. Mam główne, ty masz powietrzne! – Loki wziął głęboki oddech. –
Dwadzieścia tysięcy kilometrów na godzinę.
– No i jazda – oznajmił Josh. – Obrót o czterdzieści pięć stopni w prawo, teraz! – Josh i
Loki równocześnie wykonali ten sam manewr, Loki z użyciem silników manewrowych,
a Josh – powierzchni kontroli aerodynamicznej. Okręt przekręcił się o czterdzieści pięć
stopni na prawo i zaczęli spadać ze sterburtą skierowaną ku planecie.
– Dobra! – krzyknął Josh. – Teraz kolejne czterdzieści pięć stopni! Gotów?
– Gotów!
– Teraz!
Okręt przechylił się znów, trzęsąc się jeszcze gwałtowniej, jako że przepływ powietrza
musiał znów zmienić kierunek.
– Dobra! Super! – Josh próbował utrzymać obecną orientację okrętu.
Problem polegał na tym, że nie zaprojektowano go z myślą o locie rufą w dół przez
atmosferę.
– O cholera! – zawołał Josh, czując, jak „Sokół” wymyka mu się spod kontroli. – Loki!
Nie utrzymam go! Powierzchnie kontrolne się blokują! Musisz to przejąć!
– Kurwa! – Loki znów sięgnął po drążek, przesuwając go z boku na bok. Silniki
manewrowe starały się utrzymać gładki kierunek spadania. – To wszystko, co mogę
zrobić! – zawołał. – Odpalam główne! – ogłosił i popchnął przepustnicę do przodu.
Ponownie wcisnęło ich w fotele, gdy główny napęd kosmiczny, zaprojektowany do
szybkiego przyspieszania do niemal relatywistycznych prędkości, tym razem szybko ich
decelerował.
– Przekraczamy pięćdziesiąt! – oznajmił Josh – Prędkość: osiemnaście! Temperatura
osłon: siedem tysięcy! Temperatura kadłuba: dwa tysiące! Cholera, to działa!
– Jeszcze nie mów hop! – krzyknął Loki, próbując utrzymać kierunek lotu przy
ogromnym ciągu ich głównych silników kosmicznych.
– Właśnie straciliśmy sieć komunikacyjną dalekiego zasięgu – oznajmił Josh. –
Czujniki dalekiego zasięgu też.
– Zaczynamy się topić – mruknął Loki pośród wstrząsów.
– Mijamy czterdzieści pięć. Prędkość: piętnaście tysięcy. Temperatura osłon: siedem
tysięcy dwieście. Temperatura kadłuba: dwa tysiące dwieście! – Josh próbował się nie
roześmiać. Manewr zadziałał, ale Loki miał rację: to jeszcze nie był koniec.
– Nie wierzę, że to robię.
– Mijamy czterdzieści. Prędkość: dziesięć tysięcy. Temperatura osłon nadal na siedem
dwieście! Temperatura kadłuba nadal na dwa dwieście! Mówiłem!
– Sprawdź taktyczny! – krzyknął Loki.
– Nadal nadchodzą. Odległość: sto dwadzieścia kilometrów i szybko się zbliżają.
Szybko zużywamy paliwo. Prędkość: pięć tysięcy. Temperatura spada!
Po raz pierwszy od dziesięciu minut Loki zaczął odczuwać nadzieję. Nadal ścigało ich
przynajmniej dwanaście myśliwców Jungów zdeterminowanych, by ich zniszczyć, ale
mogli chociaż uniknąć rozbicia na planecie albo spalenia.
– Mijamy trzydzieści! Prędkość: pięć tysięcy. Temperatura spada. – Josh sprawdził
ekran kontrolny osłon termicznych. – Temperatura osłon spadła do trzech tysięcy!
Zmniejszam moc reaktorów do stu procent. Mijamy dwadzieścia pięć. Prędkość: trzy
tysiące – mówił nadal Josh. – Prędkość spadła do dwóch tysięcy. Mijamy dwadzieścia.
– Obracam! – oznajmił Loki, wykorzystując silnik manewrowy do kolejnego obrotu o
sto osiemdziesiąt stopni. Pośród wstrząsów Loki wyłączył główny silnik.
– Główny silnik na zero! Dziób w dół!
– Odpalam turbiny – zawołał Loki, sięgając znów po drążek. – Wyłączam osłony
termiczne! – oznajmił, gdy w ich kokpicie znów ukazała się powierzchnia planety.
– Turbiny ciepłe! Wracamy do trybu lotu aerodynamicznego!
– Włączam ponownie systemy automatyczne – powiedział Loki z ogromną ulgą. –
Nigdy więcej mi tego nie rób! – wrzasnął.
– Co? Super ci poszło! – powiedział Josh. – Wyrównuję poziom na pięciu tysiącach
metrów. Prędkość pięćset kilometrów na godzinę.
– Cztery nowe kontakty! – zawołał Loki. – Nisko na trzeciej, jakieś dwadzieścia
kilometrów od nas i szybko się zbliżają. Lecą tuż nad górami.
– Loki, czy to jest to gniazdo szerszeni, o którym mówił kapitan?
– Tak podejrzewam.
– Uzbrój rakiety – rozkazał Josh, robiąc powolny zwrot na sterburtę. – Wyceluj we
wszystkie cztery i przygotuj się do strzału.
– Chyba nie zamierzasz z nimi walczyć, co?
– Nie mam szczególnego wyboru.
– Rakiety uzbrojone. Wyznaczam cele. Josh, wydaje mi się, że cichy zwiad nie
obejmuje bitwy z siłami wroga.
– Przygotuj też działko dziobowe, Loki. Jestem pewien, że oni też wystrzelą.
– Cele wyznaczone. Uruchamiam działko i wyznaczam cele.
Mijały sekundy, podczas gdy „Sokół” zbliżał się do czterech myśliwców Jungów,
lecących wzdłuż szczytów ciągnących się pod nimi gór.
– Cele znajdą się w zasięgu rakiet za pięć sekund – ogłosił Loki.
– Gdy tylko wszystkie cztery podlecą, zrobię obrót i zanurkuję, żebyś mógł skierować
na nich działko. Zobacz, czy uda ci się rozwalić ich rakiety. Chwilę przed
zanurkowaniem po drugiej stronie grani wypuścimy wabiki.
– Maksymalny zasięg – oznajmił Loki. – Unoszą dzioby do strzału.
– Wypuszczam rakiety. Cztery w drodze.
– Cztery lecą do celów. Czas oczekiwania: dwadzieścia sekund. Strzelają.
– Obracam. – Josh skierował jednostkę na lewo, na drugą stronę górskiej grani. –
Obniżam lot.
Loki oznaczył na ekranie taktycznym nadchodzące rakiety Jungów.
– Cele wyznaczone. Utrzymaj ten poziom przez dziesięć sekund. Odpalam działko.
Długie, wściekłe promienie energii wyskoczyły z dwóch luf działka dziobowego
„Sokoła” ku nadchodzącym rakietom Jungów. Zniszczyły najpierw jedną, potem drugą,
a następnie trzecią.
– Została jedna rakieta – oznajmił z dumą Loki.
– Nie utrzymam dłużej, Loki. Muszę wyrównać lot albo uderzymy w te góry. – Josh z
powrotem obrócił „Sokoła”, opadając ku przeciwnej stronie gór niż ta, po której leciały
myśliwce Jungów.
– Straciłem kontakty. Są po drugiej stronie łańcucha.
– Wypuść wabiki – rozkazał Josh, obniżając lot głębiej ku dolinie.
– Ostatnia rakieta wyłania się znad grani.
– Namierza nas czy wabiki?
– Nie jestem pewien, ale chyba wabiki.
– Wypuść ostatnie.
Ostatnia dwunastka wabików wyleciała z rufy „Sokoła” w nieregularnych odstępach.
– Wszystkie wabiki wypuszczone.
Josh patrzył, jak nadchodząca rakieta przelatuje tuż obok ich sterburty.
– Cholera! Blisko było! – zawołał, gdy uderzyła w drugą serię wabików i wybuchła.
– Przed nami kanion się zwęża. Czujniki nie widzą, co jest dalej, gdy jesteśmy poniżej
grani.
– Wiadomo, ile zostało myśliwców?
– Nie. Ich też nie widzę.
– Cholera.
– Czekaj, jeden leci w górę i wykonuje obrót. Chyba będzie próbował znaleźć się za
nami.
– Lubię gościa.
– Za nim leci kolejny. Ten sam manewr.
– Kurwa! Trafiliśmy w cokolwiek?
– To wszystko. Chyba rozwaliliśmy dwa. – Loki patrzył, jak oba nurkują tuż za ich
ogonem. – Tak, właśnie nurkują.
– Będzie zabawa! – zawołał Josh, pchając przepustnicę do przodu.
– Josh, nie wiemy, co znajduje się za tym załomem kanionu.
– Tak, ale oni wiedzą i nie cofają się. Więc musi dać się przelecieć. Kieruj działko w
tył i strzelaj, gdy tylko możesz. Może się nam poszczęści.
– Obok nich przeleciało parę błysków energii.
– Chyba próbują nam coś przekazać.
– Co takiego? – Josh roześmiał się.
– Żebyśmy trzymali się z dala od kanionu.
– Odpowiedz im.
– Co takiego?
– Żryjcie plazmę, dupki.
– Dobra. – Loki otworzył ogień, przesuwając działko na boki. Ich promienie
przelatywały poniżej ścigających ich myśliwców, jako że cele leciały na podobnej
wysokości, a działko „Sokoła” nie było w stanie strzelać do tyłu w górę.
– Podskocz nieco – zasugerował Loki. „Sokół” nagle uniósł się o kilka metrów, dając
Lokiemu szansę na strzał. Znów odpalił działko, nie trafiając do celów, ale sprawiając,
że plazma przeleciała tuż przy ich kokpitach. – Zrobili się nerwowi.
– I jazda – powiedział Josh, skręcając ostro na lewo wokół pierwszego klifu.
Loki próbował nie patrzeć na czerwono-fioletową ścianę kanionu przesuwającą się
niepokojąco blisko nich. Zamiast tego skupił się na ekranie taktycznym, mając nadzieję,
że uda mu się trafić w przeciwnika.
Pilot pierwszego z myśliwców miał podobny pomysł, zwiększając i obniżając poziom
lotu kilkaset metrów za nimi. Jego skrzydłowy robił to samo, strzelając, gdy tamten
schodził mu z drogi.
Josh nie był w stanie rozróżnić strzałów, skupiając uwagę na tym, by nie rozbić się na
ścianie wąskiego, krętego kanionu. Co jakiś czas wąwóz rozwidlał się, zmuszając go do
natychmiastowej decyzji, by polecieć w prawo lub w lewo. W każdej chwili jego wybór
mógł skierować ich w ślepy zaułek i ich ucieczka skończyłaby się wtedy ognistą kraksą
albo trafieniem rakiety, gdy spróbują wylecieć z kanionu.
– Rakieta! Obracaj w prawo!
Josh nie zawahał się, obrócił jednostkę w prawo, dzięki czemu pocisk przeleciał tuż
pod nimi.
– Rakiety, tutaj? – zawołał Josh. – Myliłem się, jednak nie lubię tego gościa!
Loki spojrzał na wyświetlacze.
– Tracimy paliwo, Josh. Zbliża się czerwona linia. – Znów zapaliło się światło
ostrzegawcze. – Cholera! Teraz w lewo!
Josh spojrzał na swój wyświetlacz i zobaczył zbliżającą się do sterburty rakietę.
Ciągnąc za drążek, obniżył ogon i jednocześnie obrócił przechwytywacz. Rakieta
przeleciała tam, gdzie przed chwilą znajdowała się prawa połowa myśliwca.
Loki przyglądał się, jak rakieta zamiast w nich uderza w masywny nawis wystający z
prawej części kanionu. Wybuchła przy uderzeniu, rozbijając skałę i sprawiając, że jej
odłamki zaczęły spadać bezpośrednio na ich trasę lotu.
– Uważaj na skały! – krzyknął.
Josh uniósł wzrok znad konsoli w samą porę, aby zobaczyć spadające przed nimi
skały. Zatrzymał obrót i przechylony w lewo przeleciał między dwoma wielkimi
odłamkami, wyłaniając się bezpiecznie po drugiej stronie.
Pilot na czele pościgu nie był tak szybki i próbował przelecieć nad zapadającym się
nawisem. Jego kadłub roztrzaskał się i zapłonął, tryskając płonącym paliwem na
puszczę pod nimi. Kokpit otworzył się i fotel pilota katapultował się. Skrzydłowemu
udało się ominąć skały. Nadal leciał w górę, starając się uniknąć zderzenia z
katapultowanym dowódcą.
Teraz gdy jeden myśliwiec się rozbił, a drugi opuścił kanion, pnąc się do góry, Josh w
końcu miał swoją szansę. Obrócił przechwytywacz mocno na prawo, dzięki czemu Loki
wystrzelił ku lecącemu w górę skrzydłowemu kilka plazmowych pocisków.
– Co ty robisz? – spytał Loki. – Unieś dziób, zrób trzy czwarte beczki i wystrzel rakiety,
gdy on leci brzuchem do nas!
– Musimy tylko znaleźć prosty kawałek kanionu bez nikogo na ogonie, lekko podnieść
dziób i odskoczymy niezauważeni!
– Teraz nas nie widzi – stwierdził Loki, gdy drugi myśliwiec Jungów zniknął z
czujników za ścianami kanionu.
– Potrzebujemy tylko prostego kilometra lub dwóch – mruknął Josh, nawigując po
krętym kanionie.
„Może następny skręt” – pomyślał.
– KURWA!
Gdy „Sokół” wyłonił się zza kolejnego zakrętu w wąskim kanionie, pojawił się przed
nimi wielki wodospad, opadający z samego szczytu kanionu po ich lewej. Niestety, ostry
skręt znosił ich właśnie w tamtą stronę.
– Trzymaj się! – krzyknął Josh, przełączając automatyczny system wektorowania
ciągu na ręczne sterowanie, kierując wszystkie cztery dysze prosto w dół, i pchnął
mocno przepustnice.
„Sokół” uderzył w wodospad z prędkością ponad trzystu kilometrów na godzinę.
Czuli się, jakby uderzyli w zbocze góry, i przez ułamek sekundy Josh był pewien, że tak
właśnie się stało. Siła spadającej na okręt wody pchnęła „Sokoła” w dół. Ich turbiny
wyły w wyniku dodatkowego obciążenia i z trudem utrzymywały maszynę w
powietrzu. Przez chwilę była w zasadzie okrętem podwodnym.
Ten ułamek sekundy był dla Josha wiecznością. Dźwięk uderzającej w kadłub wody
ogłuszał go nawet przez hełm. Zastanawiało go, czy to była jedna z tych chwil, o których
mówili żołnierze. Tych momentów podczas bitwy, kiedy wszystko działo się w
zwolnionym tempie. Jego wzrok latał tam i z powrotem po konsoli. Wysokość szybko
spadała, podobnie jak prędkość lotu. W całym kokpicie pojawiały się kolejne wskaźniki
ostrzegawcze. Pomyślał, że chyba słyszy alarmy w słuchawce, ale zagłuszał je huk
wodospadu. Kątem oka widział, jak po lewej stronie kokpitu pojawiają się
przypominające pajęczyny pęknięcia. Kolejny rzut okiem powiedział mu, że obracają
się teraz w prawo i już lecą pod kątem trzydziestu stopni. Instynktownie dopasował
przepustnice, zmniejszając moc silnika po lewej, aby spowolnić obrót, ale niewiele to
dało.
Sekundę później było po wszystkim. „Sokół” wyłonił się po drugiej stronie wielkiego
wodospadu pośród dźwięku wielu alarmów, właśnie tak, jak myślał Josh. Przełączył
wektorowanie ciągu z powrotem na automatyczne, aby wypoziomować
przechwytywacz.
– Mnóstwo ostrzeżeń! – zawołał Loki, nie mając czasu na skomentowanie tego, co
właśnie zrobili. – Lewy reaktor nie działa! Napęd skokowy nie działa! Turbina druga
nie działa. Trzecia jest zalana i próbuje się zrestartować. Amortyzatory inercyjne nie
działają! Próbuję resetu! – Loki spojrzał na pęknięcia w kokpicie. – Nie jestem pewien,
ale możliwe, że tracimy ciśnienie w kokpicie.
– Przełącz silniki manewrowe na mój drążek, aby skompensować niesprawne
turbiny, a utrzymam poziom do czasu, aż zdołam wylądować! – rozkazał Josh.
– Wylądować gdzie? – spytał Loki, przełączając silniki służące do manewrów w
kosmosie na drążek Josha.
Josh spojrzał na ekran wyświetlający skan terenu, szukając miejsca nadającego się do
lądowania. Zauważył coś na ścianie kanionu przed nimi. „Sokół” unosił się jakieś
pięćdziesiąt metrów nad szeroką rzeką. Kilka kilometrów dalej kanion przechodził w
dolinę.
– Rakiety dalej działają?
– Tak, ale…
– A co z tymi nowymi dronami komunikacyjnymi?
– Są nadal sprawne, ale…
– Uzbrój głowice rakiet, ale nie ich silniki. Przygotuj się do wypuszczenia ich oraz
wszystkich dronów na mój znak – rozkazał.
– Co do…
– Po prostu zrób to! – Josh popchnął podstawę drążka do przodu, sprawiając, że
zaczęli przyspieszać ku dolinie. – Nie uzbrajaj też silników dronów!
Loki pokręcił głową, nie mając pojęcia, co kombinuje Josh.
– Głowice uzbrojone. Drony gotowe do zrzutu.
– Zrzuć wszystko! – rozkazał Josh. – Teraz! Teraz! Teraz!
Loki otworzył drzwi ładowni i wypuścił wszystkie cztery drony oraz cztery rakiety.
– Wszystko poszło!
Josh natychmiast wytracił przyspieszenie. Nagle zatrzymali się, próbując utrzymać
się w powietrzu. Josh patrzył, jak pociski i drony oddalają się i powoli opadają na
ziemię. Kilka sekund później uderzyły w powierzchnię i głowice rakiet eksplodowały w
wielkiej kuli ognia, która w jednej chwili sprawiła, że wyparowały setki drzew, i
zostawiła po sobie spory krater. Wybuch zniszczył też drony, detonując ładunki, które
miały zniszczyć miniaturowe napędy skokowe i UEPZ. Minireaktory punktu zerowego
wybuchły jasnym błyskiem jak supernowe, które zgasły w jednej chwili.
Josh zrobił zwrot w górę i w lewo, zawracając w kierunku wodospadu.
Loki zauważył, że się cofają oraz zbliżają do ściany kanionu.
– Co robisz?
– Dałem im właśnie miejsce rozbicia się – wyjaśnił Josh. – Teraz musimy się schować.
– Gdzie? – spytał Loki, gdy odwrócili się znów w stronę wodospadu. – Chyba nie
wracamy tam, co?
– Nie do końca. Spójrz w górę i na prawo, tuż pod tym nawisem. Jest tam mała
jaskinia.
Loki skierował czujniki „Sokoła” na jaskinię.
– Nie jest dość wysoka, by tam wylądować, Josh.
– Będzie, jeśli wylądujemy bez podwozia!
Loki roześmiał się z wyraźną frustracją.
– Pewnie nie uda mi się cię od tego odwieść.
– Trzymaj się – powiedział Josh. Zwiększył wysokość lotu i skierował dziób w stronę
ściany kanionu. Ze znajdującego się tylko sto metrów dalej wodospadu unosiła się mgła,
która pogarszała widoczność. Josh wiedział, że w jaskini będzie przez to mokro, czyli
także ślisko. Ślisko oznaczało dobrze, zwłaszcza przy lądowaniu bez wysuniętego
podwozia.
– Tracimy moc czwartej turbiny! – ostrzegł Loki.
– Niech podziała jeszcze tylko dziesięć sekund.
Josh odpalił rufowe silniki manewrowe, co sprawiło, że popędzili w kierunku jaskini.
Dodał nieco ciągu w górę, aby skompensować uszkodzoną turbinę.
– Jesteśmy za wysoko! – odezwał się Loki.
Josh zignorował jego ostrzeżenia.
– Straciliśmy czwórkę! – Loki szeroko otworzył oczy, gdy zaczęli spadać z nieba,
zbliżając się do nawisu. Dla bezpieczeństwa zakrył twarz rękami, gdy Josh odwrócił
„Sokoła” o sto osiemdziesiąt stopni. Przechwytywacz prześlizgnął się pod nawisem do
wnętrza jaskini, nieco podskoczył, aż jego górna część uderzyła o sklepienie, odłupując
spore kawałki czerwono-fioletowej skały. „Sokół” ślizgał się jeszcze przez parę metrów
po podłożu, uderzając w tylną ścianę. Josh poczuł, jak jego głowa wali o tył hełmu.
Kokpit rozbił się od uderzenia, przez co spadł na nich deszcz odłamków.
– Loki! – zawołał Josh, gdy w końcu się zatrzymali. – Loki, nic ci nie jest?
– Nie, chyba nie. Kurwa, Josh, gdzie ty się uczyłeś latać?
– Sam się nauczyłem, pamiętasz?
– Widać jak cholera.
– Hej, żyjemy! Szybko, wyłącz wszystko. Drugi myśliwiec zaraz tędy przeleci. Nie
może zobaczyć źródła ciepła!
– Minutę temu przelecieliśmy przez wodospad. Raczej nie może tu być zbyt gorąco.
– Tak, to się całkiem nieźle sprawdziło, co? – Josh spojrzał na kokpit. Jego rama wbiła
się w sufit jaskini. Gdyby same szyby kokpitu nie pękły, nie byliby w stanie się
wydostać. – Jezu, kokpit jest rozbity. – Sprawdził hełm i skafander, które wydawały się
być w porządku. – Jak twój skafander, Loki?
– W idealnym stanie.
– Jak tam wygląda na tyłach?
– Nie mam pojęcia, Josh. Wszystko wyłączyłem, pamiętasz?
– Powiedz mi tylko, czy nadal działa system autodestrukcji.
– Ma własną baterię. Tak, nadal działa. Ale może najpierw się stąd wydostańmy,
zanim go aktywujesz?
8
Nathan przypomniał sobie, jak bardzo zawsze nie znosił wizyt w ambulatorium.
Okrzyki bólu, jęki tych, którzy cierpieli, smród otwartych ran i używanego do ich
sterylizacji ozonu. Najgorsze były odgłosy urządzeń ssących. Ich siorbanie sprawiało, że
przewracało mu się w żołądku i ryzykował w każdej chwili nagłą utratę jego
zawartości. Obowiązkowy „obchód kapitański” wymagał chodzenia od łóżka do łóżka i
przekazywania rannym słów otuchy od ich de facto przywódcy.
Mimo że służył jako kapitan już od miesięcy, nadal nie czuł się prawdziwym dowódcą
„Aurory”. Zawsze był nim dla niego świętej pamięci kapitan Roberts. Niektóre dni były
lepsze od innych i przynajmniej mógł wykonywać swoje obowiązki dostatecznie
dobrze, aby jego pierwsza oficer nie odebrała mu dowodzenia na podstawie jakiegoś
tam artykułu.
Wkrótce jednak ten stan miał dobiec końca. Czekało ich zadokowanie przy Orbitalnej
Platformie Montażowej na orbicie Ziemi i wejście na pokład oficerów floty, którzy
przejmą obowiązki załogi i przejrzą wszystkie śruby, spawy i obwody. Corinairiańscy i
takarańscy specjaliści będą wyjaśniać dokonane przez siebie usprawnienia i nowa
technologia niewątpliwie wywoła ekscytację ziemskich naukowców. Oznaczało to, że
pozaziemska załoga „Aurory” jest dość cenna, więc ich pobyt na Ziemi zapowiadał się
raczej przyjemnie. Scott nadal jednak zastanawiał się, jak długo potrwa. Ci ludzie
zgłosili się na ochotnika, by służyć na „Aurorze”, a nie siedzieć bezczynnie na Ziemi, a
zwłaszcza nie po to, by przeczekać wojnę. Mimo wszystko jednak nie wyobrażał sobie
scenariusza, w którym flota mogłaby pozwolić sobie na to, żeby okręt, zwłaszcza
dysponujący napędem skokowym, mógł spędzić miesiąc na podróży do Pentaura i z
powrotem. Zanim „Aurora” nie przeniosła się przypadkiem w inny rejon Galaktyki, nikt
z Ziemi nie znalazł się dalej niż dwadzieścia lat świetlnych od domu, przynajmniej nie
od czasu, gdy tysiąc lat wcześniej wybuchła zaraza.
Nathan próbował wmawiać sobie, że nie ma to znaczenia. Nigdy nie obiecywał
niczego więcej niż to, co mógł zagwarantować. Obiecał jedynie, że zrobi wszystko, co w
jego mocy, aby ochronić swoją załogę i sprowadzić ją do domu. Gdy znajdą się na Ziemi,
obietnica ta zostanie spełniona jedynie względem dziesięciu procent załogi.
Co dziwne, Nathan zaczął mieć nadzieję, że jego ojciec naprawdę wygrał wybory na
prezydenta Ameryki Północnej. To mogłoby dać mu dość wpływów, by prędzej czy
później sprowadzić pozaziemską część załogi z powrotem do domu. A przynajmniej
mogliby otrzymać dość zasobów, by wyprodukować własny okręt skokowy. W końcu
wystarczyłaby mała baza produkcyjna z jednym fabrykatorem na odpowiednio dużej
asteroidzie i dość zapasów, by utrzymać ich przez ten czas przy życiu. Na „Aurorze”
znajdowały się cztery fabrykatory. „A może trzy?” Nathan roześmiał się w myślach.
Przynajmniej teraz ambulatorium wyglądało zupełnie inaczej. Było czyste, ciche i
nawet przyjemnie tam pachniało. Corinairiańscy lekarze, którzy upierali się przy
wpływie pewnych czynników środowiskowych na proces leczenia, starali się, aby
panował tam odprężający nastrój. Zainstalowali nawet systemy tłumienia dźwięków
wokół każdego z łóżek, blokujące wszystkie hałasy z zewnątrz, aby dać pacjentowi
odrobinę spokoju. Corinairianie chcieli też zainstalować złożony system, który
tworzyłby holograficzną zasłonę wokół każdego z łóżek. To pozwoliłoby im nie tylko na
otoczenie każdego pacjenta pożądanym przez niego spokojnym otoczeniem, ale
zapewniłoby także większą prywatność. Wymagałoby jednak znacznej przebudowy
całej sekcji, więc nadano sprawie niski priorytet.
Nathan przeszedł przez w większości pustą salę. Pacjentów było tylko dwóch i obaj w
tej chwili spali. O ich stanie informowały go codzienne raporty. U jednego leczono
oparzenie, którego doznał podczas instalacji działka plazmowego w wyrzutni rakiet.
Drugi wciągnął do płuc dość żrący gaz, który przypadkiem wydobył się z jednego z
myśliwców w hangarze. Czekał go przynajmniej tygodniowy pobyt, podczas gdy nanity
naprawiały uszkodzenia w jego układzie oddechowym.
– Doktor Chen – odezwał się Nathan, stając w drzwiach jej gabinetu.
– Kapitanie, w czym mogę pomóc?
Nathan wszedł do środka i usiadł naprzeciwko niej.
– Chciałem spytać o stan zdrowia pana Percivala.
– Jest niezły, zważywszy na czas spędzony w stazie. Nanity wykonały świetną robotę,
naprawiając jego wyniszczone przez atrofię tkanki.
– W jakim jest stanie?
– Cóż, wytrzymał całodniową wycieczkę po okręcie, ale teraz odpoczywa w swojej
kabinie.
– Chodzi mi o stan emocjonalny.
Doktor Chen wzruszyła ramionami.
– Trudno powiedzieć. Wydaje się zbytnio nie przejmować tym, co się stało. To znaczy
wiedza o upadku ludzkości szczególnie na niego nie wpłynęła.
– Wiedział, że nadchodzi, gdy wszedł do komory – przypomniał Nathan.
– Owszem, ale nieźle zniósł też śmierć ekspedycji. Przynajmniej nie widzę u niego
oznak depresji czy żałoby. A na pewno nie większe, niż się spodziewałam. – Doktor
Chen spojrzała uważnie na Nathana. – Dlaczego pan pyta?
– Cóż, muszę powiedzieć mu, co naprawdę stało się z ekspedycją „Jaspisu”. Nie
wyglądało to dobrze.
– Rzadko się zdarza, żeby śmierć wyglądała dobrze.
– Rozpacz też – odparł Nathan, myśląc o tym, przez co przeszedł kapitan „Jaspisu”.
– Myślę, że nie docenia go pan, kapitanie. Pan Percival sam doszedł do statusu
milionera i pracował w ekstremalnych warunkach na Światach Pogranicza. Zmierzył
się z własną ciężką chorobą i znalazł sposób na przeżycie nawet w obliczu najgorszej
zarazy w dziejach. Podejrzewam, że widział równie wiele śmierci i rozpaczy, co
ktokolwiek z nas.
– No nie wiem, pani doktor. Całkiem sporo się napatrzyliśmy.
Doktor Chen uśmiechnęła się.
– Myślę, że rozumie pan, co mam na myśli, sir.
– Owszem. Myśli więc pani, że można mu o wszystkim powiedzieć?
– Tak, jak najbardziej – zapewniła. – Poza tym nosi urządzenie monitorujące. Gdyby
było z nim coś nie tak, to od razu się dowiem.
– Oczywiście. – Tym razem to Nathan się uśmiechnął.
***
***
***
***
***
– U mnie czysto – oznajmił Josh, zamykając turbinę numer trzy. – Jak u ciebie?
– Nadal sporo tu wody – odparł Loki. – Wybranie jej ręcznie trochę zajmie.
– Gdybyśmy mogli chociaż uruchomić baterie, moglibyśmy ją wywiać.
– Ale nie możemy, więc zostaje nam tylko to – odparł Loki, unosząc mokre dłonie.
– Rób swoje. Ja na wszelki wypadek sprawdzę pozostałe turbiny.
– Dobry pomysł. – Loki zmarszczył czoło. – Zaraz, co to za pikanie?
Josh sięgnął szybko do kieszeni.
– Cholera, to alarm z czujników zbliżeniowych, które umieściliśmy na zewnątrz. Ktoś
idzie po śladach. – Josh chwycił za broń i ruszył ku wyjściu z jaskini. – Zostań tu, ja się
temu przyjrzę.
– Co, zamierzasz sam odeprzeć atak? – spytał Loki, wyciągając własną broń i idąc za
Joshem.
Josh nagle zatrzymał się kilka kroków od wejścia do jaskini, obracając się na pięcie.
– Już tu są – szepnął, machając rękami. – Zawracaj, zawracaj.
Loki odwrócił się i pobiegł za „Sokoła” z Joshem depczącym mu po piętach. Obaj
rzucili się na ziemię tuż za ogonem przechwytywacza. Loki popchnął Josha ku jego
lewej stronie.
– Ty zabezpiecz lewą, a ja prawą – polecił.
Loki zajął pozycję tuż pod prawą dyszą silnika, leżąc na brzuchu tak, aby mieć czystą
linię strzału wzdłuż dolnej części kadłuba.
Josh przeczołgał się na drugą stronę i zajął podobną pozycję pod lewą dyszą. Skupiał
oczy na miejscu, gdzie ścieżka prowadziła z zewnątrz do wnętrza jaskini. Słyszał
przytłumione głosy idących ludzi. Było ich na pewno kilku. Słyszał przynajmniej cztery
różne głosy, może więcej. Mimo cieni rzucanych przez zachodzące słońce nie mieli ze
sobą latarek.
W dole wejścia do jaskini wyłoniła się twarz. Mężczyzna miał jakąś broń i kierował
lufę do przodu. Szybkimi ruchami machał nią to na lewo, to na prawo. Był dobrze
wyszkolony. Josh widział, że podobnie poruszali się żołnierze Corinari.
Pierwszy mężczyzna mruknął coś za siebie. Josh uznał, że powiadamia resztę o
zlokalizowaniu wrogiej jednostki. Pojawiła się kolejna głowa i obaj weszli głębiej, idąc
po obu stronach jaskini. Gdy zjawiły się kolejni głowy, Josh po cichu przeczołgał się z
powrotem do Lokiego. Odgłosy jego ruchu maskował pobliski wodospad.
– Masz zdalny detonator?
– Tak, dlaczego? – spytał Loki, blady jak ściana.
– Spróbuję ich odeprzeć. Jeśli mi się poszczęści, wycofają się na tyle daleko, że
będziesz mógł odpalić „Sokoła” i stąd spierdolić.
– Nie ma mowy, Josh – szepnął Loki. – Odlecimy razem albo wcale.
– Nie ma czasu na kłótnie. Gdy otworzę ogień, wsiadasz do kokpitu i stąd spadasz. To
rozkaz!
– Od kiedy to ty wydajesz rozkazy?
– Jestem pilotem. Pilot dowodzi misją. Po prostu obiecaj mi, że jeśli ci się nie uda, to
wysadzisz „Sokoła”, ich, nas i całą tę cholerną górę. – Josh nie czekał na odpowiedź,
tylko cofnął się ku lewej i obrał cel.
– Czekaj – zawołał Loki.
Josh przykucnął, a następnie szybko wstał i zrobił krok, aby wycelować ponad
skrzydłem.
– Nie ruszać się! – ostrzegł, odbezpieczając broń energetyczną.
Człowiek po lewej zamarł, gdy pistolet Josha wydał jazgot oznaczający ładowanie
broni. Mężczyzna po prawej próbował podejść bliżej, aby „Sokół” znalazł się między
nim a ładującą się bronią, ale Josh go zauważył i wycelował w jego stronę.
– Ty też, dupku! – Josh czuł, że cały się trzęsie, i ledwie udało mu się trzymać prosto
trzymającą pistolet rękę. Nigdy do tej pory w nikogo nie celował z naładowanej broni,
zwłaszcza w uzbrojonych, dobrze wyszkolonych ludzi. – Natychmiast rzućcie broń albo
obu was spalę!
Trzeci i czwarty z przybyszy, którzy wcześniej zaledwie pokazali głowy, zdążyli się
już wycofać na bezpieczne pozycje. Został tylko Josh i dwaj celujący do niego ludzie w
zimnej, ciemnej jaskini na obcym świecie.
– Jeśli w zasięgu jest okręt Jungów, twoja broń na pewno ich tu nakieruje.
Josh rozejrzał się, szukając źródła głosu, jako że nie był nim żaden z ludzi, którym
właśnie groził.
– Zwłaszcza jeśli wystrzelisz – dodał głos.
– Pokaż się! – rozkazał Josh. Jego głos nieco się łamał, mimo że próbował brzmieć
groźnie.
Chwilę później u wejścia do jaskini pojawiła się następna głowa i do środka pewnym
krokiem wszedł kolejny mężczyzna. Miał starannie przystrzyżoną brodę i długie,
ciemne włosy spięte w kucyk. Nosił ciężkie ubranie z plamami w kolorach okolicznych
drzew i gór, podobnie jak dwaj pozostali. Nie trzymał jednak w ręce broni. Miał pistolet
przy pasie, a Josh podejrzewał, że karabinek wisiał teraz za jego plecami.
– Ani kroku dalej! – ostrzegł Josh.
– Jeśli wystrzelisz, w ciągu paru sekund sprowadzisz tu swoich wrogów. Dlatego my
nie korzystamy z broni energetycznej. Możliwe, że już wykryli jej sygnaturę. Warto
rozważyć jej wyłączenie.
– Nie ma szans.
– W takim razie pójdziemy sobie – odpowiedział spokojnie mężczyzna. – Jeśli chcesz
niepotrzebnie zginąć, masz takie prawo. Ale my mamy prawo nie odchodzić z tobą w
zaświaty. – Dał pozostałym dwóm znak, aby się wycofali, cmokając w charakterystyczny
sposób, by zwrócić ich uwagę. Obaj szybko odeszli tyłem, idąc po obu stronach
dowódcy i wciąż celując w Josha. – Powodzenia – powiedział brodaty mężczyzna,
odwracając się, pewny, że Josh nie strzeli mu w plecy.
– Zaczekaj! – zawołał pilot. – Kim jesteś?
Przybysz przystanął i odwrócił się.
– Nie jestem Jungiem, jeśli to cię martwi.
– To i parę innych kwestii – odparł Josh. – Co tu robicie?
– Jungowie próbowali cię zabić, więc uznałem, że można założyć, że walczymy po tej
samej stronie. Wróg mojego wroga i tak dalej.
– Co? – spytał Josh. Nie znał tego powiedzenia.
– Jeśli chcesz, żebym nadal z tobą rozmawiał, musisz wyłączyć tę spluwę.
– Dobra, dobra – zgodził się Josh. Spojrzał na Lokiego, wciąż kryjącego się po drugiej
stronie i celującego z własnej broni. Loki pokręcił głową. Josh wyłączył pistolet,
unosząc go, aby pokazać, że wskaźnik energii zgasł. – Jest wyłączony!
Mężczyzna odwrócił się do pozostałych i rzucił parę rozkazów, po których cofnęli się
na górski szlak.
– Dokąd idą? – spytał Josh.
– Kazałem im zabezpieczyć okolicę i skontaktować się z ludźmi, którzy monitorują
krater. Jeśli Jungowie wykryli sygnaturę energetyczną twojej broni i się tu zjawią,
wolałbym o tym wiedzieć.
– Kim jesteście?
– Jesteśmy mieszkańcami tego świata, którzy sprzeciwiają się okupacji.
– Jesteście ruchem oporu?
– Wolimy nazywać się bojownikami o wolność.
– O kurwa – rzucił Josh – jesteście Karuzari!
– Nie znam tego określenia. Być może ty i twój przyjaciel wyjdziecie i mi je
wyjaśnicie – zaproponował mężczyzna ze szczerbatym uśmiechem. Nie był to miły
widok, ale w jego sposobie bycia było coś, co sprawiało, że Josh miał ochotę mu zaufać.
Odwrócił się do przyjaciela.
– Loki?
Ten powoli wstał, machając do przybysza, który z uśmiechem odpowiedział mu
podobnym gestem.
– Tam skąd przybywamy, Karuzari oznacza „bojownik o wolność” – wyjaśnił Josh,
wychodząc zza „Sokoła”.
– Na tym świecie „karuzara” to nazwa bardzo szybkiego pojazdu transportowego. Są
bardzo drogie i rzadko widujemy je w tej okolicy. – Mężczyzna wyciągnął rękę do
Josha. – Nazywam się Garrett.
Josh uścisnął mu dłoń.
– Josh. A to Loki.
– Loki? – spytał ze zdziwieniem Garrett. – Nosisz imię jednego z naszych starożytnych
bogów.
Loki uniósł brwi.
– Nie miałem pojęcia.
– Skąd wiedziałeś, że jest nas dwóch? – spytał Josh.
Garrett wskazał na kokpit „Sokoła”.
– Dwa fotele.
– Skąd wiedzieliście, że tu jesteśmy? – spytał Loki.
– Nie wiedzieliśmy – przyznał Garrett. – Często kryjemy się w tej jaskini. Światło
padające na okoliczną mgłę sprawia, że Jungowie nie są w stanie zajrzeć do środka,
chyba że staną pod idealnym kątem, który wciąż się zmienia wraz z ruchem słońca. Ale
my mamy dobry widok na zewnątrz. To świetny punkt obserwacyjny. – Garrett
przyjrzał się „Sokołowi”, podchodząc do jego lewego skrzydła. – Jestem zdumiony, że
znaleźliście tę jaskinię i do tego udało wam się w niej wylądować. Zakładam, że tak
zamierzaliście.
– Oczywiście – odparł Josh.
– Ciekawe. Jesteście albo śmiali, albo szaleni. – Garrett roześmiał się. – Jak odkryliście
jej położenie?
– Wypatrzyłem ją, gdy wyszliśmy spod wodospadu – wyjaśnił Josh.
Garrett spojrzał na niego z niedowierzaniem.
– Przelecieliście przez wodospad? – Roześmiał się. – Naprawdę jesteście szaleni.
Macie szczęście, że spadła na was tylko woda. O tej porze roku prąd rzeki jest naprawdę
mocny i niesie ze sobą drzewa, kamienie, zdechłe bydło. Naprawdę macie szczęście. –
Garrett wciąż przyglądał się „Sokołowi”. – Nigdy nie widziałem takiej jednostki. Musicie
pochodzić spoza światów okupowanych przez Jungów, inaczej na pewno skopiowaliby
ten projekt. – Garrett pokręcił głową. – Wygląda na niezły sprzęt.
– Lubimy go – rzucił Josh.
– Więc skąd pochodzicie, Joshu i Loki, i dlaczego przybyliście na ten świat?
Loki otworzył usta, by odpowiedzieć, ale Josh go wyprzedził.
– Należymy do wielkiego sojuszu, który przybył, aby wyzwolić ten sektor od Jungów.
Loki spojrzał na niego jak na wariata.
– Wielki sojusz, co? – Garrett zauważył wyraz twarzy Lokiego. – I kto do niego
należy?
– Trzy potężne światy – oznajmił z dumą Josh. – Takaranie, Corinari i Ziemianie.
Garrett nie znał pierwszych dwóch nazw, ale trzecia zabrzmiała znajomo.
– Ziemianie? Mieszkańcy planety Ziemia?
– Tak.
– Ale Ziemia dawno wymarła. Jest martwa od tysiąca lat. Została zniszczona przez
wielką zarazę i jej pozostałości do dziś są zainfekowane. Dlatego nie wolno się do niej
zbliżać. – Garrett przyjrzał się im, powoli kierując rękę ku kaburze. – Byliście na Ziemi?
– Nie – odparł Loki. – Lecieliśmy tam właśnie, by połączyć siły z Ziemianami.
Oczekują nas.
– Garrett – odezwał się Josh – Ziemia niemal wymarła, to prawda. Lecz ci, którzy
przetrwali, okazali się mieć naturalną odporność na zarazę. A sam wirus uległ
zagładzie setki lat temu.
– W takim razie dlaczego do teraz nic o nich nie słyszeliśmy?
– Zginęła większość populacji, cywilizacja legła w gruzach. Spędzili całe stulecia w
ciemności i rozpaczy, starając się przeżyć po katastrofie.
– Josh – mruknął Loki – chyba nie powinieneś tego wszystkiego mówić.
– Jeśli walczą z Jungami, są naszymi przyjaciółmi. Powinni wiedzieć, że pomoc
nadchodzi.
– Czyli mieszkańcy Ziemi wrócili w kosmos?
– Dopiero w ciągu ostatnich dwudziestu lat – wyjaśnił Josh. – Gdy dowiedzieli się o
Jungach, natychmiast zaczęli budować flotę i kontaktować się z zaginionymi ziemskimi
koloniami, prosząc o wsparcie.
– I pochodzicie z jednej z nich? – spytał Garrett.
– Tak, jesteśmy z Takary. Nasi przodkowie uciekli przed zarazą i stworzyli nową
cywilizację, z nadzieją na to, że dzięki nim ludzkość przetrwa.
Loki przewrócił oczami, słysząc opowieść Josha.
– W takim razie Ziemianie są bardzo potężni?
– Tak, ale sami nie pokonają Jungów. Nasze światy dysponują jednak wieloma
zaawansowanymi technologiami, które im w tym pomogą. Wam również.
Garrett spojrzał na nich spode łba.
– Jeśli to, co mówicie, jest prawdą, to są to wspaniałe wieści, ale nie wyjaśniają tego,
co tu robicie w jednym małym statku.
– Nasze siły przeprowadzają rekonesans w każdym układzie w sektorze Sol, aby
określić położenie i liczebność wszystkich sił Jungów. Niestety, zostaliśmy wykryci i
zmuszeni do walki, zanim udało nam się wycofać.
– Ale jeśli wasza technologia przewyższa technologię Jungów…
– Zgodnie z naszymi rozkazami mamy nie zdradzać Jungom naszej tożsamości ani
możliwości technologicznych – przerwał mu Loki. – Nawet wam powiedzieliśmy już za
dużo. – Rzucił Joshowi karcące spojrzenie.
– W takim razie ten krater to zmyłka? – zdał sobie sprawę Garrett.
– Zrzuciliśmy tam wszystko, co byliśmy w stanie, aby sprawić, żeby wyglądało to na
resztki okrętu.
– Sprytny podstęp, ale na dłuższą metę nie podziała. Jungowie nadrabiają niską
inteligencję ukradzioną innym technologią. Odkryją prawdę i rozpoczną prawdziwe
poszukiwania.
– Jak myślisz, ile mamy czasu? – spytał Loki.
– Jeśli chcecie zabezpieczyć swoje tajemnice, powinniście zniszczyć okręt i
natychmiast się oddalić.
– Nie, nie rozumiesz – powiedział Josh. – Musimy przekazać zebrane informacje
naszym dowódcom. Nie wiedzą nawet, że są tu ludzie tacy jak wy. Muszą się
dowiedzieć.
Garrett spojrzał na „Sokoła”.
– Ale wasz okręt jest uszkodzony.
– Nadal uważamy, że zabierze nas do domu – powiedział stanowczo Josh.
– Jesteście tego pewni?
– Musimy spróbować.
– A jeśli wam się nie uda?
– Wtedy zniszczymy okręt wraz z nami na pokładzie.
Garrett przyjrzał się uważnie Joshowi.
– Śmiałe słowa. Skąd mam wiedzieć, że powiedzieliście prawdę?
– Nie możesz mieć pewności – przyznał Josh. – Ale co masz do stracenia, jeśli nam
zaufasz?
– Wasz okręt i całą jego technologię – odparł Garrett. – Nie myślcie choć przez chwilę,
że tylko dlatego, że kryję się w lasach i wyglądam nieco niechlujnie, jestem zupełnym
ignorantem technologicznym. Mógłbym bezgłośnie zabić was w jednej chwili. Z czasem
nauczyłbym się obsługiwać wasz okręt…
– I co z nim zrobisz? – prychnął Loki. – Zaatakujesz ich sam? Jedna taka łajba nie
wystarczy do pokonania Jungów. Jeśli jesteś tak inteligentny, jak twierdzisz, na pewno o
tym wiesz. Czy masz środki, aby rozebrać go, skopiować i zbudować setki podobnych?
Co ze szkoleniem pilotów? Obsługą naziemną?
– Wojna wymaga nie tylko broni, ale także sojuszników – dodał Josh.
Garrett opuścił wzrok, widząc, że Josh wyciągnął rękę w symbolicznym geście
przyjaźni.
– Wasze wielkie światy sprzymierzą się ze szczerbatym leśnym dziadem?
– Jeśli jest wrogiem Jungów, owszem – odpowiedział Josh z uśmiechem.
Garrett uścisnął dłoń młodzieńca.
– Dobrze, młody Joshuo. Ale jeśli mnie oszukujecie, lepiej, żeby nasze drogi się już nie
skrzyżowały.
– Rozsądne ostrzeżenie – odparł Josh, próbując ukryć zdenerwowanie.
– Kiedy będziecie gotowi do odlotu? – spytał Garrett.
Josh spojrzał na Lokiego.
Loki spojrzał na zegarek.
– „Aurora” skoczy za jakąś godzinę. Im wcześniej, tym lepiej.
– Jak mierzycie czas? – spytał Garrett.
Josh zdjął swój zegarek z ręki i podał go mężczyźnie.
– Gdy ta liczba zmieni się na dziewiętnaście, musimy stąd zniknąć. Jeśli nie, to
możemy nigdy nie zdołać wrócić na nasz macierzysty okręt.
Garrett skinął głową.
– Mamy podobne urządzenia – oznajmił, wyciągając z kieszeni kurtki własny
czasomierz. Przyłożył go do zegarka Josha na kilka sekund, aż zapikał. –
Zsynchronizowałem jeden z własnych kanałów czasowych z waszym – wyjaśnił,
oddając Joshowi zegarek.
– Zatrzymaj go – powiedział Josh. – Jeśli znów nawiążemy kontakt, pokaż naszym
ludziom to urządzenie na znak, że można ci zaufać.
Garrett skinął głową.
– Jak możemy pomóc?
– Potrzebujemy kilku minut, aby odpalić silniki przed startem. Zakładam, że gdy to
zrobimy, Jungowie nas wykryją.
– Owszem.
– W takim razie to właśnie z tym potrzebujemy pomocy.
Garrett zastanowił się przez chwilę.
– Musimy odciągnąć ich z tej doliny, im dalej, tym lepiej. Ich myśliwce są bardzo
szybkie. Jeśli znajdą się w odległości stu kilometrów od was, w ciągu kilku minut was
dorwą.
– Potrzebujemy dywersji – oznajmił Loki.
– Mogę skontaktować się z jedną z naszych komórek w sąsiedniej dolinie. Może uda
im się przekonać Jungów, że kryjecie się tam. Czy to wystarczy, by ich odciągnąć?
– Tak mi się wydaje…
– Nie – Josh przerwał Lokiemu. – Podczas naszego odlotu nie może być nikogo w
zasięgu wzroku. Nie możemy pozwolić, aby Jungowie zobaczyli, jakiego rodzaju
napędem dysponujemy. Dlatego nie mogliśmy wcześniej uciec. Musimy zniknąć im z
oczu.
– Technologia, o której mówicie, musi być imponująca – stwierdził Garrett.
– Jest, uwierz mi.
– Spróbuję skoordynować atak na siły lądowe badające krater, gdy odlecą stąd
myśliwce. To głównie technicy i zmuszeni do pracy dla nich miejscowi naukowcy. Nie
będą wielkim wyzwaniem.
– Skąd będziemy wiedzieć, kiedy możemy bezpiecznie wyruszyć?
Garrett spojrzał na pistolet Josha.
– Jaki kolor ma promień z twojej broni?
– Czerwony. – Josh spojrzał na Lokiego. – Racja?
– Tak, czerwony.
– Daj mi swoją broń – polecił Garrett. – Broń Jungów strzela na pomarańczowo –
wyjaśnił. – Gdy nadejdzie czas, oddam trzy strzały w powietrze. – Garrett chwycił za
przypięty do pasa nóż i wyciągnął go rękojeścią w stronę Josha. – Weź to ostrze. Było
przekazywane w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Każdy z waszego sojuszu, kto
będzie chciał dowieść, że jest godzien zaufania, musi jedynie pokazać ten nóż. Wszyscy
z nas zrozumieją jego znaczenie.
– Dobrze – odpowiedział Josh, przyglądając się ostrzu. – Dzięki.
– Powodzenia – powiedział Garrett, odwracając się i truchtem ruszając na zewnątrz.
– Garrett! – zawołał za nim Loki. Mężczyzna zatrzymał się i odwrócił głowę. –
Powiedz swoim ludziom, żeby nie patrzyli na jaskinię w czasie ataku.
– Dlaczego?
– Nasz napęd jest bardzo jasny. Jego widmo oślepi ich na kilka sekund.
Garrett przechylił głowę, uśmiechając się, i znów ruszył przed siebie.
Josh przez minutę przyglądał się, po czym odwrócił się z powrotem do Lokiego.
– Ja pierdolę, nie wierzę, że to się udało.
– Kapitan nigdy w to nie uwierzy – stwierdził Loki, wracając do „Sokoła”, by
dokończyć pracę przy zalanej turbinie.
– Cholera! To na pewno lepsze niż skok-ładowanie-skok!
***
***
Josh stał przy wejściu do jaskini pośród mgły z pobliskiego wodospadu. Przez płynące
z wiatrem opary spoglądał na dolinę poniżej. Słońce niemal zaszło i całą nieckę
spowijały cienie rzucane przez przeciwległą grań. Widział światła przynajmniej
czterech miasteczek migoczące pośród kołyszących się drzew.
Nad nim cztery myśliwce Jungów nadal okrążały teren, zapewne wykonując skany,
podczas gdy ich naukowcy badali szczątki w kraterze. Piloci kryli się w jaskini już od
niemal dwóch godzin i dym z miejsca rozbicia się dronów i rakiet zdążył się rozwiać.
Cztery myśliwce skierowały się na wschód. Ich silniki rozbłysnęły jasno, gdy ruszyły
z pełną mocą. Josh przycisnął palcem słuchawkę przy uchu.
– Myśliwce właśnie odleciały. To może być to. Czas odpalać.
– Jestem gotów – odpowiedział Loki z tylnego fotela. Był przypięty i gotowy od
piętnastu minut. Miał na sobie hełm, ale z uniesioną przesłoną, a rękawice trzymał na
kolanach.
Josh nadal przyglądał się niecierpliwie, czekając na sygnał. Mijały minuty. Jedna
minuta zmieniła się w dwie, cztery, sześć. Patrzył na zegar na ręcznym skanerze
wizualnym częściej niż na powiększony obraz doliny, aż w końcu zobaczył jasny
rozbłysk. Nie był to jednak ten błysk, którego się spodziewał, ale jakiś wybuch. I
kolejny. Myślał, że słyszy odgłos strzałów z broni podobnej do tej, której używała Jessica
i reszta pierwotnej załogi „Aurory”, zanim skończyła im się amunicja i zaczęli korzystać
z broni energetycznej. Odgłosy ustały tak samo szybko, jak się zaczęły. Josh opuścił
skaner i przyglądał się dolinie jedynie własnymi oczami. W końcu zobaczył trzy
czerwone rozbłyski energii skierowane w powietrze.
– Lecimy! – zawołał przez mikrofon i pobiegł do „Sokoła”.
Loki wcisnął przycisk na konsoli i rozpoczął sekwencję szybkiego startu. Używała
akumulatorów do odpalenia turbin, zamiast uruchomić najpierw reaktor fuzyjny,
dzięki czemu mogli szybciej wznieść się w powietrze.
Josh wspiął się po drabince i wszedł do środka przez zniszczoną część kokpitu.
Zakładając hełm i uszczelniając go, słyszał wycie turbin.
– Dziesięć sekund do pełnej mocy – oznajmił Loki.
Josh zapiął pasy bezpieczeństwa, przymocowując się do fotela. Kontrolki zaświeciły
się, gdy dotarła do nich moc generowana przez cztery turbiny, zanim jeszcze uruchomił
się reaktor.
– Wszystkie turbiny gotowe. Odpalam reaktory – ogłosił Loki.
– No to jazda – powiedział Josh i nadał „Sokołowi” dość ciągu, aby ten zaczął ślizgać
się po podłożu jaskini. Nie uniósł go w powietrze, aby nie uderzyć w sklepienie, co
szybko zakończyłoby lot. Gdy dziób „Sokoła” wyłonił się z jaskini, opadł nieco w dół.
Josh zwiększył ciąg, aby powstrzymać myśliwiec przechwytujący przed
zanurkowaniem. Nieco za dużo, jako że tylna część okrętu uderzyła o skalisty nawis ze
straszliwym hukiem.
Na konsoli Lokiego zapaliły się światła ostrzegawcze i rozległ się alarm.
– Jezu, Josh! Nie poobijałeś go już dostatecznie?
– Nie odpowiada prawidłowo. Ale teraz jest w porządku, lecimy. – Josh z trudem
utrzymywał „Sokoła” w poziomie, jako że strumień wody z wodospadu i przelatujący
przez kanion wiatr kołysały nimi i groziły zderzeniem z urwiskiem. Josh zrobił zwrot w
lewo, mając nadzieję, że wiatr zostanie za ich plecami. Był dość mocny, aby nadać im
nieco pędu. Tego mu było trzeba, jako że obawiał się skierować turbiny w innym
kierunku niż pionowo w dół.
– Jak tam idzie z tyłu?
– Mamy przejebane! – zawołał Loki. – Wszystko jest nie tak! Połowa systemów nie
odpowiada!
– A napęd skokowy? Działa?
– Nie dowiem się, póki reaktory się nie uruchomią!
– Ile to potrwa?
– Trzydzieści sekund – odparł Loki, patrząc na ekran taktyczny, który właśnie się
uruchomił. – O cholera. Te myśliwce zawracają. Jestem pewien, że właśnie lecą do nas!
– Jak daleko się znajdują?
– Chyba kilkaset kilometrów.
– Jak to „chyba”?
– Nie mam pewności. Jeśli czujniki działają prawidłowo, to są kilkaset kilometrów
stąd. Tak, właśnie do nas zawracają. Będą tu za minutę.
– Ile czasu do odpalenia…
– Piętnaście!
– Lecimy naprzód, więc jest dobrze. Powiedz, kiedy wyznaczysz skok.
– Jasne. O cholera!
– Co teraz?
– Przełącz się na system podtrzymywania życia w skafandrze.
– Nie mów, że…
– System podtrzymywania życia się usmażył.
– Ile nam to daje, dziesięć minut?
– Reaktory gorące, przeprowadzam diagnostykę napędu skokowego.
– Pieprzyć diagnostykę, Loki! Po prostu skacz!
– Pamiętasz, co się dzieje, gdy część emiterów nie działa? – krzyknął Loki. – Co, jeśli
zostanie z nas ta połowa, w której jest napęd?
– Kurwa – zaklął pod nosem Josh, gdy niemal przechylili się na sterburtę. – Ile czasu?
– Diagnostyka skończy się za dziesięć sekund!
– A myśliwce?
– Trzydzieści?
– Zobaczą nas?
– Nie, jeśli utrzymamy tę wysokość! – obiecał Loki. – Dopiero gdy będą tuż przy nas.
– Przynajmniej tyle!
***
***
Marcus siedział w swoim małym biurze przy lewej ścianie hangaru, z widokiem na
przednią śluzę transferową łączącą główny hangar z prawą alejką myśliwców. Windy
w przednich śluzach transferowych szły nie tylko na pokład poniżej, ale także na górę
kadłuba „Aurory” i pełniły funkcję płyt startowych. To właśnie stamtąd ponad
piętnaście godzin wcześniej wyruszyli Josh i Loki. W każdej chwili mógł rozlec się
alarm każący wszystkim opuścić płytę, zanim ta ruszy w górę, by wylądował na niej
powracający „Sokół”. Marcus siedział tam od kilku godzin przy otwartych drzwiach,
udając, że przegląda raporty na datapadzie.
Pamiętał dzień, kiedy matka Josha zmarła w rafinerii na Przystani. To był głupi
wypadek, ale miał miejsce podczas jego zmiany, więc czuł się odpowiedzialny. Dlatego
wziął na siebie obowiązek odebrania ze szkoły jedynego dziecka kobiety, małego
Joshuy. Gdy powiedział Joshowi, co stało się z jego matką, chłopiec się nie rozpłakał.
Spojrzał jedynie Marcusowi w oczy i zapytał, kto się teraz nim zajmie. Od tamtej pory
zajmował się nim właśnie Marcus. Miał z nim pełne ręce roboty, a chłopak wyrósł na
przemądrzałego, narwanego pilota, z którym żaden drugi pilot nie wytrzymywał
miesiąca do czasu, aż Josh poznał Lokiego. Od tamtej pory byli jak bracia. Josh był jak
młodszy, szalony brat, a Loki jak starszy, bardziej odpowiedzialny, który
powstrzymywał młodszego przed popełnianiem głupstw. Chłopcy od początku
sprawiali Marcusowi nie lada kłopoty, ale stanowili jego najbliższą rodzinę.
Nagle to się stało: poczuł ostry ból zęba i w tej chwili wiedział, że „Aurora” skoczyła, a
Josh i Loki nie wrócili na czas. Zamknął drzwi do biura, aby nikt go nie widział.
9
– Kapitanie? – odezwał się stojący w progu biura Władimir.
– Tak? – Nathan nawet na niego nie spojrzał.
Inżynier wszedł do środka, zamknął za sobą właz.
Nathan nadal przyglądał się datapadowi.
– Jeśli zamierzasz spytać, jak się miewam, nawet się nie kłopocz.
Władimir podszedł do biurka i usiadł.
– To normalne, że jesteś przybity. Wszyscy jesteśmy. Zostawienie Josha i Lokiego to
kiepska sprawa.
– Owszem – odpowiedział Nathan. – Ale jeszcze cztery skoki i wrócimy do domu,
gdzie przekażemy klucze komuś innemu. Nasze kłopoty się skończą.
– Czasami mówisz od rzeczy, przyjacielu. W jednej chwili jesteś kapitanem, pewnym
siebie i brawurowym, a w kolejnej dąsasz się jak rozpieszczony bachor, który nie chce
jeść warzyw. Naprawdę tak ci źle z dowodzeniem?
– Przez większość czasu w porządku, owszem – przyznał Nathan. Uniósł wzrok znad
datapada. – Miło czuć, że ludzie cię poważają, salutują ci, dobrze podejmować własne
decyzje i kierować swoim losem. Ale jest w tym pewien haczyk. Kierujesz też losem
innych. Czasami nawet ludzi, których nigdy nie poznasz. To ta kiepska część,
przyjacielu.
– Myliłem się. Nie jesteś jak rozpieszczony mały chłopiec. – Władimir położył nogi na
biurku Nathana. – Raczej jak zapłakana, rozpuszczona mała dziewczynka. – Na twarzy
Władimira pojawił się szeroki uśmiech, jego brwi uniosły się, jakby chciał powiedzieć:
„I co ty na to?”.
– Nieźle – odpowiedział Nathan. – Tak rozmawiasz ze swoim kapitanem?
– Z kapitanem płaksą. Owszem.
– Super. Ktoś ci kiedyś powiedział, że świetny z ciebie mówca motywacyjny?
– Daj spokój, Nathanie. Byłeś świetnym kapitanem. Pokonałeś całe imperium! Co się z
tobą stało?
– Im bliżej domu jesteśmy, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że tego nie znoszę.
– W takim razie przekaż dowodzenie Cameron. Bardzo jej się to spodoba.
– Tak, to wyglądałoby świetnie na CV, prawda? Już widzę te nagłówki. „Syn senatora
oddaje dowodzenie dwa dni przed powrotem do portu”. To pomoże karierze politycznej
mojego ojca.
– Kogo obchodzi jego kariera polityczna? To jego problem, nie twój.
– Jemu to powiedz.
– Wszystko za bardzo komplikujesz, przyjacielu. – Władimir opuścił nogi na
podłogę. – Nie możesz martwić się tym, co inni myślą o tobie i twoim ojcu. Ostatecznie
odpowiadasz tylko przed sobą. Jesteś dobrym człowiekiem, więc rób to, co uważasz za
słuszne.
– No nie wiem. Podjąłem sporo kiepskich decyzji.
– Taka jest czasem rola ludzi, a zwłaszcza przywódców – oznajmił Władimir, wstając
z krzesła. – Moje zadanie tutaj dobiegło końca. Teraz muszę wrócić do swojej roboty.
Kamieniecki ruszył do wyjścia, ale zatrzymał się przy włazie. Uniósł dłoń w parodii
salutu.
– Kapitanie płakso.
Nathan także odpowiedział mu gestem. Nie był to salut.
***
– Skok wykonany! – oznajmił Loki.
– Turbiny przestały działać! – zameldował Josh.
– To dlatego, że w kosmosie nie ma powietrza – stwierdził Loki.
– Wiem, mówię tylko…
– Kurwa! – zawołał Loki, widząc, że zaczyna migać kolejne światło ostrzegawcze. –
Kontakt!
Josh spojrzał na ekran taktyczny.
– Co to?
– Okręt Jungów! Ten, który leciał poza układ!
– A gdzie my jesteśmy? – spytał Josh.
– Nadal w układzie. Odskoczyliśmy tylko kilka godzin świetlnych.
– Co, u diabła, Loki?!
– Nie miałem szczególnej kontroli nad kierunkiem skoku, Josh!
– Nadal mogłeś odskoczyć dalej!
– Im dalszy skok, tym większy margines błędu…
– Nie próbowaliśmy trafić do celu, tylko uciec! Jak daleko są od nas? – spytał Josh,
przesuwając przepustnice do przodu.
– Pół miliona kilometrów, ale chyba nas nie wypatrzyli.
– Nie mam mocy, silniki manewrowe nie działają!
– Napęd kosmiczny jeszcze nie jest gotowy – przypomniał Loki i rozpoczął sekwencję
uruchamiania głównego napędu.
– Dlaczego niby nie?
– To była błyskawiczna sekwencja startowa, pamiętasz? Szybki start z powierzchni
planety nie obejmuje systemów lotu kosmicznego. Zakłada, że je odpalisz podczas
odlotu!
– Cholera! – rzucił z frustracją w głosie Josh. – Mamy jakiś pęd naprzód?
– Kilka metrów na minutę…
– Skaczmy jeszcze raz!
– Gdy dotrze bliżej…
– Nie musi się do nas zbliżać, Loki! – przerwał mu Josh. – Nawet działa
elektromagnetyczne „Aurory” mają zasięg pół miliona kilometrów, a my ledwie się
ruszamy!
– Jak daleko chcesz skoczyć?
– Im dalej, tym lepiej.
– Skanuję obszar przed nami.
– Daj spokój! – rzucił Josh. Dryfowali teraz nieuzbrojeni. Josh wiedział, że kiedy wrogi
okręt ich dostrzeże, zniszczenie ich nie zajmie mu wiele czasu.
– Mamy czystą linię – oznajmił Loki, wyznaczając skok awaryjny. – Skok za trzy…
Josh sprawdził stan głównego napędu. Uruchomienie go miało zająć jeszcze kolejną
minutę.
– Dwa…
Silniki manewrowe były gotowe, ale Josh wiedział, że nie może ich dotykać przed
skokiem.
– Jeden… teraz!
Josh zamknął oczy i chwilę później spojrzał na wyświetlacz taktyczny. Był czysty,
światło alarmowe zgasło.
– Gdzie teraz jesteśmy?
– Tuż poza układem 72 Herculis – odpowiedział Loki. – Główne silniki będą sprawne
za czterdzieści sekund.
– Ile mamy czasu?
– Cholera, nie wiem – przyznał Loki. – Układy nie działają najlepiej.
– To znaczy?
– Według tego zegara jest już jutro, czwarta rano.
– Sprawdź swój czasomierz – zasugerował Josh.
– Roztrzaskał się podczas kraksy. A twój?
– Dałem go Garrettowi, pamiętasz?
– A ten ręczny skaner wizualny? Pokazuje czas, prawda?
– Zostawiłem go w jaskini – przyznał Josh.
– Świetnie, w takim razie nie mamy pojęcia, czy dotrzemy tam za wcześnie, czy za
późno.
– Skoczymy do miejsca spotkania – powiedział Josh. – Jeśli wciąż tam są, to znaczy, że
się nie spóźniliśmy.
– Główne silniki zaczynają działać – oznajmił Loki. – Ale powoli, Josh. Amortyzatory
inercji nie chodzą.
– Jasne. – Josh przesunął przepustnice lekko do przodu. Nawet to wystarczyło, aby
wbić ich w fotele ze znaczną siłą.
– Powiedziałem „powoli” – jęknął Josh.
– To było powoli! Tylko jeden procent!
– W tym tempie osiągnięcie porządnej prędkości zajmie nam godziny.
– W takim razie po prostu skoczmy z powrotem do „Aurory”. Okręt zwolni, żebyśmy
mogli wylądować.
– Nie rozumiesz – powiedział Loki. – Przy tej prędkości dotarcie do „Aurory” zajmie
nam dziesięć razy tyle skoków.
– W takim razie tyle wykonamy.
– Zostało nam tlenu tylko na dziesięć minut, Josh.
– To zaczynaj skakać!
– Miejsce spotkania znajduje się cztery lata świetlne stąd. Musimy wyznaczyć i
wykonać, nie wiem, czterdzieści skoków? Nie zrobimy tego w dziesięć minut, Josh!
– Nie możesz po prostu przekazać maksymalnej energii do pola skoku i wciskać
przycisku, żeby powtarzać za każdym razem ten sam skok?
– Usprawnienia! – zdał sobie sprawę Loki.
– Co?
– Usprawnienia! Takaranie dokonali pewnych modyfikacji oprogramowania napędu
skokowego, takich jak autonawigacja!
– Nie przypominaj mi. Nie znoszę tego cholerstwa.
– Dodali też algorytm multiskokowy, pozwalający na wykonanie wielu kolejnych
skoków w szybkim tempie. Pomysł był taki, aby wykorzystać do ich zasilania UEPZ, tak
żeby „Aurora” nie musiała ładować się między skokami. Gdyby to się udało, podróż na
Ziemię trwałaby kilka godzin zamiast tygodni!
– Co to ma wspólnego z nami?
– Wykonujemy szybkie skoki bez ładowania!
– Nie pierdol!
– Przetestowali algorytm na „Sokole”!
– Kiedy?
– Gdy odwiedziliśmy Tuga i Delizę na Takarze – wyjaśnił Loki, przewijając opcje w
komputerze napędu skokowego. – Tutaj. – Loki szybko przeliczył kurs z powrotem do
miejsca spotkania i wprowadził go do komputera. – Przesyłam ci kurs na miejsce
spotkania! Pchnij przepustnicę tak daleko, jak będziemy mogli znieść, a ja
zaprogramuję algorytm multiskokowy.
– Zrobi się. – Josh zmienił kurs. – Ile skoków to zajmie?
– Wygląda na to, że jakieś trzydzieści sześć. Zatrzymamy się po trzydziestu czterech i
ustalimy dokładną pozycję.
– Uda nam się w dziesięć minut?
– Uda się w trzy, Josh – odparł Loki.
– Brzmi dobrze. Przyspieszam o kolejny procent. – Poczuli, jak siła przyspieszenia
jeszcze bardziej wciska ich w fotele.
– Cholera, Josh, ledwie oddycham.
– Dasz radę, chłopie. Potrzebujemy tej prędkości.
– Ledwie mogę wprowadzać liczby – jęknął Loki, z trudem poruszając rękami.
– Nie marudź. Marnujesz powietrze.
– To chyba tyle – oznajmił Loki. – Trzydzieści cztery skoki przy maksymalnej mocy.
Powinniśmy znaleźć się o skok lub dwa od miejsca spotkania.
– Zróbmy to. – Josh jęknął, z trudem walcząc z siłą przyspieszenia wciskającego go w
fotel.
– Opuść przesłonę słoneczną i autoprzyciemniającą – polecił Loki. – Zamknij mocno
oczy i nie otwieraj ich. Będziemy skakać co pięć sekund i nie chroni nas kokpit.
– Co masz na myśli?
– Nie wiem, jak na nas wpłyną wszystkie te szybkie skoki.
Josh głośno przełknął ślinę i opuścił przesłony.
– Nie pomyślałem o tym – przyznał. – Jestem gotów.
– Uruchamiam sekwencję multiskokową – ogłosił Loki, zamykając oczy i wciskając
przycisk. Pierwszy rozbłysk sprawił, że w całym ciele poczuł mrowienie. – Cholera,
poczułeś to?
– To mrowienie? – spytał Josh, gdy pojawił się kolejny błysk.
– Tak!
– To normalne? – spytał Josh przy trzecim skoku.
– Tak. Ale trochę to straszne.
– Wiemy, czy to działa?
– No cóż, jeśli czujemy… – odpowiedział Loki, gdy pojawił się kolejny błysk.
– Znaczy się czy skaczemy do przodu?
– Nie wiem. Boję się otworzyć oczy i sprawdzić.
Następny rozbłysk.
– Ile to było skoków?
I kolejny.
– Chyba sześć albo siedem.
– Trochę dziwnie się czuję – powiedział Josh, nadal z zamkniętymi oczami.
– Kręci ci się w głowie?
– Tak.
– Mnie też.
– Nawet mi się to podoba – rzekł Josh.
– Mnie nie.
– Próbuj o tym nie myśleć. Jeszcze parę skoków i „Aurora” nas wywoła.
– Mam nadzieję, że masz rację – odparł Loki. – Zaczyna mi być niedobrze.
– Ile wykonaliśmy już skoków?
– Nie mam pewności. Straciłem rachubę. Może piętnaście?
Josh jeszcze mocniej zacisnął powieki, kręcąc głową, aby zwalczyć coraz większe
zawroty. Błysk po błysku, co pięć sekund, wciąż skakali. Zastanawiało go, czy efekt
byłby mniejszy, gdyby odstępy były dziesięciosekundowe. Chyba tak, bo z każdym
skokiem objawy były silniejsze. Gdy tylko zaczynały ustawać, nadchodził kolejny skok.
– Do dupy z tym. – Przy tych zawrotach głowy i ciągłej sile przyspieszenia nie był
pewien, czy uda mu się zachować przytomność.
– Nie uda mi się – rzucił Loki.
– Trzymaj się, Loki! Jeszcze tylko parę skoków. – Josh czuł, że przewraca mu się w
żołądku. Przy kolejnym skoku zalała go fala zimna, a następnie dopadły mdłości, gorsze
z każdym kolejnym skokiem. – Jezu, zaraz się zrzygam!
– Powstrzymaj to! – ostrzegł go Loki. – Musisz powstrzymać wymioty!
– Przestań, kurwa! Nie zniosę już tego! – krzyknął Josh, gdy jego głowa zaczęła
pulsować. Zaczął odliczać sekundy między skokami, mając nadzieję, że to odwróci jego
uwagę, ale tylko pogarszało sprawę. I wreszcie koszmar się skończył.
– Dzięki Bogu – powiedział Loki.
– To koniec?
– Tak, to koniec – odpowiedział Loki, otwierając oczy i sprawdzając konsolę kontroli
skoku. – Trzydzieści cztery skoki w trzy minuty.
Josh otworzył oczy i uniósł przesłonę.
– Wszystko wygląda tak samo, poza niebieskobiałymi plamami przed oczami.
– Tak, też je mam. Ale udało się. – Loki sprawdził poziom powietrza. – Możesz nieco
cofnąć przepustnicę, Josh? Chyba zużywamy powietrze szybciej, niż powinniśmy.
– Żaden problem – odparł Josh i wykonał polecenie. Przy niższym przyspieszeniu
poczuł, że robi się lżejszy. – Zostawię na razie jeden g.
– Tak jest lepiej – zgodził się Loki. – Jeden skok powinien wystarczyć. Daj mi tylko
sekundę.
– Proszę bardzo. Chciałbym odzyskać chociaż kolory, zanim wylądujemy.
Loki uśmiechnął się i wyznaczył ostatni skok.
– Gotów do skoku.
– Zróbmy to – powiedział Josh, opuszczając wizjer.
Loki przyłożył palec do przycisku i również opuścił swój.
– Skaczemy.
Ogarnął ich ostatni rozbłysk i poczuli to samo mrowienie co za pierwszym razem.
– Nie jest tak źle przy większych odstępach – powiedział Josh. – Nie uważasz, Loki? –
Josh czekał na odpowiedź. – Loki?
– Nie ma jej tu – mruknął Loki.
– Co powiedziałeś?
– Nie ma „Aurory”.
– Jesteśmy w dobrym miejscu?
– Znajdujemy się tylko dwa tysiące kilometrów od umówionego miejsca spotkania.
Powinni być w pobliżu.
– Może są – powiedział Josh i włączył system łączności. – Mayday, mayday, mayday.
„Aurora”, tu „Sokół”. Mamy spore uszkodzenia i kończy nam się tlen. Przylećcie po nas.
Powtarzam: mayday, mayday, mayday. „Aurora”, tu „Sokół”, słyszycie mnie?
– Przestań, Josh. Nie ma jej tu.
– Skąd ta pewność?
– Przeprowadziłem skan. Nigdzie jej nie ma. Musieliśmy się spóźnić.
– Może jesteśmy w złym miejscu?
– Sprawdziłem lokalizację trzy razy. Jesteśmy tam, gdzie trzeba.
– Może przylecieliśmy za wcześnie.
– Wątpię. Musielibyśmy być tu siedem godzin za wcześnie. „Aurora” wykonała
kolejny skok.
– Kurwa! – krzyknął Josh. – Co zrobimy?
– Skaczemy dalej.
– Są dziesięć lat świetlnych stąd. Co zrobimy, skoczymy jeszcze sto razy?
– Raczej jakieś dziewięćdziesiąt.
– Nie wytrzymam kolejnych dziewięćdziesięciu, nie co pięć sekund.
– W zasadzie to tym razem co trzy i pół sekundy. Zostało nam tlenu na sześć minut i
potrzebujemy przynajmniej minuty lub dwóch na lądowanie, może więcej.
– Dobra, to już oficjalne, mamy przejebane!
– Marnujesz tlen, Josh.
– Kurwa – mruknął. Po raz pierwszy w życiu czuł, że znalazł się w beznadziejnej
sytuacji. – Miejmy to za sobą.
Loki skończył wprowadzać nowe parametry do algorytmu multiskokowego.
– Josh, jeśli to nie zadziała…
– Zamknij się i wciśnij przycisk – powiedział Josh, opuszczając przesłonę hełmu.
– Lepiej najpierw wyłącz główne silniki, na wypadek gdybyśmy stracili
przytomność – zasugerował Loki.
– Dobry pomysł. – Przesunął przepustnice na zero. – Przynajmniej tym razem odpada
przyspieszenie.
Loki także opuścił przesłonę.
– Skok za trzy…
– Dzięki, że ze mną tyle wytrzymałeś, Lok.
– Dwa… Cała przyjemność po mojej stronie… jeden…
– Przykro mi, że tyle razy niemal cię zabiłem.
– Wcale ci nie jest przykro.
„Sokół” skoczył, a następnie skoczył jeszcze raz trzy i pół sekundy później. Skakał raz
za razem. Josh znów poczuł mrowienie, zawroty głowy, mdłości i pulsujący ból głowy.
Tym razem wszystko to wydarzyło się znacznie szybciej. Szybko stracił rachubę
skoków.
– Loki! Jak się trzymasz?
– Kurwa! – krzyknął pośród bólu Loki.
– Kurwa! – odpowiedział Josh, jeszcze mocniej zaciskając powieki. Skrzyżował ręce i
mocno chwycił się pasa bezpieczeństwa, opuszczając głowę na tyle, na ile mógł, jak
gdyby próbował oprzeć podbródek o pierś. Czuł, że jego głowa zaraz wybuchnie, a
żołądek zwijał mu się w supeł. Kilka rozbłysków później poczuł, że z nosa leci mu krew.
Jego usta otworzyły się i zawartość żołądka wleciała do hełmu… nie raz, ale dwa razy.
Smród był straszny. Trząsł głową, próbując sprawić, aby wymiociny przykleiły się do
jego głowy albo do wnętrza hełmu, aby nie musiał wciągać ich do płuc, próbując
oddychać. Zaczęły go boleć oczy. Czuł, że strasznie pęcznieją. Wrzeszczał z bólu, ale nie
słyszał siebie, bo wszystko zagłuszał krzyk Lokiego. W końcu Loki zamilkł, gdy stracił
przytomność. Josh zazdrościł przyjacielowi i modlił się o to samo. W końcu wszystko
zrobiło się czarne i został już tylko ból. Chwilę później jego życzenie się spełniło.
***
***
Porucznik Kakayee dał znak gotowości kontrolerowi lotu i chwycił za poręcze po obu
stronach kokpitu. Chwilę później opuszczono masywne drzwi przed nim i myśliwiec
wystrzelił naprzód z niesamowitym przyspieszeniem. Mimo amortyzatorów inercji
pilota wcisnęło w fotel maleńkiej jednostki pędzącej przez tunel startowy. Dwie
sekundy później zobaczył zbliżające się nagle drzwi zewnętrzne. Jego tętno i oddech
przyspieszyły. Przeszedł cykl startowy już kilkanaście razy podczas lotów
szkoleniowych, ale za każdym razem zastanawiał się, czy wylot otworzy się w porę.
Drzwi rozsunęły się chwilę później, otwierając długi tunel startowy na przestrzeń
kosmiczną, i myśliwiec znalazł się poza okrętem. Jego główne silniki automatycznie
ożyły, gdy opuścił tunel.
– Szpon Jeden w drodze – ogłosił.
– Szpon Dwa w drodze – dodał jego skrzydłowy.
Porucznik Kakayee obejrzał się przez prawe ramię. Porucznik Mallard leciał tuż
obok, jako że właśnie opuścił sąsiedni tunel. Słuchał, jak piloci pozostałych dwóch
myśliwców ogłaszają to samo.
– Szpon Jeden, tu kontrola lotów. Kieruj się do celu. Szpon Trzy, lot patrolowy wokół
kontaktu.
– Przyjąłem. Czas do celu: trzydzieści sekund.
Kakayee spojrzał w lewo, mijając „Aurorę”. Widział teraz też dwa pozostałe
myśliwce, które uniosły się w górę względem jego kursu. Miały krążyć wokół „Sokoła”
pod zmiennymi kątami, aby zapewnić mu osłonę w przypadku pojawienia się wrogiego
kontaktu. Tymczasem on i jego skrzydłowy mieli przechwycić „Sokoła”. Nie poznał
osobiście załogi jednostki zwiadowczej, ale słyszał o nich. Ich działania podczas bitwy o
Answari ocaliły życie kilku jego przyjaciół.
***
***
– Sir, kontrola lotu przekazuje, że Szpon Jeden widzi „Sokoła” – oznajmiła Naralena.
– Przełączcie go do mnie – rozkazał Nathan. Chwilę później Naralena skinęła głową,
dając znać, że kanał jest gotowy. – Szpon Jeden, tu „Aurora”. Co widzicie?
– To „Sokół”, sir, ale jest w kiepskim stanie. Sporo zewnętrznych uszkodzeń. Wygląda
na to, że się rozbił, być może więcej niż raz. I ma rozwalony kokpit, otwarty na próżnię.
Powtarzam, kokpit otwarty na próżnię.
– Widzicie jakiś ruch?
– Nie, sir. Widzę załogę, ale nie ruszają się.
– Kapitanie, tu CAG! – odezwał się major Prechitt.
– Szpon Jeden, tu „Aurora”. Zaczekajcie. – Nathan szybko przełączył kanał. – Tu
kapitan, słucham.
– Sir, „Sokół” ma automatyczny system sterowania lotem, który można aktywować
zdalnie, ale musimy znaleźć się bardzo blisko niego.
– Jest z nim teraz Szpon Jeden.
– Wiem, sir. Jeśli „Sokół” może nadal manewrować, powinniśmy zbliżyć do niego
„Aurorę” i ustawić się odpowiednio do lądowania. Nie wiemy, w jakim stanie są jego
systemy, więc im mniej musi manewrować, tym lepiej.
– Przyjąłem. Panie Chiles – odezwał się do sternika.
– Robi się, sir. – Chiles skierował „Aurorę” w lewo aby zawrócić i umieścić okręt pod
uszkodzonym „Sokołem”.
– Panie majorze, lecimy pod szerokim kątem, aby znaleźć się pod „Sokołem”. Gdy
tylko przyjmiemy odpowiednią pozycję i znajdziemy się odpowiednio blisko, aby mógł
pan aktywować jej systemy automatycznego lotu, dam panu sygnał.
– Tak jest, sir. „Sokół” wystartował z prawej płyty, więc tam będzie próbować
ponownie wylądować.
– Czy nie prościej by było sprowadzić go na płytę postojową? – spytał Nathan.
– Tak, ale nie znamy rozmiarów uszkodzeń. Jeśli zaczniemy teraz zdalnie nim
manipulować, możemy spowodować dalsze problemy. Najbezpieczniej będzie pozwolić,
aby wylądował tam, skąd wystartował. Poza tym w ten sposób szybciej dopuścimy do
nich powietrze.
– Zrozumiano. Niech pańskie myśliwce wycofają się i dadzą nam nieco przestrzeni.
– Aye, sir.
***
– Może lepiej będzie, jeśli pozwolisz, żeby zajęły się tym ekipy ratownicze –
powiedział główny bosman Montrose do Marcusa.
– Najlepiej będzie, jeśli zejdzie mi pan z cholernej drogi, chyba że chce pan mieć
rozpierdolony nos – odparł Marcus.
Główny bosman spojrzał mu prosto w oczy. Wiedział, że nie są to czcze pogróżki, ale
wiedział też, że bez problemu poradziłby sobie ze starszym bosmanem. Oraz że gdyby
chodziło o jego syna, czułby to samo.
– Dobrze, Marcus. Spotkaj się z ekipą ratowniczą na pokładzie działowym.
Przechwycą „Sokoła” po drodze.
– Dzięki – mruknął Marcus.
– Wiedzą, co robią, starszy bosmanie. Więc nie właź im w drogę albo chłopak może
przypłacić to życiem.
Marcus nie odpowiedział, ale odwrócił się i pobiegł w stronę pokładu działowego.
***
***
***
W gabinecie zabiegowym nie było pacjentów poza Joshem i Lokim. Marcus siedział
między chłopakami przez większość dnia. Nathan przychodził tam co jakiś czas,
starając się przebywać w ambulatorium tyle czasu, ile był w stanie. Porucznik Yosef
również spędzała większość czasu poza służbą przy łóżku Josha, ale upierała się przy
pracy w czasie swojej normalnej zmiany.
Nathan tymczasem pozwalał, aby Cameron zastępowała go na tyle, na ile była w
stanie. Zatwierdził już zmianę kursu w celu przyjrzenia się układowi Alfa Centauri
przed powrotem na Ziemię i skok sześćdziesiąty trzeci został wykonany. Dwa kolejne
skoki miały sprowadzić ich w pobliże Alfa Centauri, a kolejny w końcu do domu.
Początkowo instynkt podpowiadał Nathanowi, by ominąć Alfę i wrócić na Ziemię
wcześniej, zamiast zwlekać jeszcze dzień. W normalnych warunkach można by
zakładać, że szpital na Ziemi zapewni poszkodowanym lepszą opiekę niż ambulatorium
okrętowe. Jednak w przypadku „Aurory” i jej corinairiańskich medyków było inaczej.
Josh i Loki prawdopodobnie nie mogliby znajdować się w bardziej fachowych rękach
poza gromadą Pentaura.
Przez ostatnie godziny Nathan poznał znacznie lepiej starszego bosmana Taggarta.
Nie był tak gburowaty i tępy, jak uważali niektórzy. W rzeczywistości był całkiem
mądry i doświadczony. Pod głośnym, szorstkim zewnętrzem biło serce życzliwego
starego człowieka, tylko po prostu dobrze to ukrywał. Nathan wolał takich ludzi od
nieszczerych, pompatycznych polityków, wśród których dorastał. W przypadku
Marcusa wiedziało się, co myśli, bo wyrażał poglądy bez zahamowań. Był brutalnie,
odświeżająco szczery.
Nawet Tug, którego Nathan uważał za swego rodzaju mentora, miał jakieś ukryte
cele. Był człowiekiem małomównym, ostrożnie dobierającym słowa, które kierowały
myśli słuchacza tam, gdzie chciał Tug. Scott żałował, że jego ojciec, senator, a teraz być
może prezydent, nie był tego rodzaju mówcą. Jak większość polityków, wolał traktować
raczej wymijająco każdy trudny temat.
Nathan poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Odwrócił się i zobaczył, że stoi obok niego
Cameron. Wstał i wyszedł razem z nią z gabinetu zabiegowego na korytarz.
– Jak z nimi? – spytała.
– Obecnie stabilnie – odparł Nathan. – Loki co jakiś czas tracił i odzyskiwał
przytomność. Podano mu środki nasenne, żeby nanity zrobiły swoje. Ponoć nie mogą
pracować nad używanymi w danej chwili neuronami.
– Lepiej, żeby nie byli przytomni podczas działania nanitów. To, jak grzebały mi we
wnętrznościach, było wystarczająco nieprzyjemne. Nie wyobrażam sobie czuć je
jeszcze w głowie. Co z Joshem?
– Jest w gorszym stanie. Zdaniem Abby to dlatego, że siedział z przodu. Większość
otaczającej go części kokpitu została wyłamana, podczas gdy Loki był lepiej osłonięty.
Abby uważa, że przez to Josh miał bardziej bezpośredni kontakt z polem skoku.
– I to jest powodem obrażeń?
– To i kosmiczny chłód, niedotlenienie oraz spory poziom dwutlenku węgla. Pomyśl,
ile energii idzie do tych pól. Aż dziw, że wciąż żyje.
– Zdecydowanie. Właśnie skończyłam przeglądać rejestr lotu. Wykorzystali nowy
algorytm multiskokowy. Wykonali sto dwadzieścia dwa skoki w mniej niż dziesięć
minut. Ostatnia seria wymagała osiemdziesięciu siedmiu skoków przy
trzyipółsekundowych odstępach. Niebywałe.
Nathan ze wstydem opuścił głowę.
– Powinienem na nich zaczekać.
– Nathanie, spóźnili się o trzy godziny. Ile miałeś jeszcze zwlekać? Musiałeś myśleć o
misji i załodze. Wszyscy to wiedzą, nawet Josh i Loki.
– Być może. – Nathan spojrzał w stronę ambulatorium. – Ale nie wiem, czy wie o tym
Marcus.
– Na pewno.
– Wiemy, dlaczego tak się spóźnili? – spytał Nathan.
– Jeszcze nie zaszliśmy tak daleko w odczytywaniu rejestrów.
Nathan westchnął.
– Ile mamy czasu do kolejnego skoku?
– Skok sześćdziesiąty czwarty miał miejsce kilka godzin temu. – Spojrzała na
zegarek. – Sześćdziesiąty piąty wykonamy za nieco ponad cztery godziny.
– I znajdziemy się w zasięgu jednego skoku od Alfa Centauri?
– Owszem. Myślę, że warto, abyśmy oboje wcześniej nieco odpoczęli. Wiemy, że w
okolicy są Jungowie, więc powinniśmy się przygotować.
– Chciałbym przeprowadzić naradę oficerów przed skokiem, aby oszacować gotowość
okrętu, zanim udamy się na potencjalnie wrogi teren.
– Ogłoszę, że będzie miała miejsce godzinę przed kolejnym skokiem. Może
powinieneś odpocząć.
– Nie dam rady zasnąć. Nie teraz.
– Może w takim razie coś zjedz.
– Nic mi nie będzie, Cam – zapewnił ją, odwracając się w stronę gabinetu
zabiegowego. – Zobaczymy się na naradzie.
Nathan wrócił do ambulatorium, znów siadając naprzeciw łóżek Josha i Lokiego.
Przyglądał się, jak corinairiański specjalista od nanitów i asystujący mu technik
umieszczają nad Joshem skaner kontrolny. Cameron opisała mu kiedyś dokładnie, jakie
to uczucie być naprawianym od środka przez mikroskopijne roboty. Nie brzmiało to
zbyt przyjemnie. Ciekawiło go, dlaczego corinairiańscy lekarze mimo to tak bardzo
upierali się, że nanitów wcale nie czuć. Może w Ziemianach albo w samej komandor
Taylor było coś szczególnego?
Nathan zamknął piekące oczy. Nie spał już od dwudziestu godzin, i to godzin pełnych
emocji. Pozwolił, aby jego myśli podążyły ku innym sprawom – do rodzinnego domu na
wzgórzach w okolicy Vancouver, do leniwych letnich dni spędzanych z przyjaciółmi, do
weekendowych meczy hokeja na zamarzniętym stawie, a w końcu powrotu do
wszystkiego, co było dla niego domem.
10
– Loki powinien całkiem wydobrzeć – oznajmiła doktor Chen. – Będzie potrzebował
przez jakiś czas terapii nanitowej i ciągłego monitorowania, ale jesteśmy pewni, że
dojdzie do siebie. – Lekarka odczekała chwilę i rozejrzała się po sali odpraw. – Josh jest
w znacznie gorszym stanie. Ze względu na pozycję w kokpicie był w większym stopniu
wystawiony na działanie pól skoku i doznał większej degradacji tkanek. Ma poważny
obrzęk mózgu i spore uszkodzenia części kontrolującej świadome funkcje ruchowe.
– Jaka jest prognoza? – spytał Nathan.
– Znowu sam oddycha, to dobry znak. Ale utrzymujemy go w śpiączce, aby nanity
mogły pracować nad uszkodzonymi obszarami mózgu. Może to potrwać całe tygodnie.
Do tego czasu nie możemy mieć pewności.
– Czy Loki odzyskał już przytomność?
– Miał chwile półprzytomności, gdy środki nasenne przestały działać, ale również
utrzymujemy go we śnie na tyle, na ile jesteśmy w stanie, chociaż nie w tak głębokim
jak Josha.
– Kiedy będzie w stanie odzyskać przytomność na dłużej? Chcielibyśmy się
dowiedzieć, co tam zaszło.
– Podejrzewam, że za kilka dni.
– Przejrzeliśmy wszystkie rejestry lotu z ich misji. Oczywiście mówią nam tylko o
wykonywanych manewrach i odniesionych uszkodzeniach, nie powiedzą o
przyczynach – wyjaśnił major Prechitt. – Nadal musimy przejrzeć nagrania wideo i
rejestry taktyczne. Wtedy powinniśmy wiedzieć więcej.
– Jak pan myśli, co się zdarzyło? – spytał Nathan.
– W oparciu o rejestry lotu wygląda na to, że zostali zaatakowani podczas lotu między
zamieszkaną planetą układu a jednym z jej pomniejszych księżyców.
– Jak ich wykryto? „Sokół” powinien być niemal niezauważalny, jeśli nie korzysta z
głównych silników.
– Wygląda na to, że musieli odpalić na krótko silniki, aby uniknąć niewykrytego
wcześniej księżyca. Zważywszy na jego orbitę i prędkość, chyba nie widzieli go
wcześniej, gdy wyznaczali lot przez układ. Niecałą minutę później wypuścili wabiki
termiczne, wykonali kilka interesujących manewrów, uruchomili pełną moc silników i
próbowali okrążyć planetę. Zapewne chcieli zasłonić się, by ukryć skok. Niestety, byli
zmuszeni zanurkować w atmosferę planety, gdy pojawiło się więcej wrogich kontaktów.
Udało im się zgubić pościg w sieci kanionów, ale trudno stwierdzić, co zaszło później.
– Jak to? – spytał Nathan.
– Doszło do nagłej, dramatycznej utraty wysokości, która nie pasuje do żadnych sił
czy wzorców aerodynamicznych, które znam. W tym samym czasie stracili niemal całą
moc turbin. Tylko dwie z czterech odzyskały sprawność.
– Zostali trafieni?
– Nie, sir. Wygląda na to, że dwie z turbin przestały działać, bo zostały zalane wodą.
– Nagła burza?
– Z której duże ilości wody trafiły w jedno miejsce? Mało prawdopodobne.
– Może przelecieli tuż nad rzeką albo jeziorem? – zasugerowała Cameron.
– Przy prędkości, z jaką lecieli, w przypadku kontaktu z powierzchnią wody raczej nie
utrzymaliby się w powietrzu. Poza tym, chociaż mogłoby to wyjaśnić wodę, to nie nagłą
utratę wysokości. Zauważyłem jednak, że przed nagłym spadkiem Josh ominął
automatyczne systemy wektorowania i skierował wszystkie cztery wyloty turbin prosto
w dół z pełną mocą.
– Więc przewidział to, co spowodowało utratę wysokości, i próbował temu zapobiec –
stwierdził Nathan.
– Też tak myślę. Coś musiało nagle sprowadzić ich w dół, może w jezioro albo rzekę.
Spowodowało, że nagle nabrali wody i rozbili się na planecie. Górna część kadłuba jest
również uszkodzona, więc może jakiś inny statek zderzył się z nimi, by sprowadzić ich
na ziemię.
– Ciekawa sprawa, prawda?
– Kilka godzin później znów odlecieli i szybko odskoczyli. Mając niewielkie awaryjne
zapasy tlenu w skafandrach, zmuszeni byli do wykonania dwóch sekwencji skoków.
Pierwszą do miejsca spotkania, a drugą do kolejnego miejsca postoju „Aurory”.
– Dlaczego skafandry nie mają większego zapasu tlenu? – spytała Cameron.
– Takarańskich skafandrów nie zaprojektowano z myślą o używaniu poza
przechwytywaczem przez dłuższy czas. Zawierają tylko dość tlenu na potrzeby
awaryjnego przejścia z jednego okrętu na drugi w przypadku operacji ratunkowej.
Myśleliśmy o zaadaptowaniu skafandrów Corinari, ale wymagają znacznie większych
foteli na wypadek katapultowania, a takie nie zmieściłyby się do kokpitu „Sokoła”.
– Dziękuję za raport. Pani doktor, proszę informować nas o ich stanie.
– Tak jest, sir – zapewniła go doktor Chen. – Jeśli pan pozwoli, chciałabym wrócić do
ambulatorium.
– Oczywiście.
– Panie kapitanie – odezwała się Jessica, gdy lekarka opuściła pomieszczenie –
chciałabym powiedzieć, że misja „Sokoła” dostarczyła nam niesamowitej ilości danych.
Mamy teraz obrazy cywilizacji na powierzchni, nagrania z walki i dane o dynamice lotu
myśliwców Jungów. Dysponujemy nawet optycznymi i cieplnymi sygnaturami trzech
okrętów bojowych wroga i sygnatury ich radarów. A to tylko czubek góry lodowej.
Wywiad floty oszaleje z radości.
– Zgadzam się, panie kapitanie – potwierdził major Prechitt. – Moi analitycy bojowi
również przeglądają te dane. Jako że znają się głównie na takarańskiej taktyce bojowej,
cieszy ich nowe wyzwanie.
– Mam tylko nadzieję, że cena tych danych nie okaże się zbyt wysoka – powiedział
Nathan. Odwrócił się do Władimira, chcąc zmienić temat. – Komandorze, jak idą
usprawnienia systemów broni? Czy wieżyczka z działem plazmowym będzie sprawna,
zanim dotrzemy na Ziemię?
– Wątpię. Nie wystarczyło nam przewodów, by pociągnąć dodatkowe linie zasilające.
Porucznik Montgomery i jego zespół zamierzają dostosować jedno z mini-UEPZ, aby
bezpośrednio zasilić broń. Gdy dotrzemy na Ziemię, powinniśmy być w stanie
przeprowadzić próbę ognia.
– Co z przeróbkami wyrzutni torped?
– Prace nad wyrzutnią numer dwa dobiegły końca. Musimy jeszcze tylko
zainstalować dodatkową gródź, zanim użyjemy wyrzutni plazmowej numer cztery w
tym samym czasie, co konwencjonalnych torped w wyrzutni numer trzy. Prace nad
wyrzutnią szóstą dopiero mają się rozpocząć.
– A reszta broni?
– Wszystkie działa elektromagnetyczne są w pełni sprawne.
– Panie majorze – Nathan odwrócił się do CAG-a – jak idą loty szkoleniowe?
– Całkiem dobrze, sir – odpowiedział z dumą Prechitt. – Zarówno cykle startu, jak i
lądowania uległy znacznej poprawie, a moi piloci rozwijają swoje umiejętności bojowe.
Opracowujemy także taktykę obronną na wypadek konieczności ochrony „Aurory”
przed wrogimi myśliwcami.
– Co z atakami na większe okręty? – spytała Cameron.
– Jako że szpony zaprojektowano pierwotnie do przechwytywania większych
okrętów na orbicie Corinair, nasi piloci już są w tej kwestii dobrze wyszkoleni.
– Dobrze to słyszeć, majorze – powiedział Nathan. – Ciekawie będzie porównać
taktykę Corinari i Ziemskich Sił Obronnych.
– Moi ludzie chętnie wymienią się doświadczeniami.
– Pani komandor, jak z zapasami paliwa?
– Podczas awaryjnej zmiany kursu spaliliśmy go nieco więcej, niż zaplanowano. Ale
nadal powinniśmy dotrzeć do Układu Słonecznego z odpowiednim zapasem, by
bezpiecznie znaleźć się na orbicie Ziemi.
– Jak na nasze rezerwy wpłynie zwiad w układzie Alfa Centauri?
– Już dokonaliśmy odpowiedniej zmiany kursu – wyjaśniła Cameron. – Największe
zużycie paliwa, poza ostatecznym hamowaniem w Układzie Sol, czeka nas podczas
odlotu z Alfa Centauri. Będzie to wymagać zwrotu o dziewięćdziesiąt stopni. Gdyby
„Sokół” nie był uszkodzony, moglibyśmy wysłać go tam bez zmiany kursu i oszczędzić
znaczne ilości paliwa.
– Raczej wątpię, aby był gotów do lotu w ciągu kilku godzin – stwierdził Nathan.
– Nie ma szans – potwierdził Władimir.
– Myślałem, że kapitanowie okrętów powinni wymagać cudów od swoich
inżynierów – rzucił żartem Nathan.
– Tylko w filmach, sir.
– Kapitanie, paliwo nie będzie problemem – powiedziała Cameron. – W przeciwnym
razie dałabym panu znać. Mamy plan lotu wokół układu Alfa Centauri przy użyciu serii
krótkich skoków z małymi zwrotami w międzyczasie. Poza tym, jako że skok ku Ziemi
to tylko cztery i pół roku świetlnego, podczas każdego zwrotu nieco wytracimy
przyspieszenie. W ten sposób zużyjemy jedynie połowę paliwa wymaganego do
osobnego wykonania tych manewrów.
– Dobra myśl, pani komandor.
– Oczywiście jeśli czekają nas tam kłopoty i będziemy zmuszeni się bronić, lepiej,
żeby była to krótka bitwa.
– Postaram się o tym pamiętać. Ile mamy czasu do skoku?
– Skok sześćdziesiąty piąty odbędzie się o piętnastej dwadzieścia.
Nathan spojrzał na zegarek.
– Mamy około czterdziestu minut. Dopilnujmy, aby wszyscy byli gotowi. To nasza
ostatnia misja, zanim oddamy okręt flocie, więc lepiej, żeby poszła jak trzeba.
***
***
***
***
– Skok siedemdziesiąty czwarty wyznaczony i wprowadzony, sir – oznajmił Riley. –
Napęd skokowy naładowany w sześćdziesięciu siedmiu procentach. Przy skoku na
odległość czterech i czterech dziesiątych roku świetlnego nadal będziemy w stanie
skoczyć po przybyciu o kilka lat świetlnych.
Nathan spojrzał na stojącą obok niego Cameron.
– Był czas, kiedy myślałem, że nam się nie uda.
– To miłe uczucie tak się pomylić – odparła Cameron.
Nathan wziął głęboki oddech.
– Panie Riley, proszę wykonać skok siedemdziesiąty czwarty.
– Aye, sir – odpowiedział nawigator. – Aktywuję autonawigację. Skok siedemdziesiąty
czwarty za dziesięć sekund.
Nathan przyglądał się, jak autonawigacja dokonuje drobnych korekt kursu i
prędkości, aby zwiększyć dokładność skoku.
– Pięć sekund – ogłosił Riley.
Nathan odwrócił się do Jessiki, która stała obok Randeena przy stanowisku
taktycznym i zamierzała przejąć od niego obowiązki. Ona również się uśmiechała.
– Trzy… dwa… jeden… skok.
Niebieskobiały rozbłysk wypełnił mostek i chwilę później zniknął.
– Skok siedemdziesiąty czwarty wykonany – ogłosił Riley.
– Weryfikuję pozycję – odezwał się Navashee obsługujący czujniki.
– Ekran taktyczny czysty – oznajmił Randeen ze stanowiska taktycznego.
– Pozycja zweryfikowana – powiedział Navashee. – Znajdujemy się tuż poza Układem
Sol, szesnaście przecinek trzy godziny świetlne od Ziemi.
Nathan przyglądał się przedniemu ekranowi. Na jego środku, bezpośrednio przed
nimi, widniała mała, żółtawa kropka, tylko odrobinę jaśniejsza niż otaczające ją
gwiazdy, ale dla Nathana była czymś więcej. To było ich Słońce, któremu zawdzięczali
życie. Nie widział go zaledwie od czterech miesięcy, ale zdawało się, że minęły całe
wieki.
– Panie kapitanie? – odezwała się Cameron. – Rozkazy?
Jej głos wyrwał Nathana ze snu na jawie.
– Racja. – Spojrzał na Cameron, niepewny, co teraz zrobić. Rozmawiali o tym podczas
ostatniej odprawy, ale wszystko nagle wyleciało mu z głowy. – Skany – przypomniał
sobie. – Panie Navashee, proszę wykonać pełny skan pasywny Układu Sol: radiowy,
cieplny, optyczny i tak dalej.
– Tak jest, sir.
– Taktyczny, czy na skanach optycznych widzi pan coś choć potencjalnie groźnego?
– Nie, sir – odpowiedział Randeen. – Nie widzę żadnych śladów ruchu.
Nathan zmarszczył brwi.
– Żadnych?
– Nie, sir.
– Dziwne.
– Nie wykrylibyśmy patroli na obrzeżach układu przy użyciu pasywnych skanów –
przypomniała Cameron.
– Ale w głębi układu zawsze znajduje się jeden okręt – odparł Nathan. – To
standardowa procedura operacyjna.
– Może znajdować się za Jowiszem albo Saturnem względem naszego położenia.
– Jakie są na to szanse?
– Dla większości ludzi? Bilion do jednego – stwierdziła Cameron. – Dla nas? Nie tak
wysokie.
– Czy to jest to, co mi się wydaje? – spytała Abby, wchodząc na mostek.
– To Sol – potwierdził Nathan. Widział łzy w oczach fizyczki.
– Ile mamy czasu do skoku? – spytała Abby.
– Proszę się nie martwić – odparł Nathan. – Wkrótce skoczymy. Na razie tylko
przyglądamy się sytuacji. Nie chcemy doprowadzić do wypadku podczas ostatniego
skoku.
Abby uśmiechnęła się lekko.
– Przepraszam, panie kapitanie.
– Nie ma za co. Rozumiem, co pani czuje.
Było to jedno z najprawdziwszych zdań, jakie kiedykolwiek wypowiedział, i był
pewien, że to samo mógłby powiedzieć każdy Ziemianin w załodze. Zwykły lot próbny
cztery miesiące temu zmienił się w niezapowiedziany test tajnego, eksperymentalnego
napędu, który miał stanowić najlepszą nadzieję na obronę Ziemi przed Jungami. Ten
pierwszy skok zmienił się w bitwę, która sprawiła, że trafili w odległą część Drogi
Mlecznej, gdzie byli zmuszeni walczyć o przetrwanie i o możliwość powrotu do domu.
W końcu wrócili i lecieli przez ten sam Obłok Oorta, w którym zaczęła się ich przygoda.
Jeszcze jeden skok i przygoda miała dobiec końca. Czekały ich niekończące się raporty i
śledztwa. Niekończące się raporty nigdy nie wydawały się Nathanowi tak miłą
perspektywą.
– Panie kapitanie, nie odbieram żadnych transmisji na kanałach floty – oznajmiła
Naralena.
– Co z cywilnym ruchem kosmicznym? – spytał Nathan.
– Odbieram transmisje medialne, ale żadnej komunikacji poza niskopoziomową
wymianą cywilnych sygnałów radiowych. Ale tylko lokalnie na planecie, nie w
przestrzeni kosmicznej.
– Jess, przysłuchaj się tym transmisjom i powiedz, co myślisz – polecił Nathan.
– Robi się. – Jessica ruszyła ku stacji łączności na tyłach mostka.
– Nie mamy nic nawet ze stacji górniczych w pasie? – spytała Cameron.
– Nie, sir.
– A boja sygnalizacyjna Orbitalnej Platformy Montażowej? – odezwał się Nathan.
– Nie, sir, nic.
– Panie Navashee, proszę skupić skany optyczne na Ziemi. Chcę zobaczyć platformę.
– Aye, sir. Skupiam teleskopy optyczne na Ziemi.
– Czy to możliwe, że celowo zmniejszyli poziom transmisji? – spytała Cameron. – Aby
wyglądać na słabiej przygotowanych, mniej groźnych?
– Nie kupilibyśmy tego – odparła Jessica – więc Jungowie też raczej nie.
– To sporo ruchu do wyciszenia – zauważył Nathan. – Jak można kontynuować
działania bez komunikacji i boj nawigacyjnych?
– Lasery? – zasugerowała po namyśle Cameron. – Wszystkie okręty mają systemy
laserowe na potrzeby komunikacji kierunkowej zamiast szerokich transmisji
radiowych.
– Jeśli Ziemia próbuje nie rzucać się w oczy, to na pewno by pomogło – zgodziła się
Jessica, odsłuchując transmisje medialne z planety.
– Być może. – Nathan zastanowił się nad tym. – Miałoby to sens, zwłaszcza jeśli
wiedzą już o siłach gromadzących się w układzie Alfa Centauri.
– Flota nadal dysponuje małymi nadświetlnymi okrętami zwiadowczymi.
– Ale jak często mogliby otrzymywać wieści?
– Okręty zwiadowcze wyciągają jedynie ośmiokrotność prędkości światła –
zauważyła Cameron. – O ile znacznie ich nie usprawniono od naszego odlotu,
otrzymaliby może jeden, dwa raporty od czasu ataku na Alfę.
– Kapitanie – odezwała się Jessica – to standardowe emisje medialne: rozrywka,
muzyka, wiadomości, sport i tak dalej.
– Jest w nich coś nienormalnego?
– Nie, sir. Z tego, co słyszę, to zwyczajny dzień na Ziemi. Może gdybyśmy poświęcili
nieco czasu na analizę, dowiedzielibyśmy się więcej.
– Panie kapitanie, chyba zlokalizowałem Orbitalną Platformę Montażową – oznajmił
Navashee. – Wysyłam na ekran.
Nathan i Cameron przyjrzeli się wyświetlonemu na głównym ekranie statycznemu
obrazowi OPM. Był nieco niewyraźny, ale stacja zdawała się mieć podobny rozmiar i
kształt. Nathan zmrużył oczy i przechylił głowę.
– Czy to na pewno OPM? Wygląda nieco inaczej. – Odwrócił się do Cameron. – Czy ty
też masz takie wrażenie, czy to tylko przez niewyraźny obraz?
– Rozmiary i konfiguracja są podobne. Czy istnieje możliwość zwiększenia jakości?
– To bardzo krótkie naświetlenie, sir. Miałem mało czasu, bo OPM właśnie miała
zniknąć za planetą. Mogę zrobić lepsze zdjęcie, gdy wyłoni się po drugiej stronie za
półtorej godziny.
– Proszę wykonać kolejny skan o niskiej mocy, panie Randeen.
– Aye, sir.
– Co myślisz? – Nathan zwrócił się do Cameron.
– Nie tego się spodziewałam – przyznała – ale ma to sens, jeśli układ przygotowuje się
do wojny.
– Mają ku temu dobre powody – zgodził się Nathan.
– Nadal brak kontaktów, panie kapitanie – odezwał się Randeen.
Scott przyglądał się głównemu ekranowi. Czuł, że drobna żółta gwiazda go wzywa.
– Jakieś pomysły?
– Moglibyśmy wysłać wiadomość za pomocą lasera i poczekać na odpowiedź –
zasugerowała Cameron.
– Dotarłaby do nich dopiero za szesnaście godzin. Przy całym szyfrowaniu,
problemach z identyfikacją i czasem potrzebnym, aby jakiś oficer łącznościowy pobiegł
do odpowiedniej osoby, krzycząc: „To »Aurora«! To »Aurora«!”, mogą minąć całe dnie,
zanim otrzymamy jakieś rozkazy. – Nathan pokręcił głową. – Nie. Ziemia znajduje się
zaledwie szesnaście godzin świetlnych stąd, a w układzie jest czysto. Panie Riley, proszę
wyznaczyć skok siedemdziesiąty piąty ku Ziemi. Cel: kilka minut od orbity.
– Wyznaczam skok siedemdziesiąty piąty ku Ziemi – potwierdził nawigator.
Nathana przeszył dreszcz.
– Chyba w końcu będziemy w domu – powiedział do Cameron i Abby.
Abby spojrzała na niego pełnym wdzięczności wzrokiem.
– Dziękuję, panie kapitanie – szepnęła.
– Skok siedemdziesiąty piąty wyznaczony i wprowadzony – oznajmił Riley.
Nathan przyjrzał się twarzom całej załogi mostka, kluczowego personelu, z którym
pracował na co dzień, techników pomocniczych, działających w tle, których nazwisk w
większości nie pamiętał, swojej pierwszej oficer i szefowej ochrony, a jednocześnie
przyjaciółek, fizyczki, której genialny ojciec całkowicie zmienił historię ludzkości. Ci
ludzie i ten okręt stanowili od czterech miesięcy jego świat. Teraz to wszystko miało
dobiec końca. Od miesięcy czekał na chwilę, kiedy pozbędzie się ogromnego
brzemienia dowodzenia i przestanie udawać kapitana. Jakaś jego część żałowała
jednak, że to koniec.
– Łączność, komunikat dla całego okrętu – rozkazał Nathan. Odchrząknął i poczekał,
aż Naralena da sygnał, że otworzyła kanał. – Uwaga, cała załoga. Tu kapitan. Za chwilę
wykonamy ostatni skok naszej podróży, na Ziemię. Tych z was, którzy z niej pochodzą,
witam w domu i dziękuję im za ogromne starania, by powrócić na ojczystą planetę.
Tych z was, którzy dołączyli do nas w gromadzie Pentaura, witam w kolebce ludzkości,
domu waszych przodków. Dziękuję również wam wszystkim, bo bez waszej gotowości,
by opuścić swój dom, nigdy nie dotarlibyśmy do naszego. Ponownie dziękuję wam
wszystkim za służbę. Zasłużyliście na ważne miejsce w historii. Załoga UES „Aurora”
nigdy nie zostanie zapomniana. To wszystko. – Dał znak Naralenie, aby zamknęła
kanał.
– Transmisja zakończona – zameldowała cicho.
Nathan odetchnął głęboko.
– Panie Riley, może pan wykonać skok siedemdziesiąty piąty.
– Aye, sir. Aktywuję autonawigację. Skok siedemdziesiąty piąty za dwadzieścia
sekund. Autokorekta kursu i prędkości.
Nathan znów poczuł drobny ruch okrętu, gdy system autonawigacji dokonał ostatniej
korekty przed skokiem do ostatecznego celu. Wiele wydarzyło się przez te miesiące.
Wiele osób zginęło, ale wiele przetrwało. „Aurora”, okręt tylko częściowo ukończony
podczas dziewiczego lotu, teraz był nawet znacznie ulepszony. Scott i jego załoga mieli
powody do dumy.
Cameron stanęła tuż obok Nathana.
– Zaskoczyłeś mnie – powiedziała cicho, aby tylko on ją usłyszał.
– Jak to?
– Byłeś dobrym kapitanem.
– Skok za pięć sekund – ogłosił Riley.
– Dzięki – odpowiedział Nathan. – Kłamiesz, ale i tak dzięki.
– Trzy… dwa… jeden… skok.
Mostek znów wypełnił się światłem. Gdy ustąpiło, na środku ekranu pojawił się
znajomy obraz Ziemi. Była piękna i błękitna, a jej lądy częściowo przesłaniały białe
chmury. Nawet jej ciemna strona wyglądała wspaniale, skąpana w bladym świetle
odbitym od Księżyca.
Nathan poczuł, że tętno mu przyspieszyło, a jego ręce i stopy zrobiły się zimne. Czuł
chłodny powiew ekscytacji. Był to znajomy widok, który widział wielokrotnie na
zdjęciach jako dziecko i osobiście jako dorosły członek floty. Z tej perspektywy miał
okazję zaobserwować Ziemię jako kadet podczas lotów szkoleniowych i z rufowych
kamer „Aurory” podczas dziewiczego lotu.
– Skok siedemdziesiąty piąty wykonany – oznajmił Riley.
– Weryfikuję pozycję – powiedział Navashee, chociaż dla wszystkich oczywiste było,
że dotarli dokładnie tam, gdzie zamierzali. – Pozycja zweryfikowana. Dotarliśmy do
Ziemi.
– Pięć minut do wejścia na orbitę – dodał Riley.
– Łączność, przygotować się do nadania komunikatu do floty – rozkazał Nathan. –
Standardowe szyfrowanie, wszystkie częstotliwości. Treść komunikatu: „»Aurora«
wraca. Orbita za cztery minuty. Czekamy na instrukcje”.
– Aye, sir – odpowiedziała Naralena.
– To prawda? – spytał Władimir, wchodząc na mostek. – Boże moj! – zawołał, patrząc
na główny ekran. – To prawda, jesteśmy w domu.
– Czy nie powinien pan być w maszynowni, komandorze? – spytała Cameron.
– Musiałem sam to zobaczyć. Nigdy nie widziałem jej z tak daleka, tylko z orbity. Kto
wie czy będę miał jeszcze okazję?
– Dlaczego nie? – spytała Cameron.
– Po tych wszystkich cudownych naprawach, których dokonałem, i mojej pracy z
corinairiańską i takarańską technologią flota zapewne przeniesie mnie do pracy nad
specjalnymi projektami.
– Nie myśli pan, że zrobią to z nami wszystkimi?
– Proszę się nie martwić, pani komandor – wtrącił Nathan. – Nasza dwójka będzie
przez miesiące zajęta raportami i śledztwami. A potem zapewne zostanie pani
przydzielona na okręt.
– Minuta do wejścia na orbitę – odezwał się Riley.
– Odpowiedź od floty – ogłosiła Naralena. – Treść wiadomości: „Witajcie w domu.
Wejdźcie na orbitę. Zadokujcie przy OPM”.
– To tyle? – spytała Cameron. – Żadnego „gdzie byliście” ani „myśleliśmy, że nie
żyjecie”? Tylko „witajcie w domu, zadokujcie tutaj”?
– Czego się pani spodziewała? – spytał Nathan. – Zapewne biegają w kółko, krzyczą i
wpadają na siebie nawzajem, próbując stwierdzić, jak to możliwe, że żyjemy.
– To pewnie standardowa odpowiedź od jakiegoś młodszego oficera
komunikacyjnego – dodała Jessica. – Zapewne wieści nie doszły jeszcze do dowództwa.
– Odlecieliśmy cztery miesiące temu z zapasami na jeden dzień – przypomniała
Cameron. – Można by pomyśleć, że przynajmniej powinni spytać, czy potrzebujemy
pomocy.
– Może nasze zniknięcie nadal jest tajne – zasugerował Władimir.
– To by miało sens – zgodził się Nathan.
– Ma rację – dodała Abby. – Strasznie dbano o bezpieczeństwo projektu. Z tego, co
wiem, tylko dwoje ludzi poza osobami w nim uczestniczącymi wiedziało o jego
istnieniu.
– Cóż, to nie ma już znaczenia – stwierdził Nathan. – Właśnie pojawiliśmy się znikąd
tuż przed Ziemią.
– Naprawdę prosisz się o ten sąd polowy, co? – rzuciła cicho Cameron.
– Jeśli to nie wystarczy, to chyba będę bezpieczny.
– Wchodzimy na orbitę – ogłosił Riley.
– OPM na perymetrze – dodał Navashee.
– Proszę wprowadzić nas do portu, panie Chiles.
– Aye, sir – odpowiedział sternik.
– Sir, zza planety wyłania się kontakt – oznajmił Randeen ze stanowiska taktycznego.
– Co to? – spytał Nathan.
Randeen przyjrzał się ekranowi i nagle wyraz jego twarzy się zmienił.
– Przepraszam, sir, ale go zgubiłem. Wszedł w nadświetlną, gdy tylko się pojawił.
– Okręt zwiadowczy? – zasugerowała Jessica. – Zapewne kieruje się do Alfa Centauri.
– Gdyby zaczekali parę minut, oszczędzilibyśmy im wielu kłopotów – zauważył
Nathan.
– Znajdziemy się w porcie za dziesięć minut, kapitanie – zgłosił Riley.
– Dobrze. – Nathan odwrócił się do Cameron i reszty. – Chyba czas zacząć się
pakować.
– Czas, żebyś poszukał sobie adwokata – rzuciła Jessica.
– Przynajmniej to się skończy – odpowiedział Nathan, wskazując na nią palcem.
– Kapitanie – odezwała się Naralena – odbieram transmisję z powierzchni.
– Od floty? – spytał Nathan.
– Nie, sir. A przynajmniej nie na żadnym z kanałów komunikacyjnych floty. Jest
otwarta, bez szyfrowania.
– Od kogo?
– Brak identyfikatora. Tylko wiadomość.
– Skąd wiemy, że jest przeznaczona dla nas?
– Użyli nazwy okrętu… „Aurora”. – Naralena spojrzała z powrotem na konsolę. –
Powtarza się w kółko.
– Na głośniki.
– Pułapka! „Aurora”! „Aurora”! To pułapka! „Aurora”! „Aurora”! To… – Transmisja
nagle urwała się i zastąpił ją szum.
– Co się stało? Dlaczego nadający zamilkł? – spytała Cameron, marszcząc brwi.
– Transmisja się urwała, kapitanie. – Naralena odwróciła się do Nathana.
Nathan spojrzał na Cameron, nagle blednąc. Następnie odwrócił się do Jessiki.
– Alarm bojowy – rozkazał.
– Alarm bojowy, sir.
– Sternik, opuścić orbitę i skierować się w otwartą przestrzeń – rozkazał Nathan. –
Cała naprzód w kierunku Słońca.
– Opuszczam orbitę, aye. Cała naprzód w kierunku Słońca – potwierdził Chiles.
– Panie Riley, proszę wyliczyć zaktualizowany skok bojowy na odległość minuty
świetlnej. – Nathan zwrócił się do Cameron: – Przygotować się na walkę.
– Co się dzieje? – zawołała Abby.
– Władimir! – rzucił Nathan.
– Zajmę się nią – odpowiedział inżynier, obejmując Abby. – Chodź, serce, musimy iść.
– Chwila! Co się dzieje? – krzyknęła, przerażona.
Władimir poprowadził ją ku wyjściu i przekazał jednemu z nowo przybyłych
wartowników.
– Zabierz ją stąd – rozkazał.
– Aye, sir.
– Nathan, będę w maszynowni! – zawołał Władimir, opuszczając mostek.
Scott dał ręką znak, że przyjmuje to do wiadomości, a tymczasem wydawał koleje
rozkazy:
– Taktyczny, niech kontrola lotu przygotuje się na działania bojowe. Uruchomić
działka elektromagnetyczne w trybie obrony punktowej.
– Aye, sir.
– Panie Willard – zawołał Nathan, gdy ten zajął pozycję przy konsoli przeciwśrodków
elektronicznych – proszę zacząć zagłuszanie wszystkich częstotliwości. Łączność,
celowanie, radar i tak dalej!
– Aye, panie kapitanie.
– Kontakty – oznajmił Navashee. – Nadchodzą szybko z powierzchni. Piętnaście, może
więcej. Przesyłam ich tor lotu do konsoli taktycznej.
– Mam – potwierdził Randeen. – Próbuję zidentyfikować – powiedział, ale Jessica go
wyprzedziła:
– Myśliwce Jungów! Osiemnaście.
– Sternik, utrzymać kurs. Wyłączyć główne silniki i czekać.
– Utrzymuję kurs, zero mocy silników.
– Wypuścić myśliwce! – rozkazał Nathan.
– Aye, sir – potwierdził Randeen.
– Nathan! – w słuchawce odezwał się głos Cameron. Słychać było, że biegnie. –
Uważaj na poziom paliwa!
– Przyjąłem.
– Będę w BCI za trzydzieści sekund.
– Pierwsze cztery myśliwce wypuszczone, sir. Kierują się na kontakty.
– Łączność, przekazać eskadrze, żeby utrzymywała wysokość i nie nurkowała ku
kontaktom do czasu, aż nie osiągną maksymalnego zasięgu broni.
– Tak jest, sir.
– Taktyczny, wysunąć poczwórne wieżyczki i ostrzelać kontakty, zanim dotrą tam
nasi. Zobaczmy, czy nieco ich przetrzebimy.
– Aye, sir. Wysuwam wieżyczki.
– Zajmij się działami, ja przejmę ekran taktyczny – rozkazała Jessica Randeenowi.
– Tak jest – odpowiedział z ulgą.
– Druga fala poza okrętem – ogłosiła Naralena.
– Zagłuszam wszystkie częstotliwości.
– Komandor Taylor ogłasza, że dotarła do bojowego centrum informacyjnego, panie
kapitanie. Główny bosman w centrum kontroli uszkodzeń. Wszystkie stanowiska
bojowe obsadzone i gotowe.
– Dwa kolejne kontakty – odezwał się Navashee. – Właśnie wyszły z nadświetlnej po
drugiej stronie Wenus.
– Krążowniki Jungów – dodała Jessica. – Nadal dziesięć minut stąd przy obecnej
prędkości.
– Wieżyczki wysunięte. Celuję w nadlatujące myśliwce Jungów.
– Strzelać wedle uznania – rozkazał Nathan.
***
***
***
***
***
Nathan leżał bez ruchu na łóżku. Pomieszczenie było ciemne, a oczy od paru godzin
miał zamknięte. Jak zwykle nie mógł zasnąć. Rozważał poproszenie doktor Chen o coś,
co uśpi go na parę dni, ale jego chęć unikania kontaktów z załogą była większa niż
potrzeba snu.
Odezwał się dzwonek przy drzwiach. Nadal leżał, ignorując brzęczenie.
– Idź sobie – mruknął do siebie. W końcu brzęczenie ustało. – Dzięki.
Nathan nadal próbował zmusić się do snu. Tym razem odezwał się leżący obok
zestaw komunikacyjny. Zapaliła się na nim zielona lampka. Usłyszał przez słuchawkę
cichy głos:
– Wiem, że nie śpisz.
Głos należał do Cameron, która najwyraźniej upierała się, by z nim porozmawiać.
– Otwórz drzwi albo każę Jessice obejść zabezpieczenia.
„No świetnie, jest ich dwójka”– pomyślał, wstając z łóżka i udając się leniwym
krokiem do głównego pomieszczenia.
– Nigdy już nie zasnę – jęknął, otwierając drzwi. Zobaczył przed sobą Cameron i
Jessicę. Za nimi stali Władimir oraz główny bosman Montrose. – Nie pamiętam, żebym
zwoływał zebranie.
– Ja je zwołałam – odpowiedziała Cameron, przepychając się obok niego. – Możemy
włączyć światło?
Nathan odstąpił, żeby przepuścić pozostałych. Światło zapaliło się bez ostrzeżenia,
sprawiając, że kapitan zmrużył oczy.
– Za jasno.
– Co? Spałeś przez cały ten czas? – spytała Cameron.
– Czy próbowałem? Tak. Czy rzeczywiście spałem? Nieszczególnie.
– Przez sześć godzin? – Na twarzy Cameron widać było zaskoczenie.
– Może powinien pan porozmawiać z panią doktor, sir – odezwał się Montrose.
– Gdy nie mogę spać, piję – stwierdziła Jessica. Chwilę później zdała sobie sprawę, że
wszyscy na nią patrzą. – Znaczy się kiedy jestem poza… No dobrze, znam człowieka,
który zna człowieka, który ma destylator, okej? Dajcie spokój, nie mówcie, że nigdy nie
chcieliście wychylić kieliszka i się rozluźnić.
– Dlaczego się z nami nie podzieliłaś? – spytał Władimir.
– Czy po to tu jesteście? Żeby mnie upić? – spytał Nathan.
– Nie, sir – odparła Cameron.
– Szkoda – rzucił, opadając na kanapę.
– Może później – dodała Jessica, siadając obok. – Jeśli będziesz grzeczny.
Montrose przyglądał się, jak Cameron i Władimir także siadają.
– Ziemianie mają bardzo nietypowe protokoły wojskowe.
– Proszę usiąść, panie bosmanie – powiedział Nathan. – To rozkaz.
– Jak pan sobie życzy.
– Chcemy wiedzieć, jaki jest plan – odezwała się Cameron.
– Plan? Poza tym, że chcę się wyspać, nie mam żadnych planów. Chociaż plan Jessiki
brzmi nieźle. Ile gorzały ma twój znajomy znajomego?
– Mówię poważnie, Nathanie. Potrzebujemy planu.
Westchnął ciężko.
– Próbowałem o tym nie myśleć.
– I jak ci idzie? – spytała Cameron.
– Kiepsko. Właściwie pewnie dlatego nie mogę spać.
– W takim razie na pewno przewinęły ci się przez głowę jakieś pomysły, zwłaszcza że
próbujesz od sześciu godzin.
– Kilka scenariuszy przyszło mi do głowy, owszem – przyznał Nathan. – Niestety,
wszystkie są do dupy.
– Dlaczego?
– Bo wszystkie kończą się śmiercią nas wszystkich albo śmiercią milionów ludzi na
Ziemi, albo rozłupaniem planety na pół. – Nathan spojrzał na Cameron, a następnie na
pozostałych. – Szczerze mówiąc, to chyba mnie przerasta.
– O czym ty gadasz? – spytał zdumiony Władimir. – Oczywiście, że nie.
– Owszem, i dobrze o tym wiesz. Wszyscy o tym wiecie. Od miesięcy odgrywałem rolę
kapitana. Nie znosiłem tego, ale liczyłem, że gdy wrócimy do domu, to wszystko się
skończy i będę mógł wrócić do starego życia. Ale teraz to już nie wchodzi w grę.
Utkwiłem tutaj i chyba nie dam sobie z tym rady. Nie jestem odpowiednim człowiekiem
do tego zadania.
– A kto z nas jest? – spytał główny bosman Montrose. Nathan dziwnie na niego
spojrzał. – Naprawdę, panie kapitanie, kto z nas ma do tego lepsze kwalifikacje?
Nathan wskazał na Cameron.
– Ona.
– Niby skąd mam lepsze kwalifikacje?
– Jesteś inteligentniejsza, miałaś lepsze wyniki, znasz regulamin na pamięć…
– To znaczy tylko, że jestem bardziej zdyscyplinowana niż ty. Dobrze, jestem
inteligentniejsza, ale nie lepiej wykwalifikowana.
– Dlaczego niby nie jesteś?
– Tak, miałam lepsze wyniki i lepiej znam regulamin – przyznała Cameron. – Jednak
to niewiele znaczy.
– Nawet znasz okręt lepiej niż ja.
– Tak, to też prawda. Ale w tej chwili, Nathanie, jesteś prawdopodobnie najbardziej
doświadczonym kapitanem okrętu międzygwiezdnego w historii Ziemi. Przemierzyłeś
najwięcej lat świetlnych, stoczyłeś najwięcej bitew, zniszczyłeś najwięcej okrętów…
Nawet wynegocjowałeś międzygwiezdny sojusz! Wprawdzie wątpliwej legalności, ale
mimo wszystko.
– O proszę, masz swoją dobrą stronę sytuacji – powiedziała Jessica.
– Co? – spytał z konsternacją Nathan.
– Teraz nie musisz martwić się sądem polowym.
Nathan przewrócił oczami.
– Słuchaj, kapitanie, przyznaję, że gdy cię poznałam, myślałam, że cię rozgryzłam.
Miałam cię za rozpuszczonego bogatego chłopaka, który bawi się w żołnierzyka, żeby
wkurzyć tatusia. Uznałam, że taki jesteś i zawsze będziesz, ale się zmieniłeś. Wziąłeś na
siebie odpowiedzialność i stawiłeś czoła konsekwencjom swoich działań. I robiłeś to, co
słuszne, nawet gdy inni ci to odradzali. To właśnie robi kapitan: podejmuje trudne
decyzje. Nie widzisz tego? Jesteś kapitanem „Aurory”. Może nie zostałeś nim
mianowany przez jakąś szychę, ale i tak sobie na to zasłużyłeś. Każdym wydanym
rozkazem, każdym oddanym strzałem, każdym życiem, które ocaliłeś, i każdą śmiercią
wynikającą z twoich decyzji. Ale także każdym zwycięstwem i nieprzespaną nocą.
Jesteś kapitanem. Jesteś naszym kapitanem bardziej, niż był nim kiedykolwiek kapitan
Roberts.
– Nieważne, kto jest kapitanem. I tak mamy przerąbane. Ziemia ma przerąbane.
Przeze mnie.
– O czym ty mówisz? – spytał Władimir.
– Powinienem wcześniej zdecydować się na powrót. Powinienem ruszyć do domu,
gdy tylko uciekliśmy z Przystani. Miliony ludzi na Corinair nadal by żyły.
– I nadal znajdowałyby się pod rządami Ta’Akarów – zaprotestował stanowczo
główny bosman Montrose. – W końcu czekałaby nas zguba. Bez Na-Tana uleglibyśmy
zniszczeniu, a nasz świat zostałby przekształcony odpowiednio do potrzeb Ta’Akarów.
– Nathan, gdy opuściliśmy Przystań, nie mieliśmy wystarczających zapasów paliwa,
jedzenia ani załogi potrzebnej, by wrócić do domu – przypomniała Cameron. – Jasne,
może wrócilibyśmy w ciągu pięciu lub sześciu miesięcy. Być może. Ale nasze szanse na
przetrwanie byłyby bardzo niskie. Uwierz mi, gdybym uważała inaczej, walczyłabym o
to.
– Cameron ma rację. Nie dałaby za wygraną – zgodziła się Jessica.
– Podjąłeś tę decyzję, bo to właśnie robią kapitanowie. Niezależnie od tego, czy te
decyzje okażą się słuszne, czy nie. I sprowadziłeś nas do domu, Nathan. Może zajęło to
cztery miesiące, ale wróciliśmy. I to w lepszym stanie niż przed odlotem.
Nathan pokręcił głową.
– To nie ma znaczenia. Nadal mamy przerąbane. Nie możemy nic zrobić.
– Możemy walczyć – oznajmiła Jessica. – A przynajmniej to właśnie robią mieszkańcy
Ziemi.
– Jak to?
– Wysłali nam wiadomość – wyjaśniła Jessica. – Ktoś zaryzykował życie, by nas
ostrzec, ktoś, kto wiedział, kim jesteśmy. Wysłał nam ostrzeżenie, bo wiedział, że
dopóki gdzieś tam choć jeden okręt walczy z Jungami w jego imieniu, dopóty nie
zgaśnie nadzieja.
– Musimy dać im tę nadzieję, Nathan – podkreśliła Cameron.
Nathan spojrzał jej w oczy.
– To nie to samo co w gromadzie Pentaura, Cam. Jungowie to nie Ta’Akarowie.
Ta’Akarowie kontrolowali może jakieś dziesięć światów, a ich flota liczyła mniej niż
dwadzieścia okrętów. Jungowie mogą kontrolować ponad pięćdziesiąt planet, z czego
przynajmniej połowa jest zapewne uprzemysłowiona. – Nathan zaśmiał się nerwowo. –
Cholera, dla Jungów dwadzieścia okrętów to nie flota, tylko grupa bojowa. Nieważne,
jak na to spojrzysz, nie mamy szans z Jungami. Zostały nam marne resztki paliwa,
ograniczony zapas amunicji i jedzenia oraz ograniczona załoga. Same ograniczenia.
– Mamy napęd skokowy – odezwała się Jessica.
– I kapitana, który wie, jak z niego korzystać – dodała Cameron.
– I mnóstwo wymyślnej, zaawansowanej technologii – oznajmił Władimir. – Oraz
mądrzejszych od nas ludzi, którzy wiedzą, jak z niej korzystać – dodał ze śmiechem.
Nathan spojrzał na Cameron. Od początku dawała mu się we znaki, konkurując z nim
o stanowisko, którego nigdy tak naprawdę nie chciał. Ona również zmieniła się przez te
miesiące. Już nie podważała każdej jego decyzji, nie próbowała ciągle się popisać. Stała
się jego zaufanym pierwszym oficerem, przyjaciółką i jedną z osób, na których
wsparcie zawsze mógł liczyć. Wiedział dobrze, że bez niej nic by nie zdziałał.
Spojrzał na Jessicę. Jej siła i odwaga w obliczu niebezpieczeństw zawsze go
zdumiewały. Potrafiłaby skoczyć w piekielne płomienie przekonana, że pokona samego
diabła, i wrócić bez szwanku.
Władimir był jego najlepszym przyjacielem i lojalnym powiernikiem. Kiedyś chwalił
się, że potrafi naprawić wszystko, i jak na razie za każdym razem to udowodnił.
Czasami tylko jego poczucie humoru sprawiało, że Nathan umiał wziąć się w garść.
– A co z Corinari? – spytał Nathan, spoglądając na bosmana Montrose’a.
– Załoga pójdzie za swoim kapitanem – odpowiedział Montrose. – Bez wahania ani
żalu.
– Dlaczego?
– Bo jest pan wybrańcem. Jest pan Na-Tanem.
– Nie, nie jestem. – Nathan wykorzystał ten przydomek, aby zdobyć poparcie
Corinairian dla walki z Ta’Akarami. Nigdy jednak nie czuł się z nim komfortowo. Był w
stanie zaakceptować skutki swoich decyzji dlatego, że wiedział, iż było to konieczne.
Bronił wtedy właśnie Corinairian.
– To nie do pana należy decyzja, czy jest pan Na-Tanem. Los zadecyduje o tym za
pana. – Bosman wstał. – Proszę wydać nam rozkaz walki o wolność mieszkańców
Ziemi, a Corinari go wykonają, kapitanie.
Nathan spojrzał głównemu bosmanowi prosto w oczy. Był dobrym człowiekiem i
wspaniałym przedstawicielem swojego ludu. Przyjrzał się kolejno każdemu ze swoich
przyjaciół. Ich wyraz twarzy, gdy czekali, aż podejmie decyzję, sprawił, że nie miał zbyt
wielkiego wyboru.
– Za godzinę – powiedział w końcu. – Zebranie starszych oficerów w sali odpraw.
Musimy ustalić nasz kolejny ruch.
– Tak jest, sir – odpowiedziała ze uśmiechem Cameron, również wstając.
– A teraz wynoście się stąd wszyscy, żebym mógł wziąć prysznic i się przebrać – rzucił
Nathan. – Ten szlafrok nie jest regulaminowym strojem.
Jessica i Władimir wstali i podążyli ku wyjściu za Cameron i Montrose’em. Władimir
szedł ostatni i zatrzymał się, by spojrzeć na swojego przyjaciela i kapitana. Uniósł
prawą dłoń do idealnego salutu.
Nathan przyjrzał się Władimirowi, który zarzekał się, że nigdy nie będzie mu
salutować. Wtedy po prostu droczył się z przyjacielem, ale Nathan rozumiał znaczenie
gestu Władimira tego dnia.
Jessica dołączyła do głównego inżyniera, stając obok niego na baczność i także
salutując.
Cameron odwróciła się, zauważywszy gest Władimira. Dotknęła ramienia bosmana,
aby zwrócić jego uwagę, i dołączyła do pozostałych.
– Nigdy nie zrozumiem waszych wojskowych zwyczajów – mruknął bosman, także
salutując.
Nathan wstał i wygładził szlafrok, skupiając wzrok na Władimirze, podczas gdy w
kąciku ust zwalistego rosyjskiego inżyniera pojawił się cień uśmiechu. Nathan
odsalutował.
Dziś naprawdę stał się kapitanem „Aurory”.