Professional Documents
Culture Documents
Jesli Chcesz Zmiany Zacznij Od Siebie - DR Larry Crabb
Jesli Chcesz Zmiany Zacznij Od Siebie - DR Larry Crabb
Jesli Chcesz Zmiany Zacznij Od Siebie - DR Larry Crabb
ISBN: 83-86941-52-9
SPIS TREŚCI
Podziękowania 4
Wprowadzenie: Wstęp do rozszerzonej edycji
w 10. rocznicę pierwszego wydania 5
Wstęp: Fałszywa nadzieja wsp‚łczesnego chrześcijaństwa 8
Część pierwsza: Wejrzenie pod powierzchnię życia
Rozdział pierwszy: Prawdziwa przemiana wymaga zajęcia się swoim wnętrzem 14
Rozdział drugi: Zajmowanie się swoim wnętrzem może być frustrujące 24
Rozdział trzeci: Wiedzieć, czego się spodziewać 32
Część druga: Jesteśmy ludźmi spragnionymi
Rozdział czwarty: Jeśli ktoś jest spragniony... 37
Rozdział piaty: Strumienie wody żywej? 47
Rozdział sz‚sty: Uświadomione pragnienie 56
Część trzecia: Kopanie popękanych studzien
Rozdział si‚dmy: Poszukiwanie w niewłaściwych miejscach 71
Rozdział ‚smy: Problem z postawą stawiania żądań 81
Rozdział dziewiąty: Demaskowanie błędnych kierunk‚w 94
Część czwarta: przemiana od wnętrza
Rozdział dziesiąty: Zdefiniowanie problemu 106
Rozdział jedenasty: Moc Ewangelii 116
Rozdział dwunasty: Czego wymaga głęboka przemiana? 124
Rozdział trzynasty: To, co dobre pod złym 135
Moim synom
KEPOWI I KENOWI,
do kt‚rych miłość
czas jedynie wzmacnia.
Książka ta jest pierwszą napisaną pod presją terminu, kt‚rego prawie dotrzymałem. Gdyby jednak
nie pomoc wielu ludzi, nie zbliżyłbym się nawet do jej ukończenia.
Wraz z żoną spędziliśmy tydzień u mojej szwagierki i jej męża, Ann i Johna Martin‚w, w ich
pięknym domu nad jeziorem w Nowym Jorku. Niezwykle uprzejmie znosili obecność mało
towarzyskiego gościa, kt‚ry pisał przez p‚ł nocy, po czym spał do południa. Gdy zbliżał się termin
oddania książki, wyjechaliśmy na parę dni z bliskimi przyjaci‚łmi, Mikiem i Becky Grillami.
Zdążyłem wprawdzie zagrać jedną lub dwie rundki golfa, lecz większość czasu spędzałem na pisaniu,
podczas gdy Mike zabierał nasze żony na zwiedzanie okolicy, nigdy nie narzekając. Podziękowanie
dla obu tych par.
Trudno o lepszego i bardziej zaufanego przyjaciela niż doktor Dan Allender. Potrafił siedzieć
niewzruszenie, gdy czytałem mu na głos pierwszą wersję obszernych partii tej książki (przenigdy nie
byłby w stanie odczytać moich gryzmoł‚w), dzieląc się ze mną nieocenionymi uwagami. Cały zresztą
m‚j spos‚b myślenia został ukształtowany podczas niezliczonych godzin dialogu z Danem na temat
naszego życia, Biblii, procesu przemiany oraz szerokiego wachlarza innych zagadnień.
M‚j ojciec dostarczył mi głębokiej zachęty komentarzem, że przesłanie tej książki jest niezwykle
potrzebne dzisiejszemu światu. Bardzo niewielu starszych ludzi stawia czoło życiu z pełnym prag-
matyzmem, trwając jednocześnie z pasją przy Chrystusie. Większość to albo pozbawieni złudzeń
realiści, albo osoby wierzące o defensywnej postawie wobec życia. Ponieważ ojciec m‚j zachował
zar‚wno uczciwość w stosunku do życia, jak i bogactwo wiary - zawsze słucham z uwagą gdy m‚wi.
Patty Warwick przepisała na maszynie cały rękopis, kartka po kartce zapisany zielonym
atramentem, i trzeba przyznać, że moje gryzmoły jedynie jej dobrze wytrenowane oczy były w stanie
odczytać. Zawsze radosna, pracowała ciężko, czując wraz ze mną presję terminu oddania książki.
Jestem jej bardzo zobowiązany.
Traci Mullins zasłużyła na najgłębszą wdzięczność i szczery szacunek za pracę nad redakcją
tekstu. Przekazałem jej surowy rękopis, a ona nadała mu obecną formę. Jej mądrość i prostolinijność
pozwalały na wyrażanie wątpliwości przy pewnych trudnych kwestiach, a jednocześnie udzielały
zachęty w trakcia pisania. Dzięki osobistemu zaangażowaniu oraz niezwykłym talentom redaktorskim
była naprawdę niezastąpioną towarzyszką w pracy. Wyrażam gorące podziękowanie nowo
pozyskanej przyjaci‚łce i redaktorce książek, kt‚re napiszę w przyszłości.
Moja żona Rachael znosiła nieustannie zajętego męża bez słowa skargi. Co więcej, po raz kolejny
wykazała, że jest dla mnie tym, kim może być dla męża żyjąca w bliskości z Bogiem kobieta. Presja
pisania stwarzała wiele okazji do wzbogacania palety okazywanej sobie głębokiej wzajemnej
czułości.
Także wiele innych os‚b zasługuje na podziękowania: koledzy z Seminarium Teologicznego Grace -
za zachętę i mobilizowanie mnie do pracy; personel NavPres - za poparcie i entuzjazm; oraz studenci z
naszego doradczego programu - za dzielenie się ze mną swoim życiowym doświadczeniem.
Modlę się, aby książka ta pomogła nam lepiej zrozumieć, co znaczy prawdziwa przemiana w kierunku
upodabniania się do Chrystusa. Nic nie liczy się bardziej niż poznawanie Boga. Obyśmy pogłębiali
naszą więź z Nim.
WPROWADZENIE
Pozw€l odezwać się najgłębszej tęsknocie swojej duszy, kt€ra nie znajdzie ukojenia wcześniej, aż
w niebie. Nie obawiaj się smutku. Stań twarzą w twarz z grzechem ukrytym w twoim sercu - on
ujawnia, jak daleko ci do bycia wspaniałym. Nie lękaj się załamania. Pozw€l, by b€l
niezaspokojonych tęsknot i poczucie winy z powodu strasznych grzech€w poprowadziły cię do
rozważenia w nowy spos€b Dobrej Nowiny o Bożej łasce. Jedynie w€wczas Chrystus będzie m€gł
wejść głębiej w twoje życie i przemienić cię od wewnątrz, wzbudzając w tobie rosnącą
świadomość Jego niezmordowanej, niezawodnej miłości i podtrzymującej nadziei na lepsze dni.
Sądzę, że przesłanie książki Jeśli chcesz zmiany, zacznij od swojego wnętrza jest jeszcze bardziej
istotne dziś, aniżeli było dziesięć lat temu. Ze wszystkich książek, kt‚re napisałem, ta właśnie zaowo-
cowała największą liczbą list‚w od czytelnik‚w. Niekt‚rzy uważają że powinienem zapomnieć o
głębokich tęsknotach i grzechu chronienia siebie i jedynie wskazywać ludziom to, co m‚wi Pismo
Święte. Ale takie poselstwo to inna ewangelia, kiepski substytut, kt‚ry redukuje życie chrześcijańskie
do zwykłej zgodności z zasadami i okrada je z czegoś najcenniejszego: z radości laski
Inni znowu pragnęliby, abym wyraźniej wsparł psychoterapię jako często niezbędny element
sprowokowania prawdziwej zmiany. Jednak najważniejsze kwestie, kt‚rymi (moim zdaniem) należy
się zająć, jeśli ma nastąpić prawdziwa przemiana, sprowadzają się do dw‚ch pytań:
1. Czy ktoś kocha mnie z taką siłą, by zaspokoić pragnienie mojej duszy? Co jest
przedmiotem mojego najgłębszego pragnienia?
2. Czy ktoś może mnie kochać takiego, jakim naprawdę jestem - skoncentrowanego na sobie,
oszukującego i usprawiedliwiającego samego siebie?
Proces przemiany wymaga odpowiedzi na te dwa pytania w spos‚b zarazem biblijny, jak i
rzeczowy. Jeżeli zrobi to psychoterapia, to jestem za nią. Jednak wiem, że od stu lat my, ludzie
Zachodu, myśleliśmy, iż pok‚j i radość zależą od osobistej „pełni". Zakładaliśmy, że trudne relacje z
innymi, szczeg‚lnie we wczesnym okresie naszego życia, doprowadziły do szk‚d, kt‚re nazywamy
zaburzeniami psychicznymi. Uznaje się, iż nadzieja nieba, przebaczenie grzech‚w i dzieło Ducha
Świętego stanowią odpowiedź na duchowe problemy; ale prawdziwa zmiana, ten rodzaj, kt‚ry
pomaga nam odczuwać pełnię i zdrowie, wymaga pomocy profesjonalisty. Potrzebujemy uzdrowienia
poprzez terapię.
Treść przytłaczającej większości list‚w wspaniale oddają słowa pewnego mężczyzny, kt‚ry
napisał:
Przeczytanie książki Jeśli chcesz zmiany, zacznij od swojego wnętrza było jednym z najbardziej
bolesnych doświadczeń mojego życia. Ujawniło pragnienie, z jakim nigdy wcześniej się nie
zmierzyłem, i egoizm, z kt€rego istnienia w sobie nie zdawałem sobie sprawy. Ale im bardziej
odczuwałem b€l i zmagałem się z grzechem, tym cenniejsza stawała się łaska. Coś głęboko
wewnątrz mnie uległo zmianie. Nie odczuwam już beznadziei i samotności. Ufam Chrystusowi w
spos€b, kt€rego nigdy wcześniej nie uznałbym za możliwy. On staje się dla mnie bardziej
rzeczywisty. Czuję się w większym niż dotąd stopniu wolny, żywy, mniej defensywny, bardziej
gotowy, aby oczekiwać na radości nieba aniżeli żądać ich teraz, bardziej gotowy nieść innym
nadzieję i akceptację, kt€rą B€g mi dał.
B‚g użył przesłania mojej książki, aby pobudzić głębsze pragnienie Go w sercach setek tysięcy
ludzi. Jestem tym zaskoczony, ale i wdzięczny.
Niemniej jednak przez kilka lat doznawałem rosnącego poczucia, że czegoś, co chciałbym, aby
znalazło się w książce, tam brakuje. Jeden z czytelnik‚w ujął to następująco:
Przeczytanie tej książki bardzo mi pomogło. Skończywszy ostatni rozdział, przyłapałem się na myśli,
że nie powinna się w tym miejscu skończyć. Chciałem, by miała jeszcze jeden rozdział. Nie jestem
pewien, o czym ten rozdział miałby być, ale może o radości. Kiedy patrzę w głąb siebie, czy mogę
znaleźć coś jeszcze opr€cz niespełnionych tęsknot i postaw chronienia siebie? Czy pod tym całym
b€lem i grzechem w odkupionym sercu nie kryje się coś, co po uwolnieniu stworzy nowy rodzaj
radości? To tylko taka myśl.
Dobra myśl, zdecydowałem. Czy zmiana zaczynająca się od wnętrza, jak to opisałem, prowadzi
jedynie do poprawy pustej, grzesznej istoty, kt‚ra wytrwale oczekuje lepszego dnia i, w międzyczasie,
pr‚buje mniej grzeszyć? Czy też prowadzi ona do niewyobrażalnej radości? Czy surowe
doświadczenie rozczarowania i przyznanie się przed samym sobą do egoizmu stworzy radosną
wdzięczność i nadzieję, czy coś innego?
Z takimi pytaniami kłębiącymi się w moim umyśle przeczytałem książkę dziesięć lat po jej
napisaniu i zdecydowałem się dodać do rocznicowego wydania nie tylko niniejszą przedmowę, ale
także nowy ostatni rozdział, kt‚ry zatytułowałem: To, co dobre pod złym.
Zwracając się do prawie p‚ł miliona ludzi, kt‚rzy przeczytali Jeśli chcesz zmiany, zacznij od
swojego wnętrza, pragnę powiedzieć: niech wasza podr‚ż w stronę prawdziwej zmiany trwa i pogłębi
się poprzez ponowne przeczytanie książki wraz z jej nowym ostatnim rozdziałem. Do tych, kt‚rzy
czytają ją po raz pierwszy, chcę rzec: niech rzeczywistość radości tryska z ukrytych miejsc waszego
serca, w kt‚rym mieszka Duch Boży, jak źj‚dła, kt‚re wysyła|;| ciepłą wodę z głębin, aby stopić
skorupę lodowatego śniegu, powstrzymującego kwiaty przed rozkwitnięciem. Niech spojrzenie do
wnętrza prowadzi ku radosnej dojrzałości.
Jest radość. Jest nadzieja. Jest miłość. Jest w więzi z Chrystusem więcej niż sobie to kiedykolwiek
wyobrażaliśmy. Idź naprz‚d! On przyjdzie wkr‚tce! Do tego czasu pamiętaj, że prawdziwa zmiana,
radosna zmiana, jest możliwa, jeżeli zechcesz rozpocząć ją od swego wnętrza.
WSTĘP
FAŁSZYWA NADZIEJA WSP‚ŁCZESNEGO CHRZEŚCIJAŃSTWA
Nie zaglądaj do mojego wnętrza - nie jestem pewien, czy mi się podoba.
Chociaż książka ta została napisana dla każdego, kto chce lepiej zrozumieć mechanizm prawdziwej
przemiany, pisząc ją, miałem na uwadze szczeg‚lnie pewne grupy ludzi. Po pierwsze, tych, kt†rzy
bardzo starają się postępować według nakaz†w Pisma Świętego, a mimo to czują się sfrustrowani.
Postępujecie zgodnie z własnym przekonaniem, może nie doskonale, ale szczerze, a jednak gdzieś w
środku rodzi się poczucie, że nie jest tak, jak być powinno. Doznajecie więcej napięcia niż radości.
B‚g nie zmienia ani was, ani spraw w waszym życiu - zgodnie z zanoszonymi prośbami. Za-
stanawiacie się, czy słucha On waszych modlitw, czy może w og‚le nie obchodzą Go wasze
zmagania.
Troski związane z pieniędzmi albo z dziećmi, rany zadane przez przyjaciela czy wsp‚łmałżonka,
obawy, czy będziecie umieli poradzić sobie z problemami, kt‚re mogą się pojawić jutro - wszystko to
nie daje wam spać po nocach. Płacz nadchodzi z wieczora, m‚wi Pismo Święte, a rankiem okrzyki
radości (Psalm 30,5). Lecz wsch‚d słońca nie przynosi ukojenia, a jedynie więcej presji. Nie wiecie,
co jeszcze można by zrobić, by znaleźć te zielone pastwiska i spokojne wody z Psalmu 23. Harujecie
z ciężarem na ramionach, sprawiającym, że wciąż czujecie się przytłoczeni.
To przesłanie kieruję do was: Jest nadzieja! Zwiększenie wysiłku to żadna odpowiedź.
Oczywiście, jest potrzebne dalsze posłuszeństwo, ale szukanie nowych poprzeczek do przeskoczenia,
zanim B‚g stanie się dla nas czymś realnym, nie stanowi rozwiązania. Jedynie wolność i spokojny
odpoczynek mogą zastąpić tę presję i wrzenie duszy, ale odnalezienie pokoju wymaga uczciwego
spojrzenia na swoje życie, na pewne trudne sprawy. Czasem łatwiej jest przeskoczyć parę nowych
poprzeczek niż stawić czoło niepokojącym zjawiskom własnego wnętrza, a jednak to dopiero
spojrzenie do wnętrza może prowadzić do prawdziwych zmian, do przemiany od środka.
Po drugie, myślę o tych, kt†rym powodzi się całkiem dobrze i czują się przez większość czasu
zadowoleni i szczęśliwi. Naprawdę kochacie Boga, doświadczyliście w ciężkich chwilach Jego
realnej obecności i wierności. Czas spędzony nad lekturą Jego Słowa bywa dla was bogatym
doświadczeniem. Modlitwa - czymś więcej niż rytuałem. Lubicie sw‚j kości‚ł, B‚g pobłogosławił
was wiernymi przyjaci‚łmi i rodziną, praca dostarcza wam satysfakcji, miło spędzacie wolny czas.
Życie nie jest pozbawione napięć, ale B‚g dodaje siły, by śmiało iść naprz‚d. Dzięki łasce Bożej
wszystko toczy się dobrze.
Moje przesłanie skierowane do was brzmi: Jest coś więcej! Pełni wdzięczności, cieszcie się Bożym
błogosławieństwem, przeżywajcie dojrzałość, kt‚rą On w was rozwinął - ale nie poprzestawajcie na
tym. Nie pozw‚lcie, by wasze zasłużone dobre samopoczucie i radość przerodziły się powoli w
samozadowolenie. Poznawanie Boga zawiera więcej treści niż może sobie wyobrazić nawet najbar-
dziej dojrzały chrześcijanin. Bądźcie gotowi rozbić waszą życiową stabilizację, gdyby tego wymagało
bliższe poznanie Boga. Dobrą walkę toczy się z wyciskającą poty żarliwością, kt‚ra może rozwijać
się tylko wtedy, gdy zostanie naruszony leniwy spok‚j naszej duszy. Dobrych uczni‚w B‚g pragnie
zmienić w realizujących Jego plany pomocnik‚w, kt‚rych potężna miłość pozostawia niezatarty ślad
w życiu innych ludzi. Owszem, Jego metoda zmieniania nas od wewnątrz może wydawać się
niepokojąca. Trzeba być otwartym na nowe poziomy zmagań.
Po trzecie, myślę o tych zatwardziałych. Nic ci się tak naprawdę nie udało. Nie wierzysz, by Boże
obietnice, o kt‚rych ci m‚wiono, miały się kiedykolwiek urzeczywistnić, a przynajmniej nie w twoim
życiu. Może zawsze czułeś się inny, nieprzystosowany, w przeciwieństwie do brata czy siostry. Nigdy
nie brano pod uwagę twojej kandydatury na chłopca czy dziewczynę roku w miejscowym kościele.
Twoi rodzice nie stawiali cię za przykład do naśladowania innym dzieciom.
Czas dorastania (być może nadal trwający) był bardzo trudny. Oddałeś się piciu czy narkotykom
(w większym stopniu niż podejrzewali to rodzice) i praktykom seksualnym przekraczającym granice
moralności. Obiecywałeś Bogu, że to zmienisz, i przez tydzień po obozie dla młodzieży
dotrzymywałeś słowa. Czujesz się zniechęcony, skamieniały. Ale chodzisz do kościoła. Może inni
uważają cię za normalnego, miłego chrześcijanina. Potrafisz grać, wewnątrz jednak jesteś zły, zimny,
wystraszony. Po co jeszcze raz „wystawiać Boga na pr‚bę"? Do tej pory nigdy nic z tego nie
wychodziło.
Moje przesłanie skierowane do ciebie brzmi: Istnieje życie! Gładkie frazesy na nic się nie
przydadzą, dobrze o tym wiesz. Codzienna lektura Biblii i prowadzenie duchowego dziennika może
być dobrym lekarstwem na jakąś lżejszą chorobę, ale na ciebie to nie działa. Obietnice nawiązania
lepszych przyjaźni, spędzania więcej czasu w kościele, nie są ścieżką do życia. Już to wypr‚bowałeś.
Może prawdziwe życie w og‚le dla ciebie nie istnieje, tylko owo ciągłe udawanie, z chwilową ulgą
czerpaną z przyjemności tego świata.
Jeśli będziesz got‚w uczciwie spojrzeć na kilka bardzo osobistych spraw, w kt‚re ludzie rzadko
wglądają, stawić czoło kilku kwestiom w twoim życiu, skrytym pod powłoką obojętności i
nieprzejednania, w‚wczas rozmowa o życiu w obfitości stanie się czymś więcej niż tylko irytującą
retoryką. Poczucie sensu, relacje napełniające cię radością, doznawanie spokojnej pełni w zmaganiach
z życiem - to wszystko jest osiągalne. Tyle że nie przychodzi bez trudu i z dnia na dzień. Droga
biegnie pod g‚rę, ale naprawdę możesz zmienić się wewnętrznie.
Po czwarte, myślę o tych, stojących na pozycjach chrześcijańskich przyw†dc†w. Presja, aby być
dla innych przykładem dojrzałości chrześcijańskiej, może prowadzić do załamania, albo do pychy.
Uświadamiasz sobie, że inni myślą o tobie jak o kimś lepszym niż naprawdę jesteś. Niełatwo
utrzymać ten obraz, a presja, by zachęcać ludzi przez ukazywanie, co B‚g może uczynić, kiedy
poddamy Mu swoje życie, sprawia, że ukrywasz skrzętnie parę swoich prawdziwych zmagań.
Niekt‚rzy z was są słusznie wdzięczni za dojrzałość, kt‚rą zrodziły lata poświęcone służbie dla
Boga. Ale wiecie, jak wąska bywa granica między wdzięcznością a pychą. Wielu z was jest zmęczo-
nych, bliskich wyczerpania, znużonych samotnością w walce z pokusami, kiedy nie masz ochoty
dzielić się z nikim swoim zmaganiem.
Moje przesłanie dla was jest następujące: Miłość istnieje! Kości‚ł potrzebuje przyw‚dc‚w, mogących
się angażować w życie innych ludzi z radością, uczciwie i otwarcie, z pewnością swojej niekłamanej
miłości, gotowych dać się poznać głęboko ze względu na pomoc innym. Okropny dystans związany z
aurą przyw‚dcy może być pokonany. Można rozprawić się z nawałnicami, kt‚re nierzadko targają
twoją duszą. Rozwinąć te cechy charakteru, kt‚re często są tłumione przez presję bycia przyw‚dcą -
otwarcie na zranienia, pokorę, serdeczną bliskość, siłę. Można naśladować wz‚r miłującego sługi, jaki
pokazał i jakiego uczył nas Chrystus Ale potrzebuje- my czegoś więcej niż tylko przetrwania w
obliczu presji tu oczekiwań i odpowiedzialności. Perspektywiczne, poważne spojrzenie na swoje
życie, najlepiej przy pomocy zaufanego przyjacielu, może okazać się konieczne, by zwolniwszy
zawrotne tempo aktywności na rzecz innych, rozpoznać swoje wewnętrzne potrzeby, zagrzebane pod
ciężarem bycia przyw‚dcą. Kiedy zmieniamy się od wewnątrz, zaczynamy doświadczać autentycznej
radości, jaką daje świadomość wywierania wpływu na innych.
Być może nie odnalazłeś się w żadnej z tych grup. Ale nosisz w sobie Boży obraz, ten, na jaki
zostałeś stworzony. Chrześcijańskie przesłanie głosi, że możliwa jest taka więź z Chrystusem, kt‚ra
pozwoli na dotarcie do każdego zakamarka twojego życia, że możesz stać się osobą, jaką B‚g miał na
myśli, dokonując twojego zbawienia. Prawdziwa przemiana jest możliwa!
Zachowaj cierpliwość w trakcie czytania tej książki. Może niekt‚re fragmenty wydadzą ci się
niejasne, albo adresowane bardziej do innych niż do ciebie. Jednak zachęcam cię do dalszej lektury.
Kiedy dochodzimy do sedna tego, kim naprawdę jesteśmy i z czym się zmagamy, bardzo
przypominamy jedni drugich: wszyscy tęsknimy za życiem efektywnym, pełnym, szczęśliwym. I
myślimy, że jesteśmy w stanie sobie takie życie stworzyć.
Nasz Pan przyszedł, aby dać nam życie. Możemy żyć Jego życiem już teraz i z radością oczekiwać
w pełni szczęśliwej egzystencji w przyszłości. Tymczasem B‚g zamierza przemieniać nas w ludzi
zdolnych radować się Nim głębiej już teraz i godnie reprezentować Go wobec innych. Operacja
prowadząca do tej przemiany jest, niestety, zawsze bolesna. B‚g bowiem nie może zadowolić się
czymś mniej niż głęboką zmianą naszego charakteru. Jemu chodzi o radykalną zmianę i przebudowę
naszego podejścia do życia. Ta książka traktuje właśnie o tego typu przemianie, przemianie
wypływającej z samego środka.
Czasem, stając przed grupą ludzi wyglądających tak bezproblemowo, czuję się nieco
onieśmielony. Studiuję morze twarzy przede mną i zastanawiam się: czy tylko mnie jednemu
doskwiera świadomość, że coś jest ze mną nie tak? Czy nikt nie zmaga się z jakością swoich relacji z
innymi, z poczuciem, że mimo wszelkich starań jego miłość jest nadal banalnie płytka? Czy nikt nie
czuje się przegrany, przynajmniej od czasu do czasu?
Może jestem obsesyjnym perfekcjonistą, kt‚ry musi się jeszcze nauczyć odpoczywać, brać życie
takim, jakie jest, doceniając to, co dobre, i godząc się z tym, co złe. Może ludzie zdrowsi ode mnie
nauczyli się polegać na Bogu w spos‚b pozwalający prowadzić bardziej zr‚wnoważone życie, bez
wewnętrznego zamieszania i walki. Lecz kiedy uważniej przyjrzałem się grupie, do kt‚rej za chwilę
miałem przem‚wić, wiedziałem, że niekt‚rzy z nich przechodzą poważne pr‚by. W każdej dużej
grupie, nie wyłączając zgromadzenia ludzi poważnych i odnoszących sukcesy, znajdą się z pewnością
tacy, kt‚rych życie rozpada się pod ciężarem finansowej presji, problem‚w zdrowotnych, buntu
nastolatk‚w i napiętych stosunk‚w między małżonkami.
W pierwszym rzędzie siedział jeden z moich przyjaci‚ł, misjonarz, mający za sobą dwadzieścia
pięć lat wiernej służby w trudnych warunkach. Poprzedniego tygodnia wyznał mi, połykając łzy, że
jego małżeństwo pełne jest napięć, że nie ma pojęcia, jak przybliżyć się do żony. Jego nastoletni
synowie przystosowywali się do życia w Ameryce, słuchając muzyki rockowej, a on nie wiedział, czy
położyć temu kres, czy też nic nie m‚wić. Wyznał, że czuje się jak człowiek przegrany, kt‚ry potrafi
wprawdzie prowadzić pracę misyjną, ale nie jest w stanie poprowadzić własnej rodziny. Byłem
pewien, że nie on jeden w tym towarzystwie zmaga się z trudnymi problemami.
Ale nawet wśr‚d zmagających się była niewątpliwie duża grupa os‚b, kt‚re pokonywały swoje
problemy z takim spokojem i r‚wnowagą, że można im tylko pozazdrościć. Towarzyszyłem niekt‚-
rym z nich w momencie, kiedy dostali wiadomość, kt‚ra mną by wstrząsnęła. A ich reakcją było
dziękowanie Bogu za Jego wierność, modlitwa o siłę i przejście nad tym do porządku.
Ale czy to było autentyczne? Czy tego rodzaju ludzie nie odczuwają miażdżącego ciężaru złej
wiadomości, odbierającego chęć do życia? Czy nie zmagają się z własną zdolnością radzenia sobie z
trudnymi decyzjami? Czy są aż tak spokojni i pewni siebie, na jakich wyglądają?
Oczywiście, bywają i tacy, kt‚rych problemy odzierają z tego, co w nich najlepsze, kt‚rzy szukają
ucieczki w alkoholu, narkotykach, wydawaniu pieniędzy, seksie, lub inni, kt‚rych wewnętrzne napię-
cia znajdują wyraz w uczuciach przygnębienia, atakach niepokoju lub myślach o samob‚jstwie.
Większość zgadza się, że tacy ludzie potrzebują szczeg‚lnej pomocy, by wr‚cić na właściwą drogę.
Tymi, kt‚rzy mnie niepokoją, są jednak ci zdający się dobrze funkcjonować nawet po uważnym
przyjrzeniu się im z bliska. Wyglądają na takich pozbieranych. Czy naprawdę znaleźli spos‚b na
życie, dający im spok‚j i szczęście oraz motywujący do właściwego postępowania? Myślę, że
niekt‚rzy znaleźli.
Zastanawiam się jednak, czy większości z tych świetnie wyglądających przez cały czas ludzi nie
brakuje czasem kontaktu z samymi sobą, czy nie są oni tak naprawdę nieświadomi, jak wpływają na
innych, czy nie pokrywają wewnętrznego b‚lu przyjemnościami wynikającymi z działania i z
osiągnięć. Może większość tego, co uchodzi za duchową dojrzałość, utrzymywane jest przy życiu
jedynie przez uparte zaprzeczanie wszystkiemu, co dzieje się pod powierzchnią ich życia. Może jest w
og‚le niemożliwe, aby być w tym życiu tak spokojnym i pozbieranym, jak wydają nam się niekt‚rzy
ludzie.
To, co się kryje pod powierzchnią
Bez względu na to, jak pozbierani możemy się wydawać, nawet samym sobie, głęboko w sercu gnębi
nas niejasne poczucie, że coś jest nie w porządku, i to poważnie. Czujemy skurcz niepokoju, kiedy
ktoś stawia nas w trudnym położeniu, odczuwamy presję natychmiastowej asekuracji, kiedy ton głosu
przyjaciela staje się krytyczny, wybuchamy gniewem, gdy wsp‚łmałżonek nas nie rozumie,
świadomie zmieniamy temat rozmowy na taki, kt‚remu potrafimy sprostać, szukamy okazji, by
skromnie podzielić się paroma informacjami, przedstawiającymi nas w korzystniejszym świetle,
udajemy bardziej uduchowionych niż jesteśmy naprawdę, unikamy temat‚w, kt‚re wywołują w nas
nieprzyjemne uczucia.
Kr‚tkie spojrzenie pod powierzchnię życia jasno ukazuje, że dzieje się tam coś jeszcze poza
realizacją miłości do Boga i bliźniego. Wystarczy chwila uczciwej refleksji nad sobą, by uświadomić
sobie, że bez względu na to, jak bardzo już się zmieniliśmy, wciąż mamy przed sobą długą drogę.
Większość z nas wie o samych sobie rzeczy, jakich nikt się nawet nie domyśla: są to myśli,
marzenia, czyny spełniane w tajemnicy, sekrety, kt‚re nas zawstydzają. Mamy świadomość, że nie
wszystko jest takie, jakie być powinno. Coś jest nie w porządku.
Odkąd B‚g wypędził Adama i Ewę z raju, żyjemy w nienaturalnym środowisku, w świecie innym
niż ten, do kt‚rego byliśmy przeznaczeni. Stworzono nas, byśmy cieszyli się ogrodem bez chwast‚w,
relacjami bez napięć, wsp‚lnotą bez dystansu - tymczasem doświadczamy dzień po dniu, że coś jest
pokiereszowane zar‚wno w naszym świecie, jak i w nas samych. Głęboko we wnętrzu czujemy się
jak wyrzuceni z rodzinnego gniazda, kończący sw‚j dzień zawsze w obcym domostwie, nigdy we
własnym domu. Jeśli stać nas na szczerość, zauważamy, że naszym sposobem radzenia sobie ze złym
samopoczuciem jest trzymanie innych na dystans, reagowanie bardziej na swoje obawy niż na
pragnienie miłości ze strony innych ludzi.
Chcielibyśmy być lepsi niż jesteśmy, ale tak się nie dzieje. Ta świadomość wywołuje wstyd,
pragnienie, by się ukryć, uniknąć prawdziwego kontaktu, pokazać innym tylko tę stronę naszego cha-
rakteru, kt‚ra ma szansę być dobrze przyjęta. Chcemy ukryć resztę nie z obawy urażenia kogoś
brzydką stroną naszego wizerunku, ale ponieważ boimy się odrzucenia. Celem naszego życia jest
ochrona siebie, kurczowe trzymanie się wszystkiego, co może dać nam odrobinę szczęścia i
bezpieczeństwa. A w efekcie rośnie zniechęcający dystans między nami a ludźmi, z kt‚rymi
chcielibyśmy być blisko. Jakość naszego życia pogarsza się.
W przeciwieństwie do przysłowiowego (w USA) aligatora pod ł‚żkiem, nasz problem jest realny.
Małe dzieci, kt‚re czasem odsuwają rączki od krawędzi ł‚żka, by nie ugryzł ich aligator, są naprawdę
przestraszone, choć ich strach jest całkowicie bezpodstawny. Nie ma żadnego aligatora w sypialni.
Tymczasem z naszym światem stało się coś naprawdę złego. Rzeczywistość nie wygląda tak, jak
byśmy chcieli. Nie tylko czujemy okropny galimatias w naszym wnętrzu i świecie, ale istnieje on
realnie. Pragnienie, by poczuć się naprawdę dobrze, nie zawsze jest owocem neurotycznego braku za-
dowolenia, ono może być uzasadnione. Pragniemy tego, czego nie mamy i nie możemy mieć, dop‚ki
Chrystus nie powr‚ci i nie sprawi, że wszystko, łącznie z nami samymi, wr‚ci do pierwotnego stanu.
A na razie ta intuicyjna świadomość niepokoju, kt‚ra przysłania najszczęśliwsze nawet chwile w
naszym życiu, odzwierciedla nie strach przed wyimaginowanym aligatorem, lecz podstawową prawdę
o życiu w upadłym świecie.
Większość z nas przeżywa swoje życie, udając, że nie jest tak źle. A kiedy dociera do nas
rzeczywistość - może w nagłym błysku rozczarowania, poczucia niedoskonałości - odczuwamy silną
presję zrobienia wszystkiego, aby odzyskać utracone dobre samopoczucie. Możemy policzyć
otrzymane błogosławieństwa, skosić trawnik, pomodlić się o siłę lub wzmocnienie, zjeść coś
słodkiego, poradzić się doradcy, zgłosić akces do ch‚ru kościelnego, pokł‚cić się ze
wsp‚łmałżonkiem, przeczytać ulubiony psalm, włączyć telewizor, skarcić siebie za odczuwaną
chandrę, ponowić powierzenie się Bogu czy wyjść z przyjaci‚łmi na pizzę - cokolwiek, byle uciec od
dręczącego uczucia, że czegoś brakuje, że coś jest nie w porządku. Większość z nas nie domyśla się
nawet tego, że jedząc pizzę, pr‚bujemy się pozbyć wewnętrznego dyskomfortu. Po prostu lubimy
pizzę, prawda? Jednak częściej niż sobie to uświadamiamy, robimy wiele rzeczy po to, by się uwolnić
od niejasnego poczucia - z trudem zauważanej - pustki.
Być może m‚j przyjaciel, zastanawiając się, czym byłoby dziesięć minut prawdziwie dobrego
samopoczucia, dotknął tej bolesnej rzeczywistości - pragnienia, by znaleźć się wreszcie w domu, pod-
czas gdy wciąż przebywa się w hotelu. Może patrzył on uczciwiej na rzeczywistość niż wszyscy ci
pozbierani ludzie, z kt‚rych większość wyraziłaby szczerą troskę o kogoś tak przygnębionego.
Być może sporo os‚b, wiodących żywot w dobrym samopoczuciu, czasem tylko przelotnie
dotykających zmagania, buduje swoje domy na piasku, z zachowaniem pozor‚w Szczęścia.
Przestawiają meble w hotelowym pokoju, w nadziei, że poczują się w nim jak u siebie. Kiedy jednak
udaje nam się ustawić życie tak, że „wszystko wygląda dobrze", nie dopuszczamy do siebie
rzeczywistości naszego wnętrza. A ignorując ją, tracimy wszelką moc, by w jakikolwiek znaczący
spos‚b zmienić nasze działanie na zewnątrz. Przestawiamy raczej niż zmieniamy, skutkiem zaś tego
nigdy nie staniemy się ludźmi przemienionymi, do czego B‚g nas przecież powołał. Nigdy nie
doświadczymy wyzwolenia z niszczącego sposobu życia.
W tej książce chcę zbadać, co tak naprawdę znaczy zmienić się. W jaki spos‚b kobieta wykorzystana
seksualnie w dzieciństwie może radośnie połączyć się ze swoim mężem? Jakim cudem mężczyzna o
lękliwym charakterze może stać się odpowiedzialną głową rodziny? Jak osoby dobrze przystosowane,
egzystujące całkiem nieźle, mogą stać się ludźmi, dzięki osobistemu poznaniu Boga, przyciągającymi
do Niego innych? Jak rodzice mogą dalej prowadzić swoje życie, kiedy ich dzieci podążają w złym
kierunku? W jaki spos‚b możemy zmienić się w szlachetnych ludzi, kt‚rzy źr‚dło mocy i radości
upatrują w znalezieniu domu w Chrystusie?
Nie chodzi mi w tej książce o głębokie przyjrzenie się konkretnym życiowym problemom, pragnę
przede wszystkim przestudiować kilka gł‚wnych myśli, kryjących się pod wszelkimi biblijnymi
wysiłkami na rzecz przemiany. Większość z nas kroczy przez życie, jakoś sobie radząc - ale wcale się
nie zmieniając. Potrafimy wprawdzie zmieniać nasze uczynki, ale kluczowe problemy dotyczące
tego, kim naprawdę jesteśmy, bywają zaledwie dotknięte.
Zmiana, jaką proponuje nam Chrystus, zawiera w sobie coś więcej niż tylko oczyszczenie
zewnętrznych uczynk‚w. Pragnie On, byśmy uczynili coś więcej niż pozamiatanie ulic, chce naszego
zejścia do kanał‚w i zrobienia czegoś z brudem kryjącym się pod betonem. Prowadzi nas w ciemne
obszary naszej duszy, byśmy znaleźli światło, doświadczyli Jego obecności, kiedy czujemy się
najbardziej samotni. Biblijna zmiana nigdy nie wymaga oszukiwania, że jest lepiej niż jest naprawdę.
Chrystus pragnie, abyśmy spojrzeli na rzeczywistość taką, jaka jest, nie wyłączając lęk‚w, zranień,
uraz‚w, chroniących siebie motyw‚w, kt‚re bardzo staramy się ukryć, i abyśmy się naprawdę
zmienili, bez udawania. Dalecy od doskonałości, ale bardziej zdolni do głębokiego miłowania dzięki
uświadomieniu sobie Jego miłości.
Czy sobie z tym poradzę?
Najczęściej chyba wyrażaną obawą ludzi, uważniej przyglądających się swojemu życiu, jest
stwierdzenie: „Nie wiem, czy wystarczy mi siły, by zmierzyć się ze wszystkim, co siedzi w moim
wnętrzu". Potrzebujemy odwagi, by uczciwie zbadać swoje życie. Mamy bowiem prawdziwego
aligatora. Nasze obawy są uzasadnione. W istocie przytłaczająca jest świadomość choćby małej
cząstki lego, jak bardzo dokucza nam samotność i jak służymy wyłącznie samym sobie. Każdy nowy
wgląd w swoją duszę odczuwamy jak jeszcze jeden gw‚źdź do trumny. Co ludzie naprawdę sobie o
nas myślą jakie motywy kierują nami podczas rozmowy z kolegą czy serwowania dowcip‚w na
przyjęciu, jak bardzo jesteśmy rozczarowani i źli na rodzic‚w, albo na wsp‚łmałżonka czy na dzieci -
jest to niekończąca się litania.
Większości z nas udaje się przejść przez życie, zachowując pewien stopień stabilizacji, ponieważ
wolimy nie myśleć o niepokojących sprawach, kt‚re dzieją się w naszym wnętrzu. Po prostu wciąż
idziemy dalej, tłumiąc dokuczliwe uczucie, że coś jest nie tak, że to jeszcze nie wszystko. Chcemy
myśleć, iż znaleźliśmy klucz do życia, że teraz już sobie poradzimy, że nasze puste serce zostało
napełnione, a walka z grzechem jest już teraz zwycięskim marszem. Ale by utrzymać to szczęśliwe
przekonanie, musimy odizolować się od reakcji innych, zauważających w nas nadal brak miłości, a
także uparcie zaprzeczać dowodom w naszej duszy, że jest źle i że nie ze wszystkim potrafimy sobie
poradzić. Zaprzeczanie dla wielu staje się sposobem na życie. A lata praktyki umożliwiają
niedopuszczenie do naszej świadomości jakichkolwiek danych, kt‚re by przeczyły temu, w co
chcemy wierzyć. Przerażająco łatwo jest zostać oszukanym co do swojej duchowej dojrzałości.
Ozeasz wyśmiał wsp‚łczesnych sobie Żyd‚w, że mają włosy przypr‚szone siwizną a nie wiedzą o
tym (Księga Ozeasza 7,9). W naturalny spos‚b pierwsi dostrzegamy dowody fizycznego starzenia się,
np. siwe włosy i zmarszczki. Ale w spos‚b r‚wnie naturalny jesteśmy ostatnimi, kt‚rzy są skłonni
dostrzec oznaki duchowego regresu. I to miał na myśli Ozeasz. Chętnie wierzymy, że jest o wiele
lepiej niż pokazuje rzeczywistość.
Chrystus najostrzejszą krytykę zarezerwował dla ludzi, kt‚rzy z owego zaprzeczania prawdzie
uczynili pow‚d do chwały. Faryzeusze specjalizowali się w trosce o dobry wizerunek. Zdołali go za-
chować, definiując grzech w kategoriach widocznego przekroczenia Prawa, a następnie skrupulatnie
trzymając się zasad, kt‚re ustalili.
Źr‚dłem ich radości był szacunek innych i znaleźli skuteczny spos‚b zdobywania go. Dobrze się
zachowywali. W spos‚b zdyscyplinowany dostosowywali się do zewnętrznych oczekiwań. Podejrze-
wam, że niewielu z nich wyraziłoby pragnienie, by czuć się dobrze choć przez dziesięć minut. Ci
ludzie byli doskonale ułożeni.
Gdyby zaproszono mnie, bym przemawiał na ich zgromadzeniu, chyba czułbym się cokolwiek
onieśmielony. Nic nie zdradzało, by się z czymkolwiek zmagali, ale raczej, że znaleźli już to, czego
szukali, i teraz pewnie kroczą dalej, z godnym pozazdroszczenia stopniem osobistego przystosowania
się. Tak, ci ludzie wyglądali nader korzystnie.
Ale posłuchajmy uwag Chrystusa Pana skierowanych do nich. Oni robili wrażenie na innych, ale
nie na Nim.
Biada wam uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dbacie o czystość zewnętrznej strony
kubka i misy, a wewnątrz pełne są zdzierstwa i niepowściągliwości. Faryzeuszu ślepy! Oczyść
najpierw wnętrze kubka, żeby i zewnętrzna jego strona stała się czysta (Ewangelia Św. Mateusza
23,25-26).
Jezus kontynuował swoją (niekorzystną dla zainteresowanych) ocenę faryzeuszy, por‚wnując ich
życie do pobielanych grob‚w. Wskazywał im, że jedno spojrzenie pod powierzchnię ich na zewnątrz
tak poprawnie wyglądającego życia ujawniłoby od‚r rozkładu i zepsucia, podobnie jak otwarcie
grobu odsłania rozkładające się zwłoki. Nic dziwnego, że Jezus nie był ich ulubionym m‚wcą,
zapraszanym na co ważniejsze zgromadzenia.
W swojej krytyce faryzeuszy Jezus podał zasadę, kt‚ra musi kierować naszymi wysiłkami w
przemienianiu samych siebie w osoby miłe Bogu. Jasno pokazał, że nie ma tu miejsca na udawanie.
Musimy zmierzyć się ze wszystkim, co kryje się za pobielaną fasadą naszego życiu. Jego nauka
m‚wi, że nie zrobimy tego, p‚ki nie stawimy czoła temu, kim tak naprawdę jesteśmy. Takie uczciwe
przyjrzenie się sobie, tym doświadczeniom, kt‚rym naturalnie zaprzeczamy, stanowi bolesną
operację. Tak bolesną, że por‚wnanie do śmierci nie jest zbyt mocne. Lecz by się zmieniać zgodnie ze
wskaz‚wkami Jezusa Chrystusa, musimy stanąć twarzą w twarz z tym wszystkim, czego wolelibyśmy
się wyprzeć. Prawdziwa zmiana wymaga wejrzenia do wnętrza.
PRZYPISY
I. Muszę uprzedzić p‚źniejsze rozważania i napomknąć w tym miejscu, że śmiertelny cios zadawany jest
nie naszej ludzkiej naturze, lecz jej zepsuciu. Ponieważ mamy duszę całkowicie splamioną poleganiem na
sobie, śmierć pychy odczuwamy jako śmierć swojego ja. Jednak im potężniejszy cios zadany zostanie naszym
wysiłkom, by zachować swoje życie, ułożyć je sobie tak, by doświadczać jak najmniej b‚lu, tym pewniej
wychodzimy z takiego doświadczenia jako prawdziwie żyjący. Proces ten wydaje się niezrozumiały tylko
dlatego, że uderza on we wszystkie nasze koncepcje dotyczące tego, jak żyć.
ROZDZIAŁ DRUGI
amiętam, jak będąc małym chłopcem, podczas lekcji religii uważnie słuchałem katechety
P opisującego zmagania chrześcijanina, by być dobrym. Powiedział, że w każdym z nas kryje się
zły i dobry pies. Złego psa nigdy nie da się oswoić w miłe zwierzę domowe. Natomiast dobry
pies, już oswojony, został umieszczony w naszych sercach przez Boga, kiedy staliśmy się
chrześcijanami. On zawsze chce tego, co dobre.
Zły pies to nasza dawna natura, ta część naszego wnętrza, kt‚ra nieodmiennie pcha nas do
popełniania złych uczynk‚w. Dobry pies, nasza nowa natura, zawsze potrafi pokonać złego psa w
walce, ale może to uczynić tylko i wyłącznie na nasze jasno wydane polecenie. I w tym właśnie
tkwiło sedno. Za każdym razem, kiedy kusiło nas, żeby podczas klas‚wki zajrzeć do pracy dobrego
ucznia, szczekał
zły pies. Należało w tym momencie powiedzieć dobremu psu: „Bierz go!" a wtedy nasze
spojrzenie wracało na właściwe miejsce.
Potem katecheta przestrzegł nas, że złego psa nie da się unicestwić, dop‚ki nie dotrzemy do nieba.
Uczył nas tego, co słyszałem p‚źniej w niezliczonych kazaniach: chociaż zostaliśmy wybawieni od
kary za grzech i jego mocy, to nie jesteśmy wolni od obecności grzechu aż do przyszłego życia.
Grzeszna natura zawsze potrafi wylizać się z ran, by znowu skłaniać nas w złym kierunku. Jedyną
nadzieją pozostaje nauczyć się przez resztę życia wydawać dobremu psu polecenie: „Bierz go!". W
takim stopniu, w jakim udaje nam się to robić, możemy cieszyć się zwycięstwem nad grzechem i
radosną wsp‚lnotą z Bogiem.
Pamiętam, jak słuchałem tej nauki i czułem zamęt. Zastanawiałem się, jak powiedzieć dobremu
psu we mnie: „Bierz go!". Nie wiedziałem, co dokładnie powinienem zrobić.
Chociaż była to bardzo obrazowa przenośnia i zdawała się odpowiadać biblijnej koncepcji o
dw‚ch przeciwstawnych siłach toczących walkę wewnątrz nas, nie potrafiłem sprawić, by to wszystko
sprawdzało się podczas klas‚wki. Kiedy udawało mi się nie zerknąć do pracy kolegi, miałem
wrażenie, że to ja sam zdecydowałem, ja sam wybrałem to, co dobre. Nie potrafiłem jakoś dostrzec w
tym fakcie przejaw‚w Bożej mocy. Dokonałem wyboru tak samo, jak zrobiłby to moralny
niechrześcijanin. A gdy miałem ochotę ściągać, wydawanie rozkaz‚w jakiemuś wymyślonemu psu
nie pomagało. Poddawałem się albo opierałem, zależnie od siły pokusy i mn‚stwa innych czynnik‚w
- z kt‚rych żaden nie miał widocznego związku z interwencją Bożej mocy w moje wewnętrzne
procesy. Naprawdę chciałem być dobry, jednak nauczanie z dzieciństwa przynosiło więcej frustracji
niż pomocnych wskaz‚wek. Spojrzenie do wnętrza nie pomagało. Dokonywanie wybor‚w wydawało
się jedyną kwestią, więc usilnie starałem się dobrze wybierać.
Dzisiaj, kiedy słucham kazań i czytam książki o tym, jak stać się osobą, jaką powinienem być -
radosną, gotową do poświęceń, oddaną, pokorną, bezkompromisową, kochającą - często doznaję tego
samego wrażenia. Czuję (z pewnością, kt‚rej nie zawsze potrafię obronić), że istnieje spos‚b, by stać
się osobą na wz‚r Chrystusa, a także, iż istnieją dostępne po temu środki. Rzadko jednak jestem
pewien, jak to wszystko pozbierać inaczej niż przez proste wybieranie posłuszeństwa.
Czynienie dobra — a bycie dobrym
Niekt‚rzy ludzie wykazują jedną czy kilka cech, kt‚re chciałbym widzieć u siebie, jednak nikt (z
wyjątkiem Chrystusa) nie stanowi pełnego obrazu osoby, jaką pragnę się stać. Obserwacje m‚wią mi,
że na jakimkolwiek etapie rozwoju duchowego bym się znalazł, będę jedynie niedoskonałym obrazem
tego, jak powinien wyglądać chrześcijanin. To prawda, nie mogę być doskonały - ale mogę być
lepszy. Mogę coraz bardziej przypominać Jezusa i tych z Jego naśladowc‚w, kt‚rzy przyswoili swojej
naturze kilka oznak Jego piękna.
Jednak poprawa, za jaką naprawdę tęsknię, polega na czymś więcej niż na podobieństwie
zewnętrznym. Mogę bez trudu wymienić mn‚stwo ludzi przejawiających wzory postaw, kt‚re
powinienem gorliwie naśladować. Dużo kr‚tsza wszakże okazuje się lista tych, u kt‚rych podziwiam
ich zalety charakteru. Wiele os‚b jest pracowitych, zdyscyplinowanych, wykształconych, a nawet
gościnnych. I są to dobre rzeczy. Ale zaledwie nieliczni wydają się prawdziwie darzący sobą,
wsp‚łczujący czy szlachetni. Szanuję te bardziej powierzchowne z wartościowych cech, lecz
podziwiam głębsze zalety, kt‚re wskazują na znaczącą zmianę charakteru.
Spr‚bujmy wyjaśnić, o co tu chodzi. Przypomina mi się przyjaciel zdyscyplinowany w swoich
nawykach zdrowotnych. Opiera się pokusie jedzenia zbyt wielu słodyczy, konsekwentnie biega dla
zdrowia i dobrze rozkłada obciążenie pracą. Szanuję go za to. Jego postępowanie świadczy o godnym
polecenia poziomie siły woli, co sprawia, że niekiedy wstydzę się moich nieporadnych wysiłk‚w, by
się odpowiednio odżywiać, ćwiczyć i pracować.
Inny przyjaciel reaguje na bardzo przykre i bolesne doświadczenia w swoim życiu poprzez głębsze
kochanie innych. Odczuwa własny b‚l, jednak w jakiś spos‚b wykorzystuje go, by lepiej
uświadamiać sobie b‚l innych ludzi i Bożą zdolność pociechy. Gdy patrzę na jego życie, do głowy
przychodzą mi słowa takie, jak szlachetność, bogobojność i wewnętrzne bogactwo.
Obserwowanie nawyk‚w samodyscypliny, uporządkowania i og‚lnej serdeczności nie przywodzi
na myśl tych samych sł‚w. Swojego zdyscyplinowanego przyjaciela określam jako skutecznego,
godnego szacunku i miłego. Patrząc na jego życie, myślę: „Powinienem być bardziej
zdyscyplinowany". Czuję się odrobinę pod presją, trochę winny i czasem zmotywowany. Tymczasem
przyglądając się życiu mego zmagającego się przyjaciela, nie m‚wię: „Powinienem być bardziej
zdyscyplinowany", ale: „Chciałbym być bardziej kochający".
R‚żnica okazuje się kolosalna. Niekt‚rzy ludzie skłaniają mnie, bym wkładał większy wysiłek i
lepiej postępował. Inni pociągają mnie do tego, bym był lepszy, nęcąc trudną do zdefiniowania jakoś-
cią ich życia, wyrastającą z niezwykłej więzi z Chrystusem, takiej, kt‚ra naprawdę coś znaczy, kt‚ra
wychodzi poza poprawną doktrynę i właściwe oddanie indywidualnie odczuwanej rzeczywistości.
Najbardziej zapalają mnie możliwością zmiany ci nieliczni, opowiadający, że kilka przelotnych
spojrzeń Chrystusa dotyka ich duszy głębiej niż jakiekolwiek inne doświadczenie życiowe. Pragnę
być innym, przemienionym człowiekiem, nie tylko kimś, czyje wzory zachowania i wiedza biblijna są
godne polecenia. Zmiana tego, kim jestem, wymaga zupełnie innego procesu niż ten potrzebny do
zmiany tego, co robię, albo co wiem. Zabieg kosmetyczny nie nadaje się do typu przemiany, jaką
mam na myśli.
Pragnę czegoś więcej niż okazywania uprzejmości mojej żonie; chciałbym dobrowolnie
obdarowywać ją z głębi zasob‚w mojego wnętrza. Pragnę czegoś więcej niż nauczenia moich dzieci,
czego się od nich oczekuje, a potem narzucenia reguł, kt‚re pomogą im trzymać się właściwej drogi;
chciałbym przykładem swojego życia zachęcić je do podążania za Bogiem. Chcę robić coś więcej niż
wygłaszać mądre, zgodne z duchem Biblii prelekcje, dobrze podane i ciepło przyjęte; pragnę wylewać
własną duszę w taki spos‚b, by przekazywać prawdę z wewnętrzną mocą. Chcę robić więcej niż
kontrolować swoją skłonność do depresji; pragnę doświadczyć dobroci Boga w takim stopniu, by być
pewnym doskonałej radości w przyszłym życiu.
Tego rodzaju zmiana wymaga czegoś więcej niż może przynieść ofiarny wysiłek z mojej strony.
Mam na myśli zmianę w samej głębi mojej istoty, zmianę, kt‚rą bardziej przeczuwam niż jej
doświadczam, kt‚rej u wielu ludzi prawie wcale nie dostrzegam, widzę ją w wielkim stopniu u
nielicznych, a w całej pełni objawia się ona w Jedynym. Pragnę tego rodzaju zmiany, ale gdy ludzie
pr‚bują opisać, jak ją osiągnąć, czuję się zawiedziony.
Przypuśćmy, że m‚j katecheta powiedziałby po prostu: „Wiem, iż macie pokusę ściągania w
szkole. To jest złe, nie tylko dlatego, że możecie zostać przyłapani, ale że uleganie tej pokusie może
was skłonić do oszukiwania także w p‚źniejszym życiu. Nie r‚bcie więc tego. Postan‚wcie trzymać
wzrok utkwiony we własnej kartce, a potem ze wszystkich sił starajcie się tak postępować. Będzie to
trudne, czasem wam się nie uda. Wtedy proście Boga o przebaczenie i powr‚ćcie do starania się, by
więcej tego nie robić". Taka nauka byłaby dla mnie znacznie bardziej sensowna niż m‚wienie o
dw‚ch psach, kt‚re warczą wewnątrz mnie. To dlatego wpadam w dezorientację, gdy ludzie m‚wią,
czego trzeba, by nastąpiła wewnętrzna zmiana. Rozumiem wysiłek moralny, jednak same dobre
wzory postępowania, bez względu na to, jak intensywne czy wytężone, nie przyniosą tych głębszych
zalet charakteru, kt‚re tak podziwiam i kt‚rych słusznie pragnę.
Badanie serca to sprawa ważna, ale delikatna i skomplikowana. Gdy zdenerwowanie skręca nam
żołądek, chcemy wiedzieć dlaczego. Co się dzieje w naszym przewrotnym sercu i niezbyt mądrym
umyśle, że powstają te okropne uczucia? Spojrzenie do wnętrza jest konieczne, lecz wcale nieproste.
A w kręgach chrześcijańskich znajdziemy niewiele pomocy, by starannie przebadać nasze wnętrze i
przekonać się, co jest nie w porządku .
Przez wieki Kości‚ł przejmował odpowiedzialność za troskę o dusze i leczenie ich schorzeń,
wierząc, że jedynie B‚g potrafi odpowiednio zająć się zepsuciem i samotnością ludzkiego serca. Kie-
dy jednak Freud zapoczątkował erę „psychologii głębi", ludzie Kościoła jęli się zastanawiać, czy
proste zalecenia wyznania grzech‚w, przyjęcia przebaczenia i pojednania są wystarczająco silnymi
lekami dla uzdrowienia nowo rozpoznanej złożoności pod powierzchnią ludzkiego życia. Sprawy
takie, jak tłumione emocje, rozdwojenie jaźni czy manie psychoseksualne, zdawały się przerastać
duszpasterza o najlepszych intencjach, ale mało obeznanego z psychologią.
W połowie XX wieku ukształtował się ruch, kt‚ry mocno wpłynął na wsp‚łczesne rozumienie tego,
jak pomagać ludziom w przeprowadzaniu zmiany. Kości‚ł, wyjątkowo wyposażony do pomocy w
sprawach duchowych (takich jak związek człowieka z Bogiem i wieczne przeznaczenie), zwr‚cił się
do psychologii po pomoc w rozwiązywaniu przyziemnych, lecz często nader pilnych kwestii radzenia
sobie z samymi sobą i innymi. Za tym zwrotem kryło się wyraźne założenie, że łatwiej jest osiągnąć
głębokie zrozumienie samych siebie dzięki przemyśleniom psychologii niż mądrości Pisma Świętego.
Oparte na koncepcjach biblijnych wysiłki zrozumienia, co się dzieje w naszym wnętrzu, zaczęto
uważać za nieco płytkie - może dostateczne dla rozpoznania problem‚w duchowych typu buntu czy
niewiary, lecz niewystarczające do wyjaśnienia licznych problem‚w osobistych, przed jakimi
wszyscy stajemy. Aby naprawdę pojąć anoreksję c‚rki czy własny brak pewności siebie, trzeba wyjść
poza Kości‚ł albo przynajmniej zwr‚cić się do kapłana o wykształceniu psychologicznym.
Kłopot z takim nastawieniem polega na tym, że jest ono w dużym stopniu uzasadnione. Często
kościoły wykazują żałośnie uproszczone rozumienie problem‚w, jakich doświadczają ludzie. Wiele z
nich zdaje się szczycić swoją ignorancją, stojąc twardo na stanowisku, że nie ma potrzeby
zajmowania się swoim wnętrzem. „To tylko chorobliwa introspekcja" - m‚wią o każdej pr‚bie
zrozumienia samego siebie. „Gdyby ludzie zagłębili się w Słowo Boże, padli na kolana i wyszli do
innych, by świadczyć o Chrystusie, nie mieliby czasu na rozpamiętywanie osobistych b‚l‚w.
Skończcie z tym całym psychologicznym zaglądaniem do wnętrza, a zajmijcie się na poważnie swoim
oddaniem Chrystusowi".
Wielu szczerych, zmagających się z problemami chrześcijan staje przed wyborem: (1) zignorować
istotne sprawy rozwoju wewnętrznego i po prostu starać się być dobrymi chrześcijanami bez pr‚b
zrozumienia, co się dzieje pod powierzchnią życia, albo (2) zbadać swoje wnętrze raczej pod
kierunkiem aktualnej teorii psychologicznej niż objawienia biblijnego. Przykładami tej drugiej
możliwości są techniki: rozpoznawania swojego temperamentu, uzdrawiania bolesnych wspomnień,
wydobywania na światło dzienne pogrzebanych zranień, rekompensowania szkodliwego wpływu
rodzicielskich błęd‚w, radzenia sobie z destrukcyjnymi emocjami i ukrytymi problemami oraz
poddawania ich świadomej kontroli.
Żadna jednak z dw‚ch możliwości nie prowadzi w kierunku głębokiej przemiany charakteru, jakiej
pragnie Chrystus. Jeśli mamy się zmieniać od wewnątrz, musimy rozumieć, kt‚re z naszych we-
wnętrznych problem‚w domagają się rozwiązania. To wymaga zajrzenia do wnętrza. A spojrzeniem
do środka musi kierować nauczanie Biblii na temat tego, czego się spodziewać, kiedy zdejmujemy
kolejne warstwy i badamy, co kryje się pod powierzchnią. Rzeczywiście mamy duże zaległości w
rozumieniu tego, jak się zmienić, zaczynając od uczciwego spojrzenia na to, jacy jesteśmy pod po-
wierzchnią, i kierując się światłem Pisma Świętego.
Spojrzenie do wnętrza jest, jak już wspomniałem, ważne, ale niełatwe i skomplikowane. Ta sama
Biblia, kt‚ra poleca nam strzec swego serca (Księga Przysł‚w 4,23), m‚wi także, że jest ono zdrad-
liwe i trudne do zgłębienia (Księga Jeremiasza 17,9). Nakaz, by strzec swego trudnego do zgłębienia i
zdradliwego serca przypomina rozkaz dany strażnikowi, by nie spuszczał wzroku z niewidzialnego
więźnia.
Najwidoczniej, skoro nasze wnętrze jest tak trudne do poznania, jak sugeruje Biblia, to wszelka
nadzieja na wnikliwe wejrzenie w nie zależy całkowicie od Bożej pomocy. Badacze ludzkiej
osobowości mogą odkryć mn‚stwo informacji i uporządkować wyniki swoich badań w intrygujące a
nawet klarowne teorie, jednak bez Bożej pomocy żaden wysiłek przebadania ludzkiego serca nie
zdoła wskazać gł‚wnych problem‚w potrzebujących rozwiązania.
Oczywiście prawdą jest też stwierdzenie odwrotne. Z Bożą pomocą możemy pojąć to, co powinno
zostać zrozumiane. Gdy depresja powoli podkopuje naszą energię, gdy dochodzą do głosu silne
popędy w kierunku czynienia zła, gdy jasno widać, że nie umiemy okazywać miłości, możemy i
musimy zachowywać pewność, iż Biblia poprowadzi nas w badaniu naszego wnętrza do tych
problem‚w, kt‚re potrzebują naszej uwagi.
Bo podw†jne zło popełnił m†j nar†d: opuścili Mnie, źr†dło żywej wody, żeby wykopać sobie
cysterny, cysterny popękane, kt†re nie utrzymują wody.
Zauważmy dwa spostrzeżenia zawarte w tym tekście. Po pierwsze, ludzie są spragnieni. Chociaż
fakt powszechnego pragnienia nie zostaje stwierdzony wprost, wyraźnie się go zakłada. Znajdujące
się w Biblii liczne wzmianki o spragnionych sercach oraz o tym, że ludzie mogą doświadczyć
zaspokojenia jedynie w Bogu, potwierdzają prawdę, iż każdy człowiek dręczony jest pragnieniem.
Wszyscy tęsknimy do tego, co B‚g dla nas zamierzył: do głębokich i pozbawionych napięć relacji z
innymi, do pełnej miłości akceptacji oraz przekonania, że coś dla kogoś znaczymy. Zwr‚ćmy uwagę,
że w cytowanym tekście B‚g zakłada, iż Jego lud jest spragniony, lecz nie potępia go za to
pragnienie. Pragnienie nie stanowi problemu. Podw‚jne zło, za kt‚re go upomina, nie obejmuje faktu,
że ludzie są spragnieni.
Po drugie, w odpowiedzi na swoje pragnienie ludzie podążają w złych kierunkach. Nie chcą zaufać
Bogu, że On sam zajmie się ich pragnieniami, obstając przy samodzielnym szukaniu zaspokojenia.
Przeważa determinacja, by zaspokoić pragnienia swoich serc przez chwycenie łopaty, wyszukanie
odpowiedniego miejsca do kopania i znalezienie takiego spełnienia, jakie jest możliwe. Ujmując
rzecz prosto, ludzie chcą kierować własnym życiem. Upadły człowiek jest jednocześnie przerażony
swoją podatnością na zranienia i zdecydowany na zachowanie niezależności.
Rodzaj ludzki wszedł na bardzo złą drogę, kiedy Ewa uległa kłamstwu szatana, że zapewni sobie
więcej satysfakcji, biorąc sprawy we własne ręce. Gdy Adam dołączył do niej w poszukiwaniu życia
poza objawioną wolą Boga, zaraził wszystkich swoich potomk‚w chorobą kierowania samymi sobą.
Teraz nikt nie szuka Boga, by odnaleźć życie. Bardziej naturalne są dla nas strategie szukania życia,
polegając na własnych zasobach. Proste zaufanie wyszło z mody. Ochrona samego siebie stała się
normą.
Pismo Święte konsekwentnie ukazuje ludzi jako zarazem spragnionych, jak i pozbawionych
mądrości. Tęsknimy za zaspokojeniem, do kt‚rego zostaliśmy stworzeni, ale żeby je znaleźć,
oddalamy się od Boga. Możemy zatem oczekiwać, że spojrzenie do wnętrza ujawni dwa elementy,
głęboko zakorzenione w ludzkim sercu: (1) pragnienie, czyli głęboką tęsknotę za tym, czego nie
mamy; (2) upartą niezależność, przejawiającą się w błędnych strategiach szukania życia, jakiego
pragniemy.
Dopiero po zrozumieniu tych dw‚ch podstawowych element‚w możemy efektywnie zgłębiać
obszar pod powierzchnią naszych codziennych problem‚w. Pierwszy element, głęboka tęsknota, od-
zwierciedla nasze człowieczeństwo i całą godność nadaną nam jako istotom noszącym obraz Boga.
Tęsknimy za jakością więzi i znaczeniem, jakich nie doświadcza żadne inne stworzenie. Jesteśmy
przeznaczeni, by w pełni cieszyć się Osobą Boga i płynącym z Niego bezpieczeństwem.
Drugi element, błędne strategie, istnieje, ponieważ jesteśmy grzeszni. Tylko głupi, buntowniczy,
pełni pychy ludzie mogli odsunąć się od Źr‚dła życia w poszukiwaniu zaspokojenia poddanego ich
kontroli. To właśnie zrobiliśmy - i robimy. Małżonkowie żądają od siebie nawzajem pewnych reakcji
jako warunku życia. Ludzie domagają się zabezpieczenia, by nigdy więcej nie cierpieć tak, jak
cierpieli kiedyś we wcześniejszej tragedii. Wymyślamy strategie, kt‚re mają nas utrzymywać w
serdecznej i zaangażowanej relacji z bezpiecznej odległości. Żyjemy, by czerpać życie od innych i
chronić siebie przed czymkolwiek, co uważamy za zagrażające naszemu życiu.
Zajrzenie do wnętrza musi się liczyć z odkryciem głębokich, niezaspokojonych pragnień
świadczących o naszej godności, jak też niemądrych i nieskutecznych strategii ochrony samych
siebie, kt‚re odzwierciedlają nasze zepsucie. Każdy z nas jest chwalebną ruiną. Im głębiej zaglądamy
w swoje serce, tym wyraźniej widzimy cud zdolności radowania się więzią z innymi ludźmi, a
zarazem tragedię naszej determinacji chronienia się przed krzywdą i b‚lem.
Spojrzenie do wnętrza
Kr‚tki przykład wyjaśni, jak te dwa elementy działają pod powierzchnią. Pewna para małżeńska
zastanawia się, co zrobić z dwudziestodwuletnim synem, kt‚rego wyrzucono z uczelni za picie
alkoholu i kt‚ry teraz chce wr‚cić do domu. Zwyczajnym, chrześcijańskim podejściem do
rozwiązania tej kwestii byłoby poradzenie się kilku „specjalist‚w", by przekonać się, czy istnieje
jakaś możliwość zastosowania tu zasad biblijnych. Po skonsultowaniu się z doradcami i po
modlitwie, by B‚g uchronił ich od błędnej decyzji, postanawiają albo zabronić synowi powrotu do
domu, by nauczyć go odpowiedzialności, albo serdecznie powitać go z powrotem, by okazać łaskę.
Przypuśćmy jednak, że mielibyśmy spojrzeć do wnętrza, zanim podejmiemy decyzję. Może tęsknoty
młodego człowieka za szacunkiem i zaangażowaniem pozostawały niezaspokojone w rodzinie, gdzie
ojciec jest odległy, nieprzyjazny i niezainteresowany, a matka szuka u syna bliskości, kt‚rej odmawia
jej mąż. W takiej sytuacji być może syn powinien zostać przyjęty do domu wraz z przeprosinami ze
strony ojca za chłodny dystans i zobowiązaniem uczenia się serdecznej więzi oraz z przyrzeczeniem
matki nieobarczania syna swoim b‚lem, kt‚rym nauczy się otwarcie dzielić z mężem.
Żeby dokonać tych zmian, oboje rodzice musieliby spojrzeć do swojego wnętrza, by zobaczyć
własne niezaspokojone pragnienia i chroniący siebie styl odnoszenia się do ludzi. Ojciec, na przykład,
musiałby stawić czoła swojemu poczuciu niższości, utrudniającemu mu dzielenie się sobą z nadzieją
zyskania jakiegokolwiek szacunku. Może jego ojciec nigdy nie cenił go za nic poza wysiłkiem pracy.
W rezultacie m‚gł nauczyć się ciężko pracować i mało dawać z siebie, w nadziei, że ten styl
przyniesie mu wszystko, czego pragnie. Kiedy nastoletni syn zaczął przysparzać kłopot‚w, ojciec
prawdopodobnie wycofał się w jeszcze cięższą pracę, czując gniew na syna, że go zawi‚dł, ale nie
chcąc mu otwarcie powiedzieć o swojej trosce i uczuciu z obawy, iż nie zostałoby to dobrze przyjęte.
Jego tęsknota za szacunkiem i więzią z synem jest słuszna i dobra; natomiast strategia zachowania
dystansu, by chronić siebie przed odrzuceniem, pozostaje grzeszna.
Być może matka, po latach życia z człowiekiem, kt‚ry nigdy nie dawał nic z siebie, stała się
kobietą twardą, rzeczowo wykonującą obowiązki macierzyńskie. Jej kobieca dusza mogła doznawać
b‚lu samotności i zaniedbania, b‚lu tak dotkliwego, że jedynym rozwiązaniem (według niej) było
nigdy więcej nie zbliżyć się do nikogo na tyle, by zostać zranioną. Głęboka miłość, jaką czuła do
syna, mogła być skrywana za barykadą chroniącego siebie chłodu. Żeby sprawę jeszcze bardziej
skomplikować, matka, choć obowiązkowa w swoim podejściu do macierzyństwa, mogła ulec
trudnemu do ugaszenia pragnieniu bliskości, angażując się w manipulacje synem, podobnie jak
Rebeka w relacji z Jakubem. Chłopak m‚gł czuć się niechciany przez ojca i sterowany przez matkę.
Nie tłumacząc ani przez chwilę grzesznego zachowania syna, skupiającego się wyłącznie na winach
rodzic‚w, chciałbym zobaczyć tę rodzinę stawiającą czoło swoim problemom z wzajemną relacją,
gdyby syn miał wr‚cić do domu. Gdyby jednak w rodzinie był miękki ojciec spełniający każde
życzenie syna i potulna matka, kt‚ra nigdy wobec niczego nie protestowała, to chyba mądrzej byłoby
żądać pewnego dowodu odpowiedzialności u syna, zanim zaoferuje mu się przyjęcie z powrotem do
domu.
Żadne spoglądanie do wnętrza nie przyniesie doskonałej pewności, co robić. Jednak pewne
zrozumienie tego, co dzieje się w środku nas, może pom‚c nam zobaczyć, jakie zmiany muszą
nastąpić we wnętrzu, zanim będziemy mogli się spodziewać skutecznej zmiany zewnętrznej.
W drugiej części książki przebadamy głębokie tęsknoty ludzkiego serca, natomiast w części
trzeciej zajmiemy się błędnymi strategiami radzenia sobie z nimi. Część czwarta proponuje biblijne
środki w celu zmiany kierunku z ochrony samych siebie na podążanie za Bogiem. To przesunięcie,
jak się p‚źniej przekonamy, stanowi istotę przemiany od środka.
PRZYPISY
1. Pełniejsze om‚wienie mojego rozumienia osobowości ludzkiej, zobacz L. Crabb,
Understanding People, Zondervan, Grand Rapids 1987.
2. Bardziej techniczne wyjaśnienie tego, co jest wewnątrz, wraz z biblijnym uzasadnieniem,
zawarłem w książce Understanding People, jw.
CZĘŚĆ DRUGA:
Jeżeli mamy stać się ludźmi znającymi Boga, z upodobania w Nim czerpiącymi bogactwo, kt‚re
podtrzyma nas w trudnych okresach odrzucenia i straty, to musimy spojrzeć do swojego wnętrza. W
pojęciu tysięcy chrześcijan droga do obfitego życia i duchowej dojrzałości wymaga tylko tego, by stać
się zdyscyplinowanymi uczniami Słowa Bożego, ludźmi wytrwałej i żarliwej modlitwy, pełnymi
entuzjazmu świadkami Ewangelii, szukającymi okazji głoszenia innym Chrystusa, i niestrudzonymi
parafianami, pragnącymi oddawać sw‚j czas, talenty i pieniądze na potrzeby Kościoła.
Wielu pragnie lepiej wywiązywać się ze swoich chrześcijańskich obowiązk‚w. Żyją z mieszaniną
poczucia winy za niedopełnianie ich, zakładając, że problemy mogłyby zostać rozwiązane, gdyby
wkładali więcej wysiłku w to, by żyć jak należy.
Inni pr‚bowali najlepiej, jak potrafili, i nic z tego nie wyszło. Kiedy już zrobili wszystko, co swoim
zdaniem powinni, siedzą pełni odrętwienia w kościele, wykonując przewidziane gesty liturgii, ale
czując się oszukanymi, poddanymi presji i rozczarowaniu, zastanawiając się, czego jeszcze zażąda od
nich B‚g, zanim wyprostuje ich życie i uczyni ich szczęśliwymi.
Jeszcze inni - a podejrzewam, że tych jest większość - uważają gorliwe zaangażowanie w lekturę
Biblii, w modlitwę, dawanie świadectwa i służbę za odpowiednie dla os‚b specjalnie powołanych.
Prorok Jeremiasz został wybrany jeszcze przed swoim narodzeniem. Apostoł Paweł doświadczył
powołania poprzez oślepiające spotkanie z Bożym światłem. Duchowni są wezwani do specjalnej
służby za sprawą święceń. Jednak zwykłym ludziom wystarczą przyjazne uczucia wobec innych,
wierność wsp‚łmałżonkom, uczciwa praca w swoich zawodach i r‚wnowaga w dzieleniu czasu
między rodzinę, Kości‚ł i osobisty odpoczynek. Kościoły pełne są os‚b całkiem zadowolonych,
usatysfakcjonowanych sobą i być może wdzięcznością Bogu za Jego błogosławieństwa - dop‚ki
myślą o swoim życiu tylko podczas przerw w reklamach lub w trakcie przykładnego studiowania
Biblii.
Wyłaniają się więc dwie kategorie chrześcijan: tych o wysokim poziomie zaangażowania, oraz
tych, kt‚rzy zadowalają się prowadzeniem zwyczajnego, godnego szacunku życia. Pierwsza grupa
obejmuje ludzi sfrustrowanych własną niezdolnością do wypełniania wzniosłych ideał‚w i
nielicznych zadowolonych ze swoich wynik‚w. Druga grupa składa się w większości z os‚b
prowadzących w miarę szczęśliwe życie, dop‚ki dopisują sprawy pieniędzy, zdrowia i relacji
międzyludzkich. Jeśli sytuacja doznaje szwanku, szamocą się, by przywr‚cić jakąś miarę porządku w
swoim życiu. Gdy okazuje się to niemożliwe, zaczyna się poszukiwanie alternatywnych źr‚deł
dobrego samopoczucia. Jeśli jednak nieuniknione cierpienie przewyższa możliwy komfort, pojawia
się rozgoryczenie, przygnębienie i tendencja do ucieczki.
Chrystus surowo napominał ludzi, kt‚rych życie ograniczało się do rygorystycznego przestrzegania
wysokich norm religijnych (Ewangelia św. Mateusza 23,13-14). Z ostrą przenikliwością - kt‚ra
wydaje nam się oczywista w przypadku faryzeuszy, ale wysoce niewygodna, gdy odnosimy ją do
siebie - Chrystus ujawniał brud ukryty pod zewnętrzną religijnością, moralnością i zdyscyplinowa-
nym życiem. Warto zwr‚cić uwagę, że gorliwość w wypełnianiu norm nie przynosi rodzaju życia,
jaki polecał Jezus. A przeciętni lu- dzie, raczej obojętni niż płonący oddaniem, wywołują ostrą
reakcję, Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. „Obyś był zimny albo gorący! Atak,
skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust" (Apokalipsa św. Jana 3,15-
16).
Zewnętrzna czystość, czy to jako produkt gorliwości, czy zadowolenia z siebie, nie robi wrażenia
na Chrystusie. Z niestrudzoną przenikliwością zmierza do rozprawienia się z brudami, kt‚re pr‚-
bujemy ukryć pod powierzchnią. Prowadzenie życia zgodnie z Bożym zamiarem wymaga, byśmy
dokopali się do brudu i dowiedzieli, co musimy zrobić, by uczestniczyć w procesie oczyszczania.
Musimy zająć się naszym wnętrzem.
Dwie reakcje
Dla ludzi rozczarowanych i zniechęconych latami starań, by robić wszystko, jak należy, mam dobrą
wiadomość: większy wysiłek nie jest rozwiązaniem. Ale ludzie zadowoleni ze swojego zgodnego z
normami chrześcijańskimi życia albo ze swojej wyważonej i moralnie wygodnej postawy, potrzebują
konfrontacji z naleganiem Jezusa Chrystusa, by zajrzeć pod powierzchnię. Dla nich wiadomość ta jest
zagrożeniem.
Kiedy psycholog nakłania ludzi do introspekcji, chrześcijanie reagują zazwyczaj na jeden z dw‚ch
sposob‚w. Jedni słyszą w tym wezwanie do nadmiernego zajmowania się sobą i martwią się, że
kościoły lokalne zaczną dzielić się na grupki zajęte samopoznaniem, tak zaabsorbowane osobistymi
b‚lami i problemami, iż szybko stracą chęć wychodzenia do innych.
Inni reagują z uznaniem. Ufają, być może, iż skupienie się na swoich głębokich potrzebach uwolni ich
od duszącego legalizmu chrześcijańskiego („r‚b to, r‚b tamto") i pomoże zanieść przesłanie afirmacji
niezliczonym ludziom, kt‚rym trudno jest zaakceptować samych siebie.
Zanim faktycznie przystąpimy do wglądu w nasze wnętrze, chcę wyraźnie powiedzieć, że nie
zadowala mnie żadna z tych reakcji. Pierwsza, kt‚ra obawia się, iż proces samozrozumienia
doprowadzi do skupienia na sobie, wychodzi często z założenia, że problemy osobiste rozwiązują się
same dzięki wiedzy biblijnej i chrześcijańskiej aktywności. Grzech uznawany jest tu wyłącznie jako
świadome i dobrowolne naruszenie Bożych norm. M‚wi się nam, że wystarczy szybkie,
powierzchowne spojrzenie na nasze życie, by zobaczyć, gdzie postępujemy źle. Pogłębione badanie
serca nie jest potrzebne, a nawet może być szkodliwe. Klucz do zwycięskiego życia stanowi silniejsze
postanowienie czynienia tego, co słuszne.
Druga reakcja, kt‚ra skupia się całkowicie na wadze samoakceptacji jako podstawie obfitego
życia, nie definiuje grzechu powierzchownie jako tylko przekroczenia behawioralnego, ale błędnie
definiuje grzech jako niezdolność zaufania Bogu na tyle, by m‚c kochać samego siebie. Uważa się, że
problemy ludzkie są zakorzenione bardziej w braku afirmacji niż w głębokiej i upartej grzeszności. W
tej perspektywie owocem spojrzenia do wnętrza nie jest autentyczny żal i skrucha, ale jasne zdanie
sobie sprawy ze swojej wartości.
Moim zdaniem, dla prowadzenia odpowiedzialnego życia przed Bogiem potrzebne jest spojrzenie
do wnętrza, ale jego bezpośrednim celem nie jest akceptacja siebie. Rozdział ten zacznie jasno poka-
zywać, że zajęcie się swoim wnętrzem pomaga zobaczyć zależność od Boga w spos‚b, kt‚ry wymaga
uchwycenia się głębokiej ufności. Może też obnażyć moją determinację, w całej jej brzydocie, by kie-
rować życiem po swojemu. Takie zdemaskowanie skłania do głębszego nawr‚cenia i całkowitego
posłuszeństwa.
Celem przemiany od wnętrza nie jest ani zgodność z normami chrześcijańskimi, ani wyższy
poziom szczęścia. Zar‚wno zgodność, lak i szczęście, muszą się rodzić jako produkty uboczne
dojrzałości. Prawdziwa zmiana owocuje dojrzałością, tym rzadkim typem charakteru, kt‚ry
umożliwia autentyczną miłość. Ludzie oferujący laki rodzaj więzi, kt‚ry trafia głęboko do dusz
innych, są dojrzali. A rozwijanie dojrzałości wymaga zajęcia się wnętrzem.
Większa zdolność przyciągania innych do Jezusa Chrystusa dzięki głębi naszej miłości, kt‚rej
sprzyja prawdziwa zmiana, nie przychodzi poprzez zdyscyplinowane wysiłki czynienia tego, co
słuszne, ani poprzez pomoc w małej grupie w pełniejszym akceptowaniu siebie. Żadne z tych podejść
nie dociera do brudu ukrytego pod powierzchnią. Żadne nie wyjawia, jak głęboko nasze ograniczone
wysiłki na rzecz miłości są skażone troską o ochronę samych siebie. Żadne nie pomoże nam zmienić
się od środka. Trzeba uczciwie spojrzeć w głąb siebie i zająć się prawdziwymi brakami naszego
charakteru.
W poprzednim rozdziale zasugerowałem, że dwie podstawowe prawdy biblijne mogą stać się
przewodnikami w naszym spoglądaniu do wnętrza: (1) ludzie są spragnieni oraz (2) ludzie są niezbyt
mądrzy. Jako stworzeni na obraz Boga, przeznaczeni do cieszenia się Nim i wszystkim, co stworzył,
jesteśmy ludźmi spragnionymi, pełnymi tęsknoty za tym, co utraciliśmy wskutek upadku pierwszych
rodzic‚w. Jako upadłe istoty, kt‚re postanowiły znaleźć życie poza Bogiem, wymyślamy głupie,
nieskuteczne i niemoralne strategie zapewnienia sobie własnej satysfakcji. Kiedy odsłaniamy kolejne
warstwy swojego życia, by przyjrzeć się temu, co jest pod spodem, możemy znaleźć zar‚wno
pragnienia - niekt‚re bardzo głębokie - jak i strategie ich zaspokajania, odzwierciedlające wysiłki
życia po swojemu. Najpierw przyjrzymy się naszym pragnieniom.
Większość przemyśleń na temat zwykłego napięcia małżeńskiego nie sięga dość głęboko, by
dotrzeć do prawdziwych korzeni problemu. Apele do pomijania go i bycia mniej drażliwym albo do
otwartego komunikowania o uczuciach w wysiłku wzajemnego zrozumienia ignorują przenikliwe
pytanie, kt‚re powinno się postawić: Czego tak głęboko pragnę, co nie zostało zaspokojone w tym
wzajemnym odniesieniu? „No, i mamy, typowy psycholog. Więcej introspekcji i mniej
odpowiedzialności. Po prostu r‚b to, co powinieneś, i żyj dalej".
A może spojrzenie do wnętrza ujawniłoby bardziej podstawową wadę, kt‚ra skorygowana
mogłaby doprowadzić do tego, by być lepszym mężem? Spojrzenie na moje pragnienia czyni
oczywistym to, że chcę być szanowany. Powiedzenie, że pragnę szacunku, nie ujmuje sprawy zbyt
mocno. Ja pragnę wiedzieć, że ktoś widzi we mnie coś cennego, że moje istnienie jest ważne,
ponieważ mam zdolność wpływania na bieg spraw. Wiele os‚b nazywa tę tęsknotę potrzebą
znaczenia, bardziej konkretnie, osobistego znaczenia. Lubię, kiedy ludzie traktują mnie poważnie, gdy
po poczynionej przeze mnie uwadze zadają pytania, by zgłębić, co miałem na myśli i co czuję.
Dotyka gdzieś głęboko mojego wnętrza, gdy ludzie nadal chcą mnie słuchać, nawet jeśli zrobiłem
głupią uwagę. Chcę być traktowany z szacunkiem nie tylko wtedy, kiedy wypadam świetnie, lecz
r‚wnież, gdy się potykam.
Pragnienie to jest uprawnione i nie można go ignorować przez skupianie się na obowiązku dobrego
traktowania żony. Kiedy B‚g polecił Adamowi opiekowanie się ogrodem, zapewnił mu odpo-
wiedzialne zajęcie. Nie chodziło o zapewnienie poczucia ważności Adamowi. Jego praca była ważna.
Wpływał na bieg spraw. Przy pełnej wolności wyb‚r posłuszeństwa przez Adama stanowił warunek
zachowania spraw takimi, jak być powinny. Kiedy wykorzystał swoją wolność, by się zbuntować,
wywarł wpływ, kt‚ry wstrząsnął światem od tamtego dnia po czasy dzisiejsze.
Fakt, że tak bardzo tęsknię za tym, by się liczyć, odzwierciedla: (1) mądrość i dobroć mojego
Stw‚rcy, kt‚ry obdarzył mnie wolnością oraz (2) oddzielenie mnie od Boga przez grzech. Gdybyśmy
nigdy nie zgrzeszyli, moglibyśmy żyć z cudownym uczuciem, że realizujemy swoje zadania w Bożym
świecie, a nie z rozpaczliwym pragnieniem, by potwierdzono nasze znaczenie. Moje pragnienie
szacunku wiąże się zar‚wno z upadłą naturą, jak i ze zwykłym człowieczeństwem. Chociaż bowiem
moje głębokie pragnienia są skażone grzechem, to prawdą jest, że chcę być szanowany, ponieważ
zostałem stworzony, by się liczyć. Kiedy postrzegam symptomy lekceważenia, reaguję w duszy tak
jak po nadepnięciu na palec. To mnie boli.
Gdy żona zdaje się nie szanować mojej zdolności do wykonania prostego zadania, b‚l odczuwa ta
głęboka część mojego jestestwa, kt‚ra pragnie być doceniana. Nie potrafię wyeliminować tego b‚lu
inaczej niż udając, że nadepnięte palce nie bolą. Palec został stwo- rzony do lepszego traktowania niż
czasem otrzymuje. I ja zostałem stworzony do szacunku. Nie mogę zmienić tego faktu. Bardziej jed-
nak niż do szacunku zostałem stworzony do relacji z innymi. Pragnę więzi z kimś, kto jest
wystarczająco silny, by traktować wszystko, co mnie dotyczy, bez wycofywania się albo poczucia
zagrożenia.
Większość z nas przeraża otwieranie się wobec siebie nawzajem, me abyśmy bali się zranić lub
zniechęcić ludzi, lecz ponieważ bardzo się lękamy, iż inni odsuną się od nas. Nie możemy znieść
świadomości, że ludzie, na kt‚rych polegamy, są po prostu zbyt słabi, by zachować głębokie
zaangażowanie, kiedy zobaczą, jacy naprawdę jesteśmy. Nie chcemy przyjąć faktu, iż od czasu
upadku żadna istota ludzka nie jest w stanie kochać nas w spos‚b doskonały.
Pewna młoda kobieta powiedziała mi, że ilekroć napomykała ojcu, iż zmaga się zar‚wno ze swoją
wiarą, jak i z pokusą seksualną, ten sprawnie - i szybko - zmieniał temat. Przesłanie było jasne: „Nie
czuję się zręcznie, dowiadując się o tobie pewnych rzeczy, więc bądź tak dobra i nic mi nie m‚w".
Wskutek tego w jego c‚rce zrodził się straszliwy lęk, że nikt nigdy nie poradzi sobie z tym
wszystkim, co w niej siedzi. Nauczyła się bać wszelkich myśli czy uczuć, kt‚rych wyjawienie
mogłoby wprawić innych w zakłopotanie. Wśr‚d wysiłk‚w, by uciec od wszystkiego, co mogłoby
kogoś zdenerwować, jej normalne wątpliwości i porywy uległy nasileniu, sprawiły, że czuła się
przytłoczona pytaniami o Boga i pragnieniami przyjemności seksualnej. Wątpliwości i pożądanie
stały się przemożnymi obsesjami, przed kt‚rymi nie potrafiła się schronić. A pod tym wszystkim
kryło się straszliwie niezaspokojone pragnienie, by ktoś zobaczył ją całą i pozostał głęboko
zaangażowany.
Nie pomaga przypominanie sobie, że rodzina i przyjaciele życzą nam dobrze. Mimo wszelkich
pr‚b nie potrafimy pozbyć się pragnienia, by mieć to, czego nikt nie może nam dać. Jesteśmy zależni
od naszej natury. Jeżeli mamy się cieszyć fizycznym czy osobistym życiem, domagamy się źr‚deł
będących poza nami. Dosłownie i absolutnie potrzebujemy kogoś silniejszego od nas, kto by
opiekował się nami i zapewniał to, do cieszenia się czym zostaliśmy stworzeni. B‚g zamierzył, byśmy
gorąco odpowiadali na miłość innych i czerpali radość z tego, czego pragniemy. Plan Stw‚rcy był
naprawdę całkiem prosty. Adam i Ewa mieli zwracać się do Boga jako Tego silnego, na kt‚rym mogli
polegać, a potem do siebie nawzajem, by korzystać z wyjątkowych dar‚w drugiej osoby, i czerpać
radość z wzajemnego ofiarowywania się sobie.
Tęsknimy zar‚wno za szacunkiem, jak i zaangażowaniem, za wpływem i więzią. Jesteśmy
spragnieni tego, na czym rozkwita nasza dusza. Wśr‚d pustkowia upadłego świata dusza ludzka
wysycha. Nie otrzymujemy ani szacunku, ani zaangażowania w stopniu, w jakim głęboko łakniemy.
Jezus przystąpił do grupy ludzi, kt‚rych sztywne praktykowanie religii tak otępiło dusze, że już nie
byli świadomi niezaspokojonych pragnień. Aby wyrwać ich z pozbawionych życia rytuał‚w ku
witalności poznania Boga, stanął i zakrzyknął: Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie - niech
przyjdzie do Mnie i pije! (Ewangelia Św. luna 7,37). Nie ma tu założenia, że niekt‚rzy są spragnieni,
a inni nie. Każda upadła istota, stworzona, by cieszyć się Bogiem, pragnie. Jednak wielu - może
większość - ludzi, kt‚rych zapraszał Jezus, nie minio świadomości swojego pragnienia. Może
porzucili nadzieję, że kiedykolwiek znajdą zaspokojenie, i z powodzeniem odwr‚cili uwagę od
wewnętrznego b‚lu. Skupiając się na innych sprawach, spragnieni ludzie mogą czasami stać się
niepomni swoich wyschniętych dusz.
Kiedy Jezus zachęcał Żyd‚w, by przyznali się do swego pragnienia, niekt‚rych musiało to
przerazić. Jakie to okrutne obiecać wodę umierającemu człowiekowi, a potem pokazać mu puste ręce.
On jednak wiedział, że Jego dłonie nie są puste, że potrafi dostarczyć wody, kt‚rej pragną ludzie. Ale
czy oni potrafili Mu zaufać? Może myśleli, że proponuje coś, czego nie jest w stanie zapewnić?
Każdy kiedyś spotkał się z ludźmi obiecującymi więcej niż mogli zrealizować. Czy to miała być
jeszcze jedna relacja niosąca rozczarowanie? lak ryzykowne jest uwierzyć komuś, kto oferuje to,
czego rozpaczliwie chcemy, ale boimy się, że nikt tego dać nie może.
„Wasze serca tak bardzo pragną tego, czego nie macie. Chcecie wiedzieć, że wasze życie ma
znaczenie, bez względu na to, czy sprawdzicie się, czy zawiedziecie jako rodzice. Chcecie, by was py-
tano o wasze wnętrze bez lęku, że wtedy okaże się, kim naprawdę jesteście. By interesował się wami
ktoś wystarczająco silny, by pozostać zaangażowanym i pełnym miłości, niezależnie od tego, co
znajdzie. Jeśli ktoś jest spragniony..."
Mogę sobie bez trudu wyobrazić parę odważnych dusz, kt‚re biegną do Jezusa, przytłoczone
rzeczywistością swojego pragnienia "Tak. Panie, jestem spragniony. Przyznaję to. Nikt nigdy dotąd
nie dotknął mnie w spos‚b, za jakim tęsknię. Głęboko pragnę tego, czego nie mam".
„Jeśli ktoś jest spragniony..." Co Jezus powiedział potem? Zwr‚ćcie uwagę, że nie rzekł:
„Świetnie. Cieszę się, że to przyznajecie. A teraz przestańcie być egoistami. Wyraźcie żal z powodu
swoich pragnień i zajmijcie się kochaniem innych. Ukryjcie waszą ranę pod powziętym na nowo
zobowiązaniem skutecznej aktywności, a przy okazji, zachowujcie bezpieczny dystans wobec ludzi.
Jeśli za bardzo się zbliżycie, znowu zostaniecie zranieni, a to mogłoby was popchnąć do zbytniego
skupienia się na sobie".
Nie powiedział też: „Teraz, kiedy dotknęliście swojego pragnienia, chcę, byście dokładnie je
zgłębili. Zbierzcie się z innymi osobami z kościoła, kt‚re przyznają się do swoich pragnień, i
przebadajcie, co można zrobić, by poczuć się lepiej".
Powiedział natomiast: Przyjdźcie! Nie zaprzeczajcie swojemu pragnieniu, ani nie skupiajcie się na
nim. Zaproszenie Chrystusa, by przyjść do Niego, gdy jest się spragnionym, uprawomocnia pragnie-
nia naszej duszy. Pragnienie jest w porządku.
Obietnica zdrowia i obfitości jest prawdziwa - lecz nie odnosi się do teraźniejszości.
Przypomina to trochę sytuację, kiedy lekarz pociesza rodzącą kobietę słowami: „Wkr‹tce
będzie pani trzymać w ramionach swoje dziecko". Najpierw b‹l - nieuśmierzony i dojmujący -
potem szczęście. Łzy wieczorem, radość o poranku.
Swoim smucącym się uczniom Jezus powiedział: „Niech się nie trwożą wasze serca. Niedługo -
nie teraz - zobaczycie dom, kt‚ry dla was przygotowuję. Przez resztę życia będziecie mieć siłę mojej
obecności i radość mojej obietnicy, ale życie będzie trudne. Będziecie doznawać b‚lu. Jednak
p‚źniej... szczęście nie do opisania. Zaufajcie Mi".
Tęsknimy za tym, czym mieliśmy się cieszyć: pamiętajmy, pragnienie jest w porządku. Chcemy
tego, czego nie możemy osiągnąć przed p‚jściem do nieba: doznawanie b†lu także jest w porządku.
„Jeśli ktoś jest spragniony [...], niech przyjdzie do Mnie".
Jestem spragniony. Tęsknię za tym, czego nie mam. Co znaczy przyjść do Chrystusa? Jestem już
chrześcijaninem. O ile znam swoje serce, chcę iść za Nim. Co jednak mam zrobić z tymi wszystkimi
niezaspokojonymi pragnieniami w mojej duszy? Jak zaufać Mu w swoim b‚lu w spos‚b, kt‚ry
wyzwoli mnie do głębszej miłości?
Aby odpowiedzieć na te pytania, musimy uważnie przyjrzeć się obietnicy Chrystusa o
strumieniach wody żywej wypływających z naszego wnętrza.
PRZYPISY
1. Wszystkie przykłady, jakie przytaczam w tej książce, pochodzą z osobistego kontaktu z pacjentami i
przyjaci‚łmi, ale każdy jest w jakiś spos‚b zaszyfrowany. Gdy piszę o młodym
dwudziestosiedmioletnim mężczyźnie, mogę mieć na myśli nastoletnią dziewczynę albo gospodynię
domową w średnim wieku. Innymi słowy, nie odwołuję się do osoby, kt‚ra przychodzi na myśl, kiedy
czyta się o niej w książce.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Wielu duchownych w całej Ameryce gromadzi ogromne kongregacje wok‚ł obietnicy nieskażonego
szczęścia dostępnego już teraz.
Nasze wsp‚łczesne rozumienie chrześcijańskiej radości przewiduje radosne podniecenie, z jakim
witamy każdy dzień, pogodne ciepło w starości, a na dodatek wieczną szczęśliwość w niebie.
Pisarze biblijni widzą sprawy inaczej. Konieczna jest wiara, gdyż życie może się okazać
przytłaczająco ciężkie. Nadzieja na lepsze dni to wszystko, czego możemy się uchwycić w chwilach
konfrontacji z rozczarowaniem życia. A miłość pozostaje jedynym podejściem do życia,
pozwalającym osiągać Boże cele i dającym nam poczucie więzi z Chrystusem i innymi. Wiara,
nadzieja i miłość pośr‚d trudnego świata - oto inne zrozumienie tego, czego należy oczekiwać od
życia, niż pogląd obiecujący, że zawsze będziemy czuć się dobrze.
Jednak Chrystus rzeczywiście m‚wił o strumieniach wody żywej wytryskujących w duszach
ludzi, kt‚rzy przychodzą do Niego. Co miał na myśli? Najwyraźniej w życiu chrześcijańskim jest coś
więcej niż b‚l, z kt‚rym trzeba sobie jakoś radzić.
Rodzina i przyjaciele r‚wnież stanowią źr‚dło prawdziwej radości. Relacje każdego człowieka z
innymi mają sw‚j udział napięć - czasem poważnych i długotrwałych - i moje nie są wyjątkiem.
Jednak wiele związk‚w w moim życiu funkcjonuje na tyle dobrze, by rodzić głęboką wdzięczność i
serdeczne uczucia.
W dowolnej grupie chrześcijan spora liczba os‚b będzie m‚wić o podobnym doświadczeniu:
przyjemności życia, znacząca praca, dobre relacje z innymi. Wszyscy oczywiście znamy ludzi,
żyjących wśr‚d bogactwa i sukces‚w, mających wszystko, a mimo to przyznających się do straszliwej
pustki. Jednak wielu z nas może wymienić elementy dobrego życia oraz chrześcijański pakiet
szczerego zaangażowania, prawości moralnej i zobowiązań kościelnych, kt‚re pomagają nam uniknąć
poczucia braku.
Czy taki styl życia obiecywał Chrystus, kiedy m‚wił o przepływających przez nas strumieniach
wody żywej? Gdybyśmy byli szczerzy, podejrzewam, że większość z nas chciałaby wierzyć, iż
osobiste dobre samopoczucie i duchowe oddanie określają obfite życie, jakie zapewnia Jezus. Lubię
dobre samopoczucie. Jestem autentycznie zadowolony, gdy moi synowie sprawują się dobrze, a my z
żoną w pełni cieszymy się sobą nawzajem. Wyczekuję z radością dobrego posiłku z przyjaci‚łmi.
Wiem jednak, że coś głębszego we mnie domaga się więcej - pracuję więc nad więzią z Bogiem po-
przez odnawianie swojego oddania i rozważanie Jego Słowa. A kiedy doświadczam zar‚wno
osobistej wygody, jak i duchowego komfortu, czuję się całkiem dobrze. Trzeba jednak zadać pytanie:
czy to właśnie zapewniają strumienie żywej wody?
Wiele kościoł‚w, zwłaszcza tych, kt‚re przekazują relacje telewizyjne ze swoich nabożeństw, ma
zwyczaj zapraszania tylko tych os‚b, kt‚rych życie układa się w danej chwili dobrze, by opowie-
działy, ile dla nich znaczy Chrystus. Przesłanie jest zgodne: zar‚wno dobre samopoczucie, jak i
oddanie Panu są możliwe. Zaufaj Bogu, a gdy postanowisz podążać za Nim, On zmieni wszystko, co
wywołuje tw‚j dyskomfort,
Często zastanawiałem się, ile niszczącego poczucia winy i targającego dusze b‚lu wywołują takie
świadectwa u tych, kt‚rzy oddali się Chrystusowi najlepiej jak potrafili, ale ich życie nadal pełne jest
utrapień. Kiedy m‚wcy opowiadają swoje historie o serdecznych spotkaniach rodzinnych, dzieciach
przygotowujących się do służby misyjnej, napiętych relacjach, w kt‚rych nastąpiło radosne pojedna-
nie, oraz o finansowych niedostatkach, kt‚re B‚g w cudowny spos‚b odmienił - jak wiele serc potrafi
radować się Bożą dobrocią?
Co czuje kobieta, kt‚rą przed trzema laty porzucił mąż po trzydziestu latach małżeństwa, a teraz
otwarcie żyje z dziewczyną dwa razy młodszą od siebie? Nadzieję? Zmieszanie? Gorycz? Co czują
dziadkowie, kt‚rzy nie mogą spędzać czasu z wnukami, ponieważ dziewczyna poślubiona przez ich
syna żywi niewytłumaczoną niechęć do nich? A co z samotną osobą, mającą dość rozrywkowej
mentalności kościelnej grupy singli i łaknącą głębszych, bardziej dorosłych więzi? Czy są dla niej
błogosławieństwem świadectwa ludzi, kt‚rzy wychwalają Boga za swoje osobiste wygody i pokornie
dziękują Mu za pomoc w pogłębieniu ich oddania? Czy też cicho porzuca nadzieję na znalezienie
prawdziwej radości?
Większość z nas, nawet tacy ludzie jak ja, kt‚rzy cieszą się wieloma uzasadnionymi
przyjemnościami i są szczerze oddani podążaniu za Chrystusem, musi przyznać się do mn‚stwa
pytań bez odpowiedzi, do prawdziwych rozczarowań i dokuczliwej pustki, kt‚rej nie usuwa nawet
najlepszy kontakt z drugą osobą. Czy mamy ignorować tę wewnętrzną rzeczywistość, skupiając się
na osobistym szczęściu, starając się spełniać nasze chrześcijańskie obowiązki? Obawiam się, że to
właśnie robi większość ludzi, kt‚rych życie zapewnia dość przyjemności, by mogli uciec przed
koniecznością myślenia o tych kłopotliwych pytaniach i emocjach. A ci, kt‚rzy borykają się z po-
ważnymi problemami - takimi jak rozbite małżeństwa, zbuntowane dzieci, bolesna samotność - c‚ż,
możemy się tylko modlić, by B‚g przywr‚cił im osobiste szczęście, kiedy wytrwają w swoim zaufa-
niu do Niego.
Takie podejście zamienia kości‚ł w rodzaj lokalnego klubu, proponującego swoje korzyści tym,
kt‚rzy mieli dość szczęścia i dobrych manier, by uzyskać jego członkostwo. Niedziela za niedzielą
siadamy, ciesząc się towarzystwem innych zadowolonych i pełnych oddania, podczas gdy ci biedni i
nieszczęśliwi przyciskają nosy do okien, patrząc na nas z niechęcią, zawiścią i rozpaczą.
Jeśli mamy stać się wsp‚lnotą ludzi głęboko przemienionych, to musimy nie tylko przyznać się do
swojego pragnienia, ale też starannie przebadać, co Chrystus obiecał zrobić z tym pragnieniem. Czy
obiecał nam dobre samopoczucie, radosne związki, wspaniałe kariery i przyjemne zajęcia - pod
warunkiem, że będziemy przestrzegać pewnego poziomu oddania Mu? A może obfite życie tryskające
strumieniami polega na czymś zupełnie innym? Czy jest do pomyślenia, by nie mieć żadnego
porozumienia z mężem, a mimo to rozkoszować się wodą z tego chłodnego źr‚dła? Czy rodzic,
kt‚rego dorosły syn toczy życie z dala od Boga, może mimo to doświadczać pokoju i wytchnienia?
Jezus obiecał, że z naszej wewnętrznej istoty popłyną strumienie żywej wody. Jeśli Jego słowa nie
gwarantują osobistego komfortu w zamian za duchowe oddanie - a według mnie, nie czynią tego - to
o czym On m‚wi? Skoro obiecał strumienie wody żywej wszystkim, kt‚rzy do Niego przyjdą, to
dlaczego tak wielu szczerych chrześcijan prowadzi życie pełne udręki?
Jestem przekonany, że dzięki wewnętrznej przemianie będziemy mogli poznać realność Jego
obietnicy. Aby właściwie zrozumieć, w jaki spos‚b możemy zostać uwolnieni, by pić z głębiny Jego
studni, musimy gruntowniej przyjrzeć się pragnieniom naszej duszy.
Poszukiwanie spełnienia
Kiedy Chrystus obiecywał napełnić nas żywą wodą, z pewnością miał na myśli zaspokojenie, jakie
chce dać spragnionym ludziom. Mniej jasne jest, jakie dokładnie pragnienia chciałby zaspokoić, w
jaki spos‚b planuje to zrobić i kiedy możemy mieć nadzieję na odczucie skutk‚w Jego obietnicy. Aby
lepiej zrozumieć związek Chrystusowej obietnicy żywej wody ze spragnionymi ludźmi, przedstawimy
kolejne kategorie pragnień jako koncentryczne koła, zgodnie z rysunkiem poniżej.
Najbardziej jesteśmy świadomi swoich najmniej ważnych pragnień i w rezultacie skupiamy się na
zaspokajaniu raczej ich niż pozostałych. Zużywamy sporo energii na zapewnienie sobie wygody i
komfortu. Czujemy się dobrze, kiedy posiłek jest smaczny, a wynik prześwietlenia klatki piersiowej
bez zmian. Przyjemne doświadczenie zaspokojonych zwyczajnych pragnień przedstawiamy w postaci
zapełnionego kręgu zewnętrznego na rysunku
Większość z nas ma też świadomość ważnych pragnień, zwłaszcza w okresie napięć w naszych
bliskich związkach. Czujemy się rozgniewani i zdradzeni, gdy wsp‚łmałżonkowie są wobec nas
chłodni, cierpimy, gdy przyjaciele nie okazują nam troski. Kiedy jednak nasze podstawowe więzi
wydają się serdeczne i zdrowe, świat może być całkiem przyjemnym miejscem. Serdecznie i szczerze
śpiewamy o Bożej dobroci, ochoczo wybuchamy śmiechem przy żartach, radośnie wyglądamy
spędzenia wieczoru ze starymi przyjaci‚łmi. Naprawdę czujemy się dobrze. Jeśli zwyczajne
pragnienia nie są spełnione, możemy doświadczać silnego dyskomfortu, lecz gdy spełnione są ważne
pragnienia, na „głębszym poziomie", mamy poczucie, że wszystko jest w porządku. Przedstawia to
poniższy rysunek.
Niekt‚rzy gorliwi chrześcijanie wiedzą, co znaczy naprawdę doświadczyć Bożej obecności, kiedy
życie wok‚ł nich się wali. Komfort osobisty zerowy, przyjaciele niewrażliwi i odlegli, a jednak
Chrystus w jakiś spos‚b wkracza ze słodyczą i mocą do głębi ich dusz. „Tym, co porusza moją duszę,
jest jedynie Jezus" - oto świadectwo szczeg‚lnej grupy ludzi, kt‚rych życie okazuje się tajemniczo
atrakcyjne pośr‚d cierpienia. Osoby te reprezentuje poniższy rysunek.
Sądzę, że ludzie częściej się przyznają do przeżywania takiej sytuacji, niż rzeczywiście jej
doświadczają. Pełnia w dw‚ch zewnętrznych kręgach jest często mylona z niewyrażalną radością
poznania Pana. Radowanie się poszukiwanymi przez nas Bożymi błogosławieństwami bywa brane za
radowanie się Jego Osobą.
Czymś zupełnie normalnym jest żarliwe pragnienie pełni we wszystkich trzech kręgach:
sprzyjających okoliczności, silnych i serdecznych więzi z innymi i wsp‚lnoty z Bogiem. Taka właśnie
jest nadzieja chrześcijanina. Pytanie, jakie należy postawić, nie dotyczy ostatecznej pewności
doskonałego szczęścia, ale raczej jego czasu i rozwoju.
Wydaje się, że istnieją dwie gł‚wne koncepcje na temat drogi do szczęścia. Pierwsza z nich
utrzymuje, że B‚g zapełnia kręgi pragnienia, poczynając od zewnątrz do środka. Najpierw sprawia, że
czujemy się dobrze. Ufając Mu, otrzymujemy zdrowie i bogactwo. Potem, w miarę rozwoju sytuacji,
poprawiają się nasze relacje. Umacnia się więź małżeńska, uczymy się korzystać z pieniędzy,
seksualności i możliwości osobowościowych, wchodząc w kontakty z innymi podobnie
pobłogosławionymi. Następnie już razem, jako wsp‚lnota spełnionych i szczęśliwych ludzi,
chwalimy Boga za Jego dobroć. Boże błogosławieństwa wprowadzają nas pełniej w Jego obecność.
To popularny pogląd, jednak zgodnie z moim rozumieniem Pisma Świętego - niezawodnie oddala
ludzi od dojrzałości.
Druga koncepcja przedstawia ten proces całkiem inaczej. Według niej, najgłębszą pełnię osiąga się
podczas trudnych zmagań z brakiem komfortu i napiętymi relacjami z ludźmi. Poznawanie Boga
rozwija się od kręgu wewnętrznego na zewnątrz. Te dwie przeciwstawne ścieżki przedstawia rysunek
na stronie 108.
PRZYPISY
1. Należy podkreślić, że fakty m‚wiące o naszej więzi z Chrystusem i rzeczywistość tej więzi z Jego
perspektywy zapewniają obfite zaspokojenie naszych najgłębszych pragnień. Pełne zaspokojenie teraz
jest niemożliwe z dw‚ch powod‚w. Po pierwsze, doświadczamy obecności Chrystusa przez wiarę;
stanięcie twarzą w twarz nastąpi dopiero p‚źniej. Po drugie, nasza wiara jest niedoskonała. Cud
„Chrystusa mieszkającego w naszym sercu" jest przesłaniany niejasnym pojmowaniem tego, Kim On
jest. Dlatego nawet w głębi naszego jestestwa doświadczamy zaspokojenia dużo mniejszego niż to,
kt‚re nastąpi w niebie.
ROZDZIAŁ SZŽSTY
UŚWIADOMIONE PRAGNIENIE
Udawanie jest dla większości z nas sposobem na radzenie sobie z życiem. Udajemy, że to, co mamy,
satysfakcjonuje nas bardziej, niż to jest faktycznie. Udajemy, iż nie zostaliśmy zranieni czy
skrzywdzeni tak bardzo, jak to miało miejsce. Kiedy odmawiamy zmierzenia się z tym, co
rozczarowujące i bolesne w naszym życiu, łatwiej jest nam podporządkować się biblijnemu zaleceniu,
by nie narzekać. Mimo to proponuję, byśmy przyjrzeli się tym sprawom w życiu, kt‚re skłaniają nas
do narzekania.
Ktoś może powie: „Ale to przecież słuszne, by za wszystko dziękować, zawsze się radować i iść
naprz‚d jako dobrzy rycerze Jezusa Chrystusa". Introspektywne spojrzenie na nasze kłopoty wydaje
się niezgodne z tym wszystkim, co powinniśmy robić. Po co zawracać sobie głowę ponurym
zgłębianiem tych pragnień, kt‚re pozostają niezaspokojone? To brzmi tak negatywnie. Czy nie
powinniśmy po prostu zająć się życiem?
W wielu kręgach chrześcijańskich mocno zachęca się do zachowywania wygodnego dystansu wobec
wewnętrznych problem‚w. Kiedy nastolatki zmagają się z żalem i niechęcią do rodzic‚w albo
dezorientacją co do swojej tożsamości, wychowawcy zalecają im poświęcanie więcej czasu na
studiowanie Biblii albo odnowienie postanowienia posłuszeństwa. Obie propozycje są dobre, ale zbyt
często trudne pytania zostają pogrzebane pod stosem wyuczonych na pamięć werset‚w i uległości
wobec środowiskowych norm chrześcijańskiego postępowania. Trudne sprawy wydają się
rozwiązane, gdy tymczasem zostały jedynie usunięte z widoku. Nadal zbierają swoje żniwo w życiu
nastolatka, tylko teraz w spos‚b raczej ukryty niż otwarty. Czasem duszpasterska zachęta, by być
lepszym chrześcijaninem, bardziej chroni duchownego przed koniecznością konfrontacji z
niebezpiecznymi problemami niż pomaga zagubionemu nastolatkowi znaleźć jasny kierunek
postępowania.
Podobna sytuacja istnieje wśr‚d kobiet borykających się ze wspomnieniami przemocy seksualnej.
Dużo łatwiej jest stłumić intensywne uczucia wstydu i poczucia winy, kt‚re przez całe lata potrafią
obezwładniać ofiarę, niż zmierzyć się z nimi wprost. Pragnienie, by być przez kogoś czule kochanym,
a nie samolubnie wykorzystywanym, jest głębokie, ale często się mu zaprzecza. Po prostu zbyt
bolesne jest przyznanie się do tego, czego tak bardzo chcemy, nie mając żadnej gwarancji, że to
otrzymamy.
Panuje niewiarygodny op‚r - silniejszy, jak sądzę, w kręgach chrześcijańskich niż świeckich - przed
przyznaniem się do wewnętrznego b‚lu. Samo spojrzenie w kierunku rozczarowania i lęku narusza
nasze pojęcie o tym, jak powinno wyglądać życie zwycięskiego chrześcijanina. Wiele os‚b w
konserwatywnych kościołach i rodzinach chrześcijańskich nauczyło się zaprzeczać temu, że coś ich
boli. Bardzo rzadko pyta się nas z głębokim, szczerym zainteresowaniem, jak się naprawdę czujemy.
Odpowiedź dłuższa niż: „Dziękuję, świetnie" bywa odbierana jako niestosowna. Musimy też
przyznać, że nasze pytania zwr‚cone do innych rzadko zachęcają do pełnego i szczerego podzielenia
się tym, co leży im na sercu. Wszyscy mamy skłonność do trzymania się w bezpiecznej odległości od
uczuć innych. Radzenie sobie z tym, co naprawdę dzieje się we wnętrzu, zakł‚ca porządek, jest zbyt
kłopotliwe. Dlatego ukrywamy wewnętrzną prawdę przed innymi - i przed samymi sobą. W ten
spos‚b łatwiej jest żyć. Tego nauczyliśmy się od wielu nauczycieli i takie samo przesłanie
przekazujemy innym przez unikanie angażowania się w ich problemy.
Trudność z tego rodzaju nauką polega na tym, że jest ona bliska prawdy. Dobrze być pochłoniętym
pięknem Chrystusa i możliwością wielbienia Go oraz służenia Mu. Skupianie się na bolączkach życia
może uczynić nas ludźmi cynicznymi, przygnębionymi i pozbawionymi motywacji. Oto
niebezpieczeństwo związane ze spojrzeniem do wnętrza. Nawet jeśli przyznamy, że zmierzenie się ze
swoją pustką jest koniecznym krokiem wiodącym do zaufania Bogu, prawdą pozostaje fakt, iż
wchodzenie w rzeczywistość niespełnionych pragnień to proces bolesny. A b‚l niszczy życie. Potrafi
pozbawić nas snu; wyzwolić w nas szorstkość zachowań wobec ludzi, kt‚rych kochamy; skłania do
poszukiwania natychmiastowej ulgi i do ucieczki od odpowiedzialności. Kiedy czuję się źle, bardziej
pociąga mnie oglądanie telewizji niż pomoc żonie w domowej pracy.
Wielu chrześcijanom udaje się dość gładko iść przez życie bez głębokiego wnikania w b‚l swojej
duszy. A ci, kt‚rzy tam zajrzą, czasem uginają się pod ciężarem tego, co odkryli. Po co zatem spo-
glądać do środka? Jeśli to przyczynia się jedynie do większej świadomości ogromnego smutku, to po
co zadawać sobie ten trud? Czyż to nie okrutne przypominać podr‚żnikowi na pustyni, jak bardzo
wyschnięte ma gardło? Tak. Jeśli jedynym skutkiem uświadomienia sobie pragnień miałoby być
pogłębienie naszego nieszczęścia, to patrzenie do wnętrza byłoby czymś niemądrym i niewłaściwym.
Z drugiej strony jednak, jeżeli świadomość pragnienia stanowi początek bliższej wsp‚lnoty z Bogiem
(po prawicy kt‚rego są rozkosze na wieki, por. Psalm 16,11), w‚wczas ma to sens. Jest warte
wszelkiego chwilowego b‚lu, jaki się z tym wiąże, bez względu na to, jak długotrwały i dotkliwy by
się wydawał.
Stojący przed nami wyb‚r jest nieugięty: albo żyć wygodnie (zar‚wno w naszym wnętrzu, jak i w
życiu zewnętrznym, ale szczeg‚lnie we wnętrzu), albo żyć po to, by poznawać Boga. Nie możemy
mieć jednego i drugiego. Jeden wyb‚r wyklucza drugi.
W rozdziale tym chciałbym uzasadnić, dlaczego świadomość pragnienia jest pierwszym
niezbędnym krokiem w kierunku prawdziwej przemiany - takiej, kt‚ra uczyni nas bardziej
podobnymi do Chrystusa - a następnie zastanowić się, czego potrzeba, by doświadczyć b‚lu
niespełnionych pragnień.
>- Pow†d 1:
Wyzwolenie z powtarzających się nałogowo grzech‚w wymaga uświadomienia sobie głębokiego
pragnienia.
>- Pow†d 2:
Bez świadomości głębokiego pragnienia grzech będzie rozumiany powierzchownie - a
zatem będziemy z nim walczyć bezskutecznie.
>- Pow†d 3:
Bez świadomości głębokiego pragnienia nasze podążanie za Bogiem będzie w najlepszym
razie zdyscyplinowane, podczas gdy w przeciwnym razie może być pełne pasji
>~ przełamywać złe nawyki, nie stając się zarazem ludźmi mechanicznie kontrolującymi siebie i
tracącymi w ten spos‚b ciepło ludzkich uczuć;
>- rozpoznawać subtelny grzech, te liczne sposoby, w jakie niszczymy nasze więzi z bliskimi przez
chronienie siebie;
>- rozwijać pasją w podążaniu za Bogiem, taką, kt‚ra potrafi przyciągać innych do pełnego
znaczenia życia w Chrystusie.
>- Wujek, kt‚ry molestował cię, kiedy byłaś małą dziewczynką. Był szanowanym członkiem rady
parafialnej w twoim kościele. Co do licha z tym zrobić? Stać się podejrzliwą wobec prawości
każdego człowieka?
>- Przeprowadzka w związku z pracą. Ta decyzja, kt‚rą zdawał się jasno wskazywać B‚g,
pozbawiła wasze dzieci wspaniałej grupy młodzieżowej przy kościele. Teraz od kilku lat
żyjecie bez kontaktu z dobrym kościołem. Miejscowa grupa młodzieżowa jest tak mała, a
reguły tak surowe, że nie wymagaliście od dzieci uczestniczenia. Teraz one zaczynają odsuwać
się od Chrystusa. Jak to wszystko pojąć?
>- Lekarz, do kt‚rego się udałeś, źle zdiagnozował twoje dolegliwości. Teraz jesteś dotknięty trwałym
kalectwem z powodu problemu, kt‚ry powinien być wcześniej rozpoznany. Tw‚j lekarz jest dobrym
specjalistą. W tym przypadku po prostu popełnił ludzki błąd. A ty - czy masz po prostu przypomnieć
sobie werset z Listu do Rzymian 8,28 i iść dalej? Co zrobisz z tym pełnym gniewu zamętem?
Być może udało mi się postawić wyraźnie tezą: uczciwe spojrzenie na życie spowoduje zamęt.
Jednak nie jest on zły, wprost przeciwnie, ponieważ wśr‚d zamętu i chaosu stajemy się świadomi
swego przemożnego pragnienia, by wreszcie wiedzieć, że Ktoś silny i dobry działa za wszystkim, co
widzimy, prowadząc sprawy ku sprawiedliwemu i radosnemu zakończeniu.
B‚g udziela nam światła w pewnych punktach. Należy przyswoić sobie to, co objawił, i wierzyć
we wszystko, co jest jasne. Jednak w kt‚rymś momencie nawet najlepszy student Biblii musi
rozłożyć ręce. Istnieje pewien poziom zamętu, kt‚ry nie zniknie, i musimy zaakceptować ten fakt.
Dop‚ki uważamy, że potrafimy rozproszyć sw‚j zamęt dalszym studiowaniem i badaniem, nie
zostaniemy pociągnięci do żarliwej wiary. Dopiero gdy przyznamy, iż ważne fragmenty naszego
życia będą nadal pogrążone w zamęcie, możemy nauczyć się odpoczynku w swojej wierze w Boga.
Mocna wiara nigdy nie wyrasta z zadowolonego z siebie umysłu. Może jednak doznać znacznego
wzrostu, kiedy umysł jest tak dręczony zamętem, że albo uwierzymy Bogu, albo będziemy gotowi
zrezygnować z życia Dopiero doświadczenie zamętu rodzi pragnienie, kt†re może zaspokoii jedynie
wiara.
1.Może nas ono uwolnić od zniewalającej mocy tych grzech‚w, kt‚re zwodniczo podsuwają
podniecające, ale chwilowe i kosztowne zaspokojenie.
2.Może pogłębić naszą świadomość tego, jak zawodzimy innych, i w ten spos‚b prowadzić do
bogatszych więzi.
3.Może spowodować wzrost naszej żarliwości w podążaniu za Bogiem i uczynić nas bardziej
skutecznymi w przyciąganiu innych do Niego.
Droga do zmierzenia się z pragnieniem naszej duszy obejmuje trzy podstawowe kroki:
Przemiana od wnętrza zaczyna się wraz z uświadomieniem sobie pragnienia. Realizuje się w
miarę zrozumienia tego, jak pr‚bujemy je zaspokajać własnymi sposobami.
Jak odstąpić od kopania własnych studzien, byśmy mogli zwr‚cić się do studni wody żywej? Co
znaczy pozwolić Chrystusowi, by ugasił nasze pragnienie? To temat części trzeciej.
PRZYPISY
1.Wynika z tego, na szczęście, że kiedy uczymy się powierzać Bogu nasze podstawowe pragnienia,
wypracowujemy silną tożsamość, kt‚rą można wprawdzie wstrząsnąć, ale nie można jej zniszczyć, nawet przez
najostrzejsze frustracje z powodu mniej ważnych pragnień.
2.Posiadanie rodzica albo przyjaciela, kt‚rego więź z Chrystusem jest prawdziwa i dziwnie pociągająca, daje
nadzieję chroniącą nas przed powabem grzesznych przyjemności. W dzieciństwie z zafascynowaniem
patrzyłem na modlitwę mego ojca w kościele. Tata modlił się inaczej niż wiele innych os‚b. Jego modlitwy
były prawdziwe. Wierzyło się, że naprawdę z Kimś rozmawia. Wywarło to na mnie trwałe wrażenie. Nie
chciałem już przystawać na płytką przyjemność, kiedy możliwy był kontakt z Bogiem. Potrafiłem wyobrazić
sobie Jego realne istnienie, gdyż posmakowałem tego w więzi mego taty z Bogiem.
3. Nauczyciele przyszłych przyw‚dc‚w chrześcijańskich, żeby ustrzec ich przed niebezpieczeństwem
faworyzowania i podział‚w, niejednokrotnie doradzają im, by nie nawiązywali bliskich przyjaźni z ludźmi,
kt‚rym służą. Z pewnością musi być jakieś lepsze rozwiązanie tego problemu. Taka bowiem rada narusza nie
tylko Boży plan dla Ciała Chrystusa, wzmacniając snobistyczne i egoistyczne podziały między duchowieństwem
a laikatem, ale też wymaga od ludzi, by zaprzeczali swojej głęboko relacyjnej naturze, stając się przyw‚dcami na
wz‚r robot‚w, a nie głęboko zaangażowanych sług.
CZĘŚĆ TRZECIA:
Nawet gdy dostaję to, czego pragnę, to nie jest to, czego pragnę.
Czy pragniesz p‚jść za Chrystusem?" Setki nastolatk‚w po- ruszają się niepewnie na swoich
miejscach, słysząc m‚wcę wykrzykującego to wyzwanie na porannym spotkaniu.
- On zaprasza was, byście do Niego przyszli, naprawdę zbliżyli się, przyszli w całkowitym
poddaniu. Jeśli macie dosyć zabawy w chrześcijaństwo, potraktujcie Jego zaproszenie poważnie i
przyjdźcie. Weźcie swoje narkotyki, czasopisma pornograficzne i kasety rockowe - weźcie to
wszystko, co was niszczy, i przynieście dziś wieczorem. Spalimy te wszystkie narzędzia diabła jako
symbol waszej decyzji p‚jścia za Chrystusem.
Tego wieczoru dziesiątki dzieciak‚w z wilgotnymi oczami i mocno zaciśniętymi szczękami
rzucają marihuanę, czasopisma pornograficzne i kasety na stos przed salą spotkań. Kiedy ogień huczy,
chwytają się za ręce i wsp‚lnie śpiewają: „Postanowiłem p‚jść za Jezusem".
Jako nastolatek brałem udział w podobnych wydarzeniach. Wpatrując się w przygasające ognisko,
podejmowałem mocne postanowienie, by nigdy nie opuszczać modlitwy ani nabożeństw i każdego
dnia dawać świadectwo swojej wiary. Jednak chociaż w tych chwilach wybierałem dobre kierunki
duchowe, moje obietnice złożone na szczycie g‚ry, w chwili uniesienia, często rozpływały się w sa-
mozadowoleniu, gdy wracałem w doliny codziennego życia. Coś w moim wnętrzu, z czym należało
się rozprawić, nigdy nie zostało poruszone.
Uważam, że mogą dziać się dobre rzeczy, kiedy dzieci postanawiają w swoich sercach p‚jść za
Chrystusem. Każdy chrześcijański rodzic byłby zachwycony, dowiedziawszy się, że jego syn albo
c‚rka - zwłaszcza tacy, kt‚rych styl życia przysparza sporo troski - obiecał trzymać się z dala od
narkotyk‚w i literatury pornograficznej. Większość pochwaliłaby decyzję o zaprzestaniu słuchania
muzyki rockowej, jeśli nie z troski duchowej, to przynajmniej z powodu ulgi dla uszu. Takie
spotkanie młodzieży ma prawdziwą wartość.
Chętnie przyznam, że spora liczba młodych ludzi usypujących ten stos rzeczy do spalenia
podejmowała ważne decyzje, w kt‚rych miał udział Duch Święty. Nie jestem jednak pewien, czy
przesłanie m‚wcy zawierało dokładne zrozumienie tego, co znaczy p‚jść za Chrystusem. Ucieczka od
nieczystości, unikanie choćby pozoru zła i dystans do spraw tego świata to elementy mieszczące się w
poważnym zobowiązaniu wobec Chrystusa. Nie są jednak istotą, ale raczej owocem p‚jścia za Nim.
Nie możesz, rzecz jasna, twierdzić, że podążasz za Chrystusem, gdy jednocześnie uparcie trwasz w
jawnym grzechu. Czasopisma pornograficzne powinno się spalić.
Jednak przemiana od środka polega na czymś więcej niż na zerwaniu zepsutego owocu z drzewa.
Walka z grzechem wymaga dużo cięższej bitwy niż zmaganie się, by czynić dobro, a nie popełniać
zła. Kiedy toczy się walkę, usiłując wypełniać wszystkie przykazania biblijne, końcowa klęska jest
gwarantowana. Albo stoczymy się w porażkę i frustrację, albo staniemy się sztywni i zadufani w sobie
za sprawą naszej zdyscyplinowanej zgodności z normami, niezdolni do nawiązania głębokich więzi z
innymi, w tym także z Bogiem.
Biblia m‚wi o złym postępowaniu jako owocu złego i zdradliwego serca. Najważniejszy problem
tkwi wewnątrz, w sercu. Robienie tego, co słuszne, zawsze będzie wymagało wysiłku; gdy jednak
zrozumiemy, jak rozpoznawać grzech w sercu i jak rozprawić się z nim, w‚wczas przejście od
zachowania grzesznego do bogobojnego będzie odzwierciedlać wewnętrzną zmianę, czyniącą to
realnym. Jezus powiedział: „Oczyść wpierw wnętrze kubka, żeby i zewnętrzna jego strona stała się
czysta" (Ewangelia św. Mateusza 23,26).
Ale co to oznacza? Łatwiej zrozumieć zmianę w postępowaniu niż zmianę w sercu. Wiem, kiedy
robię coś złego, oszukuję czy palę marihuanę, ale skąd mogę wiedzieć, czy moje serce się poprawiło?
I co jest z nim nie w porządku? Czy nie wystarczy podjąć wewnętrznej decyzji p‚jścia za
Chrystusem, a potem dowieść jej prawdziwości przez należyte postępowanie? Co miał na myśli
Chrystus, kiedy m‚wił o oczyszczeniu naszego wnętrza?
Wyjaśnienie grzechu
Aby pełniej pojąć nauczanie Jezusa, potrzebujemy wyraźniejszego zrozumienia, czym jest grzech,
zwłaszcza grzeszność, kt‚ra plami nasze serce. Dla ułatwienia rozważań podzielimy problem grzechu
na dwie kategorie: (1) widoczne akty przekroczenia jasno zapisanych norm biblijnych i (2) subtelne
naruszenia przykazania miłości. Kiedy słabo rozumie się tę drugą kategorię, ludzie wydatkują całą
energię duchową na definiowanie norm biblijnych i usilne ich przestrzeganie. Zwykłym rezultatem
okazuje się faryzejska sprawiedliwość - albo pełna poczucia winy frustracja. Zajmowanie się tylko
pierwszą kategorią grzechu nie doprowadzi do zmiany od środka.
Kiedy czytamy, że Mojżesz „wolał raczej cierpieć z ludem Bożym niż używać przemijających
rozkoszy grzechu" (List do Hebrajczyk‚w 11,25), natychmiast myślimy o całej palecie przyjemności
oferowanych przez dw‚r faraona, z kt‚rych Mojżesz zrezygnował - o możliwościach władzy, luksusu,
obfitego pożywienia i zmysłowych rozkoszy, by wymienić tylko kilka. To rozumowanie jest
prawidłowe: Mojżesz rzeczywiście odwr‚cił się od doświadczanych wyg‚d, by podążyć za Bożymi
celami. Gdy jednak odniesiemy ten fragment do naszego osobistego życia, zwykle kończymy na liście
rzeczy, kt‚rych nie powinniśmy robić. Przyjemności Egiptu trzeba porzucić. Dla nastolatk‚w mogą
one oznaczać narkotyki, muzykę rockową czy zaabsorbowanie modą. W przypadku dorosłych lista
może zakazywać picia alkoholu, materializmu (często mierzonego kosztownym samochodem i
niechęcią do dzielenia się swoim), romans‚w, skupiania się wyłącznie na karierze zawodowej czy
oglądania bezwartościowych seriali telewizyjnych.
R‚żne kościoły podkreślają wagę r‚żnych grzech‚w, ale większość wsp‚lnot chrześcijańskich
posiada pewien kodeks postępowania (spisany albo nie), na podstawie kt‚rego można zmierzyć
duchową dojrzałość. Raczej częściej niż rzadziej chrześcijanie pragnący wzrastać w wierze zajmują
się przede wszystkim grzechami pierwszej kategorii, widocznymi przekroczeniami łatwo rozpozna-
wanych norm. Rezultatem tego jest bezsilny Kości‚ł, w kt‚rym nie stawia się czoła gł‚wnym
problemom i w kt‚rym życie pozostaje niezmienione.
Skupiamy się nie na tym, co trzeba. Nie sprzeciwiam się zachęcaniu ludzi do porzucania
grzesznych praktyk i do rozwijania dobrych nawyk‚w. Nie oponowałbym też przed rozliczaniem ich
w ramach kochającej wsp‚lnoty, by żyli tak, jak powinni. Jednak silne koncentrowanie się na
konkretnych normach dobra i zła może łatwo prowadzić do katastrofalnego zaniedbywania
subtelnych grzech‚w dotyczących relacji z innymi.
Chrystus surowo ganił faryzeuszy za ich skrupulatne trzymanie się przepis‚w, m.in. o oddawaniu
dziesięciny, nie dlatego by przestrzeganie norm było złe, ale ponieważ zaniedbywali oni ważniejsze
sprawy, takie jak sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę (Ewangelia św. Mateusza 23,23), sprawy
dotyczące tego, jak ludzie się nawzajem traktują. Problemem nie było oglądanie się na przepisy, lecz
to, że nie zajmowali się grzechami w relacjach międzyludzkich.
Kiedy Jezus zaprasza spragnionych ludzi, by przyszli do Niego, chce, abyśmy zrobili więcej niż
palenie nieprzyzwoitych czasopism. Wymaga od nas uważnego przyjrzenia się swojemu podejściu do
innych, by zobaczyć, gdzie egoistyczna postawa niszczy miłość. Podstawowym celem Prawa jest
wskazywanie drogi w kierunku lepszych relacji z Bogiem i ludźmi. Aby zrozumieć, co pociąga za
sobą zaproszenie do przyjścia, musimy wyjść poza słuszną troskę o widoczny grzech i przebadać
sposoby, w jakie spragnieni ludzie - rozpaczliwie pragnący więzi - w swojej głupocie gwałcą przyka-
zanie miłości.
Omawialiśmy już tę trudną prawdę, że życie niesie z sobą wiele rozczarowań. Nikt nie postępuje
wobec nas tak, jak byśmy chcieli, tymczasem B‚g wymaga, by odłożyć na p‚źniej pełne zaspokojenie
(kt‚re i tak jest na razie niedostępne) i zaufać Mu, że przyjdą lepsze dni. Ale my nie lubimy czekać.
Cierpimy teraz i teraz domagamy się ulgi. Skoro B‚g nam jej nie udziela, weźmiemy sprawy we
własne ręce. P‚jdziemy przez życie, zarabiając na utrzymanie, spełniając swoje obowiązki, planując
miłe weekendy oraz rozwijając radosne i głębokie więzi, a przede wszystkim dbając o
minimalizowanie rozczarowania i b‚lu. Ponieważ zaś największą możliwość cierpienia niosą ze sobą
relacje, w nich najlepiej widać naszą determinację chronienia samych siebie.
Wewnętrzna przemiana wymaga, byśmy spojrzeli pod powierzchnię życia, aby zobaczyć nie tylko
głębokie tęsknoty spragnionej duszy, ale też mechanizmy chronienia siebie ze strony przewrotnego
serca. W drugiej części książki zajmowaliśmy się naszym pragnieniem. Część trzecia omawia strategie
dotyczące relacji z zawodzącymi nas, niedoskonałymi ludźmi oraz z Bogiem, kt‚ry reaguje na nasz.
b‚l ze zrozumieniem, udzielając nam obietnic, ale nie daje ulgi, jakiej się domagamy.
Mary
Kiedy poznałem Mary, była atrakcyjną, niezamężną trzydziestolatką, aktywną w swoim lokalnym
kościele i wysoko cenioną przez jego przyw‚dc‚w. Pracowała jako pomoc dentystyczna na część
etatu (nazywała swoją pracę „wyrabianiem namiot‚w"), żeby większość czasu i energii m‚c
poświęcać pracy w parafii w charakterze koordynatorki służby kobiet. Proboszcz często chwalił ją za
oddanie Chrystusowi i niejeden raz zauważył z ambony: „Chciałbym, żebyśmy mieli jeszcze z
dziesięć takich Mary w parafii".
Mary była wzorem niezamężnej chrześcijanki: nie skarżyła się, była przyjazna, pracowita,
gorliwie wykorzystywała sw‚j wolny stan jako możliwość służby. Pytana, co czuje na myśl o
zamążp‚jściu, odpowiadała po prostu: „Jestem otwarta na wszystko, co B‚g dla mnie zaplanował.
Jeśli to małżeństwo, świetnie. Nie zamierzam jednak siedzieć i czekać, aż ktoś się pojawi. Jest za
dużo dobrych rzeczy do zrobienia".
Gdyby przeprowadzono ankietę wśr‚d przyjaci‚ł Mary, prawdopodobnie opisaliby ją jako
sumienną, poważną, zdolną, zawsze zajętą. Kiedy ludzie myśleli o niej, nie przychodziły im do głowy
słowa typu delikatna, kobieca i kochająca.
Um‚wiła się ze mną na spotkanie, by porozmawiać o pojawiającym od niedawna uczuciu
przygnębienia i utracie energii, czego nie potrafiła wyjaśnić. Martwiła się swoją rosnącą obojętnością
wobec pracy w kościele, nie mogąc jej zaradzić poprzez odnowione oddanie Panu Bogu ani szczerą
modlitwę. Na pierwszym spotkaniu zrobiła na mnie wrażenie osoby przedsiębiorczej, rozważnej i
nieco przestraszonej. Element lęku przyciągnął mnie najbardziej.
Kiedy pracuję z ludźmi, zwracam uwagę na to, jakie wrażenie na mnie wywierają. Czy ich spos‚b
bycia rodzi we mnie pragnienie zachowania dystansu, podtrzymania niezobowiązującej rozmowy czy
do wyrażenia silnego poparcia? Czy mam ochotę przeciwstawić się wszystkiemu, co m‚wią albo
robią, czy też nasze spotkanie sprawia, że czuję się jak mędrzec przekazujący chętnemu uczniowi
swoją wiedzę? Ponieważ jesteśmy spragnieni więzi, jakiej nasza dusza miała doznawać, zakładam, że
spos‚b, w jaki odnosimy się do siebie nawzajem, ma coś wsp‚lnego z tym pragnieniem. A ponieważ
boimy się b‚lu, jaki mogą nam sprawić relacje z innymi, chronimy siebie, przyjmując taki styl
wzajemnych stosunk‚w, kt‚ry trzyma ludzi na bezpieczny dystans.
Mając to w pamięci, przyglądam się i analizuję, w jaki spos‚b ludzie potrafią skłonić mnie do
określonej reakcji na nich: co mam skłonność zrobić w odpowiedzi na ich spos‚b bycia? Zachodzi
silne prawdopodobieństwo, iż ich styl odnoszenia się skłoni mnie do tego, co służy ich chronieniu
siebie. Niekt‚rzy sprawiają, że cały czas się śmieję; poważne uwagi zdawałyby się nie na miejscu.
Inni mogą skłaniać mnie do głębokiego analizowania ich wnętrza; prosta rada, by żyć bardziej
odpowiedzialnie, zabrzmiałaby okropnie płytko. Mamy tendencją odnosić sią do siebie nawzajem z
ukrytym celem zachowania naszego dobrego samopoczucia i unikania wszystkiego, co w
jakikolwiek spos†b mogłoby nam zagrażać. Kiedy zastanawiam się, do jakiego zachowania skłania
mnie przebywanie z tobą, widzę, jak dostrajam się do twojego ochronnego stylu odnoszenia się,
twojej strategii radzenia sobie z pragnieniem duszy.
W obecności Mary czułem się nie zaproszony. Serdeczna uwaga wydawała się nie na miejscu, coś
jakby pytanie zajętego taks‚wkarza o jego rodzinę, kiedy zatrzymuje się na skrzyżowaniu, by mnie
wypuścić. Odczuwałem presję głębokiego namysłu nad jej problemami i skonstruowania intrygującej
hipotezy, żeby ją mogła rozważyć. Miałem wrażenie zepchnięcia do roli raczej inteligentnego
konsultanta niż troskliwego doradcy.
Choć Mary nie miała męskiego wyglądu ani manier, trudno mi było wyobrazić ją sobie jako czyjąś
żonę. Wydawała się kompetentna i sprawna kosztem kobiecości. Odnosiłem wrażenie, że dużo
swobodniej omawiałaby plany służby na spotkaniu w parafii niż przechadzała się, trzymając
mężczyznę za rękę, po spokojnej plaży. Nie jest niczym złym czuć się dobrze na biznesowym
spotkaniu. Gdy jednak ludzie czują się nie na miejscu w bliskich związkach, pojawia się flaga
ostrzegawcza.
Kiedy rozmawialiśmy, wyszło na jaw, że rzeczowa przyjacielskość Mary ma sw‚j cel. Gdy
zauważyłem, iż wydaje się przestraszona własnym przygnębieniem, nie odprężyła się pod wpływem
mojej troski i nie przyznała po prostu: „Tak, to prawda. Czuję się przestraszona". Uznała natomiast
trafność mojego stwierdzenia i z dużą swadą przystąpiła do rozważania hipotez i rozwiązań. „Tak,
faktycznie doświadczam pewnej obawy. Myślę, że może przywykłam do uczucia kompetencji we
wszystkim, co robię, a teraz poproszono mnie o przyjęcie nowych zadań, do kt‚rych chyba się tak
dobrze nie nadaję. Chciałabym, by wyraził pan swoje zdanie, czy nie biorę na siebie za dużo spraw".
Skłoniła mnie do przebadania jej hipotezy i wyrażenia profesjonalnej opinii, nie pozwalając
jednocześnie na wsp‚łczujące dotknięcie lęk‚w, jakie odczuwała w swojej kobiecej duszy. Zacząłem
się zastanawiać, co sprawiło, iż wycofała się ze wszystkich więzi poza służbą. Co powodowało, że
czuła się tak zagrożona jako kobieta, gotowa izolować łagodne, delikatne i wrażliwe części swojej
duszy za grubym murem kompetencji i oddania?
Chciałbym wyraźnie powiedzieć, że nie ma nic złego w kompetencji czy oddaniu. Same w sobie są
godne polecenia. Problem leży w funkcji, jaką pełnią. Podejrzewałem, że Mary wykorzystuje swoje
naturalne zdolności i duchową troskę, by chronić siebie przed możliwością b‚lu w bliskiej więzi.
Jeśli było to prawidłowe spostrzeżenie, żyła na peryferiach chrześcijańskiego życia, oddana
obowiązkom, służbie, studiowaniu, rozwijając wsp‚łpracę na gruncie zawodowym i towarzyskim, ale
nie na gruncie więzi. Nie doświadczała niedoskonałej, ale prawdziwej miłości innych, ani też (co
jeszcze ważniejsze) nie ofiarowywała siebie w miłości innym. Jej stałym najwyższym priorytetem
była ochrona siebie przed b‚lem rozczarowujących więzi.
Aż dotąd nikt w jej życiu nie zakwestionował funkcji jej stylu relacji z innymi. Nikt nie zauważył,
że nie zdarzało jej się kontaktować towarzysko z mężczyzną przez dłużej niż kilka minut, nie spro-
wadzając tematu rozmowy na sprawy kościelne. Kiedy mężczyzna okazywał choćby ślad
romantycznego zainteresowania, sztywniała, zamieniając się w jeszcze bardziej oddaną swojej
służbie. Nikt nie przyjrzał się uważnie jej podejściu do relacji z innymi. Nikt jej mądrze nie kochał.
Kości‚ł wypełniony osobami podobnymi do Mary (podejrzewam, że mamy ich wiele) nie jest
zdrowym Kościołem. Apostoł Paweł pisał, że Ciało Chrystusa wzrasta, kiedy każdy członek wy-
konuje swoje zadanie (por. List do Efezjan 4,16). Werset ten zawiera myśl, kt‚ra m‚wi, iż każdy
chrześcijanin może dawać zgromadzeniu wiernych to, kim jest jako osoba odkupiona i obdarowana.
Został wyzwolony z koncentracji na sobie, by oddawać się innym. Jednak Mary nie była wolna. Choć
pracowita i pozornie niestrudzona, nie wykonywała prawdziwego zadania, do kt‚rego została
powołana. Jej praca w Kościele, mimo że B‚g posługiwał się nią do realizacji swoich cel‚w, nie była
ani wyrazem serca głęboko dotkniętego przez Stw‚rcę, ani wysiłkiem skierowanym przede
wszystkim na błogosławienie innym. Jej serce było pełne lęku, a motywy chroniące ją samą.
Najbogatsze części jej istoty, kt‚re mogły potężnie wpływać na innych i serdecznie przyjmować ich
miłość (łącznie z miłością jakiegoś mężczyzny), zostały bezpiecznie ukryte pod takim stylem bycia,
kt‚ry zachęcał innych do obcowania z nią tylko na płaszczyźnie służby i żadnej innej.
Podczas naszej rozmowy zasugerowałem Mary, że robi wrażenie osoby raczej sprawnej i
kompetentnej niż serdecznej. Szybko zdystansowała się od mojej uwagi, zgadzając się, iż ciężko
pracuje, więc niekt‚rzy mogą odnieść takie wrażenie. Nacisnąłem odrobinę, pytając, jak się poczuła,
usłyszawszy moje spostrzeżenie. Lekko się zirytowała i zmieszała.
Dopiero po kilku naszych spotkaniach przyznała, że rzeczywiście czuje się trochę samotna. W
ciągu następnych miesięcy ostrożnie przyglądała się rozczarowaniu, jakiego doświadczyła w swoich
najważniejszych relacjach. Niby nic tragicznego - żadnego molestowania przez kuzyna czy bicia
przez ojca alkoholika - jednak nigdy nie czuła się przez nikogo wysoko ceniona. Ojciec zmarł kilka
lat wcześniej. Był dobrym człowiekiem, gorliwym chrześcijaninem, kt‚ry ponad wszystko cenił
oddanie Chrystusowi. Nie potrafiła przypomnieć sobie ani jednej rozmowy, w kt‚rej serdecznie by ją
zachęcił do porozmawiania o sprawach głęboko liczących się dla niej. Nigdy w kontaktach z nim nie
czuła się na tyle otwarta i swobodna, by choć napomknąć o wrażeniu, jakie zrobił na niej nowy
chłopak w szkole. Sama myśl o m‚wieniu z tatą o „takich" sprawach wydawała jej się dziwna i obca.
Tego się po prostu nie robiło, a nawet nie rozważało.
Gdy poprosiłem, by wyobraziła sobie całkiem innego ojca, takiego, kt‚ry serdecznie i z
zainteresowaniem słuchałby wszystkiego, co chciałaby powiedzieć, w jej oczach pokazały się łzy.
Serce było spragnione tego, czego nigdy nie zaznała. Przesłanie jej ojca brzmiało jasno: „Nie możesz
odpocząć w mojej miłości. Musisz natomiast starać się być bardziej oddaną Bogu". Nauczyła się
zaprzeczać pragnieniu tego, czego nie mogła mieć, strofując siebie za brak rozumu i dojrzałości,
ilekroć czuła potrzebę, by ją ktoś przytulił. I tym gorliwiej angażowała się w chrześcijańską
działalność.
Dlaczego? Wziąwszy pod uwagę realia jej życia, wszystko funkcjonowało lepiej w ten spos‚b.
Mniej narażała się na rozczarowanie, zaprzeczając pragnieniu tego, czego jej tak bardzo brakowało.
Ciężką pracą w parafii zyskiwała uznanie, czasem nawet duże. Wtedy czuła się dobrze. W ten spos‚b
mogła r‚wnież dawać bardzo wyraźne sygnały (zwłaszcza mężczyznom), że nie jest zainteresowana
bliskimi kontaktami. Solidna fasada duchowości dopełniała warstwę ochronną. Niewielu ludzi
pociąga głęboka osobista więź z kimś, kto poślubił kości‚ł. Podziw na odległość wydaje się bardziej
na miejscu niż bezpośrednie zaangażowanie. Mary skłaniała ludzi do szacunku i uznania, ale nigdy do
chęci zgłębienia tajemnych obszar‚w jej istoty, kt‚re pragnęły miłości.
Kiedy wreszcie pozwoliła sobie odczuć, jak bardzo tęskniła za kimś, kto zbliżyłby się do niej z
zaangażowaniem, jakiego nigdy nie doświadczyła ze strony ojca, zaczęła widzieć chroniący siebie
charakter swoich relacji z ludźmi. Warto zapamiętać ważną zasadę: Kiedy ludzie zaprzeczają
swojemu pragnieniu, nie potrafią rozpoznać funkcji swojego stylu odnoszenia się do innych. Ale
gdy uzna się to pragnienie i zdemaskuje przemożną chęć chronienia siebie, zaufanie do Chrystusa
może stać się głębsze, a nawr‚cenie pełniejsze. Jesteśmy w stanie mocniej Mu zaufać, gdy
uświadomimy sobie, jak bardzo łakniemy tego, co tylko On może nam dać. A im pełniej zostanie
zdemaskowany nasz grzech, tym gruntowniej możemy się z nim rozprawić. Chirurg, kt‚ry widzi cały
problem, lepiej wykona swoje zadanie niż ten, kto wykrył tylko jego część.
Obecnie Mary dotkliwiej odczuwa rozczarowanie, jakiego dostarcza świat, ale uczy się odnosić do
innych z odwagą, kt‚rej wymaga miłość. Jej więź z Bogiem jest bogatsza niż kiedykolwiek przedtem.
Pośr‚d trwającej krzątaniny odczuwa spok‚j, pozwalający jej czasem odm‚wić przyjęcia
obowiązk‚w, do czego wcześniej nie była zdolna. Doświadcza teraz troskliwego zaangażowania
przyjaci‚ł i jest serdecznie otwarta na mężczyzn w spos‚b, kt‚ry pozwala jej czuć się naprawdę
kobietą. Mary zmienia się od środka. Postęp jest powolny (jak każdy prawdziwy postęp), ale zmiana
autentyczna.
Frank
Rozważmy teraz drugi przykład ochronnego stylu relacji. Frank jest odnoszącym sukcesy
przedsiębiorcą. Ludzie opisaliby go jako pełnego życia, zdolnego, pewnego siebie i przystojnego. W
ostatnich latach stał się chrześcijaninem i pracując z właściwym sobie zapałem, szybko zdobył opinię
mądrego i odnoszącego sukcesy ewangelizatora.
Frank ma wszystko: cudowną żonę, troje udanych dzieci, piękny dom i wysoką pozycję zar‚wno w
środowisku biznesu, jak i w parafii. Jest naprawdę zadowolony z życia i z pasją dzieli się radosnym
doświadczeniem służby dla Jezusa.
Jego żona poprosiła mnie o kr‚tkie spotkanie, gdy wygłosiłem prelekcję w ich kościele. Martwiła
się o Ronny'ego, ich dwunastoletniego syna. Dwie starsze dziewczynki sprawowały się dobrze, ale
Ronny od kilku miesięcy zaczął stronić od rodziny. Obserwowała, jak z niezwykle miłego i
dojrzałego jak na sw‚j wiek dziesięciolatka zmienia się w mruka i gbura. Postanowiła z kimś
porozmawiać po tym, gdy banalna z pozoru sytuacja wywołała gwałtowny wybuch gniewu, w kt‚rym
Ronny używał brzydkiego języka i rzucił książką przez pok‚j.
Zapytałem, co jej mąż myśli o tym problemie.
- Nie jestem pewna, czy zauważył zmianę w Ronnym - odparła z wahaniem.
- Czy powiedziała mu pani o swoich troskach?
- Nie, jeszcze nie.
- Dlaczego?
Frank nie radzi sobie zbyt dobrze z tego rodzaju sprawami. Jest wspaniałym ojcem - dużo grają razem
w tenisa i Frank nigdy nie opuściłby meczu koszykarskiego Ronny'ego. Ale nie sądzę, by naprawdę
umiał porozmawiać z Ronnym o takiej sprawie.
Przerwała na chwilę, a potem dodała z uśmiechem:
5.Frank jest zawsze w tak pogodnym nastroju, że prawdopodobnie pożartowałby sobie z Ronnym,
aż obaj znaleźliby się na podłodze. Wtedy uznałby, że wszystko jest zn‚w w porządku.
Jak wpływa Frank na żonę, jaki wywiera na nią nacisk? Warto zwr‚cić uwagę, że wyraziła podziw
dla jego dobrych cech, ale trudno jej było spojrzeć uczciwie na jego wady. Dlatego nie powiedziała
mu o problemie, bojąc się, że nie zajmie się nim w spos‚b odpowiedzialny i skuteczny.
Zapytałem, jak według niej m‚gł zareagować Frank, gdyby powiadomiła go o swoich
zmartwieniach.
Och, dokładnie wiem, co by zrobił. Objąłby mnie, uśmiechnął się i powiedział, że jestem typową
matką, kt‚ra za bardzo się martwi. Gdybym nalegała, prawdopodobnie wziąłby mnie za rękę i
pomodlił się ze mną. I to zakończyłoby dyskusję. Nie wiem, co by zrobił, gdybyśmy mieli kiedyś
naprawdę duży problem. Raz przyszła do nas do domu nauczycielka, ponieważ jej zdaniem, nasza
najstarsza c‚rka mogła mieć anoreksję. Frank•zajął się tym, nalegając i pilnując, żeby jadła. To
zadziałało. Ale nigdy nie porozmawiał z nią - a wiem, że przeżywała problemy, w tym gniew na
swego tatę.
I znowu ten nacisk ze strony męża: „Sprawy mają się układać dobrze. Będę serdeczny,
uduchowiony i zdecydowany, a to powinno wystarczyć, by moje życie toczyło się gładko. Jeśli są pod
tym wszystkim jakieś problemy, nie chcę o nich słyszeć. Zależy mi na dobrym nastroju".
W pracy Frank rozkoszuje się możliwością podejmowania trudnych decyzji. Złe wiadomości
pobudzają go do jeszcze bardziej agresywnego działania. Nigdy nie rozważa problemu dłużej niż po-
trzeba, by zorientować się, co musi zrobić. Jego wyniki wskazują na niezwykły zmysł rozeznania,
jakie działanie pomoże pchnąć firmę do przodu.
Podobnie jest w kościele: komitet budowlany, finansowy, służby organizacyjne - z każdą trudną
sprawą zwracają się o pomoc do niego. Frank nigdy się nie zniechęca i zawsze ma dobre pomysły. Na
prowadzone przez niego wykłady biblijne przychodzi sporo os‚b. Niemal po każdych zajęciach
uczestnicy podchodzą do niego, by zadać mu jeszcze kilka pytań w związku z tematem wykładu.
Frank przepada za tym. Często sp‚źnia się na nabożeństwo, zatrzymany przez burzliwą dyskusję na
jakiś kontrowersyjny temat, kt‚ry poruszył w wykładzie.
Jego styl odnoszenia się do innych jest przejrzysty. To pogodny, asertywny, znający się na rzeczy i
chętny do działania człowiek. Gdybyśmy ocenili Franka zgodnie z pierwszą kategorią grzeszności
(widoczne przekroczenia znanych norm), jego życie należałoby nazwać godnym szacunku i ponad
wszelkie zarzuty. Nadaje się na przyw‚dcę w swoim kościele. Potrafi kierować rodziną i cieszy się
dobrą opinią.
Przyjrzyjmy się jednak uważniej jego stylowi odnoszenia się do innych i zaobserwujmy, jaką
spełnia u niego funkcję. Spos‚b, w jaki działa, chroni go przed koniecznością przyznania
kiedykolwiek, że nie potrafi rozwiązać jakiegoś problemu. Umiejętnie zachowuje dystans wobec
kłopot‚w, kt‚re mogłyby go zmusić do przyznania się, iż nie potrafi im zaradzić. Nie chce zagłębiać
się w zmartwienia żony, przywr‚cił c‚rkę do porządku, ale nie zaprosił jej, by podzieliła się z nim
swoimi troskami, i radośnie powierza syna Bogu, nie mierząc się z oznakami prawdziwych
problem‚w. Prorok Ezechiel pisze o kruchym murze, kt‚ry wygląda na mocny dzięki pokrywającemu
go tynkowi (Księga Ezechiela 13,10). Styl odnoszenia się Franka do innych robi wrażenie pełnego
dojrzałości, gdy w istocie napędzany jest chęcią chronienia siebie.
Spojrzenie do wnętrza Franka prawdopodobnie ujawniłoby głęboką tęsknotę za takim pełnym
szacunku zaangażowaniem, jakiego nigdy nie zaznał. Gdzieś w najgłębszym wnętrzu Frank jest
rozpaczliwie niepewny, czy poradzi sobie ze wszystkim, co przynosi życie - to lęk, kt‚ry tkwi
głęboko w każdym z nas. Odnosimy wrażenie, że strach przed zmierzeniem się z wymaganiami życia
m‚głby zostać złagodzony tylko przez zaangażowanie się w nasze życie kogoś, kto by powierzył nam
ważne zadanie, wyposażył nas do jego wykonania i kto nadal by w nas wierzył, choćbyśmy go srodze
zawiedli. Jednak nasze doświadczenie z ludźmi nie sprzyja optymistycznemu przekonaniu, że taka
osoba istnieje. Dlatego jesteśmy pozostawieni sami sobie. W okresie szkolnym i studenckim Frank
odkrył, że potrafi wykorzystać swoją osobowość i zdolności, by unikać obszar‚w życia, gdzie m‚głby
zawieść. Znalazł spos‚b na zachowanie obrazu odpowiedzialnego mężczyzny, kt‚rego wszyscy będą
szanować. Jego plan chronienia siebie sprawdził się.
Dotarcie do sedna problemu
Jeśli mamy się zmienić od wewnątrz, musimy starannie przyjrzeć się własnemu stylowi odnoszenia
się do ludzi. Oznaką dojrzałości jest miłość, a istotą miłości - relacje z innymi bez ochraniania siebie.
W tym rozdziale chcę jeszcze zwr‚cić uwagę na dwie sprawy. Po pierwsze, ludzie mogą stać się
moralni, myślący, zdyscyplinowani i gotowi do poświęceń bez głębokiego polegania na Bogu. Ale
życie bez ochrony siebie wymaga prawdziwego zaufania Chrystusowi.
Mary prowadziła godne polecenia życie, jednocześnie tworząc dla siebie bezpieczną przystań,
gdzie nie mogła jej dosięgnąć żadna burza. Sympatyczny i zaangażowany w działanie styl bycia Fran-
ka pozwalał mu krzątać się wok‚ł swego zamku, chronionego fosą uprzejmego zdecydowania, do
kt‚rego nikt, nawet jego żona, nie m‚gł się zbliżyć. W przypadku Mary i Franka, rezygnacja z
ochrony siebie wystawiłaby ich na taki poziom wrażliwości, kt‚ry by ich w końcu zniszczył - gdyby
B‚g nie dotrzymał słowa.
Po drugie, wejrzawszy pod powierzchnię szczeg†ł†w wskazujących na cel naszego stylu relacji
z ludźmi, znajdujemy coś brzydkiego i opornego. Łatwiej byłoby wydać Mary i Frankowi konkretne
polecenia, by robili parę rzeczy inaczej, niż nurkować w pokłady chroniącej ich energii.
„Mary, uważam, że powinnaś być bardziej otwarta. Rozmawiaj z ludźmi o uczuciach. Nie stroń od
randek. Kiedy jakiś mężczyzna okazuje ci zainteresowanie, przyjmij jego prośbę o spotkanie".
„Posłuchaj, Frank. Musisz pom‚wić z żoną o Ronnym. I zabierz go gdzieś, może na długie
śniadanie poza domem. Porozmawiaj z nim poważnie, a żarty odł‚ż na p‚źniej".
To dobre rady dla każdego z nich i powinni ich posłuchać. Jednak obydwoje, Mary i Frank,
mogliby zrobić to, co im m‚wimy, i nigdy naprawdę nie zmienić się od wewnątrz. Można poprawić
to, co niewłaściwe w naszym odnoszeniu się do innych, nigdy nie odczuwając skruchy za
postanowienie chronienia siebie. Trzeba zdemaskować to postanowienie, przyjrzeć się mu i
rozważyć. Spodziewaj się walki. Stawiamy op‚r rezygnacji z naszego samoobronnego postanowienia
z desperacją człowieka walczącego o życie. Życie bez ochrony siebie wydaje się samob‚jstwem.
Kiedy Mary zaczęła rezygnować z ochronnej postawy, początkowo była przerażona. Dzisiaj jest
serdeczną, odczuwającą b‚l, ale i radosną, kobiecą, nadal samotną, lecz pełną miłości i wdzięczności
osobą. Frank przyszedł do mnie na jedną sesję i więcej nie wr‚cił. Jego syn nadal okazuje humory, ale
wydaje się nieco bardziej przyjazny przy stole. Żona Franka zmierzyła się ze swoją urazą wobec
słabości Franka, stara się mu wybaczyć, jednak czuje się bardziej samotna niż kiedykolwiek.
Żądanie zachowania bezpieczeństwa jest silne. Szukamy ulgi, kt‚rej nasza dusza tak pragnie, w
r‚żnych złych miejscach, wypracowując style relacji z innymi mające nas chronić przed b‚lem.
Chociaż nasze chroniące siebie strategie są niemądre (nawet zbudowawszy sobie upragnione
bezpieczeństwo, wiemy, że to nie jest to, czego oczekujemy), i tak trzymamy się kurczowo swojego
„prawa" do ochrony siebie. Żądamy uwolnienia od b‚lu. Musimy stawić czoło temu żądaniu, zanim
zrezygnujemy z niego przez żal i skruchę, i nauczymy się zwracać energię ku miłości. Problem
żądania uwolnienia od b‚lu stanowi temat następnego rozdziału.
ROZDZIAŁ ŽSMY
PROBLEM Z POSTAWĄ STAWIANIA ŻĄDAŃ
Przemiana od wnętrza wymaga zakł‚cającego spok‚j spojrzenia na brzydkie strony naszej duszy. W
umysłach wielu os‚b spojrzenie to nie oznacza nic więcej ponad wyznanie skłonności do braku
opanowania lub nadmiernego krytycyzmu. Większość chrześcijan dość łatwo przyznaje, że w ich
grzeszności kryje się coś więcej niż tylko konkretne zachowania, kt‚re naruszają wyraźne normy.
Oczywiście zmagamy się z „głębszymi" sprawami, samolubnymi motywami i tym podobnym. Często
jednak problem pozostaje na poziomie mało przekonującej og‚lności.
Niekt‚rzy wzbraniają się przed wejrzeniem w wewnętrzną brzydotę, wybierając myślenie raczej o
zmaganiach niż o grzeszności. „Nie mam dostatecznej pewności siebie. Dlatego nie czuję się
bezpiecznie". „Czemu jestem taką perfekcjonistką? Za bardzo się wszystkim przejmuję, i to
doprowadza mnie do szaleństwa". Tego typu problemy budzą pełną zrozumienia troskę ze strony
innych i - niemal heroiczne użalanie się nad sobą. Ujawnienie grzeszności natomiast wywołuje osąd.
Zmagający się z problemami czują się jak ludzie szlachetni - grzesznicy czują się brudni.
W zbyt wielu Kościołach szczera troska o naprawienie zniszczeń w ludzkim życiu doprowadziła
do wyrozumiałości, kt‚ra spokojnie usuwa grzech na bok. Prawda o tym, że cierpiący potrzebują za-
chęty1, skupia niekiedy naszą uwagę na zmaganiach ludzi w spos‚b osłabiający zrozumienie
grzeszności człowieka. Nieuchronny ruch wahadła z okazywania „pomocy cierpiącym" widać w
wysiłkach niekt‚rych konserwatywnych chrześcijan, by skierować światło z powrotem na grzech.
Ludzie ci, słusznie zaniepokojeni wsp‚łczesną tendencją do łagodzenia obrzydliwości grzechu przez
usprawiedliwianie go względami psychologicznymi, często demaskują grzech w jego najbardziej
oczywistych formach (cudzoł‚stwo, lenistwo, zrzucanie winy na innych, kłamstwo i tak dalej), by
postawić tezę, że mimo swojego zmagania ludzie pozostają grzeszni.
Wniosek ten jest dobrze postawiony. Z pewnością zmagamy się i cierpimy jako ofiary braku
miłości ze strony innych ludzi. Grzeszono przeciw nam. Jednak nie wolno nam usprawiedliwiać w ten
spos‚b swoich grzesznych reakcji. Odpowiadamy za to, co robimy. Jesteśmy zar‚wno zmagającymi
się, jak i grzesznikami, ofiarami i sprawcami, ludźmi, kt‚rzy cierpią i kt‚rzy wyrządzają krzywdę.
Zwr‚ćmy jednak uwagę na taką rzecz. Kiedy spoglądamy do wnętrza, mamy skłonność myśleć o
sobie jako o kimś zmagającym się z ukrytym b‚lem i psychologicznymi kompleksami. Gdy jednak
postanawiamy zająć się na serio odpowiedzialnością za nasze p‚jście za Bogiem, wracamy na
powierzchnię i staramy się spełniać należycie nasze obowiązki. Zmagania kojarzą się ze spojrzeniem
do wnętrza („Zobaczmy, gdzie naprawdę cię boli"), a grzesznością zajmujemy się zazwyczaj przez
działania zewnętrzne („Pora przerwać tę całą introspekcję i przejść do rzeczy. Ile czasu poświęcasz
żonie?").
Szczerzy chrześcijanie, kt‚rzy chcą się zmienić, mają dwie możliwości: poszukać pomocy dla
uczciwego zbadania b†lu w sercu, albo przejąć odpowiedzialność za uporządkowanie grzechu w
swoim postępowaniu. B‚l w sercu i grzech w postępowaniu: dwie kategorie, kt‚rymi powinniśmy się
zająć. A jednak żadna z nich nie kieruje nas do głębszych obszar‚w naszej duszy - brzydkich,
zdeformowanych i chorych. Żadna nie pomaga dotrzeć do grzechu w naszym sercu, kt‚rym trzeba się
zająć, jeśli mamy się zmienić od środka. Grzech jest czymś więcej niż jego zewnętrzny przejaw
(grzech w zachowaniu) i zmagamy się z problemami gorszymi niż głęboko osadzone zahamowania
psychiczne (b‚l w sercu).
W rozdziale tym nie będziemy się zajmować ani grzesznością zewnętrzną, ani wewnętrznymi
zmaganiami. Chcemy zdemaskować grzech w naszym sercu. Zamierzam jednak być bardziej
precyzyjny niż ci, kt‚rzy traktują wewnętrzną grzeszność jako tendencję do braku cierpliwości czy
przesadnego krytycyzmu. Problem w naszym sercu jest dużo gorszy niż wielu podejrzewa. Kiedy
zajrzymy do wnętrza, zderzymy się z czymś więcej niż ze złymi wspomnieniami czy bolesnymi
ranami. Uczciwe spojrzenie w każdym przypadku wykryje w końcu coś strasznie brzydkiego - coś, co
nazywam duchem stawiania żądań.
Jesteśmy ludźmi pełnymi oczekiwań i żądań. Ponieważ uparcie przechodzimy obok Bożego źr‚dła
wody, by kopać własne studnie, kończymy na uzależnieniu swojego przetrwania od znalezienia
własnej wody. Nasze wysiłki mające na celu chronienie siebie muszą się sprawdzić. Kiedy bierzemy
na barki odpowiedzialność za poradzenie sobie z pragnieniem, przetrwanie zależy od powodzenia w
kopaniu własnych studzien.
Żądamy, by wsp‚łmałżonkowie reagowali na nasze potrzeby; żądamy, by dzieci demonstrowały owoc
naszego pobożnego wychowania; żądamy, aby Kości‚ł był wrażliwy na nasze problemy, zapewniając
odpowiednią posługę; żądamy, by powolni kierowcy usuwali się z szybkiego pasa ruchu; żądamy, by
nikt więcej nie skrzywdził nas w spos‚b, w jaki wcześniej zostaliśmy skrzywdzeni; żądamy, aby dana
nam była radość z należnych nam, a tak długo odmawianych, przyjemności.
C‚ż za absurd! Czy możesz sobie wyobrazić armię, gdzie poborowi wydają rozkazy, albo firmę, w
kt‚rej chłopcy na posyłki ustalają politykę? Mimo to zwykli ludzie wykrzykują rozkazy w kierunku
wszechświata. Taka głupota jest nieuchronnym rezultatem przejęcia odpowiedzialności za własne
szczęście, ciężaru zbyt wielkiego na nasze barki. Gdy przejmujemy odpowiedzialność za to, czego
rozpaczliwie potrzebujemy, ale nie potrafimy kontrolować, irracjonalnie żądamy, by nasze wysiłki
się powiodły.
Wkorzeniona mocno w naszą spragnioną duszę kryje się brzydka choroba żądań. Przemiana od
wnętrza wymaga, byśmy stawili jej czoła i coś z nią zrobili. Duch stawiania żądań musi zostać roz-
poznany w całej swej brzydocie i porzucony poprzez żal i skruchę. Zastan‚wmy się nad problemem z
trzech punkt‚w widzenia:
6. Jak B‚g widzi ten problem.
7. Jak problem się rozwija.
8. Co B‚g robi z duchem stawiania żądań.
Fragment Księgi Liczb (9,15-23) opowiada o tym, w jaki spos‚b Izraelici byli prowadzeni przez
pustynię. Mieli obserwować specjalny obłok na niebie (w nocy stawał się on słupem ognia, by
zapewnić widoczność), zwijać ob‚z, gdy obłok zaczynał się przesuwać, i iść za nim, dokądkolwiek
prowadził, oraz ponownie rozbijać ob‚z, kiedy się zatrzymywał. Nietrudno pojąć sens opisu: kiedy
obłok się poruszał, oni szli, kiedy się zatrzymywał, oni też stawali. Wystarczą dwa czy trzy zdania, by
przekazać, jak to funkcjonowało. Skr‚cona wersja Biblii, opracowana przez „Reader's Digest", wyraża
taki sam pogląd. Dziewięć werset‚w przekazujących tę opowieść w pełnej wersji ograniczono do
jednego w wersji skr‚conej. Ta sama treść zostaje przekazana r‚wnie dobrze w jednym wersie, co w
dziewięciu. Czy rzeczywiście?
Przeczytajmy zapisany poniżej pełny tekst. I zwr‚ćmy uwagę na niemal obraźliwe powt‚rki.
Redaktor jednej z moich wcześniejszych książek powiedział mi kiedyś, że mam chyba romans z przy-
miotnikami. Wycięcie niepotrzebnych sł‚w, jak stwierdził, mogłoby znacznie skr‚cić książkę i
uczynić ją bardziej czytelną. Żaden autor nie cieszy się z opinii, że pisze rozwlekle. Czasami, będąc w
zgryźliwszym nastroju, zastanawiałem się, co ten sam redaktor powiedziałby, gdyby dać mu te
dziewięć werset‚w jako część rękopisu nieznanego autora.
W dniu, kiedy ustawiono przybytek, okrył go wraz z Namiotem Świadectwa obłok, i od wieczora aż do
rana pozostawał nad przybytkiem na kształt ognia. I tak działo się zawsze: obłok okrywał go w dzień, a
w nocy - jakby blask ognia. Kiedy obłok podnosił się nad przybytkiem, Izraelici zwijali ob€z, a w
miejscu, gdzie się zatrzymał, rozbijali go znowu. Na rozkaz Pana Izraelici zwijali ob€z i znowu na
rozkaz Pana rozbijali go z powrotem; jak długo obłok spoczywał na przybytku, pozostawali w tym
samym miejscu. Nawet wtedy, gdy obłok przez długi czas rozciągał się nad przybytkiem, Izraelici,
posłuszni rozkazowi Pana, nie zwijali obozu. Lecz zdarzało się r€wnież tak, że obłok kr€tki czas
pozostawał nad przybytkiem; wtedy r€wnież rozbijali ob€z na rozkaz Pana i na tenże rozkaz go zwijali.
Zdarzało się i tak, że obłok pozostawał tylko od wieczora do rana, a nad ranem się podnosił; wtedy oni
zwijali ob€z. Niekiedy pozostawał przez dzień i noc; skoro tylko się podni€sł, natychmiast zwijali ob€z.
Jeśli pozostawał dwa dni, miesiąc czy dłużej - gdy obłok rozciągał się nad przybytkiem i okrywał go,
pozostawali Izraelici w miejscu i nie zwijali obozu; skoro tylko się podni€sł, natychmiast zwijali ob€z.
Na rozkaz Pana rozbijali ob€z i na rozkaz Pana go zwijali. Przestrzegali nakaz€w Pana, danych przez
Mojżesza (Księga Liczb 9,15-23).
Musimy dojść do wniosku, że albo autorowi tej Księgi przydałby się lepszy redaktor, albo we
fragmencie tym zawarty jest przekaz, kt‚rego nie można by oddać mniejszą liczbą sł‚w. Szacunek dla
dzieła natchnionego każe założyć to ostatnie. C‚ż to zatem za przekaz?
Pomyślmy o tym, co rzeczywiście tam się działo: zobaczmy tysiące Izraelit‚w wlokących się przez
nużącą pustynię, są wśr‚d nich chorzy, inni pełni energii, jeszcze inni nękani skurczami n‚g. Wy-
obrażam sobie otyłego mężczyznę w średnim wieku, ojca czw‚rki dzieci, sapiącego, krzyczącego na
nie, żeby przestały się sprzeczać, zaniepokojonego b‚lem w klatce piersiowej, kt‚ry nasila się, kiedy
idzie. Regularnie zerka na obłok, by przekonać się, czy nie zwalnia, i czuje się poirytowany, widząc,
jak żwawo mknie naprz‚d.
„Ktokolwiek dmucha na ten obłok - mruczy pod nosem - na pewno nie wie, przez co przechodzę,
albo nic go to nie obchodzi. Żona nie radzi sobie z dzieciakami, moja dusznica się wzmaga -
potrzebujemy odpoczynku. Muszę się zatrzymać, bo inaczej padnę. Proszę, Panie, zatrzymaj obłok".
Jednak obłok nadal się przesuwa.
Mija godzina czy dwie i, o dziwo, b‚l w piersiach ustaje. Mężczyzna czuje przypływ energii, jakby
„drugi oddech" u biegacza. Starszy syn niesie na rękach zmęczonego malucha. Żona się uśmiecha.
„Może B‚g wiedział, że kontynuowanie marszu jest dla nas wszystkich najlepsze". Czuje nową
sprężystość w łydkach - i właśnie wtedy obłok się zatrzymuje.
Zdezorientowany Izraelita spogląda w g‚rę z niesmakiem, nie mogąc zrozumieć, co się dzieje.
„Kiedy jestem zbyt zmęczony, by kontynuować, B‚g każe mi się wysilać. Gdy czuję, że m‚głbym
obejść całą ziemię, mam zrobić przerwę".
Wraz z resztą tłumu posłusznie się zatrzymuje, rozjucza zwierzęta i rozbija ob‚z. Gdy wyciąga się na
kocu, pojmuje, jak bardzo potrzebował odpoczynku. Zmęczenie ogarnia całe jego ciało, pełen
wdzięczności ziewa i zamyka oczy.
Kiedy zapada w pierwsze stadium głębokiego snu, żona potrząsa nim, żeby się obudził: „Obłok się
podni‚sł. Musimy ruszać".
Może moja opowieść brzmi nazbyt dziwacznie (z pewnością tekst biblijny nie zawiera takiego
zapisu), ale przy wielkiej ciżbie ludzi, kt‚rych krokami kierował obłok, musiało być przynajmniej
kilku, a może wielu, kt‚rzy czuli się traktowani bez litości.
Spos‚b, w jaki B‚g kieruje sprawami, wydaje się czasem jakby specjalnie przewidziany, by nas
frustrować: powietrze uchodzi z opony w drodze do szpitala; zlew zapycha się na godzinę przed
przyjazdem gości, kt‚rzy mają u nas przenocować; przyjaciel zawodzi, kiedy najbardziej potrzebujesz
jego wsparcia; nagle dostajesz zapalenia krtani w dniu prezentacji dla ważnych klient‚w. W okresach
frustracji nasz Arcykapłan wydaje się nam czasem bardziej nieczuły na nasze potrzeby niż
wsp‚łczujący.
Modlimy się, prosząc Boga, by usłyszał nasze wołanie, błagając, by nie stało się coś złego.
Zastanawiam się, czy czasami żarliwość naszych modlitw nie przypomina bardziej żądania niż
prośby. Frustracja to doskonała pożywka dla wzrostu ducha stawiania żądań. Dlatego ważne jest, by
umieć dobrze obchodzić się z trudnościami, by sprzyjały raczej naszemu dojrzewaniu niż utrwalaniu
postawy roszczeniowej.
Początkiem prawidłowej odpowiedzi na frustrujące okoliczności jest jasne rozpoznanie, kto tym
wszystkim włada. Zajęcie się frustracją poprzez przypomnienie sobie, jak bardzo B‚g nas kocha, to
drugi dobry krok, ale, powt‚rzmy, nie pierwszy. Musimy najpierw zająć swoje miejsce jako
stworzenie przed Stw‚rcą, a potem przebadać cud Jego miłującej natury. Świadomość Bożej miłości
oddala lęk, ale dopiero poddanie się Jego władzy rozprawia się z naszą postawą stawiania żądań.
Cytowany fragment z Księgi Liczb powtarza raz po raz ten sam wątek: ruszasz, gdy obłok się podnosi;
stajesz, kiedy on staje. Zastanawiam się, czy może B‚g m‚wi coś takiego:
Wiem, że czasem będzie ci się wydawało, iż moje metody ignorują twoje troski. Chcę, byś Mi
zaufał, gdy padasz ze zmęczenia, a Ja wzywam cię, byś wstawał. Chcę, byś Mi zaufał, kiedy
czujesz zapał do służby, a Ja cię powstrzymuję. Nigdy jednak nie nauczysz się ufać Mi, dop€ki nie
pogodzisz się z moją władzą. Zaufanie nigdy nie wyłoni się z żądającego ducha. Zacznijmy od
jasnego postawienia sprawy: Ja wydaję rozkazy, a ty robisz to, co ci m€wię. Jeśli nauczysz się
tego na początku, będziesz m€gł wreszcie posmakować mojej dobroci i bogactwa więzi ze Mną i
zaczniesz Mi głęboko ufać.
Żaden stopień osobistego dyskomfortu - czy będą to skurcze n‚g podczas długiego marszu, czy
rozpadająca się mimo wielu wysiłk‚w rodzina - nie może usprawiedliwić ducha żądań. B‚g nie-
zmiennie sprzeciwia się postawie roszczeniowej ze strony stworzeń, bez względu na to, jak ostre jest
ich cierpienie. Jego uszy otwierają się szeroko na płacz i błaganie o pomoc, lecz nie zasiądzie do
negocjacji, by rozważać warunki gniewnych ludzi. B‚g sprzeciwia się pysznym, kt‚rzy żądają, ale
udziela łaski pokornym, zanoszącym do Niego sw‚j b‚l.
Jesteśmy grzesznymi ludźmi, kt‚rzy na własną rękę szukają zaspokojenia, i dlatego każdy z nas nosi
w sobie bakcyla stawiania żądań. To, czy infekcja rozszerza się i niszczy nasze życie duchowe, czy też
słabnie, pozostawiając lekką gorączkę, kt‚ra podnosi się od czasu do czasu, zależy od wielu bardzo
r‚żnych czynnik‚w. Opis cierpienia Hioba jest dobrym przykładem na to, jak zalążek ducha stawiania
żądań, długo uśpionego w jego życiu, potrafi rozwinąć się w chorobę, wymagającą bezpośredniej
interwencji Boga. Kr‚tkie studium życia Hioba może nam pom‚c w rozr‚żnieniu warunk‚w, w jakich
ta postawa rozwija się najlepiej.
Na początku biblijnego opowiadania na Hioba spada seria druzgocących cios‚w. Najpierw jego
woły i oślice wraz z pilnującymi ich sługami zostają zabite przez bandyt‚w. Nim posłaniec, kt‚ry
przybył ze złymi wieściami, kończy m‚wić, wpada drugi posłaniec, by zawiadomić, że właśnie
piorun spalił owce Hioba i kolejne sługi. Trzeci posłaniec przerywa drugiemu, informując, iż inna
banda napastnik‚w skradła wielbłądy Hioba i zabiła doglądającą je służbę. Kiedy Hiob zatacza się
pod ciężarem tych strasznych wieści, pojawia się czwarta osoba i przynosi wiadomość, że zawalił się
dom, w kt‚rym synowie i c‚rki Hioba byli na uczcie; wszystkie jego dzieci zginęły.
I oto w jednej chwili Hiob został osierocony przez dzieci i zrujnowany finansowo. Reaguje na tę
tragedię, padając na ziemię i szepcząc słowa uwielbienia: „Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam
wr‚cę. Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione!" (Księga Hioba 1,21).
Czekały go jednak dalsze nieszczęścia. W następnym rozdziale dowiadujemy się, że B‚g pozwolił
szatanowi dodać smutek do smutku, pokrywając ciało Hioba bolesnymi wrzodami, od st‚p do gł‚w.
Dotąd Hiob był zdrowym, zamożnym i szanowanym ojcem rodziny. Teraz stał się chorym,
pozbawionym majątku mężczyzną, kt‚ry właśnie pochował dziesięcioro swoich dzieci - wszystko za
wyraźną zgodą Boga. Jeśli czyjeś życie nie mogło w żaden spos‚b potwierdzić ewangelii zdrowia,
bogactwa i szczęścia, to z pewnością było to życie Hioba.
Do tego dochodzą napięcia małżeńskie. Żona Hioba miała dosyć. Nakłaniała go, by przeklął Boga,
może w nadziei, że B‚g dotknie go śmiercią. Dla niej jedynie śmierć wydawała się odpowiednią ulgą
dla męża.
Jednak Hiob zareagował z niezwykłą dojrzałością: „Dobro przyjęliśmy z ręki Boga. Czemu zła
przyjąć nie możemy?". Zapis natchniony informuje nas, że: „W tym wszystkim Hiob nie zgrzeszył
swymi ustami" (Księga Hioba 2,10).W początkowej reakcji Hioba na tragedię nie ma ani cienia ducha
roszczeń, skargi czy gorzkiego użalania się nad sobą.
Często tak bywa. W bezpośrednim zetknięciu z trudnym czasem potrafimy zmobilizować siły i
przywrzeć do Boga. Zastanawiam się jednak, czy tej siły nie wspiera czasem cicha, ale mocna
nadzieja, że dobra reakcja z naszej strony przyniesie szybszy kres pr‚bom i powr‚t lepszych czas‚w:
„Boże, wyciągnąłem naukę z tych trudności. Widzisz, jak dojrzale radzę sobie z nimi? Teraz możesz
mi już ulżyć".
To chyba prawda, że im dłużej musimy czekać na wytęsknioną ulgę, tym większego wysiłku
wymaga ufanie Bożej dobroci. Sporo z tego, co wygląda na zaufanie, może być czymś niewiele
większym niż wypatrywanie powrotu błogosławieństwa.
Trzej przyjaciele Hioba przybywają, by go pocieszyć. Przez cały tydzień, kierowani mądrą
intuicją, dają mu jedynie swoją obecność, siedząc spokojnie w milczeniu i podtrzymującej ciszy.
Nieszczęścia Hioba były zbyt dotkliwe, by zwykłe słowa mogły coś znaczyć.
Po siedmiu dniach odrętwienia Hiob przerywa ciszę, wylewając udrękę swojej duszy. Dobrze jest
wypłakać przed drugą osobą smutek i b‚l, odczuwane w głębokim wnętrzu. Psalmiści wyrażali
serdeczny lament swojej duszy. Jezus tak głęboko doświadczał udręki w Ogrodzie Oliwnym, że jego
pot przypominał krople krwi. Hiob dał upust cierpieniu, zawodząc, że jego życie jest tak okropne, iż
lepiej byłoby, gdyby się nie urodził. Ten człowiek głęboko cierpiał. Jakiekolwiek opisanie b‚lu
Hioba w kategoriach pragnienia tego, czego nie miał, byłoby czystą powściągliwością, ale to prawda.
Hiob został stworzony dla błogosławieństw (jak my wszyscy) - tymczasem doświadczył ciężkiej
pr‚by.
Zastanawiając się, w jaki spos‚b nieszczęsny radził sobie z b‚lem, powinniśmy pamiętać o pewnej
ważnej zasadzie: Kiedy sprawy nie układają się dobrze, zwłaszcza przez długi czas, gdy serce
wypełnia więcej b†lu niż radości, wtedy właśnie najsilniejsza jest pokusa, by pozwolić pragnieniu
ulgi przerodzić się w żądanie. A im b‚l ostrzejszy, tym pokusa silniejsza.
Pierwszy przyjaciel Hioba, Elifaz, ośmielił ukrytą skłonność Hioba do stawiania żądań, sugerując,
by przedstawił swoją sprawę Bogu (Księga Hioba 5,8). Zrozumiałe, że Hiob pragnął ulgi, lecz nie
miał żadnych środk‚w, by ją osiągnąć. Elifaz zasiał w umyśle Hioba myśl, kt‚ra w końcu rozwinęła
się w fałszywą nadzieję - i żądanie. Elifaz zareagował na cierpienia Hioba, szukając wyjaśnienia,
kt‚re można by zrozumieć. Musiała istnieć jakaś przyczyna nagłych tragedii spadających na Hioba. A
gdyby taki pow‚d udało się wyszukać, może znalazłby się jakiś spos‚b odwr‚cenia biegu wydarzeń i
przywr‚cenia dobrostanu. Sądzę, że to rozumowanie doprowadziło Elifaza do myśli, iż Hiob ma
jakąś sprawę do przedstawienia Bogu, argument, kt‚ry przeważyłby w Bożym sądzie.
Ludzie rozpaczliwie pragnący ulgi chwytają się sposob‚w, kt‚re w chwilach bardziej trzeźwego
zastanowienia uznaliby za niemądre2. Hiob nie m‚gł się oprzeć pierwszej lepszej strategii znalezienia
ulgi. „Kt‚ż zdoła ziścić mą prośbę? Niech spełni B‚g moje życzenie!" (Księga Hioba 6,8).
Drugi przyjaciel Hioba, Bildad, kontynuował ten wątek, zapewniając, że jeśli Hiob będzie prosić
Boga z czystym sercem, On zechce działać na jego rzecz i przywr‚ci sprawom należyty stan (Księga
Hioba 8,5-6).
Trzeci przyjaciel, Sofar, oskarżył Hioba o popełnienie jakiegoś zła w życiu. Zapewnił, że jeśli
pozbędzie się tego grzechu i odda swoje życie Bogu, Pan z pewnością usunie jego hańbę (Księga
Hioba 11,11-15).
Warto zwr‚cić uwagę na to, że wiele z tego, co m‚wili trzej przyjaciele, było dobre. Jednak żaden z
nich nie wykazał wrażliwości na problem postawy żądań wobec Boga. Każdy poszukiwał jakiegoś
sposobu poprawienia stanu Hioba bez podjęcia środk‚w zaradczych wobec ducha żądań. Wszyscy
trzej m‚wili: „Jeśli zrobisz to, B‚g da ci tamto".
Hiob zastanowił się nad radą, a potem odrzucił ją w rozpaczy: „Gdyby się ktoś z Nim [Bogiem]
prawował, nie odpowie raz jeden na tysiąc" (Księga Hioba 9,3). „Przykro mi, panowie - zdał się m‚-
wić Hiob - ale nic z tego. Chcecie, żebym rzucił wyzwanie Bogu. Gdybym jednak miał z Nim
prowadzić dysputę, nie byłbym w stanie wygrać choćby jednej rundy na tysiąc. Nawet gdyby moja
sprawa była bez skazy, nie wyobrażam sobie kł‚cenia się z Bogiem".
Jednak b‚l Hioba trwał nadal. Nic nie wyprowadza człowieka z r‚wnowagi bardziej niż cierpienie
bez żadnej obietnicy ulgi. W miarę jak nadzieja słabnie, zaufanie przeradza się w postawę
roszczeniową, pokazując, że to, co uchodziło za zaufanie, było czymś niewiele więcej niż fałszywą
pewnością, że B‚g w końcu (za miesiąc? rok? dwa lata?) użyczy nam tego, czego tak bardzo prag-
niemy. Gdy modlitwy pozostają bez odpowiedzi dłużej niż się spodziewamy, nasze zaufanie ulega
zachwianiu. Znika fasada ufności, odsłaniając postawę żądań, spokojnie rosnącą pod powierzchnią.
Kilka lat temu dostałem list od pewnej młodej kobiety z podziękowaniem za pomoc, jaką
przyniosła jej jedna z moich książek. Napisała, że mąż opuścił ją bez słowa i zostawił z tr‚jką małych
dzieci. Kiedy przeczytała tę książkę, poczuła się ogromnie zachęcona myślą, że Chrystus wystarcza
za wszystko, czego potrzebujemy.
Wiele miesięcy p‚źniej podczas przerwy w jednym z moich wykład‚w podeszła do mnie młoda
kobieta i oświadczyła, że jest tą porzuconą żoną, kt‚ra napisała list. W ciągu kilku minut naszej
rozmowy poczułem się dziwnie niezręcznie z powodu jej ufnej żarliwości, kiedy m‚wiła o radości
zaufania Chrystusowi.
Na sw‚j dyskomfort zareagowałem pytaniem:
- Czuje się pani bardzo umocniona prawdą, że Chrystus wystarcza. Proszę mi jednak powiedzieć,
co dokładnie ma pani na myśli. Do czego wystarcza Chrystus?
Och, wystarcza do wszystkiego, czego potrzebuję - odparła z uśmiechem.
A czego pani potrzebuje? Czego oczekuje pani od Jezusa?
9. Naturalnie tego, że przyprowadzi męża z powrotem. Moje trzy c‚reczki potrzebują tatusia. A
ja potrzebuję męża. Po prostu wiem, że B‚g będzie działać w jego sercu, by do nas wr‚cił. Nie wiem,
kiedy, lecz jestem pewna, że to nastąpi.
Gdy powiedziałem, iż nie znam żadnej biblijnej podstawy dla takiej pewności, jej nastr‚j nagle się
zmienił.
10. Jak pan może w to wątpić, pastorze? Czy sądzi pan, że łatwo mi być samej? Jeśli B‚g jest
wierny, jak m‚wi, to sprowadzi mego męża z powrotem. Musi!
Kiedy kończyła m‚wić, jej głos wypełniał rozpaczliwy gniew, gniew ducha stawiania żądań. Była
głęboko zranioną kobietą (b‚l w sercu), a teraz wyraźnie rozgoryczoną (grzech w zachowaniu), ale
gł‚wnym problemem, kt‚rym trzeba się było zająć, okazała się postawa stawiania żądań (grzech w
sercu). Jej „zaufanie" do Boga nie opierało się na bezwarunkowym zaufaniu do Jego charakteru i
suwerennego planu, ale raczej na nadziei, że ulży jej cierpieniu w taki spos‚b, jakiego pragnęła3. Im
dłużej musiała czekać na zaspokojenie pragnienia, tym bardziej stawała się wymagająca w swoim
„czekaniu na Boga".
Dotkliwy b‚l to najbardziej odpowiednia gleba dla rozwoju ducha stawiania żądań. Warto zwr‚cić
uwagę na to, co dzieje się z Hiobem, kiedy jego cierpienie się nie zmniejsza.
„Życie obrzydło mojej duszy, przedstawię Jemu swą sprawę, odezwę się w b‚lu mej duszy! Nie
potępiaj mnie, powiem do Boga. Dlaczego dokuczasz mi, powiedz!" (Księga Hioba 10,1-2).
Im dłużej trwał w nieszczęściu, tym bardziej niesprawiedliwa wydawała mu się jego sytuacja. Kiedy
dusza została obarczona nieznośnym cierpieniem i nie było widać żadnej ulgi, żądający duch doszedł
wreszcie do pełnego rozkwitu: „Lecz m‚wić chcę z Wszechmogącym, bronić się będę u Boga"
(Księga Hioba 13,3). To spora zmiana u człowieka, kt‚ry wcześniej oddalił perspektywę debatowania
z Bogiem jako daremną. Teraz wydaje się przekonany, że naprawdę ma sprawę!
To przekonanie jest typowe dla postawy roszczeniowej. Aby się czegoś domagać, musimy
najpierw przekonać samych siebie, że to, czego pragniemy, jest słuszne, i mamy mocną podstawę dla
naszych żądań. A nic nie przekonuje nas pełniej o tym, iż nasza utrudzona dusza zasługuje na ulgę,
niż ciągły b‚l serca. Po latach znoszenia bezmyślnego i zamkniętego w sobie męża żona może dojść
do przekonania, że domaganie się lepszego towarzysza jest całkowicie usprawiedliwione. Granica
pomiędzy słusznym pragnieniem a niesłusznym żądaniem okazuje się bardzo wąska i łatwo ją prze-
kroczyć.
Hiob został przekonany, że naprawdę ma sprawę. Już dłużej nie modlił się o ulgę; był gotowy jej
żądać. Intensywność jego przekonania odbija się w dobrze znanym zdaniu: „Choćby mnie zabił
Wszechmocny - ufam" (Księga Hioba 13,15). Werset ten bywa często przytaczany jako przykład
żywej wiary, warto jednak przytoczyć jego drugą część: „I dr‚g moich przed Nim chcę bronić. Dalej
m‚wi: Mam gotową obronę przed sądem, pewien, że jestem niewinny. Kto chce się ze mną
prawować? A teraz umilknę i umrę "(Księga Hioba 13,18-19).
Hiob, daleki teraz od pokornego poddania się suwerennym decyzjom Boga, z całym przekonaniem
stwierdza, że zasługuje na lepsze traktowanie niż otrzymał. Jeśli B‚g odbierze mu życie, Hiob ślubuje
p‚jść do grobu w przekonaniu, iż gdyby znano fakty, dla wszystkich byłoby jasne, że został źle
potraktowany.
Każdy z nas padł kiedyś ofiarą grzechu innej osoby. Traktowano nas źle. To niesprawiedliwe. Ale
gdy krzywda spowodowana przez innych popycha nas nie do zaufania Bogu i oddawania dobrem za
zło, lecz raczej do żądania ulgi - w‚wczas odmowa Boga przychylenia się do naszych żądań sprawia,
że wydaje się On nie tyle troskliwym przyjacielem, co okrutnym wrogiem. Sp‚jrzmy, jak Hiob po-
strzega Boga:
„Ach, teraz jestem zmęczony, zniszczyłeś me wszystkie dowody; ścisnąłeś mnie, m‚j świadek mi
wrogiem, oskarża mnie moja słabość. Sroży się w gniewie i ściga, zgrzytając na mnie zębami. Wr‚g
zmierzył mnie wzrokiem" (Księga Hioba 16,7-9).
Tak wielu chrześcijan wyznaje sw‚j kłopot z wiarą, że B‚g naprawdę ich kocha. Inni wychwalają
cudowną miłość Chrystusa z większym naciskiem w głosie niż w duszy. Dlaczego B‚g wydaje się tak
obojętny i tak odległy od naszych zmagań?
Część problemu może stanowić to, że mamy własne plany osiągnięcia szczęścia, a przynajmniej
znalezienia ulgi. Plany te są zakorzenione w sposobie myślenia o życiu, tak naturalnie wplecionym w
naszą konstrukcję, iż nigdy nie myślimy, by go kwestionować. Mamy skłonność mierzenia czyjejś
miłości stopniem wsp‹łpracy z naszymi planami. Gdy B‚g odmawia nam pomocy w realizacji tych
plan‚w i nalega, byśmy podporządkowali je Jego planom, wydaje nam się, że On nie dba o nasze
szczęście. Niebo zamienia się w sufit, powyżej kt‚rego nie wznoszą się nasze modlitwy. Umysł
konstruuje obraz Boga siedzącego na tronie, nieporuszonego naszym b‚lem i zirytowanego skargami.
Żarliwe prośby, by zrobił to, czego domaga się nasze poczucie sprawiedliwości i wsp‚łczucia,
pozostają bez echa.
Przekonanie Hioba, że waga moralności przechyliła się na jego stronę, wzrosło. Doszedł do
wniosku, iż argumenty na jego korzyść przekonają każdego, włącznie z Bogiem, że konieczne są
pilne środki naprawcze. B‚g jednak pozostał niewzruszony, głuchy na żądania Hioba.
Wreszcie Hiob wykrzyknął: „Gdy krzyknę: ‘Gwałt• - nie ma echa, ‘Ratunku• - ja nie mam
prawa" (Księga Hioba 19,7).
Kiedy trudne problemy stają się nie do wytrzymania, pojawia się pokusa, by zrezygnować z Boga.
Gdy ostateczne Źr‚dło mocy odmawia zajęcia się naszą sprawiedliwą sprawą, wtedy wszystko, co
może posłużyć znalezieniu ulgi, wydaje się całkowicie usprawiedliwione. Jak można winić
cierpiącego gł‚d człowieka - zwłaszcza gdy jest głodny bez własnej winy - za kradzież jabłka?
Nieustanne zmaganie zamazuje linie moralnego osądu. Sprawy całkiem złe zaczynają mniej
przeszkadzać naszemu sumieniu, gdy stanowią jedyną nadzieję na ulgę.
Warto raz jeszcze zauważyć gł‚wny problem: nie chodzi o ranę w naszej duszy (cierpienie jest w
porządku) ani o pragnienie ulgi i zaspokojenia (pragnienie jest w porządku) - chodzi o żądanie. Kiedy
domagamy się natychmiastowej ulgi w naszym pragnieniu, wpadamy w niebezpieczeństwo
ześlizgnięcia się od etyki biblijnej do moralności pragmatycznej: wszystko, co łagodzi nasz b‚l, jest
usprawiedliwione. Rezultatem bywa często rażący moralny kompromis i zrujnowane życie. Inni,
kt‚rzy cierpią i żądają, mogą nie odwr‚cić się od Boga przez życie w jawnym grzechu, ale nadal ob-
cować z Nim przy założeniu, że ich żądania są uzasadnione.
Ludzie cierpiący potrzebują nadziei. Jednak nasze sposoby podtrzymywania nadziei mogą
zakładać, że kiedyś (przed niebem) B‚g uczyni życie łatwiejszym. W jakiś spos‚b ułoży sprawy,
byśmy mogli mieć to, co uważamy za istotne dla naszego szczęścia. Może mąż odejdzie do innej
kobiety, uwalniając nas, byśmy mogły poślubić mężczyznę, kt‚rego kochałyśmy po cichu przez lata.
Może B‚g dotknie serca naszej nastoletniej c‚rki podczas obozu oazowego; B‚g wie, że nasze
modlitwy wznoszą się z serca targanego jej arogancją i posępnością. Po prostu nie potrafimy znosić
tego więcej.
Kiedy wciąż oczekujemy od Boga koniecznej ulgi, naszym celem i zadaniem staje się odkrycie,
jak można przekonać Go o zasadności naszej prośby. Gdybyśmy tylko potrafili Go przekonać, że
kochający Ojciec powinien dać wytchnienie swoim cierpiącym dzieciom. Kiedy Izraelici wołali z
głębi ucisku w Egipcie, B‚g usłyszał ich i wyzwolił. Dlaczego nie odpowiada na nasze cierpienie?
Musi istnieć jakiś spos‚b skłonienia Go, by spojrzał na sprawy z naszego punktu widzenia4.
Przyjrzyjmy się, jak Hiob wyraża pragnienie, by spotkać się z Bogiem i przedstawić Mu swoją
sprawę:
Hiob na to odpowiedział i rzekł: „I dziś ma skarga jest gorzka, bo ręką swą b€l mi zadaje. Obym
ja wiedział, gdzie można Go znaleźć, jak dotrzeć do Jego stolicy? Wszcząłbym przed Nim swą
sprawę i pełne dowod€w miał usta. Gdybym znał słowa obrony, wiedział, co On mi odpowie...
Czy natrze na mnie gwałtownie? Raczej zwr€ci na mnie uwagę. Z Nim prawuję się niewinny.
M€j sędzia wypuści mnie wolno (Księga Hioba 23,1-7).
Większość z nas przećwiczyła to w jakiejś postaci w swojej wyobraźni: gdybyśmy tylko mogli
mieć audiencję u Boga! Pomyśl o możliwościach, z jakich skorzystałby obywatel brytyjski, gdyby
m‚gł rozmawiać bezpośrednio z kr‚lową! Mimo to pozostaje zabarwiona rezygnacją świadomość, że
nawet osobista wizyta u Boga mogłaby nie przynieść spodziewanych rezultat‚w. Hiob znużony
przyznaje, iż B‚g jest zbyt niezależny, by miał się kierować jego prośbą:
Lecz On doświadcza, kto zmieni? On postanowił, wykonał. Plany wykonać potrafi. Wiele ich tai
w swym sercu. Więc drżę przed Jego obliczem, ze strachem o Nim rozmyślam (Księga Hioba
23,13-15).
To przyznanie Hioba działa na jego korzyść. Osoba, kt‚ra zgadza się z tym, że B‚g może nie
zrobić dla niej tego, co wydaje jej się tak słuszne, postępuje dalej w rozumieniu Boga niż ta, kt‚ra
radośnie spodziewa się, iż B‚g zmieni wszystko na lepsze. Naiwny optymista woli romantyczną
fikcję od biografii prawdziwego życia. On musi. Ale fakty, kt‚rych doświadczy, roztrzaskają jego
entuzjazm. Wiara szczęśliwego optymisty przypomina lukier na cieście: jest słodka i dekoracyjna,
brakuje jej jednak całkowicie wartości odżywczych potrzebnych dla zdrowia.
Hiob nie okazał się powierzchownym optymistą - daleko mu było do tego. To dobrze. Jednak
realistyczne przyznanie, iż B‚g może nie przystać na jego prośby, nie poprowadziło go do pokornej
wiary w Boga, kt‚ry czyni wszystko według swojej doskonałej woli. Zrodziło natomiast postawę
roszczeniową, wyrażoną w gniewnej rozpaczy: „B‚g może tego nie spełnić i prawdopodobnie nie
spełni, ale powinien!".
Jesteśmy tak głęboko zaangażowani w zapewnienie sobie dobrego samopoczucia, że każdy, kto
staje na drodze do upragnionej radości, budzi nasz gniew, podczas gdy my pogrążamy się w szla-
chetnym rozżaleniu: „Jak On może mnie tak traktować? Tak się nie robi. No c‚ż, nie mogę zaprzestać
wysiłk‚w, choć to boli".
Taka postawa jest dla Boga absolutnie odrażająca. Wstrętna. Jezus polecił nam kochać innych jak
siebie samych i troszczyć się o dobro drugiej osoby jak o swoje własne. To przykazanie jest zdu-
miewające. Im lepiej rozumiem, czego wymaga miłość, tym jaśniej zdaję sobie sprawę, jak słabo
kocham i tym bardziej zadziwia mnie miłość Chrystusa. B‚g naprawdę oczekuje mojego skupienia na
stosunku do innych, przykładając wysoką miarę Boskiej miłości, nawet gdy ten, kogo staram się
kochać, boleśnie mnie zawodzi.
Tyle że jest to zupełnie obce naszemu naturalnemu sposobowi funkcjonowania. Narusza wszelką
normalną wrażliwość naszego zaciemnionego umysłu. Po prostu nie wydaje nam się sprawiedliwe ani
słuszne, byśmy mieli doznawać tak srogiego zawodu. Zazwyczaj utykamy na bolesnym fakcie
naszego rozczarowania. Życie bez zwracania uwagi na dotykające nas wciąż rozczarowania wydaje
się tak nienormalne, jak używanie uszu do jedzenia, a ust do słuchania.
Możemy żądać, by coś działo się po naszej myśli, aby c‚rka uśmiechnęła się i powiedziała: „Pewnie,
tato, z przyjemnością zjem z tobą obiad. Dzięki za zaproszenie". Takie żądanie wydaje się rozsądne i
zdrowe, nawet szlachetne. I to jest jedna z pułapek postawy żądającej: wydaje się to dobre. Choroba
bez objaw‚w sama w sobie jest zła, ale taka, kt‚ra wzmaga nasze dobre samopoczucie, jednocześnie
niszcząc powoli zdrowie, jest jeszcze gorsza.
Postawa roszczeniowa stanowi poważny problem po części dlatego, iż rzadko wydaje się
problemem. Możemy naprawdę czuć się silniejsi i bardziej ożywieni, gdy podążamy za swoimi
żądaniami, utwierdzając się, że są słuszne. Można odczuwać przypływ fałszywej duchowości, kiedy
zbliżamy się do Boga w postawie prośby, podsycanej przez ducha żądań. „Panie, Ty wiesz, jak
bardzo cierpię z powodu napięć rodzinnych. Przychodzę do Ciebie z głęboką wiarą, ufając, że
odpowiesz na moje modlitwy i przywr‚cisz radość w naszej rodzinie. Prowadź mnie, Panie, kiedy
będę się starał wypełniać obowiązki męża i ojca". Taka modlitwa może być wartościowa, może
zrodzić w sercu mężczyzny spok‚j i siłę, kiedy stara się on właściwie kochać swoją rodzinę. Ale
może też zdradzać ukryte żądanie, by to B‚g przywr‚cił jedność jego rodziny, napełniając go
ufnością w chwilach kontaktu. Jeśli napięcia w rodzinie pogłębią się, dobre uczucia tego mężczyzny
mogą przerodzić się w urazę wobec Tego, kt‚ry dopuścił dodatkowy problem.
Chrześcijański rozw‚j wymaga, byśmy wydobyli na powierzchnię naszą tendencję do stawiania
żądań. Musi ona zostać rozpoznana, zdemaskowana w swojej brzydocie i porzucona. W przeciwnym
razie głęboka zmiana nigdy nie nastąpi.
Kiedy B‚g rozprawił się ze stawiającym żądania duchem Hioba poprzez zdemaskowanie jego
brzydoty, Hiob zdał sobie sprawę z tego, że żądanie czegokolwiek od Boga jest czystym
szaleństwem; to groteska. Dojrzałość zaczyna się od takiej oceny siebie, kt‚ra czyni postawę pełną
żądań nie do pomyślenia. Ocena ta jest możliwa, kiedy poddajemy konfrontacji rzeczywistość tego,
Kim jest B‚g i kim my jesteśmy.
Znanego świętego zapytano na kr‚tko przed śmiercią, jak radzi sobie z faktem, że B‚g pozwala,
by umarł, mimo usilnych modlitw tysięcy ludzi o jego uzdrowienie. Jego odpowiedź brzmiała:
„Kiedy stoję w obecności Boga, wydaje się czymś zupełnie niestosownym żądanie czegokolwiek".
"Bojaźń Pańska początkiem mądrości" (Psalm 111,10). Postawa respektu wobec Boga, nawet gdy
sytuacja jest ciężka, okazuje się tyleż ważna, co trudna. Kiedy por‚wnujemy siebie z Bogiem, za-
czynamy rozumieć absurdalność i arogancję żądania czegokolwiek, włącznie z upragnionym
pozbyciem się b‚lu. Czym innym są modlitwy, żarliwe prośby, szlochanie w udręce i błaganie o ulgę,
a czymś innym żądanie, by wola Wszechmocnego zgadzała się z naszą.
Czytamy, że Hiob żałował. Czego? Porzucił swoje żądanie ulgi, gdy zdał sobie sprawę z
niestosowności żądania czegokolwiek od Boga.
Jak żałuje się swojej postawy stawiania żądań? Co znaczy powierzyć Bogu nasze pragnienie i
porzucić chronienie siebie? Zanim rozważymy te pytania w części czwartej, dobrze byłoby
zastanowić się, czego trzeba, by ujawnić brud wewnątrz kubka i misy.
PRZYPISY
1.Przemyśleniu tej troski poświęciłem całą książkę: Larry Crabb, Dan Allender, Encouragment:
The Key to Caring, Zondervan, Grand Ra- pids 1984.
2.Ludzie czasem targują się z Bogiem: „Obiecuję, że już nigdy nie będę postępować niemoralnie, jeśli
wyleczysz mnie z tej choroby" albo: „Zaangażuję się bardziej w pracę na rzecz kościoła, jeśli dostanę
tę podwyżkę". Zastanawiam się, ile duchowej gorliwości okazuje się zwyczajnie wysiłkiem
manipulowania Bogiem - nie po to, by ustawić się w kolejce po błogosławieństwo, lecz by go żądać.
3.Nie ma nic złego w ufności, że B‚g zaspokoi pragnienia serca, kt‚re rozkoszuje się Nim. Taka
ufność ma podstawy biblijne. Jednak rozkoszowanie się Bogiem obejmuje pełne poddanie się Jego
opiece, poddanie, kt‚re nie może wsp‚łistnieć z duchem stawiania żądań.
4.Pewien ciekawy werset z Księgi Ozeasza 7,14 wskazuje, że B‚g odpowiada, kiedy ludzie wołają z
głębi serc, ale nie gdy zawodzą i lamentują w swoich ł‚żkach. Część czwarta książki om‚wi dokład-
niej r‚żnicę pomiędzy płaczem nad swoimi problemami a wyrażaniem żalu z powodu ducha
stawiania żądań. B‚g zwykle nie odpowiada na to pierwsze, ale zawsze słyszy skruszonego
wyznawcę.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
DEMASKOWANIE BŁĘDNYCH KIERUNK‘W
Czynienie dobrych rzeczy nie zmienia nas automatycznie w dobrych ludzi. Poświęcanie godzin
na studiowanie Biblii, regularne dawanie świadectwa o Chrystusie, unikanie światowych rozrywek
oraz hojność w poświęcaniu czasu i pieniędzy na dzieło Boże to nabożne działania, lecz same w sobie
nie wystarczą, by spowodować głęboką zmianę.
Większość z nas zna ludzi, kt‚rzy są w spos‚b godny polecenia wzorem każdej z tych cn‚t, ale z
nikim nie nawiązali głębokiej więzi. Widocznie wykonywanie tych i podobnych praktyk nie gwa-
rantuje życia, kt‚re samą siłą swej atrakcyjnej głębi przyciągałoby ludzi do Chrystusa. Aby doznać
przemiany w osoby, kt‚rych życie ma tę moc, musimy zająć się wnętrzem kubka i misy. Musimy zde-
maskować grzeszność naszych zdradliwych serc, a potem nauczyć się, jak je oczyścić.
Demaskowanie nie jest sprawą łatwą. Podstępny charakter serca pomaga nam sądzić, że sprawy
przedstawiają się dużo lepiej niż to jest w rzeczywistości. Bez względu na to, jak szczerze pragniemy
rozpoznać zło w swoim życiu, trudno nam dostrzec i rozpoznać subtelne sposoby, w jakie duch
stawiania żądań zaraża nasz styl stosunk‚w z ludźmi.
Dużo łatwiej jest rozprawić się z oczywistymi problemami, takimi jak opuszczanie mszy świętej,
upijanie się, oszukiwanie wsp‚łmałżonka, oglądanie film‚w o wątpliwej wartości - i dlatego to one
zwykle skupiają naszą uwagę, kiedy podejmujemy wysiłek, by stać się świętymi. Szybciej umiemy je
dostrzec, wyraźniej określić ich grzeszność (wystarczy zapytać księdza) i zmienić je w bardziej
spektakularny spos‚b. Wiemy, czy weszliśmy do kina, czy nie. Ale czy nie poświęciliśmy czyichś
uczuć, by podbudować sw‚j wizerunek? Czy zrobiliśmy unik, wybierając wygodne bezpieczeństwo
zamiast miłości? Tego rodzaju wykroczenia są dużo trudniejsze do rozpoznania, a nawet kiedy je
rozpoznamy, nie nazywamy ich grzechem. Wolimy powiedzieć: „No c‚ż, taką mam osobowość"
albo: „Chyba taki już jestem", czy też: „Po co się czepiać? Taką samoanalizą mogę zakwestionować
wszystko, co robię".
Nasze sposoby chronienia siebie wyglądają na niewinne, a czasem nawet na szlachetne. W swoim
odnoszeniu się do innych możemy wydawać się pokorni, mocni, rozważni, pełni odwagi, przy-
jacielscy. Grzeszna postawa roszczeniowa i duch stawiania żądań, kt‚ry ją napędza, mogą
pozostawać w ukryciu. Przyw‚dcy chronią siebie przed porażką, ciężko pracując - i są podziwiani za
sw‚j zapał. Mężowie unikają konfliktu z żonami poprzez zdawkowe akty uprzejmości - i oczekują
uznania. Członkowie kościoła zabiegają o popularność, robiąc przyjazne gesty wobec lider‚w
towarzyskich w środowisku - i są uważani za szczerych kumpli..
Determinacja, by zachować osobiste bezpieczeństwo, bez względu na atrakcyjne przebranie, zawsze
pozostaje paskudna. Żądanie czegoś, łącznie z tym, co uważamy za istotne dla naszego dobrego
samopoczucia, świadczy o aroganckiej pysze, a to jest grzech na samym szczycie listy tego, czego
B‚g nienawidzi. Jednak grzech w sercu tak często przechodzi niezauważony. Bardzo niewielu ludzi
przejmuje się tym, że ich podejście do więzi z innymi może być poważnie wybrakowane. Po prostu
nie widzimy, ani nie dbamy o to, że spos‚b, w jaki „wychodzimy" do innych, może wypływać z
pełnego żądań chronienia siebie, tkwiącego uparcie w naszym sercu. Chociaż Chrystus przestrzegał,
że kto pr‚buje zachować własne życie, straci je, rzadko zastanawiamy się, w jaki spos‚b usiłujemy
zachować swoje życie w naszych relacjach z ludźmi.
M‚wiąc do faryzeuszy, Chrystus bezlitośnie demaskował ich grzeszność przebraną w piękne
sł‚wka: „Jakże wy możecie m‚wić dobrze, skoro źli jesteście? Przecież z obfitości serca usta m‚wią.
[...] A powiadam wam: Z każdego bezużytecznego słowa, kt‚re wypowiedzą ludzie, zdadzą sprawę w
dzień sądu. Bo na podstawie sł‚w twoich będziesz uniewinniony i na podstawie sł‚w twoich będziesz
potępiony" (Ewangelia św. Mateusza 12,34.36-37).
Wniosek jest jasny: jeśli nasze słowa mają być dobre, najpierw musimy oczyścić ich źr‚dło.
Jeżeli mamy autentycznie kochać, wcześniej trzeba wyrwać zły korzeń chronienia siebie z naszego
grzesznego serca: „Z całą pilnością strzeż swego serca, bo życie ma tam swoje źr‚dło" (Księga
Przysł‚w 4,23). Dla spragnionych ludzi, pochylonych nad kopaniem własnych studzien, strzeżenie
serca musi oznaczać wrażliwość na sposoby, w jakie żądamy od innych naszego własnego
zaspokojenia. Jak możemy powiedzieć cokolwiek dobrego bez rozpoznania chroniącego siebie stylu
naszych relacji i bez żałowania go? Jak możemy kochać?
Kiedy wchodzimy w relacje z innymi ludźmi, musimy nauczyć się oceniać nasze słowa i czyny, by
zobaczyć, gdzie dotarła choroba stawiania żądań. A cały proces oceny przeprowadzić, zważając, by
mis nie pochłonęła beznadziejnie zab‚jcza dla nas introspekcja. Jeśli zrozumienie samego siebie
stanie się ostatecznym celem spojrzenia do wewnątrz, to prawdopodobnie wpadniemy w grząski
piasek introspekcji. Budowanie inteligentnych teorii o samych sobie - dlaczego czujemy się tak a nie
inaczej, dlaczego robimy to a nie tamto - nie jest samo w sobie ćwiczeniem korzystnym. Jedyna
wartość spojrzenia do wewnątrz polega na jego pomocy w pobudzaniu nas ku większej miłości,
zar†wno do Boga, jak i innych ludzi.
Czasem choroba, kt‚rej szukamy, jest oczywista, przynajmniej dla uważnego obserwatora. Kiedyś
przyszedł do mnie po poradę pewien mąż, kt‚ry w ciągu kilku minut jasno wyłożył przyczynę swego
przyjścia. Pociągał go seks oralny; w jego żonie natomiast budził obrzydzenie. Przyprowadził ją ze
sobą i teraz siedziała, zarazem onieśmielona i wściekła. Z autorytetem sędziego mąż poinformował
mnie, że żona nie jest posłuszna Bożemu przykazaniu, by traktować swoje ciało jako należące do
męża (por. 1 List do Koryntian 7,4). Potem poprosił („rozkazał" lepiej oddaje ton jego głosu), żebym
poruszył z żoną kwestię jej grzechu braku uległości. Gdy zasugerowałem, że może to on narusza
prawo miłości poprzez żądanie takiego zaspokojenia, jakiego sam pragnie, zlekceważył tę myśl i
niecierpliwie czekał, bym postawił wymagania jego żonie.
Sprawy była dla mnie jasna. Mąż wynaturzył koncepcję uległości tak, by służyła jemu samemu, i
nie miał nawet bladego pojęcia o biblijnej miłości do żony. Nie chciał jednak spojrzeć prawdzie w
oczy. Łatwiej przyjąć diagnozę lekarską grypy niż raka. Im bardziej rażąca okazuje się postawa żądań
(i tu analogia do grypy zawodzi, ponieważ ta postawa jest śmiertelna, zar‚wno w subtelnej, jak i
ostrej postaci), tym mniej chętnie uznajemy ją za złą. Mężczyźni, kt‚rzy najbardziej arogancko żądają
szacunku ze strony swoich żon i dzieci, najłatwiej usprawiedliwiają sw‚j styl przyw‚dztwa.
Większość z nas bywa nieco bardziej subtelna w sposobach stawiania żądań i prawdopodobnie
bardziej skłonna nazwać je problemem, z chwilą gdy zostaną zdemaskowane. Jednak przyznanie się
do grzeszności nigdy nie jest łatwe, nawet dla os‚b najbardziej dojrzałych. Spojrzenie do wnętrza,
kt‚re wywołuje prawdziwą zmianę, jest denerwujące i takie powinno być. Diagnoza grzechu nie
należy do przyjemnych i mamy skłonność opierać się jej, kiedy tylko możemy. Wolimy myśleć, że
doszliśmy dalej niż faktycznie.
Musimy po prostu zrozumieć sedno sprawy. Rodzaj zmiany, kt‚ra najbardziej raduje Chrystusa,
nigdy nie nastąpi, dop‚ki zajmujemy się tylko w grzechem w postępowaniu i b‚lem w sercu.
Tymczasem trzeba ujawnić grzech w sercu, przyjrzeć mu się i rozprawić się z nim. Dopiero
zrozumiawszy, że jesteśmy spragnionymi ludźmi, kt‚rzy podążając za wodą, idą w niewłaściwym
kierunku - możemy przyjrzeć się naszemu stylowi odnoszenia się do innych z gotowością
rozpoznania ukrytej pod naszymi czynami motywacji pełnej żądań i chronienia siebie.
Jednak tych błędnych kierunk‚w nie zobaczymy sami, tak jak g‚rnik bez pomocy lampy nie
dostrzeże, gdzie kopać węgiel. Zdyscyplinowani ludzie bez pomocy z zewnątrz nie rozpoznają swojej
ochronnej (i nieatrakcyjnej) sztywności. Osoby o skłonnościach do analizowania wszystkiego nie
dostrzegą, że ich chłodna logika nie tylko nie jest podziwiana, ale zniechęca tych, kt‚rzy chcieliby
być bliskimi przyjaci‚łmi. Odnoszący sukcesy ekstrawertycy mogą przejść przez życie w
przekonaniu, iż wszyscy przepadają za ich towarzyskim szumem. Ludzie nieśmiali mogą cały czas
uważać siebie za spokojnych z racji swojego temperamentu i nigdy nie zobaczyć, że ten spok‚j jest
ich płaszczem ochronnym.
Potrzebujemy pomocy, by wyraźnie zobaczyć siebie. Jeśli poważnie podchodzimy do spojrzenia w
nasze wnętrze, B‚g zapewnia trzy źr‚dła światła. Są to:
1.Duch Boży
2.Słowo Boże
3.Inni chrześcijanie
Każde z tych źr‚deł może być wykorzystane, by zastąpić ślepotę oszukiwania siebie jasną wizją
prawości.
Duch Boży
Psalmista prosił Boga: „Zbadaj mnie, Boże, i poznaj me serce [...] i zobacz, czy jestem na drodze
nieprawej" (Psalm 139,23-24).
Myślę, że słyszałem więcej kazań na temat pełni Ducha, napełnienia Duchem, działania w nas
Ducha albo chrztu w Duchu niż na temat badania przez Ducha. Te pierwsze tematy dostarczają
zabezpieczenia i komfortu. Badanie przez Boga powoduje, że czuję się niezręcznie.
Wzrost jednak zawsze pociąga za sobą poczucie dyskomfortu. Duch Święty został zesłany nie
tylko, by nas pocieszać, ale i przekonywać (Ewangelia św. Jana 16,8). Jeśli nasze serce stanowi
problem i jeśli udaje mu się ukrywać swoje brzydkie wnętrze pod zasłoną oszukiwania siebie, to
musimy zrozumieć i przyjąć prawdę, że tylko sam B‚g potrafi zajrzeć do jego głębi (Księga
Jeremiasza 17,9-10). Musimy znaleźć spos‚b, by pozwolić Duchowi Bożemu uświadomić nam to, co
widzi.
W tym momencie większość głos‚w wskaże sztukę medytacji. I słusznie. Powinniśmy nie tylko
czytać Bibłię, słuchać kazań i dyskutować na tematy duchowe z przyjaci‚łmi, lecz też znaleźć w na-
szym gorączkowym życiu te ciche miejsca, te niezmienne punkty, gdzie możemy stać w milczeniu
przed Bogiem. Nic tak nie przywraca perspektywy, nie zapewnia takiego odświeżenia i nie ujawnia
nowego kierunku tak skutecznie, jak niespieszny czas spędzony z Panem, czas bez harmonogramu i
bez celu innego niż zjednoczenie z Nim. Duch Boży może nas najlepiej zbadać, kiedy nasza dusza
pozostaje wyciszona.
Nie sądzę jednak, by poświęcenie czasu na usłyszenie Boga było propozycją docierającą do sedna
spraw. Są głębsze rzeczy, przeszkadzające posłudze badania nas przez Ducha Świętego. Większość z
nas trzyma się pewnych postaw, wysyłających nas biegiem do kryj‚wki, kiedy On wchodzi do pokoju
ze swoim światłem. Zajmiemy się pokr‚tce dwoma problemami, kt‚re mogą nam przeszkadzać w
wyraźnym ujrzeniu siebie nawet podczas dłuższego okresu cichego odosobnienia.
Pierwszym problemem jest to, na czym się skupimy. Właśnie w chwilach, kiedy przede wszystkim
powinniśmy zobaczyć siebie, bywamy często zaabsorbowani tym, jak inni nas traktują. Trudno jest (i
naprawdę wydaje się to szukaniem dziury w całym) zajmować się lekką szorstkością w tonie głosu
wobec znajomego, kt‚ry złośliwie mnie oplotkował.
To okropna prawda, że nasza zdolność oszukiwania siebie może spowodować, iż uznamy sw‚j
problem za banalny w por‚wnaniu z problemem znajomego, podczas gdy w rzeczywistości jest on
r‚wnie poważny. Używając języka biblijnego, powiedzielibyśmy, że belka we własnym oku wydaje
się drzazgą, natomiast drzazga w cudzym oku wygląda jak belka. Przypomnienie, iż należy skupiać
się na własnej odpowiedzialności, może skłonić nas do niechętnego przyjrzenia się sobie bliżej, ale i
tak myślimy, że to ta druga osoba jest prawdziwym grzesznikiem.
Jeśli Duch Święty ma wykonać swoje zadanie, musimy zmienić punkt widzenia. Musimy
regularnie zapraszać Go, by demaskował nasz grzech właśnie wtedy, kiedy najmniej mamy na to
ochotę. Niezależnie od tego, jak poważnie zgrzeszono przeciw nam, i jak słuszna może nam się
wydawać konfrontacja z grzesznikiem, musimy uznać swoją tendencją do stawiania żądań jako
problem nie mniej poważny niż grzech popełniony przeciw nam. „Zbadaj mnie, Boże" to
odpowiednia modlitwa, zwłaszcza kiedy uginamy się pod ciosem innego grzesznika.
Drugą przeszkodą w wyraźnym widzeniu siebie jest nasz cel. Jeżeli niezasadne wydaje się proszenie
Boga, by przebadał mnie, kiedy ktoś inny jawnie źle postępuje, to na pewno niepotrzebne wydaje się
zapraszanie Boga do badającego spojrzenia, gdy wszystko układa się przyjemnie. Jaki jest sens
rozpoczynania programu energicznych ćwiczeń fizycznych, jeśli cieszymy się dobrym zdrowiem i nie
planujemy wystąpienia w maratonie? Nikt nie wybiera się do szpitala na operację, jeżeli nie ma
objaw‚w choroby.
Większość z nas chce, by nasza egzystencja była wygodna. Śpimy w ł‚żku, nie na podłodze. Nie
ma nic złego w zabieganiu o komfort i cieszeniu się nim - dop‚ki nie stanie się on naszym naj-
wyższym priorytetem. A u wielu z nas, może u większości, tak się właśnie dzieje. Jeśli brakuje nam
energii albo skłonności do borykania się z trudnymi pytaniami dotyczącymi życia, pytaniami po-
wstającymi, gdy mierzymy siebie według zasad świętej miłości, to prawdopodobnie naszym
ostatecznym celem nie jest upodabnianie się do Chrystusa, ale wygoda na tym świecie.
Moje własne życie zapewnia mi sporo komfortu, o kt‚ry w większości sam zadbałem. Nie widzę
nic złego w przyrumienieniu bułki w opiekaczu przed zjedzeniem. Widzę jednak w sobie złą
skłonność do ustawania w podążaniu za Bogiem, kiedy życie dobrze się toczy. Czasem wydaje mi
się, ze mam już wszystko, czego naprawdę pragnę - nie pełne bogactwa zjednoczenie z Bogiem, ale
bliską rodzinę, miłych przyjaci‚ł, przyzwoitą pracę, dobre zdrowie, odpowiednie konto bankowe i
wygodny dom. Choć wolę myśleć inaczej, spokojne odprężenie, jakie czasem odczuwam, może być
bardziej produktem chwilowego samozadowolenia wynikającego z wygody, niż owocem
odpoczywania w dziele i obietnicach Chrystusa.
Samozadowolenie i odpoczynek to dwie bardzo r‚żne sprawy. Odpoczynek wyzwala mnie z
niespokojnego pędu, by żyć tak jak powinienem, ale nie usuwa gorącego pragnienia lepszego
poznania Chrystusa, nawet wtedy, gdy życie toczy się przyjemnie. Odpoczynek, jaki daje Chrystus,
pobudza mnie do lepszego poznania Tego, kt‚ry mi go udziela, i do gorliwszego pragnienia, by inni
r‚wnież mogli go doświadczyć.
Chrześcijanin, kt‚ry rozumie grzeszność swojego serca (nie tylko zewnętrzny grzech oraz
wewnętrzny b‚l) i docenia cud poznania Boga, gdyż posmakował Jego dobroci, nadal będzie prosił
Boga, by go badał, nawet kiedy życie jest wygodne. Ani grzeszność innych, ani wygody życia nie
osłabią u dążącego do dojrzałości chrześcijanina pragnienia, by poznać siebie lepiej w celu usunięcia
przeszk‚d w lepszym poznaniu Boga.
B‚l wywołany czyimś grzechem skierowanym przeciwko nam powoduje, że wym‚g przyjrzenia
się własnemu grzechowi wydaje się niezasadny, a nawet surowy. A radość z przyjemnego życia nie
daje bodźca do takiego spojrzenia. Zar‚wno b‚l, jak i wygoda często powstrzymują nas przed chęcią
zrozumienia naszych wzor‚w chronienia siebie. W rezultacie rzadko prosimy Ducha Świętego, by
badał nasze wnętrze. Mimo to szepcze On przekonującą prawdę do ludzi, kt‚rzy uważnie słuchają.
Przypuszczam, że Duch Święty jest zdolnym informatorem. Jeśli nie słyszymy tego, co m‚wi, to
dlatego, że nie zwracamy uwagi. Możemy usłyszeć Jego głos (albo sądzić, że słyszymy), kiedy
podpowiada, jaką pracę wybrać czy do kt‚rego kościoła uczęszczać, lecz rzadko wsłuchujemy się w
Jego opinię o tym, w jak grzeszny spos‚b odnosimy się do innych.
Ponieważ szept Ducha Świętego bywa czasem zniekształcany, przechodząc przez obronne filtry
chroniącego siebie umysłu, potrzebna jest nam pomoc w stawieniu czoła naszym roszczeniowym
metodom - pomoc, kt‚rą trudniej zignorować. Słowo Boże dociera bardziej bezpośrednio. A ludzie
Boży, kiedy funkcjonują tak jak powinni, odpowiadają nam reakcją, kt‚rej zlekceważenie wymaga
czystej arogancji. Rozważymy teraz demaskującą funkcję Pisma Świętego.
Słowo Boże
Jak to się dzieje, że chrześcijanie spędzają lata na studiowaniu Słowa Bożego i pozostają
niezmienieni tam, gdzie się to liczy, a nawet twardnieją? Niekt‚rzy, oczywiście, zanurzając się w
Piśmie Świętym, wzrastają w miłości, mocy i mądrości, podczas gdy wielu innych zaledwie
zachowuje swoje morale i prawowierność. Jeszcze inni opancerzają się wewnętrznie, stając się
dogmatyczni i odlegli. Dlaczego?
Jak ludzie mogą słuchać nauczania Pisma Świętego w kościele niedziela po niedzieli czy
studiować jego treść w grupach seminaryjnych przez lata i rozwijać jedynie miłość do prawdy,
miłość, kt‚ra faktycznie odsuwa ich od ludzi?
Dlaczego szczerze wierzący zrywają się wcześnie rano, by przeczytać Słowo Boże, a potem
przeżywają całe dni bez mocy w służbie, bez pokoju w zmaganiach i bez miłości w sercach? Czemu
wielu zaczęło uważać poranny czas skupienia i modlitwy jako rytuał bez życia i albo kontynuują go z
przyzwyczajenia czy poczucia winy - albo po prostu porzucają?
Z pewnością problem nie leży w Biblii. A rozwiązanie nie powinno odwodzić nas od właściwego
korzystania z niej. Coś jednak jest nie w porządku, gdy ostry obosieczny miecz ześlizguje się z naszej
sk‚ry, nawet jej nie drasnąwszy.
Może pora zebrać odwagę i zaatakować świętą krowę. Musimy przyznać, że zwykła znajomość
treści Biblii nie gwarantuje duchowego rozwoju. W niekt‚rych kręgach ewangelickich panuje okrop-
ne założenie, że jeśli tylko włożymy Boże Słowo ludziom do gł‚w, to Duch Święty zastosuje je w ich
sercach. Założenie to jest straszne nie dlatego, że Duch Święty tego nie robi, lecz ponieważ
uwalnia ono duszpasterzy i przewodnik‹w duchowych od odpowiedzialności za wikłanie się w
ludzkie życie. Wielu pozostaje bezpiecznie ukrytych za ambonami, beznadziejnie oddalonych od
zmagań swoich wsp‚lnot, głosząc Słowo Boże z pompatyczną skrupulatnością, kt‚ra nikogo nie
dotyka. Z ambon powinno się budować mosty, a nie bariery dla zmieniających życie relacji
międzyludzkich.
Kolegia biblijne i seminaria dostatecznie udowodniły, że samo napełnianie wiedzą nie zmienia życia.
Absolwenci ze znakomitymi wynikami akademickimi zbyt często zawodzili w służbie z powodu
nieumiejętności porozumiewania się z ludźmi. Niekt‚rzy robili wszystko dobrze - głosili,
administrowali, zbierali pieniądze, odwiedzali, ewangelizowali - ale nie potrafili pom‚c uczciwym
chrześcijanom radzić sobie skutecznie z realiami życia.
Święty Paweł nie m‚głby wyłożyć sprawy jaśniej: „Wiedza wbija w pychę, miłość zaś buduje"
(1 List do Koryntian 8,1). Mimo to gł‚wnym powodem czytania Pisma Świętego jest często chęć
zdobycia wiedzy i cieszymy się, jeśli uda nam się osiągnąć ten cel.
Jeden z przyjaci‚ł powiedział mi kiedyś, że przez lata nie zdawał sobie sprawy, jak rozpaczliwie
samotna czuła się w relacji z nim jego żona. Dbał o utrzymanie domu, był rozważny i uprzejmy,
regularnie się z nią modlił i szczerze pragnął jej dobra. Pewnego wieczoru, kiedy byłem z żoną na
kolacji w ich domu, uderzyło mnie, jak ta płytka serdeczność nie trafia do niej, i pozwoliłem sobie
wypowiedzieć uwagę na ten temat.
Z typową dla siebie uczciwością głowił się nad moim spostrzeżeniem, aż po kilku tygodniach
doszedł do wniosku, że nigdy dotąd nawet nie pomyślał o żarliwszym pogłębieniu więzi z żoną.
Nigdy nie odczuwał pragnienia bliskości na tyle mocno, by to go zmotywowało do głębszego
zaangażowania. Nie rozpoznał wcześniej, że jego uprzejmy, uduchowiony styl odnoszenia się tak
naprawdę zabezpieczał go samego przed głębszym oddaniem swojej żonie - i przed narażeniem na
możliwość odrzucenia.
W ciągu kilku następnych miesięcy jego małżeństwo nabrało życia. Kt‚regoś dnia jego żona
podeszła do mnie ze łzami radości i z odrobiną obawy: „Wszystko się tak zmieniło. Nigdy nie
czułam się tak kochana. Czy to będzie trwać?".
A trzeba dodać, że m‚j przyjaciel był oddanym chrześcijaninem i poważnie traktował Biblię.
Ostatnio zapytałem go, jak przez te wszystkie lata ich płytkiej relacji rozumiał naukę świętego Pawła
o małżeństwie. „Nigdy nie przyszło mi do głowy - odparł - że Pawłowi chodziło o to, bym naprawdę
starał się o więź ze swoją żoną, żebym był wobec niej autentyczny i głęboko poruszał jej serce. Nie
wiem dlaczego, ale nigdy nie patrzyłem na to w ten spos‚b".
Historia ta nie jest rzadka: człowiek, kt‚ry potrafił przeprowadzić egzegezę piątego rozdziału Listu
do Efezjan z precyzją uczonego, mijał się z jego sednem. Znajomość tekstu nie wystarcza. Nigdy.
Trzeba czegoś więcej.
Muszę uważać, by nie przesadzić w drugą stronę. Oczywiście powinno się czytać Biblię. Ale
błędem jest obchodzić się z jej tekstem jak z tabliczką do wywoływania duch‚w. Nie wolno się
spodziewać, że po przeczytaniu urywka Duch Święty w mistyczny spos‚b przeleje do naszej
świadomości wiedzę o naszym wnętrzu. Naukowe podejście do Biblii, czy to ze strony wysoce
wykształconych specjalist‚w, czy zwykłych chrześcijan, kt‚rzy odpowiedzialnie rozważają tekst,
dostarcza ram dla wszelkiej ważnej dyskusji o porozumiewaniu się Boga ze swoim ludem. Ale
naukowe podejście nie jest celem. Może być ważniejsze niż subiektywne wrażenia, jednak nie ma
wartości, jeśli nie prowadzi ostatecznie do osobistej przemiany. Czytany tekst musi mieć wpływ na
nasze życie, pobudzać nas do miłości, a nie tylko napełniać głowę coraz większą liczbą fakt‹w
na poparcie ulubionych prawd.
Często przychodziło mi do głowy, że gdyby Bożym zamiarem było takie przekazanie Jego
prawdy, by ludzie pojęli ją tylko intelektualnie, a potem przedstawili innym, to m‚głby trochę lepiej
zorganizować swoje jedyne opublikowane dzieło. Grupa uczonych i prorok‚w mogłaby zostać
wyznaczona do przygotowania tekst‚w ze stanowiskiem w r‚żnych kwestiach, takich jak działanie
Ducha Świętego, nauka o przyszłych wydarzeniach czy cel Prawa Mojżeszowego. Mielibyśmy
wtedy podręcznik z opracowanym indeksem i z wyraźnymi orzeczeniami we wszystkich gł‚wnych
sprawach ortodoksyjnego chrześcijaństwa. Wystarczy pomyśleć, ile zamiesza nia zaoszczędziłaby
taka księga.
Trzeba przyznać, że św. Paweł napisał dość systematyczny traktat na temat doktryny
zbawienia w swoim Liście do Rzymian, ale na wet to zawarł w osobistym liście, a nie w referacie
przygotowanym do odczytu na konferencji teologicznej. Treść była skierowana do ludzi, kt‚rych
apostoł Paweł chciał pouczyć. Nie została przebadana przez uczonego w pracowni, a następnie
zapodana jako podręcznik dla student‚w zaintrygowanych tematem.
Nastr‚j Biblii jest osobisty, dotyczy relacji. To księga o żywych ludziach, kt‚rzy zapisali swoje
doświadczenia z Bogiem, a także natchnioną przez Boga mądrość, by inni ludzie mogli też z niej ko-
rzystać. Rozbi‚r jej treści, na wz‚r ucznia biologii krojącego żabę i układającego starannie jej części
na stole, jest nadużywaniem Bożego Słowa.
Studiuj Pismo Święte, tak. Korzystaj z cennej pomocy, jaką dostarczają uczeni. Czytaj
komentarze. R‚b notatki z kazań. Zapisz się na kursy, na kt‚rych wymagana jest naukowa analiza
tekstu. Jednak r†b to wszystko w celu lepszego poznania Boga, siebie i innych, tak by stać się
człowiekiem pełnym miłości. Obrona poglądu o tysiącletnim kr‚lestwie Chrystusa po Jego
powt‚rnym przyjściu na ziemię (por. Apokalipsa św. Jana 20), w stylu zaprzeczającym miłości, jest
szkodliwa. Cokolwiek robimy ze swoją wiedzą biblijną, nie wychodząc zza mur‚w niewzruszonej
ochrony siebie, ma małą rzeczywistą wartość. Musimy pozwolić Pismu Świętemu wniknąć do myśli i
zamiar‚w naszego serca, tak byśmy wyraźniej widzieli sposoby, w jakie zadajemy gwałt miłości. Jeśli
pr‚bujemy lepiej rozumieć Boga bez głębokiego przyjrzenia się temu, kim jesteśmy, to nasza
czerpana z Biblii wiedza o Bogu będzie zaledwie teologią, zbiorem prawidłowych, lecz nudnych i
pozbawionych życia fakt‚w. A jeżeli pr‚bujemy rozgryźć innych ludzi, by dotrzeć do nich z Bożą
prawdą - bez uprzedniej wytężonej pracy nad zrozumieniem samych siebie - to nie rozpoznamy w
nich tego, czego nie widzimy w sobie (por. Ewangelia św. Mateusza 7,1-5).
To, co powiedziałem dotąd o znaczeniu żywego podejścia do Pisma Świętego, wydaje mi się dość
jasne. Przystępując jednak do pisania kolejnych stron, zdaję sobie sprawę, że łatwiej jest m‚wić o
wartości korzystania z Biblii w celu zrozumienia siebie, niż wyłożyć metodę, jak do tego podejść.
Kusi mnie, aby powt‚rzyć kilka wartościowych, ale oczywistych rad w rodzaju podzielenia czasu
spędzanego ze Słowem Bożym na studiowanie i rozmyślanie. Może pomocny byłby długi spacer z
dala od biblioteki albo od czasu do czasu popołudnie czy weekend poświęcony tylko przemyśleniu
swojego życia w świetle określonych fragment‚w Pisma Świętego. Okresy wyciszenia są tak istotne,
a tak rzadkie w naszym życiu. Przydałyby się, by przeczytać choćby historię Samsona i zastanowić
się, jak bardzo go przypominamy w naszym upartym pościgu za wszystkim, na co przyjdzie nam
ochota. Jednak możemy uczciwie rozmyślać nad swoim życiem i pozostawać znudzonymi,
zniechęconymi i - co najgorsze - nie przenikniętymi przez miecz. „Wszelkie Pismo [jest] pożyteczne
do nauczania, do przekonywania, do poprawiania, do kształcenia w sprawiedliwości" (2 List do
Tymoteusza 3,16), więc czas spędzony nad Biblią powinien przecinać nasz ochronny pancerz, by
odsłonić ukryty w głębi arogancki lęk, kt‚ry powoduje, że wciąż bardziej troszczymy się o siebie niż
ufamy Bogu. Powinien dotrzeć głęboko do naszego serca, tam, gdzie tkwi jądro problem‚w.
Co możemy zrobić, by to działanie Słowa odbywało się częściej i pełniej? Odpowiedź jest po
części całkiem prosta: Musimy podchodzić do lektury Biblii ze świadomym celem odsłonięcia siebie.
Podejrzewam, że niewielu ludzi robi więcej niż symboliczny krok w tym kierunku. To ogromnie
trudna praca. Sprawia, że studiowanie Biblii jest na przemian przekonujące i upewniające, bolesne i
kojące, zagadkowe i uspokajające, czasem może nudne - jednak nie na długo, jeśli naszym celem jest
dokładne zbadanie siebie.
W trudnych do przewidzenia momentach Pismo Święte staje się dla mnie żywe, przenika mnie
głęboko. Niejeden raz sięgałem po Biblię w konkretnym celu wyraźniejszego przyjrzenia się sobie i
znajdowałem głębokie pocieszenie i spok‚j pośr‚d burzliwego konfliktu. Innym razem, gdy martwiły
mnie napięcia w ważnym dla mnie związku, sięgałem po Biblię w poszukiwaniu mądrości i światła w
tej sprawie - i odchodziłem z niczym. Kiedy indziej jeszcze nauka wypływająca z konkretnego tekstu
czy z przykładu biblijnej postaci podnosiła zasłonę, oświetlając moją sytuację, dając mi wskaz‚wkę
do zmiany swoich reakcji. Biblia nie jest automatem, kt‚ry zawsze podaje produkt, jakiego
oczekujemy.
Pokorna postawa zależności, wyrażona w świadomym celu zdemaskowania siebie, pozwala nam w
trakcie czytania Biblii stawiać właściwe pytania. Zamiast kiwać głową i przyznawać ze szlachetnym
umniejszeniem siebie: „No tak, czasem jestem po prostu jak Samson. Wolę wygodę zmysłową od
spraw Boga" - możemy zostać porwani przez jakiś fragment, przekonani o swoim grzechu, co po-
prowadzi nas do zmiany. Musimy jednak stawiać pytania wiodące ku temu przekonaniu, takie jak: Co
musiało dziać się w głowie Samsona, że zlekceważył swoje powołanie i przeciwstawił się woli
rodzic‚w? Co dawało mu energię do tak lekkomyślnego grzeszenia? Na jaką satysfakcję liczył,
wiążąc się z Filistynką? Czy rozpacz Manoacha, że on i żona muszą umrzeć, ponieważ widzieli Boga,
była dowodem skłonności do lęku, kt‚rą jego żona musiała zr‚wnoważyć rozsądnym zapewnieniem
(Księga Sędzi‚w 13,22-23)?
Potrafimy zadawać „właściwe" pytania (prowadzące do osobistego wpływu) tylko wtedy, gdy
podchodzimy do tekstu z zamiarem lepszego poznania siebie. To pierwszy warunek, konieczny, jeśli
miecz Słowa ma przeniknąć naszą duszę. Drugi warunek jest r‚wnie ważny. Musimy też rozumieć
podstawowe zasady funkcjonowania ludzi. Biblijne spojrzenie na człowieka wymaga zastanowienia
się nad tymi zakątkami duszy, kt‚re łakną Boga, jak też nad zwodniczą głupotą, kt‚ra nas odwodzi od
Niego. Rozmyślając nad historią życia Samsona w świetle głębokich pragnień jego duszy i
grzesznych strategii zdradliwego serca, w końcu zobaczymy destruktywne wzory w naszym życiu,
odpowiadające tym w życiu Samsona.
Z taką samą postawą i w takim samym celu musimy czytać Listy Nowego Testamentu. Jeśli jesteśmy
świadomi swoich możliwości w zakresie więzi i ich naruszania, to nauczanie św. Pawła o mał-
żeństwie może pobudzić głęboki namysł i właściwe pytania. Jego polecenie, by mężowie kochali
żony, powinno prowadzić do refleksji nad tym, czego dokładnie pragnie kobieta ze strony
mężczyzny, oraz nad skłonnością mężczyzny do lekceważenia tego i skupiania się bardziej na
własnym pragnieniu, by czuć się macho.
Gdy będzie nam przyświecał szczery cel pełnego odkrycia siebie i zrozumiemy, że postacie
opisane w Biblii są istotami takimi jak my, pełnymi pragnień i chroniącymi siebie, to możemy stać w
spokoju duszy pod światłem Pisma Świętego i pozwolić mu na działanie. Jeżeli jednak studiujemy
tekst tylko po to, by poznać fakty, nie słysząc bicia serc prawdziwych ludzi, o kt‚rych życiu czytamy
w Biblii, to nasz czas spędzony ze Słowem w najlepszym razie poprowadzi do powierzchownej
zmiany. Kiedy pomijamy osobisty charakter Pisma Świętego i podchodzimy do niego bez uczciwego
zamiaru odsłonięcia nas samych, w‚wczas lampa dla naszych st‚p i światło na naszej ścieżce tracą
blask (por. Psalm 119,105).
Ducha można zgasić, a Słowo przeintelektualizować. Na szczęście istnieje trzecie źr‚dło, dzięki
kt‚remu można zobaczyć samych siebie, a kt‚rego wpływ trudniej jest zignorować.
Inni chrześcijanie
Moim zdaniem, nie ma nic ważniejszego dla duchowego rozwoju niż dobre więzi wewnątrz Ciała
Chrystusa. Napisano wiele książek na temat przykazań biblijnych dotyczących naszych relacji z
innymi: miłujcie się wzajemnie, jedni drugich brzemiona noście, płaczcie z płaczącymi i weselcie się
z weselącymi, i tak dalej. Zaniedbana jednak została istotna część naszej odpowiedzialności wobec
braci chrześcijan: reagowanie z miłością na postawy i zachowania innych oraz przyjmowanie bez
postawy obronnej reakcji innych na nasze zachowanie.
Nie traktujemy dość poważnie prawdy, że nasze serce jest zdradliwe. Potrafimy z niekłamaną
szczerością sądzić, iż rozwijamy się duchowo, podczas gdy nasz styl odnoszenia się do bliskich nam
ludzi jest bardziej chronieniem siebie niż miłością Przypominamy dziecko, kt‚remu kazano
posprzątać pok‚j. Po zaścieleniu ł‚żka (albo przynajmniej po włożeniu w to pewnego wysiłku) i
usunięciu ubranek z podłogi ogłasza, że jest już czysto. Zewnętrzny porządek to wszystko, czego mu
potrzeba. Dop‚ki nie przyjdzie mama. Jedno spojrzenie na sfałdowaną powierzchnię ł‚żka wystarcza,
by zawołać malca. Gdy mama odsłania ukryty bałagan, chłopiec wygląda na zakłopotanego, niemal
zranionego krytyczną reakcją mamy. „Chciałaś, żebym to też posprzątał?"
Naprawdę potrzebujemy pomocy w ustaleniu norm czystości, a potem w odkryciu, gdzie im nie
dor‚wnujemy. Jeśli Słowo Boże przedstawia ideał, a Duch Boży odkrywa narzutę, pokazując pracę
pozostającą jeszcze do wykonania, to inni chrześcijanie mogą wskazać nam konkretne kąty
wymagające uwagi.
Święty Paweł ostrzega: „Uważajcie (...), aby nie było w kimś z was przewrotnego serca niewiary,
kt‚rej skutkiem jest odstąpienie od Boga żywego" (List do Hebrajczyk‚w 3,12). Jednak nasze serce
skłania się w kierunku przewrotności i niewiary, a co gorsze, sprytnie nas oszukuje, udając, że jest
zdrowe, podczas gdy nie jest. Dlatego autor Listu do Hebrajczyk‚w ostrzeżenie przed grzesznym
sercem szybko uzupełnia wezwaniem: „Lecz zachęcajcie się wzajemnie każdego dnia, p‚ki trwa to,
co ‘dziś• się zwie, aby żaden z was nie uległ zatwardziałości przez oszustwo grzechu" (List do
Hebrajczyk‚w 3,13).
Najwyraźniej mamy tak się odnosić do siebie każdego dnia, by pomagać sobie nawzajem zobaczyć
skłonności naszych grzesznych serc. Rozumiem przez to, że powinienem poznać niekt‚rych ludzi na
tyle dobrze, by zauważać i rozpoznawać konkretne sposoby, zar‚wno te rzucające się w oczy, jak i te
subtelne, jakimi posługują się ci ludzie, zadając gwałt przykazaniu miłości. Powinienem też pozwolić
na poznawanie siebie w ten sam spos‚b w codziennych kontaktach.
Oczywiście, gdy grzech pojawia się nad powierzchnią wody, kiedy ktoś wyraźnie zaprzecza zasadom
Boga poprzez cudzoł‚stwo czy oszukiwanie w interesach, powinniśmy zwr‚cić mu uwagę w
pokornym duchu odnowy. Tyle że większość naszych wysiłk‚w przeciwko wzajemnej grzeszności
jest skierowana na tego rodzaju jawny grzech albo na korektę oczywistych napięć w relacjach.
Subtelności grzechu chronienia siebie, determinacja, by trzymać się z dala od b‚lu, co nie pozwala
nam realizować naszego powołania do miłości - przechodzą niezauważone i nie zajmujemy się nimi.
A przecież te mechanizmy chronienia siebie są tragiczne, ponieważ przeszkadzają ludziom w
odnoszeniu się do siebie z mocą. Grupy przyjaznych sobie os‚b, kt‚re dobrze się czują w swoim
towarzystwie, mogą studiować razem Pismo Święte i modlić się wsp‚lnie, ale większość tych ludzi
ma świadomość, że nie porusza ich to do głębi. Być może czują się zachęceni, może też pouczeni,
lecz nie zmienia to ich w ludzi, kt‚rzy mogliby potężnie przenikać innych dynamiką chrześcijaństwa.
Jeśli chodzi o kształtowanie więzi z ludźmi, chrześcijanie mają tylko dwie możliwości: albo
zachować wygodny dystans między sobą i trzymać się z dala od zmagań i grzeszności w sobie
nawzajem, albo otworzyć puszkę z robactwem. Kiedy wybiera się pierwszą możliwość, życie
kościelne przebiega zwyczajnie: ludzie są serdeczni, uprzejmi, mili. Od czasu do czasu spok‚j mąci
czyjś wyraźny grzech, ale na og‚ł nic nie porusza istotnych obszar‚w życia. Przy wyborze drugiej
możliwości grupa może czasem wyglądać na bardziej niszczącą niż pomocną. Niekt‚rzy członkowie
poczują się przygnębieni, rozważając, co się stało z wzajemnym zachęcaniem. Inni będą urażeni i
zmienią wsp‚lnotę. Kiedy jednak robaki chronienia siebie i stawiania żądań zostaną wypuszczone z
puszki, gdy ludzie poznają nawzajem swoje rany i rozczarowania, kiedy rozmawia się o sprawach,
kt‚re naprawdę się liczą, wtedy istnieje możliwość stworzenia wsp‚lnoty zmieniającej życie.
Oczywiście, żywo popieram tę drugą możliwość. Jednak nie bez obaw. Informowanie o prawdziwych
problemach w naszym życiu nie zapewnia zachęty ze strony innych. Zbyt często ludzie, kt‚rzy się
odkrywają, czują się niezrozumiani, zakłopotani, obciążeni czy bezradni w swoich zmaganiach. A
jednak nawet tysiąc sposob‚w na zniszczenie małżeństwa nie stanowi dobrego argumentu za życiem
w samotności. Grupy, kt‚re patrzą na swoje życie otwarcie, mają możliwość wprowadzania
podział‚w i niszczenia, lecz posiadają także moc do przynoszenia błogosławieństwa. Sprawa jest
warta ryzyka, a nawet, co ważniejsze, ryzyko jest zalecane. Powiedziano nam, byśmy odnosili się do
innych w spos‚b, kt‚ry zapobiega zatwardziałości przez oszustwo grzechu.
Przestrzeganie kilku środk‚w ostrożności pomoże wykorzystać dobry potencjał zdrowej wsp‚lnoty
i minimalizować związane z nią zagrożenia. Po pierwsze, pamiętaj, że uczciwe dzielenie się przeży-
ciami nie jest ostatecznym celem. Jest nim miłość. Czasem powiedzenie drugiej osobie, co się o niej
myśli, nie ma nic wsp‚lnego z troską o jej dobro. W rozwoju więzi osobowej trzeba wiele rzeczy
przemilczeć. Miłość powstrzymuje nas od powiedzenia tego, co mogłoby niepotrzebnie zranić drugą
osobę. Dzielenie się z drugimi musi być ograniczane nie przez chronienie siebie, ale przez wrażliwą
miłość.
Po drugie, dobrą wsp†lnotę charakteryzuje wsparcie i dobroć, a nie konfrontacja. Nie zbieramy
się w celu wytykania czyjegoś grzechu. Jeśli nastr‚j w grupie wydaje się obronny, pełen zadrażnień
albo chłodu, warto sprawdzić, czy nie zwraca się większej uwagi na demaskowanie grzesznych
strategii niż na zrozumienie głębokich potrzeb. Z drugiej strony, jeśli nastr‚j we wsp‚lnocie jest
sympatyczny i serdeczny, ale w pewien spos‚b odczuwa się pustkę, to być może jej członkowie boją
się uczciwie omawiać własne problemy z chęcią chronienia siebie.
Zdrowa dynamika grupy nie powstaje automatycznie, rozwija się na bogatej glebie czasu, modlitwy i
zaufania. Gdy ludzie spotykają się, by zapoczątkować w sobie wewnętrzne przemiany, nie zabraknie
wśr‚d nich i żartobliwych rozm‚w przy posiłkach, i czasu na rozrywkę, i łączenia się w modlitwie
oraz wielbieniu Boga. Dla prawidłowego funkcjonowania grupy, kt‚ra chce się zająć zagrażającymi
jej członkom problemami z chronieniem siebie, istotna jest atmosfera serdeczności i wsparcia z
wyraźnie zakreślonymi ramami duchowymi.
Po trzecie, wysiłki na rzecz demaskowania grzechu musi poprzedzać znaczące zaangażowanie.
Poziom zaangażowania, zar‚wno okazanego, jak i tego, na kt‚ry można liczyć, określa poziom otwar-
tości. W parafii mogę zaangażować się w życie tylko kilkorga ludzi na poziomie gwarantującym
otwarte rozmowy o wzajemnych mechanizmach obronnych. Nikt nie powinien ogłaszać się ministrem
otwartości dla całej wsp‚lnoty. Gdy ktoś m‚wi mi, że rozpycham się łokciami, moja zdolność do
przyjęcia tej oceny zależy po części od tego, czy osobie, kt‚ra to powiedziała, naprawdę na mnie
zależy. Ktoś, kogo cieszy przekazywanie krytycznych ocen, nie nadaje się do robienia ich. Jego
zadowolenie zdradza, że celem krytyki jest bardziej chronienie siebie niż miłość.
Mając te przestrogi w pamięci, musimy modlić się i aktywnie poszukiwać ciągłych okazji do
szczerych rozm‚w o naszym życiu i życiu innych, nie zadowalając się tym, co czasem uchodzi za
przekazanie nauki, kiedy to ludzie dowiadują się prawdy, ale nigdy nie rozprawiają z tym, co dzieje
się w ich relacjach w innymi. Gdy chrześcijanie spotykają się z wyraźnym celem wsp‚lnego przyjrze-
nia się swojemu życiu, prosząc o kierownictwo Ducha Świętego i mając Boże Słowo za gł‚wne ramy
dyskusji - mogą oczekiwać, że wydarzą się dobre rzeczy.
Każdy członek grupy powinien rozumieć jej cel. Grupy rekolekcyjne czy biblijne spotykają się, by
otrzymywać systematyczne pouczenie z Biblii. Uczestnicy katechez oczekują nauczania i inspi-
rowania przez Boże Słowo. Niekt‚re małe grupy spotykają się, by promować studiowanie Biblii,
organizować jakąś konkretną służbę albo po prostu cieszyć się wsp‚lnotą. Z kolei ludzie
przychodzący na spotkania opisywanej przeze mnie grupy muszą wiedzieć, że ich celem jest
m‚wienie w miłości prawdy o tym, co obserwują u siebie nawzajem, aby pomagać sobie w
rozwijaniu takiego stylu odnoszenia się do siebie, kt‚ry byłby wolny od chronienia siebie. Cel ten
jednak nie zostanie zrealizowany bez og‚lnie przyjętych ram rozumienia ludzi. Moim zdaniem,
om‚wienie tematu głębokich pragnień i chronienia siebie może przynieść taki spos‚b patrzenia na
życie innych, kt‚ry da początek poważnym i wnikliwym rozmowom.
Grupa potrzebuje nie tylko celu i ram, lecz także metody, dostatecznie elastycznej, by można ją
było nagiąć się do konkretnego kierunku, jaki przewiduje dane spotkanie, i dość zorganizowanej, by
zachować sp‚jność, kiedy niewiele się dzieje. Korzystną formułę może na przykład zapewnić
tradycyjne studium konkretnej księgi Biblii. Dobrymi możliwościami będzie też słuchanie serii kaset
albo dyskusje na takie tematy, jak: „Czego pr‚buję unikać?", „Co wiem o radości płynącej z
osobistych, bliskich kontakt‚w?". Uczestnicy mogą r‚wnież dzielić się historiami swojego życia, nie
pomijając rozczarowań i radości, aby lepiej rozumieć głębokie pragnienia - zaspokojone albo
zawiedzione - a także grzeszne strategie wymagające uwagi. Sednem metody jest nie tyle planowana
formuła, co poświęcenie uwagi na ocenę tego, co się dzieje w zakresie wzajemnych kontakt†w w
grupie.
W grupie, do kt‚rej należę, pewna kobieta zdawała się stale „ratować" męża. Prosiła grupę o
pomoc w opanowaniu przejaw‚w gniewu wobec swoich dzieci. Ktoś z grupy zapytał, czyjej mąż
angażuje się w wychowanie dzieci i jak reaguje na jej gniew. „C‚ż - odpowiedziała - nie przebywa z
dziećmi tyle co ja. Przez większość dni pracuje do p‚źna. Kiedy jest w domu, a ja tracę cierpliwość
wobec kt‚regoś z dzieci, po prostu jakoś tak dziwnie na mnie patrzy. Ale jest naprawdę dobrym
ojcem i wiem, że kocha mnie i dzieci".
Kiedy w ciągu kilku tygodni powtarzała wielokrotnie: „Ale jest naprawdę dobrym ojcem" - ktoś
zwr‚cił uwagę na jej mechanizm obrony męża przed jej własnymi atakami1. Ta uwaga pomogła ko-
biecie zobaczyć, że odmawia uczciwego rozprawienia się ze swoim gniewem i głębokim poczuciem
zawodu wobec męża.
Małżeństwo to doszło do nowego poziomu porozumienia, kiedy każde z nich zaczęło przyznawać
się do swoich zranień i strategii stosowanych, by od nich uciec. Uczą się ufnie powierzać Bogu swoje
pragnienia i zbliżać wzajemnie z oddaniem pobawionym chronienia siebie. Droga bywa wyboista, ale
teraz w ich małżeństwie więcej jest ciepła i prawdziwej troski, niż zaznali w poprzednich szesnastu
latach małżeństwa.
Małe grupy potrzebują celu, ram, metody i wreszcie lidera, a przynajmniej organizatora. Osoba
prowadząca grupę wymaga następujących cech i zdolności: osobista prawość (gotowość do
głębokiego spojrzenia we własne życie), wsp†łczująca wrażliwość (zaleta charakteru rozwijająca się
poprzez mierzenie się z własnym b‚lem i naukę powierzania go Bogu) oraz pewna świadomość tego,
jak funkcjonują ludzie.
Jeśli masz trudności z odnoszeniem się do innych na głębszym poziomie, z udzielaniem i
przyjmowaniem uczciwej oceny, kt‚ra prowadzi do wspierającego i zachęcającego koleżeństwa, to
porozmawiaj z kilkoma osobami, kt‚re mogą podzielać tw‚j problem. Wyjaśnij im sw‚j pomysł i
om‚wcie cel, ramy i metodę funkcjonowania potencjalnej małej grupy. Jeśli okażą się chętni,
zaplanuj pierwsze spotkanie. Potem działaj powoli. Nie popychaj ludzi do „szczerego" otwarcia. Bądź
wrażliwszy na pragnienia niż na strategie, przynajmniej na początku. Wyjaśnij ramy na tyle
szczeg‚łowo, by pobudzić ludzi do uważnego myślenia o własnym życiu.
Cieszcie się wsp‚lnym spędzaniem czasu: bawcie się, jedzcie razem, rozmawiajcie wesoło,
uwielbiajcie Boga, m‚dlcie się, studiujcie. Pozw‚lcie grupie rozwinąć coś w rodzaju radosnego ocze-
kiwania na kolejne spotkanie. Po kilku miesiącach (może to być dużo wcześniej albo dużo p‚źniej)
zaproponuj przejście na bardziej otwarty poziom rozm‚w. Jeśli wyczujesz op‚r, delikatnie go zbadaj i
jeśli trwa nadal, uszanuj to. Nie pr‚buj popychać, by sprawy toczyły się w twoim tempie. Czekaj.
M‚dl się.
W końcu nadarzy się okazja przesunięcia grupy na wyższy bieg. Zacznij od prośby o ocenę siebie:
„Myślę, że trudno mi naprawdę zbliżyć się do ludzi. Zastanawiałem się, czy moja postawa przekazuje
komunikat, iż jestem zbyt zajęty, czy zbyt ważny na prawdziwą przyjaźń. Byłbym wdzięczny, gdyby
każdy z was powiedział, jak odbiera mnie w tej grupie, nawet teraz, gdy to m‚wię. Do jakich uczuć
was skłaniam?".
Pamiętaj, że przejście od rozmowy o kwestiach zaczerpniętych z Biblii czy o wydarzeniach z
ubiegłego tygodnia - do tego, co dzieje się teraz między członkami grupy, jest ogromnie trudne. Może
być tak traumatyczne, jak odłożenie często czytanej książki o małżeństwie i poproszenie dziewczyny,
by wyszła za ciebie za mąż. Spodziewaj się dyskomfortu w sobie i innych. Niekt‚rzy mogą odpaść z
grupy. Może poszedłeś za szybko. Może nie. Nie zawsze będziesz to wiedział. Zaakceptuj jednak
zmieszanie i rozczarowanie i idź naprz‚d.
Niekt‚re osoby mogą podzielić się swoim niezadowoleniem ze sposobu, w jaki prowadzisz grupę.
Przebadaj ich nastawienie i uczucia. Może zdarzyć się kilka samoobronnych, a nawet gniewnych
rozm‚w. Pamiętaj, że droga do więzi nigdy nie jest gładka. Twoją jedyną alternatywą jest wycofanie
się w uprzejmą konwersację, kt‚ra nie ma wpływu na nikogo. Oblicz koszty, a potem ruszaj do dzieła.
Bądź cierpliwy, lecz wytrwały. Poznawanie siebie samego poprzez intensywne wzajemne
oddziaływanie na siebie ludzi wierzących zapewnia niezr‚wnaną możliwość wzrostu. Duch Święty i
Słowo Boże są decydujące, lecz nie wolno pomniejszać mocy Bożego ludu, innych chrześcijan.
Stołek o trzech nogach nie stoi zbyt stabilnie, gdy zostaną mu tylko dwie.
Duch Święty, Słowo Boże i chrześcijanie: trzy źr‚dła pomocy w uczeniu się o naszych grzesznych
strategiach chronienia siebie. Pierwsza musi przyjść świadomość pragnienia; potem rozpoznanie
sposob‚w chronienia siebie. Na koniec musimy zrobić coś z pragnieniem i grzechem, kt‚ry
odkryliśmy poprzez wnikliwe spojrzenie do wnętrza.
Do tej pory zastanawialiśmy się nad tym, jak nasze pragnienie popycha nas do kopania własnych
popękanych studzien. Teraz pora przyjrzeć się, jak możemy przestać kopać, odłożyć łopaty i nauczyć
się pić ze studni wody żywej.
PRZYPISY
1 Uważam, że zdolność rozpoznania tego wzoru mniej zależy od doradztwa, a bardziej od troski o innych ludzi,
bez przyjmowania postawy obronnej, oraz od gotowości, by stawić czoło podobnym problemom w sobie.
CZĘŚĆ CZWARTA:
PRZEMIANA OD WNĘTRZA
Jak zdołam sobie poradzić, stanąwszy wobec tego, co się dzieje w środku?
Zgoda na tajemnicę
Druga myśl, jaka przychodzi mi do głowy, gdy zastanawiam się nad głęboką przemianą naszego
wnętrza, to ta, że proces zmiany pozostanie zawsze do pewnego stopnia tajemnicą. Gdy rozważam
swoje koncepcje na ten temat, kusi mnie, aby więcej m‚wić o tym, co dla mnie niezrozumiałe, niż co
- moim zdaniem - rozumiem. W rezultacie powstałaby nieznośnie długa książka, może nawet kilka
tom‚w. Lepiej więc om‚wić to, co wydaje się dość jasne, i nie rozwlekać. Ludzie głoszący przesłanie
zmiany, kt‚ra „stanowi przełom w naszej wiedzy i na pewno zrewolucjonizuje twoje życie" (albo
odmieni twoje małżeństwo, zlikwiduje kłopoty z dziećmi, zastąpi depresję ożywieniem), przywodzą
mi na myśl słowa św. Pawła: „Gdyby ktoś mniemał, że coś ‘wie•, to jeszcze nie wie, jak wiedzieć
należy" (1 List do Koryntian 8,2). Widocznie prawdziwa wiedza rodzi pokorę, dzięki kt‚rej
zachowujemy gotowość do dalszego poznania.
Daleki jestem od przekazywania postawy: „W porządku, oto odpowiedź, na kt‚rą czekałeś.
Zapomnij o wszystkim, co m‚wił ci do tej pory tw‚j katecheta czy doradca. Oto, na czym polega
chrześcijaństwo. Oto biblijna droga do zmiany". Istotnie uważam, że mam coś do powiedzenia -
inaczej nie pisałbym książki. Wierzę też, iż moje rozumienie zmiany wypływa z Pisma Świętego i
okaże się pomocne. Prezentując jednak swoje przemyślenia, zdaję sobie sprawę, że nawet
najklarowniej przedstawiony spos‚b zmiany (czego zresz tą nie twierdzę o tej książce) nie
wyeliminuje tajemnicy.
Domaganie się, by oceniać swoje teorie pod kątem ich zgodności z Biblią, to rzecz całkowicie
słuszna, lecz wiążąca się z pewnymi problemami. Fakt, że konserwatywni uczeni zdają się r‚żnić we
wszystkich sprawach teologicznych za wyjątkiem kilku najbardziej podstawowych, powoduje, iż
waham się przed zdecydowanym deklarowaniem dowolnego stanowiska na temat zmiany jako biblij-
nego bądź niebiblijnego. Jednak poglądy niekt‚rych ludzi wydają mi się płytkie. Inni z kolei po
analizie, w jaki spos‚b ich życie się zmieniło, proponują ten proces jako normatywny, zastępując
autorytet Pisma Świętego osobistym doświadczeniem. Jeszcze inni wypracowali jakiś model, kt‚ry
pasuje jedynie do ich własnego stylu kontakt‚w z ludźmi. Osoby agresywne, typu „sam sobie
poradzę", wolą teorię zmiany, kt‚ra popycha ludzi, by stali się inni. A spokojnych i serdecznych
pociąga zmiana podkreślająca pełną zrozumienia troskę jako najlepszą glebę dla wzrostu.
Kiedy oceniam te modele zmiany, zadaję pytanie, czy rozwijają one charakter lub zachowanie na
podobieństwo Chrystusa. Czy dany model popiera posłuszeństwo i zaufanie jako drogę do wytwo-
rzenia autentyzmu, pokory i bogatszego sensu istnienia? Czy może ma kształtować ludzi na
podobieństwo chrześcijanina (zgodnie z czyimiś poglądami na to, jak powinien wyglądać
chrześcijanin) bez rozwijania w nich tej potężnej i wyzwalającej żywotności, kt‚ra jest zarazem
niebezpieczna i pociągająca?
Tak wielu ludzi, kt‚rzy rozpromienieni donoszą, że ich życie zostało całkowicie przemienione
przez seminarium, ich kości‚ł czy doradcę, przywodzi mi na myśl eksponaty z muzeum figur wosko-
wych. Wyglądają jak prawdziwe, lecz nie oddychają. Spodziewasz się, że poruszą się jak żywi ludzie,
ale nigdy tego nie robią. To nie są ludzie, kt‚rych obecności byś pragnął, kiedy masz prawdziwy
kłopot albo doświadczasz głębokiego b‚lu. Ich słowa zachęty są zawsze właściwe i serdecznie
wypowiedziane, ale nic z nich nie wynika. Po rozmowie z nimi nigdy nie czujesz się napełniony
życiem - może trochę weselszy czy pouczony, ale nie pełen życia.
Wzbudzenie iskry jako nieomylnego dowodu życia to wyzwanie stojące przed nami - ale to r‚wnież
tajemnica. Metody, teorie, formuły, dyscyplina, wiedza, zaangażowanie - nic nie dor‚wna życiu.
Lampa na naszej drodze oświetla następny krok, ale przestrzeń przed nami, obok nas i za nami
pozostaje w ciemności. Przemiana od wewnątrz będzie zawsze, w końcowej analizie, dziełem Boga i
dlatego musi pozostać tajemnicą. Jeśli o tym pamiętamy, bez trudu uda nam się zachować
realistyczną postawę wobec każdej teorii na temat zmiany, jak też cześć dla Boga, kt‚rego drogi
całkowicie g‚rują nad naszymi.
Zaakceptowanie procesu
Trzecie spostrzeżenie na temat zmiany od wewnątrz m‚wi o tym, że jest to proces. W
przeciwieństwie do chirurgii, gdzie w czasie operacji lekarz potrafi usunąć całą chorą tkankę i
przywr‚cić nas do zdrowia, tocząca się zmiana wymaga całego życia. Nie powinniśmy się dziwić,
gdy my sami (albo inni) reagujemy na coś z grzeszną niedojrzałością.
Zbyt często się spodziewamy, że dramatyczna chwila głębokiego oddania się Bogu albo
poruszający akt czci wobec Niego zmieni nas raz na zawsze. Łatwo się rozczarować, gdy powracamy
do dawnego poziomu nudy, pogoni za sukcesem czy niecierpliwości. Czy nigdy się nie zmienimy?
Samozadowolenie, traktujące grzech lekko, jest czymś niedobrym, jednak doświadczenie
wewnętrznej pociechy, kt‚re pozwala iść naprz‚d po doznanym niepowodzeniu, to dziedzictwo
krzyża. Ofiara śmierci Chrystusa pozwala nam zaakceptować naszą trwającą grzeszność. Zawsze
musimy się z czymś borykać.
Być może największy osobisty niepok‚j, jakiego doświadczam w trakcie pisania tej książki, wiąże się
z momentami, kiedy czuję się tak żałośnie niezmieniony. Czy koncepcje, o kt‚rych tu szeroko piszę,
zmieniają moje życie? Niejeden raz odkładałem pi‚ro, czując się całkowicie niezdolnym, by pouczać
kogoś, w jaki spos‚b należy się zmieniać. Mimo to sądzę, że wzrost w moim życiu jest widoczny.
Bywają chwile, kiedy dowody działania Boga w moim sercu przyprawiają mnie o dreszcz. Innym
razem, gdybym nie rozumiał, iż zbawienie jest niezasłużonym darem, kusiłoby mnie kwestionowanie
swojej duchowej pozycji.
Proces przemiany przypomina trochę marsz przez Amerykę. Każdy krok stanowi postęp, ale przed
nami taka długa droga. Sztuka polega na tym, by cieszyć się tym, jak daleko doszliśmy, a zarazem nie
pozwolić, by pycha osłabiła determinację dalszego marszu. Uczciwe przyjrzenie się trasie do
pokonania powinno wyleczyć z zarozumiałości nawet najbardziej zaawansowanego świętego.
Warto pamiętać o tych wstępnych uwagach, kiedy będziemy bliżej poznawać proces prowadzący
do zmiany. Po pierwsze, świadomość tego wszystkiego, co w nas tkwi, jest ważniejsza dla procesu
przemiany niż zestaw pouczeń, w co wierzyć i co robić. Po drugie, faktycznego procesu zmiany nie
można nigdy w pełni wyjaśnić: dzieło Bożego Ducha nie daje się posegregować w nasze wyraźne
kategorie. Nie wolno nam się też spodziewać precyzji w rozumieniu zmiany ani pewności, że
m‚wimy wszystko, co powinno być powiedziane. Po trzecie, nikt nie jest do końca przemieniony.
Powinno nas pocieszyć to, że w każdym istnieje wiele miejsca na wzrost. Nawet św. Paweł przyznał:
„Ja nie sądzę o sobie samym, że już zdobyłem"(List do Filipian 3,13), odnosząc się do bogactwa tego
wszystkiego, co zapewnia nam Chrystus.
Rozważmy sytuację kobiety, kt‚ra poślubiła człowieka słabego i niezdolnego do zaangażowania. Jest
świadoma swojej ciągłej urazy wobec niego i pustki, kt‚ra dręczy jej duszę. Kiedy mąż zbliża się do
niej, oczekując seksu (co zresztą robi rzadko), trudno jej znaleźć w sobie coś, co chciałoby
odpowiedzieć czy wsp‚łpracować. Wysiłki w celu zwykłego porozumienia powodują, że mąż
wycofuje się jeszcze bardziej. Bezcelowe wydają się rady, żeby go „podbudować", „powiedzieć mu,
jak się naprawdę czujesz", czy „starać się być otwartą i ufać Bogu, że przyniesie to rezultaty". Czuje
się zrozpaczona. Niewiele znajduje radości w tym, że jest kobietą. Coraz trudniej jej ignorować i
zagłuszać krzątaniną uczucia przygnębienia i depresji. Sytuację jeszcze bardziej komplikują delikatne,
ale wyraźne zaloty wsp‚łpracownika męża. Jako chrześcijanka, kt‚ra chce żyć w zgodzie z normami
biblijnymi, czuje się przestraszona tym, że coraz bardziej pociąga ją ten mężczyzna.
Zastanawiając się nad swoim dylematem, rozpoznaje trzy kategorie problem‚w. Pierwsza to
problemy w jej świecie. Mąż o słabym charakterze znajduje się na czele listy. Gdyby obudził się w
nim prawdziwy mężczyzna i z miłością zajął się ich związkiem, m‚głby na nowo rozniecić jej miłość.
Druga sprawa to b†l w jej sercu. Jest świadoma gniewu, rozczarowania, pustki i winy z powodu
swojego rozżalenia na męża i przyciągania drugiego mężczyzny. Trzecia to grzech w jej zachowaniu.
Wie, że jej chł‚d w stosunku do męża nie poprawia sytuacji. I zmaga się z pokusą nawiązania
grzesznego romansu z kimś, kto wydaje jej się bardziej pociągający niż mąż.
Intensywność problem‚w sprawia, iż postanawia coś z nimi zrobić. Czuje się bardzo nieszczęśliwa
i wie, że zbliża się na skraj moralnego kompromisu. Pragnie zrobić wszystko, co w jej mocy, by coś
zmienić. Podzieliwszy problemy na trzy kategorie, decyduje się zająć nimi wszystkimi.
Zwraca się do księdza, by porozmawiał z jej mężem. Wsp‚lnie uzgadniają, że będą się modlić do
Boga, by przekonał jej męża
11. o obowiązku okazywania miłości żonie. Bezpośrednia interwencja
i modlitwa dotyczą problem‚w w jej świecie (kategoria 1). Umawia się na wizytę u
profesjonalnego doradcy, by przebrnąć przez chaos wewnętrznych emocji, mogących ją całkowicie
zniszczyć. Ma nadzieję, że ta wizyta pomoże jej uporać się z b‚lem w sercu (kategoria 2). W
rozmowie z kapłanem i doradcą szuka porady, jak najlepiej reagować na męża. Chce wykazywać
posłuszeństwo biblijnemu przykazaniu, by być poddaną, ale nie ma jasności, czego to od niej wymaga
w konkretnych sytuacjach. Kiedy zastanawia się nad swoimi obowiązkami, postanawia spędzać
więcej czasu na czytaniu Biblii i zajęciach w parafii, aby umocnić się przeciwko grzechowi w
zachowaniu (kategoria 3).
Mijają miesiące. Coraz lepiej rozumie swoje zmagania. Dzięki wizytom u doradcy spostrzegła, że
miała ojca r‚wnie słabego i pasywnego jak jej mąż. Doradca wyjaśnia, że intensywność jej obecnego
gniewu odzwierciedla nierozwiązany gniew z przeszłości. Czuje się nieco lepiej zorientowana w
swoich wewnętrznych reakcjach, jednak nadal cierpi. Przy wsparciu kapłana i doradcy postanawia
wziąć się w garść, zamiast poddawać się niszczącemu rozgoryczeniu i dąsom. Podejmuje pracę na
część etatu, zaczyna grać w tenisa i zgłasza się do opieki nad dziećmi podczas nabożeństw
kościelnych.
Ani kapłan, ani doradca nie są w stanie wpłynąć na jej męża. Pozostaje uprzejmy, ale całkowicie
niezaangażowany. Ona wciąż czuje b‚l na myśl o swoim małżeństwie. Robi, co może, by być przyja-
źni) i wsp‚łpracować z jego pragnieniami. On reaguje na jej dobroć przekonaniem, że wszystko
wr‚ciło do normy. I choć to ją doprowadza do wściekłości, usiłuje kontrolować siebie i ufając Panu,
nadal stara się być dobrą. Wciąż pociągają kolega męża, ale ciągle z tym walczy, podejmując co dzień
postanowienie, by unikać niepotrzebnych spotkań.
W wielu chrześcijańskich środowiskach rezultat ten, zważywszy, że mąż odm‚wił jakiejkolwiek
wsp‚łpracy, byłby uznany za dobry. Niekt‚rzy kwestionowaliby wartość zrozumienia siebie dzięki
poradnictwu, przyjmując, iż bycie milszą dla męża i bardziej zaangażowaną w kościele jest samo w
sobie wystarczającym źr‚dłem pomocy. Większość jednak zachwyciłaby się jej odnowionym po-
stanowieniem, by służyć Panu. Wielu powiedziałoby, iż to zaangażowanie jest dowodem działania
Boga w jej sercu.
Jednak serce jest kłamliwe. Aby mieć „serce prawe", musimy zrozumieć jego zdolność do subtelnego
grzechu i rozprawić się z nią. Musimy uznać - poza problemami w naszym świecie, b‚lem w sercu i
grzechem w postępowaniu - czwartą kategorię problemu: grzech w naszym sercu.
Bywamy w naszym świecie jednocześnie ofiarami i sprawcami. Jako spragnieni ludzie, tęskniący
za tym, czego ten świat nie może nigdy zapewnić, wszyscy doświadczyliśmy rozczarowania. Zosta-
liśmy skrzywdzeni przez innych. Stajemy się ofiarami za każdym razem, kiedy ktoś przeciw nam
grzeszy, albo gdy cierpimy w jakiś spos‚b bez przyczyny. Okazujemy się jednak r‚wnież sprawcami,
decydując się reagować na życie według własnego rozumienia tego, co jest najlepsze. Z powodu
niemądrej determinacji, by zabiegać o własne zaspokojenie, odmawiamy zaufania Bogu i powierzenia
Mu wszystkich swoich pragnień w spos‚b, kt‚ry uczyniłby nas wolnymi, by kochać innych.
Jesteśmy zawiedzeni jako ofiary i winni jako sprawcy. Zgrzeszono przeciw nam i nadal
krzywdzi nas grzech innych ludzi. Ale my także zgrzeszyliśmy i dalej staramy się zachować
swoje życie poprzez samoobronny styl relacji z ludźmi. Rozczarowanie, jakiego doznajemy,
wypływa z problem‚w w naszym świecie, kt‚re wywołują b‚l w sercu. Nasza wina ujawnia
się, kiedy grzeszymy swoim zachowaniem, co jest owocem grzechu w naszym sercu.
Co wymaga zmiany?
Cztery wymienione kategorie problem‚w i ich wzajemne zależności staną się być może jaśniejsze,
gdy powr‚cimy do schematu dw‚ch g‚r lodowych. Niech nasze głębokie pragnienia będą jedną g‚rą
lodową, z pragnieniami zmiany w naszym świecie przedstawionymi ponad linią wody, a tęsknotami,
kt‚re jedynie Chrystus może zaspokoić - pod powierzchnią. Niech druga g‚ra lodowa przedstawia
nasze złe strategie odnoszenia się do innych, z widocznymi aktami nieposłuszeństwa powyżej
powierzchni wody, a motywami chroniącymi siebie ukrytymi pod nią. Linia wody oznacza naszą
świadomość. Sprawy, kt‚rych wyraźnie nie rozpoznajemy w sobie, sytuują się poniżej tej linii. Kiedy
podejmujemy spojrzenie do wnętrza przy pomocy Słowa Bożego, Ducha Świętego i braci chrześcijan,
obniżamy linię wody i stajemy się bardziej świadomi swoich pragnień i grzechu. Cztery kategorie
problem‚w można przedstawić następująco:
PRZYPISY
1 Te zwięzłe opisy kilku zaburzeń nie mają na celu przedstawienia wyczerpujących danych o
charakterze i przyczynach problem‚w. Podajemy je jedynie po to, by pokazać, że pod każdym
zmaganiem kryje się rozczarowanie i bariera chronienia siebie.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
MOC EWANGELII
Czy naprawdę można się zmienić? Czy kobieta molestowana w dzieciństwie może naprawdę
zaakceptować swoją seksualność? Czy mężczyźni ze skłonnościami gejowskimi są w stanie stać się
naprawdę heteroseksualni? Czy naprawdę mogą się zmienić ludzie, kt‚rzy nazbyt się martwią o
pieniądze, albo o swoje dzieci? Albo para, kt‚rej małżeństwo jest tak ekscytujące jak kolejna po-
wt‚rka w telewizji? Albo ludzie o gwałtownym charakterze?
Istotę stanowi tu słowo „naprawdę". Zdaniem wielu ludzi, zmiana musi być niemal całkowita - a
co najmniej zasadnicza - albo się nie liczy. Tymczasem tą, kt‚rej powinniśmy pragnąć najbardziej,
musi być zmiana zdolna przekonać nas, że znaleźliśmy tajemnicę wzrostu: może to być nowy rodzaj
uczuć, obejmujący serdeczne pragnienie miłości i pełną pokoju siłę w obliczu problem‚w życia, może
to być głębokie pragnienie, by postępować słusznie pośr‚d pokusy, czy też żarliwa wdzięczność
wobec Chrystusa, kt‚ra rozwiewa wszelkie uczucia rozpaczy i pomaga walczyć z urazą.
Jeśli wysiłki w kierunku uzdrowienia szarego i monotonnego małżeństwa prowadzą tylko do paru
iskierek serdeczności, to może naprawdę nic się tam nie zmieniło. Jeżeli homoseksualista po latach
wiernego oddania żonie donosi o rosnącym pragnieniu więzi z nią, ale przyznaje, że nadal zmaga się z
pokusą homoseksualną, to może naprawdę się nie zmienił. Czy Boża moc nie jest wystarczająca, by
rozpalić małżeństwo miłością na nowo czy zmienić geja w pełnego heteroseksualistę? Czemu
przystawać na coś mniej, gdy działa B‚g?
Chrześcijanie niekiedy oczekują zbyt dużo, a dokładniej - szukają tego rodzaju zmiany, jakiej B‚g
nigdy nie obiecywał. Można oczywiście spodziewać się zbyt mało, ale zaniżone oczekiwania bywają
zwykle cyniczną reakcją na pogrzebane zbyt wielkie nadzieje. Udaje nam się interpretować nauczanie
biblijne w taki spos‚b, by wspierało naszą tęsknotę za doskonałością. W rezultacie mierzymy sw‚j
postęp normami, kt‚rym będziemy w stanie sprostać dopiero w niebie.
Święty Paweł modli się, aby B‚g sprawił w nas „przez Ducha swego wzmocnienie siły
wewnętrznego człowieka, i zapewnia, że On może uczynić nieskończenie więcej, niż prosimy czy
rozumiemy" (List do Efezjan 3,16.20). Dlatego domagamy się mocy Boga jako gwarancji całkowitej
zmiany, przejścia od napięcia do pokoju, od rozczarowania do radości - a potem żyjemy z ciężarem
nie do zniesienia, kt‚ry miażdży nas rozpaczą albo każe udawać, że jesteśmy lepsi niż jesteśmy.
Myśl o tym, iż pok‚j i radość mogłyby jedynie wspierać nas w okresach zmagania i smutku, a nie
eliminować te okresy, nie jest pociągająca. Chcemy pozbyć się nieuchronnego b‚lu życia, kt‚ry
dźwigamy jako ludzie niedoskonali w rozczarowującym świecie. Upieramy się, by nie doświadczać
więcej b‚lu ani porażki, kiedy więc dzieje się to, co nieuniknione, prowadzi nas prostą drogą do
rozczarowania.
Oczywiście, będziemy bez skazy - pewnego dnia. Znikną bez śladu perwersyjne pragnienia, bezsenne
noce, gdy myśli tłuką się od jednej troski do drugiej, zniknie strach przed bliskością z innymi,
napędzany wspomnieniami wcześniejszej krzywdy. To wszystko jest przed nami, w niebie. Na razie
jednak trwa walka. Nieuchronny b‚l życia na tym świecie trzeba po prostu zaakceptować. Gdy jednak
upieramy się, by †w b†l usunąć, powstają niepotrzebne problemy. Przemiana wnętrza pomaga nam
zmniejszyć ostrość i ilość tych niepotrzebnych problem‚w, kiedy radzimy sobie z postawą pobudzają-
cą nasze samoobronne manipulowanie.
Jeśli szukamy sposob‚w pozbycia się nieuniknionego b‚lu, będziemy rozczarowani albo
wprowadzeni w błąd. Dla os‚b, kt‚re prawdziwą przemianę chciałyby widzieć jako wyeliminowanie
nieuchronnej walki, ostatnie rozdziały tej książki będą wielkim rozczarowaniem.
Musimy znaleźć jakiś spos‚b, by pracować nad grzechem w naszym sercu - tym duchem
stawiania żądań, nad postanowieniem znalezienia już teraz szczęścia możliwego do osiągnięcia
dopiero w niebie, nad stylem relacji z innymi, mającym chronić nas samych przed okrutną prawdą, że
nie mamy tego, czego tak rozpaczliwie pragniemy. Dalsza część książki będzie się skupiać na tym, co
to znaczy żałować za grzech w swoim sercu.
Asyria nie może nas zbawić - nie chcemy już wsiadać na konie
Izraelowi jako narodowi groził całkowity upadek. Kraj był słaby i narażony na ataki. Podobnie jak
ludzie ogarnięci przerażeniem szukają pomocy tam, gdzie mogą ją natychmiast znaleźć, nar‚d Izraela
zawarł pakt z Asyrią, co w połączeniu z własnymi siłami wojskowymi miało mu przynieść
zwycięstwo nad zewnętrznym wrogiem.
Gdyby napadł mnie na ulicy bandyta, uciekałbym, wołałbym o pomoc, użyłbym nawet gazu
łzawiącego, albo rzuciłbym mu portfel, by ratować życie. Kiedy jednak zostaje zaatakowane
podstawowe samopoczucie mojej duszy, nie wolno mi chronić siebie, choćby wysiłek zachowania
siebie od zniszczenia wydawał się jak najbardziej słuszny. Uczynienie tego prowadzi do śmierci.
Chrystus nie m‚gł bardziej zaprzeczyć naturalnej mądrości niż głosząc naukę, że życie znajduje się
poprzez odstąpienie od starań, by je zachować.
Izrael złożył nadzieję ocalenia narodu w Asyrii i koniach bojowych. My w nadziei osobistego
przetrwania uciekamy się do samoobronnego manipulowania innymi. Tymczasem skrucha wymaga
szczerego przyznania, że zawiedzie nas wszystko, na czymkolwiek byśmy polegali, chroniąc swoje
życie. Asyria nie może nas zbawić. Ochrona siebie jest daremna. Dlatego odwr‚ćmy się od polegania
na własnych siłach i możliwościach ku odsłoniętemu na zranienia zaufaniu do Boga. Jeśli On nie
przyjdzie nam z pomocą, jesteśmy zniszczeni. Oto postawa, kt‚ra prowadzi do zmiany.
PRZYPISY
1.Czasem krytyka jest całkowicie uzasadniona. Myślenie New Age i chrześcijaństwo nie uzupełniają się
nawzajem. Przeciwnie, w całym istotnym nauczaniu są ze sobą rażąco sprzeczne. Ich łączenie otwiera drzwi
wpływowi fałszywych duch‚w, czego, oczywiście, należy się wystrzegać.
2.Wykorzystane kobiety często postrzegają siebie jako nic niewarte i zbrukane, skrajnie osamotnione w tych
rejonach duszy, gdzie najbardziej pragną bliskości z drugim człowiekiem. Obrazy Chrystusa, przywoływane w
celu złagodzenie b‚lu, mogą sprawić, że nigdy nie wnikną w sw‚j b‚l, a więc nie rozprawią się z
postanowieniem chronienia siebie. Zatem takie techniki mogą przysłaniać konieczność pokuty.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
CZEGO WYMAGA GŁĘBOKA PRZEMIANA?
Najbardziej chyba kłopotliwe pytanie związane z badaniem wewnętrznej przemiany brzmi: Jak
głęboko trzeba zajrzeć do wnętrza? Z chwilą gdy zgodzimy się, że konieczne jest spojrzenie do
środka, zagłębiamy się w czeluść nieznanej jaskini, kt‚ra zdaje się ciągnąć bez końca.
Zawsze będzie wyłaniać się coś nowego: pogrzebane emocje, kt‚re nigdy nas nie niepokoiły, p‚ki
nie wyciągnęliśmy ich na powierzchnię; pokrętne cele, kt‚re nie przeszkadzały w umiarkowanie
udanym życiu, p‚ki ich nie zdemaskowaliśmy; bolesne uczucia smutku, zmieniające najjaśniejszy
poranek w dłużący się i ponury dzień. Możemy spędzić całe życie, badając kręte korytarze w jaskini
swojej duszy i nigdy nie wyjść na światło dzienne.
Choć spojrzenie do wnętrza potrafi być przytłaczające (i takie powinno być, jeśli życie ma zdążać ku
prawdziwej zmianie), to musi kryć w sobie coś więcej niż wędr‚wkę w mroku. Jesteśmy dziećmi
światłości. Nawet w samym środku nieogarnionego mroku wiemy, dokąd zmierzamy. Mamy lampę,
kt‚ra pokazuje następny krok, i nadzieję, pozwalającą iść naprz‚d, gdy wydaje się, że lampa gaśnie.
Chrześcijanom nie przystoi pozbawiony radości chaos i chorobliwa rozpacz. A to właśnie rodzi się,
kiedy traktujemy ścieżkę do rozwoju jako niekończące się poszukiwanie dalszej świadomości
wszystkiego, co się w nas dzieje.
Nie wolno nam błędnie sądzić, że intensywny, absorbujący ciężar stanowi duchową głębię.
Przeciwnie, duchowa głębia wyzwala nas, byśmy potrafili być spontaniczni nawet pośr‚d smutku.
Umożliwia podążanie naprz‚d w zbliżaniu się do ludzi, nawet gdy uginamy się pod ciężarem
bolesnych rozczarowań. Dojrzała więź z Chrystusem przejawia się w tym, że potrafimy usłyszeć
szept upewnienia, podczas gdy ze wszystkich stron dopada nas zniechęcenie. I nawet kiedy frustracja
powoduje w nas gniewny wybuch, dojrzała głębia pozwala zachować świadomość, że jesteśmy
przeznaczeni do miłości, nawet w tej sytuacji.
Celem spojrzenia do wewnątrz jest sprzyjanie tego rodzaju duchowej głębi. Im dotkliwiej
odczuwamy pragnienie, z tym większą pasją będziemy szukać wody. A im jaśniej zobaczymy, że
kopiemy własne popękane studnie, tym pełniej możemy odczuć skruchę z powodu grzesznego
dążenia do samowystarczalności i zwracać się do Boga w posłusznym zaufaniu. Kiedy uczymy się
żyć w ufności, że najgłębsze troski naszej duszy spoczywają w dobrych rękach, w‚wczas zar‚wno
wstyd z racji swojej niegodności, jak i strach przed zdemaskowaniem i odrzuceniem, stracą nad nami
władzę. Zmiana od środka zawiera w sobie stopniowe odchodzenie od pełnych dystansu relacji z
innymi do pełnego miłości zaangażowania.
Jak daleko jednak powinniśmy p‚jść w tym procesie? Czy mamy spędzać godziny, może lata,
dumając, jak ciężko przeciw nam zgrzeszono, aż wyczerpią się bolesne wspomnienia? Czy mamy
szukać nowych prawd o sobie w każdym śnie, w każdym językowym lap- susie, w każdej emocji?
Czy powinniśmy szczeg‚łowo badać każde wypowiedziane słowo, by przekonać się, czy nie
pozostała tam jakaś plamka chronienia siebie? Takie rozumienie wewnętrznego spojrzenia byłoby
śmieszne - i szkodliwe. Tym niemniej zajrzenie do wnętrza jest konieczne. Ryzykowne, lecz
konieczne, jeśli mamy wyjść się poza powierzchowną zmianę do przemiany od środka. Co musimy
rozumieć o sobie i o Bogu, aby się zmienić? Co musi ujawnić spojrzenie do wnętrza, jeśli ma nastąpić
zmiana na najgłębszym poziomie?
Zmiana w chrześcijańskim życiu następuje stopniowo. Przesuwamy się od zmiany w świadomym
ukierunkowaniu życia do zmiany w podejściu do relacji z innymi, co w końcu zmienia naszą
najprawdziwszą istotą. Każda przemiana stanowi Boże dzieło, a zatem jest dobra. Nazwanie zmiany
pierwszego rodzaju płytką czy powierzchowną niesłusznie by ją pomniejszało. Jednak poprzestanie na
niej oznaczałoby odrzucenie danej nam możliwości, by podążać za Bogiem i poznawać Go. Nowo
nawr‚ceni chrześcijanie zmieniają świadomy kierunek swojego życia. Wzrastający w wierze uczą się
kochać poprzez rezygnację z chronienia siebie. Dojrzali chrześcijanie zaczynają pojmować znaczenie
sł‚w św. Pawła: „Dla mnie bowiem żyć - to Chrystus" (List do Filipian 1,21), w miarę jak przesuwają
gł‚wny kierunek swego jestestwa ku Bogu. Jaki jest udział spojrzenia do wnętrza w przejściu od
jednego poziomu rozwoju do następnego? Czego wymaga głęboka przemiana?
Pamiętamy, że przemiana od wnętrza wymaga od nas spojrzenia w głąb siebie, kt‚re całkowicie burzy
nasze samozadowolenie. Pierwszym krokiem na tej drodze jest zrozumienie wymagań moralnych
Boga oraz tego, jak zawodzimy w wysiłkach sprostania im.
Następnie spojrzenie w głąb przynosi ostrą świadomość nieutulonego b‚lu, kt‚rego nie może w
pełni uśmierzyć nic w czasie, nic na ziemi i nic ze strony drugiego człowieka. Potem przenosi się na
skruszonego ducha, kształtującego się dzięki uświadomieniu sobie, jak uparcie staramy się dbać o
siebie, jak arogancko odmawiamy zaufania Bogu, kt‚ry nieustannie oferuje nam swoją opiekę i
ochronę. Spojrzenie do wewnątrz otwiera drzwi do pomieszczenia pełnego ciemności i przerażenia,
gdzie pr‚bujemy żyć jako mężczyźni i kobiety bez żadnej gwarancji, że sprawy się ułożą, że
zostaniemy ocenieni jako zdatni czy że doznamy poruszającej radości akceptacji.
Spojrzenie do wnętrza, tak zdefiniowane, nie wygląda atrakcyjnie, co zrozumiałe. Nie brzmi
pociągająco. Po co stawać wobec czegoś, co wtrąca nas w przygnębienie? Po co zajmować się rozwi-
janiem samoświadomości, kt‚ra nie przynosi nic poza pustką, poczuciem winy i przerażeniem?
Dlaczego nie starać się żyć szczęśliwiej na powierzchni?
Tymi pytaniami zajmiemy się w ostatnim rozdziale. Chcę mianowicie zasugerować, że spojrzenie
do środka jest nieznośnie bolesne prawie do samego końca, ale to, co wreszcie zobaczymy, przynosi
ogromną radość.
Bolesne leczenie
Niedawno ukończyłem cykl zabieg‚w leczących raka sk‚ry, kt‚ry wymagał rozprowadzania na
plecach i ramionach maści ze środkiem chemioterapeutycznym. Dermatolog uprzedził mnie, że ten
związek chemiczny spali cały chory nask‚rek, zostawiając zdrową sk‚rę w stanie nieuszkodzonym.
Obaj byliśmy zaskoczeni, gdy w ciągu tygodnia na moich ramionach powstały otwarte rany.
Można by pomyśleć, że ktoś położył mi na ramionach gorące żelazka i zostawił je aż do spalenia całej
powierzchni sk‚ry.
Kt‚regoś weekendu, gdy rozsmarowałem przepisaną maść, spalona sk‚ra na ramionach zaczęła
pęcznieć. Pospiesznie udałem się na dyżur lekarski, gdzie lekarz - ledwie spojrzawszy - powiedział:
„Ma pan uczulenie na tę maść. Proszę natychmiast przestać ją używać. Zapisuję panu silne sterydy,
by usunąć tę reakcję, a potem proszę smarować chore miejsca na ramionach tym nowym płynem, aby
zapobiec infekcji i złagodzić b‚l". Oczywiście, zrobiłem dokładnie tak, jak mi zlecono.
To była sobota. W poniedziałek rano wr‚ciłem do tej samej przychodni lekarskiej na dalsze leczenie u
mojego stałego dermatologa. Tak jak w przypadku tamtego lekarza, wystarczyło kr‚tkie spojrzenie,
by wydać opinię. Jednak diagnoza była inna. „To normalna reakcja na przeciwrakowy środek
chemiczny. Ostra, ale normalna. Proszę podjąć z powrotem leczenie".
Zn‚w zrobiłem, jak mi kazano. Tego dnia zastosowałem ponownie maść, choć wiedziałem, że
jeszcze bardziej spali moją już poparzoną sk‚rę.
Nigdy wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z udręki, jakiej doznają ofiary poparzenia. Teraz
miałem z nimi coś wsp‚lnego. R‚żnica polegała oczywiście na tym, że ofiary poparzenia są właśnie
tym: ofiarami strasznego wypadku. Ja jednak dobrowolnie zgodziłem się na stosowanie palącej maści,
kt‚ra powodowała taki b‚l. Dlaczego? Czemu byłem got‚w zafundować sobie takie cierpienie?
Z dw‚ch powod‚w: po pierwsze, przyjąłem do wiadomości, że znaczna część powierzchni mojej
sk‚ry na ramionach jest w stanie przedrakowym, i kr‚tki okres obecnego ostrego b‚lu zapobiegnie
długiemu i może śmiertelnemu p‚źniejszemu cierpieniu; po drugie, kiedy dermatolog wyszedł z
gabinetu po zaleceniu dalszego stosowania palącego środka, miła pielęgniarka została chwilę dłużej i
powiedziała: „Kiedy całe to paskudztwo zostanie wypalone, zostanie panu nowa sk‚ra, tak gładziutka
jak buźka niemowlęcia".
To pomogło. Zrozumiałem, że palimy to, co okropne, żeby odsłonić coś wspaniałego pod spodem.
Podobne pytania możemy zadać w odniesieniu do spojrzenia w głąb. Dlaczego ktokolwiek przy
zdrowych zmysłach miałby z własnej woli zdzierać przyjemną okleinę życia toczącego się sto-
sunkowo dobrze, by poddać się doświadczaniu rozczarowania, samokrytyki i rozpaczy? Co jeszcze
bardziej zagadkowe, czemu ktoś, czyje życie nie funkcjonuje dobrze, ktoś, kto już zmaga się i jest
nieszczęśliwy, miałby pogłębiać swoje nieszczęście przez mierzenie
się z tym, co sprawi, że będzie się czuł jeszcze gorzej?
♦♦♦
Sharon jest moją przyjaci‚łką. Kiedy poznałem ją przed trzema laty, miała trzydzieści cztery lata.
Uczestniczyła w seminarium, na kt‚rym miałem prelekcję. Podczas kr‚tkiej przerwy porannej
odciągnęła mnie na bok i powiedziała, że zamierza odebrać sobie życie. Poczułem coś, czego nie
potrafiłem wyjaśnić, coś, czego nie sprowokowałem ani myślą, ani zachętą. Było to głębokie
pragnienie, żeby żyła. Powiedziałem jej to.
Sharon była w dzieciństwie ofiarą poważnego wykorzystania seksualnego i częstego nękania ze
strony członk‚w rodziny. Zaufała Chrystusowi w wieku dziewiętnastu lat podczas akcji ewangeliza-
cyjnej na uczelni. Kiedy skończyła studia, poważnie zaangażowała się w pracę w dobrze znanym
kościele. Tam opiekun grupy os‚b samotnych zgwałcił ją na randce. W ciągu tygodnia doniosła o
tym proboszczowi. Natychmiast zaproszono ją na spotkanie z radą parafialną. Po wysłuchaniu obu
wersji wydarzeń, jej i opiekuna, orzeczono, iż to ona ponosi winę. Powiedziano też, że nie może
dłużej opiekować się dziećmi w przykościelnym żłobku. Zalecono, by skorzystała z pomocy poradni.
Uwaga kończąca spotkanie brzmiała: „Twoje uwodzicielskie zachowanie przynosi wstyd imieniu
Chrystusa". Potem nastąpiła modlitwa, żeby Sharon nauczyła się ufać miłości Pana.
Ojciec Sharon nie odezwał się do niej od czasu, kiedy skończyła dwadzieścia lat. Matka przesyłała
jej sto dolar‚w mniej więcej raz na dwa miesiące. Od najwcześniejszych lat b‚l Sharon, spowodo-
wany ohydnymi grzechami popełnionymi przeciw niej, był tak palący i intensywny, że gdyby go w
pełni odczuwała, doprowadziłby ją chyba do szaleństwa. To przekraczało jej możliwość
wytrzymania, jak skrajny b‚l fizyczny, kt‚ry łagodzi jedynie brak świadomości.
A jej prawdziwy grzech - solenne postanowienie ochrony siebie przed dalszym b‚lem -
postanowienie, kt‚re wydawało się konieczne, skoro w jej umyśle nie było Boga godnego zaufania -
wydawał się całkowicie usprawiedliwiony i rozsądny. Pomysł, że ochrona własnej duszy była
grzeszna, wydawałby jej się r‚wnie głupi, jak uznanie za przestępstwo uchylenia się przed kulą
wysłaną przez potencjalnego zab‚jcę.
B‚l należało wyprzeć. Ochrona siebie była cnotą, koniecznym środkiem przetrwania. Tak właśnie,
wraz ze wszystkimi pozostałymi, myślała Sharon.
♦♦♦
Historia Sharon mogłaby być historią każdego człowieka: rozczarowujące i rodzące b‚l więzi;
niezaspokojone i trudne do zagłuszenia pragnienie tego, czego świat nie może zapewnić;
postanowienie chronienia siebie, determinacja, by nigdy więcej nie cierpieć tak bardzo, by poczuć się
choć odrobinę lepiej - determinacja, kt‚ra wydaje się konieczna, a więc usprawiedliwiona, a nawet
dobra, zatem moralna.
Każdego niedzielnego poranka kościoły pełne są zbolałych serc i nieugiętych postanowień.
Większość obecnych wychodzi z b‚lem jeszcze staranniej ukrytym i domagającym się duchem
jeszcze lepiej ucharakteryzowanym za słuszny. Jeśli jednak Sharon, albo ktokolwiek z nas, ma
doświadczać uzdrawiającej mocy Ewangelii, musimy poczuć sw‚j b‚l i zmierzyć się z naszym
grzechem. Nie ma nic trudniejszego.
Ale tak jak pod chorą sk‚rą leży gładka, tak też podstawa prawdziwej radości kryje się pod
nieznośnym cierpieniem. Najpierw zła sk‚ra musi zostać wypalona. Por‚d poprzedza narodziny.
Życie pojawia się po śmierci. Taki jest zawsze porządek od czas‚w Raju. Przyjęty b‚l jest
proporcjonalny do świętowanej radości. Ludzie, kt‚rzy odczuwają tylko trochę swego rozczarowania
i stawiają czoła jedynie odrobinie swego grzechu, doświadczają tylko trochę radości dostępnej dla
nich w Chrystusie.
Czym jednak jest radość, kt‚rej poszukujemy? Gdzie jest gładka sk‚ra, jaka powinna się pojawić po
wypaleniu złej sk‚ry? Czy jest to tylko nadzieja, podtrzymująca nas w okresie rozpaczy? C.S. Lewis
pisał o samym pragnieniu jako radości pociągającej nas ku niebu. Z pewnością pok‚j promieniuje ze
świadomości, że nasze najgorsze grzechy są przebaczone i czeka nas wieczne szczęście. Czy jednak
jest coś więcej? Czy jest coś więcej dla Sharon?
Coś cudownego
Począwszy od tamtego dnia przed trzema laty, kiedy Sharon powiedziała mi, że chce odebrać sobie
życie, zmienia się od środka. Książka, kt‚rą teraz czytacie, odegrała znaczącą rolę w tym procesie,
podobnie jak kilka os‚b przysłanych przez Boga, by ucieleśniły bezpieczny uścisk łaskawego
Stw‚rcy.
Wkr‚tce po potępieniu przez przyw‚dc‚w swojego kościoła Sharon przeprowadziła się do innego
stanu i podjęła nową pracę. Z pewnym wahaniem zaczęła uczęszczać do innego powszechnie
znanego kościoła, nieco mniejszego i bardziej charyzmatycznego. Przez kilka miesięcy siadywała w
ostatniej ławce i nie zgłaszała nikomu swojej obecności. Potem, pod wpływem impulsu, postanowiła
zapisać się na „rekolekcje modlitwy uzdrawiającej". Wpadła jej w oko broszura na stoliku w centrum
rekolekcyjnym: „Niech miłość Chrystusa dosięgnie głębi twojego zranienia".
To właśnie się stało. W pewnym momencie weekendowych rekolekcji powiedziała duchownemu
na prywatnym spotkaniu, jak zdezorientowana, rozgoryczona i zagubiona się czuje. Sama się
zdziwiła, gdy wyznała mu, jak marzy o fizycznej miłości ze swoim chłopakiem, nieżonatym
specjalistą, kt‚ry prowadził spotkania dla młodych dorosłych w innym kościele w tym rejonie.
Duchowny, łagodny, łysiejący mężczyzna lekko po sześćdziesiątce, wysłuchał spokojnie jej historii.
Kiedy przyznała się do tego, że pragnie ulec zalotom swojego chłopaka, położył dłonie na jej ra-
mionach. P‚źniej powiedziała mi, że nie czuła nic poza życzliwą siłą. Nie spuścił oczu, nie poruszył
dłońmi. Jeszcze po latach potrafiła dosłownie powt‚rzyć jego słowa: „Mam nadzieję, że nie sypiasz
ze swoim chłopakiem. Czy jednak robisz to, czy nie, zawsze jest droga powrotu do Boga. Chcę
pom‚c ci ją znaleźć". To był pierwszy posmak łaski.
Sharon m‚wi, że już nie chce umierać, choć b‚l nie do opisania nadal pozostaje realny. Chce żyć,
cieszyć się zachodami słońca i dalszym duchowym wzrostem. Przyznaje, że nie kocha swego ojca,
choć teraz może już pragnąć tego. Wciąż trudno jej zaufać niebieskiemu Ojcu po wszystkich
strasznych przeżyciach z ojcem biologicznym i innymi osobami, kt‚re bardzo ją wykorzystały, ale ma
świadomość pragnienia, by spocząć w prawdziwie kochających ramionach. I jest raczej pewna, że
chce, by te obejmujące ją ramiona należały do Boga. Pragnienie to, jak m‚wi, zdaje się dziwnie przy-
pominać radość.
Sharon nadal czuje naturalną determinację, by chronić siebie przed dalszym cierpieniem, i czasem
doświadcza obsesji, by jakoś złagodzić noszony w sobie b‚l. Kiedy ‚w b‚l grozi rozerwaniem jej na
kawałki, ma ochotę wstać w kościele i krzyknąć: „Dlaczego wszyscy udajecie, że wasze życie jest
takie poskładane? Przecież wy też cierpicie!". M‚wi, że nie bardzo pasuje do zadowolonych z siebie
chrześcijan, kt‚rych życie jest tak ładnie opakowane.
Widzi, że chce robić dobre rzeczy dla ludzi, nawet dla tych zadowolonych chrześcijan. „Czasem
miłość Chrystusa jest tak realna, tak absolutnie przemożna, że po prostu chcę kochać wszystkich. Po-
trafiłabym nawet modlić się za mojego ojca; naprawdę się modlić. Przeważnie zmuszam się do
modlitwy za niego, ale czasem autentycznie pełna miłości modlitwa po prostu ze mnie wypływa. Czy
uczciwie wierzysz, że niebo jest prawdziwe i że zostanę przytulona na zawsze? Bo jeśli to nieprawda,
to już mnie tu nie ma. Skoro jednak tak jest, to chyba rzeczywiście mogę zostać - a nawet cieszyć się
wszystkim, czym da się cieszyć, dając jednocześnie coś innym. Naprawdę zaczynam myśleć, że mam
do dania coś dobrego! Po tych wszystkich latach nienawidzenia siebie to takie miłe uczucie".
Sharon zmienia się od środka. Odkrywa, że pod rozczarowaniem, grzechem, przerażeniem i udręką
kryje się coś cudownego.
Nie chcę, żebyś kończył czytanie tej książki z myślą, że jesteś jakimś kłębkiem pomieszania i
zamętu, kt‚ry każdego dnia musi błagać Boga, by go nie odrzucał ze wstrętem. Moim zamiarem jest,
aby spojrzenie do wnętrza zdemaskowało w nas wszystkich pychę, kt‚ra upiera się przy pokonywaniu
trudności życia własnymi siłami, bez pokory wobec Boga i bez zaufania Mu. Jednak daleki jestem od
chęci, by spojrzenie do wnętrza pozostawiło nas z myślą o sobie jako jedynie o cierpiących i
domagających się ludziach, albo z przekonaniem, że określa nas tylko b‚l i grzech.
Zanim zamkniesz tę książkę, pragnę, byś wiedział, że Duch Boży umieścił w sercu każdego
chrześcijanina coś żywego, czystego, dobrego i zdrowego. Jesteśmy cudownymi, jedynymi,
wspaniałymi ludźmi. Prawdziwe życie Chrystusa jest w nas obecne, wlane w środek tego, kim
jesteśmy, czekające, by wylać się w kierunku Boga w głębokim uwielbieniu i w kierunku innych w
uzdrawiającej łasce. To właśnie zrobił dla nas B‚g w warunkach Nowego Przymierza.
Oczywiście, jesteśmy też wprost niemożliwie niemądrzy, obsesyjnie zaabsorbowani sobą,
arogancko samowystarczalni i bardzo cierpiący. Zaprzeczanie temu niweczy cudowność tego, co
Chrystus zrobił dla nas na krzyżu. Jesteśmy jednak kimś więcej. Dzięki łasce Boga jesteśmy kimś
więcej. Istnieje coś dobrego pod złym. Jednak często tego nie znajdujemy, ponieważ brakuje nam
odwagi, by zmierzyć się ze złem, kt‚re je zasłania.
Wielu z nas spędza życie, nawet nie sięgając po to dobro, nawet nie wiedząc, że zniszczona,
zrakowaciała sk‚ra może stać się gładka jak buzia niemowlaka. Ponieważ odmawiamy użycia maści
spalającej chorą skorupę, zadowalamy się naturalną dobrocią i miłymi uczynkami, jakie zdolni są
wykonywać tak chrześcijanie, jak i niechrześcijanie. Rzadko doświadczamy nadprzyrodzonej dobroci,
uwolnienia energii Chrystusa, złożonej głęboko w naszym wnętrzu dzięki dziełu zbawienia. Tak jak
złoto może być zakopane pod kamieniem, tak święte pragnienia naszych nowych serc kryją się pod
chroniącymi siebie żądaniami ciała. To złoto musi zostać odkopane, jeśli mamy wreszcie zacząć
doświadczać radości.
Jeżeli pragniesz odkryć energię Chrystusa w sobie, zmienić się od wewnątrz poprzez uwolnienie
nowego życia w swojej duszy, musisz zrobić trzy rzeczy: (1) poddać się Bogu; (2) spojrzeć do
wnętrza w bezpieczeństwie kochającej wsp‚lnoty i (3) rozwinąć duchową wrażliwość konieczną do
rozpoznawania przynagleń Bożego Ducha, kiedy pobudza dobre pragnienia w twoim nowym sercu.
Poddanie
Aktem woli poddaj się całkowicie Chrystusowi. Podejmij postanowienie, że będziesz podążać za Nim
bez względu na cenę.
Bezpieczeństwo
Rozejrzyj się za kilkoma relacjami, w kt‚rych podjąłbyś się ryzyka uwierzenia, że nie grozi ci
odrzucenie, brutalne zdemaskowanie czy opuszczenie. Poszukaj małej grupy, gdzie będziesz czuł się
na tyle bezpiecznie, by przyjąć ocenę tego, jak wypadasz. Niech kilkoro napełnionych łaską braci
chrześcijan pomoże ci spojrzeć do wnętrza.
Wrażliwość
Poprzez regularną duchową dyscyplinę odosobnienia i ciszy, modlitwy, medytacji, prowadzenia
dziennika i postu proś Boga, aby rozwijał w tobie wrażliwość na najgłębsze realia twojego serca, w
kt‚rym zamieszkuje Chrystus. Spodziewaj się znaleźć ukryte złoto, kiedy przekopujesz się przez
kamienie b‚lu i grzechu, kiedy widzisz, jak źle wpływasz na ludzi i jak niechętnie godzisz się z
trudnymi emocjami. Złoto tam jest; gwarantuje to Nowe Przymierze. Gdy je odnajdziesz, ciesz się.
Pielęgnuj te święte pragnienia, zaryzykuj poddanie się im, dziel się z innymi tym, co w tobie dobre,
nawet jeśli słabo reagują. Uwierz, że dobro w tobie jest potężne, że może sprzyjać Bożemu działaniu
w życiu innej osoby, oraz że wlanie w innych twojej żywotnej mocy przynosi przyjmującemu
uzdrowienie, a dawcy radość.
Od cynicznego porzucenia nadziei na znalezienie w Chrystusie realności zmieniającej życie
powstrzymują mnie trzy rzeczy: Pismo Święte, Duch Święty i inni chrześcijanie. Pismo Święte
relacjonuje, że Mojżesz spotykał Boga twarzą w twarz; święty Paweł wytężał się we
wszechogarniającym celu poznania Go; a święty Piotr zaznał niewysłowionej radości. Zar‚wno oni,
jak i inni, szli ścieżką, kt‚ra przemieniła ich w mocnych ludzi, polegających we wszystkim na Bogu.
Biblia konsekwentnie wskazuje na możliwość poznania Boga, kt‚ry rozkoszuje się wsp‚lnotą z nami
i dotyka nas przemieniającą mocą. Ta obietnica podtrzymuje we mnie wytrwałość. Zrezygnowanie z
nadziei spotkania Boga wymagałoby ode mnie zaprzeczenia Pismu Świętemu, temu Pismu, kt‚re
uczy, że w głębi swojej istoty mam dyspozycję, by kochać Boga.
Duch Święty udowodnił swoją zdolność przenikania mojej duszy przez bezwzględne
demaskowanie wszystkiego, czym w istocie jestem, a potem pocieszanie albo zachęcanie,
przekonywanie bądź przynaglenie. Wiem, co to znaczy doświadczyć przebłysku rzeczywistości Boga,
kt‚ra przejmuje mnie swoim majestatem, świętością i miłością. Pośr‚d najtrudniejszych chwil mojego
życia posmakowałem dobroci Boga. I dobroć ta jest teraz we mnie, bardziej określając to, kim jestem,
niż całe zło i b‚l, kt‚re wciąż tam pozostają.
Kilkoro przyjaci‚ł głęboko zachęca mnie swoją prawością. Czuję realność Boga, kiedy jestem z
nimi. Gdy m‚wią, słowa pochodzą z głębi ich duszy. Ich miłość jest niekłamana - niedoskonała, ale
autentyczna i szczera.
Świadectwo Pisma Świętego, Ducha Bożego i tych kilkorga chrześcijan przekonuje mnie, że
naprawdę istnieje ścieżka do poznania Boga pośr‚d dowolnych okoliczności. Jeśli jesteś chrześcija-
ninem gotowym p‚jść tą ścieżką, uznaj, że musisz dokonać wyboru uczciwego życia. I bądź
świadomym, że uczciwe spojrzenie na życie przyniesie zamęt w oglądzie twojego świata i ciebie.
Spowoduje rozczarowanie innymi ludźmi, często w tych ciężkich chwilach, kiedy tak wiele
znaczyłaby ich czuła reakcja. I wzbudzi przekonanie o grzeszności stosowanych przez ciebie
sposob‚w naruszania przykazania miłości.
Zamęt, rozczarowanie i przekonanie o grzechu. Czy to ma być zatem ścieżka prowadząca do
radości? Czy też jest to zakręt wiodący w posępność nadmiernego zaabsorbowania sobą, sprzyjający
aroganckiej pogardzie dla wszystkich „płytkich" ludzi, kt‚rym brak odwagi na postawę uczciwości
wobec życia - w związku z czym udaje im się pozostawać szczęśliwymi?
Jeśli coś pochodzi od Boga, to nieuchronnie będzie sprzyjać świadectwu Chrystusa w tych, kt‚rzy
to przyjmują. Zamęt nie powinien prowadzić do rozgoryczenia ani zniechęcenia, lecz do wiary. B‚g
nadal działa, nie wymagając od nas niczego, czego nie potrafilibyśmy zrobić, przenikając przez gruzy
naszego życia, by osiągnąć swoje dobre cele. Nasza wiara często bywa słaba, jednak ten rodzaj wiary,
kt‚ry rozwija się, by wspierać nas w trudnych czasach, jest silny i prężny.
Rozczarowanie może paraliżować nas tak całkowicie, że nie będziemy chcieli zbliżać się do ludzi
z obawy przed ponownym zranieniem. Kiedy jesteśmy ofiarami złego traktowania przez innych
chrześcijan, gdy nasze dzieci żyją na krawędzi tragicznych błęd‚w, kiedy kościoły i organizacje
chrześcijańskie są zbyt zajęte „Bożym dziełem", by troszczyć się o życie swoich ludzi powstaje silna
pokusił, by zrezygnować z jakichkolwiek więzi. Problemy z rozwijaniem ubogacającej bliskości
wydają się niekiedy tak wielkie, że znajdujemy wygodny dystans od innych i odmawiamy ruszenia
się z miejsca.
Ale rozczarowanie może r‚wnież skłonić nas do nadziei. Jeśli zachowujemy świadomość tego
wszystkiego, czego pragnie nasze serce, nawet w chwilach wielkiego cierpienia, to perspektywa dnia
połączenia się z Chrystusem powinna siać się kuszącą pasją, solidną kotwicą, kt‚ra utrzyma nas w
r‚wnowadze podczas najgorszych sztorm‚w odrzucenia. Nadzieja pozwalająca nam trwać, kiedy czu-
jemy się najbardziej samotni, zajmie gł‚wne miejsce w naszych uczuciach.
Przekonanie o braku miłości może sięgać głęboko. Jeśli ograniczamy swoją świadomość grzechu
do spraw tak oczywistych, jak widoczna porażka moralna czy niezdyscyplinowane życie, to bę-
dziemy skłonni stać się wprawdzie dobrymi, ale sztywnymi ludźmi, kt‚rych najlepsze więzi
pozostają drętwe. Nie nauczymy się kochać. Jeżeli jednak staniemy się wrażliwi na subtelne nawet
naruszanie miłości, związane z naszym chroniącym siebie sposobem bycia, to poczujemy się wręcz
przytłoczeni osobistą grzesznością.
Poruszające może być uświadomienie sobie tego, że każda chwila stawia nas przed moralnym
wyborem, czy dbać o siebie, czy stawiać innych na pierwszym miejscu. Wielu z nas nigdy nie zmaga
się z moralnością na tym poziomie. Wolimy m‚wić ciepło o ocenianiu innych wyżej od nas samych,
jednocześnie starannie unikając poznania siebie, kt‚re przekonałoby nas, że wcale tak nie jest. Gdy
jednak zmierzymy się ze swoją grzesznością, sama jej brzydota może nas pobudzić do głębokiego
żalu i skruchy, otwierającej nowy wymiar miłości. Miłość, kt‚ra wyrasta z głębokiego żałowania
grzechu chronienia siebie, okazuje się przenikająca i bogata. I jest ona już w nas chrześcijanach
obecna, czekając, byśmy ją uwolnili. To gwarantuje nam Nowe Przymierze.
Zamęt w istocie karmi wiarę, rozczarowanie skłania nas ku nadziei, a przekonanie o grzechu
prowadzi do miłości. Ścieżka w kierunku dojrzałości wymaga, aby zaangażowanie zastąpiło fałszywą
pewność i udawaną satysfakcję, a zadowolona z siebie duchowość ustąpiła przed niepokojącymi
poziomami zamętu, rozczarowania i przekonania o grzechu, kt‚re z kolei stwarzają możliwość rozwi-
jania wiary, nadziei i miłości. Oraz radości.
Przed nawr‚ceniem twoją tożsamością był grzesznik - teraz zaś jest święty. Oczywiście, nadal
grzeszysz i każdego dnia zmagasz się z nawykiem grzechu. Ale teraz masz nowe serce, kt‚re skłania
się ku Bogu, a nie odwraca się od Niego. Twoje najprawdziwsze ja rozkwita na gruncie świętości, tak
jak dziecko świetnie się rozwija dzięki żywności bogatej w witaminy. Wierzyć w Boga, pokładać
nadzieję w Jego obietnicach i kochać Go bardziej niż kogokolwiek i cokolwiek innego to nie tylko
tw‚j obowiązek - to także twoje usposobienie.
Radość jest dostępna niezależnie od doświadczanych obecnie okoliczności, bolesnych wspomnień,
emocjonalnych ran, moralnych porażek i wewnętrznych zmagań. Twojego nowego usposobienia, by
oddawać cześć i służyć Bogu, nic nie może zniszczyć, bez względu na to, jak ciężka była twoja
przeszłość. W miarę jak Duch Święty będzie cię uzdalniał do poddawania się pragnieniom
wszczepionym ci w spos‚b nadprzyrodzony, zaczniesz poznawać radość. Doświadczysz radości,
poddając się Bogu, mierząc się z samym sobą w bezpieczeństwie małej wsp‚lnoty przyjaci‚ł,
rozwijając wrażliwość na działanie Ducha Świętego pod powierzchnią b‚lu i grzechu i zobowiązując
się opierać temu, co złe, a uwalniać to, co dobre.
Prawdziwa zmiana, taka, kt‚ra przynosi ze sobą niewysłowioną radość, jest możliwa, jeśli
zechcesz zacząć od swojego wnętrza.
Sharon dodaje tu swoje „Amen".
O AUTORZE