Professional Documents
Culture Documents
Przesniona Rewolucja. Cwiczenia - Prof. Andrzej Leder
Przesniona Rewolucja. Cwiczenia - Prof. Andrzej Leder
Warszawa 2014
PO PIERWSZE. Rewolucja
PO DRUGIE. Żydzi
Przypisy
…przebudzenie musi rozpoczynać każdą prezentację
historyczną; owszem, ta właściwie nie może traktować
o niczym innym. Toteż nasza prezentacja traktuje
o przebudzeniu się z XIX wieku.
Walter Benjamin1
ĆWICZENIE Z LOGIKI HISTORYCZNEJ
PRZEBUDZENIE
Istotne pozostaje s p i ę c i e, p o ł ą c z e n i e p o z i o m u
historycznych faktów z poziomem świadomości
i n i e ś w i a d o m o ś c i s p o ł e c z n e j. To, jak zdarzenia wpisują się
w materię imaginarium, pozostaje problemem, który teoria społeczna czy
nawet teoria krytyczna nadal słabo rozpoznają; ba, mamy do czynienia
raczej z pierwocinami rozpoznań. A jednak będziemy analizować ten
związek. Przewodnikiem może tu być ponownie Walter Benjamin.
W cytowanym na pierwszej stronie książki zdaniu, fragmencie Pasaży,
Benjamin twierdzi, że „przebudzenie musi rozpoczynać każdą prezentację
historyczną”14. Ta teza stosuje się w całej rozciągłości do naszego „pisania”
historii 1939-1956. T e n o k r e s b o w i e m, j a k t w i e r d z ę,
z o s t a ł p r z e ś n i o n y To właśnie określiło niezwykle ważny moment
rewolucji, która się wtedy dokonała. Przeprowadzona została przez Innych,
bez tego, żeby najbardziej podmiotowe części narodu utożsamiły się
z decyzjami, działaniem i odpowiedzialnością za to, co się stało. W
efekcie rewolucja została doświadczona przez
p o l s k i e s p o ł e c z e ń s t w o n i c z y m k o s z m a r n y s e n;
sen, w którym spełniają się najskrytsze i najokropniejsze marzenia i lęki.
Sen jednak, w którym to spełnienie marzeń i lęków doświadczane jest
pasywnie, bez podmiotowego udziału, jakby wszystko zdarzało się samo.
To nie ja podpisałem wyrok, to nie moje oczy widziały śmierć, to nie moje
usta wypowiadały przekleństwa, to nie ja wszedłem do cudzego domu… To
się jakoś stało samo.
Co więcej, sądzę, że historiografia pisana z takiej perspektywy –
właściwie większa część „kanonicznej” historii politycznej tego okresu15 –
nadal tkwi w rozumianym po Benjaminowsku uśpieniu. Wychodzi bowiem
z założenia, że jeśli „polski podmiot polityczny” nie jest odpowiedzialny za
takie wydarzenia, jak zniszczenie ziemiaństwa, wypędzenie Niemców
z Ziem Zachodnich i zasiedlenie tych ziem przybyszami z Kresów czy
wreszcie zagładę Żydów, to również nie kształtują go ich moralne,
społeczne i polityczne konsekwencje. W tak opowiedzianej historii ważne
jest to, co wiąże się ze świadomymi decyzjami legitymizowanych przez
tradycję polityczną przedstawicieli polskiego społeczeństwa, a więc przede
wszystkim historia oporu wobec okupantów. Zbrodnie popełniane na
Niemcach czy – co zastanawiające – zniszczenie ziemiaństwa, wspominane
są jakby mimochodem, dla kronikarskiego „porządku”; Zagłada dotyczy
zaś przede wszystkim samych Żydów. To, jak bardzo dzisiejszy Polak,
z jego najbardziej współczesnymi cechami, u k s z t a ł t o w a n y j e s t
przez właśnie te wspominane mimochodem
w y d a r z e n i a, pozostaje niedopowiedziane, jak treść niechcianego snu.
Naszą rolą jest więc Benjaminowskie „przebudzenie”; i dlatego, jeśli
mówimy o tej pracy jako o historycznej rozprawie, to „owszem, ta
właściwie nie może traktować o niczym innym”16 niż skonfrontowanie nas
z pewną jawą.
Jawą, do której (się) budzimy, jest rzeczywistość dzisiejszej
mieszczańskiej Polski. Jednak opisanie jej po prostu taką, jaką jest w sferze
bezpośrednio obserwowalnych faktów, nie oddawałoby prawdy. Właśnie
dlatego tak głębokie poczucie niedosytu pozostawiają opisy i analizy, które
skupiają się na „tu i teraz” polskiego społeczeństwa17, na jego podziałach,
stanie majątkowym, wykształceniu, materialnych aspiracjach… Zamykając
oczy na historyczną genealogię i fantazmatyczne pragnienia, tracimy
poczucie realności, namacalności społecznej materii, o której mówimy.
Polacy jawią się wtedy jako nierozróżnialny fragment globalnego
społeczeństwa Zachodu; owszem, czasem chcieliby sami się tak postrzegać,
jednak to również jest pewnego rodzaju sen. Ani więc jawa dzisiejszego
zglobalizowanego mieszczaństwa, ani sen tradycyjnej polskiej historiografii
nie są w pełni „prawdziwe”, p r a w d ą j e s t t e n m o m e n t
p o m i ę d z y, z a w i e r a j ą c y s i ę w s ł o w i e
„p r z e b u d z e n i e”.
Tu pojawia się miejsce na Benjaminowski „obraz dialektyczny”. Ta
kategoria pozwala na połączenie poziomu dawno zapomnianych wydarzeń
i dzisiejszego imaginarium, spięcie ze sobą perspektywy analityka
współczesnej popkultury ze spojrzeniem historyka, odsłaniającego skrytą
tkankę przeszłości. Sam Benjamin przedstawia obraz dialektyczny w taki
sposób: „Nie jest tak, iżby przeszłość rzucała światło na teraźniejszość albo
teraźniejszość na przeszłość; lecz to obraz jest tym, w czym «byłość»
piorunowym błyskiem tworzy konstelację z «teraz»”. Dlatego „tylko obrazy
dialektyczne są obrazami autentycznymi […]; miejscem zaś, w którym się
je napotyka, jest język”18
Dla nas dopiero hegemonia nowej klasy średniej jest tym „teraz”
w polskim podmiocie historycznym, które pozwala nam widzieć
konstelacje obrazów dialektycznych polskiego „kiedyś”.
Zrozumienie przemiany, jaką była rewolucja 1939-1956, wymaga więc
sięgnięcia po różnorodne teksty, których „byłość” stworzy konstelację
z „teraz”, generując to, co Benjamin określa metaforą „błysku pioruna”.
Szukać trzeba scen dostrzeżonych w mgnieniu oka przez ludzi opisujących
otaczającą ich rzeczywistość. To w takich fenomenologicznie „naiwnych”,
a jednocześnie domykających pewną figurę zapisach, tworzonych przez
pisarzy, reportażystów, czasem ludzi nietrudniących się zawodowo
pisaniem, a jednak wrażliwych na znaczenie tego, co ich otaczało, będę
odnajdywać formy przełamujące nawyk myślowy i pozwalające na
przekształcanie naszego imaginarium.
Uprzywilejowaną rolę mają tu teksty literackie, jako czuły zapis stanu
symbolicznego uniwersum, charakterystycznego dla pewnego momentu
przeszłości. Przytoczona w Pasażach metafora Andre Mon-glonda
pokazuje jednak, że „p r z e s z ł o ś ć [bowiem] sama z siebie pozostawia
w tekstach literackich obrazy porównywalne z tymi, jakie światło odciska
na światłoczułej płycie. Tylko p r z y s z ł o ś ć [rozstrzelenia moje – A. L.]
dysponuje wywoływaczami na tyle silnymi, by mogły w pełni spenetrować
te klisze”19. Takimi „wywoływaczami” stają się jedne teksty dla drugich.
Na tym polega w historii Benjaminowska technika: „pierwszym etapem
takiej drogi będzie przyjęcie przez historyka zasady montażu, tj.
wznoszenia wielkich konstrukcji z najdrobniejszych, powykrawanych
wyraziście i czysto elementów budowlanych”20.
Często chodzi o teksty pozbawione literackich ambicji. „Łachmany
i odpadki” – pisze Benjamin, podkreślając siłę poznawczą tego, co
nieudane, niepełne, zbyt schematyczne, odrzucone. To, co cząstkowe,
wybrakowane, zrujnowane, odsłania rusztowanie, na którym zostało
zbudowane, strukturę imaginarium.
Dla nas ważne jest, że żyjemy w stanie zapomnienia, na wypalonym już
polu myśli, od którego się oddalamy, oddalając się jednocześnie od tego, co
realne. Myśli unoszą się czasem na naszej drodze, rozjarzając jakby jakieś
obszary tego pola popiołów, i to jest moment rozpoznania. Zwykle
rozpoznają coś, co już kiedyś było rozpoznane, ale prawdziwymi myślami
są tylko wtedy, gdy rozpoznają to w sposób właściwy dla naszej pozycji.
I to jest rola filozofii w tej pracy.
REWOLUCYJNE PRAGNIENIA
Skutkiem rewolucji jest zwykle wyzwolenie potężnej i brutalnej
dynamiki w nowym, amorficznym społeczeństwie. To dzieje się w Polsce
w ciągu ostatnich dwudziestu kilku lat. Jednocześnie rewolucje, zrywając
z dawnym porządkiem znaczeń, tworzą własne, nowe przestrzenie
symboliczne, nowe mitologie, które owej amorficznej energii nadają jakiś
kształt. Tego jednak w Polsce współczesnej brak. Słabość symbolicznego
uzasadnienia nowo powstałego porządku społecznego jest jednym
z istotnych problemów dzisiejszej Polski. Ta słabość wynika z tego, że
polska r e w o l u c j a, przeprowadzona rękami
i n n y c h, p r z e z p o l s k i e s p o ł e c z e ń s t w o z o s t a ł a
p r z e ż y t a j a k b y w e ś n i e.
Początkiem rewolucji było najechanie Polski przez Niemcy hitlerowskie.
To właśnie określiło jej niezwykle ważny moment – polskie społeczeństwo
nie było jej aktywnym podmiotem. Co wcale nie znaczy, że ogromne jego
odłamy nie pragnęły tego, co się dokonało. Pragnęły, i to bardzo.
Natura tych pragnień nie była jednak prosta. Z naszego punktu widzenia,
biorącego pod uwagę główne „obiekty” działań rewolucyjnych w latach
następujących po 1939 roku, najważniejsze były „pragnienia” biorące na
cel z jednej strony Żydów, z drugiej – Polskę „pańską”. W ogromnej mierze
i dla wielkich odłamów społeczeństwa oba te pragnienia nasycone były
niechęcią, bardzo jednak różniły się między sobą w ekspresji. O ile wrogość
wobec Żydów i pragnienie, „by znikli”, już dawno przed wojną znalazły
znakomity wyraz w ideologii narodowej demokracji i nauczaniu Kościoła
katolickiego, o tyle wielowiekowa niechęć wobec szlachecko-urzędniczych
elit była o wiele bardziej skryta. Przekształcała się w mieszaninę strachu,
oporu i fascynacji, która wybuchała tylko nieoczekiwanie w porywach
przemocy i okrucieństwa, takich jak rabacja galicyjska w 1846 roku.
A potem znikała gdzieś, głęboko skryta.
Wskutek tego wobec Żydów można było zupełnie otwarcie snuć okrutne
czy pogardliwe fantazje, a nawet podejmować agresywne działania, zaś
wobec ówczesnych, wywodzących się z dworu elit narodowych – nie.
Fantazmaty – nieświadome scenariusze realizacji pragnień – w przypadku
tych dwóch grup były zupełnie różne.
Oczywiście stopniowe zmiany w społeczeństwie pozwalały formować się
i krzepnąć chłopskim oraz lewicowym ruchom politycznym, które, jak PSL
„Wyzwolenie”, PPS czy KPP, mocno i aktywnie wyrażały swój bunt
i protest wobec międzywojennej hierarchii społecznej, swoje „o cześć wam,
panowie magnaci!”. Można jednak podejrzewać, że wiele złych uczuć,
intencji i pragnień nie znajdowało ekspresji politycznej. Brak było
powszechnie akceptowanej, symbolicznej figury „zła”, w którą biedni – tak
w materialnym, jak kulturowym sensie – mogliby wpisać usankcjonowaną
przez wieki hierarchię; figurę pana-właściciela ziemi i dworu, pana-
urzędnika, oficera, księdza, nauczyciela, policjanta. Postaci w Polsce
międzywojennej opromienionych na dodatek nimbem świeżo odzyskanej
niepodległości.
Brakowało języka, który sankcjonowałby mściwe fantazje „maluczkich”.
Ich negatywne nastroje wyrażały się więc raczej poprzez bierność,
milczenie, złośliwy opór czy zawistną Schadenfreude – radość z cudzego
niepowodzenia – wreszcie przez tworzenie struktur „drugiego życia”,
alternatywnych praktyk społecznych, działających wbrew i przeciw
porządkowi prawnemu silniejszej części społeczeństwa. Złodziejstwo,
prostytucja, alkoholizm – autodestrukcja prowadząca do bylejakości we
wszystkim i wszędzie. Wbrew tezom łączącym te zachowania i postawy ze
spadkiem zaborów, a przede wszystkim okupacji hitlerowskiej, widzimy
w nich raczej efekt wielowiekowego podziału polskiego imaginarium na
„panów” i „chamów”. Dziedzictwo poddaństwa.
W latach 30. XX wieku, a więc w okresie poprzedzającym rewolucję,
głębokie pragnienia dotyczące Żydów i „panów” miały zupełnie odmienną
ekspresję, jednak ich źródła nie były całkiem różne. Oba żywiły się
utrwalonym poczuciem krzywdy.
POCZUCIE KRZYWDY
KONSEKWENCJE SYMBOLICZNEGO
WYKLUCZENIA
Gdy więc w tym regionie, a zatem także w Polsce, rozpoczął się proces
tworzenia „kulturowej matrycy” dla przyszłego narodu politycznego,
żydowskie mieszczaństwo w jego ramach nie znalazło sobie miejsca.
Książka Dmowskiego jest znakomitym, zresztą wcale nie najbardziej
skrajnym przykładem tego, jak właśnie poprzez ową „niepolityczną”,
a etniczno-językową i religijną definicję narodu potencjał żydowskiej
„klasy średniej” był dezawuowany. W nowoczesnym społeczeństwie
mieszczaństwo żydowskie, jak każde inne, mogłoby być fragmentem
zbiorowej podmiotowości kulturowej i politycznej. J e d n a k p r z e d
rewolucją 1939-1956 polskie społeczeństwo
n i e b y ł o n o w o c z e s n e, m i m o ż e o d k o ń c a I
w o j n y ś w i a t o w e j ż y ł o w p a ń s t w i e o
n o w o c z e s n y m p o r z ą d k u p r a w n y m i u s t r o j o w y m.
Rewolucja, niezbędna do tego, żeby zmodernizować uniwersum
symboliczne – ta jedna rewolucja, którą każde wchodzące w nowoczesność
społeczeństwo musi przejść – miała się dopiero dokonać. Dlatego ani
polskie imaginarium nie stwarzało dla Żydów takiego miejsca, które
określałoby ich jako element suwerenności politycznej, ani Żydzi, we
własnym wyobrażeniu na swój temat, do tego nie aspirowali.
Często dziś zdarzające się przypisywanie wspólnocie żydowskiej okresu
międzywojennego autentycznie równoprawnego miejsca wśród podmiotów
politycznych wynika ze swoistego skrzywienia perspektywy. Patrzy się
poprzez kategorie p ó ź n e j n o w o c z e s n o ś c i na społeczeństwo
g w a ł t o w n i e s i ę m o d e r n i z u j ą c e, ale pogrążone
w wyobraźni i odczuciach p r z e d n o w o c z e s n y c h. To zaś znaczy,
że z sympatią patrzy się na pluralizm i autonomię tworzących państwo
wspólnot, kwestionuje się w ponowoczesnym duchu prawomocność
scentralizowanej suwerenności, zapominając jednocześnie, że ów
„pluralizm” i „autonomia” raczej utrwalają i przenoszą w nowoczesność
podziały stanowe głęboko zakorzenione w hierarchicznym imaginarium
średniowiecza. W tym imaginarium nie było możliwe powstanie
nowoczesnej suwerenności politycznej włączającej wszystkich obywateli,
niezależnie od ich stanowej przynależności. Suwerenności zgodnej z tezami
Rousseau o umowie społecznej.
Świadectwo temu dają na przykład obserwacje Józefa Mackiewicza
o stosunku chłopów do żydowskich letników z Wilna, przyjeżdżających do
małej podwileńskiej miejscowości Czarny Bór. „Dobrobyt z tego płynie.
Chłopi przywożą na sprzedaż kartofle, ogórki, jarzyny wszelkie, mleko, jaja
i masło, i wszystko, co jest do jedzenia i do zamiany na grosze. Leżą sami
na wozach, a w upał to i pod wozem, rozwaleni, milczący, sarkastyczni.
Traktują klienta, jakby mu łaskę robili: Żydom sprzedają. Z góry,
ponuro”86.
Konsekwencją owego zdezawuowania najbardziej aktywnej
ekonomicznie, najbardziej mieszczańskiej grupy społecznej było więc to, że
tożsamość polska pozostawała zakorzeniona w agrarnej, włościań-sko-
folwarcznej poetyce. Co ciekawe, jak pisze Miłosz, niechęć była tu
połączona z „odczuciem ich [Żydów] intelektualnej żywotności
i wynalazczości w życiu codziennym i w kulturze, co znalazło wyraz
w powiedzeniu «z nimi trudno, bez nich nudno»”87. Jednak ten
„mieszczański” ferment był trzymany poza wyobrażeniowymi granicami
tego, co „swojskie”. Politycznie miał się prawo legitymizować tylko
etniczny typ polskości.
Nieliczni, choć często wpływowi socjaliści i liberałowie, którzy chcieli
modernizować polskie uniwersum symboliczne, w skali masowej nie mogli
tego zmienić. Co więcej, socjaliści – politycznie obecni tam, gdzie był
przemysł, a kulturowo również na salonach – choć ogromnie
antagonistyczni wobec konserwatywno-narodowej retoryki politycznej,
paradoksalnie również nie wzmacniali tożsamości miejskiej, bowiem
pozostawali niesłychanie krytyczni wobec żywiołu burżuazyjnego. Widać
to w wywodach cytowanego tu już Tadeusza Hołówki, który pisał: „my,
socjaliści, mówimy, iż w ogóle trzeba skończyć z pośrednikiem
sklepikarzem, wszystko jedno, czy to Żyd, czy Polak”88.
Ten antagonistyczny stosunek retoryki socjalistycznej do nowoczesnego
kapitalizmu i jej paradoksalna bliskość do „rycerskiej” pogardy wobec
kupiectwa, charakterystycznej dla imaginarium tradycjonalistycznego,
odegra istotną rolę w tworzeniu się amalgamatu legitymizującego społeczną
rzeczywistość PRL.
Ostatecznie, przy sześćdziesięciu paru procentach ludności żyjącej na
wsi, często w ogromnej nędzy – ludności społecznie edukowanej głównie
przez Kościół katolicki – a także przy trwającej dominacji grup
inteligencko-urzędniczo-wojskowych wywodzących się ze szlacheckiego
dworu i ściśle z nim związanych, nie było szans na zmianę.
„Podtrzymywana od wieków przez kler opinia o Żydach jako zabójcach
Chrystusa łączyła się z zabobonnym lękiem przed tajemniczymi
żydowskimi machinacjami w handlu”89 – pisze Miłosz. Dlatego „o ile
w pierwszej dekadzie tzw. asymilacjoniści wśród Żydów zalecający
stopniowe zlanie się ze społeczeństwem polskim, znajdowali posłuch, o tyle
w drugiej dekadzie prawie całkowicie stracili wpływy”90.
Żydzi w międzywojennej Polsce nie mieli wejść w obręb rzeczywistej
politycznej suwerenności.
Nic dziwnego więc, że dla bardzo wielu z nich sposobem wyjścia z getta
stał się akces do ruchu komunistycznego. Ten problem jest dzisiaj badany91
i opisywany. Chcę jednak zwrócić uwagę na pewien aspekt tego zjawiska,
szczególnie istotny przez wzgląd na opisywaną tutaj „zapomnianą
rewolucję”.
Dla modernizującego się społeczeństwa, w którym procesy pań-
stwotwórcze nie nadążały za rozwojem wyobraźni, a więc za tym, co
Martin Malia nazwał „kulturowym podłożem narodu etniczno-
politycznego”, mniejszości narodowe były właściwie automatycznie
wyłączane z imaginarium sankcjonującego suwerenność polityczną.
Szczególnie zaś, jeśli były to „mniejszości” napiętnowane i z założenia
zajmujące w tym imaginarium pozycję antywspólnoty92; w takim zaś
położeniu byli Żydzi. Jeśli więc młodzi ludzie wywodzący się ze wspólnoty
żydowskiej, ale kształcący się w nowoczesny sposób – w duchu
uniwersalności praw ludzkich – chcieli wejść w obręb polityki, mieli do
wyboru trzy drogi. Dwie z nich były utopijne, ale stwarzały szansę na
partycypację w suwerenności politycznej, zaś jedna, realistyczna, zmuszała
jednak do pogodzenia się z politycznym wykluczeniem, kryjącym się za
doktryną „poszanowania praw mniejszości”.
Ta ostatnia droga to przyjęcie miejsca oferowanego Żydom w uniwersum
symbolicznym tworzącego się jednolitego etnicznie narodu polskiego,
a więc uznanie, że życie polityczne możliwe jest w obrębie wspólnoty
etnicznej i religijnej i tylko poprzez nią. Każda etnia w państwie organizuje
się więc w obrębie swojej wspólnoty, a dopiero taka wspólnota poprzez
parlament może wpływać na ogólne decyzje polityczne. Zawsze jednak
będzie głosem „gościa”, który, choć chroniony prawem, z taką pozycją
musi się liczyć.
Za tym pozornie „komunitariańskim” rozwiązaniem kryło się zresztą
miejsce gorsze, określone przez pozycję Żyda w imaginarium; miejsce
kogoś, kogo aspiracje polityczne można ośmieszyć, zdezawuować czy
faktycznie odebrać. O podobnej sytuacji wspólnoty żydowskiej
w Niemczech drugiej połowy XIX wieku z bezkompromisową otwartością
pisze Gershom Scholem: „Idea, by mówić o «narodzie gospodarzy»,
u którego byliśmy w gościach, bynajmniej nie była od rzeczy. Nawet
w najlepszym wypadku było to przyjęcie gościa przez rodzinę, a całą rzecz
można było odwołać, jeśli nie spełnialiśmy jakichś warunków”93.
A przecież tam Żydzi byli o wiele głębiej zasymilowani! Tym bardziej
w Polsce żydowskie partie polityczne, organizacje samopomocowe,
fundacje, prasa i aktywność kulturalna były ostatecznie „aktywnością
getta”; „niewidzialna granica” oddzielała je od suwerenności politycznej.
Dotyczy to nawet organizacji najsilniejszych i najbardziej
uniwersalistycznych, jak socjalistyczny, ale jednak żydowski Bund94.
Utopijną odpowiedzią na tę sytuację było wymyślenie państwa,
w którym to Żydzi, jako wspólnota etniczna, będą mieli suwerenność
polityczną. To z pozoru całkowicie fantastyczne rozwiązanie zupełnie
nieoczekiwanie miało mieć i tak najlepszą przyszłość. Stworzył je, jak
wiadomo, Theodor Herzl. Ruch syjonistyczny przekalkował niemiecką
koncepcję Volk, a następnie, męcząc się w „duchowym getcie”, „najbardziej
żywotna część Żydów podjęła próbę budowy własnego społeczeństwa we
własnym kraju”95. Umieszczenie nowej ojczyzny w Palestynie ostatecznie
uwolniło polityczną historię syjonistów od dziejów i problemów krajów,
z których się wywodzili. Obdarzając ich, oczywiście, zupełnie nowymi,
własnymi problemami.
Skokiem w całkowicie utopijną wizję polityczną był komunizm. Jego
uniwersum symboliczne zostało zbudowane nie tyle przez przekalkowanie
jakiegokolwiek istniejącego modelu narodowego, co przez zanegowanie
wszystkich. Uniwersalizm praw ludzkich, a przede wszystkim praw
c z ł o w i e k a s k r z y w d z o n e g o, a więc takiego, który miał
moralne prawo domagać się sprawiedliwości, stał się osią i kamieniem
węgielnym tego imaginarium. Na bazie tej pozycji ów człowiek
skrzywdzony uzyskiwał a b s o l u t n y m a n d a t p o l i t y c z n y,
jego prawo do suwerenności było moralnie niewątpliwe i – co więcej –
naukowo dowiedzione. Nic więc dziwnego, że dla tych spośród Żydów,
którzy swój brak suwerenności politycznej, brak politycznej podmiotowości
w nowo powstałych państwach Europy Środkowej i Wschodniej traktowali
jako głęboko niesprawiedliwy, komunizm był odpowiedzią. W stworzonej
przez Marksa utopii mieli takie samo prawo do dumy i władzy jak wszyscy
uciśnieni.
PRELUDIUM REWOLUCJI – SOWIECKA WŁADZA
NA WSCHODZIE
Wszakże terror, aby mógł być w pełni skuteczny, musiał być w dosłownym
znaczeniu masowy: w pierwszej połowie 1940 r. dokonano deportacji
całych rodzin i grup społecznych, obejmując nimi – wedle tajnych danych
NKWD – co najmniej 330 tys. osób. W lutym ofiarą padli polscy osadnicy,
niemal cała służba leśna i pracownicy administracji; w kwietniu rodziny
jeńców, aresztowanych i skazanych, w czerwcu zaś uciekinierzy
z centralnej i zachodniej Polski (w tej kategorii większość stanowili Żydzi).
W straszliwych warunkach wywożono deportowanych do Kazachstanu, na
Ural i zachodnią Syberię.103
Polska klęska nie była dla nich stratą, ponieważ otworzyły się nowe,
dotychczas niedostępne polityczne perspektywy. Przestali być nawet
liczącym się, ale gettem – teraz mogli działać i występować publicznie.
Poza pracą młodzież żydowska otrzymała możliwość kształcenia. Przed
wojną wszak obowiązywał na uniwersytetach numerus clau-sus, np. we
Lwowie liczba żydowskich studentów wzrosła do 42 proc., a na niektórych
wydziałach, jak np. na wydziale filologii zachodnich, do 70 proc.107
CO JEST REALNE?
LOGICZNA OCZYWISTOŚĆ
Wymordowanie Żydów – w głównej mierze, choć nie tylko, przez
hitlerowców – pozostawiło nagle ogromną lukę w społecznej
i ekonomicznej tkance polskiego społeczeństwa. Lukę, która szybko się
wypełniała. Przede wszystkim na ich majątku dokonało się ogromne
uwłaszczenie. Jeśli w setkach miasteczek mniej więcej sześćdziesiąt
procent domów było zamieszkanych przez Żydów, to po ich zabiciu domy
te mogły być zamieszkane przez nowych właścicieli. Podobnie rzecz miała
się z tych domów zawartością: przysłowiowe już poduszki i pierzyny,
zastawy, ubrania. Najbardziej łakome kąski zostały zabrane przez
Niemców, jednak tego, co zostało, i tak było dużo.
Dostrzeżenie i uznanie faktu przejmowania własności żydowskiej przez
ludność polską jest uderzające na takiej zasadzie, na jakiej uderza
oczywistość logiczna. Jeżeli przed 1939 rokiem w Polsce żyły trzy miliony
ludzi mających jakąś własność, nieruchomości, warsztaty, place i inne
dobra, to po ich wymordowaniu własność ta nie znikła, lecz musiała
znaleźć nowych właścicieli. To, czego nie udało się wywieźć Niemcom –
a więc przede wszystkim nieruchomości – wcześniej czy później przejęli
Polacy125. Nawet gdyby nie było badań historyków opisujących ten proces,
nie można by mu zaprzeczyć. Można tylko o nim nie pamiętać.
Ale badania są.
W sposób szczegółowy analizuje te kwestie na przykład Marcin
Urynowicz w pracy Stosunki polsko-żydowskie w Warszawie w okresie
okupacji hitlerowskiej, zamieszczonej w tomie pod redakcją Andrzeja
Żbikowskiego Polacy i Żydzi pod okupacją niemiecką, wydanym przez
Instytut Pamięci Narodowej. Autor opisuje sytuację w Warszawie; wydaje
się, że w innych miastach i miasteczkach Polski wyglądała ona tak samo.
Marcin Urynowicz pisze: „17 listopada 1939 r. ukazało się
rozporządzenie szefa dystryktu warszawskiego Ludwiga Fischera
o «pozbywaniu i wydzierżawieniu żydowskich przedsiębiorstw w obwodzie
warszawskim», co było wstępem do odebrania Żydom ich własności”126.
1 dalej: „W efekcie wspomnianego wcześniej rozporządzenia dr.
Ludwiga Fischera z listopada 1939 r. o majątkach żydowskich sytuacja
przedsiębiorstw żydowskich pogarszała się znacznie szybciej niż sytuacja
przedsiębiorstw polskich”127. Opisuje potem badanie ankietowe,
przeprowadzone już na początku 1940 roku, dotyczące sytuacji pięciuset
przedsiębiorstw, w tym dwustu „żydowskich”, zatrudniających dwadzieścia
lub więcej osób. „Na 193 zbadane przedsiębiorstwa żydowskie
zlikwidowanych zostało 131, co stanowiło blisko 70 procent”128. A przecież
był to dopiero pierwszy akt dramatu. „W 1940 r. władze niemieckie
rozpoczęły odbieranie Żydom własności prywatnej i majątków. […] Sklepy
i domy żydowskie znalazły się w rękach polskich oraz przede wszystkim
niemieckich”129.
W efekcie niemieckich zarządzeń odbierających Żydom własność „w
wielu wypadkach przejmowanie własności żydowskiej odbywało się za
zgodą lub wręcz na prośbę właścicieli, którzy chcieli uchronić się w ten
sposób przed konfiskatą mienia, wchodząc w spółki z Polakami. Takie
przejmowanie było rzecz jasna traktowane przez obie strony jako fikcyjne,
na określony czas, to jest do końca okupacji”130. Nawet wtedy było to
doświadczenie szczególne, nieodwracalnie zmieniające wyobraźnię
uczestniczących w nim ludzi. Tak pisze o nim Joanna Olczak-Ronikier:
Smutną sławą okryli się polscy urzędnicy, którzy z getta uczynili sobie
dodatkowe źródło dochodów, często bardzo brutalnie traktując jego
mieszkańców. Byli to przede wszystkim urzędnicy podatkowi, pracownicy
elektrowni, telefonów, gazowni, wodociągów itp. Można przypuszczać, że
właściwie większość pracowników instytucji miejskich, którzy z racji
swych zadań mieli wstęp na teren getta i z racji pełnionych funkcji
urzędniczych mieli pewną władzę nad jego mieszkańcami, mogli
w mniejszym lub większym stopniu wykorzystywać ją w celach
materialnych.134
ZMIANY MENTALNE
– A przed owym bojkotem, czy Żydzi dużo targowali? – pyta każdego Żyda
obrońca endecki, mec. Kowalski.
– Targowali – odpowiada Żyd.
– No a ile przedtem bywało tak straganów żydowskich w dniu targu?
– Siedemdziesiąt, osiemdziesiąt.
– Osiemdziesiąt – podkreśla za każdym razem mecenas. – No, a gdy już
był bojkot, tak przed 9 marca i 9 marca rano, przed rozruchami, ile było
straganów żydowskich?
– Żydowskich – mówi Żyd – mogło być osiem, dziesięć.
– Osiem, dziesięć – powtarza Kowalski – No a chłopskich ile?
– Sześćdziesiąt – mówi Żyd.
– Sześćdziesiąt – upewnia się Kowalski. – No a dawniej bywały
chłopskie stragany?
– Nie bywało – odpowiada Żyd.147
Dodać trzeba, że pan Pyś ukrywał wcześniej przez pewien czas rodzinę
autorki, ryzykując przecież życiem swoim i swojej rodziny. A także to, że
rodzina Nechamy Tec rzeczywiście pożałowała i wkrótce z Polski uciekła,
tracąc oczywiście fabrykę.
„Wojna i okupacje, tak drastycznie i tragicznie zmieniając stosunki
narodowościowe na ziemiach Rzeczpospolitej, nic właściwie nie zmieniły
we wzajemnym odnoszeniu się narodów je zamieszkujących. Można
sądzić, że pogłębiły istniejące uprzednio konflikty i niechęci, a nawet
dorzuciły nowe wywołane czy to rzeziami na wschodzie, czy rozżaleniem
Żydów, którzy czuli się rozpaczliwie osamotnieni w trwającej kilka lat
Zagładzie”151.
FOLWARCZNE IMAGINARIUM
Ktoś jednak wyższy rangą niż obecni już pasażerowie, tzn. podporucznik
WP, zamówił był miejsce i obiecał czekać na ulicy. Nie ma go. Właściciel
autobusu nie ośmiela się odjechać z ulicy Dominikańskiej i posyła
konduktora na poszukiwanie. Nie ma. Czekamy przed pocztą. Nie ma.
Zatrzymujemy się na ulicy Orzeszkowej, a szofer radzi posłać do cukierni.
Minęło dwadzieścia minut. Wreszcie z dala ukazuje się sylwetka, zdążająca
krokiem urzędowym, statecznym. Nikt nie machnie ręką, nikt nie krzyknie:
„Prędzej tam, do cholery!”. Tylko konduktor podbiegł, ażeby pomóc mu
w niesieniu walizki. Głuche milczenie zalega pudło karoserii. Nie wypsnął
się nawet żarcik, nawet szeptem wyrażona uwaga. Coś przygnębiającego
jest w tym milczeniu, coś z potwornej rezygnacji, coś z wielkiej nędzy.161
„PSI ŻYWOT”
Pies jest zwierzęciem, ale rozumie hierarchię. Pies wie, że gdy jest psem,
nie musi silić się na ludzkie gesty. Nie musi okazywać ogłady. Nie musi –
w szczególności – udawać ludzkiej godności. Udawać, podkreślmy, bo jaka
może być godność, gdy parobek po mordzie dostaje przy każdej okazji, gdy
wystarczy pański kaprys, wyrzucenie ze służby, by zaczął umierać z głodu,
„gdy ich nie stać nawet na wyrwanie zęba”, więc jak pisze „małorolny
z powiatu buczackiego – «ino szarpie ból i wonieje z ust jak z ustępu»”?
Godności więc przecież i tak nie ma, ale pańska fanaberia każe ją czasem
udawać, tym bardziej upokarzając. Lepiej więc jak ten pies.
Obywatelem pies oczywiście być nie może, obywatelem jest przecież jego
pan. Zgoda na to, by ktoś go obywatelem nazwał, jest śmiertelnym
zagrożeniem. Przedstawia to inny „obraz dialektyczny” obecny w polskiej
tradycji, obraz z Popiołów Żeromskiego, gdy wyzwolonemu napoleońską
epopeją chłopu pan przywraca batem jego miejsce w folwarcznej
społeczności.
Na nic zda się więc tyrada pełnego dobrych intencji mieszczanina:
W ten sposób chłopi mogą nagle stać się groźną „watahą”, morderczą dla
każdego obcego. Szczególnie zaś, gdy obcy przedstawia im w krzywym
zwierciadle „dobrych intencji” ich rzeczywiste położenie. Po pierwsze,
dlatego że dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane, za inteligentem
zaś kryje się „wszechmocny urzędnik”.
Po drugie jednak, dokonując zamachu na porządek imaginarium,
pokazując ludzki status skundlonych chłopów, wpychając ich więc, przez
delegitymizację ich upodlenia, w okowy odpowiedzialności, przedstawiciel
miasta, Miętus, prowokuje ich dziką nienawiść. Można bowiem tkwić
w nędzy z wyroku opatrzności, można, gdy uzna się ją za prawo natury; ale
nie można – gdy jest ona efektem arbitralnego oszustwa, nagiej przemocy,
ostatecznie czegoś przypadkowego. Tradycyjne imaginarium pozwalało
poddanemu znosić straszną kondycję, bowiem mógł transpasywnie
przeżywać uniesienie wyższością Innego. Im bardziej jego uosobione przez
szlachcica Ja idealne nad nim górowało, tym większe było urzeczenie,
pragnienie Innego. Gdy jednak ktoś próbował wyrwać go z tej
fantazmatycznej konstrukcji, przed oczami stawała niczym nieosłonięta
nędza jego kondycji; a jest to widok, którego znieść nie można169.
W jakim więc stopniu tłem tej pracy była obecność Armii Czerwonej? Na
pewno nie przypadkowo „wiosną 1945” – a więc w momencie
przeniesienia się ogromnej części sił rosyjskich na zachód – „obóz
antydemokratyczny”, jak nazywa podziemie niepodległościowe Henryk
Słabek, „wykorzystał […] ciężką sytuację kraju do rozwinięcia ofensywy
przeciw nowej władzy i dokonanym przez nią reformom”. Szczególnie „na
południowo-wschodnich i centralnych terenach kraju podziemie
dopuszczało się licznych aktów terroru”; to znaczy, jak dziś by to było
formułowane, kontynuowało walkę. „W niektórych gminach województw
kieleckiego i białostockiego organizacje PPR zostały zepchnięte
w podziemie”254.
Bardzo ciekawe są w tym kontekście wydane w 2010 roku przez Ośrodek
Karta wspomnienia Stefana Dąmbskiego255, walczącego na
Rzeszowszczyźnie w AK, a po wejściu Rosjan – w strukturach podziemia
niepodległościowego. Ten bardzo młody chłopak z ziemiańskiej rodziny
wykonywał wydawane przez dowództwo podziemnej armii wyroki śmierci:
na Niemcach, kolaborantach, Rosjanach, komunistach. Robił to jak żołnierz
i nie w tym tkwi ważny dla naszych rozważań aspekt jego relacji. Uderza
jego zdziwienie – wręcz przerażenie – tym, że po ustanowieniu władzy
komunistów wielu żołnierzy podziemia „uważa, że nasze zadanie jest już
wykonane, że czas przejść do cywila, pokończyć szkoły i zabrać się do
uczciwej pracy”256. Można by powiedzieć, że miał większą niż jego
koledzy świadomość patriotyczną. Jednocześnie jednak była to niezbyt
refleksyjna świadomość „pańska”. Oto, jak pisze o akcji związanej
z „wielką wsypą we wsi Hyżne”.
Opowieść otwiera uwaga ogólna. „To smutny fakt, że po wkroczeniu
Sowietów były na wsiach jednostki, które nie tylko wstępowały do milicji,
ale również zapisywały się do partii – z przekonania lub też by dochrapać
się wyższych stanowisk”257. Z anonimowymi nie było problemu: „strzelam
wraz z «Szoferem» z odległości kilku centymetrów w tył głowy”258 – pisze
Stefan Dąmbski. Gorzej ze znajomymi: „A teraz najbardziej przykra
sprawa. Lista [aresztowanych akowców] została podpisana przez jednego
z nowo upieczonych milicjantów, który sam za niemieckiej okupacji należał
do AK i wszystkich w terenie znał dokładnie. Co mu strzeliło do głowy, aby
się stać komunistą i zaprzedać wszystkich swoich kolegów, nie wiem do
dziś”259. Ta refleksja jest ważna jako świadectwo swoistej ślepoty. Zaraz po
niej pojawia się bowiem wspomnienie: „Znałem go jako dziecko. B y ł
j e d n y m z n i e l i c z n y c h d z i e c i a k ó w w i e j s k i c h,
którym moi rodzice pozwalali się ze mną
b a w i ć [rozstrzelenia moje – A.L.]. Razem graliśmy w piłkę nożną na
o k r ą g ł y m g a z o n i e w D y l ą g ó w c e, on w pomocy, a ja na
prawym ataku”260.
No tak. Dla tego żołnierza spisującego wspomnienia po wielu latach na
emigracji nadal nie ma nic zastanawiającego w tym, że są dzieci „wiejskie”
i „dworskie”, że dworskie z niewieloma tylko wiejskimi mogą się bawić
„na gazonie” (bo te inne brudne? chore? chamskie?); że niektóre z tych
dzieci, gdy dorosły, uznały, że to im się nie podobało i że wykorzystają
okazję stwarzaną przez nowego suwerena politycznego, by zmienić
„układ”… Trzeba powiedzieć, że gdy Stefan Dąmbski zabijał tego Staszka,
jemu, „staremu partyzantowi”, „łzy stanęły […] w oczach”.
Henryk Słabek sugeruje jednak, wbrew rozpowszechnionemu poglądowi,
że sama walka zbrojna podziemia z komunistami nie miała dużego wpływu
na postawy chłopów wobec reformy. W 1945 roku „na terenach
południowo-wschodnich, gdzie działalność ta [czyli taka, jaką prowadził
Egzekutor] była najbardziej rozwinięta, w parcelacji zaznaczył się
stosunkowo nieznaczny regres”261.
Natomiast w Poznańskiem, gdzie prawie w ogóle nie notowano
działalności podziemia, „zwroty [wśród parcelantów-fornali] osiągnęły
najwyższy poziom, aż do 18 tysięcy (47,2%)”262. Słabek sugeruje trzy
przyczyny. Pierwsza, najbardziej prozaiczna, wynikała z braku
„inwentarza” – czyli koni i krów – a także zabudowań, by nadaną ziemię
uprawiać. Druga wiązała się z innym rodzajem tożsamości robotników
rolnych na terenach dawnego zaboru pruskiego; robotników, którzy już
w okresie międzywojennym chcieli tworzenia „kooperatyw” na terenach
potencjalnie podlegających parcelacji263. Paradoksalnie, ponieważ nowa
władza bała się w tym okresie posądzenia o „kolektywizacyjne” zamiary,
zdecydowanie sprzeciwiała się takim pomysłom. Wydział Rolny KC PPR
stwierdzał w instrukcji z 6 lipca 1945 roku: „grunty rozdzielone z reformy
rolnej były w wielu wypadkach przy obróbce wiosennej traktowane nie jak
gospodarstwa indywidualne, ale jak wspólnoty. Należy położyć specjalny
nacisk, aby każdy chłop we wsi obrabiał swoje pole indywidualnie, od
miedzy do miedzy”264.
Trzeci powód był związany z obecnością przedstawicieli dawnego
porządku symbolicznego. W charakterystycznym dla PRL języku Henryk
Słabek pisze: „Bodaj jeszcze niebezpieczniejszą propagandę […], uprawiali
administratorzy (likwidatorzy), pozostający na wyjątkowo licznych
w Poznańskiem tzw. resztówkach [czyli resztkach majątku dworów
pozostałych po parcelacji] i majątkach państwowych. Przez rozsiewanie
najwymyślniejszych pogłosek zniechęcali oni parcelantów do podjęcia
samodzielnej gospodarki”265. Nawet bez „najwymyślniejszych pogłosek”
sama obecność nośników władzy symbolicznej powstrzymywała
społeczność wiejską od jakichkolwiek energiczniejszych ruchów
wymierzonych w dotychczasową strukturę własności, czyli szkielet systemu
symbolicznego.
W 1953 roku opis jest już inny. W Domu Młodego Hutnika, gdzie wówczas
mieszkał,
po pracy jedynymi rozrywkami najczęściej były wódka, karty i kobiety,
awantury, nieraz szturm na komendę MO czy bójki na noże w hotelach
robotniczych. W całej Nowej Hucie były tylko dwa małe kina. W tłumie
zabijaków, notorycznych nożowników, można było zauważyć także
przodowników pracy, których portrety zdobiły place i ulice miasta.
W „wesołym miasteczku” mógł spotkać aktywistów ZMP. W zakładzie byli
aktywni, toteż czuli się nietykalni, mimo że na zebraniach wypominano im
chuligańskie postępowanie.342
Czy ci ludzie nie byli już enrages? Czy nie mogli stać się „awangardą”
jeszcze silniejszego ataku na dotychczasowy układ społeczny, typ kultury,
hierarchie z nim związane? Tak jak hunwejbini w maoistowskich Chinach?
Na pewno mogli, wewnętrznie dawno zakwestionowali już wszelkie
hierarchie, nienawidzili ich, wystarczyło tylko tę ich nienawiść
zorganizować. Warto podkreślić obecność kobiet w tej masie. „«Budowle
socjalizmu» [… ] przyjmowały do pracy każdego i tym samym między
innymi padały ofiarą swoistego zbiegostwa odtrąconych; także, co jest
mniej znane, zbiegostwa «nieobyczajnych dziewcząt». […] Niezamężne
dziewczęta, spodziewając się dziecka, uciekały z domów rodzicielskich
z miasteczek i wsi; umykały «przed rodzicielskim pasem i przed gorszym
jeszcze pręgierzem opinii publicznej»”343. Dziewczyny, które zbieg
okoliczności życiowych wyrzucił z przeznaczonego im miejsca w porządku
symbolicznym, łatwo mogły wejść w strumień buntu i wściekłości.
Atak pod dyktando Stalina, a więc prowadzony przede wszystkim przez
aparat bezpieczeństwa – bez mobilizowania „nędzy” i hunwejbinów –
rozpoczął się pod koniec lat 40344. Od „rewolucji kulturalnej”
maoistowskiego typu różnił się zarówno celem, jak i środkami. Celem nie
była radykalizacja rewolucji i atak na sam system symboliczny,
przeprowadzony siłami tych, którzy przez ten system byli odrzuceni. Celem
było głębsze podporządkowanie Polski (podobnie jak innych krajów
Wschodniej Europy) sowieckiemu imperium. Atak na polskie imaginarium
i dotychczas obowiązującą hierarchię służył więc zastąpieniu go rosyjskim
imaginarium narodowo-komunistycznym, zaś wykonawcami zadania mieli
być ludzie jeszcze bliżej związani z Rosją sowiecką.
W Polsce jednak przebiegał stosunkowo pasywnie345 bez ferworu; został
przerwany śmiercią dyktatora.
Ten fakt ma ogromne znaczenie dla dalszej ewolucji polskiego
imaginarium. „Hunwejbini” zostali porzuceni przez rewolucję. Okazało się,
że pod powierzchnią buzującej agresji i buntu polskich „wściekłych” kryła
się głęboka zależność od dawnych, folwarcznych hierarchii i sposobów
myślenia. Wynika to z głębokiej symbolicznej słabości narzuconego
wówczas dyskursu rewolucyjnego. Polscy komuniści byli komunistami
wychowanymi przez Stalina – tych, którzy nie byli przez niego wychowani,
Stalin rozstrzelał w 1937 roku, w czasie wielkiej czystki. Ci stalinowscy
komuniści byli absolutnie przekonani do tej formuły nacjonal-komunizmu,
którą wymyślił Stalin: „narodowe w formie, socjalistyczne w treści”. Wątki
internacjonalistyczne, marzenie o powszechnym wyzwoleniu ludzi, zostały
pogrzebane w masowych grobach po egzekucjach na Butyrkach
i w Lefortowie. Od tego momentu w sferze symbolicznej czerpało się
z repertuaru narodowego – tylko że w okresie najbardziej nasilonej
stalinizacji w krajach Europy Wschodniej miano czerpać nie tyle
z rodzimego, co z rosyjsko-sowiec-kiego repertuaru narodowego. ZMP:
zielone koszule, czerwone chusteczki, struktury, sposoby funkcjonowania
różnych instytucji, literatura i sztuka – to wszystko była kalka sowieckiego
modelu, przesyconego na dodatek rosyjskim nacjonalizmem. W ogóle nie
mieściło się w polskim imaginarium, nawet tym zubożonym i rozchwianym
przez okres 1939-1944. Musiało funkcjonować tak, jakby tamtego
imaginarium nie było.
To zaś, co nie było kalkowane z Rosji, coraz wyraźniej sięgało do
własnych zasobów najprostszych znaczeń ujawnionych przez procesy
regresywne. Do archaicznego, plemiennego nacjonalizmu.
W związku z tym w najbardziej radykalnym okresie rewolucji w Polsce
występowały dwa główne źródła symboliki. Jedno to po prostu kalka
z Rosji, a drugie to sięganie do repertuaru sprymitywizowanej tradycji
narodowej. Nie pojawiło się nic, co byłoby autentycznym tworem rewolucji
polskiej, jej symbolem. To właśnie wiąże się z niepodmiotowym,
„prześnionym” sposobem jej doświadczania. Jeśli sięga się do lat 50., do
tego okresu, kiedy rewolucja była najbardziej radykalna, nie przychodzi na
myśl żaden znak, który dziś jeszcze niósłby jakąś wartość, miał zdolność
mobilizowania.
Już na początku lat 60. Kazimierz Dobrowolski pisał o nowej klasie
robotniczej:
Jednak i bez tych studiów jasne było, że wielu „ludzi nowego typu”
w gruncie rzeczy „choruje na panów”, zaś ich świat aspiracji kształtowały
„drobnomieszczańskie tęsknoty” – uniwersum znaczących tworzącej się
klasy średniej. Do tego dochodziła tradycyjna religijność, w końcu to Nowa
Huta była w latach 60. widownią groteskowej „walki o kościół”. Dziwną
mieszankę tych trzech elementów – choroby na panów,
drobnomieszczańskich aspiracji i tradycyjnej religijności – możemy
odnaleźć w mentalności wielu współczesnych mieszkańców polskich miast.
LOSY LEWICY
To w tej epoce uformował się pewnego rodzaju konsensus ideowy
nowoczesnej Polski. Najbardziej znacząca wydaje mi się tu książka –
i projekt polityczny – Kościół, lewica, dialog373. Dzisiaj, z perspektywy
kolejnych czterdziestu lat, tytuł ten trzeba by czytać Kościół, liberałowie,
dialog. W rozpoczętym wówczas dialogu uformował się dominujący
w Polsce do dzisiaj – a więc już prawie przez półwiecze – konsensus
liberalno-konserwatywny.
Lewica z tego dialogu po prostu się ulotniła. Ulotniła się, kapitulując
w sensie politycznym, ale, co może ważniejsze, kulturowym. Budując ów
wielki sojusz polityczny, który miał się stać podstawą potęgi pierwszej
„Solidarności”, zrezygnowała ze swoich tradycyjnie wyznaczających
horyzont myślenia postulatów, stając się lewicą liberalną. Zapewne w walce
z ustrojem autorytarnym był to gest konieczny, ale jednocześnie,
z dzisiejszej perspektywy, bardzo kosztowny. Kosztowny tak, że dziś lewica
– w sensie ideowym – musi się odbudowywać praktycznie od zera.
Co mam na myśli, kiedy piszę o kapitulacji lewicy w sferze kulturowej?
Przychodzą mi na myśl trzy zadania, trzy postawy, w których lewica, jak
sądzę, powinna głosić swoje non possumus.
Po pierwsze, traktowanie ludzi pracujących jako najważniejszego dla
siebie podmiotu politycznego. Przesunięcie akcentu w stronę obywatelską
i rynkową sprzyja budowaniu demokracji liberalnej, prowadzi jednak do
porzucenia tych, którzy są przede wszystkim pracownikami. Obrona etosu
obywatelskiego i obrona etosu pracowniczego to nie jest zupełnie to samo;
te postawy mogą się uzupełniać, ale akcenty są rozłożone inaczej.
Nawet wielka epopeja dziesięciomilionowego związku zawodowego z lat
1980-1981 tego nie zmienia. Ten ruch, powstały jako owoc protestu
robotniczego, pracowniczy w swoim zalążku, z czasem przekształcił się
w obywatelski i polityczny.
Po drugie, wyrzeczenie się lewicowego etosu w sferze szeroko
rozumianych spraw światopoglądowych – i mocniej – moralności.
Oznaczało to, przede wszystkim, porzucenie „laickiego” wyznania wiary.
Z odpowiednią dozą rozumnego antyklerykalizmu. Oczywiście Jacek
Kuroń nie zaczął w tej epoce pielgrzymować do sanktuariów, ale spór
światopoglądowy z Kościołem i religią został wyciszony. A jest to spór,
który w ogromnym stopniu wyznacza pozycję lewicy, bowiem pozwala jej
powiedzieć: l u d z k i e s p r a w y m u s i m y r o z w i ą z y w a ć t u
i t e r a z, n a z i e m i, b o ż a d n e g o p o c i e s z e n i a
„s t a m t ą d” n i e m a i n i e b ę d z i e. B e z t e g o c r e d o
l e w i c a n i e w i e, k i m j e s t. Kościół katolicki, zawierając sojusz
z liberalizującą się lewicą, po mistrzowsku zneutralizował możliwość
głoszenia przez nią socjalistycznej „dobrej nowiny”: człowiek jest sam,
zdany tylko na siebie i innych ludzi.
Nie dziwi zresztą, że tradycyjny lewicowy antyklerykalizm nie miał
wielu głosicieli, skoro ostatnim, który poważnie próbował realizować
antyklerykalny program, był Władysław Gomułka.
Nie zmienia to faktu, że wyrzeczenie się laickości i antyklerykalizmu
otworzyło drogę dla sytuacji, w której quasi monopol na nazywanie
dylematów moralnych uzyskała myśl katolicka. Emblematyczne jest, że to
właśnie w drugiej połowie lat 70. upowszechnił się dyskurs „obrony życia”,
a przede wszystkim moralna i psychologiczna stygmatyzacja aborcji,
połączona z przyjęciem jako oczywistego dogmatu o człowieczeństwie
zarodka. Głosu lewicy, sięgającego do moralnego fundamentu problemu –
takiego, jaki dziś reprezentuje Agnieszka Graff – wówczas w tej sprawie
nie było.
Trzecim momentem ideowej „kapitulacji” lewicy było stopniowe
łagodzenie krytycznego stosunku wobec własnej wspólnoty narodowej.
Sadzę, że jeśli lewica może być patriotyczna – co zresztą wcale nie jest
oczywiste – to tylko przez krytykę słabości i zakłamań wspólnoty, w której
żyje. Tak rozumiał swój patriotyzm Jan Józef Lipski, który w książce Dwie
ojczyzny, dwa patriotyzmy374 przeciwstawiał ten etos „lukrowaniu” narodu,
charakterystycznemu dla myśli endeckiej i postendeckiej. Wydaje mi się
zresztą, że nawet postawa Lipskiego była swoistym kompromisem;
podstawowy dla lewicy rodzaj lojalności to lojalność wobec wszystkich
skrzywdzonych, niezależnie od ich plemiennej przynależności.
Mimo że książka Lipskiego była przez opozycję czytana, to nie ona
wyznaczyła „kierunek spojrzenia” lat 70. i 80. na wspólnotę narodową.
Epoka ta to powrót i apologia romantycznej wersji patriotyzmu. Główny
udział w upowszechnieniu tej wrażliwości mieli wielcy twórcy kultury,
którzy jeszcze w poprzednim dziesięcioleciu badali krytycznie fundamenty
polskiego „paktu patriotycznego”.
Jak zwykle papierkiem lakmusowym stosunku do własnej wspólnoty był
sposób traktowania „kwestii żydowskiej”, a właściwie śladów obecności
unicestwienia Żydów w świadomości polskiego społeczeństwa. Artyści,
którzy jak Jerzy Grotowski, Tadeusz Kantor czy Andrzej Wajda
w pierwszym powojennym dwudziestoleciu penetrowali dwuznaczności
„paktu patriotycznego”, a przede wszystkim trudne ślady doświadczenia
świadka albo gapia – jak na polski tłumaczy się termin bystander, ten-który-
stoi-obok-Zagłady – w latach 70. „pogodzili się” z narodowym mitem
i utrwalali w swoich dziełach wszelkie jego odcienie. O Żydach, a przede
wszystkim o swoistej „odmowie współczucia”, która stanowi istotny
element powojennego „paktu patriotycznego”, było cicho.
Oczywiście w jakimś stopniu jest to zrozumiałe. W walce z reżimem
„pokrzepienie serc” wydawało się oczywistością, zaś akcentowanie udziału
„żydokomuny” w zniewoleniu Polski znakomicie ułatwiało zapomnienie
o zapomnieniu Zagłady. Co więcej, w latach 70. instytucjonalną władzę nad
kulturą uzyskali ludzie, których biografia wiodła często właśnie przez
awans związany z unicestwieniem polskiego żydostwa. Przez polską
prześnioną rewolucję.
Ponownie jednak: to, że lewica wyrzekła się wtedy swojego krytycznego
stosunku do „patriotycznego paktu”, że nie była gotowa penetrować prawdy
o genezie nowoczesnego polskiego społeczeństwa, że w 1980 roku
Bronisław Geremek nie chciał konfliktu o żydowskiego trupa z Marianem
Jurczykiem, to wszystko odbija się dzisiaj lewicy i całemu polskiemu
społeczeństwu czkawką.
Stając się w latach 70. opozycją demokratyczną, opozycja wywodząca
się z rewizji idei rewolucyjnej – a więc ci, którzy mogli przenieść lewicowe
ideały i kulturę polityczną poza „stan wyjątkowy” PRL – wysiadła „na
przystanku niepodległość”. I jeszcze: „liberalizm”. Logika tego wyboru
w 1989 roku uniemożliwiała poważną dyskusję nad neoliberalnym
programem gospodarczym, który wówczas był realizowany.
Uniemożliwiała też podjęcie próby chronienia najsłabszych, tych homines
sovietici, a choćby chronienie ich godności czy symbolicznej pozycji.
Podejmowane w latach 90. działania Jacka Kuronia, wyrwane z kontekstu
politycznego i nieosadzone w żadnym politycznym dyskursie, osuwały się
w dobroczynność.
Pojawia się tu ważne pytanie: czy po 1956 roku były jeszcze momenty,
kiedy duże grupy społeczne w Polsce autentycznie identyfikowały się
z lewicowością? Kiedy lewicowość mogła kształtować pole symboliczne?
I nie lewicowość sowiecka, stalinowska, narodowo-ko-munistyczna, ale
autentyczna wrażliwość lewicowa; taka, którą w Polsce moglibyśmy łączyć
na przykład z rewolucją 1905 roku? Przecież wspomniany kompromis,
który władza zawierała z potrzebami społecznymi, dotyczył raczej symboli
od tradycji lewicy bardzo odległych, a często wręcz wywodzących się
z imaginariów lewicy wrogich.
Prawdopodobnie były dwie takie chwile: sam rok 1956 i „Solidarność”
w 1980 roku. Ten pierwszy moment to – w opowieściach lewicowców –
robotnicy, którzy poważnie potraktowali socjalistyczne hasła oficjalnej
propagandy, organizowali się w zakładach pracy w komitety fabryczne
i wywierali taką presję na instancje partyjne, że albo się one do nich
przyłączały, albo realizowały to, czego oni chcieli. Wydaje się, że nastąpił
wtedy w historii Polski okres, w którym retorykę socjalistyczną
i rewolucyjną traktowano najpoważniej. Władza była w rękach rad.
Towarzyszyło temu poczucie, że Gomułka jest znakiem, znaczącym
suwerennym tej zmiany. Stąd ogromny tłum w trakcie wiecu na placu
Defilad.
Zaś co do „Solidarności”, znowu według uczestników wydarzeń – tu
odwołuję się do słów Karola Modzelewskiego – była w tym ruchu
autentyczna lewicowa podmiotowość polityczna. Było to dążenie do jakiejś
samorządności w fabrykach, samorządności potem nazywanej pracowniczą.
Paradoksalnie, ten największy ruch robotniczy Europy był skazany na
klęskę. Nie dlatego tylko, że naprzeciw siebie miał uzbrojoną w czołgi
dyktaturę, ale przede wszystkim dlatego, że walczył o wejście Polski
w świat Zachodu, świat postindustrialny, w którym nie ma miejsca dla
robotników. Na dodatek związek zawodowy był „maską”, pod którą kryło
się wszystko – od renesansu żydowskiego, przez proto-ekologów
i samorządowców, po nacjonalistów – ale najmniej było tam ideowej
lewicy. Właśnie to, że ów ruch nie miał myśli, która budowałaby dla niego
perspektywę o charakterze lewicowym, jest przyczyną zadziwiającego
zniknięcia z historii jego pracowniczego charakteru. To jednak, że w latach
80. „Solidarność” walkę z dyktaturą mogła wygrać, wynikało z tego, że na
jej czele stał człowiek będący prawdziwym
d z i e c k i e m r e w o l u c j i 1 9 3 9 - 1 9 5 6. Człowiek, który
wychował się poza szlacheckim imaginarium, który wniósł do polityki
odpowiedzialność i pragmatyzm, obce w gruncie rzeczy tradycji
romantycznego myślenia o polskiej polityce. Pisząc o Lechu Wałęsie,
trafnie ujął to Robert Krasowski:
KULTURA LIBERALNA
FOLWARK INDUSTRIALNY
POLITYCZNEDOPEŁNIENIE REWOLUCJI
MIESZCZAŃSKIEJ
Rok 1989 oznaczał dopełnienie rewolucji mieszczańskiej. Jak wiadomo,
przegranymi okazali się tak „sankiuloci” „Solidarności” – robotnicy
z wielkich zakładów pracy – jak chłopi, których poziom życia zaczął
gwałtownie odstawać od miejskiego. Przegranymi byli też, paradoksalnie,
prywatni przedsiębiorcy z czasów PRL, których majątki zbyt często
pasożytowały na słabościach folwarczno-przemysłowego ustroju. Mimo
wielkich apanaży i profitów pierwszych dwudziestu lat po zmianie
ustrojowej, przegrywającym będzie też zapewne tradycjo-nalistyczny
Kościół. Jego zakorzenienie w patriarchalno-feudalnym imaginarium
w jego najbardziej regresywnej formie wydaje się handicapem nie do
pokonania.
Klęska robotników, „siły uderzeniowej” w walce z peerelowską
dyktaturą, wymaga dodatkowego komentarza. Upadek na początku lat 90.
przemysłu był nie tylko katastrofą ekonomiczną, ale też symboliczną380.
PRL mimo wszystko, retorycznie i symbolicznie, zwracał się do prostych
ludzi. Oni to zresztą „kupowali”, nawet w czasie strajków czy protestów
chcieli rozmawiać z sekretarzami partii. Przynajmniej do końca lat 70. ta
„wymiana symboliczna” działała, górnicy i hutnicy dostawali medale,
przyjeżdżali dygnitarze i oddawali im honory. Ludzie pracy byli
symbolicznie dowartościowani.
Liberalna retoryka lat 90. odebrała im cały „symboliczny kapitał”.
Okazali się nieudacznikami, „ludźmi sowieckimi”. Część pewnie
rzeczywiście nie umiała sobie radzić poza „folwarkiem industrialnym”,
a część znajdowała się w beznadziejnej sytuacji; co ma zrobić człowiek
mieszkający w małym mieście, gdzie upada jedyna fabryka? Wydaje się to
oczywiste, ale w 1990 roku o tym się nie mówiło. Ludzie ci zostali
opuszczeni, stali się „nikim”. Jakoś przeżyli, nie umierali z głodu, ale
zostali pozbawieni znaczenia i uznania.
Jeszcze raz przywołajmy pewną diagnozę Hannah Arendt. Za ojcami
rewolucji amerykańskiej odróżnia ona ludzi nędzy i tych, którym brakuje
uznania, ubogich. „Ludzie nędzy” to ludzie, którzy nie mają kompletnie
nic, są poza systemem symbolicznym. Są oni awangardą wszystkich
rewolucji, znoszą dotychczasowe systemy. Natomiast „ludzie ubodzy” żyją
w systemie, ale są pozbawieni miejsca w przestrzeni symbolicznej. Tak pisał
o nich John Adams: „Człowiek ubogi ma czyste sumienie, a jednak się
wstydzi. […] Czuje się niewidoczny dla innych i sam błądzi po omacku.
Ludzie go nie dostrzegają. Tuła się i błąka niezauważony. W tłumie,
w kościele na rynku […] otacza go tak głęboka ciemność, jakby się znalazł
na strychu albo w piwnicy. Nie żeby spotykał się z dezaprobatą, osądem czy
naganą; j e s t t y l k o n i e d o s t r z e g a n y”381. Podstawowym
motywem tych ludzi jest więc chęć zaistnienia poprzez wspólne znaczenie;
jak powiedziałby heglista – potrzeba uznania.
Dziś dzieci tych robotników, pozbawionych na początku lat 90.
znaczenia, pracy i godności, zwracają się ku agresywnemu nacjonalizmowi.
Ideologia narodowa czy nawet patriotyczna daje niesłychanie silne,
grupowe poczucie wpływu, znaczenia, bycia kimś. Wnuki robotników
i robotnic, którzy w Służbie Polsce pracowali na wielkich budowach
socjalizmu, tworzą dziś ruchy narodowe – stają się aktorami owych
wielkich, smutnych i strasznych spektaklów, które dla nich są
reżyserowane.
Wygrywającym po 1989 roku okazało się nowe mieszczaństwo,
wywodzące się z peerelowskich elit: inteligencji, średniego aparatu
urzędniczego i partyjnego oraz, w jakimś stopniu, choć zapewne
mniejszym, niż twierdzą zwolennicy teorii o układzie, z aparatu
bezpieczeństwa. Te elity zaś są dziećmi rewolucji 1939-1956. Oczywiście
pojawiają się w „nowym” mieszczaństwie ludzie, którzy reprezentują
mieszczaństwo „stare”, których genealogie sięgają Polski międzywojennej.
Ludzie wracający z kilkupokoleniowej często emigracji czy ci, których
tradycje rodzinne zachowały etos i mentalność przedwojennych bourgeois.
Ale to nie oni decydują o kształcie „nowej klasy średniej”, nie oni są jej
substancją. Nie oni też nadają tożsamość symboliczną nowemu
hegemonowi społecznemu.
Co ciekawe, podobnie jak przedwojenne mieszczaństwo żydowskie, ta
nowa klasa średnia jest niesłychanie zróżnicowana. Nawiązując do artykułu
Pruszyńskiego o przedwojennych Żydach, w którym czytamy, że są oni
narodem mieszczańskim podzielonym na bazarowy proletariat, sklepowe
mieszczaństwo i bankierską arystokrację, można powtórzyć to samo
w stosunku do Polaków lat 90.: „proletariat” tego mieszczaństwa handluje
w szczękach i na polówkach, bogatsi zakładają sklepy i restauracje, a ci,
którzy przyjechali z London School of Economics albo z Fulbrighta,
zarządzają bankami.
Rewolucja mieszczańska dopełniła się w jeszcze jednym sensie.
Mieszczaństwo wywodzące się z wielkiego awansu okresu 1939-1956
przejęło władzę polityczną. Jego przedstawicielami byli w pewnym sensie
jedni i drudzy; i opozycja demokratyczna, i generalicja. Różnica była taka,
że opozycja to byli ci, którzy wcześniej odeszli od ustroju autorytarnego na
rzecz demokracji. Generalicja i aparat partyjny natomiast do ostatniej
chwili korzystały z tego ustroju i różnych profitów, które dawał. Lata 80.
nieprzypadkowo są okresem, kiedy aparat państwowy i partyjny zamienia
swoją pozycję w hierarchii władzy na pozycję ekonomiczną. Dogadali się
więc i ustanowili hegemonię mieszczaństwa, której wyrazem był najpierw
Wilczek, a potem Balcerowicz. Wprowadzono taki ustrój ekonomiczny,
który dla mieszczaństwa jest najlepszy, przy wszystkich wadach tego, jak
państwo polskie go realizuje.
Mieszczaństwo wzięło realnie władzę i osiągnęło ogromną korzyść
polityczną, to znaczy władzę ustabilizowało. Nie czuje się jednak „w
prawie”. Przez historię Donald Tusk będzie rozpoznany jako świetny
przedstawiciel tej klasy. Sprawny, posiadający wszystkie pozytywne cechy
nowoczesnego mieszczanina, obdarzony wybitnym talentem politycznym,
który pozwolił mu na coś w Polsce niebywałego – ustabilizowanie władzy
na dwie kadencje parlamentarne.
Jednocześnie okazał się politykiem pozbawionym poczucia legitymizacji
wewnętrznej wystarczającej dla rozwinięcia pełnego rozmachu projektu
społecznego czy wręcz cywilizacyjnego, projektu osadzonego w nowym
uniwersum symbolicznym. Takiego, który wynikałby z przekonania, że
można oderwać się od obciążonej tradycją przeszłości w imię politycznej
wizji przyszłości. Brak wizji i hasło „nie róbmy polityki” są ogromną
słabością jego formacji w porównaniu z opozycją konserwatywną, która
uważa, że misję ma. Ona bowiem cieszy się rodzajem legitymizacji
wewnętrznej – tradycyjnie silną legitymizacją przez krzywdę i cierpienie.
Daje to poczucie moralnego prawa zmiany świata, którego brakuje
hegemonistycznemu mieszczaństwu.
SPÓR O IMAGINARIUM
i których duch jest mi bliski: Grzegorz Niziołek, Polski teatr Zagłady, Instytut Teatralny
im. Zbigniewa Raszewskiego, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2013; Jan
Sowa, Fantomowe ciało króla: peryferyjne zmagania z nowoczesną formą, Universitas,
Kraków 2011; Marcin Zaremba, Wielka Trwoga. Polska ig44-ig4y. Ludowa reakcja na
kryzys, Znak, Instytut Studiów Politycznych PAN, Kraków-Warszawa 2012.
5 Walter Benjamin, Pasaże, dz. cyt., s. 503.
6 Charles Taylor, Nowoczesne imaginaria społeczne, przeł. Adam Puchejda, Karolina
otaczane jest siecią symboli tak wszechogarniającą, że to one łączą, zanim przyjdzie na
świat, tych, co mają go zrodzić «kością i ciałem», one przynoszą przy narodzinach,
z darami gwiazd albo wróżek, zarys jego losu, dają słowa, które zrobią zeń wiernego
albo wiarołomcę, stanowią prawo aktów, które pójdą za nim nawet tam, gdzie go jeszcze
nie ma, nawet poza jego śmierć, to za ich sprawą jego koniec znajduje sens na sądzie
ostatecznym, gdzie słowo rozgrzesza jego bycie lub potępia”. Jacques Lacan, Funkcja
i pole mówienia i mowy w psychoanalizie, przeł. Barbara Gorczyca, Wincenty
Grajewski, Wydawnictwo KR, Warszawa 1996, s. 77.
9 Jean Laplanche, Jean-Bertrand Pontalis, Słownik psychoanalizy, przeł. Ewa
Grenoble 1930, s. XII, cyt. za: Walter Benjamin, Pasaże, dz. cyt., s. 531.
20 Tamże, s. 506.
21 Slavoj Žižek, Przekleństwo fantazji, przeł. Adam Chmielewski, Wydawnictwo
wariacją transpasywności. Zob.: Slavoj Žižek, Przekleństwo fantazji, dz. cyt., s. 172.
26 Niesłychanie subtelnie analizuje przejawy tej ambiwalencji emocjonalnej w polskim
s. 267.
32 Martin Malia, Lokomotywy historii. Zwroty w dziejach i kształtowanie nowoczesnego
Taleba. Zob.: Nassim Nicholas Taleb, The Black Swan: The Impact of the Highly
Improbable, Penguin, London 2007.
34 Pojęcia „mutacji metafizycznej”, oddającego intuicję podobną do tej Taleba, używa
bynajmniej nie za sprawą celów, do których mogłaby być użyta, lecz za sprawą samego
swego istnienia poza sferą prawa. Takie przypuszczenie może nam się narzucić
w sposób bardziej drastyczny, jeśli rozważymy, jak często już postać «wielkiego»
zbrodniarza – nawet gdy jego cele były odstręczające – wzbudzała potajemny podziw
wśród ludu. Powodem musi tu być nie tyle jego czyn, ile przemoc, o której możliwości
ów czyn zaświadcza. Tak więc w tym wypadku przemoc, do której dostęp dzisiejsze
prawo we wszystkich sferach działania stara się odebrać jednostce, rzeczywiście zjawia
się jako coś groźnego i nawet pokonana wzbudza – na przekór prawu – sympatię tłumu”.
Walter Benjamin, Przyczynek do krytyki przemocy, [w:] tegoż, Konstelacje. Wybór
tekstów, przeł. Adam Lipszyc i Anna Wołkowicz, Wydawnictwo Uniwersytetu
Jagiellońskiego, Kraków 2012, s. 73.
48 „«Umowa w sprawie granic i przyjaźni», podpisana w nocy z 28 na 29 września
motywach autobiograficznych: Dwadzieścia lat życia, Wspólny pokój i in. [przyp. red].
57 Zbigniew Uniłowski, Blaski i nędze, [w:] Jesteśmy w Warszawie. Przewodnik literacki
Warszawska Oficyna Wydawnicza „Gryf”, Warszawa 1998, cyt. za: Czesław Miłosz,
Wyprawa w Dwudziestolecie, dz. cyt., s. 531.
63 Czesław Miłosz, Wyprawa w Dwudziestolecie, dz. cyt., s. 269.
64 Antoni Słonimski, Julian Tuwim, W oparach absurdu, Iskry, Warszawa 1958, s. 44 1
nast.
65 Amos Oz, Opowieść o miłości i mroku. Powieść autobiograficzna, przeł. Leszek
błędem, a sens tego błędu jest zgodny z tezą Slavoja Żiżka o multikulturalizmie jako
ideologii skrywającej realne konflikty polityczne.
69 Ciekawa jest tu uwaga Elżbiety Kaczyńskiej na temat „rozpowszechnionego w opinii
353–354.
72 Zob.: lan Buruma, Avishai Margalit, Okcydentalizm: Zachód w oczach wrogów, przeł.
Warszawa 1922, cyt. za: Czesław Miłosz, Wyprawa w Dwudziestolecie, dz. cyt., s. 275.
80 Czesław Miłosz, Wyprawa w Dwudziestolecie, dz. cyt., s. 273.
81 Tamże, s. 272.
82 O postawie tej pisze Yosef Hayim Yerushalmi w swojej książce: Zakhor: Jewish History
września 1924, nr 16, cyt. za: Czesław Miłosz, Wyprawa w Dwudziestolecie, dz. cyt., s.
285.
85 Tamże, s. 286.
86 Józef Mackiewicz, Bunt rojstów, „Słowo”, Wilno 1938, cyt. za: Czesław Miłosz,
Warszawa 2012.
92 Zob… w szczególności: Joanna Tokarska-Bakir, Żydzi u Kolberga, „ResPublica Nowa”
i fetysze w literaturze XX (i XXI) wieku, pod red. Jagody Wierzejskiej, Tomasza Wójcika
i Andrzej Zieniewicza, Dom Wydawniczy Elipsa, Warszawa 2011, s. 198-208.
117 Joanna Tokarska-Bakir, Żydzi u Kolberga, dz. cyt., s. 37, cyt. za: Maria Janion, Do
Tesknie_za_toba Zydzie.html
119 Slavoj Žižek, Przekleństwo fantazji, dz. cyt., s. 170.
120 W swoim klasycznym tekście o fetyszyzmie Freud tak pisze o niedostępnym obiekcie
obsadzanym przez pragnienie: „Coś innego zajęło jego miejsce, zostało wyznaczone –
by tak rzec – jako jego substytut i przejęło to zainteresowanie, które kierowano w jego
stronę wcześniej”. Można by tę definicję rozumieć po prostu: zamiast tego słowa – inne
słowo. Niekoniecznie jednak. Owo „coś innego” zajmujące miejsce obiektu jako
substytut ma charakter określony raczej przez logikę operacji językowych – jak mówi
Lacan, logikę znaczącego– niż przez zwykłe zastępowanie jednego obiektu innym.
Sigmund Freud, Fetyszyzm, [w:] Charles de Brosses, O kulcie fetyszów, przeł., wstępem
i przypisami opatrzył Marian Skrzypek, IFiS PAN, Warszawa 1992, s. 133.
121 (dostęp 14 lipca 2011).
122 Odnajdujemy tu działanie opisanego przez Freuda mechanizmu fetyszyzacji. Dziecko –
która odbyła się we Francji, jest książka Georges’a Didi-Hubermana Obrazy mimo
wszystko, przeł. Mai Kubiak Ho-Chi, Universitas, Kraków 2008.
124 Primo Levi, Czy to jest człowiek?, przeł. Halszka Wiśniowska, Wydawnictwo
B, Warszawa 1999, s. 27, cyt. za: Marcin Urynowicz, Stosunki polsko-żydowskie…, dz.
cyt., s. 565-566, przyp. 206.
138 Tamże.
139 „Kontakty na poziomie władzy miejskiej, samorządu miejskiego były niewątpliwie
jednym z najważniejszych obszarów relacji polsko-żydowskich”. Tamże, s. 573.
140 Tamże, s. 581-582.
141 Tamże, s. 583.
142 Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, t. 1, PWN, Warszawa 1962, s. 742.
143 Tamże, s. 558.
144 Ksawery Pruszyński, Przytyk i stragan, „Wiadomości Literackie”, 12 lipca 1936, nr 30,
powiatu, Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN, Warszawa 2011, s. 72.
Skądinąd sołtysi, w odróżnieniu od wójtów, rekrutowali się w większości z sołtysów
przedwojennych, wybieranych przez wspólnotę, jednak nie mogli rezygnować ze swojej
funkcji, gdyż Niemcy traktowali to jako sabotaż (s. 71).
154 Zob.: Anna Bikont, My z Jedwabnego, Prószyński i S-ka, Warszawa 2004.
155 Hannah Arendt, Odpowiedzialność i władza sądzenia, dz. cyt., s. 124.
156 Jan Sowa, Fantomowe ciało króla…, dz. cyt., s. 102.
157 Stanisław Lem, Wieloryby i polityka, „Tygodnik Powszechny”, 5 lutego 2006, nr 6
(2952), s. 16.
158 Andrzej Leon Sowa, Historia polityczna Polski…, dz. cyt., s. 25.
159 Z programu PPR dotyczącego wsi (marzec-listopad 1943), cyt. za: Władysław Góra,
Reforma rolna PKWN, Książka i Wiedza, Warszawa 1969, s. 43-62; Reforma rolna
1944-1945 czy komunistyczna zbrodnia? Dokumenty i materiały. Świadectwa. Wnioski,
oprac. Wojciech Kęszycki, Filip Leśniak, PTZ, Warszawa 2009. Dalej jako: Reforma
rolna czy komunistyczna zbrodnia?…
160 Czesław Miłosz, Wyprawa w Dwudziestolecie, dz. cyt., s. 395.
161 Józef Mackiewicz, Bunt rojstów, [w:] Czesław Miłosz, Wyprawa w Dwudziestolecie, dz.
cyt., s. 397.
162 W zaborze rosyjskim w 1864 roku, po powstaniu styczniowym; w zaborze austriackim
Metternicha, [w:] Stefan Kieniewicz, Rewolucja polska 1846 roku. Wybór źródeł,
Wydawnictwo Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, Wrocław 1950, s. 213, przyp. 7.
166 Witold Gombrowicz, Ferdydurke, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1997, s. 192.
w początku XIX stulecia pisze Daniel Beauvois w swojej książce Trójkąt ukraiński…,
dz. cyt.: „Przykładowe wyroki w tych sprawach to: za pobicie dwóch chłopów tak, że
jeden z nich zmarł – «miesiąc aresztu i odbycie zadanej przez księdza pokuty»; […], za
zachłostanie chłopki na śmierć – 24 tygodnie aresztu i «8o kopiejek na osierocone
dzieci»”, cyt. za: Jan Sowa, Fantomowe ciało króla…, dz. cyt., s. 339.
174 Pieśń żniwna z Proszowic, zebrane około 1885 roku, [w:] Oskar Kolberg, Dzieła
cyt., s. 190.
177 Stanisław Wyspiański, Wesele, akt l, sc… l, oprac. Jan Nowakowski, Zakład Narodowy
Warszawa 1993.
179 Tamże, s. 465
180 Tamże, s. 448.
181 Chrześcijaństwo podjęło wielką próbę „odwrócenia” tej wartości. Na ile skutecznie…?
182 Andre Malraux, Antypamiętniki, dz. cyt., s. 450.
183 Tamże, s. 447.
184 Martin Malia, Lokomotywy historii…, dz. cyt., s. 87.
185 Okólnik arc. Ferdynanda do starostów z dnia 31 marca 1846 r., [w:] Stefan Kieniewicz,
1991, s. 22, cyt. za: Jan Sowa, Fantomowe ciało króla…, dz. cyt., s. 274.
191 Marcin Zaremba, Wielka Trwoga…, dz. cyt., s. 103.
192 Inny przykład: kto pamięta o kamiennych „krzyżach wyzwolenia”, które chłopi stawiali
Dzieje polskiej reformy rolnej 1944-48, Wiedza Powszechna, Warszawa 1972, s. 25.
195 Książka Marcina Zaremby Wielka Trwogaz 2012 roku, do której często się odwołuję,
jest pracą pisaną wbrew tej tendencji. Ogromnie cenna, próbuje opisać rozpad dawnej
formy społeczeństwa polskiego w latach 1944-1947 i uchwycić zmiany mentalności
dokonujące się pod wpływem „trwogi” jako kluczowego czynnika działającego na to
społeczeństwo. Choć moje wątpliwości budzi założona w tej interpretacji
jednoprzyczynowość, jest ona ogromnie nowatorska w opisie różnorodności skutków tej
przyczyny, w różny sposób ujawniającej się w poszczególnych zjawiskach niesionych
przez kolejne podmioty społeczne.
196 Szymon Rudnicki, Ziemiaństwo polskie wXXwieku, Trio, Warszawa 1996, s. 120.
197 Stanisław Lem, Wieloryby i polityka, dz. cyt., s. 16.
198 Michał Zieliński, Wojna chłopska w Polsce (I), „ResPublica” 1989, nr 5 (23), s. 99-112;
Warszawa 2012, s. 6.
203 Tamże, s. 36.
204 Tamże, s. 96.
205 Jan Taraszewski, Reforma rolna…, dz. cyt., s. 226.
206 Max Horkheimer, Theodor W. Adorno, Dialektyka oświecenia. Fragmenty filozoficzne,
kobiety i dzieci, zaczęły się pierwsze najazdy na dwór. Zajechało kilka furmanek
załadowanych uzbrojonymi ludźmi. Ale jakoś byle jak uzbrojonymi, w takich pół-
polskich, pół-rosyjskich mundurach. Zaczęło się wielkie plądrowanie. Plądrowali, co
tylko się dało. Nawet jakieś zabawki, moje pędzle zabrali… Szukali biżuterii, pieniędzy,
futer. Biżuterii nie zdołali dopaść. Trochę jej przedtem zrabowali oddziały partyzanckie.
Działali i przeprowadzali rewizje w imieniu ludu. Ciekawe, że znali dość dobrze rozkład
dworku […] Były trzy takie rewizje. Po pierwszej rewizji wszedłem do pokoju dziadka.
W łazience już nic nie było. Stał jeden stłuczony flakon do perfum. Lustro pękło, bo nie
potrafili wymontować go ze ściany Pamiętam, jak jeden powiedział, zaglądając do
łazienki: – no i po co komu tyle misek”. Jan Taraszewski, Reforma rolna…, dz. cyt., s.
226.
208 Opisy tego rodzaju zjawisk dokumentują niedawno wydane książki: wspominana już
Jana Grabowskiego Judenjagd…, dz. cyt., oraz Barbary Engelking Jest taki piękny
słoneczny dzień… Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942-1945,
Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN, Warszawa 2011.
209 Michał Zieliński, Wojna chłopska w Polsce (I), dz. cyt., s. 104. Następne cytowania
Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1986, s. 149, cyt. za: Marcin Zaremba, Wielka
Trwoga…, dz. cyt., s. 143, przyp. 1.
224 Zob.: Michał Zieliński, Wojna chłopska w Polsce (I), dz. cyt., s. 106-108.
225 Henryk Słabek, Dzieje polskiej reformy…, dz. cyt.
226 Tamże, s. 5.
227 Tamże.
228 „26 lipca [1944] w Moskwie Osóbka-Morawski i ludowy komisarz spraw
Lubelszczyźnie, w 1944 roku działaczka SL „Wola Ludu”, później SL, w latach 1944-
1947 posłanka do Krajowej Rady Narodowej.
237 Henryk Słabek, Dzieje polskiej reformy…, dz. cyt., s. 72.
238 Tamże, s. 75.
239 Władysław Gomułka, Pamiętniki, t. 2, red. nauk. Andrzej Werblan, Polska Oficyna
Dorota Jovanka Ćirlić, materiały na VI Kongres KPJ, Belgrad 1952, cyt. za: „Gazeta
Wyborcza”, 11-12 maja 2013, nr 109, s. 32.
301 Smiersz (z ros. smiertszpionam– śmierć szpiegom) – sowiecki kontrwywiad wojskowy,
stosunkowo silnego zbrojnego ruchu oporu, a także potężnej aż do lata 1946 r.,
i funkcjonującej jeszcze przez rok, opozycji legalnej, czyniły niejako naturalnym
toczenie ostrej walki z przeciwnikami wprowadzanego systemu”. Andrzej Paczkowski,
Pół wieku dziejów., dz. cyt., s. 255.
304 Andrzej Leon Sowa, Historia polityczna Polski…, dz. cyt., s. 77.
305 „Walka ta – w której pierwszej fazie walny udział brały wojska i służby radzieckie –
oddziały. Mimo amnestii w więzieniach siedziały nadal dziesiątki tysięcy osób, wciąż
odbywały się procesy (ok. 22 tys. skazanych w 1947 i 1948 r. tylko przez sądy
wojskowe). Jesienią 1947 r. złamana została także legalna opozycja, a jedynymi jej
eksponentami zostały środowiska katolickie grupujące się wokół kilku pism, które
ledwie dyszały pod naciskiem cenzury”. Andrzej Paczkowski, Pół wieku dziejów., dz.
cyt., s. 255.
318 Tamże, s. 256.
319 Tadeusz Juliusz Kroński (1907-1958) – syn adwokata Aleksandra Ferdynanda i Zofii
Robespierre’a do Mao, [w:] tegoż, W obronie przegranych spraw, przeł. Julian Kutyła,
Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2008, s. 188.
322 Hannah Arendt, O rewolucji, dz. cyt., s. 114.
323 Tamże, s. 70.
324 Zob… na ten temat ciekawy tekst Benjamina Żohara Misrepresentation of the Bosnian
korespondencję Strauss – Kojeve, red. Victor Gourevitch, Michael S. Roth, przeł. Paweł
Armada, Arkadiusz Górnisiewicz, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków
2009, s. 137.
338 Ten proces budowania „nowego pojęcia historii” znakomicie ilustruje książka Adama
członków, obejmując tym samym 40% polskiej młodzieży. Do ZMP należała połowa
młodych robotników i około 60% młodzieży szkolnej. Jedynie na wsi organizacja ta nie
zapuściła mocniejszych korzeni, zrzeszając niespełna 15% młodzieży chłopskiej”.
Andrzej Paczkowski, Pół wieku dziejów., dz. cyt., s. 248.
340 Tamże.
341 Cyt. za: Henryk Słabek, O społecznej historii Polski…, dz. cyt., s. 214-217.
342 Tamże.
343 Tamże, s. 213.
344 „Latem 1948 r., jako jeden z elementów rozpoczynanej walki z «odchyleniem
s. 213.
347 Andrzej Paczkowski, Pół wieku dziejów., dz. cyt., s. 202.
348 Tamże, s. 229.
349 „W istocie jednak działania te tworzyły ogniwa tego samego łańcucha, tak jak procesy
Freud, Pisma społeczne, przeł. Aleksander Ochocki, Marcin Poręba, Robert Reszke,
oprac. Robert Reszke, t. 4, Wydawnictwo KR, Warszawa 1998, s. 201.
356 „Od 1948 r. następuje więc forsowna jej [agentury] rozbudowa tak, aby «przy jej
Uniwersyteckiej w Warszawie, cyt. za: Grzegorz Niziołek, Polski teatr Zagłady, dz. cyt.,
s. 194.
373 Adam Michnik, Kościół, lewica, dialog, Instytut Literacki, Paryż 1977 [przyp. red.].
374 Jan Józef Lipski, Dwie ojczyzny – dwa patriotyzmy (uwagi o megalomanii narodowej
Radomiu 1976 roku. Jednak, poza epopeją „Solidarności” i stanem wojennym, w skali
wydarzeń i represji kontrastowały one zdecydowanie z tym, co działo się na przykład
w Ameryce Południowej, Azji czy Afryce.
379 Marcin Król, Długie trwanie a PRL, dz. cyt., s. 39.
380 Dziękuję Marcie Madejskiej, której zawdzięczam tę myśl.
381 Hannah Arendt, O rewolucji, dz. cyt., s. 82.
Redakcja: Katarzyna Tośko
Korekta: Magdalena Jankowska
Projekt okładki: Marcin Hernas | tessera.org.pl
Fotografie na okładce: Wojciech Wilczyk