Professional Documents
Culture Documents
George R.R. Martin Ogień I Krew. cz.1
George R.R. Martin Ogień I Krew. cz.1
George R.R. Martin Ogień I Krew. cz.1
R.R. Martin
Ogień i krew cz. 1
Tytuł oryginału
Fire and Blood vol. 1
ISBN 978-83-8116-523-5
Fragment Podbój Aegona ukazał się pierwotnie w książce Świat Lodu i Ognia wydanej przez
Wydawnictwo Czwarta Strona (Poznań 2014).
Przedruk za zgodą Wydawnictwa Poznańskiego, Sp. z o.o.
Redakcja
Adriana Staniszewska
Wydanie 1
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem
wodnym (watermark).
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu
niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Spis treści
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Dedykacja
PODBÓJ AEGONA
RZĄDY SMOKA
WOJNY KRÓLA AEGONA I
TRZY GŁOWY MIAŁ SMOK
RZĄDY KRÓLA AEGONA I
SYNOWIE SMOKA
OD KSIĘCIA DO KRÓLA
POCZĄTKI RZĄDÓW JAEHAERYSA I
ROK TRZECH ŚLUBÓW
49 OD PODBOJU
NADMIAR WŁADCÓW
CZAS PRÓBY
ODNOWA SIEDMIU KRÓLESTW
NARODZINY, ŚMIERĆ I ZDRADA
ZA PANOWANIA JAEHAERYSA I
JAEHAERYS I ALYSANNE
ICH TRIUMFY ORAZ TRAGEDIE
DŁUGIE PANOWANIE JAEHAERYSA I ALYSANNE
POLITYKA, POTOMSTWO I BÓL
DZIEDZICE SMOKA
KWESTIA SUKCESJI
Dodatek
Rodowód Targaryenów
O autorze
O ilustratorze
Dla Lenore, Eliasa, Andrei i Sida
Moich pomocników z gór
PODBÓJ AEGONA
Maesterzy z Cytadeli, prowadzący kroniki dziejów Westeros, wykorzystują datę
Podboju Aegona jako punkt wyjściowy historii minionych trzystu lat. Daty uro-
dzin, śmierci, bitew oraz innych wydarzeń opatruje się skrótami o.P. (od Podbo-
ju) albo p.P. (przed Podbojem).
Prawdziwi uczeni zdają sobie sprawę, że podobnemu datowaniu daleko do
precyzji. Podbój Siedmiu Królestw przez Aegona Targaryena nie dokonał się
w jeden dzień. Od wylądowania Aegona do jego koronacji w Starym Mieście
minęły z górą dwa lata… a nawet wtedy Podbój jeszcze się nie skończył, ponie-
waż Dorne pozostało nieposkromione. Próby wcielenia Dornijczyków do króle-
stwa podejmowano sporadycznie przez cały okres panowania króla Aegona,
a także jego synów, co uniemożliwia ustalenie precyzyjnego czasu końca wojen
podbojowych.
Nawet wokół daty początku istnieją pewne nieporozumienia. Wielu błędnie
uważa, że panowanie króla Aegona I Targaryena zaczęło się dnia, gdy wylądo-
wał on u ujścia Czarnego Nurtu, pod trzema wzgórzami, na których później zbu-
dowano Królewską Przystań. Ale to nieprawda. Dzień Lądowania Aegona czcił
sam król oraz jego potomkowie, lecz Zdobywca liczył czas swego panowania od
dnia, gdy Wielki Septon Wiary koronował go i namaścił w Gwiezdnym Sepcie
Starego Miasta. Koronacja odbyła się dwa lata po Lądowaniu Aegona, długo po
tym, gdy wszystkie trzy wielkie bitwy wojen podbojowych zakończyły się zwy-
cięstwem. Wynika z tego, że większa część właściwego Podboju wydarzyła się
w latach 2–1 p.P. — przed Podbojem.
W żyłach Targaryenów płynęła czysta krew Valyrian, smoczych lordów ze
starożytnego rodu. Dwanaście lat przed Zagładą Valyrii (414 p.P.) Aenar Targa-
ryen sprzedał swe ziemie we Włościach i w Krainach Długiego Lata, po czym
przeniósł się ze wszystkimi żonami, bogactwem, niewolnikami, smokami, ro-
dzeństwem i kuzynami na Smoczą Skałę, posępną wyspiarską cytadelę zbudo-
waną u stóp dymiącej góry na wąskim morzu.
U szczytu swej potęgi Valyria była największym miastem w całym znanym
świecie, centrum cywilizacji. W obrębie jej błyszczących murów czterdzieści
potężnych rodów rywalizowało o władzę i chwałę na dworze i w radzie, na prze-
mian rosnąc w siły i tracąc je w bezkresnej, niekiedy subtelnej, a często gwał-
townej walce o dominację. Targaryenowie z pewnością nie zaliczali się do naj-
potężniejszych rodów smoczych lordów i rywale uznali ich ucieczkę za kapitula-
cję oraz dowód tchórzostwa. Jednakże dziewicza córka lorda Aenara, w czasie
późniejszym znana jako Daenys Marzycielka, przewidziała, że Valyrię zniszczy
ogień. Gdy po dwunastu latach Zagłada rzeczywiście nadeszła, ze wszystkich
smoczych lordów ocaleli jedynie Targaryenowie.
Smocza Skała przez dwa stulecia była najdalej wysuniętą na zachód placówką
Valyrii. Położenie pośrodku Gardzieli umożliwiało jej lordom blokadę Czarnej
Zatoki i pozwalało zarówno Targaryenom, jak ich bliskim sojusznikom, Velary-
onom z Driftmarku (pomniejszemu rodowi wywodzącemu się z Valyrii), wypeł-
niać skarbce mytem pobieranym od przepływających tamtędy kupców. Okręty
Velaryonów, a także innego sprzymierzonego z nimi valyriańskiego rodu, Celti-
garów ze Szczypcowej Wyspy, dominowały nad środkową częścią wąskiego mo-
rza, podczas gdy Targaryenowie władali niebem dzięki smokom.
Mimo to w ciągu pierwszego stulecia po Zagładzie Valyrii (słusznie zwanego
Stuleciem Krwi) ród Targaryenów z reguły łakomie spoglądał na wschód, nie na
zachód, i nie wykazywał większego zainteresowania sprawami Westeros. Ga-
emon Targaryen, brat i mąż Daenys Marzycielki, został lordem Smoczej Skały
po Aenarze Wygnańcu i stał się znany jako Gaemon Wspaniały. Po śmierci Ga-
emona władzę objęli jego syn Aegon i córka Elaena. Następnymi lordami byli
ich syn Maegon, jego brat Aerys, a następnie synowie Aerysa — Aelyx, Baelon
i Daemion. Potem władzę nad Smoczą Skałą objął Aerion, syn Daemiona, naj-
młodszego z trzech braci.
Aegon, znany historii jako Aegon Zdobywca i Aegon Smok, przyszedł na
świat na Smoczej Skale w roku 27 p.P. Był jedynym synem i drugim dzieckiem
lorda Smoczej Skały Aeriona i lady Valaeny z rodu Velaryonów, która po matce
również pochodziła z rodu Targaryenów. Aegon miał dwie siostry z prawego
łoża, starszą, Visenyę, i młodszą, Rhaenys. Smoczy lordowie z Valyrii od dawna
mieli w zwyczaju zawierać małżeństwa między rodzeństwem, celem zachowania
czystości krwi, Aegon jednak wziął za żony obie swe siostry. Zgodnie z tradycją
powinien poślubić tylko starszą, Visenyę, zawarcie ślubu również z Rhaenys
było czymś niezwykłym, choć nie bezprecedensowym. Niektórzy powiadają, że
Aegon z Visenyą ożenił się z obowiązku, z Rhaenys zaś z pożądania.
Jeszcze przed zawarciem małżeństwa wszyscy troje okazali się smoczymi lor-
dami. Z pięciu smoków, które przyleciały z Valyrii z Aenarem Wygnańcem, tyl-
ko jeden dożył czasów Aegona — ogromna bestia zwana Balerionem Czarnym
Strachem. Dwa pozostałe, które żyły w tym okresie — Vhagar i Meraxes —
były młodsze, wykluły się już na Smoczej Skale.
Według pospolitej legendy, często powtarzanej przez ignorantów, Aegon nig-
dy nie postawił stopy na westeroskiej ziemi, zanim wyruszył na Podbój, to jed-
nak nie może być prawdą. Wiele lat przedtem na jego rozkaz wyrzeźbiono i ude-
korowano Malowany Stół: potężnemu drewnianemu blatowi, długiemu na jakieś
pięćdziesiąt stóp, nadano kształt Westeros i namalowano na nim wszystkie lasy,
rzeki, miasta oraz zamki Siedmiu Królestw. Aegon z pewnością interesował się
zachodnimi ziemiami już na długo przed wydarzeniami, które doprowadziły do
wybuchu wojny. Istnieją też wiarygodne świadectwa potwierdzające, że Aegon
i jego siostra Visenya odwiedzili w młodości Cytadelę Starego Miasta, a także
polowali z sokołami na Arbor, jako goście lorda Redwyne’a. Mogli zawitać rów-
nież do Lannisportu, ale w tej sprawie relacje są sprzeczne.
Westeros w czasach młodości Aegona było podzielone na siedem swarliwych
królestw. Bardzo rzadko się zdarzało, by dwa albo trzy spośród tych królestw nie
toczyły ze sobą wojny. Rozległą, zimną i kamienistą północą władali Starkowie
z Winterfell. Nad pustyniami Dorne panowali książęta z rodu Martellów. Bogate
w złoto krainy zachodu należały do Lannisterów z Casterly Rock, żyzne Reach
do Gardenerów z Wysogrodu. Dolina, Paluchy i Góry Księżycowe były zaś do-
meną rodu Arrynów. Jednakże najbardziej wojowniczymi królami w czasach
Aegona byli dwaj, których ziemie leżały najbliżej Smoczej Skały — Harren
Czarny i Argilac Arogancki.
Ze swej wielkiej cytadeli zwanej Końcem Burzy królowie burzy z rodu Dur-
randonów władali ongiś całą wschodnią połową Westeros, od Przylądka Gniewu
aż po Zatokę Krabów, ich potęga jednak już od stuleci słabła. Od zachodu ziemie
te podskubywali królowie Reach, od południa nękali ich Dornijczycy, od strony
Tridentu i terenów położonych na północ od Czarnego Nurtu napierał zaś Harren
Czarny ze swymi żelaznymi ludźmi. Król Argilac, ostatni z Durrandonów, po-
wstrzymał na pewien czas schyłek swego państwa. Odparł najazd Dornijczyków
jeszcze jako chłopiec, przepłynął wąskie morze, by dołączyć do wielkiego soju-
szu przeciwko imperialistycznym „tygrysom” z Volantis, natomiast dwadzieścia
lat później zabił Garse’a VII Gardenera, króla Reach, w bitwie na Letnim Polu.
Argilac zestarzał się jednak, sławna czarna grzywa jego włosów posiwiała i stra-
cił biegłość we władaniu bronią.
Położonym na północ od Czarnego Nurtu dorzeczem władał krwawą ręką
Harren Czarny z rodu Hoare’ów, król wysp i rzek. Dziadek Harrena, Harwyn
Twardoręki, odebrał Trident dziadkowi Argilaca, Arrecowi, którego przodkowie
przed wiekami obalili ostatnich rzecznych królów. Ojciec Harrena poszerzył swe
władztwo dalej na wschód, aż po Duskendale i Rosby. Sam Harren większą
część swego długiego, blisko czterdziestoletniego panowania poświęcił na budo-
wę gigantycznego zamku nieopodal Oka Boga, ale ponieważ Harrenhal był już
prawie ukończony, żelaźni ludzie mogli poszukać nowych terenów do podbicia.
Żadnego króla w Westeros nie bano się bardziej niż Harrena Czarnego. Jego
okrucieństwo stało się legendarne we wszystkich Siedmiu Królestwach. Żaden
władca Westeros nie czuł się też bardziej zagrożony niż król burzy Argilac,
ostatni z Durrandonów — starzejący się wojownik niemający żadnego dziedzica
poza dziewiczą córką. Dlatego król Argilac zwrócił się do Targaryenów ze Smo-
czej Skały, oferując lordowi Aegonowi rękę swej córki wraz ze wszystkimi zie-
miami na wschód od Oka Boga aż po Czarny Nurt w charakterze posagu.
Aegon Targaryen wzgardził propozycją króla burzy. Przypomniał mu, że ma
już dwie żony i nie potrzebuje trzeciej. Natomiast krainy oferowane jako posag
już od z górą pokolenia należały do Harrenhal i Argilac nie mógł mu ich oddać.
Stary król burzy najwyraźniej zamierzał wykorzystać Targaryenów jako ciągną-
cy się wzdłuż Czarnego Nurtu bufor, oddzielający jego ziemie od posiadłości
Harrena Czarnego.
Lord Smoczej Skały przedstawił inną ofertę. Przyjmie wymienione przez Ar-
gilaca ziemie, jeśli król burzy odda mu również Hak Masseya oraz lasy i równi-
ny ciągnące się na południe od Czarnego Nurtu, aż po Wendwater i górny bieg
Manderu. Pakt przypieczętowałoby małżeństwo córki króla Argilaca z Orysem
Baratheonem, który od dziecka był przyjacielem i obrońcą lorda Aegona.
Argilac Arogancki z gniewem odrzucił te warunki. Szeptano, że Orys Bara-
theon jest przyrodnim bratem lorda Aegona, pochodzącym z nieprawego łoża.
Król burzy nie pohańbi córki, oddając jej rękę bękartowi. Sama ta sugestia spra-
wiła, że wpadł w furię. Argilac kazał uciąć ręce posłańcowi Aegona i odesłał mu
je w skrzynce. „To są jedyne ręce, które otrzyma ode mnie twój bękart” — napi-
sał.
Zamiast wysyłać odpowiedź, Aegon wezwał na Smoczą Skałę swych przyja-
ciół, chorążych i najważniejszych sojuszników. Nie było ich wielu. Wierność
Targaryenom przysięgali Velaryonowie z Driftmarku oraz Celtigarowie ze
Szczypcowej Wyspy. Z Haka Masseya przybyli lord Bar Emmon z Ostrego
Przylądka oraz lord Massey ze Stonedance. Obaj byli zaprzysiężeni Końcowi
Burzy, ale silniejsze więzi łączyły ich ze Smoczą Skałą. Lord Aegon i jego sio-
stry naradzili się z nimi, a następnie udali do zamkowego septu, by pomodlić się
do westeroskich Siedmiu, choć Aegona nigdy nie uważano za zbyt pobożnego.
Siódmego dnia z wież Smoczej Skały wyfrunęła chmara kruków, mających
zanieść słowa lorda Aegona Siedmiu Królestwom Westeros. Ptaki wysłano do
siedmiu władców, do Cytadeli Starego Miasta, do lordów wielkich i małych.
Wszystkie niosły tę samą wiadomość: od dzisiaj w Westeros będzie tylko jeden
król. Ci, którzy ugną kolan przed Aegonem z rodu Targaryenów, zachowają swe
ziemie i tytuły. Ci, którzy staną przeciwko niemu z bronią w ręku, zostaną obale-
ni, upokorzeni i zniszczeni.
Istnieją różne relacje na temat tego, ilu ludzi pożeglowało ze Smoczej Skały
z Aegonem i jego siostrami. Niektórzy twierdzą, że było ich trzy tysiące, inni pi-
szą tylko o setkach. Skromny zastęp Targaryenów wylądował u ujścia Czarnego
Nurtu, na jego północnym brzegu, gdzie nad małą wioską rybacką górowały trzy
lesiste wzgórza.
W czasach Stu Królestw wielu pomniejszych władców ubiegało się o władzę
nad ujściem rzeki. Byli wśród nich Darklynowie z Duskendale, Masseyowie ze
Stonedance, a także dawni rzeczni królowie — Muddowie, Fisherowie, Bracke-
nowie, Blackwoodowie czy Hookowie. W różnych epokach na szczytach trzech
wzgórz wznoszono forty i wieże, które następnie niszczono w kolejnych woj-
nach. Gdy przybyli Targaryenowie, przywitały ich jedynie zwietrzałe kamienie
oraz porośnięte zielskiem ruiny. Choć pretensje do ujścia rościły sobie zarówno
Koniec Burzy, jak i Harrenhal, nikt go nie bronił, a najbliższe zamki należały do
pomniejszych lordów, którzy nie dysponowali zbyt wielkimi siłami i nigdy nie
wsławili się w walce, a co ważniejsze — nie mieli zbyt wielu powodów, by da-
rzyć miłością swego tytularnego władcę, Harrena Czarnego.
Aegon Targaryen szybko wzniósł wokół szczytu najwyższego z trzech wzgórz
palisadę z połączonych ziemią kłód i wysłał siostry do najbliższych zamków, by
uzyskały ich kapitulację. Rosby bez walki poddało się Rhaenys i złotookiej Me-
raxes. W Stokeworth do Visenyi próbowało strzelać kilku kuszników, ale pło-
mienie Vhagar podpaliły dach donżonu i zamek skapitulował.
Pierwszą prawdziwą przeszkodą dla Zdobywcy okazali się lord Darklyn z Du-
skendale i lord Mooton ze Stawu Dziewic, którzy połączyli swe siły i poprowa-
dzili trzy tysiące ludzi na południe, by zepchnąć najeźdźców z powrotem do mo-
rza. Aegon rozkazał Orysowi Baratheonowi zaatakować przeciwników z marszu,
podczas gdy sam opadł na nich z góry na grzbiecie Czarnego Strachu. Obaj lor-
dowie polegli w jednostronnej bitwie, a syn Darklyna oraz brat Mootona poddali
potem swe zamki i zaprzysięgli miecze rodowi Targaryenów. Duskendale było
w owych czasach najważniejszym westeroskim portem na wąskim morzu
i wzbogaciło się na towarach, które przez nie przechodziły. Visenya nie pozwoli-
ła złupić miasteczka, choć nie zawahała się przed skonfiskowaniem jego bo-
gactw, które znacznie powiększyły skarbiec najeźdźców.
Być może to właśnie jest odpowiedni moment, aby omówić różnice charakte-
rologiczne między Aegonem Targaryenem a jego siostrami, królowymi.
Visenya, najstarsza z rodzeństwa, była wojowniczką w tym samym stopniu,
co sam Aegon i czuła się w kolczudze równie swobodnie, jak w jedwabiach. No-
siła u pasa valyriański miecz, Mroczną Siostrę, i nauczyła się nim biegle władać,
od dziecka ćwicząc u boku brata. Choć miała srebrnozłote włosy i fioletowe
oczy Valyrian, cechowała się szorstką, surową urodą. Nawet ci, którzy najbar-
dziej kochali Visenyę, uważali ją za srogą, poważną i nieprzejednaną. Niektórzy
mówili też, że bawiła się truciznami i parała mrocznymi czarami.
Rhaenys, najmłodsza z trojga Targaryenów, była przeciwieństwem siostry: fi-
glarna, ciekawa, impulsywna i skłonna do ulegania kaprysom. Nie była prawdzi-
wą wojowniczką — uwielbiała muzykę, tańce i poezję i utrzymywała wielu min-
streli, komediantów oraz lalkarzy. Powiadają jednak, że spędzała na smoczym
grzbiecie więcej czasu niż jej brat i siostra razem wzięci, ponieważ nade wszyst-
ko kochała latać. Słyszano kiedyś, jak powiedziała, że przed śmiercią pragnie
przelecieć na Meraxes nad morzem zachodzącego słońca, by sprawdzić, co leży
na jego zachodnich brzegach. Nikt nigdy nie kwestionował tego, że Visenya po-
zostaje wierna bratu i mężowi, natomiast Rhaenys otaczała się przystojnymi
młodymi mężczyznami i szeptano, że przyjmuje niektórych z nich w swej sy-
pialni w te noce, które Aegon spędzał z jej starszą siostrą. Mimo plotek dworscy
obserwatorzy nie mogliby przeoczyć faktu, że na każdą noc z Visenyą król spę-
dza dziesięć nocy z Rhaenys.
O dziwo, sam Aegon Targaryen był dla współczesnych sobie równie wielką
zagadką, co dla nas. Władającego wykutym z valyriańskiej stali Blackfyre’em
króla uważano za jednego z największych wojowników epoki, ale nie znajdował
w boju przyjemności. Nigdy nie stawał w szranki ani nie uczestniczył w walce
zbiorowej. Jego wierzchowcem był Balerion Czarny Strach, ale dosiadał go tyl-
ko przed bitwą albo po to, by przemieszczać się szybko nad lądem i morzem.
Przyciągał ludzi pod swe chorągwie imponującą charyzmą, lecz nie miał bli-
skich przyjaciół poza Orysem Baratheonem, towarzyszem z lat młodości. Kobie-
ty go pożądały, on jednak zawsze był wierny siostrom. Jako król głęboko ufał
małej radzie, pozostawiając jej większość codziennego trudu rządzenia… ale nie
wahał się przejąć dowództwa, gdy uważał to za konieczne. Choć surowo trakto-
wał buntowników i zdrajców, okazywał łaskę dawnym wrogom, którzy ugięli
kolan.
Po raz pierwszy okazał tę cechę charakteru w Aegonforcie, prostym zamku
z drewna i ziemi, który rozkazał zbudować na szczycie wzniesienia, od tej pory
zawsze zwanego Wielkim Wzgórzem Aegona. Po zdobyciu kilkunastu zamków
i skonsolidowaniu władzy nad ujściem Czarnego Nurtu po obu stronach rzeki
wezwał do siebie pokonanych lordów. Wszyscy złożyli miecze u jego stóp,
a Aegon kazał im wstać i zatwierdził ich tytuły oraz prawa do należących do
nich ziem. Swym najdawniejszym zwolennikom przyznał nowe zaszczyty. Da-
emona Velaryona, Lorda Przypływów, mianował starszym nad okrętami, głów-
nodowodzącym floty królewskiej. Tristona Masseya, lorda Stonedance, uczynił
starszym nad prawami, Crispiana Celtigara zaś starszym nad monetą. Orysa Ba-
ratheona ogłosił natomiast „moją tarczą, moim dzielnym namiestnikiem, moją
silną prawą ręką”. Dlatego właśnie maesterzy uważają Orysa za pierwszego kró-
lewskiego namiestnika.
Smoczy lordowie z dawnej Valyrii nigdy nie używali heraldycznych chorą-
gwi, które od wieków były tradycją wśród lordów z Westeros. Gdy więc rycerze
Aegona rozwinęli jego wielki czarny sztandar bojowy z czerwonym, trójgło-
wym, ziejącym ogniem smokiem, lordowie uznali to za znak, że naprawdę stał
się on jednym z nich i będzie godnym królem dla Westeros. Kiedy królowa Vise-
nya włożyła bratu na głowę diadem z valyriańskiej stali wysadzany rubinami,
a królowa Rhaenys ogłosiła go „Aegonem, Pierwszym Tego Imienia, królem ca-
łego Westeros i Tarczą Swego Ludu”, smoki ryknęły, a lordowie i rycerze dono-
śnie wyrazili swą aprobatę… najgłośniej jednak krzyczeli prostaczkowie — ry-
bacy, parobkowie oraz ich żony.
Siedmiu królów, których Aegon Smok zamierzał pozbawić korony, nie okazy-
wało jednak radości. W Harrenhal i Końcu Burzy Harren Czarny oraz Argilac
Arogancki zwołali już chorągwie. Na zachodzie król Mern z Reach ruszył trak-
tem oceanicznym do Casterly Rock, by spotkać się z królem Lorenem z rodu
Lannisterów. Księżna Dorne wysłała kruka do Smoczej Skały, proponując, że
wesprze Aegona w walce z królem burzy Argilakiem… ale jako równoprawna
sojuszniczka, nie poddana. Drugą propozycję sojuszu przysłał młodociany król
Orlego Gniazda, Ronnel Arryn, czy raczej jego matka, która w zamian za pomoc
Doliny w walce z Harrenem Czarnym zażądała wszystkich ziem położonych na
wschód od Zielonych Wideł Tridentu. Nawet król Torrhen Stark z Winterfell de-
batował na północy ze swymi lordami chorążymi oraz doradcami do późnych
godzin, rozważając, co począć w sprawie tego kandydata na zdobywcę. Cały
kraj czekał niespokojnie na to, co teraz uczyni najeźdźca.
Już kilka dni po koronacji Aegon ponownie ruszył w pole ze swymi armiami.
Największa część jego zastępu przekroczyła Czarny Nurt, zmierzając na połu-
dnie, na Koniec Burzy, pod dowództwem Orysa Baratheona. Towarzyszyła tej
armii królowa Rhaenys, dosiadająca Meraxes o złotych oczach i srebrnych łu-
skach. Flota Targaryenów, prowadzona przez Daemona Velaryona, opuściła
Czarną Zatokę i zawróciła na północ, w stronę Gulltown oraz Doliny. Leciała
z nią królowa Visenya na Vhagar. Sam król pomaszerował na północny wschód,
w kierunku Oka Boga i Harrenhal, kolosalnej fortecy będącej dumą i obsesją
Harrena Czarnego.
Wszystkie trzy natarcia Targaryenów spotkały się z zaciekłym oporem. Lor-
dowie Errol, Fell i Buckler, chorążowie Końca Burzy, zaskoczyli przednią straż
oddziału Orysa Baratheona podczas przeprawy przez Wendwater, zabijając po-
nad tysiąc ludzi, a potem uciekając pomiędzy drzewa. Pośpiesznie zgromadzona
flota Arrynów, wzmocniona przez tuzin braavoskich okrętów starła się z flotą
Targaryenów nieopodal Gulltown i pokonała ją. Wśród zabitych był admirał
Aegona, Daemon Velaryon. Samego Aegona zaatakowano na południowym
brzegu Oka Boga i to nie raz, lecz dwukrotnie. Bitwa Trzcin zakończyła się zwy-
cięstwem Targaryenów, ale ponieśli oni ciężkie straty pod Łkającymi Wierzba-
mi, gdy dwaj synowie króla Harrena przeprawili się przez jezioro w drakkarach
o wyciszonych wiosłach i uderzyli na nich od tyłu.
Owe porażki okazały się jednak tylko drobnymi przeszkodami. W ostatecz-
nym rozrachunku nieprzyjaciele Aegona nie potrafili znaleźć odpowiedzi na
jego smoki. Ludzie z Doliny zatopili jedną trzecią okrętów Targaryenów i prze-
chwycili niemalże drugie tyle, ale gdy królowa Visenya opadła na nich z nieba,
ich własne jednostki spłonęły. Lordowie Errol, Fell i Buckler ukrywali się
w znanych sobie lasach aż do chwili, gdy królowa Rhaenys spuściła z uwięzi
Meraxes i przez puszczę przemknęły ściany ognia obracające drzewa w pochod-
nie. Zwycięzcy spod Łkających Wierzb, wracający do Harrenhal przez jezioro,
byli zaś kiepsko przygotowani na atak Baleriona, który opadł na nich z poranne-
go nieba. Drakkary Harrena spłonęły. A razem z nimi jego synowie.
Wrogów Aegona nękali z kolei ich nieprzyjaciele. Gdy Argilac Arogancki
zgromadził swych ludzi w Końcu Burzy, piraci ze Stopni wykorzystali ich nie-
obecność, atakując brzegi Przylądku Gniewu, a z Gór Czerwonych wyległy dor-
nijskie hufce, łupiąc Pogranicze. Natomiast w Dolinie młody król Ronnel musiał
stawić czoło rebelii na Trzech Siostrach, gdy Siostrzanie odrzucili zwierzchnic-
two Orlego Gniazda i ogłosili swą królową lady Marlę Sunderland.
Wszystkie te wydarzenia jednak były tylko drobnymi utrapieniami w porów-
naniu z tym, co spotkało Harrena Czarnego. Choć ród Hoare’ów panował nad
dorzeczem od trzech pokoleń, ludzie znad Tridentu nie darzyli miłością władają-
cych nimi żelaznych ludzi. Harren Czarny doprowadził do śmierci tysięcy z nich
podczas budowy wielkiego zamku Harrenhal, a do tego złupił dorzecze w poszu-
kiwaniu surowców i swym apetytem na złoto doprowadził do ruiny zarówno lor-
dów, jak i prostaczków. Dlatego dorzecze, pod dowództwem lorda Edmyna Tul-
ly’ego z Riverrun, powstało teraz przeciwko niemu. Gdy Tully’ego wezwano do
obrony Harrenhal, opowiedział się po stronie rodu Targaryenów, wciągnął na
wieżę zamku smoczą chorągiew i wyruszył ze swymi rycerzami oraz łucznika-
mi, by połączyć siły z Aegonem. Jego bunt dodał odwagi innym rzecznym lor-
dom. Panowie Tridentu jeden po drugim wyrzekali się Harrena, by poprzeć
Aegona Smoka. Blackwoodowie, Mallisterowie, Vance’owie, Brackenowie, Pi-
perowie, Freyowie, Strongowie… wszyscy oni zwołali pospolite ruszenie i skie-
rowali się na Harrenhal.
Król Harren Czarny nagle zorientował się, że przeciwnicy mają przewagę li-
czebną, i poszukał schronienia w swej niezdobytej ponoć twierdzy. Harrenhal,
największy zamek, jaki kiedykolwiek zbudowano w Westeros, mógł się poszczy-
cić pięcioma gigantycznymi wieżami, niewyczerpalnym źródłem słodkiej wody,
ogromnymi podziemnymi kryptami pełnymi zapasów oraz potężnymi murami
z czarnego kamienia, wyższymi niż jakakolwiek drabina i zbyt grubymi, by
można je było rozbić taranem czy pociskami z trebusza. Harren zamknął bramy
i wraz z ocalałymi synami oraz resztą stronników przygotowywał się do prze-
trzymania oblężenia.
Aegon ze Smoczej Skały miał jednak inne plany. Gdy tylko połączył siły
z Edmynem Tullym i innymi rzecznymi lordami, by otoczyć zamek pierście-
niem, wysłał pod bramę maestera z chorągwią pokoju, proponując rokowania.
Harren wyszedł mu na spotkanie. Był już stary i siwy, lecz w swej czarnej zbroi
nadal wyglądał groźnie. Obu królom towarzyszyli niosący chorągiew oraz ma-
ester. Dzięki temu wypowiedziane przez nich słowa zapamiętano do dziś.
— Poddaj się — zaczął Aegon — a będziesz mógł zachować tytuł lorda Żela-
znych Wysp. Poddaj się teraz, a twoi synowie przeżyją i będą władali po tobie.
Mam pod twoimi murami osiem tysięcy ludzi.
— Nie dbam o to, co jest pod nimi — odparł Harren. — Te mury są mocne
i grube.
— Ale nie aż tak wysokie, by mogły powstrzymać smoki. Smoki potrafią la-
tać.
— Budowałem z kamienia — ripostował Harren. — Kamień się nie pali.
— Po zachodzie słońca twoja dynastia wygaśnie — odrzekł mu Aegon.
Powiadają, że Harren splunął tylko w odpowiedzi na te słowa i wrócił do zam-
ku. Gdy znalazł się w środku, posłał wszystkich swych ludzi na mury, uzbrojo-
nych we włócznie, łuki i kusze, obiecując ziemie i bogactwa każdemu, kto strąci
smoka.
— Gdybym miał córkę, smokobójca otrzymałby również jej rękę — oznajmił
Harren Czarny. — Zamiast tego dam mu jedną z córek Tully’ego albo wszystkie
trzy, jeśli tego zapragnie. Będzie też mógł wybrać którąś z dziewuch Blackwo-
odów, Strongów albo córkę innego ze zdrajców znad Tridentu, tych lordów żół-
tego błota.
Potem Harren Czarny wycofał się do swej wieży, otoczony strażnikami domo-
wymi, by zjeść kolację z ocalałymi synami.
Kiedy zgasły ostatnie promienie słońca, ludzie Harrena Czarnego wbili spoj-
rzenia w otaczającą ciemność, ściskając włócznie i kusze. Gdy smok się nie zja-
wiał, niektórzy zaczęli myśleć, że groźby Aegona były czcze. Targaryen wzbił
się jednak na Balerionie wysoko nad chmury, aż smok stał się maleńki jak mu-
cha widoczna na tle księżyca. Dopiero wtedy opadł, daleko za ochronnym pier-
ścieniem murów. Balerion, o skrzydłach czarnych jak smoła, runął z nocy, a gdy
pojawiły się pod nim potężne wieże Harrenhal, dał rykiem wyraz swej furii
i skąpał je w czarnym ogniu znaczonym wirami czerwieni.
Kamień nie płonie, zgodnie z przechwałką Harrena, ale jego zamku nie
wzniesiono wyłącznie z tego surowca. Drewno i wełna, konopie i słoma, chleb,
solona wołowina i zboże — wszystko to stanęło w płomieniach. Żelaźni ludzie
starego króla również nie byli z kamienia. Dymiący, krzyczący, lizani językami
ognia, biegali po dziedzińcach i spadali z murów, by rozbić się o ziemię. Zresztą
i kamień popęka i stopi się, jeśli płomień jest wystarczająco gorący. Rzeczni lor-
dowie obozujący pod murami opowiadali później, że wieże Harrenhal żarzyły
się czerwonym blaskiem na tle nocy jak pięć ogromnych świec… i że świece te
zaczęły się wykręcać i topić, a po ich murach ciekły strużki płynnego kamienia.
Harren i jego ostatni synowie zginęli w pożarze, który pochłonął owej nocy
jego monstrualną fortecę. Ród Hoare’ów umarł razem z nim, tym samym kresu
dobiegła władza Żelaznych Wysp nad dorzeczem. Następnego dnia, pod dymią-
cymi ruinami Harrenhal, król Aegon przyjął hołd lenny Edmyna Tully’ego, lorda
Riverrun, i mianował go najwyższym lordem Tridentu. Inni lordowie dorzecza
również złożyli hołdy — Aegonowi jako królowi oraz Edmynowi Tully’emu
jako swemu seniorowi. Gdy popioły ostygły już na tyle, że ludzie mogli bez-
piecznie wejść do zamku, miecze poległych, często połamane, stopione albo po-
wyginane w stalowe wstążki pod wpływem smoczego ognia, zebrano, załadowa-
no na wozy i wysłano do Aegonfortu.
Na południowym wschodzie chorążowie króla burzy okazali się zdecydowa-
nie bardziej lojalni od tych, którzy przysięgali wierność Harrenowi. Argilac Aro-
gancki zgromadził w Końcu Burzy liczny zastęp. Siedziba Durrandonów była
potężną fortecą, a jej wielki mur kurtynowy przewyższał grubością nawet mury
Harrenhal. Ją również uważano za niezdobytą. Jednakże wieści o końcu, jaki
spotkał króla Harrena, szybko dotarły do uszu jego starego wroga, Argilaca. Lor-
dowie Fell i Buckler, cofający się przed nadciągającym nieprzyjacielem (lorda
Errola zabito), zawiadomili go o królowej Rhaenys i jej smoku. Stary, wojowni-
czy król ryknął, że nie zamierza zginąć jak Harren, upieczony we własnym zam-
ku niczym prosię z jabłkiem w pysku. Wiedział, co to walka, i zamierzał sam
rozstrzygnąć o własnym losie, z mieczem w dłoni. Tak oto Argilac Arogancki po
raz ostatni wyruszył z Końca Burzy, by stawić czoło wrogom w otwartej bitwie.
Widok oddziałów króla burzy nie zaskoczył Orysa Baratheona i jego ludzi;
królowa Rhaenys ujrzała z grzbietu Meraxes, jak Argilac opuszczał Koniec Bu-
rzy, i mogła zdać namiestnikowi dokładną relację z liczebności oraz rozmiesz-
czenia nieprzyjacielskich oddziałów. Orys zajął silną pozycję na wzgórzach na
południe od Spiżowej Bramy i okopał się tam, czekając na przybycie wojsk Ar-
gilaca.
Gdy armie w końcu się spotkały, krainy burzy dowiodły, że zasługują na swą
nazwę. Rankiem zaczęło miarowo padać, a w południe ulewa przerodziła się
w wyjącą nawałnicę. Lordowie chorążowie Argilaca nakłaniali go do odłożenia
ataku na następny dzień, w nadziei, że deszcz minie, ale król burzy miał nad na-
jeźdźcami blisko dwukrotną przewagę liczebną, a do tego prowadził prawie
cztery razy więcej rycerzy i ciężkiej jazdy. Widok chorągwi Targaryenów powie-
wających nad jego wzgórzami wprawił go we wściekłość. Stary, doświadczony
wojownik nie mógł też nie zauważyć, że wiatr wieje z południa, ciskając deszcz
prosto w twarze nieprzyjaciół na wzgórzach. Dlatego Argilac Arogancki wydał
rozkaz ataku i zaczęła się bitwa znana historykom jako Ostatnia Burza.
Walki trwały do późna w nocy, były krwawe i znacznie mniej jednostronne
niż w Harrenhal. Argilac Arogancki trzykrotnie wiódł swych rycerzy do szarży
na pozycje Baratheona, ale stoki były strome, a grunt od deszczu zrobił się mięk-
ki i błotnisty. Rumaki grzęzły w nim i przewracały się, aż wreszcie szarże traciły
wszelką spójność i impet. Ludzie z krain burzy radzili sobie lepiej, gdyż wysyła-
li do ataku na wzgórza pieszych włóczników. Oślepieni deszczem najeźdźcy nie
widzieli wspinających się ku nim wrogów, dopóki nie było za późno, a mokre
cięciwy czyniły ich łuki bezużytecznymi. Padło jedno wzgórze, a po nim drugie.
Czwarta i ostatnia szarża króla burzy oraz jego rycerzy przebiła się przez cen-
trum szyków Baratheona… po to tylko, by nadziać się na królową Rhaenys
i Meraxes. Nawet na ziemi smok wyglądał straszliwie. Dickona Morrigena i Bę-
karta z Czarnej Przystani, dowodzących strażą przednią, pochłonął smoczy pło-
mień, podobnie jak rycerzy straży osobistej króla Argilaca. Rumaki wpadły
w panikę i uciekły przerażone, tratując podążających za nimi jeźdźców. Szarża
pogrążyła się w chaosie. Sam król burzy spadł z siodła.
Argilac nie zaprzestał jednak walki. Gdy Orys Baratheon ruszył w dół błotni-
stego stoku ze swymi ludźmi, ujrzał, że stary władca walczy z sześcioma ludźmi,
a u jego stóp leży drugie tyle trupów.
— Odsuńcie się — rozkazał Baratheon. Zsiadł z konia, by zmierzyć się z kró-
lem burzy w równej walce, a potem zaoferował mu ostatnią szansę poddania się.
Argilac przeklął go w odpowiedzi. Tak oto stanęli do konfrontacji: stary, wojow-
niczy król o białych włosach powiewających na wietrze oraz gwałtowny, czarno-
brody namiestnik Aegona. Obaj ponoć zadali sobie wzajem po jednej ranie, ale
na koniec życzenie ostatniego z Durrandonów się spełniło. Zginął z mieczem
w dłoni i przekleństwem na ustach. Śmierć króla odebrała ludziom z krain burzy
wszelką wolę walki. Gdy tylko rozeszły się wieści o upadku Argilaca, jego lor-
dowie oraz rycerze rzucili miecze i uciekli.
Przez kilka następnych dni obawiano się, że Koniec Burzy może czekać ten
sam los, co Harrenhal, albowiem córka Argilaca, Argella, zamknęła bramy przed
Orysem Baratheonem oraz zastępem Targaryenów, a następnie ogłosiła się kró-
lową burzy. Gdy Rhaenys przeleciała na Meraxes nad murami zamku, by rozpo-
cząć rokowania, Argella oświadczyła jej, że obrońcy Końca Burzy prędzej zginą
do ostatniego człowieka niż ugną kolan przed kimkolwiek.
— Możesz zdobyć mój zamek, ale zyskasz w ten sposób tylko kości, krew
i popioły — oznajmiła.
Jednakże żołnierze z jej garnizonu nie mieli wielkiej ochoty umierać. Nocą
wznieśli chorągiew pokoju, otworzyli bramę i zaprowadzili lady Argellę — za-
kneblowaną, nagą i zakutą w łańcuchy — do obozu Orysa Baratheona.
Powiadają, że Baratheon własnymi rękami zdjął z dziewczyny łańcuchy, otulił
ją płaszczem, nalał wina i przemówił do niej łagodnie, opowiadając o odwadze
i śmierci jej ojca. Potem, by uczcić poległego króla, przyjął herb i dewizę Dur-
randonów jako własne. Jeleń w koronie stał się jego znakiem, Koniec Burzy sie-
dzibą, a lady Argella żoną.
Gdy Aegon Smok wraz z sojusznikami podporządkował sobie dorzecze i kra-
iny burzy, pozostali królowie Westeros uświadomili sobie, że teraz kolej na nich.
W Winterfell król Torrhen zwołał chorągwie wcześnie, wiedząc, że z uwagi na
wielkie odległości na północy zebranie wojsk będzie wymagało czasu. Królowa
Sharra z Doliny, władająca jako regentka w imieniu swego syna, Ronnela, schro-
niła się w Orlim Gnieździe, zadbała o umocnienia i wysłała armię do Krwawej
Bramy, wrót Doliny Arrynów. W latach młodości królową Sharrę wysławiano
jako „Kwiat z Góry”, najpiękniejszą pannę w Siedmiu Królestwach. Być może
licząc na to, że zwabi Aegona urodą, wysłała mu swój portret i zaproponowała,
że go poślubi, pod warunkiem że Aegon mianuje jej syna, Ronnela, swym na-
stępcą. Choć portret w końcu dotarł do Aegona, nie wiemy, czy kiedykolwiek
odpowiedział on na jej propozycję. Miał dwie własne królowe, a Sharra Arryn,
dziesięć lat od niego starsza, była już zwiędłym kwiatem.
Tymczasem dwaj wielcy królowie zachodu zawarli sojusz i zebrali własne ar-
mie, pragnąc raz na zawsze skończyć z Aegonem. Z Wysogrodu wymaszerował
Mern IX z rodu Gardenerów, król Reach, prowadząc potężny zastęp. Pod mura-
mi zamku Goldengrove, który był siedzibą rodu Rowanów, spotkał się z Lore-
nem I Lannisterem, królem Skały, wiodącym swe wojska z krain zachodu. Dwaj
władcy na spółkę dowodzili największą armią, jaką dotąd widziano w Westeros:
pięćdziesiąt pięć tysięcy ludzi, w tym około sześciuset lordów, wielkich i ma-
łych, oraz ponad pięć tysięcy konnych rycerzy.
„To nasza żelazna pięść” — przechwalał się król Mern. Czterej synowie je-
chali u jego boku, a dwóch młodych wnuków służyło mu w charakterze gierm-
ków.
Dwaj monarchowie nie mitrężyli czasu w Goldengrove; armia tak wielka mu-
siała cały czas pozostawać w ruchu, by nie zjeść wszystkiego w okolicy. Sojusz-
nicy natychmiast wymaszerowali, zmierzając w kierunku północ, północny
wschód przez wysokie trawy i pola porośnięte złotą pszenicą.
Gdy tylko obozujący u brzegów Oka Boga Aegon dowiedział się o nowych
wrogach, zebrał armię i ruszył im na spotkanie. Miał pięć razy mniej ludzi niż
dwaj królowie, a większość z nich przysięgła wierność lordom dorzecza, których
lojalność wobec rodu Targaryenów była świeża i niewypróbowana. Mając
mniejszy zastęp, Aegon mógł jednak poruszać się szybciej od nieprzyjaciela.
W miasteczku zwanym Kamiennym Septem dołączyły do niego dwie królowe
na swych smokach — Rhaenys przyleciała z Końca Burzy, Visenya zaś ze
Szczypcowego Przylądka, gdzie odebrała wiele pośpiesznych przysięg lennych
od miejscowych lordów. Troje Targaryenów wspólnie obserwowało spod nieba
swoje wojska, które przeprawiły się przez Czarny Nurt w jego górnym odcinku
i popędziły na południe.
Obie armie spotkały się na szerokich, otwartych równinach na południe od
Czarnego Nurtu, nieopodal miejsca, gdzie w przyszłości miał biec złoty trakt.
Dwaj królowie wielce się uradowali, gdy zwiadowcy poinformowali ich o li-
czebności i rozmieszczeniu armii Targaryenów. Najwyraźniej mieli pięciu ludzi
na jednego człowieka Aegona, a gdy chodziło o rycerzy, ich przewaga była jesz-
cze większa. Teren był szeroki i otwarty, jak okiem sięgnąć porośnięty trawą
oraz pszenicą, idealny dla ciężkiej jazdy. Aegon Targaryen nie mógł zająć wyżej
położonej pozycji jak Orys Baratheon przed Ostatnią Burzą; grunt był zaś twar-
dy, nie błotnisty. Wiedzieli, że nie będzie im też przeszkadzał deszcz. Dzień był
bezchmurny, choć wietrzny. Od kilkunastu dni nie padało.
Król Mern przyprowadził na bitwę o połowę więcej ludzi niż Loren i dlatego
zażądał dla siebie zaszczytu dowodzenia centrum. Jego synowi i dziedzicowi,
Edmundowi, powierzono prowadzenie straży przedniej. Król Loren i jego ryce-
rze sformowali prawe skrzydło, natomiast lewe przypadło lordowi Oakheartowi.
Nie było tu naturalnych barier, na których mogłaby się wesprzeć linia Targarye-
nów, dwaj królowie zamierzali więc otoczyć Aegona z obu flank, a następnie
uderzyć od tyłu, podczas gdy ich „żelazna pięść”, potężny klin zakutych w zbro-
je rycerzy i wielkich lordów, rozbije centrum armii przeciwnika.
Aegon Targaryen ustawił swych ludzi w szyku przypominającym z grubsza
półksiężyc, najeżony włóczniami i pikami. Łuczników i kuszników ulokował tuż
za nim, lekką jazdę zaś na obu skrzydłach. Dowództwo nad swym zastępem
przekazał Jonowi Mootonowi, lordowi Stawu Dziewic, jednemu z pierwszych
wrogów, którzy przeszli na jego stronę. Sam zamierzał toczyć walkę z nieba, ra-
zem ze swymi królowymi. Aegon również zauważył brak deszczu. Trawa i psze-
nica otaczające armie były wysokie i dojrzałe do żniw… a także bardzo suche.
Targaryenowie zaczekali, aż dwaj władcy rozkażą zadąć w trąby i ruszą na-
przód pod morzem chorągwi. Król Mern osobiście prowadził szarżę na środek
nieprzyjacielskich szyków, na swym złocistym ogierze, a jego syn, Gawen, je-
chał obok, trzymając sztandar z wielką zieloną dłonią na białym polu. Z krzy-
kiem i wrzaskiem furii, popędzani przez dźwięk rogów i trąb, Gardenerowie
i Lannisterowie pędzili na wrogów, nie zważając na deszcz strzał. Odepchnęli na
boki szeregi włóczników. Złamali ich szyki. Ale wtedy Aegon i jego siostry byli
już w górze.
Aegon unosił się nad szeregami wrogów na Balerionie, przemykając przez
sztorm włóczni, kamieni i strzał, i opadał raz po raz, rażąc nieprzyjaciela płomie-
niami. Rhaenys i Visenya roznieciły pożary pod wiatr od szyków dwóch królów
oraz na ich tyłach. Suche trawy i pola pszenicy zajęły się natychmiast. Podmu-
chy wiatru wznieciły dodatkowo płomienie, kierując obłoki dymu prosto w twa-
rze atakujących. Konie wpadły w panikę, czując smród ognia. Obłoki dymu
szybko gęstniały, oślepiając jeźdźców i ich wierzchowce. Szyki armii dwóch
królów zaczęły się załamywać, gdy ze wszystkich stron otoczyły ich ściany
ognia. Ludzie lorda Mootona którzy zajęli bezpieczną pozycję pod wiatr od po-
żogi, czekali gotowi z łukami i włóczniami, szybko rozprawiając się z poparzo-
nymi, płonącymi ludźmi, wyłaniającymi się na chwiejnych nogach z tego piekła.
Później tę bitwę nazwano Polem Ognia.
W płomieniach zginęło z górą cztery tysiące ludzi. Kolejny tysiąc padł od
mieczy, włóczni i strzał. Dziesiątki tysięcy ucierpiały od poparzeń, niektórzy tak
poważnie, że przez całe życie nosili blizny. Wśród poległych znalazł się król
Mern IX, podobnie jak jego synowie, wnuki, bracia, kuzyni oraz powinowaci.
Jeden z jego bratanków przeżył trzy dni, a kiedy wreszcie skonał, ród Gardene-
rów wygasł. Król Loren ze Skały ocalił życie, bo gdy tylko zorientował się, że
bitwa jest przegrana, przez ścianę płomieni i dymu przedarł się na koniu w bez-
pieczne miejsce.
Targaryenowie stracili niespełna stu ludzi. Królowa Visenya została raniona
strzałą w bark, ale wkrótce wróciła do zdrowia. Gdy już smoki nasyciły się cia-
łami poległych, Aegon rozkazał zebrać z pola bitwy miecze i wysłać je w dół
rzeki.
Lorena Lannistera pojmano następnego dnia. Król Skały złożył swój miecz
i koronę u stóp Aegona, ugiął przed zwycięzcą kolan i złożył mu hołd. Aegon,
zgodnie z obietnicami, pomógł wstać pokonanemu wrogowi, potwierdził jego
prawa do ziem i mianował lordem Casterly Rock oraz namiestnikiem zachodu.
Chorążowie Lorena podążyli za jego przykładem, podobnie jak wielu lordów
z Reach, tych, którzy umknęli przed smoczym ogniem.
Jednakże podbój zachodu nie był jeszcze zakończony, król Aegon rozłączył
się więc z siostrami i pomaszerował na Wysogród, pragnąc uzyskać jego kapitu-
lację, nim jakiś inny pretendent zdąży zagarnąć Reach dla siebie. Zamek był
w rękach zarządcy, Harlana Tyrella, którego przodkowie od stuleci służyli Gar-
denerom. Tyrell bez walki oddał Zdobywcy klucze do twierdzy i przysiągł mu
poparcie. W nagrodę Aegon przyznał mu Wysogród ze wszystkimi ziemiami,
mianował go namiestnikiem południa oraz najwyższym lordem Manderu i uczy-
nił seniorem wszystkich dawnych wasali Gardenerów.
Król Aegon miał zamiar pomaszerować dalej na południe, by zmusić do kapi-
tulacji Stare Miasto, Arbor oraz Dorne, ale gdy przebywał w Wysogrodzie, do-
biegły go wieści o nowym wyzwaniu. Torrhen Stark, król północy, przekroczył
Przesmyk i wtargnął na teren dorzecza, prowadząc trzydzieści tysięcy swych
barbarzyńskich wojowników. Aegon natychmiast ruszył mu na spotkanie, mknąc
przed swoją armią na grzbiecie Baleriona Czarnego Strachu. Wysłał też wiado-
mość do obu swych królowych, a także do wszystkich lordów i rycerzy, którzy
ukorzyli się przed nim po Harrenhal i Polu Ognia.
Gdy Torrhen Stark dotarł do brzegów Tridentu, przekonał się, że na południe
od rzeki czeka na niego zastęp o połowę liczniejszy od jego armii. Lordowie
z dorzecza, ludzie z zachodu, z krain burzy i z Reach… wszyscy stawili się na
wezwanie Aegona. A nad ich obozem Balerion, Meraxes i Vhagar zataczały na
niebie coraz szersze kręgi.
Zwiadowcy Torrhena widzieli ruiny Harrenhal, gdzie pod gruzami nadal ża-
rzył się powolny, czerwony ogień. Król północy słyszał też wiele relacji z Pola
Ognia. Wiedział, że jeśli spróbuje sforsować rzekę, taki sam los może spotkać
jego. Niektórzy z lordów chorążych namawiali go, by mimo to zaatakował, za-
pewniając, że męstwo ludzi z północy zatriumfuje. Inni nalegali, by zawrócił do
Fosy Cailin i stanął do walki na północnej ziemi. Bękarci brat króla, Brandon
Snow, zaproponował, że przeprawi się w pojedynkę przez Trident pod osłoną
ciemności i zabije smoki, gdy te będą spały.
Król Torrhen wysłał Brandona Snowa na drugi brzeg Tridentu, ale w towarzy-
stwie trzech maesterów, nie po to, by zabijał, lecz żeby rokował. Przez całą noc
w obie strony przekazywano wiadomości. Rankiem Torrhen Stark sam przepra-
wił się przez Trident, a na jego południowym brzegu uklęknął, położył starożyt-
ną koronę królów zimy u stóp Aegona i przysiągł, że zostanie jego człowiekiem.
Wstał już nie jako król, lecz lord Winterfell i namiestnik północy. Od tego dnia
Torrhena Starka pamięta się jako Króla Który Klęknął… ale żaden człowiek
z północy nie pozostawił swych spalonych kości nad brzegiem Tridentu, a mie-
cze, które Aegon otrzymał od lorda Starka i jego wasali, nie stopiły się, nie wy-
paczyły ani nie wygięły.
Potem Aegon Targaryen i jego królowe raz jeszcze się rozstali. Aegon ponow-
nie skierował się na południe, maszerując na Stare Miasto, natomiast jego siostry
dosiadły smoków. Visenya miała podjąć drugą próbę zdobycia Doliny Arrynów,
natomiast Rhaenys skierowała się ku Słonecznej Włóczni i pustyniom Dorne.
Sharra Arryn wzmocniła fortyfikacje Gulltown, przesunęła spory zastęp pod
Krwawą Bramę i trzykrotnie zwiększyła liczebność garnizonów w Kamieniu,
Śniegu i Niebie, zamkach strażniczych ulokowanych na drodze wiodącej do Or-
lego Gniazda. Wszystkie te umocnienia na nic się jednak zdały przeciwko Vise-
nyi Targaryen, która przeleciała nad nimi na skórzastych skrzydłach Vhagar
i wylądowała na wewnętrznym dziedzińcu Orlego Gniazda. Gdy regentka Doli-
ny wypadła na zewnątrz, by stawić jej czoło, prowadząc tuzin strażników, zoba-
czyła, że Ronnel Arryn siedzi na kolanach Visenyi i gapi się z zachwytem na
smoka.
— Mamo, czy mogę się przelecieć z panią? — zapytał młodziutki król. Nie
wypowiedziano żadnych gróźb, nie padły gniewne słowa. Obie królowe
uśmiechnęły się tylko do siebie i wymieniły uprzejmości. Potem lady Sharra po-
słała po trzy korony (diadem regentki, który nosiła, małą koronę syna oraz Soko-
lą Koronę Góry i Doliny, noszoną od tysiąclecia przez królów z rodu Arrynów)
i oddała je królowej Visenyi razem z mieczami garnizonu. Powiadają, że mały
król trzykrotnie okrążył na smoku szczyt Kopii Olbrzyma, a po wylądowaniu był
już małym lordem. Tak oto Visenya Targaryen zdobyła Dolinę Arrynów dla kró-
lestwa brata.
Rhaenys Targaryen nie poszło tak łatwo. Książęcego Wąwozu, przejścia przez
Góry Czerwone, strzegł oddział dornijskich włóczników, ale królowa ich nie za-
atakowała. Przeleciała górą, nad czerwonymi i białymi piaskami, i opadła na Va-
ith, by zażądać jego kapitulacji. Przekonała się jednak, że zamek porzucono.
W miasteczku pod jego murami zostały tylko kobiety, dzieci i starcy. Gdy ich
pytała, gdzie się podziali lordowie, odpowiadali tylko: „Tu ich nie ma”. Rhaenys
podążyła wzdłuż rzeki do Bożej Łaski, siedziby rodu Allyrionów, lecz ją rów-
nież opuszczono. W miejscu ujścia Zielonej Krwi do morza natrafiła na Miasto
z Desek, gdzie setki popychanych tyczkami łodzi, skifów rybackich, barek, łodzi
mieszkalnych oraz wraków prażyło się w promieniach słońca — połączone
sznurami, łańcuchami i trapami w pływające miasto. Na krążącą w górze Mera-
xes spoglądała tylko garstka dzieci i starych kobiet.
W końcu smok zaniósł królową do Słonecznej Włóczni, starożytnej siedziby
rodu Martellów, gdzie znalazła księżną Dorne, czekającą na nią w opuszczonym
zamku. Meria Martell miała osiemdziesiąt lat, jak mówią nam maesterzy, i wła-
dała Dornijczykami od sześćdziesięciu. Była bardzo gruba, ślepa i prawie łysa,
skórę miała pożółkłą i obwisłą. Argilac Arogancki zwał ją „Żółtą Ropuchą z Do-
rne”, ale ani wiek, ani ślepota nie stępiły jej umysłu.
— Nie będę z tobą walczyła — oznajmiła — ani nie uklęknę przed tobą. Do-
rne nie ma króla. Powtórz to bratu.
— Zrobię to — odparła Rhaenys — ale wrócimy tu, księżno, i następnym ra-
zem przyniesiemy ze sobą ogień i krew.
— To wasze słowa — skwitowała księżna Meria. — Nasze brzmią: „Nieza-
chwiani, Nieugięci, Niezłomni”. Możecie nas spalić, pani… ale nas nie ugniecie,
nie złamiecie ani nie zdołacie nami zachwiać. Tu jest Dorne. Nie jesteście u nas
mile widziani. Wracajcie na własne ryzyko.
Tak oto królowa i księżna się rozstały, a Dorne pozostało niezdobyte.
Na zachodzie Aegon Targaryen spotkał się z cieplejszym powitaniem. Stare
Miasto — największy gród w całym Westeros — otaczały potężne mury, a wła-
dali nim Hightowerowie z Wysokiej Wieży, najstarszy, najbogatszy i najpotęż-
niejszy ze szlacheckich rodów Reach. Stare Miasto było zarazem centrum Wiary.
Mieszkał tam Wielki Septon, Ojciec Wiernych, głos nowych bogów na Ziemi,
którego słuchały miliony wyznawców we wszystkich królestwach (poza półno-
cą, nadal pozostającą pod władaniem starych bogów). Miał też na swe rozkazy
bojowników Wiary Wojującej, wojenne zakony zwane przez prostaczków
Gwiazdami i Mieczami.
Gdy jednak Aegon Targaryen zbliżył się do Starego Miasta ze swym zastę-
pem, zastał otwarte bramy oraz lorda Hightowera, czekającego, by złożyć mu
hołd. Okazało się, że kiedy do miasta dotarły pierwsze wieści o Lądowaniu
Aegona, Wielki Septon zamknął się w Gwiezdnym Sepcie na siedem dni i sie-
dem nocy, szukając przewodnictwa bogów. Siedział tam ponoć tylko o chlebie
i wodzie, a przez wszystkie spędzone na jawie godziny modlił się bezustannie
przed kolejnymi ołtarzami. Siódmego dnia Starucha uniosła w końcu swą złotą
lampę i oświetliła przed nim drogę. Jego Wielka Świątobliwość zobaczył, że je-
śli Stare Miasto stawi Aegonowi zbrojny opór, z pewnością strawią je płomienie,
a Wysoka Wieża, Cytadela i Gwiezdny Sept legną w gruzach.
Manfred Hightower, lord Starego Miasta, był ostrożnym i pobożnym człowie-
kiem. Jeden z jego młodszych synów służył w Synach Wojownika, inny zaś zło-
żył niedawno śluby septona. Gdy Wielki Septon opowiedział lordowi o wizji ze-
słanej mu przez Staruchę, ten zdecydował, że nie będzie stawiał oporu Zdobyw-
cy. Dlatego ludzie ze Starego Miasta nie spłonęli na Polu Ognia, mimo że High-
towerowie byli chorążymi Gardenerów z Wysogrodu. Również z tego powodu
lord Manfred wyjechał na spotkanie zbliżającemu się Aegonowi Smokowi i ofia-
rował mu swój miecz, swoje miasto i swoją przysięgę. (Niektórzy powiadają, że
ofiarował mu też rękę najmłodszej córki, ale Aegon odmówił uprzejmie, by nie
obrazić swych dwóch królowych).
Trzy dni później, w Gwiezdnym Sepcie, Jego Wielka Świątobliwość osobiście
namaścił Aegona siedmioma olejami i ogłosił go Aegonem z rodu Targaryenów,
Pierwszym Tego Imienia, królem Andalów, Rhoynarów i Pierwszych Ludzi,
władcą Siedmiu Królestw oraz protektorem królestwa. (Wspomniano o „Sied-
miu Królestwach”, mimo że Dorne nie skapitulowało — ani wtedy, ani jeszcze
przez z górą stulecie).
Przy pierwszej koronacji Aegona, u ujścia Czarnego Nurtu, była obecna tylko
garstka lordów, na drugiej jednak stawiły się ich setki. Dziesiątki tysięcy gapiów
wznosiło okrzyki na jego cześć, kiedy przejeżdżał na grzbiecie Baleriona ulica-
mi Starego Miasta. Wśród świadków drugiej koronacji Aegona byli też maeste-
rzy i arcymaesterzy z Cytadeli. Być może właśnie dlatego tę chwilę, a nie pierw-
szą koronację w Aegonforcie, odprawioną w dzień Lądowania, uważa się za po-
czątek panowania Aegona.
Tak oto z Siedmiu Królestw Westeros wola Aegona Zdobywcy i jego sióstr
wykuła jedno wielkie państwo.
Wielu sądziło, że po zakończeniu wojen król Aegon uczyni Stare Miasto swą
królewską siedzibą, inni zaś myśleli, że będzie władał ze Smoczej Skały, staro-
żytnej wyspiarskiej cytadeli rodu Targaryenów. Król zaskoczył jednak wszyst-
kich, oznajmiając, że zamierza wznieść swój zamek w nowym mieście, powsta-
jącym już u stóp trzech wzgórz położonych przy ujściu Czarnego Nurtu, w miej-
scu, gdzie wraz ze swymi siostrami pierwszy raz postawił stopę na ziemi Weste-
ros. Miasto to nazwano Królewską Przystanią. Stamtąd właśnie Aegon Smok
władał swym królestwem, zasiadając na wielkim, metalowym tronie wykona-
nym ze stopionych, pogiętych, przekutych mieczy wszystkich jego poległych
wrogów. To niebezpieczne krzesło cały świat wkrótce poznał jako Żelazny Tron
Westeros.
RZĄDY SMOKA
Długie panowanie króla Aegona I Targaryena (lata 1–37 o.P.) było w przeważa-
jącej mierze spokojne… zwłaszcza w późniejszym okresie. Nim jednak nastał
Pokój Smoka, jak maesterzy z Cytadeli nazwali później ostatnie dwa dziesięcio-
lecia jego rządów, musiały się zakończyć Wojny Smoka, a ostatnia z nich należy
do najokrutniejszych i najbardziej krwawych konfliktów w całych dziejach We-
steros.
Choć Wojny Podboju skończyły się ponoć wówczas, gdy Wielki Septon koro-
nował i namaścił Aegona w Gwiezdnym Sepcie w Starym Mieście, nie wszyscy
w Westeros podporządkowali się władzy nowego monarchy.
Lordowie położonych na Zimnej Wodzie Trzech Sióstr wykorzystali chaos pa-
nujący podczas Podboju, by ogłosić niepodległość i koronować lady Marlę
z rodu Sunderlandów na swoją królową. Ponieważ większa część floty Arrynów
została zniszczona, król rozkazał swemu namiestnikowi północy, Torrhenowi
Starkowi z Winterfell, położyć kres rebelii Siostrzan. Armia północy wypłynęła
z Białego Portu na wynajętych braavoskich galerach. Dowodził nią ser Warrick
Manderly. Widok jego żagli oraz nagłe pojawienie się na niebie nad Sisterton
królowej Visenyi dosiadającej Vhagar odebrało Siostrzanom wolę walki. Na-
tychmiast pozbawili władzy królową, zastępując Marlę młodszym bratem. Stef-
fon Sunderland odnowił przysięgę wierności wobec Orlego Gniazda, ugiął kolan
przed królową Visenyą i oddał synów jako zakładników, mających gwarantować
jego dobre zachowanie. Jeden z nich został podopiecznym Manderlych, drugi
zaś Arrynów. Jego siostrę, obaloną królową, wygnano z wysp i uwięziono. Po
pięciu latach wycięto jej język i resztę życia spędziła wśród Milczących Sióstr,
zajmując się pochówkiem szlachetnie urodzonych.
Na położonych po drugiej stronie Westeros Żelaznych Wyspach panował cha-
os. Ród Hoare’ów władał nimi od wielu stuleci, ale wszyscy jego członkowie
zginęli jednej nocy, gdy Aegon spuścił na Harrenhal ogień Baleriona. Choć jed-
nak Harrena Czarnego i jego synów pochłonęły płomienie, Qhorin Volmark
z Harlaw, którego babka była młodszą siostrą dziadka Harrena, ogłosił się pra-
wowitym dziedzicem „czarnego rodu” i przejął tron.
Jednakże nie wszyscy żelaźni ludzie akceptowali jego pretensje. Na Starej
Wyk, pod kośćmi morskiego smoka Naggi, kapłani Utopionego Boga włożyli
koronę z wyrzuconego na brzeg drewna na głowę jednego ze swego grona, boso-
nogiego świętego męża imieniem Lodos. Ogłosił się on żywym synem Utopio-
nego Boga i ponoć potrafił czynić cuda. Inni pretendenci pojawili się na Wielkiej
Wyk, Pyke i Orkmoncie. Przez z górą rok ich zwolennicy walczyli ze sobą na lą-
dzie i morzu. Powiadają, iż w wodach między wyspami pływało tyle trupów, że
pojawiły się setki zwabionych krwią krakenów.
Aegon Targaryen położył kres tym walkom. W roku 2 o.P. opadł na wyspy na
grzbiecie Baleriona. Towarzyszyły mu floty wojenne z Arbor, Wysogrodu i Lan-
nisportu, a nawet kilka drakkarów z Wyspy Niedźwiedziej, przysłanych przez
Torrhena Starka. Żelaźni ludzie, znacznie przerzedzeni przez trwającą od roku
bratobójczą wojnę, nie stawili zbyt silnego oporu… w gruncie rzeczy wielu
z nich z radością powitało przybycie smoków. Król Aegon zabił Qhorina Vol-
marka Blackfyre’em, ale pozwolił, by jego niedawno urodzony syn odziedziczył
ziemie i zamek ojca. Na Starej Wyk król-kapłan Lodos, domniemany syn Uto-
pionego Boga, wezwał krakeny z głębin, by wciągnęły pod powierzchnię okręty
najeźdźców. Gdy nic takiego się nie wydarzyło, Lodos wypełnił szatę kamienia-
mi i wszedł w odmęty, by „poprosić ojca o radę”. Tysiące ludzi podążyły za jego
przykładem. Morze przez całe lata wyrzucało na brzegi Starej Wyk ich rozdęte,
nadgryzione przez kraby ciała.
Następnie pojawił się problem, kto powinien władać Żelaznymi Wyspami
w imieniu króla. Sugerowano, by uczynić żelaznych ludzi wasalami Tullych
z Riverrun albo Lannisterów z Casterly Rock. Niektórzy proponowali nawet, by
oddać ich Winterfell. Aegon wysłuchał argumentów wszystkich stron, ale na ko-
niec zdecydował, że pozwoli, by żelaźni ludzie sami wybrali swego najwyższego
lorda. Zgodnie z oczekiwaniami poparli jednego ze swoich — Vickona Grey-
joya, Lorda Kosiarza z Pyke. Lord Vickon złożył hołd królowi Aegonowi
i Smok odpłynął ze swoimi flotami.
Lenno Greyjoyów obejmowało wyłącznie Żelazne Wyspy. Musieli się zrzec
pretensji do wszystkich ziem zagarniętych na kontynencie przez ród Hoare’ów.
Aegon przyznał ruiny zamku Harrenhal oraz związane z nim ziemie ser Quento-
nowi Qoherysowi, który służył mu na Smoczej Skale jako dowódca zbrojnych,
zażądał jednak, by uznał on lorda Edmyna Tully’ego za swego seniora i pojął
jedną z jego córek za żonę.
Po zaprowadzeniu porządku na Trzech Siostrach i Żelaznych Wyspach Aegon
Targaryen władał całym Westeros na południe od Muru, pomijając tylko Dorne.
Na nie właśnie Smok skierował teraz swą uwagę. Najpierw spróbował pozyskać
Dornijczyków słowami. Wysłał do Słonecznej Włóczni delegację złożoną
z wielkich lordów, maesterów i septonów na pertraktacje z księżną Merią Mar-
tell, zwaną Żółtą Ropuchą z Dorne. Mieli przekonać ją o korzyściach płynących
z przyłączenia się do jego królestwa. Negocjacje ciągnęły się przez większą
część roku, ale zakończyły się niepowodzeniem.
Na ogół uważa się, że pierwsza wojna dornijska zaczęła się w roku 4 o.P., gdy
Rhaenys Targaryen wróciła do Dorne. Tym razem przyniosła tam ogień i krew,
spełniając wcześniejszą groźbę. Dosiadła Meraxes i opadła z czystego, błękitne-
go nieba, by podpalić Miasto z Desek. Pożar przeskakiwał z łodzi na łódź, aż
wreszcie całe ujście Zielonej Krwi wypełniły płonące szczątki. Słup dymu wi-
dziano aż w Słonecznej Włóczni. Mieszkańcy pływającego miasta znaleźli
schronienie przed ogniem w rzece, zginęło więc tylko niespełna stu ludzi i wię-
cej z nich się utopiło, niż spłonęło. Niemniej przelano pierwszą krew.
Jednocześnie Orys Baratheon poprowadził Szlakiem Kości tysiąc doborowych
rycerzy, a sam Aegon pomaszerował Książęcym Wąwozem na czele armii złożo-
nej z trzydziestu tysięcy ludzi, w tym blisko dwóch tysięcy konnych rycerzy
oraz trzystu lordów i ich chorążych. Lord Harlan Tyrell, namiestnik południa,
powiedział ponoć, że nawet bez Aegona i Baleriona są wystarczająco potężni, by
rozbić każdą dornijską armię, która ośmieli się stanąć im na drodze.
Z pewnością miał rację, ale nie udało się tego dowieść, ponieważ Dornijczycy
nie stawili się do walnej bitwy. Cofali się przed zastępem króla Aegona, paląc
zboże na polach i zatruwając wszystkie studnie. Najeźdźcy przekonali się, że
dornijskie wieże strażnicze porzucono. Na górskich przełęczach drogę straży
przedniej Aegona zagradzały stosy martwych owiec, pozbawionych całej wełny
i zbyt zepsutych, by nadawały się do jedzenia. Gdy królewska armia wyszła
z Książęcego Wąwozu na dornijskie piaski, zaczynało jej już brakować prowian-
tu dla ludzi i paszy dla koni. Aegon podzielił swoje siły, rozkazując lordowi Ty-
rellowi pomaszerować na południe, przeciwko Uthorowi Ullerowi, lordowi Hell-
holtu, sam zaś ruszył na wschód, by oblegać lorda Fowlera w jego górskiej
twierdzy Skyreach.
Był drugi rok jesieni i uważano, że zima jest już blisko. Najeźdźcy mieli na-
dzieję, że upał na pustyniach będzie mniej dokuczliwy i łatwiej będzie znaleźć
wodę. Maszerujący na Hellholt lord Tyrell przekonał się jednak, że dornijskie
słońce nadal jest nieubłagane. Gdy jest tak gorąco, ludzie piją więcej wody,
a wszystkie oczka wodne i źródła w oazach na szlaku armii zatruto. Konie za-
częły padać, z dnia na dzień ubywało ich coraz więcej. Jeźdźcy wkrótce podążyli
ich śladem. Dumni rycerze porzucali chorągwie i tarcze, a nawet zdejmowali
zbroje. Lord Tyrell stracił na dornijskich piaskach jedną czwartą ludzi i niemal
wszystkie wierzchowce, a gdy wreszcie dotarł do Hellholtu, przekonał się, że za-
mek opuszczono.
Atak Orysa Baratheona nie okazał się bardziej udany. Jego konie z trudem po-
suwały się naprzód po kamienistym gruncie wąskich, krętych wąwozów. Wiele
z nich całkowicie odmówiło posłuszeństwa, gdy oddział dotarł do najbardziej
stromego odcinka trasy, gdzie Dornijczycy wykuli schody w skale. Na rycerzy
namiestnika sypały się z góry głazy, zrzucane przez obrońców niewidocznych
dla najeźdźców z krain burzy. W miejscu, gdzie Szlak Kości przecina rzekę Wyl,
pojawili się nagle dornijscy łucznicy i na przechodzących przez most ludzi posy-
pał się deszcz tysięcy strzał. Gdy lord Orys rozkazał swym ludziom się wycofać,
drogę zagrodziła im kolejna skalna lawina. Nie mogli się cofnąć ani iść naprzód.
Wyrżnięto ich jak świnie w zagrodzie. Samego Orysa Baratheona oszczędzono,
podobnie jak kilkunastu innych lordów, za których można było otrzymać okup,
ale stali się oni jeńcami Wyla z Wyl, okrutnego górskiego lorda znanego jako
Kochanek Wdów.
Królowi Aegonowi powiodło się lepiej. Maszerował na wschód pośród
wzgórz. Spływające z góry strumienie dostarczały mu wody, a w dolinach roiło
się od zwierzyny. Zamek Skyreach wziął szturmem, a Yronwood zdobył po krót-
kim oblężeniu. Lord Tor niedawno zmarł, a jego namiestnik poddał się bez wal-
ki. Dalej na wschód lord Toland ze Wzgórza Duchów wysłał swego reprezentan-
ta, każąc mu wyzwać króla na pojedynek. Aegon przyjął wyzwanie i zabił prze-
ciwnika, ale później okazało się, że nie był on reprezentantem Tolanda, lecz jego
błaznem. Sam lord Toland zniknął.
Podobnie jak księżna Meria Martell. Gdy król Aegon pojawił się nad Słonecz-
ną Włócznią na Balerionie, przekonał się, że jego siostra Rhaenys była tu przed
nim. Po spaleniu Miasta z Desek zdobyła Cytrynowy Las, Spottswood oraz
Śmierdzącą Wodę. Przyjmowała kapitulacje starych kobiet i dzieci, ale nigdzie
nie znalazła prawdziwego nieprzyjaciela. Nawet miasto cieni położone pod mu-
rami Słonecznej Włóczni było w połowie opustoszałe, a nikt z tych, którzy
w nim pozostali, nie chciał przyznać, że wie, gdzie się mogli podziać dornijscy
lordowie oraz ich księżna. Jak powiedziała królowa Rhaenys królowi Aegonowi,
Żółta Ropucha rozpuściła się w piaskach.
Aegon odpowiedział na to ogłoszeniem zwycięstwa. Zgromadził w wielkiej
komnacie Słonecznej Włóczni tylu dygnitarzy, ilu tylko udało mu się znaleźć,
i oznajmił im, że od tej chwili Dorne jest częścią jego królestwa, a oni jego wier-
nymi poddanymi. Ich poprzednich lordów nazwał buntownikami i wyjął ich
spod prawa. Wyznaczono nagrody za ich głowy, szczególnie za głowę Żółtej Ro-
puchy, księżnej Merii Martell. Lorda Jona Rosby’ego mianowano kasztelanem
Słonecznej Włóczni i namiestnikiem piasków. Miał władać Dorne w imieniu
króla. Wyznaczono też kasztelanów i namiestników wszystkich pozostałych
ziem oraz zamków, które wpadły w ręce Zdobywcy. Następnie król Aegon i jego
zastęp wrócili tam, skąd przybyli, maszerując na zachód przez piaski, a potem
przechodząc przez Książęcy Wąwóz.
Ledwie zdążyli dotrzeć do Królewskiej Przystani, gdy całe Dorne za ich ple-
cami eksplodowało buntem. Dornijscy włócznicy pojawiali się znikąd, jak pu-
stynne kwiaty po deszczu. Skyreach, Yronwood, Tor i Wzgórze Duchów odzy-
skano już po kilkunastu dniach. Królewskie garnizony wycięto w pień. Kasztela-
nom i zarządcom Aegona pozwolono umrzeć dopiero po długich męczarniach.
Ponoć dornijscy lordowie zakładali się o to, który z nich najdłużej utrzyma swe-
go jeńca przy życiu, odcinając mu kolejne fragmenty ciała. Lorda Rosby’ego,
kasztelana Królewskiej Włóczni i namiestnika piasków, spotkała śmierć lżejsza
niż większość najeźdźców. Gdy Dornijczycy z miasta cieni wtargnęli do zamku
i wyzwolili go, Rosby’ego związano, zawleczono na szczyt Włóczni i wyrzuco-
no przez okno samej starej księżnej Merii.
Wkrótce zostali tylko lord Tyrell i jego zastęp. Odchodząc, król Aegon zosta-
wił Tyrella za sobą. Hellholt, potężny zamek nad Siarką, uważano za położony
odpowiednio, by sobie poradzić z każdym buntem. Jednakże wody rzeki były
przesycone siarką i ludzie z Wysogrodu chorowali po ich wypiciu. Ród Qorgy-
le’ów z Piaskowca nie skapitulował przed Aegonem. Gdy tylko patrole i furaże-
rzy Tyrellów zapuścili się za daleko na zachód, włócznicy Qorgyle’ów ich zabi-
jali. Na wschodzie Vaithowie robili to samo. Kiedy wieści o defenestracji w Sło-
necznej Włóczni dotarły do Hellholtu, lord Tyrell zebrał resztki swoich sił i wy-
ruszył na pustynię. Ogłosił, że zamierza zdobyć Vaith, pomaszerować na
wschód, odzyskać Słoneczną Włócznię i miasto cieni, a na koniec ukarać tych,
którzy zamordowali lorda Rosby’ego. Jednakże gdzieś pośród czerwonych pia-
sków na wschód od Hellholtu Tyrell zaginął bez śladu razem z całą swoją armią.
Żadnego z jego ludzi nigdy już nie widziano.
Aegon Targaryen nie był jednak człowiekiem skłonnym pogodzić się z poraż-
ką. Wojna miała trwać jeszcze siedem lat, choć od roku 6 o.P. walki przerodziły
się w trwającą bez końca krwawą serię okrucieństw, napadów łupieżczych i akcji
odwetowych, przerywaną przez długie okresy spokoju, krótkie rozejmy oraz nie-
zliczone morderstwa i zamachy skrytobójcze.
W roku 7 o.P. Orys Baratheon i inni lordowie pojmani na Szlaku Kości wróci-
li do Królewskiej Przystani. Zapłacono za nich okup równy ich wadze w złocie,
ale gdy przybyli na miejsce, okazało się, że Kochanek Wdów odciął wszystkim
prawe dłonie, by nigdy już nie użyli mieczy w walce przeciwko Dorne. W odwe-
cie sam król Aegon dosiadł Baleriona i opadł na górskie twierdze Wylów, obra-
cając kilka fortec oraz wież strażniczych w sterty stopionego kamienia. Jednakże
Wylowie skryli się w jaskiniach i tunelach pod swymi górami i Kochanek Wdów
pożył jeszcze dwadzieścia lat.
Rok 8 o.P. był bardzo suchy. Dornijczycy przepłynęli przez Morze Dornijskie
na okrętach wynajętych od króla piratów ze Stopni, zaatakowali kilka miaste-
czek i wiosek położonych na południowym brzegu Przylądka Gniewu i wzniecili
pożary, które strawiły połowę deszczowego lasu. „Ogień za ogień”, rzekła ponoć
księżna Meria. Czegoś takiego Targaryenowie nie mogli pozostawić bez odpo-
wiedzi. Później tego samego roku na niebie Dorne pojawiła się Visenya Targa-
ryen, uwalniając ogień Vhagar na Słoneczną Włócznię, Cytrynowy Las, Wzgó-
rze Duchów i Tor. W następnym roku Visenya powróciła, ale tym razem towa-
rzyszył jej sam król. Piaskowiec, Vaith i Hellholt spłonęły.
Dornijska odpowiedź nadeszła po kolejnym roku. Lord Fowler przeszedł ze
swą armią przez Książęcy Wąwóz i poprowadził ją na Reach. Poruszał się tak
szybko, że zdążył spalić kilkanaście wiosek i zdobyć wielki zamek Nocną Pieśń,
nim lordowie z Pogranicza zorientowali się, że wróg ich zaatakował. Gdy wieści
dotarły do Starego Miasta, lord Hightower wysłał silny oddział pod dowódz-
twem swego syna Addama, nakazując mu odzyskać zamek. Dornijczycy to jed-
nak przewidzieli. Druga dornijska armia prowadzona przez ser Joffreya Dayne’a
wyruszyła ze Starfall i zaatakowała Stare Miasto. Jego mury okazały się zbyt po-
tężne dla Dornijczyków, ale Dayne spalił pola, gospodarstwa rolne i wsie w pro-
mieniu sześćdziesięciu mil. Zabił też młodszego syna lorda Hightowera, Garmo-
na, gdy chłopak poprowadził wycieczkę przeciwko niemu. Ser Addam Highto-
wer dotarł do Nocnej Pieśni, ale przekonał się tam, że lord Fowler puścił zamek
z dymem, a garnizon wyciął w pień. Lorda Carona z żoną i dziećmi zabrano do
Dorne jako jeńców. Zamiast ich ścigać, ser Addam pomaszerował natychmiast
na Stare Miasto, by położyć kres jego oblężeniu, ale ser Joffrey i jego armia
również zniknęli już w górach.
Stary lord Manfred Hightower zmarł wkrótce później. Ser Addam odziedzi-
czył tytuł lordowski po ojcu. Stare Miasto głośno domagało się zemsty. Król
Aegon poleciał na Balerionie do Wysogrodu, by naradzić się ze swym namiest-
nikiem południa, ale po tym, co spotkało jego ojca, młody lord Theo Tyrell nie
chciał słyszeć o nowej inwazji na Dorne.
Król po raz kolejny wykorzystał przeciwko Dornijczykom swe smoki. Aegon
we własnej osobie opadł na Skyreach, przysięgając, że uczyni z niego „drugie
Harrenhal”. Visenya i Vhagar zaniosły ogień i krew do Starfall. A Rhaenys
i Meraxes wróciły do Hellholtu… gdzie wydarzyła się tragedia. Smoki Targarye-
nów, hodowane i ćwiczone do celów wojny, nieraz już przelatywały przez całe
chmury włóczni i strzał bez większej szkody dla siebie. Łuski dorosłego smoka
są twardsze niż stal i nawet te strzały, które trafiły w cel, z reguły co najwyżej
rozjuszały wielkie bestie. Gdy jednak Meraxes zawracała nad Hellholtem, jeden
z obrońców stojący na najwyższej wieży zamku wystrzelił ze skorpiona i żela-
zny bełt długości jarda wbił się w prawe oko smoka królowej. Meraxes nie zgi-
nęła natychmiast, lecz runęła na ziemię w agonii, niszcząc w przedśmiertnych
drgawkach wieżę oraz znaczną część muru kurtynowego.
Pozostaje kwestią dyskusji, czy Rhaenys Targaryen przeżyła swą smoczycę.
Niektórzy twierdzą, że spadła z niej i się zabiła, inni zaś, że zginęła na dziedziń-
cu, przygnieciona ciałem Meraxes. Jednak według innych relacji królowa prze-
żyła upadek i zmarła w lochach Ullerów po długich torturach. Prawdy o okolicz-
nościach jej śmierci zapewne nigdy nie poznamy. Tak czy inaczej Rhaenys Tar-
garyen, siostra i żona króla Aegona I, zginęła w Hellholcie w Dorne w 10 roku
o.P.
Dwa następne lata były latami Gniewu Smoka. Wszystkie zamki w Dorne
spalono po trzy razy. Balerion i Vhagar wracały raz po raz do każdego z nich.
Ogniste tchnienie Czarnego Strachu było tak gorące, że piaski wokół Hellholtu
w niektórych miejscach zamieniły się w szkło. Dornijscy lordowie byli zmuszeni
się ukryć, ale nawet to nie zapewniło im bezpieczeństwa. Zamordowano lorda
Fowlera, lorda Vaitha, lady Toland oraz czterech kolejnych lordów Hellholtu.
Żelazny Tron wypłacał godną króla nagrodę za głowę każdego dornijskiego lor-
da. Jednakże tylko dwóch zabójców dożyło chwili, gdy mogło ją odebrać, albo-
wiem Dornijczycy rozpoczęli kontratak, płacąc krwią za krew. Lorda Conningto-
na z Gniazda Gryfów zabito podczas polowania, lorda Mertynsa z Mglistego
Lasu zatruto razem ze wszystkimi domownikami beczką dornijskiego wina,
a lorda Fella uduszono w burdelu w Królewskiej Przystani.
Sami Targaryenowie również nie byli bezpieczni. Króla zaatakowano trzy
razy. W dwóch przypadkach zginąłby, gdyby nie jego Gwardia Królewska. Kró-
lową Visenyę próbowano zamordować pewnej nocy w Królewskiej Przystani.
Dwóch jej strażników padło, nim zabiła Mroczną Siostrą ostatniego z napastni-
ków.
Najbardziej osławiony atak tych krwawych lat wydarzył się w roku 12 o.P.,
gdy Wyl z Wyl, Kochanek Wdów, przybył niezaproszony na ślub Jona Caffere-
na, dziedzica Fawnton, z Alys Oakheart, córką lorda Starego Dębu. Wylowie,
wpuszczeni tylną bramą przez zdradzieckiego sługę, zabili lorda Oakhearta
i większość gości weselnych, a potem kazali pannie młodej patrzeć, jak kastrują
jej męża. Następnie wszyscy zgwałcili lady Alys i jej służki, po czym porwali je
i sprzedali myrijskiemu handlarzowi niewolników.
Dorne zmieniło się w płonącą pustynię, dręczoną głodem, zarazą i innymi nie-
szczęściami. Kupcy z Wolnych Miast zwali je „spaloną ziemią”. Mimo to ród
Martellów pozostawał „Niezachwiany, Nieugięty, Niezłomny”, zgodnie ze swoją
dewizą. Pewien dornijski rycerz, przyprowadzony przed oblicze królowej Vise-
nyi jako jeniec, zapewniał, że księżna Meria woli, by wszyscy jej poddani zginę-
li, niż żeby mieli stać się niewolnikami rodu Targaryenów. Visenya odpowie-
działa, że ona i brat chętnie spełnią jej życzenie.
Zaawansowany wiek i zły stan zdrowia w końcu dokonały tego, czego nie
były w stanie uczynić smoki. W roku 13 o.P. Meria Martell, Żółta Ropucha
z Dorne, zmarła we własnym łożu (podczas stosunku z ogierem, jak zapewniali
jej wrogowie). Tytuły lorda Słonecznej Włóczni i księcia Dorne odziedziczył jej
syn Nymor. Miał sześćdziesiąt lat i jego zdrowie nie było już najlepsze, nie miał
więc ochoty kontynuować rzezi. Rozpoczął rządy od wysłania poselstwa do
Królewskiej Przystani. Posłowie mieli zwrócić królowi Aegonowi czaszkę smo-
czycy Meraxes oraz przedstawić warunki zawarcia pokoju. Na czele poselstwa
stała dziedziczka Nymora, Deria.
Propozycje księcia Nymora wywołały w Królewskiej Przystani silne sprzeci-
wy. Królowa Visenya była im zdecydowanie nieprzychylna.
— Nie ma pokoju bez kapitulacji — oznajmiła, a jej stronnicy w radzie kró-
lewskiej powtórzyli echem te słowa.
Orys Baratheon, który w późniejszych latach życia miał się zrobić zgarbiony
i zgorzkniały, domagał się, by księżną Derię odesłano ojcu bez jednej ręki. Lord
Oakheart przysłał kruka z listem sugerującym, by młodą Dornijkę sprzedano do
„najnędzniejszego burdelu w Królewskiej Przystani, żeby każdy żebrak w mie-
ście mógł zażyć z nią przyjemności”. Jednakże Aegon Targaryen natychmiast
odrzucił wszystkie podobne propozycje. Księżniczka Deria przybyła jako poseł
pod chorągwią pokoju i król przysiągł, że pod jego dachem nie spotka jej krzyw-
da.
Wszyscy się zgadzali, że Aegon znużył się już wojną, ale zgoda na pokój bez
kapitulacji równałaby się przyznaniu, że jego ukochana siostra Rhaenys zginęła
na próżno, że cała ta krew i zniszczenia poszły na marne. Lordowie z jego małej
rady ostrzegali też, że ludzie uznają taki pokój za oznakę słabości, co może do-
prowadzić do dalszych buntów, które z kolei trzeba będzie stłumić. Aegon wie-
dział również, że Reach, krainy burzy i Pogranicze straszliwie ucierpiały pod-
czas wojny i nigdy nie zapomną ani nie wybaczą. Nawet w Królewskiej Przysta-
ni monarcha nie ważył się wypuścić dornijskich posłów z Aegonfortu bez silnej
eskorty w obawie, że prostaczkowie z miasta rozszarpią ich na strzępy. Ze
wszystkich tych powodów, jak napisał wielki maester Lucan, król był już bliski
odrzucenia propozycji Dornijczyków i kontynuowania wojny.
Wtedy właśnie księżniczka Deria wręczyła królowi zapieczętowany list od jej
ojca.
— Jest przeznaczony tylko dla twoich oczu, Wasza Miłość.
Król Aegon przeczytał słowa księcia Nymora na oczach wszystkich, siedząc
na Żelaznym Tronie. Twarz miał kamienną i nie odezwał się ani słowem. Ludzie
opowiadali, że gdy później wstał, z jego dłoni kapała krew. Spalił list i nigdy
później o nim nie wspominał. Tej samej nocy dosiadł Baleriona i poleciał nad
wodami Czarnej Zatoki do Smoczej Skały z jej dymiącą górą. Następnego ranka
wrócił i zgodził się na warunki proponowane przez Nymora. Niedługo później
podpisał traktat wiecznego pokoju z Dorne.
Po dziś dzień nikt nie potrafi powiedzieć, co mógł zawierać list wręczony
przez Derię. Jedni twierdzą, że była to zwykła prośba jednego ojca do drugiego,
płynące z serca słowa, które wzruszyły króla Aegona. Drudzy zapewniają, że był
to spis wszystkich lordów i szlachetnie urodzonych rycerzy, którzy stracili życie
w wojnie. Niektórzy septonowie posuwają się nawet do sugestii, że list był za-
czarowany, że Żółta Ropucha napisała go przed śmiercią, używając krwi królo-
wej Rhaenys jako inkaustu, by król nie był w stanie się oprzeć zawartej w nim
złowieszczej magii.
Wielki maester Clegg, który przybył do Królewskiej Przystani dwadzieścia lat
później, doszedł do wniosku, że Dorne nie miało już sił na dalsze prowadzenie
wojny i w związku z tym książę Nymor mógł zagrozić, że jeśli król Aegon nie
zgodzi się zawrzeć pokoju, wynajmie Ludzi Bez Twarzy z Braavos, by zamordo-
wali syna i dziedzica monarchy. Syn królowej Rhaenys, Aenys, miał wówczas
tylko sześć lat. Może rzeczywiście tak było… ale nikt nigdy nie będzie miał
pewności.
Tak zakończyła się pierwsza wojna dornijska (4–13 o.P.)
Żółta Ropucha z Dorne dokonała tego, co nie udało się Harrenowi Czarnemu,
dwóm królom oraz Torrhenowi Starkowi: pokonała Aegona Targaryena i jego
smoki. Niemniej na północ od Gór Czerwonych taktyka, którą się posługiwała,
wzbudziła jedynie pogardę. „Dornijska odwaga” stała się wśród lordów i rycerzy
z królestw Aegona szyderczym określeniem tchórzostwa. Pewien skryba napisał:
„Ropucha skacze do dziury, gdy tylko coś jej zagrozi”. Inny skwitował: „Meria
walczyła jak kobieta, posługując się kłamstwami, zdradą i czarami”. Dornijskie
„zwycięstwo” (jeśli rzeczywiście można je tak nazwać) uznano za niehonorowe,
a ci, którzy przeżyli wojnę, a także synowie i bracia tych, którzy polegli, przy-
sięgli sobie, że pewnego dnia nadejdzie dzień zapłaty.
Zemsta musiała jednak zaczekać na następne pokolenie i na nadejście młod-
szego, bardziej krwiożerczego króla. Choć Aegon Zdobywca miał zasiadać na
Żelaznym Tronie jeszcze przez dwadzieścia cztery lata, dornijski konflikt był
jego ostatnią wojną.
TRZY GŁOWY MIAŁ SMOK
49 OD PODBOJU
ZA PANOWANIA JAEHAERYSA I
Pierwszą rysę dało się zaobserwować w królewskiej małej radzie, gdy lord
Daemon Velaryon oznajmił, że chce zrezygnować ze stanowiska królewskiego
namiestnika. Musimy pamiętać, że królowa Alyssa była siostrą lorda Daemona,
a jego młoda bratanica Lianna jedną z kobiet otrutych na Smoczej Skale. Niektó-
rzy sugerowali, że na decyzję lorda Daemona wpłynęła również rywalizacja
z lordem Manfrydem Redwyne’em, który zastąpił go na stanowisku lorda admi-
rała, ale rzucanie podobnych oszczerstw na człowieka, który pełnił służbę tak
długo i biegle, wydaje się małostkowe. Uwierzmy jego lordowskiej mości na
słowo i uznajmy, że powodem był zaawansowany wiek oraz pragnienie spędze-
nia dni, które mu pozostały, w towarzystwie dzieci i wnuków na Driftmarku.
W pierwszej chwili Jaehaerys chciał poszukać następcy lorda Damona wśród
innych członków małej rady. Albin Massey, Rego Draz i septon Barth udowod-
nili, że są bardzo zdolnymi ludźmi i zasłużyli na zaufanie i wdzięczność króla.
Żaden z nich nie wydawał się jednak do końca odpowiedni. Septona Bartha po-
dejrzewano o to, że jest lojalny raczej wobec Gwiezdnego Septu niż Żelaznego
Tronu. Co więcej, był bardzo nisko urodzony. Wielcy lordowie Siedmiu Kró-
lestw nie pozwolą, by syn kowala przemawiał głosem króla. Lord Rego był bez-
bożnym Pentoshijczykiem i handlującym przyprawami nuworyszem, a jego po-
chodzenie było chyba jeszcze niższe od pochodzenia septona Bartha. Lord Albin
utykał i był garbaty, w związku z czym ciemnym prostaczkom wydawał się kimś
złowieszczym.
— Patrzą na mnie i widzą łajdaka — wyznał królowi. — Lepiej będę ci słu-
żył, pozostając w cieniu.
Nie wchodziło w grę przywrócenie na to stanowisko Rogara Baratheona ani
żadnego z wciąż żyjących namiestników Maegora. Lord Tully służył w radzie
podczas regencji, ale nie wyróżnił się niczym szczególnym. Rodrik Arryn, lord
Orlego Gniazda i Obrońca Doliny, był dziesięcioletnim chłopcem, który przed-
wcześnie odziedziczył tytuł lordowski po śmierci stryja, lorda Darnolda, i ojca,
ser Rymonda, zabitych przez dzikich łupieżców, których nierozsądnie ścigali aż
po Góry Księżycowe. Jaehaerys zawarł niedawno porozumienie z Donnelem Hi-
ghtowerem, ale nadal nie ufał mu w pełni, podobnie jak Lymanowi Lannistero-
wi. Bertrand Tyrell, lord Wysogrodu, był znanym pijakiem, a jego samowolne
bękarty przyniosłyby hańbę koronie, gdyby zamieszkały w Królewskiej Przysta-
ni. Alarica Starka lepiej było zostawić w Winterfell. Wszyscy się zgadzali, że
jest uparty i surowy, twardy i zawzięty. Nie byłby mile widzianym gościem za
stołem rady. Rzecz jasna, sprowadzenie do Królewskiej Przystani żelaznego
człowieka nie wchodziło w grę.
Ponieważ żaden z wielkich lordów Siedmiu Królestw nie był odpowiednim
kandydatem, Jaehaerys skierował swą uwagę na ich chorążych. Uważano, że le-
piej, by namiestnik był starszym człowiekiem, którego doświadczenie zrówno-
waży młodość króla. Ponieważ w radzie zasiadało kilku uczonych mężczyzn
uważanych za moli książkowych, chciano też powołać wojownika, sprawdzone-
go w bitwach dowódcę, którego wojenna chwała onieśmieli wrogów korony.
Wymieniono i przedyskutowano kilkunastu kandydatów, aż w końcu wybór padł
na lorda Żołędziowego Dworu w dorzeczu, Mylesa Smallwooda, który walczył
za brata króla, Aegona, nad Okiem Boga, stoczył bój z Watem Rębaczem w Ka-
miennym Moście, a podczas panowania króla Aenysa wyruszył u boku lorda
Stokewortha, by wymierzyć sprawiedliwość Harrenowi Czerwonemu.
Słusznie sławiony za odwagę lord Myles miał na twarzy i ciele blizny po kil-
kunastu gwałtownych bitwach. Ser Willam Osa z Gwardii Królewskiej, który
służył kiedyś w Żołędziowym Dworze, przysięgał, że w całych Siedmiu Króle-
stwach nie znajdzie się lepszego, waleczniejszego i bardziej lojalnego lorda,
a Prentys Tully i powszechnie szanowana lady Lucinda, jego seniorzy, również
wychwalali Smallwooda. Jaehaerys dał się przekonać, wysłał kruka i po kilkuna-
stu dniach lord Myles wyruszył do Królewskiej Przystani.
Królowa Alysanne nie uczestniczyła w wyborze nowego namiestnika. Pod-
czas gdy król i rada deliberowali nad tą sprawą, Jej Miłość opuściła Królewską
Przystań i poleciała na Srebrnoskrzydłej na Smoczą Skałę, by pocieszać siostrę
w żałobie.
Rhaenę Targaryen trudno było jednak pocieszyć. Utrata tak wielu najbliższych
przyjaciółek i towarzyszek wpędziła ją w najczarniejszą melancholię, a na samą
wzmiankę o Androwie Farmanie wpadała w szał. Nie ucieszyła się bynajmniej
z wizyty siostry i nie pragnęła pocieszenia, jakie ta mogłaby jej ofiarować. Trzy-
krotnie próbowała odesłać Jej Miłość. Posunęła się nawet do tego, że nakrzycza-
ła na nią na oczach połowy zamku. Gdy królowa nie chciała jej opuścić, Rhaena
wycofała się do własnych komnat, wychodząc z nich tylko po to, by coś zjeść…
a i to coraz rzadziej.
Osamotniona Alysanne Targaryen podjęła próbę przywrócenia na Smoczej
Skale choć odrobiny porządku. Wysłała po nowego maestera, który wkrótce się
zjawił, mianowała też nowego kapitana, dowodzącego zamkowym garnizonem.
Ulubienica królowej, septa Edyth, również przybyła na Smoczą Skałę, by zająć
miejsce nieodżałowanej septy Maryam.
Ponieważ siostra jej unikała, Alysanne spróbowała się zbliżyć do siostrzenicy,
lecz tu również spotkały ją gniew i odtrącenie.
— Co mnie obchodzi, że wszystkie nie żyją? Znajdzie sobie nowe, tak samo
jak zawsze — oznajmiła królowej księżniczka Aerea. Gdy Alysanne opowiadała
jej historie ze swego dzieciństwa, mówiąc, jak Rhaena włożyła jej do kołyski
smocze jajo, tuliła ją i otaczała opieką, „jakby była moją matką”, Aerea odpo-
wiedziała: — Mnie nie dała jaja. Oddała mnie innym i odleciała na Piękną Wy-
spę. — Miłość Alysanne do córki również budziła gniew księżniczki. — Czemu
miałaby zostać królową? To ja powinnam nią być, nie ona. — Dopiero wtedy
Aerea zalała się łzami, błagając Alysanne, by pozwoliła jej wrócić ze sobą do
Królewskiej Przystani. — Lady Elissa mówiła, że mnie stąd zabierze, ale odpły-
nęła i zapomniała o mnie. Chcę wrócić na dwór. Tam są minstrele, błazny
i wszyscy lordowie oraz rycerze. Zabierz mnie stąd.
Wzruszona łzami Aerei królowa Alysanne obiecała, że pomówi z jej matką.
Ale gdy Rhaena wyszła z komnat na posiłek, natychmiast odrzuciła tę propozy-
cję.
— Ty masz wszystko, ja nie mam nic. A teraz chcesz mi zabrać jeszcze córkę.
Nie dostaniesz jej. Masz mój tron, to będzie musiało ci wystarczyć.
Tej samej nocy Rhaena wezwała księżniczkę Aereę do swych komnat, by dać
jej burę. Krzyki matki i córki słyszano w całym Kamiennym Bębnie. Po tej kłót-
ni księżniczka nie chciała już więcej rozmawiać z królową Alysanne. Jej Miłość
nie mogła zrobić nic więcej, jak tylko wrócić do Królewskiej Przystani, gdzie
czekały na nią objęcia króla Jaehaerysa i radosny śmiech jej córki, Daenerys.
Pod koniec Roku Nieznajomego prace nad Smoczą Jamą były już właściwie
ukończone. Wzniesiono wreszcie ogromną kopułę, stawiono na miejscu masyw-
ne bramy z brązu. Potężny budynek wieńczący szczyt wzgórza Rhaenys ustępo-
wał rozmiarami tylko Czerwonej Twierdzy wzniesionej na Wielkim Wzgórzu
Aegona. Lord Redwyne zaproponował, by dla uczczenia zakończenia budowy
oraz nominowania nowego namiestnika król urządził wielki turniej, największy
i najwspanialszy, jaki widziano w Siedmiu Królestwach od czasu Złotych Go-
dów.
— Zostawmy smutki za sobą i rozpocznijmy nowy rok od wielkiej gali i uro-
czystości — mówił Redwyne. Jesienne żniwa były dobre, podatki lorda Rega
przynosiły stałe dochody, a obroty handlowe rosły, będą więc mogli bez trudu
zapłacić za turniej, a w dodatku przyciągnie on do Królewskiej Przystani tysiące
gości z wypełnionymi sakiewkami. Reszta członków rady poparła propozycję
i król Jaehaerys przyznał, że turniej rzeczywiście mógłby dać prostaczkom jakiś
powód do radości „i pomóc nam zapomnieć o smutkach”.
Przygotowania zakłóciło nagłe i niespodziewane przybycie Rhaeny Targaryen
ze Smoczej Skały. Septon Barth pisze: „Niewykluczone, że smoki wyczuwają
w jakiś sposób nastrój swych jeźdźców i powtarzają go echem, albowiem Dre-
amfyre opadła owego dnia z chmur niczym burza z piorunami. Vermithor
i Srebrnoskrzydła ocknęły się i ryknęły tak przeraźliwie, że wszyscy z nas, któ-
rzy to widzieli i słyszeli, bali się, że smoki rzucą się na siebie z ogniem i szpona-
mi, by rozszarpać się nawzajem na strzępy, jak Balerion rozszarpał ongiś Żywe
Srebro nad Okiem Boga”.
Smoki nie walczyły jednak ze sobą, choć syczały groźnie i łopotały skrzydła-
mi. Rhaena zeskoczyła z grzbietu Dreamfyre i wpadła do Warowni Maegora,
wzywając krzykiem brata i siostrę. Przyczyny jej furii wkrótce wyszły na jaw.
Księżniczka Aerea zniknęła. Uciekła o świcie ze Smoczej Skały, zakradła się na
dziedziniec i wzięła sobie smoka. I to nie byle jakiego.
— To był Balerion! — zawołała Rhaena. — To szalone dziecko wzięło sobie
Baleriona. Nie dla niej świeżo wyklute smoczątka, o nie! To musiał być Czarny
Strach. Smok Maegora, bestia, która zabiła jej ojca. Dlaczego on, jeśli nie po to,
by sprawić mi ból? Co wydałam na świat? Jakiego potwora? Powiedz mi, co wy-
dałam na świat?
— Dziewczynkę — odpowiedziała królowa Alysanne. — To tylko mała, roz-
gniewana dziewczynka.
Jednakże septon Barth i wielki maester Benifer mówią nam, że Rhaena jej nie
słyszała. Wpadła w desperację. Nie obchodziło jej nic poza tym, dokąd mogło
uciec jej „szalone dziecko”. W pierwszej chwili pomyślała o Królewskiej Przy-
stani. Aerea gorąco pragnęła wrócić na dwór królewski. Jeśli jednak tu jej nie
było… to gdzie się podziała?
— Podejrzewam, że wkrótce się tego dowiemy — odrzekł jak zwykle spokoj-
ny król Jaehaerys. — Balerion jest za duży, by mógł się ukrywać albo latać nie-
postrzeżenie. A do tego ma potężny apetyt. — Spojrzał na wielkiego maestera
Benifera i rozkazał mu rozesłać kruki do wszystkich zamków w Siedmiu Króle-
stwach. — Jeśli ktokolwiek w Westeros choć przelotnie zauważy Baleriona albo
moją bratanicę, chcę natychmiast się o tym dowiedzieć.
Kruki poleciały, ale ani owego dnia, ani następnego, ani trzeciego do Królew-
skiej Przystani nie dotarły żadne wieści o księżniczce Aerei. Rhaena cały czas
pozostawała w Czerwonej Twierdzy. Czasami się wściekała, a czasami płakała
i piła słodzone wino przed snem. Księżniczka Daenerys tak bardzo bała się ciot-
ki, że płakała, gdy tylko ją zobaczyła. Po siedmiu dniach Rhaena oznajmiła, że
nie może dłużej siedzieć bezczynnie.
— Muszę ją znaleźć. Nawet jeśli mi się nie uda, przynajmniej będę szukała.
Dosiadła Dreamfyre i odleciała.
Aż do końca owego okrutnego roku nie słyszano już ani o matce, ani o córce.
JAEHAERYS I ALYSANNE
Mniej mężczyzn musiało maszerować na wojnę, dzięki temu więcej ich mogło
pracować na polach. Ceny zboża spadały przez cały okres panowania Jaehaery-
sa, w miarę jak powierzchnia gruntów ornych wzrastała. Ryby również stały się
zdecydowanie tańsze, nawet dla zwykłych ludzi. Wioski rybackie na wybrzeżach
bogaciły się i coraz więcej łodzi wypływało na morze. Wszędzie, od Reach aż
po Przesmyk, powstawały nowe sady. Baranina i jagnięcina stały się łatwiej do-
stępne, a jakość wełny się polepszyła, ponieważ hodowcy zwiększali liczebność
stad. Obroty handlowe wzrosły dziesięciokrotnie, pomimo przeszkód, takich jak
wichry i zła pogoda czy wojny, które od czasu do czasu powodowały zakłócenia.
Rzemiosło rozkwitało — podkuwacze koni i kowale, kamieniarze, cieśle, młyna-
rze, garbarze, tkacze, filcownicy, farbiarze, browarnicy, winiarze, jubilerzy, pie-
karze, rzeźnicy i serowarzy cieszyli się koniunkturą nieznaną dotąd na zachód od
wąskiego morza.
Z pewnością bywały lepsze i gorsze lata, ale słusznie mówiono, że za panowa-
nia Jaehaerysa te dobre były dwa razy lepsze niż wcześniej, a te złe też nie były
aż takie złe. Zdarzały się sztormy, niszczycielskie wichury i mroźne zimy, ale
gdy w dzisiejszych czasach spoglądamy wstecz na czasy rządów Pojednawcy,
kusi nas, by uznać je za jedno długie lato, zielone i łagodne.
Gdy w Królewskiej Przystani zabito w dzwony, by oznajmić nadejście roku
55 od Podboju Aegona, rany pozostawione przez okrutny miniony rok, Rok Nie-
znajomego, jeszcze się nie zagoiły… a król, królowa i rada obawiali się tego, co
może przynieść przyszłość. Księżniczka Aerea i Balerion zniknęli ludziom
z oczu, a królowa Rhaena nadal ich poszukiwała.
Opuściwszy dwór brata, Rhaena Targaryen poleciała najpierw do Starego
Miasta w nadziei, że jej zbiegła córka mogła zapragnąć odnaleźć bliźniaczą sio-
strę. Zarówno lord Donnel, jak i Wielki Septon przyjęli ją uprzejmie, ale żaden
z nich nie potrafił jej pomóc. Królowej pozwolono spędzić trochę czasu z córką,
Rhaellą, tak bardzo podobną do siostry, a zarazem tak od niej różną. Możemy
mieć nadzieję, że znalazła tam ukojenie. Gdy Rhaena wyraziła żal, że nie była
lepszą matką, nowicjuszka Rhaella uściskała ją i powiedziała:
— Mam najlepszą matkę, o jakiej mogłoby marzyć dziecko. Matkę na Górze.
I za nią jestem ci wdzięczna.
Po opuszczeniu Starego Miasta Dreamfyre zaniosła królową na północ, do
Wysogrodu, a potem do Crakehall i Casterly Rock, zamków, których lordowie
w dawnych czasach udzielili jej gościny. Nigdzie nie widziano żadnego smoka
poza jej własnym i nie słyszano pogłosek o księżniczce. Następnie Rhaena pole-
ciała na Piękną Wyspę, by raz jeszcze stawić czoło lordowi Franklynowi Farma-
nowi. Upływ lat nie wzbudził w jego lordowskiej mości większej sympatii do
królowej i nie nauczył go też rozsądku, o czym świadczy sposób, w jaki posta-
nowił z nią rozmawiać.
— Miałem nadzieję, że po ucieczce od ciebie moja pani siostra wróci do
domu i spełni swój obowiązek — oznajmił lord Franklyn — ale nic o niej nie
słyszeliśmy i o twojej córce też nie. Nie mogę twierdzić, bym znał księżniczkę,
ale powiedziałbym, że ma szczęście, iż uwolniła się od ciebie, podobnie jak
Piękna Wyspa. Jeśli się tu zjawi, przepędzimy ją, tak samo jak jej matkę.
— To prawda, że nie znasz Aerei — przyznała Jej Miłość. — Gdyby rzeczy-
wiście trafiła kiedyś na te brzegi, przekonałbyś się, że nie jest tak wyrozumiała
jak jej matka. Ach, jeszcze jedno. Życzę ci szczęścia, gdybyś spróbował przepę-
dzić Czarny Strach. Twój brat smakował Balerionowi. Może ma już ochotę na
drugi kąsek.
Po wizycie na Pięknej Wyspie Rhaena Targaryen znika na pewien czas z kart
historii. Przez cały rok nie wróciła do Królewskiej Przystani ani na Smoczą Ska-
łę, nie pojawiła się też w siedzibie żadnego innego lorda w Siedmiu Króle-
stwach. Mamy zdawkowe relacje o tym, że Dreamfyre widziano daleko na pół-
nocy, w krainie kurhanów i na brzegach Rzeki Gorączki, albo daleko na połu-
dniu, w dornijskich Górach Czerwonych i w kanionach Torrentine. Rhaena i jej
smoczyca omijały zamki i miasta, ale widziano je, gdy leciały nad Paluchami
i Górami Księżycowymi, nad zielonymi, mglistymi lasami Przylądka Gniewu,
nad Wyspami Tarczowymi i nad Arbor… ale matka Aerei nie szukała towarzy-
stwa ludzi. Zawsze wybierała dzikie, odludne miejsca, wietrzne wrzosowiska,
trawiaste równiny i posępne moczary, urwiska, turnie i górskie wąwozy. Czy na-
dal szukała córki, czy po prostu pragnęła samotności? Nigdy się tego nie dowie-
my.
Tak czy inaczej, lepiej, że nie było jej wtedy w Królewskiej Przystani, bo król
i jego rada gniewali się na nią coraz bardziej. Relacja ze spotkania Rhaeny z lor-
dem Farmanem na Pięknej Wyspie przeraziła zarówno króla, jak i jego lordów.
— Czy jest szalona, że przemawia tak do lorda w jego własnej komnacie? —
zapytał lord Smallwood. — Gdybym był na miejscu Farmana, kazałbym wyrwać
Rhaenie język.
— Mam nadzieję, że nie jesteś aż takim głupcem, wasza lordowska mość —
odparł król. — Kimkolwiek jeszcze może być, Rhaena pozostaje krwią smoka
i moją ukochaną siostrą.
Powinniśmy jednak zauważyć, że Jego Miłość nie zganił lorda Smallwooda za
opinię, a tylko za słowa, w jakich ją wyraził.
Septon Barth ujął to najtrafniej: „Władza Targaryenów wywodzi się z ich
smoków. Te straszliwe bestie spaliły kiedyś Harrenhal i doprowadziły do zguby
dwóch królów na Polu Ognia. Król Jaehaerys wie o tym, podobnie jak jego dzia-
dek Aegon. Moc zawsze jest pod ręką, a wraz z nią groźba jej użycia. Jego Mi-
łość rozumie jednak również coś, czego królowa Rhaena nie potrafi pojąć: groź-
ba jest najskuteczniejsza wtedy, gdy pozostaje niewypowiedziana. Lordowie
Siedmiu Królestw są dumnymi ludźmi i niewiele się zyska, okrywając ich wsty-
dem. Mądry król zawsze pozwala im zachować godność. Pokaż im smoka, pro-
szę bardzo. Zapamiętają to sobie. Ale jeśli będziesz otwarcie mówić o spaleniu
ich zamków i przechwalać się, że rzucisz ich rodziny swym smokom na pożar-
cie, rozpalisz tylko wrogość i zwrócisz ich serca przeciwko sobie”.
Królowa Alysanne codziennie modliła się za Aereę. Obwiniała siebie za
ucieczkę dziewczynki… ale uważała, że bardziej winna jest jej siostra. Jaehaerys
poświęcał Aerei bardzo niewiele uwagi, nawet w czasach, gdy była jego dzie-
dziczką, i teraz czynił sobie wyrzuty z tego powodu, ale bardziej niepokoił go
Balerion. Świetnie zdawał sobie sprawę, jak wielkim zagrożeniem może się stać
tak potężna bestia w rękach rozgniewanej trzynastolatki. Ani bezowocne poszu-
kiwania Rhaeny Targaryen, ani chmara kruków wysłanych przez maestera Beni-
fera nie odnalazły żadnych śladów dziewczynki ani smoka, pomijając nieunik-
nione w takich przypadkach kłamstwa, pomyłki i urojenia. Mijały kolejne dni,
jeden cykl księżyca, a potem drugi, aż wreszcie król zaczął się obawiać, że jego
bratanica nie żyje.
— Balerion to samowolna bestia i lepiej z nim nie zadzierać — rzekł swojej
radzie. — Wskoczyła na jego grzbiet, choć nigdy przedtem nie dosiadała smoka,
i wzbiła się w górę… nie po to, by okrążyć zamek, o nie, opuściła wyspę… naj-
pewniej ją zrzucił i teraz biedne dziecko leży na dnie wąskiego morza.
Septon Barth nie zgadzał się z tą opinią. Wskazał, że smoki nie są z natury
włóczęgami. Najczęściej znajdowały dla siebie jakieś osłonięte miejsce — jaski-
nię, ruiny zamku albo szczyt góry — i gnieździły się tam, wylatując tylko na po-
lowania.
— Uwolniwszy się od jeźdźca, Balerion z pewnością wróciłby do leża. Biorąc
pod uwagę fakt, że nigdzie w Westeros go nie zauważono, musimy przyjąć, że
księżniczka Aerea zabrała smoka na wschód, na bezmierne przestwory Essos.
Królowa zgadzała się z nim.
— Gdyby zginęła, na pewno bym o tym wiedziała. Ona żyje. Czuję to.
Wszystkim agentom i informatorom, którym Rego Draz nakazał wytropić
Elissę Farman i skradzione przez nią smocze jaja, zlecono nową misję: mieli od-
naleźć księżniczkę Aereę i Baleriona. Wkrótce z krain położonych za wąskim
morzem zaczęły napływać raporty. Większość z nich okazała się bezużyteczna,
podobnie jak w przypadku pogłosek o smoczych jajach — plotki, kłamstwa i fał-
szywe meldunki, spreparowane z myślą o nagrodzie. Niektóre pochodziły z trze-
ciej albo czwartej ręki, inne zaś były tak ubogie w szczegóły, że w praktyce
sprowadzały się do: „Być może widziałem smoka. W każdym razie coś dużego
ze skrzydłami”.
Najbardziej intrygujący raport pochodził ze wzgórz Andalos, położonych na
północ od Pentos, gdzie przerażeni pasterze opowiadali o grasującym tam po-
tworze, który pożerał całe stada, pozostawiając tylko ogryzione kości. Sami
owczarze również nie uchodzili cało, gdy natknęli się na bestię, albowiem jej ja-
dłospis bynajmniej nie ograniczał się do baraniny. Jednakże ci, którzy spotkali
potwora, nie przeżyli i nie mogli go opisać… ale żadna z opowieści nie wspomi-
nała o ogniu, Jaehaerys doszedł więc do wniosku, że winnym nie może być Ba-
lerion. Niemniej, chcąc się upewnić, wysłał za wąskie morze dwunastu ludzi pod
dowództwem ser Willama Osy z Gwardii Królewskiej, rozkazując im podjąć
próbę upolowania bestii.
Za tym samym wąskim morzem, o czym król Jaehaerys nic nie wiedział, cie-
śle okrętowi z Braavos ukończyli prace nad „Goniącym za Słońcem”, wymarzo-
ną karaką, której budowę Elissa Farman sfinansowała dzięki skradzionym smo-
czym jajom. W przeciwieństwie do galer wypływających codziennie z Arsenału
w Braavos statek nie miał wioseł. Był przeznaczony do żeglugi po głębokich
morzach, a nie po wielkich i małych zatokach bądź przybrzeżnych płyciznach.
Miał cztery maszty i ożaglowanie równie bogate, jak łabędzie statki z Wysp Let-
nich. Jego kadłub był jednak szerszy i głębszy, co pozwalało mu zabierać zapasy
na dłuższe rejsy. Gdy jeden z Braavosów zapytał ją, czy ma zamiar pożeglować
do Yi Ti, roześmiała się i odpowiedziała:
— Być może… ale nie taką trasą, jak myślisz.
Wieczorem przed wypłynięciem w rejs, wezwano ją do Pałacu Morskiego
Lorda, który nie skąpił jej śledzi i piwa, a także ostrzeżeń.
— Płyń ostrożnie — rzekł jej — ale ruszaj już w drogę. Szukają cię na całym
wąskim morzu. Zadawano pytania i oferowano nagrody. Nie chciałbym, żeby
znaleziono cię w Braavos. Przybyliśmy tu po to, by uwolnić się od Valyrii,
a wasi Targaryenowie są Valyrianami do szpiku kości. Wyruszaj szybko i odpłyń
daleko.
Tak oto dama znana obecnie jako Alys Westhill pożegnała się z Tytanem
z Braavos. Tymczasem życie w Królewskiej Przystani toczyło się tak samo jak
przedtem. Nie mogąc odnaleźć zaginionej bratanicy, Jaehaerys Targaryen po-
święcił się swym obowiązkom, jak zawsze czynił w chwilach kryzysu. W ciszy
biblioteki Czerwonej Twierdzy król rozpoczął pracę nad tym, co miało się stać
jednym z jego największych osiągnięć. Przy biegłej pomocy septona Bartha,
wielkiego maestera Benifera, lorda Albina Masseya oraz królowej Alysanne —
czwórki, którą nazwał „moją jeszcze mniejszą radą” — Jaehaerys zajął się kody-
fikacją, uporządkowaniem oraz reformą wszystkich praw w Siedmiu Króle-
stwach.
Westeros, jakie zastał Aegon Zdobywca, składało się z siedmiu królestw nie
tylko z nazwy, lecz również w rzeczywistości. Każde z nich miało własne prawa,
zwyczaje oraz tradycje. Co więcej, nawet w granicach jednego królestwa wystę-
powały znaczące różnice. Jak napisał lord Massey: „Przed siedmioma królestwa-
mi było ich osiem. Jeszcze wcześniej dziewięć, dziesięć, dwanaście, trzydzieści,
coraz więcej i więcej, w miarę jak oddalamy się od czasów bieżących. Mówimy
o Stu Królestwach Herosów, ale w rzeczywistości w jednej chwili mogło być ich
dziewięćdziesiąt siedem, w drugiej sto trzydzieści dwa i tak dalej. Ta liczba nie-
ustannie się zmieniała, kiedy wojny przegrywano albo wygrywano, a synowie
następowali po ojcach.
Prawa również zmieniały się często. Jeden król był surowy, a drugi łaskawy,
jeden szukał przewodnictwa w Siedmioramiennej gwieździe, drugi trzymał się
starożytnych praw Pierwszych Ludzi, jeden rządził według własnych kaprysów,
drugi zwracał się w jedną stronę, gdy był trzeźwy, a w przeciwną po pijanemu.
W ciągu tysiącleci nagromadziło się tak wiele precedensów, że każdy lord, który
posiadał prawo karania lochem i szubienicą (a także część z tych, którzy go nie
mieli), uważał, że może wszystkie przedstawione mu sprawy osądzać według
uznania.
Jaehaerys Targaryen uważał cały ten chaos i zamieszanie za zniewagę. Z po-
mocą swej „jeszcze mniejszej rady” zabrał się za „czyszczenie stajni”.
— Siedem Królestw ma jednego króla — rzekł. — Pora, by obowiązywało
w nich jedno prawo.
Tak monumentalnego zadania nie można było wykonać w jeden rok ani nawet
w dziesięć lat. Samo zgromadzenie, skatalogowanie i przestudiowanie istnieją-
cych praw zajęło dwa lata. Reformy, które rozpoczęto później, ciągnęły się przez
dziesięciolecia. Niemniej historia wielkiego kodeksu septona Bartha (który
w ostatecznym rozrachunku wniósł w Księgę Prawa trzy razy więcej niż ktokol-
wiek inny) zaczęła się w jesiennym roku 55 o.P.
Król miał przed sobą wiele lat trudów, a królowa dziewięć trudnych księży-
ców. Wkrótce po nadejściu nowego roku Jaehaerys i mieszkańcy Siedmiu Kró-
lestw z radością dowiedzieli się, że Alysanne znowu spodziewa się dziecka.
Księżniczka Daenerys dzieliła ich zachwyt, choć stanowczo oznajmiła matce, że
chce mieć siostrzyczkę.
— Już mówisz jak królowa stanowiąca nowe prawa — rzekła jej ze śmiechem
matka.
Małżeństwa od dawna służyły tworzeniu więzi między wielkimi rodami We-
steros, były sprawdzoną metodą zawierania sojuszy i kładzenia kresu sporom.
Podobnie jak żony Zdobywcy przed nią, Alysanne Targaryen z wielkim zapałem
oddawała się swataniu. Szczególnie dumna czuła się z zaaranżowanych w roku
55 zaręczyn dwóch Mądrych Kobiet, które służyły jej od czasu pobytu na Smo-
czej Skale. Lady Jennis Templeton miała wyjść za lorda Mullendore’a z Wyżyn,
natomiast lady Prunella Celtigar połączyła się węzłem małżeńskim z Utherem
Peakiem, lordem Starpike, lordem Dunstonbury i lordem Białego Gaju. Oba te
małżeństwa uważano za bardzo korzystne dla zainteresowanych dam, a także za
triumf królowej.
Turniej, którym lord Redwyne chciał uczcić ukończenie budowy Smoczej
Jamy, ostatecznie wyprawiono w połowie roku. Szranki ustawiono na polach na
zachód od murów miejskich, między Lwią a Królewską Bramą. Walki były po-
noć wspaniałe. Najstarszy syn lorda Redwyne’a, ser Robert, dowiódł swej bie-
głości we władaniu kopią w starciach z najlepszymi rycerzami Siedmiu Kró-
lestw, a jego brat Rickard zwyciężył w turnieju dla giermków i sam król na miej-
scu pasował go na rycerza. Laur zwycięzcy przypadł dzielnemu i przystojnemu
ser Simonowi Dondarrionowi z Czarnej Przystani, który zdobył miłość zarówno
prostaczków, jak i królowej, koronując Daenerys na królową miłości i piękna.
Do Smoczej Jamy nie wprowadził się dotąd żaden smok, co pozwoliło wybrać
ogromny gmach na miejsce wielkiej walki zbiorowej, jakiej nigdy dotąd nie wi-
dziano w Królewskiej Przystani. Uczestniczyło w niej siedemdziesięciu siedmiu
rycerzy, podzielonych na jedenaście drużyn. Wszyscy zaczęli na koniach, ale po
zrzuceniu z siodła kontynuowali walkę na piechotę, posługując się mieczami,
buzdyganami, toporami bądź morgenszternami. Gdy wyeliminowano wszystkie
drużyny poza jedną, ci ze zwycięzców, którzy trzymali się jeszcze na nogach,
zwrócili się przeciwko sobie, aż wreszcie wyłoniono triumfatora.
Choć uczestnicy posługiwali się stępioną bronią turniejową, walki były za-
wzięte i krwawe, ku zachwytowi tłumów. Dwóch mężczyzn zabito, a z górą
czterdziestu odniosło rany. Królowa Alysanne rozsądnie zabroniła uczestnictwa
swym ulubieńcom, Jonquil Darke i Tomowi Brzdąkaczowi, ale stary Beka Ale
ponownie stanął do walki. Prostaczkowie przywitali go rykiem aprobaty. Kiedy
padł, znaleźli sobie nowego faworyta, niedawno pasowanego ser Harysa Hogga,
który dzięki rodowemu nazwisku i hełmowi w kształcie świńskiego łba zasłużył
sobie na przydomek „Harry’ego Szynki”. Wśród innych zwracających uwagę
uczestników walki zbiorowej byli ser Alyn Bullock, dawny dowódca garnizonu
na Smoczej Skale, bracia Rogara Baratheona — ser Borys, ser Garon i ser Ron-
nal — osławiony wędrowny rycerz zwany ser Guyle’em Sprytnym oraz ser Ala-
stor Reyne, obrońca krain zachodu i dowódca zbrojnych z Casterly Rock. Po go-
dzinach przelewu krwi i brzęku metalu ostatnim, który stał na nogach, okazał się
jednak młody, wysoki rycerz z dorzecza, barczysty, jasnowłosy osiłek zwany ser
Lucamore’em Strongiem.
Wkrótce po zakończeniu turnieju królowa Alysanne opuściła Królewską Przy-
stań, udając się na Smoczą Skałę, gdzie miała oczekiwać narodzin dziecka. Utra-
ta księcia Aegona zaledwie w trzecim dniu jego życiu nadal ciążyła Jej Miłości.
Zamiast poddawać się rygorom podróży albo wymogom dworskiego życia, kró-
lowa udała się do spokojnej, starożytnej siedziby swego rodu, gdzie nie miała
zbyt wielu obowiązków. Septa Edyth i septa Lyra nadal były u jej boku, podob-
nie jak tuzin młodych dziewcząt wybranych z setki kandydatek do zaszczytnej
pozycji towarzyszki królowej. Były wśród nich dwie bratanice Rogara Barathe-
ona, a także córki i siostry lordów Arryna, Vance’a, Rowana, Royce’a i Dondar-
riona, jak również kobieta z północy, Mara Manderly, córka lorda Theomore’a
z Białego Portu. Chcąc ubarwić ich wieczory odrobiną wesołości, Jej Miłość
sprowadziła też swego ulubionego błazna, Żoneczkę, z jego kukiełkami.
Niektórzy na dworze królewskim obawiali się wyjazdu Alysanne na Smoczą
Skałę. Wyspa była posępna i wilgotna nawet przy najlepszej pogodzie, a jesienią
często zdarzały się potężne wichry i sztormy. Niedawne tragedie dodatkowo po-
gorszyły reputację wyspy. Niektórzy obawiali się, że w zamku mogą straszyć du-
chy otrutych przyjaciółek Rhaeny Targaryen, ale królowa zlekceważyła takie po-
mysły jako głupotę.
— Król i ja byliśmy bardzo szczęśliwi na Smoczej Skale — oznajmiła niedo-
wiarkom. — Nie potrafię sobie wyobrazić lepszego miejsca, w którym nasze
dziecko mogłoby przyjść na świat.
Na rok 55 zaplanowano kolejny królewski objazd. Tym razem Jaehaerys miał
się udać do krain zachodu. Podobnie jak wtedy, gdy nosiła w łonie księżniczkę
Daenerys, królowa nie pozwoliła królowi odwołać ani przełożyć podróży i wy-
słała go w drogę samego. Vermithor zaniósł Jaehaerysa do Złotego Zęba, gdzie
dogoniła go reszta świty. Stamtąd Jego Miłość ruszył do Ashemarku, Turni,
Kayce, Castamere, Tarbeck Hall, Lannisportu i Casterly Rock oraz Crakehall.
Uwagę przyciągał fakt pominięcia Pięknej Wyspy. W przeciwieństwie do swej
siostry Rhaeny Jaehaerys Targaryen nie lubił nikomu grozić. Miał własne sposo-
by na okazanie dezaprobaty.
Król wrócił z zachodu cykl księżyca przed przewidywanym terminem porodu,
by móc być przy królowej. Dziecko przyszło na świat dokładnie wtedy, gdy spo-
dziewali się tego maesterzy. To był zdrowy, prawidłowo zbudowany chłopiec
o oczach jasnoliliowego koloru. Włosy, gdy już mu wyrosły, również były jasne
i lśniły jak białe złoto, kolor rzadko widywany nawet w dawnej Valyrii. Jaeha-
erys nadał mu imię Aemon.
— Daenerys będzie na mnie zła — stwierdziła Alysanne, przystawiając ksią-
żątko do piersi. — Bardzo chciała mieć siostrę.
— Następnym razem — odparł ze śmiechem Jaehaerys. Tej nocy, zgodnie
z sugestią Alysanne, włożyli do kołyski księcia smocze jajo.
Gdy po cyklu księżyca Jaehaerys i Alysanne wrócili do Królewskiej Przysta-
ni, tysiące prostaczków podekscytowanych wiadomością o narodzinach księcia
Aemona wyległy na ulice przed Czerwoną Twierdzą, mając nadzieję, że uda im
się choć przelotnie ujrzeć nowego następcę Żelaznego Tronu. Słysząc ich śpiewy
i radosne okrzyki, król w końcu wszedł na mur nad główną bramą zamku
i uniósł chłopca wysoko nad głowę, by wszyscy mogli go ujrzeć. Ryk tłumu stał
się tak głośny, że ponoć słyszano go nawet po drugiej stronie wąskiego morza.
Gdy Siedem Królestw się radowało, do króla dotarły wieści, że znowu widzia-
no Rhaenę, tym razem w Zielonym Kamieniu, starożytnej siedzibie rodu Ester-
montów położonej na wyspie, również zwanej Estermont, niedaleko od Przyląd-
ka Gniewu. Postanowiła, że zatrzyma się tam na pewien czas. Pierwsza z ulubie-
nic Rhaeny, jej kuzynka Larissa Velaryon, wyszła za mąż za drugiego syna
Gwiazdy Wieczornej z Tarthu. Jej mąż zmarł, ale lady Larissa urodziła mu cór-
kę, którą niedawno wydano za wiekowego lorda Estermonta. Zamiast zostać na
Tarthu albo wrócić do Driftmarku, wdowa postanowiła po ślubie córki zamiesz-
kać z nią w Zielonym Kamieniu. Nie sposób wątpić, że to obecność lady Larissy
przyciągnęła Rhaenę Targaryen, albowiem wilgotna, wietrzna i uboga wyspa
była wyjątkowo pozbawiona uroku. Rhaena utraciła córkę, a jej najbliższe przy-
jaciółki leżały w grobie, nie powinniśmy się więc dziwić, że szukała pocieszenia
u towarzyszki z dzieciństwa.
Królowa jednak z pewnością byłaby zdumiona (i wściekła), gdyby się dowie-
działa, że inna jej dawna ulubienica przepływała w owej chwili tuż obok. Alys
Westhill ze swym „Goniącym za Słońcem” zatrzymała się na chwilę w Pentos,
by uzupełnić zapasy, a potem pożeglowała do Tyrosh. Tylko najwęższa część
wąskiego morza dzieliła ją w owej chwili od Estermont. Przed nią była niebez-
pieczna podróż przez nawiedzane przez piratów wody Stopni, lady Alys wynaję-
ła więc kuszników i zbrojnych, by pomogli jej bezpiecznie przedostać się na
otwarte wody. Tak właśnie postępowali roztropni kapitanowie. Kaprys bogów
sprawił jednak, że królowa Rhaena i ta, która ją zdradziła, minęły się, nie wie-
dząc o swej bliskości. „Goniący za Słońcem” przedostał się przez Stopnie bez
żadnych incydentów. Alys Westhill zwolniła najemników w Lys i uzupełniła za-
pasy prowiantu oraz słodkiej wody, a następnie skręciła na zachód, by pożeglo-
wać do Starego Miasta.
W roku 56 o.P. do Westeros przybyła zima, a wraz z nią straszliwe wieści
z Essos. Wszyscy ludzie wysłani przez króla Jaehaerysa do Andalos celem zba-
dania sprawy wielkiej bestii grasującej pośród wzgórz na północ od Pentos po-
nieśli śmierć. Ich dowódca, ser Willam Osa, wynajął w tym Wolnym Mieście
miejscowego przewodnika, który zapewniał, że wie, gdzie czai się potwór. Za-
prowadził ich jednak w pułapkę. Gdzieś pośród Aksamitnych Wzgórz Andalos
ser Willama i jego ludzi napadli bandyci. Choć przybysze z Westeros walczyli
dzielnie, przeciwnik miał przewagę liczebną i w końcu wszyscy zginęli. Ser Wil-
lam ponoć padł ostatni. Jego głowę przekazano jednemu z agentów lorda Rega
w Pentos.
— Nie ma żadnego potwora — skonkludował septon Barth, wysłuchawszy tej
smutnej opowieści. — Tylko złodzieje owiec, którzy powtarzają takie opowieści,
żeby odstraszyć innych.
Myles Smallwood, królewski namiestnik, nalegał, by król ukarał Pentos za tę
zniewagę, ale Jaehaerys nie chciał wypowiadać wojny całemu miastu z powodu
zbrodni garstki wyjętych spod prawa ludzi. Postanowiono nie podejmować żad-
nych kroków, a historię ser Willama Osy zapisano w Białej Księdze Gwardii
Królewskiej. Na zwolnione przez niego miejsce Jaehaerys powołał w szeregi
białych płaszczy ser Lucamore’a Stronga, zwycięzcę wielkiej walki zbiorowej
w Smoczej Jamie.
Wkrótce agenci lorda Rega przysłali zza morza kolejne wieści. Jeden z ich ra-
portów mówił o smoku walczącym na arenach Astaporu w Zatoce Niewolniczej,
straszliwej bestii o przyciętych skrzydłach, zmuszanej przez handlarzy niewolni-
ków do walki z bykami, niedźwiedziami jaskiniowymi albo grupami niewolni-
ków uzbrojonych we włócznie i topory, podczas gdy tysiące przyglądających się
temu widzów ryczało z zachwytu. Septon Barth natychmiast zbagatelizował ten
meldunek.
— To z pewnością wiwerna — oznajmił. — Ludzie, którzy nigdy nie widzieli
smoka, często mylą z nimi wiwerny z Sothoryos.
Znacznie większe zainteresowanie króla i jego rady wywołał wielki pożar,
który kilkanaście dni wcześniej wybuchł na Spornych Ziemiach. Silne wiatry
i suche trawy pozwalały mu się szerzyć bardzo szybko. Pożar trwał trzy dni
i trzy noce. Pochłonął sześć wiosek i jedną wolną kompanię, Poszukiwaczy
Przygód, która nagle znalazła się między nadciągającą pożogą a tyroshijską ar-
mią dowodzoną przez samego archonta. Większość wolała zginąć od tyroshij-
skich włóczni, niż spłonąć żywcem, ale nikt nie uszedł z życiem.
Źródło ognia pozostawało tajemnicą.
— Smok — oznajmił natychmiast ser Myles Smallwood. — Cóżby innego?
Rego Draz nie był jednak przekonany.
— Uderzenie pioruna — zasugerował. — Niezgaszone ognisko. Pijak z po-
chodnią szukający kurwy.
— Gdyby to była robota Belariona, z pewnością by go zauważono — zgodził
się z nim król.
Tymczasem kobieta posługująca się nazwiskiem Alys Westhill zatrzymała się
w Starym Mieście. Pożary w Essos nie obchodziły jej nawet w najmniejszym
stopniu. Wbiła spojrzenie w przeciwległy horyzont, na burzliwych morzach na
zachodzie. Jej „Goniący za Słońcem” zawinął do portu w ostatnich dniach jesie-
ni i nadal w nim pozostawał. Lady Alys szukała załogi. Zamierzała podjąć pró-
bę, na jaką dotąd porwała się jedynie garstka najśmielszych żeglarzy, pożeglo-
wać za zachód słońca w poszukiwaniu niewyśnionych krain, i nie chciała mieć
na pokładzie ludzi, którzy mogliby utracić odwagę, zbuntować się i zmusić ją do
zawrócenia. Potrzebowała śmiałków podążających za tym samym marzeniem,
a o nich nie było łatwo, nawet w Starym Mieście.
W owych czasach, tak samo jak dziś, ciemni prostaczkowie i przesądni żegla-
rze wierzyli, że świat jest płaski i kończy się gdzieś daleko na zachodzie. Nie-
którzy mówili o ścianach ognia i wrzących morzach, inni o czarnej mgle ciągną-
cej się bez końca, jeszcze inni zaś o bramie samego piekła. Mądrzejsi ludzie
wiedzieli jednak, że to brednie. Słońce i księżyc to kule, co może zobaczyć każ-
dy, kto ma oczy. Rozum podpowiada, że świat również ma kształt kuli. Stulecia
badań przekonały o tym arcymaesterów z Cytadeli ponad wszelką wątpliwość.
Smoczy lordowie z Włości Valyriańskich byli tego samego zdania, podobnie jak
mędrcy z wielu innych krain, od Qarthu, poprzez Yi Ti, aż po wyspę Leng.
Nie wszyscy jednak zgadzali się ze sobą, jeśli chodzi o rozmiary świata. Na-
wet wśród arcymaesterów z Cytadeli istniały na ten temat poważne różnice zdań.
Niektórzy uważali, iż morze zachodzącego słońca jest tak ogromne, że nikomu
nie mogłoby się udać go przepłynąć. Inni twierdzili, że może nie być szersze od
Morza Letniego między Arbor a Wielką Moraq. To z pewnością ogromny prze-
stwór wody, ale śmiały kapitan na dobrym statku jest w stanie go przemierzyć.
Zachodni szlak wiodący do jedwabi i przypraw Yi Ti oraz Leng przyniósłby nie-
zmierzoną fortunę temu, kto zdołałby go odnaleźć… pod warunkiem że rację
mieli mędrcy sugerujący, iż sfera świata nie jest aż taka wielka.
Alys Westhill tak jednak nie uważała. Nieliczne notatki, jakie po niej pozosta-
ły, sugerują, że już w dzieciństwie Elissa Farman była przekonana, iż świat jest
„znacznie większy i dziwniejszy, niż się wydaje maesterom”. Nie dla niej były
marzenia kupców o dotarciu do Ulthos i Asshai drogą zachodnią. Jej wizja była
zakrojona na szerszą skalę. Elissa była przekonana, że między Westeros
a wschodnimi brzegami Essos i Ulthos istnieją inne lądy i morza czekające na
odkrycie: kolejne Essos, kolejne Sothoryos, kolejne Westeros. W swych marze-
niach widziała szerokie rzeki, wietrzne równiny i wyniosłe góry o szczytach nik-
nących w obłokach, zielone wyspy skąpane w blasku słońca, niezwykłe zwierzę-
ta, których żaden człowiek dotąd nie oswoił, osobliwe owoce, jakich nikt nie
kosztował, i złote miasta lśniące w blasku obcych gwiazd.
Nie była pierwszą osobą ulegającą podobnym marzeniom. Tysiące lat przed
Podbojem, gdy północą nadal władali królowie zimy, Brandon Żeglarz zbudował
całą flotę, by popłynąć za morze zachodzącego słońca. Sam poprowadził ją na
zachód i nigdy nie wrócił. Jego syn i dziedzic, kolejny Brandon, spalił stocznie,
w których zbudowano statki, i od tej pory jest znany jako Brandon Podpalacz.
Tysiąc lat później żelaznych ludzi z Wielkiej Wyk zniosło z kursu na skupisko
skalistych wysepek położonych osiem dni żeglugi na północny zachód od ja-
kichkolwiek znanych brzegów. Ich kapitan wybudował tam wieżę i latarnię mor-
ską, przybrał nazwisko Farwynd i nazwał swą siedzibę Samotnym Światłem.
Jego potomkowie mieszkają tam po dziś dzień, bytując na skałach, na których
jest pięćdziesiąt razy więcej fok niż ludzi. Nawet inni żelaźni ludzie uważają
Farwyndów za szaleńców, a niektórzy zwą ich fokołakami.
Brandon Żeglarz i żelaźni ludzie próbowali później przemierzyć północne
morza, gdzie w zimnych szarych wodach pływają monstrualne krakeny, morskie
smoki i lewiatany wielkości wysp, a w zamarzającej mgle kryją się pływające
góry lodu. Alys Westhill nie miała jednak zamiaru popłynąć ich śladem. Wybrała
południowy kurs, ciepłe błękitne wody i niezmienne wiatry, które jej zdaniem
miały ją zanieść na drugi koniec morza zachodzącego słońca. Najpierw jednak
musiała znaleźć załogę.
Niektórzy śmiali się z niej, inni zaś prosto w oczy zwali szaloną albo przeklę-
tą.
— Niezwykłe bestie, tak jest — rzekł jej jeden z konkurencyjnych kapitanów.
— A ty najpewniej skończysz w brzuchu którejś z nich.
Jednakże większość złota, którym morski lord zapłacił jej za skradzione smo-
cze jaja, nadal spoczywała w kryptach Żelaznego Banku, a mając dostęp do ta-
kiego bogactwa, lady Alys była w stanie skusić marynarzy, oferując im trzy razy
więcej pieniędzy niż inni kapitanowie. Zaczęła powoli zbierać chętnych ludzi.
Rzecz jasna, wieści o jej planach wkrótce dotarły do uszu lorda Wysokiej
Wieży. Lord Donnel wysłał wnuków, Eustace’a i Normana, którzy również byli
znanymi żeglarzami, by wypytali tajemniczą kobietę… i zakuli ją w łańcuchy,
gdyby uznali to za wskazane. Obaj jednak postanowili się do niej przyłączyć,
ofiarowując jej własne statki wraz z załogami. Gdy inni marynarze o tym usły-
szeli, zaczęli się tłumnie zaciągać. Jeśli Hightowerowie wybierali się na wypra-
wę, znaczyło to, że można zdobyć fortunę. „Goniący za Słońcem” opuścił Stare
Miasto dwudziestego trzeciego dnia trzeciego księżyca roku 56 o.P. i przeciął
Zatokę Szeptów, zmierzając na otwarte morze w towarzystwie „Jesiennego Księ-
życa” ser Normana Hightowera i „Lady Meredith” ser Eustace’a Hightowera.
Był już najwyższy czas… albowiem wieści o Alys Westhill i jej rozpaczli-
wych poszukiwaniach załogi dotarły do Królewskiej Przystani. Król Jaehaerys
natychmiast przejrzał fałszywe nazwisko lady Elissy i wysłał kruki do lorda
Donnela w Starym Mieście, rozkazując mu zatrzymać tę kobietę i wysłać ją na
przesłuchanie do Czerwonej Twierdzy. Ale ptaki przybyły za późno… albo, jak
po dziś dzień sugerują niektórzy, Donnel Opieszały po raz kolejny przeciągnął
sprawę. Nie chcąc się narażać na gniew króla, jego lordowska mość wysłał dwa-
naście swych najszybszych statków w pościg za Alys Westhill i swymi wnuka-
mi, ale wszystkie, jeden po drugim, wróciły do portu pokonane. Morza są
ogromne, a statki małe. Co więcej, żadna z jednostek lorda Donnela nie mogła
się mierzyć szybkością z „Goniącym za Słońcem”, gdy ten nabrał wiatru w ża-
gle.
Kiedy wiadomość o ucieczce Elissy Farman dotarła do Czerwonej Twierdzy,
król długo zastanawiał się nad tym, czy nie wyruszyć w pościg osobiście. Żaden
statek nie dorówna szybkością smokowi w locie. Być może Vermithor ją odnaj-
dzie, choć statkom lorda Hightowera się to nie udało. Ten pomysł przeraził jed-
nak królową Alysanne, która przypomniała mu, że nawet smoki nie mogą utrzy-
mywać się w powietrzu bez końca, a na nielicznych istniejących mapach morza
zachodzącego słońca nie zaznaczono żadnych wysp ani skał, na których mogły-
by odpocząć. Wielki maester Benifer i septon Barth zgodzili się z królową. Wo-
bec ich sprzeciwu Jego Miłość z niechęcią zrezygnował z tego planu.
Trzynasty dzień czwartego księżyca roku 56 o.P. zaczął się zimnym, pochmur-
nym rankiem. Dął silny wiatr ze wschodu. Dworskie zapiski mówią nam, że Jae-
haerys I Targaryen zjadł śniadanie z wysłannikiem Żelaznego Banku z Braavos,
który przybył po coroczną spłatę udzielonej koronie pożyczki. Doszło między
nimi do sporu. Myśli króla nadał zaprzątała Elissa Farman, a wiedział z całą
pewnością, że „Goniącego za Słońcem” wybudowano w Braavos. Jego Miłość
zapytał, czy Żelazny Bank finansował budowę i czy ma jakąś wiedzę o skradzio-
nych jajach. Bankier wszystkiemu zaprzeczył.
W innych komnatach Czerwonej Twierdzy królowa Alysanne spędzała pora-
nek z dziećmi. Księżniczka Daenerys w końcu przekonała się do Aemona, ale
nadal chciała mieć siostrzyczkę. Septon Barth przebywał w bibliotece, a wielki
maester Benifer w krukarni. Daleko w mieście lord Corbray przeprowadzał in-
spekcję Wschodnich Koszarów Straży Miejskiej, natomiast Rego Draz przyjmo-
wał młodą damę o negocjowalnej cnocie w swej rezydencji nieopodal Smoczej
Jamy.
Wszyscy oni mieli długo pamiętać, co robili w momencie, gdy w porannym
powietrzu poniósł się dźwięk rogu.
— Ten ton przebiegł mi po grzbiecie niczym dotknięcie zimnego noża — opo-
wiadała później królowa — choć nie potrafiłam powiedzieć dlaczego.
W samotnej wieży strażniczej zbudowanej nad Czarną Zatoką wartownik za-
uważył daleko nad wodami mroczne skrzydła i podniósł alarm. Zadął w róg po
raz drugi, gdy skrzydła zrobiły się większe, a za trzecim razem, gdy wyraźnie uj-
rzał na tle chmury czarną sylwetkę smoka.
Balerion wrócił do Królewskiej Przystani.
Minęło wiele lat, odkąd ostatnio widziano Czarny Strach na niebie nad mia-
stem. Ten widok wypełnił mieszkańców lękiem. Zadawali sobie pytanie, czy to
Maegor Okrutny jakimś cudem wrócił zza grobu i znów dosiadł swego smoka.
Niestety, jeździec uczepiony szyi Baleriona nie był martwym królem, lecz umie-
rającym dzieckiem.
Gdy smok obniżał lot nad Czerwoną Twierdzą, łopocząc gigantycznymi
skrzydłami, jego cień padł na dziedzińce i komnaty. Wylądował na wewnętrz-
nym dziedzińcu Warowni Maegora. Gdy tylko dotknął gruntu, z jego szyi zsunę-
ła się księżniczka Aerea. Nawet najbliżsi przyjaciele dziewczynki z lat, które
spędziła na dworze, ledwie ją poznali. Była prawie naga, miała na sobie tylko
podarte strzępy i łachmany przylegające do rąk i nóg. Jej włosy były skłębione
i pozlepiane, a kończyny cienkie jak patyki.
— Proszę! — zawołała do rycerzy, giermków i służących, którzy widzieli, jak
nadlatywała. — Nie chciałam… — dodała jeszcze, gdy pobiegli jej na pomoc,
po czym zemdlała.
Straż na moście nad suchą fosą otaczającą Warownię Maegora pełnił ser Lu-
camore Strong. Odepchnął gapiów na boki, wziął dziewczynkę w ramiona i za-
niósł ją do wielkiego maestera Benifera. Później każdemu, kto chciał go wysłu-
chać, opowiadał, że jej skóra była zaczerwieniona i tak gorąca, iż czuł żar nawet
przez emaliowaną zbroję. Rycerz zapewniał też, że miała krew w oczach i „coś
w jej wnętrzu się poruszało, aż drżała i wyginała się w moich ramionach”. (Nie
opowiadał jednak o tym zbyt długo. Następnego dnia król wezwał go do siebie
i zabronił o tym wspominać).
Natychmiast wezwano Jaehaerysa i Alysanne, lecz gdy dotarli do komnaty
maestera, Benifer nie wpuścił ich do środka.
— Lepiej, żebyście nie widzieli jej w takim stanie — oznajmił im. — Uchy-
biłbym swoim obowiązkom, gdybym was wpuścił.
Przy drzwiach ustawiono wartowników, by nie pozwalali wejść służbie. Tylko
septona Bartha wpuszczono do środka, by odprawił obrządki dla umierających.
Benifer robił, co tylko mógł, dla nieszczęsnej księżniczki, podawał jej makowe
mleko i zanurzał ją w balii z lodem, by zmniejszyć gorączkę, ale na nic się zdały
jego wysiłki. Setki ludzi schodziły się do septu w Czerwonej Twierdzy, by mo-
dlić się za umierającą, a Jaehaerys i Alysanne czuwali pod drzwiami maestera.
Gdy słońce zaszło i zbliżała się godzina nietoperza, Barth wyszedł na korytarz
i oznajmił, że Aerea Targaryen nie żyje.
Ciało księżniczki oddano płomieniom następnego dnia o wschodzie słońca, od
stóp do głów spowite w najczystsze białe płótno. Wielki maester Benifer, który
przygotował je do spalenia, sam wyglądał na półżywego, jak wyznał później sy-
nom lord Redwyne. Król ogłosił, że jego bratanica zmarła na gorączkę i poprosił
wszystkich o modlitwę za nią. W Królewskiej Przystani przez kilka dni panowa-
ła żałoba, po czym wszystko wróciło do normy.
Pozostały jednak nierozwiązane tajemnice. Nawet dzisiaj, po stuleciach, nie
znamy całej prawdy.
Już z górą czterdziestu ludzi służyło Żelaznemu Tronowi na stanowisku wiel-
kiego maestera. Ich dzienniki, listy, księgi rachunkowe, pamiętniki i dworskie
kalendarze są dla nas najwierniejszą relacją z wydarzeń, które widzieli na własne
oczy. Nie wszyscy jednak byli równie pilni. Jedni zostawili nam tomy wypełnio-
ne pustymi słowami i zawsze zapisywali, co król jadł na kolację (i czy mu sma-
kowało), inni zaś pisali tylko kilka notatek rocznie. Pod tym względem Benifer
plasuje się blisko szczytu. Jego listy i dzienniki dają nam szczegółowy opis
wszystkiego, co widział i robił za panowania króla Jaehaerysa i jego stryja Mae-
gora. Mimo to we wszystkich pismach pozostałych po Beniferze nie znajdzie się
ani jednego słowa na temat powrotu Aerei i jej ukradzionego smoka do Królew-
skiej Przystani oraz o samej śmierci młodej księżniczki. Na szczęście septon
Barth nie był aż tak skryty, musimy więc odwołać się teraz do jego relacji.
Barth napisał: „Minęły już trzy dni od śmierci księżniczki, a ja nadal nie prze-
spałem ani chwili. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś zasnę. Zawsze wierzyłem, że
Matka jest łaskawa, a Ojciec na Górze wszystkich osądza sprawiedliwie… ale
w tym, co spotkało naszą biedną księżniczkę, nie było łaski ani sprawiedliwości.
Jak bogowie mogą być tak ślepi albo tak obojętni, by pozwalać na podobne
okropności? A może w naszym wszechświecie rzeczywiście istnieją też inne bó-
stwa, złe i monstrualne, takie jak te, przed którymi ostrzegają kapłani Czerwone-
go R’hllora? Może wobec ich zła królowie i bogowie ludzi nie są niczym więcej
niż muchy. Nie wiem tego i nie chcę wiedzieć. Jeśli to czyni mnie niewiernym
septonem, to niech i tak będzie. Obaj z wielkim maesterem Beniferem zgodzili-
śmy się, że nikomu nie wspomnimy ani słowem o tym, co widzieliśmy i czego
doświadczyliśmy w jego komnacie, gdy to biedne dziecko konało… ani królowi,
ani królowej, ani matce Aerei, ani arcymaesterom z Cytadeli… ale wspomnienia
o tym mnie nie opuszczą i dlatego zapiszę je tutaj. Być może do czasu, gdy ktoś
odnajdzie i przeczyta te notatki, ludzie nauczą się lepiej rozumieć podobne zło.
Powiedzieliśmy światu, że księżniczka Aerea zmarła na gorączkę i to w przy-
bliżeniu prawda, ale nigdy przedtem nie widziałem gorączki tego rodzaju i mam
nadzieję, że już nigdy jej nie zobaczę. Dziewczynkę trawił ogień. Skórę miała
zarumienioną i czerwoną, a gdy dotknąłem jej czoła, by sprawdzić temperaturę,
to było tak, jakbym zanurzył dłoń w garnku z gotującym się olejem. Była tak
wychudzona, że na jej kościach nie została niemal ani uncja ciała, ale zauważyli-
śmy wewnątrz swego rodzaju… wybrzuszenia, jakby jej skóra uwypuklała się
i zapadała znowu, jakby… nie, nie jakby, tak właśnie było… w jej ciele porusza-
ły się jakieś żywe stworzenia, być może szukające drogi wyjścia. Sprawiały
księżniczce ból tak straszliwy, że nawet makowe mleko nie przynosiło jej ulgi.
Powiedzieliśmy królowi, że Aerea nie odezwała się ani słowem, i to samo
z pewnością musimy powtórzyć jej matce, ale to kłamstwo. Modlę się o to, by
zapomnieć o tych słowach, które wyszeptała spękanymi, krwawiącymi ustami,
ale z pewnością nigdy nie zapomnę, jak często błagała o śmierć.
Wszystkie umiejętności maesterów okazały się niewystarczające wobec jej
gorączki, o ile podobną grozę rzeczywiście można określać tą prozaiczną nazwą.
Najprościej byłoby powiedzieć, że biedne dziecko gotowało się od środka. Skóra
księżniczki robiła się coraz ciemniejsza, aż wreszcie zaczęła pękać, upodabnia-
jąc się, niech mi Siedmiu pomoże, do wieprzowych skwarków. Pojawiły się
ciemne smużki dymu, wypływające z jej ust, nosa, a nawet, obscenicznie, spo-
między dolnych warg. Przestała już mówić, choć stworzenia w jej wnętrzu nadal
się poruszały. Jej oczy ugotowały się wewnątrz czaszki, a później pękły, jak dwa
jajka zbyt długo pozostawione we wrzątku.
Myślałem, że już nigdy w życiu nie ujrzę nic bardziej ohydnego, ale wkrótce
przekonałem się, że byłem w błędzie. Czekała na mnie jeszcze większa groza,
która nadeszła, gdy razem z Beniferem przenieśliśmy biedną dziewczynkę do
balii i pokryliśmy ją lodem. Powtarzam sobie, że po zetknięciu z zimnem jej ser-
ce natychmiast się zatrzymało… jeśli tak, to była dla księżniczki łaska, bo wtedy
stworzenia ukryte w jej ciele wyszły na zewnątrz…
Te stworzenia… Matko, zmiłuj się, nie potrafię ich opisać… to były… robaki
z twarzami… węże z rękami… wijące się, pulsujące, pokryte śluzem okropień-
stwa, które wyłoniły się z jej ciała. Niektóre były nie większe od mojego małego
palca, ale przynajmniej jedno dorównywało długością całej mojej ręce… och,
Wojowniku, obroń mnie, dźwięki, które z siebie wydawały…
Ale nie przeżyły. Muszę o tym pamiętać, trzymać się tego. Czymkolwiek mo-
gły być, wywodziły się z ognia i żaru. Nie lubiły lodu, o nie. Jedno po drugim
miotało się, wiło i nieruchomiało na moich oczach, chwała Siedmiu. Nie śmiem
nadawać im nazw… to były koszmary”.
Tu kończy się pierwsza część relacji. Po kilku dniach septon Barth zaczął pi-
sać dalej.
„Księżniczka Aerea odeszła, ale o niej nie zapomniano. Wierni modlą się za
jej słodką duszę każdego ranka i każdej nocy. Poza septami wszyscy zadają so-
bie te same pytania. Księżniczka była nieobecna z górą rok. Dokąd odleciała?
Co spowodowało, że wróciła do domu? Czy Balerion był potworem grasującym
ponoć pośród Aksamitnych Wzgórz Andalos? Czy to jego płomienie wywołały
pożar na Spornych Ziemiach? Czy Czarny Strach mógł zalecieć aż do Astaporu,
by stać się «smokiem», walczącym na tamtejszej arenie? Na wszystkie te pytania
odpowiedź brzmi «nie». To tylko zwykłe bajania.
Jeśli jednak odrzucimy takie opowiastki, jaka odpowiedź nam pozostaje? Do-
kąd poleciała Aerea Targaryen po ucieczce ze Smoczej Skały? Królowa Rhaena
początkowo myślała, że znajdzie córkę w Królewskiej Przystani, bo księżniczka
nie kryła, że pragnie wrócić na dwór królewski. Gdy się okazało, że tu jej nie
ma, Rhaena poleciała na Piękną Wyspę i do Starego Miasta. Oba te miejsca mo-
gły się wydawać prawdopodobne, lecz tam również nie było Aerei. Ani tam, ani
nigdzie w Westeros. Inni, w tym również królowa i ja, uznali, że księżniczka po-
leciała na wschód, nie na zachód, i przebywa gdzieś w Essos. Mogła dojść do
wniosku, że w Wolnych Miastach znajdzie się poza zasięgiem matki. Zwłaszcza
królowa Alysanne sprawiała wrażenie przekonanej, że Aerea chciała uciec nie
tylko ze Smoczej Skały, lecz również od matki. Jednakże agenci i informatorzy
lorda Rega nie odkryli za wąskim morzem żadnych śladów dziewczynki… ani
nawet nie usłyszeli szeptów o smoku. Dlaczego?
Choć nie potrafię przedstawić niepodważalnych dowodów, mogę zasugerować
odpowiedź. Gdy Aerea Targaryen wymknęła się rankiem z zamku matki, zostało
jej jeszcze trochę czasu do trzynastego dnia imienia. Znała smoki, ale nigdy na
żadnym nie jeździła… a z powodów, których nigdy nie zrozumiemy, wybrała na
swego wierzchowca Baleriona zamiast jednego z młodszych i bardziej uległych
smoków, którego mogłaby z łatwością zdobyć. Być może konflikty z matką
sprawiły, że chciała po prostu mieć bestię większą i straszliwszą niż Dreamfyre
królowej Rhaeny. Niewykluczone też, że pragnęła oswoić tę, która zabiła jej ojca
i jego smoka (choć Aerea nie znała Aegona Nieukorowanego i trudno odgadnąć,
co mogła sądzić o nim i o jego śmierci). Bez względu na kierujące nią motywy
podjęła decyzję.
Możliwe, że księżniczka rzeczywiście pragnęła polecieć do Królewskiej Przy-
stani, jak podejrzewała jej matka. Może chciała odszukać bliźniaczą siostrę
w Starym Mieście albo lady Elissę Farman, która kiedyś obiecała, że zabierze ją
ze sobą w podróż, by poszukać przygód. Jej plany nie miały jednak znaczenia.
Wskoczyć na grzbiet smoka to jedno, a podporządkować go swojej woli to coś
całkiem innego, zwłaszcza gdy chodzi o bestię tak wielką i straszliwą jak Czarny
Strach. Od początku pytaliśmy: «Dokąd Aerea zabrała Baleriona?», a należało
pytać: «Dokąd Balerion zabrał Aereę?».
Tylko jedna odpowiedź ma sens. Przypomnijcie sobie, jeśli łaska, że Balerion
był największym i najstarszym z trzech smoków, na których Aegon i jego siostry
wyruszyli na podbój Westeros. Vhagar i Meraxes wykluły się na Smoczej Skale.
Tylko Balerion przybył na wyspę razem z Aenarem Wygnańcem i Daenys Ma-
rzycielką. Był najmłodszym z pięciu smoków, które ze sobą sprowadzili. Pozo-
stałe dokonały żywota przed czasami Aegona, ale Balerion żył dalej i stawał się
coraz większy, gwałtowniejszy i bardziej krnąbrny. Jeśli odrzucimy opowieści
o pewnych czarnoksiężnikach i szarlatanach (a z pewnością powinniśmy tak zro-
bić), Balerion może być jedynym żyjącym stworzeniem na świecie, które wi-
działo Valyrię przed Zagładą.
I tam właśnie zaniósł biedne, skazane na zagładę dziecko trzymające się roz-
paczliwie jego grzbietu. Bardzo bym się zdziwił, gdyby się okazało, że Aerea
poleciała tam dobrowolnie. Nie miała ani wiedzy, ani siły woli potrzebnych, by
go zawrócić.
Nie potrafię odgadnąć, co mogło ją spotkać w Valyrii. Wolę o tym nie myśleć,
biorąc pod uwagę stan, w jakim do nas wróciła. Valyrianie byli kimś więcej niż
tylko smoczymi lordami. Praktykowali magię krwi i inne mroczne sztuki, kopiąc
głęboko w ziemi w poszukiwaniu tajemnic, które powinny pozostać pogrzebane,
i wypaczając ciała zwierząt oraz ludzi, by stworzyć monstrualne, nienaturalne
chimery. Za te grzechy spadł na nich gniew bogów. Wszyscy się zgadzają, że
Valyria jest przeklęta. Nawet najśmielsi żeglarze szerokim łukiem omijają jej dy-
miące kości… ale popełnilibyśmy błąd, gdybyśmy uznali, że nie ma tam nic ży-
wego. Myślę, że żyją tam teraz stworzenia, jakie znaleźliśmy w ciele Aerei Tar-
garyen… a także inne monstra, których nawet nie potrafimy sobie wyobrazić.
Opisałem tu szczegółowo śmierć księżniczki, ale muszę też wspomnieć o czymś
innym: Balerion również odniósł rany. Ta ogromna bestia, Czarny Strach, naj-
straszliwszy smok, jaki kiedykolwiek wzbił się pod niebo Westeros, wrócił do
Królewskiej Przystani z na wpół zagojonymi bliznami, których przedtem nikt na
nim nie widział, a także z nierównym rozdarciem na boku, długim na dziewięć
jardów, ziejącą, czerwoną raną, z której nadal kapała gorąca, dymiąca krew.
Lordowie Westeros to dumni ludzie, a septonowie Wiary i maesterzy z Cyta-
deli są na swe różne sposoby jeszcze dumniejsi od nich, ale w naturze świata jest
bardzo wiele rzeczy, których nie rozumiemy. Być może nie zrozumiemy ich nig-
dy. Niewykluczone też, że powinniśmy się z tego cieszyć. Ojciec dał ludziom
ciekawość, według niektórych po to, by poddać próbie naszą wiarę. Pod jednym
względem jestem niepoprawnym grzesznikiem. Kiedy widzę drzwi, muszę
sprawdzić, co się za nimi kryje. Ale niektórych drzwi lepiej nie otwierać. Przez
takie właśnie drzwi przeszła księżniczka Aerea”.
W tym punkcie kończy się relacja septona Bartha. Nigdy więcej w żadnym ze
swoich dzieł nie wspomniał o losie, jaki spotkał księżniczkę Aereę. Nawet te
słowa przez blisko stulecie spoczywały w ukryciu wśród jego prywatnych papie-
rów. Niemniej okropności, jakich był świadkiem, wywarły głęboki wpływ na
septona Bartha, rozniecając w nim głód wiedzy, jego zdaniem czyniący go „nie-
poprawnym grzesznikiem”. Wkrótce później Barth rozpoczął dociekania i po-
szukiwania, które doprowadziły do powstania jego dzieła, Smoki, żmije i wiwer-
ny: ich nienaturalna historia. Cytadela potępiła ową księgę jako „prowokującą,
lecz opartą na nieuzasadnionych założeniach”, a Baelor Błogosławiony wyjął ją
spod prawa i nakazał zniszczyć wszystkie egzemplarze.
Niewykluczone, że septon Barth opowiedział o swych podejrzeniach królowi
Jaehaerysowi. Choć na posiedzeniach małej rady nigdy nie wspominano o tej
sprawie, później w tym samym roku Jaehaerys wydał królewski edykt zakazują-
cy wszelkim statkom podejrzewanym o to, że zawinęły na jedną z wysp Valyrii
bądź żeglowały po Dymiącym Morzu, zawijania do portów w Siedmiu Króle-
stwach. Natomiast poddanym króla zabroniono pod karą śmierci odwiedzania
Valyrii.
Niedługo później Balerion stał się pierwszym smokiem Targaryenów, który
zamieszkał w Smoczej Jamie. Jej długie tunele o ścianach z cegły zagłębiały się
daleko w stok wzgórza. Ukształtowano je na podobieństwo jaskiń i były pięć
razy większe od leży w Smoczej Skale. Trzy młodsze smoki wkrótce dołączyły
do Czarnego Strachu pod wzgórzem Rhaenys, natomiast Vermithor i Srebrno-
skrzydła zostały w Czerwonej Twierdzy, blisko swych jeźdźców. Chcąc się
upewnić, że nie dojdzie do powtórzenia incydentu z Aereą i Balerionem, król na-
kazał strzec wszystkich smoków dniem i nocą, bez względu na to, gdzie mają
schronienie. Powołano w tym celu nowy rodzaj strażników — Stróżów Smoków.
Było ich siedemdziesięciu siedmiu. Wszyscy nosili czarne, błyszczące zbroje,
a na hełmach grzebienie złożone ze smoczych łusek, coraz mniejszych w miarę
jak schodziły w dół pleców.
O powrocie Rhaeny Targaryen z Estermont po śmierci jej córki nie można po-
wiedzieć wiele. Gdy kruk dotarł do Jej Miłości w Zielonym Kamieniu, księż-
niczka już nie żyła i została spalona. Kiedy Dreamfyre zaniósł jej matkę do
Czerwonej Twierdzy, czekały na nią tylko popioły i kości.
— Widzę, że jest mi pisane zawsze przybywać za późno — rzekła. Król za-
proponował, by pochować popioły na Smoczej Skale, obok szczątków króla
Aegona i innych zmarłych z rodu Targaryenów, ale Rhaena odmówiła.
— Ona nienawidziła Smoczej Skały — przypomniała Jego Miłości. — Chcia-
ła latać.
Dosiadła Dreamfyre, zabrała popioły córki wysoko pod niebo i rozsypała je na
wietrze.
To był czas pełen melancholii. Jaehaerys powiedział siostrze, że Smocza Ska-
ła nadal należy do niej, jeśli jej pragnie, ale Rhaena na to również nie wyraziła
zgody.
— Nie ma już tam dla mnie nic oprócz duchów i żałoby.
Gdy Alysanne zapytała, czy w takim razie wróci do Zielonego Kamienia,
Rhaena potrząsnęła głową.
— Tam również jest duch. Łagodniejszy, ale tak samo smutny.
Król zasugerował, by została na dworze w Królewskiej Przystani, a nawet za-
proponował jej miejsce w małej radzie. Roześmiała się głośno.
— Och, mój słodki bracie, obawiam się, że nie spodobałyby ci się rady, jakich
mogłabym ci udzielić.
W tym momencie królowa Alysanne ujęła dłoń siostry.
— Jesteś jeszcze młodą kobietą. Gdybyś zechciała, moglibyśmy ci znaleźć ja-
kiegoś dobrego i wyrozumiałego lorda, który kochałby cię tak, jak my cię kocha-
my. Mogłabyś mieć nowe dzieci.
Rhaena wykrzywiła tylko usta w gniewnym grymasie i wyrwała dłoń z uści-
sku królowej.
— Poprzedniego męża oddałam na pożarcie smokowi. Jeśli każecie mi wziąć
sobie nowego, mogę go zjeść sama.
Na koniec król Jaehaerys przyznał swej siostrze chyba najbardziej niespodzie-
waną ze wszystkich siedzib: Harrenhal. Jordan Towers, jeden z ostatnich lordów,
którzy dochowali wierności Maegorowi Okrutnemu, zmarł na chorobę serca
i ogromne ruiny zamku Harrena Czarnego przeszły pod władanie jego ostatniego
żyjącego syna, któremu nadano imię na cześć nieżyjącego monarchy. Wszyscy
jego starsi bracia zginęli na wojnach króla Maegora, Maegor Towers był więc
ostatnim ze swego rodu. Schorowany, zubożały mieszkał sam w zamku mogą-
cym pomieścić tysiące ludzi, mając za towarzystwo jedynie kucharza i trzech
postarzałych zbrojnych.
— Zamek ma pięć kolosalnych wież — zauważył król — a młody Towers zaj-
muje tylko część jednej z nich. Cztery pozostałe będziesz miała dla siebie.
Rhaenę rozbawiły te słowa.
— Jedna z pewnością mi wystarczy. Mam jeszcze mniej domowników od nie-
go.
Gdy Alysanne przypomniała jej, że w Harrenhal również ponoć są duchy,
Rhaena wzruszyła ramionami.
— To nie są moje duchy. Nie będą mnie straszyły.
Tak właśnie doszło do tego, że Rhaena Targaryen, córka jednego króla, żona
dwóch kolejnych i siostra czwartego, spędziła ostatnie lata życia w trafnie na-
zwanej Wieży Wdowy w Harrenhal, podczas gdy po drugiej stronie zamkowego
dziedzińca, w Wieży Strachu, miał swój dom schorowany młodzieniec noszący
imię króla, który zabił ojca jej dzieci. O dziwo, ponoć z czasem Rhaenę i Mae-
gora Towersa połączyło coś w rodzaju przyjaźni. Po jego śmierci w roku 61 o.P.
królowa uczyniła służących Towersa swymi domownikami i zapewniała im
utrzymanie aż po kres własnego życia.
Rhaena Targaryen zmarła w roku 73 o.P. Miała pięćdziesiąt lat. Po śmierci
swej córki Aerei nigdy już nie odwiedziła Królewskiej Przystani ani Smoczej
Skały i nie odgrywała żadnej roli w rządzeniu Siedmioma Królestwami, choć raz
do roku leciała do Starego Miasta, by odwiedzić żyjącą córkę, Rhaellę, która
była septą w Gwiezdnym Sepcie. Pod koniec życia jej złotosrebrne włosy przy-
brały biały kolor. Prostaczkowie z dorzecza bali się jej, sądząc, że jest czarowni-
cą. Wędrowcom, którzy w owych latach pukali do bram Harrenhal w nadziei na
gościnę, dawano chleb i sól oraz przywilej schronienia na jedną noc, ale nie za-
szczyt towarzystwa królowej. Jeśli do któregoś z nich uśmiechnęło się szczęście,
mógł ją zobaczyć na murach albo ujrzeć, jak leciała na smoku, albowiem Rhaena
aż po kres życia nie przestała dosiadać Dreamfyre.
Kiedy zmarła, król Jaehaerys rozkazał spalić jej ciało w Harrenhal i pochować
tam popioły.
— Mój brat Aegon zginął, zabity przez swego stryja, w bitwie nad Okiem
Boga — oznajmił Jego Miłość przy pogrzebowym stosie. — Jego żona, moja
siostra Rhaena, nie była wtedy przy nim, ale ona także umarła owego dnia.
Po śmierci Rhaeny Jaehaerys przyznał Harrenhal ze wszystkimi ziemiami
i dochodami ser Bywinowi Strongowi, bratu ser Lucamore’a Stronga z Gwardii
Królewskiej. Ser Bywin również okrył się sławą jako rycerz.
Wybiegliśmy jednak całe dziesięciolecia naprzód, ponieważ Nieznajomy
przyszedł po Rhaenę Targaryen dopiero w roku 73, a do tej pory w Królewskiej
Przystani i w Siedmiu Królestwach Westeros wydarzyło się bardzo wiele, zarów-
no dobrego, jak i złego.
W roku 57 o.P. Jaehaerys i jego królowa ponownie mieli powód do radości.
Bogowie pobłogosławili ich kolejnym synem. Nadano mu imię Baelon, na pa-
miątkę jednego z lordów z rodu Targaryenów, którzy władali Smoczą Skałą
przed Podbojem. Tamten Baelon również był drugim synem. Chłopczyk urodził
się mniejszy niż jego brat Aemon, ale był głośniejszy i bardziej żywotny. Mamki
skarżyły się, że nigdy nie karmiły niemowlęcia, które ssałoby tak mocno. Zaled-
wie dwa dni po jego narodzinach z Cytadeli przyleciały kruki oznajmiające na-
dejście wiosny. Dlatego Baelona natychmiast przezwano „Wiosennym Księ-
ciem”.
W chwili jego narodzin książę Aemon miał dwa lata, a księżniczka Daenerys
cztery. Rodzeństwo bardzo się od siebie różniło. Księżniczka była żywym,
skłonnym do śmiechu dzieckiem, dzień i noc biegała po Czerwonej Twierdzy,
„latając” na drewnianym smoku na kiju, który stał się jej ulubioną zabawką.
Wiecznie brudna od błota i trawy, była utrapieniem dla matki i służek, ponieważ
ciągle znikała im z oczu i nie mogły jej znaleźć. Natomiast książę Aemon był
bardzo poważnym chłopcem, rozsądnym, ostrożnym i posłusznym. Sam jeszcze
nie umiał czytać, ale uwielbiał, jak czytano mu książki. Często słyszano, jak kró-
lowa Alysanne opowiadała ze śmiechem, że jego pierwsze słowo brzmiało:
„Dlaczego”.
Dzieci rosły, a wielki maester Benifer przyglądał się im uważnie. Rany pozo-
stawione przez wrogość między synami Zdobywcy, Aenysem a Maegorem, na-
dal pozostawały świeże w umysłach wielu starszych lordów i Benifer obawiał
się, że ci dwaj chłopcy również mogą się zwrócić przeciwko sobie i utopić Sie-
dem Królestw we krwi. Nie miał jednak powodów do obaw. Żadni bracia, być
może pomijając bliźniaki, nie mogliby być sobie bliżsi niż synowie Jaehaerysa
Targaryena. Gdy tylko Baelon nauczył się chodzić, zaczął wszędzie łazić za
Aemonem i starał się go naśladować we wszystkim, co tylko możliwe. Gdy
Aemonowi dano pierwszy drewniany miecz, by zaczął się uczyć władania bro-
nią, uznano, że Baelon jest jeszcze za mały, żeby do niego dołączyć, ale to nie
powstrzymało młodszego brata. Baelon sam zrobił sobie miecz z patyka, wbiegł
na dziedziniec i zaczął okładać nim brata. Ich nauczyciel walki pękał ze śmie-
chu.
Od owej chwili Baelon wszędzie chodził ze swoim kijkiem, nawet do łoża, ku
rozpaczy matki i jej służek. Benifer zauważył, że książę Aemon z początku oba-
wiał się smoków, ale Baelon nie. Ponoć już podczas pierwszej wizyty w Smo-
czej Jamie uderzył Baleriona kijkiem w pysk.
— Ten chłopiec jest albo odważny, albo szalony — zauważył stary Kwaśny
Sam, i od tego dnia Wiosenny Książę znany był również jako Baelon Odważny.
Łatwo można było dostrzec, że młodzi książęta bez pamięci kochają siostrę,
a Daenerys jest nimi zachwycona, „zwłaszcza kiedy może im rozkazywać”.
Wielki maester Benifer zauważył też jednak coś innego. Jaehaerys głęboko ko-
chał całą trójkę dzieci, ale od chwili narodzin Aemona zaczął go uważać za swe-
go następcę, ku niezadowoleniu królowej Alysanne.
— Daenerys jest starsza — przypominała Jego Miłości. — Jest pierwsza w li-
nii sukcesji. To ona powinna zostać królową.
Jaehaerys nigdy się z nią nie spierał.
— Zostanie królową, kiedy Aemon się z nią ożeni — odpowiadał tylko. —
Będą rządzili razem, tak samo jak my.
Benifer odniósł jednak wrażenie, że królowa nie była do końca zadowolona
z tych słów. Wspomina o tym w swoich listach.
Wróćmy jednak do roku 57 o.P. W tym samym roku Jaehaerys odwołał lorda
Mylesa Smallwooda. Choć jego lordowska mość z pewnością był lojalny i miał
dobre intencje, nie pasował do małej rady.
— Stworzono mnie do siedzenia na koniu, a nie na poduszce — sam przyznał.
Jego Miłość był już wówczas starszy i mądrzejszy, oznajmił więc swej radzie, że
tym razem nie zamierza marnować połowy księżyca na studiowanie listy złożo-
nej z pięćdziesięciu nazwisk. Mianuje namiestnika, którego sam wybierze, i bę-
dzie nim septon Barth. Gdy lord Corbray przypomniał królowi o niskim pocho-
dzeniu Bartha, Jaehaerys zlekceważył to zastrzeżenie.
— Cóż złego w tym, że jego ojciec wykuwał miecze i podkuwał konie? Ry-
cerz potrzebuje miecza, koń potrzebuje podków, a ja potrzebuję Bartha.
Nowy namiestnik już kilka dni po wyniesieniu na to stanowisko wyruszył
w rejs do Braavos, by naradzić się z morskim lordem i Żelaznym Bankiem. To-
warzyszył mu ser Gyles Morrigen z sześcioma strażnikami, ale tylko septon
Barth uczestniczył w negocjacjach. Cel jego misji był poważny: wojna albo po-
kój. Barth oznajmił morskiemu lordowi, że król Jaehaerys darzy wielkim podzi-
wem miasto Braavos. Z tego powodu nie przybył sam, zdając sobie sprawę, że
Wolne Miasto Braavos zachowało gorzkie wspomnienia o Valyrii i smoczych
lordach. Jeśli jednak jego namiestnik nie zdoła załatwić sprawy pokojowo, król
Jaehaerys nie będzie miał innego wyboru, jak dosiąść Vermithora i przybyć tu
na, jak to określił Barth, „bardziej energiczną dyskusję”. Gdy morski lord zapy-
tał, o czym właściwie mowa, septon uśmiechnął się tylko ze smutkiem.
— Czy tak mamy to rozgrywać? — zapytał. — Mówimy o trzech jajach. Czy
muszę dodawać więcej?
— Niczego nie potwierdzam — odparł morski lord. — Gdybym jednak posia-
dał takie jaja, to z pewnością dlatego, że je kupiłem.
— Od złodziejki.
— Jak można tego dowieść? Czy tę złodziejkę zatrzymano, osądzono i uznano
za winną? Braavos jest miastem prawa. Kto jest prawowitym właścicielem tych
jaj? Czy może przedstawić na to dowód?
— Dowodem, który przedstawi Jego Miłość, będą smoki.
Morski lord rozciągnął usta w uśmiechu.
— Zawoalowana groźba. Wasz król posługuje się nimi bardzo biegle. Jest sil-
niejszy od swego ojca i subtelniejszy od stryja. Tak, wiem, co mógłby nam zro-
bić Jaehaerys, gdyby zechciał. Braavosowie mają dobrą pamięć. Pamiętamy
dawnych smoczych lordów. My jednak również możemy zrobić parę nieprzy-
jemnych rzeczy waszemu królowi. Mam je wyliczyć czy pozostaniemy przy za-
woalowanych groźbach?
— Jak wolisz, wasza lordowska mość.
— Skoro tak mówisz. Wasz król mógłby puścić nasze miasto z dymem. Nie
wątpię w to. Od smoczego ognia zginęłyby dziesiątki tysięcy ludzi. Mężczyzn,
kobiet i dzieci. Nie mam możliwości wywołać w Westeros szkód na podobną
skalę. Najemnicy, jakich mógłbym wynająć, uciekliby przed waszymi rycerzami.
Moje floty mogłyby na pewien czas przegnać wasze z mórz, ale okręty robi się
z drewna, a drewno płonie. Niemniej w naszym mieście istnieje pewna… gildia,
jeśli można to tak nazwać… i jej członkowie są bardzo biegli w wybranym przez
siebie zawodzie. Nie potrafiliby zniszczyć Królewskiej Przystani ani zasłać jej
ulic trupami, ale mogliby zabić kilka osób. Kilka bardzo starannie wybranych
osób.
— Jego Miłości dniem i nocą strzeże Gwardia Królewska.
— Rycerze, tak jest. Tacy jak ten, który czeka na ciebie za drzwiami. Jeśli rze-
czywiście nadal tam stoi. A co gdybym ci powiedział, że ser Gyles już nie żyje?
— Septon Barth zaczął się podnosić, ale morski lord powstrzymał go skinieniem
dłoni. — Spokojnie, nie ma powodu uciekać. Powiedziałem „gdybym”. Rozwa-
żałem taką możliwość. Jak już wspominałem, oni są bardzo biegli. Gdybym jed-
nak tak postąpił, mógłbyś zachować się nieostrożnie i zginęłoby bardzo wielu
niewinnych ludzi. Nie pragnę tego. Nie czuję się dobrze, gdy ktoś mi grozi. We-
sterosianie mogą być wojownikami, ale my, Braavosowie, jesteśmy kupcami.
Porozmawiajmy o handlu.
Septon Barth usiadł.
— Co masz do zaoferowania?
— Nie mam tych jaj, oczywiście — podjął morski lord. — Nie możesz udo-
wodnić, że jest inaczej. Gdybym jednak je miał… no cóż. Dopóki nie wyklują
się z nich… pisklaki… to tylko ładne kamienie. Czy wasz król chciałby zabronić
mi posiadania trzech kamieni? Gdybym miał trzy pisklaki, mógłbym zrozumieć
jego niepokój. Lubię waszego Jaehaerysa. Jest znacznie lepszym królem od swe-
go stryja i Braavos nie chce, by był niezadowolony. Dlatego zamiast kamieni za-
oferujemy mu… złoto.
Wtedy zaczęły się prawdziwe targi.
Po dziś dzień niektórzy twierdzą, że septon Barth dał zrobić z siebie głupca,
pozwolił, by morski lord okłamał go, oszukał i upokorzył. Przypominają, że
wrócił do Królewskiej Przystani bez choćby jednego smoczego jaja. To prawda.
Jednakże to, co stamtąd przywiózł, miało sporą wartość. Na prośbę morskiego
lorda Żelazny Bank z Braavos umorzył całą pozostałą kwotę pożyczki dla Żela-
znego Tronu. Jednym ruchem zadłużenie korony zmniejszono o połowę.
— I wszystko to za cenę trzech kamieni — rzekł królowi septon Barth.
— Niech morski lord lepiej liczy na to, że pozostaną kamieniami — odparł
Jaehaerys. — Jeśli usłyszę choć szept o… pisklakach… jego pałac spłonie
pierwszy.
Ugoda zawarta z Żelaznym Bankiem miała w następnych latach i dziesięciole-
ciach wywrzeć wielki wpływ na życie wszystkich mieszkańców Siedmiu Kró-
lestw, choć pełna skala korzyści nie stała się od razu oczywista. Po powrocie
septona Bartha pomysłowy starszy nad monetą króla, Rego Draz, dokonał sta-
rannego przeglądu długów oraz wydatków korony i doszedł do wniosku, że
sumy wysyłane dotąd do Braavos będzie teraz można bezpiecznie poświęcić na
projekt, którym od dawna chciał się zająć Jaehaerys — dalszą przebudowę Kró-
lewskiej Przystani.
Król już przedtem poszerzył ulice miasta i uczynił je prostymi, a także położył
bruk tam, gdzie przedtem było błoto, ale pozostało jeszcze wiele do zrobienia.
Królewska Przystań w swym obecnym stanie nie mogła się równać ze Starym
Miastem ani nawet z Lannisportem, nie wspominając już o wspaniałych Wol-
nych Miastach leżących za wąskim morzem. Jego Miłość był zdecydowany
sprawić, by im dorównała. Dlatego zaplanował system ścieków i kanałów, mają-
cych odprowadzać odpadki i odchody do morza.
Septon Barth zwrócił uwagę króla na jeszcze pilniejszy problem: zdaniem
wielu woda pitna w Królewskiej Przystani nadawała się tylko dla koni i świń.
Woda z rzeki była błotnista, a nowe kanały króla pogorszą jeszcze sytuację. Na-
tomiast woda w Czarnej Zatoce była w najlepszym razie słonawa, w najgorszym
zaś słona jak na pełnym morzu. Król, jego dworzanie i szlachetnie urodzeni pili
ale, miód pitny albo wino, ale biedacy często nie mieli nic poza cuchnącą wodą.
Barth proponował, by rozwiązać ten problem przez wykopanie studni głębino-
wych, niektórych w obrębie murów miejskich, innych zaś na północ od miasta,
poza murami. System tuneli i glazurowanych rur dostarczy czystą wodę do mia-
sta, gdzie będzie się ją gromadziło w czterech ogromnych zbiornikach i udostęp-
niało prostaczkom za pomocą publicznych fontann zbudowanych na niektórych
placach i skrzyżowaniach dróg.
Plan Bartha z pewnością był kosztowny. Rego Draz i król Jaehaerys wzdrygali
się przed tak wielkimi wydatkami… ale na następnym spotkaniu rady królowa
Alysanne wręczyła obu po kuflu wody z rzeki i powiedziała, żeby jej spróbowa-
li. Woda pozostała niewypita, a budowę studni i rur szybko zatwierdzono. Prace
trwały z górą tuzin lat, ale w końcu „fontanny Alysanne” na wiele pokoleń za-
pewniły mieszkańcom stolicy dostęp do czystej wody.
Minęło już kilka dobrych lat, odkąd król ostatnio wyruszył na objazd, zapla-
nowano więc, że w roku 58 o.P. Jaehaerys i Alysanne po raz pierwszy złożą wi-
zytę w Winterfell i na północy. Smoki, rzecz jasna, będą im towarzyszyć, ale na
północ od Przesmyku odległości były wielkie, a drogi kiepskie, król zaś miał już
dość latania przodem, by potem czekać na eskortę. Zarządził, że tym razem jego
Gwardia Królewska, służący i domownicy udadzą się w drogę pierwsi, by przy-
gotować wszystko na jego przybycie. Dlatego trzy wielkie statki wyruszyły
z Królewskiej Przystani do Białego Portu, gdzie król i królowa mieli urządzić
pierwszy postój.
Bogowie i Wolne Miasta mieli jednak inne plany. Gdy trzy statki króla płynę-
ły na północ, w Czerwonej Twierdzy Jego Miłość odwiedzili posłańcy z Pentos
i Tyrosh. Oba miasta toczyły ze sobą wojnę już od trzech lat i teraz pragnęły za-
wrzeć pokój, ale nie były w stanie uzgodnić miejsca, w którym mogłyby podjąć
rokowania. Konflikt wywołał poważne zakłócenia w handlu na wąskim morzu,
do tego stopnia, że Jaehaerys zaoferował obu miastom swą pomoc w zakończe-
niu działań wojennych. Po długich rozmowach archont Tyrosh i książę Pentos
zgodzili się spotkać w Królewskiej Przystani, by uzgodnić warunki zawarcia po-
koju, pod warunkiem że Jaehaerys podejmie się roli mediatora i gwaranta ewen-
tualnego traktatu.
Król i rada uważali, że nie mogą odrzucić tej propozycji, oznaczałoby to jed-
nak odłożenie planowanego objazdu północy, co słynący z drażliwości lord Win-
terfell mógłby uznać za zniewagę. Rozwiązanie zasugerowała królowa Alysan-
ne. Wyruszy sama zgodnie z planem, podczas gdy król zostanie w stolicy, by go-
ścić księcia i archonta. Jaehaerys dołączy do niej w Winterfell, gdy tylko pokój
zostanie zawarty. Propozycję królowej przyjęto.
Podróż królowej Alysanne zaczęła się w Białym Porcie, gdzie dziesiątki tysię-
cy ludzi z północy zgromadziły się, by przywitać ją głośno i gapić się na Srebr-
noskrzydłą z zachwytem i odrobiną przerażenia. Wielu z nich pierwszy raz w ży-
ciu widziało smoka. Liczebność tłumów zdumiała nawet miejscowego lorda.
— Nie miałem pojęcia, że w mieście jest aż tylu prostaczków — rzekł ponoć
Theomore Manderly. — Skąd oni wszyscy się wzięli?
Manderly’owie nie przypominali innych wielkich rodów z północy. Wywodzi-
li się z Reach, lecz przed stuleciami rywale przegnali ich z żyznych ziem nad
Manderem. Znaleźli azyl u ujścia Białego Noża. Choć zawsze dochowywali
wierności Starkom z Winterfell, przywieźli ze sobą z południa własnych bogów.
Nadal czcili Siedmiu i zachowali tradycje rycerstwa. Alysanne, która zawsze
pragnęła tworzyć nowe więzy między wielkimi rodami Siedmiu Królestw, uzna-
ła, że słynąca z liczebności rodzina lorda Theomore’a stwarza jej wyjątkową
szansę i bezzwłocznie zabrała się do aranżowania małżeństw. Gdy opuszczała
Biały Port, dwie jej damy do towarzystwa były zaręczone z młodszymi synami
jego lordowskiej mości, a trzecia z jego bratankiem. Tymczasem najstarszą cór-
kę i trzy bratanice lorda Manderly’ego dołączono do świty królowej, zakładając,
że będą jej towarzyszyły, gdy powróci na południe, by znaleźć na królewskim
dworze odpowiednich lordów albo rycerzy.
Lord Manderly przyjął królową wystawnie. Na uczcie powitalnej podano całe-
go pieczonego tura. Córka jego lordowskiej mości, Jessamyn, była podczaszym
królowej, wypełniając jej puchar mocnym ale z północy. Jej Miłość oznajmiła,
że smakowało jej bardziej niż jakiekolwiek wino, które piła w życiu. Manderly
urządził też na cześć królowej niewielki turniej, by zademonstrować biegłość
swych rycerzy. Jeden z uczestników (choć niepodający się za rycerza) okazał się
dziewczyną, dziką pojmaną przez zwiadowców na północ od Muru i oddaną na
wychowanie jednemu z domowych rycerzy lorda Manderly’ego. Zachwycona
odwagą dziewczyny Alysanne wezwała swą zaprzysiężoną tarczę, Jonquil Dar-
ke. Dzika dziewczyna i Szkarłatny Cień stoczyły walkę, włócznia przeciwko
mieczowi. Ludzie z północy ryczeli z zachwytu.
Po kilku dniach królowa urządziła w komnacie lorda Manderly’ego audiencję
dla kobiet. Na północy nigdy dotąd nie słyszano o czymś podobnym. Zgroma-
dziło się ponad dwieście kobiet i dziewcząt, pragnących podzielić się z Jej Miło-
ścią swymi myślami, troskami i skargami.
Po opuszczeniu Białego Portu świta królowej popłynęła w górę Białego Noża
aż do bystrz, po czym ruszyła lądem do Winterfell. Alysanne poleciała przed
nimi. W starożytnej siedzibie królów północy nie spotkało jej jednak przyjęcie
tak ciepłe jak w Białym Porcie. Gdy smoczyca wylądowała przed bramą zamku,
na powitanie wyjechał tylko Alaric w towarzystwie synów. Lorda Winterfell
uważano za twardego człowieka, surowego i pamiętliwego, oszczędnego do gra-
nicy skąpstwa, pozbawionego poczucia humoru, ponurego i zimnego. Nawet
Theomore Manderly, który był jego chorążym, nie sprzeciwiał się tej opinii. Mó-
wił, że ludzie z północy szanują lorda Alarica, ale go nie kochają. Błazen Man-
derly’ego ujął to inaczej.
— Lord Alaric nie wypróżniał się od dwunastego roku życia.
Przyjęcie, jakie spotkało ją w Winterfell, nie rozproszyło obaw królowej co do
tego, czego może się spodziewać po rodzie Starków. Nim jeszcze lord Alaric
zsiadł z konia, by ugiąć przed nią kolan, łypnął z niezadowoleniem na strój Aly-
sanne.
— Mam nadzieję, że wzięłaś ze sobą coś cieplejszego — mruknął. Potem
oznajmił, że nie wpuści smoka za mury zamku. — Nie widziałem Harrenhal, ale
wiem, co się tam wydarzyło — Zapewnił jednak, że jej rycerzy i damy wpuści,
gdy już tu dotrą. — I króla też, jeśli znajdzie drogę. — Nie chciał jednak, by za-
trzymali się tu na dłużej. — To jest północ. Nadchodzi zima. Nie wykarmimy ty-
siąca ludzi przez dłuższy okres.
Gdy królowa zapewniła, że gości będzie dziesięć razy mniej, lord Alaric od-
chrząknął z zadowoleniem.
— To dobrze. Ale lepiej by było, gdyby przybyło ich jeszcze mniej. — Zgod-
nie z obawami Alysanne lord Alaric był niezadowolony, że król nie raczył jej to-
warzyszyć. Przyznał też, że nie bardzo wie, jak ugościć królową. — Jeśli spo-
dziewasz się balów, maskarad i tańców, trafiłaś w niewłaściwe miejsce.
Lord Alaric stracił żonę trzy lata wcześniej. Gdy królowa wyraziła żal, że nig-
dy nie miała przyjemnością poznać lady Stark, odpowiedział:
— Pochodziła z Mormontów z Wyspy Niedźwiedziej i według twoich kryte-
riów żadna z niej była „lady”, ale kiedy miała dwanaście lat, wzięła w rękę topór
i stanęła do walki ze stadem wilków. Zabiła dwa i uszyła sobie płaszcz z ich
skór. Dała mi też dwóch silnych synów i córkę słodką dla oka jak wasze połu-
dniowe damy.
Gdy Jej Miłość zasugerowała, że chętnie pomogłaby zaaranżować małżeństwa
jego synów z córkami wielkich południowych lordów, odmówił bez ogródek.
— Na północy czcimy starych bogów — oznajmił królowej. — Moi chłopcy
zawrą ślub przed drzewem sercem, a nie w jakimś południowym sepcie.
Alysanne Targaryen nie dała jednak za wygraną. Rzekła lordowi Alaricowi, że
lordowie z południa czczą starych bogów na równi z nowymi. W prawie wszyst-
kich zamkach, które odwiedzała, mieli nie tylko sept, lecz również boży gaj.
Były też rody, które nigdy nie przyjęły Siedmiu, podobnie jak ludzie z północy.
Najważniejszym z nich byli Blackwoodowie z dorzecza, ale było też kilkanaście
innych. Nawet lord tak zimny i surowy jak Alaric Stark okazał się bezbronny
wobec uporu i uroku Alysanne. Zgodził się przemyśleć jej słowa i porozmawiać
o tej sprawie z synami.
Im dłużej królowa pozostawała w Winterfell, tym większą sympatią darzył ją
lord Alaric. Alysanne z czasem uświadomiła sobie, że nie wszystko, co o nim
opowiadano, jest prawdą. Unikał zbędnych wydatków, ale nie był skąpcem; wca-
le nie był pozbawiony poczucia humoru, choć jego humor często bywał ostry jak
nóż; synowie, córka i mieszkańcy Winterfell wyraźnie go kochali. Gdy już
pierwsze lody stopniały, jego lordowska mość zabrał królową na polowanie na
łosie i dziki w wilczym lesie, pokazał jej kości olbrzyma i pozwolił grzebać do
woli w niewielkiej zamkowej bibliotece. Posunął się nawet do tego, że podszedł
do Srebrnoskrzydłej, choć ostrożnie. Kobiety z Winterfell również uległy uroko-
wi królowej, gdy już poznały ją bliżej. Jej Miłość blisko zaprzyjaźniła się z cór-
ką lorda Alarica, Alarrą. Gdy świta królowej wreszcie pojawiła się u bram zam-
ku, po długiej wędrówce przez bezkresne moczary i letnie śniegi, pomimo nie-
obecności króla gościom nie żałowano mięsa i miodu.
Tymczasem sytuacja w Królewskiej Przystani nie wyglądała dobrze. Negocja-
cje ciągnęły się znacznie dłużej, niż oczekiwano. Jaehaerys nie spodziewał się,
że resentymenty między dwoma Wolnymi Miastami zakorzeniły się tak głęboko.
Kiedy Jego Miłość próbował znaleźć kompromis, obie strony oskarżały go
o sprzyjanie drugiej. Książę i archont nie przestawali się kłócić, aż wreszcie
w karczmach, burdelach i winnych szynkach w całym mieście zaczęło docho-
dzić do starć między ich ludźmi. Pentoshijskiego strażnika napadnięto i zabito,
a trzy noce później w porcie podpalono galerę samego archonta. Odlot króla cią-
gle się opóźniał.
Królowa Alysanne niecierpliwiła się coraz bardziej. Wreszcie postanowiła
opuścić na chwilę Winterfell i odwiedzić ludzi z Nocnej Straży w Czarnym
Zamku. Odległość była spora, nawet dla smoka. Jej Miłość lądowała po drodze
w Ostatnim Domostwie i w kilku mniejszych twierdzach albo warowniach, ku
zaskoczeniu i zachwytowi tamtejszych lordów. Część jej orszaku wlokła się za
nią (reszta została w Winterfell).
Jej Miłość opowiadała później królowi, że gdy po raz pierwszy ujrzała Mur
z góry, zaparło jej dech. Niektórzy się obawiali, jak czarni bracia przyjmą królo-
wą, albowiem wielu z nich było Braćmi Ubogimi albo Synami Wojownika, nim
ich zakony rozwiązano, ale lord Stark wysłał kruki z zawiadomieniami o przyby-
ciu królowej, a lord dowódca Nocnej Straży, Lothor Burley, zebrał ośmiuset
swych najlepszych ludzi, żeby ją przywitać. Późnym wieczorem urządzono
ucztę, na której mięso mamuta popijano miodem i mocnym piwem.
Kiedy wstał świt, lord Burley zaprowadził Jej Miłość na szczyt Muru.
— Tu kończy się świat — oznajmił, wskazując na rozległy, zielony przestwór
nawiedzanego lasu po drugiej stronie. Przepraszał za niską jakość jedzenia i na-
pojów, jakie podano królowej, a także za brak wygód w Czarnym Zamku.
— Robimy, co możemy, Wasza Miłość — wyjaśnił lord dowódca — ale nasze
łoża są twarde, w komnatach jest zimno, a nasze potrawy…
— …są sycące — przerwała mu królowa. — Tego właśnie potrzebuję. Z chę-
cią będę jadła to samo co wy.
Ludzie z Nocnej Straży osłupieli na widok smoka tak samo jak mieszkańcy
Białego Portu, aczkolwiek królowa zauważyła, że Srebrnoskrzydła „nie lubi wa-
szego Muru”. Mimo że było lato i Mur płakał, gdy dął wiatr, czuło się bijący od
lodu chłód. Smoczyca syczała i kłapała paszczą przy każdym powiewie.
— Trzy razy przelatywałam na Srebnoskrzydłej nad Czarnym Zamkiem i trzy
razy próbowałam ją skierować na północ od Muru, ale za każdym razem zawra-
cała, odmawiając posłuszeństwa — pisała Alysanne w liście do Jaehaerysa. —
Nigdy dotąd nic takiego jej się nie zdarzyło. Śmiałam się z tego po wylądowa-
niu, nie chcąc, by czarni bracia zauważyli, że coś jest nie w porządku, ale byłam
zaniepokojona i ten niepokój mnie nie opuszcza.
W Czarnym Zamku królowa po raz pierwszy zobaczyła dzikich. Bandę łu-
pieżców zaskoczono na krótko przed próbą wspięcia się na Mur i Alysanne po-
kazano dwunastu obdartych niedobitków zamkniętych w klatkach. Gdy królowa
zapytała, co z nimi zrobią, usłyszała w odpowiedzi, że utną im uszy, a potem
puszczą wolno na północ od Muru. — Wszystkich oprócz tych trzech — dodał
towarzyszący królowej czarny brat, wskazując na trzech jeńców, którzy już nie
mieli uszu. — Tym utniemy głowy. Już raz ich złapano. — Dodał, że jeśli pozo-
stali są rozsądni, uznają utratę uszu za nauczkę i od tej pory będą się trzymali
swojej strony Muru. — Ale większość tego nie robi — zakończył.
Trzech spośród czarnych braci było minstrelami, nim wdziali czerń. Wieczo-
rami śpiewali na zmianę dla Jej Miłości, racząc ją balladami, pieśniami wojen-
nymi i sprośnymi koszarowymi przyśpiewkami. Lord dowódca Burley osobiście
wybrał się z królową do nawiedzanego lasu (zabierając ze sobą eskortę złożoną
ze stu zwiadowców). Gdy Alysanne wyraziła pragnienie zobaczenia kilku in-
nych fortów Nocnej Straży, pierwszy zwiadowca, Benton Glover, ruszył z nią na
wschód szczytem Muru. Minęli Śnieżną Bramę i dotarli do Nocnego Fortu,
gdzie zeszli na dół, by zatrzymać się tam na noc. Królowa stwierdziła, że to naj-
bardziej zapierająca dech podróż w całym jej życiu „mroźna i ekscytująca, jako
że wicher na szczycie dmie tak mocno, że bałam się, iż zdmuchnie nas z Muru”.
Nocny Fort wydał się jej ponury i złowieszczy. „Jest tak ogromny, że ludzie wy-
glądają w nim jak myszy w ruinach ogromnej komnaty”, pisała w liście do Jae-
haerysa. „Czuje się też tu jakąś ciemność… posmak w powietrzu… ucieszyłam
się, gdy mogłam wreszcie opuścić to miejsce”.
Nie powinniśmy jednak sądzić, że królowa poświęcała dni i noce w Czarnym
Zamku wyłącznie tak czczym rozrywkom. Reprezentowała tu Żelazny Tron
i często przypominała o tym lordowi Burleyowi. Spędzała wiele popołudni w to-
warzystwie lorda dowódcy i jego oficerów, rozmawiając o dzikich, o Murze i o
potrzebach Straży.
— Przede wszystkim królowa musi umieć słuchać — mawiała często Alysan-
ne Targaryen. W Czarnym Zamku dowiodła prawdziwości tych słów. Słuchała
uważnie i dzięki swym czynom zasłużyła na wieczne oddanie ludzi z Nocnej
Straży. Powiedziała lordowi Burleyowi, że rozumie, dlaczego potrzebują zamku
położonego między Śnieżną Bramą a Icemarkiem, ale Nocny Fort zmienił się już
w ruiny, a do tego był za wielki i ogrzewanie go z pewnością było bardzo kosz-
towne. Oznajmiła, że Straż powinna opuścić ten zamek i zbudować mniejszy,
położony dalej na wschodzie. Lord Burley nie mógł temu zaprzeczyć… dodał
jednak, że Nocna Straż nie ma pieniędzy potrzebnych do budowy nowego zam-
ku. Alysanne przewidziała ten argument. Oznajmiła lordowi dowódcy, że sama
zapłaci za zamek. Była gotowa zastawić swe klejnoty, by pokryć koszty.
— Mam bardzo dużo klejnotów — dodała.
Minęło osiem lat, nim wybudowano zamek, który nazwano Głębokim Jezio-
rem. Przed jego główną bramą po dziś dzień stoi posąg Alysanne Targaryen.
Zgodnie z życzeniem królowej Nocny Fort porzucono jeszcze przed ukończe-
niem budowy Głębokiego Jeziora. Lord dowódca Burley zmienił też na jej cześć
nazwę Śnieżnej Bramy, nazywając ją Bramą Królowej.
Królowa Alysanne pragnęła również posłuchać kobiet z północy. Lord Burley
wyjaśnił, że na Murze nie ma kobiet, ale ona nie ustępowała, aż wreszcie z wiel-
ką niechęcią zawiózł ją do położonego na południe od Muru miasteczka, zwane-
go przez czarnych braci Mole’s Town. Burley oznajmił, że królowa znajdzie tam
kobiety, ale większość z nich to ladacznice. Wyjaśnił, że bracia z Nocnej Straży
nie biorą sobie żon, ale nadal pozostają mężczyznami i niektórzy z nich mają
swoje potrzeby. Królowa Alysanne odparła, że dla niej to żadna różnica, i tak oto
doszło do tego, że urządziła audiencję dla kobiet wśród kurew i nierządnic
z Mole’s Town… i tam usłyszała opowieści, które miały na zawsze zmienić Sie-
dem Królestw.
Tymczasem w Królewskiej Przystani archont Tyrosh, książę Pentos i Jaeha-
erys I Targaryen wreszcie przystawili pieczęcie na Traktacie Wieczystego Poko-
ju. Fakt, że w ogóle udało się osiągnąć porozumienie, graniczył z cudem. Za-
wdzięczano je głównie zawoalowanej sugestii króla, że jeśli nie uda się zawrzeć
pokoju, Westeros może się przyłączyć do wojny. (Echa rozmów okazały się jesz-
cze mniej przyjemne niż one same. Po powrocie do Tyrosh archont oznajmił, że
Królewska Przystań to „ropiejący wrzód”, niezasługujący na nazwę miasta. Na-
tomiast magistrzy z Pentos byli tak niezadowoleni z rezultatów, że złożyli księ-
cia w ofierze swym dziwacznym bogom, zgodnie ze zwyczajem panującym
w owym mieście). Dopiero wówczas król Jaehaerys mógł dosiąść Vermithora
i polecieć na północ. Król i królowa spotkali się w Winterfell, po półrocznym
rozstaniu.
Pobyt Jego Miłości na północy zaczął się od złowieszczej nuty. Po przybyciu
króla Alaric Stark zaprowadził go do krypt pod zamkiem. Chciał pokazać mu
grobowiec brata.
— Walton spoczywa tu w mroku, w znacznej mierze dzięki tobie. Gwiazdy
i Miecze, odpadki waszych siedmiu bogów, cóż oni dla nas znaczą? Ale ty wy-
słałeś ich na Mur, setkami i tysiącami. Było ich tak wielu, że Nocnej Straży trud-
no było ich wykarmić… a gdy najgorsi z tych wiarołomców, których nam przy-
słałeś, zbuntowali się, mój brat zapłacił życiem za stłumienie buntu.
— To była straszliwa cena — zgodził się król. — Ale nie było to naszym za-
miarem. Masz ode mnie wyrazy współczucia, wasza lordowska mość, a także
moją wdzięczność.
— Wolałbym mieć brata — mruknął lord Alaric z przygnębieniem w głosie.
Lord Stark i król Jaehaerys nigdy nie zostali bliskimi przyjaciółmi. Zawsze
stał między nimi cień Waltona Starka. Tylko dzięki zabiegom królowej Alysanne
udało się im dojść do porozumienia. Królowa odwiedziła Dar Brandona, ziemie
położone na południe od Muru, przyznane Straży przez Brandona Budownicze-
go, by stały się źródłem jej utrzymania.
— To nie wystarczy — powiedziała królowi. — Gleba jest jałowa i kamieni-
sta, a wzgórza niezaludnione. Straży brakuje pieniędzy, a gdy nadejdzie zima,
zabraknie jej prowiantu.
Rozwiązaniem, które zaproponowała, miał być Nowy Dar, kolejny pas ziemi
położony na południe od Daru Brandona.
Ten pomysł nie spodobał się lordowi Alaricowi. Był dobrym przyjacielem
Nocnej Straży, ale wiedział, że lordowie, do których obecnie należały wspo-
mniane ziemie, nie będą zadowoleni, gdy się je im odbierze, nie pytając o zgodę.
— Nie wątpię, że potrafisz ich przekonać, lordzie Alaricu — odparła królowa.
Alaric Stark jak zwykle dał się jej oczarować i oznajmił, że zaiste potrafi. Tak
oto rozmiary Daru jednym ruchem pióra powiększono dwukrotnie.
O reszcie czasu spędzonego na północy przez królową Alysanne i króla Jaeha-
erysa nie musimy opowiadać wiele. Spędzili w Winterfell jeszcze połowę księ-
życa, po czym ruszyli do Torrhen’s Square, a następnie do Barrowton, gdzie lord
Dustin pokazał im kurhan Pierwszych Ludzi i urządził na ich cześć coś w rodza-
ju turnieju, który jednak wyglądał bardzo skromnie w porównaniu z turniejami
z południa. Stamtąd Vermithor i Srebrnoskrzydła zaniosły Jaehaerysa i Alysanne
z powrotem do Królewskiej Przystani. Ludzie z ich świty mieli przed sobą bar-
dziej żmudną podróż. Musieli dotrzeć lądem z Barrowton do Białego Portu,
gdzie mogli wsiąść na statki.
Nim jeszcze ich świta wróciła do Białego Portu, król Jaehaerys zwołał
w Czerwonej Twierdzy spotkanie swej rady, na którym miano rozważyć prośbę
jego królowej. Gdy septon Barth, wielki maester Benifer i cała reszta już się zja-
wili, Alysanne opowiedziała im o swej wizycie na Murze i o dniu, który spędziła
z kurwami i upadłymi kobietami w Mole’s Town.
— Była tam dziewczyna — mówiła królowa — nie starsza niż ja w tej chwili.
Ładna, choć myślę, że nie tak ładna jak kiedyś. Była córką kowala i kiedy miała
czternaście lat, ojciec oddał jej rękę swemu uczniowi. Lubiła chłopaka i on też ją
lubił, wkrótce więc się pobrali… ale gdy tylko zdążyli wypowiedzieć słowa
przysięgi, zjawił się ich lord ze zbrojnymi, by skorzystać z prawa pierwszej
nocy. Zabrał ją do swojej wieży, gdzie zażywał z nią przyjemności. Następnego
ranka jego ludzie odprowadzili ją do męża. Ale dziewczyna straciła dziewictwo,
a razem z nim miłość, jaką mógł ją darzyć uczeń kowalski. Nie mógł podnieść
ręki na lorda pod groźbą śmierci i w związku z tym podnosił ją na żonę. Gdy sta-
ło się oczywiste, że nosi dziecko lorda, biciem doprowadził ją do poronienia. Od
tego dnia nigdy nie nazywał ją inaczej jak „kurwą”, aż wreszcie dziewczyna do-
szła do wniosku, że skoro ma być zwana kurwą, równie dobrze może nią zostać,
i wyruszyła do Mole’s Town. Mieszka tam po dziś dzień, to smutne dziecko, któ-
rego życie zniszczono… ale w innych wioskach wciąż zawiera się małżeństwa,
panny wychodzą za mąż, a lordowie korzystają z prawa pierwszej nocy. Jej opo-
wieść była najgorsza, ale nie jedyna. W Białym Porcie, w Mole’s Town i w Bar-
rowton inne kobiety również opowiadały o swych pierwszych nocach. Nie mia-
łam o tym pojęcia, panowie. Och, słyszałam o tej tradycji. Nawet na Smoczej
Skale krążą opowieści o mężczyznach z mojego rodu, o Targaryenach, którzy
zabawiali się z żonami rybaków i służących i płodzili z nimi dzieci…
— Zwą je smoczymi nasionami — przyznał Jaehaerys z widoczną niechęcią.
— Nie jest to powód do dumy, ale takie rzeczy się zdarzają, być może częściej
niż chcielibyśmy przyznać. Jednakże takie dzieci otacza się miłością. Sam Orys
Baratheon był smoczym nasieniem, bękarcim bratem naszego dziadka. Nie
wiem, czy poczęto go pierwszej nocy, ale powszechnie wiedziano, że jego ojcem
jest lord Aerion. Przekazano dary…
— Dary? — przerwała mu królowa z ostrym szyderstwem w głosie. — Nie
widzę w tym nic honorowego. Wiedziałam, że takie rzeczy działy się przed stu-
leciami, przyznaję to, ale nie miałam pojęcia, że ten zwyczaj po dziś dzień jest
tak rozpowszechniony. Być może nie chciałam tego wiedzieć. Zamykałam oczy,
ale ta dziewczyna z Mole’s Town mi je otworzyła. Prawo pierwszej nocy! Wasza
Miłość, panowie, pora już z nim skończyć. Błagam.
Wielki maester Benifer opowiada, że po przemowie królowej zapadła cisza.
Lordowie z małej rady wiercili się na krzesłach i wymieniali spojrzenia. Wresz-
cie król zabrał głos, ze zrozumieniem pomieszanym z niepewnością. Rzekł, że
to, co proponuje królowa, będzie trudne. Lordowie robią się krnąbrni, gdy królo-
wie próbują im odebrać to, co uważają za swoje.
— Ich ziemie, ich złoto, ich prawa…
— …ich żony? — dokończyła za niego Alysanne. — Pamiętam nasz ślub,
Wasza Miłość. Gdybyś był kowalem, a ja praczką, i gdyby jakiś lord zjawił się
w dzień naszego ślubu, by zabrać mi dziewictwo, co byś wtedy zrobił?
— Zabiłbym go — odparł Jaehaerys. — Ale ja nie jestem kowalem.
— Ale gdybyś nim był — nie ustępowała królowa. — Kowal również jest
mężczyzną, czyż nie tak? Któż oprócz tchórza stałby spokojnie, gdy inny męż-
czyzna pokłada się z jego żoną? Z pewnością nie chcemy, żeby kowale zabijali
lordów. — Spojrzała na wielkiego maestera Benifera. — Wiem, jak zginął Gar-
gon Qoherys. Gargon Gość. Ciekawe, ile było podobnych przypadków?
— Więcej niż chciałbym przyznać — stwierdził Benifer. — Nie mówi się
o nich często, z obawy, że inni mężczyźni zaczną postępować tak samo, ale…
— Prawo pierwszej nocy jest zniewagą dla królewskiego pokoju — skonklu-
dowała królowa. — Zniewagą nie tylko dla dziewczyny, lecz również dla jej
męża… a także dla żony lorda, nie zapominajmy o niej. Czym się zajmują
wszystkie te szlachetnie urodzone damy, gdy ich mężowie rozprawiczają dziewi-
ce? Szyciem? Śpiewem? Modlitwą? Na ich miejscu modliłabym się o to, żeby
mój pan mąż spadł z konia i złamał sobie kark, wracając do domu.
Król Jaehaerys uśmiechnął się, słysząc te słowa, ale nie ulegało wątpliwości,
że czuje się coraz bardziej skrępowany.
— Prawo pierwszej nocy to starożytna tradycja — argumentował, choć bez
wielkiego przekonania. — Element lordowskiej władzy w takim samym stopniu,
jak prawo karania lochem i szubienicą. Słyszałem, że na południe od Przesmyku
rzadko się z niego korzysta, niemniej jego istnienie jest lordowską prerogatywą,
z której moi co bardziej swarliwi poddani nie zrezygnują bez oporu. Nie mylisz
się, kochanie, ale czasami lepiej nie budzić śpiącego smoka.
— To my jesteśmy śpiącymi smokami — odcięła się królowa. — A ci lordo-
wie, którzy kochają prawo pierwszej nocy, są psami. Dlaczego muszą zaspokajać
swe chucie obcując z dziewicami, które przed chwilą przysięgły miłość innemu
mężczyźnie? Czy nie mają żon? Czy w ich domenach nie ma kurew? Czy nie
mają władzy w rękach?
— W prawie pierwszej nocy chodzi o coś więcej niż chucie, Wasza Miłość —
odezwał się najwyższy sędzia, lord Albin Massey. To starożytna tradycja, starsza
niż Andalowie. Starsza niż Wiara. Z pewnością wywodzi się z Ery Świtu. Pierw-
si Ludzie byli barbarzyńskim ludem, podobnie jak dzicy zza Muru słuchali wy-
łącznie silnych. Ich lordowie i królowie byli wojownikami, silnymi mężczyzna-
mi i herosami. Chcieli, by ich synowie byli tacy sami jak oni. Jeśli wódz wojen-
ny raczył oddać swe nasienie jakiejś dziewczynie w noc poślubną, uważano to
za… swego rodzaju błogosławieństwo. A jeśli z tego związku narodziło się
dziecko, to tym lepiej. Mężowi przypadał w udziale zaszczyt wychowania syna
herosa jak własnego.
— Być może dziesięć tysięcy lat temu rzeczywiście tak było — odparła królo-
wa. — Ale lordowie, którzy dzisiaj korzystają z prawa pierwszej nocy, nie są he-
rosami. Nie słyszałeś kobiet, które o nich opowiadały. Ja je słyszałam. Starcy,
grubasy, okrutnicy, francowate chłopaki, gwałciciele, zaślinieni idioci, mężczyź-
ni pokryci strupami albo wrzodami, lordowie, którzy nie myli się pół roku albo
mający wszy i przetłuszczone włosy. To są twoi potężni wojownicy. Słuchałam
opowieści tych dziewczyn i żadna z nich nie czuła się pobłogosławiona.
— W Andalos Andalowie nie znali prawa pierwszej nocy — wtrącił wielki
maester Benifer. — Dopiero gdy przybyli do Westeros i podbili królestwa Pierw-
szych Ludzi, poznali tę tradycję i postanowili ją utrzymać, tak samo jak boże
gaje.
Wtedy odezwał się septon Barth, spoglądając prosto na króla.
— Panie, jeśli mogę być tak śmiały, uważam, że Jej Miłość ma rację. Pierwsi
Ludzie mogli widzieć sens w tym obrządku, ale Pierwsi Ludzie walczyli miecza-
mi z brązu i karmili swe czardrzewa krwią. Nie jesteśmy nimi i pora już, byśmy
położyli kres temu złu. Prawo pierwszej nocy jest sprzeczne ze wszystkimi ide-
ałami rycerskości. Nasi rycerze przysięgają bronić niewinności dziewic… ale
najwyraźniej nie wtedy, gdy lord, któremu służą, ma ochotę splugawić jedną
z nich. Składamy przysięgę małżeńską przed Ojcem i Matką, obiecując wier-
ność, dopóki Nieznajomy nas nie rozłączy. W Siedmioramiennej gwieździe nie
napisano, że te obietnice nie dotyczą lordów. Masz rację, Wasza Miłość, niektó-
rzy lordowie będą narzekać, zwłaszcza na północy… ale wszystkie dziewczęta
z pewnością nam podziękują, podobnie jak mężowie, ojcowie i matki, jak po-
wiedziała królowa. Wiem, że Wierni będą zadowoleni. Jego Wielka Świątobli-
wość poprze cię swym głosem, możesz być tego pewien.
Gdy Barth skończył mówić, Jaehaerys Targaryen rozłożył ręce.
— Wiem, kiedy jestem pokonany. Proszę bardzo. Niech tak się stanie.
Tak oto ustanowiono drugie z praw, które prostaczkowie mieli nazwać Prawa-
mi Królowej Alysanne: zniesienie starożytnego prawa pierwszej nocy. Od tej
chwili dziewictwo panny młodej miało należeć wyłącznie do jej męża, bez
względu na to, czy ślub zawarto przed septonem, czy przed drzewem sercem,
a każdy, czy to lord, czy wieśniak, kto posiadłby dziewicę w jej noc poślubną,
bądź w jakąkolwiek inną, będzie winien zbrodni gwałtu.
Gdy rok 58 od Podboju Aegona miał się już ku końcowi, król Jaehaerys ob-
chodził dziesiątą rocznicę swej koronacji w Gwiezdnym Sepcie w Królewskiej
Przystani. Niedorostek, któremu Wielki Septon włożył wówczas koronę na gło-
wę, dawno zniknął, ustępując miejsca dwudziestoczteroletniemu mężczyźnie,
w każdym calu będącemu królem. Rzadka bródka i wąsy, które Jego Miłość sta-
rannie zapuszczał w pierwszych latach panowania, zmieniły się w piękną złotą
brodę poprzeszywaną srebrnymi nitkami. Niestrzyżone włosy splatał w gruby
warkocz, opadający mu niemal do pasa. Wysoki i przystojny Jaehaerys poruszał
się z niewymuszoną gracją, czy to w sali tanecznej, czy na dziedzińcu ćwiczeb-
nym. Jego uśmiech mógł ponoć ogrzać serce każdej panny w Siedmiu Króle-
stwach, a mars na czole króla mroził krew. Jego siostrę, królową, kochano jesz-
cze bardziej od niego. Od Starego Miasta aż po Mur prostaczkowie zwali ją
„Dobrą Królową Alysanne”. Bogowie pobłogosławili królewską parę trojgiem
silnych dzieci, dwoma młodymi, wspaniałymi książętami i księżniczką uwielbia-
ną przez całe Siedem Królestw.
Podczas dziesięciolecia rządów poznali żałobę i grozę, zdradę, konflikt
i śmierć bliskich, przetrwali jednak burze i tragedie, a po każdej z nich stawali
się lepsi i silniejsi. Ich osiągnięcia były niezaprzeczalne. W Siedmiu Króle-
stwach panował pokój i dobrobyt największy, odkąd żywi sięgali pamięcią.
Nadszedł czas, by to uczcić, i tak właśnie zrobili. W Królewskiej Przystani
urządzono turniej w rocznicę koronacji. Księżniczka Daenerys oraz książęta
Aemon i Baelon dzielili królewską lożę z matką i ojcem, radując się razem
z głośnym aplauzem gapiów. Najjaśniejszym punktem turnieju był wielki talent
ser Ryama Redwyne’a, najmłodszego syna lorda Manfryda Redwyne’a z Arbor,
który służył Jaehaerysowi jako lord admirał i starszy nad okrętami. W kolejnych
walkach ser Ryam wysadził z siodła Ronnala Baratheona, Arthora Oakhearta, Si-
mona Dondarriona, Harysa Hogga (zwanego przez prostaczków Harrym Szyn-
ką) oraz dwóch rycerzy Gwardii Królewskiej, Lorence’a Roxtona i Lucamore’a
Stronga. Gdy młody rycerz podjechał kłusem do królewskiej loży i ukoronował
Dobrą Królową Alysanne na królową miłości i piękna, tłum gapiów nagrodził go
głośnym rykiem aprobaty.
Liście na drzewach przybierały już rdzawą albo pomarańczową barwę i damy
dworu przywdziały suknie w tych samych kolorach. Na uczcie urządzonej po za-
kończeniu turnieju pojawił się lord Rogar Baratheon wraz z dziećmi, Boremun-
dem i Jocelyn. Król i królowa przywitali ich ciepło. Na uroczystość zjechali się
lordowie z całych Siedmiu Królestw: Lyman Lannister z Casterly Rock, Daemon
Velaryon z Driftmarku, Prentys Tully z Riverrun, Rodrik Arryn z Doliny, a na-
wet lordowie Rowan i Oakheart, których pospolite ruszenie maszerowało kiedyś
u boku septona Księżyca. Z północy przybył lord Theomore Manderly. Alaric
Stark się nie zjawił, ale obaj jego synowie byli obecni, podobnie jak ich siostra
Alarra, która z rumieńcem na twarzy przejęła nowe obowiązki damy do towarzy-
stwa królowej. Wielki Septon zachorował i nie był w stanie przybyć, ale przysłał
swą najnowszą septę, Rhaellę, noszącą ongiś nazwisko Targaryen, nadal nie-
śmiałą, ale uśmiechniętą. Królowa rozpłakała się ponoć z radości na jej widok,
ujrzała bowiem w twarzy i sylwetce Rhaelli żywy obraz jej siostry Aerei, gdyby
było jej dane pożyć dłużej.
To był czas ciepłych uścisków, uśmiechów, toastów i pojednań, odnawiania
starych przyjaźni i zawierania nowych, śmiechu i pocałunków. To był dobry
czas, złota jesień, czas pokoju i dobrobytu.
Ale nadchodziła zima.
DŁUGIE PANOWANIE JAEHAERYSA I ALYSANNE
Książę Aemon miał siedem lat. Był wysokim, przystojnym i skromnym chłop-
cem. Nadal co rano ćwiczył na dziedzińcu z księciem Baelonem. Obaj byli sobie
bardzo bliscy. Byli też równymi przeciwnikami. Aemon był wyższy i silniejszy,
ale Baelon szybszy i bardziej agresywny. Ich pojedynki były tak zaciekłe, że
często przyciągały tłumy gapiów. Służący i praczki, rycerze i giermkowie, ma-
esterzy, septonowie i chłopcy stajenni — wszyscy gromadzili się na dziedzińcu,
by zagrzewać do walki jednego albo drugiego z książąt. Jedną z tych, którzy
przychodzili najczęściej, była Jocelyn Baratheon, ciemnowłosa córka nieżyjącej
królowej Alyssy. Jocelyn z każdym dniem robiła się coraz wyższa i piękniejsza.
Na uczcie urządzonej po inwestyturze księcia Aemona królowa posadziła Joce-
lyn obok niego. Dwoje dzieci rozmawiało ze sobą i śmiało się razem przez cały
wieczór, zapominając o wszystkich otaczających ich ludziach.
W tym samym roku bogowie pobłogosławili Jaehaerysa i Alysanne kolejnym
dzieckiem, córką, której nadali imię Maegelle. Dziewczynka miała słodką natu-
rę, była łagodna i uczynna, a także bardzo bystra. Wkrótce przywiązała się do
swej siostry Alyssy tak samo, jak książę Baelon do księcia Aemona. Nie obyło
się jednak bez konfliktów. Teraz to Alyssa oburzała się, że „dzidzia” uczepiła się
jej spódnicy. Unikała siostry, jak tylko mogła, a Baelon śmiał się z jej furii.
Omawialiśmy już niektóre z osiągnięć Jaehaerysa. Gdy rok 62 miał się ku
końcowi, król pomyślał o następnym roku i o nadchodzących latach. Wtedy wła-
śnie zaczął planować projekt, który miał całkowicie zmienić Siedem Królestw.
Dał już Królewskiej Przystani bruk, zbiorniki ze słodką wodą i fontanny. A teraz
skierował wzrok za mury stolicy, ku polom uprawnym, wzgórzom i moczarom
ciągnącym się od Dornijskiego Pogranicza aż po Dar.
— Szlachetni lordowie — rzekł członkom swojej rady — gdy wyruszamy
z królową na objazd, dosiadamy Vermithora i Srebrnoskrzydłej. Patrząc na kra-
inę z góry, widzimy miasta i zamki, wzgórza i bagna, rzeki, strumienie i jeziora.
Widzimy miasteczka targowe i wioski rybackie, prastare puszcze, góry, wrzoso-
wiska i łąki, stada owiec i pola uprawne, pola dawnych bitew, ruiny wież, cmen-
tarze i septy. W naszych Siedmiu Królestwach można zobaczyć bardzo wiele
różnych rzeczy. A czy wiecie, czego nie widzę? — Król walnął otwartą dłonią
w stół. — Dróg. Nie widzę dróg. Czasami widzę koleiny, jeśli nie lecę zbyt wy-
soko. Widzę ścieżki wydeptane przez zwierzynę, a tu i ówdzie również przez lu-
dzi, zwłaszcza wzdłuż strumieni. Ale nie widzę porządnych dróg. Moi lordowie,
chcę dostać drogi!
Budowa tak wielu mil traktów miała ciągnąć się do końca panowania Jaeha-
erysa i podczas rządów jego następcy, ale zaczęła się owego dnia w komnacie
rady w Czerwonej Twierdzy. Nie powinniśmy uważać, że przed wstąpieniem na
tron Jaehaerysa nie było w Westeros żadnych dróg. Były ich setki. Niektóre
z nich powstały przed tysiącleciami, za czasów Pierwszych Ludzi. Nawet dzieci
lasu miały swoje ścieżki, którymi wędrowały, gdy przemieszczały się z miejsca
na miejsce pod swymi drzewami.
Ale wszystkie te szlaki były bardzo kiepskie. Wąskie, błotniste, zryte koleina-
mi i kręte, wiły się pośród wzgórz, lasów i strumieni bez planu i celu. Tylko nad
nielicznymi ze strumieni zbudowano mosty. Brodów na rzekach często strzegli
zbrojni, żądający myta za prawo przejścia. Część lordów, przez których włości
prowadziły szlaki, utrzymywali je na swój sposób, ale znacznie więcej było ta-
kich, którzy tego nie robili. Porządna ulewa rozmywała je całkowicie. Na wędru-
jących nimi ludzi napadali rycerze rabusie albo złamani. Przed czasami Maegora
Bracia Ubodzy zapewniali pewną ochronę prostym ludziom na drogach (o ile
sami nie okradali ich z dobytku). Po rozwiązaniu Gwiazd szlaki Siedmiu Kró-
lestw stały się bardziej niebezpieczne niż kiedykolwiek przedtem. Nawet wielcy
lordowie zawsze podróżowali z eskortą.
Nie sposób byłoby wyeliminować wszystkich tych problemów w ciągu jedne-
go panowania, ale Jaehaerys był zdecydowany przynajmniej zacząć. Nie może-
my zapominać, że Królewska Przystań była bardzo młodym miastem. Zanim
Aegon Zdobywca i jego siostry przybyli tu ze Smoczej Skały, na trzech wzgó-
rzach przy ujściu Czarnego Nurtu do Czarnej Zatoki wznosiła się tylko niewiel-
ka wioska rybacka. W ciągu sześćdziesięciu dwóch lat, które minęły od owej
chwili, miasto rosło bardzo szybko, ale prowadziło do niego tylko kilka prymi-
tywnych szlaków, wąskich, piaszczystych dróg biegnących wzdłuż brzegu do
Stokeworth, Rosby i Duskendale albo między wzgórzami do Stawu Dziewic.
Poza nimi nie było zupełnie nic. Żadne trakty nie łączyły królewskiej stolicy
z wielkimi zamkami i miastami krainy. Królewska Przystań była portem i znacz-
nie łatwiej można było do niej dotrzeć drogą morską niż lądową.
To właśnie stało się punktem wyjścia dla Jaehaerysa. Las na południe od rzeki
był stary, gęsty i pełen chaszczy — znakomity dla myśliwych, ale znacznie gor-
szy dla wędrowców. Król rozkazał, by przez puszczę poprowadzono trakt łączą-
cy Królewską Przystań z Końcem Burzy. Ten sam szlak miał ciągnąć się dalej,
od Nurtu do Tridentu i dalej, przez Zielone Widły i Przesmyk, a później przez
bezdroża północy do Winterfell i do Muru. Prostaczkowie nazwali tę drogę kró-
lewskim traktem. To był najdłuższy i najkosztowniejszy ze wszystkich szlaków
Jaehaerysa. Jego budowę rozpoczęto najpierw i najszybciej też ją ukończono.
Za nim podążyły następne: różany trakt, trakt oceaniczny, rzeczny trakt, złoty
szlak. Niektóre istniały już od stuleci, w bardziej prymitywnej formie, ale Jaeha-
erys przebudował je całkowicie. Wypełniono koleiny, wysypano drogę żwirem,
przerzucono mosty przez strumienie. Inne szlaki jego ludzie zbudowali od po-
czątku. Koszty tego wszystkiego były spore, ale w Siedmiu Królestwach pano-
wał dobrobyt, a nowy starszy nad monetą, wspomagany przez bystrą żonę, „li-
czącą jabłka”, okazał się niemal tak samo zdolny jak Lord Powietrza. Trakty wy-
dłużały się, mila za milą, przez całe dziesięciolecia. „Połączył krainę w całość.
Uczynił Siedem Królestw jednym”, brzmi napis na cokole pomnika Starego
Króla w Cytadeli Starego Miasta.
Być może Siedmiu również uśmiechało się na widok jego pracy, ponieważ bo-
gowie wciąż błogosławili Jaehaerysa i Alysanne kolejnymi dziećmi. W roku
63 o.P. król i królowa świętowali narodziny Vaegona, ich trzeciego syna i siód-
mego dziecka. Rok później pojawiła się kolejna córka, Daella, a po trzech dal-
szych latach księżniczka Saera zademonstrowała światu swą czerwoną buzię
i doniosły krzyk. W roku 71 o.P. królowa urodziła dziesiąte dziecko, a szóstą
córkę, piękną Viserrę. Choć cała czwórka przyszła na świat w okresie dziesięciu
lat, trudno byłoby znaleźć rodzeństwo bardziej różniące się od siebie niż owe
młodsze dzieci Jaehaerysa i Alysanne.
Książę Vaegon nie przypominał starszych braci jak noc nie przypomina dnia.
Nie zaliczał się do silnych dzieci, był cichym chłopcem o ostrożnym spojrzeniu.
Inne dzieci, a nawet niektórzy lordowie z dworu, uważali, że jest ponury. Choć
nie był tchórzem, nie znajdował przyjemności w brutalnych zabawach giermków
i paziów ani w heroicznych czynach rycerzy ojca. Wolał bibliotekę od dziedziń-
ca i często można go było tam znaleźć, zatopionego w lekturze.
Księżniczka Daella, druga z czworga, była delikatna i nieśmiała. Łatwo było
ją przestraszyć i szybko zalewała się łzami. Powiedziała pierwsze słowo dopiero,
gdy miała prawie dwa lata… ale później też była raczej małomówna. Jej prze-
wodniczką była starsza siostra Maegelle i uwielbiała też swą matkę, królową, ale
bała się drugiej siostry Alyssy, a przy starszych chłopcach czerwieniła się i za-
słaniała twarz.
Księżniczka Saera, trzy lata młodsza od niej, od samego początku była uciąż-
liwa. Nieustannie krzyczała, była gniewliwa, zachłanna i nieposłuszna. Pierw-
szym słowem, które powiedziała, było „nie”. Powtarzała je często i głośno. Nie
dawała się odstawić od piersi do ukończenia czterech lat. Choć biegała już po
zamku, mówiąc więcej niż jej rodzeństwo Vaegon i Daella razem wzięci, nadal
domagała się piersi. Wściekała się i wrzeszczała, gdy tylko królowa odesłała ko-
lejną mamkę.
— Niech nas Siedmiu broni — wyszeptała Alysanne do króla pewnej nocy. —
Kiedy na nią patrzę, widzę Aereę.
Gwałtowna i uparta Saera Targaryen lubiła przyciągać uwagę i obrażała się,
gdy jej nie zyskiwała.
Najmłodsza z czwórki, księżniczka Viserra, również była samowolna, ale nig-
dy nie krzyczała, a już z pewnością nie płakała. Często określano ją słowem
„sprytna”. I jeszcze jednym: „próżna”. Wszyscy mężczyźni się zgadzali, że Vi-
serra jest piękna. Pobłogosławiono ją ciemnofioletowymi oczami i srebrnozłoty-
mi włosami prawdziwych Targaryenów, nieskazitelnie białą skórą, pięknymi ry-
sami oraz gracją, która wydawała się niesamowita i niepokojąca u tak małego
dziecka. Gdy jakiś jąkający się giermek powiedział jej, że jest boginią, przyznała
mu rację.
We właściwym czasie wrócimy do czworga książątek i do smutków, jakie
przyniosły ojcu i matce, ale na razie przejdźmy do roku 68 o.P. Wkrótce po naro-
dzinach Saery król i królowa ogłosili zaręczyny swego pierworodnego syna
Aemona, księcia Smoczej Skały, z Jocelyn Baratheon z Końca Burzy. Niektórzy
uważali, że po tragicznej śmierci księżniczki Daenerys Aemon powinien poślu-
bić księżniczkę Alyssę, najstarszą z jego żyjących sióstr, ale królowa Alysanne
stanowczo odrzuciła ten pomysł.
— Alyssa jest przeznaczona Baelonowi — oznajmiła królowi. — Łazi za nim,
odkąd nauczyła się chodzić. Są ze sobą blisko, jak ty i ja w ich wieku.
Dwa lata później, w roku 70 o.P., Aemon i Jocelyn połączyli się węzłem mał-
żeńskim. Uroczystość mogła rywalizować splendorem ze Złotymi Godami. Lady
Jocelyn miała szesnaście lat i była jedną z największych piękności Siedmiu Kró-
lestw. Miała długie nogi, pełne piersi i gęste, proste włosy opadające do talii,
czarne jak skrzydła kruka. Książę Aemon miał piętnaście lat, lecz choć był rok
młodszy od niej, wszyscy się zgadzali, że tworzą piękną parę. Jocelyn tylko cala
brakowało do sześciu stóp wzrostu i przerastała większość westeroskich lordów,
ale książę Smoczej Skały był trzy cale wyższy od niej.
— Przed nami przyszłość królestwa — rzekł ser Gyles Morrigen, gdy ujrzał
czarną damę i jasnego księcia stojących obok siebie.
W roku 72 o.P. urządzono w Duskendale turniej dla uczczenia ślubu młodego
lorda Darklyna z córką Theomore’a Manderly’ego. Obaj młodzi książęta przy-
byli na niego wraz z księżniczką Alyssą i uczestniczyli w walce zbiorowej dla
giermków. Zwycięzcą został książę Aemon, między innymi dlatego, że zasypał
młodszego brata serią ciosów, zmuszając go do kapitulacji. Później dobrze się
spisał również w szrankach i w nagrodę przyznano mu rycerskie ostrogi. Miał
siedemnaście lat. Gdy tylko pasowano go na rycerza, nie tracąc czasu, został
również smoczym jeźdźcem. Wkrótce po powrocie do Królewskiej Przystani po
raz pierwszy wzbił się pod niebo. Jego wierzchowcem była krwawoczerwona
Caraxes, najgwałtowniejsza ze wszystkich młodych bestii w Smoczej Jamie.
Stróże Smoków, którzy najlepiej ze wszystkich znali mieszkańców Jamy, prze-
zwali ją Krwawą Żmiją.
Na północy rok 72 również oznaczał koniec ery. Zmarł Alaric Stark, lord Win-
terfell. Przeżył obu silnych synów, którymi się ongiś przechwalał, i jego następ-
cą został wnuk, Edric.
Dokądkolwiek udał się książę Aemon i czymkolwiek się zajmował, książę
Baelon zawsze był blisko i dworscy plotkarze dawno już to zauważyli. W roku
73 o.P. po raz kolejny okazało się to prawdą, gdy Baelon Odważny wstąpił tuż
po bracie do stanu rycerskiego. Aemon miał siedemnaście lat, gdy zdobył ostro-
gi, Baelon musiał więc dokonać tej sztuki w wieku lat szesnastu. Powędrował
w tym celu aż do Reach, do Starego Dębu, gdzie lord Oakheart uczcił narodziny
syna siedmiodniowym turniejem. Młody książę wystąpił jako tajemniczy rycerz,
posługujący się przydomkiem Srebrny Błazen, i pokonał lorda Rowana, ser Aly-
na Ashforda, obu bliźniaków Fossowayów oraz dziedzica lorda Oakhearta, ser
Denysa, nim wreszcie przegrał z ser Rickardem Redwyne’em. Ser Rickard po-
mógł mu wstać, zdjął mu maskę, a potem kazał chłopakowi klęknąć i na miejscu
pasował go na rycerza.
Książę Baelon został w Starym Dębie tylko na chwilę, by wziąć udział
w uczcie, po czym popędził do Królewskiej Przystani, by wykonać drugą część
zadania i zostać smoczym jeźdźcem. Nigdy nie pozwalał się przyćmić bratu
i dawno już wybrał bestię, którą chciał dla siebie zdobyć. Wielka smoczyca Vha-
gar, której nikt nie dosiadał od czasu śmierci królowej Visenyi przed dwudzie-
stoma dziewięcioma laty, ryknęła i znowu wzbiła się pod niebo, by zanieść Wio-
sennego Księcia do Smoczej Skały ku zaskoczeniu jego brata Aemona oraz Ca-
raxes.
— Matka na Górze była dla mnie łaskawa — oznajmiła królowa Alysanne
w roku 73 o.P., gdy ogłoszono, że jej córka Maegelle dołączy do Wiary jako no-
wicjuszka. — Pobłogosławiła mnie tak wieloma dziećmi, a wszystkie z nich są
mądre i piękne. Uchodzi, bym oddała jej jedno z nich.
Księżniczka Maegelle miała dziesięć lat i myśl o złożeniu ślubów wypełniała
ją entuzjazmem. Była spokojną, pilną dziewczynką i ponoć każdego wieczoru
przed snem czytała fragment z Siedmioramiennej gwiazdy.
Gdy tylko jedno dziecko opuściło Czerwoną Twierdzę, przybyło do niej na-
stępne. Najwyraźniej Matka na Górze nie przestała jeszcze błogosławić Alysan-
ne Targaryen. W roku 73 o.P. królowa powiła jedenaste dziecko, syna, któremu
nadano imię Gaemon na cześć Gaemona Wspaniałego, największego z lordów
z rodu Targaryenów władających Smoczą Skałą przed Podbojem. Tym razem
jednak dziecko urodziło się przedwcześnie, a długi i trudny poród wyczerpał
królową tak bardzo, że maesterzy obawiali się o jej życie. Gaemon był drobny
i chudy, ważył dwa razy mniej niż jego brat Vaegon, który urodził się dziesięć lat
wcześniej. Królowa z czasem wróciła do zdrowia, musimy jednak ze smutkiem
napisać, że książę Gaemon zmarł kilka dni po nowym roku, w wieku niespełna
trzech księżyców.
Królowa jak zwykle ciężko zniosła stratę dziecka, zadając sobie pytanie, czy
to nie z powodu jakiegoś jej błędu książę Gaemon nie zdołał przeżyć. Septa
Lyra, jej powiernica od czasu pobytu na Smoczej Skale, zapewniła królową, że
nie powinna siebie oskarżać.
— Mały książę jest teraz z Matką na Górze — pocieszała ją Lyra. — A ona
z pewnością zadba o niego lepiej niż my w tym świecie walki i bólu.
To nie był jedyny cios, jaki spadł w owym roku na ród Targaryenów. Przypo-
mnijmy, że właśnie w roku 73 zmarła w Harrenhal królowa Rhaena.
Pod koniec roku na jaw wyszedł skandal, który wstrząsnął królewskim dwo-
rem i stolicą. Okazało się, że sympatyczny i powszechnie lubiany ser Lucamore
Strong z Gwardii Królewskiej ożenił się potajemnie, mimo że złożył śluby Bia-
łego Miecza. Co więcej, wziął sobie nie jedną żonę, lecz trzy, utrzymując w ta-
jemnicy przed każdą z nich istnienie dwóch pozostałych, i spłodził z nimi aż
szesnaścioro dzieci.
W Zapchlonym Tyłku i na Jedwabnej, gdzie kurwy i rajfurzy parali się swoim
rzemiosłem, mężczyźni i kobiety o niskim urodzeniu i jeszcze niższej moralno-
ści znajdowali podłą przyjemność w upadku namaszczonego rycerza, opowiada-
jąc sprośne żarty o „ser Lucamorze Lubieżnym”, ale w Czerwonej Twierdzy nikt
się nie śmiał. Jaehaerys i Alysanne bardzo lubili ser Lucamore’a i przerazili się
na wieść, że zrobił z nich głupców.
Jego bracia z Gwardii Królewskiej gniewali się jeszcze bardziej. Ser Ryam
Redwyne odkrył występki ser Lucamore’a i opowiedział o nich lordowi dowód-
cy Gwardii Królewskiej, który z kolei zawiadomił króla. Przemawiając w imie-
niu swych zaprzysiężonych braci, ser Gyles Morrigen oznajmił, że Strong po-
hańbił wszystko, co sobą reprezentują, i prosił, by skazano go na śmierć.
Ser Lucamore’a zawleczono przed Żelazny Tron. Padł na kolana, przyznał się
do winy i błagał króla o zmiłowanie. Jaehaerys mógłby mu nawet wybaczyć, ale
grzeszny rycerz popełnił fatalny błąd, dodając do swego błagania „dla dobra mo-
ich żon i dzieci”. Jak zauważył septon Barth, to było tak, jakby pysznił się swy-
mi zbrodniami przed królem.
— Gdy zbuntowałem się przeciwko swemu stryjowi Maegorowi, dwóch jego
gwardzistów królewskich porzuciło go, przechodząc na moją stronę — odparł
Jaehaerys. — Być może wierzyli, że pozwolę im zachować białe płaszcze, a być
może nawet nagrodzę ich tytułami lordowskimi i wysoką pozycją na dworze. Ja
jednak wysłałem ich na Mur. Nie chciałem wokół siebie wiarołomców, ani wte-
dy, ani dzisiaj. Ser Lucamorze, złożyłeś przed bogami i ludźmi świętą przysięgę,
nakazującą ci bronić mnie i mojej rodziny nawet za cenę życia. Przysięgałeś być
mi posłuszny, walczyć za mnie i zginąć, gdyby okazało się to konieczne. Przy-
sięgałeś też, że nie weźmiesz sobie żony, nie spłodzisz dzieci i będziesz żył
w czystości. Jeśli tę drugą przysięgę złamałeś tak łatwo, to jak mogę wierzyć, że
dotrzymasz pierwszej?
Wtedy odezwała się królowa Alysanne.
— Zadrwiłeś ze ślubów rycerza Gwardii Królewskiej, ale to nie była jedyna
przysięga, którą złamałeś. Zhańbiłeś również przysięgę małżeńską, i to nie jeden
raz, lecz trzy razy. Żadna z tych kobiet nie była twoją prawowitą żoną, a wszyst-
kie te dzieci, które widzę za tobą, co do jednego są bękartami. Tylko one są na-
prawdę niewinne w całej tej sprawie, ser. Słyszałam, że twoje żony nie wiedziały
nawzajem o swym istnieniu, ale z pewnością musiały zdawać sobie sprawę, że
jesteś Białym Mieczem, rycerzem Gwardii Królewskiej. Z tego powodu są
współwinne, podobnie jak jakiś pijany septon, którego przekonałeś do udzielenia
wam ślubu. W ich przypadku łaskawość może być wskazana, ale w twoim… nie
chcę cię blisko mojego króla, ser.
Nie pozostało już nic więcej do dodania. Żony i dzieci fałszywego rycerza
płakały, przeklinały albo gapiły się w milczeniu, gdy Jaehaerys rozkazał wyka-
strować ser Lucamore’a, a następnie zakuć go w łańcuchy i wysłać na Mur.
— Nocna Straż również zażąda od ciebie przysięgi — ostrzegł król. — Lepiej,
żebyś jej nie złamał, bo następnym razem zapłacisz głową.
Jaehaerys zostawił swej królowej problem trzech rodzin. Alysanne zarządziła,
że synowie ser Lucamore’a mogą dołączyć do ojca na Murze, jeśli tego pragną.
Dwóch najstarszych chłopaków postanowiło to zrobić. Dziewczynki Wiara
przyjmie jako nowicjuszki, jeśli takie będzie ich życzenie. Tylko jedna z nich
wybrała tę drogę. Reszta dzieci miała zostać z matkami. Pierwszą z żon, razem
z dziećmi, przekazano pod opiekę brata Lucamore’a, Bywina, którego przed nie-
spełna pół rokiem mianowano lordem Harrenhal. Druga żona z potomstwem po-
płynie do Driftmarku, gdzie dziećmi zaopiekuje się Daemon Velaryon, Lord
Przypływów. Trzecią żonę, której dzieci były najmniejsze (jedno nadal ssało
pierś) wyśle się do Końca Burzy, gdzie ich wychowaniem zajmie się młody lord
Boremund. Królowa zdecydowała też, że żadnemu z dzieci nie będzie wolno po-
sługiwać się nazwiskiem Strong. Od tej pory będą nosiły bękarcie nazwiska Ri-
vers, Waters i Storm.
— Za ten dar możecie podziękować ojcu, temu fałszywemu rycerzowi.
Hańba, jaką Lucamore okrył Gwardię Królewską i koronę, nie była jedynym
problemem, przed jakim stanęli Jaehaerys i Alysanne w roku 73 o.P. Zatrzymaj-
my się na chwilę, by rozważyć irytującą kwestię ich siódmego i ósmego dziecka
— księcia Vaegona i księżniczki Daelli.
Królowa Alysanne była bardzo dumna ze swej umiejętności aranżowania mał-
żeństw. Skojarzyła setki owocnych związków między lordami i damami z roz-
maitych okolic Siedmiu Królestw, nigdy jednak nie stanęła przed zadaniem trud-
niejszym niż znalezienie małżonków dla czworga swego młodszego potomstwa.
Ten problem dręczył ją przez wiele lat, wywoływał kolejne konflikty między nią
a jej dziećmi (zwłaszcza córkami), spowodował rozłam między nią a królem,
a na koniec stał się przyczyną tak wielkiej żałoby i bólu, że Jej Miłość przez pe-
wien czas rozważała możliwość wyrzeczenia się małżeństwa i spędzenia reszty
życia wśród milczących sióstr.
Kłopoty zaczęły się od Vaegona i Daelli. Książę i księżniczka przyszli na
świat w odstępie roku od siebie i przez pewien czas sprawiali wrażenie dobranej
pary. Dlatego król i królowa przyjęli założenie, że oboje z czasem się pobiorą.
Ich starsze rodzeństwo, Baelon i Alyssa, stało się nierozłączne. Już planowano
ich małżeństwo. Dlaczego z Vaegonem i Daellą nie miałoby być podobnie?
— Bądź dobry dla młodszej siostry — powiedział król Jaehaerys księciu, gdy
chłopiec miał pięć lat. — Pewnego dnia zostanie twoją Alysanne.
W miarę jak dzieci dorastały, stało się jednak oczywiste, że tych dwoje nie pa-
suje do siebie. Królowa wyraźnie dostrzegała, że nie ma między nimi ciepła. Va-
egon tolerował obecność siostry, ale nigdy jej nie szukał, Daella zaś sprawiała
wrażenie, że boi się ponurego mola książkowego, jakim był jej brat, przedkłada-
jący czytanie nad zabawę. Książę uważał księżniczkę za głupią, ona zaś miała
Vaegona za złośliwego.
— To tylko dzieci — uspokajał żonę Jaehaerys, gdy wspomniała mu o tym
problemie. — Z czasem się polubią.
Tak się jednak nie stało. Ich wzajemna antypatia wręcz rosła.
Kryzys nastał w roku 73 o.P. Książę Vaegon miał dziesięć lat, a księżniczka
Daella dziewięć, gdy jedna z dam do towarzystwa królowej, niedawno przybyła
do Czerwonej Twierdzy, żartem zapytała oboje o datę ślubu. Vaegon zareagował,
jakby go spoliczkowała.
— Nigdy się z nią nie ożenię — oznajmił chłopiec w obecności połowy dwo-
rzan. — Ona ledwie umie czytać. Powinna znaleźć sobie jakiegoś lorda, który
potrzebuje głupich dzieci, bo innych na pewno się od niej nie doczeka.
Księżniczka Daella, jak można się było spodziewać, zalała się łzami i uciekła
z komnaty. Jej matka, królowa, pobiegła za nią. Za Daellą ujęła się Alyssa, star-
sza od Vaegona o trzy lata. Księżniczka wylała mu na głowę dzban wina. Nawet
to nie skłoniło jednak księcia do okazania skruchy.
— Marnujesz złote arborskie — oznajmił starszej siostrze i wyszedł dumnym
krokiem z komnaty, by wdziać nowe ubranie.
Król i królowa doszli później do wniosku, że trzeba będzie znaleźć jakąś inną
żonę dla Vaegona. Na początek rozważyli swe młodsze córki. Księżniczka Saera
miała wtedy sześć lat, a księżniczka Viserra tylko dwa.
— Vaegon nigdy nawet nie spojrzał na żadną z nich — oznajmiła królowi
Alysanne. — Nie jestem pewna, czy w ogóle wie o ich istnieniu. Może gdyby ja-
kiś maester wspomniał o nich w książce…
— Jutro powiem maesterowi Elysarowi, żeby zabierał się do roboty — zażar-
tował król. — On ma dopiero dziesięć lat — dodał. — Nie widzi dziewcząt,
a one nie widzą jego. Wkrótce to się zmieni. Jest całkiem urodziwy, a do tego to
książę Westeros, trzeci w linii sukcesji do Żelaznego Tronu. Za kilka lat panny
zaczną latać za nim jak motyle i czerwienić się, gdy tylko raczy na nie spojrzeć.
Królowa nie była jednak przekonana. Słowo „urodziwy” mogło być zbyt po-
chlebne dla księcia Vaegona, którego pobłogosławiono srebrnozłotymi włosami
i fioletowymi oczami Targaryenów, lecz miał też pociągłą twarz i garbił się już
w wieku dziesięciu lat, a kwaśny grymas jego ust budził podejrzenie, że skrycie
ssie cytrynę. Jako jego matka Alysanne mogła być ślepa na te niedoskonałości,
ale nie na jego naturę.
— Bałabym się o każdego motyla, który zanadto się zbliży do Vaegona.
Mógłby rozmaślić go książką.
— Za dużo czasu spędza w bibliotece — zgodził się Jaehaerys. — Porozma-
wiam z Baelonem. Niech zabierze go na dziedziniec i włoży mu w rękę miecz.
To pomoże chłopakowi.
Wielki maester Elysar mówi nam, że Jego Miłość rzeczywiście porozmawiał
z księciem Baelonem, który posłusznie wziął młodszego brata pod swoje skrzy-
dła, zaprowadził go na dziedziniec, włożył mu miecz w dłoń, a na drugą rękę za-
łożył tarczę. To jednak nie pomogło. Vaegon nie znosił walczyć. Był w tym bez-
nadziejny i miał dar sprawiania, by wszyscy wokół niego czuli się tak samo
okropnie, nawet Baelon Odważny.
Baelon próbował przez cały rok, na polecenie króla.
— Im więcej ćwiczy, tym gorzej mu to wychodzi — wyznał Wiosenny Ksią-
żę. Pewnego dnia, być może chcąc zmusić Vaegona do większego wysiłku, przy-
prowadził na dziedziniec ich siostrę Alyssę, odzianą w błyszczącą męską kol-
czugę. Księżniczka nie zapomniała o incydencie ze złotym arborskim. Śmiała się
z młodszego brata i drwiła głośno, tańcząc wokół niego. Upokorzyła go chyba
z pięćdziesiąt razy, podczas gdy księżniczka Daella przyglądała się temu przez
okno. Zawstydzony poza granice wytrzymałości Vaegon odrzucił miecz i uciekł
z dziedzińca, by nigdy już tam nie wrócić.
Do księcia Vaegona i jego siostry Daelli wrócimy we właściwym czasie. Na
razie zajmijmy się bardziej radosnym wydarzeniem. W roku 74 o.P. bogowie po-
nownie pobłogosławili króla Jaehaerysa i królową Alysanne. Żona księcia
Aemona, lady Jocelyn, dała im pierwszą wnuczkę. Księżniczka Rhaenys przy-
szła na świat siódmego dnia siódmego księżyca tego roku. Septonowie uznali to
za bardzo dobry znak. Wielka i żywotna dziewczynka miała po matce czarne
włosy Baratheonów, a po ojcu jasnofioletowe oczy Targaryenów. Ponieważ była
pierworodnym dzieckiem księcia Smoczej Skały, wielu uważało, że jest następna
po ojcu w linii sukcesji do Żelaznego Tronu. Gdy królowa Alysanne przytuliła
dziewczynkę po raz pierwszy, nazwała ją ponoć „naszą przyszłą królową”.
W rozmnażaniu się, podobnie jak we wszystkich innych sprawach, Baelon
Odważny podążał tuż za bratem. W roku 75 o.P. w Czerwonej Twierdzy urzą-
dzono kolejne wspaniałe wesele. Wiosenny Książę wziął za żonę najstarszą ze
swych sióstr, księżniczkę Alyssę. Panna młoda miała piętnaście lat, a pan młody
osiemnaście. W przeciwieństwie do ojca i matki Baelon i Alyssa nie zwlekali ze
skonsumowaniem małżeństwa. Pokładziny, które odbyły się po uczcie weselnej,
były w następnych dniach tematem wielu zbereźnych żartów. Krzyki rozkoszy
młodej księżniczki słyszano ponoć aż w Duskendale. Bardziej nieśmiała dziew-
czyna mogłaby się poczuć zawstydzona, ale Alyssa Targaryen lubiła się prze-
chwalać, że potrafi być równie sprośna, jak najlepsza dziewka karczemna
w Królewskiej Przystani.
— Dosiadłam go i wybrałam się na przejażdżkę — przechwalała się następne-
go dnia. — A dziś w nocy mam zamiar zrobić to samo. Uwielbiam jazdę wierz-
chem.
Odważny książę nie był też jedynym wierzchowcem, którego dosiadła owego
roku księżniczka. Podobnie jak jej bracia, Alyssa Targaryen zamierzała zostać
smoczym jeźdźcem, i to im prędzej, tym lepiej.
Aemon zdobył smoka, kiedy miał siedemnaście lat, Baelon szesnaście, a ona
zamierzała tego dokonać w wieku piętnastu lat. Zgodnie z opowieściami Smo-
czych Stróżów ledwie udało im się ją przekonać, by nie próbowała zdobyć dla
siebie Baleriona.
— Jest stary i powolny, księżniczko — byli zmuszeni jej powiedzieć. —
Z pewnością pragniesz dla siebie szybszego wierzchowca.
Księżniczka Alyssa w końcu ich posłuchała i wzbiła się pod niebo na Meleys,
wspaniałej szkarłatnej smoczycy, na której nikt dotąd nie latał.
— Obie byłyśmy czerwonymi dziewicami — pochwaliła się ze śmiechem
księżniczka. — Ale teraz obie straciłyśmy cnotę.
Od tego dnia rzadko oddalała się od Smoczej Jamy. Często powtarzała, że la-
tanie jest dla niej drugą najwspanialszą rzeczą na świecie, a o tej pierwszej nie
mówi się przy damach. Smoczy Stróże mieli rację. Meleys była najszybszym
smokiem w dziejach Westeros. Kiedy Alyssa latała razem z braćmi, z łatwością
prześcigała Caraxes i Vhagar.
Tymczasem problem ich brata Vaegona nie znikał. Królowa czuła się coraz
bardziej sfrustrowana. Król nie do końca się mylił w sprawie motyli. Lata płynę-
ły, Vaegon dorastał, a młode damy z dworu poświęcały mu coraz więcej uwagi.
Czas i krępujące rozmowy z ojcem oraz braćmi nauczyły księcia podstaw kurtu-
azji i ku uldze królowej nie rozmaślił żadnej z nich. Niemniej właściwie ich nie
zauważał. Jego jedyną pasją pozostawały książki. — historia, kartografia, mate-
matyka i języki. Wielki maester Elysar, który nigdy nie był niewolnikiem kon-
wenansów, wyznał, że ofiarował Vaegonowi tom pełen erotycznych rycin, być
może sądząc, że obrazki przedstawiające piękne panny zabawiające się z męż-
czyznami, zwierzętami i ze sobą nawzajem skierują zainteresowania księcia na
uroki kobiet. Vaegon zatrzymał sobie księgę, ale w jego zachowaniu nie zaszła
żadna zmiana.
Gdy w roku 78 o.P. nastał piętnasty dzień imienia Vaegona i został mu tylko
rok do osiągnięcia wieku męskiego, Jaehaerys i Alysanne poruszyli w rozmowie
z wielkim maesterem kwestię narzucającego się rozwiązania.
— Czy twoim zdaniem Vaegon mógłby się nadawać na maestera?
— Nie — odparł bez ogródek Elysar. — Potraficie sobie wyobrazić, jak uczy
dzieci jakiegoś lorda czytania, pisania i prostych rachunków? Czy trzyma w swej
komnacie kruka albo innego ptaka? Wyobrażacie sobie, jak amputuje zmiażdżo-
ną nogę albo odbiera poród? Wszystko to są rzeczy, których wymaga się od ma-
esterów. — Wielki maester przerwał na chwilę. — Z Vaegona nie będzie maeste-
ra, ale niewykluczone, że mógłby zostać arcymaesterem. Cytadela to największa
skarbnica wiedzy w całym znanym świecie. Wyślijcie go tam. Może odnajdzie
się w bibliotece. Albo zaginie pośród ksiąg i już nigdy nie będziecie musieli się
o niego martwić.
Jego słowa przekonały królewską parę. Trzy dni później król Jaehaerys we-
zwał księcia Vaegona do swej samotni i oznajmił, że ma za pół księżyca wypły-
nąć do Starego Miasta.
— Cytadela się tobą zaopiekuje — rzekł Jego Miłość. — Sam musisz zdecy-
dować, kim pragniesz się stać.
— Tak ojcze. Zgoda — odparł książę, krótko, jak było jego zwyczajem. Jae-
haerys opowiadał później królowej, że Vaegon wyglądał, jakby chciał się
uśmiechnąć.
Książę Baelon z kolei nie przestawał się uśmiechać od czasu zawarcia ślubu.
Gdy Baelon i Alyssa nie latali, spędzali każdą godzinę razem, najczęściej w sy-
pialni. Książę Baelon był pełen zapału i krzyki rozkoszy, które rozległy się
w Czerwonej Twierdzy podczas pokładzin, w następnych latach słyszano też
w wiele innych nocy. Wkrótce udało się uzyskać oczekiwany przez wszystkich
rezultat. Alyssa Targaryen poczęła. W roku 77 o.P. urodziła swemu odważnemu
księciu syna, któremu dali na imię Viserys. Septon Barth pisał, że chłopczyk
„był pulchny i robił miłe wrażenie, śmiał się częściej niż jakiekolwiek niemow-
lę, które w życiu widziałem, i ssał z takim zapamiętaniem, że mamce brakowało
pokarmu”. Gdy Viserys miał dziewięć dni, matka, wbrew radom wszystkich,
owinęła go w powijaki i poleciała z nim na Meleys. Potem zapewniała, że chłop-
czyk chichotał podczas lotu.
Ciąża i poród mogą być radością dla siedemnastolatki, ale zupełnie inaczej
wyglądają dla czterdziestojednoletniej kobiety, jaką była matka Alyssy. Dlatego
gdy Jej Miłość zorientowała się, że znowu jest w ciąży, jej szczęście nie było
niezmącone. Książę Valerion przyszedł na świat w roku 77 o.P., po kolejnym
trudnym porodzie. Alysanne nie wstała później z łoża przez pół roku. Podobnie
jak jego brat Gaemon przed czterema laty, chłopczyk był mały, chorowity i nie
chciał się rozwijać. Wypróbowano pół tuzina mamek, ale w niczym to nie pomo-
gło. Valerion umarł w roku 78 o.P., pół księżyca przed pierwszym dniem imie-
nia. Królowa przyjęła jego śmierć z rezygnacją.
— Mam czterdzieści dwa lata — oznajmiła królowi. — Musisz się zadowolić
dziećmi, które już ci dałam. Obawiam się, że lepiej nadaję się teraz na babkę niż
na matkę.
Król Jaehaerys nie był tego taki pewien.
— Nasza matka, królowa Alyssa, miała czterdzieści sześć lat, kiedy wydała na
świat Jocelyn — zauważył w rozmowie z wielkim maesterem Elysarem. — Nie-
wykluczone, że bogowie jeszcze z nami nie skończyli.
Nie mylił się. Już w następnym roku wielki maester, ku ogromnemu zaskocze-
niu królowej Alysanne, poinformował ją, że znowu jest brzemienna. Księżniczka
Gael urodziła się w roku 80 o.P., gdy królowa miała czterdzieści cztery lata.
Przezwano ją „Zimowym Dzieckiem”, bo przyszła na świat zimą (a niektórzy
uważają, że również dlatego, iż królowa była już wówczas w zimie swej płodno-
ści). Gael była drobnym, bladym i słabowitym dzieckiem, ale wielki maester
Elysar był zdeterminowany nie dopuścić, by podzieliła los braci, Gaemona i Va-
leriona. Udało mu się. Przy pomocy septy Lyry, która czuwała przy dziecku
dniem i nocą, Elysar przeprowadził dziewczynkę przez trudny pierwszy rok, aż
wreszcie zaczęło wyglądać na to, że będzie żyła. Gdy Gael obchodziła pierwszy
dzień imienia, nadal zdrowa, choć niezbyt silna, królowa Alysanne dziękowała
bogom.
W owym roku miała też inny powód do radości. Wreszcie udało się jej zaaran-
żować małżeństwo dla swego ósmego dziecka, księżniczki Daelli. Po rozstrzy-
gnięciu kwestii Vaegona przyszła kolej na nią, ale płaczliwa księżniczka stwa-
rzała problem zupełnie innego rodzaju. Królowa mówiła o niej „mój kwiatu-
szek”. Daella była drobna, podobnie jak Alysanne. Stojąc na palcach, miała pięć
stóp i dwa cale wzrostu, miała też w sobie coś dziecinnego, co sprawiało, że
wszyscy, którzy ją widzieli, myśleli, że jest młodsza niż w rzeczywistości. Była
też wydelikacona, czego nigdy nie można było powiedzieć o jej matce. Alysanne
była nieustraszona, a Daella wiecznie się czegoś bała. Miała kotka i kochała go,
dopóki jej nie podrapał. Od tej pory nie chciała się już zbliżyć do żadnego kota.
Smoków bała się panicznie, nawet Srebrnoskrzydłej. Już najłagodniejsze wy-
mówki doprowadzały ją do łez. Kiedyś spotkała w korytarzach Czerwonej
Twierdzy księcia z Wysp Letnich odzianego w płaszcz z piór i pisnęła ze stra-
chu. Z powodu czarnego koloru skóry wzięła go za demona.
Choć słowa jej brata Vaegona były okrutne, miały w sobie sporo prawdy. Na-
wet septa musiała przyznać, że Daella nie jest zbyt bystra. Potrafiła czytać, ale
tylko z wielkim wysiłkiem i bez pełnego zrozumienia. Nie była w stanie nauczyć
się na pamięć nawet najprostszych modlitw. Miała słodki głos, lecz obawiała się
śpiewać, bo zawsze myliła słowa. Kochała kwiaty, ale bała się ogrodów, bo kie-
dyś omal nie użądliła jej pszczoła.
Jaehaerys miał w jej sprawie jeszcze mniej nadziei niż Alysanne.
— Nie chce nawet rozmawiać z chłopcami. Jak mogłaby wyjść za mąż? Mo-
glibyśmy oddać ją Wierze, ale nie potrafi się nauczyć modlitw, a jej septa mówi,
że zawsze płacze, kiedy ją prosi o przeczytanie na głos fragmentu z Siedmiora-
miennej gwiazdy.
Alysanne zawsze stawała w obronie córki.
— Daella jest słodka, dobra i łagodna. Ma czułe serce. Daj mi czas, a znajdę
lorda, który ją pokocha. Nie wszyscy Targaryenowie muszą władać mieczem
i jeździć na smoku.
W latach po jej zakwitnięciu Daella Targaryen przyciągnęła spojrzenia wielu
młodych paniątek. Nie było to niespodzianką. Była królewską córką, a panień-
stwo tylko dodawało jej urody. Jej matka również nie szczędziła wysiłków, stara-
jąc się zaaranżować dla córki odpowiednie małżeństwo.
Gdy Daella miała trzynaście lat, wysłano ją do Driftmarku, by poznała Corly-
sa Velaryona, wnuka Lorda Przypływów. Przyszły Wąż Morski był dziesięć lat
od niej starszy i zdążył już zostać sławnym marynarzem i kapitanem statków.
Podczas podróży przez Czarną Zatokę Daella dostała choroby morskiej, a po po-
wrocie skarżyła się, że Corlys „lubi swoje statki bardziej niż mnie” (pod tym
względem się nie myliła).
W wieku czternastu lat Daella dotrzymywała towarzystwa Denysowi Swanno-
wi, Simonowi Stauntonowi, Geroldowi Templetonowi i Ellardowi Crane’owi —
wszyscy byli obiecującymi giermkami w tym samym wieku co ona — ale Staun-
ton próbował ją namówić do picia wina, a Crane pocałował ją w usta bez pozwo-
lenia, doprowadzając tym Daellę do łez. Pod koniec roku księżniczka doszła do
wniosku, że nienawidzi ich wszystkich.
Gdy miała piętnaście lat, matka zabrała ją do Raventree w dorzeczu (jechały
w domu na kołach, bo Daella bała się koni). Lord Blackwood wystawnie przywi-
tał królową Alysanne, a jego syn zalecał się do księżniczki. Royce Blackwood
był wysoki, zgrabny, dobrze wychowany i ładnie się wysławiał. Świetnie strzelał
z łuku, dobrze władał mieczem i śpiewał skomponowane przez siebie ballady tak
pięknie, że Daelli miękło serce. Przez chwilę wyglądało na to, że będzie można
ogłosić zaręczyny, królowa Alysanne i lord Blackwood zaczęli nawet planować
wesele. Wszystko się jednak skończyło, gdy Daella się dowiedziała, że Blac-
kwoodowie oddają cześć starym bogom i musiałaby wypowiedzieć przysięgę
małżeńską przed czardrzewem.
— Oni nie wierzą w bogów — oznajmiła z przerażeniem matce. — Poszła-
bym do piekła.
Szybko zbliżał się szesnasty dzień imienia księżniczki, a razem z nim chwila,
gdy zostanie dorosłą kobietą. Królowej Alysanne zabrakło już pomysłów, a król
stracił cierpliwość. Pierwszego dnia roku 80 od Podboju Aegona oznajmił królo-
wej, że chce, by Daella wyszła za mąż, nim nowy rok się skończy.
— Jeśli chce, znajdę stu mężczyzn i każę im ustawić się przed nią nago, żeby
mogła sobie wybrać takiego, który się jej spodoba — oznajmił. — Wolałabym,
żeby poślubiła lorda, ale jeśli będzie wolała wędrownego rycerza, kupca albo
Pate’a Świniarza, to niech i tak będzie. Przestałem się już tym przejmować.
Ważne, żeby kogoś wybrała.
— Przestraszyłaby się stu nagich mężczyzn — odparła Alysanne, której to nie
rozbawiło.
— Stu oskubanych kaczek też — mruknął król.
— A jeśli nie znajdzie męża? — zapytała królowa. — Maegelle mówi, że
Wiara nie przyjmie dziewczyny, która nie umie przeczytać modlitw.
— Są jeszcze milczące siostry — skwitował Jaehaerys. — Ale czy musi do
tego dojść? Znajdź jej kogoś. To powinien być ktoś o łagodnym usposobieniu,
tak samo jak ona. Miły mężczyzna, który nigdy nie podniesie na nią głosu ani
ręki, będzie mówił do niej słodkim głosem, zapewniał, że bardzo ją ceni,
a przede wszystkim będzie jej bronił… przed smokami, końmi, pszczołami, kot-
kami, chłopcami z czyrakami i czego tam jeszcze się boi.
— Zrobię, co tylko w mojej mocy, Wasza Miłość — zapewniła królowa Aly-
sanne.
Ostatecznie nie było potrzeba stu mężczyzn nagich ani ubranych. Królowa
przekazała Daelli, delikatnie, lecz stanowczo, rozkaz króla i dała jej wybór mię-
dzy trzema zalotnikami, którzy byli gotowi ją poślubić. Powinniśmy też dodać,
że Pate Świniarz nie był jednym z nich. Wszyscy wybrani przez Alysanne męż-
czyźni byli wielkimi lordami albo synami wielkich lordów. Daella będzie miała
majątek i pozycję bez względu na to, którego z nich wybierze.
Najbardziej imponującym z kandydatów był Boremund Baratheon. Lord Koń-
ca Burzy miał już dwadzieścia osiem lat i stał się żywym obrazem ojca — potęż-
na budowa, gromki śmiech, bujna, czarna broda i gęste, równie czarne włosy.
Jako syn lorda Rogara i królowej Alyssy był przyrodnim bratem Alysanne i Jae-
haerysa. Daella znała i kochała jego siostrę Jocelyn, która spędziła kilka dobrych
lat na królewskim dworze. Uważano, że to bardzo zwiększa jego szanse.
Ser Tymond Lannister, dziedzic Casterly Rock i całego jego złota, był najbo-
gatszym z trzech kandydatów. Miał dwadzieścia lat i był bliższy Daelli wiekiem,
uchodził też za jednego z najprzystojniejszych mężczyzn w Siedmiu Króle-
stwach. Był smukły i gibki, miał długie, złote wąsy i włosy tej samej barwy. Za-
wsze ubierał się w jedwabie i atłasy. W Casterly Rock księżniczka byłaby bez-
pieczna. W całym Westeros nie znalazłoby się potężniejszego zamku. Lannister-
skie złoto i lannisterska uroda przemawiały za ser Tymondem, ale szkodziła mu
reputacja. Powiadano, że za bardzo lubi kobiety, a jeszcze bardziej wino.
Ostatnim z trzech, i w oczach wielu najmniej ważnym, był Rodrik Arryn, lord
Orlego Gniazda i protektor Doliny. Został lordem w wieku dziesięciu lat, co
przemawiało na jego korzyść; przez dwadzieścia lat służył w małej radzie jako
najwyższy sędzia i starszy nad prawami, w związku z czym stał się dobrze znany
na dworze. Był też lojalnym przyjacielem zarówno króla, jak i królowej. W Do-
linie dał się poznać jako utalentowany lord, silny, ale sprawiedliwy, sympatycz-
ny, szczodry, kochany przez prostaczków i przez lordów chorążych. W Królew-
skiej Przystani również spisywał się dobrze. Był rozsądny, wykształcony i za-
wsze miał dobry humor. Uważano go za bardzo przydatnego w radzie.
Lord Arryn był najstarszy z trzech kandydatów. Miał trzydzieści sześć lat,
dwadzieścia lat więcej niż księżniczka. Ponadto był już ojcem, miał czworo
dzieci pozostawionych przez nieżyjącą pierwszą żonę. Był też niski, łysiał i miał
wydatny brzuszek. Królowa Alysanne przyznawała, że nie jest to mężczyzna,
o jakim marzą młode dziewczęta, „ale jest taki, o jakiego prosiłeś, dobry i łagod-
ny z natury. Mówi też, że już od lat kochał naszą księżniczkę. Nie wątpię, że za-
pewni jej bezpieczeństwo”.
Ku zdumieniu wszystkich kobiet na dworze, poza być może królową, księż-
niczka Daella wybrała na męża lorda Rodrika.
— Myślę, że jest dobry i mądry jak ojciec — wyznała królowej Alysanne. —
I ma czworo dzieci! Będę dla nich nową matką!
Nie zapisano, co Jej Miłość pomyślała o tym wybuchu entuzjazmu. Relacja
wielkiego maestera Elysara z owego dnia mówi tylko: „Bogowie, bądźcie łaska-
wi”.
Narzeczeństwo nie trwało długo. Zgodnie z życzeniem króla księżniczka Da-
ella i lord Rodrik wzięli ślub przed końcem roku. Skromną ceremonię odprawio-
no w sepcie na Smoczej Skale. Przybyli tylko najbliżsi przyjaciele i rodzina, bo
księżniczka nie czuła się dobrze w obecności tłumów. Nie urządzono też pokła-
dzin.
— Och, nie zniosłabym tego. Umarłabym ze wstydu — oznajmiła księżniczka
przyszłemu mężowi, a lord Rodrik spełnił jej życzenie.
Po ślubie lord Arryn zabrał księżniczkę do Orlego Gniazda.
— Moje dzieci muszą poznać nową matkę, a ja chcę pokazać Daelli Dolinę.
Życie jest tam spokojniejsze i toczy się wolniej. To jej się spodoba. Przysięgam,
Wasza Miłość, że będzie bezpieczna i szczęśliwa.
Przez pewien czas rzeczywiście tak było. Najstarszym z czworga dzieci lorda
Rodrika z pierwszą żoną była córka imieniem Elys, trzy lata starsza od nowej
macochy. Obie natychmiast się skłóciły, ale Daella uwielbiała troje młodszych
dzieci, a one najwyraźniej odwzajemniały to uczucie. Lord Rodrik dotrzymał
słowa. Był dobrym i opiekuńczym mężem, rozpieszczającym żonę, którą zwał
swą „drogocenną księżniczką”, i opiekował się nią. Jej listy do matki (pisane
z reguły przez młodszą córkę lorda Rodrika, Amandę) mówią, że czuje się cu-
downie szczęśliwa, Dolina zachwyca ją swym pięknem, kocha słodkich synów
swego lorda, a wszyscy w Dolinie są dla niej dobrzy.
W roku 81 o.P. książę Aemon obchodził dwudziesty szósty dzień imienia.
Okazał się bardzo zdolny zarówno podczas wojny, jak i pokoju. Ponieważ był
dziedzicem Żelaznego Tronu, uznano, że powinien odgrywać większą rolę
w rządzeniu Siedmioma Królestwami jako członek rady królewskiej. Dlatego
król Jaehaerys mianował księcia najwyższym sędzią i starszym nad prawami na
miejsce Rodrika Arryna.
— Tworzenie praw zostawię tobie, bracie — oznajmił książę Baelon, gdy opi-
jali nominację księcia Aemona. — Wolę robić synów.
Dotrzymał słowa. Latem tego roku księżniczka Alyssa urodziła Wiosennemu
Księciu drugiego syna. Dano mu na imię Daemon. Jego matka, jak zwykle nie-
pohamowana, zabrała chłopczyka pod niebo na Meleys zaledwie pół cyklu księ-
życa po jego narodzinach, podobnie jak jego brata, Viserysa.
Tymczasem w Dolinie jej siostrze Daelli nie powodziło się już tak dobrze.
Półtora roku po zawarciu małżeństwa kruk przyniósł do Czerwonej Twierdzy
wiadomość innego rodzaju. List był bardzo krótki i napisano go niewprawnymi
literkami Daelli. Jego treść brzmiała: „Będę miała dziecko. Mamo, przyleć. Boję
się”.
Królowa Alysanne również się przestraszyła, przeczytawszy te słowa. Po paru
dniach dosiadła Srebrnoskrzydłej i poleciała do Doliny, lądując po drodze
w Gulltown, nim ruszyła dalej, ku Księżycowym Bramom, a potem w górę, do
Orlego Gniazda. Był rok 82 o.P. Jej Miłość przybyła trzy księżyce przed przewi-
dywanym terminem porodu Daelli.
Choć księżniczka była uradowana wizytą matki i przepraszała za wysłanie tak
„głupiego” listu, łatwo można było zauważyć jej strach. Lord Rodrik opowiadał,
że jego żona zalewa się łzami z byle powodu, a czasami nawet w ogóle bez po-
wodu. Jego córka Elys lekceważyła obawy księżniczki.
— Można by pomyśleć, że jest pierwszą kobietą, która urodziła dziecko —
powiedziała Jej Miłości. Alysanne to jednak nie uspokoiło. Daella była delikat-
na, a dziecko wyglądało na bardzo duże.
— Jest stanowczo za mała na tak wielki brzuch — napisała do króla. — Na jej
miejscu sama bym się bała.
Królowa Alysanne została z księżniczką na resztę ciąży. Siedziała przy jej
łożu, czytała jej przed snem i koiła obawy.
— Wszystko będzie dobrze — zapewniła córkę chyba z pięćdziesiąt razy. —
To będzie dziewczynka. Zobaczysz. Córka. Wiem to. Wszystko będzie dobrze.
Miała rację w połowie. Aemma Arryn, córka lorda Rodrika i księżniczki Da-
elli, przyszła na świat pół księżyca za wcześnie, po długim i ciężkim porodzie.
— Boli — krzyczała przez pół nocy Daella. — Bardzo boli.
Ponoć uśmiechnęła się jednak, gdy położono jej córkę na piersiach.
Ale nie czuła się dobrze. Wkrótce po porodzie wdała się gorączka połogowa.
Księżniczka Daella rozpaczliwie pragnęła karmić córkę, ale nie miała mleka.
Wysłano po mamkę. Gorączka rosła i maester zabronił księżniczce nawet trzy-
mać dziecko. Rozpłakała się. Łkała tak długo, że wreszcie zasnęła. Miotała się
jednak przez sen, wierzgała szaleńczo i obracała się z boku na bok. Gorączka nie
przestawała rosnąć. Rankiem księżniczka zmarła. Miała osiemnaście lat.
Lord Rodrik również płakał. Błagał królową o pozwolenie pochowania jego
drogocennej księżniczki w Dolinie, ale Alysanne odmówiła.
— Była krwią smoka. Zostanie spalona, a popioły Daelli spoczną na Smoczej
Skale, obok jej siostry, Daenerys.
Po śmierci Daelli królowej pękło serce, ale spoglądając wstecz, wyraźnie wi-
dzimy, że była to pierwsza zapowiedź rozłamu między nią a królem. Bogowie
trzymają nas wszystkich w dłoniach i do nich należy dawanie życia i śmierci, ale
ludzie w swej pysze doszukują się winy u swych pobratymców. Pogrążona w ża-
łobie Alysanne Targaryen obwiniała siebie, lorda Arryna i maestera z Orlego
Gniazda za rolę, jaką odegrali w doprowadzeniu do śmierci jej córki… ale
przede wszystkim oskarżała Jaehaerysa. Gdyby nie nalegał na wydanie Daelli za
mąż, nie żądał, by wybrała kogoś jeszcze przed końcem roku… komu by za-
szkodziło, gdyby została małą dziewczynką jeszcze przez rok, dwa lata albo
i dziesięć?
— Była za młoda i za słaba, by urodzić dziecko — oznajmiła Jego Miłości po
powrocie do Królewskiej Przystani. — Źle postąpiliśmy, popychając ją do mał-
żeństwa.
Nie zapisano, co jej odpowiedział król.
Rok 83 od Podboju Aegona zapamiętano jako rok czwartej wojny dornij-
skiej… lepiej znanej prostaczkom jako Szaleństwo Księcia Moriona albo Wojna
Stu Świec. Stary książę Dorne umarł i władzę w Słonecznej Włóczni przejął
jego syn, Morion Martell. Ten porywczy i głupi młodzieniec już od dawna obu-
rzał się na tchórzostwo, jakie okazał jego ojciec podczas wojny lorda Rogara,
gdy rycerze z Siedmiu Królestw wtargnęli bez przeszkód na teren Czerwonych
Gór, a dornijskie armie zostały w domu, zostawiając Sępiego Króla swemu loso-
wi. Pragnąc pomścić tę zniewagę dla dornijskiego honoru, książę zaplanował na-
jazd na Siedem Królestw.
Zdawał sobie sprawę, że Dorne nie ma szans zwyciężyć z potęgą, jaką jest
w stanie rzucić przeciwko niemu Żelazny Tron, uważał jednak, że uda mu się za-
skoczyć króla Jaehaerysa i podbić krainy burzy aż po sam Koniec Burzy, a przy-
najmniej Przylądek Gniewu. Zamiast zaatakować przez Książęcy Wąwóz, za-
mierzał wyruszyć drogą morską. Zbierze swe zastępy we Wzgórzu Duchów i w
Tor, załaduje je na okręty, po czym pożegluje przez Morze Dornijskie, by zasko-
czyć ludzi z krain burzy. Jeśli go pokonają albo zmuszą do odwrotu, to niech
i tak będzie… ale przed wypłynięciem w drogę poprzysiągł spalić sto miaste-
czek i zrównać z ziemią sto zamków, by ludzie z krain burzy zrozumieli, że
wtargnięcie na dornijskie ziemie nigdy nie ujdzie im na sucho. (O szaleństwie
tego planu świadczy fakt, że na Przylądku Gniewu nie znajdzie się stu miaste-
czek ani stu zamków. Nie ma tam nawet jednej trzeciej tej liczby).
Dorne nie miało żadnych morskich sił od czasów, gdy Nymeria spaliła dzie-
sięć tysięcy okrętów, ale książę Morion miał złoto i znalazł chętnych sojuszni-
ków — piratów ze Stopni, morskich najemników z Myr oraz korsarzy z Wybrze-
ża Pieprzowego. Choć trwało to blisko rok, okręty wreszcie się zjawiły i książę
wyruszył w drogę ze swymi włócznikami. Morion wychował się na opowie-
ściach o minionej dornijskiej chwale i podobnie jak wielu młodych lordów z Do-
rne, widział splamione słońcem kości smoczycy Meraxes w Hellholcie. Dlatego
na pokładzie wszystkich okrętów pełno było kuszników i wyposażono je też
w potężne skorpiony, takie jak ten, który powalił bestię królowej Rhaenys. Jeśli
Targaryenowie ośmielą się rzucić przeciwko niemu smoki, Morion wypełni po-
wietrze pociskami i zabije wszystkie potwory.
Nie sposób przecenić tego, jak wielkim szaleństwem był ten plan. Przede
wszystkim nadzieje na to, że uda się zaskoczyć Żelazny Tron, były śmieszne.
Jaehaerys miał szpiegów na dworze Moriona i przyjaciół wśród co bystrzejszych
dornijskich lordów, a do tego piraci ze Stopni, morscy najemnicy z Myr i korsa-
rze z Wybrzeża Pieprzowego raczej nie słynęli z dyskrecji. Wystarczyło, że
odrobina monet przeszła z ręki do ręki. Król wiedział o planowanym ataku pół
roku przed tym, nim Morion wyruszył w drogę.
Boremunda Baratheona, lorda Końca Burzy, również o wszystkim zawiado-
miono. Czekał na Przylądku Gniewu, by zgotować krwawe powitanie wysiada-
jącym na brzeg Dornijczykom. Nie dano mu jednak takiej szansy. Jaehaerys Tar-
garyen i jego synowie, Aemon oraz Baelon, również czekali i gdy tylko flota
Moriona wypłynęła na Morze Dornijskie, Vermithor, Caraxes i Vhagar runęły na
nią z chmur. Rozległy się krzyki i Dornijczycy wypełnili powietrze pociskami ze
skorpionów, ale strzelać do smoka to nie to samo, co w niego trafić. Kilka beł-
tów odbiło się od smoczych łusek, a jeden przebił skrzydło Vhagar, ale żaden nie
odnalazł wrażliwych punktów. Smoki krążyły w górze, wypuszczając potężne
tchnienia ognia. Pożar ogarniał okręty jeden po drugim. Nie przestały płonąć,
nawet gdy słońce już zaszło, „jak sto świec unoszących się na morskich falach”.
Jeszcze przez pół roku morze wyrzucało spalone ciała na brzeg Przylądka Gnie-
wu, ale żaden żywy Dornijczyk nie postawił stopy na ziemi krain burzy.
Czwarta wojna dornijska trwała tylko jeden dzień i zakończyła się całkowitym
zwycięstwem Żelaznego Tronu. Piraci ze Stopni, morscy najemnicy z Myr i kor-
sarze z Wybrzeża Pieprzowego stali się na pewien czas mniej kłopotliwi, a księż-
ną Dorne została Mara Martell. W Królewskiej Przystani króla Jaehaerysa i jego
synów przywitały radosne tłumy. Nawet Aegon Zdobywca nigdy nie wygrał
wojny, nie tracąc ani jednego człowieka.
Książę Baelon miał też inny powód do radości. Jego żona, Alyssa, znowu spo-
dziewała się dziecka. Oznajmił Aemonowi, że tym razem modli się o dziew-
czynkę.
W roku 84 o.P., po długim i trudnym porodzie, księżniczka Alyssa dała księ-
ciu Baelonowi trzeciego syna. Nadano mu imię Aegon, na cześć Zdobywcy.
— Zwą mnie Baelonem Odważnym, ale ty jesteś znacznie odważniejsza ode
mnie — rzekł żonie książę, siedząc przy jej łożu. — Wolałbym stoczyć tuzin bi-
tew, niż zrobić to, co ty przed chwilą.
— Ty jesteś stworzony do bitew, a ja do tego — odparła z głośnym śmiechem
Alyssa. — Viserys, Daemon i Aegon, to już trzech. Gdy tylko poczuję się lepiej,
zrobimy następnego. Chcę ci dać dwudziestu synów. Miałbyś własną armię!
Niestety, tak się nie miało stać. Alyssa miała duszę wojownika w ciele kobie-
ty, ale siły ją zawiodły. Po urodzeniu Aegona nie wróciła już do zdrowia i zmarła
przed upływem roku. Miała tylko dwadzieścia cztery lata. Książę Aegon przeżył
ją zaledwie o pół roku i umarł krótko przed pierwszym dniem imienia. Baelon
był zdruzgotany tą stratą, ale znajdował pocieszenie w dwóch silnych synach,
którzy mu po niej zostali, Viserysie i Daemonie. Nigdy nie przestał też czcić pa-
mięci swej słodkiej pani o złamanym nosie i różnobarwnych oczach.
Obawiam się, że teraz musimy poświęcić uwagę jednemu z najbardziej kłopo-
tliwych i tragicznych rozdziałów długiego panowania króla Jaehaerysa i królo-
wej Alysanne; kwestii ich dziewiątego dziecka, księżniczki Saery.
Urodzona w roku 67 o.P., trzy lata po Daelli, Saera miała mnóstwo odwagi,
której brakowało jej siostrze. Cechował ją też nienasycony głód… głód mleka,
jedzenia, uczuć, pochwał. W wieku niemowlęcym nie tyle krzyczała, ile się dar-
ła, jej przeszywające wrzaski były postrachem wszystkich służących w Czerwo-
nej Twierdzy.
W roku 69 o.P., gdy Saera miała tylko dwa lata, wielki maester Elysar napisał
o niej: „Chce tego, czego chce, i chce tego teraz. Niech Siedmiu broni nas
wszystkich, gdy zrobi się większa. Lepiej niech Stróże Smoków zamkną swoje
bestie”.
Nie miał pojęcia, jak bardzo prorocze okażą się jego słowa.
Septon Barth był bardziej skłonny do refleksji, gdy w roku 79 o.P. obserwo-
wał dwunastoletnią księżniczkę. „Jest córką króla i świetnie zdaje sobie z tego
sprawę. Służący zaspokajają jej wszystkie potrzeby, choć nie zawsze tak szybko,
jakby sobie tego życzyła. Wielcy lordowie i przystojni rycerze okazują jej mak-
symalną uprzejmość, damy z królewskiego dworu traktują ją z szacunkiem,
dziewczęta w jej wieku rywalizują ze sobą o to, która zostanie jej przyjaciółką.
A Saera uważa, że to wszystko jej się należy. Gdyby była pierworodnym, albo
jeszcze lepiej jedynym dzieckiem króla, czułaby się szczęśliwa. Jest jednak dzie-
wiątym i ma sześcioro żyjącego starszego rodzeństwa, które otacza się jeszcze
większym podziwem. Aemon ma zostać królem, Baelon zapewne będzie jego
namiestnikiem, Alyssa może stać się tym, kim jest jej matka, a nawet więcej, Va-
egon jest bardziej uczony od niej, Maegelle jest świętsza, a Daella… czy kiedy-
kolwiek był dzień, gdy Daella nie potrzebowała pocieszenia? Ją się uspokaja,
a Saerę ignoruje. Mówią, że jest bardzo śmiała i nie potrzebuje pocieszenia.
Obawiam się, że się mylą. Wszyscy ludzie go potrzebują”.
Aereę Targaryen uważano kiedyś za dziką, samowolną i skłonną do nieposłu-
szeństwa, ale w porównaniu z księżniczką Saerą można by ją uważać za wzór
dobrego zachowania. W tak młodym wieku nie zawsze rozumie się granicę mię-
dzy niewinnymi figlami, bezsensownymi wygłupami a czystą złośliwością, nie
ma jednak wątpliwości, że księżniczka przekraczała ją bez zastanowienia. Ciągle
podrzucała koty do sypialni Daelli, wiedząc, że jej starsza siostra boi się tych
zwierząt. Pewnego razu wypełniła nocnik Daelli pszczołami. Kiedy miała dzie-
sięć lat, zakradła się do Wieży Białego Miecza, ukradła wszystkie białe płaszcze,
które zdołała znaleźć, i pofarbowała je na różowo. W wieku siedmiu lat nauczyła
się kraść z kuchni ciastka, paszteciki i inne frykasy. Jeszcze przed jedenastym
dniem imienia zaczęła podkradać wino i ale. W wieku dwunastu lat, gdy wzywa-
no ją do septu na modlitwę, często przychodziła pijana.
Przygłupi błazen króla, Tom Rzepa, był ofiarą wielu jej żartów i mimowolną
marionetką w innych. Pewnego razu, przed wielką ucztą, na której miało być
wielu lordów i dam, przekonała Toma, że będzie znacznie zabawniej, jeśli wy-
stąpi nago. To nie spotkało się z dobrym przyjęciem. Później pozwoliła sobie na
znacznie okrutniejszy żart. Powiedziała Tomowi, że jeśli wespnie się na Żelazny
Tron, zostanie królem. Błazen był jednak niezgrabny, a w dodatku skłonny do
drgawek i okropnie pokaleczył sobie ręce i nogi o miecze tronu.
— To złe dziecko — powiedziała później o księżniczce jej septa. Nim Saera
osiągnęła wiek trzynastu lat, miała już kolejno sześć sept i sześć służek.
Nie znaczy to jednak, że księżniczka nie miała zalet. Maesterzy potwierdzali,
że jest bardzo bystra. Na swój sposób dorównywała inteligencją Vaegonowi.
Z pewnością była też ładna — wyższa od Daelli i znacznie mniej wydelikacona,
a równie silna, szybka i pełna zapału jak Alyssa. Gdy zechciała, potrafiła być tak
czarująca, że trudno było jej się oprzeć. Starszych braci, Aemona i Baelona, za-
wsze bawiły jej „psoty” (choć nie wiedzieli o najgorszych z nich), a jeśli chodzi
o jej ojca, Saera już we wczesnym dzieciństwie opanowała sztukę wyłudzania od
niego wszystkiego, czego chciała: kotka, psa myśliwskiego, kucyka, sokoła, du-
żego konia (choć Jaehaerys stanowczo postawił granicę przy słoniu). Królowa
Alysanne była znacznie mniej łatwowierna, a septon Barth mówi nam też, że
wszystkie siostry Saery nie znosiły jej w mniejszym lub większym stopniu.
Z panieństwem było jej do twarzy i gdy Saera zakwitła, zaczęła naprawdę
błyszczeć. Po wszystkim, przez co musieli przejść z Daellą, król i królowa
z pewnością poczuli ulgę, widząc, że Saera żywo się interesuje młodymi męż-
czyznami z dworu królewskiego, a oni odwzajemniają to zainteresowanie.
W wieku czternastu lat oznajmiła ojcu, że wyjdzie za księcia Dorne albo może
za króla za Murem, by zostać królową „jak matka”. W tym samym roku na kró-
lewski dwór przybył kupiec z Wysp Letnich. Saera bynajmniej nie krzyknęła ze
strachu na jego widok jak Daella. Stwierdziła wręcz, że za niego też mogłaby
wyjść.
W wieku piętnastu lat zapomniała jednak o takich czczych mrzonkach. Po co
marzyć o dalekich monarchach, kiedy mogła mieć tylu giermków, rycerzy i za-
pewne również lordów, ilu tylko zapragnie? Dziesiątki młodzieńców ubiegały
się o towarzystwo księżniczki, ale jej ulubieńcami wkrótce zostało trzech z nich.
Jonah Mooton był dziedzicem Stawu Dziewic, Rudy Roy Connington piętnasto-
letnim lordem Gniazda Gryfów, natomiast Braxton Beesbury, zwany Żądłem,
miał dziewiętnaście lat, władał kopią najlepiej w całym Reach i był dziedzicem
Honeyholt. Księżniczka miała też ulubienice wśród dziewcząt — jej najbliższy-
mi przyjaciółkami zostały dwie rówieśnice: Perianne Moore i Alys Turnberry.
Saera zwała je „Piękną Peri” i „Słodką Jagodą”. Przez z górą rok trzy panny
i trzech młodzieńców towarzyszyli sobie na wszystkich ucztach i balach, polo-
wali też razem z psami i sokołami, a raz nawet pożeglowali na Smoczą Skałę.
Gdy trzej rycerze celowali kopią w pierścienie albo krzyżowali miecze na dzie-
dzińcu, trzy panny zagrzewały ich z entuzjazmem.
Król Jaehaerys, wiecznie zajęty przyjmowaniem odwiedzających królewski
dwór lordów albo posłańców zza wąskiego morza, zasiadaniem w radzie bądź
też planowaniem nowych traktów, bardzo się z tego cieszył. Nie będą musieli
przeczesywać całych Siedmiu Królestw, by znaleźć męża dla Saery, gdy pod
ręką byli tak obiecujący młodzi mężczyźni. Królowa Alysanne nie dała się jed-
nak przekonać.
— Saera jest sprytna, ale nie jest mądra — rzekła mężowi. Lady Perianne
i lady Alys wydawały się jej ładnymi, banalnymi dziewczątkami, głupiutkimi
i pustogłowymi, natomiast Connington i Mooton niedojrzałymi chłopakami. —
A tego Żądła nie lubię. Słyszałam, że spłodził jednego bękarta w Reach, a dru-
giego w Królewskiej Przystani.
Jaehaerys nie przejął się tym zbytnio.
— Saera nigdy nie zostaje sam na sam z żadnym z nich. W pobliżu zawsze są
służący, stajenni i zbrojni. Jak mogliby coś zbroić przy tylu świadkach?
Gdy otrzymał odpowiedź na to pytanie, nie przypadła mu ona do gustu.
Kolejny żart Saery doprowadził ją do zguby. Ciepłą wiosenną nocą w roku
84 o.P. uwagę dwóch ludzi ze Straży Miejskiej przyciągnęły krzyki i wrzaski do-
biegające z burdelu o nazwie Niebieska Perła. Krzyczącym był Tom Rzepa, któ-
ry kręcił się bezradnie w kółko, próbując uciec przed sześcioma nagimi kurwa-
mi. Goście przybytku śmiali się wniebogłosy, pokrzykując na nierządnice.
Wśród tych gości byli też Jonah Mooton, Rudy Roy Connington i Żądło Beesbu-
ry, każdy z nich bardziej pijany od poprzedniego. Rudy Roy przyznał, że uznali,
iż zabawnie będzie zobaczyć, jak stary Rzepa to robi. Jonah Mooton roześmiał
się w głos i wyznał, że wszystko to było pomysłem Saery. Cóż to za wesoła
dziewczyna!
Strażnicy uratowali nieszczęsnego błazna i eskortowali go do Czerwonej
Twierdzy. Trzech młodzieńców przyprowadzili przed oblicze ich dowódcy, ser
Roberta Redwyne’a. Ser Robert przekazał ich królowi, ignorując groźby Żądła
i nieudolne próby usiłującego go przekupić Conningtona.
Wielki maester Elysar napisał o tej sprawie: „Przekłucie czyraka nigdy nie jest
przyjemne. Nie wiadomo, ile ropy wypłynie ani jak paskudny będzie smród”.
Ropa, która trysnęła z Niebieskiej Perły, cuchnęła wyjątkowo obrzydliwie.
Trzech pijanych młodzieńców zdążyło nieco wytrzeźwieć do chwili, gdy król
spojrzał na nich z wysokości Żelaznego Tronu. Próbowali się wykręcić. Przyzna-
li się do uprowadzenia Toma Rzepy i zaciągnięcia go do Niebieskiej Perły, ale
żaden z nich nie wspomniał ani słowem o księżniczce Saerze. Gdy Jego Miłość
rozkazał Mootonowi powtórzyć to, co o niej powiedział, ten zaczerwienił się
i wyjąkał, że strażnicy na pewno się przesłyszeli. Po chwili Jaehaerys rozkazał
odprowadzić trzy paniątka do lochu.
— Niech się prześpią w ciemnicy. Może jutro usłyszymy od nich inną opo-
wieść.
Królowa Alysanne, która wiedziała, że lady Perianne i lady Alys są bardzo
blisko z trzema młodzieńcami, zasugerowała, że je również powinno się przesłu-
chać.
— Pozwól, niech ja z nimi porozmawiam, Wasza Miłość. Kiedy zobaczą, jak
siedzisz na tronie i łypiesz na nie z góry, przestraszą się tak bardzo, że nie po-
wiedzą ani słowa.
Było już późno i straże znalazły obie dziewczyny w sypialni lady Perianne,
śpiące w tym samym łóżku. Królowa rozkazała zaprowadzić je do swej samotni.
Tam oznajmiła im, że ich trzej młodzi przyjaciele siedzą w lochu. Jeśli nie chcą
również tam trafić, lepiej niech mówią prawdę. Nie musiała dodawać nic więcej.
Słodka Jagoda i Piękna Peri ścigały się o to, która z nich pierwsza wszystko wy-
zna. Po chwili zalały się łzami, błagając o przebaczenie. Królowa Alysanne po-
zwoliła im mówić, a sama nie odzywała się ani słowem, podobnie jak robiła to
na setkach audiencji dla kobiet. Jej Miłość umiała słuchać.
Piękna Peri wyznała, że z początku była to tylko zabawa.
— Saera uczyła Alys, jak się całować. Poprosiłam, żeby mnie też to pokazała.
Chłopcy co rano ćwiczą walkę, czemu my nie miałybyśmy ćwiczyć całowania?
To ono jest tym, czego oczekuje się od dziewcząt, nieprawdaż?
Alys Turnberry zgodziła się z nią.
— Całowanie się było słodkie — przyznała. — Pewnej nocy zaczęłyśmy to
robić bez ubrania. To było straszne, ale ekscytujące. Na zmianę udawałyśmy, że
jesteśmy chłopcami. Nie chciałyśmy być złe, to była tylko zabawa. Później Sa-
era namówiła mnie, żebym pocałowała prawdziwego chłopca, a ja namówiłam
Peri. Następnie obie rzekłyśmy Saerze, że powinna zrobić to samo, ale ona od-
powiedziała, że będzie od nas lepsza i pocałuje dorosłego mężczyznę, rycerza.
Tak właśnie zaczęła się sprawa z Royem, Jonahem i Żądłem.
Wtedy znowu odezwała się lady Perianne, mówiąc, że od tej pory to Żądło za-
jął się uczeniem ich wszystkich.
— Ma dwa bękarty — wyszeptała. — Jednego w Reach, a drugiego tutaj, na
Jedwabnej. Matka jest kurwą w Niebieskiej Perle.
To było jedyne wspomnienie o tym przybytku.
Wielki maester Elysar napisał później: „O ironio, żadna z tych ladacznic nic
nie wiedziała o tym, co spotkało biednego Toma Rzepę. Za to wiedziały bardzo
wiele o innych sprawach, choć nie były one ich winą.
— Gdzie były w tym czasie wasze septy? — zapytała królowa, wysłuchawszy
tego wszystkiego. — Gdzie były wasze służące? Na chłopaków też ktoś powi-
nien mieć oko. Gdzie byli ich stajenni, ich zbrojni, giermkowie i tak dalej?
To pytanie zdziwiło lady Perianne.
— Powiedzieliśmy im, żeby zaczekali na zewnątrz — oznajmiła tonem kogoś
zmuszonego wyjaśniać, że słońce wschodzi na wschodzie. — Są służącymi, ro-
bią to, co im każemy. Ci, którzy wiedzieli, zdawali sobie sprawę, że muszą mil-
czeć. Żądło powiedział, że wytnie im języki, jeśli cokolwiek wyjawią. A Saera
jest bystrzejsza od sept.
W tym właśnie momencie Słodka Jagoda rozpłakała się nagle, zalewając łza-
mi koszulę nocną. Powiedziała królowej, że bardzo żałuje tego, co zrobiła, że
wcale nie chciała być niedobra, Żądło kazał jej to zrobić, a Saera powiedziała,
żeby nie była tchórzem, więc pokazała im, ale teraz spodziewa się dziecka i nie
wie, kto jest ojcem, i co teraz zrobi?
— Wszystko, co dzisiaj zrobisz, to pójdziesz spać — oznajmiła królowa Aly-
sanne. — Jutro przyślemy do ciebie septę i będziesz jej mogła wyznać swoje
grzechy. Matka ci wybaczy.
— Moja matka z pewnością nie — sprzeciwiła się Alys Turnberry, ale zrobiła
to, co jej kazano. Lady Perianne pomogła zapłakanej przyjaciółce wrócić do sy-
pialni.
Gdy Alysanne opowiedziała Jaehaerysowi o wszystkim, czego się dowiedzia-
ła, ledwie mógł uwierzyć jej słowom. Wydano rozkazy strażnikom i cały szereg
giermków, stajennych i służek przywleczono przed Żelazny Tron, by poddać ich
przesłuchaniom. Gdy wysłuchano odpowiedzi, znaczna część służących trafiła
do lochów razem ze swymi panami. Jak odprowadzono ostatniego z przesłuchi-
wanych, wstawał już świt. Dopiero wtedy król i królowa posłali po księżniczkę
Saerę.
Z pewnością domyśliła się, że coś jest nie w porządku, gdy lord dowódca
Gwardii Królewskiej i dowódca Straży Miejskiej pojawili się razem pod jej
drzwiami, by zaprowadzić ją do sali tronowej. Gdy król przyjmował kogoś, za-
siadając na Żelaznym Tronie, to zawsze była zła wiadomość. Przyprowadzono
księżniczkę. Wielka komnata była prawie zupełnie pusta. Wezwano tylko wiel-
kiego maestera Elysara i septona Bartha, by byli świadkami. Reprezentowali Cy-
tadelę i Gwiezdny Sept, król uważał więc, że potrzebuje ich przewodnictwa, a co
więcej, będzie się tu rozmawiało o sprawach, o których inni jego lordowie nie
musieli wiedzieć.
Często się mówi, że w Czerwonej Twierdzy nie ma tajemnic, że w jej murach
kryją się szczury, które wszystko słyszą i szepczą nocami do uszu śpiących.
Może to i prawda, bo kiedy księżniczka Saera pojawiła się przed obliczem ojca,
wiedziała o wszystkim, co wydarzyło się w Niebieskiej Perle i nawet w naj-
mniejszym stopniu nie była zmieszana.
— Powiedziałam im, żeby to zrobili, ale nie przyszło mi do głowy, że napraw-
dę mnie posłuchają — oznajmiła od niechcenia. — To musiało być bardzo
śmieszne. Rzepa tańczący z kurwami.
— Tom się nie śmiał — zauważył król Jaehaerys.
— To błazen — odparła księżniczka Sera, wzruszając ramionami. — Błazny
są po to, żeby się z nich śmiać. Cóż w tym złego? Rzepa lubi, jak ludzie się
z niego śmieją.
— To był okrutny żart — stwierdziła królowa Alysanne. — Ale bardziej nie-
pokoją mnie inne sprawy. Rozmawiałam z twoimi… damami do towarzystwa.
Czy wiesz, że Alys Turnberry spodziewa się dziecka?
Dopiero w tej chwili księżniczka uświadomiła sobie, że nie wezwano jej tu
z powodu Toma Rzepy, lecz innych, bardziej haniebnych grzechów. Saerze za-
brakło słów, lecz tylko na moment. Nagle wciągnęła powietrze.
— Moja Słodka Jagoda? Naprawdę? Czy… och, co ona zrobiła? Słodka, mała
kretynka.
Jeśli wierzyć świadectwu septona Bartha, po jej policzku spłynęła łza.
Nie wzruszyło to jednak matki księżniczki.
— Doskonale wiesz, co zrobiła. Co wszystkie zrobiłyście. Powiedz prawdę,
dziecko.
Księżniczka przeniosła spojrzenie na ojca, ale nie znalazła u niego wsparcia.
— Jeśli okłamiesz nas jeszcze raz, to skończy się dla ciebie znacznie gorzej
— rzekł córce król Jaehaerys. — Powinnaś się dowiedzieć, że twoi trzej towa-
rzysze siedzą w lochu, i to, co teraz powiesz, może zdecydować, gdzie będziesz
dzisiaj spała.
Saera nagle się załamała. Opowieść wypłynęła z niej strumieniem, tak szybko,
że księżniczce prawie zabrakło słów.
Zgodnie z relacją septona Bartha „w ciągu godziny przeszła przez etapy za-
przeczenia, lekceważenia, sporów o szczegóły, skruchy, oskarżeń, usprawiedli-
wień, a wreszcie sprzeciwu, z przerwami na chichot i płacz. Nie zrobiła nic
w tym rodzaju, oni kłamali, to się nie wydarzyło, jak mogli w to uwierzyć, to
była tylko gra, to był tylko żart, kto tak powiedział, to nie tak wyglądało, wszy-
scy lubią się całować, żałowała tego, co zrobiła, to był pomysł Peri, to było bar-
dzo przyjemne, nikomu nie stała się krzywda, nikt jej nie mówił, że pocałunki są
złe, Słodka Jagoda ją namówiła, bardzo się wstydziła, Baelon ciągle całował
Alyssę przed ślubem, jak już zaczęła, nie mogła przestać, bała się Żądła, Matka
na Górze jej wybaczyła, wszystkie dziewczęta to robiły, tego właśnie pragnęli
mężczyźni, Maegelle powiedziała, że bogowie wybaczają wszystkie grzechy, Jo-
nah mówił, że ją kocha, to nie jej wina, że bogowie uczynili ją ładną, wyjdzie za
Rudego Roya Conningtona, muszą jej wybaczyć, nigdy już nie pocałuje mężczy-
zny ani nie zrobi żadnej z tych rzeczy, to nie ona spodziewała się dziecka, była
ich córką, ich małą dziewczynką, była księżniczką, gdyby była królową, mogła-
by robić, co zechce, dlaczego nie chcieli jej uwierzyć, nigdy jej nie kochali, nie-
nawidziła ich, mogli ją wychłostać, jeśli chcieli, ale nigdy nie będzie ich niewol-
nicą. Kiedy słuchałem tej dziewczyny, zaparło mi dech w piersiach. Żaden ko-
mediant w całej krainie nigdy nie miał tak błyskotliwego popisu, ale na koniec
zmęczenie oraz strach wzięły górę i maska z niej spadła”.
— Co ty uczyniłaś? — zapytał król, gdy księżniczce wreszcie zabrakło słów.
— Niech nas Siedmiu broni, co ty uczyniłaś? Czy oddałaś któremuś z tych chło-
paków dziewictwo? Powiedz prawdę.
— Prawdę? — Dopiero w tej chwili, z tym słowem, jej pogarda wyszła na
jaw. — Nie. Oddałam je wszystkim trzem. Każdy myśli, że to on był pierwszy.
Chłopcy są okropnie głupi.
Jaehaerys był tak przerażony, że nie był w stanie nic powiedzieć, ale królowa
nie straciła panowania nad sobą.
— Widzę, że jesteś z siebie bardzo dumna. Zostałaś dorosłą kobietą, chociaż
nie masz jeszcze siedemnastu lat. Na pewno uważasz się za bardzo sprytną, ale
spryt i mądrość to nie to samo. Co twoim zdaniem się teraz wydarzy, Saero?
— Wyjdę za mąż — oznajmiła księżniczka. — Czemu by nie? Ty zrobiłaś to
w moim wieku. Będę miała ślub i pokładziny. Tylko z kim? Jonah i Roy mnie
kochają. Mogłabym sobie wybrać któregoś z nich, ale obaj to jeszcze okropne
dzieciaki. Żądło mnie nie kocha, ale dzięki niemu się śmieję i czasami też krzy-
czę. Mogłabym poślubić wszystkich trzech. Czemu by nie? Dlaczego miałabym
mieć tylko jednego męża? Zdobywca miał dwie żony, a Maegor sześć albo
osiem.
Posunęła się za daleko. Jaehaerys wstał z Żelaznego Tronu i zszedł na dół po
schodach. Jego twarz była maską gniewu.
— Porównujesz się z Maegorem? To jest dla ciebie wzór do naśladowania? —
Jego Miłość usłyszał już wystarczająco wiele. — Odprowadźcie ją do komnaty
— rozkazał swym strażnikom — i nie wypuszczajcie, dopóki jej nie wezwę.
Gdy księżniczka usłyszała te słowa, podbiegła ku niemu.
— Ojcze, ojcze! — krzyczała, ale Jaehaerys odwrócił się do niej plecami,
a Gyles Morrigen złapał ją za rękę i odciągnął w tył. Nie chciała odejść z wła-
snej woli, strażnicy musieli więc wyprowadzić ją siłą. Cały czas wrzeszczała,
płakała i wzywała ojca.
Septon Barth mówi nam, że nawet wtedy księżniczka Saera mogłaby uzyskać
przebaczenie i przywrócenie do łask, gdyby tylko zrobiła, co jej kazano, gdyby
siedziała posłusznie w swych komatach, medytując nad popełnionymi grzechami
i modląc się o królewską łaskę. Następnego dnia Jaehaerys i Alysanne spotkali
się z Barthem i wielkim maesterem Elysarem, by rozważyć kwestię, co zrobić
z sześciorgiem grzeszników, a zwłaszcza z księżniczką. Król był gniewny i nie-
ubłagany, czuł się głęboko zawstydzony i nie umiał wybaczyć Saerze drwiących
słów o żonach jego stryja.
— Już nie jest moją córką — powtórzył kilka razy.
Królowa Alysanne nie potrafiła jednak odnaleźć w sobie podobnej surowości.
— Saera nadal jest naszą córką — rzekła królowi. — Trzeba ją ukarać, tak
jest, ale to jeszcze dziecko, a tam, gdzie jest grzech, możliwe jest odkupienie.
Wasza Miłość, mój ukochany, pogodziłeś się z lordami, którzy walczyli za two-
jego stryja, wybaczyłeś ludziom, którzy towarzyszyli septonowi Księżycowi, za-
warłeś pokój z Wiarą i z lordem Rogarem, który próbował nas rozdzielić i posa-
dzić Aereę na tronie, choć prawnie należał się tobie. Z pewnością potrafisz prze-
baczyć własnej córce.
Słowa Jej Miłości były łagodne i pełne wyrozumiałości. Septon Barth opowia-
da, że Jaehaerys wzruszył się nimi. Alysanne była uparta i nieustępliwa, zawsze
potrafiła przekonać króla do swego punktu widzenia, bez względu na to, jak da-
leko od siebie byli w punkcie wyjścia. Gdyby dano jej czas, mogłaby również
przekonać go do złagodzenia stanowiska w sprawie Saery.
Ale nie otrzymała tego czasu. Tej samej nocy księżniczka Saera przypieczęto-
wała swój los. Zamiast zostać w swych komnatach, jak jej kazano, wymknęła się
podczas wizyty w wychodku, wdziała szaty praczki, ukradła konia ze stajni
i uciekła z zamku. Pokonała długą drogę przez miasto, docierając na wzgórze
Rhaenys, tam jednak Stróże Smoków zatrzymali ją i odprowadzili z powrotem
do Czerwonej Twierdzy.
Alysanne rozpłakała się, usłyszawszy o tym, wiedziała bowiem, że jej sprawa
jest przegrana. Jaehaerys był twardy jak kamień.
— Saera ze smokiem. — To było wszystko, co musiał powiedzieć. — Cieka-
we, czy ona też wzięłaby sobie Baleriona?
Tym razem księżniczce nie pozwolono wrócić do jej własnych komnat. Za-
mknięto ją w celi w wieży, a Jonquil Darke strzegła jej dniem i nocą, nawet gdy
szła się załatwić.
Dla jej sióstr w grzechu pośpiesznie zaaranżowano małżeństwa. Perianne Mo-
ore, która nie była w ciąży, wydano za Jonaha Mootona.
— Odegrałeś rolę w doprowadzeniu jej do ruiny, możesz też przyczynić się do
jej odkupienia — oznajmił młodemu paniątku król. Małżeństwo okazało się uda-
ne. W swoim czasie oboje stali się lordem i panią Stawu Dziewic. Alys Turnber-
ry, która była w ciąży, okazała się trudniejszym przypadkiem, ponieważ Rudy
Roy Connington odmówił ożenku z nią.
— Nie będę udawał, że bękart Żądła jest moim synem, ani nie uczynię go
dziedzicem Gniazda Gryfów — oznajmił buntowniczo królowi. Słodką Jagodę
wysłano do Doliny. Tam urodziła dziecko (dziewczynkę o intensywnie rudych
włosach) w domu Matki na wyspie w porcie Gulltown, gdzie wielu lordów odsy-
łało na wychowanie swe naturalne córki. Potem wyszła za mąż za Dunstana Pry-
ora, lorda Kamyka, wyspy położonej nieopodal Paluchów.
Conningtonowi dano wybór między dożywotnią służbą w Nocnej Straży
a dziesięcioma latami wygnania. Nie było niespodzianką, że wybrał wygnanie.
Wyruszył na drugi brzeg wąskiego morza, do Pentos, a potem do Myr, gdzie ob-
racał się w towarzystwie najemników i podobnej, nisko urodzonej hołoty. Zaled-
wie pół roku przed końcem wygnania zginął, pchnięty nożem przez kurwę
w myrijskiej jaskini hazardu.
Najsurowszą karę zarezerwowano dla Braxtona Beesbury’ego, młodego, dum-
nego rycerza o przydomku Żądło.
— Mógłbym kazać cię wykastrować i wysłać na Mur — oznajmił mu Jaeha-
erys. — Tak właśnie potraktowałem ser Lucamore’a, ale on był więcej wart od
ciebie. Mógłbym odebrać twojemu ojcu włości i zamek, ale w tym nie byłoby
sprawiedliwości. On nie miał nic wspólnego z tym, co uczyniłeś. Twoi bracia też
nie. Nie możemy jednak pozwolić, byś powtarzał opowieści o naszej córce, za-
mierzamy więc zabrać ci język. Myślę, że nos również. To utrudni ci sprowadza-
nie dziewcząt na złą drogę. Jesteś stanowczo zbyt dumny ze swych umiejętności
władania mieczem i kopią, więc ich również cię pozbawimy. Każemy połamać ci
ręce i nogi, a moi maesterzy dopilnują, żeby zrosły się krzywo. Resztę swego
nędznego życia spędzisz jako kaleka. Chyba że…
— Chyba że? — Twarz Beesbury’ego zrobiła się biała jak kreda. — Mam ja-
kiś wybór?
— Każdy rycerz oskarżony o przestępstwo ma wybór — przypomniał mu
król. — Możesz dowieść swej niewinności, stawiając na szalę własne ciało.
— W takim razie wybieram próbę walki — oznajmił Żądło. Wszystkie relacje
zgadzają się, że był aroganckim młodzieńcem, pewnym swej biegłości we wła-
daniu bronią. Spojrzał na siedmiu rycerzy Gwardii Królewskiej, którzy stali pod
Żelaznym Tronem w swych długich białych płaszczach i błyszczących zbrojach
łuskowych. — Z którym z tych starców każesz mi walczyć?
— Z tym starcem — odparł Jaehaerys Targaryen. — Z tym, którego córkę
uwiodłeś i splugawiłeś.
Spotkali się następnego dnia o świcie. Dziedzic Honeyholt miał dziewiętna-
ście lat, a król czterdzieści dziewięć, ale z pewnością nie był jeszcze starcem.
Beesbury wybrał morgensztern, być może sądząc, że Jaehaerys nie będzie potra-
fił bronić się przed tym orężem. Król dzierżył Blackfyre’a. Obaj przeciwnicy
mieli dobre zbroje i tarcze. Gdy walka się zaczęła, Żądło gwałtownie zaatakował
Jego Miłość, chcąc zmiażdżyć go szybkością i młodzieńczą siłą. Kolczasta kula
wirowała i tańczyła, przeszywając powietrze ze świstem. Jaehaerys przyjmował
wszystkie ataki na tarczę, ograniczając się do obrony. Czekał, aż młodszy prze-
ciwnik opadnie z sił. Wkrótce nadeszła chwila, gdy Braxton Beesbury ledwie
był w stanie unieść rękę. Wtedy król przeszedł do ataku. Nawet najlepsza kol-
czuga z najwyższym trudem powstrzymuje valyriańską stal, a Jaehaerys świetnie
wiedział, gdzie znaleźć słabe punkty. Gdy Żądło wreszcie padł na ziemię, krwa-
wił z kilku ran. Jaehaerys kopnął na bok zdruzgotaną tarczę, uniósł zasłonę heł-
mu przeciwnika, dotknął sztychem Blackfyre’a jego oka i wbił głęboko miecz.
Królowa Alysanne nie przyszła oglądać pojedynku. Powiedziała królowi, że
nie potrafi znieść myśli, że mógłby zginąć. Księżniczka Saera przyglądała się
z okna swej celi. Jonquil Darke, jej strażniczka, nie pozwalała Sarze odwrócić
wzroku.
Pół cyklu księżyca później Jaehaerys i Alysanne oddali Wierze kolejną córkę.
Księżniczka Saera, która nie miała jeszcze siedemnastu lat, wyruszyła z Królew-
skiej Przystani do Starego Miasta, gdzie jej siostra, septa Maegelle, miała pokie-
rować jej nauką. Oznajmiono, że Saera zostanie nowicjuszką u milczących
sióstr.
Septon Barth, który znał sposób myślenia króla lepiej niż większość ludzi,
utrzymuje, że miała to być nauczka. Nikt nie mógłby pomylić Saery z jej siostrą
Maegelle, a już z pewnością nie ich ojciec. Saera nigdy nie zostanie septą, a tym
bardziej milczącą siostrą, ale trzeba było ją ukarać. Uznano, że kilka lat cichych
modlitw, surowej dyscypliny i kontemplacji dobrze na nią wpłynie i skieruje na
ścieżkę wiodącą ku odkupieniu.
To jednak nie była ścieżka, którą pragnęła kroczyć Saera Targaryen. Księż-
niczka zniosła ciszę, zimne kąpiele, drapiące szaty z samodziału i bezmięsne po-
siłki. Poddała się ogoleniu głowy i szorowaniu ciała szczotkami z końskiego
włosia, a gdy okazała nieposłuszeństwo, również uderzenia rózgi. Wszystko to
tolerowała przez półtora roku… ale gdy w roku 85 o.P. nadarzyła się okazja, wy-
korzystała ją. Uciekła z domu Matki pośrodku nocy i dotarła do portu. Gdy star-
sza wiekiem siostra spróbowała przeszkodzić jej w ucieczce, Saera zrzuciła ją ze
schodów, przeskoczyła nad nią i dobiegła do drzwi.
Kiedy wieści o jej ucieczce dotarły do Królewskiej Przystani, sądzono, że Sa-
era ukrywa się gdzieś w Starym Mieście, ale ludzie lorda Hightowera przeszuka-
li wszystkie domy i nigdzie jej nie znaleźli. Potem pomyślano, że księżniczka
wróci do Czerwonej Twierdzy, by spróbować uzyskać przebaczenie od króla.
Gdy tam również się nie zjawiła, monarcha zadał sobie pytanie, czy nie uciekła
do dawnych przyjaciół. Jonahowi Mootonowi i jego żonie Perianne rozkazano
wypatrywać jej w Stawie Dziewic. Prawda wyszła na jaw dopiero rok później,
gdy byłą księżniczkę zobaczono w lyseńskim ogrodzie rozkoszy, nadal odzianą
w strój nowicjuszki. Królowa Alysanne rozpłakała się, usłyszawszy tę wiado-
mość.
— Zrobiliśmy z naszej córki kurwę — rozpaczała.
— Zawsze nią była — odparł król.
W roku 84 o.P. Jaehaerys obchodził pięćdziesiąty dzień imienia. Lata odcisnę-
ły na nim swe piętno, a ci, którzy dobrze go znali, mówili, że po tym, jak córka
Saera go zhańbiła, a następnie porzuciła, nigdy już nie był tym samym człowie-
kiem. Wyszczuplał, niemalże wychudł, a w jego brodzie oraz we włosach widać
było więcej siwizny niż złota. Wtedy właśnie ludzie zaczęli go nazywać „Starym
Królem”, a nie „Pojednawcą”. Alysanne, wstrząśnięta stratami, jakie ich spotka-
ły, coraz bardziej wycofywała się z rządzenia Siedmioma Królestwami i coraz
rzadziej przychodziła na posiedzenia rady. Król nadal jednak miał swego wierne-
go septona Bartha, a także synów.
— Jeśli znowu będzie wojna — rzekł kiedyś im obu — ciężar jej prowadzenia
spadnie na was. Ja muszę ukończyć drogi.
„Lepiej sobie radził z drogami niż z córkami”, napisał później wielki maester
Elysar w typowym dla siebie złośliwym tonie.
W roku 86 o.P. królowa Alysanne ogłosiła zaręczyny swej piętnastoletniej
córki Viserry z Theomore’em Manderlym, starym wojowniczym lordem Białego
Portu. Król oznajmił, że małżeństwo uczyni bardzo wiele dla jedności królestwa,
łącząc jeden z wielkich rodów północy z Żelaznym Tronem. Theomore w mło-
dych latach zasłynął jako wojownik, okazał się też sprytnym lordem i jego rządy
zapewniły dobrobyt Białemu Portowi. Królowa Alysanne bardzo go lubiła, pa-
miętając ciepłe powitanie, jakie jej zgotował, gdy po raz pierwszy odwiedziła
północ.
Jego lordowska mość przeżył już jednak cztery żony, a choć nadal był dziel-
nym wojownikiem, zrobił się bardzo tęgi, co z pewnością nie przekonało księż-
niczki Viserry do jego kandydatury. W oko wpadł jej ktoś inny. Już jako mała
dziewczynka Viserra była najpiękniejszą z córek królowej. Przez całe życie ota-
czali ją wielcy lordowie, sławni rycerze i niedojrzali chłopcy, podsycający ogień
jej próżności, aż wreszcie przerodził się on w gorejący pożar. Ulubioną rozryw-
ką Viserry było rozgrywanie chłopaków przeciwko sobie, prowokowanie ich do
podejmowania się głupich zadań i równie bezsensownej rywalizacji. Uwielbiają-
cym Viserrę giermkom, którzy pragnęli nosić jej wstążkę w turnieju, kazała
przepłynąć Czarny Nurt, wdrapać się na Wieżę Namiestnika albo wypuścić
z klatki wszystkie kruki wielkiego maestera. Pewnego razu wysłała sześciu chło-
paków do Smoczej Jamy, obiecując oddać dziewictwo temu, który włoży głowę
do smoczej paszczy. Bogowie byli jednak łaskawi i Smoczy Stróże położyli kres
temu szaleństwu.
Alysanne wiedziała, że żaden giermek nigdy nie zdobędzie Viserry ani jej ser-
ca, ani dziewictwa. Była stanowczo za sprytna, by podążyć tą samą ścieżką co
jej siostra Saera.
— Nie interesują jej chłopcy ani zabawa w pocałunki — oznajmiła Jaehaery-
sowi królowa. — Bawi się z nimi, jak bawiła się ze swoimi szczeniaczkami, ale
nie zamierza pokładać się z żadnym z nich, tak samo jak nie pokładałaby się
z psem. Nasza Viserra mierzy znacznie wyżej. Widziałam, jak puszy się i para-
duje przed Baelonem. To jest mąż, którego pragnie, i to nie dlatego, że go kocha.
Chce być królową.
Książę Baelon był czternaście lat starszy od Viserry — on miał dwadzieścia
dziewięć lat, a ona piętnaście. Niemniej często się zdarzało, że jeszcze starsi lor-
dowie żenili się z młodymi dziewczętami i Alysanne świetnie o tym wiedziała.
Od śmierci księżniczki Alyssy minęły już dwa lata i Baelon nie wykazał dotąd
zainteresowania żadną inną kobietą.
— Ożenił się z jedną siostrą, czemu nie miałby się ożenić z następną? — za-
pytała Viserra swą najlepszą przyjaciółkę, pustogłową Beatrice Butterwell. —
Jestem znacznie ładniejsza od Alyssy. Widziałaś ją, miała złamany nos.
Księżniczka była zdeterminowana poślubić brata, ale królowa z równą deter-
minacją starała się temu zapobiec. Jej odpowiedzią był lord Manderly i Biały
Port.
— Theomore to dobry człowiek — oznajmiła córce Alysanne. — Mądry czło-
wiek o dobrym sercu i solidnej głowie. Ludzie go kochają.
Księżniczka nie dała się przekonać.
— Jeśli lubisz go tak bardzo, sama powinnaś za niego wyjść — odpowiedzia-
ła, po czym pobiegła do ojca na skargę. Nie znalazła u niego pocieszenia.
— To korzystne małżeństwo — stwierdził i wytłumaczył jej, dlaczego to waż-
ne, by bliżej związać północ z Żelaznym Tronem. Na zakończenie dodał, że mał-
żeństwa są domeną królowej, a on nigdy nie wtrąca się w takie sprawy.
Jeśli wierzyć dworskim plotkom, niezadowolona z tej odpowiedzi Viserra
zwróciła się z prośbą o ratunek do swego brata Baelona. Pewnej nocy przemknę-
ła obok wartowników i dotarła do jego sypialni. Następnie zdjęła szaty i czekała
na księcia, swobodnie racząc się jego winem. Baelon wrócił późno, znalazł ją
w łożu, nagą i pijaną, i odesłał do komnat. Księżniczka chwiała się na nogach
i potrzebna była pomoc dwóch służek oraz rycerza Gwardii Królewskiej, by od-
prowadzić ją bezpiecznie na miejsce.
Nigdy się nie dowiemy, jak ostatecznie mógł się zakończyć konflikt między
królową Alysanne a jej upartą piętnastoletnią córką. Wkrótce po incydencie
w sypialni Baelona, gdy królowa czyniła przygotowania do wyjazdu Viserry
z Królewskiej Przystani, księżniczka zamieniła się na szaty ze swą służką, by
oszukać strażników, mających nie dopuścić, by zrobiła coś głupiego. Następnie
wymknęła się z Czerwonej Twierdzy na, jak to określiła, „ostatnią noc śmiechu,
zanim zamarznę”.
Jej towarzyszami byli wyłącznie mężczyźni: dwaj młodzi synowie lordów
i czterej równie młodzi rycerze, wszyscy zieloni jak wiosenna trawa i pragnący
wkupić się w łaski księżniczki. Jeden z nich zaproponował, że pokaże jej te czę-
ści miasta, których nigdy dotąd nie widziała: garkuchnie i szczurze areny Za-
pchlonego Tyłka, oberże na Węgorzowej, Nadrzeczny Zaułek, gdzie dziewki
służebne tańczyły na stołach, a wreszcie burdele na Jedwabnej. Ale, miód i wino
były podstawowym elementem wieczornej zabawy i Viserra piła je z oskomą.
W pewnej chwili, tuż przed północą, Viserra i jej trzymający się jeszcze na
nogach towarzysze (kilku rycerzy upiło się do nieprzytomności) postanowili, że
będą się ścigać do zamku. Dosiedli koni i ruszyli szalonym pędem przez ulice
miasta. Mieszkańcy schodzili im z drogi, by uniknąć stratowania. W nocnym po-
wietrzu unosił się śmiech. Wszyscy byli w radosnym nastroju aż do chwili, gdy
dotarli do Wielkiego Wzgórza Aegona, gdzie wierzchowiec Viserry zderzył się
z klaczą jednego z jej towarzyszy. Koń rycerza potknął się i upadł, łamiąc nogę
przygniecionego jeźdźca. Księżniczka spadła z siodła, uderzyła głową o mur
i skręciła sobie kark.
Była godzina wilka, najciemniejsza chwila nocy, gdy ser Ryam Redwyne
z Gwardii Królewskiej musiał obudzić króla i królową, by powiedzieć im, że ich
córkę znaleziono martwą w zaułku u stóp Wielkiego Wzgórza Aegona.
Mimo sporów między nimi śmierć księżniczki Viserry wstrząsnęła królową.
W ciągu pięciu lat bogowie zabrali trzy jej córki: Daellę w roku 82, Alyssę w 84
i Viserrę w 87. Książę Baelon również był zrozpaczony. Zadawał sobie pytanie,
czy nie powinien był potraktować siostry mniej obcesowo owej nocy, gdy zastał
ją nagą w łożu. Choć on i Aemon byli pocieszeniem dla króla i królowej w cza-
sie ich żałoby, podobnie jak żona Aemona, lady Jocelyn, oraz ich córka, Rhae-
nys, Alysanne szukała wsparcia przede wszystkim u swych żyjących córek.
Maegelle, która miała dwadzieścia pięć lat i była septą, opuściła sept aż do
końca roku, by towarzyszyć matce w jej niedoli, a księżniczka Gael, słodkie,
nieśmiałe siedmioletnie dziecko, stała się nieodłącznym cieniem królowej. Po-
cieszała ją, a nawet spała nocami w jej łożu. Ich obecność dawała królowej
siłę… ale jej myśli z każdą chwilą zwracały się ku córce, której przy niej nie
było. Mimo że Jaehaerys tego zabronił, Alysanne potajemnie wynajęła agentów,
którzy czuwali nad jej zbłąkaną księżniczką, zbiegłą za wąskie morze. Dzięki
ich raportom królowa wiedziała, że Saera nadal przebywa w ogrodzie rozkoszy
w Lys. Miała teraz dwadzieścia lat i nadal często przyjmowała wielbicieli odzia-
na w strój nowicjuszki Wiary. Najwyraźniej wielu Lyseńczyków znajdowało
przyjemność w niewoleniu młodych, niewinnych kobiet, które złożyły śluby
czystości, nawet jeśli ich niewinność była udawana.
Żałoba po utracie księżniczki Viserry skłoniła wreszcie królową do ponowne-
go poruszenia w rozmowie z królem tematu Saery. Przyprowadziła ze sobą sep-
tona Bartha, by opowiedział o cnocie wybaczania i uzdrawiających właściwo-
ściach czasu. Dopiero gdy Barth skończył, Jej Miłość wymieniła imię Saery.
— Proszę — błagała króla. — Już czas sprowadzić ją z powrotem do domu.
Ta kara z pewnością wystarczy.
Jaehaerys nie wzruszył się jej słowami.
— Jest lyseńską kurwą — oznajmił. — Rozkładała nogi przed połową dworu,
zrzuciła starą kobietę ze schodów i próbowała ukraść smoka. Czego więcej pra-
gniesz? Zastanawiałaś się nad tym, jak się dostała do Lys? Nie miała pieniędzy.
Jak twoim zdaniem zapłaciła za przewóz?
Królowa skuliła się, słysząc jego ostre słowa, ale nie dała za wygraną.
— Jeśli nie chcesz sprowadzić Saery do domu z miłości do niej, zrób to z mi-
łości do mnie. Potrzebuję jej.
— Potrzebujesz jej tak samo jak Dornijczyk dołu ze żmijami — warknął Jae-
haerys. — Przykro mi. W Królewskiej Przystani jest już wystarczająco wiele ku-
rew. Nie chcę nigdy słyszeć jej imienia. — Wypowiedziawszy te słowa, wstał
i zwrócił się ku wyjściu, ale zatrzymał się nagle w drzwiach i obejrzał na Aly-
sanne. — Jesteśmy ze sobą od czasów dzieciństwa. Znam cię równie dobrze, jak
ty znasz mnie. W tej chwili myślisz, że nie potrzebujesz mojego pozwolenia, by
ją tu sprowadzić. Że możesz dosiąść Srebrnoskrzydłej i sama polecieć do Lys.
Ale co byś wtedy zrobiła? Odwiedziłabyś ją w ogrodzie rozkoszy? Wyobrażasz
sobie, że padłaby ci w ramiona i błagała o przebaczenie? Prędzej by cię spolicz-
kowała. A co zrobią Lyseńczycy, kiedy spróbujesz uciec z jedną z ich kurew?
Jest dla nich cenna. Czy wiesz, ile kosztuje zażycie przyjemności z księżniczką
z rodu Targaryenów? W najlepszym razie zażądają za nią okupu. W najgorszym
postanowią zatrzymać również ciebie. I co wtedy zrobisz? Wezwiesz Srebrno-
skrzydłą, żeby spaliła ich miasto? A może mam wysłać Aemona i Baelona na
czele armii, żeby ją uwolnili? Chcesz jej powrotu, tak jest, słyszę cię, potrzebu-
jesz jej… ale ona nie potrzebuje ciebie ani mnie, ani Westeros. Ona nie żyje. Po-
chowaj ją.
Królowa Alysanne nie poleciała do Lys, ale nie wybaczyła też królowi wypo-
wiedzianych owego dnia słów. Już od pewnego czasu przygotowywano plany
kolejnego objazdu. Mieli odwiedzić krainy zachodu, po raz pierwszy od dwu-
dziestu lat. Wkrótce po sprzeczce królowa Alysanne poinformowała króla, że
powinien wyruszyć tam sam. Ona wróci na Smoczą Skałę, by w samotności
opłakiwać ich nieżyjące córki.
Tak też się stało. W roku 88 o.P. Jaehaerys Targaryen w pojedynkę poleciał do
Casterly Rock i innych wielkich zamków na zachodzie. Tym razem odwiedził
nawet Piękną Wyspę, bo znienawidzony lord Franklyn spoczywał już w grobie.
Król był nieobecny znacznie dłużej, niż się spodziewano. Musiał zbadać postępy
prac nad traktami, a do tego często urządzał nieplanowane postoje w małych
zamkach i miasteczkach, ku zachwytowi wielu pomniejszych lordów i rycerzy
na włościach. W niektórych zamkach dołączał do niego książę Aemon, w innych
zaś książę Baelon, żaden z nich nie zdołał jednak przekonać go do powrotu do
Czerwonej Twierdzy.
— Upłynęło już zbyt wiele czasu, odkąd ostatnio oglądałem swe królestwo
i rozmawiałem ze swymi ludźmi — rzekł im Jego Miłość. — Królewska Przy-
stań poradzi sobie pod rządami waszymi i waszej matki.
Gdy gościnność ludzi zachodu w końcu się wyczerpała, król nie wrócił do
domu, lecz ruszył prosto do Reach. Poleciał na Vermithorze z Crakehall do Sta-
rego Dębu, rozpoczynając drugi objazd w chwili zakończenia pierwszego.
W owym czasie zauważono już nieobecność królowej i Jego Miłość często naty-
kał się na szczupłe panny lub atrakcyjne wdowy, które zasiadały obok niego na
ucztach bądź też towarzyszyły mu na polowaniach z psami albo sokołami. Jae-
haerys jednak nie zwracał na nie uwagi. W Bandallon, gdy najmłodsza córka lor-
da Blackbara posunęła się do tego, że usiadła mu na kolanach i próbowała wło-
żyć mu do ust winogrono, odtrącił jej dłoń na bok.
— Wybacz, ale mam już królową, a faworyty nie potrzebuję.
Cały rok 89 o.P. król spędził w podróży. W Wysogrodzie dołączyła do niego
na pewien czas wnuczka, księżniczka Rhaenys, która przyleciała tam na Meleys,
Czerwonej Królowej. Wspólnie odwiedzili Wyspy Tarczowe, na których król ni-
gdy dotąd nie był. Jaehaerys pamiętał, by wylądować na wszystkich czterech
Tarczach. Na Zielonej Tarczy, w zamku lorda Chestera, księżniczka Rhaenys po-
informowała króla o swych planach małżeńskich i otrzymała jego błogosławień-
stwo.
— Nie mogłabyś wybrać lepszego mężczyzny — stwierdził Jaehaerys.
Zakończył podróż w Starym Mieście, gdzie odwiedził córkę, septę Maegelle,
Wielki Septon go pobłogosławił, Konklawe przyjęło go ucztą, a lord Hightower
urządził turniej na jego cześć. Po raz kolejny zwycięzcą okazał się ser Ryam Re-
dwyne.
Ówcześni maesterzy nazwali rozłam między królem a królową Wielką Kłót-
nią. Upływ czasu i drugi konflikt, niemal tak samo ostry, nadał mu inną nazwę,
Pierwsza Kłótnia, pod którą jest znany po dziś dzień. O Drugiej Kłótni opowie-
my w swoim czasie.
Rozłam zakończyła septa Maegelle.
— To głupie, ojcze — rzekła królowi. — W przyszłym roku Rhaenys wycho-
dzi za mąż. To powinna być wspaniała okazja. Słyszałam, że maesterzy zwą cię
Pojednawcą. Pora, byś się pojednał.
Te ostre słowa przyniosły pożądany efekt. Pół księżyca później król Jaehaerys
przybył wreszcie do Królewskiej Przystani, a królowa Alysanne wróciła z do-
browolnego wygnania na Smoczej Skale. Nigdy się nie dowiemy, jakie słowa
wymienili, ale na dłuższy czas stali się sobie tak samo bliscy jak przedtem.
W roku 90 o.P. król i królowa przeżywali wspólnie radosne chwile, niemalże
ostatnie w ich życiu. Najstarsza z ich wnucząt, księżniczka Rhaenys, wychodziła
za mąż za Corlysa Velaryona z Driftmarku.
Wąż Morski miał trzydzieści siedem lat i uważano go za największego żegla-
rza w historii Westeros. Dziewięć wielkich podróży miał już jednak za sobą i te-
raz wrócił do domu, by się ożenić i założyć rodzinę.
— Tylko ty mogłabyś odciągnąć mnie od morza — rzekł księżniczce. — Wró-
ciłbym do ciebie z najdalszych krańców świata.
Szesnastoletnia Rhaenys, piękna i nieustraszona, była godną partnerką dla
swego marynarza. Została smoczym jeźdźcem w wieku trzynastu lat i uparła się,
że przybędzie na ślub na grzbiecie Meleys, Czerwonej Królowej, wspaniałej,
szkarłatnej smoczycy, która ongiś unosiła pod niebo jej ciotkę Alyssę.
— Możemy razem wrócić na te krańce — odpowiedziała Corlysowi. — Ale ja
dotrę tam szybciej, bo będę leciała.
— To był dobry dzień — wspominała ze smutnym uśmiechem królowa Aly-
sanne przez resztę życia. Miała wówczas pięćdziesiąt cztery lata i musimy ze
smutkiem przyznać, że nie czekało jej już zbyt wiele dobrych dni.
W naszej kronice nie opisujemy niezliczonych wojen, intryg oraz konfliktów
będących plagą Wolnych Miast Essos, chyba że wpłynęły one na losy rodu Tar-
garyenów oraz Siedmiu Królestw. Podobna sytuacja zaistniała w latach 91–
92 o.P. podczas konfliktu znanego jako Myrijska Krwawa Łaźnia. Nie będziemy
zawracać wam głowy szczegółami. Wystarczy, że napiszemy, iż w Myr o władzę
walczyły dwie konkurencyjne frakcje. Po wielu skrytobójstwach, zamieszkach,
gwałtach, egzekucjach, torturach i bitwach morskich jedna ze stron wreszcie za-
triumfowała. Pokonani byli zmuszeni do ucieczki z miasta. Najpierw próbowali
znaleźć dla siebie miejsce na Stopniach, ale stamtąd również przegnał ich sojusz
archonta Tyrosh z ligą pirackich królów. Zdesperowani Myrijczycy skierowali
swą uwagę na wyspę Tarth. Ich lądowanie zaskoczyło Gwiazdę Wieczorną.
W krótkim czasie udało się im opanować całą wschodnią część wyspy.
Myrijczycy byli już wówczas bandą obdartych łotrzyków, niewiele różniących
się od piratów. Król i jego rada byli przekonani, że nie będzie potrzeba wiele, by
zepchnąć ich z powrotem do morza. Zdecydowano, że atak poprowadzi książę
Aemon. Nieprzyjaciel miał też pewne siły na morzu, Wąż Morski będzie więc
musiał poprowadzić najpierw na południe flotę Velaryonów, by osłaniać lorda
Boremunda, który popłynie na Tarth ze swymi ludźmi z krain burzy, by połączyć
siły z oddziałami Gwiazdy Wieczornej. Razem z pewnością poradzą sobie z za-
daniem oczyszczenia Tarthu z myrijskich piratów. A gdyby ich siły okazały się
niewystarczające, książę Aemon będzie miał Caraxes.
— Ona uwielbia palić — zapewnił książę.
Lord Corlys i jego flota wypłynęli z Driftmarku dziewiątego dnia trzeciego
księżyca roku 92 o.P. Książę Aemon ruszył za nimi po kilku godzinach, poże-
gnawszy się z lady Jocelyn oraz ich córką Rhaenys. Księżniczka właśnie się zo-
rientowała, że jest w ciąży. W przeciwnym razie towarzyszyłaby ojcu na Meleys.
— Na bitwę? — zapytał książę. — Nigdy bym na to nie pozwolił. Masz wła-
sną bitwę do stoczenia. Jestem pewien, że lord Corlys pragnie mieć syna. A ja
chciałbym mieć wnuka.
To były ostatnie słowa, jakie wypowiedział do córki. Caraxes szybko prześci-
gnęła Węża Morskiego z jego flotą i opadła spod nieba na Tarth. Lord Cameron,
Gwiazda Wieczorna z Tarthu, wycofał się w góry stanowiące kręgosłup jego wy-
spy i obozował w ukrytej dolinie, z której mógł obserwować ruchy Myrijczyków
na dole. Książę Aemon spotkał się z nim tam i przygotowali plany, podczas gdy
Caraxes pożarła sześć kóz.
Jednakże obóz Gwiazdy Wieczornej nie był tak dobrze ukryty, jak mu się zda-
wało, a dym ze smoczego ognia przyciągnął spojrzenia dwóch myrijskich zwia-
dowców, skradających się niepostrzeżenie przez góry. Jeden z nich rozpoznał
Gwiazdę Wieczorną, który szedł po zmroku przez obóz, rozmawiając z księciem
Aemonem. Ludzie z Myr są przeciętnymi żeglarzami i kiepskimi żołnierzami,
najchętniej posługują się taką bronią jak nóż, sztylet albo kusza, najlepiej zatru-
te. Jeden z ukrytych za skałami myrijskich zwiadowców uniósł kuszę, wstał, wy-
celował w znajdującego się sto jardów niżej Gwiazdę Wieczorną i wypuścił bełt.
Zapadający zmrok i duża odległość utrudniły mu celowanie. Pocisk przemknął
obok lorda Camerona… i trafił w księcia Aemona, który stał obok.
Żelazny bełt przebił szyję księcia, wynurzając się na karku. Dziedzic Żelazne-
go Tronu osunął się na kolana i złapał za pocisk, jakby chciał go wyrwać, ale nie
miał już sił. Aemon Targaryen utopił się we własnej krwi, próbując coś powie-
dzieć. Miał trzydzieści siedem lat.
Jak nasze słowa mogłyby opisać żałobę, która zapanowała w Siedmiu Króle-
stwach, ból króla Jaehaerysa i królowej Alysanne, puste łoże i gorzkie łzy lady
Jocelyn, a także płacz księżniczki Rhaenys, gdy się dowiedziała, że jej ojciec ni-
gdy nie weźmie w ramiona dziecka, które nosiła? Znacznie łatwiej jest opisać
gniew księcia Baelona, który opadł na Tarth na grzbiecie Vhagar, pełen żądzy
zemsty. Myrijskie statki spłonęły tak samo, jak flota księcia Moriona dziewięć
lat przedtem, a gdy Gwiazda Wieczorna i lord Boremund uderzyli na Myrijczy-
ków z gór, nie mieli dokąd uciekać. Tysiące trupów porzucono na plażach, by
zgniły, i przez wiele dni każda fala uderzająca o brzegi miała różowawą barwę.
Baelon Odważny przyłączył się do rzezi z Mroczną Siostrą w dłoni. Gdy wró-
cił do Królewskiej Przystani z ciałem brata, prostaczkowie wylegli na ulice, wi-
tając go jak bohatera. Powiadają jednak, że gdy Baelon znowu ujrzał matkę, padł
w jej ramiona, roniąc łzy.
— Zabiłem tysiąc Myrijczyków — rzekł jej. — Ale to nie przywróci mu ży-
cia.
— Wiem, wiem — odparła królowa, głaszcząc go po włosach.
Mijały lata. Nadchodziły kolejne lata i zimy. Zdarzały się dni gorące, ciepłe
i takie, gdy od morza dął słony wiatr. Były pola wiosennych kwiatów, udane
zbiory i złote jesienne popołudnia. W całych Siedmiu Królestwach drogi wydłu-
żały się stopniowo, a nad starymi strumieniami pojawiały się nowe mosty. Nikt
jednak nie zauważył, by król czerpał z tego jakąkolwiek radość.
— Teraz zawsze jest zima — powiedział septonowi Barthowi pewnej nocy,
gdy wypił za dużo. Od czasu śmierci Aemona zawsze wypijał wieczorem kilka
kielichów wina z miodem, żeby lepiej spać.
W roku 93 o.P. szesnastoletni syn księcia Baelona, Viserys, wszedł do Smo-
czej Jamy i wybrał dla siebie Baleriona. Stary smok przestał wreszcie rosnąć.
Zrobił się ospały, ciężki i trudno było go obudzić. Gdy Viserys kazał mu zerwać
się do lotu, podźwignął się z najwyższym wysiłkiem. Młody książę trzykrotnie
okrążył miasto, po czym wrócił na ziemię. Później powiedział ojcu, że chciał po-
lecieć na Smoczą Skałę, ale nie sądził, by Czarny Strach miał na to siłę.
Niespełna rok później Balerion dokonał żywota. Odeszła „ostatnia żywa istota
na całym świecie, która widziała Valyrię w jej chwale”, jak napisał septon Barth.
Sam Barth zmarł cztery lata później, pół roku po wielkim maesterze Elysarze.
Lord Redwyne opuścił ten świat w roku 89 o.P., a jego syn, ser Robert, wkrótce
po nim. Ich miejsca zajęli nowi ludzie, ale Jaehaerys naprawdę stał się teraz Sta-
rym Królem, i czasami, wchodząc do komnaty rady, zadawał sobie pytanie:
„Kim oni są? Czy ich znam?”.
Jego Miłość opłakiwał księcia Aemona aż po kres swoich dni, ale nigdy mu
się nawet nie śniło, że śmierć jego najstarszego syna w roku 92 o.P. będzie jak
piekielne rogi z valyriańskiej legendy, niosące śmierć i zniszczenie wszystkim,
którzy usłyszeli ich dźwięk.
Ostatnie lata życia Alysanne Targaryen wypełniały smutek i samotność.
W młodych latach Dobrą Królową Alysanne otaczała miłość poddanych zarów-
no lordów, jak i prostaczków. Kochała swe audiencje dla kobiet, słuchała, uczyła
się i robiła, co tylko mogła, by uczynić Siedem Królestw lepszymi. Widziała
większą ich część niż jakakolwiek inna królowa, przed nią czy po niej, spała
w stu zamkach, oczarowała stu lordów, zaaranżowała sto małżeństw. Kochała
muzykę, taniec i czytanie. Och, i kochała też latać. Srebrnoskrzydła zaniosła ją
do Starego Miasta, na Mur oraz w tysiąc innych miejsc położonych między nimi.
Widziała je wszystkie z góry, unosząc się nad chmurami, co było dane tylko nie-
licznym.
W ostatnim dziesięcioleciu życia utraciła wszystkie te radości.
— Mój stryj Maegor był okrutny, ale starość jest okrutniejsza od niego — ma-
wiała nieraz. Znużona licznymi porodami, podróżami i żałobą, po śmierci
Aemona królowa wychudła i zrobiła się krucha. Wspięcie się na jedno z trzech
wzgórz sprawiało jej wielkie trudności. W roku 95 o.P. poślizgnęła się i prze-
wróciła na serpentynowych schodach, łamiąc nogę w biodrze. Od tego czasu
chodziła o lasce. Słuch również zaczął ją zawodzić. Utraciła muzykę, a gdy pró-
bowała uczestniczyć w posiedzeniach rady razem z królem, nie rozumiała poło-
wy z tego, co mówiono. Nie potrafiła utrzymać równowagi, co uniemożliwiało
jej latanie. Srebrnoskrzydła po raz ostatni zaniosła ją pod niebo w roku 93 o.P.
Gdy królowa wróciła na ziemię i zeszła z trudem z grzbietu smoczycy, zalała się
łzami.
Najbardziej jednak kochała swe dzieci. Żadna matka nie mogłaby darzyć ich
silniejszą miłością, jak powiedział jej kiedyś wielki maester Benifer, zanim za-
brała go drżączka. W ostatnich dniach życia królowa Alysanne rozmyślała nad
jego słowami. Napisała: „Myślę, że się mylił. Z pewnością Matka na Górze ko-
chała moje dzieci bardziej, bo zabrała do siebie prawie wszystkie”.
— Matka nie powinna palić własnego dziecka — stwierdziła królowa przy
pogrzebowym stosie swego syna Valeriona. Z trzynaściorga dzieci, które urodzi-
ła królowi Jaehaerysowi, tylko troje miało ją przeżyć. Aegon, Gaemon i Valerion
umarli w wieku niemowlęcym. Daenerys zabrała drżączka w wieku sześciu lat.
Księcia Aemona zabił bełt z kuszy. Alyssa i Daella zmarły w połogu. Viserra
zginęła po pijanemu na ulicy. Łagodna z natury septa Maegelle umarła w roku
96 o.P. Szara łuszczyca obróciła jej ręce i nogi w kamień, mimo to Maegelle po-
święciła ostatnie lata życia na opiekę nad innymi ofiarami tej straszliwej choro-
by.
Najsmutniejsza była jednak utrata księżniczki Gael, Zimowego Dziecka. Gael
przyszła na świat w roku 80 o.P., gdy królowa Alysanne miała czterdzieści czte-
ry lata i uważano, że czas jej płodności już minął. Gael miała słodką naturę, ale
była chorowita i nieco słaba na umyśle. Pozostała u boku królowej na długo po
tym, jak inne dzieci dorosły i ją opuściły, ale w roku 99 o.P. zniknęła z dworu,
a wkrótce potem ogłoszono, że zmarła na letnią gorączkę. Prawda wyszła na jaw
dopiero po śmierci obojga jej rodziców. Uwiedziona i porzucona przez wędrow-
nego minstrela księżniczka urodziła martwego syna, a następnie, porażona żało-
bą, weszła w wody Czarnej Zatoki i się utopiła.
Niektórzy uważają, że Alysanne nigdy już nie wróciła do siebie po tej utracie.
Zimowe Dziecko było jej jedyną towarzyszką w latach starości. Saera nadal
żyła, gdzieś w Volantis (opuściła bowiem w końcu Lys, jako kobieta okryta nie-
sławą, ale bogata), lecz dla Jaehaerysa była martwa. A listy, które od czasu do
czasu słała do niej potajemnie Alysanne, pozostawały bez odpowiedzi. Vaegon
był arcymaesterem w Cytadeli. Zimny i pełen dystansu chłopak wyrósł na zim-
nego, pełnego dystansu mężczyznę. Pisał do niej listy, jak przystało synowi.
Jego słowa były uprzejme, ale brakowało w nich ciepła. Minęły lata, odkąd Aly-
sanne widziała go na własne oczy.
Tylko Baelon Odważny pozostał u jej boku aż do końca. Wiosenny Książę od-
wiedzał ją tak często, jak tylko mógł, i zawsze witała go uśmiechem. Jednakże
Baelon był księciem Smoczej Skały i królewskim namiestnikiem. Miał mnóstwo
obowiązków — towarzyszył ojcu podczas posiedzeń rady albo pertraktował
z lordami.
— Będziesz wielkim królem — powiedziała mu Alysanne, gdy widzieli się po
raz ostatni. Nie znała przyszłości. Jak mogłaby ją znać?
Po śmierci księżniczki Gael Alysanne nie była w stanie dłużej znieść pobytu
w Królewskiej Przystani i w Czerwonej Twierdzy. Nie mogła dłużej być dla kró-
la towarzyszką w jego wysiłkach, a na dworze pełno było nieznajomych, których
imion nie potrafiła zapamiętać. Szukając spokoju, wróciła na Smoczą Skałę,
gdzie spędziła najszczęśliwsze lata z Jaehaerysem, między ich pierwszym a dru-
gim ślubem. Król odwiedzał ją tam, gdy tylko mógł.
— Jak to możliwe, że ja jestem Starym Królem, a ty nadal pozostajesz Dobrą
Królową? — zapytał ją pewnego razu.
— Ja też jestem stara, ale i tak młodsza od ciebie — odezwała się ze śmie-
chem królowa.
Alysanne Targaryen zmarła na Smoczej Skale w pierwszym dniu siódmego
księżyca roku 100 o.P. — pełne stulecie po podboju Aegona. Miała sześćdziesiąt
cztery lata.
DZIEDZICE SMOKA
KWESTIA SUKCESJI
Ziarna wojny często sieje się w latach pokoju. Tak się zdarzyło również w We-
steros. Krwawą wojnę o Żelazny Tron, znaną jako Taniec Smoków, stoczono
w latach 129–131 o.P., ale korzeni konfliktu możemy szukać pół stulecia wcześ-
niej, za czasów najdłuższego i najbardziej pokojowego panowania, jakim kiedy-
kolwiek cieszyli się następcy Aegona Zdobywcy — rządów króla Jaehaerysa
I Targaryena, zwanego Pojednawcą.
Stary Król i Dobra Królowa Alysanne dzielili ze sobą rządy aż do jej śmierci
w roku 100 o.P. (pomijając dwa krótkie okresy rozstania, znane historii jako
Pierwsza i Druga Kłótnia). Mieli aż trzynaścioro dzieci.
Czworo z nich — dwóch synów i dwie córki — dożyło wieku dojrzałego, za-
warło śluby i z czasem dochowało się własnego potomstwa. Nigdy przedtem ani
potem Siedmiu Królestw nie pobłogosławiono (albo nie przeklęto, jak twierdzili
niektórzy) tak wielką liczbą targaryeńskich książątek. Z lędźwi Starego Króla
i jego ukochanej królowej zrodziło się tak wiele sprzecznych pretensji i preten-
dentów, że wielu maesterów uważa, iż Taniec Smoków (albo inny, podobny mu
konflikt) był nieunikniony.
We wczesnych latach panowania Jaehaerysa nie było to oczywiste, albowiem
w osobie księcia Aemona i księcia Baelona Jego Miłość miał, jak mówi przysło-
wie, „pierwszego i zapasowego dziedzica”. Rzadko się zdarzało, by królestwo
pobłogosławiono dwoma równie utalentowanymi książętami. W roku 62 o.P.,
w wieku siedmiu lat, Aemona oficjalnie namaszczono jako księcia Smoczej Ska-
ły i dziedzica Żelaznego Tronu. Gdy ukończył siedemnaście lat, pasowano go na
rycerza, w wieku dwudziestu lat zwyciężył w turnieju. Kiedy miał dwadzieścia
sześć lat, ojciec mianował go najwyższym sędzią i starszym nad prawami. Choć
w trzydziestym roku życia był już doświadczonym wojownikiem, nigdy nie słu-
żył ojcu jako królewski namiestnik, choć wyłącznie dlatego, że ów urząd zajmo-
wał septon Barth, najbardziej zaufany przyjaciel starego Króla, który zwał go
„towarzyszem w moich trudach”. Baelon Targaryen był równie uzdolniony jak
jego starszy brat. Zdobył pas rycerski w wieku szesnastu lat, a gdy ukończył
osiemnaście, pojął za żonę swą piętnastoletnią siostrę, Alyssę. Choć w wieku
chłopięcym między nim a Aemonem istniała zdrowa rywalizacja, nikt nie wątpił
w łączącą ich miłość. Sukcesja wydawała się solidna jak kamień.
Ten kamień pękł jednak w roku 92 o.P., gdy księcia Smoczej Skały zabił na
wyspie Tarth myrijski kusznik, który strzelał do człowieka stojącego obok
Aemona. Król i królowa opłakiwali śmierć syna, a całe Siedem Królestw rów-
nież pogrążyło się w żałobie, nikt jednak nie był bardziej zrozpaczony niż książę
Baelon, który natychmiast wyruszył na Tarth i pomścił brata, spychając Myrij-
czyków do morza. Gdy wrócił do Królewskiej Przystani, tłumy przywitały go
jako bohatera, a królewski ojciec uściskał go na przywitanie i mianował księ-
ciem Smoczej Skały oraz dziedzicem Żelaznego Tronu. To była popularna decy-
zja. Prostaczkowie kochali Baelona Odważnego, a lordowie Siedmiu Królestw
widzieli w nim oczywistego następcę brata.
Ale książę Aemon miał dziecko. Jego córka Rhaenys, urodzona w roku
74 o.P., wyrosła na inteligentną, zdolną i piękną kobietę. W roku 90 o.P., gdy
miała szesnaście lat, poślubiła królewskiego admirała i starszego nad okrętami,
Corlysa z rodu Velaryonów, Lorda Przypływów, zwanego Wężem Morskim, na
cześć najsławniejszego z jego licznych statków. Co więcej, gdy jej ojciec,
Aemon, zginął, księżniczka Rhaenys spodziewała się dziecka. Przyznając Smo-
czą Skałę księciu Baelonowi, król Jaehaerys pominął nie tylko Rhaenys, lecz
również syna, którego mogła urodzić.
Decyzja króla była zgodna z powszechnym zwyczajem. Pierwszym władcą
Siedmiu Królestw był Aegon, a nie jego siostra Visenya, dwa lata starsza od nie-
go, a sam Jaehaerys zasiadł na tronie po swym stryju uzurpatorze, Maegorze,
mimo że większe prawa miała jego starsza siostra, Rhaena. Królowi podjęcie tej
decyzji nie przyszło łatwo. Wiemy, że omówił sprawę z małą radą. Z pewnością
szukał też rady septona Bartha, jak we wszystkich ważnych kwestiach. Dużą
wagę przywiązywał również do opinii wielkiego maestera Allara. Wszyscy byli
tego samego zdania. Baelon, doświadczony trzydziestopięcioletni rycerz, lepiej
nadawał się na władcę niż osiemnastoletnia księżniczka Rhaenys lub jej nienaro-
dzone dziecko, które mogło się okazać chłopcem bądź nie, podczas gdy książę
Baelon spłodził już dwóch zdrowych synów, Viserysa i Daemona. Wspominano
też o tym, że lud kocha Baelona Odważnego.
Niektórzy byli jednak innego zdania. Pierwsza sprzeciwiła się sama Rhaenys.
— Chcesz ukraść mojemu synowi dziedzictwo ojca — oznajmiła, kładąc dłoń
na wydatnym brzuchu.
Jej mąż, lord Velaryon, rozgniewał się tak bardzo, że zrezygnował z tytułu ad-
mirała i miejsca w małej radzie, a potem zabrał żonę z powrotem do swej siedzi-
by, Driftmarku. Lady Jocelyn z rodu Baratheonów, matka Rhaenys, również była
zła na króla, podobnie jak jej brat Boremond, lord Końca Burzy.
Najważniejszym z przeciwników tej decyzji była jednak Dobra Królowa Aly-
sanne, która przez wiele lat pomagała mężowi władać Siedmioma Królestwami,
a teraz zobaczyła, że córkę jej syna pominięto z powodu płci. Słowa, które po-
wiedziała Jaehaerysowi, stały się sławne:
— Władca potrzebuje dobrej głowy i wiernego serca. Kutas nie jest koniecz-
ny. Jeśli Wasza Miłość rzeczywiście uważa, że kobiety są za głupie, by rządzić,
najwyraźniej nie jestem tu więcej potrzebna.
Królowa Alysanne opuściła Królewską Przystań i poleciała na Smoczą Skałę
na swej smoczycy, Srebrnoskrzydłej. Nie widzieli się z królem Jaehaerysem
przez dwa lata. Kronikarze nazywają ten okres Drugą Kłótnią.
Stary Król i Dobra Królowa pojednali się w roku 94 o.P., dzięki staraniom ich
córki, septy Maegelle, ale nigdy nie zgodzili się ze sobą w sprawie sukcesji.
Królowa zmarła na wyniszczającą chorobę w roku 100 o.P. Miała sześćdziesiąt
cztery lata. Do końca życia upierała się, że jej wnuczkę Rhaenys oraz prawnuki
ograbiono z należnych im praw. „Chłopiec w brzuchu”, nienarodzone dziecko,
które stało się przyczyną tak wielu debat, okazał się dziewczynką. Laena przy-
szła na świat w roku 93 o.P., a w następnym Rhaenys dała jej brata, Laenora.
Książę Baelon był już wówczas powszechnie uznanym dziedzicem. Tylko ród
Velaryonów i ród Baratheonów uparcie trzymały się przekonania, że młody La-
enor ma większe prawa do Żelaznego Tronu, a nieliczni bronili nawet praw jego
starszej siostry, Laeny, oraz matki ich obojga, Rhaenys.
W ostatnich latach życia królowej Alysanne bogowie zadali jej wiele okrut-
nych ciosów, o których pisaliśmy już wcześniej. Jednakże Jej Miłość spotkały
wtedy nie tylko smutki, lecz również radości. Ich najważniejszym źródłem były
wnuki, a także śluby. W roku 93 o.P. była na ślubie najstarszego syna księcia
Baelona, Viserysa, który poślubił lady Aemmę z rodu Arrynów, jedenastoletnie
dziecko zmarłej księżniczki Daelli (ze skonsumowaniem małżeństwa zaczekano
dwa lata, aż panna młoda zakwitła). W roku 97 Dobra Królowa była świadkiem
zaślubin drugiego syna Baelona, Daemona, z lady Rheą z rodu Royce’ów, dzie-
dziczką Runestone, starożytnego zamku w Dolinie.
Serce królowej uradował też z pewnością wielki turniej urządzony w Królew-
skiej Przystani w roku 98 o.P. dla uczczenia pięćdziesięciolecia panowania króla
Jaehaerysa. Większość jej żyjących dzieci, wnuków i prawnuków zebrała się, by
uczestniczyć w uczcie oraz uroczystościach. Zgodnie z prawdą powiadano, że od
czasów Zagłady Valyrii nigdy nie widziano tak wielu smoków naraz. W finało-
wej walce rycerze z Gwardii Królewskiej, ser Ryam Redwyne i ser Clement
Crabb, skruszyli trzydzieści kopii, nim król Jaehaerys ogłosił ich współzwycięz-
cami. Później oznajmiono, że była to najwspanialsza walka turniejowa w całych
dziejach Westeros.
Jednakże czternaście dni po zakończeniu turnieju stary przyjaciel króla, sep-
ton Barth, zmarł spokojnie podczas snu. Przez czterdzieści jeden lat wiernie słu-
żył królowi jako jego namiestnik. Jaehaerys mianował jego następcą lorda do-
wódcę Gwardii Królewskiej, ale ser Ryam Redwyne nie był septonem Barthem.
Niewątpliwa biegłość we władaniu kopią nie zdawała mu się na wiele jako na-
miestnikowi.
— Niektórych problemów nie da się rozwiązać, waląc w nie kijem — jak
brzmiała słynna uwaga wielkiego maestera Allara.
Jego Miłość nie miał innego wyjścia, jak usunąć ser Ryama po zaledwie roku
piastowania przezeń urzędu. Następnie zwrócił się do swego syna, Baelona,
z prośbą, by zajął miejsce Redwyne’a. Tak oto w roku 99 o.P. książę Smoczej
Skały stał się jednocześnie królewskim namiestnikiem. Baelon świetnie radził
sobie z obowiązkami. Nie był tak wykształcony jak septon Barth, ale doskonale
potrafił oceniać ludzi i otaczał się lojalnymi podwładnymi oraz doradcami. Lor-
dowie i prostaczkowie na równi twierdzili, że Baelon Targaryen będzie dobrym
władcą Siedmiu Królestw.
To jednak nie nastąpiło. W roku 101 o.P., podczas polowania, książę Baelon
zaczął się nagle uskarżać na ból w boku. Po powrocie do miasta ból się nasilił.
Brzuch się powiększył i stwardniał, a dolegliwości stały się tak dokuczliwe, że
Baelon nie mógł podźwignąć się z łóżka. Runciter, nowy wielki maester niedaw-
no przysłany z Cytadeli, zdołał złagodzić nieco gorączkę i przynieść ulgę w cier-
pieniach za pomocą makowego mleka, ale stan księcia cały czas się pogarszał.
Piątego dnia choroby książę Baelon zmarł w swej sypialni w Wieży Namiestni-
ka. Ojciec siedział przy łóżku, trzymając go za rękę. Po otwarciu ciała Runciter,
nowy wielki maester, stwierdził, że przyczyną zgonu było pęknięcie brzucha.
Całe Siedem Królestw płakało po Baelonie Odważnym, ale nikt nie rozpaczał
bardziej niż król Jaehaerys. Gdy tym razem zapalił pogrzebowy stos syna, nie to-
warzyszyła mu już ukochana żona. Stary Król nigdy przedtem nie był tak samot-
ny. Jego Miłość stanął przed kłopotliwym dylematem. Sukcesja ponownie stała
się niepewna. Obaj domniemani dziedzice nie żyli, a ich ciała spalono. Nie było
już jasne, kto powinien odziedziczyć Żelazny Tron… ale powodem z pewnością
nie był brak kandydatów.
Baelon spłodził ze swą siostrą Alyssą trzech synów. Dwaj, Viserys i Daemon,
nadal żyli. Gdyby Baelon zasiadł na Żelaznym Tronie, jego następcą byłby Vise-
rys, lecz tragiczna śmierć księcia Smoczej Skały w wieku czterdziestu czterech
lat zakłóciła porządek sukcesji. Ponownie zgłoszono pretensje lady Rhaenys
oraz jej córki Laeny Velaryon… ale nawet gdyby miano je pominąć z powodu
płci, nie pozbawiłoby to praw syna Rhaenys. Laenor Velaryon był mężczyzną
i jego dziadkiem był starszy syn Jaehaerysa, podczas gdy chłopcy Baelona po-
chodzili od młodszego.
Co więcej, król Jaehaerys nadal miał żyjącego syna. Vaegon był arcymaeste-
rem w Cytadeli. Jego pierścień, laskę i maskę wykonano z żółtego złota. W hi-
storii zapisał się jako Vaegon Bez Smoka. Większość Siedmiu Królestw całko-
wicie zapomniała już o jego istnieniu. Vaegon miał dopiero czterdzieści lat, ale
był bladym i wątłym molem książkowym poświęcającym się alchemii, astrono-
mii, matematyce i innym sztukom tajemnym. Nawet w chłopięcych latach nie
był zbytnio lubiany. Tylko nieliczni uważali go za odpowiedniego kandydata do
Żelaznego Tronu.
Mimo to Stary Król zwrócił się teraz właśnie do arcymaestera Vaegona, wzy-
wając ostatniego syna do powrotu do Królewskiej Przystani. Co zaszło między
nimi, pozostaje kwestią domysłów. Niektórzy uważają, że król zaoferował Va-
egonowi tron, ale ten odmówił. Inni utrzymują, że po prostu prosił syna o radę.
Na dwór dotarły wieści, że Corlys Velaryon gromadzi w Driftmarku okręty i lu-
dzi, by „bronić praw” swego syna Laenora, natomiast Daemon Targaryen, dwu-
dziestoletni młodzieniec, porywczy i kłótliwy, zwołał oddział zaprzysiężonych
mieczy, by poprzeć swego brata, Viserysa. Bez względu na to, kogo mianuje
swym następcą Stary Król, gwałtowny konflikt o tron wydawał się prawdopo-
dobny. Z pewnością właśnie dlatego Jego Miłość ochoczo przystał na propozycję
Vaegona.
Król Jaehaerys ogłosił, że zamierza zwołać Wielką Radę, która omówi kwe-
stię sukcesji i podejmie ostateczną decyzję. Zaproszenia otrzymają wszyscy lor-
dowie, wielcy i mali, a także maesterzy z Cytadeli Starego Miasta oraz septy
i septonowie reprezentujący Wiarę. Niech pretendenci przedstawią swe pretensje
zgromadzonym lordom, ogłosił Jego Miłość. Obiecał, że podporządkuje się wer-
dyktowi rady, jakkolwiek będzie on brzmiał.
Zdecydowano, że rada zbierze się w Harrenhal, największym zamku w Sied-
miu Królestwach. Nikt nie wiedział, ilu gości się zjawi, ponieważ nigdy dotąd
nie urządzano podobnego zjazdu, uznano jednak, że rozsądnie będzie przygoto-
wać miejsca dla co najmniej pięciuset lordów wraz ze świtami. Ostatecznie przy-
było ich ponad tysiąc. Minęło pół roku, nim się zebrali (kilku zaś zjawiło się do-
piero wtedy, gdy obrady już zakończono). Nawet Harrenhal nie było w stanie
pomieścić tak wielkiego tłumu, każdemu lordowi towarzyszyła bowiem świta
złożona z rycerzy, giermków, stajennych, kucharzy oraz służących. Tymond
Lannister, lord Casterly Rock, przyprowadził ze sobą trzystu ludzi. Matthos Ty-
rell, lord Wysogrodu, nie dał mu się prześcignąć i przywiódł pięciuset.
Lordowie zjeżdżali się ze wszystkich zakątków Siedmiu Królestw, od Dornij-
skiego Pogranicza aż po ziemie położone w cieniu Muru, od Trzech Sióstr po
Żelazne Wyspy. Przybył Gwiazda Wieczorna z Tarthu i lord Samotnego Światła.
Z Winterfell dotarł lord Ellard Stark, z Riverrun lord Grover Tully, z Doliny Yor-
bert Royce, regent i protektor młodej Jeyne Arryn, pani Orlego Gniazda. Nawet
Dornijczycy mieli swych przedstawicieli. Książę Dorne wysłał do Harrenhal
córkę oraz dwudziestu dornijskich rycerzy jako obserwatorów. Ze Starego Mia-
sta przybył Wielki Septon, by pobłogosławić zgromadzonych. Do Harrenhal ru-
szyły też setki kupców i rzemieślników. Wędrowni rycerze i wolni jeźdźcy przy-
bywali, szukając pracodawcy dla swych mieczy, rzezimieszki liczyły na łupy,
a dojrzałe kobiety i młode dziewczęta szukały mężów. Złodzieje i kurwy, praczki
i markietanki, minstrele i komedianci schodzili się ze wschodu i z zachodu,
z północy i z południa. Pod murami Harrenhal wyrosło miasto namiotów, cią-
gnące się wiele mil w obie strony wzdłuż brzegu jeziora. Na krótką chwilę Har-
renton stało się czwartym pod względem liczby ludności miastem w Siedmiu
Królestwach. Przerastały je jedynie Stare Miasto, Królewska Przystań i Lanni-
sport.
Zgromadzeni lordowie rozważyli pretensje aż czternastu kandydatów. Trzej
przybyli z Essos — synowie córki króla Jaehaerysa, Saery, każdy spłodzony
przez innego ojca. Jeden wyglądał ponoć zupełnie jak jego dziadek w młodych
latach. Drugi, bękart triarchy Starego Volantis, przywiózł ze sobą worki ze zło-
tem oraz karłowatego słonia. Hojne dary, które wręczał ubogim lordom, z pew-
nością wspomogły jego pretensje. Słoń okazał się mniej użyteczny. (Sama księż-
niczka Saera nadal żyła w Volantis i miała dopiero trzydzieści cztery lata. Jej
prawa z pewnością były większe niż prawa jej bękartów, nie zgłosiła jednak swej
kandydatury. „Mam tu własne królestwo” — odparła ponoć, gdy ją zapytano,
czy pragnie wrócić do Westeros).
Inny kandydat przedstawił stare dokumenty, dowodzące, że pochodzi od Ga-
emona Wspaniałego, największego z lordów Smoczej Skały z czasów przed
Podbojem. Był potomkiem jego młodszej córki i pomniejszego lorda, którego
poślubiła, ale dzieliło go od niej siedem pokoleń. Pojawił się też wysoki, rudo-
włosy zbrojny podający się za bękarta Maegora Okrutnego. Na dowód tych
twierdzeń przedstawił swą matkę, postarzałą córkę oberżysty, zapewniającą, że
Maegor kiedyś ją zgwałcił. (Lordowie byli skłonni uwierzyć w gwałt, ale nie
w to, że rudy mężczyzna był jego owocem).
Wielka Rada trwała trzynaście dni. Rozważono i odrzucono wątpliwe preten-
sje dziewięciu pomniejszych kandydatów (jednego z nich, wędrownego rycerza
zapewniającego, że jest synem naturalnym króla Jaehaerysa, zatrzymano i uwię-
ziono, gdy monarcha zdemaskował go jako kłamcę). Arcymaestera Vaegona wy-
kluczono z uwagi na jego śluby, a księżniczkę Rhaenys i jej córkę z powodu
płci. Zostało tylko dwóch pretendentów cieszących się największym poparciem:
Viserys Targaryen, najstarszy syn księcia Baelona i księżniczki Alyssy, oraz La-
enor Velaryon, syn lady Rhaenys oraz wnuk księcia Aemona. Viserys był wnu-
kiem Starego Króla, a Laenor jego prawnukiem. Zasada pierworództwa fawory-
zowała Laenora, a zasada bliskości pokoleń Viserysa. Co więcej, Viserys był
ostatnim Targaryenem, który dosiadał Baleriona… choć po śmierci Czarnego
Strachu w roku 94 o.P. nigdy już nie jeździł na smoku, podczas gdy mały Laenor
niedawno odbył pierwszy lot na wspaniałej, szaro-białej bestii, którą nazwał
Morskim Dymem.
Jednakże Viserys odziedziczył prawa po ojcu, a Laenor po matce. Większość
lordów uważała, że męska linia musi mieć pierwszeństwo przed żeńską. Co wię-
cej, Viserys był dwudziestoczteroletnim mężczyzną, a Laenor siedmioletnim
dzieckiem. Z tych wszystkich powodów uważano, że prawa Laenora są słabsze,
choć rodzice chłopca byli tak potężnymi i wpływowymi postaciami, że nie moż-
na było zlekceważyć ich pretensji.
Być może dobrze by było dodać w tym miejscu kilka słów o ojcu chłopca,
Corlysie z rodu Velaryonów, Lordzie Przypływów i obrońcy Driftmarku, który
zasłynął w pieśniach i kronikach jako Wąż Morski. Z pewnością był on jedną
z najbardziej niezwykłych postaci swej epoki. Velaryonowie — szlachecki ród
szczycący się valyriańskim pochodzeniem — przybyli do Westeros jeszcze
przed Targaryenami, jeśli wierzyć ich rodzinnym kronikom, i osiedlili się w Gar-
dzieli, na żyznej nizinnej wyspie Driftmark (słynącej z tego, że fale codziennie
wyrzucały na jej brzeg nowe drewno), a nie na jej kamienistej, dymiącej sąsiad-
ce. Smoczej Skale. Choć Velaryonowie nigdy nie byli smoczymi jeźdźcami, od
wielu stuleci pozostawali najdawniejszymi i najbliższymi sojusznikami Targa-
ryenów. Ich królestwem było morze, a nie niebo. Podczas Podboju okręty Vela-
ryonów zaniosły żołnierzy Aegona na drugi brzeg Czarnej Wody, a następnie
stały się największą częścią królewskiej floty. W pierwszym stuleciu rządów
Targaryenów tak wielu Velaryonów zasiadało w małej radzie jako starsi nad
okrętami, że ten urząd powszechnie uważano za niemal dziedziczny.
Chociaż Corlys Velaryon miał wspaniałych przodków, był zarazem jedyny
w swoim rodzaju, zdolny i niespokojny, ambitny i żądny przygód. Tradycja wy-
magała, by synowie konika morskiego, który był herbem rodu Velaryonów, po-
znali w młodości smak żeglarskiego życia. Jednak żaden Velaryon wcześniej ani
później nie zasmakował w żegludze tak bardzo jak chłopak, który później stał
się Wężem Morskim. Corlys pierwszy raz przepłynął wąskie morze w wieku
sześciu lat, żeglując do Pentos ze stryjem. Od tej pory wyruszał w taką podróż
co rok. Nie był przy tym pasażerem. Wspinał się na maszty, wiązał węzły, szoro-
wał pokłady, poruszał wiosłami, łatał dziury w kadłubie, rozwijał i zwijał żagle,
siedział na oku, a wreszcie nauczył się nawigacji i sterowania. Wszyscy kapita-
nowie zapewniali, że nigdy nie widzieli chłopaka o większym talencie do żeglu-
gi.
W wieku szesnastu lat Corlys sam został kapitanem. Popłynął łodzią rybacką
o nazwie „Królowa Dorszy” z Driftmarku na Smoczą Skałę i z powrotem. W na-
stępnych latach statki, którymi dowodził, stawały się coraz większe i szybsze,
a ich rejsy coraz dłuższe i bardziej niebezpieczne. Okrążył dolną część Westeros,
by odwiedzić Stare Miasto, Lannisport oraz Lordsport na Pyke. Pożeglował do
Lys, Tyrosh, Pentos i Myr. Wyruszył na „Letniej Pannie” do Volantis i na Wyspy
Letnie, a na „Lodowym Wilku” na północ, do Braavos, Wschodniej Strażnicy,
a potem skręcił na Morze Dreszczy, by dotrzeć do Lorath i Portu Ibbeńskiego.
Podczas późniejszego rejsu znowu wyruszył na północ na „Lodowym Wilku”,
by odnaleźć morskie przejście omijające ponoć górną część Westeros, ale znalazł
tylko zamarznięte morze i ogromne góry lodowe.
Najsławniejsze podróże odbył jednak na statku, który sam dla siebie zaprojek-
tował i kazał wybudować, czyli na „Wężu Morskim”. Kupcy ze starego Miasta
i z Arbor nieraz żeglowali na wschód, płynąc aż do Qarthu w poszukiwaniu
przypraw, jedwabiu i innych skarbów, ale Corlys Velaryon na „Wężu Morskim”
był pierwszym, który zapuścił się dalej, przepłynął Nefrytowe Bramy i dotarł do
Yi Ti i do wyspy Leng. Wrócił z ładunkiem jedwabiu i przypraw tak bogatym, że
za jednym zamachem podwoił majątek rodu Velaryonów. Podczas drugiej wy-
prawy na „Wężu Morskim” dotarł jeszcze dalej, aż do Asshai przy Cieniu. Za
trzecim razem wyruszył na północ, na Morze Dreszczy, i stał się pierwszym We-
sterosianinem, który ujrzał na własne oczy Tysiąc Wysp i odwiedził posępne,
zimne wybrzeża N’ghai oraz Mossovy.
„Wąż Morski” odbył w sumie dziewięć podróży. Podczas dziewiątej ser Cor-
lys zawinął w drodze powrotnej do Qarthu, wioząc tyle złota, że kupił za nie
dwadzieścia statków i wypełnił wszystkie szafranem, pieprzem, gałką muszkato-
łową, słoniami i belami najwspanialszego jedwabiu. Tylko czternaście statków
z jego floty dotarło bezpiecznie do Driftmarku, a wszystkie słonie padły na mo-
rzu, ale zyski z podróży były tak ogromne, że Velaryonowie stali się najbogat-
szym rodem w Siedmiu Królestwach, wyprzedzając nawet Hightowerów i Lan-
nisterów, choć tylko na krótki czas.
Ser Corlys dobrze wykorzystał te bogactwa, gdy jego dziadek zmarł w za-
awansowanym wieku osiemdziesięciu ośmiu lat i Wąż Morski został Lordem
Przypływów. Siedzibą rodu Velaryonów był zamek Driftmark, mroczny i posęp-
ny, zawsze zawilgocony, a często zalewany przez fale. Lord Corlys kazał zbudo-
wać nowy zamek, położony na drugim końcu wyspy. Wysoką Wodę wzniesiono
z jasnego kamienia, takiego samego jak ten, którego użyto do budowy Orlego
Gniazda. Jej smukłe wieże zwieńczone dachami z kutego srebra lśniły w blasku
słońca. Gdy nadchodziły poranne i wieczorne przypływy, zamek otaczało morze,
a z wyspą łączyła go jedynie grobla. Lord Corlys przeniósł do nowego zamku
starożytny tron z wyrzuconego na brzeg drewna (zgodnie z legendą otrzymany
w darze od króla merlingów).
Wąż Morski budował również okręty. W latach, gdy służył Staremu Królowi
jako starszy nad okrętami, królewska flota powiększyła się trzykrotnie. Nawet
po rezygnacji z tego urzędu nie porzucił prac, choć zamiast okrętów wojennych
jego stocznie opuszczały teraz kupieckie żaglowce oraz galery. Trzy wioski ry-
backie położone tuż pod ciemnymi, pokrytymi plamami soli murami Driftmarku,
pod którymi zawsze można było zobaczyć szeregi kadłubów, połączyły się
w miasteczko o nazwie Hull. Po drugiej stronie wyspy, nieopodal Wysokiej
Wody, kolejna wioska stała się miasteczkiem o nazwie Spicetown. U jego pirsów
i nabrzeży tłoczyły się kupieckie statki przybywające z Wolnych Miast, a także
z innych, bardziej odległych miejsc. Z położonego pośrodku Gardzieli Driftmar-
ku było bliżej do wąskiego morza niż z Duskendale albo Królewskiej Przystani.
Dzięki temu Spicetown wkrótce zaczęło przyciągać wiele statków, które w innej
sytuacji popłynęłyby do któregoś z tych dwóch portów. W ten sposób ród Vela-
ryonów stał się jeszcze bogatszy i potężniejszy.
Lord Corlys był ambitnym człowiekiem. W trakcie swych dziewięciu wypraw
na „Wężu Morskim” zawsze pragnął płynąć naprzód, do znajdujących się poza
mapami miejsc, do których nikt przed nim nie dotarł. Choć osiągnął w życiu bar-
dzo wiele, ci, którzy znali go najlepiej, mówili, że rzadko czuł się usatysfakcjo-
nowany. Rhaenys Targaryen, córka najstarszego syna i dziedzica Starego Króla,
stała się dla niego idealną towarzyszką życia. Żadna kobieta w Siedmiu Króle-
stwach nie przewyższała jej odwagą, urodą i dumą. Do tego jeździła na smoku.
Lord Corlys liczył na to, że jego synowie i córki będą latali wysoko pod niebem,
a pewnego dnia któreś z nich zasiądzie na Żelaznym Tronie.
Nic dziwnego, że Wąż Morski poczuł się gorzko rozczarowany, gdy po śmier-
ci Aemona król Jaehaerys pominął córkę swego pierworodnego syna, Rhaenys,
wybierając jego brata, Baelona Wiosennego Księcia. Wyglądało jednak na to, że
sytuacja się odwróciła i dawną krzywdę będzie można naprawić. Lord Corlys
i jego żona, księżniczka Rhaenys, zjawili się w Harrenhal z licznym orszakiem,
chcąc wykorzystać bogactwo i wpływy rodu Velaryonów, by przekonać zebra-
nych lordów do uznania ich syna Laenora za prawowitego dziedzica Żelaznego
Tronu. W tych wysiłkach wsparli ich lord Końca Burzy Boremund Baratheon
(wuj Rhaenys i wujeczny dziadek jej syna, Laenora), lord Stark z Winterfell,
lord Manderly z Białego Portu, lord Dustin z Barrowton, lord Blackwood z Ra-
ventree, lord Bar Emmon z Ostrego Przylądka, lord Celtigar ze Szczypcowej
Wyspy, a także inni.
Było ich jednak zdecydowanie za mało. Choć lord i lady Velaryon wykazali
się elokwencją i szczodrością, próbując pomóc synowi, od początku nikt nie
wątpił w ostateczne rozwiązanie. Zgromadzeni w Harrenhal lordowie miażdżącą
większością głosów wybrali Viserysa Targaryena na dziedzica Żelaznego Tronu.
Choć maesterzy liczący głosy nigdy nie zdradzili wyników, powiadano później,
że przewaga Viserysa była z górą dwudziestokrotna.
Król Jaehaerys nie przybył na radę, ale gdy dotarły do niego wieści o werdyk-
cie, podziękował lordom za ich pomoc i z wdzięcznością nadał tytuł księcia
Smoczej Skały swemu wnukowi, Viserysowi. Koniec Burzy i Driftmark pogo-
dziły się z tą decyzją, aczkolwiek niechętnie. Przewaga głosów była tak wielka,
że nawet rodzice Laenora uświadomili sobie, że nie mieli szans na zwycięstwo.
W oczach wielu Wielka Rada z roku 101 ustanowiła precedens w sprawie sukce-
sji. Bez względu na starszeństwo Żelaznego Tronu nie mogła odziedziczyć ko-
bieta ani jej męscy potomkowie.
O ostatnich latach panowania Jaehaerysa nie musimy tu pisać zbyt wiele. Bae-
lon był księciem Smoczej Skały, a jednocześnie służył ojcu jako królewski na-
miestnik. Po śmierci syna Jego Miłość postanowił rozdzielić te zaszczyty. Kró-
lewskim namiestnikiem mianował ser Ottona Hightowera, młodszego brata lorda
Hightowera ze Starego Miasta. Ser Otto sprowadził ze sobą na dwór żonę oraz
dzieci i wiernie służył królowi Jaehaerysowi przez lata, które mu pozostały. Gdy
siły i rozum zaczęły opuszczać monarchę, Jaehaerys rzadko wstawał z łoża. Pięt-
nastoletnia córka ser Ottona, Alicent, stała się jego nieodłączną towarzyszką.
Przynosiła Jego Miłości posiłki, czytała mu, pomagała się kąpać i ubierać. Stary
Król często brał ją za jedną ze swych córek i nazywał ich imionami. Pod koniec
życia stał się pewien, że Alicent jest Saerą, która wróciła do niego zza wąskiego
morza.
W roku 103 o.P. król Jaehaerys zmarł w łożu, gdy lady Alicent czytała mu
fragmenty Historii nienaturalnej septona Bartha. Jego Miłość miał sześćdziesiąt
dziewięć lat i panował nad Siedmioma Królestwami od chwili, gdy zasiadł na
tronie w wieku lat czternastu. Jego szczątki spalono w Smoczej Jamie, a popioły
złożono pod Czerwoną Twierdzą, razem z popiołami Dobrej Królowej Alysanne.
Całe Westeros pogrążyło się w żałobie. Nawet w Dorne, gdzie jego władza nie
sięgała, mężczyźni płakali, a kobiety rozdzierały szaty.
W zgodzie z życzeniem zmarłego władcy oraz decyzją Wielkiej Rady z roku
101 po Jaehaerysie na Żelaznym Tronie zasiadł jego wnuk, Viserys, który pano-
wał jako Viserys I Targaryen. Miał on wówczas dwadzieścia sześć lat i od dzie-
sięciolecia był ożeniony z kuzynką, lady Aemmą z rodu Arrynów, która również
była wnuczką Starego Króla i Dobrej Królowej Alysanne, poprzez matkę, nieży-
jącą już księżniczkę Daellę (zm. 82 o.P.). Lady Aemma kilkakrotnie poroniła,
a jeden jej syn umarł w kołysce, wydała też jednak na świat zdrową córkę, Rha-
enyrę (ur. 97 o.P.). Nowy król i królowa rozpieszczali dziewczynkę, ich jedyne
żyjące dziecko.
Wielu uważa panowanie króla Viserysa I za szczytowy moment potęgi Targa-
ryenów w Westeros. Z całą pewnością żyło wówczas więcej lordów i książąt
mogących się pochwalić tym, że w ich żyłach płynie krew smoka, niż kiedykol-
wiek przedtem albo potem. Choć Targaryenowie pozostali wierni dawnej trady-
cji nakazującej, by brat żenił się z siostrą, wuj z siostrzenicą, a kuzyn z kuzynką,
gdy tylko to było możliwe, zawarli również ważne związki z osobami nienależą-
cymi do królewskiej rodziny, a zrodzone z nich potomstwo miało odegrać ważną
rolę w wojnie, która nadeszła. Smoków również było więcej niż kiedykolwiek,
a kilka smoczyc regularnie znosiło całe lęgi jaj. Wtedy właśnie niektórzy lordo-
wie i damy z rodu Targaryenów wprowadzili zwyczaj wkładania smoczych jaj
do kołysek wszystkich nowo narodzonych synów i córek. Nie ze wszystkich jaj
wykluwały się smoki, ale zdarzało się to często i pobłogosławione w ten sposób
dzieci zawsze łączyły się ze swymi smokami więzią pozwalającą im zostać smo-
czymi jeźdźcami.
Viserys I Targaryen był z natury szczodry i życzliwy. Kochali go zarówno lor-
dowie, jak i prostaczkowie. Panowanie Młodego Króla, jak zaczęto go nazywać
po wstąpieniu na tron, było okresem pokoju i dobrobytu. Jego Miłość zasłynął
z legendarnej hojności, a Czerwona Twierdza stała się miejscem pełnym pieśni
i splendoru. Król Viserys i królowa Aemma wyprawiali mnóstwo uczt oraz tur-
niejów, a swych licznych faworytów obsypywali złotem, urzędami oraz zaszczy-
tami.
Król Viserys próbował potem skłonić ich do zawarcia pokoju. Kazał każdemu
z chłopców uroczyście przeprosić rywali, ale te formalności nie uspokoiły ich
żądnych zemsty matek. Królowa Alicent zażądała, by Lucerysowi wyłupić jedno
oko, w zamian za to, którego pozbawił księcia Aemonda. Rhaenyra nie chciała
o tym słyszeć, nalegała za to, by Aemonda poddać „ostremu” przesłuchaniu,
żeby wyciągnąć od niego, od kogo usłyszał, jak jej synów zwano Strongami.
Rzecz jasna, nazwać ich tym nazwiskiem równało się oznajmieniu, że są bękar-
tami i nie mają prawa do sukcesji… a sama Rhaenyra jest winna zdrady stanu.
Gdy król na niego naciskał, Aemond wyznał, że to jego brat Aegon powiedział
mu, że synowie Rhaenyry są Strongami, Aegon rzekł zaś:
— Wszyscy o tym wiedzą. Popatrz na nich.
Król Viserys zakończył wreszcie przesłuchanie, mówiąc, że nie chce już sły-
szeć nic więcej. Zarządził, że nikomu nie wyłupi się oczu, ale jeśli ktokolwiek,
„mężczyzna, kobieta czy dziecko, szlachetnie czy nisko urodzony albo pocho-
dzący z królewskiego rodu”, zadrwi z jego wnuków, zwąc ich Strongami, wy-
rwie się mu język gorącymi szczypcami. Jego Miłość rozkazał też żonie i córce
wymienić pocałunki, aby poprzysiąc wzajemną miłość oraz oddanie, ale ich fał-
szywe uśmiechy i puste słowa nie oszukały nikogo poza królem. Jeśli zaś chodzi
o chłopców, Aemond stwierdził potem, że owego dnia stracił oko, ale zyskał
smoka, i uważa, że się opłacało.
By zapobiec dalszym konfliktom, a także położyć kres „podłym plotkom
i niegodnym kalumniom”, król Viserys zarządził, że królowa Alicent i jej syno-
wie wrócą z nim do stolicy, natomiast księżniczka Rhaenyra pozostanie ze swy-
mi chłopcami na Smoczej Skale. Jej zaprzysiężonym obrońcą miał od tej pory
być ser Erryk z Gwardii Królewskiej, natomiast Łamignat wrócił do Harrenhal.
Septon Eustace pisze, że te rozstrzygnięcia nie zadowoliły nikogo. Grzyb nie
zgadza się z tą opinią. Przynajmniej jeden człowiek był według niego zachwyco-
ny, Smocza Skała i Driftmark leżą bowiem bardzo blisko siebie i ta bliskość
wielce ułatwiła Daemonowi Targaryenowi pocieszanie bratanicy, księżniczki
Rhaenyry, w taki sposób, by król o niczym się nie dowiedział.
Choć Viserys I panował jeszcze przez dziewięć lat, krwawe ziarna Tańca
Smoków już zasiano i w roku 120 o.P. zaczęły kiełkować. W następnej kolejno-
ści zginęli starsi Strongowie. Lyonel Strong, lord Harrenhal i królewski namiest-
nik, towarzyszył swemu synowi i dziedzicowi, ser Harwinowi, w drodze powrot-
nej do wielkiego, częściowo leżącego w gruzach zamku na brzegu jeziora.
Wkrótce po ich przybyciu w wieży, w której spali, wybuchł pożar. Ojciec i syn
zginęli, razem z trójką domowników i kilkunastoma sługami.
Przyczyn pożaru nigdy nie ustalono. Niektórzy sądzili, że to był zwykły nie-
szczęśliwy wypadek, inni zaś szeptali, że siedziba Harrena Czarnego jest prze-
klęta i przynosi zgubę każdemu, kto nią włada. Wielu podejrzewało, że ogień
podłożono celowo. Grzyb sugeruje, że stał za tym Wąż Morski, pragnący zemsty
na człowieku, który przyprawił rogi jego synowi. Septon Eustace wysuwał bar-
dziej wiarygodne przypuszczenia. Według niego to książę Daemon pragnął usu-
nąć rywala w walce o względy księżniczki Rhaenyry. Inni sugerowali, że winny
mógł być Larys Szpotawa Stopa, który po śmierci ojca i starszego brata został
lordem Harrenhal. Najbardziej niepokojącą możliwość proponuje jednak wielki
maester Mellos, sugerujący, że rozkaz mógł wydać sam król. Jeśli Viserys pogo-
dził się z myślą, że plotki o tym, kto jest ojcem dzieci Rhaenyry, są prawdziwe,
mógł chcieć usunąć człowieka, który zbezcześcił jego córkę, by nie wyjawił on
prawdy o bękarctwie synów Rhaenyry. Jeśli rzeczywiście tak wyglądała prawda,
śmierć Lyonela Stronga była nieszczęśliwym wypadkiem, nikt bowiem nie prze-
widział, że jego lordowska mość wróci z synem do Harrenhal.
Lord Strong był królewskim namiestnikiem i król Viserys nauczył się polegać
na jego sile oraz radach. Jego Miłość osiągnął już wiek czterdziestu trzech lat
i zrobił się tęgi. Opuścił go wigor młodości i dokuczały mu podagra, bóle sta-
wów i pleców, a także ucisk w piersi, który pojawiał się i znikał. Król był po ta-
kich epizodach zdyszany i czerwony na twarzy. Władanie Siedmioma Króle-
stwami było trudnym zadaniem, Viserys potrzebował więc silnego i zdolnego
namiestnika, który dźwigałby zań choć część tego brzemienia. Przez chwilę roz-
ważał możliwość wysłania po księżniczkę Rhaenyrę. Któż lepiej władałby razem
z nim niż córka, której pragnął zostawić Żelazny Tron? W takim przypadku
księżniczka musiałaby jednak wrócić z synami do Królewskiej Przystani, a to
z pewnością doprowadziłoby do kolejnych konfliktów z królową i jej potom-
stwem. Rozważał też kandydaturę swego brata, ale przypomniał sobie, jak za-
chowywał się książę Daemon, gdy poprzednio zasiadał w małej radzie. Wielki
maester Mellos zaproponował, by mianować kogoś młodego, ale Jego Miłość
wolał trzymać się ludzi, których znał, i ponownie wezwał na dwór ser Ottona
Hightowera, który służył już na tym urzędzie zarówno jemu, jak i Staremu Kró-
lowi.
Gdy tylko ser Otto przybył do Królewskiej Przystani, by przejąć obowiązki
namiestnika, na dwór dotarły wieści, że księżniczka Rhaenyra wyszła ponownie
za mąż — za swego stryja, Daemona Targaryena. Księżniczka miała dwadzie-
ścia trzy lata, a książę Daemon trzydzieści dziewięć.
Król, dworzanie i prostaczkowie — wszyscy byli oburzeni. Daemon i Rha-
enyra owdowieli przed niespełna pół rokiem. Jego Miłość oznajmił gniewnie, że
tak szybki ślub jest zniewagą dla ich poprzednich małżonków. Ceremonię odpra-
wiono na Smoczej Skale, pośpiesznie i w tajemnicy. Według septona Eustace’a
Rhaenyra wiedziała, że jej ojciec nigdy się nie zgodzi na to małżeństwo i dlatego
zawarła je jak najszybciej, by nie mógł mu zapobiec. Grzyb jednak podaje inny
powód: księżniczka znowu była w ciąży i nie chciała urodzić bękarta.
Straszliwy rok 120 o.P. zakończył się zatem w taki sam sposób, w jaki się za-
czął — kobietą w połogu. Ciąża księżniczki doczekała się jednak szczęśliwszego
rozwiązania niż w przypadku lady Laeny. Pod koniec roku Rhaenyra powiła ma-
łego, ale zdrowego syna, blade książątko o ciemnofioletowych oczach i jasnych,
srebrnych włosach. Dała mu na imię Aegon. Książę Daemon wreszcie miał ży-
wego, prawowitego syna… i ten nowy książę, w przeciwieństwie do trzech przy-
rodnich braci, z całą pewnością był Targaryenem.
Królowa Alicent wpadła w wielką złość, dowiedziawszy się o imieniu nada-
nym księciu, uznała je bowiem za zniewagę dla jej własnego Aegona… według
Grzyba z całą pewnością słusznie. (Od tej pory będziemy zwać syna królowej
Alicent Aegonem Starszym, a chłopca księżniczki Rhaenyry Aegonem Młod-
szym).
Według wszelkich zasad rok 122 o.P. powinien być radosnym czasem dla rodu
Targaryenów. Księżniczka Rhaenyra ponownie zległa w połogu i dała swemu
stryjowi, Daemonowi, drugiego syna. Nadano mu imię Viserys, po dziadku.
Dziecko było mniejsze i mniej zdrowe niż jego brat Aegon oraz przyrodni bracia
noszący nazwisko Velaryon, za to dojrzewało przedwcześnie… choć ze smocze-
go jaja włożonego do jego kołyski nic się nie wykluło. Zieloni uznali to za zły
omen i wcale nie kryli się z tą opinią.
Później tego samego roku w Królewskiej Przystani również wyprawiono ślub.
Zgodnie ze starożytną tradycją rodu Targaryenów król Viserys ożenił swego
syna Aegona Starszego z jego siostrą Helaeną. Pan młody miał piętnaście lat.
Według septona Eustace’a był leniwym, skłonnym do humorów chłopakiem,
lecz cechował się więcej niż zdrowym apetytem. Przy stole był żarłokiem, żłopał
ale i wzmocnione wino, a do tego podszczypywał i obmacywał każdą dziewkę
służebną, która znalazła się w jego zasięgu. Panna młoda, jego siostra, miała tyl-
ko trzynaście lat. Choć pulchniejsza i mniej urodziwa niż większość Targarye-
nów, była miłą, radosną dziewczyną i wszyscy zgodnie uważali, że będzie dobrą
matką.
Została nią bardzo szybko. Już w następnym roku, 123 o.P., czternastoletnia
księżniczka powiła bliźnięta, chłopca i dziewczynkę. Nadała im imiona Jaeha-
erys i Jaehaera. Zieloni ogłosili z satysfakcją, że książę Aegon ma teraz wła-
snych dziedziców. W kołysce obojga dzieci umieszczono smocze jaja i wkrótce
wykluły się z nich dwa smoczątka. Niemniej nie wszystko z bliźniętami było
w porządku. Jaehaera była maleńka i rosła powoli. Nie płakała ani się nie uśmie-
chała. Nie robiła nic z tego, czego zwykle oczekuje się od niemowląt. Natomiast
jej brat, choć większy i zdrowszy, był mniej doskonały niż przystało książątku
z rodu Targaryenów, miał bowiem po sześć palców u lewej ręki i obu nóg.
Żona i dzieci bynajmniej nie poskromiły cielesnych apetytów księcia Aegona
Starszego. Jeśli wierzyć Grzybowi, w tym samym roku, w którym przyszły na
świat bliźnięta, został on też ojcem dwóch bękartów. Chłopczyka spłodził
z dziewczyną, której dziewictwo kupił na aukcji na Jedwabnej, dziewczynkę zaś
z jedną ze służek matki. W roku 127 o.P. księżniczka Helaena dała mu drugiego
syna, którego nazwano Maelorem. On również otrzymał smocze jajo.
Pozostali synowie królowej Alicent także dorastali. Książę Aemond, pomimo
braku oka, stał się biegłym i niebezpiecznym szermierzem dzięki naukom ser
Cristona Cole’a, ale nadal pozostawał dzikim i krnąbrnym chłopakiem, poryw-
czym i pamiętliwym. Jego młodszy brat, książę Daeron, był najbardziej lubia-
nym z synów królowej. Nie tylko był bystry i uprzejmy, lecz również najuro-
dziwszy z całej trójki. W roku 126 o.P., gdy skończył dwanaście lat, wysłano go
do Starego Miasta, by służył lordowi Hightowerowi jako podczaszy i giermek.
W tym samym roku na drugim brzegu Czarnej Zatoki Węża Morskiego złoży-
ła nagła gorączka. Gdy leżał w łożu, otoczony przez maesterów, zaczęły się spo-
ry o to, kto powinien zostać po nim Lordem Przypływów i władcą Driftmarku,
gdyby choroba w końcu go zmogła. Ponieważ dzieci lorda Corlysa z prawego
łoża nie żyły, zgodnie z prawem jego ziemie i tytuły powinny przypaść wnuko-
wi, Jacaerysowi… ale ponieważ uważano, że Jace zasiądzie na Żelaznym Tronie
po matce, księżniczka Rhaenyra nalegała, by mianował następcą jej drugiego
syna, Lucerysa. Lord Corlys miał też jednak sześciu bratanków, a najstarszy
z nich, ser Vaemond Velaryon, upierał się, że to on powinien zostać dziedzi-
cem… ponieważ synowie Rhaenyry są bękartami spłodzonymi przez Harwina
Stronga. Księżniczka nie zwlekała z odpowiedzią na ten zarzut. Wysłała ser Dae-
mona, by pojmał ser Vaemonda, kazała ściąć mu głowę, a ciało rzuciła na pożar-
cie swej smoczycy Syrax.
Nawet to nie zakończyło jednak sprawy. Młodsi kuzyni ser Vaemonda uciekli
do Królewskiej Przystani z jego żoną oraz synami, by tam domagać się sprawie-
dliwości od króla i królowej. Król Viserys zrobił się tymczasem bardzo gruby
i czerwony na twarzy. Ledwie starczało mu sił, by wspiąć się po schodach na Że-
lazny Tron. Jego Miłość wysłuchał ich w lodowatym milczeniu, a potem rozka-
zał wszystkim wyciąć języki.
— Ostrzegałem was, że nie będę już więcej słuchał tych kłamstw — rzekł,
gdy wywlekano ich z komnaty.
Schodząc z królewskiego stolca, Jego Miłość potknął się jednak, wyciągnął
rękę, by się nie przewrócić, i rozciął sobie lewą dłoń aż do kości na wyszczer-
bionym ostrzu sterczącym z Żelaznego Tronu. Choć wielki maester Mellos prze-
mył ranę wrzącym winem i zabandażował pasami płótna nasączonymi uzdrawia-
jącymi maściami, wkrótce wdała się gorączka i wielu się obawiało, że król może
umrzeć. Chorobę powstrzymało dopiero przybycie księżniczki Rhaenyry ze
Smoczej Skały, towarzyszył jej bowiem maester Gerardys, który bezzwłocznie
amputował Jego Miłości dwa palce i w ten sposób uratował mu życie.
Mimo że choroba bardzo osłabiła Viserysa, król wkrótce wrócił do sprawowa-
nia rządów. Dla uczczenia jego powrotu do zdrowia w pierwszym dniu roku
127 o.P. wyprawiono ucztę. Zarówno księżniczce, jak i królowej rozkazano sta-
wić się na niej ze wszystkimi dziećmi. Dla zademonstrowania wzajemnej przy-
jaźni obie kobiety odziały się w kolory rywalki. Wygłoszono mnóstwo zapew-
nień o miłości, ku wielkiemu zadowoleniu króla. Książę Daemon wzniósł toast
na cześć ser Ottona Hightowera i podziękował mu za wierną służbę na stanowi-
sku namiestnika, ser Otto wychwalał odwagę księcia, a dzieci Alicent i Rhaeny-
ry przywitały się pocałunkami i łamały się ze sobą chlebem przy stole. Tak przy-
najmniej piszą dworscy kronikarze.
Grzyb mówi nam jednak, że późnym wieczorem, gdy król Viserys już udał się
na spoczynek (Jego Miłość nadal szybko się męczył), Aemond Jednooki wzniósł
toast na cześć swych kuzynów Velaryonów, mówiąc z drwiącym podziwem o ich
ciemnych włosach i oczach… a także o ich sile.
— Nigdy nie znałem nikogo tak silnego, jak moi słodcy kuzyni — zakończył.
— Osuszmy kielichy za tych trzech mocarnych chłopaków.
Według relacji błazna jeszcze później Aegon Starszy poczuł się urażony, gdy
Jacaerys poprosił do tańca jego żonę, Helaenę. Padły gniewne słowa i gdyby nie
interwencja gwardzistów królewskich mogłoby dojść do wymiany ciosów. Nie
wiemy, czy króla Viserysa poinformowano o tych incydentach, ale rankiem
księżniczka Rhaenyra wróciła z synami do swej siedziby na Smoczej Skale.
Po utracie palców Viserys I nigdy już nie zasiadł na Żelaznym Tronie. Unikał
odtąd sali tronowej. Wolał przyjmować penitentów w swej samotni, a potem
w sypialni, gdzie towarzyszyli mu maesterzy, septonowie oraz wierny błazen
Grzyb, jedyny człowiek, który jeszcze potrafił go rozśmieszyć (tak nas przynaj-
mniej sam zapewnia).
Po krótkim czasie królewski dwór znowu nawiedziła śmierć. Pewnej nocy
wielki maester Mellos upadł nagle, wspinając się na serpentynowe schody. Za-
wsze był głosem rozsądku w radzie, nawoływał do umiarkowania i zachowania
spokoju, gdy tylko dochodziło do sporów między czarnymi a zielonymi. Ku nie-
zadowoleniu króla śmierć człowieka, którego zwał „zaufanym przyjacielem”,
doprowadziła do kolejnej kłótni między dwiema frakcjami.
Księżniczka Rhaenyra chciała, by następcą Mellosa został maester Gerardys,
który od dawna służył jej na Smoczej Skale. Według niej tylko umiejętności Ge-
rardysa uratowały życie królowi, gdy Viserys skaleczył się w rękę, zasiadając na
tronie. Natomiast królowa Alicent uparcie twierdziła, że księżniczka i jej ma-
ester niepotrzebnie okaleczyli Jego Miłość. Gdyby się nie „wtrącili”, wielki ma-
ester Mellos z pewnością uratowałby nie tylko życie króla, lecz również jego
palce. Królowa wysunęła kandydaturę maestera Alladora, obecnie służącego
w Wysokiej Wieży. Wzięty w kleszcze Viserys uchylił się od podjęcia decyzji,
przypominając księżniczce i królowej, że wybór nie należy do niego. Wielkiego
maestera powoływała Cytadela, nie korona. W swoim czasie Konklawe przyzna-
ło łańcuch symbolizujący ten urząd jednemu ze swych członków, arcymaestero-
wi Orwyle’owi.
Gdy nowy wielki maester przybył do Królewskiej Przystani, Jego Miłość od-
zyskał nieco dawnego wigoru. Septon Eustace twierdzi, że zawdzięczał to mo-
dlitwom, lecz większość ludzi uważała, że eliksiry i mikstury Orwyle’a okazały
się skuteczniejsze od pijawek, które preferował Mellos. Ta poprawa była jednak
krótkotrwała. Królowi nadal dokuczała podagra, bóle w klatce piersiowej oraz
zadyszka. W miarę jak jego zdrowie się pogarszało, Viserys coraz bardziej zda-
wał się w rządach na swego namiestnika i małą radę. Siłą rzeczy musimy się te-
raz przyjrzeć członkom owej rady, albowiem zbliżamy się już do wielkich wyda-
rzeń roku 129 o.P., a mieli oni odegrać wielką rolę we wszystkim, co się wów-
czas wydarzyło.
Królewskim namiestnikiem nadal pozostawał ser Otto Hightower, ojciec kró-
lowej i stryj lorda Starego Miasta. Najnowszym członkiem małej rady był wielki
maester Orwyle. Uważano, że nie faworyzuje on ani czarnych, ani zielonych.
Lordem dowódcą Gwardii Królewskiej pozostawał ser Criston Cole, nieubłaga-
ny wróg Rhaenyry. Starszym nad monetą był wiekowy lord Lyman Beesbury,
piastujący to stanowisko nieprzerwanie od czasów Starego Króla. Najmłodszymi
członkami rady byli lord admirał i starszy nad okrętami ser Tyland Lannister,
brat lorda Casterly Rock, oraz lord spowiednik i starszy nad szeptaczami Larys
Strong, lord Harrenhal. Ostatnim z członków rady był lord Jasper Wylde, starszy
nad prawami, zwany przez prostaczków Żelaznym Prętem (septon Eustace pisze,
że zasłużył na ten przydomek swym bezkompromisowym podejściem do prawa,
Grzyb zapewnia jednak, że chodziło o sztywność jego członka, jako że lord Ja-
sper spłodził ze swymi czterema żonami dwadzieścioro dziewięcioro dzieci, nim
ostatnia z nich zmarła z wyczerpania).
Tymczasem w Siedmiu Królestwach przywitano ogniskami, ucztami i bacha-
naliami 129 rok od Podboju Aegona. Król Viserys I Targaryen słabł z każdą
chwilą. Bóle w klatce piersiowej nasiliły się tak bardzo, że nie był już w stanie
wejść na schody i trzeba go było wnosić do Czerwonej Twierdzy na krześle.
W drugim księżycu roku Jego Miłość całkowicie utracił apetyt i władał Siedmio-
ma Królestwami z łoża… gdy czuł się wystarczająco silny, by to czynić. Z regu-
ły zostawiał sprawy państwowe namiestnikowi, ser Ottonowi Hightowerowi.
Natomiast na Smoczej Skale księżniczka Rhaenyra wkrótce miała wydać na
świat kolejne dziecko. Ona również nie wstawała z łoża.
Trzeciego dnia trzeciego księżyca roku 129 o.P. księżniczka Helaena poszła
z trojgiem swych dzieci odwiedzić króla w jego komnacie. Bliźnięta, Jaehaerys
i Jaehaera, miały po sześć lat, a ich brat, Maelor, dopiero dwa. Jego Miłość dał
najmłodszemu wnukowi do zabawy zdjęty z palca pierścień z perłą, a bliźniętom
opowiedział o tym, jak ich prapradziadek poleciał na smoku na północ od Muru,
by pokonać wielką armię dzikich, olbrzymów i wargów. Dzieci słuchały go
z uwagą, choć słyszały tę opowieść już kilkanaście razy. Potem król odesłał
wszystkich, mówiąc, że czuje się zmęczony. Viserys z rodu Targaryenów, Pierw-
szy Tego Imienia, król Andalów, Rhoynarów i Pierwszych Ludzi, władca Sied-
miu Królestw i protektor królestwa, zamknął oczy i zasnął.
Już się więcej nie obudził. Jego Miłość miał pięćdziesiąt dwa lata i przez dwa-
dzieścia sześć władał większą częścią Westeros.
Potem nadeszła burza, a smoki tańczyły.
Dodatek
Królowie z dynastii Targaryenów
Lata liczone od daty Podboju Aegona
1–37 Aegon I Aegon Zdobywca, Aegon Smok
37–42 Aenys I syn of Aegona I i Rhaenys
42–48 Maegor I Maegor Okrutny, syn Aegona I i Visenyi
48– Jaehaerys Stary Król, Pojednawca; syn Aenysa
103 I
103– Viserys I wnuk Jaehaerysa
129
129– Aegon II najstarszy syn Viserysa
131
[Wstąpieniu Aegona II na tron sprzeciwiła się jego przyrodnia siostra Rha-
enyra, dziesięć lat od niego starsza. Oboje zginęli w wojnie o tron, zwanej
przez minstreli Tańcem Smoków.]
georgerrmartin.com
Facebook.com/GeorgeRRMartinofficial
Twitter: @GRRMspeaking
O ilustratorze
Doug Wheatley jest artystą komiksowym, grafikiem koncepcyjnymi i ilustra-
torem, który zajmował się między innymi uniwersum świata Gwiezdnych wojen
i Obcego, a także postaciami takimi jak Hulk, Superman czy Conan Barbarzyń-
ca. Jest autorem komiksowej adaptacji filmu Gwiezdne wojny: część III – Zemsta
Sithów. Jego ilustracje znalazły się też w książce Świat lodu i ognia.
Facebook.com/doug.wheatley
Twitter: @wheatley_doug
Instagram: @doug_wheatley