Próbowanie nowego jest naturalnym procesem w życiu, który
z założenia ma pozytywnie wpłynąć na podniesienie jego jakości. Każda zmiana wzbogaca nas o doświadczenie, pomaga w lepszym poznaniu swoich preferencji, poszerza horyzonty. Korzyści płynące ze zmian są powszechnie znane co nie podlega żadnej dyskusji. W aspekcie każdej zmiany nieodzownym towarzyszem jest decyzja, bez której żadna zmiana nie ma prawa zaistnieć (pomijając zdarzenia losowe). Zmiana niesie za sobą nowe i może odnosić się do wielu aspektów życia. Może dotyczyć zarówno miejsca, nowo podejmowanej aktywności, zmiany zachowania czy chociażby wyboru osób, którymi chcemy się otaczać. To blaski. Jednak za słowem zmiana kryją się również cienie. Dokonywanie zmian pomimo oczywistych pozytywów, które za sobą niosą dla wielu stanowią kwestię co najmniej kłopotliwą. Mówię o sytuacji gdzie jakakolwiek nowa inicjatywa napotyka na silny wewnętrzny opór, który niejako podważa pozytywne aspekty próbowania nowego. Nie inaczej kwestia ta wygląda w moim przypadku. Skoro więc zmiany przychodzą z trudem, co się więc stało, że finalnie moje przemyślenia ujrzały światło dzienne? Co sprawiło, że opory, które się u mnie pojawiły zostały w jakimś stopniu zdominowane przez autentyczną chęć do spróbowania czegoś zupełnie nowego- jak w tym przypadku, do spisania swoich myśli w formie bliżej nieokreślonej? Wreszcie na koniec trochę o moich uczuciach związanych z tą historią, wnioskach, które nasuwają mi się same oraz o możliwych konsekwencjach na przyszłość. To wszystko postaram się żeby było zawarte w powstałej pracy- na ten moment nie mam pojęcia jak obszernej. Słowem wstępu sam pomysł o tworzeniu czegokolwiek na przestrzeni lat przewijał mi się parokrotnie, zastrzegając, że pomysł poza przewijaniem nie był w żaden sposób skonkretyzowany. Coś na zasadzie luźnej myśli, która była bliżej niezbadana. Owocem pracy nad sobą, którą praktykuję już od jakiegoś czasu było w tym przypadku uświadomienie sobie pewnych predyspozycji jeżeli chodzi o moją osobę oraz połączenie ich z możliwościami, które generują. Po dodaniu wszystkiego wyszło, że czas coś stworzyć- znowu nie wiadomo co, tym razem z tą różnicą, że padła deklaracja o tym, że coś powstanie. Pierwotnie miało powstać coś, co z założenia miało być pomocne dla bliżej nie określonego odbiorcy. No i się zaczęło.... Już w trakcie wypowiadania deklaracji mój „zdrowy rozsądek” dawał mi do zrozumienia o błędzie, który właśnie popełniam, coś jakby język właśnie wyprzedził myśl, a ta w pośpiechu próbuje wszelkimi sposobami zapobiec nieuniknionej katastrofie. Tą bitwę „zdrowy rozsądek” przegrał. Incydentalnie w przeszłości podobne porażki miały miejsce jednak na tym nie koniec. Pora wezwać posiłki. Czas więc na niezawodny plan „B”. Po ochłonięciu i przetrawieniu tego co się właśnie wydarzyło czekam na to co nieuniknione i dobrze mi znane... Po uświadomieniu sobie swojego położenia i aktualnej sytuacji, w którą się wpakowałem nastąpił w środku względny spokój, coś na zasadzie jakoś to będzie. Określiłbym ten stan jako cisza przed burzą i to taką, którą już widać i słychać, że się zbliża. Z tyłu głowy coś zaczyna wzbierać i oto on- plan „B”... Równie szybko jak słowa wypowiedzianej deklaracji albo i szybciej niejako za karę, za wcześniejszą spontaniczność do mojej świadomości nadciąga cała salwa wspierających myśli, mających jeden cel- utwierdzenie mnie, że podjęta decyzja była dużym błędem i jej pożałuje. Z racji tego, że w dalszym ciągu nie wiem jak długi tekst mi wyjdzie żeby nie zanudzić przytoczę te, które pojawiały się najczęściej. Były to kolejno „ głupi pomysł”, „strata czasu”, „co Ty sobie wyobrażasz?” „po co Ci to?”, „jesteś na to za głupi”, „chyba nikomu tego nie będziesz pokazywał?”, „ale będzie wstyd”. Z uwagi na to, że finalnie padło na pisanie druga tura właśnie zbliżających się komentarzy dotyczyła tegoż właśnie zajęcia. I tak kolejno „co będziesz pisał?”, „jak chcesz pomagać innym, jak Ty sam potrzebujesz pomocy”, „nie masz ani warsztatu ani doświadczenia”, „już ktoś będzie chciał czytać te wynurzenia”, „nawet nie umiesz nazwać w jakim stylu będzie to co napiszesz” (akurat ta myśl towarzyszy mi do teraz). Mógłbym wymieniać jeszcze długo i długo, bo było tego naprawdę sporo. Intensywność destrukcyjnych myśli była tym razem naprawdę imponująca, jednak bardziej interesujące dla mnie w tym momencie jest coś innego. Co się stało, że jednak moje przemyślenia ujrzały światło dzienne? Jak wcześniej zaznaczałem wyżej opisany schemat jest mi dobrze znany. W zasadzie większość moich dotychczasowych pomysłów kończyło swój żywot na tym etapie, a ewentualne działania o ile w ogóle się pojawiły stanowiły potwierdzenie panującej reguły. Schemat przeważnie był ten sam, pomysł, obawa, salwa potwierdzająca słuszność obawy (rosnąca wprost proporcjonalnie do wielkości pomysłu) oraz końcowa rezygnacja z idei pod naporem przytłaczających „faktów” o beznadziejności pomysłu i/lub słabym wykonawcy. Naturalnym następstwem po zaistniałym incydencie było okopywanie się w bunkrze dobrze znanej codzienności, racjonalizacja kolejnej rezygnacji i czekanie na kolejną sytuację, w której cały schemat zostanie powielony. Żeby wyczerpująco udzielić odpowiedzi na pytanie, co się stało, że jednak piszę należy przenieść się raz jeszcze w sam środek burzy i tu chwile pobędziemy. Skutek bombardowania już poznaliśmy- jest nim rezygnacja. W przeważającej większości odwodził mnie on od podjęcia jakiejkolwiek inicjatywy w kwestii zmian oraz nowości. Skoro rezultat jest już dobrze znany, w tym miejscu warto zatrzymać się na chwilę w celu lepszego poznania przyczyny. W kwestii przyczyny nie wspomniałem jeszcze o jednym ważnym aspekcie, który stanowi kluczowy element całego schematu. Mianowicie w sytuacji kiedy natłok destrukcyjnych myśli opanowywał moją głowę prawie zawsze i niemal instynktownie miałem tendencję do błyskawicznego przekierowywania uwagi na czynniki zewnętrzne, które skutecznie pozwalały mi oderwać myśli i przetrwać krytyczny moment. Następnie po fali uderzeniowej, gdy już kurz opadł, pogodzony z losem płynnie przechodziłem do rutyny dnia codziennego. Mówiąc wprost była to wygodna forma ucieczki od samego siebie. Do chwili obecnej nie potrafię określić co było powodem mojego zachowania i mówiąc szczerze na chwilę obecną nie jest to dla mnie aż tak istotne. Faktem jednak jest to, że po raz pierwszy będąc w środku burzy postanowiłem zupełnie świadomie zmienić dotychczasowy kierunek... No więc ruszam! I co? I nic! Jak nic? To z dużej chmury mały deszcz?! Niekoniecznie. Podobnie jak pomysł o tym żeby zmienić kierunek pojawił się znikąd, tak i sam cel tej podróży też wyłonił się nie wiadomo skąd. Idąc w kierunku piorunów miałem w głowie jedną myśl- popatrzeć. Autentycznie intencją mojego marszu była chęć przyjrzenia się temu co tam się dzieje. No i zacząłem oglądać... Gdy już byłem na tyle blisko, że mogłem bez trudu dostrzec każdy szczegół projekcja wystartowała. Wszystkie negatywne myśli zarówno o samym pomyśle jak i o mnie specjalnie dla mnie zaczęły się wyświetlać. Film trwał dłuższą chwilę, a jako widz nie robiłem nic poza oglądaniem. Byłem tak zapatrzony, że zapomniałem o tym żeby ocenić to co właśnie widzę- co w przeszłości zdarzało mi się chyba zawsze. Patrząc na to z obecnej perspektywy myślę, że to był kluczowy czynnik tej konkretnej zmiany. W ciągu tej dłuższej chwili ani razu nie przyszło mi do głowy żeby cokolwiek komentować, po prostu obserwowałem to co się dzieje nie dopisując do tego absolutnie niczego. Intencją była czysta chęć przyglądnięcia się pojawiającym się myślom i nic poza przyglądaniem nie miało miejsca. Może trochę górnolotnie, ale to wydarzenie miało w sobie coś z mistycyzmu. Było to tak kompletnie inne od wszystkiego- coś jakbym w danej chwili lepiej poznawał samego siebie. Mniej mistyczna była otoczka całej sytuacji, ponieważ wyżej opisana historia działa się podczas wykonywania pracy jeżdżąc samochodem. Chociażby ta sytuacja utwierdza mnie w przekonaniu o tym jak potężnym narzędziem jest ludzki umysł i do czego jest zdolny pod warunkiem, że jest odpowiednio instruowany. Swoją nieprzewidywalność pokazał po raz kolejny zaraz po tym jak burza ustała... Po burzy jak po burzy. Zdziwienie, że już po. Pytanie czy zaraz nie wróci? Ogólne odprężenie i lekkość świeżego powietrza- spokój. W moim przypadku cisza trwała chwile, a następnie dosłownie znikąd pojawiła się myśl. Cytuje: „TRZEBA TO WYSŁAĆ DO REDAKCJI!”. Nie, to nie jest zabieg mający na celu podkoloryzować tą historię- autentycznie to była pierwsza moja myśl. Jak już wybrzmiała w głowie dominowały dwa uczucia. Po pierwsze zaskoczenie (nie wymaga tłumaczenia) oraz wdzięczność, bo jednak pomimo, że było to coś bardzo abstrakcyjnego żeby nie powiedzieć absurdalnego to jednak w szerszym ujęciu była to pierwsza konstruktywna myśl. Po chwilowym szoku, podobnie jak wcześniej postanowiłem trochę pobyć z tą myślą oraz ponownie bez oceniania zacząłem się jej przyglądać. Gdzieś mimowolnie bez żadnego ciśnienia żeby doszukiwać się tutaj czegokolwiek- zaakceptowałem to co się pojawiło z dużym szacunkiem, zrozumieniem i przestrzenią dla tej myśli. Ile to trwało nie wiem. Jedno co wiem to to, że kulminacyjny moment nadchodził... Kulminacyjny moment- magiczne pytanie „ALE CO MAM WYSŁAĆ?”. Wyglądało to mniej więcej tak jak osoba czekająca w kolejce do lekarza jako pierwsza czująca presje osób czekających za nią, nie słysząc głosów dobiegających z gabinetu wstaje i nieśmiało puka, otwiera drzwi żeby spytać „czy można?” nie wiedząc czy lekarz zapomniał wezwać czy jest w trakcie badania, które właśnie zostało przerwane. No ale poszło, z podobną zręcznością pytanie wybrzmiało w mojej głowie. Znowu- zadając pytanie nie oczekiwałem niczego w zamian. Chciałem zadać pytanie to zadałem, coś jak wcześniej chciałem popatrzeć to popatrzyłem. Bez zbędnych oczekiwań czy ukrytej celowości. Podobnie jak poprzednio tak i w tym momencie zostawiłem to wszystko jakie było dając temu odpowiednią swobodę, zapewniając przestrzeń przy dużej dozie szacunku i zrozumienia. Nawet nie wiem, w którym momencie o tym pytaniu zapomniałem. Dzień toczył się dalej, a przypomniałem sobie o pytaniu w momencie jak ni stąd ni zowąd przyszła odpowiedź... Było to nie mniej zaskakujące jak parę innych zwrotów akcji w tej historii. Odpowiedź była banalnie prosta. Coś jakby połączenie brakujących elementów, wykonanie działania matematycznego, które po wykonaniu dodatkowego sprawdzającego działania utwierdza o słuszności otrzymanego wyniku. Naturalnie było też zdziwienie, że wcześniej na to nie wpadłem oraz ogromna wdzięczność, że jednak się udało. Towarzyszyła mi też duża ulga i trochę niedowierzanie coś jakby znaleźć przypadkiem na ziemi złotówkę, której właśnie zabrakło żeby umyć do końca samochód. Czas połączyć kropki... Wróćmy do mojej deklaracji, przypomnijmy sobie, że miałem coś stworzyć i nadać temu formę. Chciałem żeby to było coś co może się komuś przydać. Więc była wizja z nie do końca jasną intencją oraz formą. Po doświadczeniu, które mnie spotkało w związku z tym zagadnieniem absolutnie naturalnym wręcz oczywistym stało się to, że właśnie to wydarzenie chcę opisać. Wszystko nagle się poukładało i w tym momencie właśnie skończyło... Podsumowanie, poza tym, że „olśniło mnie” jeżeli chodzi o moje zadanie na tym nie koniec. Niejako w bonusie dostałem już po fakcie następną salwę tym razem zgoła odmiennymi- pozytywnymi myślami, których liczba jest ogromna. Czy przerasta? Nie! Nauczony doświadczeniem będę się im przyglądał. Tyle. Jeżeli chodzi o plusy zewnętrzne tych jest też pełno. Po pierwsze zrealizowałem swój cel. Po drugie miałem okazję coś stworzyć i przekonać się jak się w tym czuje. Po trzecie pomogłem sobie uporządkować myśli i myślę, że to dobra forma terapii. Po czwarte jeśli się to komuś spodoba będzie mi miło. Po piąte jeśli komuś to pomoże będę zaszczycony. Jeśli nie to też jak najbardziej w porządku. Po tym doświadczeniu pozostanę z pozytywnymi wspomnieniami. Poza wspomnieniami jest też masa wniosków, które dotyczą opisanej sytuacji, dodatkowo popartej wewnętrznym przekonaniem, że obrana droga jest drogą właściwą. Okazja do przekonania się o skuteczności radzenia sobie w podobnych sytuacjach w przyszłości stanowi dla mnie największą wartość, która utwierdza, że było warto.