Professional Documents
Culture Documents
Emilia Galotti
Emilia Galotti
Emilia Galotti
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
BIBLIOTEKA
NAJCELNIEJSZYCH ÜTW0RÚW
LITERATURY EUROPEJSKIEJ.
L it e r a t u r a N ie m ie c k a .
WARSZAWA.
NAKŁAD I DRUK S. LEW ENTALA,
G. E . L e s s in g .
EMILIA GALOTTL
TRAGEDYA W PIĘCIU AKTACH.
PBZBŁO ZYŁ
Tłómacz „Wallensteiiiau.
W A R S Z AWA.
NAKŁAD I DRUK S. LEW ENTALA.
$03B0.iieH0 IíeH3ypoio.
B a p n ia B a , 18 H o ü ó p íi 1877 rop,a.
§*© £ %
% * '£ /
‘ v i?
5^4
^ y d a n o ¿ dubJafów
Ä Uzûw, w L&ûj$
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
EMILIA GALOTTI.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
O S O B Y
E m ilia Galotti. Hrabia Appiani.
Odoardo Galotti, jej ojciec. Hrabina Orsina.
Klaudya, jego żona. Angelo.
Hektor Gonzaga, książę Gwastalli. Battista, służący księcia.
M arinelli, szambelan księcia. Pirro, służący Galottich.
Camillo Rota, jeden z radców. Sługi księcia.
Conti, malarz.
A K T I,
S C E N A I.
k s ią ż j j sam, późnićj służący.
S C E N A II.
CONTI, KSIĄŻĘ.
S C E N A III.
k s ią ż ę (sam).
Jej portret!... dobrze!... Jej portret, to przecież nie ona sama...
A może w portrecie znajdę to, czego w oryginale już nie widzę... Nie
chcę jednakże tego znaleźć... N atrętny m alarz... Sądzę doprawdy,
że ona go przekupiła... A gdyby w reszcie! G dyby inny obraz, inne-
mi farbami, na innem tle namalowany, chciał jej ustąpić miejsca
w mojem sercu; doprawdy, sądzę, że byłbym z tego zadowolony...
G d y ją kochałem, byłem zawsze ta k lekki, ta k wesół, tak swobo
dny... a teraz to w szystko zniknęło... A le n ie ! n ie! nie! C zy mi
z tern ciężej, czy lżej, wolę stan mój dzisiejszy! ( Wchodzi Conti
z obrazami, 2 których jeden odwrócony opiera o krzesło.)
S C E N A IV .
KSIĄŻĘ, CONTI.
S C E N A Y.
k s ią ż ę (sam).
He ch ce ! (Bo obrazu.) Z a jak ąk olw iek cenę, będę cię miał
zawsze jeszcze zbyt tanio... A ! piękne dzieło s z tu k i! czy to prawda,
że jesteś mojem?... Gdybym i ciebie mógł posiadać także, piękne
dzieło n a tu ry !... Ile chcesz za to, poczciwa m atko?... He chcesz,
stary m ruku?... Zażądaj ty lk o ! zażądajcie!... Najchętniej kupiłbym
ciebie, czarodziejko, od ciebie sam ej!... To oko pełne uroku i skro
mności!... T e usta!... a gdy się otw orzą! gdy się uśmiechną!... T e
usta!... K to ś nadchodzi... Jeszcze jestem o ciebie zbyt zazdrosny.
( Odwraca portret do ściany.) To zapewne M arinelli. Pocóżem ka za ł
posyłać po n ieg o ! Jakiżbym miał piękny ranek!... {Wchodzi Mari
nelli.)
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
E M ILIA GALOTTI. 13
S C E N A V I.
M AR INELLI, KSIĄŻĘ.
S C E N A V II.
k s ią ż ę (sam).
S C E N A V III.
KAM ILLO ROTA, KSIĄŻĘ.
A K T II.
S C E N A I.
K LAU D YA GALOTTI, PIRRO.
S C E N A II.
CIŻ SAMI, ODOARDO.
S C E N A III.
PIRRO, później ANGELO.
S C E N A IY .
ODOARDO, K LAU D YA , PIRRO.
S C E N A V.
k laudya {sama).
. Co za człow iek!... O ! surowa cn ota!... jeśli to tylko zasługuje
na imię cnoty... W szystko w ydaje mu się podejrzanem, wszystko
karygodnem!... A ! jeżeli to się ma nazywać znajomością ludzi... to
któżby pragnął ich poznawać?... Gdzież to jednak bawi Em ilia?...
Jest on nieprzyjacielem ojca, a zatem... a zatem, jeżeli córka wpadła
mu w oko, to już koniecznie dlatego, aby go zniew ażyć? {Emilia
wbiega przestraszona i pomieszana.)
S C E N A V I.
EM ILIA, KLAUDYA.
S C E N A V II.
TEŻ SAME, APFIA N I.
S C E N A V III.
A P P IA N I, K LAÜ D YA .
Appiani {patrzy za nią przez chwilę, smutny.) P e rły znaczą łzy !...
Chw ilkę cierpliwości?... Tak, gdyby czas istniał jedynie na zewnątrz
nas!... G dyby minuta na zegarze nie mogła zamienić się d ia n a s
w całe l a t a !...
K lau d ya. Emilia równie szybkie, ja k trafne zrobiła spostrzeżenie.
Poważniejszym jesteś, hrabio, dzisiaj, niż zw ykle. K ro k tylko jeden
oddziela cię od celu tw ych życzeń... miałżebyś żałować, panie hra
bio, że swym życzeniom taki cel założyłeś ?
Appiani. A h ! moja matko, czyż możesz podejrzewać twego sy
na?... To prawda jednak, że jestem dzisiaj niezw ykle pomięszany
i posępny. Z w aż jednak, łaskaw a pani, że mieć tylko krok jeden
do celu, a w cale jeszcze nie puścić się w drogę, to jest w istocie rze
czy wszystko jedno. W szystko co widzę, w szystko co słyszę,
w szystko o czém marzę, przekonywa mnie od wczoraj i przedwczoraj
o téj prawdzie. T a myśl czepia się każdej innéj, którą się zająć po
winienem albo pragnę... Co to je st? nie pojmuję zupełnie.
K laudya. Przejm ujesz mnie niepokojem, panie hrabio...
Appiani. Jedno łączy się z drugiém!... Jestem zagniewany, za
gniew any na mych przyjaciół, na siebie samego...
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
EM ILIA GALOTTI. 29
R laud ya. Ja k to ?
A ppiani. Moi przyjaciele wym agają bądź co bądź, żebym powie
dział księciu chociaż słówko o mem małżeństwie, nim zostanie za
w arte. P rzyznają mi wprawdzie, że nie jestem do tego obowiązany,
ale twierdzą, że szacunek mu należny wym aga tego... I byłem tyle
słaby, żem im to przyrzekł... W łaśnie teraz chciałem jeszcze jechać
do niego.
R lau d ya (pomięszana). Do księcia? ( Wchodzi Pirro.)
S C E N A IX .
C1Ż SAMI, PIRRO, później M AR INELLI.
S C E N A X.
M ARINELLI, A PPIAN I.
S C E N A X I.
A PP IA N I, późnićj K LAU D YA .
A K T Ili.
S C E N A I.
KSIĄŻĘ, M ARINELLI.
http://dlibra.ujk.edu.pl
łość, postanowiłem doprowadzić go do gniewu. Zacząłem mu pra
w ić takie rzeczy, że się zapomniał. O braził mnie, zażądałem zadość
uczynienia... zaraz, natychmiast. M yślałem sobie: albo on mnie,
albo ja jego... Jeśli ja jego, to pole dla nas otw arte... Jeśli on mnie...
a no, gdyby nawet... w takim razie musi uciekać, a k sią żę przynaj
mniej zyska na czasie.
Książę. T yb yś to b ył zrobił, M arinelli?
M arinelli. H a ! należałoby naprzód wiedzieć, poświęcając się dla
w ielkich tego świata, ja k się zostanie wynagrodzonym.
Książę. A hrabia? Pow iadają o nim przecież, że mu nie trzeba
takich rzeczy powtarzać dwa razy.
M arinelli. Z a le ży to od okoliczności zapewne... K tóżb y mu to
mógł brać za złe ? Odpowiedział, że ma dziś coś ważniejszego do
czynienia, niż staw ać ze mną do w alki. W yzn a czył mi termin do
piero w tydzień po swym ślubie...
Książę. Z Em ilią G a lo tti!.. T a myśl przyprowadza mnie do
wściekłości... I na tern poprzestałeś?... odszedłeś i przychodzisz
chełpić się z tego, żeś chciał życie narazić, żeś się dla mnie poświę
ca ł?
M arinelli. Cóż jednak, dostojny panie, miałem jeszcze uczynić?
Książę. Jeszcze uczynić?... T ak, ja k b y już co uczynił!
M arinelli. R acz jednak powiedzieć, dostojny panie, co sam
w swojej sprawie zrobiłeś? M iałeś książę sposobność mówić z nią
w kościele; o cóż się w asza książęca mość z nią umówiłeś ?
Książę {szyderczo). Ciekawości masz dosyć!... K tórą ja tylko
zaspokoić winienem!... O ! w szystko poszło w edług życzenia. N ie
potrzebujesz się fatygow ać, mój najusłużniejszy przyjacielu!... Ona
z najw iększą chęcią przychyliła się do mych żądań, zdawało się na
w et, że miała ochotę je uprzedzić. Mogłem b ył ją zabrać od razu
z sobą. (Zimno i rozkazująco.) T eraz w iesz już, coś chciał wiedzieć,
panie Marinelli, i możesz odejść.
M arinelli. I możesz odejść!... T ak, tak, to je st koniec p iosen ki!
I taki byłby naw et wówczas, gdybym się starał dokonać czegoś nie
możliwego... Niemożliwego, powiedziałem?... T a k niemożliwem nie
było to w istocie, ja k raczej zuchwałem. G dybyśm y mieli pannę
w swej mocy, to ręczę, że ze ślubu nicby nie było.
Książę. B a ! b a ! za coby ten człow iek nie r ę c z y ł! N ie trzeba
nic więcej, tylko żebym mu dał oddział mojej straży przybocznej,
aby w raz z nią u krył się w zasadzce przy drodze, napadł w pięćdzie
sięciu na powóz, porwał dziewczynę i w tryumfie mi ją przyprowa
dził !...
M arinelli. N ieraz już porywano dziewczynę tak, że to nie w yg lą
dało w cale na gwałtowne porwanie.
G. E. L e s s in g : E m ilia G alotti. 3
Biblioteka Cyfrowa UJK
34 http://dlibra.ujk.edu.pl
G. E. LESSING.
K sią żę. G dybyś coś podobnego zrobić potrafił, tobyś z tem na
przód się nie przechwalał.
M arinelli. Z a następstwa jednak nie można być odpowiedzial
nym... M oże zajść przy tem ja k i nieszczęśliwy wypadek.
K sią żę. C zyż ja mam zw yczaj czynić kogo odpowiedzialnym za
to, czemu nie mógł zapobiedz ?
M arinelli. A zatem, dostojny panie... ( Słychać z daleka wystrzał)
H a ! co to było?... czy dobrze słyszałem ?... C zy nie słyszałeś strza
łu, mości książę?... A teraz drugi!
K siążę. C o to j e s t ? co to z n a c z y ? ...
M arinelli. J a k sądzisz, w asza książęca mość?... Co będzie, jeśli
okazałem się czynniejszym, niż książę m yślałeś?...
K sią żę. C zynniejszym ?... Pow iedzże więc...
M arinelli. K rótko mówiąc, to o czem wspominaliśmy, robi się
właśnie.
K sią żę. C zy podobna?
M arinelli. Tylko racz, książę, nie zapomnieć tego, o czem mnie
przed chwilą zapewniłeś... Mam teraz słowo waszej książęcej mości,
że...
K sią żę. Urządzonem to jednak zostało w taki sposób...
M arinelli. W ja k i coś podobnego urządzać należało!... W yk on a
nie powierzone je st ludziom, na których spuścić się mogę. D roga
idzie tuż koło zwierzyńca. Tam część z nich napadnie powóz, w za
miarze zrabowania go. A druga część, przy której je st jeden z mo
ich służących, wypadnie ze zw ierzyńca na pomoc napadniętym. Pod
czas bójki pozornej między obydwiema stronami, mój służący ma
porwać Em ilię, jak o b y dla ocalenia jej, i przez zw ierzyniec przyniesie
ją do zamku... T a k je st ułożone... Cóż powiesz na to, mości k sią żę?
K sią żę. R zecz to dla mnie zupełnie niespodziana!... Jakaś mnie
przejmuje obawa... (Marinelli przystępuje do okna.) D laczego w y
glądasz ?
M arinelli. To musi być z tej oto strony... T a k !... człow iek w ma
sce przeskakuje przez parkan zwierzyńca... zapewne śpieszy zaw ia
domić o pomyślnym rezultacie... Oddal się, dostojny panie...
K sią żę. A h ! Marinelli...
M arinelli. No cóż?... Niepraw daż, że teraz zrobiłem za wiele,
ta k ja k przedtem było za m ało?
K siążę. N ie to... Jednakże, mimo to w szystko, nie widzę...
M arinelli. C zego?... Najlepiej w szystko od razu !... Oddal się
książę szybko... człow iek zam askowany nie powinien cię widzieć.
(Książę wychodzi.)
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
E M ILIA GALOTTI. 35
S C E N A II.
MARINELLI, późniój A1SGELO.
S C E N A III.
KSIĄŻĘ, M AR INELLI.
S C E N A IV .
M AR INE LLI, późUlej BATTISTA, EMILIA.
S C E N A V.
S C E N A V I.
BATTISTA, M AR INE LLI.
S C E N A V II.
CIŻ SAMI, K LAU D YA .
S C E N A V III.
K LA U D Y A , M AR INELLI.
M arinelli. K tó żb y inny ?
K lau d ya. To ta k !... N ieszczęśliw a ja m atka!... A jej ojciec!
jej ojciec! Przeklinać będzie dzień, w którym się urodziła... prze
klinać będzie mnie...
M arinelli. N a B oga, łaskaw a p a n i! co pani znów przyszło do
głow y ?
K laudya. To rzecz jasna!... C zyż nie?... D ziś w kościele!...
w oczach W szechm ocnego! w obec P rzed w ieczn ego! zaczęło się to
łotrowstwo, a oto ko n iec! (Do Marinellego.) H a ! morderco, tchórz
liw y, nędzny m orderco! Niedośó odważny, aby mordować własną
ręką, ale dość nikczemny, aby mordować dla zadowolenia cudzej
żądzy!... K a z a ć mordować!... W yrzutku morderców!... U czciw i
mordercy nie ścierpieliby cię pomiędzy sobą! ciebie! ciebie!... cze
muż nie mam całej mojej żółci, całego mego jadu wypluć ci w tw arz
jednym wyrazem ?... ciebie! ciebie, ra jfu rze !
M arinelli. M ówisz od rzeczy, łaskaw a pani... A le miarkuj przy
najmniej swój k rzyk dziki i nie zapominaj gdzie jesteś...
K laudya. Gdzie jestem ? Mam pamiętać gdzie jestem ? Co ob
chodzi lwicę, której młode w ydarto, czyim je st las, w którym ryczy ?
E m ilia (za sceną). H a ! moja m atka! słyszę moją m a tk ę !
K lau d ya. Jej głos! to ona! usłyszała m nie! usłyszała mnie!...
I ja miałam nie k rzyczyć? Gdzie jesteś, moje dziecko? Id ę ! id ę !
(Wpada do pokoju. Marinelli za nią.)
A K T IV.
S C E N A I.
KSIĄŻĘ, M AR INE LLI
S C E N A II.
CIŻ SAMI, BATTISTA.
iak dla księcia. Odprawić ją jednak nie będzie łatw o. Cóż książę
pragniesz uczynić?
K sią żę. Pod żaduym pozorem nie mówić z nią, oddalić się.
M arinelli. D o b rze! tylko p ręd ko ! J a ją przyjmę.
K siążę. A le tylko dlatego, aby ją nakłonić do odjazdu. W ięcej
o niczem się nie rozgaduj. M amy w ażniejsze sprawy do załatw ie
nia,..
M arinelli. N ie, mości książę, te w ażniejsze są już zrobione...
B ąd ź książę dobrej m yśli! Czego jeszcze brakuje, zrobi się z pewno
ścią samo przez się... A le zdaje mi się, że ju ż ją słychać... Chciej się
pośpieszyć k s ią ż ę ! Tam... ( Wskazuje gabinet, do którego książę się
udaje.) Jeżeli książę zechcesz, będziesz mógł nas słyszyć. O ba
wiam się, przeczuwam, że przyjechała w nienajlepszem usposobieniu.
(Wchodzi Orsina.)
S C E N A III.
ORSINA, M AR INELLI.
S C E N A IY .
CIŻ SAMI, KSIĄŻĘ.
S C E N A Y.
ORSINA, M ARINELLI.
cież książę-. „Do innego razu, moja kochana h rab in o!” C zyż nie
tak powiedział ? żeby mi dotrzymał słowa, żeby nie miał żadnego
pretekstu do niedotrzymania mi słowa, prędko, Marinelli, skłam
a pójdę.
M arinelli. K siążę, kochana hrabino, rzeczyw iście nie je st sam.
Są u niego osoby, od których się na chwilę oddalić nie może, osoby,
które właśnie uszły wielkiego niebezpieczeństwa. H rabia Appiani...
Orsina. On je st u księcia?... Szkoda, Marinelli, że na tern kłam
stwie złapać cię muszę. Prędzej, mów ja k ie inne. Bo hrabia A p
piani, jeżeli o tern nie wiesz jeszcze, został właśnie zastrzelony przez
rozbójników. Powóz w iozący jego zw łoki spotkałam w yjeżdżając
z miasta... A może to nieprawda? Może mi się tylko m arzyło?
M arinelli. N iestety! nie marzyło się pani. L ecz ci, którzy z hra
bią byli, zdołali szczęśliwie schronić się do zamku, a mianowicie jego
narzeczona i m atka narzeczonej, z któremi jech ał do Sabionetty na
obrządek zaślubin.
Orsina. A w ięc one? one są u k się c ia ? N arzeczona? i m atka
narzeczonej ? C zy narzeczona je st ładna?
M arinelli. K się cia nadzwyczaj obeszło jej nieszczęście.
Orsina. Spodziewam się, nawet gdyby była brzydka... Bo los jej
jest okropny. Biedne, dobre dziewczę... wówczas, gdy miał zostać
twoim na zawsze, został ci na zawsze w y d a r ty ! K tóż to je st ta na
rzeczona? C zy ja jej nie znam? T a k długo nie byłam w m ieście,
że o niczem nie wiem.
M arinelli. To Emilia Galotti.
Orsina. Co?... Em ilia G alo tti? Em ilia G alotti?... M arinelli!
strzeż się, żebym tego kłam stwa za prawdę nie w z ię ła !
M arinelli. Ja kto ?
Orsina. Em ilia G alotti ?
M arinelli. W ątpię, żebyś ją znała, hrabino...
Orsina. M oże! może! chociażby dopiero od dzisiaj. Doprawdy,
M arinelli? Em ilia G alo tti? Em ilia G alotti je st tą nieszczęśliwą na
rzeczoną, którą książę pociesza?
M arinelli (do siebie). Czyżbym już za wiele powiedział?
Orsina. A hrabia Appiani b ył narzeczonym tej nieszczęśliwej ?
ten sam dzisiaj zastrzelony Appiani?
M arinelli. Nieinaczej.
Orsina. B ra w o ! o ! b raw o ! brawo ! (Klaszcze w ręce.)
M arinelli. Jakto ?
Orsina. Uściskałabym szatana, który go do tego namówił.
M arinelli, K to namówił? do czego?
Orsina. Tak, uściskałabym, uściskałabym go. Choćbyś to nawet
ty byt tym szatanem, M arinelli!
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
EM ILIA GALOTTI. 51
M arinelli. H rab in o!
Orsina. Chodź tu ta j! Patrzaj na m nie! śm iało! oko w o k o !
M arinelli. Ho, cóż?
Orsina, C zy nie wiesz co ja m yślę?
M arinelli. Zkądżebym mógł wiedzieć ?
Orsina. N ie miałeś w tern żadnego udziału?
M arinelli. W czem?
Orsina, P rzysiąż!... Nie, nie przysięgaj!... Popełniłbyś jeden
grzech więcej... A lbo dobrze, przysiąż. Co znaczy jeden grzech
mniej albo jeden więcej dla tego, kto ju ż jest potępiony! N ie mia
łeś wT tern żadnego udziału ?
M arinelli. Przestraszasz mnie, hrabino!
Orsina. Z pewnością?... A więc, Marinelli, czy w tw ojem dobrem
sercu nie powstało ja k ie podejrzenie?
M arinelli. Jakto ? względem czego ?
Orsina. Dobrze... w ięc ja ci powierzę tajemnicę... ale taką, na
którą w łosy powstaną ci na głowie... A le tutaj, tak blizko drzwi,
mógłby nas kto usłyszeć... I... {Kładzie palec na ustach.) Słuchaj!
w największej tajem nicy! w największej tajem nicy ! {Zbliża usta do
jego ucha, jakby mu coś szepnąć chciała, mówi jednak bardzo głośno.)
K sią żę je st m ordercą!
M arinelli. Hrabino... hrabino... tracisz głow ę !
Orsina. Grłowę? H a! h a! ha! {Śmiejąc się na cały głos.) Rzadko
kiedy, a może nigdy nie byłam tak zadowoloną z mojej głow y, ja k
w tej chwili... Niezawodnie, M arinelli... ale niech to pozostanie po
między nami. {Cicho.) K sią żę je st mordercą! mordercą hrabiego
A p p ia n iL . N ie rozbójnicy to, ale pomocnicy księcia, ale książę go
zam ordow ał!
M arinelli. Z kąd podobna potworność mogła postać na ustach
i w umyśle pani?
Orsina. Z k ąd ?... Bardzo naturalnie... Z tą Em ilią G alotti, która
teraz jest u niego, której narzeczony tak na łeb na szyję na tamten
św iat powędrować musiał... z tą Emilią G alotti rozm awiał książę
dzisiaj rano w krużganku pod Dominikanami bardzo długo i szeroko.
W iem o tern, widzieli to moi znajomi. S łyszeli nawet co z nią mó
w ił. No, kochany panie, straciłam gło w ę? Zdaje się, że potrafię
jeszcze kombinować rzeczy, które zostają z sobą w związku... Albo
może zdarzyło się to ta k niespodziewanie? Może dla ciebie i to jest
przypadek? O M arinelli, jeżeli tak sądzisz, to się tak samo nie
znasz na złości ludzkiej, ja k na Opatrzności boskiej.
Marinelli. Hrabino, naraziłabyś swoje życie...
Orsina, Gdybym to rozpowiadała innym?... Tern lepiej, tern le
piej !... Jutro krzyczeć o tern będę na rynku... A kto mi zaprzeczy...
4*
Biblioteka Cyfrowa UJK
52
http://dlibra.ujk.edu.pl
G. E. LESSING.
S C E N A V I.
CIŻ SAMI, ODOARDO.
S C E N A V II.
ORSINA, ODOARDO.
S C E N A V III.
CIŻ SAMI, K LAU D YA .
A K T V.
S C E N A I.
M AR INELLI, K S I Ą Ż Ę .
S C E N A II.
ODOARDO {sam).
Jeszcze nikogo tu nie ma?... Dobrze, będę jeszcze spokojniej
szym... To moje szczęście... N ie ma nic wstrętniejszego od siwej
głow y w gorączce młodzieńczej! M awiałem to często. A jednak
dałem się wprowadzić w uniesienie... I komu? kobiecie zazdrosnej,
kobiecie obłąkanej z zazdrości. Co ma wspólnego pokrzywdzona
cnota z pragnącym zemsty w ystępkiem ? J ą tylko powinienem rato
w ać... A tw oją sprawę... mój synu! mój synu!... N ie umiałem do
tychczas płakać, a teraz uczyć się nie chcę. Tw oją sprawę kto in
ny przyjmie za swoją... D la mnie w ystarczy, jeżeli morderca owoców
swojej zbrodni używ ać nie będzie. To go udręczy bardziej, niż sama
zbrodnia! Jeżeli przesyt i niesmak każą mu szukać coraz nowych
rozkoszy, niechże wspomnienie, że ta jedna mu się wym knęła, zapra
w i mu w szystkie inne g o ry c z ą ! Niech co noc we śnie oblany krw ią
nowożeniec przyprowadza przed jego łoże swą narzeczoną, a gdy
w yciągnie do niej dłoń pożądliwą, niech u słyszy nagle chichot pie
kielny i niech tak się przebudzi. {Wchodzi Marinelli.)
S C E N A III.
M ARINELLI, ODOARDO.
M arinelli. Gdzie pan byłeś tak długo, panie? gdzie pan byłeś?
Odoardo. C zy córka moja była tutaj ?
M arinelli. Ona nie, ale książę.
Odoardo. Niech mi w ybaczy. Musiałem odprowadzić hrabinę.
M arinelli. I cóż ?
Odoardo. Dobra k o b ie ta !
M arinelli. A gdzież pańska małżonka ?
Odoardo. Pojechała z hrabiną... Powóz nam odeśle zaraz. M o
że książę raczy pozwolić, abym aż do tego czasu tutaj z córką pozo
stał.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
E M ILIA GALOTTÍ. 59
S C E N A I Y.
ODOARDO (sam).
C o? N igd y! Mnie chcą przepisy wać dokąd ona ma się udać?...
Z pod mej w ładzy chcą ją usunąć?... K to chce tego? K to śmie?...
Ten, który w szystko co chce może uczynić? Dobrze, dobrze, a więc
zobaczy, ile ja także zrobić mogę, chociażbym może nie powinien!
Krótkow idzący ty ra n ie ! mogę się zmierzyć z tobą. K to nie sza
nuje żadnego prawa jest równie potężny, ja k ten co żadnemu nie pod
lega. C zy nie wiesz o tern? P rzychodź! przychodź!... A le cóż to?
Znowu gniew wchodzi w zapasy z rozsądkiem. Czego ja chcę? To,
o co się miotam, dopiero ma stać się. Czegóż to pleść nie może taki
dworski pasożyt!... Trzeba mu było przynajmniej dać się w ygadać!
Biblioteka Cyfrowa UJK
60 http://dlibra.ujk.edu.pl
G. E. LESSING.
S C E N A V.
KSIĄŻĘ, M AR INELLI, ODOARDO.
S C E N A V I.
odoardo (sam, po chwili, patrząc za nimi).
D laczego nie?... Z całego serca!... H a ! ha! ha! {Spogląda dziko
dokoła.) K to się tu śm iał? N a B oga, zdaje mi się, że to ja sam...
Bardzo pięknie! W esoło, w esoło! Zabaw a zbliża się do końca.
T a k albo t a k !... Lecz... {Chwila milczenia.) Jeżeli ona jest z nim
w porozumieniu? Jeżeli to tylko zw yk ła kom edya? Jeżeli nie jest
w artą tego, co dla niej chcę uczynić?... {Chwila milczenia.) D la niej
chcę uczynić?... Cóż to ja dla niej chcę uczynić?... C zy mam odwagę
sam sobie to powiedzieć... T ak, obmyśliłem coś! Coś takiego, o czem
tylko myśleć można... Okropne! precz! precz! nie będę na nią cze
k a ł! nie! {Zwracając wzrok do nieba.) K to ją niewinną w tę prze
paść w trącił, ten niech ją z niej wyprowadzi. N a co mu potrzebna
moja ręk a ? {Chce odejść i spostrzega wchodzącą Emilię.) Zapóźno! On
chce mojej ręki! On chce!
S C E N A V II.
EM ILIA, ODOARDO.
S C E N A V III.
CIŻ SAMI, KSIĄŻĘ, M AR INELLI.
żądze?... teraz, w tej krw i, która w oła o pomstę? {Po chwili.) C ze
kacie jednak, na czem się to skończy? C zekacie może, żebym to że
lazo zwrócił przeciwko sobie, aby mój czyn zakończyć, ja k ja k ą p ły t
ką traged yę?... M ylicie się... T u ! (Rzuca księciu sztylet pod nogi.)
T u leży krw aw y świadek mojej zbrodni! Pójdę i oddam się sam do
więzienia. Pójdę i czekać będę ciebie, jak o sędziego... a później...
oczekiw ać ciebie będę przed wspólnym naszym sę d zią !
Książę (po chwili milczenia, podczas którego wpatruje się w ciało
Em ilii , z przerażeniem i rozpaczą do Marinellego). Tutaj ! podnieś go!...
C o? namyślasz się?... N ędzny!... [Wyrywa mu sztylet z ręki.) N ie!
tw oja krew mięszać się z tą krw ią nie powinna!... Id ź ! ukryj się na
w iek i! Idź, mówię!... B o że! B oże!... Niedość nieszczęścia, że w ład
cy są ludźmi, trzeba jeszcze, żeby szatani udawali się za icli przyja
ciół !
iś f ’ , ¿»i
O T
Biblioteka Cyfrowa UJK !
http://dlibra.ujk.edu.pl
(
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
0193972