Antologia Chińska CZ 1

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 28

Spis treści:

Katarzyna Michalewicz, Wielkanocna Rewia Mody, (humoreska)…………………….s.2-3.


Paweł Arent, Morderstwo na Hongyadong, Rozdział I Bawół, (kryminał fantastyczny).s.4-12.
Nikola Horn, Długi Marsz, (powieść sci-fi)…………………………………………….s.13-18.
Katarzyna Michalewicz, Rozmowy z Mopem, (powiastka filozoficzna)……………….s.20-23.
Marta Mońko, Kwarantanna po studencku, (reportaż)………………...……………….s.24-26.

D
Niniejsza ,,Antologia chińska” powstała w ramach akcji społeczno-charytatywnej ,,Czytaj i
Wspieraj. Zostań w domu”. Jest ona oddolną inicjatywą sinologów i miłośników Dalekiego
Wschodu, a patronem wydarzenia jest ,,Towarzystwo Przyjaźni Polskiej – Chińskiej”. Akcja
ma na celu: umilenie czasu osobom, które z powodu pandemii koronawirusa muszą pozostać
w domu, wspieranie relacji polsko – chińskich, a także zachęcenie do wspierania akcji
charytatywnych w tym trudnym czasie.
Składamy szczególne podziękowania koleżance Radmile Roszkowskiej, która w imieniu
,,Towarzystwa Przyjaźni Polsko – Chińskiej” patronuje całemu wydarzeniu i wspiera w
działaniach.
Publikacja jest udostępniona bezpłatnie, online w formie PDF, a autorzy nie czerpią żadnych
korzyści materialnych z jej wydania. Zachęcamy do jej udostępniania, a także do wsparcia
dowolnego celu charytatywnego, dowolną kwotą. Szczególnie jednak bliska naszemu sercu jest
akcja: ,,Wspieramy polską służbę zdrowia w czasie walki z epidemią COVID-19”, która
znajduje się na stronie: https://www.siepomaga.pl/koronawirus.
Redakcja, skład i łamanie, projekt okładki: Katarzyna Michalewicz. Kontakt:
katarzyna.michalewicz@poczta.onet.pl
Czcionki: HFF Chinese Dragon, Chinatoo Font, Chinese Zodiac Font, Chinese New Year by
Tom Font, Chinese Whisper Font, Mahjong Font, zostały pobrane ze strony: fontzzz.com.

d
1
Katarzyna Michalewicz

Wielkanocna Rewia Mody

Y
Babki przyglądały się sobie nawzajem. Jedna większa ubrana w lukrowy kołnierz,
obwieszona koralami z pomarańczowych skórek spoglądała z ukosa na swoją sąsiadkę. Tamta
niższa i bardziej przysadzista puszyła się, ukazując światu swoje pudrowo-cukrowe oblicze. Za
nimi z samego boku stał pysznie przystrojony mazur. Bardziej jednak niż towarzyszki,
podziwiał swój niezwykły strój wykonany z aksamitnej czekolady i wysadzany połówkami
migdałów. Blasku dodawał mu kokosowy brokat. Sąsiedzi uważali go za niewzruszonego
łamacza babkowych serc, jednak mało kto wiedział, że ma kruche wnętrze.
Natomiast gdzieś na drugim końcu stołu stała niepozorna chałka. Jednak i ona
zachwycała, nie tylko świeżością, ale i swoją niecodzienną urodą. Jej zaś największą ozdobą
był jasny, długi i gruby warkocz, wykonany przez zręczną i doświadczoną gospodynię.
Towarzyszył jej, zapatrzony w nią, pachnący cynamonowymi i anyżowymi perfumami piernik.
Nobliwy gość pamiętał ponoć jeszcze czasy, kiedy na wspomnianym stole znajdował się karp
oraz barszcz z uszkami. Ale tyle czasu już minęło od tych wydarzeń, że nikt już o nich dawno
nie wspominał. Z dawnego towarzystwa ostał się tylko on. Wtedy jednak był jedynie
niepozornym miękkim ciastem, które zza niedomkniętych drzwi od komórki miało szansę
przypatrywać się, poprzedniej rewii na stole. Jednak minione miesiące sprawiły, że stwardniał
i w zupełniej już nowej postaci wkroczył, jako niekwestionowany król tego balu.
Jednak największymi modnisiami tego sezonu okazały się pisanki. Odziane w
najmodniejsze i pstrokate szaty, zawzięcie kłóciły się, która z nich okaże się niekwestionowaną
pierwszą damą tej sceny. Każda ubrana w inny tradycyjny strój, każda piękna, każda na swój
sposób przyciągała uwagę. Jedna z nich szczyciła się ręcznie malowanym wzorkiem, druga
przedstawiała się jako naturalna, (a nie wymalowana) ,,kraszanka”, a trzecia odziana w
nowoczesną foliową koszulkę z napisem ,,Happy Easter!” dumnie spoglądała przez wielkie
szklane okno.
A na krańcu stołu swoje miejsce odnalazł cukrowy baranek. Siedząc w cieniu, jakie
dawały mu bazie wdał się w dyskusję z trzema marcepanowymi kurczaczkami. Tamte
ćwierkały próbując jak najwięcej swoich przemyśleń przekazać, za pomocą swych lukrowych
dziobków. Baranek zamyślił się nagle i zapominając o realnym świecie zatopił się we własnym.
Po chwili zaczął spoglądać przez wielką oszkloną witrynę na przechodzących ludzi. Jedni
wchodzili, inni wychodzili. Jak słusznie zauważył, najwięcej uwagi całemu towarzystwu
poświęcały małe dzieci, które palcami wskazywały na bajeczne, kolorowe, wielkanocne
przysmaki.
Nagle jednak światła zgasły. Okazało się bowiem, że zdjęcia na dzisiaj zakończyły się.

2
Montażyści zaczęli składać instalację. Natomiast wszystkie przysmaki, które znajdowały się na
witrynie piekarni, zostały bezpiecznie przeniesione, wraz z innymi filmowymi rekwizytami, do
innego pomieszczenia. Tam też miały cierpliwie poczekać na swoją kolejną główną rolę, tym
razem w reklamie poświęconej najnowszemu proszkowi do pieczenia. A wszystkie dobrze
wiedziały, że dzięki swojemu słodkiemu urokowi, mają zapewniony niejeden lukratywny
angaż, aż po kres swojego cukierkowego życia.

y
Katarzyna Michalewicz l.27. Doktorantka Nauk Historycznych na Uniwersytecie
Wrocławskim i członek Sekcji Azjatyckiej wrocławskiego oddziału Polskiego Towarzystwa
Ludoznawczego. Absolwentka dwóch kierunków: Historii i Historii w Przestrzeni Publicznej.
Ukończyła trzyletnie Studium i Języka Chin Instytutu Konfucjusza. Autorka powieści
historycznej ,,Sekrety Żony mandaryna”. Wykładowca akademicki na wrocławskiej
Orientalistyce i dziennikarka. Zainteresowania badawcze dzieje Polonii harbińskiej i obrazu
Chin i Japonii w polskiej prasie międzywojennej.

3
Pawel Arent
Morderstwo na Hongyadong
Czesc Pierwsza: Bawol

b
Mężczyzna średniego wzrostu wysiadł z czarnego samochodu, który właśnie zdążył zatrzymać
się na krawędzi ulicy.
- Nie zdradzajmy żadnych pozorów – powiedział jego partner, niższy i krnąbrniejszy od
pierwszego, wysiadając pospiesznie. Trzasnął drzwiami – przynajmniej dopóki nie dojdziemy
do miejsca.
Wyższy, ubrany w długi, wykrojony płaszcz zatrzymał się i spojrzał na ogromny, podświetlony
na złoto budynek.
A może raczej budynki? Jakby na skarpie zbudowano dziesiątki z nich, jeden na drugim. Jeden
w drugim. Rzędy kolumn ciągnęły się za sobą, jakby specjalnie jeszcze bardziej starały się
ukryć tajemnicę tego miejsca..
Wskazówki zegara wskazywały na drugą w nocy. Większość stoisk już zamknięto i tylko
garstka barów wciąż była otwarta na gości. Dziś jednak bary nie odznaczały się szczęśliwymi
rytmami, gwarem wesołej muzyki, czy karaoke. Tej nocy, nawet i złotawe światło tysięcy lamp
było rozproszone przez nadal migające syreny wozów policyjnych i ochrony.
- Wspomnienia? – Zapytał niższy, widząc nieprzerwany wzrok towarzysza wlepiony w
zewnętrzne ściany budynku.
Nagły podmuch gorącego, letniego wiatru zbudził wyższego z zadumy.
- Jak ja nie cierpię tego miejsca… - Mruknął ponuro, po czym ruszył przed siebie wymijając
zręcznie resztki samochodów, próbujące wyjechać z podziemnych parkingów i wrócić do
swoich wieżowców.
Przemknęli cicho obok pierwszego z czterech dużych wozów policyjnych i po chwili znaleźli
się obok odgrodzonego, sztucznego wodospadu.
- Więc to tędy miałby uciec? – Zapytał się drugi, jak zwykle za głośno, co strasznie irytowało
pierwszego. Schylił się do małych tabliczek, umieszczonych przy niewielkich,
ciemnoczerwonych plamkach na kamieniach. – Zastanawia mnie tylko dlaczego…
- Śledczy Guo! Sierżant Wang! – Przerwał jego dywagacje piskliwy damski głos, wyraźnie
nacechowany dialektem tego miejsca. – Czekaliśmy na was.
4
Podeszłą do nich niska kobieta w marynarce. Jej farbowane włosy były doświadczone długimi
odrostami, a jej twarz zdradzała oznaki wyczerpania. W dłoni trzymała dwoma palcami
cienkiego, brązowego papierosa, którego raz po raz próbowała dopalić, jakby chcąc nie chcąc
ktoś ją ponaglał.
- Jestem Zhang Huting, dowodzę tym śledztwem. – Powiedziała wyciągając rękę do śledczego.
Następnie pokazała dłonią na schody prowadzące na wyższe piętra budynku. – Zapewne
zastanawiacie się, dlaczego akurat wasz oddział poprosiliśmy o pomoc. – Zerknęła na nich
pospiesznie, jednak nie dała im dojść do słowa, jakby specjalnie ponaglając. – Mamy tutaj do
czynienia z triadą, nad której złapaniem pracowaliście kiedyś Sierżancie, a z tego co pamiętam
Śledczy Guo miał jakąś specjalną teorię odnośnie…
- Gangu Pokoju? – Zapytał się Guo. – Przecież wydawało mi się, że zniszczyliśmy wszystko
co do nich…
- Najwyraźniej obrali nowy cel.
- Czy wiadomo, ze to ci sami? – Zaczął Sierżant, kiedy weszli po schodach. – Z tego co
pamiętam, byli jednymi z tych mniej… krwawych. Więc ta zbrodnia nie pasuje…
- Tak też myśleliśmy, do póki nie znaleźliśmy tego. – Powiedziała, wręczając im niewielką
karteczkę, na której zapisane były trzy znaki. Pani Zhang, widząc zmarszczone czoło śledczego,
wyjaśniła. – Rzeczywiście wydaje się, że to nie ma sensu. – Pokręciła głową, a następnie
poprowadziła dwójkę w kierunku pustej uliczki. – W dodatku jeśli weźmie się pod uwagę
jeszcze to, co stało się w lokalu.
Dalszą drogę szli w milczeniu. Obydwaj mężczyźni byli wyraźnie czymś podenerwowani.
Uliczka ciągnęła się długą linią zamkniętych przed kilkoma godzinami sklepów i straganów.
Gdzieniegdzie właściciele jeszcze składali towar, jednak robili to w pośpiechu. Niektóre
stragany zdawały się już reklamować nawet „domowej roboty” ciastka księżycowe, które
zdążyły już przyjść w ogromnych pudłach z innej prowincji.
Guo Yimeng był jedną z tych osób, które nie dawały się podpuszczać takim „reklamom”.
Dobrze wiedział, jeszcze przed pierwszą misją, że właściciele straganów na takich miejscach
często mieli ręce pełne roboty, de facto niezwiązanej z wyrobem ciastek. Jeszcze zdawało się
miesiąc temu, został oddelegowany do właśnie takiej, turystycznej atrakcji w innej dzielnicy,
gdzie właściciel sprzedający domowe wyroby, jedyny domowy dorobek, który posiadał,
zamykał się w ogromnej fabryce heroiny.
- To tutaj. – Powiedziała Zhang, wyrywając Yimenga z zadumy. – Zapraszam do środka.
Odgarnęła przed nimi wiszące, pożółknięte od dymu gumowe zasłony, uderzając ich twarze
powiewem chłodnego, aczkolwiek pełnego piekącego oczy dymu z przyprawy do hot-pota,
powietrza. W niewielkim, obskurnym pomieszczeniu znajdowało się, na oko licząc, , dziesięć
stolików z wbudowanymi płytami grzewczymi, barek z przyprawami – teraz już prawie pusty
– drzwiczki prowadzące na zaplecze do kuchni i cztery ciała dorosłych mężczyzn, leżące
dookoła jednego ze środkowych stolików.

5
Widząc ciała, a także rozstawioną już całe oznakowanie policyjne, po plecach Guo przebiegł
dreszcz. Dawno nie brał udziału w sprawie o morderstwo. Tym razem jednak, coś
podpowiadało mu, że z zwłokami jest coś nie tak. Rzucił wzrokiem na towarzysza. Młody
Wang zdawał się rzeczywiście czuć to samo, sądząc po jego wyrazie twarzy.
- Wiadomo coś na temat przyczyny śmierci? – Zapytał Wang, a do trójki podszedł asystent,
wręczając im zestaw jednorazowych przyrządów.
- Na razie tylko tyle, że wszyscy zostali uduszeni. – Powiedziała Zhang, nakładając lateksowe
rękawiczki z finalnym strzałem, jakby chciała wyraźnie zaznaczyć, że zabiera się do pracy. –
To, - wskazała – jest jednak ciekawsze.
Podeszła do pierwszego nieboszczyka, ubranego w czarną marynarkę ze smoczymi motywami.
Szybkim ruchem kucnęła, zdradzając przy tym swój kompletny brak względu na okazywanie
gracji i chwyciła ciało za nadgarstek.
Odwróciła dłoń zgięciem do góry i podwinęła rękaw koszuli. Oczom trójki ukazał się czarny
tatuaż znaku ping, oznaczającego pokój i równość. Był on jednak przecięty w zgięciu głęboką
raną, z której nie sączyła się krew ani żadna wydzielina. Dookoła znaku skóra była
równomiernie poparzona, jakby wręcz ktoś wypalił idealne, obiegające znak koło.
Widząc pytający wzrok śledczego, kobieta puściła rękę, która osunęła się bezwładnie na
posadzkę.
- Identyczne znaki, w takim samym stylu posiadał każdy z nich. – Powiedziała. – Są tak samo
poprzecinane i oparzone. Musimy jednak poczekać na sekcję, żeby wiedzieć czy powstały one
wcześniej czy nie.
- Jakieś zeznania świadków? – Zapytał się Yimeng.
- Jak zwykle w takich sprawach, świadków brak. – Powiedziała. – Ktoś podstawił sztuczny
obraz pustej sali do kamer, kiedy ta czwórka była w lokalu. Aktualnie jedynym podejrzanym
jest właściciel, który jako jedyny został w pracy z nimi i rzeczywiście ich widział gdy
wchodzili.
- A mówił coś ciekawego? – Dopytywał się Guo, poirytowany już kompletnym brakiem
informacji w tej sprawie. Z resztą nie tylko w tej, bo ostatnio wszystkie sprawy sprowadzały
się do spraw beznadziejnych. Bez świadków, bez dowodów.
- Jedynie tylko tyle, że klienci nie byli gadatliwi jak zazwyczaj. – Powiedziała – I, że zamówili
o wiele więcej niż zwykle, w dodatku kilka bardzo ekscentrycznych rzeczy. Spotkanie podobno
było planowane na miesiąc wcześniej.
Guo popatrzył na młodego sierżanta.
- Trzeba go będzie jeszcze raz przesłuchać i zapytać się co zamówili. – Powiedział. – Zapisuj
wszystko i nagrywaj wszystko. – Zwrócił się znów do Zhanga. – Gdzie on jest?

6
Nie odpowiedziała nic, tylko machnęła ręką w kierunku zaplecza. Wang zawahał się chwilę,
po czym niepewnie skierował się do blaszanych drzwi na kuchnię, z której teraz dobiegały
dźwięki płynącej wody.
- Kto wam go przydzielił? – Zapytała uśmiechając się szyderczo, widząc, jak sylwetka chłopaka
znika za drzwiami kuchni.
- Nasz dowódca ma ostatnio projekt podwyższania kwalifikacji. – Wyjaśnił, łapiąc się za głowę.
– Nie spodziewałem się jednak, że ma być to podwyższanie na miarę Wielkiego Skoku.
Zhang prychnęła, po czym sięgnęła po paczkę Nanjingów leżącą na stoliku obok i odpaliła
papierosa, nie oferując go nawet śledczemu. Zdziwiony brakiem jakichkolwiek manier u
kobiety Guo, miał już zadać kolejne pytanie, kiedy przerwał mu szelest gumowych zasłon na
wejściu.
Do środka wszedł mężczyzna w taniej kurtce z czarnego poliestru. Jego twarz była wyjątkowo
blada, a sińce pod oczami wskazywały na wyczerpanie. Wzrok jednak miał bystry. Krótko
przycięte włosy z wygolonym wzorem błyskawicy po boku dawały wrażenie osoby, która
bardziej zabłądziła, niż przyszła tutaj z zamiarami pomocy w śledztwie.
- Nareszcie. – Wyrzuciła z siebie Zhang, gdy ujrzała mężczyznę. – Myślałam, że już się nie
doczekam.
Mężczyzna owiał ją tylko chłodnym spojrzeniem, wyminął, a następnie skierował się prosto do
stolika z ciałami. Bez rękawiczek dotknął od razu ciał, obejrzał znamiona i miejsce zdarzenia.
Z tyłu kurtki widniała naszywka z dwoma znakami: Mo Dui, Mistycy.
Chyba powinno być Mo Gui, pomyślał Guo, od razu łącząc sobie upiorny wyraz twarzy
chłopaka z duchem.
Mistycy należeli do owianego legendą oddziału, który zajmował się przypadkami, w których
teoretycznie mogły brać udział siły nadprzyrodzone. Guo jednak nigdy dotąd ani samemu nie
spotkał mistyka, ani nie znał osoby, która rzeczywiście brała udział, czy chociaż widziała na
oczy któregokolwiek z brygady, nazywanej również Dziwną. Dziwna bowiem brała udział w
tak niewielu sprawach, że praktycznie niemożliwe było stwierdzenie, czy rzeczywiście istnieją.
Guo Yimeng należał jednak do tych ludzi, którzy uważali, że taki oddział na pewno nie istnieje,
a nawet jeśli, to są to zwykli guślarze i szarlatani, którzy żerują na naiwności i zabobonach.
Zdziwił go jednak fakt pojawienia się Dziwnego w tym śledztwie. Rzeczywiście, sprawa była…
Jak to mówił jego szef, beznadziejna, ale wszystko wskazywało na to, że prawdopodobnie
triada popadła w jakieś porachunki z inną, która do tej pory nie zdążyła się ujawnić.
W większości śledztw, w których głównym tematem były wojny gangów, morderca znakował
ciała ofiar, jakby dając do zrozumienia wrogom, że zadarli właśnie z nimi, a nie z kimś innym.
To była ich „wizytówka”. Podpalenia, odmrożenia, okaleczenia, czy nawet pośmiertne tatuaże
lub kolczykowanie były czymś kompletnie normalnym. Jednak tym razem, znamię było
dziwne. Musieli posiadać wydaje się, nawet specjalne urządzenie znakujące.

7
- Nie przedstawiłam was sobie. – Powiedziała Zhang, poprawiając włosy dłonią, w której
trzymała już końcówkę papierosa. – Cai Weilai, przedstawiciel z oddziału mistyków. Guo
Yimeng, wydział śledczy do spraw gangów. Będziecie razem współpracować w tej sprawie.
Cai tylko mruknął, a na tę zniewagę Guo wyraźnie wyglądał na urażonego. Jakiś młodzik,
jeszcze z tak bezsensownego oddziału skupiających szarlatanów…
Cai wstał od pierwszego ciała i zaczął przyglądać się pozostałym.
- Yimeng… - Zastanowił się mistyk. Miał chropowaty głos, jakby zdarty, co idealnie pasowało
do jego wyglądu w całości. – Więc wątpiący w sny?
- Dla Ciebie wątpiący w bzdury, chłopaczku. – Odprychnął mu Guo. – Wrabiać ludzi cię
nauczyli, ale o szacunku…
Cai podniósł rękę, jakby w geście, żeby mu nie przeszkadzać. Wyciągnął z kieszeni kurtki
czarny woreczek, a następnie wyjął z niego garść patyczków i trzy monety z dziurką po środku.
- Nie no darujcie sobie… - Powiedział Guo, po czym odwrócił się i wyszedł szybko przed lokal,
z trzaskiem odpychając od siebie gumowe zasłony.
Za nim podążyła Zhang, która tuż po przekroczeniu progu głośno charknęła i splunęła na
chodnik, tuż przed butami śledczego.
- Słuchaj, jest to jeden z najlepszych mistyków, a w szczególności tutaj, w tej sprawie może
okazać się nieoceniony. – Wyjaśniła, po czym wyrzuciła końcówkę od papierosa gdzieś daleko
na chodnik. – Pomógł nam w bardzo wielu sprawach, niewyjaśnionych.
- Przecież to są zabobony. – Powiedział Guo, nadal wyraźnie poirytowany, ale poirytowanie
zaczęło ustępować w pewnym sensie bezsilności. Na jego czoło znów wstąpiły krople potu,
niekoniecznie wiadomo, czy ze zdenerwowania, czy z obecnego wszędzie, gęstego powietrza
Chongqing.
Zhang oparła się o framugę drzwi, delikatnie odbijając się rękami od niej, jakby głęboko
zastanawiała się nad tym, jak ubrać w słowa dalszą wypowiedź.
- Jeśli masz rację i rzeczywiście, to całkowicie normalna sprawa – w porządku. Odwołamy
Cai’a, a ty całkiem przejmiesz sprawę. Gorzej, że wszystko wskazuje na to, że o bardzo wielu
rzeczach nie wiemy.
Guo poddał pod wątpliwość wszystko co powiedziała mu do tej pory Zhang. Najwyraźniej coś
było nadal nie tak. Coś tu wszystko nie pasowało.
- Czy wiadomo nad czym pracowali Pingowcy? – Zaczął Guo, podchodząc od innej strony do
tematu. Starał się być profesjonalny, mimo przytłaczającego go nadmiaru absurdu wokół.
Z resztą nie był to pierwszy raz, kiedy został wystawiony na próbę skupienia się w bardzo
zagmatwanych sytuacjach. Dwa lata wcześniej, w trakcie śledztwa okazało się, że dowodzący
zataił połowę faktów przed nim i jego asystentem, tylko po to, żeby zakamuflować własne
powiązania z gangiem, który działał dla jednej z większych firm prowincji. Dostawał wtedy
łapówki za milczenie, jednak, że sam był kiedyś śledczym wiedział jak idealnie ukryć i

8
podłożyć dowody, sfałszować badania, by nikt się nie zorientował. Dopiero gdy nagle chciał
zamknąć śledztwo, bo jeden ze świadków podał jego nazwisko, Guo zorientował się, że był
cały czas zwodzony przez szefa.
- Mam coś. – Powiedziała głowa Wanga, wychylająca się zza pasów gumy. Wyszedł na świeże
powietrze i obejrzał się za siebie, wyraźnie zaciekawiony. – Czy to…
- Tak, mistyk. Ale kontynuuj. – Zakończył temat Guo.
- Właściciel zauważył jeszcze jedną rzecz. Zazwyczaj właściciele gangu proszą go o
zamknięcie lokalu i przygotowanie wszystkiego jeszcze przed dwunastą. Ma wszystko zostawić
na stole przygotowane do jedzenia, do tego dwie skrzynki lokalnego piwa. O dwunastej
dziesięć, ma zawsze wyjść na zaplecze i zacząć sprzątać, o pierwszej dwadzieścia wyjść i
zacząć sprzątać lokal. Są to bardzo krótkie spotkania. Za każdym razem słyszy to samo.
Dwunasta piętnaście zatrzaskują się główne drzwi, następnie pierwsza piętnaście znów słychać
zamknięcie. Jest to znak dla niego, że spotkanie zaczęło się, lub dobiegło końca. Dodatkowo
powiedział, że w razie gdyby coś kiedyś poszło nie tak, ma zawiadomić policję.
Na ostatnie zdanie, zarówno Guo jak i Zhang zmarszczyli czoło.
Triady nigdy nie zawiadamiały policji, a na pewno nie przez pierwszych lepszych ludzi.
Zazwyczaj służyli do tego specjalni informatorzy, którzy dawali znać na kilka dni po zdarzeniu,
kiedy specjalnie przeznaczeni do tego ludzie zdążyli byli już zatrzeć większość śladów i
pozostawić fałszywe dowody. Takim dowodem mogłaby być chociażby kartka, którą wręczyła
śledczym Zhang.
Trójka wróciła do lokalu. Cai w tym momencie chował do kieszeni czarny worek i podniósł się
ze stolika obok.
- Czy mamy dostęp do kamer? – Zapytał się powoli, jakby badał reakcję całej trójki.
- Obraz jest podstawiony. – Powiedziała Zhang.
- A mógłbym zobaczyć nagranie? – Nalegał Cai.
Zhang jedynie kiwnęła głową, po czym zaprowadziła całą trójkę na zewnątrz, do budki
ochrony.
Film zaczynał się od jedenastej, gdzie już o tej godzinie właściciel zaczynał znosić rzeczy.
Godzinę później obraz nadal pozostawał normalny, do momentu, gdy właściciel skończył
wynosić potrawy na stolik. Dokładnie o dwunastej piętnaście klatki przestały się zmieniać.
Śledczy przyjrzał się dokładniej nagraniu i kilka razy wracał do momentu zatrzymania.
- Obraz się tutaj zapętla. – Powiedział wskazując na wejście do lokalu na monitorze. –
Zobaczcie. To jest w kółko nagrane ostatnie dziesięć sekund przed dwunastą piętnaście.
Na nagraniu rzeczywiście, co dziesięć sekund przy samym wejściu zmienia się delikatnie cień
na szybie.
- Dobra, a od kiedy nagrywa się znowu normalnie? – Zapytał się Guo.

9
Zhang przewinęła nagrania. Cyfry wskazywały pierwszą osiem.
Śledczy znów przyjrzał się drzwiom. Te jednak nie posiadały za sobą cienia, ani nic nie
zmieniało się. Na nagraniu za to pojawiły się cztery ciała leżące dookoła stołu, niedokończone
jedzenie i otwarte butelki piwa. Siedem minut później z zaplecza wychodzi właściciel i
powiadamia policję.
- Tu coś jest. – Powiedział nagle Wang, wskazując na stolik obok głównego, przy którym
siedziała czwórka. – Patrzcie. Mamy tutaj jedną miskę więcej niż wcześniej. Co to jest?
Z budki wyszła Zhangowa i chwilę potem przyniosła zielonkawą miskę, w której znajdowały
się resztki jakiejś spalenizny. Naczynie od razu chwycił Cai, nie pozwalając dostać się do niej
Śledczemu. Powąchał dokładnie zawartość i obejrzał kilka razy.
- Szałwia zmieszana z żeńszeniem. – Powiedział, po czym podał ją pozostałym. – Odprawiali
rytuał oczyszczenia myśli. Dodali jednak jeszcze do tego… chyba yartsa gunbu?
Guo przewrócił oczami i przyjrzał się zawartości. Rzeczywiście, widać było jeszcze nadpalone
resztki suszonych liści, łodyg i żółtawego korzenia. Mieszanka wydzielała jednak dziwny,
specyficzny zapach, który znał z jednej ze starych zielarni z dzieciństwa ze wsi, kiedy matka
zabierała go tam podczas spacerów, żeby poznał różne zioła i zapachy. Mimo sobie, musiał
przyznać Cai’owi rację. Rzeczywiście, zaproponowane przez niego składniki pasowały do
zapachu i wyglądu.
- Mam jeszcze coś. – Powiedział Wang. – Zobaczcie, ten stół tutaj, ma przesuniętą ławkę, jakby
została odstawiona potem. Czyli tu siedziała piąta osoba.
- Zabójca? – Zapytała się Zhang, po czym wyszła z ochrony na zewnątrz. Reszta podążyła za
nią.
- A co wiadomo na temat tych śladów przy wodospadzie? – Zapytał się Guo.
- Na razie tylko tyle, że ktoś, czyli nasz ewentualny zabójca , uciekał tamtędy i zaczął krwawić
w okolicach wodospadu. – Wyjaśniła Zhang. – Jak pojawią się badania próbek krwi i wody,
dowiemy się może czegoś więcej.
Czwórka powróciła znowu przed lokal, a Guo zaczął przyglądać się okolicy.
- A co z tymi kamerami dookoła? – Zapytał się Zhang.
- Na żadnej nic nie ma. Jednak jutro powinniśmy mieć je przeanalizowane. Jeśli sierżant Wang
chce, to także może otrzymać do nich dostęp. – Zaproponowała, na co Wang odmruknął
porozumiewawczo.
- A ta kobieta? – Zapytał Cai, a reszta wbiła w niego wzrok.
- Jaka kobieta? – Zapytała zaskoczona Zhang.
- W lokalu również była kobieta. – Wyjaśnił. – Siedziała z nimi przy stole. Była ich szóstka.
- I wiesz to z… - Zaczął wątpić Guo.

10
- Z krwawnika. I Przemian. – Powiedział Cai. – I wychodzi na to, że widziała sprawcę jeszcze
jedna kobieta, bo pojawiła się dwa razy w różnych okolicznościach.
Zhang i Wang zmarszczyli brwi. Guo natomiast odwrócił się i rozejrzał po okolicy. Wszystkie
lokale były już zamknięte na ulicy. Nawet jeśli miał rację, kamery na to nie wskazywały.
- Trzeba będzie przebadać kamery z ulic dookoła. – Powiedział Wang. – Musiała się gdzieś
powinąć noga mordercy i nie wszystko udało mu się wyciąć.
- To potrwa kilka dni. – Powiedziała Zhang i podrapała się po głowie. – Niemniej jednak
sprawdzimy to. Do tego czasu, postaramy się do rana przeszukać tę uliczkę. Reszta
prawdopodobnie pozostanie zamknięta do popołudnia, żeby przeszukać ewentualne klatki
schodowe, hotel, sklepy… Idealne miejsce na zbrodnię, tysiące ludzi do przesłuchania, miliony
zakamarków do przeszukania.
- Pozostaje jeszcze kwestia kartki. – Zaczął Cai.
- Skąd o niej wiesz? – Zapytał się podejrzliwie Guo.
- Stąd, skąd i inne rzeczy. – Odpowiedział, wyraźnie już podenerwowany podważaniem przez
Guo jego metod.
Zhang podała mu karteczkę. Cai delikatnie otworzył ją, a na widok trzech znaków, które były
w środku zmarszczył czoło i zamyślił się.
- Jeśli to prawda, to nie obędzie się bez kolejnych ofiar… I prawdopodobnie kolejną poznamy
rano. – Powiedział mistyk. – To ma związek ze sprawą, którą badaliśmy dwanaście lat temu,
jednak w porę złapano sprawcę.
Guo, wyraźnie zdziwiony zbadał wzrokiem Cai’a. Nie wyglądał na więcej niż dwadzieścia
kilka lat. Dwanaście lat temu. Musiał mieć więc koło trzydziestu, wtedy dwudziestu. Jednak
nie dopuszczają tak młodych osób do takich poważnych śledztw. Zbyt mało doświadczeni.
Spojrzał jednak na Wanga i potrząsnął głową. Może i w ich oddziale chcieli podnosić
kwalifikacje, pomyślał.
- Jeśli pojawią się jakieś nowe dowody zadzwonię do was Guo, Wang. – Powiedziała Zhang. –
Tymczasem spróbujcie poszukać w swoich archiwach czegoś o Pingowcach, ta Triada z tego
co wiem istnieje już długo, jednak w większości baz danych są jedynie szczątkowe informacje
na ich temat. I spróbujcie poszukać czegoś na temat tej kartki, towarzyszu Cai. To może być
ważne.
- Zi, Cheng, Mo. – Zastanawiał się Cai pod nosem. – Zi, Cheng, Mo. Dziecko, Zmiana, Koniec.
Dziecko, Zmiana, Koniec. Zi, Cheng, Mo…

11
b
Nazywam się Paweł Arent, jestem absolwentem Sinologii na KULu, a obecnie studiuję – co
prawda w tej chwili online, ale nadal – nauczanie Języka Chińskiego jako Obcego w
Chongqing. Całe swoje dotychczasowe życie poświęciłem na wymyślanie historii o magii, a
także na tworzeniu innych światów, poskładanych z tego wszystkiego, co do tej pory
widziałem, przeżyłem i z miejsc, które odwiedziłem. Moja mini – powieść, mam nadzieję, że
zaciekawi Państwa szybkimi zwrotami akcji, przepełnieniem tajemniczością i nadnaturalnymi
zdarzeniami. Kryminał sam w sobie dzieje się w mieście mojego zamieszkania Chongqing,
które dla obcokrajowców jest jednym z tych miast, o którym się nie słyszy, a jest to największe
chińskie miasto, którym się warto zainteresować.
Oprócz kryminałów, piszę także wiersze, a w przygotowaniu jest także długa powieść
fantastyczna, jednak ta prawdopodobnie potrzebuje jeszcze dłuższego czasu na przygotowanie.

12
Nikola Horn
Dlugi Marsz

b
5 października 3010 roku

叶 Wenwen od małego lubiła słuchać opowieści o różnych planetach. Podobno na jednej bardzo
malutkiej jest szkoła, w której uczą jeszcze chińskiego. Słyszała też o innej, na której hodowany
jest ryż i to taki, który potrzebuje wody i ziemi do wzrostu, ale w to akurat nie wierzyła. Komu
chciałoby się dbać o to wszystko, kiedy tak łatwo jest zrobić ryż w drukarce 3D? Jej babcia
opowiadała co prawda o różnicy w smaku między jedzeniem prawdziwym a "sztucznym", ale
sama usłyszała tę historię od swojego dziadka, a ten też nie próbował go sam, tak więc była to
kolejna bajeczka dla dzieci. Jednak Wenwen kochała te opowiastki i zawsze nadstawiała uszu,
żeby usłyszeć chociaż jakiś szczątek ciekawej plotki. Wszystko, żeby zabić nudę.

Długi Marsz trwał już, jak z resztą wskazywała na to sama nazwa, długo. I to tak, że
jego początku nie pamiętało nawet kilka pokoleń wstecz. Wenwen nie wierzyła więc w to, że
kiedyś był jakiś początek i twierdziła, że tak po prostu było od zawsze. Stalowe smoki płynęły
w kosmosie, czasami spotykając się ze sobą, wymieniając produktami lub informacjami i
szukając jakiegoś miejsca, w którym mogłyby się zatrzymać. A później płynęły znowu, czasami
delikatnie drgając, falując lub poruszając solarnymi skrzydłami. Od czego uciekały? Tego nie
wiedziała. Ich pasażerowie byli bardzo zajęci, zajmując się naprawami, sterowaniem czy
nawigacją, albo, tak jak Wenwen, przez większą część czasu trwali w stanie bezczynności i
czekali na jakiś przystanek, aby zająć się pobieraniem próbek i badaniami. I właśnie w końcu
nadchodził oczekiwany postój.

Stalowy smok złożył solarne skrzydła, a po pokładzie rozpierzchły się metaliczne


dźwięki zwijania i rozwijania przewodów, ciężkiego stukotu podkutego elektromagnesami
obuwia i w końcu barytonowego okrzyku generała: "HALT!", czyli zatrzymać się. Ta dawna
komenda znana niewielu załogom. Ludzie już dawno odeszli od używania różnych języków i
stopniowo przeszli na wspólny anglo-mandaryński, jednak ich dowódca miał słabość do starych
języków i korzystał z szeregu rozkazów, które znalazł na hologramie podczas noworocznej
wizyty na smoku o wspaniałej nazwie Kraj Środka.

Usłyszawszy rozkaz, Wenwen pobiegła po swój skafander i narzędzia pracy. Wbiegła


do szatni i odbiła się od człowieka, zapinającego właśnie zamek termoizolacyjnej bluzy z małą
flagą ich floty smoków. Na małym czerwonym prostokącie wypalone były cztery żółte

13
gwiazdki i smok takiego samego koloru. Miał rozpostarte solarne skrzydła. Flaga poruszyła się
i zafalowała, kiedy mężczyzna pomachał jej ręką na powitanie.

- Nihao, Wenwen. W końcu mamy coś do roboty, nie? - odezwał się do niej podeskcytowanym
głosem.

- Siemka, Mike. Wiesz może coś o tej dziurze, na której wylądowaliśmy? Nie wiem czy muszę
brać ze sobą testy.

张 Mike był starszym badaczem na ich smoku. Zawsze dostawał informacje bezpośrednio od
generała i przekazywał je następnie całemu zespołowi, tak więc był najlepszą osobą do zadania
takiego pytania. Problem w tym, że niektóre wiadomości nie były przeznaczone dla uszu
Wenwen i nie zawsze udawało jej się dowiedzieć wszystkiego, czego by chciała. A Mike w
każdej takiej sytuacji zachowywał się jak ściana - nie pokazywał żadnych emocji, nie dawał się
przekonać i nie mówił niczego więcej niż powinien. Gdyby nie to i kilka innych jego wad,
byłby w miarę znośnym facetem. No i naprawdę przystojnym, z burzą złotych loków. Podobno
jego babcia pochodziła z innej floty, ale zabrała ją jakaś dziwna choroba i dlatego Wenwen
nigdy jej nie widziała. Znowu, to tylko plotki.

- Bierz. Na wszelki wypadek. Szczerze mówiąc, to chyba po raz pierwszy sam dokładnie nie
wiem, gdzie się znaleźliśmy. Generał mówił coś o kraterach i pyle, co nie brzmiało dla mnie
jak coś niezwykłego, ale strasznie się przy tym denerwował. Weź też broń, może się przydać.

Wenwen chwyciła więc w dłoń nóż z wibroostrzem, a drugą ręką zebrała do plecaka
stertę testów leżących na półce obok pakietów żywnościowych. Przy tych ostatnich zatrzymała
się chwilę dłużej. Mapo tofu?鱼香肉丝?Kurczak宫保?Trudny wybór. Chwyciła wszystkie
trzy saszetki z płynnymi daniami i jeden sprasowany ryżowy batonik. Tyle powinno wystarczyć
na kilka godzin eksploracji i zbierania próbek. Zapięła swoją bluzę, wcisnęła się w bardzo
niewygodny skafander i podłączyła butlę z tlenem. Sprawdziła połączenie głosowe z zespołem,
wyświetlacz na masce oraz nawigację. Wszystko działało jak należy.
Mike, Wenwen oraz kilkoro innych badaczy przygotowali się do opuszczenia pokładu.
Kolejno przechodzili przez kabinę dekompresyjną i po chwili przyzwyczajenia do zmiany
ciśnienia i grawitacji mogli już zobaczyć, jak wygląda miejsce ich postoju. Wenwen rozejrzała
się uważnie. Brakowało źródła światła, więc musiała włączyć na swoim ekranie noktowizję.
Pod stopami miała pylisty grunt, na którym zostawały wyraźne odciski jej ciężkich butów.
Dookoła nie było prawie niczego oprócz lekkich wzniesień w terenie i dużego krateru
kilkanaście metrów od statku.
- Przestań się tak gapić i zabieraj się do roboty. Dziesięć testów, pamiętaj. – usłyszała w
słuchawkach Mike’a drącego się do jej ucha.
Wenwen wyciągnęła pierwszy test i przeniosła nieco pyłu na jego powierzchnię. Wynik
negatywny. Jak zawsze. W pyle jeszcze nigdy nie znaleźli tego, przed czym za każdym razem
uciekają. Kolejny test, tym razem „powietrza”, także dał wynik negatywny. Tak samo było ze
wszystkimi skałami i sondą, którą wbiła głęboko w powierzchnię tego miejsca. Dziewczyna

14
nie widziała żadnego sensu w wykonywaniu tych testów na tej martwej skale bez żadnego
życia. Do tej pory jeszcze ani razu nie spotkała się z pozytywnym wynikiem, badając takie
miejsca. Teoretycznie oznaczało to, że mogliby tutaj zamieszkać, ale ciała niebieskie tego typu
nie nadawały się do życia, bo znajdywali na nich tylko pył i skały. Zależność była zawsze taka
sama – jeśli wynik był pozytywny, planeta nadawała się do zamieszkania przez człowieka, ale
musieli uciekać. Negatywny wynik pozwalał na dłuższy postój, badania, wydobycie surowców,
a czasami nawet na założenie stałej bazy, ale planeta zawsze była martwa i nie nadawała się do
niczego innego. Wenwen słyszała co prawda o flotach, które osiedliły się na pełnych życia
planetach z pozytywnymi wynikami, ale generał twierdził, że jest to niebezpieczne dla ludzi.
Ostatnim krokiem było wypuszczenie w przestrzeń kilku małych smoków, sond, które
zbiorą próbki z okolicznych skał i planet, tak żeby nie musieli zatrzymywać się na każdej z
osobna. Wenwen przyglądała się badaczom wracającym na statek w celu ustawienia i wysłania
sond. Sama potrzebowała zebrać jeszcze kilka próbek i wykonać parę testów. Nic ciekawego,
ale praca to praca. Spojrzała w górę i zobaczyła ruszającego w przestrzeń małego smoka
rozwijającego swoje skrzydła z nanosolarnego materiału. Ten widok zawsze ją zachwycał –
delikatny stelaż elegancko rozprostowywał się, pokazując ciekawy, przyciągający światło
wzór. Z jednej strony jasny, a z drugiej ciemny, dzięki anty-solarnemu nanomateriałowi, który
generował energię w ciemności. Dziewczyna wycisnęła do ust pierwszą tubkę z jedzeniem za
pomocą komendy głosowej i zamyśliła się. Pozostało już tylko czekać.

20 października 2100 roku


Generał Hua Shuangming zmarszczył swoje siwe brwi, a na jego czole pojawiły się nadające
mu jeszcze więcej powagi głębokie zmarszczki. Nadszedł czas. Spojrzał na kilka wznoszących
się przed nim, delikatnie szumiących dronów z kamerami. Obrócił głowę w lewo, a następnie
w prawo, ale, tak jak się spodziewał, w zasięgu wzroku nie było żadnego człowieka.
- Rozpocznij nagranie. – odezwał się w stronę największego drona, który wydał z siebie
cichutki dźwięk. Na wszystkich urządzeniach w ciągu kilku sekund zaświeciły się czerwone
lampki.
Shuanming zasalutował, odchrząknął i bardzo donośnym głosem odezwał się, zwracając
twarz w stronę największego skupiska kamer.
- W końcu nadszedł ten dzień. Ludzkość nie może dłużej chować się po kątach i trwać w
oczekiwaniu na pozytywne wyniki badań naukowców. Być może one nigdy nie nadejdą, a my,
niczym jakieś robactwo, już zawsze będziemy ukrywali się przed niszczącą nas zarazą. –
ostatnie słowa zaakcentował energicznym ruchem ręki i kolejnym zmarszczeniem swoich
siwych brwi.
- Nie możemy dać się wytępić. Nie możemy pozwolić na powolne odejście w zapomnienie. I
w końcu, nie możemy żyć w ciągłym strachu. Nasza droga będzie długa, a do celu być może
nie uda się dotrzeć nawet przyszłemu pokoleniu. Ale kiedy w końcu znajdziemy kolejną
planetę, na której będziemy mogli zamieszkać, założyć miasta, hodować rośliny i odetchnąć
świeżym powietrzem bez strachu o własne życie, wtedy wszyscy z nostalgią będziemy

15
wspominać ten dzień. Oficjalnie ogłaszam rozpoczęcie akcji Długi Marsz. Wierzę w sukces
naszego kraju, naszych ludzi i naszej planety.
Na wszystkich dronach, jedna po drugiej, zaczęły gasnąć czerwone lampki. Kamery
odleciały i schowały się w licznych uliczkach, a generał został na placu sam. Spojrzał w niebo.
Gdyby stał obok niego jakiś człowiek, to dostrzegłby w jego spojrzeniu zmartwienie i… strach.
Ale dookoła nie było żywej duszy. Za plecami Shuanminga powiewała wielka czerwona flaga
z pięcioma żółtymi gwiazdami.

6 października 3010 roku


Wenwen przetarła ręką oczy i szybko zerwała się z łóżka. Kratka wentylacyjna nad jej głową
wyglądała tak samo jak zawsze. Rozejrzała się po całej sypialni. Obudził ją jakiś dźwięk, ale
nie mogła dojść do jego źródła. Na łóżku obok dalej spała 小Lan, inna badaczka, z którą się
przyjaźniła. Po chwili ona także gwałtownie przebudziła się i spojrzała zdziwiona na swój
budzik, ale zdecydowanie to nie on wydawał ten przeraźliwy jazgot. Nagle otworzyły się drzwi,
w których stanął bardzo zdenerwowany Mike.
- Pobudka, śpiochy. Wstawać i zbierać się na apel, raz, dwa, ruchy, ruchy. – krzyknął w ich
stronę, kilka razy kopnął w metalowy stolik, po czym obrócił się na pięcie i zniknął w korytarzu.
Po całym smoku roznosił się przeszywający uszy i wdzierający się w śpiące umysły dźwięk
alarmu.
Dziewczyny szybko zebrały się i wciągnęły na siebie szczątkowe umundurowanie. Nie
było czasu na więcej, a sprawa wydawała się bardzo poważna. Na ich smoku już od kilku
miesięcy nie było słychać dźwięku alarmu. Ostatni raz, kiedy się to zdarzyło, smok był w
podróży, gdzie często zdarzają się sytuacje wymagające nagłych napraw czy podjęcia decyzji.
Co jednak mogło się wydarzyć podczas postoju? I do czego potrzebni im byli badacze?
Wenwen przycisnęła dłonie do uszu i wybiegła z sypialni. Jej głowę zaczął przeszywać ostry
ból
Sala zebrań wypełniona była po brzegi dosłownie wszystkimi mieszkańcami ich smoka.
W rogu stało kilku siwych inżynierów, a na krzesłach pod ścianą opiekunka uspokajała dwójkę
rozbieganych dzieci bawiących się miniaturowymi modelami smoków. Zabawki rozkładały i
składały skrzydła, odbijając od nich światło sufitowych lamp i tworząc na ścianach siatkę
migoczących punkcików. Gdyby była to zwykła narada, Wenwen na pewno zrobiłoby się
głupio, że nie zdążyła się porządnie ubrać i przygotować. Jej mundur zapięty był na co drugi
guzik, nie miała też założonej jednej skarpetki. Jednak dzisiaj większość osób wyglądała
niezbyt reprezentacyjnie. Wszyscy czekali na zebranie z niecierpliwością na twarzach
Otworzyły się drzwi, a do sali wszedł generał. Był jedyną ubraną ze starannością osobą
w tym towarzystwie. Odchrząknął, a twarze wszystkich zebranych zwróciły się w jego stronę.
W końcu ucichł alarm.
- Witam wszystkich zebranych. Na początek chciałbym przekazać głos starszemu badaczowi,
张 Mike’owi. – oznajmił niezwykle spokojnym głosem.

16
Blondyn spojrzał w stronę generała ze zdziwieniem na twarzy, ale wystąpił na środek.
Na ekranie pojawiły się wyniki testów wykonanych przez małego smoka. Wszystkie były
negatywne.
- Jak widzicie, wyniki badań sondy okazały się negatywne. Oznacza to, że nic nam tutaj nie
grozi i będziemy mogli zatrzymać się na tym ciele niebieskim na dłuższy… - zaczął, ale w
połowie swojej wypowiedzi przerwało mu kolejne chrząknięcie.
- Nie zostaniemy tutaj dłużej. – wtrącił się generał. – Proszę kontynuować.
- Tak… więc… Sonda przebadała wszystkie okoliczne ciała niebieskie i wykonała ich zdjęcia.
Mogę wyświetlić je teraz na ekranie, ale według mnie nie zobaczymy na nich niczego
ciekawego.
W tym momencie generał stanął na obok Mike’a i gestem ręki wykonał połączenie z
innymi smokami floty. Na ekranie pojawiły się zdziwione twarze pasażerów znajdujących się
w innych salach zebrań. Wenwen przyglądała się im wszystkim z otwartymi ustami. Nie
pamiętała, kiedy ostatni raz widziała tyle ludzi na raz. Setki oczu wpatrywały się w ekran w
oczekiwaniu, ale nikt nie wiedział, czego może się spodziewać. W powietrzu dało się wyczuć
napięcie, a na smoku zapadła nieznośna cisza przerywana jedynie delikatnym szumem
wentylacji i świszczącymi oddechami starszych inżynierów.
Mike w końcu wyświetlił obrazy wykonane przez małego smoka. Przez ekran
przewijały się różnego rodzaju skaliste ciała niebieskie, ciemność kosmosu i niewyraźne zarysy
odległych gwiazd. Nagle uwagę wszystkich przykuła niebiesko-zielona planeta. Nie miała
dużego rozmiaru, ale zielony kolor sugerował, że mogło znajdować się na niej życie. Niebieski
to prawdopodobnie woda, ale tego Wenwen nie była stuprocentowo pewna, bo już
niejednokrotnie dawała się nabrać na złudne obrazy małego smoka, które po dokładnym
zbadaniu okazywały się być gazami, pyłami i szczątkami różnych ciał niebieskich.
Generał zatrzymał obraz i zaczął go przybliżać. Po chwili Wenwen słyszała już tylko
rozsadzające jej bębenki w uszach bicie własnego serca. Na ekranie pojawił się ptak. Był żywy
i siedział na drzewie. Wszyscy zebrani pasażerowie do tej pory widzieli już wiele takich
zwierząt, ale na poprzednich planetach wynik testów był zawsze pozytywny.
- Generale. To niemożliwe. Wynik testu na pewno jest błędny. Wykonamy go jeszcze raz. –
wydukał z siebie cichym głosem Mike.
Na ekranie przewijały się teraz kolejne obrazy zwierząt i owadów. Zebrani pasażerowie
przez chwilę obserwowali wyskakującą ze strumienia rybę. Później podziwiali kilka owadów
przelatujących z rośliny na roślinę. W końcu pojawiło się coś, co wywołało falę szeptów,
okrzyków, a następnie paniki. Na środku ukazała się zniszczona konstrukcja obrośnięta
roślinami. Obok niej widać było niezidentyfikowane elementy w połowie przykryte pyłem i
ziemią, a nieco dalej coś, co kształtem przypominało budynek, z drzewem na samym szczycie.
Obraz oddalił się, a Wenwen zakręciło się w głowie. Jeszcze nigdy nie widziała czegoś takiego.
Po ekranie w przyspieszonym tempie przewijały się kolejne konstrukcje, gruzy, tunele,
zwierzęta…

17
Generał uciszył wszystkich gestem ręki.
- Nie. Wynik testu jest prawidłowy. Wysłałem w to miejsce jeszcze dwie sondy i obie to
potwierdziły. Na tej planecie nie ma już wirusa, jest bezpieczna dla człowieka. To, co widzimy,
to cel naszej podróży. Ogłaszam zakończenie Długiego Marszu. Jesteśmy w domu.
Czerwona flaga na rękawie generała zafalowała, kiedy zasalutował.

b
Nikola Horn. Jestem absolwentką Studium Języka i Kultury Chin przy Uniwersytecie
Wrocławskim. Pracuję jako analityk mediów, a raz w tygodniu uczę podstaw chińskiego w
Fundacji przyjaźni Polsko – Japońskiej NAMI. Interesuję się (pop)kulturą Chin oraz Japonii.

18
Katarzyna Michalewicz
Rozmowy z mopem
(Soliloquio Mopiensa

)
Osoby dramatu:
Mop
M.O.P.
Zaczęło się niewinnie. Od rozmazanej plamy wody na parkiecie. Oznaczało to jedynie, że mop
nie jest dobrze wyciśnięty. Włożyłem go do specjalnego wiadra, aby go wykręcić, a on zaczął
wirować niczym derwisz. Nagle wśród zgrzytów usłyszałem głos dochodzący z wiadra.
Mop: Wszystko się kręci wokół mnie – ostentacyjnie powiedział.
M.O.P: To nieprawda – od razu zaprzeczyłem – to ja tobą kręcę.
Mop: To że koń jest biały wcale nie oznacza, że nie jest koniem – usłyszałem odpowiedź.
M.O.P. Nie rozumiem! Jakimi zagadkami do mnie mówisz? – zdenerwowałem się.
Mop: To są koany, albo jak wolisz gong’any. Praktykowany w japońskim buddyzmie zen i
chińskim chan – usłyszałem dźwięczny śmiech. Widząc jednak moją zaskoczoną minę nadal
kontynuował – Mają zmusić do niekonwencjonalnego myślenia. Umiesz klasnąć jedną ręką? -
zapytał mnie znienacka. Pokręciłem przecząco głową – Ja też nie – dodał polubownie - A
wracają do białego konia, to nie mój wymysł ale Gongsun Longa. On jednak próbował
udowodnić, że biały koń, nie jest koniem, aby uniknąć płacenia podatku od swojego
śnieżnobiałego rumaka – dodał.
M.O.P.: Ale jak przekonał urzędników? Przecież jak sam stwierdziłeś, biały koń, nadal jest
koniem. Tak samo jak kary, czy bułany – zdziwiłem się.
Mop: Ale biały koń, to nie to samo co koń? Zgodzisz się chyba ze mną, że to też jest logiczne
rozumowanie? Słowo koń, zawiera więcej możliwości, a wyrażenie ,,biały koń” już je
ogranicza. Dlatego nie mogły być, według Gongsuna Longa, tożsame.
M.O.P. Chyba się z tobą w tym punkcie zgodzę…
Mop. A wracając do poprzedniego tematu. Ja się kręcę, ty tylko wprawiasz mnie w ruch. Oba
wyrażenia mogą być tożsame, gdyż w praktyce oznaczają to samo. Jesteś jak demiurg, który

19
stworzył dzieło, tylko po to aby je zaraz po tym opuścić. Jak garncarz, który przekazuje dalej
swoje naczynie, nie ma już wpływu co się z nim stanie. Tak samo jest ze światem. Nasze relacje
idealnie to odwzorowują.
M.O.P: Czyli porównujesz naszą relację do…- nie zdążyłem dokończyć, bo mi bezczelnie
przerwał.
Mop: Dokładnie. Tylko, że w tym przypadku my jesteśmy mikrokosmosem, a świat jest
makrokosmosem. Wszystko to co dzieje się na wielką skalę, ma odzwierciedlenie w
najdrobniejszych szczegółach na ziemi.
M.O.P: Czyż to nie zabawne, że sprzątanie mieszkania porównujesz do aktu kreacji świata?
Mop: Nawet w realizacji najdrobniejszej rzeczy, możesz dążyć do doskonałości. Nie ważne
kim jesteś, liczy się to jak wykonujesz swoją pracę. Już taoiści twierdzili, ze każdy ma swoją
drogę do pokonania. Nie znasz historii o kucharzu Ding z Księgi Zhuangzi? – odpowiedział z
wyższością - On nie przyrządzał mięsa. On stworzył prawdziwe przedstawienie i opanował tę
czynność wręcz do perfekcji. Dlatego ,,dao kucharza” jest cnotliwsze niż ,,dao niejednego
władcy”.
M.O.P: Ciekawa koncepcja. A jeśli cesarz i kucharz, równie dobrze wykonują swoje
obowiązki, to czyje ,,dao jest ważniejsze”? -zapytałem z przekorą, chcąc utemperować
przemądrzałego mopa.
Mop: W przyszłym życiu zamienią się rolami, skoro już za życia w pełni opanowali te
umiejętności – bez wahania odpowiedział o głowie podobnej do słonecznika mop.
M.O.P: Skąd o tym możesz wiedzieć. Równie dobrze możesz powiedzieć, że na początku był
chaos, z którego wyłoniły się byty wyższe, jak z sera robaki.
Mop: Mi podoba się wersja, nie samorództwa, ale podziału. Zresztą głoszenie idei samorództwa
może okazać się dosyć niebezpiecznie, zważywszy na los pewnego nieszczęsnego młynarza. O
wiele ciekawsza jest wersja: z jednego rodzi się dwa, z dwóch rodzi się trzy, a z trzech 10
tysięcy”.
M.O.P: Nie rozumiem – przyznałem szczerze, coraz uważniej przyglądając się mojemu
frędzlowatemu adwersarzowi.
Mop: Z chaosu wyłoniły się dwa przeciwstawne pierwiastki, zarówno odmienne jak i
uzupełniające się jak dzień i noc.
M.O.P: Jak dobro i zło – wypaliłem.
Mop: Dokładnie. Jak sam pewnie zauważyłeś, jedno nie może istnieć bez z drugiego.
M.O.P: No tak. Co to za film o Batmanie, bez Jokera? – mruknąłem.
Mop: Otóż to. Każde w sobie zawiera coś przeciwnego, gdyż w każdej ciemności jest jakaś
jasność, a w każdej jasności jakaś ciemność. Twój ,,dobry” Batman, też jest mroczny i nie
chciałbym być złoczyńcą, który stanie na twojej drodze. Chociaż te dwa elementy nie są ani

20
dobre, ani złe. Zło dzieje się, kiedy zaburzona jest równowaga między nimi. Harmonia to słowo
klucz.
M.O.P: Tak jak ty i woda?
Mop: Dokładnie. Kiedy wchłonę jej za dużo, zostawiam plamy, kiedy za mało nie zmywam
brudu. W obu przypadkach powstaje chaos.
M.O.P: I do tych dwóch elementów, dochodzi jeszcze trzeci? Tak? Teza, antyteza i synteza?
Mop: Nie do końca – zaśmiał się. Aczkolwiek to porównanie też mi się podoba. W tym
przypadku aby poznać prawdę, trzeba zestawić dwie przeciwstawne sobie twierdzenia –
pouczył mnie.
M.O.P: Mopy nie potrafią mówić. Rozmawiam z mopem – mruknąłem. A syntezą będzie:
Mopy z reguły nie mówią, aczkolwiek są od tego wyjątki, gdyż jeden z nich jest wyjątkowo
gadatliwy.
Mop: Albo. Mopy nie potrafią mówić, jednak potrafią porozumiewać się niewerbalnie. Albo
Mopy nie mówią, a ci którzy z nimi rozmawiają, są ….dziwni – odgryzł się.
M.O.P: Zaraz zobaczysz co się stanie, jak przestanę tobą kręcić – mruknąłem ostrzegawczo.
Jego jednak pogróżka nie ruszyła, gdyż tylko się zaśmiał i beztrosko odpowiedział.
Mop: To przestanę wirować, ale i tak nie będę tym samym mopem, co byłem zanim wprawiłeś
mnie ruch. Nawet jeśli przybiorę tę samą pozycję. To samo dotyczy wody, w której mnie
zanurzyłeś. ,,Pantha Rei” – wykrzyknął entuzjastycznie.
M.O.P: Jeżeli wszystko jest płynne, to powiedz mi czy jeden stan przemienia się w drugi, aby
powrócić w końcu do stanu pierwotnego, czy wciąż zmienia swe formy, aż do nieskończoności?
– zapytałem go podchwytliwe.
Mop: Zależy czy pojmujesz historię koliście, spiralnie czy linearnie – odparł niezrażony.
M.O.P: Przecież w historii mamy daty rosnąco, albo malejąco, a zależy od ery.
Mop: I to jest myślenie linearne. Ale zobaczy, że pewne wydarzenia, schematy się wciąż i
wciąż powtarzają.
M.O.P: Taka natura człowieka. Najstarsze wzmianki o łapówkach zachowały się na glinianych
sumeryjskich tabliczkach. Jeden zapis przytacza historię chłopca, który niezbyt dobrze radził
sobie w szkole. Zaradny ojciec więc wezwał nauczyciela i wręczył mu płaszcz i pierścień. I co!
Nauczyciel nagle stwierdził, ze chłopiec ma wielkie możliwości. Nieuk w ciągu paru chwil stał
się kandydatem na mędrca – mój niebieski przyjaciel zaśmiał się.
Mop: Na Dalekim Wschodzie uważają, że wydarzenia się powtarzają. Jedna postać może
pojawiać się na przestrzeni setek lat. Nie jest ważne, kiedy coś się wydarzyło, ale, że się
wydarzył. A wielokrotność wydarzenia, podkreśla tylko jego wagę, a nie niekompetencję
kronikarza. O krok dalej poszli rabinistyczni historycy. Według nich świat jest jak spirala.
Ciągle wracamy do tego samego punktu, ale już z nowym doświadczeniem.

21
M.O.P: Myślisz, że historia kiedyś się skończy, tak jak u Fukuyamy. Takie myśli często mnie
nachodzą, zwłaszcza patrząc na to co teraz się dzieje – zamyśliłem się.
Mop: Fukuyama nie miał na myśli końca historii i nastania bezczasu – poprawił mnie mój
oczytany rozmówca. – Według niego – kontynuował dalej – ludzkość miała dążyć do
zachodniej liberalnej demokracji, jako najodpowiedniejszego systemu demokratycznego.
M.O.P: Myślisz, że obecna sytuacja, ta klęska, to dowód na słabość człowieka? Przerosła nas
wszystkich?
Mop: Zależy jak siebie postrzegasz? Czy jako przegranego władcę, czy dążącego do
przywrócenia harmonii partnera. Popatrz choćby na koncepcję człowieka we wszechświecie.
U was zyskał on świat we władanie, jest jego panem. Tam natomiast jest jedynie elementem,
drobnym trybikiem natury, więc kiedy zostaje zaburzona harmonia, wdziera się chaos. Widać
tu różnicę między indywidualizmem a kolektywizmem. Pamiętasz te trzy elementy o których
ci wspominałem? – zapytał mnie znienacka.
M.O.P: To jednak nie była teza, synteza i antyneza?
Mop: Wiesz kim jest ,,wang” – król?
M.O.P: Pewnie odpowiedz, tym który rządzi, nie będzie poprawna?
Mop: Tym, który scala i pośredniczy. Łączy on Niebo, Ziemię i Człowieka. Człowiek nie jest
ponad wszystkim. Jest jednym z trzech elementów. Nawet Niebo trudno utożsamić z
antropoformicznym bogiem. Jest jedynie i aż zarazem, bezosobową siłą, zasadą. Wy byście
nazwali to ,,logosem”, albo ,,zasadą rządzącą światem”, ,,naturalnym” bądź jak kto woli
,,niebiańskim prawem”.
M.O.P: Jakże różne postrzeganie świata – zamyśliłem się.
Mop: Wynika to z historii, warunków, religii i filozofii, które przez wieki kształtowały różne
cywilizacje.
M.O.P: Hmm…Huntington twierdził, że trzecia wojna światowa, wywoła zderzenie
cywilizacji, a szczególną rolę odegrają spory religijno- kulturowe.
Mop: Wielu jednak odrzuca te teorie. Konflikty zdarzają się i wewnątrz cywilizacji, tak samo
jak szeroko zakrojona współpraca pomiędzy nimi. Po za tym, ten podział na cywilizacje według
granic wyznaczonych przez Huntigtona jest jakby tu powiedzieć …wysoce dyskusyjny. Chyba
zapomniał o tym, że wzajemnie się one przenikają i są w swoim obrębie niejednorodne.
M.O.P: Zgodzisz się jednak, że świat się kończy.
Mop: Jeśli masz na myśli świat, który znasz. To masz rację. Tylko, że początek końca był
niezauważony. Nikt wtedy nie wiedział, że właśnie się zaczyna… -zamyślił się mój rozmówca.
M.O.P: Tak jak upadek Ikara u Breughla, albo koniec świata Miłosza?
Mop: Bardziej jak u Miłosza. Pejzaż z upadającym Ikarem nawiązuje bardziej do obojętności
wobec śmierci, a także jej nieuniknioności.

22
M.O.P: Jak więc wyjaśnisz to co się dzieje. Co determinuje nasze wybory? My sami, czy fatum,
którego nie można uniknąć?
Mop: Sugerujesz, że świat to ,,theatrum mundi”? – zapytał mnie. Widząc, że szukam
odpowiedzi zaczął mi recytować: Fraszki to wszytko, cokolwiek myślemy, fraszki to wszytko,
cokolwiek czyniemy; Nie masz na świecie żadnej pewnej rzeczy, próżno tu człowiek ma co mieć
na pieczy. Zacność, uroda, moc, pieniądze, sława, wszystko to minie jako polna trawa;
naśmiawszy się nam i naszym porządkom, wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom.
M.O.P: Coś w tym jest mruknąłem. Zwłaszcza patrząc na to co dzieje się dzisiaj. Przypomina
mi się ,,Dekameron”. Sam czuję się w tym zamknięciu jak główni bohaterowie. Brakuje mi
tylko towarzystwa, wina i dobrego jadła.
Mop: Czy ja nie jestem odpowiednim towarzyszem? – żachnął się oburzony mój rozmówca.
M.O.P: Wspominałeś że trzy dzieli się na 10 tysięcy. Co miałeś na myśli – zapytałem
polubownie, chcąc zatrzeć ostatnią gafę. Jednak już więcej nie usłyszałem odpowiedzi, gdyż
mojego towarzysza już nie było. W ręce natomiast trzymałem jedynie przed chwilą wyciśnięty
mop.
I tak jak Zhuangzi zacząłem się zastanawiać, czy to ja rozmawiałem z mopem, czy to mop
rozmawiał ze mną.

Katarzyna Michalewicz l.27. Doktorantka Nauk Historycznych na Uniwersytecie


Wrocławskim i członek Sekcji Azjatyckiej wrocławskiego oddziału Polskiego Towarzystwa
Ludoznawczego. Absolwentka dwóch kierunków: Historii i Historii w Przestrzeni Publicznej.
Ukończyła trzyletnie Studium i Języka Chin Instytutu Konfucjusza. Autorka powieści
historycznej ,,Sekrety Żony mandaryna”. Wykładowca akademicki na wrocławskiej
Orientalistyce i dziennikarka. Zainteresowania badawcze dzieje Polonii harbińskiej i obrazu
Chin i Japonii w polskiej prasie międzywojennej.

23
Marta Manko

Kwarantanna po studencku

a
Pierwsze doniesienia o wirusie zaczynały krążyć już na początku grudnia, przez grupy na
WeChacie (chiński komunikator) przetoczyły się alarmujące artykuły, ale nie wzbudziły paniki.
W końcu jesteśmy już przyzwyczajeni do bycia bombardowanymi bad news. Podobnie przecież
w październiku informowano o parze z Mongolii Wewnętrznej, która zmarła na dżumę –
chorobę, o której dawno myślano że została pokonana, zaczęły się też pojawiać przypadki
gruźlicy, na która od dawna mamy szczepionkę. Wirusy istnieją, ludzie chorują, ale zwykle
choroby grypopodobne nie paraliżują naszego życia. Jednak tym razem okazało się być inaczej.
Początek epidemii zastał mnie wyjątkowo nie w Chinach, a na Filipinach, gdzie pojechałam
spędzić ferie zimowe, żeby złapać trochę słońca. Zaraz gdy ustała panika związana z wybuchem
tamtejszego wulkanu Taal, zaczęły docierać coraz bardziej niepokojące wiadomości z Chin.
Nowy wirus, coraz więcej zakażonych, a chiński nowy rok trwał w najlepsze… Z każdym
dniem coraz bardziej ogarniał mnie strach. Bałam się, że nie wpuszczą mnie do Chin, a powrót
do Polski był dla studenckiej kieszeni dużym obciążeniem. Przed odlotem chciałam kupić
maseczki ochronne, które już w połowie stycznia były w Chinach niedostępne, ale nie można
było ich znaleźć w całej Manili. Podobno większość wyprzedała się ze względu na wybuch
wulkanu, resztę wykupili Chińczycy.
Kiedy nad ranem 25 stycznia wylądowałam na lotnisku w Szanghaju spodziewałam się
wzmożonych kontroli, ale poza obsługą w maseczkach wszystko odbywało się normalnie.
Odciski palców, pieczątka w paszporcie, kontrola temperatury. Lotnisko było opustoszałe,
częściowo ze względu na wczesna porę, a częściowo na trwające najważniejsze chińskie święto.
Niemniej czekając na otwarcie metra, spotkałam sporo zorganizowanych chińskich grup
korzystających z wolego i wylatujących na wakacje.
Powrót do akademika był długi, musiałam przejechać metrem rzez cały Szanghaj, aby dostać
się na stację kolejową, skąd odchodził pociąg do Hangzhou, a później ze stacji docelowej
dojechać autobusem na kampus. W czasie jazdy metrem jedna pani zaczęła strasznie kaszleć,
inni pasażerowie ostentacyjnie się od niej odsunęli. Miasta były opustoszale, przesiadając się
na stacji People’s Square w Szanghaju, gdzie krzyżują się 3 linie metra i wiele linii
autobusowych, spotkałam tylko trzy osoby. Miasto widmo, wciąż jednak spowodowane
chińskim Świętem Wiosny.
Po dotarciu do akademika została mi zmierzona temperatura, termometr wskazał 34 stopnie.
Niedokładność pomiaru czy się po prostu wyziębiłam? Chyba jednak to pierwsze, bo przez

24
kolejne dni zarówno u mnie, jaki i innych kilku studentów nie odnotowano normy 36,6. Zimy
na południu Chin nie są jednak aż tak chłodne.
Kolejne dni przesiąknięte były paniką. Nieustanny stukot walizek na korytarzu, studenci w
popłochu podejmujący decyzje o powrocie do domu, pożegnania dramatycznymi słowami
„mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy”. Każdego ranka sprawdzałam statystki i rósł
we mnie strach. Coraz więcej zakażonych, rosnąca liczba zgonów, w końcu decyzja o
zamknięciu miasta Wuhan. W tym trudnych czasie staraliśmy się trzymać razem w
akademickiej grupie przyjaciół, spotykaliśmy się na kolacje i oglądanie filmów, aby choć na
chwilę zapomnieć o wirusie.
Jednak jak pokazała rzeczywistość, do wszystkiego można się przyzwyczaić, do obecności
wirusa i życia na kwarantannie również. Początkowo mogliśmy wychodzić, tak więc wizyty w
Walmarcie stały się niezwykłą atrakcją, spacerowaliśmy też po opustoszałej okolicy. Z czasem
jednak szkoła podjęła decyzję o zakazie opuszczania kampusu i tak jest do dziś. Eksperymenty
kulinarne, nadrabianie serialowych i filmowych zaległości stały się naszą codziennością.
Każdego dnia musimy też wypełniać kwestionariusz na temat naszego samopoczucia i schodzić
do recepcji na mierzenie temperatury.
Początkowo gdzieś w głowie wciąż pojawiała się myśl, czy nie wracać do Polski. Jednak
powrót wiązał się z przejściem przez kilka stacji kolejowych i lotnisk, co w sytuacji
rozprzestrzeniającego się wirusa i trawiącego mnie przeziębienia (czyli jednak przemarzłam)
nie było najlepszym pomysłem. Nie chciałam przywieźć mojej rodzinie prezentu w postaci
choroby. Linie lotnicze stopniowo zaczęły anulować polaczenia, a kraje zamykać granice i tym
sposobem powrót stał się prawie niemożliwy. Poza tym praca magisterska czekała na napisanie,
a gdzie będę miała do tego lepsze warunki niż cisza i spokój opustoszałego kampusu? Poza
tym, jak się później okazało, jeśli ktoś opuści Chiny, to zostaje mu wstrzymane stypendium do
czasu powrotu, więc zostałabym bez źródła utrzymania.
Rzeczą, która mocno mnie i znajomych zirytowała, była fala fake newsów, które zaczęły
zalewać Polskę. Kolejne portale prześcigały się w sensacyjnych opisach epidemii. Przerażona
rodzina a nawet znajomi, z którymi już dawno straciłam kontakt zaczęli pisać z pytaniami „czy
macie co jeść?”, „naprawdę jest tak źle?”, „wracaj natychmiast!”. W markecie opustoszały
półki z zupkami chińskimi oraz lodówki z mrożonkami, poza tym nie było problemu z
dostaniem czegokolwiek, choć w niektórych miejscach dostawy początkowo były zmniejszone
ze względu na święto. Jedynie maseczki i płyny dezynfekcyjne były na wagę złota. Codziennie
obchodziliśmy wszystkie pobliskie apteki, ale jeszcze zanim zdążyliśmy zapytać, to już nam
odpowiadano – nie, nie ma maseczek. Gdy komuś udało się je dostać, to od razu informował
znajomych i ruszaliśmy pędem. Raz udało mi się dostać 5 sztuk japońskich maseczek w cenie
40 zł, reglamentowano jedno opakowanie na osobę. Później dostałam przesyłkę od rodziny z
Polski, a jeszcze później uczelnia sobie o nas przypomniała – dostajemy 5 maseczek na 10 dni.
W tej chwili w Chinach nie jest to już towar deficytowy.
Zajęcia na uczelni odbywają się online, ale ja już zajęć nie mam, więc mogę tylko spokojnie
czekać na obronę pracy magisterskiej (najprawdopodobniej również online) i dalej oglądać
seriale, czytać powieści. Na kampus wróciło trochę chińskich studentów, którzy podobno mają

25
tu jakieś ważne sprawy, zostali oni dokwaterowani do naszego akademika. Nie przeszli żadnej
kwarantanny, w dodatku przyjechali z rodzicami, którzy pomogli im się urządzić. Życie powoli
wraca do normy, przy bramie można zaobserwować zdecydowanie zwiększony ruch i grupy
ludzi pojawiające się na ulicach. Na stołówce i w kampusowym sklepiku zaczyna robić się tłok.
Na WeChacie coraz więcej powiadomień o treści „ponowne otwarcie” oraz „powrót do pracy”.
Oficjalnie kampus jest jednak zamknięty, choć w praktyce różne to wygląda, byłam świadkiem
jak wpuszczono pana, który chciał sobie pobiegać. Jednak odpowiedzialni za nas nauczyciele
twierdzą, że nikt nie wchodzi. Szkoda tylko, ze wszyscy oni pracują na innym kampusie niż
ten, na którym mieszkam. A u nas? Narastająca frustracja, strach o przyszłość i poczucie
odrzucenia. Wciąż czekamy na informacje, ale nie możemy się o nie doprosić, Chiny zamknęły
granice dla obcokrajowców, więc istnieje spora szansa, że już się nie spotkam z resztą mojej
grupy do końca studiów. I cóż, obecna sytuacja nie sprzyja szukaniu pracy przez tegorocznych
absolwentów.
Pozostaje zatem wrócić do swoich zajęć i skupić uwagę na czymś innym. Powinnam już od
miesiąca odbywać praktyki w jednej z firm, ale wciąż jest to niemożliwe. Zatem czytam,
gotuję, oglądam, może zajmę się jakimś rękodziełem?
Spaceruję po niewielkim kampusie, obserwując zmiany zachodzące w budzącej się do życia
przyrodzie. Każdego dnia rozkwita więcej kwiatów, słychać śpiew ptaków, słonce coraz
mocniej ogrzewa ziemię swymi promieniami.
Wciąż czekam i mam nadzieję na happy end.

a
Marta Mońko, l.24. Absolwentka sinologii na Uniwersytecie Wrocławskim, obecnie studiuje
nauczanie języka chińskiego jako obcego na Zhejiang University. Dwukrotna laureatka polskiej
edycji konkursu Most do Języka Chińskiego. Przyszłość wiąże z edukacją językową i
tłumaczeniami. Mimo, że nie musi, to wciąż wstaje przed 11. Kwarantanna pozwoliła jej
znacząco podnieść poziom umiejętności kulinarnych, rozważa to jako alternatywną ścieżkę
kariery.

26
f
Dziękujemy za uwagę! Mam nadzieję, że lektura
tekstów umiliła Państwu ten trudny czas. Zachęcamy
gorąco do wsparcia dowolnego celu charytatywnego,
dowolną kwotą!
,,Czytaj i Wspieraj. Zostań w Domu!”

27

You might also like