Mendel Gdański

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 8

Maria Konopnicka

Mendel Gdanski
Stary Mendel Gdański od lat mieszkał w Warszawie. Tu miał swój warsztat introligatorki, tu wychowywał
także swojego ukochanego wnuka - Kubusia. Pewnego dnia chłopiec przyniósł ze szkoły złe wieści - został
pobity przez kolegów, którzy wołali za nim szyderczo - „Żyd! Żyd!”. Po południu odwiedził ich znajomy
student, który czasem dawał Mendlowi książki do oprawy, i powiedział, że szykuje się pogrom -
warszawiacy chcą napaść na Żydów. Inni sąsiedzi Mendla wcale się tym nie przejmowali, mówili, że Żydzi
myślą tylko o zarobku, że są obcy... Mendel do końca nie wierzył, że jemu - mieszkańcowi Warszawy, który
przeżył tu całe swoje życie, służył swojej ojczyźnie jak umiał, wraz z innymi Polakami przeżył klęskę
powstania styczniowego i carskie represje - może grozić tak straszna krzywda. Niestety pogrom miał
miejsce. Mendel stanął wtedy w otwartym oknie i modlił się. Jego wnuk został uderzony kamieniem. Żyda
bronił tylko młody student. Wieczorem Mendel zachowywał się tak, jakby odprawiał żałobę. Na
stwierdzenie studenta, który nie opuścił starego introligatora, że przecież nikt mu nie umarł, Mendel
odpowiedział, że umarło w nim serce, którym kochał swoje miasto.

Problematyka - Jednym z ważnych postulatów zawartych w programie pozytywistów był


postulat asymilacji Żydów. Społeczność żydowska była bardzo liczna, część z jej członków zachowała
swoje wyznanie i obyczaje, byli również tacy, którzy przyjęli wiarę chrześcijańską. Wszyscy jednak uważali
Polskę za swój kraj, wielu brało udział w powstaniu listopadowym i styczniowym. W okresie pozytywizmu
nastroje antysemityzmu uległy niebezpiecznemu nasileniu, przynosząc w zaborze rosyjskim pogromy
Żydów i rabunek ich mienia. Właśnie pod wpływem tych nastrojów została napisana nowela Mendel
Gdański. Konopnicka podejmuje problem „kwestii żydowskiej”, pokazuje uczucia i przeżycia wewnętrzne
jednego z wielu polskich Żydów, któremu współmieszkańcy, ludzie wśród których żył i pracował niemal
trzydzieści lat, chcieli zniszczyć dorobek życia i skrzywdzić jego i wnuka. Mendel jest głęboko zawiedziony.
Odrzuciła go społeczność, którą uważał za własną. Konopnicka apeluje o tolerancję Polaków wobec Żydów
i ich akceptację, ponieważ stanowią pełnoprawną część społeczeństwa, czują się i są Polakami.

Czas i miejsce akcji


Akcja rozgrywa się w II połowie XIX wieku w Warszawie, w której od urodzenia mieszkał i prowadził
zakład introligatorski (miejsce akcji) tytułowy bohater. Dzięki usytuowaniu historii w czasach sobie
współczesnych, Konopnicka uczyniła nowelę dziełem bardzo realistycznym. Przedstawiła antysemickie
poglądy Polaków, którzy nie pamiętali lub nie chcieli pamiętać, że główny bohater darzył nieistniejącą na
mapach świata Polskę takim samym uczuciem, jak oni.

Opisane wydarzenia dzieją się w ciągu trzech, następujących po sobie dni, czym pisarka skłoniła się w
stronę dramatu (poszczególne doby można traktować jak akty).
Pierwszy dzień rozpoczynają słowa „od wczoraj jakiś niepokój panuje w uliczce”, świadczące o panującym
w sercu bohatera niepokoju, wyczuwanym wśród ludzi: „Tych ludzi nie widział on tu jeszcze. Gdzie idą? Po
co przystają z robotnikami, śpieszącymi do kopania fundamentów pod nowy dom niciarza Greulicha? Skąd
się tu wzięły te obszarpane wyrostki? Dlaczego patrzą tak po sieniach? Skąd mają pieniądze, że idą w
pięciu do szynku?”.

Na rozwinięcie i wyjaśnienie lakonicznej zapowiedzi nadchodzących „złych czasów” czytelnik musi


poczekać do drugiej części, czyli następnego dnia. Wówczas to Mendel dostaje ostrzeżenia od
„życzliwych” sąsiadów, których znał od kilkudziesięciu lat. Dowiaduje się, że najlepiej zrobi uciekając z
Warszawy, ponieważ: „podobno Żydów mają bić”.
Trzecia część noweli mówi o realizacji najgorszego koszmaru staruszka, zaszczuciu przez
dotychczasowych przyjaciół. Jego wnuk zostaje wówczas bestialsko uderzony kamieniem w głowę (punkt
kulminacyjny utworu). Zakończeniem utworu jest smutna puenta, wygłoszona przez zrezygnowanego i
smutnego Gdańskiego: „Nu, u mnie umarło to, z czym ja się urodził. z czym ja sześćdziesiąt i siedem lat
żył, z czym ja umierać myślał... Nu, u mnie umarło serce do tego miasto!”.

Motywy:
Zyd – nowela porusza problem asymilacji Żydów oraz prześladowania wyznawców judaizmu.
Główny bohater – Mendel Gdański – od urodzenia jest warszawiakiem, pracuje w tym mieście i martwi się
sytuacją Polski na arenie międzynarodowej. Mimo tego ludzie dają mu do zrozumienia, że zawsze będzie
Żydem, ponieważ Żyd to zawsze Żyd.

Gdański jest praktykującym Żydem. Wychowywał wnuka w poszanowaniu dla kultury i tradycji żydowskiej,
zachowując wszystkie obyczaje związane z obrzędowością. W piątki spożywał z wnukiem obiad składający
się z ryby, makaronu i wypieczonej kaczki.
Gdański stawiał wtedy na stole świecznik, zakładał czarny żupan, jarmułkę (okrągła, aksamitna czapeczka
noszona głównie przez Żydów), buty z długimi cholewami, natomiast wnuczek przypinał sobie świeży
kołnierzyk i czyste mankiety i obydwaj stawali przed zastawionym stołem. Mendel nakładał tałes (z
hebrajskiego była to uroczysta szata w białe i czarne pasy, nakładana przez Żydów podczas modlitwy), brał
do ręki modlitewnik i zaczynał śpiewać. Na koniec, po błogosławieństwie, dziadek i wnuk jedli szabasowy
posiłek.

Konopnicka stworzył inny model Żyda. Tak jak w Ziemi obiecanej Reymonta czy Lalce Prusa mamy obraz
chciwego, dbającego jedynie o pomnożenie pieniędzy semitę, tak u niej Mendel jest przykładem człowieka
skromnego, uczciwego, kochającego ponad życie wnuka, który stanowił treść jego dni.

Dziecko - Jakub – bohater noweli - jest dziesięcioletnim uczniem warszawskiego gimnazjum. Od urodzenia
wychowuje go dziadek, ponieważ jego matka, najmłodsza córka Mendla – Lija- umiera przy porodzie (o
ojcu nic niewiadomo).

Kubuś jest dla dziadka lustrem, w którym widzi swą zmarłą żonę Resię i ukochaną córkę Liję. Starzec
pokładał w nim wszystkie nadzieje, wpajał szacunek dla innych, uczył tolerancji i dumy, wychowywał w
myśl zasad asymilacji, posyłając chłopca do polskiej szkoły. Nie zabrakło w edukacji Jakuba informacji o
jego żydowskich korzeniach i kultywowaniu tradycyjnych obrzędów. Chłopiec odmawiał razem z dziadkiem
modlitwy, a co piątek spożywał z nim specjalny, szabasowy posiłek.

Gdy delikatny i wrażliwy bohater został zaatakowany przez chuligana, który zabrał mu czapkę i pogardliwie
nazwał „Żydem”, od razu przybiegł do dziadka po pomoc i radę. Ten wytłumaczył mu, że to w Warszawie,
gdzie chłopak się urodził, jest jego miejsce: „- Nu, co to jest Żyd? Nu, jaki ty Żyd? Ty się w to miasto
urodził, toś ty nie obcy, toś swój, tutejszy, to ty prawo masz kochać to miasto, póki ty uczciwie żyjesz. Ty
się wstydzić nie masz, żeś Żyd. Jak ty się wstydzisz, żeś ty Żyd, jak ty się sam za podłego masz, dlatego
żeś Żyd, nu, to jak ty możesz jakie dobro zrobić dla to miasto, gdzie ty się urodził, jak ty jego kochać
możesz?... Nu?...”. Mimo nauk dziadka, chłopiec nie ma jeszcze na tyle ukształtowanej świadomości
narodowej i nie jest tak odważny, by przeciwstawić się oprawcom, których najzwyczajniej się boi.

Miasto – obok postaci Gdańskich, w noweli bohaterem jest także Warszawa z końca XIX wieku.
Jest opisana jako miasto spokojne i bezpieczne, aż do momentu ataku na introligatora. Wówczas przestaje
być ukochaną „małą ojczyzną” bohatera.

Obcosc – obcość jest w utworze problemem kluczowym. Choć główny bohater nie czuł się obco
wśród Polaków, o czym starał się przekonać zegarmistrza, to jednak napastliwy tłum boleśnie mu to
uświadomił. Gdański zdał sobie sprawę, że choć robił wszystko dla Polski, to tak naprawdę dla jej
mieszkańców zawsze będzie chciwym Żydem.
Przesladowanie – Maria Konopnicka porusza problem prześladowania żydów, z którym
stykała się również na co dzień. To właśnie ciągłe ataki na semitów stały się przyczyną napisania noweli, w
której obnażyła małość i tępotę prześladowców.

Charakterystyka postaci:
Główny i zarazem tytułowy bohater noweli Marii Konopnickiej jest postacią tragiczną, ponieważ w wyniku
pogromu antysemitów umiera jego miłość do miasta, w którym się wychował.

Ten 60-cio letni Zyd od dwudziestu siedmiu lat prowadzi własny zakład introligatorski.
Pracuje bardzo sumiennie i uczciwie, obkładając książki, z których potem uczą się polskie dzieci, modlą
chrześcijanie. Oderwaniem od pracy i jedyną przyjemnością jest dla niego palenie fajki, dającej ukojenie
dla zbolałego, starego kręgosłupa: „Kiedy mu duszność dech zapiera, a w zgiętym grzbiecie ból jakiś
krzyże łamie, stary Mendel nakłada w małą fajeczkę tytoń z poczerniałego, związanego sznurkiem
pęcherza i kurząc ją, wypoczywa chwilę.
Tytoń, którego używa, nie jest zbyt wyborny, ale daje laki piękny, siny dymek i tak Mendlowi smakuje. Siny
ten dymek ma i to jeszcze w sobie szczególnego, że widać w nim różne rzeczy oddalone i takie, które już
dawno minęły”. Mieszka wraz z dziesięcioletnim wnukiem Jakubem w kamienicy przy jednej ze
spokojniejszych warszawskich ulic.

Jego wygląd zdradza troski, jakie go spotkały w przeszłości: „Włosy jego są mocno siwe, a długa broda
zupełnie biała. Pierś zaklęsła pod pikowanym kaftanem często zadychuje się wprawdzie, a grzbiet
zgarbiony nigdy jakoś nie chce się rozprostować, ale tym nie ma się co trapić, póki nogi i oczy starczą, póki
i w ręku siła jest”. Dorastał w biednej, lecz kochającej się żydowskiej rodzinie. Rodzice nauczyli go
szacunku dla innego człowieka oraz obdarzyli miłością, którą przekazywał jedynemu wnukowi, swej
jedynej radości. W Kubusiu widział odbicie ukochanej żony Resi (z którą byli małżeństwem przez
trzydzieści lat) i jedynej córki Liji, która wcześnie wyszła za mąż, urodziła syna i umarła przy porodzie. To
właśnie to dziecko było jego oparciem na stare lata, ponieważ sześciu synów wyjechało z Polski „za
chlebem”: „rozbiegli jak te liście wichrem gnane, i dzieci synów tych, i smutki różne, i pociechy, i troski”.

Mendel bardzo kochał swego wnuka. Wpajał mu takie same wartości, jakie wyniósł z domu. Gdy Kuba
przybiegł przerażony ze szkoły po tym, jak jakiś chuligan nazwał go „Żydem”, dziadek uzmysłowił mu
łagodnie, że to w Warszawie, gdzie się urodził, jest jego miejsce: „- Nu, co to jest Żyd? Nu, jaki ty Żyd? Ty
się w to miasto urodził, toś ty nie obcy, toś swój, tutejszy, to ty prawo masz kochać to miasto, póki ty
uczciwie żyjesz. Ty się wstydzić nie masz, żeś Żyd. Jak ty się wstydzisz, żeś ty Żyd, jak ty się sam za
podłego masz, dlatego żeś Żyd, nu, to jak ty możesz jakie dobro zrobić dla to miasto, gdzie ty się urodził,
jak ty jego kochać możesz?... Nu?...”. Dumnie zakazał mu ponownej ucieczki przed wyrostkiem, mówiąc: „-
Uczciwym Żydem być jest piękna rzecz! Ty to pamiętaj sobie!”. Dbał o wykształcenie chłopca, posyłając do
dobrego gimnazjum i pilnując, by przykładał się do nauki.

Wychowywał wnuka w poszanowaniu dla kultury i tradycji żydowskiej, zachowując wszystkie obyczaje
związane z obrzędami wiary. W piątki spożywał z wnukiem obiad składający się z ryby, makaronu i
wypieczonej kaczki. Gdański stawiał wtedy na stole świecznik, zakładał czarny żupan, jarmułkę (okrągła,
aksamitna czapeczka noszona głównie przez Żydów), buty z długimi cholewami, natomiast wnuczek
przypinał sobie świeży kołnierzyk i czyste mankiety i obydwaj stawali przed zastawionym stołem. Mendel
nakładał tałes (z hebrajskiego była to uroczysta szata w białe i czarne pasy, nakładana przez Żydów
podczas modlitwy), brał do ręki modlitewnik i zaczynał śpiewać. Po błogosławieństwie dziadek i wnuk jedli
szabasowy posiłek.

Czerpał dumę ze swego pochodzenia, co nie przeszkadzało mu czuć się prawdziwym Polakiem i
pełnoprawnym mieszkańcem stolicy, warszawiakiem. Cieszył się szacunkiem sąsiadów, a nawet kleru,
czego dowodem może być fakt, iż gdy pewnego razu podczas piątkowej modlitwy przechodził pod jego
oknami ksiądz, który przelotnie spojrzał w okno - uchylił kapelusz z ukłonem, zobaczywszy modlącego się
Żyda.

Znał dobrze zwyczaje mieszkańców swej kamienicy, których traktował jak członków rodziny (z
wzajemnością): „Wie, kiedy zza którego węgła wyjrzy w dzień pogodny słońce; ile dzieci przebiegnie
rankiem, drepcąc do ochronki, do szkoły; ile zwiędłych dziewcząt w ciemnych chustkach, z małymi
blaszeczkami w ręku przejdzie po trzy, po cztery, do fabryki cygar na robotę; ile kobiet przystanie z
koszami na starym, wytartym chodniku, pokazując sobie zakupione jarzyny, skarżąc się na drogość jaj,
mięsa i masła; ilu wyrobników przecłapie środkiem bruku, ciężkim chodem nóg obutych w trepy, niosąc pod
pachą węzełki, a w ręku cebrzyki, kielnie, liny.
siekiery, piły. (...)On, może nawet nie patrząc w okno, samym uchem tylko rozpoznałby, czy Paweł, stróż,
zamiata ulicę nową swoją, czy też starą miotłą”.

Miłość, jaką darzył Warszawę i jej mieszkańców, poczucie bezpieczeństwa i spokój jego i Kubusia burzą
ataki antysemitów. Rozczarowanie postawą ludzi jest tym większe, że od urodzenia czuł się prawdziwym
Polakiem, co podkreślał w rozmowie z zegarmistrzem. Wraz z innymi przeżywał przecież niewolę ojczyzny,
której nie było na mapie: „Ale jak te ludzie do smutku się zejdą, tak się uni do płakania zejdą, nu, to już nie
jest nic. To już ten jeden temu drugiemu bratem się zrobił, to już ich ten smutek jednym płaszczem nakrył.
To ja panu dobrodziejowi powiem, co ja w to miasto więcej rzeczy widział do smutku niż do tańca i że ten
płaszcz to bardzo duży jest. Ajaj, jaki un duży!... Un wszystkich nakrył, i ze Żydami też!”. Dzielnie odpierał
zarzuty rozmówcy o chciwości żydowskiej nacji, przedstawiając argumenty o swej rzetelnej pracy i stale
pustych kieszeniach, a na koniec rozmowy zapewnił, że nawet gdy dostanie od kogoś kamieniem –
podniesie go bez lęku.

Nie chciał wierzyć w plotki rozsiewane w stolicy o nadchodzącym pogromie. Był przekonany, że
rozwścieczonym napastnikom nie może chodzić o kogoś urodzonego na Starym Mieście w żółtej
kamienicy, w której obecnie znajdowała się apteka. Tłumaczył decyzję o braku w oknie krzyża, który
uchroniłby go przed atakiem antysemitów, słowami: „Ja się nie chcę wstydzić, co ja Żyd. Ja się nie chcę
bać! Jak uny miłosierdzia w sobie nie mają, jak uny cudzej krzywdy chcą, nu, to uny nie są chrzescijany nu
to uny i na ten krzyż nie będą pytali ani na ten obraz... Nu, to uny i nie ludzie są. To uny całkiem dzikie
bestie są - A jak uny są ludzie, jak uny są chrześcijany, nu. to dla nich taka siwa głowa starego człowieka i
takie dziecko niewinne też jak świętość będzie”.

W chwili, gdy jego wnuczek, który w Warszawie uczęszczał do szkoły i miał polskich
kolegów, dostał kamieniem w głowę, w bohaterze umarła miłość do miasta, do „małej
ojczyzny”.

Jakub Gdanski jest dziesięcioletnim uczniem warszawskiego gimnazjum. Od urodzenie


wychowuje go dziadek, ponieważ jego matka, najmłodsza córka Mendla – Lija - umiera przy porodzie (o
ojcu nic nie wiadomo).

Chłopiec miał piwne oczy, długie, ciemne rzęsy, drobne usta, orli nos, wysokie czoło, ciemne włosy,
przezroczystą cerę, uwypuklającą wątłość jego osoby. Często kaszlał i był bardzo osowiały, co można
złożyć na karb dużej ilości nauki, która była u dziadka priorytetem: „Jest zmęczony lekcjami, ciężkim
szynelem, siedzeniem w szkole, drogą, dźwiganiem tornistra; ma też dużo zadań na jutro.
Powłóczy nogami chodząc, a nawet wtedy, kiedy się uśmiecha, piwne jego oczy patrzą z melancholią
jakąś”. Starzec dbał także o zdrowie malucha. Martwiąc się, że ktoś tak delikatny mógłby ciężko
zachorować, kupił mu ciepły płaszcz (szynelek).

Kubuś jest dla dziadka lustrem, w którym widzi swą zmarłą żonę Resię i ukochaną córkę Liję. Starzec
pokładał w nim wszystkie nadzieje, wpajał szacunek dla innych, uczył tolerancji i dumy, wychowywał w
myśl zasad asymilacji, posyłając chłopca do polskiej szkoły. Nie zabrakło w edukacji Jakuba informacji o
jego żydowskich korzeniach i kultywowaniu tradycyjnych obrzędów. Chłopiec odmawiał razem z dziadkiem
modlitwy, a co piątek spożywał z nim specjalny, szabasowy posiłek.

Gdy delikatny i wrażliwy bohater został zaatakowany przez chuligana, który zabrał mu czapkę i pogardliwie
nazwał „Żydem”, od razu przybiegł do ukochanego dziadka po pomoc. Ten wytłumaczył mu, że to w
Warszawie, gdzie urodził się chłopiec, jest jego miejsce: „- Nu, co to jest Żyd? Nu, jaki ty Żyd? Ty się w to
miasto urodził, toś ty nie obcy, toś swój, tutejszy, to ty prawo masz kochać to miasto, póki ty uczciwie
żyjesz. Ty się wstydzić nie masz, żeś Żyd. Jak ty się wstydzisz, żeś ty Żyd, jak ty się sam za podłego masz,
dlatego żeś Żyd, nu, to jak ty możesz jakie dobro zrobić dla to miasto, gdzie ty się urodził, jak ty jego
kochać możesz?... Nu?...”. Mimo nauk dziadka, chłopiec nie ma jeszcze na tyle ukształtowanej
świadomości narodowej i nie jest tak odważny, by przeciwstawić się oprawcom, których najzwyczajniej się
boi.

Student jest sąsiadem Mendla z tej samej kamienicy, w której zajmuje pokoik na strychu. Nie
mając pieniędzy, często pożycza od Gdańskiego łojówkę, którą ,,zaraz odda, tylko jeszcze z godzinkę
popisze”. Nie wiemy, co studiuje ani gdzie.

Jego wygląd z początkowych stronnic noweli nie współgra z ujawnionym później bohaterstwem. Chudy, z
nogami jak „cyrklowe nożyce”, o ospowatej twarzy, małych, burych oczach i długiej, cienkiej szyi nie
przypomina późniejszego „Apolla”.

Student ostrzega bohatera przed atakami antysemitów, a gdy ten nie słucha i nie wyjeżdża z miasta, staje
w obronie dziadka i wnuka. Opowiada się tym samym po stronie prześladowanych, choć przecież
wygodniej i korzystniej byłoby, gdyby stanął po stronie rodaków. Nie ulega psychologii tłumu, nie staje
wśród rozwścieczonych Polaków i nie przyczynia się do rany Kubusia. Przeciwnie, potrafi bronić swoich
poglądów nawet w tak kryzysowej sytuacji, jak tłumna napaść.

W tej całej sytuacji utożsamia się z Mendlem i innymi Żydami, broniąc starego sąsiada: „Kiedy pierwsi z
tłumu pod okno dopadli, znaleźli tam wszakże niespodziewaną przeszkodę w postaci chudego studenta z
facjatki”. Wzburzenie spowodowało zmianę jego fizjonomii i zachowania: „Z wzburzoną czupryną, w
rozpiętym mundurze stał on pod oknem Żyda. Rozkrzyżował ręce zacisnąwszy pięści i rozstawiwszy nogi
jak otwarty cyrkiel. Był tak wysoki, że zasłaniał sobą okno niemal w połowie. Gniew, wstyd, wzgarda, litość
wstrząsały jego odkrytą piersią i płomieniami szły po jego czarnej, ospowatej twarzy. - Wara mi od tego
Żyda! - warknął jak brytan na pierwszych, którzy nadbiegli”.

Trzęsąc się wołał, żeby rzucać w niego. W końcu wzruszenie i emocje wzięły górę i z oczu studenta
popłynęły łzy: „Z małych jego burych oczu iskry sypać się zdawały”. Narrator czyni uwagę: „Był w tej chwili
pięknym jak Apollo...”, czym daje do zrozumienia, że piękność duchowa ujawnia się na zewnątrz. Swą
odwagę i determinacją uratował być może i życie Gdańskich.

Zegarmistrz jest jednym z klientów i znajomych Mendla. To właśnie on w chłodny sposób


uświadamia Mendla, gdzie jest jego „miejsce”. Gdy przychodzi poinformować długoletniego znajomego o
planowanym pogromie, wygłasza szereg stereotypowych poglądów na temat Żydów. Ze jego ust padają
zdania:
„każdy Żyd ma swoje wykręty”,
„Żyd zawsze Żydem!”,
„Gada się to tak i owak, ale każdy Żyd, byle pieniądze miał...”
„Was, Żydów, lęgnie; się jak tej szarańczy, a zawsze to żywioł cudzy...”.

Konopnicka w osobie narratora odniosła się do tej postaci w sposób negatywny. Zegarmistrz jest
nosicielem takich cech, jak głupota, ignorancja, tępota. W rozmowie z Gdańskim czuje się kimś lepszym i
stara się to uświadomić staremu Żydowi patetycznym tonem i szyderczym uśmiechem. Często milczy,
przewraca oczami, a narrator używa takich zwrotów w jego opisie: „tłusty zegarmistrz”, „rzekł patetycznie
zegarmistrz”, „- Pan dobrodziej na zabawy chodzi? Pan dobrodziej na tańce bywa? Gruby zegarmistrz
skinął głową i zakołysał się na stole, brzęcząc dewizka. Pochlebiało mu to, że introligator uważa go za
człowieka światowego i mogącego jeszcze zabawiać się tańcami. Żyd gorejącymi oczami patrzył w jego
twarz płaską, ozdobioną szerokim. mięsistym nosem”, „rzekł zegarmistrz tonem wyższości”, „zawołał
triumfalnie zegarmistrz podnosząc tłusty podbródek i muskając się po nim”, „rozśmiał się impertynencko
zegarmistrz”, „Zegarmistrz, zbity nieco z tropu poprzednimi wywodami Żyda, natychmiast uczynił swoją
przewagę”, „Zegarmistrz patrzył obojętnie, bawiąc się dewizką i kiwając nogą w trzewiku. Uważał jednak,
że ta postawa Żyda jest wobec niego niewłaściwą i śmieszną”.

Przeslanie:
Mendel Gdański zawiera pesymistyczne przesłanie. Choć w momencie ataku na Gdańskich pojawili się
ludzie gotowi ich bronić, to jednak napaść wywołała takie spustoszenie w sercu głównego bohatera, że
stracił on „serce” dla Warszawy i jej mieszkańców.
Choć przez całe życie czuł się pełnoprawnym Polakiem (mimo, iż kraju tego nie było na międzynarodowych
mapach), martwił się sytuacją pozostającej w niewoli ojczyzny, wychowywał wnuka w myśl tzw.
nowoczesnej asymilacji (posyłając go do polskiej szkoły), to jednak ludzie boleśnie dali mu do zrozumienia,
że jest obcy. Osądzili go bez procesu, oskarżając o wszystkie stereotypowe wady. Twierdzili, że jest
chciwy, choć przez całe życie uczciwie pracował, nie dorabiając się niczego prócz własnego, skromnego
zakładu. Wyrzucali mu obcość, choć od urodzenia mieszkał w Warszawie i oddał temu miastu całe serce.
W końcowej scenie zaatakowali jego dziesięcioletniego wnuka, czym spowodowali, że stracił miłość do
stolicy i jej mieszkańców. Okazali się fałszywymi chrześcijanami, atakując dziecko. Puenta jest szalenie
przejmująca: „Nu, u mnie umarło to, z czym ja się urodził, z czym ja sześćdziesiąt i siedem lat żył, z czym ja
umierać myślał…Nu u mnie umarło serce do tego miasto”. Postać głównego bohatera trafnie podsumowała
Grodzka: „Mendel stał się kreacją tragiczną, a jego los przejmującą klęską człowieka domagającego się
prawa, a nie litości”.

Maria Konopnicka uczy nas przez nowelę, że nie liczy się narodowość czy pochodzenie człowieka,
ponieważ tak naprawdę najważniejsze jest to, jakim jest człowiekiem, co ma w sercu. Nieszczęście,
jakie spotkało niewinnego Mendla wzrusza nadal. Pisarka przypomina również, że najważniejszą częścią
miasta są jego mieszkańcy.

Antysemityzm
Koniec XIX wieku w Polsce to czasy zmian, nie zawsze zmierzających w lepszym kierunku. Głoszone
uparcie hasła asymilacji Żydów nie zakorzeniły się w świadomości mieszkańców kraju. Ludzie byli wrogo
nastawieni do semitów, czego chuligańskimi przejawami było chociażby napadanie na nich na ulicach czy
wybijanie szyb żydowskich domów. Pojęcie asymilacja pochodzi od łac. assimilatio i oznacza
upodobnienie, zintegrowanie pod względem narodowym i kulturowym. Problem mniejszości narodowych
występuje u wieli pisarzy. Wystarczy wspomnieć chociażby Marię Konopnicką (Mendel Gdański),
Bolesława Prusa (Lalka) czy Aleksandra Świętochowskiego (cykl O życie).
Nikt już nie nazywał tej mniejszości narodowej „Polakami mojżeszowego wyznania”. Określenie to
zastąpiono pejoratywnymi rzeczownikami: „parch”, „skąpiec”, „szarańcza”.

Nowela doskonale ukazuje proces zmiany stosunku do wyznawców religii Mojżesza. Konopnicka poruszyła
w niej popularny w pozytywizmie problem uznania Żydów za równorzędnych obywateli. Choć Mendel był
prawdziwym warszawiakiem, mieszkał w stolicy od urodzenia, od dwudziestu siedmiu lat prowadził
uczciwie zakład introligatorski, w którym obkładał książki (szkolne podręczniki czy książeczki do
nabożeństwa), to jednak w krótkim utworze co jakiś czas pojawiają się stwierdzenia, padające z ust
„prawdziwych” Polaków, że „Żyd zawsze Żydem!” lub „Was, Żydów, lęgnie; się jak tej szarańczy, a zawsze
to żywioł cudzy...”.

Postawę antysemicką w utworze prezentuje zegarmistrz. Choć nie atakuje bezpośrednio Mendla i nie
przychodzi pod jego okna z tłumem rozwścieczonych napastników, a nawet „ostrzega” go dyplomatycznie
o planowanym pogromie, to jednak ponosi taką samą winę – a może i większą – jak agresorzy. Dlaczego?
Ponieważ Gdański był jego długoletnim znajomym (może nawet przyjacielem, co można zgadywać po
miłym tonie, w jakim odnosi się do gościa). Zegarmistrz znał dobrze skromnego i pracowitego starca,
wiedział, że wychowuje wnuka w myśl tzw. nowoczesnej asymilacji (posyłając go do polskiej szkoły) i wpaja
mu miłość do Polski. Mężczyzna ten w dyskusji z Gdańskim, podczas której stara się uświadomić Żydowi,
że jest od niego kimś lepszym, wypowiada wszystkie możliwe stereotypowe zarzuty wobec mojżeszowego
narodu. Mówi:
„każdy Żyd ma swoje wykręty”,
„Żyd zawsze Żydem!”,
„Gada się to tak i owak, ale każdy Żyd, byle pieniądze miał...”
„Was, Żydów, lęgnie; się jak tej szarańczy, a zawsze to żywioł cudzy...”.

Potwierdza to stan świadomości ówczesnych Polaków i ich stosunek do Żydów. Konopnicka wymieniła
chyba wszystkie utarte stwierdzenia na temat tej nacji: chciwej, licznej, mnożącej się jak szarańcza, ale
przede wszystkim obcej – nie naszej, nie polskiej. Pesymistyczna wymowa Mendla Gdańskiego boli tym
bardziej, iż wiemy, co spotkało wyznawców judaizmu podczas drugiej wojny światowej.

Tak jak zachowanie krzyczących ludzi można usprawiedliwiać działaniem psychologii tłumu (jednostka
ulega tłumowi, nie jest w stanie mu się przeciwstawić), upojeniem alkoholowym czy młodym wiekiem i
płytkimi poglądami, tak postępowanie zegarmistrza jest typowym przykładem zachowania antysemity
(narrator usprawiedliwia go tępotą).

Nie należy jednak minimalizować krzywdy wyrządzonej przez napadających na żydowskie sklepy czy domy
ludzi, ponieważ swym działaniem mogli doprowadzić do śmierci Jakuba. Byli niepohamowani w swym
ślepym gniewie: „Coraz bliższa, coraz wyraźniejsza wrzawa wpadła nareszcie w opustoszałą uliczkę z
ogromnym wybuchem krzyku, świstania, śmiechów, klątw, złorzeczeń. Ochrypłe, pijackie głosy zlewały się
w jedno z szatańskim piskiem niedorostków. Powietrze zdawało się pijane tym wrzaskiem motłochu: jakaś
zwierzęca swawola obejmowała uliczkę, tłoczyła ją, przewalała się po niej dziko, głucho. Trzask łamanych
okiennic, łoskot toczących się beczek, brzęk rozbijanego szkła, łomot kamieni, zgrzyt drągów żelaznych
zdawały się jak żywe brać udział w tej ohydnej scenie. Jak płatki gęsto padającego śniegu, wylatało i
opadało pierze z porozrywanych poduszek i betów”.

Gdy w końcu dotarli pod okna Gdańskiego, jego pełną godności i dumy ze swojego pochodzenia postawę
wzięli za arogancję: „Tę heroiczną odwagę starca, to nieme odwołanie się do uczuć ludzkich tłumu wzięto
za zniewagę, za urągowisko. Tu już nic szukano, czy jest do wytoczenia jaka beczka pełna octu, okowity,
jaka paka towarów do rozbicia, jaka pierzyna do rozdarcia, jaki kosz jaj do stłuczenia. Tu wybuchła ta dzika
żądza pastwienia się, ten instynkt okrucieństwa, który przyczajony w jednostce, jak pożar opanowywa
zbiegowisko, ciżbę...”.

Marii Konopnickiej udało się pokazać w noweli mechanizm oddziaływania tłumu na jednostkę. Choć wśród
atakujących byli ludzie, którzy znali introligatora, korzystali z jego usług, wiedzieli, że jest uczciwym
starcem, to jednak był dla nich jedynie Żydem, bo „Żyd to zawsze Żyd”.

Streszczenie
https://ostatnidzwonek.pl/nowele-konopnickiej/a-854.html

Narracja
W noweli występuje narracja trzecioosobowa, oddająca pośrednio głos bohaterowi, czyli w tym
przypadku staremu introligatorowi – Mendlowi Gdańskiemu. Jego rozmyślania są dla nas źródłem
informacji o pochodzeniu, przeszłości, rodzinie. Dzięki przemyśleniom bohatera poznajemy stosunki
łączące członków warszawskiej społeczności (mieszkańców jednej z biedniejszych dzielnic).

Narrator ujawnia swój stosunek do bohatera oraz opisywanych wydarzeń, stając się pośrednio widoczny. Z
jego wypowiedzi widać, że przychylnie traktuje starego Żyda, a z pogardą zegarmistrza (nazywając go
tłustym, tępym) i napastników.

Bohaterowie noweli posługują się gwarą warszawską (gwarą regionalną języka polskiego używaną przez
niektórych mieszkańców Warszawy) i jej lokalną odmianą - gwarą żydowską. Mendel Gdański wielokrotnie
daje przykłady doskonałego posługiwania się odmianą języka ogólnonarodowego. W jego wypowiedziach
występują takie słowa, jak: „nu” (używa go nieświadomie, w celu podtrzymania rozmowy), „toś”, „inszą”,
„uni”, „żeś”:, np. „- Nu, co to jest Żyd? Nu, jaki ty Żyd? Ty się w to miasto urodził, toś ty nie obcy, toś swój,
tutejszy, to ty prawo masz kochać to miasto, póki ty uczciwie żyjesz. Ty się wstydzić nie masz, żeś Żyd. Jak
ty się wstydzisz, żeś ty Żyd, jak ty się sam za podłego masz, dlatego żeś Żyd, nu, to jak ty możesz jakie
dobro zrobić dla to miasto, gdzie ty się urodził, jak ty jego kochać możesz?... Nu?...”.

Obraz miasta
Bohaterem noweli jest także Warszawa z końca XIX wieku. To właśnie na jednej z jej cichych uliczek od
dwudziestu siedmiu lat główny bohater prowadził zakład introligatorski.

Mendel związany był ze stolicą był od urodzenia: „ja się piętnasty urodził, tu, na Stare Miasto, w te
wąskie uliczkę. Zara za te żółte kamienice, gdzie apteka?”. Kochał swoją „małą ojczyznę” z całego serca: „-
Nu, co un jest ten Mendel Gdański? Un Żyd jest, w to miasto urodzony jest, w to miasto un żyje ze swojej
pracy, w to miasto ma grób ojca swego i matki swojej - i żony swojej, i córki swojej.
Un i sam w to miasto kości swoje położy”.

Znał doskonale zwyczaje ludzi mieszkających w sąsiedztwie i okolicy: „Wie, kiedy zza którego węgła wyjrzy
w dzień pogodny słońce; ile dzieci przebiegnie rankiem, drepcąc do ochronki, do szkoły; ile zwiędłych
dziewcząt w ciemnych chustkach, z małymi blaszeczkami w ręku przejdzie po trzy, po cztery, do fabryki
cygar na robotę; ile kobiet przystanie z koszami na starym, wytartym chodniku, pokazując sobie zakupione
jarzyny, skarżąc się na drogość jaj, mięsa i masła; ilu wyrobników przecłapie środkiem bruku, ciężkim
chodem nóg obutych w trepy, niosąc pod pachą węzełki, a w ręku cebrzyki, kielnie, liny. siekiery, piły. Ba,
on i to nawet wie może: ile wróbli gnieździ się w gzymsach starego browaru - który panuje nad uliczką
wysokim, poczerniałym kominem - w gałęziach chorowitej, rosnącej przy nim topoli, która, nie ma ani siły
do życia, ani ochoty do śmierci i stoi tak czarniawa, przez pół uschnięta, z pniem spustoszonym, z którego
na wiosnę wynika nieco bladej zieloności. On, może nawet nie patrząc w okno, samym uchem tylko
rozpoznałby, czy Paweł, stróż, zamiata ulicę nową swoją, czy też starą miotłą”.

Warszawa w oczach Gdańskiego jest miastem spokojnym, w którym jego wnuk Kubuś ma doskonałe
warunki do rozwoju. Choć obaj mieszkają w biedniejszej dzielnicy stolicy, to jednak są tam szczęśliwi, żyją
według stałego rytmu dnia. Gdy dziadek pracuje, maluch odrabia lekcje, a w piątki wspólnie spożywają
odświętny posiłek.

Ludzie są dla siebie mili. Sąsiadki przynoszą Gdańskim obiady, każdy się zna i darzy szacunkiem,
wszyscy mają do siebie zaufanie. Stary introligator miał szczerych przyjaciół (straganiarka podawała mu
przez otwarte okno czarną rzodkiew w zamian za kolorowy papier dla swych dzieci, z którego kleili
latawce), którzy traktowali go jak równego sobie, nie myśląc o nim, jak o chciwym Żydzie. Cieszył się nawet
sympatią dzieci, czego dowodem może być fakt, iż przychodził do niego synek gospodarza domu
(przesiadywał całe dnie w jego izbie, klejąc żołnierzyki z tektury).

Wszystko legło w gruzach z chwilą pojawienia się pierwszych plotek na temat pogromu Żydów. W
kulminacyjnym punkcie noweli, gdy dochodzi do starcia pod oknem bohatera, Warszawa nie jest już dla
niego oazą spokoju i domem. Choć stają przy nim ludzi gotowi pomóc (własnym ciałem broni go student,
również Janowa oferuje wsparcie), to jednak przeważa wrażenie, że jest obcy w mieście. Uliczna zgraja,
którą charakteryzuje „dzika żądza pastwienia się (…) instynkt okrucieństwa” powodują, że umiera w nim
serce do Warszawy, „jego” miasta.

Konopnicka stara się pokazać w noweli, że każde miejsce tworzą ludzie i to od nich zależy, czy będzie ono
azylem, czy też skupiskiem osób małych i głupich.

Wyjasnienie tytulu
Maria Konopnicka opatrzyła traktującą o problemie antysemityzmu nowelę tytułem składającym się z
imienia i nazwiska głównego bohatera. Tytułowy Mendel Gdański jest sześćdziesięciosiedmioletnim
warszawskim introligatorem, wychowującym samotnie swego wnuka – Kubusia.

W noweli pada wyjaśnienie genezy imienia i nazwiska. Czyni to ich posiadacz w rozmowie z
zegarmistrzem. Rodzice nadali mu imię Mendel, ponieważ był ich piętnastym dzieckiem: „jak ja się tam
urodził, to nas było dzieci piętnaście, cały mendel. Przez to ja się Mendel nazywam”. Nazwisko zaś,
sugerujące raczej miejsce pochodzenia bohatera, zawdzięczał faktowi, iż to miasto najbardziej kojarzyło
się z Polską, którą tak bardzo kochali jego matka i ojciec: „Nu, co to jest Gdański? To taki człowiek albo
taka rzecz, co z Gdańska pochodząca jest... Pan dobrodziej wie?... Wódka gdańska jest i kufer gdański
jest, i szafa gdańska jest... Jak uny gdańskie mogą być. tak ja jestem Gdański. Nie jestem paryski, ani nie
jestem wiedeński, ani nie jestem berliński - jestem Gdański”. Bohater takie same wartości, jakie wpoili mu
rodzice, próbuje przekazać swemu wnukowi.

You might also like