Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 330

1

– Kapitanie! – zawołała Jessica po wejściu do sali odpraw w  tylnej części


mostka. – Pan Dumar ma pewne obawy, które moim zdaniem powinniśmy wziąć
pod uwagę.
Kapitan Nathan Scott był przyzwyczajony do gwałtownego usposobienia
szefowej ochrony. Jessica z  pełnym poświęceniem zajmowała się wszystkimi
sprawami, toteż wkrótce stała się bardzo kompetentna. W dodatku była zaufaną
przyjaciółką Nathana, podobnie zresztą jak inni obecni na sali odpraw –
z  wyjątkiem Dumara. Kapitan miał pewne wątpliwości związane
z corinairiańskim konsultantem handlowym, który stał się analitykiem wywiadu.
Wzrosły zwłaszcza po tym, gdy dowiedział się, że jest on w rzeczywistości kimś
w  rodzaju tajnego agenta Karuzari i  zdaje się cieszyć pełnym zaufaniem Tuga,
przywódcy ruchu partyzanckiego. Nie znając dobrze Travona Dumara, Nathan
nie był pewien, jak powinien z nim postępować.
Również pierwsza oficer nabierała pewnych podejrzeń. Nathan spodziewał się
takiej reakcji ze strony komandor porucznik Taylor, ponieważ kwestionowanie
wszystkiego leżało w  jej naturze. Był jedynie nieco zaskoczony, że Jessica
wydawała się całkowicie wierzyć Dumarowi, choć zazwyczaj nikomu nie ufała.
Kapitan spojrzał na Tuga, który zajął miejsce na kanapie, wciąż mając na sobie
dolną część kombinezonu pilota. Wyglądało na to, że podobnie jak Nathan jest
wyczerpany emocjonalnie wydarzeniami z ostatnich kilku godzin.
Kapitan wiedział, że w normalnych okolicznościach powinien zwrócić uwagę
Jessice za wtargnięcie do sali odpraw. Sytuacja była jednak nadal niestabilna,
a  czasu brakowało. Ręce wciąż lekko mu drżały, chociaż już się uspokajał po
niedawnej potężnej bitwie. Nathan nie zachęcał szefowej ochrony ani jej
analityka do zabrania głosu, wiedząc, że i tak zaczną mówić. Po prostu odchylił
się w fotelu i cierpliwie czekał, patrząc na Dumara.
Jessica zauważyła poirytowanie na twarzy Scotta.
– Przepraszam, ale to naprawdę ważne – powiedziała.
– W takim razie posłuchajmy – odparł Nathan.
– Musimy natychmiast wejść na pokład „Loranoi”.
– A  dlaczegóż to? Przecież nie stanowi dla nikogo zagrożenia. Główny
generator został wyłączony, a większość emiterów jest uszkodzona, co oznacza,
że nie ma teraz osłony ani zdolności osiągania prędkości nadświetlnych, nie
mówiąc już o  uzbrojeniu. Do diabła, ona ledwo może zasilać system
podtrzymywania życia.
– Czy mogę, kapitanie? – wtrącił się Dumar. Zaczekał, aż Nathan skinie
głową. – Oczywiście ma pan rację, „Loranoi” nie stanowi teraz bezpośredniego
zagrożenia. Ale niech pan się postawi w  roli jej kapitana. Okręt dryfuje
w kosmosie praktycznie martwy i ślepy. W tym momencie należałoby założyć, że
„Wallach” albo stłumił powstanie i  przyjdzie mu na ratunek, albo został
w podobny sposób uszkodzony lub zniszczony. Jeśli kapitan „Loranoi” zdecyduje
się na wybór drugiej opcji, będzie się starał uciec w  jednostce ratunkowej
przeznaczonej dla dowództwa.
– Nadal nie widzę problemu – upierał się coraz bardziej zniecierpliwiony
Nathan.
– „Loranoi” należy do nowszej linii okrętów, kapitanie – ciągnął Dumar. – Jej
szalupa ratunkowa to coś więcej niż zwykła kapsuła. Jest to w  zasadzie mały
okręt mogący osiągać prędkości nadświetlne.
– Naprawdę mają nadświetlną szalupę? – zapytała Cameron
z niedowierzaniem.
– Tak.
– Na „Yamaro” nie było czegoś takiego – zaoponował Nathan.
– „Yamaro” został zbudowany na podstawie starszego projektu – wyjaśnił
Dumar. – Wcześniej tylko pancerniki były wyposażane w kapsuły ratunkowe dla
dowództwa. Uważano to za przywilej rangi. Jednak gdy Karuzari okazali się
większym zagrożeniem dla imperium, jednostki ratunkowe dla dowództwa
zaczęto umieszczać na wszystkich okrętach, aby zapewnić lojalność arystokracji,
która narażała się na jeszcze większe ryzyko podczas służby dla imperium.
– Podejrzewam, że to rozwiązanie było również tańsze niż przyznanie
większego dodatku ze względu na uciążliwość – dodał Tug.
– Zgadza się – potwierdził Dumar i  spojrzał na kapitana Scotta, który nadal
wydawał się nie rozumieć powagi sytuacji. – Kapitanie, dron komunikacyjny
wysłany przez „Loranoi” na początku bitwy zawierał niewiele przydatnych
informacji. Prawdopodobnie było w  nim tylko to, że system Darvano ogłosił
niezależność i  że zamierza jej bronić. Nawet gdyby przesłano dane
telemetryczne, zawierałyby jedynie informacje o wykonaniu kilku skoków przez
„Aurorę”. Oczywiście wystarczyłoby to, żeby Ta’Akarowie dowiedzieli się
o  istnieniu napędu skokowego, ale wciąż nie mogliby poznać jego pełnych
możliwości, nie mówiąc już o  zastosowanej przez pana taktyce. Jeśli kapitan
„Loranoi” i jego sztab dowodzenia uciekną i wrócą na Takarę, wkrótce cała flota
cesarska będzie znała pana sposób walki i  postanowi znaleźć metody
przeciwdziałania.
– Rozumiem – przyznał Nathan. – Nie jestem jednak pewien, czy już teraz
chciałbym zaryzykować wejście na pokład. Czy nie moglibyśmy po prostu
umieścić wokół okrętu kilku myśliwców i  przechwycić łódź ratunkową, gdy
tylko zostanie wystrzelona?
– Kapitanie, niech pan się postawi na miejscu tamtego dowódcy –
kontynuował Dumar. – Wiedząc, do czego jest zdolna „Aurora”, na pewno
podjąłby pan odpowiednie kroki, aby uniknąć schwytania.
– Na przykład przejście do prędkości nadświetlnej zaraz po starcie –
przerwała Jessica.
– I powrót do domu inną trasą – dodała Cameron. – Może nawet wykonując
kilka skoków nadświetlnych, żeby zatrzeć za sobą ślady.
– Powinniśmy zniszczyć ten okręt, gdy mieliśmy okazję – westchnął Nathan.
– Nie – zaprzeczył Dumar. – Okręt patrolował przestrzeń od kilku miesięcy,
co oznacza, że jego sztab dowodzenia prawdopodobnie bardzo dobrze zna
obecny stan imperium. A  jeśli kapitan ma dobre układy z  takarańską
arystokracją...
– ...może wiedzieć jeszcze więcej – uzupełnił Tug. – Na przykład znać siłę
floty, pozycje okrętów, a może nawet harmonogram wdrożeń urządzenia energii
punktu zerowego.
– Czy poszczególne dane nie są dostępne wyłącznie dla określonych osób? –
zapytała Jessica.
– Tak, ale zdziwiłaby się pani, jak wielu wysoko postawionych arystokratów
dyskutuje o takich sprawach – wyjaśnił Dumar. – Jest to po prostu kwestią dumy.
To tak, jakby wiedza o  czymś, czego ktoś inny nie wie, dowodziła, że ma się
wyższy status. Mamy do czynienia z  bandą arogantów, jednocześnie
inteligentnych i nieokrzesanych.
Nathan zaczął rozważać słowa wypowiedziane w  dyskusji. Dobrze pamiętał,
jak „Aurora” wysłała oddział abordażowy na okręt wroga, który w pełni się nie
poddał. Było to tuż poza granicami Układu Słonecznego, po wykonaniu
próbnego skoku z  orbity Jowisza. Po zniszczeniu pierwszego okrętu Jungów
kapitan Roberts poważnie uszkodził drugi i zdecydował się wejść na jego pokład.
Nie skończyło się to dobrze, ponieważ w  desperackiej próbie zniszczenia
„Aurory” załoga wrogiego okrętu celowo przeciążyła reaktor antymaterii.
Eksplozja spowodowała, że „Aurora” wykonała gigantyczny skok aż do gromady
Pentaura, położonej ponad tysiąc lat świetlnych od Ziemi.
Co prawda miało to miejsce przed kilkoma miesiącami, ale wspomnienia
o  tym zdarzeniu ciągle go prześladowały. Nathan był wtedy u steru, dlatego
później wielokrotnie się zastanawiał, czy popełnił jakiś drobny błąd, czy też małe
opóźnienie wpłynęło na to, że eksplozja wyrzuciła ich tak daleko od domu.
Prześladowała go również myśl, która przyszła mu do głowy dopiero po jakimś
czasie – że Jungowie mogli zostać ostrzeżeni o próbie skoku.
Nathan zastanawiał się nad bieżącą sytuacją. Podczas bitwy w obronie systemu
Darvano odnieśli znaczne straty, ale nadal byli zdolni do walki. Niestety, główna
planeta układu Darvano, Corinair, została kolejny raz zbombardowana, co
spowodowało, że stracili kontakt z dowództwem wojskowym Corinari. Nie miał
wątpliwości, że planeta znów była w  stanie chaosu, a  „Aurora” wkrótce będzie
musiała zrobić wszystko, co tylko możliwe, aby jej pomóc. Konieczne było co
najmniej przywrócenie łączności z nowymi sojusznikami.
Choć kapitanowi nie spodobał się ryzykowny pomysł wejścia na pokład, po
dłuższym namyśle wyraził zgodę. Spojrzał na Jessicę.
– Masz pomysł, w jaki sposób wejdziemy do środka? – zapytał.
– Corinari dali nam komory przebijające.
– Komory przebijające?
– Zaciskają się na kadłubie okrętu, żeby stworzyć uszczelnienie pod
ciśnieniem – wyjaśnił Dumar. – Urządzenia używane przez Ta’Akarów mają
przecinarki plazmowe, które w  stosunkowo krótkim czasie mogą przebić
większość kadłubów. Modele wykorzystywane przez Corinari są nieco starsze,
dlatego będą najskuteczniejsze, gdy zostaną umieszczone nad jakimś włazem.
– Czyli Corinari dostarczyli przed bitwą te komory przebijające? – zapytał
wciąż nieco zdziwiony Nathan.
– Pomyślałam, że mogą się przydać – stwierdziła Cameron. – Chciałam być
gotowa na każdą ewentualność, bo nie mieliśmy pojęcia, jak potoczą się walki.
– Ile tego mamy?
– Sześć sztuk.
– A  więc użyjmy ich – wyraziła opinię Jessica. – Czujniki na „Loranoi”
zostały wyłączone, więc załoga okrętu nawet nie będzie wiedzieć, że się tam
pojawimy. Jeśli jednocześnie włamiemy się ze wszystkich stron, wszystko
powinno pójść jak z płatka.
– Być może – zgodził się Nathan. – Ale wolałbym nie wykorzystywać od razu
wszystkich komór. Nadal nie wiemy, jakie zasoby otrzymamy z Corinair. Użyjmy
więc trzech komór: z przodu, na śródokręciu i na rufie. Najwyższym priorytetem
powinno być zdobycie mostka, systemu sterowania i maszynowni.
– To powinno zadziałać – stwierdziła Jessica. – Przez komorę na śródokręciu
możemy wysłać dwa zespoły na przód i  rufę okrętu. W  ten sposób utrudnimy
załodze możliwość kontaktu.
– Czy coś wiemy o wewnętrznej strukturze „Loranoi”? – zapytała Cameron.
– Chyba będę mógł pomóc – stwierdził krótko Dumar.
– Bardzo dobrze – odpowiedział Nathan. – Zróbmy więc to.
– Tak jest – potwierdziła Jessica, kierując się wraz z  Dumarem w  stronę
wyjścia.
– Pani komandor porucznik, proszę zostać jeszcze chwilę – powiedział
Nathan. – Tug, czy wspólnie z panem Dumarem możesz odtworzyć podstawowy
schemat wewnętrznej struktury „Loranoi”?
– Jak pan sobie życzy, kapitanie – odrzekł Tug, po czym wstał i wyszedł.
Nathan, czekając, aż Tug i  Dumar wyjdą z  pomieszczenia, wskazał, by
Cameron także pozostała.
– Jess, chciałbym, żebyś pokierowała zespołami abordażowymi.
– Tak jest – odpowiedziała, chociaż nie była pewna, dlaczego właśnie jej
przydzielił to zadanie. – Czy jest jakiś problem, o którym powinnam wiedzieć?
– Corinair została znów zbombardowana i straciliśmy z nią kontakt. Naralena
po analizie sygnałów komunikacyjnych przekazała, że na planecie panuje chaos
i zamęt. Teraz może być tam jeszcze gorzej niż po ataku „Yamaro”.
– Czy boisz się, że oddziały Corinari będą szukać zemsty?
Nathan nie odpowiedział.
– Kapitanie, nie sądzę, żeby mogli się tak zachować – stwierdziła Jessica. – Są
zbyt zdyscyplinowani, aby...
– Niemniej jednak wolałbym, żebyś poprowadziła zespół, którego zadaniem
będzie przechwycenie arystokratów – przerwał Nathan. – Potrzebujemy
informacji, które są w ich posiadaniu.
– Tak jest, sir – odpowiedziała Jessica, przyjmując bardziej sztywną postawę
i zmieniając ton głosu na formalny.
– Powodzenia, pani komandor porucznik.
– Dziękuję, kapitanie – odpowiedziała Jessica i wyszła.
– Mam nadzieję, że to zadziała – stwierdziła Cameron. – Zapewne zdajesz
sobie sprawę, że spodziewają się naszej wizyty.
– Tak, ta myśl przyszła mi do głowy – przyznał Nathan. – Niech dowódca
grupy lotniczej wyśle kilka myśliwców w  pobliże okrętu z  rozkazem
przechwycenia wszelkich kapsuł lub szalup, które będą próbowały uciec.
– Tak jest, sir – odpowiedziała Cameron, również wstając i  kierując się do
wyjścia.
– Przekaż też Prechittowi, żeby poleciał na Corinair. Chcę wiedzieć, co się
stało z dowództwem.
Cameron skinęła głową i  wyszła z  pomieszczenia. Nathan wyciągnął ręce
przed siebie, żeby się im przyjrzeć. Gdy spoczywały na biurku, nie drżały, jednak
uniesione zaczynały się trząść, choć nie tak bardzo jak wcześniej. Wiedział, że
gdy adrenalina całkowicie zniknie z  organizmu, pojawi się przytłaczające
zmęczenie. Nie mógł sobie jednak na to pozwolić, ponieważ wciąż zbyt wiele
było do zrobienia. Sięgnął w dół, otworzył szufladę w biurku i wyjął pojemnik ze
stymulantami. Włożył do ust dwie pastylki i  z trudem przełknął. Nie lubił ich,
ponieważ jedynie opóźniały to, co miało się stać. W  tej chwili nie miał jednak
wyboru.

***
– Starszy bosman!! – zawołała Jessica, próbując przekrzyczeć hałas panujący
w głównym hangarze „Aurory”.
Marcus rozejrzał się, ponieważ nie wiedział, kto go woła. Jednego był pewien
– usłyszał kobiecy głos. Zdziwił się, zdając sobie sprawę, że to podporucznik
Nash.
– Tak, durniu! Mówię do ciebie! – wrzasnęła.
– Nazwałaś mnie bosmanem – powiedział zaskoczony Marcus. – Jesteś chora
czy coś takiego?
– Nie denerwuj mnie! – ostrzegła Jessica, zbliżywszy się. – Masz już
załadowane komory przebijające?
– Tak jest – zapewnił Marcus. Odwrócił się i  wskazał promy Corinari. – Są
zamontowane na szczycie jednostek, nad górnym włazem. Na dodatek zostały
wyposażone w bezprzewodowe piloty.
– Nawet nie zamierzam pytać, czy je przetestowano – powiedziała Jessica.
– Brak czasu. Ale technicy z Corinair zapewnili mnie, że powinny zadziałać.
– Co o  nich myślisz? – zapytała, patrząc, jak zespoły skierowane do akcji
gromadzą się przed promami.
– Nie przechodź przez nie pierwsza – odpowiedział krótko Marcus – ani
ostatnia.
Jessica uśmiechnęła się.
– Zrozumiałam, starszy bosmanie – podziękowała, kierując się w  stronę
zespołów abordażowych.
– Powodzenia! – zawołał Marcus.
Jessica uniosła kciuki, nie oglądając się za siebie. Nie była szczęśliwa, gdy
kapitan zdecydował się powołać Marcusa do służby i nadać mu stopień starszego
bosmana. W  przeciwieństwie do innych, których znała, nie sądziła, żeby na to
zasłużył. W  rzeczywistości, bez względu na rozkazy kapitana, obiecała sobie
nigdy nie okazywać Marcusowi szacunku należnego szefowi pokładu. Jednak
człowiek, którego zlekceważyła, uratował siedmiu członków załogi przed
uduszeniem się, kiedy jeden z myśliwców okrętu „Wallach” uderzył w lewą burtę
„Aurory” i  rozerwał poszycie. Ludzie trzymali się kurczowo wszystkiego, aby
tylko uniknąć wyrzucenia w  przestrzeń kosmiczną. Marcus zaryzykował życie,
uszczelniając otwór i  zapobiegając wyssaniu powietrza. To zasługiwało
przynajmniej na odrobinę szacunku. W  oczach Jessiki nadal jednak nie był
prawdziwym szefem pokładu, mimo że wykazał pewien potencjał.
Zbliżając się do zespołów abordażowych, podeszła do stojącego nieopodal
mężczyzny, spojrzała na naszywkę z nazwiskiem i zapytała:
– Porucznik Waddle, tak? – Była prawie pewna, że źle wymawia
corinairiańskie nazwisko. – Czy twoi ludzie są gotowi?
– Nazywam się Waddell – poprawił porucznik z  wyraźną irytacją – i  tak, są
gotowi.
– Będziemy się musieli włamać w trzech miejscach – powiedziała Jessica.
– Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, już wszystko zaplanowałem.
– Naprawdę? – Jessica otaksowała żołnierza od stóp do głów.
Był to dojrzały mężczyzna, wysoki, szczupły, z blond czupryną i tygodniowym
zarostem. Przypominał jej surferów, których znała w  młodości – tych, którzy
włóczyli się po plażach Florydy. Ten człowiek był jednak od nich starszy
i poważniejszy.
– Pani komandor porucznik, już wcześniej ćwiczyliśmy czynności związane
z wejściem na pokład – zapewnił Waddell.
– W  porządku. Zobaczmy, co masz na myśli. – Dała znak, żeby poszedł
przodem i przekazał żołnierzom szczegóły misji.
– Uwaga! – zawołał porucznik i  rzucił przed siebie małe czarne pudełko.
Przedmiot uderzył w  pokład z  metalicznym łoskotem i  natychmiast aktywował
się, wyświetlając holograficzny obraz, przedstawiający obiekt składający się
z linii, stanowiący uproszczony schemat okrętu „Loranoi”. Obraz unosił się nad
podkładem, miał prawie dwa metry długości i metr wysokości. Wyrazistość była
imponująca i trochę zaskoczyła Jessicę.
– Całkiem przyjemne – szepnęła.
– To nasz cel – zaczął Waddell. – Cesarska fregata „Loranoi”. Obecnie dryfuje
bez zasilania, broni, osłon czy czujników. Nie wiemy jednak, jak długo
pozostanie w  takim stanie. Wiemy tylko, że jeśli nic nie zrobimy, może się
zdarzyć jedna z dwóch rzeczy: albo zostaną przeprowadzone naprawy awaryjne,
po czym okręt ucieknie lub znów zaatakuje, albo dowództwo będzie próbować
ucieczki za pomocą nadświetlnej łodzi ratunkowej. Nie możemy dopuścić do
żadnej z tych ewentualności.
Porucznik wyciągnął rękę i wskazał obraz.
– Użyjemy trzech promów, z  których każdy zostanie wyposażony w  komorę
przebijającą. Do „Loranoi” wejdziemy przez właz przedni, właz środkowy
służący do wychodzenia w kosmos, a także rufowy właz konserwacyjny. Pozwoli
nam to odciąć oba końce okrętu.
– Naprawdę myślisz, że nie będą walczyć? – spytała wyzywająco Jessica.
– Wszystko jest możliwe – odpowiedział porucznik. – To zależy od liczby
pozostałych przy życiu arystokratów i  składu załogi. Im więcej Corinairian
w załodze, tym mniejszy opór możemy napotkać.
– Poważnie? Spodziewasz się, że znajdziesz tam przyjazne twarze?
– Jak powiedziałem, wszystko się może zdarzyć – powtórzył porucznik,
odwracając się do ludzi. – Zasady walki są następujące: nie strzelać, dopóki
tamci pierwsi nie oddadzą strzałów. Starać się raczej obezwładnić, niż zabić. Gdy
zauważycie, że ktoś się poddaje, szybko go zwiążcie i zostawcie na miejscu. Po
was przyjdą inni i wszystko zabezpieczą.
Porucznik przerwał na chwilę i  spojrzał na żołnierzy, oczekując pytań.
Panowało milczenie.
– Naszym celem jest przejęcie kontroli nad pokładem dowodzenia – podjął,
gdy obraz przedstawiający widok zewnętrzny zniknął, a w jego miejscu pojawił
się schemat wnętrza okrętu. Wskazał duże pomieszczenie zaznaczone na
czerwono, leżące między dziobowym a  środkowym włazem. – Chodzi nam
również o maszynownię znajdującą się tutaj, tuż przed wejściem na rufę. Zespół
pierwszy wejdzie na dziób i ruszy na pokład dowodzenia. Ponieważ ten właz jest
miejscem, które najłatwiej można wykorzystać do abordażu, prawdopodobnie
będzie najsilniej chroniony. Zespoły drugi i  trzeci wejdą przez właz na
śródokręciu, przy czym zespół drugi skieruje się na przód okrętu, a trzeci na rufę,
na spotkanie zespołu czwartego. Zespoły piąty i  szósty również wejdą na okręt
przez wyrwę na śródokręciu i  utrzymają tę pozycję na wypadek, gdyby ktoś
chciał się wymknąć. Jakieś pytania?
Porucznik przyjrzał się spokojnie twarzom żołnierzy.
– Pamiętajcie, że robimy to podręcznikowo, tak jak wcześniej ćwiczyliśmy.
Niskie ustawienia mocy. Unieszkodliwić i  uwięzić. Nie eliminować. Czy to
zrozumiałe?
– Tak jest, sir!
– Dowódcy zespołów, przeanalizować główne i alternatywne trasy do celów.
Chcę, żebyście zdążyli je zapamiętać. Akcję rozpoczynamy za piętnaście minut.
Porucznik Waddell zwrócił się do kaprala, jednego z  nielicznych Corinari,
który wydawał się na tyle młody, by nigdy nie służyć imperium.
– Załadujmy te rzeczy, kapralu.
– Mam pytanie, poruczniku – powiedziała Jessica. – Skąd masz te ciekawe
informacje wywiadowcze?
– Ma pani na myśli schemat „Loranoi”? – zapytał. – Do diabła, mamy
schematy prawie wszystkich okrętów floty cesarskiej – zaczął się przechwalać. –
Proszę pamiętać, że wielu z  nas służyło na jednostkach imperialnych i  było na
tyle sprytnych, aby wrócić do domu z  jak największą ilością informacji.
Przygotowywaliśmy się do tego od dziesięcioleci.
– Świetnie – odpowiedziała Jessica – Dobrze to słyszeć. Ale miałam na myśli
również ten miły, mały projektor holograficzny. Naprawdę jest przyjemny.
Waddell uśmiechnął się.
– Dopilnuję, żeby pani taki dostała.
– Jeszcze jedna sprawa, poruczniku – powiedziała Jessica. – W którym promie
mam lecieć?
– Leci pani z nami? – zapytał nieco zdziwiony.
– No pewnie. Czy to jakiś problem?
– Niestety tak. Ci ludzie długo trenowali, żeby wziąć udział w tej misji.
– Zaufaj mi, poruczniku. Ja też się do tego szkoliłam – odparła Jessica.
– Ale nie z nami, pani komandor – porucznik zaprotestował tak uprzejmie, jak
tylko mógł. – Kto jak kto, ale pani powinna to zrozumieć.
– Tak, poruczniku, jednak obawiam się, że będziesz musiał po prostu zacisnąć
zęby i sobie z tym poradzić.
Jessica widziała irytację na twarzy Waddella. Znała już ludzi z  oddziałów
Corinari wystarczająco długo, by wiedzieć, że poważnie traktują obowiązki
i mają odpowiednie umiejętności.
– Obiecuję, że nie będę się wtrącać i pozwolę ci kierować akcją.
– Tak jest – zgodził się porucznik. – Tylko proszę nie dać się zabić, bo inaczej
kapitan dobierze mi się do tyłka.
– Zrobię, co w mojej mocy, poruczniku. – Jessica znów się uśmiechnęła.
– W takim razie zapraszam do promu drugiego. – Waddell wskazał maszynę.
– Wejdzie pani ze mną przez właz na śródokręciu.

***

– Kapitan w bojowym centrum informacji! – zaanonsował oficer wachtowy.


Nathan podszedł do centralnie umieszczonego stanowiska z  wbudowanymi
wyświetlaczami, przy którym stali Cameron, Tug i  Dumar, przyglądając się
holograficznemu obrazowi „Loranoi”. Był wyświetlany nie za pomocą
oryginalnego systemu trójwymiarowego, ale przy użyciu jednego z  małych,
przenośnych urządzeń holograficznych, wykorzystywanych w  terenie przez
jednostki Corinari.
– Szczegóły na tym obrazie są naprawdę niesamowite – zauważył Nathan,
podchodząc do stanowiska. – Powinniśmy postarać się o  to, by na „Aurorze”
zainstalowano takie urządzenia.
– Już o  to pytałam – odpowiedziała Cameron. – Będzie to wymagało
modyfikacji naszego sprzętu. Urządzenie nie służy jedynie do wyświetlania
obrazów. Jest wyposażone w  całkiem złożone oprogramowanie. Wszystkie te
czarne skrzynki są synchronizowane przez system śledzenia działający w czasie
rzeczywistym. Potrafią wyliczyć i  uwzględnić opóźnienia spowodowane
odległością. To tak, jakbyśmy mieli bojowe centrum informacji w pudełku.
– W  takim razie modyfikacje zdecydowanie byłyby warte zachodu –
skomentował Nathan. – Może po powrocie na Ziemię.
– Kapitanie – odezwał się jeden z techników Corinari – promy są gotowe do
startu.
– Jakieś zmiany w statusie „Loranoi”? – zapytał Nathan.
– Nie, sir – odrzekła Cameron. – O ile nam wiadomo, nadal nie ma zasilania
i  dryfuje. Wciąż nie zauważamy żadnych oznak użycia aktywnych lub
pasywnych czujników. Odkąd straciła źródło energii, jej działa nie poruszyły się
ani o centymetr.
– No dobrze, miejmy to już za sobą – rozkazał Nathan, starając się ukryć
zdenerwowanie.

***
Prom wznoszący się z płyty startowej „Aurory” zakołysał się lekko i przechylił
na chwilę w  lewą stronę. Obrócił się w  prawo, po czym wystrzelił, odchodząc
szybko od okrętu. W  niewielkim pojeździe ledwie wystarczyło miejsca dla
dwóch pięcioosobowych zespołów uderzeniowych, technika od komory
przebijającej i  Jessiki. Wszyscy musieli stać, aby zmieścić się w  małym
przedziale pasażerskim. Jedynie Jessica miała broń balistyczną. Corinari co
prawda zaoferowali jej karabin energetyczny, ale zdecydowała się trzymać tego,
co już znała. Jak dotąd, pistolety służyły jej wystarczająco dobrze, a poza tym nie
miała czasu, aby opanować sprawne posługiwanie się zupełnie innym rodzajem
uzbrojenia.
Gdy przyglądała się twarzom mężczyzn w  promie, mogła stwierdzić, że
większość z  nich brała już udział w  takiej akcji – zapewne nie podczas służby
w  oddziałach Corinari, ale raczej w  czasie, gdy jeszcze walczyli dla imperium.
Zastanawiała się, ilu z tych ludzi mogło zabijać Karuzari. Roztrząsała w myślach
również to, jak żołnierze mogliby zareagować, gdyby nagle stwierdzili, że
wpatrują się w  broń trzymaną przez kogoś im znanego, mającego na sobie
takarański mundur – dawnego kolegę ze szkoły, przyjaciela z  dzieciństwa,
a  nawet brata. To było przerażające. Miała nadzieję, że nikt nie będzie musiał
stawić czoła czemuś takiemu. Słyszała, że dawniej na Ziemi zdarzały się podobne
przypadki. W  ciągu ostatniego tysiąca lat, gdy Błękitna Planeta lizała rany po
wielkiej zarazie biologiczno-cyfrowej, toczyło się wiele wojen, zarówno dużych,
jak i  małych. Większość z  nich była konfliktami lokalnymi – klany walczyły
przeciwko klanom, plemiona przeciwko plemionom. Niektóre jednak przerodziły
się w  pełne konflikty regionalne. W  pewnych rzadkich przypadkach stały się
nawet wojnami ogarniającymi całe kontynenty. Ale od czasu zarazy Ziemia nigdy
nie doświadczyła kolejnej wojny światowej, a  już na pewno wojny
międzygwiezdnej.
– Pięć minut! – zawołał drugi pilot z kokpitu.
– Opuścić i  zablokować osłony hełmów – rozkazał porucznik Waddell. –
Podłączyć się do wewnętrznych systemów podtrzymywania życia i komunikacji.
Jessica przesunęła osłonę na hełmie i uruchomiła mechanizm blokujący. Gdy
skafander zaczął regulować ciśnienie, rozległ się cichy syk powietrza. Czuła, jak
przepływa przez hełm. Miała na sobie taki sam kombinezon pokładowy, jaki
nosili Corinari. To był jedyny nieznany jej wcześniej element wyposażenia,
którego zgodziła się używać, ponieważ okazał się znacznie lepszy od sprzętu
„Aurory”.
Waddell przecisnął się obok jednego z mężczyzn stojących w pobliżu Jessiki.
– Pani komandor! – zawołał. – Ustawiłem wyświetlacz na wizjerze tak, aby
pokazywał widok taktyczny. Można nim sterować, dotykając osłony
i przesuwając palcem po jej zewnętrznej stronie.
Porucznik postukał wizjer Jessiki w  miejscu, w  którym powinien się
znajdować obraz. Nie był jednak w  stanie zobaczyć, co było wyświetlane po
wewnętrznej stronie przedniego panelu. Przeciągnął po wizjerze palcem,
powodując przewijanie mapy. Rozsuwając kciuk i palec wskazujący, sprawił, że
zmieniła ona skalę.
– Supersprawa! – zawołała Jessica. – Co to jeszcze może?
– Jest niezwykle intuicyjny – stwierdził. – Proszę się pobawić przez kilka
minut, a pozna pani wszystkie opcje.
– Jak sprawić, żeby obraz zniknął?
– Proszę dwukrotnie stuknąć ekran, żeby go włączyć lub wyłączyć.
Jessica postąpiła zgodnie z  sugestią, dwukrotnie stukając panel czołowy
i  powodując, że obraz zniknął. Powtórzenie czynności przywróciło poprzednią
konfigurację.
– Świetnie. Zakładam, że zielone kropki skupione wokół mnie to nasi
żołnierze?
– Zgadza się. Wrogie cele pojawią się w kolorze czerwonym – odpowiedział
porucznik. – Nie zobaczymy ich, dopóki nie znajdziemy się na okręcie. Skanery
naszych skafandrów nie są wystarczająco silne, aby przeniknąć przez kadłub. Ale
gdy już będziemy w środku, zaczną działać wystarczająco dobrze.
– Też chcielibyśmy je mieć – zażartowała Jessica.
– Umieszczę je na liście – odpowiedział z uśmiechem Waddell.
– Minuta – oznajmił drugi pilot.

***

– Kapitanie, promy zbliżają się do miejsc wejścia – poinformowała Cameron.


Nathan wpatrywał się w holograficzny wyświetlacz wiszący przed nimi.
– Jak zamierzają przedrzeć się przez te włazy?
– To zależy. Czasami można je otworzyć elektronicznie z zewnątrz – wyjaśnił
Dumar. – Można również użyć substancji chemicznej, która stopi uszczelki,
a później w pustą przestrzeń wstrzyknąć eksplozywną pianę.
– Problem w  tym, że jeśli załoga „Loranoi” wie już o  nas, może wysadzić
właz na zewnątrz – dodał Tug. – Gdyby tak się stało, komora przebijająca
przymocowana do kadłuba mogłaby zostać wyrwana i może nawet uszkodziłaby
prom. Stracilibyśmy wielu ludzi.
– I  tak naprawdę nie ma żadnego sposobu, aby upewnić się, czy wiedzą, że
nadchodzimy – skomentował Nathan.
– Za chwilę się przekonamy – stwierdziła krótko Cameron.

***
Technik Corinari szybko wspiął się po drabinie przez górny właz promu do
komory przebijającej, która zamknęła się za nim. Spoglądając przez małe
okienka znajdujące się po obu stronach, widział przesuwający się powoli kadłub
„Loranoi”. Chwilę później silniki manewrowe promu wystrzeliły i  pojazd
zahamował. Kolejny niewielki wyrzut gazów i  prom zbliżył się do „Loranoi”,
a obudowa komory przebijającej uderzyła w kadłub.
Pomimo najlepszych chęci pilota prom zakołysał się lekko w  momencie
kontaktu. Hydraulika zasyczała, gdy warstwa uszczelniająca w  komorze
przebijającej dostosowała kształt do niewielkich nierówności w  zewnętrznym
kadłubie wrogiej fregaty. Kilka chwil później obok włazu zapaliło się zielone
światło.
– Uszczelnienie w porządku – zgłosił technik. – Otwieranie włazu.
Właz rozsunął się na boki, znikając w  ścianach i  odsłaniając zewnętrzną
powierzchnię górnego, środkowego włazu „Loranoi”. Był znacznie mniejszy niż
właz w  komorze przebijającej, ale wystarczająco duży, by umożliwić łatwe
przejście.
Technik natychmiast podłączył się do cyfrowego panelu.
– Próbuję teraz przejąć sterowanie włazem.
Zaczął szybko naciskać klawisze, marszcząc brwi i  koncentrując się na
zadaniu. Gdyby nie udało mu się otworzyć drzwi elektronicznie, musieliby je
rozciąć albo wysadzić, co wiązało się ze znacznym ryzykiem, a  także
opóźnieniami, które mogłyby spowodować, że załoga „Loranoi” zdążyłaby się
przygotować do ataku.
– Cały system został wyłączony – poinformował radośnie. – System
sterowania nie ma nawet zasilania rezerwowego.
– Może uważali, że nie jest to konieczne przy włazie służącym do
wychodzenia w  kosmos – skomentował porucznik Waddell. – A  może mają
w środku ręczny system aktywacji.
– Co za różnica? – Technik wzruszył ramionami. – Wiem tylko, że będzie to
łatwe.
– Może inne włazy także będzie się dało równie łatwo otworzyć? –
zastanowiła się Jessica.
– Wątpię – odparł technik. – Ewentualnie tylny właz, skoro służy wyłącznie
celom konserwacyjnym. Ale zespół pierwszy przejdzie przez główny właz
wejściowy, który musi mieć zasilanie awaryjne, nie wspominając o  znacznie
lepszym zabezpieczeniu systemu sterowania.
– Dlaczego? – zapytała Jessica.
– Jest używany, gdy są w porcie lub dokują przy nich okręty – odpowiedział
porucznik.
– Gotowe – poinformował technik. – Mam teraz kontrolę nad wewnętrznymi
i zewnętrznymi ryglami.
– Świetnie – pochwalił Waddell. – Podłącz je tak, żebym mógł otworzyć oba
jednocześnie za pomocą jednego przycisku.
– Już to robię, sir – odpowiedział technik.
Chwilę później zakończył działania, opuścił komorę przebijającą i  wrócił do
promu. Chociaż komora została w  miarę bezpiecznie umocowana do kadłuba
„Loranoi” za pomocą niezwykle silnych elektromagnesów oraz uszczelnień
podciśnieniowych, wciąż mogłaby się zerwać, gdyby nie została przytwierdzona
do niego na stałe.
Gdy tylko technik wrócił, pierwsze dwa zespoły Corinari weszły po drabinie,
a po nich podążyły dwa kolejne.
– Pamiętajcie! – przypomniał Waddell. – Gdy tylko wejdziecie do środka,
kierunek grawitacji się zmieni i będzie zgodny z takarańskimi standardami.
Porucznik, przeciskając się obok czterech żołnierzy, wszedł do komory
przebijającej, aby dostać się do panelu kontrolnego przy włazie. Spojrzał na
ludzi, żeby upewnić się, czy są gotowi.
– Naładować broń i odbezpieczyć – rozkazał.
Chwilę później żołnierze wycelowali broń we właz. Jeśli po drugiej stronie
czekały uzbrojone oddziały takarańskie, zespół miałby niewielkie szanse na
przeżycie. Jedynym rozwiązaniem byłoby wówczas przylgnięcie do ścian
komory przebijającej.
– Otwieram – poinformował porucznik, wciskając guzik. Zewnętrzny właz
poruszył się nieznacznie. Kosmiczny kurz, który przykleił się do uszczelek,
popękał i opadł w drobnych kawałkach na podłogę. Klapa drgnęła i schowała się
w kadłubie. Chwilę później wewnętrzny właz otworzył się, umożliwiając wejście
na okręt. Nie było słychać strzałów, nie pojawiły się też żadne inne oznaki
aktywności wroga.
Waddell zajrzał do wnętrza. Między zewnętrznym a  wewnętrznym włazem
znajdował się dwumetrowy, rozszerzający się tunel. Do niewielkiej wnęki
prowadziła drabina. Porucznik zdjął karabińczyk z paska i delikatnie wrzucił go
do środka. Gdy tylko przedmiot znalazł się za włazem, został przechwycony
przez sztuczną grawitację i  przyspieszając, poleciał w  kierunku wnęki na dole
drabiny.
– Tędy, w dół – rozkazał. – Najpierw wy dwaj najbliżej.
Pierwszy mężczyzna wszedł do tunelu i zaczął schodzić po drabinie, następnie
przerzucił do prawej ręki karabin energetyczny i zeskoczył. Zdając sobie sprawę,
że źle stanął, szybko obrócił się w  prawo, by zwrócić się twarzą do
wewnętrznego włazu śluzy. Okazało się, że jest zamknięty.
– Zaraz – powiedział do kolegi, który czekał na sygnał. – Klapa jest
zamknięta, poruczniku.
– Nie ma czasu na zabawę – odpowiedział Waddell. – Wysadź to.
Żołnierz wyciągnął z  kieszeni mały pojemnik i  spryskał właz pianką. Środek
szybko stwardniał, tworząc zwartą, ale elastyczną masę. Mężczyzna włożył w nią
małe, płaskie urządzenie elektroniczne i  trącił przełącznik, po czym szybko
wspiął się po drabinie, by znaleźć się przy zewnętrznym włazie. Wydobył
detonator.
– Uzbrojony! – zawołał.
– Wysadzić! – rozkazał porucznik.
– Uwaga, kryć się!
Jessica, wciąż czekająca w promie, uśmiechnęła się na te słowa. Wyglądało na
to, że niektórym ziemskim powiedzeniom udało się przetrwać ponad tysiąc lat
świetlnych odległości i tysiąc lat czasu.
Usłyszała małą eksplozję i  poczuła delikatne uderzenie fali powietrza, która
przeniknęła do promu przez kanał transferowy oraz komorę przebijającą. Jessica
zaczęła się zastanawiać, czy mogłaby spowodować odłączenie się komory od
kadłuba „Loranoi”, ale natychmiast porzuciła tę myśl. Porucznik na pewno
zastosowałby wtedy inne rozwiązanie. Wykorzystano tu niewątpliwie
specjalistyczny materiał wybuchowy, który skierował energię w  określonym
kierunku.
– Trzeba go też dodać do listy – mruknęła, zapominając, że ma otwarte łącze.
– Lepiej niech pani zacznie wszystko zapisywać – usłyszała głos porucznika.
Pierwszy żołnierz wskoczył do wnęki i  natychmiast ruszył do przodu,
przechodząc przez wysadzoną wewnętrzną śluzę, aby zrobić miejsce dla
następnego. Po przejściu przez właz przesunął się w lewo i przyklęknął na jedno
kolano, trzymając karabin energetyczny gotowy do strzału. Szybko się rozejrzał,
próbując przebić wzrokiem dym pozostały po eksplozji. Nie zauważył niczego
niepokojącego.
– Czysto!
Pojawił się drugi żołnierz, zajął pozycję po prawej. Obaj mężczyźni czujnie
obserwowali otoczenie, podczas gdy pozostałych ośmiu Corinari przedostawało
się z  promu przez komorę przebijającą do wnętrza wrogiej fregaty. Jessica
przeszła ostatnia, dokładnie zamykając za sobą włazy po obu stronach komory.
– Komora przebijająca zabezpieczona – poinformowała załogę promu.
– Prom dwa-cztery odlatuje – oznajmił drugi pilot.
Jessica szybko zeszła po drabinie i  przeszła przez wnękę na dole, żeby
dołączyć do zespołów. Stuknęła w  wizjer, przywołując wyświetlacz taktyczny,
i  natychmiast zauważyła, że zespół czwarty przeszedł już przez tylny właz
serwisowy. Na ekranie nie było jednak widać zespołu pierwszego.
– Gdzie się podziała jedynka?
– Prawdopodobnie nadal próbują przedrzeć się przez właz – odpowiedział
Waddell. – Jeśli są jeszcze na zewnątrz, oddziela ich kadłub, który ekranuje
sygnały.
– Nadlatuje prom dwa-dwa – zabrzmiało w komunikatorze.
– Zespół pierwszy! Kontakt! Jesteśmy pod ostrzałem! – krzyknął ktoś.
Jessica spojrzała na wyświetlacz taktyczny. Pojawiło się na nim pięć zielonych
kropek reprezentujących pierwszy zespół. Dotknęła osłony hełmu kciukiem
i  palcem wskazującym, a  następnie przybliżyła obraz i  przesunęła mapę.
W  korytarzu znajdowało się co najmniej kilkanaście czerwonych kropek.
Wyglądało na to, że pierwszy zespół został uwięziony w  śluzie wejściowej
głównego włazu.
– Dlaczego na nich ktoś czekał, a my przeszliśmy bez kłopotu? – zapytała.
– Wewnętrzne czujniki prawdopodobnie nie funkcjonują – domyślił się
porucznik. – Wygląda na to, że okręt ma jedynie zasilanie awaryjne
z  akumulatorów, a  to oznacza, że działa grawitacja, podtrzymywanie życia
i  minimalne oświetlenie, nic więcej. Nie wiedzieli, że przybędziemy. Po prostu
założyli, że prawdopodobnym celem ataku może być przedni właz.
– Nasi ludzie zostali uwięzieni, a za chwilę mogą zginąć!
– Spokojnie! Wiedzą, co mają robić – stwierdził z przekonaniem porucznik.
– Dokowanie promu dwa-dwa – oznajmił głos.
– Zespół trzeci, kierować się na rufę – przekazał Waddell. – Zespół drugi,
naprzód.

***

– Lorentz trafiony! – krzyknął jeden z żołnierzy z zespołu pierwszego. W tle


było słychać odgłosy wybuchów ładunków energetycznych.
Nathan skrzywił się. Ktoś, kogo nigdy nie spotkał, był ranny, a  może nawet
zginął z powodu rozkazu, jaki wydał niecałą godzinę temu.
– Jaki jest jego stan? – z głośnika dobiegł głos dowódcy zespołu.
– Nie wiem, ale znalazł się na otwartej przestrzeni! – Pojawiło się więcej
dźwięków oznaczających wystrzały. – O cholera! Znowu go trafili!
– Niech ktoś sprawdzi, czy mają pancerze bojowe! – wykrzyknął inny głos.
W tle wciąż rozbrzmiewały echa wystrzałów z broni energetycznej.
– Nie jestem pewien, ale chyba nie!
– Uwaga! Odpalić pogromców słuchu! Trzy... dwa... jeden... teraz!
– Co to takiego? – zapytał Nathan.
– Granaty dźwiękowe – wyjaśnił Tug. – Wysyłają porażającą eksplozję
dźwięków o  wysokiej częstotliwości, która zakłóca działanie ucha
wewnętrznego. Blokuje słuch na kilka minut i powoduje utratę równowagi przez
okres od dziesięciu do dwudziestu sekund. Jeśli pechowo znajdziesz się blisko
źródła wybuchu, będziesz przez jakiś czas zupełnie obezwładniony.
– Czy to w  ogóle bezpieczne w  przypadku tak niewielkich pomieszczeń? –
zastanowiła się Cameron.
– Zazwyczaj nie, bo metalowe korytarze mają tendencję do tworzenia odbić
akustycznych, które wzmacniają efekt. Ale nasi ludzie są odpowiednio chronieni,
więc wybuch im nie zagrozi. Jeśli jednak wróg nie będzie miał właściwej osłony,
skutki działania granatu będą dla niego bardzo dotkliwe.
Przez kilkanaście sekund w ciszy czekali na rezultaty.
– Wilkie! Idź w  prawo! My idziemy w  lewo! – zarządził dowódca zespołu
pierwszego.
– Idę w  prawo! – potwierdził Wilkie, a  dźwięk wystrzału z  karabinu prawie
zagłuszył jego głos.
Minęło kolejne dziesięć sekund. Nathan dosłownie wstrzymał oddech.
Wiedział, że w tej chwili żołnierze pojawiają się na korytarzu, mając nadzieję, że
uda im się zaskoczyć zdezorientowane siły przeciwnika. Jednak tamci mieli
przewagę liczebną trzy do jednego, a co najmniej połowa z nich znajdowała się
dość daleko, więc granaty dźwiękowe mogły nie być skuteczne. W  takim
przypadku tych trzech żołnierzy mogłoby zginąć.
– Kolejny granat poszedł w głąb korytarza! Weź... – zanim mężczyzna zdążył
dokończyć zdanie, transmisja radiowa została zagłuszona eksplozją zakłóceń.
– Chryste! – krzyknął Nathan.
Minęło kolejnych piętnaście sekund, w  czasie których nie usłyszeli żadnego
komunikatu od zespołu pierwszego. W  tym czasie inne oddziały informowały
o postępach. Zespół trzeci napotkał kilku członków załogi, którzy natychmiast się
poddali. Zgodnie z  oczekiwaniami uzbrojone były tylko siły bezpieczeństwa
„Loranoi”, które składały się prawdopodobnie wyłącznie z Ta’Akarów.
W końcu, po boleśnie długiej minucie, zespół pierwszy się zgłosił.
– Wejście przednie zabezpieczone. Ruszamy.
Nathan poczuł, jak ogarnia go fala ulgi. Wszystkie cztery zespoły znalazły się
bezpiecznie wewnątrz fregaty i kontynuowały działania, a druga grupa promów
przygotowywała się do startu, aby wzmocnić wcześniej wysłane oddziały
i  zabezpieczyć punkty wejściowe. Nowe zespoły miały za zadanie nie tylko
solidnie zamocować komory przebijające, ale także skonfigurować przekaźniki
telemetryczne, dzięki czemu bojowe centrum informacji na pokładzie „Aurory”
mogłoby uzyskać taktyczny obraz sytuacji w  czasie rzeczywistym. Co prawda
niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło, ale najtrudniejsza część misji była już za
nimi.

***
Jessica podążała za zespołem drugim. Żołnierze przemieszczali się z precyzją,
która świadczyła o  znakomitym wyszkoleniu. Na każdym skrzyżowaniu
porucznik wyrzucał mały czujnik, który przyczepiał się do sufitu i wysyłał dane
o  ruchu w  okolicy. Dzięki temu wiedzieliby, gdyby droga ucieczki została
odcięta.
Musieli najpierw zejść trzy poziomy. Na głównym pokładzie ominęli korytarz
centralny i szli bocznymi przejściami, aby unikać w miarę możliwości kontaktu
z  nieprzyjacielem. Ich podstawowym celem było zabezpieczenie centrum
dowodzenia okrętem. Z załogą mogli sobie poradzić później.
Jessica z ulgą zauważyła na mapie taktycznej, że pierwszemu zespołowi udało
się pokonać siły bezpieczeństwa. Teraz zbliżał się do centrum dowodzenia
z  drugiej strony. Zanotowała w  pamięci, żeby dowiedzieć się więcej o  tych
pogromcach słuchu, których użyto do pokonania trzykrotnie większych sił
przeciwnika.
„Rzeczywiście będę musiała zacząć wszystko spisywać” – pomyślała.
Ponownie spojrzała na mapę taktyczną. Widoczne były czujniki, które
porozstawiał porucznik. Mogła także obserwować inne oddziały. Zespół pierwszy
wciąż zbliżał się do niewątpliwie dobrze strzeżonego celu. Zespół siódmy znalazł
się w przedniej strefie abordażowej jako zabezpieczenie. Wkrótce pojawi się tam
nowy prom i kolejni żołnierze wejdą do wnętrza fregaty. Zespoły piąty i szósty
przeszły przez właz na śródokręciu. Piąty skierował się w  stronę zespołów
drugiego i  trzeciego. Do wejścia przez tylną komorę przebijającą przy włazie
konserwacyjnym szykowały się kolejne oddziały. Ich zadaniem było wsparcie
zespołu czwartego podczas akcji przejęcia maszynowni.
– Dowódca zespołu pierwszego i drugiego, zgłosić się – wywołał Waddell.
– Tu zespół pierwszy.
– Jaki status?
– Lorentz nie żyje. Wilkie jest ranny, ale może walczyć. Dwie minuty do celu.
– Zrozumiałem – odpowiedział porucznik.
– W zespole drugim również dwóch rannych.
– Tu zespół trzeci!
– Sytuacja?
– Właśnie minęliśmy dział medyczny, sir. Proszę przekazać dowództwu, żeby
przygotowało zespoły ratunkowe – poinformował z  powagą dowódca zespołu
trzeciego.
– Aż tak tam źle?
– Bardzo.
Porucznik zatrzymał się na chwilę.
– Czy ktoś was widział?
– Wątpię, a  nawet jeśli tak było, jestem pewien, że nikogo nie obchodziło,
dokąd idziemy.
– Zrozumiałem – potwierdził Waddell. – Kontynuujcie działania.

***
– Wszystkie trzy komory przebijające zostały zabezpieczone, a  ostatni
z  taktycznych przekaźników danych podłączył się do sieci – poinformowała
Cameron.
Na holograficznym obrazie zaczęły się pojawiać zielone kropki, przy których
widniały numery. Czujniki, które zespoły umieściły we fregacie, zaczęły
przekazywać informacje o lokalizacji członków nieprzyjacielskiej załogi. Zasięg
urządzeń wynosił dziesięć metrów. Co prawda nie uwzględniono znacznej części
pokładów „Loranoi”, ale widoczne były duże fragmenty obszarów wokół
każdego z zespołów abordażowych, a także ich trasy.
– Strasznie dużo czerwonych kropek – skomentował Nathan. – Do diabła, są
wszędzie.
– Tak, ale nie wiemy, które reprezentują żołnierzy – wyjaśnił Tug. – Czujniki
oznaczą czerwoną kropką każdego, kto nie wysyła naszego sygnału
identyfikacyjnego. Nie znaczy to jednak, że taka kropka jest uzbrojona albo chce
walczyć.
– Wygląda na to, że większość załogi po prostu schroniła się, gdzie popadło –
zauważyła Cameron.
– Tu dowódca zespołu drugiego! – zabrzmiało w radiu.
– Dowództwo, proszę kontynuować – odpowiedział technik łączności.
– Dowódca zespołu trzeciego zgłosił, że w  dziale medycznym widział
mnóstwo rannych.
– Przekaż, że zajmiemy się tym, ale najpierw niech zabezpieczą główne cele
i  pokład hangarowy. Wyślemy zespoły medyczne, gdy tylko będą mogły
bezpiecznie wylądować – powiedział Nathan.
– Tak jest.
– Kapitanie, dział medyczny i  bez tego jest bardzo zapracowany – ostrzegła
Cameron.
– Będą musieli zrobić, co w  ich mocy – odpowiedział Nathan. – Pani
komandor porucznik, proszę nie zapominać, że większość tamtej załogi nie
znalazła się na okręcie z własnego wyboru.

***
– Zgłasza się dowódca zespołu drugiego. Tu dowódca zespołu czwartego... –
jednocześnie zabrzmiały dwa głosy.
– Zespół czwarty, kontynuuj – odpowiedział porucznik Waddell.
– Maszynownia zabezpieczona bez żadnego oporu, piętnastu więźniów.
– Żadnego oporu?
– Żadnego. Ale nie było czego bronić. Wszystko zniszczone.
– Zrozumiałem – odpowiedział Waddell. – My będziemy na miejscu za
piętnaście sekund. Trzymajcie się.
Tuż przed następnym skrzyżowaniem zwiadowca zespołu drugiego przykucnął
i  uniósł lewą rękę zaciśniętą w  pięść, sygnalizując pozostałym, aby się
zatrzymali, sam zaś wyjrzał za róg.
– Czterech strażników – zgłosił. – Dwóch po obu stronach drzwi, dwóch przy
bocznych korytarzach wejściowych.
– Jakie szanse na oddanie strzałów? – zapytał porucznik.
– Tych po naszej stronie można łatwo zlikwidować. Zespół pierwszy będzie
musiał się zająć dwójką pozostałych.
– Jesteś pewien, że jest ich tylko czterech?
– Tylu widziałem, sir.
Waddell sprawdził mapę taktyczną. Pokazywała dokładnie to, co przekazał
podwładny – cztery czerwone kropki. W pobliskich przedziałach było ich jednak
więcej. Chociaż mogło to oznaczać załogę szukającą schronienia, równie dobrze
mogły tam czekać uzbrojone siły bezpieczeństwa.
– Dobrze. Wy dwaj strzelacie, a  wy wypatrujcie jakiejś zasadzki po
przeciwnej stronie korytarza. Powiadomię pierwszy zespół.
Gdy porucznik rozmawiał z  dowódcą jedynki, Jessica poświęciła chwilę, by
przybliżyć widok każdej z  grup czerwonych kropek znajdujących się
w niektórych sąsiednich przedziałach. Większość zgromadziła się jak najdalej od
drzwi. Zapewne byli to członkowie załogi, którzy starali się znaleźć jakieś
kryjówki. Jednakże jedna grupa oczekiwała tuż za włazem, być może
spodziewając się, że będzie musiała jak najszybciej opuścić pomieszczenie.
– Poruczniku! – zawołała. – Sprawdź tych gości po prawej stronie, tuż za
drzwiami.
Porucznik stuknął osłonę hełmu i przesunął po niej palcami, przybliżając mapę
taktyczną.
– Nie sądzisz, że to trochę dziwna pozycja, jak na kogoś, kto się tam tylko
schronił? – dodała.
– Tak, faktycznie. – Waddell szturchnął jednego z  żołnierzy, których
przydzielono do obserwowania zasadzki. – Uważaj na tamten właz!
– Dowódca zespołu pierwszego do zespołu drugiego. Zasadzka po przeciwnej
stronie. Zabezpieczymy teren. Możecie działać.
– Przyjąłem. Jesteśmy w gotowości.
Waddell przykucnął obok dwóch żołnierzy, uniósł broń i wycelował.
– Dalej, naprzód! – krzyknął.
Żołnierze wybiegli na korytarz i  otworzyli ogień w  kierunku strażników, od
razu ich eliminując. Zaraz potem ruszyli w  stronę wejścia do centrum
dowodzenia. Właz na drugim końcu korytarza nagle się otworzył, pojawili się
członkowie takarańskich oddziałów bezpieczeństwa. Porucznik Waddell i  jego
podwładni byli jednak przygotowani i zasypali wrogów gradem ładunków z broni
energetycznej, dzięki czemu planowana zasadzka spaliła na panewce.
– Teraz do centrum dowodzenia! – rozkazał porucznik, wstając.
Jessica zatrzymała się na chwilę na skraju skrzyżowania, obserwując, jak
porucznik z  kilkoma żołnierzami jedynki biegnie w  kierunku wejścia. Wilkie
czekał w tym czasie na drugim skrzyżowaniu, zabezpieczając tyły.
Przy włazie wejściowym pojawiły się błyski. Jessica, słysząc odgłosy strzałów
z broni energetycznej, rzuciła się ku wejściu, ale zanim dotarła, wszystko ucichło.
Zatrzymała się i odbezpieczyła broń, po czym wskoczyła do środka.
Centrum dowodzenia było mniejsze, niż się spodziewała, jednak nieco większe
od mostka na „Aurorze”. Zginęło co najmniej trzech wrogów, z  których jeden
wydawał się być technikiem, a  nie żołnierzem. Na podłodze leżało też dwóch
martwych Corinari, a na twarzy porucznika Waddella widoczny był grymas bólu.
Otrzymał postrzał w lewe udo.
Po drugiej stronie pomieszczenia stał kapitan okrętu wraz z trzema członkami
sztabu dowodzenia. Wszyscy prawdopodobnie byli arystokratami. Prawie
niewidoczna ściana pola siłowego, lekko migocząca w  świetle, oddzieliła
takarańskich oficerów od Corinari.
– Natychmiast się poddajcie! – krzyknął Waddell. Pomimo silnego bólu wciąż
trzymał broń gotową do strzału.
– Nie sądzę – odpowiedział kapitan „Loranoi”.
Jessica zauważyła otwarty właz, a  dzięki mapie taktycznej rozpoznała, że
znajduje się za nim tunel prowadzący do innego pomieszczenia, w którym czeka
zacumowana kapsuła ratunkowa dowództwa, wyposażona w napęd nadświetlny.
– Poddajcie się albo zginiecie! – powtórzył porucznik.
– Wątpię – odparł drwiąco kapitan. – To pole siłowe zostało zaprojektowane
po to, żeby eliminować skutki działania broni energetycznej. Nic nam nie
zrobicie, a my w tym czasie uciekniemy.
Jessica wycelowała i  wystrzeliła z  pistoletu. Kula przebiła udo oficera
stojącego obok kapitana. Mężczyzna z okrzykiem bólu upadł na pokład. Kapitan
drgnął zaskoczony, a uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Wygląda na to, że ta wasza osłona nie działa zbyt dobrze w przypadku broni
balistycznej – oznajmiła Jessica.
Dwaj oficerowie szybko odwrócili się, chcąc pobiec do wyjścia ratunkowego,
ale powstrzymało ich kilka kolejnych pocisków z  pistoletu Jessiki,
rykoszetujących od klapy włazu.
– A  teraz wyłączcie pole siłowe, rzućcie broń i  podnieście ręce –
poinstruowała spokojnie. – I to już.
Waddell spojrzał na Jessicę. Pomimo bólu zdołał się uśmiechnąć.

***
Jessica poprowadziła grupę żołnierzy eskortującą kapitana i resztę dowództwa
„Loranoi” z  promu transportowego do aresztu znajdującego się na dolnych
pokładach „Aurory”. Chociaż zginęło dwóch Corinari, a  kilku innych zostało
rannych, przejęcie fregaty poszło lepiej, niż się spodziewała.
– Pani komandor porucznik! – zawołał Dumar idący obok Tuga. – Czy mogę
zająć chwilę?
– Zabierz ich do aresztu i przypilnuj. Wkrótce tam przyjdę – poleciła Jessica
strażnikowi.
– Tak jest!
– O co chodzi? – zapytała.
– Uważam, że najlepiej byłoby, gdybym to ja przesłuchał więźniów – rzekł
Dumar.
– A to dlaczego? – zdziwiła się Jessica.
– Choćby z tego powodu, że nie mówi pani w ich języku – wyjaśnił Tug.
– Założę się, że przynajmniej kilku z nich mówi w Angla – stwierdziła z nutą
sarkazmu. – A jestem całkiem pewna, że kapitan zna nasz język.
– Może mieć pani rację – zgodził się Dumar. – Ale w każdym języku istnieją
pewne niuanse, które mogą pozwolić na ujawnienie ważnych informacji lub dać
przesłuchującemu wskazówki, w  jakim kierunku powinna podążyć rozmowa.
Angla nie jest ich językiem ojczystym, więc nie ma mowy o  takich niuansach.
Poza tym przebywam wśród nich od dziesięcioleci. Wiem, jak myślą, znam ich
politykę, społeczeństwo i ambicje, a także lęki.
Jessicę zaintrygowało słowo „lęki”. Spojrzała Dumarowi prosto w oczy.
– Jak pan zamierza to zrobić? – zapytała.
Nie chciała dopuścić do kolejnego fiaska, takiego jak wówczas, gdy kontrolę
nad przesłuchaniem przejęła Jalea. Po protestach, jakimi zasypała kapitana
w  związku z  tym incydentem, ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, była
ponowna dyskusja z Nathanem.
– Odkryję ich lęki i  wykorzystam do uzyskania potrzebnych informacji –
wyjaśnił Dumar.
Jessica wpatrywała się przez chwilę w mężczyzn.
– Nic im się nie stanie, przysięgam – obiecał Dumar.
– Muszę przy tym być – zażądała.
– Nie ufa mi pani?
– Zgadza się, faktycznie nie ufam. Ale proszę nie brać tego do siebie. Nie
ufam większości ludzi.
– A mnie ufasz? – zapytał Tug.
– Tak, tobie ufam. Ale i tak muszę tam być.
– W takim razie w porządku – zgodził się Dumar. – Ale musi pani obiecać, że
nie będzie się wtrącać. Jeśli więźniowie zauważą, że w pomieszczeniu jest ktoś,
kto im współczuje, staną się bardziej pewni siebie.
– To nie będzie moje pierwsze przesłuchanie – stwierdziła krótko Jessica,
kierując się w stronę wyjścia.
„Tylko drugie” – pomyślała.

***
Dumar wszedł do pokoju przesłuchań. Za nim pojawił się mężczyzna ubrany
w  fartuch laboratoryjny, a  także Tug i  Jessica. Czterej takarańscy arystokraci,
w  tym kapitan „Loranoi”, siedzieli w  rzędzie po przeciwnej stronie specjalnego
stołu, mając ręce i nogi solidnie przymocowane do krzeseł przytwierdzonych do
podłogi. Dumar przelotnie przyjrzał się ich twarzom, zauważając, że podczas gdy
trzej oficerowie wydawali się nieco zdenerwowani, dowódca „Loranoi” siedział
spokojnie, a przynajmniej potrafił dobrze ukryć obawy.
Tug i  Jessica stanęli pod przeciwległą ścianą obok wyjścia. Mężczyzna
w  fartuchu laboratoryjnym zabrał się do rozpakowywania torby
z  oprzyrządowaniem, a  w tym czasie Dumar zaczął spokojnie rozmawiać
z więźniami w ich języku. Tug tłumaczył Jessice każde słowo ledwo słyszalnym
szeptem.
– Panowie – powiedział Dumar, kładąc jednocześnie na stole urządzenie
elektroniczne – żałuję, że ograniczenia czasowe nie pozwalają na
przeprowadzenie normalnego przesłuchania.
Mężczyzna w fartuchu laboratoryjnym przykleił kilka elektrod na głowie i szyi
pierwszego, najmłodszego z  czterech więźniów, podłączając je do przewodów
wychodzących z urządzenia.
– Ten proces zawsze niezmiernie mnie fascynuje – kontynuował Dumar,
otwierając apteczkę i  wyjmując z  niej dwie fiolki oraz dwie strzykawki
pneumatyczne. – Niestety, ze względu na to, że wysłaliście drona
komunikacyjnego wyposażonego w  urządzenie energii punktu zerowego, czas
jest teraz najważniejszy.
Dumar, mówiąc to, nie spoglądał na żadnego z mężczyzn. Zamiast tego skupił
uwagę na przygotowaniu strzykawek. Gdy skończył, podniósł wzrok i zaczął się
badawczo wpatrywać w  siedzącego po lewej arystokratę, któremu
przymocowano elektrody.
– Zaczniemy od ciebie – stwierdził spokojnie.
– Jestem podporucznik Garamond Dentone z  domu Dentone – odpowiedział
natychmiast pierwszy z więźniów. – Syn Garricka Dentone, pana...
– Nie obchodzi mnie, kim jesteś – przerwał Dumar z  irytacją. – Ani z  jak
bardzo szlachetnego rodu pochodzisz.
Przyłożył do szyi mężczyzny strzykawkę i  zaczął nią poruszać, aż wskaźnik
pozycjonujący zmienił kolor z czerwonego na zielony.
– Zależy mi tylko na informacjach o  liczbie, położeniu i  sile okrętów floty
cesarskiej oraz czy zostały wyposażone w  urządzenia energii punktu zerowego.
Jeśli tak, muszę znać ich nazwy.
Dumar nacisnął guzik na strzykawce. Rozległ się ledwie słyszalny syk, gdy
płyn został wstrzyknięty do żyły.
– Co to jest? – wykrzyknął podporucznik Dentone. – Co mi wstrzyknąłeś?
Żądam odpowiedzi!
– To nie czas ani miejsce na stawianie żądań, podporuczniku – stwierdził
Dumar. – Właśnie wstrzyknąłem ci dość szybko działającą truciznę – wyjaśnił,
obchodząc stół wokoło i  odkładając strzykawkę. – Masz trzy, może cztery
minuty, zanim zacznie działać.
Spojrzał uważnie na więźnia i dodał:
– W twoim przypadku raczej cztery. Wydajesz się trochę przekarmiony.
Prawie się uśmiechnął, wskazując drugą strzykawkę.
– Ta zawiera antidotum, które działa równie szybko jak trucizna, a  może
nawet szybciej. Jednak w twoim przypadku proces potrwa dłużej ze względu na
masę ciała. – Spojrzał więźniowi w  oczy. – Teraz powiedz, co chcę wiedzieć,
a otrzymasz antidotum.
– Ale ja nic nie wiem! – zaczął się bronić podporucznik. – Jestem tylko
operatorem czujników. Prawdopodobnie wiesz więcej ode mnie o  flocie
cesarskiej.
– Na ilu okrętach zainstalowano urządzenie energii punktu zerowego? –
zapytał Dumar.
– Nie wiem!
Dumar popatrzył na ekran urządzenia elektronicznego, jakby sprawdzając
odpowiedź młodego oficera. Odwrócił głowę w  stronę Jessiki i  Tuga, rzucając
w ich stronę rozczarowane spojrzenie.
Jessica nie poruszyła się i  nie uległa pokusie, żeby zainterweniować. Dumar
obiecał, że nie skrzywdzi żadnego z  więźniów, a  Tug potwierdził, że na pewno
dotrzyma słowa. To musiał być blef.
Dumar odwrócił się do podporucznika, który zbladł i zaczął się pocić.
– Ile okrętów znajduje się obecnie w macierzystym systemie Takary?
– Nie wiem! Jesteśmy na patrolu już od trzech miesięcy! Skąd mam to
wiedzieć?
– A ile tam stacjonowało, gdy opuszczaliście system?
– Nie pamiętam! O  Boże! – Podporucznik pocił się coraz bardziej, a  jego
skóra zaczynała przybierać popielaty odcień. Mężczyzna zaczął się gorączkowo
szarpać, usiłując zerwać więzy. – Proszę, musisz mi uwierzyć!
Dumar spojrzał na urządzenie elektroniczne.
– Podporuczniku, chciałbym, ale obawiam się, że mój mały elektroniczny
przyjaciel mówi co innego.
– Proszę, daj mi antidotum! – zaczął błagać oficer.
– Powiedz, ile jest okrętów!
– Ja... ja... och... – Podporucznik zaczął się rozglądać po pomieszczeniu, jakby
zapomniał, gdzie się znajduje. Nagle jego tułowiem wstrząsnął dreszcz, mięśnie
gwałtownie się napięły, a głowa z mocno zaciśniętą szczęką odchyliła się do tyłu.
Oddech przyspieszył, a cała krew odpłynęła z twarzy i dłoni. Ciałem kilka razy
wstrząsnęły konwulsje, po czym mężczyzna zwiotczał na krześle.
Pozostali jeńcy patrzyli prosto przed siebie, nie chcąc widzieć tego, co mogło
się stać również z nimi.
Jessica ruszyła do przodu, ale na jej ramieniu spoczęła ręka Tuga.
– Zaufaj mu, Jess – szepnął. – Tak jak ja.
Wciąż nie tracąc panowania nad sobą, zaczęła obserwować Dumara, który
zdejmował elektrody z  nieruchomego ciała pierwszego więźnia, uważając na
ślinę wyciekającą z ust. Dumar pociągnął nosem, a jego twarz wykrzywiła się od
ohydnego zapachu.
– Wygląda na to, że ostatnim czynem młodego podporucznika była utrata
kontroli nad płynami ustrojowymi – zauważył. – A  może również nad ciałami
stałymi. Rzeczywiście nieprzyjemna sprawa, ale przecież można się było tego
spodziewać.
– Nie możesz tego zrobić – sprzeciwił się kolejny więzień, gdy elektrody
zostały zamocowane na jego głowie i szyi.
– Och, ależ mogę – uśmiechnął się Dumar.
Był tak rozluźniony, że wydawało się, jakby naprawdę dobrze się bawił. Wziął
ze stołu strzykawkę z trucizną i wstrzyknął ją oficerowi.
– I  będę to robić, dopóki któryś z  was nie powie tego, co chcę wiedzieć. –
Odłożył strzykawkę z trucizną i wziął do ręki drugą z antidotum. – Twoja kolej,
poruczniku. Na ilu jednostkach zainstalowano urządzenie energii punktu
zerowego?
– Gdy wyruszaliśmy, w  systemie Takary było jedenaście okrętów –
odpowiedział natychmiast zapytany.
– Poruczniku! – sprzeciwił się komandor porucznik, który był następny
w kolejce.
Dumar spojrzał na urządzenie elektroniczne, po czym uśmiechając się, zwrócił
się do drugiego więźnia:
– Nieźle! Prawie mnie przekonałeś. Z  pewnością nie jest łatwo wydobyć
informacje od takarańskiego arystokraty. W końcu jesteście ludźmi honorowymi
i  lojalnymi wobec imperium oraz waszego przywódcy, Caiusa Wielkiego,
prawda?
– Przysięgam, mówię prawdę! – wykrzyknął porucznik. Powoli zaczynał się
robić blady.
– Ile okrętów korzysta obecnie z urządzenia energii punktu zerowego?
– Był tylko jeden taki okręt, „Campaglia”. Został jednak zniszczony w bitwie
pod Taroa. Gdy opuszczaliśmy układ, właśnie nadlatywał „Avendahl”, aby
poddać się modernizacji.
Dumar rzucił okiem na ekran urządzenia elektronicznego i  pokręcił głową
z konsternacją.
– Naprawdę myślisz, że jestem głupcem? Czy rzeczywiście wierzysz, że tak
łatwo można mnie oszukać?
– Nie kłamię. Przysięgam! Wiem tylko, że powiedziałem samą prawdę! –
Porucznik zbladł jeszcze bardziej, oblał się zimnym potem i  zwymiotował.
Chwilę później jego ciało również zwiotczało i  zawisło na krześle. Odór
odchodów stał się jeszcze mocniejszy.
– Trudno jest uzyskać właściwą dawkę tej trucizny. Najwyraźniej ten człowiek
był w znacznie lepszej kondycji fizycznej niż poprzedni. – Na twarzy Dumara nie
było widać emocji.
– To nie tak miało być – wymamrotała Jessica.
– Proszę... – zaczął Tug.
– Nie, to jest złe!
– Jessica, proszę! – powtórzył Tug.
– Nie, natychmiast z tym skończmy! – rozkazała Jessica.
Dumar szybko chwycił strzykawkę pneumatyczną i  stanął za trzecim
więźniem.
– Nie skończymy, dopóki nie otrzymamy potrzebnych informacji!
– Nie można po prostu w  taki sposób bezmyślnie zabijać! – sprzeciwiła się
Jessica.
– Ci ludzie zabili tysiące, jeśli nie miliony istnień, i to tylko w ciągu ostatnich
kilku miesięcy! Jeśli będę musiał, zabiję ich wszystkich po kolei. Ale muszę
otrzymać odpowiedzi!
Bez wahania wstrzyknął truciznę trzeciemu mężczyźnie.
– Jezu! – zawołała Jessica. – Nathan powyrywa mi nogi z  dupy! Ty
sukinsynu! Obiecałeś, że to się nie wydarzy! – wrzasnęła, odwróciwszy się do
Tuga.
– Ile okrętów jest w systemie Takary?
Trzeci więzień, komandor porucznik, spokojnie spojrzał Dumarowi w oczy.
– Gdy prawie trzy miesiące temu opuszczaliśmy system Takary, znajdowało
się tam jedenaście okrętów. Właśnie zaczęto modernizować „Avendahla”.
Ponieważ rozbudowa „Campaglii” zajęła niecałe cztery miesiące, a  „Avendahl”
został wykonany według tego samego projektu, podejrzewam, że prace zajmą
tyle samo. To wszystko, co wiem. Przysięgam. A  teraz daj mi antidotum. Nie
chcę umierać.
– Jaki jest skład floty w systemie Takary? – kontynuował Dumar.
– Daj mu antidotum, Dumar! – rozkazała Jessica.
– Nie jestem pewien. Być może są tam jeszcze dwa krążowniki i  siedem
fregat.
– To dziesięć, a nie jedenaście! – stwierdził Dumar.
– Daj mu teraz to pieprzone antidotum! – powtórzyła Jessica.
– Nie!
Jessica wyciągnęła broń i wycelowała w głowę Dumara.
– Daj mu to albo rozsmaruję twój pieprzony mózg po całej ścianie!
Szybko zrobiła krok w lewo, unikając Tuga, ponieważ zauważyła, że próbuje
ją powstrzymać.
– Nie ruszaj się, Tug – zagroziła. – A przynajmniej pomóż mi, bo inaczej też
oberwiesz!
Trzeci więzień dostał konwulsji, a twarz zupełnie mu zbladła. Chwilę później
zwiotczał jaki inni, a z jego ciała zaczęły wyciekać płyny ustrojowe.
– Do cholery, Dumar! – Jessica zaklęła. – Obiecałeś mi, że nic im się nie
stanie!
– Robiłem, co należało! Brutalność to jedyna rzecz, jaką ci ludzie rozumieją!
– Jezu, nawet kadet pierwszego roku wie, że to nie jest sposób, żeby uzyskać
przydatne informacje!
– Dlaczego tak bardzo się nimi przejmujesz? – zapytał Dumar.
– Ponieważ to są ludzie, głupku, tak jak my!
– Oni nie darzyliby cię takim samym szacunkiem!
– W  porządku! Aresztuję was obu! Pozwólmy kapitanowi zająć się tym
gównem – powiedziała Jessica, wskazując pistoletem wyjście.
– Nie, musimy dokończyć przesłuchanie!
– On ma rację – stwierdził w doskonałym Angla kapitan „Loranoi”.
Jessica ze zdumieniem spojrzała na arystokratę.
– Co takiego powiedziałeś?
– Powiedziałem, że należy dokończyć przesłuchanie – powiedział spokojnie
czwarty więzień. – Ale nie trzeba już kontynuować tej farsy. Zapewniam, że mam
zamiar w  pełni z  wami współpracować. Udostępnię wszelkie informacje, jakie
posiadam.
Jessica wyglądała na zdezorientowaną.
– Co jest, do cholery? – Popatrzyła na Dumara, który nawet się nie
uśmiechnął ani nie zmienił wyrazu twarzy. Jedynie jego brew lekko się uniosła.
Za to Tug miał zadowoloną minę.
– Ci goście nie umarli, prawda?
– Nie złamałem obietnicy. Rzeczywiście nie zostali skrzywdzeni – zapewnił
Dumar. – Najwyżej mogą mieć kilka siniaków na nadgarstkach i  będą nieco
zawstydzeni, że zabrudzili sobie mundury.
Jessica schowała broń. Była wściekła z  powodu oszustwa, chociaż po części
podziwiała profesjonalne wykonanie. Dumar z  Tugiem wykorzystali nawet ją,
ponieważ wiedzieli, że w  końcu zareaguje. Wszystko zostało dobrze rozegrane.
Co ważniejsze, dzięki fortelowi istniała teraz szansa, że zdobędą rzeczywiście
ważne informacje.
– Kapitanie, ciekawi mnie jedna rzecz – powiedział Dumar do więźnia. – Skąd
wiedziałeś, że to wszystko podstęp?
– Oficerowie mówili prawdę. Nie uwierzyłem więc, że urządzenie, w które się
wpatrywałeś, było prawdziwym wykrywaczem kłamstw, bo musiałby być
niewiarygodnie nieskuteczny. Poza tym oficer wywiadu Corinari wiedziałby, że
tylko kapitan jest w  posiadaniu informacji, które was interesują. Pokazowe
przesłuchanie niższych rangą miało na celu obniżyć moje morale i zmusić mnie
do współpracy.
– Mogłeś więc już na samym początku powiedzieć, że chcesz współpracować.
Oszczędziłbyś im cierpień.
– Przecież to zupełnie logiczne – wyjaśnił kapitan „Loranoi”. – Gdyby któryś
z  tych ludzi kiedykolwiek wrócił na Takarę i  poinformował dowództwo, że
zacząłem współpracować z wrogiem, moja rodzina straciłaby wszystko.
– Pozwoliłeś im uwierzyć w  to, że umierają – zaprotestowała Jessica. –
Pozwoliłeś, żeby załatwiali się pod siebie.
– Nigdy mi na nich nie zależało – odpowiedział sucho kapitan i dodał: – Czy
byłoby możliwe, abyśmy zmienili pomieszczenie, zanim zaczniemy? Zapach
ekskrementów staje się nieco przytłaczający.
– Strażnik! – zawołała Jessica.
Tug potrząsnął głową, słysząc wyjaśnienia kapitana i  widząc jego obojętność
na los oficerów.
– Zabierz go do innego pomieszczenia – rozkazała Jessica żołnierzowi. –
Zaraz tam przyjdziemy.
– Tak jest – odpowiedział strażnik i zaczął uwalniać kapitana z więzów.
– Arystokraci – wymamrotał Dumar, potrząsając głową, gdy więzień
opuszczał pomieszczenie.
– A jeśli chodzi o was, dupki, jeszcze się z wami policzę – zapewniła Jessica.
– Wiecie o tym, prawda?
– Jestem tego pewien – odpowiedział Tug.

***
– „Campaglia” to pierwszy okręt floty cesarskiej, który został wyposażony
w  urządzenie energii punktu zerowego – wyjaśnił Dumar kapitanowi Scottowi
w  sali odpraw. – Jego zadaniem było przetestowanie napędu w  różnych
warunkach. Jednak gdy władze imperium dowiedziały się o  istnieniu bazy
rebeliantów w  systemie Taroa, wysłały tam „Campaglię”, aby przeprowadziła
szybkie uderzenie. Pierwotnie w urządzenie energii punktu zerowego zamierzali
wyposażyć trzy główne pancerniki. Dowództwo floty wierzyło, że okręty staną
się niezwyciężone. „Avendahl” miał był następny, a  jego modernizacja wciąż
trwa.
– Ile jeszcze potrwa? – zapytał Nathan.
– Biorąc pod uwagę czas, w  jakim zmodernizowano „Campaglię”, możemy
przyjąć, że zajmie to jeszcze kilka tygodni.
– Kapitanie, możemy mieć mniej czasu – powiedziała Cameron. – Za drugim
razem jest zwykle szybciej niż za pierwszym.
– To prawda – zgodził się Nathan.
– Mógłbym się z  tym zgodzić – potwierdził Dumar. – Planowano, że
kolejnymi okrętami wyposażonymi w nowy napęd będą „Yamaro” i „Wallach”.
– Ale wcześniej powiedziałeś, że w  to urządzenie chcą najpierw wyposażyć
pancerniki.
– Tak, jednak po zniszczeniu „Campaglii” Caius wpadł we wściekłość. Plotka
głosi, że stał się jeszcze bardziej nieprzewidywalny z  powodu tajemniczego
znikającego okrętu, który wciąż go nęka.
– Kolejna wiadomość rzeczywiście powinna go wyprowadzić z równowagi –
zażartowała Jessica.
– W tej plotce jest więcej prawdy, niż się wydaje – wyjaśnił Dumar. – Według
kapitana „Loranoi” wielu arystokratów martwi się o  bezpieczeństwo swoich
posiadłości. Odbyło się nawet dyskretne spotkanie, gdzie rozważano, czy byłoby
możliwe obalenie Caiusa i  podzielenie imperium na wiele oddzielnych bytów,
którymi rządziłyby różne rody.
– To całkiem wygodne rozwiązanie – odpowiedział Nathan.
– Kapitanie, nie przykładaj zbytniej wagi do takich dyskusji – ostrzegł Tug. –
Odkąd imperium zostało zmuszone do porzucenia zewnętrznych światów, żeby
zachować kontrolę nad układami centralnymi gromady Pentaura, arystokraci
wciąż rozmawiają prywatnie o takich sprawach.
– To prawda – zgodził się Dumar. – Najważniejszym czynnikiem, który
zawsze zapobiegał rewolucjom, była jednak obecność pancerników
dowodzonych przez najwyższej rangi arystokratów, lordów Takary.
– Lordowie Takary? – powtórzył Nathan. – Ci ludzie naprawdę uwielbiają
nadawać sobie pięknie brzmiące tytuły, nieprawdaż?
– Rzeczywiście. Lordowie Takary są władcami czterech głównych światów
w macierzystym systemie.
– Czterech światów? Ma pan na myśli cztery zamieszkane planety w  ich
systemie? – zapytał nieco zdziwiony Nathan.
– Tak naprawdę jest tam osiem światów – wyjaśnił Tug. – Trzy planety i pięć
księżyców.
– Chcesz powiedzieć, że jeden system zawiera aż tyle przyjaznych światów?
– Prawdę mówiąc, pierwotnie istniały tylko dwa takie miejsca – wyjaśnił
Dumar. – Były to Takara i księżyc Liko. Dopiero później zmodyfikowano inne,
żeby stworzyć odpowiednie warunki do życia. Te operacje przeprowadzono dość
dawno temu, być może nawet przed siedmiuset lub ośmiuset laty.
– Ilu ludzi zamieszkuje teraz system Takary? – zapytała Cameron.
– Ponad czterdzieści miliardów – odpowiedział Tug.
– Kapitanie, moglibyśmy wykorzystać obecną sytuację – powiedział Dumar. –
Zarówno „Campaglia”, jak i  „Wallach” zostały zniszczone. Gdybyś zdołał
w  jakiś sposób zlikwidować „Avendahla”, pomniejsi arystokraci mogliby uznać
to zdarzenie za doskonałą okazję do obalenia Caiusa.
– To mogłoby zadziałać na naszą korzyść – zauważył Nathan.
– Albo też doprowadzić do jeszcze większego chaosu, śmierci i  zniszczenia,
gdyby arystokracja zaczęła walczyć między sobą. Takie walki prawdopodobnie
miałyby miejsce w  systemie Takary, a  nie tutaj. Mogłyby upłynąć lata, zanim
sytuacja by się uspokoiła. Dałoby to wojskom Corinari czas na stworzenie
odpowiedniej obrony, zwłaszcza teraz, gdy dysponują technologią napędu
skokowego.
– Warto się nad tym zastanowić – podsumował Nathan. – Dziękuję.
– Jeśli nie ma pan już pytań, chciałbym kontynuować rozmowę z  kapitanem
„Loranoi” – powiedział Dumar. – Uważam, że mogę uzyskać od niego znacznie
więcej informacji.
– Bardzo dobrze, proszę wracać na przesłuchanie – odrzekł Nathan. Dumar
pochylił głowę i wyszedł z pomieszczenia.
– Będziemy musieli jakoś zweryfikować te informacje – stwierdziła Jessica.
– Zgadzam się z tym. Przynajmniej na ile jest to możliwe.
– Powinienem odbyć misję zwiadowczą do systemu Takary – powiedział Tug.
– Myślisz, że to rozsądne? – zapytał Nathan.
– Nie, ale niestety konieczne. Sądzę jednak, że jeśli utrzymam emisję na
niskim poziomie i  ograniczę użycie systemów, będę mógł niezauważony
dryfować przez system.
– Bardzo dobrze, ale bądź ostrożny – zgodził się Nathan.
– Oczywiście – odpowiedział Tug i wyszedł.
Nathan spojrzał na datapad, by zapoznać się z raportem z przesłuchania.
– Jezu, Jess. Czy on naprawdę spowodował, że załatwili się pod siebie?
– Tak. Nie było to przyjemne.
– I ciebie też oszukał?
– Tak – przyznała. – Jest w tym dobry.
– Ale Tug wiedział, co się dzieje?
– Yhm.
Nathan zauważył, że Jessica wciąż była trochę zła, bo zabawiono się jej
kosztem.
– Wiesz, teraz cieszę się, że nie jestem Tugiem ani Dumarem – stwierdził.
– Masz cholerną rację!
Nathan zaśmiał się cicho.
– Jess, mam dla ciebie nowe zadanie – zaczął. – Musimy nawiązać kontakt
z  dowództwem Corinari. Na podstawie przechwyconych przez Naralenę
transmisji można wnioskować, że sytuacja na Corinair jest teraz dość chaotyczna.
Obawiam się, że może być nawet gorsza niż po ataku „Yamaro”. Zbierz zespół
i zobacz, co się tam, do cholery, dzieje. Musimy porozmawiać z kimkolwiek, kto
w tej chwili dowodzi na tej planecie.
– Tak jest.
2

– Będę na pana czekała, panie Tugwell – oświadczyła Jessica, przemierzając


z  Tugiem pokład hangarowy. Miała na sobie pełne wyposażenie bojowe, a  Tug
był ubrany w kombinezon kosmiczny.
– Toteż po powrocie chyba polecę prosto do Karuzary – zażartował.
– Przestraszyłeś się? – zapytała Jessica, kierując się w stronę promu.
– Jeszcze jak! – zaśmiał się, wchodząc po drabince wejściowej.
Opadł na fotel i  zaczął zapinać pasy. Obrócił się w  lewo, by odebrać od
technika pokładowego hełm, i zobaczył Marcusa.
– Jestem całkiem pewien, że szefowie pokładu nie obsługują pilotów –
powiedział.
– Jestem całkiem pewien, że przywódcy nowo powstałych narodów nie
wyruszają na niebezpieczne misje zwiadowcze w  głąb terytorium wroga –
odwzajemnił się Marcus. – Poza tym ostatnim razem przyniosłem ci szczęście.
Uważam, że najlepiej będzie nie psuć tej tradycji.
– Ostatnim razem dałeś mi dobrą radę – poprawił go Tug. – Z  radością
przyjmę wszystko, co masz do zaoferowania.
– A więc przekazuję ci życzenie, żeby misja minęła spokojnie i zakończyła się
sukcesem. Cały czas trzymaj palec na przycisku skoku.
– Postaram się o tym nie zapomnieć.
– Do zobaczenia wkrótce.
Tug skinął głową na pożegnanie i  uruchomił myśliwiec. Marcus zszedł po
drabinie i odsunął ją. Kilka chwil później maszyna zaczęła powoli przemieszczać
się do śluzy transferowej.
– Ależ z niego szalony stary dureń – wyszeptał Marcus.
– Bardziej szalony od ciebie? – zapytał stojący za nim główny bosman
Montrose.
– Nieporównanie.
***
Mały prom taktyczny Corinari przeleciał nisko nad Aitkenną. Atak „Yamaro”
sprzed kilku miesięcy i  niedawne potężne bombardowanie przez „Wallacha”
sprawiły, że niewiele pozostało z tego niegdyś pięknego miasta.
Jessica wychyliła się z  włazu po prawej stronie pojazdu. Trzymając się
uchwytu, patrzyła na zniszczenia.
– Coś jeszcze? – zapytała.
– Nie – odpowiedział drugi pilot – jedynie komunikacja cywilna i  jakieś
rozmowy pomiędzy ochroniarzami. Nie zauważyłem nawet śladu transmisji
Corinari. Jeśli jednak używają tylko lokalnych systemów nadawania, nie
odbierzemy ich, bo jesteśmy zbyt daleko od centrum dowodzenia.
– Zrozumiałam – odpowiedziała Jessica i spojrzała na horyzont.
Na planetę zostały wysłane w sumie trzy promy taktyczne, których zadaniem
było szukanie oznak zorganizowanej obecności oddziałów Corinari. Obok
pojazdu Jessiki leciały dwa myśliwce ochrony. Aitkenna była piątym miastem,
które przeszukiwała. Wydawało się, że właśnie tutaj powinny zostać odkryte
jakieś ślady działalności Corinari, ponieważ była to nie tylko stolica, ale również
siedziba centrum dowodzenia.
– Nie rozumiem – powiedziała zafrasowana Jessica. – Przecież tam powinni
się kręcić ludzie w mundurach. Muszą widzieć, jak lecimy.
– Pani komandor – odparł drugi pilot – nasze promy wyglądają dokładnie tak
samo jak ich. W końcu wszystkie powstały na Takarze. Z powierzchni nie widać,
kto w nich leci.
– Ale generujecie kody identyfikacyjne Corinari, prawda?
– Jeśli mówiąc „generujecie”, ma pani na myśli nadawanie, to tak, wysyłamy
je. Jeśli jednak ich systemy łączności nie działają, nic to nie da. Zresztą nie ma
się czemu dziwić: po tak potężnym ataku bombowym każdy przede wszystkim
liże rany.
– Ile czasu minie, zanim znajdziemy się w  zasięgu łączności centrum
dowodzenia Corinari?
– Dwie minuty.
Jessica przyglądała się badawczo miastu przesuwającemu się w  dole. Lecieli
tak nisko, że tu i  ówdzie mogła dostrzec małe grupy ludzi, więc wiedziała, że
niektórzy mieszkańcy przeżyli atak. Chociaż „Wallach” przez ponad pół godziny
bombardował powierzchnię Corinair, nie mógł w  tak krótkim czasie zniszczyć
całej cywilizacji bez użycia broni nuklearnej. Jeśli jednak Ta’Akarowie
faktycznie chcieli przejąć ten świat na własność, na pewno nie mieli zamiaru
przeprowadzać ataku jądrowego.
„Wallach” niewątpliwie używał pocisków manewrujących wystrzeliwanych
z orbity, które były w stanie kierować się w stronę różnych celów znajdujących
się w  zasięgu. Za pomocą takiego uzbrojenia można byłoby szybko wszystko
zrównać z  ziemią, dysponując jedynie kilkoma jednostkami umieszczonymi na
różnych orbitach.
– Jesteśmy teraz w  zasięgu radiowym – oznajmił drugi pilot promu. –
Wysyłamy kody identyfikacyjne Corinari.
Prom opuścił obrzeża miasta i nieznacznie zmniejszył wysokość, ponieważ nie
obawiali się już zderzenia z  wyższymi konstrukcjami. Jessica zmieniła trochę
pozycję, aby mieć lepszy widok. Bezpośrednio przed nimi w  odległości kilku
kilometrów pojawił się pióropusz dymu.
– Och! – krzyknęła. – Czy to tam...?
– Tak jest – odpowiedział drugi pilot.
Gdy zbliżali się do tego miejsca, słup dymu rozrastał się. W  końcu stało się
jasne, że było kilka ognisk pożarów, a  jedynie z  daleka wyglądały jak jeden
o potężnych rozmiarach. Ich źródłem był ogromny krater po wybuchu o średnicy
kilkuset metrów. Większe i  mniejsze kawałki konstrukcji zostały rozrzucone
daleko poza jego krawędzie. Wiele z  nich znalazło się w  pobliskim lesie
i spowodowało pożar.
– Jezu! – zawołała Jessica, gdy prom pochylił się w  prawo i  zaczął okrążać
teren, który kiedyś był centrum dowodzenia Corinari.
– Widzę jakiś ruch na linii drzew – oznajmił drugi pilot. Pojazd przechylił się
ostro w lewo i zaczął się wznosić.
– Czy to nasi? – zapytała Jessica.
Pilot wolał nie ryzykować, ponieważ centrum dowodzenia Corinari było
zniszczone, a  narodowe służby bezpieczeństwa ledwo funkcjonowały. Istniała
spora szansa, że za drzewami mogą się kryć uzbrojeni lojaliści, a  nawet
takarańscy agenci.
– Próbują nawiązać z  nami kontakt. Wysyłam odpowiedź – poinformował.
Prom przechylił się z  powrotem na prawą burtę, z  trudem kontynuując
wznoszenie. Jessica spojrzała do tyłu na dziesięciu ciężko uzbrojonych żołnierzy,
siedzących cierpliwie w przedziale transportowym.
– Identyfikacja potwierdzona. To ludzie z  centrum dowodzenia, którzy
przeżyli atak.
– Lądujmy – rozkazała Jessica. – Chcę z nimi porozmawiać.

***
– To zadziała – oznajmiła Cameron.
– Jak może być pani tego pewna? – zapytał major Prechitt.
Cameron stwierdziła, że major irytuje ją w  podobny sposób, w  jaki
denerwował ją Nathan, gdy po raz pierwszy zaczęli razem trenować na
symulatorach lotu.
– Spójrzcie, przecież został zaprojektowany, żeby funkcjonować jako pokład
otwarty – wyjaśniła. – Po prostu idziemy o krok dalej.
– Ale ten krok jest dość duży – przypomniał główny bosman Montrose. – Trzy
czwarte naszej załogi pokładowej będzie pracować w  próżni. To rodzi wiele
potencjalnych niebezpieczeństw.
– Będziemy więc musieli ulepszyć monitorowanie pokładu – zasugerowała. –
Możemy tworzyć zespoły w  taki sposób, żeby mieć oko na wszystkich
pracujących na otwartych pokładach. Możemy monitorować systemy
podtrzymywania życia, biotelemetrię, wykonywane prace. Jeśli trzeba,
zatrudnimy ludzi, którzy będą siedzieć przed monitorami i  wszystko
obserwować.
– Sugeruję, żeby wyznaczyć szefów wyposażenia, który będą dbali o  stan
kombinezonów ciśnieniowych używanych przez załogi pokładowe, a  także
zatrudnić techników, którzy pomogą ludziom podczas zakładania i zdejmowania
sprzętu oraz dokonają jego kontroli.
– A co z promami towarowymi? – zapytał Prechitt.
– Załadunek musi się odbywać na otwartym pokładzie – odpowiedziała
Cameron. – Są zbyt duże i nie zmieszczą się w wewnętrznych śluzach.
– W  taki sposób ładunek obsłużymy bez problemu – stwierdził główny
bosman. – Jednak to nie zda egzaminu w przypadku pasażerów.
– Przecież zawsze można zamknąć pokład. Jedyny problem polega na tym, że
przywrócenie ciśnienia na głównym pokładzie hangarowym zajmie za każdym
razem około pół godziny.
– Czy nie moglibyśmy zainstalować jakiegoś rodzaju pomostu? – zapytał
Marcus.
– To rzeczywiście niezły pomysł – odpowiedział Montrose. – Może
moglibyśmy zmodyfikować jedno z  przejść używanych w  porcie kosmicznym
Aitkenny. Pewnie dałoby się je umieścić tak, by prowadziło z przedniego włazu
do zatoki i promu.
– Tam będzie potrzebna śluza – przypomniała Cameron.
– Mamy jeszcze kilka komór przebijających. Moglibyśmy użyć którejś, żeby
utworzyć przejście przy przednim włazie, a  po drugiej stronie zainstalować
drugą.
– Będziemy też potrzebować jakiegoś hydraulicznego systemu podnoszenia,
żeby mieć możliwość umieszczania platformy na określonej wysokości – dodał
Marcus. – Musimy mieć pomost, który może się dopasować do dowolnego
promu. Wiecie przecież, że różnią się od siebie.
– Szefie pokładu, wygląda na to, że będziesz miał robotę – stwierdziła
Cameron.
– Czy moglibyście zaczekać z  otwartym pokładem, aż coś najpierw
zmajstruję? Nie chciałbym montować wszystkiego w próżni.
– Przykro mi, starszy bosmanie – odpowiedział major. – Jeśli jednak mamy
używać otwartego pokładu podczas walki, musimy zdobyć jak najwięcej
doświadczenia.
– Zgadzam się – poparła go Cameron. – Skonfigurujmy otwarty pokład już
teraz.
– Potrzebujemy do tego trochę czasu. Poza tym załoga musi przebrać się
w kombinezony ciśnieniowe – stwierdził Montrose.
– Powinniśmy dążyć do tego, żeby w  przyszłości pojawiać się na otwartym
pokładzie w ciągu pięciu minut, a nawet szybciej.
– Bylibyśmy w  stanie to zrobić, gdybyśmy mieli czas na zdobycie
doświadczenia. W obecnych okolicznościach potrwa to godzinę.
Cameron znała Marcusa wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nigdy nie mija
się z prawdą. Była pewna, że nie wypowiedziałby tych słów, gdyby naprawdę nie
potrzebował godziny. Do obowiązków szefa pokładu należała współpraca
z  szefem sztabu, jak również dbanie o  dobro załogi i  informowanie Cameron
o problemach.
– W porządku, starszy bosmanie. Za godzinę.
– A co z promami taktycznymi, które poleciały na Corinair? – zaniepokoił się
Prechitt.
– Zmieszczą się w  przednich śluzach – odpowiedział Marcus. – Poza tym
mogą zjechać windą w śluzie na pokład towarowy. Jeśli przeniesiemy wszystkie
rzeczy do tylnej części zatoki, możemy tam stworzyć coś w  rodzaju
przejściowego pomieszczenia pod ciśnieniem, używanego w  czasie, gdy
będziemy korzystać z otwartego pokładu.
– Dobry pomysł – powiedziała Cameron.
Montrose uśmiechnął się. Marcus Taggart świetnie sobie radził na stanowisku
szefa pokładu.

***

Jessica z  oddziałem pięciu ciężkozbrojnych żołnierzy Corinari posuwała się


powoli w kierunku miejsca, w którym drugi pilot zauważył jakiś ruch. Wszyscy
trzymali odbezpieczone karabiny. Wysyłanie fałszywych sygnałów
identyfikacyjnych Corinari i  używanie przechwyconych kodów
uwierzytelniających nie wykraczało niestety poza sferę możliwości przeciwnika.
Logicznie rzecz biorąc, mogłaby to być jakaś szansa dla niego, by dostać się na
pokład „Aurory”. Przy wszystkich obecnie stosowanych środkach
bezpieczeństwa przeprowadzenie takiej operacji byłoby praktycznie niemożliwe,
ale żołnierze przeciwnika nie wiedzieli, że okręt Ziemian jest tak dobrze
zabezpieczony. Jessica i  żołnierze nie mieli więc innego wyjścia, jak tylko
ostrożnie zbliżać się do zarośli, zakładając, że kryje się tam oddział wroga.
Żołnierz Corinari idący po prawej stronie Jessiki uniósł pięść i nakazał stanąć.
Dwaj inni szybko rozbiegli się w  przeciwnych kierunkach, by zabezpieczyć
flanki. Gdy tylko zajęli pozycje, żołnierz Corinari obok Jessiki krzyknął coś
w  swoim języku w  kierunku linii drzew. Chwilę później dobiegł stamtąd jakiś
głos. Żołnierz powiedział coś jeszcze, po czym z  lasu powoli wyszło trzech
mężczyzn. Mieli na sobie te same czarno-szare mundury, co oddziały Corinari
służące na „Aurorze”. Byli też uzbrojeni, ale nie trzymali broni tak ofensywnie,
jak członkowie zespołu Jessiki. Nie była pewna, czy starali się niegroźnie
wyglądać, czy też po prostu wynikało to ze zmęczenia.
Strony wymieniły kilka zdań w  corinairiańskim, po czym żołnierze zespołu
Jessiki opuścili broń i trochę się odprężyli.
– To nasi – oznajmił stojący obok żołnierz.
– Jak możesz być tego tak pewien? – zapytała.
– Z dwoma z nich odbyłem służbę zasadniczą.
– W porządku. Czy to wszystko? Czy to jedyni ludzie, którzy przeżyli?
– Nie. W  głębi lasu jest jeszcze dziesięciu. Mówią, że nawiązali kontakt
radiowy z  kilkoma grupami w  pobliżu. Podobno wszędzie wokół krążą
rozproszone grupki żołnierzy. Ponieważ jednak dowództwo i  jakakolwiek
kontrola przestały istnieć, wszyscy czekają na wskazówki od kogoś wyższego
rangą.
– Bardzo dobrze – odpowiedziała Jessica. – Niech wszyscy zameldują się
tutaj. Mam zamiar z nimi porozmawiać.

***
Major Jonas Prechitt był członkiem oddziałów Corinari od czasu powrotu ze
służby cesarskiej ponad dziesięć lat temu. Przez cały czas w takarańskim wojsku
nie brał udziału w  żadnej walce, ponieważ stacjonował w  garnizonie Norwitt,
małej placówce szkoleniowej, używanej przez myśliwce kosmiczne. To właśnie
tam zainteresował się lataniem. Obserwując przez cztery lata oficerów
urodzonych na Takarze, którzy przechodzili szkolenia lotnicze, marzył o  tym,
żeby kiedyś zasiąść w kokpicie.
Dostał szansę dopiero, gdy wrócił na rodzinną planetę i  zaciągnął się do
oddziałów Corinari. Dowództwo doceniło naturalne zdolności majora, jak
również ponadprzeciętną wiedzę praktyczną, którą zdobył przez wszystkie lata
służby cesarskiej. Ironią losu było, że zabijał teraz tych samych pilotów, którzy
wiele lat temu rozbudzili jego zainteresowanie lotami.
Chociaż ćwiczył od ponad dziesięciu lat, bitwa w  systemie Darvano była
pierwszą okazją, by oddać strzały w  kierunku wroga. Podczas chaosu po ataku
„Yamaro” otrzymał rozkaz zniszczenia dwóch własnych baz rakietowych, a także
przechwycenia i  zniszczenia pocisków, które leciały w  kierunku „Aurory”. Ta
ostatnia akcja nie tylko przyniosła mu awans, ale został również liderem skrzydła
myśliwskiego Corinari, przydzielonego do ziemskiego okrętu. Był teraz
oficjalnie dowódcą grupy lotniczej.
Prechitt wszedł do centrum operacji lotniczych. Pomieszczenie znajdowało się
tuż przy głównym pokładzie hangarowym. Lubił tę salę. Wydawało mu się, że
jest to prawdziwe centrum dowodzenia. Przez rząd okien na tylnej ścianie mógł
nawet zajrzeć do głównej zatoki hangarowej. Oczywiście okna nie były tak
naprawdę potrzebne, ponieważ istniało wiele kamer, za pomocą których
monitorowano działania na pokładzie lotniskowym. Mimo tego spoglądanie
przez okna sprawiało, że czuł się bardziej związany z  miejscem, w  którym
pracował. Zastanawiał się, czy właśnie takie były intencje projektanta
pomieszczenia.
Centrum operacji lotniczych było ogromne i zajmowało prawie całą szerokość
zatoki hangarowej. Po obu stronach stały rzędy stanowisk roboczych, przy
których specjaliści techniczni monitorowali każdy aspekt operacji. Choć proces
startu i lądowania pojazdu kosmicznego wydawał się prosty, zarządzanie takimi
procedurami było niezwykle skomplikowane. Wszystko musiało idealnie
funkcjonować, ponieważ w  przeciwnym razie mogłoby dojść do katastrofy.
Z  punktu widzenia operacji lotniczych bitwa w  systemie Darvano została
przeprowadzona perfekcyjnie, o  wiele lepiej, niż oczekiwał tego sztab i  sam
Prechitt, zwłaszcza biorąc pod uwagę ograniczony czas, jaki mieli na zapoznanie
się z systemami „Aurory”.
Do frontowej ściany pomieszczenia były przyklejone małe kabiny, w których
przebywali młodsi oficerowie, mając zapewniony pewien poziom prywatności.
Wciąż jednak znajdowali się na tyle blisko sali, by skutecznie monitorować
swoje obszary zarządzania. Major zazwyczaj ich odwiedzał lub spacerował po
sali, spotykając się z  podwładnymi, którzy pracowali przy stanowiskach
roboczych.
– Jak sobie radzimy z  przygotowaniami? – zapytał oficera wachtowego,
komandora podporucznika Iversona.
– Bardzo dobrze, sir – odpowiedział Iverson. – W  tym momencie jesteśmy
prawie gotowi do działania. Czekamy tylko, aż szef pokładu Taggart zakończy
montaż kołnierza dopasowującego przy przednim włazie w głównym hangarze.
– Nie może tego zrobić później? – zdziwił się major, nieco zirytowany
opóźnieniem.
– Nie, sir. Bosman Taggart musi wywiercić otwory w  głównej przegrodzie,
przyspawać kołnierz dopasowujący i  zapewnić odpowiednie uszczelnienie. Jak
wyjaśnił szef, żeby wywiercić te otwory na otwartym pokładzie, należałoby
najpierw odgrodzić korytarz centralny i oba boczne, co spowodowałoby poważne
zakłócenia w pracy.
– Poważniejsze niż przystosowanie otwartego pokładu?
– Jeśli szef okrętu mówi, że trzeba coś zrobić... – zaczął komandor
podporucznik.
– ...my to robimy – dokończył Prechitt. – Jak to będzie działać?
– Słucham?
– Mam na myśli kołnierz dopasowujący.
– Z  tego, co zrozumiałem, to niewiele więcej niż kawałek dwuteownika
wygiętego w  kwadrat o  takim rozmiarze, by zmieścił się wewnątrz komory
przebijającej. Bosman Taggart kazał w  jednej z  nich usunąć ściankę. Zostanie
przymocowana do kołnierza dopasowującego, dzięki czemu uzyskamy śluzę
w przednim włazie.
– Rozumiem. Prawdę mówiąc, jestem zaskoczony, że już na samym początku
nie zbudowali tam jakiejś śluzy.
– Zgodnie z procedurami „Aurory” otwarty pokład nie został zaprojektowany
do obsługi tak dużych promów.
Prechitt skinął głową. Chociaż nie był zbyt podekscytowany koniecznością
operowania z  otwartego pokładu, chciał zdobyć jak najwięcej czasu dla załóg
i  pilotów, by przyzwyczaili się do tego pomysłu. Co ważniejsze, nie chciał też
zdenerwować szefowej sztabu, komandor porucznik Cameron Taylor. Jak dotąd
współpracowało się z nią łatwo, ale wiedział, że bacznie obserwowała jego ludzi,
którzy przemieszczali się po pokładach lotniskowych „Aurory”. Członkowie
pierwotnej załogi radzili żyć z  nią w  zgodzie. Jako dowódca grupy lotniczej
w  zasadzie niepodzielnie rządził na pokładach lotniskowych, ale w  obecnej
sytuacji prowokowanie Cameron nie miało jakiegokolwiek sensu.
Major zerknął na zegar ścienny. Do otwarcia pokładu pozostał kwadrans.
– Upewnij się, że za dziesięć minut wszystko będzie gotowe, a  ludzie się
wyniosą.
– Tak jest.
– Majorze, tu łączność – zgłosiła się Naralena.
– Tu dowódca grupy lotniczej – odpowiedział major. Mimo że już od ponad
miesiąca zajmował to stanowisko, nadal nie oswoił się do końca z jego nazwą.
– Komandor porucznik Nash melduje się z  powierzchni, sir. Na kanale jest
również kapitan i chce porozmawiać o raporcie.
– Bardzo dobrze – odpowiedział Prechitt, oddalając się od środka sali
w kierunku ściany frontowej, gdzie było trochę ciszej.
– Major Prechitt na linii – poinformowała Naralena.
– Komandor porucznik Nash, ma pani głos – powiedział Nathan.
– Jak już mówiłam, centrum dowodzenia Corinari zniknęło. Nie zostało tu nic
oprócz krateru i kilkunastu ocalałych.
Prechitt poczuł, że puls mu przyspiesza.
– Jest pani tego pewna? – zapytał. Było to głupie pytanie i  doskonale o  tym
wiedział, ale nie mógł się powstrzymać.
– Właśnie patrzę na dymiącą dziurę znajdującą się w  miejscu, gdzie kiedyś
stało centrum – poinformowała Jessica. – Od ocalałych dowiedzieliśmy się, że
był to prawdopodobnie jeden z  pierwszych celów „Yamaro”. Sądzą, że
wystrzelono pocisk manewrujący. Są też prawie pewni, że ataki nie były
przypadkowe, że istniał jakiś plan. W każdym razie na początku. Ocalali używają
przekaźników radiowych krótkiego zasięgu do nawiązywania kontaktu z innymi
jednostkami. Jak dotąd, dowiedzieli się o co najmniej pięciu lub sześciu grupach
kryjących się w okolicy Aitkenny, a raczej tego, co z niej zostało.
– Jak pani sądzi, jaka była skala ataku? – zapytał major. – Czy mówimy
o zasięgu lokalnym, kontynentalnym, czy planetarnym?
– Nie wiem, ale na podstawie tego, co zauważyliśmy, lecąc tutaj, jestem
prawie pewna, że zaatakowano więcej niż jeden kontynent. Nie otrzymałam
jednak odpowiedzi od pozostałych promów.
– A co z rządem? – zapytał Nathan.
– Tego również nie wiem, sir – odpowiedziała Jessica. – Ludzie, z  którymi
rozmawialiśmy, powiedzieli, że zaraz po rozpoczęciu bitwy rząd ukrył się
w podziemnym bunkrze. Na razie nie mamy z nim żadnego kontaktu.
– Kapitanie, ten bunkier ma pełne możliwości komunikacyjne, podobnie jak
dowództwo Corinari – wtrącił Prechitt.
– Czy łącza mogły zostać uszkodzone? – zapytał kapitan.
– Jest to możliwe, ale mało prawdopodobne. Bunkier, jak również łącza
komunikacyjne umieszczono wyjątkowo głęboko pod ziemią. Sprzęt nadawczo-
odbiorczy jest oddalony o ponad kilometr od bunkra, a dodatkowo istnieje kilka
redundantnych jednostek. Aby je wszystkie zniszczyć, Ta’Akarowie musieliby
znać ich lokalizację.
– Majorze, tak czy owak, musimy to sprawdzić.
– Tak jest, sir. Zalecam wysłanie kilku par myśliwców, żeby wykonały
przeloty nad zamieszkałymi obszarami Corinair. W  trakcie lotu myśliwce będą
nadawać specjalne komunikaty przeznaczone dla naszych żołnierzy,
z instrukcjami, dokąd powinni się udać.
– Czy nie moglibyśmy skorzystać z sieci satelitarnej? – zapytał Nathan.
– Nie, kapitanie – odparła Jessica. – Większość satelitarnych systemów
komunikacyjnych została zniszczona przez „Wallacha” zaraz po tym, jak pojawił
się na orbicie.
– W porządku, majorze – zgodził się kapitan. – Proszę w takim razie działać.
– Tak jest. – Major Prechitt poczuł ucisk w  żołądku. Nie podobało mu się,
w jakim kierunku zaczynają się toczyć sprawy. – Oficer wachtowy! – zawołał.
Komandor podporucznik natychmiast odwrócił się w stronę majora.
– Proszę przygotować się do wysłania wszystkich myśliwców. Zwiad na
niskiej wysokości, cel główny to kontakt z Corinari.
– Tak jest, sir! Czy mam najpierw otworzyć pokład?
– Nie, zrobimy to dopiero kiedy myśliwce wystartują. Powiedz starszemu
bosmanowi, że dostanie dodatkowe piętnaście minut.
– Tak jest.
Chwilę później światła statusu na ścianach centrum zmieniły kolor na
niebieski, co oznaczało, że rozpoczęły się procedury związane z  operacjami
lotniczymi. W  korytarzach i  hangarze rozległ się alarm ostrzegawczy. Major
Prechitt martwił się o pilotów. Chociaż tym razem nie mieli walczyć, znajdą się
nad zniszczonymi miastami swojej planety. Był pewien, że po tym nie będą już
nigdy tacy sami.

***

– Kapitan na pokładzie! – oznajmił Corinari pilnujący wejścia do centrum


operacji lotniczych.
Ponieważ operatorzy lotów byli bardzo zajęci, nikt ze specjalistów
obsługujących konsole nie mógł oddać dowódcy honorów. Nathanowi bardzo to
odpowiadało. Od razu skierował się do tylnej części centrum i stanął przy oknie,
spoglądając w  dół na zatokę hangarową. Prechitt znajdował się w  pobliskim
pokoju, więc zaraz wyszedł.
– Kapitanie.
– Majorze Prechitt. Okazuje się, że nigdy tu jeszcze nie byłem – powiedział
Nathan.
Czuł się z tym trochę dziwnie, ale z drugiej strony operacjami lotniczymi nie
zajmował się przecież kapitan okrętu. To była domena dowódcy grupy lotniczej.
Nathan zanotował sobie jednak w  pamięci kolejne zadanie do wykonania
w przyszłości – zapoznać się z każdym miejscem na jednostce.
– Co pana sprowadza, kapitanie? – zapytał major.
– To samo, co innych – odpowiedział Nathan, wskazując licznych techników
i  młodszych oficerów, którzy wyglądali tak, jakby przyszli z  jakiegoś ważnego
powodu. – Nigdy wcześniej nie widziałem otwartego pokładu.
– Najwyraźniej nikt z nas tego nie widział – stwierdził Prechitt.
– Ile czasu zostało do rozpoczęcia?
– Właśnie zakończyliśmy dekompresję wszystkich zatok. Trochę zajęło nam
obejście zabezpieczeń, żeby rozpocząć obniżanie ciśnienia mimo otwartych wrót
między głównym hangarem a zatoczkami dla myśliwców. Z pomocą komandora
porucznika Kamienieckiego daliśmy jednak radę. Teraz czekamy tylko na
zezwolenie od szefa pokładu.
– Bosmana Taggarta? – upewnił się Nathan.
– Tak jest. Zatoczki dla myśliwców nie zostały zaprojektowane, by działać
w  próżni, więc starszy bosman zorganizował ludzi, którzy będą zamykać
wszystkie włazy. Dodatkowo malują je teraz na czerwono, żeby przypadkowo nie
otwarto czegoś, co prowadzi prosto w kosmos.
– Jak więc piloci będą wchodzić do zatoczek i z nich wychodzić?
– Przez narzędziownie znajdujące się na ich końcach, sir. Chorąży za pomocą
komór przebijających zamienił je w śluzy. Pomieszczenia te będą również służyć
jako przebieralnie dla załóg myśliwców.
– Dobry pomysł – przyznał Nathan. – Ale czy nie będzie to zbyt daleko dla
pilotów, którzy muszą szybko wystartować, zwłaszcza jeśli nadbiegną z przedniej
części zatoki?
– Z  przodu będziemy mieć kolejną śluzę powietrzną, kapitanie. Zamierzamy
także sprowadzić z Corinair kilka kapsuł pasażerskich, żeby je umieścić wzdłuż
boków hangarów. Będą służyły jako pomieszczenia awaryjne. Dzięki temu
w przypadku kłopotów pilot powinien być w stanie dotrzeć do śluzy, zanim straci
w skafandrze zapas powietrza. Chyba że miałby rozbity hełm.
– Bardzo dobrze – zgodził się kapitan.
– Szef pokładu informuje, że wszystkie drzwi ciśnieniowe zostały
zaplombowane i  są gotowe do otwarcia. Załogi pokładowe oczekują
w skafandrach na rozkaz – poinformował Iverson.
– W porządku – stwierdził major. – Powiadom mostek, że otwieramy pokład
i jesteśmy gotowi otworzyć wszystkie wewnętrzne wrota.
– Tak jest.
Chwilę później głos Naraleny dotarł do całej załogi:
– Uwaga. Przygotować się do otwarcia pokładu lotniskowego. Powtarzam:
przygotować się do otwarcia pokładu lotniskowego.
– Sygnał ostrzegawczy – rozkazał Prechitt.
Nathan usłyszał, że w  korytarzach zabrzmiały syreny. Dźwięki rozlegały się
również w  hangarach, ale nikt ich nie słyszał, ponieważ wszystkie zatoki były
teraz pozbawione powietrza.
– Otworzyć przejścia wewnętrzne dla śluz transferowych pierwszej, drugiej
i trzeciej – polecił major.
Kapitan obserwował, jak trzy wewnętrzne bramy zaczynają się podnosić.
Zwykle otwarłyby się tylko na tyle, by mógł się pod nimi zmieścić pojazd
znajdujący się w zatoce.
– Wewnętrzne wrota otwarte i zabezpieczone, sir – poinformował Iverson.
– W porządku, otworzyć wszystkie wrota zewnętrzne.
– Otwieranie wrót zewnętrznych.
Obecny kurs i  orientacja „Aurory” sprawiły, że zbliżając się do Corinair,
zwróciła się w  stronę słońca układu Darvano. Gdy trzy potężne pary wrót
zewnętrznych podniosły się, promienie rozświetliły główny pokład hangarowy,
tworząc na nim niezwykłe wzory, złożone z kontrastujących plam bieli i czerni.
Nathanowi przyszło do głowy, że chociaż sekcja napędowa odbija większość
bezpośredniego światła słonecznego i  nie pozwala, by wpadało do hangaru,
w  przyszłości będą musieli się zabezpieczyć przed taką sytuacją. Jaskrawe
światło mogło oślepiać pilotów i obsługę.
Wszyscy obecni obserwowali z  podziwem ostatni etap operacji. Dwie ściany
oddzielające trzy śluzy transferowe schowały się w  pokładzie, a minutę później
został otwarty cały tył głównego hangaru. Nathan zastanowił się nad zaletami
i  wadami otwartego pokładu. Pokłady lotniskowe na większych ziemskich
okrętach typu Obrońca miały konstrukcję otwartą, przy czym pokład był
dostępny zarówno od dziobu, jak i  rufy. Śluzy transferowe i  zatoki hangarowe
znajdowały się po obu stronach. Oczywiście takie jednostki były duże i  dzięki
temu miały sporo miejsca. Okręt typu Odkrywca, do którego należała „Aurora”,
był znacznie mniejszy, a pokład lotniskowy zaprojektowano głównie do operacji
obronnych i wspierających.
Gdy tylko pokład został całkowicie otwarty, z drzwi rozmieszczonych po obu
stronach zaczęli wychodzić technicy w  kombinezonach ciśnieniowych.
Większość z  nich zajęła się od razu pracą, ale kilku skorzystało z  okazji, aby
wyjść na płytę pokładu i popatrzeć w przestrzeń. Nathan rozumiał tę ciekawość,
ponieważ mogła być to jedyna okazja, żeby bezpośrednio spojrzeć
w nieskończoną pustkę kosmosu.
Minutę później na płycie lotniska wylądowały dwa myśliwce i przemieściły się
do głównej zatoki. Major kazał również wystartować kilku maszynom, żeby
przeprowadzić ćwiczenia ewakuacyjne. Chciał jak najszybciej wykryć i  usunąć
błędy w  procedurach związanych z  otwartym pokładem. Nathan popierał taki
plan, ponieważ nie mieli pojęcia, kiedy może się pojawić kolejny imperialny
okręt.
Dwa myśliwce rozdzieliły się. Jeden zaczął kołować w  stronę prawej burty,
a  drugi lewej. Gdy zniknęły w  śluzach, wrota szybko zamknęły się za nimi.
Nathan obserwował monitory pokazujące wnętrza pomieszczeń. Cała platforma
zaczęła się opuszczać na niższy poziom, jednocześnie wpompowywano do niej
powietrze. Zanim znalazła się na dole, ciśnienie atmosferyczne było już
normalne. Wrota prowadzące na dolny pokład otwarły się, umożliwiając
myśliwcom dotarcie do ładowni.
– Udało nam się przenieść większość ładunków do innych pomieszczeń –
stwierdził Prechitt. – Mamy więc teraz wystarczająco dużo miejsca na pokładzie
ładunkowym, żeby użyć go jako hangaru. Podczas walk, które chcielibyśmy dość
intensywnie ćwiczyć przez resztę dnia, wykorzystamy zatoczki dla myśliwców
do szybkiej wymiany pilotów. Postaramy się też ukończyć prace związane
z otwartym pokładem.
– Świetna robota, majorze – pochwalił Nathan. – W  takim razie zostawiam
wszystko w pana rękach.
– Dziękuję, kapitanie.
Wychodząc, Nathan zauważył, że dwa następne myśliwce kołują na płycie
pokładu i  skręcają do zatoczek, w  których zostanie dokonana wymiana załogi.
Żałował, że nie może wskoczyć do kokpitu którejś z maszyn Corinari i polecieć,
choćby tylko po to, by zaraz zawrócić i wylądować. Jednak teraz był kapitanem
i miał inne obowiązki.

***
– Biorąc pod uwagę czas, jaki zajęła naprawa wyrwy na dziobie, Władimir
szacuje, że załatanie dziury na lewej burcie potrwa co najmniej dwa tygodnie –
poinformowała Cameron. – I  to pod warunkiem, że zadokujemy wewnątrz
asteroidy w bazie Karuzari.
– Nie sądzę, żeby to było możliwe w najbliższym czasie – powiedział Nathan.
– Z  pierwszego raportu Jessiki wynika, że nie otrzymamy już pomocy od
mieszkańców Corinair, a przynajmniej od sektora przemysłowego.
– Cóż, za to całkiem nieźle radzimy sobie z  amunicją do dział
elektromagnetycznych – stwierdziła Cameron. – To nieskomplikowane pociski,
mamy ich dość dużo. Jest też ponad czterdzieści rakiet i  dziesięć torped
nuklearnych.
– Tak, ale te rakiety nie wydawały się zbyt skuteczne. Systemy obrony
punktowej przeciwnika bez trudu je niszczyły. Bardziej niż czegokolwiek innego
potrzebujemy torped. Aby zestrzelić jeden okręt, trzeba ich co najmniej dwóch,
i  to pod warunkiem, że obie dotrą do celu. Opierając się na tym, co mamy,
możemy zniszczyć najwyżej pięć jednostek, a  może nawet mniej, jeśli to będą
ciężkie krążowniki. Ile okrętów mają jeszcze Ta’Akarowie? Dziesięć?
– Myślę, że teraz nie więcej niż czternaście.
– Możemy więc zniszczyć tylko jedną trzecią floty – zamyślił się Nathan. – To
raczej nie wystarczy, żeby rzucić ich na kolana.
– Może na „Loranoi” znajdziemy coś przydatnego? – zasugerowała Cameron.
– Wątpię. Widziałaś, jak wygląda. Jest wyposażona wyłącznie w  wyrzutnie
rakiet.
– Niemniej jednak powinniśmy wysłać zespół, żeby sprawdził uzbrojenie
i  magazyny. Powinniśmy także przejrzeć systemy naprowadzania i  środki
przeciwdziałania elektronicznego.
– Wyślij tam Willarda. Całkiem dobrze zna systemy Ta’Akarów.
– Tak jest.
Przy włazie rozległ się sygnał.
– Wejść! – powiedział kapitan.
W drzwiach pojawił się Prechitt.
– Przepraszam, kapitanie, ale właśnie zakończyliśmy szacowanie sił Corinari
na planecie.
Nathan dostrzegł niepokój na twarzy majora. Słyszał go też w głosie.
– O co chodzi?
– Musieli dokładnie znać cele, sir – zaczął Prechitt. – Wiedzieli, gdzie się
znajdują centra dowodzenia, i jednocześnie zaatakowali każde z nich.
– Aż tak źle? – zapytała Cameron.
– Jak dotąd najstarszym rangą żołnierzem, jaki się zgłosił, jest kapitan
kierujący oddziałem unieszkodliwiania materiałów wybuchowych. Zgodnie
z tym, co mówią ocalali, z dowództwem nie można się było skontaktować już od
pierwszego ataku. Wielokrotnie lataliśmy nad wszystkimi głównymi
kontynentami planety i nawiązaliśmy kontakt z ponad setką grup Corinari, jednak
każda z  nich opowiadała tę samą historię. Zostali ludzie, którzy mogliby dalej
walczyć, a także sprzęt i broń, ale nie ma nikogo, kto by mógł nimi pokierować.
Major Prechitt wziął głęboki oddech, patrząc kapitanowi prosto w oczy.
– W tej chwili jestem najstarszym rangą oficerem Corinari.
– Co to oznacza? – zapytał Nathan.
– To znaczy, kapitanie, że od tej pory dowodzę wszystkimi oddziałami.
– Żartujesz sobie, majorze – odpowiedział Nathan, otwierając usta ze
zdziwienia.
– Nie, sir, to nie żart.
– Są jakieś wieści o rządzie? Czy ktoś przeżył? – zapytała Cameron.
– Na razie nic nie wiemy. Co prawda krążą pogłoski, że bunkier w Aitkennie
przetrwał, ale jest przykryty grubą warstwą gruzu. Wysłaliśmy zespół, żeby to
sprawdzić.
Nathan spojrzał na majora, doskonale wiedząc, jak Prechitt się teraz czuje.
Wielka odpowiedzialność, która nagle na niego spadła, nie była niczym
przyjemnym. Na szczęście Prechitt był doświadczonym żołnierzem, więc kapitan
wierzył, że sobie poradzi.
– Za dziesięć minut wejdziemy na orbitę, majorze. Możemy wtedy rozpocząć
nadawanie komunikatów do wszystkich jednostek Corinari na powierzchni.
Poinformuj, że przejąłeś nad nimi dowodzenie. Co prawda przekazanie
wiadomości zajmie trochę czasu, ale i  tak będzie szybsze niż wysłanie
myśliwców i  promów. Tak należy działać przynajmniej do czasu przywrócenia
funkcjonowania sieci komunikacyjnej.
– Tak jest. Dziękuję, kapitanie – odpowiedział Prechitt i  odwrócił się, by
wyjść.
– Jeszcze jedno, majorze. To, co powiem, na pewno jest dla pana oczywiste –
dodał Nathan. – Najważniejszym priorytetem powinno być teraz określenie
dostępnych sił i zasobów.
– Tak jest, sir.
– I musi to zostać przeprowadzone jak najszybciej.
Major Prechitt skinął głową i przeszedł przez właz. Gdy zniknął, odezwała się
Cameron:
– Chyba wiesz, co to oznacza?
– Co?
– Jesteś jego dowódcą. Wynika stąd, że od teraz pośrednio odpowiadasz za
wszystkie siły Corinari.
– Nie musiałaś mi o tym przypominać – burknął Nathan.
3

Tug siedział w ciemnym, zimnym kokpicie myśliwca przechwytującego, który


przemieszczał się przez system Takary z  szybkością równą osiemdziesięciu
procentom światła. Przebycie czterech i  sześciu dziesiątych roku świetlnego,
które dzieliły od siebie układy Darvano i  Takary, wymagało pięciu skoków. Po
pokonaniu wstępnego odcinka musiał wykonać trzy dodatkowe skoki, żeby
dostać się do docelowego miejsca po trajektorii, która umożliwiała przelot przez
serce takarańskiego imperium i  pozwalała zebrać po drodze jak najwięcej
informacji. Po dotarciu na drugą stronę systemu powinien rozpocząć
wykonywanie skoków powrotnych.
Z początku ta misja wydawała się niemożliwa, ponieważ macierzysty system
Ta’Akarów był chroniony przez rozległą sieć stacji czujników, które mogły
wykryć każdy pojazd zmierzający w  stronę centrum imperium na długo przed
jego pojawieniem się w systemie. Jednak sieć sensorów została zaprojektowana
z  uwzględnieniem standardowej technologii napędu. Ponieważ maszyna Tuga
została wyposażona w  prototypowy napęd skokowy, była w  stanie po prostu
przeskoczyć przez siatkę czujników, unikając wykrycia.
W momencie pojawienia się myśliwca w systemie jego kurs i prędkość zostały
dokładnie zaplanowane. Teraz, ponad szesnaście godzin później, prześlizgiwał
się między orbitami Takary i  jej siostrzanego świata, Davonmura. Obliczona
trajektoria wiodła go nieco ponad ekliptyką systemu, dzięki czemu trzymał się
z  dala od normalnych korytarzy nawigacyjnych i  mógł uniknąć wykrycia przez
statki cywilne lub, co gorsza, okręty przemieszczające się między dwoma
najbardziej zaludnionymi światami w układzie.
Powierzchnia myśliwca została już wcześniej pokryta czarną powłoką, która
pochłaniała promieniowanie elektromagnetyczne i  sprawiała, że był prawie
niewidzialny. Zrobiono to, aby uniknąć wykrycia podczas przelotu przez system
Savoy. Taktyka zastosowana w  tej misji była podobna. Wszystkie systemy,
włącznie z  reaktorem, powinny pozostawać wyłączone, żeby nie generowały
promieniowania i zanurzyły się w mroźnej temperaturze kosmosu. W myśliwcu
działały tylko dwa układy: przenośny moduł podtrzymywania życia w skafandrze
i  pasywny zestaw sensoryczny, który wyszukiwał i  rejestrował sygnały oraz
obrazy, gdy maszyna przemykała obok światów i stacji kosmicznych.
Tug był najbardziej zainteresowany przyjrzeniem się z  bliska stoczniom
księżyca Pallax, największego z  czterdziestu naturalnych satelitów krążących
wokół gazowego giganta, Helleka. Niska grawitacja, całkowity brak atmosfery
i  bogate złoża minerałów sprawiły, że było to idealne miejsce do budowy
i  utrzymywania floty cesarskiej. Przede wszystkim interesował go stan
„Avendahla”, najnowszego pancernika imperium, w  którym właśnie kończono
modyfikacje mające na celu wykorzystanie nowego urządzenia energii punktu
zerowego jako głównego źródła zasilania. Gdyby okręt zdołał opuścić system
Takary przy użyciu takiego reaktora, można było wątpić, czy „Aurora” zdołałaby
go pokonać.
Niestety, Tug nie był w  stanie wyświetlić żadnego z  obrazów ani
przeanalizować sygnałów zbieranych przez czujniki, ponieważ wymagałoby to
wykorzystania głównego systemu komputerowego, co z  kolei wiązałoby się
z uruchomieniem co najmniej jednego reaktora termojądrowego. To by sprawiło,
że stałby się natychmiast widoczny dla takarańskich stacji sensorycznych, które
nieustannie analizowały system i  monitorowały ruch między światami. Teraz
wydawałby się im niczym więcej jak skałą o  niewielkich rozmiarach. Bliższe
zdjęcie ujawniłoby jedynie, że jest porzuconym, przestarzałym myśliwcem, który
dryfuje i zupełnie przypadkiem pojawił się w systemie. Nie był na tyle duży, by
stwarzać zagrożenie dla jakiejkolwiek planety, a jego trasa prowadziła z dala od
szlaków żeglugowych, więc nie mógł się z  niczym zderzyć. Aby poznać
prawdziwą naturę myśliwca, obserwator musiałby się znaleźć bardzo blisko,
dosłownie w  zasięgu wzroku. W  takim przypadku Tug mógł jednak włączyć
zasilanie i w ciągu kilku minut wykonać skok.
Oczywiście wykonanie skoku ze środka systemu było ostatnią rzeczą, na którą
Tug miał ochotę. Nie tylko zostałby natychmiast zidentyfikowany jako intruz, ale
potwierdziłby pogłoski o  tajemniczym znikającym pojeździe. Poza tym
przeciwnicy dowiedzieliby się, że do ich macierzystego systemu można łatwo
przeniknąć, a to by ich zmobilizowało do uszczelnienia ochrony.
Tug miał jeszcze dwie godziny, zanim znajdzie się w  zasięgu pasywnych
czujników Helleka. Miał nadzieję, że obliczenia orbity Pallaxu były poprawne.
Gdyby popełnił błąd, musiałby tu wrócić. Misja trwała już ponad dwadzieścia
osiem godzin.
Sprawdził czas na datapadzie. Za kilka godzin będzie mijał Helleka. Potem
musiałby lecieć jeszcze przez dziesięć godzin, żeby dotrzeć do bezpiecznego
punktu startowego daleko poza heliopauzą po przeciwnej stronie układu. Mimo
że chciał przy okazji zbadać inne światy, ich położenie na to nie pozwalało. Był
jednak prawie pewien, że nie są interesujące. Na obrzeżach systemu mogło być
jeszcze kilka fregat wykonujących jakieś manewry, ale ich obserwacją też nie był
w  stanie się zająć. Jego misją było przede wszystkim zbadanie obecnego stanu
„Avendahla”.
Ten rodzaj zwiadu był prawdziwym sprawdzianem determinacji pilota. Tug
przypomniał sobie patrole sięgające poza granice systemu Palee, w  których
uczestniczył razem z Maxem, który teraz nazywał się Travon Dumar. Był kiedyś
skrzydłowym i  najlepszym przyjacielem Tuga. Spędzali godziny, dryfując
i  przeprowadzając skany, które mogły wykryć jednostki poruszające się
z  szybkością większą niż światło. Obaj byli wtedy zacznie młodsi, pełni dumy
i  arogancji, zawsze gotowi ryzykować życie. Tug dowiedział się, że dowódca
przydzielił im nudne zadanie zwiadu w  kosmosie, by nauczyli się cierpliwości
i  samokontroli. Obaj podczas lotów treningowych niejednokrotnie wykonywali
manewry, które uznawano za niebezpieczne i  nieuzasadnione. Fakt, że były
przeprowadzane bezbłędnie, nie miał żadnego znaczenia dla przełożonych.
Uważali, że Tug jako syn arystokraty uznał, że żadne zasady go nie obowiązują,
a  zaufany przyjaciel zawsze był gotów za nim podążać. Pozwolili im więc
wyszaleć się w kosmosie, co prawie przypłacili życiem. W tym czasie rozpoczęły
się patrole dalekich przestrzeni kosmicznych.
Na początku odbywał je sam, ponieważ Max wracał do zdrowia. Zawsze
wierzył, że był wysyłany bez drugiego pilota, ponieważ nikt inny nie chciał z nim
latać. Dopiero później zdał sobie sprawę, że przełożeni chcieli, aby pojął
nieskończoną samotność kosmosu.
Od tego czasu Tug latał samotnie na wiele misji. Z  pewnością podczas tej
podróży przydałby mu się ktoś do towarzystwa, ale zadanie było zbyt
niebezpieczne, żeby ryzykować życie dwóch osób. Podwładni błagali go, żeby
nie leciał, ale Tug wiedział, że musi się podjąć tego zadania. Nikt tak dobrze nie
potrafił kierować tym myśliwcem i nie potrafił wykorzystać jego mocnych stron,
aby szybko wyjść z  kłopotów. A  co najważniejsze, Tug najlepiej ze wszystkich
znał system Takary. To był przecież jego dom. Tu się urodził i wychował. Tu też
zamieszkiwał jego ród od czasu, gdy to miejsce zostało zasiedlone prawie tysiąc
lat temu.
Takara pod rządami Caiusa Wielkiego drastycznie się zmieniła. To piękne
i  spokojne miejsce było kiedyś źródłem nadziei, które zjednoczyło planety
gromady Pentaura zaledwie sto lat po zakończeniu wielkiej migracji. Dzięki
takarańskim statkom możliwa stała się współpraca, która doprowadziła do
poprawy jakości życia w  każdym z  zamieszkałych światów. Zaczęto nawet
pomagać zewnętrznym systemom, w tym Palee, który był zagrożony przez Soo-
Dani.
Tug starał się nie myśleć o tym, jak bardzo Caius zrujnował Takarę. Mogło to
jedynie odwrócić uwagę od obecnej misji. Zamiast tego spędzał czas na
planowaniu i  wymyślaniu różnych sposobów wykorzystania „Aurory” do
zniszczenia potężnego imperium Ta’Akarów i przywrócenia jego rodowi dawnej
świetności. To temu zadaniu powinien w  dalszym ciągu poświęcać energię, tak
jak to czynił już od czterdziestu lat.

***
– Kapitan na pokładzie! – oznajmił strażnik, gdy Nathan wszedł do
pomieszczenia, które stało się główną siedzibą wywiadu i  było znane pod
nieformalną nazwą „szopki wywiadowczej”. Zgodnie z  przewidywaniami nikt
nawet nie podniósł głowy. Zbyt mało osób kwalifikowało się do takiej pracy,
więc ci nieliczni byli zbyt zajęci analizowaniem sygnałów komunikacyjnych,
obrazów i  skanów termicznych, które zostały przywiezione przez Tuga, aby
rozpraszać się z  powodu procedur związanych z  oddawaniem honorów.
Nathanowi to nie przeszkadzało, ponieważ nigdy nie przejmował się
formalnościami, chociaż rozumiał potrzebę ich istnienia. Wiedział też, że Tug
i Cameron, właśnie pochylający się nad stanowiskiem pośrodku pomieszczenia,
nie pochwalali lekceważenia takich protokołów. Jednak wszyscy byli pewni, że
to w  końcu się zmieni, jeśli przetrwają obecny kryzys i  wydostaną się raz na
zawsze z gromady Pentaura.
– Cieszę się, że wróciłeś bezpiecznie! – rzekł Nathan, podchodząc do
stanowiska i klepiąc Tuga po plecach. – To był naprawdę długi lot zwiadowczy.
– Faktycznie, ale uważam, że było warto.
– Czego się dowiedzieliśmy? – zapytał kapitan.
– Jest jeszcze za wcześnie, aby coś powiedzieć – odrzekła Jessica. – Dopiero
zaczęliśmy analizować dane. Odszyfrowanie i  przejrzenie wszystkich
zarejestrowanych przez Tuga sygnałów komunikacyjnych zajmie mnóstwo czasu.
Może to potrwać nawet kilka dni.
– Zwerbuj tylu ludzi, ilu będzie trzeba – rozkazał Nathan. – Musimy się
pospieszyć.
– Tak jest.
– Mieliśmy szczęście, kapitanie – stwierdził Tug. – Dzięki sprzyjającemu
położeniu księżyca mogłem wykonać wyraźne zdjęcia „Avendahla”.
Tug stuknął palcem obraz i  powiększył go, ukazując szczegóły potężnego
pancernika.
– Widać wyraźnie, że jest już wewnętrznie zasilany z  urządzenia energii
punktu zerowego.
– Skąd wiesz? – zapytał Nathan, wpatrując się w ekran.
– Ma podłączonych tylko kilka zapasowych kabli zasilających – wyjaśnił
Dumar. – To za mało, żeby dostarczyć energię do całego okrętu.
Nathan spojrzał na skany termiczne widoczne obok zwykłego obrazu. Miały
ten sam kod czasowy. Pośrodku pancernika nie było widać żadnych znajdujących
się zazwyczaj w tym miejscu dużych czerwonych kul.
– Faktycznie jest zbyt chłodny, żeby wykorzystywać reaktory termojądrowe
lub antymaterię – skomentował.
– Też to zauważyliśmy – zgodził się Dumar.
– Więc jest już za późno?
– Być może nie. Co prawda urządzenie energii punktu zerowego może być
zainstalowane i  gotowe do uruchomienia, ale nie zostało jeszcze wdrożone
produkcyjnie.
Dumar wskazał kilka miejsc na obrazie.
– Proszę zwrócić uwagę na sekcje, gdzie kadłub został otwarty. Jedynie na
górnej powierzchni okrętu takich miejsc jest co najmniej dwadzieścia. Uważam,
że wciąż ulepszają emitery pola, żeby poradzić sobie ze zwiększonym poziomem
mocy zapewnianym przez urządzenie energii punktu zerowego.
– Ile potrwa, zanim skończą? – zapytał Nathan.
– Trudno to ocenić – powiedział Tug. – Gdybyśmy dzień później
przeprowadzili kolejne rozpoznanie i  porównali otrzymane obrazy, moglibyśmy
dokonać dokładniejszej oceny.
– Ale jak się wam wydaje?
– Jeśli właśnie zaczęli, a  reszta okrętu jest w  podobnym stanie, może to
potrwać jeszcze kilka tygodni – stwierdził Dumar.
– Albo mogli też zajmować się po kolei każdą z sekcji, a to, co widzimy, jest
ostatnią – zakwestionowała jego opinię Cameron.
– Oczywiście, istnieje też taka możliwość. W  takim przypadku mielibyśmy
jedynie tydzień, a nawet mniej.
– Czy mógłbyś jeszcze raz tam polecieć? – Nathan zwrócił się do Tuga. –
Może tym razem należałoby pojawić się nad ekliptyką i  kierować w  dół, żeby
przemierzyć system pod innym kątem?
– Dobry pomysł, ale możemy nie mieć czasu.
– Ile potrwa, zanim dron komunikacyjny „Loranoi” dotrze na Takarę? –
zapytał kapitan.
– Niecałe trzydzieści trzy godziny – poinformowała Jessica.
– Ostatni zwiad trwał trzydzieści godzin – przypomniała Cameron.
– To zaledwie półtora dnia – stwierdził Nathan. – Nie możemy rozpocząć
ofensywy w tak krótkim czasie.
– To może nie być konieczne – odpowiedział Dumar. – Oczywiście, otrzymają
wiadomość od „Loranoi”, ale to nie znaczy, że od razu zostaną podjęte
jakiekolwiek istotne działania. Dowództwo odczeka co najmniej jeden dzień na
kolejny przekaz, spodziewając się informacji o  stłumieniu rebelii. Gdy nic nie
nadejdzie, sztab uda się do Caiusa z raportem i rekomendacją.
– Jaką?
– Niewątpliwie będą nalegać na wysłanie grupy bojowej do Darvano, żeby
zniszczyć Corinair – oznajmił Dumar w zaskakująco spokojny sposób. Wszyscy
w  pomieszczeniu spojrzeli na niego. – Caius zawsze to planował. A  teraz ma
wymówkę.
– A  co z  „Avendahlem”? – zapytała Cameron. – Może szybciej by było,
gdyby ukończono jego modernizację i  wysłano pancernik tutaj zamiast grupy
bojowej?
– Owszem – zgodził się Dumar. – Ale „Avendahl” jest jedynym pancernikiem,
jaki pozostał imperium. Caius będzie go chciał mieć pod ręką, żeby chronić świat
macierzysty. Może jednak zwiększyć wysiłki w  celu szybszego dokończenia
remontu.
– Tak czy inaczej, wygląda na to, że musimy jak najszybciej zaatakować
Takarę. Nie możemy dopuścić do zakończenia modernizacji „Avendahla” –
podsumował Nathan, po czym wziął głęboki oddech i  powoli wypuścił
powietrze, przyglądając się wyświetlonym obrazom. – Ile zajmie grupie bojowej
dotarcie do nas?
– Około sześciu miesięcy, gdyby została wysłana z Takary – stwierdził Dumar.
– Jeśli jednak okręty znajdują się bliżej Corinair, grupa może przybyć znacznie
wcześniej.
– Na pewno nie zdążymy przeprowadzić udanej ofensywy przeciwko
Ta’Akarom przed przekazaniem przez dron komunikacyjny wiadomości. Być
może uda się nam to zrobić, zanim „Avendahl” zostanie uruchomiony. Ponieważ
w tym przypadku mamy jakąś szansę, skoncentrujmy wysiłki na nim.
– Jak ochronimy Corinair? – zapytała Cameron.
– Jeśli teraz będziemy się martwić o  Corinair i  przegapimy okazję, żeby
zniszczyć „Avendahla”, tylko opóźnimy to, co nieuchronne. W  takiej sytuacji
będziemy zapewne jednak w stanie uciec i być może zorganizować obronę, albo
przynajmniej ewakuować jak najwięcej ludzi z planety.
– Kapitanie, Corinair to dość zaludnione miejsce – zauważył Dumar. – Nawet
z  napędem skokowym ewakuacja mieszkańców zajęłaby lata, może nawet
dziesięciolecia. A gdzie mogliby...
– Nawet bym tego nie próbował – przerwał Nathan. – Czy wiemy już coś
więcej o dostępnych zasobach na Corinair?
– Nadal staram się uzyskać szczegółowe dane o  siłach operacyjnych na
planecie, sir – odpowiedział Prechitt. – Wygląda na to, że „Wallach” podczas
pierwszego okrążenia niszczył główne ośrodki łączności, dowodzenia i kontroli,
a także budowle rządowe, które znalazły się w zasięgu. Zaatakował także wiele
lotnisk i  portów kosmicznych. Na szczęście większość myśliwców
przechwytujących była w  powietrzu od początku bitwy. Ponad połowę
pozostałych maszyn zniszczono podczas walki, zanim wydał pan rozkaz
wycofania. Ostatecznie pozostało około pięćdziesięciu myśliwców, które są
przeznaczone głównie do działań atmosferycznych i orbitalnych.
– A co ze sprzętem bojowym?
– Wszystko, co było przechowywane w bazach operacyjnych, zostało zupełnie
zniszczone. Choć kilka składów amunicji zlokalizowanych w  regionach
polarnych uniknęło takiego losu. Pocisków wystarczy jednak tylko na
jednorazowe uzbrojenie myśliwców. To zdecydowanie za mało, gdyby trzeba
było dłużej walczyć.
– Czy myśliwce byłyby w stanie zatankować paliwo i uzupełnić uzbrojenie na
powierzchni planety, a później przedostać się na orbitę? – zapytał Nathan.
– Tak myślę – odpowiedział major. – Czy mogę wiedzieć, skąd takie pytanie,
sir?
– Zamierzam zabrać je na pokład.
– Wszystkie myśliwce?
– Tak, majorze, wszystkie – potwierdził Nathan. – Niech załogi zaczną od
razu wprowadzać odpowiednie modyfikacje, żeby maszyny mogły startować
z pokładu lotniczego.
– Kapitanie, to powinno być dość łatwe, ale niezależnie od miejsca startu, i tak
będą zdolne do wykonywania operacji jedynie na orbicie lub w atmosferze.
– Proszę się nie martwić, majorze. Wykorzystamy je zgodnie
z  przeznaczeniem. Jednak niezależnie od profilu misji staną się bardziej
uniwersalne. Poza tym, jeśli przed walką z wrogiem nie będą musiały pokonywać
grawitacji Corinair, uzyskają lepszy zasięg.
– Tak jest. Zastanawiam się tylko, gdzie je umieścimy – rzekł Prechitt. –
Zwłaszcza teraz, gdy działamy z otwartym pokładem.
– Z niższych ładowni należy usunąć to, co się tam jeszcze znajduje – wyjaśnił
Nathan. – Będziemy potrzebować całej dostępnej przestrzeni.
– A gdzie umieścimy ładunki? – zapytała Cameron.
– Na całym okręcie są przecież tysiące zakamarków – zauważył kapitan. –
Wykorzystaj je. To, co nie jest istotne, możemy dostarczyć do Karuzary i  tam
przechować.
– Tak jest, sir.
– Co zrobimy z ocalałymi żołnierzami Corinari? – zapytała Jessica.
– Zabierzmy na pokład tylu, ilu się da.
– Mamy już komplet, kapitanie – zauważyła Cameron.
– W  takim razie znajdź dla nich jakieś miejsce. Zamień obszary rekreacyjne
w sypialnie. W razie potrzeby dopasuj harmonogram ogrzewania. Mam wrażenie,
że w ciągu najbliższych kilku dni będziemy potrzebować wielu ludzi.
– Nie sądzi pan, kapitanie, że to trochę przedwczesne szacowanie? – spytał
Dumar.
– Panie Dumar, jednego jestem pewien – odpowiedział Nathan. – Następna
bitwa nie odbędzie się na Corinair.
Dumar skinął głową.
– Zabranie na pokład dodatkowych żołnierzy spowoduje problemy związane
z bezpieczeństwem – ostrzegła Jessica.
– Pani komandor, wierzę, że sobie z tym poradzisz – uciął Nathan.
Nie miał czasu na zajmowanie się wszystkimi szczegółami operacji. Uważał,
że jeśli ludzie mieli polegać na nim, powinien pokazać, iż również darzy ich
zaufaniem.
– Tak jest.
– Jak wygląda sprawa „Loranoi”? – Nathan zwrócił się do Cameron.
– Zespół Willarda wybiera się teraz na „Loranoi”, żeby ustalić, co możemy
zabrać. Na razie otrzymałam informację, że poza materiałami eksploatacyjnymi
na pokładzie jest co najmniej sto pocisków typu okręt–okręt, których
moglibyśmy użyć. Mamy jednak miejsce tylko na jakąś jedną trzecią.
– Resztę należy przenieść do Karuzary – zdecydował kapitan. – Ponieważ ta
baza jest dobrze ukryta, powinny być tam bezpieczne, nawet jeśli Ta’Akarowie
znów się pojawią.
– Tak jest, sir.
– Poinformuj też Willarda o  sytuacji i  każ przenieść wszystko, co może być
przydatne. Mamy mało czasu, więc chciałbym, aby poziom gotowości poprawiał
się z każdą godziną.
– Tak jest, kapitanie.
– Będziemy musieli zdobyć bardziej szczegółowe informacje o  okrętach
wroga i  ich położeniu – oznajmił Nathan. – Chcę wiedzieć, gdzie znajduje się
każdy z  okrętów imperium. Najpierw jednak musimy się przyjrzeć
„Avendahlowi”, żeby dokładniej oszacować termin jego uruchomienia. –
Spojrzał na Tuga.
– Chciałbym najpierw nawiązać kontakt z  Jaleą – powiedział Tug. – Nadal
znajduje się w systemie Savoy i nie jest świadoma tego, co się dzieje. Może też
mieć przydatne informacje.
– Zgoda. Rób więc swoje. Gdy tylko wrócisz, będziesz musiał znów udać się
na misję, żeby obejrzeć „Avendahla”.
– Tak jest, kapitanie.
– A  poza tym zacznij przygotowywać Josha i  Lokiego do latania w  tych
misjach zwiadowczych – rozkazał Nathan. – Potrzebujemy cię na miejscu, a nie
krążącego gdzieś w kosmosie. Jesteś przecież przywódcą narodu, pamiętasz?

***
Lecąc przez system Savoy, Tug wykorzystywał w zasadzie tę samą taktykę, co
podczas poprzedniego rekonesansu w  systemie Takary, i  przemieszczał się
wzdłuż granic układu. Niewielki garnizon wroga stacjonował tylko na jedynym
zamieszkałym świecie – Ancot, więc ryzyko wykrycia było niewielkie. Tug nadal
jednak wolał lecieć z wyłączonymi reaktorami, wykorzystując jedynie minimalną
liczbę podsystemów.
Wyskakując za gazowym gigantem, był w  stanie skrócić czas przelotu do
zaledwie kilku godzin. To go ucieszyło, ponieważ nie mył się od prawie
trzydziestu ośmiu godzin. Pomimo napiętych terminów przed następnym
zwiadem do systemu Takary zamierzał nalegać na możliwość wzięcia prysznica
i przebrania się.
Dryfując przez system Savoy, używał pasywnych skanerów do badania
i  rejestrowania wszystkich obrazów oraz sygnałów komunikacyjnych, które
wykrywał myśliwiec. Zapewne nie było w  nich niczego interesującego, jednak
głupotą byłoby nie skorzystać z okazji.
Zbliżając się do Ancot, wycelował kierunkowy laserowy system
komunikacyjny w  stronę nadajnika Karuzari używanego przez Jaleę i  jej
komórkę bojowników, zainstalowanego w mieście o tej samej nazwie co planeta.
Zgodnie z wcześniejszym planem poinformował o swojej obecności w systemie
i  otrzymał potwierdzenie w  postaci zaszyfrowanej paczki danych. Dokładnie
w  momencie wskazanym w  pierwszej transmisji, mijając planetę, przesłał
zaszyfrowany pakiet informacji o  aktualnej sytuacji w  systemie Darvano.
Czterdzieści siedem minut później był już daleko i oświetlony blaskiem gwiazdy
Savoy szybko zbliżał się do punktu skoku.
W czasie uzgodnionym w  poprzedniej transmisji odebrał kolejną paczkę
danych. Gdy przepuścił wiadomość przez oprogramowanie deszyfrujące, na jego
ustach pojawił się uśmiech.
***
– Moglibyśmy pomieścić jeszcze kilkaset osób – oznajmiła Cameron. –
Problem polega na zapewnieniu środków do życia. Tak wielu ludzi poważnie
obciąży systemy środowiskowe, nie wspominając o  żywności, wodzie, opiece
medycznej...
– I bezpieczeństwie – dodała Jessica.
– Oczywiście – zgodził się Nathan, odchylając się na fotelu w kapitańskiej sali
odpraw. – Miałem tylko nadzieję, że będę mieć więcej rąk do pracy, żeby lepiej
przygotować się na to, co na pewno nadejdzie.
– Ten okręt został zaprojektowany dla załogi składającej się z  trzystu ludzi,
kapitanie – wyjaśniła Cameron. – Nadmierne zwiększenie liczby personelu nie
poprawi wydajności. W  rzeczywistości będzie to miało zapewne odwrotny
skutek.
– Jak wygląda sprawa z  tymczasowym zakwaterowaniem? Ilu żołnierzy
moglibyśmy przetransportować, gdyby mieli przebywać na pokładzie tylko kilka
godzin?
– Przypuszczam, że tylu, ilu zmieści się w  głównych korytarzach
i ładowniach. W sumie może jeszcze kolejnych kilkuset ludzi.
– Niezupełnie chodzi mi o siły inwazyjne – wyjaśnił Nathan.
– Abby opracowała metodę wykonywania „skoków podczepionych” –
powiedziała Cameron.
– Skoków podczepionych?
– Na kadłubie okrętu jest mnóstwo wystających elementów. Abby uważa, że
gdyby została do nas podczepiona inna, mniejsza jednostka lub kapsuła
ładunkowa, można by było rozszerzyć pole skokowe, by objąć nim ten
dodatkowy obiekt.
– W  podobny sposób pojazdy znajdujące się na płycie startowej są również
obejmowane przez pole skoku – domyślił się Nathan.
– Otóż to. Jednak myśliwce i promy na płycie startowej są nieco inne. Przede
wszystkim mają małe rozmiary. Po drugie, znajdują się wewnątrz bańki
utworzonej pomiędzy górną częścią kopuły śluzy transferowej a  pierwszym
zestawem emiterów, umieszczonych na kadłubie tuż za pokładem lotniskowym.
– Kiedy się dowiemy, czy ten pomysł zadziała?
– Już za kilka godzin Abby sprawdzi, czy będzie można to zrobić bez
umieszczania dodatkowych emiterów na podczepionych jednostkach. Ostrzegła
mnie jednak, że to na razie pomysł czysto teoretyczny, więc nie powinniśmy
wiązać z nim złudnych nadziei.
– Mimo wszystko byłoby wspaniale, gdyby się udało. Jeśli zamierzamy
walczyć z Ta’Akarami w ich systemie, musimy szybko przenosić wiele zasobów.
Czy zastanawiałaś się, jak powinniśmy się do tego zabrać? – kapitan zwrócił się
do Cameron.
– Mówisz o ataku na macierzysty świat Ta’Akarów?
– Oczywiście – westchnął Nathan.
– Na razie brałam pod uwagę jedynie niszczenie każdego wrogiego drona
komunikacyjnego, a także uderzenie w planetę i stocznie.
– A co u ciebie, Jess? – Nathan spojrzał na Jessicę, która jak zwykle położyła
się wygodnie na kanapie.
– Dumar już nad tym pracuje.
– Nie jestem pewna, czy cele Corinairian są takie same jak nasze – stwierdziła
Cameron.
– Nie jestem pewna, czy cele Dumara są takie same jak Corinairian –
odwzajemniła się Jessica.
– To całkiem oczywiste, że podobnie jak Tug, również Dumar chciałby, żeby
Caius został usunięty – oznajmił kapitan. – Po prostu trudno uwierzyć, że
możemy mieć teraz jakieś szanse na wygraną. Przecież mamy tylko jeden okręt,
a na nim kilkuset żołnierzy.
– Bezpieczniej byłoby po prostu zlikwidować stocznie za pomocą dronów
komunikacyjnych – zauważyła Cameron. – Przynajmniej nie musielibyśmy się
martwić o „Avendahla”.
– Być może – potwierdził Nathan. – Ale Tug może mieć rację co do
następstw. Ostatnią rzeczą, jakiej byśmy pragnęli, jest rozbicie imperium na kilka
walczących ze sobą odłamów. To może wciągnąć nas w niekończący się konflikt.
Nie sądzę, żeby takie rozwiązanie kwalifikowało się jako realna strategia wyjścia
z  kryzysu. Poza tym zastanawiam się nad przechwyceniem „Avendahla”
w  jednym kawałku. Czy wyobrażacie sobie, jak byśmy skorzystali, gdybyśmy
umieścili urządzenie energii punktu zerowego w systemie zasilania „Aurory”?
– Czy słyszeliście, że „Loranoi” ma w  ładowni drony komunikacyjne nowej
generacji? – zapytała Jessica. – Okazuje się, że zostały wyposażone w działające
urządzenia energii punktu zerowego. Może moglibyśmy coś z nimi zrobić?
– Abby powiedziała mi, że chyba nic z tego nie wyjdzie – odparła Cameron. –
Urządzenia w  dronach komunikacyjnych, choć potężne, są zupełnie inne niż te,
które zostały przeznaczone dla dużych jednostek.
– A czy nie dałoby się połączyć kilku małych urządzeń? – spytał Nathan.
– Już to wcześniej zasugerowałam – odpowiedziała Cameron. – Abby sądzi,
że każde urządzenie energii punktu zerowego wytworzyłoby jakiś rodzaj pola
energetycznego, coś w  rodzaju studni grawitacyjnej. Ma to coś wspólnego
z  innymi wymiarami i  tym podobnymi rzeczami. Próbowała mi wyjaśnić
szczegóły, ale wszystko to jest dla mnie zupełnie zakręcone.
– Tak, miałem to samo uczucie, gdy chciała przybliżyć mi sposób działania
napędu skokowego – potwierdził Nathan. – Wtedy wydałem rozkaz, żeby nigdy
nie próbowała mi wyjaśniać zasad działania czegokolwiek, nawet jeślibym
bardzo prosił. To, co ten napęd potrafi zrobić, jest dla mnie wystarczająco
zadziwiające.
Kapitan wziął głębszy oddech i kontynuował:
– Obawiam się, że należy spróbować wymusić zmianę na szczytach władzy,
a to oznacza zniszczenie jak największej liczby okrętów. Nasze siły uderzeniowe
będą musiały zaatakować pałac królewski, zamek czy jakiekolwiek inne miejsce,
w którym przebywa Caius Wielki.
– Ale jak to zrobimy? – zapytała Cameron.
– To będzie prawdopodobnie zadanie dla Tuga i  oddziałów Karuzari. O  to
właśnie przez wszystkie lata walczyli. Podejrzewam, że Corinari ich poprą. My
będziemy wykonywać skoki i nękać takarańską flotę.
– A jeśli „Avendahlowi” uda się w jakiś sposób dołączyć do tej całej zabawy?
– zastanowiła się Cameron.
Takiego rozwoju wypadków obawiali się najbardziej. Nathan bardzo chciał
przejąć w  stanie nienaruszonym najpotężniejszy pancernik imperium i  uzyskać
dostęp do urządzenia energii punktu zerowego, jednak nie mógł pozwolić, aby
jednostka opuściła stocznię.
– Poza granicami układu umieścimy kilka dronów komunikacyjnych, które
przekształcimy w szybsze od światła pociski kinetyczne, a w razie konieczności
zaatakujemy nimi stocznię. Gdy tylko „Avendahl” spróbuje się ruszyć,
wystrzelimy drony i go unicestwimy. Jeśli będzie trzeba, rozwalimy cały księżyc
– zakończył z przekonaniem.
Dyskusję przerwał sygnał z systemu komunikacyjnego.
– Kapitanie, tu łączność – w głośniku wbudowanym w stację roboczą stojącą
na biurku odezwała się Naralena.
Kapitan szybko docenił uspokajający wpływ, jaki na całą załogę miał ten głos.
Opanowanie i profesjonalizm tej kobiety pomogły wszystkim skoncentrować się
na zadaniach podczas bitwy w  systemie Darvano. Kiedyś zwierzyła się
Nathanowi, że po prostu starała się wykonywać pracę jak najlepiej, a  w trakcie
bitwy była bliska paniki. Niemniej jednak, jak na kogoś, kto dołączył do załogi
dopiero kilka miesięcy temu, wykonywała obowiązki sprawniej niż większość
absolwentów akademii.
– Słucham, tu kapitan.
– Kapitanie, Tug właśnie ląduje. Chciałby spotkać się ze starszymi oficerami
w centrum operacji lotniczych.
– Zrozumiałem. Już idziemy.
Nathan wyłączył panel komunikacyjny i wstał.
– Myślę, że powinnaś zaprosić również Dumara – powiedział do Jessiki.
– Tak jest.

***
– Kapitan na pokładzie! – poinformował strażnik, gdy Nathan, Cameron
i Jessica weszli do centrum operacji lotniczych „Aurory”. Pomieszczenie tętniło
życiem, ponieważ cały personel usiłował skoordynować ruch nowych maszyn,
które właśnie nadlatywały, a  jednocześnie zabezpieczał pokład lotniskowy.
Ponadto major Prechitt wykonał dobry ruch, przejmując kontrolę nad sześcioma
promami wyposażonymi w  napęd skokowy, które dowództwo Corinari
wykorzystywało jako sieć wczesnego ostrzegania o zbliżających się jednostkach
nadświetlnych.
Tug i Dumar siedzieli już przy centralnym stanowisku prezentacyjnym.
– Tug, czego ciekawego się dowiedziałeś? – zapytał Nathan. Zauważył
przedstawiające widoki powierzchni planety obrazy, którym przyglądali się Tug,
Dumar i Prechitt.
– To garnizon na Ancot – wyjaśnił Tug. – Jalea poinformowała mnie, że od
kilku lat to miejsce nie ma pełnej obsady.
– Dlaczego? – zapytała Jessica.
– Mieszkańcy Ancot zawarli swego czasu lukratywne porozumienie, na
podstawie którego zobowiązali się dostarczać żywność na Takarę – odpowiedział
Dumar. – Chociaż nie przepadają za Ta’Akarami, ich życie poprawiło się nieco
w porównaniu z wcześniejszymi czasami.
– Z tego też powodu Ancot nigdy nie był dla Karuzari sensownym miejscem
do przeprowadzania rekrutacji – dodał Tug.
– Kilka lat temu, gdy Karuzari stali się większym zagrożeniem dla imperium,
liczba żołnierzy w  garnizonie została zmniejszona, ponieważ Ta’Akarowie nie
mieli żadnych problemów z ludnością – kontynuował Dumar.
– Jalea donosi, że chociaż garnizon nie ma pełnej załogi, zbrojownia jest
dobrze wyposażona. Ponadto na Ancot wciąż stacjonuje ponad pięćdziesiąt
myśliwców przechwytujących, z  których większość została skonfigurowana do
przeprowadzania operacji w  kosmosie. Jednak ze względu na zmniejszony
poziom zatrudnienia co najmniej połowa z  nich stoi w  hangarach i  nie byłaby
w stanie szybko zareagować na ewentualny atak.
– Więc uważasz, że powinniśmy zaatakować ten garnizon? – zapytał Nathan.
– Zgadza się – potwierdził Tug. – Jalea i  jej ludzie mogą zniszczyć
elektrownię po jego wschodniej stronie. To spowoduje, że nie będą mogły zostać
użyte jakiekolwiek systemy obronne wykorzystujące energię elektryczną.
– Nie będą działać osłony ani wyrzutnie ładunków energetycznych –
stwierdziła Jessica.
– Otóż to.
– A co z lotniskiem? – zastanowiła się Cameron.
– Faktycznie, wciąż jest tam ze dwadzieścia myśliwców. Można by je
spróbować zniszczyć. Mielibyśmy wyrównane szanse.
– Wolałbym mieć większe – stwierdził Prechitt. – Ale i  tak są lepsze niż
podczas poprzedniej bitwy.
– Może uda się je nieco zwiększyć – zaproponował Tug. – Jeśli znalazłbym
się nad lotniskiem, zanim wykryto by przybycie „Aurory”, mógłbym zniszczyć
większość, a może nawet wszystkie myśliwce, które są gotowe do lotu.
– W  przeciwieństwie do garnizonu baza lotnicza dysponuje własnym
reaktorem – ostrzegł Dumar. – Namierzenie cię zajmie tylko kilka sekund,
a przecież twój myśliwiec nie ma osłon.
– W takim razie wystrzelę rakiety, a potem ucieknę.
– To niemożliwe. Namierzenie celu przez corinairiański pocisk manewrujący
zajmuje od pięciu do dziesięciu sekund. Ta’Akarowie nie pozwolili wojskom
Corinari na posiadanie bardziej zaawansowanego uzbrojenia.
– Tym bardziej powinniśmy zaatakować i  zdobyć lepszy sprzęt –
skomentowała Jessica.
– Te wieżyczki... – zastanowił się Prechitt, spoglądając na obrazy
przedstawiające systemy obronne lotniska. – Czy są może zamontowane na
podnoszonych podstawach?
– Tak, zgadza się – odpowiedział Dumar. – Za każdym razem, gdy strzelają,
powstają znaczne ilości ciepła. Podnoszą je, żeby uniknąć pożarów.
– I to na pewno są baterie przeciwlotnicze? – upewnił się major.
– Tak.
– To znaczy, że nie mogą strzelać w  dół? Mam na myśli w  kierunku
powierzchni.
– Nie, nie mogą. Jednak wysokość, na jaką są podnoszone, wynosi najwyżej
dziesięć, dwanaście metrów.
– Teren jest tam dość płaski – dodał major. – Mógłbyś się zbliżyć, lecąc,
powiedzmy, osiem metrów nad powierzchnią, tuż poniżej linii ognia?
Tug odetchnął głęboko.
– Nie wiem, czy mój refleks jest wystarczająco dobry – przyznał. – Nie jestem
już tak sprawny jak kiedyś.
– A  więc może ty, majorze? – zapytał Nathan. – Albo któryś z  twoich
pilotów?
– Kapitanie, żaden z nas nigdy nie siedział w maszynie Tuga, nie mówiąc już
o pilotowaniu. Nie byłoby problemu, gdyby jakiś myśliwiec mógł lecieć w trybie
automatycznym, korzystając z czujników śledzących powierzchnię terenu.
– Tug, nie sądzę, żeby twój myśliwiec był wyposażony w  czujniki
pozwalające na śledzenie terenu i lot automatyczny – stwierdził kapitan.
– Jest przeznaczony jedynie do patrolowania przestrzeni kosmicznej
i przechwytywania, a nie do przemieszczania się nad powierzchnią planety. – Tug
zrezygnowany pokręcił głową, ale nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł.
– Jest ktoś, kto mógłby to zrobić!
– Wiem, kogo masz na myśli. Zacznij opracowywać plan misji, a ja przekażę
informację. – Nathan pokiwał głową.
– Lot będzie wymagał dwuosobowej załogi.
– W  takim razie porozmawiam z  obydwoma pilotami. A  wy postarajcie się,
żeby wszystko zorganizować w jak najkrótszym czasie.

***
– Że jak? Chyba naprawdę nie chcesz, kapitanie, żebyśmy to zrobili? – zapytał
Loki.
Nathan był nieco zaskoczony odpowiedzią Lokiego. Co prawda spodziewał się
pewnej niechęci, ale nie aż do tego stopnia.
– To brzmi o  wiele bardziej niebezpiecznie, niż będzie w  rzeczywistości –
zapewnił.
– Latałeś już wcześniej z  Joshem, prawda? Już samo to jest wystarczająco
niebezpieczne.
– Tug uważa, że Josh sobie poradzi – stwierdził Nathan.
– Loki, przecież już lataliśmy tak nisko – powiedział Josh.
– To było w  kombajnie, Josh. Chyba wiesz, że jest trochę wolniejszy od
myśliwca.
– Nie martw się – odparł Josh. – Jakoś pokieruję tą maszyną.
– Weź pod uwagę, że tym razem będą do nas strzelać.
– Przecież ostatnio też strzelali.
– Josh, to byli snajperzy, a nie przeciwlotnicze działa plazmowe. Najmniejszy
prąd wznoszący może spowodować, że znajdziemy się na linii ognia. Spalą nas
jednym ładunkiem.
– Loki, nic się nie stanie – stwierdził uspokajająco Josh. – Ten myśliwiec
może nie jest wyposażony w system automatycznego lotu, jak nowsze maszyny,
ale potrafi bez żadnego problemu utrzymywać kurs. Wszystko będzie dobrze.
– Posłuchaj, Loki – przerwał Nathan. – Nie zamierzam cię zmuszać. Mogę
przydzielić Joshowi kogoś innego.
– Kapitanie, naprawdę wolałbym, żeby Loki siedział obok mnie – poprosił
Josh. – Nie możesz po prostu wydać mu rozkazu?
– Nie, nie mogę. Nie tym razem. Nie w przypadku czegoś takiego.
– Myślałem, że powiedziałeś, że to nie jest tak niebezpieczne, jak się wydaje –
powiedział Loki.
– Może faktycznie trochę za bardzo zlekceważyłem poziom ryzyka – przyznał
Nathan.
– Daj spokój, Loki – odezwał się Josh. – Zabawimy się.
– Zawsze miałeś dziwne wyobrażenie o  tym, czym jest zabawa –
skomentował Loki.
– Ścinanie chwastów z zawrotną prędkością kilka metrów nad ziemią, a żeby
było jeszcze ciekawiej, odpalanie rakiet i spieprzanie... czyż nie jest to zabawne?
Nathan uśmiechnął się. Josh miał czasami dość zwariowaną żądzę przygody.
Kapitan często się zastanawiał, jak temu chłopakowi udało się przeżyć i dotrwać
do wieku dorosłego.
– Poproszę kogoś innego, by leciał z tobą – zdecydował Nathan.
– Och, daj spokój, Loki – przestraszył się Josh.
– Nigdy nie powiedziałem, że tego nie zrobię – odpowiedział Loki. – Nie
podoba mi się to, ale zrobię.
– Zuch chłopak! – wykrzyknął Josh, klepiąc kumpla po plecach tak mocno, że
ten zrobił krok do przodu.
– Czy miałem jakiś wybór? – odpowiedział. – Beze mnie prawdopodobnie
wylądowałbyś w barze albo czymś takim.
– Dziękuję, Loki – powiedział Nathan. – A  teraz proponuję, żebyście coś
zjedli i  udali się do centrum operacji lotniczych. Aby przygotować się do
zadania, będziecie musieli trochę poćwiczyć nad Corinair.
– Kiedy rozpocznie się misja? – zapytał Loki.
– No cóż, sugeruję, żebyście szybko jedli – odpowiedział kapitan.
– W  porządku – zaśmiał się Josh. – Chodźmy więc. Kapitanie, czy możemy
sobie zamówić coś specjalnego, na przykład ostatni posiłek czy coś w tym stylu?
– To było bardzo zabawne, Josh. Naprawdę, bardzo śmieszne. – Loki nie
wyglądał na rozbawionego.
Nathan stuknął palcem panel komunikacyjny.
– Dowódco grupy lotniczej, tu kapitan Scott.
– Kapitanie, zgłasza się Prechitt, słucham.
– Przygotuj myśliwiec Tuga do startu. Znajdź miejsce na Corinair, które
przypomina teren wokół lotniska na Ancot. Będziemy nad nim trenować. Załoga
pojawi się na pokładzie lotniskowym za pół godziny.
– Tak jest.
Nathan odchylił się w fotelu. Wszystkie strzały, które oddał do tej pory, miały
na celu obronę okrętu lub sojuszników. Mimo że w poprzedniej bitwie wystrzelił
jako pierwszy, uczynił to w obronie systemu Darvano, który ogłosił, że nie chce
już być zależny od takarańskiego imperium. Teraz jednak nie będzie działać
defensywnie. Ma zamiar rozpętać wojnę. Kapitana najbardziej zdziwiło to, że
wszystko wydawało mu się zbyt łatwe.

***
– Proszę, komandorze poruczniku – powiedział Nathan.
Cameron skinęła głową i wysunęła ze stołu mały panel, by uzyskać dostęp do
elementów sterujących holograficznym systemem wyświetlania w  sali odpraw
dowodzenia. Pomieszczenie lekko pociemniało, gdy w  przestrzeni nad stołem
pojawiła się trójwymiarowa reprezentacja podwójnego układu gwiazd.
Komandor Taylor zaczęła omawiać obraz.
– To Mellabore, układ podwójny, który zasadniczo jest podobny do systemu
Alfa Centauri. Te dwie gwiazdy to Savoy, która jest składnikiem pierwotnym
typu G podobnym do Sol, a  także Darvano, będąca również gwiazdą typu G,
jednak nieco mniejszą.
Cameron pokręciła kontrolkami wyświetlacza, przybliżając gwiazdę Savoy
i sprawiając, że Darvano, składnik wtórny układu, zniknął.
– Savoy ma cztery skaliste światy wewnętrzne i  ogromnego gazowego
giganta, Deikona. Czwarty świat, Ancot, jest jedyną zamieszkałą planetą.
– Jak większość z was już wie – odezwał się Nathan – komórka wywiadowcza
Karuzari w  systemie Savoy wykryła, że w  garnizonie i  na pobliskim lotnisku
brakuje personelu, a miejsca te nie są dobrze chronione.
– Dlaczego? – zapytał porucznik Waddell.
– Sukcesy odniesione w ciągu ostatniej dekady przez Karuzari spowodowały
znaczne obciążenie zasobów imperium – wyjaśnił Tug z  oczywistą dumą. –
Savoy zawsze był systemem najbardziej przyjaznym imperium, ponieważ
Ta’Akarowie uzyskują większość żywności z  farm Ancot. Jest to jeden
z niewielu światów, który rozkwitł pod takarańskimi rządami.
– Wywiad donosi również, że w  garnizonie są zgromadzone duże rezerwy
broni energetycznej, ogniw i amunicji – kontynuował Nathan. – Ponadto lotnisko
służy jako baza dla pięćdziesięciu myśliwców, w większości przeznaczonych do
przechwytywania w  przestrzeni kosmicznej, z  czego połowa stoi nieczynna
w hangarach i nie będzie w stanie natychmiast zareagować na atak.
– Sir – przerwał Waddell – chociaż jestem pewien, że te dodatkowe myśliwce
byłyby jak najbardziej pomocne, teraz w  nadmiarze dysponujemy uzbrojeniem
pozwalającym na wyposażenie własnych sił.
– Być może. Ale czy imperium nie ogranicza do pewnego stopnia
skuteczności waszych systemów uzbrojenia, żeby zapewnić sobie przewagę?
– Zgadza się. Jednak właśnie dlatego oddziały Corinari tak ciężko trenują.
Wierzymy, że dobrze wyszkolony i  doświadczony żołnierz, choć uzbrojony
w  słabszy sprzęt, może nadal zwyciężać. Sądzę, że zademonstrowaliśmy to
podczas przejęcia „Loranoi”.
To stwierdzenie, choć logiczne, zabrzmiało w  uszach Nathana trochę
ironicznie, ponieważ „Aurora” była dokładnym przeciwieństwem Corinari.
Umiejętność przetrwania Ziemian wynikała w  dużej mierze z  posiadania przez
nich napędu skokowego, natomiast reszta wyposażenia była gorsza od sprzętu,
którym dysponowało imperium, a być może nawet od tego, jakim posługiwali się
miejscowi żołnierze.
– A  zatem wyobraź sobie, co mogliby zrobić twoi ludzie, dysponując
sprzętem o  takich samych możliwościach jak wyposażenie wroga – zauważyła
Jessica.
– Ta myśl oczywiście przyszła mi do głowy – zapewnił porucznik. – Nie
jestem tylko pewien, czy w tej chwili warto ryzykować, żeby go zdobyć.
– Byłbym skłonny zgodzić się z  panem, poruczniku – powiedział Nathan –
gdyby starcie w  systemie Takary miało się odbyć wyłącznie na powierzchni.
Jednak myśliwce wraz z  uzbrojeniem będą bardzo przydatne w  bitwie
kosmicznej lub podczas wsparcia. Dlatego uważam, że jest to warte ryzyka.
– Czy w ogóle mamy jakichś pilotów?
– Z  pierwotnej liczby dwudziestu czterech myśliwców przechwytujących
przeznaczonych do operacji w  kosmosie obecnie funkcjonuje szesnaście –
wyjaśnił major Prechitt. – Cztery zostały zniszczone w  bitwie, a  cztery kolejne
czekają na naprawy. Z  meldunków pilotów dowiedzieliśmy się także, że mamy
co najmniej trzydzieści maszyn stacjonujących na powierzchni planety,
przeznaczonych do misji orbitalnych i atmosferycznych. Jak dotąd tylko czterech
pilotów nie ma jeszcze przydziału, ale mam nadzieję, że w  ciągu kilku
następnych godzin zgłosi się więcej ludzi, ponieważ rozkaz wciąż dociera do
nowych obszarów.
– Więc może się to skończyć na tym, że będziemy mieli wiele maszyn, ale za
mało pilotów? – zapytał Waddell.
– Zgadza się – przyznał Nathan – jednak lepiej mieć w  zapasie dodatkowe
maszyny, a  szczególnie takie, które są przystosowane do prowadzenia misji
bojowych w przestrzeni kosmicznej.
– Oczywiście, kapitanie – zgodził się Prechitt.
– Zrobimy to, co zaplanowaliśmy – oznajmił kapitan.
Słowa te zostały skierowane bardziej do porucznika Waddella niż kogokolwiek
innego. Gdyby należał do załogi „Aurory”, Nathan mógłby mu udzielić
reprymendy. Ponieważ porucznik był jednak członkiem oddziałów Corinari,
Nathan pozostawił sprawę majorowi Prechittowi. Nathan skinął na komandor
Taylor, by kontynuowała prezentację.
– Plan polega na jednoczesnym zaatakowaniu pięciu różnych celów –
wyjaśniła Cameron. – Pierwszym celem jest platforma dronów
komunikacyjnych, która znajduje się tutaj, tuż za orbitą Deikona. Pan Tugwell
razem z panem Dumarem wykonają spacer kosmiczny i uszkodzą platformę, aby
uniemożliwić łączność z  takarańskim dowództwem. Tymczasem „Aurora”
wykona skok na wysoką orbitę Ancot i zniszczy sieć satelitów komunikacyjnych.
Dzięki temu nie tylko zapobiegniemy wysłaniu informacji na zewnątrz, ale także
znacznie utrudnimy całą komunikację planetarną.
Cameron użyła kontrolek wyświetlacza holograficznego i  zbliżyła widok na
planetę Ancot. Efekt przypominał gwałtowne spadanie, a  hipotetyczny skoczek
zatrzymał się zaledwie trzysta metrów nad powierzchnią. Teraz mieli przed sobą
widok z  lotu ptaka na garnizon, lotnisko i  znajdującą się pomiędzy nimi
elektrownię.
– Drugim celem jest właśnie ta elektrownia, która zasila zarówno lotnisko, jak
i garnizon. Josh i Loki postarają się polecieć tak blisko powierzchni planety, jak
tylko możliwe, dosłownie kilka metrów nad nią, żeby znaleźć się poniżej linii
ognia przeciwlotniczych dział plazmowych. Wystrzelą pociski samosterujące
w stronę elektrowni i skierują się na lotnisko, aby wykorzystać pozostałe rakiety
i zniszczyć wysuwaną platformę lotniskową. Jeśli będziemy mieli szczęście, nie
dopuścimy do startu myśliwców, a przy okazji zachowamy je w nienaruszonym
stanie i wykorzystamy, gdy lotnisko znajdzie się pod naszą kontrolą.
– Ta’Akarowie nie są znani z  tego, że łatwo oddają sprzęt przeciwnikowi –
zauważył Waddell.
– To prawda – zgodził się Tug – ale jeśli będziemy wystarczająco agresywni
i szybcy, możemy ich zaskoczyć.
– Trzecim celem jest elektrownia cywilna, która pełni rolę pomocniczą, a jej
zadaniem jest dostarczenie energii do dwóch wcześniej wspomnianych obiektów
w  przypadku, gdyby główna elektrownia przestała działać – kontynuowała
Cameron. – Tym zajmą się agenci Karuzari przebywający na Ancot.
Otrzymaliśmy informacje, że również ona jest słabo strzeżona, ponieważ to
obiekt cywilny. Czwarty i  piąty cel to oczywiście lotnisko i  garnizon. Zaraz po
wyłączeniu zasilania nad każdym z  nich pojawią się dwa promy wyposażone
w  napęd skokowy i  zrzucą zespoły uderzeniowe, których zadaniem będzie
przejęcie kontroli.
– W promie może się zmieścić tylko około dwudziestu żołnierzy – powiedział
porucznik, marszcząc brwi. – Czterdziestu czy pięćdziesięciu ludzi to raczej
niewiele, żeby zaatakować i przejąć instalację.
– Po dostarczeniu pierwszych zespołów promy wrócą na zaplanowane miejsce
spotkania, aby z „Aurory” odebrać kolejne grupy żołnierzy – wyjaśniła Cameron.
– Ile to może zająć?
– Około dwudziestu minut. W razie potrzeby promy będą przewozić oddziały
aż do zakończenia misji.
– Dość długo, jeśli jest się pod ostrzałem – stwierdził z przekąsem Waddell.
– Moglibyśmy skrócić czas o  połowę, gdybyśmy prowadzili operację
z zamkniętym pokładem.
– W takim razie go zamknijcie – powiedział Nathan.
– Kapitanie, dopiero zaczęliśmy trenowanie procedur lotniczych na otwartym
pokładzie – sprzeciwił się Prechitt.
– Nic na to nie poradzę, majorze. Mamy do czynienia przede wszystkim
z  operacją naziemną. Jeśli się nie powiedzie, cała misja spali na panewce.
Musimy się dobrze przygotować.
– Tak jest, sir.
– Odstępy między skokami powinny być jak najkrótsze – zasugerował
kapitan. – Dzięki temu kolejne transporty żołnierzy będą się pojawiały szybciej.
– Moi ludzie na pewno to docenią, sir – stwierdził porucznik.
– Obawiam się, że niektóre myśliwce wroga oderwą się od ziemi – ostrzegł
major Prechitt.
– Oczywiście – zgodziła się Cameron. – Dlatego też na liście celów znalazł się
system łączności satelitarnej. Gdy go zniszczymy, rozpoczniemy atak lotniczy.
Po wystrzeleniu rakiet Josh i Loki skierują się na orbitę, a tym samym staną się
wabikiem dla takarańskich myśliwców, które polecą za nimi.
– Powiedzmy, że to wszystko zadziała. Jednak w  jaki sposób utrzymamy
zdobyte cele, żeby wykorzystać zasoby? – zastanowiła się Jessica. – Jeśli
mieszkańcy Ancot mają rzeczywiście tak wyjątkowe relacje z  imperium, nasze
plany mogą im się nie spodobać.
– Proszę mi dać kilkuset ludzi i  cztery maszyny bojowe, a  będziemy
utrzymywać zdobyte miejsca tak długo, jak trzeba, sir – stwierdził
z przekonaniem Waddell. – Tylko jak przetransportujemy pojazdy na planetę?
Nathan zauważył, że porucznik po raz pierwszy od początku spotkania
uwierzył w powodzenie misji.
– Można je w prosty sposób składać. Dzięki temu bez problemu zmieszczą się
w  dużych promach towarowych – stwierdził Prechitt. – Wrzucimy po dwa do
każdego.
– Ale takie promy nie zmieszczą się na pokładzie hangarowym – oświadczył
kapitan.
– Zgadza się, jednak możemy wykorzystać pokład lotniskowy –
odpowiedziała Cameron. – Promy mogą czekać nad Corinair, a  później
wylądować na pokładzie „Aurory” i wskoczyć na orbitę Ancot.
– Kapitanie, cały ten plan wydaje się zależeć od jednej rzeczy – zauważyła
Jessica. – A mianowicie od założenia, że możemy wskoczyć w atmosferę i lecieć
nad samą ziemią. Czy jest to w ogóle do zrealizowania?
– Właśnie nad tym pracujemy – zapewnił Nathan.

***
Loki wielokrotnie sprawdził obliczenia związane z  wyznaczaniem skoku. Za
każdym razem uzyskiwał te same wyniki. Poprosił również Abby, żeby
przeliczyła dane na „Aurorze”. Nie tylko otrzymała identyczne rezultaty, ale
wyznaczanie tego samego skoku w kółko zaczęło ją w końcu męczyć.
– Loki, wszystko zostało idealnie wyznaczone – powiedziała.
– Jesteś pewna, że skompensowałaś grawitację planety?
– Grawitację, odchylenia pola magnetycznego, prędkość i  kierunek wiatru,
warunki pogodowe w miejscu skoku, a nawet temperaturę i wilgotność.
– A czy w obszarze, w którym się pojawimy, na pewno nie będzie nic latało?
– W  promieniu tysiąca kilometrów od strefy waszego pojawienia się nie ma
żadnego ruchu lotniczego – potwierdziła Abby. – Poza tym żołnierze majora
Prechitta pilnują całej okolicy, żeby zapewnić bezpieczeństwo.
– Przecież skaczemy tylko na odległość kilku tysięcy kilometrów, Loki –
roześmiał się Josh. – Czy moglibyśmy wreszcie to zrobić?
– Josh, wskakujemy w  atmosferę planety – oznajmił Loki. – Nikt wcześniej
tego nie robił. Więc jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym zyskać pewność, że
wszystko będzie zapięte na ostatni guzik.
– Wszystko jest już zapięte na ostatni guzik – stwierdził Josh. – Z wyjątkiem
mojego nawigatora, który jest miękką frytką.
– Co takiego?
– Miękką frytką.
– Co to, u diabła, jest „miękka frytka”?
– Nie jestem pewien – przyznał Josh. – Ale kiedyś usłyszałem, że tak mówiła
komandor Nash. Chyba chodzi o  to, że jesteś zdenerwowany albo czujesz, że
zaraz może się wydarzyć coś złego.
– W  takim razie zgadza się, jestem miękką frytką – przyznał Loki. Wziął
głęboki oddech i  sprawdził instrumenty. Wyglądało na to, że wszystko jest
w porządku.
– Loki?
– W  porządku, w  porządku – odpowiedział Loki, poprawiając się w  fotelu
i zapinając uprząż. – Zróbmy to.
– Megasupcio! – krzyknął Josh.
– Niech zgadnę, znowu usłyszałeś to od Nash?
– Na kursie w kierunku miejsca skoku – powiedział Josh, ignorując pytanie. –
Zmniejszanie prędkości do wymaganej.
– Sokół Jeden, tu Szpon Dwa Jeden – zgłosił się pilot wsparcia. – Pamiętajcie,
że będziecie wskakiwać w  atmosferę, więc nagle przejdziecie ze środowiska
próżni w obszar, w którym pojawi się duży opór aerodynamiczny. Będzie wami
nieźle trząść. Jeśli obliczenia zawierają nawet najmniejszy błąd, siły oporu mogą
uszkodzić pojazd. Jeśli tak się stanie lub stracicie nad nim kontrolę i  nie
będziecie mogli wykonać skoku powrotnego, od razu się katapultujcie.
Zrozumiano?
– A jakże – odpowiedział Josh i wyłączył nadajnik, żeby nikt oprócz Lokiego
nie mógł go usłyszeć. – Nie ma mowy, żebym się katapultował!
– Rób, co chcesz – stwierdził Loki – ale jeśli ten pojazd się uszkodzi,
wyskoczę z tobą albo bez ciebie.
– Po prostu nie zapomnij uruchomić turbin, gdy tylko zakończymy skok
i znajdziemy się w atmosferze.
– Znam swoje obowiązki. Po prostu nie rozbij nas o  jakąś górę czy coś
takiego.
– Na dwudziestu tysiącach metrów?
– Załóżmy, że pojawimy się na dwudziestu tysiącach metrów – mruknął Loki.
– Kurs i prędkość poprawne – oznajmił Josh. – Zmniejszanie mocy głównego
napędu.
– Dwadzieścia sekund do skoku – poinformował Loki, spoglądając na
instrumenty. – Emitery pola gotowe. Reaktory sto procent mocy. Turbiny
przygotowane do uruchomienia. Dziesięć sekund.
– Powodzenia, panowie – przekazał pilot wsparcia.
Loki nie przestawał się dziwić, w  jaki sposób znalazł się tutaj, po drugiej
stronie gromady Pentaura, ponad dwadzieścia lat świetlnych od świata, w którym
się urodził i wychował. Pomyślał o rodzicach i siostrach. Podobnie jak większość
ludzi z jego ojczystej planety, prawdopodobnie nigdy nie opuścili kontynentu, na
którym się urodzili, nie mówiąc już o podróżach w kosmos. Jednak odkąd sięgał
pamięcią, latanie zawsze było jego marzeniem.
Rodziców nigdy nie było stać na opłacenie szkolenia lotniczego, wziął więc
pożyczkę od człowieka o niezbyt dobrej reputacji. Pomysł wydawał się całkiem
logiczny, ale gdy zakończył szkolenie, Ta’Akarowie ograniczyli cały ruch
międzygwiezdny, pozwalając na poruszanie się po trasach międzygwiezdnych
tylko własnym jednostkom. To natychmiast spowodowało bezrobocie wśród
wykwalifikowanych pilotów. Młody adept, który właśnie ukończył szkołę
lotniczą, a bardzo chciał latać, nie miał szans na znalezienie sensownego zajęcia.
W taki oto sposób pożyczka nie została zwrócona. Pomimo obietnicy podjęcia
jakiejkolwiek pracy, by oddać wszystko z  odsetkami, został przekazany
wymiarowi sprawiedliwości. Za karę miał pracować w  firmie pozyskującej
zasoby w Przystani i zwracać dług.
Jak na ironię tuż po przybyciu na planetę okazało się, że któryś z  kolei pilot
właśnie zrezygnował z  pracy po tym, jak zmęczyły go lekkomyślne wybryki
Josha w  kokpicie kombajnu. Ponieważ firma miała akurat duży kontrakt do
zrealizowania, a  poza tym cierpiała na brak wykwalifikowanych pilotów, Loki
trafił na właściwy moment i  zaczął latać z  Joshem. W  końcu zrealizował
marzenia. Oczywiście nie spodziewał się, że znajdzie się po drugiej stronie
gromady Pentaura.
– Dziesięć sekund do punktu skoku – zameldował Loki, uruchamiając
sekwenser. – Josh, czy chciałbyś znów polatać kombajnem w Przystani?
– Och nie!
– Tak samo ja – potwierdził Loki. – Pięć sekund.
Ponownie spojrzał na instrumenty. Wszystko było gotowe do skoku.
– Cztery...
Josh przyjrzał się wskazaniom. Kurs był doskonały i prowadził ścieżką, dzięki
której po zakończeniu skoku powinni lecieć równolegle do powierzchni Corinair
na wysokości dwudziestu tysięcy metrów. Obecna prędkość, choć boleśnie niska
jak na pojazd kosmiczny, byłaby idealna podczas lotu atmosferycznego. Mogliby
szybować wystarczająco długo, by uruchomić turbiny odrzutowe, a  z drugiej
strony nie poruszaliby się zbyt szybko, aby zagrozić stabilności konstrukcji.
– Trzy...
Josh opuścił automatyczny wizjer i  ostrożnie położył lewą rękę na
przepustnicy, a prawą na drążku sterowania lotem.
– Dwa...
Umieścił kciuk na przycisku, żeby przełączyć się z trybu lotu kosmicznego na
atmosferyczny.
– Jeden...
Wtedy właśnie pomyślał, że dobrym pomysłem byłoby wdrożenie
rozwiązania, które po wykonaniu skoku automatycznie przełączałoby tryb lotu
i odpalało turbiny odrzutowe.
– Skok!
Przez przyciemniony wizjer zdołał zauważyć niebieskobiałe światło, które
szybko rozprzestrzeniło się z emiterów na kadłubie. W jego otoczce znalazł się
mały pojazd. Niemal natychmiast poświata stała się tak jaskrawa, że pomimo
automatycznego przyciemnienia Josh musiał mocno zacisnąć powieki.
Nie był to ich pierwszy raz, ale do tej pory po skoku zawsze pojawiali się
w otchłani kosmosu. Często wydawało się, że gwiazdy nawet się nie poruszyły.
Tym razem było jednak inaczej.
Błysk skoku zniknął i kokpit natychmiast wypełniły promienie słońca Corinair.
Na tak dużej wysokości gwiazda była o  wiele jaśniejsza niż na powierzchni
globu, więc Josh był zadowolony, że automatyczny wizjer wciąż działał.
Po zakończeniu skoku przez krótki czas lecieli w ciszy. Silniki były wyłączone
i  nie słyszeli nawet dźwięków powietrza ocierającego się o  zewnętrzną
powierzchnię kabiny. Jednak chwilę później nagły wzrost ciśnienia na zewnątrz
myśliwca sprawił, że usłyszeli donośny huk. Wydawało się, jakby przebili się
przez kamienną ścianę. Pojazd zaczął się trząść.
– Co, do cholery? – wykrzyknął Loki. – Czy w coś trafiliśmy?
– Uruchom turbiny! – odpowiedział Josh, starając się przejąć kontrolę nad
maszyną. Założył, że w tej chwili doświadczali zwykłych turbulencji jak podczas
typowego lotu w atmosferze.
– Już próbowałem! – odpowiedział Loki. – Nie odpalają się! Czujniki wciąż
przekazują informację, że jesteśmy w kosmosie!
– Zrestartuj je! – wrzasnął Josh. Dziób myśliwca ciągnął w  dół, reagując na
opór stawiany przez atmosferę. – Wyłącz je i jeszcze raz uruchom!
– Próbuję!
– Pospiesz się! Nie mogę podnieść dziobu!
– Sokół Jeden, tu Szpon Dwa Pięć! Wytracasz szybko prędkość! – zabrzmiał
głos z komunikatora.
Josh zerknął na wyświetlacz radaru, nagle przypominając sobie, że kilka
myśliwców zabezpiecza ten teren.
– Musisz zwiększyć moc silników – dodał spokojnie pilot myśliwca.
– Naprawdę? O rany, dzięki! Nigdy bym się nie domyślił!
– Nasze turbiny odrzutowe nie chcą się uruchomić! – przekazał Loki. –
Właśnie je restartuję!
Pojazd mógł się unosić w  powietrzu, ale w  tym celu musiał odpowiednio
szybko lecieć. Josh przeanalizował dostępne opcje, próbując szybko wymyślić,
co należałoby zrobić, żeby nie spaść jak kamień.
– Nie jest dobrze! Nadal nie odpalają!
Loki spojrzał na tablicę przyrządów, zwracając szczególną uwagę na odczyty
z  turbin odrzutowych. Maszyna nadal gwałtownie podskakiwała, zmuszając go
do obserwowania odczytów z przymrużonymi oczami.
– Czujniki nie pokazują wystarczająco wysokiego poziomu tlenu!
– Jesteśmy na dwudziestu tysiącach metrów! – wykrzyknął Josh. – Na tej
wysokości powinno być dość dużo tlenu.
– Sokół Jeden, tu Szpon Dwa Pięć. Obniż dziób i zanurkuj! – rozległ się głos
pilota. – Wokół wlotów masz zbyt dużo turbulencji. Musisz zanurkować, żeby
zwiększyć prędkość i  wtłoczyć powietrze do turbin, a  wtedy czujniki odczytają
poprawny poziom tlenu!
Joshowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, natychmiast pochylił myśliwiec.
Było to dość łatwe, ponieważ dziób i  tak bardzo chciał być skierowany w  dół.
Patrzył, jak prędkość zaczyna rosnąć.
– Spróbuj znowu! – zawołał.
– Już nad tym pracuję! – odpowiedział Loki. Cały czas obserwował wskaźniki
poziomu tlenu w  turbinach odrzutowych. Teraz już pojął, na czym polegał
problem. Musiał po prostu odczekać, aż ciśnienie powietrza wpadającego do
wlotów turbin stanie się wystarczająco wysokie, co sprawi, że czujniki zadziałają
prawidłowo.
Josh spojrzał na wysokościomierz. Minęli już piętnaście tysięcy metrów
i wciąż spadali.
– Loki, czekam.
– Jeszcze tylko kilka sekund – odpowiedział Loki. Także spojrzał na wskaźnik
prędkości opadania. Gdyby tym razem turbiny nie odpaliły, mogłoby nie
wystarczyć czasu do zrestartowania ich po raz czwarty.
– Mijamy dziesięć tysięcy! – krzyknął Josh.
– Odpalanie turbin! – odpowiedział Loki. Widział, że system powoli się
uruchamia. Pomimo turbulencji poczuł, że turbiny zaczęły się obracać, gdy
otwory wlotowe otworzyły się i wpuściły bogate w tlen powietrze.
– Osiem tysięcy! – poinformował Josh. Próbował podciągnąć dziób, by
zmniejszyć kąt nurkowania, ale bez turbin, które mogły rekompensować słabe
możliwości lotne myśliwca, reakcja maszyny była w  najlepszym przypadku
powolna.
– Turbiny ruszają! – odpowiedział Loki.
– Sześć tysięcy!
– Moc wzrasta! Przygotuj się do zwiększenia ciągu!
– Cztery tysiące! – Josh cały czas trzymał lewą rękę na drążku ciągu, ale
wiedział, że gdyby spróbował go użyć zbyt wcześnie, silniki mogłyby zgasnąć. –
O cholera! Minęliśmy dwa tysiące!
– Zwiększ ciąg! – wrzasnął Loki. – Teraz, teraz!
Josh przesunął lekko dźwignię przepustnicy. Nie chciał od razu zastosować
pełnego ciągu, ponieważ nurkowali stromo i  zbyt duża moc utrudniłaby
wyrównanie lotu. Gdy osiągnął dziesięć procent, poczuł, że myśliwiec nieco
bardziej reaguje na polecenia. Dziób zaczął się lekko unosić.
– Dziesięć procent mocy. Minęliśmy tysiąc metrów! – poinformował Josh.
– Podnieś dziób, Josh! Podnieś dziób!
Pilot wciąż przesuwał drążek ciągu do przodu, a  dziób myśliwca unosił się
coraz bardziej.
– Dwadzieścia procent. Minęliśmy pięćset.
Loki zebrał się w  sobie, pewny, że operacja się nie powiedzie, a  Josh za
moment uruchomi awaryjne katapultowanie.
– Jestem gotowy, Josh – wymamrotał.
– Nie katapultuję się! – odpowiedział Josh. – Pięćdziesiąt procent mocy.
Minęliśmy trzysta metrów.
– Więc podnieś ten pieprzony dziób! – krzyknął Loki.
– Minęliśmy sto pięćdziesiąt.
Loki spojrzał na ziemię. Chociaż wydawało się, że pędziła pod nimi znacznie
szybciej, niż zbliżała się do nich, najwyraźniej wciąż jeszcze spadali.
– Wreszcie się doigrałeś – wyszeptał. – W końcu nas zabijesz.
– Naprawdę? – zapytał Josh nieco zdziwiony brakiem wiary przyjaciela. –
Osiemdziesiąt procent mocy. Minęliśmy siedemdziesiąt pięć metrów – dodał
spokojnie.
Loki nagle zauważył, że ziemia nie zbliża się już tak szybko, jak jeszcze
chwilę wcześniej. Spojrzał na ekrany z  parametrami dynamiki lotu. Lecieli na
pełnym ciągu, prędkość maszyny prawie osiągała maksymalną, wszystko
wyglądało zupełnie normalnie. I  wtedy zauważył coś jeszcze... Josh leciał
z niemal pełną prędkością zaledwie pięć metrów nad ziemią, dokładnie tak, jak
wcześniej ćwiczyli to na lotach treningowych.
– Ty sukinsynu! – wykrzyknął Loki. – Miałeś zamiar lecieć jak wariat przez
cały czas!
– Nie przez cały czas – odparł Josh – tylko przez dwadzieścia sekund.
– To nie jest zabawne, człowieku. To w ogóle nie jest śmieszne.
– Daj spokój! To było bardzo zabawne! – Josh się roześmiał. – „Wreszcie się
doigrałeś. W końcu nas zabijesz” – zaczął drwić.
Loki przestał zwracać uwagę na to, co mówił Josh. Zamiast tego
skoncentrował się na instrumentach, aby sprawnie zakończyć operację. W końcu
lecieli z maksymalną prędkością tuż nad powierzchnią planety.
– „Aurora”, tu Sokół Jeden. Skok zakończony.
– Sokół Jeden, tu „Aurora”. Gratulacje, panowie – odpowiedział kontroler
lotu. – Wracajcie na odprawę.
– Tu Sokół Jeden, przyjąłem. Bez odbioru – potwierdził Loki i zwrócił się do
Josha. – Jak tylko się to wszystko skończy, wyjeżdżam na wakacje.
Josh uśmiechnął się, podniósł dziób myśliwca i skierował go na orbitę. Abby
niewątpliwie chciałaby jak najszybciej przejrzeć wszystkie logi ze skoku.
Należało wprowadzić pewne modyfikacje w  oprogramowaniu, aby turbiny
odrzutowe odpalały się sprawniej. Wiedział, że wszystkie problemy zostaną
wkrótce rozwiązane. Niedługo znów pojawią się w  atmosferze planety i  będą
ćwiczyć ten sam manewr, za każdym razem wykonując go coraz lepiej. Później
również piloci promów wezmą udział w  treningach, dzięki czemu uzyskają
przewagę taktyczną nad takarańskimi siłami – nie tylko na Ancot, ale także na
Takarze. Josh nie był strategiem wojskowym, jednak nawet on wiedział, jak
ważne jest to, co właśnie osiągnęli. Teraz mieli realną szansę na zwycięstwo.
4

Porucznik Waddell patrzył na wysiadających z promu ludzi, którzy za chwilę


mieli przejść do głównej zatoki hangarowej. Zwycięstwo na Ancot mogłoby być
pewne jedynie wtedy, gdyby dysponowali co najmniej pięciuset dobrze
wyszkolonymi Corinari. Co prawda w ostatnim raporcie pojawiła się informacja
o odnalezieniu na powierzchni Corinair kilku tysięcy żołnierzy, lecz zebranie ich
i zorganizowanie odlotu zajęło mnóstwo czasu. Zasoby wciąż były ograniczone,
ponieważ cały czas likwidowano skutki ostatniego bombardowania. Chociaż
pancernik wykonał tylko jedno okrążenie planety, zdążył zadać dotkliwe straty:
zrównał z  ziemią główne instalacje wojskowe, infrastrukturę komunikacyjną
i  transportową, generatory energii, najważniejsze zakłady przemysłowe, a  także
większość siedzib rządu. Gdyby nie pomoc napływająca ze słabiej zamieszkałych
światów systemu Darvano, chaos byłby jeszcze większy.
Waddell obserwował, jak sierżanci instruują nowo przybyłych żołnierzy
Corinair, przydzielając ich do czterech oddzielnych grup. Aby przyspieszyć
operację, promy nie pojawiały się w  głównej hali hangarowej. Zamiast tego
żołnierze opuszczali pojazdy w  śluzie transferowej, wchodząc do środka przez
mniejszy właz dla personelu, wycięty w potężnych wrotach. Waddell nie potrafił
sobie wyobrazić, jak można byłoby sobie z  tym wszystkim poradzić, gdyby
kapitan zdecydował się na używanie otwartego pokładu.
– Poruczniku! – usłyszał głos z tyłu. Odwrócił się i zobaczył zbliżającego się
komandora podporucznika Torala, który właśnie wysiadł z promu.
– Sir! – odpowiedział Waddell, salutując.
– Ilu ludzi zebraliśmy do tej pory?
– Mniej niż dwustu, sir.
– To zaledwie jedna kompania – skomentował szorstko komandor.
– Tak jest.
– Zajmie nam to więcej czasu, niż myśleliśmy.
– Po prostu nie ma wystarczającej liczby promów, sir. Większość nadal
ewakuuje rannych cywilów do szpitali poza głównymi obszarami zniszczeń.
– A co z tymi, których będziemy używać podczas ataku na Ancot?
– Ćwiczą wskakiwanie w atmosferę i pojawianie się na małych wysokościach,
sir. Od tego zależy cały plan.
– Tak, rzeczywiście. – Komandor zmarszczył brwi. – Szalony plan. Nigdy nie
pomyślałbym, że kiedykolwiek będziemy to robić, a już na pewno nie na Ancot.
Rozejrzał się po hali. Z  przodu stały myśliwce przechwytujące, które zostały
przetransportowane z  Corinair. Na środku żołnierze formowali plutony,
wysiadając z promów lądujących w tyle hangaru.
– Słuchaj, Waddell – zaczął, odwracając się do porucznika. – Zostaniemy
dowódcami kompanii.
– Sir, czy dowódca kompanii nie powinien...
– Być majorem? Widzisz może któregoś z nich w pobliżu?
– Ale ja jestem tylko porucznikiem, sir.
– A ja komandorem podporucznikiem. Do diabła, awansowałem dopiero kilka
tygodni temu. Żaden z nas nie ma uprawnień do dowodzenia kompanią. Ale co
tam! Przecież naszym głównodowodzącym jest major pilocik.
– Tak jest.
– Podzielimy ludzi na dwie kompanie: Alfa i Brawo. Wszystko ma być bardzo
proste. Ja będę dowodził Alfą, a ty Brawo. Ponieważ będziemy atakować różne
cele, prawdopodobnie poradzimy sobie bez dowódcy brygady, chyba że przed
skokiem pojawi się inny porucznik. W  takim przypadku przydzielę mu
dowództwo nad Alfą, a sam przejmę nadzór nad batalionem.
Toral sprawdził czas na wyświetlaczu wewnątrz osłony oczu umocowanej
z przodu hełmu bojowego.
– Kiedy rozpoczniemy akcję?
– Kapitan Scott stwierdził, że musimy poczekać, aż będziemy posiadać
wystarczające zasoby.
– Naprawdę? Cóż, już go lubię – zażartował komandor. – A  ty co sądzisz
o potężnym Na-Tanie?
– Trudno powiedzieć, sir. Spotkałem go tylko raz, na dzisiejszej odprawie. Na
pewno jest młody... młodszy niż którykolwiek z nas. Mam wrażenie, że podobnie
jak my, nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Tak naprawdę nie wygląda na
kapitana, a przynajmniej nie na takiego, jakiego sobie wyobrażaliśmy.
– Unieszkodliwił trzy ciężko uzbrojone okręty imperialne i dwukrotnie ocalił
nasz świat, więc według mnie radzi sobie całkiem dobrze.
– Tak jest, sir – zgodził się porucznik, idąc za komandorem w  kierunku
zgromadzonych żołnierzy.
– Znam ten garnizon – powiedział Toral. – Stacjonowałem tu podczas służby
w siłach cesarskich. Jeśli nie odetniemy zasilania, wieżyczki obronne potną nas
na kawałki, zanim pojawimy się wystarczająco blisko, żeby uruchomić
destabilizatory osłon.
– Plany obejmują zlikwidowanie zarówno głównego, jak i zapasowego źródła
zasilania – stwierdził Waddell.
– To wszystko brzmi bardzo pięknie, ale jedynie przy założeniu, że w samym
garnizonie nie mają rezerwowego reaktora.
– A mają?
– Myślę, że nie. Gdy tam stacjonowałem, nie mieli żadnego. Ale to było
dziesięć lat temu.
– Reaktor wystarczająco mocny, aby zapewnić zasilanie pola siłowego,
pojawiłby się na skanach – zauważył porucznik. – Byłby widoczny nawet
wówczas, gdyby został wyłączony. Generator, który jest zbyt słaby, by można go
było wykryć, może zaledwie zasilać działo wieżyczki obronnej.
– Zakładając więc, że nie mają zapasowych reaktorów, i  tak nadal musimy
dostać się w pobliże garnizonu, a to nie będzie łatwe nawet bez otaczającego pola
siłowego i  wieżyczek. – Toral zatrzymał się na chwilę i  odwrócił w  stronę
Waddella. – Będziemy musieli wykonać desant w sam środek garnizonu.
Porucznik Waddell dostrzegł troskę na twarzy komandora.
– Załatwią nas, zanim zdążymy zejść na powierzchnię.
– Trudno powiedzieć. Najpierw spróbujemy zaatakować z  przodu
i  odwrócimy ich uwagę. Uwierzą, że zamierzamy sforsować główną bramę. To
najsłabszy punkt.
– A zatem najsilniej broniony.
– Damy im wystarczająco dużo czasu, żeby przemieścili większość ludzi
w  pobliże bramy, a  potem wskoczymy z  tyłu garnizonu i  zrzucimy ludzi na
dziedziniec. Jeśli pojawimy się dostatecznie nisko, będą mogły nas ostrzeliwać
tylko dwie tylne wieżyczki. Prom może wytrzymać kilka trafień.
– W przeciwieństwie do żołnierzy – mruknął Waddell.
– Przyznaję, że niektórych stracimy, ale większość przeżyje. Naprawdę
pomogłoby nam, gdybyśmy otrzymali wsparcie z powietrza, bo wieżyczki byłyby
zajęte czymś innym.
– Zejście z  orbity będzie wymagać aktywnej osłony powietrznej przez co
najmniej dziesięć minut.
– Do tego czasu wszystko pewnie się zakończy – stwierdził komandor. –
W taki czy inny sposób.

***
Nathana obudził brzęczyk przy drzwiach. Przez chwilę nie był pewien, co się
dzieje. Przecież tylko na chwilę położył się na kanapie. Dzwonek zabrzmiał
jeszcze raz, więc szybko wstał i skierował się w stronę włazu. Od kilku tygodni
miał problem z zasypianiem. Jeszcze zanim otworzył drzwi, odezwał się:
– Witaj, Cam.
Cameron również wydawała się zaskoczona.
– Skąd wiedziałeś, że to ja?
– To mogłaś być jedynie ty, Jessica lub Władimir – wyjaśnił, wracając na
kanapę. – Jessica dzwoniłaby podwójnie, a Wład nacisnąłby przycisk, a potem od
razu wszedł do środka. W ogóle która jest godzina?
– Dwudziesta pierwsza trzydzieści czasu pokładowego.
– Jasna cholera! Czyżbym spał od...
– Około siedmiu godzin, sir – dokończyła – zakładając, że zasnąłeś, gdy tylko
położyłeś się na kanapie.
– Myślę, że masz rację. Dlaczego pozwoliłaś mi tak długo spać? Mamy
przecież misję...
– Spokojnie, Nathanie. Na prośbę komandora podporucznika Torala cofnęłam
zegar misji o dziesięć godzin.
– Kogo?
– Jest to najwyższy rangą oficer piechoty Corinari. Wygląda na to, że podczas
przymusowej służby dla imperium stacjonował w  garnizonie na Ancot.
Rozmawiał już na ten temat z Jessicą i Dumarem. W każdym razie twierdzi, że
atak powinien się rozpocząć, gdy za garnizonem będzie wschodzić słońce.
Uważa, że oślepi ono strzelców na wieżyczkach, gdy będziemy zrzucać desant do
środka. Powiedział też, że do porannej zmiany zostanie jeszcze mniej więcej
godzina, więc strażnicy będą zmęczeni, a  obsada ograniczona do minimum.
Pomyślałam również, że pilotom promów przydałby się dodatkowy trening,
a  także krótki odpoczynek przed misją. A  poza tym przecież to oczywiste, że
potrzebowałeś snu.
– Skąd mogłaś wiedzieć?
– To mój obowiązek.
– Twoim obowiązkiem jest opiekowanie się okrętem, nie mną.
– Ty jesteś okrętem, Nathanie – powiedziała. – Nadal tego nie rozumiesz,
prawda? Jak myślisz, dlaczego ogłaszamy „»Aurora« przybywa” lub „»Aurora«
odchodzi”, gdy przychodzisz i  wychodzisz? Dlatego że to ty jesteś okrętem.
Jesteś „Aurorą”. Okręt jest dla kapitana instrumentem służącym do wykonywania
jego woli. Jeśli powiesz „atakować”, atakujemy. Jeśli powiesz „wycofać się”,
wycofujemy się. Jeśli powiesz „przewróć się i udawaj martwego”...
– Rozumiem.
– Moim zadaniem jest zapewnienie, by załoga mogła wykonać to, co
rozkażesz. Muszę również dbać o  to, żeby kapitan był w  stanie podejmować
spójne decyzje.
– To musi być chyba najtrudniejsza część twojej misji – zażartował.
– Powtórz to innym.
– Powiedz mi, gdzie jest Wład? – zapytał, zmieniając temat. – Czy nie
powinien się tu pojawić razem z Jessicą?
– Władimir jest bardzo zajęty, bo przed akcją chce naprawić jak najwięcej
systemów – wyjaśniła Cameron. – Natomiast Jessica omawia plany bitewne
z dowódcami plutonów, a także z Tugiem, Dumarem i majorem Prechittem.
– Co sądzisz o Dumarze?
– Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem. Jest jednak całkiem oczywiste, że
pozostaje lojalny wobec Tuga i całkowicie mu ufa.
– Tak, zauważyłem.
– Przekazał również całkiem niezłe informacje, a  także pozwolił zrozumieć
metody działania Ta’Akarów – Cameron przerwała na chwilę. – Jestem prawie
pewna, że także Jessica mu zaufała.
– Jessica nie ufa nikomu.
– A jednak ufa Dumarowi, bo wielokrotnie skorzystała z jego rad.
– Rozumiem. Wiesz, gdy pierwszy raz pojawiliśmy się w systemie Savoy, coś
się wydarzyło. Coś zaszło między nimi trojgiem. Jessica nigdy nie opowiedziała
mi całej historii.
– Kimkolwiek jest Dumar, ma go na oku. Stał się jednak prawą ręką zarówno
jej, jak i Tuga.
– Zastanawiam się, co Jalea o tym pomyśli, gdy się tu pojawi.
– Czy ona wróci? – zastanowiła się Cameron.
– Tak sądzę. Prawdopodobnie po bitwie.
– Tug wykonał skok, żeby przekazać jej szczegóły związane z  misją. Za
godzinę powinien wrócić.
– No cóż... – Nathan przeciągnął się. – Wygląda na to, że tym razem nie
zorganizujemy w  kwaterach kapitańskich standardowego przyjęcia przed misją.
Umyję się teraz i  coś zjem, a  później wrócę do obowiązków. Nie chcielibyśmy
przecież dopuścić, żeby poziom cukru we krwi „Aurory” zbytnio się obniżył –
dodał z uśmiechem.

***
– Skok zakończony – poinformował Riley, nawigator. – Znajdujemy się poza
systemem Savoy.
– Bardzo dobrze – odpowiedział Nathan. – Łączność, przekazać rozkaz do
centrum operacji lotniczych, że pokład jest dostępny.
– Tak jest.
Słuchając Naraleny, jednocześnie rozważał słowa pierwszej oficer usłyszane
godzinę wcześniej. „Jesteś »Aurorą«”. Wiedział, że to prawda, ponieważ o tym,
kim jest kapitan na okręcie, dowiedział się już w  akademii. Po prostu aż do tej
chwili nigdy traktował tego tak poważnie. Miał zamiar przeprowadzić
niesprowokowany atak na pozycję wroga, wypowiadając w  ten sposób wojnę
całemu imperium. Co prawda już kiedyś pierwszy oddał strzały, ale musiał bronić
systemu Darvano. Gdyby nie podjął działań, planeta Corinair zostałaby
zniszczona, a większość mieszkańców zginęłaby.
Jednak system Savoy był zupełnie czymś innym. Nie stanowił żadnego
zagrożenia dla Darvano i  Sojuszu. Po prostu był akurat w  pobliżu i  posiadał
zasoby, których Sojusz rozpaczliwie potrzebował. Można było oczywiście
argumentować, że ze względu na bliskie sąsiedztwo układ Savoy stanowi
zagrożenie strategiczne. Nie dało się jednak udowodnić, że imperium, po
doświadczeniu związanym z  secesją systemu Darvano, znów odważyłoby się
zaatakować.
Nathan pomyślał o  swojej misji. Jego obowiązkiem, zawartym nawet
w  ostatnim rozkazie otrzymanym od kapitana Robertsa, było zrobienie
wszystkiego, by powrócić na Ziemię. Roberts mocno wierzył, że „Aurora”
i  napęd skokowy są kluczem do obrony Ziemi przed Jungami. Nathan również
nie miał w tej kwestii wątpliwości, ponieważ kilkakrotnie mógł już przetestować
tę technologię podczas bitew. Główną powinnością Nathana było sprowadzenie
„Aurory” do domu.
Niestety, wszystko zaszło za daleko. Nathan przypuszczał, że historia surowo
oceni jego decyzje. W rzeczywistości nie byłby zaskoczony, gdyby po powrocie
został pozbawiony stanowiska. Pragnąc jak najszybciej wrócić do domu, wywołał
przez nieuwagę wojnę międzygwiezdną, w  którą zaangażował zasoby okrętu
i całą załogę.
– Kapitanie, wszystkie pojazdy od pierwszego do piątego opuściły już płytę
startową i zbliżają się do punktu skoku – poinformowała Jessica. – Sokół Jeden
również jest na miejscu.
– Poinformować załogę – rozkazał Nathan. – Skaczemy za pięć minut.

***
Tug opuścił wizjer hełmu i  zablokował go. Szybki rzut oka na wyświetlacz
poinformował go, że kombinezon do spacerów kosmicznych został prawidłowo
uszczelniony i  jest gotowy do użycia. Odwrócił się do ubranego tak samo
Dumara i dał mu znak podniesionym kciukiem.
– Test łączności.
– Słyszę cię głośno i wyraźnie – odpowiedział Dumar.
– Czy jesteś na to gotowy, przyjacielu?
– Od trzydziestu lat.
– Można już rozhermetyzować pojazd – przekazał Tug załodze promu.
– Zrozumiałem – odpowiedział drugi pilot i odwrócił się, by spojrzeć do tyłu.
– Powodzenia, panowie – rzucił, zamykając właz w kokpicie i odcinając dostęp
do przedziału ładunkowego, w  którym Tug z  Dumarem czekali na rozpoczęcie
spaceru kosmicznego. – Dehermetyzacja ładowni.
Tug wziął zestaw narzędziowy i  przymocował go z  przodu skafandra. Obaj
musieli zabrać pakiety, które zawierały narzędzia niezbędne do przeprowadzenia
akcji. Gdy tylko upewnili się, że zostały solidnie zabezpieczone, udali się
w pobliże tylnego luku ładunkowego.
– Czas do skoku: cztery minuty – poinformował pilot.

***

Josh zauważył, że Loki jest cichszy niż zwykle. W  normalnych


okolicznościach Loki też nie był zbyt gadatliwy, ale gdy się stresował, stawał się
dość rozmowny. Josh wiedział, że jest to metoda na uspokojenie i  stonowanie
organizmu. Sposób Josha polegał po prostu na przeklinaniu lub wrzeszczeniu.
– Coś zbyt cicho tam u ciebie, kolego. Jesteś zdenerwowany czy co?
– Nie, właściwie jestem zaskakująco spokojny, biorąc pod uwagę okoliczności
– odparł Loki.
– Biorąc pod uwagę, że mamy zamiar wskoczyć na terytorium wroga i znaleźć
się zaledwie kilka metrów nad powierzchnią, mknąc z  ponaddźwiękową
prędkością?
– Za bardzo się tym nie przejmuję – odpowiedział Loki. – Udało mi się
wszystko dobrze opanować dzięki skokom treningowym na Corinair.
– Może chodzi o to, że po drodze wystrzelimy kilka pocisków?
– Teraz, kiedy o  tym wspomniałeś, wydaje mi się faktycznie trochę szalone,
że ktoś w ogóle pozwolił ci na strzelanie.
– Tak, to całkiem spoko, nie?
– Nazwałbym to nieco inaczej – stwierdził Loki, przyglądając się
instrumentom. – Napęd skokowy w  gotowości. Reaktory na pełnej mocy. Kurs
i prędkość poprawne. Trzy minuty do pierwszego punktu.
***
Komandor podporucznik Toral stał na przodzie przedziału ładunkowego
małego promu, zdolnego do wykonywania skoków. Pojazd nie został jednak
zaprojektowany do transportowania oddziałów uderzeniowych. Był to po prostu
cywilny prom ogólnego przeznaczenia. W  czterech takich pojazdach zostały
zainstalowane mininapędy skokowe, zaprojektowane przez naukowców
z  Corinair, którzy wykorzystali wiedzę udostępnioną przez „Aurorę” w  celu
stworzenia sieci wczesnego ostrzegania. Gdy napędy zostały zainstalowane,
większość dowództwa Corinari uważała, że jedynie zmarnowano czas
i pieniądze. Jednak teraz komandor stwierdził, że jest zupełnie odwrotnie.
Prom mógł z ledwością pomieścić dwudziestu ludzi. W tym celu trzeba było
usunąć oba szeregi siedzeń wzdłuż ścian przedziału. Do przetransportowania
plutonu były potrzebne dwie takie jednostki. Ponadto systemy podtrzymywania
życia małych promów nie zostały zaprojektowane dla tak wielu pasażerów.
Działały poprawnie tylko przez godzinę, a później następowało przeciążenie, co
powodowało, że ilość dwutlenku węgla we wnętrzu zaczynała niebezpiecznie
wzrastać. Na szczęście podróż miała trwać krócej.
Toral z fascynacją obserwował żołnierzy. Byli dziwną grupą – mieszaniną osób
młodych i  starszych. Tych, którzy służyli już imperium, a  także tych, którzy
nigdy nie byli do tego zmuszeni. Zostali wybrani spośród ocalałych oddziałów
odnalezionych na Corinair. Większość pochodziła z różnych jednostek. Niewielu
kiedykolwiek wspólnie trenowało czy też brało udział w prawdziwej walce.
Podobnie było z  komandorem podporucznikiem. Ćwiczył równie ciężko jak
każdy Corinari. To była ich metoda. Jednak jemu również brakowało
doświadczenia bojowego. Służył imperium w tym samym garnizonie, który mieli
teraz zaatakować. Jednak ludność Ancot nie stanowiła żadnego zagrożenia dla
stacjonujących tam sił, a  cała kariera komandora w  wojsku cesarskim była
znacznie mniej obfitująca w znaczące wydarzenia niż pozostała część jego życia.
Był jednak zdeterminowany, by tego dnia udowodnić swoją przydatność.
Zrządzeniem losu został dowódcą jednej z  dwóch kompanii Corinari. Wkrótce
mieli zadać przeciwnikowi pierwsze ciosy w obronie ojczystej planety. Nie było
ważne, że niektórzy żołnierze, z  którymi przyjdzie im walczyć, urodzili się
i  wychowali na tej samej ziemi. Jego ludzie walczyli o  wolność Corinair,
o  przetrwanie planety. Toral nie chciał zawieść podwładnych. Jednego był
pewien: wkrótce wszyscy staną się doświadczonymi żołnierzami.
– Czas do skoku: dwie minuty – poinformował pilot.

***
Podobnie jak Toral, również porucznik Waddell stał na przodzie promu
skokowego. Dwa takie pojazdy transportowały pierwszy z  plutonów, które
tworzyły jego kompanię. Ten oddział miał za zadanie przejąć lotnisko po
zniszczeniu przez myśliwiec głównego reaktora zasilającego działa plazmowe.
Waddell wiedział, że miejsce nie jest silnie strzeżone i nikt nie będzie spodziewał
się takiego ataku, ponieważ wszyscy w  bazie byli pewni, że za pomocą dział
mogą zniszczyć każdy nadlatujący pojazd. Brak zasilania w bazie w połączeniu
z  elementem zaskoczenia powinien zapewnić wystarczającą przewagę. Jednak
porucznik nie mógł się powstrzymać od myślenia o tym, ilu ludzi zginie tej nocy.
Cesarscy żołnierze strzegący bazy lotniczej na pewno będą walczyć – jeśli nie ze
względu na lojalność wobec imperium, to w obawie przed śmiercią z rąk wroga.
Zastanawiał się, ilu z  tych, z  którymi mieli się zmierzyć, pochodziło z  jego
rodzinnej planety. Był pewien, że każdy chętnie złożyłby broń, gdyby miał taką
szansę.
Niestety, nie istniała możliwość propozycji kapitulacji. Aby zwyciężyć,
musieli poruszać się szybko i  pewnie, tak jak podczas treningów. Modlił się
tylko, żeby po stronie wroga nie było jego jedynego syna, który został powołany
do cesarskiego wojska zaledwie rok wcześniej.
– Minuta do pierwszego punktu skoku – przekazał pilot.

***
– Jesteś pewien, że dane celów są prawidłowe, Tomon? – zapytała Jalea.
Karuzari spojrzał na nią surowo.
– Przecież sama widziałaś plany.
– Ale czy na pewno są aktualne? – powtórzyła. – Wiele może zależeć od tego,
czy za kilka minut osiągniemy sukces.
– Naszym źródłem jest członek personelu obsługującego obiekt. Ma dostęp do
wszystkich informacji. Bardzo chętnie podzielił się nimi z Reną.
– Jestem pewna, że tak było – odparła Jalea.
– Uważasz, że mógł jej podać fałszywe dane?
– Wkrótce się przekonamy. – Spojrzała na zegarek. – Powiedz wszystkim
zespołom, żeby czekały na sygnał do ataku.
– Skąd będziesz wiedzieć, że nadszedł czas? – zapytał Tomon.
Jalea spojrzała w górę. Słońce właśnie zaczynało się wyłaniać zza horyzontu,
barwiąc przestrzeń kolorami subtelnego bursztynu i  różu. Powyżej niebo było
jeszcze ciemnoniebieskie, a kilka najjaśniejszych gwiazd wciąż świeciło. Wśród
nich znajdowała się gwiazda pobliskiego układu Darvano. W ciągu kilku minut
słońce zacznie szybko wznosić się i  oświetli całe otoczenie jaskrawymi
promieniami dnia.
– Nie martw się, będziemy wiedzieć – zapewniła, przyglądając się badawczo
niebu. Wysoko nad nimi pojawił się wspaniały niebieskobiały błysk i  zaraz
zniknął. Jalea natychmiast skierowała całą uwagę na horyzont naprzeciwko
porannego słońca. Kolejny błysk dostrzegła tak nisko nad ziemią, że gdyby nie
wiedziała, w którym kierunku powinna patrzeć, pozostałby niezauważony.
– Teraz! – rozkazała. – Wszystkie zespoły otworzyć ogień!
Tomon wstał, ukazując się funkcjonariuszom, którzy za linią ogrodzenia
właśnie zgłaszali się do służby. Umieścił wyrzutnię rakiet na ramieniu i przyłożył
osłonę do twarzy. Chwilę później zobaczył na wyświetlaczu, że pocisk odczytał
informacje o celu i jest gotowy do wystrzelenia.
Nacisnął spust i  przytrzymał, aż pocisk wzbił się w  niebo, ciągnąc za sobą
smugę ognia i  dymu. Zaledwie kilka sekund później poczuł nagły, piekący ból,
przeszywający klatkę piersiową. Stwierdził, że nie może oddychać, i  upadł,
wypuszczając z rąk wyrzutnię.
Jalea nie wstała, czekała ukryta za osłoną. Obserwowała, jak pocisk osiągnął
maksymalną wysokość, a  następnie przechylił się lekko w  dół i  wraz z  trzema
innymi rakietami wystrzelonymi z różnych lokalizacji zaczął nurkować w stronę
celu. Dotarcie do głównego zespołu reaktorów w  centrum obiektu zajęło
pociskom kilka sekund. Eksplozja odrzuciła Jaleę. Upadła na ziemię obok
Tomona.
Kobieta odwróciła się i spojrzała na zastępcę. Wciąż żył, ale jego oddech był
ciężki, a z rany na klatce piersiowej wypływało dużo krwi.
– Musimy iść! – ponagliła go. Usłyszała, że strażnicy zareagowali na atak.
Widziała, że kilku biegło w ich kierunku.
– Idź – odpowiedział Tomon. – Ze mną już koniec.
Pierwszym odruchem była chęć chwycenia go i  zaciągnięcia w  bezpieczne
miejsce. Jednak mężczyzna, który przez ostatnie dwa miesiące podawał się za jej
męża, był dwa razy większy od niej.
– Wiesz, co trzeba zrobić – wyszeptał.
Jalea dotknęła ręką jego twarzy. Tomon złapał ją za nadgarstek.
– Czy odnieśliśmy sukces?
– Tak. Elektrownia została zniszczona.
– A więc jestem gotowy. – Z trudem przełknął ślinę.
Jalea wyciągnęła nóż i szybko podcięła mu gardło. Oczy Tomona rozszerzyły
się na chwilę, po czym zwiotczał. Wytarła nóż o osmaloną kurtkę, włożyła go do
pochwy przy pasku i pobiegła do lasu.
***
Myśliwiec przechwytujący gwałtownie zadrżał. Pilotów szarpnęło do przodu.
Na szczęście technik lotniczy Corinari usłyszał ich skargi podczas odprawy i na
szybko zorganizował dodatkową wyściółkę. Podczas wykonywania skoku
z kosmosu do atmosfery wciąż wydawało się, jakby myśliwiec uderzał w ścianę,
ale przynajmniej ramiona nie były już narażone na stłuczenia.
– Skok zakończony – odetchnął Loki.
– Coś podobnego! – odpowiedział Josh, opuszczając dziób maszyny. –
Wysokość pięćset metrów. Opadamy.
– Procedura uruchamiania turbin odrzutowych rozpoczęta.
– Czterysta – przekazał Josh. Myśliwiec podskakiwał i trząsł się.
– Dwie sekundy do odpalenia turbin – oznajmił spokojnie Loki. Podczas
treningowych skoków do atmosfery Corinair udawało im się pojawiać na
wysokości pięciuset metrów i  wciąż mieli wystarczająco dużo czasu, żeby
uruchomić turbiny odrzutowe. Niewielka poprawka kodu zasugerowana przez
jednego z  corinairiańskich inżynierów oprogramowania umożliwiła szybsze
odpalanie. Zaproponowano także dodanie utleniacza w celu uruchomienia turbin
jeszcze przed skokiem, ale nie było wystarczająco dużo czasu na
zaprojektowanie, zainstalowanie i  przetestowanie odpowiedniego urządzenia.
Loki umieścił ten pomysł na liście rzeczy do zrobienia.
– Aktywacja systemu namierzania celu – zameldował. Chociaż Josh nie miał
jeszcze pełnej kontroli nad pojazdem, który wciąż spadał, Loki nie chciał tracić
więcej czasu. Im krócej przebywali nad powierzchnią, tym lepiej.
– Pięćdziesiąt procent mocy. Sto pięćdziesiąt metrów.
– Cel namierzony. – Loki zmarszczył brwi. – Odczytuję skoki mocy
w obiekcie docelowym. Myślę, że zaczynają zasilać wieżyczki obronne.
– Nie tracą czasu, co? Siedemdziesiąt pięć procent mocy. Sto metrów.
– Cel namierzony. Przesyłanie do pocisków danych – oznajmił Loki i spojrzał
w dół. Ziemia wciąż się zbliżała, ale czuł, że pojazd zaczyna się stabilizować.
– Pełna moc. Zbliżam się do powierzchni gruntu – powiedział Josh i umieścił
myśliwiec tuż nad ziemią. – Wysokość: osiem metrów. Prędkość: osiemset
kilometrów na godzinę.
Loki sprawdził informacje na wyświetlaczach. Oba pociski były przygotowane
do wystrzelenia, a pokładowe systemy celownicze namierzyły reaktor elektrowni
zapewniającej energię zarówno dla lotniska, jak i pobliskiego garnizonu.
– Pociski naprowadzone na cel i gotowe. Masz zgodę na odpalenie.
– Odpalam rakiety – poinformował Josh. Poczuł lekkie drżenie, gdy wnęka na
spodzie myśliwca otworzyła się i  wyrzuciła pierwszy pocisk. Rakieta od razu
uruchomiła napęd i wystrzeliła do przodu.
– Pierwszy poszedł – poinformował Loki. – Tor pocisku poprawny.
Kilka sekund później drugi pocisk wypadł z  komory, uruchomił napęd
i wystrzelił w pogoni za pierwszą rakietą.
– Drugi poszedł.
Metr od nich pojawiła się jaskrawa smuga czerwono-pomarańczowego światła.
Joshowi wydawało się, że poczuł ciepło błysków plazmy.
– Ostrzał. Schodzę niżej.
– Czy na pewno chcesz to zrobić, Josh?
– Wolałbym nie zostać zestrzelony.
Loki wyjrzał przez kokpit na pędzącą z zawrotną prędkością ziemię pod nimi.
Z  trudem przełknął ślinę i  natychmiast stwierdził, że spoglądanie na zewnątrz
było złym pomysłem.
– A co słychać z naszymi pociskami? – zapytał Josh.
– Pocisk pierwszy uderzy w cel za pięć sekund. Drugi za dziesięć.
– Miejmy nadzieję, że technicy Corinari dobrze je zaprogramowali –
powiedział Josh.

***
Pierwszy pocisk nie dotarł do linii przesyłowych, które ciągnęły się od
elektrowni do lotniska, lecz skierował się w  dół. Sekundę później wbił się
w  ziemię z  taką siłą, że dotarł aż pod słupy energetyczne i  wybuchł. Ziemia,
skały i fragmenty konstrukcji rozprysnęły się wokół miejsca eksplozji.

***
– A  niech mnie! – wykrzyknął Josh. Strumienie czerwono-pomarańczowej
plazmy błyskające nad ich głowami nagle zniknęły, a  wszystkie światła na
lotnisku zgasły.
– Cel pierwszy zniszczony – poinformował Loki. Poczuł satysfakcję. Jednak
nie był pewien, czy cieszył się z tego, że zniszczyli pierwszy cel, czy też dlatego,
że śmiercionośne ładunki plazmy przestały w końcu przelatywać obok nich.
– Pocisk drugi: uderzenie za cztery sekundy.

***
Drugi pocisk zaczął się gwałtownie wznosić, aż znalazł się w  prawie
pionowym położeniu. Silniki wyłączyły się, a  rakieta wykonała łuk i  zaczęła
nurkować. Napęd znów został uruchomiony, więc pocisk z wielką siłą uderzył we
wzmocniony bunkier, w  którym znajdował się główny reaktor elektrowni
zasilającej oba ośrodki. Dzięki specjalnej konstrukcji rakieta przebiła się przez
warstwy bunkra i eksplodowała wewnątrz niego.

***
– Trafiony! – poinformował Loki.
– Jak diabli! – wykrzyknął Josh.
– Drugi cel zniszczony!
– Przelećmy się nad lotniskiem – poprosił Josh.
– Może najpierw trochę się wznieśmy.
– Zawsze psujesz zabawę.
Gdy zaczęli się powoli wznosić, Loki wyjrzał na zewnątrz. Zobaczył chmurę
dymu i  ognia wznoszącą się nad główną elektrownią miasta Ancot, w  którym
nagle zgasły wszystkie światła.
– Wygląda na to, że zespół Jalei odniósł sukces.
– Tam na dole kołują myśliwce – poinformował Josh, przelatując nad bazą
lotniczą.
Loki spojrzał na radar.
– Widzę sześć maszyn. Sądzę, że za kilkanaście sekund będą w powietrzu.
– Dajmy im coś, czym mogłyby się zająć – zasugerował Josh, przewracając
myśliwiec na lewe skrzydło i gwałtownie skręcając.
– „Aurora”, tu Sokół Jeden – zameldował Loki. – Faza pierwsza zakończona.
Cele zniszczone. Oba obiekty zostały wyłączone. Przechodzę do fazy drugiej.
Josh, lecąc ponownie nad lotniskiem, popatrzył przez okno kabiny.
– Trzy już wystartowały i lecą w naszym kierunku.
– W  górę, Josh – zasugerował Loki. – Wiesz, że nie jesteśmy pilotami
myśliwców.
– Pełna zgoda, przyjacielu – potwierdził Josh, pociągając do siebie drążek
i  zwiększając ciąg. Dziób maszyny gwałtownie się podniósł, a  siła turbin
odrzutowych wcisnęła ich w fotele.
– Kierunek orbita.

***
– Skok ukończony – przekazał nawigator. – Jesteśmy nad Ancot.
– Bojowe centrum informacji przekazuje, że faza pierwsza dobiegła końca –
oznajmiła Naralena. – Oba obiekty zostały wyłączone.
– Cele namierzone – poinformowała Jessica.
– Wystrzelić pociski – rozkazał Nathan.
– Tak jest, odpalam pociski.
Nathan przyglądał się ekranowi. Zobaczył, że z „Aurory” zostały wystrzelone
cztery rakiety. Ich celami były satelity komunikacyjne Ancot.
– Piętnaście sekund do uderzenia pierwszego pocisku – poinformowała
Jessica.
– Widok taktyczny – zażądał kapitan.
Prostokątne okno prezentujące widok taktyczny pojawiło się na głównym
obrazie ekranu obejmującego przednią połowę sali. Nathan patrzył na
wydłużające się tory lotów czterech pocisków pędzących w  stronę celów. Żeby
z  sukcesem przejąć drony komunikacyjne, należało najpierw nie dopuścić do
wysłania do nich poleceń wystrzelenia lub samozniszczenia. Kapitan wiedział, że
nawet przy wyłączonych systemach komunikacyjnych garnizon nadal może
przesłać sygnał w  kierunku platformy dronów. Ze względu na rotację planety
będzie to jednak możliwe dopiero za dziesięć minut.
– Pierwszy cel zniszczony – poinformowała Jessica. – Uderzenie drugiego
pocisku za pięć sekund.
Nathan obserwował widok taktyczny, gdy drugi pocisk zbliżał się do kolejnego
satelity komunikacyjnego. Wiedział, że każdy zniszczony obiekt to dodatkowe
kilka minut dla Tuga i Dumara, którzy starali się obejść systemy bezpieczeństwa
platformy komunikacyjnej i  przejąć kontrolę nad wszystkimi znajdującymi się
tam dronami.
– Drugi cel zniszczony. Środki defensywne wciąż nie zostały aktywowane.
– To dziwne, prawda? – zastanowił się Nathan. – Brak zabezpieczeń
w przypadku tak kluczowego elementu infrastruktury?
– Tug nie żartował, gdy powiedział, że imperium czuje się bezpiecznie w tym
systemie.
– Mimo wszystko trudno w to uwierzyć.
– Cel trzeci zniszczony.
– Kapitanie, wiele kontaktów nadchodzących z  powierzchni Ancot –
poinformowała podporucznik Yosef. – Widocznych siedem ścieżek. Przechodzę
na widok taktyczny.
– Pierwszy to Josh i  Loki – poinformowała Jessica. – Pozostała szóstka to
takarańskie myśliwce.
– Lotnisko na horyzoncie, kapitanie – oznajmiła Yosef. – Widać sześć
kolejnych startujących myśliwców.
– Razem mamy już dwanaście – zauważył kapitan.
– Czwarty cel zniszczony. Następny za cztery minuty.
– Dokąd zmierza pierwszych sześć myśliwców? – zapytał kapitan.
– Pierwszych sześć podąża za Sokołem – odpowiedziała Jessica. – Lecą prosto
w naszym kierunku.
– A reszta?
– Za wcześnie, żeby to stwierdzić – wyjaśniła Yosef. – Myśliwce dopiero
wystartowały i nie określiły jeszcze kierunku lotu.
– Muszą nas już widzieć – stwierdziła Jessica.
– Myśliwce ścigające Josha i  Lokiego faktycznie mogły nas zauważyć –
zgodził się Nathan. – Ale baza nie ma zasilania.
– Jeśli promy wskoczą zbyt wcześnie, druga fala myśliwców zawróci
i rozerwie je na strzępy – ostrzegła Jessica.
– Miejmy więc nadzieję, że tak się nie stanie – powiedział ponurym tonem
Nathan.

***
– Po skoku – oznajmił drugi pilot promu.
Tug otworzył oczy i uniósł wizjer. Aby zaoszczędzić czas, prom wykonał skok
z otwartą tylną klapą ładunkową i wysuniętą rampą.
– Widzę – oznajmił Tug. Wskoczyli blisko platformy dronów
komunikacyjnych, znajdującej się w  drugim punkcie libracyjnym Ancot.
Równowaga sił grawitacyjnych w  tym miejscu umożliwiła platformie
pozostawanie w  stałej odległości zarówno od planety, jak i  gwiazdy Savoy,
a także zużywanie minimalnych ilości energii.
Aby uniknąć ostrzału przez automatyczne systemy obronne platformy
komunikacyjnej, musieli wskoczyć jak najbliżej. Znajdowali się co najmniej
pięćdziesiąt metrów od celu.
– Wychodzimy z  promu – przekazał Tug, gdy razem z  Dumarem zaczął
powoli przemieszczać się wzdłuż rampy ładunkowej w  kierunku unoszącej się
w  oddali platformy dronów komunikacyjnych. Pomimo niższej sztucznej
grawitacji ciężar skafandrów sprawiał, że poruszanie się w nich było wyjątkowo
niewygodne. Tug nigdy jeszcze czegoś takiego nie doświadczył. Dotarcie do
końca rampy wymagało wykonania pięciu skoków. Obaj wskoczyli
w atramentową czerń przestrzeni i popłynęli w stronę platformy.
– Jesteśmy na zewnątrz.
Travon unosił się obok Tuga, niewiele go wyprzedzając. Wtem zauważył jakiś
ruch.
– Skoczek Jeden, tu Dumar. Systemy obronne zostały aktywowane. Jedna
z  wieżyczek właśnie się obraca, żeby wycelować w  ciebie. Musisz natychmiast
wykonać skok.
– Nie, dopóki nie dotrzecie na platformę – stwierdził drugi pilot. – Wciąż
jesteśmy zbyt blisko was i nie wiemy, co się stanie, gdy teraz wykonamy skok.
– Masz tylko sekundy! – ostrzegł Tug. – Skacz! To rozkaz!
Wieżyczka nadal się obracała, gdy zbliżyli się do platformy. Tug mógł tylko
założyć, że system obronny albo ich nie zauważył, ponieważ byli zbyt mali, albo
też nie rozpoznał w nich bezpośredniego zagrożenia. Z drugiej strony, ponieważ
wieżyczka celowała w jakieś miejsce pomiędzy nim a Dumarem, mogła równie
dobrze brać ich pod uwagę.
Wreszcie przestała się obracać i  chwilę później otworzyła ogień, wysyłając
jaskrawe, bursztynowe ładunki energii. Za plecami mężczyzn pojawił się błysk
wybuchu, sprawiając, że instynktownie zamknęli oczy. Wieża wystrzeliła cztery
razy, po czym zakończyła atak i przeszła w tryb oczekiwania.
– Skoczek Jeden, tu Tug. Czy mnie słyszysz? – Tug nie miał czasu, by
spojrzeć za siebie. – Skoczek Jeden!
– Uwaga! – ostrzegł Dumar, który pierwszy zderzył się z  platformą. Tempo
zbliżania się było szybsze, niż sądził. Uderzył mocno w  krawędź, co prawie
pozbawiło go tchu. Zestaw narzędziowy oderwał się od kombinezonu i odbił od
platformy. Dumar gorączkowo szukał czegoś, czego mógłby się chwycić.
Przesuwając się po górnej powierzchni w  końcu złapał się jakiegoś przewodu
i  zatrzymał. Pojemnik z  narzędziami poleciał dalej, by zniknąć w  ciemności
kosmosu.
Po chwili w  platformę uderzył Tug. Był zaskoczony, że nie trafili w  sam
środek. Po wyjściu z promu wydawało się, że lecą we właściwym kierunku. Tug
również wyciągnął rękę, próbując złapać się czegoś, ale jego ciało się obróciło.
Zaczął przemieszczać się nad górną powierzchnią platformy odwrócony do niej
tyłem. Gdy był już pewien, że nic go nie zatrzyma, poczuł nagle mocne
szarpnięcie.
– Trzymam cię! – powiedział Dumar. – Przekręć się w  prawo. A  teraz
wyciągnij rękę i złap mnie za ramię!
Tug zgodnie z  instrukcją z  trudem obrócił się w  prawo i  postarał chwycić
ramię przyjaciela. Po kilku nieudanych próbach w  końcu zdołał dosięgnąć
Dumara, który od razu pociągnął go do siebie. Tug wyprostował nogi i przyłożył
stopy do bocznej ścianki, aktywując buty magnetyczne.
– Niewiele brakowało – westchnął. – Dziękuję!
– Po prostu sięgałem po twoje narzędzia – zażartował Dumar. – Moich już nie
ma.
Tug popatrzył na miejsce, w  którym zaledwie minutę temu znajdował się
prom. Dokładnie obejrzał całe otoczenie.
– Żadnych śladów szczątków. Musieli odskoczyć w samą porę.
– Powinniśmy natychmiast zacząć – przypomniał Dumar. – Nie mamy wiele
czasu.
Tug spojrzał na zegar misji wyświetlany w lewym górnym narożniku wizjera.
– Mamy mniej niż dziesięć minut. Potem obrót Ancot spowoduje, że garnizon
znajdzie się w polu widzenia platformy – stwierdził Tug i zaczął się przesuwać.
– Dlaczego to poszło tak źle? – zastanowił się Dumar. – Gdy znaleźliśmy się
na zewnątrz, byłem pewien, że kierujemy się w stronę środka.
– Być może skok pobliskiego promu spowodował zmianę naszej trajektorii.
– Czy to w ogóle jest możliwe?
– Nie wiem – przyznał Tug. – Jest tak wiele dziwnych rzeczy związanych
z napędem skokowym, że nawet Ziemianie ich nie rozumieją.
– Tug, tu Skoczek Jeden. Jesteśmy dwie minuty świetlne od ciebie.
Znajdujemy się tuż poza zasięgiem systemów obronnych platformy. Daj nam
znać, gdy będziecie gotowi, żeby was stąd zabrać.
– Skoczek Jeden, tu Tug. Dotarliśmy na platformę i  zbliżamy się do konsoli
interfejsu. Bez odbioru.

***
Prom Torala wykonał skok i  zawisł trzydzieści metrów nad garnizonem.
Ponieważ pojazd nie był wyposażony w  żadną broń, natychmiast odwrócił się
tyłem do budynków i  otworzył tylną rampę ładunkową. Wyszło na nią dwóch
Corinari. Inni chwycili ich, by mieć pewność, że nie spadną, gdy prom zaczął się
zbliżać do garnizonu. Żołnierze unieśli wyrzutnie i  jednocześnie odpalili kilka
rakiet w  kierunku wieżyczek, które się nie poruszyły, ponieważ nie miały
zasilania. Pociski błyskawicznie dotarły do celów.
Po wykonaniu zadania żołnierze pozbyli się zużytych wyrzutni i  wyjęli
karabiny energetyczne. Prom wciąż przemieszczał się tyłem w  kierunku
garnizonu. W  oddali można było zauważyć błyski wąskich promieni energii
wysyłanych przez obrońców i  oddziały Corinari atakujące front bazy. Na
dziedziniec na tyłach garnizonu zaczęły wybiegać takarańskie oddziały. Corinari
na rampie otworzyli ogień w ich kierunku.
Prom przemieścił się nad tylną częścią garnizonu i  minął dziedziniec. Wtedy
zaczęli do niego strzelać żołnierze imperium, którzy pozostali w  budynku.
Strzały były jednak nieliczne i szybko ucichły.
Dwaj kolejni żołnierze Corinari wyrzucili po obu stronach rampy grube liny,
które solidnie zamocowano wewnątrz promu. Ich końce lekko dotknęły dachu.
Mężczyźni ruszyli i  szybko zjechali po nich, by od razu otworzyć ogień
w kierunku drzwi, w których pojawili się żołnierze z oddziałów wojsk cesarskich.
Następnie zeszli pozostali, w  tym komandor podporucznik Toral. Dowódca
załogi stanął z tyłu promu i zwolnił liny, a pojazd natychmiast ruszył do przodu
i  szybko oddalił się od właśnie rozpoczynającej się strzelaniny na dachu. Kilka
sekund później rampa ładunkowa została zamknięta, a  prom wykonał skok,
generując oślepiający błysk niebieskobiałego światła.

***
– Mam już trzech zabitych i dwóch rannych, sir! – poinformował kapral, gdy
tylko stanął na dachu. – Nie ma mowy, żebyśmy się przedostali przez te bramy!
– Pierwszy i drugi oddział uderzeniowy, nawiązać kontakt bojowy z wrogiem
przy drzwiach! Zespoły trzy i cztery, wziąć nieprzyjaciela w kleszcze. Odetniemy
ich od dołu! Mamy dziesięć minut, żeby zabezpieczyć tę część garnizonu. Jeśli
nie przyciśniemy tych skurwieli, rozwalą nas! A teraz ruszać się!
Gdy zabójcze ładunki energetyczne przelatywały nad dachem, żołnierze
zrzucili liny i  zeszli po nich na powierzchnię, chroniąc się natychmiast
w zabudowaniach.
Toral obserwował wyświetlacz bojowy umieszczony po wewnętrznej stronie
wizjera. Jego ludzie weszli do budynku i  zaczęli się wspinać po schodach
w  stronę żołnierzy cesarskich. Na dachu wciąż prowadzono wymianę ognia.
Nagle Toral poczuł dziwne dotknięcie ciepła na prawej nodze. W tej samej chwili
upadł na niego kapral z wypaloną połową twarzy. Hełm okazał się bezużyteczny,
po trafieniu potężną dawką energii natychmiast się stopił. Przez ułamek sekundy
Toral zastanawiał się, jak wytrzymałe musiały być te proste promy techniczne,
wykorzystywane teraz jako pojazdy skokowe, skoro nie szkodziło im nawet kilka
takich trafień.
Komandor wraz z  dwoma żołnierzami Corinari ukrył się za fragmentem
jakiegoś urządzenia na dachu. Na zmianę wstawali i strzelali w stronę otwartych
drzwi, z których dochodził ogień wroga. Gdyby pozwolili żołnierzom cesarskim
wyjść na dach, byłoby po nich.
– Wchodzimy teraz po schodach! – z  komunikatora Torala zabrzmiał głos
Corinari.
– Pospieszcie się! Zostało nas tylko trzech!
Sierżant wysunął się i  oddał kilka kolejnych strzałów w  drzwi, zabijając co
najmniej dwóch żołnierzy cesarskich, ale sam został trafiony w ramię.
– Sierżancie! – krzyknął Toral, lecz mężczyzna się już nie poruszył.
Słychać było stłumione strzały z  karabinów energetycznych, a  ogień
dochodzący od drzwi nagle ustał.
– Teraz! Naprzód! – rozkazał żołnierzowi, który stał pochylony obok niego.
Obaj wyskoczyli zza słabej osłony i  ruszyli z  krzykiem, strzelając w  stronę
drzwi. Takarańscy żołnierze wybiegli na dach, zmuszeni do ucieczki przez
atakujące ich z dołu oddziały. Wpadli jednak wprost pod ogień komandora. Kilku
z nich oddało strzały, które z wyjątkiem jednego okazały się zupełnie niecelne.
Toral poczuł nagły palący ból w dolnej części brzucha i zaczął upadać. Kolejny
ładunek przeleciał obok tak blisko, że poczuł ciepło energii. Ból w  brzuchu
eksplodował, gdy Toral upadł na dach. Dzwoniło mu w  uszach, a  wzrok się
zamglił. Potem wszystko ucichło. Widział jedynie bursztynowo-różowe niebo
poranka. Strzelanina ustała, a  nad nim pojawiła się twarz żołnierza, który
gorączkowo o coś pytał. Później oczy Torala zamknęły się, a świat pociemniał.

***
Dwa pojazdy skokowe transportujące pierwszy pluton kompanii B pojawiły się
kilka metrów nad ziemią po obu stronach lotniska, tuż za jego ogrodzeniem.
Szybko wylądowały i  otwarły rampy rufowe. Ze środka wybiegli żołnierze.
W  ciągu trzydziestu sekund rampy ładunkowe zamknęły się, a  oba promy
wystartowały i wskoczyły z powrotem na bezpieczną orbitę nad Ancot.
Waddell i  jego pluton przez prawie minutę przemieszczali się szybko
w  kierunku grupy budynków na lotnisku. Zatrzymali się, gdy spomiędzy nich
wyszli jacyś ludzie i  otworzyli ogień. Porucznik wsłuchiwał się w  dźwięki
strzałów. Były chaotyczne i nieskoordynowane.
– To nie są żołnierze cesarscy – powiedział do kaprala stojącego obok niego. –
To prawdopodobnie personel techniczny lub obsługujący linie lotnicze.
– Brawo Jeden, tu Brawo Dwa!
– Tu Brawo Jeden, odbiór – odpowiedział porucznik.
– Jesteśmy pod ciężkim ostrzałem, sir! Zaatakowali nas na otwartej
przestrzeni. Straciliśmy już dwóch ludzi!
– Czy to są oddziały zawodowe? Czy strzelają w  sposób regularny
i zorganizowany?
– Do diabła, tak! To cesarskie wojsko zawodowe, sir. Postawiłbym na to
swoje życie! Proszę o instrukcje!
Porucznik Waddell rozejrzał się. Spomiędzy odległych budynków nadal
docierał sporadyczny ogień. Spojrzał na poranne niebo, mając nadzieję, że pojazd
skokowy nadal jest gdzieś w pobliżu.
– Brawo Dwa, czy twój Skoczek wciąż jest w okolicy?
– Nie, sir, już skoczył!
– W takim trzymaj się blisko ziemi. Bez odbioru.
Porucznik Waddell zwrócił się do kaprala:
– Przekaż dalej. Przygotować wyrzutnie granatów. Po drodze wystrzelimy
pogromców słuchu.
– Tak jest.

***
– Orbita za dziesięć sekund – oznajmił Josh.
– Będą w zasięgu ognia za dwadzieścia sekund – ostrzegł Loki.
– Jak daleko mamy do „Aurory”?
– Przynajmniej minutę.
– Cholera! Gdzie oni są?
– Widzę ich! – oznajmił Loki. – Dwadzieścia kilometrów od nas, w górnych
warstwach atmosfery.
– Sokół Jeden, tu Szpon Jeden. Nieprzyjaciel w odległości dziesięciu sekund,
ukrywa się w  warstwie jonizacyjnej tuż pod wami. Kontynuujcie obecny kurs
i nie zmieniajcie go, dopóki nie zaatakujemy wroga.
– Szpon Jeden, potwierdzam – odpowiedział Loki. – Cieszę się, że tu
jesteście. Kontynuuję kurs.
Loki wyłączył przycisk nadawania i odetchnął z ulgą.
– Dzięki Bogu, to już koniec. A  teraz wracajmy na okręt i  pozwólmy
żołnierzom zająć się brudną robotą, dobrze?
– O co chodzi, Loki? – Josh zaczął się śmiać. – Nie lubisz już ze mną latać?
– Nie. Nie za bardzo.

***

– Właśnie lądują Skoczek Jeden i  Skoczek Dwa – poinformował dowódca


lotów. –Trójka i Czwórka właśnie wskoczyły i wylądują za kilka minut.
– Niech poczekają, aż pierwsze dwa znów wykonają skoki na planetę –
stwierdziła Cameron. – Ten pokład nie jest przeznaczony do transportowania
żołnierzy. Nie chciałabym, aby zaczęło się jakieś zamieszanie.
– Tak jest.
– Dowództwo, tu Brawo Jeden! Pluton pierwszy i  drugi utknęły na
powierzchni. Drugi nie może posuwać się do przodu. Pierwszy wykorzysta
granaty dźwiękowe, ale zabraknie ich, zanim zdobędzie cel. Prośba o  wsparcie
z powietrza!
– Szpon Jeden donosi, że jego piloci zaatakowali sześć wrogich myśliwców
ścigających Sokoła. Wyeliminowali już trzy i wciąż walczą z pozostałymi.
– Kiedy pojawi się druga fala myśliwców? – zapytała Cameron.
– Za dwie minuty.
– Niech wystartują Szpony od Siódmego do Dwunastego, żeby ich
przechwycić.
– Tak jest.
– Ile czasu zajmie nam dostarczenie wsparcia lotniczego dla kompanii Brawo?
– Dziesięć minut.
– To za długo – zdecydowała Cameron. – Dajcie Sokoła Jeden.
– Co pani zamierza? – zapytał dowódca lotów.
– Łączność z Sokołem nawiązana – powiedział operator.
– Sokół Jeden, tu szef sztabu.
– Słucham, pani komandor – odpowiedział Loki.
– Czy macie jakąś broń na tym myśliwcu?
– Hm... tak jest. Mamy na dziobie zamontowane działko elektromagnetyczne,
ale już boję się zapytać, dlaczego panią to interesuje.
– Ja się nie boję! – w tle zabrzmiał głos Josha.
– Plutony Brawo Jeden i  Brawo Dwa potrzebują wsparcia lotniczego,
a dostarczenie go zajmie dziesięć minut.
– Rozumiem. Możemy wskoczyć tam w  ciągu minuty – powiedział Loki. –
Ale zdaje sobie pani sprawę, że nie zostaliśmy do tego przeszkoleni, prawda?
– Josh, teraz masz szansę pokazać, na co cię stać – powiedziała Cameron,
doskonale wiedząc, że Josh nigdy nie pozwoli, by taka okazja go ominęła.
– Dowództwo, tu Szpon Jeden! – zawołał major Prechitt. – Mogę wysłać na
powierzchnię trzy maszyny. Bez nich i  tak spokojnie poradzimy sobie
z pozostałymi myśliwcami wroga.
Komandor Taylor spojrzała na dowódcę lotów.
– Pani komandor, mogę to zrobić bez problemu! – zaczął błagać Josh.
– Maszynom Prechitta dotarcie do celu zajmie co najmniej osiem minut –
ocenił dowódca lotów.
– Szpon Jeden, odmawiam – przekazała Taylor. – Wykonuj pierwotne zadanie.
– Tu Szpon Jeden, potwierdzam.
Cameron wzięła głęboki oddech.
– O mój Boże, nie mogę uwierzyć, że to robię – mruknęła.
– Ja też nie – zgodził się dowódca lotów.
– Sokół Jeden, tu szef sztabu. Wskocz z powrotem na lotnisko. Po pojawieniu
się nawiąż kontakt z  kompanią Brawo i  w razie potrzeby zapewnij wsparcie
lotnicze.
– Tu Sokół Jeden, potwierdzam! – krzyknął Josh.
– Tylko nie zrównaj wszystkiego z  ziemią – dodała Cameron. – Większości
z tych rzeczy będziemy potrzebować.
– Tak jest, proszę pani – odpowiedział Josh. – Ślicznych myśliwców nie
wysadzimy w powietrze.

***
Osiem kolejnych granatów dźwiękowych wybuchło wzdłuż rzędu budynków.
Podobnie jak poprzednio, także i  teraz ich dezorientujące działanie pozwoliło
porucznikowi Waddellowi i  jego ludziom posunąć się nieco dalej, zanim
żołnierze broniący lotniska odzyskali świadomość i  ponownie otworzyli ogień.
Za pierwszym razem atakujący stracili dwóch ludzi. Za drugim porucznik
przewidział czas trwania efektu ogłuszenia i  nakazał wszystkim zaatakować
lotnisko tuż przed tym, jak wrogie oddziały doszły do siebie i  kontynuowały
ostrzał z broni energetycznej.
Jednakże pozostało jedynie dwunastu atakujących, a  sztuczka z  granatami
dźwiękowymi zadziałała po raz ostatni, ponieważ prawie się skończyły. Gdyby
nie otrzymali wsparcia z  powietrza, musieliby podczas następnego wybuchu
granatu dźwiękowego po prostu zaatakować budynki i  liczyć na szczęście.
Niestety, według szacunków porucznika taki atak był obarczony dużym
prawdopodobieństwem niepowodzenia.
– Jedynka, tu Dwójka! Kolejne cztery myśliwce kołują. Jak wystartują,
jesteśmy załatwieni!
– Do diabła! – zaklął Waddell. – Dowództwo, tu Brawo Dwa! Myśliwce
startują! Potrzebujemy natychmiast wsparcia z powietrza!
– Brawo Dwa, tu dowództwo. Wsparcie w drodze.
Po prawej stronie za odległą linią ogrodzenia pojawił się błysk światła, po
którym nastąpił potrójny grzmot, gdy myśliwiec przechwytujący przekroczył
barierę dźwięku.

***
Myśliwiec przeleciał nad lotniskiem zaledwie dziesięć metrów nad ziemią,
poruszając się z  dwukrotną prędkością dźwięku. Przechylił się lekko na prawe
skrzydło, mijając dwie maszyny, które startując, znajdowały się zaledwie cztery
metry nad powierzchnią. Fala uderzeniowa utworzona przez myśliwiec
spowodowała, że jedna z  nich przechyliła się w  lewo i  zderzyła z  drugą. Obie
spadły na ziemię i  eksplodowały. Pozostałe dwie, które pędziły tuż za
pierwszymi, uderzyły w płonące kadłuby i również uległy zniszczeniu.

***
– A niech mnie! – zawołał dowódca oddziału Brawo Dwa. – Ten facet właśnie
zlikwidował cztery myśliwce, nie oddając strzału!
– Co takiego? – zapytał porucznik.
– Wydaje się, że rozwalił te maszyny falą uderzeniową. Było mnóstwo
gromów dźwiękowych. Wszystkie znokautował!
– Kto to, do diabła, był?
– To myśliwiec skokowy! Sokół Jeden!
– Sokół Jeden, tu Brawo Jeden! – wywołał Waddell.

***
– Myślałem, że powiedziałeś, że nie wysadzisz żadnych ślicznych samolotów?
– powiedział Loki, gdy myśliwiec wzniósł się i oddalił od lotniska.
– Eee... chyba leciałem trochę za szybko – przyznał Josh, obniżając dziób
i zamykając przepustnicę.
– Brawo Jeden, tu Sokół Jeden, odbiór – odpowiedział Loki, słysząc sygnał
wywoławczy.
– Sokół Jeden, wystrzel z  działka elektromagnetycznego w  kierunku tylnej
ściany budynków na południu lotniska. Podleć od wschodu i strzelaj nad naszymi
głowami pod kątem dwudziestu stopni.
– Brawo Jeden, zrozumiałem. Za trzydzieści sekund przylecimy od wschodu
i  otworzymy ogień pod kątem dwudziestu stopni – odpowiedział Loki. –
Przypuszczam, że słyszałeś – powiedział do Josha.
– Już lecę – odpowiedział Josh, przechylając mocno myśliwiec.

***
– Przygotować się! – krzyknął porucznik. – Gdy tylko wsparcie lotnicze
zacznie strzelać, atakujemy ich pozycje.
– Brawo Jeden, tu Sokół Jeden. Nadlatujemy nad cel. Zawiśniemy w miejscu
i będziemy strzelać pod kątem dwudziestu stopni, dopóki nie odwołasz rozkazu.
Gotowość za dziesięć sekund.
Porucznik Waddell obejrzał się za siebie. Mrużąc oczy, ledwo dostrzegł
myśliwiec, który na tle porannego słońca zbliżał się do ich pozycji. Poważnie
wątpił, czy wróg zdaje sobie sprawę, co zaraz nastąpi.

***
– Pięć sekund – poinformował Josh. – Zmniejsz prędkość do jednego metra na
sekundę.
– Cele namierzone za pomocą termowizji – oznajmił Loki. – Naliczyłem
dwadzieścia ciepłych obiektów.
– Jestem na pozycji, wiszę nieruchomo – potwierdził Josh.
– Rozpoczynam ostrzał. – Loki wcisnął spust.
Josh wyjrzał przez przednie okno kabiny, gdy działko elektromagnetyczne na
dziobie myśliwca zaczęło strzelać. Tysiące metalowych pocisków uderzyły
w ściany, aż zaiskrzyło. Niektóre przebiły metalowe osłony i trafiły w obrońców,
raniąc ich i zabijając.
– O kurwa! – sapnął Josh. – Jezu! Przerwij ogień, Loki! Przerwij ogień!
Loki nacisnął przycisk, aby zablokować działko elektromagnetyczne, które od
razu zamilkło. Spojrzał na wyświetlacz celowniczy. Zniknęło dwadzieścia
obrazów termicznych przedstawiających takarańskich obrońców. Zamiast nich
pojawiło się dużo więcej nowych celów, które były mniejsze, a ich temperatura
powoli spadała.
– Cele pierwotne zlikwidowane – poinformował krótko.
– Też mi się tak wydaje – zgodził się Josh. – Pociąłeś ich na kawałki.
– Sokół Jeden, tu Brawo Jeden. Niezłe strzały. Resztą sami się zajmiemy. Leć
teraz na drugą stronę lotniska i skontaktuj się z Brawo Dwa, żeby uzyskać dalsze
instrukcje.
– Tu Sokół Jeden, potwierdzam – odpowiedział spokojnie Loki. To wszystko
przypominało mu jedną z wielu gier wideo, w które z Joshem grali przez lata.
Josh przesunął drążek w prawo i zwiększył prędkość. Maszyna przechyliła się
i zaczęła lekko wznosić.
– Loki, lepiej by było, żebyś teraz nie patrzył w dół – ostrzegł Josh.
– Że jak?
– Zaufaj mi.
Loki nigdy nie słyszał, żeby Josh mówił tak poważnym tonem. Zdecydował się
więc posłuchać przyjaciela.

***
– Pani komandor – zaczął szef lotów – zawraca druga fala myśliwców. Myślę,
że odkryli nasz podstęp i wracają, żeby chronić bazę.
– Wydaje się, że Sokół Jeden przyciągnął uwagę – stwierdziła. – Ile czasu
minie, zanim nasi ich przechwycą?
– Ponieważ przeciwnik wraca do bazy, dotarcie do niego zajmie kilka minut
dłużej, niż pierwotnie zakładaliśmy. Jednak mimo tego powinniśmy dogonić
myśliwce, zanim wrócą na lotnisko.
– Na wszelki wypadek zróbmy tak, że gdy tylko Sokół skończy działania na
dole, niech od razu wykona skok. Strzelanie do celów naziemnych uzbrojonych
w karabiny to jedno, walka powietrzna to coś zupełnie innego.
– Tak jest, zgadzam się.
– Skoczki Drugi i Trzeci odleciały. Czwarty i Piąty właśnie lądują.
– Dobrze – powiedziała Cameron. – Musimy jak najszybciej podesłać posiłki
na to lotnisko.

***
Gdy Toral otworzył oczy, stwierdził, że jest przenoszony do promu przez
czterech członków swojego plutonu. Nadal czuł w  brzuchu ból, jednak w  jakiś
sposób stał się on znośny. Nie mógł podnieść głowy, widział nieostro, był też
czymś przykryty.
– Co się dzieje? – zapytał ochrypłym, zmęczonym głosem. Zdał sobie sprawę,
że ma zupełnie suche usta.
– Proszę się nie ruszać, sir – usłyszał.
Komandor podporucznik zignorował polecenie i  odwrócił głowę w  lewo,
w stronę źródła dźwięku. Dostrzegł sylwetkę lekarza polowego ze zwisającym na
ramieniu workiem czerwonobrązowej cieczy, z którego odchodziły długie rurki.
– Ma pan poważną ranę brzucha, sir – powiedział lekarz. – Stracił pan dużo
krwi. Potrzebna jest operacja.
Komandor podporucznik zrozumiał, dlaczego brzuch nie bolał go już tak
bardzo. Podłączono do niego rurkę, przez którą przepływał czerwonobrązowy
płyn. Spojrzał na niosącego go sierżanta.
– Jaki jest nasz status? – zapytał, rozpoznając go. Mężczyzna dowodził drugą
falą ataku.
– Garnizon został zabezpieczony, sir.
Żołnierze dotarli wreszcie do promu i  pozostawili Torala wraz z  innymi
rannymi. Gdy mieli wyjść, komandor podporucznik chwycił sierżanta za ramię.
– Ilu?
– Dwudziestu ośmiu zabitych, trzydziestu dwóch rannych, sir – odpowiedział
sierżant, po czym odszedł.
Toral poczuł się, jakby ktoś z całej siły uderzył go w twarz.
– Dwudziestu ośmiu ludzi – wyszeptał.
– Niech pan śpi, sir – polecił lekarz, umieszczając kolejną dawkę lekarstwa
w kroplówce. – Gdy się pan obudzi, będzie już po wszystkim.
Toral, starając się powstrzymać łzy, poczuł, że prom zaczyna się wznosić. Po
raz kolejny ogarnęła go ciemność i przestał cokolwiek widzieć. Nie usłyszał już,
że ktoś zapytał:
– Wyjdzie z tego?
– Wątpię – odpowiedział lekarz.

***

Dwa kalibri przeleciały nad lotniskiem, wyszukując tych, którzy uniknęli


schwytania i ukrywali się niedaleko.
– Podaj liczby – rozkazał porucznik Waddell sierżantowi, idąc w  kierunku
czekającej maszyny.
– Sześćdziesięciu pięciu zabitych, w  tym dwudziestu ośmiu z  kompanii A,
a trzydziestu siedmiu z B. Trzydziestu dwóch rannych z A i dwunastu z B.
– To oznacza, że straciliśmy ponad jedną czwartą ludzi.
– Tak jest. Nie było łatwo.
– Zgadza się – westchnął Waddell. – Jak się ma Toral?
– Niestety, niedobrze. Przechodzi teraz operację. Czy wie pan, co to oznacza?
– Nie mów.
– Przepraszam, sir, ale te okoliczności czynią pana dowódcą naszego
batalionu.
– Prosiłem, żebyś tego nie mówił.
Szli dalej po nawierzchni lotniska, gdy w  pobliżu wylądował inny prom,
wyrzucając w górę kurz i drobne odpadki.
– Kiedy dostarczą tu wszystkie zasoby? – zapytał porucznik.
– „Aurora” znowu wskoczyła do układu Darvano – wyjaśnił sierżant. – Wróci
za jakieś trzydzieści minut z  następną partią promów. Wydaje się, że odbędzie
jeszcze jedną wycieczkę i to wszystko. Wtedy zapewne będziemy mogli zacząć
wywozić stąd cały towar.
– Jakieś kłopoty ze strony miejscowych?
– Na razie brak, ale jestem prawie pewien, że po prostu boją się zbliżyć do
tego miejsca. Minęła przecież dopiero godzina od ostatniego strzału. Słyszałem
jednak, że są bardzo zdenerwowani brakiem zasilania.
– Sugeruję, aby przed następnym skokiem zarezerwowano w  „Aurorze”
miejsce na kilka generatorów. To powinno pomóc. – Waddell usiadł na skraju
otwartego przedziału pasażerskiego. – Na razie lecę do garnizonu. Dowodzisz
tutaj, dopóki nie wrócę.
Nad ich głowami przeleciał kolejny pojazd bojowy.
– I  pilnujcie tych maszyn. Jeśli ktoś choć pomyśli o  rzuceniu kamieniem
w naszą stronę, sprzątnijcie go.
– Tak jest, sir – zasalutował sierżant.
Porucznik oddał salut, a  kalibri wystrzelił w  górę i  skierował się w  stronę
garnizonu znajdującego się kilka kilometrów dalej. Poranek nie zaczął się zbyt
przyjemnie. Najważniejsze jednak, że osiągnęli cele, więc uznano, że poniesione
straty mogą zostać zaakceptowane. Jego ludzie walczyli dobrze, tak jak się
spodziewał. Corinari mieli obsesję na punkcie treningów. Gdy było się
zmuszonym chronić świat przy użyciu niezbyt zaawansowanej broni, ćwiczenia
były wszystkim, co pozostało. Każdy strzał musiał być celny. Żaden ruch nie
mógł zostać zmarnowany. Pomimo doskonałej broni Ta’Akarów Corinari wciąż
potrafili kontrolować sytuację. Waddell miał tylko nadzieję, że zdobyty sprzęt
jest wart ceny, jaką było ludzkie życie.

***
– Jak poszło? – zapytał Nathan po wejściu do sali odpraw dowodzenia.
– Wygląda na to, że przejęliśmy trzydzieści osiem myśliwców –
poinformowała Cameron. – Dwadzieścia pięć może wykonywać działania
przechwytujące w  głębokim kosmosie, więc będzie je można łatwo dostosować
do operacji przeprowadzanych z naszych pokładów lotniskowych. Major Prechitt
mówi, że są jeszcze bardziej zaawansowane od tych, na których obecnie latają
Corinari. Będzie potrzebował trochę czasu na szkolenie. Planuje umieścić w nich
najlepszych pilotów.
– To świetnie! – ucieszył się kapitan. – Więc zdobyliśmy także trzynaście
orbitalnych myśliwców przechwytujących?
– Tak jest.
– A co z uzbrojeniem do nich?
– Takarańskie myśliwce używają głównie dział plazmowych. Jednak udało
nam się zdobyć jakieś pięćdziesiąt pogromców okrętów i kilkadziesiąt zestawów
rakietowych powietrze–ziemia, a  także kilkaset rakiet. Powinno się to przydać
przy wszelkich działaniach naziemnych.
– Co znaleziono w zbrojowni? – Nathan skierował pytanie do Jessiki.
– Porucznik Waddell jest zadowolony. Broń energetyczna, którą wykorzystują
siły takarańskie, jest znacznie potężniejsza od używanej przez Corinari. Raporty
medyczne donoszą o  kilku przypadkach, w  których ładunki przeszyły bez
problemu corinairiańskie kombinezony ochronne. Corinari, którzy zaatakowali
garnizon, powiedzieli, że z  ich karabinów trzeba było oddać ponad dziesięć
strzałów, aby zlikwidować opancerzonych żołnierzy wojsk imperialnych.
Waddell przeprowadził zaimprowizowany test polowy takarańskiego
kombinezonu ochronnego, wykorzystując do tego celu takarańską broń. Jak
podejrzewano, wszystko działało dużo lepiej od corinairiańskich odpowiedników.
– O jakich liczbach mówimy?
– Wystarczy, by uzbroić około tysiąca żołnierzy. Przejęliśmy również tyle
takarańskich kombinezonów ochronnych, by wyposażyć w  nie co najmniej
połowę tej liczby.
– Powiedziałbym, że całkiem nieźle, jak na początek – stwierdził Nathan.
– Wydaje się, że i  Waddell tak myśli. Jednak od razu zaznaczył, że
prawdopodobnie jest to jedna dziesiąta tego, co by było potrzebne, żeby
zaatakować macierzysty świat Ta’Akarów.
– Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie – powiedział Nathan, odwracając
się do Tuga. – Ile dronów komunikacyjnych udało się wam przechwycić?
– Osiem standardowych.
– To wszystko? – zdziwił się Nathan. – Myślałem, że na takich platformach
jest miejsce na dwadzieścia dronów.
– To prawda – zgodził się Tug. – Reszta jest prawdopodobnie gdzieś
w  drodze. Ancot to świat aktywny finansowo, który wymaga regularnej
komunikacji z bankami na Takarze.
– Osiem to na pewno lepiej niż nic – skomentował kapitan.
– Kapitanie, powinnam zaznaczyć, że zostało jeszcze wiele innych zasobów
do zabrania – dodała Cameron. – Sprzęt medyczny, części, systemy
informatyczne z danymi wywiadowczymi... Wszystkie te rzeczy będą przydatne.
Jeśli zdecydujemy się umieścić na pokładzie duże siły inwazyjne, nie pogardzimy
nawet pryczami.
– Pani komandor, poprawna inwentaryzacja i  przetransportowanie tego
wszystkiego na okręt mogą być niemożliwe – ostrzegł Tug.
– Otrzymujemy już raporty z powierzchni planety o starciach z mieszkańcami
Ancot, kapitanie – powiedziała Jessica. – Wygląda na to, że nie są zadowoleni
z tego, co zrobili Corinairianie. Myślę, że boją się kary.
– Jakie podjęli działania? – zapytał Nathan.
– Żadnych poza rzuceniem w  naszą stronę kilku kamieni i  butelek. Jestem
prawie pewna, że mieszkańcy tego świata nie są uzbrojeni.
– Niestety, może być pani w błędzie – przestrzegł Tug. – Ani przez chwilę nie
wierzcie, że nie są uzbrojeni, bo nie paradują po ulicach z bronią. Jalea, a także
inni ludzie z  jej oddziału z  łatwością mogli zakupić dowolny sprzęt, w  tym
ręczne pociski kierowane.
– Dobrze wiedzieć – stwierdziła Jessica. – Niezależnie od tego, ile oddziałów
Corinari wyląduje na powierzchni, nie uda się powstrzymać wszystkich
mieszkańców planety, gdyby zdecydowali się podjąć przeciwko nam jakieś
działania.
– Rzeczywiście – zgodził się Tug. – Wygląda na to, że atakując takarańskie
siły, nieumyślnie naruszyliśmy gniazdo lotee.
Nathan spojrzał na Tuga.
– Co to, do cholery, jest lotee?
– Latający owad – wyjaśnił Tug. – Normalnie jest nieszkodliwy, dopóki się go
nie rozzłości. Żyje w  dużych gniazdach w  kształcie kul, które zwisają z  gałęzi
drzew. Ugryzienie jest dość bolesne.
– Myślę, że to coś jak: naruszyliśmy gniazdo szerszeni, sir – zauważyła
Cameron.
– Tak, zrozumiałem.
– Kapitanie, im szybciej zabierzemy oddziały Corinari z Ancot, tym lepiej –
stwierdziła Jessica.
– Potrzebujemy trochę czasu, żeby wszystko dostarczyć na okręt –
powiedziała Cameron.
– Ile? – zapytał Nathan.
– Przynajmniej dzień lub dwa.
– Będziemy więc musieli sprowadzić posiłki z  Corinair – podsumowała
Jessica.
– Mam lepszy pomysł – rzekł Nathan.

***

Ponieważ garnizon znajdował się dość blisko miasta, żołnierze szybko odczuli
konsekwencje ataku. Kilka tysięcy wściekłych mieszkańców zebrało się teraz
pod jego murami, od czasu do czasu rzucając kamieniami, butelkami, a czasem
nawet płonącymi kulami z materiałów nasączonych substancjami łatwopalnymi.
Strażnikom na murach polecono unikać strzelania do tłumu, chyba że trzeba by
bronić garnizonu przed bezpośrednim atakiem.
W przypadku lotniska sytuacja była odmienna. Ponieważ leżało kilkanaście
kilometrów od Ancot, niewielu ludzi było skłonnych przemierzyć taką odległość.
Poza tym ogrodzenie lotniska otaczało bazę szerokim okręgiem, co
uniemożliwiało wrzucenie czegokolwiek w  środek kompleksu. Okolice
patrolowały kalibri, więc cały obszar był znacznie bezpieczniejszym
środowiskiem.
Pomimo wielokrotnie nadawanych przez Corinari komunikatów i  wyjaśnień,
że konflikt dotyczył Ta’Akarów, a  nie mieszkańców Ancot, protesty wciąż
trwały. Od czasu do czasu z tłumu dobiegał jakiś strzał, ale ponieważ nic się na
razie nie stało, porucznik zdołał powstrzymać ludzi od ofensywnych działań
przeciwko miejscowym.
Waddell obserwował wszystko z  centralnej sterowni garnizonu. Przenośne
reaktory zostały już skonfigurowane w  celu zapewnienia zasilania, więc
podstawowe systemy znów zaczęły działać. Porucznik chciał co prawda osiągnąć
moc wystarczającą do uruchomienia wieżyczek z działami i pola ochronnego, ale
generatorów z Corinair użyto, by zapewnić odpowiedni poziom zasilania miastu,
które było pozbawione energii elektrycznej przez ponad dwanaście godzin.
– Jak wygląda sytuacja na lotnisku? – zapytał kaprala, który właśnie wszedł
do sali.
– Maszyny zostały już wysłane na „Aurorę”, sir. Wykorzystano wszystkich
pilotów i  mechaników, aby tylko zabrać myśliwce. Obecnie trwa translokacja
uzbrojenia, ale ten proces jest znacznie wolniejszy w  przypadku rakiet niż
zwykłych karabinów i kombinezonów ochronnych.
– A co ze zbrojownią?
– Jest już prawie pusta, sir. Jeszcze kilka przelotów promami i  wszystko
zostanie przetransportowane. Zajmiemy się też zaopatrzeniem medycznym.
– Poruczniku! – zawołał jeden z techników pracujących w sterowni. – Chyba
powinien pan to zobaczyć!
Porucznik Waddell przysunął fotel do technika, aby lepiej przyjrzeć się
ekranowi. Obraz przedstawiał widok z  kamer zamontowanych wzdłuż drogi
dojazdowej, która prowadziła z  miasta Ancot. Szosą maszerowało ponad tysiąc
ludzi, w większości uzbrojonych.
– Kapralu, wywołaj „Aurorę” – rozkazał porucznik. – Powiedz, że mamy
problem.

***
Chwilę później Waddell stał już na murze nad główną bramą garnizonu. Przez
skaner wizualny przyglądał się zbliżającemu się tłumowi.
– Kiedy się tu pojawią, sir? – zapytał sierżant.
– Podejrzewam, że potrwa to nie dłużej niż dziesięć minut.
– Co wtedy zrobimy?
– Właśnie sprowadzamy wszystkie pojazdy bojowe. Ich zadaniem będzie
powstrzymanie tłumu.
– Chyba nie będą do nich strzelać?
– Jeśli tamci zaczną strzelać, pojazdy odpowiedzą ogniem.
– Sir, przecież to są cywile – zaprotestował sierżant.
– Zdaję sobie z  tego sprawę – stwierdził porucznik. – Jednak są uzbrojeni,
sierżancie, a  my mamy rozkaz utrzymać ten garnizon. Jeśli będziemy musieli
sprzątnąć kilku wściekłych farmerów, tym gorzej dla nich.
Porucznik odwrócił się do sierżanta i spojrzał mu prosto w oczy.
– Nikt, ale to nikt nie może strzelać bez moich wyraźnych rozkazów. Czy to
jasne?
– Tak jest, sir.
– Dobrze. Teraz przekaż to ludziom. Jedno niepotrzebne naciśnięcie spustu
i cała sytuacja może natychmiast wymknąć się spod kontroli.
– Poruczniku, tu łączność – dobiegło z komunikatora.
– Słucham.
– Sir, właśnie przybyła „Aurora”. Wysłała do nas cztery promy towarowe
z czterystoma ludźmi.
Porucznik spojrzał na sierżanta.
– Gdzie oni, u diabła, tak szybko znaleźli czterystu żołnierzy?
– Proszę wybaczyć, sir – zaczął sierżant – ale nawet gdyby wysłali cztery
tysiące ludzi, i  tak może to nie wystarczyć. A  może to tylko wierzchołek góry
lodowej? Co będzie, jeśli ta cała cholerna planeta zdecyduje się zaatakować?
Przecież nie możemy ich wszystkich zabić. Wtedy bylibyśmy nie lepsi od
Ta’Akarów.
Porucznik westchnął i  spojrzał w  górę, słysząc pojazdy powietrzne. Sierżant
miał rację, jednak porucznikowi pozostało kilka możliwości. Tak czy inaczej,
miało się wydarzyć coś doniosłego.
Pojazdy bojowe przeleciały nisko nad zbliżającym się tłumem. Ludzie
wiedzieli, że otwarcie ognia do krążących wokół maszyn jest równoznaczne
z  podpisaniem na siebie wyroku śmierci. Wszyscy spokojnie maszerowali
w  stronę garnizonu. Gdy jedna z  maszyn zawisła nad drogą, a  jej wieżyczka
zaczęła się złowrogo obracać, tłum po prostu ominął pojazd dużym łukiem.
Jedynym sposobem powstrzymania nadchodzących ludzi byłoby otwarcie do
nich ognia. Jeśli jednak oświadczenia nadawane przez Corinairian były
prawdziwe, pojazdy bojowe nie oddałyby strzałów jako pierwsze.
Ludzie dotarli do garnizonu i  znacznie powiększyli otaczający go tłum.
Wkrótce liczba protestujących wzrosła do prawie dziesięciu tysięcy. Otrzymano
raporty o kolejnych nadchodzących grupach. Okrzyki stawały się coraz bardziej
gniewne i zajadłe. Osiągnięto już punkt zapłonu i nawet najmniejsza iskra mogła
wywołać pożar.
Porucznik Waddell obserwował, jak tłum rośnie w  siłę. Czuł, że w  każdej
chwili może zaatakować garnizon.
– Ile jeszcze potrwa, zanim promy tu dotrą? – zapytał przez komunikator.
– Garnizon Ancot, tu prom dwa-cztery. Czas do wylądowania: jedna minuta.
– Prom dwa-cztery, tu Waddell. Ilu ludzi przewozisz?
– Czterystu żołnierzy, sir. Kapitan Scott przekazuje, żeby pozostać na miejscu.
Nie wolno używać broni, chyba że otrzyma pan rozkaz otwarcia ognia
bezpośrednio od samego kapitana. Proszę o potwierdzenie odbioru.
– Tu Waddell, potwierdzam. Pozostajemy w  garnizonie. Nie użyjemy broni,
nie mając bezpośredniego rozkazu kapitana Scotta.
Zdziwiony porucznik zwrócił się do sierżanta, który wyglądał na równie
zdezorientowanego.
– Co tu się, do diabła, wyprawia?
Uwaga tłumu nagle zaczęła się odwracać od garnizonu, a skierowała na promy,
które nadlatywały w kierunku bazy.
– Proszę tam spojrzeć, sir! – krzyknął sierżant, wskazując promy.
Porucznik Waddell podniósł głowę. Pojazdy zbliżały się do bazy powoli
i  spokojnie, a  nie w  sposób agresywny, jak można by się spodziewać po
maszynach desantowych z oddziałami szturmowymi.
– Co oni, do cholery, robią?
Promy powoli zaczęły obniżać wysokość, a  w końcu wylądowały z  rufami
skierowanymi w stronę tłumu i żołnierzy Corinari.
Gdy silniki zostały wyłączone, a  kurz osiadł, tłum zaczął powoli otaczać
promy, tworząc wokół nich zamknięty krąg. Protestujący odbezpieczyli broń,
ponieważ spodziewali się, że w  każdej chwili ze środka wybiegną oddziały
uderzeniowe. Ci, którzy jej nie mieli, ukryli się na tyłach.
Waddell spoglądał na to wszystko z  góry. Widział, że tłum znów nabrał
pewności siebie i  powoli zbliża się do maszyn. Odległe słońce majestatycznie
zachodziło, a  delikatny wiatr ochładzał stopniowo powietrze. Można było
odnieść wrażenie, że nic nie zakłóci wieczornej ciszy.
– Na co oni, do cholery, czekają?
W tłumie rozległ się krzyk, gdy dziesięć metrów nad nim pojawił się
wspaniały błysk niebieskobiałego światła, emitujący promienie we wszystkich
kierunkach. Ułamek sekundy później zniknął, pozostawiając po sobie czarny
myśliwiec przechwytujący, którego ryczące turbiny odrzutowe walczyły, by
utrzymać go w powietrzu. Mieszkańcy Ancot patrzyli ze strachem i zdumieniem.
Nigdy nie widzieli pojazdu wyłaniającego się nagle z  powietrza. Gdyby nie
ujrzeli tego na własne oczy, na pewno pomyśleliby, że to niemożliwe.
Czarny myśliwiec zaczął opadać, co sprawiło, że tłum się cofnął. Pojazd
szybko wylądował i lekko zachybotał się na wysuwanym podwoziu.
Gdy opadł kurz, kabina odchyliła się i  otwarła, ukazując dwóch mężczyzn
w  hełmach lotniczych. W  tym samym czasie w  jednym z  promów otworzył się
boczny właz. Wyszła z  niego Naralena, a  za nią czterech strażników Corinari
zabezpieczonych pancerzami ochronnymi i  uzbrojonych w  automatyczne
karabiny energetyczne. Technik znajdujący się we wnętrzu rzucił jednemu z nich
przenośny megafon, a ten z kolei podał go Naralenie.
Nathan zdjął hełm lotniczy i  położył na przedniej konsoli, po czym wstał.
Podobnie uczynił Tug. Obaj mężczyźni opuścili pojazd i  weszli po drabince na
prom, by stanąć obok strażników Corinari. Nathan poprawił mundur i zwrócił się
do Naraleny.
– Gotowa?
– Tak jest.
– Mieszkańcy Ancot! – zaczął. – Nazywam się Nathan Scott.
Naralena zaczął tłumaczyć jego słowa na miejscowy język. Większość mówiła
także po takarańsku, ponieważ mieszkańcy byli gorliwymi poddanymi imperium,
Nathan uznał jednak, że Naralena powinna przetłumaczyć treść przemówienia na
język ojczysty Ancotan. Nie mógł sobie pozwolić na pomyłki.
– Jestem kapitanem okrętu „Aurora”, pochodzącego ze Zjednoczonej Ziemi.
Wielu z  was może mnie znać pod imieniem, które pojawia się w  Legendzie
Początków.
Nathan przerwał, by osiągnąć dramatyczny efekt, wykorzystując instynktowną
umiejętność, którą w jakiś sposób odziedziczył po ojcu, senatorze.
– Jestem Na-Tanem.
Z tłumu dobiegł szmer. Nathan nie mógł zrozumieć słów, ale wiedział, że
oświadczenie przyniosło oczekiwany skutek.
– Ponad tysiąc lat świetlnych stąd znajduje się Ziemia, miejsce narodzin całej
ludzkości. Przybyliśmy stamtąd, aby uwolnić mieszkańców gromady Pentaura od
takarańskiego ucisku. Połączyliśmy nasze siły z oddziałami Corinari oraz innymi
grupami, żeby pokonać imperium i  przywrócić wszystkim wolność. Prosimy,
dołączcie do nas, by walczyć przeciwko tym, którzy chcą wyzyskiwać was
i waszych synów.
Jakiś mężczyzna z tłumu krzyknął. Nathan pochylił się w stronę Naraleny.
– Kapitanie, on pyta, dlaczego ich zaatakowałeś.
– Nasz atak był wymierzony wyłącznie w  takarańskie siły okupujące wasz
świat. Żałujemy, że zniszczyliśmy elektrownię, ale przed odlotem obiecujemy
przywrócić pełne zasilanie.
Z tłumu padło kolejne pytanie.
– Pytają, co pan zrobi, jeśli odmówią przyłączenia się do nas.
– Nie będziemy was do niczego zmuszać – stwierdził Nathan. – Jeśli nie
chcecie się przyłączyć, odejdziemy, zabierając tylko to, co należy do Ta’Akarów.
– Pytają, kto kupi ich plony i bydło, jeśli imperium zostanie pokonane.
– Ta’Akarowie nie przestaną jeść tylko dlatego, że nie będą już tworzyli
imperium – odpowiedział kapitan. – Aby przetrwać, nadal będą potrzebować
produktów, które sprzedajecie. Ale wtedy będziecie mogli już zażądać uczciwej
ceny, zamiast akceptować takie, które teraz wam oferują.
Z tłumu wypowiedziano bardziej nieprzyjemne uwagi.
– Martwią się, że gdy Ta’Akarowie wrócą, mogą uznać, że atak
przeprowadziły tutejsze oddziały. Obawiają się, że zostaną ukarani w  taki sam
sposób, jak mieszkańcy Taroa.
– Flota takarańska ma ograniczone siły. Dysponuje tylko kilkoma okrętami,
które są rozproszone po całej gromadzie – zapewnił Nathan. – Pokonaliśmy już
sześć z nich, w tym potężną „Campaglię” w bitwie pod Taroa.
– Mówią, że są tylko prostymi rolnikami. Nie potrafią walczyć z  siłami
imperium.
– Czy co roku nie zabierają waszych synów? – zapytał kapitan. – Ilu z tych,
którzy zostali zabrani, wróciło do was? Czy będziecie bezczynnie stać i patrzeć,
jak wasze dzieci są zmuszane do służby dla imperium? Nie prosimy, żebyście
chwycili za broń i ruszyli do walki. Prosimy tylko o wsparcie, o odebranie tego,
co słusznie się wam należy. Prosimy jedynie, abyście znów zaczęli decydować
o  przyszłości i  odzyskali szacunek do samych siebie. Nikt nie powinien być
zmuszany do podporządkowywania się woli kogoś innego tylko dlatego, że się
boi kary. Odzyskajcie wolność!
Usłyszeli kolejny gniewny krzyk.
– Pytają, co damy im w zamian.
Nathan uśmiechnął się.
– Byłem ciekawy, kiedy pojawi się to pytanie – powiedział do Naraleny. –
Mieszkańcy Ancota, oddajemy wam waszych synów!
Tylne rampy ładunkowe we wszystkich czterech promach zaczęły się otwierać.
Młodzi rekruci, których ponad miesiąc temu zabrano z  planety i  wcielono do
wojska cesarskiego, schodzili powoli jeden po drugim. Oszołomiony tłum
zamilkł. Mężczyźni zaczęli się rozglądać, szukając znajomych twarzy. Wiedzieli,
że są już w domu. W drodze na planetę powiedziano im, że wracają do rodzin.
Dowiedzieli się także, co naprawdę dzieje się w systemie Darvano, na Ziemi i w
całym imperium. Nathan wiedział, że mieszkańcy Ancot mogą poznać
i zaakceptować prawdę tylko wtedy, gdy usłyszą ją od swoich dzieci.
Jakaś kobieta, przeciskając się przez tłum, zaczęła wykrzykiwać imię syna.
Młody mężczyzna spojrzał w  jej kierunku. Matka wybiegła z  tłumu na otwartą
przestrzeń i  rzuciła się naprzód, by jak najszybciej dotrzeć do młodzieńca.
Chwilę później rozległ się kolejny krzyk, a  po nim kilka innych. W  ciągu paru
minut atmosfera nieufności i  podejrzliwości została zastąpiona radosnym
uczuciem, gdy synowie połączyli się z  rodzinami. Tych, których rodziców nie
było w tłumie, witali obcy ludzie.
– Twój ojciec byłby z ciebie dumny, kapitanie – wyszeptał Tug.
Nathan spojrzał z ukosa na Tuga, a na jego twarzy pojawił się słaby uśmiech.
Nagle jakaś kobieta krzyknęła z  głębi tłumu: „Na-Tan!”. Inny głos, tym razem
mężczyzny, powtórzył to imię.
– Na-Tan! Na-Tan! Na-Tan! – coraz więcej głosów skandowało legendarne
imię.
Nathan wciąż przyglądał się tłumowi, aż w  końcu znalazł źródło znajomego
głosu. To była Jalea. Najwyraźniej jej misja na Ancot dobiegła końca.
5

– Dzięki za przejażdżkę – powiedział Nathan, wysiadając z kabiny myśliwca.


– To była dla mnie przyjemność, kapitanie – odrzekł Tug, zdejmując hełm
i  podając go jednemu z  techników Corinari zatrudnionych na pokładzie
hangarowym „Aurory”. – Muszę powiedzieć, że zaaranżowanie powrotu synów
Ancot w tym właśnie momencie było naprawdę śmiałym ruchem.
– Tak trzeba było postąpić – stwierdził Nathan, schodząc po drabince.
– Wygląda na to, że instynkt nadal dobrze ci służy, kapitanie – odpowiedział
Tug i zwrócił się do technika pokładowego: – Proszę jak najszybciej zatankować
i ponownie uzbroić maszynę. Będę też potrzebować systemu do przeprowadzania
rekonesansu.
– Gdzieś się udajesz? – zapytał Nathan, zatrzymując się na chwilę.
– Musimy jak najszybciej przeprowadzić rozpoznanie w  innych systemach
gromady Pentaura – wyjaśnił Tug.
– Tug, właśnie wróciłeś z  niebezpiecznej wyprawy. Może powinieneś
odpuścić i odpocząć?
– Ta wyprawa odbyła się już kilka godzin temu i  właściwie była całkiem
relaksująca. – Karuzari uśmiechnął się kwaśno.
– Niemniej jednak sądzę, że powinieneś zabrać Josha. Dzięki temu jeden
z was może odpoczywać, podczas gdy drugi będzie pilnować interesu.
Tug zignorował nieznany mu zwrot językowy. Coraz częściej był w  stanie
określić znaczenie na podstawie kontekstu.
– Jeśli chcesz, żebym odpoczął, Josh będzie złym wyborem.
– W  takim razie weź Lokiego – zasugerował kapitan. – Musimy przeszkolić
ich do prowadzenia rekonesansu, aby mogli latać, podczas gdy ty zajmiesz się
pilniejszymi sprawami.
– Na przykład jakimi?
– Na przykład planowaniem i  przygotowywaniem ataku na Takarę. Do tej
pory na pewno dotarł tam dron komunikacyjny z „Loranoi”, więc już wiedzą, że
mają problem. Musimy działać szybko, zanim zdążą zareagować. Teraz na pewno
mają się na baczności.
– Jak sobie życzysz, kapitanie. – Tug skinął głową.
– To był cholernie ryzykowny numer! – wtrąciła Cameron, zbliżając się.
Nathan wszedł na pokład i odwrócił się w stronę komandor Taylor.
– Nie miałem wyboru. Coś trzeba było zrobić, zanim sprawy wymknęłyby się
spod kontroli.
– Może, ale dlaczego zagrałeś kartą „Na-Tan”? Czy uważasz, że to było
mądre?
– Potrzebujemy tych ludzi.
– Ale przecież nie mogą zostać wykorzystani jako siła bojowa – przypomniała
Cameron. – Nie mają absolutnie żadnych umiejętności wojskowych. Interesujące
jest jedynie to, że Ta’Akarowie zostawili na Ancot swoją infrastrukturę.
– To prawda, jednak jest tam jakiś przemysł, zaplecze medyczne i oczywiście
ludzie, którzy, co najważniejsze, produkują żywność. Pewnie pamiętasz takie
powiedzenie: „Armia maszeruje na brzuchu” – przypomniał Nathan, kierując się
przez pokład hangarowy w  stronę wyjścia po prawej burcie. – Poza tym nie
zapominaj, że mamy planetę, która właśnie została zbombardowana. Nawet jeśli
to, co otrzymamy od mieszkańców Ancot, będzie jedynie niewielką pomocą
humanitarną, i tak bardzo się przyda.
– Wzięcie na barki roli Na-Tana to jedno – powiedziała Cameron – ale
wybranie jej po to, żeby wesprzeć własne interesy, to coś zupełnie innego.
– Czy coś przegapiłem? – zdziwił się kapitan. – Czy zrobiłem coś złego tym
ludziom?
– Wciągnąłeś ich w międzygwiezdną wojnę bez pytania o zgodę.
– A jak to się niby stało?
– Wiesz, że Ta’Akarowie najprawdopodobniej obwinią mieszkańców Ancot
o atak, a wtedy kara będzie surowa.
– Przy odrobinie szczęścia nie dojdzie do tego – stwierdził Nathan, gdy weszli
do korytarza wiodącego wzdłuż prawej burty. – Poza tym błędnie zakładasz, że
bez tego nie zgodziliby się dołączyć do naszej sprawy.
– Być może, ale nie dano im szansy na dokonanie wyboru.
– Podobnie jak nam. Zostaliśmy wciągnięci w wojnę z powodów moralnych.
– Nathan zatrzymał się na chwilę. – Gdzie były wczoraj te wszystkie twoje
obiekcje, gdy planowaliśmy atak? Coś mi się wydaje, że to ty bardzo nalegałaś,
byśmy podjęli walkę.
– Nathanie, nie mówię, że się myliłeś. Chcę się tylko upewnić, że bierzesz pod
uwagę wszelkie aspekty. W tej chwili wszystko dzieje się strasznie szybko.
– Doceniam to, Cameron – odpowiedział Nathan. – Naprawdę.
– Kapitan okrętu nie powinien podejmować takiego ryzyka. Pamiętaj, że masz
jeszcze załogę.
– Byłem jedynym, który mógł zagrać kartą Na-Tana, i  dobrze o  tym wiesz.
Poza tym jestem „Aurorą”. Sama tak powiedziałaś.
– Tak, to prawda – mruknęła.
– Gdzie się teraz znajdujemy? – zapytał Nathan, zmieniając temat.
– Gdy byłeś w  śluzie transferowej, skoczyliśmy z  powrotem do systemu
Darvano. Za piętnaście minut będziemy dokować do „Loranoi”.
– „Loranoi”?
– Tak jest. Otrzymaliśmy wiadomość od Willarda. Okazuje się, że znaleźliśmy
pięćdziesiąt pocisków manewrujących typu orbita–ziemia, z  których dziesięć
zostało wyposażonych w  głowice jądrowe. Willard uważa, że można je
przystosować do odpalania z naszych wyrzutni w podobny sposób, jak zrobiono
to w przypadku pocisków Corinari.
– Potrzebujemy pocisków typu okręt–okręt, a  nie orbita–ziemia – stwierdził
Nathan.
– Ale jeśli będą wystarczająco celne, mogą się przydać do niszczenia
obiektów naziemnych.
– Zgodnie z tym, co mówi Tug, straty uboczne to ostatnia rzecz, jakiej byśmy
chcieli.
– Władimir uważa, że pociski można przeprogramować i  przekształcić
w proste torpedy typu „wyceluj i wystrzel”.
– Byłoby świetnie. Ale jeśli to się nie powiedzie, sprawdzimy, czy uda się
umieścić ładunki nuklearne w  naszych torpedach konwencjonalnych. Nie ma
mowy, żebyśmy użyli broni atomowej przeciwko celom na powierzchni. W razie
potrzeby zastosujemy głowice konwencjonalne, ale nie jądrowe.
– Ale jakoś nie przeszkadza ci użycie pocisków kinetycznych, żeby rozwalić
planetę na drobne kawałki – odparła Cameron, nawiązując do poprzedniej
dyskusji.
– Tak naprawdę nigdy nie zamierzałem użyć pocisków kinetycznych
przeciwko Takarze. Jednak fakt, że bylibyśmy w  stanie to zrobić, mógłby ich
skłonić do poddania się.
– Oczywiście, sir.
– Ile jeszcze musimy wykonać skoków, żeby zakończyć misję na Ancot? –
zapytał kapitan.
– Uważamy, że po dwóch skokach powinniśmy już mieć wszystko. Później
trzeba zrobić przerwę i naładować banki energii napędu skokowego.
– Czy do tego czasu wszyscy nasi ludzie zostaną już zabrani z planety?
– Nie, sir. Komandor podporucznik Nash zażądała, abyśmy jeszcze przez
pewien czas utrzymywali tam niewielką załogę. Chodzi o  to, żeby zakończyć
przeszukiwanie obiektów pod kątem uzyskania możliwych informacji
wywiadowczych. Jej podwładni nadal pracują nad złamaniem kodu rdzenia
komputera w garnizonie.
– Dopóki nasi ludzie są wciąż na powierzchni Ancot, nie chciałbym siedzieć
w Darvano bez możliwości wykonania skoku. Przecież może się okazać, że będą
pilnie potrzebować pomocy.
– Nadal będziemy mieli wystarczające zasoby, by wykonać taki skok –
wyjaśniła Cameron. – Powiedziałam sternikowi, żeby nigdy nie wykonywał
skoku bez zapasu energii na co najmniej jeden rok świetlny.
– Dobry pomysł.
– Na Ancot możemy również pozostawić prom skokowy. Dzięki temu w razie
potrzeby będą mogli nie tylko wezwać pomoc, ale również użyć go do ewakuacji.
– Musimy nawiązać stosunki dyplomatyczne z  przywódcami planety –
oznajmił Nathan, gdy wchodzili po rampie na pokład dowodzenia. – Ancot może
się okazać niezwykle cennym zasobem, jeśli uda nam się przekonać
mieszkańców, żeby do nas dołączyli.
– Sugerujesz, aby przyłączyli się do Sojuszu?
– Właściwie nie miałem takiego zamiaru, ale teraz, gdy o  tym wspomniałaś,
myślę, że może to nie jest taki zły pomysł.
– Nathanie, mam pewne wątpliwości, czy to się uda – powiedziała Cameron. –
Tug powiedział, że władze są zadowolone z pozycji, jaką zajmują w  imperium.
Dlaczego myślisz, że byłyby skłonne zaryzykować?
– Założę się, że gdy dowiedzą się, co naprawdę dzieje się w  gromadzie, jak
również samym systemie Darvano, zrozumieją, że to słuszny wybór.
– A dlaczego mieliby nam uwierzyć?
– Masz rację, nam może nie uwierzą – zgodził się kapitan – ale mogą
uwierzyć własnym synom, którzy przez ostatnie dwa miesiące byli w obozie na
Corinair wraz z resztą załogi „Yamaro”. Oni wiedzą, co się naprawdę dzieje.
– Może sprawdziłbyś załogi „Yamaro” i „Loranoi”? – zasugerowała Cameron.
– Niektórzy ludzie mogą pochodzić z Ancot. Na pewno orientują się, jak wygląda
sytuacja w imperium.
– To doskonały pomysł.

***
– Loki? – zapytał Tug z  przedniego fotela myśliwca przechwytującego.
Właśnie zakończyli skok i  pojawili się w  systemie tuż za najdalej położonym,
niezamieszkałym olbrzymem gazowym.
– Przepraszam – odpowiedział Loki. – Skok siódmy zakończony.
Przez chwilę przyglądał się instrumentom.
– Pozycja potwierdzona. Jesteśmy teraz w  systemie Juntor. Kurs i  prędkość
poprawne. Wyłączam wszystkie systemy z wyjątkiem pakietu rekonesansowego
i czujników pasywnych.
– Przy obecnej prędkości cała misja powinna zająć około dwunastu godzin.
– Dokładniej mówiąc, dwanaście godzin i sześćdziesiąt cztery setne.
– Przyjmuję poprawkę.
– Przepraszam, Tug. Myślę, że po wykonaniu tylu krótkich skoków dla
kapitana Scotta stałem się chyba trochę zbyt precyzyjny w  obliczeniach
nawigacyjnych – wyjaśnił Loki.
– Nie ma czegoś takiego jak zbyt precyzyjny nawigator – pocieszył go Tug.
– Nie według Josha.
– Josh ma inny styl latania.
– Też to zauważyłeś.
– Josh lata bardziej instynktownie, zamiast kierować się instrumentami –
wyjaśnił Tug. – Twój styl pilotażu jest zupełnie inny. Wykorzystujesz przede
wszystkim liczby i fizykę, a nie instynkt.
– Czy to źle?
– W żadnym razie.
– Josh zawsze powtarza, że latanie to coś, co powinno się czuć, a nie coś, co
należy kalkulować.
– Joshowi brakuje formalnego szkolenia. Takie rzeczy mówi wielu pilotów,
którzy sami nauczyli się latać.
– Ale jest w tym dobry.
– Tak, to prawda. Jednak brakuje mu zrozumienia sił, które pozwalają
maszynie wykonywać różne manewry. Gdy zrozumiesz, jak działa twój pojazd,
będziesz lepiej wiedział, co możesz z nim zrobić.
– A więc to czyni człowieka lepszym pilotem?
– W pewnym sensie tak. Dzięki temu jesteś bezpieczniejszym pilotem, a tacy
zwykle żyją dłużej, przez co stają się bardziej doświadczonymi pilotami.
– Och, jestem zdecydowanie bezpieczniejszym pilotem niż Josh.
– Byłbym skłonny zgodzić się z tobą w tej kwestii.
– W  takim razie dlaczego Josh zawsze zostaje pilotem, a  mnie pozostaje
stanowisko drugiego pilota lub nawigatora?
– Nie lubisz tego? – zapytał nieco zdziwiony Tug.
– Nie, nie o  to chodzi. Chciałbym tylko raz na jakiś czas mieć możliwość
sterowania.
– Podejrzewam, że w  większości przypadków Josh otrzymuje zadanie
pilotowania z  dwóch powodów – wyjaśnił Tug. – Po pierwsze, ponieważ
postrzegają was jako zespół, w którym to on jest pilotem, a po drugie, bo od razu
chcesz wybrać dla siebie fotel drugiego.
– Więc twierdzisz, że powinienem po prostu domagać się dostępu do drążka?
– To nie zaszkodzi – odpowiedział Tug. – Jednak w przypadku kapitana Scotta
jest jeszcze jeden powód, dla którego posadził cię na fotelu nawigatora. Podobnie
jak ja, on także wie, że Josh nie byłby tak dobrym pilotem, gdybyś z  nim nie
latał.
– Czy możesz to powiedzieć Joshowi?
– Podejrzewam, że on to wie – stwierdził Tug.
Loki zastanawiał się przez chwilę, zanim zapytał:
– Skąd o tym wiesz? Mam na myśli kapitana.
– Dość dobrze go poznałem. Też jest pilotem kierującym się instynktem.
– Tak, ale słyszałem, że przeszedł odpowiednie szkolenie.
– Zgadza się. Dowódca przydzielił go do zespołu razem z  komandor Taylor,
ponieważ wiedział, że będą się uzupełniać, a  przez to jeszcze lepiej wypełniać
obowiązki. Był pewien, że razem stworzą wyjątkową drużynę. Podejrzewam, że
kapitan Scott widzi ten sam potencjał u ciebie i Josha.
Loki milczał przez kilka minut, analizując informacje dostarczane przez
system rekonesansowy.
– Wiesz, dopóki nie opuściliśmy Przystani, poza nią i  moim światem nigdy
nigdzie nie byłem. A od tamtej pory odwiedziłem już połowę układów w całym
imperium.
– Wkrótce zobaczysz wszystkie. Podejrzewam, że zanim osiągniesz mój wiek,
odwiedzisz większą liczbę miejsc, niż mógłbyś sobie to teraz wyobrazić.
– Masz na myśli, że tak się stanie, jeśli wyjdziemy z  tego żywi? – zapytał
Loki.
– Musisz mieć wiarę.
Loki uśmiechnął się.
– Jak ty to robisz?
– Co masz na myśli?
– Chyba od trzydziestu lat walczysz z Ta’Akarami.
– Tak, coś koło tego.
– Dlaczego więc wciąż walczysz, skoro wiesz, że masz znikome szanse na
zwycięstwo?
– Jak powiedziałem, trzeba mieć wiarę.
– Wiarę w co?
– Wiarę w  siebie, wiarę w  tych, którym ufasz, wiarę, że twoja sprawa jest
słuszna i warta poświęcenia.
– Tak, ale walczysz z  całym imperium takarańskim. Potrzeba cudu, żeby je
pokonać.
– Cudu... Masz na myśli napęd skokowy?
– Tug, to nie jest cud, tylko nauka.
– To zależy od definicji tego słowa. Czyż napęd skokowy nie jest cudowną
technologią?
– Cud to coś, czego nie można wyjaśnić w sposób naukowy.
– Wolę zdefiniować go jako coś, co wcześniej uważaliśmy za niemożliwe,
biorąc pod uwagę obecne rozumienie otaczającego nas świata.
– A  więc zgodnie z  twoją definicją, kiedy to coś się stanie, nie będzie już
cudem.
– Tylko wtedy, jeśli zrozumiesz, jak działa.
– Więc chcesz powiedzieć, że rozumiesz, w  jaki sposób działa napęd
skokowy?
Tug się roześmiał.
– Tego nie powiedziałem. Wystarczy mi, że inni mają większe kwalifikacje
w  tej dziedzinie. Fizyka związana z  napędem skokowym znacznie przekracza
mój poziom rozumienia.
– Czy było cudem, że „Aurora” pojawiła się wewnątrz pola ochronnego
„Campaglii” w środku bitwy w systemie Taroa?
Uśmiech Tuga szybko zniknął.
– Już od jakiegoś czasu zmagam się z tą kwestią.
– Tak – zgodził się Loki – niełatwo ją rozgryźć.
– Ani też przypadkowo pasujące imię kapitana.
– Tug, chyba nie wierzysz, że to ten facet z legendy?
– Na początku faktycznie nie wierzyłem. Ostatnio jednak zacząłem mieć
wątpliwości. Widziałem, jakich niewiarygodnych czynów dokonał i jak inspiruje
tysiące, a  nawet miliony ludzi do powstania przeciwko imperium, które
wcześniej uważano za niezwyciężone. – Tug westchnął. – Trudno jest, mając
takie dowody, pominąć możliwość, że kapitan Scott jest rzeczywiście
legendarnym Na-Tanem.
– Tak, rozumiem, co masz na myśli – zgodził się Loki.
Przez kilka minut wpatrywał się przez okna kabiny w  ciemność przestrzeni.
On także od dawna zastanawiał się nad niewiarygodnym momentem przybycia
„Aurory” i niesamowitym podobieństwem kapitana Scotta do Na-Tana opisanego
w  Legendzie Początków. Czytał ją w  dzieciństwie. Jego rodzina nie była
wprawdzie uduchowiona, ale gdy był dzieckiem, fascynowały go legendy. Gdy
dorósł, uznał je za nieistotne. To, co w nich opisywano, przestało go interesować.
Był, kim był, a odpowiedź na to, z jakiej planety naprawdę pochodził, niewiele
zmieniłaby w jego codziennym życiu.
– Tug, czy mógłbym zadać ci osobiste pytanie?
– Jasne.
– Ile masz lat?
– Jestem starszy, niż myślisz – odpowiedział ironicznie Tug.
– Nie żartuj. Powiedz, ile masz lat?
– Jestem wystarczająco dorosły, by wiedzieć, że właśnie nadszedł czas na
zasłużoną drzemkę – po raz kolejny uniknął odpowiedzi. – Obudź mnie za cztery
godziny.
– Tak jest.
Loki sprawdził system rekonesansowy, a  także pasywne czujniki. Zgodnie
z oczekiwaniami układ Juntora był spokojny. Na jednym z jałowych księżyców
gazowego olbrzyma, wiszącego w przestrzeni najbliżej maleńkiego, czerwonego
karła, znajdował się jedynie ośrodek wydobywczy. Imperialne patrole rzadko
odwiedzały to miejsce, ponieważ populacja była niewielka, a  wartość
strategiczna równie znikoma. Jednak należało je sprawdzić, ponieważ mogły się
tu ukrywać takarańskie okręty.
Zadowolony, że na ekranach nie zauważył nic ciekawego, zwrócił wzrok
z powrotem na gwiazdy. Gdzieś tam, w  odległości ponad tysiąca lat świetlnych
była Ziemia, o  której czytał w  dzieciństwie. Legendy opisywały tę planetę jako
miejsce o  niesamowitym pięknie i  różnorodności. Przez całe życie znał historię
ludzkiego gatunku liczącą sobie tylko około tysiąca lat. Teraz uległo to zmianie,
więc chciał dowiedzieć się czegoś więcej o ludzkości. Miał nadzieję, że Tug się
nie mylił. Być może kiedyś odwiedzi wiele miejsc, a może nawet Ziemię.

***
– Kapitanie. – Cameron wsunęła głowę do sali odpraw.
Nathan przyzwyczaił się do pozostawiania otwartego włazu. Gdy przebywali
wewnątrz Karuzary, nie musiał cały czas być na mostku, jednak czuł się pewniej,
słysząc głosy ludzi, którzy tam pracowali. Nowy personel dobrze wykonywał
obowiązki. Działo się tak niewątpliwie z  powodu nieustannych szkoleń, które
przeprowadzała komandor Taylor.
– Wejdź – powiedział Nathan, zachęcając ją gestem.
Cameron weszła do środka i zauważyła, że wzrok kapitana jest skierowany na
ekran.
– Coś interesującego?
– Podczas lotu zwiadowczego w systemie Takary Tug opisał kilka możliwych
strategii walki. Myślę, że potrzebował jakiegoś zajęcia dla zabicia czasu.
– Wpadł na jakieś dobre pomysły?
– Tak – odpowiedział Nathan. – Co prawda strategie nie są zbyt zaskakujące
ani dziwaczne, ale zostały szczegółowo objaśnione. Opis zawiera nawet listę wad
i zalet każdej z nich, a także sugerowaną kolejność bitew, wymagane zasoby oraz
potencjalne wyniki. Tug przewidział również prawdopodobne reakcje Ta’Akarów
na realizację określonej strategii.
Kapitan odchylił się w fotelu i oderwał wzrok od ekranu.
– Wiesz, ten człowiek ma niesamowity umysł do takich rzeczy.
– Takimi umiejętnościami chyba nie dysponuje zwykły farmer molo, co?
– Cameron, ja wiem, że był kiedyś pilotem w  takarańskim wojsku i  odbył
szkolenie w  systemie Palee, ale to... to znacznie wykracza poza wiedzę, jakiej
można by się spodziewać po zwykłym pilocie. Takich umiejętności nabywa się
na uczelni wojskowej. Tug w raporcie uwzględnił nawet oczekiwane straty i inne
podobne sprawy.
Cameron zbliżyła się do monitora.
– Czy mogę?
– Oczywiście.
Zaczęła przeglądać dane, a w miarę czytania jej zdziwienie rosło.
– Niesamowite! Rzeczywiście nie żartowałeś. Terminy ataków, listy
uzbrojenia, punkty wejściowe i  wyjściowe, a  nawet strategie wycofania się
z  opisem potencjalnych konsekwencji politycznych i  kulturowych. – Cameron
odwróciła ekran w stronę Nathana. – Zrobił to wszystko sam?
– Na to wygląda.
– Czy Jessica już to widziała?
– Ona przekazała mi ten raport.
– Wiesz, widziałam już takie rzeczy – stwierdziła Cameron. – Pamiętam, że
czytałam podobne opracowania w  akademii. Ich źródłem była jednak uczelnia
wojskowa i  zostały przygotowane przez grupy ludzi, a  nie przez znudzonego
faceta siedzącego trzydzieści godzin w  kabinie. I  fachowcom zajmowało to
tygodnie.
– Cam, on od trzech dekad walczy z imperium. Jest zrozumiałe, że z czasem
mógł wymyślić takie plany.
– Mimo wszystko zdecydowanie nie jest to robota farmera molo.
– Masz rację.
– Czy to cię martwi?
– Jestem raczej zaciekawiony – stwierdził Nathan. – Widzę coś takiego
i wciąż się zastanawiam, czego jeszcze nie wiemy o Tugu.
– Może rzeczywiście studiował na jakiejś uczelni wojskowej. Czy większość
takarańskich pilotów nie pochodzi z  rodzin arystokratycznych? Na pewno stać
ich na jakieś specjalistyczne studia. Zanim się zaciągnąłeś, też zdobyłeś wyższy
stopień naukowy z historii. Dlaczego tu miałoby być inaczej?
– Chyba masz rację – powiedział Nathan. – Myślę, że powinniśmy się tylko
cieszyć, że Tug ma rozległą wiedzę, która w  połączeniu ze zrozumieniem
społeczno-politycznej struktury imperium czyni go niezwykle cennym atutem.
– Podobnie jak napęd skokowy sprawia, że także my jesteśmy dla niego
równie ważni – zauważyła.
– Pełna zgoda. – Nathan zamyślił się na chwilę, po czym przypomniał sobie,
że Cameron przyszła do niego z  jakąś sprawą. – O  czym chciałaś ze mną
rozmawiać?
– Major Prechitt donosi, że sytuacja na Corinair zaczyna się nieco
stabilizować. Znów działają cywilne oddziały bezpieczeństwa i  służby
ratunkowe, a sieci komunikacyjne są powoli odbudowywane. Wygląda na to, że
szpitale współpracują ze sobą, zarządzając zasobami i  równoważąc obciążenia.
Dopóki nie zostaną uruchomione wszystkie punkty routingu, usługi
komunikacyjne będą wykorzystywać wyspecjalizowane sieci medyczne.
– Oszacowano już liczbę ofiar?
– Jeszcze za wcześnie. W  samym rejonie Aitkenny są tysiące rannych, a  na
całej planecie zapewne setki tysięcy. Dopiero rozpoczęto przenoszenie ciał do
centralnej strefy serwisowej. Według doniesień planowana jest kremacja
wszystkich zwłok.
– Myślałem, że Corinairianie grzebią swoich zmarłych – zdziwił się kapitan.
Ziemianie już ponad tysiąc lat temu w  większości porzucili pochówki
szkieletowe. Wynikało to głównie z ograniczeń spowodowanych brakiem miejsca
na przeludnionej planecie. A zaraza biologiczno-cyfrowa całkowicie zakończyła
takie praktyki, ponieważ ocaleni bali się, że zmarli mogą ich zarazić nawet po
śmierci.
– Pogrzebanie ich wszystkich będzie prawdopodobnie poważnym problemem
logistycznym – powiedziała Cameron. – Nie wspominając o  potencjalnym
problemie zdrowotnym. Prawdopodobnie bardziej sensowne byłoby pobranie
próbek DNA i wysłanie ciał prosto do krematoriów.
Pomysł, by setki tysięcy ciał przetwarzano i  spalano jak zwykłe śmieci, był
szokujący, ale Nathan zdał sobie sprawę, że jest to obecnie najlepsze rozwiązanie
dla znękanej planety.
– Jakieś wieści o rządzie?
– Samorządy zaczynają się podłączać do sieci medycznych. Rządy krajowe
i  planetarne jeszcze nie zaczęły działać, ponieważ zostały najdotkliwiej
okaleczone. Podejrzewam, że znajdowały się na liście głównych celów.
– Naprawdę sądzisz, że „Wallach” ostrzeliwał cele znajdujące się na wcześniej
zdefiniowanej liście?
– Wszystkie dowody na to wskazują.
– Pomysł, że ktoś poświęcił dużo czasu, żeby ustalić, w  jaki sposób
najprościej można zniszczyć całą cywilizację, jest...
– Tak, wiem.
– A co z premierem?
– Nadal próbują dotrzeć do miejsca, gdzie według nich się znajduje.
Otrzymują sporadyczne sygnały od ocalałych, ale nie mają pojęcia, kim są.
– Czy wiemy coś o  stanie gospodarki? – zapytał Nathan. Było to trochę
okrutne pytanie w kontekście tego, o czym przed chwilą rozmawiali.
– Zniszczona w osiemdziesięciu procentach.
– A jak wygląda sytuacja w zakładach, w których przygotowywano pociski do
obrony punktowej z wykorzystaniem naszych dział elektromagnetycznych?
– Niestety, zostały zrównane z ziemią.
– Czy możemy zreorganizować którąkolwiek z istniejących fabryk?
– Zapewne tak, ale zajmie to tygodnie, jeśli nie miesiące. Ponad połowa
obiektów wytwarzających energię elektryczną na planecie również leży
w gruzach.
– Obawiam się więc, że w  najbliższej przyszłości nie otrzymamy zbyt wiele
pomocy od Corinairian.
– Również tak uważam. Mieszkańcy planety mają wystarczająco dużo
kłopotów. Nathanie, nie jestem pewna, czy uda im się dojść do siebie po tym
wszystkim. Chodzi o to, że teraz nawet nie potrafią dostarczyć żywności i wody
tym ludziom, którzy są w potrzebie, nie mówiąc już o produkcji.
– Musimy wywrzeć presję na mieszkańców Ancot – oświadczył Nathan. –
Mają nadwyżki żywności i  wody. Prawdopodobnie mają też mnóstwo promów,
które mogliby wypożyczyć Corinairianom. Jeśli uda nam się zmusić ich do
współpracy, być może zdołamy zorganizować poważną pomoc.
– Wiesz, odnalazłam już Ancotan, którzy byli częścią załóg „Yamaro”
i  „Loranoi” – powiedziała Cameron. – Przybędą tu za kilka godzin. Miejmy
nadzieję, że pomogą przekonać innych mieszkańców, by stanęli po naszej stronie.
– Oby tak było.

***
Po godzinie omawiania różnych planów bitewnych z Tugiem Nathan w końcu
zrobił sobie przerwę i  postanowił podtrzymać tradycję prowadzenia
bezsensownych rozmów przy posiłku z  człowiekiem, który był jego
przyjacielem, a zarazem głównym inżynierem. Gdy obaj jako świeżo mianowani
podporucznicy rozpoczynali pierwszy lot na „Aurorze”, dzielili kwaterę i  jadali
razem, gdy tylko było to możliwe. Nawet gdy zrządzenie losu sprawiło, że
Nathan został dowódcą, kontynuował zwyczaj spożywania posiłków
z  Władimirem, ponieważ możliwość porozmawiania o  czymkolwiek innym niż
sprawy związane z  okrętem zawsze była mile widzianą rozrywką. Oczywiście
każde spotkanie standardowo rozpoczynało się od omawiania problemów
zawodowych, lecz Rosjanin zawsze znajdował sposób, by zmienić temat.
Niestety, Nathan był już spóźniony. Miał nadzieję, że Władimir nie zrezygnował
ze spotkania i nie wrócił jeszcze do siebie.
Chociaż „Aurora” miała mesę kapitańską i  oficerską, Nathan i  Władimir
zawsze jedli obiady w  mesie załogi. Obecność żołnierzy Corinari sprawiała, że
jadalnia była teraz miejscem zatłoczonym i  hałaśliwym. Zresztą w  mesie
oficerskiej często również przebywało zbyt wielu ludzi. Jedynym rozwiązaniem
było wykorzystanie rangi i odwiedzenie mesy kapitańskiej.
Kapitan wolał jednak odbyć długi spacer z mostka do jadalni. Mesa kapitańska
znajdowała się na pokładzie dowodzenia, więc była odległa o zaledwie minutę od
sali odpraw. A  spacery były dla Nathana okazją do złapania chwili samotności
i rozmyślań, nie wspominając już o rozprostowaniu nóg. Wszystko, czego chciał,
było dostarczane do specjalnego pomieszczenia. Wiedział, że większość
kapitanów wykorzystywała swoją mesę jako miejsce spotkań i  wspólnych
posiłków z młodszymi oficerami, ale osobiście sądził, że takie pomieszczenie nie
jest mu potrzebne. Zasugerował nawet Cameron, żeby przystosowała je do
istotniejszych zadań, ona jednak na razie odradzała takie rozwiązanie.
Argumentowała, że modyfikacja pomieszczenia wymagałaby zbyt dużego
nakładu pracy, ponieważ zostało wyposażone w  kambuz i  spiżarnię, a  także
instalacje wodno-kanalizacyjne, elektryczne i przeciwpożarowe.
Nathan nie miał własnego kucharza. Gdy przybył do mesy, zobaczył
Władimira, który w zabrudzonym fartuchu zawiązanym wokół pasa pochylał się
nad dużą patelnią stojącą na rozgrzanym piecu. Wokół leżały resztki nieznanych
kapitanowi warzyw, a  jedna z  desek do krojenia była pokryta krwią jakiegoś
zwierzęcia, które zostało niedawno poćwiartowane. Pomieszczenie wypełniał
aromat przypraw, mięsa i  pomidorów. Unosiły się też inne zapachy, których
Nathan nie mógł zidentyfikować. Nie było to jednak nic dziwnego, bo ponad
miesiąc temu zaczęli jeść wyłącznie dania kuchni corinairiańskiej.
– Wład, co ty tu robisz?
– Chyba jeszcze tego nie wiesz – odpowiedział Rosjanin.
– Czego niby nie wiem?
– Że mesa kapitańska nie ma kuka.
– Szczerze mówiąc, nigdy nie przyszło mi to do głowy. Pomyślałem, że po
prostu poprosimy o przysłanie nam czegoś z jadalni.
– Gdy się nie pojawiałeś, poszedłem poszukać czegoś do jedzenia. Czy wiesz,
że masz tutaj całą spiżarnię?
– Nawet nie wiedziałem, że mam tu oddzielną kuchnię.
– Tak jest, mój przyjacielu, masz. I  zapewniam cię, jest pełna przeróżnego
jedzenia. Postanowiłem więc coś przygotować. Jako dziecko spędziłem dużo
czasu, pomagając babuszce Wierze w kuchni, więc myślę, że czegoś się przy niej
nauczyłem.
– Babuszce Wierze?
– Matce mojej matki... Jak wy na to mówicie? Babci?
– Zgadza się.
– Była bardzo miłą panią. Wiesz, że jej imię, Wiera, oznacza wiarę?
– Mówisz, że była dobrą kucharką?
– Wyjątkową.
– A co takiego teraz przyrządzasz?
– Gołąbki.
– Co to takiego?
– To liście kapusty faszerowane mięsem, cebulą, marchewką i  czosnkiem.
Problem w  tym, że my nie mamy ani czosnku, ani marchwi, ani kapusty. Nie
mamy też sosu pomidorowego czy śmietany, więc myślę, że to nie będą gołąbki.
Może powinniśmy wymyślić jakąś inną nazwę. Co o tym sądzisz?
Nathan zerknął na różowy sos, bulgoczący na patelni. Unosiły się w  nim
dziwne kształty, które wyglądały jak duże liście rośliny przypominającej kapustę.
Władimir najwyraźniej spróbował wypełnić je mieszanką mięsno-warzywną, po
czym starannie zwinąć. Niestety, większość prób zakończyła się niepowodzeniem
i  liście rozwinęły się, a  ich zawartość wylała się do sosu. Choć pachniał
apetycznie, jego wygląd pozostawiał wiele do życzenia.
– Nie wiem. Jak jest po rosyjsku „bałagan”?
– Bardzo śmieszne. Poczekaj, aż skosztujesz. Sam zobaczysz. – Władimir
nałożył te gołąbki, które się nie rozsypały.
– Nie sądzisz, że zrobiłeś za dużo? – zapytał Nathan, gdy zauważył, ile
jedzenia zostało na patelni.
– Babuszka Wiera pracowała w restauracjach. Nie wiedziała, jak się robi małe
porcje. – Władimir się roześmiał. – Wierz mi, będzie w sam raz.
– Kapitanie, tu łączność – w komunikatorze zabrzmiał głos Naraleny.
– Łączność, tu kapitan. Słucham.
– Komandor podporucznik Nash musi się z panem widzieć.
– Czy to mogłoby poczekać? Właśnie mam zamiar zjeść obiad.
– Mówi, że to pilne, sir.
– Niech tu przyjdzie – zaproponował Władimir. – Mamy mnóstwo jedzenia.
– Może powinniśmy najpierw spróbować, zanim zaczniemy truć załogę.
– Poczekaj, jeszcze będziesz błagał, żebym coś dla ciebie przygotował.
– Łączność, tu kapitan. Wysłać komandor podporucznik Nash do mesy
kapitańskiej.
– Tak jest.
– Zastanawiam się, czego chce – powiedział Władimir.
– Prawdopodobnie znalazła coś w  danych pochodzących z  lotu
rozpoznawczego w systemie Juntora.
– Gdzie to w ogóle jest?
– Nieco ponad sześć lat świetlnych stąd. Około trzech lat świetlnych od
Takary. Z  tego, co wiem, nie ma tam zbyt wiele obiektów, tylko chyba jakaś
kolonia górnicza czy coś takiego.
– Dlaczego więc zdecydowałeś, żeby przeprowadzić tam rozpoznanie?
– Tug uważa, że byłoby to dobre miejsce na ukrycie przez Ta’Akarów kilku
okrętów. – Nathan ostrożnie ugryzł kęs. – Słuchaj, to nie jest takie złe.
– Przecież mówiłem – odpowiedział z dumą Władimir. – Wiesz, to naprawdę
nie było łatwe. Musiałem skosztować wielu różnych składników corinairiańskiej
kuchni, żeby znaleźć odpowiednie substytuty, więc się nie zdziw, jeśli w chłodni
znajdziesz nadgryzione warzywa.
– Co to za niezwykły smak? Jest naprawdę mocny. – Nathan wziął kolejny
kęs.
– Nie wiem, jak się nazywa, ale użyłem tego jako zamiennika czosnku.
Uważasz, że dałem zbyt dużo?
– Nie jestem pewien. Podoba mi się, ale być może jest trochę za mocny.
– Dokąd jeszcze wyślemy zwiad? – zapytał Rosjanin.
– Wszędzie gdzie się da, jeśli starczy czasu. Chciałbym wiedzieć, gdzie
znajdują się okręty imperium.
Klapa wejściowa otwarła się, ukazując Jessicę, sierżanta Weatherly’ego
i  mężczyznę, którego Nathan nigdy wcześniej nie widział. Założył, że
nieznajomy jest jednym z  corinairiańskich techników. Miał tylko nadzieję, że
Jessica lub sierżant nie przyłapali go na robieniu czegoś niezgodnego z prawem.
– Pani komandor, sierżancie – przywitał się kapitan. – Czym mogę służyć?
– Myślę, że powinieneś porozmawiać z tym facetem – odpowiedziała Jessica.
Mężczyzna był młodszy od Nathana, trochę zbyt chudy i podobnie jak wielu
techników pracujących na „Aurorze”, ubrany w nieoznakowany kombinezon.
– Jak się pan nazywa?
– Soloman, panie kapitanie. Dexter Soloman. Miło pana poznać, sir.
– Pan Soloman był jednym z  ochotników, którzy pomogli nam odzyskać
okręt, sir – powiedział sierżant Weatherly. – Na podstawie raportów
dowiedzieliśmy się, że to właśnie on zabił kapitana de Wintera.
– Czy tak faktycznie było?
– Nie jestem tego pewien, sir – przyznał Dexter. – Istnieją pewne wątpliwości
dotyczące tego, kto faktycznie oddał celny strzał. Mogłem to zrobić ja albo mój
przyjaciel Sal.
– Cóż, tak czy owak jesteśmy panu winni wdzięczność – oświadczył Nathan.
– Czy ktoś z was chciałby coś zjeść? Mamy mnóstwo jedzenia.
Jessica i sierżant Weatherly odmówili. Po chwili Nathan spojrzał na Dextera.
– Panie Soloman, a co z panem? Czy jest pan głodny?
W pierwszej chwili Dexter wyglądał na zaskoczonego, a  nie wiedząc, czy
powinien zaakceptować zaproszenie, zaczął na przemian spoglądać na kapitana
i Jessicę, która w końcu skinęła głową.
– Tak jest. Dziękuję panu. Jestem naprawdę bardzo głodny.
– Przyniosę talerz – powiedział Władimir, wstając od stołu.
– To zaszczyt, sir – oznajmił Dexter, zająwszy miejsce. Jessica usiadła obok.
Sierżant Weatherly jak zwykle pełnił nadzór, stojąc przy włazie.
– Czy pochodzi pan z Corinair, panie Soloman? – zapytał Nathan.
– Właściwie o  tym chcieliśmy z  tobą porozmawiać – powiedziała Jessica. –
Okazuje się, że on nie jest z  Corinair. Starał się tylko sprawić, byśmy w  to
uwierzyli.
– Okłamałeś nas? – zdziwił się Nathan.
Władimir wrócił z talerzem pełnym gołąbków i szklanką wody.
– To było raczej tak, że okłamałem Ta’Akarów, sir – odpowiedział Dexter.
– A co to, do cholery, jest? – Jessica zdumiała się na widok talerza.
– Głąby – odpowiedział Nathan.
– Gołąbki – poprawił Władimir.
– Myślę, że poprawna była ta pierwsza nazwa – skrzywiła się Jessica.
– Więc skoro nie jest pan z  Corinair, to skąd pan naprawdę pochodzi, panie
Soloman? – zapytał Nathan.
– Jestem z Ancot – odpowiedział Dexter, biorąc pierwszy kęs.
– Ale mówi pan po corinairiańsku, prawda?
– Tak jest, sir. Mój ojciec urodził się i  wychował na Ancot. Dziesięć lat
spędził, nauczając zaawansowanych technologii rolniczych w szkole technicznej
na Corinair. W  rzeczywistości urodziłem się na Corinair. Wydaje mi się, że
wróciliśmy na Ancot, gdy miałem siedem lat.
– Nie rozumiem.
– Kapitanie, gdy zostałem powołany do służby w  imperium, ojciec ostrzegł
mnie, żebym nie wspominał Ta’Akarom o swojej rodzinie.
– Dlaczego?
– Mój ojciec jest dość wpływowym człowiekiem na Ancot. Obawiał się, że
gdyby Ta’Akarowie dowiedzieli się o  tym, w  pewnym momencie mogliby
wykorzystać mnie jako kartę przetargową przeciwko niemu. Gdy byłem na
obozie treningowym na Takarze, mieszkałem ze współlokatorem, który pochodził
z  wiejskiej części Corinair i  miał problemy z  nauką takarańskiego. Ponieważ
znałem corinairiański, pomogłem mu nauczyć się języka imperium.
Rozmawialiśmy bardzo dużo. Opowiedział mi wiele o  ojczystym świecie.
Wkrótce wiedziałem tak dużo o nim i wiosce, z której pochodził, że gdy zostałem
przydzielony na „Yamaro”, po prostu skłamałem, że pochodzę z Corinair.
– Ale przecież oficerowie na pokładzie „Yamaro” z pewnością mieli dostęp do
pana akt osobowych – skomentował Nathan.
– Oczywiście, jednak nie pamiętam, żeby którykolwiek z  nich kiedykolwiek
skinął mi głową. Poza tym, gdyby zapytali, skąd pochodzę, odpowiedziałbym
głośno i  wyraźnie, że teraz wszyscy jesteśmy Ta’Akarami. Oni na pewno
uśmiechnęliby się i odeszli.
– Ale walczyłeś, żeby odzyskać ten okręt – powiedział Nathan.
– Prawdę mówiąc, sir, liczyłem tylko, że pozwoli to na powrót do domu
i  rodziny na Ancot. Niewielu z  tych, którzy służą w  wojsku imperialnym,
kiedykolwiek wraca na ojczystą planetę.
– Słyszałem o  tym. – Soloman skończył posiłek, więc Nathan zapytał: –
Chcesz dokładkę?
– Nie, panie kapitanie. Jestem najedzony. Bardzo dziękuję. To było naprawdę
smaczne. Nie miałbym nic przeciwko temu, gdybym dostał przepis. Zanim
zostałem powołany, byłem kucharzem w restauracji na Ancot.
– Będziesz musiał porozmawiać z komandorem porucznikiem Kamienieckim.
On przyrządził to danie.
– O Boże! – westchnęła Jessica.
– Z przyjemnością się podzielę przepisem – zapewnił Władimir.
– Dziękuję, sir.
– Więc urodziłeś się na Corinair, przeprowadziłeś na Ancot, a potem zostałeś
wcielony do załogi „Yamaro”, gdzie udawałeś Corinairianina. Dlaczego dopiero
teraz o tym mówisz?
– Tak jak już powiedziałem, gdybym mógł wybierać, wolałbym wrócić na
Ancot. W  końcu to mój dom. Poza tym rozumiem, że szuka pan kogoś, kto
przekonałby mieszkańców planety do przystąpienia do Sojuszu.
– Tak, to prawda.
– W  takim razie mój ojciec jest właściwym człowiekiem. I  jego musi pan
najpierw przekonać.

***
– Człowieku, nienawidzę lotów zwiadowczych – Josh zaczął zrzędzić. – Czy
jest coś nudniejszego niż przemierzanie systemu gwiezdnego z  wyłączonymi
systemami?
Loki postanowił zignorować narzekania Josha, ponieważ wciąż koncentrował
się na pasywnych czujnikach, które właśnie monitorowały system Norwitt.
W przeciwieństwie do ostatniego układu, w którym był z Tugiem, ten faktycznie
miał w sobie coś interesującego. Był tu ośrodek szkolenia pilotów, najważniejszy
spośród tych, które znajdowały się poza ojczystym światem Ta’Akarów.
Znacznie zwiększyło to ryzyko lotu. Loki wiedział, że w każdej chwili jakiś okręt
może wyjść z  prędkości nadświetlnej i  ich dostrzec, a  wtedy będzie miał tylko
sekundy, żeby wykonać skok w bezpieczne miejsce.
– Zakładam, że milczenie oznacza zgodę w tej kwestii – powiedział Josh.
– Spróbuj się zrelaksować. Zostało nam jeszcze osiem godzin, zanim
dotrzemy do następnego punktu skoku.
– Aż tyle?
– A później musimy jeszcze wykonać loty rozpoznawcze do systemów Taroa
i Korak – dodał Loki.
– A jeśli musiałbym skoczyć do toalety?
– Z tego właśnie powodu odwiedziliśmy ją przed misją. To oczywiste, że nie
powinniśmy jeść ciężkich posiłków przed dłuższą wyprawą.
– Nie powinniśmy? – W głosie Josha zabrzmiało przyznanie się do winy.
– Chyba tego nie zrobiłeś? – Loki nagle zobaczył w  wyobraźni kumpla
załatwiającego się do kosmicznego kombinezonu.
– Spokojnie, przecież wiesz, że to corinairiańskie jedzenie. Samo mięso
i błonnik, bez żadnego kawałka chleba ani klusek. Tak się żywię już od tygodni.
Z tego powodu bywam w toalecie co drugi dzień.
– Czy możemy zmienić temat? – zapytał Loki.
Na szczęście Josh zamilkł. Niestety, przerwa nie trwała długo.
– Słuchaj, Loki. Czy kiedykolwiek myślałeś o  tym, żeby tym pojazdem
wykonać własny skok?
– Masz na myśli, żeby zmodyfikować misję?
– Nie, mam po prostu na myśli, żeby to wszystko zostawić i  uciec. Wiesz,
zacząć badać Galaktykę czy tego typu rzeczy.
– Chyba cię powaliło! A  dokąd mielibyśmy polecieć? – zdenerwował się
Loki. Pytanie Josha zdołało odwrócić jego uwagę od zestawu czujników.
– Dokądkolwiek. Moglibyśmy najpierw odwiedzić twoją rodzinę i  zabrać
trochę żarcia, a  potem po prostu polecieć dalej. Na pewno w  kosmosie jest co
najmniej kilka bardziej zamieszkałych światów.
– Gdzie?
– Wszędzie – odparł Josh. – Pomyśl o  tym. Nasi przodkowie uciekli
z  układów centralnych Ziemi. Znaleźli się tysiące lat świetlnych od domu.
Oznacza to, że byli w hibernacji przez sto lat! To długi sen, kolego.
– O co ci chodzi?
– Chodzi o  to, że nasi przodkowie nie byli jedynymi, którzy wyruszyli
w kosmos.
– Jasne, ale takie zamieszkałe światy mogą być wszędzie – zauważył Loki. –
Skąd mamy wiedzieć, jak tam dolecieć?
– Założę się, że większość ludzi, którzy uciekli z  układów centralnych,
oddaliła się od nich tylko o  kilkaset lat świetlnych. Gdybyśmy skierowali się
w stronę Ziemi, pomyśl, co moglibyśmy znaleźć po drodze.
– Jak to co? Jungów! Zapomniałeś o nich? Z tego, co wiemy, ich cywilizacja
rozprzestrzeniła się już w  promieniu kilkuset lat świetlnych. Przecież oni mogą
znajdować się w pobliskim sektorze, gotowi, by zaatakować gromadę Pentaura!
– Wtedy polecielibyśmy w innym kierunku.
– Josh, Galaktyka to rozległe miejsce. Szanse na znalezienie innego
zamieszkałego świata poza naszym sektorem są tak astronomicznie małe...
– W porządku. Pewnie masz rację.
– Poza tym skąd weźmiemy jedzenie? A  co z  powietrzem do oddychania
i wodą do picia? Systemy recyklingu w tym pojeździe nie będą działać tak długo.
– Jak zwykle sprowadziłeś mnie na ziemię dzięki swoim wywodom
o logistyce – jęknął Josh.
Loki nagle poczuł się trochę głupio. Wiedział, że jego przyjaciel tylko
fantazjował. Prawda była taka, że mimo ostatnich niebezpieczeństw nigdy nie
widział Josha tak szczęśliwego jak teraz. W  rzeczywistości sam Loki również
czuł się szczęśliwszy niż kiedykolwiek, mimo że znaleźli się w  samym środku
międzygwiezdnej wojny, walcząc z silniejszym i używającym lepszej technologii
wrogiem. Tak, było to niebezpieczne, ale też ekscytujące, a Loki miał przy tym
okazję latać niesamowitymi pojazdami podczas niewiarygodnych misji. Co
ważniejsze, robił coś, co miało znaczenie. Był częścią czegoś dużego, czegoś
naprawdę wielkiego. Chociaż ten ogrom śmiertelnie go przerażał, Loki był też
bardzo dumny z tego, co robi.
– Myślę, że to byłoby fajne – przyznał w końcu.
– Tak, na pewno! – potwierdził Josh szczęśliwy, że jego przyjaciel również
chce pofantazjować. – Myślę, że jeśli chodzi o  jedzenie i  inne rzeczy,
moglibyśmy wypełniać różne misje.
– Jakie misje?
– Za bardzo nie wiem. Może takie, ktòre wymagają użycia pojazdu, jakim
lecimy. Choćby podobne do tej misji zwiadowczej, w której teraz uczestniczymy.
– Josh, nie sądzę, żeby było duże zapotrzebowanie na misje zwiadowcze.
– W takim razie wymyśl coś innego.
– Moglibyśmy przerobić stanowisko z bronią na przedział pasażerski. Założę
się, że z łatwością można tam pomieścić trójkę lub czwórkę pasażerów.
– Rozumiem, coś w  stylu międzygwiezdnej taksówki. Teraz dobrze
kombinujesz.
– Moglibyśmy również przewozić przesyłki kurierskie.
– Tak, moglibyśmy być przemytnikami!
– Myślałem o czymś bardziej legalnym.
– Ale dlaczego nie? Jak, do diabła, mogliby nas złapać? – Josh nie dawał za
wygraną.
– A co z Kaylah? – zastanowił się Loki.
– No i proszę, znowu popsułeś zabawę!
– Co?
– To nie tak, że jesteśmy małżeństwem czy coś w  tym rodzaju – stwierdził
Josh. – Po prostu fajnie nam ze sobą.
– Tylko pytałem.
– Jeśli tak, to w takim razie co z twoją Delizą?
– O czym ty mówisz?
– Widziałem, jak się uśmiechasz, kiedy jest w  pobliżu. – Josh zaczął się
drażnić. – Zauważyłem również, że zawsze znajdzie sposób, by być blisko ciebie,
gdy jesteście w tym samym pomieszczeniu.
– Ona jest tylko dzieckiem, Josh.
– Dzieckiem, które ma na ciebie ochotę.
– To się nie wydarzy – stwierdził Loki stanowczym tonem.
– Dlaczego?
– Ile ona ma lat? Szesnaście, siedemnaście?
– Na niektórych światach dziewczyny w tym wieku wychodzą za mąż i rodzą
dzieci, kolego.
– Pozostaje jeszcze fakt, że jest córką Tuga – przypomniał Loki. – A  może
o tym zapomniałeś?
– Tak, to mogłoby trochę skomplikować sytuację – przyznał Josh. – Pieprzyć
to! Zostawiamy kobiety. Lecimy tylko my. Poza tym po drodze prawdopodobnie
spotkamy mnóstwo innych dziewczyn.
Loki przeniósł uwagę na instrumenty.
– Chyba lepiej zostańmy tam, gdzie jesteśmy – powiedział ściszonym głosem.
– Oczywiście, że tak – zgodził się Josh. – To była tylko nieszkodliwa fantazja.
Spojrzał na gwiazdy przez okno kabiny.
– Ale i tak dyskusja była interesująca.
– Masz rację.
Josh nadal wpatrywał się w gwiazdy.
– Słuchaj, Loki – powiedział po chwili. – Masz coś do czytania?
Loki wyjął datapad i posłał go delikatnym ruchem w stronę Josha.
– Masz.
Josh złapał urządzenie, które właśnie mijało jego prawe ramię, płynąc powoli
w stronę przedniej części kabiny.
– Co to jest?
– Dostałem od kapitana. Zawiera sporo informacji o  historii Ziemi. Kapitan
uczył się tego w  szkole. On chyba jest jakimś specjalistą od tych spraw.
Stwierdził, że mogłoby mnie to zainteresować.
– Przeczytałeś to?
– Zacząłem, ale jest trochę przygnębiające. Historia zaczyna się zaraz po
zarazie i  pokazuje, w  jaki sposób Ziemia została odbudowana. W  sumie dość
makabryczne rzeczy. W  porównaniu z  tym Przystań wygląda jak raj. Kapitan
powiedział, że pod koniec będzie już lepiej, gdy w  Arce Danych ludzie znajdą
mnóstwo historycznych artefaktów. Po prostu jeszcze nie zaszedłem tak daleko.
Josh włączył datapad i zaczął przeglądać spis treści, szukając rozdziału, który
wzbudził jego zainteresowanie.
– Myślisz, że nam się uda? – zapytał.
– Co ma się udać?
– Czy sądzisz, że Sojusz będzie w stanie pokonać Ta’Akarów?
– Nie wiem, Josh.
– Cóż, jeśli wszystko się zawali, zawsze możemy zostawić to i uciec.
– Oczywiście – potwierdził Loki.

***
– Spocznij – Nathan wydał rozkaz, kierując się w  stronę miejsca u szczytu
stołu konferencyjnego. – Jalea, miło cię znowu widzieć – powiedział, siadając. –
Mam nadzieję, że twoja misja na Ancot nie była zbyt trudna.
– No cóż, zdarzyło kilka trudniejszych momentów, kapitanie – odpowiedziała
Jalea.
– Z  pewnością. Jednak dostarczone informacje, podobnie jak poświęcenie
twojego oddziału podczas ataku na garnizon uratowały wiele istnień ludzkich.
– Dziękuję, kapitanie.
– Trafiłaś rzeczywiście we właściwy moment, żeby zachęcić tłum do wsparcia
Na-Tana – stwierdziła dość ostro Cameron.
– Wydawało mi się, że był to najlepszy sposób, aby coś zrobić w tej sytuacji –
odpowiedziała Jalea, decydując się zignorować ton komandor Taylor.
Aby sprawy nie zaszły zbyt daleko, Nathan postanowił zmienić temat.
Wiedział, że Cameron, podobnie jak Jessica, nie bez powodu nie ufała Jalei.
W  przeszłości jej działania były lekkomyślne i  egoistyczne, a  czasem nawet
naruszały normy moralne. Niestety, wydawały się przynosić rezultaty, co, jak
przypuszczał kapitan, sprawiało, że Tug miał do niej zaufanie.
– Celem tego spotkania jest omówienie sytuacji, przeanalizowanie dostępnych
opcji i  opracowanie planu ich wykorzystania. – Nathan rozejrzał się po sali
odpraw, przyglądając się twarzom oficerów. – Naszym głównym zmartwieniem
jest oczywiście zagrożenie dla systemu Darvano.
– Czy system Savoy nie jest także zagrożony? – zapytała Jessica.
– Nie sądzę – odparł Tug. – Ta’Akarowie pozyskują z  planety Ancot
większość zasobów żywnościowych. Chociaż mogliby oczywiście zdecydować
się na ukaranie mieszkańców, jest mało prawdopodobne, że podejmą
jakiekolwiek działania, które mogłyby znacząco zakłócić transporty żywności.
– Czy Ancotanie zdają sobie z  tego sprawę? – zastanowił się Nathan. – Ich
reakcja po zaatakowaniu przez Sojusz takarańskiego garnizonu była zaskakująca.
– Zwykli obywatele zapewne nie, ale jestem pewna, że przywódcy są tego
świadomi.
– Czy nie utrudni to wysiłków, by ich przekonać do wsparcia Sojuszu? –
spytała Cameron.
– Możliwe – przyznała Jalea. – Jednak przywódcy Ancot biorą również pod
uwagę długofalowe korzyści z przystąpienia do Sojuszu. Klęska Ta’Akarów nie
tylko zapewniłaby im niezależność, ale również otworzyłaby nowe rynki i dałaby
swobodę ustalania opłat za eksport towarów.
– Mogłyby również zostać uwzględnione korzyści technologiczne – dodał
Tug.
– Rzeczywiście – zgodziła się Jalea. – Będą jednak musieli porównać
długoterminowe zyski z  krótkoterminowymi zagrożeniami, takimi jak choćby
reakcja obywateli.
– Czy liderzy planety są wybierani w  wyborach powszechnych? – zapytał
Nathan.
– Do pewnego stopnia – wyjaśnił Tug. – Każdy przedstawiciel lokalny jest
wybierany do rady w drodze wyborów w swoim okręgu. Jednak liderzy rady są
wybierani przez nią samą.
– Obecny przywódca rady planetarnej w Ancot w przeszłości nie zgadzał się
z  polityką imperialną – wyjaśniła Jalea. – Być może istnieje jakieś pole do
negocjacji.
– W takim razie powinniśmy z nim porozmawiać – oświadczył Nathan.
– To może być problemem – ostrzegła Jalea. – Zgoda na spotkanie będzie
uważana za zdradę imperium. Podejrzewam więc, że odmówi, chyba że
zdecydowałby się otwarcie wesprzeć Sojusz.
– A może wykorzystamy jakiś nieoficjalny kanał komunikacji? – zasugerował
Tug.
– Jesteśmy właśnie w  trakcie rozmów, których celem jest ustalenie takiej
konferencji – powiedział Nathan.
– Naprawdę? – zdziwiła się Jalea. – Nie wiedziałam, że masz jakichś
szpiegów na Ancot.
– Kilkuset – zażartował. – Chociaż nie nazwałbym ich szpiegami. Raczej
entuzjastycznymi zwolennikami – dodał z uśmiechem.
Nie miał zamiaru zdradzić Jalei szczegółów rozmowy z  Dexterem. Miała
paskudny zwyczaj obracania spraw na swoją korzyść. Nathan nie mógł co
prawda niczego udowodnić, ale odkąd ją znał, zawsze wydawała się być we
właściwym miejscu o właściwym czasie. Nie wiedział, czy miała jakiś wpływ na
rozwój zamieszek na Ancot, był jednak pewien, że zrobiła coś więcej niż to,
o czym opowiedziała podczas odprawy.
– Na razie musimy założyć, że pomoc z Ancot nie nadejdzie, będziemy więc
utrzymywać z  planetą łączność za pomocą promu, mając nadzieję, że może
w  pewnym momencie zechcą udostępnić pomoc humanitarną dla mieszkańców
Corinair. W tym czasie powinniśmy ustalić, jaki powinien być następny krok.
– To zależy od celów – zauważył major Prechitt.
– Zgadzam się – powiedział Nathan. – Oczywiście naszym głównym celem
jest ochrona sojuszników w  systemie Darvano, a  być może także w  systemie
Ancot. Pytanie brzmi, jak to zrobimy?
– Musimy jak najszybciej zaatakować ojczystą planetę Ta’Akarów –
podkreślił Tug. – Trzeba raz na zawsze odciąć głowę smoka.
– Tak, ale nie jestem do końca przekonany, że odsunięcie Caiusa od władzy
rozwiąże problem. Imperium nadal będzie funkcjonować, a  na pewno istnieje
jakaś forma sukcesji, dzięki której ktoś zajmie jego miejsce. Czy możemy być
pewni, że następny koleś na tronie będzie lepszy?
– Właściwie prawo sukcesyjne nie istnieje – wyjaśnił Dumar. – Caius nigdy
nie ogłosił kolejności dziedziczenia z obawy przed utratą życia. Uważa, że to on
jest imperium. Bez przywódcy, który mógłby go zastąpić, państwo rozpadłoby się
na sześć oddzielnych królestw. Każde co prawda miałoby pewne zasoby
pozwalające na obronę, ale dopóki co najmniej dwa nie połączyłyby sił, żadne
nie mogłoby podbić innych w pojedynkę.
– W  takim razie co powstrzymuje ludzi przed próbą zamachu na Caiusa? –
zastanowiła się Jessica. – Wydaje się, że bez niego byłoby lepiej.
– Serum odmładzające – oznajmił Tug. – Caius nie używa go we właściwy
sposób. Próbuje po prostu żyć wiecznie. Uważam, że nadużywanie tego serum
jest przyczyną irracjonalnego zachowania cesarza i przekonania, że wszystko, co
robi, jest słuszne. Ponadto, aby jeszcze bardziej chronić siebie i  kontrolować
takarańską cywilizację, scentralizował produkcję i  dystrybucję serum oraz
podzielił proces w  taki sposób, by nikt nie poznał całej formuły. Znają ją tylko
Caius oraz naukowiec, który opracował środek i nadal nadzoruje jego produkcję.
Obaj zostali ze sobą elektronicznie sprzęgnięci. Jeśli Caius umrze, automatycznie
odejdzie także jedyny człowiek, który zna formułę.
– Skąd to wszystko wiesz? – zadała pytanie Jessica.
– Od ponad trzydziestu lat walczymy z  Ta’Akarami – przypomniał Tug. –
W  tym czasie z  powodzeniem zinfiltrowaliśmy wiele sfer takarańskiego
społeczeństwa, w tym pałac królewski i jego personel.
– Czy ci agenci są nadal aktywni? – zapytał Nathan.
– Nie wiemy – przyznał Tug. – Większość została zdekonspirowana
i  stracona. Kilku mogło pozostać, ale jeśli tak jest, ukrywają się i  nie mogą
nawiązać z nami kontaktu.
– A czy ty mógłbyś się z nimi skontaktować? – zapytała Jessica.
– Nie znamy tożsamości tych ludzi – wyjaśnił Tug. – Zrobiono tak, żeby
ochronić ich przed zdemaskowaniem.
– Szkoda. Gdybyśmy mieli kogoś zaufanego na Takarze, otworzyłyby się
przed nami zupełnie nowe możliwości.
– Moglibyśmy wysłać zaszyfrowaną informację podczas lotu zwiadowczego –
zasugerował Tug.
– Czy można to zrobić bez narażenia myśliwca na wykrycie? – zapytał
Nathan.
– Obawiam się, że nie.
– Tug, wiedzą już, że tu jesteśmy i zniszczyliśmy kilka ich okrętów. Nic na to
nie możemy poradzić. Nie chcielibyśmy jednak, żeby się dowiedzieli, że
buszujemy po ich systemie, kiedy tylko chcemy. To z  pewnością mogłoby ich
zaalarmować.
– Buszujemy? – zapytał Willard szeptem siedzącą obok Jessicę.
– Myszkujemy – odpowiedziała Jessica.
– Kapitan znalazł jakieś myszy na okręcie?
– Nie, to taki zwrot – skwitowała, nakazując gestem, aby skoncentrował się na
głównej kwestii.
– Kapitanie, ja też mam kontakty – powiedział Dumar. – A raczej powinienem
powiedzieć, że moja fałszywa tożsamość ma kontakty w  pałacu na Takarze.
W szczególności jeden może być pomocny.
– Dlaczego twój przyjaciel chciałby nam pomóc?
– Wielu ludzi jest niezadowolonych z  kierunku, który Caius obrał dla
takarańskiej cywilizacji.
– Czy on też jest wystarczająco niezadowolony, by popełnić zdradę? –
zastanowiła się Jessica.
– Teoretycznie rzecz biorąc, ja też popełniam zdradę. – Oświadczenie Dumara
wzbudziło zaniepokojenie u podwładnych Nathana. – Podobnie jak wielu
Karuzari, urodziłem się i wychowałem na Takarze.
– Tak jak ja – dodał Tug.
Kapitan nie zareagował tak samo jak inni. Od jakiegoś czasu wiedział już, że
wielu Karuzari było kiedyś obywatelami Takary. Chociaż nie był pewien, zawsze
podejrzewał, że Tug również urodził się i  wychował na tej planecie. Wiedział
zbyt wiele o  takarańskiej kulturze i  polityce, by być jedynie zewnętrznym
obserwatorem.
– Nawet jeśli twój kontakt byłby chętny do pomocy, łączność z  nim nadal
może stanowić problem.
– Faktycznie – przyznał Dumar.
– Wygląda więc na to, że możemy zostać zmuszeni do przeprowadzenia
zmasowanego ataku – podsumował Nathan.
Nikt ze zgromadzonych nie skomentował tych słów, ponieważ wszyscy
doskonale zdawali sobie sprawę, że to nie tylko kosztowałoby życie wielu ludzi,
ale oprócz tego nawet w  najbardziej sprzyjających okolicznościach szansa na
zwycięstwo była niewielka.
– Tug, przejrzałem twoje plany związane z  inwazją na Takarę i  chociaż są
imponujące, nie wiem, czy dysponujemy odpowiednimi zasobami ludzkimi, by je
zrealizować. Rzeczywiście, potrzebujemy wsparcia od kogoś będącego na
miejscu.
– Kapitanie – wtrącił Willard – myślę, że można będzie się skontaktować
z agentem pana Dumara bez informowania Ta’Akarów o naszej obecności.
Przerwał na chwilę, gdy poczuł, że wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę.
– Drony komunikacyjne – powiedział powoli, choć nikt wciąż nie wydawał
się rozumieć, co ma na myśli. – System Savoy przed atakiem na garnizon
z  pewnością wystrzeliwał drony zgodnie z  harmonogramem. Gdybyśmy mieli
trochę szczęścia, może udałoby się przejąć taki, który jest w drodze.
– A co moglibyśmy z nim zrobić? – zapytał Nathan.
– Dowództwo imperium wciąż spodziewa się, że „Yamaro” w  ciągu kilku
tygodni przybędzie na Takarę – wyjaśnił Willard. – Okręt ten leciałby po kursie
zbliżonym do trasy dronów komunikacyjnych z  Savoy. Nie byłoby więc dla
nikogo zaskoczeniem, gdyby „Yamaro” nieznacznie zmienił kurs, żeby
przechwycić drona, aby umieścić wiadomości w jego buforze komunikacyjnym.
Arystokraci często tak robią tuż przed przybyciem na Takarę, aby na przykład
poinformować rodzinę o przylocie.
– Użyjemy transpondera „Yamaro”, żeby zmusić drona do wyjścia z  trybu
nadświetlnego, dzięki czemu będziemy mogli umieścić w  nim wiadomość –
domyślił się Nathan.
– Zgadza się.
– Czy możesz to zrobić?
– Jako specjalista od komunikacji robiłem to wiele razy. To standardowa
procedura.
– Musielibyśmy znać dokładny harmonogram startów dronów z  Savoy
w  ciągu ostatnich kilku tygodni, żeby obliczyć, który i  w jakim miejscu
należałoby przechwycić – zauważył Tug.
– Drony komunikacyjne we wszystkich światach imperialnych działają
według harmonogramów ustalanych przez Takarę – powiedział Dumar. – Takie
plany są znane wszystkim okrętom, aby w razie potrzeby mogły przechwytywać
drony. Jestem pewien, że odpowiednie informacje można znaleźć zarówno
w systemach komunikacyjnych „Yamaro”, jak i „Loranoi”.
– To wszystko brzmi dobrze, zakładając, że będziemy mogli nawiązać kontakt
z przyjacielem pana Dumara – stwierdził Nathan. – A także, że będzie on gotów
spełnić nasze prośby.
– Czy mogę? – zapytał Tug.
Nathan dał znak, żeby kontynuował. Tug włożył kartę z  danymi do systemu
prezentacyjnego.
– To Answari, stolica Takary – zaczął, wskazując holograficzny obraz miasta.
– Jest chroniona przez pierścień automatycznych dział energetycznych, które
wykrywają, namierzają i  niszczą wszelkie obiekty bez odpowiedniego
upoważnienia od takarańskiego dowództwa.
– Nie ma tych dział zbyt wiele – skomentował Nathan.
– Zgadza się, tylko osiem, ale nie dajcie się temu zwieść! Są potężne –
ostrzegł Tug. – Zaprojektowano je, by działały niezależnie od siebie
i  autonomicznie. Każde dysponuje źródłem zasilania i  systemem wykrywania
celów.
– Więc jak można je oszukać? – zapytał kapitan.
– Działa służą do wykrywania i  niszczenia całych jednostek, a  nie
pojedynczych ludzi.
– Chcesz zrzucić komandosów, żeby je zlikwidować? – domyśliła się nieco
zdziwiona Jessica. – Jeśli są tak potężne, jak w  ogóle mamy do nich podejść?
Skoro mają zasięg orbitalny, nie moglibyśmy się nawet wystarczająco zbliżyć do
planety, by komandosi mogli wykonać skok HALO.
Tug zrobił zakłopotaną minę.
– Skok z wysoka, niskie otwarcie – wyjaśnił Nathan. – To termin określający
skok na spadochronie z  bardzo dużej wysokości i  bezpieczne otwarcie go jak
najniżej.
– Rozumiem – odpowiedział Tug. – Wygląda to na właściwe określenie tego,
o czym chcę powiedzieć.
– Nazwa nie ma znaczenia – stwierdziła Jessica. – I  tak nie możemy tego
zrobić z powodu dział.
– Ależ tak, możemy! – zaprzeczył Tug. – Ponieważ korzystają one z własnych
źródeł zasilania, potrzebują kilku minut, aby osiągnąć pełną sprawność.
– Serio? Przecież to głupie.
– Proszę pamiętać, że nie zostały zaprojektowane do obrony przed wrogiem
wyposażonym w technologię napędu skokowego.
– Więc chciałbyś, żeby promy wskoczyły w  górne warstwy atmosfery
i zrzuciły grupę skoczków spadochronowych HALO? – zapytał Nathan.
– Nie, to też nie zadziała – odparł Tug. – Po pierwsze, promy mogą pomieścić
tylko około dwudziestu ludzi. Musielibyśmy wykorzystać wszystkie do
wykonania pierwszego zrzutu. Nie miałyby czasu na powrót do miejsca,
w  którym oczekiwałyby oddziały tworzące grupę wojsk lądowych. Po drugie,
wiele celów nagle pojawiających się w  atmosferze niewątpliwie uruchomiłoby
alarmy. Gdyby tak się stało, niebo w  ciągu kilku minut wypełniłoby się
imperialnymi myśliwcami. Aby nasz plan się powiódł, musimy dostarczyć całą
grupę skoczków w jednym pojeździe, który będzie przebywać na orbicie Takary
nie dłużej niż przez trzydzieści sekund.
– Czy właśnie powiedziałeś „na orbicie Takary”? – zapytał Nathan.
– Tak, kapitanie, zgadza się – odpowiedział Tug z przekonaniem. – Sugeruję,
abyśmy wskoczyli „Aurorą” na niską orbitę Takary, dzięki czemu zespoły
uderzeniowe będą mogły przeprowadzić skoki HALO z  platformy lotniskowej.
Po tym okręt od razu wykona skok, żeby zniknąć. Jeśli się nam poszczęści,
takarańskie dowództwo obrony uzna krótkotrwałe kontakty za zakłócenia i  nie
uruchomi alarmu.
– Naprawdę chciałbyś, żeby skoczyli na spadochronach z  orbity? – zapytał
Nathan z niedowierzaniem.
– Tak – odpowiedział Tug, zaskoczony sceptycyzmem Nathana.
Major Prechitt również zauważył niechęć kapitana.
– To jest możliwe, sir – wyjaśnił. – Nasi piloci noszą specjalne kombinezony,
zaprojektowane tak, aby wytrzymać ponowne wejście w  atmosferę. Sam
musiałem to zrobić, gdy mój myśliwiec został zniszczony podczas zestrzeliwania
pocisków lecących w stronę „Aurory”. Jak widać, przeżyłem, chociaż nie była to
przyjemna przejażdżka.
– To jest dopiero skok HALO! – wykrzyknęła Jessica. – Kapitanie, muszę
wziąć udział w tej misji!
Nathan uciszył ją gestem.
– Chciałbyś, żeby ci ludzie skoczyli z  platformy lotniskowej, weszli
w  atmosferę, swobodnie spadali przez dziesięć minut, a  wreszcie wylądowali
w  określonym miejscu? – Nathan wzruszył ramionami. – Bułka z  masłem,
prawda?
– Powietrznodesantowe oddziały Corinari mają systemy spadochronowe,
dzięki którym mogą znaleźć się dokładnie w wyznaczonym miejscu – powiedział
major. – Jeśli w sprzęcie umożliwiającym skok z orbity udałoby się zamontować
odpowiednie urządzenie, które jest używane przez powietrznodesantowe zespoły
uderzeniowe, mogłoby to zadziałać.
– Czy nie ma innych sposobów pozwalających skierować oddziały
uderzeniowe do miejsc docelowych? – Nathan pokręcił głową z konsternacją.
– Żadnych – odparł Tug. – Nawet gdyby ten plan zadziałał, nadal będziemy
potrzebować kogoś w  pałacu, kto postara się zamaskować nasze przybycie
i skupić uwagę strażników na czymś innym.
– Zakładając, że zaatakowalibyśmy tuż przed świtem, można byłoby po prostu
wygasić światła na kilka minut – zauważył Dumar.
– Czy myślisz, że twój kontakt byłby w stanie to zrobić? – zapytał Nathan.
– Mogę zapytać.
– Po co się tym wszystkim przejmować? – zapytała Cameron. – Dlaczego po
prostu nie zniszczyć pałacu precyzyjną bronią uderzeniową? Pan Willard znalazł
mnóstwo odpowiednich pocisków na „Loranoi”.
– Ryzyko dodatkowych szkód jest zbyt wysokie. Pałac jest elementem samego
miasta – wyjaśnił Tug, wskazując budowle na holograficznym wyświetlaczu. –
Trudno uderzyć za pomocą takich pocisków i  nie zabić przy okazji tysięcy
niewinnych ludzi.
– Nie jestem pewien, czy jest to rzeczywiście krytyczny problem, biorąc pod
uwagę liczbę niewinnych ludzi zabitych przez imperium – odpowiedział Nathan.
– Kapitanie, ważne jest, żebyś zrozumiał takarańskie społeczeństwo. Chociaż
wielu obywateli może nie przejmować się Caiusem lub działaniami imperium,
jeśli jednak zostaną zaatakowani, będą chcieli bronić swojego świata wspólnie
z tymi, którzy dowodzą okrętami. Ponieważ zniszczymy też serum odmładzające,
to jeszcze bardziej rozwścieczy arystokrację, a  także klasę wyższą i  średnią.
System macierzysty Takary jest gęsto zaludniony, a  na samej planecie mieszka
dwadzieścia miliardów ludzi. Nie powinniśmy wywoływać niepotrzebnych
komplikacji. Jeśli chcemy szybko zakończyć naszą akcję i  uniknąć odwetu
i  oczekujemy, że obywatele Takary zaakceptują każdego, kto wstąpi na tron,
musimy wyeliminować samego Caiusa przy jak najmniejszych stratach
ubocznych.
– Rozumiem – odpowiedział Nathan – ale nadal nie powiedziałeś, jak
możemy osiągnąć cel.
– Poprowadzę zespół złożony z  Karuzari, który wyląduje wewnątrz murów
pałacowych. Postaramy się znaleźć w jednej z wielu odnóg pałacu, które ciągną
się w głąb miasta, a jeszcze lepiej w kilku, żeby zwiększyć szanse na dotarcie do
samego centrum.
– Tug, to jest dość szalone! – zauważyła Jessica.
– Wielu moich ludzi to rdzenni Ta’Akarowie. Znamy ich zwyczaje, a  także
język. Jeśli przebierzemy się za strażników pałacowych i  będziemy w  stanie
niezauważeni wylądować na terenie kompleksu, mamy bardzo duże szanse na
bezproblemowe dotarcie do celu.
– A  jeśli nie będziemy w  stanie zniszczyć wszystkich wież obronnych? –
zapytał Nathan.
– Wystarczy zlikwidować co najmniej połowę. Myśliwce atmosferyczne mogą
odwrócić ich uwagę, a  w tym czasie promy będą bezpiecznie wskakiwać
i  wyskakiwać. Gdy żołnierze znajdą się już na powierzchni, być może uda się
zrobić coś więcej, by wyłączyć całą baterię dział. Moglibyśmy w tym celu użyć
nawet myśliwca skokowego.
– Czy te działa mają jakieś pola ochronne? – zapytał Nathan.
– Sądzę, że mają. Mam jednak nadzieję, że atak spowoduje uszkodzenie lub
co najmniej osłabienie osłon.
– Zbyt dużo tych wszystkich wątpliwości – skomentowała Jessica.
– W  porządku. Powiedzmy, że pierwsze zespoły będą w  stanie zlikwidować
działa obronne, ale co dalej? – zastanowił się Nathan.
– Wtedy promy skokowe zaczną zrzucać siły inwazyjne na miasto. Żołnierze
zaatakują pałac z jednej strony, odciągając uwagę strażników od tych grup, które
pojawią się w innych miejscach.
– To dywersja – zauważyła Jessica.
– Tak, a także broń psychologiczna, ponieważ nikt na Takarze nie uwierzy, że
pałac mógłby zostać zaatakowany. Jednak stwarza to dodatkowe komplikacje –
przyznał Tug. – Gdy dowództwo uświadomi sobie, że systemy obronne przestały
działać, wezwie wszystkie okręty znajdujące się w  systemie, aby udzieliły
wsparcia.
– W jaki sposób jednostki bojowe mogłyby im pomóc? – zdziwił się Nathan.
– Każdy okręt przewozi kontyngent sił lądowych – wyjaśnił Dumar. – Chodzi
przede wszystkim o Ghatazhaka.
– Takarańskie oddziały specjalne – przypomniała Jessica.
– Pamiętam – rzekł Nathan, przypominając sobie pierwsze przesłuchanie
więźnia, które miało miejsce kilka miesięcy wcześniej. – Ilu żołnierzy może
przenosić jeden okręt?
– Co najmniej stu – odpowiedział Dumar – z  czego jedną czwartą stanowią
Ghatazhakowie.
– Poza tym ostatni zwiad wykazał, że w  układzie jest piętnaście okrętów –
dodał Tug.
– Nie ma mowy, żebyśmy mogli powstrzymać tysiąc pięciuset żołnierzy, sir –
zauważyła Jessica. – Zwłaszcza jeśli są to oddziały specjalne. W tym momencie
nie obchodzi mnie, jak dobrze wyszkoleni są Corinari.
– Więc musimy sprawić, żeby te okręty były czymś zajęte – domyślił się
Nathan.
– Zacznijmy od tych, które są najbliżej Takary – wyjaśnił Tug – ponieważ
jako pierwsze otrzymają wezwanie. Jeśli będziemy wykonywać skoki i po kolei
atakować każdy z  okrętów, być może sprawimy, że zaangażują się w  walkę
wystarczająco długo, żeby umożliwić naszym siłom lądowym ukończenie misji.
– O jakim czasie mówimy? – zapytał Nathan.
– Myślę, że krótszym niż godzina – stwierdził spokojnie Tug. Wiedział
jednak, że to bardzo długi czas dla jednego okrętu, nawet z napędem skokowym.
Nathan nie chciał okazywać przed sztabem dowodzenia, że ma wciąż wiele
obaw. Ludzie potrzebowali przywódcy, który byłby pewny siebie.
– Bardzo dobrze. Przeanalizuję propozycję misji. Myślę jednak, że będą
potrzebne dalsze udoskonalenia. Wkrótce powiadomię o  decyzji. Odprawa
zakończona.
Nathan spokojnie obserwował, jak wszyscy oprócz Cameron wychodzą z sali
odpraw. Komandor porucznik cierpliwie czekała, po czym dała znak strażnikowi
stojącemu przy wejściu, żeby zamknął właz.
– Jeśli wyląduje na terenie pałacu, nie wyjdzie z  tego żywy – oznajmiła
beznamiętnie. – Nawet jeśli wykona misję. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego
sprawę.
– Ta myśl przyszła mi do głowy – stwierdził równie poważnie Nathan. –
Dlatego wysyłam z nim Jessicę.
Cameron patrzyła na niego przez chwilę, nie do końca wierząc w  to, co
usłyszała. Nie chciała jednak niepotrzebnie czegoś powiedzieć.
– Myślisz, że coś knuje, prawda?
– Uważam, że Tug jest gotów oddać życie za swoją sprawę, ale moim
zdaniem chce coś przy okazji ugrać.
– Myślisz, że coś ukrywa? Coś, o czym nie powiedział?
– Jestem tego pewien – powiedział Nathan. – Nie wierzę, że Tug może tak po
prostu wkroczyć i przejąć kontrolę nad imperium. – Pstryknął palcami. – Moim
zdaniem ma asa w rękawie.
– Więc dlaczego nic nam nie powiedział? – zastanowiła się Cameron.
– Boi się, że się nie zgodzimy.
– Więc po co w ogóle mamy to wszystko robić?
– Jego plan nie stawia nas w  sytuacji bez wyjścia. W  rzeczywistości jest
optymalny.
– Czy zapomniałeś już o tych piętnastu okrętach?
– Jestem pewien jednego. Tug chce zakończyć panowanie Caiusa. Wiem
również, że gdy technologia energii punktu zerowego znajdzie się pod jego
kontrolą, podzieli się nią z nami.
– Jak możesz być taki pewien?
– Ponieważ Jessica będzie go mieć na oku – odpowiedział Nathan
z  uśmiechem. – Poza tym w  jego tyłek będzie wycelowanych kilka
nadświetlnych pocisków kinetycznych.

***
– Powinieneś był lepiej dać mu do zrozumienia, że arystokraci się
podporządkują, gdy tylko Caius zostanie odsunięty od władzy – zaczął Dumar.
– Nie mogłem – odparł Tug, idąc korytarzem. – Nie dało się tego zrobić bez
ujawnienia naszego prawdziwego celu.
– Żaden człowiek nie odmówiłby ci tego, do czego dążysz. To jest...
Tug szybko podniósł rękę, zauważając, że z  naprzeciwka zbliża się kilku
techników. Gdy ich minęli, powrócili do rozmowy.
– Jeśli myśli, że zamierzamy poświęcić się, żeby osiągnąć cel, wierzy również
w  to, że będzie kontrolował wydarzenia, które później nastąpią. Jego jedynym
pragnieniem jest uzyskanie technologii energii punktu zerowego, aby jak
najszybciej wrócić na Ziemię. Na tym polega jego obowiązek, który nie ma wiele
wspólnego z obroną uciśnionych.
– Więc nie wierzysz, że jest honorowy? – zapytał nieco zdziwiony Dumar.
– Uważam, że jest honorowy tylko w  takim stopniu, w  jakim służy to jego
celowi. To zwykły człowiek, i  to bardzo młody, który nie ma wieloletniego
doświadczenia w walkach, jak ty czy ja.
Dumar potrząsnął głową.
– Obawiam się, że możesz go zbyt surowo oceniać.
– Osądzam go tak, jak potrafię – westchnął Tug. – Poświęciłem zbyt wiele
i nie mogę teraz zaryzykować utraty wszystkiego.
– Ale gdybyś powiedział mu prawdę, może on...
– Nie mogę ryzykować – powtórzył surowo Tug. – Nie będziemy o  tym
więcej mówić.
– Oczywiście – odpowiedział Dumar. – Przepraszam.
Skręcili za róg, znikając na chwilę z oczu ludzi idących głównym korytarzem.
Tug zatrzymał się i odwrócił się, by spojrzeć Dumarowi w twarz.
– Dzięki temu okrętowi i  Sojuszowi ostatecznie uwolnimy cały sektor od
Caiusa i jego tyranii. W końcu naprawimy to, na co błędnie udzieliliśmy zgodę
wiele lat temu. Wtedy Nathan Scott nie będzie już naszym zmartwieniem.
Dumar spojrzał w  oczy starego przyjaciela, widząc w  nich tę samą siłę
i  determinację co wtedy, gdy jako młodzi piloci próbowali zasłużyć sobie na
miejsce wśród elitarnej kadry arystokracji takarańskiej.
– Mam nadzieję, że masz rację.

***
Dexter Soloman wszedł do holu banku centralnego w Ancot. Przechadzając się
po marmurowych podłogach pomiędzy potężnymi, ozdobnymi kolumnami, czuł
na sobie spojrzenia strażników. Nie był ubrany, jak przystało na najbardziej
prestiżową i  potężną instytucję finansową. Corinairianie dali mu co prawda
cywilne odzienie, które miał założyć na czas podróży do domu, więc nie musiał
już chodzić w kombinezonie technika. Ubranie jednak nie tylko nie pasowało do
luksusowego obiektu, w  którym się teraz znajdował, ale także nie odpowiadało
modzie panującej na Ancot.
Wchodząc po schodach biegnących wzdłuż głównego holu, zignorował
zaciekawione spojrzenia strażników i  pracowników. Kiedy dotarł na górę,
zauważył, że jeden ze strażników za nim idzie. Wywołało to tylko słaby uśmiech
na twarzy Dextera.
Przeszedł przez długi korytarz, mijając liczne solidne drzwi wykonane
z drewna, ze złotymi, grawerowanymi tabliczkami, na których widniały nazwiska
i  stanowiska. Zbliżając się do końca korytarza, obejrzał się. Szybkie spojrzenie
potwierdziło to, co już wcześniej podejrzewał. Strażnik podążał za nim
korytarzem wyłożonym dywanem.
Dexter podszedł do podwójnych drzwi. Tabliczka informowała, że biuro
należy do dyrektora finansowego i  prezesa banku. Otworzył je i  wszedł do
nowocześnie wyposażonego pomieszczenia. Wystrój był skromny, ale wskazywał
na status człowieka, który tu pracował. Dexter podszedł do atrakcyjnej, młodej
sekretarki.
– W  czym mogę panu pomóc? – zapytała grzecznie. Dexter stwierdził, że
zauważyła, iż jego ubiór jest niestosowny.
– Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, chciałbym porozmawiać z  pani
szefem.
– Oczywiście – odpowiedziała uprzejmie.
Była całkiem pewna, że nie ma sensu niepokoić prezesa banku, więc jej palec
zbliżył się do przycisku wzywającego ochronę.
– A kogo mam zaanonsować? – zapytała, przestrzegając protokołu.
– Proszę powiedzieć, że wrócił Dexter, jego syn – oznajmił z uśmiechem.
Z twarzy sekretarki natychmiast zniknął wyraz pogardy, a  zamiast niego
pojawiło się niedowierzanie. Ale zdjęła palec z przycisku.
6

– W  sumie mamy czterdzieści cztery torpedy – poinformowała Cameron. –


Trzydzieści dwie z  głowicami nuklearnymi, z  których osiem charakteryzuje się
zmienną wydajnością. Na razie zostało przygotowanych tylko dwadzieścia osiem
pocisków jądrowych. W  pozostałych czterech montują właśnie wyposażane
adaptery wyrzutni torpedowych. Dwanaście posiada głowice konwencjonalne.
– Te akurat nie przyniosą wiele korzyści w  walce przeciwko okrętom –
skomentował Nathan.
– Mogą jednak pomóc, jeśli okręty nie będą miały aktywnych osłon,
a dodatkowo wystrzelimy w nie kilka torped w krótkich odstępach czasu.
– Mam nadzieję, że nie będziemy aż tak zdesperowani. A co z rakietami?
– Willard znalazł w sumie osiemdziesiąt siedem pocisków. Na początku bitwy
w  podajnikach „Loranoi” znajdowało się jeszcze około czterdziestu innych.
Według Willarda większość z nich to jednak złom lub po prostu są zbyt zawodne,
by można je wykorzystać. Ze względów bezpieczeństwa sugeruje, żeby jak
najszybciej się ich pozbyć.
– Jakieś pomysły?
– Zebrać je razem i  przymocować do platformy manewrowej, a  później
wystrzelić w kierunku gwiazdy – zasugerowała Cameron.
– Rób, co uważasz za słuszne. A  co z  pociskami do dział
elektromagnetycznych?
– Obecnie mamy około osiemdziesiąt siedem procent amunicji – odpowiedział
starszy bosman Montrose. – W  jednej z  fabryk na Corinair znaleźliśmy też
pięćset tysięcy pocisków przeznaczonych do obrony punktowej. Albo nie
zauważyliśmy ich, gdy przed przybyciem „Loranoi” zajmowaliśmy się
przeładunkami, albo wciąż je wytwarzali, dopóki planeta nie została
zaatakowana. Tak czy inaczej, dzięki temu poziom skompletowania stanowisk
obrony punktowej wzrośnie do dwudziestu procent.
– I  tak będziemy się mogli bronić jedynie przez dziesięć minut – stwierdził
Nathan. – Czy na Corinair przetrwał któryś z zakładów produkcyjnych?
– Tak, ale niestety, jest problem ze zniszczoną siecią energetyczną.
– Czy moglibyśmy dostarczyć przenośne generatory?
– Już nad tym pracują, sir – wyjaśnił Montrose – ale mają teraz zbyt wiele
innych priorytetów. Nawet gdyby wszystko porzucili i  skoncentrowali się na
ponownym uruchomieniu fabryk, zajęłoby to kilka dni, zanim zaczęliby
cokolwiek produkować.
– Rozumiem – powiedział Nathan.
– Ludzie Tuga pracują dla nas przez całą dobę – dodała Cameron. – Właśnie
skończyli wytwarzać układy dopasowujące, dzięki czemu chyba wszystkie
przejęte myśliwce, a przynajmniej te przystosowane do walki w kosmosie, będą
mogły prawidłowo startować i lądować. Mogliśmy co prawda kazać, by zajęli się
produkcją pocisków do obrony punktowej, ale pomyślałam, że będzie jednak
lepiej, jeśli dostosują myśliwce do naszych standardów.
– Dobra robota – powiedział kapitan. – Czy na „Loranoi” jest coś jeszcze, co
moglibyśmy wykorzystać? Broń energetyczna? Osłony?
– Nie, sir. „Loranoi” była fregatą rakietową. Została wyposażona w kilka dział
elektromagnetycznych – wyjaśniła Cameron. – Nie są one jednak dużo lepsze od
naszych, a przynajmniej nie na tyle, żeby poświęcić mnóstwo czasu na integrację
z  naszymi systemami. Jednak ludzie Willarda i  tak je wezmą, żeby sprawdzić,
czy mogą zostać zamontowane na promach. Być może w  ten sposób da się
wyposażyć te maszyny w jakieś uzbrojenie.
– Czy to w ogóle możliwe?
– Tak, ale Willard powiedział, że może minąć kilka tygodni, zanim wszystko
zadziała. Broń jest zautomatyzowana i sterowana za pomocą centralnego systemu
celowniczego. Chorąży Taggart uważa, że może zbudować prosty system
celowniczy typu „wyceluj i  wystrzel” z  wykorzystaniem elementów, które już
stosujemy do zdalnego sterowania kamerami zewnętrznymi. Jednak szczerze
mówiąc, to prawdopodobnie nie będzie warte całej włożonej pracy.
– Zapewne masz rację. Powiedz Willardowi, żeby zdemontował działa i  na
razie umieścił je w skrzyniach – rozkazał Nathan. – Czy coś jeszcze?
– Nie, sir, to wszystko, jeśli chodzi o  broń. Na „Loranoi” mają jednak kilka
interesujących rzeczy związanych z  wyposażeniem medycznym. Doktor Chen
właśnie to sprawdza. Weźmie wszystko, co będzie się wydawać przydatne.
– Dobrze.
– Willard analizuje również systemy celownicze i  sterujące „Loranoi”, żeby
w  jakiś sposób ulepszyć nasze środki przeciwdziałania elektronicznego – dodał
Montrose.
– To dobry pomysł – pochwalił Nathan. – A co z logami z zapisami połączeń?
– Ludzie komandor podporucznik Nash właśnie je przeglądają.
– Bardzo dobrze, tam mogą być przydatne informacje. A  jak sobie radzimy
z siłami lądowymi?
– Dobrze, że z garnizonu na Ancot wzięliśmy broń energetyczną – stwierdziła
Cameron. – Mielibyśmy kłopoty, gdybyśmy musieli stoczyć bitwę naziemną,
używając tylko naszego sprzętu. Jessica twierdzi, że w sumie mamy jedynie kilka
tysięcy pocisków. Jeśli chodzi o  personel, porucznik Waddell informuje, że
dysponujemy teraz jakimś tysiącem żołnierzy, a w zbrojowniach zmagazynowano
wystarczającą ilość broni. Jednak nie spodziewa się, że na planecie uda mu się
znaleźć jeszcze więcej sprzętu. Poza tym zastanawia się, czy będzie można
ewakuować wszystkich ludzi. Na razie zakłada, że ci, którzy wciąż się do niego
nie zgłosili, są martwi lub zaangażowani w  akcje ratunkowe. Brakuje mu także
oficerów do kierowania kompaniami i plutonami.
– W takim razie przekaż, żeby zaczął awansować żołnierzy – polecił Nathan.
– Skoro już o tym mowa, może jego też awansujemy. Jaki jest następny stopień
wojskowy w oddziałach Corinari?
– Myślę, że kapitan.
– Czyli teraz będzie najstarszy stopniem po majorze Prechitcie?
– Wydaje mi się, że tak – odpowiedział Montrose – ale może powinniśmy
zostawić to majorowi.
– Oczywiście – zgodził się Nathan.
– Kapitanie, tu łączność – przerwała Naralena.
– Łączność, tu kapitan. Słucham.
– Sir, właśnie odbieramy przerywaną transmisję z  powierzchni Corinair.
W ruinach centrum dowodzenia odnaleziono premiera i kilku jego pracowników.
Wygląda na to, że premier chciałby jak najszybciej z panem porozmawiać.
– Jakie jest opóźnienie transmisji pomiędzy Karuzarą a  Corinair? – zapytał
Nathan.
– Osiem minut.
– W ten sposób nie można prowadzić normalnej rozmowy.
– Kapitanie, nie może pan lecieć na Corinair. Tam wciąż panuje chaos.
– Łączność, niech major Prechitt zabierze premiera z doradcą i jak najszybciej
pojawi się na „Aurorze”.
– Tak jest.
– Jak myślisz, czego on chce? – zastanowiła się Cameron.
– Jestem pewien, że po prostu chciałby mieć pewność, że sprawuje kontrolę
nad wszystkim – powiedział Nathan. – A  przynajmniej chciałby, żeby tak to
wyglądało w oczach ludzi.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Zaufaj mi w tej sprawie – zapewnił ją Nathan. – Mam duże doświadczenie
z politykami.

***
Willard już od ponad czterech dni przebywał na pokładzie „Loranoi”. W tym
czasie razem z  zespołem przeszukał każdy zakątek okrętu w  poszukiwaniu
rzeczy, które mogłyby się przydać „Aurorze” i  Sojuszowi. Była to uciążliwa
praca, ale gdy z Corinair zaczęło przybywać coraz więcej techników, obciążenie
zaczęło się powoli zmniejszać, a krzątanina stała się mniej gorączkowa.
Jego obecnym zajęciem była analiza systemu przeciwdziałania elektronicznego
„Loranoi”, aby dowiedzieć się, jak można go zdalnie wyłączyć lub nawet
zniszczyć. Jak dotąd, poza poznaniem dokładnych częstotliwości roboczych,
znalazł niewiele. Niemniej jednak wszystkie działania, bez względu na to, jak
trywialne się wydawały, udokumentował w  datapadzie, aby można je było
później przeanalizować.
– To dziwne – oznajmił siedzący obok technik.
Willard przerwał pracę. W  pobliżu nie było nikogo, więc założył, że
mężczyzna zwraca się do niego.
– Co jest dziwne?
– W  logu z  zapisami połączeń znalazłem dziwny wpis zaraz po tym, jak
z Corinair przesłano oświadczenie o niepodległości, jednak jeszcze przed atakiem
„Aurory”.
– Jaki rodzaj wpisu?
– Na Corinair został wysłany pakiet informacji przy użyciu zaszyfrowanej
transmisji.
– A  dokładnie w  jakim kierunku? – zainteresował się Willard. Pracował na
„Yamaro” jako specjalista łączności, więc wiedział, że większość transmisji
z cesarskiego okrętu była kierowana w określone miejsca i zwykle używano do
tego celu systemów laserowych.
– Na całą planetę – odpowiedział technik. – Nawet nie skorzystano
z komunikacji laserowej. To była zwykła częstotliwość radiowa.
– Co takiego? Co było w wiadomości? Czy możesz to odszyfrować?
– Już to zrobiłem. Kapitan „Loranoi” udostępnił nam klucze szyfrujące. To
wygląda na jakiś kod ostrzegawczy. „Baka, jeden-jeden-siedem, Rondall-Corpa
pięć-trzy-dziewięć, Topa Zeta czternaście dziesięć”. Co to, do cholery, znaczy? –
Spojrzał na Willarda.
– „Topa Zeta czternaście dziesięć” odnosi się do czasu. „Czternaście dziesięć”
to prawdopodobnie znacznik czasu wiadomości.
– Nie, sygnatura czasowa wpisu to czternaście zero pięć.
Willard zamyślił się.
– Czy przepuściłeś te kody przez system, żeby sprawdzić, co oznaczają?
– Właśnie to robiłem – odparł technik. – Teraz już rozumiem. Słowo „Baka”
jest używane do oznaczenia wiadomości bitewnej. Powinna po nim następować
liczba reprezentująca numer planu bitewnego lub zestawu celów.
– A co z tym drugim, „Rondall”? – zapytał Willard.
– „Rondall” oznacza odpowiadanie, ponowną transmisję lub powtarzanie.
„Corpa” znaczy... nie, moment... gdy za słowem „Rondall” pojawia się „Corpa”,
oznacza to przekierowanie i  ponowną transmisję w  kierunku podanych
współrzędnych. Jestem prawie pewien, że „pięć-trzy-dziewięć” to współrzędne
celu dla transmisji laserowej.
– A zatem przesłali informację przeznaczoną dla całej planety, powiadamiając
kogoś na powierzchni o  nadchodzącej transmisji laserowej. Czy ktoś
odpowiedział? – zapytał Willard. Tajemnica stawała się coraz bardziej
intrygująca.
– Nie, przynajmniej nie ma o  tym żadnej wzmianki w  logach
komunikacyjnych.
– Czy w takim razie później przeprowadzili nową transmisję?
– Tak. O czternastej dziesięć wysłali za pomocą systemu laserowego kolejną
wiadomość w  kierunku obszaru o  koordynatach pięć-trzy-dziewięć na
powierzchni Corinair. Była to informacja, żeby ukryć się w  wyznaczonej,
bezpiecznej lokalizacji.
– Ostrzegli kogoś, że zamierzają zaatakować Corinair – domyślił się Willard.
– Ale „Loranoi” nie zaatakowała planety – zauważył technik.
– Powiedziałeś, że to było przed atakiem „Aurory”?
– Tak jest, sir – potwierdził technik. – Niedługo po drugiej wiadomości załoga
udała się na stanowiska bojowe. Kilka minut później wysłała szybkiego drona
komunikacyjnego na Takarę z informacją, że zostali zaatakowani przez „Aurorę”.
– A więc to wszystko odbyło się przed przybyciem „Wallacha” – domyślił się
Willard. – „Loranoi” zamierzała rozpocząć bombardowanie Corinair, żeby
zademonstrować siłę po tym, jak premier ogłosił secesję. Załoga nie wiedziała, że
w pobliżu znajduje się „Aurora”.
– A co mieli na myśli, wspominając o wyznaczonej bezpiecznej lokalizacji? –
zastanowił się technik.
– Nie jestem pewien – odrzekł Willard – ale mam pewien pomysł.
Przeszedł do jednego ze stanowisk zarządzania uzbrojeniem na mostku
„Loranoi” i zaczął gorączkowo przewijać ekrany.
– Coś zauważyłem, gdy wcześniej analizowałem zestawy celów.
– Zestawy celów?
– Wygląda na to, że prawdopodobnie dla każdej z  planet mają wstępnie
zdefiniowane listy celów. Z  tego, co wiemy, dla tej samej planety mogą istnieć
różne listy, przydatne w  rozmaitych scenariuszach. – Willard kontynuował
przewijanie, aż znalazł to, czego szukał. – Mam to. Zestaw czwarty. Został
wybrany do przesłania do baterii dział z pociskami orbita–powierzchnia, ale gdy
„Aurora” zaatakowała, transmisja została anulowana.
Willard kontynuował przewijanie różnych ekranów.
– Oto lista wyznaczonych bezpiecznych lokalizacji. – Przez chwilę przyglądał
się ekranowi, po czym opadł na fotel. – Jest ich ponad dwieście, wszystkie
uporządkowane według priorytetów. Nie rozumiem jednak, dlaczego przesłali
wiadomość w  kierunku jednego miejsca? Gdyby chcieli ostrzec wszystkich
swoich ludzi przed zbliżającym się atakiem, wystarczyłaby pierwsza transmisja
na całą planetę.
– Czyżby chcieli się upewnić, że wiadomość dotarła do odbiorcy? Może
chodziło o kogoś szczególnie ważnego? – spekulował technik.
– Możliwe, ale przecież chyba nie mogli się spodziewać, że tak szybko
znajdzie się w tym miejscu i odbierze transmisję?
– Zestaw przekaźnikowy?
– Oczywiście! – uświadomił sobie Willard, czując się trochę głupio, że sam
o  tym nie pomyślał. – Facet musi mieć tam przekaźnik, który wysyła mu
informacje otrzymane z  połączenia laserowego. Prawdopodobnie przy użyciu
czegoś tak prostego jak publiczna czy planetarna sieć komunikacyjna.
W umyśle Willarda zaczęło się wszystko układać, a  on sam nagle strzelił
palcami.
– Musimy się dowiedzieć, kto przebywa pod współrzędnymi pięć-trzy-
dziewięć – rozkazał.
– Najpierw musielibyśmy się dowiedzieć, gdzie znajdują się te współrzędne –
powiedział technik. – Ta’Akarowie używają innego systemu koordynat. Musimy
to przetłumaczyć na nasz układ współrzędnych.
– W porządku, zajmijmy się tym – odparł Willard, wstając z miejsca.
– Nie mam pojęcia, jak to zrobić – przyznał technik.
– Skontaktuj się z  centrum operacji lotniczych na „Aurorze”. A  potem
dowiedz się, gdzie to jest i kto tam przebywa. – Willard skierował się w stronę
wyjścia. – Kiedy już to zrobisz, wywołaj mnie na zaszyfrowanym kanale i  daj
znać, ale nikomu o tym nie wspominaj, zrozumiałeś?
– Tak jest, sir – obiecał technik. – Dokąd się pan wybiera?
– Porozmawiać z  komandor Nash. – Przed wyjściem zatrzymał się i  zwrócił
w  stronę technika. – Zrób to i  skontaktuj się ze mną – powtórzył, po czym
odwrócił się i wyszedł.
– „Aurora”, tu Dawton z pokładu „Loranoi” – wywołał technik.
– Tu „Aurora”. Słucham – odpowiedziała Naralena.
– Połącz mnie z centrum operacji lotniczych.

***
Prom przewożący premiera Corinair przemieścił się do głównego hangaru
„Aurory”. Gdy wyłączył silniki, otwarła się rampa wyjściowa. Zeszli po niej
premier wraz z tłumaczem, Bridenem, a także cywilny ochroniarz.
– Nie wygląda to dobrze – skomentował Nathan, obserwując wyraz twarzy
premiera.
Chociaż przebrany w  świeże ubranie i  umyty, przywódca nie sprawiał
wrażenia, że jest dostojnym politykiem o nienagannych manierach. Był wyraźnie
wstrząśnięty i  wydawał się zniecierpliwiony, czego Nathan nigdy wcześniej u
niego nie widział.
Gościa przywitał major Prechitt, pełniący obowiązki dowódcy wszystkich sił
Corinari. Odpowiedź premiera nie była jednak taka, jakiej się spodziewał.
– Co on mówi? – zapytał Nathan Tuga.
Tug słuchał uważnie przez kilka chwil.
– Chyba kwestionuje prawo majora do przejęcia dowództwa.
Nathan nie tracił czasu i  od razu zainterweniował. Nie chciał, żeby dwóch
najpotężniejszych ludzi z Corinair zaczęło się ze sobą kłócić na środku pokładu
hangarowego, zwłaszcza na oczach żołnierzy.
– Panowie – rzekł surowo kapitan – to nie jest miejsce na takie dyskusje.
Powinniśmy się udać w bardziej prywatne miejsce.
– Może do mojej sali odpraw? – zaproponował major, ignorując protesty
premiera.
– To doskonały pomysł – zgodził się Nathan, odwracając się w stronę gościa.
– Panie premierze?
Polityk rozpoczął nową przemowę w swoim języku, tym razem skierowaną do
Nathana.
– To nie była prośba, sir – dodał kapitan.
Gość przerwał, widząc zdecydowanie Nathana. Rozczarowany, że nie ma
żadnego wyboru, ruszył za strażnikami, którzy przeprowadzili go przez pokład
hangarowy.
Nathan zbliżył się do Prechitta.
– Czy wszystko poprawnie przeprowadziłeś?
– Zapewniam pana, kapitanie, że w tej sprawie działałem całkowicie zgodnie
z literą prawa – odparł major, gdy wyszli za premierem i jego grupą na korytarz.
– To mi wystarczy – stwierdził Nathan.
Dotarcie do sali odpraw w  centrum operacji lotniczych zajęło mniej niż
minutę. Gdy tylko weszli, premier zaczął perorować.
– Premier twierdzi, że major Prechitt nie ma kwalifikacji do objęcia
dowództwa nad siłami Corinari – przetłumaczył Briden.
– Obejmując dowodzenie, trzymałem się całkowicie przepisów wojskowych –
zaczął argumentować Prechitt, posługując się Angla ze względu na szacunek do
kapitana Scotta. Major był głęboko przekonany, że na pokładzie „Aurory”
podstawowym językiem powinna być Angla. Wymagał tego zarówno od siebie,
jak i swoich ludzi.
– Jest pan pilotem – zaprotestował Briden. – Pańskie doświadczenie związane
z dowodzeniem jest praktycznie równe zeru, a szkolenie taktyczne ogranicza się
do walki powietrznej. Nie jest pan w stanie dowodzić całą armią...
– Proszę wskazać kogoś, kto jest – przerwał Prechitt – a chętnie ustąpię. Ale
przepisy stanowią, że do tego czasu moim obowiązkiem jest przejęcie
dowództwa. Dodam, że są to te same przepisy, które premier i  rada wojskowa
połączonych narodów wprowadzili w życie dwadzieścia pięć lat temu.
– Premier obejmie dowództwo nad oddziałami Corinari – ogłosił Briden.
– Żartuje pan? – zapytał major. – A  jakie kwalifikacje ma premier? Jakie
szkolenia wojskowe ukończył?
Nathan się skrzywił.
– Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje.
Tug nie powiedział ani słowa, ponieważ uważnie obserwował bierność
premiera podczas rozmowy. Trącił Nathana, wskazując polityka wzrokiem,
podczas gdy Briden i major wciąż się kłócili.

***
– Pani komandor – przywitał się Willard, wchodząc do sali rozpoznania
elektronicznego „Aurory”.
– Panie Willard – odpowiedziała nieco zdziwiona Jessica. – Myślałam, że jest
pan na „Loranoi”.
– Byłem, ale coś odkryłem. Jest to rzecz, która moim zdaniem może panią
zainteresować.
– Przyleciał pan aż do Karuzary, żeby mi coś pokazać? A  czy słyszał pan
może o komunikatorach?
– Nie znam jeszcze wystarczająco dobrze waszych systemów
komunikacyjnych i  ich możliwości szyfrujących. Uznałem więc, że najlepiej
będzie, jeśli przedstawię te informacje osobiście.
– No dobrze, proszę powiedzieć, o co chodzi – odpowiedziała coraz bardziej
zniecierpliwiona Jessica.
– Odkryliśmy ciekawe informacje w  logu z  zapisami połączeń z  „Loranoi”.
Okręt wysłał ostrzeżenie przeznaczone dla całej planety Corinair.
– Kiedy?
– Po tym, jak premier otwarcie ogłosił niepodległość, ale jeszcze zanim
„Aurora” zaatakowała „Loranoi”. Wiadomość była informacją, że za kilka minut
zostanie wykonana kolejna transmisja. Pierwsza była przekazywana na
częstotliwościach radiowych, natomiast druga została nadana za pośrednictwem
systemu laserowego wycelowanego w  określone współrzędne podane
w pierwszej. Zawierała ostrzeżenie dla takarańskiego agenta przebywającego na
Corinair, że wkrótce nastąpi bombardowanie planety. Poinformowano go, żeby
ukrył się w bezpiecznym miejscu.
– Wiedzieliśmy już, że na Corinair są takarańscy agenci. Cały czas
stacjonowała tam jednostka przeciwpartyzancka.
– Tak, ale współrzędne, w  których kierunku nadawano, nie znajdowały się
w  miejscu, które pan Dumar wskazał jako centrum dowodzenia jednostką
przeciwpartyzancką.
– A więc co to była za lokalizacja? – zapytała Jessica.
– Na początku nie wiedziałem. Wtedy przypomniałem sobie, że istnieje cały
zbiór współrzędnych, które znajdują się na bezpiecznej liście w  systemie
celowniczym „Loranoi”.
– Czy to coś w  rodzaju listy z  lokalizacjami, których nie można
bombardować?
– Tak – potwierdził Willard. – Znajdowały się na niej również koordynaty
przekazane podczas transmisji laserowej.
– Do kogo trafiła ta wiadomość?
– Jeden z pani techników sprawdził lokalizację w centrum operacji lotniczych.
Nadal mają dostęp do głównej bazy danych używanej przez corinairiański system
nawigacji przed zniszczeniem sieci...
Jessica złapała Willarda za ramiona i potrząsnęła nim.
– Wykończysz mnie, człowieku! Kto to był?!
– Briden. Współrzędne to rezydencja pana Bridena. Podejrzewam, że ma tam
przekaźnik komunikacyjny.
– Oczywiście – zgodziła się Jessica. – Wszyscy szpiedzy mają przekaźniki...
Nagle na jej twarzy pojawił się grymas zaniepokojenia.
– O  cholera! – wykrzyknęła, sięgając po zestaw komunikacyjny. – Zostań
tutaj! – rozkazała, stukając palcem w komunikator i kierując się w stronę drzwi. –
Łączność, tu Nash! Chcę znać lokalizację premiera i tłumacza!

***
Nathan przyglądał się uważnie Bridenowi i  premierowi, podczas gdy major
udowadniał swoje racje dotyczące objęcia dowództwa nad oddziałami Corinari.
Kapitan zauważył, że premier rzeczywiście niewiele mówi.
– Przepraszam, panie Briden – przerwał Nathan – ale trudno nie zauważyć, że
premier niewiele się odzywa.
Briden, zaskoczony oświadczeniem kapitana, urwał w pół zdania.
– Słucham?
– Rozumiem, że jest pan tłumaczem, prawda?
– Oczywiście, ale nie widzę...
– Jak więc może pan tłumaczyć, skoro premier nic nie mówi?
Briden nagle się zdenerwował.
– Po prostu doskonale zdaję sobie sprawę ze stanowiska premiera w  tej
sprawie – zaczął się bronić, a  jego wzrok nerwowo błądził po przebywających
w pomieszczeniu.
Nathan dostrzegł to. Wydawało się, że tłumacz badawczo omiata wzrokiem nie
tylko jego i Tuga, ale także dwóch strażników przy drzwiach i ochroniarza obok
premiera.
– A może jego stanowisko zmieniłoby się, gdyby przetłumaczył pan, o czym
rozmawiamy?

***

Jessica ruszyła głównym korytarzem prowadzącym w stronę hangaru.


– Odgrodzić wszystkie tunele prowadzące do tej sekcji – warknęła przez
komunikator. – Chcę mieć uzbrojonych strażników na każdym skrzyżowaniu!
Żadnych alarmów, zrozumiano? I  niech nikt nie podejmuje działań bez mojej
zgody!
Sierżant Weatherly był właśnie w  drodze do kantyny, gdy zobaczył biegnącą
Jessicę.
– Pani komandor?
– Sierżancie, za mną! – rozkazała.
– Co się dzieje? – zapytał już w biegu.
– Mamy na pokładzie szpiega, który jest teraz z kapitanem i Tugiem.
Jessica zatrzymała się na końcu głównego korytarza, który w  tym miejscu
rozdzielał się, otaczając z  obu stron główną zatokę hangarową. Napotkała tam
dwójkę uzbrojonych Corinari, wychodzących z lewego przejścia.
– Pani komandor, lewa burta zamknięta – poinformował pierwszy. – Główny
hangar też zablokowany. Tylne wyjście zostanie zamknięte za chwilę.
– A co z drabinami dostępowymi? – zapytała Jessica.
– Ludzie zajmują teraz pozycje powyżej i  poniżej tej sekcji. Proszę dać im
dwie minuty.
– Łączność, tu Nash – zawołała Jessica. – Połącz mnie ze strażnikami
Corinari, którzy są z kapitanem, a potem rozłącz się. Nie chcę, żeby ktokolwiek
inny słuchał.
– Tak jest – odpowiedziała Naralena. – Moment.
– Weatherly, idziesz ze mną – rozkazała Jessica i odwróciła się do Corinari. –
Przekaż ludziom, że Briden nie może opuścić okrętu żywy.
– Tak jest.
– Chodźmy! – Wyjęła broń i  ostrożnie ruszyła prawym korytarzem. Sierżant
odbezpieczył karabin i podążył za Jessicą.
– Pani kanał łączności jest od tej chwili przydzielony tylko do strażników.
Jedynie oni mogą panią słyszeć.
– Tu komandor podporucznik Nash. Nie odpowiadajcie ani nie wykonujcie
żadnych nagłych ruchów, które mogłyby wskazać, że ktoś do was mówi. Briden
może być takarańskim szpiegiem. Zablokowaliśmy wyjścia, a  wszędzie stoją
uzbrojeni strażnicy. Nie podejmujcie żadnych działań, dopóki nie powiem.
Idziemy teraz w waszym kierunku. Powinniśmy się pojawić za minutę.

***
Starszy strażnik, stojący obok wyjścia, najbliżej kapitana Scotta, zgodnie
z  poleceniem Jessiki nie poruszył się, tylko dalej patrzył prosto przed siebie.
Będąc wykwalifikowanym żołnierzem, wiedział, jak zwracać uwagę na
szczegóły znajdujące się w  polu widzenia, nie patrząc bezpośrednio na nie.
Młodszy partner, stojący po drugiej stronie Tuga, nie był tak doświadczony. Gdy
w komunikatorze zabrzmiał głos Jessiki, jego ręka instynktownie drgnęła. Chwilę
później spojrzał na Bridena, by ocenić poziom zagrożenia. Pierwszą rzeczą, jaką
zauważył, było to, że po prawej stronie tłumacza stoi cywilny ochroniarz.
Ponieważ był leworęczny, nosił broń na lewym biodrze. Oczy młodszego
strażnika Corinari rozszerzyły się lekko z niepokoju.
Briden zauważył to. Zbladł, kropelki potu pojawiły się na jego czole, a  całe
ciało zaczęło się przygotowywać do działania.
Nathan, który nie słyszał Jessiki, zauważył nagłą zmianę w wyglądzie Bridena.
– Panie Briden, czy ma pan jakiś problem?
To wystarczyło, by pozwolić działać instynktowi. Briden prawym łokciem
uderzył w  nos cywilnego ochroniarza, nokautując go. Wyjął mu pistolet
energetyczny z kabury i odbezpieczył, a następnie przytknął lufę do tyłu czaszki
premiera. Trzymał go teraz przed sobą jak tarczę.
Obaj strażnicy Corinari natychmiast wyciągnęli broń i wycelowali w Bridena.
– Rzucić broń! – krzyknął tłumacz. – Natychmiast albo premier zginie!
Żaden ze mężczyzn nie poruszył się.
– Rzucić broń, już! – powtórzył Briden, bardziej stanowczo niż wcześniej.

***

– Do diabła! – zaklęła Jessica, słysząc krzyki z sali odpraw. – Zmiana planów!
– rzuciła, kierując się w  stronę drabinki na przeciwległej ścianie. – Za mną! –
rozkazała sierżantowi, włożyła broń do kabury i zsunęła się po drabinie na niższy
pokład.

***
– Róbcie, co każe – spokojnie polecił Nathan.
Strażnik po lewej stronie kapitana spoglądał na niego przez chwilę, niepewny,
czy powinien się podporządkować.
– To rozkaz – dodał Nathan. Strażnik zaczął powoli opuszczać broń, a  jego
partner zrobił to samo.
– W porządku – wycedził Briden, obserwując, jak mężczyźni kładą karabiny.
– A teraz kopnijcie je w moją stronę.
Strażnicy wykonali polecenie. Karabiny przesunęły się po pokładzie
i  zatrzymały u stóp premiera. Briden spojrzał na cywilnego ochroniarza, który
klęczał, trzymając się za krwawiący nos.
– Idź tam – rozkazał. Mężczyzna wstał i  podszedł do majora Prechitta
i kapitana.
– Co właściwie zamierzasz zrobić? – zapytał Nathan. – Wyjść stąd?

***
Po przejściu do następnego korytarza Jessica i  sierżant Weatherly weszli po
kolejnej drabinie na główny pokład i znaleźli się po drugiej stronie sali odpraw.
Jessica zajrzała przez otwarte drzwi. Zobaczyła Tuga oraz ręce kapitana, który
rozmawiał z  Bridenem. Widziała też stopy premiera, a  także dwa leżące przed
nim karabiny. Na podłodze były ślady krwi, ale nie wiedziała, kto został ranny.
Kazała Weatherly’emu, by zajął pozycję po lewej stronie, a  potem spojrzała
prosto na Tuga.

***
– Kapitanie, chyba pożyczę jeden z  tych małych pojazdów skokowych –
odpowiedział Briden. – Jest wystarczająco duży, by zabrać na Takarę premiera,
pana Tugwella i mnie.
Tug zauważył na korytarzu Jessicę, która dała mu znak, żeby przesunął się
w prawo. Starał się na nią nie patrzyć z obawy, że ostrzeże Bridena. Zrobił krok,
mając wciąż uniesione ręce.
– Dlaczego tak interesuje cię moja osoba?
– Myślisz, że nie wiem, kim jesteś? – odpowiedział Briden. – Gdy wrócę na
Takarę z  napędem skokowym i  tobą jako więźniem, Caius sowicie mnie
wynagrodzi.
– Chyba nie dziś – stwierdził spokojnie Tug i spojrzał wprost na Jessicę. Oczy
Bridena rozszerzyły się, gdy zdał sobie sprawę, że ktoś za nim stoi.
Instynktownie obrócił się w  prawo. Pistolet, którego lufa dotykała czaszki
premiera, skierował się w stronę Nathana.
Ten ruch zauważył strażnik Corinari stojący po lewej stronie kapitana i szybko
zasłonił go własnym ciałem.
Jessica wycelowała w  środek czoła Bridena i  oddała pojedynczy strzał
z  pistoletu. Tłumacz został trafiony, ale upadając, zdołał jeszcze nacisnąć spust
i wysłał czerwony ładunek energii w kierunku strażnika osłaniającego kapitana.
Corinari upadł i pociągnął Nathana za sobą. Tug chwycił premiera i odsunął od
martwego ciała Bridena.
– Bezpiecznie! – krzyknęła komandor Nash. Z  korytarza wbiegli strażnicy
Corinari, a dwóch kolejnych podążało za sierżantem Weatherlym.
Jessica spokojnie weszła do sali odpraw i  rozejrzała się. Tug siedział na
podłodze i  przytrzymywał premiera, chroniąc go przed niebezpieczeństwem.
Briden leżał na lewym boku, a z jego głowy wypływała krew. Nathan czekał, aż
strażnicy ściągną z niego rannego Corinari. Jessica podniosła broń, którą upuścił
Briden, i  podała ją cywilnemu ochroniarzowi, wciąż trzymającemu się za
uszkodzony nos.
– Chyba to zgubiłeś – powiedziała z  pogardą, stukając palcem w  zestaw
komunikacyjny. – Zespoły medyczne, natychmiast do sali odpraw operacji
lotniczych.
Następnie wyciągnęła rękę i pomogła Tugowi wstać.
– Dobra robota – powiedziała.
– Jak to się mówi? Niezły strzał, Teksańczyku? – zażartował.
Jessica uśmiechnęła się.
– Tak, coś w tym stylu.
Podeszła do Nathana i  przykucnęła obok niego, podczas gdy ranny strażnik
został podniesiony przez żołnierzy Corinari, którzy szybko pojawili się
w pomieszczeniu.
– Nic ci nie jest?
– Tak, wszystko w  porządku – odpowiedział Nathan trochę skonsternowany
tym, co się wydarzyło. – Co się, do cholery, stało?
– Briden był szpiegiem.
– Co? Jak...
– Możesz podziękować panu Willardowi – powiedziała.
– Co takiego?
– Wyjaśnię ci później.
Kapitan spojrzał na rannego strażnika. Był przytomny, ale wyraz jego twarzy
świadczył, że chociaż przeżyje, ból jest znaczny.
– Bardzo dziękuję – powiedział Nathan.
– To dla mnie przyjemność, sir.
Nathan otrzepał się i skierował w  stronę Tuga, który rozmawiał z premierem
i Prechittem.
– Wszystko w porządku?
– Tak, kapitanie.
– Wydaje mi się, że wcześniej dyskutowaliśmy na temat zastrzeżeń premiera
wobec objęcia dowództwa nad oddziałami Corinari przez majora Prechitta –
stwierdził Nathan.
Tug spojrzał przelotnie na obu mężczyzn. Wyglądało na to, że teraz
dogadywali się znacznie lepiej niż poprzednio.
– Podejrzewam, że uda się nam dojść do porozumienia, kapitanie.

***
Nathan wkroczył do sali odpraw dowodzenia, ale jego myśli wciąż krążyły
wokół niedawnych wydarzeń.
– Spocznij – rozkazał, zanim strażnik przy drzwiach zdążył poinformować
uczestników o jego przybyciu.
Wydawało się, że im bardziej jest zmęczony, tym mniej interesuje go formalny
protokół wojskowy.
– Od razu przejdę do sedna – oznajmił, siadając u szczytu stołu. – Jestem
skłonny zaakceptować plan Tuga, ale zanim to uczynię, chciałbym omówić kilka
spraw. Moim pierwszym zmartwieniem są skoki spadochronowe z  orbity.
Powiedzmy, że da się to zrobić. Czy może się zdarzyć, że baterie przeciwlotnicze
Answari wykryją skoczków i zaczną do nich strzelać?
– To raczej wątpliwe – odpowiedział Tug.
– Przyznam, że nie takiej odpowiedzi oczekiwałem – stwierdził Nathan.
– Kapitanie – odezwał się major Prechitt – zgadzam się z panem Tugwellem.
Gdy wykonałem skok z  orbity, okazało się, że mój transponder został
uszkodzony. Musiałem przejść kilka kilometrów do najbliższego miasta, żeby
nawiązać kontakt i zgłosić się do dowództwa. Później dowiedziałem się, że bez
sygnału transpondera nasze siły nie mogły śledzić trasy, którą poruszałem się,
lecąc na spadochronie. W  kombinezonach nie ma prawie żadnego metalu, więc
nie są wykrywane przez większość systemów śledzących. Jeśli więc
Ta’Akarowie nie wymyślili czegoś nowego, jestem przekonany, że zespół
uderzeniowy pozostanie niewykryty.
– Dopóki nie znajdzie się w polu widzenia – zauważyła Jessica.
– Gdybyśmy skakali w nocy, mając na sobie czarne kombinezony, nikt by nas
nie zauważył, dopóki nie znaleźlibyśmy się praktycznie w  pałacu – oświadczył
Tug. – Ponieważ Answari znajduje się w pobliżu wybrzeża, czasami wczesnym
rankiem jest spowita grubą warstwą mgły, która nie znika aż do wschodu słońca.
To mogłoby dodatkowo pomóc.
– Z drugiej strony, taka mgła może stanowić znaczne utrudnienie dla zespołów
uderzeniowych – zauważył Nathan. – Bądźmy więc ostrożni przy wypowiadaniu
życzeń.
– Systemy automatycznej nawigacji używane przez spadochroniarzy Corinari
nie wymagają dobrej widoczności – wyjaśnił porucznik Waddell. – Mgła nie
wpłynie negatywnie na dokładność.
– Pamiętajmy, że skoczkowie spadną na miasto pełne budynków –
powiedziała Jessica. – Czy systemy automatycznej nawigacji będą prowadzić ich
w taki sposób, by omijali przeszkody stworzone przez człowieka, takie jak iglice
budynków, latarnie uliczne czy inne tego typu rzeczy?
– Niestety, nie – porucznik potwierdził wątpliwości Jessiki.
– Czyli zła pogoda może być problemem – stwierdził Nathan. – Nie tylko
w strefie zrzutu, ale także na większych wysokościach. To wszystko trzeba wziąć
pod uwagę.
– Mamy wystarczającą ilość danych na temat wzorców pogodowych
charakterystycznych dla Takary – wyjaśnił Tug. – Takie informacje są publicznie
rozpowszechniane na całym świecie. Podczas ostatniego rozpoznania przed
atakiem możemy sprawdzić prognozy i odpowiednio dostosować harmonogram.
– Bardzo dobrze – powiedział Nathan. – Moje następne pytanie dotyczy
strażników pałacowych. Historycznie rzecz biorąc, zawsze byli elitą wojskową,
wyjątkowo lojalną, a przez to szczególnie niebezpieczną.
– Tak faktycznie było w przeszłości – przyznał Dumar. – Ale w ciągu ostatniej
dekady, gdy Ta’Akarowie wycofali siły ze światów spoza gromady
i skoncentrowali się jedynie na zarządzaniu systemem macierzystym i pobliskimi
układami, obywatele Answari, podobnie zresztą jak gwardziści, stali się bardzo
wygodni. Ponadto, w  przypadku rodów arystokratycznych o  większych
wpływach, powszechnym zjawiskiem jest, że pochodzący z  nich synowie
obejmują stanowiska związane z  ochroną pałacu. Wielu uważa, że ma to
negatywny wpływ na skuteczność bojową gwardii. Ta formacja pełni raczej
funkcje reprezentacyjne, niż stanowi skuteczną siłę obronną.
– Whisky rozcieńczona wodą – stwierdziła krótko Jessica.
– Coś w  tym stylu – powiedział Dumar – jeśli dobrze zrozumiałem użycie
przez panią tej metafory.
– Wierzycie więc, że strażnicy pałacowi nie są zagrożeniem? – zapytała
Cameron.
– Pani komandor, oczywiście, że są – powiedział Tug. – Pan Dumar stara się
tylko wyjaśnić, że nie stanowią oni większego zagrożenia niż jakakolwiek inna
imperialna jednostka bojowa. Należy się bać oddziałów Ghatazhaka, jednak ci
żołnierze są zwykle przydzielani do okrętów liniowych, a nie straży pałacowej.
– Drugą kwestią są zasoby. Mamy tylko półtora tysiąca ludzi. Tug, większość
twoich planów inwazyjnych wymaga użycia ponad dziesięciu tysięcy żołnierzy.
– Te plany bitewne zostały pierwotnie opracowane bez uwzględnienia
technologii napędu skokowego – wyjaśnił Tug.
– Rozumiem – odpowiedział Nathan. – Ale czy mimo wszystko nie sądzisz, że
półtora tysiąca ludzi to trochę za mało? Poza tym posiadamy tylko sześć promów
skokowych, z  których jeden będzie przekaźnikiem do komunikowania się
z  Darvano. Ma nas ostrzec, gdyby nagle pojawił się okręt imperialny. Mając
jedynie pięć promów, musimy wykonać piętnaście skoków, aby dostarczyć do
Answari siły lądowe.
– Właściwie będzie to wymagać wykonania około trzydziestu skoków –
poprawił porucznik. – Kombinezony z zainstalowaną automatyczną nawigacją są
dużo cięższe od standardowych, więc jeśli w  promie umieścimy zbyt wielu
żołnierzy, może to spowodować problemy.
– Ilu więc możemy bezpiecznie przetransportować podczas jednego skoku? –
zapytała Cameron.
– Nie umieściłbym w promie więcej niż dziesięciu, może dwunastu żołnierzy.
– A  co w  przypadku, gdyby promy wylądowały czy też choćby zawisły
w powietrzu, a komandosi musieliby zjeżdżać z nich po linach? – zadała pytanie
Jessica.
– W  takiej sytuacji można by zwiększyć liczbę żołnierzy do dwudziestu –
odparł Waddell. – Ale, z  drugiej strony, nasze oddziały byłyby wtedy bardziej
narażone na ogień przeciwnika. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnie każdy pilot, jest
pojawienie się w gorącej strefie lądowania.
– Ten argument nie ma znaczenia – powiedział Prechitt. – Mamy tylko około
trzystu specjalistycznych kombinezonów z  automatyczną nawigacją, z  czego
prawie sto zostanie użytych przez pierwszą grupę, która wykona skoki z orbity.
– Co w  takim razie ze standardowymi kombinezonami skoczków
spadochronowych? – zapytał porucznik. – Z  pewnością mamy ich więcej niż
potrzeba.
– Tak, ale Answari to ogromne i  gęsto zaludnione miasto – wyjaśnił Tug. –
Aby wylądować w  nim dużą grupą spadochroniarzy, potrzebna jest rozległa
otwarta przestrzeń. Oznacza to, że żołnierze muszą wylądować na obrzeżach
miasta, a  dopiero później kierować się do pałacu. Ponieważ odległość wyniesie
kilkanaście kilometrów, w  czasie marszu na pewno napotkają znaczny opór ze
strony cywilnych sił bezpieczeństwa. Nawet przy większej liczbie żołnierzy
zajmie to bardzo dużo czasu i spowoduje wiele ofiar śmiertelnych.
– Kapitanie, pierwsza fala promów powinna ich całkowicie zaskoczyć –
stwierdziła Jessica. – Druga zapewne także mogłaby wskoczyć i wyskoczyć bez
większych strat, ale co do trzeciej, mam duże wątpliwości. Zostanie po prostu
zmiażdżona, jeśli nie będziemy chronić strefy lądowania.
– Poruczniku, będziesz musiał jak najszybciej zabezpieczyć tę strefę –
stwierdził Nathan. – Inaczej będzie ci naprawdę trudno umocnić pozycje.
– Kapitanie, jeśli chcesz, żebym zabezpieczył teren, będziemy potrzebować
wsparcia lotniczego – odpowiedział Waddell. – Jeśli nie przejmiemy kontroli
w powietrzu, myśliwce przeciwnika dobiorą się do nas.
– Po unieszkodliwieniu wielkich dział możemy wysłać na powierzchnię co
najmniej trzydzieści, a  może nawet czterdzieści myśliwców atmosferycznych –
wtrącił Prechitt.
– To nie wystarczy – odparł Tug. – W bazie lotniczej Answari stacjonuje co
najmniej sto maszyn.
– Będziemy musieli jakoś odciągnąć ich uwagę – doszedł do wniosku Nathan.
– Nie zaszkodzi wysłać w  ich stronę kilka pocisków manewrujących –
zasugerowała Jessica. – A może Josh i Loki znowu zrobią swoje.
– Jeśli taki atak się powiedzie, znacznie zredukuje liczbę wrogich myśliwców
– zauważył Tug. – Może nawet o połowę.
– W najlepszym przypadku będzie to jednak tymczasowe rozwiązanie – rzekł
Dumar. – Następna baza lotnicza znajduje się w Dahleek, dwa tysiące kilometrów
na zachód od Answari. Będzie w  stanie zareagować w  czasie krótszym niż
godzina.
– Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z  planem, po niecałej godzinie będzie po
wszystkim – odpowiedział Tug.
– To „jeśli” jest naprawdę duże – zauważył Nathan. Odchylił się w  fotelu
i westchnął. – Słuchajcie, to naprawdę poważna operacja, składająca się z wielu
elementów, w ramach których każdy realizuje oddzielne, ale powiązane ze sobą
cele. Być może łatwiej byłoby przyjrzeć się każdemu z  nich z  osobna. Na
przykład zadaniem „Aurory” jest dostarczenie skoczków na orbitę, trzymanie
floty cesarskiej z  dala od Takary i  upewnienie się, że „Avendahl” nie zaskoczy
wszystkich, pojawiając się w samym środku bitwy.
Kapitan spojrzał na Tuga.
– Jaki jest podstawowy cel skoczków?
– Z  orbity skoczy dziesięć zespołów. Osiem z  nich ma za zadanie zniszczyć
lub wyłączyć baterie obrony przeciwlotniczej wokół Answari. Pozostałe dwa
zespoły wylądują na terenie pałacu w mundurach gwardzistów. Pierwszy z nich
zlikwiduje centrum dowodzenia, a drugi zlokalizuje i zabije Caiusa.
– A co z atakiem naziemnym? – zapytał Nathan.
– Powinien sprawić, by gwardziści uwierzyli, że celem bezpośredniego ataku
jest zdobycie pałacu – wyjaśnił Tug.
– Uwierzą? – zapytał Waddell.
– Tak. Niezwykle ważne jest, żeby straż pałacowa, ale także dowództwo
imperialne uwierzyło, że jedynym zagrożeniem są twoje oddziały i  myśliwce,
które zapewniają wsparcie z powietrza. Ta dywersja ma kluczowe znaczenie dla
powodzenia zespołów wkraczających na teren pałacu. Imperium, choć mniejsze
niż w przeszłości, jest wciąż potężne. Jeśli jego struktura dowodzenia i kontroli
zostanie zachowana, zbierze siły nawet bez Caiusa i przejdzie do kontrofensywy.
Z łatwością zmiażdży twoje siły. Ale bez możliwości zarządzania zasobami sztab
będzie jak dziecko we mgle, starające się jedynie chronić siebie. Jeśli nam się
uda, takie zamieszanie może trwać miesiące, a  nawet lata. W  tym czasie
imperium w  obecnej formie przestanie istnieć. Darvano i pozostałe systemy nie
będą już ograniczane restrykcjami związanymi z podróżami międzygwiezdnymi
lub rozwojem technologicznym. Co ważniejsze, wszystkie układy będą miały
możliwość tworzenia własnych systemów obronnych. Dlatego też musimy odciąć
głowę smoka.
W sali odpraw przez chwilę panowała cisza. Wszyscy rozważali pełne pasji
przemówienie Tuga. Nathan przyjrzał się dokładnie twarzom obecnych. Na
pewno widział w ich oczach wątpliwości, ale także determinację i chęć działania.
Wyjątek stanowiła Cameron.
– Pani komandor? – zapytał Nathan. – Co ci chodzi po głowie?
– Zastanawiam się tylko, jak zamierzamy to wszystko skoordynować –
odpowiedziała. – Kosmiczni spadochroniarze, wystrzeliwanie rakiet, promy
wykonujące skoki w  regularnych odstępach czasu. Nasze siły lądowe będą się
znajdować w kilkunastu różnych miejscach na powierzchni planety, a myśliwce
w powietrzu i na orbicie, a może nawet jeszcze dalej. Nie wspomnę już o tym, co
będzie robić „Aurora”. Wyzwania związane z  samą logistyką łączności są
przytłaczające.
– Do czego zmierzasz?
– Normalnie byłoby to wszystko koordynowane w naszym bojowym centrum
informacji – stwierdziła Cameron. – Ale przecież będziemy skakać po całym
systemie, co oznacza, że pojawią się zmienne opóźnienia związane
z  komunikacją. Jeśli siły lądowe chciałyby się z  nami skontaktować, skąd
mogłyby wiedzieć, gdzie się obecnie znajdujemy i  ile potrwa otrzymanie
informacji i wysłanie odpowiedzi? W taki sposób nie wygramy wojny, sir.
– Nie pomyślałem o tym – przyznał Nathan, nieco zawstydzony.
– Szczerze mówiąc, nie sądzę, by ktokolwiek z  nas wziął to pod uwagę –
potwierdził Tug.
– Cameron, masz jakiś pomysł? – zapytał kapitan.
– Potrzebujemy stacjonarnego punktu dowodzenia i zarządzania – stwierdziła.
– Najlepiej jak najbliżej miejsca akcji, żeby skutecznie koordynować siły.
– Cóż, nie możemy po prostu wziąć naszego bojowego centrum informacji
i zawiesić go na orbicie nad Takarą – stwierdził Nathan.
– Oczywiście, że nie. Ale przecież moglibyśmy zorganizować takie centrum
w promie, który wisiałby w jednym z punktów grawitacyjnych Takary.
– To oznaczałoby tylko kilka sekund opóźnienia dla sygnałów
komunikacyjnych – stwierdziła Jessica.
– Niestety, to byłoby niebezpieczne – zauważył Dumar. – Transmisja danych
mogłaby zostać łatwo wykryta, a centrum zniszczone.
– Moglibyśmy umieścić je tuż za systemem i  użyć promu skokowego, by
przekazywać informacje do zespołów na powierzchni.
– Potrzebujemy takich promów, żeby przetransportować wojsko na planetę –
przypomniał Waddell.
– To nie ma znaczenia. Promy skokowe mogą przenosić informacje podczas
każdego skoku – odrzekła Cameron. – Gdy wszyscy żołnierze znajdą się na
powierzchni, promy będą mogły się zająć jedynie przekazywaniem danych.
– A łączność z „Aurorą”? – zapytał Nathan.
– Na początku będziemy musieli po prostu co jakiś czas wskakiwać, żeby
dowiedzieć się, co się zmieniło. Gdy promy przetransportują wszystkie oddziały
na powierzchnię, jeden lub dwa będą mogły zostać wykorzystane do
przekazywania informacji.
– Niezły pomysł – przyznał Nathan.
– Jak, u diabła, w tak krótkim czasie zamierzamy zbudować bojowe centrum
informacji w promie? – zastanowiła się Jessica.
– Moglibyśmy wykorzystać mobilne stanowisko dowodzenia Corinari –
powiedział porucznik.
– Zmieści się? – zapytała Cameron.
– Nie wewnątrz typowego promu – przyznał. – Ale jestem prawie pewien, że
zmieściłoby się w  jednym z  większych promów towarowych. Można będzie
wykorzystać wszystkie ładownie.
– Kapitanie, myślę, że nie powinno być większych problemów
z  podłączeniem zasilania i  sprzętu komunikacyjnego do systemów promu –
zapewnił Nathana główny bosman Montrose.
– Ale taki prom nie będzie w stanie wykonywać skoków – zauważyła Jessica.
– Nie musi – stwierdziła Cameron. – Stanowisko dowodzenia powinno się
znajdować cały czas w tym samym miejscu, żeby inne pojazdy mogły wskakiwać
i wymieniać się informacjami. Może to być również punkt, w którym będziemy
się spotykać z promami skokowymi i dostarczać do nich żołnierzy.
– A  może po prostu umieścilibyśmy kilka promów towarowych obok promu
z  bojowym centrum informacji i  wcześniej zapełnili je żołnierzami? –
zaproponował Montrose. – Mogliśmy zamontować kołnierze dopasowujące,
dzięki czemu żołnierze od razu przechodziliby do promów skokowych.
– Równie dobrze moglibyśmy połączyć je wszystkie razem i zrobić ruchomą
stację logistyczną – powiedziała na wpół żartem Jessica.
– To nie jest zły pomysł – zauważył Nathan.
– Więc jak, kapitanie? – wtrąciła się Cameron. – Kto będzie organizował
bojowe centrum informacji i nim zarządzał?
– To był twój pomysł. – Nathan spojrzał na nią, po czym odwrócił się do
pozostałych. – Myślę, że wypracowaliśmy niezły plan – oznajmił. – Wszystko
będzie jednak zależeć od wielu czynników, wśród których zasoby stanowią tylko
niewielki fragment całości. Jeśli stwierdzimy, że nie mamy tego, czego
potrzebujemy, nie przeprowadzimy akcji. Ponadto uważam, że szanse na sukces
znacznie wzrosną, jeśli będziemy mogli uzyskać wewnętrzne wsparcie od agenta
pana Dumara. Mógłbym nawet posunąć się do stwierdzenia, że nasz plan przede
wszystkim opiera się na wsparciu wewnętrznym. Dlatego też zamierzam
zatwierdzić go pod czterema warunkami. Najpierw zaprezentujcie ogólną
propozycję wraz z  harmonogramem, kolejnością prowadzenia działań, planami
awaryjnymi i logistyką. Po drugie, udowodnijcie mi, że dysponujemy środkami,
by przeprowadzić akcję. Po trzecie, potwierdźcie, że nad celem będą panować
odpowiednie warunki atmosferyczne. I  na koniec upewnijcie się, że człowiek
z wewnątrz jest rzeczywiście chętny do współpracy.
Nathan rozejrzał się w  oczekiwaniu na ripostę, ale nikt spośród obecnych na
sali się nie odezwał.
– W porządku, koniec spotkania. Rozejść się.
Ludzie zaczęli powoli wychodzić, jednak Cameron wciąż siedziała i wyglądała
na oszołomioną.
– Jakiś problem? – zapytał kapitan.
– Nie jestem pewna, czy nadaję się do zarządzania bojowym centrum
informacji – wyznała, gdy ostatni z uczestników opuścił pomieszczenie.
– Nonsens – odpowiedział z przekonaniem Nathan. – Pokaż kogoś lepszego.
– Kapitanie, to tylko...
– Cam, wiem – przerwał Nathan. – To, przez co przeszłaś, wstrząsnęłoby
każdym. Do diabła, wszyscy mamy problemy. Po prostu jesteśmy zbyt zajęci,
żeby się tym spokojnie zająć.
Uśmiechnął się słabo.
– Podejrzewam, że kiedy wrócimy na Ziemię, dowództwo floty uziemi
wszystkich bez wyjątku i zaaplikuje nam kilkuletnią terapię.
– Skąd wiedziałeś? – Cameron wpatrywała się w stół.
– Cam, każdy, kto cię zna, może powiedzieć, że odkąd wróciłaś na pokład, nie
jesteś sobą, choćby dlatego, że nikomu ostatnio nie skopałaś tyłka.
Nathan wstał, podszedł do niej i usiadł.
– Jesteś jedyną osobą na pokładzie, której mogę powierzyć to zadanie. Wiesz
o tym.
Cameron skinęła głową.
– Tak jest.
– Weź do tego ruchomego centrum informacji kogo chcesz – powiedział. –
Tylko pamiętaj, żeby zostawić jakąś załogę na mostku – dodał, wstając.
– Kapitanie – Cameron spojrzała dowódcy w  oczy – czy kiedykolwiek
wrócimy do domu?
– Tak czy inaczej, z  pomocą Sojuszu lub samodzielnie, ten okręt na pewno
wróci na Ziemię – obiecał Nathan.
– Nathanie! – zawołała Cameron. Kapitan zatrzymał się przy włazie.
– Dziękuję – powiedziała, a lekki uśmiech ożywił jej twarz.
Nathan odwzajemnił uśmiech i przechodząc przez właz, pomachał.
7

– Trzydzieści sekund do przechwycenia drona – oznajmił Willard, siedząc


w kabinie myśliwca skokowego.
– Jesteśmy dwa dni świetlne od Takary – stwierdził Josh.
Willard sięgnął do jednego z  urządzeń elektronicznych, które zostały
tymczasowo przymocowane do górnej części osłony deski rozdzielczej.
– Przesyłanie sygnału odcięcia.
– Masz jakiś pomysł, co może być w wiadomości? – zapytał Josh.
– Nie pytałem.
– Jak mogłeś nie zapytać?
– Nie musiałem wiedzieć – stwierdził Willard. – Piętnaście sekund do
przechwycenia drona.
– Ale to właśnie ty wysyłasz wiadomość. Moim zdaniem każdy z  was
powinien wiedzieć, co się w niej znajduje.
– Na pewno by mi powiedzieli, gdybym musiał to wiedzieć. Poza tym nie ja
utworzyłem tę wiadomość. Jedynie przesyłam ją do drona.
– Wciąż nie wydaje się to normalne.
System czujników wydał pisk.
– Mamy nowy kontakt. To dron komunikacyjny. Rozpoczęcie procedury
wysyłania komunikatu.
– Naprawdę chciałbym wiedzieć.
– Słyszałem o  tobie niejedno – mruknął Willard, a  po chwili dodał: –
Komunikat został zaakceptowany. Wysyłanie identyfikatora nadawcy.
– Co niby słyszałeś? – spytał zaczepnie młody pilot.
– Że jesteś wyjątkowo ciekawski.
– Nie ma w tym nic złego. W taki sposób się uczę.
– Możesz się uczyć również przez obserwację – odpowiedział Willard. –
Zaakceptowano identyfikator nadawcy. Dron uwierzył, że jesteśmy „Yamaro”.
Przesyłanie komunikatu.
– Samo patrzenie jest nudne. Lubię robić różne rzeczy lub o nich rozmawiać.
– O tym też mi powiedziano.
– Kto powiedział? Tug? – dopytywał Josh. – Ten staruszek nie lubi dużo
mówić, chyba że chce powiedzieć, co robię źle.
– Pan Tugwell jest bardzo mądrym człowiekiem. Jestem pewien, że próbuje ci
tylko pomóc i uświadomić błędy.
– Nie wiem, czy jest mądry. Czy rzeczywiście mądrze jest walczyć ponad
trzydzieści lat z  imperium? To tak, jakby walić głową w  skałę. Najbardziej
prawdopodobne, że zanim kamień się rozpadnie, zdążysz zrozumieć, jak głupio
postępujesz.
– A  jednak wszyscy mamy zamiar walić głową w  tę samą skałę –
skomentował Willard, monitorując transmisję kolejki z wiadomościami do drona
komunikacyjnego z układu Savoy.
– Tak, słuszna uwaga.
– Wiadomości zostały wysłane.
– Wiadomości? – zdziwił się Josh. – Myślałem, że wysyłamy tylko jedną.
– Aby wszystko wyglądało bardziej autentycznie, dodałem też komunikaty,
które znajdowały się w  kolejce systemu okrętu „Yamaro” przed kapitulacją.
W  związku z  tym sfałszowałem również kilkadziesiąt wpisów w  dzienniku
łączności. Gdybyśmy przesłali tylko jedną wiadomość, wzbudziłoby to
podejrzenia.
– Dobry pomysł. Ale czy wysłanie wiadomości w  stylu: „Cześć, wiem, że
dawno się nie widzieliśmy, ale może zechciałbyś pomóc nam obalić imperium
i zabić Caiusa?” nie sprawi, że staną się jeszcze bardziej podejrzliwi?
– Procedura zakończona – powiedział Willard. – Jestem pewien, że przekaz
był bardziej subtelny.
– Subtelny? Jak w ogóle można subtelnie zapytać o coś takiego?
– Wygląda to tak, że z pozoru wiadomość wydaje się zupełnie rutynowa, ale
niektóre słowa lub wyrażenia zawarte w  niej zaalarmują odbiorcę, by
przeanalizował ją dokładniej. Czy nie tak to zazwyczaj działa?
– Może w filmach. Nie wiem, jak to się robi w realnym świecie.
– Jestem pewien, że pan Dumar wie.
– Mam nadzieję. Ten facet mnie denerwuje. Zawsze przygląda się wszystkim,
obserwuje ludzi i robi różne podejrzane rzeczy.
– Uważam, że taka jest natura jego zawodu – Willard spojrzał na ekran
czujników. – Dron komunikacyjny wraca do trybu prędkości nadświetlnej.
– Może i tak, ale wciąż mu nie ufam – odpowiedział Josh, zmieniając kurs. –
Wracamy.
– Ufasz Tugwellowi, prawda?
– Oczywiście, przecież nieraz nadstawiał za nas karku.
– Cóż, a  więc wygląda na to, że on ufa Dumarowi, podobnie zresztą jak
komandor Nash i kapitan Scott.
– Komandor Nash nikomu nie ufa – parsknął Josh. – A jeśli chodzi o kapitana,
też nie jest tak, jak wszystkim się wydaje. Jest na to za sprytny.
– Mnie zaufał – stwierdził Willard. – A  przecież byłem nie tylko członkiem
wrogiej załogi, ale także przywódcą buntu.
– Wiesz, kapitan lubi dawać ludziom szansę po to, żeby zobaczyć, czy są jej
warci. Tak właśnie było ze mną i Lokim.
– Zapoznałem się z  dziennikami bojowymi. W  twoim przypadku miał
niewielki wybór.
– Może za pierwszym razem, ale później zaufał nam zupełnie.
– Dron komunikacyjny opuścił obszar. Powinien dotrzeć na Takarę w  ciągu
kilku godzin. Misja zakończona.
– Świetnie – ucieszył się Josh. – Jak tylko wrócimy, doprowadzę się do
porządku i  coś zjem. Razem z  Lokim musimy jeszcze polecieć na rozpoznanie
dwóch systemów.
Willard wyłączył transponder i  resztę tymczasowo zainstalowanego sprzętu
komunikacyjnego, pochodzącego z „Yamaro”.
– Znajdujemy się na kursie do systemu Darvano – oznajmił Josh i wprowadził
nowy cel do systemu sterowania napędem skokowym. – Wyznaczanie skoku. Co
będziesz robić, gdy wrócimy?
– Muszę zacząć przeprogramowywać przechwycone drony komunikacyjne –
powiedział Willard. – Powinny zostać przekształcone w  nadświetlną broń
kinetyczną.
– Ten ostatni z pewnością wykręcił niezły numer z „Wallachem” – stwierdził
Josh. – Słuchaj, czy takie pojazdy naprawdę mogą rozwalić planetę na kawałki?
– Raczej nie. Jednak podróżując szybciej niż światło przenoszą oszałamiające
ilości energii kinetycznej. Spodziewam się więc, że trafienie w  planetę może
zniszczyć na niej życie.
– Warto byłoby to zobaczyć – wymamrotał Josh. – Pięć sekund do skoku.
– Mam nadzieję, że nigdy nie będziemy mieli okazji – odpowiedział Willard,
opuszczając osłonę, aby uchronić oczy przed błyskiem.
– Tak, w sumie masz rację.
Josh również opuścił wizjer, gdy dwa pola napędu skokowego otaczające
myśliwiec zaczęły być zasilane ogromnymi ilościami energii. Gdy zgromadziły
jej wystarczająco dużo, ich powierzchnie przecięły się ze sobą, powodując
powstanie niebieskobiałego błysku.
– Po skoku – ogłosił Josh, unosząc wizjer. – Wiesz, powinni ulepszyć tę
automatycznie przyciemniającą się osłonę. Zawsze się boję, że zapomnę opuścić
ją na czas, a  później, że nie zrobi się szybko na tyle przejrzysta, abym mógł
widzieć, co wyświetla się na ekranach.
– Rozmawiałeś z kimś o tym problemie? – zapytał Willard.
– Pozycja potwierdzona – oznajmił w  odpowiedzi Josh. – Wróciliśmy do
systemu Darvano, szybko zbliżamy się do Karuzary. Zaczynam zmniejszać
prędkość.
Odwrócił kierunek ciągu, po czym ustawił przepustnicę na pełną moc, żeby
uniknąć uderzenia w  podstawę bazy Karuzara na asteroidzie. Jak zwykle leciał
typowym stylem „pełen ciąg lub pełne hamowanie”, jak Loki to określił dawno
temu.
– Czy z  kimś rozmawiałem? – przypomniał sobie pytanie zadane przez
Willarda. – Normalnie poprosiłbym Marcusa, ale jest tak zajęty nowymi
obowiązkami, że nie ma już dla mnie czasu.
– Jeśli chcesz, porozmawiam z  corinairiańskim technikiem i  przekażę mu
twoje uwagi – zaproponował Willard, starając się ukryć zdenerwowanie
z powodu prędkości, z jaką zbliżali się do asteroidy.
– Jasne, dzięki – odpowiedział zupełnie spokojnie Josh. – Czy chcesz się
skontaktować z Karuzarą, żeby nas przypadkiem nie zestrzelili?
– Oczywiście – odpowiedział Willard, włączając zestaw komunikacyjny. –
Dowództwo Karuzary, tu Sokół Jeden. Prośba o  zezwolenie na wejście
w przestrzeń Karuzary.
– Sokół Jeden, tu dowództwo Karuzary – odpowiedział głos w  Angla. Ten
język szybko stawał się podstawowym. – Witamy z powrotem. Masz pozwolenie
na wejście w przestrzeń Karuzary. Przed podejściem do lądowania skontaktuj się
z kontrolerem siedem jeden zero z centrum operacji lotniczych na „Aurorze”.
– Słuchaj, Josh, chciałem cię o  coś zapytać – powiedział Willard. – Jak
wymyśliłeś nazwę „Sokół”?
– To był pomysł kapitana Scotta – wyjaśnił Josh, obracając myśliwiec.
Ustawił przepustnice na ciąg zerowy i  odwrócił dysze odrzutowe. Następnie
zaczął tak manewrować pojazdem, aby ustawić go w  linii ze szczeliną na
powierzchni asteroidy, która prowadziła do tunelu wejściowego.
– To jakiś ptak na Ziemi, chyba bardzo szybki. Myślę, że drapieżny. Spada
z nieba jak błyskawica, by trafić w cel. Całkiem fajne, nie sądzisz?
– Chyba tak.

***
– Wszystkie drony komunikacyjne są obecnie modyfikowane przy użyciu tego
samego programu, który stworzyliśmy z Willardem, żeby zniszczyć „Wallacha” –
oznajmił Władimir. – Razem z  Delizą dodaliśmy kilka dodatkowych procedur,
które pozwolą na przekazanie współrzędnych i parametrów celu, gdy myśliwiec
skokowy wyśle rozkaz wystrzelenia.
– Dobrze – powiedział Nathan. Siedział u szczytu stołu w  sali odpraw. –
Dzięki temu będziemy mieli dodatkową opcję, której możemy kiedyś
potrzebować.
Kapitan przyjrzał się najnowszemu raportowi o stanie okrętu.
– Co z uzbrojeniem? – zapytał.
– Cztery działa elektromagnetyczne wciąż nie działają – odparł Władimir. –
Aby zapewnić lepszy zasięg, z  kilku dobrych wymontowaliśmy pewne
podzespoły i  zainstalowaliśmy w  innych. Obecnie na „Aurorze” nie ma już
miejsca, w którym obok siebie znajdowałyby się dwa sprawne działa.
– Zatem cały okręt nie jest właściwie chroniony? – zdziwił się Nathan. –
Wład, nie jestem pewien, czy to dobre rozwiązanie.
– Możemy tak zmodyfikować skrypty obsługujące działa, aby strefy zasięgu
stały się obszerniejsze – zasugerowała Jessica. – W  razie potrzeby możemy je
również uruchomić w  trybie maksymalnej szybkostrzelności. To powinno
zrekompensować braki.
– Jak wygląda sytuacja z  działkami poczwórnymi? – zapytał kapitan. – Czy
mamy do nich jakąś amunicję?
– Co najwyżej kilka tysięcy pocisków – poinformowała Cameron. – Dopiero
parę godzin temu ruszyła produkcja nowych. Jeśli nam się poszczęści, możemy
otrzymać około dziesięciu tysięcy.
– To wystarczy jedynie na piętnaście sekund, jeśli będziemy strzelać ze
wszystkich czterech działek – zauważyła Jessica.
– Pamiętajmy, że obecnie mogą one poprawnie działać tylko na górnej
powierzchni okrętu – ostrzegł Władimir. – Musieliśmy z  nich wymontować
siłowniki sterujące klapami i  zamontować je w  miejsce tych, które uległy
uszkodzeniu we wtórnych wymiennikach ciepła.
– Nie ma problemu – zapewnił go Nathan. – Jestem pewien, że możemy się po
prostu obrócić na piętnaście sekund i  zmusić je do działania. A  co z  dziurą
w lewej burcie?
– W  tej chwili nic nie można na to poradzić. Naprawienie szkód zajmie
tygodnie.
– Cóż, przynajmniej lewy hangar jest nadal dostępny – stwierdził kapitan.
– Czy nadal zamierzamy używać otwartego pokładu? – zapytał Prechitt.
– Tak, gdy już zamontujemy wszystkie elementy – odrzekł Nathan. – Należy
się spodziewać, że będziemy mogli używać otwartego pokładu jakąś godzinę
przed rozpoczęciem misji.
– Mamy teraz trzydzieści sześć myśliwców kosmicznych i  pięćdziesiąt
atmosferycznych. Wszystkie są obsadzone załogami i  gotowe do startu – dodał
major. – Jeszcze uzupełniamy paliwo, ale na pokładach jest już wystarczająco
dużo amunicji, aby mogły wykonać co najmniej cztery pełne loty.
– O jakim uzbrojeniu mówimy? – spytał Nathan.
– Pociski typu myśliwiec–myśliwiec, myśliwiec–powierzchnia, manewrujące,
do dział elektromagnetycznych... Mamy wszystko, co trzeba, a to dzięki akcji na
Ancot. Bez niej nie mielibyśmy nawet połowy.
– Dobrze wiedzieć – odpowiedział Nathan i skierował uwagę na Cameron. –
Jak działa ruchome centrum dowodzenia?
– Zorganizowaliśmy je w jednym z promów towarowych z portu kosmicznego
Aitkenny. Jest dość ciasno, ale udało się maksymalnie poszerzyć zatoki. Właśnie
podłączają wewnętrzne zasilanie z  promu. Również systemy komunikacyjne
zostaną zintegrowane z  jego układami. Nie będzie miało zbyt dużego zasięgu,
może kilkaset tysięcy kilometrów, ale to musi wystarczyć. Całość powinna
zacząć działać za jakieś sześć godzin.
– Wspaniale. Ilu ludzi potrzebujesz do obsługi?
– Oprócz dwuosobowej załogi lotniczej jeszcze sześciu ludzi do stanowiska
przetwarzania danych i łączności, a poza tym kogoś, kto będzie mnie wspierać,
jak również kilka osób do obsługi platformy tranzytowej.
– Platformy tranzytowej? – zapytał Nathan.
– Z  portu Aitkenny zabraliśmy pięć kontenerów towarowych – wyjaśnił
główny bosman Montrose. – Każdy z  nich ma źródło zasilania, system
środowiskowy i  lokalną grawitację. Połączymy je ze sobą, żeby zyskać
wystarczająco dużo miejsca dla żołnierzy sił lądowych. Cały ten zestaw może
zostać umieszczony na platformie lotniskowej i  przetransportowany za pomocą
napędu skokowego do docelowego miejsca poza systemem Takary.
– Ale jak zamierzamy wystrzelić to z naszego pokładu? – zapytał Nathan.
– OJM – odpowiedział Montrose. – Orbitalna jednostka manewrująca.
Używamy ich do przenoszenia zasobników ładunkowych między przewoźnikami
a orbitalnym systemem transferowym, w którym czekają na transport na Corinair.
– A więc to coś w rodzaju holownika kosmicznego – zauważył Nathan. – Czy
będą bezpieczne do naszych zastosowań?
– Są solidnie opancerzone i  przez co najmniej kilka dni potrafią chronić
wnętrze przed promieniowaniem słonecznym Darvano. Teraz i  tak będą się
znajdować znacznie dalej od słońca Takary. Wszystko powinno być w porządku,
szczególnie biorąc pod uwagę planowany krótki czas przebywania w przestrzeni.
– Chcielibyśmy umieścić w  punkcie docelowym również kilka innych
promów towarowych z  kalibri, a  także transportowcami piechoty – dodała
Jessica. – Dodatkowe wsparcie z  powietrza może się przydać, zwłaszcza jeśli
bitwa na powierzchni będzie się przeciągać.
– Czy możemy to wszystko przewieźć w jednym skoku? – zapytał Nathan.
– Nie, kapitanie – odparła Cameron. – Prawdę mówiąc, będą potrzebne co
najmniej trzy, a może nawet cztery skoki.
– Pani komandor – zaczął Nathan kwaśnym tonem – Takara jest oddalona
cztery i  sześć dziesiątych roku świetlnego od nas. Oznacza to, że pomiędzy
podróżami będziemy musieli czekać prawie dziesięć godzin. Dodajmy do tego
jeszcze kilka skoków wewnątrz systemu Takary, żeby rozmieścić platformy dla
dronów nadświetlnych wykorzystywanych jako pociski kinetyczne, a  także
kolejne osiem godzin w punkcie wyjściowym, by się upewnić, że rozpoczniemy
bitwę z w pełni naładowanym napędem skokowym. Jak bardzo opóźni to atak?
– O niecałe pięćdziesiąt godzin, kapitanie – powiedziała Cameron.
– To oddala atak o cztery dni zamiast dwóch – zmartwił się Nathan. – Przecież
minęło pięć dni od wysłania drona. Wygląda więc na to, że już dwa dni temu
takarańskie dowództwo odebrało wiadomość. Jeśli opóźnimy atak o  kolejne
cztery dni, będą mieli nie tylko czas, żeby lepiej się przygotować do obrony, ale
mogą nawet uruchomić „Avendahla”. To jest po prostu nie do przyjęcia.
– Jeśli zaczniemy teraz wdrażać mniejsze elementy projektu, być może uda się
zaoszczędzić dzień lub dwa – zasugerowała Cameron.
– To nie wystarczy – zaoponował Nathan.
– Kapitanie, musi wystarczyć – stwierdziła Jessica. – Nie możemy zaatakować
bez przygotowania. I tak nasze szanse są niewielkie.
– A  gdybyśmy po prostu umieścili na pokładzie lądowe jednostki
uderzeniowe? – zastanowił się Nathan. – To zaoszczędziłoby co najmniej
dziesięć godzin.
– To nic nie da – zaprotestowała Cameron. – Procedury lądowania i  startu
promów z pokładu lotniskowego „Aurory” w celu przetransportowania żołnierzy
zajęłyby dwa razy dłużej. Poza tym należałoby co jakiś czas wskakiwać do strefy
tranzytowej. „Aurora” musi wiązać walką imperialne okręty, by nie mogły
udzielić pomocy Takarze. Należy je po prostu zniszczyć. Poza tym, jeśli
„Aurora” zostałaby uszkodzona i  nie mogła wykonać skoku albo, co gorsza,
zaginęłaby z  całą załogą, atak naziemny automatycznie zakończyłby się
niepowodzeniem. To zbyt ryzykowne, sir. Potrzebujemy platformy tranzytowej.
– Może moglibyśmy zrezygnować z dronów nadświetlnych? – zastanowił się
Prechitt.
– Nie zgadzam się – stwierdził chłodno Nathan. – To nasz as w  rękawie.
Gdyby „Aurora” zaginęła, komandor Taylor nadal mogłaby w  razie potrzeby
wystrzelić pociski kinetyczne.
– Kapitanie – zaczął Tug – użycie pocisków kinetycznych w systemie Takary
jest niezwykle ryzykowne. Gdyby któryś uderzył w  zamieszkaną planetę lub
księżyc...
– Panie Tugwell, doskonale zdaję sobie sprawę z ryzyka – stwierdził Nathan.
– Pociski kinetyczne pozostaną jednak dostępną opcją.
– Oczywiście – zgodził się Tug.
– Dobrze, zabierzmy się więc do roboty – rozkazał Nathan. – Pani komandor,
chciałbym, aby pierwszy skok odbył się jak najszybciej. Zacznijmy od promów
towarowych. Pozostawmy platformę tranzytową na koniec, żeby ludzie nie
musieli przebywać w przestrzeni dłużej, niż to konieczne.
– Tak jest, sir – odpowiedziała Cameron.
– Rozejść się – rozkazał Nathan. – Pani komandor, czy mogę prosić na
chwilę?
Cameron poczekała, aż pozostali opuszczą pomieszczenie.
– Słucham, kapitanie?
– Jak ci idzie? – zapytał Nathan. – Czy jesteś gotowa?
– A czy ktokolwiek z nas jest?
– Wiesz, co mam na myśli.
– Nic mi nie będzie, sir.
– Tak naprawdę nie ma nikogo, kto mógłby ci w  tym pomóc. Poproszę
porucznika Waddella, aby oddelegował jednego z oficerów, jednak nie sądzę, że
ma ich wystarczająco dużo.
– Teraz to już kapitan Waddell – odpowiedziała Cameron. – Major Prechitt
zgodził się z  tobą i  awansował go godzinę temu. I  masz rację. Waddell nie
dysponuje wolnymi oficerami.
Cameron wstała.
– Chciałabym zabrać ze sobą podporucznik Yosef.
– Kaylah? – zdziwił się Nathan. – Przecież nie jest oficerem bojowym. To
operator sensorów.
– Tak właściwie jest specjalistą naukowym, pamiętasz? – przypomniała
Cameron. – Może mi pomóc w  wyznaczaniu opóźnień czasowych i  tym
podobnych sprawach. Poza tym ma teraz tyle samo doświadczenia bojowego, co
każdy z  nas. Nie przeszła tylko odpowiedniego szkolenia. Przecież zostanie
dwóch innych operatorów.
– Trzech.
– Dwóch, bo wezmę jeszcze jednego – odpowiedziała Cameron, uśmiechając
się.
– Rozumiem – Nathan odwzajemnił uśmiech. – Gdy będziesz miała wolną
chwilę, spróbuj się trochę przespać.
– Ty też, kapitanie.
Nathan obserwował Cameron opuszczającą salę. Jej charakterystyczny, pewny
siebie i  zdecydowany krok, który tak go raził, gdy się poznali, dawno zniknął.
Nie był pewien, czy stało się to z  powodu przemęczenia, czy też niedawnego
otarcia się o śmierć i długiego powrotu do zdrowia.
Cameron wciąż miała w  sobie kilka tysięcy mikroskopijnych robotów
wykonujących naprawy i co jakiś czas musiała się zgłaszać do ambulatorium, by
corinairiańscy specjaliści mogli sprawdzać postępy i  wydawać nowe polecenia
nanomechanizmom. Nathan wiedział, że został jej jeszcze tydzień terapii, więc
zastanawiał się, czy sprawi to jakiś problem podczas ataku na Takarę.
W jednym miała rację – Nathan również potrzebował odpoczynku. Od ataku
na Ancot ucinał sobie jedynie krótkie drzemki.
„To nie jest sposób na prowadzenie wojny” – pomyślał. „Ciągle w pośpiechu.
A gdzie czas na planowanie i przygotowania?”
Oparty na łokciach pochylił się na chwilę do przodu i ukrył twarz w dłoniach.
Gdy otworzył oczy, zobaczył, że w progu stoi Jalea.
– Wyglądasz, jakbyś dźwigał na ramionach ciężar całej Galaktyki –
powiedziała.
– To chyba oczywiste, nie?
Weszła do środka i obeszła stół.
– Tak, ale tylko dla tych, którzy cię dokładnie poznali.
Podeszła do fotela po lewej stronie Nathana i usiadła.
– Dowodzenie jest trudnym zadaniem, wiem o tym.
– To również oczywiste, nieprawdaż? – burknął.
– Bycie legendą sprawia, że jest to jeszcze trudniejsze, mam rację?
– Można by tak rzec.
Jalea spojrzała na swoje dłonie.
– Przykro mi, że narzucono ci tę rolę. Nigdy nie miałam zamiaru cię tak
obciążać.
Nathan zmrużył oczy, starając się odgadnąć, w jakim celu Jalea go odwiedziła.
Nigdy nie prowadziła rozmowy ze względu na współczucie czy chęć
zrozumienia. Jej słowa i czyny zawsze miały określony cel.
– Zabawne, że to mówisz, bo przecież rzucasz imieniem Na-Tana na prawo
i lewo.
– Tak – przyznała. – Ale jak możesz zaprzeczyć prawdzie? Każdy widzi, że
jesteś Na-Tanem.
– Jestem pewien, że imię Na-Tan nie widniało na moim akcie urodzenia.
Myślę, że rodzice by mi o tym powiedzieli.
– Większość z nas nie zdaje sobie sprawy z przeznaczenia, dopóki nie stanie
z nim twarzą w twarz – odpowiedziała. – To, co czyni cię Na-Tanem, jest czymś
więcej niż tylko podobieństwem imienia czy faktem, że zarządzasz potężnymi
siłami i  pochodzisz z  Ziemi. Twoje działania czynią cię legendą. Nazwanie się
Na-Tanem to nic innego jak wykorzystywanie nadziei i  marzeń uciśnionych.
Gdyby kapitan Roberts żył, grałby rolę Na-Tana zamiast ciebie.
– Chciałbym, żeby tak było – zaśmiał się lekko kapitan. – Więc ostatecznie
nie wierzysz, że jestem Na-Tanem?
– Uważam, że jesteś takim Na-Tanem, jakim może być każdy z nas.
– Więc okłamałaś mieszkańców Corinair i Ancot?
– Powiedziałam tylko to, co chcieli usłyszeć – przyznała Jalea. – Uciskanym
łatwiej powstać i walczyć o wolność, gdy do boju prowadzi ich legenda.
Wyciągnęła rękę i dotknęła dłoni dowódcy.
– Potrzebują Na-Tana, by ich poprowadził.
Scott cofnął dłoń przed jej dotykiem, wziął do ręki datapad i wstał.
– Myślę, że szef sztabu ma rację. Muszę trochę odpocząć – powiedział. – Ale
dziękuję za słowa otuchy.
Wychodząc na korytarz, przypomniał sobie, jak urzekły go oczy i tajemnicze
rysy twarzy Jalei, gdy po raz pierwszy zobaczył ją na pokładzie jeszcze
w systemie Taroa. Wtedy uwierzyłby we wszystko, co by powiedziała. Chociaż
nie przyznał się nikomu poza Władimirem, osąd przysłoniła mu jej uwodzicielska
uroda, co zresztą słusznie podejrzewała Cameron. Było to jednak dawno temu, od
tego czasu wiele się zmieniło. Teraz sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Zmienił
się okręt, zmieniła się załoga, on sam też się zmienił.
Uśmiechnął się.

***
Kapitan wszedł do głównej zatoki hangarowej i  przeszedł przez niewielki
otwarty pokład. Nie przypuszczał, że to miejsce jest aż tak ciasne. Mimo że
pokład ładunkowy został w  większości opróżniony i  zamieniony w  kolejny
pokład hangarowy, nadal nie było wolnej przestrzeni, gdzie mogłyby lądować
przybywające jednostki. Jednak w  jakiś sposób szef pokładu i  jego podwładni
wciąż znajdowali dla nich miejsce, co samo w sobie było niezłym wyczynem.
Idąc środkową nawą, która pozostała jedynym niezajętym fragmentem
głównego pokładu hangarowego, Nathan przyglądał się pojazdom. Większość
stanowiły myśliwce przeznaczone do misji orbitalnych i atmosferycznych. Stały
w równych, zwartych rzędach, blisko przedniej ściany hangaru. Dzięki temu nie
blokowały śluz transferowych prowadzących do bocznych pomieszczeń
z windami, które obsługiwały pokład ładunkowy, a docierając aż na zewnętrzną
powierzchnię kadłuba, służyły jako platformy do startu i  lądowania.
W normalnych warunkach nie były używane podczas operacji lotniczych. Zostały
zaprojektowane, by umożliwić wykorzystanie mniejszych jednostek
w  przypadku, gdyby awaria spowodowała unieruchomienie pokładu
lotniskowego. Ze względu na to, że pokład hangarowy był obecnie zapełniony,
postanowiono uruchomić windy, aby obsługiwać mniejsze promy, które
nieustannie przybywały na „Aurorę”. Szczególnie ważne było to teraz, gdy nie
znajdowali się na orbicie Corinair.
Za rzędami myśliwców wyłoniły się dwie platformy z  dronami
komunikacyjnymi, z których każda zawierała po osiem maszyn, stojących ciasno
obok siebie. Technicy gorączkowo wprowadzali zmiany w  oprogramowaniu,
które miały przekształcić pojazdy w  śmiercionośne, szybsze od światła pociski
kinetyczne, potrafiące zniszczyć jednym uderzeniem imperialny pancernik.
Chociaż nie zostały do tego zaprojektowane, wyglądały tak złowieszczo, jakby
projektanci od początku wiedzieli, do czego będą zdolne, jeśli zostaną użyte jako
destrukcyjna siła.
Za platformami dronów komunikacyjnych stało kilka pojazdów typu OJM czy
też „kosmicznych holowników”. Takie jednostki miały służyć do przenoszenia
dronów w  miejsca, w  których powinny oczekiwać na polecenie wystrzelenia.
Nathan wiedział, że gdyby kiedykolwiek trzeba było je wykorzystać,
oznaczałoby to, że sprawy nie układają się najlepiej.
Idąc dalej w  stronę rufy, zwrócił uwagę na mężczyznę w  bardzo dziwnym
kombinezonie lotniczym. Eskortowano go do małego promu, który oczekiwał
w  pobliżu śluzy transferowej numer jeden, po lewej stronie głównego pokładu
hangarowego.
– Bosmanie! – Nathan zawołał Marcusa, który wydawał polecenia ludziom
znajdującym się w pobliżu.
– Tak jest, kapitanie!
– Co ma na sobie ten człowiek?
– Testuje wyposażenie służące do wykonywania skoków spadochronowych
z  kosmosu – wyjaśnił Marcus. – Chodzi o  sprzęt z  systemem automatycznej
nawigacji.
– Naprawdę? – zdziwił się kapitan. – Nie tak to sobie wyobrażałem.
– Musieli dodać więcej warstw ochronnych wokół pakietu ze spadochronem
hamującym – wyjaśnił główny bosman. – System automatycznej nawigacji
sprawił, że pakiet nie mieścił się i  został uszkodzony podczas opadania na
planetę. Pierwszy gość, który to testował, rozwalił się.
– Ktoś zginął?
– Tak jest, sir... Hamowanie zawiodło, a  zapasowe spadochrony podarły się
z powodu prędkości. Biedak uderzył w ziemię ze straszną siłą.
– Dlaczego mnie o tym nie poinformowano?
– Nie wiem, kapitanie – odparł Marcus. – Sądzę, że szefowa sztabu musiała
stwierdzić, że i tak ma pan już wystarczająco dużo na głowie. Ale proszę się nie
martwić. Jestem pewien, że tym razem się uda. Jak mówicie na Ziemi? Do trzech
razy sztuka?
– Do trzech razy? – Nathan bał się już zapytać o szczegóły.
– No tak – przyznał bosman. – Drugim razem też nie wyszło zbyt dobrze.
Wysoka temperatura rozpieprzyła system automatycznej nawigacji i  gość
przywalił w budynek, zanim zdążył go ominąć.
– Czy on też...?
– Och nie, kapitanie! – przerwał Marcus. – Wszystko w  porządku. Kilka
złamanych kości i parę innych uszkodzeń, ale będzie żył. Prawdopodobnie nawet
będzie chodzić, bo wstrzyknęli mu nanomechanizmy i inne rzeczy.
– Dziękuję, bosmanie – powiedział Nathan. – Proszę kontynuować pracę.
– Tak jest.
Nathan odsalutował szefowi pokładu i  skierował się w  stronę tylnego rejonu
zatoki, gdzie w  średniej wielkości promie trwał właśnie montaż mobilnego
stanowiska dowodzenia. Tego typu pojazd mógł się jeszcze zmieścić w większej
śluzie transferowej numer dwa, pośrodku tylnej ściany głównego pokładu
hangarowego. Pierwszą rzeczą, jaką Scott zauważył, wchodząc na prom, było to,
że pomimo przyzwoitych rozmiarów maszyny w  środku ledwo wystarczało
miejsca, żeby mobilne stanowisko dowodzenia mogło całkowicie wysunąć dwie
boczne komory. Każdy, kto chciałby się przemieścić z kokpitu na rufę, musiałby
się schylić i  przejść pod wystającymi po obu stronach wnękami stanowisk
dowodzenia.
Cała konstrukcja sprawiała groźne wrażenie. Postawiona na czymś, co
wydawało się ponadwymiarową, wieloosiową ciężarówką z platformą, wyglądała
dość niezgrabnie i  złowieszczo. Nawet z  wsuniętymi bocznymi komorami i  tak
była nieco szersza niż pojazd, na którym została umieszczona. Jego przód był
skierowany w  stronę rufy, żeby umożliwić szybkie opuszczenie promu. Gdy
Nathan wszedł do środka, stwierdził, że niewielka wysokość stanowiska
dowodzenia oznaczała, iż nie zostało ono umieszczone na wcześniej
przygotowanej platformie ładunkowej ciężarówki, ale raczej cała jednostka
została zbudowana od podstaw.
Na górze stanowiska dowodzenia kręciło się kilku corinairiańskich techników.
Nie mieli zbyt wiele miejsca. Do przedniej ściany kabiny została dostawiona
drabina umocowana kilkoma krótkimi linami. Okazało się, że drabina jest
przeznaczona nie tylko dla techników, ale prowadzi również do górnego włazu,
który z  kolei łączył się ze śluzą transferową wykorzystywaną przez inną ekipę,
pracującą na górnej powierzchni promu.
Podobnie jak na większości pojazdów z Corinair, również tutaj główne wrota
znajdowały się z  tyłu. Nathan przeszedł krótką rampą dla personelu, po czym
skierował się w  stronę centrum dowodzenia. Przechodząc pod bocznymi
przedziałami, pochylił się i  lekko przykucnął. Główne pomieszczenie było
niewielkie, ale wyglądało podobnie jak bojowe centrum informacji na „Aurorze”.
Tu również znajdowało się centralne stanowisko z  holograficznym systemem
wyświetlania. Po obu stronach sali zainstalowano sześć stanowisk roboczych.
Z przodu widoczny był krótki korytarz prowadzący do kabiny pilotów.
Przy środkowym stanowisku siedziała Cameron i  rozmawiała z  technikiem
podłączającym centrum dowodzenia do systemów promu. W  pomieszczeniu
znajdowało się też kilku innych specjalistów. Niektórzy zajmowali się
modyfikowaniem oprogramowania, a inni testowali sprzęt komunikacyjny.
– Kapitanie – przywitała się Cameron, nieco zdziwiona widokiem Nathana. –
Witamy w  mobilnym stanowisku dowodzenia i  zarządzania. Co cię tu
sprowadza?
– Przyszedłem głównie z ciekawości. Nieźle to wygląda.
– Może jest trochę ciasno, ale dla mnie w  sam raz. Podłączamy się do
systemów komunikacyjnych promu, a  także na wszelki wypadek umieszczamy
zapasowe urządzenie na górze, dzięki czemu będziemy mieli możliwość
używania anten, które zostały zamontowane na zewnętrznej wieży.
– Dobry pomysł.
– Uzupełniamy również oprogramowanie o  procedury, które za każdym
razem, gdy w strefie tranzytowej pojawi się „Aurora”, umożliwią odbiór danych
z  bojowego centrum informacji. Jeśli zainstalujemy to oprogramowanie
w  systemach komunikacyjnych pojazdów skokowych, będą w  stanie
automatycznie synchronizować się z „Aurorą” poprzez wymianę wiadomości.
– Kolejna świetna inicjatywa – pochwalił Nathan. Wyczuł, że szefowa sztabu
jest dumna z  nowego obiektu. – Więc jak to nazwiemy? Prawdę mówiąc,
wolałbym nie używać nazwy „bojowe centrum informacji”. Wygląda na zbyt
skomplikowaną.
– Może dezetka? – zasugerowała Cameron. – Skrót od dowodzenia
i zarządzania.
– Brzmi nieźle – zgodził się kapitan. – Zastanawiałem się tylko, dlaczego to
ustrojstwo stoi przodem do rufy?
– Kapitan Waddell poprosił nas, żebyśmy zrobili tak, by po zakończeniu
głównej bitwy można było zrzucić dezetkę na powierzchnię Takary. Myślę, że
obawia się ewentualnego przedłużenia konfliktu naziemnego.
– Jeśli do tego dojdzie, nie sądzę, że zainstalowanie dezetki na Takarze
pomoże – skomentował Nathan.
– Zgoda, ale spełnienie jego prośby nie było trudne.
– Jaki masz plan w przypadku, gdy coś się stanie z promem?
– Słucham?
– Co będzie, jeśli zostanie uszkodzony, na przykład straci źródło zasilania
albo system podtrzymywania życia? Jaki jest plan awaryjny?
– Cóż, dezetkę można przygotować do akcji bojowej i  zapewnić w  niej
odpowiednie ciśnienie powietrza. Ma źródło zasilania i system podtrzymywania
życia. Jednak tak naprawdę nie została zaprojektowana do przebywania
w kosmosie, jeśli o to ci chodzi.
– Gdy rozpoczniemy akcję, być może będziesz musiała założyć kombinezon
ciśnieniowy – zasugerował Nathan.
– To nam trochę utrudni pracę.
– Nie widzę tu wielu ludzi – odpowiedział Nathan. – Usuń po prostu kilka
foteli po obu stronach, żeby zrobić więcej miejsca.
– Kapitanie, czy naprawdę uważasz, że będzie to konieczne?
– Czy załoga promu nosi kombinezony ciśnieniowe? – zapytał krótko kapitan.
– Zrozumiałam.
Nathan wstał i  dał znak Cameron, by poszła z  nim do małego korytarza
prowadzącego do kabiny pilotów, ponieważ chciał się znaleźć poza zasięgiem
słuchu techników pracujących w pomieszczeniu.
– Cam, dlaczego mi nie powiedziałaś, jak wyszły testy skoków?
– Przecież nie musiałeś tego wiedzieć – zaczęła się bronić.
– Nie musiałem wiedzieć, że jeden człowiek zginął, a  drugi został ciężko
ranny?
– Czy to by coś zmieniło? Kazałbyś zaprzestać wykonywania testów?
– Ale przecież wcześniej mogli przeprowadzić więcej symulacji
komputerowych...
– Zrobili ich wystarczająco dużo – przerwała Cameron. – Ale wiesz równie
dobrze jak ja, że całe modelowanie komputerowe nie jest nic warte bez
wykonania kilku rzeczywistych skoków testowych.
– Po prostu nie chcę, żeby ktokolwiek niepotrzebnie tracił życie – rzekł
Nathan.
– To nie było tak, jak myślisz. Ci ludzie testowali sprzęt, ponieważ wiedzieli,
że za kilka dni włożą te kombinezony i  wskoczą w  samo serce imperium.
Wiedzieli, że aby misja mogła zakończyć się powodzeniem, większość z  nich
musi przeżyć i znaleźć się dokładnie w wyznaczonym miejscu. Nikt im nie wydał
żadnych rozkazów. Sami się zgłosili.
Nathan westchnął. Wiedział, że Cameron się nie myli. Zdawał sobie również
sprawę, że zarządza mnóstwem szczegółów, które dotyczą nie tylko obsługi
„Aurory”, ale także przygotowywania się do inwazji. Mogła nie emanować
pewnością siebie ani nie poruszać się sprężystym krokiem, ale wciąż była zdolna
do wykonywania obowiązków.
– Masz rację – przyznał, wzdychając jeszcze raz. – Kontynuuj pracę.

***

– Po skoku – oznajmił Dumar. – Wyszukiwanie kontaktów wyłącznie przy


użyciu czujników pasywnych.
Josh rozejrzał się nerwowo. Skok w sam środek wrogiego systemu był czymś
zupełnie innym niż przemierzenie go z  niemal relatywistyczną prędkością
w  wyłączonym myśliwcu. Błyski skoków trwały krótko, ale były oślepiająco
jasne. Łatwo można było je przeoczyć, jeśli nie patrzyło się we właściwym
kierunku. Nie miał jednak wątpliwości, że system Takary jest dokładnie
monitorowany.
– Zauważyli nas? – zapytał. – Czy w pobliżu są jakieś okręty?
– Spokojnie – odpowiedział Dumar. – Jeśli ktoś nas zauważy, będziemy mieli
mnóstwo czasu na wykonanie skoku awaryjnego.
– Chyba że strzelą do nas z  broni energetycznej – zauważył Josh. – Wtedy
będziemy mieli tylko kilka sekund na reakcję, jeśli w ogóle coś zauważymy.
– Nie będą strzelać na ślepo w systemie Takary – odparł Dumar opanowanym
tonem. – Groziłoby to trafieniem we własną jednostkę. Poza tym nie spodziewają
się, że będziemy tak odważni, żeby tu się pojawić.
– Ale teraz dzięki dronowi komunikacyjnemu „Loranoi” wiedzą już o  nas
wszystko, prawda?
– Wiadomość wysłana z  „Loranoi” zawierała bardzo mało przydatnych
danych na temat „Aurory”.
– Wiesz może, co w niej było?
– Tak. Informowała dowództwo o  odłączeniu się Corinair od imperium oraz
o  tym, że zostali zaatakowani przez tajemniczy okręt, który był w  stanie
w  dowolnym momencie znikać i  się pojawiać, a  być może w  mgnieniu oka
przemieszczać się w promieniu kilku tysięcy kilometrów.
– Czy to wszystko? – upewnił się Josh.
– Nic więcej nie było – odpowiedział Dumar. – Jednak w  zestawieniu
z  wcześniejszymi raportami zebranymi przez imperium na temat wyczynów
„Aurory” w gromadzie Pentaura można spokojnie założyć, że Ta’Akarowie są już
świadomi istnienia tego okrętu i napędu skokowego.
– No to świetnie – odparł Josh. – Wiesz, mogłeś pominąć ten ostatni fragment.
Bez niego czułbym się znacznie lepiej.
– Widzę wiele kontaktów o różnej istotności – oznajmił Dumar.
– Gdzie? – zapytał Josh, obracając głowę.
– Wszędzie wokół. Wiesz, to jest dość cywilizowany system.
– Kierują się w naszą stronę?
– Kilka z nich przejdzie obok nas w odległości kilkuset kilometrów.
– Czy to okręty?
– Te, które nas miną, nie. Ale ogólnie rzecz biorąc, w  systemie znajdują się
okręty.
– Oczywiście – odpowiedział Josh z nutą sarkazmu.
– Zbliżamy się szerokim łukiem do Takary – wyjaśnił Dumar. – Jednak zanim
do niej dotrzemy, będziemy mieli dużo czasu, żeby przesłać wywołanie,
wymienić wiadomości z moim kontaktem i odskoczyć.
– W jaki sposób możemy przesłać wiadomość, by nas nie wykryli?
– Korzystając z  osobistego komunikatora, który znaleźliśmy przy zmarłym
oficerze z „Campaglii” – wyjaśnił Dumar. – Jeśli zaczniemy nadawać, będzie się
wydawać, że wiadomość pochodzi z  jednostki przemieszczającej się pomiędzy
Takarą a innym światem w systemie.
– Czyli po prostu powiesz coś w  stylu: „Cześć, kolego, jak się masz? Jakieś
plany na jutro?”.
– Nie, to będzie komunikacja tekstowa.
– Skąd więc możesz mieć pewność, że wyślesz komunikat do właściwego
człowieka? – zastanowił się Josh.
– Ponieważ tylko on będzie mógł zrozumieć oryginalną wiadomość.
– Ale ktoś może ją przechwycić lub udawać, że jest twoim przyjacielem...
– Wiadomość zostanie zaszyfrowana.
– Każdy szyfr można złamać – stwierdził Josh. – Nawet ja to wiem.
– To prawda, ale wykonanie takiego zadania zajmie kilka tygodni, więc nie
będzie to już miało znaczenia. Oprócz tego przetestuję odbiorcę za pomocą
szeregu pytań, by potwierdzić jego tożsamość.
– A  jeśli Ta’Akarowie go złapią i  przeskanują mózg czy coś w  tym stylu?
A może jest podwójnym agentem?
– Josh, pracuję w  tej branży wystarczająco długo, aby móc ocenić ryzyko
i korzyści w takich sytuacjach.
– Ja tylko mówię...
– Być może najlepiej by było, gdybyś się skoncentrował na lataniu.
– Na jakim lataniu? Przecież dryfujemy, pamiętasz?
– Zbliżamy się do punktu kontaktowego – odparł Dumar i  zaczął pisać na
klawiaturze przenośnego urządzenia komunikacyjnego. – Przygotowuję wstępną
wiadomość.
– W porządku, za trzydzieści sekund znajdziemy się w obszarze kontaktowym
– odpowiedział Josh.
Dumar zaczął obserwować wyświetlacz nawigacyjny, gdy zbliżyli się do
wirtualnego korytarza przestrzennego. Po chwili pojazd znalazł się wewnątrz
niego. Dumar nacisnął przycisk i wysłał cyfrową wiadomość tekstową.
– Komunikat wysłany.
– Poruszamy się w poprzek korytarza komunikacyjnego – poinformował Josh.
– Wyjdziemy z niego za godzinę.
– Pierwsza wiadomość dotrze na Takarę za jakieś pięć minut, więc jeśli
wszystko pójdzie dobrze, powinniśmy otrzymać odpowiedź w  ciągu dziesięciu
do piętnastu minut.
– Super. Co będziemy robić w tym czasie? – zapytał Josh.
– Ja będę nadal monitorował czujniki pasywne pod kątem wszelkich zdarzeń,
które mogłyby oznaczać, że zostaliśmy wykryci. Sugeruję, abyś na wszelki
wypadek co chwilę aktualizował parametry skoku awaryjnego. Pamiętaj, że
jesteśmy w  samym środku macierzystego systemu Ta’Akarów i  właśnie
wysłaliśmy komunikat. Ryzyko cały czas istnieje.
– W porządku – potwierdził Josh i skoncentrował się na wyznaczaniu skoku
awaryjnego. Po kilku chwilach zakończył wprowadzanie parametrów celu,
a  system zajął się resztą obliczeń. Deliza opracowała podprogram, który
w  sposób ciągły wyznaczał parametry skoku na podstawie bieżącego kursu
i  ostatnio wprowadzonego miejsca docelowego. Dzięki temu Sokół był zawsze
gotowy do ucieczki. Złożoność obliczeń zależała bezpośrednio od odległości, ale
komputer mógł w  razie potrzeby nawet co minutę przeliczać parametry.
Ponieważ było mało prawdopodobne, żeby ktoś mógł się tak szybko do nich
zbliżyć, Josh ustawił przerwę między automatycznym wykonywaniem obliczeń
na pięć minut.
– Mam dobre wieści – oznajmił Dumar.
– Przecież twój kontakt nie mógł tak szybko odpowiedzieć – zdziwił się Josh.
– Oczywiście, że nie. Ta’Akarowie właśnie wysłali grupę okrętów.
Prawdopodobnie kieruje się w stronę układu Darvano.
– Czy to ma być dobra wiadomość?
– Oznacza to, że podczas ataku „Aurora” będzie musiała sobie radzić
z mniejszą liczbą jednostek.
– A ile ich pozostało?
– Według moich obliczeń odleciało pięć. Pozostało więc tylko jedenaście,
wliczając w to „Avendahla”.
– Jedenaście imperialnych okrętów – powiedział Josh. – Trudno to nazwać
dobrą wiadomością.
– To lepiej niż szesnaście – stwierdził krótko Dumar.
– Czyli pięć leci w kierunku Corinair? – upewnił się Josh.
– Żeby zyskać pewność, będziemy jeszcze musieli zlokalizować tę grupę
bojową i potwierdzić kurs – wyjaśnił Dumar. – Imperium rzadko jednak wysyła
naraz tak wiele okrętów. A ponieważ niedawno nadeszła wiadomość z „Loranoi”,
takie założenie jest logiczne.
– I nie przejmujesz się tym? Oczywiście wiem, że nie pochodzisz z Corinair,
ale przecież masz tam rodzinę, prawda?
– Tak, żonę i dwoje dzieci.
– Nie martwisz się o  nich? – Josh zaczął się denerwować. Próba uzyskania
odpowiedzi od Dumara była podobna do nakłaniania Tuga, by opowiedział coś
o sobie.
– Jasne, martwię się o  ich bezpieczeństwo, ale nie wierzę, że grupa bojowa
będzie kontynuować lot w  kierunku Darvano, gdy się zorientuje, że imperium
zostało pokonane.
– Jak możesz być tego taki pewien? – zdziwił się Josh. – Przecież może być
tak, że dowódca grupy bojowej i tak zdecyduje się walczyć w imieniu imperium.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobią, będzie zemsta na systemie Darvano.
– Okręt nie jest czymś niezniszczalnym – stwierdził Dumar. – Aby
zachowywał odpowiednie parametry, potrzebny jest lojalny kapitan dowodzący
profesjonalną załogą i  zarządzający niezawodną infrastrukturą. Struktura
imperium, z  klasowym podziałem na arystokratów i  pospólstwo oraz legionami
z  poboru, jest jego największą słabością. Bez wsparcia państwa i  obietnicy
nagrody od Caiusa arystokracja nie będzie już chciała ryzykować życia w bitwie.
Bardziej prawdopodobne jest, że okręty się wycofają, bo arystokracja będzie
chciała jak najszybciej wrócić, by chronić posiadłości.
– O  tym właśnie mówię. Jak mają chronić swoje ziemie? Chyba za pomocą
okrętów, prawda?
– Pomyśl o  załodze. Prawdą jest, że niektórzy mogliby pozostać i  służyć na
okręcie w  zamian za pewną kwotę odszkodowawczą i  obietnicę ewentualnego
powrotu do domu, ale wymagałoby to znacznego nakładu środków. Myślę, że
każdy kapitan, który chciałby zrealizować tak głupi pomysł, prawdopodobnie
wydałby wszystko, co by wcześniej zgromadził. Ale to nie przypadek, że tak
właśnie jest. Cesarz, mimo niezrównoważenia, nie jest głupcem. Cały system
został tak zaplanowany, by wszystko się rozpadło, gdy zabraknie w nim Caiusa.
To jego metoda, dzięki której przez dziesięciolecia unikał zamachów.
Josh zastanowił się nad tym, co właśnie usłyszał. Ponieważ wydawało mu się,
że wyjaśnienia zostały oparte na pokrętnej logice, nie mógł się powstrzymać od
ich zakwestionowania. Niestety, nie znał ani wielkości majątku, jaki posiadał
przeciętny kapitan takarańskiego okrętu, ani wysokości odszkodowania, jakie
wypłacono by członkom załogi, aby zapewnić sobie ich lojalność. Mógł jedynie
spekulować, co oznaczało, że musiał uwierzyć w słowa Dumara.
Nie było to proste, ponieważ niewiele było wiadomo o  tym mężczyźnie.
Mieszkał na Corinair i  kiedyś służył jako analityk wywiadu takarańskiego.
Krążyły nawet pogłoski, że znał Tuga z  czasów służby cesarskiej. Sam Tug
jednak nigdy nie wspominał, że służył imperium, a na pewno nie przyznał się do
tego Joshowi czy Lokiemu. Gdzieś jednak musiał odbywać szkolenia i treningi,
a  przecież gromadą Pentaura rządziło imperium. Mogłoby to ewentualnie mieć
miejsce w czasach poprzedzających powstanie cesarstwa. Josh niewiele wiedział
o  tamtym okresie, ponieważ Caius nakazał usunąć znaczną część wcześniejszej
historii ze wszystkich baz danych. Mimo to Tug nie mógł wówczas służyć
w wojsku, ponieważ byłby zbyt młody. Choć Joshowi było trudno zaakceptować
przepowiednie Dumara czy Tuga, wiedział, że kapitan Scott ściśle współpracuje
z  nimi podczas planowania inwazji. To chłopakowi wystarczyło, ponieważ bez
zastrzeżeń ufał Nathanowi.
– Od jak dawna znasz Tuga? – zapytał, zmieniając temat. Może gdyby poznał
więcej szczegółów łączącej ich przyjaźni, dowiedziałby się czegoś o przeszłości
Tugwella. Dzięki temu zaspokoiłby ciekawość i pozbył się obaw.
– Jesteś bardzo dociekliwy – zaśmiał się Dumar.
– Przepraszam – odpowiedział Josh. – Nie zdawałem sobie sprawy, że to
tajemnica.
– Nie, wszystko w  porządku. Znam Tuga od wielu lat – wyjaśnił Dumar. –
Prawdę mówiąc, znałem go, zanim się urodziłeś, chociaż przez długi czas nie
utrzymywaliśmy kontaktu.
Josh nagle się podekscytował.
– Jesteś Karuzari, prawda?
– W pewnym sensie.
– To znaczy, że byłeś szpiegiem czy kimś w tym rodzaju?
– Powiedzmy, że byłem dostawcą informacji, i na tym poprzestańmy.
„Mam cię” – pomyślał Josh. Przez chwilę siedział cicho, zadowolony, że
w końcu coś odkrył. Szczególnie cieszyło go, że wie teraz więcej niż Loki. Nie
mógł się doczekać, aż wróci na „Aurorę” i  podzieli się wiadomością
z przyjacielem.
– Służyliście razem? – zapytał, mając nadzieję, że w końcu przełamał lody.
– Przeszliśmy razem trening lotniczy – przyznał Dumar.
– Myślałem, że jesteś oficerem wywiadu.
– To było później. Pierwotnie byłem pilotem myśliwców przechwytujących.
Tak naprawdę byłem kiedyś skrzydłowym Tugwella. Przejście do wywiadu
nastąpiło znacznie później, długo po tym, jak się rozstaliśmy.
– W takim razie kiedyś latałeś taką maszyną jak ta.
– Tak rzeczywiście było – potwierdził Dumar.
– Jak to się stało, że zacząłeś pracować dla Karuzari?
Komunikator Dumara zapiszczał.
– Otrzymaliśmy odpowiedź – oznajmił.
– Co w niej jest?
– Chwileczkę. Sprawdzam dane uwierzytelniające.
Minęło kilka chwil, w trakcie których Josh ledwo mógł usiedzieć na miejscu.
Bez dalszych wyjaśnień Dumar zaczął wystukiwać odpowiedź.
– Co on powiedział? – powtórzył Josh.
– Po prostu potwierdził tożsamość i  zapewnił, że jest gotowy na odebranie
zaszyfrowanej wiadomości.
– Jak, do diabła, przekazaliście to wszystko bez wzbudzania podejrzeń? –
zapytał Josh. – Wiesz przecież, że mają superkomputery, które monitorują
wszystkie sygnały komunikacyjne w poszukiwaniu tego typu rzeczy, prawda?
– Szpiedzy mają swoje sposoby – powiedział Dumar z  uśmiechem,
kontynuując pisanie.
– Nie rozumiem.
– To sztuka wypowiadania wielu słów, które pozornie nic ważnego nie znaczą.
– Rozumiem. Pewnie masz na myśli jakieś ukryte hasła i tego typu rzeczy?
– Naoglądałeś się zbyt wielu tanich filmów szpiegowskich – odpowiedział
Dumar.
– Tak, w tym przypadku możesz mieć rację – przyznał Josh. – Więc musimy
poczekać kolejne dziesięć minut, żeby dowiedzieć się, czy ten facet nam
pomoże?
– Zgadza się. Jednak fakt, że odpowiedział, jest bardzo dobrym znakiem.
– Jak to?
– Wie, że nie nawiązywałbym kontaktu w  taki sposób, chyba że
potrzebowałbym pomocy w sprawie, która jest związana z ryzykiem. Gdyby nie
miał zamiaru pomóc, po prostu zignorowałby wiadomość.
– Chyba że pracuje dla wroga i  teraz próbuje poznać twoje plany, żeby
poinformować o nich przełożonych.
– Nie skontaktowałbym się z nim, gdybym uważał, że jest to prawdopodobne
– zapewnił Dumar. – Może się powtarzam, ale moim zdaniem...
– Wiem, za dużo filmów szpiegowskich.
– Wiadomość zwrotna została wysłana.
– I co teraz?
– Czekamy na odpowiedź. Rozmowa potrwa dość długo. Zacznijmy
tymczasem wyznaczać serię skoków, żeby zlokalizować grupę bojową lecącą
w stronę Darvano – odpowiedział Dumar.
– Oczywiście. Zadałem głupie pytanie – odpowiedział Josh.
Jeśli były rzeczy, które podobały mu się jeszcze mniej niż loty zwiadowcze,
należało do nich wyznaczanie skoków. Tym zawsze zajmował się Loki.

***
Nathan podniósł głowę znad biurka, słysząc, że właz w  sali odpraw został
otwarty. Do środka weszła komandor Taylor. Chociaż starał się nie wyglądać na
zaniepokojonego, poważnie wątpił, że Cameron nie zauważy jego
zniecierpliwienia.
– Jeszcze nic – poinformowała, siadając po przeciwnej stronie biurka.
– Nie ma ich dość długo. Czy nie powinni już wrócić?
– Teoretycznie powinni wrócić godzinę temu.
– Czy uważasz, że coś poszło nie tak? – zapytał Nathan.
– Istnieje wiele możliwych przyczyn opóźnienia – stwierdziła Cameron. –
Może przed wykonaniem skoku powrotnego zostali zmuszeni do dłuższego
dryfowania, aby uniknąć wykrycia. A  może więcej czasu zajęła wymiana
wiadomości z  kontaktem Dumara. Może też postanowili pozostać dłużej
w  korytarzu komunikacyjnym. Wzięliśmy to wcześniej pod uwagę i  w
dodatkowym napędzie manewrowym myśliwca zainstalowaliśmy
niskotemperaturowe systemy odrzutowe.
– Rzeczywiście – powiedział Nathan. – Jak sądzisz, ile jeszcze powinniśmy
czekać?
– Zanim co?
– Zanim uznamy ich za zaginionych.
– Załóżmy, że zostali zmuszeni do zmiany planu lotu i  postanowili
przeprowadzić pełne rozpoznanie, żeby uniknąć wskakiwania i  wyskakiwania
w  samym środku systemu. W  takim przypadku operacja zajmie ponad
dwadzieścia godzin, nawet jeśli będą dryfować nieco szybciej niż zwykle.
Powinniśmy więc dać im przynajmniej tyle czasu.
– Co będzie, jeśli nawet wtedy się nie pojawią? – zaniepokoił się Nathan. Nie
widział żadnej możliwości wprowadzenia w  życie planu bitwy bez otrzymania
potwierdzenia od kontaktu Dumara.
– Ile czasu minie, zanim pojawi się kolejny imperialny okręt? – spytała
Cameron.
– To może zająć miesiące – odparł. – Nie możemy tu tkwić tak długo.
W pewnym momencie musimy dać za wygraną i wrócić do domu.
– Co się wtedy stanie z Corinair i Sojuszem?
– Cam, przecież pamiętasz, że Sojusz był moim pomysłem. Pytanie brzmi, po
jakim czasie nasz obowiązek wobec Ziemi stanie się ważniejszy od obietnicy
złożonej tym ludziom? Po trzech miesiącach? Sześciu? A może po roku? Z tego,
co wiemy, i tak już może być za późno. Przecież te okręty, które zaskoczyły nas
na zewnątrz Układu Słonecznego, mogły być zaawansowanym zwiadem większej
siły inwazyjnej, kierującej się ku Ziemi.
– Pewnie przypominasz sobie komunikat ogłoszony przez kapitana Robertsa
tuż przed pierwszym skokiem próbnym. To było wtedy, gdy krążyliśmy po
orbicie Jowisza. Wywiad floty oszacował, że atak nastąpi w ciągu roku lub nawet
dwóch lat, a nie kilku miesięcy.
– Tak, pamiętam to – odpowiedział Nathan. – Ale przecież wiesz, jak błędne
informacje mogą pochodzić z  wywiadu floty. Większość z  tego, co wiemy
o  Jungach, poznaliśmy dzięki rozpoznaniu radioelektronicznemu, przy czym
przeważająca część odebranych sygnałów miała w  najlepszym przypadku
dziesiątki lat. Oni po prostu zgadują, opierając się na starych, przestarzałych
pojęciach logistyki wojennej. Żaden z  nich nigdy nie brał udziału w  takiej
wojnie. Do diabła, czy zdajesz sobie sprawę, że my teraz mamy dużo więcej
doświadczenia w walce kosmicznej niż którykolwiek z nich?
– Przemyśl to, Nathanie – zasugerowała Cameron. – Pomyśl o  zasobach
niezbędnych do zaatakowania całego świata. Nie mówię o  roztopieniu go
z  orbity, jak to robią Ta’Akarowie. Mam na myśli przejęcie go z  zasobami,
infrastrukturą i  ludnością. Raporty z  Alfa Centauri nie były oparte na
rozpoznaniu radioelektronicznym. Pochodziły od lokalnych agentów.
Mieszkańcy Alfa Centauri dzielnie walczyli, co drogo kosztowało Jungów. Albo
nie spodziewali się aż takiego oporu, albo wysłali taką tylko siłę inwazyjną, na
jaką ich było wówczas stać. Tak czy inaczej, nie popełnią tego samego błędu
w przypadku Ziemi.
– Zgadzasz się więc z  tym, co ogłosił wywiad floty w  związku z  terminem
ataku?
– Tak.
Nathan odchylił się w fotelu i powoli wypuścił powietrze.
– Niemniej jednak w pewnym momencie będziemy musieli wrócić. Ziemianie
potrzebują technologii napędu skokowego, a  my mamy jedyny działający
egzemplarz.
– Właściwie nie jestem pewna, czy to prawda – stwierdziła Cameron.
– Dlaczego tak uważasz?
– Zastanów się, Nathanie. Przecież musieli wiedzieć, jak ważna jest ta
technologia. Dlaczego mieliby ryzykować utratę jedynego prototypu? To nie ma
sensu.
– Nie wiem – odpowiedział Nathan. – Wiesz, jacy są politycy. Żyją w  innej
rzeczywistości.
– Może, ale nadal uważam, że byliby głupi, gdyby nie mieli gdzieś kopii
zapasowej.
– Gdyby nawet tak było, dlaczego powiedziano nam, że mieliśmy jedyny
próbny egzemplarz? Przecież nawet Abby w to wierzy. Również kapitan Roberts
umarł z takim przekonaniem.
– Na wypadek gdybyśmy zostali schwytani?
– Cam, gdybyśmy zostali schwytani, Jungowie otrzymaliby technologię
napędu skokowego na talerzu.
– Nie wiem, Nathanie – odpowiedziała Cameron z  irytacją. – Po prostu
uważam, że to wydaje się raczej nieprawdopodobne. I tyle.
– Cam, nieprawdopodobne wydaje się wszystko, co nam się do tej pory
przydarzyło!
Cameron przez kilka sekund nie odzywała się.
– Masz rację – zachichotała. – Gdy wrócimy, nikt nam nie uwierzy.
– Nikt nie uwierzy w co? – zapytał Władimir, przechodząc przez właz.
– Że byłem na tyle głupi, żeby mianować cię głównym inżynierem –
powiedział Nathan. – Skończyłeś już naprawiać mój okręt?
– To prawda, że jestem niesamowitym inżynierem – zaczął Władimir, siadając
na kanapie – ale nie cudotwórcą.
Rozprostował nogi i ramiona, usiadł wygodniej.
– Jednak twój okręt został naprawiony na tyle, na ile się dało, biorąc pod
uwagę okoliczności. Znowu da się z niego strzelać.
– Dziękuję – powiedział Nathan. – W takim razie myślę, że możesz zachować
stopień, komandorze.
Władimir machnął ręką.
– E tam, możesz sobie go wziąć. Albo nie, poczekaj. Po namyśle
stwierdziłem, że potrzebuję więcej pieniędzy. Niedaleko Moskwy jest mała
dacza, którą zawsze chciałem mieć, a  przy niej cudowny stawek, idealny do
kąpieli w  letnie dni. – Władimir przymknął oczy. – Ale, ale! – zreflektował się
nagle. – Czy dostaniemy żołd?
– Żołd? – usłyszeli głos Jessiki, która weszła do środka i  zamknęła za sobą
właz. – Czy mamy otrzymać żołd?
– Eee... – wystękał Nathan.
– Więc to tak! Kapitanie, może po prostu zamykałbyś właz, bo wszystko
słychać – zasugerowała, a  następnie podeszła do kanapy, usiadła wygodnie,
uniosła stopy i położyła na nogach Władimira.
– Wygodnie ci? – zapytał Rosjanin.
– Tak, dzięki. O co chodzi z żołdem?
– Jestem pewien, że otrzymamy żołd, o ile nie zostaniemy wszyscy postawieni
w stan oskarżenia – zażartował Nathan.
Rozmowa została przerwana przez sygnał wywoławczy pochodzący z zestawu
komunikacyjnego wbudowanego w biurko.
– Kapitanie, tu łączność – zgłosiła się Naralena.
– Mów – odpowiedział zaniepokojony Nathan.
– Sir, myśliwiec przechwytujący właśnie pojawił się z powrotem w systemie.
Mam tu pana Dumara na bezpiecznym kanale.
– Połącz go.
Chwilę później w głośniku rozległ się głos Dumara:
– Kapitanie, tu Dumar.
– Słucham.
– Otrzymałem potwierdzenie od kontaktu na Takarze. Chce pomóc i uważam,
że ma dobry plan.
– Panie Dumar, to rzeczywiście dobra wiadomość. Proszę powiedzieć, czy
z Takary wysłano jakieś okręty?
– Tak jest. W  systemie Takary jest teraz tylko jedenaście okrętów. Gdy
zakończyliśmy misję, zaczęliśmy szukać pozostałych. Odnaleźliśmy grupę
bojową kierującą się w stronę Darvano. Biorąc pod uwagę jej obecną odległość
od Takary, sądzę, że została wysłana wczoraj. Jednak były tam tylko cztery
jednostki.
– A więc jeden okręt jest gdzie indziej.
– Zgadza się.
– Dobra robota. – Nathan zakończył rozmowę. – W  porządku. Słyszeliście.
Rozpoczynamy więc akcję. Gdy tylko myśliwiec przechwytujący wyląduje,
chciałbym, żeby do planowanego rejonu działań zaczęto wysyłać sprzęt.
Pamiętajcie, że w  pobliżu jest grupa bojowa, więc należy użyć dwóch skoków
i ominąć miejsce, w którym ostatnio przebywała. Gdyby jakiś okręt przypadkiem
nas dostrzegł, na pewno wszystkie by zawróciły.
– A właśnie zaczynałam się relaksować – zaczęła narzekać Jessica.
Władimir umieścił jej stopy na podłodze.
– No chodź już, mała dziewczynko – powiedział żartobliwie, po czym
wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać. – Wracamy do pracy.
Cameron również zaczęła się podnosić. Przez chwilę patrzyła na Nathana,
który to zauważył. Jego lewa brew bezwiednie się uniosła.
– O co chodzi?
– Nathanie, myliłam się co do ciebie – stwierdziła z pełną powagą.
– Co masz na myśli?
– Gdy cię poznałam, a  nawet wcześniej, gdy tylko usłyszałam o  tobie,
pomyślałam, że jesteś kolejnym aroganckim, egocentrycznym, bogatym
chłopczykiem, który wykorzystał sławę i  pieniądze tatusia, żeby łatwo przejść
przez życie.
Nathan udał, że jest zaskoczony, chociaż zawsze uważał, że Cameron od
pierwszego dnia miała o nim dość kiepską opinię.
– A teraz?
– Myliłam się. Nie jesteś taki, za jakiego cię miałam.
Nathan błysnął uśmiechem – tym samym, który zawsze go ratował, gdy
sprawiał kłopoty rodzicom.
– Cam, nie myliłaś się – przyznał. – Byłem właśnie takim typkiem, a  być
może nawet gorszym. Ale zmieniłem się. Tak naprawdę nie miałem wyboru,
prawda?
– To dobrze – powiedziała. – Nienawidzę się mylić – dodała, odwracając się
do wyjścia.
Nathan nadal się uśmiechał. Szefowa sztabu wreszcie zaczynała się
zachowywać tak, jak kiedyś.
8

– Po skoku – zameldował Riley, zajmujący stanowisko nawigacyjne na


mostku „Aurory”. – Jesteśmy w  punkcie postojowym, dwa dni świetlne od
systemu Takary.
– Panie Navashee! – zawołał Nathan do nowego operatora czujników, który
zastępował podporucznik Yosef. – Jakieś kontakty?
– Czujniki nic nie wykrywają, sir.
– Sternik, zmniejszyć prędkość do standardowej i  utrzymać kurs – rozkazał
Nathan. – Dopasować okręt do ekliptyki Takary i zarejestrować współrzędne.
– Tak jest. Zmniejszenie prędkości, utrzymywanie kursu – potwierdził Chiles.
– Wyrównanie do płaszczyzny ekliptyki i zapamiętanie współrzędnych.
– Łączność, poinformować operatorów lotów, że pokład jest gotowy.
– Tak jest, sir – odpowiedziała Naralena.
– Stanowisko taktyczne, wyświetlić dwa okna na głównym ekranie. Jedno
pokazujące widok z kamery na tylny pokład lotniskowy, drugie mapę taktyczną.
– Tak jest, sir – odpowiedział Randeen.
Chwilę później kapitan mógł się zapoznać z taktyczną mapą obszaru, a także
z  widokiem z  kamery. Obejrzał dokładnie pokład lotniskowy, a  także rufową,
górną część „Aurory”. Cztery ciężkie promy towarowe stały bardzo blisko siebie,
a mimo tego sporo wystawały poza tylną krawędź płyty pokładowej. Były zbyt
duże, aby zmieścić się w nawet największej śluzie transferowej „Aurory”.
– Doktor Sorenson, wydaje się, że dodatkowe emitery rozwiązały problem –
zwrócił się do Abby, która siedziała przy konsoli stanowiska po prawej stronie
mostka. – Wygląda na to, że promy przetrwały w jednym kawałku.
– Parametry związane z  masą i  geometrią skoku pozostały niezmienione –
poinformowała Abby. – Chociaż podczas operacji zużyliśmy nieco więcej
energii.
– O ile więcej?
– Czterdzieści dwie setne procenta.
– To chyba nie za dużo?
– Może się to wydawać nieistotne i w obecnej sytuacji tak rzeczywiście jest,
ale gdybyśmy spróbowali użyć tej samej techniki w  celu wykonania skoku
łączonego ze znacznie większą masą dodatkową, należałoby to wziąć pod uwagę.
– Postaram się zapamiętać, doktor Sorenson. Dobra robota.
– Dziękuję, kapitanie. Maszynownia raportuje, że reaktory są
wykorzystywane w  stu procentach. Dostępna moc jest kierowana do ładowania
banków energii napędu skokowego.
– Bardzo dobrze – odpowiedział Nathan, obserwując na przednim ekranie
panoramicznym widok z kamery.
Potężny prom towarowy zaczął się powoli unosić z  pokładu lotniskowego.
Czynność tę wykonywał nadzwyczaj wolno, a  jednocześnie rozpoczął
przemieszczanie w  lewo, żeby uniknąć zderzenia z  jednostką stojącą obok.
Manewr został przeprowadzony perfekcyjnie i po dwóch minutach wielki prom,
mający w  ładowniach dwa kalibri i  zasoby potrzebne do wsparcia ataku
naziemnego, szybko oddalił się od „Aurory”. Manewr powtórzyły kolejne dwie
jednostki. W  końcu ostatni pojazd wzniósł się i  podążył w  kierunku punktu
postojowego odległego o  kilkaset metrów od „Aurory”. Na głównym ekranie
wizualnym Nathan mógł również zobaczyć myśliwce eskortujące, wystrzeliwane
przez wyrzutnie na sterburcie. Sześć takich maszyn nie stanowiłoby żadnej
obrony, gdyby nawet najmniejszy z  imperialnych okrętów pojawił się w  tym
rejonie podczas nieobecności „Aurory”. Mogły jednak wystarczająco długo
utrzymywać wroga na dystans, by prom skokowy, który pozostał z  promami
towarowymi, zdążył przemieścić się do systemu Darvano z ostrzeżeniem.
– Kapitanie, obsługa lotów melduje, że wszystkie promy są w  drodze –
poinformowała Naralena. – Myśliwce eskortujące zostały wystrzelone, a Skoczek
Jeden podnosi się teraz z lewej platformy. Lot zwiadowczy został przygotowany.
Start za minutę.
– Bardzo dobrze – odpowiedział kapitan. – Panie Riley, proszę wyznaczyć
skok do współrzędnych pierwszej platformy z pociskami kinetycznymi.
– Tak jest, sir. Planuję skok.
Na ekranie wizualnym można było zauważyć, że Josh i  Loki wystartowali
myśliwcem skokowym. Styl pilotowania Josha był jak zwykle nieco agresywny.
Sokół odwrócił się i  oddalił od okrętu, a  po chwili zniknął w  błysku
niebieskobiałego światła, by rozpocząć kolejny długi zwiad w  systemie Takary.
Josh narzekał, że musi wziąć udział w nieatrakcyjnym locie, ale Nathan doszedł
do wniosku, że skoro rozmieszczenie wszystkich elementów i  przygotowanie
napędu skokowego „Aurory” zajmie prawie dzień, mogą przez ten czas
przeprowadzić końcowe rozpoznanie zasobów wroga i  rozlokowania jego
okrętów.
– Skok do punktu postojowego pierwszej platformy z pociskami kinetycznymi
został zaplanowany i zapamiętany – zameldował nawigator.
– Bardzo dobrze. Skierować się do punktu, a  po przybyciu na miejsce
wykonać skok – rozkazał Nathan. – Stanowisko taktyczne, zamienić okno
z widokiem kamery na trójwymiarowy wykres lotu.
– Tak jest, sir – odpowiedział Randeen, natychmiast modyfikując zawartość
ekranu.

***
– Co proponuje twój kontakt? – zapytał Tug Dumara, idąc słabo oświetlonym
korytarzem bazy Karuzari na asteroidzie.
– W  określonym czasie postara się tymczasowo wyłączyć zasilanie, może
nawet na pięć minut.
– Czy rzeczywiście jest w stanie to zrobić?
– Pracuje jako starszy programista w  dziale zarządzania obiektami
pałacowymi. Może sprawić, że będzie to wyglądać na drobną awarię
w oprogramowaniu.
– Ale przecież stanie się to wkrótce po tym, jak Takara otrzyma ultimatum.
Z pewnością będą mieli podwyższony poziom bezpieczeństwa.
– Zgadza się. Jednak postara się to wykorzystać, by sprawić wrażenie, że
przyczyną problemu był brak testów oprogramowania. Przekazał, że odkąd
ostatni raz wystąpił podobny alarm, minęło dużo czasu i  od tamtej pory
w systemie zastosowano kilka aktualizacji.
– Wciąż brzmi to ryzykownie.
– Zapewnił mnie, że to zadziała – powiedział Dumar.
– A czy zdaje sobie sprawę, że jeśli staną się podejrzliwi, może narazić się na
poważne ryzyko?
– Tak, ale nie jest typem człowieka, który sobie to lekceważy. Jeśli uważa, że
coś jest możliwe, zapewniam cię, że stara się wykonać zadanie i ujść z życiem.
– Tak więc po trzydziestu latach walki z  Caiusem i  imperium muszę teraz
oddać bezpieczeństwo mojego ludu, a  być może całego Sojuszu w  ręce kogoś,
kogo nie znam. – Tug pokręcił głową. – Nie jestem pewien, czy chcę to zrobić.
– Więc zaufaj mnie, a nie jemu – odparł Dumar.
Tug zatrzymał się i  spojrzał na przyjaciela. Lata, które minęły, i  bitwy,
w  których brali udział, nie były łaskawe dla żadnego z  nich. Tug widział
w oczach Dumara ból niepowodzenia i wyrzuty sumienia. Zauważył jednak także
płomień nadziei. Nie palił się on tak jasno, jak kiedyś, ale mimo tego wciąż
płonął i zapowiadał nadejście lepszych czasów.
– Oczywiście, przyjacielu – odpowiedział Tug, kładąc rękę na ramieniu
towarzysza. – Oczywiście.
– Dziękuję!
– Doprowadź się do porządku i  odpocznij. Będziesz towarzyszył nam
w drodze do jaskini smoka.
Dumar uśmiechnął się szeroko. Gdy odszedł, Tug spróbował wyobrazić sobie
jego ból i  poczucie winy, które musiał odczuwać z  powodu czegoś, co przez
wszystkie lata postrzegał jako osobistą porażkę. Zadaniem Dumara było
chronienie Tuga tego fatalnego dnia ponad trzy dekady temu. Później uwierzył,
że Tug nie żyje. Dręczyło go to przez cały ten czas.
Tug odwrócił się i  ruszył w  kierunku centrum dowodzenia. Przed
rozpoczęciem misji należało jeszcze dużo zrobić. Musiał przestudiować plany
pałacu, ukształtowanie terenu, strukturę dowodzenia, umocnienia obronne
i posterunki straży. Wszystko trzeba było dokładnie zapamiętać.
– Sir – przechodząc przez skrzyżowanie, usłyszał głos Jalei – czy możemy
porozmawiać na osobności?
– Oczywiście – zgodził się, wskazując otwarte drzwi.
Weszli do małej strefy odpoczynku, znajdującej się obok jednego
z warsztatów, w której kilku pracowników omawiało przy filiżance herbaty jakiś
projekt.
– Panowie, czy moglibyście nam udostępnić to miejsce na minutę? – poprosił
uprzejmie Tug.
– Oczywiście, sir – odpowiedział jeden z mężczyzn i wszyscy wyszli.
– Na liście jest wciąż jedno wolne miejsce – zaczęła Jalea. – Chciałabym
uczestniczyć w misji.
– To zbyt niebezpieczne – zaprotestował Tug.
– Czy wiele razy nie dowiodłam swoich umiejętności?
– Oczywiście, ale...
– Czy nie poświęciłam więcej niż inni? Czy nie oddałam całej siebie dla
sprawy?
– Tak, Jalea, masz rację – odpowiedział. – Ale już obiecałem to miejsce
Dumarowi.
– Dumarowi? – zdziwiła się Jalea. – Staremu przyjacielowi, który nagle
pojawił się znikąd? Skąd możesz mieć pewność, że ma odpowiednie
kwalifikacje?
– Doskonale znam jego umiejętności.
– Może tak było trzydzieści lat temu. Ale skąd możesz wiedzieć, że nadal je
ma?
– Niektóre rzeczy zostają na zawsze.
– Znasz również moje kwalifikacje – przypomniała Jalea. – Bo właśnie ty
mnie szkoliłeś i  kazałeś wykonywać niebezpieczne zadania. Czy kiedykolwiek
cię zawiodłam? Przecież zawsze dostarczałam to, czego potrzebowałeś.
– Co będzie, jeśli to się nie powiedzie? – zapytał Tug. – Jeśli wszyscy
zginiemy? Kto zostanie przywódcą Karuzari?
– Kierując się tą logiką, to właśnie ty nie powinieneś się angażować w misję –
stwierdziła.
– To coś, co muszę zrobić.
– I  ja tak uważam. Ale nie możesz mi odmówić chwili zwycięstwa. Zbyt
długo cierpiałam i przelewałam krew.
– Nie, nie mogę...
– Oboje wiemy, że ta misja to wszystko albo nic – powiedziała Jalea. – Jeśli
się nie powiedzie, nasza walka straci sens. Wolę raczej umrzeć na polu bitwy, niż
pozostać w bezpiecznym miejscu, aby później zostać przywódczynią przegranej
sprawy.
Tug rozumiał jej pragnienie, ponieważ tak wiele straciła z  rąk Ta’Akarów:
matkę, ojca, a  wreszcie męża. Niewielu miało w  sercu więcej nienawiści do
imperium niż Jalea, ale Tug czasami obawiał się, że ta nienawiść przesłaniała jej
osąd, uniemożliwiając dostrzeżenie szerszej perspektywy.
– Już postanowiłem – stwierdził stanowczo, odwracając się w stronę wyjścia.
– Wiesz, mogę mu wszystko opowiedzieć! – zawołała Jalea.
Tug stanął jak wryty.
– Komu? – zapytał odwrócony do niej plecami.
– Twojemu potężnemu kapitanowi Scottowi. Mogę mu powiedzieć, jak
kazałeś mi zaaranżować powstanie Na-Tana na Corinair. Mogę mu powiedzieć,
jak kazałeś wysłać wiadomość do takarańskich agentów o  tym, że jego okręt
pojawił się w Darvano. Jak myślisz, co poczuje, gdy dowie się, że spowodowałeś
śmierć tysięcy, a może milionów niewinnych ofiar?
– Nigdy nie wydałem takich rozkazów – stwierdził Tug, odwracając się do
niej twarzą.
– Czy możesz sobie pozwolić na to, by w  tak kluczowym momencie w  jego
umyśle zakiełkowały jakieś wątpliwości? – zapytała Jalea. – Może nie uwierzy,
że jesteś zdolny do takiej zdrady i  lekceważenia życia. Może nawet będzie
kontynuował misję. A może po prostu porzuci całą corinairiańską załogę i wróci
na Ziemię, bo zrozumie, że był pionkiem sterowanym przez terrorystę.
Tug z wściekłością patrzył na Jaleę. Wiele lat temu popełnił błąd, dopuszczając
ją do siebie. Uwiodło go jej smutne spojrzenie, a  namiętność sprawiła, iż ich
związek trwał kilka lat. W tym czasie Tug zdał sobie sprawę, że Jalea jest zimną,
wyrachowaną pięknością, która użyje wszelkich środków, by osiągnąć cel. Przez
ostatnie dwadzieścia lat tolerował ją, ponieważ była profesjonalistką w  swojej
dziedzinie. Jednocześnie musiał jednak przymykać oczy na liczne wykroczenia,
za każdym razem starając się przekonać siebie, że cel uświęca środki. Teraz
demony przeszłości wracały, by dręczyć go po raz ostatni.
– Dobrze, Jalea – zgodził się. Mocno chwycił jej twarz prawą ręką i popatrzył
głęboko w tajemnicze zielone oczy. – Ale uważaj. Jeśli zignorujesz jakikolwiek
rozkaz, zabiję cię bez wahania.
Na twarzy Jalei było widać jedynie minimalne oznaki zadowolenia, gdy minęła
go i wyszła.
Tug zamknął oczy i przez kilka sekund trzymał prawą rękę zaciśniętą w pięść,
po czym rozluźnił palce. Tak czy inaczej, to był ostatni raz, kiedy pozwolił sobą
manipulować.

***
Nathan obserwował widok z  tylnej kamery. Przedstawiał pięć kontenerów
ładunkowych połączonych za pomocą corinairiańskich komór przebijających.
Aby zmniejszyć obciążenie połączeń, bosman Taggart wyznaczył ludzi, którzy
dospawali do pojemników cztery grube, stalowe dwuteowniki, tworząc w  ten
sposób solidnie wzmocnioną platformę tranzytową. Kolejnym genialnym
pomysłem szefa pokładu było to, by żołnierze Corinari przymocowali do niej
osprzęt manewrowy. System używany do sterowania uszkodzonym pojazdem
kosmicznym podczas operacji ratowniczych składał się z  czterech kapsuł, które
obecnie zostały umocowane do narożników platformy tranzytowej. Dzięki temu
na jej szczycie mógł wylądować holownik i  tak manewrować niezgrabnie
wyglądającym zespołem, jakby był jego częścią. Ten prosty pomysł zmienił
platformę tranzytową w  pojazd kosmiczny – na pewno powolny, ale zdolny do
lotu.
– To najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam na pokładzie
lotniskowym – stwierdziła komandor Taylor, podchodząc do fotela dowódcy.
– Bez wątpienia – zgodził się Nathan. – Ale wyszło całkiem sprytnie. Do
stworzenia platformy tranzytowej wystarczyło kilka kapsuł ładunkowych,
dwuteowników i  komór przebijających. Zawiera źródło zasilania, lokalną
grawitację i  system środowiskowy. Słyszałem, że bosman zainstalował nawet
kilka przenośnych toalet.
– Wciąż będzie dość ciasno – skomentowała Cameron. – Kontenery nie
zostały skonstruowane do tego, żeby pomieścić w nich tysiąc pięciuset żołnierzy.
– Na szczęście nie będą tam zbyt długo.
– Z dostarczeniem ludzi poczekamy do ostatniej chwili – dodała Cameron. –
Zespół Taggarta zadbał, żeby platforma została odpowiednio dopasowana do
pierścieni dokujących w promach.
– Sir – wtrąciła się Naralena – skonfigurowałam automatyczne połączenia
komunikacyjne między dezetką a  „Aurorą”. Zorganizowałam również systemy
przekaźnikowe, których będą używały pojazdy z  napędem skokowym. Za
każdym razem, gdy któryś dotrze do celu, automatycznie zsynchronizuje się
z jednostkami komunikacyjnymi dostępnymi w okolicy i wymieni wiadomości.
– Jak udało ci się to zrobić? – zapytała Cameron.
– To nie ja – przyznała Naralena. – To pomysł Delizy. Stwierdziła, że należy
wykorzystać oprogramowanie do wyznaczania skoku. Gdy zostanie ustalone
miejsce docelowe, system komunikacyjny połączy się z  przekaźnikiem dezetki,
by sprawdzić, czy są jakieś wiadomości. Deliza zaprogramowała nawet system
śledzenia, żeby nadawcy wiedzieli, kiedy wiadomość została dostarczona do
odbiorcy.
– Niezła robota – stwierdziła Cameron.
– Dziękuję – odpowiedziała Naralena. – Przekażę Delizie.
– Tug w końcu tupnął nogą i kazał jej wracać na Corinair, żeby zaopiekowała
się siostrą.
– Byłem wtedy pewien, że będziemy ją musieli na siłę wyprowadzić z okrętu
– powiedział kapitan.
– Operatorzy lotów donoszą, że platforma została zabezpieczona –
poinformowała Naralena. – Ostatni prom odleciał na Corinair, a pokład jest teraz
niedostępny, kapitanie.
– Bardzo dobrze – odpowiedział Nathan, po czym odwrócił się w stronę ludzi
siedzących przed nim.
Spośród trzech załóg lotniczych przeszkolonych do obsługi „Aurory”
wyselekcjonowano Colina Rileya i  Devona Chilesa, którzy okazali się
najbardziej wykwalifikowanymi pilotami. Pierwotnie przydzielono ich na drugą
zmianę, by zastępowali Josha i  Lokiego, ale taka decyzja została podjęta tylko
dlatego, że mieli mniej czasu na współpracę i jeszcze nie nauczyli się polegać na
sobie wzajemnie. Ponieważ pierwszy zespół podjął się pilotowania myśliwca
skokowego nazwanego Sokołem, Riley i  Chiles stali się głównymi pilotami
„Aurory”. Nie mieli co prawda takiej charyzmy jak Josh i  Loki, ale na pewno
byli profesjonalistami i dobrze poradzili sobie podczas misji w systemie Savoy.
– Panie Riley, proszę wyznaczyć powrotny skok do punktu postojowego na
zewnątrz systemu Takary – rozkazał Nathan.
– Tak jest, sir, wyznaczam powrotny skok do punktu postojowego –
odpowiedział nawigator.
– I  proszę nie zapomnieć o  ominięciu szerokim łukiem takarańskiej grupy
bojowej – przypomniał kapitan. – Nie musimy się im pokazywać.
– Tak jest.
Nathan stuknął w zestaw komunikacyjny.
– Doktor Sorenson, tu kapitan Scott.
– Słucham, kapitanie – odpowiedziała Abby.
– Ma pani ostatnią szansę, żeby zostać – stwierdził żartobliwie Nathan.
– Dziękuję za propozycję, kapitanie, ale podejrzewam, że będzie potrzebny
ktoś, kto zaopiekuje się napędem, żeby mógł pan sobie swobodnie poskakać.
Nathan zaśmiał się, przypominając sobie te wszystkie momenty, kiedy Abby
ostrzegała go, że napęd skokowy jest tylko prototypem i nie powinien być zbyt
często używany. Pomimo sprzeciwów korzystał z  niego do woli. Na podstawie
doświadczenia mógł stwierdzić, że napęd był co najmniej tak samo niezawodny
jak pozostałe urządzenia na okręcie. Fizyczka powiedziała mu kiedyś, że
prototyp zbudowano dość solidnie, ponieważ w rzeczywistości nikt dokładnie nie
wiedział, jak działa. Dobrze, że tak się stało.
– Abby, czy twoi ludzie zainstalowali dodatkowe emitery pola skokowego,
aby objąć nim całą platformę tranzytową? – zapytał Nathan.
– Tak, kapitanie. Nie powinniśmy mieć z tym żadnych problemów.
– Dziękuję, doktor Sorenson – powiedział i zakończył połączenie.
– Kurs wyznaczony i gotowy do wdrożenia – poinformował Riley.
– Bardzo dobrze. Panie Chiles, proszę nas zabrać z orbity.
– Tak jest, kapitanie, opuszczamy orbitę – odpowiedział sternik.
Nathan uniósł rękę.
– Stanowisko taktyczne, zamknąć okno z tylnym widokiem.
Chwilę później obraz z tylnej kamery zniknął, pozostała jedynie zmniejszająca
się Corinair.
– Mam nadzieję, że nie widzimy się ostatni raz – powiedział Nathan.
Zauważył, że sternik i  nawigator wymienili wymowne spojrzenia. – To tylko
takie powiedzenie, panowie.
Gdy piloci ponownie skoncentrowali się na obowiązkach, Nathan zerknął na
Cameron. Zrobił to w  samą porę, by otrzymać od niej karcące spojrzenie.
Wzruszył ramionami.
– Skok do pierwszego punktu za pięć sekund – poinformował Riley.
Nathan wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze z płuc. Miał właśnie
rozpocząć kampanię wojenną, która będzie największym tego typu wydarzeniem
od początku nowożytnej ziemskiej historii. Stwierdził, że jego myśli wędrują ku
macierzystej planecie, i  zaczął się zastanawiać, co w  tej chwili robią rodzice,
siostry, a  także starszy brat, Eli. Czy zastanawiali się, co się z  nim stało? Czy
w ogóle zdawali sobie sprawę, że zaginął? Był pewien, że ojciec wiedział o tym,
ponieważ miał dobre układy w  rządzie. Nathan nagle uświadomił sobie, że jest
on jednym z  kandydatów w  wyborach prezydenckich, do których wkrótce
dojdzie. Gdyby udało się przetrwać bitwę i w końcu wrócić na Ziemię, mogłoby
się okazać, że ojciec siedzi w rządowym budynku w Minneapolis.
Myśli zostały przerwane, gdy mostek wypełnił błysk.
– Po skoku – poinformował Riley. – Wyznaczam drugi.
– O  czym myślałeś? – zapytała Cameron, zdając sobie sprawę, że umysł
kapitana był przed chwilą zupełnie gdzie indziej.
– Nic takiego, po prostu o domu – odpowiedział. Z ust wyrwał mu się cichy
śmiech. – Zabawne, jak zawsze chciałem choćby na chwilę stamtąd uciec. Teraz
myślę jedynie o powrocie.
– Drugi punkt wyznaczony – przekazał nawigator. – Skok za pięć sekund.
– Co zrobisz, gdy wrócisz? – zapytała Cameron.
– Przed rozprawą na sądzie wojskowym czy już po niej? – Nathan zamyślił
się.
Mostek wypełnił się kolejnym błyskiem.
– Wiesz, co mam na myśli.
– Po skoku – poinformował Riley.
– Jakieś zagrożenia? – zapytał kapitan.
– Brak – zameldował Randeen, oficer taktyczny. – Jedynymi kontaktami
w okolicy są promy towarowe i ich eskorty.
– Bardzo dobrze. Kurs na punkt postojowy – rozkazał Nathan.
– Tak jest, sir.
– Łączność – powiedział kapitan – przekazać operatorom lotów, że pokład jest
już dostępny.
– Tak jest.
– Dopilnuję, żeby załogi promów również odpoczęły – stwierdziła Cameron. –
Jestem pewna, że po dziesięciu godzinach siedzenia w  samym środku kosmosu
przydałby się im prysznic i jakiś posiłek.
– Dobry pomysł – zgodził się Nathan. – Ile czasu minie, zanim Josh i  Loki
wrócą z rozpoznania?
– Jeszcze cztery godziny. Naładowanie banków energii napędu skokowego
zajmie nam nieco ponad pięć godzin. Potem będziemy gotowi.
– W porządku. Musimy jeszcze rozmieścić platformę tranzytową – powiedział
Nathan, wstając z  fotela. – Niech holownik zadokuje ją do włazu na prawej
burcie. Nie mieliśmy okazji sprawdzić w tym miejscu zewnętrznego kadłuba po
tym, jak uszkodziły go myśliwce. Nie ryzykujmy.
– Tak jest – odpowiedziała Cameron.
– I upewnij się, że wszyscy odpoczną przez kilka następnych godzin – dodał,
kierując się do wyjścia.
– Dokąd idziesz? – zapytała Cameron, zaskoczona, że kapitan opuszcza
mostek.
– Chcę się przejść po okręcie – odpowiedział Nathan. – Przejmujesz
dowodzenie.

***

Po odwiedzeniu maszynowni, punktu zarządzania skokami, pokładu


lotniskowego i  centrum operacji lotniczych Nathan znalazł się w  niesamowicie
pustym dziale medycznym „Aurory”. W  sali zabiegowej działało tylko
oświetlenie górne, a monitory przy łóżkach zabiegowych zostały wyłączone.
Nathan stał przez chwilę, przypominając sobie sceny walk i  rozpaczy, które
w przeszłości działy się w tym miejscu. Wielu straciło tu życie, lecz także wiele
istnień uratowano. Większość wydarzeń łączyło jedno – rozegrały się, gdy
dowodził okrętem.
Poszedł w  głąb sali. Na ścianach pojawiło się kilka urządzeń, niewątpliwie
dostarczonych przez corinairiańskich lekarzy, którzy według doktor Chen
używali znacznie bardziej zaawansowanej technologii niż Ziemianie.
W rzeczywistości cały dział medyczny rozrósł się prawie dwukrotnie. Pobliskie
pokoje zostały połączone z główną salą, by poprawić zarówno warunki leczenia,
jak i rekonwalescencji. Większość pomieszczeń załogi wykorzystywanych przez
personel medyczny została odpowiednio przystosowana do zainstalowania łóżek
rekonwalescencyjnych. Z  tego powodu medycy, z  których większość stanowili
oficerowie, mieszkali teraz po kilku w jednej kwaterze.
Nathan zawsze się zastanawiał, dlaczego projektanci „Aurory” i  jej
siostrzanego okrętu „Celestii” nie uważali za celowe przeznaczyć więcej miejsca
na dział medyczny. W końcu, w przeciwieństwie do okrętów typu Obrońca, które
nigdy nie opuszczały systemu solarnego, nowsze jednostki typu Odkrywca były
przystosowane do lotów z prędkością nadświetlną, więc spodziewano się, że będą
nieobecne przez wiele miesięcy. Czy projektanci naprawdę nie liczyli się z tym,
że okręty mogą zostać uszkodzone, a  znaczna część załogi odniesie obrażenia?
Trudno było teraz w  to uwierzyć, ale z  drugiej strony w  tamtym czasie istniały
potężne ruchy pokojowe. Sprzeciw wobec budowy „Aurory” i  „Celestii” był
znaczący.
Gdy zbliżył się do końca sali, prawie spodziewał się, że zobaczy doktor Chen
ubraną w  fartuch medyczny poplamiony krwią, wychodzącą z  pomieszczenia
gospodarczego na tyłach. Zawahał się przez chwilę. Gdy ostatnio tutaj zaglądał,
właśnie zniszczyli „Campaglię”, a  pomieszczenie było wypełnione ciałami
zmarłych. Wtedy zginął kapitan Roberts, a ciężar dowodzenia spoczął na barkach
Nathana.
Ktoś jednak tu przebywał. Nathan usłyszał dźwięk przesuwającego się fotela.
Ostrożnie zajrzał przez drzwi i wszedł. W środku siedziała doktor Chen – drobna,
młoda kobieta, pochylona nad datapadem. Jej kruczoczarne włosy były proste
i starannie uczesane, związane w koński ogon. Tym razem nie miała na ubraniu
śladów krwi. Nie wyglądała na nieustraszoną lekarkę, która przez cały czas
utrzymywała przy życiu załogę „Aurory”. Przypominała teraz zwykłego oficera
floty siedzącego przy biurku i zapoznającego się z raportami.
– Doktor Chen – powiedział cicho kapitan, nie chcąc jej przestraszyć.
Podniosła oczy, a  gdy zdała sobie sprawę, kto ją odwiedził, uniosła również
głowę.
– Kapitanie Scott, nie spodziewałam się pana. Czy wszystko w porządku?
– Tak, dziękuję – odpowiedział, podchodząc bliżej. – Co pani czyta?
– Corinairiańskie procedury selekcji rannych. Są nieco odmienne od naszych.
– Czy nie jest tak, że selekcją zajmuje się niższy personel?
– Biorąc pod uwagę wysoki poziom wiedzy, jaki mają corinairiańscy lekarze,
jestem tu właściwie niższym personelem – przyznała.
– Nie zdawałem sobie z tego sprawy.
– Och, nie mam nic przeciwko temu – zapewniła, wyłączając datapad
i  odkładając go na biurko. – Dużo się uczę, a  oni nigdy nie traktują mnie
protekcjonalnie mimo lepszych umiejętności. Poza tym dzięki temu, że przejęli
większość obowiązków związanych z  opieką nad pacjentami, znalazłam więcej
czasu na zarządzanie oddziałem.
– À propos lekarzy, gdzie oni są? – zapytał Nathan. – To miejsce wydaje się
dość puste.
– Większość wykorzystuje przerwę przed atakiem, żeby trochę odpocząć.
Może minąć trochę czasu, zanim będą mieli kolejną okazję.
Nathan skinął głową. Również zastanawiał się, czy nie uciąć sobie drzemki,
ale wątpił, czy byłby w  stanie zrobić cokolwiek poza położeniem się na łóżku
i wpatrywaniem w sufit.
– Co sprowadza pana do działu medycznego? – zapytała kobieta.
– Właśnie spacerowałem po okręcie.
– Spacer po okręcie?
– Tak. Z jakiegoś powodu poczułem, że muszę nawiązać z nim kontakt.
– Nie czuje się pan związany z  „Aurorą”? – zdziwiła się, a  na jej twarzy
pojawił się wyraz zakłopotania.
– Większość czasu spędzam na pokładzie dowodzenia. Na mostku,
w gabinecie, w pomieszczeniach odpraw. Czasami schodzę na pokład lotniskowy.
Przestałem nawet odwiedzać główną jadalnię. Władimir powiedział, żebym jadł
w mesie kapitańskiej.
– Rozumiem – odpowiedziała, mimo że nie było to prawdą.
– Chodzi o to, że zaraz wyruszymy na akcję. Nie dlatego, że musimy, ale że
chcemy, a dokładniej, że ja tak zdecydowałem.
– Kapitanie, nie miał pan na to wpływu – zaoponowała doktor Chen. – Może
pan myśleć, że bez przymusu i  z własnej inicjatywy podjął pan decyzję
o  zaatakowaniu stolicy Takary, ale to nieprawda. Nie było po prostu innej
możliwości.
– Mogliśmy się po prostu spakować i wrócić do domu – stwierdził.
– Tak, mogliśmy i  przyznam, że czasami żałuję, że tego nie zrobiliśmy. Ale
przecież wiemy, że tak naprawdę nigdy nie mieliśmy wyboru. – Popatrzyła przez
chwilę na kapitana. – Mądry stary Chińczyk powiedział kiedyś: „Nie możemy
zostać właściwie osądzeni przez tych, którzy przyjdą po nas, lecz tylko przez
tych, którzy żyli w momencie, kiedy podjęliśmy decyzję”.
Nathan zmarszczył czoło, próbując przypomnieć sobie to zdanie.
– Chyba tego nie słyszałem – przyznał. – Kim był ten mądry stary Chińczyk?
– Moim ojcem – odpowiedziała.
Nastała chwila ciszy, po czym Nathan powoli skierował się do wyjścia.
– Dziękuję, doktor Chen.
– Za co?
– Za tak dobre wykonywanie obowiązków – powiedział, zatrzymując się przy
drzwiach. – O wiele łatwiej przyjdzie mi teraz ryzykować życie załogi, wiedząc,
że ktoś taki jak pani będzie w pobliżu.
– Żaden problem, kapitanie.
– Doktor Chen, jeszcze jedno. Ostatnio musiałem podjąć poważne decyzje.
Zwrócono mi uwagę, że to, czy miałem prawo je podejmować, może zależeć od
poprawnej procedury przekazania dowództwa. Czy była pani obecna przy tym,
gdy kapitan Roberts przekazywał mi dowodzenie nad okrętem? Czy słyszała
pani, co powiedział?
Doktor Chen uśmiechnęła się.
– Słyszałam każde słowo, kapitanie.
Nathan lekko skinął głową, czując nagle, że duży ciężar spada mu z serca.
– Bardzo dziękuję – odpowiedział.
– Sir, czy wie pan, że kapitan Roberts nie chciał przyjmować żadnych leków
przeciwbólowych? – dodała doktor Chen. – Wyraźnie powiedział: „Nie, dopóki
nie przekażę dowodzenia”.
Nathan znów się uśmiechnął, tym razem jeszcze szerzej.

***

– Co, do diabła, jest z  tobą nie tak? – wykrzyknęła Jessica, wpadając do


kwatery Nathana.
– A  co, do diabła, dzieje się z  tobą? – skontrował Nathan, mijając ją
i zamykając za nią właz. – O czym w ogóle mówisz?
– Spacer po okręcie. O tym właśnie mówię.
– Po prostu jeszcze raz sprawdzałem okręt, próbując nawiązać z nim kontakt...
– Głupie gadanie! – przerwała Jessica. – Chyba masz obawy, że się nam nie
uda, prawda? Dlatego pałętasz się jak jakiś smutny chłopczyk, który zgubił się
mamusi. Myślisz, że wszyscy zginiemy!
– Myślę, że nam się uda, ale nie mam złudzeń co do liczby ofiar. Jess, wielu
z nas umrze.
– Więc pomyślałeś sobie, że wszystkich odwiedzisz i  się pożegnasz. Mam
rację?
– Nie, ja tylko...
– Ty tylko się boisz!
– Oczywiście, że się boję! – odparł Nathan. – A ty nie?
– Spójrzmy na to w  ten sposób: mam zamiar wykonać skok spadochronowy
z  okrętu wiszącego na orbicie, przelecieć przez atmosferę z  szybkością
wielokrotnie przekraczającą prędkość dźwięku i  przebrana w  mundur wroga
pojawić się w samym środku jego twierdzy. Ach, prawie zapomniałam, że to się
będzie odbywać w nocy. Do diabła, masz rację, oczywiście, że się boję! Ale po
prostu tego nie pokazuję! Zwłaszcza tym, którymi dowodzę.
– Nie miałem takiego zamiaru.
– Zamiar nie ma znaczenia – odpowiedziała Jessica, siadając na kanapie. –
Liczy się to, w jaki sposób załoga interpretuje twoje działania. I cóż widzi? To, że
kapitan nie wierzy w  powodzenie misji. Czy zdajesz sobie sprawę z  tego, co
ludzie mogą sobie pomyśleć?
– Nie przyszło mi to do głowy – przyznał nieco zawstydzony Nathan.
– Coś podobnego. Kapitanowi nie przyszło do głowy.
– Więc co proponujesz?
– A może zacząłbyś się zachowywać, jak przystało na przywódcę?
– Łatwo ci mówić. Po prostu nacisnę jakiś przycisk i  wszystko zacznie
działać.
– Pochodzisz z  rodziny, w  której było wielu polityków. Widziałeś ojca
pozdrawiającego tłum i  popisującego się pewnością siebie. Zwyciężył
w  wyborach, bo ludzie zaufali mu i  uwierzyli, że jeśli pójdą za nim, również
odniosą sukces. Właśnie tego potrzebuje teraz załoga „Aurory”. Musi wiedzieć,
że jesteś pewien zwycięstwa.
Nathan przyglądał się Jessice przez chwilę.
– Jak ty to robisz? – zapytał. – Jak udaje ci się mieć nadzieję? Przecież masz
marne szanse wyjść z  tego cało, podobnie zresztą jak Karuzari. A  jednak
zachowujesz się, jakby nie należało się niczym martwić... jakby to były tylko
ćwiczenia. Czy naprawdę wierzysz, że przeżyjesz?
– Tak – odpowiedziała z naciskiem Jessica. – Wiem, że będzie niebezpiecznie
i  wielu z  nas może umrzeć. Jednak ufam, że możemy tego dokonać. Gdybym
wątpiła, próbowałabym wymyślić lepszy plan.
– Wciąż się nad tym zastanawiam – westchnął kapitan. – Musi istnieć lepsze
rozwiązanie.
– Nie ma – zaprzeczyła Jessica. – To po prostu umowa. Czymś dysponujemy
i  coś musimy zrobić. Zapewne zginę, ale walcząc za coś, za co moim zdaniem
warto umrzeć. Mam zamiar walczyć za Corinairian i  wszystkich ludzi
w gromadzie Pentaura, a gdybyśmy wrócili do domu, również za Ziemię.
– Byłoby o wiele łatwiej, gdybyśmy po prostu zaatakowali planetę pociskami
kinetycznymi – mruknął Nathan.
– Jasne, jeśli nie masz nic przeciwko zabiciu miliardów niewinnych ludzi.
– Tak właśnie uczynili Ta’Akarowie – zauważył.
– Tak właśnie uczynili ich przywódcy – skorygowała Jessica – a  nie zwykli
ludzie. My tak nie postąpimy. Posłuchaj, Nathanie. Wiem, że będziesz miał
wątpliwości. To naturalne. Proszę tylko, żebyś nie pozwolił, by dostrzegła je
załoga.
– To nie takie proste, jak myślisz.
– Właśnie że tak. A przynajmniej powinno być dla ciebie. Masz to we krwi.
Pamiętasz o polityce?
Oczywiście, że Nathan pamiętał. Przypomniał sobie, że ojciec czasem
opowiadał o  problemach politycznych oraz sporach, a  pod koniec dodawał, że
sprawy naprawdę źle się układają. Jednakże następnego dnia udzielał wywiadu
prasie, jakiejś organizacji czy też uczestniczył w spotkaniu, jakby wszystko szło
wspaniale. Nathan zawsze nienawidził tej strony polityki i  był to jeden
z  głównych powodów, dla których odmawiał pójścia w  ślady ojca mimo
nacisków rodziny. Los jednak sprawił, że teraz musiał odgrywać taką samą rolę.
– Więc co postanowiłeś? – zapytała Jessica. – Czy zbierzesz się na odwagę,
czy też muszę cię jeszcze trochę poobijać?
– Mógłbym cię zakuć w łańcuchy – zażartował.
– Nie denerwuj mnie – odpowiedziała, umieszczając nogi na kanapie
i  sadowiąc się wygodnie. – A  teraz sprowadź Włada i  Cameron. Powinniśmy
zorganizować przyjęcie. Chyba pamiętasz, że za kilka godzin umrzemy?
Nathan uśmiechnął się i sięgnął po zestaw komunikacyjny.
– Powiedz Władimirowi, żeby przyniósł jakieś przekąski – dodała. – Nie chcę
umierać z pustym żołądkiem.

***
Nathan wszedł do sali odpraw na głównym pokładzie i  od razu przypomniał
sobie, że był tu jako świeżo mianowany podporucznik. Teraz stali przed nim
oficerowie Corinari dowodzący siłami lądowymi, piloci, a  także liderzy
oddziałów, które miały skoczyć z  pokładu „Aurory” wiszącej nad Takarą.
Wszyscy ci ludzie przybyli z jednego powodu – by bronić swojego świata przed
tymi, którzy gnębiliby ich, a  nawet bez wyrzutów sumienia zabijali. Planeta
Corinair została już zaatakowana i prawie zniszczona. Wśród setek tysięcy ofiar
znajdowały się takie, które były spokrewnione z  żołnierzami obecnymi na sali.
Być może właśnie z tego powodu wszyscy wydawali się w pełni przekonani, że
idąc na wojnę, postępują słusznie. Nathan zastanawiał się, jak bardzo należałoby
doświadczyć mieszkańców Ziemi, by ich determinacja stała się tak wielka.
– Kapitan na pokładzie! – oznajmił strażnik Corinari.
– Spocznij – rozkazał Nathan, wchodząc na podium.
Zanim przemówił, poczekał, aż publiczność zajmie miejsca. Przypomniał sobie
słowa Jessiki i postarał się wyglądać na bardziej pewnego siebie.
– Celem tej odprawy jest przegląd planu i upewnienie się, że każdy z nas zna
i rozumie rolę, jaką odgrywa w misji. Zostały nam dwie godziny do rozpoczęcia.
Najnowsze dane rozpoznawcze świadczą o tym, że w systemie Takary nie zaszły
żadne istotne zmiany. Znajduje się tam jedenaście okrętów, w  tym „Avendahl”,
wciąż unieruchomiony na platformie remontowej. Albo dowództwo imperialne
nie wierzy, że Takara może być zagrożona, albo uważa, że niebezpieczeństwo nie
jest na tyle duże, by jak najszybciej uruchomić „Avendahla”, albo wreszcie ten
okręt po prostu nie jest gotowy do działania. Miejmy nadzieję, że prawdziwa jest
ta trzecia hipoteza. O  ile wiadomo, grupa bojowa złożona z  czterech okrętów
nadal leci w kierunku systemu Darvano. Szacujemy, że na miejsce przybędzie za
pięć miesięcy. Nadal nie wiemy, gdzie jest piąty okręt, który opuścił Takarę
w tym samym czasie, co grupa bojowa.
Nathan przerwał na chwilę, by lepiej przyjrzeć się twarzom obecnych. Jessica
i Władimir siedzieli w pierwszym rzędzie, a Tug, Jalea i Dumar bezpośrednio za
nimi.
– Jak wiecie, mamy zamiar zaatakować macierzystą planetę Ta’Akarów,
a  dokładniej mówiąc Answari, jej stolicę. Zadania to zniszczenie cesarskiego
ośrodka dowodzenia i  zarządzania znajdującego się na terenie pałacu, a  także
schwytanie Caiusa i zmuszenie go, by wycofał wojska z okupowanych systemów.
Nathan surowo spojrzał na słuchaczy.
– Jeśli będzie konieczne, zlikwidujemy Caiusa, żeby osiągnąć cel – mówiąc
to, popatrzył na Jessicę.
Gdyby atakujący musieli zabić cesarza, ich los zostałby prawdopodobnie
przesądzony. Dotyczyło to także komandor Nash.
– Aby osiągnąć cele, opracowaliśmy następujący plan. Jesteśmy obecnie
oddaleni o dwa dni świetlne od systemu Takary. Po rozpoczęciu akcji „Aurora”
wykona skok na niską orbitę planety i  wyśle następujący komunikat do władz:
„Opuśćcie okupowane światy oraz rozwiążcie imperium, w  przeciwnym razie
poniesiecie konsekwencje”. Władze otrzymają czterdzieści osiem godzin na
ustosunkowanie się do ultimatum. Podczas transmisji dziesięć zespołów
uderzeniowych wykona skoki z  platformy lotniskowej „Aurory”. Żołnierze
przelecą przez atmosferę i  użyją systemów automatycznej nawigacji, żeby
wylądować jak najbliżej ustalonych celów. Zespoły Corinari, od pierwszego do
ósmego, zlikwidują naziemne baterie obrony powietrznej i  kosmicznej,
rozmieszczone na obrzeżach miasta. Po wykonaniu zadania przeniosą się do
odpowiednich stref, żeby zapewnić osłonę nadlatującym promom. Atakujący
z  zespołów dziewiątego i  dziesiątego będą się składać z  Karuzari i  nosić
imperialne mundury. Wylądują na terenie pałacu, korzystając z  chwilowego
zaciemnienia zaaranżowanego przez życzliwy naszym działaniom kontakt. Po
wejściu do środka ich zadaniem będzie zniszczenie ośrodka dowodzenia
i zarządzania oraz schwytanie lub zabicie Caiusa. W tym czasie „Aurora” będzie
wiązać siły nieprzyjaciela poprzez atakowanie okrętów znajdujących się najbliżej
Takary, ponieważ nie można dopuścić, by wsparły wojsko cesarskie.
Kapitan Waddell podniósł rękę i poczekał, aż Scott udzieli mu głosu.
– Czy wiemy już, jaki będzie poziom wsparcia lotniczego?
– W  tym samym czasie, gdy zespoły od pierwszego do ósmego zajmą się
bateriami dział obrony przeciwlotniczej, baza na obrzeżach Answari zostanie
zaatakowana przez myśliwiec skokowy Sokół Jeden – wyjaśnił major Prechitt,
stanąwszy obok Nathana.
– Gdy baterie obrony przeciwlotniczej zostaną zlikwidowane, „Aurora”
chwilowo wskoczy na orbitę, żeby wystrzelić myśliwce atmosferyczne. W  tym
momencie będzie już pan miał wsparcie powietrzne. Należy jednak pamiętać, że
może być ono ograniczone, bo myśliwce będą musiały wrócić na orbitę, zanim
skończy się paliwo. Tam będą czekać na powrót „Aurory”.
– A  co z  pojazdami bojowymi służącymi do bezpośredniego wsparcia? –
zapytał Waddell.
– Gdy strefa lądowania zostanie zabezpieczona, „Aurora” wskoczy do
obszaru, w którym znajdują się promy towarowe. Każdy z nich ma na pokładzie
dwa kalibri, które mogą rozpocząć działania w  ciągu trzydziestu minut od
desantu.
– Proszę wybaczyć, sir, ale trzydzieści minut to niemało.
– Dlatego będzie pan miał osłonę myśliwców, kapitanie – przypomniał
Prechitt.
– Gdy tylko obrona przeciwlotnicza zostanie zlikwidowana, promy skokowe
zaczną przewozić żołnierzy ze strefy tranzytowej do strefy działań wojennych –
mówił dalej Nathan. – Pomiędzy własnymi walkami „Aurora” będzie powracać
na orbitę Takary, aby w razie potrzeby zapewnić wsparcie.
– Ale skąd w ogóle dowiecie się, że potrzebujemy pomocy? – zapytał oficer
z sali. – „Aurora” będzie przecież po drugiej stronie systemu.
– W strefie tranzytowej będzie działać centrum dowodzenia i zarządzania. Za
pośrednictwem promów i  Sokoła będziemy utrzymywać łączność z  głównymi
teatrami działań wojennych, a  także w  razie potrzeby wprowadzać taktyczne
zmiany w planach bitwy – wyjaśniła komandor Taylor.
– Pani komandor będzie kierowała dezetką – oznajmił Nathan. – Ja pozostanę
na „Aurorze”. Major Prechitt odpowiada za wsparcie powietrzne, natomiast
kapitan Waddell będzie dowodzić kampanią lądową w  Answari, a  w
szczególności zajmie się pałacem.
Nathan zwrócił się do Waddella:
– Ważne jest, żeby pana ludzie związali walką strażników, którzy muszą
uwierzyć, że nasze siły chcą zaatakować pałac. Dzięki temu odciągniemy ich
uwagę od grup szybkiego reagowania.
– Czy jeśli tym grupom uda się osiągnąć sukces, siły imperialne po prostu
odłożą broń i  się poddadzą? – zapytał Waddell. W  jego głosie dało się słyszeć
nuty wątpliwości. Nathan nie winił go, ponieważ także nie był pewien wyniku.
– Na podstawie zdobytych danych wywiadowczych możemy założyć, że
arystokracja pozbawiona cesarza, który gwarantuje ziemie i bogactwo, nie będzie
już chciała ryzykować życia. W  szczególności okręty powinny przerwać walkę
i się wycofać – wyjaśnił Nathan. Robił wszystko, co w jego mocy, by uspokoić
ludzi, ale wątpił, że ktokolwiek mu uwierzył.
– Taka sytuacja na pewno będzie korzystna dla „Aurory” – odpowiedział
Waddell – ale co się stanie z  moimi ludźmi? Być może Karuzari chcą się
poświęcić, ale podejrzewam, że żołnierze woleliby uniknąć śmierci.
– Gdy cesarz przestanie dowodzić armią, siły imperialne ogarnie chaos –
stwierdził Tug. – Nadal jednak będą stawiać opór. Mam na myśli zwłaszcza straż
pałacową. Gdy jednak oddziały Corinari wykonają odwrót w  sposób
uporządkowany, ograniczając się tylko do obrony, będą zapewne w stanie dotrzeć
do kilku lokalizacji, z  których zostaną zabrane. Jeśli pojazdom powietrznym
i myśliwcom uda się zapewnić odpowiednią osłonę, będziemy w stanie uratować
żołnierzy sił lądowych.
Nathan przyjrzał się uważnie twarzom i stwierdził, że kapitan Waddell wciąż
nie jest przekonany.
– Przyznaję, że zadanie jest trudne – powiedział. – Wciąż brakuje wielu
zasobów niezbędnych do jego realizacji. Ale mamy niewielki wybór. Jeśli nie
uderzymy teraz, gdy modyfikacje urządzenia energii punktu zerowego na
„Avendahlu” nie są jeszcze zakończone, możemy nie otrzymać kolejnej szansy.
Nathan wyszedł zza podium i zbliżył się do pierwszego rzędu foteli.
– Wiemy, że wielu z nas nie przeżyje do jutra, ale przeznaczenie pozostawiło
nam niewielkie pole wyboru. Jeśli teraz nie pokonamy imperium, za kilka
miesięcy zniszczy ono Corinair i  być może cały system Darvano. Powinniśmy
uzmysłowić sobie, że są granice, których przekroczyć nie wolno. Jesteśmy siłą,
z  którą należy się liczyć – powiedział kapitan, a  jego głos stał się bardziej
zdecydowany. – Tej siły trzeba się bać!
Po chwili przerwy kontynuował.
– Ty już nie jesteś Corinari – zwrócił się do Waddella – a  wy nie jesteście
Karuzari – powiedział, patrząc na Tuga i Jaleę. – Również my nie jesteśmy już
Ziemianami. Dziś wszyscy jesteśmy Sojuszem. Walczymy i  umieramy ramię
w ramię.
Rozejrzał się po sali, słysząc pomruk aprobaty ze strony oficerów, dowódców
oddziałów, pilotów i  agentów Karuzari. Wszyscy zaczynali wierzyć. Na razie
pojawiła się niewielka iskra, ale za kilka godzin miał z niej powstać płomień.

***
– Gdyby ktoś sześć miesięcy temu powiedział mi, że będę przewodził inwazji
na Answari, pomyślałbym, że jest szalony – oznajmił Waddell, idąc głównym
korytarzem „Aurory”.
– Mając jedynie półtora tysiąca żołnierzy – dodał Nathan.
– W rzeczy samej.
– Sześć miesięcy temu modliłem się o przydział do jakiegoś cichego zakątka
kosmosu, żeby patrolować zewnętrzne krańce naszego systemu – wyznał kapitan
Waddellowi. – Teraz jestem tutaj, skaczę pomiędzy gwiazdami i  walczę
z imperium zła. To scena wzięta wprost ze starego filmu fantastycznonaukowego.
Zbliżali się już do przejściowego pomieszczenia, bezpośrednio łączącego się
z  pokładem. Na korytarzu czekało kilkuset żołnierzy, by przejść przez śluzę
i  dostać się na platformę tranzytową, z  której zostaną przetransportowani do
strefy walki na Takarze.
– Wiesz, jedyną rzeczą, do której chyba nigdy się nie przyzwyczaję, jest to, że
w szeregach Corinari widzę tak niewielu młodych ludzi – oznajmił Nathan i od
razu zauważył zdziwienie na twarzy Waddella. – U nas armia jest zasadniczo
młoda. Zwłaszcza szeregowcy mają w większości po dwadzieścia kilka lat.
– Ach tak – odpowiedział Waddell. – To niestety rezultat zmuszania wielu
młodych mężczyzn do służby cesarskiej. Większość z tych, którzy dołączają do
oddziałów Corinari, ma już za sobą wieloletnią służbę dla imperium.
– Rozumiem – zgodził się Nathan. – Ale i  tak trudno jest mi się do tego
przyzwyczaić.
– Cóż, kapitanie, musimy się tu rozstać. Życzmy sobie wzajemnie powodzenia
– oznajmił Waddell, gdy zatrzymali się w pobliżu przejściowego pomieszczenia.
– Bardzo proszę o to, żeby okręty nieprzyjaciela nie przeszkadzały nam w akcji.
Nathan chwycił rękę Waddella i mocno nią potrząsnął.
– Postaram się, kapitanie. Proszę pamiętać, że to tylko dywersja. Nie róbcie
niczego szalonego, na przykład nie starajcie się zająć pałacu. Dopóki grupy
szybkiego reagowania nie wykonają zadania, należy jedynie sprawić, żeby wasza
akcja wyglądała przekonująco.
– Postaramy się zająć uwagę strażników, sir – zapewnił Waddell. – Pani
komandor – dodał, ściskając również dłoń Cameron.
– Powodzenia, kapitanie – odrzekła Taylor.
Waddell dołączył do swoich ludzi i zniknął w śluzie. Wkrótce żołnierze mieli
się znaleźć na pokładach promów, które oczekiwały zakotwiczone do komór
przebijających wystających z  pięciu zasobników ładunkowych, tworzących
platformę tranzytową.
Nathan z  Cameron zawrócili i  skierowali się w  stronę głównego pokładu
hangarowego.
– Sześć miesięcy temu modliłeś się o  zdanie końcowych egzaminów
w akademii – przypomniała mu cicho.
– On nie powinien teraz tego wiedzieć – odpowiedział Nathan.
– Mimo tego będzie dość zaskoczony, gdy pozna prawdę.
– Zakładając, że przeżyje – stwierdził Nathan.
Cameron nie odpowiedziała. Oboje wiedzieli, że pierwsza grupa uderzeniowa
była najbardziej narażona na ciężkie straty, zwłaszcza jeśli nie udałoby się
zlikwidować wszystkich baterii obrony przeciwlotniczej.
– Wolę wierzyć, że wszyscy przeżyją – rzuciła Cameron.
Nathan spojrzał na nią.
– Od kiedy stałaś się taką optymistką?
– Ktoś musi być – odparła – zwłaszcza po tym, jak krążyłeś po okręcie,
odgrywając rolę widma zagłady.
– Było aż tak źle?
– Niestety tak. O co w tym wszystkim chodziło?
– Nie przejmuj się. Jessica już mi natarła uszu.
– Wiem. To ja zasugerowałam, żeby to zrobiła.
– Naprawdę? – spytał zaskoczony Nathan.
– Jest lepsza ode mnie w tych sprawach. Poza tym lubi takie akcje, zwłaszcza
gdy ma okazję skopać ci tyłek.
– Zauważyłem.
Prowadząc rozmowę, nie zauważyli, że weszli już na pokład znajdujący się po
prawej stronie. W  tej niewielkiej przestrzeni było zgromadzonych tak wiele
myśliwców, że Nathan nie mógł sobie wyobrazić, w  jaki sposób zdołają
wystartować. Wszędzie widać było techników, którzy uwijali się, uzbrajając
maszyny i przygotowując je do lotu.
Przejście przez aleję zajęło im mniej niż minutę. Weszli do dużej śluzy
transferowej na środkowym pokładzie, jednej z  trzech, które prowadziły do
głównego pokładu hangarowego. Ponieważ platforma windy, zajmująca znaczną
część pomieszczenia, znajdowała się akurat na dolnym pokładzie ładunkowym,
musieli obejść luk wąskim chodnikiem, by dostać się na drugą stronę.
Spoglądając w  dół, Nathan stwierdził, że ma dobrą okazję obejrzeć pokład,
którego nigdy nie odwiedził. Tam też panowała krzątanina.
Wreszcie wyszli ze śluzy transferowej na główny pokład hangarowy, na
którym przygotowywano pięćdziesiąt myśliwców przystosowanych do lotów
atmosferycznych. Wkrótce pojawią się na płycie lotniskowej i  wystartują,
wykorzystując moment, gdy „Aurora” przez chwilę będzie się znajdować nad
Takarą.
Nathan zauważył Sokoła. Stał w tylnej części głównego pokładu hangarowego,
na platformie windy prawej śluzy transferowej, zaraz obok dużego promu
towarowego przeznaczonego do transportowania dezetki. Loki siedział na tylnym
fotelu, a Josh żegnał się z podporucznik Yosef.
– Ta para wciąż wydaje mi się niezwykła – skomentował Nathan.
– No nie wiem. Wygląda na to, że podporucznik Yosef po prostu lubi Josha –
odpowiedziała Cameron.
– Czy to coś poważnego?
– Na tyle poważnego, na ile możliwe, biorąc pod uwagę okoliczności.
– Powodzenia, panowie – zawołał Nathan, przechodząc.
– Dziękuję, kapitanie – odpowiedział Loki.
Podporucznik Yosef zdążyła jeszcze rzucić Joshowi pożegnalne spojrzenie,
odsunęła się i  przyjęła formalną postawę. Miała na sobie taki sam kombinezon
ciśnieniowy jak Cameron i  była w  pełni przygotowana do rozpoczęcia pracy
w dezetce.
Cameron zatrzymała się przy wejściu na rampę załadunkową promu i zwróciła
do niej:
– Możesz iść. Niedługo do ciebie dołączę.
– Tak jest – odpowiedziała podporucznik i  ruszyła w  górę rampy. Nathan
skinął głową.
– Jeszcze jedno – powiedziała Cameron. – Zanim wykonacie skok, Naralena
musi przesłać do Sokoła parametry miejsca docelowego albo zostawić boję
komunikacyjną, żeby chłopaki wiedzieli, dokąd polecieliście podczas ich
nieobecności. Pamiętaj, żeby nigdy nie skakać, zanim nie zostawicie informacji
o  miejscu docelowym, bo tylko wtedy będą mogli was zlokalizować.
W przeciwnym razie stracicie z nimi kontakt.
– Wiem o tym – zapewnił ją Nathan – a co ważniejsze, Naralena także zdaje
sobie z  tego sprawę. Nie martw się, Cam. Wszystkich bardzo dobrze
przeszkoliłaś.
– To nie o nich się martwię.
– Myślałem, że to ja powinienem się martwić o ciebie.
Cameron nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć, i po prostu wpatrywała się
w Nathana. Po chwili zasalutowała.
– Udanych łowów, kapitanie.
– Dziękuję, pani komandor – odpowiedział Nathan i odsalutował.
Patrzył, jak odwróciła się i weszła na rampę promu towarowego. Stał jeszcze
przez chwilę, obserwując, jak znika we wnętrzu. Dezetka, znajdująca się
w środku promu unoszącego się w przestworzach kosmosu w odległości dwóch
dni świetlnych od Takary, będzie prawdopodobnie najbezpieczniejszym
miejscem. Nathan wiedział, że chociaż Cameron starała się to ukryć, bała się, że
już go nigdy nie zobaczy. W  rzeczywistości największym zagrożeniem dla
bezpieczeństwa ludzi przebywających zarówno na platformie transferowej, jak
i  w dezetce było unieruchomienie wszystkich pojazdów z  napędem skokowym.
Spowodowałoby to, że osamotnieni czekaliby w kosmosie na śmierć.
Gdy rampa zaczęła się podnosić, Cameron ruszyła wzdłuż lewej burty,
pochylając się nisko, aby przejść pod bocznym przedziałem, stanowiącym
fragment ruchomego stanowiska dowodzenia. Było jej dość ciężko, zwłaszcza
w  kombinezonie ciśnieniowym, zaprojektowanym w  celu ochrony użytkownika
przed nagłą dekompresją promu. Nie mogła sobie wyobrazić, żeby dało się tam
przejść w kombinezonie służącym do spacerów kosmicznych. Przesuwała przed
sobą hełm, aż w  końcu dotarła do głównego pomieszczenia i  była w  stanie się
wyprostować.
Wnętrze dezetki tętniło życiem, ponieważ corinairiańscy technicy
przeprowadzali ostateczną kontrolę sprzętu. Punkt został skonfigurowany tak, by
być przede wszystkim centralnym węzłem komunikacyjnym, dlatego połowa
specjalistów zajmowała się wyłącznie systemami łączności. Pozostali otrzymali
zadanie gromadzenia napływających danych i  wykorzystywania ich do
modyfikacji taktycznej mapy holograficznej, wyświetlanej na stanowisku
prezentacyjnym pośrodku pomieszczenia. Dzięki temu można było przedstawić
możliwie aktualny podgląd stanu bitwy, a  także za pośrednictwem mniejszych
pojazdów skokowych, które pełniły rolę przekaźników komunikacyjnych,
przekazać go do bojowego centrum informacji na „Aurorze”.
Pomimo sprzeciwów kapitana Scotta podporucznik Kaylah Yosef, specjalistka
naukowa „Aurory”, która została operatorem systemów czujnikowych, miała być
wsparciem dla komandor Taylor. Cameron poprosiła o  to, ponieważ Yosef
dysponowała odpowiednią wiedzą dotyczącą opóźnień czasowych i  zagadnień
związanych z  logistyką łączności. Dwa główne obszary bitwy także będą
oddalone od siebie od kilku minut do nawet kilku godzin świetlnych. Również
położenie „Aurory” w  systemie nieustannie zmieniałoby się w  zupełnie
nieprzewidywalny sposób. Śledzenie takich czynników wymagało umysłu
naukowca, jakim szczyciła się podporucznik Yosef. Dzięki temu Cameron
mogłaby się skoncentrować przede wszystkim na taktyce i samej bitwie, a nie na
zawiłościach logistycznych.
Yosef, która weszła na pokład minutę przed Taylor, włożyła już hełm
i  rękawice do schowka nad stanowiskiem prezentacyjnym. Gdy pojawiła się
Cameron, modyfikowała holograficzny wyświetlacz, odpowiednio dostosowując
jasność i  kontrast, aby ułatwić prezentację symboli i  uproszczonych informacji.
Obecnie pokazywał najbliższą przestrzeń wokół nich, zwaną strefą tranzytową.
– Jak sytuacja, dowódco? – zapytała Cameron.
– Tylny właz zabezpieczony – zameldował szef załogi promu. –
Rozpoczynamy procedurę startową.
– Bardzo dobrze.
– Dane dotyczące lotu będą widoczne z  boku holowyświetlacza – wyjaśniła
podporucznik Yosef. – Jednak tylko w dwóch wymiarach.
– Świetnie – zapewniła Cameron. – Nie będę musiała co chwilę pytać.
– Tak jest.
– No dobrze – zaczęła Cameron, zwracając się do personelu dezetki. –
Posłuchajcie. Naszym podstawowym zadaniem jest pełnienie roli centralnego
węzła komunikacyjnego, a także centrum dowodzenia i zarządzania. Co prawda
zdolność do zarządzania bitwą na żywo jest ograniczona ze względu na odległość
od stref walk, ale jesteśmy jedynymi, którzy tak naprawdę mogą zobaczyć
szerszą perspektywę, a  zatem będziemy podejmować najważniejsze decyzje.
Niezwykle ważne jest to, by wszystkie komunikaty oraz czasy ich otrzymania
były monitorowane. Walczący będą używać zegara misji zamiast zegarów
lokalnych lub pokładowych. Wiadomości będą więc miały znacznik czasu
odpowiadający zegarowi misji. Wszystko powinno działać w  miarę
automatycznie, ale mimo to bądźcie uważni, bo nie przeprowadziliśmy żadnych
testów w  rzeczywistym środowisku. Ponieważ jest to pierwsze użycie dezetki
w  scenariuszu bitwy z  wykorzystaniem napędów nadświetlnych, może się
okazać, że trzeba będzie improwizować. Jeśli macie jakieś pytania, chętnie
odpowiem.
Cameron poczuła, że sztuczna grawitacja nieznacznie się zmieniła, gdy prom
wystartował i odpowiednio zrekompensował spadek grawitacji „Aurory”.
– Wygląda na to, że już lecimy – powiedziała do Kaylah, chwytając się
krawędzi stanowiska prezentacyjnego, aby utrzymać równowagę. Przy okazji
spojrzała uważniej na wyświetlacz holograficzny. W  środku widniała ikona
przedstawiająca dezetkę. Powoli zaczęły się od niej odsuwać ikony „Aurory”
i połączonej z nią platformy tranzytowej, gdy pojazd ruszył w kierunku pobliskiej
grupy promów towarowych, które znajdowały się w  kosmosie już od prawie
dwudziestu godzin.
– Platforma tranzytowa informuje, że zakończyła procedurę załadunku
i wkrótce odłączy się od „Aurory” – przekazała podporucznik Yosef.
– Bardzo dobrze. – Cameron poczuła, że pojazd po uruchomieniu silników
hamujących przechylił się lekko. Holowyświetlacz pokazywał, że zatrzymują się
już w  pobliżu promów towarowych. Wkrótce dołączy do nich platforma
tranzytowa, a  za nią pięć innych promów, które wykonując krótkie skoki, będą
przewozić żołnierzy na Takarę.
– Sokół również wystartował – potwierdziła Yosef. – Loki zgłasza, że
oprogramowanie komunikacyjne działa prawidłowo.
– W porządku – odparła z ulgą Cameron.
Bez oprogramowania opracowanego przez Delizę wszystkie dane o  ruchu
komunikacyjnym musiałyby być wysyłane i  odbierane ręcznie. Dzięki
automatyzacji zyskiwali prawie minutę podczas każdej transmisji. Na początku
zapewne nie miałoby to większego znaczenia, ponieważ przestój promów
pomiędzy skokami miał trwać od pięciu do dziesięciu minut. Ale gdy wszyscy
żołnierze znajdą się na miejscu, błyskawiczna wymiana danych stanie się
koniecznością.
– Platforma tranzytowa została oddzielona od okrętu i  zajmuje stacjonarne
położenie – poinformowała Yosef. – „Aurora” uruchamia promy.
– Świetnie. – Cameron poczuła mrowienie w mięśniach.
Była podekscytowana i  zdenerwowana. Spoczywała na niej ogromna
odpowiedzialność, do której jednak czuła się przygotowana. Chociaż lokalni
dowódcy prowadzący działania polowe w większości sami podejmowali decyzje,
wszyscy liczyli na to, że będą nie tylko należycie informowani, ale także
otrzymają odpowiednie wskazówki, wynikające z szerszej perspektywy, do której
tylko ona miała dostęp.
Cameron na chwilę wróciła w myślach do czasu, gdy w Akademii Floty brała
udział w  niezliczonych symulacjach treningowych. Kadeci musieli się mierzyć
z  wyzwaniami o  różnej skali trudności. Cameron przypomniała sobie, że po
pozytywnym zakończeniu szkoleń czuła się gotowa na każdą okoliczność. Teraz
zrozumiała, jak bardzo się myliła.

***
– Starszy bosmanie! – zawołał Nathan.
– Tak jest, sir! – odpowiedział Marcus, odwracając się od technika, który
właśnie wychodził, by zająć się innymi obowiązkami.
– Przy platformie tranzytowej wykonałeś naprawdę dobrą robotę.
– Dziękuję, sir. Robimy, co możemy – odrzekł Taggart. – Przydałoby się
jeszcze kilka toalet, bo będzie tam chyba tysiąc pięciuset ludzi.
– Żaden z nich nie będzie tam przebywać dłużej niż godzinę.
– Miejmy nadzieję – mruknął Marcus, doskonale wiedząc, jak wiele rzeczy
może się nie powieść.
– Życzę powodzenia – powiedział kapitan, kierując się w  stronę grup
szybkiego reagowania.
– Kapitanie, niech tylko nie podziurawią nam boków. To wszystko, o  co
proszę.
– Zrobię, co w mojej mocy – obiecał Nathan.
Z przodu głównej zatoki hangarowej stało dziesięć drużyn, przy czym każda
z nich składała się z ośmiu ludzi. Żołnierze, wyposażeni w kompletne zestawy do
skoków kosmicznych ze zautomatyzowanym systemem nawigacji, ledwo mogli
się poruszać w  grawitacji wytwarzanej przez pokład hangarowy. Taggart
w  kolejnym przebłysku geniuszu wymyślił proste rozwiązanie polegające na
zamianie kilku naczep do przewożenia broni na transportery dla
osiemdziesięciorga skoczków kosmicznych. Używając ich, można byłoby za
jednym razem przewieźć dwudziestu skoczków do prawej śluzy transferowej, tak
więc w  zaledwie czterech rzutach wszyscy znaleźliby się na miejscu. Ponieważ
śluza transferowa miała niższą grawitację, skoczkowie mogliby się poruszać tak,
jakby nosili na plecach zwykły sprzęt spadochronowy. Skafandry do skoków
kosmicznych były zwykle częścią fotela pilota.
Nathan obserwował naczepę, która holowana przez ciągnik pokładowy i  w
pełni zapełniona skoczkami kosmicznymi przejeżdżała obok niego, kierując się
w  stronę rufy. Widział twarze ludzi, którzy wkrótce mieli skoczyć z  pokładu
„Aurory” wiszącej sto kilometrów nad powierzchnią Takary. Chociaż każdy
z  nich był dobrze wyszkolony w  skokach ze spadochronem z  dużej wysokości
i lądowaniu na terytorium wroga, żaden nigdy nie skakał z kosmosu. Mimo że nie
chcieli pokazać po sobie emocji, strach i  zwątpienie były widoczne nawet u
najodważniejszych.
Kapitan patrzył, jak następna grupa dwudziestu skoczków zajmuje miejsca
w  środku zmodyfikowanej naczepy. Gdy żołnierze usiedli, technik przypiął ich
kombinezony do poziomego drążka biegnącego wzdłuż kabiny, używając tych
samych elementów mocujących, które w  zwykłych warunkach przytwierdzały
zestaw spadochronowy do fotela pilota w  kokpicie myśliwca. Gdy wszyscy
zostali zabezpieczeni, ciągnik zaczął holować naczepę w  kierunku tylnej części
hangaru.
Ostatnie dwie grupy skoczków stały przy krawędzi zatoki. Corinairiańscy
technicy przeprowadzali jeszcze testy, upewniając się, że wszystkie elementy
skafandrów są poprawnie zamocowane. Te dwie drużyny, wśród których znalazła
się Jessica, składały się wyłącznie z agentów Karuzari.
– Jak to się nosi? – zapytał Nathan, pochodząc do Jessiki.
– Kiepsko – zaczęła narzekać. – Ta rzecz waży tonę i została zaprojektowana
do tego, by ją nakładać na obcisły kombinezon, a nie na kostium, który mam na
sobie.
– Kostium? – zdziwił się Nathan. – Myślałem, że masz na sobie mundur
wojsk cesarskich.
– Chyba pamiętasz, że w ich wojsku nie służą kobiety.
– W takim razie w co jesteś ubrana?
Jessica przewróciła oczami z obrzydzeniem.
– Mam na sobie chyba strój służącej. Ta cholerna spódnica zaplątała mi się
wokół tyłka.
Nathan uśmiechnął się.
– Mam nadzieję, że nie jest tak krótka jak ta, którą nosiłaś na ostatnim
przyjęciu z okazji Dnia Założyciela. Chodzi o to, żebyś za bardzo nie przyciągała
uwagi.
– Strasznie zabawne. – Jessica udała, że się śmieje.
Nathan spoważniał.
– Posłuchaj, Jess, gdybym w jakiś sposób mógł cię tu zatrzymać...
– Co, znowu zaczynasz się rozklejać? Myślałam, że już sobie to wyjaśniliśmy.
– W porządku.
– Tak w  ogóle, poza tym głupim strojem, szykuje się niezła zabawa. To
znaczy daj spokój... Skaczę z  pojazdu kosmicznego i  spadam na powierzchnię
planety. To będzie naprawdę świetnie wyglądało w moim CV, zgadza się?
Nathan znów się uśmiechnął.
– Tak, masz rację. Miejmy tylko nadzieję, że ktoś kiedyś będzie miał okazję to
przeczytać.
Przez kilka chwil wpatrywał się w  twarz Jessiki, która dalej się wierciła,
próbując przesunąć zaplątaną spódnicę.
Jessica zauważyła jego spojrzenie.
– Zapewne chcesz powiedzieć „udanych łowów”.
– Oczywiście. Udanych łowów, pani komandor.
– Dziękuję i wzajemnie. Czy możesz teraz nasunąć mi wizjer?
Nathan wyciągnął rękę, opuścił i  zablokował osłonę hełmu, po czym jeszcze
raz spojrzał Jessice w oczy. Wiedząc, że nikt nie patrzy, mrugnęła i ułożyła usta,
przesyłając mu całusa. Nathan poklepał ją po ramieniu i ruszył dalej.
Minął kolejnych skoczków Karuzari. Rozpoznał wiele twarzy, ponieważ
widywał tych ludzi w  korytarzach bazy na asteroidzie. Wszyscy byli tak samo
zdeterminowani – widział to już u Maraka, jak i  innych, którzy przybyli na
pokład „Aurory” tuż po zniszczeniu „Campaglii”. Ci ludzie nie wątpili i  mieli
wiarę tak silną, że byli gotowi poświęcić życie za swoje idee.
– Panie Dumar. – Nathan skinął głową. – Spodziewam się, że jest pan gotowy.
– Kapitanie, być może ten fakt pana zaskoczy, ale nie jest to mój pierwszy
skok kosmiczny – odpowiedział Dumar.
– W  żadnym razie nie jest to dla mnie zaskoczeniem – przyznał Nathan
i dodał: – Mam nadzieję, że w przyszłości będziemy mogli się częściej spotykać.
– Częściej spotykać, kapitanie?
– Podejrzewam, że podobnie jak Tug, również pan zna wiele interesujących
historii, które mógłby opowiedzieć.
– Rzeczywiście – zgodził się Dumar. – Proszę zadbać o  to, żeby okręty
nieprzyjaciela nie zbliżały się do Takary, a  być może pożyjemy wystarczająco
długo i opowiemy sobie wszystkie historie.
– Zrobię, co w mojej mocy.
Nathan podszedł do Tuga, który zgodnie z  oczekiwaniami usiadł obok
Dumara. Zauważył, że ich przyjaźń spowodowała odsunięcie Jalei w  cień.
Stwierdził również, że prawdopodobnie dlatego udawała, że nie przejmuje się
wpływem, jaki Dumar wywiera na Tuga. Nathan często się zastanawiał, czy mógł
narzucać Tugowi swoją wolę. Wątpił jednak, czy byłoby to możliwe, ponieważ
ten mężczyzna zawsze wiedział, czego chce.
– Panie Tugwell – przywitał się Nathan.
– Kapitanie Scott.
– Powiedziałem to przed chwilą, ale powtórzę. Podejrzewam, że nadal ma pan
w zanadrzu wiele interesujących historii, którymi mógłby się pan podzielić.
– Kapitanie, obiecuję, że jeśli przeżyjemy, postaram się wszystko
opowiedzieć.
– Proszę obiecać jedynie, że gdy misja zostanie zakończona, imperium
upadnie zgodnie planem.
Tug zauważył, że Nathan ma wątpliwości.
– Kapitanie, czy na Ziemi przywódcy mówią całą prawdę? A może ukrywają
przed społeczeństwem pewne fragmenty planów, do których pełny dostęp mają
jedynie ci, którzy potrzebują określonych informacji?
– Oczywiście, że ukrywają – odpowiedział Nathan. – „Nie musisz o  tym
wiedzieć”, tak to się określa. Na przykład o  istnieniu napędu skokowego
dowiedzieliśmy się dopiero na chwilę przed pierwszym testem. Nawet kapitan
„Aurory” nie miał o nim pojęcia.
– W  takim razie niech pan uwierzy, że wiedza, jaką z  panem Dumarem
posiadamy, jest wystarczającym uzasadnieniem dla ryzyka, które wszyscy za
chwilę mamy zamiar podjąć, mimo że teraz nie możemy się nią podzielić.
Tug położył dłonie na ramionach Nathana. W  kombinezonie były znacznie
cięższe niż zwykle.
– Kapitanie, nie ukrywamy przed panem informacji po to, by pana oszukać,
ale ochronić w  przypadku, gdybyśmy nie wykonali zadania. Musi pan w  to
uwierzyć.
Nathan przyjrzał się uważnie twarzy starego człowieka. Mógł zobaczyć na niej
odbicie wielu lat bólu i poświęceń, ale dziś dostrzegł również coś innego. To była
nadzieja. Nathan przechylił głowę i uśmiechnął się.
– Wierzę ci, ale prosi mnie pan, żebym wysłał setki, a może tysiące na śmierć.
Prosi mnie pan nawet o to, bym ryzykował życie miliardów ludzi na Ziemi.
Tug spojrzał na Nathana. Widział jego desperację. Był pewien, że kapitan
podejmie decyzję o ataku, ponieważ poczucie honoru pozostawiło mu niewielkie
pole manewru, tym bardziej że wiedział dokładnie, o co mają walczyć.
– Proszę mi podać datapad, kapitanie – poprosił Tug, wyciągając rękę.
Nathan spojrzał pytająco. Tug znów dał znak, więc Nathan wyjął datapad
z kieszeni przy biodrze i wręczył go mężczyźnie.
Tug wziął urządzenie i  napisał krótką wiadomość. Przechylił ekran lekko
w lewo, aby pokazać treść Dumarowi, który po przeczytaniu spojrzał pytająco na
Tuga, jakby kwestionował decyzję o podzieleniu się informacją z Nathanem. Tug
skinął głową i oddał datapad kapitanowi.
Nathan przez kilka sekund wpatrywał się w  ekran, po czym spojrzał na
uśmiechniętą twarz Tuga.
– Ty sukinsynu – mruknął.
Tug przyłożył palec do ust, dając Nathanowi znak, by zachował informację
w  tajemnicy. Gest był niepotrzebny, ponieważ kapitan doskonale zdawał sobie
sprawę z potrzeby dyskrecji.
Gdy technicy wprowadzili ostatnich skoczków do naczepy i  zablokowali ich
skafandry, Nathan zrobił krok do tyłu i  uśmiechnął się. Jessica popatrzyła na
niego podejrzliwie. Podeszła i wyszeptała:
– O co chodzi?
Nathan, wciąż się uśmiechając, mrugnął do niej, czym zaintrygował ją jeszcze
bardziej.
Ponieważ nadeszła pora rozpoczęcia akcji, odwrócił się i poszedł na mostek.
9

Jessica stała na końcu kolejki, za Jaleą, Dumarem i Tugiem. Pomimo jasnego


oświetlenia przez wizjer ustawiony na najwyższy stopień przyciemniania ledwo
mogła dostrzec sylwetki stojących przed nią. Zewnętrzne wrota były już otwarte,
więc Jessica widziała przez nie fragment głównej sekcji napędowej na rufie.
Dwie grupy Karuzari stały w  równych rzędach i  oczekiwały na rozkaz
rozpoczęcia akcji.
– Pięć sekund do skoku – oznajmiła Naralena.
Jessica przypomniała sobie, kiedy ostatni raz była na pokładzie lotniskowym.
Tuż za Układem Słonecznym jej zespół uderzeniowy otrzymał zadanie wejścia na
pokład uszkodzonego okrętu Jungów. Akcja nie zakończyła się sukcesem,
a Jessica ledwo zdążyła wrócić na „Aurorę”.
– Cztery...
Nigdy nie była w stanie uwierzyć, że napotkanie wrogiego okrętu w miejscu,
w  którym mieli po raz pierwszy przetestować napęd skokowy, było całkiem
przypadkowe.
– Trzy...
Nie wspominając już o tym, że były tam dwa okręty.
– Dwa...
Ktoś przekazał im wiadomość. To była jedyna odpowiedź, która miała sens.
– Jeden...
Jessica mocno zamknęła oczy.
– Skok.
Nawet z  najwyższym poziomem zaciemnienia w  wizjerze i  zaciśniętymi
powiekami wciąż mogła w  pewnym stopniu dostrzec błysk. Gdy ustąpił, okręt
zaczął lekko wibrować.
– Po skoku. Proszę czekać.
Jessica podniosła rękę i przestawiła wizjer z powrotem w tryb automatyczny.
Szybko dostosował się do warunków oświetleniowych. Ludzie wciąż stali
nieruchomo w  dwóch rzędach. Czekali, aż załoga mostka sprawdzi, czy okręt
znajduje się we właściwym miejscu nad Takarą. „Aurora” wskoczyła
z  prędkością dużo mniejszą od tej, która była wymagana do utrzymania się na
niskiej orbicie, więc teraz dosłownie spadała na planetę. Pozostało tylko kilka
minut, zanim kadłub zacznie się nadmiernie rozgrzewać. Było to ryzykowne, ale
konieczne posunięcie, ponieważ skoczkowie nie zostali katapultowani, co
oznaczało, że nie mogli osiągnąć akceptowalnej prędkości opadania.
Jessica czuła, że jej serce mocno bije, a oddech przyspiesza.
– Zespoły dziewięć i dziesięć... skok, skok, skok! – oznajmiła Naralena.
Jessica potrząsnęła rękami, oczekując na swoją kolej, a  wibracje okrętu stały
się bardziej intensywne. Karuzari wyszli ze śluzy transferowej na pokład
lotniskowy, po czym zaczęli powoli biec. Następnie skręcili w  lewo
i  przyspieszyli. Jessica podążyła za nimi. Sztuczna grawitacja została
odpowiednio dostosowana, aby umożliwić bieganie w  ciężkich zestawach do
skoków kosmicznych.
Skoczkowie zbliżali się do lewej krawędzi pokładu lotniskowego i  skakali,
a pęd zabierał ich z okrętu. Jessica i Karuzari biegnący obok niej także wykonali
skok. Przez prawie minutę powoli oddalali się od „Aurory”.
– Zespoły dziewięć i  dziesięć – rozległ się głos Naraleny – możecie
aktywować systemy automatycznego lotu.
Jessica sięgnęła do lewego ramienia i  wcisnęła przycisk znajdujący się na
panelu sterowania, aktywując system automatycznego sterowania lotem.
Natychmiast poczuła, jak silniczki manewrowe zaczynają strzelać z  różnych
punktów wzdłuż tułowia, zmuszając skafander do obrócenia się. Po chwili ciało
Jessiki zmieniło położenie, a twarz zwróciła się ku planecie.
– Oczekiwać na zapłon rakiety hamującej – oznajmił w  corinairiańskim
komputerowo generowany głos. Technik obsługujący skafander nauczył Jessicę
tego zwrotu, wiedząc, że włączenie silnika spowoduje nagły i poważny wstrząs
podczas opadania na powierzchnię Takary. Musieli się jeszcze bardziej oddalić
od okrętu, zanim ten wykona skok. Co ważniejsze, nie mogli się znaleźć na
celowniku naziemnych baterii obrony przeciwlotniczej, które chciałyby zestrzelić
„Aurorę”.
Jessica poczuła nagły wstrząs, jakby ktoś zamachnął się kijem i  uderzył nim
w  spód zestawu spadochronowego. Skafander i  osłona, która go otaczała,
podniosły się o kilkadziesiąt centymetrów. Czuła, że taśmy krokowe wbijają się
w nogi i zaciskają mocno na biodrach. Mogłaby też przysiąc, że głowa znajduje
się teraz w hełmie nieco niżej niż poprzednio. Cały kombinezon wibrował i trząsł
się, podczas gdy rakiety hamujące wciąż wyrzucały strumienie ognia. Jessica
lekko odwróciła głowę i  popatrzyła w  bok, by sprawdzić, co dzieje się
z  pozostałymi. W  ich skafandrach również działały silniki hamujące. Całe
wydarzenie trwało tylko trzydzieści sekund, ale wydawało się, że minęła
wieczność. Tak nagle jak się uruchomiły, rakiety hamujące wyłączyły się
i wszystko znów ucichło.
– Do diabła! – zawołała Jessica. – To było do kitu.
Bez ostrzeżenia silniczki manewrowe na skafandrze wystrzeliły, obracając jej
ciało, więc teraz zaczęła lecieć głową w dół.
Komputerowy głos oznajmił coś w  corinairiańskim. Jessica zrozumiała, że
mówi coś o lądowaniu i piętnastu sekundach. Technik w pośpiechu uczył ją wielu
fraz. Naprawdę nie wiedziała, dlaczego próbował to robić. W końcu cały proces
został zautomatyzowany. Jeśli coś by się nie powiodło, nie pozostawało nic
innego, jak tylko czekać, aż się spali lub uderzy w ziemię.
Komputer przekazał kolejny komunikat. Ten akurat w  pełni zrozumiała
i  poczuła ulgę, gdy wskaźnik sprawności osłon mignął zielonym światłem na
wyświetlaczu wizjera, potwierdzając, że bąbel energii, który otaczał skafander,
aby chronić go przed przegrzaniem, funkcjonuje poprawnie.

***
– Zespoły dziewiąty i dziesiąty rozpoczęły wejście w atmosferę – przekazała
Naralena. – Zespoły od pierwszego do ósmego gotowe do skoku.
– Ile zostało do rozpoczęcia drugiej fazy skoków? – zapytał Nathan z  fotela
dowódcy.
– Minuta, sir – poinformował nawigator.
– Czas do osiągnięcia krytycznej temperatury kadłuba?
– Dwie minuty, kapitanie – odpowiedział oficer taktyczny. – „Aurora” już
zaczyna się nagrzewać.
– Łączność – powiedział Nathan – przetłumaczyć następującą wiadomość
i nadać ją na wszystkich znanych częstotliwościach komunikacyjnych Takary.
– Słucham, kapitanie.
– Uwaga, dowództwo sił takarańskich. Tu kapitan Nathan Scott z  okrętu
„Aurora”, należącego do Zjednoczonej Ziemi. Przemawiam w  imieniu Sojuszu
Ziemsko-Darvańskiego. Wycofajcie siły zbrojne z  okupowanych systemów.
Przekażcie władzę lokalnym rządom. Jeśli się podporządkujecie, będziecie mogli
zachować kontrolę nad Takarą. Jeśli odmówicie, imperialne wojska zostaną
zniszczone, wasz rząd rozwiązany, a  system Takary poddany kontroli Sojuszu.
Macie trzy dni na odpowiedź.
Czekając, aż Naralena przetłumaczy i nada wiadomość, obserwował wskazania
czasu na głównym ekranie. „Aurora” wpadała w  coraz większe wibracje,
zanurzając się w gęstniejącej atmosferze Takary.
– Wiadomość wysłana – poinformowała Naralena i  spojrzała na kapitana. –
Chyba nie oczekujemy, że się poddadzą?
– Chciałbym, żeby tak było – odpowiedział Nathan. – Ale tak naprawdę
chodziło tylko o  kamuflaż. Jeśli stwierdzą, że wskoczyliśmy, by jedynie nadać
wiadomość, zapewne dojdą do wniosku, iż blefujemy. Miejmy nadzieję, że nie
zauważyli zespołów uderzeniowych.
– Dziesięć sekund do rozpoczęcia drugiej fazy skoków – oznajmił Riley.
Naralena odwróciła się w  stronę stanowiska komunikacyjnego i  obserwując
cyfrowy wyświetlacz czasu, nawiązała kontakt z drużynami.
– Zespoły od pierwszego do ósmego: skok, skok, skok! – oznajmiła, gdy
licznik czasu pokazał zero.

***

Grupa ośmiu spadochroniarzy Corinari wybiegła z  lewej śluzy transferowej


„Aurory” i  skierowała się w  stronę krawędzi pokładu lotniskowego. Żołnierze
skoczyli i  zaczęli się oddalać od okrętu, tworząc nierówną linię. Pozostałe
zespoły, liczące również po ośmiu skoczków, zrobiły to samo
w  piętnastosekundowych odstępach. Zanim ostatnia grupa opuściła pokład
„Aurory”, pierwsza już uruchomiła silniczki manewrowe, aby zmienić pozycję
opadania. Gdy wszyscy byli gotowi do następnej fazy, jednocześnie uruchomili
silniki hamujące.
– Zespoły od pierwszego do ósmego rozpoczęły procedurę opadania –
zakomunikowała Naralena.
– Za dziesięć sekund zaczną wchodzić w atmosferę – poinformował donośnie
Navashee, operator czujników. Musiał podnieść głos z powodu coraz silniejszych
dźwięków generowanych przez kadłub okrętu, który stawiał opór gęstniejącej
atmosferze.
– Temperatura zewnętrznej powierzchni? – zapytał Nathan. Przed
wykonaniem skoku chciał dać ostatniej grupie żołnierzy czas na oddalenie się od
„Aurory”. Musiał jednak opuścić atmosferę, zanim zrobi się za gorąco, a  dolna
osłona termiczna zacznie się rozpadać.
– Tysiąc stopni Celsjusza i  szybko rośnie – poinformował Riley. – Jakieś
trzydzieści sekund do osiągnięcia krytycznej temperatury kadłuba.
– W porządku. Panie Navashee, czy dwie najbliższe fregaty nadal utrzymują
ten sam kurs?
– Tak jest, sir, kurs i prędkość, pięć minut świetlnych od nas.
– Proszę wyznaczyć pierwszy z  trzech skoków. Gdy je ukończymy, chcę się
znaleźć kilka kilometrów za tymi dwoma okrętami.
– Tak jest, kapitanie – odpowiedział Riley, natychmiast przystępując do
wykonania rozkazu.
– Stanowisko taktyczne, załadować pierwszą i  drugą wyrzutnię torpedami
konwencjonalnymi, a  trzecią i  czwartą nuklearnymi. Skonfigurować do
jednoczesnego odpalenia. Przygotować wyrzutnię rakiet do wystrzelenia dwóch
par pocisków.
– Tak jest. Ładowanie pierwszej i  drugiej wyrzutni torped pociskami
konwencjonalnymi, trzeciej i  czwartej nuklearnymi. Konfigurowanie do
jednoczesnego uruchomienia. Przygotowywanie wyrzutni rakietowej na dwie
pary pocisków.
– Panie Randeen, proszę też uruchomić wszystkie działa elektromagnetyczne.
Będziemy przemieszczać się między dwiema fregatami i ostrzeliwać je w locie.
– Tak jest, kapitanie, uruchamiam działa elektromagnetyczne.
– Naraleno, przekaż do centrum operacji lotniczych, aby przygotowali się do
wystrzelenia myśliwców.
– Tak jest, sir.
– Pierwszy skok wyznaczony, kapitanie! – zameldował Riley.
– Skaczemy! – rozkazał Nathan, chwytając się mocno poręczy fotela. Okrętem
gwałtownie zatrzęsło.

***
Półprzezroczyste pole ochronne wokół Jessiki jarzyło się bladym bursztynem,
z  trudem utrzymując gęstniejącą atmosferę Takary w  bezpiecznej odległości od
skafandra. Pomimo osłony czuła ciepło wytwarzane przez tarcie. Z  całych sił
starała się trzymać ręce przy bokach, a  nogi złączone, wiedząc, że jakikolwiek
gwałtowny ruch mógłby naruszyć integralność osłon.
Gdy atmosfera zaczęła się robić coraz gęstsza, dźwięki wydawane przez
powietrze ślizgające się po osłonie nasiliły się i ostatecznie zagłuszyły odgłos jej
szybkiego oddechu, przerywanego jedynie sporadycznymi przekleństwami.
Rzeczą, której zawsze najbardziej nienawidziła w kosmosie, był właśnie odgłos
oddychania. Sprawiał, że człowiek czuł się potwornie samotny. Teraz jednak ze
wszystkich sił pragnęła usłyszeć coś innego niż nieustanne dudnienie.
Obserwowała wyświetlacz hełmu. Małe silniczki manewrowe wbudowane
w  kombinezon automatycznie utrzymywały poprawny tor lotu i  kąt nachylenia,
dzięki czemu prędkość opadania była kontrolowana, a  temperatura nie
przekraczała krytycznej granicy wytrzymałości osłon. Minęło już ponad pięć
minut, odkąd rzuciła się w atmosferę Takary. Do wylądowania pozostało kolejne
pięć.
Komputerowy głos oznajmił coś w corinairiańskim. Zrozumiała jedynie słowo
oznaczające „pięćdziesiąt”. Popatrzyła na wyświetlacz i  znalazła wykres
słupkowy wskazujący poziom energii osłon.
„To musi być to” – pomyślała. „Jak długo już spadam?”
Zaczęła przeklinać samą siebie, że nie zmusiła technika, by wcześniej
przetłumaczył na Angla wyświetlane informacje.
Ponieważ zużyta została ponad połowa energii, Jessica stwierdziła, że powinna
być już całkiem blisko celu. Skafandry zostały zaprojektowane z myślą o wejściu
w  atmosferę Corinair, jednak atmosfera Takary była nieco gęstsza. Do tego
stopnia, że mógł nie wystarczyć nawet dodatkowy zapas energii, który
projektanci skafandra uważali za wystarczający margines bezpieczeństwa. Było
to ryzyko, które wszyscy postanowili podjąć.
Jessica obserwowała więc tak uważnie wskazania informujące o  energii
osłony, że nie przejmowała się już niczym wokół. Komputerowy głos przekazał
kolejny komunikat. Jessica znała corinairiańskie liczebniki. Energia osłony
spadła do dwudziestu pięciu procent. Sprawdziła czas lądowania. Zostały dwie
minuty.
Nie pozostawało nic prócz nadziei, że corinairiańscy projektanci mieli rację.

***
– Odległość od celów? – zapytał Nathan.
– Jedna minuta świetlna, sir – odpowiedział Randeen. – Docelowy kurs
i prędkość pozostają stałe. Odległość między celami również niezmieniona.
– Trzeci skok wyznaczony i wprowadzony – oznajmił Riley.
– Panie Chiles, gdy tylko zakończymy skok, proszę skierować okręt w stronę
celu po lewej. Gdy pierwsza torpeda zostanie wystrzelona, zwrócić się do
prawego celu i  wystrzelić kolejną torpedę. Obrać kurs pomiędzy cele
i przyspieszyć. Chcę minąć te okręty, gdy uderzą w nie torpedy.
– Tak jest, sir – odpowiedział sternik, z  trudem przełykając ślinę. Chociaż
razem z  Rileyem byli na „Aurorze” już podczas bitwy nad Ancot, nie musieli
walczyć z  okrętami, tylko z  myśliwcami, którymi i  tak przede wszystkim
zajmował się major Prechitt i jego piloci.
– Przygotować uzbrojenie – rozkazał Nathan. – Pierwsza i  druga wyrzutnia
torped w gotowości.
– Uzbrojenie gotowe. Wyrzutnia pierwsza i  druga gotowe do odpalenia –
odpowiedział Randeen.
– Zaczynamy – oznajmił spokojnie kapitan. – Skok.
Mostek wypełnił się wspaniałym niebieskobiałym błyskiem, a  zanim pole
skokowe zainicjowało operację translokacji, główny ekran widokowy
automatycznie przyciemniał.
– Po skoku – zameldował Riley.
– Ster w lewo – rozkazał Nathan, choć w tej samej chwili zdał sobie sprawę,
że sternik już wykonuje ten manewr.
– Odległość od celu dwadzieścia kilometrów i szybko się zmniejsza.
– Cel w zasięgu – powiedział sternik.
– Oddać strzał z wyrzutni pierwszej!
Randeen nacisnął przycisk na konsoli zarządzania uzbrojeniem.
– Pierwsza torpeda poszła.
Wszyscy uważnie obserwowali na głównym ekranie widokowym pocisk, który
wyprzedził „Aurorę”.
– Dotarcie do celu za trzy sekundy – poinformował sternik.
– Bardzo dobrze, panie Chiles – pochwalił Nathan. Cieszył się, że jego nowy
sternik zrozumiał sytuację i  nie czekał na rozkaz, gdy nadszedł właściwy
moment.
– Prawy cel namierzony – zameldował Chiles.
– Oddać strzał z wyrzutni drugiej!
– Druga torpeda poszła.
– Dostosować kurs i przyspieszyć. Pełen ciąg, panie Chiles – rozkazał Nathan.
– Tak jest, sir. Zmieniam kurs, by przejść między fregatami. Poziom
wykorzystania energii zbliża się do maksimum.
Pomimo amortyzatorów inercyjnych wszyscy zaczęli odczuwać duże
przyspieszenie, gdy główny napęd „Aurory” w  krótkim czasie osiągnął pełną
moc. Nathan mógł sobie wyobrazić radość Władimira, który widział teraz, co
potrafią jego silniki. W przeciwieństwie do wolniejszych okrętów typu Obrońca
„Aurora” mogła przyspieszać i manewrować znacznie szybciej.
– Piętnaście sekund do uderzenia pierwszej torpedy – poinformował Randeen.
– Druga w drodze.
– Oba okręty uruchamiają zasilanie generatorów osłon – zameldował
Navashee ze stanowiska zarządzania czujnikami. – Za dwanaście sekund osiągną
pełną moc.
– Bardzo dobrze – oznajmił Nathan.
– Pierwsza torpeda zmierza do celu. Dziesięć sekund do uderzenia. Pięć
sekund do momentu, gdy znajdziemy się pomiędzy okrętami.
– Uwaga, działa elektromagnetyczne. Wycelować w oba okręty! Ognia!
– Rozpoczęcie ostrzału z dział elektromagnetycznych – potwierdził Randeen.
Okręt zaczął cicho brzęczeć, gdy wibracje generowane przez ciągły ogień
z ośmiu dział elekromagnetycznych przeniosły się na jego konstrukcję. Chociaż
Nathan nie widział jednostek, które właśnie mijali, mógł sobie wyobrazić, jak
metalowe pociski przebijają niezabezpieczone kadłuby dwóch cesarskich fregat.
– Trzy sekundy do uderzenia torpedy, dwie, jedna... uderzenie!

***
Pierwsza torpeda trafiła dokładnie w  środek głównej dyszy lewego napędu
fregaty i wybuchła, gdy zadziałał zapalnik zbliżeniowy. Detonacja spowodowała
eksplozję paliwa przesyłanego do układu napędowego fregaty. Zniszczona
została cała sekcja napędowa i kolejne działy, które znajdowały się bliżej dziobu
okrętu.
Chwilę później, gdy pociski z  działa elektromagnetycznego uderzyły w  lewą
burtę drugiej fregaty, kolejna torpeda trafiła w jej tył, trochę bardziej na lewo od
dyszy napędu głównego. Detonacja unicestwiła całą lewą dyszę i  poważnie
uszkodziła środkowy kielich silnika, pozostawiając nietkniętą tylko prawą część
konstrukcji. Uszkodzenia nie były tak poważne, jak w  przypadku pierwszej
fregaty, lecz na tyle znaczące, by wpłynąć na kurs jednostki.

***
– Lewa fregata unieszkodliwiona. Rozpadła się na dwie części! – wykrzyknął
Navashee.
– A co z drugą? – zapytał Nathan.
– Wciąż próbuje manewrować, sir, ale ma poważne uszkodzenia rufy, a osłony
działają periodycznie.
– Stanowisko taktyczne, wycelować cztery pociski w  prawą fregatę
i wystrzelić.
– Tak jest, sir.
– Nieprzyjaciel odpala pociski! – zameldował Navashee.
– Panie Riley, skok awaryjny. Jedna minuta świetlna do przodu.
– Wyznaczanie skoku – potwierdził Riley.
– Panie Willard, zagłuszanie aktywne?
– Od chwili gdy zakończyliśmy skok, sir.
– Wiele kontaktów! Wystrzelono dwanaście pocisków!
– Jezu – wymamrotał Nathan. – Chyba się wkurzył.
– Sir, pociski zbliżają się z  dużą prędkością! – zgłosił Navashee. – Dziesięć
sekund do uderzenia!
– Panie Riley? – przypomniał Nathan.
– Skok wyznaczony i  wprowadzony do systemu! – odparł nawigator. –
Skaczemy!
Błysk wypełnił mostek.
– Po skoku – poinformował Riley.
– Sternik, zmniejszyć prędkość i wykonać zwrot.
– Tak jest, sir. Zmniejszam prędkość i wykonuję zwrot.
– Panie Navashee, chcę jak najszybciej się dowiedzieć, jakie szkody
wyrządziliśmy drugiej fregacie.
– Tak jest.
– Czy w okolicy są inne kontakty?
– Nie, kapitanie. Najbliższy kontakt to krążownik, jakieś dziesięć minut
świetlnych od nas, a piętnaście od Takary.
– Panie Riley, gdy wyznaczy pan skok awaryjny, proszę zająć się
planowaniem kolejnej serii skoków, aby umieścić „Aurorę” bezpośrednio za rufą
tego krążownika.
– Tak jest, kapitanie.
Nathan spojrzał na wyświetlacz czasu misji znajdujący się w  dolnym
narożniku głównego ekranu. Gdy znaleźli się na orbicie nad Takarą, rozpoczęto
odliczanie do przodu. Od tego momentu minęło osiem minut. Nawet gdyby
centrum dowodzenia imperium wysłało w  chwili pojawienia się „Aurory” na
orbicie ostrzegawczą wiadomość do wszystkich okrętów, dotarcie jej do
krążownika zajęłoby jeszcze siedem minut. W  tym czasie „Aurora” mogła
wykonać skok do docelowego miejsca i ostrzelać jednostkę.
Kapitan z  niecierpliwością czekał na raport o  uszkodzeniach drugiej fregaty.
Gdyby w  dalszym ciągu stanowiła zagrożenie, musiałby jeszcze raz wykonać
skok, żeby ją zlikwidować, albo wysłać eskadrę myśliwców, a  sam ruszyć za
krążownikiem. Nie mógł pozwolić, żeby fregata wróciła na Takarę, ponieważ
wzmocniłaby system obronny planety lub przeszkodziła Sojuszowi w manewrach
na orbicie. Niewiele jednak mógł zrobić poza czekaniem. Światło i inne rodzaje
promieniowania miały olbrzymią, choć skończoną prędkość poruszania się
w  przestrzeni. Było to zarówno błogosławieństwem, jak i  przekleństwem.
„Aurora” znajdowała się minutę świetlną od drugiej fregaty.
– Skok awaryjny wyznaczony. Teraz planuję serię skoków, żeby zbliżyć się do
krążownika, sir – poinformował Riley.
– Bardzo dobrze.
– Zwrot ukończony, kapitanie – zameldował Chiles. – Wracamy w  miejsce
pierwszego starcia.
– Zrozumiałem. – Nathan powoli obrócił się w  lewo, czekając na raport
operatora czujników. Zerknął przez prawe ramię na wyświetlacz czasu.
– Mamy już dane, kapitanie – poinformował Navashee. – Pierwsza fregata
została całkowicie zniszczona. Żadnej mocy, żadnego podtrzymywania życia, po
prostu nic. Druga jest mocno uszkodzona. Minimalna moc, bez osłon, bez
napędu. Nadaje wezwanie o pomoc, sir.
– Świetnie! – ucieszył się Randeen.
– Dwa wyeliminowane, zostało jeszcze dziewięć – mruknął Nathan.
Przy użyciu jedynie konwencjonalnie uzbrojonych torped, amunicji z  dział
elektromagnetycznych i  czterech pocisków właśnie zlikwidował dwie fregaty,
a co najważniejsze, nie dopuścił do uszkodzenia „Aurory”. Miał tylko nadzieję,
że z resztą okrętów imperium pójdzie mu równie łatwo.
– Panie Randeen, proszę uzbroić wyrzutnie pierwszą i  drugą torpedami
konwencjonalnymi. W piątej wyrzutni rufowej umieścić pocisk konwencjonalny,
a  w szóstej nuklearny. Skonfigurować do jednoczesnego wystrzelenia.
Spodziewam się, że krążownik będzie nieco trudniejszy do zniszczenia.

***

Jessica obserwowała, jak pasek wskaźnika poziomu energii osłony zmienia


kolor z pomarańczowego na czerwony i wciąż się zmniejsza. Wyświetlacz czasu
pokazał trzydzieści sekund.
„Solidnie skopię tyłek tym naukowcom, jeśli przeżyję” – pomyślała.
Bez żadnego ostrzeżenia osłony zaczęły się robić coraz bardziej przezroczyste,
a  bursztynowy kolor zniknął, ukazując ciemności nocy. Jessica mogła dostrzec
niewyraźne światła miast, które znajdowały się wiele kilometrów poniżej. Chwilę
później osłony przestały działać.
Nagle uderzył w  nią pęd powietrza. Wokół panowała ciemność, a  ciągłe
uderzenia powietrza o hełm prawie ogłuszały. Komputerowy głos coś powiedział.
Spadała, czekając jedynie na moment, gdy jej ciało gwałtownie się rozgrzeje
i zacznie płonąć.
Tak się jednak nie stało. Jessica próbowała się rozejrzeć, żeby zobaczyć, czy
wokół są inni, było jednak zbyt ciemno. Nie mogła się odezwać, ponieważ
podczas opadania obowiązywała cisza radiowa. Wskaźnik zasilania osłony
zniknął, ale Jessica wciąż żyła.
„Chyba jednak pozwolę naukowcom żyć” – pomyślała.
Komputerowy głos zaczął mówić, lecz z  powodu hałasu Jessica ledwo go
słyszała. Mówił znacznie dłużej niż zwykle. Coś się powtarzało. Nagle
uświadomiła sobie, że głos odlicza w  corinairiańskim. Docisnęła ramiona do
piersi, chwytając paski naramienne uprzęży tuż nad twardym, plastikowym
pokrowcem. Złączyła i ścisnęła nogi.
Wstrząs był silny i spowodował pociągnięcie do góry całego jej ciała. Jednym
wielkim, nagłym wydechem powietrze wystrzeliło z  płuc, sprawiając, że wizjer
stracił przezroczystość i pokrył się od środka kropelkami śliny. Wszystko trwało
tylko kilka sekund, po których pozostało jedynie uczucie ciągłego naciągania
uprzęży. Jessica z trudem podniosła głowę na tyle, by zobaczyć ledwo widoczny
zarys szarego spadochronu hamującego, wiszącego wysoko nad głową. Ogarnęła
ją ulga, bo zrozumiała, że w  ciągu kilku minut prędkość spadania znacznie się
zmniejszy, a po niedługim czasie będzie na tyle niska, by bezpiecznie otworzyć
główny spadochron. Zanotowała także w  pamięci, że gdyby kiedykolwiek
musiała to zrobić jeszcze raz, zrobiłaby wydech tuż przed otwarciem
spadochronu hamującego.
Nadal się rozglądała. Zauważyła dwóch członków zespołu, gdy światło
księżyca odbiło się od osłon hełmów. Spojrzała w dół, na powierzchnię planety,
która powoli przesuwała się od lewej do prawej. Sprawdziła wyświetlacz toru
lotu. Znajdowała się na poprawnej ścieżce schodzenia. Nie mając nic innego do
roboty, wciąż patrzyła w  dół, koncentrując się bardziej na obiektach po lewej
stronie, ponieważ był to kierunek, w którym się przemieszczała. Odległe światła
miasta zaczęły mocniej migotać, aż w  końcu zasłonięte chmurami całkowicie
zniknęły.
Po kilku minutach komputerowy głos zaczął znów odliczać. Jessica zebrała się
mocno w  sobie, ściskając ręce i  nogi. Tym razem wypuściła powietrze z  płuc,
gdy usłyszała słowo oznaczające zero. Poczuła, jak coś pęka na plecach, po czym
zaczęła szybciej opadać. Spadochron główny wysunął się, a  hamujący go
pociągnął. Tym razem nacisk uprzęży był znacznie mniejszy.
Spojrzała w  górę. Dostrzegła duży, szary prostokąt z  wypełnionego
powietrzem materiału, wiszący wysoko nad nią. Na Ziemi, podczas treningów
związanych z  operacjami specjalnymi, wykonała wiele skoków z  różnych
wysokości. Najprzyjemniejszym momentem był zawsze widok otwartego
spadochronu głównego.
Jessica rozglądała się bacznie, wypatrując pozostałych członków zespołu.
Rozproszyli się na dużym obszarze, jednak cel był jeden – stadion
lekkoatletyczny w  pobliżu tylnej wieży pałacowej. Ponieważ żołnierze wkrótce
zaczną się koncentrować w  jednym miejscu, Jessica musiała być gotowa do
przejęcia w każdej chwili kontroli nad spadochronem, aby uniknąć zderzenia.
Obserwowała wskaźnik ścieżki schodzenia na wyświetlaczu. Wszystko
działało prawidłowo.
Miała nadzieję, że Dumar przeżył skok, ponieważ miał urządzenie
komunikacyjne potrzebne do poinformowania jego kontaktu, że zbliżają się do
celu. Jeśli światła będą włączone, gdy skoczkowie znajdą się na niewielkiej
wysokości, z pewnością zostaną zauważeni i zestrzeleni.
Wpadła w  chmurę, więc widoczność spadła do zera. Gęsta mgła była zimna
i mokra. W ciągu kilku sekund chmura zniknęła, a Jessica mogła teraz zobaczyć
światła stolicy, a  także zarysy samego pałacu. Dokładniej widziała innych
członków zespołu, co jednak oznaczało, że byli też widoczni z powierzchni.
Instynktownie sięgnęła po broń. Zaczęła grzebać w  mechanizmie
zwalniającym, żałując, że przed skokiem nie poświęciła więcej czasu na
zapoznanie się z  wyposażeniem. Nagle wszystkie światła pod nią zgasły.
Ciemność sprawiła, że poczuła ulgę, jednak teraz nie widziała zbliżającej się
ziemi. Skoncentrowała uwagę na wyświetlaczu, a gdy wysokość zbliżała się do
zera, sięgnęła w  górę i  chwyciła linki sterujące. Zaledwie kilka metrów nad
ziemią pociągnęła je z  całej siły, gwałtownie zmniejszając prędkość opadania.
Stopy dotknęły miękkiej trawy boiska. Potknęła się i  przewróciła na lewy bok.
Natychmiast wstała i nacisnęła przycisk uruchamiający mechanizm, który szybko
schował spadochron w pokrowcu.
– Jessica – wyszeptał Tug. – Tędy, szybko, zanim znów włączą oświetlenie.
W ciemności ledwie mogła zobaczyć zarys jego postaci, ponieważ chmury
zasłoniły księżyc. Pochylona, pobiegła, trzymając w  dłoni odbezpieczoną broń.
Poruszanie się było utrudnione ze względu na dodatkowy ciężar zarówno
kombinezonu, jak i  zestawu spadochronowego z  wbudowanym systemem
automatycznej nawigacji. Wreszcie znalazła się przy ścianie budynku
technicznego na skraju boiska.
– Ilu dotarło? – zapytała.
– Szesnastu – poinformował Dumar.
– Straciliśmy aż czterech ludzi?
– Biorąc pod uwagę to, co właśnie zrobiliśmy, liczba szesnaście i  tak robi
wrażenie – stwierdził Tug, zdejmując zestaw spadochronowy.
– Gdzie w  takim razie może się znajdować tych czterech? – zastanowiła się
Jessica. – Jeśli wylądowali w innym miejscu, może to zaalarmować strażników.
– Podejrzewam, że spalili się podczas przejścia przez atmosferę – wyjaśnił
Tug. – Nie wiadomo, czy w  ogóle zostały po nich jakieś szczątki. A  teraz
musimy zdjąć kombinezony i je tutaj zostawić.
Wchodząc do budynku, Jessica zastanawiała się, czy znała ludzi, którzy
zginęli. Zobaczyła Jaleę i poczuła rozczarowanie, że kobieta przeżyła.
– Było nieźle! – stwierdziła, gdy wszyscy weszli do środka. Zdjęła hełm
i rzuciła go na ziemię.
– To ta łatwa część – odparł Tug. – Najgorsze dopiero przed nami.

***
Miasto Answari, klejnot w  koronie takarańskiego imperium, w  ciszy
oczekiwało zbliżającego się świtu. Mgła, która napływała z  pobliskiej zatoki,
wisiała nisko. O  tej porze na ulicach było niewielu ludzi. Na skraju pustego
bulwaru biegnącego obok baterii obrony przeciwlotniczej numer cztery stał
automat sprzątający. W  jego pobliżu zatrzymał się mniejszy pojazd. Wysiadło
z niego dwóch mężczyzn. Podnieśli kołnierze i skierowali się w stronę maszyny
sprzątającej.
– Szkoda, że musimy wychodzić w takich warunkach – poskarżył się młodszy.
– Zimno jak nie wiem.
– To nasza praca – odparł jego towarzysz.
– Mamy obsługiwać te bestie jedynie w  zaplanowanych godzinach! Czemu
muszę opuszczać ciepłe łóżko tylko dlatego, że jakiś idiota na górze nie traktuje
poważnie naszych zgłoszeń serwisowych?
Otworzył boczną klapę, by uzyskać dostęp do mechanizmu napędowego
automatu, i włączył wewnętrzne światło, żeby się dokładniej przyjrzeć.
– Ponad miesiąc temu zgłosiłem usterkę tej jednostki sterującej. Założę się
o  całą wypłatę, że jeszcze nie zamówili nowej. – Mężczyzna odwrócił się
w stronę samochodu służbowego. – Będę potrzebował testera.
Nagle przerwał. Dziesięć metrów od nich dwie postacie w  czarnych
kombinezonach ciśnieniowych wychynęły z  nisko wiszącej mgły i  wylądowały
na ulicy.
– Na Caiusa, co to jest? – Technik odwrócił się do partnera. – Myślę, że
jesteśmy...
Nagle w  pobliżu pojawili się kolejni dwaj nieznajomi ubrani na czarno
i wycelowali broń w techników.
– Nie strzelajcie! Nie jesteśmy uzbrojeni!
Obaj mężczyźni poczuli ostry ból w  karku i  tracąc przytomność, upadli na
ziemię. Żołnierze Corinari zabrali ich i sprawnie umieścili we wnętrzu pojazdu.
– Zróbcie tak, żeby wyglądało, jakby spali. Pospieszcie się. Mamy sporo do
zrobienia – rozkazał dowódca grupy.

***
Ośmiu żołnierzy Corinari wspinało się bezszelestnie na wzgórze, na którym
znajdował się punkt obrony przeciwlotniczej. Byli teraz ubrani w  czarne
kombinezony bojowe. Idąc zboczem, z trudnością dostrzegli podstawę potężnego
działa plazmowego. Nawet na niewielkiej wysokości mgła była tak gęsta, że
stojąc przy podstawie, nie widzieli luf działa. Nie miało to jednak znaczenia,
ponieważ wiedzieli, co mają zrobić.
Dowódca dał znak czterem żołnierzom, aby po dwóch rozeszli się
w  przeciwnych kierunkach i  okrążyli podstawę działa. Musieli przy tym
zachować szczególną ostrożność, ponieważ stanowiska były strzeżone. Jednak
dzisiaj wszystko spowijała zimna, poranna mgła. Ponieważ nigdy się nie
zdarzyło, by ktokolwiek zaatakował takarański system obronny, nie mówiąc już
o samej stolicy, strażnicy stali się zbyt pewni siebie i nieostrożni. Szczególnie zaś
beztrosko podchodziła do sprawy obsługa baterii numer dwa. Młodsi strażnicy,
którzy musieli przetrwać nocną zmianę na jednym z  najmniej prestiżowych
posterunków, nie mieli ochoty stawiać czoła wilgotnej, chłodnej aurze.
Żołnierze, którzy poszli w prawo, zatrzymali się na chwilę. Pierwszy uklęknął
na jedno kolano, trzymając broń w pogotowiu, i zaczął sprawdzać teren. W tym
czasie drugi przykleił mały ładunek wybuchowy do podstawy działa i aktywował
mechanizm zegarowy. Ruszyli dalej. Przez cały czas uważali, aby nie
dostrzeżono ich z punktu obserwacyjnego na górze konstrukcji. Wreszcie spotkali
się z drugą parą żołnierzy, którzy nadeszli z przeciwnego kierunku.
Minutę później dołączyli do reszty zespołu. Grupa opuściła wzgórze tą samą
drogą. Pierwsza faza misji została zakończona. Teraz żołnierze przemieszczali się
pustymi ulicami miasta, unikając kontaktu z mieszkańcami i kierując się w stronę
wyznaczonego miejsca zbiórki, aby zapewnić osłonę dla promów, które wkrótce
pojawią się na niebie Takary.

***
– Nie ma innej drogi – poinformował Corinari dowódcę oddziału. –
Lokalizacja jest otoczona ze wszystkich stron zabezpieczonymi magazynami.
Nawet gdybyśmy mogli ominąć któryś z nich, potrzebowalibyśmy lin, żeby zejść
na dziedziniec.
Dowódca przyjrzał się punktowi obserwacyjnemu umieszczonemu na górnym
poziomie siódmej baterii obrony przeciwlotniczej.
– Jeśli nawet zlikwidujemy ten punkt, hałas może kogoś sprowadzić albo
włączyć alarm.
– Założenie ładunków zajmie tylko kilka minut – oznajmił inny żołnierz.
– Po zlikwidowaniu punktu obserwacyjnego ładunki odpalimy zdalnie, a  nie
za pomocą mechanizmu zegarowego. Chodzi o  to, żeby je zdetonować, jeśli
pomoc nadejdzie wcześniej, niż się spodziewaliśmy.
– Czy nie zagrozi to innym zespołom?
– Być może. Postaramy się więc odczekać, ile się da, a później użyć zdalnego
detonatora. Nie możemy jednak liczyć na wcześniejsze wsparcie. Nawet jeden
aktywny punkt oporu może zrujnować plan całej misji i wiele nas kosztować.
– Tak jest.
– Strzelcy, do mnie. – Z grupy ukrywającej się pod budynkiem oddzieliło się
trzech mężczyzn. – Cel jest oddalony o pięćdziesiąt dwa metry i znajduje się na
wysokości pięciu. To punkt obserwacyjny na samej górze konstrukcji baterii.
Strzelać na mój rozkaz, krótkie serie, najniższy poziom energii. Musimy to zrobić
jak najciszej. Nikt nie może przeżyć, zrozumiano?
Mężczyźni skinęli głowami, dostosowując parametry karabinów
energetycznych i przygotowując się do oddania strzałów.
– Wycelować, gdy tylko zacznę odliczać. Po zlikwidowaniu punktu
obserwacyjnego jak najszybciej zamontować ładunki.
Dowódca spojrzał na twarze ludzi, upewniając się, że zrozumieli rozkaz.
Zadowolony poprawił karabin i odbezpieczył go.
– Trzy...
Strzelcy wyszli na otwartą przestrzeń, trzymając się jak najniżej.
– Dwa...
Żołnierze, podobnie jak dowódca, podnieśli karabiny.
– Jeden...
Strzelcy odbezpieczyli broń. Przez lunety zobaczyli twarz strażnika. Jego oczy
nagle rozszerzyły się, ponieważ zauważył napastników i  zaczął sięgać po
komunikator.
– Ognia!
Szybka seria jaskrawoczerwonych ładunków trafiła w  punkt obserwacyjny,
roztrzaskując szyby, odbijając się od wewnętrznych, metalowych ścian i niszcząc
pomieszczenie. Ponieważ poziom energii został ustawiony na najniższy, broń
działała stosunkowo cicho i wątpliwe było, aby ktokolwiek z dalszej odległości
mógł ją usłyszeć. Efekt końcowy był jednak druzgocący. Wszyscy strażnicy
zginęli na miejscu, a ich ciała leżały porozrzucane po podłodze.
– Ruszać! – padł rozkaz.
Żołnierze zaczęli iść drogą dojazdową, która wiodła z ulicy do głównej bramy
dziedzińca. Chwilę zajęło im rozbrojenie zamka i  otwarcie wejścia na tyle, by
dostać się do środka, po czym podbiegli do podstawy potężnego działa.
– Rozproszyć się. Uważać na każdego, kto się zbliża. Strzelać bez rozkazu.
Członkowie oddziału rozglądali się, czy z  pomocą nie nadciągają oddziały
takarańskie. Mieli nadzieję, że nikt nie słyszał strzałów.

***
– Gdzie są pozostali? – zapytał spadochroniarz Corinari.
– Nie wiem. Nie mogę ich nigdzie znaleźć – odpowiedział kolega.
– Może powinniśmy się z nimi skontaktować?
– Nie możemy przerwać ciszy radiowej, Lomal.
– A jeśli im się nie udało?
– Co masz na myśli?
– A może wszyscy spłonęli w trakcie spadania?
– Cała szóstka?
– To możliwe – stwierdził Lomal.
– Bardziej prawdopodobne jest, że po prostu wylądowali dalej, a teraz próbują
się tu przedostać.
– Albo zostali schwytani.
– Wątpię w to. Gdyby do tego doszło, usłyszelibyśmy jakieś alarmy.
– Co robić, Jonah? Nie mamy żadnych ładunków.
– Musimy zaatakować – stwierdził krótko Jonah, przypominając Lomalowi,
że przede wszystkim powinni wykonać rozkaz.
– Oczywiście, ale jak? Przecież mają ogromną przewagę.
Jonah pomyślał przez chwilę.
– Musimy ukradkiem podejść i  od razu ich załatwić. Gdy już zabijemy
strażników, może wymyślimy, jak zablokować działo.
– Zablokować działo? Jak mamy to zrobić? – zapytał Lomal.
– Pewnie ma jakiś wyłącznik.
– A  może powinniśmy poczekać, aż nas znajdą? – zaproponował Lomal. –
Albo przynajmniej do rozpoczęcia strzelaniny? Wtedy moglibyśmy wezwać
pomoc.
– Nie, będzie już za późno – zaprotestował Jonah. – Nadlecą promy i zostaną
zniszczone przez to działo. Musimy teraz coś zrobić.
Lomal skinął głową na znak zgody.
– Idź za mną – powiedział Jonah.
Nisko pochyleni ruszyli wzdłuż linii ogrodzenia, starając się uniknąć wykrycia.
Na szczęście strażnik w  punkcie obserwacyjnym nie zwracał uwagi na dobrze
oświetlony obszar wokół działa, najwyraźniej zakładając, że nic niebezpiecznego
nie może się zdarzyć. Spadochroniarze skradali się wzdłuż ogrodzenia, okrążając
placówkę nieprzyjaciela. Zadowolony, że oddalił się już poza zasięg wzroku
strażnika, Lomal wyjął z  plecaka laserową przecinarkę i  zaczął forsować
metalowy parkan. Sprawnie wyciął otwór, przez który się przeczołgali.
Pochyleni przebiegli przez oświetlony dziedziniec, chcąc jak najszybciej
znaleźć się w  cieniu podstawy działa. Nie zdawali sobie sprawy, że obok, przy
skrzynce przekaźnikowej pracowało dwóch techników, którzy ich dostrzegli
i natychmiast powiadomili centralę.
Gdy Corinari zbliżyli się do konstrukcji, napotkali czterech uzbrojonych
strażników, którzy otworzyli ogień. Lomalowi udało się uchylić. Turlając się po
ziemi, oddał strzał i  zlikwidował jednego z  przeciwników. Jonah nie miał tyle
szczęścia i  został trafiony dwoma ładunkami energetycznymi. Lomal znów
wystrzelił, ale tym razem pocisk nie trafił w cel. Wycofał się więc i schował za
narożnikiem konstrukcji, po czym zaczął strzelać w krótkich odstępach. Usłyszał,
jak ktoś krzyczy z  bólu i  upada na ziemię. Strażnicy odpowiedzieli ogniem,
zmuszając Lomala do ukrycia się za narożnikiem. Zaczął się wycofywać,
sprawdzając, czy ktoś nie nadchodzi. Zobaczywszy jednego ze strażników,
szybko wystrzelił i  trafił go w  głowę. Gdy dotarł do drugiego narożnika,
zatrzymał się, mając nadzieję, że kolejny strażnik będzie równie nieostrożny jak
poprzedni. Po dziesięciu sekundach wyszedł i  stanął twarzą w  twarz
z przeciwnikiem. Zaklął w duchu, że dał się oszukać. Strzały trafiły go w głowę,
lewe ramię i  biodro. Upadł, wypuszczając karabin. Gdy napastnik podbiegł,
Lomal miał jeszcze na tyle siły, by wyciągnąć nóż bojowy. Widząc pochylającego
się wroga, wyrzucił przed siebie uzbrojoną rękę. Nóż przeciął warstwy ubioru
i wbił się głęboko w brzuch. Strażnik jęknął i padł na kolana.
Lomal przez chwilę walczył z bólem, mając nadzieję, że uda mu się wykrzesać
siły, by podnieść się i  dobić ostatniego strażnika. Zmrużył oczy i  dokładniej
przyjrzał się wrogowi. Był młody, gładko ogolony i  miał zadbaną fryzurę.
Wyglądało na to, że pochodzi z  arystokratycznego rodu i  niedawno rozpoczął
służbę, a  dzięki koneksjom ojca odbywa ją w  tym stosunkowo bezpiecznym
miejscu. Twarz Ta’Akara była blada. Lewą ręką trzymał się za brzuch, a  krew
sączyła się mu spomiędzy palców. W końcu zdobył się na wysiłek i prawą zaczął
powoli unosić broń.
Walcząc z bólem, Lomal zdołał uklęknąć i odepchnąć karabin, po czym wbił
nóż w  pierś Ta’Akara. Strażnik wydał okrzyk agonii i  zmarł. Lomal wyjął nóż
i odetchnął. Klęczał przez kilka sekund, zbierając siły. Jego rany były poważne,
być może nawet śmiertelne, ale czuł, że może jeszcze coś zrobić. Wszyscy czterej
strażnicy zginęli, więc wciąż miał szansę zablokować działo. Z  trudem wstał,
opierając się o podstawę konstrukcji.
Nagle usłyszał wysoki dźwięk i  poczuł piekący ból w  plecach. Kolejne dwa
strzały spowodowały, że upadł na ziemię. Umierając, zdał sobie sprawę, że
strażników było więcej.

***
– Co to? – zapytała kobieta, siadając na łóżku.
– O co ci chodzi? – zdziwił się jej mąż, wciąż na wpół śpiąc.
Rozległ się kolejny odległy wybuch. Dom zadrżał w posadach.
– Właśnie o to.
– Że jak? – zapytał, przewracając się na bok i otwierając oczy.
Nastąpiły kolejne, głośniejsze detonacje, które jeszcze bardziej wstrząsnęły
ścianami.
– Głuchy jesteś? Posłuchaj!
– Brzmi to jak eksplozje – odpowiedział mąż, również siadając.
Odgłos powtórzył się. Mężczyzna wstał, odsunął zasłonę i wyjrzał przez okno.
Słońce jeszcze nie wzeszło. W oddali pojawił się słaby błysk, a po nim nastąpił
jeszcze głośniejszy łoskot.
– Zostań tutaj! – powiedział, zakładając buty.
Nie zapinając płaszcza, wyszedł przed ganek ich wiejskiego domu. Mimo że
mgła nie była zbyt gęsta, wciąż uniemożliwiała dostrzeżenie szczegółów. Można
było jedynie zauważyć słaby blask świadczący o tym, że coś się pali.
W oddali zaczęła zawodzić syrena. Dźwięk dochodził od strony bazy lotniczej
Answari, znajdującej się niecałe dwa kilometry na wschód. Żona, szczelnie
opatulona szlafrokiem, również wyszła przed dom.
– Co się dzieje?
– Nie jestem pewien – odparł mężczyzna.
Przejął farmę po ojcu i  mieszkał na niej od ponad sześćdziesięciu lat. Nigdy
nie słyszał takich eksplozji. Co prawda od czasu do czasu syreny alarmowe wyły,
gdy w bazie przeprowadzano ćwiczenia, ale w ciągu ostatnich kilku lat zdarzało
się to rzadko.
– Zostaliśmy zaatakowani? – przestraszyła się kobieta.
– Co ty pleciesz? Kto przy zdrowych zmysłach próbowałby zaatakować
Answari? To byłoby samobójstwo.
Kilkadziesiąt metrów nad polami farmy pojawił się nagle jaskrawy,
niebieskobiały błysk. Towarzyszył mu ryk silników odrzutowych. Pomalowany
na czarno myśliwiec takarański starego typu wyłonił się z mgły i przeleciał nisko
nad ziemią. Podmuch powietrza przewrócił starego człowieka na ziemię. Gdy
mężczyzna się podniósł, zobaczył, że maszyna wystrzeliła cztery pociski
manewrujące w  kierunku bazy lotniczej Answari, po czym gwałtownie nabrała
wysokości.
– Właź do środka, kobieto! – wrzasnął, odwracając się i biegnąc w kierunku
domu.

***
– Lecimy pionowo – oznajmił Josh, gwałtownie podciągając dziób Sokoła
i zwiększając do maksimum moc.
– Punkt skoku za trzydzieści sekund – poinformował Loki. – Dwadzieścia
sekund do uderzenia pocisków.
– Ile dział zniszczyliśmy?
– Moment – odpowiedział Loki i zaczął skanować obszar Answari za pomocą
systemu obrazowania termicznego, wiedząc, że płonące konstrukcje baterii
przeciwlotniczych będą zdecydowanie najgorętszymi miejscami w całej okolicy.
– Widzę tylko sześć gorących punktów.
– To oznacza, że dwie baterie nadal działają.
– Pięć sekund do uderzenia pocisków. Piętnaście do skoku – przekazał Loki.
– Musimy zlikwidować działa – powiedział z naciskiem Josh.
– Właśnie wystrzeliliśmy wszystkie pociski.
– Więc zaatakujemy przy użyciu działek.
– Zwariowałeś? – zapytał Loki. – Pociski trafiły bezpośrednio w cel! Ta baza
lotnicza wkrótce nie będzie miała nic do roboty! – wrzasnął i spojrzał na zegar. –
Cztery sekundy do skoku.
– Loki, posłuchaj.
– Josh...
– Pieprzyć to! – Josh jeszcze bardziej podciągnął dziób myśliwca, by wykonać
nawrót. Skierował maszynę w dół, rozpoczynając nurkowanie.
– Josh, czy wiesz, że przegapiłeś punkt skoku?
– Loki, musimy się zająć działami, bo wkrótce pojawi się pierwsza grupa
promów. Będą lecieć na dużej wysokości. Nie znają jeszcze układu miasta.
Działa przeciwlotnicze z łatwością je zlikwidują.
– Przecież nie możemy zniszczyć baterii za pomocą działek!
– Nie, ale możemy sprawić, żeby celowały w nas zamiast w promy!
– Ale wymyśliłeś! – stwierdził ironicznie Loki. – A w jaki sposób mamy się
do nich zbliżyć? Czy wiesz, że jedno z dział już nas namierza?
– Skręcę o kilka stopni, żeby mieć je po prawej – wyjaśnił Josh. – Wyznacz
skok tak, by znaleźć się kilkaset metrów przed nimi. Ominiemy najbliższą baterię
po prawej, a tę po przeciwnej stronie miasta po lewej.
– To może faktycznie się sprawdzić w przypadku pierwszego działa – zgodził
się Loki, walcząc z przeciążeniem, gdy Josh wyrównywał lot Sokoła piętnaście
metrów nad powierzchnią. – Ale nigdy nie przelecimy nad Answari. Być może
nawet pierwsza bateria zdoła nas namierzyć i zamienić w popiół.
– Więc wykonajmy skok przez miasto, żeby od razu znaleźć się przy drugiej
baterii.
– Chcesz, żebym w ciągu minuty zaplanował dwa krótkie skoki, a na dodatek
jeszcze skok awaryjny?
– Będziesz gadać czy wreszcie zajmiesz się robotą? – zapytał Josh.
– W  porządku, w  porządku! – Loki zaczął pospiesznie planować nowy skok
i  skierował wzrok na czujniki, które śledziły najbliższą baterię obrony
przeciwlotniczej. – Zbliża się pierwszy pocisk.
Wskaźnik z napisem „wykonać unik” błysnął ostrzegawczą czerwienią.
Josh szarpnął drążek sterowy, wykonując Sokołem ostry spiralny przewrót
w  lewo. Dzięki szybkim zmianom wysokości udało mu się także uniknąć
kolejnych pocisków.
– Skaczemy, Loki!
Josh wcisnął przycisk skoku obok przepustnicy. Ułamek sekundy później
znaleźli się blisko skraju miasta i zbliżali się do wielkiego działa widocznego po
prawej stronie. Josh mocno skręcił myśliwcem i  okrążył baterię obrony
przeciwlotniczej.
– Loki, wyślij coś na powitanie!
Loki obrócił w prawo wieżyczkę na dziobie Sokoła i otworzył ogień. Ładunki
trafiły w podstawę działa i punkt obserwacyjny. Co prawda okna pomieszczenia
zostały rozbite, ale opancerzony dach dobrze chronił wnętrze. Operatorzy starali
się ukryć, a  działo, obracając się, próbowało bezskutecznie uchwycić Sokoła,
który szybko przemykał w gęstej mgle.
Nad Answari pojawiło się w krótkich odstępach czasu kilka niebieskobiałych
błysków. Po chwili wyłoniło się z  nich pięć niewielkich czarnych promów
towarowych.
– Już tu są! – krzyknął Loki. – Skręć ostro w lewo!
Josh przechylił Sokoła w lewo, aby uniknąć zderzenia z promami.
– Loki, nadal celujesz w  pierwsze działo? – zapytał, zauważając ze
zdziwieniem, że bateria ucichła.
– Czy myślisz, że mogę to zrobić, jak wciąż trzęsiesz myśliwcem? O cholera!
Oba działa obracają się, żeby namierzyć promy! – Loki spojrzał na system
kontroli skoków. – Kurs jeden-dwa-siedem!
Josh skręcił w prawo, ustawiając myśliwiec na właściwym kursie.
– Potwierdzam, jeden-dwa-siedem!
– Skok!
Sokół zniknął w  olśniewającym błysku światła. W  tym samym momencie
strzał oddała pierwsza bateria obrony przeciwlotniczej, trafiając ładunkiem
energetycznym najbliższy prom i zmieniając go w kulę ognia. Pozostałe szybko
zanurkowały i  zbliżając się do powierzchni, zaczęły zaciekle manewrować, aby
uniknąć zderzenia z budynkami.
Błysk skoku zniknął, a  Loki otworzył oczy i  szybko zweryfikował nową
pozycję.
– Działo na jedenastej. Mijamy je, obracam wieżyczkę i  celuję – oznajmił.
Chwilę później działko energetyczne rozjarzyło się, wysyłając ładunki w  stronę
drugiego stanowiska baterii przeciwlotniczych, które wciąż funkcjonowało.
Pierwsze działo wystrzeliło, trafiając kolejny prom w  tylny narożnik. Pojazd,
ciągnąc za sobą ogon dymu, zaczął szybko tracić wysokość. Wreszcie zawisł
zaledwie pięć metrów nad ulicą. Gdy tylna rampa załadunkowa opadła, z promu
wysunęły się dwie grube liny, po których zaczęli się ześlizgiwać Corinari. Gdy
znaleźli się na powierzchni, pobiegli w kierunku pobliskich budynków, szukając
schronienia. Jak dotąd oprócz dwóch baterii obrony przeciwlotniczej nikt inny
nie zainteresował się desantem z powietrza.
Prom wystartował, a  liny zostały szybko wciągnięte do środka. Uszkodzona
maszyna z trudem nabierała wysokości, aby znaleźć się we właściwym miejscu
i wykonać skok. Emitery rozmieszczone w różnych punktach na kadłubie promu
zaczęły się rozjarzać. Niebieskobiałe światło szybko połączyło się, pokrywając
cały pojazd polem skokowym. Jednak kilka emiterów, zwłaszcza z tyłu, zostało
uszkodzonych i  nie włączyło się. Pole skokowe błysnęło i  rozległ się okropny
hałas przypominający przeskok iskry między metalowymi powierzchniami.
Chwilę później błysk zniknął, a tylny fragment promu upadł na powierzchnię.
– Kurs trzy-dwa-dwa, dwadzieścia w górę i skok! – rozkazał Loki.
– Udało im się? – zapytał Josh, mocno skręcając w  lewo po minięciu
stanowiska drugiego działa.
– Sprawdzam.
– Potwierdzam, trzy-dwa-dwa. Dwadzieścia stopni w górę. Skok!
Kokpit na krótką chwilę wypełnił się światłem, a  myśliwiec znalazł się
z powrotem w kosmosie, zbliżając się do strefy tranzytowej.
– Czy im się udało? – powtórzył pytanie Josh.
– Myślę, że trzem tak – odpowiedział Loki.
– Co to znaczy „myślisz”?
– Widziałem, że jeden spadł, a  inny został trafiony. Ten uszkodzony zdołał
jednak zrzucić oddział, a później wykonać skok.
– Więc gdzie on jest?
Loki spojrzał na czujniki.
– Platforma tranzytowa jest tuż przed nami. Czekaj... znalazłem prom. To
Skoczek Dwa... O Boże...
– A  niech to! – jęknął Josh z  rezygnacją, gdy w  odległości pięćdziesięciu
metrów mijali Skoczka Dwa. Przednie dwie trzecie promu wydawały się
nietknięte, brakowało jednak całego tylnego fragmentu. Pojazd obracał się
powoli. Gdy się odwrócił, Josh i  Loki mogli zajrzeć do głównej ładowni. Szef
załogi unosił się nieruchomy we wnętrzu. Ponieważ drzwi oddzielające kokpit od
ładowni były otwarte, można było dostrzec, że reszta załogi też nie żyje.
– Skontaktuj się z dezetką – rozkazał Josh. – Muszą się dowiedzieć o działach
obrony przeciwlotniczej.

***

– Nie mam odpowiedzi od Skoczka Dwa – oznajmił technik łączności.


– Ma niewłaściwą masę – stwierdziła podporucznik Yosef.
– Niewłaściwą? – zapytała Cameron, stojąc przy centralnym stanowisku
prezentacyjnym. – Co masz na myśli?
– To znaczy, że nie wszystko wróciło. Nie wygląda na to, żeby prom wykonał
skok w całości.
– Pani komandor, zgłasza się Sokół. Właśnie wrócił.
– Daj go na głośnik – rozkazała Cameron.
– Dezetka, tu Sokół – rozległ się głos Lokiego. – Dwie baterie obrony
przeciwlotniczej w  Answari wciąż działają. Skoczek Jeden został zniszczony,
Skoczek Dwa trafiony. Widzieliśmy go, jak zrzucał zespół komandosów, a potem
próbował wykonać skok. Brakuje mu całej rufy.
– A co z załogą?
– Nikt nie przeżył. Próbowaliśmy odwrócić uwagę dział, ale nie za bardzo się
udało. Proszę o  pozwolenie na wylądowanie na „Aurorze” i  uzupełnienie
uzbrojenia. Może uda się nam wystrzelić w ich kierunku kilka pocisków.
– Sokół, prześlij do analizy wszystkie dzienniki lotu i  czekaj na dalsze
rozkazy – odpowiedziała Cameron.
– Pani komandor, Skoczki Trzy, Cztery i  Pięć właśnie wróciły. Zgłaszają, że
Skoczek Jeden został zniszczony. Chcą zadokować i  wziąć kolejną partię
żołnierzy.
– Niech wszystkie Skoczki zabiorą żołnierzy i  czekają na dalsze polecenia.
Nikt na razie nie wraca do Answari, dopóki nie wydam rozkazu.
– Przepraszam – przerwał sierżant obsługujący jedną ze stacji
komunikacyjnych. – Kapitan Waddell jest tam na dole z  zaledwie
osiemdziesięcioma ludźmi. Nie przetrwają dziesięciu minut bez wsparcia, a być
może nawet pięciu, jeśli mieszkańcy Answari chwycą za broń i ruszą na nich.
Cameron spojrzała na sierżanta. Mężczyzna prawie dwadzieścia lat służył
w  Corinari, a  wcześniej był przez dziesięć w  wojsku cesarskim. Jedynym
powodem, dla którego nie znajdował się teraz na ulicach Answari, było to, że
został ranny podczas ataku na garnizon na Ancot. Zyskała na tym Cameron,
ponieważ potrzebowała kogoś z  dużym doświadczeniem na polu bitwy oraz
wiedzą, jak funkcjonują wojska takarańskie i corinairiańskie.
– Dziękuję, sierżancie. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Musimy jednak
znaleźć sposób na zlikwidowanie dwóch ostatnich dział, aby promy mogły
bezpiecznie wykonywać skoki. Nie możemy sobie pozwolić na utratę kolejnych
maszyn, bo w  przeciwnym razie nie będziemy w  stanie zrzucać żołnierzy na
powierzchnię wystarczająco szybko, żeby wygrać bitwę.
– Pani komandor – przerwała Yosef, studiując dane z  czujników Sokoła. –
Myślę, że znalazłam rozwiązanie.
Nacisnęła kilka przycisków i  wyświetliła na stanowisku prezentacyjnym
obrazy ze skanów. W  powietrzu pojawiła się trójwymiarowa grafika
przedstawiająca plan Answari.
– Dwa pozostałe działa znajdują się w tych miejscach – wyjaśniła, wskazując
na obrazie stanowiska baterii przeciwlotniczych. – Jeśli wskoczymy tutaj, nad
tym placem, otaczające go wieżowce ochronią promy przed pociskami.
– Nie ma tam zbyt dużo miejsca – zauważyła Cameron.
– Promy będą musiały wykonać dwa skoki – odpowiedziała Yosef. – Najpierw
powinny się pojawić tutaj – uzupełniła, zwiększając skalę obrazu. – Po
zmodyfikowaniu kursu obrócą się i  skoczą pionowo w  dół, celując w  środek
placu.
– Przed wykonaniem skoku muszą być praktycznie nieruchome – stwierdziła
Cameron. – A poza tym w takiej sytuacji nie mają zbyt dużego marginesu błędu.
– Zgadza się.
– Nie jestem przekonana do tego pomysłu. – Cameron powiększyła obraz,
koncentrując się na docelowym placu. – Jeśli okoliczne budynki zajmą żołnierze
przeciwnika, promy nadal będą łatwym celem, podobnie zresztą jak ludzie,
którzy z nich wyskoczą.
– Proszę umieścić na rampach kilku strzelców – zasugerował sierżant. – Mogą
zapewnić ogień osłonowy.
– Nic to nie da – zaprzeczyła Cameron. – Nie, musimy najpierw zabezpieczyć
cały plac za pomocą naszych oddziałów.
– Ale nie tędy prowadzi droga do pałacu, pani komandor – zaoponował
sierżant.
– Nic nie można na to poradzić. Sierżancie, sam powiedziałeś, że kapitan
Waddell potrzebuje wsparcia.
– Jednak najpierw ktoś musi mu przekazać wiadomość – powiedziała Yosef.
– Połącz mnie z Sokołem – rozkazała Cameron.

***
– Po skoku – zameldował Riley.
– Mamy kontakt, krążownik cesarski z  przodu – przekazał Randeen. –
Odległość pięć kilometrów. Nadal utrzymujemy ten sam kurs i prędkość.
– Zagłuszanie aktywne – poinformował Willard.
– Dopasowujemy się do jego prędkości, kapitanie – oznajmił Chiles.
– Oddać strzały z wyrzutni pierwszej i drugiej – rozkazał Nathan.
– Odpalam torpedy pierwszą i drugą – potwierdził oficer taktyczny.
– Sternik, szybkie przemieszczenie trzysta metrów w  dół, utrzymać kurs
i prędkość.
– Potwierdzam, szybkie przemieszczenie w dół o trzysta metrów.
– Odległość jeden i dwie dziesiąte kilometra – poinformował Randeen.
– Nawigator, wyznaczyć skok na dziesięć kilometrów do przodu. Wykonać,
gdy będziesz gotowy.
– Tak jest, sir.
– Dziesięć sekund do uderzenia torpedy.
– Oficer taktyczny, przygotować się do odpalenia torpedy z  wyrzutni piątej.
Przygotować wyrzutnię rakietową do wystrzelenia czterech rakiet.
– Tak jest, kapitanie.
– Sir, osłony na krążowniku są aktywne – zameldował operator czujników.
– Okręt skręca w lewo – dodał Randeen. – Pięć sekund do uderzenia.
– Nawigator, nowy skok, tysiąc kilometrów, dziewięćdziesiąt stopni w prawo
– rozkazał Nathan. – Sternik, szybki zwrot w prawo, kurs dziewięćdziesiąt. Panie
Randeen, gdy tylko nasze rufowe wyrzutnie zaczną działać, odpalić torpedę
szóstą, pocisk nuklearny.
– Uderzenie torpedy! – oznajmił Randeen. – Tylko jedna trafiła w cel.
– Proszę zająć się wyrzutniami rufowymi i namierzyć cel.
Nathan zwrócił się teraz do operatora czujników.
– Raport uszkodzeń celu?
– Już sprawdzam.
– Cel namierzony – przekazał Randeen.
– Wystrzelić cztery rakiety.
– Tak jest.
Kapitan obserwował na głównym ekranie, jak cztery pociski przelatują nad
„Aurorą” i  kierują się w  stronę celu. Krążownik wroga był jednak zbyt daleko,
aby można go było zobaczyć, a lecące z dużym przyspieszeniem rakiety szybko
zniknęły z pola widzenia.
– Uszkodzenia napędu na sterburcie, kapitanie – poinformował operator
czujników. – Tylne osłony są w  pełni sprawne, ale po prawej stronie zostały
osłabione.
– Odpalam torpedę z wyrzutni szóstej – zameldował oficer taktyczny.
– Cel uruchamia działa obrony punktowej – dodał Navashee.
– Zostaliśmy namierzeni, kapitanie! – przekazał Willard.
– Myślałem, że zagłuszanie jest włączone – powiedział zaskoczony Nathan.
– Tak, ale w jakiś sposób nas wykryto. Być może namierzyli nas za pomocą
laserów.
– Krążownik wystrzelił osiem pocisków! – poinformował oficer taktyczny.
– Trzy z  czterech rakiet chybiły – oznajmił operator czujników. – Jedno
trafienie w  tylną dolną wyrzutnię rakietową. Akurat tę, z  której właśnie
wystrzelono.
– Za mało, zbyt późno – mruknął Nathan.
– Pociski za dziesięć sekund – poinformował Randeen.
– Skok wyznaczony – przekazał Riley.
– Skaczemy – rozkazał kapitan.
Mostek wypełnił się błyskiem.
– Odległość od celu? – zapytał Nathan.
– Tysiąc pięćdziesiąt kilometrów i rośnie – poinformował Navashee.
– Sternik, ostry zwrot, skierować okręt z  powrotem na krążownik. Panie
Navashee, ten pocisk z  głowicą nuklearną powinien już trafić. Jak najszybciej
potrzebuję oceny szkód.
– Tak jest, sir.
– Panie Chiles, nowy skok. Umieścić nas jedną minutę świetlną za celem.
Wyskoczymy, wykonamy zwrot, a potem jeszcze raz skoczymy, żeby znaleźć się
tuż przed krążownikiem. Będzie musiał skręcić, żeby się z nami nie zderzyć.
Zaniepokojony sternik spojrzał na nawigatora.
– Tak jest, sir – odpowiedział.
– Tylne osłony celu nie działają – zameldował Navashee.
– Powinniśmy znowu wystrzelić w kierunku rufy – zasugerował Randeen.
– Jeśli tamten kapitan ma choć trochę rozumu, po prostu odwróci okręt
w chwili, gdy wystrzelimy pociski – zaoponował Nathan. – Nie będzie zwrócony
do nas nieosłoniętą stroną na tyle długo, byśmy mogli w nią trafić.
Myślał przez chwilę.
– Jeśli jedna głowica nuklearna może zniszczyć osłonę o prawie maksymalnej
mocy, to dwie na pewno zniszczą w  pełni sprawną. Panie Randeen, proszę
uzbroić wyrzutnię szóstą w  torpedę konwencjonalną. W  wyrzutniach pierwszej
i  drugiej umieścić torpedy z  głowicami nuklearnymi. To samo w  przypadku
wyrzutni trzeciej i czwartej. Skonfigurować do jednoczesnego odpalenia.
– Tak jest.
– Kapitanie, w  przestrzeni znajduje się osiem pocisków wystrzelonych przez
krążownik. Są na razie w odległości tysiąca kilometrów, ale wciąż mogą do nas
dotrzeć.
– Czy mogą nas namierzyć? – zapytał Nathan.
– Nie, sir, były naprowadzane za pomocą lasera. Dopóki krążownik nas nie
zobaczy, te pociski nie będą mogły nas wykryć.
– On nas widzi, sir – poinformował Navashee. – Nie jesteśmy aż tak daleko.
– Ile czasu mamy, zanim pociski nas dosięgną?
– Zostało najwyżej kilka minut.
– Następny skok wyznaczony i  wprowadzony, kapitanie – poinformował
sternik.
– W takim razie moglibyśmy go wykonać... – zaczął Nathan.
– Kontakt! – zameldował operator czujników.
– Wstrzymać wykonanie rozkazu.
– To Sokół, sir – oznajmił Randeen.
– Kapitanie – odezwała się Naralena – bojowe centrum informacji donosi, że
baza lotnicza w  Answari została skutecznie uszkodzona, ale dwa z  ośmiu dział
chroniących stolicę są wciąż aktywne. Zniszczone zostały dwa promy. Zginęły
załogi lotnicze i  dwudziestu żołnierzy. Dezetka rozkazała Sokołowi wykonać
skok do Answari i  przekazać polecenie siłom lądowym, żeby zabezpieczyły
strefę lądowania dla promów skokowych. Josh prosi o  uzupełnienie uzbrojenia,
bo chciałby mieć możliwość uczestniczenia w walce.
– Dowódco grupy lotniczej, tu kapitan Scott – wywołał Nathan.
– Słucham, sir – odpowiedział major Prechitt.
– Czy otrzymaliście informacje o bieżącej sytuacji w Answari?
– Tak jest. Właśnie odebraliśmy z  dezetki najnowszy raport sytuacyjny.
Proponowany plan skoku jest ryzykowny, ale wykonalny. Myślę, że powinniśmy
pozwolić Sokołowi spróbować.
– Zgoda. Jak najszybciej uzupełnić jego uzbrojenie. Proszę też przygotować
do wystrzelenia pierwszą grupę myśliwców atmosferycznych. Być może
wrócimy na Takarę wcześniej, niż planowaliśmy.
– Tak jest.
– Łączność, przekazać Sokołowi, że mamy mniej niż dwie minuty na
uniknięcie nadlatujących pocisków, więc musi się szybko dostać na pokład.
– Jestem pewna, że nie będzie miał z  tym problemu, kapitanie –
odpowiedziała Naralena.
Nathan uśmiechnął się, przypominając sobie pierwszy lot kombajnem
w  Przystani. Szybkie lądowanie nie stanowiło dla Josha najmniejszego
wyzwania.

***
– „Aurora”, potwierdzam. Podchodzimy do lądowania – oznajmił Loki
i odwrócił się do Josha. – Wszystko jasne?
– Pewnie! Postaram się zrobić to sprawnie – uśmiechnął się Josh.
Loki spojrzał na wyświetlacz dynamiki lotu i zauważył, że Josh rzeczywiście
zbliżał się do okrętu wyjątkowo szybko.
– Josh, chcemy wylądować, a nie rozwalić myśliwiec.
– Nie martw się. Zmiana kierunku lotu.
Josh wystrzelił z górnych silników, powodując, że maszyna zaczęła się zbliżać
do okrętu.
– Spokojnie, spokojnie! – wykrzyknął Loki, gdy pojazd, mijając główną
sekcję napędową „Aurory”, prawie uderzył w górną część kadłuba.
– Chyba nie chcesz znów stać się małą dziewczynką, prawda? – zażartował
Josh.
– Ale śmieszne.
– Hamowanie – oznajmił Josh. Podciągnął dziób myśliwca i  odpalił z  pełną
mocą silniki ciągu pionowego, zwalniając w ciągu kilku sekund prawie do zera.
Dzięki podniesieniu dziobu zmalała również względna prędkość pozioma i była
teraz tylko trochę większa niż „Aurory”, zaledwie kilkanaście metrów na
sekundę.
– Przyziemienie.
Mechanizm podwozia uderzył w  pokład, a  hydraulika pochłonęła większość
energii. Josh mocno nacisnął hamulce, sprawiając, że lekko rzuciło ich do
przodu, mimo że mieli zapięte pasy. Myśliwiec potoczył się naprzód i zatrzymał
pod osłoną prowadzącą do głównej zatoki hangarowej. Gdyby pokład nie był
otwarty, uderzyliby wcześniej we wrota śluzy transferowej. Powoli ruszyli
i pojawili się w głównej zatoce. Wreszcie dotarli do tylnego rzędu, wypełnionego
myśliwcami atmosferycznymi.
– To było naprawdę zabawne – oświadczył Josh, gdy się zatrzymali. W  tym
momencie dostrzegli błysk skoku. „Aurora” uciekła przed nadlatującymi
pociskami krążownika.
– Nadal twierdzę, że masz wypaczone pojęcie o  tym, czym jest zabawa –
skomentował Loki.
Josh tylko się uśmiechnął.

***
– Skok pierwszy zakończony – poinformował nawigator. – Rozpoczynam
wyznaczanie drugiego.
– Wykonuję zwrot – przekazał sternik.
– Panie Riley, czy może pan wyznaczyć skok hipotetyczny? – zapytał Nathan.
– Skok hipotetyczny? Nie jestem pewien, co ma pan na myśli, sir – przyznał
nawigator.
– Czy da się wyznaczyć skok z miejsca, w którym jeszcze się nie znaleźliśmy?
– Chyba tak, ale system nie pozwoli na wykonanie skoku, dopóki nie
znajdziemy się w tym punkcie.
– Czy można to zmienić? Ustawić parametry w  taki sposób, żebyśmy
w dowolnym momencie mogli wykonać krótki, wstępnie zaplanowany skok?
– Nie wiem, kapitanie.
– Kontrola skoków, tu kapitan Scott – wywołał Nathan.
– Słucham, sir – odpowiedziała Abby.
– Abby, czy możesz usunąć zabezpieczenia w  systemie napędu skokowego?
Chciałbym mieć możliwość wykonywania krótkich skoków, kiedy tylko zechcę.
– Jakie odległości ma pan na myśli? – zapytała.
– Nie więcej niż kilka kilometrów.
– Tak, to jest możliwe, ale nie zalecałabym takiej procedury.
– Rozumiem. Ile ci to zajmie?
– Kilka minut, ale proszę pamiętać, że aby wykonać bezpiecznie skok, należy
zapewnić wolną przestrzeń pomiędzy okrętem a celem. Nie można przeskoczyć
przez materię stałą.
– Rozumiem, doktor Sorenson. Proszę zatem zmodyfikować oprogramowanie
i przesłać je do konsoli nawigacyjnej.
– Tak jest.
– Nowy plan, kapitanie? – zapytał Chiles.
– Musimy zaatakować krążownik od tyłu. Wtedy będzie chciał się obrócić do
nas przodem, więc odpalimy w jego kierunku pociski, a potem wykonamy skok
o kilometr, żeby się znaleźć po drugiej stronie. Wówczas będziemy mogli strzelić
prosto w rufę i odskoczyć, zanim zdąży zareagować.
– Mamy wykonać dwa niewielkie skoki? Oba wstępnie wyznaczone? –
zapytał nawigator.
– Tak – odpowiedział Nathan. – Do tej pory wykorzystywaliśmy krótkie
skoki, żeby zająć pozycję strzelecką, a później uciec. Zawsze obrywaliśmy, gdy
mijaliśmy okręt wroga, by zaatakować go z drugiej strony. Jeśli teraz wykonamy
skok, powinniśmy mieć wystarczająco dużo czasu na oddanie strzałów
i ucieczkę, zanim zdążą nas namierzyć.
– Obawiam się, że zanim się w  tym połapią, będziemy w  stanie użyć tej
taktyki raz lub najwyżej dwa – zauważył Randeen.
– Możemy ją wykorzystywać w  walce z  każdym okrętem przeciwnika –
oznajmił kapitan. – Będziemy mogli to z  powodzeniem powtarzać, dopóki nie
ostrzegą się nawzajem.
– Odnalazłem krążownik, sir – poinformował Navashee. – Leci w  kierunku
Takary i  stara się maksymalnie zwiększyć prędkość za pomocą sprawnych
silników.
– Proszę wyznaczyć skok, biorąc pod uwagę bieżące położenie „Aurory” –
polecił Nathan. – Skoczymy, gdy tylko Sokół odleci.

***
Niepełny oddział kapitana Waddella, składający się z  osiemdziesięciu
żołnierzy, nadal przemieszczał się stosunkowo pustymi ulicami Answari.
W  oddali wyły syreny alarmowe, ostrzegając mieszkańców, by pozostali
w  domach. Była to szczęśliwa okoliczność dla Waddella, ponieważ oznaczała
mniej cywilów, którzy mogliby sprawiać kłopoty.
Żołnierze podzieleni na grupy szeroką promenadą ostrożnie przemierzali
centralną dzielnicę handlową. Kolejka jednoszynowa, poruszając się cicho,
pojawiła się na wysoko położonym torze. Komandosi natychmiast ukryli się
w  bramach budynków i  przylgnęli do witryn sklepowych, kierując karabiny
w stronę pociągu. W środku nie było nikogo.
– Prawdopodobnie zautomatyzowany – wyjaśnił sierżant.
– Czy otrzymaliśmy jakieś informacje od drugiej grupy uderzeniowej? –
zapytał Waddell.
– Nie, sir, ale chyba nikt się nie odezwie. Czy nie powinniśmy utrzymywać
ciszy radiowej?
– Sierżancie, jestem raczej pewien, że nasi wiedzą już, że tu jesteśmy. Poza
tym nie pojawią się w  tym samym miejscu, co pierwsza grupa. Wiedzą, co się
stało. Będą musieli się z  nami skontaktować, gdy tylko znajdą się na
powierzchni.
– Nie potrafię sobie wyobrazić, jak zamierzają tu wrócić, sir – stwierdził
sierżant. – Przecież te działa są wciąż aktywne. Trzy promy uniknęły zniszczenia
i  mogły zrzucić żołnierzy tylko dlatego, że ich zaskoczyliśmy. Moim zdaniem
nieprzyjaciel będzie teraz przygotowany.
– Komandor Taylor coś wymyśli, sierżancie. A teraz ruszajmy dalej.

***
Nad pustym amfiteatrem na placu uczelnianym pojawił się błysk
niebieskobiałego światła. Stoły i  krzesła, które zostały starannie ustawione
i  czekały na rozpoczęcie uroczystości, przewrócił silny podmuch powietrza.
Z  błysku wyłonił się Sokół i  od razu obniżył wysokość. Jego silniki działały
z  pełną mocą. Zawisł nie więcej niż cztery metry nad główną halą amfiteatru.
Jeszcze kilka metrów w  prawo i  uderzyłby w  dach. Nie zmieniając wysokości,
zaczął się powoli przemieszczać.

***
– Skowronek, tu Sokół, pilna wiadomość – zaskrzeczał komunikator.
Kapitan Waddell zasygnalizował sierżantowi, żeby zatrzymał pluton.
– Sokół, tu Skowronek, możesz mówić.
– Skowronek, tu Sokół. Nowe rozkazy. Przemieścić się do punktu M-jeden-
cztery R-jeden-siedem. Zabezpieczyć miejsce jako strefę lądowania promu.
Następna grupa za dziesięć minut. Koniec wiadomości.
Waddell obserwował, jak sierżant wyciągnął i włączył holomapę. Spojrzał na
nią i we wskazanym miejscu odnalazł amfiteatr.
– Czy możemy tam dotrzeć w dziesięć minut?
– Tak, jeśli zaraz ruszymy dupska.
Kapitan Waddell, pierwszy raz słysząc takie powiedzenie, spojrzał na
sierżanta.
– Niech zgadnę. Komandor podporucznik Nash? – zapytał, dochodząc do
wniosku, że to od niej sierżant musiał się nauczyć tego wyrażenia.
– Zgadza się, ona zna wiele barwnych powiedzeń.
– Potwierdzam. No dobrze, więc ruszmy dupska.

***
– Zaczynajmy – oznajmił Josh, zwiększając ciąg i przyspieszając.
– Pozostań blisko ziemi – przypomniał Loki.
Josh nadal przyspieszał, prześlizgując się między budynkami.
– Pilotuj mnie, kolego! – zawołał. – Musimy podlecieć jak najbliżej działa,
zanim wystrzelimy.
– Skręć w prawo przy tej dużej okrągłej wieży – rozkazał Loki.
Josh posłusznie przechylił pojazd w prawo.
– Nie za szybko, Josh. A teraz w lewo. Z nikim się nie ścigamy.
– Loki, a jeśli ktoś na dole celuje w nas z karabinu?
– Ciekawe, od kiedy mieszkańcy Takary mają pozwolenia na broń?
– Tak tylko mówię.
– Leć w prawo i omiń ten brązowy budynek.
Josh nadal kierował myśliwcem zgodnie z instrukcjami Lokiego, zbliżając się
coraz bardziej do najbliższej działającej baterii obrony przeciwlotniczej. Przez
kilka minut przedzierali się przez niezliczone budynki tworzące dzielnicę
biznesową Answari, kierując się do celu znajdującego się na obrzeżach miasta.
– Ja pierniczę, widziałeś to? – zapytał Loki.
– Co takiego? Jestem zbyt zajęty unikaniem budynków.
– Zauważyłem kilka transportów żołnierzy. Chyba kierują się do pierwszego
punktu skoku.
– Powinniśmy ostrzec kapitana Waddella – powiedział Josh.
– Brak czasu. Przygotuj się do zmiany wysokości. Jesteśmy prawie na
miejscu.
– Po prostu powiedz kiedy – odpowiedział Josh.
– Dziesięć sekund. Pociski uzbrojone – poinformował Loki. – Uważaj, omiń
ten czerwony budynek.
– Zrozumiałem.
– Trzy... dwa... jeden... teraz!
Josh zwiększył siłę nośną myśliwca, powodując, że mały pojazd wyskoczył
ponad budynki. Przed nimi w odległości kilkuset metrów znajdował się cel.
– Mam! – poinformował Josh. – Czterysta metrów.
– Pociski wycelowane. Przygotowuję się do oddania ognia.
Josh wciąż patrzył do przodu przez okna kabiny. Bateria zaczęła kierować lufy
dział w stronę myśliwca.
– Loki, obraca się i będzie do nas strzelać!
– Odpalam cztery pociski!
Komory uzbrojenia pod spodem myśliwca otwarły się. Wypadły z nich cztery
rakiety, od razu uruchomiły silniki. Jedna po drugiej, przyspieszając coraz
bardziej, zaczęły pędzić w kierunku celu.
– Pociski wystrzelone.
– Zwrot w  prawo – oznajmił Josh, przechylając myśliwiec na prawą burtę
i  podnosząc dziób. Ustawił dysze napędowe, by uzyskać maksymalny ciąg, co
sprawiło, że przyspieszenie wcisnęło pilotów w fotele. Takarańska bateria wciąż
śledziła wymykający się myśliwiec.
– Josh, opadamy na prawą stronę – ostrzegł Loki. – Nie mamy jeszcze
wystarczającej siły nośnej.
– Cholera! – Josh zwiększył ciąg w silnikach manewrowych z prawej strony.
To nie wystarczyło, by przez dłuższy czas powstrzymać pojazd przed opadaniem,
ale na chwilę mogło zapewnić stabilny lot.
Pierwszy pocisk uderzył w podstawę działa i wybuchnął. Eksplozja wyrzuciła
w  powietrze duży fragment obudowy. Drugi pocisk trafił dokładnie w  to samo
miejsce, a  detonacja jeszcze bardziej uszkodziła podstawę. Trzecia i  czwarta
rakieta uderzyły nieco wyżej, niszcząc pionową szynę i  unieruchamiając jedną
z dwóch luf.
Josh wyrównał lot i uniósł dziób maszyny.
– Wynośmy się stąd!
– Czekaj! – zawołał Loki. – To nie koniec!
– Co takiego?
– Bateria jest uszkodzona, ale wciąż działa. Nadal może się obracać. Powoli,
ale jednak. I nadal może strzelać. Myślę, że tym razem moglibyśmy ją zniszczyć
za pomocą działek.
– Ostatnio jakoś się to nie udało!
– Spójrz na jej charakterystykę mocy! Myślę, że mogła stracić fragment
osłony! – Loki nagle zbladł. – Do diabła! Drugie działo! W prawo, Josh!
Josh gwałtownie przechylił pojazd na prawe skrzydło, wykonując kilka razy
beczkę, po czym skierował dziób w  dół i  zaczął szybko zbliżać się do pól
uprawnych. Potężne ładunki energii przemknęły tuż obok myśliwca.
– Co robisz? – wrzasnął Loki, trzymając się uchwytu przy konsoli.
– Muszę obniżyć lot! – odpowiedział z  trudem Josh, ponieważ przeciążenie
wcisnęło go w  fotel. – Działo jest po drugiej stronie! Schowamy się za
budynkami!
Nagle myśliwiec mocno podskoczył. W kabinie rozległy się alarmy.
– Trafili nas! – krzyknął Loki gorączkowo, przyglądając się ekranom
systemów.
– Niemożliwe! – Josh wciąż usiłował wyjść ze spiralnego nurkowania
i wyrównać lot. – Może to był po prostu jakiś ptak?
– W takim razie to był cholernie duży ptak!
– A dlaczego na tej planecie nie mogą żyć cholernie duże? Jesteśmy niedaleko
oceanu. Czy tam mogą być wielkie ptaki?
– Skąd, do diabła, mam wiedzieć? Ale sprawdziłem systemy i  z maszyną
chyba wszystko w porządku.
– Świetnie, więc co teraz zrobimy z tym przeklętym działem?
– Wygląda na to, że nie potrafi nadążyć za myśliwcem i  go namierzyć –
odpowiedział Loki. – To zasługa twojego stylu lotu.
– Być może. Co powiesz na to, żebyśmy wrócili i  spróbowali je rozwalić,
lecąc na niskim pułapie?
– Nie zgadzam się – zaprotestował Loki. – Osłony są najsłabsze u góry. Poza
tym nie może podnosić lufy bez końca. Moim zdaniem trzeba je po prostu
zestrzelić w locie nurkowym.
– Ale w tym czasie drugie nas usmaży!
– Cholera! Będziemy się chyba musieli wycofać. Może uda się uzupełnić
uzbrojenie i wrócić.
– A co z tym konwojem?
– Prawie zapomniałem – przyznał Loki. – Skowronek, tu Sokół!
– Sokół, tu Skowronek. Kontynuuj.
– Zauważyliśmy transporty wojska takarańskiego, które zmierzają w  stronę
pierwszej strefy lądowania.
– Ile ich jest?
– Trzy, może cztery oddziały.
– Sokół, tu Skowronek. Potwierdzam, trzy albo cztery oddziały. Czy możesz
się nimi zająć?
– Tak, ale musimy jeszcze uzupełnić uzbrojenie, żeby zniszczyć duże działa.
– Zrozumiałem. Postaramy się coś z tym zrobić. Wróćcie szybko.
– Jasne. Bez odbioru.
– Co teraz? – zapytał Josh.
– Musimy najpierw wrócić na dezetkę, aby się dowiedzieć, czego chce od nas
komandor Taylor.
– Co masz na myśli? Loki, przecież musimy się zająć tymi działami!
– Wiem, Josh, wiem! Ale nie my tu rządzimy, tylko ona!
– Do diabła!
– A  teraz musi się dowiedzieć, jaka jest sytuacja w  Answari. – Loki wziął
głęboki oddech, próbując się uspokoić i  obniżyć poziom adrenaliny. –
W porządku. Kurs jeden-dziewięć-siedem, dziób trzydzieści stopni. Skaczemy za
pięć sekund.

***
– Zaczynajmy, panowie – powiedział spokojnie Nathan. – Skok.
Błysk.
– Po skoku – poinformował Riley.
– Kontakt przed nami! – przekazał Navashee.
Informacja przekazana przez operatora czujników była niepotrzebna, ponieważ
wszyscy mogli zobaczyć cel na głównym ekranie widokowym. Na początku był
niewielką białą kulą, która jednak szybko zbliżyła się do „Aurory” i  przyjęła
kształt imperialnego krążownika.
– Zderzenie za trzydzieści sekund! – ostrzegł Randeen ze stanowiska
taktycznego.
– Sternik, utrzymywać kurs – odpowiedział kapitan. – Czekać na dalsze
rozkazy.
– Tak jest, sir.
– Działa elektromagnetyczne, otworzyć ogień – rozkazał Nathan. Chwilę
później odczuł wibracje spowodowane kanonadą. Wątpił jednak, by przyniosła
duży efekt, tym bardziej że krążownik aktywował przednie osłony. Chciał jednak,
by jego kapitan uwierzył, że głównym zagrożeniem są w  tej chwili działa
elektromagnetyczne.
– Cel na kursie, wysuwa przednią baterię pocisków. Będzie mógł strzelać za
pięć sekund.
– Wystrzelić torpedy z wyrzutni trzeciej i czwartej!
– Odpalanie torped z wyrzutni trzy i cztery – potwierdził oficer taktyczny.
Nathan obserwował, jak pociski wyleciały z obu stron okrętu.
– Sternik, wykonać unik – rozkazał.
– Dziesięć sekund do uderzenia torped.
Chiles zwiększył maksymalnie ciąg silników, sprawiając, że „Aurora”
przemieściła się i uniknęła zderzenia z krążownikiem.
– Pole widzenia czyste, sir!
– Kontynuować unik, panie Riley. Oficer taktyczny, przygotować wyrzutnie
tylne. Skok!
Mostek ponownie wypełnił się błyskiem.
– Wyrzutnie pięć i sześć gotowe – poinformował Randeen.
– Sternik, dziób lekko w  dół. Wyrzutnie rufowe powinny się znaleźć na
wprost krążownika.
– Obniżam dziób.
– Panie Randeen, odpalić z wyrzutni, gdy tylko będzie pan gotowy.
Oficer taktyczny nie odpowiedział, ponieważ był zbyt zajęty analizowaniem
informacji wyświetlanych na konsoli i czekał na odpowiedni moment do oddania
strzału. Torpedy „Aurory” były w  rzeczywistości zwykłymi atmosferycznymi
pociskami manewrującymi używanymi przez myśliwce Corinari. Szybko
przystosowano je do użycia w  wyrzutniach torpedowych, jednak w  przestrzeni
kosmicznej poruszały się powoli i  nie mogły zmieniać toru lotu. Były niczym
oszczepy, aczkolwiek w większości wyposażone w głowice nuklearne.
– Odpalam torpedy pięć i sześć.
Nathan wstrzymał oddech i czekał.
– Torpedy poszły.
– Pierwsze dwa pociski nuklearne trafiły w  cel! – przekazał operator
czujników.
– Sternik, dziewięćdziesiąt stopni na prawą burtę, dopasować się do kursu
celu. Stanowisko taktyczne, przygotować cztery pociski – rozkazał Nathan.
– Skręcam w prawo o dziewięćdziesiąt stopni i modyfikuję kurs – potwierdził
Chiles.
– Torpedy pięć i sześć trafiły w cel! – zameldował podekscytowany Navashee.
– Raport szkód! – poprosił kapitan.
– Osłony frontowe wyłączone. Wszystkie dysze w  głównym napędzie
zniszczone. Przez dłuższy czas nigdzie nie poleci, kapitanie – stwierdził z dumą
operator czujników.
– Bardzo dobrze. Panie Riley, proszę wyznaczyć skok do następnej strefy
walki i umieścić nas minutę świetlną od ostatniej znanej pozycji kolejnego celu.
– Tak jest, sir.
– Kapitanie, ale krążownik wciąż ma działające uzbrojenie i  może walczyć.
Powinniśmy skorzystać z okazji, że osłony nie działają, i zupełnie go zniszczyć –
zasugerował Randeen.
– Tak, może walczyć, ale tylko wtedy, gdy ktoś znajdzie się w jego zasięgu –
odpowiedział Nathan. – Naszym zadaniem jest utrzymywanie imperialnych
okrętów z dala od Answari, a nie ich niszczenie.
– Ale, sir, nie możemy go zostawić w spokoju. A jeśli naprawią uszkodzenia
i później będą chcieli się na nas zemścić?
– Panie Randeen – przerwał kapitan. Jego głos stał się twardszy. – Mamy
ograniczoną ilość czasu i  nie możemy dopuścić, by okręty wroga otrzymały
wezwanie z  Answari i  ogłosiły stan pełnej gotowości. W  przeciwnym razie nie
będziemy już dysponowali elementem zaskoczenia. Musielibyśmy poświęcić
dużo czasu, żeby doszczętnie zniszczyć krążownik, a naszym zadaniem jest jak
najszybsze unieszkodliwienie maksymalnej liczby celów.
– Proszę wybaczyć, kapitanie – przeprosił oficer taktyczny. – Martwię się
tylko o bezpieczeństwo mojej planety.
– Tak jak my wszyscy, panie Randeen. Jeśli okaże się to konieczne, wrócimy
tu i zniszczymy krążownik.
– Oczywiście, sir.
Nathan wiedział, że za kwestionowanie decyzji w  trakcie bitwy powinien
ukarać oficera taktycznego. Rozumiał jednak jego punkt widzenia, z  którym
zgodziłby się w normalnych okolicznościach. Niestety, obecnie okoliczności były
dalekie od normalności, szczególnie po tym, jak kapitan zapoznał się
z  informacją, którą przekazał mu Tug w  datapadzie. Gdyby jej nie przeczytał,
zapewne zgodziłby się na propozycję Randeena.
– Załadować wyrzutnie pierwszą, drugą i piątą torpedami konwencjonalnymi.
Załadować wyrzutnię szóstą pociskiem nuklearnym.
– Tak jest, sir – potwierdził oficer taktyczny.
Nathan odetchnął głęboko. Kilka słów napisanych przez Tuga zmieniło
wszystko.

***

– Sokół wrócił – poinformowała Yosef, przesyłając dane z  myśliwca


skokowego na stanowisko prezentacyjne. – Wygląda na to, że z  powodzeniem
wskoczyli do nowej strefy lądowania.
– Tak, ale nie byli w stanie zlikwidować baterii obrony.
– Uszkodzili jedno z  dział. Może uda im się zniszczyć całą baterię, jeśli
uzupełnią uzbrojenie i wykonają kolejny skok.
– Bez wątpienia obsługa dział zrobi wszystko, żeby je zabezpieczyć. Poza tym
mamy dla myśliwca inne zadanie. – Cameron spojrzała na holograficzną mapę
systemu Takary wyświetloną nad stanowiskiem prezentacyjnym. – Ile czasu
zajmie przesłanie transmisji z Takary do stoczni, w której jest „Avendahl”?
– Sześć minut.
– Więc już na pewno odebrali z  Answari wezwanie o  pomoc. – Cameron
włączyła zestaw komunikacyjny. – Sokół, tu dezetka. Nowe rozkazy.
– Dezetka, tu Sokół, proszę mówić – odpowiedział Loki.
– Wskoczcie w okolice stoczni i sprawdźcie, co z „Avendahlem”. Trzeba się
dowiedzieć, czy już go uruchamiają. Następnie uzupełnijcie uzbrojenie na
„Aurorze” i wracajcie do strefy tranzytowej.
– Dezetka, tu Sokół. Zrozumiałem. Bez odbioru.
– A co z promami? – zapytała Yosef.
– Wyślij pilotom dane dotyczące nowej strefy lądowania uzyskane od Sokoła
i przekaż, żeby byli gotowi i czekali na rozkaz wykonania skoku. W strefie nie
ma wystarczająco dużo miejsca, by pomieścić wszystkie trzy promy naraz, więc
spróbujemy nieco przesunąć terminy skoków. Jeśli w okolicy są oddziały wojsk
imperialnych, nie chcemy, żeby się czegoś domyśliły.
– Tak jest.
***
Kapitan Waddell razem z  plutonem cały czas przemieszczał się pustymi
ulicami. W oddali było słychać jazgot pojazdów ratowniczych. Niebo zaczynało
się rozjaśniać, a  w nagrzewającym się powietrzu powoli znikała mgła. Z  góry
można było również usłyszeć inne odgłosy, jednak nie były to charakterystyczne
dźwięki ciężko załadowanych wojskowych transportowców, ale raczej bardziej
piskliwe dronów używanych przez media. Kapitan nie był tym zdziwiony,
ponieważ inwazja na Answari musiała być najbardziej sensacyjną wiadomością
w najnowszej historii imperium. Zanim mgła zniknie, niebo będzie pełne dronów,
bez względu na ograniczenia nałożone przez wojsko. Normalnie kapitan nie
przejmowałby się tym specjalnie, jednak kanały informacyjne mogły także
zdradzić lokalizację, siłę i kierunek poruszania się oddziału.
– Sierżancie – zaczął, wchodząc na główny plac przy uczelni. Zwolnili tempo,
gdy w polu widzenia pojawił się amfiteatr. – Zabezpiecz teren. Umieść strzelców
na dachach pobliskich budynków. Stacje informacyjne pewnie dowiedziały się
już o rajdzie Sokoła i wysłały drony. Nie chcę ich tu widzieć.
– Tak jest, sir.
– I postaw ludzi na wzgórzu przy amfiteatrze. Nikt nie może się tu przedostać.
– Tak jest – potwierdził sierżant. Spojrzał w  górę, przyglądając się
najbliższemu budynkowi, i  zobaczył kilka twarzy w  oknach. – A  co z  tymi
cywilami? Niektórzy na pewno będą chcieli podejść bliżej.
– W takim razie odstraszcie ich – polecił Waddell. – Nie będziemy strzelać do
niewinnych ludzi, ale jeśli ktoś zachowa się wrogo, zlikwidujcie. Czy to
zrozumiałe?
– Tak jest! – Sierżant odwrócił się i zaczął wykrzykiwać rozkazy do żołnierzy.
Kapitan rozejrzał się po placu. Oddział zaczął się rozpraszać zgodnie
z  instrukcjami sierżanta. Waddell sprawdził czas. Następna grupa promów
skokowych pojawi się w  ciągu kilku minut i  prawie podwoi siły Sojuszu. Nie
miał nic przeciwko temu, jednak potrzebował znacznie więcej żołnierzy, jeśli
miał zaatakować pałac.

***

– Po skoku – powiedział Loki. – Rozpoczęcie skanowania obszaru.


– Zrób to szybko – przekazał Josh. – Już wiedzą, co się dzieje w Answari.
– O cholera!
– Co? Czy „Avendahl” został uruchomiony?
– Nie, ale co najmniej pięćdziesiąt myśliwców zmierza w kierunku Takary –
wyjaśnił Loki.
– No i co z tego? Przecież przelot zajmie co najmniej kilka godzin. Do tego
czasu wszystko się rozwiąże.
– Ale dotarcie do nas zajmie im tylko minutę, Josh. Jesteśmy dokładnie na ich
torze lotu.
Josh odpalił główne silniki i maksymalnie zwiększył ciąg. Myśliwiec był stary,
ale szybki.
– Któż to wymyślił, żeby wskoczyć między stocznię a Takarę?
– Przepraszam, nie pomyślałem – odpowiedział Loki, pospiesznie
wyznaczając skok awaryjny.
– Skręcam w  lewo – oznajmił Josh. – Wykonaj skok do ostatniej znanej
pozycji „Aurory”.
– Już nad tym pracuję.
– A  więc pracuj szybciej, kolego – polecił Josh, przyglądając się ekranowi
taktycznemu. – Myśliwce będą w zasięgu ognia za piętnaście sekund.
– Rozumiem. Kurs dwa-dwa-jeden, prędkość cztery tysiące.
– Potwierdzam, dwa-dwa-jeden i cztery tysiące. Daj mi sekundę.
– Masz jeszcze dwanaście.
– Kurs i prędkość ustalone.
– Skok – powiedział Loki.

***
Szczyt wzgórza obok amfiteatru był zajęty przez Corinari. Żołnierze
obserwowali plac i otaczające budynki. Jedni przyglądali się ulicom, podczas gdy
inni zwracali uwagę na okna i  dachy. Mgła zaczynała znikać, a  poranne niebo
przybrało bursztynowy kolor. Na chwilę stało się niebieskobiałe, gdy pierwszy
prom pojawił się jakieś dwadzieścia metrów nad ich głowami. Silniki na
maksymalnym ciągu zawyły, a pojazd zaczął szybko opadać.
Kapitan Waddell wzdrygnął się, widząc, jak prom zawisł zaledwie trzy metry
nad ziemią. Po chwili pilot wysunął podwozie i  delikatnie wylądował na
odsłoniętym obszarze pośrodku amfiteatru.
Rampa załadunkowa otwarła się z  hukiem, a  sierżant Horvath zaczął
wykrzykiwać do ludzi w  środku, żeby szybko wysiedli. Z  wnętrza wyskoczyli
żołnierze i podbiegli do oddziału Waddella.
Pusty prom natychmiast zwiększył siłę ciągu i  wystartował. Po osiągnięciu
wysokości kilku metrów powoli obrócił się w  prawo i  ruszył w  kierunku
wzgórza. Unosząc dziób, zaczął się coraz szybciej wznosić i  po chwili zniknął
w błysku niebieskobiałego światła.
Waddell przyjrzał się dwudziestu nowym żołnierzom. Spojrzał na zegarek.
– Ponad minutę – powiedział.
– Można by to zrobić lepiej – mruknął sierżant.
– Zależy mi tylko na tym, żeby nie stracić kolejnych promów.
Waddell spojrzał na otaczające budynki. Przez okna wychylało się coraz
więcej studentów kształcących się w szkole, której amfiteatr właśnie zamienili na
lotnisko.
– Mamy coraz większą widownię.
– Założę się, że dowództwo wojsk imperialnych już o  nas wie – powiedział
sierżant Horvath.
– Bez wątpienia skierują tu oddziały, o  których wspominał Sokół, a  może
nawet wyślą jakieś jednostki powietrzne.
– Myślałem, że Sokół zniszczył bazę lotniczą.
– Jeśli dobrze pamiętam, kilka jednostek stacjonuje przy pałacu i  jest
wykorzystywanych głównie w celach ratunkowych.
– Ile czasu zostało? – zapytał sierżant.
– Piętnaście, a może nawet dwadzieścia minut, jeśli będziemy mieli szczęście.
– W tym czasie przybędzie kolejna setka naszych ludzi.
– Zadbaj o obronę, sierżancie. Musimy być gotowi.
– A  co zrobimy ze studentami, którzy się gapią z  akademików? Może
powinniśmy ich gdzieś umieścić, zanim zaczną przeszkadzać?
– Nie mamy tylu ludzi, sierżancie. Poza tym te dzieciaki nie są uzbrojone.
– A  jednak wolałbym coś z  tym zrobić – mruknął sierżant, gdy nad ich
głowami pojawił się niebieskobiały błysk, z którego wynurzył się kolejny prom.

***
– Skok drugi ukończony – poinformował Riley. – Wyznaczanie skoku
finalnego.
– Panie Navashee, proszę potwierdzić kurs i prędkość celu oraz zaktualizować
trasę dla nawigatora – rozkazał Nathan.
– Tak jest.
– Wszystkie wyrzutnie torped zostały załadowane i  czekają na odpalenie,
kapitanie – przekazał Randeen. – Wyrzutnia rakietowa i  działa
elektromagnetyczne gotowe.
– Bardzo dobrze.
– Kontakt!
– To Sokół.
– Właśnie odbieram od Sokoła informacje o  bieżącej sytuacji –
poinformowała Naralena.
– Co się dzieje? – zapytał Nathan.
– Chwileczkę, sir.
– Sokół prosi o  zgodę na lądowanie i  ponowne uzbrojenie – poinformował
Randeen.
– Finalny skok wyznaczony i zapisany – oznajmił Riley.
– Proszę czekać, panie Riley. – Nathan dał znak Randeenowi, by pozwolił
Sokołowi wylądować.
– Dezetka zgłasza, że zaczęła pojedynczo wysyłać promy do alternatywnej
strefy lądowania. Wysyłam obraz na główny ekran.
Na ekranie pojawił się widok z lotu ptaka na plac uczelni i amfiteatr. Nathan
przez chwilę przyglądał się obrazowi.
– Tam jest bardzo mało miejsca.
– Loki informuje, że promy muszą opadać prosto w dół i wychodzić ze skoku
zaledwie dwadzieścia metrów nad ziemią, żeby uniknąć ataku ze strony
działających baterii obrony przeciwlotniczej.
– Kapitanie, tu bojowe centrum informacji – odezwał się główny bosman
Montrose.
– Słuchamy – odpowiedział Nathan.
– To kiepski sposób na prowadzenie wojny lądowej, sir.
– Czy możesz dokładniej wyjaśnić, co masz na myśli?
– Nawet jeśli umieścimy tysiąc pięciuset żołnierzy w nowej strefie lądowania,
w co wątpię, bo baterie wciąż działają, nie będą mieli wsparcia z powietrza. Co
gorsza, takarańskie pojazdy prędzej czy później z pewnością się tam pojawią, a to
oznacza, że nasi ludzie będą mieli jeszcze większe kłopoty.
– Jakieś propozycje?
– Musimy zapewnić wsparcie powietrzne.
– Baterie obrony przeciwlotniczej na to nie pozwolą, bosmanie –
zaprotestował Nathan.
– Być może, ale zostały im tylko dwa działa, kapitanie, z  których jedno
uszkodził Sokół. Z  pewnością kilka naszych maszyn mogłoby spróbować je
zaatakować.
– Kapitanie, tu dowódca grupy lotniczej – wtrącił się major Prechitt. – To się
nie uda. Działa mają zasięg orbitalny. Myśliwce nie zdążą nawet dotrzeć do
atmosfery.
Nathan myślał przez chwilę.
– Kapitanie – odezwała się Naralena, przerywając ciszę – dezetka sugeruje,
żebyśmy spróbowali użyć elektromagnetycznych dział poczwórnych.
– Ona mówi serio? – zawołał Nathan. – Przecież nie mamy pojęcia, czy będą
miały odpowiednią celność.
– Atmosfera planety na pewno wpłynie negatywnie – stwierdził Prechitt. –
Nie wspomnę już o grawitacji. Skutki uboczne mogą być znaczące.
– Jestem pewien, że komandor Taylor dokładnie to rozważyła, sir – zauważył
Montrose.
Nathan westchnął.
– Panie Riley, nowy skok. Musimy się znaleźć na orbicie nad Answari.
– Tak jest, sir.
– Majorze, jak najszybciej uzbroić Sokoła i przygotować do startu. Mam dla
niego zadanie.

***

Ładunki energetyczne uderzyły w  zbocze w  pobliżu amfiteatru. Żołnierze


Corinari zaczęli się rozglądać w poszukiwaniu wroga.
– Próbują nas otoczyć, kapitanie! – krzyknął sierżant Horvath.
– Potrzebujemy więcej strzelców na dachach tych dwóch budynków –
powiedział kapitan Waddell. – Dzięki temu uniemożliwimy przeciwnikowi
przemieszczanie się w tamtym kierunku.
– To wykluczone, sir. Ci przeklęci studenci podpalili klatkę schodową po
naszej stronie, a druga została zajęta przez siły bezpieczeństwa Answari.
Coś eksplodowało w  pobliżu. Obaj żołnierze przykucnęli, chroniąc się przed
fruwającymi szczątkami.
– Żartujesz? Lokalne siły bezpieczeństwa? To nie są wojska imperialne?
– Nie, sir! Przynajmniej na razie.
– Każ strzelcom wysadzić górną część drugiej klatki schodowej. Nie możemy
dopuścić, żeby tamci zdobyli dach i mogli strzelać do promów.
– Tak jest.
Powietrze ponownie rozbłysło niebieskobiałym światłem. Z  wirującej mgły
wyskoczył prom i szybko wylądował na scenie amfiteatru.
– Ilu ludzi już mamy? – zapytał Waddell.
– Włącznie z tymi około stu osiemdziesięciu – odpowiedział sierżant.
– To wszystko?
– Sir, strzelcy na dachu donoszą o  zbliżających się z  północnego wschodu
jednostkach powietrznych!
– Północny wschód? Przecież pałac leży w przeciwnym kierunku! Skąd one,
do diabła, się wzięły?
Po wyładowaniu żołnierzy prom szybko wystartował, wznosząc się
bezpośrednio nad oddziałami bezpieczeństwa Answari. Szef załogi, stojąc na
wciąż otwartej tylnej rampie, zaczął strzelać w  stronę znajdujących się w  dole
ludzi. Kilka ładunków energetycznych trafiło w  pojazd, powodując gwałtowny
wstrząs i prawie zrzucając mężczyznę. Gdy prom znalazł się już na bezpiecznej
wysokości, szef załogi wrócił do środka i  zamknął rampę. Po chwili maszyna
zniknęła.
– Co ten dupek wyprawia? – krzyknął Waddell. – Sierżancie Horvath!
Przekazać do dezetki: wszystkie promy muszą wracać stroną południową. Nie
mogą lecieć nad pozycjami wroga i próbować atakować. Do cholery, nie możemy
sobie pozwolić na utratę kolejnego promu!
– Tak jest!
Następny prom pojawił się nad głowami, szybko opadł i wylądował.
– Dopilnuj, żeby ten poleciał na południe!
Pociski z broni energetycznej trafiły w pobliskie kępy trawy, wznosząc obłoki
pyłu.
– Co, do cholery? – Kapitan pochylił się, by stanowić mniejszy cel, po czym
rozejrzał się w poszukiwaniu miejsca, skąd padły strzały. – Tam! – krzyknął do
sierżanta. – Dziesięć pięter powyżej! Strzelać w tamte okna!
– Tak jest!
Dwudziestu kolejnych żołnierzy wyskoczyło z  promu i  zajęło pozycje na
szczycie wzgórza, by odpowiedzieć ogniem. Maszyna wystartowała i  zgodnie
z  poleceniem sierżanta skręciła na południe, po chwili znikając
w niebieskobiałym błysku.
Ładunki energetyczne wciąż wybuchały wokół kapitana i sierżanta.
– Czemu jeszcze ich nie załatwili? – krzyknął Waddell.
– Straciliśmy kontakt z ludźmi, sir!
Ostrzał z  broni energetycznej nasilił się, ponieważ do atakujących dołączyli
inni. Aby uniknąć trafienia, kapitan musiał się schować za przewróconym,
okrągłym stołem.
– Sierżancie, czy nie tam są nasi strzelcy?
Nie było odpowiedzi. W  tym momencie pojawił się następny prom i  szybko
wylądował na arenie amfiteatru.
– Sierżancie!
Waddell odsunął jeden ze stołów i  zobaczył sierżanta Horvatha leżącego na
ziemi. Sprawdził puls.
– Sanitariusz! – krzyknął.
Gdy najbliższy ratownik podbiegł, by pomóc rannemu, kapitan rozejrzał się
dookoła. Jego ludzi atakowano ze wszystkich stron. Ci, którzy wyskakiwali
z  promu, byli od razu trafiani ładunkami energetycznymi. Z  pojazdu zaczęto
w  końcu strzelać z  broni lekkiej, jednak tylko kwestią czasu było, aż siły
bezpieczeństwa Answari dopną swego.
Waddell włączył zestaw komunikacyjny.
– Skoczek Pięć, tu Skowronek! Pilna wiadomość do dezetki!
– Skowronek, tu Skoczek Pięć. Nadawaj! – odpowiedział drugi pilot promu.
– Wiadomość brzmi: znajdźcie inną strefę lądowania! Ta jest już spalona!
– Skowronek, tu Skoczek Pięć, potwierdzam. Powodzenia!
Waddell popatrzył wokół i  dostrzegł kaprala, który przed chwilą wyskoczył
z promu.
– Kapralu! – krzyknął.
Żołnierz szybko przeczołgał się do niego.
– Tak jest, sir!
– Jak się nazywasz?
– Davidge, sir! Kapral Torin Davidge!
– Już nie kapral – odpowiedział kapitan. – Od tej pory jesteś sierżantem
mojego plutonu. A  teraz weź ten zestaw komunikacyjny i  przekaż dalej, że
ruszamy na południe!
Torin Davidge z trudem przełknął ślinę.
– Tak jest! – odpowiedział, zabierając komunikator sierżanta Horvatha.

***
– Po skoku – ogłosił Loki.
– Może w  końcu przestaniesz tak mówić? – odpowiedział Josh. – Przecież
wskakujemy w atmosferę. Chodzi o to, że to dość oczywiste, prawda?
– Lepiej skoncentruj się na celu, żebym mógł wystrzelić.
– Już to zrobiłem, kolego – oznajmił Josh. Lecieli nisko nad polami
uprawnymi otaczającymi Answari.
– Dwadzieścia sekund do zasięgu – oznajmił Loki. – Niedobrze, wzmocnili
osłony!
– Więc wystrzelmy od razu wszystkie cztery pociski.
– Działo zaczyna się obracać. Namierzą nas za piętnaście sekund.
– Nie ma problemu, mogę zwiać.
– Nie w tak dużej odległości od działa, Josh. Nie wygląda to dobrze.
– I tak będziemy mieli kilka sekund przewagi.
– Nie możemy sobie pozwolić na najmniejszy błąd.
– Więc go nie popełnię – stwierdził Josh.
– Odpalam cztery pociski – oznajmił Loki.
Josh patrzył przez okno kabiny, czekając, aż rakiety oddalą się, po czym ostro
pochylił myśliwiec na prawe skrzydło. Wyrównał maszynę, gdy skręcili
o czterdzieści pięć stopni w stosunku do poprzedniego kursu. Dzięki temu bateria
obrony przeciwlotniczej musiałaby obracać się w lewo z maksymalną prędkością,
by próbować nadążyć za myśliwcem. Oznaczało to, że zanim odda strzał,
wcześniej dotrą do niej wystrzelone pociski i  ją zniszczą. Josh zastanawiał się
też, czy nie wznieść się, by wykonać skok, ale taki manewr zmniejszyłby
prędkość lotu, przez co staliby się łatwiejszym celem.
– Uderzenie za dwadzieścia sekund – powiedział Loki.

***
Żołnierze Corinari zaczęli w niewielkich grupach zbiegać ze wzgórza, mijając
z  boku arenę amfiteatru i  kierując się na południe. Kapitan Waddell podjął
decyzję o  natychmiastowym wycofaniu się, ponieważ siły bezpieczeństwa
jeszcze nie okrążyły jego oddziału.
Gdy ostatnich dziesięciu żołnierzy opuściło wzgórze i  skierowało się do
południowego wyjścia, w  powietrzu pojawiły się dwa pojazdy oddziałów
bezpieczeństwa. Zaczęto z nich strzelać z broni energetycznej.
Kapitan Waddell zatrzymał się i  zwrócił w  stronę nowego źródła dźwięku.
Wciąż znajdował się dość blisko amfiteatru, więc zobaczył maszyny, które
ostrzeliwały uciekających żołnierzy.
– Wszyscy pod ściany! Ukryć się w bramach budynków! Zwracać uwagę na
pojazdy!
Kapitan zwrócił się do nowo mianowanego sierżanta:
– Davidge! Wyślij dwóch ludzi z  ciężkimi karabinami kilka przecznic dalej.
Niech wejdą na jakiś dach i zestrzelą te maszyny!
– Tak jest!
Nagle rozległ się huk czterech eksplozji. Waddell odwrócił się i  zobaczył
pomarańczową kulę ognia, która rozjarzyła resztki odległej mgły.

***
– Działo rozwalone! – oznajmił zadowolony Loki.
– Super! – krzyknął Josh, skręcając myśliwcem w  stronę miasta. – A  teraz
lećmy do drugiego.
Podniósł dziób maszyny na tyle, by znaleźć się nad niższymi budynkami.
– Josh, co robisz?
– Próbuję zwrócić na nas uwagę.
– Rozumiem. Ale dlaczego?
– Żeby działo nas namierzyło. Czy mam rację?
– No tak, prawie zostaliśmy namierzeni, więc...
Josh skierował myśliwiec w  dół, ukrywając go między niższymi budynkami,
a grad ładunków energetycznych przeleciał nad ich głowami.
– W porządku – powiedział. – Lecimy w stronę strefy lądowania. Spróbujmy
pomóc naszej piechocie.

***
Waddell wpadł przez drzwi do sklepu odzieżowego, wylądował wśród
potłuczonego szkła i  schował się za rzędem wieszaków z  damskimi ubraniami.
Ładunki energetyczne trafiły we framugę drzwi, ścianę i okno wystawowe, które
rozbiło się, pokrywając kapitana kolejnymi odłamkami. Gdy strzelanina ustała,
do środka wbiegł sierżant Davidge.
– Kapitanie! Czy nic się panu nie stało? – zawołał i szybko zdjął z Waddella
ubranie, które podczas ostrzału na niego upadło.
– W porządku! Gdzie są strzelcy z bronią ciężką?
– Nie wiem, sir. Nie odpowiadają. Chyba zostali zlikwidowani przez
nieprzyjaciela.
Kapitan wstał i podszedł do drzwi, a następnie ostrożnie wyjrzał na zewnątrz,
szukając nieprzyjacielskich pojazdów powietrznych. Jedna z  maszyn krążyła
w powietrzu, szybko zmieniając położenie, by uniknąć trafienia przez żołnierzy
Corinari.
– Nieźle nas rozpracowali – stwierdził. – Jeden prowokuje ludzi, a  w tym
czasie drugi strzela, gdy się wychylają. Próbują spowolnić tempo marszu, żeby
siły naziemne mogły zająć pozycje i nas otoczyć.
– Co zrobimy, sir?
Waddell oparł się o  ścianę i  zamknął oczy. Zgodnie z  pierwotnym planem
powinni już się zbliżać do pałacu, by odwrócić uwagę strażników pałacowych
i umożliwić grupom Karuzari wykonanie zadania.
– Skowronek, tu Łasica Pięć – rozległ się głos z  komunikatora. Zgłosił się
jeden z  zespołów uderzeniowych, które zaangażowały się w  walkę z  bateriami
obrony przeciwlotniczej.
– Łasica Pięć, tu Skowronek, słucham.
– Jesteśmy dwa kilometry na północ. Czy to was okrążyły pojazdy
powietrzne?
– Łasica Pięć, tak, zgadza się. Jakieś dobre wieści?
– Skowronek, obawiam się, że nic z  tego. Dron zwiadowczy doniósł, że
w  waszą stronę kierują się oddziały sił bezpieczeństwa Answari. Sugeruję,
żebyście jak najprędzej spadali, zanim dobiorą się wam do tyłków.
– Łasica Pięć, mamy problem z tymi pojazdami. Nie możemy się ruszyć. Czy
możecie nam pomóc?
– Skowronek, przykro mi. Jesteśmy za daleko. Chyba będziesz musiał
poświęcić kilku chłopaków, żeby się ich pozbyć.
– Rozumiem – westchnął Waddell. – Bez odbioru.
– Kapitanie, o co chodzi? – zapytał sierżant.
– Musimy załatwić te pojazdy. Na mój znak pierwsze cztery oddziały otworzą
ogień w  ich kierunku. W  tym samym czasie kolejne cztery drużyny pobiegną
boczną uliczką i spróbują oddać strzały z innego miejsca.
– Sir, ale nasi ludzie zginą! – zaprotestował Davidge.
– Wiem, sierżancie. Jeśli szybko czegoś nie zrobimy, wszyscy podzielimy ich
los. Nie mamy innego wyjścia...
Nagle kapitan przerwał, słysząc w oddali dziwny dźwięk. Był to piskliwy jęk
silników odrzutowych.
– Skowronek, tu Sokół. Ukryjcie się! Za pięć sekund rozpoczynamy atak! –
odezwał się Loki.
– Mamy wsparcie z  powietrza! Schować się! – przekazał Waddell drogą
radiową.

***
Josh ominął budynek i  uruchomił silniki hamujące, zbliżając się do dwóch
jednostek powietrznych, które nie pozwalały oddziałowi Corinari na ucieczkę.
– Loki, są twoje – oznajmił, ustawiając maszynę w  zawisie dziesięć metrów
nad ulicą.
Loki skierował wieżyczkę działka w  stronę pierwszego pojazdu i  otworzył
ogień, wysyłając kilka tysięcy pocisków w  jego kierunku. Nastąpił wybuch
paliwa, a  płonące fragmenty konstrukcji spadły na ziemię. Druga jednostka
schowała się za budynkiem.
– Nic ci to nie da – warknął Josh, zwiększając ciąg silników i sprawiając, że
myśliwiec uniósł się i  przemieścił nad budowlą. Minęło go kilka ładunków
energetycznych wystrzelonych z drugiej baterii obrony przeciwlotniczej. Obrócił
maszynę w  lewo, wychylając się zza następnego wieżowca i  biorąc na cel tył
wrogiej jednostki. Loki skorzystał z  okazji i  otworzył ogień, uszkadzając ogon
pojazdu. Maszyna uderzyła w budynek i eksplodowała.
– Skowronek, tu Sokół. Po zawodach! – oznajmił Loki.
– Sokół, tu Skowronek. Dzięki, chłopaki! – odpowiedział Waddell.
– Po zawodach? – zdziwił się Josh.
– Zawsze chciałem coś takiego powiedzieć. Brzmiało fajnie, prawda?
– Wykonuję zwrot – odpowiedział Josh, uśmiechając się i  przechylając
myśliwiec na lewe skrzydło, by odwrócić się w  stronę nadciągających sił
bezpieczeństwa.
– Skowronek, tu Sokół. Nowe rozkazy. Dezetka przekazuje, że wkrótce
przybędą posiłki. Jak najszybciej skieruj się do głównego celu.
– Sokół, tu Skowronek. A co z siłami bezpieczeństwa Answari?
– Zaopiekujemy się nimi.
– Zostało jeszcze działo...
– Zaufaj, kapitanie. Dezetka ma plan – zapewnił Loki, celując z  działka
w oddziały sił bezpieczeństwa i rozpoczynając ostrzał.

***
– Skok zakończony – oznajmił Riley. – Możemy teraz przeskoczyć na
takarańską orbitę.
– Proszę pamiętać, że musimy się znaleźć na jak najniższej orbicie,
bezpośrednio nad ostatnią działającą baterią – przypomniał nawigatorowi Nathan.
– Chciałbym jak najszybciej zacząć strzelać. Im więcej czasu zajmie zajęcie
pozycji bojowej, tym więcej szkód narobi to działo.
– Zrozumiałem, sir. Otrzymałem już najnowsze dane od Sokoła. Umieszczę
nas we właściwym miejscu.
– Wiem, panie Riley.
– Kapitanie, komandor podporucznik Kamieniecki zrobił wszystko, żeby
poprawić celność nowych dział elektromagnetycznych, ale ostrzega, że nigdy nie
zostały przetestowane i skalibrowane. Margines błędu nie będzie lepszy niż zero
przecinek dwadzieścia pięć.
– To dość duża wartość – zauważył Nathan. – Ile to wynosi po przeliczeniu na
jednostki odległości?
– Obawiam się, że możemy mieć rozrzut w  postaci koła o  średnicy co
najmniej pięciuset metrów – odpowiedział Randeen.
– Nie wygląda to dobrze – stwierdził kapitan. – Prędkość pocisków będzie
znacznie mniejsza, a  atmosfera wpłynie na tor lotu. Mogą nie wyrządzić tak
dużych szkód. Rozrzut może być dziesięciokrotnie większy niż w  przypadku
walki w próżni. Jednak będziemy mieć tylko jedną szansę. Musimy za pierwszym
razem zniszczyć działo.
– Tak jest, sir.
– Centrum operacji lotniczych informuje, że pokład lotniskowy jest
całkowicie zajęty, a maszyny gotowe do startu – poinformowała Naralena.
– Ile ich tam zmieścili? – zapytał Nathan.
– Dwadzieścia pięć, sir.
– To połowa skrzydła myśliwców atmosferycznych. Nieźle!
– Skok zaplanowany i zapisany, kapitanie – poinformował Riley.
– Obecna prędkość „Aurory” odpowiada zaplanowanej prędkości orbitalnej
nad Takarą, sir – zameldował Chiles.
– W porządku. Ile zostało do skoku?
– Jedna minuta. W tym czasie Sokół powinien już być na miejscu.
– Bardzo dobrze.
W oczekiwaniu na skok Nathan zaczął się zastanawiać nad obecną sytuacją.
Gdyby obliczenia wykonane przez Władimira potwierdziły się, atak mógłby
spowodować setki ofiar wśród cywilów. Komandor Taylor wraz z podporucznik
Yosef przeanalizowały zdjęcia wywiadowcze z  Sokoła. Podobnie postąpili
główny bosman Montrose i  jego ludzie z  bojowego centrum informacji.
Większość baterii była otoczona parkami przemysłowymi lub leżała poza
miastem na obszarach o  niewielkim zaludnieniu. Niestety, w  pobliżu ostatniego
działa znajdowało się kilka mieszkalnych wysokościowców, a  także rozległych
osiedli, wybudowanych wiele lat po jego zainstalowaniu.
Pocieszeniem dla kapitana nie było nawet to, że Cameron uwzględniła
wszelkie kwestie, nad którymi właśnie rozmyślał. Wiedziała, że mają bardzo
mało czasu na pomyślne przeprowadzenie desantu. W końcu Ta’Akarom uda się
przerzucić do stolicy więcej oddziałów wojskowych. Gdy to się stanie, siły
Corinari zostaną pokonane, a operacja dywersyjna zakończy się porażką. Bez niej
zespół bojowników Tuga można będzie łatwo wykryć i zlikwidować. Jeśli misja
się nie powiedzie, „Aurora” zostanie zmuszona, by wrócić do systemu Darvano
i  spróbować zorganizować obronę przed nadciągającą grupą czterech okrętów
wroga. Realizacja nowych zadań zajmie wiele miesięcy, a Ziemianie będą wciąż
daleko od macierzystej planety. Nathan był oczywiście w  stanie wysłać na
Ziemię prom zawierający dokumentację techniczną dotyczącą napędu
skokowego, ale to mogłoby nie wystarczyć.
Kapitan próbował uspokoić sumienie, łudząc się, że setki ofiar, które mogą się
pojawić w  trakcie ostrzału z  dział elektromagnetycznych, są niczym
w porównaniu z liczbą ofiar na Corinair. Bardzo chciał usprawiedliwić następne
działanie, ale nie mógł. Przypomniał sobie, co powiedział kiedyś pewien generał
– dowodzenie polega na pogodzeniu się z  rozpaczliwymi decyzjami, które
czasem trzeba podjąć. To była jeszcze jedna rzecz, której Nathan szczerze
nienawidził.

***
– Cholera! Było blisko! – wykrzyknął Josh, chowając myśliwiec za kolejnym
budynkiem. Przedzierali się przez labirynt ulic.
– Został jeszcze jeden dom, a  potem wydostaniemy się na otwarty teren –
poinformował Loki.
– Jak tam nasz czas?
– Piętnaście sekund.
– W porządku.
Josh ominął po lewej ostatni wieżowiec na obrzeżach miasta. Wyrównał lot
i przesunął dźwignię przepustnicy, by uzyskać pełny ciąg silników.
– No to ruszajmy!
Myśliwiec gwałtownie przyspieszył. Obu pilotów wcisnęło w fotele, mimo że
amortyzatory inercyjne zostały włączone. Gdyby nie one, mogliby doznać
poważnych obrażeń.
Budynki szybko zniknęły w  tyle, a  pojazd wystrzelił na otwartą przestrzeń,
przelatując nad osiedlami otaczającymi stolicę.
– Próbuje nas śledzić – poinformował Loki. – Za dziesięć sekund zakończy
namierzanie. Leć w lewo!
– Wiesz, jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałbym się nie zbliżać do tego
działa – odpowiedział Josh.
– Jeśli tego nie zrobisz, namierzy nas za pięć sekund. Skręcaj w lewo!
Josh posłusznie pochylił myśliwiec na lewe skrzydło.
– Jak czas?
– Pięć sekund.
– Miałem na myśli czas, kiedy do nas wystrzeli.
– Tyle samo.
Josh wykonał mocniejszy skręt.
– A teraz?
– Dwie sekundy przewagi. Uwaga, działo strzela!
Potężne ładunki energii wystrzeliły z  działa po lewej stronie. Najpierw
przeleciały nad myśliwcem, ale potem ich celność uległa poprawie.
– Sekunda przewagi – oznajmił Loki.
– Gdzie, do diabła, jest „Aurora”? – zaklął Josh.
Ładunki energii były coraz bliżej myśliwca. Ostatnim wysiłkiem skręcił
jeszcze bardziej w lewo, mając nadzieję, że zyska kolejną sekundę.
– Powinna już być. Dwie sekundy.
– Loki, nie mogę już bardziej skręcać, bo zaczniemy tracić przewagę.
– Cholera! Znów tylko sekunda!
– Pieprzyć to! – stwierdził Josh. – Trzymaj się!
Mocno szarpnął drążkiem sterowym w  prawo i  lekko uniósł dziób. Maszyna
poderwała się i  zaczęła gwałtownie skręcać w  prawo, przecinając tor ładunków
energetycznych wysyłanych przez działo obrony przeciwlotniczej.
Loki ledwo zdążył się złapać uchwytu.
– Co robisz, do cholery?
– Przepraszam, Loki, ale nie mogłem dłużej tak lecieć. Zbliżaliśmy się do
wzgórz i musieliśmy zwiększyć wysokość. Stracilibyśmy prędkość i zestrzeliliby
nas.
– Więc pomyślałeś, że przecięcie toru rozgrzanych do czerwoności strumieni
plazmy to właściwy manewr?
– Przecież zadziałało, prawda?
– Gdzie oni, do cholery, są? – zapytał błagalnym tonem Loki.
Jak na zawołanie usłyszeli głos Naraleny:
– Sokół, tu „Aurora”. Wynoście się stamtąd! Za piętnaście sekund
rozpoczynamy ostrzał.
– Wreszcie!
– Najwyższy czas! – potwierdził Josh.
– „Aurora”, tu Sokół, przyjąłem. Lufa działa przestała nas namierzać, a teraz
obraca się w waszym kierunku. Moim zdaniem macie jeszcze dziesięć sekund.

***
– Manewr ukończony – przekazał sternik.
– Wszystkie cztery działa uzbrojone i  wycelowane – poinformował oficer
taktyczny. – Będziemy bezpośrednio nad działem za trzy...
– Stanowisko czujników! Czy Sokół opuścił już obszar? – zapytał Nathan.
– Dwie...
– Tak, wykonał skok, sir! – potwierdził Navashee.
– Jedną...
– Odpalić ze wszystkich dział! – rozkazał Nathan.
Po raz pierwszy od momentu zainstalowania na okręcie potężnych,
czterolufowych dział elektromagnetycznych błysnęły one w  krótkich odstępach
czasu, wysyłając na powierzchnię planety tysiące metalowych pocisków. Piloci
siedzący w  kokpitach dwudziestu pięciu myśliwców atmosferycznych na
pokładzie lotniczym obserwowali, jak działa poruszają się nieznacznie, próbując
skompensować zarówno ruch „Aurory” po orbicie, jak i obrót planety. W ciągu
dwudziestu sekund zużyły całą amunicję, wysyłając ponad dziesięć tysięcy
pocisków w kierunku ostatniej baterii chroniącej Answari.
– Działa zakończyły ostrzał – oznajmił Randeen. – Za dwadzieścia sekund
pierwsze pociski trafią w cel.
– Wyłączyć grawitację na pokładzie lotniczym – rozkazał Nathan. –
Zmniejszyć wysokość, panie Chiles.
– Tak jest, zmniejszam wysokość.
– Myśliwce wystartowały. Opuszczają pokład lotniczy – poinformował
Randeen.
– Działo strzela do nas! – krzyknął Navashee.
– Skok awaryjny! – rozkazał Nathan.
– Możemy skoczyć dopiero za dziesięć sekund, sir!
Pierwsze ładunki energii wystrzelone przez baterię obrony przeciwlotniczej
Answari trafiły w  środkową część kadłuba „Aurory”, niszcząc dwa poczwórne
działa na prawej burcie.
– Wykonać obrót! – zdecydował kapitan.
Gdy okręt przechylał się w  prawo, strumień ładunków energetycznych
uszkodził rufową krawędź pokładu lotniczego. Kilka przebiło zewnętrzne
wymienniki ciepła, powodując znaczne uszkodzenia płatów poszycia.
– Wyrwa w kadłubie! Zaraz obok pokładu lotniczego, na lewej burcie!
– Straciliśmy kontakt z sekcją dwudziestą siódmą, pokłady trzeci i czwarty! –
przekazała Naralena.
– Obrót ukończony! – poinformował Chiles.

***
Lokatorzy budynków położonych w  pobliżu baterii obrony przeciwlotniczej
schronili się w  zakamarkach mieszkań, zatykając uszy, by nie słyszeć
ogłuszającego huku wystrzałów. Nagle grzmot dział został zastąpiony
przeraźliwym rykiem dziesiątek tysięcy metalowych pocisków spadających na
powierzchnię planety z  szybkością czterokrotnie przekraczającą prędkość
dźwięku. Pociski uderzyły w  budynki, ulice i  parki, a  także w  potężne działo
przeciwlotnicze, niszcząc wszystko, co stanęło na ich drodze. Ostrzał trwał
dwadzieścia sekund, a gdy się skończył, z ziemi podniosła się niszczycielska fala
uderzeniowa, przewracając pojazdy, wyrywając drzewa i  rozbijając okna
w promieniu kilometra od punktu zerowego.

***
– Dobry Boże! – zawołał Waddell, kiedy ziemia zaczęła się trząść. Kapitan
nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczył. Mimo że znajdowali się
w  odległości ponad pięciu kilometrów od celu, byli zmuszeni zatrzymać się i  z
całych sił walczyć o  utrzymanie równowagi. Gdy wstrząsy ustały, w  oddali
dostrzegli szybko rozszerzającą się chmurę pyłu, pochłaniającą budynki po
drugiej stronie miasta.
– Co oni zrobili? – wykrzyknął sierżant Davidge z niedowierzaniem.
– To, co musieli – odpowiedział Waddell. – To, co musieliśmy.
– Skowronek, tu dowódca skrzydła Orzeł. Jesteśmy w  odległości
pięćdziesięciu kilometrów. Przybliżony czas przybycia do strefy walki wynosi
dwie minuty.
– Dowódca skrzydła Orzeł, tu Skowronek, potwierdzam. – Kapitan
natychmiast się otrząsnął. – Wynośmy się stąd, sierżancie. Musimy się dostać do
nowej strefy lądowania. Mamy wojnę do wygrania.

***
– Mamy poważne uszkodzenia w  środkowej części kadłuba – przekazał
Władimir do dezetki. – Największe w  sekcji drugiej i  siódmej. Pokłady trzeci
i czwarty zostały pozbawione powietrza. Straciliśmy dwunastu członków załogi,
a  pięciu zostało rannych. Jeden wymiennik ciepła jest wyłączony, drugi
całkowicie zniszczony. Straciliśmy dwa poczwórne działa, ale i tak nie mamy już
amunicji.
– Zrozumiałam, inżynierze – odpowiedziała Cameron, analizując dane
z „Aurory”.
W normalnych okolicznościach bojowe centrum informacji znajdowałoby się
na okręcie. Teraz Cameron otrzymywała najświeższe dane tylko wtedy, gdy
„Aurora” wskakiwała do strefy tranzytowej albo wysyłała zaktualizowane dane
za pośrednictwem innego pojazdu zdolnego do wykonywania skoków.
Cameron przyjrzała się obrazom z zewnętrznych kamer i zrobiła zbliżenie na
„Aurorę”.
– Kapitanie, jeśli obrócisz się czterdzieści pięć stopni w lewo, mogę przesłać
ci zdjęcia uszkodzeń zewnętrznych.
– Nie jestem pewien, czy chcę je zobaczyć – mruknął Nathan. – Sądzę jednak,
że Wład będzie chciał się im przyjrzeć.
– No pewnie! – wykrzyknął Władimir.
– Jakieś informacje o  dodatkowych zniszczeniach na powierzchni planety? –
zapytał kapitan.
– Jeszcze nie, sir – odpowiedziała Cameron, obserwując obracającą się
„Aurorę”. Po chwili zaczęła przesyłać obrazy do Władimira. – Wysłaliśmy tam
Sokoła, aby sprawdził, jakie są zniszczenia, i upewnił się, że jest bezpiecznie, bo
wkrótce zaczniemy zrzucać żołnierzy.
– Dobry pomysł.
– To musiało zostać zrobione w  taki sposób, sir – stwierdziła Cameron po
chwili krępującej ciszy.
– Tak, wiem.
– Dezetka, tu Sokół – rozmowę przerwał głos Lokiego.
– Sokół, tu dezetka, słucham – odpowiedziała Cameron.
– Działo zniszczone, niebo czyste, a myśliwce są na miejscu, żeby zapewnić
osłonę z powietrza.
– Zrozumiałam – odpowiedziała Cameron i  zwróciła się do podporucznik
Yosef: – Niech promy rozpoczną wykonywanie skoków. Sokół, jakie są
dodatkowe zniszczenia? – zapytała Lokiego.
– Trudno powiedzieć. Cały obszar pokrywa ogromna chmura pyłu. Musi już
mieć co najmniej kilka kilometrów średnicy. Skanery pokazują, że większość
budynków w promieniu stu metrów od centrum została zniszczona. W odległości
od stu do pięciuset metrów uszkodzenia są różne, ale wciąż poważne.
– Czy te uszkodzenia zostały spowodowane pociskami z  dział
elektromagnetycznych, czy falą uderzeniową? – zapytał Nathan.
– Trudno to stwierdzić, kapitanie. Sądzę, że im dalej od centrum, tym bardziej
prawdopodobne, że od fali uderzeniowej. Może jak wiatr rozwieje chmurę kurzu,
będziemy się mogli wszystkiemu lepiej przyjrzeć.
– A w którą stronę wieje? – wtrąciła się Cameron.
– W kierunku północnym – odpowiedział Loki.
– W stronę pałacu?
– Tak myślę. Zgadza się, to byłoby w kierunku pałacu.
– Właśnie odczytujemy dane z Sokoła – przekazała Yosef.
– Co teraz zrobimy, pani komandor? – zapytał kapitan.
– Sir, mamy duże opóźnienie. Proponuję wykorzystać chmurę pyłu i  chaos,
jaki właśnie spowodowaliśmy, żeby sprowadzić jak najwięcej żołnierzy na
powierzchnię.
– Zgoda. Co mamy zrobić?
– Załadować kalibri do ciężkich promów towarowych. Dzięki nim siły lądowe
otrzymają lepsze wsparcie podczas walki.
– A jak wygląda sytuacja z innymi okrętami?
– „Avendahl” nadal nie wykazuje żadnych oznak świadczących
o uruchomieniu zasilania, a w skutecznym zasięgu są tylko cztery jednostki. Nie
otrzymały jeszcze wezwania pomocy. Według Dumara żadna z nich nie przewozi
więcej niż kilkuset żołnierzy. Jeśli teraz zrzucimy ludzi na powierzchnię
i  będziemy się trzymać pierwotnego harmonogramu, możemy wszystko
zakończyć, zanim przeciwnik zdąży w ogóle zareagować.
– Ale co z  tymi czterema okrętami? – zapytał Nathan. – Zanim umieścimy
ciężkie promy na orbicie, mogą ogłosić stan pełnej gotowości.
– To dotyczy tylko dwóch bliższych. Można by więc zaatakować pozostałe
i je zaskoczyć.
– Nie sądzisz, że te dwa są fregatami?
– Nie, sir, to krążowniki. Ale nie trzeba ich niszczyć. Po prostu należy je przez
chwilę zająć.
– Łatwiej powiedzieć, niż zrobić – rzucił Nathan.
– To najlepsze rozwiązanie, sir – wyjaśniła Cameron.
– Poza tym mielibyśmy czas, żeby naprawić wymiennik ciepła – dodał
Władimir.
– W  porządku. To twoja decyzja, Cameron. Rozpoczniemy więc załadunek
promów towarowych.
– Zrozumiałam. Bez odbioru. – Cameron westchnęła, patrząc na obrazy, które
zostały wykonane przez kamery rozpoznawcze Sokoła. – Cholera, Loki
faktycznie nie żartował.
– Nie, pani komandor – potwierdziła Yosef ściszonym głosem.

***
Trzy wahadłowce jednocześnie pojawiły się na niebie wśród niebieskobiałych
błysków. Nie zagrażały im już potężne działa, a poza tym były eskortowane przez
myśliwiec Corinari. Wylądowały na skrzyżowaniu ulic w  pobliżu trasy plutonu
dowodzonego przez kapitana Waddella, kierującego się w  stronę pałacu.
Zostawiły nowe oddziały żołnierzy, po czym wystartowały i zniknęły w mgnieniu
oka.
– Mamy prawie siedmiuset ludzi – powiedział sierżant. – To trzy kompanie.
– Dobrze to słyszeć, sierżancie – zgodził się Waddell. Zatrzymał się na chwilę,
wyciągnął holomapę i  aktywował ją. – Wkrótce dotrzemy do punktu
postojowego. Chciałbym wtedy zorganizować stanowisko dowodzenia i  stałą
strefę lądowania. W  pobliżu jest boisko z  kilkoma wysokimi budynkami, które
mogłyby zostać obsadzone przez snajperów i  obserwatorów. Tam urządzimy
punkt postojowy. Boisko przyda się do operacji lotniczych. Chcę, żeby cała
kompania zajęła się zabezpieczeniem tej pozycji. Gdy „Aurora” wyśle ciężkie
promy towarowe, należy je tu skierować. Kalibri muszą zostać jak najszybciej
uruchomione.
– Tak jest.
– Skowronek, tu dowódca Łasicy.
Kapitan Waddell nacisnął przycisk na komunikatorze.
– Dowódca Łasicy, tu Skowronek. Kontynuuj.
– W twoim kierunku zmierza kolumna wrogich wojsk. Właśnie opuściła teren
pałacu. Będzie u ciebie za pięć minut.
– Możesz coś z nimi zrobić? – zapytał Waddell.
– Potwierdzam. Włączę się do akcji, gdy bardziej oddalą się od pałacu.
Szacowany czas do kontaktu: trzy minuty.
– Informuj mnie o sytuacji.
– Oczywiście. Bez odbioru.
Waddell spojrzał w  górę. Myśliwiec dowódcy przeleciał nad oddziałem
i zamachał skrzydłami.
Kapitan uśmiechnął się. Wiedział, że zostało jeszcze dużo do zrobienia, jednak
od dziesięciu minut nie oddali nawet jednego strzału. Biorąc pod uwagę, że
maszerowali głównym bulwarem wrogiej stolicy, był to prawdziwy cud. Chociaż
realizacja planu napotykała trudności, jedno było pewne – całkowicie zaskoczyli
Ta’Akarów.

***
– Po skoku – poinformował nawigator. – Jesteśmy na niskiej orbicie nad
Takarą.
– Jakieś kontakty? – zapytał Nathan.
– Żadnych okrętów na orbicie, kapitanie – przekazał operator czujników. –
Tylko komercyjne stacje kosmiczne i  transferowe, a  także kilkaset satelitów.
Jednak czujniki wykryły myśliwce, które wystartowały z  kilku baz lotniczych
w pobliżu Answari.
– Czy lecą na orbitę?
– Nie, sir, wszystkie zmierzają w stronę Answari.
– Przybliżony czas przybycia?
– Najbliższe pojawią się za trzydzieści minut, kapitanie.
– Musiały zapewne wystartować w  momencie zaatakowania bazy Answari –
domyślił się Nathan.
– Sir, to dobre przypuszczenie, biorąc pod uwagę ich obecną pozycję.
– Łączność, niech major Prechitt dowie się o  tych myśliwcach – rozkazał
kapitan.
– Tak jest.
– Przekazać też ludziom z  centrum operacji lotniczych, żeby zabrali się do
roboty. Musimy jak najszybciej wysłać promy towarowe.

***
Major Prechitt przyjrzał się mapie taktycznej przesłanej przez bojowe centrum
informacji. W  tej chwili dwadzieścia pięć myśliwców osłaniało siły lądowe.
Jednak z  trzech stron leciało w  ich kierunku co najmniej siedemdziesiąt pięć
wrogich maszyn.
– Kapitanie, tu dowódca grupy lotniczej – odezwał się Prechitt.
– Słucham – odpowiedział Nathan.
– Sir, należałoby wysłać na planetę pozostałe myśliwce atmosferyczne, żeby
przechwyciły grupę pojazdów zbliżających się z południowego wschodu.
– A co z myśliwcami, które już tam są?
– Zajęły pozycje piętnaście minut temu, sir. Wolałbym raczej wysłać do walki
nowe maszyny. Schodząc z orbity, zużyją znacznie mniej paliwa niż te, które są
już na planecie i będą zmuszone lecieć z pełną prędkością.
– Zrozumiałem – odpowiedział Nathan. – Proszę tak zrobić.
– Poruczniku – Prechitt wezwał oficera operacyjnego – wyślij na planetę
resztę myśliwców atmosferycznych. Chciałbym, żeby przechwyciły
nieprzyjacielską grupę lecącą z południowego wschodu.
– Tak jest, sir.
Takarańskie myśliwce, przejęte podczas bitwy na Ancot, zaczęły kołować
z  zatoki hangarowej na pokład lotniczy. Gdy pojawiły się na miejscu,
natychmiast wystartowały. W  ciągu pięciu minut dwadzieścia pięć maszyn
opuściło okręt, utworzyło grupę uderzeniową i  zaczęło schodzić w  atmosferę
planety.

***

Cztery ciężkie promy przeleciały nisko nad zabudowaniami i  wylądowały na


boisku. Gdy tylko rampy załadunkowe opadły, do środka weszli żołnierze
Corinari. Chwilę później zaczęli wyładować sprzęt, poczynając od zapasów
leków i racji żywnościowych, a kończąc na przenośnych stanowiskach ciężkich
karabinów i  wyrzutniach rakiet. Jednocześnie do akcji wkroczyli mechanicy
i  zaczęli wytaczać starannie opakowane kalibri. Z  każdego ciężkiego promu
wyładowano dwie takie maszyny. Następnie mechanicy zaczęli przygotowywać
je do użytku, a żołnierze ponownie wbiegli do środka, zabierając pozostały sprzęt
i zapasy.
– Zanieść to wszystko do strefy zaopatrzenia, przeliczyć i  oznakować! –
rozkazał jeden z  sierżantów, gdy kolejna grupa promów pojawiła się
w jasnoniebieskich błyskach. – Chcę wiedzieć, ile sprzętu dostaliśmy!

***

– Ciężkie promy towarowe wyładowały sprzęt i  pozostają w  punkcie


postojowym, kapitanie – zameldowała Naralena.
– Zrozumiałem.
– Promy nie wracają, sir? – zapytał nieco zdziwiony Randeen.
– Nie mają tyle paliwa, żeby wrócić na orbitę – wyjaśnił kapitan, odwracając
się do oficera taktycznego. – Gdyby nawet mogły, nie zdołałyby zatankować,
ponieważ są zbyt duże, żeby zmieścić się w hangarze „Aurory”.
– Będą łatwym celem dla myśliwców wroga.
– Dopuszczalne straty, panie Randeen – odpowiedział spokojnie Nathan. – Ile
czasu zostało do przechwycenia pierwszej grupy maszyn?
– Dwie minuty, sir.
– Łączność, przekazać pytanie do centrum operacji lotniczych. Jak długo
nasze myśliwce mogą zabezpieczać niebo nad Answari, zanim zabraknie paliwa?
Nathan spojrzał na Randeena. Chociaż młody oficer szybko się uczył i był już
całkiem dobrym taktykiem podczas starć jednostek kosmicznych, niewiele
wiedział o logistyce operacji lotniczych. Było jasne, że nie zrozumiał, dlaczego
kapitan zadał pytanie.
– W  pewnym momencie będziemy musieli wznowić ataki na imperialne
okręty. Nie chciałbym, żeby myśliwcom skończyło się paliwo, zanim wrócimy na
orbitę – wyjaśnił Nathan.
– Sir, kapitan Waddell melduje, że żołnierze są już na powierzchni –
przekazała Naralena. – Promami odeśle rannych. Prosi również, abyśmy jak
najszybciej wysłali mu więcej środków medycznych.
– Dlaczego? – zapytał Nathan. – Nie przypuszczałem, że ma tylu rannych.
– Otrzymuje prośby od mieszkańców Answari. Wygląda na to, że lokalny
system reagowania kryzysowego jest przeciążony. W  pobliżu punktu
postojowego gromadzi się coraz więcej rannych.
– O  tym nie pomyśleliśmy – stwierdził kapitan. – W  porządku. Przekaż
kwatermistrzowi, żeby zorganizował transport środków medycznych do Answari.
Przypomnij jednak kapitanowi Waddellowi, że jego główne zadanie nie polega na
niesieniu pomocy każdemu, kto o nią poprosi. Miejmy nadzieję, będzie mógł to
zrobić później.

***
Jessica starała się zachowywać skromnie i  chodzić z  opuszczoną głową, jak
przystało na pałacowy personel. Nie przepadała za ubiorem, który miała na sobie.
Poza tym zazdrościła Jalei, która ze względu na wiek nie mogła wcielić się
w  służącą, ale otrzymała strój lekarza. Jessica nie mogła się doczekać, kiedy
wyrzuci szpilki i  spódnicę, a  zamiast nich założy standardowy mundur
i wojskowe buty.
Dumarowi, który na czas akcji przybrał nazwisko Schiller, udało się
wprowadzić całą grupę do pałacowego podziemnego kompleksu dowodzenia.
Pozostał jeszcze jeden punkt kontrolny, przez który będą musieli przejść, po
czym znajdą się w samym centrum i ruszą do ostatecznego ataku.
To, że dotarli tak daleko, oznaczało, że Dumar miał ściślejsze związki
z  imperium, niż wynikałoby z  tego, co o  sobie opowiadał. Dzięki temu mógł
wykorzystać zdobytą wiedzę i  doświadczenie. Sprawdziły się również jego
twierdzenia o  słabości pałacowych sił bezpieczeństwa. Trzy spokojne dekady
sprawiły, że strażnicy stali się zbyt pewni siebie i  leniwi. Nie potrafili stawić
czoła realnemu zagrożeniu, jakie się pojawiło. Jessica wciąż się zastanawiała,
kim naprawdę jest Dumar. Obawiała się również, czy czasem nie są wciągani
w pułapkę. Mimo to grała rolę pałacowej służącej. Miała wciąż nadzieję, że ten
szalony plan faktycznie może się powieść.
Czekała cierpliwie z  opuszczoną głową, patrząc na stojącego przed nią
Karuzari, przebranego w  mundur strażnika, i  przysłuchując się rozmowie, jaką
prowadził Dumar z  oficerem pełniącym służbę na ostatnim punkcie kontroli
bezpieczeństwa. Obaj mężczyźni, wciąż rozmawiając po takarańsku, podeszli
bliżej i zatrzymali się przy Jessice i Jalei. Chociaż Jessica nie podniosła oczu na
oficera, odniosła wrażenie, że lustruje jej dekolt, udając zainteresowanie tacą
z leczniczymi ziołami i aromatami, które cesarz uwielbiał w okresach wielkiego
stresu. Mężczyzna wypowiedział uwagę, której nie zrozumiała, ale domyśliła się,
że była obleśna. Uśmiechnęła się lekko, nie odrywając wzroku od jego butów.
Jednak Jalea surowo upomniała oficera, mówiąc o zaufaniu, jakiego oczekuje się
od lekarza wybranego do służby cesarzowi.
Jessica ledwo powstrzymała się od złamania ręki oficerowi, który na
pożegnanie uszczypnął ją w  pośladek. Zamiast tego obdarzyła go lekkim
uśmiechem, żeby nie wzbudzać podejrzeń.
Oficer spojrzał na pozostałych ludzi, po czym odwrócił się do strażnika przy
wrotach i  wydał rozkaz. Gdy drzwi się otworzyły, Jessica zanotowała sobie
w pamięci, że musi tu wrócić i policzyć się z tym chamem.

***
Ładunki energetyczne wylatywały z wież strzelniczych na murach pałacowych
w  kierunku atakujących oddziałów Corinari. Żołnierze zostali zmuszeni do
ukrycia się w  pobliskich budynkach. Strażnicy pałacowi starali się je od razu
wysadzać, niszcząc ściany, a nawet całe piętra, by zlikwidować przeciwnika. Nie
powiodły się nawet próby wystrzelenia rakiet z większej odległości przy użyciu
ręcznych wyrzutni. System obrony był tak szczelny, że nawet kamień rzucony
w  kierunku pałacu zostałby od razu zniszczony przez szybkostrzelne wieżyczki
obrony powietrznej, rozmieszczone wzdłuż murów. W  ciągu kilku minut od
rozpoczęcia ataku stało się jasne, że twórcom takarańskiej strategii obronnej nie
zależało na zabezpieczeniu miasta, ponieważ skoncentrowali się jedynie na
skutecznej ochronie pałacu. Było również oczywiste, że cesarz nie ufał
poddanym, nawet tym, którzy go na co dzień otaczali.
Każdy rodzaj pocisków, jakimi żołnierze Corinari zasypywali pałac, był
skutecznie eliminowany. Docierały jedynie zaawansowane ładunki energetyczne,
lecz mury obronne zostały tak zaprojektowane, aby oprzeć się tego rodzaju
atakom. W  ciągu pierwszych dziesięciu minut Corinari stracili stu ludzi, sześć
myśliwców zostało zestrzelonych, gdy próbowały naruszyć obronę
przeciwlotniczą pałacu. Atak spowodował zniszczenie tylko jednej z  wielu
wieżyczek. Waddell nie odważył się skierować do walki żadnego kalibri,
ponieważ wiedział, że szybko wszystkie straci. Zdawał sobie sprawę, że jedynie
kwestią czasu jest, kiedy siły inwazyjne zostaną zdziesiątkowane i przestaną się
liczyć w  walce. Najbardziej przygnębiająca była jednak świadomość, że ludzie
walczą i giną nie po to, żeby zdobyć pałac, ale jedynie w celu odwrócenia uwagi.

***

Major Prechitt przyjrzał się holograficznej mapie przestrzeni wokół Answari.


Interesowała go bitwa powietrzna, która na obrzeżach miasta właśnie się
kończyła. Grupa dwudziestu pięciu myśliwców atmosferycznych została wysłana
w  celu zwalczenia nadciągającego zagrożenia dla sił lądowych. Uzyskanie
przewagi powietrznej nad stolicą było trudniejsze, niż wcześniej sądził, więc nie
zamierzał jej stracić.
Myśliwce odniosły sukces, ale nie obyło się bez strat. Zestrzelonych zostało
osiem maszyn, czyli prawie jedna trzecia grupy. Jednak wróg stracił ponad dwa
razy więcej jednostek i  został zmuszony do odwrotu. Na pewno było to jakieś
zwycięstwo, ale niezbyt znaczące. Za czterdzieści minut pojawi się druga fala
myśliwców, a  po kolejnych dwudziestu następna. Istnieje szansa, że uda się
odeprzeć drugi, a  może nawet trzeci atak. Jednak Ta’Akarowie dysponowali
setkami maszyn w kilkunastu bazach lotniczych rozlokowanych na powierzchni
planety, a  wojska Corinari miały jedynie trzydzieści osiem myśliwców
atmosferycznych. Była to typowa wojna na wyniszczenie. Jeśli potrwałaby
dłużej, Sojusz bez wątpienia przegrałby ją z kretesem.

***

– Udało się nam odeprzeć pierwszą falę! – poinformował triumfalnie oficer


operacji lotniczych.
– Zgadza się – odpowiedział Prechitt. – Jeszcze jednak nie świętujmy. To nie
koniec, poruczniku.
– Oczywiście, sir. Jakie ma pan dla mnie rozkazy?
– Czy pierwsza grupa zakończyła tankowanie?
– Tak jest. Myśliwce już startują.
– Niech wrócą na planetę i  wylądują w  jakimś bezpiecznym miejscu poza
Answari, żeby zaoszczędzić paliwo do czasu, gdy będą znów potrzebne.
– Proszę wybaczyć, sir, ale nie rozumiem.
– Wszystkie myśliwce atmosferyczne muszą zostać zatankowane, a następnie
skierowane na powierzchnię, ponieważ „Aurora” wkrótce przeskoczy do innego
miejsca w  systemie. Maszyny muszą oszczędzać paliwo, oczekując na kolejne
rozkazy. Nie wiemy, kiedy tu wrócimy.
– Oczywiście, sir. Poinstruuję również, żeby w  myśliwcach zarezerwowano
odpowiednią ilość paliwa na powrót na orbitę.
– Zgoda, jeśli to tylko możliwe – przytaknął major.

***
– Dezetka, tu Sokół – z głośników rozległ się głos Lokiego.
– Sokół, tu dezetka, kontynuuj – odpowiedziała Cameron. Mimo że łącznością
zajmowali się wyspecjalizowani technicy, wolała uzyskać informacje
bezpośrednio.
– Pierwsza fala myśliwców imperialnych została unieszkodliwiona, jednak
straciliśmy osiem maszyn.
– Czy ktoś się zdołał katapultować?
– Nie wiadomo. Jeśli ktoś wyskoczył, prawdopodobnie na razie siedzi cicho
i nie próbuje się odzywać przez radio.
– A co z drugą falą?
– Zostało trzydzieści minut. Major Prechitt polecił, by zatankowano pozostałe
trzydzieści osiem myśliwców atmosferycznych. Kazał im oczekiwać na
powierzchni na dalsze rozkazy, żeby zaoszczędzić paliwo. Chyba obawia się, że
„Aurora” może długo nie wracać.
– Co się stało z promami skokowymi? – zapytała Cameron. – Myśleliśmy, że
już będą z powrotem.
– Transportują dodatkowe zapasy medyczne do punktu postojowego. Siły
kapitana Waddella ponoszą ciężkie straty podczas szturmowania pałacu. Miejsce
jest silnie ufortyfikowane. Ranni żołnierze zostaną przetransportowani na
„Aurorę”, zanim wykona skok. Myślę, że po tej operacji promy będą już
dostępne.
– Jak wygląda wsparcie z powietrza? Czy jest w stanie pomóc podczas ataku
na pałac?
– Straciliśmy cztery myśliwce. Nie mogliśmy się nawet zbliżyć do pałacu.
Obrona przeciwlotnicza używa wyjątkowo zaawansowanej technologii. Poza tym
major nie chce marnować paliwa, ponieważ wkrótce trzeba będzie walczyć
z drugą falą myśliwców. Kalibri przydają się, ale są używane raczej na tyłach, bo
mniejsze jednostki wciąż próbują atakować naszych ludzi. Na szczęście te
pojazdy uzyskują energię elektryczną z fuzji i mogą działać przez wiele miesięcy.
– Sokół, tu dezetka, przyjęłam. Ile macie paliwa?
– Z  tym nie ma problemu – odpowiedział Loki. – Właśnie zatankowaliśmy,
a  teraz nie spalamy zbyt wiele, bo często skaczemy. Zużywamy więcej tylko
wtedy, gdy schodzimy w atmosferę.
– Bardzo dobrze. Wskoczcie w  pobliże „Aurory” i  zweryfikujcie miejsce
kolejnej planowanej bitwy – rozkazała Cameron. – Potem wykonajcie zwiad
w stoczni. Chcę wiedzieć, co z „Avendahlem”, a także z tymi myśliwcami, które
widzieliście ostatnio.
– Dezetka, tu Sokół. Zweryfikujemy następny cel „Aurory”, wykonamy zwiad
w stoczni i wrócimy. Bez odbioru.
– Teraz już tkwimy w  tym po uszy – stwierdziła kwaśno Cameron. – Czy
odbierasz strumień danych?
– Tak, zaraz wyświetlę – odpowiedziała Yosef. Obraz holograficzny unoszący
się nad stanowiskiem prezentacyjnym zmienił się, a  informacje zostały
zaktualizowane.
– Rzeczywiście ponieśli znaczne straty – zauważyła Cameron.
Przyglądała się obrazom wyświetlanym w  mniejszym oknie obok głównej
mapy bitwy. Widziała strącane myśliwce, które próbowały zbliżyć się do pałacu,
a  także ciężko uzbrojonych strzelców i  żołnierzy bezskutecznie odpalających
rakiety za pomocą ręcznych wyrzutni.
– Jezu, czy ci ludzie w  ogóle zdają sobie sprawę, że to ma być dywersja? –
zapytała, choć znała odpowiedź. Wiedziała, że Corinari są zbyt dumni, by się
poddać. Będą walczyć tak, jakby chcieli samodzielnie zburzyć mury pałacu.

***
– Kończy się nam czas – przekazał Nathan kapitanowi Waddellowi. – Musimy
znów zaatakować okręty, bo sytuacja na dole stanie się znacznie gorsza.
– Zrozumiałem, sir. Powinniśmy wytrzymać do pańskiego powrotu. Po prostu
proszę nie zostawać tam zbyt długo.
– Wrócimy tak szybko, jak to możliwe. Tymczasem lecą do ciebie promy.
Załadowaliśmy do nich paliwo lotnicze dla myśliwców, ale wystarczy go tylko na
tyle, żeby w pełni zatankować może sześć lub siedem maszyn.
– Dziękuję, sir. Do jednego promu towarowego przenieśliśmy resztki paliwa
z pozostałych, w których zorganizowaliśmy punkty pomocy medycznej.
– Powodzenia, kapitanie. Bez odbioru – powiedział Nathan, a potem wykonał
następne połączenie. – Główny inżynierze, tu kapitan Scott.
– Kapitanie, tu główny inżynier, słucham – odpowiedział Władimir.
– Jak wygląda sytuacja?
– Wymiennik ciepła numer dwa znów działa, ale z  wydajnością jedynie
sześćdziesięciu dwóch procent.
– Czy to wystarczy?
– Tak, o ile nie doznamy poważniejszych uszkodzeń.
– Dobra robota. – Nathan wyłączył zestaw komunikacyjny i skierował uwagę
na wyświetlacz taktyczny. – Panie Navashee, ile zajmie grupie myśliwców lot ze
stoczni na Takarę?
– Osiemdziesiąt dwie minuty, sir.
– W  porządku. Panie Riley, wyznaczamy nowy skok. Chcę być minutę
świetlną za celami szóstym i  siódmym. Gdy zweryfikujemy ich pozycję i  kurs,
zamierzam przeprowadzić kolejny atak rufowy, tak jak zrobiliśmy w przypadku
dwóch pierwszych fregat.
– Tak jest, kapitanie.
– Sternik – kontynuował Nathan – wyprowadź nas z  orbity i  skieruj okręt
w  stronę celów czwartego i  piątego. Stanowisko taktyczne, jak wygląda
uzbrojenie?
– Konwencjonalne głowice bojowe w wyrzutniach pierwszej, drugiej i piątej.
Pociski nuklearne w  wyrzutniach numer trzy, cztery i  sześć – poinformował
Randeen. – Wciąż mamy do dyspozycji osiem niewielkich dział
elektromagnetycznych z osiemdziesięcioprocentowym zapasem amunicji, a także
siedemdziesiąt dziewięć pocisków typu okręt–okręt.
– Bardzo dobrze.
– Skok wyznaczony i zapisany, kapitanie – poinformował nawigator.
– Wykonać, gdy tylko będzie możliwe – rozkazał Nathan.
Riley śledził bieżącą pozycję, a  także obserwował zegar odliczający czas do
przybycia okrętu do punktu startowego. Nowe parametry zostały ustalone na
podstawie wykonanego już skoku, więc gdy poruszali się z niewielką prędkością,
rozpoczęcie procedury kilka sekund wcześniej lub później miałoby niewielki
wpływ na dokładność pojawienia się w  lokalizacji docelowej. Nawigator wolał
jednak wykonać zaplanowany skok z  jak najwyższą starannością,
a improwizowanie odłożyć na inną okazję.
Kilka sekund później mostek „Aurory” rozjaśnił błysk.
– Po skoku – poinformował Riley.
– Pozycja zweryfikowana – dodał Navashee. – Znajdujemy się minutę
świetlną za celem. Jednak cel uległ zmianie, sir.
– W jakim sensie? – zapytał Nathan.
– Nie są to już dwa okręty, kapitanie, ale tylko jeden.
– Operator czujników ma rację, sir – potwierdził Randeen. – Też widzę tylko
jeden kontakt, ale nie odpowiada on żadnemu obiektowi z  naszej bazy danych.
Proszę poczekać. Wykonuję procedurę dopasowania do celów.
– Dopasowanie do celów? – zdziwił się kapitan. – Myślałem, że to jeden
kontakt.
– Jednostka jest wyświetlana jako jeden kontakt, ale ma parametry pasujące
do dwóch różnych okrętów: krążownika imperialnego i  fregaty. – Randeen
spojrzał na kapitana. – Sir, myślę, że to po prostu cele cztery i  pięć, tylko
połączone ze sobą.
– Połączone?
Taka konfiguracja była niestandardowa podczas prowadzenia wojny, ale te
okręty nie otrzymały jeszcze wiadomości o  walkach trwających w  samym
centrum systemu.
– Ile czasu minie, zanim otrzymają wezwanie o pomoc z Answari?
– Dwie i pół minuty, sir – odpowiedział Navashee.
– Kapitanie – przerwał Willard – gdy są połączone, nie mogą aktywować
osłon. Można je włączyć dopiero wtedy, gdy okręty oddalą się od siebie co
najmniej o  sto metrów. Inaczej pola ochronne połączyłyby się ze sobą
i przeciążyły emitery na obu jednostkach.
– Więc jeśli zaatakujemy teraz, będą musieli poczekać, aż się oddalą od siebie,
albo od razu włączą osłony, co spowoduje zniszczenie emiterów. Tak czy owak
będzie za późno. – Nathan uśmiechnął się, nie wierząc w swoje szczęście. – Ile
czasu potrwa operacja odłączania? – zapytał.
– Zakładając, że zaczną to robić w  momencie, gdy nas zobaczą, będziemy
mieli około trzydziestu sekund – odpowiedział Chiles.
– Nawigator, proszę wyznaczyć nowy skok i umieścić nas kilometr za celem.
– Tak jest, sir.
– Panie Randeen, proszę być gotowym do oddania strzału z  wyrzutni
pierwszej.
– Pociskiem jądrowym, sir?
– Zgadza się. Lepiej użyć jednego pocisku nuklearnego niż dwóch
konwencjonalnych.
– Tak jest.
– Skierujemy się w stronę krążownika. Odpalimy pocisk, a potem wykonamy
skok jeden kilometr do przodu, żeby obejrzeć fajerwerki. W  razie potrzeby
odpalimy rakiety także z rufy.
– Tak jest, kapitanie – odpowiedział Randeen.
– Panie Riley, czy doktor Sorenson wdrożyła już modyfikacje w kodzie?
– Tak jest – odpowiedział nawigator. – Używając wcześniej zdefiniowanego
algorytmu, możemy wykonywać skoki o długości do pięciu kilometrów.
– Świetnie.
– Skok wyznaczony i zapisany, sir.
– Proszę wykonać, panie Riley.
– Skok za trzy... dwa... jeden... teraz!
Błysk.
– Po skoku. Cel znajduje w odległości jednego kilometra.
– Proszę obrać kurs na krążownik, panie Chiles – rozkazał kapitan.
– Tak jest, sir – odpowiedział sternik, nieznacznie obracając okręt.
– Panie Randeen, ma pan pozwolenie na oddanie strzału – oznajmił Nathan.
– Jestem prawie gotowy – wymamrotał oficer taktyczny. – Jeszcze trochę
w lewo, panie Chiles.
– Okręty się rozdzielają! – wykrzyknął operator czujników.
– Odpalam torpedę z wyrzutni pierwszej!
Z wyrzutni umieszczonej na przodzie głównej sekcji napędowej „Aurory”
wystrzelił pocisk i poleciał w kierunku okrętów.
– W  dół! Przygotować się do skoku dwa kilometry do przodu! – rozkazał
Nathan.
– Uderzenie torpedy za dziesięć sekund! – zgłosił oficer taktyczny.
– Przemieszczenie w  dół – zameldował Chiles, odpalając górne silniki, aby
przesunąć „Aurorę”.
– Pięć sekund do uderzenia!
– Przemieszczenie ukończone.
– Skok! – oznajmił Riley.
– Po skoku!
– Dwie sekundy, jedna... uderzenie!
– Widok z kamery tylnej na główny ekran! – przekazał kapitan. Jasne światło
wypełniło ekran i zaczęło powoli zanikać. – Przybliżenie!
Kamera szybko i  płynnie powiększyła obraz. Na dużym ekranie można było
zobaczyć to, co pozostało z  dwóch okrętów. Wtórne eksplozje krążownika
podzieliły go na kilka dużych części, z  których jedna uderzyła we fregatę.
Potężny fragment konstrukcji wbił się głęboko w  bok okrętu, wywołując
dodatkowe wybuchy we wnętrzu. Chwilę później fregata uległa rozpadowi.
Z mostka rozległy się okrzyki radości. Nie był to wprawdzie pierwszy okręt,
który dziś zniszczyli, ale ten atak sprawił załodze największą satysfakcję,
ponieważ użyli tylko jednej torpedy. Prawdopodobieństwo spotkania dwóch
okrętów połączonych ze sobą było minimalne. Szanse na skorzystanie z  okazji
i  zniszczenie dwóch celów jednym pociskiem jeszcze mniejsze. Ojciec Abby
miał rację. Napęd skokowy zmieniał wszystko. Nathan po raz pierwszy uwierzył,
że mogą pokonać imperium i wyzwolić gromadę Pentaura. Co ważniejsze, będą
mogli wrócić na Ziemię i obronić ją przed atakiem Jungów.
Spojrzał na zegar misji.
– Panie Navashee, ile czasu mamy, zanim cele szósty i  siódmy otrzymają
wezwanie o pomoc z Answari?
– Zostało pięć minut, sir.
– W  takim razie lepiej się pospieszmy. Panie Randeen, proszę załadować
pierwszą wyrzutnię pociskiem nuklearnym. Panie Chiles, ten sam plan ataku.
Docelowe miejsce skoku: jeden kilometr za okrętem.
– Tak jest.
– Ile trzeba wykonać skoków? – zapytał kapitan.
– Dwa, sir – poinformował nawigator. – Po pierwszym będziemy oddaleni
o minutę świetlną od celu. Drugi pozwoli zająć pozycję do ataku.
– Bardzo dobrze, proszę rozpocząć procedurę.
– Tak jest, kapitanie.
– Nowy kontakt – poinformował Navashee.
– To Sokół, sir – wyjaśnił Randeen. – Sprawdzają kolejny cel, a  potem
wyruszą na misję rozpoznawczą, żeby dowiedzieć się, jaki jest status
„Avendahla”.
– Dobrze. Zsynchronizujcie dane – polecił Nathan. – Jestem pewien, że
komandor Taylor spodobają się informacje z ostatniego starcia.

***
– Druga fala imperialnych myśliwców powstrzymana – poinformował sierżant
Davidge.
– Straty? – zapytał kapitan Waddell, analizując mapę holograficzną.
Prowizoryczne stanowisko dowodzenia zostało zlokalizowane w  jednym
z niewielkich budynków technicznych przy boisku lekkoatletycznym.
– Obawiam się, że ciężkie, sir. Straciliśmy osiemnaście myśliwców.
– Ktoś ocalał?
– Kilku ludzi zgłosiło, że widzieli spadochrony. Nie mogli jednak potwierdzić,
czy piloci bezpiecznie wylądowali.
– To oznacza, że mamy w sumie jedynie dwadzieścia myśliwców – stwierdził
Waddell.
– Właściwie tylko dziesięć – poprawił sierżant. – Dwa z tych, które wróciły,
są poważnie uszkodzone i nie będą w stanie wystartować. Reszta ma zbyt mało
paliwa. Jeśli jednak weźmiemy paliwo z uszkodzonych maszyn, a także to, które
przysłano w  promach, możemy zatankować i  uzbroić dodatkowe dziesięć
myśliwców. Za czterdzieści minut nadciągnie kolejna fala trzydziestu jednostek
wroga. Ich przewaga będzie trzykrotna.
– Zatem nasi piloci muszą walczyć trzykrotnie lepiej niż imperialni –
stwierdził krótko kapitan.
– Sir, nawet oni nie mogą wiele zrobić w  takiej sytuacji. Jeśli „Aurora”
wkrótce nie wróci, stracimy przewagę w powietrzu i będziemy musieli przerwać
atak.
Waddell spojrzał sierżantowi prosto w oczy.
– Ten atak się zakończy, gdy Ta’Akarowie się poddadzą albo nie będziemy
mieli ani jednego żołnierza. Czy to zrozumiałe?
– Tak jest! – Sierżant zasalutował i wyszedł.
Kapitan Waddell zaczął ponownie analizować holomapę, która co kilka sekund
aktualizowała się automatycznie. Wciąż zmieniający się obraz był zarówno
błogosławieństwem, jak i  przekleństwem, ponieważ w  czasie rzeczywistym
dostarczał informacji o sytuacji, ale także dekoncentrował. Siły broniące pałacu
zrównały z ziemią pierwszy rząd budynków stojących przed głównym wejściem,
aby uniemożliwić żołnierzom Corinari ukrywanie się w  nich. Atakujący
zareagowali szybko, tworząc dodatkowe punkty na dachach dalszych
wieżowców. Dzięki temu udało im się zniszczyć kilka ciężkich dział używanych
do obrony pałacu i utrzymać zdobyte pozycje.
– Kapitanie!
Waddell odwrócił się, by zobaczyć, kto go woła.
– Znam cię – stwierdził.
– Tak jest. Durham, sir. Kapral Miles Durham.
– Z  Osland? Jasne, teraz sobie przypominam. Mieszkałeś niedaleko nas.
Grałeś w piłkę w tej samej drużynie co...
– Sir, musi pan szybko przyjść – przerwał młody człowiek. – Mamy Tannera!
Waddell zmienił się na twarzy, ogarnęła go niepewność.
– Co takiego? – zaniepokoił się, widząc symbole medyczne na naszywce
kaprala.
– Sir, proszę iść ze mną! – powiedział z naciskiem Durham.

***

Tug poprowadził kolumnę szesnastu osób w  stronę bocznego korytarza


wiodącego do pomieszczenia technicznego. Dwóm ludziom kazał obserwować
otoczenie, reszta zaczęła zdejmować mundurowe koszule, odsłaniając odbijające
ubiory ochronne.
– Przeszliśmy przez wszystkie punkty kontroli bezpieczeństwa. Nasza
maskarada dobiega końca. Pierwszy zespół zaatakuje główne wejście do centrum
dowodzenia – wyjaśnił Tug, aktywując małe urządzenie holograficzne, które
trzymał w  dłoni. – Podejdźcie do drzwi tak, jakbyście zostali wezwani. Gdy
zaczną pytać, zaatakujcie.
– Moment! – sprzeciwiła się Jessica. – Czy to zadziała?
– Nie – przyznał Dumar – ale próba ataku zmusi straż osobistą Caiusa do
umieszczenia go w  schronie, właśnie tutaj – wyjaśnił, wskazując lokalizację na
mapie. – Tam ma pozostać do końca ataku albo oczekiwać na pomoc.
– Ale co nam to da?
– Caiusowi nie uda się dotrzeć do schronu – wyjaśnił Tug. – Najpierw
musiałby przejść przez zabezpieczoną salę tronową. A  my będziemy w  niej
czekać.
– Jak się tam dostaniemy?
– Byłem w tym pałacu szefem ochrony wewnętrznej – uśmiechnął się Dumar.
– Wprowadzę nas do środka.
Jessica wyglądała na wściekłą.
– Gdy się to skończy, będziecie musieli mi wyjaśnić wiele rzeczy –
powiedziała ostrym tonem.
– Poprowadzisz atak na centrum dowodzenia – odpowiedział Tug.
– Podejrzewałam, że to powiesz. Taki atak to samobójstwo.
– A przechwycenie cesarza? – odparował Tug.
– Masz rację – westchnęła Jessica. – Do diabła, miejmy to już za sobą!
– Musimy zająć pozycję. Nie rozpoczynaj, dopóki nie otrzymasz wiadomości.
– Wiem – powiedziała, patrząc, jak ośmioosobowy zespół rusza do wyjścia. –
Tug, powodzenia!
– Tobie też – odparł z uśmiechem.

***

Waddell podążył za kapralem w  stronę jednego z  ciężkich promów


towarowych, który służył jako prowizoryczna placówka medyczna. Były cztery
takie punkty i  już zaczęły się zapełniać rannymi. Po drodze mijali wielu ludzi,
zarówno takarańskich cywilów, jak i żołnierzy Corinari. Kapitan był zaskoczony
widokiem kilku rannych żołnierzy cesarskich.
– Skąd się wzięli ci ludzie?
– Sądzimy, że mieli wolne. Być może byli na przepustce i  zwiedzali miasto,
gdy rozpoczął się atak. Zostali ranni razem z  cywilami – wyjaśnił Durham. –
Tędy, sir.
Idąc dalej, Waddell zauważył, że w  tej części promu leżeli ludzie, którzy
odnieśli szczególnie poważne rany. Kapral nagle zatrzymał się i  odwrócił do
kapitana.
– Jest ciężko ranny, sir. – Wskazał wzrokiem młodego mężczyznę. Był nim
syn kapitana.
Waddell próbował coś odpowiedzieć, ale jedynie wykrztusił:
– Przeżyje?
Kapral zawahał się przez chwilę, ponieważ nie chciał być pierwszym, który
przekaże smutną wiadomość.
– Nie, sir.
– Ile mu zostało? – zapytał Waddell cicho, z trudem wypowiadając słowa.
– Minuty, sir – odpowiedział kapral. – Minuty.
– Dlaczego nie ma dla niego ratunku?
– Zajęliśmy się nim, sir. Jego obrażenia są po prostu zbyt poważne. Dałem mu
coś na ból, ale tylko dlatego, że jest pańskim synem.
– Dziękuję, Miles. – Kapitan położył dłoń na ramieniu kaprala.
– Tak jest, sir – odpowiedział kapral, jeszcze raz spojrzał w dół i odwrócił się,
by wrócić do obowiązków i zostawić kapitana z umierającym synem.
Waddell otarł łzy i  przykląkł obok syna. Przykrywający go koc był
przesiąknięty krwią. Kilka dużych opatrunków leżało luźno na brzuchu i  klatce
piersiowej. Kapitan pochylił się i  odgarnął rannemu włosy z  oczu. Skóra była
w wielu miejscach poplamiona zaschniętą krwią i zimna w dotyku.
Syn od ponad roku nie dawał znaku życia. W  ostatniej informacji, jaką
otrzymali, przekazywał, że został artylerzystą i  miał służyć w  Norwitt.
Wiadomość odebrali z  ulgą, ponieważ Norwitt było stosunkowo bezpieczną
placówką. Kapitan nie mógł zrozumieć, w  jaki sposób jego syn znalazł się
w stolicy Takary.
Oczy rannego zaczęły się powoli otwierać. Zakaszlał lekko, krzywiąc się
z bólu. Kaszel nasilił się na chwilę, po czym ustąpił. Pomimo lekarstw podanych
przez kaprala ranny wciąż cierpiał. Z  niedowierzaniem popatrzył na twarz ojca
i spróbował się odezwać, nie mógł jednak wydobyć głosu.
– Tanner, nic nie mów – powiedział ojciec, z  trudem powstrzymując łzy. –
Musisz oszczędzać siły.
Tanner znów dostał ataku kaszlu.
– Nie mów matce – szepnął w końcu suchym, chrapliwym głosem. – Będzie
na mnie zła.
– Tak. Nie będziemy z nią o tym rozmawiać – zgodził się Waddell.
Tanner zaczął głośniej oddychać i kaszleć. Wyraz desperacji przemknął przez
twarz młodego mężczyzny, gdy zdał sobie sprawę z nadchodzącej śmierci.
– Ojcze – powiedział, krztusząc się – nie chcę umierać w tym mundurze. Nie
chcę umierać za imperium. – Drżącą ręką chwycił kapitana za ramię. –
Chciałbym umrzeć jako Corinari.
– Oczywiście, mój synu – odrzekł Waddell, zdejmując kamizelkę ochronną.
Położył ją przy Tannerze i  upewnił się, że symbole Corinari są odsłonięte. Syn
odwrócił głowę, by po raz ostatni spojrzeć na wizerunek orłów pod gwiazdą
Corinair. Uśmiechnął się lekko, a na twarzy zagościł mu spokój.
Kapitan przez kilka sekund wpatrywał się w  nieruchome ciało, starając się
opanować ból. W  końcu przykrył twarz syna kamizelką. Próbował zachować
spokój, ponieważ musiał poprowadzić żołnierzy do walki i wygrać bitwę.
– Kapitanie! – zawołał sierżant. – Przepraszam, sir, ale jest pan potrzebny
w pomieszczeniu dowodzenia.
– Co się stało? – zapytał kapitan trochę zirytowany naruszeniem chwili
prywatności.
– Zrobiliśmy wyrwę w murze pałacowym – odpowiedział Davidge.
Waddell podniósł głowę, wziął kamizelkę i  wstał. W  pełni opanowany
odwrócił się i  skierował w  stronę wyjścia. Schodząc po rampie, zauważył
kaprala.
– Durham!
– Słucham, sir!
– Dopilnuj, żeby mój syn został ujęty w  rejestrze jako Corinari. Niech jego
ciało zostanie przewiezione na Corinair i pochowane w Alei Bohaterów.
– Tak jest!
Kapitan uśmiechnął się do kaprala. przypominając sobie go jako młodego
chłopaka, który grał z Tannerem w piłkę.
– Dziękuję, Miles – powiedział.

***
– Skok zakończony – oznajmił Riley. – Wyznaczanie nowego skoku dla
pozycji wyjściowej.
– Bardzo dobrze – odpowiedział Nathan. – Panie Navashee, proszę ustalić
kurs oraz prędkość celu szóstego i przekazać dane nawigatorowi.
– Tak jest, sir.
– Panie Randeen, cel szósty to jeden z ich nowszych krążowników, prawda? –
zapytał kapitan.
– Tak, sir, to „Tattarak” – odpowiedział oficer taktyczny. – Osłony i systemy
obronne zostały ulepszone, jednak wciąż używa takich samych pocisków
i systemów celowniczych, jak inne okręty. Ma na pokładzie około pięćdziesięciu
myśliwców i pokaźną siłę desantową, w tym oddziały Ghatazhaków.
– Może powinniśmy więc zastąpić konwencjonalną głowicę w wyrzutni piątej
pociskiem nuklearnym. Warto to zrobić, gdyby okazało się, że trzeba będzie
zaatakować okręt z  uruchomionymi osłonami. Po skoku wystrzelimy w  jego
kierunku następne dwie torpedy.
– Tak jest.
– Kapitanie! – zawołał operator czujników. – Celu szóstego nie ma tam, gdzie
powinien być!
– Co masz na myśli? – zapytał Nathan. – Gdzie w takim razie jest?
– Po prostu go tam nie ma. Zniknął!
– Przeanalizować obszar. Poszerzyć promień skanowania. Musi gdzieś być.
Nawet jeśli niedawno zmienił kurs...
– Chyba że przeszedł w  tryb lotu nadświetlnego – przerwał kapitanowi
Randeen.
Ta myśl nie przyszła Nathanowi do głowy.
– Przecież jest zbyt daleko, by odebrał wezwanie o pomoc z Answari.
– To wezwanie dotrze tu za minutę, sir – powiedział Navashee.
– Czy możliwe, że przeprowadziliśmy błędne obliczenia?
– Nie, sir. Parametry zostały wyznaczone, biorąc pod uwagę prędkość światła
i  założenie, że wezwanie o  pomoc zostało wysłane w  momencie, gdy „Aurora”
pojawiła się na orbicie Takary. Założyliśmy nawet dwudziestoprocentowy
margines błędu.
– Czy okręt mógł przejść do trybu nadświetlnego z innego powodu, zupełnie
niezwiązanego z atakiem? – zapytał Randeen.
– Jest to możliwe – przyznał Nathan i  odwrócił się do operatora czujnika. –
I jak?
– Nic, sir – poinformował Navashee. – Musiał faktycznie przejść
w nadświetlną.
– Kapitanie – zaczął Randeen – ponieważ nie wiemy, w  jakim kierunku
poleciał okręt, powinniśmy założyć najgorszy możliwy scenariusz, a więc powrót
na Takarę z nieznanych powodów.
– Gdy tam dotrze, zobaczy, że stolica została zaatakowana i  zaoferuje
wsparcie – dodał Nathan. – Panie Riley, proszę wyznaczyć skok na orbitę Takary
i natychmiast wykonać.

***
– Dezetka, tu Sokół – wywołał Loki.
– Sokół, tu dezetka, słucham – odpowiedziała Cameron.
– „Avendahl” uruchamia się. Powtarzam, „Avendahl” uruchamia się.
Uważamy, że przygotowuje się do startu.
– Sokół, tu dezetka. Zlokalizuj „Aurorę” i prześlij jej aktualne dane. Powinna
teraz rozpoczynać atak na cel szósty.
– Potwierdzam. Skontaktuję się z  „Aurorą” i  wyślę aktualne dane. Bez
odbioru.
Cameron odwróciła głowę, by spojrzeć na podporucznik Yosef.
– Mamy problem.

***
– Skok ukończony – przekazał Riley. – Jesteśmy na niskiej orbicie nad Takarą.
– Jakieś zagrożenia? – zapytał Nathan.
– Standardowy ruch statków cywilnych, tak jak poprzednio – poinformował
Randeen. – Tylko natężenie trochę spadło.
– Część z  nich zapewne opuściła orbitę – stwierdził kapitan. – Nie chcą się
znaleźć w ogniu walki. Ani śladu celu szóstego?
– Nie, sir. Nie wykryłem „Tattaraka”, chyba że ukrywa się po drugiej stronie
planety.
– Dowódca grupy lotniczej, tu kapitan – wywołał Nathan.
– Kapitanie, tu dowódca, słucham.
– Majorze, muszę wiedzieć, czy po drugiej stronie planety nie ma jakiegoś
zagrożenia. Chodzi szczególnie o zaginiony krążownik.
– Kapitanie, wysyłam patrol. Za dwadzieścia minut powinienem znać
odpowiedź.
– W  porządku. Możesz także wezwać myśliwce, które mają jeszcze dość
paliwa, żeby dostać się na orbitę. Myślę, że zdążymy je ponownie uzbroić przed
ponownym skokiem.
– Oczywiście, sir. Bez odbioru.
– Kapitanie, ze stoczni kieruje się w stronę Takary pięćdziesiąt myśliwców –
poinformował Navashee. – Prawdopodobnie pochodzą z  „Avendahla”. Mamy
trochę więcej niż godzinę.
– Miejmy nadzieję, że zanim tu dotrą, wszystko się skończy – skomentował
Nathan.
– Sir – zawołała Naralena – otrzymałam raport od sił lądowych Corinari.
Przedarli się przez mur pałacowy, a  teraz próbują się dostać do kompleksu.
Kapitan Waddell zgłasza, że poniósł ciężkie straty i prosi o pomoc medyczną.
– Niech ewakuuje rannych na „Aurorę” promami. Poinformuj oddział
szpitalny. Powiedz też kwatermistrzowi, żeby przysłał dodatkowe środki
medyczne.

***
Żołnierze Corinari z  daleka ostrzeliwali rakietami wieże obronne pałacu.
Ponieważ oddziały lądowe zaangażowały się w  bezpośrednie walki w  pobliżu
wyłomu w  murze, obrona zaprzestała atakowania odległych stanowisk.
Skoncentrowanie uwagi na piechocie Corinair było błędem taktycznym.
Stanowiska rakiet nie były już atakowane i mogły z powodzeniem niszczyć coraz
więcej dział pałacowych.
Waddell wpatrywał się w  mapę taktyczną. Ikony reprezentujące żołnierzy
znikały jedna po drugiej. Co kilka sekund tracił człowieka. To już nie była
dywersja. Corinari rzeczywiście zamierzali zająć pałac, nie biorąc pod uwagę
oddziałów Karuzari. Kapitan stwierdził, że było to nieuniknione. Każdy żołnierz
szukał zemsty, niezależnie od tego, czy podczas ataków na Corinair stracił kogoś
bliskiego, czy nie. Odezwała się ułomna ludzka natura.
Pomimo wzrastającej liczby ofiar niebieskie ikony nadal gromadziły się
w pobliżu wyłomu. W pewnym momencie ruszyły do ataku. Choć pierwsze rzędy
znikały w szybkim tempie, jednak znacznie więcej było tych, które chciały zająć
ich miejsca. Wkrótce liczba czerwonych ikon zaczęła się zmniejszać.
Kapitan Waddell wziął do ręki komunikator i wystukał wiadomość. Nadszedł
właściwy czas.

***
Jessica poczuła wibrację w  pasie. Wyjęła komunikator i  spojrzała na mały,
słabo oświetlony ekran. Wiadomość brzmiała: „Wyrwa w  murze. Szturm na
pałac. Atakuj teraz”.
– Już czas – szepnęła do siedmiu Karuzari stojących z  nią na korytarzu.
Podniosła tacę z leczniczymi ziołami i wzięła głęboki oddech. – Zróbmy to.

***
Waddell widział na taktycznej holomapie, że jego siły pojawiły się
w  budynkach pałacowych. Czerwone ikony reprezentujące strażników zaczęły
znikać szybciej niż ikony żołnierzy Corinari. Mieli przewagę. Co ważniejsze,
fakt, że weszli już do pałacu, praktycznie gwarantował, iż Caius zostanie
skierowany do schronu i trafi w ręce oczekującego na niego oddziału Karuzari.

***
– Kontakt! – ogłosił Navashee i  odwrócił głowę, by spojrzeć na kapitana. –
Właśnie wyszedł z nadświetlnej! To „Tattarak”.
– Identyfikacja potwierdzona – stwierdził Randeen. – Okręt wysyła jednostki.
– Ile? Jakiego typu?
– Desantowce i myśliwce, sir. Sprawdzam konfigurację.
– Sternik, kurs przechwytujący na krążownik – rozkazał Nathan. – Oficer
taktyczny, wystrzelić cztery pociski. Przygotować wyrzutnię pierwszą i  drugą.
Użyć pocisków jądrowych. Przygotować działa elektromagnetyczne.
– Próba namierzenia celu – poinformował Randeen.
– Okręt zakłóca sygnały – przekazał Willard.
– Namierzanie optyczne, panie Randeen – zdecydował kapitan.
– Przejście na optyczne. Identyfikacja potwierdzona. To desantowce
i myśliwce bliskiego wsparcia powietrznego, używane przez Ghatazhaków.
Nathan poczuł dreszcz na plecach, gdy przypomniał sobie budzące grozę
historie o bezwzględnych siłach specjalnych Ta’Akarów. Trudno było zapomnieć
o Ghatazhaku, którego rozwścieczyli podczas przesłuchania.
– Cel namierzony. Odpalam cztery pociski – poinformował oficer taktyczny.
– Okręt ma włączone osłony – zameldował operator czujników.
– Torpedy w zasięgu za dziesięć sekund – przekazał nawigator.
– Cel aktywuje obronę punktową.
– Odpalimy torpedy, a  później, tak jak poprzednio, wykonamy unik
i skoczymy do przodu. Tym razem jednak pierwszą partię pocisków wystrzelimy
z większej odległości.
– Wszystkie pociski zostały przechwycone przez obronę punktową –
poinformował Randeen. – Wyrzutnie ponownie uzbrojone pociskami
nuklearnymi i gotowe do wystrzelenia.
– Zasięg torped za pięć sekund – poinformował Riley.
– Cel wystrzeliwuje pociski! – zawołał Navashee.
– Czas do uderzenia: piętnaście sekund – oznajmił Randeen.
– W zasięgu!
– Wyrzutnie pierwsza i druga. Ognia! – rozkazał Nathan.
– Odpalam z  wyrzutni pierwszej i  drugiej. Torpedy poszły! – potwierdził
oficer taktyczny.
– Sternik, unik w  dół! Następnie skok dwa kilometry do przodu, jeśli nie
będzie przeszkód!
Chiles przemieścił „Aurorę”, aby znaleźć się w  odpowiedniej odległości od
krążownika i wykonać skok.
– Ścieżka czysta – oznajmił.
– Skok! – odpowiedział natychmiast Riley.
Mostek błysnął jasnym światłem.
– Użyć wyrzutni rufowych – rozkazał kapitan. – Oficer taktyczny, odpalić
z wyrzutni piątej i szóstej, gdy będą gotowe.
– Tak jest, sir.
– Łączność, wysłać myśliwce! Musimy mieć ich jak najwięcej, zanim wrogie
maszyny dotrą na powierzchnię.
– Tak jest! – odpowiedziała Naralena.
– Odpalam torpedy z wyrzutni pięć i sześć! Poszły! – zameldował Randeen.
– Torpedy pierwsza i druga trafiły w cel – poinformował Navashee. – Rufowe
osłony utraciły pięćdziesiąt procent mocy, ale wciąż działają. Brak znaczących
szkód.
– Torpedy piąta i szósta uderzą za dziesięć sekund – oznajmił Randeen.
– Kapitanie, centrum operacji lotniczych przekazuje, że myśliwce są
uruchamiane – poinformowała Naralena. – Potrzebują jeszcze pięciu minut, żeby
wystartować.
– Sternik, utrzymywać kurs i prędkość – rozkazał Nathan.
– Cel znowu strzela – poinformował operator czujników. – Osiem kontaktów.
Uderzenie za dwadzieścia sekund.
– Użyjmy obrony punktowej, panie Randeen – przekazał kapitan oficerowi
taktycznemu.
– Przełączanie dział elektromagnetycznych w  tryb obrony punktowej –
odpowiedział Randeen.
– Postaraj się dokładnie celować – polecił Nathan. – Niech każda seria trafi
w cel.
– Uderzenie torped! – zgłosił Navashee. – Dwie eksplozje nuklearne!
– Aktywowanie obrony punktowej – poinformował Randeen. – Dwa... trzy...
cztery pociski zniszczone. – Ponownie sprawdził informacje wyświetlane na
ekranach. – Cztery przedostały się, kapitanie. Uderzenie za pięć sekund.
– Załoga, przygotować się na uderzenie – rozkazał kapitan. Naralena
natychmiast przekazała ostrzeżenie do wszystkich pomieszczeń okrętu.
– Dwa, jeden...
Cztery eksplozje wstrząsnęły „Aurorą”, sprawiając, że ludzie stracili
równowagę. Nathan został wyrzucony z fotela tak, jakby okręt uderzył w ścianę.
Przewrócił się i uderzył ramieniem w środkowe stanowisko sternika.
– Raport o zniszczeniach! – rozkazał, wstając.
– Informacje wciąż napływają, sir – odpowiedziała Naralena.
– Mam na myśli okręt przeciwnika – skorygował Nathan.
– Osłony frontowe są wyłączone, sir! – zgłosił Navashee. – Okręt stracił dwa
stanowiska rakietowe. Może mieć również problem z manewrowaniem. Próbuje
się odwrócić, ale robi to bardzo powoli.
– Ile myśliwców wystrzeliliśmy? – zapytał kapitan.
– Tylko dziesięć! – zameldowała po chwili Naralena. – Musieli przerwać,
żeby zresetować systemy startowe. Za minutę będą kontynuować.
– Za późno. Zamknąć pokład! – odparł Nathan. – Panie Chiles, ciąg zerowy.
Obrócić okręt. Jak najszybciej skierować przednie wyrzutnie na krążownik.
– Przyjęłam, pokład zamknięty – odpowiedziała Naralena.
– Tak jest, sir – potwierdził sternik. – Ciąg zerowy. Obracanie okrętu.
– Oficer taktyczny, wystrzelić z wyrzutni trzeciej i czwartej tak szybko, jak to
możliwe.
– Tak jest, przygotowuję trzecią i czwartą.
Nathan obserwował ekran wizualny, na którym widać było przesuwającą się
planetę. Kiedy ruch ustał, na ekranie pojawił się „Tattarak” widoczny jako biała
plamka, niewiele większa od gwiazd w tle.
– Odpalam z wyrzutni trzeciej i czwartej – poinformował Randeen.
Dwie torpedy przemknęły obok okrętu, przyspieszając w stronę celu.
– Dwadzieścia pięć sekund do uderzenia.
– Cel wciąż próbuje się odwrócić, sir – powiadomił Navashee.
– Chce użyć nieuszkodzonych wyrzutni rakietowych – dodał oficer taktyczny.
– Sternik, dziewięćdziesiąt stopni w  dół. Chcę, żeby dziób okrętu był
skierowany w stronę planety.
– Tak jest, dziób w dół – potwierdził Chiles.
– Łączność, otworzyć pokład. Poinformować centrum operacji lotniczych
o nowym położeniu „Aurory”. Niech myśliwce startują.
– Cel zakończy manewr obracania się za piętnaście sekund – poinformował
Navashee.
– Ile zostało do uderzenia torped?
– Dziesięć sekund.
– Przybliżyć widok krążownika – rozkazał Nathan.
Chwilę później mógł dokładnie obejrzeć „Tattaraka”. Dziób został uszkodzony
przez eksplozje nuklearne, a dwie przednie wyrzutnie rakietowe były zniszczone.
Widział również iskrzące się tu i  ówdzie emitery osłon, które bezskutecznie
próbowały wygenerować pole siłowe. Krążownik starał się obrócić do „Aurory”
zabezpieczoną stroną i skierować w nią działające wyrzutnie rakietowe.
Gdy Scott tak patrzył, w  polu widzenia pojawiły się dwie torpedy i  trafiły
w okręt. Jasny błysk wybuchów nuklearnych zasłonił cały krążownik. Po chwili
widok poprawił się na tyle, by można było zauważyć, że okręt wisi w przestrzeni
pod innym kątem, a jego śródokręcie przybrało dziwny kolor.
– Przybliżyć – polecił kapitan.
Powiększony obraz zdradził więcej szczegółów. W  środku krążownika
brakowało całego fragmentu. Wyglądało tak, jakby połowa kadłuba wyparowała.
Nathan widział wnętrza pokładów, szczątki wyposażenia, a  nawet ciała załogi.
Bok „Tattaraka” został mocno nadgryziony, a cała jego zawartość wydostała się
w kosmos. Szokujący widok mroził krew w żyłach.
– Kapitanie! – zgłosiła się Naralena, przerywając ciszę. – „Tattarak” nas
wywołuje.
Nathan odwrócił się i spojrzał na nią, wciąż trzymając się za bolące ramię.
– Czego oni chcą?
– Poddają się, sir. Proszą o pomoc.
– To jakieś żarty? – prychnął Randeen.
Nathan rzucił oficerowi taktycznemu spojrzenie pełne dezaprobaty.
– Niech odeślą Ghatazhaków.
– Kapitanie... – sprzeciwił się Randeen.
– Panie Randeen, nie mam zamiaru drugi raz ostrzegać – ostro odpowiedział
Nathan.
– Kapitanie, może kapitan „Tattaraka” próbuje nas oszukać – stwierdził
Willard.
– Taka myśl przyszła mi do głowy. – Nathan przypomniał sobie, że Tug
i Dumar wiele razy wyrażali się negatywnie o takarańskiej arystokracji. – Zaufaj
mi. Nie zamierzam pozwolić im wejść na pokład.
– „Tattarak” twierdzi, że nie ma prawa odwołać Ghatazhaków –
poinformowała Naralena.
– Odpowiedz, że nie możemy zaoferować pomocy, ale przerwiemy atak pod
warunkiem, że opuszczą okręt. – Nathan zwrócił się do Willarda: – Mają kapsuły
ratunkowe, prawda?
– Tak jest, sir.

***
Myśliwce „Aurory” atakowały desantowce Ghatazhaków, które pojawiały się
nad Answari. Kapitan Waddell obserwował bitwę powietrzną na wyświetlaczu
taktycznym. Widać było, że piloci Corinari opuszczali orbitę z  maksymalną
prędkością, by jak najszybciej dotrzeć do celów, zanim zdążą wylądować
i  umożliwią przeprowadzenie kontruderzenia z  lądu. Po każdym udanym ataku
liczba czerwonych, trójkątnych ikon, reprezentujących pojazdy wroga,
zmniejszała się. Jednak eskorta starała się chronić okręt desantowy Ghatazhaków,
więc niebieskie trójkąty równie szybko znikały z holograficznego wyświetlacza.
– Chyba nie uda się wszystkich zniszczyć, prawda? – zapytał sierżant
Davidge.
– Niestety, nie – westchnął kapitan. – Przekaż ludziom, że wkrótce nas
zaatakują.

***
Desantowiec Ghatazhaków nie był wielozadaniowym pojazdem kosmicznym.
Został zaprojektowany w  jednym celu – aby szybko dostarczyć w  dowolne
miejsce planety wysoce wyszkolonych, zmotywowanych i  lojalnych
wojowników imperialnych. Kadłub w  kształcie dwuteownika umożliwiał
dwudziestoosobowemu oddziałowi wyposażonemu w  ciśnieniowe kombinezony
bojowe swobodne strzelanie podczas zbliżania się do powierzchni.
Ghatazhakowie wykorzystywali tę możliwość, niszcząc z powietrza nawet bardzo
odległe cele. Dwadzieścia karabinów energetycznych o  dużej mocy rozpoczęło
ostrzał, gdy silniki hamujące maszyny zawyły, umożliwiając łagodne lądowanie.
Kiedy tylko koła pojazdu dotknęły ziemi, mocowania służące do zabezpieczenia
pasażerów zostały zwolnione, a żołnierze wybiegli po wąskiej platformie.
Wspomagane pancerze Ghatazhaków oprócz ochrony umożliwiały uzyskanie
większej siły i  szybkości. Dzięki nim dysponowali niemal boską zdolnością
sprawnego likwidowania przeciwników na polu bitwy. Ghatazhakowie nie bali
się śmierci. Nie chcieli jedynie ginąć w  sposób niehonorowy. Honorowa była
śmierć podczas służby cesarzowi i walki z wrogami imperium.
Pięć pojazdów desantowych wysadziło wojowników na powierzchnię planety.
Prawie natychmiast oddziały uderzeniowe Ghatazhaków przedarły się przez
strefę obrony w punkcie postojowym Corinari, niszcząc wszystko, co stanęło im
na drodze. Atakujący podzielili się na kilkuosobowe zespoły szturmowe, by
jeszcze bardziej zwiększyć tempo ofensywy. W  punkcie postojowym
stacjonowało ponad czterystu ciężko uzbrojonych żołnierzy Corinair, jednak
w ciągu kilku minut Ghatazhakowie zmniejszyli tę liczbę o połowę.

***
Grupa siedmiu agentów Karuzari przebranych za funkcjonariuszy ochrony
pałacu zbliżyła się do wejścia do podziemnego centrum dowodzenia. Jessica stała
pomiędzy nimi, trzymając tacę. Jeden ze strażników pilnujących drzwi zaczął
rozmawiać z Karuzari prowadzącym grupę. Szybko stało się jasne, że strażnicy
nie uwierzyli, iż przybysze są prawdziwymi ochroniarzami. Bez chwili wahania
dwaj Karuzari stojący najbliżej wejścia zaatakowali i natychmiast pozbawili ich
życia.
Jessica, odgrywając swoją rolę, wrzasnęła i  upuściła tacę. Czterech
pałacowych strażników przebiegło obok niej, chcąc rozprawić się z napastnikami.
Gdy mijał ją ostatni, wystawiła nogę, sprawiając, że potknął się i upadł.
Jeden ze strażników zauważył to i  zbliżył się do niej. Wbiła mu prawą pięść
w  brzuch. Mężczyzna zgiął się wpół, a  Jessica uderzyła go kolanem w  twarz,
wyjmując mu broń z kabury. Strażnik, krwawiąc z nosa, upadł nieprzytomny na
posadzkę.
Wymiana ciosów trwała jeszcze kilka sekund, aż w  końcu padł ostatni
ochroniarz. Nieuzbrojeni technicy po prostu podnieśli ręce.
– Zamknąć tych ludzi i pilnować pomieszczenia! – rozkazała Jessica, kierując
się do tylnego wyjścia.
– Dokąd idziesz? – zapytał w Angla Karuzari.
– Po Caiusa! – odpowiedziała.

***

– Kapitanie, Sokół właśnie wskoczył – poinformował Navashee.


– „Aurora”, tu Sokół – z głośnika rozległ się głos Lokiego.
– Sokół, tu „Aurora”, mów – odpowiedział Nathan.
– Sir, „Avendahl” został uruchomiony i zaraz opuści stocznię!
– Nowy skok – rozkazał kapitan. – Panie Chiles, proszę nas natychmiast
zabrać do stoczni.
– Tak jest, sir, już wyznaczam skok.
– Dowódca grupy lotniczej, tu kapitan.
– Kapitanie, słucham – odpowiedział major Prechitt.
– Musimy wykonać skok. Masz jeszcze jakieś maszyny na pokładzie?
– Dziesięć, sir, łącznie z moją.
– Niech w  takim razie wszystkie wystartują – rozkazał Nathan. – Opuśćcie
orbitę i  włączcie się w  walki powietrzne. Gdy skończy się paliwo i  uzbrojenie,
wylądujcie i znajdźcie kryjówki.
– Tak jest, sir – odpowiedział Prechitt. – Czy mogę zapytać, dokąd się
wybieracie?
– Stawić czoła „Avendahlowi”, majorze. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli
pozostaniecie tutaj.
– Zrozumiałem, kapitanie. Udanych łowów.

***
– Wychodzić, wychodzić! – krzyknął kapitan Waddell, chwytając jednego
z techników łączności i popychając go w stronę wyjścia. Pociski z ciężkiej broni
nacierających oddziałów Ghatazhaków zaczęły trafiać w  budynek, którego
Corinari używali jako centrum dowodzenia.
Trafiona rakietą budowla eksplodowała. Na szczęście kapitan kilka sekund
wcześniej zdołał się z  niej wydostać. Trzymając karabin w  prawej ręce, lewą
złapał sierżanta Davidge’a i podniósł go z ziemi.
– Tam! – ryknął, wskazując promy towarowe.
Zaczął biec, za nim ruszył sierżant i  dwóch ocalałych techników. Ładunki
energii przelatywały obok nich, trafiając w ziemię i zwłoki żołnierzy, którzy na
niej leżeli. Nad głowami przemknęły myśliwce Corinari, wchodząc w  kontakt
z  maszynami Ghatazhaków i  uniemożliwiając im udzielenie wsparcia siłom
naziemnym.
Słysząc okrzyk bólu, Waddell odwrócił się i  zobaczył, że jeden z  techników
padł trafiony ładunkiem energetycznym. Żołnierze kryli się za ciałami poległych
towarzyszy i  odpowiadali ogniem w  desperackiej próbie powstrzymania
Ghatazhaków.
– Ruszaj, sierżancie! – rozkazał kapitan i włączył zestaw komunikacyjny, żeby
przekazać wiadomość do wszystkich żołnierzy. – Kryć się w  promach
towarowych!
Sierżant Davidge dotarł do pierwszego promu i wskoczył na rampę. Po chwili
pojawił się kapitan. Pomachał ręką w stronę ludzi, którzy wciąż walczyli, dając
im znać, by jak najszybciej się wycofali.
– Uwaga, wszystkie myśliwce Corinari w  przestrzeni powietrznej nad
punktem postojowym! – przekazał przez komunikator. – Mówi kapitan Waddell,
dowódca sił lądowych Corinari. Zaatakować punkt postojowy! Powtarzam!
Zaatakować przy użyciu dostępnego uzbrojenia punkt postojowy! Jeśli to
możliwe, unikać trafienia w  promy towarowe! Uderzenie za dwie minuty!
Powtarzam! Uderzenie za dwie minuty!

***

Major Prechitt zanurkował w  atmosferę Takary z dziesięciokrotną prędkością


dźwięku, prowadząc dziesięć ostatnich myśliwców z  „Aurory” w  kierunku
Answari, aby dostarczyć wsparcie Corinari. Rozkaz wydany przez Waddella
zmroził mu krew w żyłach. Kapitan chciał, żeby zniszczyli miejsce, w którym się
znajdował, a przecież nawet jeden źle wysłany pocisk mógł z łatwością poważnie
uszkodzić któryś z promów towarowych.
Spojrzał na ekran, szukając myśliwców w  pobliżu. Nad niebem Answari
pozostało ich sześć. Dziesięć innych właśnie leciało w  stronę powierzchni, nad
którą miały się znaleźć za dwie minuty.
– Grupa lotnicza, tu Szpon Jeden, dowódca. Zrobimy to na dwa razy.
Najpierw wystrzelimy pociski w  stronę zewnętrznego obszaru. Następnie
skierujemy działka w  centrum punktu postojowego. Chcę posłać do piekła
wszystkich Ghatazhaków, ale postarajcie się nie trafić w promy.
Major Prechitt zmienił częstotliwość i wywołał kapitana.
– Waddell, tu Prechitt.
– Tu Waddell, słucham.
– Kapitanie, jesteśmy gotowi. Za dwie minuty zaczniemy ostrzeliwać twoje
pozycje. Niech wszyscy żołnierze schronią się w  promach i  zablokują wejścia.
Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby w was nie trafić.
– Po prostu zabij skurwieli! Wszystkich!
– Zrozumiałem – odpowiedział major, a po chwili dodał: – Corinari!
– Gotowi, gotowi, gotowi – odpowiedział Waddell, chociaż w głosie nie było
słychać typowego dla niego entuzjazmu.

***
Waddell wychylił się przez tylny właz załadunkowy promu, wołając do
żołnierzy, żeby się pospieszyli. Na horyzoncie zobaczył myśliwce
przygotowujące się do ataku.
– Zamknąć maszyny!
Rampy we wszystkich promach zaczęły się natychmiast podnosić. Z  pewną
satysfakcją zobaczył, jak jeden z  Ghatazhaków, zdając sobie sprawę z  tego, co
miało się za chwilę wydarzyć, obrócił się i  zaczął strzelać do nadlatujących
myśliwców. Kapitan wiedział, że jeśli ma umrzeć, wrogie oddziały uderzeniowe
zginą razem z  nim. Przez wąską szczelinę włazu zdążył jedynie zobaczyć
pierwszą eksplozję pocisków wystrzeliwanych z maszyn Corinari. Wahadłowiec
zaczął coraz bardziej drżeć, gdy kolejne pociski uderzały w  ziemię. Eksplozje
stawały się głośniejsze, a wstrząsy bardziej gwałtowne, zmuszając do zasłonięcia
uszu. Gdy był już pewien, że zaraz pęknie mu głowa, wszystko nagle
pociemniało.

***
– Po skoku – zameldował nawigator.
– Skanuję w poszukiwaniu „Avendahla” – dodał operator czujników.
– Załadować wszystkie wyrzutnie torped ładunkami nuklearnymi o  stałej
wydajności, panie Randeen – rozkazał Nathan.
– Tak jest, sir.
– Znalazłem go, kapitanie – poinformował Navashee. – Trzy minuty świetlne
od naszej obecnej pozycji. Jest oddalony o jakieś pięćset tysięcy kilometrów od
stoczni i kieruje się na Takarę. Przy aktualnej prędkości zabierze mu to godzinę,
ale coraz bardziej przyspiesza, sir.
– Kiedy pojawi się nad planetą, zakładając stały współczynnik przyspieszania,
a także odpowiednią ilość czasu na hamowanie? – zapytał Nathan.
– Chwileczkę, sir.
– „Tattarak” przeszedł w nadświetlną i przeleciał przez system w ciągu kilku
minut – zauważył Nathan. – Dlaczego „Avendahl” nie zrobił tego samego?
– „Tattarak” znajdował się co najmniej dwa razy dalej – odparł Randeen. –
Może „Avendahl” stwierdził, że przejście w tryb nadświetlny nie jest konieczne?
– Wiedząc, że Takara została zaatakowana? – zapytał kapitan.
– Z  obliczeń wynika, że może pojawić się na orbicie za trzydzieści dwie
minuty, sir – poinformował Navashee.
– To zdecydowanie za długo – oznajmił Nathan. – Powinien przejść
w nadświetlną!
– Może napęd nadświetlny po prostu nie działa? – zasugerował Willard. –
Wiemy, że okręt powinien przebywać w  stoczni jeszcze przez co najmniej
tydzień.
– Panie Navashee, jakie sygnatury mocy pan wykrywa? – zapytał Nathan,
kierując się do stanowiska czujników. – Czy przeciwnik używa reaktorów
antymaterii, czy też urządzenia energii punktu zerowego?
– Sprawdzam – odpowiedział operator czujników, przyglądając się ekranom.
– Wszystkie wyrzutnie torped załadowane, kapitanie – poinformował
Randeen.
– Skok wyznaczony – oznajmił Riley. – W każdej chwili mogę nas przenieść
o kilometr.
– Reaktory antymaterii są włączone, sir – poinformował Navashee. – Ale
działa również urządzenie energii punktu zerowego, a  przynajmniej tak mi się
wydaje. Nigdy nie widziałem takich odczytów. Reaktory antymaterii pracują
z minimalnymi poziomami mocy wyjściowej.
– Wygląda, jakby je uruchomili na wszelki wypadek. Tak, okręt używa
urządzenia energii punktu zerowego. – Kapitan odetchnął.
Miał nadzieję, że „Avendahla” uda się wyłączyć z  gry i  wykorzystać
technologię energii punktu zerowego, aby szybciej wrócić na Ziemię. Jednak jeśli
nie będzie takiej możliwości, pozostanie tylko jeden akceptowalny sposób
działania.
– Panowie – zaczął – „Avendahl” jest zdecydowanie najpotężniejszą jednostką
w imperium. Jeśli pozwolimy mu dotrzeć na Takarę, nie tylko nasza misja się nie
powiedzie, ale cały system Darvano i być może również Savoy bardzo ucierpią.
Okręt jest dużo silniejszy od „Aurory” i  wie, że się zbliżamy, więc jest
przygotowany do pojedynku. Nie ma jedynie napędu skokowego. To nasza
przewaga. Uderzymy szybko i mocno, a potem od razu odskoczymy. Będziemy
to powtarzać tak długo, aż zniszczymy osłony albo znajdziemy jakiś słaby punkt
w jego obronie.
Kapitan stał na środku mostka i spoglądał na twarze załogi. Widać było na nich
oznaki wątpliwości i  strachu, ale także wiarę. Jeszcze miesiąc temu nie znał
żadnego z tych ludzi. Sześć miesięcy temu nie wiedział, że w ogóle zamieszkują
tę część kosmosu. A  jednak teraz byli gotowi rzucić się do walki
z przeciwnościami losu. Nathan znał takie momenty z historii. Chociaż nie czuł
się tego godny, z pewnością był zaszczycony, że może ją współtworzyć.
– Proszę czekać, aż wydam rozkaz skoku, panie Riley – powiedział spokojnie.
– Tak jest, sir.
– Panie Chiles, jak tylko wskoczymy, proszę ustawić „Aurorę” do strzału. Po
odpaleniu pocisków przesunąć okręt w  górę, żeby dolna część była skierowana
w stronę „Avendahla”.
– Znamy manewry, kapitanie – zapewnił sternik.
– Oczywiście. – Nathan zwrócił się do Randeena: – Odpali pan ze wszystkich
przednich wyrzutni, gdy tylko zauważy pan, że do nas celuje.
– Tak jest.
– Panie Riley, do dzieła – rozkazał Nathan.
– Skok!
Gdy blask przygasł, na ekranie pojawił się wyraźny obraz „Avendahla”. Nawet
z odległości kilometra okręt był tak duży, że można go było od razu rozpoznać.
– Po skoku – poinformował nawigator.
– Ustawianie „Aurory” – przekazał sternik.
– Cel wystrzelił pociski! – oznajmił operator czujników.
– Musiały już być przygotowane – mruknął Nathan.
– Odpalam wyrzutnie od pierwszej do czwartej!
– Nadlatuje dwanaście pocisków!
– Aż dwanaście? – zapytał zdziwiony kapitan.
„Avendahl” najwyraźniej chciał jak najszybciej zniszczyć okręt Ziemian.
– Torpedy wystrzelone! – poinformował Randeen.
Chiles uruchomił silniki, które popchnęły „Aurorę” w górę.
– Przemieszczanie okrętu. Trasa skoku czysta za piętnaście sekund.
– Uderzenie pocisków za dwadzieścia sekund – poinformował Navashee.
– Uderzenie torped za dwadzieścia pięć – dodał Randeen.
– Czy dałoby się szybciej wykonać ten manewr? – zapytał zaniepokojony
Nathan. Zaczynało się robić niebezpiecznie.
– Niestety, sir, ale przypominam, że „Avendahl” jest znacznie większym
okrętem.
Kapitan skarcił się za to, że nie pomyślał o tym na początku.
– Przygotować się do dwukilometrowego skoku.
– Pięć sekund – poinformował Chiles.
– Dziesięć sekund – uzupełnił Navashee.
Randeen zdecydował się nic nie mówić. Torpedy i  tak trafiłyby w  cel,
a kapitan miał teraz inne zmartwienia.
– Trasa skoku czysta! – przekazał sternik.
– Skok!
Nathan mógł przysiąc, że tuż przed tym, jak mostek wypełnił się błyskiem,
zobaczył na ekranie dwanaście pocisków lecących prosto na „Aurorę”.
– Po skoku.
– Przemieszczanie w dół i ustawianie wyrzutni rufowych.
– Przygotowywanie wyrzutni numer pięć i sześć do odpalenia.
Nathan uśmiechnął się do siebie. Załoga wykonywała wszystko zgodnie
z procedurami i nie musiał wydawać żadnych rozkazów.
– Uderzenie torped za pięć sekund – oznajmił Navashee.
– Powiększyć widok z tylnej kamery – polecił kapitan.
Ekran wyświetlił obraz z tylnej kamery, gdy pierwsza torpeda uderzyła w rufę
„Avendahla”. Pojawiło się kilka kolejnych błysków.
– Cztery trafienia! – rzucił operator czujników.
– Odpalam z wyrzutni pięć i sześć – poinformował oficer taktyczny.
– Przeciwnik znów strzela! – oznajmił Navashee. – Tym razem sześć
pocisków.
– Skok awaryjny, kapitanie?
– Jedna minuta świetlna do przodu, panie Riley. Skok na mój rozkaz.
– Tak jest. Wyznaczam skok.
– Czas do uderzenia pocisków?
– Piętnaście sekund – przekazał operator czujników. – Nie dostrzegam
żadnych uszkodzeń, sir, ale osłony w miejscu trafienia są zauważalnie słabsze.
– Skok wyznaczony i zapisany – poinformował Riley.
– Pięć sekund do uderzenia pocisków.
– Skok! – wydał rozkaz Nathan.
Pomieszczenie wypełniła białoniebieska jasność.
– Po skoku.
– Sternik, sto stopni w  lewo i  dwadzieścia w  dół – polecił kapitan. – Panie
Riley, po kolejnym skoku musimy się znaleźć jedną minutę świetlną od celu, po
jego lewej stronie i trochę nad nim.
– Tak jest. Wyznaczam skok.
– Wykonuję manewr, kapitanie – odpowiedział Chiles, rozpoczynając zgodnie
z wydanym rozkazem obracanie „Aurory” w lewo i pochylając dziób.
– Torpedy pięć i sześć powinny już trafić w cel – przypomniał Randeen.
– Proszę jak najszybciej oszacować szkody, panie Navashee.
– Tak jest, sir, ale chwilę to potrwa, bo jesteśmy oddaleni o minutę świetlną.
– Dziękuję, doskonale zdaję sobie z  tego sprawę. Proszę o  raport, gdy tylko
Einstein na to pozwoli.
– Tak jest, kapitanie.
– Oficer taktyczny, uzbroić wszystkie wyrzutnie. Ładunki jądrowe o  stałej
wydajności.
– Uzbrajanie w toku.
– Zobaczmy, czy uda się nam zlikwidować niektóre pociski – dodał Nathan.
– Manewr zakończony – zameldował sternik.
– Pierwszy skok wyznaczony.
– Wykonać skok jak najszybciej – rozkazał kapitan.
– Sir, „Avendahl” nie odniósł żadnych zauważalnych uszkodzeń –
poinformował Navashee. – Jednak jego rufowe osłony są o  trzydzieści procent
słabsze.
– Skok!
Jaskrawy błysk rozświetlił mostek.
– Niezbyt duży spadek mocy – skomentował Nathan, wykonując obliczenia.
Zostało mu jedynie szesnaście torped nuklearnych o stałej i zmiennej wydajności.
Nawet jeśli „Avendahl” nie zdołałby wzmocnić osłabionego pola siłowego,
„Aurora” musiałaby zużyć większość pocisków, żeby je skutecznie zlikwidować.
Wtedy nie zostałoby wiele do walki z innymi jednostkami. Ponadto, gdyby plan
Tuga się nie powiódł i  Caius pozostał przy władzy, Nathan musiałby się zająć
jeszcze czterema okrętami, które były w drodze do systemu Darvano.
– Skok zakończony – poinformował Riley. – Planowanie skoku do ataku.
– Kapitanie, dziwne odczyty wzrosły – zameldował Navashee. – Poziomy
energii są poza skalą. Odbieram również drobne zniekształcenia pola
grawitacyjnego. Nigdy czegoś takiego nie widziałem.
– Czy to możliwe, że cel zwiększa moc urządzenia energii punktu zerowego?
– zastanowił się Nathan.
– Trudno powiedzieć, sir. Nie wiem, jak działa takie urządzenie –
odpowiedział operator czujników.
– Proszę przesłać odczyty do konsoli sterowania skokiem – rozkazał Nathan
i nacisnął przycisk w komunikatorze. – Doktor Sorenson, tu kapitan.
– Słucham, kapitanie – odpowiedziała Abby.
– Abby, wysyłamy ci odczyty z czujników, których nie potrafimy zrozumieć.
Dotyczą „Avendahla”. Sądzimy, że okręt zwiększa moc urządzenia energii
punktu zerowego. Może uda ci się coś z tego zrozumieć.
– Zrobię, co w mojej mocy, sir.
– Kapitanie, „Avendahl” powiększa średnicę osłon – poinformował Navashee.
– Jak bardzo?
– Wynosi już pięćset metrów i wciąż się poszerza.
– Czyżby zamierzał wystrzelić myśliwce? – zastanowił się Randeen.
– Dlaczego tak pan sądzi? – zapytał Nathan. – Moim zdaniem jego kapitan
ufa, że ma na tyle potężny okręt, by poradzić sobie z nami samodzielnie.
– Może nie chce się tym zajmować, więc wyśle myśliwce, żeby się z  nami
rozprawiły.
– A  może się przygotowuje do przejścia w  tryb nadświetlny? – zasugerował
Willard.
– To miałoby większy sens – przyznał Nathan. – Zostawi grupę myśliwców,
żeby nas nękały, a sam poleci na Takarę.
Kapitan zwrócił się do operatora czujników.
– Czy wystrzelił już jakieś maszyny?
– Nie, sir, ale średnica osłon wynosi tysiąc pięćset metrów i  wciąż rośnie –
odpowiedział Navashee.
– Niemożliwe! – Nathan nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
– Sir, jeśli na „Avendahlu” rozszyfrowano strategię naszego ataku, zapewne
będą chcieli coś z tym zrobić – powiedział Randeen. – Gdyby odkryto, że torpedy
są bronią niekierowaną, kapitan okrętu mógłby przyjąć, że ich maksymalny
efektywny zasięg wynosi jeden kilometr.
– Ale dlaczego powiększa średnicę pola siłowego?
– Nasz ostatni atak spowodował osłabienie mocy ich tylnych osłon
o  trzydzieści procent – zauważył Randeen. – Może próbują powiększyć obszar
przechwytywania?
– Na wypadek gdyby któryś z  pocisków nuklearnych się przebił! –
uświadomił sobie Nathan. – To wyjaśnia wzrost mocy urządzenia energii punktu
zerowego, dzięki czemu mogą sobie pozwolić na taką operację.
Kapitan odwrócił się do operatora czujników.
– Panie Navashee, czy obszar pola siłowego wciąż się powiększa?
– Nie, sir. Zatrzymał się na dwóch kilometrach.
– To mnóstwo miejsca, żeby bez problemu zniszczyć nadlatującą torpedę za
pomocą obrony punktowej – stwierdził Randeen.
– Tak, to prawda – zgodził się Nathan. – Ale dzięki temu mamy spore pole
manewru – dodał z uśmiechem. – Panie Riley, nowy skok. Jedna minuta świetlna
za „Avendahlem”. Zbliżymy się i  ponownie skoczymy. Tylko tym razem do
wnętrza pola siłowego.
– Tak jest, sir!
– Sternik, wolniej niż poprzednio. Tym razem chcę mieć dużo czasu na
manewrowanie i odskok.
– Tak jest, kapitanie.
– Panie Randeen, gdy tylko znajdziemy się na miejscu, zamierzam oddać
pełną salwę pocisków nuklearnych i konwencjonalnych.
– Zrozumiałem, sir.
– Kapitanie, będziemy musieli wykonać kolejny skok, żeby znaleźć się za rufą
celu, zanim ponownie uderzymy – poinformował nawigator.
– Zrozumiałem. Proszę więc zrobić, co potrzeba.
– Tak jest, sir, skaczemy!
Nathan przypomniał sobie, że „Aurora” już kiedyś pojawiła się tak blisko
imperialnego pancernika, napędzanego energią punktu zerowego. Wtedy jednak
decyzja o  skoku nie została zaplanowana, ale była wynikiem desperacji w  celu
uniknięcia eksplozji antymaterii. Ten superskok, jak go później nazwał,
spowodował, że znaleźli się tysiąc lat świetlnych od Ziemi. Zapoczątkował też
łańcuch wydarzeń, który doprowadził do obecnej sytuacji.
– Po skoku. Rozpoczynam wyznaczanie skoku ataku – poinformował Riley.
Pancernik „Campaglia” został zniszczony, ponieważ zderzył się z  „Aurorą”.
Kolizja spowodowała poważne uszkodzenia okrętu i zabiła połowę załogi, w tym
kapitana i szefa sztabu. Nathan nie miał chęci na powtórkę.
– Czy osłony wciąż się poszerzają? – zapytał.
– Nie, utrzymują średnicę dwóch kilometrów.
– Pewnie oczekuje, że jeszcze raz znajdziemy się za jego rufą, sir – stwierdził
Randeen.
– Tak – potwierdził Nathan – i  prawdopodobnie przygotował wszystko, co
ma, żeby do nas wystrzelić. Panie Randeen, na pewno oberwiemy. Co do tego nie
mam wątpliwości. Ale musimy sprawić, żeby uwierzył, że może nas
przechytrzyć. Chcę, by uznał, że zrobimy to, czego się spodziewa.
– Niebezpieczna strategia.
– Być może – przyznał kapitan. – Mamy jednak takie ziemskie powiedzenie:
„Jak nie zaryzykujesz, nie wygrasz”.
Oficer taktyczny uśmiechnął się i powiedział coś w corinairiańskim.
– Mamy podobne przysłowie.
– Skok wyznaczony, sir – poinformował nawigator.
– Bardzo dobrze. Panie Randeen?
– Uzbrojenie przygotowane.
– Panie Riley, skaczemy, gdy tylko będzie pan gotowy – przekazał Nathan.
– Skok za trzy...
Nathan spojrzał na główny ekran.
– Dwie...
Za chwilę „Avendahl” będzie widoczny jako zupełnie niewielki obiekt, ale po
minucie wypełni cały ekran.
– Jedną...
– Kapitanie, tu stanowisko kontroli skoku! – w  komunikatorze zabrzmiał
nagle głos.
– Skok!
Mostek wypełnił się na moment niebieskobiałym błyskiem. Po ułamku
sekundy na ekranie pojawił się bardzo zbliżony widok „Avendahla”.
– Po sko... – słowa uwięzły nawigatorowi w  gardle, ponieważ zdał sobie
sprawę, że znaleźli się bliżej okrętu przeciwnika, niż oczekiwali.
– Sternik! Ostro w  prawo! Obrót o  czterdzieści pięć stopni! – rozkazał
kapitan.
Zanim skończył mówić, okręt już zaczął skręcać na prawą burtę. Pociski
z  dział elektromagnetycznych trafiły w  dziób „Aurory”, która starała się jak
najszybciej zwrócić w stronę atakującego okrętu wzmocnionym spodem.
– Jesteśmy pod ostrzałem! – zgłosił Randeen.
– Odpowiedzieć ogniem! Sternik, kontynuować obrót, dopóki nie odwrócimy
się rufowymi wyrzutniami! Oficer taktyczny, przygotować wyrzutnie piątą
i szóstą!
– Sir! Jesteśmy tylko dwieście metrów od przeciwnika. Jeśli użyjemy
pocisków nuklearnych...
– Rufowe wyrzutnie w pozycji ataku za trzy sekundy! – zawołał Chiles.
– Zaryzykujmy! – stwierdził Nathan. Pociski z  „Avendahla” wciąż trafiały
w „Aurorę”.
– Dwa...
– Wyrzutnia piąta i  szósta gotowa – potwierdził Randeen. – Uruchomienie
dział elektromagnetycznych.
– Jeden...
– Uwaga, skok dwukilometrowy!
– Zero....
– Odpalić torpedy!
– Kapitanie, tu stanowisko kontroli skoku! – zawołała ponownie Abby.
– Odpalanie torped ze stanowiska piątego i  szóstego – przekazał oficer
taktyczny.
– Trasa skoku czysta – poinformował Chiles.
– Sternik! Cała naprzód!
– Tak jest, cała naprzód! – Sternik przesłał pełną moc do głównego napędu
„Aurory”.
– Pięć sekund do uderzenia torped!
– Skok! – rozkazał Nathan. Nic się nie stało.
– Trzy sekundy!
– Skok, panie Riley! – powtórzył Nathan.
– Dwie...
– Próbowałem, sir! Napęd skokowy nie reaguje!
– Jedna...
– Powiadomić wszystkie pokłady! Wzrost promieniowania! – rozkazał
Nathan.
– Uderzenie!
Na chwilę ogień z  dział elektromagnetycznych „Avendahla” ustał, ale po
chwili pociski znów zaczęły trafiać „Aurorę” w dolną część kadłuba.
– Poziom promieniowania gwałtownie rośnie na rufie! – zgłosił operator
czujników.
Podłoga nagle uciekła wszystkim spod nóg. Wstrząs prawie wyrzucił Nathana
z fotela.
– Co to było, do cholery? – zapytał, odczuwając jeszcze przez chwilę drgania.
– Odłamki! – odpowiedział Navashee.
– To znaczy, że w coś uderzyliśmy – dodał Randeen.
– Panie Riley, dlaczego nie mogliśmy skoczyć? – zapytał kapitan.
– Nie wiadomo, sir. Pole skokowe nie chce się utworzyć.
– Cholera! Sternik, ten sam kurs i  prędkość. Zabierz nas stąd jak najdalej –
rozkazał Nathan.
– Kapitanie! – po raz trzeci zgłosiła się Abby.
– Tak, doktor Sorenson? – Nathan w końcu przypomniał sobie, że Abby wciąż
go wywołuje.
– Jakiś czynnik w  urządzeniu energii punktu zerowego „Avendahla” ma
wpływ na pole skokowe!
– Co takiego?
– Nasze pole skokowe! Nie uruchomi się, dopóki będziemy blisko urządzenia
energii punktu zerowego! Żeby znów zadziałało, musimy się znaleźć w  pewnej
odległości od „Avendahla”! – wyjaśniła Abby.
– Jak daleko?
– Biorąc pod uwagę poziom generowanej przez nich energii, może pięć
kilometrów!
– Jaka odległość od celu?
– Pięćset metrów i rośnie!
– Czy to mogłoby też wyjaśniać, dlaczego po skoku znaleźliśmy się znacznie
bliżej celu, niż się spodziewaliśmy? – zapytał Nathan.
– Możliwe, ale nie jestem tego na razie pewna – odpowiedziała Abby.
– Kapitanie! – włączyła się Naralena. – Maszynownia zgłasza uszkodzenie
wtórnych wymienników ciepła. Trzeba wyłączyć trzeci i  czwarty reaktor, żeby
zapobiec zbyt szybkiemu wzrostowi temperatury.
– Czy to może wpłynąć na główny napęd?
– Główny napęd nadal działa z pełną mocą, kapitanie – poinformował Chiles.
– Więc dlaczego nie poruszamy się szybciej?
– Sir, nie potrafię tego wyjaśnić!
– Odległość od celu dwa kilometry i rośnie – dodał Navashee.
– Dział medyczny zgłasza ofiary – poinformowała Naralena.
– Zamknąć wyjście wtórnego wymiennika ciepła! – rozkazał Nathan,
zarzucając sobie, że nie kazał tego zrobić wcześniej, gdy „Aurora” była w trakcie
wykonywania obrotu.
– Cel wystrzelił! – zgłosił Navashee. – Nadlatują cztery pociski!
– Przełączyć działa elektromagnetyczne w tryb obrony punktowej!
– Tak jest, przełączam działa elektromagnetyczne – odpowiedział Randeen.
– Uderzenie pocisku za piętnaście sekund! Odległość od „Avendahla” wynosi
dwa tysiące pięćset metrów i rośnie.
– Jeden pocisk zestrzelony! – zameldował oficer taktyczny. – Drugi
zestrzelony!
– Cel znowu wystrzelił. Kolejne cztery pociski lecą w naszą stronę.
– Zostało tylko trzysta tysięcy pocisków obrony punktowej – poinformował
Randeen. – Trzeci zestrzelony. Pierwszy atak odparty. Sir, amunicji wystarczy
najwyżej na dziesięć minut, i to przy użyciu trybu selektywnego.
– „Avendahl” przyspiesza! – przerwał operator czujników. – Chyba chce nas
ścigać!
– Maszynownia donosi, że ilość ciepła osiąga krytyczny poziom. Być może
będzie trzeba również wyłączyć reaktor drugi.
– Jeśli stracimy kolejny reaktor, nie będziemy w  stanie używać wszystkich
dział elektromagnetycznych jednocześnie – ostrzegł oficer taktyczny. – Drugi
atak został odparty. Pozostało dwieście pięćdziesiąt tysięcy pocisków obrony
punktowej.
– Czy on znowu strzela? – zapytał Nathan.
– Nie, sir – poinformował Navashee. – Odległość od „Avendahla” wynosi trzy
kilometry i wciąż rośnie, choć nieco wolniej.
– Cel obraca się, żeby użyć przednich baterii rakietowych, kapitanie –
zasugerował Randeen.
– Gdy ukończy manewr, będzie mógł przyspieszyć – dodał Chiles.
– Czy myślicie, że będzie w stanie nas dopaść? – zapytał kapitan.
– W  normalnych okolicznościach nie miałby szans, ale wciąż nie wiem,
dlaczego nie poruszamy się tak szybko, jak powinniśmy.
– Manewr zostanie ukończony za dwadzieścia sekund – poinformował
operator czujników.
– Pociski z dział elektromagnetycznych „Avendahla” zaczynają trafiać w rufę,
sir – ostrzegł Randeen. – Przeciwnik chce zniszczyć główny napęd.
– To mu nic nie da – stwierdził Nathan. – Promieniowanie cieplne z silników
stopi pociski, zanim do nas dotrą. On celuje w  wyrzutnie rufowe. Jeśli je
zniszczy, będzie mógł nam bez kłopotu wpakować rakiety w tyłek.
– Dziesięć sekund do zakończenia manewru.
– Odległość?
– Trzy i pół kilometra i wciąż powoli rośnie.
– Sternik, obrót o  sto osiemdziesiąt stopni w  lewo. Pokażmy im tym razem
górną część kadłuba. Mamy tam więcej uzbrojenia.
– Tak jest, ostry obrót w lewo o sto osiemdziesiąt – potwierdził Chiles.
– Panie Willard, czy może pan coś zrobić, żeby nie mogli nas namierzyć? –
zapytał kapitan.
– Nie, sir. Mogę spróbować zablokować systemy namierzające „Avendahla”,
ale gdy pociski zostaną wystrzelone, wątpię, czy uda mi się coś zrobić. Są
naprowadzane lokalnie i nie wykonują zbyt wielu manewrów.
– Obraca się do nas dziobem – poinformował Navashee. – Znowu strzela.
Cztery pociski. Czas do uderzenia: dwadzieścia pięć sekund.
– Czy mi się wydaje, czy one lecą niezwykle wolno? – zdziwił się Nathan.
– Pancerniki używają potężniejszych pocisków o  większym zasięgu, które
mają mniejsze przyspieszenie – wyjaśnił Randeen. – Dzięki temu można je
łatwiej przechwycić.
– Nasze są krótkiego zasięgu, prawda?
– Tak jest.
– W takim razie może powinniśmy je wystrzelić?
– Tak jest, sir – zgodził się Randeen. – Odpalanie czterech rakiet!
– Dziesięć sekund do uderzenia dwóch pocisków przeciwnika – poinformował
operator czujników.
– Trzeci zestrzelony – zakomunikował Randeen. – Czwarty nadlatuje.
Trafienie za pięć sekund.
– Załoga, przygotować się na uderzenie! – zawołał Nathan.
Naralena szybko przekazała ostrzeżenie kapitana. Sekundę później rakieta
trafiła w „Aurorę”.
– Naruszenie kadłuba, napęd główny, tuż za reaktorem czwartym! –
zameldował Randeen, trzymając się z całych sił konsoli.
– Odległość od „Avendahla”?
– Cztery kilometry, sir.
– Czy wciąż się oddalamy? – zapytał Nathan nieco zdziwiony, że nie osiągnęli
jeszcze bezpiecznej odległości do wykonania skoku.
– Nie, sir, odległość maleje.
– Co takiego? – Nathan nie mógł uwierzyć. Tak duży okręt nie powinien być
w  stanie doganiać „Aurory”. W  końcu był od niej ponad cztery razy większy
i cięższy.
– Odległość spadła do trzy i  dziewięćdziesiąt pięć setnych kilometra
i  zmniejsza się – poinformował Navashee, dwukrotnie sprawdzając odczyty. –
Jeśli „Avendahl” nadal będzie się zbliżać w tym tempie...
– Pożar w stacji pomp numer cztery! – zgłosił Randeen.
– Kontrola uszkodzeń, tu kapitan! Jaki status?
– Mamy poważny pożar w paliwowej stacji pomp numer cztery! – z głośnika
zabrzmiał głos głównego bosmana Montrose. – Musimy ewakuować wszystkich
ludzi z całej sekcji, żeby usunąć powietrze!
– Ile to zajmie?
– Minutę.
– Zbyt długo!
– Będzie szybciej, jak wyłączymy system pomp.
– Nie zgadzam się – odpowiedział Nathan. – Nie możemy sobie pozwolić na
utratę napędu. „Avendahl” zbliża się do nas.
– Ale, kapitanie...
– Przewentylować pomieszczenie natychmiast. Koniec dyskusji. To rozkaz! –
krzyknął Nathan.
– Tak jest, sir – odpowiedział Montrose i wyłączył komunikator.
– Dwudziestoprocentowy spadek wydajności w  czwartej stacji pomp –
zakomunikował Chiles.
– Pompy się przegrzewają, kapitanie – dodał Riley.
– Odległość od „Avendahla” wynosi trzy i  osiemdziesiąt pięć setnych
kilometra i spada – poinformował operator czujników.
– Trzydziestoprocentowy spadek wydajności.
– Szybciej, Montrose – wyszeptał Nathan.
– Odległość trzy przecinek sześćdziesiąt pięć.
– Ciśnienie atmosferyczne w stacji pomp numer cztery spada – poinformował
oficer taktyczny.
Nathan poczuł, jak jego serce zamiera. Na rufie okrętu ginęli ludzie, a on nic
nie mógł na to poradzić.
– Spadek wydajności w dalszym ciągu trzydzieści procent.
– Odległość trzy przecinek czterdzieści pięć.
– Pożar ugaszony, sir. Ciśnienie atmosferyczne zero.
– Poziom mocy w  stacji pomp wzrasta. Siedemdziesiąt pięć procent.
Osiemdziesiąt. Osiemdziesiąt pięć. – Chiles odwrócił się i spojrzał na kapitana. –
Zatrzymało się na osiemdziesięciu pięciu, sir.
– Pompy musiały się przegrzać – stwierdził Riley.
– Odległość od „Avendahla”? – zapytał Nathan.
– Trzy przecinek trzy i  powoli się zmniejsza – przekazał Navashee. – Przy
takim tempie zbliżania się za piętnaście minut będziemy zbyt blisko, żeby
obronić się przed pociskami przeciwnika.
– Kapitanie, wystrzeliłem trzy serie pocisków. Żaden nie trafił w  cel –
zameldował Randeen. – Systemy obrony punktowej „Avendahla” są po prostu
zbyt dobre. Czy mam kontynuować ostrzał?
– Proszę być w  gotowości – rozkazał Nathan. – Czy nadal lecimy w  stronę
Takary? – zapytał nawigatora.
– W przybliżeniu tak – odpowiedział Riley.
– Znowu wystrzelił pociski, kapitanie – oznajmił Navashee.
– Obrona punktowa, panie Randeen – rozkazał Nathan.
– Tak jest, sir, ale zostało tylko dwieście tysięcy pocisków.
– Wystarczy może na trzy salwy – westchnął kapitan.
– Do tego czasu i  tak będziemy na tyle blisko, żeby mogli nas wykończyć
torpedami.
– Dlaczego jeszcze nie użyli broni energetycznej? – zdziwił się Nathan.
– Być może nie jest jeszcze podłączona do urządzenia energii punktu
zerowego – wysunął przypuszczenie Willard.
– Wszystkie rakiety przechwycone – poinformował Randeen. – Pozostało sto
pięćdziesiąt tysięcy pocisków.
– Kontakt! – zgłosił Navashee. – To Sokół!
– Odbieram strumień danych – oznajmiła Naralena i  nagle zmieniła się na
twarzy. – Sir, punkt postojowy w  Answari został opanowany przez siły
Ghatazhaków. Na prośbę kapitana Waddella eskadra myśliwców majora Prechitta
ostrzelała lokalizację.
– Czy ktoś przeżył? – zapytał Nathan.
– Nie wiadomo, sir.
– Jakieś wieści od komandor podporucznik Nash lub Karuzari?
– Nie, sir. Sokół pyta, czy mógłby jakoś pomóc.
– Ostrzeż pilotów, żeby zachowali bezpieczną odległość. Nie chcielibyśmy,
żeby przez przypadek oberwali.
– Cel znowu wystrzelił. Nadlatują cztery rakiety.
– Sternik, rozpocząć obrót w  prawo – rozkazał Nathan, mając nadzieję, że
zyska kilka dodatkowych sekund i  umożliwi systemom obrony punktowej
przechwycenie nadlatujących pocisków.
– Tak jest, ostry obrót w prawo – odpowiedział Chiles.
Kapitan zaczął się zastanawiać nad obecną sytuacją. Okręt miał uszkodzenia,
ale nadal mógł walczyć. Jednak „Avendahl” zbliżał się, a  za piętnaście minut
będzie w  stanie zniszczyć „Aurorę”. Gdyby dało się ustawić wyrzutnie torped
w jednej linii i wystrzelić z nich zwykłymi pociskami, po prostu spowodowałoby
to tylko, że okręt przeciwnika znalazłby się jeszcze bliżej. Siły lądowe zostały
zniszczone, a  zespół odpowiedzialny za schwytanie cesarza nie dawał znaku
życia. Gdyby Caius został odsunięty od władzy, ale nie udałoby się zlikwidować
„Avendahla”, trudno było przewidzieć, co zrobiłby jego kapitan, mając do
dyspozycji tak doskonałą broń. W  każdym razie, gdyby Nathan zniszczył
„Avendahla”, a  cesarz pozostał przy władzy, Corinairianie wciąż mieliby jakąś
szansę. W  końcu dysponowali technologią napędu skokowego i  takarańskimi
liniami produkcyjnymi. Mieli także w  zapasie kilka miesięcy i  mogli
wykorzystać ten czas do opracowania strategii obronnej przeciwko grupie
okrętów, która leciała w  stronę układu Darvano. Jedynym sensownym
rozwiązaniem było więc zniszczenie „Avendahla”, nawet jeśli „Aurora” nie
przetrwałaby bitwy.
– Dwadzieścia sekund do uderzenia rakiet – poinformował Navashee.
– Aktywowała się obrona punktowa – oznajmił Randeen.
– Panie Willard – zaczął Nathan – mam pewien pomysł. Musimy wykorzystać
ostatnią szansę, czyli drony komunikacyjne zamienione w  nadświetlne pociski
kinetyczne. Czy wciąż mamy transponder „Yamaro”?
– Pierwszy pocisk zestrzelony – wtrącił się oficer taktyczny.
– Tak jest, sir – odpowiedział Willard. – Ale nie jest już podłączony do
systemu antenowego „Aurory”. Wyposażyliśmy go w baterię i miniantenę, żeby
wykorzystać do umieszczenia wiadomości w dronie komunikacyjnym z systemu
Savoy.
– Drugi zestrzelony.
– Gdzie teraz jest? – zapytał kapitan.
– W pomieszczeniu na końcu prawej alei z myśliwcami.
– Ile zajmie ponowne podłączenie do systemu anten?
– Trzeci zestrzelony.
– Nie ma takiej potrzeby – wyjaśnił Willard. – Wystarczy go włączyć
i  umieścić na płycie lotniska. Sygnał jest mocny i  umożliwi naprowadzenie
pocisków kinetycznych.
– Wszystkie rakiety przechwycone.
– W porządku – potwierdził trochę automatycznie Nathan, wciąż koncentrując
się na rozmowie z  Willardem. – Ile czasu trwa lot pocisków kinetycznych,
zakładając maksymalną prędkość?
– Około ośmiu minut z najbliższej platformy, sir.
– Ile potrwa przygotowywanie kodów sterujących?
– Kilka minut, sir.
– Wykonać.
– Ilu dronów komunikacyjnych użyć?
– Ośmiu – odpowiedział Nathan. – Odstęp trzysta metrów, dwa rzędy po
cztery w jednym. Nie możemy sobie pozwolić na żaden błąd.
– Oczywiście, kapitanie.
– Weź sobie kogoś do pomocy.
– Tak jest.
– Kapitanie? – zaczął Randeen niezbyt pewnym głosem. – Czy rzeczywiście
nie ma innego wyjścia?
– Obawiam się, że nie. Tamten okręt musi zostać unieszkodliwiony za
wszelką cenę. Nie zawaham się poświęcić „Aurory”. – Nathan wstał i poprawił
mundur. – Panowie, będziemy musieli walczyć przez prawie dziesięć minut.
Powinniśmy sprawiać wrażenie, że robimy wszystko, co w  naszej mocy, żeby
zniszczyć „Avendahla”. Przeciwnik do ostatniej chwili musi wierzyć, że zaraz
zostaniemy pokonani. Sternik, przez cały czas wykonywać nagłe zmiany kursu
przy wykorzystaniu maksymalnej mocy silników. Oficer taktyczny, po każdym
manewrze będziesz miał chwilę, żeby odpalić torpedy. To niełatwe, ale lepiej
strzelić i chybić, niż zginąć z magazynem pełnym uzbrojenia. W razie potrzeby
wykorzystuj obronę punktową, dopóki nie skończą się pociski. Jako amunicji
możesz później używać zwykłych metalowych walców. I  cały czas strzelaj
rakietami. – Kapitan przerwał na chwilę. – Łączność, chcę rozmawiać z Sokołem.
– Tak jest, sir – odpowiedziała Naralena. – Kanał otwarty.
– Sokół, tu kapitan Scott.
– Kapitanie Scott, słucham – odpowiedział Loki.
– Chłopaki, za chwilę otrzymacie kody sterujące do pocisków kinetycznych.
Musicie skoczyć i  przekazać je do dezetki, a  także powiadomić ją o  sytuacji.
Skierujemy na siebie ogień za pomocą transpondera „Yamaro”, tak jak
zrobiliśmy podczas walki z „Wallachem”. Postaramy się wykonać unik, ale bez
napędu skokowego będzie to mało prawdopodobne.
– Kapitanie, chcielibyśmy wziąć transponder na pokład myśliwca –
zaproponował Josh.
– Ktoś musi przesłać kody sterujące, a napęd skokowy w „Aurorze” nie działa
– wyjaśnił Nathan. – Josh, naprawdę doceniam wasze poświęcenie, ale macie
inne zadanie. Gdy to się skończy, chciałbym, żebyście spróbowali dotrzeć na
Ziemię. Teoretycznie powinniście być w stanie wykonać tysiąc małych skoków.
Powiedzcie ludziom o tym, co się tu wydarzyło. Przekażcie, że napęd skokowy
działa. Udostępnijcie technologie z  gromady Pentaura, żeby się mogli obronić
przed Jungami.
Nathan czekał na odpowiedź prawie trzydzieści sekund.
– Josh?
– Zrobimy to, sir – odpowiedział Loki.
– Kody sterujące są gotowe, kapitanie.
– Przesłać pakiet do Sokoła.
Nathan wziął głęboki oddech.
– Otrzymaliśmy kody – potwierdził Loki.
– Nie zawiedźcie mnie, chłopaki – powiedział Nathan.
– Tak jest, sir. Udanych łowów!
Na mostku zapanowała nienaturalna cisza.
– Sokół skoczył, sir – poinformował operator czujników.
– W takim razie zabierzmy się do pracy. Panie Randeen, wyrzutnie pierwsza
i druga w gotowości.

***

– Dezetka, tu Sokół – zawołał Loki.


– Sokół, tu dezetka, kontynuuj – odpowiedziała Cameron.
– „Aurora” chce przyjąć na siebie ostrzał pocisków kinetycznych. Ma być
przynętą, jak w przypadku „Wallacha”. Właśnie przesłaliśmy kody sterujące.
– Nie jest dobrze – skomentowała Cameron. – Czy „Aurora” znowu używa
transpondera „Yamaro”?
– Tak jest.
– Dlaczego nie zrobili przynęty z was? Myśliwiec jest zwinny i dużo trudniej
jest go trafić z dział „Avendahla”.
– Wiem. Zasugerowaliśmy to – wyjaśnił Loki – ale „Aurora” utknęła jakieś
trzy kilometry od „Avendahla” i nie może się od niego odczepić.
– Co takiego? Dlaczego?
– Coś w generatorze energii punktu zerowego zakłóca pole skokowe.
– Czy nie mogliby się oddalić, używając napędu podświetlnego?
– Próbowali to zrobić, ale gdy już byli prawie gotowi do wykonania skoku,
oberwali i  stracili część napędu. Od tamtej pory systematycznie tracą dystans.
Kapitan spróbuje skierować na „Aurorę” pociski kinetyczne, zanim „Avendahl”
zbliży się na tyle, by rozwalić ją za pomocą torped.
– Cholera – mruknęła Cameron. Przez chwilę zbierała myśli. – Jakieś wieści
od Karuzari?
– Nie. Mieliśmy nadzieję, że pani coś wie.
– Żadnych nowych informacji. Do diabła! – Cameron zakręciło się w głowie.
Cały plan zaczynał się sypać. Miała tylko nadzieję, że bitwa pod Answari nie
została jeszcze przegrana.
– Pani komandor, jeszcze jedno. Kapitan kazał, żebyśmy się przedostali na
Ziemię i opowiedzieli, co się stało. Mamy się podzielić technologią z Ziemianami
– oznajmił uroczyście Loki.
– Nie martw się, jeszcze zdążysz tam polecieć. Bez względu na to, jak się
sprawy potoczą, informacje zostaną przekazane na Ziemię.
– Oczywiście.
Cameron odetchnęła głęboko.
– Sokół, tu dezetka. Nowe rozkazy. Wykonać skok na Takarę i  obserwować
sytuację. Spróbować nawiązać kontakt z siłami lądowymi i oddziałem Karuzari,
a następnie zdać raport.
– Tak jest.
– A  na wszelki wypadek wyślij do nas prom. Nie chcielibyśmy tu zostać,
gdyby wszystko poszło w diabły.
– Tak jest. Bez odbioru.
Cameron długo i  uważnie wpatrywała się w  holomapę. Ponieważ kapitan
chciał poświęcić „Aurorę”, by zniszczyć „Avendahla”, zrozumiała, że powrót na
Ziemię nie nastąpi zbyt szybko. Jeśli na dodatek zespół Tuga zawiedzie, będą
musieli bronić Corinair przed grupą okrętów cesarskich.
Była przekonana, że Nathan podjął właściwą decyzję, tworząc Sojusz.
Zaczynała jednak wierzyć, że w  obecnej sytuacji najlepszym rozwiązaniem
mogło być zabranie promu i  wykonanie kilkuset krótkich skoków, by jak
najszybciej powrócić do domu.

***
Strażnicy ochraniający Caiusa szybko przeszli korytarzem, który prowadził
bezpośrednio do słabo oświetlonego schronu.
– Jeśli nas zaatakują, zaryglować drzwi! – ryknął cesarz, wchodząc do
pomieszczenia.
Dwóch z sześciu towarzyszących mu ludzi zatrzymało się i zajęło pozycje po
obu stronach wejścia.
– Jak oni minęli posterunki kontrolne? – wrzasnął do dowódcy osobistej
straży.
– Nie wiem, mój panie.
– A co z tysiącem Corinari na ulicach Answari? Przypuszczam, że admiralicja
znów obwini o to magicznie znikający okręt z Ziemi. Idiotyczne fantazje starych
dziwaków! Ci głupcy po prostu się martwią, że flota zostanie zmniejszona, gdy
Karuzari nie są już...
Monolog cesarza został przerwany wystrzałami z  karabinów energetycznych.
Zespół Tuga ukrył się wcześniej w zakamarkach schronu, a teraz zaczął strzelać
do strażników, którzy natychmiast osłonili własnymi ciałami cesarza
i  odpowiedzieli ogniem. Pierwsi dwaj natychmiast padli. Trzech Karuzari
również zginęło od szybkostrzelnych karabinów. Wymiana ognia trwała jeszcze
kilka sekund, aż w końcu pozostało tylko czterech ludzi.
– Nie ruszać się! – rozkazał Tug.
Caius próbował uciec, ale zatrzymał się tuż przed wyjściem.
– Ręce do góry!
Cesarz uniósł ręce, a  czerwona szata opadła mu z  ramion. Zaczął poruszać
rękami, aby pokazać, że nie ma w nich żadnej broni.
– Nie strzelaj. Nie jestem uzbrojony! – Caius czekał przez dłuższą chwilę,
spodziewając się strzału w  plecy. Gdy zdał sobie sprawę, że nie zginie w  ten
sposób, zaczerpnął oddech i dodał: – Przedstawcie swoje żądania, a rozważę je.
– Nie mamy żadnych żądań – odrzekł Tug. – Przybyliśmy, żeby cię
aresztować.
– Aresztować mnie? Oszalałeś? Jakim prawem? I za co? – zaśmiał się cesarz.
– Za zbrodnię ludobójstwa na Corinair i  Taroa oraz zabójstwo ojca, króla
Austyna z Takary...
– Czy ja cię skądś znam, człowieku? – zapytał Caius, mrużąc oczy, by lepiej
przyjrzeć się twarzom napastników poprzez dym z wciąż płonących gobelinów.
– ...a także za usiłowanie zabójstwa brata, Casimira, księcia Takary
i prawdziwego następcy tronu.
Oczy Jalei spoczęły przez krótką chwilę na Tugu, ponieważ oskarżenia
o spowodowanie śmierci władców Takary były dla niej zaskoczeniem.
– Nie bądź śmieszny! – odpowiedział cesarz. – Jakie masz dowody?
– Mam świadków. Wszyscy widzieli ataki na Corinair i  Taroa,
a zamordowanie Casimira...
– Niemożliwe! – zaprotestował Caius. – Casimir zginął samotnie w kosmosie.
– Nie był tam sam – stwierdził Dumar, wychodząc z cienia.
– Ach, to ty! – zdziwił się cesarz. – Przecież zapłaciłem ci za milczenie!
– Ubolewam, że tak się stało – odpowiedział Dumar. – Gdybym wiedział, że
książę żyje, nigdy nie wziąłbym pod uwagę twojej propozycji.
– Zapłacisz głową za zdradę! – wrzasnął Caius.
– Wątpię.
– Nie rozumiem – wyznała Jalea. Była coraz bardziej zdezorientowana.
– Drogi bracie, Max nie był jedynym, który się tam znajdował, gdy
zaatakowali nas twoi zabójcy. – Tug wyszedł na środek pomieszczenia i pokazał
twarz.
Caius sapnął, a jego usta otwarły się szeroko na widok starszego brata.
– To niemożliwe! – syknął. – Już dawno nie żyjesz. Widziałem nagranie!
Przecież twój myśliwiec eksplodował!
– Faktycznie, prawie zginąłem – przyznał Tug. – Widziałeś eksplozje
pocisków napastnika. Ułamek sekundy wcześniej przeszedłem w  nadświetlną.
Gdyby nie uratował mnie statek towarowy, z  pewnością umarłbym z  powodu
odniesionych obrażeń albo udusiłbym się z  braku powietrza. Zanim
wyzdrowiałem, straciłem zainteresowanie powrotem na Takarę. Ojciec nie żył,
a  brat niszczył wszystko, co zbudowali jego przodkowie. Cieszyłem się, że na
Przystani rośnie molo. Ale ty chciałeś coraz więcej. Takara już nie wystarczała.
Chciałeś imperium...
– Dosyć! – Jalea podbiegła do Caiusa i przystawiła mu pistolet do twarzy. –
Koniec dyskusji!
– Jalea! – ostrzegł Tug. – Nie rób tego!
– Ty draniu! – krzyknęła. – Przez cały czas wierzyłam w  ciebie i  w naszą
sprawę!
– Jalea, proszę!
– Ta cała mowa o  wyzwoleniu i  wolności! A  ty chciałeś jedynie odzyskać
tytuł i tron! Nie jesteś lepszy od tego aroganckiego głupca! – mówiąc to, włożyła
lufę w usta Caiusa.
– Nie rób tego! – powtórzył Tug, unosząc pistolet i  celując do niej. Dumar
zrobił to samo.
Jalea chwyciła mocno Caiusa, ustawiając go przed sobą jak tarczę.
– I pomyśleć, że dzieliłam z tobą łóżko! Z kimś, kto jest tej samej krwi co ten
pasożyt! – Jalea splunęła w  stronę Tuga. – Nie będzie żadnego aresztowania!
Zapłaci za to, co zrobił! Za śmierć mojej matki, ojca i męża!
– Jalea, nie! – zaczął prosić Tug. – Musi stanąć przed sądem za zbrodnie. To
jedyny sposób...
– Nie! – Jalea ponownie przyłożyła Caiusowi broń do głowy.
– Rzuć to! – krzyknęła Jessica, pojawiając się w wejściu.
Jalea obróciła głowę w  kierunku głosu. W  tym momencie Caius chwycił jej
dłoń i wykręcił, łamiąc palce i wyjmując pistolet. W jednej chwili znalazł się za
Jaleą i przyłożył jej pistolet do głowy.
– Widzę, że udało wam się zdobyć naszą broń – powiedział, uśmiechając się
arogancko. – A teraz, drogi bracie, skoro jesteś jedynym świadkiem tego, o czym
wspomniałeś...
Caius uniósł pistolet, wycelował w Tuga i strzelił. Dumar instynktownie rzucił
się, by go ochronić. Pocisk trafił w klatkę piersiową mężczyzny, który upadł na
podłogę.
Jessica oddała trzy szybkie strzały. Pierwszy z nich trafił Jaleę w pierś, a drugi
w twarz. Trzeci pocisk zranił śmiertelnie Caiusa. Jego ciało napięło się, ale ręka
wciąż próbowała celować w  stronę Tuga. Wreszcie zachwiał się i  upadł obok
Jalei.
– O cholera! – sapnęła Jessica, zdając sobie sprawę, że zabiła zarówno Caiusa,
jak i Jaleę. – Czy coś się stało? Przecież ta suka sobie na to zasłużyła.
Odgłos butów na kamiennej podłodze w  korytarzu sprawił, że obróciła się
w stronę nadchodzących.
Kilkunastu uzbrojonych strażników pałacowych zaatakowało pomieszczenie,
krzycząc w takarańskim. Chociaż nie zrozumiała słów, była pewna, że nadszedł
czas, aby się poddać.
Dowódca oddziału wystąpił naprzód, patrząc na leżące na podłodze ciało
cesarza. Powiedział coś do Tuga, który odpowiedział rozkazującym tonem.
Kłócili się przez chwilę, aż ranny Dumar w  końcu zebrał siły, by przemówić.
Warknął na dowódcę drużyny, jakby wydawał polecenie, po czym podał jakieś
liczby. Dowódca oddziału spojrzał przez chwilę podejrzliwie na obu mężczyzn,
po czym wyjął datapad. Dumar powtórzył liczby. Wyraz zaskoczenia przemknął
przez twarz strażnika. Pochylił się do przodu, by przeskanować grzbiet dłoni
Dumara. Po sekundzie wyprostował się, a  ton jego głosu stał się nagle pełen
szacunku. Wydał rozkaz podwładnemu, który natychmiast wybiegł z pokoju.
– Co tu się, do diabła, wyprawia? – zapytała Jessica.
– Poszli po skaner DNA – wyjaśnił Tug.
– Czemu?
– Żeby potwierdzić moją tożsamość.
Na twarzy Jessiki pojawił się wyraz zakłopotania.
– A kim ty, w końcu, do diabła, jesteś?
Tug uśmiechnął się.
– Jestem książę Casimir Takar, syn króla Austyna, brat Caiusa i  prawowity
następca tronu Takary.
– Już w to wierzę!

***
– Wyrwa w poszyciu! Sekcja czternasta, pokład A i B! – przekazał Randeen.
Po otrzymaniu kolejnego trafienia „Aurora” gwałtownie przechyliła się na
prawą burtę.
– Zasilanie spadło do siedemdziesięciu procent! – zawołał Chiles.
– Lewa burta „Avendahla” uszkodzona – oznajmił Navashee. – Ma pęknięcie
kadłuba!
– Jeszcze cztery pociski, panie Randeen! – rozkazał Nathan. – Celuj w  to
uszkodzenie! Zobaczmy, czy uda nam się je poszerzyć!
– Odpalam cztery rakiety – potwierdził oficer taktyczny.
– Czas do uderzenia pocisków kinetycznych? – zapytał kapitan.
– Trzy minuty! – odpowiedział Navashee. Kolejne trafienie wstrząsnęło
„Aurorą”.
– Pozostały tylko cztery działa elektromagnetyczne! – poinformował
Randeen.
– Odpalać pociski! – rozkazał Nathan.
– Utrata mocy, lewa burta, sekcje od jedenastej do dwudziestej ósmej –
przekazała Naralena. – Dział medyczny przeniesiony do tymczasowej lokalizacji.
– Jeden pocisk trafił w cel – zakomunikował Randeen.
– Niewielkie uszkodzenie kadłuba „Avendahla” – poinformował Navashee. –
Nie trafiliśmy w pęknięcie.
– Spróbować ponownie!
– Tak jest, odpalam cztery rakiety!
– Kontakt! – przekazał operator czujników. – Trzydzieści stopni po prawej,
osiemdziesiąt cztery w górę, odległość: siedem kilometrów.
– Co to? – zapytał kapitan.
– To Sokół!
– Łączność, powiedz im, żeby się stąd wynosili! – rozkazał Nathan. – Nie
wiadomo, jak wielka będzie eksplozja, gdy trafią w nas pociski kinetyczne.
Nathan patrzył z  przerażeniem na ekran, widząc na nim odrywające się
fragmenty kadłuba „Aurory”, która została kolejny raz trafiona przez działa
elektromagnetyczne „Avendahla”.
– Ostro w prawo! – rozkazał. – Obrócić okręt!
– Wyrzutnie rufowe nie działają, sir. Nie możemy strzelać! – przypomniał
Randeen.
– Mimo wszystko wykonać obrót, zanim te działa rozerwą nas na strzępy!
Nathan spojrzał na wyświetlacz taktyczny w  lewym dolnym narożniku
głównego ekranu.
– Dlaczego Sokół wciąż tam jest?
– Sir, piloci nie odpowiadają na moje wywołanie, ale coś nadają! –
poinformowała Naralena.
– Co takiego?
– Nie wiem! Kontaktują się z „Avendahlem”!
– Niemożliwe!
– Nadlatują kolejne dwie rakiety! – przerwał Randeen. – Brak amunicji do
dział elektromagnetycznych!
„Avendahl” nagle przestał strzelać. Na lewej burcie „Aurory” doszło do dwóch
eksplozji, które lekko wstrząsnęły okrętem. Potem wszystko ucichło.
– Co się stało? – zapytał Nathan i rozejrzał się. – Myślałem, że w naszą stronę
lecą dwie rakiety.
– Uległy samozniszczeniu, sir! – poinformował podekscytowany operator
czujników. – Nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało.
– Do diabła, o  co chodzi? Czas do uderzenia pocisków kinetycznych? –
zapytał Nathan.
– Dwie minuty.
– Kapitanie! Wiadomość wideo od „Avendahla”! – poinformowała Naralena.
– Wyświetlić na ekranie!
– Tu kapitan Suvan Navarro, dowódca imperialnego pancernika „Avendahl”.
Otrzymaliśmy rozkaz od prawowitego następcy tronu Takary, żeby wstrzymać
ogień i  wycofać się. Nie będziemy już strzelać do pańskiego okrętu, chyba że
zostaniemy ostrzelani. Czy może pan zagwarantować to samo?
– Tutaj kapitan Nathan Scott z  okrętu „Aurora” należącego do sił Sojuszu.
Wstrzymujemy ogień.
– Bardzo dobrze. Czy potrzebuje pan pomocy?
– Tak, przydałaby się pomoc medyczna. Mamy wielu rannych, a  nasz dział
medyczny jest przeciążony. Najpierw jednak chciałbym prosić o  wyłączenie
urządzenia energii punktu zerowego, ponieważ zakłóca nasze systemy napędowe.
– Oczywiście.
– Po drugie, prosiłbym o  zmianę kursu. – Nathan przerwał i  spojrzał na
nawigatora. – Panie Riley?
– Powinno wystarczyć ostro w prawo i czterdzieści pięć stopni w dół.
– Sir, proszę jak najszybciej skręcić ostro na sterburtę i  w dół o  czterdzieści
pięć stopni.
– A to dlaczego, kapitanie?
– Bo jeśli pan tego nie zrobi, osiem dronów komunikacyjnych lecących
z dziesięciokrotną prędkością światła uderzy za chwilę w „Avendahla”. – Nathan
nie mógł się powstrzymać od uśmiechu.
– Rozumiem – odpowiedział kapitan Navarro. Odwrócił się i wydał polecenie
w  swoim języku. – Kapitanie, spotkamy się wkrótce, gdy zagrożenie minie. Na
razie bez odbioru.
– Sir! – zawołał Riley. – Pole skokowe uruchamia się!
Operator czujników ponownie skoncentrował uwagę na skanerach.
– „Avendahl” wyłącza urządzenie energii punktu zerowego, sir. Reaktory
antymaterii zwiększają moc, żeby to zrekompensować. Okręt szybko zmienia
kurs.
– Może kilka krótkich skoków, panie Riley? – stwierdził Nathan, siadając
z powrotem na fotelu. – Wykonać, gdy tylko będzie pan gotowy.
10

Nathan poszedł za reprezentacyjnie ubranym jegomościem w  kierunku tarasu


z widokiem na ogród.
– Jego Wysokość prosi, żeby pan tu zaczekał – powiedział dżentelmen
w  doskonałym Angla. – Wkrótce się tu pojawi. Czy życzy pan sobie jeszcze
czegoś?
– Dziękuję, nie. Wszystko w porządku.
– Oczywiście – stwierdził elegant, po czym wycofał się na korytarz,
zamykając za sobą drzwi.
Nathan spojrzał na prosty, ale gustownie zaprojektowany ogród. W  oddali
zieleniały wzgórza, a  na ich szczytach stały okazałe wille. Niebo miało lekko
bursztynowy odcień.
Nathan podniósł szklankę ze stolika i nalał do niej wody. Wypił kilka łyków,
zauważając pewną nutę słodyczy, mającą zapewne źródło w  aromacie jakiegoś
nieznanego lokalnego owocu. Wrócił myślami do pierwszej planety, którą
odwiedził – Przystani. Doktor Chen ostrzegała wówczas, aby ze względu na
patogeny, na które Ziemianie nie byli jeszcze uodpornieni, nie próbować lokalnej
żywności. Zlekceważył tę radę i  otrzymał upomnienie. Wydawało się to teraz
zabawne, zwłaszcza po tym, jak poprzedniego wieczoru doktor Chen wspólnie
z  królewskim personelem medycznym delektowała się takarańskimi
przysmakami. To spotkanie wyszło jej na dobre, ponieważ przez cały tydzień od
zakończenia bitwy pod Answari była pochłonięta opieką nad pacjentami.
Drzwi otwarły się nagle, a do pokoju wszedł Tug.
– Kapitanie – powiedział, wyciągając rękę – przepraszam za spóźnienie.
– Żaden kłopot – zapewnił Nathan. – Podejrzewam, że jesteś dość zajęty.
– Zapewne tak jak ty, kapitanie. Jak ci się podoba to miejsce?
– Proste, ale piękne. Przypomina dom rodziców w  górach za Vancouver.
Wiosną wygląda podobnie.
– Bardzo chciałbym go kiedyś odwiedzić – uśmiechnął się Tug.
– Gdzie się znajdujemy?
– To samotnia dziadka. Przyjeżdżałem tu jako dziecko. Po tym wszystkim, co
się wydarzyło, kazałem zburzyć pałac postawiony przez brata. To pomnik jego
arogancji, o którym powinno się zapomnieć.
– Niektórzy twierdzą, że najlepiej pamiętać historię zarówno dobrą, jak i złą,
aby wykorzystać tę wiedzę w przyszłości.
– Tak, to prawda – zgodził się Tug. – Jednak wiele innych rzeczy będzie nam
przypominać o  rządach Caiusa. Korupcja i  nadużycia nie znikną tak szybko.
Nigdy nie zapomnimy też o twoim wkładzie w zwycięstwo, kapitanie.
Nathan roześmiał się.
– Być może lepiej byłoby zapomnieć o tym, co zrobiłem na Takarze.
– Bzdury, Nathanie. Mieszkańcy Takary i  całej gromady, włączając w  to
przede wszystkim mnie, są ci winni więcej, niż mogliby sobie wyobrazić.
– Tysiące twoich specjalistów naprawiają „Aurorę”. Opiekujesz się rannymi
i wysłałeś pomoc na Corinair. Zrobiłeś więcej, niż było trzeba.
– Żadne pieniądze nie naprawią postępków mojego brata – powiedział
z  bólem Tug. – Dlatego rozwiązuję imperium i  przywracam suwerenność
wszystkim światom.
– Czy będziesz rządzić Takarą?
– Tak, przez jakiś czas. Jest wiele rzeczy do zrobienia, a mieszkańcy Takary
tęsknią za pokojem i  dobrobytem, które zapewnił im mój ojciec i  jego
przodkowie. Ta’Akarowie są dumni z królewskich rodów. Ponieważ jednak jeden
człowiek nigdy nie powinien decydować o  losie miliardów, przywrócę system
parlamentarny, który istniał w czasie, gdy władzę sprawował mój ojciec. Uwierz,
że Ta’Akarowie podziwiają szlachetność, ale ponad wszystko kochają wolność.
– Tak właśnie powinno być – zgodził się Nathan.
– Oczywiście.
Nathan pociągnął długi łyk, opróżniając szklankę.
– Tug, jedna rzecz nie daje mi spokoju. Dlaczego ukrywałeś prawdziwą
tożsamość nie tylko przede mną, ale przed wszystkimi? O  ile wiem, jedynie
Dumar znał prawdę.
– Musisz coś zrozumieć, Nathanie. Śmierć ojca, zdrada brata, długi i bolesny
powrót do zdrowia, to wszystko sprawiło, że zgorzkniałem i stałem się wrakiem
człowieka. Na Przystani odzyskałem spokój. Z  czasem praca na farmie molo
przyniosła mi zadowolenie, a ostatecznie znalazłem też miłość. Jeśli przyznałbym
się, kim jestem, niewątpliwie wcześniej czy później bym zginął. Caius nie
zostawiłby kamienia na kamieniu z  Przystani. Przetrwałem tylko dlatego, że
księcia Casimira Takara uważano za zmarłego. Od tego zależało także
bezpieczeństwo i życie moich dzieci.
– Ale zorganizowałeś Karuzari już po tym, gdy się ożeniłeś, prawda?
– Zgadza się. Przyglądanie się w spokoju temu, co robi Caius, było dla mnie
zbyt trudne. Gdy siły Ta’Akarów w  końcu dotarły na Przystań, zdałem sobie
sprawę, że nigdy nie będę wolny, nawet gdybym wciąż pozostawał w  ukryciu.
Nie zapewniłbym też bezpieczeństwa rodzinie. Zawsze dręczyła mnie
świadomość, że tylko ja mogę położyć kres rządom terroru. Ale Caius musiał
uwierzyć, że Karuzari są tylko bandą zbuntowanych radykałów,
ekstremistycznych wyznawców Legendy Początków. Gdyby podejrzewał, że
jestem ich przywódcą, zacząłby po kolei niszczyć całe światy, żeby mnie
odnaleźć. Musiałem pozostawać martwy, dopóki nie byłem w  stanie stawić mu
czoła. Twój okręt dał mi szansę.
– Przecież mogłeś powiedzieć. Chętnie udzieliłbym ci pomocy.
– Albo też odmówiłbyś, wyrzucił mnie z okrętu i wykonał skok powrotny na
Ziemię. Właśnie tego od samego początku chciała komandor Taylor.
Nathan nalał sobie więcej wody.
– Rozumiem twój punkt widzenia.
Tug popatrzył Nathanowi prosto w oczy.
– Nathanie, najbardziej z  tego wszystkiego żałuję, że musiałem cię oszukać.
Byłeś moim największym sprzymierzeńcem i  najbardziej zaufanym
przyjacielem... Oczywiście z  wyjątkiem Maxa. – Uśmiechnął się. – W  końcu
osłonił mnie własnym ciałem.
Kapitan również się roześmiał.
– Jasne. A jak Deliza sobie z tym radzi? – zapytał, zmieniając temat. – Mam
na myśli to, że nagle stała się księżniczką.
– Jej największym zmartwieniem jest teraz to, że nie może od razu poznać
wszystkich nowych technologii. Zaczęła więc z zapałem studiować interesujące
ją dziedziny.
– A druga córka?
– Świetnie sobie radzi, bo jest za mała, żeby zrozumieć, co się stało.
Chciałbym podziękować za wysłanie promu, który przywiózł dziewczynki
z Corinair. Nie potrafię wyrazić wdzięczności za to, co zrobiłeś.
– Chciałem je po prostu chronić – odparł Nathan. – Mogą istnieć tacy, którzy,
podobnie jak Jalea, zostali zaskoczeni twoim ujawnieniem się. Również niektóre
takarańskie rody arystokratyczne mogą się na początku sprzeciwiać nowym
rządom. Postanowiłem więc dostarczyć twoje córki na Takarę, żebyś mógł się
nimi zaopiekować.
– Jeszcze raz dziękuję, Nathanie. Rozsądny z ciebie człowiek.
– Zastanawiałem się nad jednym. Czy dalej mogę cię nazywać Tugiem?
A może powinienem używać twojego prawdziwego imienia „Casimir”?
– Byłem Tugiem dłużej niż Casimirem, więc to jak najbardziej wystarczy.
– Odwołałeś grupę bojową zmierzającą w kierunku Corinair?
– Tak. Dwa dni temu Josh z Lokim polecieli Sokołem i przekazali dowódcom
okrętów moje rozkazy. Cała grupa jest już w  drodze powrotnej, a  za dwa
tygodnie ma przybyć na Takarę. W tajemnicy powiem ci, że będziemy co kilka
dni wysyłać Sokoła, żeby sprawdzał, co się dzieje. – Tug mrugnął znacząco
i nalał wody do szklanki. – Jeszcze nie ufam arystokratom. A co z tobą i twoim
okrętem, kapitanie? Jakie masz plany? Chyba wrócisz teraz na Ziemię?
– Tak, gdy tylko „Aurora” zostanie na tyle naprawiona, byśmy mogli
bezpiecznie ruszyć w drogę.
– Kapitanie, możemy zrobić o  wiele więcej. Gdybyś chciał pozostać z  nami
kolejny miesiąc, moglibyśmy ulepszyć uzbrojenie, pole siłowe...
– Tug, dziękuję za tak hojną propozycję – przerwał Nathan – ale zbyt długo
nie było nas w domu.
– Wiesz, że chcę ci udzielić większej pomocy.
– Uzbroiłeś okręt, wymieniłeś wszystkie działa elektromagnetycznie
i wyposażyłeś go w nowe myśliwce i pojazdy wielozadaniowe. Wkrótce zostanie
naprawiony kadłub. Zrobiłeś wystarczająco dużo, przyjacielu.
– Ale chcę zrobić o wiele więcej – stwierdził Tug.
– Czemu?
– Ponieważ jest jeszcze coś, o co chciałbym cię prosić, kapitanie Scott.
– Co masz na myśli?
– Chcielibyśmy dołączyć do Sojuszu.
– Przecież Karuzari są już członkami...
– Nie, nie chodzi o Karuzari. Mówię o Takarze, Nathanie. Chcemy dołączyć
do Sojuszu. Za kilka miesięcy możemy już dysponować kilkoma okrętami
z napędem skokowym, gotowymi nieść pomoc w razie potrzeby.
– To nie jest takie proste. Ziemia jest bardzo daleko stąd, a  podróż między
naszymi światami trwa długo.
– Masz rację. Przeczytałem również raport doktor Sorenson. Czy naprawdę
wierzysz, że urządzenie energii punktu zerowego „Campaglii” spowodowało, że
właśnie w tym miejscu kosmosu „Aurora” zakończyła superskok?
– Chyba ma to sens. Ale szczerze mówiąc, Tug, czasami nie jestem pewien,
w co powinienem wierzyć.
– Gdyby Jalea żyła, upierałaby się, że twoje przybycie było boską interwencją.
– Tak, masz rację.
– I co o tym sądzisz?
– Jak już powiedziałem, nie wiem, w co mam wierzyć.
Tug wziął głęboki oddech, podziwiając krajobraz.
– Jak myślisz, ile skoków trzeba wykonać, żeby wrócić na Ziemię?
– Abby uważa, że łącząc kilka mniejszych urządzeń energii punktu zerowego
używanych w  nowszych dronach komunikacyjnych, możemy zwiększyć zasięg
skoku nawet do pięćdziesięciu lat świetlnych. Jeśli to zadziała, wystarczy
zaledwie dwadzieścia skoków – odpowiedział Nathan.
– Czy czas ładowania się wydłuży?
– Raczej nie, bo większość mocy będzie pochodzić bezpośrednio z urządzeń
energii punktu zerowego, które nawet przy dziesięcioprocentowej wydajności
pozwalają na wykonywanie długich skoków. Oczywiście trzeba jeszcze
przeprowadzić symulacje, żeby określić poziom wyjściowy, przy którym
urządzenia zaczynają zakłócać pole skokowe.
– A  zatem chociaż to rozwiązanie nie umożliwi wykonania superskoku,
pomoże ci szybciej dostać się do domu.
– Jeśli wszystko pójdzie dobrze, moglibyśmy wystartować za dwa tygodnie.
Biorąc pod uwagę to, ile już jesteśmy w gromadzie Pentaura, znajdziemy się na
Ziemi mniej więcej w tym samym czasie, gdybyśmy po pojawieniu się tutaj od
razu rozpoczęli podróż powrotną.
– Nathanie, przykro mi, że nie mogłeś szybciej wrócić do domu. Jednak
dokonałeś tutaj wspaniałej rzeczy. Wyzwoliłeś miliardy ludzi, a  co ważniejsze,
połączyłeś nas ponownie z  miejscem, skąd pochodzi cała ludzkość. To, co
zrobiłeś, zmieni bieg historii w tej części Galaktyki. Miejmy nadzieję, że zmieni
to również historię w twojej ojczyźnie.
Z korytarza wszedł okazale ubrany dżentelmen.
– Obiad przygotowany, Wasza Wysokość.
– Dziękuję – odpowiedział Tug i zwrócił się do Nathana: – Czy będziesz mi
towarzyszyć przy posiłku?
– Chętnie. Wykorzystam ten czas, żeby się czegoś więcej o tobie dowiedzieć.
– Bardzo dobrze, kapitanie – zaśmiał się Tug. – Mam jeszcze kilka tajemnic
w zanadrzu.

***
– Jak to się nazywa? – zapytał Władimir w trakcie jedzenia.
– Chyba dollag – odpowiedział Nathan. – To taka duża, ohydna istota, która
żyje na księżycu krążącym wokół jednego z  gazowych gigantów. Strasznie
wyglądająca rzecz z  kłami, dużymi trzepoczącymi policzkami i  głosem, który
może rozerwać bębenki. Nie rozumiem, dlaczego ktoś wpadł na pomysł, żeby to
zjeść!
– Wygląda na to, że musiał być wtedy bardzo głodny.
– Być może. W każdym razie jest to wyjątkowo wyszukane danie na Takarze.
– Wiem już nawet dlaczego. Ma wspaniały smak. Jak oni to przyrządzają?
– Najwyraźniej trzeba go piec przez kilka dni w niskich temperaturach, żeby
zmiękczyć wszystkie ścięgna i  inne takie. Niełatwe zadanie. Tug przysłał nam
duże opakowanie z  daniem gotowym do spożycia. Powiedział, że możemy je
zamrozić i delektować się nim przez następne tygodnie.
Władimir wreszcie zaspokoił głód i odsunął talerz, odchylając się w fotelu.
– Ale sobie pojadłem! – oznajmił z satysfakcją.
– Nie dziwię się. Zjadłeś pół dollaga. Spójrz, Tug przesłał zdjęcie tego
zwierzątka. – Nathan podał Władimirowi datapad.
Nagle właz się otworzył, a do środka weszła komandor Taylor.
– Przepraszam, sir. Nie przeszkadzam?
– Ależ skąd! – zapewnił Nathan, zapraszając ją do stołu.
– Co to za nieprzyjemny zapach? – zapytała.
– Dollag – oznajmił Władimir, wycierając usta.
– To jakieś jedzenie? Okropieństwo.
– To nie jest roślina, więc oczywiście nie ma nic wspólnego z  zapachem
świeżo parzonej herbaty – wyjaśnił kapitan.
– Chyba nie można tego zakwalifikować nawet do zwierząt – stwierdził
Władimir, obracając zdjęcie dollaga w  datapadzie i  bezskutecznie próbując
domyślić się, gdzie jest góra, a gdzie dół.
– Jakie wieści przynosisz? – Nathan zwrócił się do Cameron.
– Brygady remontowe zakończyły prace, a ranni, którymi opiekowano się na
Takarze, zostaną wysłani na Corinair. Komandor porucznik Nash melduje, że cała
załoga jest już na pokładzie.
– Czy kapitan Waddell też znajdzie się w grupie lecącej na Corinair?
– Tak jest. Kilka dni temu uznano, że jego stan jest na tyle stabilny, by można
go było przetransportować do domu – odpowiedziała Cameron. – Właściwie nie
sądzę, żeby lekarze mieli jakiś wybór – dodała z uśmiechem.
– Nie dziwi mnie to – stwierdził kapitan. – A co z zaopatrzeniem?
– Mamy już prawie wszystko, sir. Uzbrojenie, materiały eksploatacyjne,
wyposażenie medyczne. Magazyny są pełne. Otrzymaliśmy nawet sześć
syntezatorów. Gdy dotrzemy na Corinair, kupimy także żywność. Najwyraźniej
rząd Ancot udzielił Corinairianom znacznej pomocy, żeby gospodarka mogła się
szybko podnieść.
– Tak. Byłem pewien, że gdy tylko skończy się wojna, współpraca między
planetami zacznie się rozwijać – odpowiedział Nathan i  zwrócił się do
Władimira: – Jak sobie radzimy z naprawami?
– Prace, które musieliśmy wykonać w  porcie, zostały ukończone. Pozostały
tylko drobne rzeczy, z  którymi poradzimy sobie w  drodze powrotnej. Doktor
Sorenson i takarańscy naukowcy będą eksperymentować zarówno z urządzeniami
energii punktu zerowego z dronów komunikacyjnych, jak i ulepszeniami napędu
skokowego.
– Jak układa się współpraca Corinari z Ta’Akarami?
– Zgodnie z  przewidywaniami występują pewne napięcia – przyznała
Cameron. – Nie sądzę jednak, żeby pojawiły się poważne problemy. Główny
bosman Montrose będzie trzymać ludzi w ryzach, podobnie zresztą jak porucznik
Montgomery.
– Co o nim sądzisz?
– Profesjonalista, pewny siebie, chętny do nauki. Myślę, że to był dobry
wybór.
– Przybył z  polecenia Tuga. Pochodzi z  jednego z  nielicznych rodów
arystokratycznych, którym Tug ufa. Muszę jednak przyznać, że wciąż czuję się
nieswojo, widząc Ta’Akarów na pokładzie.
– Zgadzam się, ale jeśli mamy zamiar wykorzystać takarańską technologię,
powinniśmy współpracować z ich specjalistami.
– Czy zapoznałeś się z informacjami przesłanymi do bazy danych? – zapytał
Władimir. – Jeśli chodzi o pola siłowe i broń energetyczną, wyprzedzają nas co
najmniej o  sto lat. Wdrożenie syntezatorów sprawi, że drukarki komponentów
staną się przestarzałe.
Nathan skinął głową, odsuwając się od biurka.
– Cóż, chyba już czas, żebyśmy znowu ruszyli w podróż.
– Tak – zgodziła się Cameron. – Trzy tygodnie w  porcie to wystarczająco
długo.
– Właściwie jestem zaskoczony, że w  tak krótkim czasie udało się naprawić
tyle systemów – powiedział Władimir.
– Dobrze mieć pod ręką stocznię i  tysiąc specjalistów do pomocy – rzekł
Nathan, wstając. – Możemy zaczynać?
Opuścił salę odpraw i wyszedł na mostek.
– Panie Hayes, czy jesteśmy gotowi do opuszczenia orbity?
– Wszystkie systemy działają, kapitanie – odpowiedział Josh zza konsoli
sternika.
– Panie Sheehan?
Loki odwrócił się ze stanowiska nawigatora, by spojrzeć na kapitana.
– Skok na Corinair wyznaczony i zapisany, sir.
– Łączność?
– Wszystkie działy gotowe do startu, kapitanie – poinformowała Naralena.
– Stanowisko taktyczne?
– Wszystkie systemy funkcjonują poprawnie. Brak zagrożeń, pokład
lotniskowy zamknięty – odpowiedziała Jessica.
– Bardzo dobrze. Łączność, poinformować kontrolera stoczni, że wyruszamy.
– Tak jest.
– Nie mogę uwierzyć, że w końcu wracamy do domu – wyszeptała Cameron.
– Pani komandor, po drodze mamy jeszcze jeden przystanek.
– Kontroler portu zezwolił na start – poinformował Josh.
– Kable sygnałowe odłączone i schowane – dodał Loki.
– Startujmy, panie Hayes – rozkazał Nathan, siadając w fotelu dowódcy.
– Tak, kapitanie. Zwalniam zaczepy cumownicze – odpowiedział Josh.
„Aurora” lekko zadrżała, gdy uchwyty mocujące w  końcu się otworzyły. – Lot
swobodny. Rozpoczynam przemieszczenie w górę.
Nathan obserwował, jak takarańska stocznia zaczyna się przesuwać w  dół
i znikać z ekranu.
– Powoli naprzód, panie Hayes.
– Tak jest, powoli naprzód – odpowiedział Josh.
– Widzę „Avendahla” – powiedziała Cameron.
Nathan przyjrzał się uważnie potężnemu pancernikowi.
– Wyrządziliśmy więcej szkód, niż myślałem. Dziwię się, że nie został jeszcze
naprawiony.
– To normalne – odpowiedział Władimir. – Przecież wszyscy w  stoczni
zajmowali się „Aurorą”.
– Opuściliśmy port – poinformował Loki. – Przed nami otwarta przestrzeń.
– Zwiększyć prędkość do standardowej skokowej.
– Tak jest.
– Punkt skoku za pięć sekund – oznajmił Loki.
– Uwaga, załoga. Przygotować się do skoku – przekazała Naralena.
– Wiesz, nigdy tego jeszcze nie widziałem – wyznał Władimir.
– Naprawdę? – zdziwił się Nathan.
– Gdy wykonujemy skok, zawsze siedzę w maszynowni.
– Nie powinieneś więc być tam również teraz?
– Pewnie tak – przyznał Rosjanin z uśmiechem.
– Skok!
Władimir patrzył na główny ekran widokowy, gdy niebieskobiałe światło
spłynęło po przedniej części kadłuba „Aurory”. W ułamku sekundy blask nasilił
się, by rozjaśnić cały mostek. Chwilę później zniknął, a na ekranie pojawiła się
Corinair.
– Skok zakończony – zakomunikował Loki.
– Wchodzę na orbitę – zameldował Josh.
– Mój Boże! – wykrzyknął Władimir.
– Tak, to się nigdy nie znudzi – zgodził się Nathan. Wstał i  odwrócił się
w  stronę Cameron. – Pani komandor, niech wszystkie oddziały Corinari stawią
się za godzinę na pokładzie hangarowym.
– Tak jest, sir – odpowiedziała trochę zdziwiona Taylor. Spojrzała pytająco na
Władimira, który wychodząc, jedynie wzruszył ramionami.
– Co się dzieje? – zapytała Jessica, gdy kapitan opuścił mostek.
– Nie mam pojęcia – przyznała Cameron.

***
Nathan szedł pewnie głównym korytarzem, kierując się na pokład hangarowy.
Rozmyślał o tym, przez co przeszli. Była to trudna wyprawa, ponieważ przeżyło
tylko dwudziestu pierwotnych członków załogi „Aurory”. Dokonali rzeczy, które
w  większości wydawały się niemożliwe. Odbyło się to jednak kosztem setek
tysięcy istnień ludzkich. Mając tego świadomość, Nathan przez pewien czas był
przygnębiony i zrezygnowany. W końcu Tug pomógł mu, mówiąc, że nawet bez
„Aurory” wszystko i tak by się wydarzyło. Zapewnił, że w dłuższej perspektywie
Nathan z  załogą prawdopodobnie uratowali miliony istnień. Chociaż kapitan
mógł dostrzec logikę w słowach Tuga, wiedział jednak, że zawsze będzie sobie
zadawać to samo pytanie: „Co by było, gdyby?”.
Teraz stanął przed kolejną ważną decyzją. Ponad połowę załogi stanowili
Corinairianie i  chociaż należeli do Sojuszu, nie uważał, że ma prawo rozkazać
im, by lecieli na Ziemię. Taka podróż mogłaby trwać miesiące, a  poza tym nie
było żadnej gwarancji, że pomyślnie się zakończy. Nie wiadomo było, co zastaną
po powrocie. I tak dostał już więcej, niż oczekiwał. Ci ludzie zasłużyli na wybór.
Nathan przeszedł przez właz i  znalazł się w  alei myśliwców. Dwie w  pełni
uzbrojone takarańskie maszyny czekały na wyrzutniach, gotowe do walki.
Pozostałe dwadzieścia cztery identyczne myśliwce stały przy ścianach. Pomiędzy
nimi ukrywały się pojazdy konserwacyjne. Wszystkie przymocowano do
pokładu, aby uniemożliwić przemieszczanie się podczas manewrów.
Nathan dotarł do otwartej śluzy transferowej, która prowadziła na główny
pokład hangarowy. Po obu stronach hali ustawiono dziesięć promów taktycznych
i  dwa towarowe, wszystko to dostarczone przez Tuga w  podzięce za
umożliwienie Takarze przyłączenia się do Sojuszu.
– Baczność! Kapitan na pokładzie! – rozkazał szef okrętu, gdy Nathan pojawił
się na środku sali. Przed nim stało prawie dwustu techników Corinari, pilotów
i  specjalistów. Byli to ludzie doskonale wyszkoleni, z  dużym doświadczeniem
bojowym. Zostawili rodziny, licząc się z  tym, że nigdy do nich nie wrócą.
Walczyli za „Aurorę”, za Corinair, za Sojusz. Teraz stali tutaj, czekając na słowa,
jakie miał wypowiedzieć kapitan.
– Spocznij! – rozkazał Nathan. – Siły Corinari powstały ponad trzydzieści lat
temu, aby chronić ojczystą planetę przed inwazją. Waszą dewizą zawsze był
doskonały trening i  poświęcenie. W  bitwie pod Ancot i  podczas inwazji na
Takarę zrobiliście coś więcej niż tylko uratowanie Corinair. Uwolniliście całą
gromadę Pentaura z  jarzma Caiusa. Zmieniliście bieg historii i  przywróciliście
społeczeństwu te same prawa, które miało na początku. Powinniście być z tego
dumni. Zawsze będziemy pamiętać o  was, a  także o  tych, którzy nie przeżyli.
„Aurora” musi wrócić na Ziemię, żeby obronić ją przed agresorami. Podróż
potrwa tygodnie, a  może nawet miesiące i  nie ma gwarancji, że zakończy się
sukcesem. Nie wiemy też, co zastaniemy na miejscu. Zdobyliśmy niewiele
informacji o wrogach, ale sądzimy, że są znacznie potężniejsi niż Ta’Akarowie.
Naszym obowiązkiem jest ochrona Ziemi i  miliardów ludzi, którzy ją
zamieszkują. Nie mogę rozkazać wam, abyście wyruszyli z nami w tę podróż, ani
też obiecać, że ktokolwiek z was wróci na Corinair. Proszę tylko o ochotników.
Nathan spojrzał na członków sztabu, stojących po prawej stronie. Cameron,
Władimir i Jessica, podobnie jak inni, których poznał w gromadzie Pentaura, stali
się jego najbliższymi przyjaciółmi i rodziną.
– Znajdujemy się teraz na orbicie Corinair. Ci, którzy chcieliby wrócić do
rodzin, mogą to zrobić bez poczucia winy, ponieważ wszyscy walczyliście
dzielnie i  honorowo. Na końcu pokładu hangarowego czeka prom, którym
wrócicie na planetę. Dziękuję za służbę i  życzę wszystkim szczęśliwego
i dostatniego życia.
Nathan stał ze sztabem dowodzenia w milczeniu, czekając, aż żołnierze, którzy
będą chcieli wrócić, opuszczą szeregi i udadzą się w stronę promu. Przez ponad
minutę ani jeden Corinari nie poruszył się. Wreszcie Montrose, szef okrętu
i dowódca kontyngentu, wystąpił naprzód i krzyknął z całych sił:
– Sojusz!
– Walczymy wspólnie! – odpowiedzieli wszyscy jednym głosem.

KONIEC TOMU SZÓSTEGO

You might also like