Download as txt, pdf, or txt
Download as txt, pdf, or txt
You are on page 1of 77

Miasto Ko�ci

Cassandra Clare

Tom I trylogii �Dary Anio�a�

1
Pandemonium
� Chyba jaja sobie ze mnie robisz � rzuci� bramkarz, zaplataj�c r�ce na pot�nej
piersi.
Spojrza� z g�ry na ch�opca w czerwonej kurtce zapinanej na suwak i pokr�ci� ogolon�
g�ow�.
� Nie mo�esz tego wnie��.
Mniej wi�cej pi��dziesi�tka nastolatk�w stoj�cych przed Pandemonium pochyli�a si� i
nadstawi�a uszu. Na wej�cie do klubu, zw�aszcza w niedziel�, d�ugo si� czeka�o, a w
kolejce
zwykle dzia�o si� niewiele. Bramkarze byli ostrzy i od razu wy�apywali ka�dego, kto
wygl�da� tak, jakby mia� spowodowa� k�opoty.
Pi�tnastoletnia Clary Fray czekaj�ca w kolejce ze swoim najlepszym przyjacielem
Simonem przesun�a si� odrobin� do przodu razem ze wszystkimi, w nadziei na
rozrywk�.
� Daj spok�j, cz�owieku. � Ch�opak podni�s� nad g�ow� jaki� przedmiot. By�o to co�
w
rodzaju drewnianej pa�ki zaostrzonej na jednym ko�cu. � To cz�� mojego kostiumu.
Wykidaj�o uni�s� brew.
� Co to jest?
Ch�opak u�miechn�� si� szeroko. Zdaniem Clary wygl�da� ca�kiem normalnie jak na
bywalca Pandemonium. W�osy ufarbowane na odblaskowy niebieski kolor stercza�y mu
wok� g�owy jak macki wystraszonej o�miornicy, ale nie mia� �adnych wymy�lnych
tatua�y,
wielkich metalowych sztabek w uszach ani �wiek�w w wargach.
� Jestem pogromc� wampir�w. � Zgi�� pa�k� z tak� �atwo�ci�, jakby to by�o �d�b�o
trawy. � Widzisz? To atrapa. Z gumy piankowej.
Jego du�e oczy wydawa�y si� troch� za bardzo zielone, by�y koloru p�ynu przeciw
zamarzaniu albo wiosennej trawy. Bramkarz wzruszy� ramionami, nagle znudzony.
� Dobra, wchod�.
Ch�opak prze�lizn�� si� obok niego szybko i zwinnie jak w�gorz. Clary podoba� si�
jego
spos�b chodzenia, lekkie ko�ysanie ramion, potrz�sanie w�osami. Na takich jak on
jej matka
mia�a okre�lenie: niefrasobliwy.
� Pomy�la�a�, �e jest niez�y? � zapyta� z rezygnacj� w g�osie Simon. � Tak?
Clary d�gn�a go �okciem w �ebra, ale nic nie odpowiedzia�a.
***
W �rodku by�o pe�no dymu z suchego lodu. Kolorowe �wiat�a ta�czy�y po parkiecie,
zmieniaj�c klub w wielobarwn� bajkow� krain� b��kit�w, jadowitych zieleni, gor�cych
r��w
i z�ota.Ch�opak w czerwonej kurtce, z leniwym u�miechem b��kaj�cym si� po wargach,
pog�aska� d�ugi miecz o klindze ostrej jak brzytwa. To by�o takie �atwe � troch�
czaru
rzuconego na ostrze, �eby wygl�da�o nieszkodliwie. Kolejny czar na oczy i w chwili,
kiedy
bramkarz na niego spojrza�, wej�cie mia� pewne. Oczywi�cie poradzi�by sobie bez
tych
sztuczek, ale one te� by�y elementem zabawy: zwodzenie Przyziemnych, robienie
wszystkiego otwarcie na ich oczach, rajcowanie si� pustym wyrazem ich twarzy.
Ch�opak przesun�� wzrokiem po parkiecie, na kt�rym w wiruj�cych s�upach dymu to
znika�y, to pojawi�y si� szczup�e nogi odziane w jedwabie albo czarne sk�ry.
Dziewczyny
potrz�sa�y w ta�cu d�ugimi w�osami, ch�opcy kr�cili biodrami, naga sk�ra l�ni�a od
potu. A�
bi�a od nich witalno��, fale energii przyprawiaj�ce go o zawr�t g�owy. Pogardliwie
skrzywi�
usta. Oni nawet nie wiedzieli, jakimi s� szcz�ciarzami. Nie mieli poj�cia, jak to
jest
wegetowa� w martwym �wiecie, gdzie s�o�ce wisi na niebie jak wypalony w�gielek. Ich
�ycie
p�on�o jasno jak p�omie� �wiecy... i r�wnie �atwo by�o je zgasi�.
Zacisn�� d�o� na r�koje�ci miecza i wszed� na parkiet. W tym momencie od t�umu
ta�cz�cych od��czy�a si� dziewczyna i ruszy�a w jego stron�. Zmierzy� j� wzrokiem.
By�a
pi�kna jak na cz�owieka � mia�a d�ugie w�osy koloru czarnego atramentu i oczy jak
dwa
w�gle. By�a ubrana w si�gaj�c� do ziemi bia�� sukni� z koronkowymi r�kawami, z
rodzaju
tych, kt�re kobiety nosi�y, kiedy �wiat by� m�odszy. Na szyi mia�a cienki srebrny
�a�cuszek, a
na nim ciemnoczerwony wisiorek wielko�ci dzieci�cej pi�ci. Wystarczy�o, �e zmru�y�
oczy,
by stwierdzi�, �e jest cenny. Kiedy dziewczyna si� do niego zbli�y�a, nap�yn�a mu
do ust
�linka. Energia �yciowa pulsowa�a w niej jak krew tryskaj�ca z otwartej rany.
Mijaj�c go,
u�miechn�a si� i rzuci�a mu prowokuj�ce spojrzenie. Odwr�ci� si� i ruszy� za ni�,
czuj�c na
wargach przedsmak jej �mierci.
To zawsze by�o �atwe. Ju� czu� moc jej �ycia kr���c� mu w �y�ach. Ludzie to g�upcy.
Mieli co� tak cennego, a w og�le tego nie strzegli. Oddawali sw�j skarb za
pieni�dze, za
paczuszki z proszkiem, za czaruj�cy u�miech obcego. Dziewczyna wygl�da�a jak blady
duch
sun�cy przez kolorowy dym. Gdy dotar�a do �ciany, odwr�ci�a si� do niego z
u�miechem i
unios�a sukni�. Mia�a pod ni� botki si�gaj�ce do po�owy ud.
Podszed� do niej powoli. Blisko�� dziewczyny wywo�a�a mrowienie na jego sk�rze. Z
odleg�o�ci kilku krok�w ju� nie by�a taka doskona�a. Zobaczy� rozmazany tusz pod
oczami,
pot sklejaj�cy w�oski na karku. Poczu� jej �miertelno��, s�odki od�r zgnilizny. Mam
ci�,
pomy�la�.
Jej usta wykrzywi� ch�odny u�miech. Przesun�a si� w bok, a on zobaczy� za ni�
zamkni�te drzwi z napisem wykonanym czerwon� farb�: �Wst�p wzbroniony � Magazyn�.
Dziewczyna si�gn�a za siebie, przekr�ci�a ga�k� i w�lizn�a si� do �rodka. Ch�opak
dostrzeg�
stosy pude�, spl�tane kable. Rzeczywi�cie sk�adzik. Obejrza� si� za siebie; nikt na
niego nie
patrzy�. Tym lepiej, skoro zale�a�o jej na prywatno�ci.
Wsun�� si� za ni� do pomieszczenia, nie�wiadomy tego, �e jest obserwowany.
***
� Niez�a muzyka, co? � rzuci� Simon.
Clary nie odpowiedzia�a. Ta�czyli czy te� raczej robili co�, co mog�o uchodzi� za
taniec
� du�o kiwania si� w prz�d i w ty�, od czasu do czasu gwa�towny sk�on, jakby kt�re�
z nich -
zgubi�o szk�a kontaktowe � na niewielkiej przestrzeni mi�dzy grup� nastolatk�w w
metalicznych gorsetach a m�od� azjatyck� par�, kt�ra ob�ciskiwa�a si� tak
zapami�tale, �e
ko�c�wki kolorowych w�os�w obojga splata�y si� ze sob� jak winoro�l. Ch�opak z
przek�ut�
warg� i plecakiem w kszta�cie misia rozdawa� darmowe tabletki zio�owej ekstazy, a
jego
workowate spodnie �opota�y na wietrze wytwarzanym przez wiatrownic�. Clary nie
zwraca�a
uwagi na najbli�sze otoczenie; obserwowa�a niebieskow�osego ch�opaka, kt�ry
przebojem
wcisn�� si� do klubu. Teraz kr��y� w t�umie, jakby czego� szuka�. Co� w sposobie
jego
poruszania si� przywodzi�o jej na my�l...
� Je�li chodzi o mnie, �wietnie si� bawi� � ci�gn�� Simon.
Wydawa�o si� to ma�o prawdopodobne. W d�insach i starej bawe�nianej koszulce z
napisem �Wyprodukowane w Brooklynie� Simon pasowa� do Pandemonium jak pi�� do
nosa. Jego �wie�o umyte w�osy by�y ciemnobr�zowe zamiast zielone albo r�owe,
przekrzywione okulary zsun�y mu si� na czubek nosa. Nie wygl�da� na ponurego
osobnika,
kontempluj�cego moce ciemno�ci, tylko na grzecznego ch�opca, kt�ry wybiera si� do
klubu
szachowego.
� Uhm � mrukn�a Clary.
Doskonale wiedzia�a, �e przyszed� do Pandemonium tylko dlatego, �e ona lubi�a ten
klub. On sam uwa�a� go za nudny. W�a�ciwie ona te� nie mia�a pewno�ci, dlaczego to
miejsce
jej si� podoba. Mo�e dlatego �e wszystko tutaj � ubrania, muzyka � by�o jak ze snu,
jak z
innego �ycia, nie tak zwyczajnego i nudnego jak prawdziwe. Poza tym, z powodu
nie�mia�o�ci najlepiej czu�a si� w towarzystwie Simona.
Niebieskow�osy ch�opak w�a�nie schodzi� z parkietu. Wygl�da� na troch� zagubionego,
jakby nie znalaz� osoby, kt�rej szuka�. Clary przemkn�a przez g�ow� my�l, co by si�
sta�o,
gdyby do niego podesz�a, przedstawi�a si� i zaproponowa�a, �e oprowadzi go po
klubie. Mo�e
tylko wytrzeszczy�by oczy, je�li te� by� nie�mia�y. A mo�e by�by wdzi�czny i
zadowolony,
lecz stara�by si� tego nie okaza�, jak to ch�opcy... Ona jednak wiedzia�aby swoje.
Mo�e...
Niebieskow�osy nagle si� wyprostowa� i wyra�nie o�ywi�, niczym pies my�liwski,
kt�ry
z�apa� trop. Clary pod��y�a za jego wzrokiem i zobaczy�a dziewczyn� w bia�ej sukni.
No tak, pomy�la�a, zdaje si�, �e o to chodzi�o. Powietrze zesz�o z Claire, jak z
przek�utego balonu. Tamta dziewczyna by�a wspania�a, z rodzaju tych, kt�re Clary
lubi�a
rysowa� � wysoka i smuk�a, z d�ugimi czarnymi w�osami opadaj�cymi kaskad� na plecy.
Na
szyi mia�a czerwony wisiorek, widoczny nawet z tej odleg�o�ci; pulsowa� w �wiat�ach
parkietu jak serce oddzielone od cia�a.
� Uwa�am, �e dzisiaj wieczorem DJ Nietoperz wykonuje �wietn� robot�. Zgadasz si� ze
mn�?
Clary przewr�ci�a oczami. Simon nienawidzi� transowej muzyki. Nic nie
odpowiedzia�a,
poniewa� ca�� uwag� skupi�a na dziewczynie w bia�ej sukni. W p�mroku, w k��bach
dymu i
sztucznej mg�y jej jasna suknia �wieci�a jak latarnia morska. Nic dziwnego, �e
niebieskow�osy szed� za ni� jak zaczarowany i niczego wi�cej nie dostrzega�...
nawet dw�ch
ciemnych postaci depcz�cych mu po pi�tach, kiedy lawirowa� przez t�um.
Clary przesta�a ta�czy�. Zauwa�y�a, �e tamci dwaj to wysocy ch�opcy w czarnych
ubraniach. Nie umia�aby powiedzie�, sk�d wie, �e �ledz� niebieskow�osego, ale by�a
tego
pewna. Widzia�a, jak za nim id�, ostro�nie, czujnie, z gracj�. W jej piersi zacz��
p�czkowa�
nieokre�lony l�k.
� I chcia�bym jeszcze doda�, �e ostatnio bawi� si� w transwestytyzm i sypiam z
twoj�
matk�. Uzna�em, �e powinna� o tym wiedzie�.
Dziewczyna dotar�a do drzwi z napisem �Wst�p wzbroniony� i skin�a na
niebieskow�osego. Oboje w�lizn�li si� do �rodka. Clary ju� to widywa�a, pary
wymykaj�ce si�
w ciemne zakamarki klubu, �eby si� ob�ciskiwa�, ale teraz sytuacja by�a o tyle
dziwna, �e t�
dw�jk� �ledzono.
Stan�a na palcach, pr�buj�c co� dojrze� ponad t�umem. Dwaj ubrani na czarno ch�opcy
stali przed zamkni�tymi drzwiami i najwyra�niej si� ze sob� naradzali. Jeden z nich
mia�
jasne w�osy, drugi ciemne. Blondyn si�gn�� pod kurtk� i wyj�� co� d�ugiego i
ostrego.
Przedmiot zal�ni� w stroboskopowych �wiat�ach. N�.
� Simon! � krzykn�a Clary, chwytaj�c przyjaciela za rami�.
� Co? � Simon zrobi� przestraszon� min�. � Wcale nie sypiam z twoj� mam�. Ja tylko
pr�bowa�em zwr�ci� twoj� uwag�. Co prawda, Jocelyn jest atrakcyjn� kobiet�, jak na
swoje
lata...
� Widzisz tamtych typk�w? � Pokazuj�c r�k�, Clary omal nie uderzy�a niechc�cy
czarnej dziewczyny, kt�ra ta�czy�a obok nich. Widz�c jej w�ciek�e spojrzenie,
rzuci�a
pospiesznie: � Przepraszam! Przepraszam! � Odwr�ci�a si� z powrotem do Simona. �
Widzisz
tamtych dw�ch facet�w przy drzwiach?
Simon zmru�y� oczy i wzruszy� ramionami.
� Nic nie widz�.
� Jest ich dw�ch. �ledz� ch�opaka z niebieskimi w�osami...
� Tego, kt�ry wpad� ci w oko?
� Tak, ale nie o to chodzi. Blondyn wyj�� n�.
� Jeste� pewna? � Simon wyt�y� wzrok, ale po chwili pokr�ci� g�ow�. � Nadal nikogo
nie widz�.
� Jestem pewna.
Simon wyprostowa� si� i rzuci� zdecydowanym tonem:
� Sprowadz� kogo� z ochrony. Ty tutaj zosta�.
I ruszy� do wyj�cia, przepychaj�c si� przez t�um.
Clary odwr�ci�a si� w sam� por�, by zobaczy�, �e blondyn wchodzi do pomieszczenia z
drzwiami opatrzonymi napisem �Wst�p wzbroniony�, a jego towarzysz idzie za nim.
Rozejrza�a si�. Simon nadal torowa� sobie drog� przez parkiet, ale nie posun�� si�
zbyt daleko
do przodu. Nawet gdyby teraz krzykn�a, nikt by jej nie us�ysza�, a zanim przyb�dzie
ochrona,
mo�e sta� si� co� strasznego. Clary przygryz�a warg� i zacz�a przeciska� si� przez
mrowie
ta�cz�cych.
***
� Jak masz na imi�?
Dziewczyna odwr�ci�a si� i u�miechn�a. S�abe �wiat�o przes�cza�o si� do magazynu
przez szare od brudu zakratowane okienka. Na pod�odze wala�y si� zwoje kabli
elektrycznych, cz�ci dyskotekowych lustrzanych kul i pojemniki po farbie.
� Isabelle.
� �adnie. � Podszed� do niej, st�paj�c ostro�nie w�r�d drut�w, w obawie, �e kt�ry�
z
nich o�yje. W nik�ym o�wietleniu dziewczyna, odziana w biel niczym anio�, wygl�da�a
na
p�przezroczyst�, jakby wyblak��. Przyjemnie by�oby j� zniewoli�. � Nie widzia�em
ci� tu
wcze�niej.
� Pytasz, czy cz�sto tu przychodz�? � Zachichota�a, zas�aniaj�c usta r�k�.
Na nadgarstku, tu� pod mankietem sukni, nosi�a bransoletk�. Ale kiedy si� do niej
zbli�y�, zobaczy�, �e to nie bransoletka, tylko wytatuowany na sk�rze wz�r z
zawijas�w.
Zamar� w p� kroku.
� Ty...
Dziewczyna porusza�a si� z szybko�ci� b�yskawicy. Zaatakowa�a go otwart� d�oni�.
Cios w pier� pozbawi� go tchu, jakby by� ludzk� istot�. Zatoczy� si� do ty�u.
Raptem w jej
r�ce pojawi� si� bat; zal�ni� z�oto, kiedy nim strzeli�a, i owin�� si� wok� jego
kostek. Gdy
poderwa�a go w g�r� gwa�townym szarpni�ciem, z impetem run�� na ziemi�. Zacz�� si�
wi�,
kiedy znienawidzony metal wgryz� si� mu g��boko w sk�r�. Dziewczyna si� za�mia�a,
stoj�c
nad nim, a on pomy�la� oszo�omiony, �e powinien by� to przewidzie�. �adna
�miertelniczka
nie w�o�y�aby takiej sukni. Isabelle ubiera�a si� w ten spos�b, �eby zas�oni�
cia�o... ca�e cia�o.
Mocno szarpn�a bicz, zaciskaj�c p�tl�. U�miechn�a si� jadowicie.
� Jest wasz, ch�opcy.
Z ty�u rozbrzmia� cichy �miech. Kto� d�wign�� go z pod�ogi i cisn�� na jeden z
betonowych s�up�w. Wykr�cono mu r�ce do ty�u i zwi�zano je drutem. Za plecami czu�
wilgotny kamie�. Podczas gdy pr�bowa� si� uwolni�, kto� obszed� kolumn� i stan��
przed
nim: ch�opak, m�ody jak Isabelle i r�wnie �adny. Jego oczy jarzy�y si� jak kawa�ki
bursztynu.
� Jest was wi�cej? � zapyta�.
Niebieskow�osy poczu�, �e pod mocno zaci�ni�tymi p�tami zbiera si� krew. Jego
nadgarstki by�y od niej �liskie.
� Wi�cej?
� Daj spok�j. � Kiedy jasnooki ch�opak uni�s� r�ce, czarne r�kawy zsun�y si�,
ukazuj�c
runy namalowane atramentem na nadgarstkach, na grzbietach d�oni i w ich wn�trzu. �
Wiesz,
kim jestem.
� Nocnym �owc�! � wysycza�.
Twarz jego prze�ladowcy rozja�ni�a si� w szerokim u�miechu.
� Mamy ci�.
***
Clary pchn�a drzwi prowadz�ce do magazynu i wesz�a do �rodka. Przez chwil�
my�la�a, �e pomieszczenie jest puste. Jedyne okna znajdowa�y si� wysoko i by�y
zakratowane; s�czy� si� przez nie st�umiony uliczny ha�as, klaksony samochod�w,
pisk
hamulc�w. Wewn�trz cuchn�o star� farb�, na grubej warstwie kurzu pokrywaj�cej
pod�og�
odznacza�y si� rozmazane �lady but�w. Nikogo tu nie ma, stwierdzi�a, rozgl�daj�c
si� ze
zdziwieniem. W sk�adziku by�o zimno, mimo sierpniowego upa�u panuj�cego na
zewn�trz.
Clary poczu�a, �e pot na jej plecach zamienia si� w l�d. Zrobi�a krok do przodu i
zapl�ta�a si�
w kable elektryczne. Schyli�a si�, �eby uwolni� tenis�wk� z wnyk�w... i nagle
us�ysza�a
g�osy: dziewcz�cy �miech, ostr� odpowied� ch�opaka.
Kiedy si� wyprostowa�a, zobaczy�a ich, jakby raptem zmaterializowali si� mi�dzy
jednym a drugim mrugni�ciem powieki. By�a tam dziewczyna w d�ugiej bia�ej sukni, z
czarnymi w�osami opadaj�cymi na plecy, niczym wilgotne wodorosty, i dwaj ch�opcy:
wysoki
i ciemnow�osy jak ona oraz drugi, ni�szy od niego, kt�rego w�osy l�ni�y jak z�oto w
nik�ym
�wietle wpadaj�cym przez zakratowane okna. Blondyn sta� z r�kami w kieszeniach
naprzeciwko niebieskow�osego punka przywi�zanego do betonowej kolumny czym�, co
wygl�da�o na strun� od fortepianu. Uwi�ziony ch�opak mia� twarz �ci�gni�t� b�lem i
strachem.
Z sercem dudni�cym w piersi Clary schowa�a si� za najbli�szy s�up i wyjrza�a zza
niego
ostro�nie. Jasnow�osy chodzi� w t� i z powrotem przed je�cem, z r�kami
skrzy�owanymi na
piersi.
� No wi�c? Nadal mi nie powiedzia�e�, czy s� tu jacy� inni z twojego rodzaju.
Twojego rodzaju? O czym on m�wi, zdziwi�a si� Clary. Mo�e trafi�am w sam �rodek
wojny
gang�w.
� Nie wiem, o co ci chodzi. � G�os je�ca by� zbola�y, ale ton opryskliwy.
� On ma na my�li inne demony � po raz pierwszy odezwa� si� czarnow�osy. � Wiesz, co
to s� demony, prawda?
Ch�opak przywi�zany do kolumny poruszy� ustami i odwr�ci� g�ow�.
� Demony � powiedzia� blondyn, przeci�gaj�c samog�oski i kre�l�c to s�owo palcem w
powietrzu. � Wed�ug religijnej definicji s� to mieszka�cy piek�a, s�udzy szatana,
ale w
rozumieniu Clave to ka�dy z�y duch, kt�ry pochodzi spoza naszego wymiaru...
� Wystarczy, Jace � przerwa�a mu dziewczyna.
� Isabelle ma racj� � popar� j� wy�szy ch�opak. � Nikt tutaj nie potrzebuje lekcji
semantyki... czy demonologii.
To wariaci, pomy�la�a Clary.
Blondyn uni�s� z u�miechem g�ow�. W tym ge�cie by�o co� gwa�townego i dzikiego, co
przypomnia�o Clary filmy dokumentalne o lwach, kt�re ogl�da�a na Discovery Channel.
Te
wielkie koty w taki sam spos�b unosi�y �by i w�szy�y w powietrzu, szukaj�c
zdobyczy.
� Isabelle i Alec twierdz�, �e za du�o m�wi� � stwierdzi� ch�opak o imieniu Jace. �
Ty
te� tak uwa�asz?
Niebieskow�osy nie odpowiedzia�, ale nadal porusza� ustami.
� M�g�bym podzieli� si� z wami pewn� informacj� � przem�wi� w ko�cu. � Wiem,
gdzie jest Valentine.
Jasnow�osy spojrza� na koleg�. Alec wzruszy� ramionami.
� Valentine gryzie ziemi�, a ty pr�bujesz z nami pogrywa� � stwierdzi� Jace.
� Zabij go, Jace � powiedzia�a Isabelle, potrz�saj�c w�osami. � On nic nam nie
powie.
Blondyn uni�s� r�k�, a Clary zobaczy�a b�ysk no�a. Bro� by�a niezwyk�a � mia�a
kling�
przezroczyst� jak kryszta� i ostr� jak od�amek szk�a, a r�koje�� wysadzan�
czerwonymi
kamieniami.
Jeniec gwa�townie zaczerpn�� tchu.
� Valentine wr�ci�! � krzykn��, szarpi�c si� w wi�zach. � Wiedz� o tym wszystkie
Piekielne �wiaty, ja to wiem i mog� wam powiedzie�, gdzie on jest...
W lodowatych oczach Jace�a nagle zab�ys�a w�ciek�o��.
� Na Anio�a, kiedy tylko �apiemy kt�rego� z was, dranie, ka�dy twierdzi, �e wie,
gdzie
jest Valentine. My r�wnie� wiemy, gdzie on jest. W piekle. A ty... � gdy Jace
obr�ci� n� w
r�ce, jego brzeg zamigota� jak p�omie� � zaraz do niego do��czysz.
Tego by�o ju� za wiele dla Clary. Wysz�a zza kolumny i krzykn�a:
� Przesta�! Nie mo�esz tego zrobi�.
Ch�opak odwr�ci� si� gwa�townie, tak zaskoczony, �e n� wypad� mu z r�ki i z
brz�kiem uderzy� o betonow� posadzk�. Isabelle i Alec te� si� obejrzeli, z
identycznym
wyrazem os�upienia na twarzach. Niebieskow�osy zawis� w p�tach, kompletnie
zdezorientowany.
Pierwszy doszed� do siebie Alec.
� Co to jest? � zapyta�, patrz�c na swoich towarzyszy, jakby oni mogli wiedzie�,
sk�d
si� wzi�� intruz.
� Dziewczyna � odpar� Jace, kt�ry ju� zd��y� odzyska� panowanie nad sob�. � Na
pewno widywa�e� je wcze�niej. Twoja siostra te� ni� jest. � Zrobi� krok w stron�
Clary,
marszcz�c brwi, jakby nie m�g� uwierzy� w�asnym oczom. � Ziemska dziewczyna �
stwierdzi� tonem odkrywcy. � I widzi nas.
� Oczywi�cie, �e was widz� � obruszy�a si� Clary. � Nie jestem �lepa.
� Owszem, jeste�, tylko o tym nie wiesz. � Blondyn schyli� si� po n�, a potem
rzuci�
szorstko: � Lepiej si� st�d wyno�, je�li masz do�� oleju w g�owie.
� Nigdzie nie id� � o�wiadczy�a Clary. � Je�li to zrobi�, zabijecie go. � Wskaza�a
na
je�ca.
� To prawda � przyzna� Jace, obracaj�c n� mi�dzy palcami. � A co ci� obchodzi, czy
go zabijemy, czy nie? � Bo... bo... � zacz�a si� j�ka� Clary. � Nie mo�na sobie tak
po prostu
chodzi� i zabija� ludzi.
� Masz racj�. Nie mo�na zabija� ludzi. � Spojrza� na je�ca, kt�ry mia� zamkni�te
oczy,
jakby zemdla�. � Ale to nie jest ludzka istota, dziewczyno. Mo�e wygl�da i m�wi jak
cz�owiek, mo�e nawet krwawi jak cz�owiek, ale jest potworem.
� Jace, wystarczy � rzuci�a ostrzegawczo Isabelle.
� Zwariowali�cie � stwierdzi�a Clary. � Ju� wezwa�am policj�. B�dzie tu lada
chwila.
� Ona k�amie � odezwa� si� Alec, ale na jego twarzy malowa�o si� pow�tpiewanie. �
Jace...
Nie doko�czy�, bo w tym momencie jeniec wyda� z siebie przenikliwy, zawodz�cy
okrzyk, zerwa� p�ta, kt�rymi by� przywi�zany do kolumny, i rzuci� si� na blondyna.
Upadli razem i potoczyli si� po pod�odze. Niebieskow�osy zacz�� szarpa� swojego
prze�ladowc� r�kami, kt�re l�ni�y, jakby by�y zako�czone metalem. Clary rzuci�a si�
do
ucieczki, ale jej stopy zapl�ta�y si� w zwoje kabli. Run�a na ziemi� z takim
impetem, �e
zapar�o jej dech. Us�ysza�a krzyk dziewczyny, a kiedy si� podnios�a, zobaczy�a, �e
jeniec
siedzi na piersi Jace�a. Krew l�ni�a na jego ostrych jak brzytwy pazurach.
Isabelle z batem w r�ce i Alec ju� biegli w ich stron�. Niebieskow�osy ci��
przeciwnika
szponami, a kiedy ten uni�s� r�k�, �eby si� zas�oni�, pazury rozora�y j� do krwi.
Punk
zaatakowa� ponownie... i wtedy jego plecy smagn�� bicz. Ch�opak krzykn�� i upad� na
bok.
Jace, szybki jak bat Isabelle, wykona� obr�t i wbi� n� w pier� je�ca. Spod
r�koje�ci trysn�a
ciemna ciecz. Ch�opak wygi�� si� w �uk, zacz�� si� pr�y� i charcze�. Jace wsta� z
pod�ogi;
jego czarna koszula by�a teraz miejscami jeszcze czarniejsza, mokra od krwi.
Spojrza� z
odraz� na drgaj�ce cia�o, schyli� si� i wyrwa� n� z rany, �liski od czarnej posoki.
Ranny otworzy� oczy, wbi� p�on�cy wzrok w swojego pogromc� i wysycza�:
� Niech wi�c tak b�dzie. Wykl�ci dopadn� was wszystkich.
Wydawa�o si�, �e Jace zawarcza� w odpowiedzi. Demon przewr�ci� oczami i wpad� w
konwulsje. Jego cia�o zacz�o si� kurczy�, zapada� w sobie, stawa�o si� coraz
mniejsze, a� w
ko�cu znikn�o.
Clary uwolni�a si� od kabli, wsta�a z pod�ogi i ruszy�a ty�em do wyj�cia. Nikt nie
zwraca� na ni� uwagi. Alec podszed� do Jace�a, wzi�� go za rami� i podci�gn�� mu
r�kaw,
�eby przyjrze� si� ranie. Clary odwr�ci�a si� powoli... i zobaczy�a, �e na jej
drodze stoi
Isabelle ze z�otym batem w r�ce; widnia�y na nim ciemne plamy. Dziewczyna wykona�a
szeroki zamach i szarpn�a mocno, kiedy koniec bicza owin�� si� wok� nadgarstka
uciekinierki. Clary sykn�a z b�lu.
� G�upia ma�a Przyziemna � wycedzi�a Isabelle. � Przez ciebie Jace m�g� zgin��.
� On jest wariatem � odparowa�a Clary, pr�buj�c si� uwolni�. Bat g��biej wpi� si� w
jej
sk�r�. � Wszyscy jeste�cie szaleni. Za kogo si� uwa�acie? Za samozwa�czych
zab�jc�w?
Policja...
� Policja zwykle nie wykazuje zainteresowania, je�li nie ma cia�a � zauwa�y� Jace.
Trzymaj�c si� za r�k�, szed� w ich stron�, lawiruj�c mi�dzy kablami. Alec pod��a�
za
nim z pos�pn� min�.
Clary spojrza�a tam, gdzie niedawno le�a� niebieskow�osy. Na pod�odze nie by�o
nawet
plamki krwi, �adnego �ladu, �e ch�opak w og�le istnia�.
� Je�li ci� to ciekawi, po �mierci wracaj� do swojego wymiaru � wyja�ni� zab�jca.
� Uwa�aj, Jace! � sykn�� jego towarzysz.
Blondyn roz�o�y� r�ce. Jego twarz znaczy� upiorny wz�r z plamek krwi. Z szeroko
rozstawionymi jasnymi oczami i p�owymi w�osami nadal przypomina� Clary lwa.
� Ona nas widzi, Alec � powiedzia�. � Ju� i tak za du�o wie.
� Co mam z ni� zrobi�? � zapyta�a Isabelle.
� Pu�� j� � odpar� cicho Jace.
Dziewczyna pos�a�a mu zaskoczone, niemal gniewne spojrzenie, ale nawet nie
pr�bowa�a si� spiera�. Bez s�owa zwin�a bat. Clary rozmasowa�a obola�y nadgarstek,
zastanawiaj�c si�, jak, do licha, ma si� st�d wydosta�.
� Mo�e powinni�my zabra� j� ze sob�? � zaproponowa� Alec. � Za�o�� si�, �e Hodge
ch�tnie by z ni� porozmawia�.
� Nie ma mowy, �eby�my zabrali j� do Instytutu � o�wiadczy�a Isabelle. � To
Przyziemna.
� Naprawd�? � Cichy, spokojny g�os Jace�a by� jeszcze gorszy ni� warczenie Isabelle
czy gniewny ton Aleca. � Mia�a� kiedy� do czynienia z demonami, ma�a? Spotyka�a�
si� z
czarownikami, rozmawia�a� z Nocnymi Dzie�mi? Czy...
� Nie nazywam si� �ma�a� � przerwa�a mu Clary. � I nie mam poj�cia, o czym m�wisz.
Naprawd�? � odezwa� si� g�os w jej g�owie. Widzia�a�, jak tamten ch�opak rozp�ywa
si� w
powietrzu. Jace nie jest szalony... Tylko chcia�aby�, �eby by�.
� Nie wierz� w... demony czy kimkolwiek jeste�cie...
� Clary? � W drzwiach magazynu sta� Simon, a obok niego pot�ny bramkarz, kt�ry
przy wej�ciu stemplowa� go�ciom r�ce. � Wszystko w porz�dku? Dlaczego jeste� sama?
Co
si� sta�o z tamtymi facetami. No wiesz, tymi z no�ami?
Clary obejrza�a si� przez rami� na tr�jk� zab�jc�w. Jace mia� na sobie zakrwawion�
koszul� i nadal �ciska� sztylet w r�ce. U�miechn�� si� do niej szeroko i wzruszy�
ramionami w
na p� drwi�cym, p� przepraszaj�cym ge�cie. Najwyra�niej nie by� zaskoczony, �e nowo
przybyli ich nie widz�.
Clary r�wnie�. Powoli odwr�ci�a si� do Simona. Wiedzia�a, jak musi wygl�da� w jego
oczach, kiedy tak stoi sama w magazynku, ze stopami zapl�tanymi w plastikowe kable.
� Wydawa�o mi si�, �e weszli tutaj, ale chyba jednak nie � powiedzia�a
nieprzekonuj�co. � Przepraszam. � Zobaczy�a, �e mina Simona nagle zmienia si� ze
zmartwionej w zak�opotan�, i przenios�a wzrok na bramkarza, kt�ry wygl�da� na
zirytowanego. � To by�a pomy�ka.
Stoj�ca za ni� Isabelle zachichota�a.
***
� Nie wierz� � o�wiadczy� Simon z uporem, podczas gdy Clary, stoj�c na chodniku
przed Pandemonium, rozpaczliwie pr�bowa�a z�apa� taks�wk�.
Zamiatacze ju� przeszli ulic�, kiedy oni byli w klubie, i teraz ca�a Orchard l�ni�a
od
oleistej wody.
� W�a�nie. Mo�na by przypuszcza�, �e powinny tu by� jakie� taks�wki. Dok�d wszyscy
je�d�� w niedziel� o p�nocy? � Clary wzruszy�a ramionami i odwr�ci�a si� do
przyjaciela. �
My�lisz, �e b�dziemy mieli wi�cej szcz�cia na Houston?
� Nie m�wi� o taks�wkach. Tobie nie wierz�. Nie wierz�, �e ci go�cie z no�ami tak
po
prostu znikn�li.
Clary westchn�a.
� Mo�e nie by�o �adnych facet�w z no�ami? Mo�e wszystko sobie tylko wyobrazi�am?
� Wykluczone. � Simon uni�s� r�k� wysoko nad g�ow�, ale taks�wki tylko �miga�y
obok nich, rozbryzguj�c brudn� wod�. � Widzia�em twoj� min�, kiedy wszed�em do tego
magazynku. Wygl�da�a� na powa�nie wystraszon�, jakby� zobaczy�a ducha.
Clary pomy�la�a o ch�opcu o kocich oczach. Spojrza�a na nadgarstek i zobaczy�a
cienk�
czerwon� pr�g� w miejscu, gdzie owin�� si� bat Isabelle.
Nie, nie zobaczy�am ducha, pomy�la�a. To by�o co� dziwniejszego.
� To by�a po prostu pomy�ka � powiedzia�a ze znu�eniem.
Sama nie bardzo wiedzia�a, dlaczego nie m�wi mu prawdy. Oczywi�cie, nie licz�c
tego,
�e uzna�by j� za wariatk�. To, co si� wydarzy�o, czarna krew pieni�ca si� na no�u
Jace�a, ton
jego g�osu, kiedy zapyta�: �Rozmawia�a� z Nocnymi Dzie�mi?�... C�, wola�a zatrzyma�
to
dla siebie.
� Bardzo k�opotliwa pomy�ka � zgodzi� si� Simon. Obejrza� si� na klub, pod kt�rym
nadal sta�a kolejka ci�gn�ca si� przez p� kwarta�u. � W�tpi�, czy jeszcze kiedy�
wpuszcz�
nas do Pandemonium.
� A co si� przejmujesz? Przecie� nienawidzisz Pandemonium.
Clary znowu pomacha�a r�k�, kiedy z mg�y wy�oni� si� ��ty samoch�d. Tym razem
taks�wka zatrzyma�a si� z piskiem na rogu, a kierowca zatr�bi�.
� Nareszcie! Mieli�my szcz�cie. � Simon otworzy� drzwi samochodu i w�lizn�� si� na
tylne siedzenie pokryte skajem.
Clary usiad�a obok niego i wci�gn�a znajomy zapach nowojorskiej taks�wki cuchn�cej
starym dymem papierosowym, sk�r� i lakierem do w�os�w.
� Jedziemy do Brooklynu � rzuci� Simon do taks�wkarza, a potem odwr�ci� si� do
niej.
� Wiesz, �e mo�esz wszystko mi powiedzie�, tak?
Clary zawaha�a si�, a potem skin�a g�ow�.
� Jasne, Simon. Wiem, �e mog�.
Zatrzasn�a za sob� drzwi. Taks�wka ruszy�a w noc.
2
Sekrety i k�amstwa
Ciemny ksi��� siedzia� na czarnym rumaku, za nim powiewa�a sobolowa peleryna.
Z�oty diadem spina� jego z�ote loki, przystojna twarz by�a ogarni�ta sza�em bitwy,
a �
- A jego r�ka wygl�da jak bak�a�an � mrukn�a ze z�o�ci� Clary.
Rysunek po prostu jej nie wychodzi�. Z westchnieniem wydar�a kolejn� kartk� ze
szkicownika, zmi�a j� i cisn�a w pomara�czow� �cian� sypialni. Pod�oga ju� by�a
zas�ana
kulkami papieru � wyra�ny znak �e tw�rcze soki nie p�yn� w niej tak, jak by sobie
�yczy�a.
Po raz tysi�czny �a�owa�a, �e nie jest taka jak matka. Wszystko co Jocelyn rysowa�a
,
malowa�a albo szkicowa�a, zawsze by�o pi�kne i najwyra�niej osi�gni�te bez wysi�ku.
Clary zdj�a s�uchawki , przerywaj�c w po�owie piosenk� Stepping Razor, i pomasowa�a
bol�ce skronie. Dopiero wtedy us�ysza�a g�o�ny, przenikliwy d�wi�k telefony
rozbrzmiewaj�cy w ca�ym mieszkaniu. Rzuci�a szkicownik na ��ko i pobieg�a do
salonu,
gdzie na stoliku przy drzwiach sta� czerwony aparat w stylu retro.
- Czy to Clarissa Fray? � G�os po drugiej stronie linii brzmia� znajomo, ale nie
odrazy
go rozpozna�a.
Clary nerwowo zacz�a nawija� kabel na palec.
- Taaak?
- Cze��, jestem jednym z tych chuligan�w z no�ami, kt�rych spotka�a� zesz�ej nocy w
Pandemonium. Obawiam si�, �e zrobi�em na tobie z�e wra�enie, i mam nadziej�, �e
dasz mi
szans�, �eby to naprawi�
- Simon! � Clary odsun�a s�uchawk� od ucha, kiedy przyjaciel wybuchn�� �miechem. �
To wcale nie jest zabawne!
- Oczywi�cie, �e jest. Po prostu tego nie dostrzegasz.
- G�upek. � Clary z westchnieniem opar�a si� o �cian�. � Nie �mia�by� si�, gdyby�
tu
by�, kiedy wczoraj wr�ci�am.
- Dlaczego?
- Moja mama. Nieby�a zadowolona, �e wr�cili�my tak p�no. Wkurzy�a si�. By�o
nieprzyjemnie.
- A czy to nasza wina, �e by� taki ruch! � Zaprotestowa� Simon. Jako najm�odszy z
tr�jki
dzieci czujnie reagowa� na wszelk� rodzinn� niesprawiedliwo��.
- Tak jasne, ale ona nie widzi tego w taki spos�b. Rozczarowa�am j� , zawiod�am,
sprawi�am, �e si� niepokoi�a, bla, bla, bla. Jestem zmor� jej �ycia. � Z lekkimi
wyrzutami
sumienia Clary na�ladowa�a spos�b m�wienia matki.
- Wi�c masz szlaban? � domy�li� si� Simon.
M�wi� do�� g�o�no. Clary s�ysza�a w tle gwar g�os�w, kilka przekrzykuj�cych si�
os�b.
Skrzywi�a si�, s�ysz�c dono�ny brz�k talerzy.
- Jeszcze nie wiem. Mama i Luke wyszki rano. Jeszcze nie wr�ci�a. A tak przy okazji
,
gdzie jeste�? U Erica?
- Tak. W�a�nie sko�czyli�my �wiczy�. Eric czyta dzisiaj swoj� poezj� w Java Jones.

Simon m�wi� o kawiarni niedaleko mieszkania Clary, w kt�rej nieraz wieczorami grano
�yw�
muzyk�. � Ca�y zesp� idzie , �eby da� mu wsparcie. Przyjdziesz?
- Jasne. � Clary si� zawaha�a, szarpi�c nerwowo kabel telefonu. � Zaczekaj. Jednaj
nie.
- Zamknijcie si�, ch�opaki, dobra?! � wrzasn�� Simon. S�dz�c po tym jak s�abo go
s�ysza�a, Clary domy�li�a si�, �e trzyma s�uchawk� z dala od ust. Chwil� p�niej
spyta�
zaniepokojonym tonem: - To mia�o znaczy�: tak czy nie ?
- Nie wiem. � Clary przygryz�a warg�. � Mama nadal jest na mnie z�a za wczorajsz�
noc. Wola�abym nie wkurza� jej jeszcze bardziej, nawet prosz�c o co�. Je�li ma
wpakowa� si�
w k�opoty, nie chc�, �eby to si� sta�o z powodu g�wnianych wierszy Erica.
- Daj spok�j, nie s� takie z�e. � Eric by� najbli�szym s�siadem Simona, znali si�
od
dziecka. Nie przyja�nili si� tak ze sob� jak Simon i Clary, ale w pierwszej klasie
liceum
stworzyli zesp� rockowy z jeszcze dwoma kolegami, Mattem i Kirkiem, i co tydzie�
�wiczyli
w gara�u rodzic�w Erica. � Poza tym, to nie jest zn�w taka wielka pro�ba. Chodzi o
wiecz�r
poetycki w kawiarni tuz za rogiem. Nie zapraszam ci� przecie� na �adn� orgi� w
Hoboken.
Twoja mama te� mo�e przyj��, je�li chce.
- Orgia w Hoboken!
Po tym okrzyku , prawdopodobnie Erica, og�uszaj�co zabrz�cza�y talerze. Clary
wyobrazi�a sobie matk� s�uchaj�c� jego poezji i zadr�a�a w duchu.
- Nie wiem. Je�li wszyscy si� tu zjawicie, nie b�dzie zachwycona.
- Wi�c przyjd� po ciebie sam i z reszt� spotkamy si� ju� na miejscu. Twoja mama nie
b�dzie mia�a nic przeciwko temu. Ona mnie kocha.
Clary musia�a si� roze�mia�.
- To �wiadectwo jej w�tpliwego gustu, je�li pytasz mnie o zdanie.
- Nikt ci� nie pyta�. � Simon roz��czy� si� w�r�d wrzask�w swoich kumpli.
Clary odwiesi�a s�uchawk� i rozejrza�a si� po salonie. By�o w nim pe�no dowod�w
artystycznych ci�got matki : od r�cznie robionych aksamitnych poduszek rozrzuconych
po
ciemnoczerwonej sofie po �ciany obwieszone obrazami w ramach , g��wnie pejza�ami ,
kt�re
przedstawia�y kr�te ulice �r�dmie�cia Manhattanu o�wietlone z�otym �wiat�em ,
zimowe
sceny z Prospect Park, szare sadzawki pokryte koronkow� warstw� bia�ego lodu.
Na p�ce nad kominkiem sta�o zdj�cie ojca Clary oprawione w ramki. Zamy�lonego
jasnow�osego m�czyzny w wojskowym mundurze, z widocznymi �ladami zmarszczek
mimicznych w k�cikach oczu. By� �o�nierzem s�u��cym za granic�. Jocelyn trzyma�a
kilka
jego medali w ma�ej szkatu�ce stoj�cej przy ��ku. To tym, jak Jonathan Clark wpad�
samochodem na drzewo niedaleko Albany i zmar� jeszcze przed narodzinami c�rki , by�
dla
Clary jedyn� pami�tk� po ojcu.
Po jego �mierci Jocelyn wr�ci�a do panie�skiego nazwiska. Nigdy nie m�wi�a o m�u,
ale na nocnej szafce trzyma� szkatu�k� z wygrawerowanymi inicja�ami J.C. Opr�cz
medali
by�o w niej par� fotografii, obr�czka �lubna i pojedynczy pukiel jasnych w�os�w.
Czasami
Jocelyn otwiera�a pude�ko , bardzo delikatnie bra�a w r�k� lok, trzyma�a go przez
chwil� i
chowa�a z powrotem.
Chrobot klucza obracaj�cego si� w zamku drzwi wej�ciowych wyrwa� Clary z
zamy�lenia. Po�piesznie rzuci�a si� na sof� i udawa�a, �e jest pogr��ona w lekturze
jednej z
ksi��ek w mi�kkich, kt�rych stos matka zostawi�a na stole.
Jocelyn uwa�a�a czytanie za u�wi�cony spos�b sp�dzania czasu i zwykle nie
przerywa�a
c�rce nawet po to, �eby na ni� nakrzycze�.
Drzwi otworzy� si� z impetem i do mieszkania wszed� tyczkowaty m�czyzna
ob�adowany wielkimi prostok�tami tektury. Kiedy je rzuci� na pod�og�, Clary
zobaczy�a, �e s�
to kartonowe pud�a z�o�one na p�asko. Luke wyprostowa� si� i odwr�ci� do niej z
u�miechem.
- Cze��, wuj� cze��, Luke � powiedzia�a Clary.
Jaki� rok temu poprosi� j�, �eby przesta�a m�wi� do niego wujku, bo czuje si� przez
to
staro albo jak bohater Chaty wuja Toma. Poza tym przypomnia� jej delikatnie, �e nie
jest jej
krewnym, tylko bliskim przyjacielem matki, kt�ry zna j� od chwili narodzin.
- Gdzie mama?
- Parkuje samoch�d � odpar� Luke, przeci�gaj�c si� z westchnieniem. By� w swoim
zwyk�ym stroju: starych d�insach i flanelowej koszuli. Na nosie mia� przekrzywione
okulary
w z�otych oprawkach. � Przypomnij mi jeszcze raz, dlaczego w tym budynku nie ma
windy?
- Bo jest stary, ale ma dusz� � odpar�a natychmiast Clary , na co Luke zareagowa�
szeroki u�miechem. � Po co te pud�a?
U�miech znik� z twarzy Luke�a
- Twoja matka chc� zapakowa� par� rzeczy � wyja�ni� unikaj�c jej wzroku. - Jakich
rzeczy? � zainteresowa�a si� Clary.
Luke machn� r�k�.
- Tych, kt�re walaj� si� po ca�ym domu. Zawadzaj�. Wiesz, �e ona nigdy niczego nie
wyrzuca. Co robisz? Uczysz si�? � Wyj�� ksi��k� z jej r�ki i przeczyta� na g�os: -
� �wiat
nadal zaludniaj� owe pstre istoty, z kt�rych zrezygnowa�a bardziej trze�w
filozofia. We �nie i
na jawie nadal okr��aj� go wr�ki i chochliki, duchy i demony�� . � Opu�ci� ksi��k�
i
spojrza� na Clary znad okular�w. � To do szko�y?
- Z�ota ga���? Nie. Przecie� jeszcze s� wakacje. � Clary odebra�a mu ksi��k�. � To
mojej mamy.
- Tak czu�em.
Clary od�o�y�a ksi��k� na st�.
- Luke?
- Hm? � Ju� zapomnia� o ksi��ce i teraz grzeba� w torbie z narz�dziami stoj�cej
przy
kominku. � A, jest. � Wyj�� rolk� pomara�czowej ta�my i spojrza� na ni� z wielk�
satysfakcj�.
- Co by� zrobi� , gdyby� zobaczy� co�, czego nikt inny nie widzia�?
Ta�ma wypad�a mu z r�ki i uderzy�a o kaflowy kominek. Luke ukl�kn�, �eby j�
podnie��. Nie patrzy� na Clary.
- Chodzi ci o to, �e gdybym by� jedynym �wiadkiem zbrodni, czy cos takiego?
- Nie. Mam na my�li sytuacj�, kiedy wok� by�o pe�no ludzi, a tylko ty co�
zobaczy�e�.
Jakby to by�o niewidzialne dla wszystkich opr�cz ciebie.
Luke si� zawaha�, nadal kl�cza� z rolk� ta�my w r�ce.
- Wiem, �e to brzmi wariacko, ale� - ci�gn�a Clary nerwowym tonem. Luke spojrza�
na ni�. Jego oczy by�y bardzo niebieskie za szk�ami okular�w.
- Clary , jeste� artystk� jak twoja matka , co oznacza, �e widzisz �wiat inaczej
ni� przeci�tni
ludzie. To tw�j dar, dostrzega� pi�kno i groz� w zwyczajnych rzeczach. On nie czyni
cie
wariatk�... Po prostu jeste� inna i nie ma w tym nic z�ego.
Clary podci�gn�a g�ow� i opar�a brod� na kolanach. Oczami wyobra�ni ujrza�a
magazyn,
z�oty bat Isabell, niebieskow�osego ch�opca miotaj�cego si� w �miertelnych
drgawkach i
p�owe oczy Jace�a. Pi�kno i groza.
- My�lisz, �e gdyby �y� m�j tata, te� by�by artyst�?
Luke wygl�da� na zaskoczonego, ale zanim zd��y� odpowiedzie�, drzwi si� otworzy�y i
do
pokoju wesz�a matka Clary, stukaj�c obcasami na wypolerowanej drewnianej pod�odze.
Wr�czy�a przyjacielowi kluczyki do auta i spojrza�a na c�rk�.
Jocelyn Fray by�a szczup��, drobn� kobiet� o rudych w�osach, ciemniejszych o kilka
odcienie od w�os�w Clary i dwa razy d�u�szych. Teraz mia�a je zebrane w kok,
przebity
grafitow� szpilk�. Na lawendow� bawe�niana koszul� w�o�y�a kombinezon poplamiony
farb�,
a do tego br�zowe buty turystyczne o podeszwach umazanych farb� olejn�.
Ludzie zawsze m�wili Clary, �e wygl�da zupe�nie jak matka, ale one nie dostrzega�a
podobie�stw. Tylko figury mia�y identyczne: obie szczup�e, o ma�ych piersiach i
w�skich
biodrach. Clary wiedzia�a , �e nie jest taka pi�kna jak Jocelyn. �eby uchodzi� za
pi�kno��,
trzeba by� smuk�� i wysok�. Dziewczyna niska, mierz�ca niewiele ponad pi�� st�p
wzrostu,
mo�e co najwy�ej liczy� na okre�lenie �adna. Nie �liczna czy pi�kna, tylko �adna. A
je�li
dorzuci� do tego marchewkowe w�osy i piegowat� twarz, jest jak Reggedy Ann przy
lalce
Barbie.
Jocelyn mia�a wdzi�czny nawet spos�b chodzenia i na ulicy wi�kszo�� os�b odwraca�o
si�, �eby na ni� popatrze�. Clary natomiast potyka�a si� o w�asne stopy. Ludzie
odwr�cili si�
za nia tylko raz, kiedy przelecia�a obok nich, spadaj�c ze schod�w.
- Dzi�kuje, �e wnios�e� pud�a � powiedzia�a Jocelyn, u�miechaj�c si� do
przyjaciela.
Kiedy Luke nie odwzajemni� u�miechu �o��dek Clary wykona� lekki podskok;
najwyra�niej co� si� dzia�o. � Przepraszam, �e tyle czasu zabra�o mi znalezienie
miejsca
parkingowego. W parku jest chyba z milion ludzi�
- Mamo? � przerwa�a jej c�rka. - Po co s� te pud�a?
Jocelyn przygryz�a warg�. Luke ponagli� j�, wskazuj�c wzrokiem na Clary. Matka
nerwowym ruchem odgarn�a pasmo w�os�w za ucho i usiad�a obok niej na sofie.
Z bliska Clary zobaczy�a, jak bardzo matka jest zm�czona. Pod oczami mia�a wielkie
si�ce, wargi blade z niewyspania.
- Chodzi o zesz�� noc? � zapyta�a Clary.
- Nie � rzuci�a Jocelyn po�piesznie, ale po chwili wahania przyzna�a: - Mo�e
troch�. Nie
powinna� post�powa� tak jak wczoraj, sama wiesz.
- Ju� przeprosi�am. O co chodzi? Mam szlaban?
- Nie masz szlabanu. � W g�osie matki brzmia�o wyra�ne napi�cie. Spojrza�a na
Luke�a,
ale on pokr�ci� g�ow�.
- Powiedz jej, Jocelyn.
- Mo�ecie nie rozmawia� ze sob� tak, jakby mnie tu nie by�o? � rozgniewa�a si�
Clary. �
Dowiem si� wreszcie, o co chodzi? Co masz mi powiedzie�?
Jocelyn westchn�a ci�ko.
- Jedziemy na wakacje.
Twarz Luke�a by�a bez wyrazu, jak odbarwione p��tno.
- Wi�c w czym rzecz? � Clary pokr�ci�a g�ow� i opar�a si� o poduszk�. � Jedziecie
na
wakacje? Nie rozumiem, o co tyle zamieszania?
- Rzeczywi�cie nie rozumiesz, mia�am na my�li, �e jedziemy na wakacje wszyscy
troje:
ty, ja i Luke. Na farm�.
- Aha. � Clary spojrza�a na Luke�a, ale on wygl�da� przez okno, z zaci�ni�tymi
ustami i
r�koma skrzy�owanymi na piersi. Ciekawe, co go tak zdenerwowa�o. Przecie� uwielbia
star�
farm� p�nocnej cz�ci stanu Nowy Jork. Sam j� kupi�, odremontowa� przed dziesi�ciu
laty i
je�dzi� tak kiedy tylko m�g�. � Na jak d�ugo?
- Do ko�ca lata � odpar�a Jocelyn. � Przynios�am pud�a na wypadek, gdyby� chcia�a
spakowa� jakie� ksi��ki, przybory do malowania�
- Do ko�ca lata? � Wzburzona Clary usiad�a prosto. � Nie mog� mamo. Mam swoje
plany. Ja i Simon postanowili�my wyda� przyj�cie na powitanie szko�y, um�wi�am si�
na
spotkania ze swoj� grup� artystyczn� i zosta�o mi jeszcze dziesi�� lekcji u Tisch�
- Przykro mi z powodu Tisch. A pozosta�e rzeczy mo�na odwo�a�. Simon zrozumie,
twoja grupa te�.
Clary us�ysza�a ton nieust�pliwy w g�osie matki i zrozumia�a, �e m�wi powa�nie.
- Ale ja zap�aci�am za te lekcje. Oszcz�dza�am przez ca�y rok! Sama obieca�a�. �
Odwr�ci�a si� do Luke�a. � Powiedz jej! Powiedz jej, �e to jest niesprawiedliwe!
Luke nie odwr�ci� si� od okna, ale mi�sie� na jego policzku drgn��.
- Ona jest twoj� matk�. To jej decyzja.
- Nie przyjmuj� takiego t�umaczenia. � Clary zwr�ci�a si� do matki: - Dlaczego?
- Musz� si� st�d wyrwa� . � K�ciki ust Jocelyn dr�a�y. � potrzebuje spokoju i
ciszy,
�eby malowa�. I z pieni�dzmi ostatnio jest krucho�
- Wi�c sprzedajmy troch� akcji taty � podsun�a gniewnym g�osem Clary.- Zwykle tak
robisz, prawda ?
- To nie fair � �achn�a si� matka.
- Pos�uchaj, je�li chcesz jecha�, jed�. Ja tu zostan�. Mog� pracowa� w Starbucksie
albo
gdzie indziej. Simon m�wi�, �e tam zawsze przyjmuj�. Jestem wystarczaj�co doros�a,
�eby
zadba� o siebie�
- Nie! � Ostry ton Jocelyn sprawi�, �e Clary a� podskoczy�a. - Oddam ci pieni�dze
za
lekcje rysunku, ale je�dzisz z nami. Nie masz wyboru. Jeste� za m�oda, �eby zosta�
sama.
Mog�o by ci si� co� sta�.
- Na przyk�ad co? Co mog�oby mi si� sta� ?
W tym Momocie rozleg� si� trzask. Clary odwr�ci�a si� zaskoczona i zobaczy�a, �e
Luke
przewr�ci� jedno ze zdj�� oprawionych w ramki i opartych o �cian�. Wyra�nie
zdenerwowany, odstawi� je z powrotem na miejsce. Kiedy si� wyprostowa�, usta mia�
zaci�ni�te w w�sk� kresk�.
- Wychodz� � rzuci� kr�tko.
Jocelyn przygryz�a warg�.
- Zaczekaj. � Dogoni�a go w przedpokoju, kiedy si�ga� do klamki.
Clary obr�ci�a si� na sofie i zacz�a pods�uchiwa�:
- � Bane. Dzwoni�am do niego wiele razy przez ostatnie trzy tygodnie. Wci�� odzywa
si� automatyczna sekretarka. Podobno jest w Tanzanii. Co mam zrobi�?
Luke pokr�ci� g�ow�.
- Jocelyn, nie mo�esz wiecznie si� do niego zwraca�.
- Ale Clary �
- To nie Jonathan � sykn�� Luke. � Nie jeste� sob�, odk�d to si� sta�o, ale Clary
to nie
Jonathan.
Co ma z tym wsp�lnego m�j ojciec? � pomy�la�a ze zdziwieniem Clary.
- Przecie� nie mog� trzyma� jej w domu i nigdzie nie wypuszcza�. Ona si� z tym
nigdy
nie pogodzi.
- Oczywi�cie, �e nie! � Luke by� naprawd� rozgniewany. � Nie jest domowym
zwierz�tkiem, tylko nastolatk�. Prawie doros��.
- Gdyby�my wyjecha�y z miasta �
- Powiedz jej, Jocelyn � Ton Luke�a by� twardy. � M�wi� powa�nie. � Si�gn�� do
klamki.
W tym momencie drzwi si� otworzy�y, Jocelyn wyda�a cichy okrzyk.
- Jezu! � krzykn�� Luke.
- To tylko ja � odezwa� si� Simon. � Cho� ju� mi m�wiono, �e podobie�stwo jest
uderzaj�ce. � Pomacha� Clary od progu. � Jeste� gotowa?
Jocelyn odj�a r�k� od ust i rzuci�a oskar�ycielsko:
- Simon, pods�uchiwa�e� ?
Ch�opak zamruga�.
- Nie, po prostu akurat przyszed�em. � Przeni�s� wzrok z poblad�ej twarzy pani Fray
na
ponur� jej przyjaciela. � Co� si� sta�o? Mam sobie i��?
- Nie przejmuje si� � uspokoi� go Luke. � Ju� sko�czyli�my. � Przepchn�� si� ko�o
go�cia i z �oskotem zbieg� po schodach. Na dole zamkn�� z trzaskiem drzwi.
Simon sta� w progu z niepewn� min�.
- Mog� przyj�� p�niej � zaproponowa�. � Naprawd�. Nie ma sprawy.
- To mog�oby � - zacz�a Jocelyn, ale Clary ju� zerwa�a si� z kanapy.
- Daj spok�j, Simon. Wychodzimy. � Zdj�a torb� z wieszaka przy drzwiach,
przewiesi�a j� przez rami� i rzuci�a matce gniewne spojrzenie . � Do zobaczenia
mamo.
Jocelyn przygryz�a warg�.
- Clary, nie s�dzisz, �e powinny�my porozmawia�?
- B�dziemy mia�y mn�stwo czasu na rozmow� �na wakacjach� � rzuci�a Clary
zgry�liwie zauwa�y�a z satysfakcj�, �e matka si� wzdrygn�a. � Nie czekaj na mnie. �
Wzi�a
Simona za rami� i poci�gn�a go w stron� drzwi.
Przyjaciel zatrzyma� si� i obejrza� z przepraszaj�c� min� na matke Clary, kt�ra
sta�a w
przedpokoju z ciasno splecionymi d�o�mi, drobna i osamotniona.
- Do widzenia pani Fray! � zawo�a� przez rami�. � Mi�ego wieczoru.
- Och, zamknij si�, Simon � warkn�a Clary i trzasn�a drzwiami, zag�uszaj�c
odpowiedz Jocelyn.
***
- Jezu, kobieto, nie wyrywaj mi r�ki � zaprotestowa� Simon, kiedy Clary poci�gn�a
go
w d� po schodach.
Przy ka�dym gniewnym kroku tupa�a zielonymi tenis�wkami na drewnianych
stopniach; torba obija�a si� jej o biodro. Spojrza�a w g�r�, �eby sprawdzi�, czy
matka nie
patrzy na ni� gro�nie z podest, ale drzwi mieszkania by� zamkni�te.
- Przepraszam � b�kn�a, puszczaj�c nadgarstek przyjaciela.
Zatrzyma�a si� u st�p schod�w.
Kamienica z elewacj� z piaskowca, jak wi�kszo�� na Park Slope, by�a kiedy�
rezydencj�
bogatej rodziny. O dawnej �wietno�ci �wiadczy�y spiralne schody, wyszczerbiona
marmurowa posadzka w holu i du�y �wietlik w dachu. Teraz trzypi�trowy budynek Clary
i jej
matka dzieli�y z lokatork� z do�u, starsz� kobiet�, kt�ra w swoim mieszkaniu
�wiadczy�a
us�ugi parapsychologiczne. Prawie w og�le nie wychodzi�a z domu, klienci te� rzadko
si�
pojawiali. Z�ota tabliczka na jej drzwiach g�osi�a: Madame Dorothea, jasnowidz i
prorokini.
Za uchylonych drzwi mieszkania s�siadki nap�ywa� do holu intensywny zapach
kadzid�a. Ze �rodka dobiega� cichy szmer g�os�w.
- Mi�o wiedzie�, �e interes kwitnie � rzuci� Simon � Trudno w dzisiejszych czasach
o
dobrego proroka.
- Musisz zawsze by� sarkastyczny? � ofukn�a go Clary.
Przyjaciel zamruga�, wyra�nie zaskoczony.
- My�la�em, �e lubisz, kiedy jestem dowcipny i ironiczny.
Clary ju� mia�a co� powiedzie�, kiedy drzwi madame Dorothei otworzy�y si� szerzej i
wyszed� przez nie wysoki m�czyzna o sk�rze barwy syropu klonowego, z�otych oczach
jak u
kota i kr�conych ciemnych w�osach. Kiedy si� u�miechn��, b�ysn�y o�lepiaj�co bia�e
ostre
z�by.
Clary zakr�ci�o si� w g�owie. Przez chwil� mia�a wra�enie, �e zaraz zemdleje.
Simon zmierzy� j� zaniepokojonym wzrokiem.
- Dobrze si� czujesz? Wygl�dasz, jakby� mia�a zas�abn��.
- Co? � Clary popatrzy�a na niego oszo�omiona. � Nie. Nic mi nie jest.
Ale przyjaciel nie pozwoli� si� zby�.
- Wygl�dasz, jakby� zobaczy�a ducha.
Clary pokr�ci�a g�ow�. Nie dawa�o jej spokoju jakie� niejasne wspomnienie, jednak
kiedy pr�bowa�a si� skupi�, rozp�yn�o si� jak pasmo mg�y.
- Nic. Wydawa�o mi si�, �e widzia�am kota Dorothei, ale to chyba by�o tylko
z�udzenie.
� Dostrzeg�szy zdziwione spojrzenie Simona, doda�a obronnym tonem: - Od wczoraj nic
nie jad�am. Troch� kr�ci mi si� w g�owie.
Simon obj�� j�.
- Cho�, zjemy co�.
***
- Po prostu nie mog� uwierzy�, �e ona jest taka � powiedzia�a Clary po raz czwarty,
ko�cem nacho zagarniaj�c z talerza resztk� guacamole. Siedzieli w meksyka�skiej
knajpce,
w�a�ciwie dziurze w �cianie nazywanej Nacho Mama. � Jakby szlaban co drugi tydzie�
nie
wystarczy�, to teraz jeszcze reszt� lata sp�dz� na wygnaniu.
- Wiesz, �e twoja mama czasami taka si� staje � pocieszy� j� Simon. � Zale�y, czy
robi
wdech, czy wydech. � U�miechn�� si� nad wega�skim burrito.
- Jasne, mo�esz sobie �artowa�, bo to nie siebie ci�gn� B�g wie gdzie na B�g wie
jak
d�ugo�
- Clary! � Simon przerwa� jej tyrad�. � To nie na mnie jeste� w�ciek�a. A z reszt�
nie
wyje�d�asz na wieki.
- Sk�d wiesz?
- Bo znam twoj� mam�. Jeste�my przyjaci�mi od � ilu? � od dziesi�ciu lat? Wiem, �e
ona czasami dziwnie si� zachowuje, ale na pewno jej przejdzie.
Clary wzi�a ostr� papryczk� z talerza i w zamy�leniu ugryz�a kawa�ek.
- Naprawd�? To znaczy, my�lisz, �e naprawd� ja znasz? Czasami si� zastanawiam, czy
ktokolwiek j� zna.
- Nie bardzo rozumiem.
Clary wci�gn�a z sykiem powietrze, �eby ostudzi� �ar w ustach.
- Ona nigdy nie m�wi o sobie. Nic nie wiem o jej wcze�niejszym �yciu, o rodzinie
ani o
tym, jak pozna�a mojego tat�. Nie ma nawet zdj�� �lubnych. Zupe�nie, jakby jej
�ycie zacz�o
si�, kiedy mnie urodzi�a. I zawsze tak odpowiada, gdy ja pytam.
- Och jakie to s�odkie. � Simon skrzywi� si�.
- Wcale nie. Raczej dziwne. Dziwne jest, �e nic nie wiem o moich dziadkach. To
znaczy, wiem, �e rodzice mojego taty nie byli dla niej zbyt mili, ale czy
rzeczywi�cie mogli
by� tak �li? Co to za ludzie, kt�rzy nie chc� pozna� nawet w�asnej wnuczki?
- Mo�e ona ich nienawidzi? � Podsun�� Simon. � Mo�e byli agresywni albo co� w tym
rodzaju? Sk�d� ma te blizny.
Clary wytrzeszczy�a oczy.
- Co ma?
Simon prze�kn�� wielki k�s burrito.
- Takie ma�e cienkie blizny. Na plecach i ramionach. Jak wiesz, widzia�em twoj�
mam�
w kostiumie k�pielowy.
- Nigdy nie zauwa�y�am �adnych blizn � o�wiadczy�a Clary stanowczym tonem. �
Chyba co� ci si� przywidzia�o.
Simon popatrzy� na ni� i ju� mia� cos powiedzie�, ale zabrz�cza�a jej kom�rka.
Clary
wy�owi�a j� z torby, spojrza�a na numer wy�wietlony na ekranie i spochmurnia�a.
- To mama.
- Widz� po twojej minie. Porozmawiasz z ni�?
- Nie teraz � odpar�a Clary. Kiedy telefon przesta� dzwoni� i w��czy�a si� poczta
g�osowa, poczu�a znajome wyrzuty sumienia. � Nie chc� si� z ni� k��ci�.
- Zawsze mo�esz zosta� u mnie � zaproponowa� Simon. � Jak d�ugo chcesz.
- Najpierw zobaczymy czy ju� si� troch� uspokoi�a.
Cho� Jocelyn sili�a si� na lekki ton, w jej g�osie s�ycha� by�o napi�cie: �
Kochanie,
przepraszam, �e tak nagle wyskoczy�am z planami wakacyjnymi. Przyjd� do domu to
porozmawiamy.�
Clary nie ods�ucha�a wiadomo�ci do ko�ca, tylko wy��czy�a telefon. Czu�a si�
jeszcze
bardziej winna, ale jednocze�nie nadal by�a z�a na matk�.
- Chce pogada�.
- A ty chcesz z ni� rozmawia�?
- Sama nie wiem. � Clary przesun�a d�oni� po powiekach. � Naprawd� wybierasz si� na
ten wiecz�r poetycki?
- Obieca�em, �e przyjd�.
Clary wsta�a od stolika.
- Wi�c p�jd� z tob�. Zadzwoni� do niej , jak si� sko�czy.
Pasek torby zsun�� jej si� z ramienia. Simon poprawi� go jej z roztargnieniem,
przypadkiem muskaj�c palcami jej nag� sk�r�.
Powietrze na dworze by�o tak przesi�kni�te wilgoci�, �e Clary od razu pokr�ci�y si�
w�osy, a Simonowi bawe�niana koszulka przyklei�a si� do plec�w.
- Co� nowego z zespo�em? � spyta�a Clary. � Kiedy rozmawiali�my przez telefon, w
tle s�ycha� by�o spory gwar.
Twarz przyjaciela poja�nia�a.
- Wszystko �wietnie. Matt m�wi, �e zna kogo�, kto za�atwi nam wyst�p w Scarp Bar.
Ca�y czas wybieramy nazw�.
- Tak? � Clary ukry�a u�miech. Zesp� nie tworzy� �adnej muzyki. Jego cz�onkowie
g��wnie siedzieli w salonie Simona i k��cili si� o nazw� i logo zespo�u. Clary si�
zastanawia�a, czy kt�ry� z nich w og�le gra na jakim� instrumencie. � Jakie
propozycje?
- Wahamy si� mi�dzy Spiskiem Morskich Warzyw a Pand� Tward� Jak Ska�a.
Clary potrz�sn�a g�ow�.
- Obie s� okropne.
- Eric zaproponowa� Kryzys Krzes�a Ogrodniczego.
- Mo�e Eric powinien zosta� przy grach komputerowych.
- Ale wtedy musieliby�my poszuka� nowego perkusisty.
- Acha, wi�c Eric jest perkusist�? My�la�am, �e po prostu wyci�ga od ciebie
pieni�dze,
a potem opowiada dziewczyn� w szkole, ze jest w zespole, �eby zrobi� na nich
wra�enie.
- Wcale nie. W�a�nie rozpoczyna nowy rozdzia� w �yciu. Ma dziewczyn�. Chodzi z
ni� od trzech miesi�cy.
- Czyli praktycznie s� ma��e�stwem � skwitowa�a Clary, obchodz�c par� z w�zkiem.
W kt�rym siedzia�a ma�a dziewczynka z ��tymi plastikowymi spinkami we w�osach i
tuli�a
do siebie lalk� ze z�oto-szafirowymi skrzyd�ami wr�ki . Clary k�tem oka zauwa�y�a
lekki
ruch, jakby te skrzyd�a trzepota�y. Po�piesznie odwr�ci�a g�ow�.
- Co oznacza, �e jestem ostatnim cz�onkiem zespo�u, kt�ry nie ma dziewczyny �
ci�gn�� Simon. � A przecie� o to w tym wszystkim chodzi. O zdobywanie dziewczyn.
- My�la�am, �e chodzi o muzyk�. � Na Berkeley Street jaki� m�czyzna z lask� stan��
jej na drodze. Clary czym pr�dzej uciek�a od niego wzrokiem. Ba�a si�, �e je�li
b�dzie na
kogo� patrze� zbyt d�ugo, nagle wyrosn� mu skrzyd�a, dodatkowe r�ce albo d�ugi
rozdwojony
j�zyk jak u w�a. � Poza tym, kogo interesuje, czy masz dziewczyn�?
- Mnie. � odpar� Simon ponuro. � Wkr�tce w ca�ej naszej szkole zostan� tylko dwaj
samotni m�czy�nie: ja i nasz wo�ny Wendell. A on cuchnie �rodkiem do mycia szyb.
- Przynajmniej wiesz, �e nadal jest wolny.
Simon spiorunowa� j� wzrokiem.
- To nie jest zabawne, Fray.
- Zawsze zostaje ci Sheila Barbarino � podsun�a mu przyjaci�ka.
Siedzia�a za Sheil� na lekcjach matematyki w dziewi�tej klasie. Za Ka�dym razem,
kiedy kole�anka upuszcza�a o��wek, co zdarza�o si� cz�sto, Clary mia�a okazj�
ogl�da� jej
bielizn� wysuwaj�c� si� zza paska wyj�tkowo nisko skrojonych d�ins�w.
- To w�a�nie z ni� Eric chodzi od trzech miesi�cy � oznajmi� Simon � Poradzi� mi,
�ebym po prostu oceni�, kt�ra dziewczyna w szkole ma najbardziej rozko�ysane cia�o,
i
um�wi� si� z ni� od razu w pierwszy dzie� szko�y.
- Eric jest seksistowsk� �wini� � o�wiadczy�a Clary. Nagle stwierdzi�a, �e wcale
nie
chce wiedzie�, kt�ra dziewczyna w szkole ma, zdaniem Simona, najbardziej
rozko�ysane
cia�o. � Mo�e powinni�cie nazwa� zesp� Seksistowskie �winie?
- Brzmi nie�le � przyzna� Simon.
Clary pokaza�a mu j�zyk i si�gn�a do torby bo znowu zabrz�cza� jej telefon. Wyj�a
go z kieszonki zapinanej na zamek b�yskawiczny.
- Twoja Mama?
Clary kiwn�a g�ow�. Ujrza�a matk� w my�lach, kruch� i samotn� w przedpokoju ich
mieszkania, i ogarn�y j� wyrzuty sumienia.
Spojrza�a na Simona i zobaczy�a trosk� w jego oczach. Twarz przyjaciela by�a jej
tak
dobrze znana, �e mog�a by narysowa� j� we �nie. Pomy�la�a o pustych tygodniach,
kt�re j�
bez niego czekaj�, i schowa�a telefon powrotem do torby.
- Chod�my, bo sp�nimy si� na wyst�p � powiedzia�a.
3
Nocny �owca
Kiedy dotarli ju� do Java Jones, Eric ju� sta� na scenie. Z mocno zaci�ni�tymi
powiekami ko�ysz�c si� w prz�d i ty� przed mikrofonem. Na t� okazj� ufarbowa�
ko�c�wki
w�os�w na r�owo. Siedz�cy za nim Matt nierytmicznie b�bni� na djembe i wygl�da� na
na�panego.
- To b�dzie koszmar � szepn�a Clary, chwyci�a Simona za r�k� i poci�gn�a do
drzwi . � Jeszcze mo�emy uciec.
Simon zdecydowanie pokr�ci� g�ow�.
- Jestem cz�owiekiem honoru i dotrzymuje s�owa. � Wyprostowa� si�. � Przynios� ci
kaw�, je�li znajdziesz dla nas miejsce. Jeszcze co� chcesz?
- Tylko kaw�. Czarn�� jak moja dusza.
Simon ruszy� w stron� baru, mamrocz�c pod nosem, �e jest du�o , du�o lepiej ni� si�
spodziewa�. Clary posz�a szuka� wolnych miejsc.
Jak na poniedzia�ek , w barze kawowym panowa� t�ok. Wi�kszo�� sfatygowanych
kanap i foteli by�a zaj�ta przez nastolatk�w ciesz�cych si� wolnym wieczorem. W
ko�cu
Clary znalaz�a niezaj�t� dwuosobow� kanap� w ciemnym k�cie w g��bi Sali. Obok
siedzia�a
tylko jasnow�osa dziewczyna w pomara�czowym topie, zaj�ta swoim iPodem .
Dobrze , pomy�la�a Clary. Eric nas tutaj nie znajdzie, �eby si� zapyta� jak nam si�
podoba�a jego poezja.
Blondynka pochyli�a si� i dotkn�a jej ramienia.
- Przepraszam.
Clary spojrza�a na ni� zaskoczona.
- To tw�j ch�opak? � zapyta�a dziewczyna.
Clary pod��y�a za jej wzrokiem, gotowa odpowiedzie� : �Nie, nie znam go�, ale
zorientowa�a si� , �e nieznajoma pyta o Simona , kt�ry w�a�nie szed� w ich stron�.
Mia�
bardzo skupion� min� , bo stara� si� nie rozla� ani kropli z dw�ch styropianowych
kubk�w.
-Eee, nie , to m�j przyjaciel.
Dziewczyna si� rozpromieni�a.
-Milutki. Ma dziewczyn� ?
Clary waha�a si� o sekund� za d�ugo.
- Nie.
Blondynka spojrza�a na ni� podejrzliwie.
-Jest gejem?
Przed odpowiedzi� uratowa�o j� przybycie Simona. Dziewczyna usiad�a prosto , kiedy
postawi� kaw� na stoliku i opad� na kanap� obok Clary.
- Nienawidz� , kiedy brakuje im normalnych kubk�w. Te parz�.
Nachmurzony , podmucha� w palce. Obserwuj�c go , Clary stara�a si� ukry� u�miech.
Normalnie nie zastanawia�a si� nad tym, czy Simon jest przystojny , czy nie. Mia�
�adne
ciemne oczy i przed ostatni rok nabra� cia�a. Gdyby zadba� o w�a�ciw� fryzur�
- Gapisz si� na mnie � stwierdzi� Simon. � Dlaczego? Mam co� na twarzy?
Powinnam mu powiedzie�. O dziwo , jako� nie mia�am na to ochoty. By�abym z��
przyjaci�k� , gdybym tego nie zrobi�a.
- Nie patrz teraz , ale tamta blondynka uwa�a , �e jeste� milutki � wyszepta�a.
Wzrok Simona pomkn�� ku dziewczynie , kt�ra z wielkim zainteresowaniem
przegl�da�a egzemplarz �Shonen Jump�.
- Ta w pomara�czowym topie? � Kiedy Clary skin�a g�ow� , Simon zrobi�
pow�tpiewaj�c� min�. � Dlaczego tak uwa�asz ?
Powiedz mu. No dalej, powiedz.
Clary otworzy�a usta , ale przerwa� jej przera�liwy wizg sprz�enia. Skrzywi�a si� i
zas�oni�a uszy , podczas gdy Eric mocowa� si� na scenie z mikrofonem.
-Przepraszam was! � krzykn��. � Cze��, jestem Eric, a przy b�bnach siedzi m�j
przyjaciel Matt. Pierwszy wiersz nosi tytu� �bez tytu�u�. � Wykrzywi� twarz w
wielkiej
bole�ci i zarycza� do mikrofonu: - �Chod�cie, moja niszczycielka si�o , moje
nikczemne
l�d�wie! Ob�� ka�d� wypuk�o�� suchym �arem!�
Simon zsun�� si� ni�ej na kanapie.
- Prosz� , nie m�w nikomu , �e go znam.
Clary zachichota�a .
- Kto u�ywa s�owa �l�d�wie� ?
- Eric � powiedzia� ponuro Simon. � we wszystkich jego wierszach wyst�puj� l�d�wie.
-�Nabrzmia�a jest moja udr�ka!� � wy� Eric � �Agonia narasta w �rodku�.
-Za�o�� si� � mrukn�a Clary i zsun�a si� na siedzeniu obok Simona � No wi�c ta
dziewczyna , kt�ra uwa�a ,�e jeste� milutki�
- Mniejsza o to � przerwa� jej Simon. � Chcia�em o czym� z tob� porozmawia�.
Clary zamruga�a zaskoczona i rzuci�a po�piesznie:
-W�ciek�y Kret to nie jest dobra nazwa dla zespo�u.
- Nie chodzi o zesp� , tylko o to ,o czym m�wili�my wcze�niej. �e nie mam
dziewczyny.
- Aha. � Clary wzruszy�a ramionami. � Sama nie wiem . Zapro� Jaid� Jones. �
Wymieni�a jedn� z dziewczyn z St. Xavier, kt�r� naprawd� lubi�a. � Jest mi�a i ci�
lubi.
- Nie chc� zaprasza� Jaidy Jones.
- Dlaczego? � Clary nagle poczu�a z�o��. � Nie lubisz bystrych dziewczyn? Nadal
szukasz � rozko�ysanego cia�a�?
- Nie � odpar� Simon, wyra�nie o�ywiony. � Nie chce jej zaprasza�, bo to by�oby
nieuczciwe �
Urwa� w po�owie zdania. Clary nachyli�a si� do niego i k�tem oka dostrzeg�a ,�e
blondynka te� si� pochyli�a. Najwyra�niej pods�uchiwa�a.
-Dlaczego ?
- Bo lubi� kogo� innego � odpar� jej przyjaciel.
- w porz�dku.
Simon mia� zielonkaw� twarz , jak wtedy , gdy z�ama� kostk� , graj�c w pi�k� no�n�
w parku,
a potem musia� sam doku�tyka� do domu. Clary zastanawia�a si�, jakim cudem sympatia
do
jakiej� dziewczyny mog�a teraz doprowadzi� go do takiego stanu.
- Chyba nie jeste� gejem, co?
Simon jeszcze bardziej zzielenia�.
- Gdybym nim by� , to bym si� lepiej ubra�.
-Wi�c kto to jest? � zapyta�a Clary.
Ju� mia�a doda�, �e je�li jest zakochany w Sheili Barbario, Eric skopie mu ty�ek,
ale
nagle us�ysza�a , �e kto� za ni� g�o�no kaszle. Czy te� raczej krztusi si�, �eby
nie wybuchn��
�miechem.
Odwr�ci�a g�ow�. Kilka st�p od niej na wyblak�ej zielonkawej kanapie siedzia� Jace.
By� w tym samym ciemnym ubraniu , kt�re nosi� poprzedniej nocy w klubie . Jego go�e
r�ce
pokryte by�y s�abymi , bia�ymi kreskami przypominaj�cymi stare blizny, na
nadgarstkach
mia� grube metalowe bransolety; spod lewej wystawa�a r�koje�� no�a. Patrzy� prosto
na ni�,
k�cik jego w�skich ust wykrzywia� grymas rozbawienia. Gorsze ni� wra�enie ,�e si� z
niej
na�miewa ,okaza�o si� dla niej przekonanie , �e nie by�o go tutaj jeszcze pi��
minut temu.
- Co si� sta�o? � Simon pod��y� za jej wzrokiem, ale s�dz�c po pustym wyrazie
twarzy, nikogo nie zobaczy�.
On nie , ale ja Ci� widz�, pomy�la�a Clary. Jace pomacha� jej r�k�, a potem wsta� i
bez
po�piechu ruszy� w stron� drzwi. Clary rozchyli�a usta ze zdziwienia. Tak po prostu
sobie
odchodzi.
Poczu�a d�o� Simona na ramieniu. Pyta�, czy co� si� sta�o , ale ona ledwo go
s�ysza�a.
- Zaraz wracam � rzuci�a i zerwa�a si� z kanapy , omal nie zapominaj�c odstawi�
kubka z kaw�. Pop�dzi�a do wyj�cia.
Simon odprowadzi� j� zdziwionym wzrokiem.
***
Clary wypad�a na ulic�, przera�ona , �e Jace zniknie w mroku jak duch. Ale on sta�
oparty niedbale o �cian�. W�a�nie wyj�� co� z kieszeni i teraz przy tym majstrowa�.
Gdy
trzasn�a drzwiami baru , spojrza� na ni� zaskoczony. W szybko zapadaj�cym zmierzchu
jego
w�osy wygl�da�y na miedzianoz�ote.
- Poezja twojego przyjaciela jest okropna- stwierdzi�.
Clary wytrzeszczy�a oczy , zaskoczona.
- Co?
- Powiedzia�em, �e jego poezja jest okropna. Zupe�nie, jakby po�kn�� s�ownik i
zacz��
wymiotowa� s�owami jak leci.
- Niw obchodzi mnie poezja Erica. � Clary by�a w�ciek�a. � Chc� wiedzie� , dlaczego
mnie �ledzisz?
- A kto powiedzia� , �e ci� �ledz� ?
- Ja. I w dodatku pods�uchiwa�e�. Wyja�nisz mi, o co chodzi , czy mam zadzwoni� po
policj�?
- I co im powiesz? � rzuci� Jace ze z�o�liw� ironi�. � �e prze�laduj� ci�
niewidzialni
ludzie? Uwierz mi ma�a ,�e policja nie zaaresztuje kogo�, kogo nie wiedzi.
- Ju� ci m�wi�am , �e nie nazywam si� �ma�a�. Mam na imi� Clary.
- Wiem. �adne imi�. Clary , Clarissa, jak to zio�o , clary sage, czyli
Sza�wia. W dawnych czasach ludzie s�dzili ,�e jedzenie jej nasion pozwala zobaczy�
ba�niowy ludek. Wiedzia�a� o tym?
- Nie mam poj�cia , o czym m�wisz.
- nie wiele wiesz , co ? � Z�otych oczach Jace�a malowa�a si� pogarda. � Wydaje si�
,�e jeste� przyziemn� , ale jednak mnie widzisz. To zagadka.
- Co to jest Przyziemna?
- To osoba ze �wiata ludzi. Kto� taki jak ty.
- Ale przecie� ty jeste� cz�owiekiem � powiedzia�a Clary.
- Owszem , ale nie takim jak ty. � M�wi� niedba�ym tonem, jakby go nie obchodzi�o ,
czy ona mu uwierzy , czy nie.
- Uwa�asz si� za lepszego. To dlatego si� z nas �mia�e�.
- �mia�em si� , bo bawi� mnie wasze deklaracje mi�o�ci, zw�aszcza
nieodwzajemnionej. I dlatego , �e Simon jest najbardziej przyziemnym z Przyziemnych
,
jakiego w �yciu spotka�em. W dodatku Hodge uzna� ,�e mo�esz by� niebezpieczna , ale
je�li
nawet tak jest, pewno�ci� o tym nie wiesz
- Ja jestem niebezpieczna? � powiedzia�a Clary ze zdumieniem . � Wczoraj
widzia�am , jak zabijasz . Widzia�am ,jak wsadzasz tamtemu ch�opakowi n� pod �ebra
i �
Widzia�am , jak on ciebie tnie pazurami ostrymi jak brzytwy. Widzia�am , jak
krwawisz , a teraz wygl�dasz , jakby nic si� nie sta�o, doko�czy�a w my�lach.
- Mo�e i jestem zab�jc� , ale przynajmniej o tym wiem � odpar� Jace. � czy ty
mo�esz
powiedzie� to samo o sobie?
- Jestem zwyk�� , ludzk� istot� , jak sam stwierdzi�e�. Kto to jest Hodge?
- M�j nauczyciel. Na twoim miejscu nie nazywa�bym si� tak pochopnie kim�
zwyczajnym.- nachyli� si� do niej. � Pokarz mi praw� d�o�.
- Praw� d�o�?
Jace skin�� g�ow�.
- Je�li to zrobi� , zostawisz mnie w spokoju?
- Oczywi�cie. � W jego g�osie brzmia�o rozbawienie.
Clary niech�tnie wyci�gn�a r�k�.
W nik�ym �wietle s�cz�cym si� przez okna jej r�ka by�a wyj�tkowo blada i w dodatku
piegowata. Clary poczu�a si� naga, jakby zdj�a koszulk� i pokaza�a mu piersi. Jace
uj�� jej
d�o� i obejrza� uwa�nie.
- Nic. � W jego g�osie niemal by�o s�ycha� rozczarowanie. � Jeste� lewor�czna?
-Nie. Dlaczego?
Pu�ci� jej r�k� i wzruszy� ramionami.
- Wi�kszo�� dzieci Nocnych �owc�w dostaje w bardzo m�odym wieku Znak na
prawej d�oni. Albo na lewej, je�li s� lewor�czni jak ja. To trwa�y Znak, kt�ry
zapewnia im
szczeg�lny talent do pos�ugiwania si� broni�.
Pokaza� jej grzbiet swojej lewej d�oni. Zdaniem Clary, wygl�da�a ca�kiem normalnie.
- Nic nie widz�.
- Odpr� umys� � powiedzia� Jace. � Zaczekaj , a� obraz do ciebie dotrze. To tak,
jakby� czeka�a, jak co� wynurzy si� na powierzchni� wody.
- Jeste� stukni�ty- stwierdzi�a Clary, ale odpr�y�a si� i zacz�a wpatrywa� si� w
r�k�
Jace�a.
Widzia�a cienkie kreski na kostkach , d�ugie paliczki palc�w� I nagle , jak s�owa
na
sygnalizacji ulicznej �Nie przechodzi� � , na wierzchu d�oni pojawi� si� czarny
wz�r podobny
do oka. Clary mrugn�a i rysunek znikn��.
- Tatua�?
Jace u�miechn�� si� z zadowoleniem i cofn�� r�k�.
- Czu�em , �e dasz rad�. To nie tatua� , tylko Znak. Runy wypalone na sk�rze.
- Dzi�ki nim lepiej w�adacie broni�? � Clary trudno by�o w to uwie�y�, chocia� mo�e
nie trudniej ni� w istnienie zombie.
- R�ne znaki pe�n� r�ne funkcj�. Niekt�re s� trwa�e , ale wi�kszo�� znika w trakcie
u�ywania.
- Wi�c dlatego twoje ramiona nie s� dzisiaj ca�e pokryte atramentem? � zapyta�a
Clary. � Nawet kiedy si� skupi�?
- Tak. � Jace wygl�da� na zadowolonego. � Wiedzia�em, �e masz Wzrok. Co najmniej.
� Spojrza� w niebo. � Ju� prawie ciemno. Powinni�my i��.
- My? S�dzi�am, �e zostawisz mnie w spokoju.
- Sk�ama�em � wyzna� Jace bez cienia zak�opotania. � Hodge powiedzia�, �e musz�
przyprowadzi� ci� do instytutu. Chce z tob� porozmawia�.
- Po co chce ze mn� rozmawia�?
- Bo teraz znasz prawd� � wyja�ni� Jace. � Co najmniej os stu lat nie by�o
Przyziemnego, kt�ry by o nas wiedzia�.
- O nas? Masz na my�li ludzi takich jak ty? Ludzi, kt�rzy wierz� w demony?
- Ludzi, kt�rzy je zabijaj� � rzek� Jace. � Jeste�my Nocnymi �owcami. A
przynajmniej sami si� tak nazywamy. Podziemni maj� na nas mniej pochlebne
okre�lenia.
- Podziemnie?
- Nocne dzieci. Czarownicy. Skrzaty. Magiczny lud zamieszkuj�cy ten wymiar.
Clary potrz�sne�a g�ow�.
- M�w dalej. Przypuszczam , �e s� r�wnie� wampiry , wilko�aki i zombie?
- Oczywi�cie, �e s�. Cho� zombie wyst�puj� dalej na po�udnie, tam gdzie kap�ani
wudu.
- A co z mumiami? One w��cz� si� tylko po Egipcie?
- Nie b�d� �mieszna. Nikt nie wie�y w mumie.
- Naprawd�?
- Oczywi�cie � zapewni� Jace. � Pos�uchaj , Hodge wszystko ci wyja�ni, kiedy si� z
nim spotkasz.
Clary skrzy�owa�a r�ce na piersi.
- A je�li nie chc� si� z nim spotka�?
- To tw�j problem. Mo�esz p�j�� z w�asnej woli albo pod przymusem.
Clary nie mog�a uwierzy� w�asnym uszom.
- Grozisz , �e mnie porwiesz?
- Je�li tak to widzisz, to owszem.
Clary ju� mia�a zaprotestowa�, kiedy z jej torby dobieg�o brz�czenie. Znowu
odezwa�a
si� kom�rka.
- Odbierz , je�li chcesz. � powiedzia� �askawie Jace.
Telefon przesta� dzwoni� , potem znowu zacz�� , g�o�no i natarczywie. Clary
zmarszczy�a brwi. Mama naprawd� musia�a by� wkurzona. Odwr�ci�a si� i zacz�a
grzeba� w
torbie. Zanim wy�oni�a aparat , ten rozdzwoni� si� po raz trzeci. Przy�o�y�a go do
ucha.
-Mamo?
- Och, Clary , dzi�ki Bogu. � Po plecach Clary przebieg� dreszcz strachu. W g�osie
matki brzmia�a panika. � Pos�uchaj mnie�
- Wszystko w porz�dku mamo. Jestem w drodze do domu�
- Nie! � G�os Jocelyn by� zd�awiony z przera�enia. Nie przychod� do domu!
Rozumiesz, Clary? Nie wa� si� przychodzi� do domu. Id� do Simona. Id� prosto do
niego i
zosta� tam, a� b�d� mog�a� - Przerwa� jej ha�as w tle; odg�os, jakby co� upad�o i
si�
roztrzaska�o , a potem co� ci�kiego run�o na pod�og�
- Mamo! � krzykn�a Clary do s�uchawki. � Mamo, wszystko w porz�dku?
Z kom�rki dobieg�o g�o�ne buczenie i szumy. Po chwili przebi� si� przez nie g�os
matki.
- Obiecaj mi , �e nie przyjdziesz do domu. Id� do Simona. Zadzwo� do Luke�a i
powiedz mu , �e mnie znalaz�� - Jej s�owa zag�uszy� trzask roz�upywanego drewna.
- Kto ci� znalaz�?! Mamo, dzwoni�a� na policj�?
Zamiast odpowiedzi us�ysza�a d�wi�k , kt�rego mia�a nigdy nie zapomnie�: g�o�ne
szuranie, a po nim g�uchy huk. Chwil� p�niej matka gwa�townie zaczerpn�a tchu i
powiedzia�a niesamowicie spokojnym g�osem:
- Kocham ci� , Clary.
Kom�rka umilk�a.
- Mamo! � krzykn�a Clary do telefonu. � Mamo , jeste� tam?
�Po��czenie zako�czone� , wy�wietli� si� na ekranie. Tylko dlaczego Jocelyn mia�aby
tak szybko si� roz��czy�?
- Clary. � Jace po raz pierwszy wym�wi� jej imi�. � Co si� dzieje?
Zignorowa�a go, gor�czkowo wybieraj�c numer domowego telefonu. Nikt nie
odbiera�. Us�ysza�a jedynie sygna� , �e linia jest zaj�ta.
Clary zacz�y si� trz��� r�ce. Gdy ponownie pr�bowa�a zadzwoni� do domu, kom�rka
wy�lizgn�a si� jej z r�ki i upad�a na chodnik. Clary ukl�k�a, podnios�a telefon i
stwierdzi�a,
�e ju� nie zadzia�a. Z przodu widnia�o d�ugie p�kni�cie.
-Cholera! � prawie we �zach cisn�a aparat na ziemi�.
- Przesta�. � Jace wzi�� j� za nadgarstek i pom�g� jej wsta�. � Co� si� sta�o?
- Daj mi swoj� kom�rk� � za��da�a Clary , bezceremonialnie wyrywaj�c z kieszeni
jego koszuli czarne metalowe urz�dzenie. � Musz� �
- To nie jest kom�rka � powiedzia� Jace spokojnie , nawet nie pr�buj�c odzyska�
swojej w�asno�ci. � To sensor. Nie b�dziesz mog�a go u�y�.
- Ale ja musz� zadzwoni� na policj�!
- Najpierw powiedz mi co si� sta�o.
Clary pr�bowa�a uwolni� r�k� z jego u�cisku, ale trzyma� j� mocno.
- Mog� ci pom�c.
W�ciek�o�� zala�a j� gor�c� fal�. Bez zastanowienia uderzy�a go w twarz. Jej
paznokcie rozora�y mu policzek. Zaskoczony Jace odsun�� si� gwa�townie. Uwolniona
Clary
pop�dzi�a ku �wiat�om Si�dmej Alei.
Kiedy dotar�a do g��wnej ulicy , obejrza�a si� ,�eby sprawdzi� , jak daleko za ni�
jest
Jace. Ale on wcale jej nie �ciga�; zau�ek by� pusty. Przez chwil� niepewnie
wpatrywa�a si� w
mrok. �adnego ruchu. W ko�cu okr�ci�a si� na pi�cie i pobieg�a do domu.
4
Po�eracz
Noc by�a upalna, bieg do domu przypomina� p�ywanie w gor�cej zupie. Na rogu
swojego kwarta�u Clary trafi�a na czerwone �wiat�a. Podskakiwa�a niecierpliwie na
chodniku , podczas gdy samochody �miga�y przez skrzy�owanie. Pr�bowa�a znowu
zadzwoni� do domu, ale Jace nie k�ama�. Okaza�o si� , �e to naprawd� nie jest
kom�rka.
Przynajmniej nie wygl�da�a jak telefony , kt�re Clary widzia�a do tej pory. Na
przyciskach
sensora widnia�y nie cyfry , ale jakie� dziwne symbole. I nie by�o �adnego ekranu.
Zbli�aj�c si� do domu , Clary zobaczy�a , �e okna na drugim pi�trze s� o�wietlone.
Mama jest na g�rze , pomy�la�a. Wszystko w porz�dku. Ale �o��dek si� jej �cisn�� ,
kiedy
wesz�a do holu. Panowa�y w nim ciemno�ci ; do tej pory nikt nie wymieni�
przepalonej
�ar�wki. Wydawa�o si� , �e w mroku przemykaj� jakie� cienie. Z dusz� na ramieniu
Clary
ruszy�a do schod�w.
- Dok�d si� wybierasz?
Odwr�ci�a si� gwa�townie.
- Co�
Jej oczy jeszcze nie zd��y�y przyzwyczai� si� do ciemno�ci , ale dostrzeg�a zarys
du�ego fotela pod zamkni�tymi drzwiami mieszkania Madame Dorothei. Siedz�ca w nim
starsza kobieta wygl�da�a jak wielka poducha. Clary widzia�a tylko okr�g�y zarys
upudrowanej twarzy, bia�y koronkowy wachlarz w r�ce , ziej�c� dziur� ust , kiedy
si�
odzywa�a.
- Twoja matka narobi�a strasznego ha�asu � poskar�y�a si� Dorothei � Co ona
wyprawia? Przesuwa meble?
- Nie s�dz�
- I lampa na klatce si� przepali�a, zauwa�y�a�? � S�siadka postuka�a wachlarzem w
por�cz fotela. � Twoja matka nie mo�e powiedzie� swojemu ch�opakowi , �eby wymieni�
�ar�wk�?
- Luke nie jest�
- �wietlik te� trzeba by umy�. Jest brudny. Nic dziwnego, �e w holu jest ciemno jak
w
piwnicy.
�Luke nie jest gospodarzem domu� , chcia�a powiedzie� Clary , ale ugryz�a si� w
j�zyk. To
by�o typowe dla ich starszej s�siadki. Gdy raz zmusi�a Luke�a , �eby przyszed� i
wymieni�
�ar�wk� , potem zacz�a go prosi� o setki innych rzeczy � zrobienie zakup�w,
przepchanie
rury. Kiedy� kaza�a mu por�ba� siekier� star� kanap� , �eby by�o j� mo�na wynie�� z
mieszkania, nie wyrywaj�c drzwi z zawias�w.
Clary westchn�a.
- Poprosz� go.
- Lepiej to zr�b. � Dorothea zamkn�a wachlarz szybkim ruchem nadgarstka.
Przeczucie , �e sta�o si� co� z�ego , przerodzi�o si� niemal w pewno��, kiedy Clary
dotar�a pod drzwi swojego mieszkania. By�y lekko uchylone, na podest wylewa� si�
snop
�wiat�a. Z narastaj�cym strachem Clary otworzy�a je szerzej.
W �rodku jarzy�y si� wszystkie lampy. Blask a� zak�u� j� w oczy.
Klucze i torba matki le�a�y w przedpokoju na ma�ej p�ce z kutego �elaza, tam gdzie
zawsze je zostawia.
- Mamo?! � Zawo�a�a Clary. � Mamo , wr�ci�am.
�adnej odpowiedzi. W salonie oba okna by�y otwarte , lekkie bia�e zas�ony powiewa�y
w przeci�gu jak niespokojne duchy. Dopiero kiedy wiatr usta� i firanki
znieruchomia�y , Clary
zobaczy�a , �e poduszki z kanapy s� porozrzucane po ca�ym pokoju. Niekt�re by�y
rozerwane , ze �rodka wylewa�o si� ich bawe�niane wn�trzno�ci. P�ki przewr�cono ,
ksi��ki
wala�y si� po ca�ej pod�odze. �aweczka od fortepianu le�a�a na boku a wok� niej
rozsypane
nuty Jocelyn.
Najbardziej zniszczone by�y obrazy. Ka�dy zosta� wyci�ty z ramy i porwany na
strz�py. Sprawca musia� to zrobi� no�em; p��tna nie da si� podrze� go�ymi r�kami.
Puste
ramy wygl�da�y jak obrane do czysta ko�ci.
- Mamo! � krzykn�a Clary , bliska histerii � Gdzie jeste�?! Mamusiu!
Nie nazywa�a tak Jocelyn, odk�d sko�czy�a osiem lat.
Z �omocz�cym sercem pobieg�a do kuchni. Drzwiczki wszystkich szafek by�y otwarte.
Pod Clary ugi�y si� kolana. Wiedzia�a , �e powinna wybiec z mieszkania , poszuka�
telefonu
i zadzwoni� na policj�. Ale najpierw musia�a znale�� matk� , upewni� si� , �e nic
jej nie jest.
A pr�bowa�a ona walczy� z w�amywaczami�
Tylko jacy w�amywacze nie wzi�liby ze sob� portfela, telewizora, odtwarzacza DVD
czy drogich laptop�w?
Clary zajrza�a do sypialni matki. Przez chwil� wydawa�o si� , �e przynajmniej ten
pokuj jest nietkni�ty. W�asnor�cznie przez Jocelyn zrobiona narzuta w kwiaty le�a�a
na
ko�drze starannie wyg�adzona. Znad stolika nocnego u�miecha�a si� do Clary jej
w�asna twarz
, pi�cioletnia , szczerbata w koronie marchewkowych w�os�w. Z piersi dziewczyny
wyrwa�
si� szloch. Mamo, co si� z tob� sta�o?
Odpowiedzia�a jej cisza. Nie, nie cisza. Z g��bi mieszkania dobieg� d�wi�k, od
kt�rego
Clary zje�y�y si� w�oski na karku. Co� zosta�o przewr�cone, ci�ki przedmiot uderzy�
o
pod�og� g�uchym �oskotem. Nast�pnie rozleg� si� odg�os ci�gni�cia� Zbli�a� si� do
sypialni.
Z �o��dkiem �ci�ni�tym ze strachu odwr�ci�a si� powoli.
Gdy zobaczy�a , �e w drzwiach nikogo nie ma poczu�a ulg�. Potem spojrza�a w du�.
Na pod�odze siedzia�a przycupni�ta d�uga �uskowata istota ze skupiskiem czarnych
oczu osadzonych z przodu sklepionej czaszki. Wygl�da�a jak skrzy�owanie aligatora
ze
stonog�, mia�a gruby sp�aszczony pysk i kolczasty ogon, kt�ry gro�nie uderza� w
boki. Liczne
nogi by�y ugi�te, jakby stw�r szykowa� si� do skoku.
Z gard�a Clary wyrwa� si� krzyk. Zachwia�a si� do ty�u , potkn�a i upad�a w chwili
gdy potw�r zaatakowa�. Przetoczy�a si� na bok i napastnik chybi� o cal. Z rozp�du
przejecha�
po �liskiej drewnianej pod�odze , ��obi�c w niej pazurami g��bokie bruzdy. Z jego
krtani
wydar�o si� ciche warczenie.
Clary zerwa�a si� i wybieg�a na korytarz , ale gad okaza� si� szybszy. Skoczy�
znowu i
wyl�dowa� nad drzwiami. Zawis� tam jak gigantyczny , z�o�liwy paj�k i �ypa� na ni�
licznymi
oczami. Gdy rozwar� szcz�ki , ukaza� si� rz�d k��w ociekaj�cych zielonkaw� �lin�.
Zacz��
charcze� i sycze�, wysuwaj�c d�ugi czarny j�zor. Ku swojemu przera�eniu Clary
u�wiadomi�a
sobie, �e stw�r co� do niej m�wi.
- Dziewczyna. Cia�o. Krew. Je��, och , je��.
Gdy powoli ruszy� w du� po �cianie , zamiast przera�enia Clary poczu�a co� w
rodzaju
lodowatego spokoju. Istota sta�a teraz na pod�odze i pe�z�a w jej stron�. Cofaj�c
si� , Clary
chwyci�a stoj�ce na biurku ci�kie zdj�cie w ramach � ona, matka i Luke wsiadali do
samochodzik�w na Money Island � i cisn�a nim w potwora.
Pocisk trafi� gada w �rodek tu�owia, odbi� si� i spad� na pod�og� po�r�d d�wi�k�w
roztrzaskiwanego szk�a. Potw�r chyba nawet tego nie zauwa�y� , bo zbli�a� si� do
niej ,
mia�d��c nogami szklane od�amki.
- Ko�ci, kruszy� , wysysa� szpik , wypija� �y�y� - sycza�.
Clary dotkn�a plecami �ciany. Nie mog�a ju� dalej si� cofn��. Gdy poczu�a wstrz�sy
na biodrze, omal nie wyskoczy�a ze sk�ry. Wsadzi�a r�k� do kieszeni i wyci�gn�a z
niej
tajemniczy przedmiot, kt�ry zabra�a Jace�owi. Sensor dr�a� jak wibruj�ca kom�rka.
Twardy
plastik niemal parzy� j� w r�k�. Clary zamkn�a urz�dzenie w r�ku i w tym momencie
stw�r
skoczy�.
Rzuci� si� na ni� i zbi� ja z n�g, tak �e g�owa i ramiona uderzy�y o pod�og�.
Pr�bowa�a
przekr�ci� si� na bok , ale napastnik by� zbyt ci�ki. Siedzia� na niej ,
przygwa�d�aj�c
o�lizg�ym cielskiem, od kt�rego robi�o si� jej niedobrze.
-Je��, je�� � zawo�a�. � Ale nie wolno. Po�yka�, �re�.
Gor�cy oddech , kt�ry owiewa� jej twarz, cuchn�� krwi�. Clary nie mog�a zaczerpn��
tchu. Mia�a wra�enie, �e zaraz pop�kaj� jej �ebra. Rami� mia�a unieruchomione
mi�dzy sob�
a stworem. W d�oni �ciska�a sensor. Zacz�a si� wierci�, pr�buj�c uwolni� r�k�.
- Valentine si� nie dowie. Nic nie m�wi� o dziewczynie. Valentine nie b�dzie z�y. �
Bezwargie usta zadr�a�y, paszcza si� otworzy�a powoli, fala cuchn�cego gor�cego
oddechu
buchn�a jej prosto w twarz.
Clary w ko�cu uda�o si� oswobodzi� r�k�. Z dzikim wrzaskiem uderzy�a potwora.
Chcia�a roznie�� go na strz�py , o�lepi�. Niemal zapomnia�a o sensorze. Kiedy gad
rzuci� si�
na ni� z rozdziawion� paszcz� , wbi�a mu sensor mi�dzy z�by i poczu�a gor�c� �lin�
na
nadgarstku. �r�ce krople rozla�y si� po nagiej sk�rze jej twarzy i szyi. Jakby z
oddali
us�ysza�a w�asny krzyk.
Napastnik wygl�da� na zaskoczonego. Szarpa� si� gwa�townie z sensorem mi�dzy
z�bami. Zawarcza� gniewnie i odrzuci� g�ow� do ty�u. Clary zobaczy�a ruch jego
prze�yku.
B�d� nast�pna pomy�la�a w panice. B�d�
Nagle stw�r wpad� w drgawki , stoczy� si� z niej na plecy i zacz�� wierzga� w
powietrzu licznymi nogami. Clary prawie dotar�a do drzwi , kiedy us�ysza�a �wist
powietrza
ko�o jej ucha. Pr�bowa�a si� uchyli� , ale by� za p�no. Jaki� przedmiot trafi� j� w
ty� czaszki.
Upad�a do przodu. W ciemno��.
***
�wiat�o k�u�o j� przez powieki, niebieskie , bia�e , czerwone. Wysoki zawodz�cy
d�wi�k przypomina� krzyk przera�onego dziecka. Clary zakrztusi�a si� i otworzy�a
oczy.
Le�a�a na zimnej, wilgotnej trawie. Nad sob� mia�a nocne niebo, cynowy blask
gwiazd przy�miewa� �wiat�a miasta. Obok niej kl�cza� Jace. Srebrne bransolety na
jego
nadgarstkach rzuca�y iskry , kiedy rwa� na paski kawa�ek p��tna.
- Nie ruszaj si�.
Clary mia�a wra�enie , �e od tego zawodzenia zaraz p�kn� jej b�benki w uszach.
Obr�ci�a g�ow� w bok i za kar� jej plecy przeszy� silny b�l. Le�a�a na trawie za
wypiel�gnowanymi r�ami Jocelyn. Listowie cz�ciowo zas�ania�o jej ulic� , gdzie przy
chodniku sta� radiow�z z w��czonym kogutem, b�yskaj�cym niebiesko-bia�ym �wiat�em.
Wok� niego ju� zebra� si� ma�y t�umek s�siad�w. Drzwi samochodu otworzy�y si� i
wysiedli
z niego dwaj policjanci w niebieskich mundurach.
Policja, pomy�la�a Clary. Spr�bowa�a usi��� i znowu si� zakrztusi�a. Zacz�a
konwulsyjnie ora� palcami w wilgotnej trawie.
- M�wi�em ci �eby� si� nie rusza�a � sykn�� Jace. � Po�eracz ugryz� ci� w kark. By�
p�martwy wi�c nie mia� du�o jadu, ale musimy zabra� ci� do Instytutu. Le�
nieruchomo.
- Ten stw�r, potw�r � m�wi�. � Clary zadr�a�a.
- Ju� raz s�ysza�a� m�wi�cego demona. � Jace delikatnie wsun�� jej pod szyj� pasek
zrolowanego materia�u i zwi�za� go. Opatrunek posmarowany by� czym� woskowatym, jak
balsa, kt�rego matka u�ywa�a do piel�gnowania d�oni wysuszonych przez farb� i
terpentyn�.
- Tamten demon w Pandemonium� wygl�da� jak cz�owiek.
- To by� eidolon. Zmiennokszta�tny. Po�eracze wygl�daj� , jak wygl�daj�. S� niezbyt
atrakcyjne, ale za g�upie , �eby si� tym przejmowa�.
-M�wi� , �e mnie zje.
- Ale nie zjad�. Zabi�a� go. Jace sko�czy� wi�za� opatrunek i wyprostowa� si�.
Ku uldze Clary b�l usta�. Usiad�a z trudem.
- Przyjecha�a policja. � jej g�os brzmia� jak skrzeczenie �aby. � Powinni�my�
- Nic nie mog� zrobi�. Kto� pewnie us�ysza� jak krzyczysz, i zadzwoni� na
komisariat.
Dziesi�� do jednego , �e to nie s� prawdziwi policjanci. Demony maj� swoje sposoby
na
zacieranie �lad�w.
- Moja mama � wykrztusi�a Clary. Mia�a spuchni�te gard�o.
- W twoich �y�ach kr��y trucizna Po�eracza, je�li nie p�jdziesz zemn� , za godzin�
b�dziesz martwa. � wsta� z ziemi i wyci�gn�� do niej r�k� . � chod�my.
Gdy Clary stan�a z jego pomoc� na nogach , ca�y �wiat si� przekrzywi�. Jace po�o�y�
d�o� na jej plecach i nie pozwoli� upa��. Pachnia� ziemi�, krwi� i metalem.
- Mo�esz chodzi�? � Zapyta�.
- Chyba tak. � Przez g�ste krzewy oblepione kwiatami Clery ujrza�a nadchodz�cych
�cie�k� policjant�w. Wysoka smuk�a kobieta trzyma�a w r�ku latark�. Kiedy ja
unios�a, Clary
zobaczy�a, �e jest to szkieletowa d�o� pozbawiona cia�a, z ostro zako�czonymi
ko��mi
zamiast palc�w.
- Jej r�ka�
- M�wi�em ci , �e to mog� by� demony. � Jace spojrza� na ty� domu. � Musimy si�
st�d wynosi�. Da si� przej�� zau�kiem?
Clary potrz�sn�a g�ow�.
- Jest �lepy�
Urwa�a raptownie , gdy chwyci� j� atak kaszlu. Zas�oni�a usta , a kiedy odsun�a
r�k� ,
zobaczy�a , �e jest ca�a czerwona. J�kn�a.
Jace chwyci� Clary za nadgarstek i odwr�ci� jej r�k� tak , �e na bia�� wewn�trzn�
cz�� przedramienia pad� blask ksi�yca. Na jasnej sk�rze wyra�nie rysowa�a si�
siateczka
niebieskich �y�, nios�cych zatrut� krew do serca, do m�zgu. W palcach Jace�a
pojawi�o si�
co� srebrnego i ostrego. Pod Clary ugi�y si� kolana. Pr�bowa�a zabra� r�k� , ale
trzyma� j�
mocno. Poczu�a piek�cy dotyk na sk�rze ,a kiedy j� pu�ci� ujrza�a atramentowy ,
czarny
symbol tu� pod zag��bieniem nadgarstka, taki sam jak te , kt�re pokrywa�y jego
cia�o. Wz�r
by� utworzony z nak�adaj�cych si� na siebie kr�g�w.
- Co to ma by�?
- To ci� na chwil� ukryje � powiedzia� Jace i wsun�� za pasek przedmiot , kt�ry
Clary
z pocz�tku wzi�a za n�. By�a to d�uga , fosforyzuj�ca rurka grubo�ci palca
wskazuj�cego ,
zw�aj�ca si� ku czubkowi. � Moja stela.
Clary nie pyta�a co to jest. By�a skupiona na tym , �eby nie upa��. Ziemia unosi�a
si� i
opada�a pod jej nogami.
- Jace � wyszepta�a i osun�a si� na niego.
Z�apa� ja z tak� �atwo�ci� , jakby codziennie ratowa� mdlej�ce dziewczyny. Mo�e i
tak
by�o. Wzi�� j� na r�ce i powiedzia� jej co� do ucha , co brzmia�o jak �przymierze�.
Clary
odchyli�a g�ow� i spojrza�a na niego, ale zobaczy�a tylko gwiazdy wiruj�ce na
ciemnym
niebie. A potem wszystko ogarn�a ciemno�� i nawet ramiona Jace�a nie mog�y uchroni�
jej
przed upadkiem.
5
Clave i Przymierze
- My�lisz , �e si� obudzi? To ju� trzy dni.
- Trzeba da� jej czas. Trucizna demona to mocna rzecz, a ona jest przyziemn�. Nie
ma
run�w, �eby doda�y jej si�y tak jak nam.
- Przyziemni strasznie �atwo umieraj� , nie uwa�asz?
- Isabelle , wiesz �e m�wienie o �mierci w pokoju chorego przynosi pecha.
***
Trzy dni. My�li Clary bieg�y powoli jak g�sta krew albo mi�d. Musz� si� obudzi�.
Ale nie mog�.
Sny nawiedzaj� j� jeden po drugim, rzeka obraz�w nios�a j� jak li�� miotany przez
pr�d. Widzia�a matk� w szpitalnym ��ku, jej oczy wygl�daj�ce jak si�ce na bia�ej
twarzy.
Widzia�a Luke�a na g�rze ko�ci. Jace�a z bia�ymi skrzyd�ami wyrastaj�cymi z plec�w,
Isabelle, nag� i oplecion� batem niczym spiral� ze z�otych pier�cieni, Simona z
krzy�ami
wypalonymi na d�oniach. Anio�y spadaj�ce z nieba. P�on�ce w locie.
***
- M�wi�am ci, �e to ta dziewczyna.
- Wiem. Kruszyna z niej, prawda? Jace m�wi�, �e zapi�a Po�eracza.
- Tak. My�la�em , �e jest wr�k�, kiedy zobaczy�em j� pierwszy raz. Ale nie jest
wystarczaj�co �adna, �eby ni� by�.
- C�, nikt nie wygl�da dobrze , gdy ma w �y�ach trucizn� demona. Hodge zamierza
wezwa� Braci?
- Mam nadzieje , �e nie, Alec. Przyprawiaj� mnie o dreszcze. Ka�dy , kto si� tak
okalecza�
- My te� si� okaleczamy.
- Tak , ale nie na sta�e i nie zawsz� to boli�
- Je�li jeste� w odpowiednim wieku. A je�li ju� o tym mowa , to gdzie jest Jace?
Uratowa� j� , prawda? Mo�na by pomy�le� , �e b�dzie zainteresowany jej zdrowiem.
- Hodge m�wi�, �e nie odwiedzi� jej odk� j� tu przyni�s�. Chyba rzeczywi�cie nie
obchodzi go jej stan.
- Czasami zastanawiam si� , czy� Patrz! Poruszy�a si�!
- Chyba jednak b�dzie �y�a. Powiem Hodge�owi.
***
Clary czu�a si� tak , jakby kto� zaszy� jej powieki. Kiedy je rozchyli�a i
zamruga�a po
raz pierwszy od trzech dni , wydawa�o si� jej, �e si� rozrywaj�.
Nad sob� ujrza�a czyste niebieskie niebo, bia�e pierzaste chmury i pulchne anio�ki
ze
z�otymi wst��kami na nadgarstkach. Umar�am? Czy rzeczywi�cie tak wygl�da niebo?
Zamkn�a oczy i po chwili otworzy�a je znowu. Tym razem zrozumia�a, �e patrzy na
sklepiony drewniany sufit, pomalowany w rokokowe motywy ob�ok�w i cherubin�w.
Z trudem d�wign�a si� na �okciach. Bola�o j� wszystko, zw�aszcza kark. Rozejrza�a
si� , stwierdzi�a , �e le�y na jednym z wielu ��ek, ustawionych w d�ugim rz�dzie.
Wszystkie
mia�y metalowe wezg�owia i p��cienn� po�ciel. Obok niej na ma�ym stoliku sta� bia�y
dzbanek i kubek. Koronkowe zas�onki w oknach odcina�y �wiat�o , ale z zewn�trz
dobiega�
s�aby, wszechobecny szum nowojorskiej ulicy.
- A wi�c naro�cie si� obudzi�a�. Hodge b�dzie zadowolony. Wszyscy my�leli�my , �e
umrzesz we �nie.
Clary si� odwr�ci�a. Na s�siednim ��ku przysiad�a Isabelle. Kruczoczarne w�osy
mia�a zaplecione w dwa grube warkocze si�gaj�ce poni�ej pasa. Bia�� sukienk�
zast�pi�y
d�insy i niebieski obcis�y top, ale na szyi nadal jarzy� si� czerwony wisiorek.
Ciemne spiralne
tatua�e znikn�y. Jej sk�ra by�a teraz nieskazitelna i kremowa jak �mietana.
- Przykro mi, �e was rozczarowa�am. � G�os Clary zgrzyta� jak papier �cierny. � Czy
to jest Instytut?
Isabelle przewr�ci�a oczami.
- Jest co�, czego Jace ci nie powiedzia�?
Clary zakaszla�a.
- To Instytut, prawda?
- Tak. Jeste� w izbie chorych , je�li si� jeszcze tego nie domy�li�a�.
Nag�y k�uj�cy b�l sprawi�, �e Clary chwyci�a si� za brzuch i wci�gn�a z sykiem
powietrze.
Isabelle spojrza�a na ni� przestraszona.
- Dobrze si� czujesz?
B�l os�ab� , ale Clary poczu�a pieczenie w gardle i dziwne zawroty g�owy.
- M�j �o��dek.
- A , racja. Prawie zapomnia�am. Hodge m�wi� , �eby ci to da� jak si� obudzisz. �
Isabelle si�gn�a po ceramiczny dzbanek , nala�a troch� jego zawarto�ci do kubka
poda�a go
Clary. By� wype�niony m�tnym p�ynem , kt�ry lekko parowa�. Pachnia� intensywnie
zio�ami i
czym� jeszcze. � Nie jad�a� nic od trzech dni. To pewnie dlatego jest ci niedobrze.
Clary ostro�nie poci�g�a �yk. Nap�j by� pyszny, g�sty , z przyjemnym ma�lanym
posmakiem.
- Co to jest?
Isabelle wzruszy�a ramionami.
Jedna z herbatek zio�owych Hodge�a. Zawsze dzia�aj�. � Wsta�a z ��ka i przeci�gn�a
si� jak kot. � a tak przy okazji jestem Isabelle Lightwood. Mieszkam tutaj.
- Znam twoje imi�, Ja nazywam si� Clary Fray. Jace mnie tu przyni�s�?
Isabelle pokiwa�a g�ow�.
Hodge by� w�ciek�y. Zabrudzi�a� krwi� ca�y dywan w holu. Gdyby moi rodzice tu byli
Jace na pewno dosta�by szlaban. � Zmierzy�a j� uwa�nym spojrzeniem. � Twierdzi , �e
sama
zabi�a� demona Po�eracza.
W umy�le Clary pojawi� si� obraz monstrum z paskudn� paszcz�. Zadr�a�a i mocniej
�cisn�a kubek.
- Chyba tak.
- Ale przecie� jeste� Przyziemn�.
- Zadziwiaj�ce, co? � Clary przez chwil� rozkoszowa�a si� wyra�nie �le maskowanym
zdumieniem na twarzy dziewczyny. � Gdzie Jace?
Isabelle wzruszy�a ramionami.
- Gdzie�. Powinnam komu� powiedzie� , �e si� obudzi�a�. Hodge b�dzie chcia� z tob�
porozmawia�.
- Hodge to nauczyciel Jace�a , tak?
- Hodge uczy nas wszystkich. Tam jest �azienka. � Isabella pokaza�a r�k�. � Na
wieszaku do r�cznik�w zostawi�am kilka swoich starych ciuch�w , gdyby� chcia�a si�
przebra�.
Clary poci�gn�a kolejny �yk z kubka i stwierdzi�a , �e jest pusty. Ju� nie by�a
g�odna i
nie mia�a zawrot�w g�owy. Czu�a ulg�. Odstawi�a naczynie na stolik i otuli�a si�
ko�dr�.
- Co si� sta�o z moimi ubraniami?
- By�y ca�e we krwi i truci�nie. Jace je spali�.
- Naprawd�? Powiedz mi , czy on zawsze jest taki nieuprzejmy, czy zachowuje si� tak
tylko wobec zwyk�ych ludzi?
- Jest niegrzeczny wobec wszystkich � odpar�a Isabelle nonszalanckim tonem. � I
w�a�nie dlatego jest taki diabelnie sexy. Nie m�wi�c , �e zabi� wi�cej demon�w ni�
ktokolwiek inny w jego wieku.
-Nie jest twoim bratem?
Isabelle wybuch�a g�o�nym �miechem.
- Jace? Moim bratem? Nie. Sk�d ci to przysz�o do g�owy?
- Przecie� mieszka tu z tob�. Zgadza si�?
- Tak, ale�
- Dlaczego nie ze swoimi rodzicami?
Przez kr�tk� chwil� Isabelle mia�a niepewn� min�.
- Bo nie �yj�.
Clary otworzy�a usta ze zdumienia.
- Zgin�li w wypadku?
-Nie. � Isabelle odgarn�a za ucho ciemny kosmyk. � Matka umar�a przy jego
narodzinach. Ojciec zosta� zamordowany , kiedy Jace mia� dziesi�� lat. On wszystko
widzia�.
- Och! � zawo�a�a Clary.
Isabelle ruszy�a do drzwi.
- Pos�uchaj, lepiej powiadomi� wszystkich, �e si� obudzi�a�. Od trzech dni czekaj�,
a�
otworzysz oczy. A , w �azience jest myd�o. Mo�e chcesz si� troch� obmy�? Cuchniesz.
Clary spiorunowa�a j� wzrokiem.
- Dzi�ki.
- Bardzo prosz�.
***
Ubranie Isabelle wygl�da�o na niej �miesznie. Clary musia�a kilka razy podwija�
nogawki d�ins�w , zanim przesta�a si� o nie potyka�. G��boki wyci�ty dekolt topu
tylko
podkre�la� brak tego , co Eric nazywa� �zderzakami�.
Clary umy�a si� w ma�ej �azience, korzystaj�c z twardego lawendowego myd�a.
Wytar�a si� bia�ym r�cznikiem do r�k. Wilgotne w�osy okala�y jej twarz pachn�cymi
splotami. Zerkn�a na swoje odbicie w lustrze. Wysoko na lewym policzku mia�a
siniaka,
wargi by�y suche i spuchni�te.
Musz� zadzwoni� do Luke�a , pomy�la�a. Na pewno jest gdzie� tutaj telefon. Mo�e
pozwol� jej z niego skorzysta�, kiedy ju� porozmawia z Hodge�em.
Swoje tenis�wki znalaz�a ustawione r�wno w nogach szpitalnego ��ka. Do
sznurowade� by�y przyczepione klucze. Clary w�o�y�a buty, wzi�a g��boki wdech i
posz�a
szuka� Isabelle.
Po wyj�ciu z Sali rozejrza�a si� zaskoczona. Pusty korytarz wygl�da� jak te,
kt�rymi
czasem ucieka�a w snach- by� mroczny i nie widzia�a jego ko�ca. Na �cianach w
r�nych
odleg�o�ciach wisia�y szklane kinkiety w kszta�cie r�, powietrze pachnia�o kurzem i
woskiem ze �wiec.
W oddali us�ysza�a s�aby ,delikatny d�wi�k, jakby dzwoneczk�w poruszaj�cych si� na
wietrze. Ruszy�a wolno przed siebie, sun�c r�k� po �cianie. Burgundowi i jasnoszara
wiktoria�ska tapeta wyblak�a ze staro�ci. Po obu stronach ci�gn�y si� zamkni�te
drzwi.
D�wi�k , za kt�rym sz�a stawa� si� coraz g�o�niejszy. Wkr�tce zorientowa�a si� , �e
to
kto� gra na fortepianie � po amatorsku, ale z niezaprzeczalnym talentem. Nie
potrafi�a jednak
rozpozna� melodii.
Za rogiem trafi�a na szeroko otwarte drzwi. Zajrza�a do �rodka i zobaczy�a co�, co
wygl�da�o na pok�j muzyczny. W k�cie sta� fortepian, pod przeciwleg�� �cian� rz�d
krzese� ,
na �rodku obleczona w pokrowiec harfa.
Przy instrumencie siedzia� Jace. Jego smuk�e r�ce z wpraw� wciska�y klawisze. By�
boso, w d�insach i szarej bawe�nianej koszulce, p�owe w�osy mia� zmierzwione, jakby
dopiero wsta� z ��ka. Patrz�c na pewne, szybkie ruchy jego d�oni, Clary
przypomnia�a sobie ,
jak si� czu�a , kiedy ni�s� j� w obj�ciach , a gwiazdy wirowa�y nad jej g�ow�
niczym deszcz
srebrnej lamety.
Jace musia� us�ysze� jej kroki, bo odwr�ci� si� na sto�ku i zapyta�:
- Alec? To ty?
- To nie Alec, tylko ja. � Wesz�a do pokoju. � Clary.
Klawisze brz�kn�y w ostatnim akordzie. Jace wsta�.
- Nasza �pi�ca Kr�lewna? Kto obudzi� ci� poca�unkiem?
- Nikt. Sama si� obudzi�am.
- By� kto� przy tobie?
- Isabelle. Potem posz�a chyba po Hodge�a. Kaza�a mi czeka�, ale �
- Powinna� by�a j� ostrzec , �e masz zwyczaj nie robi� tego co ci ka��. � Jace
zmierzy�
j� wzrokiem. � To ubrania Isabelle? �miesznie w nich wygl�dasz�
- Chcia�abym zauwa�y� , �e moje spali�e�.
- To by� zwyk�y �rodek ostro�no�ci � Jace zamkn�� czarn� pokryw� fortepianu. �
Chod�, zaprowadz� ci� do Hodge�a.
***
Instytut by� ogromn�, rozleg�� budowl�, kt�ra wygl�da�a jak nie wzniesiona wed�ug
planu architektonicznego, tylko jakby zosta�a naturalnie wyd�u�ona w skali przez
wod� i czas.
Przez uchylone drzwi Clary widzia�a niezliczone identyczne ma�e pokoiki, ka�dy z
��kiem ,
szafk� nocn� i du�� drewnian� szaf�. Wysokie sufity by�y podtrzymywane przez jasne
kamienne �uki, pokryte misternie rze�bionymi obrazami. Clary zauwa�y�a pewne
powtarzaj�ce si� motywy: anio�y, miecze, s�o�ca i r�e.
- Dlaczego tutaj jest tyle sypialni? � Zapyta�a. � My�la�am , �e to instytut
badawczy.
- To cz�� mieszkalna. Naszym obowi�zkiem jest zapewni� schronienie ka�demu
Nocnemu �owcy , kt�ry o to poprosi. Mo�emy pomie�ci� tu dwie�cie os�b.
- Ale wi�kszo�� pokoi jest pusta.
- Ludzie przychodz� i odchodz�. Nikt nie zostaje d�ugo. Zwykle jeste�my tylko my:
Alec, Isabelle , Max, ich rodzice, ja i Hodge.
- Max?
- Pozna�a� pi�kn� Isabelle? Alec to jej starszy brat. Najm�odszy, Max, jest teraz z
rodzicami za granic�.
- Na wakacjach?
- Niezupe�nie. � Jace si� zawaha�. � Mo�na ich uzna� za dyplomat�w, a Instytut za
co�
w rodzaju ambasady. Teraz przebywaj� w rodzinnym kraju Nocnych �owc�w. Bior� udzia�
w
bardzo delikatnych negocjacjach pokojowych. Wzi�li ze sob� Maksa, bo jest jeszcze
ma�y.
- Rodzinny kraj Nocnych �owc�w? � Clary wirowa�o w g�owie. � Jak si� nazywa?
- Idris.
- Nigdy o nim nie s�ysza�am.
- Nic dziwnego. � W jego g�osie znowu zabrzmia�o irytuj�ce poczucie wy�szo�ci. �
Przyziemnie nic o nim nie wiedz�. Jego granic strzeg� czary ochronne. Gdyby�
pr�bowa�a je
przekroczy� i wej�� do Idris, po prostu zosta�a by� w mgnieniu oka przeniesiona od
jednej
granicy do drugiej. Nawet nie wiedzia�aby�, co si� sta�o.
- Wi�c nie ma go na mapach?
- Nie na mapach Przyziemnych. Na sw�j u�ytek mo�esz uwa�a� go za ma�y kraj
mi�dzy Niemcami a Francj�.
- Ale mi�dzy Niemcami a Francj� nie ma nic, no mo�e z wyj�tkiem kawa�ka
Szwajcarii.
- W�a�nie.
- Domy�lam si� , �e tam by�e�. To znaczy w Idrisie.
- Dorasta�em tam. � G�os Jace�a by� neutralny, ale ton sugerowa�, �e kolejne
pytanie
na ten temat b�dzie niemile widziane. � Wi�kszo�� z nas si� tam wychowa�a.
Oczywi�cie
Nocni �owcy s� na ca�ym �wiecie. Musimy by� wsz�dzie, bo wsz�dzie grasuj� demony.
Ale
dla Nocnych �owc�w �domem� zawsze b�dzie Idris.
- Jak Mekka albo Jerozolima- powiedzia�a w zadumie Clary. � Wi�c wychowujecie si�
w Idris a potem , kiedy dorastacie �
- Wysy�aj� nas tam , gdzie jeste�my potrzebni. � odpar� kr�tko Jace. � Niekt�rzy
jak
Isabelle czy Alec, dorastaj� z daleka od kraju rodzinnego , tam gdzie mieszkaj� ich
rodzice.
Poniewa� tutaj s� wszystkie zasoby i kadry Instytutu i Hodge� - Urwa�. Oto
biblioteka.
Pod drzwiami w kszta�cie �uku le�a� zwini�ty w k��bek b��kitny pers o ��tych
oczach.
Kiedy si� zbli�yli , uni�s� g�ow� i zamiaucza�.
- Cze��, Church. � Jace pog�aska� jego grzbiet bos� stop�. Kot zmru�y� oczy.
- Zaczekaj � powiedzia�a Clary. � Alec, Isabelle i Max to jedyni Nocni �owcy w
twoim wieku, kt�rych znasz?
Jace przesta� g�aska� Churcha.
- Tak.
- Musisz si� czu� troch� samotny.
- Mam wszystko, czego mi trzeba. � Jace pchn�� drzwi i wszed� do �rodka.
Po chwili wahania Clary pod��y�a za nim.
***
Biblioteka by�a kolistym pomieszczeniem o suficie zw�aj�cym si� ku g�rze, jakby
mie�ci�a si� w wierzy z iglic�. Wzd�u� �cian ci�gn�y si� pu�ki pe�ne ksi��ek, tak
wysokie , �e
mi�dzy nimi w r�nych odst�pach rozmieszczono drabiny na k�kach. Ksi�gozbi�r te� nie
by�
zwyczajny; sk�ada� si� z wolumin�w oprawionych w sk�r� i aksamit, zaopatrzonych w
solidne zamki i zawiasy z mosi�dzu i srebra, o grzbietach ze z�otymi literami,
wysadzanych
klejnotami. Wygl�da�y na zniszczone nie tylko ze staro�ci , ale przede wszystkim od
cz�stego
u�ywania.
Pod�oga z wypolerowanego drewna by�a inkrustowana kawa�kami szk�a i marmuru
oraz p�szlachetnymi kamieniami. Razem tworzy�y wz�r , kt�rego Clary nie potrafi�a
rozszyfrowa�. Mog�a to by� konstelacja albo nawet mapa �wiata. Musia�aby pewnie
wspi��
si� na wie�� i spojrze� na inkrustacj� z g�ry, �eby si� zorientowa�, co
przedstawia.
�rodek pokoju zajmowa�o imponuj�ce d�bowe biurko. Wielki , ci�ki blat, z wiekiem
mocno zmatowia�ym, spoczywa� na plecach dw�ch anio��w wyrze�bionych z tego samego
drewna, o z�oconych skrzyd�ach i twarzach wykrzywionych grymasem cierpienia, jakby
pod
ogromnym brzmieniem p�ka�y im kr�gos�upy. Za biurkiem siedzia� chudy m�czyzna o
szpakowatych w�osach, z d�ugim, ptasim nosem.
- Mi�o�niczka ksi��ek , jak widz� � rzuci� na powitanie, u�miechaj�c si� do Clary.
� O
tym mi nie wspomina�e�, Jace.
Jace zachichota� . Sta� za ni� , z r�koma w kieszeniach i irytuj�cym u�mieszkiem na
twarzy.
- Niewiele rozmawiali�my w czasie naszej kr�tkiej znajomo�ci � powiedzia�. � I
jako�
nie wyp�yn�� temat naszych upodoba� czytelniczych.
Clary spiorunowa�a go wzrokiem i odwr�ci�a si� z powrotem do chudzielca.
- Sk�d pan wie , �e lubi� ksi��ki?- zapyta�a.
- Z wyrazu twojej twarzy, kiedy tu wesz�a� � odpar�, wstaj�c z krzes�a. � Nie
przypuszczam , �ebym to ja zrobi� na tobie takie wra�enie.
Clary omal nie krzykn�a cicho , gdy odszed� od biurka. Przez moment wydawa�o jej
si� , �e jest dziwnie zdeformowany. Lewe ramie by�o umieszczone znacznie ni�ej ni�
prawe.
Ale kiedy si� zbli�y� zauwa�y�a , �e co�, co wygl�da�o jak garb , jest tak naprawd�
siedz�cym
mu na ramieniu ptakiem o l�ni�cych pi�rach i b�yszcz�cych czarnych oczach.
- To jest Hugo � przedstawi� go w�a�ciciel. � Jako kruk wie do�o rzeczy. Ja nazywam
si� Hodge Starkweather, jestem profesorem historii i nie wiem nawet w przybli�eniu
tyle, co
on.
Clary za�mia�a si� mimo woli i u�cisn�a jego wyci�gni�t� r�k�.
- Clary Fray.
- Mi�o ci� pozna� � powiedzia� Hodge � Znajomo�� z osob� , kt�ra potrafi zabi�
Po�eracza go�ymi r�kami to dla mnie prawdziwy zaszczyt.
- Nie go�ymi r�koma , tylko � nie pami�tam , jak to si� nazywa�o , ale � - Clary
czu�a si� dziwnie , przyjmuj�c gratulacj� z takiego powodu.
- Ona ma na my�li m�j Sensor � wtr�ci� Jace. � Wepchn�a go Po�eraczowi do gard�a.
Pewnie udusi�y go runy. Powinienem by� wspomnie� wcze�niej , �e b�d� potrzebowa�
nowego.
- Jest kilka zapasowych w magazynie z broni� � powiedzia� Hodge . Kiedy si�
u�miechn�� do Clary , wok� jego oczu pojawi�o si� tysi�ce ma�ych zmarszczek ,
niczym rysy
na starym obrazie. � Niez�y refleks. Jak wpad�a� na to , �eby u�y� Sensora jako
broni?
Zanim Clary zd��y�a odpowiedzie�, us�ysza�a czyj� �miech. By�a tak oszo�omiona
widokiem ksi��ek i samym Hodge�em, �e nie zauwa�y�a Aleca siedz�cego w wielkim
czerwonym fotelu stoj�cym przy pustym kominku.
- Nie mog� uwierzy� , �e kupi�e� t� historyjk� , Hodge � powiedzia�.
Z pocz�tku Clary nie zarejestrowa�a jego s��w , poniewa� ca�� uwag� skupi�a na jego
wygl�dzie. Jako jedynaczk� fascynowa�o j� rodzinne podobie�stwo, a teraz , w pe�nym
�wietle , dostrzeg�a, jak bardzo Alec przypomina� siostr�. Mieli takie same
kruczoczarne
w�osy, identyczne w�skie brwi wygi�te przy ko�cach ku g�rze, tak� sam� blad� cer� z
lekkimi rumie�cami. Ale, o ile Isabelle by�a pewna siebie, wr�cz arogancka, jej
brat kuli� si�
w fotelu, jakby chcia� ukry� si� przed ca�ym �wiatem. Mia� rz�sy d�ugie i ciemne
jak Isabelle ,
ale , podczas gdy jej oczy by�y czarne , jego przypomina�y barw� granatowe
butelkowe szk�o.
Spogl�da�y na ni� z wrogo�ci� , czyst� i skoncentrowan� jak kwas.
- Nie jestem pewny , co masz na my�li , Alec. � Hodge uni�s� brew. Clary nie umia�a
okre�li� jego wieku . Mia� siwizn� we w�osach i nosi� szary , starannie wyprasowany
tweedowy garnitur. Wygl�da� jak dobrotliwy profesor college�u, gdyby nie broda i
blizna ,
kt�ra przecina�a prawy bok jego twarzy. Ciekawe sk�d j� mia�. � Sugerujesz , �e
Clary nie
zabi�a demona?
- Oczywi�cie , �e nie zabi�a. Sp�jrz na ni� , Hodge, to Przyziemna i w dodatku
jeszcze
dzieciak. Wykluczone , �eby poradzi�a sobie z Po�eraczem.
- Nie jestem �adnym dzieciakiem � zaprotestowa�a Clary. � Mam szesna�cie lat�
sko�cz� w t� niedziel�.
- Jest w wieku Isabelle � zauwa�y� Hodge. � Nazwa� by� swoj� siostr� dzieciakiem?
- Isabelle pochodzi z jednej z najwi�kszych w historii rod�w Nocnych �owc�w �
odpar� sucho Alec. � A to jest dziewczyna z New Jersey.
- Z Brooklynu! � sprostowa�a z oburzeniem Clary- I co z tego? W�a�nie zabi�am
demona w moim domu, a ty si� zachowujesz jak dupek, bo nie jestem bogatym ,
rozpuszczonym bachorem jak ty i twoja siostra.
- Jak mnie nazwa�a�? � Alec by� wyra�nie zaskoczony.
Jace si� roze�mia�.
- Ona ma racj� , Alec � powiedzia�. � Musisz raczej uwa�a� na demony z most�w i
tuneli.
- To nie jest zabawne, Jace � przerwa� mu Alec , wstaj�c z fotela. � Zamierzasz
pozwoli� na to , �eby tu sta�a i mnie wyzywa�a?
- Owszem � odpar� Jace. � Dobrze ci to zrobi. Potraktuj to jak trening
wytrzyma�o�ciowy.
- Mo�e i jeste�my parabatai , ale twoja niefrasobliwo�� wystawia moj� cierpliwo��
na
pr�b� � o�wiadczy� Alec.
- A tw�j up�r moj�. Kiedy j� znalaz�em , le�a�a w ka�u�y krwi umieraj�cego demona ,
kt�ry j� przygniata�. Widzia�em, jak Po�eracz znika. Je�li nie ona go zabi�a, to
kto?
- Po�eracze s� g�upie. Mo�e sam trafi� si� ��d�em w szyj�. Takie rzeczy ju� si�
zdarza�y�
- Teraz sugerujesz , �e pope�ni� samob�jstwo?
Alec zacisn�� szcz�ki.
- Tak , czy inaczej , nie powinno jej tutaj by� . Nie bez powodu Przyziemni nie s�
wpuszczani do Instytutu. Gdyby kto� si� o niej dowiedzia� odpowiedzieli by�my przed
Clave.
- To nie do ko�ca prawda � wtr�ci� Hodge. � Prawo pozwala nam w pewnych
sytuacjach oferowa� schronienie Przyziemnym. Po�eracz zaatakowa� wcze�niej matk�
Clary,
a ona mog�a by� nast�pna.
Zaatakowa�. Czy�by to by� eufemistyczny odpowiednik s�owa �zabi�� ? Kruk siedz�cy
na ramieniu Hodge�a zakraka� cicho.
- Po�eracz to maszyna typu �szukaj i zniszcz� � stwierdzi� Alec. � Dzia�aj� na
rozkaz
czarownik�w albo pot�nych demon�w. Po co kt�ry� z nich mia�by si� interesowa� domem
zwyk�ych przyziemnych. � Kiedy spojrza� na Clary, dziewczyna ujrza�a w jego oczach
wyra�n� niech��. � Jakie� pomys�y?
- To musia�a by� pomy�ka � podsun�a Clary
- Demony nie pope�niaj� tego rodzaju pomy�ek. Je�li �ciga�y twoj� matk�, musia�
istnie� jaki� pow�d. Gdyby by�a niewinna�
- Co to znaczy � niewinna�? � Clary na razie zachowywa�a spok�j.
Alec si� zmiesza�.
- Ja�
- On ma na my�li , �e to bardzo niezwyk�e, �eby pot�ny demon, z rodzaju tych ,
kt�re
mog� rozkazywa� pomniejszym duchom , interesowa� si� sprawami ludzi � odezwa� si�
Hodge. � �aden przyziemny nie mo�e wezwa� demona, poniewa� brakuje wam mocy, ale
by�o paru, zdesperowanych i g�upich , kt�rzy znale�li wied�m� albo czarownika, �eby
to za
nich zrobi�.
- Moja matka nic nie wie o �adnych czarownikach. Ona nie wierzy w magi�. � Nagle
Clary przysz�a do g�owy pewna my�l- Madame Dorothei � mieszka na dole i jest
czarownic�. Mo�e demony w�a�nie jej szuka�y i przez pomy�k� dorwa�y moj� mam�.
Hodge uni�s� brwi.
- Pod wami mieszka wied�ma?
- To zwyk�a oszustka � powiedzia� Jace. � Ju� si� jej przyjrza�em. Nie ma powodu ,
�eby interesowa� si� ni� jaki� czarownik, chyba ,�e zale�a�o mu na opanowaniu rynku
niedzia�aj�cych szklanych kul.
- A zatem wracamy do punktu wyj�cia. � Hodge pog�aska� kruka. � Chyba pora
zawiadomi� Clave.
- Nie! � wykrztusi� Jace � Nie mo�emy�
- Zachowanie obecno�ci Clary w tajemnicy mia�o sens , dop�ki nie byli�my pewni ,
czy dojdzie do siebie � zauwa�y� Hodge. � Ale teraz , kiedy si� obudzi�a , jest od
ponad stu lat
pierwsz� Przyziemn� , kt�ra przekroczy�a pr�g Instytutu. Znacie zasady dotycz�ce
Przyziemnych i ich wiedzy na temat Nocnych �owc�w. Clave musi zosta�
poinformowane ,
Jace.
- Oczywi�cie � popar� go Alec � Mog� przekaza� wiadomo�� mojemu ojcu�
- Ona nie jest Przyziemn� � rzek� spokojnie Jace.
Brwi Hodge�a si�gn�y prawie linii w�os�w. Alec zaniem�wi� , kompletnie
zaskoczony. W ciszy, kt�ra nagle zapad�a, Clary us�ysza�a szelest skrzyde� Hugo
- Ale przecie� ni� jestem � powiedzia�a.
- Nie, nie jeste� � Jace odwr�ci� si� do Hodge�a i prze�kn�� �lin� jakby by� troch�
zdenerwowany. � tamtej nocy zjawi� si� Du�sien przebrani za policjant�w. Musieli�my
ich
omin��. Clary nie mia�a si�y ucieka� , a nie by�o czasu , �eby si� ukry� . Mog�a
umrze� wi�c
u�y�em steli. Zrobi�em znak Wendelin na jej r�ku. Pomy�la�em�
- Zwariowa�e�? � Hodge uderzy� r�k� o biurko tak mocno , jakby chcia� roz�upa�
blat.
� Wiesz co m�wi prawo na temat umieszczenia Znak�w na Przyziemnych. Ty � w�a�nie ty
powiniene� wiedzie� o tym najlepiej!
- Ale podzia�a�o � zauwa�y� Jace. � Clary , poka� mi r�k�.
Clary popatrzy�a na niego zdumiona , ale zrobi�a to , o co prosi�. Pami�ta�a , �e
tamtej
nocy , w zau�ku , r�ka wydawa�a si� jej bardzo podatna na zranienia. Teraz , tu�
pod
zagi�ciem nadgarstka , dostrzeg�a trzy nak�adaj�ce si� kr�gi , ledwo widoczne , jak
wspomnienia blizny, kt�ra z czasem zblad�a.
- Widzicie, znak prawie znikn�� � powiedzia� Jace. � A jej nic si� nie sta�o.
- Nie w tym rzecz. � Hodge ledwo panowa� nad gniewem. � Mog�e� zmieni� j� w
Wykl�t�.
Wysoko na policzkach Aleca wykwit�y dwie jaskrawe plamy.
- Nie mog� uwierzy� , �e to zrobi�e� , Jace. Tylko Nocni �owcy mog� nosi� Znaki
Przymierza � Przyziemnych one zabijaj��
- Nie s�uchali�cie mnie? Ona nie jest Przyziemn�. To wyja�nia dlaczego nas widzi.
Musi mie� w sobie krew Clave.
Clary opu�ci�a r�k�. Nagl� ogarn�� j� ch��d.
- Ale ja nie jestem � to niemo�liwe.
- To pewne � stwierdzi� Jace, nie patrz�c na ni�. � W przeciwnym razie Znak, kt�ry
zrobi�em na twojej r�ce�
- Wystarczy, Jace � przerwa� mu Hodge z niezadowoleniem w g�osie. � Nie ma
potrzeby dalej jej straszy�.
- Ale mam racj�, prawda? To wyja�nia r�wnie� , co si� sta�o z jej matk�. Je�li by�a
Nocnym �owc� na wygnaniu , mog�a mie� wrog�w w podziemnym �wiecie.
- Moja matka nie by�a Nocnym �owc�!
- W takim razie tw�j ojciec � powiedzia� Jace. � Co z nim?
Clary twardo odwzajemni�a jego spojrzenie.
- Umar�. Zanim si� urodzi�am.
Jace drgn��.
- Je�li jej ojciec by� Nocnym �owc� , a matka Przyziemn� � - zacz�� Alec � c�. ,
wszyscy wiemy , �e takie ma��e�stwa s� niezgodne z Prawem, wi�c mo�e si� ukrywali.
- Mama by mi powiedzia�a � zapewni�a Clary, ale pomy�la�a o braku innych zdj��
ojca opr�cz tego jednego w ramce i o tym, �e matka nigdy o nim nie m�wi�a.
- Niekoniecznie, wszyscy mamy sekrety � stwierdzi� Jace.
- Luke, przyjaciel domu � powiedzia�a Clary. � On by wiedzia�. � Na my�l o nim
ogarn�y j� wyrzuty sumienia i przera�enie. � Pewnie szaleje z niepokoju, min�y ju�
trzy dni.
Jest tutaj telefon? Mog� do niego zadzwoni�?
Jace si� zawaha�. Spojrza� na Hodge�a. Nauczyciel skin�� g�ow� i odsun�� si� od
biurka. Za nim sta� globus z mosi�dzu , zupe�nie niepodobny do tych , kt�re do tej
pory
widzia�a. Obok niego zobaczy�a staromodny czarny telefon ze srebrn� tarcz�. Gdy
si�ga�a po
s�uchawk� i przy�o�y�a j� do ucha , znajomy sygna� podzia�a� na ni� koj�co. Luke
odebra� po
trzecim sygnale.
- Halo?
- Luke! To ja , Clary.
- Clary. � Us�ysza�a ulg� w jego g�osie. I jeszcze co�, czego nie potrafi�a
zidentyfikowa�. � Nic ci nie jest?
- Wszystko w porz�dku. Przepraszam , �e wcze�niej nie zadzwoni�am. Moja mama�
- wiem. By�a tu policja.
- Wi�c nie mia�e� od niej wiadomo�ci. � Rozwia�a si� resztka nadziei , �e matka
uciek�a z domu i gdzie� si� ukry�a. By�o wykluczony , �eby nie skontaktowa�a si� z
Lukiem. �
Co powiedzia�a policja? � Na wspomnienie funkcjonariuszki ze szkieletow� d�oni�
Clary
zadr�a�a.
- Tylko to , �e Jocelyn zagin�a. Gdzie jeste�?
- W mie�cie. Nie wiem gdzie dok�adnie. Z przyjaci�mi. Ale zgubi�am portfel. Je�li
masz troch� got�wki , mog�abym wzi�� taks�wk� i przyjecha� do ciebie�
- Nie � uci�� kr�tko Luke.
Clary w ostatniej chwili przytrzyma�a s�uchawk� , kt�ra zacz�a si� wy�lizgiwa� z
jej
spoconej d�oni.
- Co?
- Nie � powt�rzy� Luke. � To zbyt niebezpieczne. Nie mo�esz tu przyjecha�.
- Mogliby�my�
- Pos�uchaj. � Ton g�osu Luke�a by� ostry. � Nie wiem, w co wpl�ta�a si� twoja
matka,
ale nie ma z tym nic wsp�lnego. Lepiej zosta� tam, gdzie jeste�.
- Ale ja nie chc� tu zosta�. �Zorientowa�a si� ,�e m�wi p�aczliwym g�osem dziecka.

Nie znasz tych ludzi. Ty�
- Nie jestem twoim ojcem , Clary. Ju� ci to m�wi�em.
�zy zapiek�y j� w oczy.
- Przepraszam. Ja tylko�
- Nie pro� mnie wi�cej o �adne przys�ugi � zapowiedzia� Luke. � Mam w�asne
k�opoty. Nie chc� zajmowa� si� jeszcze twoimi. � Roz��czy� si� bez po�egnania.
Clary sta�a oszo�omiona i gapi�a si� na telefon. Jednostajny sygna� brz�cza� jej w
uchu
jak natr�tna osa. Wykr�ci�a ponownie numer Luke�a , ale nie odebra�. W ko�cu
w��czy�a si�
poczta g�osowa. Clary rzuci�a s�uchawk�. R�ce jej si� trz�s�y.
Jace obserwowa� j� , oparty o por�cz fotela Aleca.
- Domy�lam si� , �e nie by� szcz�liwy, kiedy ci� us�ysza�?
Clary mia�a wra�enie , �e jej serce skurczy�o si� do rozmiar�w orzecha. Czu�a ma�y
twardy kamyk w piersi.
Nie b�d� p�aka�, pomy�la�a. Nie przed tymi lud�mi.
- Chcia�bym porozmawia� z Clary � oznajmi� Hodge. � Sam na sam � doda� widz�c
min� Jace�a.
- Dobrze � rzuci� Alec wstaj�c z fotela.
- To niesprawiedliwe � sprzeciwi� si� Jace. � Ja j� znalaz�em. Ja j� uratowa�em jej
�ycie! Chcesz , �ebym zosta�, prawda? � zwr�ci� si� do Clary.
Uciek�a wzrokiem i nic nie odpowiedzia�a, ze strachu, �e si� zaraz rozp�acze. Jakby
z
oddali us�ysza�a �miech Aleca.
- Kto by z tob� wytrzyma� tyle czasu?
- Nie b�d� �mieszna. � W g�osie Jace�a zabrzmia�o rozczarowanie. � Zreszt� jak
chcesz. B�dziemy w magazynie broni.
Wychodz�c z biblioteki, z trzaskiem zamkn�� drzwi. Clary piek�y oczy, jak zawsze,
kiedy zbyt d�ugo pr�bowa�a si� pohamowa� p�acz. Hodge wygl�da� jak szara rozmazana
plama.
- Usi�d� � powiedzia�. � Tutaj , na kanapie.
Clary opad�a z wdzi�czno�ci� na mi�kkie poduszki. Policzki mia�a mokre. Wytar�a je
r�k�.
- Zwykle nie p�acz�. Zaraz mi przejdzie.
- Ludzie zwykle p�acz� nie wtedy, kiedy s� przestraszeni albo zdenerwowani, tylko
wtedy, gdy s� sfrustrowani. Twoja frustracja jest zrozumia�a. Prze�ywasz ci�kie
chwile.
- Ci�kie? � Clary wytar�a oczy r�bkiem koszulki Isabelle.-
A �eby pan wiedzia�.
Hodge przyci�gn�� sobie krzes�o zza biurka i usiad� naprzeciwko niej. Oczy mia�
szare
jak w�osy i tweedowa marynarka, ale bi�a z nich dobro�.
- Przynie�� ci co� do picia? � zapyta� � Herbaty?
- Nie chc� herbaty � odpar�a Clary. � Chc� odnale�� mam�. A potem dowiedzie� si�,
kto j� porwa� , i go zabi�.
- Niestety, na razie nie ma mowy o srogiej zem�cie, wi�c mo�e by� herbata albo nic.
Clary opu�ci�a mokr� koszulk� i zapyta�a:
- Wi�c co mam zrobi�?
- Mog�aby� na pocz�tek opowiedzie� mi , co si� sta�o. � Hodge pogrzeba� w kieszeni
marynarki, wyj� z niej starannie z�o�on� chusteczk� i poda� Clary, a ona przyj�a j�
z
nieskrywanym zdumieniem. Nie zna�a nikogo kto nosi� by przy sobie p��cienne
chusteczki. �
Demon, na kt�rego si� natkn�a� w swoim mieszkaniu, by� pierwszym , jakiego w �yciu
widzia�a�? Nie mia�a� poj�cia, �e takie stworzenia istniej�?
Clary si� zawacha�a.
- Widzia�am wcze�niej jednego , ale nie zdawa�am sobie sprawy, �e to jest demon.
Kiedy po raz pierwszy zobaczy�am Jace�a�
- Racja, oczywi�cie , ca�kowicie zapomnia�em. � Hodge pokiwa� g�ow�. � W
Pandemonium. To by� pierwszy raz?
- Tak.
- I twoja matka nigdy o nich nie wspomina�a, nie opowiada�a o innym �wiecie,
kt�rego
wi�kszo�� ludzi nie widzi? Nie przejawia�a szczeg�lnego zainteresowania mitami,
bajkami,
legendami o fantastycznych�
- Nienawidzi�a tego wszystkiego. Nawet film�w Disneya. Nie lubi�a , kiedy czyta�am
mang�. M�wi�a , �e to dziecinne.
Hodge podrapa� si� po g�owie.
- Bardzo dziwne. � mrukn��.
- Wcale nie � zaprotestowa�a Clary. � Moja matka nie by�a dziwna. By�a
najnormalniejsz� osob� na �wiecie.
- Normalni ludzie nie zastaj� swoich mieszka� spl�drowanych przez demony �
zauwa�y� Hodge �yczliwym tonem.
- A czy to nie mog�a by� pomy�ka?
- Gdyby to by�a pomy�ka, a ty by�aby� zwyczajn�, demon by ci� nie zaatakowa�. A
gdyby nawet , tw�j umys� wzi��by go za co� zupe�nie innego: w�ciek�ego psa albo
nawet inn�
ludzk� istot�. To , �e go widzia�a�, �e do ciebie m�wi��
- Sk�d pan wie , �e do mnie m�wi�?
- Jace mi powiedzia�.
- Sycza�. � Clary zadr�a�a na to wspomnienie. � M�wi� , �e chce mnie zje��, ale
chyba
si� ba�.
- Po�eracze zwykle pozostaj� pod w�adz� silniejszego demona � wyja�ni� Hodge. �
Nie s� bystre ani samodzielne. Powiedzia� , czego szuka jego pan?
Clary zawaha�a si� przez chwil�.
- M�wi� co� o Valentinie , ale �
Hodge wyprostowa� si� tak gwa�townie, �e Hugo, kt�ry siedzia� na jego ramieniu ,
poderwa� si� w powietrze z gniewnym krakaniem.
- O Valentinie?
- Tak � powiedzia�a Clary. � To samo imi� s�ysza�am w Pandemonium od ch�opaka�
to znaczy , demona�
- Wszyscy je znamy � przerwa� jej Hodge. M�wi� spokojnym g�osem, ale lekko dr�a�y
mu r�ce. Hugo , kt�ry ju� wr�ci� na swoje miejsce , niespokojnie zatrzepota�
skrzyd�ami.
- To demon?
- Nie, Valentine jest� by� � Nocnym �owc�.
- Nocnym �owc�? Dlaczego pan m�wi ,�e by�?
- Bo nie �yje � odpar� kr�tko Hodge. � Od pi�tnastu lat.
Clary zapad�a si� w poduszki sofy. W g�owie jej dudni�o. Mo�e jednak powinna
poprosi� o t� herbatk�.
- A nie mo�e chodzi� o kogo� innego o takim imieniu? � zapyta�a?
�miech Hodge�a bardziej przypomina� warkni�cie.
- Nie. Ale to m�g�by by� kto�, kto u�y� jego imienia, �eby przes�a� wiadomo��. �
Wsta� z krzes�a i z r�koma splecionymi na plecach podszed� do biurka. � Wybra�by
odpowiedni moment.
- Dlaczego?
- Ze wzgl�du na porozumienia.
- Negocjacje pokojowe? Jace mi o nich wspomina�. Z kim ma by� zawarty pokuj?
- Z mieszka�cami Podziemnego �wiata � odpar� cicho Hodge, spogl�daj�c na ni� z
g�ry. Jego usta tworzy�y sienk� kresk�. � Wybacz , to musi by� dla ciebie
zagmatwane.
- Tak pan my�li?
Hodge opar� si� o biurko, z roztargnieniem g�aszcz�c pi�ra Hugo.
- Mieszka�cy Podziemnego �wiata dziel� z nami �wiat Cienia. Panuj�cy mi�dzy nami
pok�j zawsze by� niepewny.
- Chodzi o wampiry, wilko�aki i �
- Wr�ki i skrzaty � doko�czy� Hodge. � Natomiast dzieci Lilith, jako p�demony , s�
czarownikami.
- A kim s� Nocni �owcy?
- Czasem nazywam siebie Nefilim � wyja�ni� Hodge. � W Biblii by�o to potomstwo
ludzi i anio��w. Legenda o pochodzeniu Nocnych �owc�w g�osi , �e zostali stworzeni
ponad
tysi�c lat temu , kiedy demony z innych �wiat�w dokona�y inwazji na ludzko��.
Pewien
czarownik wezwa� anio�a Rezjela , a ten zmiesza� w kielichu troch� swojej krwi z
krwi� ludzi
i da� im do wypicia. Ci , kt�rzy wypili krew anio�a stali si� Nocnymi �owcami ,
podobnie jak
ich dzieci i wnuki. Naczynie to p�niej nazwano Kielichem Anio�a. Oczywi�cie legenda
to
nie przekaz historyczny , ale faktem pozostaje , �e kiedy szeregi Nocnych �owc�w
si�
przerzedza�y zawsze mo�na by�o stworzy� nowych , korzystaj�c z Kielicha.
- Mo�na by�o?
- Tak , gdy� Kielich przepad�. Valentine zniszczy� go tu� przed �mierci�.
Spowodowa�
wielki po�ar i sp�on�� w nim razem ze swoj� rodzin�, �on� i dzieckiem. Z
posiad�o�ci zosta�y
same zgliszcza. Od tamtej pory nic nie zbudowano na jej miejscu. M�wi si� , �e ta
ziemia jest
przekl�ta.
- A jest?
- Mo�liwe. Clave czasem nak�ada kl�tw� jako kar� za �amanie Prawa. Valentine
z�ama� najwa�niejsze. Podni�s� r�k� na innych Nocnych �owc�w. W czasie ostatnich
Porozumie� on i jego kr�g opr�cz setek Podziemnych zabi� dziesi�tki swoich
wsp�braci. Z
trudem ich pokonano.
- Dlaczego Valentine wyst�pi� przeciw Nocnym �owc�?
- Nie pochwala� Porozumie�. Gardzi� Podziemnymi i g�osi� , �e nale�y ich wszystkich
wymordowa�, �eby oczy�ci� ten �wiat dla ludzi. Cho� mieszka�cy Podziemnego �wiata
nie
s� demonami ani naje�d�cami, uwa�a� , �e s� demoniczni z natury i to wystarczy.
Clave si� z
nim nie zgadza�o. Jego zdaniem pomoc Podziemnych jest konieczna, je�li mamy na
dobre
przep�dzi� demony. I rzeczywi�cie, jak mo�na twierdzi� , �e czarodziejski ludek nie
nale�y
do tego �wiata, skoro jest tutaj d�u�ej ni� my?
- Podpisano Porozumienia?
- Tak, podpisano. Kiedy mieszka�cy Podziemnego �wiata zobaczyli , �e Clave staje w
ich obronie przeciwko Valentinowi i jego Kr�gowi, zrozumieli , �e Nocni �owcy nie
s� ich
wrogami. O ironio, swoim powstaniem Valentine doprowadzi� do rozejmu. � Hodge
usiad� na
krze�le. � Wybacz mi ten nudny wyk�ad, ale taki w�a�nie by� Valentine. Pod�egacz,
wizjoner,
cz�owiek pewien siebie , o wielkim uroku osobistym. I zab�jca. A teraz kto�
wyst�puje w jego
imieniu�
- Ale kto? I co ma z tym wszystkim wsp�lnego moja matka?
Hodge wsta�.
- Nie wiem. Ale zrobi� wszystko , �eby si� dowiedzie�. Wy��� wiadomo�� do Clave i
do Cichych braci. Mo�e b�d� chcieli z tob� porozmawia�.
Clary nie spyta�a , kim s� Cisi Bracia. Mia�a do�� pyta� i odpowiedzi , kt�re
jeszcze
bardziej m�c� jej w g�owie. Podnios�a si� z kanapy.
- Jest szansa, �e b�d� mog�a p�j�� do domu?
Hodge zrobi� zmartwion� min�.
- Niestety, nie. I tak b�dzie najrozs�dniej.
- Potrzebuj� paru rzeczy je�li mam tu zosta�. Ubra�
- Damy ci pieni�dze , �eby� kupi�a sobie nowe.
- Prosz�. Musz� zobaczy�, czy� Musz� sprawdzi�, co w domu.
Hodge si� zawaha� , a potem skin� g�ow�.
- Je�li Jace si� zgodzi , mo�ecie p�j�� razem. � Odwr�ci� si� do biurka i zacz��
przek�ada� jakie� papiery. Po chwili zerkn�� przez rami�, a kiedy zobaczy� , �e
Clary stoi
bezradnie, doda�: - Znajdziesz go w magazynie broni.
- Nie wiem gdzie to jest.
Hodge u�miechn�� si� krzywo.
- Church ci� zaprowadzi.
Clary spojrza�a na t�ustego persa, kt�ry le�a� zwini�ty przy drzwiach i wygl�da�
jak
miniaturowa otomana. Kiedy si� zbli�y�a do wyj�cia, wsta� leniwie. Jego futerko
zafalowa�o
jak woda. Z kr�lewskim miaukni�ciem wyszed� na korytarz. Kiedy Clary obejrza�a si�
przez
rami�, zobaczy�a, �e Hodge co� pisze na kawa�ku papieru. Wysy�a wiadomo�� do
tajemniczego Clave, domy�li�a si�. Mia�a przeczucie, �e nie s� to mili ludzie.
Zastanawia�a si�
jaka b�dzie ich odpowiedz.
***
Czerwony atrament wygl�da� na bia�ym papierze jak krew. Marszcz�c Brwi, Hodge
Starkweather starannie zrolowa� list i zagwizda� na Hugona. Ptak zakraka� cicho i
usiad� mu
na nadgarstku. Hodge si� skrzywi�. Lata temu w czasie powstania , odni�s� powa�n�
ran� i
nawet tak niewielki ci�ar � podobnie jak zmiana p�r roku , temperatury czy wilgoci
albo
zbyt gwa�towny ruch r�k� � sprawia� , �e w ramieniu odzywa� si� stary b�l, a wraz z
nim
przykre wspomnienia, kt�re wola� by pogrzeba�.
By�y jednak wspomnienia, kt�re nie blad�y. Kiedy zamkn�� oczy, obrazy zab�ys�y pod
jego powiekami jak �ar�wki. Krew i cia�a, stratowana ziemia, bia�e podium zbryzgane
krwi�.
Krzyki umieraj�cych. Zielone, faluj�ce pola Idrisu i bezkresne b��kitne niebo,
przeszyte
wie�ami Szklanego Miasta. B�l straty wezbra� w nim jak fala. Hodge zacisn�� pi��, a
Hugo,
trzepocz�c gniewnie skrzyd�ami dziobn�� go w palec. Pokaza�a si� krew. Hodge
otworzy�
d�o� i wypu�ci� ptaka. Kruk okr��y� jego g�ow� i polecia� w g�r� do �wietlika.
Hodge otrz�sn�� si� z przykrych wspomnie� i si�gn�� po nast�pn� kartk�. Pisz�c nie
zauwa�y�, �e szkar�atne krople zaplami�y papier.
6
Wykl�ty
Magazyn broni wygl�da� tak, jak powinien wygl�da�, s�dz�c po nazwie. Na �cianach
wy�o�onych metalem wisia�y wszelkiego rodzaju miecze, sztylety, piki, bagnety,
pa�ki, bicze,
maczugi, haki i �uki. Na hakach wisia�y mi�kkie sk�rzane ko�czany pe�ne strza�, a
tak�e worki
z butami, ochraniaczami na nogi, nadgarstki i ramiona. Pomieszczenie pachnia�o
metale,
sk�r� i past� do polerowania stali. Alec i Jace , ju� nie boso, siedzieli przy
d�ugim stole
po�rodku Sali i pochylali g�owy nad jakimi� przedmiotem, kt�ry le�a� mi�dzy nimi.
Kiedy
Clary zamkn�a za sob� drzwi, Jace podni�s� wzrok.
- Gdzie Hodge? � zapyta�.
- Pisze do Cichych Braci.
- Brr! � Alec si� wzdrygn��.
Clary wolno zbli�y�a si� do sto�u, czuj�c na sobie jego wzrok.
- Co robicie?
- Wyka�czamy bro�. � Jace odsun�� si� na bok, �eby mog�a zobaczy�, co le�y na
blacie: trzy cienkie pr�ty ze zmatowia�ego srebra. Nie wygl�da�y na ostre ani
szczeg�lnie
niebezpieczne. � Sanvi, Sansanvi i Semangelaf. Serafickie no�e.
- Nie wygl�daj� na no�e. Jak je zrobili�cie? Sztuczkami magicznymi?
Na twarzy Aleca pojawi� si� wyraz zgrozy, jakby poprosi�a go , �eby w�o�y� tutu i
wykona� piruet.
- Zabawna rzecz, �e wszyscy Przyziemni maj� obsesj� na punkcie magii � zauwa�y�
Jace. � Szczeg�lnie �e nie wiedz� , co to s�owo nawet oznacza.
- Ja wiem � burkn�a Clary.
- Tylko tak ci si� wydaje. Magia to mroczna, elementarna si�a, a nie r�d�ki sypi�ce
iskry, kryszta�owe kule i z�ote rybki.
- Nie m�wi�am o z�otych rybkach, ty�
Jace przerwa� jej, machaj�c r�k�.
- To , �e nazywasz elektrycznego w�gorza gumow� kaczk� , nie oznacza , �e zrobisz z
niego maskotk�, prawda? I niech B�g pomo�e nieszcz�nikowi, kt�ry zechce si� wyk�pa�
z
kaczuszk�.
- Pleciesz bzdury � stwierdzi�a Clary.
- Wcale nie � odpar� z godno�ci� Jace.
- Owszem � do�� nieoczekiwanie popar� go Alec. � Pos�uchaj, my nie uprawiamy
magii, jasne? Tylko tyle musisz wiedzie� na ten temat.
Clary chcia�a na niego warkn�� , ale si� powstrzyma�a. Alec wyra�nie jej nie lubi�

nie by�o sensu robi� sobie z niego wroga. Zwr�ci�a si� do Jace�a.
- Hodge powiedzia� , �e mog� i�� do domu.
Jace omal nie upu�ci� serafickiego miecza , kt�ry trzyma� w r�c�.
- Co takiego?
- �eby przejrze� rzeczy mojej matki � doda�a szybko Clary. � Je�li ze mn�
p�jdziesz.
- Jace� - zacz�� Alec, ale przyjaciel go zignorowa�.
- Je�li naprawd� chcecie udowodni�, �e moja mama albo tata byli Nocnymi �owcami,
trzeba przeszuka� jej rzeczy. A raczej to , co z nich zosta�o.
- W kr�liczej norze. � Jace u�miechn�� si� krzywo. � Dobry pomys�. Je�li zbierzemy
si� teraz, b�dziemy mieli jeszcze trzy, cztery godziny dziennego �wiat�a.
- Chcecie, �ebym poszed� z wami? � zapyta� Alec, kiedy Jace i Clary ruszyli do
drzwi.
Ju� podnosi� si� z krzes�a z wyczekiwaniem w oczach.
- Nie. � Jace nawet si� nie odwr�ci�. � Wszystko w porz�dku , poradzimy sobie.
Spojrzenie , kt�re Alec pos�a� Clary, by�o jadowite jak trucizna. Z ulg� zamkn�a za
sob� drzwi.
Musia�a prawie truchta�, �eby nad��y� za d�ugimi krokami Jace�a prowadz�cego j�
korytarzem.
-Masz klucz do domu?
Clary spojrza�a na swoje sznur�wki.
- Tak.
- To dobrze. Co prawda, mogliby�my si� w�ama� , ale lepiej nie alarmowa�
stra�nik�w, je�li jacy� tam s�.
- Skoro tak twierdzisz.
Korytarz rozszerzy� si� w wy�o�one marmurem Foyer z czarn� metalow� bram�
osadzon� w jednej ze �cian. Dopiero kiedy Jace wcisn�� guzik, Clary zorientowa�a
si� , �e to
winda. Jad�c im na spotkanie , trzeszcza�a i j�cza�a.
- Jace?
- Tak?
- Sk�d wiedzia�e� , �e mam w sobie krew Nocnych �owc�w? Po czym pozna�e�?
Winda zatrzyma�a si� z przera�liwym zgrzytem. Gdy Jace odsun�� drzwi, Clary ujrza�a
wn�trze wygl�daj�ce jak klatka dla ptak�w, ca�e z czarnego metalu i z�oconych
ozdobnych
detali.
- Zgadywa�em � odpar� Jace, zamykaj�c za nimi drzwi. � Uzna�em , �e to najbardziej
prawdopodobne wyja�nienie.
- Zgadywa�e�? Musia�e� by� do�� pewien, zwa�ywszy na to , �e mog�e� mnie zabi�.
Po wci�ni�ciu guzika w �cianie winda ruszy�a z szarpni�ciem i wibruj�cym j�kiem,
kt�ry Clary poczu�a a� w ko�ciach.
- By�em pewny na dziewi��dziesi�t procent.
- Rozumiem.
Ton jej g�osu sprawi�, �e Jace obr�ci� si� i na ni� spojrza�. Spoliczkowany, a� si�
zachwia�. Z�apa� si� za twarz, bardziej z zaskoczenia ni� z b�lu.
- Za co to by�o, do diab�a?
- Za pozosta�e dziesi�� procent � powiedzia�a Clary.
Reszt� jazdy na d� odbyli w ciszy.
***
Przez ca�� podr� metrem na Brooklyn Jace milcza�. Mimo to Clary trzyma�a si�
blisko niego i czu�a lekkie wyrzuty sumienia, zw�aszcza kiedy zobaczy�a czerwony
�lad na
jego policzku.
Milczenie jej nie przeszkadza�o; dzi�ki niemu mog�a pomy�le�. Wci�� odtwarza�a w
pami�ci rozmow� z Lukiem. Sprawia�o jej to przykro��, jak dotykanie bol�cego z�ba,
ale nie
mog�a si� powstrzyma�.
Na pomara�czowej �awce w g��bi wagonu siedzia�y dwie nastolatki i chichota�y. Tego
rodzaju dziewczyn Clary nigdy nie lubi�a w St. Xavier: r�owe klapki i sztuczna
opalenizna.
Zastanawia�a si� przez chwil�, czy nie �miej� si� z niej, ale z zaskoczeniem
stwierdzi�a , ze
patrz� na Jace�a.
Przypomnia�a sobie dziewczyn� z kawiarni, kt�ra gapi�a si� na Simona. Wszystkie
mia�y zawsze taki wyraz twarzy, kiedy uwa�a�y kogo� za milutkiego. Po tym , co si�
wydarzy�o, prawie zapomnia�a, �e Jace jest przystojny. Nie mia� delikatnego wygl�du
kamei
jak Alec, jego twarz by�a bardziej interesuj�ca. W dziennym �wietle jego oczy
przypomina�y
barw� z�oty syrop i � patrzy�y prosto na ni�.
- Wszystko w porz�dku? � spyta� Jace, unosz�c brew.
Clary natychmiast zmieni�a si� w zdrajczynie w�asnej p�ci.
- Tamte dziewczyny po drugiej stronie wagonu gapi� si� na ciebie.
Jace przybra� do�� zadowolon� min�.
- Oczywi�cie, �e tak. Jestem osza�amiaj�co atrakcyjny.
- Nie s�ysza�e�, �e skromno�� to atrakcyjna cecha?
- Tylko u brzydkich ludzi. Potulni mo�e kiedy� odziedzicz� Ziemi�, ale w tej chwili
nale�y ona do zarozumia�ych , takich jak ja. � Mrugn�� do dziewczyn, o one
chichota�y ,
chowaj�c twarze za w�osmi.
Clary westchn�a.
- Jak to mo�liwe, �e ci� widz�?
- Stosowanie czar�w jest upierdliwe. Czasami po prostu si� nie przejmujemy.
Incydent z dziewczynami z metra najwyra�niej poprawi� mu nastr�j. Kiedy wyszli ze
stacji i ruszyli w stron� domu Clary, wyj� z kieszeni seraficki n� i zacz�� go
obraca� mi�dzy
palcami, nuc�c co� pod nocem.
- Musisz to robi�? � zapyta�a Clary � To irytuj�ce.
Jace zamrucza� g�o�niej, niemi�osiernie fa�szuj�c, �Sto lat� albo �Hymn Bojowy
Republiki�
- Przepraszam, �e ci� uderzy�am � b�kn�a Clary.
Jace przesta� nuci�.
- Ciesz si�, �e uderzy�a� mnie , a nie Aleca. On by ci odda�.
- Zdaje si� , �e tylko czeka na okazj� � stwierdzi�a Clary, kopi�c pust� puszk� po
napoju gazowanym. � Jak on was nazwa�? Para� co� tam?
- Parabatai, czyli dwaj wojownicy, kt�rzy walcz� razem i s� sobie bli�si ni�
bracia.
Alec jest kim� wi�cej ni� moim najlepszym przyjacielem. Nasi ojcowie te� byli
parabatai w
m�odo�ci. Jego ojciec jest moim chrzestnym. Dlatego z nimi mieszkam. To moja
adoptowana
rodzina.
- Ale nie nazywasz si� Lightwood
- Nie.
Clary chcia�a zapyta�, jak brzmi jego nazwisko, ale w�a�nie dotarli pod dom. Serce
zacz�o jej �omota� tak mocno, �e na pewno by�o je s�ycha� na mile st�d. W uszach
jej
szumia�o, d�onie zrobi�y si� wilgotne od potu. Stoj�c pod bukszpanowym �ywop�otem ,
powoni unios�a wzrok. Spodziewa�a si�, �e zobaczy ��t� policyjn� ta�m� na drzwiach
frontowych, rozbite szk�o na trawniku, wok� same gruzy.
Ale nie dostrzeg�a �adnych �lad�w zniszcze�. Sk�pana w przyjemnym
popo�udniowym blasku kamienica jakby ja�nia�a. Przy krzewach r� pod oknami Madame
Dorothei leniwie bzycza�y pszczo�y.
- Wygl�da tak samo jak zawsze � stwierdzi�a Clary.
- Na zewn�trz. � Jace si�gn�� do kieszeni i wyj� z niej metalowo-plastikowe
urz�dzenie, kt�re wcze�niej Clary mylnie wzi�a za kom�rk�.
- Wi�c to jest Sensor? Jak dzia�a?
- Jak radio. Wy�apuje cz�stotliwo�� , ale pochodz�c� z ca�kiem innego �r�d�a.
- Demoniczne fale ultrakr�tkie?
- Co� w tym rodzaju. � Jace ruszy� w stron� domu, trzymaj�c Sensor w wyci�gni�tej
d�oni. Zmarszczy� brwi, kiedy urz�dzenie zabrz�cza�o na szczycie schod�w. � Odbiera
�ladow� aktywno��, ale mo�e to pozosta�o�� po tamtej nocy? Nic nie wskazuje na
obecno��
demon�w. Sygna� jest zbyt s�aby.
Clary wypu�ci�a powietrze z p�uc. Nawet nie zdawa�a sobie sprawy, �e wstrzymuje
oddech.
- To dobrze.
Schyli�a si� po klucze. Kiedy si� wyprostowa�a, zobaczy�a zadrapania na drzwiach
wej�ciowych. Ostatnim razem by�o chba zbyt ciemno , �eby mog�a je zobaczy�. D�ugie
i
r�wnoleg�e, wygl�da�y jak �lady pazur�w, kt�re g��boko rozora�y drewno.
Jace dotkn�� jej ramienia.
- Ja wejd� pierwszy � powiedzia�.
Clary zamierza�a o�wiadczy� , �e nie musi si� za nim ukrywa� , ale s�owa nie
chcia�y
wyj�� z jej ust. Czu�a na j�zyku smak strachu, jak wtedy gdy pierwszy raz zobaczy�a
po�eracza. Ostry i metaliczny, jakby poliza�a star� monet�.
Jace pchn�� drzwi jedn� r�k� , a drug� ,w kt�rej trzyma� sensor, pokaza�, �eby sz�a
za
nim. W holu Clary zamruga�a , �eby przyzwyczai� oczy do p�mroku. �ar�wka nadal si�
nie
pali�a, �wietlik by� tak brudny, �e ca�kowicie odcina� �wiat�o, na wyszczerbionej
posadzce
k�ad�y si� g�ste cienie. Przez szczelin� pod zamkni�tymi drzwiami mieszania Madame
Dorothei nie przes�cza� si� �aden blask. Przez chwil� Clary zastanawia�a si� czy
s�siadce nic
si� nie sta�o.
Jace przesun�� d�oni� po balustradzie. Gdy zabra� r�k� , okaza�o si�, �e jest
mokra,
poplamiona czym� co w nik�ym �wietle wygl�da�o na ciemnoczerwony p�yn.
- Krew.
- Mo�e moja. � G�os Clary zabrzmia� piskliwie. � Z tamtej nocy.
- Do tej pory dawno by skrzep�a � orzek� Jace. � Chod�my.
Ruszy� w g�r� po schodach. Clary trzyma�a si� blisko niego. Na pode�cie by�o
ciemno, tak �e wypr�bowa�a trzy klucze , zanim w ko�cu wsun�a do zamka w�a�ciwy.
Pochylony nad ni� Jace obserwowa� j� ze zniecierpliwieniem.
- Nie chuchaj mi w kark � sykn�a. R�ce jej dr�a�y. W ko�cu drzwi otworzy�y si� z
cichym szcz�kiem.
Jace odci�gn�� j� do ty�u.
- Ja wejd� pierwszy.
Po kr�tkiej chwili wahania Clary odsun�a si�, �eby go przepu�ci�. Z mieszkania
wia�o ch�odem. W pokoju by�o wr�cz zimno i Clary dosta�a g�siej sk�rki, id�c za
Jace�em
kr�tkim korytarzem.
Pok�j dzienny okaza� si� pusty. Zupe�nie pusty- tak jak wtedy gdy si� wprowadzi�y.
�ciany i pod�oga by�y nagie, meble znikn�y, �ci�gni�to nawet zas�ony z okien. Tylko
ledwo
widoczne ja�niejsze kwadraty wskazywa�y miejsce gdzie wcze�niej wisia�y obrazy
Jocelyn.
Clary odwr�ci�a si� � jak we �nie � i posz�a do kuchni. Jace ruszy� za ni�
marszcz�c brwi.
Z kuchni te� wszystko zabrano: lod�wk�, krzes�a, st�. Szafki kuchenne sta�y otwarte
�wiec�c nagimi p�kami.
- Po co demon� mikrofal�wka? � zapyta�a Clary.
Jace pokr�ci� g�ow� i skrzywi� si�.
- Nie wiem, ale nie wyczuwam �adnej demonicznej obecno�ci. My�l� , �e nieproszeni
go�cie ju� dawno sobie poszli.
Clary rozejrza�a si� jeszcze raz. Z roztargnieniem zauwa�y�a, �e kto� wyczy�ci�
rozlany sos tabasco.
- Zadowolona? � rzuci� Jace. � Nic tu nie ma.
Clary pokr�ci�a g�ow�.
- Chc� obejrze� m�j pokuj.
Spojrza� na ni�, jakby chcia�a co� powiedzie�, ale si� rozmy�li�.
- Skoro musisz. � Schowa� seraficki n� do kieszeni.
Lampa w korytarzu by�a zgaszona, ale Clary nie potrzebowa�a �wiat�a, �eby si�
porusza� po w�asnym domu. Dotar�a do drzwi sypialni i si�gn�a po klamk�. By�a
zimna, tak
zimna , �e prawie parzy�a, zupe�nie jakby dotyka�o si� sopla go�� r�k�. Zobaczy�a
czujne
spojrzenie stoj�cego za ni� Jace�a, ale ju� obraca�a ga�k�, albo raczej pr�bowa�a ,
bo
napotka�a op�r, jakby z drugiej strony oblepi�o j� co� g�stego i lepkiego�
Drzwi otworzy�y si� gwa�townie, zbijaj�c j� z n�g, tak �e polecia�a przez ca�y
korytarz
, r�bn�a w �cian� i przewr�ci�a si� na brzuch. W uszach jej dudni�o kiedy d�wign�a
si� na
kolana.
Jace, przyklejony do �ciany, grzeba� w kieszeni. Twarz mia� zastyg�� w wyrazie
zaskoczenia. Nad nim majaczy� m�czyzna � ogromny niczym gigant z bajki, pot�ny jak
pie� d�bu. W ogromnej trupiobladej �apie trzyma� wielk� siekier�. Z brudnego
cielska zwisa�y
podarte, niechlujne szmaty, posklejane w�osy tworzy� jeden zmierzwiony ko�tun.
Stw�r
�mierdzia� potem i gnij�cym mi�sem. Dobrze , �e Clary nie widzia�a jego
demonicznego
oblicza. Ty� by� wystarczaj�co obrzydliwy.
Tymczasem Jace zd��y� wyj�� seraficki n�. Uni�s� go z okrzykiem:
- Sansanvi!
Z pr�ta wysun�o si� ostrze. Na ten widok Clary przypomnia� si� stary film: bagnety
ukryte w laskach i zwalniane po naci�ni�ciu guzika. Ale nigdy wcze�niej nie
widzia�a takiej
broni: d�ugo�� przedramienia, o klindze ostrej i przezroczystej jak szk�o , ze
�wiec�c�
r�koje�ci�. Jace zamachn�� si� ni� i ci�� napastnika. Gigant z rykiem cofn�� si�.
Jace rzuci� si� w stron� Clary , z�apa� j� za rami�, podni�s� z pod�ogi i pchn��
przed
siebie korytarzem. Us�ysza�a , �e stw�r biegnie za nimi. Jego kroki brzmia�y tak ,
jakby na
pod�og� spada�y o�owiowe odwa�niki.
Wypadli z mieszkania na podest. Jace zatrzasn�� drzwi wej�ciowe. Clary us�ysza�am
klikni�cie automatycznego zamka i wstrzyma�a oddech. Od pot�nego uderzenia a�
zatrz�s�a
si� futryna. Clary cofn�a si� do schod�w.
- Biegnij na d�! � Oczy Jace�a jarzy�y si� szale�czym podnieceniem. � Uciekaj�
Rozleg� si� kolejny �oskot i tym razem nawiasy ust�pi�y. Drzwi wylecia�y na
zewn�trz i zmiot�y by Jace�a , gdyby nie uskoczy�. Nagle znalaz� si� na szczycie
schod�w,
wywijaj�c mieczem. Spojrza� na Clary i krzykn��, ale ona go nie us�ysza�a, bo
olbrzym
wyskoczy� z rykiem przez roztrzaskane drzwi i pop�dzi� prosto na niego. Clary
rozp�aszczy�a
si� na �cianie, kiedy j� mija�, zostawiaj�c za sob� fale gor�ca i smrodu. Siekiera
ze �wistem
przeci�a powietrze. Jace w ostatniej chwili uchyli� si� przed ciosem w g�ow� i
ostrze trafi�o
w balustrad�. Wbi�o si� w ni� g��boko.
Jace si� roze�mia� , co chyba rozw�cieczy�o stwora, bo zostawi� siekier� i
zaatakowa�
go go�ymi pi�ciami. Ch�opak zatoczy� nad g�ow� ko�o serafickim no�em i wbi� go po
r�koje�� w rami� napastnika. Wielkolud przez chwil� chwia� si�, a nast�pnie ruszy�
do przodu
z wyci�gni�tymi r�kami. Jace uskoczy� w bok , nie do�� szybko. Gigant z�apa� go w
pot�ne
�apska, po czym zatoczy� si� i run�� w d�, ci�gn�c go za sob�. Rozleg� si� krzyk
Jace�a a
potem seria g�uchych �oskot�w. W ko�cu zapad�a cisza.
Clary zerwa�a si� i zbieg�a na d�. Jace le�a� u st�p schod�w, z ramieniem podgi�tym
pod siebie pod nienaturalnym k�tem. Jego nogi przygniata� olbrzym z r�koje�ci� no�a
stercz�c� z ramienia. Nie by� martwy, rusza� si� , a na wargach mia� krwaw� pian�.
Twarz ,
kt�ra Clary dopiero teraz zobaczy�a, mia� trupio blad� , pergaminow�, poznaczon�
czarn�
sieci� straszliwych blizn, kt�re zniekszta�ca�y jego rysy. Oczodo�y wygl�da�y jak
czerwone
ropiej�ce jamy. Walcz�c z md�o�ciami , Clary pokona�a chwiejnie kilka ostatnich
stopni,
przekroczy�a drgaj�cego giganta i ukl�kn�a obok Jace�a.
By� nieruchomy. Po�o�y�a mu d�o� na ramieniu i poczu�a, �e koszulka ch�opaka lepi
si� od krwi , jego albo giganta , nie potrafi�a tego stwierdzi�.
- Jace?
Otworzy� oczy.
- Nie �yje? � zapyta�.
- Prawie � odpar�a ponuro Clary.
- Do diab�a � skrzywi� si�. � Moje nogi�
- Nie ruszaj si�.
Clary przesun�a si� za jego g�ow�, chwyci�a go pod pachy i poci�gn�a. Jace j�kn� z
b�lu, kiedy jego nogi wysun�y si� z pod dogorywaj�cego potwora. D�wign�� si� z
pod�ogi ,
przyciskaj�c lew� r�k� do piersi. Clary te� wsta�a.
- Co z twoj� r�k�? � spyta�a.
- Nic, z�amana � odpar� spokojnie Jace. � Mo�esz si�gn�� do mojej kieszeni?
Clary skin�a g�ow�.
- Kt�rej?
- W kurtce po prawej. Wyjmij seraficki miecz i podaj mi go.
Sta� nieruchomo , a Clary nerwowo wsun�a d�o� do jego kieszeni. By�a tak blisko, �e
czu�a jego zapach: potu , myd�a i krwi. Ciep�y oddech �askota� j� w kark. Nie
patrz�c na
niego, szybko wyci�gn�a bro�.
- Dzi�ki. � Jace przesun�� szybko palcami po r�koje�ci , wypowiadaj�c nazw�: -
Sanvi. � Tak jak poprzednio , srebrna rurka zmieni�a si� w gro�nie wygl�daj�cy
sztylet, kt�ry
�wieci� w�asnym blaskiem. � Nie patrz.
Stan�� nad gigantem, uni�s� bro� nad g�ow� i opu�ci� gwa�townie. Z gard�a giganta
trysn�a krew , obryzga�a buty Jace�a.
Clary spodziewa�a si�, �e olbrzym skurczy si� i zniknie jak ch�opak w Pandemonium,
ale tak si� nie sta�o. Powietrze przesyca� zapach krwii: ci�ki , metaliczny. Jace
wyda� z siebie
taki odg�os , jakby si� zakrztusi�. By� bia�y jak p��tno. Clary nie potrafi�a
stwierdzi� , czy z
b�lu, czy obrzydzenia.
- M�wi�em ci, �eby� nie patrzy�a.
- My�la�am, �e on zniknie. Wr�ci do swojego wymiaru� Sam tak m�wi�e�.
- Powiedzia�em , �e tak si� dzieje z demonami, kiedy umieraj�. � Krzywi�c si� ,
Jace
�ci�gn�� kurtk�, obna�aj�c lew� rami�. � To nie by� demon.
Praw� r�k� wyj�� zza paska g�adki przedmiot w kszta�cie r�d�ki, kt�rego par� dni
wcze�niej u�y� do zrobienia kr�g�w na jej nadgarstku. Na ten widok Clary poczu�a
pieczenie
na przedramieniu. Dostrzeg�szy jej min�, Jace u�miechn� si� blado.
- To jest stela. � Dotkn�� ni� znajduj�cego si� na obojczyku atramentowego wzoru w
kszta�cie osobliwej gwiazdy, kt�rej dwa ramiona wystawa�y poza reszt� znaku i nie
by�y z
nim po��czone. � A oto , co si� dzieje , kiedy Nocni �owcy zostan� ranni.
Ko�cem steli nakre�li� linie ��cz�c� dwa ramiona gwiazdy. Kiedy opu�ci� r�k� znak
za�wieci�, jakby zosta� pokryty fosforuj�cym atramentem. Na oczach Clary zag��bi�
si� w
ciele niczym ci�ki przedmiot tonie w wodzie. Zosta� po nim nik�y �lad: blada,
cienka, ledwo
widoczna blizna.
W umy�le Clary pojawi� si� niewyra�ny obraz jak ze snu: Jocelyn w kostiumie
k�pielowym, jej �opatki i kr�gos�up pokryte w�skimi bliznami. Wiedzia�a, �e plecy
matki tak
nie wygl�daj�. Mimo to wizja nie dawa�a jej spokoju.
Jace westchn�� g��boko; wyraz b�lu i napi�cia znik� z jego twarzy. Porusza� r�k� w
g�r� i w d�, najpierw wolno i ostro�nie , potem energicznie. Zacisn�� pi��.
Najwyra�niej ze
z�aman� r�k� by�o ju� wszystko w porz�dku.
- Zdumiewaj�ce � powiedzia�a Clary � Jakim cudem �?
- To by� iratze , lecz�cy Znak � wyja�ni� Jace. � Aktywuje go doko�czenie stel�. �
Wsun�� r�d�k� z powrotem za pasek i w�o�y� kurtk�. Czubkiem buta tr�ci� trupa. �
B�dziemy musieli zda� relacj� Hodge�owi. Chyba si� wkurzy � doda�, jakby my�l o
reakcji
nauczyciela sprawia�a mu satysfakcj�.
Clary pomy�la�a, �e Jace po prostu nale�y do os�b , kt�re lubi�, kiedy co� si�
dzieje.
- Dlaczego mia�by si� wkurzy�? � spyta�a. � Ten stw�r to nie demon i dlatego Sensor
go nie wykry�, zgadza si�?
Jace kiwn�� g�ow�.
- Widzisz blizny na jego twarzy?
- Tak.
- Zosta�y zrobione stel�. Tak� jak ta. � Poklepa� r�d�k� wetkni�t� za pasek. �
Pyta�a� , co si� dzieje , kiedy wycina si� Znaki na kim� , kto nie ma w�r�d
przodk�w Nocnego
�owcy. Jeden Znak wystarczy, �eby spali� delikwenta, a wiele, w dodatku pot�nych?
Wyrytych na sk�rze ca�kiem zwyczajnej osoby bez kropli krwi Nocnych �owc�w w
�y�ach?
Sama widzisz. � Wskaza� brod� na trupa. � Runy s� piekielnie bolesne. Naznaczeni
wariuj�,
cierpienie pozbawia ich rozumu. Staj� si� gwa�townymi, bezmy�lnymi zab�jcami. Nie
�pi� ,
nie jedz�, je�li si� ich do tego nie zmusi, i zwykle szybko umieraj�. Runy daj�
wielk� si�� i
mog� by� wykorzystane w dobrym celu, ale mo�na u�y� ich te� do czego� z�ego.
Wykl�ci s�
�li.
Clary popatrza�a na niego z przera�eniem.
- Ale dlaczego kto� mia�by sobie co� takiego robi�?
- Nikt sam sobie tego nie robi. Inni mu to robi�. Czarownik albo jaki� Podziemny ,
kt�ry zszed� na z�� drog�. Wykl�ci s� lojalni wobec tego, kt�ry ich naznaczy� i
bezwzgl�dni,
jako zab�jcy. Potrafi� te� wykonywa� proste rozkazy. To tak , jakby mie� armi�
niewolnik�w. � Przekroczy� martwego olbrzyma i obejrza� si� na Clary przez rami�. �
Wracamy na g�r�.
- Ale tam nic nie ma.
- Mo�e by� ich wi�cej � powiedzia� Jace takim tonem, jakby mia� nadzieje, �e tak
w�a�nie jest. � Ty zaczekaj tutaj. � Ruszy� po schodach.
- Nie robi�abym tego na twoim miejscu � rozleg� si� w holu znajomy g�os. � Tam,
sk�d przyszed� pierwszy , jest ich wi�cej.
Jace, kt�ry by� ju� prawie na szczycie schod�w, odwr�ci� si� zaskoczony. Clary
zrobi�a to samo, cho� od razu wiedzia�a , kto to m�wi. Ten akcent by� nie do
podrobienia.
-Madame Dorothie?
Stara kobieta skin�a g�ow�. Sta�a w drzwiach swojego mieszkania, ubrana w co� , co
wygl�da�o jak namiot z fioletowego jedwabiu. Na jej nadgarstkach o szyi l�ni�y
z�ote �a�cuch.
D�ugie w�osy z borsuczymi pasemkami wymyka�y si� z koka upi�tego na czubku g�owy.
Jace wytrzeszczy� oczy.
- Ale�
- Kogo jest wi�cej? � zapyta�a Clary.
- Wykl�tych � odpar�a Dorothea weso�ym tonem, kt�ry zupe�nie nie pasowa� do
okoliczno�ci. Rozejrza�a si� po holu. � Ale narobili�cie ba�aganu. I na pewno nie
zamierzacie
posprz�ta�. Typowe.
- Przecie� pani jest Przyziemn� � wykrztusi� w ko�cu Jace.
- Jaki spostrzegawczy � skomentowa�a z rozbawieniem Dorothea. � w twojej osobie
rzeczywi�cie Clave wy�amuje si� z szablonu.
Wyraz zaskoczenia znikn�� z twarzy Jace�a , zast�piony przez rodz�cy si� gniew.
- Wie pani o Clave? Wiedzia�a pani, �e w tym domu s� wykl�ci, nie zawiadomi�a
Clave? Samo istnienie Wykl�tych jest zbrodni� przeciwko Przymierzu�
- Ani Clave, ani Przymierze nic dla mnie nie zrobi�o � o�wiadczy�a Madame
Dorotheaz gniewnym b�yskiem w oku. � Nic nie jestem im winna. � Na chwil� jej
nowojorski
akcent zmieni� si� w inny, bardziej chrapowy, kt�rego Clary nie rozpozna�a.
- Przesta�, Jace! � krzykn�a i zwr�ci�a si� do s�siadki:- Je�li wie pani o Clave i
o
Wykl�tych , mo�e r�wnie� ma pani poj�cie, co si� sta�o z moja matk�?
Dorothea pokr�ci�a g�ow�. Jej kolczyki si� zako�ysa�y, a na twarzy pojawi� si�
wyraz
lito�ci.
- Radze ci zapomnie� o matce. Ona odesz�a.
Pod�oga pod Clary unios�a si� i opad�a.
- Ma pani na my�li, �e nie �yje?
- Nie. � Dorothea wypowiedzia�a to s�owo prawie z niech�ci�. � Jestem pewna, �e
�yje. Na razie.
- Wi�c musz� j� znale�� � o�wiadczy�a Clary. �wiat znieruchomia�. Za ni� sta� Jace
i
dotkn�� jej �okcia , jakby chcia� j� podtrzyma� , ale ona ledwo go zauwa�y�a. �
Rozumie pani.
Musz� j� znale�� , zanim�
Madame Dorothea unios�a r�k�.
- Nie chc� si� miesza� w sprawy Nocnych �owc�w.
- Ale zna pani moj� matk�. By�a pani s�siadk��
- Clave prowadzi oficjalne �ledztwo � przerwa� jej Jace. � Zawsze mo�emy tu wr�ci�
z
Cichymi Bra�mi.
- Och , na � - Dorothea zerkn�a na swoje drzwi a potem na Clary i Jace�a. � My�l� ,
�e mo�ecie wej�� � ust�pi�a w ko�cu. � Powiem wam , co wiem. � W progu przystan�a i
zmierzy�a ich gro�nym wzrokiem. � Ale je�li wygadasz si� Nocny �owco ,�e ci
pomog�am,
obudzisz si� jutro rano z w�ami zamiast w�os�w i dodatkow� par� r�k.
- To mog�oby by� niez�e. Ta dodatkowa para r�k � stwierdzi� Jace. � przydatna w
walce.
- Nie je�li b�dzie wyrasta�a z twojego � - Dorothea u�miechn�a si� do niego- karku.
- O,rany! � mrukn�� Jace.
- W�a�nie ,o , rany, m�ody Waylandzie. � Madame Dorothea wmaszerowa�a do
mieszkania. Fioletowa szata powiewa�a za ni� jak kolorowa flaga.
Clary spojrza�a na Jace�a.
- Wayland?
- Tak mam na nazwisko. � Jace wygl�da� na poruszonego. � Nie powiem , �eby mi si�
podoba�o to , �e ona je zna.
Clary popatrzy�a za s�siadk�. �wiat�a w mieszkaniu by�y wy��czone. Ju� od wej�cia
bucha� ze �rodka ci�ki zapach kadzid�a, mieszaj�cy si� nieprzyjemnie z odorem krwi.
- Mimo wszystko uwa�am, �e mo�emy z ni� porozmawia�. Co mamy do stracenia.
- Gdy sp�dzisz troch� wi�cej czasu w naszym �wiecie, drugi raz mnie nie zapytasz �
odpar� Jace.
7
Drzwi do pi�tego wymiaru
Mieszkanie Madame Dorothei mi�o podobny rozk�ad co mieszkanie Clary , ale
gospodyni inaczej wykorzysta�a przestrze�. Pok�j cuchn�cy kadzid�em by� ca�y
obwieszony
koralikowymi zas�onami i astrologicznymi plakatami. Jeden przedstawiaj�cy znaki
zodiaku,
inny przewodnik po magicznych chi�skich symbolach, jeszcze inny d�o� z
rozprostowanymi
palcami z dok�adnie opisan� ka�d� lini�. �aci�ski napis umieszczony nad r�k�
g�osi�: �In
Minibus Fortuna�. Wzd�u� �ciany najbli�ej drzwi bieg�y w�skie p�ki z ksi��kami.
Jedna z koralikowych zas�on zagrzechota�a, kiedy Madame Dorothei wsadzi�a przez
ni� g�ow� do przedpokoju.
- Interesuje was chiromancja? � zapyta�a widz�c spojrzenie Clary. � Czy tylko
w�szysz?
- Ani jedno, ani drugie. Naprawd� potrafi pani przepowiada� przysz�o��?
- Moja matka mia�a wielki talent. Widzia�a przysz�o�� cz�owieka w jego d�oni albo w
li�ciach na dnie fili�anki herbaty. Nauczy�a mnie paru sztuczek. � Gospodyni
przenios�a
wzrok na Nocnego �owc�. � A skoro ju� mowa o herbacie , chcia�by� si� napi� , m�ody
cz�owieku?
- Czego? � burkn�� wyra�nie podenerwowany Jace.
- Herbaty. Uspokaja �o��dek i pomaga si� skupi�. To cudowny nap�j.
- Ja poprosz� � powiedzia�a Clary. W�a�nie sobie u�wiadomi�a , �e min�o du�o czasu
odk�d co� jad�a lub pi��. Czu�a si� tak , jakby od chwili przebudzenia
funkcjonowa�a na
czystej adrenalinie.
Jace te� si� ugi��.
- Dobrze pod warunkiem, �e to nie b�dzie earl grey � powiedzia� marszcz�c nos. �
Nienawidz� bergamotki.
Madame Dorothea zachichota�a i znikn�a za koralikow� zas�onk�.
Clary unios�a brew.
- Nienawidzisz bergamotki?
Jace podszed� do pu�ki i zacz�� odczytywa� tytu�y ksi��ek.
- Przeszkadza ci to ?
- Chyba jeste� jedynym facetem w moim wieku, kt�ry nie tylko wie co to jest
bergamotka ,ale wie r�wnie�, �e mo�na j� odnale�� w earl grayu.
- C� , nie jestem taki jak inni faceci � stwierdzi� z wynios�� min� Jace. � Poza
tym �
doda�, zdejmuj�c ksi��k� z p�ki � W Instytucie mamy obowi�zkowe lekcje na temat
podstawowych medycznych zastosowa� ro�lin.
- Domy�lam si� , �e twoje lekcje to co� w stylu �rze�ni nr 101� albo ��cinanie g��w
dla pocz�tkuj�cych�.
Jace przerzuci� stronnic�.
- Bardzo zabawne, Fray.
Clary oderwa�a wzrok od plakatu z d�oni�.
- Nie nazywaj mnie tak.
Spojrza� na ni� zaskoczony.
- Dlaczego? Przecie� to twoje nazwisko, prawda?
Przed oczami Clary pojawi� si� obraz Simona, kt�ry patrzy� za ni� ,kiedy wybieg�a z
Java Jones. Wtedy ostatni raz si� widzieli. Wr�ci�a spojrzeniem do plakatu,
mrugaj�c.
- Niewa�ne.
- Rozumiem � powiedzia� Jace. Clary pozna�a po tonie, �e rzeczywi�cie rozumie,
bardziej , ni�by sobie tego �yczy�a. Us�ysza�a , �e odstawia ksi��k� z powrotem na
p�k�. �
Tu s� same �mieci. Trzyma je na widoku, �eby zrobi� wra�enie na Przyziemnych. � W
jego
g�osie brzmia� niesmak. � Ani jednego porz�dnego tekstu.
- Sam fakt , �e to nie jest magia, kt�r� ty � - zacz�a Clary z rozdra�nieniem.
Jace �ypn�� na ni� w�ciekle.
- Ja nie uprawiam �adnej magii � o�wiadczy�. � Zapami�taj sobie , �e ludzkie istoty
nie maj� nic wsp�lnego z magi�. Mi�dzy innymi to czyni ich lud�mi. Czarownice i
czarownicy mog� si� ni� zajmowa� , bo maj� w sobie demoniczn� krew.
Clary przez chwil� rozmy�la�a nad jego s�owami.
- Ale przecie� widzia�am jak stosujesz magi�. Korzysta�e� z czarodziejskiej broni�
- U�ywam narz�dzi, kt�re s� magiczne. I �eby to robi� musz� przej�� rygorystyczny
trening. Chroni� mnie r�wnie� tatua�e runiczne. Gdyby� ,na przyk�ad, pr�bowa�a
pos�u�y� si�
jednym z serafickich no�y, pewnie wypali� by ci sk�r� albo by ci� zabi�.
- A gdybym mia�a tatua�e? � zapyta�a Clary. � Mog�abym wtedy u�ywa� twojej broni?
- Nie � odpar� z irytacj� Jace. � Znaki to nie wszystko. S� jeszcze testy, pr�by,
poziomy szkolenia. Pos�uchaj po prostu o tym zapomnij , dobra? Trzymaj si� z daleka
od
mojej broni. Nie dotykaj �adnej bez mojego pozwolenia.
- C� , w�a�nie pokrzy�owa�e� moje plany sprzedania jej na eBayu � rzuci�a Clary.
- Sprzedania na czym?
Clary si� u�miechn�a.
- Mitycznym miejscu o wielkiej mocy magicznej.
Jace wygl�da� na zdezorientowanego. Wzruszy� ramionami.
- Wi�kszo�� mit�w to prawda, przynajmniej w cz�ci � stwierdzi�.
- Zaczynam w to wierzy�.
W tym momencie zagrzechota�a koralikowa zas�onka i pojawi�a si� w niej g�owa
Madame Dorothri.
- Herbata na stole. Nie st�jcie tu jak os�y. Wejd�cie do salonu.
- Jest tutaj salon? � zdziwi�a si� Clary.
- Oczywi�cie ,�e jest � obruszy�a si� Dorothea. � Gdzie indziej mia�a bym
przyjmowa�
go�ci?
- Tylko zostawi� kapelusz lokajowi � powiedzia� Jace.
- Gdyby� by� w po�owie tak zabawny, za jakiego si� uwa�asz, m�j ch�opcze, by� by�
dwa razy bardziej zabawny, ni� jeste�. � Znikn�a z powrotem za zas�on�, a jej
g�o�ne �Hm!�
omal nie zag�uszy�o grzechotu koralik�w.
Jace zmarszczy� brwi.
- Nie jestem pewien, co mia�a na my�li.
- Naprawd�? A ja doskonale j� zrozumia�am � o�wiadczy�a Clary.
Wesz�a za zas�on�, nim zd��y� odpowiedzie�.
W salonie by�o tak ciemno , �e Clary musia�a kilka razy zamruga� , �eby jej oczy
przyzwyczai�y si� do p�mroku. Ca�� lew� �cian� zas�ania�y czarne, aksamitne kotary.
Z
sufitu na cienkich sznurkach zwisa�y wypchane ptaki i nietoperze, z l�ni�cymi
czarnymi
koralikami zamiast oczu. Na pod�odze le�a�y perskie dywany z fr�dzlami. Przy ka�dym
kroku
wzbija�y si� z nich k�py kurzu. Niski stolik otacza�y wy�cielone r�owe fotele. Na
jednym
ko�cu le�a�a talia kart tarota zwi�zana jedwabn� wst��k� , na drugim sta�a
kryszta�owa kula
umieszczona na z�otej podstawce. �rodek zajmowa� srebrny serwis do herbaty: talerz
z g�r�
kanapek, niebieski dzbanek, z kt�rego snu�a si� cienka stru�ka bia�ej pary, i dwie
fili�anki na
spodkach.
- Jejku! � zawo�a�a Clary � wygl�da wspaniale. � Opad�a na jeden z foteli; okaza�
si�
bardzo wygodny.
Dorothra u�miechn�a si� z chytrym b�yskiem w oku.
- Pocz�stujcie si� herbat�.- powiedzia�a bior�c do r�ki dzbanek - Mleko? Cukier?
Clary zerkn�a z ukosa na Jace�a , kt�ry usiad� obok niej i ju� zd��y� si�gn�� po
talerz
z kanapkami. Teraz ogl�da� je uwa�nie.
- Cukier � poprosi�a Clary.
Jace wzruszy� ramionami , wzi�� kanapk� i odstawi� talerz. Clary obserwowa�a go
czujnie , kiedy ugryz� pierwszy k�s. Znowu wzruszy� ramionami.
- Og�rek � stwierdzi�, odpowiadaj�c na jej spojrzenie.
- Moim zdaniem tartinki z og�rkiem to przek�ska w sam raz do herbaty , a wy jak
s�dzicie? � zapyta�a Madame Dorothea.
- Nienawidz� og�rk�w i odda� reszt� kanapki Clary.
Okaza�o si� , �e sandwicz jest doprawiony odpowiedni� ilo�ci� majonezu i pieprzu.
By� to jej pierwszy posi�ek od nachos, kt�re zjad�a z Simonem. W brzuchu burcza�o
jej z
g�odu.
- Og�rek i bergamotka � powiedzia�a. � Jest jeszcze co�, czego nienawidzisz , o
czym
powinnam wiedzie�?
Jace spojrza� nad brzegiem fili�anki na Dorothe�.
- K�amc�w � rzuci� kr�tko.
Gospodyni spokojnie odstawi�a dzbanek.
- Mo�esz nazywa� mnie k�amc�, je�li chcesz. To prawda, �e nie jestem wied�m�. Ale
moja matka ni� by�a.
Jace zakrztusi� si� herbat�.
- To niemo�liwe.
- Dlaczego niemo�liwe? � zapyta�a Clary? Spr�bowa�a herbaty. By�a gorzka z
mocnym dymnym posmakiem.
Jace westchn� g�o�no.
- Bo s� p� lud�mi , p� demonami. Wszystkie wiedzmy i czarownicy to miesza�cy. A
jako miesza�cy nie mog� mie� dzieci. S� bezp�odni.
- Jak mu�y � powiedzia�a w zamy�le Clary , przypominaj�c sobie lekcj� biologii. �
Mu�y s� bezp�odnymi krzy��wkami.
- Twoja wiedza na temat inwentarza �ywego jest zdumiewaj�ca � stwierdzi� Jace -
Wszyscy mieszka�cy Podziemnego �wiata s� po cz�ci demonami, ale czarownicy s�
dzie�mi
obojga demonicznych rodzic�w. To dlatego maj� najwi�ksz� moc.
- Wampiry i wilko�aki te� s� po cz�ci demonami? A wr�ki?
- Wampiry i wilko�aki to efekt chor�b przenoszonych przez demony z ich rodzimych
wymiar�w. Wi�kszo�� demonicznych chor�b jest �miertelna dla cz�owieka, ale w tych
wypadkach powodowa�y jedynie dziwne zmiany zainfekowanych, nie zabijaj� ich. Je�li
chodzi o wr�ki �
- Wr�ki to upad�e anio�y � wtr�ci�a Dorothea � wyrzucone z nieba za swoj� dum�.
- To legenda � stwierdzi� Jace. � M�wi si� r�wnie� , �e s� potomstwem anio��w i
demon�w, co zawsze wydawa�o si� bardziej prawdopodobne. Dobro i z�o, zmieszane.
Wr�ki
s� pi�kne jak, podobno, anio�y , ale maj� w sobie du�o z�o�liwo�ci i okrucie�stwa.
Zauwa�ysz
r�wnie� , �e wi�kszo�� z nich unika �wiat�a s�onecznego w po�udnie�
- Bo diabe� nie ma mocy jak tylko w ciemno�ci � powiedzia�a Dorothea cytuj�c stare
porzekad�o.
Jace �ypn�� na ni� spode �ba.
- Podobno? � powt�rzy�a Clary � Masz na my�li to, �e anio�y nie�
- Do�� o anio�ach � przerwa�a jej Dorothea � to prawda, �e czarownicy nie maj�
dzieci. Moja matka adoptowa�a mnie , bo chcia�a mie� pewno�� , �e kto� zadba o to
miejsce,
kiedy ona odejdzie. Nie musz� sama uprawia� magii. Wystarczy ,�e b�d� go dogl�da� i
strzec.
- Czego strzec? � zapyta�a Clary.
- Czego? � S�siadka mrugn�a i si�gn�a po kanapk� , ale talerz by� pusty. Dorothea
zachichota�a. � Dobrze widzie� m�od� kobiet� , kt�ra je do syta. W moich czasach
dziewczyny by�y du�e i silne , a nie takie ga��zki jak dzisiaj.
- Dzi�kuj� � mrukn�a Clary. Pomy�la�a o w�skiej tali Isabelle i nagle poczu�a si�
jak
wieloryb. Z trzaskiem odstawi�a pust� fili�ank�.
Madame natychmiast porwa�a fili�ank� i spojrza�a w ni� ze skupieniem. Mi�dzy jej
wyskubanymi brwiami pojawi�a si� zmarszczka.
- Co? � spyta�a Clary. � Pot�uk�am porcelan� czy co?
- Ona czyta z fus�w � wyja�ni� Jace znudzonym tonem, ale pochyli� si� razem z
Clary , podczas gdy Dorothea z pos�pn� min� obraca�a naczynie w r�kach.
- Jak �le? � spyta�a Clary.
- Ani �le ,ani dobrze. Raczej niejasno. � Dorothea spojrza�a na Jaca�a i za��da�a:
- Daj
mi swoj� fili�ank�.
- Ale ja jeszcze nie sko�czy�em� - zaprotestowa�.
Stara kobieta wyrwa�a mu naczynie z r�ki i wla�a resztk� herbaty z powrotem do
dzbanka. Marszcz�c brwi , spojrza�a na to, co zosta�o na dnie.
- Widz� przemoc w twojej przysz�o�ci, du�o krwi rozlanej przez ciebie i przez
innych.
Zakochasz si� w niew�a�ciwej osobie. I b�dziesz mia� wroga.
- Tylko jednego ? to dobra wiadomo��.
Gospodyni odstawi�a fili�ank� i si�gn�a znowu po naczynie Clary. Pokr�ci�a g�ow�.
- Nic tutaj nie da si� odczyta�. Obrazy s� pogmatwane, niezrozumia�e. � Spojrza�a
na
Clary. � Masz blokad� w g�owie?
- Co? � Zdziwi�a si� Clary.
- Co� w rodzaju czaru, kt�ry mo�e wymaza� ci pami�� albo za�mi� Wzrok.
Clary potrz�sn�a g�ow�.
- Nie, oczywi�cie, �e nie.
Jace si� pochyli�.
- Chwileczk�. Wprawdzie ona twierdzi, �e nie pami�ta, �eby mia�a Wzrok przed tym
tygodniem , ale mo�e�
- Mo�e po prostu rozwin�am si� z op�nieniem � warkn�a Clary. � I nie �yp na mnie
tylko dlatego , �e tak powiedzia�am.
Jace zrobi� ura�on� min�.
- Nie zamierzam.
- Ju� si� szykowa�e�, dobrze wiem.
- Mo�e � przyzna� Jace. � Ale to nie oznacza , �e nie mam racji. Co� blokuje twoj�
pami��. Jestem tego prawie pewien.
- Dobrze, spr�bujmy czego� innego. � Dorothea odstawi�a fili�ank� i si�gn�a po
karty
tarota owi�zane wst��k�. U�o�y�a je w wachlarz i podsun�a Clary. � Mu�nij r�k�, a�
trafisz
na tak� , kt�ra wyda ci si� zimna lub gor�ca, albo b�dzie si� lepi� do twojej r�ki.
Wtedy j�
wyci�gnij i podaj mi.
Clary pos�usznie dotkn�a kart. By�y ch�odne i �liskie , ale �adna nie wydawa�a si�
szczeg�lnie zimna , ciep�a czy klej�ca. W ko�cu wybra�a jedn� na chybi� trafi�.
- As kielich�w. � Dorothea wygl�da�a na zdeprymowan�. � Karta mi�o�ci.
Clary obr�ci�a kart� wydawa�a si� jej ci�ka. Obrazek z przodu , gruby od prawdziwej
farby, przedstawia�a r�k� trzymaj�c� kielich przed promienistym s�o�cem pomalowanym
na
z�oto. Na samym kielichu, zrobionym ze z�ota i wysadzanym rubinami, by�
wygrawerowany
wz�r z mniejszych s�o�c. Clary zna�a ten styl jak w�asny oddech.
- To dobra karta?
- Niekoniecznie. Ludzie robi� najgorsze rzeczy w imi� mi�o�ci � powiedzia�a Madame
Dorothea z b�yszcz�cymi oczami. � Ale to pot�na karta. Co oznacza dla ciebie?
- To , �e namalowa�a j� moja matka � odpar�a Clary rzucaj�c kart� na st�. � Mam
racj�?
Dorothea pokiwa�a g�ow� z wyrazem satysfakcji na twarzy.
- Namalowa�a ca�� tali�. W prezencie dla mnie.
- To pani tak twierdzi. � Jace wsta�. � Jak dobrze zna�a pani swoj� s�siadk�?
- Jace, nie musisz� - zacz�a Clary.
- Jocely wiedzia�a , kim ja jestem, a ja wiedzia�am, kim jest ona. Nie
rozmawia�y�my
o tym zbyt du�o. Czasami wy�wiadcza�a mi przys�ugi, jak namalowanie talii kart , a
ja w
zamian przekazywa�am jej plotki z Podziemnego �wiata. Poprosi�a mnie, �ebym
zwraca�a
uwag� na pewne imi�. I robi�am to.
- Co to za imi�? � Wyraz twarzy Jace�a by� nieprzenikniony.
- Valentine.
Clary wyprostowa�a si� gwa�townie.
- Ale to �
- Co pani mia�a na my�li , m�wi�c , �e wie , kim jest Jocelyn? � zapyta� Jace.
- Jocelyn jest , kim jest � odpar�a Dorothea. � W przesz�o�ci by�a Nocnym �owc� ,
tak
jak ty. Jedn� z Clave.
- Nie � wyszepta�a Clary.
S�siadka spojrza�a na ni� niemal dobrotliwie.
- To prawda. Postanowi�a mieszka� w tym domu, bo�
- Bo to jest Sanktuarium � doko�czy� Jace. � Prawda? Pani matka stworzy�a t�
kryj�wk� i si� ni� opiekowa�a. Doskona�e miejsce , w kt�rym mogli si� schowa�
zbiegli
Podziemni. Tym w�a�nie si� pani zajmuj�, tak? Ukrywa pani tutaj przest�pc�w.
- To wy tak nazywacie � zauwa�y�a Dorotchea. � Znasz motto Przymierza?
- Sed lex deura lex � odpowiedzia� Jace automatycznie. � Twarde prawo, ale prawo.
- Czasami Prawo jest zbyt surowe. Wiem , �e Clave zabra�oby mnie od matki, gdyby
mog�o. Mam pozwala�, �eby to samo robili innym?
- Wi�c jest pani filantropk�. � Jace si� skrzywi�. � I pewnie mam jeszcze
uwierzy� , �e
Podziemni nie p�ac� pani za schronienie?
Dorothea u�miechn�a si� szeroko , pokazuj�� z�ote trzonowce.
- Nie wszyscy mog� stawia� na wygl�d , tak jak ty.
Jace pu�ci� to pochlebstwo mimo uszu.
- Powinienem donie�� Clave o pani�
- Nie mo�esz! � Clary zerwa�a si� z fotela. � Obieca�e�.
- Nigdy niczego nie obiecywa�em � o�wiadczy� Jace buntowniczo. Podszed� do �ciany
i odsun�� jedn� z aksamitnych stor. � Zachce mi pani powiedzie� co to jest?
- Przecie� to s� drzwi � znowu wtr�ci�a si� Clary.
Rzeczywi�cie to by�y drzwi, dziwnie osadzone w �cianie pomi�dzy dwoma oknami.
Widoczne z zewn�trz, nie mog�yby prowadzi� do �adnej kryj�wki. Wygl�da�y jak
zrobione z
lekko b�yszcz�cego metalu, bardziej ��tego i plastycznego ni� mosi�dz, ale ci�kiego
jak
�elazo. Ga�ka mia�a kszta�t oka.
- Zamknij si�! � rzuci� gniewnie Jace. � To brama, tak?
- Drzwi do pi�tego wymiaru � odpar�a spokojnie Dorothea, k�ad�c karty na stole. �
Wymiary to nie tylko linie proste � doda�a , widz�c puste spojrzenie Clary. � S�
r�wnie� nisze
, zakamarki, fa�dy , ukryte k�ty. Troch� trudno wyja�ni� to komu� , kto nigdy nie
studiowa�
teorii wymiar�w, ale, kr�tko m�wi�c, te drzwi mog� ci� przenie�� w dowolne miejsce
w tym
wymiarze. To �
- Luk ratunkowy � dopowiedzia� Jace. W�a�nie dlatego twoja matka tu zamieszka�a.
Bo mog�a uciec w ka�dej chwili.
- Wi�c dlaczego nie.. � Clary urwa�a przera�ona. � Z mojego powodu. Nie chcia�a
mnie zostawi� samej tamtej nocy i dlatego nie uciek�a.
Jace pokr�ci� g�ow�.
- Nie mo�esz si� obwinia�.
Czuj�c �zy zbieraj�ce si� pod powiekami, Clary przepchn�a si� obok Jace�a do drzwi.
- Chc� zobaczy� dok�d zamierza�a p�j�� � o�wiadczy�a. � Musz�, zobaczy�
- Clary, nie!
Jace pr�bowa� j� zatrzyma� ,ale ona ju� si�gn�a do klamki. Ga�ka obr�ci�a si�
szybko
w jej r�ce, drzwi stan�y otworem, jakby je pchn�a. Dorothea z okrzykiem zerwa�a si�
z
fotela., ale by�o ju� za p�no. Zanim Clary doko�czy�a zdanie, polecia�a w pustk� na
�eb na
szyj�.
8
Wybrana bro�
By�a zbyt zaskoczona, �eby krzycze�. Najgorsze okaza�o si� uczucie spadania; serce
i
�o��dek podesz�y jej do gard�a. Roz�o�y�a r�ce, pr�buj�c czego� si� z�apa� , �eby
tylko
spowolni� p�d.
Jej d�onie zamkn�y si� na konarach . Zerwa�a z nich li�cie i z impetem gruchn�a na
ziemi�, uderzaj�c biodrem i ramieniem w tward� gleb� .Przekr�ci�a si� na plecy i
zaczerpn�a
tchu . Ju� zaczyna�a siada� , kiedy kto� na niej wyl�dowa� .
Przygnieciona , upad�a na wznak. Czyje� czo�o zderzy�o si� z jej czo�em, kolana z
kolanami . Wyplu�a z ust nieswoje w�osy i pr�bowa�a wydosta� si� z pl�taniny r�k i
n�g ,
uwolni� si� spod ci�aru, kt�ry grozi� jej zmia�d�eniem .
- Au!- z oburzeniem sykn�� jej do ucha Jace.- Uderzy�a� mnie �okciem.
-Ty na mnie spad�e�.
Jace podpar� si� r�koma i spojrza� na ni� �agodnie. Clary widzia�a nad jego g�ow�
b��kitne niebo , par� ga��zi , naro�niki domu wy�o�one szarymi deskami.
-Nie zostawi�a� mi du�o wyboru, nie s�dzisz? Po tym, jak postanowi�a� rado�nie
skoczy� prze z Bram� , jakby� w biegu wsiada�a do poci�gu .Masz szcz�cie , �e nie
wyrzuci�o nas do East River .
-Nie musia�e� skaka� za mn� .
-Owszem, musia�em. Jeste� zbyt niedo�wiadczona , �eby beze mnie poradzi� sobie w
niebezpiecze�stwie .
-To s�odkie. Mo�e ci wybacz�.
-Wybaczysz mi ? Co?
-To, �e kaza�e� mi si� zamkn��.
Jace zmru�y� oczy.
- Ja nie� no dobrze , wyrwa� ni si�, alt ty �
- Mniejsza o to. � Zacz�a jej dr�twie� r�ka przygnieciona cia�em. Przekr�ci�a si�
na
bok, �eby j� uwolni�, i zobaczy�a ogrodzenie z siatki drucianej i wi�kszy fragment
szarego
domu, zadziwiaj�co znajomego.
Zamar�a.
- Wiem, gdzie jeste�my.
- Co?
- To dom Luke�a. � Clary usiad�a odpychaj�c Jace�a.
Jace wsta� z gracj� i poda� jej r�k�. Zignorowa�a go i sama podnios�a si� z ziemi.
Potrz�sn�a zdr�twia�� r�k�.
Stali przed jednym z szeregowych dom�w ci�gn�cych si� wzd�u� wybrze�a
Williamsburga. Od East River wia� wiatr, poruszaj�cy szyldem wisz�cym nad
kamiennymi
frontowymi schodkami. Jace odczyta� go nag�os: � Ksi�garnia Garrowaya. U�ywane,
nowe,
wyczerpane nak�ady. W soboty zamkni�te�. Ciemne drzwi wej�ciowe by�y zamkni�te na
k��dk�. Na s�omiance le�a�a nietkni�ta poczta z kilku dni.
- On mieszka w ksi�garni? � spyta� Jace, patrz�c na Clary.
- Na jej ty�ach. � Clary rozejrza�a si� po pustej ulicy, kt�ra z jednej strony
graniczy�a z
mostem, a z drugiej z opuszczon� cukierni�. Na przeciwleg�ym brzegu leniwie
p�yn�cej rzeki
za drapaczami chmur dolnego Manhattanu zachodzi�o s�o�ce, obrysowuj�c je z�otem. �
Jak
si� tutaj dostali�my?
- Przez bram� � odpar� Jace, przygl�daj�c si� k��dce. � ona mo�e ci� przenie�� do
ka�dego miejsca, o kt�rym pomy�lisz.
- Ale ja wcale nie my�la�am o tym miejscu � zaprotestowa�a Clary. � W og�le o
�adnym nie my�la�am.
- Musia�a� � rzuci� kr�tko Jace, nie bawi�c si� w �adne wyja�nienia. � A skoro ju�
tu
jeste�my�
- Tak?
- Co zamierzasz zrobi�?
- Chyba p�j�� sobie � powiedzia�a z gorycz� Clary. � Luke zabroni� mi tu
przychodzi�.
Jace pokr�ci� g�ow�.
- Pos�uchasz go?
Clary obj�a si� r�k�. Mimo upa�u zrobi�o si� jej zimno.
- A mam wyb�r?
- Zawsze jest wyb�r � stwierdzi� Jace � Na twoim miejscu by�bym ciekaw co u
Luke�a. Masz klucze do jego domu.
- Nie , ale czasem Luke zostawia tylne drzwi nie zamkni�te.
Wskaza�a na w�sk� uliczk� mi�dzy dwoma rz�dami dom�w. Obok r�wno
ustawionych plastikowych pojemnik�w na �mieci le�a�y stosy gazet i worek ze
zgniecionymi
butelkami po wodzie. Luke przynajmniej dba� o �rodowisko.
- Jeste� pewna , �e nie ma go w domu? � zapyta� Jace.
- Samochodu nigdzie nie wida�, ksi�garnia jest zamkni�ta, �wiat�a zgaszone.
- Wi�c prowad�.
W�skie przej�cie mi�dzy szeregowcami ko�czy� si� wysokim p�otem z siatki
otaczaj�cym ma�y ogr�dek Luke�a, w kt�rym jedynymi ro�linami by�y chwast
wyrastaj�ce
spomi�dzy pop�kanych kamiennych p�yt.
- Prze�azimy � powiedzia� Jace, wpychaj�c czubek buta w otw�r w siatce.
Zacz�� si� wspina�. Og�oszenie grzechota�o tak g�o�no , �e Clary rozejrza�a si� z
niepokojem. Na szcz�cie, w s�siednim domu nie pali�o si� �wiat�o. Jace przeszed�
przez
siatk�i zeskoczy� na drug� stron�. W tym Momocie rozleg� si� przera�liwy wrzask.
Przez chwil� Clary my�la�a , �e Jace wyl�dowa� na bezdomnym kocie. Tymczasem z
krzak�w wyskoczy� ciemny kszta�t � za du�y na kota � i pop�dzi� przez podw�rko ,
trzymaj�c
si� nisko przy ziemi. Jace zerwa� si� i pobieg� za nim z morderczym wyrazem twarzy.
Clary zacz�a si� wspina� na ogrodzenie. Kiedy przerzuci�a nogi przez siatk� ,
d�insy
Isabelle zahaczy�y o skr�cony drut i rozerwa�y si� na boku. Clary spad�a na drug�
stron� i
zary�a butami w mi�kk� ziemi�. Jednocze�nie Jace rykn�� triumfalnie:
- Mam go! � Siedzia� okrakiem na le��cym na wznak osobniku, kt�ry zas�oni� sobie
g�ow� r�kami. Jace chwyci� go za nadgarstki. � No dalej, zobaczmy twoj� twarz�
- Z�a� ze mnie , pretensjonalny dupku � warkn�� intruz, odepchn�� swojego
prze�ladowcze i usiad�. Rozbite okulary zsun�y mu si� na czubek nosa.
Clary zatrzyma�a si� w p� kroku.
- Simon?
- O, Bo�e! � j�kn�� Jace z rezygnacj�. � A ja my�la�em, �e z�apa�em co�
interesuj�cego,
***
- Ale dlaczego ukrywa�e� si� w krzakach? � spyta�a Clary, strzepuj�c li�cie z
w�os�w
Simona, kt�ry z naburmuszon� min� znosi� jej troskliwo��. � Zupe�nie tego nie
rozumiem.
- W porz�dku, wystarczy, sam sobie poradz�, Fray � rzuci� Simon, odsuwaj�c si� od
Clary.
Siedzieli na stopniach kuchennego ganku Luke�a. Jace opiera� si� o por�czi twardo
udawa� , �e ich ignoruje. Czy�ci� sobie paznokcie stel�. Clary korci�o, �eby go
zapyta� , czy
Clave popiera takie zachowanie.
- Like wiedzia� , �e tu jeste�?
- Oczywi�cie, �e nie wiedzia� � odpar� z irytacj� Simon � Nie pyta�em go ,ale
jestem
pewien , �e ma do�� rygorystyczne zasady , je�li chodzi o przypadkowych nastolatk�w
czaj�cych si� w krzakach na jego podw�rku.
- Nie jeste� przypadkowy, on ci� zna. � Clary chcia�a dotkn�� jego policzka, nadal
lekko krwawi�cego od zadrapania ga��zi�. � Najwa�niejsze , �e jeste� ca�y i zdrowy.
- Ca�y i zdrowy? � Simon parskn�� �miechem. � Masz poj�cie , co przeszed�em przez
te kilka dni? Kiedy ci� widzia�em ostatnio, wybieg�a� z Javy jak nietoperz z
piek�a, a potem
po prostu znikn�a�. Nie odbiera�a� kom�rki, telefon domowy by� wy��czony , p�niej
Luke
powiedzia� mi , �e jeste� u jakich� krewnych , a przecie� wiem , �e nie masz
rodziny.
Pomy�la�em, �e czym� ci� wkurzy�em.
- A co niby takiego zrobi�e�? � Clary si�gn�a po jego r�k�, ale j� zabra�.
- Nie wiem � powiedzia�. � Co�.
Jace, nadal ogl�daj�c paznokcie, za�mia� si� pod nosem.
- Jeste� moim najlepszym przyjacielem � zapewni�a Clary. � Nie by�am na ciebie
w�ciek�a.
- Jasne � rzuci� Simon kwa�nym tonem. � I nawet nie raczy�a� do mnie zadzwoni� i
oznajmi�, �e zamieszka�a� z farbowanym, podrabianym fanem gotyku, kt�rego pozna�a�
w
Pandemonium. A ja przez ostatnie trzy dni zastanawia�em si� , czy jeszcze �yjesz.
- Z nikim nie zamieszka�am � o�wiadczy�a Clary , zadowolona , �e jest ciemno, co
poczerwienia�a na twarzy.
- Tak na marginesie, moje w�osy to naturalny blond � wtr�ci� Jace.
- Wi�c co robi�a� przez ostatnie trzy dni? � zapyta� Simon z podejrzliwo�ci� w
oczach.
� Naprawd� masz cioteczn� babk� Matyld�, kt�ra ma ptasi� gryp� , a ty musia�a� si�
ni�
opiekowa�?
- Tak powiedzia� Luke?
- Nie. Powiedzia� ,�e pojecha�a� z wizyt� do chorej krewnej i na wsi twoja kom�rka
pewnie nie ma zasi�gu. I tak mu nie uwierzy�em. Kiedy przegoni� mnie z frontowego
ganku,
obszed�em dom i zajrza�em przez kuchenne okno. Zobaczy�em , �e pakuje sw�j worek
marynarski , jakby wybiera� si� na weekend. W�a�nie wtedy postanowi�em si� tu
pokr�ci� i
mie� oko na wszystko.
- Dlaczego? Bo si� pakowa�?
- Za�adowa� do niej mn�stwo broni. � Simon star� krew z policzka r�kawem
bawe�nianej koszuli. � No�e, par� sztylet�w, a nawet miecz. Zabawne, �e niekt�re
klingi
wygl�da�y, jakby �wieci�y. � Przeni�s� wzrok z Clary na Jace�a i z powrotem. Ton
jego g�osu
by� ostry jak brzytwa. � Teraz powiesz, �e mi si� przywidzia�o?
- Nic podobnego. � Clary spojrza�a na Jace�a. Ostatnie promienie zachodz�cego
s�o�ca
odbija�y si� w jego oczach, wydobywaj�c z nich z�ote iskry. � Zamierzam powiedzie�
mu
prawd�.
- Wiem.
- Powstrzymasz mnie?
Jace spojrza� na stel� , kt�r� trzyma� w r�ce.
- Ja z�o�y�em przysi�g� Przymierzu. Ciebie nic nie wi��e.
Clary obr�ci�a si� do Simona i wzi�a g��boki wdech.
- Zatem s�uchaj.
***
S�o�ce ca�kiem schowa�o si� za horyzontem i ganek pogr��y� si� w ciemno�ci , zanim
Clary sko�czy�a m�wi�. Simon s�ucha� jej d�ugich wyja�nie� niemal z beznami�tnym
wyrazem twarzy. Skrzywi� si� jedynie raz kiedy dosz�a do incydentu z po�eraczem.
Gdy
wreszcie umilk�a w gardle mia�a zupe�nie sucho. Nagle zamarzy�a o szklance wody.
- Jakie� pytania?
Simon uni�s� r�k�.
- Nawet kilka.
Clary westchn�a ze znu�eniem.
- Dobra, zaczynaj.
- On jest� Powt�, prosz�, jak oni si� nazywaj�. � Simon wskaza� na Jace�a.
- Nocnym �owc�. � przypomnia�a Clary.
- Pogromc� demon�w � wyja�ni� Jace. � Zabijamy je. To wcale nie jest takie
skomplikowane.
Simon wr�ci� spojrzeniem do Clary.
- Naprawd�? � Zmru�y� oczy, jakby si� spodziewa� us�ysze�, �e nic z tego nie jest
prawd� i w rzeczywisto�ci Jace jest zbieg�ym niebezpiecznym szale�cem, z kt�rym
Clary
postanowi�a si� zaprzyja�ni� ze wzgl�d�w humanitarnych.
- Naprawd�.
Na twarzy Simona pojawi� si� wyraz napi�cia.
- I wampiry istniej�? Wilko�aki , czarownicy i tak dalej?
Clary przygryz�a warg�.
- Tak s�ysza�am.
- Tych r�wnie� zabijasz? � spyta� Simon, zwracaj�c si� do Jace�a, kt�ry ju� schowa�
stel� do kieszeni i teraz przygl�da� si� nienagannie wypiel�gnowanym paznokciom,
szukaj�c
jakiego� defektu.
- Tylko kiedy s� niegrzeczni.
Przez chwil� Simon siedzia� i patrzy� na swoje stopy. Clary zacz�a si� zastanawia�,
czy obci��enie go tego rodzaju rewelacjami nie by�o z�ym pomys�em. Jej przyjaciel
mia� du�o
bardziej racjonalny umys� ni� inni ludzie, kt�rych zna�a. M�g� nie znie�� takiej
wiedzy,
�wiadomo�ci , �e istnieje co�, na co nie ma logicznego wyja�nienia. Nachyli�a si�
do niego z
niepokojem. W tym momencie Simon uni�s� g�ow� i powiedzia�:
- To wszystko jest super.
Jace wygl�da� na r�wnie zaskoczonego co Clary.
- Super?
Simon entuzjastycznie pokiwa� g�ow�, a� podskoczy�y ciemne loki na jego czole.
- Zdecydowanie. To zupe�nie jak �Dungeons & Dragons� , tyle �e w realu.
Jace popatrza� na niego, jakby mia� przed sob� dziwaczny rodzaj owada.
- Co takiego?
- To gra komputerowa � wyja�ni�a Clary z lekkim zak�opotaniem. � Ludzie udaj� , �e
s� czarnoksi�nikami albo elfami , �e zabijaj� potwory i inne takie.
Jace os�upia�, a Simon u�miechn�� si� szeroko.
- Nigdy nie s�ysza�e� o �D&D�? No wiesz, lochy, smoki?
- S�ysza�em o lochach � odpar� Jace. � O smokach te�, cho� one prawie wygin�y.
Simon zrobi� rozczarowan� min�.
- Nigdy nie zabi�e� smoka?
- Pewnie nigdy nie spotka� r�wnie� mierz�cej sze�� st�p gor�cej kobiety-elfa w
futrzanym bikini. � rzuci�a z irytacj� Clary. � Daj spok�j Simon.
- Prawdzie elfy maj� jakie� sze�� cali wzrostu � zauwa�y� Jace. � I gryz�.
- Ale wampirzyce s� gor�ce, prawda? � zainteresowa� si� Simon. � To znaczy ,
niekt�re z nich to niez�e towary, co?
Clary obawia�a si� przez chwil�, �e Jace skoczy przez ganek i udusi Simona, ale on
na
serio zastanowi� si� nad pytaniem.
- Niekt�re z nich mo�e.
- Super � powt�rzy� Simon.
Clary uzna�a, �e woli kiedy si� k��c�.
- Przeszukamy wreszcie ten dom czy nie? � Jace zsun�� si� z por�czy ganku.
Simon wsta� ze sch�w.
- Jestem gotowy. Czego szukamy?
- My? Nie pami�tam , �ebym ci� zaprasza�.
- Jace! � sykn�a gniewnie Clary.
- Tylko �artowa�em. � Jace wykrzywi� k�cik ust w ledwie dostrzegalnym u�mieszku.
Usun�� si� na bok, przepuszczaj�c ja pierwsz�. � Idziemy?
Gdy Clary si�gn�a w ciemno�ci do klamki, zapali�o si� �wiat�o na ganku,
o�wietlaj�ce
wej�cie. Spr�bowa�a przekr�ci� g��k�.
- Zamkni�te na klucz � stwierdzi�a.
- Pozw�lcie, Przyziemni. � Jace odsun�� j� delikatnie, wyj�� z kieszeni stel� i
przy�o�y� do drzwi.
Simon obserwowa� go z niech�ci�. Clary podejrzewa�a, �e �adna liczba gor�cych
wampirzyc nie by�a by w stanie sprawi� , �eby polubi� kiedy� Jace�a.
- Niez�y z niego numer, co? � mrukn�� Simon. � Jak go znosisz?
- Uratowa� mi �ycie.
Simon zerkn�� na ni� z ukosa.
- Jak�
Drzwi otworzy� si� ze szcz�kni�ciem.
- Idziemy � rzuci� Jace, chowaj�c stel� do kieszeni.
Na drewnie, tu� nad jego g�ow�, Clary zobaczy�a Znak na drzwiach. Gdy wchodzili do
�rodka , ju� zd��y� zblakn��. Znale�li si� w ma�ym magazynie o nagich �cianach
ob�a��cych
z farby. Wsz�dzie sta�y kartonowe pud�a z napisami zrobionymi markerem:
Beletrystyka,
Poezja, Kuchnia, Podr�e, Romans.
- Mieszkanie jest tam. � Clary ruszy�a w g��b pomieszczenia.
- Zaczekaj. � Jace chwyci� j� za rami�.
Spojrza�a na niego z niepokojem.
- Co� nie w porz�dku?
- Nie wiem. � Ruszy� mi�dzy dwoma wysokimi stosami pude� i po chwili zagwizda�. �
Mo�esz tu podej�� i na co� spojrze�.
Clary rozejrza�a si� niepewnie. Mrok rozprasza�a jedynie wpadaj�ca przez okno
po�wiata lampy zapalonej na ganku.
- Ale ciemno�
W tym momencie pomieszczenie zala�o jasne �wiat�o. Simon zamruga� i odwr�ci�
g�ow�.
- Au!
Jace zachichota�. Sta� z uniesion� r�k� na zapiecz�towanym pudle. Blask przes�cza�
si� przez palce jego zamkni�tej r�ki.
- Czarodziejskie �wiat�o - powiedzia�.
Simon mrukn�� co� pod nosem. Tymczasem Clary ju� sz�a mi�dzy pud�ami w stron�
Jace�a. Czarodziejskie �wiat�o rzuca�o niesamowit� po�wiat� na jego twarz.
- Sp�jrz na to � powiedzia�, wskazuj�c na �cian�.
Z pocz�tku Clary my�la�a , �e chodzi mu o co�, co wygl�da�o jak para ozdobnych
kinkiet�w. Dopiero po chwili stwierdzi�a, �e s� to metalowe obr�cze przymocowane do
kr�tkich �a�cuch�w , osadzonych na �cianie.
- To s��
-Kajdanki � powiedzia� Simon zatrzymuj�c si� obok niej. � To jest�
- Tylko nie m�w �pokr�cone�. � Clary rzuci�a mu ostrzegawcze spojrzenie. �
Rozmawiamy o Luke�u.
Jace przesun�� palcem po wn�trzu jednej z metalowych p�tli. Kiedy j� cofn�� , palec
mia� pokryty czerwonobr�zowym p�ynem.
- Krew. I zobaczcie. � Wskaza� na �cian�, w kt�rej osadzone by�y �a�cuchy. Wok�
nich tynk wyra�nie odchodzi� od muru. � Kto� pr�bowa� je wyrwa�. S�dz�c po
�ladach ,
bardzo si� stara�.
Serce Clary zacz�o bi� mocniej.
- My�lisz , �e Luke�owi co� si� sta�o?
Jace opu�ci� czarodziejskie �wiat�o.
- Lepiej to sprawd�my.
Drzwi od mieszkania nie by�y zamkni�te na klucz. Zaprowadzi� ich do salonu Luke�a,
wype�nionego ksi��kami, mimo setek ich zgromadzonych w magazynie. Na si�gaj�cych do
sufitu p�kach by�y poustawiane w dw�ch rz�dach. G��wnie poezja i beletrystyka , ale
r�wnie� mn�stwo fantastyki.
- My�l� , �e on jest gdzie� niedaleko � stwierdzi� Simon stoj�c w progu ma�ej
kuchni.
� Ekspres w��czony, kawa jeszcze gor�ca.
Clary rozejrza�a si� po mieszkaniu. W zlewie sta�y naczynia. Kurtki Luke�a wisia�y
w
szafie. Posz�a dalej korytarzem i otworzy�a drzwi ma�ej sypialni. Wygl�da�a tak
samo jak
zwykle : ��ko z szar� narzut� , p�askie poduszki, biurko zas�ane drobniakami. Kiedy
tu
wchodzili , by�a pewna, ze zastan� to miejsce wywr�cone do g�ry nogami, Luke�a
zwi�zanego i rannego albo jeszcze gorzej. Teraz nie wiedzia�a, co ma my�le�.
Przeci�a korytarz i zajrza�a do ma�ego pokoju go�cinnego, w kt�rym cz�sto zostawa�a
na noc, kiedy mama wyje�d�a�a z miasta w interesach. Siedzieli wtedy do p�na i
ogl�dali
stare horrory w czarno- bia�ym �nie��cym telewizorze. Trzyma�a nawet tutaj
zapakowany
plecak z zapasowymi rzeczami, �eby nie nosi� ich ci�gle tam i z powrotem.
Ukl�k�a i wyci�gn�a go teraz z pod ��ka za oliwkowozielone paski. By� pokryty
znaczkami, z kt�rych wi�kszo�� dosta�a od Simona. W �rodku by�o trosz� z�o�onych
ubra�,
bielizna, szczotka do w�os�w, a nawet szampon. Dzi�ki Bogu , pomy�la�a. Za du�e, a
teraz w
dodatku poplamione traw� i przepocone ciuchy Isabelle zmieni�a na w�asne sprane
sztruksy ,
mi�kkie i wygodne oraz niebieski top z nadrukiem w postaci chi�skich znak�w.
Ubrania
Isabelle wcisn�a do plecaka zarzuci�a go na rami� i wysz�a z sypialni. Mi�o by�
mie� znowu
co� w�asnego.
Jace�a i Simona znalaz�a w gabinecie, r�wnie� pe�nym ksi��ek. Akurat przegl�dali
zawarto�� worka marynarskiego , kt�ry le�a� na biurku. Rzeczywi�cie okaza� si�
pe�en broni.
Opr�cz no�y w pochwach by� tam zwini�ty bat i co� , co wygl�da�o jak metalowy
pier�cie� o
brzegach ostrych jak brzytwa.
- To chakram � wyja�ni� Jace, podnosz�c wzrok kiedy Clary wesz�a do pokoju. � Bro�
Sikh�w. Obracasz nim na palcu wskazuj�cym i puszczasz. S� rzadkie i trudne w
u�yciu.
Dziwne , �e Luke co� takiego ma. Kiedy� by�a to ulubiona bro� Hodge�a. A
przynajmniej on
tak twierdzi.
- Luke zbiera r�ne rzeczy, no wiesz , dzie�a sztuki � powiedzia�a Clary, wskazuj�c
na
p�k� za biurkiem, zastawion� figurkami z br�zu i rosyjskimi ikonami. Najbardziej
podoba�
si� jej pos��ek hinduskiej bogini zniszczenia Kali , kt�ra z mieczem i odci�t�
g�ow� w r�ku
ta�czy�a z zamkni�tymi oczami. Obok biurka sta� antyczny chi�ski parawan z r�owego
palisandru. � Ladne rzeczy.
Jace ostro�nie od�o�y� chakram na bok. Z worka wysypa�o si� troch� odzie�y.
- A tak przy okazji to chyba twoje.
Spo�r�d ubra� wyci�gn�� fotografi� w drewnianych ramkach, z d�ugim pionowym
p�kni�ciem na szkle. Odchodzi�a od niego ca�a sie� ma�ych rys przecinaj�cych
u�miechni�te
twarze Clary, Jocelyn i Luke�a.
- Owszem. � Clary wyj�a zdj�cie z jego r�ki.
- Jest uszkodzone. � zauwa�y� Jace.
- Wiem. Ja je rozbi�am, kiedy rzuci�am nim w po�eracza. � Po minie Jace�a pozna�a,
�e �wita mu w g�owie ta sama my�l. � A to oznacza, �e Luke by� w moim mieszkaniu
ju� po
ataku. Mo�e nawet dzisiaj �
- Musia� by� ostatni� osob� , kt�ra przed nami przesz�a przez bram� � stwierdzi�
Jace.
� Dlatego tutaj trafili�my. Nie my�la�a� o �adnym konkretnym miejscu wi�c brama
wys�a�a
nas w to samo, co naszego poprzednika.
- Mi�o , �e Dorothea wspomnia�a nam o jego wizycie � zauwa�y�a Clary z przek�sem.
- Pewnie jej zap�aci�, �eby milcza�a. Albo ona ufa mu bardziej ni� nam. Co
oznacza ,
�e Luke mo�e nie by�
- Hej! � Simon wpad� do gabinetu, wyra�nie przestraszony. � Kto� idzie.
Clary chwyci�a zdj�cie.
- Luke?
Simon pokiwa� g�ow�.
- Tak. Ale nie jest sam. Jest z nim dw�ch innych ludzi.
- Ludzi?- Jace pokona� gabinet w dw�ch susach, wyjrza� na korytarz i zakl�� pod
nosem. � To czarownicy.
Clary wytrzeszczy�a oczy.
- Czarownicy? Ale�
Jace cofn�� si� do pokoju.
- Jest st�d jakie� inne wyj�cie?
Clary potrz�sn�a g�ow�. Ogarn�� j� strach. Kroki w korytarzu by�y coraz
wyra�niejsze.
Jace rozejrza� si� gor�czkowo. Jego wzrok spocz�� na chi�skim parawanie.
- Tam � powiedzia�. � Szybko.
Clary rzuci�a fotografi� w ramce na biurko i skoczy�a za parawan , ci�gn�c za sob�
Simona. Jace ledwo zd��y� si� ukry�, ze stel� w r�ce, kiedy drzwi si� otworzy�y i
do pokoju
weszli ludzie. Clary us�ysza�a trzy m�skie g�osy. Spojrza�a nerwowo na Simona,
kt�ry by�
bardzo blady, a p�niej na Jace�a rysuj�cego czubkiem steli na wewn�trznej cz�ci
parawanu
co� w rodzaju kwadratu. Zakre�lony fragment zrobi� si� prze�roczysty jak szyba.
Simon z
cichym sykiem wci�gn�� powietrze przez z�by. Jace potrz�sn�� g�ow� i bezg�o�nie
powiedzia�: �My ich widzimy, ale oni nie mog� nas zobaczy�.
Clary przygryz�a warg� i spojrza�a przez kwadratowe okienko. Zobaczy�a co�y pok�j
jak na d�oni: p�ki z ksi��kami, worek marynarski na biurku i Luke�a. Sta� przy
drzwiach �
lekko przygarbiony, zaniedbany, w okularach podsuni�tych na sam czubek g�owy. Mia�a
dusz� na ramieniu, cho� wiedzia�a , �e okno , kt�re wyczarowa� Jace , jest jak
lustro weneckie
w policyjnej Sali przes�ucha�. Na karku czu�a oddech Simona.
Luke odwr�ci� si� w stron� drzwi.
- Nie kr�pujcie si� � rzuci� Luke tonem pe�nym sarkazmu. � obejrzyjcie wszystko
dok�adnie. Mi�o, �e okazujecie takie zainteresowanie moim zbiorem.
Z k�ta gabinetu dobieg� cichy �miech. Jace niecierpliwym gestem postuka� w framug�
�okna� i otworzy� je szerzej, tak �e ujrzeli ca�y pok�j. Opr�cz gospodarza
znajdowali si� w
nim dwaj m�czy�ni , obaj w d�ugich czerwonych szatach z odrzuconymi kapturami.
Jeden
by� chudy, z eleganckim siwym w�sem i kozi� br�dk�. Kiedy si� u�miechn�� , b�ysn�y
o�lepiaj�co bia�e z�by. Drugi , przysadzisty i zbudowany jak zapa�nik, mia� kr�tko
obci�te
rude w�osy i zaczerwienion� sk�r�.
- To s� czarownicy? � spyta�a szeptem Clary.
Jace nie odpowiedzia�. Sta� bez ruchu, sztywny i napi�ty jak spr�yna. Boi si� , �e
pobiegn� do Luke�a . pomy�la�a Clary. �a�owa�a, �e nie mo�e go uspokoi�. W tych
dw�ch
m�czyznach odzianych w grube szaty koloru krwi t�tniczej by�o co� przera�aj�cego.
- Uznaj to za przyjacielsk� wizyt�, Graymark � powiedzia� m�czyzna z siwym
w�sem. W u�miechu pokaza� z�by tak ostre, �e wygl�da�y jak spi�owane.
- Nie ma w tobie nic przyjacielskiego, Pangborn. � Luke siedzia� na brzegu biurka w
taki spos�b, �e zas�ania� worek marynarski i jego zawarto��.
Clary zauwa�y�a , �e twarz i r�ce ma mocno posiniaczone , palce obdarte i
zakrwawione, na szyi d�ugie ci�cie znikaj�ce pod ko�nierzem. Co, u licha, mu si�
sta�o?
- Nie dotykaj cennych rzeczy, Blackwell � ostrzeg� Luke surowym tonem.
Pot�ny rudzielec zdj�� z p�ki pos��ek Kali i przesun�� po nim serdelkowatym
palcem.
- �adne.
- Stworzona , �eby walczy� z demonami, kt�rych nie mo�e zabi� �aden b�g ani
cz�owiek � rzek� Pangborn, odbieraj�c mu figurk�. � �O Kali, matko pe�na szcz�cia!
Uwodzicielko pot�nego �iwy, ta�czysz w delirycznej rado�ci, klaszcz�c w d�onie.
Twoja
sztuka porusza wszystko, co �yje, a my jeste�my tylko twoimi bezradnymi zabawkami�.
- Bardzo �adnie � skomentowa� Luke. � Nie wiedzia�em, �e studiowa�e� hinduskie
mity.
- Wszystkie mity s� prawd� � stwierdzi� Pangborn. � Nawet to zapomnia�e�?
Po plecach Clary przebieg� dreszcz.
- Niczego nie zapomnia�em � o�wiadczy� Luke. Cho� wygl�da� na odpr�onego Clary
widzia�a napi�cie w u�o�eniu jego ramion. � Zapewne przys�a� was Valentine?
- Tak � przyzna� Pangborn. � Pomy�la�, �e mo�e zmieni�e� zdanie.
- Nie mam w czym zmienia� zdania. Ju� wam m�wi�em, �e nic nie wiem. A tak przy
okazji , �adne pelerynki.
- Dzi�ki � odpar� Blackwell z chytrym u�miechem. � Zdar�em je z dw�ch martwych
czarownik�w.
- To oficjalne szaty Porozumienia, tak? � zapyta� Luke. � Zosta�y z Powstania?
Pangborn za�mia� si� cicho.
- �upy wojenne.
- Nie boicie si�, �e kto� mo�e omy�kowo wzi�� was za prawdziwe istoty?
- Nie , kiedy podejdzie bli�ej � odpar� Blackwell.
Pangborn pog�adzi� brzeg szato szaty.
- Pami�tasz Powstanie, Lucian? � spyta� cicho. � To by� wielki i straszny dzie�.
Pami�tasz jak razem �wiczyli�my przed bitw�?
Luke si� skrzywi�.
- Przesz�o�� to przesz�o��. Nie wiem co powiedzie�, panowie. Nie mog� wam pom�c
nic nie wiem.
- �Nic� to takie og�lnikowe s�owo, takie niekonkretne � zauwa�y� z melancholi� w
g�osie Pangborn. � Z pewno�ci� kto�, kto ma tyle ksi��ek, musi mie� co� wiedzie�.
- Je�li chcecie wiedzie�, gdzie znale�� wiosn� jask�k� dym�wk�, mog�
podpowiedzie� wam stosowny tytu�. Ale je�li chcecie wiedzie�, gdzie si� podzia�
Kielich
Anio�a�
- �Podzia� si� to chyba niew�a�ciwe okre�lenie � stwierdzi� Pangborn. � Lepszym
by�oby �zosta� ukryty�. Ukryty przez Jocelyn.
- Chyba tak � zgodzi� si� Luke. � Wi�c jeszcze wam nie powiedzia�a , gdzie jest
Kielich?
- Jeszcze nie odzyska�a przytomno�ci � odpar� Pangborn, rozk�adaj�c r�ce. �
Valentine
jest rozczarowany. Nie m�g� si� doczeka� spotkania z ni�.
- Jocelyn raczej nie podziela�a jego sentyment�w � mrukn�� Luke.
Pangborn zarechota�.
- Zazdrosny? Nadal co� do niej czujesz , Graymark?
Palce Clary zacz�y tak mocno dr�e�, �e musia�a sple�� d�onie. Jocelyn? Czy to
mo�liwe, �e m�wi� o mojej matce?
- Nigdy nie �ywi�em wobec niej �adnych szczeg�lnych uczu� � o�wiadczy� Luke. �
Dwoje Nocnych �owc�w na wygnaniu. �atwo zrozumie� , �e po��czy� nas wsp�lny los.
Ale
nie zamierzam krzy�owa� plan�w Valentinea wobec niej, je�li on si� o to martwi.
- Nie powiedzia�bym, �e si� martwi � rzek� Pangborn. � Raczej jest ciekawy. Wszyscy
zastanawiali�my si�, czy jeszcze �yjesz. W ludzkiej postaci.
Luke uni�s� brew.
- I?
- Wygl�dasz ca�kiem dobrze � przyzna� Pangborn z niech�ci�. Odstawi� pos��ek Kali
na p�k�. � By�o te� dziecko , prawda? Dziewczynka?
Luke zrobi� zaskoczon� min�.
- Co?
- Nie udawaj g�upiego � warkn�� Pangborn. � Wiemy, �e ta suka ma c�rk�.
Znale�li�my jej zdj�cia w mieszkaniu, sypialni�
- My�la�em , �e pytacie o moje dziecko � przerwa� mu g�adko Luke. � Tak Jocelyn
mia�a c�rk�. Clariss�. Przypuszczam, �e dziewczyna uciek�a. Valentine was przys�a�
�eby�cie
j� znale�li?
- Nie nas � odpar� Pangborn � Ale szuka jej.
- Mogliby�my przetrz�sn�� ten dom � wtr�ci� Blackwell.
- Nie radzi�bym � ostrzeg� Luke, wstaj�c z biurka. W jego spojrzeniu by�a zimna
gro�ba, ale wyraz twarzy si� nie zmieni�. � Dlaczego s�dzicie, �e ona nadal �yje?
My�la�em,
�e Valentine wys�a� Po�eracza do ich mieszkania. Wystarczy odrobina jego trucizny i
po
wi�kszo�ci ludzi nie zostaje nawet �lad.
- Znale�li�my tam tylko martwego Po�eracza � zdradzi� Pangborn � To wzbudzi�o
podejrzenia Valentine�a.
- Wszystko wzbudza jego podejrzenia � zauwa�y� Luke. � Mo�e Jocelyn zabi�a
Po�eracza? Z pewno�ci� jest do tego zdolna.
Blackwell odchrz�kn��.
- Mo�e.
Luke wzruszy� ramionami.
- Pos�uchajcie, nie mam poj�cia gdzie jest dziewczyna , ale przypuszczam, �e nie
�yje.
W przeciwnym razie ju� dawno by si� pojawi�a. Tak czy inaczej, nie stanowi
wielkiego
zagro�enia. Ma pi�tna�cie lat , nigdy nie s�ysza�a o Valentinie i nie wierzy w
demony.
Pangborn si� za�mia�.
- Szcz�ciara.
- Ju� nie � powiedzia� Luke.
Blackwell uni�s� brwi.
- Jeste� z�y , Lucjan.
- Nie z�y, tylko poirytowany. Nie zamierzam krzy�owa� plan�w Valentine�owi ,
rozumiecie? Nie jestm g�upcem.
- Naprawd�. Dobrze, �e wko�cu zacz��e� ceni� w�asn� sk�r�, Lucian. Nie zawsze
by�e� taki pragmatyczny.
- Wiesz, �e wymieniliby�my Jocelyn na Kielich? � zagadn�� Pangborn. � Bezpiecznie
dostarczon� pod same drzwi. To obietnica samego Valentine�a.
- Nie jestem zainteresowany � oznajmi� Luke. � Nie mam poj�cia, gdzie jest wasz
cenny kielich i nie chc� si� miesza� w wasz� polityk�. Nienawidz� Valentine�a , ale
go
szanuj�. Wiem, �e skosi wszystkich na swojej drodze i zamierzam trzyma� si� z dala
od
niego, kiedy to si� stanie. Jest potworem� maszyn� do zabijania.
- Patrzcie, kto to m�wi � skomentowa� ironicznie Blackwell.
- Domy�lam si� , �e to s� przygotowania do zej�cia Vlaentine�owi z drogi? �
Pangborn
wskaza� palcem na worek marynarski le��cy na biurku. � Wynosisz si� z miasta ,
Lucianie?
Luke wolno pokiwa� g�ow�.
- Jad� na wie�. Chc� na jaki� czas si� przyczai�.
- Mogliby�my ci� powstrzyma� � rzuci� Blackwell od niechcenia.
Kiedy Luke si� u�miechn�� , jego twarz ca�kiem si� zmieni�a. Ju� nie by� mi�ym ,
spokojnym cz�owiekiem o wygl�dzie naukowca , kt�ry w parku popycha� hu�tawk� i
uczy�
Clary je�dzi� na rowerze. W jego oczach pojawi� si� nagle nowy wyraz: dziki,
gro�ny, zimny.
- Mo�ecie spr�bowa�.
Pangborn zerkn�� na swojego towarzysza , kiedy Balackwell wolno pokr�ci� g�ow�,
wr�ci� spojrzeniem do gospodarza.
- Zawiadomisz nas , je�li nagl� odzyskasz pami��?
Luke nadal si� u�miecha�.
- B�dziesz pierwszy na li�cie moich telefon�w do wykonania.
Pangborn kr�tko skin�� g�ow�.
- Chyba ju� p�jdziemy. Niech ci� Anio� strze�e, Lucian.
- Anio� nie strze�e takich jak ja. � Luke si�gn�� po worek marynarski i go
zawi�za�. �
Idziemy, panowie?
Dwaj m�czy�ni na�o�yli kaptury i wyszli z pokoju. Luke pod��y� za nimi. W progu
na chwil� zatrzyma� si� i rozejrza�, jakby sprawdza� czy niczego nie zapomnia�.
Potem
starannie zamkn�� za sob� drzwi.
Clary sta�a jak wro�ni�ta i s�ucha�a jak zamykaj� si� frontowe drzwi. Wci�� mia�a
przed oczami jego twarz, jak powiedzia� , �e nie interesuje go , co si� sta�o z jej
matk�.
Poczu�a d�o� na ramieniu.
- Clary? � Simon m�wi� z wahaniem, niemal �agodnie. � Dobrze si� czujesz?
Bez s�owa pokr�ci�a g�ow�. Wcale nie czu�a si� dobrze. W�a�ciwie odnosi�a wra�enie,
�e mo�e by� ju� tylko gorzej.
- Oczywi�cie, �e nie. � Jace g�os mia� zimny i ostry jak lodowe od�amki. Gwa�townym
ruchem odsun�� parawan. � Przynajmniej wiemy , kto wys�a� demony do twojej matki.
Ci
ludzie uwa�aj�, �e ona ma Kielich Anio�a.
- To niedorzeczne i wykluczone! � oburzy�a si� Clary.
- Mo�e � powiedzia� Jace, opieraj�c si� o biurko Luke�a. Mia� zmatowia�e oczy , jak
przydymione szk�o. � Widzia�a� wcze�niej tych ludzi?
- Nie. � Clary potrz�sn�a g�ow�. � Nigdy.
- Zdaje si� , �e Luke ich zna. By� z nimi zaprzyja�niony.
- Nie powiedzia�bym , �e zaprzyja�niony � sprzeciwi� si� Simon. � Wydawa�o mi si� ,
�e tamci dwaj hamuj� wrogo��.
- Nie zabili go � powiedzia� Jace. � Uwa�aj� , �e co� wie.
- Mo�e � zgodzi�a si� Clary. � Albo po prostu nie chcieli zabija� Nocnego �owcy.
Jace parskn�� kr�tkim �miechem. Clary a� przeszy�y ciarki.
- W�tpie.
- Sk�d ta pewno��? � Clary zmierzy�a go wzrokiem. � Znasz ich?
- Czy ich znam? � Rozbawienie znik�o z g�osu Jace�a. � Mo�na tak powiedzie�. To oni
zamordowali mojego ojca.
9
Kr�g i Bractwo
Clary zbli�y�a si� do Jace�a, �eby dotkn�� jego ramienia i jako� go pocieszy�. Co�
powiedzie�. Cokolwiek. Co si� m�wi komu�, kto w�a�nie ujrza� zab�jc�w w�asnego
ojca? Te
rozterki okaza�y si� bezsensowne. Jace odtr�ci� jej r�k�, jakby go oparzy�a.
- Powinni�my i�� � stwierdzi�, ruszaj�c do wyj�cia. Clary i Simon po�pieszyli za
nim.
� Nie wiadomo, kiedy mo�e wr�ci� Luke.
Wydostali si� tylnymi drzwiami, a potem Jace zamkn�� je za nimi, u�ywaj�c steli.
Ruszyli cich� ulic�. Ksi�yc wisia� nad miastem jak medalion, rzucaj�c per�owe
refleksy na
wod� East River . Daleki szum samochod�w jad�cych mostem Williamsburg przypomina�
przyt�umiony �opot skrzyde�.
- Czy kto� raczy mnie poinformowa�, dok�d idziemy? � zapyta� Simon.
- Do metra � odpar� spokojnie Jace.
- Chyba �artujesz? Zab�jcy demon�w je�d�� metrem?
- Tak jest szybciej ni� samochodem.
- Spodziewa�em si� czego� bardziej odlotowego. Na przyk�ad furgonetki z napisem
��mier� demonom� na boku albo�
Jace nawet nie zada� sobie trudu, �eby mu przerwa�. Clary zerkn�a na niego z ukosa.
Kiedy Jocelyn by�a naprawd� na ni� z�a albo w jednym z tych swoich nastroj�w, kiedy
czym�
si� zamartwia�a, przybiera�a mask� �przera�aj�cego spokoju� , jak nazywa�a go
Clary;
kojarzy� si� jej ze zwodniczo grub� warstw� lodu tu� przed p�kni�ciem pod jej
ci�arem. Jace
by� tak przera�aj�co spokojny. Mia� twarz bez wyrazu, ale w bursztynowych oczach
p�on��
�ar.
- Simon, wystarczy � powiedzia�a.
Przyjaciel rzuci� jej spojrzenie , jakby pyta�: �Po czyjej ty jeste� stronie?�.
Clary do
zignorowa�a. Nadal obserwowa�a Jace�a, kiedy skr�cili w Kent Avenue. W blasku
latarni jego
w�osy tworzy�y wok� jego g�owy niesamowit� aureol�. Clary my�la�a o porywaczach
matki.
W pewnym sensie by�a zadowolona, �e to ci sami ludzie ,kt�rzy przed laty zabili
ojca Jace�a,
bo teraz musia� jej pom�c odnale�� Jocelyn , chcia� tego czy nie. Nie m�g� zostawi�
jej samej.
***
- Mieszkasz tutaj? � Simon gapi� si� na star� katedr� z wybitymi szybami i ��tymi
policyjnymi ta�mami na drzwiach. � Przecie� to ko�ci�.
Jace si�gn�� pod koszul� i �ci�gn�� z szyi �a�cuszek. Wisia� na nim mosi�ny klucz ,
kt�ry wygl�da� tak , jakby pasowa� do starego kufra odkrytego na strychu. Kiedy
wcze�niej
wychodzili z Instytutu, Jace nie zamyka� drzwi, tylko je zatrzasn��.
- Uwa�amy, �e dobrze jest mieszka� na po�wi�conej ziemi.
- Rozumiem, ale, bez obrazy, to straszna rudera � zauwa�y� Simon, patrz�c z
pow�tpiewaniem na p�ot z kutego �elaza otaczaj�cy budynek, na �mieci walaj�ce si�
wok�
schod�w.
Clary wyobrazi�a sobie, �e bierze jedn� z nasyconych terpentyn� szmat Jocelyn i
wyciera obraz, kt�ry mia�a przed oczami, zmywaj�c czar jak star� farb�.
I uda�o si�. Spod fa�szywej fasady zacz�� prze�witywa� prawdziwy, niczym �wiat�o
przez ciemne szk�o. Clary zobaczy�a wysokie iglice katedry , l�ni�ce okna z szybami
w
o�owiowych ramach, mosi�n� tablic� z nazw� instytutu przymocowan� do kamiennej
�ciany
przy drzwiach wej�ciowych. Dopiero po d�u�szej chwili, niemal z �alem pozwoli�a tej
wizji
znikn��.
- To czar, Simon � powiedzia�a. � W rzeczywisto�ci wszystko wygl�da inaczej.
- Je�li takie jest twoje poj�cie o czarze, to chyba jeszcze si� zastanowi� czy
pozwol�
siebie zmieni�.
Jace w�o�y� klucz do zamka i obejrza� si� przez rami� na Simona.
- Nie jestem pewien, czy zdajesz sobie spraw� z zaszczytu , jakiego zaraz
dost�pisz.
B�dziesz pierwszym Przyziemnym, kt�ry wejdzie do Instytutu.
- Prawdopodobnie wszystkich innych odstrasza zapach.
- Nie zwracaj na niego uwagi � powiedzia�a Clary i szturchn�a przyjaciela �okciem.

On zawesze m�wi to, co mu przyjdzie do g�owy. Bez �adnych filtr�w.
- Filtry s� do papieros�w i kawy � mrukn�� Simon pod nosem, przekraczaj�c pr�g. �
Przyda�oby mi si� teraz jedno i drugie.
Clary te� nagle zat�skni�a za kaw�, kiedy szli w g�r� kamiennymi schodami. Na
ka�sym stopniu by� wyryty Hieroglif, a ona zaczyna�a niekt�re z nich rozpoznawa�.
M�czy� j�
niczym zas�yszane gdzie� s�owa w obcym j�zyku. Mia�a wra�enie, �e gdyby bardziej
si�
skupi�a , mog�aby doszuka� si� w nich sensu.
Wsiedli w wind� i w milczeniu pojechali na g�r�. Clary nadal my�la�a o kawie , o
wielkich kubkach z du�� ilo�ci� mleka, jakie codziennie rano szykowa�a matka.
Czasem Luke
przynosi� torb� s�odkich rogalik�w z piekarni. Na my�l o nim Clary poczu�a
�ciskanie w
�o��dku. Straci�a apetyt.
Winda zatrzyma�a si� z sykiem i po chwili znale�li si� w znajomym przedpokoju. Jace
zdj�� kurtk�, rzuci� j� na krzes�o i zagwizda� cicho. Po chwili bezszelestnie
zjawi� si� pers.
Jego ��te oczy jarzy�y si� w p�mroku .
- Church � powiedzia� Jace, g�aszcz�c ulubie�ca. � Gdzie Alec? Gdzie Hodge?
Kot wygi�� grzbiet i zamiaucza�. Jac zmarszczy� nos, co Clary w innych
okoliczno�ciach wzi�a by za uraz�.
- S� w bibliotece? � Jace si� wyprostowa�, a Church pomaszerowa� korytarzem ,
zerkaj�c za siebie.
Jace ruszy� za nim, jakby to by�a najbardziej naturalna rzecz na �wiecie. Gestem
r�ki
pokaza� go�ciom, �eby szli za nim.
- Nie lubi� kot�w � oznajmi� Simon. Id�c w�skim przej�ciem, potr�ca� Clary
ramieniem.
- Ja znam Churcha, jest ma�o prawdopodobne , �eby on polubi� ciebie � rzuci� Jace
przez rami�.
Na widok licznych drzwi po obu stronach kolejnego korytarza, Simon uni�s� brwi.
- Ilu ludzi tu mieszka?
- To jest miejsce, gdzie Nocni �owcy mog� si� zatrzyma� kiedy s� w mie�cie �
wyja�ni�a Clary. � Co� w rodzaju schroniska w po��czeniu z instytutem badawczym.
- My�la�em, �e to ko�ci�.
- Na zewn�trz tak.
- Dziwne.
Clary us�ysza�a zdenerwowanie w nonszalanckim tonie Simona. Wzi�a go za r�k� i
splot�a jego palce ze swoimi. D�o� mia� wilgotn�, ale jej gest przyj�� z
wdzi�czno�ci�.
- Wiem, �e to dziwne � powiedzia�a cicho. � Ale po prostu musisz si� do tego
wszystkiego przyzwyczai�. Zaufaj mi.
- Tobie ufam. � Ciemne oczy Simona by�y powa�ne. � Nie ufam jemu.
Zerkn�a na Jace�a, kt�ry szed� kilka krok�w przed nimi i najwyra�niej rozmawia� z
kotem.
Clary zastanawia�a si� o czym dyskutuj�. O polityce? Operze? Wysokich cenach
tu�czyka?
- Postaraj si� � szepn�a. � Teraz on jest moj� jedyn� nadziej� na odnalezienie
matki.
Po ciele Simona przebieg� lekki dreszcz.
- Nie podoba mi si� tutaj � wyzna� cicho.
Clary sama czu�a si� dzi� rano po przebudzeniu tak, jakby wszystko w Instytucie
by�o
obce a zarazem znajome. Najwyra�niej Simon odbiera� to miejsce jedynie jako obce,
dziwne i
nieprzyjazne.
- Nie musisz ze mn� zostawa� � Powiedzia�a cho� w metrze k��ci�a si� z Jace�em, �e
chce zatrzyma� przy sobie Simona. Twierdzi�a, �e po trzech dniach obserwowania
Luke�a jej
przyjaciel zapewne zna szczeg�y, kt�re mog� si� przyda�.
- Ale zostan� � odpar� Simon.
Pu�ci� jej r�k�, bo akurat weszli do ogromnego pomieszczenia. Okaza�o si�, �e jest
to
kuchnia, w przeciwie�stwie do reszty Instytutu bardzo nowoczesna, ze stalowymi
blatami i
przeszklonymi szafkami na naczynia. Obok czerwonego �eliwnego pieca sta�a Isabelle
z
okr�g�� �y�k� w d�oni. Ciemne w�osy mia�a upi�te na czubku g�owy. Z garnka unosi�a
si�
para, obok le�a�y przygotowane sk�adniki: pomidor, siekany czosnek, cebula, paski
ciemnych
zi�, tarty ser, jakie� orzechy w �upinach, gar�� oliwek i ca�a ryba ze szklistymi
oczami.
- Gotuj� zup� � oznajmi�a Isabelle , celuj�c �y�k� w Jace�a � Jeste� g�odny? � W
tym
momencie zobaczy�a Simona i Clary. � O, Bo�e! � j�kn�a z rezygnacj�. �
Przyprowadzi�e�
kolejnego Przyziemnego? Hodge ci� zabije.
Simon odchrz�kn��.
- Jeste Simon � przedstawi� si� z godno�ci�.
Isabelle go zignorowa�a.
- Wyt�umacz si�, Wayland! � za��da�a.
Jace �ypn�� gniewnie na kota.
- M�wi�em ci , �eby� zaprowadzi� mnie do Aleca, podst�pny Judaszu!
Church wygi�� grzbiet , mrucz�c z zadowoleniem.
- Nie obwiniaj Churcha � zbeszta�a go Isabelle � To nie jego wina, �e Hodge ci�
zabije. � Zanurzy�a �y�k� w garnku.
- Musia�em go przyprowadzi� Isabelle � zacz�� si� t�umaczy� Jace. � Dzi� widzia�em
tych dw�ch ludzi, kt�rzy zabili mojego ojca.
Dziewczyna na chwil� znieruchomia�a, ale kiedy si� odwr�ci�a, wygl�da�a bardziej na
zdenerwowan� ni� zaskoczon�.
- Nie s�dz�, �eby on by� jednym z nich. � Wskaza�a �y�k� na Simona.
Ku zdumieniu Clary przyjaciel nic nie powiedzia�. Sta� jak urzeczony i z
rozdziawionymi ustami wpatrywa� si� w Isabelle. Oczywi�cie, pomy�la�a z irytacj�.
Dziewczyna by�a dok�adnie w jego typie: Wysoka, efektowna i pi�kna. W�a�ciwie ,
je�li si�
nad tym zastanowi�, wszystkim mog�a si� podoba�. Clary przez g�ow� przesz�a my�l,
co by
si� sta�o , gdyby zawarto�� garnka wyla�a na g�ow� Isabelle.
- Oczywi�cie, �e nie � powiedzia� Jace. � My�lisz, �e jeszcze by �y�, gdyby to by�
on?
Isabelle obrzuci�a oboj�tnym spojrzeniem Simona.
- Pewnie nie � i nigy niechc�cy upu�ci�a kawa�ek ryby na pod�og�.
Church rzuci� si� na niego �ar�ocznie.
- Nic dziwnego, �e nas tutaj przyprowadzi� � skomentowa� z niesmakiem Jace. � Nie
mog� uwierzy� , �e znowu karmisz go rybami. Ju� jest p�katy.
- Wcale nie. Poza tym wy nigdy nie jecie tego , co ugotuj�. Przepis na zup�
dosta�am
od rusa�ki z Chelsea Market. Zapewnia�a, �e jest pyszna�
- Gdyby� umia�a gotowa�, mo�e bym jad� � wymamrota� Jace.
Isabelle zamar�a z uniesion� �y�k�.
- Co powiedzia�e�?
Jace ruszy� do lod�wki.
- �e zamierzam poszuka� czego� do przek�szenia.
- W�a�nie tak mi si� wydawa�o. � Isabelle znowu zaj�a si� mieszaniem zupy.
Simon nadal si� na ni� gapi�. Clary, z niewiadomych powod�w w�ciek�a, rzuci�a
plecak na pod�og� i posz�a za Jace�em do lod�wki.
- Nie mog� uwierzy�, �e jesz � sykn�a.
- A co powinienem robi�? � zapyta� z irytuj�cym spokojem.
W lod�wce by�o pe�no karton�w mleka, kt�rych data wa�no�ci min�a kilka tygodni
temu i plastikowych pojemnik�w z napisami zrobionymi czerwonym atramentem: �Hodge.
Nie rusza�.�
- O rany zupe�nie jak stukni�ty wsp�lokator � zauwa�y�a Clary z rozbawieniem.
- Hodge? On po prostu lubi porz�dek. � Jace wyj�� i otworzy� jeden z pojemnik�w. �
Mmm. Spaghetti.
- Nie psuj sobie apetytu! � krzykn�a Isabelle.
- W�a�nie nie zamierzam � odpar� Jace. Kopniakiem zamykaj�c lod�wk� i wyjmuj�c z
szuflady widelec. � Chcesz troch�?
Clary potrz�sn�a g�ow�.
- Oczywi�cie, �e nie, skoro zjad�a� wszystkie kanapki � powiedzia� z pe�nymi
ustami.
- Nie by�o ich wcale du�o � Clary zerkn�a na Simona, kt�remu najwyra�niej uda�o si�
wci�gn�� Isabelle w rozmow�. � Mo�emy teraz poszuka� Hodge�a?
- Zdaje si�, �e masz ochot� st�d uciec? � zauwa�y� Jace.
- Nie chcesz mu opowiedzie�, co widzieli�my?
- Jeszcze si� nie zdecydowa�em. � Jace odstawi� pojemnik i w zamy�leniu zlizywa�
sos
z palc�w. � Ale skoro tak bardzo chcesz i��
- Chc�.
- Dobrze.
Wydawa� si� niesamowicie spokojny, nie przera�aj�co spokojny jak w drodze do
Instytutu, ale du�o bardziej opanowany, ni� powinien by�. Clary zastanawia�a si�,
jak cz�sto
pozwala dostrzec prawdziwe ja za t� fasad�, tward� i l�ni�c� jak lakier na
japo�skich
szkatu�kach jej matki.
- Gdzie idziecie? � Simon popatrzy� na nich, kiedy ju� byli przy drzwiach. Ciemne
kosmyki opad�y mu na oczy.
Wygl�da na g�upio oszo�omionego , pomy�la�a Clary nie�yczliwie. Zupe�nie, jakby
kto� zdzieli� go pa�k� po g�owie.
- Poszuka� Hodge�a � odpar�a. � Musz� mu powiedzie� , co si� sta�o u Luke�a.
- Powiesz mu, �e widzia�e� tych ludzi, Jace? � spyta�a Isabelle � Tych, kt�rzy�
- Nie wiem. Na razie zachowaj to dla siebie.
Dziewczyna wzruszy�a ramionami.
- Dobrze. Zamierzasz wr�ci� na zup�?
- Nie.
- My�lisz, �e Hodge b�dzie mia� ochot� troch� zje��?
- Nikt nie chce �adnej zupy.
- Ja chc� � wyrwa� si� Simon.
- Na pewno nie � stwierdzi� Jace. � Po prostu chcesz si� przespa� z Isabelle.
- To nieprawda � Simon by� wyra�nie przera�ony.
- Jakie to pochlebne � mrukn�a Isabelle nad garnkiem, ale u�miechn�a si�
zadowolona.
- Ale� tak. Zapytaj j�. Ona ci� odtr�ci, podczas gdy ty b�dziesz rozpami�tywa�
swoje
upokorzenie. � Pstrykn�� palcami. � Po�piesz si�, Przyziemny, mamy zadanie do
wykonania.
Simon uciek� wzrokiem, czerwony z zak�opotania. Clary, kt�ra jeszcze chwil�
wcze�niej czu�a z�o�liw� satysfakcj�, rozgniewa�a si� na Jace�a.
- Zostaw go w spokoju! � warkn�a. � Nie musisz by� sadyst� tylko dlatego, �e on nie
jest jednym z was.
- Jednym z nas � poprawi� j� , Jace, ale wyraz jego oczu z�agodnia�. � Id� poszuka�
Hodge�a , a ty jak chcesz.
Gdy drzwi kuchni zamkn�y si� za nimi , Isabelle nala�a troch� zupy do miski i
przesun�a j� po blacie w stron� Simona. Nie patrzy�a na niego, ale nadal u�miecha�a
si� z
wy�szo�ci�. Zupa by�a ciemnozielona, p�ywa�o w niej co� br�zowego.
- Id� z Jace�em � oznajmi�a Clary. � Simon?
- Chybtuzostne � wymamrota� cicho, wbijaj�c wzrok w pod�og�.
- Co?
- Ja zostaj�. � Simon rozsiad� si� na sto�ku. � Jestem g�odny.
- �wietnie.
Clary wysz�a z kuchni ze �ci�ni�tym gard�em, jakby po�kn�a co� gor�cego albo
bardzo zimnego. Church ociera� si� o jej nogi.
Na korytarzu sta� Jace i obraca� jeden z serafickich no�y. Schowa� go, kiedy j�
zobaczy�.
- Mi�o z twojej strony, �e zostawi�a� papu�ki same.
Clary spiorunowa�a go wzrokiem.
- Dlaczego zawsze jeste� takim dupkiem?
- Dupkiem? � Jace mia� tak� min�, jakby zamierza� si� roze�mia�.
- To, co powiedzia�e� Simonowi�
- Pr�bowa�em oszcz�dzi� mu b�lu. Isabelle wytnie mu serce i podepcze butami na
szpilkach. W�a�nie tak post�puje z ch�opakami.
- Tobie to zrobi�a? � rzuci�a Clary.
Jace tylko potrz�sn�� g�ow� i zwr�ci� si� do Churcha:
- Hodge. Tym razem naprawd� Hodge. Zaprowadzisz nas gdzie indziej, to przerobi�
ci� na rakiet� tenisow�.
Pers prychn�� i dumnie ruszy� korytarzem. Clary, kt�ra sz�a za Jace�em , widzia�a
zm�czenie i napi�cie w mi�niach jego plec�w. Zastanawia�a si� , czy kiedykolwiek
bywa
odpr�ony.
- Jace�
Obejrza� si� przez rami�.
- Co?
- Przepraszam. Za to, �e na ciebie warkn�am.
Jace zachichota�.
- O kt�ry raz ci chodzi?
- Te� na mnie warczysz.
- Wiem � powiedzia� ku jej zaskoczeniu. � Jest w tobie co��
- Irytuj�cego?
- Niepokoj�cego.
Chcia�a zapyta�, czy to dobrze, czy �le, ale ugryz�a si� w j�zyk. Za bardzo si�
ba�a , �e
Jace rzuci w odpowiedzi jaki� �art. Pr�bowa�a znale�� inny temat do rozmowy.
- Isabelle zawsze robi wam obiady? � spyta�a w ko�cu.
- Dzi�ki Bogu, nie. Kiedy Lightwoodowie s� na miejscu, gotuje nam Maryse, jej
matka. Jest �wietn� kuchark�. � Mia� rozmarzony wzrok, zupe�nie jak Simon, kiedy
patrzy� na
Isabelle.
- Wi�c dlaczego nie nauczy�a c�rki gotowa�?
Mijali w�a�nie pok�j muzyczny , gdzie rano zasta�a Jace�a graj�cego na fortepianie.
W
k�tach ju� zbiera�y si� g�ste cienie.
- Bo dopiero od niedawna kobiety s� Nocnymi �owcami na r�wni z m�czyznami �
odpar� wolno Jace. � To znaczy w Clave od zawsze s� kobiety. Zna�y runy, �wiczy� z
bron� i
uczy�y sztuki zabijania, ale tylko najzdolniejsze zostawa�y wojowniczkami. Musia�y
walczy�
o prawo do szkolenia. Maryse nale�a�a do pierwszego pokolenia kobiet Clave, kt�re
od
pocz�tku do ko�ca przesz�y normalny trening. My�l�, �e nie nauczy�a Isabelle
gotowa�, bo
ba�a si�, �e wtedy jej c�rka b�dzie ju� na zawsze skazana na siedzenie w kuchni.
- A tak by si� sta�o? � zaciekawi�a si� Clary. Przypomnia�a sobie, z jak� pewno�ci�
siebie i wpraw� Isabelle u�ywa�a bata w Pandemonium.
Jace za�mia� si� cicho.
- Na pewno nie. Isabelle jest jednym z najlepszych Nocnych �owc�w, jakich znam.
- Lepsza ni� Alec?
W tym momencie Church , kt�ry szed� przed nimi korytarzem, zatrzyma� si� nagle i
miaukn��. Nast�pnie usiad� przy kr�tych metalowych schod�w prowadz�cych w g�r� ku
mglistej po�wiacie.
- A wi�c jest w oran�erii. �adna niespodzianka.
Min�a chwila, zanim Clary zorientowa�a si�, �e Jace m�wi do kota.
- W oran�erii?
Jace wszed� na pierwszy stopie�.
- Hodge lubi tam przesiadywa� . Hoduje ro�linki lecznicze na nasz u�ytek. Wi�kszo��
z nich ro�nie tylko w Idrisie. My�l�, �e przypominaj� mu rodzinny dom.
Clary ruszy�a za nim po schodach. Jej kroki d�wi�cza�y na metalowych stopniach.
Jace szed� cicho jak duch.
- Jest lepszy od Isabelle? � zapyta�a ponownie. � To znaczy, Alec.
Jace zatrzyma� si� i spojrza� na ni� z g�ry, wychylaj�c si� przez por�cz. Clary
przypomnia� sobie niedawny sen: spadaj�ce p�on�ce anio�y.
- Lepszy w zabijaniu demon�w? Niezupe�nie. Jeszcze �adnego nie zabi�.
- Naprawd�?
- Nie wiem dlaczego. Mo�e dlatego, �e zawsze ochrania Izzy i mnie.
Dotarli na szczyt schod�w i stan�li przed podw�jnymi drzwiami, kt�re zdobi�y
motywy z li�ci i winoro�li. Jace pchn�� je ramieniem.
Ju� od progu uderzy�a Clary intensywna wo� ro�lin i ziemi. Spodziewa�a si� czego�
mniejszego, takiego jak niedu�a szklarnia na ty�ach St. Xavier, w kt�rej przyszli
studenci
biologii klonowali groszek. Tutaj zobaczy�a ogromne pomieszczenie o szklanych
�cianach i
rz�dy drzewek z g�stymi li��mi. By�y tam r�wnie� krzewy oblepione czerwonymi,
fioletowymi i czarnymi jagodami oraz ma�e drzewka z owocami o dziwnych kszta�tach.
Clary wzi�a g��boki wdech.
- Pachnie�
Wiosn�, zanim upa� spali li�cie i zwarzy p�atki kwiat�w, doda�a w my�lach.
- Domem � doko�czy� Jace. � Przynajmniej je�li o mnie chodzi.
Uni�s� ga��� i przeszed� pod ni�. Clary zrobi�a to samo.
W sposobie rozplanowania oran�erii niewprawne oko Clary nie potrafi�o dostrzec
�adnego wzorca, natomiast wsz�dzie gdzie spojrza�a widzia�a orgi� kolor�w. Po
l�ni�cym
zielonym �ywop�ocie sp�ywa�y kaskad� niebiesko-fioletowe kwiaty, wij�ce si� pn�cze
by�o
obsypane pomara�czowymi p�czkami niczym klejnotami. Na otwartej przestrzeni, pod
pniem
drzewa o zwisaj�cych ga��ziach i srebrzystych li�ciach, obok skalnej sadzawki
wy�o�onej
kamieniami, sta�a niska granatowa �awka. Siedzia� na niej Hodge z czarnym ptakiem
na
ramieniu i w zadumie patrzy� na wod�, ale gdy si� zbli�yli, podni�s� g�ow� i
spojrza� w g�r�.
Clary pod��y�a za jego wzrokiem i zobaczy�a szklany dach oran�erii l�ni�cy jak
powierzchnia
odwr�conego jeziora.
- Wygl�dasz, jakby� na co� czeka� � stwierdzi� Jace, zrywaj�c li�� z najbli�szej
ga��zi i
obracaj�c go w palcach. Jak na kogo�, kto sprawia� wra�enie opanowanego mia� du�o
nerwowych nawyk�w. A mo�e po prostu lubi� by� ci�gle w ruchu.
- Zamy�li�em si� � Hodge wsta� z �awki. Kiedy uwa�niej si� im przyjrza� u�miech
znikn�� z jego twarzy. � Co wam si� sta�o? Wygl�dacie jakby�cie�
- Zostali�my zaatakowani � odpar� kr�tko Jace. � Przez wykl�tego.
- Wykl�ci wojownicy tutaj?
- Widzieli�my tylko jednego � powiedzia� Jace.
- Ale Dorothea m�wi�a, �e jest ich wi�cej � doda�a Clary.
- Dorothea? � Hodge uni�s� r�k�. � By�oby �atwiej, gdyby�cie opowiedzieli mi
wszystko po kolei.
- Racja. � Jace rzuci� Clary ostrzegawcze spojrzenie zanim si� odezwa�, a nast�pnie
zrelacjonowa� popo�udniowe wydarzenia, pomijaj�c tylko jeden szczeg�: �e ludzie w
mieszkaniu Luke�a byli tymi samymi, kt�rzy zabili jego ojca. � Przyjaciel matki
Clary, czy
kimkolwiek on jest naprawd�, u�ywa nazwiska Luke Garroway. Ale dwaj m�czy�ni,
kt�rzy
twierdzili, �e s� wys�annikami Valentine�a, zwracali si� do niego per Lucjan
Graymark.
- A on nazywaj� si�
- Pangborn i Blackwell.
Hodge zblad�. Na zszarza�ej twarzy jego blizna wygl�da�a jak skr�cona z czerwonego
drutu.
- Jest tak, jak si� obawia�em � powiedzia�. � Kr�g si� odradza.
Clary spojrza�a pytaj�co na Jace�a, ale on te� najwyra�niej nie mia� poj�cia o czym
m�wi Hodge.
- Kr�g?
Hodge potrz�sn�� g�ow�, jakby chcia�a si� uwolni� od paj�czyn opl�tuj�cych jego
m�zg.
- Chod�cie zemn�. Czas, �ebym wam co� pokaza�.
***
W blasku lamp gazowych pal�cych si� w bibliotece wypolerowane powierzchnie
d�bowych mebli l�ni�a jak klejnot. Cz�ciowo ukryte w cieniu surowe twarze anio��w
podtrzymuj�cych ci�ar biurka wygl�da�y na jeszcze bardziej zbola�e. Clary usiad�a
na
czerwonej kanapie i podkuli�a nogi, Jace przycupn�� obok niej na por�czy.
- Hodge je�li potrzebujesz pomocy�
- Nie. � Nauczyciel wy�oni� si� zza biurka , otrzepuj�c kurz ze spodni. �
Znalaz�em.
W r�ku trzyma� grub� ksi�g� oprawion� w br�zow� sk�r�. Przekartkowa� j� ,mrugaj�c
jak sowa i mrucz�c pod nosem:
- Gdzie� gdzie� a , jest! � Odchrz�kn�� i zacz�� czyta� na g�os: - � Niniejszym
przysi�gam bezwarunkowe pos�usze�stwo Kr�gowi i jego zasobom� B�d� w ka�dej chwili
po�wi�ci� �ycie , �eby zachowa� czysto�� rod�w Idrisu i broni� �wiata
�miertelnik�w,
kt�rego bezpiecze�stwo nam powierzono�.
Jace si� skrzywi�.
- Co to jest?
- Przysi�ga wierno�ci sk�adana Kr�gowi Rezjela dwadzie�cia lat temu � wyja�ni�
Hodge dziwnie znu�onym tonem.
- Przyprawia o dreszcze � stwierdzi�a Clary. � kojarzy si� z faszystowsk�
organizacj�
albo czym� takim.
Hodge od�o�y� ksi��k� na biurko. Mia� powa�n� i r�wnie udr�czon� min� jak anio�y
podtrzymuj�ce biurko.
- Kr�g by� kierowan� przez Valentine�a grup� Nocnych �owc�w , kt�rzy postanowili
wybi� mieszka�c�w Podziemnego �wiata i przywr�ci� �wiat do poprzedniego �czystego�
stanu. Mieli zaczeka�, a� Podziemni przyb�d� do Idrisu na podpisanie Porozumie� ,
kt�re
trzeba odnawia�, co pi�tna�cie lat, �eby zachowa�y magiczn� moc. Wtedy zamierzali
wymordowa� wszystkich delegat�w, bezbronnych i zaskoczonych. S�dzili, �e ten czyn
doprowadzi do wojny pomi�dzy lud�mi a mieszka�cami Podziemnego �wiata. A oni
zamierzali j� wygra�.
- To by�o Powstanie � doda� Jace, przypominaj�c sobie lekcj� historji. � Nie
wiedzia�em, �e organizacja Valentine�a i jego zwolennicy mieli nazw�.
- Ta nazwa rzadko jest dzisiaj wymawiana � powiedzia� Hodge. � Istnienie Kr�gu
pozostaje ha�b� dla Clave. Wi�kszo�� dokument�w, kt�ra go dotyczy�a, zosta�a
zniszczona.
- Wi�c sk�d masz egzemplarz ich przysi�gi? � zapyta� Jace.
Hodge waha� si� przez kr�tk� chwile. Clary to zauwa�y�a i poczu�a , �e dreszcz
przebieg� jej po plecach.
- Bo pomog�em j� napisa� � wyzna� w ko�cu nauczyciel.
- Nale�a�e� do Kr�gu. � stwierdzi� Jace.
- Tak. Wielu z nas nale�a�o. � Hodge patrzy� prosto przed siebie. � Matka Clary te�
nale�a�a.Clary drgn�a gwa�townie, jakby j� spoliczkowano.
- Co?
- Powiedzia�em�
- S�ysza�am, pan powiedzia�! Moja matka nigdy nie nale�a�a do czego� takiego. Do
organizacji siej�cej nienawi��.
- To nie by�a� - zacz�� Jace, ale Hodge mu przerwa�.
- W�tpi�, �eby mia�a du�y wyb�r � rzek� wolno, jakby te s�owa sprawia�y mu b�l.
- O czym pan m�wi? Dlaczego mia�aby nie mie� wyboru?
- Bo by�a �on� Valentine�a � odpar� Hodge.
10
Miasto Ko�ci
Zapad�a pe�na zaskoczenia cisza, a potem Clary i Jace zacz�li m�wi� jednocze�nie.
- Valentine mia� �on�? By� �onaty? My�la�em�
- To niemo�liwe! Moja matka nigdy by� Ona mia�a tylko jednego m�a! Mojego
ojca!
Hodge ze znu�eniem uni�s� r�ce.
- Dzieci�
- Nie jestem dzieckiem � obruszy�a si� Clary. � I nie chc� tego wi�cej s�ucha�.
- Clary.
�agodno�� w g�osie Hodge�a a� zabola�a Clary. Dziewczyna odwr�ci�a si� powoli i
spojrza�a na niego. Pomy�la�a, �e to dziwne, �e z tymi siwymi w�osami i bliznami na
twarzy
wygl�da du�o starzej ni� jej matka. A jednak kiedy� oboje byli m�odymi lud�mi,
razem
wst�pili do Kr�gu, znali Valentine�a.
- Moja matka by nie� - Ju� nie by�a pewna, czy dobrze zna Jocelyn. Matka sta�a si�
dla niej obc� osob�, k�amczuch� ukrywaj�c� sekrety. Czego by nie zrobi�a?
- Twoja matka opu�ci�a Kr�g � powiedzia� Hodge. Nie ruszy� w jej stron� , tylko
patrzy� na ni� ptasim nieruchomym wzrokiem. � Gdy si� zorientowa�a, jak ekstremalne
sta�y
si� pogl�dy Valentine�a, gdy ju� wiedzieli�my do czego si� szykuje, wielu z nas
odesz�o.
Lucian pierwszy. To by� cios dla Valentine�a. Przyja�nili si�. � Hodge pokr�ci�
g�ow�. �
Potem Michael Wayland. Tw�j ojciec, Jace.
Jace uni�s� brew, ale si� nie odezwa�.
- Inni pozostali lojalni. Pangborn, Blackwell, Lightwoodowie�
- Lightwoodowie? Masz na my�li Roberta i Maryse? � Jace wygl�da� na
wstrz��ni�tego. � A ty? Kiedy ty odesz�e�?
- Nie odesz�am � odpar� cicho Hodge. � Oni te� nie. Za bardzo bali�my si� tego, co
on
mo�e zrobi�. Po Powstaniu lojali�ci tacy jak Pangborn i Blackwell uciekli. My
zostali�my i
wsp�pracowali�my z Clave. Podali�my im nazwiska. Pomogli�my wytropi� zbieg�w.
Dzi�ki
temu mogli�my liczy� na �agodniejsz� kar�.
- �agodniejsz�?
Hodge dostrzeg� szybkie spojrzenie Jace�a.
- My�lisz o przekle�stwie, kt�re mnie tutaj trzyma, prawda? Zawsze zak�ada�e�, �e
to
czar zemsty rzucony przez gniewnego demona albo czarownika. Pozwala�em ci tak
my�le�.
Ale to nie jest prawda. Kl�twa zosta�a rzucona przez Clave.
- Za przynale�no�� do kr�gu? � zapyta� Jace z wyrazem zdumienia na twarzy.
- Za to, �e nie opu�ci�em go przed Powstaniem.
- Ale Lightwoodowie nie zostali ukarani � zauwa�y�a Clary. � Dlaczego? Zrobili to
samo co pan.
- W ich wypadku wzi�to pod uwag� okoliczno�ci �agodz�ce. Byli ma��e�stwem, mieli
dziecko. Cho� nie jest tak, �e mieszkaj� na tej wysuni�tej plac�wce, daleko od
domu, z
w�asnej woli. Zostali�my tutaj wyp�dzeni, my troje. A raczej nas czworo. Alec by�
niemowl�ciem, kiedy opuszczali�my Szklane Miasto. Mog� je�dzi� do Idrisu wy��cznie
w
sprawach s�u�bowych i tylko na kr�tko. Ja nie mog� wraca� nigdy. Nigdy wi�cej nie
zobacz�
Szklanego Miasta.
Jacw wytrzeszczy� oczy. Zupe�nie, jakby patrzy� na swojego nauczyciela nowymi
oczami, pomy�la�a Clary, cho� to nie on si� zmieni�.
- Twarde prawo, ale prawo � zacytowa�.
- Ja ci� tego nauczy�em. � W suchym g�osie Hodge�a brzmia�a nuta rozbawienia. � A
teraz z kolei uczniowie przypominaj� mi w�asne lekcje. I s�usznie. � Wygl�da�,
jakby chcia�
opa�� na najbli�sze krzes�o, ale sta� prosto. W jego sztywnej postawie zosta�o co�
z �o�nierza,
kt�rym kiedy� by�.
- Dlaczego wcze�niej nie powiedzia� mi pan, �e moja matka by�a �on� Valentine�a �
zapyta�a Clary. - zna� pan jej nazwisko�
- Zna�em j� jako Jocelyn Farichild, a nie Jocelyn Fray � wyja�ni� Hodge. � A ty tak
si�
upiera�a�, �e nie wiesz nic o �wiecie Cieni. W ko�cu przekona�a� mnie , �e nie o
Jocelyn ,
kt�r� zna�em. A mo�e nie chcia�em w to uwierzy�? Nikt nie chcia� powrotu
Vlaentine�a. �
Znowu pokr�ci� g�ow�. � Gdy pos�a�em dzi� rano po Braci z Miasta Ko�ci, nie
spodziewa�em
si�, jakie b�dziemy mieli dla nich wie�ci. Kiedy Clave si� dowie, �e Valentine
wr�ci� i szuka
Kielicha, zrobi si� wielkie poruszenie. Mam tylko nadzieje, �e nie dojdzie do
naruszenia
Porozumie�.
- Zaorze si�, �e Valentine�owi by si� to spodoba�o � wtr�ci� Jace. � Ale dlaczego
tak
bardzo zale�y mu na kielichu?
Twarz Hodge�a poszarza�a.
- Czy to nie oczywiste? Chce utworzy� armi�.
- Kolacja! � W drzwiach biblioteki sta�a Isabelle z �y�k� w r�ce. � Przepraszam,
je�li
przeszkadzam.
- Dobry Bo�e, nadesz�a chwila grozy � mrukn�� Jace.
Hodge te� wygl�da� na przera�onego.
- Ja� ja� ja zjad�em bardzo obfite �niadanie � wymamrota�. � To znaczy lunch. Nie
dam rady nic w siebie wcisn��
- Wyla�am zup� � oznajmi�a Isabelle. � Zam�wi�am chi�szczyzn� na mie�cie.
Jace zeskoczy� z ��ka i si� przeci�gn��.
- �wietnie. Umieram z g�odu.
- Mo�e jednak uda mi si� zje�� odrobin� � wykrztusi� Hodge.
- Oboje jeste�cie beznadziejnymi k�amcami � stwierdzi�a ponuro Isabelle. � Wiem, �e
nie lubicie, jak gotuje�
- Wi�c przesta� gotowa� � poradzi� jej rozs�dnie Jace. � Zam�wi�a� wo�owin� mu shu.
Wiesz, �e j� uwielbiam.
Isabelle wywr�ci�a oczami.
- Tak, jest w kuchni.
- Super. � Mijaj�c Isabelle zmierzwi� jej w�osy.
Hodge te� si� zatrzyma� i poklepa� j� po ramieniu. Potem zabawnie sk�oni� g�ow� w
przepraszaj�cym ge�cie i wyszed� na korytarz. Czy na pewno kilka minut temu Clary
dostrzeg�a w nim ducha dawnego wojownika?
Isabelle odprowadzi�a ich obu wzrokiem, obracaj�c �y�k� w palcach poznaczonych
bliznami.
- Naprawd� jest? � spyta�a Clary.
- Kto kim? � zapyta�a Isabelle.
- Jace. Naprawd� jest strasznym k�amc�?
Dopiero teraz Isabelle spojrza�a na Clary.
- Wcale nie jest k�amc�. Nie w wa�nych sprawach. Powie ci najstraszniejsz� prawd�,
ale nie b�dzie k�ama�. � Po chwili doda�a cicho: - Dlatego na og� lepiej o nic go
nie pyta�,
je�li nie jeste� pewna, czy chcesz us�ysze� odpowied�.
***
Kuchnia by�a ciep�a, pe�na �wiat�a i s�odko-s�onego aromatu chi�szczyzny. Zapach
przypomina� Clary dom. Patrzy�a na sw�j talerz, bawi�a si� widelcem i unika�a
zerkania na
Simona , kt�ry gapi� si� na Isabelle oczmi bardziej szklanymi ni� u kaczki po
peki�skim.
- My�l�, �e to nawet romantyczne � stwierdzi�a Isabelle.
- Co? � Zapyta� Simon, natychmiast czujny.
- Ta historia z matk� Clary. � Jace i Hodge ju� j� o wszystkim poinformowali.
Pomin�li jedynie szczeg�, �e Lightwoodowie te� nale�eli do Kr�gu i Clave na
wszystkich
na�o�y�o kl�tw�. � By�a �on� Valentine�a, a teraz on zmartwychwsta� i jej szuka.
Mo�e chce,
�eby znowu byli Razem?
- W�tpi�, �eby w tym celu wysy�a� Po�eracza do jej domu. � odezwa� si� Alec.
Zjawi� si� w kuchni kiedy podano jedzenie. Nikt nie byta�, gdzie by�, a on sam te�
nie
pr�bowa� si� t�umaczy�. Siedzia� obok Jace�a, naprzeciwko Clary, i starannie omija�
j�
wzrokiem.
- Fakt, �e nie taki by�by m�j pierwszy krok � zgodzi� si� Jace. � Najpierw s�odycze
i
kwiaty, potem list z przeprosinami, a dopiero p�niej hordy �ar�ocznych demon�w. W
takiej
w�a�nie kolejno�ci.
- Mo�e wcze�niej pos�a� jej s�odycze i kwiaty � powiedzia�a Isabelle. � Nie wiemy.
- Isabelle, ten cz�owiek �ci�gn�� na Idris lawin� zniszczenia, jakiej ten kraj
nigdy nie
widzia�, wys�a� Nocnych �owc�w przeciwko Podziemnym i sprawi�, �e ulice Szklanego
Miasta sp�yn�y krwi� � cierpliwie wyja�ni� Hodge.
- Z�o jest ekscytuj�ce � rzuci�a Isabelle
Simon przybra� gro�n� min�, ale speszy� si�, kiedy zobaczy�, �e Clary na niego
patrzy.
- Wi�c dlaczego Valentine tak bardzo pragnie tego Kielicha i dlaczego s�dzi, �e
mama
Clary go ma? � zapyta�.
- M�wi� pan, �e Valentine chce stworzy� armi� Nocnych �owc�w � zwr�ci�a si� Clary
do Hodge�a. � Mo�na w tym celu u�y� Kielicha?
- Tak.
- Valentine po prostu podejdzie do jakiego� go�cia na ulicy i zmieni go w Nocnego
�owc�, korzystaj�c z Kielicha? � Simon pochyli� si�. � Na mnie tez by podzia�a�o?
Hodge zmierzy� go d�ugim spojrzeniem.
- Mo�liwe � odpar� w ko�cu. � Ale najprawdopodobniej jeste� ju� za stary. Kielich
dzia�a na dzieci. Na doros�ych nie b�dzie mia� �adnego wp�ywu albo od razu go
zabije.
- Armia dzieci.
- Dzieci szybko rosn� � zauwa�y� Jace. � Za kilka lat sta�yby si� si�� , kt�rej
trzeba by
stawi� czo�o.
- Zmieni� band� dzieciak�w w wojownik�w� - Simon si� zamy�li�. � Sam nie wiem
s�ysza�em o gorszych rzeczach. Nie rozumiem, po co tyle zachodu, �eby ukry� przed
nim
Kielich.
- Pomijaj�c taki drobiazg, �e Valentine bez w�tpienia wykorzysta�by swoj� armi�,
�eby zaatakowa� Clave. Problem polega na tym, �e nielicznych da si� zmieni� w
Nefilim �
wyja�ni� Hodge. � Wi�kszo�� ludzi nie prze�y�a by transformacji. Kandydat�w trzeba
najpierw dok�adnie sprawdzi�, wybra� obdarzonych najwi�ksz� si�� i wytrzyma�o�ci�.
Ale
Valentine nie zawraca�by sobie tym g�owy. U�y�by Kielicha wobec ka�dego dziecka,
kt�re
wpad�o by mu w r�ce, i sformu�owa� armi� z dwudziestu procent ocala�ych.
Alec patrzy� na nauczyciela z takim samym przera�eniem, jak Clary.
- Sk�d wiesz, �e by to zrobi�? � spyta�.
- Bo taki mia� plan, kiedy by� w Kr�gu. Twierdzi�, �e to jedyny spos�b, �eby
stworzy�
si�� potrzebn� do obrony naszego �wita.
- Ale to by�oby morderstwo. � Isabelle by�a zielona na twarzy. � On planowa�
zabijanie dzieci.
- M�wi�, �e przez tysi�ce lat dbali�my o bezpiecze�stwo tego �wiata, wi�c nadesz�a
pora, �eby teraz ludzie sp�acili d�ug � powiedzia� Hodge.
- W�asnymi dzie�mi? � zapyta� z p�on�c� twarz� Jace. � To wbrew wszelkim naszym
zasad� i przysi�gom. Mamy przecie� broni� bezbronnych, strzec ludzko��
Hodge odsun�� talerz.
- Valentine jest szalony. B�yskotliwy, ale szalony. Nie obchodzi go nic opr�cz
zabijania demon�w i Podziemnych. Nic opr�cz oczyszczenia �wiata. Po�wi�ci�by dla
sprawy
w�asnego syna i rozumia�by , �e kto� inny za nic tego nie zrobi.
- Mia� syna? � zainteresowa� si� Alec.
- M�wi�em w przeno�ni � odpar� Hodge, si�gaj�c po chusteczk�. Wytar� czo�o i
schowa� j� do kieszeni. R�ka lekko mu dr�a�a. � Kiedy sp�on�a jego posiad�o��,
s�dzona, �e
sam pod�o�y� ogie�, �eby nie przesz�a wraz z kielichem w r�ce Clave. W zgliszczach
znaleziono ko�ci Valentine�a i jego �ony.
- Ale moja matka prze�y�a � odezwa�a si� Clary. � Nie zgin�a w tamtym po�arze.
- I zadaje si�, �e Valentine r�wnie� ocala� � stwierdzi� Hodge. � Clave nie b�dzie
zadowolone, �e zosta�o oszukane. Co wa�niejsze b�dzie chcia�o odzyska� Kielich. Ale
przede
wszystkim musi si� postara�, �eby Valentine go nie zdoby�.
- A ja uwa�am, �e najpierw musimy odszuka� matk� Clary � o�wiadczy� Jace. � I
znale�� Kielich, zanim dostanie go Valentine.
Plan spodoba� si� Clary, ale Hodge mia� tak� min� jakby Jace zaproponowa�
do�wiadczenie z nitrogliceryn�.
- Wykluczone.
- Wi�c co mamy robi�?
- Nic. Najlepiej zostawi� wszystko wyszkolonym i do�wiadczonym Nocnym �owc�.
- Ja jestem wyszkolony. � Przypomnia� Jace. � I do�wiadczony.
- Wiem, �e nadal jeste� dzieckiem albo prawie. � Ton Hodge�a by� twardy, niemal
ojcowski.
Jace spojrza� na niego spod przymru�onych powiek. D�ugie rz�sy rzuci�y cie� na
wydatne ko�ci policzkowe. U kogo� innego by�aby to nie�mia�a, wr�cz przepraszaj�ca
mina,
ale jego twarzy nada�a gro�ny wyraz.
- Nie jestem dzieckiem.
- Hodge ma racj� � odezwa� si� Alec. Patrz�c na Jace�a z trosk�, a nie, jak
wi�kszo��
ludzi, ze strachem. � Valentine jest niebezpieczny. Wiem, �e jeste� dobrym Nocnym
�owc�,
pewnie najlepszym w naszym wieku, ale on jest najlepszy ze wszystkich, jacy
kiedykolwiek
istnieli. Pokonanie go wymaga�o ci�kiej walki.
- W�a�ciwie nie zosta� pokonany � wtr�ci�a Isabelle. � Przynajmniej na to wygl�da.
- Ale ze wzgl�du na Porozumienia nie ma tu nikogo opr�cz nas � zauwa�y� Jace. �
Je�li czego� nie zrobimy�
- Zrobimy � zapewni� Hodge. � Jeszcze dzi� wy�l� wiadomo�� do Clave. Je�li tak
zdecyduj�, mo�e nawet jutro pojawi si� tu oddzia� Nefilim. Ty ju� swoje zrobi�e�.
Oni zajm�
si� reszt�.
- Nie podoba mi si� to � o�wiadczy� Jace. Jego oczy nadal si� jarzy�y.
- Nie musi ci si� podoba� � powiedzia� Alec. � Wystarczy, �e si� zamkniesz i nie
zrobisz nic g�upiego.
- A co z moj� matk�? � zapyta�a Clary. � Ona nie mo�e czeka�, a� zjawi si� jaki�
przedstawiciel Clave. Valentine j� przetrzymuje tak powiedzia� Pangborn i
Blackwell, i mo�e
j�� - Nie potrafi�a wykrztusi� s�owa �torturowa�, ale wiedzia�a, �e nie tylko ona o
tym
my�li. Nagle wszyscy przy stole zacz�li unika� jej spojrzenia.
Z wyj�tkiem Simona.
- Skrzywdzi� � doko�czy� za ni�. � Ale tamci wspomnieli r�wnie�, �e jest
nieprzytomna i �e Valentine nie jest zadowolony z tego powodu. Zdaje si�, �e czeka,
a� ona
si� obudzi.
- Na jej miejscu pozosta�abym nieprzytomna � wymamrota�a cicho Isabelle.
- Ale to mo�e sta� si� w ka�dej chwili. � Clary podnios�a g�os. � S�dzi�am, �e
Clave
przysi�g�o broni� ludzi. Czy ju� dawno nie powinni przyby� tutaj Nocni �owcy? Nie
powinni
jej szuka�?
- By�oby �atwiej, gdyby mieli cho� najmniejsze poj�cie, gdzie szuka� � warkn��
Alec.
- Ale my mamy � rzek� Jace.
- Tak? � Clary spojrza�a na niego zaskoczona. � Gdzie?
- Tutaj. � Jace pochyli� si� i i dotkn�� palcami jej skroni, tak delikatnie, �e na
twarz
Clary wype�z� rumieniec. � Wszystko, co potrzebujemy wiedzie�, jest w twojej
g�owie, pod
tymi �adnymi rudymi lokami.
Clary odruchowo dotkn�a w�os�w.
- Nie s�dz�
- Wi�c co zamierzasz zrobi�? � spyta� Simon ostrym tonem. � Otworzy� jej g�ow�,
�eby zajrze� do �rodka?
Oczy Jace�a zab�ys�y, ale g�os brzmia� spokojnie.
- Nie. Cisi Bracia mog� wydoby� z niej wspomnienia.
- Nienawidz� Cichych Braci. � Isabelle a� si� wzdrygn�a.
- A ja si� ich boj� � wyzna� szczerze Jace. � To nie to samo.
- M�wi�e�, zdaje si�, �e to bibliotekarze � przypomnia�a sobie Clary.
- Bo s� bibliotekarzami.
Simon zagwizda�.
- Cisi Bracia to archiwi�ci, ale nie tylko � wtr�ci� Hodge. M�wi� takim tonem,
jakby
zaczyna� traci� cierpliwo��. � �eby wzmocni� umys�, postanowili przyj�� na siebie
najsilniejsze runy, jakie kiedykolwiek stworzono. Ich moc jest tak wielka, �e� -
Urwa�, a
Clary us�ysza�a w g�owie g�os Aleca �Okaleczaj� si�. � Zniekszta�ca ich cia�a. Oni
nie s�
wojownikami w tym sensie, jak Nocni �owcy. Wykorzystuj� pot�g� umys�u, a nie si��
fizyczn�.
- Potrafi� czyta� w my�lach?- spyta�a cicho Clary.
- Mi�dzy innymi. Nale�� do pogromc�w demon�w budz�cych najwi�kszy strach.
- Sam nie wiem � odezwa� si� Simon. � Nie wydaje si� to takie straszne. Wola�bym,
�eby kto� pogrzeba� mi w g�owi�, ni� j� uci��.
- Wi�c jeste� wi�kszym idiot�, ni� wygl�dasz � stwierdzi� Jace, patrz�c na niego z
pogard�.
- Jace ma racj� � popar�a Isabelle. � Cisi Bracia przyprawiaj� mnie o g�si� sk�rk�.
Hodge zacisn�� w pi�� le��c� na stole r�k�.
- S� bardzo pot�ni � powiedzia�. � Chodz� po omacku i nie m�wi�, ale potrafi�
otworzy� umys� cz�owieka tak, jak rozbija si� orzech. I zostawi� go samego,
krzycz�cego w
ciemno�ci, je�li uznaj�, �e tak trzeba.
Clary spojrza�a przera�ona na Jace�a.
- Chcesz mnie odda� w ich r�ce?
- Chc�, �eby ci pomogli. � Jace nachyli� si� nad sto�em, tak �e widzia�a
ciemniejsze
bursztynowe plamki w jego jasnych oczach. � Mo�e nie b�dziemy szuka� Kielicha.
Zajmie
si� tym Clave. Ale to, co jest w twojej g�owie, nale�y do ciebie. Kto� ukry� tam
sekrety,
kt�rych sama nie potrafisz wydoby�. Nie chcesz pozna� prawdy o w�asnym �yciu?
- Nie chc� nikogo w mojej g�owie � odpar�a s�ono Clary. Widzia�am, �e Jace ma
racj�,
ale my�l o zdaniu si� na �ask� istot, kt�re nawet Nocni �owcy uwa�ali za straszne,
mrozi�a jej
krew w �y�ach.
- P�jd� z tob� � obieca� Jace. � I b�d� przy tobie przez ca�y czas.
- Wystarczy. � Simon zerwa� si� od sto�u, czerwony z gniewu. � Zostaw j� w spokoju.
Alec zamruga�, jakby dopiero teraz go zauwa�y�. Odgarn�� z oczu w�osy i spyta� ze
zdziwieniem:
- Co ty tutaj jeszcze robisz, Przyziemny?
Simon go zignorowa�.
- Powiedzia�em: zostaw j� w spokoju.
Jace zmierzy� go d�ugim, �agodnym, ale zarazem jadowitym spojrzeniem.
- Alec ma racj� � przem�wi� w ko�cu. � Instytut ma obowi�zek udziela� schronienia
Nocnym �owc�, a nie ich ziemskim przyjacio�om. Zw�aszcza je�li nadu�ywaj�
go�cinno�ci.
Isabelle wsta�a i wzi�a Simona za rami�.
- Odprowadz� go.
Przez chwil� wydawa�o si�, �e Simon stawi op�r, ale on zauwa�y�, �e Clary patrzy na
niego i lekko kr�ci g�ow�. Podda� si� wi�c i, zachowuj�c dumn� min�, da� si�
wyprowadzi� z
kuchni.
Clary wsta�a od sto�u i oznajmi�a:
- Jestem zm�czona. Id� spa�.
- Prawie nic nie zjad�a�� - zaprotestowa� Jace.
- Nie jestem g�odna.
W holu by�o ch�odniej ni� w kuchni. Clary opar�a si� o �cian� i odci�gn�a koszulk�
przyklejon� do cia�a. W g��bi korytarza widzia�a oddalaj�ce si� sylwetki Isabelle i
Simona.
Wkr�tce wch�on�� je cie�. Gdy w milczeniu obserwowa�a tych dwoje, czu�a dziwne
�ciskanie
w �o��dku. Jak to si� sta�o, �e Simon trafi� pod skrzyd�a Isabelle? Na razie
ostatnie
wydarzenia nauczy�y Clary tego, �e bardzo �atwo jest straci� co�, co uwa�a�o si� za
dane na
zawsze.
***
Pok�j by� ca�y w z�ocie i bieli, �ciany l�ni�y jak polakierowane, sklepienie
znajduj�ce
si� wysoko w g�rze jarzy�o si� jak diament. Clary mia�a na sobie zielon� aksamitn�
sukienk�,
a w r�ku trzyma�a z�oty wachlarz. Kiedy spogl�da�a za siebie, jej g�owa wydawa�a
si� dziwnie
ci�ka z powodu upi�tego na czubku g�owy koka, z kt�rego wymyka�y si� niesforne
loki.
- Widzisz kogo� bardziej interesuj�cego ode mnie? � zapyta� Simon.
W jej �nie okaza� si� znakomitym tancerzem. Gdy prowadzi� j� w t�umie, czu�a si�,
jak
li�� niesiony przez nurt rzeki. By� ca�y ubrany na czarno, jak Nocny �owca, i ten
kolor
pasowa� do jego ciemnych w�os�w, ciemnej karnacji i bia�ych z�b�w. Jest przystojny,
pomy�la�a Clary ze zdziwieniem.
- Nie ma tu nikogo bardziej interesuj�cego od ciebie � zapewni�a go Clary. � Chodzi
o
samo miejsce. Jeszcze nigdy takiego nie widzia�am.
Obejrza�a si� znowu, kiedy mijali fontann� ustawion� po�rodku sto�u: ogromn�
srebrn� czar� z pos�giem syreny trzymaj�cej w r�ku naczynie, z kt�rego tryska�
szampan i
sp�ywa� po jej nagich plecach. Ludzie nape�niali kieliszki �miej�c si� i
rozmawiaj�c. Syrena
spojrza�a na Clary i u�miechn�a si� do niej, pokazuj�c bia�e z�by, ostre jak u
wampira.
- Witajcie w szklanym mie�cie � rozleg� si� g�os, kt�ry nie nale�a� do Simona.
Clary zobaczy�a, �e jej przyjaciel znikn��, a ona teraz ta�czy�a z Jace�em, ubranym
w
czarn� koszul� z tak cienkiej bawe�ny, �e prze�witywa�y przez ni� ciemne Znaki. Na
szyi mia�
br�zowy �a�cuch , a jego oczy i w�osy wygl�da�y na bardziej z�ote ni� zwykle.
Przysz�o jej do
g�owy, �eby namalowa� jego portret lekko zmatowion� z�ot� farb�, tak� jak na
rosyjskich
ikonach.
- Gdzie Simon? � zapyta�a, kiedy okr��yli fontanny szampana. Dostrzeg�a Isabelle i
Aleca, oboje w kr�lewskich b��kitach. Trzymali si� za r�ce jak Hansel i Goetel w
ciemnym
lesie.
- To miejsce dla �ywych � odpar� Jace. Jego d�onie by�y zimne. Czu�a je wyra�niej
ni�
r�ce Simona.
Zmru�y�a oczy.
- Co masz na my�li?
Jace nachyli� si�, muskaj�c wargami jej ucho. Jego usta wcale nie by�y zimne.
- Obud� si�, Clary � wyszepta�. � Obud� si�, obud� si�.
***

You might also like