Download as docx, pdf, or txt
Download as docx, pdf, or txt
You are on page 1of 5

- Zatem może opowiesz jak zaczęły się twoje podróże doktorze?

– Powiedziała siedząca na fotelu


szczupła kobieta. Ubrana była nietypowo jak na tamte czasy, bowiem w garnitur. Aktualnie trzymała
w dłoni żółty zeszyt w jednej dłoni oraz długopis w drugiej.

- No dobrze, od nauki na uniwersytecie czy jeszcze wcześniej? – odpowiedział schludnie ubrany


mężczyzna poprawiając swoje beżowe okulary.

Oboje znajdowali się w bardzo ładnie i komfortowo urządzonym pomieszczeniu. Wszelkie meble były
wykonane z mahoniu. Największe wrażenie robiły wysokie biblioteczki postawione aż do sufitu, całe
zapełnione książkami z przeróżnych dziedzin. Znajdywał się tu nawet aktualnie otwarty barek w
globusie.

- Tak, uniwersytet jest dobrym punktem zwrotnym w pana życiu. – pogodnie rzekła kobieta.

- No dobrze. – Mężczyzna wziął łyk whisky z lodem i kontynuował. – Po ukończeniu szkoły średniej,
rozpocząłem swój pierwszy kierunek studiów. Od zawsze interesowała mnie archeologia i badanie
historii. Niestety akurat na ten kierunek się nie dostałem ze względu na wzbudzone zainteresowanie
tymi tematami. W końcu łowcy skarbów coraz to bardziej się teraz bogacą Musiałem się więc
zadowolić swoim drugim wyborem, czyli Antropologią. Zajmuje się ona badaniem człowieka i jego
miejsca w społeczeństwie na przestrzeni dziejów…

- Tak doktorze, zgadza się. Nie musi pan tego tłumaczyć. Za to zapomniał pan o jednej ważnej rzeczy.

- A no tak. Oczywiście. Uczęszczałem do Marshall College w Bedford. Jest to miasteczko studenckie w


stanie Connecticut.

- Dobrze. – Pani zaczęła coś zapisywać w zeszycie, po czym dodała. – Pamiętam, że dostał się pan na
specjalne wyjazdy po tym kierunku.

- Tak, tak, potwierdzam. Na koniec ostatniego roku akademickiego mój profesor, a teraz dobry
znajomy – Doktor Leopold, znając moją fascynację do skamieniałości i antycznych przedmiotów
zaproponował mi uczestnictwo w jednej z jego wypraw. Wszystkie sprawy szkolne miały być
oczywiście usprawiedliwione, a i mi dałby lepszą ocenę na zakończenie semestru, co przełoży się na
dyplom. Od razu się na to zgodziłem, chociaż jeszcze nie wiedziałem gdzie będę jechał. Od razu po
tym zadzwoniłem telefonem z kampusu do swojej już Świętej Pamięci matuli. – przerwał mowę by
wziąć łyk, co wykorzystała kobieta.

- No dobrze, musiał być pan bardzo dobrym uczniem, żeby zaoferować panu taką podróż. Gdzie
wyjechaliście?

- Wtedy to było… Hmm, Amazonia? Libia… Texas? Nie moment, bliżej Amazonii. Już pamiętam.
Pojechaliśmy na wykopaliska w Uxmalu. Jest to starożytne miasto Majów w Meksyku.

- Co tam takiego robiliście?

- Dla normalnego, nazwijmy tak, człowieka nie było tam nic ciekawego. Chodzenie z łopatą w
niesamowitym skwarze i próby znalezienia jakiegoś kamyczka pod ziemią bądź piachem. Lecz dla
mnie było to o wiele, wiele ważniejsze. Znalazłem tam swój pierwszy antyczny wazon. Znajduje się
teraz w Meksykańskim Muzeum Starożytnej Kultury, o ile go nie przewieźli do Ameryki.

- Czy na wykopaliskach działo się coś… Jakby to nazwać, niespotykanego? – zapytała kobieta lekko
podnosząc brwi.

- Oczywiście! Znaleziska jakie…


- Nie to miałam na myśli. Pytałam bardziej o zjawiska nadprzyrodzone. – przerwała mężczyźnie
kobieta, której plakietka z napisem „Doktor J. Williams” rzuciła się w oko opowiadającemu.

- Ah, nie. Nie przypominam sobie. Takie zjawiska wydarzyły się tylko raz. – zaniepokojony
odpowiedział

- Jeśli czuje się pan gotów, panie Jones, to możemy przejść już do tej części. – odpowiedziała pani
doktor.

- Myślę, że możemy. W końcu dlatego się tu spotkaliśmy. Było to dawno, po powrocie z mojej
pierwszej wyprawy, wpadłem w natłok kolejnych. Jedną nawet organizowałem, lecz było to ciężkie
bez dyplomu z archeologii. Dlatego po kilku latach przerwy wróciłem na studia. Z wieloma
rekomendacjami nie miałem już problemu z dostaniem się na archeologię, a i ukończenie roku było
proste. Z większością profesorów się już znałem i chociaż nauki miałem sporo, to przeskoczyłem
jeden rok dzięki odpowiednim egzaminom. Muszę przyznać, że to dziwne uczucie znać i widzieć błędy
w podręcznikach dzięki własnej wiedzy i doświadczeniach. W każdym razie skończyłem kierunek
archeologii i chciałem wyruszyć w dalsze podróże.

Niestety wtedy zmarła moja matka. Ten etap mam już za sobą spokojnie. – zapewnił Stan
panią doktor, by trzymać się tematu. Ten kierunek spraw mieli już dawno obgadany, a archeolog był
o te kwestie spokojniejszy. – Kontynuując, wydałem własną książkę pod tytułem „Historia
Najcenniejszych Dobytków Znanej Nam Historii”. Opowiadała ona o wielu artefaktach oraz antykach,
wraz z datą znalezienia i aktualną na czas wydania książki lokalizacją, czyli głównie muzea. Większość
z nich widziałem, a kilka nawet sam znalazłem.

Książka zapewniła mi środki na dalsze podróże. Wybierałem się z zespołami między innymi do
Sabraty w Libi, Pleuronu w Grecji, a nawet w Maczupikczu w Peru. Aczkolwiek najdłuższa i ostatnia z
tych spoza kraju odbyła się w Egipcie. To była jedyna podróż kiedy się cofnąłem przed następnym
krokiem w przeszłość i jedyny kiedy zrezygnowałem. Pamiętam z tamtych dni wiele rzeczy. Badaliśmy
jedną z piramid, niedaleko frontu wojny, bowiem było to w 191X. Spędziłem tam z ekipą dobre dwa
miesiące. Co prawda dwa tygodnie wcześniej mieliśmy wracać i zakończyć ekspedycję, lecz, no
niestety nie… - Stan przerwał na moment by popić whisky i zebrać myśli – zostaliśmy dłużej, ponieważ
doszła do nas wiadomość o jednym z oddziałów armii, którym wybrano tą drogę na dalszy front.

Poznałem tam wiele ciekawych osób, w tym pewnego Mieszka, z którym okazjonalnie
koresponduje do dzisiejszych czasów. Był on niby zwykłym żołnierzem, lecz bardzo przyjemnie się z
nim rozmawiało i stał się moim przyjacielem. […]

Lecz po paru dniach podążyli szlakiem dalej, na wojnę. Mimo moich przewidywań, jak się
zakończą ich podróże, wielu o dziwo przeżyło. Również ku memu zaskoczeniu opuszczali nas nawet,
jakby to nazwać… no chyba po prostu weseli. W ramach podziękowań zostawili nam nawet skrzynię
zapasów, dzięki czemu mogliśmy kontynuować dalsze wykopaliska.

Mimo niespodziewanego przedłużenia wykopalisk, większość osób… ech, niestety pozostała.


W końcu dostaliśmy się do głębszych podziemi piramidy i skarbca. Pułapki wymyślone przez dawnych
architektów były misterne, lecz moja ciekawość je przezwyciężyła. Znaleźliśmy w najgłębszym
pomieszczeniu wiele niesamowitych skarbów. Jedne ze szczerego złota, inne z platyny, a jeszcze inne
z rzadkich minerałów. Kilka z nich zabraliśmy na datowanie i badania na zewnątrz… To był błąd.

Kilka z nich zbadaliśmy i spisaliśmy dokumentacje. Wieczorem zadowoleni polaliśmy sobie


Francuskiego Szampana i trochę świętowaliśmy. Lecz następnego poranka coś było nie tak. Kilka osób
zniknęło z naszego obozu… Był dopiero świt, a w południe chodziliśmy na wykopaliska. Przez myśl
przeszła mi myśl, że wrócili do piramidy, by ukraść coś co się da, lecz znając te osoby było to mało
prawdopodobne – nerwowo przełknął ślinę Stan - Jednak ja oraz wtedy już, hah, Doktor Jones, mój
dobry kompan i przyjaciel, poszliśmy do środka by poszukać reszty.

- Doktor Jones? Niech pan mi powie, czy dobrze myślę, że ma Pan na myśli Doktora Henry
Jonesa? O nim na poprzednich sesjach Pan nie wspominał. – Przerwała kobieta, by po części
rozładować napięcie związane z historią piramidy.

- Ah, tak. Tak jak powiedziałem to mój kompan podróży. Odbyliśmy kilka wspólnych
ekspedycji. Zbieżność nazwisk to akurat przypadek. Poznaliśmy się na uniwersytecie, gdy szukałem
kolejnej sposobności na podróż. – Powiedział już spokojniejszy bohater naszej historii.

- Dobrze, rozumiem. – Rzekła Doktor Williams i znów coś zapisała w zeszyciku – Chce pan
wrócić do opowieści o piramidzie?

- Tak, tak, lepiej w końcu mieć to za sobą. Więc poszliśmy razem do katakumb by znaleźć
resztę… No i znaleźliśmy. W skarbcu pojawiły się jakieś drzwi, bądź po prostu przejście dalej,
wyglądało tak jakby stało tam od zawsze. Było wyrzeźbione w ścianach, nie możliwe by go nie było
wczoraj… a jednak tam się znajdowało. Realistyczne jak wszystko inne dookoła nas.

Wtedy zobaczyłem jednego z naszych kompanów, lekko się trząsł, lecz nie myślałem, że
będzie niebezpieczny, czy coś… Dotknąłem lekko jego ramienia, a on… Gwałtownie się odwrócił i
mnie trzepnął, że aż się przewróciłem. Jego twarz była cała podrapana, on chyba… - zatrzymał się na
chwilę nasz profesor i przełknął ślinę. Jego źrenice się lekko zawęziły z przerażenia przywoływanych
wspomnień. – On nie miał warg, krwawiła mu skóra nad zębami, z których sączyła się spieniona ślina.
W oczach jego… widziałem całkowity obłęd. Chciał się rzucić na mnie, lecz Doktor Williams mnie
obronił i trzepnął go swoim biczem. Pomógł mi wstać i od razu chcieliśmy uciekać.

Przeszkodził nam inny członek naszej wyprawy. A przynajmniej to coś kiedyś było członkiem,
jego kark był skręcony, a głowa… Ah, głowa jego luźno wisiała, przyczepiona luźną szyją do ciała.
Mimo tego wszystkiego miał otwarte na oścież oczy, całe czarne. Cofnęliśmy się kawałek, oboje
przerażeni, lecz Henry szybko odzyskał zmysły i zimną krew. Chciał go przepchnąć, lecz tamten…
opętany, żwawo się odsunął. Wtedy jego usta się ruszyły, lecz głos zabrzmiał z każdej strony.
Powiedział nam coś o… chyba przeznaczeniu, że świat będzie płonął… Nie jestem już pewien. Kazał
swoim „pionkom” nas zaatakować i złapać. Miał na myśli oczywiście resztę naszych zaginionych
towarzyszy.

Całe szczęście udało się na czas Henremu go przewrócić, ja zaś chwyciłem swój dynamit do
awaryjnego torowania przejść. Przydaje się, nie raz już mnie zasypało w komnacie. Wybiegając
podpaliłem go i wepchnąłem między piaskowe cegły budujące te katakumby i tuż za Henrym
wybiegłem z piramidy. Usłyszeliśmy wybuch za nami i cały korytarz runął. Jakikolwiek duch czy
monstrum tam było, jego plany spalenia świata zostały tymczasowo zatrzymane. Ufff… - odetchnął
powoli Stan. Był zadowolony i już bardziej rozluźniony. Czuł, że po tym razie ta historia już na nim nie
robi aż takiego wrażenia jak niegdyś.

- Dobrze, jestem z Pana dumna. Przy pierwszych próbach, ta historia doprowadzała pana do
histerii. Cieszę się, że przeszedł pan tą próbę i już spokojnie reaguje na te zdarzenia. – Pani doktor
zadowolona poklepała Jonesa po ramieniu i coś dopisała, wyraźnie zadowolona.

- Również cieszę się, że dałem radę. Oczywiście z Pani pomocą. Kontynuować dalej tą
historię?
- Mamy jeszcze trochę czasu. – Powiedziała terapeutka patrząc na zegarek na ręku. – Ktoś
inny został w obozie?

- Tak, jak wróciliśmy zdyszani biegiem, spytali co się stało. Jednocześnie odpowiedzieliśmy, że
zdarzył się „wypadek przy pracy”. Nie wspomnieliśmy nic a nic o opętaniu, a gdy spytali czy
znaleźliśmy resztę, stwierdziliśmy, że nie zdążyliśmy nikogo znaleźć, chociaż zajrzeliśmy gdzie się dało.
Uznano ich zatem za zbiegów. Po tym wszystkim nic po nas nie było przy tej piramidzie. Uznaliśmy, że
pora jak najprędzej wracać.

Po powrocie do Ameryki spędziłem kilka tygodni, może miesięcy w starej rodzinnej


posiadłości, aktualnie należącej do mojego kuzyna. Lecz w końcu postanowiłem się wyprowadzić i
zacząć żyć spokojniej, po swojemu. Złożyłem papiery do uniwersytetu na miejsce profesora. To samo
korespondencją doradziłem Doktorowi Henremu Jonesowi. Stwierdził, że może za parę lat się
zdecyduje, lecz jak na razie chce odkryć jak najwięcej niezbadanych czeluści starożytnych budowli,
póki może.

W ten sposób jako profesor Sztuki i Dzieł Antycznych, oraz Fosylii Wymarłych Organizmów,
zacząłem swoją pracę na starym dobrym uniwerku. Przez kilka następnych lat napisałem też i
obroniłem Doktorat. Udało mi się też wybrać na kilka wycieczek z najlepszymi uczniami i starymi
znajomymi. Teraz już na bliższe tereny, głównie do Teksasu, ale też i do Wielkiego Kanionu Kolorado.

[…] Możliwa wersja z tym, że zaprosiłem Mieszka do siebie lub na odwrót, niedługo spotkanie
coś w ten deseń […]

- No dobrze, doktorze obawiam się, że zakończył się nam czas na dzisiaj. Mam za to do pana
pytanie, czy pisze pan profesor nadal swój Dziennik Zdarzeń?

- Ah, oczywiście, jestem w połowie swojego trzeciego dziennika. Jest bardzo ważny, dlatego
mam go przy sobie, chce Pani zobaczyć? – spytał Stan wyciągając rękę po swoją torbę na ramie.

- Nie, nie będzie to konieczne. A kontakty z kuzynem? Caden Wilson, jak dobrze kojarzę.

- No, tak, tak, nie jest najlepiej. Martwię się trochę o niego, ostatnio skakał z samolotu na
spadochronie dla kolejnej dawki adrenaliny. Tak jak Pani zalecała, staram się nim tak nie przejmować,
w końcu sam wie co robi. Kontakt może nie jest najlepszy ale to rodzina, w sumie moja jedyna na ten
moment.

- Rozumiem, no dobrze doktorze, odprowadzić pana do drzwi? – spytała pani Williams


kończąc zapisek i zamykając zeszycik.

- Jeśli pani chce, to chętnie. – powiedział po czym wstał po swoją torbę. Wziął również swoją
już pustą szklankę i zaniósł na blat w pomieszczeniu przy wejściu.

- Standardowo zapisać spotkanie za dwa tygodnie? – spytała spokojnie otwierając drzwi

- Myślę, że tak, nie będzie problemu, jeśli porozmawiamy wtedy o rodzinie?

- Spokojnie, jestem tu dla pana, możemy rozmawiać o czym pan tylko chce.

Spokojnie pożegnali się i doktor Stan wyszedł na korytarz dosyć nowocześniej kamienicy. Po
zamknięciu drzwi widać było na nich tabliczkę z napisem „Doktor Terapeutka Szoku Kategorii Zjawisk
Niewyjaśnionych -==- Janet Williams”. Jones wyszedł z kamienicy i idąc spokojnie ulicą ku swojemu
mieszkaniu wesoło patrzył ludzi biegnących za ciężarówką z lodami. Cieszył się, że nareszcie wyrzucił
swoje przeżycia i czuł się po tym wszystkim tylko silniejszy. Nareszcie Kamień z serca mu spadł, lecz
na jego miejsce wstąpiła ciekawość tych zjawisk, których jeszcze nikt nie wyjaśnił.

Idąc tak dumał rozmyślając o legendach, między innymi Arki Przymierza, Kryształowych
Czasek, Tarczy Przeznaczenia lub nawet dziwnych urywkach w historii na temat niektórych krucjat.
Wszelkie te rozmyślania przerwał mu zaś listonosz krzyczący i biegnący w jego stronę.

- Profesorze Jones! Panie profesorze! – krzyczał człowiek w niebieskim mundurku, w końcu


dobiegający do Stana.

- Tak? Skąd ten pośpiech? Coś się stało? – zapytał równie zaniepokojony jak i zaciekawiony
bohater.

- Mam dla pana telegram najwyższej wagi. Proszę, kazano mi dostarczyć go jak najprędzej,
wie pan. – Powiedział zdyszany listonosz i zaczął grzebać w swojej torbie. – Wie pan, kiedyś to tak nie
było. Teraz to wszyscy chcą wszystko na już. Normalnie już te sieci telefonowe to wszędzie się
pojawiły, jeszcze mi pracę zabiorą! Haha! O już mam, dosyć biadolenia to dla pana. – Wręczył
Stanowi zapieczętowaną kopertkę.

Stan Szybko przeczytał wiadomość. Ponoć Mieszko coś odkrył, bądź dowiedział się o czymś
nadprzyrodzonym w Gloucester. Ciężko było stwierdzić, bowiem wiadomość była wyraźnie pisana na
szybko. Miał się wyszykować, a gdy jego stary przyjaciel przyjedzie do miasta, wyruszą we wspólną
podróż. Ponoć bilet na pociąg był już kupiony, chociaż nie było napisane ani na kiedy ani z której
stacji.

Jones schował kartkę do kieszeni i założył swój kapelusz. Polecił listonoszowi dać znać Doktor
Williams, że odwołuje wizytę, dał mu dychę zaliczki i powiedział – To będzie ciekawa wycieczka.

You might also like