Download as odt, pdf, or txt
Download as odt, pdf, or txt
You are on page 1of 18

PROPOZYCJE TEKSTÓW NA KONKURS RECYTATORSKI

SPIS TREŚCI:

1) Broniewski Władysław
a) Kopernik

2) Brzechwa Jan
a) Kaczka Dziwaczka
b) Leń
c) Na straganie
d) Żaby, ryby i raki
e) Żuk

3) Czechowicz Józef
a) Jesienią

4) Gałczyński Konstanty Ildefons


a) Książka mówi do stroskanego
b) O mej poezji
c) Spotkanie z matką
d) Wizyta

5) Miłosz Czesław
a) Ojciec objaśnia
b) Przypowieść o maku

6) Słonimski Antoni
a) Polska

7) Staff Leopold
a) Czucie niewinne
b) Ogród przedziwny

8) Tuwim Julian
a) Czereśnie
b) Deszczyk
c) Dwa wiatry
d) Dyzio Marzyciel
e) Kapuśniaczek
f) Lokomotywa
g) Nauka
h) Zapach szczęścia
WŁADYSŁAW BRONIEWSKI

KOPERNIK

Noc roziskrzona gwiazdami, pogodna -


to pora pracy. Astronom na wieży
patrzy na gwiazdy. Ręka jego chłodna
ujmuje cyrkiel, który wszechświat mierzy.

Wielki Wóz sporo już objechał nieba,


niedługo błyśnie sierp księżyca blady…
Sam przeciw gwiazdom! Odwagi potrzeba
temu, kto wnika w krążące miriady czegoś
światów i myślą je mierzy z daleka…
O, Drogo Mleczna, Plejady i Wagi!
O, Słońce! Lęka się serce człowieka.
Kopernik szepce: "Odwagi, odwagi!"

Myśl nieulękła ku gwiazdom się zwraca,


szukając prawa, które wszystkim rządzi.
Cyrkiel i karta, rachunek i praca -
tyle wystarcza, by w niebie nie zbłądzić.

Bledną już gwiazdy. Astronom znużony


przymknął powieki, chwilę - zda się – drzemie.
Nagle wprost w Słońce spojrzał i natchniony
zatrzymał Słońce i poruszył Ziemię.

JAN BRZECHWA

KACZKA DZIWACZKA
Nad rzeczką opodal krzaczka
Mieszkała kaczka-dziwaczka,
Lecz zamiast trzymać się rzeczki
Robiła piesze wycieczki.

Raz poszła więc do fryzjera:


"Poproszę o kilo sera!"

Tuż obok była apteka:


"Poproszę mleka pięć deka."

Z apteki poszła do praczki


Kupować pocztowe znaczki.

Gryzły się kaczki okropnie:


"A niech tę kaczkę gęś kopnie!"
Znosiła jaja na twardo
I miała czubek z kokardą,
A przy tym, na przekór kaczkom,
Czesała się wykałaczką.

Kupiła raz maczku paczkę,


By pisać list drobnym maczkiem.
Zjadając tasiemkę starą
Mówiła, że to makaron,
A gdy połknęła dwa złote,
Mówiła, że odda potem.

Martwiły się inne kaczki:


"Co będzie z takiej dziwaczki?"

Aż wreszcie znalazł się kupiec:


"Na obiad można ją upiec!"

Pan kucharz kaczkę starannie


Piekł, jak należy, w brytfannie,

Lecz zdębiał obiad podając,


Bo z kaczki zrobił się zając,
W dodatku cały w buraczkach.

Taka to była dziwaczka!

LEŃ
Na tapczanie siedzi leń,
Nic nie robi cały dzień.

"O, wypraszam to sobie!


Jak to? Ja nic nie robię?
A kto siedzi na tapczanie?
A kto zjadł pierwsze śniadanie?
A kto dzisiaj pluł i łapał?
A kto się w głowę podrapał?
A kto dziś zgubił kalosze?
O - o! Proszę!"

Na tapczanie siedzi leń,


Nic nie robi cały dzień.

"Przepraszam! A tranu nie piłem?


A uszu dzisiaj nie myłem?
A nie urwałem guzika?
A nie pokazałem języka?
A nie chodziłem się strzyc?
To wszystko nazywa się nic?"

Na tapczanie siedzi leń,


Nic nie robi cały dzień.

Nie poszedł do szkoły, bo mu się nie chciało,


Nie odrobił lekcji, bo czasu miał za mało,
Nie zasznurował trzewików, bo nie miał ochoty,
Nie powiedział "dzień dobry", bo z tym za dużo roboty,
Nie napoił Azorka, bo za daleko jest woda,
Nie nakarmił kanarka, bo czasu mu było szkoda.
Miał zjeść kolację - tylko ustami mlasnął,
Miał położyć się - nie zdążył - zasnął.
Śniło mu się, że nad czymś ogromnie się trudził.
Tak zmęczył się tym snem, że się obudził.

NA STRAGANIE
Na straganie w dzień targowy
Takie słyszy się rozmowy:

"Może pan się o mnie oprze,


Pan tak więdnie, panie koprze."

"Cóż się dziwić, mój szczypiorku,


Leżę tutaj już od wtorku!"

Rzecze na to kalarepka:
"Spójrz na rzepę - ta jest krzepka!"

Groch po brzuszku rzepę klepie:


"Jak tam, rzepo? Coraz lepiej?"

"Dzięki, dzięki, panie grochu,


Jakoś żyje się po trochu.

Lecz pietruszka - z tą jest gorzej:


Blada, chuda, spać nie może."

"A to feler" -
Westchnął seler.
Burak stroni od cebuli,
A cebula doń się czuli:

"Mój Buraku, mój czerwony,


Czybyś nie chciał takiej żony?"

Burak tylko nos zatyka:


"Niech no pani prędzej zmyka,

Ja chcę żonę mieć buraczą,


Bo przy pani wszyscy płaczą."

"A to feler" -
Westchnął seler.

Naraz słychać głos fasoli:


"Gdzie się pani tu gramoli?!"

"Nie bądź dla mnie taka wielka" -


Odpowiada jej brukselka.

"Widzieliście, jaka krewka!" -


Zaperzyła się marchewka.

"Niech rozsądzi nas kapusta!"


"Co, kapusta?! Głowa pusta?!"

A kapusta rzecze smutnie:


"Moi drodzy, po co kłótnie,

Po co wasze swary głupie,


Wnet i tak zginiemy w zupie!"

"A to feler" -
Westchnął seler.

ŻABY, RYBY i RAKI


Ryby, żaby i raki
Raz wpadły na pomysł taki,
Żeby opuścić staw, siąść pod drzewem
I zacząć zarabiać śpiewem.
No, ale cóż, kiedy ryby
Śpiewały tylko na niby,
Żaby
Na aby-aby,
A rak
Byle jak.

Karp wydął żałośnie skrzele:


"Słuchajcie mnie przyjaciele,
Mam sposób zupełnie prosty -
Zacznijmy budować mosty!"
No, ale cóż, kiedy ryby
Budowały tylko na niby,
Żaby
Na aby-aby,
A rak
Byle jak.

Rak tedy rzecze: "Rodacy,


Musimy się wziąć do pracy,
Mam pomysł zupełnie nowy -
Zacznijmy kuć podkowy!"
No, ale cóż, kiedy ryby
Kuły tylko na niby,
Żaby
Na aby-aby,
A rak
Byle jak.

Odezwie się więc ropucha:


"Straszna u nas posucha,
Coś zróbmy, coś zaróbmy,
Trochę żywności kupmy!
Jest sposób, ja wam mówię,
Zacznijmy szyć obuwie!"
No, ale cóż, kiedy ryby
Szyły tylko na niby,
Żaby
Na aby-aby,
A rak
Byle jak.

Lin wreszcie tak powiada:


"Czeka nas tu zagłada,
Opuściliśmy staw przeciw prawu -
Musimy wrócić do stawu."
I poszły. Lecz na ich szkodę
Ludzie spuścili wodę.
Ryby w płacz, reszta też, lecz czy łzami
Zapełni się staw? Zważcie sami,
Zwłaszcza że przecież ryby
Płakały tylko na niby,
Żaby
Na aby-aby,
A rak
Byle jak.

ŻUK
Do biedronki przyszedł żuk,
W okieneczko puk-puk-puk.

Panieneczka widzi żuka:


"Czego pan tu u mnie szuka?"

Skoczył żuk jak polny konik,


Z galanterią zdjął melonik

I powiada: "Wstań, biedronko,


Wyjdź, biedronko, przyjdź na słonko.

Wezmę ciebie aż na łączkę


I poproszę o twą rączkę"

Oburzyła się biedronka:


"Niech pan tutaj się nie błąka,
Niech pan zmiata i nie lata,
I zostawi lepiej mnie,
Bo ja jestem piegowata,
A pan - nie!"

Powiedziała, co wiedziała,
I czym prędzej odleciała,

Poleciała, a wieczorem
Ślub już brała - z muchomorem,

Bo od środka aż po brzegi
Miał wspaniałe, wielkie piegi.

Stąd nauka
Jest dla żuka:
Żuk na żonę żuka szuka
JÓZEF CZECHOWICZ

JESIENIĄ
Szumiał las, śpiewał las,
gubił złote liście,
świeciło się jasne słonko
chłodno a złociście...

Rano mgła w pole szła,


wiatr ją rwał i ziębił;
opadały ciężkie grona
kalin i jarzębin...

Każdy zmierzch moczył deszcz,


płakał, drżał na szybkach...
I tak ładnie mówił tatuś:
jesień gra na skrzypkach...

KONSTANTY ILDEFONS GAŁCZYŃSKI

KSIĄŻKA MÓWI DO STROSKANEGO

Gdy nawet wiosną będziesz sam, kiedy jaskółce


próżno będziesz tłumaczył to, co ci dolega,
gdy najcięższą godzinę wskaże tobie zegar,
odszukaj mnie - i znajdziesz leżącą na półce.

Rzecz jestem nieogromna, lecz trudno mnie minąć


temu, dla kogo troska bywa domu panią;
więc w najładniejszym krześle usiądź w swym mieszkaniu
i pochyl się nade mną, i daj oczom płynąć.

Wtedy w oczy wszystkimi trysnę promieniami


i będę tobie matka i pocieszycielka,
i z literami będziesz gwarzył jak z gwiazdami,
żem jest jak serce mała i jak serce wielka.

O MEJ POEZJI
Moja poezja to noc księżycowa,
wielkie uspokojenie;
kiedy poziomki słodkie są w parowach
i słodsze cienie.

Gdy nie ma przy mnie kobiet ani dziewczyn,


gdy się uśpiło
wszystko i świerszczyk w szparze cegły trzeszczy,
że bardzo miło.

Moja poezja to są proste dziwy,


to kraj, gdzie w lecie
stary kot usnął pod lufcikiem krzywym
na parapecie.

SPOTKANIE Z MATKĄ (fragment)


Spotkanie z matką

Ona mi pierwsza pokazała księżyc


i pierwszy śnieg na świerkach,
i pierwszy deszcz.

Byłem wtedy mały jak muszelka,


a czarna suknia matki szumiała jak Morze Czarne.

Noc.

Dopala się nafta w lampce.


Lamentuje nad uchem komar.
Może to ty, matko, na niebie
jesteś tymi gwiazdami kilkoma?

Albo na jeziorze żaglem białym?


Albo fala w brzegi pochyłe?
Może twoje dłonie posypały
mój manuskrypt gwiaździstym pyłem?

A możeś jest południową godziną,


mazur pszczół w złotych sierpnia pokojach?
Wczoraj szpilkę znalazłem w trzcinach --
od włosów. Czy to nie twoja?

WIZYTA
Proszę, proszę, rozgość się serdeczny,
rozejrzyj się dokładnie po wszystkim;
to jest czajnik - prawda jaki śmieszny?
z gwizdkiem.

To mruczenie? Powiem ci w sekrecie:


jest mruczeniem kota Salomona.
a ta pani zamyślona, z kwiatami -
to moja żona.

CZESŁAW MIŁOSZ

OJCIEC OBJAŚNIA
Tam, gdzie ten promień równiny dotyka
I cień ucieka, jakby biegł naprawdę,
Warszawa stoi, ze wszech stron odkryta,
Miasto niestare, ale bardzo sławne.

Dalej, gdzie z chmurki wiszą deszczu struny,


Pod pagórkami z akacjowym gajem,
To Praha. Nad nią zamek widać cudny,
Wsparty na górze starym obyczajem.

To, co krainę białą pianą dzieli,


To Alpy. Czarność - to są lasy jodły.
Za nimi, w słońca żółtego kąpieli
Italia leży niby talerz modry.

Z pięknych miast, których wznosi się tam wiele,


Rzym rozpoznacie, chrześcijaństwa stolicę,
Po tych okrągłych dachach na kościele,
Czyli świętego Piotra bazylice.

A tam, na północ, za morską zatoką,


Gdzie mgły niebieskiej chwieje się równina,
Paryż chce wieży towarzyszyć krokom
I stado mostów ponad rzeką wspina.

I inne miasta Paryżowi wtórzą


Szkłem ozdobione, okute żelazem.
Ale na dzisiaj byłoby za dużo.
Resztę opowiem kiedyś innym razem".

PRZYPOWIEŚĆ O MAKU

Na ziarnku maku stoi mały dom,


Psy szczekają na księżyc makowy
I nigdy jeszcze tym makowym psom,
Że jest świat większy-nie przyszło do głowy.

Ziemia to ziarnko, naprawdę nie więcej,


a inne ziarnka - planety i gwiazdy.
A choć ich będzie chyba sto tysięcy,
domek z ogrodem może stać na każdej.

Wszystko w makówce. Mak rośnie w ogrodzie,


Dzieci biegają i mak się kołysze.
A wieczorami, o księżyca wschodzie
Psy gdzieś szczekają, to głośniej, to ciszej.
ANTONI SŁONIMSKI

POLSKA

I cóż powiedzą tomy słowników,


Lekcje historii i geografii,
Gdy tylko o niej mówić potrafi
Krzak bzu kwitnący i śpiew słowików.

Choć jej granice znajdziesz na mapach,


Ale o treści, co je wypełnia,
Powie ci tylko księżyca pełnia
I mgła nad łąką, i liści zapach.

Pytasz się, synu, gdzie jest i jaka?


W niewymierzonej krainie leży.
Jest w każdym wiernym sercu Polaka,
Co o nią walczył, cierpiał i wierzył.

W szumie gołębi na starym rynku,


W książce poety i na budowie,
W codziennej pracy, w życzliwym słowie,
Znajdziesz ją w każdym dobrym uczynku.

LEOPOLD STAFF

CZUCIE NIEWINNE
Łąkami idę. W krąg kwiaty
I słychać brzęki pszczele.
W powietrzu modro-złotym
Śni próżnowanie niedzielne.

Słońce świeci spokojnie,


Jak gdyby od niechcenia;
Obłoki są tak białe,
Jakby nie mogły siać cienia.

Ptak śpiewa, jakby nie śpiewać


Nikomu tak się nie śniło.
Jest mi tak dobrze na duszy,
Jakby mnie wcale nie było.

Najpiękniej bowiem jest, kiedy


Piękna nie czuje się zgoła
I tylko jest się po prostu
Tak, jak jest wszystko dokoła.

OGRÓD PRZEDZIWNY

W przedziwnym mieszkam ogrodzie,


Gdzie żyją kwiaty i dzieci
I gdzie po słońca zachodzie
Uśmiech nam z oczu świeci.

Wodotrysk bije tu dziwny,


Co śpiewa, jak śmiech i łkanie;
Krzew nad nim rośnie oliwny
Cichy jak pojednanie.
Różom, co cały rok wiernie
Kwitną i słodycz ślą woni,
Obwiązujemy lnem ciernie,
By nie raniły nam dłoni.

Żywim rój ptaków, co budzi


Ze snu nas rannym powiewem,
Ucząc nas iść między ludzi
Z dobrą nowiną i śpiewem.

I mamy ule bartnicze,


Co każą w pszczół nam iść ślady
I zbierać jeno słodycze
Z kwiatów, co kryją i jady.

I pielęgnujem murawę,
Plewiąc z niej chwasty i osty,
By każdy, patrząc na trawę,
Duszą, jak trawa, był prosty.

JULIAN TUWIM

CZEREŚNIE
Rwałem dziś rano czereśnie,
Ciemno-czerwone czereśnie,
W ogrodzie było ćwierkliwie,
Słonecznie, rośnie i wcześnie.
Gałęzie, jak opryskane
Dojrzałą wiśni jagodą,
Zwieszały się omdlewając,
Nad stawu odniebną wodą.

Zwieszały się, omdlewając


I myślą tonęły w stawie,
A plamki słońca migały
Na lśniącej, soczystej trawie.

DESZCZYK

Jak wesoły milion drobnych, wilgotnych muszek,

Jakby z worków szarych mokry, mżący maczek,


Sypie się i skacze dżdżu wodnisty puszek,
Rośny pył jesienny, siwy kapuśniaczek.

Słabe to, maleńkie, ledwo samo kropi,


Nawet w blachy bębnić nie potrafi jeszcze,
Ot, młodziutki deszczyk, fruwające kropki,
Co by strasznie chciały być dorosłym deszczem.

Chciałyby ulewą lunąć w gromkiej burzy,


Miasto siec na ukos chlustającą chłostą,
W rynnach się rozpluskać, rozlać się w kałuży,
Szyby dziobać łzawą i zawiłą ospą...

Tak to sobie marzy kapaninka biedna,


Sił ostatkiem pusząc się w ostatnim dreszczu...
Lecz cóż? Spójrz: na drucie jeździ kropla jedna.
Już ją wróbel strząsnął. Już po całym deszczu.

DWA WIATRY

Jeden wiatr - w polu wiał,


drugi wiatr - w sadzie grał:
Cichuteńko, leciuteńko,
liście pieścił i szeleścił,
mdlał...
Jeden wiatr – pędziwiatr!
Fiknął kozła, plackiem spadł,
skoczył, zawiał, zaszybował,
świdrem w górę zakołował
i przewrócił się, i wpadł
na szumiący senny sad,
gdzie cichutko i leciutko
liście pieścił i szeleścił
drugi wiatr...
Sfrunął śniegiem z wiśni kwiat,
parsknął śmiechem cały sad,
wziął wiatr brata za kamrata,
teraz z nim po polu lata,
gonią obaj chmury, ptaki,
mkną, wplątują się w wiatraki,
głupkowate mylą śmigi,
w prawo, w lewo, świst, podrygi,
dmą płucami ile sił,
łobuzują, pal je licho!...
A w sadzie cicho, cicho…

DYZIO MARZYCIEL
Położył się Dyzio na łące,
Przygląda niebu błękitnemu
I marzy…
Jaka szkoda, że te obłoczki płynące
Nie są z waniliowego kremu…
A te różowe, że to nie lody malinowe.
A te złociste pierzaste, że to nie stosy ciastek…
I szkoda, że całe niebo
Nie jest z tortu czekoladowego…
Jaki piękny byłby wtedy świat.
Leżałbym sobie, jak leżę,
Na tej murawie świeżej,
Wyciągnąłbym tylko rękę
I jadł… i jadł… i jadł…

KAPUŚNIACZEK
Jak wesoły milion drobnych wilgnych muszek,
Jakby z worków szarych mokry, mżący maczek,
Sypie się i skacze dżdżu wodnisty puszek,
Rośny pył jesienny, siwy kapuśniaczek.

Słabe to, maleńkie, ledwo samo kropi,


Nawet w blachy bębnić nie potrafi jeszcze,
Ot, młodziutki deszczyk, fruwające kropki,
Co by strasznie chciały być dorosłym deszczem.

Chciałyby ulewą lunąć w gromkiej burzy,


Miasto siec na ukos chlustającą chłostą,
W rynnach się rozpluskać, rozlać się w kałuży,
Szyby dziobać łzawą i zawiłą ospą...

Tak to sobie marzy kapanina biedna,


Sił ostatkiem pusząc się w ostatnim deszczu...
Lecz cóż? Spójrz: na drucie jeździ kropla jedna
Już ją wróbel strząsnął. Już po całym deszczu.

LOKOMOTYWA

Stoi na stacji lokomotywa,


Ciężka, ogromna i pot z niej spływa:
Tłusta oliwa.

Stoi i sapie, dyszy i dmucha,


Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha:
Uch - jak gorąco!
Puff - jak gorąco!
Uff - jak gorąco!
Już ledwo sapie, już ledwo zipie,
A jeszcze palacz węgiel w nią sypie.
Wagony do niej podoczepiali
Wielkie i ciężkie, z żelaza, stali,
I pełno ludzi w każdym wagonie,
A w jednym krowy, a w drugim konie,
A w trzecim siedzą same grubasy,
Siedzą i jedzą tłuste kiełbasy,
A czwarty wagon pełen bananów,
A w piątym stoi sześć fortepianów,
W szóstym armata - o! jaka wielka!
Pod każdym kołem żelazna belka!
W siódmym dębowe stoły i szafy,
W ósmym słoń, niedźwiedź i dwie żyrafy,
W dziewiątym - same tuczone świnie,
W dziesiątym - kufry, paki i skrzynie,
A tych wagonów jest ze czterdzieści,
Sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści.
Lecz choćby przyszło tysiąc atletów
I każdy zjadłby tysiąc kotletów,
I każdy nie wiem jak się wytężał,
To nie udźwigną, taki to ciężar.
Nagle - gwizd!
Nagle - świst!
Para - buch!
Koła - w ruch!

Najpierw -- powoli -- jak żółw -- ociężale,


Ruszyła -- maszyna -- po szynach -- ospale,
Szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem,
I kręci się, kręci się koło za kołem,
I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej,
I dudni, i stuka, łomoce i pędzi,
A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!
Po torze, po torze, po torze, przez most,
Przez góry, przez tunel, przez pola, przez las,
I spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas,
Do taktu turkoce i puka, i stuka to:
Tak to to, tak to to , tak to to, tak to to.
Gładko tak, lekko tak toczy się w dal,
Jak gdyby to była piłeczka, nie stal,
Nie ciężka maszyna, zziajana, zdyszana,
Lecz fraszka, igraszka, zabawka blaszana.

A skądże to, jakże to, czemu tak gna?


A co to to, co to to, kto to tak pcha,
Że pędzi, że wali, że bucha buch, buch?
To para gorąca wprawiła to w ruch,
To para, co z kotła rurami do tłoków,
A tłoki kołami ruszają z dwóch boków
I gnają, i pchają, i pociąg się toczy,
Bo para te tłoki wciąż tłoczy i tłoczy,
I koła turkocą, i puka, i stuka to:
Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to!...
NAUKA

Nauczyli mnie mnóstwa mądrości,


Logarytmów, wzorów i formułek,
Z kwadracików, trójkącików i kółek
Nauczyli mnie nieskończoności.

Rozprawiali o "cudach przyrody",


Oglądałem różne tajemnice:
W jednym szkiełku "życie kropli wody",
W innym zaś "kanały na księżycu".

Wiem o kuli, napełnionej lodem,


O bursztynie, gdy się go pociera...
Wiem, że ciało, pogrążone w wodę
Traci tyle, ile...et cetera.

Ach, wiem jeszcze, że na drugiej półkuli


Słońce świeci, gdy u nas jest ciemno!
Różne rzeczy do głowy mi wkuli,
Tumanili nauką daremną.

I nic nie wiem, i nic nie rozumiem,


I wciąż wierzę biednymi zmysłami,
Że ci ludzie na drugiej półkuli
Muszą chodzić do góry nogami.

I do dziś mam taką szaloną trwogę:


Bóg mnie wyrwie a stanę bez słowa!
- Panie Boże! Odpowiadać nie mogę,
Ja wymawiam się, mnie boli głowa...

Trudna lekcja. Nie mogłem od razu.


Lecz nauczę się... po pewnym czasie...
Proszę! Zostaw mnie na drugie życie,
Jak na drugi rok w tej samej klasie.

ZAPACH SZCZĘŚCIA

Wtedy paloną kawą pachniało w kredensie

A zimne, świeże mleko, jak lody, wanilią.

Kiedy się, mrużąc oczy, orzeszynę trzęsie,


Po gałęziach w olśnieniu pędzi liści milion.

Żywiołem zachłyśnięty, zziajany w rozpędzie,

Ileś pokrzyw posiekał, ile traw stratował!

A kijem obtłukując szyszki i żołędzie

Ileżeś mil po drzewach małpio przecwałował!

I wszystko to w ognistej pamięci dziś błyska.

Ciska się małe, szybkie, gorąco, daleko...

I szczęście pachnie kawą. I chłoniesz je z bliska.

A chłód w pokoju sączy waniliowe mleko.

You might also like