Davies Norman, Europa Walczy 1939-45.nie Takie Proste Zwyc. (2008)

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 887

Norman Davies

Europa walczy
1939-1945

Nie takie proste zwycięstwo

Przekład
Elżbieta Tabakowska

Wydawnictwo Znak
Wstęp do polskiego wydania

Znaczna część tej książki została napisana w Polsce, przede wszystkim


podczas naszego długiego pobytu w Krakowie w latach 2004–2006. Jeśli
dobrze pamiętam, rozdział 1 nabierał kształtu w pięknie zasypanej śniegiem
Krynicy. Wstęp – zawsze pisany na końcu – powstał w Kołobrzegu, w
środku burzliwego lata na wybrzeżu Bałtyku.
Byłoby zatem rzeczą bardzo interesującą sprawdzić, czy moi polscy
czytelnicy zauważą w tekście coś, co by przypominało polskie klimaty. Bo
przygotowując anglojęzyczne wydanie, byłem zdecydowany ograniczyć
polski kontekst do minimum. Jestem przekonany, że konflikt między
Niemcami i Związkiem Sowieckim w sferze militarnej oraz konflikt między
faszystami i komunistami w sferze politycznej stanowią sedno wszystkich
wydarzeń, jakie rozegrały się w Europie w latach 1939–1945. Chciałem
więc mieć pewność, że gigantyczne zderzenie między Hitlerem i Stalinem
zostanie należycie wyeksponowane. Chciałem także pokazać, że wojskowe
i polityczne wpływy zachodnich mocarstw nie zasługują na honorowe
miejsce, jakie się im zazwyczaj przyznaje. Krótko mówiąc, o wynikach
wojny w znacznej mierze przesądziły wydarzenia na froncie wschodnim i
takie bitwy, jak Stalingrad czy Kursk. Wobec tego wydaje mi się, że byłoby
niewłaściwe, gdybym utrwalał konwencjonalny obraz Wielkiej Brytanii i
Stanów Zjednoczonych, który każe w centrum wojennej sceny sytuować
lądowanie w Normandii i późniejsze „wyzwolenie” Europy. Stąd też ważny
podtytuł: Nie takie proste zwycięstwo.

Pomysł tej książki zrodził się w trakcie pracy nad Powstaniem ’44.
Opowiadając o Powstaniu Warszawskim różnym grupom słuchaczy –
najpierw w Wielkiej Brytanii, a potem w Stanach Zjednoczonych –
uprzytomniłem sobie, że zbyt mało ludzi ma taką podstawową wiedzę na
temat wojny, która by im pozwoliła zrozumieć znaczenie poszczególnych
wydarzeń. Jeśli Powstanie Warszawskie można uznać za jakiś dowód, to
dowodzi ono, że rzekomo wszechmocni zachodni alianci okazali się
niezdolni do zapobieżenia tragedii w samym sercu Europy, gdzie o
wszystkim decydowały tytaniczne zapasy między hitlerowską Trzecią
Rzeszą i Związkiem Sowieckim. A jednak wielu ludzi, których spotykałem,
przed lekturą mojej książki albo obejrzeniem któregoś z filmów, dla których
była inspiracją, nie potrafiło odróżnić powstania w getcie z 1943 roku od
Powstania Warszawskiego z roku 1944. Jeśli wiedzieli o powstaniu z 1944
roku, to mieli niewielkie pojęcie zarówno o jego skali, jak i o sprawach,
których dotyczyło. W efekcie uprzytomniłem sobie również, że problem nie
leży w ignorancji czy złej woli, ale raczej w silnie utrwalonym i nadmiernie
uproszczonym spojrzeniu na drugą wojnę światową, propagowanym przez
minione pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt lat. Niemal każdy z moich
rozmówców uważał wojnę za nieskomplikowany, dialektyczny konflikt
między „nami” i „nimi”, między „Dobrem” i „Złem”. „My” oznaczało
aliantów, których krucjatę w dążeniu do Wolności, Sprawiedliwości i
Demokracji nieodmiennie utożsamiano z „Dobrem”. „Oni”, czyli
wyjątkowo zły wróg, przeciwko któremu zjednoczyły się wszystkie zdrowo
myślące siły, byli utożsamiani wyłącznie z Trzecią Rzeszą. Powstał więc
schemat redukcyjny, dwubiegunowy i w moim przekonaniu z gruntu
niewłaściwy. Pomaga on natomiast zrozumieć, dlaczego powstanie w
warszawskim getcie – centralny punkt Holokaustu – było łatwe do
wytłumaczenia i wobec tego godne pamiętania, podczas gdy powstanie z
1944 roku było uważane za pełne niejasności i dlatego niewarte pamięci.
Argument brzmiał: „Wszyscy walczyliśmy z Hitlerem. A Stalin stał po
właściwej stronie, prawda? Wobec tego, skoro Stalin nie pomógł polskiemu
podziemiu, to z pewnością miał jakiś ważki powód, żeby wstrzymać
pomoc, a może to zadanie było po prostu niewykonalne”.
Druga wojna światowa była oczywiście bardzo ważnym tematem w
mojej karierze historyka. A opinię na temat i Stalina, i Hitlera wyrobiłem
sobie już dawno temu. Jako tak zwany ekspert do spraw Europy
Wschodniej wiedziałem, że walki na froncie wschodnim były bez
porównania cięższe i bardziej rozległe niż wszystko, co działo się na
Zachodzie. Wiedziałem również, że reżim stalinowski był potwornym
tyranem i że – podobnie jak hitleryzm – dopuszczał się masowych
morderstw i utrzymywał obozy koncentracyjne, hołdując fanatycznej
ideologii i wyznając niemal całkowitą pogardę dla ludzkiego życia. Poza
tym prawie codziennie natrafiałem na coś, co mi przypominało o wyraźnym
braku równowagi w postawach opinii publicznej wobec tych dwóch
totalitaryzmów. „Zwolennicy hitleryzmu” tracili pracę, a „kłamców
oświęcimskich” stawiano przed sądem. Apologetów Związku Sowieckiego
i takich, którzy przeczyli istnieniu gułagów, można było spotkać w
większości instytutów naukowych. Argument brzmiał: „Mają prawo do
swoich z lekka ekscentrycznych poglądów” albo „Są wprawdzie lewicowi,
lecz absolutnie przyzwoici”.
Podobny brak równowagi powstał w dziedzinie historiografii i
dokumentacji historycznej. Poczynając od lat sześćdziesiątych XX wieku,
Trzecia Rzesza w ogóle, a Holokaust w szczególności stały się głównymi
przedmiotami zainteresowania. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent
komentarzy miało (zupełnie słusznie) negatywny wydźwięk. Mnożyły się
kursy na temat historii hitleryzmu, bestsellery i superprodukcje filmowe,
obsypywane nagrodami pamiętniki i wspomnienia. Współczesna historia
Niemiec cieszyła się prestiżem i była zbudowana na rzetelnych podstawach.
Natomiast historię sowiecką nadal pozbawiano głosu. Wydanie w latach
siedemdziesiątych książek Aleksandra Sołżenicyna wyrwało wielu ludzi z
błogostanu samozadowolenia. Ale nowe informacje przeciekały na
zewnątrz powoli; przestrzegający surowych zasad antysowieccy historycy
w rodzaju Roberta Conquesta byli celem nieustających ataków; posiadający
legitymacje partyjne komuniści w rodzaju Erica Hobsbawma kierowali
najwybitniejszymi uniwersyteckimi katedrami, energiczna klika
prosowieckich apologetów zazdrośnie strzegła dobrego imienia swojego
ulubionego kraju; „rozsądnych” naukowców awansowano za propagowanie
idei „umiarkowania”: złotego środka leżącego między rywalizującymi z
sobą ekstremami. Przecież w końcu Związek Sowiecki – w odróżnieniu od
Trzeciej Rzeszy – wciąż jeszcze istniał. Dobrze pamiętam, jak jeden ze
starszych rangą analityków historii ZSRR z uśmiechem zacytował stare
stalinowskie powiedzonko, że „nie da się zrobić omletu, nie rozbijając
jajek”. (Gdyby się odważył powiedzieć to samo o polityce Hitlera, czekałby
go proces). Kiedy sowiecki dysydent Andriej Amalrik pojawił się w 1974
roku na uniwersytecie w Londynie i publicznie wystąpił w obronie swojej
tezy, że ZSRR może upaść w ciągu następnych kilkunastu lat[1], jego
wystąpienie wywołało burzę sprzeciwów.
Na szczęście ta długotrwała sytuacja uległa zmianie w wyniku upadku
ZSRR w 1991 roku. Nowe pokolenie historyków mogło teraz podnieść
historię sowiecką do poziomu dorównującego poziomowi historii
niemieckiej. Udało im się zarówno spenetrować byłe sowieckie archiwa,
jak i sporządzić w pełni udokumentowane analizy kluczowych zagadnień
sowieckiej przeszłości. Wiele spośród tych udanych prac odnosiło się do
wybuchu, przebiegu i konsekwencji drugiej wojny światowej. Na przykład
Stalingrad (1998; wydanie polskie 2008) Antony’ego Beevora pokazywał
natężenie i skalę walk w nieznany dotąd sposób, odsłaniając niejeden z
dawniejszych tematów tabu – na przykład potworny sposób traktowania
żołnierzy Armii Czerwonej przez ich własnych rodaków. To był
wartościowy bestseller na światową skalę. Mimo brzmienia swojego
nazwiska Simon Sebag Montefiore jest młodym historykiem angielskim,
który większą część lat dziewięćdziesiątych XX wieku spędził w Rosji, w
Gruzji i w państwach będących wcześniej republikami sowieckimi,
gromadząc wspomnienia ocalałych członków rodzin i przyjaciół ludzi z
najbliższego otoczenia Stalina. Jego książka Stalin. Dwór czerwonego cara
(2003; wydanie polskie 2006) przynosi nie tylko nową perspektywę, ale
także oszałamiającą mnogość straszliwych szczegółów – z każdej stronicy
wyziera widmo potwora. Anne Applebaum jest amerykańską dziennikarką i
historyczką, która spędziła pewien czas w Oksfordzie; prywatnie jest żoną
ministra Radka Sikorskiego. Jej przygotowane z fantastyczną dokładnością
studium Gułag (2003; wydanie polskie 2005) otrzymało w Nowym Jorku
Nagrodę Pulitzera (a także prestiżową Nagrodę Duffa Coopera w Londynie,
do której nominowane było również Powstanie ’44). Książka rozprawia się
ze wszystkimi wahaniami co do przestępczej natury i niewyobrażalnego
zasięgu sowieckiego systemu karnego, który – jak wyjaśnia autorka –
osiągnął apogeum w 1939 roku. Należy też wymienić dalsze nazwiska,
między innymi Richarda Overy’ego, Roberta Service’a i Catherine
Merridale. Wspólnie autorzy ci nie pozostawili światu wątpliwości co do
dwóch podstawowych prawd. Po pierwsze bez względu na to, jakiej się
użyje miary, stalinowski reżim kwalifikuje się jako „Zło” w taki sam
sposób jak Trzecia Rzesza. Po drugie to siły zbrojne tego złego reżimu,
Armia Czerwona, odegrały główną rolę w zwalczeniu sił drugiego złego
reżimu. Żaden z tych wniosków nie był dla mnie czymś całkowicie nowym
– podobnie jak nie mógł być nowy dla nikogo, kto zna tę część Europy, w
której siali zamęt zarówno hitlerowcy, jak i Sowieci. Ale w pewnym sensie
poczułem się wyzwolony. Mogłem teraz głosić moje własne poglądy z o
wiele większą pewnością.
Wobec tego zabrałem się do pracy nad realizacją projektu, który niewielu
zawodowym historykom chciałoby się podejmować: zamierzałem stworzyć
krótki przegląd wszystkich aspektów drugiej wojny światowej w Europie,
łącząc dobrze znane z mniej znanym. Zaplanowałem trzyczęściową
konstrukcję. Część pierwsza miała wprowadzić dwa podstawowe wątki –
wojskowy i polityczny – i poprzedzić to wprowadzenie systematyczną
analizą czynników, które zadecydowały o podjętym przeze mnie wyborze.
Część druga miała przynieść opis wojennych doświadczeń żołnierzy i
ludności cywilnej w sposób, który by unikał konwencjonalnego podziału na
„my” i „oni”. Na przykład wszyscy grabieżcy – bez względu na to, skąd się
wywodzili – znaleźli się w jednym podRozdziałe zatytułowanym Grabież.
Wszystkie obozy koncentracyjne – bez względu na to, kto nimi kierował –
znalazły się w jednym podRozdziałe pod tytułem Obozy koncentracyjne.
Część trzecia wreszcie – rozdział Portrety – miała stanowić przegląd
długiej listy gatunków pisarstwa historycznego i rodzajów sztuki – od filmu
i fotografii po poezję i prozę literacką – które przez ostatnie sześćdziesiąt
lat wpływały na sposób rozumienia wojny przez opinię publiczną.
Podejrzewałem, że niektóre elementy tej konstrukcji mogą zostać uznane za
dość radykalne.
Recepcja anglojęzycznego wydania dostarczyła mi powodów do
optymizmu. W odróżnieniu od niektórych moich poprzednich książek ta nie
weszła na listy „dziesięciu największych bestsellerów”. Na tle chóru
przychylnych recenzji zabrzmiała garstka wrogich głosów. Najwyraźniej
zirytowałem członków brytyjskiego obozu patriotycznego, którzy wyrazili
sprzeciw wobec umniejszania zasług zachodnich aliantów. Obraziłem kilku
kolegów historyków, którzy kręcili nosami na brak „nowych materiałów” i
na próżno szukali wzmianek o własnych arcydziełach. Rozdrażniłem
obrońców Holokaustu, rzekomo zawyżając liczby i mnożąc nieszczęścia
ofiar nie będących Żydami. Sprowokowałem też gniew przynajmniej
jednego recenzenta, który schwycił w nozdrza woń przeklętej „polonofilii”,
odkrywając, że w indeksie wymieniono więcej odniesień do Katynia niż do
lądowania w Normandii. (Odpowiedziałbym, że podczas masakry
katyńskiej zabito niemal dziesięć razy więcej ludzi, niż ich zginęło na
plażach Normandii, i że mimo wszystko zasadniczy opis operacji
„Overlord” zajął w książce zdecydowanie więcej miejsca niż opis sprawy
katyńskiej). Mimo to wiedziałem, że książka znajduje wielu czytelników, i
mam nadzieję, że wywołuje, jeśli nie sensację, to przynajmniej stały
ferment. Wydanie amerykańskie (w wydawnictwie Viking Penguin) jeszcze
się nie ukazało. Czekam spokojnie na reakcję Ameryki, która może
przynieść sporo hałasu.
Wydanie polskie jest w zasadzie takie samo jak angielski oryginał.
Konstrukcja pozostała niezmieniona. Nie dokonano też żadnych skrótów.
Wprowadziłem natomiast dwa rodzaje uzupełnień. Z jednej strony są to
obszerne cytaty z takich książek, jak Wojna Iwana (2005) Catherine
Merridale czy Przy obieraniu cebuli (2006) Güntera Grassa, które dopiero
niedawno się ukazały. Drugi rodzaj uzupełnień stanowi około stu
dodatkowych akapitów uszczegółowiających lub poszerzających polski
wymiar danego tematu – z myślą o polskim czytelniku. Chciałbym jednak
podkreślić, że napisany przez mojego dawnego kolegę Johna Martina
wiersz, który uświetnia ostatnią stronę i w którym jest mowa o 2. Korpusie
generała Andersa, był tam od samego początku.

Norman Davies
Oksford, lipiec 2007

[1]
Andriej Amalrik był autorem wydanej w 1969 roku książki Czy Związek Radziecki przetrwa do roku 1984? (polski
przekład: Paryż 1970).
Wstęp

Od zakończenia drugiej wojny światowej minęło ponad sześćdziesiąt lat.


Wobec tego wielu ludzi byłoby skłonnych sądzić, że ogólne zarysy opisu
tego straszliwego konfliktu już dawno zostały ustalone. Wydano
niezliczoną ilość książek na ten temat. Nakręcono tysiące filmów
pokazujących wszystkie możliwe aspekty wydarzeń z czasów wojennych i
cierpienia ludności cywilnej. Zebrano niezliczone wspomnienia
uczestników tamtych wydarzeń – postaci wielkich i zwykłych szarych
ludzi. Wzniesiono setki ważnych pomników i otwarto dziesiątki muzeów,
aby nie zginęła pamięć o wojnie. Można by pomyśleć, że nie zostało już nic
do dodania. A przynajmniej chciałoby się tak myśleć – dopóki się nie
zacznie uważnie sprawdzać, co naprawdę już powiedziano, a czego jeszcze
nie.
Sześćdziesiątą rocznicę zakończenia wojny obchodzono w 2005 roku na
wiele różnych sposobów. Na przykład w Stanach Zjednoczonych jeszcze
przed tą rocznicą otwarto w Waszyngtonie wspaniałą budowlę
upamiętniającą drugą wojnę światową. Ma ona kształt owalnego placu
ozdobionego dwiema fontannami. Na plac prowadzą dwie bramy: pierwsza
jest symbolem działań wojennych w rejonie Pacyfiku, druga – wojny po
drugiej stronie Atlantyku. Ten ogromny pomnik wzniesiono w ładnym
parku, za obeliskiem ku czci Waszyngtona, naprzeciw Muzeum
Holokaustu. Zaprasza on gości do spaceru wokół fontann i zachęca ich, aby
się przyjrzeli wielkiej liczbie napisów i wzniosłych cytatów wyrytych na
umieszczonych wokół słupach i tablicach. Nad jedną bramą napisano słowo
„PACYFIK”, nad drugą – słowo „ATLANTYK”. A główny napis głosi:
„DRUGA WOJNA ŚWIATOWA, 1941–45”.
W tym momencie – jeśli nie wcześniej – człowiek zaczyna podejrzewać,
że ów monument poświęcony jest nie całej drugiej wojnie światowej, lecz
raczej udziałowi w niej Stanów Zjednoczonych. Niemal każdy mieszkaniec
Europy umiałby zwrócić uwagę na fakt, że ta wojna nie zaczęła się w roku
1941. Jednak miliony Amerykanów nadal uczą się myśleć inaczej.
Niepisany przekaz głosi, że Stany Zjednoczone stoczyły dobrą walkę i
odniosły zwycięstwo. W żadnym miejscu nie ma najmniejszej wzmianki o
sojusznikach Amerykanów i o ich towarzyszach broni. Niezbyt dociekliwy
zwiedzający jest usprawiedliwiony, jeśli pomyśli, że Amerykanie sami
wygrali tę wojnę.
Rocznicowy rok 2005 zaczął się od wspaniałej uroczystości w Polsce,
upamiętniającej wyzwolenie Auschwitz 27 stycznia 1945 roku. Ponieważ
ten mający złą sławę niemiecki obóz koncentracyjny wybudowano na
okupowanych przez Niemców ziemiach polskich, obchodom przewodniczył
prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski. A ponieważ obóz wyzwoliła
zwycięska Armia Czerwona, prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir
Putin znalazł się na czele listy zagranicznych gości. Obecni byli także
prezydent Izraela, prezydent Niemiec, prezydent Francji oraz prezes
Międzynarodowego Związku Romów. Co najważniejsze, na uroczystość
przybyli z różnych zakątków świata byli więźniowie obozu, z których wielu
włożyło na tę okazję obozowe pasiaki. Zebrani goście siedzieli na otwartym
powietrzu, mężnie stawiając czoło mroźnej aurze środkowoeuropejskiej
zimy. Walcząc z atakami śnieżycy, mówcy wypowiedzieli wiele pięknych
słów, takich jak „wyzwolenie”, „zwycięstwo nad Złem” i „nigdy więcej”.
Wielu złożyło stosowny hołd ponad milionowi zmarłych, w większości
Żydów.
Ale w żadnym momencie nikomu nie przyszło do głowy, aby
przypomnieć inne wydarzenia tamtego stycznia 1945 roku. Żaden z
mówców nie wspomniał, że w czasie gdy wyzwalano Auschwitz, sowieckie
siły bezpieczeństwa używały innych hitlerowskich obozów
koncentracyjnych, aby w nich osadzać nową falę więźniów. Pozostając pod
wrażeniem miłego sercu pojęcia „wyzwolenie”, niemal wszyscy
dziennikarze obecni na rocznicowych obchodach pominęli milczeniem
kłopotliwą kwestię: fakt, że owe akty wyzwolenia z 1945 roku miały w
gruncie rzeczy bardzo ograniczony zakres. Nikt nie zakłócił spokoju
stwierdzeniem, że hitlerowskie SS nie było jedyną organizacją, która w
czasie drugiej wojny światowej zakładała obozy koncentracyjne. Nikt też
nie zechciał zadać drażliwego pytania, jak należałoby zdefiniować to, co
naprawdę stanowiło owo powszechnie potępiane „Zło”.
9 maja 2005 roku wielkie uroczystości zorganizowano w Moskwie.
Prezydent Putin odegrał rolę gospodarza wobec pięćdziesięciu głów państw
– łącznie z prezydentem George’em W. Bushem – i przyjął wielką
wojskową paradę. Stanąwszy na czele osobistości składających hołd
ogromnym dokonaniom wojsk sowieckich w zwycięskiej walce nad
faszyzmem, oświadczył, że Dzień Zwycięstwa jest „dniem świętym”,
„dniem, w którym uratowany został świat”. A potem, stojąc w tym samym
miejscu, w którym sześćdziesiąt lat wcześniej stał Stalin podczas
zwycięskiej parady na placu Czerwonym, dał sygnał do rozpoczęcia
pochodu. Przed trybunami przemaszerowały lub przejechały tysiące
żołnierzy ubranych w historyczne mundury Armii Czerwonej. Głośno
rozbrzmiewała muzyka wojskowa z czasów wojny. Z ciężarówek
obwieszeni orderami weterani wielkiej wojny ojczyźnianej, trzymając
przystrojone girlandami kwiatów portrety Stalina, salutowali stojącym na
trybunach dygnitarzom. Wszystko zaaranżowano tak, aby sprawiało
wrażenie, że czas się cofnął.
Tylko ktoś wyjątkowo małoduszny mógłby mieć coś przeciwko takim
wyrazom uznania dla weteranów wojennych. W końcu to oni ponieśli
ofiary większe niż wszystkie inne wojska. Jednak tylko nieliczni
cudzoziemcy dostrzegli sprytną sztuczkę, którą zaaranżowano. Prezydent
Bush zrobił wymowną uwagę na temat suwerenności państw bałtyckich w
przeddzień swojego przyjazdu do Moskwy, podczas krótkiej wizyty na
Łotwie – w jednym z trzech państw bałtyckich, które Stalin zaatakował i
najechał w 1940 roku, a których prezydenci mieli teraz poczucie, że nie
mogą uczestniczyć w moskiewskich obchodach. Ale, ogólnie rzecz biorąc,
tylko nieliczni komentatorzy kwestionowali wątpliwe historyczne założenia
leżące u podstaw tej uroczystości. Pozostali przyjęli – całkowicie błędnie –
że wielka wojna ojczyźniana to po prostu rosyjski synonim drugiej wojny
światowej, i dlatego nie przyszło im do głowy zapytać, co robił Związek
Sowiecki, zanim ta wielka ojczyźniana wojna się zaczęła. Nie zagłębiali się
zbytnio w tajniki metod stosowanych przez Stalina ani w detale wojennych
celów, jakie Stalin sobie stawiał. A co najważniejsze, nie protestowali
przeciwko pominięciu milczeniem różnicy między piętnastoma sowieckimi
republikami tworzącymi ZSRR w 1945 roku a Federacją Rosyjską z roku
2005.
Prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko, przywódca byłej sowieckiej
republiki, która najpóźniej wymknęła się spod kontroli Moskwy, wziął
udział w uroczystości Putina. Ale mieszkańcy Zachodu są wciąż jeszcze tak
bardzo przyzwyczajeni do błędnego uznawania Ukrainy za część Rosji, że
nie widzieli żadnego powodu, żeby się zainteresować jej losem w latach
1939–1945, w odróżnieniu od losów Rosji czy ZSRR jako całości.
Prezydent Juszczenko skromnie nie wspomniał, że jego własny ojciec,
wiejski nauczyciel, przeżył obóz Auschwitz (z numerem 11369).
W Wielkiej Brytanii obchody upamiętniające sześćdziesiątą rocznicę
zakończenia wojny odbyły się 8 i 9 lipca 2005 roku. 8 lipca królowa
Elżbieta II dokonała w Whitehall odsłonięcia pomnika ku czci „Kobiet w
drugiej wojnie światowej”, a 9 lipca ona i premier Tony Blair obejrzeli
„spektakl pamięci” na Horse Guards Parade[2]. To nostalgiczne wydarzenie
mówiło bardzo wiele o zawężonym polu widzenia, które w Londynie dało
się dostrzec tak samo jak wszędzie indziej. Impreza przybrała formę serii
piosenek, skeczów i scenek z czasów wojny, połączonych w całość
historyczną narracją. Tekst przetykany fragmentami przemówień Churchilla
czytał aktor Simon Callow, a Timothy West idealnie wcielił się w rolę
wojennego przywódcy. Tak więc Drozdy nad białymi klifami Dover
mieszały się z Będziemy walczyć na plażach! a po kabaretowych numerach
Flanagana i Allena przyszedł temat muzyczny z filmu Lista Schindlera,
piosenka Na placu Berkeley śpiewał słowik i na końcu, w wielkim finale,
Znów się spotkamy, choć nie wiem gdzie i nie wiem kiedy.
Jako program rozrywkowy „spektakl pamięci” spotkał się z dobrym
przyjęciem. Ale jako wydarzenie historyczne miał oczywiste
niedociągnięcia. Nie uwzględniał bowiem zasadniczych różnic między
„wtedy” i „teraz”. Poza bardzo krótkim epizodem z udziałem grupy
żołnierzy z Armii Indyjskiej grających na trąbkach oraz zespołu tancerzy
ubranych w amerykańskie mundury nie starał się ani przypomnieć
sojuszników Wielkiej Brytanii z czasów wojny, ani przywołać wspomnienia
wielkiej koalicji, która stała na czele wspólnej walki państw
sprzymierzonych. Prześlizgnięto się też nad faktem, że w latach 1939–1945
wojenny trud podejmowała nie tylko sama Wielka Brytania, ale także
Imperium Brytyjskie. Niestety nie było najmniejszego śladu ani
Kanadyjczyków, Australijczyków, Nowozelandczyków czy mieszkańców
Południowej Afryki, ani przedstawicieli innych nacji, które miały swój
wybitny udział we wspólnej sprawie.
Pierwsze brytyjskie muzeum wojskowe, Imperial War Museum w
Lambeth, zorganizowało kilka imprez towarzyszących pod hasłem
„Sześćdziesiąt lat później”. Odbył się Tydzień Pamięci Weterana,
urządzono „żywe muzeum” w St James’s Park w Londynie oraz wystawę
pod nazwą „Jeniec” o brytyjskich jeńcach wojennych na Dalekim
Wschodzie. Wszystko to odbywało się jednocześnie z pokazami
wspaniałych zbiorów muzeum, zawierających broń, przedmioty, obrazy i
ryciny z czasów drugiej wojny, ze stałą wystawą poświęconą Holokaustowi
i obrazującą „prześladowania Żydów i innych narodów” oraz ze
specjalnymi wystawami: „Wojna dzieci” i „Wielkie ucieczki”; wypada
także wspomnieć o filiach muzeum – Cabinet War Rooms[3] w Whitehall,
Muzeum Sił Powietrznych w Duxfordzie w hrabstwie Cambridge i nowym
Imperial War Museum North w Manchesterze. Z punktu widzenia historyka
wiele z tych wydarzeń zasługuje na odnotowanie i pochwałę. Natomiast
rzeczą zdecydowanie najdziwniejszą ze wszystkich jest napis na pomniku
stojącym przed muzeum wojny, poświęcony „27 milionom obywateli i
żołnierzy sowieckich”, którzy rzekomo zginęli w czasie wojny, walcząc o
sprawę „zwycięstwa aliantów”. Niezłym sprawdzianem wiedzy osób
odwiedzających muzeum byłoby pytanie, co właściwie jest nie tak w tym
napisie.
Wielka Brytania, Stany Zjednoczone i Rosja nie były oczywiście
jedynymi krajami, które uczciły sześćdziesiątą rocznicę zakończenia wojny.
I byłoby niesprawiedliwe, gdyby sądy na temat mechanizmów pamięci
ferować jedynie na podstawie wydarzeń, jakie miały miejsce w Londynie,
Waszyngtonie i Moskwie. Ale wielka trójka z 1945 roku to niewątpliwie
były największe mocarstwa alianckie. Jeśli więc da się wykazać, że obraz
wojny przedstawiany w stolicach tych mocarstw był wypaczony, to jest
mało prawdopodobne, że był on pełniejszy albo dokładniejszy gdzie
indziej. Co więcej, warto odnotować, że amerykańskie, rosyjskie i
brytyjskie obchody rocznicowe mało przypominały uroczystości, jakie się
odbyły w kraju, w którym wojna się zaczęła i który – licząc w kategoriach
względnych – poniósł największe straty w ludziach. Oprócz Dnia
Zwycięstwa Polacy obchodzili rocznicę 1 września (dnia wybuchu wojny) i
17 września (dnia sowieckiej inwazji na Polskę). Żadna z tych dat nie
wywołała najmniejszego oddźwięku w Waszyngtonie, w Moskwie czy w
Londynie.
Podobne obiekcje można by wysunąć co do stanu historiografii. W
przypadku wojny w Europie żadnemu ze współczesnych historyków
najwyraźniej nie udało się jak dotąd pogodzić istniejących sprzecznych
punktów widzenia. Tak więc istnieje „punkt widzenia Zachodu”,
inspirowany wydarzeniami na froncie zachodnim, i „punkt widzenia
sowiecki”, inspirowany frontem wschodnim. Zachodni autorzy, którzy
piszą w duchu Drugiej wojny światowej Churchilla, nie odmawiają męstwa
Armii Czerwonej. Nie mogą się jednak zdobyć na to, żeby porównać jej
dokonania z czynami sił zbrojnych własnych krajów. Podobnie
postsowieccy apologeci, mimo że w pełni zdają sobie sprawę ze
wspaniałych militarnych osiągnięć stalinowskiego reżimu, wzdragają się
przed rozgłaszaniem jego zbrodniczych czynów. W efekcie żaden z autorów
szkoły sowieckiej nie zyskał sobie powszechnego uznania. Oczywiście na
temat wojny napisano wiele doskonałych książek, zarówno w dziedzinie
historiografii, jak i literatury. Ale z nielicznymi wyjątkami wszystkie te
teksty zajmują się wybranymi aspektami zagadnienia lub konkretnymi
wspaniałymi czynami. Prób przedstawienia ogólnej syntezy nie ma zbyt
wiele. Najnowszej pracy zmierzającej w tym kierunku, będącej dziełem
pewnego zamerykanizowanego Niemca, także nie można uznać za coś, co
wykraczałoby poza granice rzetelnego podsumowania poglądów Zachodu.
Pomyślana ona została zgodnie z konwencjonalnym antyfaszystowskim
wzorcem i wobec tego unika większości drażliwych kwestii natury
politycznej i moralnej[4].
Wkładem Niemiec w uroczystości rocznicowe stał się kontrowersyjny
pomnik wystawiony pomordowanym europejskim Żydom i odsłonięty w
centrum Berlina w maju 2005 roku. Pomnik został zaprojektowany przez
amerykańskiego architekta Petera Eisenmana, a kontrowersyjny okazał się z
wielu względów – nie tylko estetycznych. Tworzący go rozległy labirynt z
ciemnych granitowych bloków przypominających płyty nagrobne jest
ogromny, a w oczach krytyków – agresywny. Pomnik musiał wywołać silne
reakcje, skoro nie odwołuje się ani do milionów ofiar hitleryzmu, które nie
były Żydami, ani do ofiar wojny w ogóle.
W obecnych czasach wiele społeczności zabiega bowiem o to, aby
uznano ich własne narodowe tragedie. Jedną z takich grup tworzy niemiecki
Związek Wypędzonych, który od dawna prowadzi kampanię zmierzającą do
utworzenia własnego centrum pamięci w Berlinie. Przypadek ten nie pasuje
do konwencjonalnego obrazu Niemców jako narodu agresora. Nie jest
jednak pozbawiony znaczenia. Wielkie nacje mogą mieć pośród siebie
zarówno podżegaczy wojennych, jak i ofiary wojny. Dobrze ponad dziesięć
milionów ludności cywilnej ze wschodnich terenów Niemiec albo w latach
1944–1945 uciekło w obliczu zagrożenia ze strony nadchodzących wojsk
Armii Czerwonej, albo później zostało z tych ziem siłą wypędzonych.
Około dwóch milionów zginęło. Ich wypędzenie było aktem zbiorowej
zemsty, który usankcjonowała konferencja poczdamska wielkiej trójki, a
którego legalność była dość wątpliwa. Natomiast podstawowy argument
wysuwany przeciwko obecnie prowadzonej kampanii wypływa z faktu, że
jej organizatorzy myślą tylko o tych ludziach, których podczas wojny
wypędzono z Niemiec, a nie o wszystkich wypędzonych w czasie wojny.
Decyzja podjęta w Poczdamie miała przecież na celu ułatwienie napływu
na te ziemie kilku milionów polskich uchodźców, których w tym samym
czasie wypędzano z terenów zagarniętych przez Związek Sowiecki.
Wobec tego w charakterze wstępu do rozmaitych wykładów i pogadanek
na temat drugiej wojny światowej często zadaję mojej publiczności kilka
prostych pytań:

Czy potraficie wymienić pięć największych bitew, jakie w czasie


wojny stoczono w Europie? Albo jeszcze lepiej: dziesięć największych
bitew?
Czy potraficie wymienić główne ideologie polityczne, które walczyły
o prymat podczas wojny w Europie?
Czy potraficie podać nazwę największego obozu koncentracyjnego,
który działał w Europie w latach 1939–1945?
Czy potraficie powiedzieć, który z narodów Europy poniósł w czasie
wojny największe straty wśród ludności cywilnej?
Czy potraficie podać nazwę okrętu, który zatonął w czasie wojny,
powodując śmierć największej liczby ludzi?

Po tych pytaniach na ogół zapada głucha cisza, a potem odzywa się


głośny chór domysłów i wątpliwości. Uciszając zgiełk, proponuję
publiczności rozważenie pewnego stanowiska: „Dopóki nie ustalimy
odpowiedzi na podstawowe pytania dotyczące faktów – mówię – nie
jesteśmy przygotowani do ferowania wyroków w sprawach ogólniejszej
natury”.
Wszystko to wskazuje na postępujący rozpad pamięci, na to, że historię
czasu wojny wykorzystuje się do celów politycznych, a także na fakt, że
owa historia jest zdominowana przez narodowe lub partykularne interesy.
Sądzę zatem, że istnieje ogromna potrzeba rewizji zasad, na których kiedyś
można będzie zbudować ramy ostatecznej i pełnej historii drugiej wojny
światowej. Celem niniejszej książki jest wyliczenie owych zasad oraz
naszkicowanie – choćby w ogólnych zarysach – wynikających z nich
intelektualnych założeń.
Doświadczenie, które okazało się istotne dla kształtu mojej własnej
intelektualnej podróży, nastąpiło w czasie, gdy jako konsultant pracowałem
nad The Oxford Companion to the Second World War, wydanym w 1995
roku[5]. Redaktorzy książki starali się poświęcić należytą uwagę frontowi
wschodniemu oraz najnowszym osiągnięciom badań naukowych w tej
dziedzinie. Mnie zaś zgodnie z planem zatrudniono jako doradcę redaktora
do spraw Europy Wschodniej i Środkowej. Jednak wkrótce zdałem sobie
sprawę, że tematyka dotycząca Związku Sowieckiego tworzyła całkowicie
odrębny dział wiedzy w umysłach zarówno redaktorów książki, jak i
badaczy sprawujących kontrolę nad tą dziedziną. Udało mi się pozyskać
współpracę pierwszorzędnego niemieckiego specjalisty Heinza-Dietricha
Löwego, który napisał główne hasło dotyczące Związku Sowieckiego.
Natomiast wciąż było bardzo trudno zintegrować sprawy dotyczące ZSRR z
innymi głównymi kategoriami. Na przykład redaktorzy z radością przyjęli
do tomu hasło o wojennych gułagach, natomiast nie chcieli go umieścić w
dziale zatytułowanym „Obozy koncentracyjne”. Na tej samej zasadzie hasło
o zbrodni w Katyniu wprawdzie przyjęto, ale nie pod ogólnym tytułem
„Zbrodnie wojenne”. Hasła traktujące o sowieckich marszałkach albo o
bitwach na froncie wschodnim zawsze były pisane przez „specjalistów
sowieckich”, nigdy zaś przez tych autorów, którzy pisali o Eisenhowerze
czy Montgomerym. Co więcej, wkrótce się okazało, że inaczej się nie da,
bo „zachodni eksperci” mieli bardzo mętne pojęcie o wydarzeniach w
Europie Wschodniej. Nauczanie historii jest podzielone na sekcje wcale nie
w mniejszym stopniu niż publikacje z dziedziny historii. Na przykład
pewien czołowy amerykański autorytet w sprawach drugiej wojny
światowej nigdy nie słyszał o stratach wojennych żadnego innego narodu
europejskiego poza „Rosjanami”. Takie klapki na oczach są jedną z
przyczyn tego, co pewien brytyjski historyk trafnie określił mianem
„spetryfikowanej perspektywy historii zwycięzców”[6], podtrzymywanej
przez zachodnich komentatorów, którzy w roku 2000 wciąż pisali tak samo
jak w roku 1950.
Jednym z podstawowych zamierzeń tej książki jest zatem nie tyle
ukazanie jakichś nowych, spektakularnych faktów, ile przeszeregowanie,
zestawienie z sobą i zintegrowanie na nowo faktów ustalonych, które dotąd
starannie rozdzielano.
Wobec tego nie ma większego sensu opatrywać przypisami co drugiego
zdania, po to, aby te fakty można było zweryfikować. Liczba przypisów
została ograniczona do minimum. Fakty i stwierdzenia, które się pojawiają
w standardowych źródłach, zwłaszcza w Oxford Companion..., nie będą
opatrywane przypisami. Przypisy rezerwuję dla bezpośrednich cytatów,
mniej znanych źródeł, a także wskazówek dotyczących szerszej lektury.
Na koniec chciałbym jeszcze wyjaśnić, że świadomie zredukowałem do
minimum komentarze dotyczące spraw drugorzędnych – po to, aby
podstawowe argumenty były maksymalnie jasne i przekonujące. Świetnie
zdaję sobie sprawę, że można było powiedzieć o wiele więcej o roli takich
krajów, jak Francja, Polska czy Jugosławia, roli, która bynajmniej nie była
bez znaczenia. Chciałem jednak zwrócić uwagę na charakterystykę i
działania głównych państw zaangażowanych w wojnę w Europie i w
rezultacie skoncentrować się na najważniejszych: Trzeciej Rzeszy, Związku
Sowieckim, Stanach Zjednoczonych i Imperium Brytyjskim. Dawniej sam
występowałem przeciwko takiemu sposobowi pojmowania historii Europy,
który każe brać pod uwagę wyłącznie wielkie mocarstwa. Tym razem
jednak uznałem, że priorytetem powinno być zadanie nowego
zdefiniowania struktury konfliktu i proporcji między jego głównymi
elementami składowymi.

Jak zwykle słowa podziękowania należą się wielu współpracownikom i


kolegom, a także mojej rodzinnej grupie wsparcia. Bezinteresowna
wyrozumiałość mojej żony dla słabostek zajmującego się pisarstwem męża
w cudowny sposób nie traci nic ze swego blasku. Roger Moorhouse raz
jeszcze zgodził się podjąć obowiązki pierwszego asystenta, choć jest już
przecież niezależnym, samodzielnym badaczem. Jestem bardzo wdzięczny
mojemu agentowi Davidowi Godwinowi za wsparcie – moralne i
profesjonalne; mojemu wydawcy pani Georginie Morley za cenne słowa
zachęty, a Krzysztofowi Mościckiemu za pomoc w załatwianiu spraw
związanych z logistyką i administracją.
Przy tej okazji chciałbym jednak także dać wyraz swojemu
szczególnemu przekonaniu, że zaciągnąłem dług wdzięczności wobec
grupy wybitnych historyków, którym w ciągu ostatnich dziesięciu lat udało
się poskromić sowiecką enigmę. Zachodnie poglądy na wydarzenia z lat
1939–1945 zaczęły się kształtować w pierwszych latach po wojnie, kiedy
informacje na temat największego z walczących mocarstw, Związku
Sowieckiego, były skąpe i często miały charakter domysłów i spekulacji.
Przez wszystkie dziesięciolecia zimnej wojny, kiedy mnożyły się kości
politycznej niezgody, wyniki wspaniałej pracy pionierów w rodzaju Roberta
Conquesta grzęzły w bagnie walk podjazdowych i sporów. W efekcie
opinia publiczna zachowywała dystans, a historycy drugiej wojny
światowej często nie mieli ochoty ponownie rozważać swoich interpretacji.
Dopiero po upadku ZSRR można było położyć kres temu zamieszaniu. Dziś
nie ma już żadnych wątpliwości co do tego, że stalinowski reżim był
masowym mordercą i potworem, a jego wybitna rola w pokonaniu Trzeciej
Rzeszy wymaga wprowadzenia do konwencjonalnego obrazu daleko
idących poprawek. Wiele z tego, co dziś jest pewne, można przypisać pracy
historyków, którzy w ostatnim czasie dostarczyli niewątpliwych dowodów.
Wiele fragmentów tej książki powstało z poczucia silnej potrzeby
zintegrowania ich odkryć z bardziej utrwaloną wiedzą na inne tematy.
Prawdę mówiąc, mam poczucie, że moje długoletnie przekonania i intuicje,
które płyną z badania najbliższej okolicy, zostały bardzo wzbogacone i
utwierdzone. Bo przecież nigdy bym się nie odważył podjąć próby nowego
przeglądu wydarzeń drugiej wojny światowej, gdybym nie wiedział, że nie
jestem zupełnie sam. A zatem szczególne podziękowania kieruję do tych
kolegów, którzy rzeczywistość epoki stalinowskiej z okresu wojny ukazali
w sposób niebudzący żadnych sensownych wątpliwości. Chciałbym w tym
miejscu wymienić ich nazwiska. Są to: Anne Applebaum, Antony Beevor,
Geoffrey Hosking, Catherine Merridale, Simon Sebag Montefiore i Robert
Service.

Norman Davies
Kołobrzeg/Kolberg

[2]
Horse Guards Parade – rozległy teren w centrum administracyjnym Londynu, miejsce dawnej rezydencji królewskiej
Whitehall (przyp. tłum.).
[3]
Cabinet War Rooms – wojenna kwatera rządu brytyjskiego; muzeum prezentuje autentyczne wnętrza, w których podczas
drugiej wojny światowej odbywały się tajne posiedzenia brytyjskiej Rady Ministrów (przyp. tłum.).
[4]
Zob. G.L. Weinberg, Świat pod bronią. Historia powszechna II wojny światowej, t. 1: 1939–1941, przeł. M. Jania i in.,
Kraków 2001.
[5]
Zob. The Oxford Companion to the Second World War, red. I.C.B. Dear, M.R.D. Foot, Oxford 1995.
[6]
A.W. Purdue, The Second World War, Basingstoke 1999, tylna strona obwoluty.
ROZDZIAŁ 1
INTERPRETACJA

Pięć czynników

Każdy naród, który uczestniczył w drugiej wojnie światowej, ma swoją


własną wersję wydarzeń. Brytyjczycy i Amerykanie, Niemcy i Włosi,
Francuzi i Holendrzy, Rosjanie i Polacy, Żydzi oraz wielu, wielu innych –
wszyscy podkreślają doświadczenia swojego narodu. Rozmyślnie lub
niechcący wszyscy umniejszają znaczenie, jakie miała różnorodność tych
doświadczeń, i utrudniają przedstawienie rozległej panoramy. Zaciemniają
ogólny obraz. Nie da się tego uniknąć, bo taka jest ludzka natura. Mimo to
fakt pozostaje faktem: całość jest ważniejsza niż szczegół. Wszelkim
próbom zbadania jakiegoś wybranego elementu całej sceny powinno
towarzyszyć – lub nawet takie próby poprzedzać – przyjęcie jakiejś szerszej
ramy, w którą można ową część wpasować. I właśnie takie ramy mam
nadzieję nakreślić w tym Rozdziałe.
Jest rzeczą równie oczywistą, że splot konfliktów tak bardzo zawikłany
jak to, co opatruje się etykietą „druga wojna światowa”, musiał obrosnąć
mnóstwem mitów i legend. Mity te stanowią niezbędny wątek opowieści.
Nie jest zadaniem historyka próbować je wykorzenić. Natomiast
obowiązkiem historyka jest je zbadać, wyjaśnić ich początki, a potem
pokazać różnicę między zdarzeniami i sposobem postrzegania zdarzeń. Tak
na przykład każdy bezstronny obserwator musi opisać kampanię, która się
zakończyła na plażach Dunkierki w czerwcu 1940 roku, jako znaczący
sukces Niemiec, a zarazem katastrofalne pogorszenie sytuacji aliantów. Ale
ten sam historyk ma obowiązek pokazać, z czego zrodził się „duch
Dunkierki”, w jaki sposób klęska nie przekreśliła ocalenia, jak
przemieniono regres w szansę na odzyskanie sił i odbudowę.
Niepowodzenie, a także reakcja na niepowodzenie (z punktu widzenia
Brytyjczyków) są w tej samej mierze co zwycięstwo i nieumiejętność jego
wykorzystania (z punktu widzenia Niemców) nierozerwalnie z sobą
związanymi aspektami tej samej opowieści.
Historycy z konieczności przedstawiają różne interpretacje, a
przynajmniej różnie rozkładają akcenty. Żadna narracja nigdy nie spotka się
z powszechnym uznaniem, nawet gdyby była maksymalnie spójna i
jednolita. Można się jednak wystrzegać poważniejszych zniekształceń.
Rzeczy muszą być porównywane na podstawie podobieństw, proporcje
muszą być zachowane, normy leżące u podstaw sądów ferowanych w
odniesieniu do jednej strony konfliktu muszą być stosowane bezstronnie w
stosunku do wszystkich stron. Na przykład zarówno w bitwie pod El-
Alamejn, jak i w bitwie pod Stalingradem zwyciężyli alianci i oba
zwycięstwa przyczyniły się do zmiany biegu wydarzeń w mrocznych
miesiącach lat 1942–1943. Ale tych dwóch bitew nie można uznać za w
pełni równoważne. W jednej rozbito sześć dywizji wojsk państw osi na
peryferyjnej scenie wojennych zdarzeń; w drugiej pokonano dwadzieścia
dywizji państw osi w środkowym sektorze głównego frontu. Z tych samych
powodów sądów moralnych nie można opierać na iluzorycznym
przekonaniu, że masowy mord dokonany przez wroga jest dowodem na
działanie sił nikczemnego Zła, podczas gdy masowy mord po naszej stronie
jest pechową skazą na obrazie.

Powinienem może wyjaśnić, jaki jest mój własny punkt wyjścia. Jestem
Brytyjczykiem. Urodziłem się w 1939 roku. Jestem zawodowym
historykiem. Wiele lat zawodowej kariery poświęciłem badaniu historii
Europy Wschodniej, specjalizując się w historii Polski i Rosji. Można z
tego wyciągnąć słuszny wniosek, że spędzałem dzieciństwo w Wielkiej
Brytanii czasu wojny i że zdobywałem wykształcenie w latach, w których
nad światem unosiło się jej groźne widmo. Można też, jak sądzę,
powiedzieć, że dla wszystkich przedstawicieli mojego pokolenia – mimo że
byliśmy zbyt młodzi, aby brać w wojnie czynny udział – druga wojna
światowa była największym wydarzeniem w życiu, tak samo jak wielka
wojna z lat 1914–1918 była największym wydarzeniem w życiu naszych
rodziców. Na pierwszą szkolną wycieczkę na kontynent – podczas
Wielkanocy 1955 roku – pojechałem do Wiednia; zrobiono mi tam zdjęcie z
sowieckim strażnikiem w futrzanej czapie na głowie. Dziś zdaję sobie
sprawę, że wojna w Europie skończyła się niecałe dziesięć lat wcześniej.
Oglądało się takie filmy, jak Dam Busters, Okrutne morze, Paszport do
Pimlico czy Pani Miniver[7]. W efekcie po prostu trzeba się było
zainteresować latami wojny. Od tamtego czasu stale gromadziłem nowe
informacje na ten temat – z książek, z filmów, z prac naukowych,
obserwując jednocześnie, jak coraz bardziej blakną wspomnienia i maleje
poczucie osobistego zaangażowania.
Jednak jako historyk przyglądałem się, jak lepiej znane aspekty wojny w
Europie Zachodniej coraz bardziej usuwa w cień stale rosnący napływ
informacji o niewiarygodnych okropnościach, jakie się działy na froncie
wschodnim. Kiedy studiowałem w Oksfordzie, Alan Bullock wydał właśnie
swoją monografię Hitler. Studium tyranii, a mój opiekun naukowy A.J.P.
Taylor pracował jeszcze nad książką o początkach drugiej wojny światowej
(The Origins of the Second World War)[8]. Wydział historii nie oferował
studentom żadnych kursów dotyczących wydarzeń z lat 1939–1945,
wychodząc z założenia, że są one zbyt świeże, aby się stać przedmiotem
poważnych badań. A o Holokauście mało kto słyszał. W latach
sześćdziesiątych zaczęły przeciekać wieści o „20 milionach sowieckich
ofiar wojennych”, a także zaczęła się rodzić świadomość – inspirowana w
znacznej mierze przez Chruszczowa i Sołżenicyna – że sieć sowieckich
gułagów była sceną masowej zbrodni o wcześniej nie spotykanych i
niewyobrażalnych rozmiarach. W latach siedemdziesiątych dowiadywano
się, czym było w swej istocie niepowtarzalne zjawisko Holokaustu, i
zaczęto się zastanawiać, w jaki sposób można by je wpasować w szerszy
kontekst. W latach osiemdziesiątych tacy historycy jak Alan Bullock mieli
odwagę stawiać Hitlera na równi ze Stalinem. Wreszcie w latach
dziewięćdziesiątych upadek ZSRR ostatecznie zamknął usta tym, którzy
przeczyli istnieniu gułagów, pokazując, że Robert Conquest i inni krytycy
Związku Sowieckiego byli o wiele bliżsi prawdy, niż wielu ludzi byłoby
skłonnych przyznać. O istniejących zahamowaniach dużo mówi fakt, że
świetne książki Antony’ego Beevora Stalingrad (1998) i Berlin. Upadek
1945 (2002)[9], odsłaniające wreszcie przed czytelnikami z Zachodu cały
ogrom i okrucieństwo wydarzeń na froncie wschodnim, miały niewiele
poprzedniczek i niewielką konkurencję.
Moje własne badania dotyczące historii Polski w latach drugiej wojny
zrodziły we mnie silne poczucie mocno ugruntowanej tendencyjności.
Szybko się dowiedziano, że we wrześniu 1939 roku Związek Sowiecki
dokonał inwazji i okupacji połowy Polski – zupełnie tak samo, jak Niemcy
dokonały inwazji i okupacji drugiej połowy. Ale zachodni historycy nadal
pisali wyłącznie o „hitlerowskiej napaści na Polskę”. Sowieckiej strefy
okupacyjnej po prostu nie uważano za strefę okupacyjną. Hitlerowską
propagandę w tych sprawach natychmiast odrzucano. Propagandy
sowieckiej nie kwestionowano. Było wiadomo, że sowieccy okupanci
przeprowadzali masowe deportacje i dokonywali masowych mordów –
równocześnie ze wszystkimi okropieństwami, jakich dopuszczali się
Niemcy. Jednak świadomość Zachodu skupiała się w coraz większej mierze
wyłącznie na Holokauście. Czytało się o tysiącach równanych z ziemią wsi
i o masakrach dokonywanych na ich mieszkańcach. Ale jedyną taką wsią,
którą zachodni komentatorzy kiedykolwiek potrafili wymienić z nazwy,
były leżące w Czechach Lidice (zob. s. 401). Wiedziało się o potężnych
operacjach, takich jak „Barbarossa” czy „Bagration”, i o ogromnych
tragediach, takich jak oblężenie Stalingradu czy Powstanie Warszawskie.
Było widać, że każde z tych wydarzeń zawsze umieszczano w takiej czy
innej emocjonalnej przegródce. Jakoś nie stanowiły one elementu „naszej
wojny”.
Przede wszystkim zaś była masakra katyńska – z pewnością nie
największa ze wszystkich okropności, ale wydarzenie, które odegrało rolę
papierka lakmusowego, sprawdzianu historycznej uczciwości. W chwili
gdy sam zabierałem się do pracy, czyli w latach siedemdziesiątych, istniały
już bardzo silne poszlaki. Około 25 000 alianckich oficerów zniknęło w
Rosji wiosną 1940 roku. Z wyjątkiem 4500 ciał odkopanych przez
Niemców w 1943 roku w Lesie Katyńskim w pobliżu Smoleńska
większości zaginionych nigdy nie odnaleziono. Nie było absolutnych
dowodów, ale można było z dużym prawdopodobieństwem zakładać, że
pozostałe 15 000–20 000 zamordowanych spoczywa w innych masowych
grobach i że to Stalin, a nie Hitler wydał rozkaz, aby ich zamordować.
Możliwe, że tym razem Goebbels mówił prawdę[10]. Ale przez całe
dziesięciolecia brytyjska biurokracja odmawiała komentarzy, chyba że
wskazywano palcem na hitlerowców. Brytyjskim oficerom zabroniono
udziału w upamiętniających mord katyński uroczystościach, które się
odbywały w centrum Londynu. A brytyjska opinia publiczna nie
wykazywała żadnych oznak zainteresowania – ani gigantyczną zbrodnią,
ani godnymi potępienia próbami jej ukrycia. Wydaje się, że panujące
postawy można by zawrzeć w pytaniu: „A co front wschodni miał
wspólnego z nami?”. Wreszcie w latach dziewięćdziesiątych, w przeddzień
pięćdziesiątej rocznicy zakończenia wojny, prezydent Gorbaczow
postanowił powiedzieć prawdę i przyznał, że masakra w Katyniu oraz
masowe morderstwa popełnione w dwóch innych miejscach były dziełem
sowieckich sił bezpieczeństwa. Potem prezydent Jelcyn ujawnił dokument,
który nosił podpis Stalina i zawierał rozkaz egzekucji opatrzony datą 5
marca 1940 roku. Pewien rzecznik brytyjskiego Ministerstwa Spraw
Zagranicznych pochwalił Rosjan za szczerość. Natomiast brytyjska ustawa
o zbrodniach wojennych z 1991 roku została starannie skonstruowana tak,
aby wydarzenia w rodzaju Katynia nie wchodziły w jej zakres. A
Ministerstwo Spraw Zagranicznych ujawniło wybrane dokumenty
dotyczące tej kwestii dopiero w 2002 roku[11].
Pamiętam, że jeszcze w roku 1984 czy 1985, kiedy zostałem wraz z żoną
zaproszony do A.J.P. Taylora i kiedy Katyń był tematem rozmowy przy
stole, żona Taylora, dawna węgierska komunistka, upierała się z całą
stanowczością, że Związek Sowiecki nie byłby zdolny do czegoś takiego.
Ja i moja żona trzymaliśmy się własnego zdania, twierdząc, że zasada
prawdopodobieństwa każe wierzyć w winę Stalina. A.J.P. został zmuszony
do przyjęcia roli mediatora. Wina Sowietów nie jest nie do pojęcia,
powiedział, ale skoro nie ma dowodów, historycy muszą zachować
otwartość umysłu i powstrzymywać się od antysowieckich insynuacji. Tak
to wyglądało w wielkim skrócie. A.J.P. nie był wyznawcą poglądów
umiarkowanych. Był lewicowym agitatorem, nieustraszonym i
niezależnym, i nie darzył Związku Sowieckiego zbytnią miłością. Jednak w
takiej sprawie nawet on nie umiał się zdobyć na bezstronność. Można być
pewnym, iż nikt nie zacząłby nawoływać do powściągliwości, gdyby ktoś
stwierdził, że istnieje oczywiste prawdopodobieństwo winy Hitlera i
Himmlera. Wiadomo, że hitlerowcy byli źli. Byli zdolni do wszystkiego.
Byli naszymi wrogami. Zawsze można było czynić na ich temat insynuacje.
Natomiast nie wolno było tego robić w stosunku do któregoś ze
zwycięskich mocarstw alianckich. Doświadczenie mi podpowiada, że
właśnie na tym polega głęboko zakorzenione uprzedzenie nie tylko
większości historyków, ale także większości opinii publicznej w Wielkiej
Brytanii i Ameryce.
Mając świadomość owej tendencyjności, zacząłem się uważniej
przyglądać tym szczególnym formom stronniczości, jaką widać w pisanych
na Zachodzie książkach o drugiej wojnie światowej. Można znaleźć
wyjątki. Ale ogólnie rzecz biorąc, zachodni sposób widzenia coraz bardziej
skupiał się na sobie i wciąż na nowo powtarzano te same pełne zaślepienia
sądy i oceny. Jeśli historycy komentowali wydarzenia na froncie
wschodnim, to byli skłonni naśladować nieżyjącego już Johna Ericksona,
powtarzać bez komentarza sowieckie interpretacje albo co najwyżej
rozwodzić się nad detalami. Z czasem zacząłem wierzyć, że ustalił się jakiś
„aliancki schemat historii”:

Na dzisiejszy obraz Europy silny wpływ wywarły doświadczenia i emocje dwóch


wojen światowych oraz zwycięstwo „Wielkiego Przymierza” [1941–1945]. Dzięki
kolejnym triumfom w latach 1918 i 1945, a następnie pod koniec zimnej wojny, w roku
1989, zachodnie mocarstwa mogły zacząć propagować na całym świecie własną
interpretację dziejów. (...)
System hierarchii ważności i założeń zbudowany na gruncie postaw alianckich z
okresu wojny występuje bardzo powszechnie w opracowaniach dotyczących XX wieku;
czasem rzutuje się go wstecz, z odniesieniem do wcześniejszych okresów historii. Można
by go skrótowo przedstawić w formie następującej listy elementów:
– Wiara w szczególną świecką odmianę zachodniej cywilizacji, w której „wspólnota
atlantycka” stanowi szczyt postępu w rozwoju ludzkości. (...)
– Ideologia „antyfaszystowska”, w myśl której druga wojna światowa (1939–1945)
postrzegana jest (...) jako podstawowy przejaw triumfu Dobra nad Złem. (...)
– Demonologiczna fascynacja Niemcami – dwukrotnie pokonanym wrogiem [i
główną przyczyną nieszczęść Europy]. (...) (Nota bene kultury niemieckiej nie wolno
mylić z niemiecką polityką).
– Pobłażliwe, uromantycznione spojrzenie na imperium carskie i Związek Radziecki,
strategicznego sprzymierzeńca na Wschodzie, powszechnie zwanego „Rosją”.
Oczywistych wad Rosji absolutnie nie wolno porównywać z wadami wroga. (...)
– Milczące przyjmowanie podziału Europy na strefy zachodnią i wschodnią. (...)
– Rozmyślne pomijanie wszelkich faktów, które nie potwierdzają wiarygodności
powyższego[12].

Idąc dalej za tym sposobem myślenia, zacząłem porządkować w ramach


różnych kategorii rozliczne mankamenty, którym sprzyja „aliancki
schemat” i które daje się zauważyć w opracowaniach dotyczących drugiej
wojny światowej. Ta praca zaowocowała artykułem, który zatytułowałem
„Dziesięć postaci wybiórczości”, przedstawiając następującą listę:
1. propaganda polityczna,
2. osobiste uprzedzenia,
3. partykularyzm przyjmowanej perspektywy,
4. stereotypy,
5. statystyki,
6. interesy określonych grup,
7. procedury stosowane przez zawodowych historyków,
8. historia zwycięzców,
9. historia pokonanych,
10. wybiórczość dyktowana względami moralnymi.

W tym ostatnim punkcie pokazałem, że narracja dotycząca wojny


pozostaje często pod wpływem uproszczonych dychotomicznych
schematów „Dobra” walczącego ze „Złem”[13].
Wszystko niby było w porządku. Artykuł powszechnie chwalono. We
mnie pozostawił jednak uczucie niepokoju. Chodziło już nie tylko o to, że
odstawałem od większości moich kolegów po fachu. Nie miałem do
zaoferowania żadnej spójnej alternatywy. Bardzo łatwo jest doszukać się
błędów w ogólnie przyjmowanych interpretacjach, nie podejmując
jednocześnie ryzyka, jakie się wiąże z tworzeniem własnej wyrazistej wizji.
Nie jest trudno krytykować lub burzyć cudze schematy. O wiele
trudniejszym zadaniem jest przyjąć stanowisko pozytywne – stworzyć jakiś
nowy i oparty na racjonalnych przesłankach zarys układu parametrów
związanych z danym tematem. Ale ten trud trzeba podjąć. W moim
przekonaniu istnieje pięć czynników, które należy wziąć pod uwagę,
rozważając wydarzenia drugiej wojny światowej: czynniki geograficzne,
wojskowe, ideologiczne, polityczne i moralne.

Ograniczenia geograficzne

Odkąd Związek Sowiecki zawarł trwały rozejm z Japończykami (15


września 1939 roku), przestały istnieć powiązania między teatrami drugiej
wojny światowej w Europie i na Pacyfiku. To właśnie ten fakt pozwala
historykom traktować wojnę w Europie jako łańcuch konfliktów oderwany
od działań zbrojnych na terenie Azji. Konflikt sowiecko-japoński – bardzo
ostry podczas bitwy nad Chałchyn-goł[14] (zob. s. 188) – odnowił się
dopiero latem 1945 roku, kiedy wojna w Europie już się zakończyła.
Rozejm z 1939 roku umocnił się za sprawą sowiecko-japońskiego paktu o
neutralności z 13 kwietnia 1941 roku[15].
Z jednym jedynym wyjątkiem Afryki Północnej walki w europejskim
teatrze wojennym nie wykroczyły poza geograficzne granice Europy. Ale
Wielka Brytania posiadała terytoria w Palestynie i Egipcie, Francja – w
Syrii, Libanie i Algierii, a Włochy – w Libii; wszystko to były tereny leżące
w krajach Lewantu i na obszarach położonych na północ od Sahary, wobec
tego konflikt między zachodnimi aliantami i państwami osi ostatecznie
rozszerzył się na ziemie leżące od Maroka po Nil.
Poczynając od roku 1941, zarówno Stany Zjednoczone, jak i – w
mniejszym stopniu – Wielka Brytania i jej dominia były zaangażowane w
działania wojenne jednocześnie w Europie i na Dalekim Wschodzie. To
podwójne zaangażowanie miało oczywiście wpływ na logistykę i plany
strategiczne. Nigdy jednak nie doprowadziło do ścisłej integracji obu
wojennych teatrów. Miliony żołnierzy amerykańskich, kanadyjskich,
członków Korpusu Wojskowego Australii i Nowej Zelandii, żołnierzy
hinduskich i południowoafrykańskich służyły w Europie, natomiast żadne
siły wojskowe z Europy nigdy – z jednym być może drobnym wyjątkiem –
nie pojawiły się w nieprzyjaznych zamiarach na ziemiach żadnej z Ameryk.
Podczas działań wojennych w Europie żadne wojska sowieckie nie
walczyły poza nią.
Najdalsze granice europejskiego teatru wojennego wyznaczały: Gibraltar,
Grenlandia, Narwik, Leningrad, Stalingrad, Elbrus, Bułgaria, Kair i
Casablanca. Nie można jednak zakładać, że walki ogarnęły wszystkie
miejsca leżące wewnątrz tego pierścienia. Podstawowa konfiguracja działań
wojennych w Europie obejmowała jądro znajdujące się w rękach państw osi
oraz peryferie, gdzie dominowali wrogowie osi. W pierwszej fazie owo
ufortyfikowane jądro szybko się rozszerzało, obejmując kilka sąsiednich
państw: Polskę na wschodzie, Danię i Norwegię na północy, kraje
Beneluksu i Francję na zachodzie. Natomiast obszary leżące na wschód od
Polski kontrolował sprzyjający osi Związek Sowiecki. Mocarstwa
zachodnie zostały wyrugowane z głębi kontynentu, co było dla nich
ogromnie niekorzystne. Od tego czasu, mimo że siły zbrojne Sowietów
dostarczały ludzi na front przylegający do terenów będących pod okupacją
Niemiec, wojska Zachodu mogły podejmować walkę z wojskami państw
osi tylko wtedy, gdy wcześniej wykonały skomplikowane, kosztowne i
ryzykowne operacje desantowe – tak jak to miało miejsce w Afryce
Północnej, na Sycylii czy w Normandii. I to był zapewne główny powód,
dla którego tak szumnie zapowiadany „drugi front” tak powoli się
materializował.
Często się mawia – nieco pochopnie – że „wojna ogarnęła całą Europę”.
To oczywista przesada. Kraje neutralne w ogóle nie zostały w nią
bezpośrednio zaangażowane. Niektóre – na przykład Wielka Brytania czy
Hiszpania – wysyłały swoje wojska do walki poza własnymi granicami, ale
same nie doświadczyły obcej okupacji. Wielka Brytania, która w latach
1940–1941 przez krótki okres była celem intensywnych bombardowań,
brała odwet na Niemcach przez o wiele dłuższy czas w latach 1941–1945,
sama doświadczając jedynie sporadycznych akcji odwetowych podczas
kampanii V-1 i V-2 w latach 1944–1945. Bułgaria, Rumunia i Węgry, które
dołączyły do państw osi, były zaangażowane na różne sposoby we
wcześniejszych stadiach działań i aż do ostatniej fazy nie znalazły się na
liście krajów okupowanych. Nawet w tych krajach, które dotkliwie
ucierpiały na skutek walk i okupacji, mogły się znaleźć rozległe obszary
praktycznie nietknięte przez wojnę. Na przykład we Francji „wolna strefa”
na południu pozostała w zasadzie nienaruszona przez prawie trzy z sześciu
wojennych lat. Wschodnie prowincje Rzeszy, leżące poza zasięgiem
alianckich bombardowań, doświadczyły jeszcze dłuższych okresów
względnego spokoju. Rzeczą najbardziej zadziwiającą – dopóki się nad tym
nie zastanowić – jest to, że ponad 90 procent terytorium ZSRR – kraju, na
którego terenie leżała strefa wojenna zdecydowanie największa i będąca
przedmiotem najbardziej intensywnych walk – pozostało zupełnie
nietknięte przez cały czas wojny, stając się rozległą bazą dla gromadzenia
zasobów, organizowania oporu i szkolenia wojsk.
Tak więc w gruncie rzeczy główne strefy wojenne na terenie Europy w
latach 1939–1945 ograniczały się do stosunkowo niewielkiej liczby krajów
i regionów. Były to:

Albania, 1939–1945,
Polska, 1939–1945,
Norwegia i Dania, 1940–1945,
kraje Beneluksu, 1940–1945,
północna Francja, 1940–1944,
państwa bałtyckie, Białoruś i Ukraina, 1940/41–1944,
Jugosławia, 1941–1945,
Grecja, 1941–1945,
Włochy, 1943–1945.

Niemcy i Austria były od roku 1942 wystawione na nasilającą się


aliancką ofensywę bombardowań z powietrza, ale wyłomu w ich granicach
dokonano dopiero w październiku 1944 roku lub jeszcze później. Ponadto
można wyliczyć kilka innych miejsc, w których poważniejsze formy
działań wojennych pojawiały się jedynie w stosunkowo krótkich okresach:

Finlandia, 1939–1940, 1941–1942, 1944,


południowa Anglia, 1940–1941,
Leningrad, 1941–1944,
zachodnia Rosja, 1941–1942,
południowa Rosja, 1942–1943,
Rumunia, Bułgaria, Węgry, 1944–1945.

Dokładność jest zatem bardzo ważna, kiedy się mówi o geografii wojny
w Europie. Istotne jest, aby odróżniać granice sprzed wojny od granic
powojennych. A najważniejsze, żeby się wystrzegać mylących skrótów.
Podczas wojny dość powszechnie używano nazwy „Anglia” zamiast
nieporęcznej etykiety „Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i
Północnej Irlandii”. Ale większość komentatorów na pewno rozumiała
bardziej skomplikowaną rzeczywistość, jaka się kryła pod tym wygodnym
skrótem. Na tej samej zasadzie bardzo często używano nazwy „Rosja” czy
„Rosjanie”, zamiast mówić „Związek Socjalistycznych Republik
Radzieckich”. Jeśli idzie o ten drugi przypadek, trzeba sobie jednak zdawać
sprawę, że ten skrót to coś więcej niż tylko przykład braku precyzji. Jest
zasłoną dymną dla pewnych zasadniczych kwestii wchodzących w grę w
kontekście operacji w największym wojennym teatrze. Rosjanie stanowili
bowiem zaledwie połowę ludności ZSRR. A to zachodnie republiki
sowieckie – nie Rosja – były sceną najcięższych walk i to one najbardziej
odczuły skutki niemieckiej okupacji. Dziś, gdy Estonia, Łotwa, Litwa,
Białoruś i Ukraina są niepodległymi państwami, wystarczy rzut oka na
mapę, aby zobaczyć, gdzie przebiegają granice Rosji. Ale przez pięćdziesiąt
lat historycy Zachodu w większości pisali o tych krajach w stanie błogiej
ignorancji albo zakładali – całkowicie błędnie – że polityczna, narodowa i
etniczna geografia frontu nie jest istotna.
Wojna na morzu oznaczała pokonywanie ogromnych odległości. Bitwa o
Atlantyk (1939–1945) ustępowała wprawdzie skalą operacjom na Pacyfiku,
ale brały w niej udział jednostki wszelkich rodzajów i wszystkich
rozmiarów – od lotniskowców przez łodzie podwodne po skromne statki
handlowe. Wśród jej najdalej wysuniętych miejsc znalazły się: Grenlandia i
Murmańsk, Montevideo i Kapsztad. Walki na Morzu Śródziemnym (1939–
1943) toczyły się o brytyjski szlak komunikacyjny wiodący do Kanału
Sueskiego i przez Suez dalej do Indii. Ponieważ kontrolę nad Dardanelami i
Bosforem sprawowała neutralna Turcja, walki nie rozszerzyły się na Morze
Czarne.
Wojna w powietrzu miała bardziej ograniczony zakres. W latach
czterdziestych samoloty nie potrafiły pokonywać takich odległości jak
okręty. Eskadry bombowców stacjonujące na terenie Wielkiej Brytanii
miały zasięg około 1600 kilometrów, licząc lot w obie strony. Samoloty
wylatujące z baz na południu Włoch w roku 1943 ledwo mogły dolecieć
nad Warszawę. Eskortujące je myśliwce miały jeszcze mniejsze
możliwości. Wszystkie loty transportowe na dłuższych trasach musiały się
odbywać etapami. Lot ze Stanów Zjednoczonych do Wielkiej Brytanii
wymagał międzylądowań w Gander Bay (Nowa Fundlandia), Rejkiawiku
(Islandia), często w Belfaście, a później na Bermudach i Azorach. Lot z
Londynu do Moskwy musiał się odbywać trasą wiodącą przez Gibraltar,
Kair, Teheran i Kujbyszew (obecnie Samara).

I na koniec, w kontekście rozważań o geografii nasuwa się pytanie, czy o


wojnie w Europie da się powiedzieć, że miała jakiś „środek ciężkości” –
jakieś miejsce będące punktem odniesienia dla działań wojennych
skierowanych na północ, na wschód, na zachód i na południe. Dokładnych
obliczeń nie da się przeprowadzić. Jednakże biorąc pod uwagę
przytłaczającą przewagę liczebną na froncie wschodnim, siłę grawitacji
skierowaną w tym kierunku jedynie częściowo mogły równoważyć siły
oddziaływania z innych kierunków. Ogniska nie mogła stanowić Europa
Środkowa – miejsce leżące w połowie drogi między Wschodem i
Zachodem – lecz jakiś punkt położony zdecydowanie dalej na wschód czy
południowy wschód. Odpowiedzią jest niemal na pewno Białoruś i
zachodnia Ukraina. W konwencjonalnych historiach Europy krajom tym nie
przyznaje się żadnej odrębnej tożsamości. A przecież to tam toczyły się
najbardziej intensywne działania wojenne i tam udziałem ludności cywilnej
stały się najgorsze wojenne okropieństwa: deportacje, sowiecka i niemiecka
okupacja, bicze Lebensraumu i Holokaustu. Były sceną najcięższych walk
od samego początku, od września 1939 roku (kiedy świat znał je jeszcze
jako wschodnie tereny Polski) aż po końcową fazę lat 1944–1945, kiedy
stały się główną bramą na drodze Armii Czerwonej ponownie wkraczającej
do Europy Środkowej. Stały się powodem dwóch największych kampanii
tej wojny – operacji „Barbarossa” i „Bagration”. To nie przypadkiem
właśnie na Białorusi procentowe straty wśród ludności cywilnej były
większe niż w jakimkolwiek innym kraju Europy, a analogiczne straty
liczone w wielkościach bezwzględnych były najwyższe na Ukrainie.
Historia tych krajów zasługuje, aby ją bardziej upowszechnić.

[7]
Dambusters (reż. M. Anderson) i Okrutne morze (reż. Ch. Frend) – brytyjskie dramaty wojenne; Paszport do Pimlico (reż.
H. Cornelius) – brytyjska komedia w stylu pure nonsense; Pani Miniver (reż. W. Wyler) – brytyjski film obyczajowy osadzony w
realiach drugiej wojny światowej (przyp. tłum.).
[8]
Zob. A. Bullock, Hitler. Studium tyranii, przeł. T. Evert, Warszawa 2004; A.J.P. Taylor, The Origins of the Second World
War, London 1961.
[9]
Zob. A. Beevor, Stalingrad, przeł. M. Bielewicz, Kraków 2008; idem, Berlin. Upadek 1945, przeł. J. Kozłowski,
Warszawa 2005.
[10]
Zob. J. Zawodny, Katyń. Zagłada w lesie, przeł. Beta-Omega (pseud.), oprac. F. Milwid, Warszawa 1989 (wyd. 1
krajowe: Katyń, Lublin – Paryż 1989); L. FitzGibbon, The Katyn Cover-up, London 1972; Katyn. Despatches of Sir Owen
O’Malley to the British Government, Chicago 1973; Lista katyńska. Jeńcy obozów Kozielsk – Ostaszków – Starobielsk i zaginieni
w Rosji sowieckiej, oprac. A. Moszyński, Londyn 1977. Przed rokiem 1989 lista katyńska zawierająca nazwiska zaginionych
oficerów była objęta całkowitą cenzurą w całym bloku wschodnim.
[11]
Zob. P.M.H. Bell, John Bull and the Bear. British Public Opinion, Foreign Policy and the Soviet Union, 1941–1945,
London 1990; British reaction to the Katyn massacres, 1943–2003, London 2003.
[12]
N. Davies, Europa. Rozprawa historyka z historią, przeł. E. Tabakowska, Kraków 1998, s. 68–69.
[13]
Zob. N. Davies, Niezrozumiane zwycięstwo, w: idem, Europa – między Wschodem a Zachodem, przeł. B. Pietrzyk,
Kraków 2007, s. 197–206.
[14]
Chałchyn-goł – rzeka w Mongolii, nad którą rozegrała się, trwająca od maja do końca sierpnia 1939 roku bitwa między
wojskami japońskimi a armią sowiecką i oddziałami mongolskimi (przyp. tłum.).
[15]
Zob. B. Slavinsky, The Japanese-Soviet neutrality pact. A Diplomatic History 1941–1945, London 2004.
Parametry wojskowe

W podręcznikach wprowadza się rozróżnienie na potencjał wojskowy i


siłę militarną. Pierwszy z tych terminów określa czysto teoretyczną ocenę,
polegającą na próbie ilościowego i jakościowego szacunku sił zbrojnych,
jakie – uwzględniając czas i potrzebne przygotowania – może wystawić
dany kraj. W najprostszej postaci jest to wynik przemnożenia liczby
młodych mężczyzn zdolnych do pełnienia służby wojskowej przez liczbę
odpowiadającą maksymalnej sumie środków, jakie mogą zostać
przeznaczone na ich przeszkolenie, wyposażenie, transport, wyżywienie i
utrzymanie. Jest to istotny wskaźnik, także dlatego, że kraj o największym
potencjale wojskowym, Stany Zjednoczone, był zarazem krajem o
najmniejszej sile militarnej. Znane jest wyliczenie, jakiego w 1939 roku
dokonał Królewski Instytut Spraw Zagranicznych. Wykorzystano w nim
prosty przelicznik ekonomiczny, nieuwzględniający czynnika
demograficznego – prawdopodobnie wychodząc z założenia, że w dużej
populacji zawiera się implicite duży produkt narodowy brutto (PNB) (zob.
Tabela 1.1).

Tabela 1.1. Potencjał wojskowy w 1937 roku[16]


Można oczywiście mieć wiele zastrzeżeń. Na przykład potencjał
biednego kraju, który jest gotowy wysłać na front źle wyszkolonych, nie w
pełni uzbrojonych i niedożywionych żołnierzy, może się okazać wyższy niż
potencjał kraju o tych samych rozmiarach, upierającego się przy tym, żeby
wyszkolenie, uzbrojenie, wyżywienie i umundurowanie jego żołnierzy
odpowiadało możliwie najwyższym standardom. Staje się wówczas w
obliczu zagadki – pytania, co się dzieje w konfrontacji ilości z jakością.
Czy lepiej wyszkoleni i lepiej uzbrojeni żołnierze z elitarnych oddziałów,
dostający duże racje żywnościowe i ciepłe szynele, zdołają powstrzymać
hordy gorzej wyposażonych wojsk wroga? A może ulegną pod naciskiem
wielkich liczb? Właśnie takich kalkulacji dokonywano regularnie na froncie
wschodnim.
Natomiast siła militarna jest miarą liczebności gotowych do walki,
aktualnie istniejących sił zbrojnych. W formie najprostszej dotyczy jedynie
danych liczbowych (zob. Tabela 1.2).

Tabela 1.2. Siła militarna w 1939 roku[17]

Charakter sił zbrojnych jest jednak nie mniej istotny niż ich liczebność, a
znaczenie zasadnicze mają proporcje między flotą wojenną, lotnictwem i
wojskami lądowymi. Na przykład w roku 1939 Wielka Brytania miała
drugą co do wielkości flotę wojenną na świecie, szybko rosnące siły
powietrzne oraz maleńką armię lądową. To oznaczało, że jej zdolność do
obrony Wysp Brytyjskich była duża, natomiast zdolność stawienia czoła
skutecznemu wrogiemu desantowi z morza lub prowadzenia niezależnej
kampanii na kontynencie – praktycznie równa zeru. Stany Zjednoczone,
które miały największą na świecie flotę wojenną, natomiast wojska lądowe
mniej liczne niż Polska, były w podobnej sytuacji.
Badanie rozkładu siły militarnej głównych uczestników działań
wojennych mogłoby wskazywać, że Niemcy mieli najlepiej zrównoważone
siły zbrojne i wobec tego także najlepsze możliwości obrony na wypadek
inwazji. Jednak w miarę upływu czasu Kriegsmarine została
zdziesiątkowana i uwięziona w portach, Luftwaffe była nadmiernie
wykorzystywana, bez nadziei na możliwość uzupełnienia poniesionych
strat, a nękany przez aliantów Wehrmacht walczył wprawdzie z podziwu
godną wytrwałością, ale nieubłaganie zmierzał ku klęsce.
I tym razem można by oczywiście wysuwać niezliczone zastrzeżenia.
Proste dane statystyczne na temat ludzi i wyposażenia nie mówią nam nic o
innych istotnych czynnikach – takich jak dowództwo, możliwości
manewru, element zaskoczenia czy morale. Armia, która ma najwyższy
wskaźnik siły militarnej, lub armia, która jest najlepiej wyposażona, nie
zawsze musi wygrać bitwę. Jako klasyczny przykład tej prawdy może
posłużyć kampania francuska z maja i czerwca 1940 roku. W wielkościach
bezwzględnych liczba czołgów, którymi dysponowały wojska francuskie,
była mniej więcej taka sama jak w Wehrmachcie. Czołgi te – głównie typu
Renault B1 – były technicznie sprawne. Ale francuscy stratedzy rozmieścili
swoje czołgi w szyku obronnym, rozpraszając je w wielu jednostkach
piechoty, podczas gdy Niemcy, skupiwszy swoje w szyku ofensywnym, w
wybranych formacjach znajdujących się na szpicy nacierających wojsk,
prowadzili w ten sposób Blitzkrieg. Skutek był wprost niewiarygodny.
Pierwszą rzeczą, jaka interesuje historyka, jest zatem nie potencjał
wojskowy i nie siła militarna, ale właściwe rozmieszczenie strategiczne.
Trzeba wiedzieć, gdzie i jakie siły zostały rozmieszczone, a także kiedy je
tam wysłano, na jak długo i w jakiej ilości. W skali mikro analiza
rozmieszczenia wojsk bardzo pomaga w wyjaśnianiu wyników
poszczególnych starć, bitew i kampanii. Z kolei w skali makro umożliwia
określenie zarówno ogólnego kształtu i rozmiarów wojny, jak i względnego
znaczenia jej poszczególnych elementów składowych (zob. Tabela 1.3).
Tabela 1.3. Rozmieszczenie sił zbrojnych we wrześniu 1939 i kwietniu
1945 roku[18]

Z grubsza rzecz biorąc, stopień zaangażowania można mierzyć w


osobomiesiącach, przyjmując, że jeden żołnierz walczący przez sześć
miesięcy stanowi odpowiednik sześciu żołnierzy walczących przez jeden
miesiąc. Jeśli się weźmie jako przykład pierwszą kampanię tej wojny –
działania na terenie Polski (od 1 września do 5 października 1939 roku),
okaże się, że 800 000 żołnierzy polskich toczyło walki z żołnierzami
niemieckimi w liczbie 1 250 000 przez pięć tygodni. Z tych liczb wynikają
kolejne: 800 000 × 1,25, czyli 1 000 000 osobomiesięcy dla Polaków, i 1
250 000 × 1,25, czyli 1 562 500 dla Niemców; w sumie 2 562 500
osobomiesięcy po obu stronach. Można te liczby porównać z większą
liczbą, 9 000 000 osobomiesięcy, wyliczoną dla kampanii fińskiej z lat
1939–1940, w której 300 000 Finów i 1 200 000 żołnierzy sowieckich
walczyło z sobą przez sześć miesięcy – od listopada 1939 roku do marca
1940 roku.
Tym razem zastrzeżenie mogłoby się odnosić do tego, że proste
wyliczenia biorące pod uwagę czas trwania walk i liczebność oddziałów nie
oddają ani dynamicznego charakteru operacji wojskowych, ani widocznych
obrotów koła fortuny. Poza tym liczebność nie określa rzeczywistej siły
danej armii. W każdym standardowym ordre de bataille okresu drugiej
wojny światowej piechotę z pewnością odróżniano od kawalerii, wojsk
pancernych oraz zmotoryzowanych i powietrznych, a danym dotyczącym
liczebności zawsze towarzyszyły dane o liczbie czołgów, samolotów i dział
polowych.
Niemniej wskaźnik rozmieszczenia sił wojskowych, jakkolwiek
uproszczony, mimo wszystko umożliwia historykowi ustalenie względnego
zestawienia sił zaangażowanych w kolejnych kampaniach, a następnie
określenie na tej podstawie zakresu całych operacji. Na przykład, kiedy się
wyliczy parametry ilościowe walk stoczonych w ramach kampanii fińskiej,
łatwo można odrzucić twierdzenie Sowietów, że były to tylko swego
rodzaju przygraniczne potyczki albo że do czerwca 1941 roku Związek
Sowiecki był neutralnym obserwatorem działań wojennych. Co więcej
pełna lista takich wyliczeń przynosi dość nieoczekiwane rezultaty (zob.
Tabela 1.4).

Tabela 1.4. Rozmieszczenie czynnych sił zbrojnych w Europie

Z tych danych można śmiało wyciągnąć wniosek, że próby


porównywania działań wojennych na Zachodzie z działaniami na
Wschodzie są w oczywisty sposób niefortunne[19].
Ofiary w ludziach – szczególnie liczba „poległych w akcji” – stanowią
kolejny użyteczny wskaźnik skali działań wojennych. Statystykom nie
można z reguły na ten temat wierzyć. Jest niemal tyle wyliczeń, ilu
wyliczających, a wyniki często bardzo się od siebie różnią. Mimo to można
ze sporą dozą pewności przyjąć ogólny rząd wielkości podawany w
najważniejszych zestawieniach (zob. Tabela 1.5).

Tabela 1.5. Liczba żołnierzy poległych w Europie w latach 1939–1945


(dane szacunkowe)[20]

Należy być uczciwym. Te wyliczenia są raczej wielkościami


szacunkowymi. Rzeź na froncie wschodnim była tak gigantyczna, że
podział na „poległych w akcji” i „zaginionych w akcji” był często
pozbawiony znaczenia. Podobnie bez znaczenia była możliwość liczenia
zabitych i prowadzenia kartotek. Ale najbardziej oczywisty wniosek wprost
rzuca się w oczy: skala wojny była o wiele większa na Wschodzie niż na
którymkolwiek z frontów, gdzie walczyli zachodni alianci.
Podobne wnioski można wyciągnąć ze statystyk podających liczbę
żołnierzy poległych w poszczególnych kampaniach lub bitwach. Rzędu
wielkości walk na Wschodzie po prostu nie da się porównać z rozmiarami
działań wojennych w żadnym innym miejscu (zob. Tabela 1.6).
Tabela 1.6. Liczba poległych w poszczególnych bitwach i
kampaniach[21]

Ludzie, którzy w Wielkiej Brytanii czy Ameryce interesują się tymi


sprawami, z pewnością wiedzą, że Leningrad, Stalingrad i Kursk były
miejscami wielkich bitew. Ale zapewne umyka ich uwagi ogromna
przewaga Wschodu nad Zachodem i do ich świadomości nie dociera, że
takie stosunkowo „małe” operacje, jak bitwa o Budapeszt czy Powstanie
Warszawskie, oznaczały walki na taką samą skalę, jak Normandia czy bitwa
o Ardeny.
Ogólnie rzecz biorąc, wolny od uprzedzeń obserwator skłonny będzie
patrzeć na działania wojenne zachodnich mocarstw jako na wydarzenia
stosunkowo mniejszej wagi. Jeśli idzie o operacje lądowe, z pewnością nie
miały one pierwszorzędnego znaczenia. Brytyjskie siły zbrojne zadały
Niemcom jakieś 5–10 procent strat, siły amerykańskie trochę więcej –
jakieś 15 procent. Błędem byłoby jednak przypisywać wybitną rolę
wyłącznie kampaniom wojskowym i ich skutkom – „cenie krwi”. Istniały
inne sfery działania, w których zachodni alianci odegrali bardziej istotną
rolę i które muszą się stać elementem ostatecznych kalkulacji.
[16]
Zob. H.C. Hillmann, The Comparative Strength of the Great Powers, London 1939.
[17]
Zob. J. Ellis, The World War II Databook, London 1993, s. 227–228.
[18]
Zob. ibidem, część 5.
[19]
Wniosek ten potwierdzają wyniki wyliczenia trudu wojennego Niemiec w „skumulowanych miesiącach”, gdzie na
ogólną liczbę 9032 miesięcy 7146, czyli 79,1 procent, przypada na front wschodni, 637 na Europę Zachodnią, 393 na Włochy, 91
na Afrykę Północną i 765 na „pozostałe”. Zob. ibidem, s. 229.
[20]
Zob. ibidem, s. 253–254, tabela 51.
[21]
Dane z wielu źródeł, w większości szacunkowe. Brak dokładnych danych na temat liczby poległych na froncie
wschodnim.
Wojna na morzu

Floty wojenne i handlowe zachodnich mocarstw miały pierwszorzędne


znaczenie. W roku 1939 naprawdę liczyło się pięć potęg (floty sowiecka i
polska były stosunkowo niewielkie i obie zostały uwięzione na morzach
śródlądowych)[22]. Przystąpienie do wojny Stanów Zjednoczonych, które
miały największą flotę wojenną na świecie, oznaczało istotną zmianę
sytuacji. Do roku 1943 liczba pięciu morskich potęg zmniejszyła się do
trzech, a wkrótce potem, wobec obaw Kriegsmarine przed podjęciem
ryzyka walki na otwartym morzu, zostały już tylko dwie. Brytyjczycy i
Amerykanie zdobyli taką samą przewagę na morzach, jak Sowieci na lądzie
(zob. Tabela 1.7).

Tabela 1.7. Straty tonażu państw alianckich w bitwie o Atlantyk[23]

Były dwa główne teatry wojenne: w rejonie Morza Śródziemnego i na


północnym Atlantyku. W pierwszym Brytyjczycy i Francuzi na początku
stanęli naprzeciw floty włoskiej i niewielkiej liczby jednostek niemieckich,
które zdołały umknąć uwagi straży w Gibraltarze. W ciągu pół roku
Królewska Marynarka została zdana na własne siły i poczuła się
zobowiązana do podjęcia drastycznego kroku: zatopiła okręty swojego
byłego sojusznika, Francji, aby nie wpadły w ręce rządu Vichy (zob. s.
112). W latach 1941–1942 połączonym siłom złożonym z dużych okrętów
włoskich, które wypłynęły z Neapolu, z niemieckich korpusów lotniczych
na Sycylii i z dużej floty niemieckich łodzi podwodnych udało się nie tylko
zorganizować dostawy dla wojsk państw osi w Afryce Północnej, ale także
stworzyć śmiertelne zagrożenie dla brytyjskich szlaków komunikacyjnych
biegnących między Gibraltarem, Maltą i Aleksandrią. Przez kilka miesięcy,
w czasie heroicznej obrony Malty, losy Wielkiej Brytanii wisiały na
włosku. Bezpiecznie mogła się poczuć dopiero we wrześniu 1943 roku, po
kapitulacji Włoch.
Bitwa o Atlantyk szalała od roku 1939 do połowy 1943, a potem trwała
dalej, z mniejszym natężeniem. Toczyła się o mający zasadnicze znaczenie
brytyjski wodny szlak komunikacyjny do Kanady i Stanów Zjednoczonych.
Dopóki ten szlak był otwarty, dopóty Wielka Brytania miała szanse na
przetrwanie. Gdyby został przerwany, Wielka Brytania musiałaby albo się
poddać, albo stanąć w obliczu oblężenia i śmierci głodowej. Podobnie jak w
rejonie Morza Śródziemnego, jej los wisiał na włosku. Admirał Dönitz miał
do dyspozycji flotę złożoną z 200 łodzi podwodnych i był pewien
zwycięstwa. Przegrał z powodu nagłego wzrostu technicznych możliwości
Wielkiej Brytanii, co pozwoliło stawić czoło U-Bootom, a przede
wszystkim z powodu niesłychanego przyspieszenia tempa budowy okrętów
wojennych w Stanach Zjednoczonych, co pozwoliło na wzrost całkowitego
tonażu z 1,18 miliona ton w roku 1941 do 13,7 miliona w roku 1943. Od
tego momentu zachodni alianci zasilali swoje konwoje tak wielką liczbą
nowych jednostek, że Niemcy absolutnie nie zdołaliby ich zatopić. 18 maja
1943 roku Dönitz wydał swoim łodziom podwodnym rozkaz
„tymczasowego” opuszczenia rejonu północnego Atlantyku. Nigdy już nie
udało im się odzyskać przewagi.
Ale wbrew temu, co mogłoby się wydawać, wojna na morzu się nie
skończyła. Łodzie podwodne nadal prowadziły akcje, ograniczając
swobodę konwojów. W kwietniu 1945 roku, kiedy Trzecią Rzeszę rzucono
już na kolana, jeszcze udało im się zatopić 74 000 ton alianckich jednostek.
Ponadto w miarę oczyszczania wód Bałtyku do akcji zaczęła się włączać
flota sowiecka. Największa morska tragedia tej wojny nastąpiła 30 stycznia
1945 roku, kiedy sowiecka łódź podwodna zatopiła ogromny niemiecki
transportowiec „Wilhelm Gustloff”, wiozący na pokładzie około 10 000
pasażerów.
Strategiczne znaczenie zwycięstwa aliantów na morzu naprawdę trudno
przecenić. Bez niego Niemcy mogliby swobodnie dbać o swoje interesy na
całym świecie, przełamać blokadę, przywrócić do życia swoje szlaki
handlowe. Wielka Brytania zostałaby całkowicie pokonana lub
odizolowana, a jej majątek zacząłby przynosić korzyści Niemcom. Stany
Zjednoczone, pozbawione dostępu do swojego „lotniskowca na uwięzi”, nie
mogłyby podjąć w Europie żadnej interwencji zakrojonej na większą skalę.
Działania wojenne wymagające użycia amfibii zostałyby wykluczone.
Lądowanie aliantów na Sycylii i w Normandii nie byłoby możliwe.
Wehrmacht mógłby skoncentrować całą uwagę na froncie wschodnim.
Natomiast aliancka strategiczna ofensywa z powietrza, prowadzona z terenu
Wielkiej Brytanii – ten ulubiony pomysł Zachodu na bezapelacyjne
zwycięstwo w wojnie – nigdy by się nawet nie zaczęła[24].

[22]
Polski film Orzeł, nakręcony przez Leonarda Buczkowskiego w 1958 roku, opowiada o ucieczce polskiej łodzi
podwodnej o tej nazwie. Zob. A. Suchcitz, Poland’s Contribution to the Allied Victory in the Second World War, London 1995.
[23]
Dane z www.naval-history.net/WW2CampaignsAtlanticDev.htm.
[24]
Zob. J. Rohwer, War at Sea, 1939–1945, London 2001; S.W. Roskill, The War at Sea, 1939–45, London 1994.
Wojna w powietrzu

Zachodnie mocarstwa zaczęły zdobywać podobną przewagę w siłach


powietrznych, których używały coraz bardziej skutecznie. W okresie
przedwojennym siły lotnicze ciągle były uznawane za nową formę wsparcia
taktycznego dla tradycyjnych sił morskich i lądowych. Samoloty wojenne
były potrzebne do obserwowania wroga, do bombardowania szlaków
komunikacyjnych, do utrudniania koncentracji oddziałów wojska, do
atakowania ufortyfikowanych pozycji wroga, do ochrony konwojów oraz –
oczywiście – do zwalczania floty powietrznej wroga. W większości krajów
dowództwo lotnictwa wciąż podlegało armii lub marynarce. Siły
powietrzne ZSRR dzieliły się na lotnictwo Armii Czerwonej i lotnictwo
Czerwonej Marynarki. Tak samo było w Stanach Zjednoczonych.
Lotnictwo amerykańskie, które stało się najpotężniejszą powietrzną siłą na
świecie, przez cały czas wojny było jedną z gałęzi armii amerykańskiej, a
jego dowódca miał prawo zasiadać na posiedzeniach razem z członkami
Kolegium Szefów Połączonych Sztabów tylko za pozwoleniem swoich
wojskowych zwierzchników. W Wielkiej Brytanii i w Trzeciej Rzeszy RAF
i Luftwaffe posiadały większą autonomię, ale obie musiały się pogodzić ze
statusem „niższych służb”.
W roku 1939 w Europie było sześć państw, które miały naprawdę liczące
się powietrzne siły zbrojne. Zdecydowanie największe było lotnictwo
sowieckie (zob. Tabela 1.8).

Tabela 1.8. Siły powietrzne w 1939 roku[25]


Wszystkie te kraje miały możliwości produkcji samolotów wojskowych.
Ale sytuacja uległa zmianie. Polskie siły powietrzne zostały zniszczone we
wrześniu 1939 roku, choć ogromna grupa pilotów zdołała zbiec; później
uczestniczyli oni w bitwie o Anglię. Francuskie lotnictwo wojenne zostało
zniszczone w roku 1940. Powietrzne siły zbrojne Sowietów zostały tak
zdziesiątkowane w 1941 roku, kiedy w ciągu dziesięciu dni straty wyniosły
3000 samolotów, że aż do ostatniego etapu wojny nie mogły już
podejmować żadnych ambitniejszych akcji i musiały się ograniczyć do
pierwotnej roli taktycznego wsparcia. Resztki sił powietrznych we
Włoszech były zbyt małe, żeby po roku 1943 móc odegrać jakąkolwiek
poważniejszą rolę poza działaniami czysto lokalnymi. Tak więc krok po
kroku wyłaniał się scenariusz, według którego do walki o supremację w
powietrzu mogły przystąpić tylko Niemcy, Wielka Brytania i Stany
Zjednoczone.
Jednak w miarę upływu czasu stratedzy musieli sobie zacząć zdawać
sprawę z tego, że w dziedzinie charakterystyki i potencjału sił lotniczych
zarysowuje się zasadniczy postęp. Po pierwsze siły powietrzne były już na
najlepszej drodze do wyparcia sił morskich. Lotniskowiec pod dobrym
dowództwem, wyposażony w samoloty z torpedami na pokładzie, mógł
teraz zatopić lub unieszkodliwić okręt wojenny na długo przedtem, zanim
„władcy mórz” zdołaliby włączyć do akcji swoje ciężkie działa. Dni
wielkich pancerników były policzone. Po drugie zmasowane formacje
bombowców dalekiego zasięgu mogły nadlatywać nad cel, niszczyć
miejskie i przemysłowe ośrodki przeciwnika i w ten sposób uniemożliwiać
mu dalsze prowadzenie wojny. Po trzecie zrewolucjonizowano transport
wojskowy. Wraz ze wzrostem rozmiarów, zasięgu i siły nośnej samolotów
lotnictwo mogło przewozić coraz większą liczbę wojska na coraz większe
odległości – nawet na drugą stronę Atlantyku. (Warto pamiętać, że pierwszy
nieprzerwany lot nad Atlantykiem odbył Charles Lindbergh dopiero w 1927
roku). Po czwarte wojskowych samolotów można było używać jako
narzędzia masowego terroru, wymierzonego przeciwko ludności cywilnej.
Tę możliwość – po raz pierwszy wykorzystaną przez RAF w Iraku w latach
dwudziestych, a potem przez Luftwaffe w mieście Guernica w Hiszpanii w
1937 roku – jawnie wcielono w czyn podczas niemieckiej inwazji na Polskę
w 1939 roku. Choć nie zyskała sobie powszechnego poparcia, implicite
przyjmował ją program strategicznej ofensywy RAF-u, wybierający
bardziej dżentelmeńskie sformułowania, takie jak „strefa bombardowania”
czy „niszczenie morale ludności cywilnej wroga”.
Imponujący wzrost sił powietrznych państw zachodnich następował w
kontekście zadziwiająco niezrównoważonego strategicznego krajobrazu, w
którym w latach 1941–1944 nie było żadnego większego „drugiego frontu”
wymagającego wsparcia. Floty wojenne Wielkiej Brytanii i Stanów
Zjednoczonych były całkowicie zaabsorbowane walką o Atlantyk. Armie
brytyjska i amerykańska uczestniczyły w działaniach w Afryce Północnej, a
później w południowych Włoszech – daleko poza zasięgiem samolotów
stacjonujących w brytyjskich bazach. W efekcie jedynym poważniejszym
przedsięwzięciem, w jakie mogły się zaangażować brytyjskie i
amerykańskie powietrzne siły zbrojne, była długotrwała ofensywa nalotów
dywanowych na tereny leżące w głębi Niemiec. A zabierały się do tego
zadania z coraz większą zaciekłością. Wydawało się, że główny autor tej
taktyki – szef sekcji bombowców RAF-u sir Arthur Harris – wierzy, iż jego
plan odbierze znaczenie planom utworzenia „drugiego frontu”. Postanowił
obracać w kupę popiołu niemieckie miasta, jedno po drugim, dopóki
wszystkich nie zrówna z ziemią (zob. s. 94, 134–135). Pierwszy „rajd
tysiąca bombowców” odbył się w nocy z 30 na 31 maja 1942 roku. Kolonia
– najstarsze miasto Niemiec – została kompletnie zniszczona w ciągu
zaledwie dwóch godzin. W sierpniu 1942 roku lotnictwo amerykańskie
sprowadziło swoje latające fortece B-17 i rozpoczęto program dziennych
nalotów pod eskortą jako uzupełnienie nocnych akcji RAF-u. Na
konferencji w Casablance w styczniu 1943 roku przywódcy aliantów
zarządzili, że priorytet należy przyznać „precyzyjnemu bombardowaniu”
doków łodzi podwodnych, fabryk sprzętu lotniczego, linii kolejowych i
rafinerii naftowych. Ale rozkaz w dużej mierze ignorowano. W nocy z 27
na 28 lipca 1943 roku główny port niemiecki Hamburg został zniszczony
burzą ognia; zginęło 43 000 osób, milion ludzi straciło dach nad głową.
Berlin był celem ponawianych ataków z powietrza i wyglądał jak morze
księżycowych ruin na długo przedtem, nim do miasta wkroczyły oddziały
Armii Czerwonej. 3 lutego 1945 roku w wyniku nalotu amerykańskich sił
powietrznych zginęło za jednym zamachem 25 000 ludzi. Niecałe dwa
tygodnie później nalot połączonych sił powietrznych Wielkiej Brytanii i
Stanów Zjednoczonych na Drezno przyniósł burzę ognia porównywalną z
tym, co stało się w Hamburgu; około 60 000 osób zginęło na skutek braku
jasno określonego celu wojskowego. Prosta prawda jest taka, że
strategiczna ofensywa nie zahamowała niemieckiej gospodarki i nie
złamała ducha niemieckiej ludności. Pokazała natomiast, że w ostatnim
roku wojny siły powietrzne Zachodu miały w zasadzie pełną supremację na
niebie Europy Zachodniej[26].
Ani Luftwaffe, ani siły lotnicze ZSRR nie mogły sobie pozwolić na
podobne luksusy. Musiały wspierać tytaniczną wojnę lądową na froncie
wschodnim. Luftwaffe była rozdarta między coraz niecierpliwszymi
wołaniami o pomoc ze strony Wehrmachtu na Wschodzie i równie
rozpaczliwą potrzebą obrony z powietrza na Zachodzie. Nigdy nie udało jej
się ponownie zmontować średnich rozmiarów eskadr bombowców
złożonych z 400–500 maszyn, jakie w latach 1940–1941 atakowały Wielką
Brytanię. Przegrała też wyścig w dziedzinie technologii: w roku 1944
unowocześnione wersje przedwojennych projektów nie wytrzymywały
porównania ani z sowieckimi jakowlewami-3, ani z amerykańskimi
mustangami P-51.
Natomiast siły lotnicze ZSRR systematycznie stawały na nogi po niemal
śmiertelnej katastrofie z 1941 roku. Produkcja samolotów wojennych w
ZSRR coraz bardziej wyprzedzała produkcję w Niemczech, tak że strata w
walkach około 45 000 maszyn została – z pomocą Zachodu – wyrównana z
nawiązką. W roku 1944 przewaga Sowietów na linii frontu kształtowała się
już co najmniej jak 3:1. Zbudowano flotę ciężkich bombowców
przeznaczoną do bombardowania celów przemysłowych leżących za linią
frontu, przede wszystkim na terenie Rumunii. Flota złożona z 800
sowieckich bombowców towarzyszyła marszałkowi Żukowowi w jego
zwycięskim marszu na Berlin. Związek Sowiecki wkraczał do pierwszej
ligi.
Jak zwykle z przeciwności losu rodziły się wynalazki: bezbronność
Niemiec wobec bombardowań strategicznych doprowadziła do stworzenia
tak zwanej Vergeltungswaffen, czyli „broni odwetowej”. Rakieta V-1, którą
ulepszano od 1942 roku, była jednopłatem bez pilota z jednotonową
głowicą z silnym materiałem wybuchowym; osiągała szybkość 560
km/godz. W okresie od czerwca 1944 do marca 1945 roku wystrzelono
około 15 000 takich rakiet; jakieś 9000 dotarło do celu, zwłaszcza w
Londynie i w Antwerpii. Dokładność nie należała do ich mocnych stron.
Natomiast V-2 była prawdziwą rakietą napędzaną płynnym paliwem i
osiągającą szybkość ponaddźwiękową. Zabierała ładunek nie większy niż
V-1, ale wysokość linii lotu – blisko 80 km – zapewniała jej praktycznie
pełną ochronę przed ogniem obrony przeciwlotniczej. Badania nad nią
rozpoczęto jeszcze w roku 1938 i gdyby nie brak zainteresowania ze strony
Hitlera, można by było szybciej osiągnąć lepsze rezultaty. Pod koniec 1944
i na początku roku 1945 wystrzelono około 5000 rakiet V-2. Ani Wielka
Brytania, ani Stany Zjednoczone nie dysponowały niczym, co mogłoby
dorównać temu przełomowemu wynalazkowi[27].

[25]
Zob. J. Ellis, The World War II Databook, op. cit., s. 231–244.
[26]
Zob. T.D. Biddle, Rhetoric and Reality in Air Warfare. The evolution of British and American ideas about strategic
bombing, 1914–1945, Princeton 2002.
[27]
Zob. D. Hölsken, Die V-Waffen. Enstehung, Propaganda, Kriegseinsatz, Stuttgart 1984.
Uzbrojenie i produkcja przemysłowa

Nie można toczyć wojen, nie biorąc pod uwagę „mięśni wojny”. A to jest
kolejna sfera, w której zachodnie mocarstwa, a szczególnie jedno z nich,
osiągnęły znakomite wyniki. Chociaż Stany Zjednoczone były ostatnim
ważnym uczestnikiem konfliktu, który się zjawił na wojennej scenie, i
chociaż ich spóźniony udział w walkach lądowych pozostawał stosunkowo
ograniczony, nie może być żadnych wątpliwości, że amerykański wkład w
wojenną logistykę miał pierwszorzędne znaczenie[28].
Wojskowi planiści starają się przewidywać przyszłe potrzeby. Jest zatem
rzeczą ważną, aby zrozumieć, że druga wojna światowa nie toczyła się z
góry wytyczonymi ścieżkami. W 1939 roku żadne z walczących państw nie
było należycie przygotowane do mającego wybuchnąć konfliktu. Hitler nie
spodziewał się szczytu akcji ponownego zbrojenia Niemiec wcześniej niż w
latach 1942–1943. Jego napaść na Polskę miała być jedynie szybkim
przedsięwzięciem o wymiarze lokalnym i nie miała spowodować reakcji
zachodnich mocarstw – chyba że w formie symbolicznego protestu. Stalin
właśnie odwołał wielki terror – jeżowszczinę – akcję, która zniszczyła
miliony istnień, i teraz zajmował się ogromną czystką (czyli mordowaniem
z zimną krwią) w swoim korpusie oficerskim. Mimo sukcesów planów
pięcioletnich z pewnością doskonale wiedział, że baza gospodarcza i
przemysłowa ZSRR wciąż jeszcze pozostaje w tyle za tym, czym dysponują
jego potencjalni przeciwnicy. Francja roku 1939, ze swoją obsesją na
punkcie „mentalności Maginota”, zdawała sobie sprawę z drastycznego
spadku liczby urodzin i wiedziała, że budowa sieci umocnień nie jest
zakończona. W Wielkiej Brytanii rządził gabinet, któremu jeszcze przed
chwilą bardzo zależało na załagodzeniu konfliktu i który nie był skłonny
zwiększać wydatków na obronność kraju. Wobec nalegań Churchilla
zaczęto proces rozbudowy i odnowy uzbrojenia RAF-u. Ale podstawowym
zadaniem armii brytyjskiej była obrona imperium, a cztery skromne
dywizje wyznaczone do służby na kontynencie stanowiły mniej niż 10
procent w stosunku do liczebności stałego wojska polskiego i zaledwie 5
procent w stosunku do liczebności wojsk Francji.
Przygotowania nie przebiegały – choćby w przybliżeniu – zgodnie z
planem. W roku 1940 Francja, która liczyła, że – jak w latach 1914–1918 –
wojna potrwa trzy, cztery lata, skapitulowała po dokładnie sześciu
tygodniach. A Wielka Brytania, choć całkowicie odizolowana po upadku
Francji i niemal nietknięta po bitwie o Anglię, zdołała przetrwać jedynie
dzięki improwizowanym ustaleniom w ramach amerykańskiego Lend-Lease
Act[29]. W 1941 roku Hitler szykował inwazję na ZSRR, która miała się
zakończyć po czterech lub pięciu miesiącach; nie przewidywano walk na
rozległym terenie w zimowych warunkach. Zgodnie z najbardziej
powszechną interpretacją, Stalin został kompletnie zaskoczony (zob. s.
126). Tak czy inaczej nie udało mu się przestawić Armii Czerwonej i
lotnictwa na tryb defensywny i w rezultacie stracił astronomiczne liczby
ludzi i sprzętu. W grudniu 1941 roku, kiedy nadciągające oddziały
niemieckie przyglądały się przez lornetki Kremlowi, przywódcy Trzeciej
Rzeszy wypowiedzieli wojnę Stanom Zjednoczonym, najwyraźniej
wierząc, że kraj ten nie będzie już miał czasu zainterweniować. W roku
1942 Związek Sowiecki zaskoczył wszystkich ekspertów i zdołał
przetrzymać, podczas gdy walki o Atlantyk wprawdzie dalej się jątrzyły, ale
utknęły w martwym punkcie. W roku 1943 na Zachodzie nie zdołał się
zmaterializować uroczyście zapowiadany drugi front (przez drugi rok z
rzędu), a tymczasem na wschodzie odradzająca się Armia Czerwona
nieoczekiwanie ruszyła, zmiatając wszystko, co jej stanęło na drodze. W
roku 1944 Armia Czerwona wprawiła w osłupienie wszystkich, w tym
swoich brytyjsko-amerykańskich sprzymierzeńców, zatrzymując się w
triumfalnym pochodzie przed Warszawą i skręcając na południe na
Bałkany. Teraz nadeszła kolej Niemiec: to one zdołały przetrzymać i
zaskoczyć ekspertów. Po sukcesie operacji „Overlord” – inwazji w
Normandii – okazało się, że nazbyt optymistyczni generałowie, którzy
oświadczyli Churchillowi i Rooseveltowi, że wojna „skończy się przed
Bożym Narodzeniem”, jeszcze raz się pomylili.
Wszystko to warto podkreślić choćby po to, żeby pokazać, iż planowanie
logistyki podczas drugiej wojny światowej było prawdziwym koszmarem.
Nikt nie miał jasnego obrazu przyszłych zdarzeń. A jedyna realistyczna
polityka tych, którzy jeszcze nie wypadli z gry, polegała na maksymalnym
zwiększaniu produkcji i zanoszeniu modłów, aby czyny w jakiś sposób
okazały się adekwatne w stosunku do potrzeb. Ostatecznie wszyscy
pierwszoplanowi uczestnicy wykazali się działaniami o wiele
skuteczniejszymi, niż można było oczekiwać.
Biorąc pod uwagę fakt, że Trzecia Rzesza została uwikłana w całą serię
przeciągających się konfliktów, których jej przywódcy mieli nadzieję
uniknąć, trzeba przyznać, że gospodarka niemiecka zareagowała wspaniale
(zob. Tabela 1.9).

Tabela 1.9. Produkt krajowy brutto Niemiec w latach 1939–1945[30]

Oczywiście wielką pomocą były dla niej ludzkie i materialne zasoby


pokonanych narodów. Na przykład czołgi montowane w dawnych
fabrykach Škody w Pilznie odegrały wybitną rolę w inwazji na Francję.
Dwa miliony francuskich jeńców wojennych harowało w kopalniach i na
polach, aby niemiecki personel mógł podjąć pracę w produkcji na potrzeby
wojska. Więźniów obozów hitlerowskich i mieszkańców gett w
okupowanej przez Niemców Polsce zmuszano do uczestnictwa w
wojennym wysiłku Niemiec. Podatki i daniny ściągano ze wszystkich stron.
Ze Wschodu sprowadzono miliony osób do niewolniczej pracy. Z Ukrainy
przyjeżdżały pociągi wypełnione czarnoziemem, z Rumunii płynęła ropa
naftowa.
Mimo wszystko na uwagę zasługuje fakt, że produkcja przemysłowa
Niemiec nie przestała wzrastać do 1944 roku (zob. Tabela 1.10).

Tabela 1.10. Produkcja przemysłowa w Niemczech w latach 1941–


1944[31]
Dostawy wyposażenia dla sił zbrojnych także stale rosły aż do ostatniego
roku wojny (zob. Tabela 1.11).

Tabela 1.11. Niemieckie dostawy wyposażenia dla wojska w latach


1939–1945[32]

Piętą achillesową Niemiec była ropa naftowa. Ponieważ wojska


Wehrmachtu nie zdołały dotrzeć do Baku (sowieckiego portu naftowego na
Morzu Kaspijskim), ponieważ Kriegsmarine nie zdołała przerwać blokady,
ponieważ w połowie 1944 roku utracono bardzo zniszczone pola naftowe w
Rumunii i ponieważ erzac benzyny, czyli paliwo na bazie węgla, nie spełnił
oczekiwań, w bakach czołgów niemieckich dywizji pancernych, samolotów
eskadr lotniczych i kolumn transportowych zaczęło pokazywać się dno.
Scena z filmu Bitwa o Ardeny[33], w której niemiecki dowódca jednostki
pancernej godzi się z nieuchronnością klęski w chwili, kiedy w zdobytym
amerykańskim zbiorniku na paliwo przysłanym z Kansas znajduje
czekoladowe ciasto, została być może zmyślona. Ale wygląda na
prawdziwą.
Wojenna gospodarka Wielkiej Brytanii także radziła sobie nad podziw
dobrze. Poczynając od roku 1940, Wielka Brytania była w zasadzie
bankrutem i jej dalsze losy zależały od doraźnych pożyczek od Stanów
Zjednoczonych. Ale mimo to produkcja przemysłowa kraju przetrwała
Blitz[34], przetrwała przerwy w dostawach i wykazywała wzrost (zob.
Tabela 1.12).

Tabela 1.12. Produkt krajowy brutto Wielkiej Brytanii w latach


1939–1945[35]

Związek Sowiecki był jedynym z walczących państw, które przed


rozpoczęciem wojny miało centralnie planowaną, zmilitaryzowaną
gospodarkę. Plany pięcioletnie, zapoczątkowane w 1929 roku, były
świadectwem jawnego zamiaru wyposażenia ZSRR w przemysł ciężki, a
tym samym zapewnienia długotrwałego potencjału wojennego, którego
brakowało carskiemu imperium. Stalin postawił sobie za cel stworzenie w
ciągu dziesięciu lat trwałej i nowoczesnej gospodarki – „po to, aby nie
stracić wszystkiego”. Aż dziw, że planowa gospodarka funkcjonowała nadal
nawet wtedy, kiedy najwyżej uprzemysłowione regiony kraju, na Ukrainie,
przeszły w ręce Niemców. Trzeba było heroicznych wysiłków i drakońskich
metod, żeby całe fabryki – ze wszystkimi urządzeniami i z całą siłą roboczą
– ewakuować w rejon Uralu i na Syberię. Szeroko rozsławione sukcesy
budowlane lat trzydziestych – na przykład tamę w Dniepropietrowsku –
wysadzono w powietrze dynamitem. Ludzie głodowali. Miliony
wegetowały w obozach GUŁagu. Kobiety pracowały w kołchozach.
Mężczyzn rzucano w ogień walki, nie zwracając najmniejszej uwagi na to,
co się z nimi działo. Ale strumień dostaw dla Armii Czerwonej płynął
nieprzerwanie (zob. Tabela 1.13).

Tabela 1.13. Produkcja przemysłu wojennego w ZSRR[36]


Nic jednak nie mogło dorównać cudom, jakich dokonywała w latach
wojny gospodarka Stanów Zjednoczonych. W roku 1939 amerykańska
machina wojenna była zaledwie ułamkiem tego, czym miała się stać w
przyszłości. Naczelną zasadą był izolacjonizm. Nie myślano o wojnie, nie
planowano ani remilitaryzacji, ani zakrojonego na większą skalę systemu
obrony. Minęły dwa lata, a olbrzym dalej spał. Impulsem do niewielkiego
wzrostu stały się zobowiązania związane z programem Lend-Lease. Ale
dopiero pod koniec 1941 roku wydano rozkaz przestawienia pokojowej
gospodarki na wojenne tory. Reakcja była wręcz spektakularna. Fabryki
samochodów przeszły na produkcję czołgów. Ze stoczni zamiast statków
handlowych i pasażerskich wypływały okręty wojenne. Fabryki samolotów
zamiast samolotów pasażerskich zaczęły produkować myśliwce i
bombowce. Wszystko razem przypominało płynną, łatwą zmianę biegów.
Huty, kopalnie węgla i koleje z całą energią odpowiedziały na wyzwanie.
Tempo rosło. Rosły liczby. Robotnicy – nie tak długo po wielkim kryzysie –
chętnie podejmowali trud. Wyniki były wprost oszałamiające. W 1943 roku
podobno co pięć minut z taśm produkcyjnych schodził kolejny czołg, co pół
godziny – kolejny samolot, co tydzień – kolejny lotniskowiec. Takiego
rozwoju przemysłu świat nigdy dotąd nie widział (zob. Tabela 1.14).

Tabela 1.14. Produkcja przemysłu wojennego w Stanach


Zjednoczonych[37]
Gospodarcza i przemysłowa eksplozja w Stanach Zjednoczonych miała
rozliczne konsekwencje. Po pierwsze, ponieważ proces produkcji
przebiegał prędzej niż proces szkolenia i rozmieszczania wojsk,
nagromadziły się potężne nadwyżki, którymi można się było dzielić z
sojusznikami Ameryki. Po drugie, ponieważ za ustępstwa można było
hojnie płacić, Stany Zjednoczone szybko umocniły swoją dominującą
pozycję polityczną, zwłaszcza w stosunku do Wielkiej Brytanii. Po trzecie,
ponieważ błyskawicznie rosnąca produkcja oznaczała błyskawiczny wzrost
dochodu z podatków, skarb Stanów Zjednoczonych zgromadził ogromny
zapas dolarów, który można było wykorzystać na powojenną odbudowę
zniszczeń. Po czwarte wreszcie, ponieważ spustoszone przez wojnę Niemcy
nie mogły mieć nadziei, że uda im się przez dłuższy czas
współzawodniczyć z koalicją odmienioną w wyniku amerykańskich dostaw,
przed Hitlerem stanęło widmo całkowitej, nieodwołalnej klęski.
Wartość wojennych dostaw Stanów Zjednoczonych dla Zjednoczonego
Królestwa jest dobrze znana. Przesądziły one o losach kraju, pozwalając mu
utrzymać się na powierzchni i nie zatonąć. Natomiast o korzyściach, jakie
te dostawy przyniosły Związkowi Sowieckiemu, publicznie się nie mówiło,
rzadko też przyznawali się do nich sowieccy historycy. W rzeczywistości
zaś były to korzyści bardzo znaczne (zob. Tabela 1.15). W tym wypadku
jednak trudno byłoby twierdzić, że przesądziły o wygranej. Armia
Czerwona zdobyła przewagę na froncie wschodnim już na przełomie lat
1942/1943, jeszcze zanim dało się w pełni odczuć wagę pomocy z Zachodu.
Arktyczne konwoje wysyłane, poczynając od 1941 roku, z Wielkiej
Brytanii do Murmańska były przedsięwzięciem ogromnie niebezpiecznym i
niełatwo przyszłoby bronić ich celowości, gdyby policzyć, ile ton dostaw
zdołano dostarczyć, a ile utracono. Były widomym gestem solidarności.
Jednak dzięki drodze lądowej prowadzącej z Iranu, którą, poczynając od
końca 1943 roku, płynął nieprzerwany strumień wojskowych ciężarówek,
cystern z benzyną, dżipów, samolotów, suchego prowiantu, konserw,
obuwia i mundurów, Armii Czerwonej nie brakowało niczego podczas
ostatniego przemarszu przez Europę Wschodnią i Rzeszę. Sowieckim
żołnierzom kazano mówić miejscowej ludności, że napis MADE IN USA
znaczy „wyprodukowano w ZSRR na eksport do USA”. Ale niewielu dało
się nabrać.
Z jakiegoś powodu rząd Stanów Zjednoczonych nigdy nie spróbował
wykorzystać zależności ZSRR od amerykańskich dostaw jako politycznej
dźwigni.

Tabela 1.15. Dostawy do ZSRR w ramach programu Lend-Lease w


latach 1943–1945[38]
[28]
Zob. A. Milward, War, Economy and Society, 1939–1945, Harmondsworth 1987.
[29]
Lend-Lease Act – ustawa amerykańskiego Kongresu z 11 marca 1941 roku upoważniająca prezydenta do sprzedawania
lub wypożyczania aliantom materiałów wojennych na mocy dwustronnych porozumień (przyp. tłum.).
[30]
Zob. The Economics of World War II. Six Great Powers in International Comparison, red. M. Harrison, Cambridge 1998,
s. 10.
[31]
Zob. M. Lynch, Nazi Germany, London 2004, s. 81.
[32]
Zob. J. Ellis, The World War II Databook, op. cit., s. 277–278, tabele 87, 88, 92.
[33]
Battle of the Bulge, amerykański film wojenny z 1965 roku, reż. K. Annakin (przyp. tłum.).
[34]
Blitzkrieg (niem. wojna błyskawiczna) w bitwie o Anglię polegał na zmasowanych atakach lotniczych, które miały
doprowadzić do zapanowania Niemców w powietrzu i do lądowania wojsk niemieckich na Wyspach Brytyjskich. Bombardowania
Londynu i innych brytyjskich miast od września 1940 do maja 1941 roku nazywane są przez Brytyjczyków skrótem Blitz. Zob. W.
Kopaliński, Słownik wydarzeń, pojęć i legend XX wieku, Warszawa 1999, s. 44 (przyp. tłum.).
[35]
Zob. The Economics of World War II, op. cit., s. 10.
[36]
Zob. J. Ellis, The World War II Databook, op. cit., s. 277–278, tabele 87, 92.
[37]
Zob. ibidem, s. 277–280, tabele 87, 92, 95.
[38]
Zob. G.C. Herring, Aid to Russia 1941–1946. Strategy, Diplomacy, the Origins of the Cold War, New York 1973.
Technologia wojenna

Nauka, technika, przemysł i inżynieria są istotnymi aspektami


współczesnej „wojny totalnej”. Wszyscy pierwszoplanowi uczestnicy
drugiej wojny światowej bezustannie współzawodniczyli z sobą, starając się
ulepszyć walory techniczne i proces produkcji istniejącej broni. W latach
czterdziestych powstało kilka przełomowych projektów mających na celu
rozwój zupełnie nowych technologii. Do takich wynalazków należał
pierwszy elektroniczny komputer, skonstruowany w Bletchley Park na
potrzeby programu „Ultra”[39], a także silnik odrzutowy, rakieta balistyczna
i technika rozszczepienia jądra atomu.
I RAF, i Luftwaffe włączyły do swoich eskadr odrzutowe myśliwce w
roku 1944. Zarówno Meteor, jak Me-262 były dwusilnikowymi
jednopłatowcami. Niemcy mieli także Me-163 – sięgający bariery dźwięku,
pozbawiony ogona i napędzany silnikiem rakietowym myśliwiec, który
przez dwanaście minut leciał na płynnym paliwie, a potem wracał do bazy
jako szybowiec. Liczba tych samolotów była bardzo mała.
Wszystkie walczące państwa wypracowały różne typy broni rakietowej:
w ZSRR powstały wyrzutnie rakietowe „katiusze”, w Niemczech
pancerfausty, w Stanach Zjednoczonych bazooki. Ale tylko w Niemczech
produkowano rakiety o dalekim zasięgu[40].
Sprawność gospodarcza i przemysłowa Stanów Zjednoczonych znalazła
odbicie w amerykańskiej nauce i technice. Najważniejsza była możliwość
inwestowania astronomicznych kwot i ponoszenia ogromnego ciężaru
organizacyjnego, związanych z powstaniem pierwszej na świecie bomby
atomowej. W 1941 roku w Zjednoczonym Królestwie rozpoczęły się
szeroko zakrojone prace nad rozszczepieniem izotopów uranu. Ale z
powodu kolosalnych kosztów łączących się z ich rozwojem szacowany na
dwa miliardy dolarów projekt „Manhattan”, zainspirowany fałszywym
przekonaniem o przewadze Niemców w tej dziedzinie, musiał być
realizowany we współpracy brytyjsko-amerykańskiej. Gdy bombardowania
alianckie przerwały nuklearny program Niemców, potem ostatecznie
udaremniony przez norweskich sabotażystów, zdobycie wyłącznej przewagi
wojskowej przez Amerykę stało się już tylko kwestią czasu. Sowieci
zadowolili się tańszą metodą: szpiegostwem. Jednak do maja 1945 roku
nigdzie jeszcze nie zorganizowano prób z bronią nuklearną, a bomba
jądrowa pojawiła się zbyt późno, aby wywrzeć wpływ na wojnę w Europie.
Motywem ustępstw poczynionych na rzecz ZSRR podczas konferencji w
Jałcie na początku 1945 roku była chęć uzyskania pomocy sowieckiej w
ostatecznym uderzeniu na Japonię, a także niepewność, czy bomba
rzeczywiście się sprawdzi. Pytanie, czy Stany Zjednoczone podjęłyby atak
jądrowy przeciwko Niemcom, czy też nie, gdyby wojna w Europie trwała
do czasu, kiedy można było użyć bomby atomowej, jest oczywiście
pytaniem ahistorycznym i nie da się na nie udzielić odpowiedzi[41].

[39]
Bletchley Park – nazwa siedziby zespołu brytyjskich kryptologów, znajdującej się w Bletchley, mieście położonym w
odległości kilkudziesięciu kilometrów od Londynu. „Ultra” – nazwa zespołu kryptologów pracujących w Bletchley Park (przyp.
tłum.).
[40]
Zob. B. Gunston, Rockets and Missiles, London 1979.
[41]
Zob. R. Rhodes, The Making of the Atomic Bomb, London 1986; idem, Dark Sun. The making of the hydrogen bomb,
London 1995.
Tajemnica „Ultry”

Łamanie kodów należy do tych nielicznych operacji, które pozwalają


słabszym ustanowić stan równowagi w stosunku do silniejszych. Była to
zatem sprawa szczególnie interesująca dla Brytyjczyków w owych
„mrocznych dniach” pierwszych lat wojny. Dzięki lojalnemu
sprzymierzeńcowi, geniuszowi kilku niezwykle inteligentnych ludzi i
ofiarnej pracy około piętnastu tysięcy osób zaprzysiężonych i
zobowiązanych do zachowania absolutnej tajemnicy odniesiono sukces,
który przeszedł wszelkie oczekiwania.
W nowoczesnej wojnie wszystkie walczące strony używają kodów, łamią
kody i zmieniają kody. Niemcy złamali niektóre kody brytyjskiej marynarki
wojennej. Sowieci złamali niektóre kody niemieckie. Ale operacja „Ultra”
była czymś innym – z dwóch powodów. Po pierwsze, złamano dzięki niej
Enigmę – kod głównego dowództwa wojskowego Niemiec. Po drugie,
Enigma została kodem złamanym – od roku 1940 aż do samego końca
wojny. Zdolność Wielkiej Brytanii do odczytywania zamiarów przeciwnika
miała nieocenioną wartość.
Cała historia zaczęła się w Polsce. Przedwojenny polski wywiad
dowiedział się, że niemieccy specjaliści opracowują zautomatyzowany stale
zmieniający się kod, oparty na działaniu dostępnego na rynku urządzenia
pod nazwą Enigma. Polscy agenci dostali się do fabryki, w której
konstruowano tę maszynę, i zdobyli dokładne i szczegółowe projekty.
Następnie zespół trzech młodych matematyków z Uniwersytetu
Poznańskiego pod kierownictwem Mariana Rejewskiego opracował system
reguł, za pomocą których można było rozszyfrować kod. Po wybuchu
wojny w 1939 roku zarówno Wielka Brytania, jak i Francja otrzymały
kopie Enigmy wraz z opisem jej działania. (Podobno kiedy polski agent
zjawił się w ambasadzie brytyjskiej w Bukareszcie, niosąc pod pachą coś,
co wyglądało na maszynę do pisania, powiedziano mu: „Proszę przyjść w
poniedziałek rano”).
Niemcy mieli wszelkie powody, aby sądzić, że Enigmy nie da się złamać.
Codziennie o północy zmieniały się ustawienia mechanizmu. A potem kod
zmieniał się przy każdym uderzeniu w klawisz. Liczba możliwych
kombinacji dla każdej litery przekazywanego tekstu sięgała miliardów.
Ponadto maszynę regularnie unowocześniano. Dodawano kółeczka zębate,
a każde dodatkowe kółeczko zwiększało liczbę permutacji o rząd wielkości
równy 100. W 1944 roku wprowadzono szczególnie zaawansowany
technologicznie wariant o nazwie B-schreiber. Nic zatem dziwnego, iż
operatorzy Enigmy nawet nie podejrzewali, że ich rozszyfrowano.
Operacja „Ultra” prowadzona w Bletchley Park w środkowej Anglii
rozpoczęła się pod koniec 1939 roku. Zaangażował się w nią niezwykły
zespół ekscentryków: naukowców, językoznawców i matematyków, pośród
których najwybitniejszy był homoseksualista i samotnik z Cambridge Alan
Turing. Dzięki Polakom wiedzieli dokładnie, na co się porywają, choć nie
wiedzieli, od czego zacząć. Ale parę razy dopisało im szczęście. Odkryli, że
niektórzy niemieccy radiooperatorzy – zwłaszcza pewien człowiek
imieniem Walter – ignorują instrukcje i włączają maszyny codziennie z tym
samym układem parametrów. Trafnie założyli, że jednostki niemieckie w
całej Europie w dniu urodzin Führera w kwietniu 1940 roku nadadzą niemal
identycznie brzmiące komunikaty. A wreszcie udało im się zdobyć
unowocześnioną maszynę Enigmę, którą Królewska Marynarka zabrała z
pokładu niemieckiego statku meteorologicznego schwytanego u wybrzeży
Grenlandii. A wtedy za pomocą „bomby Turinga”, czyli
elektromechanicznej maszyny liczącej, można już było posortować
poszczególne permutacje i rozwiązać zagadkę. Jeszcze się nie zaczął drugi
rok wojny, a załoga Bletchley Park już czytała wszystkie transmisje Enigmy
w ciągu pierwszych trzech godzin każdego kolejnego dnia. Śledziła
wszystkie wprowadzane przez Niemców uaktualnienia. W roku 1944, aby
móc stawić czoło B-schreiberowi, skonstruowała pierwszy na świecie
komputer, znany pod nazwą Colossus.
Rząd brytyjski nie mógł się oczywiście przyznać, skąd pochodziła
rozległa i szczegółowa wiedza o posunięciach Niemców. Tajemnica
pozostała ukryta przed światem jeszcze przez trzydzieści lat po zakończeniu
wojny. Hitlera wciąż dziwiło i irytowało stanowisko Wielkiej Brytanii.
Oświadczył, że „Brytyjczycy nie wiedzą, kiedy przegrywają”. Tymczasem
Brytyjczycy wiedzieli dokładnie, co robi Hitler. Niemal codziennie na
biurko Churchilla trafiały dosłowne zapisy rozkazów Führera dla
niemieckich generałów oraz większości rozkazów, jakie generałowie
wysyłali do swoich wojsk. Brytyjscy szefowie sztabu, ogólnie rzecz biorąc
spychani pod ścianę, mieli tę jedną niewątpliwą przewagę. Wiedzieli, jakie
zamiary miał Göring podczas bitwy o Anglię. Ponieważ każda niemiecka
łódź podwodna otrzymywała rozkazy za pośrednictwem Enigmy, mogli
odtworzyć rozmieszczenie niemieckich U-Bootów podczas bitwy o
Atlantyk, wprawiając w osłupienie admirała Dönitza. Przed bitwą pod El-
Alamejn poinformowali Montgomery’ego o rozmieszczeniu wojsk
Rommla. Znali posunięcia mające na celu umocnienie niemieckiej obrony
przeciwlotniczej. A przed lądowaniem w Normandii wiedzieli, że się
powiodły ich tajne plany wprowadzenia nieprzyjaciela w błąd. Dzięki
przeciekom zorganizowanym przez zdrajcę Johna Cairncrossa grupa
operacji „Ultra” pomogła nawet Sowietom. Od połowy roku 1940 do końca
1943 sytuacja Wielkiej Brytanii była nie do pozazdroszczenia. Ale bez
„Ultry” byłaby o wiele gorsza. Trzeba jednak pamiętać, że o losach drugiej
wojny światowej nie przesądziła walka Niemiec z Wielką Brytanią.
Wypada zatem stwierdzić, że operacja „Ultra” była nie tyle zwycięską
operacją wojskową, ile istotnym elementem długiej walki Wielkiej Brytanii
o przetrwanie. Może z wyjątkiem bitwy pod Kurskiem (s. 143–145), nie
odegrała żadnej istotnej roli w kluczowych konfliktach na froncie
wschodnim. Nie ma dowodów na to, że kryptolodzy sowieccy złamali kod
Enigmy niezależnie od Brytyjczyków. Armia Czerwona musiała sobie
radzić bez „Ultry”[42].

[42]
Zob. M. Smith, Station X. The Codebreakers of Bletchley Park, London 1998; Marian Rejewski, 1905–1980. Living with
the Enigma Secret, red. J.S. Ciechanowski, Bydgoszcz 2005.
Partyzanci

Panowanie hitlerowców sprawiało, że rozmaite formy ruchu oporu


wyrastały jak grzyby po deszczu. Jedne – zwłaszcza te, którymi kierowały
komunistyczne agendy – kochały etykietę „partyzanci”. Inne – na przykład
polska Armia Krajowa – unikały jej z powodu skojarzeń z komunistami.
Najwcześniej utworzona i największa podziemna armia zaczęła działać w
Polsce przed końcem kampanii wrześniowej 1939 roku. Rekrutowała się z
bardzo różnych środowisk lojalnych wobec rządu emigracyjnego w
Londynie; zaopatrywała ją i częściowo także szkoliła polska sekcja
brytyjskiej Special Operations Executive (SOE)[43]. Stanowiła zbrojne ramię
w pełni rozbudowanego podziemnego państwa. W roku 1942 przyjęła
nazwę Armii Krajowej; liczyła 300 000–400 000 mężczyzn i kobiet.
Przeprowadzała szeroko zakrojone akcje sabotażu, organizowała egzekucje
członków SS i Gestapo, prowadziła wspaniałe akcje wywiadowcze. (To
właśnie żołnierze AK przechwycili nietkniętą rakietę V-2, którą następnie
przekazano do Londynu). Ale akcję wojskową na wielką skalę Armia
Krajowa odwlekała do dnia wybuchu Powstania Warszawskiego (zob. s.
155–156)[44]. Komunistyczne podziemie nie miało w Polsce większego
znaczenia, ponieważ Stalin (a nie Hitler) w latach 1938–1939 unicestwił
dosłownie cały polski ruch komunistyczny.
Norweska tajna organizacja wojskowa Milorg powstała w 1940 roku i ją
także wspomagało SOE. Niewielkie izolowane grupy prowadziły akcje
sabotażu i zbierały informacje, ale członkowie Milorgu uważali się raczej
za już istniejące tajne siły niż za podziemną armię, która się szykuje do
akcji. Odegrali pewną rolę w podjętej przez SOE operacji zniszczenia
niemieckiej fabryki ciężkiej wody w Ryukan w lutym 1943 roku.
Serbia – podobnie jak Polska – miała długą tradycję powstańczą.
Oddziałami czetników, utworzonymi po upadku Jugosławii w 1941 roku,
dowodził major „Draža” Mihailović, który – jak Polacy – zaczął tworzyć
„armię krajową”. Ale piekielnie złożona sytuacja wojennej Jugosławii –
cztery strefy okupacyjne, pięć rywalizujących z sobą grup etnicznych – była
źródłem niekończących się konfliktów. A w latach 1942–1943 inicjatywa
przeszła w ręce komunistycznego ugrupowania Josipa Broza, znanego jako
Tito. Zażarta wojna domowa między Titą i czetnikami okazała się
ważniejsza niż walka z okupantem. W roku 1944, kiedy alianci postanowili
poprzeć Titę, scena, na której miało się rozegrać przejmowanie władzy
przez komunistów, była już przygotowana[45].
Na Ukrainie ruch niepodległościowy ujawnił się w roku 1941 i –
podobnie jak podczas pierwszej wojny światowej – jego przywódcy
natychmiast trafili do hitlerowskich obozów koncentracyjnych. Od tego
czasu Ukraińska Powstańcza Armia (UPA) próbowała dokonać rzeczy
niemożliwej, walcząc pod hasłem: „Ani Hitler, ani Stalin”. Wkrótce też
zaangażowała się w wieloaspektowe konflikty nie tylko z Niemcami, ale i z
polskimi i sowieckimi partyzantami.
Na Białorusi najważniejszą rolę odgrywała partyzantka sowiecka.
Partyzanci tworzyli regularny odłam Armii Czerwonej, działali na tyłach
wroga, otrzymywali dostawy z powietrza i wspierali politycznie życzliwe
ugrupowania, zwłaszcza żydowskie, natomiast nie wspierali lokalnego
polskiego podziemia. Najdotkliwiej cierpiała ludność cywilna, zdana na
łaskę i niełaskę morderczych „antypartyzanckich” akcji Wehrmachtu.
We Włoszech i we Francji liczący się ruch oporu powstał dopiero w
latach 1943–1944, kiedy Niemcy znajdowali się już w defensywie. W obu
wypadkach istotną rolę odgrywał element komunistyczny.

Przemoc, destrukcyjna siła i nieprzewidywalność drugiej wojny


światowej były tak ogromne, że większość walczących państw zatraciła
poczucie wszystkich innych celów walki poza prostym przetrwaniem.
Hitlerowscy przywódcy nie porzucili planów stworzenia w Europie
Nowego Ładu. Jednak postawieni w obliczu bezwarunkowej kapitulacji
(zob. s. 167) zrozumieli, że przegrana pozbawi ich miejsca przy stole
konferencyjnym. Sowietów, którzy stracili 27 milionów ludności cywilnej,
interesowała głównie odbudowa i uzyskanie od Niemiec odszkodowań
wojennych. Francuzi – jak wszystkie okupowane narody – zastanawiali się,
kiedy i jak mogliby odzyskać swoją republikę. Brytyjczycy – zależni
politycznie i zniszczeni gospodarczo – chcieli utrzymać swoje imperium,
zwłaszcza w Indiach, i uniknąć społecznych niepokojów.
Tak więc ze wszystkich walczących państw tylko Stany Zjednoczone
miały dość miejsca i dość czasu, żeby tworzyć systematyczne plany
przyszłego porządku świata. Nietknięte walką, cieszące się rosnącą z dnia
na dzień ufnością we własne siły, coraz większą potęgą, bogactwem i
prestiżem Stany Zjednoczone z pewnością wiedziały, że szybkim krokiem
zbliża się epoka ich supremacji. Ich wojska zwyciężały i w rejonie
Pacyfiku, i w Europie Zachodniej. Ich marynarce i lotnictwu nikt nie
zdołałby stawić czoła. Prace nad bronią nuklearną wkrótce miały im
zapewnić pozycję jedynej potęgi jądrowej na świecie. Przewaga
ekonomiczna była tak wielka, że amerykańska gospodarka stanowiła klasę
samą w sobie. Przede wszystkim zaś ich jedyni potencjalni rywale ścierali
się z sobą, siejąc zamęt, zniszczenie i nawzajem się osłabiając. Wobec tego
nie było powodu, żeby się zastanawiać. W 1944 roku, zanim wojna
zakończyła się zwycięstwem i zanim Roosevelta wybrano po raz ostatni na
urząd prezydencki, zbudowano fundamenty Organizacji Narodów
Zjednoczonych, Banku Światowego, Międzynarodowego Funduszu
Walutowego, a także – tym samym – stworzono podwaliny rekonstrukcji
Europy. Nikt inny nie mógłby zaprojektować takich posunięć. Nikt inny nie
mógłby ich sfinansować. Stany Zjednoczone zmierzały ku przywództwu
nad światem. Nie one wniosły największy wkład w wojnę – przynajmniej
nie w Europie. Ale to one miały z niej wyciągnąć największe korzyści.
Nie bez znaczenia było też kilka trudniej uchwytnych czynników. Wojny
nie toczy się wyłącznie przy użyciu armat i logistyki. Liczą się także
czynniki psychologiczne. A w tej dziedzinie niezrównana ryzykowna gra
Wielkiej Brytanii, która przeciwstawiła się Trzeciej Rzeszy w latach 1940–
1941, kiedy rozsądek mógł nakazywać kompromis, miała doniosłe
konsekwencje. Nie tylko dodała ducha wszystkim przeciwnikom faszyzmu,
łącznie z uciskanymi mieszkańcami okupowanych krajów. Przyczyniła się
także do osłabienia amerykańskiego izolacjonizmu, torując w ten sposób
Stanom Zjednoczonym drogę do podjęcia działań wojennych. Praktycznie
rzecz biorąc, nie miała większego wpływu na osłabienie pozycji Hitlera w
Europie. Miała natomiast zasadnicze znaczenie jako czynnik ułatwiający to,
co miało nastąpić. Bez niej Stany Zjednoczone nie miałyby bazy
wypadowej dla swojej interwencji, przemysł niemiecki uniknąłby
bombardowań, Związek Sowiecki mógłby zostać zaatakowany w izolacji i
ostateczne wyniki mogłyby się okazać zupełnie inne.

[43]
Special Operation Executive (SOE) – Kierownictwo Operacji Specjalnych, brytyjska organizacja do spraw dywersji,
działań propagandowych i wspierania ruchu oporu w państwach pod okupacją niemiecką (przyp. tłum.).
[44]
Zob. S. Korboński, Polskie państwo podziemne. Przewodnik po Podziemiu z lat 1939–1945, Łódź 1990.
[45]
Zob. F.W. Deakin, The Embattled Mountain, London 1971; M. Djilas, Wartime, London 1977.
Ramy ideologiczne

Ideologia ma podobno dostarczać teorii. Polityka opisuje praktykę.


Ideologia dostarcza informacji o sposobie myślenia uczestników gry.
Polityka mówi nam, jak ta gra została rozegrana. Polityka zajmuje się
decyzjami, strategiami, inicjatywami, błędami, sukcesami, natomiast
przedmiotem ideologii są idee.
Na samym początku trzeba zauważyć, że podczas drugiej wojny
światowej rywalizowały z sobą trzy podstawowe obozy ideologiczne.
Faszyzm, komunizm i demokracja liberalna nie miały poważnej
konkurencji. Na czele obozu faszystowskiego, założonego we Włoszech
przez Mussoliniego, poczynając od połowy lat trzydziestych stał
nazistowski reżim niemiecki. Jego bratnią duszą była nie nastawiona na
walkę Hiszpania generała Franco oraz kilku naśladowców w rodzaju
rumuńskiej Żelaznej Gwardii i kilku drugoplanowych zwolenników w
krajach demokratycznych, gdzie pozwalano im działać. Główną bazą obozu
komunistycznego był Związek Sowiecki, „pierwsze w świecie państwo
socjalistyczne” (przy czym przez „socjalizm” należy rozumieć
„komunistyczną wersję socjalizmu”). Nie stał się on w owym czasie
inspiracją dla żadnych panujących bratnich reżimów, był natomiast
motorem ruchu rewolucyjnego o światowym zasięgu i zyskał silne poparcie
we Francji i we Włoszech oraz jeszcze silniejsze w Niemczech (dopóki go
nie zdławili hitlerowcy), zaznaczył swoją obecność w większości krajów
Europy Wschodniej, a wśród lewicowych intelektualistów na Zachodzie
panowała moda na jego popieranie. Obóz demokratyczny zorganizował się
wśród zachodnich mocarstw, które odniosły zwycięstwo w pierwszej
wojnie światowej: we Włoszech, Francji, w Wielkiej Brytanii i Stanach
Zjednoczonych. Chociaż Włochy się odłączyły, a Stany Zjednoczone
przyjęły rolę nieobecnego izolacjonisty, obóz demokratyczny był patronem
traktatu wersalskiego, Ligi Narodów, a także państw „Nowej Europy”,
powstałych po 1918 roku. Jego pozycja ucierpiała w latach trzydziestych,
kiedy powstały liczne dyktatury. Liga Narodów nie umiała wyegzekwować
swojego autorytetu, a polityka ustępstw wydała – w roku 1938 –
demokratyczny kraj, jakim była Czechosłowacja, na pastwę stada wilków.
Obrońcy demokracji bronili status quo (niezbyt skutecznie). Faszyści i
komuniści rzucali wyzwanie.
Czechosłowacja zajmuje w tej opowieści miejsce szczególne. Nie chodzi
tylko o to, że była krajem demokratycznym, który najbardziej
zdecydowanie opierał się rosnącej władzy dyktatorów. Była krajem, który
pod koniec pierwszej wojny światowej wyzwolił się spod panowania
Austro-Węgier i w którego etosie narodowym bardzo ważny element
stanowiło pragnienie walki z niemiecką dominacją. Z powodów
historycznych Czechosłowacja traktowała Rosję jako przeciwwagę dla
Niemiec. To połączenie sprawiło, że Czesi stali się ulubieńcami Zachodu (i
zachodnich podręczników do historii). Ich los skierował zainteresowanie
świata na zagrożenie faszyzmem w ogóle i na zagrożenie faszyzmem
niemieckim w szczególności[46].
Faszyzm zaczął karierę jako nazwa ruchu Mussoliniego we Włoszech,
lecz szybko stał się ogólną etykietą, którą opatrywano wszelkie
ugrupowania polityczne inspirowane przykładem Mussoliniego: NSDAP w
Niemczech, Falangę generała Franco w Hiszpanii, ONR w Polsce, ustaszów
w Chorwacji, Żelazną Gwardię w Rumunii, strzałokrzyżowców na
Węgrzech, reksistów w Belgii, Action Française we Francji i „czarne
koszule” sir Oswalda Mosleya w Wielkiej Brytanii. Z powodu jego
rywalizacji z komunizmem ruch faszystowski często określa się jako
„ultraprawicowy” lub „ekstremalną prawicę”. W gruncie rzeczy jednak
stanowił on dziwaczną mieszaninę cech prawicowych i lewicowych i często
przyciągał sfrustrowanych socjalistów lub byłych marksistów – jak sam
Mussolini. Był ruchem radykalno-rewolucyjnym i stawiał sobie za cel
wyparcie wszelkich usankcjonowanych interesów dworu, arystokracji,
kleru i biznesu; mówił o mobilizacji i wyzwalaniu mas. Był silnie
nacjonalistyczny i militarystyczny, a swoje cele zamierzał osiągnąć
metodami przymusu. Wierzył w dyktaturę jednopartyjnego państwa, w
represyjne metody policyjne, bombastyczną propagandę i kult Wodza –
Duce/Führera/Caudilla. Obok komunizmu, który przypominał pod wieloma
względami, stanowił sztandarowy przykład totalitaryzmu.
Nazizm, który w latach trzydziestych szybko urósł do rangi
najważniejszego członka faszystowskiej rodziny, jest nazwą nadawaną
ruchowi kierowanemu przez Narodowosocjalistyczną Niemiecką Partię
Robotników (NSDAP) Hitlera. Członkowie jej walczącego socjalistycznego
odłamu, podobnie jak członkowie analogicznego odłamu partii
Mussoliniego, wyznawali ideologię rewolucyjną i populistyczną i
doprowadzili do czołowego zderzenia z innymi organizacjami
socjalistycznymi i robotniczymi, a zwłaszcza z komunistami i ze związkami
zawodowymi. Uliczne starcia zakłócały spokój niemieckich miast przez
ponad dziesięć lat – do czasu, gdy w roku 1933 przewagę zdobyły
„oddziały szturmowe” hitlerowców.
Partia nacjonalistyczna o ideologii nazistowskiej była czymś niezwykłym
– nawet w kręgach faszystowskich. Naziści wierzyli – wbrew wszelkiemu
świadectwu – że Niemcy nie stanowią po prostu narodu, lecz rasę
biologiczną, wyjątkową i wyższą od innych „rasę panów”. I twardo
podążali za swoją rasistowską gwiazdą – zarówno w polityce krajowej, jak i
zagranicznej. Nie toczyli jakichś szczególnych sporów z innymi narodami
germańskimi – na przykład z Anglikami. Tolerowali nieco gorsze od siebie
narody romańskie – na przykład Włochów i Francuzów, którzy za sprawą
Longobardów i Franków mieli ich zdaniem odpowiednią domieszkę
„germańskiej krwi”. Natomiast gardzili Słowianami – Polakami,
Ukraińcami czy Rosjanami – których uważali za Untermenschen –
„podludzi”. A nade wszystko nienawidzili Żydów, których (nieistniejącym)
knowaniom przypisywali wszelkie zło Niemiec i świata. Nie ujawniając
żadnych szczegółów i jeszcze zanim zaczęła się wojna, Hitler zupełnie
jawnie ogłosił swój zamiar „usunięcia” Żydów. Jego szczególna nienawiść
do komunizmu była częściowo spowodowana walkami na ulicach
niemieckich miast, ale jej głównym powodem było przekonanie, że
partiami komunistycznymi kierują Żydzi i że broni Europy przed
„żydowskim bolszewizmem”.
Hitlerowski rasizm w połączeniu z niemieckim nacjonalizmem w
dawnym stylu tworzyły silną mieszaninę, która napędzała mechanizm
wszystkich długoplanowych wizji Trzeciej Rzeszy. Hitlerowcy wiedzieli, że
kiedy już zapewnią sobie kontrolę, będą mogli wystawić do walki najlepszą
armię w Europie. Mieli zamiar jej użyć, aby wyrównać krzywdy traktatu
wersalskiego i odpędzić wspomnienie wszystkich niedawnych upokorzeń
Niemiec. Potem zaś zamierzali rozszerzyć granice państwa niemieckiego na
wschód, wprowadzić się do swojego Lebensraumu, rozprawić się z „brudną
mieszaniną” Słowian i Żydów, którzy tę przestrzeń zamieszkiwali, i
zbudować czystą rasowo „bazę krwi” dla Tysiącletniej Rzeszy. W oczach
cudzoziemców taki plan – od roku 1925 szeroko rozreklamowany za
sprawą Mein Kampf Hitlera – wyglądał na czystą fantazję. Ale hitlerowscy
przywódcy byli śmiertelnie poważni. I zaczęli wykonywać swój plan z
coraz gorliwszym oddaniem. We wrześniu 1944 roku, kiedy dni Rzeszy
były już policzone, Himmler rozmyślał nad dziełem zrównania z ziemią
Warszawy – swego czasu największego polsko-żydowskiego miasta –
którego wkrótce miały dokonać jego oddziały SS, i wielce się radował.
„Warszawa – oświadczył Hitlerowi – stolica (...) narodu, który od
siedmiuset lat blokuje nam Wschód (...). [Gdy ją pokonamy], wtedy polski
problem dla naszych dzieci i dla wszystkich, którzy po nas przyjdą, (...) nie
będzie dłużej żadnym wielkim problemem (...)”[47]. Według hitlerowskiego
sposobu myślenia przegrana w wojnie zbrojnej miała mniejsze znaczenie
niż zwycięstwo w „wojnie rasowej”.
W łonie ruchu nazistowskiego różni jego przywódcy kładli większy lub
mniejszy nacisk na czynnik rasowy. Nie ma jednak poważniejszych
wątpliwości, że szef SS Heinrich Himmler był w tej materii największym
entuzjastą. Patronował założonej w 1935 roku instytucji pod nazwą SS-
Ahnenerbe – Wspólnocie Naukowo-Badawczej „Dziedzictwo Przodków”,
która działała aż do upadku Trzeciej Rzeszy. W odróżnieniu od Hitlera –
którego pochłaniały sprawy państwa – Himmler miał możliwości, aby
uprawiać swoje hobby. Na przykład w październiku 1940 roku, kiedy Hitler
prowadził rozmowy z generałem Franco, Himmler odbył na boku
wycieczkę do opactwa Montserrat w pobliżu Barcelony, gdzie jak się zdaje,
szukał Świętego Graala.
Trzeba też z naciskiem podkreślić, że nazistowski rasizm wyrósł z mocno
zakorzenionego i o wiele starszego wątku myśli europejskiej. Jego źródeł
szukano między innymi w powieści science fiction angielskiego pisarza
Edwarda Bulwera-Lyttona The Coming Race („Nadchodząca rasa”, 1871),
propagującej ideę przyszłej „rasy panów” i swego czasu cieszącej się
popularnością w Niemczech. Himmler należał do założonego w 1910 roku
stowarzyszenia Thule, którego specjalnością były starodawne legendy i
mity; bractwo wtajemniczonych, do którego także należał, czyli
Towarzystwo Vril[48], promowało aryjskie aspekty teorii rasy germańskiej.
Liczne wyprawy archeologiczne organizowane przez SS-Ahnenerbe do
wielu miejsc od Tybetu po Peru w poszukiwaniu ludzkich czaszek były
kontynuacją dawnych tradycji sięgających schyłku XVIII wieku.
Gdyby teoriami tego rodzaju zajmowali się wyłącznie wszelkiego
autoramentu dziwacy i mistycy, można by je bezpiecznie zaliczyć do
nieszkodliwych odległych krańców dalekich peryferii europejskiej myśli.
Ale kiedy kontrolę nad nimi chcieli mieć ludzie, którzy zaczęli sprawować
władzę w jednym z głównych państw kontynentu, przyjmowały nowy,
groźny wymiar. Geopolityczne koncepcje profesora Karla Haushofera
budziły zainteresowanie tylko kręgów akademickich, dopóki Hitler i Hess
nie wykorzystali ich jako usprawiedliwienia dla swojej teorii Lebensraumu;
podobnie nazistowskie poglądy na temat rasy nie budziły większego
niepokoju, dopóki naziści nie uzyskali środków, które mogły im umożliwić
zastosowanie tych teorii w praktyce. Potem jednym z najbardziej
charakterystycznych dla nazistów elementów wkładu w tę ideologię stała
się przemoc. Po roku 1941 nie zadowalali się już po prostu
kolekcjonowaniem czaszek; doktor Wolfram Sievers, swego czasu dyrektor
Ahnenerbe, opracował plan zabijania na zamówienie wybranych grup
jeńców wojennych, szczególnie żydowskich komunistów, po to, aby
uzyskać ich czaszki w nieskazitelnym stanie. Kariera Sieversa, który
zaczynał jako szalony księgarz, a skończył jako masowy morderca, jest
wielce pouczająca. Po wojnie został powieszony przez aliantów.
Wydaje się jednak, że przez wiele lat polityki hitlerowców wobec Żydów
nie traktowano jako szczególnego priorytetu. W 1935 roku wydano
odrażające ustawy norymberskie, które zabraniały stosunków seksualnych
między Żydami i Aryjczykami, prowadziły do rozbicia wielu rodzin i
zachęcały do wszelkiego rodzaju prześladowań. Ale nie wyznaczyły one
początku epoki pogromów i wielu niemieckich Żydów zdołało
wyemigrować. Pierwszym poważniejszym aktem antysemickiej przemocy
była Kristallnacht, noc z 9 na 10 listopada 1938 roku, kiedy zamordowano
około stu Żydów. Liczba śmiertelnych ofiar nie była olbrzymia i dopiero
kampanię eutanazji, zorganizowaną przez hitlerowców w latach 1938–1939
i nie skierowaną szczególnie przeciwko Żydom, należy uznać za pierwszy
podjęty przez Hitlera akt ludobójstwa. Nawet po inwazji na Polskę, kiedy
pod panowanie niemieckie dostały się trzy miliony Żydów, nie spieszono
się z ich zabijaniem. Pierwsza kampania masowych morderstw w Polsce
była wymierzona przeciwko polskim intelektualistom. Żydów zapędzano
do utworzonych przez hitlerowców gett i traktowano z ogromnym
okrucieństwem, ale wyglądało na to, że autorzy hitlerowskich strategii w
SS jeszcze się wahają. To zaś umacniało w ludziach wrażenie, że celem,
mimo wszystko, może jednak być akcja przesiedleńcza. Nawet wtedy, kiedy
zaczęto realizować plan „ostatecznego rozwiązania”, w latach 1941–1942,
starannie go ukrywano (zob. s. 211)[49].
Komunizm – podobnie jak faszyzm – dał początek ogólnoświatowemu
ruchowi, który zrodził liczne warianty, między innymi leninizm, stalinizm,
trockizm, titoizm i maoizm. Dzięki swojej autodefinicji – „jedyna
prawdziwa forma socjalizmu” – uważał się za awangardę lewicy. W wielu
taksonomiach tworzonych na potrzeby nauk politycznych przedstawia się
go jako „skrajną lewicę” – odpowiednik faszyzmu jako „skrajnej prawicy”.
W gruncie rzeczy, podobnie jak faszyzm, napędzała go właściwa mu
mieszanka cech lewicowych i prawicowych. Był rewolucyjno-radykalny, a
doprowadziwszy do upadku rewolucyjnego reżimu, który wcześniej
doprowadził do upadku cara, wziął w posiadanie największy kraj na ziemi i
przekształcił go w największe na świecie polityczne laboratorium
początków XX wieku. Oficjalnie nosił nazwę marksizmu-leninizmu, czyli
leninowskiego ulepszenia marksizmu. Ale jego podstawowy etos pozostał
etosem sekty polityczno-religijnej, maleńkiej grupki siedzących w swoim
okopie „towarzyszy”, z gruntu fanatycznych, całkowicie zaabsorbowanych
sobą, pozbawionych wszelkiej tolerancji dla jakiegokolwiek odstępstwa i
bezwzględnie bezlitosnych. Co więcej, ponieważ bolszewicy Lenina
schwycili w swoje ręce stery rządów w potężnej Rosji, świat potraktował
ich poważnie, nie jak zwykłych praktyków, którzy prowadzą skuteczną
politykę, lecz jak wyrafinowanych politycznych myślicieli. Władza
przyniosła bezkrytyczne uwielbienie. Jeden za drugim przychodziły
nieudane eksperymenty. Ale durni profesorowie pisali kolejne potężne,
pełne pochwał tomiska. Sympatycy rekrutujący się z zachodniej inteligencji
ustawiali się w kolejce, aby im prawić dusery. Kolosalne nadużycia
przechodziły niezauważone. Praktycznie rzecz biorąc, komuniści okazali
się niekompetentni niemal we wszystkim poza szpiegowaniem,
oszukiwaniem i prowadzeniem wojny. Trzeba było siedemdziesięciu
czterech lat i dziesiątków milionów straconych ludzkich istnień, aby system
zawalił się na własne życzenie i aby świat zdał sobie sprawę, że
ostatecznym podsumowaniem bolszewickiego eksperymentu stała się
„tragedia narodu”[50].
Trzon teorii marksizmu-leninizmu stanowiła część marksistowska.
Materializm dialektyczny, czyli konflikt przeciwstawnych sił napędzanych
sprzecznościami społeczno-ekonomicznymi, dostarczał elastycznego
narzędzia filozoficznego, umożliwiającego interpretację wszystkich
aspektów ludzkiego życia. (Ponieważ używano go do wyjaśniania całości
historii, znany był też pod nazwą materializmu historycznego). Politykę
definiowano jako konflikt między siłami postępu (którym teraz przewodzili
bolszewicy) i siłami „reakcji” (którym przewodzili wrogowie
bolszewików). Obraz społeczeństwa był obrazem kotłującej się masy
antagonizmów między poszczególnymi grupami, mogących wygasnąć
dopiero wtedy, gdy wyłoni się zwycięska klasa robotnicza „pod
przywództwem bolszewików”. Gospodarka stanowiła sferę, w której
interesy prywatne i publiczne walczyły z sobą o kontrolę nad „środkami
produkcji”: źródłami energii, transportem, przemysłem i rolnictwem.
Stosunki międzynarodowe sprowadzono do konfliktu między obozem
socjalistycznym (Związkiem Sowieckim i jego sojusznikami) a obozem
kapitalistycznym (któremu przewodzili wszelkiego autoramentu
„antysowieccy” imperialiści, bankierzy i biznesmeni). Materializm
dialektyczny był siłą napędową marksistowskiej historii. Oferował klucz do
przyszłości oraz wyjaśnienie przeszłości. Zgodnie z zasadą „spirali
postępu” ludzkość musiała przejść przez pięć kolejnych stadiów rozwoju.
Kraje najbardziej zaawansowane na tej drodze – czyli Niemcy i Wielka
Brytania – osiągnęły już stadium przedostatnie, w którym panował
kapitalizm; potem rewolucja zapoczątkowana przez przedstawicieli klasy
robotniczej miała przynieść zapowiedź bezklasowej epoki socjalizmu.
Marks, który zmarł w 1883 roku, nie dożył tej rewolucji. Ale jego
uczniowie w sowieckiej Rosji bez wahania oświadczyli, że w październiku
1917 roku spełniali jego życzenie. W gruncie rzeczy, jako niemiecki
uchodźca mieszkający w Londynie, Marks w naturalny sposób zakładał, że
rewolucja nastąpi spontanicznie w jednym z krajów Europy Zachodniej,
gdzie istniał już silny proletariat. Taki zacofany, chłopski kraj jak Rosja, w
którym proletariat stanowił maleńką grupkę, nie spełniał warunków.
Albowiem Marks nie planował zmiany na drodze masowej przemocy.
Przeciwnie, ponieważ pracował w czytelni Muzeum Brytyjskiego, a jego
pracę finansował przyjaciel, fabrykant z Manchesteru Friedrich Engels,
myślał o procesach społeczno-politycznych, które dojrzewają same z siebie
i które pewnego dnia urodzą rewolucję, jak „spadające z gałęzi jabłko”. W
tej sytuacji nie jest pozbawione sensu przypuszczenie, że przewróciłby się
w grobie, gdyby mógł zobaczyć, co bolszewicy zrobili z jego teorią[51].
Część leninowska marksizmu-leninizmu dostarczała wskazówek co do
praktycznych działań politycznych. Uczyła, w jaki sposób grupa bardzo
zdyscyplinowanych działaczy może manipulować przeciwnikami i
przechwycić władzę, w jaki sposób może przekształcić swoje rewolucyjne
opozycyjne ugrupowanie w państwową dyktaturę oraz w jaki sposób
organy jednopartyjnego państwa mogą sprawować kontrolę nad całym
społeczeństwem i wszystkimi jego działaniami. Wyznawcy leninizmu
używali języka marksizmu i demokracji, ale jego znaczenie naginali do
własnych potrzeb. Dlatego też „dyktatura proletariatu” znaczyła tyle, co
dyktatura rządzącej partii nad proletariatem; „socjalizm” był prywatną
leninowską odmianą socjalizmu, czyli komunizmem, „partia” nie była po
prostu partią polityczną, ale wszechogarniającą organizacją mającą
monopol na władzę; „demokracja” oznaczała przymusowe
podporządkowanie się społeczeństwa państwu, czyli tyranię. Rady, które
stanowiły podstawowe cegiełki w budowli leninowskiego państwa, były
tylko pionkami w sprawujących kontrolę rękach rządzącej partii.
Leninowska koncepcja „demokratycznego centralizmu” pięknie brzmi w
uszach tych, którzy niczego nie podejrzewają. W rzeczywistości jednak
dotyczyła ona dualistycznego mechanizmu państwa jednopartyjnego, w
którym organy partii wydawały rozkazy, a aparat administracyjny
scentralizowanego państwa – prezydenci, ministrowie, przewodniczący rad
– po prostu je wypełniali. Centralną władzę wykonawczą w każdym ustroju
skonstruowanym na sowiecką modłę sprawował nie prezydent (choć istniał
taki marionetkowy urząd), lecz pierwszy sekretarz partii – chyba że (co się
czasem zdarzało) pierwszy sekretarz postanowił mianować siebie także
prezydentem. Stalin nigdy sowieckim prezydentem nie był.
W czasach Lenina wszystkim tym intelektualnym wygibasom nadawano
formę instytucjonalną. Partia bolszewików, Socjaldemokratyczna Partia
Robotnicza Rosji (SDPRR(b)), przejęła dyktatorską kontrolę nad sowiecką
Rosją, Rosyjską Federacyjną Socjalistyczną Republiką Sowiecką. Budzącą
postrach ochranę – tajną policję carskiej Rosji – zastąpiły siły jeszcze
straszliwsze: Czeka Feliksa Dzierżyńskiego. Powstał GUŁag[52], sieć
państwowych obozów koncentracyjnych. Rozszalał się „czerwony terror”,
który przyćmił „biały terror” i którego celem było wyeliminowanie
wszystkich czynnych „wrogów ludu”: arystokracji, kleru, kapitalistów,
socjalistów nie będących marksistami, marksistów nie będących
wyznawcami leninizmu (czyli mienszewików), członków niezależnych
związków zawodowych („opozycji robotniczej”) i niezrzeszonych chłopów.
Armia Czerwona Lwa Trockiego przeprowadziła wiele zwycięskich
kampanii, wygrywając wojnę domową w Rosji, a następnie ponownie
podbijając większość nierosyjskich prowincji dawnego imperium, które
tymczasem wybrały niepodległość.
Istniały jednak dwie sprawy, których bolszewicy nie potrafili załatwić.
Pierwszą z nich była fachowa gospodarka, drugą – silne powiązania
instytucjonalne z Europą Zachodnią. Bolszewicy byli internacjonalistami.
Wierzyli, że mają uniwersalny lek na dolegliwości wszystkich narodów;
wiedzieli też, że w zacofanej Rosji ich rewolucja nie zdoła przetrwać w
rozpoznawalnym kształcie, jeśli się nie połączą z jakimś rozwiniętym,
uprzemysłowionym krajem – na przykład z Niemcami. Wobec tego raz po
raz próbowali ukuć łączące ogniwo. Latem 1920 roku podjęli
najpoważniejszą z takich prób, wysyłając Armię Czerwoną na Zachód.
Niestety, aby przedostać się z Rosji do Niemiec, ich wojska musiały przejść
przez Polskę, a Polacy nie mieli ochoty patrzeć, jak się tratuje ich świeżo
utworzoną Rzeczpospolitą. W bitwie o Warszawę Armia Czerwona
poniosła dotkliwą klęskę. Wielki eksperyment Lenina w dziedzinie
międzynarodowego ekspansjonizmu zakończył się klapą. Sieć państw
komunistycznych ciągnąca się od Moskwy do Berlina, o której Lenin przez
chwilę marzył, nigdy się nie zmaterializowała. Wobec tego trzeba było
utworzyć Związek Sowiecki o węższych granicach, obejmujący zaledwie
trzy republiki: Rosję, Białoruś i Ukrainę. Otwarcie nastąpiło 1 stycznia
1923 roku. Ale długoplanowych celów nigdy nie zarzucono.
Rejon Europy leżący między Moskwą a Berlinem – nazywany czasem
Europą Środkową – nigdy nie był dobrze znany ludziom Zachodu[53]. Ale
uważny czytelnik zapewne zauważył, że obszar będący przedmiotem
zawiedzionych internacjonalistycznych nadziei bolszewików – nadziei, do
których mieli pewnego dnia powrócić – pokrywa się bardzo dokładnie z
obszarem, który Hitler zamierzał przekształcić w swój Lebensraum. Już w
latach dwudziestych czy trzydziestych prorocze oko analityka mogło
dostrzec miejsce, na którym skoncentruje się kolejne wielkie europejskie
starcie.
Po śmierci Lenina w 1924 roku obowiązki wodza przypadły Józefowi
Wissarionowiczowi Dżugaszwilemu, Stalinowi, czyli „człowiekowi ze
stali”, byłemu ludowemu komisarzowi do spraw narodowości. Wraz z tą
zmianą przyszły zmiany w ideologii. Stalin nie przyznawał pierwszeństwa
leninowskiej zasadzie internacjonalizmu. Co więcej, sam ucierpiał w
wyniku katastrofy w Polsce, kiedy Trocki oskarżył go o niewykonywanie
rozkazów. Nie miał zamiaru dopuścić, żeby taka sytuacja się powtórzyła.
Szukał akcentu ideologicznego, który mógłby się stać wsparciem dla jego
wizji nowej Rosji – silniejszej i nowocześniejszej niż dawna. Najpierw ukuł
slogan „socjalizm w jednym kraju”, wskazując, że wszystkie środki
powinno się teraz przeznaczać na zbudowanie ZSRR. Na pewien czas
międzynarodowe awantury się skończyły. Potem, w 1929 roku, pozbywszy
się opozycji, Stalin zabrał się do realizacji imponującego programu jak
najszybszego przekształcenia gospodarki sowieckiej w nowoczesnego
giganta przemysłowego i wojskowego. Członków zespołu filozofów i
historyków, którzy dotychczas zajmowali się tworzeniem podręczników na
internacjonalistyczną modłę, rozstrzelano, a Stalin dał do zrozumienia, że
przydałaby się odrobina rosyjskiego szowinizmu w starym stylu. Od tego
czasu Rosjanom oficjalnie przyznano tytuł „starszego brata” wszystkich
innych narodów sowieckich. Należało też szanować imperialistyczne
tradycje Rosji: żadnego naśmiewania się z Iwana Groźnego czy Piotra
Wielkiego. W ten sposób stalinowcy wypracowali przepis na mieszankę
własnej odmiany nacjonalizmu z własną odmianą socjalizmu.
W latach trzydziestych ZSRR został przekształcony w groteskowe,
monstrualne laboratorium inżynierii społecznej i ludzkiego nieszczęścia.
Dziesiątki milionów ludzi harowały w warunkach skrajnej nędzy, budując
tamy, kanały, fabryki i nowe miasta, których od nich żądały kolejne plany
pięcioletnie. Miliony traciły życie w wyniku wycieńczenia, złego
traktowania i egzekucji. W okresie kolektywizacji gruntów całe grupy
społeczne – na przykład kułaków, czyli drobnych właścicieli ziemskich –
skazano na eksterminację. Całe pokolenia odrywano od rodzinnej ziemi i
wysyłano do niewolniczej pracy. Całe kraje – na przykład Ukrainę, która
odważyła się stawiać opór – pustoszono. Nigdy w dziejach ludzkości nie
widziano tak gigantycznej demonstracji ideologii stosowanej. Ale
dostrzegało ją tylko niewielu zewnętrznych obserwatorów. Dokładano
wszelkich starań, aby się upewnić, że goście z Zachodu będą mogli
przekazać wyłącznie najbardziej pozytywne obrazy. Luminarze brytyjskiej
Partii Pracy przygotowali pełen superlatywów raport na temat „nowej
cywilizacji”[54]. Czołowy reporter gazety „New York Times” Walter
Duranty, najprawdopodobniej ofiara szantażu, dostał nagrodę Pulitzera za
entuzjastyczne relacje, które miały się okazać z gruntu fałszywe[55].
Jakby tego było mało, Stalin rozpoczął kampanię państwowego terroru,
przy której bledną wszystkie inne formy terroryzmu. Skala i zuchwałość
tych morderstw nie mają precedensu, po prostu zapierają dech w piersiach.
Lenin wymordował większość czynnych przeciwników ustroju i osób
niepożądanych. Kampania kolektywizacji oznaczała rozprawienie się z
chłopami, największą klasą społeczną, która wykazywała brak entuzjazmu.
Natomiast w latach 1934–1939 Stalin wymyślił program, którego celem
miało być wymordowanie znacznej części najgorliwszych zwolenników
ustroju, służących mu z poświęceniem. Chciał zasiać wśród nich taki strach
i taką panikę, wywołać taki umysłowy paraliż, aby nikt, a już szczególnie
żaden z jego bliskich współpracowników, nie mógł dopuścić do siebie
myśli o odejściu choćby na krok od oficjalnej linii. Wymordował
wszystkich członków pierwszego bolszewickiego rządu Lenina. Za pomocą
bezustannych fałszywych oskarżeń stworzył atmosferę zbiorowej paranoi,
w której każdemu bez wyjątku można było przypisać rolę szpiega, zdrajcy
lub „wroga ludu”. Aranżując pokazowe procesy sądowe, zmuszał
wybitnych komunistów, aby się przyznawali do absurdalnych,
nieprzyzwoitych czynów, o jakie ich oskarżano. Nakazując tak zwane
czystki, przerzedzał szeregi partii komunistycznej, a potem – wprawiwszy
towarzyszy w stan bezrefleksyjnego oddania – kazał całą operację
powtarzać wciąż na nowo. Każdego oskarżonego zmuszano, aby wymienił
kilkunastu rzekomych wspólników, jakoby współuczestniczących w
zbrodni. W roku 1938 Stalin doszedł do tego, że zarządzał egzekucje
obywateli na chybił trafił: w tym miesiącu pięćdziesiąt tysięcy z tego
rejonu, w następnym miesiącu trzydzieści tysięcy z tamtego. Zjednoczony
Państwowy Zarząd Polityczny (OGPU), najnowsze wcielenie Czeka, musiał
pracować po godzinach. (Jego członków także regularnie poddawano
czystkom). Zbiorowe mogiły wypełniały się ciałami. GUŁag urósł do rangi
najpotężniejszego pracodawcy w kraju. Urzędnicy państwowi, artyści i
pisarze, naukowcy i żołnierze – wszyscy wpadali w tryby machiny. Potem,
w marcu 1939 roku, machina się zatrzymała, a przynajmniej zwolniła
tempo. Biuro ewidencji ludności zdążyło tylko umieścić w dzienniku
„Izwiestia” informację, że za zaginionych uznaje się 17 milionów osób;
zaraz potem autorów spisu ludności rozstrzelano[56].
Żadnego społeczeństwa w dziejach ludzkości nigdy nie wystawiono na
tak traumatyczne samopoświęcenie. Można się zastanawiać, jaki wpływ
masowe morderstwa Stalina miały na zdolność Związku Sowieckiego do
prowadzenia nadchodzącej wojny. Można też podejrzewać, że wojna z
obcym przeciwnikiem, przeciwko prawdziwemu wrogowi, przyniosła
ogromną psychiczną ulgę. Nie może być sprawą przypadku, że w szeregach
Armii Czerwonej znalazło się jednocześnie najwięcej dezerterów i
najwięcej żołnierzy, którzy szli na pewną śmierć z okrzykami na cześć
swojego wodza na ustach.
Zachodnie mocarstwa długo wierzyły, że sowiecki komunizm i
inspirowana przez Sowietów działalność wywrotowa są największym
zagrożeniem dla międzynarodowego ładu. Sam Churchill był
niepohamowanym antykomunistą i mówił o „małpiarstwie” (baboonery)
bolszewizmu. Bolszewicy pozbawili Zachód ważnego rosyjskiego
sprzymierzeńca w krytycznym momencie wielkiej wojny i dawali wyraz
wyłącznie pogardzie dla „dekadenckich”, „burżuazyjnych” i
„imperialistycznych” rządów, które wygrały walkę z państwami
centralnymi. Zachodnich przywódców szczególnie niepokoił los nowo
utworzonych państw „Nowej Europy”, które wszystkie skonstruowano
według zachodnich wzorów. Jedna grupa tych państw – Polska,
Czechosłowacja, Finlandia i kraje bałtyckie – przyjęła konstytucje
republikańskie, oparte na konstytucji francuskiej Trzeciej Republiki. Druga
grupa – Jugosławia, Rumunia, Bułgaria i Grecja – obejmowała monarchie
konstytucyjne w quasi-brytyjskim stylu. Wszystkie bez wyjątku wyznawały
teorię „narodowego samookreślenia” prezydenta Thomasa Woodrowa
Wilsona. Wszystkie bały się komunizmu. I wszystkie były wciśnięte w tę
najbardziej niewygodną ze wszystkich stref: z Hitlerem z jednej strony i
Stalinem z drugiej.
Dzięki zwycięstwu z 1918 roku prestiż zachodniej demokracji był
większy niż kiedykolwiek przedtem. A mimo to „Nowa Europa” leżała
poza zasięgiem bezpośrednich wpływów Zachodu i, jedno po drugim,
państwa klienckie Zachodu popadały w tarapaty. Demokratyczni
przywódcy krajów Europy Wschodniej i Środkowej, rządzący państwami o
niewielkim doświadczeniu, zmagający się z nędzą i analfabetyzmem,
uginający się pod naciskami lewicowców i prawicowców, otoczeni wrogimi
roszczeniami niezadowolonych sąsiadów, stopniowo się poddawali. Ulegali
pokusie korzystania z nadzwyczajnych uprawnień i wkraczali na śliską
ścieżkę rządów autorytarnych. Ważna jest precyzja. Żaden z tych „małych
dyktatorów” nie uległ faszystowskiej lub komunistycznej ideologii. Żaden z
nich nie wprowadził zasady państwa jednopartyjnego. Żaden nie uciekł się
do metod wymagających masowego przelewu krwi, charakterystycznych
dla sposobu postępowania faszystów i komunistów. Ograniczali natomiast
władzę parlamentu, stosowali wobec opozycji polityczne oszustwa albo
zwiększali rolę armii. Postępując w ten sposób, psuli reputację demokracji i
podkopywali zaufanie Zachodu, który im na początku udzielał poparcia.
Zachodnią demokrację okresu międzywojennego dręczył jednak o wiele
głębszy problem. Wszystkie najważniejsze demokratyczne państwa Europy
posiadały zamorskie imperia, z których nie miały zamiaru rezygnować.
Stosując różne sprytne sztuczki, nie zawsze dające się zauważyć, ich
politycy stwarzali wrażenie, że zachowują się – zależnie od potrzeb chwili
– albo jak demokraci, albo jak imperialiści. Udawało im się to, ponieważ
stwarzali wrażenie, że demokratyczne reguły, którymi z radością kierowali
się u siebie, nie mogą się spodobać ich zamorskim poddanym. W rezultacie
reagowali alergicznie na pojęcie „narodowego samookreślenia”. Nie
martwiło ich, że się tę koncepcję realizuje w jakichś odległych regionach w
rodzaju Europy Środkowo-Wschodniej, gdzie nie mieli żadnych żywotnych
interesów, ale broń Boże nie chcieli jej widzieć na Wyspach Brytyjskich czy
w imperium francuskim. Niektórzy z czołowych myślicieli politycznych
świata doskonale zdawali sobie sprawę z tej sprzeczności. Kiedy Mahatma
Gandhi, w 1925 roku po raz pierwszy odwiedzając Europę, wysiadł ze
statku w Marsylii, jakiś amerykański reporter natychmiast zadał mu
pytanie: „Co pan sądzi o zachodniej cywilizacji?”. Odpowiedź brzmiała:
„To byłby niezły pomysł”[57].
Wystarczy się przyjrzeć karierze Winstona Churchilla. Znany
parlamentarzysta, autor najwspanialszych retorycznych tekstów o wolności,
jakie kiedykolwiek napisano po angielsku, był jednocześnie wiernym
wyznawcą imperializmu. Swego czasu uczestniczył w szarży imperialnej
kawalerii pod Omdurmanem i odznaczył się jako podsekretarz stanu w
brytyjskim Ministerstwie do spraw Kolonii. W czasie drugiej wojny
światowej był człowiekiem dojrzałym, ale nie utracił nic z zapału i
gorliwości swojego wiktoriańskiego dzieciństwa. „Nie po to zostałem
premierem – oświadczył w maju 1940 roku – aby przewodniczyć likwidacji
Imperium Brytyjskiego”[58]. Ale przewodniczył.
Hipokryzja była w tej sprawie regułą. A Stany Zjednoczone wcale nie
były pod tym względem lepsze niż ich europejscy sojusznicy. Amerykańska
ideologia nie kończyła się na amerykańskiej konstytucji. Zawierała także
bardzo dużą dozę „antyimperializmu” pochodzącego z okresu wojny o
niepodległość. Natomiast historia ekspansji Stanów Zjednoczonych w
Ameryce Północnej i kolonizacji białych osadników na indiańskiej ziemi
bardzo niewiele się różni od historii ekspansji mocarstw europejskich w
Azji, Afryce, Ameryce Południowej czy Australii. Co więcej, Stany
Zjednoczone weszły w posiadanie sporej kolekcji zamorskich kolonii – od
Filipin i Hawajów do Porto Rico i Kuby – i nie miały najmniejszego
zamiaru z nich rezygnować. Podobnie jak Winston Churchill Franklin D.
Roosevelt nie widział żadnej sprzeczności w tym dziwacznym zlepku
demokracji i imperializmu.
Przypadek ZSRR był podobny. Bolszewicy obalili carskie imperium,
zarżnęli cara, po czym zaczęli się głośno odżegnywać od imperializmu.
Jednocześnie bez najmniejszego wahania dokonali inwazji i ponownie
przyłączyli do swojego państwa czternaście niepodległych krajów – od
Ukrainy po Uzbekistan – po czym wcielili je do swojego związku jako
republiki. Za każdym razem, kiedy Sowieci wchłaniali jakiś kolejny obszar,
formowano delegację, która oświadczała Najwyższej Radzie, że dany naród
błaga o włączenie do ZSRR z własnej i nieprzymuszonej woli. Znaczyło to
tylko tyle, że starannie dobranych delegatów, pozbawionych wszelkiego
niezależnego statusu, pod groźbą pistoletu zapędzano gdzie trzeba i kazano
im mówić co trzeba. Partyjne państwo, sprawujące kontrolę nad braterskimi
partiami innych państw, było idealnym narzędziem ekspansji sowieckiego
imperium przy zachowaniu pozorów spontaniczności.
Na pierwszy rzut oka faszyści, z wyjątkiem Włochów, nie byli
szczególnie zainteresowani imperializmem. Niemcy zostały pozbawione
wszystkich swoich kolonii w 1919 roku i Hitler nie wykazywał zbytniego
entuzjazmu w sprawie ich ewentualnego odzyskania. Priorytety
hitlerowców najwyraźniej wiązały się z Europą i zapewne zakładali oni
przede wszystkim, że jeśli państwom osi da się tam wolną rękę, mocarstwa
Zachodu będą sobie mogły swobodnie zatrzymać swoje imperia. (Jedno z
wewnętrznych pism SS nosiło tytuł „Europa”). Zachodni zwolennicy
polityki ustępstw z roku 1938 świetnie sobie z tego zdawali sprawę.
Wiedzieli, że walka jednocześnie na kontynencie europejskim i w odległych
częściach imperium może się łatwo okazać niemożliwa. Wobec tego
dokonali wyboru. Chamberlain i Halifax – dwaj starzy imperialiści –
sądzili, że oddanie regionu Sudetów jest niewielką ceną za ocalenie
Imperium Brytyjskiego.
Większość historyków zgodziłaby się, że konferencja w Monachium
ujawniła wiele bardzo krótkowzrocznych spekulacji (zob. s. 182). Hitler
połknął Sudety i po kilku miesiącach był z powrotem, tym razem żądając
ustępstw od Polski. Ale działał już inny mechanizm, o znacznie szerszym
zasięgu. Imperialna Japonia była w stanie wojny z Chinami i szukała
europejskiego partnera. Po długich wstępach pakt trójstronny z 1940 roku
połączył Niemcy i Włochy z Japonią. Czasem uważa się, że był to traktat
pozbawiony większego znaczenia, ważny ze względu raczej na swoją
wartość symboliczną niż na treść. Ale gdzieś w tle majaczył rzadko
przywoływany scenariusz. Gdyby państwom osi udało się pokonać lub
zneutralizować zachodnie mocarstwa, automatycznie zostałyby odcięte
powiązania Europy z jej zamorskimi imperiami. Z punktu widzenia Tokio
była to nieodparcie kusząca perspektywa. Na liście zakąsek znalazłyby się
ozdoby w postaci Hongkongu, Indochin, Wysp Paracelskich i
Holenderskich Indii Wschodnich (czyli Indonezji). Jako dania głównego
Imperium Słońca mogłoby sobie zażyczyć Fidżi, Tahiti, Wysp Salomona i
Australii z jednej strony oraz Birmy, Cejlonu, Madagaskaru i być może
także Indii z drugiej.
Tokio mogło jednak snuć jeszcze dalsze spekulacje. Wojska japońskie
przebywały na terenie Chin od 1931 roku i założyły tam fikcyjne państwo
Mandżukuo. W roku 1937 Japończycy dokonali inwazji na Republikę
Chińską, obrażając w ten sposób Stany Zjednoczone. Kolejne posunięcia
doprowadziły ich do bezpośredniego kontaktu ze wschodnimi prowincjami
ZSRR. Implikacje strategiczne były ogromne. Armii Czerwonej nie byłoby
łatwo walczyć w Europie, gdyby jednocześnie musiała próbować bronić
Dalekiego Wschodu. A imperialna armia japońska nie mogłaby ruszyć w
pełnej sile, aby na północy walczyć z Rosjanami, gdyby trzeba było jej
główne siły skierować do walki z brytyjskimi, francuskimi i holenderskimi
koloniami na południu. Co najważniejsze, Stany Zjednoczone nie
odkrywały kart. Przed rokiem 1941 żaden z przyszłych uczestników
konfliktu nie wiedział, która z możliwości ostatecznie się zmaterializuje[59].

W drugiej połowie lat trzydziestych szybki rozkwit faszyzmu – a


zwłaszcza nazizmu – skłonił wszystkich do przeprowadzenia ponownych
obliczeń. Wszyscy bowiem musieli wiedzieć, z której strony nadchodzi
największe zagrożenie. Pierwszy ruch wykonał Stalin. W środku drugiego
planu pięcioletniego i w przededniu czystek nie był bynajmniej gotowy do
podjęcia wojennych zobowiązań. Wobec tego kazał Maksymowi
Litwinowowi, komisarzowi do spraw zagranicznych, włożyć czarny
cylinder, wstąpić do Ligi Narodów i ogłosić politykę „zbiorowego
bezpieczeństwa”. Wszystkie partie komunistyczne w Europie, które od
prawie dwudziestu lat usiłowały podkopywać pozycje swoich
demokratycznych rywali, otrzymały rozkaz zmiany kursu i zaangażowania
się w lewicowe koalicje „frontów ludowych”. Jednocześnie wszystkie
organy sowieckiej propagandy zaczęły lansować nowy ideologiczny twór.
„Antyfaszyzm” okazał się całkiem atrakcyjny. Reżimy Włoch i Niemiec
zostały wskazane jako źródło zagrożenia. Wszyscy prawomyślni ludzie, bez
względu na swoje osobiste przekonania, mieli stanąć ramię w ramię
przeciwko narastającemu złu. Zachodni intelektualiści hurtem nabrali się na
tę sztuczkę. Nie czuli silnego pokrewieństwa z Niemcami, choć niektórzy
uważali, że w Wersalu potraktowano Niemców surowo. Żałowali natomiast,
że Rosja została wyalienowana, i z radością powitali rehabilitację Związku
Sowieckiego jako normalnego „miłującego pokój” kraju. Mieli również
świadomość egoistycznego, geopolitycznego aspektu sprawy. Rosja była
daleko. Nawet gdyby bolszewicy mieli zacząć szaleć, to spustoszona
zostałaby Europa Wschodnia. Natomiast Niemcy i Włosi byli tuż pod
bokiem. I gdyby rozszaleli się faszyści, to próbowaliby wyrównać rachunki
w Europie Zachodniej. Lepiej wobec tego umacniać bariery przeciwko
faszyzmowi.
Nie trzeba wyjaśniać, że „antyfaszyzm” nie oferował żadnej spójnej
ideologii politycznej. Pod tym względem był to pusty pojemnik, zwykły
polityczny kontredans. Wskazywał swoim zwolennikom, przeciwko czemu
mają występować, a nie – w co mają wierzyć. Stwarzał fałszywe wrażenie,
że kierujący się ideologicznymi zasadami demokraci, zwolennicy rządów
prawa i wolności słowa, mogą się świetnie zgadzać z wyznawcami
dyktatury proletariatu albo że demokratycznie nastawieni socjaliści tylko
nieznacznie różnią się od komunistów. Co więcej, „antyfaszyzm” otwierał
wspaniałe pole do działania dla zdyscyplinowanych działaczy, którym
leninowski trening w stosowaniu technik stwarzania rozłamów i podziałów
w łonie przeciwników zapewniał absolutną przewagę nad mętnymi
argumentami intelektualistów. Ale co z tego! Jeśli byłeś francuskim
działaczem związków zawodowych zmęczonym potyczkami lewicy albo
lojalnym zwolennikiem Imperium Brytyjskiego zadziwionym złożonością
współczesnej polityki, albo chrześcijańskim działaczem pokojowym
mającym nadzieję, że uda się uniknąć kolejnej wojny, antyfaszyzm był jak
stworzony dla ciebie! Jedynie gdzieś w tle majaczyła niewypowiedziana
dialektyka: jeśli faszyzm miał być Złem, Dobro musiało leżeć tam, gdzie
był twórca antyfaszyzmu: w Związku Sowieckim Józefa Stalina.
W latach 1936–1939 wielu myślących ludzi Zachodu wciąż jeszcze nie
mogło się zdecydować. Nie podobał im się faszyzm, ale komunizm budził
w nich uczucie niepewności. Wiedzieli jednak, że może wybuchnąć wojna i
że nie mogą się wahać w nieskończoność. Byli zgnębieni, kiedy – mimo
wielu retorycznych popisów – ich rządy nie powstrzymały Mussoliniego w
Abisynii. Oburzył ich upadek Czechosłowacji. A wydarzenia w Hiszpanii
napełniły ich prawdziwym przerażeniem. To wojna domowa w Hiszpanii
ostatecznie przyspieszyła ich decyzję. Trudno powiedzieć, co by się stało,
gdyby generał Franco przegrał. Opinia publiczna Zachodu być może
uprzytomniłaby sobie, że sprawę, o którą walczyli republikanie,
przywłaszczyli sobie stalinowcy i że w Barcelonie to stalinowcy masowo
mordowali współwyznawców ich lewicowych poglądów. Ale wiosną 1939
roku generał Franco zwyciężył i – wspierany przez włoskie wojska i
niemieckie samoloty wojskowe – faszyzm zatriumfował. Generała Franco
można było obwiniać o wszystko. Hiszpania była niewygodnie blisko. Żeby
przetrwać, Europa Zachodnia musiała zwalczyć faszyzm.
W ciągu pół roku po zwycięstwie generała Franco Hitler najechał Polskę
i zaczęła się wojna. Ruch antyfaszystowski spotkałby się z powszechnym
poparciem, gdyby nie kłopotliwa niespodzianka: pakt Stalina z Hitlerem.
Przez niemal dwa lata ruch antyfaszystowski był w kompletnej rozsypce. W
roku 1940, po odmowie Stalina w sprawie wycofania się z Finlandii,
Wielka Brytania i Francja znalazły się o krok od sytuacji, w której byłyby w
stanie wojny zarówno ze Związkiem Sowieckim, jak i z Trzecią Rzeszą.
Potem świat doprowadził się do porządku. Hitler napadł na ZSRR i
wypowiedział wojnę Stanom Zjednoczonym. Powstała wielka koalicja.
Wielka trójka, w której skład weszli największy kapitalista na świecie,
najbardziej elokwentny demokrata imperialista na świecie oraz przywódca
światowego komunizmu, zjednoczyła siły. I znów zapanowała moda na
antyfaszyzm. Okazało się, że szczególnie dobrze pasuje ona do
amerykańskiego sposobu patrzenia na świat, któremu bardzo była potrzebna
jakaś moralna krucjata przeciwko Złu, który ciepło witał sowieckie
deklaracje odrzucające imperializm i dobrze reagował na pragmatyczne
wezwania do powszechnego połączenia sił. W otoczeniu Roosevelta roiło
się od sympatyków partii komunistycznej, nie będących w stanie pojąć
natury stalinowskiego reżimu. W ministerstwach Churchilla byli sowieccy
agenci, którym udało się zablokować wiele prób bardziej realistycznego
sposobu myślenia. Tymczasem Stalin z niezmąconym spokojem pozował na
dobrotliwego „wujka Joe”. Tak właśnie przedstawiała się atmosfera
polityczna panująca w wojennej koalicji. I w takim duchu pisano pierwsze
wojenne relacje. Takie też były fałszywe pojęcia, które już na zawsze miały
zaważyć na właściwym rozumieniu spraw.

[46]
Zob. M.D. Brown, Dealing with Democrats. The British Foreign Office’s relation with the Czechoslovak emigrés in
Great Britain, 1939–1945, Frankfurt am Main 2006.
[47]
N. Davies, Powstanie ’44, przeł. E. Tabakowska, Kraków 2004, s. 336.
[48]
Vril – tajemna psychokinetyczna moc, którą rzekomo miała dysponować superrasa (przyp. tłum.).
[49]
Zob. M. Gilbert, Holocaust. Ludzie, dokumenty, pamięć, przeł. Z. Dalewski, Warszawa 2002; P. Johnson, The Holocaust,
London 1996.
[50]
Zob. O. Figes, A People’s Tragedy. The Russian Revolution 1891–1924, London 1996.
[51]
Zob. L. Kołakowski, Główne nurty marksizmu, Warszawa 1989; A. Walker, Marx. His theory and its context, London
1989.
[52]
GUŁag – Gławnoje Uprawlenije Isprawitielno-Trudowych Łagieriej, Główny Zarząd Poprawczych Obozów Pracy
(przyp. tłum.).
[53]
Zob. P.S. Wandycz, Cena wolności. Historia Europy Środkowowschodniej od średniowiecza do współczesności, przeł. T.
Wyrozumski, Kraków 2003.
[54]
Zob. S. Webb, B. Webb, Soviet Communism. A New Civilization, London 1933; iidem, The Truth about Soviet Russia,
London 1942.
[55]
Zob. S.J. Taylor, Stalin’s apologist. Walter Duranty, the New York Times’ Man in Moscow, Oxford 1990.
[56]
Zob. R. Conquest, Wielki terror, przeł. W. Jeżewski, Warszawa 1997; idem, The Great Terror. A Reassessment, London
1992.
[57]
www.brainyquote.com.
[58]
www.brainyquote.com.
[59]
Zob. R.H. Spector, Eagle against the Sun. The American War with Japan, London 2001.
Kontekst polityczny

Stwierdzenie, że druga wojna światowa była nade wszystko i przede


wszystkim walką o władzę jest tautologią. Oczywiście. Wszystkie wojny są
walką o władzę. Zarówno Hitler, jak i Stalin byli zdecydowani obalić
międzywojenny ład, który się ukształtował bez czynnego udziału Niemiec,
tak jak i sowieckiej Rosji. Zamysł Mussoliniego był podobny. Zachodnie
mocarstwa – a w 1939 roku nazwa ta obejmowała Wielką Brytanię, Francję
i Polskę – były zdecydowane nie rezygnować bez walki z ustalonego
układu w Europie. Cieszyły się sympatią – jeśli nie czynnym wsparciem –
administracji amerykańskiej. Wobec tego było rzeczą oczywistą, że nastąpi
zderzenie jednej woli politycznej z drugą.
Jednakże jeśli politykę można porównać do gry, nie jest to gra o ściśle
ustalonych regułach; nie ma dwóch równorzędnych partnerów i nie ma
sędziego. Jedną z oczywistych komplikacji sytuacji międzynarodowej w
1939 roku stanowił fakt, że sędzia mianowany po poprzedniej wojnie
światowej – Liga Narodów – był już wykluczony z gry. Chamberlain i
Daladier, premierzy Wielkiej Brytanii i Francji, którzy powinni go chronić,
zajęli się kryzysem czechosłowackim z 1938 roku, w ogóle się do Ligi nie
odwołując. Trzecia Rzesza opuściła Ligę, a Związek Sowiecki został z niej
w 1939 roku wykluczony.
Ważnym czynnikiem w polityce jest osobowość polityków. Ona decyduje
o tym, jak zareaguje gracz na widok pędzącej w jego kierunku piłki. Adolf
Hitler był porywczy, lekkomyślny, pełen uraz, niechętnie słuchający rad.
Józef Stalin był paranoicznie nieufny, zimny, wyrachowany, cierpliwy i,
kiedy przyszedł czas, aby uderzyć – śmiertelnie bezlitosny. Obaj mieli
cechy gangstera: gotowi zabijać, skorzy do upokarzania innych, uczuleni na
sprzeciw. Churchill natomiast od niemal czterdziestu lat ćwiczył się w
uprawianiu demokratycznej polityki. Miał końskie zdrowie, mocną głowę i
skłonność do nieustraszonego lekceważenia wszelkich kaprysów losu.
Psychologicznie rzecz biorąc, był wojownikiem, człowiekiem, którego nie
dało się zastraszyć, który swobodnie dobierał sobie coraz bardziej
dominujących partnerów. Roosevelt był o wiele bardziej przebiegły,
doskonały w dziedzinie politycznego marketingu; złotousty organizator,
który w czasie swojej trzeciej kadencji żywił już przekonanie o swojej
historycznej misji, mającej doprowadzić Stany Zjednoczone od wielkiego
kryzysu do dominacji nad światem. Wszyscy popełniali błędy. Wszyscy
przetrwali do ostatnich miesięcy wojny w Europie. Żadnemu nie rzucono
skutecznego wyzwania.
Polityka jest przede wszystkim grą chaotyczną, dynamiczną i
pozbawioną skrupułów; gracze nie są na tym samym poziomie, bramki
często bywają przestawiane z miejsca na miejsce, a żadna ze stron nie może
objąć prowadzenia i kierować akcją według własnych kaprysów i osądów.
Jeśli idzie o ten ostatni aspekt, niemal wszyscy obserwatorzy zgadzają się,
że pod koniec lat trzydziestych i na początku czterdziestych grą kierowały
Niemcy Adolfa Hitlera. Podczas gdy zachodni przywódcy byli w gruncie
rzeczy konserwatywni i stawiali sobie za cel jedynie utrzymanie tego, co
już mieli, a Stalin był równie ostrożny jak przebiegły, Hitler był
uprawiającym blef hazardzistą i bezwstydnym pozerem. Był gotów zagrać
va banque i zaryzykować, że puści świat z dymem. Był działającym w
pośpiechu Hunem. A ten jego pośpiech nie był całkowicie pozbawiony
sensu. Ogromne możliwości przemysłu oznaczały, że Niemcy
prawdopodobnie zremilitaryzują się prędzej niż którykolwiek z ich rywali.
Na czele zachodnich mocarstw stały niezdecydowane miernoty. Związek
Sowiecki był wplątany w ohydne szaleństwo masowego przelewu własnej
krwi. Podobnie jak wcześniej na Kajzerze, piorunujące wrażenie na Hitlerze
zrobił zapewne argument, że Niemcy muszą uderzyć, zanim ich rywale
mocno staną na nogach.
Wobec tego Hitler uderzył – i uderzał raz za razem. W roku 1938 uderzył
w Austrię i uszło mu to na sucho. Jeszcze w tym samym roku zagroził, że
uderzy w Czechosłowację, i natychmiast nadbiegli zwolennicy ugody. W
roku 1939 w marcu uderzył w Czechosłowację, a potem w Polskę we
wrześniu – minimalnym kosztem – i przyłączyli się do niego Sowieci. W
roku 1940 uderzył we Francję i w Wielką Brytanię, odnosząc słynne
zwycięstwo. W roku 1941 uderzył w Jugosławię w kwietniu, a w Związek
Sowiecki w czerwcu. Po każdym uderzeniu jego siły rosły. Można byłoby
mu wybaczyć, jeśli myślał, że jego modus operandi opiera się na trudnym
doświadczeniu i zdrowej ocenie wcześniejszych wydarzeń.
W pierwszej fazie wojny konfiguracja uczestników konfliktu przyjęła
kształt, który niewielu ludzi potrafiłoby przewidzieć. Trzecia Rzesza i
faszystowskie Włochy stanęły naprzeciw zachodnich mocarstw (Wielkiej
Brytanii, Francji i Polski), ale – na skutek hitlerowsko-sowieckiego paktu z
1939 roku – do Hitlera i Mussoliniego dołączył Związek Sowiecki Stalina,
który wyłonił się jako polityczny partner państw osi, choć nie jako ich
oficjalny sojusznik. Wysunięto propozycję włączenia ZSRR do paktu
trójstronnego, ale nigdy nie zdołano wynegocjować warunków (zob. rys.
poniżej).

Wziąwszy udział w inwazji na Polskę, Stalin postawił ZSRR w stan


wojny z Rzeczpospolitą Polską, ale nie z Francją i z Wielką Brytanią.
Sowiecka ropa płynęła do Niemiec, aby zasilać wojenną machinę Hitlera, a
sowiecka propaganda wściekle atakowała „dekadenckich” i „reakcyjnych”
kapitalistów z Zachodu. W takich okolicznościach dyktatorzy mogli
bezkarnie zaatakować swoich sąsiadów. Skoro wschodnia granica Rzeszy
została zabezpieczona, Hitler mógł spokojnie zwrócić się przeciwko
Zachodowi. Stalin mógł swobodnie dokonać inwazji na Finlandię, potem na
Estonię, Łotwę i Litwę, a jeszcze później – zagrozić Rumunii. Nadeszła
pora międzynarodowego gangsterstwa.
Polityka państw osi była, oględnie mówiąc, pospieszna. Przywódcy
ośmiu państw członkowskich nigdy się z sobą nie spotkali. Nie podjęto
żadnej poważnej próby nadania większej wagi trójstronnemu paktowi z
Japonią, który został podpisany we wrześniu 1940 roku. Po roku 1941
jedyną ważną sprawą była koordynacja wsparcia dla Wehrmachtu na
froncie wschodnim. Hitlerowcy proponowali, pomagierzy wykonywali.
Tarcia między Berlinem i Rzymem nasiliły się, kiedy Włosi odmówili
wydania swoich Żydów. Ale Hitler nigdy nie stracił sympatii dla
Mussoliniego, który „dowiódł, że wszystko jest możliwe”. Kiedy
Mussoliniego usunięto z urzędu i aresztowano w lipcu 1943 roku, uratowali
go niemieccy spadochroniarze i został na resztę życia umieszczony w
marionetkowej Republice Salò na północy Włoch (zob. s. 225).
Przez wszystkie te lata świat niemal nie reagował na wydarzenia, które
były dziełem Hitlera. Najczęściej postanawiano, żeby nie robić nic.
Zwłaszcza Stany Zjednoczone wolały nie interweniować. Nie wykonały
żadnego ruchu nawet wtedy, kiedy hitlerowskie Niemcy napadły na ZSRR,
przez co sprawa aliantów stanęła na krawędzi katastrofy. Ale wtedy
zaatakowano samych Amerykanów. Amerykańska flota wojenna została 7
grudnia 1941 roku – w „dniu hańby” – bez żadnego ostrzeżenia
zbombardowana w Pearl Harbor na Hawajach. Trzy dni później, aby zrobić
przyjemność swoim japońskim sojusznikom, Hitler wypowiedział wojnę
Stanom Zjednoczonym. Ponieważ jego czołgi stały u bram Moskwy,
wyliczył sobie, że wojna się skończy, zanim jego zuchwały akt doczeka się
kary.
Wobec tego w środkowej fazie wojny konfiguracja poszczególnych
państw uległa diametralnej zmianie. Związek Sowiecki, największe z
walczących państw, przestał być sojusznikiem Hitlera i z dnia na dzień stał
się jego śmiertelnym wrogiem. Stany Zjednoczone, największa potęga
gospodarcza świata, przyłączyły się do Wielkiej Brytanii, stając wraz z nią
na czele zachodnich aliantów. Trzecia Rzesza znalazła się w niedogodnej
sytuacji: w obliczu konieczności prowadzenia wojny na dwóch frontach –
spełniał się historyczny senny koszmar Niemiec. Chociaż „drugi front”
materializował się bardzo powoli, ten sen mógł się ziścić, gdyby
Wehrmacht nie zdołał wymierzyć decydującego ciosu jednemu lub
drugiemu głównemu przeciwnikowi (zob. rys. poniżej).
Po długim okresie niemal paraliżu zachodnie mocarstwa zaczęły robić
własne doniosłe plany. W latach 1941–1942 Churchill stanął na czele
procesu budowania tego, co nazwał wielką koalicją. Zaskarbił sobie
życzliwość Roosevelta dla tego pomysłu na długo przedtem, zanim Stany
Zjednoczone oficjalnie przystąpiły do wojny. Już w styczniu 1941 roku
zaczęto organizować spotkanie, na którym sztaby Wielkiej Brytanii i
Stanów Zjednoczonych mogłyby omówić wojenną logistykę; program
Lend-Lease działał od marca 1941 roku. Karta Atlantycka z sierpnia 1941
roku, podpisana na pokładzie amerykańskiego okrętu „Augusta”,
rozczarowała Churchilla, ponieważ była marną namiastką spełnienia jego
pragnienia, czyli natychmiastowego wciągnięcia Stanów Zjednoczonych w
wojnę. Ponadto niektóre spośród jej klauzul nigdy nie doczekały się
realizacji. Ale była to publiczna deklaracja intencji, która przyniosła owoce
w styczniu 1942 roku, kiedy podpisało ją dwudziestu sześciu sygnatariuszy
wspólnej Deklaracji Narodów Zjednoczonych. I to Churchill zdecydował,
że należy sformalizować wspólne interesy zachodnich mocarstw i ZSRR,
mimo że otwarcie przyznawał, iż „je kolację z diabłem”[60]. Traktat
brytyjsko-sowiecki, podpisany 26 maja 1942 roku przez Edena i Mołotowa,
mówił o „nieekspansji terytorialnej” i o „nieinterwencji” w innych krajach
– obie te zasady całkowicie ignorowano. Ale zawierał on również klauzulę,
która była honorowana: żadna ze stron nie mogła zawrzeć jednostronnego
rozejmu z hitlerowskimi Niemcami. Kolejna klauzula, dotycząca
wzajemnej pomocy wojskowej, doprowadziła do uzasadnionych żądań
Stalina w sprawie utworzenia drugiego frontu na zachodzie.
Poza programem Lend-Lease, który rozszerzono na ZSRR, głównym
wkładem Roosevelta w te układy była koncepcja bezwarunkowej
kapitulacji, przedstawiona po raz pierwszy podczas konferencji prasowej
zwołanej po konferencji w Casablance w styczniu 1943 roku. Wtedy
Roosevelt próbował udawać, że to spontaniczny pomysł. Ale historycy
mieli później ustalić, że w gruncie rzeczy idea ta była owocem dobrze
przemyślanej polityki. Rozgniewała tych, którzy życzyli sobie rychłego
zakończenia wojny i chcieli pewnej elastyczności w rokowaniach z
Włochami i Niemcami. Trudno jednak wątpić, że inspiracją tego pomysłu
był fakt, że koła rządzące w Waszyngtonie zdawały sobie sprawę, iż Stany
Zjednoczone zdobywają pozycję supermocarstwa. Podczas gdy wszyscy
europejscy uczestnicy konfliktu zostali zniszczeni i byli coraz bardziej
wyczerpani, Ameryka czuła własną szybko wzrastającą siłę i niepokoiła się,
że wojna może się skończyć, zanim tę siłę uda się wykorzystać do
zapewnienia sobie różnorakich strategicznych korzyści. Wobec tego
Roosevelt nie miał litości. Nieco później miał uzgodnić z partnerami
propozycję, w myśl której Niemcy należało zredukować do rangi kraju o
gospodarce w przeważającej mierze rolniczej. Innymi słowy, kontynent
europejski miał przestać być poważnym konkurentem dla amerykańskich
firm[61].
Polityka wielkiej koalicji doczekała się wielu publikacji i wielu
interpretacji. Stanowią one znakomity przykład „długiej nocy niedobranych
partnerów”. Krótki opis wystarczy, żeby pokazać, jak po swojej stronie
łóżka przywódcy Zachodu prowadzili ożywione narady, pozwalając
sowieckiemu partnerowi robić swoje. Ich stosunki cechowały się dwiema
podstawowymi właściwościami: po pierwsze wielka trójka od początku
odrzucała wszelkie formy demokratycznych rządów i utrzymywała pod
osobistą kontrolą wszystkie ważne decyzje. Z przeważającą większością
członków koalicji rzadko się konsultowano, nawet w sprawach związanych
z ich żywotnymi interesami. Po drugie interesy prowadzono podczas
zwoływanych okresowo międzynarodowych konferencji, a między
konferencjami – za pomocą depesz i, rzadziej, radiotelefonu. (Nie było
międzykontynentalnego połączenia kablowego, które gwarantowałoby
bezpieczną rozmowę). Wielka trójka zdołała się zebrać w komplecie
zaledwie dwa razy: na konferencji pod kryptonimem „Eureka” w Teheranie
(listopad–grudzień 1943 roku) i na konferencji pod kryptonimem
„Argonauta” w Jałcie (w lutym 1945 roku). W Jałcie Roosevelt uzyskał
obietnicę Stalina, że ZSRR przyłączy się do wojny z Japonią, i w zamian
przyjął pozwalającą zachować twarz formułę dotyczącą przyszłych losów
Europy Wschodniej. Pęknięcia zręcznie zaklajstrowano. Gdy w lipcu 1945
roku zwołano konferencję w Poczdamie, Roosevelt już nie żył, a wojna w
Europie się skończyła.
To, że koalicję udało się utrzymać przy życiu przez całe trzy obfitujące w
wydarzenia lata, wypada uznać za triumf międzynarodowej dyplomacji. To
oczywiste, że popełniano błędy. Ale niektórych z nich nie naprawiono i nie
posklejano niektórych pęknięć. Chiński sojusznik Czang Kaj-szek został
wyłączony z narad starszyzny, mimo że należał do pierwszoplanowych
uczestników konfliktu. Podobnie zresztą jak Polacy. W kwietniu 1943 roku
ZSRR zerwał stosunki dyplomatyczne z rządem polskim, używając szeroko
roztrąbionego pretekstu i spełniając w ten sposób nadzieje nazistów na
stworzenie rozłamu w obozie aliantów. Na Polaków wywierano ogromny
nacisk, aby przyznali coś, o czym wiedzieli, że nie jest prawdą, w sprawie
masakry katyńskiej. Natomiast na Sowietów nie wywierano żadnych
nacisków, żeby zaniechali sporu, za który sami ponosili niemal wyłączną
odpowiedzialność. Podobnie rząd Jugosławii i jej przebywający na
wygnaniu król Piotr zostali bezlitośnie porzuceni w 1944 roku, kiedy
zachodnie mocarstwa postanowiły przekierować swoje wsparcie na
partyzantkę Tity. Wszystkie te decyzje miały przynieść katastrofalne skutki
po zakończeniu wojny.
W ostatniej fazie wojny wpływy polityczne Stanów Zjednoczonych
wzrastały w szalonym tempie. Churchill musiał poczynić daleko idące
ustępstwa na rzecz Roosevelta. Waszyngton był miejscem, gdzie
powstawały najważniejsze plany. Stany Zjednoczone, jedyne mocarstwo w
pełni zaangażowane zarówno w rejonie Pacyfiku, jak i w Europie, były
kwatermistrzem koalicji i płatnikiem wielu walczących państw alianckich z
Wielką Brytanią włącznie. Ich własne terytoria pozostawały zupełnie
nietknięte. A ponadto ich kręgom rządzącym dostarczała motywacji
radosna polityczna filozofia o cechach najwyższej naiwności. Upewniły się,
że cel Roosevelta – bezwarunkowa kapitulacja Niemiec i Japonii – zostanie
osiągnięty i że Imperium Brytyjskie się rozpadnie. Ale podsycając
sowieckie ambicje, upewniły się również, że świat zostanie doprowadzony
do granic destrukcji, kiedy tylko Związek Sowiecki osiągnie równowagę
nuklearną.
W tym kontekście trzeba się więc zastanowić nad sprawami, o których
nie zdecydowano. Najważniejsza była kwestia ustalenia stref wpływów. W
latach 1942–1943 zachodni alianci, którzy nie mieli na kontynencie
znaczącej liczby wojska, musieli uznać za priorytet umożliwienie Armii
Czerwonej dalszej walki. Wobec tego założyli, że ZSRR powinien mieć
swoją strefę wpływów na froncie wschodnim, podczas gdy ich własną
strefą byłyby wyzwolone kraje Europy Zachodniej. Mocno się zaniepokoili,
kiedy Stalin okazał zainteresowanie przyszłością Włoch – gdzie istniał silny
ruch komunistyczny – i z rezerwą podchodzili do perspektywy „mieszania
się” w sprawy Europy Wschodniej. W rezultacie nie podjęto próby
zdefiniowania tego, czym właściwie jest „strefa wpływów”. Czy, na
przykład, chodzi po prostu o teatr działań wojennych, gdzie dominujące
mocarstwo lub mocarstwa mają prawo swobodnie podejmować wszelkie
wojskowe decyzje? Czy będzie to raczej strefa pełnej kontroli politycznej,
gdzie dominujące mocarstwo może dowolnie ustanawiać marionetkowe
rządy, mordować przeciwników politycznych, milionami deportować
ludność cywilną i gnębić antyhitlerowskie podziemie? Nikt nigdy nie
udzielił na to odpowiedzi. Żaden z zachodnich przywódców nie mógł się
zdobyć na pytanie, czy Karta Atlantycka ma się stosować do wszystkich
sygnatariuszy. Doraźnie unikano możliwego źródła zadrażnień. Jednak na
dłuższą metę konsekwencje były fatalne. Koszty miały ponieść przede
wszystkim państwa bałtyckie i Polska – zachodni sojusznik, którego tereny
leżały w (niezdefiniowanej) strefie sowieckich wpływów. Ale w
ostatecznym rozrachunku cenę miały zapłacić same zachodnie mocarstwa.
Albowiem to ich milczenie w tej kluczowej sprawie wojennych lat zasiało
ziarno zimnej wojny. Z historycznego punktu widzenia interesujące jest
pytanie, z jakich powodów alianci upierali się, żeby do samego końca
wojny nie podejmować dialogu. Być może dobrą polityką było nie
wywoływać wilka z lasu w czasie, gdy koalicja była słaba. Ale w latach
1944–1945, kiedy zachodnie mocarstwa rosły w siłę i Stalinowi nie byłoby
łatwo je obrażać, wyjaśnienie sprawy leżało w interesie wszystkich. Trudno
powiedzieć, jak zareagowałby Stalin. Chodzi jednak o to, że zachodni
przywódcy w ogóle nie podejmowali żadnych prób[62].
W czasie gdy wojna w Europie zmierzała ku zakończeniu, w konfiguracji
większych państw nie następowały żadne zmiany. Wielka koalicja trzymała
się mocno. Natomiast w miarę jak Niemcy okazywały się coraz bardziej
niezdolne do ochraniania swoich klientów, ci klienci zaczęli zmieniać front.
Włochy zrobiły to w 1943 roku. Rumunia poszła za ich przykładem w
sierpniu 1944, Francja w tym samym miesiącu, Bułgaria we wrześniu,
Belgia w październiku 1944 roku, a Węgry w styczniu roku 1945. W
innych krajach wyzwolenie nadeszło zbyt późno, aby mogły w nich
powstać prokoalicyjne rządy. Kilka krajów leżących poza kontynentem –
zwłaszcza Meksyk i Brazylia – już wcześniej wypowiedziało wojnę
państwom osi. Ale największą polityczną brawurą wykazało się Chile, które
wypowiedziało wojnę Niemcom 11 kwietnia 1945 roku. Do tego czasu, w
okresie gdy unicestwiano Trzecią Rzeszę, zostały już tylko dwa ważne
ugrupowania polityczne: zachodnie mocarstwa i ich klienci z jednej strony
oraz Związek Sowiecki i jego państwa satelickie z drugiej. Stalin do
samego końca podejrzewał, że niemieccy przywódcy mogą nagle dołączyć
do obozu Zachodu i że wtedy zacznie się ogromna kapitalistyczna krucjata
przeciwko ZSRR. Ten scenariusz nigdy się nie zmaterializował. Natomiast
po całkowitym zniszczeniu państw osi obie strony zwycięskiej wielkiej
koalicji stanęły twarzą w twarz, oko w oko, wpatrując się w siebie w
patowej sytuacji, która miała wkrótce zostać nazwana zimną wojną[63].
[60]
Angielskie przysłowie mówi, że kto zasiada do stołu z diabłem, powinien mieć łyżkę z długą rączką (przyp. tłum.).
[61]
Zob. G. Schild, Bretton Woods and Dumbarton Oaks. American post-war planning in the summer of 1944, Basingstoke
1945.
[62]
Zob. N. Davies, Powstanie ’44, op. cit., s. 843–850.
[63]
Zob. L. Davis, The Cold War Begins, Princeton 1974; V. Mastny, Russia’s Road to the Cold War. Diplomacy, Warfare and
the Politics of Communism (1941–1945), New York 1979.
Krajobraz moralny

Wszystkie zdrowe sądy moralne opierają się na zasadzie, która głosi, że


normy zastosowane do jednej ze stron należy stosować także do wszystkich
pozostałych. Jest rzeczą nie do przyjęcia, żeby takie czy inne czyny
popełnione przez stronę, względem której żywi się nieprzychylne uczucia,
potępiać jako „ohydne morderstwo”, jednocześnie uznając analogiczne
postępki strony bardziej lubianej za jakoś usprawiedliwione lub zgoła je
przemilczając. Podwójne standardy są czymś obrzydliwym.
Poza tym, jak powiedziała siostra Edith Cavell przed egzekucją w 1915
roku, „patriotyzm nie wystarczy”. „Dobry czy zły, ale to mój kraj!” – to nie
jest moralne hasło. Nie wolno nam twierdzić, że złe zachowanie z naszej
strony automatycznie pozostaje poza wszelką krytyką ani że zawsze musi je
uszlachetniać związek z taką czy inną dobrą sprawą. Na tej samej zasadzie
nie wolno nam także zaprzeczać, że takie czy inne zachowania naszych
nieprzyjaciół można oceniać jako dobre, nawet jeśli owego przeciwnika
słusznie kojarzy się ze złą sprawą.
Jest wreszcie rzeczą podstawowej wagi, aby wszystkie sądy moralne,
wszelkie próby orzekania, czy coś jest „dobre” czy „złe”, podejmować,
odwołując się do ogólnych zasad, a nie do uczucia nienawiści czy pogardy.
Warto sobie w tym miejscu przypomnieć kategorie postępowania ustalone
przez trybunał w Norymberdze po to, aby można było zdefiniować, czym
jest zbrodnia w czasie wojny. Wprowadzono trzy takie kategorie: 1.
prowadzenie wojny przeciwko pokojowi między narodami, czyli wojny
stanowiącej agresję, 2. zbrodnie wojenne, 3. zbrodnie przeciwko ludzkości.
Trybunał osądzał czyny, które można było zakwalifikować jako zbrodnicze
w świetle prawa międzynarodowego, a nie po prostu postępowanie, które
można by uznać za moralnie naganne. Mimo to jednak można bezpiecznie
założyć, że wszystko, co zbrodnicze i bezprawne, będzie prawdopodobnie
także naganne.
Prowadzenie wojny nie jest samo w sobie ani nielegalne, ani naganne.
Wszystkie systemy moralne uznają prawo do obrony własnej – zarówno w
odniesieniu do jednostek, jak i w odniesieniu do państw. Kraje, które
zostają zaatakowane i których wojska przestrzegają najwyższych norm
minimalnego użycia siły, mogą wobec tego prowadzić wojnę z czystym
sumieniem. Natomiast wojny związane z agresją są czymś zupełnie innym.
Można uznać, że są to konflikty wywołane jako umyślne działania
polityczne, bez prowokacji oraz bez uwzględniania prawa atakowanej
strony do bezpieczeństwa i suwerenności. Napaść faszystowskich Włoch na
Abisynię w 1935 roku czy napaść Trzeciej Rzeszy na Polskę, Norwegię,
Danię, Holandię, Belgię, Jugosławię i ZSRR to oczywiste przykłady
agresji. Napaść Niemiec na Francję i Wielką Brytanię w 1940 roku stanowi
przypadek bardziej złożony, przynajmniej pod względem technicznym,
ponieważ zarówno Francja, jak i Wielka Brytania wypowiedziały wojnę
Niemcom, a nie odwrotnie.
Zbrodnie wojenne można zdefiniować jako akty złamania konwencji
genewskiej i konwencji haskiej, określających czyny zabronione w czasie
wojny. Konwencje podają bardzo wiele kategorii takich czynów, łącznie ze
złym traktowaniem jeńców wojennych, uchodźców i żołnierzy
nieliniowych, nieuzasadnionym użyciem siły i zakazanych rodzajów broni
(np. gazów trujących), aktami przemocy wymierzonymi przeciwko
szpitalom i personelowi medycznemu, braniem zakładników,
bombardowaniem lub ostrzeliwaniem celów niewojskowych, powszechną
grabieżą, gwałtami, biciem i morderstwami dokonywanymi przez
niezdyscyplinowanych żołnierzy. Ogólnie rzecz biorąc, uważano, że wojska
niemieckie zachowywały się z o wiele większą powściągliwością na
Zachodzie niż na froncie wschodnim. Może miał tu znaczenie fakt, że ich
brytyjscy i amerykańscy przeciwnicy podpisali odpowiednie konwencje,
podczas gdy Sowieci tego nie zrobili. Mimo to także na Zachodzie
popełniono wiele zbrodni wojennych. Wystarczy wymienić rozstrzelanie
amerykańskich jeńców wojennych w Malmedy, masakrę, jakiej w czerwcu
1944 roku dokonano na ludności cywilnej w Oradour-sur-Glane w pobliżu
Limoges, czy masowe bombardowania Londynu przy użyciu rakiet V-1 i V-
2.
Kategoria zbrodni przeciwko ludzkości była w 1945 roku czymś zupełnie
nowym i jeszcze niewypróbowanym. Mieściły się w niej akcje masowego
terroru, masowe represje, masowe deportacje i ludobójstwo. Pojęcie
ludobójstwa weszło do obiegu po 1944 roku – tylko dzięki staraniom
polskiego prawnika Rafała Lemkina, który był zatrudniony przez rząd
Stanów Zjednoczonych. Nowoczesnego terminu „czystki etniczne” jeszcze
nie wynaleziono. Ale straszliwe działania, z jakimi się ten termin dziś
kojarzy, były w latach 1939–1945 dość powszechne, zwłaszcza w
Jugosławii, w krajach bałtyckich i na wschodzie Polski. Prowadzona przez
hitlerowców akcja „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”, której
później nadano nazwę Holokaust, jest niemal powszechnie uznawana za
najważniejszy przykład zbrodni przeciwko ludzkości.
Niewielu badaczy byłoby skłonnych kwestionować tę kategoryzację.
Problem powstaje dopiero wtedy, kiedy się próbuje sprawiedliwie
zastosować przyjęte kategorie w stosunku do wszystkich uczestników
konfliktu. O wielu bowiem zbrodniach wojennych, które ujawniono lub
udokumentowano dopiero dwadzieścia czy trzydzieści lat po wojnie,
bezpośrednio po jej zakończeniu po prostu nie wiedziano. A obywatele
zwycięskich mocarstw przyzwyczaili się do myśli, że postępowanie ich
własnych narodów w czasie wojny było bez zarzutu. System cenzury bloku
socjalistycznego dawał gwarancję, że wszystkie zbrodnie wojenne zostaną
przypisane tylko i wyłącznie pokonanemu faszystowskiemu wrogowi.
Ponieważ bez wątpienia ujawnione w Norymberdze postępki państw osi w
ogóle, a hitlerowskich Niemiec w szczególności były rzeczywiście
potworne, żaden inny konflikt nigdy nie obudził w Wielkiej Brytanii i
Ameryce równie silnego przeświadczenia, że wojna była sprawiedliwa,
uczciwie prowadzona przez aliantów i słusznie wygrana przez bojowników
o wolność i demokrację.
Wystarczy jednak nawet pobieżny przegląd ustalonej później listy
wszystkich potworności, żeby zauważyć, iż sprawa nie jest taka prosta.
Według licznych zarzutów antyhitlerowska koalicja ponosiła
odpowiedzialność za gwałtowną śmierć ludzi na skalę porównywalną ze
skalą morderstw, których był winien faszystowski wróg. Z tego, co dziś
wiemy o akcji przymusowej kolektywizacji, o terrorze głodu na Ukrainie, o
czystkach i o GUŁagu, wynika w sposób oczywisty, że stalinowskie
państwo partyjne w Związku Sowieckim należy uznać za przestępcze
jeszcze przed rozpoczęciem wojny i że popełniało ono masowe mordy w
dalszym ciągu – zarówno podczas wojny, jak i po jej zakończeniu. Można
mu postawić zarzut rozpoczęcia wojny agresywnej – przeciwko Polsce,
Finlandii i państwom bałtyckim – oraz oskarżyć je o wszystkie inne
zbrodnie wojenne – od mordowania i maltretowania jeńców wojennych
(łącznie ze swoimi własnymi) po zatapianie statków z uchodźcami i
masowe gwałty na niemieckich kobietach – oraz o zbrodnie przeciwko
ludzkości. Jeśli idzie o tę ostatnią kategorię, to Czarna księga komunizmu,
powstała po upadku ZSRR z inspiracji grupy byłych komunistów, dość
przekonująco argumentuje, iż „klasobójstwo”, czyli zabijanie istot ludzkich
po prostu dlatego, że należą do tej, a nie innej klasy społecznej, jest równie
karygodne jak ludobójstwo[64]. Wśród innych godnych ubolewania
wojennych epizodów, w których masowe morderstwa były normą, można
wymienić masowe deportacje na Syberię i w rejon Arktyki milionów
niewinnych cywilów, obywateli krajów okupowanych przez Związek
Sowiecki oraz masowe wypędzanie do Azji Środkowej całych narodowości
– Czeczenów, Tatarów krymskich czy Niemców znad Wołgi, z wielką
wrzawą oskarżonych o kolaborację. Wszystkie te masowe zbrodnie
pozostawiły po sobie niezatarte piętno.
Straszliwie rozmiary przestępstw popełnianych przez Sowietów
utrzymywano przez całe dziesięciolecia w tajemnicy. Świat oglądał
pokazowe procesy z lat trzydziestych i słyszał takie czy inne mętne
opowieści o GUŁagu, ale pełni poświęcenia i działający z inspiracji
Moskwy „specjaliści” przez długie lata twierdzili, że ofiary trzeba liczyć
tylko w setkach, no – może w tysiącach. Nawet po słynnym tajnym
referacie Chruszczowa z 1956 roku, które krytykę ograniczało do zbrodni
przeciwko partii komunistycznej, zainteresowanym mieszkańcom Zachodu
w dalszym ciągu mówiono, że pisma Aleksandra Sołżenicyna czy prace
Roberta Conquesta to tylko „złośliwe antykomunistyczne fantazjowanie”.
Można też było propagować inną bzdurę: że złe rzeczy działy się być może
w latach trzydziestych, kiedy Stalin rąbał swoje społeczne drwa i wobec
tego musiały polecieć wióry, ale na wojennej historii Sowietów nie ma
najmniejszej skazy. Kiedy ostatecznie Związek Sowiecki upadł, wyszło na
jaw, że w czasie wojny sytuacja niewiele się poprawiła i Conquest był przez
cały czas dość bliski prawdy, a liczbę ofiar rządów Stalina trzeba liczyć nie
w setkach czy tysiącach, czy nawet w milionach, ale w dziesiątkach
milionów.
Reakcją najczęściej spotykaną na Zachodzie było twierdzenie, że
podczas gdy zbrodnie nazistów zostały udowodnione i oficjalnie potępione,
zbrodnie stalinizmu wciąż jeszcze są przedmiotem badań. Niektórzy ludzie
wahają się przed piętnowaniem bolszewizmu, ponieważ wiedzą, że
hitlerowcy uważali bolszewików za swoich głównych wrogów, i obawiają
się trafić do jednego obozu z Hitlerem. Ludzie ci powinni wykazać więcej
wiary we własne zasady. Każdy, kto szczerze wyznaje zasady wolności,
sprawiedliwości i demokracji, musi potępić oba wielkie systemy totalitarne,
niczego się nie bojąc i nie opowiadając się po żadnej ze stron. Kiedy się
zobaczy dwóch walczących z sobą gangsterów, nie ma najmniejszego sensu
atakować jednego, a drugiego zostawić w spokoju. Jedynym sensownym
sprawdzianem sytuacji będzie zbadanie, czy zasługują na to, żeby ich
nazywać gangsterami, czy też nie. Jeśli tak, to jedyną reakcją, być może
niewygodną politycznie, lecz zgodną z zasadami moralności, będzie
okrzyk: „Bierz licho oba wasze domy!”[65].
Historycy drugiej wojny światowej nie mogą zatem w nieskończoność
ignorować implikacji, z jakimi się wiąże katastrofalny upadek dawnego
pięknego wizerunku Stalina jako „wujka Joe”. Dziś istnieją niezbite
dowody na to, że przez cały czas swojej kariery regularnie bywał
inicjatorem masowych mordów, a pomysł, jakoby jego zbrodnie były mniej
ohydne, ponieważ walczył po właściwej stronie, jest co najmniej wątpliwy.
Po dziesięcioleciach wahań komentatorzy wreszcie zaczynają mówić o
rzeczach kiedyś nie do pomyślenia, a mianowicie o tym, że „rywalizacja
będących wcieleniem zła dyktatorów była rzeczywiście zbyt zajadła, żeby
dało się uniknąć starcia”[66]. W odpowiedzi na najnowszą, pełną potępienia
pracę zatytułowaną Stalin. Dwór czerwonego cara pewien brytyjski
historyk i socjalista daje upust uczuciom, które dziś są zapewne
powszechne:

Ponieważ pragnę zachować wiarę w naturę ludzką, chciałbym wierzyć, że Stalin i


jego pachołki byli wszyscy chorzy umysłowo. Przecież ludzie, którzy brodzą we krwi – w
sensie metaforycznym, kiedy wydają rozkaz wymordowania siedmiu milionów kułaków, i
dosłownie, kiedy tłuką na śmierć własnych przyjaciół – musieli zatracić wszelką
zdolność odróżniania dobra od zła. (...) Stalin i ci, którzy mu służyli, prowadzili politykę
masowych morderstw przez niemal trzydzieści lat, likwidując wszystkich, którzy ich
zdaniem stali im na drodze. A na wszelki wypadek likwidowali także żony i dzieci
swoich wrogów. Krew lała się tak szerokim i głębokim strumieniem, że historycy stoją w
obliczu problemu. (...) Pogarda zmieszana z niedowierzaniem to jedyna przyzwoita
reakcja na ujawnienie tego, co robił Stalin. Nie ma na to żadnego usprawiedliwienia.
(...)
A mimo to Stalin aż do końca życia cieszył się podziwem niektórych demokratów z
Zachodu. Oczywiście nie wiedzieli, jak bardzo był nikczemny, ale mogli byli
przynajmniej coś podejrzewać. [Dziś] nie może już być żadnego usprawiedliwienia dla
myślenia, że Józef Stalin nie był potworem[67].
Zachodnie mocarstwa nie powinny też być z siebie zbyt zadowolone w
kontekście wysuwanych wobec nich licznych oskarżeń. Strategiczna
ofensywa, podczas której zginęło około pół miliona ludności cywilnej,
często bywa powodem oskarżeń o „nadmierne użycie siły”, a jeśli
niemiecki nalot na Coventry, który kosztował życie ponad 380, a może
nawet 550 osób, uważa się za zbrodnię, to trudno zrozumieć, dlaczego w
ten sam sposób nie miałoby się zaklasyfikować brytyjskich nalotów na
Kolonię, Hamburg, Kassel, Berlin i Drezno. W moralnych obliczeniach
dwie krzywdy nie dają w sumie jednej słusznej sprawy i nie znajdują
odzewu usprawiedliwienia o uzasadnionej reakcji. Jeśli zbrodniarz
zamorduje komuś brata, pokrzywdzony nie ma prawa – nawet podczas
sprawiedliwej wojny – pójść i wymordować rodzinę i sąsiadów mordercy.
Pozostają do rozważenia jeszcze inne sprawy. Na przykład przymusowa
masowa repatriacja obywateli sowieckich w 1945 roku i wydawanie ich na
niemal pewną śmierć z rąk stalinowskich organów bezpieczeństwa. Albo
podjęta w Poczdamie wspólna decyzja aliantów o wypędzeniu siłą kilku
milionów niemieckiej ludności cywilnej z terenów świeżo przyznanych
Polsce, Czechosłowacji i Węgrom. Z perspektywy dzisiejszej wrażliwości
decyzja z Poczdamu zaowocowała akcją, która podejrzanie przypomina
„czystkę etniczną”.
Sprawa przedstawia się następująco: wojennej historii administracji
brytyjskiej i amerykańskiej brak bezstronności. Podobnie jak administracja
sowiecka, obie podtrzymywały fikcję, w myśl której wszystkie zbrodnie
wojenne popełnił wróg. Na przykład brytyjska ustawa o zbrodniach
wojennych (1991) ogranicza swój zakres do czynów „popełnionych przez
Niemców lub na terenach znajdujących się pod okupacją niemiecką”.
Trudno o coś bardziej jawnie nieobiektywnego. A nie jest to przykład
jedyny. Amerykańskie prawo imigracyjne, które swego czasu
(niesprawiedliwie) dyskryminowało komunistów, teraz wyłącza jedynie te
osoby, które były w jakiś sposób związane z organami represji Trzeciej
Rzeszy. Innymi słowy, dawnych katów z NKWD – sowieckiej służby
bezpieczeństwa z czasów wojny – nadal wita się z otwartymi ramionami.
Biuro Dochodzeń Specjalnych ściga tylko nieszczęśników w rodzaju Iwana
Demianiuka, których oskarżono i ukarano, często niesprawiedliwie, za
powiązania z hitlerowcami – rzeczywiste lub wyimaginowane[68]. W ogóle
nie przyjmuje się możliwości, że wszystkich zbrodniarzy wojennych można
by traktować jako tak samo odrażających. Oficjalne uprzedzenia tego
rodzaju nieuchronnie umacniają przekonanie, że wielka koalicja z lat 1941–
1945 nie była czysta jak łza.
Mimo to można przeprowadzić moralną kalkulację. Warto w tym
kontekście pokusić się o bilans Trzeciej Rzeszy Hitlera i ZSRR Stalina. Nie
brak przykładów w żadnej z kategorii. Pod względem moralnym inwazja
Niemców na ZSRR w 1941 roku wcale nie była bardziej oczywista niż
inwazja sowiecka na Finlandię w roku 1939. Wojenna zbrodnia, jaką było
zamordowanie 86 amerykańskich jeńców wojennych w Malmedy, blednie
wobec masakry katyńskiej, podczas której zamordowano około 25 000
jeńców. Hitlerowskiego „ostatecznego rozwiązania” nie da się porównać z
niczym. Ale Sowieci też podejmowali straszliwe akcje – od masowych
deportacji i prześladowań po sztucznie zaaranżowaną klęskę głodu – które
spełniają kryteria zbrodni przeciwko ludzkości.
Należałoby zapewne z naciskiem dodać, że wszystko to nie sugeruje
istnienia jakiejś dokładnej „ekwiwalencji Zła”. Rachunki moralne to nie
ćwiczenie z matematyki. Suma zbrodni popełnionych przez Sowietów
wprawdzie zdecydowanie przewyższa sumę zbrodni hitlerowskich –
częściowo dlatego, że ZSRR działał o wiele dłużej – ale to wcale nie
znaczy, że sowiecka machina prześladowań powielała wszystkie możliwe
wzorce tego, co nieludzkie. Bo choć na przykład największe budowle
GUŁagu – Kołyma czy Workuta – były o wiele większe niż największe
obozy hitlerowskie Auschwitz czy Majdanek[69], to wydaje się, że w ZSRR
nie było żadnego odpowiednika hitlerowskich planowych fabryk śmierci,
takich jak Treblinka, Sobibór czy Bełżec (zob. s. 211–212). Wobec tego
należy tylko żałować, że to Auschwitz, a nie Treblinka, został wybrany do
roli miejsca symbolu upamiętniającego Holokaust. Paradoksalne jest też, że
wyzwoliciele Auschwitz służyli reżimowi utrzymującemu jeszcze większe
obozy koncentracyjne niż ten, który wyzwolili. Dopóki się nie dostrzeże
tego paradoksu, nigdy się nie zrozumie, o co właściwie chodzi.
Na opisywanie strategicznej ofensywy nalotów dywanowych zużyto
dużo atramentu, a ostateczny osąd byłby przedwczesny. Trzeba jednak
udzielić sobie odpowiedzi na dwa pytania. Po pierwsze chciałoby się
wiedzieć, czy polityka bombardowania dywanowego zakładała od samego
początku „bombardowania terrorystyczne”. Po drugie należy zapytać,
dlaczego RAF trwał przy tej polityce nawet wtedy, kiedy już stało się jasne,
że naloty oznaczają bezsensowną śmierć ogromnej liczby mężczyzn, kobiet
i dzieci. Każdy, kto szuka prawdziwych rozwiązań tej zagadki, musi się
zmierzyć z cytatem z samego „Bombera” Harrisa: „Będziemy zdobywać
niemieckie miasta jedno po drugim – oświadczył chełpliwie – tak jakbyśmy
wyrywali zęby”[70].
Sprawa ludzi przymusowo repatriowanych do ZSRR w 1945 roku
spotkała się z mniejszym zainteresowaniem, mimo że w grę wchodziły
ogromne liczby. Przesiedlenia objęły bardzo różne grupy osób, do których
sowieckie władze rościły sobie prawo, mimo że wiele z nich nigdy nie
postawiło stopy na sowieckiej ziemi, a większość pozostałych dawała
wyraz swojej żywej niechęci do powrotu. Nagminnie zdarzały się masowe
samobójstwa. Brytyjscy obserwatorzy, którzy eskortowali statki z
repatriantami płynące do Odessy i Murmańska, donosili o masowych
rozstrzeliwaniach na nabrzeżu. Pierwsza grupa zebrana przez siły brytyjskie
w 1944 roku składała się z osób, które naziści wykorzystywali do
niewolniczej pracy przy budowie Wału Atlantyckiego[71] w Normandii.
Największa pojedyncza grupa była złożona z członków Brygady Kozackiej
i jej służb pomocniczych, którzy chętnie poddali się wojsku brytyjskiemu w
Austrii w maju 1945 roku[72].
Wypędzenie wszystkich etnicznych Niemców z byłych prowincji
niemieckich leżących na wschód od Odry nie wywołało zbyt licznych
komentarzy w latach 1945–1948, kiedy przeprowadzano tę akcję. Brytyjska
i amerykańska opinia publiczna patrzyła w inną stronę, wychodząc z
założenia, że te przesunięcia są naturalnym losem członków pokonanego i
obarczonego winą narodu. Rząd Czechosłowacji, którego dziełem były
najbardziej surowe dekrety Beneša[73], najwyraźniej nie był jeszcze
zdominowany przez komunistów i nie zrobił najmniejszego wysiłku, aby
ukryć swoje przekonanie o słuszności zasady zbiorowej kary. W Polsce,
skąd usunięto najwięcej ludności niemieckiej, wysiedlenia uznano za
posunięcia niezbędne, żeby zrobić miejsce dla milionów Polaków
wysiedlanych w tym samym czasie przez Sowietów z prowincji, które
Polska utraciła na wschodzie. (Niewielu ludzi z kręgów alianckich wątpiło,
że zwycięscy Sowieci mają prawo robić, co im się podoba)[74]. Na terenie
Słowacji ten sam los spotkał wielką liczbę Węgrów. Niemieckich
wypędzonych wprawdzie przyjęto i zaopiekowano się nimi w Niemczech
Zachodnich, ale powszechnie uważano ich za robiącą wiele hałasu
społeczność prawicowych awanturników. Sprawa wypłynęła ponownie
dopiero po zjednoczeniu Niemiec w 1990 roku. Ogólną liczbę
wypędzonych szacuje się na osiem milionów. Spory procent stanowią
dzieci, których żadną miarą nie można obarczać odpowiedzialnością za
grzechy hitlerowskiego reżimu. Winnych i niewinnych karano tak samo.
Chociaż pomysł przyszedł z Moskwy (gdzie wskrzeszono podobny projekt
powstały w 1914 roku), ostateczna decyzja była dziełem Harry’ego
Trumana i Clementa Attlee, a także Stalina. Ten, kto nie widzi, że wszystko
to łączy się z poważnymi problemami moralnymi, musi mieć jakąś moralną
wadę wzroku.
Tak więc w ogólnym zarysie moralne tło zbrodni wojennych jest bardziej
złożone, niż chciałoby uznać wielu ludzi Zachodu. Jednak żadna dyskusja
dotycząca moralności czasu wojny nie kończy się na zbrodniach
wojennych. Zbrodnie są zapewne w większości niemoralne, ale różnorakie
odmiany niemoralnych czynów niekoniecznie muszą być zbrodnicze. Brak
oskarżenia o zbrodnie nie jest tym samym co czyste moralne konto. Cała
sprawa miała się ujawnić w 1945 roku podczas posiedzeń trybunału w
Norymberdze, które historyk A.J.P. Taylor zechciał scharakteryzować jako
„makabryczną farsę” (zob. s. 245–246).
Nasuwają się dwa wnioski. Po pierwsze żadna ze stron walczących na
frontach drugiej wojny światowej nie ma monopolu ani na cnotę, ani na
niemoralność. Nawet jeśli wojna jest w pełni uzasadniona, zawsze
pozostaje sprawą nieczystą i zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że pokala
tych, którzy do niej przystępowali z czystym sercem i szlachetnymi
intencjami. Jest działaniem zbiorowym podporządkowanym ścisłej
dyscyplinie i wobec tego łatwo przyłapać jednostki na czynach, które w ich
osobistej ocenie są godne potępienia. A ponieważ jest to gałąź polityki,
która odrzuca kompromisy, dopóki trwają wojenne działania, zwycięstwo
otrzymuje rangę bezwzględnego desideratum i popycha walczących do
zawierania rozpaczliwych sojuszy, często z niecnymi partnerami. W
wypadku Związku Sowieckiego wojna doprowadziła Stalina najpierw do
połączenia sił ze znienawidzonymi hitlerowcami, a potem – z
pogardzanymi demokracjami Zachodu. Oba te posunięcia były sprzeczne z
zasadami moralności komunistycznej. Jeśli zaś idzie o zachodnie
mocarstwa, wymogi wojny zmusiły je do zawarcia przymierza z
totalitarnym państwem, w którym zasady wolności, sprawiedliwości i
demokracji traktowano wcale nie lepiej niż w państwie Hitlera. Zwycięstwo
zostało osiągnięte. Zasady moralne i polityczne zostały odrzucone.
Po drugie standardowy dialektyczny model „Dobra” toczącego walkę ze
„Złem” jest w sposób oczywisty niewłaściwy. Dialektyczną
„dwubiegunową” wizję świata wyznawali zarówno sowieccy komuniści,
jak i niektórzy Anglosasi. Nakierowana na jeden cel krucjata przeciwko
faszyzmowi odpowiadała skłonnościom sowieckich elit z powodów
związanych z filozofią polityczną, zaś wielu Anglosasom – z powodów
płynących z ich purytańskiej tradycji. I jedni, i drudzy mieli przed oczami
obraz faszystowskiego diabła, jedni i drudzy byli też zbyt zajęci, żeby się
zbytnio martwić o dalsze implikacje.
Jednakże dziś, po sześćdziesięciu latach, najwyższy czas staranniej
rozważyć owe moralne implikacje. Żadna właściwa definicja Zła nie może
się opierać na prostym stwierdzeniu, że Zło to Wróg. Zanim się zdecyduje,
że tego czy innego przywódcę politycznego lub ten czy inny reżim trzeba
sprawiedliwie uznać za zły, moralista winien dokonać chłodnej kalkulacji
opartej na stwierdzonych zamiarach i dowiedzionych postępkach
kandydata. Tu historyk stoi na gruncie pewniejszym niż pół wieku temu.
Jeśli się usiądzie w spokoju i zapomni o swoich głęboko zakorzenionych
reakcjach, będzie można zauważyć, że wojnę w Europie zdominowały dwa
złe potwory, a nie jeden. Każdy z tych dwóch potworów pochłonął
najwspanialszych ludzi swojej ziemi, jeszcze zanim stanął do śmiertelnej
walki o supremację. Trzecia siła w tej walce – zachodnie mocarstwa –
została w pierwszym stadium niemal wyeliminowana i spędziła znaczną
część czasu wojny na ponownym utwierdzaniu swoich wpływów. Jej z
gruntu konserwatywna postawa, jej oddanie sprawie demokracji i rządom
prawa, jej poszanowanie praw jednostki i jej przywiązanie do tradycyjnych
chrześcijańskich nauk (w latach czterdziestych jeszcze widoczne) –
wszystko to było całkowicie obce zarówno komunistom, jak i faszystom.
Każdy, kto ceni pojęcie wolności w tej formie, w jakiej wykształciło się ono
w Europie i Ameryce, musi być wdzięczny losowi za to, że ta „trzecia siła”
uniemożliwiła i Hitlerowi, i Stalinowi zdobycie hegemonii. Będzie jednak
musiał również przyznać, że skutki wojny były w najlepszym razie
niejednoznaczne, że zwycięstwo Zachodu było tylko częściowe i że
moralna reputacja koalicji aliantów znacznie ucierpiała. I jeśli –
rozważywszy to wszystko – nadal będzie skłonny utożsamiać Zachód z
Dobrem, to proszę bardzo. Ale z pewnością musi ten sąd obwarować
poważnymi zastrzeżeniami. Tak czy inaczej – może przynajmniej mieć
pewność, że wśród walczących stron nie było innego kandydata, który
mógłby się domagać podziwu z racji swojej moralności.
Reasumując, moralny krajobraz jawi się jako teren pełen wybojów i
nierówności, pocięty licznymi głębokimi kanionami i nieobfitujący w
wyniosłe szczyty. A jednak nakreśliwszy jego kontury, można przejść do
rozważań nad priorytetami, jakie powinny wyznaczać bieg narracji
opowiadającej o wojnie w Europie. Pod względem geograficznym nacisk
niewątpliwie trzeba położyć na obszar Europy Wschodniej – przedmiot
hitlerowskich ambicji, bazę sowieckiej potęgi, scenę, na której rozgrywał
się Holokaust i inne największe okropności, wreszcie rejon, gdzie toczyło
się mniej więcej trzy czwarte walk. Jako centrum narracji z pewnością nie
może występować Europa Zachodnia. Pod względem wojskowym takim
ośrodkiem musi się stać wzajemna wrogość Niemców i Sowietów, choć
musi się też znaleźć dość miejsca dla bitwy o Atlantyk, dla wojny w
powietrzu i – w końcowych miesiącach – dla walk na froncie zachodnim.
Jeśli idzie o ideologię, priorytet trzeba przyznać trójstronnej arenie, na
której starły się z sobą faszyzm, komunizm i liberalna demokracja. Z
pewnością nie można takiego priorytetu przyznać oklepanemu i
niedoskonałemu pojęciu antyfaszyzmu. Nie da się też ominąć faktu, że
obóz demokratyczny był nierozerwalnie związany z imperializmem. Od
strony politycznej wreszcie najważniejsze będzie podkreślanie, że wojna
przechodziła kilka kolejnych stadiów: stadium pierwsze, w którym Trzecia
Rzesza i ZSRR działały we współpracy; stadium drugie, w którym powstała
wielka koalicja; i wreszcie stadium ostatnie, w którym do wojskowej
dominacji Armii Czerwonej przyłączył się szybki wzrost politycznej i
gospodarczej dominacji Stanów Zjednoczonych. Wszystkie inne
wydarzenia trzeba jakoś wbudować w ten ogólny scenariusz. Żeby ta
narracja o czasie wojny miała sens, należy ją poprzedzić krótkim opisem
procesu stopniowego podkopywania przedwojennego ładu, zwłaszcza w
Europie Wschodniej. Po niej zaś musi przyjść postscriptum, które pokaże,
w jaki sposób sprawy nie zakończone w latach 1939–1945 dały początek
zimnej wojnie. I wreszcie, w sferze moralnej, podstawowym celem musi się
stać wykazanie, że konflikt z lat 1939–1945 był w znacznej mierze starciem
jednego ogromnego zła z drugim oraz że trzecia siła – czasami utożsamiana
przez ludzi Zachodu z Dobrem – miała szczęście przetrwać wojnę i znaleźć
się wśród zwycięzców.
[64]
Zob. Czarna księga komunizmu. Zbrodnie, terror, prześladowania, red. S. Courtois, R. Kauffer i in., przeł. K. Wakar i in.,
Warszawa 1999.
[65]
W. Szekspir, Romeo i Julia (a. III, sc. 1), przeł. J. Paszkowski, w: idem, Dzieła dramatyczne, t. 5, Warszawa 1973, s. 452.
[66]
S. Heffer, „Country Life” 2003.
[67]
R. Hattersley, recenzja książki Stalin. The Court of the Red Tsar Simona Sebaga Montefiorego, „Observer”, 20 lipca
2003.
[68]
Zob. Y. Sheftel, Show Trial. The conspiracy to convict John Demjanjuk as „Ivan theTerrible”, London 1995.
[69]
Zob. R. Conquest, Kolyma. The arctic death camps, Oxford 1979; E. Buca, Vorkuta, London 1976.
[70]
H. Probert, Bomber Harris. His life and times, London 2003.
[71]
Wał Atlantycki – system umocnień wzdłuż zachodnich wybrzeży Europy (przyp. tłum.).
[72]
Zob. N. Tolstoy, The Minister and the Massacres, London 1986; idem, Victims of Yalta, London 1977.
[73]
Dekrety Beneša – dekrety wydane przez prezydenta Czechosłowacji Edvarda Beneša, na podstawie których po
zakończeniu wojny wysiedlono Niemców sudeckich do Niemiec (przyp. tłum.).
[74]
Zob. A.-M. De Zayas, The German Expellees. Victims in war and peace, Basingstoke 1993.
ROZDZIAŁ 2
WOJENNE RZEMIOSŁO

Działania wojenne w Europie w latach 1939–


1945

Faza 1, wrzesień 1939–czerwiec 1942:


przedwojenny ład zburzony

Druga wojna światowa nie zaczęła się ani w roku 1941, ani w roku 1940,
ani nawet 3 września 1939. Zaczęła się o godzinie 4.45 rano 1 września
1939 roku. Dokładnie wtedy niemiecki pancernik „Schleswig-Holstein”,
który przypłynął do portu Danzig (Gdańsk) z przyjacielską wizytą,
otworzył ogień, mierząc z bliska w polską bazę przeładunku broni i
amunicji na półwyspie Westerplatte. W tym samym czasie, o świcie,
oddziały niemieckiego Wehrmachtu wdarły się na teren Polski,
przekraczając granicę w kilkunastu miejscach – od zachodu, od północy i
od południa. Był to akt wojny niewypowiedzianej, ale niewątpliwie akt
wojenny.
Wobec zaskoczenia, wielu ludzi myślało, że być może Hitler rozpoczął
jakiś lokalny konflikt o ograniczonym zasięgu. Ale w gruncie rzeczy
chodziło o coś o wiele większego. Z jednej strony ponieważ polityka
appeasementu poniosła oczywistą klęskę, zachodnie mocarstwa nie miały
zamiaru gładko przełknąć tej najnowszej prowokacji. Z drugiej strony
Związek Sowiecki był już czynnie zaangażowany. Hitler najechał Polskę
tylko dlatego, że na podstawie tajnego porozumienia mógł się spodziewać,
iż Stalin pójdzie w jego ślady. Choć świat zewnętrzny o tym nie wiedział,
tajne protokoły paktu hitlerowsko-sowieckiego oraz tajne rozmowy, jakie
się wokół niego toczyły w Moskwie, przewidywały wspólny rozbiór
Europy Wschodniej. Gdyby Armia Czerwona nie pojawiła się tak szybko,
jak oczekiwano, niemieccy urzędnicy natychmiast podnieśliby krzyk.
Wypowiedzenie wojny przez Wielką Brytanię i Francję 3 września miało
doniosłe wojskowe implikacje. Mimo że autorzy politycznych planów w
Londynie i Paryżu nie pospieszyli na pomoc swojemu polskiemu
sojusznikowi, nie mieli oni zamiaru ponownie wpaść w pułapkę, w którą
wpadli w 1914 roku, kiedy wojna miała być krótka, a okazała się długa.
Tym razem byli zdecydowani od początku metodycznie przygotowywać się
do długiej wojny. Ta decyzja miała określone konsekwencje. Znaczyła nie
tylko, że może zostać poświęcona Polska, ale również, że – nawet gdyby
Polska upadła – stan wojny w Europie będzie trwał nadal.
Zachodnie mocarstwa były w rozterce, a zamętu, jaki towarzyszył
wydarzeniom z września 1939 roku, prace historyków z reguły nigdy nie
kwestionowały. Podczas kryzysu monachijskiego jesienią poprzedniego
roku przywódcy państw zachodnich usłyszeli, że cesja Sudetów była
„ostatnim żądaniem Herr Hitlera”. Wmanewrowano ich w sytuację, w
której musieli zaakceptować oczywiste kłamstwo. A teraz sowieccy
dyplomaci mówili im, że Związek Sowiecki jest „neutralny”. Przyjęli tę
wersję – przynajmniej oficjalnie – niekoniecznie dlatego, że w nią
uwierzyli, ale dlatego, że perspektywa walki jednocześnie z Niemcami i ze
Związkiem Sowieckim była co najmniej niedogodna. Mimo to wkrótce
miał nadejść czas, w którym trzeba było poczynić przygotowania do takiej
właśnie podwójnej wojny.
Wielu historyków – mądrych ex post – w dalszym ciągu utrzymuje, że
pakt hitlerowsko-sowiecki był tylko „tymczasowym porozumieniem”,
wygodnym manewrem utrzymującym stan zawieszenia między
niechętnymi partnerami, którzy po prostu „grali na czas”, czekając, aż
wybuchnie między nimi nieuchronny konflikt. Ale to jest czytanie historii
od tyłu. Oczywiście pakt nie był pomyślany jako środek mający zapewnić
trwały pokój. Hitler i Stalin byli nie tylko politycznymi rywalami, ale także
przeciwnikami ideologicznymi i zawsze istniała możliwość konfliktu.
Jednakże w roku 1939 nie była to możliwość jedyna. Żaden z dyktatorów
nie był w gruncie rzeczy gotowy do podjęcia walki. Ani niemieccy, ani
sowieccy planiści nie mieli nadziei na to, że uda się osiągnąć maksymalną
siłę militarną wcześniej niż w 1942 lub 1943 roku. Berlin i Moskwa
zgadzały się też co do tego, że pierwszym zadaniem musi być obalenie ładu
politycznego stworzonego i nadzorowanego przez zachodnie mocarstwa.
Wobec tego wszystko zależało od skutków tego pierwszego posunięcia.
Jeśli zaś idzie o skutki dalsze, to można było rozważać różne warianty. Na
przykład gdyby zachodnie mocarstwa powtórzyły scenariusz z 1918 roku i
znów pokonały Niemcy, nie byłoby już Hitlera, który mógłby zakłócić
pokój, i uniknięto by wojny hitlerowsko-sowieckiej. Po swoim zwycięstwie
zachodni alianci albo by się trzymali z daleka od ZSRR, albo – zgodnie z
przewidywaniami leninowskiej ideologii – rozpoczęliby połączony atak
świata kapitalistycznego na „kolebkę socjalizmu”. Co jednak bardziej
prawdopodobne, kapitaliści walczyliby z sobą aż do osiągnięcia jakiegoś
martwego punktu, a po nadejściu takiego momentu byliby tak wyczerpani,
że nie mogliby stawić czoła rosnącej potędze sowieckiej ojczyzny. I raz
jeszcze ZSRR zdołałby w dającej się przewidzieć przyszłości uniknąć
poważnej wojny. Albo też – gdyby tak wolał – mógłby swobodnie sam
przejąć inicjatywę wojskową lub polityczną. Można sądzić, że tak właśnie
przedstawiał się scenariusz, na który stawiał Stalin (zob. s. 187).
Kampania wrześniowa: Polska, 1939

Wehrmacht miał znaczną przewagę, zwłaszcza jeśli idzie o czołgi i


nowoczesne lotnictwo: 58,5 niemieckich dywizji i 1800 samolotów
wojskowych stanęło przeciwko 21 dywizjom na pozycjach wyjściowych i
400 samolotom polskim. Obie strony rzuciły do walki duże oddziały
kawalerii oraz konnej artylerii i transportu. W rezultacie wcale nie nastąpił
ten beznadziejny walkower, o którym się często mówi. W gruncie rzeczy
Polacy zachowali się dużo lepiej, niż mieli się zachować Brytyjczycy i
Francuzi, kiedy w następnym roku Hitler zwrócił się na zachód[75].
Obie strony dały się zaskoczyć. Polskie Naczelne Dowództwo planowało
obronę granic przy użyciu znacznych sił. Ale Polacy musieli zrezygnować
wobec żądania aliantów, aby odwlec mobilizację i nie prowokować Hitlera.
W rezultacie wiele polskich jednostek nie dotarło na swoje pozycje przed
początkiem inwazji i pod koniec pierwszego tygodnia niemiecka czołówka
wojsk pancernych, która wyruszyła z okolic Breslau (Wrocławia), zbliżała
się już do Warszawy. O wiele gorsza była jednak porażająca prawda, którą
uprzytomniła sobie polska kwatera główna: że zachodni alianci nie mają
zamiaru dotrzymać podjętych przez siebie zobowiązań. Przywódcy Polski
przystępowali do wojny w przekonaniu, że ich zadanie polega na
utrzymaniu Wehrmachtu na dystans przez piętnaście dni, zanim Francuzi
dokonają druzgocącego ataku na zachodnie tereny Niemiec. Generał
Gamelin, który pełnił obowiązki najwyższego dowódcy wojsk alianckich,
mówił w Warszawie o rzuceniu do walki le gros de nos forces –
„większości naszego wojska”. W rzeczywistości jednak nie podjęto żadnej
poważnej akcji. Co więcej, wielu historyków wierzy, że Gamelin „nie miał
zamiaru” dotrzymać obietnicy[76]. Brytyjczycy, których armia w 1939 roku
była o wiele mniej liczna niż wojsko polskie, nie mieli wiele do
zaoferowania. (Zrzucili na Berlin ulotki). Francuzi, których armia była
większa od armii niemieckiej, byli dotknięci paraliżem. Wydaje się, że ich
problem polegał na próbie skomplikowanej restrukturyzacji, która na
pewien czas pozbawiła wszystkie elitarne formacje francuskie zdolności do
podjęcia ofensywy. Wobec tego dobre intencje, jeśli kiedykolwiek były,
porzucono. Na spotkaniu połączonych sztabów Francji i Wielkiej Brytanii
12 września postanowiono, że Polska nie dostanie wsparcia.
Niemcy także mieli trudności. Zaskoczyła ich zarówno siła polskich
działań na tyłach, niepozwalających niemieckim czołówkom połączyć się z
piechotą, jak i opór Warszawy. Niemieckie Naczelne Dowództwo 15
września ogłosiło upadek Warszawy, po czym Warszawa trzymała się
jeszcze przez całe dwa tygodnie.
Podczas kampanii wydarzył się pewien incydent, który zyskał sobie
światową sławę. Jeden z pułków polskiej kawalerii, ukryty w lesie,
dowiedział się, że otacza go oddział niemieckich wojsk pancernych.
Zamiast się poddać, dowódca wydał swoim żołnierzom rozkaz przedarcia
się przez ostatni, zwężający się przesmyk między czołgami. Niemcy
otworzyli ogień, który zmiótł kawalerzystów. Wtedy Goebbels oświadczył,
że polskie wojsko zostało doprowadzone do sytuacji, w której musi się
rzucać z szablami na czołgi. Tak powstał piękny mit. Polakom dość się on
podobał, ponieważ potwierdzał odwieczną opinię o ich szalonej brawurze. I
odtąd bez przerwy go powtarzano.
Jak wiele innych aspektów postępowania Sowietów w tym okresie, brak
działania Stalina we wrześniu 1939 roku był, używając słów Churchilla,
„zagadką otoczoną tajemnicą pośród niejasności”. Nie mogło umknąć
uwagi wielkiego Stalina, że na arenie międzynarodowej wiele korzyści
przyniosłaby mu poza agresora ociągającego się, a więc niechętnego.
Wydaje się jednak, że prawdziwy powód tej opieszałości leżał daleko na
wschodzie. Stalin czekał na wiadomość, że Japończycy ostatecznie
podpisali rozejm na granicy z Mandżurią (zob. s. 194–195). Nie mógł sobie
pozwolić na prowadzenie dwóch wojen jednocześnie. Wiadomość o
zawieszeniu broni dotarła do Moskwy 15 września. 16 września Stalin
wydał sowieckim wojskom rozkaz rozpoczęcia inwazji na Polskę. A 17
września o świcie Armia Czerwona wypadła bez ostrzeżenia zza osłony
porannej mgły. Sowieccy oficerowie oświadczyli osłupiałej polskiej straży
granicznej, że Związek Sowiecki przybywa, aby ich uratować przed
faszystami, po czym otwarto ogień. Sowieccy dyplomaci oświadczyli
światu, że ponieważ państwo polskie upadło, byli zmuszeni „ratować (...)
białoruskich i ukraińskich braci”[77]. Wielu zachodnich historyków nie
kwestionuje tych fałszywych oświadczeń.
Potem kości zostały rzucone. Ostatnia polska kontrofensywa, nad Bzurą,
została odparta. Oblężenie Warszawy zakończono 28 września. Pojedyncze
oddziały sowieckie, przechodząc wszelkie niemieckie oczekiwania,
przekroczyły Wisłę i dotarły na tereny środkowej Polski. We Lwowie
Armia Czerwona spotkała się z Wehrmachtem, który jej wspaniałomyślnie
zrobił miejsce. W paru miejscowościach zorganizowano wspólne
hitlerowsko-sowieckie defilady zwycięstwa. Niemiecko-sowiecki traktat o
przyjaźni, współpracy i rozgraniczeniu stref wpływów został podpisany. W
Moskwie i w Berlinie prasa wychwalała cnoty wielkich przywódców –
Führera i Wodza. Ostatnią polską jednostkę na polu walki zmuszono do
kapitulacji 5 października.
Wojna na morzu rozpoczęła się w tym samym czasie co wojna lądowa.
Niemcy wydali swoim statkom handlowym rozkaz powrotu do
macierzystych portów, a Polska kazała zarówno swoim statkom
handlowym, jak i okrętom wojennym skierować się do portów brytyjskich
lub francuskich. Efektem była seria polowań i pogoni oraz kilka śmiałych
ucieczek. Na przykład niemiecki liniowiec S/s „Bremen”, który 30 sierpnia
wypłynął z Nowego Jorku, zdołał wymknąć się na Atlantyku Królewskiej
Marynarce i schronić w rosyjskim porcie Murmańsk (co stanowiło jedną z
korzyści płynących z paktu niemiecko-sowieckiego). Jeszcze bardziej
zadziwiająca była ucieczka polskiego okrętu podwodnego „Orzeł”, który
został internowany, rozbrojony i ukryty w estońskim porcie Tallin, ale
któremu mimo to udało się odbyć bez mapy pełną niebezpieczeństw i
trwającą miesiąc podróż na południe przez Bałtyk, cieśninę Skagerrak i
potem dalej przez Morze Północne do portu Rosyth w Szkocji.
Kampania wrześniowa miała daleko idące konsekwencje. Dwie
najpotężniejsze armie Europy stanęły na straży ościennych terenów, wzdłuż
długiej nowej granicy – „granicy pokoju”, która przebiegała przez środek
okupowanej Polski. Z powodu indyferencji zachodnich mocarstw obaj
dyktatorzy doszli do przekonania, że mogą całkowicie bezkarnie realizować
swoje plany ekspansji. Zwłaszcza Hitler był uradowany jak dziecko. Czołgi
i bombowce nurkujące pozwoliły mu pierwszy raz poczuć ekscytujący
smak zwycięskiego Blitzkriegu. Wprawdzie straty Wehrmachtu wyniosły 60
000 żołnierzy, ale Führer dowiódł swoim pełnym zwątpienia generałom, że
warto podejmować ryzyko. Był gotów do następnej eskapady. Wyczuwał
zapewne, że fala krytyki zaczyna opadać.
Polacy zapłacili wysoką cenę. Hitler nazwał ich „zwierzętami”, które
zasługują na „szczególne okrucieństwo”[78]. Ostrzeliwano uchodźców na
drogach. Bombardowano miasta, nie wybierając celów. W samej tylko
Warszawie zginęło 50 000 ludzi. W innych miastach w akcjach
odwetowych zamordowano 20 000. Europa nigdy dotąd nie widziała czegoś
podobnego. „Wybór był niewielki: między dzikim okrucieństwem okupacji
niemieckiej i okupacji sowieckiej”[79].
9 października – w przeddzień swojej zwycięskiej parady w zdobytej
Warszawie – Hitler kazał swoim generałom przygotować plany inwazji na
Europę Zachodnią[80]. Stalin prawdopodobnie zrobił coś podobnego,
ponieważ jego plan inwazji na Finlandię dojrzał w ciągu miesiąca.

[75]
Zob. N. Bethell, The War Hitler Won, September 1939, London 1972.
[76]
Zob. A.W. Purdue, The Second World War, Basingstoke 1999, s. 43.
[77]
Zob. J.T. Gross, Revolution from Abroad. The Soviet Conquest of Poland’s western Ukraine and western Byelorussia,
Princeton 1988; The Soviet takeover of the Polish eastern provinces, 1939–1941, red. K. Sword, Basingstoke 1991.
[78]
Zob. N. Davies, Powstanie ’44, przeł. E. Tabakowska, Kraków 2004, s. 123–126.
[79]
A.W. Purdue, The Second World War, op. cit., s. 46.
[80]
Zob. Hitler’s War Directives, 1939–1945, red. H.R. Trevor-Roper, London 1964, s. 93–98.
Wojna zimowa: Finlandia, listopad 1939–
marzec 1940

Inwazja ZSRR na Finlandię była oczywistym przykładem napaści


Goliata na Dawida. Podobnie jak Hitler w przypadku Polski Stalin zażądał
wielu niemożliwych do poczynienia ustępstw, przez kilka tygodni bawił się
w bezowocne rokowania, a potem wydał swoim wojskom rozkaz
wymarszu.
Apologeci sowieccy usprawiedliwiali tę agresję, twierdząc, że Związek
Sowiecki po prostu „umacniał w ten sposób obronność Leningradu”. W
gruncie rzeczy jednak celem tej akcji było rozprawienie się z problemem,
który dawał o sobie znać, odkąd – już dwa wieki wcześniej – Piotr Wielki
zbudował swoją stolicę na zdobytej obcej ziemi. Historyczne fińskie osady
wciąż jeszcze sięgały przedmieść Leningradu i celem Stalina była
deportacja z tych terenów całej fińskiej ludności. Finlandię, dumnie
niezależną, należało poskromić.
Dysproporcja sił militarnych była jednak mniejsza, niż się na ogół mówi.
Powołując wszystkich rezerwistów, Finlandia wysłała do walki około 140
000 dobrze przeszkolonych żołnierzy i jeśli idzie o liczebność, przewaga 7.
Armii sowieckiej wynosiła tylko 3:2. O prawdziwym braku równowagi
można było mówić w kontekście sił pancernych. Sowieci wystawili 3000
czołgów. Finowie w ogóle czołgów nie mieli. Ale braki w wyposażeniu w
broń pancerną wyrównywali sprawnością bojową i męstwem. Kiedy 30
listopada ruszyły ciężkie sowieckie kolumny, zaczęli do nich skutecznie
strzelać szybko poruszający się na nartach żołnierze i snajperzy,
podejmujący walkę wśród zasypanych śniegiem lasów i skutych lodem
bagien rozciągających się przed umocnieniami obronnymi linii
Mannerheima[81]. Straty po stronie Sowietów były dziesięciokrotnie wyższe
niż straty obrońców. Poddały się dziesiątki tysięcy sowieckich żołnierzy.
Setki czołgów wciągnięto w zasadzkę, jeszcze zanim padł pierwszy strzał.
Mimo bombardowania Helsinek Finowie nie mieli zamiaru się poddawać. Z
punktu widzenia Sowietów ten „grudniowy cud” miał znamiona
upokarzającej katastrofy[82].
Mężna postawa Finów wywołała łańcuch reakcji. Związek Sowiecki
został wydalony z Ligi Narodów, potępiony jako oczywiste państwo
agresor (zob. s. 196). Praktycznie rzecz biorąc, bardziej istotny był fakt, że
zachodnie mocarstwa uprzytomniły sobie, iż mają do czynienia z
połączonym działaniem Moskwy i Berlina, którego celem ma być
nakreślenie na nowo mapy Europy. A ponieważ Armia Czerwona najechała
także tereny na północy Finlandii – w odległości 2400 kilometrów od
Leningradu, w pobliżu granicy z Norwegią i Szwecją – jako zmienne w tym
równaniu zaczęły się liczyć również cenne złoża rud żelaza i niklu w
Skandynawii. W tych okolicznościach Brytyjczycy i Francuzi zdecydowali
się wystawić siły ekspedycyjne mające interweniować od północy
Norwegii. Zebrano armię liczącą 100 000 żołnierzy. Zaczął się wyścig z
czasem. Czy armia fińska utrzyma się na tyle długo, żeby umożliwić
interwencję z Zachodu? Rząd Francji wymyślił sobie bardzo naciągany
plan, zgodnie z którym miano przywołać Moskwę do porządku,
bombardując Baku. Pomysł nie spotkał się jednak z aprobatą Brytyjczyków.
Walki w styczniu i lutym 1940 roku nie przyniosły żadnych
spektakularnych dowodów na powrót Sowietów do sił. Ale zasoby Finów
stopniowo się wyczerpywały, grożąc załamaniem. Armia Czerwona miała
nieprzebrane zapasy mięsa armatniego i posuwała się w głąb terytorium
fińskiego – z lądu i z morza – wzdłuż kilkunastu linii frontu. W dodatku
Finowie podejrzewali, że Zachód jest zainteresowany przede wszystkim
kopalniami rud żelaza. Wobec tego wystąpili o pokój w momencie, w
którym mogli jeszcze uniknąć totalnej klęski. Kampania zakończyła się 13
marca 1940 roku. Angielsko-francuskie siły ekspedycyjne nigdy nie
przypłynęły. Wojny między zachodnimi aliantami i Związkiem Sowieckim
udało się uniknąć na pięć minut przed dwunastą.
Dla Hitlera nauki płynące z kampanii fińskiej były oczywiste. Po
pierwsze mimo swojego ogromu Armia Czerwona jednak bynajmniej nie
miała doskonałej kondycji. „Wystarczy tylko kopniakiem wyważyć drzwi –
zauważył Hitler – a cała ta przegniła budowla od razu się rozleci”. Po
drugie bezwzględnym priorytetem stawała się Skandynawia. Zapasy rudy
żelaza i niklu, jakimi dysponowała Rzesza, zwłaszcza pochodzące ze
Szwecji, były zagrożone. Gdyby Wehrmacht nie uderzył, Brytyjczycy i
Francuzi mogli go uprzedzić. Przygotowania zajęły Niemcom niecałe trzy
tygodnie. Na szczęście dla Hitlera Królewska Marynarka już naruszyła
wody terytorialne Norwegii. Miał pozornie uczciwy pretekst.
[81]
Linia Mannerheima – zespół umocnień obronnych w Przesmyku Karelskim, zbudowany z inicjatywy przewodniczącego
Rady Obrony Państwa Finlandii marszałka Gustafa Mannerheima (przyp. tłum.).
[82]
Zob. A.F. Upton, Finland, 1939–1940, London 1974; C. Van Dyke, The Soviet Invasion of Finland, 1939–40, London
1997; W.R. Trotter, The Winter War, London 2002; A.F. Chew, The White Death, Michigan 1971; J. Langdon-Davies, Finland.
The first total war, London 1940.
Dania i Norwegia, kwiecień–maj 1940

Rankiem 9 kwietnia 1940 roku Duńczycy i Norwegowie dowiedzieli się,


że Niemcy już objęli kontrolę nad ich krajami. Dziewięć dywizji,
wspieranych obecnością potężnej Luftwaffe, wystarczyło do znokautowania
Danii w ciągu zaledwie jednego dnia; tyle samo czasu było trzeba, aby
zająć wszystkie porty i lotniska w południowej Norwegii. Marynarka
brytyjska nie mogła nic zrobić, żeby temu zapobiec. Według Radia Berlin
Rzesza oferowała Danii i Norwegii „ochronę”.
Tę błyskawiczną operację przeprowadzono, nie zakłócając
podstawowych przygotowań Wehrmachtu do poważnej ofensywy na
froncie zachodnim. Wielka Brytania i Francja zostały przyłapane na
ociąganiu się i ich reakcja okazała się nieskuteczna. Po dwóch krótkich
desantach w Andalsnes i Namsos nadeszła poważniejsza operacja w
Narwiku, gdzie 28 maja wylądowała brygada złożona z brytyjskich,
francuskich i polskich żołnierzy. Teraz jednak – po siedmiu tygodniach od
pierwszego ataku – obrona niemiecka była już o wiele za silna. Narwik
trzeba było ewakuować jednocześnie z Dunkierką[83].
Udział Polski w kampanii norweskiej stanowiła licząca 5000 żołnierzy
Samodzielna Brygada Strzelców Podhalańskich generała Zygmunta
Szyszko-Bohusza. Wylądowała 14 kwietnia, pomogła zabezpieczyć pozycję
Narwiku, ale 8 czerwca ewakuowano ją z powodu wiszącej w powietrzu
katastrofy we Francji.
Niepowodzenie w Norwegii doprowadziło do upadku rządu Wielkiej
Brytanii. Chamberlain się wycofał. Halifax nie przyjął najwyższego urzędu.
A Churchill zgodził się z ochotą. Jego dewiza brzmiała: „zwycięstwo,
zwycięstwo za wszelką cenę”. Był wieczór 10 maja 1940 roku. Następnego
ranka rozpoczęto akcję zakrojoną na o wiele większą skalę.

[83]
Zob. J. Adams, The Doomed Expedition. The Campaign in Norway, 1940, London 1989.
Front zachodni, maj–czerwiec 1940

Przez całą zimę przełomu lat 1939/1940 w Wielkiej Brytanii i Francji


trwał dziwaczny okres bezczynności, który potem Francuzi nazwali drôle
de guerre, czyli „śmieszną wojną”, a Anglicy – Phoney War, „dziwną
wojną”. Zakładano, że skoro Wielka Brytania i Francja się nie angażują, to
nie walczy nikt. Trudno o bardziej oczywisty dowód ograniczoności
przyjmowanych w tym okresie postaw. Lord Halifax zauważył: „Ta pauza
bardzo nam odpowiada”. Zbliżało się brutalne przebudzenie.
W gruncie rzeczy „dziwna wojna” była zabójcza dla sprawy aliantów.
Niemcy i Sowieci przejęli inicjatywę we wszystkich dziedzinach. Francuzi
czekali bezczynnie za linią Maginota. Zatopiono około 800 000 ton
brytyjskich dostaw i nie było niemal żadnej reakcji. Niemiecka łódź
podwodna wpłynęła do głównej bazy Królewskiej Marynarki w Scapa Flow
na Orkadach i zatopiła pancernik „Royal Oak”. W grudniu 1939 roku
podczas pierwszych dziennych nalotów na Niemcy RAF ponosił
ponadpięćdziesięcioprocentowe straty.
Samozadowolenie aliantów płynęło z faktu, że Wielka Brytania i Francja
zwyciężyły w 1918 roku i że – przynajmniej na papierze – miały liczebną
przewagę. Na przykład posiadały 3500 czołgów, a Niemcy – 2500.
Teoretycznie siły Wielkiej Brytanii i Francji nawzajem się uzupełniały.
Francuska armia była ogromna. Brytyjska marynarka wojenna nie miała
sobie równych. Flota powietrzna aliantów rosła. W praktyce natomiast siły
aliantów były słabo skoordynowane i dowodzili nimi ludzie pozbawieni
wyobraźni. W kwietniu 1940 roku Chamberlain wypowiedział niezrównane
zdanie: „Hitler spóźnił się na autobus”[84].
Zimą plany Niemców uległy zmianie. Oryginalny plan operacji „Fall
Gelb”, który przewidywał potężną ofensywę w stylu 1914 roku przez
równiny Niderlandów, zarzucono, gdy się okazało, że przypadkiem w ręce
aliantów wpadły pewne tajne dokumenty. Generał von Manstein zastąpił go
planem „Sichelschnitt”. Plan przewidywał atak sił pancernych z
zaskoczenia i pochód przez słabo bronione Ardeny. Grupa Armii „B”,
złożona z 28 dywizji, miała się posuwać na północ; Grupa Armii „C”,
licząca tylko 17 dywizji, miała zająć sektor południowy; Grupa Armii „A”,
z 44 dywizjami (w tym aż 10 dywizji pancernych), miała zadać ostateczny
miażdżący cios w sektorze środkowym. Na wypadek problemów w
odwodzie trzymano aż 47 dywizji.
Ale problemów nie było. Operacja „Sichelschnitt” udała się doskonale.
Grupa Armii „A” zaatakowała Niderlandy 10 maja 1940 roku. Rotterdam
został zbombardowany (skalę bombardowań później znacznie zawyżono).
Holenderska obrona zwinęła żagle już piątego dnia. Trzydzieści pięć
dywizji alianckich, w tym ruchoma rezerwa Francji i maleńkie siły
ekspedycyjne Wielkiej Brytanii, wkroczyło do Belgii, szykując się na
przyjęcie głównego impetu niemieckiego uderzenia. Ale zamiast tego
niemiecka Grupa Armii „A” po cichu wmaszerowała na górzyste i rzekomo
nieprzebyte tereny oddzielające belgijską fortecę w Namur od zachodniego
krańca linii Maginota. Przez trzy czy cztery dni „największy w dziejach
korek drogowy” umykał uwagi alianckiego zwiadu, aż wreszcie czołgi
Guderiana stoczyły się ze wzgórz, sforsowały Mozę, zdobyły Sedan i
zwiększając tempo, ruszyły przez otwarte tereny. Jak pisał A.J.P. Taylor,
„Kiedy im zabrakło paliwa, nie płacąc, tankowali w najbliższej stacji. Od
czasu do czasu zatrzymywali się, żeby wydoić jakąś francuską krowę”[85].
16 maja Niemcy przebyli trasę 95 kilometrów i dotarli do wybrzeży kanału
La Manche w pobliżu Abbeville. Połączenia między liniami frontu
alianckiego w Belgii i terenami na tyłach zostały całkowicie przerwane.
Ostatnia faza kampanii trwała zaledwie miesiąc. Na północy wojska
aliantów zostały okrążone na rozległym terenie za Calais i Dunkierką.
Wydawało się, że ich los jest przypieczętowany, do chwili gdy – ku
zdziwieniu niemieckich generałów – Hitler wydał czołgom rozkaz
zatrzymania się. Była to decyzja w znacznej mierze polityczna, zapewne
zainspirowana błędnym przekonaniem, że Wielka Brytania zechce wystąpić
o pokój. Dzięki temu niedobitki brytyjskich sił ekspedycyjnych miały
szansę uciec – bez wyposażenia – z plaż Dunkierki. Wbrew późniejszym
mitom to nie było zwycięstwo Brytyjczyków. Na wschodzie jednostki
Wehrmachtu maszerowały przez tereny leżące za linią Maginota.
Zdobywały jeden po drugim bezbronne forty, wchodząc do nich „tylnymi
drzwiami”. W sektorze środkowym Francuzi wycofywali się w wielkim
zamieszaniu. Paryż ogłoszono miastem otwartym, aby go uchronić od
ataków bombowych z powietrza. Francuski rząd wycofał się do Bordeaux.
Kres agonii nadszedł 22 czerwca w Compiègne. Akt kapitulacji Francji
podpisano w tym samym przedziale kolejowym, w którym w listopadzie
1918 roku podpisano rozejm[86].
Udział Polaków w kampanii francuskiej był o wiele mniejszy, niż
mogłaby na to wskazywać liczba obecnych tam jednostek. Mówiąc bez
ogródek, Francja została napadnięta, zanim większość polskich oddziałów
zdołała przystąpić do walki z wrogiem. 10. Brygada Pancerno-Motorowa
generała Maczka walczyła w Szampanii, 1. Dywizja Grenadierów generała
Ducha – w Lotaryngii, a 2. Dywizja Strzelców Pieszych generała Prugara-
Ketlinga – w Alzacji. Przeważającą część jednostek liczących 84 500 ludzi
ewakuowano na teren Wielkiej Brytanii.
Tuż przed kapitulacją Francji Wielka Brytania przeżyła swoją największą
w dziejach katastrofę morską. 17 czerwca należący do linii Cunard RMS
„Lancastria” został zatopiony przez niemiecki samolot u wybrzeży Francji
w pobliżu Saint-Nazaire. Miał na pokładzie 6000–9000 ewakuowanych –
wojskowych i cywilów. Uratowało się tylko 2500 osób. Zginęło dwa razy
tyle, a może nawet cztery razy tyle ludzi co w katastrofie „Titanica”. Ale
Churchill kazał utajnić tę wiadomość i całe zdarzenie przeszło niemal
niezauważone[87].

[84]
E. Turner, The Phoney War, London 1961.
[85]
A.J.P. Taylor, The Second World War. An Illustrated History, London 1975.
[86]
Zob. A. Horne, To Lose a Battle. France 1940, London 1969; B. Karslake, The Last Act, London 1979; L. Mysyrowicz,
Autopsie d’une défaite. Origines de l’effondrement militaire français de 1940, Lausanne 1973; The French Defeat of 1940. Re-
assessments, red. J. Blatt, Oxford 1998.
[87]
Zob. L. Fenby, The Sinking of the Lancastria, New York 2005; zob. też www.lancastria-association.org.uk.
Na scenę wkraczają Włochy, czerwiec 1940

Mussolini rzucił się w wojnę jak drapieżny ptak. 10 czerwca, w dniu, w


którym poddano Paryż, stanął na Piazza Venezia w Rzymie i wypowiedział
wojnę aliantom. Włoskie wojska zajęły Menton i kilka alpejskich dolin, a
potem niezbyt energicznie próbowały posuwać się dalej.
Mimo to démarche Włoch miało o wiele szersze implikacje. Mussolini
miał bowiem wielkie ambicje. Włochy sprawowały już kontrolę nad
Albanią (zob. s. 194) i teraz spoglądały złowieszczo na niektóre greckie
wyspy. Miały Libię w Afryce Północnej – na granicy z brytyjskim Egiptem
– oraz wielki kontyngent wojsk w Abisynii. A co najważniejsze, po upadku
Francji były największą potęgą morską w rejonie Morza Śródziemnego,
które wkrótce miało się stać areną wojennych działań. Zwłaszcza Wielka
Brytania nie mogła dopuścić do przerwania morskiej arterii imperium,
prowadzącej z Gibraltaru na Maltę i do Suezu.
Tak wyglądało tło jednej z najokrutniejszych akcji tej wojny. Po upadku
Francji losy francuskiej marynarki wojennej nadal się ważyły. Generał de
Gaulle (zob. s. 217) kazał jej opuścić niebezpieczną strefę i wyruszyć w
kierunku francuskiej Afryki Zachodniej. Brytyjczycy oczekiwali, że
przejdzie pod ich dowództwo. A w każdym razie byli absolutnie
zdecydowani nie dopuścić, żeby wpadła w ręce Niemców lub Włochów. I
wobec tego, kiedy francuski admirał w algierskiej bazie marynarki w Mers
el-Kébir odmówił współpracy, 3 lipca 1940 roku jego flotę stojącą na
kotwicy bezlitośnie ostrzelano i zatopiono wraz z załogą. Liczba ofiar była
ogromna, podobnie jak skala pogwałcenia reguł moralności. „Wielka
Brytania nie żartowała”[88].
Równie istotne było coś, co się nie zdarzyło. Generał Franco, który
przyłączył się do układu przeciw Międzynarodówce Komunistycznej (paktu
antykominternowskiego) i podpisał traktat o przyjaźni z Rzeszą, nie
podążył linią wyznaczoną przez Mussoliniego. 23 października 1940 roku
Hitler przyjechał pociągiem do leżącego na granicy hiszpańskiej miasta
Hendaye, gdzie osobiście rozmawiał z Caudillem. Rozumiał, że Hiszpanię
wyczerpała niedawna wojna domowa. Ale miał też powody, aby się
spodziewać, że Niemcy dostaną bazy wojskowe, które pozwolą im
sprawować kontrolę nad Zatoką Biskajską i zachodnimi obszarami rejonu
Morza Śródziemnego. Ujawnił nawet plan nazwany kryptonimem
„Isabella-Felix”, który przewidywał zdobycie Gibraltaru przez niemieckie
oddziały, mające następnie rozpocząć marsz przez Hiszpanię. Ku swojemu
wielkiemu rozdrażnieniu spotkał się z odmową. Generałowi Franco należy
zapisać na plus, że powiedział „nie”[89].

[88]
A. Marder, From the Dardanelles to Oran, Oxford 1974.
[89]
Zob. B. Crozier, Franco. A Biographical History, London 1967.
Państwa bałtyckie, czerwiec 1940

Na drugim krańcu Europy Stalin czuwał. Skoro uwaga świata skupiała


się na Francji, nadarzyła mu się wspaniała okazja unicestwienia jednego z
najbardziej irytujących ustaleń traktatu wersalskiego. Stalinowcy –
podobnie jak ich carscy poprzednicy – byli bezwstydnymi imperialistami.
Ich hasło „socjalizm w jednym kraju”, które narodziło się jednocześnie z
narodzinami ZSRR w 1922 roku, absolutnie nie dawało się pogodzić z
Wilsonowską doktryną „narodowego samookreślenia”, po roku 1918 tak
silnie przemawiającą do mieszkańców Europy Wschodniej i Środkowej.
Wobec tego, gdy Stalin pełnił w czasach Lenina funkcję komisarza do
spraw narodowości, Armię Czerwoną, która wcześniej wygrała wojnę
domową w Rosji, regularnie wysyłano na orgiastyczne wyprawy w celu
odzyskania byłych carskich prowincji, które ośmieliły się odrzucić rządy
Rosji. Zaczynając od Ukrainy i Białorusi, Armia Czerwona usuwała
wszelkie oznaki niezawisłości na Kaukazie, w Azji Środkowej, na Syberii i
nawet w Mongolii Zewnętrznej. Ale pięciu dawnym prowincjom udało się
umknąć i Stalin nigdy im tego nie wybaczył. Podobnie jak wszyscy jego
uczniowie, uważał je nie za obce kraje, ale za „bliską zagranicę”, część
świętego i niepodzielnego rosyjskiego patrymonium. Do wiosny 1940 roku
Polska i Finlandia zostały już przywołane do porządku. Estonia, Łotwa i
Litwa – niezależne państwa należące do Ligi Narodów – pozostały
nieugięte.
Żadne z trzech państw bałtyckich nie było rosyjskie – ani historycznie,
ani pod względem kultury, religii czy języka. Wszystkie zostały wchłonięte
przez carskie imperium w wyniku wojen Rosji z Polską i Szwecją oraz na
mocy dawno zapomnianych traktatów, które nie brały pod uwagę życzeń
ludności. Podczas pierwszej wojny światowej były wśród pierwszych
krajów domagających się niepodległości. Estonia, blisko związana z
Finlandią, obok Łotwy od wieków stanowiła część posiadłości Szwecji i
była w większości protestancka. Litwa natomiast była historycznie
związana z Polską, a Litwini w większości byli katolikami. We wszystkich
trzech krajach – które w sumie zajmowały obszar o wiele większy od
obszaru Anglii i Walii razem wziętych – mieszkały spore mniejszości
niemieckie i żydowskie. „Bałtyccy Niemcy” odegrali istotną rolę w historii
caratu, ale – jak ich sąsiedzi – nie mieli najmniejszej ochoty przyłączyć się
do Związku Sowieckiego[90].
Szczególnie interesująco przedstawiała się sytuacja na Litwie. Podczas
kampanii wrześniowej 1939 roku Armia Czerwona odebrała Polsce Wilno i
Stalin przekazał miasto w prezencie Republice Litwy. Litewscy nacjonaliści
byli wniebowzięci. Był to doskonały sposób na uśpienie ich czujności.
Jednak wobec klęski wojny zimowej Stalin działał raczej podstępem, niż
stosując jawną agresję. Najpierw rząd sowiecki otoczył granice trzech
państw bałtyckich potężnymi oddziałami wojska. Potem – jak w wypadku
Finlandii – zażądał „ustępstw”, w tym baz wojskowych i zmian
terytorialnych. Na koniec wreszcie wydał służalczym elementom w łonie
partii komunistycznych w każdym z trzech krajów rozkaz wystąpienia do
Moskwy z błaganiem o „ochronę przed obcą agresją”. Rządy państw
bałtyckich upadły i Armia Czerwona wkroczyła, żeby przywrócić porządek.
NKWD bezzwłocznie zabrało się do pracy. Sowiecka „ochrona” miała
kosztować państwa bałtyckie aż jedną czwartą ich mieszkańców. Większość
książek historycznych na Zachodzie nawet o tym nie wspomina, a jeśli już
– to w całkowicie beznamiętnym tonie[91].

[90]
Zob. G. von Rauch, The Baltic States. The years of independence. Estonia, Latvia, Lithuania, 1917–1940, London 1995;
M. Ilmjärv, Silent Submission. Formation of foreign policy in Estonia, Latvia and Lithuania, Stockholm 2004; O. Mertelsmann,
The Sovietization of the Baltic States, 1940–1956, Tartu 2003.
[91]
„W połowie czerwca, po wysunięciu szeregu ultimatów, Armia Czerwona zajęła wszystkie trzy państwa bałtyckie,
odbierając tamtejszym narodom niepodległość i przygotowując je na późniejsze formalne wcielenie do Związku Radzieckiego
jako socjalistyczne republiki radzieckie” (G.L. Weinberg, Świat pod bronią. Historia powszechna II wojny światowej, t. 1: 1939–
1941, przeł. M. Jania i in., Kraków 2001, s. 130).
Bitwa o Anglię, 1940–1941

Na Zachodzie trzymała się tylko nierozważnie buntownicza Wielka


Brytania. Buntowniczy nastrój emanował z jednej postaci: Winstona
Churchilla, który został premierem w dniu, w którym Hitler rozpoczął
ofensywę na Zachód. Podczas wizyty u żołnierzy z brytyjskich sił
ekspedycyjnych premier miał wykrzyknąć: „Jeszcze nigdy nie widziałem
równie złego zarządzania!”[92]. Wielkość Churchilla polegała na tym, że
dawał głośny wyraz swego buntu w czasie, który wszyscy rozsądni ludzie
uznaliby za beznadziejny.
Churchill był wojennym przywódcą nie tylko Zjednoczonego Królestwa,
ale także Imperium Brytyjskiego. Wbrew późniejszym mitom, to nie
„Anglia” grała przeciwko Niemcom. Ponadto, z wojskowego punktu
widzenia, jedynym celem Wielkiej Brytanii było przetrwać. Pytanie o
szerszym zasięgu – już obecne w umyśle Churchilla – dotyczyło jednak
integralności imperium. Zanim można było myśleć o przywróceniu
Wielkiej Brytanii jej dawnej pozycji, należało oczyścić zarówno Atlantyk,
jak i rejon Morza Śródziemnego z wojsk państw osi.
W ciągu trzech tygodni od objęcia przez Churchilla najwyższego urzędu
Wielka Brytania utraciła większą część swojej armii, a z nią wszelką
możliwość uczestnictwa w walkach lądowych. Królewska Marynarka
wymieniła wprawdzie okręty „Hood” i „Glorious” na „Grafa Spee” i
„Bismarcka”, ale nie znalazła sposobu na miny magnetyczne niemieckich
U-Bootów. Flota handlowa dostarczała mniej żywności, niż wynosiło
zapotrzebowanie. RAF nadal czekał na ciężkie bombowce, a do eskadr
myśliwców dopiero zaczęły docierać dostawy samolotów Hurricane i
Spitfire. Perspektywy przedstawiały się marnie. Nawet gdyby Wielka
Brytania miała jakimś sposobem uniknąć niemieckiej inwazji, istniały
obawy, że wkrótce zostanie głodem zmuszona do uległości.
Z punktu widzenia Niemiec sprawa Wielkiej Brytanii miała drugorzędne
znaczenie. Wielka Brytania irytowała, ale nie stanowiła poważnego
wyzwania. Ponadto Hitler wciąż jeszcze miał nadzieję na zawarcie jakiegoś
układu. W „Anglikach” widział rasowych braci, których uda się sensownie
przystosować do okoliczności, jeśli się ich tylko zapewni, że w zamian za
zgodę na kontrolę Niemiec nad Eurazją będą mogli zachować swoje
imperium. Nie szukał konfliktu i wobec tego bardzo go zabolała wroga
deklaracja Wielkiej Brytanii o wypowiedzeniu mu wojny. Jeśli nie liczyć
Królewskiej Marynarki i RAF-u, Wyspy Brytyjskie były praktycznie
bezbronne. Siły powietrzne zaczynały przeważać nad morskimi, a z chwilą
upadku Francji załatwiona została kwestia walk na lądzie. Gdyby
Wehrmacht wylądował na brytyjskiej ziemi, spotkałby się tam z mniejszym
oporem niż w Holandii czy Belgii. Na myśl przychodzi groźba, jaką
niegdyś król Persji skierował przeciwko Spartanom. „Jeśli wkroczę na
wasze ziemie – oświadczył – to was unicestwię”. Spartanie odpowiedzieli
jednym krótkim słowem: „Jeśli”.
Problem stanowiła supremacja w powietrzu. Niemiecka Luftwaffe miała
wyraźną przewagę liczebną. Ale pomyślana była przede wszystkim jako
narzędzie taktycznego wsparcia dla sił lądowych i nie miała jeszcze okazji
zmierzyć się z przeciwnikiem wyposażonym w nowoczesne samoloty.
Wobec tego dopiero musiała wypróbować swoje możliwości. Niemiecki
sztab główny nie chciał ryzykować wyprawy przez kanał La Manche bez
pełnej osłony z powietrza. „Dwusilnikowy” plan kampanii Luftwaffe
przedstawiał się następująco: „bitwa o Anglię” w dzień i Blitz nocą.
Bitwa o Anglię składała się z długiego łańcucha zmasowanych nalotów
bombowych na południową Anglię. Luftwaffe próbowała przepędzić RAF z
nieba, traktując tę akcję jako wstęp do operacji „Lew Morski”, czyli do
inwazji na Wielką Brytanię. Nie było żadnego wyraźnego początku ani
końca tej bitwy, choć zwyczajowo przyjmuje się, że trwała od 10 lipca do
31 października 1940 roku. Na początku Luftflotten marszałka Göringa
prowadziła swoje operacje z Francji i skupiała się na bombardowaniu
lotnisk RAF-u. Potem Niemcy dodali nowe cele: miasta i sieci
komunikacyjne. Ale w miarę jak rosły ich straty, stopniowo tracili
początkową determinację. Brytyjskie dowództwo lotnictwa myśliwskiego
triumfowało dzięki doskonałości technicznej swoich hurricane’ów i
spitfire’ów, dzięki mistrzowskiemu wykorzystywaniu radaru, dzięki
szybszemu tempu produkcji samolotów i dzięki możliwości
wykorzystywania obcych pilotów – zwłaszcza pochodzących z krajów
Wspólnoty Brytyjskiej[93]. Rekordzistą, jeśli idzie o liczbę zestrzeleń, był
pewien Czech latający w polskim Dywizjonie 303 (Kościuszkowskim)[94].
Nocny Blitz rozpoczął się 7 września 1940 roku i stopniowo przygasał,
aż dobiegł końca w czerwcu 1941. Cele miały znaczenie gospodarcze:
bombardowano doki, linie kolejowe, fabryki i okręty. Nie podejmowano
żadnych działań, które mogłyby służyć ochronie ludności cywilnej.
Pierwszej nocy podczas nalotu na londyńskie doki zginęło dwa tysiące
mieszkańców miasta. Wielka Brytania miała zostać „rzucona na kolana” –
w sensie gospodarczym i psychologicznym. 14 listopada 1940 roku
zniszczone zostało Coventry i jego katedra. Podczas ostatniego
zmasowanego nalotu, 10 maja 1941 roku, w londyńskiej dzielnicy East End
zrównano z ziemią 5000 domów. Był to skuteczny sposób pozbywania się
dzielnic nędzy, ale nie prowadzenia wojny[95]. Dowództwo lotnictwa
bombowego RAF-u miało popełnić ten sam błąd na o wiele większą skalę.
Bombowce Göringa już niebawem miały zostać przeniesione na nowe
tereny polowań na Wschodzie.

Możliwość przetrwania Wielkiej Brytanii była sprawą równie istotną, jak


mało prawdopodobną. W oczach Niemców chodziło o drobny szczegół,
który można było załatwić w każdej dogodnej chwili. Rzecz jednak w tym,
że żadna chwila nie była dogodna i w ciągu kilku lat sprawa stała się
niemożliwa do załatwienia.
Najważniejszym czynnikiem były Stany Zjednoczone. Prezydent
Roosevelt przyglądał się ciężkiej sytuacji Wielkiej Brytanii ze
współczuciem i był zdecydowany udzielić jej wszelkiej możliwej pomocy,
z wyjątkiem wypowiedzenia wojny. Na dłuższą metę zatonięcie Wielkiej
Brytanii nie leżało w interesie Ameryki. Ale pomagać trzeba było
ukradkiem. Stany Zjednoczone nie miały liczącej się stałej armii. W
Kongresie wciąż panowała atmosfera izolacjonizmu. W przemówieniu z
okazji swojego ponownego wyboru na urząd prezydenta jesienią 1940 roku
Roosevelt obiecał swoim wyborcom: „nie będziemy was, chłopcy, wysyłać
na żadne zamorskie wojny”[96]. Mimo to amerykańska marynarka zaczęła
zapewniać częściową ochronę konwojom na Atlantyku. W marcu 1941
roku prezydent rozpoczął realizację programu Lend-Lease. Stany
Zjednoczone uratowały Wielką Brytanię od finansowej niewypłacalności, a
Wielka Brytania straciła w ten sposób pozycję niezależnego wielkiego
mocarstwa. W chwili kiedy nastąpiła ta historyczna zmiana, niewielu ludzi
zdawało sobie z niej sprawę. Okazało się jednak, że była to zmiana
nieodwracalna. Od tego czasu Wielka Brytania miała być pływającą
platformą dla niewidzialnych amerykańskich interesów; „wyspą
lotniskowcem”, gdzie Ameryka mogła w miarę potrzeby przerzucać swoje
siły. Trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób Stany Zjednoczone mogłyby
się włączyć w europejską wojnę, gdyby Wielka Brytania nie przetrwała.

[92]
J. Ray, An Illustrated History of the Second World War, London 1999, s. 65.
[93]
Zob. L. Deighton, Battle of Britain, London 1980; R. Hough, D. Richards, The Battle of Britain. A Jubilee History,
London 1990.
[94]
Zob. A. Zamoyski, Zapomniane dywizjony. Losy lotników polskich, przeł. T. Kubikowski, London 1995.
[95]
Zob. C. FitzGibbon, The Blitz, London 1970; A. Price, Blitz on Britain, Shepperton 1977.
[96]
J.P. Lash, Roosevelt and Churchill, 1939–1941. The partnership that saved the West, London 1977.
Rumunia, sierpień 1940

Rumunia należała do tych „małych państw” europejskich, których


znaczenie nie było w gruncie rzeczy takie małe. Jej armia była trzy razy
większa od armii brytyjskiej. Jej pola naftowe były wielce interesujące –
zwłaszcza dla Niemiec. A jej strategiczna pozycja – kraju wciśniętego
między niemiecką i sowiecką strefę wpływów – nadzwyczaj delikatna.
W sierpniu 1940 roku Stalin zdecydował się wkroczyć. Kolejny raz starał
się odzyskać kraj, którego mieszkańcy opowiedzieli się za odrzuceniem
sowieckich rządów. Besarabię (obecną Mołdowę) zamieszkiwało wielu
Rumunów, którzy dwadzieścia lat wcześniej dobrowolnie postanowili
przyłączyć się do Rumunii. Dla Stalina był to powód do obrazy. Wobec
tego teraz wezwał ambasadora Rumunii i zażądał stosownych „ustępstw”.
Bukareszt porozumiał się z Berlinem, szukając tam pomocy. Berlin
odmówił, a Rumuni niechętnie zgodzili się na ustępstwa. Wściekli się – nie
dlatego, żeby byli „antysowieccy” czy „nacjonalistyczni”, ale dlatego, że
był to rozbój w biały dzień. Stalin zabrał Besarabię i na dodatek jeszcze
północną Bukowinę. Węgry i Bułgaria przyłączyły się do aktu grabieży. Na
Zachodzie nie zaprotestował nikt[97].

Mniej więcej w tym samym czasie Hitler zaczął rozważać pomysł


napaści na Związek Sowiecki. Atak skierowany przeciwko Rumunii
oznaczał, że Rosjanie znaleźli się niepokojąco blisko: przed rokiem 1918
Bukowina należała do Austrii, a Stalin podjął działanie, nie
przeprowadziwszy wcześniej żadnych konsultacji. Zachodnie mocarstwa
były, praktycznie rzecz biorąc, rozłożone na obie łopatki. A „wielkiemu
hazardziście” nie trzeba było przypominać, że żelazo należy kuć póki
gorące. Tymczasem jednak odłożył pomysł na bok, aby zająć się
politycznymi negocjacjami, które się toczyły w listopadzie.
Kiedy negocjacje poniosły klęskę, pomysł powrócił. 12 grudnia 1940
roku Hitler rozkazał swojemu sztabowi generalnemu w najgłębszej
tajemnicy przygotować plan. Operacji nadano nazwę „Barbarossa” – na
cześć średniowiecznego niemieckiego cesarza. Wehrmacht do maja miał
być gotowy do akcji[98]. Nie oznaczało to oczywiście, że Führer podjął
nieodwołalną decyzję o rozpoczęciu decydującej kampanii na Wschodzie.
Oznaczało natomiast, że chciał przygotować Niemcy do szybkiej reakcji,
gdyby trwająca wojna postawiła je w obliczu takiej potrzeby. Ogromne
zwycięstwa Niemiec z lat 1939–1940 zapewniły niemieckim przywódcom
luksus decydowania o miejscu i czasie, w jakim zostanie poczyniony
kolejny krok. Przeciwnicy Niemiec takiego luksusu nie mieli.
W ZSRR nie istniał odpowiednik systematycznego niemieckiego
planowania. Trudno opisać chaos, jaki panował w wojennym myśleniu
Moskwy – na tym etapie wydarzeń i na najwyższych szczeblach. W
polityce także panował nieopisany zamęt. 13 stycznia 1941 roku, kiedy
generała armii Kiryła Mierieckowa usunięto ze stanowiska szefa sztabu i
zastąpiono generałem armii Żukowem, w kręgach ludzi przebywających
najbliżej Stalina trwały rozmowy o mechanizacji wojska. Marszałek
Grigorij Kulik, który dowodził operacjami zarówno w Polsce, jak i w
Finlandii, utrzymywał, że specjaliści od wojskowości przeceniają rolę
czołgów. Wolał ciągnięte przez konie armaty. „To tak jakby wolał
drewnianą sochę od traktora”, żartował Stalin. Kilka miesięcy później
Kulikowi udało się przeforsować produkcję 107-milimetrowych haubic
rodem z czasów pierwszej wojny światowej, opóźniając w ten sposób
narodziny czołgu T-34 i wyrzutni rakietowych nazwanych katiuszami; był
też silnie wplątany w intrygi, jakie towarzyszyły czystkom wśród starszej
kadry sowieckiego lotnictwa. Lotnictwo to straciło wiele samolotów w
niewyjaśnionych katastrofach i kogoś trzeba było obarczyć winą[99].
Wszystkie te nieszczęsne techniczne potyczki toczono w paraliżującej
atmosferze podejrzliwości i wśród rozlewu krwi. Kulika awansowano do
rangi marszałka w maju 1940 roku – w tym samym tygodniu, w którym
Beria porwał i zamordował jego pochodzącą ze szlachty żonę Kirę. Główny
przeciwnik Kulika, komisarz ludowy do spraw uzbrojenia Borys
Wannikow, został aresztowany i na skutek tortur złożył donos na komisarza
do spraw produkcji lotniczej Michaiła Kaganowicza, brata jednego z
najbliższych kolegów Stalina. Szef dowództwa sowieckiego lotnictwa
Paweł Ryczagow odważył się powiedzieć Stalinowi „iż każe się lotnikom
latać w »trumnach«”. Został rozstrzelany, ale przedtem dorzucił jeszcze
garść własnych oskarżeń pod adresem Kaganowicza. Stalin i Beria
wymyślili sobie, że zakłady produkcji samolotów zlokalizowano w pobliżu
zachodniej granicy po to, aby pomagać Berlinowi, i że komisarz jest tajnym
szefem proniemieckiego rządu, mającego w odpowiednim czasie przejąć
władzę[100]. W takich warunkach nie dało się prowadzić racjonalnych
przygotowań do wojny.

[97]
Zob. S. Fischer-Galati, Twentieth Century Romania, Boulder 1970; D. Deletant, Hitler’s forgotten ally. Ion Antonescu
and his regime, Romania, 1940–1944, Basingstoke 2006.
[98]
Zob. Hitler’s War Directives, 1939–1945, op. cit., s. 93–98.
[99]
Zob. D.E. Murphy, Co wiedział Stalin, przeł. M. Studniarek, Warszawa 2006, s. 10.
[100]
Zob. ibidem, s. 176.
Rejon Morza Śródziemnego, 1940–1941

Walki w Afryce Północnej, rozpoczęte we wrześniu 1940 roku, stworzyły


nowy teatr wojenny, który miał zasadnicze znaczenie dla Włoch, żywotnie
obchodził Imperium Brytyjskie i odegrał minimalną rolę, jeśli idzie o
ostateczne skutki wojny w Europie. Był jednak na tyle ważnym elementem
opowieści, że nie można go tu pominąć.
Marszałek Graziani wkroczył na czele swoich czternastu dywizji na
tereny leżące na zachodnich krańcach okupowanego przez Brytyjczyków
Egiptu. Oficjalnie Egipt był w tym czasie państwem neutralnym, ale nikt
tego nie zauważył. Stanąwszy w obliczu przewagi sił w stosunku 5:1,
Brytyjczycy zastanawiali się, czy nie wycofać się stamtąd. Ale zostali, a
zostając, stali się zachętą do serii romantycznych, szybkich – pędzących z
jednego wadi do drugiego – kampanii, które miały trwać przez następne
trzy lata.
Wojna na morzu rozkręciła się 11 listopada 1940 roku, kiedy samolot
Królewskiej Marynarki zatopił w Tarencie trzy wielkie jednostki. Operacja
miała na celu uniemożliwienie Włochom sprawowania kontroli nad wąską
Cieśniną Sycylijską, którą biegły główne drogi morskie z północy na
południe i z zachodu na wschód. Leżąca u wylotu Cieśniny Sycylijskiej
Malta stanowiła dla Brytyjczyków najważniejszy przystanek na drodze od
Gibraltaru do Kanału Sueskiego. Dla państw osi była zuchwałą przeszkodą
na linii dostaw do Trypolisu. Szybko stała się celem bezustannych
bombardowań, sceną nieszczęść i bohaterskich czynów.
Reakcja armii brytyjskiej na akcję Grazianiego zaczęła się 7 grudnia.
Kontrofensywa generała O’Connora runęła na zachód i pokonała dystans
800 kilometrów, docierając aż do Bengazi. Pod Beda Fromm O’Connor
odniósł zwycięstwo, które pewien brytyjski historyk nazwał „jednym z
najważniejszych zwycięstw w całej wojnie”[101].
W odpowiedzi państwa osi wysłały do akcji doświadczonego
niemieckiego dowódcę oddziałów pancernych Erwina Rommla, zwanego
„Lisem Pustyni”. Jego Afrikakorps składał się zaledwie z dwóch dywizji.
Wkrótce rozpoczął kontratak, schwytał generała O’Connora i wyruszył na
długie polowanie z powrotem do Egiptu. Pokonywał wszystkie przeszkody,
z wyjątkiem maleńkiej enklawy w Tobruku, którego bronił uparty garnizon
Australijczyków i Polaków.
Polskie siły zbrojne dołączyły do śródziemnomorskiego teatru
wojennego w latach 1939–1940 po kampanii wrześniowej dzięki długiej
trasie ewakuacyjnej wiodącej przez Bałkany. Brygadę Strzelców
Karpackich pułkownika Kopańskiego utworzono w pozostającej pod
rządami Francuzów Syrii, skąd pomaszerowała do pozostającej pod
rządami Wielkiej Brytanii Palestyny. W roku 1943 miała do niej dołączyć
armia Andersa, która wyszła z ZSRR przez Persję i Irak.
Reakcja Brytyjczyków na reakcję Rommla przybrała formę dwóch
kolejnych operacji na granicy egipskiej – „Brevity” i „Battleaxe”. Żadna się
nie powiodła. Naczelny dowódca sił zbrojnych Wielkiej Brytanii na
Bliskim Wschodzie generał Wavell został odwołany. Był 21 czerwca 1941
roku.

[101]
J. Ray, An Illustrated History of the Second World War, op. cit., s. 135.
Bałkany, 1940–1941

Rumunia nie była jedynym krajem bałkańskim, który stał się


przedmiotem napaści. W październiku 1940 roku Mussolini ze swojej bazy
w Albanii zaatakował północną Grecję. Wywołał z lasu stado bardzo
upartych wilków. Grecy walczyli mężnie i odparli Włochów, zmuszając ich
do wycofania się z powrotem za granicę. Nie minęło wiele czasu, a Duce
już musiał się zwrócić do Führera o ratunek.
W tych samych miesiącach Niemcy stosowały znane skądinąd „metody
ochrony”, aby umocnić swoje wpływy w kilku krajach bałkańskich.
Wehrmacht został zaproszony do Rumunii, potem na Węgry, a w marcu
1941 roku – do Bułgarii. Ale Jugosławia odmówiła przyjęcia takiej
ochrony. Podobnie zrobiła Grecja, która wcześniej otrzymała gwarancje od
Brytyjczyków. Wobec tego Führer postanowił przełamać impas siłą. Nie
miał zamiaru angażować się w żadne inne przedsięwzięcia, dopóki ten
kłopotliwy region nie zostanie spacyfikowany. Przygotowano dwie
jednoczesne operacje: operację karną wymierzoną przeciwko Jugosławii za
zerwanie przez nią porozumienia z Niemcami oraz operację „Marita”
skierowaną przeciwko Grecji. Podobnie jak w Polsce – ale inaczej niż w
Europie Zachodniej – Wehrmacht dostał rozkaz stosowania metod
„szczególne okrutnych”. Sprawę przyspieszył coup d’état w Belgradzie: 27
marca 1941 roku grupa antyniemieckich oficerów serbskich obaliła regenta.
W ten sposób mordercza wojna domowa w Jugosławii została
sprowokowana jeszcze przed niemiecką inwazją.
Na podporządkowanie sobie tych dwóch krajów wystarczyły
Wehrmachtowi dwa tygodnie. Belgrad został zbombardowany i w ciągu
jednego tygodnia zginęło tam 17 000 ludności cywilnej. Podczas działań
wojennych czołówki wojsk pancernych wdarły się do Jugosławii z czterech
stron: z Austrii, z Węgier, z Rumunii i z Bułgarii. Skoordynowana obrona
nie miała szans. „Marita” zalała Grecję niemożliwą do odparcia falą
czołgów, sztukasów i posuwających się szybko naprzód kolumn wojska.
Pod koniec kwietnia 1941 roku niemieccy żołnierze masowo fotografowali
się na tle świątyni Posejdona na przylądku Sounion na Peloponezie[102].
Zakończenie tego rozdziału dopisała w maju bitwa o Kretę – modelowy
pokaz nowoczesnej walki. Garnizon brytyjski – złożony głównie z
Australijczyków i Nowozelandczyków – z mocnym wsparciem marynarki,
czuł się bezpieczny. Szybko jednak obezwładniły go niemieckie siły
powietrzne. Później, organizując ewakuację bez osłony z powietrza,
Królewska Marynarka poniosła poważne straty. Niemcy zaś uznali, że taka
liczba ofiar wśród ich własnych skoczków spadochronowych jest nie do
przyjęcia, i zarzucili pomysł poważniejszych ataków z powietrza.
Brytyjczycy wyciągnęli wniosek odwrotny: uznali, że wojska
spadochronowe są idealną odpowiedzią na zmierzch potęgi morskiej[103].

[102]
Zob. S.K. Pavlowitch, The Improbable Survivor. Yugoslavia and its problems, 1918–1988, London 1988; C.M.
Woodhouse, The Struggle for Greece, 1941–1949, London 1976.
[103]
Zob. C. Macdonald, The Lost Battle. Crete 1941, London 1993.
Przegląd strategiczny

W ciągu 21 miesięcy walk sukcesy sił zbrojnych Trzeciej Rzeszy


przeszły jej najśmielsze oczekiwania. (Można by powiedzieć, że Niemcy
były zbyt dobre, żeby im to mogło wyjść na dobre). Z jednym tylko
wyjątkiem – Wielkiej Brytanii – zdecydowanie pokonały wszystkich
swoich wrogów. Z jednym tylko wyjątkiem – Szwecji, która była posłuszna
ich życzeniom – całkowicie opanowały Europę Północną. Z wyjątkiem
Portugalii i Hiszpanii, które były w rękach neutralnych faszystów,
kontrolowały całą Europę Południową. Z jednym tylko wyjątkiem –
neutralnej Szwajcarii – kontrolowały całą Europę Zachodnią i Środkową
oraz wszystkie szlaki komunikacyjne Europy Środkowej na wschodzie – od
Bałtyku po Morze Czarne. Dysponowały najwspanialszą w dziejach
machiną wojenną. Nie trzeba strategicznego geniuszu, żeby dostrzec, iż
zostały tylko trzy możliwe kierunki dalszego rozwoju ich potęgi.
Co więcej, wszystkiego tego udało im się dokonać, nie prowokując
dwóch potężnych mocarstw, które mogłyby je spróbować powstrzymać.
Stany Zjednoczone nie miały zamiaru włączać się w krwawe spory w
Europie. Poza wspieraniem Wielkiej Brytanii, wszystko, co powiedział
Roosevelt (i to prywatnie), sprowadzało się do stwierdzenia: „Jeśli
zostaniemy zaatakowani, nie będziemy mieli wyboru”. Związek Sowiecki
przejawiał taką samą niechęć do pełnego zaangażowania się. Jak nam dziś
wiadomo, polityka Stalina z lat trzydziestych była okupiona śmiercią
milionów ludzi. Na liście jego priorytetów na początku lat czterdziestych
znalazły się: odzyskanie wewnętrznej stabilizacji, forsowanie trzeciego
planu pięcioletniego, przywrócenie sił Armii Czerwonej, ponowne
uzbrojenie oraz wchłonięcie przez ZSRR krajów, które zostały ostatnio
przyłączone do Sowietów. A przynajmniej tak mogło się wydawać.
Jedną z możliwości było wysłanie oddziałów Wehrmachtu na Bliski
Wschód. Panowanie Wielkiej Brytanii nad Palestyną, Egiptem, a także
Irakiem i jego bezcennymi zasobami ropy nie było silne. Zdobywszy Kretę,
Niemcy ustanowili most powietrzny wiodący do opanowanej przez rząd
Vichy Syrii, a z Syrii – do Iraku. (Podczas mało znanego incydentu, jaki się
wydarzył 18 maja 1941 roku, niemiecki bombowiec zabił dowódcę
syjonistycznej organizacji zbrojnej Irgun, którego Brytyjczycy uwolnili
wcześniej z więzienia w Tel Awiwie, aby im pomógł walczyć z
rebeliantami w Bagdadzie). Siły powietrzne w coraz większym stopniu
stawały się czynnikiem decydującym o losach wojny. Samolotom Luftwaffe
byłoby o wiele łatwiej wyprzeć Brytyjczyków z Suezu niż samolotom
brytyjskim Suezu bronić. Problem stanowiłaby Turcja – mimo że była na
ogół dobrze nastawiona do Niemiec. Oddziały Afrikakorps, szalejące w tym
czasie na Pustyni Zachodniej, dałoby się znacznie wzmocnić. Niektórzy
historycy twierdzą, że Hitler „nie był zainteresowany”. Może lepiej byłoby
powiedzieć, że jego zdaniem Bliski Wschód mógł jeszcze poczekać[104].
Inną możliwością było wysłanie wszystkich zasobów niemieckich sił
zbrojnych do Związku Sowieckiego. W gruncie rzeczy wiosną 1941 roku ta
możliwość przeradzała się w prawdopodobieństwo. Plany były już prawie
gotowe. Szansa, że Londyn i Moskwa połączą siły jak w latach 1914–1917
była niewielka. Z wielu powodów hitlerowscy przywódcy stanęli wobec
rysującej się niepowtarzalnej szansy. Ich ideologicznym straszakiem był
„żydowski bolszewizm”. Bogate ziemie „Balticum” – Białoruś i Ukraina –
stanowiły trzon realizacji głoszonej od dawna idei Lebensraumu. Były to
jednocześnie dokładnie te same tereny, które zaledwie dwadzieścia dwa lata
wcześniej niezwyciężona armia Kajzera musiała oddać z powodu „ciosu w
plecy”. Z takiego punktu widzenia, a także biorąc pod uwagę, że siły
niemieckie gromadziły się na sowieckiej granicy, wielu obserwatorów
uważało, iż prawdopodobieństwo graniczy z pewnością.
Trzecią możliwością było oczywiście podjęcie na nowo przez Hitlera
ataku na Wielką Brytanię. Niemiecka machina dezinformacji robiła
wszystko, żeby wmówić Moskwie, iż to właśnie Wielka Brytania stanowi
prawdziwy cel. Przez całe miesiące niemiecki wywiad, Abwehra, rozgłaszał
wiadomość, że operacja „Lew Morski II” ma bezwzględny priorytet.
Sowieccy agenci z całej Europy przekazywali tę informację do domu. Słabe
wyniki działań niemieckich jednostek powietrzno-desanotwych na Krecie w
maju 1941 roku wykorzystano jako argument zmniejszający
prawdopodobieństwo ataku z powietrza na Wielką Brytanię. Był to jeden
wielki blef. Dezinformacja zadziałała.
Zgromadzenie sił szturmowych do operacji „Barbarossa” przyprawiło
niejednego stratega o ból głowy. Około 10 procent najlepszych niemieckich
dywizji na sześć tygodni skierowano do walk na Bałkanach, około 40
procent trzeba było wyposażyć w sprzęt zdobyty na Francuzach. Jakości
kontyngentów węgierskiego i rumuńskiego jeszcze nie wypróbowano. O
kontyngent włoski, przy którym upierał się Mussolini, nawet się nie
zwrócono. Niemieckie pojazdy transportowe nie miały gąsienic.
Przeważały pojazdy konne. Trzy miliony mężczyzn miały wyżyć z
lokalnych dostaw żywności. Większość kwatermistrzów nie uwzględniała
warunków zimowych. Ale w końcu dlaczego mieliby to robić? Brytyjski
wywiad dawał Armii Czerwonej dziesięć dni. Eksperci wojskowi
Roosevelta przewidywali kampanię trwającą miesiąc, „najwyżej trzy”. Tym
razem żaden z członków niemieckiego Sztabu Generalnego nie wyraził
głośno swoich wątpliwości.
Duże znaczenie miał jednak wybór dobrego momentu. W 1941 roku
Trzecia Rzesza mogła bez trudu wytrzymać planowaną krótką wojnę na
froncie wschodnim. A gdyby, jak przewidywano, Wielka Brytania
skapitulowała z chwilą przegranej ZSRR, skończyłaby się cała rywalizacja
o supremację. Do roku 1942 lub 1943 Trzecia Rzesza, korzystając z rezerw
całej Europy, mogłaby utworzyć fundusz wojenny oraz zgromadzić arsenał
i potencjał ludzki, które by jej pozwoliły przetrwać dłuższą wojnę. Z
drugiej strony, gdyby Związkowi Sowieckiemu dać chwilę wytchnienia, on
także byłby lepiej uzbrojony, lepiej zorganizowany i lepiej przygotowany.
Führer nie należał do ludzi, którzy by się zlękli takiego wyzwania. Od
czasu ponownej okupacji Nadrenii w 1936 roku przez cały czas pokazywał,
że odwaga i przyspieszony harmonogram przynoszą korzyści. 20 czerwca
wydał rozkaz rozpoczęcia operacji „Barbarossa” dwa dni później o świcie.

[104]
Zob. Ph. Guedalla, The Middle East, 1940–1942. A study in airpower, London 1944; zob. też Y. Lapidot, „David
Raziel”, www.jewishvirtuallibrary.org/jsource/biography/Raziel.html.
Faza druga, czerwiec 1941–czerwiec 1944:
Rzesza rozpędzona, a potem przyhamowana

Gdyby oddać wydarzeniom sprawiedliwość, wszystkie książki na temat


drugiej wojny światowej w Europie poświęcałyby jakieś dwie trzecie tekstu
działaniom na froncie wschodnim. Niektórzy historycy nawet przepraszają,
że tego nie robią[105]. Nie robią tego po części dlatego, że odczuwają
pokusę, aby przesadzać w przedstawianiu czynów własnych krajów, po
części, że mają mnóstwo innych rzeczy do opisania, po części zaś dlatego,
że tylko bardzo nieliczni z nich pojmują samą skalę oraz wszystkie
implikacje konfliktu niemiecko-sowieckiego. Tymczasem pojęcie proporcji
jest istotnym warunkiem właściwego rozumienia wydarzeń.
Historycy różnią się w ocenach. W zaokrągleniu, na początku operacji
„Barbarossa” w działaniach wojennych brało udział 410 dywizji, a
kampania trwała nieprzerwanie przez 46 miesięcy – w sumie daje to 226
milionów osobomiesięcy. Dla porównania, w kampanii zachodniej z 1940
roku uczestniczyło 285 dywizji przez sześć tygodni, czyli przez półtora
miesiąca. Kampania włoska trwała 21 miesięcy i walczyło w niej 40
dywizji. W kampanii zachodniej z lat 1944–1945, od lądowania w
Normandii po Pustać Luneburską (Lüneburger Heide) – uczestniczyło 120
dywizji przez niemal 10 miesięcy. Metoda pomiaru jest niedokładna.
Kolosalna przewaga frontu wschodniego nie podlega dyskusji.

[105]
Zob. G.L. Weinberg, Świat pod bronią, op. cit., s. XIII.
Operacja „Barbarossa”, czerwiec–grudzień
1941

O trzeciej nad ranem 22 czerwca 1941 – w najkrótszą noc roku –


oddziały niemieckie wdarły się na most na Bugu, w środku okupowanej
Polski, i przypuściły szturm na twierdzę w Brześciu Litewskim. Garnizon
sowiecki walczył do ostatniego żołnierza. Tak zaczął się gigantyczny atak
„Barbarossa”. Według A.J.P. Taylora było to „najważniejsze wydarzenie
drugiej wojny światowej”[106]. Wkrótce potem na północ i na południe
ruszyły ogromne kolumny ludzi i maszyn. Mieli wielkie nadzieje.
Powiedziano im, że walczą ze słabszym od siebie wrogiem.
Podczas „bitwy o granice”, która trwała przez niemal sześć tygodni,
odbyły się dwie osobne operacje o poważnym znaczeniu; występują one
pod różnymi nazwami, ale może najlepiej będzie je określić jako kocioł pod
Mińskiem i kocioł pod Smoleńskiem. Niemcy zdławili wszelki opór. Mimo
straszliwego zamieszania, mimo desperackiego przeciwdziałania zbrojne
czołówki niemieckie popędziły naprzód i wdarły się na Litwę, Białoruś i
Ukrainę. W pierwszych dniach w bazach zostało zniszczonych około 1500
sowieckich samolotów. Zniszczono tysiące sowieckich czołgów. Wzięto do
niewoli niemal 2 miliony sowieckich żołnierzy. Grupa Armii „Północ”
ruszyła w kierunku Leningradu. Grupa Armii „Południe” zbliżała się do
stolicy Ukrainy Kijowa. Grupa Armii „Środek” feldmarszałka von Bocka
po przejściu 650 kilometrów stanęła pod Smoleńskiem – w sektorze
centralnym najdalej wysuniętym na zachód miastem Rosji.
Jednakże, jak szybko zorientowali się Niemcy, w rozmieszczeniu sił
sowieckich było coś zdecydowanie dziwnego. Z powodów, które nigdy nie
zostały wyjaśnione, sowieckie Naczelne Dowództwo nie skorzystało z
dostępnych pozycji obronnych. Przeciwnie: porzuciło zbudowaną w latach
trzydziestych obronną „linię Stalina”, przesuwając znaczną część swoich sił
na wystawione na atak tereny z przodu – bezpośrednio na linii
niemieckiego ataku. Mimo że mieli największy kraj na świecie, Sowieci nie
ukryli swojego lotnictwa przed niebezpieczeństwem w głębi Rosji.
Luftwaffe mogła dokonać takiego spustoszenia tylko dlatego, że samoloty
przeciwnika bardzo dogodnie stacjonowały na najdalej wysuniętych na
zachód lotniskach. Niemieckie czołgi toczyły się z wielką prędkością po
świeżo odbudowanych drogach i mostach. A olbrzymie gromady
sowieckich żołnierzy otoczonych i ujętych w strefie przyfrontowej znalazły
się na najgorszej z możliwych pozycji, uniemożliwiającej skuteczną
obronę.
Wiele lat później pewien były sowiecki oficer miał twierdzić, że Stalin
był o krok od zaatakowania Niemców i że Armia Czerwona została
przyłapana dosłownie w ostatniej minucie, dzięki niewiarygodnemu tempu
ostatnich przygotowań Wehrmachtu. Teza ta znalazła tylu zajadłych
zwolenników, ilu przeciwników, ale nie przedstawiono żadnych dowodów,
które mogłyby potwierdzić takie lub inne prawdziwe zamiary Stalina[107].
Jest możliwe, że sowiecka doktryna wojenna uważała atak za najlepszą
formę obrony i wobec tego nietypowe rozmieszczenie sił było skutkiem
błędnych kalkulacji wojskowych, a nie planu agresji. Jest rzeczą pewną, iż
zgłaszane w ostatniej chwili prośby oficerów liniowych o bardziej
rygorystyczną postawę obronną spotkały się z odmową. Pierwszą reakcją
Stalina 22 czerwca był rozkaz marszu naprzód[108]. Tak czy inaczej,
ryzykowna gra Hitlera na samym początku doprowadziła go niebezpiecznie
blisko zwycięstwa.
Kocioł pod Mińskiem utworzył się pod koniec czerwca w odległości 320
kilometrów od linii startu i był wynikiem gambitu, jaki wykonały jednostki
wojsk pancernych „Środka” w celu otoczenia czterech armii zachodniego
frontu, dowodzonego przez generała Dmitrija Pawłowa. Aby się wydostać z
kleszczy zaciskających się wokół Białegostoku, Pawłow zignorował
rozkazy i zaczął się wycofywać; szybko jednak odkrył, że z obu stron
wyprzedzają go Niemcy: 2. Grupa Pancerna Hotha i 3. Grupa Pancerna
Guderiana. 29 czerwca nie miał już kontaktu z dowództwem, a 30 czerwca
jego samego i jego sztab odwołano do Moskwy, gdzie ich bez żadnych
ceregieli rozstrzelano. Grupy pancerne parły naprzód, żeby zamknąć kocioł
pod Mińskiem, a tymczasem niemiecka piechota oczyszczała teren ze
schwytanych w pułapkę sowieckich oddziałów. W sumie wzięto do niewoli
338 000 jeńców i zniszczono 3300 czołgów. 3 lipca, przemawiając z silnym
gruzińskim akcentem w moskiewskim radiu, Stalin ogłosił wypowiedzenie
„wielkiej wojny ojczyźnianej” i wezwał do obrony „świętej Rosji”.
Naczelne Dowództwo armii niemieckich rozważało już w tym czasie
perspektywę parady zwycięstwa na placu Czerwonym pod koniec sierpnia.
Kocioł pod Smoleńskiem powstał niecały tydzień później i ponad 240
kilometrów dalej na wschód. Hoth i Guderian dotarli do strategicznego
przesmyku między Dźwiną i górnym Dnieprem, tworzącego historyczną
bramę prowadzącą do Moskwy. Tam stanęli oko w oko ze starym
towarzyszem Stalina marszałkiem Timoszenką, który stworzył
improwizowany nowy front zachodni z pięciu armii początkowo
przewidzianych do marszu na Niemcy. Tym razem liczba jeńców wyniosła
348 000. Ale front Timoszenki zdołał się utrzymać przez ponad miesiąc, a
przesmyk został skutecznie zamknięty dopiero 5 sierpnia. Opór się
umacniał. Wehrmacht zaczynał się spóźniać z wykonaniem planu.
Następne bardzo ważne tygodnie stracono w połowie sierpnia, a
tymczasem Hitler obmyślał kolejny krok. Jego pierwszym pomysłem było
ruszyć w jak największej sile na skrzydła północne i południowe, a
następnie połączyć wojska i zadać Moskwie ostatni miażdżący cios.
Dwadzieścia osiem dywizji feldmarszałka von Leeba na północy i
trzydzieści trzy dywizje feldmarszałka von Rundstedta na południu
wyruszyły ponownie pod koniec sierpnia. Ale zbytnie zaufanie we własną
potęgę spowodowało niepotrzebną zwłokę. Siły uderzeniowe wojsk
pancernych zostały z jakiegoś niewyjaśnionego powodu skierowane na
południe. W rejonie centralnym Bock właściwie nie podjął działań – w
ramach operacji „Tajfun” – aż do 2 października. Mimo to udało się odnieść
spektakularne sukcesy. Rozpoczęło się oblężenie Leningradu. Pod Wiaźmą,
Briańskiem i Kijowem utworzono wielkie kotły – enklawy otoczonych
oddziałów sowieckich. Znów wzięto do niewoli tysiące jeńców. Straty po
stronie Sowietów – czołgów, samolotów i ciężkich dział – były nie do
oszacowania. Daleko na południu Rumuni zdobyli Odessę i dołączyli do
swojego kraju „Transnistrię”.
Jednak przez trzy tygodnie na przełomie października i listopada 1941
roku ofensywa niemiecka powoli zwalniała tempo. Obfite deszcze
przemieniły nieutwardzone wiejskie drogi w nieprzebyte błotniste pułapki i
Naczelne Dowództwo zostało zmuszone do podjęcia decyzji, czy należy
przede wszystkim zdobywać Moskwę, czy też może raczej skupić się na
innych celach – na przykład na zabezpieczeniu terenów przemysłowych
albo na dalszym niszczeniu sił Sowietów. Okazało się, że to drugie
opóźnienie miało decydujące znaczenie. Stalin, który chyba przez krótką
chwilę rozważał możliwość kapitulacji, ponownie włączył się w walkę.
Generałowi Gieorgijowi Żukowowi zlecono przywrócenie dyscypliny na
froncie i zaplanowanie „bitwy o Moskwę”. Do walki skierowano nowe
sowieckie armie – złożone wprawdzie z przymusowo wcielonych do służby
starych weteranów, rezydentów moskiewskich więzień i zmobilizowanych
zeków z sowieckich gułagów, ale za to było ich aż dziewięć. Rzecz
zadziwiająca: Armia Czerwona dalej walczyła.
Operacja „Tajfun” ruszyła ponownie 15 listopada, kiedy poprawiła się
pogoda. Czołgi toczyły się teraz po suchym śniegu, szlakiem zamarzniętych
kolein. Dotarły do kanału Moskwa-Wołga na północy i do Oki na południu.
W pierwszym tygodniu grudnia zwiadowcy Bocka przechwycili zajezdnię
moskiewskich tramwajów. Przez niemieckie lornetki można było dostrzec
lśniące wieże Kremla. Tymczasem jednak po wielkich opadach śniegu
temperatura spadła do minus 30 stopni. Marsz stracił tempo. Niemcy teraz
sami ponosili ogromne straty. Bock meldował Hitlerowi: „Trudno
zrozumieć, jaki sens może mieć dalsza ofensywa”.
A potem spadł cios kontruderzenia. Żukow utrzymywał za linią frontu
znaczne siły: dwadzieścia dwie dywizje wycofane właśnie z Syberii.
Żołnierze byli dobrze uzbrojeni, ciepło ubrani i – podobnie jak Finowie w
1939 roku – poruszali się na nartach. 5 grudnia, kiedy temperatura spadła
do minus 40 stopni, ruszyli po śniegu i zmusili do wycofania się niemieckie
oddziały szturmowe, które nie były już zdolne do prowadzenia Blitzkriegu.
Ratunek dla rosyjskiej stolicy przyszedł w tym samym czasie, co wieści o
ataku Japończyków na Pearl Harbor.
Zwycięstwo Żukowa na drodze do Moskwy przypisuje się zazwyczaj
zimie, niestałości zamiarów Hitlera i kolejnym opóźnieniom w realizacji
dalszych etapów operacji „Barbarossa”. Ale zadziałały także inne czynniki.
Pierwszym była logistyka. Armia Czerwona mogła czerpać z
nieprawdopodobnych zasobów ludzkich, miała też do dyspozycji sześć linii
kolejowych, których używała do transportu wojska. Niemcy posiadali mało
rezerw i korzystali z jednej tylko linii zaopatrującej kluczowy środkowy
sektor. Drugim czynnikiem był wywiad. Kilka miesięcy wcześniej Stalin
nie dał wiary słowom swojego szpiega numer jeden Richarda Sorge’a, który
mu donosił z Tokio o przygotowaniach Niemców do operacji „Barbarossa”.
Teraz słuchał uważnie, kiedy Sorge go informował, że Naczelne
Dowództwo Japończyków zdecydowanie odrzuciło propozycję ataku na
ZSRR[109]. Sowieckie siły na Syberii i Dalekim Wschodzie nie były już
potrzebne: nie musiały stawać do konfrontacji z Japonią. Przesunięcie ich
na teren europejskiej Rosji, w tajemnicy przed Niemcami, zakłóciło stan
równowagi w czasie obrony Moskwy. W styczniu 1942 roku Wehrmacht
był już zepchnięty z powrotem do miejsca, z którego dwa miesiące
wcześniej wystartowała operacja „Tajfun”. Nadzieje na krótkotrwałą
kampanię zostały pogrzebane.

[106]
A.J.P. Taylor, The Second World War, op. cit., s. 97.
[107]
Zob. W. Suworow (właśc. W.B. Rezun), Lodołamacz, przeł. A. Mietkowski, P. Halbersztat, Warszawa 1997; zob. także
G. Gorodetsky, Grand Delusion. Stalin and the German invasion of Russia, New Haven 1999; D. Glantz, Barbarossa. Hitler’s
invasion of Russia, Stroud 2001; J. Keegan, Barbarossa, London 1971; A. Clark, Barbarossa. The Russian-German conflict,
1941–1945, London 2000; E. Topitsch, Stalin’s War. A radical new theory of the origins of the Second World War, London 1987;
B.V. Sokolov, World War II revisited. Did Stalin intend to attack Hitler?, „Journal of Slavic Military Studies” 1998, nr 2, s. 113–
141.
[108]
Informacja o rozkazie pochodu wydanym przez Stalina oddziałom Armii Czerwonej na wszystkich trzech frontach 22
czerwca o godzinie 13.00 pochodzi od marszałka Żukowa, z którym przeprowadzano wywiady w latach 1965–1966. Zob. W.J.
Spahr, Żukow, przeł. M. Pindel, Warszawa 2003, s. 53–57.
[109]
Zob. C. Johnson, An Instance of Treason, Stanford 1990.
Bitwa o Atlantyk, 1941–1943

Podczas operacji „Barbarossa” nie prowadzono na Zachodzie żadnych


skutecznych działań na lądzie ani w powietrzu i wobec tego naczelny
dowódca, wielki admirał Erich Raeder, miał nadzieję na zwycięstwo
Kriegsmarine na Atlantyku. Liczył, że gdyby niemieckie samoloty i łodzie
podwodne przez rok wspólnym wysiłkiem zatapiały przeciętnie 700 000 ton
transportu morskiego miesięcznie, Wielką Brytanię można by głodem
zmusić do uległości. O wynikach rozwijającej się wojny na wyczerpanie
miała przesądzić w tej samej mierze rywalizacja w tempie budowy okrętów,
co wymiana ciosów zadawanych za pomocą torped i ładunków
głębinowych.
Rok 1941 był złym rokiem dla marynarki aliantów. U-Booty stacjonujące
w bazach w Bretanii koncentrowały swoje ataki na „dziurze” na
środkowym Atlantyku, gdzie wolno płynących konwojów nie ochraniały
patrole powietrzne, startujące z Kanady, Grenlandii lub szkockiego Obanu.
I przez jakiś czas wyglądało na to, że osiągną wyznaczoną normę
zatapianych ton.
Rok 1942 nie był lepszy. W kilkumiesięcznym okresie po przystąpieniu
Stanów Zjednoczonych do wojny U-Booty żerowały łapczywie u
wschodnich wybrzeży. Ulepszona technologia – na przykład wynaleziny
przez ASDIC[110] sonar, moździerz Hedgehog czy radar powierzchniowy –
oraz wzmocnione eskorty bardzo powoli zaczynały przynosić efekty. Straty
aliantów wyniosły 1667 statków handlowych – w porównaniu z 87 U-
Bootami.
Punkt zwrotny nadszedł w 1943 roku. Chociaż marzec był jednym z
najczarniejszych miesięcy, kwiecień przyniósł znaczną poprawę, a w maju
liczba zatopionych U-Bootów przekroczyła liczbę straconych okrętów.
Raeder odnotował w swoim dzienniku: „Przegraliśmy bitwę o Atlantyk”.
To był moment, w którym zachodni alianci mogli zacząć myśleć z jakąś
dozą pewności o przetransportowaniu znacznych sił zbrojnych ze Stanów
Zjednoczonych do Wielkiej Brytanii.
Poczynając od października 1939 roku, ocalałe okręty Polskiej
Marynarki Wojennej oddano pod dowództwo Królewskiej Marynarki;
przyłączyły się do nich przekazane polskim załogom brytyjskie okręty. W
sumie w czynnej służbie znalazły się 44 okręty wojenne i 8 łodzi
podwodnych. Uczestniczyły we wszystkich poważniejszych operacjach
alianckich z użyciem okrętów, łodzi i amfibii. Podczas bitwy o Atlantyk
niszczyciel „Piorun” wyróżnił się w akcji zakończonej zatopieniem
niemieckiego pancernika „Bismarck”.
Wojna na morzu oczywiście bynajmniej się nie zakończyła. Trwała do
1945 roku. Ale ataki Niemców stawały się coraz mniej groźnymi
ukłuciami. Wielkie patrole powietrzne nie pozwalały U-Bootom na
opuszczenie baz, a amerykańskie stocznie dostarczały dziennie 3–4 statków
typu Liberty. W sumie zginęło ponad 100 000 brytyjskich i niemieckich
marynarzy. Ale stosunek liczby zatopionych statków handlowych do
statków, które przepłynęły Atlantyk, wynosił tylko 1:13[111].

[110]
ASDIC – Allied Submarine Detection Investigation Committee, organizacja powołana do opracowania skutecznej
metody wykrywania łodzi podwodnych (przyp. tłum.).
[111]
Ministry of Defence (Navy), The U-Boat War in the Atlantic, 1939–1945, London 1989.
Front wschodni, 1942

Niemcy zaczęli pojmować cały ogrom stojącego przed nimi zadania


dopiero po operacji „Barbarossa”. Zwycięstwa w Europie Zachodniej dały
im fałszywe pojęcie o możliwości prowadzenia wojny na Wschodzie, gdzie
warunki były o wiele trudniejsze, a odległości o wiele większe. Nie
chodziło tylko o to, że ich żołnierze byli niewłaściwie ubrani. Nie
wypróbowano także działania ich broni w niskich temperaturach. Ich
pojazdy mechaniczne miały w chłodnicach nieodpowiedni płyn. Czołgi
miały w bakach ropę o niewłaściwym stopniu lepkości. Transport
zmotoryzowany nie otrzymywał wystarczających dostaw, a pojazdy nie
potrafiły się poruszać po rozległych pokrytych śniegiem i błotem terenach,
na których prawie nie było dróg. Co gorsza, Armii Czerwonej nie sposób
było zadać decydującego ciosu. Chwiała się pod naporem strat, jakich
żadna inna armia na świecie nawet nie brałaby pod uwagę, a mimo to dalej
walczyła. Korzystała z pozornie nieograniczonych rezerw ludzkich
(mężczyzn i kobiet). Przed rozsypką chroniła ją niewyobrażalnie okrutna
dyscyplina (tylko w zimie 1941/1942 NKWD rozstrzelało 198 000 osób –
pour encourager les autres). Otrzymywała coraz większe dostawy czołgów,
samolotów i armat z 1500 fabryk, które przeniesiono w okolice Uralu i za
Ural. Miała też do swojej dyspozycji nieskończone otwarte przestrzenie,
gdzie mogła się wycofywać i manewrować. Hitler rozpętał największą w
dziejach Europy kampanię ekspansji terytorialnej, a mimo to zaledwie otarł
się o krańce Rosji: 97 procent Związku Sowieckiego pozostało wolne od
okupacji. A co najgorsze, po okrutnym zmaltretowaniu wroga, którego
uważał za rasę „podludzi” i którego przez długi czas okrutnie maltretował
stalinowski reżim, stanął w obliczu przeciwnika z pogardą traktującego
ponurą perspektywę umierania i zabijania.
W marcu 1942 roku generał Halder, niemiecki szef sztabu, ze smutkiem
przyglądał się logistyce. Jedna trzecia sił szturmowych zgromadzonych na
potrzeby operacji „Barbarossa” została albo zniszczona, albo wycofana.
Milion poległych żołnierzy mieli wkrótce zastąpić nowi, skoro w
najbliższym czasie nie przewidywano żadnego innego zapotrzebowania.
Ale w miejsce 3500 zniszczonych czołgów można było wystawić zaledwie
873. W 1941 roku Hitler zredukował produkcję przemysłu wojennego, w
przekonaniu, że przewyższa ona rzeczywiste potrzeby. W dodatku
rozpaczliwie brakowało ropy.
Nastąpiło jeszcze jedno istotne przesunięcie. W grudniu 1941 roku Hitler
zdymisjonował naczelnego dowódcę feldmarszałka von Brauchitscha,
czyniąc z niego kozła ofiarnego w odwecie za „Barbarossę”, a następnie
osobiście przejął kontrolę nad Naczelnym Dowództwem. Ale teraz musiał
się zmierzyć z bogatą kolekcją nieznanych wcześniej sowieckich generałów
– Żukowem, Rokossowskim, Watutinem, Czujkowem – którzy okazywali
się w najwyższym stopniu kompetentni. W odróżnieniu od byłego kaprala
amatora, wiedzieli wszystko o planowaniu przestrzennym, o
wykorzystywaniu warunków naturalnych, o stosowaniu obliczeń i o cnocie
cierpliwości. W wyniku działania doboru naturalnego większość
nieudolnych sowieckich dowódców została wcześniej wyeliminowana.
Letnia ofensywa Wehrmachtu z 1942 roku, utrzymując pozycje na
północy i w centrum, miała jednocześnie na celu zdobycie areałów rolnych
na południowych stepach i pól naftowych na Kaukazie. Zgromadzono
kolejny kontyngent sił szturmowych – potężną armię liczącą sześćdziesiąt
osiem dywizji. Podzielono ją na dwie grupy armii. Grupa „A”, mająca w
swoim składzie 6. Armię, miała wyruszyć dokładnie na wschód, w kierunku
Donu i Wołgi; Grupa „B”, z 1. Armią Pancerną – na południowy wschód w
kierunku Kaukazu.
Żeby jednak ofensywa mogła ruszyć, trzeba było najpierw usunąć z
Półwyspu Krymskiego Armię Czerwoną. Operacje i kontroperacje mające
na celu opanowanie Krymu same w sobie zasługują na grube tomy. Po
jednej stronie stał Manstein, autor operacji „Sichelschnitt”, po drugiej –
Samodzielna Armia Nadmorska generała Iwana Pietrowa, walcząca
wspólnie z sowiecką Flotą Czarnomorską. We wrześniu 1941 roku Pietrow
dokonał śmiałego lądowania na tyłach sił rumuńskich, oblegających
Odessę. Ale potem musiał zostać ewakuowany przez flotę, à la Dunkierka.
W grudniu 1941 roku na Półwyspie Kerczeńskim dokonano 25 odrębnych
lądowań, których celem były niemieckie wojska oblegające Sewastopol; w
efekcie udało się całkowicie oczyścić Krym. Jednak wiosną Manstein
wrócił i z wściekłością odbił piłeczkę, zdobywając marszałkowską buławę.
Sewastopol trzymał się do lipca, jeszcze długo po rozpoczęciu głównej
ofensywy niemieckiej w sektorze południowym.
Podobnie jak w roku 1941 niemieckie uderzenie z roku 1942 przyniosło
wielkie korzyści, porównywalne z korzyściami kampanii francuskiej i
polskiej. Brygada pancerna pod dowództwem Hyazintha hrabiego
Strachwitza z Grupy Armii „A” dotarła do brzegów Wołgi i wpatrzyła się w
ciągnący się po drugiej stronie rzeki migotliwy step. Jedna z armii z Grupy
Armii „B” zdobyła pierwsze pole naftowe w Majkopie na Kubaniu, a inna
dotarła na przedmieścia Groznego w Czeczenii. Grupa niemieckich i
austriackich alpinistów zatknęła sztandar ze swastyką na szczycie Elbrusu –
najwyższej góry w Europie.
Zdobycze były jednak niepewne. Czołówki wojsk coraz bardziej się od
siebie oddalały i nie mogły się już nawzajem wspierać. Tempo pochodu
słabło z każdym zdobytym kilometrem; oddziały były wystawione na
kontratak. Nie było nadziei – w odróżnieniu od obszarów Europy
Środkowej czy Zachodniej – na wprowadzenie regularnej okupacji, co
pozwoliłoby na wykorzystanie zdobytych terenów. Ostateczny cel: Baku,
stolica przemysłu naftowego rejonu Morza Kaspijskiego, wciąż kusił i
wciąż pozostawał poza zasięgiem Niemców.
Ale najbardziej krytyczna sytuacja zaczęła się rozwijać jesienią pod
Stalingradem. Początkowy plan operacji zakładał utworzenie buforu
osłaniającego zasadniczy pochód wojsk w regionie wysuniętym dalej na
południe, w stronę Kaukazu. I cel ten udało się osiągnąć. Pięć armii – 6.
pod dowództwem Paulusa, 4. Pancerna pod wodzą generała Hotha, dwie
armie rumuńskie i jedna włoska – posuwały się naprzód, aż wreszcie „gród
Stalina” znalazł się w zasięgu ognia artyleryjskiego. Wtedy Luftwaffe
zmieniła leżące na prawym brzegu przedmieścia w kupę gruzów. Wydawało
się, że szybka kapitulacja Stalingradu jest nieunikniona.
Na nieszczęście dla Niemców sowieckie Naczelne Dowództwo miał inne
plany. Podczas gdy piechota Czujkowa uparcie walczyła w ruinach miasta,
dowódca Frontu Dońskiego Rokossowski pracowicie budował pierścień
wokół rozproszonych na dużym obszarze niemieckich pozycji. Uderzył 19
listopada 1942 roku, a cztery dni później pierścień był już zamknięty.
Paulus, jego 6. Armia i potężne siły pancerne znalazły się w pułapce.
Jednakże wbrew temu, co można znaleźć w wielu relacjach, ich sytuacja
bynajmniej nie była beznadziejna. Prawda – Hitler zabronił odwrotu. Ale
odwrót wcale nie musiał się okazać najlepszym możliwym wyjściem.
Pozwoliłby Rokossowskiemu rozpocząć zdecydowany marsz na południe,
w celu odcięcia niemieckiej Grupy Armii zajmującej pozycje wzdłuż
Frontu Kaukaskiego. Wobec tego Paulus wolał nie podejmować działań.
Podobnie zdecydował jego szef, Manstein, któremu oświadczono, że „6.
Armia będzie tu jeszcze w święta wielkanocne”. Kluczem do strategii były
dostawy. Marszałek Rzeszy Göring zapewnił wcześniej Führera, że wojska
tkwiące w stalingradzkim kotle będzie można skutecznie zaopatrywać z
powietrza. Poza tym Manstein mocno wierzył w plan nazwany „Zimową
Burzą”. Według tego planu Paulus i Hoth mieli przerwać otaczający ich
pierścień z dwóch stron, stwarzając w ten sposób korytarz, którym mogłyby
docierać dostawy. Ich kolega feldmarszałek von Kluge przez całą
poprzednią zimę utrzymywał wystawiony na ataki przyczółek na drodze do
Moskwy. Sądzili, że im także się to uda. I te oczekiwania nie były
pozbawione podstaw.
Powinno się pamiętać, że sowieckie Naczelne Dowództwo wydał swoim
generałom rozkaz podejmowania przy wszystkich możliwych okazjach
„uderzeń wyprzedzających” i że wiele z tych źle przemyślanych operacji
kończyło się niepowodzeniem. Na przykład w maju 1942 roku marszałek
Timoszenko przeprowadził pięć sowieckich armii przez rzekę Doniec,
próbując otoczyć i odzyskać Charków. Wynikłe z tego posunięcia starcie z
6. i 1. Armią Pancerną doprowadziło do całkowitego otoczenia jego wojsk.
Stracił ponad ćwierć miliona ludzi i 1200 czołgów. Miał szczęście, że Stalin
tylko go zdymisjonował.
Pierwsza z dwóch polskich armii powstałych podczas wojny na terenie
ZSRR nie walczyła – wbrew wcześniejszym planom – na froncie sowiecko-
niemieckim. Utworzono ją z ogromnej rzeszy uchodźców, jeńców
wojennych i deportowanych, którzy z wyboru lub pod przymusem w latach
1939–1940 opuścili Polskę i następnie skorzystali z tak zwanej amnestii
Stalina. Dowódca, generał Władysław Anders, który sam miał za sobą
okres spędzony w więzieniu na Łubiance, był nieustannie nękany przez
łobuzów z NKWD. Obawiając się, że – wbrew obietnicom – jego wojsko
nie uzyska zezwolenia na przystąpienie do walki jako jedna
skonsolidowana armia, postanowił wyprowadzić je z terytorium ZSRR
przez Morze Kaspijskie i zaoferować usługi Polaków Brytyjczykom na
Bliskim Wschodzie.

W czasie gdy Paulus zbliżał się do Stalingradu, zachodni alianci podjęli


jedyną w tym roku operację wojskową na kontynencie. 19 sierpnia 1942
roku niewielkie siły złożone z około 6000 tysięcy żołnierzy kanadyjskich,
brytyjskich i amerykańskich wylądowały w Dieppe w Normandii z
zamiarem wypróbowania sił niemieckiej obrony. Ich męstwo kontrastowało
z nieudolnością planowania ich zwierzchników. Osłona z powietrza była
żałośnie niewystarczająca. Marynarka niechcący dała wrogowi sygnał, że
się zbliża. Wywiadowi nie udało się zlokalizować stanowisk niemieckiej
artylerii. Straty Kanadyjczyków wyniosły ponad 60 procent[112]. Na froncie
wschodnim tego rodzaju zdarzenia miały miejsce niemal codziennie.

[112]
Zob. B.L. Villa, Unauthorized Action. Mountbatten and the Dieppe Raid, Oxford 1990.
Zachodnia ofensywa powietrzna, 1942–1945

Marszałek wojsk lotniczych sir Arthur Harris został mianowany


dowódcą alianckiej floty bombowców w lutym 1942 roku. Był zagorzałym
zwolennikiem „nalotów dywanowych”, taktyki polegającej na masowych
nocnych bombardowaniach terenów miejskich wroga. Swoją pozycję
zawdzięczał niepowodzeniu poprzedniego planu RAF-u przewidującego
bombardowania precyzyjne. Eksperyment przeprowadzony w sierpniu 1941
roku pokazał, że tylko jeden na trzy bombowce potrafił podejść do
planowanego celu na odległość równą 8 kilometrom lub mniejszą i że
podczas nalotu na Zagłębie Ruhry tylko jedno na dziesięć zgłoszonych
trafień rzeczywiście skutecznie dosięgło celu. W rezultacie RAF musiał
albo przerzucić się na naloty dywanowe, albo całkowicie porzucić plany
ofensywy z powietrza. Niemiec nie można było zaatakować, używając
okrętów Królewskiej Marynarki. Armia brytyjska – półtora roku po
Dunkierce – wracała do zdrowia. Tak więc naloty dywanowe były dla
Wielkiej Brytanii, bez żadnej przesady, jedynym sposobem odpłacenia
pięknym za nadobne. Wobec tego Harrisowi udało się – przy poparciu
Churchilla – postawić na swoim.
Harrisowi obce było uczucie litości. Swoje teorie budował, walcząc z
powstańcami w przedwojennym Iraku, gdzie całe wsie równano z ziemią i
gdzie na własne oczy oglądał śmierć i rany zadawane przez jego samoloty
niewinnej ludności cywilnej. „Jedynym, co rozumie Arab – powiedział – są
rządy twardej ręki”[113]. Tymi Arabami byli teraz Niemcy. Ta filozofia
przemawiała także do Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych.
Biskup Chichester George Bell od początku dawał wyraz moralnemu
oburzeniu. Twierdził, że nie można używać argumentu, iż hitlerowcy
stosowali takie same metody podczas Blitzu. W dodatku naloty, w czasie
których nie dało się odróżnić ludności cywilnej od celów wojskowych czy
przemysłowych, stanowiły pogwałcenie konwencji genewskiej. W
przemówieniu skierowanym do członków Izby Lordów Bell opisywał
bombardowania cywilów jako „duchową degradację wszystkich, którzy w
nich uczestniczą”[114]. W Niemczech naloty dywanowe były znane także
pod nazwą „nalotów terrorystycznych”.
W 1942 roku ofensywa z powietrza stopniowo nabierała tempa.
Pochłaniała jedną trzecią ogółu wydatków wojennych Wielkiej Brytanii.
Rozpoczęła się produkcja lancasterów i halifaksów. Do akcji wkroczył
dywizjon Pathfinder Force, stosując aparaturę do nawigacji radarowej
Oboe, flary sygnałowe i urządzenia do oświetlania celów.
Potem już kampania nalotów dywanowych weszła w fazę nieuchronnego,
nieprzerwanego crescendo. Eskadry RAF-u skupiały się na nocnych
bombardowaniach. Amerykanie, którzy wysłali do Wielkiej Brytanii swoją
8. Armię Lotnictwa, urządzali naloty w dzień. Myśliwce eskortowe
Mustang P-51 przelatywały z bombowcami B-17 całą drogę do Berlina i z
powrotem. Niebo nad Niemcami dzień za dniem pełne było samolotów.
Luftwaffe, nadmiernie wykorzystywana w swojej głównej roli wspierania
walk lądowych na froncie wschodnim, przegrywała już choćby w kategorii
liczebności.
Oficjalnie celem było niszczenie obiektów dozwolonych konwencją. W
praktyce jednak nikt nie robił tajemnicy z zamiaru wywoływania
niedających się opanować gigantycznych pożarów, co miało „złamać
morale ludności cywilnej”. Jeden z pierwszych celów, Lubekę, wybrano ze
względu na drewnianą zabudowę, w nadziei, że pożary spowodowane przez
pierwszą falę bombowców naprowadzą na cel falę drugą. 22 sierpnia 1943
roku zmasowany nalot na Hamburg rozpętał burzę ogniową, ogniowy
odpowiednik huraganu: w ciągu jednej nocy spłonęło żywcem 43 000 osób.
Uznano to za „sukces”.
Mimo to trudno byłoby twierdzić, że naloty dywanowe były tylko
zbrodniczą dywersją. Milion niemieckich żołnierzy związała służba w
obronie przeciwlotniczej; coraz większy sektor i tak niewystarczającej
niemieckiej produkcji samolotów musiano przestawić na produkcję
nocnych myśliwców. Co więcej, wspaniałe wyczyny dowódcy eskadry 617
(„Dambusters”) Guya Gibsona, który w nocy z 16 na 17 maja 1943 roku
zaatakował tamy na jeziorach Möhne, Eder i Sorpe, dowiodły, że jeszcze
nie zapomniano o szlachetnej tradycji precyzyjnych ataków bombowych.
To właśnie eskadra 617 miała zatopić w jednym z norweskich fiordów
„Tirpitza” – ostatni niemiecki pancernik.
Polskie Lotnictwo Wojskowe zostało po kampanii wrześniowej i
kampanii we Francji przegrupowane na terenie Wielkiej Brytanii. Trzon
stanowiło dziesięć dywizjonów myśliwców. Ale powstały także cztery
jednostki bombowców, które służyły pod dowództwem RAF-u przez cały
okres strategicznej ofensywy z powietrza.

[113]
Zob. C. Messenger, „Bomber” Harris and the strategic bombing offensive, London 1984; J. Fyfe, The Great
Ingratitude, Wigtown 1993; H. Probert, Bomber Harris. His life and times, London 2003.
[114]
Zob. P. Barnett, M. Joice, P.K. Walkar, Bell of Chichester, Chichester 2004; G. Bell, Christianity and the World Order,
London 1940.
Afryka Północna, 1941–1942

W październiku 1941 roku Churchill pisał do generała Auchinlecka: „Nie


da się wytłumaczyć Parlamentowi (...), jak to się dzieje, że nasze siły muszą
miesiącami stać pod bronią bez starcia z wrogiem, podczas gdy Rosję (...)
rozwalają na drobne kawałki”. Auchinleck z trudem konsolidował sześć
dywizji swojej 8. Armii, szykując je do operacji „Crusader”, która w
listopadzie i grudniu zepchnęła Włochów i Afrikakorps do tyłu przez
Cyrenajkę, uwalniając Tobruk w dniu ataku na Pearl Harbor. Rommel
natychmiast rozpoczął kontratak, a potem w maju następny, który pozwolił
mu dojść aż do granicy Egiptu. Podczas trzeciej bitwy o Tobruk do niewoli
dostało się około 38 000 brytyjskich żołnierzy. Podobnie jak Niemcy w
Rosji, Brytyjczycy odkrywali, że sam tylko podbój rozległych terenów nie
ma żadnego sensu. Zaledwie jedno zwycięstwo dzieliło Rommla od
zdobycia strefy Kanału Sueskiego. Mógł przegrać, gdyby tylko dał się
wciągnąć w jakieś poważniejsze starcie, które doprowadziłoby do
załamania jego sił. W tym właśnie celu Churchill usunął Claude’a
Auchinlecka i oddał 8. Armię w ręce generała Bernarda Montgomery’ego.
„Monty” był zadziorny w sposobie bycia, ale ostrożny w wyborze taktyki
i troszczył się o swoich ludzi. Wiedząc, że oddziały Afrikakorps z
pewnością będą parły na wschód, zdecydował się maksymalnie zwiększyć
swoją przewagę pod względem liczby ludzi i dział pancernych, krótkich
linii zaopatrzenia i informacji przekazywanych przez „Ultrę”. Miał teraz
pod swoją komendą 195 000 żołnierzy – głównie z krajów Wspólnoty
Brytyjskiej, ponad 1000 czołgów, imponującą ilość sprzętu artyleryjskiego,
a co najważniejsze – wielkie zapasy paliwa i amunicji. W istocie miał
przewagę nad Rommlem w każdej dziedzinie. Zaatakował El-Alamejn 23
października 1942 roku, kiedy Rommel był na urlopie zdrowotnym.
Pierwszy atak artylerii zmiótł linie frontu państw osi. Zacięta walka, jaka
się następnie wywiązała, pokazała znaczenie liczebnej przewagi wojsk
brytyjskich. W wyniku przełamania frontu czołgi Monty’ego mogły ruszyć
naprzód z niepohamowanym impetem. Oddziały Afrikakorps rozpoczęły
spektakularny odwrót, który stał się przyczyną definitywnego wyjścia
Rommla z Afryki Północnej w 1943 roku.
W brytyjskich podręcznikach do historii zwycięstwo pod El-Alamejn
wyznacza – cytując Churchilla – „zmianę biegu wydarzeń”. Churchill
mówił o przetrwaniu Wielkiej Brytanii. Widziana w szerszej perspektywie
bitwa pod El-Alamejn jest tylko jednym z ważnych wojennych epizodów.
Nie da się jej porównać z nieco wcześniejszą bitwą o Midway, która w
wyniku działań Amerykanów położyła kres supremacji Japończyków na
morzu, a tym bardziej z mającą wkrótce nastąpić bitwą pod Stalingradem.
Po El-Alamejn miażdżąca przewaga Trzeciej Rzeszy w Europie wciąż
pozostała nienaruszona[115].

[115]
Zob. S. Bungay, Alamein, London 2003; N. Barr, Pendulum of War. The three battles of El Alamein, London 2005.
Stalingrad, listopad 1942–luty 1943

Często się słyszy, że los Stalingradu został przypieczętowany przez upór


Hitlera, który odmawiał zgody na rozpoczęcie odwrotu. Jest to tylko część
prawdy, ponieważ Stalin miał taką samą obsesję. Kategorycznie odmawiał
wydania wojskom rozkazu wycofania się z miasta, które nosiło jego imię.
Być może byłoby rzeczą rozsądną wycofać z ruin obleganą 62. Armię
Czujkowa i skoncentrować się na obronie wschodniego brzegu Wołgi.
Tymczasem zamiast tego przewieziono przez rzekę promami potężne
posiłki, które miały wesprzeć obronę miasta i pomóc w zaciskaniu
pierścienia wojsk Rokossowskiego. Stalin – podobnie jak Hitler – rozumiał
wagę symbolu.
To, co nastąpiło, opisywano jako największą na świecie maszynkę do
mięsa. Innym trafnym porównaniem byłoby wielkie siłowanie się na ręce,
podczas którego żadna ze stron nie chce ustąpić ani na centymetr. To nie
była konwencjonalna miejska walka. Było to raczej coś w rodzaju
gigantycznego zażartego meczu na kije i pięści, staczanego między dwiema
zawodowymi armiami, wyposażonymi w ciężką artylerię, czołgi oraz
bombowce nurkujące i – w wypadku Armii Czerwonej – stosującymi
taktykę frontalnego ataku piechoty w bliskim starciu. I ten mecz trwał przez
jedenaście tygodni.
W połowie grudnia 1942 roku 4. Armia Pancerna Hotha spróbowała
przebić się od zachodu i zrobić wyłom w pierścieniu Rokossowskiego.
Oddziały niemieckie posunęły się znacznie naprzód i czołówki Hotha
podeszły do zewnętrznych linii Paulusa na odległość 32 kilometrów. Ale
powoli poruszające się czołgi, które musiały się przedzierać przez śnieżną
breję wczesnej zimy, stanowiły łatwy cel dla zmasowanej sowieckiej
artylerii; tak czy inaczej, Paulus nie miał dość siły, aby im wyjść na
spotkanie. Kontratak się załamał. Korytarza, którym miało docierać
zaopatrzenie, nigdy nie otwarto.
Potem zachwiała się Luftwaffe. Wewnątrz pierścienia wybudowano
zaimprowizowane pasy startowe; codziennie startowały tam i lądowały
dziesiątki samolotów. Ale środki ciężkiego transportu, jakich było trzeba do
uniesienia wielkich ilości amunicji, żywności, paliwa i części zamiennych,
nigdy się nie zmaterializowały. W dodatku w miarę jak pierścień się
zacieśniał, malała liczba zdatnych do użytku prowizorycznych pasów
startowych. Armia Czerwona naciskała coraz silniej. Niemcy, Włosi,
Węgrzy i Rumuni marzli, głodowali i wpadali w rozpacz. Zacinały im się
działa. Gasły im silniki pojazdów. Ich rannych nie ewakuowano. Ci, którzy
nie zginęli od kul i odłamków, powoli tracili ducha.
Całą grozę życia po sowieckiej stronie stalingradzkiego pierścienia długo
ukrywano przed opinią publiczną Zachodu. A była to nie tylko taka groza,
jaką niesie z sobą masowa śmierć w walce.

Władze sowieckie były bezlitosne. „W płonącym mieście – napisał Czujkow – nie


tolerowaliśmy tchórzów, nie było dla nich miejsca”. Żołnierze, jak i ludność cywilna
traktowali jako ostrzeżenie słowa Stalina zaczerpnięte z wypowiedzi Lenina: „Ci, którzy
nie pomagają Armii Czerwonej w całej rozciągłości (...), są zdrajcami i trzeba ich
wytępić bez żadnej litości”. Odrzucono jakikolwiek „sentymentalizm”. (...)
Wdrożenie surowej dyscypliny początkowo było trudne. Dopiero 8 października
Wydział Polityczny Frontu Stalingradzkiego zdołał wysłać raport do Moskwy
zawiadamiający, że „defetystyczne postawy zostały niemal całkowicie wyeliminowane,
a liczba przypadków zdrady maleje”. Ogólna liczba 13 500 egzekucji podczas bitwy
stalingradzkiej wykonanych z wyroków doraźnych i orzeczonych na drodze
postępowania sądowego potwierdza, że stosunek reżimu sowieckiego do własnych
żołnierzy był tak samo bezlitosny jak do wrogów. (...)
Najsłabszymi oddziałami Czujkowa były brygady specjalne milicji, złożone głównie
z robotników fabrycznych z północnej części Stalingradu. Aby uniemożliwić wycofanie
się, ustawiano za nimi oddziały złożone z dobrze uzbrojonych ochotników Komsomołu
lub NKWD, które blokowały odwrót. (...) W przypadku 124. Brygady Specjalnej,
rozlokowanej naprzeciw 16. Dywizji Pancernej aż do przedmieścia Rynok, stworzona
przez nią za liniami blokada niejako zmuszała tych, którzy pod wpływem napięcia
załamywali się, do przechodzenia na stronę wroga. (...)
Niekiedy dezerterów rozstrzeliwano przed frontem zgromadzonych kilkuset kolegów
z dywizji. Najczęściej jednak odprowadzał skazanego pluton egzekucyjny z
wartowniczego oddziału Specjalnego Wydziału NKWD w wyznaczone miejsce za linią
frontu. Tam kazano mu się rozebrać, aby ponownie użyć jego munduru i butów. (...)
W Wydziale Specjalnym 45. Dywizji Piechoty musieli być niezwykle marni strzelcy.
Rzeczywiście, można mieć wątpliwości, czy czasem nie zachęcano ich do wykonywania
zadań służbowych dodatkowymi przydziałami wódki. Pewnego razu otrzymali rozkaz
przeprowadzenia egzekucji żołnierza skazanego za samookaleczenie się. Jak zawsze,
kazano mu zdjąć mundur, rozstrzelano i wrzucono do leju po wybuchu. (...) Dwie
godziny później rzekomo rozstrzelany żołnierz w bieliźnie oblepionej krwią i błotem
przyszedł niepewnym krokiem do batalionu. Ten sam pluton egzekucyjny został wezwany
do wykonania ponownej egzekucji. (...)
Samookaleczenia traktowane były jako dezercja popełniona przez dokonanie
nieuczciwego postępku. (...)
Najwyższym stopniem samookaleczenia było samobójstwo. Podobnie jak
Wehrmacht, sowieckie władze definiowały je jako „przejaw tchórzostwa” albo wynik
„chorobliwego usposobienia”. (...)
NKWD oraz Wydział Polityczny Frontu Stalingradzkiego bardzo blisko
współdziałały przy każdym przejawie działalności „antysowieckiej”. (...)
Większość przypadków donosów na działalność antysowiecką zarejestrowano za
linią frontu. Nowo przybyli rekruci wypowiadający narzekania znacznie łatwiej mogli
paść ofiarą donosów innych poborowych. Cywil ze Stalingradu, ze 178. Batalionu
Szkoleniowego, który odważył się powiedzieć, że kiedy nadejdzie zima, zginą od mrozu i
głodu, został szybko aresztowany „dzięki politycznemu sumieniu szkolących się razem
kolegów K. i I.”. (...)
Codzienna praktyka administracji potwierdzała wrażenie, że żołnierzy traktuje się
tak, jak gdyby byli do jednorazowego użytku. (...) Dla frontowych żołnierzy w
Stalingradzie rzeczy do wymiany [buty, mundury] nie nadchodziły z magazynu
kwatermistrza, lecz pochodziły ze zwłok zabitych towarzyszy. Grzebiąc ciała, niczego
nie marnowano. W nocy wysyłano nawet ludzi na przedpole, aby rozbierali poległych
do bielizny. Wielu szokował widok zabitych towarzyszy leżących półnago na polu. (...)
Tysiące kobiet i dzieci pozostałych w mieście szukały schronienia w zrujnowanych
piwnicach, w kanałach ściekowych oraz w jamach wydrążonych w stromych skarpach
nad rzeką. (...) zdobycie żywności i wody stało się właściwie niemożliwe. Podczas
każdej przerwy w bombardowaniach kobiety i dzieci wychodziły z jam w ziemi, aby
wyciąć kawałki mięsa z martwych koni (...). Głównymi poszukiwaczami takiej zdobyczy
były dzieci. (...)
Niemieccy żołnierze sami wysługiwali się stalingradzkimi sierotami. Codzienne
czynności, takie jak napełnianie wodą manierek, należały do niebezpiecznych z powodu
rosyjskich snajperów czekających tylko na jakiekolwiek poruszenie. Tak więc za
obiecaną skórkę od chleba rosyjscy chłopcy i dziewczyny brali manierki do Wołgi i
napełniali je. Kiedy strona rosyjska uświadomiła sobie, co się dzieje, żołnierze Armii
Czerwonej zaczęli strzelać do dzieci spełniających owe polecenia[116].

Pierścień nieuchronnie się zaciskał. Na początku jego średnica wynosiła


około 65 kilometrów. W styczniu 1943 roku zmniejszyła się w wyniku serii
nagłych załamań. 8 stycznia Rokossowski wezwał Niemców do kapitulacji.
10 stycznia podjął generalną ofensywę. 14 stycznia żołnierze niemieccy w
służbie czynnej dostali tylko po 200 gramów chleba. 22 stycznia Niemcy
stracili ostatni ważny pas startowy. Temperatura spadła do minus 20 stopni.
Radio Armii Czerwonej szyderczo donosiło: „Okrutna rosyjska zima
dopiero się zaczęła”. Paulus też miał własne połączenie radiowe. Führer
odmówił rozważenia kapitulacji. Niemieckie wojsko, oświadczył, ma
„wnieść niezapomniany wkład w dzieło ratowania zachodniego świata”.
Wkład ten istotnie okazał się niezapomniany.
Pod koniec miesiąca niemieccy żołnierze na linii frontu zaczęli ze swoich
lodowych kryjówek bez pozwolenia machać białymi flagami. Inni pisali
kartki z wyrazami nieprzemijającej miłości do Führera, a potem strzelali
sobie w głowę. 31 stycznia sam Paulus przyjął do wiadomości to, co było
nieuchronne. W niewolę poszło za nim 90 000 ocalałych żołnierzy –
pozostałość ćwierćmilionowej armii, z którą wyruszył trzy miesiące
wcześniej. Połowa z owych 90 000 zmarła po jednym czy dwóch
tygodniach niewoli. Zaledwie 5 procent miało przetrwać sowieckie obozy,
aby wrócić do siebie – do Niemiec lub Austrii – i opowiedzieć o tym, co się
wydarzyło.
Finałową scenę uwiecznił dla potomności sowiecki fotoreporter – zdjęcie
ukazało się w wydaniu „Izwiestii” z następnego dnia. Przystojny generał
Rokossowski, dowódca Frontu Dońskiego, siedzi przy stole w swojej
spartańskiej kwaterze. Paulus, łysiejący i przygnębiony, podpisuje akt
kapitulacji. Obok Rokossowskiego siedzi pułkownik NKWD Konstantin
Tielegin, partyjny cerber i komisarz do spraw politycznych, a praktycznie –
szef Rokossowskiego. Z przyczyn znanych najlepiej sowieckiej cenzurze
jego twarz została ze zdjęcia wymazana[117].

Wbrew późniejszym relacjom, Stalingrad nie był decydującym


wydarzeniem drugiej wojny światowej. Nie była to bynajmniej największa
bitwa, jaką stoczono na froncie wschodnim. Owe 90 000 żołnierzy, którzy
się tam dostali do niewoli, to zaledwie połowa liczby jeńców, których mieli
wziąć do niewoli Brytyjczycy pod koniec kampanii w Afryce Północnej. A
w skali klęsk wojennych Stalingrad nie miał znaczenia większego niż
niewiele wcześniejsza katastrofalna klęska Timoszenki pod Charkowem.
Natomiast w kategoriach psychologicznych znaczenie Stalingradu było
ogromne. Po raz pierwszy okazało się, że Wehrmacht Hitlera nie jest
niepokonany. Stalingrad dowiódł, że Armia Czerwona Stalina nie jest
olbrzymem na glinianych nogach, co miało się okazać w myśl przewidywań
wielu ekspertów. Wstrząsnął Berlinem i uradował serca wszystkich wrogów
Hitlera. Nie sposób przecenić jego wpływu na umysły Brytyjczyków i
Amerykanów, którzy w tym czasie nie mieli w Europie ani jednego
uczestniczącego w walkach własnego żołnierza.
Kiedy 6. Armia została wyeliminowana z działań, Niemcy musieli
rozpocząć odwrót wzdłuż swoich południowych linii. Grupę Armii „B”
zaczęto szybko wycofywać z Kaukazu, aby nie została tam odcięta. Krótki
wypad Wehrmachtu na tereny właściwej Rosji zakończył się, gdy wojska
ponownie wycofały się na Ukrainę. Druga wielka ofensywa Niemców na
froncie wschodnim skończyła się haniebną porażką. I nie było widać końca.
Wkrótce po Stalingradzie zaczęła się tworzyć druga z dwóch polskich
armii w ZSRR. Swoje istnienie zawdzięczała wyjściu armii Andersa oraz
odrodzeniu się polskich organizacji komunistycznych działających pod
kontrolą Sowietów. 1. Warszawska Dywizja Piechoty imienia Tadeusza
Kościuszki walczyła w październiku 1943 roku w bitwie pod Lenino. 1.
Armia Polska pod dowództwem przedwojennego oficera generała
Zygmunta Berlinga została formalnie utworzona w marcu 1944 roku.
Składała się wtedy z około 90 000 żołnierzy.

[116]
A. Beevor, Stalingrad, tłum. M. Bielewicz, Kraków 2008, s. 192–204.
[117]
Zob. ibidem, s. 436.
Operacja „Torch”, listopad 1942–maj 1943

Gdy przystępowano do bitwy o Stalingrad w listopadzie 1942 roku,


oddziały ekspedycyjne aliantów przepłynęły zachodni horyzont i
wylądowały w Maroku i Algierii. Okręty były w głównej mierze brytyjskie,
a oddziały – w głównej mierze amerykańskie. Wylądowały na ziemi
należącej do Francji i kontrolowanej przez rząd Vichy. Idąc za radą generała
de Gaulle’a, dowódcy tych sił mieli nadzieję, że do 25 000 żołnierzy, którzy
wylądowali w pobliżu Casablanki, i do 35 000 tych, którzy zeszli na brzeg
w pobliżu Oranu i Algieru, wkrótce dołączy większość liczącego 150 000
żołnierzy francuskiego garnizonu stacjonującego w Afryce Północnej. Była
to operacja „Torch” – pierwsza od ponad dwóch lat poważna inicjatywa
zachodnich mocarstw.
Kalkulacje dotyczące współpracy z Francuzami okazały się błędne.
Ponad 1000 amerykańskich żołnierzy zginęło od francuskich kul na plażach
w pobliżu Casablanki. Minęło wiele tygodni, zanim francuski generał dał
się przekonać, że powinien zmienić front, i zanim alianci mogli rozpocząć
marsz w kierunku niemieckich i włoskich baz w Tunezji.
Na początku wydawało się, że pozycje państw osi w Tunezji są
przygotowane do długotrwałej obrony. Silnie umocnione, wspierane z
powietrza przez bazy na Sycylii, miały pewność, że same zdołają stawić
czoło nadciągającej od zachodu 1. Armii amerykańskiej i zbliżającej się od
wschodu 8. Armii brytyjskiej. I rzeczywiście – Rommel wymierzył kilka
ostrych ciosów. Na przełęczy Kasserine dał 1. Dywizji Pancernej
Amerykanów bolesną lekcję. Ale potem kazano mu wracać do domu. Tym
razem oś postanowiła zmniejszać straty. Aliantom zostawiono w ten sposób
kontrolę nad całym wybrzeżem Afryki.
Dla strategów osi operacja „Torch” była zaskoczeniem i zagadką.
Pochłonęła znaczną część zasobów, jakie mieli do dyspozycji alianci, tylko
po to, aby zdobyć dość odległy punkt oparcia. W gruncie rzeczy wynikła z
niezręcznego kompromisu między naleganiami Amerykanów na podjęcie
natychmiastowych działań i postawą Churchilla, który się zdecydowanie
przeciwstawiał ryzykownemu desantowi w Europie. Alianci nie mogli sobie
pozwolić na drugą Dunkierkę. Jednak operacja „Torch” przyniosła pewne
oczywiste korzyści. Dostarczyła ogromnej liczby jeńców – przede
wszystkim Włochów, którzy zdecydowanie nie mieli ochoty walczyć.
Zmusiła Hitlera, aby nakazał okupację południowej Francji, co oznaczało
nadwątlenie rezerw Wehrmachtu. Przyniosła wojskom alianckim bardzo
potrzebne doświadczenie w prowadzeniu szeroko zakrojonej ofensywy z
morza. Wreszcie dała im odskocznię umożliwiającą następny skok[118].

[118]
Zob. N. Gelb, Desperate Venture. The story of Operation Torch, London 1992; C. Whiting, Disaster at Kasserine,
Barnsley 2003.
Kursk, lipiec 1943

Po Stalingradzie Armia Czerwona parła nieprzerwanie naprzód.


Wynalazła technikę, która idealnie pasowała do przewagi Sowietów pod
względem liczby żołnierzy i ciężkiego uzbrojenia: bezustannie nękać
niemieckie linie setkami lokalnych uderzeń, rozpracowywać słabe punkty,
nie dawać przeciwnikowi czasu na skuteczne odzyskiwanie sił. W ciągu
czterech miesięcy zepchnęła południowy odcinek frontu do tyłu o 500
kilometrów, aż wreszcie na linii frontu pojawił się wydatny łuk, który groził
odcięciem niemieckiej Grupy Armii „Środek” od Grupy Armii „Południe”.
W środku łuku znajdowało się niewielkie rosyjskie miasto Kursk, położone
dokładnie na południe od Moskwy, przy granicy z Ukrainą. Jest to jedyna
nazwa, którą pamiętają wszyscy historycy drugiej wojny światowej – nawet
gdyby mieli pozapominać inne.
Sedno wydarzenia pod tytułem „Kursk” tkwiło w tym, że obie strony
wiedziały, iż ono nastąpi. W efekcie obie strony zgromadziły niesłychanie
dużo ludzi i sprzętu w nadziei, że zdobędą decydującą przewagę.
Niemieckie Naczelne Dowództwo już od pewnego czasu planowało swoją
trzecią letnią ofensywę. I dobrze wiedziało, że będzie trzeba przebić łuk
pod Kurskiem. Wobec tego zdecydowało się rozpocząć kampanię od
potężnego uderzenia na ten łuk. Natomiast Naczelne Dowództwo sowieckie
bardzo wcześnie się zorientowało, że Niemcy nie zostawią łuku w spokoju.
O tym, że stanie się on celem ataku, zostało zresztą ostrzeżone – zarówno
za pośrednictwem „Ultry”, jak i przez własnych szpiegów w Niemczech.
Niemiecki plan operacji „Cytadela” przewidywał klasyczne kleszcze, za
pomocą których niemieckie wojska powinny się przebić u nasady łuku,
odciąć trzon sił sowieckich od linii zaopatrzenia i w ten sposób ułatwić
wielkie okrążenie. Miał to być akt zemsty za Stalingrad – tyle że
przeprowadzony w piekielnym letnim upale. Kluge, stojący naprzeciw
wojsk Rokossowskiego w centrum, na północy dysponował siedemnastoma
dywizjami pancernymi. Manstein, stojący naprzeciw oddziałów Watutina,
posiadał równie imponujące siły. Dowódcy wojsk pancernych pokładali
nadzieję w swoim nowym tygrysie – najpotężniejszym czołgu tej wojny.
Początek działań ustalono na dzień 3 lipca 1943 roku.
Plan Sowietów, opracowany przez Stalina i Żukowa, przewidywał
scenariusz, w myśl którego zmasowany atak wojsk pancernych – a w
gruncie rzeczy podwójne uderzenie tych wojsk – miał zostać
powstrzymany, pierwszy raz od początku wojny. Już w kwietniu Żukow
wyliczył, że jeśli się uda zorganizować obronę, która potrafi zneutralizować
pierwsze uderzenia, Armia Czerwona ma więcej niż wystarczające rezerwy,
zwłaszcza czołgów, żeby móc odpowiedzieć miażdżącym kontruderzeniem.
Jeśli idzie o pierwszą fazę, to pokładał nadzieję w koncentrycznych
pierścieniach pól minowych i baterii wyposażonych w działa
przeciwczołgowe, haubice dalekiego zasięgu i wyrzutnie rakietowe
katiusze. Przeciwko każdemu niemieckiemu czołgowi wystawił 3 działa
przeciwczołgowe, 9 dział szturmowych, ostrzał 50 rakiet na godzinę oraz
150 min. Jeśli idzie o drugą fazę, pokładał nadzieję w swoich 3500
czołgach T-34 – o wiele mniejszych i słabszych od tygrysów, ale
zadziwiająco szybkich i łatwych w manewrowaniu; zaprojektowano je z
przeznaczeniem do polowania stadami. Co jednak najważniejsze, Żukow
miał czas na realizację swoich planów, jeszcze zanim operacja „Cytadela”
się rozpoczęła
Pierwsza faza bitwy trwała tydzień. Raz za razem, dzień po dniu pojazdy
pancerne parły naprzód ze skrzypieniem gąsienic i w huku armat,
wymijając przeszkody i przebijając się przez ulewę metalu
wystrzeliwanego w ich stronę. Z tygrysami na czele, we frontalnych
starciach bez trudu unieszkodliwiały jednostki przeciwnika. Niektórym
udało się przedrzeć przez pierwsze linie obrony. Ale raz po raz natykały się
na zapory, dostawały się w pole ostrzału z flanki, niszczył je z oddali deszcz
zmasowanych salw rakietowych. Po tygodniu zdołały się posunąć o
najwyżej 6 i pół kilometra na północy i o 15 kilometrów na południu.
Żadna jednostka nawet się nie zbliżyła do Kurska.
Faza druga zaczęła się 12 lipca. Na drodze trzech niemieckich dywizji
pancernych zmierzających w kierunku wsi Prochorowka, na południowym
odcinku łuku, stanęła nagle 5. Gwardyjska Armia wyposażona w
trzykrotnie więcej czołgów. Ocenia się, że w tej największej i najbardziej
zaciętej bitwie pancernej wszech czasów brało udział łącznie 1200
pojazdów pancernych. Stada żelaznych potworów ostrzeliwały się
nawzajem bezpośrednim ogniem. Z nieba spadały setki zestrzeliwanych
samolotów. Step zaścielały płonące wraki i zwęglone ludzkie szczątki. Ale
ostatecznie dywizje pancerne ustąpiły. W trzecim dniu bitwy słabo bronione
linie Niemców zostały przerwane przez stada czołgów T-34, siejące jeszcze
większe zniszczenie i chaos. Niemcy stracili 70 000 żołnierzy i 3000
czołgów. Jeśli chodzi o liczby, straty Sowietów były zapewne jeszcze
większe. Ale zdobyli pole, nie wyczerpując rezerw. Jak świetnie wiedział
Żukow, Armia Czerwona mogła wytrzymać jeszcze większe straty i
walczyć dalej.
Jak bitwa pod Waterloo, bitwa pod Kurskiem była bitwą z góry
przygotowaną i każda ze stron przystąpiła do niej, przewidując własne
zwycięstwo. Oddziały Armii Czerwonej, które broniły łuku, były
współczesnym odpowiednikiem „cienkiej czerwonej linii”, która pod
Waterloo oparła się wszystkim atakom gwardii cesarskiej. Czołgi T-34
odegrały rolę pruskiej kawalerii, która się zjawiła w doskonale wyliczonym
momencie i zmiotła z pola bitwy wojska Napoleona. Różnica między
Żukowem i Wellingtonem polega na tym, że Żukow zawsze wiedział, kiedy
kawaleria się pojawi[119].
Znaczenia bitwy pod Kurskiem nie sposób przecenić. Była to decydująca
bitwa. Wspaniałe oddziały szturmowe Wehrmachtu zostały tak zniszczone,
że Niemcy już nigdy nie mogli podjąć żadnej poważniejszej ofensywy. W
latach 1939, 1940, 1941, 1942 i 1943 Hitler raz po raz ogłaszał nadejście
dorocznej pory Blitzkriegu. A każda z tych pór zasadzała się na możliwości
zgromadzenia potężnych sił zbrojnych i wszystkich potrzebnych im służb
pomocniczych. Rok 1943 miał być ostatni. Natomiast Armia Czerwona
została wprawdzie mocno pokiereszowana, ale wyszła z walki wzmocniona
psychicznie, a pod względem logistyki – stała się zdolna do energicznej
walki każdego rodzaju. W dniu, w którym Żukow zaczął kontratak pod
Kurskiem, zachodnie mocarstwa nie miały jeszcze na europejskim lądzie
ani jednego własnego żołnierza. W dniu zwycięstwa pod Kurskiem Żukow
zaczął swój nieubłagany marsz w kierunku bunkra Hitlera w Berlinie.

[119]
Zob. N. Cornish, Kursk. History’s Greatest Tank Battle, Rochester 2002; D. Glantz, The Battle of Kursk, London 1999;
J. Piekałkiewicz, Operacja Cytadela, przeł. P. Seydak, Janki 2004; C. Zetterling, A. Frankson, Kursk 1943. A statistical analysis,
London 2003.
Kampania włoska, 1943–1944

Jeszcze przed zakończeniem bitwy pod Kurskiem z Afryki Północnej


skromne siły aliantów dokonały desantu na Sycylię. Kolejny raz zachodnie
mocarstwa postanowiły popełnić błąd w imię ostrożności. Raz jeszcze to
sowieccy żołnierze mieli masowo ginąć po to, aby dało się utrzymać tempo
i rozmach wojny przeciwko Hitlerowi. Południowa Sycylia leży dalej od
Berlina niż Kursk.
Operacja „Husky” – podbój Sycylii – trwała siedem tygodni. 7. Armia
Pattona runęła wzdłuż zachodniego wybrzeża i zdobyła Palermo. 8. Armia
Montgomery’ego ruszyła wzdłuż wybrzeża wschodniego, pod osłoną Etny.
Stanąwszy w obliczu Brytyjczyków i Amerykanów, włoskie dywizje
zwinęły skrzydła. Potem do akcji wkroczył feldmarszałek Kesselring,
głównodowodzący frontu południowo-zachodniego: umocnił posiłkami
drogi dojazdowe do Cieśniny Mesyńskiej i pokierował planowym
odwrotem. Gra na zwłokę miała się stać podstawą działania Niemców.
Podbój południowych Włoch – od Kalabrii po Rzym – trwał aż dziewięć
miesięcy. Teren był bardzo górzysty. Padały ulewne deszcze. Mnóstwo
naturalnych placówek obronnych utrudniało marsz wojska. W dodatku w
wyniku kryzysu politycznego we Włoszech liczbę dywizji niemieckich
zwiększono z czterech do osiemnastu. Gdyby nie siły powietrzne aliantów,
marszu pewno nie dałoby się kontynuować. Oba desanty alianckie – w
Salerno we wrześniu 1943 roku i w Anzio w styczniu roku 1944 – udało się
przeprowadzić z największym trudem. Niemiecka obrona linii Gotów[120]
trzymała się przez cztery miesiące. Atak dwóch polskich dywizji na Monte
Cassino – po tym jak Niemcy odparli zarówno Włochów, jak i
Nowozelandczyków – oraz zdobycie linii Hitlera[121] przez francuski korpus
ekspedycyjny ostatecznie w maju otwarły drogę na Rzym. Wieczne Miasto
zostało zdobyte 4 czerwca, ale dopiero po tym, jak próżność generała
Marka Clarka zniweczyła wspaniałą okazję do zablokowania odwrotu
Niemców.
W efekcie niemiecki plan kampanii – minimum sił plus maksymalna
zwłoka – okazał się bardzo udany. Analogiczne tempo nie doprowadziłoby
aliantów do podnóży alpejskich szczytów wcześniej niż na wiosnę 1945
roku. A przed dojściem wojsk alianckich do Alp Niemcy nie musieli się
obawiać o bezpieczeństwo swojej ojczyzny od południa. Alpy stanowiły
najlepszą linię obronną w Europie.
Mimo to – podobnie jak operacji „Torch” – kampanii włoskiej nie należy
lekceważyć. Oznaczała kres starszego eksperymentu faszystów, pozbawiła
Rzeszę najważniejszego sojusznika i unieruchomiła niemieckie wojska,
które były bardzo potrzebne gdzie indziej. Przede wszystkim zaś przyniosła
zachodnim mocarstwom satysfakcję z czynnego uczestnictwa w wojnie i
ważką ripostę na zarzut, że nie dość się przykładają[122].
Główny wkład Polaków w kampanię włoską wniósł 2. Korpus generała
Andersa. Po pełnej przygód wędrówce z ZSRR na Bliski Wschód armia
Andersa przegrupowała się w Palestynie i w roku 1943 została dołączona
do brytyjskiej 8. Armii we Włoszech. W maju 1944 roku z wielkim
heroizmem walczyła pod Monte Cassino i zakończyła wojnę zdobyciem
Bolonii w kwietniu 1945 roku. Anders spotykał się z ogromną lojalnością
ze strony swoich 80 000 ludzi, którzy wywodzili się głównie z Kresów i –
gdy ich rodzinne domy zaanektował Związek Sowiecki – w większości
odmówili powrotu do Polski[123].

[120]
Linia Gotów – system niemieckich umocnień we Włoszech zbudowanych w latach 1943–1944 jako osłona doliny Padu
(przyp. tłum.).
[121]
Linia Hitlera (Sengera) – linia niemieckich umocnień we Włoszech (od Monte Cairo do Terraciny) (przyp. tłum.).
[122]
Zob. R. Lamb, War in Italy, 1943–1945. A brutal story, London 1995.
[123]
Zob. W. Anders, An Army in Exile. The story of the Second Polish Corps, London 1949.
Operacja „Bagration”, czerwiec–sierpień 1944

Po Kursku sposób prowadzenia działań wojennych na froncie


wschodnim uległ zasadniczej zmianie. Zmiany tej nie można jednak
przypisać wyłącznie wspaniałemu zwycięstwu Żukowa. Armia Czerwona
bowiem nie tylko miała bojowego ducha i ufność we własne siły potrzebne
do wielkiej ofensywy: miała też obecnie środki do jej przeprowadzenia na
ogromną skalę. Jej przewaga logistyczna wypływała z dwóch nawzajem się
uzupełniających źródeł. Pierwszym była amerykańska pomoc w ramach
programu Lend-Lease, który oznaczał teraz szeroki strumień środków
ciężkiego transportu, paliwa, racji żywnościowych, umundurowania i
amunicji płynący i drogą przez Iran, i z Murmańska. Źródło drugie
stanowiła nieoczekiwanie dynamiczna produkcja przeniesionego w nowe
miejsca sowieckiego przemysłu – wielki wzrost produkcji czołgów, broni i
samolotów wojskowych. Pomoc amerykańska utrzymywała Armię
Czerwoną w akcji. Sowiecki przemysł wyposażał ją w pierwszorzędną,
nowoczesną broń. Szczególną wagę miały dostawy wielkiej liczby
pojazdów i samolotów. Sowieckie lotnictwo mogło teraz zapewnić osłonę
posuwającym się naprzód wojskom pancernym – zupełnie tak, jak
wcześniej Luftwaffe osłaniała niemieckie czołgi. Trzeba było być
wyjątkowo tępym hitlerowcem, żeby nie dostrzec coraz wyraźniejszego
napisu „Mane, tekel, fares”.
W drugiej połowie 1943 roku wojska niemieckie na terenie Związku
Sowieckiego były nadal zgrupowane – jak w roku 1941 – w trzech grupach
armii: „Północ”, „Środek” i „Południe”. System komunikacji między
wszystkim trzema grupami armii był jeszcze nienaruszony. Wobec tego
priorytety Sowietów także koncentrowały się wokół trzech punktów
ciężkości. Mieli zakończyć oblężenie Leningradu na północy, wykorzystać
pełną zamętu sytuację spowodowaną przegraną Niemców pod Kurskiem na
południu oraz stworzyć największy ośrodek koncentracji sił w centrum jako
przygotowanie do wiosennej ofensywy 1944 roku. W tym stadium działań
celem sowieckich planistów było już przepędzenie wszystkich jednostek
niemieckich z całego terytorium sowieckiego (tak jak je sami definiowali).
Wyzwalanie bohaterskiego miasta Leningrad, którego blokada
rozpoczęła się w grudniu 1941 roku, przebiegało w kilku kolejnych
etapach. Przez większą część pierwszego roku zaopatrzenie docierało tam
jedynie drogą wiodącą przez zimowy lód i letnie wody jeziora Ładoga. Ale
w lutym 1943 roku, po zaciętej bitwie, utworzono prowadzący na południe
korytarz o szerokości 10 kilometrów, którym ruszyły pociągi. W
październiku 1943 roku Grupa Armii „Północ” była zajęta budowaniem
górnego odcinka swojej „ściany wschodniej”, kiedy Sowieci zaatakowali z
całym impetem. Niemcy, teraz sami oblegani przez przeciwnika, trzymali
się przez trzy miesiące. Hitler nie wydał rozkazu odwrotu. Trwająca 900 dni
gehenna, która pochłonęła być może nawet milion ofiar, skończyła się 27
stycznia 1944 roku[124].
Teatr wojenny na południu, gdzie zima zaczyna się później, a wiosna
wcześniej, stwarzał wiele możliwości. Rejon przemysłowy Donbasu
odzyskano w sierpniu 1943 roku. Charków upadł we wrześniu, Kijów na
początku listopada. Usunięto wszystkie większe niemieckie łuki na linii
frontu, a liczącym 1000 kilometrów długości frontem biegnącym wzdłuż
Dniepru parło naprzód ławą aż osiemnaście sowieckich „frontów” (czyli
grup armii).
Hitler z pewnością doznał wstrząsu na wieść o upadku Mussoliniego. I
coraz bardziej niepokoiła go perspektywa desantu aliantów we Francji. Po
raz pierwszy otwarcie przyznał, że aby móc sprostać sytuacji Wehrmachtu
na Zachodzie, trzeba będzie oddać tereny na Wschodzie. Po raz pierwszy
wycofywano dywizje pancerne, aby je przesunąć na zachód. Z inspiracji
generała Modla, zwanego „lwem obrony”, Niemcy przyjęli odtąd strategię
wycofywania swoich wojsk etapami, łącząc te kampanie z barbarzyńską
taktyką spalonej ziemi, której w latach 1941–1942 nie wahała się stosować
także Armia Czerwona. Wszystkie budynki podpalano, wszystkie mosty
wysadzano w powietrze, zabierano całą żywność, a cały żywy inwentarz
wyrzynano lub usuwano z rozległych terenów. Mimo to, dzięki samym
tylko rozmiarom atakujących sił, przewaga Sowietów utrzymywała się,
zwłaszcza na południu. Wycofywanie wojsk z linii Dniepru przemieniło się
w wyścig. Sowieckie przyczółki na zachód od Kijowa utworzyły kolejny
stale rosnący łuk na linii frontu. Grupa Armii „A” dowodzona przez
feldmarszałka von Kleista, która rok wcześniej maszerowała w kierunku
Kaukazu, ledwo zdołała się przedrzeć przez Cieśninę Kerczeńską na Krym,
gdzie stanęła w obliczu kolejnej ewakuacji. Gdy w styczniu 1944 roku
wojska dotarły do przedwojennej granicy z Polską na Wołyniu, zdołano już
oczyścić z Niemców obszar większy od obszaru Francji (albo od Teksasu).
Wiosną 1944 roku wcześniejsze zdobycze Sowietów skonsolidowały
dwie kolejne akcje. Pod Korsuniem, gdzie Watutin zdobył dystynkcje
marszałka, otoczono ostatnią niemiecką enklawę nad Dnieprem. Akcja
druga zakończyła się wypędzeniem Niemców z Półwyspu Krymskiego.
Scena z maja 1944 roku, jaka rozegrała się na plażach Sewastopola, skąd
udało się ewakuować 150 000 niemieckich żołnierzy, raz jeszcze przywodzi
na myśl porównanie z Dunkierką.
Operacja o krytycznym znaczeniu dojrzewała do realizacji w centrum,
skąd sowieckie Naczelne Dowództwo zdecydowanie zamierzało na dobre
przepędzić Niemców. Została ona zaplanowana przez Żukowa i Stalina, a
powierzono ją Rokossowskiemu – pół Polakowi, pół Rosjaninowi – który
zabłysnął zarówno pod Stalingradem, jak i pod Kurskiem (po wyjściu z
gułagu). Dano mu do dyspozycji 2 400 000 żołnierzy, 5200 czołgów, 5300
samolotów, zapewniając przewagę liczebną w stosunku 4:1. Można było
mieć pewność, że jego przeciwnik, generał von Busch, zajadły hitlerowiec,
od początku do końca wykona rozkazy Führera. Mimo że niemieckiej
obronie brakowało dział przeciwlotniczych i artylerii i mimo przesunięć sił
do załamującego się południowego sektora, Niemcy przyjęli taktykę stałych
„fortec” – w Witebsku, Orszy, Bobrujsku i Mohylewie. W samym tylko
Witebsku umieszczono pięć dywizji. Garnizonom wydano rozkaz walki do
ostatniej kropli krwi.
W tym czasie Rokossowski mógł już sobie pozwolić na to, żeby
sfinalizować przygotowania bez obawy, iż zostaną przerwane. Stalin
zaaprobował jego decyzję 30 maja, choć początek samej operacji
„Bagration” wyznaczył dopiero na 23 czerwca. Ale kiedy wreszcie wydał
rozkaz, żeby zaczynać, skutki okazały się miażdżące. W ciągu czterech dni
zostały otoczone wszystkie niemieckie twierdze. Dwie zdziesiątkowane
niemieckie armie usiłowały się wycofać. 9. Armia się rozpadła. 28 czerwca
Hitler zdymisjonował Buscha i sprowadził Modla.
W drugiej fazie operacji „Bagration” Model, który wyruszył z Mińska na
Białorusi, zręcznie pościągał resztki Grupy Armii „Środek”, gromadząc
ostatnie rezerwy. Jego jedyną nadzieją było utworzenie nowej linii obronnej
na Wiśle, 400 kilometrów na zachód. Tymczasem moloch Rokossowskiego
pędził naprzód, nie dając wrogom ani chwili wytchnienia. W nagrodę
Rokossowski dostał dystynkcje marszałka – gdy 19 lipca 1944 roku
przekroczył Bug na tak zwanej linii Curzona[125]. Znalazł się teraz na
terytorium środkowej Polski i maszerował na Warszawę. Jednocześnie na
jego prawym skrzydle dwa fronty oddzieliły się od głównej formacji i
wyruszyły w kierunku Prus Wschodnich, żeby w ten sposób odciąć Grupę
Armii „Północ” od zaplecza. Dwa spośród frontów ukraińskich ruszyły
równolegle do lewego skrzydła, podwajając w ten sposób siły idące w
kierunku Wisły.
W tym momencie rozkaz Rokossowskiego brzmiał: zdobyć Warszawę 2
sierpnia. I tego dnia rzeczywiście oglądał miasto z punktu obserwacyjnego
po drugiej stronie rzeki. Polska stolica płonęła. Radio sowieckie już
wcześniej wezwało mieszkańców do wystąpienia przeciwko okupantowi.
Ale tego samego obfitującego w wydarzenia dnia Model rozpoczął potężny
kontratak, rzuciwszy do walki cztery dywizje pancerne, w tym elitarną
dywizję „Hermann Göring”, którą ściągnięto z Włoch. Okazało się, że
wyzwolenie Warszawy będzie musiało poczekać[126].
Mimo to w opinii sowieckich dowódców przeszkoda była tylko
chwilowa i miała lokalny zasięg. Dwie czołówki Armii Czerwonej już
przekroczyły Wisłę i utrzymywały pozycje na zachodnim brzegu. Operacja
„Bagration” być może nieco straciła tempo. Ale ogólny bilans sił nadal
wskazywał na miażdżącą przewagę Armii Czerwonej. W dodatku
sowieckie podręczniki strategii nie uczyły, żeby dawać przeciwnikowi czas
na odzyskanie sił. I w takim właśnie duchu 8 sierpnia Żukow i
Rokossowski nakreślili plan następnej ofensywy. Plan przewidywał, że w
ciągu dwóch tygodni, przetrzymawszy kontratak Modla, Sowieci rozpoczną
własny atak, którego celem będzie wyzwolenie Warszawy. Uderzenia miały
nadejść ze wszystkich stron, od północy i od południa. A potem scena
byłaby już gotowa do rozpoczęcia potężnego masowego szturmu na wielką
równinę europejską. Niemieckiej obrony nie zorganizowano. Berlin wzywał
z oddali. Plan przedstawiono Stalinowi i czekano na jego odpowiedź[127].
Dynamiczne tempo pochodu Sowietów z pewnością jest godne uwagi.
Od zwycięstwa pod Stalingradem w lutym 1943 roku środkowy odcinek
frontu posuwał się naprzód w ekspresowym tempie. Przeciętna szybkość
marszu wynosiła 5,3 kilometra dziennie. Wojska miały do przebycia 592
kilometry – wyliczono, że utrzymując to tempo, nie dopuszczając do
kurczenia się frontu, Rokossowski powinien dotrzeć do Berlina 11 grudnia.
Polska 1. Armia generała Berlinga odegrała godną uwagi rolę w
sowieckiej ofensywie z wiosny 1944 roku. Polskie jednostki przekroczyły
Wisłę w ostatnim tygodniu lipca i pomagały w budowie przyczółka
magnuszewskiego. Sześć tygodni później podjęto próbę udzielenia pomocy
Powstaniu Warszawskiemu i ponownego przekroczenia rzeki na
Czerniakowie. Próba została udaremniona, a poniesione straty były
przerażające.

[124]
Zob. H. Salisbury, The 900 Days. The Siege of Leningrad, New York 1969.
[125]
Linia Curzona – zaproponowana przez brytyjskiego ministra spraw zagranicznych George’a Curzona linia
demarkacyjna między Polską a ZSRR. Projekt powstał w lipcu 1920 roku, podczas wojny polsko-bolszewickiej (przyp. tłum.).
[126]
Zob. N. Davies, Powstanie ’44, op. cit., s. 430.
[127]
Dokument ten opublikowano po raz pierwszy w Moskwie w 1997 roku.
Faza trzecia, czerwiec 1944–maj 1945: upadek
Trzeciej Rzeszy

Podczas krótkiej przerwy przed rozpoczęciem w czerwcu 1944 roku


operacji „Bagration” zachodnim aliantom udało się przeprowadzić w
Normandii wielki desant. Operacja „Overlord” była wprawdzie mniejsza od
operacji „Bagration”, ale doprowadziła do radykalnej zmiany ram
strategicznych wojny. Od tego momentu kleszcze wokół Trzeciej Rzeszy
miały się już zaciskać z dwóch stron.
Z punktu widzenia Zachodu zadanie, jakie stanęło przed wojskami
Brytyjczyków i Amerykanów, było ciężkie, lecz nieskomplikowane.
Polityka zmierzała do bezwarunkowej kapitulacji (zob. s. 84). Umocniwszy
swój mostowy przyczółek w północnej Francji, Brytyjczycy i Amerykanie
zamierzali teraz popędzić na złamanie karku w kierunku Rzeszy, w jakimś
punkcie połączyć się z nadciągającymi od wschodu wojskami Sowietów, a
potem wspólnie ukręcić hydrze łeb w jej własnej jaskini.
Natomiast z punktu widzenia Stalina zaistniała asymetria wymagała
chytrych decyzji. Armie zachodnich aliantów były trzy razy dalej od
Berlina niż wojska Rokossowskiego i nie wydawało się prawdopodobne,
żeby mogły kiedykolwiek wysłać do walki więcej niż ułamek tego, czym
dysponowała Armia Czerwona. (Wehrmacht rozmieścił na Zachodzie tylko
jedną czwartą całości swoich rezerw – około sześćdziesięciu dywizji).
Rysowała się więc perspektywa, że Sowieci nie tylko sami zdobędą Berlin,
ale że zdołają także zająć większą część Niemiec, zanim nastąpi planowane
połączenie sił. Oczywiście w takiej sytuacji hitlerowski reżim zostałby
obalony i – zgodnie z tym, co podpowiadała komunistyczna ideologia –
powstałoby niebezpieczeństwo, że posthitlerowskie Niemcy przyłączą się
do „obozu kapitalistycznego” w antysowieckiej krucjacie. Na drodze
historii zdarzały się już dziwniejsze zakręty.
Niestety historycy nigdy nie uzyskali dostępu do archiwów, w których
być może znajdują się dokumenty zawierające szczegóły zamysłu Stalina z
czasu, gdy obserwował równoległy rozwój obu operacji. Nietrudno jednak
wyobrazić sobie, co mogło go najbardziej niepokoić. Pierwszym powodem
do obaw była bez wątpienia Polska, gdzie w niewytłumaczalny sposób
nadal trwało powstanie w Warszawie. Kto jak kto, ale Stalin, którego
własnej kariery o mały włos nie zaprzepaściła wojna z Polską w 1920 roku,
nie miał zamiaru powtarzać błędu Lenina i nie docenić Polaków. Ostatnią
rzeczą, jakiej mógłby sobie życzyć, było wkroczenie do Niemiec i odkrycie,
że istnieje zagrożenie na tyłach Armii Czerwonej.
Kolejnym powodem do obaw były Bałkany, gdzie sprzymierzeńcy
Hitlera w Rumunii, Bułgarii i na Węgrzech z dnia na dzień stawali się coraz
bardziej niespokojni. Nie było pewne, w którą stronę skoczą, zwłaszcza
gdyby zachodni alianci wprowadzili do ich regionu swoje siły zbrojne. Być
może operacja „Overlord” była jedynie oszustwem, pomyślanym tak, żeby
zabezpieczyć Francję, jednocześnie zostawiając furtkę odwiecznej obsesji
Churchilla: drugiego desantu na „miękkim podbrzuszu Europy”.
Powodem trzecim były Niemcy. Stalin niewątpliwie rozkoszował się
myślą o zdobyciu Berlina przez Armię Czerwoną. Jednocześnie jednak z
pewnością nie miał najmniejszego zamiaru ponosić wszystkich kosztów i
podejmować całego ryzyka związanego z okupacją Niemiec i
administrowaniem nimi, podczas gdy zachodni alianci zajmowaliby się
innymi sprawami. Wobec tego poważna decyzja strategiczna zależała w tej
samej mierze od kalkulacji wojskowych i pozawojskowych.
Działanie ułatwiła Stalinowi znaczna przewaga czasowa Armii
Czerwonej. Sowieci mieli przed sobą przynajmniej trzy czy cztery miesiące
do chwili, kiedy zachodnie wojska zaczną zagrażać Niemcom. Podstawowe
pytanie dotyczyło najlepszego sposobu wykorzystania tych kilku miesięcy.
Odpowiedź Stalina stawała się jasna w ciągu sierpnia 1944 roku, kiedy w
sektorze środkowej Wisły Armia Czerwona przeszła do defensywy,
podejmując jednocześnie miażdżący atak na Rumunię. Plan przedstawiony
przez Żukowa i Rokossowskiego najwyraźniej został odrzucony. Główny
pochód na Niemcy odsunięto w czasie. Zamiast tego Sowieci zabrali się do
zabezpieczania sobie jak największych obszarów w Europie Środkowej i
Południowo-Wschodniej, zanim nadejdzie moment ostatecznego
rozliczenia. W ten sposób za jednym zamachem udaremniliby wszelkie
szanse operacji aliantów na Bałkanach, zapewniliby sobie wybór drogi do
Rzeszy – albo przez Wiedeń, albo przez Berlin, wykorzystaliby zasoby
kilku podbitych krajów na potrzeby ZSRR, który po wojnie musiał
odzyskać siły, i zdobyli najsilniejszą pozycję w negocjacjach między
państwami alianckimi. Mogliby też poczekać, żeby zobaczyć, co będzie się
działo w Polsce. Stalin rozgrywał dłuższą partię.
Operacja „Overlord”, czerwiec–lipiec 1944

Większość brytyjskich i amerykańskich historyków uważa lądowanie w


Normandii za decydujące wydarzenie o charakterze militarnym w okresie
drugiej wojny światowej. Była to z pewnością operacja bardzo ryzykowna,
wspaniale przeprowadzona i niezwykle istotna z punktu widzenia interesów
Zachodu. Gdyby się nie powiodła, szanse na podjęcie drugiej próby w
dającym się przewidzieć czasie byłyby nikłe. A o losie Europy
zadecydowałaby wyłącznie ostateczna próba sił między Wehrmachtem i
Armią Czerwoną.
Desant zaplanowano na 5 czerwca 1944 roku, ale z powodu sztormu datę
przesunięto o 24 godziny. Zimna krew i determinacja, jakie przy tej okazji
zademonstrował naczelny dowódca aliantów generał Eisenhower, niemal
zasługują na miano „prawdziwie brytyjskiej siły charakteru”. Wszystko
mogło się zakończyć – jak w wypadku hiszpańskiej Wielkiej Armady – na
dnie kanału La Manche. Ale się nie zakończyło. Sojusznicza armada
złożona z 1200 jednostek bezpiecznie przekroczyła kanał. Niemców
skutecznie wprowadzono w błąd, każąc im wierzyć, że desant nastąpi w
innym miejscu. Rommel był w drodze do Berlina. Osłona z powietrza
aliantów – 260 samolotów na każdą dywizję piechoty – dziesięciokrotnie
przewyższała liczbę samolotów Luftwaffe na początku operacji
„Barbarossa”. Pierwsze lądowanie szybowców na moście Pegasus w
pobliżu Ouistreham przeprowadzono z imponująca precyzją; mniej
imponujący był zrzut skoczków w Sainte-Mère-Eglise. Mimo to w ciągu
jednego tylko dnia na pięciu plażach, którym nadano nazwy: Sword, Juno,
Gold, Omaha i Utah, wylądowało 156 000 żołnierzy. W skali historii straty
były niewielkie – 2500 ofiar śmiertelnych, czyli 1,6 procenta. Wsparcie
techniczne, w tym sztuczne nabrzeże Mulberry i rurociąg PLUTO[128],
okazało się wspaniałym sukcesem. Po dwóch latach – za to w atmosferze
wielkiego uniesienia – wreszcie otwarto drugi front.
Ale po kilku dniach pojawił się pewien zasadniczy problem. Brytyjscy i
amerykańscy żołnierze nie mieli ani uzbrojenia, ani wyszkolenia i
dowództwa, które pozwoliłyby im pokonać równie liczne oddziały lepiej
przygotowanych Niemców. Gdy ostatecznie sformowano brytyjskie i
amerykańskie wojska, miały one rzeczywistą przewagę 20:1 pod względem
liczby czołgów i 25:1 pod względem liczby samolotów. Nie potrafiły
jednak tej przewagi wykorzystać. Raz po raz musiały wzywać na pomoc
wsparcie z powietrza: wyrzutnie rakietowe Tajfun do wyparcia czołgów i
ciężkie bombowce do niszczenia niemieckich linii obrony. W rezultacie
tempo, w jakim przesuwał się front, było rozpaczliwie powolne.
Montgomery miał zająć Caen już pierwszego wieczoru. Tymczasem dotarł
do całkowicie zrujnowanego miasta dopiero po upływie trzydziestu dni.
Amerykanie mieli „się przebić” po tygodniu. Udało im się to po siedmiu
tygodniach[129].
Kampania w Normandii zakończyła się krwawą bitwą o lukę pod Falaise
w dniach 19–21 sierpnia. Niemiecka Grupa Armii „B” próbowała
przemieścić się na wschód, ale dostała się między siły 2. Korpusu
Kanadyjskiego na północy i kolumny wojsk amerykańskich nadciągających
od południa. Polska 1. Dywizja Pancerna, walcząc u boku Kanadyjczyków,
bohatersko utrzymała „korek w butelce”. Część Niemców uciekła, ale
większość dostała się w pułapkę. Ostrzeliwano ich z powietrza i
bombardowano ciężkimi pociskami artyleryjskimi. Zginęło około 10 000,
50 000 się poddało. Był to Stalingrad w miniaturze.

[128]
PLUTO – Pipe-Line Under The Ocean, rurociąg pod dnem kanału La Manche (przyp. tłum.).
[129]
Zob. M. Hastings, Armageddon. The Battle for Germany, 1944–1945, London 2004.
Powstanie Warszawskie, 1 sierpnia–5
października 1944

Powstanie Warszawskie, którego nie należy mylić z powstaniem w


warszawskim getcie w 1943 roku, było największą spośród akcji
wojskowych podejmowanych w różnych krajach przez wojenny ruch oporu.
Poderwało 50 000 słabo uzbrojonych bojowników Armii Krajowej do walki
z mniej więcej tak samo licznymi oddziałami SS i wojsk pomocniczych, w
tym renegackiej rosyjskiej brygady RONA, wyposażonymi w czołgi, ciężką
artylerię i samoloty wojskowe. Miało trwać pięć lub sześć dni, a trwało
prawie dziesięć tygodni. Żaden z doświadczonych obserwatorów, ze
Stalinem włącznie, nie potrafił zrozumieć, jak to jest możliwe.
Odpowiedzią jest czysta odwaga.
Armia Krajowa, której udało się opanować większość dzielnic miasta,
oczekiwała pomocy zarówno ze strony zachodnich sojuszników, jak i ze
strony Armii Czerwonej. Tymczasem dostała bardzo mało. RAF nie uzyskał
zgody na lądowanie na terytorium będącym pod kontrolą Sowietów. Armia
Czerwona, mimo że mogła oglądać Warszawę ze swoich pozycji nad Wisłą,
nie zareagowała. Jedna z dywizji armii komunistów, złożona z polskich
żołnierzy, przekroczyła Wisłę i natychmiast została zdziesiątkowana przez
ogień wroga. W sumie po każdej stronie zginęło około 20 000 żołnierzy.
Skutki tej tragedii poniosła ludność cywilna. Około 50 000 ludzi padło
ofiarą masakry, jakiej dokonały oddziały SS, co najmniej 100 000 zginęło
od niemieckich bomb, około 500 000 wywieziono do obozów lub wysłano
do niewolniczej pracy. Po przymusowej ewakuacji na osobisty rozkaz
Hitlera zburzone i opustoszałe miasto zostało zrównane z ziemią. Straty – w
ludziach i materialne – były sześćdziesięciokrotnie wyższe niż te, jakie
poniósł Nowy Jork 11 września 2001 roku. To tak, jakby atak na wieże
nowojorskiego World Trade Center powtarzał się dzień po dniu przez dwa
miesiące.
W dziedzinie wojskowości powstanie w Warszawie jest modelowym
przykładem walki prowadzonej przez miejską partyzantkę. Wojsko złożone
z niezawodowych żołnierzy, bardzo silnie motywowane, przez całe
tygodnie odpierało zawodową armię, stawiając czoło czołgom, działom
artyleryjskim i bombowcom. Jeśli idzie o politykę, powstanie często uważa
się za cyniczną zdradę ze strony zachodnich przywódców, którzy z
fatalnym skutkiem postanowili nie interweniować u Stalina na rzecz swoich
polskich sojuszników. Innym wyjaśnieniem takiego, a nie innego przebiegu
wydarzeń jest zamieszanie, złe przygotowanie i niedostatki wywiadu[130].

[130]
Zob. N. Davies, Powstanie ’44, op. cit., s. 226.
Kampania Armii Czerwonej na Bałkanach,
1944–1945

Zachodni historycy rzadko poświęcają więcej uwagi działaniom Armii


Czerwonej na jesieni 1944 roku. Umieszcza się je na dalszym planie,
traktując jako okres spokoju przed decydującą operacją z 1945 roku.
Tymczasem w ciągu tych kilku miesięcy wojska marszałka Tołbuchina
zajęły cztery kraje, podbiły obszar dwukrotnie większy od obszaru Francji i
znacznie osłabiły zdolność Wehrmachtu do skutecznej obrony Rzeszy.
Rumunia, która uczestniczyła w inwazji Niemców na ZSRR, upadła w
ciągu dwóch tygodni. Rząd marszałka Antonescu został obalony i Rumunii
narzucono surowe warunki kapitulacji. Rumuńskie siły zbrojne musiały
odtąd walczyć przeciwko swoim wcześniejszym sprzymierzeńcom.
9 września Tołbuchin wkroczył do Bułgarii. Miejscowi komuniści
położyli kres istniejącemu ładowi politycznemu, a licząca 350 000
żołnierzy bułgarska armia zasiliła sowieckie rezerwy
Rumunia i Bułgaria graniczą z Jugosławią i wobec tego Tito już
wcześniej apelował do Stalina o pomoc. Belgrad został wyzwolony 20
października. Połączona kampania Sowietów i zwolenników Tity
unieszkodliwiła dawny ruch oporu czetników.
Podobnie jak wcześniej inne kraje Węgry były w trakcie negocjowania
traktatu, kiedy spadł cios. Wehrmacht ruszył, Budapeszt dostał się pod
okupację, węgierski regent admirał Horthy został usunięty, a w stolicy
zainstalowano rząd strzałokrzyżowców – węgierskiego odpowiednika
rumuńskiej Żelaznej Gwardii. Niemiecki coup powstrzymał pochód
Sowietów i przyspieszył apokaliptyczną walkę o węgierską stolicę.
Oblężenie Budapesztu trwało od listopada 1944 do 13 lutego 1945 roku.
Jeśli nie liczyć Leningradu, Stalingradu i Warszawy, nie było w tej wojnie
równie zaciekłej miejskiej bitwy. Garnizon niemiecki dysponował
szczególnie silnym kontyngentem sprzętu i wojsk pancernych, miał
wspaniałe fortyfikacje na wzgórzu Buda i otrzymał rozkaz walki do
ostatniej kropli krwi. Liczył około 150 000 żołnierzy i wytrzymał napór
dwukrotnie liczniejszych oddziałów. W którymś momencie czołgi 4.
Dywizji Pancernej dotarły do granicy umocnień i byłyby się przedarły na
zewnątrz. Ale Hitler kazał im się cofnąć. Po formalnej kapitulacji zabito 16
000 Niemców. Ponad 100 000 dostało się do niewoli. Porównywalne straty
poniosła ludność cywilna[131].

Gdy sowiecki walec przetaczał się przez Bałkany, a odcinek frontu na


Wiśle trwał w bezruchu, stopniowo wyjaśniały się zamiary Moskwy w
rejonie Bałtyku. Finlandii udało się we wrześniu 1944 wynegocjować
rozejm. Trzy państwa bałtyckie – których niepodległość Zachód wciąż
jeszcze uznawał – zostały po raz drugi wcielone do ZSRR. Ale niemieckie
wojska okupacyjne zostały nie tyle zniszczone, ile osaczone. Gdy tylko siły
sowieckie utworzyły korytarz wiodący z Białorusi do wybrzeża, niemiecka
Grupa Armii „Północ” została odcięta. Od tego czasu, naciskając ze
wszystkich stron, zaczęto ją systematycznie spychać do enklawy w
Kurlandii, skąd można się było wydostać tylko drogą morską. Dalej na
południe Sowieci mogli się już zająć niszczeniem Prus Wschodnich, które
zamierzali zaanektować. Jeden krótki wypad do wsi Nemmersdorf we
wrześniu przyniósł jako pokłosie zdjęcia niemieckich kobiet, rozebranych i
przybitych bagnetami do drzwi stodół. Goebbels miał nadzieję wykorzystać
te fotografie do zwiększenia determinacji w stawianiu oporu. Tymczasem
wywołały one panikę. Zaczął się Ostflucht – wielka „ucieczka ze
Wschodu”. Enklawa w Kurlandii sprawiała wrażenie kwestii
drugoplanowej. Nie toczono tam spektakularnych walk, a niektóre jednostki
były w opłakanym stanie. Natomiast na uwagę zasługują ich rozmiary. Na
Półwyspie Kurlandzkim w zachodniej części Łotwy zostało uwięzionych ni
mniej, ni więcej tylko trzydzieści jeden niepokonanych niemieckich dywizji
– odebrano im możliwość odegrania jakiejkolwiek istotnej roli w ostatnich
miesiącach działań. Było to około 10 procent całego Wehrmachtu z
początków 1945 roku i więcej, niż liczyła sobie cała armia brytyjska.
Liczba wojsk uwięzionych w Kurlandii była równa połowie wszystkich sił
niemieckich rozmieszczonych na froncie zachodnim. Bezpośrednich
skutków ich utraty nie da się wyliczyć. Natomiast gdyby można było je
wykorzystać do zatykania dziur w niemieckich liniach obrony podczas
wycofywania Wehrmachtu na tereny Rzeszy, zadania aliantów z pewnością
byłoby bez porównania trudniejsze.

[131]
Zob. K. Ungváry, The Siege of Budapest. 100 Days in World War II, New Haven 2005.
Wyzwolenie Francji, lipiec–grudzień 1944

Wymarszowi wojsk alianckich z Normandii towarzyszyła druga seria


desantów na Riwierze, gdzie 15 sierpnia 1944 roku rozpoczęto operację
„Dragoon”. Oddziały brytyjskie parły na wschód przez tereny północnej
Francji; 3. Armia generała Pattona posuwała się dwa razy szybciej szerokim
łukiem przez środkową Francję; jednostki uczestniczące w operacji
„Dragoon” szły na północ wzdłuż doliny Rodanu. Wehrmacht wytrwale
kontynuował odwrót, aż do ustanowienia ciągłej linii obrony wzdłuż miejsc
dostępu do niemieckiej granicy.
Eisenhower nie planował zajęcia Paryża, ale zmusiło go do działania
spontaniczne powstanie francuskiego ruchu oporu. Wystarczył tydzień walk
ze zdemoralizowanym niemieckim garnizonem. Niemiecki dowódca
odmówił wykonania rozkazu wysadzenia w powietrze paryskich
pomników, a dywizję pancerną generała Leclerca, który służył pod
rozkazami Amerykanów, odłączono od amerykańskiej 3. Armii,
powierzając jej zadanie zakończenia działań. Był to dokładnie taki
scenariusz, jakiego oczekiwano w Warszawie. Warszawiacy, dalej tocząc
swoją samotną walkę, przesłali drogą radiową do Paryża gratulacje[132].
Jesienią 1944 roku pochód aliantów zwolnił tempo, dając Wehrmachtowi
okazję do skonsolidowania sił. Bruksela została wyzwolona – w atmosferze
powszechnego uniesienia – 3 września. Ale kontroli nad portami nad
kanałem, z Antwerpią włącznie, nie udało się szybko zdobyć, co
spowodowało braki w dostawach. Feldmarszałek Model – teraz zwany
„strażakiem Führera” – przybył umocnić opór.
Montgomery, coraz mocniej krytykowany za ślimacze tempo marszu,
zareagował pospiesznie utworzonym planem ataku z powietrza na mosty w
Eindhoven, Nijmegen i Arnhem, 160 kilometrów w głąb terytorium
zajętego przez wroga. Operacja „Market Garden”, przeprowadzona pod
koniec września, okazała się sławetną porażką – „o jeden most za daleko”.
Nie był to czyn godny odpowiedzialnego dowództwa. Brytyjska 1. Dywizja
Powietrzna poniosła poważne straty. Polską Brygadę Spadochronową, która
przez dwa lata przygotowywała się do wyzwolenia Warszawy, złożono w
ofierze[133].
Potem Amerykanie wpadli w jeszcze większe tarapaty na środkowym
odcinku frontu. Zostali wciągnięci na górzysty teren Ardenów – scenę
zwycięstwa niemieckich wojsk pancernych z 1940 roku – i wpadli prosto na
ostatnią większą kontrofensywę Wehrmachtu na zachodzie. Pod osłoną złej
grudniowej pogody trzy niemieckie armie, mające w swoim składzie
dziewięć dywizji pancernych, zaatakowały bez ostrzeżenia, błyskawicznie
tworząc głęboki i niebezpieczny łuk na linii frontu. Ich celem było
powtórzenie sukcesu z 1940 roku: zamierzali zdobyć Antwerpię – węzeł
komunikacyjny zaopatrzenia aliantów – oraz uwolnić wojska Wehrmachtu,
tak aby można ich było użyć do obrony na wschodzie. Przez dwa tygodnie
sprawa trwała w zawieszeniu. Wojska aliantów, pozbawione osłony z
powietrza, nie mogły opanować sytuacji. Amerykańska 101. Dywizja
Spadochronowa dostała się w okrążenie w Bastogne. Gdy ją wezwano do
kapitulacji, dowódca wygłosił słynną, nieprzekładalną na żaden język
odpowiedź: „Nuts” („Wypchajcie się!”). Potem niebo się przejaśniło.
Czołgi dało się teraz ostrzeliwać z powietrza. Niemcom szybko zabrakło
paliwa i zapału. Amerykanie stracili 19 000 żołnierzy. Straty Niemców
wyniosły do 100 000 zabitych, rannych lub wziętych do niewoli, plus 800
czołgów i 1000 samolotów. Werdykt generała Manteuffla brzmiał: „To
oznaczało bankructwo: nie mogliśmy sobie pozwolić na takie straty”[134].
Ale z punktu widzenia Zachodu kampania i tak nie przebiegała dobrze.
W dniu desantu w Normandii połączone sztaby główne przewidywały –
podobnie jak ich poprzednicy w 1914 roku – że wojna skończy się przed
Bożym Narodzeniem. Tymczasem minął Nowy Rok, a zachodnie wojska
wciąż jeszcze nie wkroczyły na terytorium Niemiec. Ba, nawet jeszcze nie
wyzwoliły Holandii. Ciągle dzieliła je od Berlina odległość większa niż
dystans, jaki od lipca miała do przebycia Armia Czerwona.

[132]
Zob. N. Davies, Powstanie ’44, op. cit., s. 315.
[133]
Zob. C. Ryan, A Bridge Too Far, London 1974; R.J. Kershaw, „It never snows in September...”, New York 1994; P.
Harclerode, Arnhem. A tragedy of errors, London 1994.
[134]
Ch.B. MacDonald, The Battle of the Bulge, London 1984.
Od Wisły do Odry, styczeń 1945

W czasie gdy wojska zachodnich mocarstw posuwały się ostrożnie w


kierunku Niemiec, sowieckie Naczelne Dowództwo planowało ofensywę,
która miała przewyższyć wszystkie dotychczasowe. Do dyspozycji Żukowa
oddano 3 800 000 żołnierzy; mieli oni w ciągu piętnastu dni przejść
odległość od Wisły do Odry, a potem – w ciągu następnych trzydziestu – od
Odry do Łaby i na Berlin. W decydujących sektorach Armia Czerwona
cieszyła się przewagą 10:1. Tego nie dało się z niczym porównać. Tak
potężnej sile militarnej nie mogło sprostać żadne inne mocarstwo.
Nic więc dziwnego, że mimo licznych ostrzeżeń, przeciwśrodki, jakie
mogli zmobilizować Niemcy, okazały się żałośnie niewystarczające.
Przemysł niemiecki nie był szczególnie zapóźniony, jeśli idzie o produkcję
broni, z wyjątkiem samolotów. Jednakże w Rzeszy nastąpił teraz ostry
kryzys: brakowało i rekrutów, i materiałów napędowych. Podejmowano
rozpaczliwe wysiłki powołania pod broń niewyszkolonych chłopców z
Hitlerjugend i starych weteranów, którzy przekroczyli granicę wieku
poborowego – zasoby jednak szybko się kurczyły. Wszystkie
wykorzystywane zasoby okupowanych krajów – ludzie, produkcja
przemysłowa, żywność, żołnierze, a w wypadku Rumunii jeszcze ropa –
wpadały teraz do sowieckiej skrzyni z łupami. Był to niewątpliwie jeden z
powodów, dla których Stalin nie spieszył się z prowokowaniem ostatecznej
konfrontacji. Czas działał na jego korzyść.
Cios spadł z wściekłym impetem 13 stycznia 1945 roku. (Na prośbę
Churchilla datę przesunięto o tydzień naprzód, żeby Amerykanie mogli się
odprężyć po ofensywie w Ardenach). Liniom wroga wymierzono
jednocześnie dwanaście potężnych ciosów; uderzono zwłaszcza z
przyczółków nad Wisłą. I po niedługim czasie przez zasypane śniegiem
polskie równiny popędziły długie kolumny sowieckich czołgów. Ruiny
Warszawy zdobyto 17 stycznia. Kraków zajęto 18 stycznia. Na okryty złą
sławą obóz Auschwitz, z którego ewakuowano większość więźniów,
natrafiono 27 stycznia. Niemiecka Grupa Armii „A” w środkowej Polsce
poszła w rozsypkę. Trzeba było zebrać zaimprowizowaną nową Grupę
Armii „Wisła”, pod nieoczekiwanym dowództwem Heinricha Himmlera.
Pod koniec stycznia sowieckie wojska stały już wzdłuż stukilometrowego
odcinka Odry, spoglądając w kierunku Berlina; wspaniałe miasto Breslau
zostało otoczone – rozpoczęło się mające trwać blisko cztery miesiące
tytaniczne oblężenie. Tempo pochodu wojsk było wolniejsze w Prusach
Wschodnich, przed Wałem Pomorskim na wybrzeżu Bałtyku i na Węgrzech
– skąd, rozgrywając ostatni etap gry, Hitler wycofał 6. Dywizję Pancerną.
Los Breslau jest przykładem nieporównywalnego z niczym
okrucieństwa, jakie uprawiały wszystkie walczące ze sobą strony. 19
stycznia 1945 roku, kiedy miasto stało się twierdzą, hitlerowskie władze
nakazały wszystkim kobietom, dzieciom i mężczyznom niezdolnym do
walki natychmiast je opuścić. W ciągu kilku dni wypędzono około 600 000
ludności cywilnej; tysiące zginęły, przedzierając się przez śniegi do
odległych miejsc zbiórki. Wielu z tych, którzy przeżyli, skierowało się do
Drezna, gdzie spłonęli żywcem od bomb zrzucanych z samolotów RAF-u.
A potem Armia Czerwona systematycznie obracała miasto w perzynę,
przez całe tygodnie nieprzerwanie je bombardując, aż wreszcie stało się
taką samą stertą ruin jak Drezno. Obrońcy – rozpaczliwa mieszanina
oddziałów SS, rezerwistów i przymusowych robotników – zostali
zdziesiątkowani. Poddali się dopiero 6 maja – tydzień po Berlinie. Na
krótko przed kapitulacją hitlerowski Gauleiter pożegnał się z towarzyszami,
wskoczył na pokład lekkiego samolotu stojącego na zaimprowizowanym
wśród ruin lotniska, wystartował i zniknął na zawsze[135].
Wydaje się, że w lutym po konferencji w Jałcie Stalin odłożył drugie
stadium zimowej ofensywy. Armia Czerwona przerwała pochód na zachód,
od Odry do Łaby, tak jak to wcześniej planowano. W pewnym momencie
Koniew ruszył w kierunku Drezna, ale potem znów się zatrzymał. Jedyny
poważny ruch wojsk odbył się na południu po upadku Budapesztu:
sowieckie wojska ruszyły w górę doliny Dunaju w kierunku Wiednia i
„kuchennych drzwi” Rzeszy. Wydawało się, że Stalin czeka, aż wyjaśnią się
zamiary Zachodu.
W ostatnich miesiącach 1944 i w pierwszych miesiącach 1945 roku 2.
Armia Wojska Polskiego nabierała kształtów pod dowództwem generała
Karola Świerczewskiego „Waltera”. Była zbrojnym ramieniem PKWN,
który został powołany do istnienia w Lublinie po przekroczeniu Bugu przez
wojska sowieckie. Rekrutowała się spośród poborowych z wyzwolonych
dzielnic kraju oraz spośród jednostek Armii Krajowej. W marcu 1945 roku
oddano ją do dyspozycji walczącego na Śląsku 1. Frontu Ukraińskiego.
[135]
Zob. N. Davies, R. Moorhouse, Mikrokosmos. Portret miasta środkowoeuropejskiego. Vratislavia – Breslau – Wrocław,
przeł. A. Pawelec, Kraków 2002.
Drezno, luty 1945

Skoro strategiczna ofensywa z powietrza rozszerzała się w kierunku na


wschód, a oddziały Armii Czerwonej posuwały się na zachód, było jasne,
że się ze sobą spotkają. W Jałcie Stalin otwarcie poprosił przywódców
Zachodu, żeby ich wojska zbombardowały wschodnie Niemcy, wspierając
w ten sposób pochód Armii Czerwonej. Wynikiem tego posunięcia była
operacja „Thunderclap”. Jako cele wybrano Magdeburg, Berlin, Chemnitz i
Drezno.
W nocy z 13 na 14 lutego 1945 roku dowództwo brytyjskiego lotnictwa
bombowego wysłało na Drezno 796 lancasterów – nadleciały dwiema
falami, zrzucając 1500 ton materiałów wybuchowych i 1200 ton materiałów
zapalających. Burza ogniowa osiągnęła jeszcze bardziej przerażające
rozmiary niż podczas nalotu na Hamburg. Potem dzieła zniszczenia
dopełniła w biały dzień eskadra amerykańskich samolotów B-17.
Szacunkowe obliczenia strat wśród ludności cywilnej wahają się od 30 000
do 120 000.
Drezno nie miało praktycznie żadnej obrony. Było to historyczne miasto
pełne skarbów architektury i przerażonych uchodźców. W centrum – tam
gdzie pathfindery zrzuciły flary – nie było żadnych zakładów
przemysłowych. Nie spowodowano żadnych poważniejszych zakłóceń w
transporcie. Pociągi zaczęły z powrotem kursować po kilku dniach. I jakby
dla podkreślenia bezsensowności okrucieństwa tego epizodu Armia
Czerwona nie uznała za stosowne atakować[136].

[136]
Zob. F. Taylor, Dresden. Tuesday, 13 February 1945, London 2004; D. Irving, Apocalypse, 1945. The destruction of
Dresden, London 1995.
Końcówka gry nabiera kształtów

Wiosną 1945 roku hitlerowski reżim znalazł się w sytuacji bez wyjścia.
Hitler zamknął się w swoim bunkrze, z którego już nigdy nie miał wyjść.
Na wschodzie szalał czerwony terror. Sowieci nie brali jeńców podczas
wojennych starć. Niemiecką ludność cywilną mordowano. Niemieckie
kobiety padały ofiarą zbiorowych gwałtów na rozkaz. Każdy niemiecki
żołnierz, który miał szansę poddać się Brytyjczykom lub Amerykanom,
natychmiast z niej korzystał.
W efekcie klęski pod Arnhem, w Holandii zapanowała „zima głodu”.
Cebulki tulipanów stanowiły luksusowe danie. Samoloty aliantów zamiast
bomb zrzucały teraz ziemniaki. Amsterdam został wyzwolony dopiero na
początku maja, całe osiem miesięcy po Brukseli. Kiedy Kanadyjczycy i
Polacy z 1. Dywizji Pancernej wkraczali do takich miast, jak Breda czy
Utrecht, witano ich z większym entuzjazmem niż gdziekolwiek indziej w
Europie.
Brytyjska 2. Armia ruszyła dalej na wschód w kierunku Hamburga,
potem do Szlezwika-Holsztynu (gdzie złapano Himmlera) i do Lubeki.
Dania dostała się w ręce ruchu oporu – z wyjątkiem Bornholmu, na który w
maju przypuściły szturm oddziały sowieckie, podobno składające się w
znacznej mierze z kobiet.
Generał Model skoncentrował swoje siły obrony w Zagłębiu Ruhry. Ale
podeszły go wojska aliantów, kiedy amerykańska 1. Armia odkryła, że most
na Renie w Remagen przetrwał w nienaruszonym stanie. Montgomery
przekroczył Ren 24 marca w niższym punkcie biegu rzeki, w Wesel,
stwarzając warunki do izolacji kotła nad Ruhrą, którą Hitler uznał za
niezwyciężoną twierdzę. 17 kwietnia Model się zastrzelił – nie był w stanie
wypełnić rozkazów Führera.
W wyniku połączenia wojsk amerykańskich nadchodzących z doliny
Rodanu i z Lotaryngii powstała potężna formacja rozciągająca się od doliny
Saary po Alzację. Do Amerykanów dołączyła francuska 1. Armia generała
de Lattre’a, pierwsza jaskółka wskrzeszenia Francji. Wychodząc z
fałszywego założenia, że hitlerowcy szykują się do ostatniego występu na
tak zwanej Reducie Alpejskiej, zgrupowanie brytyjsko-amerykańskie
przetoczyło się przez Bawarię w kierunku granic Szwajcarii i Austrii.
W latach 1944–1945 wojska sojusznicze we Włoszech posuwały się na
północ półwyspu od linii Gustawa w okolicach Rzymu do linii Gotów w
pobliżu Florencji, a wreszcie do linii weneckiej[137] niedaleko Padwy. Mimo
obsesji Churchilla na punkcie tak zwanej Bramy Lublańskiej, która miała
im otworzyć drogę do Rzeszy, alianci nigdy nie podeszli na tyle blisko,
żeby sprawdzić, czy owa brama naprawdę istnieje. Nigdy też nawet nie
brali pod uwagę możliwości ataku na alpejskie przełęcze. 2 maja wkroczyli
wreszcie do najbardziej wysuniętego na wschód miasta Włoch, Triestu, i
odkryli, że jest ono pełne partyzantów Tity. A potem nastąpił długotrwały
impas.
W ogólnym rozrachunku, biorąc pod uwagę wyraźną przewagę pod
względem logistyki i liczebności sił powietrznych, postępy aliantów były o
wiele mniej imponujące, niż się spodziewano. Dowódcy byli ostrożni, a
tempo słabe. Ludzie nie mieli ochoty niepotrzebnie tracić życia w
przededniu zwycięstwa.
Jedynym wyjątkiem był ekstrawagancki generał George Patton – „Old
Blood ’n’ Guts”, czyli „chłop z jajami”, i jego 3 Armia. Podobnie jak
Rommel i Rokossowski Patton wiedział, co to jest pośpiech i zaskoczenie.
Podczas bitwy o Ardeny uratował swoich towarzyszy, zarządzając
spektakularny bieg przez śniegi, a w porównaniu z jego oddziałami
Brytyjczycy na Sycylii wyglądali jak zwykłe guzdrały. Teraz, 22 marca,
przekroczywszy w Moguncji Ren, w oszałamiającym pędzie wpadł na
tereny środkowych Niemiec. Jego czołgi wyprzedziły jadącą zdobycznym
mercedesem ekipę korespondentów wojennych, którzy próbowali się
zorientować, dokąd maszerują jego wojska. Noc i dzień oddziały parły
nieprzerwanie przez gęsty Las Turyński – kolejne wspomnienie Ardenów –
aż wreszcie wyłoniły się w Saksonii, niedaleko Lipska. Potem przekroczyły
Szumawę i weszły do czeskiego Pilzna, kierując się w kierunku Pragi.
Niemal wszyscy, a zwłaszcza Churchill i Montgomery, zakładali, że nie
będzie trzeba długo czekać na połączony atak Zachodu i Sowietów na
Berlin. Tymczasem w ostatnim tygodniu marca Eisenhower zarządził
przerwanie pochodu wojsk i poinformował Churchilla i Stalina o tej fatalnej
decyzji. Churchill złożył protest w Waszyngtonie, skarżąc się na żołnierzy
przekraczających swoje uprawnienia, ale nie przyniosło to żadnego skutku.
Teraz to Amerykanie siedzieli za kierownicą w pojeździe Zachodu i mieli
własne interesy, których chcieli bronić. Najbardziej martwili się o to, żeby
amerykańskie wojska nie zostały zdziesiątkowane podczas zbliżającej się
ostatecznej rozgrywki w Berlinie i żeby większość tych wojsk można było
niebawem przesunąć do teatru wojennego w Japonii. Wobec tego
Eisenhower poinformował Stalina, że ich wojska mogą się spotkać na linii
Erfurt – Lipsk – Drezno i że zachodnia ofensywa dalej się nie posunie.
Reakcja Stalina była jedyna w swoim rodzaju: oświadczył Eisenhowerowi,
iż Berlin „stracił znaczenie strategiczne”. Powiedział Rooseveltowi, że
Zachód ubił brudny interes z Niemcami, żeby wywrzeć nacisk na Armię
Czerwoną. A Żukowowi kazał bez najmniejszej zwłoki podjąć
przygotowania do ataku na Berlin.

[137]
Linia Gustawa, linia Gotów, linia wenecka – niemieckie systemy obronne, wybudowane w czasie wojny na terenie
Włoch (przyp. tłum.).
Götterdämmerung: Berlin, kwiecień 1945

Żukow otrzymał rozkazy 31 marca i jako początek ostatecznej bitwy o


Berlin wyznaczył świt 16 kwietnia. Miał do dyspozycji około 2 500 000
żołnierzy – odpowiednik wszystkich armii państw zachodnich, jakie w tym
czasie znajdowały się na terytorium Niemiec. Wspierało ich 6250 czołgów i
7500 samolotów. Zbliżało się zmasowane uderzenie – bez żadnych
względów ani dla ludzkiego życia, ani dla rozmiarów zniszczeń
materialnych. Stworzono trzy sowieckie fronty. Żukow, dowódca 1. Frontu
Białoruskiego, miał kierować atakiem w środkowym odcinku. Kwaterę
główną założył w Kostrzynie nad Odrą – tam gdzie swego czasu młodego
Fryderyka Wielkiego więził jego ojciec. 1. Front Ukraiński marszałka
Koniewa zajął pozycję na lewym skrzydle, od południa. 2. Front Białoruski
marszałka Rokossowskiego miał wyruszyć ze Szczecina na prawe skrzydło,
od północy. Kwaterę w Kostrzynie dzieliło od bunkra Führera 57
kilometrów. Stalin obsadził trzech sowieckich marszałków w roli
zawodników walczących o laur zwycięzcy[138].
Z powodu dwumiesięcznej zwłoki obrona Berlina była o wiele silniejsza,
niż mogłaby być w innej sytuacji. Wzniesiono cztery koncentryczne kręgi
umocnień – pierwszy o promieniu 32 kilometrów, drugi – o promieniu 16
kilometrów. Krąg trzeci biegł wzdłuż linii podmiejskiego S-Bahnu, a
czwarty otaczał „strefę Z” – okolice Reichstagu i Bramy Brandenburskiej.
(Wszystko razem bardzo przypominało skuteczną obronę Sowietów na łuku
kurskim). Kto żyw został zmobilizowany, aby zasilić przerzedzone szeregi
3. Dywizji Pancernej, 9. Armii i Grupy Armii „Wisła”. Uzbrojone po zęby
oddziały niemieckiej policji wojskowej przemierzały miasto, strzelając do
każdego berlińczyka, który wyglądał na obywatela „zaniedbującego swoje
obowiązki wobec Ojczyzny”. 12 kwietnia rozeszła się wiadomość o śmierci
Roosevelta.
Jakimś cudem, kiedy 16 kwietnia zmasowane hordy Żukowa przedarły
się przez Odrę, oślepiając obrońców światłami reflektorów, zewnętrzna
linia fortyfikacji wytrzymała napór. Dzień później, 17 kwietnia, aż sześciu
armiom, w tym dwóm armiom pancernym – armiom, nie dywizjom! – nie
udało się zdobyć pobliskich wzgórz Seelow. Trzeci frontalny atak tajfunu,
18 kwietnia, przyniósł kilka głębokich wyłomów w linii obrony, ale nie
zmiótł obrońców. Scenariusz nie miał wyglądać tak, jak trzy miesiące
wcześniej nad Wisłą. Wobec tego Żukow zmienił taktykę i rozpoczął
powolny okrążający marsz wojsk na północ, jednocześnie zwracając się do
Rokossowskiego o wsparcie. Hitler wyświadczył mu przysługę, wydając
swojej 9. Armii, która tak dobrze się spisała, rozkaz zatrzymania się przed
linią Odry i nie pozwalając jej wyruszyć na spotkanie nowego zagrożenia.
Najważniejszy ruch wykonał jednak na południowej flance Koniew, który
zdobył największy niemiecki skład broni w Jüterbogu i sparaliżował
główny niemiecki ośrodek komunikacyjny w Zossen. 20 kwietnia Hitler
przyjął oficerów, którzy odwiedzili Führerbunker, żeby mu złożyć życzenia
z okazji urodzin – w nagrodę pozwolono im uciec z miasta jedną z niewielu
dróg, które jeszcze nie zostały odcięte. Na zewnątrz bunkra przeciętnie co 5
sekund ginął kolejny człowiek.
Żukow ostatecznie zamknął pierścień okrążenia 25 kwietnia, na zachód
od Berlina. W tym samym dniu żołnierze i żołnierki Koniewa ruszyli
szerokim łukiem, zderzając się z wojskami Amerykanów, które na nich
czekały pod Torgau w Saksonii. Rzeszę czystym cięciem podzielono na
dwie części. Niemiecka 12. Armia generała-porucznika Wencka stała w
pobliżu i próbowała przerwać pierścień – bez powodzenia. (Wenck
sprawował też nominalnie kontrolę nad hitlerowskimi „wilkołakami” –
oddziałami, które miały zacząć partyzancką walkę z najeźdźcami).
Od tego czasu do bunkra dochodziły już tylko ponure wieści. 29 kwietnia
dowódca Berlina zameldował, że w każdej chwili może zabraknąć
amunicji. Führer poślubił swoją kochankę Evę Braun. 30 kwietnia
feldmarszałek Keitel doniósł spoza Berlina, że nie ma możliwości zdobycia
żadnych kolejnych posiłków. Sowieccy żołnierze wspinali się na mury
Reichstagu, a żołnierze polscy – na Bramę Brandenburską. Adolf Hitler
spisał testament, obarczając winą za wszystko „żydowski bolszewizm” i
oświadczając, że nie ponosi winy za wojnę z Wielką Brytanią i Stanami
Zjednoczonymi. Wyznaczywszy na swojego następcę admirała Dönitza,
wycofał się razem z Evą Braun do sypialni, gdzie czekały na niego kapsułki
z trucizną i rewolwer. Żona połknęła truciznę. Mąż się zastrzelił. Ich los
pozostał nieznany zewnętrznemu światu do chwili, gdy – trzy dni później –
dowódca miasta złożył kapitulację. Jednostka Waffen SS dywizja
„Charlemagne” była ostatnią formacją, która złożyła broń. Berlin padł.
Führer był martwy. Trzecia Rzesza dogorywała.
Sporadyczne walki trwały na całym terenie Niemiec jeszcze przez
tydzień. Strategiczną ofensywę bombową zawieszono dwa tygodnie
wcześniej. Wszędzie, gdzie się tylko dało, niemieccy żołnierze pospiesznie
poddawali się zachodnim wojskom. 4 maja Montgomery przyjął na
równinie pod Lüneburgiem oficjalną delegację, po czym wszystkie
niemieckie wojska z terenu północnych Niemiec złożyły broń. 5 maja
Eisenhower przyjął w Reims grupę emisariuszy Dönitza, który chciał się
poddać Amerykanom. Powiedziano im, że będzie to albo bezwarunkowa
kapitulacja, albo nic. Wobec tego 7 maja o godzinie 2.41 w nocy podpisali
odpowiedni dokument, który stwierdzał, że wszystkie niemieckie wojska
mają zakończyć walkę następnego dnia do godziny 23.00. Churchill i
następca Roosevelta Truman ogłosili dzień 8 maja Dniem Zwycięstwa.
Ale Stalin nie chciał o tym słyszeć. Uznał dokument z Reims za
nieważny lub „wstępny”. Życzył sobie, aby akt bezwzględnej kapitulacji
został złożony jego własnym przedstawicielom. Wobec tego zobligowano
inną niemiecką delegację do ponownego odegrania spektaklu w berlińskim
Karlshorst 8 maja o godzinie 23.30. Z powodu różnicy w strefach
czasowych, w Moskwie zrobił się już 9 maja. I wobec tego rocznicę
zwycięstwa obchodzi się w Rosji właśnie 9 maja.
Ale nawet wtedy wojna jeszcze nie całkiem się skończyła. Odbyły się
trzy kapitulacje, ale nie było ani formalnego rozejmu, ani legalnego aktu
pokojowego. Zawieszenia broni nie wszędzie przestrzegano. Niemcy i
Sowieci dalej walczyli w Pradze. A we wszystkich krajach okupowanych
przez Sowietów NKWD tropiło wszelkich oponentów politycznych i
bojowników o wolność. Admirał Dönitz, który w sensie technicznym był
jeńcem wojennym na wolności, w dalszym ciągu rządził nieistniejącą
Rzeszą, aż w końcu 22 maja aresztowano go we Flensburgu. W tych
okolicznościach trudno dokładnie określić, kiedy i gdzie zakończyła się
druga wojna światowa w Europie.

[138]
Zob. A. Beevor, Berlin. Upadek 1945, przeł. J. Kozłowski, Warszawa 2005.
ROZDZIAŁ 3
POLITYKA

Przed wojną, w czasie wojny i po wojnie

Jeśli – jak zauważył Clausewitz – wojna rzeczywiście jest kontynuacją


polityki „za pomocą innych środków”, to wypada podkreślić, że działalność
polityczna nie kończy się z chwilą rozpoczęcia wojny. Przeciwnie –
działalność polityczna się wtedy nasila. Pod tym względem działania
polityczne lat 1939–1945 stanowią zaledwie jeden z elementów kontinuum
obejmującego okresy przed wojną, w czasie wojny i po jej zakończeniu.
Jest też rzeczą właściwą postrzegać drugą wojnę światową jako ostatnie
ogniwo długiego łańcucha konfliktów, które się zaczęły w 1914 roku.
Druga „wojna trzydziestoletnia” Europy – opera w dwóch aktach z długim
interwałem – wydaje się zupełnie sensownym pojęciem. Bo druga wojna
światowa wybuchła w znacznej mierze (choć nie tylko) jako skutek
istnienia spraw, które nie zostały załatwione w wyniku pierwszej[139].
Na przykład w sferze geopolityki powojenny układ zmusił dwa spośród
większych państw Europy do zajęcia podporządkowanej innym pozycji, co
wywołało liczne resentymenty. Zarówno carska Rosja, jak i imperialne
Niemcy zostały zniszczone w ostatnim stadium pierwszej wojny światowej,
a przedstawicieli państw, które stały się ich następcami, wyłączono z narad
odbywanych przez zwycięzców. Bolszewicy, którzy zdobyli władzę
podczas drugiej rewolucji rosyjskiej w październiku 1917 roku, nie zostali
nawet zaproszeni do udziału w konferencji pokojowej. Republikański rząd
Niemiec został zaproszony, ale jedynie po to, aby bez żadnych komentarzy
podpisał traktat wersalski, przyjął na siebie wyłączną winę za
poprzedzającą traktat wojnę oraz zapłacił astronomiczne reparacje wojenne.
Nie powinno zatem budzić najmniejszego zdziwienia, że ponowne
pojawienie się tych dwóch wyłączonych mocarstw na arenie wydarzeń
wywołało silnie napięcia.
W sferze ideologicznej pierwsza wojna światowa doprowadziła do
powstania dwóch radykalnych ruchów – komunizmu i faszyzmu – które
odwoływały się do przemocy i były oczywistym zagrożeniem dla
demokratycznego ładu. Nie było dziełem przypadku, że każda z tych dwóch
wykluczonych poza nawias potęg wybrała jedną z „totalitarnych”
możliwości, a nie liberalną demokrację. W Niemczech partia nazistowska
mogła zresztą zdobyć kontrolę nad krajem dzięki temu, że działała jako
przeciwwaga dla niemieckiego ruchu komunistycznego, który w
pierwszych latach okresu międzywojennego wydawał się zdecydowanie
bardziej niebezpieczny. Niemieccy komuniści grozili, że zjednoczą siły z
komunistami sowieckimi i wspólnie rozpoczną w całej Europie rewolucję;
w roku 1920 znaleźli się o krok od spełnienia tych gróźb. Na nieszczęście
większość analityków zwracała uwagę na to, że ruchy faszystowski i
komunistyczny są nie do pogodzenia. W tamtym czasie jedynie nieliczni
dostrzegali totalitarne podobieństwa. Niewielu też miało dość wyobraźni,
żeby przewidzieć scenariusz, według którego oba ruchy odłożą na później
rozwiązanie problemu dzielących je różnic, po to, aby wspólnie
przeprowadzić plan obalenia znienawidzonego „układu z Wersalu”. A
jednak to właśnie nieoczekiwane połączenie niemieckich faszystów
(hitlerowców) i sowieckich komunistów miało ostatecznie przyspieszyć
wybuch drugiej wojny światowej.
Z drugiej strony rozważania na temat kontynuacji przywołują dyskusję o
wydarzeniach okresu powojennego. Jeśli rok 1918 można uznać za
początek przerwy, jaka nastąpiła w trakcie trwającego dłużej konfliktu, to
tak samo można myśleć o roku 1945. Istnieje wiele mocnych argumentów
za tym, aby uznać zimną wojnę za kontynuację spraw niezałatwionych w
czasie drugiej wojny światowej. A w takim wypadku trzeba sobie
wyobrazić „wojnę siedemdziesięciopięcioletnią” (1914–1989) w Europie i
zacząć myśleć w kategoriach opery w trzech aktach, z dwoma interludiami:
1918–1939 i 1945–1948. I być może w przyszłości takie właśnie ramy
historycy przyjmą dla swoich rozważań.

Lata międzywojenne, 1918–1939


Trzeba bardzo „zachodniocentrycznego” sposobu myślenia, aby
zakładać, że w Europie walki zakończyły się w listopadzie 1918 roku. Jest
to prawdziwe w odniesieniu do niektórych części Europy, ale nie w
odniesieniu do Europy jako całości. Zgoda – na froncie zachodnim w
listopadzie 1918 roku wybuchł pokój. Ale front wschodni uspokoił się już
w marcu, natomiast lokalne konflikty szalały w innych częściach Europy
jeszcze po zawarciu rozejmu. Poważniejsze kampanie toczyły się na
Węgrzech i w Rumunii (1919), trwały wojny między Polską i jej
zsowietyzowanymi sąsiadami (1919–1920), między Grecją i Turcją (1920–
1921), a przede wszystkim na większości obszarów dawnego imperium
carskiego (1918–1921).
Wysoce mylące jest zwłaszcza pojęcie „rosyjskiej wojny domowej”.
Przywodzi ono na myśl jakiś wewnętrzny konflikt między Rosjanami, który
nie odbił się na innych narodowościach. Tymczasem rewolucja bolszewicka
w październiku 1917 roku wywołała nie tylko wojnę domową w Rosji, ale
także serię międzynarodowych wojen sowieckiej Rosji z innym państwami,
które powstały w następstwie rozpadu carskiej Rosji. Albowiem rewolucja
rozkawałkowała imperium, dzieląc je na kilkanaście niezależnych państw.
W efekcie swoich własnych działań bolszewicy musieli wypowiedzieć
najpierw wojnę wewnętrzną „białym”, a potem zewnętrzną – wszystkim
sąsiadom, którzy ośmielili się ogłosić niepodległość. Nie mogli marzyć o
stworzeniu „Związku Sowieckiego”, dopóki nie dopełnili wszystkich
swoich zwycięstw, i dlatego ZSRR został powołany do życia dopiero 1
stycznia 1923 roku.
Historycy narażają się zatem na surową krytykę, jeśli próbują nakreślić
ostrą linię demarkacyjną, która by oddzielała stan wojny sprzed listopada
1918 roku od stanu pokoju w okresie późniejszym. Muszą brać pod uwagę
trwający trzy lub cztery lata okres przejściowy, w którym ogólny układ
kształtował się albo na drodze dyplomatycznej – podczas konferencji
pokojowej, albo w wyniku zbrojnych konfliktów istniejących gdzie indziej.
Z tego samego powodu nie mogą udawać, że wojna 1939 roku wybuchła
bez ostrzeżenia, spadając na Europę jak grom z jasnego nieba. Wszyscy
zgodni są co do tego, że ciemne chmury gromadziły się na horyzoncie już
od kilku lat i że w niektórych częściach Europy – poza strefą wpływów
zachodnich mocarstw – narastały liczne napięcia. Wynik takiej analizy
sprowadza się do trójetapowej periodyzacji okresu międzywojennego: a)
chaotyczne układy (1918–1921), b) niespokojny pokój (1921–1934) i c)
nadciągająca burza (1934–1939).

[139]
Zob. E. Nolte, Der europäische Bürgerkrieg, 1917–1945. Nationalsozialismus und Bolschewismus, Berlin 1987.
Chaotyczne układy, 1918–1921

Konferencja pokojowa, która się zebrała w Paryżu w styczniu 1919 roku,


została wymyślona przez zwycięzców, zorganizowana przez zwycięzców i
przeprowadzona przez zwycięzców. W rozważaniach teoretycznych
najwięcej mówiło się o „zachodniej demokracji” i „narodowym
samookreśleniu”, natomiast w praktyce wszystko sprowadzało się do
niemal niekwestionowanej woli wielkich mocarstw – Francji, Wielkiej
Brytanii, Włoch i Stanów Zjednoczonych. Przedstawiciele państw i
narodów, o których losach konferencja miała zadecydować, przyjechali w
roli petentów i klienteli, a wysuwane przez nich argumenty przyjmowano
lub odrzucano w dużej mierze w zależności od ich statusu przyjaciół lub
wrogów. Na przykład Czechów, których kraj postrzegano jako niezłomnie
antyniemiecki, uznano za bardzo rozsądnych. Polaków, których postawę
widziano jako nie tylko antyniemiecką, ale i antyrosyjską, uznano za
kłótliwych. Ukraińców, których niepodległość uznały jedynie Niemcy,
poczytano za nierozsądnych. Dla Irlandczyków, którzy domagali się
uniezależnienia od jednego z wielkich mocarstw, w ogóle nie było miejsca.
Wynikiem konferencji pokojowej była seria traktatów zawartych między
aliantami i każdym ze zwyciężonych państw. Nie wypracowano żadnej
oficjalnej procedury działania w sprawach, które nie miały bezpośredniego
związku z którymś z traktatów. A były to traktaty następujące:

traktat wersalski (28 czerwca 1919) z Niemcami,


traktat z Saint-Germain (10 września 1919) z Austrią,
traktat z Neuilly (27 listopada 1919) z Bułgarią,
traktat z Trianon (4 czerwca 1920) z Węgrami,
traktat z Sèvres (10 sierpnia 1920) z Turcją.

Na przykład traktat wersalski wyznaczał granicę Polski z Niemcami, a


traktat z Saint-Germain – granicę Czechosłowacji z Austrią. Ale nie było
traktatu, który regulowałby sprawę granicy Polski z Czechosłowacją.
Wobec tego Czechosłowacja użyła siły do obalenia lokalnej umowy i
przechwyciła pas ziem na obszarach byłego austriackiego Śląska. Wynikły
z tego posunięcia spór o Těšín/Cieszyn jątrzył się przez następne
dwadzieścia lat.
Przywódców państw zachodnich często wprawiał w pomieszanie
strumień nazw nieznanych miejsc, niemożliwych do wymówienia nazwisk,
kłótni między ekspertami, różnic nie do pogodzenia. Kiedy stanął problem
Śląska (Silesia), Lloyd George był pewien, że chodzi o Cylicję. Nic też
dziwnego, że zaraz po ustaleniu zapisów głównego traktatu z Niemcami
przywódcy rozjechali się do domów, pozostawiając całą resztę bardzo
długiej agendy swoim przedstawicielom.
Niemniej założenie Ligi Narodów wypada uznać za obiecujące
osiągnięcie. Była duchowym dzieckiem prezydenta Stanów Zjednoczonych
Thomasa Woodrowa Wilsona i miała za zadanie wprowadzić jakiś ład w
bieg międzynarodowych spraw w Europie. Wybuch wielkiej wojny w 1914
roku przekonał większość ludzi, że nadszedł zmierzch epoki nieokiełznanej
suwerenności narodowej i że jest bardzo potrzebna jakaś międzynarodowa
instytucja kierująca się prawem, zasadami arbitrażu i dobrą wolą. Kartę
Ligi Narodów podpisała większość państw Europy – ale nie Niemcy i
ZSRR – a w siedzibie w Genewie zaczęto urzędowanie tego samego dnia,
w którym wchodził w życie traktat wersalski: 1 stycznia 1920 roku.
Pierwszym zadaniem Ligi było administrowanie Wolnym Miastem
Gdańskiem, którego ani Niemcom, ani Polsce nie udało się wynegocjować
dla siebie.
Mimo nadziei związanych z założeniem Ligi organizacja miała kilka
wrodzonych wad. Po pierwsze, ponieważ nie dysponowała żadnymi
niezależnymi środkami przymusu, była w dużej mierze zależna od sił
zbrojnych swoich zachodnich założycieli. Po drugie z powodu bardzo
małego zasięgu działania tych sił zbrojnych – w roku 1920 żaden samolot
francuski czy brytyjski nie potrafił dolecieć bez międzylądowania do
Gdańska i z powrotem – nie miała żadnych możliwości wywierania nacisku
na całe rozległe obszary Europy. Po trzecie wreszcie z powodu
nieoczekiwanej wrogości amerykańskiego Kongresu nigdy nie otrzymała
wsparcia Amerykanów, którzy jej na początku patronowali.
Ale z całą pewnością najbardziej oczywistą wadą tak zwanego układu z
Wersalu było to, że najbardziej niespokojne miejsca kontynentu
europejskiego leżały na Wschodzie, daleko poza jego zasięgiem. Przez cały
czas trwania konferencji pokojowej bolszewicy podejmowali niezliczone
kampanie wojskowe wymierzone przeciwko sąsiadom sowieckiej Rosji.
Armię Czerwoną trzeba było wypędzić z Finlandii. Wtrącała się bez
powodzenia w skomplikowane sprawy polityczne rodzących się państw
bałtyckich. Zdławiła krótkotrwałą niepodległość Białorusi i Ukrainy, po
czym razem z tymi dwoma krajami podjęła atak na Polskę. Potem zaś
zwróciła się przeciwko federacji niepodległych republik kaukaskich –
Azerbejdżanu, Gruzji i Armenii – jednocześnie promieniując sowiecką siłą
na najdalsze zakątki Azji Środkowej – od Uzbekistanu po Mongolię
Zewnętrzną. Dziwna rzecz: ponieważ wszystkich ludzi Zachodu tego
pokolenia nauczono uważać imperium carskie za stały i naturalny element
mapy Europy i ponieważ do bardzo niedawna „Rosja” była mocarstwem
alianckim, nikt ani się nie przejął, ani nawet nie zauważył, co się dzieje.
Owszem, szeroko potępiano przejęcie przez bolszewików władzy w
Piotrogrodzie oraz ich zamiłowanie do okrucieństwa podczas wojny
domowej. Ale brutalna rekonkwista kilkunastu krajów, które wcześniej
jasno wyraziły swoje separatystyczne chęci, nigdy nie stała się
przedmiotem szerzej zakrojonych protestów. Przywódcy Zachodu na
konferencji pokojowej płakali wprawdzie nad własną niemożnością
wywierania jakiegokolwiek wpływu na Rosję, ale jednocześnie obwołali
swoje kraje „państwami powierniczymi dla Rosji”. Innymi słowy, życzyli
sobie, żeby bolszewicki reżim zniknął. Ale życzyli sobie także restauracji
rosyjskiego imperium. A dając wyraz takiej postawie, pokazali oblicze
zdeklarowanych imperialistów i niezbyt zdecydowanych zwolenników
demokracji.
Spośród wszystkich konfliktów, jakie się wyłoniły bezpośrednio po
wielkiej wojnie, szczególnie jeden miał szersze, ponadregionalne
znaczenie. Wojna polsko-sowiecka, która trwała od lutego 1919 do marca
1921 roku, nosi dość mylącą nazwę, ponieważ w gruncie rzeczy nie
spowodowały jej dysputy terytorialne czy polityczne między
Rzeczpospolitą Polską i trzema sąsiadującymi z nią sowieckimi
republikami (choć oczywiście taka dysputa istniała). W rzeczywistości
inspiracją stało się życzenie bolszewików, aby rewolucję rozszerzyć z
ojczyzny Lenina, czyli Rosji, na ojczyznę Marksa, czyli Niemcy. Zgodnie z
teorią marksistowską, rewolucji proletariackiej nie należało planować w
zacofanej Rosji, lecz powinien ją spontanicznie rozpocząć posiadający
świadomość klasową proletariat uprzemysłowionych krajów Europy
Zachodniej. Stąd też gotowość bolszewików do jak najszybszej naprawy
błędu i bezzwłocznego wysłania Armii Czerwonej na zachód. Dla nich
Polska miała znaczenie marginalne. Była sprawiającym kłopoty krajem, w
którym rządzili aroganccy arystokraci i katoliccy księża. Nazywali ją
Czerwonym Mostem, którym kiedyś przemaszerują zwycięscy
rewolucjoniści, powiewając czerwonymi sztandarami.
Lenin próbował przeprawić oddziały Armii Czerwonej przez Czerwony
Most przy trzech okazjach: w grudniu 1918 roku, wiosną 1919 i ponownie
wiosną roku 1920. Nigdy mu się to nie udało, choć ostatnim razem znalazł
się niebezpiecznie blisko celu. Na szczęście dla układu z Wersalu polskie
siły pod wodzą marszałka Piłsudskiego rozbiły atakujące kolumny
Sowietów w bitwie pod Warszawą w sierpniu 1920 roku – bitwa przeszła
do historii jako „cud nad Wisłą”. W marcu 1921 roku, podczas rozmów w
Rydze, Polacy i Sowieci rozwiązali kwestie sporne, czego nie potrafiła
zrobić konferencja pokojowa w Paryżu[140].

[140]
Zob. N. Davies, Orzeł biały, czerwona gwiazda. Wojna polsko-bolszewicka 1919–1920, przeł. A. Pawelec, Kraków
2006.
Niespokojny pokój, 1921–1934

Kiedy walki wygasły na początku lat dwudziestych, Europa wkroczyła w


kilkunastoletni okres, w którym perspektywy trwałego pokoju wydawały
się coraz lepsze. Problemami najbardziej palącymi były kwestie społeczne i
gospodarcze. Potężna epidemia „hiszpanki” zabrała więcej ofiar niż wielka
wojna. Po wojnie domowej w Rosji przyszła potworna klęska głodu nad
Wołgą; w wielu częściach kontynentu działały instytucje pomocy. Miliony
ludzi harowały za marne grosze od wczesnego dzieciństwa po grób.
Bezrobocie lat powojennych powodowało okrutne cierpienia. Plaga
hiperinflacji pożarła oszczędności klasy średniej w znacznej części Europy
Środkowej. Szykował się podatny grunt dla rozwoju politycznych
ekstremów. Pierwsi pojawili się komuniści, ze swoim nieprzewidzianym
zwycięstwem w Rosji. Ale faszyzm nie zwlekał, zyskując solidną
odskocznię w postaci „marszu na Rzym” Mussoliniego w 1922 roku.
Ogólnie rzecz biorąc, scena polityczna nie budziła jednak obaw o jakiś
szeroko zakrojony brak stabilności. Skłonności do dyktatury stawały się
widoczne. Jednak sami dyktatorzy byli bardzo różnej maści i nie
wykazywali najmniejszej chęci zjednoczenia. W Niemczech
niebezpieczeństwo powstania komunistycznego minęło po 1923 roku.
Republika weimarska przetrwała choroby wieku niemowlęcego. W
Związku Sowieckim nowy sekretarz generalny partii komunistycznej Józef
Stalin zawiesił na kołku ideę rewolucji międzynarodowej, lansując slogan
„Socjalizm w jednym kraju”. Plan nowej polityki gospodarczej (NEP),
który w roku 1921 zastąpił ideę komunizmu czasu wojny, zrezygnował z
radykalnych rozwiązań i umożliwił masom rosyjskiego chłopstwa trochę
lepsze życie. Świat odetchnął z ulgą.
Żaden z kryzysów tego okresu nie okazał się szczególnie zgubny w
skutkach, mimo że z perspektywy lat widać, iż coraz bardziej słabła ufność
w istniejący ład:

W 1922 roku delegaci Niemiec i Rosji sowieckiej opuścili konferencję


w Genui poświęconą reparacjom wojennym i podpisali w Rapallo
niemiecko-sowiecki układ gospodarczy. Był to akt buntu, który
dowiódł, że dwaj pariasi Europy potrafią zjednoczyć wysiłki i
przechytrzyć zwycięskie mocarstwa.
W latach 1923–1925 oddziały wojsk francuskich okupowały Zagłębie
Ruhry, daremnie usiłując wymusić reparacje. Był to akt przemocy,
który nie przyniósł pożądanych skutków, wywołał natomiast
międzynarodowy kryzys finansowy i zabił we Francuzach chęć
stosowania środków zaradczych kiedykolwiek w przyszłości.
W roku 1925 w Locarno minister spraw zagranicznych Niemiec
Gustav Stresemann z powrotem włączył swój kraj w ramy
dyplomatycznej wspólnoty, gwarantując nienaruszalność jego
zachodnich granic. Stresemann w sposób widoczny nie podjął kwestii
zaniechania zmian granicy Niemiec na wschodzie. Zachodnia opinia
publiczna uważała go za świetnego faceta.
W roku 1926 marszałek Piłsudski stanął w Polsce na czele
wojskowego coup d’état, który miał na celu zapobieżenie przejęciu
władzy przez prawicę. Powstały w efekcie ustrój sanacyjny nie
oznaczał zniesienia systemu parlamentarnego, wkroczył natomiast na
wątpliwą drogę „kierowanej demokracji”.
W roku 1929 Stalin porzucił plan nowej polityki gospodarczej i
rozpoczął realizację programu gospodarki sterowanej – planów
pięcioletnich i przymusowej kolektywizacji w rolnictwie. Od tego
momentu Związek Sowiecki zaczął budować fundamenty
nowoczesnego uprzemysłowionego państwa i militaryzacji na wielką
skalę. Komentarz Stalina brzmiał: „Jeśli nam się nie uda w ciągu
dziesięciu lat, zostaniemy unicestwieni”. Na Europie Zachodniej nie
zrobiło to wrażenia.
Także w roku 1929 krach na Wall Street zrujnował gospodarkę
amerykańską i wywołał głęboki, rozciągający się na cały świat kryzys.
Na wszystkie europejskie gospodarki przemysłowe spadł potężny cios,
a bezrobocie, kotły z darmową zupą na ulicach, marsze protestacyjne
stały się codziennością w krajach, w których nie istniał system
państwa opiekuńczego. Gospodarka wolnorynkowa, faworyzowana
przez zachodnie demokracje, straciła wiele ze swojej atrakcyjności.
W roku 1931 japońskie siły zbrojne najechały Mandżurię, odrywając
ją od Chin i ustanawiając marionetkowe państwo Mandżukuo. Był to
najjaskrawszy akt międzynarodowej agresji od czasu wielkiej wojny.
Jednakże ani Liga Narodów, ani poszczególne mocarstwa nie zdołały
mu zapobiec.
W 1933 roku prawicowo-radykalna Narodowosocjalistyczna
Niemiecka Partia Robotników Adolfa Hitlera zdobyła czołową pozycję
w Reichstagu po trzech latach wyborczej huśtawki i ulicznych walk z
komunistami. Dojście do władzy Hitlera było w pełni legalne. Ale
gangsterskie metody, jakie zaczął stosować, odkąd zdobył wysoki
urząd w państwie, a zwłaszcza deklaracja o stosowaniu
nadzwyczajnych metod, złożona po pożarze Reichstagu, ujawniła jego
postawę jawnego wroga demokratycznej republiki, której przewodził.
W 1934 roku król Jugosławii został zamordowany podczas wizyty w
Marsylii. Ludzie pamiętali o Sarajewie, wzrosły więc obawy, że
polityka w Europie Wschodniej jest źródłem konfliktów.
W roku 1934 Stalin, który wcześniej usunął ze sceny wszystkich
ocalałych bolszewickich przywódców, rozpoczął pierwszą z kilku
czystek w szeregach podporządkowanej mu partii komunistycznej.
Krążyły plotki, że jego „wojna z kułakami” i zainicjowana przez
państwo klęska głodu na Ukrainie kosztowały życie milionów ludzi.
Ale Zachód był podzielony, jeśli idzie o uznanie prawdziwości tych
doniesień, i kolejny raz nie poczuł się bezpośrednio zagrożony.

W latach dwudziestych wiele uwagi poświęcano sprawie umocnienia


bezpieczeństwa Europy za pomocą multilateralnych sojuszy wojskowych.
Wielką Brytanię i Francję wciąż jeszcze łączyła entente cordiale; Niemcy
formalnie zostały rozbrojone. Wobec tego po zawarciu traktatu w Locarno
Europa Środkowo-Wschodnia nieuchronnie stała się ośrodkiem
zainteresowania. Polska, największy kraj w tym regionie, była związana
sojuszem z Francją, natomiast z Wielką Brytanią jeszcze nie. Mała Ententa
została zawiązana przez Francję w celu zneutralizowania Węgier, na które
wciąż patrzono z podejrzliwością. Ale cały ten system nie obejmował
ZSRR, podobnie jak możliwości, że Niemcy rozpoczną kłótnię ze swoimi
wschodnimi sąsiadami.
Nowe perspektywy otwarły się, kiedy w 1925 roku ministrem spraw
zagranicznych Francji został Aristide Briand. Francja wciąż jeszcze była
główną potęgą militarną Europy, a Briand był wizjonerem:
paneuropejczykiem i antymilitarystą. Pakt Brianda-Kellogga z 1928 roku,
podpisany wspólnie z amerykańskim sekretarzem stanu Frankiem
Kelloggiem, wprowadzał nowe pojęcie oficjalnych deklaracji intencji
pokojowych. „Pakty o nieagresji” – w sumie było ich pięćdziesiąt cztery –
podpisywano w całej Europie. Polska, która była przywiązana do bardzo
realistycznej „doktryny dwóch wrogów”, podjęła środki ostrożności,
podpisując jeden pakt o nieagresji z ZSRR (1932) i drugi z Niemcami
(1934). Przed zawarciem tego drugiego marszałek Piłsudski był jedynym
europejskim mężem stanu, który badał opinię swoich zachodnich partnerów
w sprawie prewencyjnej wojny z Niemcami. W dobie nieagresji takie
sondaże nie prowadziły do niczego.
Różnica między postrzeganiem rzeczywistości i rzeczywistością to
fascynujący temat do rozważań. W połowie lat trzydziestych układ z
Wersalu był coraz silniej kwestionowany przez dwa państwa, które można
było podejrzewać o awanturnicze zapędy. Jedno z nich, ZSRR, zdobyło
sobie nad Niemcami przewagę na starcie, jeśli idzie o konstruowanie
narzędzi wewnętrznych represji i zewnętrznej wojny. Jeszcze na długo
przed dojściem Hitlera do władzy miało tajną policję, świetnie naoliwioną
machinę państwowego terroru, obozy koncentracyjne, niewolniczą pracę,
zmilitaryzowaną gospodarkę i zakrojony na dużą skalę program ekspansji
wojskowo-przemysłowej. Co więcej, organizowało tajne cykle wspólnych
manewrów wojskowych – z niemieckimi siłami zbrojnymi na sowieckiej
ziemi. Mimo to, poza nielicznymi wyjątkami, zachodni obserwatorzy nie
odczuwali niepokoju z powodu Stalina. Rosja była bardzo daleko od
Europy Zachodniej. Natomiast na myśl o Hitlerze od samego początku po
plecach chodziły im ciarki. Zagrożenie ze strony Niemiec rosło w
zastraszającym tempie:

W 1934 roku, po przeprowadzeniu we własnych szeregach czystki


znanej jako noc długich noży, naziści obalili instytucje republiki
weimarskiej i ustanowili państwo partyjnej dyktatury z Hitlerem jako
Führerem.
W 1935 roku naziści narzucili niemieckiemu społeczeństwu
rasistowskie ustawy norymberskie, skierowane przede wszystkim
przeciwko Żydom, ale także informujące o daleko posuniętym
radykalizmie hitlerowców.
W 1936 roku Hitler nakazał remilitaryzację Nadrenii, łamiąc tym
samym jedną z klauzul traktatu wersalskiego. Zachodnia opinia
publiczna była podzielona. Niektórzy uważali, że jest rzeczą
absolutnie rozsądną ze strony Niemiec przejąć pełną kontrolę nad
swoim terytorium narodowym. Inni zaś sądzili, że jeśli akt skutecznej
niesubordynacji pozostanie bezkarny, to będzie to pożywka dla ambicji
Hitlera.

W tych samych latach naziści zaczęli podsycać urazy panujące wśród


Niemców zamieszkujących sąsiednie kraje, zakłócając w ten sposób pokój.
W Austrii, która była ojczyzną Hitlera, zyskali wielu zwolenników ruchu
dążącego do zdławienia niezależnej republiki. W Czechosłowacji podżegali
niemieckich separatystów w tak zwanym Sudetenlandzie. A w Wolnym
Mieście Gdańsku, który swego czasu był twierdzą socjaldemokracji,
promowali kampanię zjednoczenia z Rzeszą.
Nadciągająca burza, 1934–1939

Nie należy sobie jednak wyobrażać, że sztuczki, jakie wyczyniał


nazistowski reżim, były niezawodną receptą na wywołanie przy pierwszej
nadarzającej się okazji międzynarodowej wojny. Przeciwnie – Hitler był
między innymi mistrzem blefu i, patrząc z zewnątrz, nie dało się ocenić, ile
prawdy kryło się w jego mrożących krew w żyłach przechwałkach. Dziś
historycy wiedzą na pewno to, co podejrzewali niektórzy politycy: że jego
statystyki dotyczące remilitaryzacji były przesadzone. W stanowiącym
przedmiot wielu analiz memorandum Hossbacha z 1937 roku, które zawiera
jedno z przemówień Hitlera mające dodać ducha jego generałom, mogą
sobie także przeczytać, że Führer przewidywał wybuch wojny w latach
1942–1943, a nie w roku 1939. Jego zamiary bynajmniej nie były
oczywiste.
Ponadto w roku 1935 zachodnie mocarstwa rozpoczęły politykę
zbiorowego bezpieczeństwa. Zaraz po tym, jak niemiecka Rzesza opuściła
Ligę, zaproszono do niej ZSRR; partiom komunistycznym na Zachodzie
polecono stosowanie strategii frontów ludowych lub koalicji. Niemcy nie
były jeszcze dość silne, żeby rzucić Zachodowi bezpośrednie wyzwanie.
Nie było też zbyt prawdopodobne, że zaczną siać spustoszenie na
Wschodzie, dopóki ZSRR dotrzymuje towarzystwa Zachodowi.
Wobec tego pod koniec lat trzydziestych zasadniczy układ spraw
międzynarodowych w Europie stanowił obraz Wielkiej Brytanii i Francji
walczących z rosnącym niepokojem o zachowanie status quo, jakie
powstało dwadzieścia lat wcześniej w wyniku ich zwycięstwa. Dominacja
tych państw zaczęła się kruszyć z powodu niemocy Ligi Narodów, groźby
podjęcia jednostronnych działań przez niezadowolone państwa i rosnącej
świadomości uzasadnionych pretensji. Niezdolność do ograniczenia wojny
domowej w Hiszpanii (1936–1939), podczas której Hitler i Mussolini
otwarcie wspierali faszystów, a Stalin dopomógł w obaleniu republiki, była
złą wróżbą na przyszłość.
Przez wiele lat po rewolucji rosyjskiej z 1917 roku sowiecki komunizm
powszechnie uznawano za główny czynnik zagrażający międzynarodowej
stabilizacji. Ale ten obraz zmieniał się wraz ze wzrostem Trzeciej Rzeszy.
Chociaż siła militarna ZSRR rosła, uważano, że Związek Sowiecki jest bez
reszty pochłonięty kolosalnym procesem swoich wewnętrznych
transformacji. A ponieważ prawdziwe oblicze stalinizmu przez długi czas
pozostawało zakryte, powszechnie uważano, że Sowieci będą się starali
uniknąć dużej międzynarodowej wojny. Natomiast Trzecia Rzesza
potrząsała szabelką, a jej publiczne oświadczenia były bezczelnie
agresywne. Po zdecydowanym zwycięstwie generała Franco w Hiszpanii
(w marcu 1939 roku) niewielu ludzi w Europie miało wątpliwości co do
tego, że szalejący faszyzm stanowi o wiele bardziej wiarygodne zagrożenie.
Pod koniec lat trzydziestych nazistowskie potrząsanie szabelką osiągnęło
taki poziom intensywności, że ład w Europie zaczął się rozpadać nawet bez
otwartej wojny. W roku 1938 Austria wpadła nazistom w ręce w efekcie
sterowanej przez nich wewnętrznej akcji wywrotowej. Ogłoszono
Anschluss, czyli „przyłączenie”: Hitler i jego Wehrmacht wkroczyli
triumfalnie do Wiednia, nie oddając ani jednego strzału. Austria dołączyła
do Niemiec, stając się częścią Rzeszy.
Po Austrii w centrum uwagi Hitlera znalazła się Czechosłowacja. Hitler
podsycał obawy, oświadczając, że złego traktowania Niemców sudeckich
nie można tolerować, i napomykając o militarnym rozwiązaniu problemu.
Jest rzeczą wątpliwą, czy w tamtym momencie solidnie uzbrojona armia
czechosłowacka dałaby się łatwo usunąć ze swoich dobrze
ufortyfikowanych granicznych twierdz. Ale nie dano jej szansy. Z
inicjatywy premiera Wielkiej Brytanii Neville’a Chamberlaina w
Monachium odbyły się dwie konferencje, które miały na celu zaspokojenie
żądań Hitlera na drodze dyplomatycznej ugody. Rząd Czechosłowacji
dowiedział się, że ma przyjąć układ. Związek Sowiecki został wyłączony –
był to fakt, który miał swoją wymowę. Chamberlain poleciał z powrotem
do Londynu, dumnie powiewając kawałkiem papieru i wołając: „Przywożę
wam pokój”.
Oczywiście postępujący kryzys nie skończył się na przyłączeniu
Sudetów. Zimą 1938/39 Słowacy zażądali separacji od Czechów, a
niemiecka ludność Gdańska, wspólnie z mniejszością niemiecką na
zachodzie Polski, zaczęła się głośno skarżyć na swoje nieznośne położenie.
W marcu 1939 roku Czechosłowacja upadła: Hitler wkroczył do Pragi, tak
samo jak wcześniej wkroczył do Wiednia. Czechy i Morawy zostały
przyłączone do Rzeszy jako niemiecki „protektorat”. Słowacja otrzymała
status niepodległego państwa wasalnego. Niemilitarna agresja zaczęła
zmieniać mapę Europy.
Staczanie się ku wojnie

Tak więc wiosną 1939 roku Hitler miał już na koncie trzy kolejne
wyczyny i nikt go nie zdołał powstrzymać. Biorąc pod uwagę wcześniejsze
sukcesy i jego naturę hazardzisty, można było mieć niemal pewność, że
jeszcze raz rzuci kości. Pobieżny rzut oka na mapę wskazywał, że po
Nadrenii, Austrii i Czechosłowacji zagnie parol na Polskę. Nie miał jednak
żadnej wyraźnej strategii, nie mówiąc już o jakimś szczegółowym planie.
Niedawne doświadczenia nauczyły go, że jeśli spowoduje zaostrzenie
kryzysu i zagrozi zakłóceniem pokoju, tak czy inaczej osiągnie swój cel.
Z perspektywy czasu widać, że Polska stanowiła jeden krok za daleko w
tej grze hazardzisty i to z kilku jasnych przyczyn. Po pierwsze każdy ruch
Niemców skierowany przeciwko Polsce odbiłby się bezpośrednio na Rosji,
co z kolei oznaczałoby wciągnięcie do gry wielkich mocarstw. Po drugie
Polacy – w odróżnieniu od Czechów czy Austriaków – nie byli skłonni dać
się tyranizować. Gdyby ich zaatakowano, walczyliby i to walczyliby
mężnie, zmniejszając w ten sposób szanse na „krótką, łatwą kampanię”. Po
trzecie zachodnie mocarstwa traciły cierpliwość. Ugoda z Monachium była
sprawdzianem sensowności polityki ustępstw. Gdyby Hitler wszczął jakąś
nową awanturę, Londyn i Paryż przestałyby mu już wierzyć na słowo.
Nawet Chamberlaina nie można było oszukiwać w nieskończoność.
Pierwszym posunięciem Hitlera pod koniec 1938 roku było wezwanie do
siebie ambasadora Polski w Berlinie i przedstawienie mu propozycji
wspólnej niemiecko-polskiej kampanii przeciwko Związkowi
Sowieckiemu. Może była to poważna propozycja, a może nie, tak czy
inaczej wydaje się wielce wątpliwe, czy kiedykolwiek dałby Polsce
wszystko to, co obiecał. W rzeczywistości starał się wybadać, na jakim
naprawdę stanowisku stoi polski rząd. Wpadł we wściekłość, kiedy się
okazało, że jest niemal całkowicie przeciw. Mimo kilku prób nie doczekał
się odpowiedzi. Polscy pułkownicy, którzy trzymali ster rządów w
Warszawie, uważali napuszonego austriackiego kaprala za prostaka.
Wprawdzie nie darzyli miłością Związku Sowieckiego, ale nie kochali
także Trzeciej Rzeszy.
Następny krok Hitlera był skierowany w przeciwną stronę. Skoro
niewdzięczni Polacy nie chcą tańczyć tak, jak on im zagra, to trzeba dać im
w kość. Na początku 1939 roku machina hitlerowskiej propagandy
przestawiła się na produkcję zalewu pretensji i oskarżeń. Polacy prześladują
gdańszczan. To, że mają tak zwany polski korytarz, jest nie do przyjęcia.
Prześladowania przyzwoitych Niemców na Górnym Śląsku i na Pomorzu
nie da się dłużej tolerować... Raz jeszcze znacząca część opinii publicznej
we Francji i Wielkiej Brytanii skłonna była uwierzyć w te bzdury, a
ponieważ ich wiedza o problemach polskich niemal równała się zeru –
także podejrzewać, że Polacy będą sprawiać kłopoty. Bardzo niewielu ludzi
w Paryżu czy Londynie miałoby ochotę pomyśleć, że obrona Polski jest
sprawą, o którą warto walczyć. Mourir pour Danzig?, zapytał retorycznie
jeden z francuskich posłów do Zgromadzenia Narodowego. Czy naprawdę
mamy umierać za Gdańsk?
Mimo to wydarzenia z marca 1939 roku miały nieubłagane
konsekwencje. Upadek Czechosłowacji stworzył pustkę, którą Hitler z
ochotą wypełnił. W ciągu zaledwie kilku dni Czechy i Morawy zostały
pochłonięte przez Rzeszę. Nie oddano ani jednego strzału. Stosowana przez
Hitlera metoda gróźb i wrzaskliwych przechwałek znów dawała efekty,
najwidoczniej bez żadnych kosztów. Mimo to najłatwiejszy triumf Hitlera
włączył międzynarodowy alarm. W Monachium Führer uroczyście
zapewnił Chamberlaina i Daladiera, że po przyłączeniu Sudetów „nie ma
już żadnych roszczeń terytorialnych”. Teraz było jasno widoczne, że jest
bezwstydnym ekspansjonistą i bezczelnym łgarzem. 31 marca 1939 roku
Wielka Brytania ogłosiła oficjalną gwarancję niepodległości Polski.
Gwarancja ta była pomyślana jako deklaracja intencji Wielkiej Brytanii –
poważne ostrzeżenie pod adresem Niemiec. Była jednak także blefem,
ponieważ w 1939 roku Wielka Brytania nie miała żadnych możliwości ani
powstrzymania Niemiec, ani obrony Polski. Ale mimo to, kiedy w jej ślady
poszła Francja, kryzys polski stał się przedmiotem powszechnej
międzynarodowej troski. Co więcej, dla wszystkich stało się widoczne, że
klucz do dalszych wydarzeń spoczywa w rękach wschodniego sąsiada
Polski, Związku Sowieckiego. Gdyby Moskwa otwarcie opowiedziała się
po stronie zachodnich mocarstw, jednostronny atak przeciwko Polsce byłby
zbyt ryzykowny, żeby go w ogóle rozważać. Gdyby Moskwa zajęła
nieokreślone stanowisko, świat w dalszym ciągu starałby się zgadywać, o
co chodzi. Wreszcie gdyby Moskwa zdecydowała się poprzeć Berlin,
dałaby Hitlerowi zielone światło. W roku 1938 Stalina wykluczono z
negocjacji. Jeszcze go to bolało. Następnym razem nie miał już zamiaru
pozwolić, żeby go potraktowano w tak podły sposób. Latem 1939 roku o
względy Związku Sowieckiego zabiegały więc i zachodnie mocarstwa, i
Niemcy.
Zarysy nadchodzącej konfrontacji zaczęły nabierać kształtów:

Na początku 1939 roku w Europie toczyła się, mówiąc słowami Stalina, „partia
pokera” z udziałem trzech graczy, z których każdy miał nadzieję przekonać pozostałych
dwóch, aby zniszczyli się nawzajem, pozwalając trzeciemu zgarnąć całą wygraną.
Trzema graczami byli naziści z Niemiec Adolfa Hitlera, kapitaliści z Wielkiej Brytanii
Neville’a Chamberlaina i Francji Édouarda Daladiera – i bolszewicy. Chociaż Gruzin
podziwiał spektakularną brutalność Austriaka, zdawał sobie sprawę z
niebezpieczeństwa odrodzonego niemieckiego militaryzmu (...). [A zachodnie
demokracje uważał] za co najmniej tak samo niebezpieczne, jak Niemcy[141].

Führer jednakże nie zamierzał dopuścić do tego, żeby go powstrzymano,


zwłaszcza że czuł się zlekceważony z powodu braku współpracy ze strony
Polski i Wielkiej Brytanii. 3 kwietnia 1939 roku wydał oficjalny rozkaz
rozpoczęcia przygotowań do wojny. W piśmie przewodnim skierowanym
do feldmarszałka Keitla, szefa sztabu głównego, wyjaśniał, że wciąż
pragnie „utrzymać pokojowe stosunki z Polską”, dodając jednak, że gdyby
sprawy przybrały gorszy obrót, „może się okazać, iż trzeba radykalnie
wyrównać rachunki”. A w takim razie był zdecydowany „unicestwić”
polskie siły zbrojne i „stworzyć na Wschodzie sytuację odpowiadającą
potrzebom obrony Niemiec”. Do listu dołączony był dokument, w którym
szczegółowo wyliczano wymogi „Fall Weiss”, czyli strategicznego planu
ataku na Polskę[142].
Niektórzy historycy niesłusznie zakładali, że przewidujące taki wariant
plany można uznać za dowód, iż Hitler był już zdecydowany rozpocząć
wojnę. W rzeczywistości jednak stan delikatnej równowagi między wojną i
pokojem zależał od kilku niedających się przewidzieć czynników, a
zwłaszcza od niepewnych perspektyw dotyczących możliwości zawarcia
przez hitlerowców układu z Sowietami. Przez cały czas, poczynając od lat
dwudziestych, nazistowska propaganda nie ukrywała, że głównym celem
jest zdobycie przez Niemcy tak zwanego Lebensraumu na wschodzie, a to
oznaczało przede wszystkim podbój Polski. Ale Hitler bardzo dobrze
wiedział, że nie może bezpiecznie rozpocząć inwazji na Europę Wschodnią,
jeśli wcześniej nie zawrze układu z największą potęgą militarną tego
regionu mającą własne pomysły na temat „przestrzeni życiowej”.
W ZSRR także szykowały się zmiany. Polityka zbiorowego
bezpieczeństwa robiła się coraz mniej atrakcyjna. Zwolennicy
bezkompromisowych działań tracili cierpliwość:

Kiedy Stalin skoncentrował się na dyplomacji, najpierw skierował karabiny


przeciwko własnym dyplomatom. Wieczorem 3 maja 1939 roku żołnierze NKWD
otoczyli Ludowy Komisariat Spraw Zagranicznych, co było widomą oznaką, że nadszedł
czas odwrócenia przymierzy przed zbliżającą się wojną. Mołotow, Beria i Malenkow
przyszli poinformować Maksima „Papaszę” Litwinowa [komisarza do spraw
zagranicznych], że został zwolniony ze stanowiska. (...)
Ludowy Komisariat Spraw Zagranicznych znajdował się tuż obok Łubianki i oba
ministerstwa nazywano „Sąsiadami”. Zastępca Mołotowa (...) kierował czystką wśród
dyplomatów. (...)
Urzędnik prasowy w Ludowym Komisariacie Spraw Zagranicznych (...) został (...)
doprowadzony do gabinetu Berii, gdzie kazano mu się przyznać do szpiegostwa. Kiedy
odmówił, kaukaski olbrzym Kobułow przewrócił go na podłogę i bił po głowie pałką.
(...)
Czystka wśród dyplomatów została zaaranżowana na użytek Hitlera: „Oczyścić
komisariat z Żydów – oświadczył Stalin. – Posprzątać »synagogę«”[143].

Mołotow został nowym komisarzem ludowym do spraw zagranicznych.


Tymczasem Wielka Brytania i Francja zupełnie nie zdawały sobie sprawy
z tempa rozwoju wydarzeń. Zachęciły Polaków, żeby się trzymali (nie
organizując żadnego systemu praktycznego współdziałania), i wysłały do
Rosji drogą morską wspólną misję. Postępy w negocjacjach były równie
powolne jak wybrany środek transportu. Admirał sir Reginald Aylmer
Ranfurly Plunkett-Ernle-Erle-Drax nie przywiózł odpowiednich listów
polecających. Stalin i Mołotow poczuli się obrażeni.
W ciągu tych samych kilku tygodni lata 1939 roku Sowieci rozpoczęli z
Niemcami tak zwane rozmowy handlowe. Stworzyli atmosferę pozwalającą
włączyć do tych rozmów tematy zdecydowanie wychodzące poza sferę
handlu. Ale wysuwali daleko idące żądania. Jeśli Berlin miał dostać zielone
światło w sprawie najazdu na Polskę, musiał się zgodzić na utworzenie
sowieckiej strefy wpływów w Europie Wschodniej, a także na włączenie do
tej strefy wschodniej części Polski oraz państw bałtyckich. Hitlerowcom
musiało się wydać, że są proszeni o podjęcie i prowadzenie walki, po czym
Stalin przejmie połowę łupu. To nie była gra fair, ale hitlerowcy wiedzieli,
że Zachód nie byłby w stanie dorównać ofercie, jaką składali Sowieci.
Lato mijało, a Sowieci coraz bardziej skłaniali się w kierunku układu z
Niemcami. Jako doświadczony paranoik Stalin zapewne zgadywał, że
ostentacyjna przyjaźń Hitlera łatwo może się zmienić we wrogość.
Jednocześnie jednak jako zatwardziałego komunistę mniej niepokoiło go
zagrożenie ze strony samych Niemiec, a bardziej możliwość, że faszyści i
kapitaliści połączą siły we wspólnym ataku na ZSRR. Dlatego byłoby
korzystne, gdyby polskim kryzysem udało się pokierować tak, żeby
zachodnie mocarstwa i Niemcy stanęły naprzeciw siebie jako wrogowie.
Podobnie jak wielu innych analityków wciąż jeszcze pozostających pod
wrażeniem skutków pierwszej wojny światowej wyliczył sobie, że
zwycięzca zostanie doprowadzony do stanu wycieńczenia bez względu na
to, kto ostatecznie weźmie górę. Z perspektywy 1939 roku w interesie
Sowietów było oczywiście stać i patrzeć, jak przeciwnicy się wyniszczają,
podczas gdy zasoby sowieckie rosną, a Armia Czerwona odzyskuje siły.
Moskwa miała jednak jeszcze jeden problem, do którego większość
zachodnich obserwatorów nie przywiązywała należytej wagi. Przez osiem
poprzednich lat wojska japońskie umacniały swoją pozycję w Mandżurii;
teraz posuwały się naprzód, zmierzając ku krańcom Mongolii Zewnętrznej
(która była sowieckim protektoratem) i sowieckiego Dalekiego Wschodu.
Innymi słowy, ZSRR odczuwał presję z dwóch stron: i w Europie, i w Azji.
Kreml potrzebował stabilizacji swoich stosunków z Niemcami, aby się
zabezpieczyć przed skutkami rozwoju wydarzeń na froncie japońskim.
Japończycy rozpoczęli już przecież pochód, podczas gdy hitlerowcy jak
dotąd tylko szczerzyli zęby. Z tego samego powodu było niezbyt
prawdopodobne, że Stalin zareaguje na propozycję Niemców w jakiś
zdecydowany sposób, dopóki na Dalekim Wschodzie będzie trwał stan
pogotowia.
Nie powinno się także zakładać, że gdyby na krótką metę udało się
uniknąć wojny między Niemcami i ZSRR, musiałaby ona koniecznie
wybuchnąć w dalszej perspektywie. Nie sztuka być mądrym historykiem a
posteriori. W roku 1939 nie było jeszcze wiadomo, co się wydarzy w
przyszłości. Jak już wspomniano, Hitler wyobrażał sobie, że szczyt
wojennego potencjału Niemiec przypadnie na lata 1942–1943. Stalin łatwo
mógł mieć na myśli podobne ramy czasowe. Mimo to obaj przywódcy
dawali liczne dowody oportunizmu, a także skłonności do zapierających
dech w piersiach zmian kursu. Latem 1939 roku wszystko w Europie
Wschodniej było jeszcze przedmiotem rozgrywki. Stalin nie mógł
wykluczyć możliwości przyszłej wojny z Niemcami. Ale z pewnością
rozważał także możliwość albo klęski Niemiec na Zachodzie, albo sytuacji
patowej, którą wzmocniony Związek Sowiecki mógłby wykorzystać na
swoją korzyść.
Wszystko się poukładało w ostatnim tygodniu sierpnia, udało się też
oddalić niebezpieczeństwo, jakie stwarzała Japonia. Stalin już wcześniej
poczynił kroki zmierzające do wyeliminowania zagrożenia militarnego na
Dalekim Wschodzie i w zasadzie postanowił zakończyć dyskusję z
Brytyjczykami i Amerykanami i zaakceptować wysunięte niemieckie
macki. 19 sierpnia wygłosił mowę do Politbiura na spotkaniu, podczas
którego zagraniczni członkowie Kominternu[144] zanotowali jego słowa.
„Musimy przyjąć propozycję Niemiec – mówił – oraz w dyplomatyczny
sposób pozbyć się brytyjskiej i francuskiej delegacji. Zniszczenie Polski i
przyłączenie ukraińskiej Galicji będzie naszym pierwszym celem. Mimo to
– ciągnął – musimy przewidzieć konsekwencje zarówno klęski Niemiec,
jak i ich zwycięstwa. W razie klęski utworzenie w Niemczech
komunistycznego rządu będzie sprawą pierwszorzędnej wagi. (...) Nade
wszystko zaś – zakończył – naszym zadaniem jest zapewnić jak najdłuższy
udział Niemiec w wojnie i takie wyczerpanie sił Wielkiej Brytanii i Francji,
żeby kraje te nie mogły zdławić komunistycznego rządu w Niemczech”[145].
Stalin wprawdzie siedział cicho, ale szykował się do rewolucyjnej zmiany.
Nie był tym niewinnym czy biernym obserwatorem, jakiego próbowała
stworzyć późniejsza legenda.
Dotychczas obaj dyktatorzy krążyli koło siebie, zachowując duży
dystans. Ale z punktu widzenia Führera, który silniej pożądał szybkich
efektów, gra polegała na tym, żeby mocno złapać śliskiego sowieckiego
partnera. 20 sierpnia Hitler wysłał prywatną depeszę zaadresowaną do
„Drogiego Pana Stalina”. Przysłano mu odpowiedź zaadresowaną do
„Kanclerza Rzeszy Niemieckiej A. Hitlera”[146]. Depesza zawierała zgodę
na wizytę Ribbentropa u Stalina. Dotarła do Berlina jeszcze tego samego
wieczoru o godzinie 20.30. „Wspaniale! – wykrzyknął Hitler – Mam teraz
świat w kieszeni”.
Tego samego dnia generał Żukow, zebrawszy potężne siły szturmowe
złożone z czołgów i samolotów bojowych, zaatakował japońskich
najeźdźców nad rzeką Chałchyn-goł w Mongolii i zmusił ich do wycofania
się do Mandżukuo. Zwycięstwo było tak miażdżące, że bitwa –
powszechnie znana jako bitwa nad Chałchyn-goł lub „incydent w
Nomonhan” – przekonała japońskie Naczelne Dowództwo, że należy
odrzucić wariant północny, czyli wojnę z ZSRR, na rzecz wariantu
południowego, czyli ekspansji w Indochinach, na Filipinach i w
Indonezji[147]. 21 sierpnia Ribbentrop wyruszył w podróż do Moskwy.
Negocjacje w sprawie paktu hitlerowsko-sowieckiego, prowadzone w
„Kąciku” Stalina na Kremlu, szybko się zakończyły. Ribbentrop, który
przyleciał o pierwszej po południu prywatnym condorem Hitlera, ubrany w
skórzany płaszcz i sztuczkowe spodnie, wyskakiwał ze skóry, żeby
zadowolić gospodarzy. Lotnisko udekorowano swastykami, orkiestra grała
Deutschland, Deutschland über alles. Oświadczył Stalinowi i Mołotowowi,
że Niemcy nie chcą od Rosji niczego – tylko „pokoju i handlu” – po czym
szybko sam sobie zaprzeczył, w chwili gdy zaczęto rozmowę o podziale
Polski. Zaczął kwieciście wychwalać przyjaźń niemiecko-sowiecką i
zasłużył na reprymendę. „Nie uważacie – zapytał kwaśno Stalin – że
powinniśmy zwrócić większą uwagę na opinię publiczną w naszych obu
krajach? Przez wiele lat wylewaliśmy sobie na głowy kubły pomyj (...). A
teraz ni stąd, ni zowąd, nasze narody mają uwierzyć, że wszystko zostało
zapomniane i wybaczone?” Ale niebezpieczny moment minął. Tekst
tajnych protokołów uzgodniono 22 sierpnia. Hitler telegraficznie przysłał
swoją zgodę. O dziesiątej wieczorem zaczęła się uroczystość. Stalin
wzniósł toast. „Wiem, jak bardzo naród niemiecki kocha swojego Führera –
powiedział. – To wielki człowiek”. O trzeciej nad ranem, kiedy
towarzystwo zaczęło się rozchodzić, Stalin ponownie zwrócił się do
Ribbentropa. „Mogę zaręczyć słowem honoru – oświadczył – że Związek
Radziecki nie zdradzi swego sojusznika”[148].
Na pierwszy rzut oka wydawało się, że pakt niemiecko-sowiecki jest
tylko umową mającą zacieśnić więzy przyjaźni, handlu i współpracy w
dziedzinie polityki. Natomiast dzięki tajnemu protokołowi w istocie
zawierał o wiele więcej. Przewidywał podział północnej części Europy
Wschodniej na niemiecką i sowiecką strefę wpływów, a także dawał obu
sygnatariuszom wolną rękę w sprawie aneksji niewygodnych sąsiadów (w
interesie samoobrony).

1939 sierpień 23, Moskwa

(...)
Przy okazji podpisania Paktu o Nieagresji pomiędzy Rzeszą Niemiecką i Związkiem
Socjalistycznych Republik Rad podpisani pełnomocnicy obu stron przedyskutowali w
najściślej tajnych rozmowach sprawę granicy ich obopólnych stref interesów w Europie
Wschodniej. Rozmowy te doprowadziły do następujących wniosków:
1. W wypadku nastąpienia terytorialnych lub politycznych zmian na terenach
należących do państw bałtyckich (Finlandia, Estonia, Łotwa i Litwa) północna granica
Litwy stanowić będzie granicę pomiędzy strefami interesów Niemiec i ZSRR. W związku
z tym obie strony uznają interesy Litwy w rejonie Wilna.
2. W wypadku nastąpienia terytorialnych lub politycznych zmian na terenach
należących do Państwa Polskiego granica strefy interesów Niemiec i ZSRR przebiegać
będzie w przybliżeniu po linii rzek Narew, Wisła i San. Kwestia, czy w interesach obu
stron będzie pożądanym utrzymanie niezależnego Państwa Polskiego i w jakich
granicach, będzie mogła być ostatecznie wyjaśniona dopiero w toku dalszych wypadków
politycznych. W każdym razie oba rządy rozstrzygną tę kwestię na drodze przyjaznego
porozumienia.
3. W stosunku do Europy Południowo-Wschodniej strona sowiecka podkreśliła swe
zainteresowania w Besarabii. Strona niemiecka zgłosiła swój całkowity brak
zainteresowania na tych terenach.
4. Niniejszy protokół będzie traktowany przez obie strony jako najściślej tajny.
(...)

Za rząd Rzeszy Niemieckiej:


J. Ribbentrop

Pełnomocnik rządu ZSRR:


W. Mołotow[149]

Hitler i Stalin dobili targu. Los Polski został przypieczętowany.


Nic dziwnego, że – chociaż tajny protokół pozostał tajny – wieści o
zawarciu paktu obudziły głębokie wątpliwości. Rządy Wielkiej Brytanii i
Polski bardzo szybko zaczęły sobie wyobrażać, jakie szkody mógł
spowodować ten niewinny z pozoru układ między hitlerowcami i
Sowietami. 25 sierpnia 1939 roku ostatecznie podpisano układ brytyjsko-
polski, który formalnie potwierdzał gwarancję niepodległości Polski ze
strony Wielkiej Brytanii oraz – w przewidywaniu wojny – zapowiadał
wzajemną współpracę w walce z niewymienionym z nazwy „europejskim
mocarstwem”. Tajny protokół precyzował, że chodzi o Niemcy. Francja
także była sprzymierzona z Polską. Wielką Brytanię wciąż jeszcze wiązała
z Francją entente cordiale. Tak więc antyniemiecka koalicja była gotowa.
Nie ma żadnych danych, które mogłyby wskazywać, że Hitler planował
coś więcej niż szybką wojnę o lokalnym zasięgu. Prawdę mówiąc, mógł
nawet jeszcze mieć nadzieję, że i tym razem w ostatniej chwili pojawią się
zwolennicy ugody. Tak czy inaczej, był raczej pewien, że nie wciąga
Niemiec w jakąś ogólną awanturę. Polskę szybko się unieszkodliwi.
Związek Sowiecki nie będzie robił trudności. Wielka Brytania i Francja
mogą wprawdzie wypowiedzieć wojnę, ale jest mało prawdopodobne, żeby
im się udało zbyt wiele zdziałać. Wielka Brytania nie ma takich sił
zbrojnych, które by jej pozwoliły na interwencję. Siły zbrojne Francji
trzymają się swoich pozycji obronnych. Wobec tego Polska upadnie, zanim
da się jej udzielić jakiejkolwiek pomocy. A potem będzie można jakoś
spacyfikować lub spłacić upokorzone zachodnie mocarstwa.
Takie rozumowanie po części w sposób oczywisty wynikało z
rozmieszczenia niemieckich wojsk. Praktycznie wszystkie gotowe do walki
niemieckie dywizje zdążyły się już przemieścić w pobliże polskich granic –
do Prus Wschodnich, na Pomorze, na Śląsk, a na południu – na Słowację.
Nie pozostawiono żadnych większych rezerw, które by strzegły granicy
Niemiec z Francją. Nawet niewielka ofensywa francuska mogła się bez
przeszkód wedrzeć w samo serce Niemiec. Ale jak słusznie odgadywał
Hitler, Francuzi nie myśleli o przekroczeniu Renu. Zamiast tego siedzieli
sobie wygodnie za linią Maginota, oceniając wydarzenia z czysto
statycznego punktu widzenia.
Jak zwykle, oglądane z zewnątrz, zamiary Sowietów wydają się w
najwyższym stopniu niejasne. Winston Churchill miał je wkrótce nazwać
„zagadką otoczoną tajemnicą pośród niejasności”. W odróżnieniu od
Berlina, Moskwa nie rzucała gróźb. Nie rozlokowywała gotowych do boju
dywizji. I nie zdradzała żadnych oznak, które mogłyby świadczyć o
przygotowaniach do wojny. Istniały powody takiej ostrożności. Stalin
dopiero niedawno wstrzymał kampanię wielkiego terroru, w której straciły
życie miliony sowieckich obywateli i której kulminacją stała się masowa
czystka wśród sowieckich oficerów. W latach 1938–1939 niemal połowę
starszych rangą wojskowych zamordowano lub wywieziono do gułagów.
Armia Czerwona nie była w stanie, który pozwalałby na rozpoczęcie jakiejś
poważniejszej operacji. Ponadto mimo zwycięstwa nad Chałchyn-goł wciąż
jeszcze czekano na zawarcie formalnego rozejmu z Japończykami.
Niepewność co do zamiarów Sowietów mogła się z dużym
prawdopodobieństwem przyczynić do niezrozumiałej decyzji Hitlera z 25
sierpnia: Führer kazał odłożyć moment rozpoczęcia kampanii polskiej. Z
pewnością znaleźliby się sceptycy skłonni twierdzić, że Hitler zastawił
pułapkę. Niektórzy historycy utrzymują, że uległ panice; inni, że chciał się
upewnić, czy Sowieci go nie oszukują. W tym ostatnim tygodniu
oczekiwania napięcie sięgnęło zenitu.
Przez wszystkie te krytyczne dni zachodnie mocarstwa i ich polski klient
byli bezsilnymi obserwatorami zdarzeń, których siłą sprawczą była ambicja
Hitlera i Stalina. Amerykanie byli nieobecni. Francuzi byli bierni.
Brytyjczycy, zrezygnowawszy z ugody, nie mogli jednak zacząć wojennych
działań. Polakom, zdecydowanym się bronić, sojusznicy doradzili
odłożenie mobilizacji, żeby nie prowokować Niemców. Posłuchali tej rady,
skutecznie zmniejszając swoje szanse na przetrwanie.
Po tygodniu zwłoki Hitler zbliżał się do punktu, w którym musiał albo
zacząć inwazję na Polskę, albo ją odwołać. Jego generałowie szarpali się na
smyczy, powtarzając, że wspaniała ciepła pogoda późnego lata nie będzie
trwać wiecznie. Chamberlain najwyraźniej nie miał zamiaru się pokazywać.
Wobec tego wybór ograniczał się do alternatywy: wojna albo żałosna
rezygnacja. Hitler wybrał wojnę, nie mając pewności, czy zdoła opanować
konflikt. Rozkaz wydał 31 sierpnia. Wehrmacht, Luftwaffe i Kriegsmarine
miały o świcie rozpocząć zmasowany atak na Polskę.
Uzupełniono ostatni brakujący szczegół. Oficer SS Alfred Naujocks
dostał zadanie zaaranżowania incydentu, który mógłby wyglądać jak atak
Polski na Niemcy. Zabrał grupę więźniów do budynku radiostacji w
Gleiwitz (Gliwice) na granicy Śląska i przebrał ich w polskie mundury. W
odpowiednim momencie wszystkich wystrzelali pilnujący ich esesmani,
którzy potem zidentyfikowali ciała przed policją jako grupę polskich
napastników. Kilka godzin później, kiedy niemieckie wojska wkraczały na
teren Polski, budzący się ze snu świat powitała zaskakująca wiadomość z
Berlina: Niemcy odpowiadają na niczym nie sprowokowany atak ze strony
Polski.
Wieść o zawarciu paktu hitlerowsko-sowieckiego dotarła do Hitlera
podczas kolacji, którą jadł w Berghofie pod Berchtesgaden. Wyszedł ze
swoimi gośćmi na taras, żeby wraz z nimi obejrzeć ostatnie chwile
czerwonego jak krew alpejskiego zachodu słońca. „To wygląda jak morze
krwi – zauważył. – Tym razem nie uda nam się uniknąć przemocy”[150].

[141]
S. Sebag Montefiore, Stalin. Dwór czerwonego cara, przeł. M. Antosiewicz, Warszawa 2004, s. 296.
[142]
Zob. Hitler’s War Directives, 1939–1945, red. H.R. Trevor-Roper, London 1964, s. 37–40.
[143]
S. Sebag Montefiore, Stalin, op. cit., s. 295, 297, 298.
[144]
Komintern – Międzynarodówka Komunistyczna, międzynarodowa organizacja partii komunistycznych zwana III
Międzynarodówką (przyp. tłum.).
[145]
Tekst tego przemówienia ujawniono dopiero w 1994 roku. Zob. T. Buszujew, Proklinaja – poprobujtie poniat’, „Nowyj
Mir” 1994, nr 12, s. 230–237.
[146]
Zob. S. Sebag Montefiore, Stalin, op. cit., s. 302.
[147]
Zob. A. Cox, Nomonhan. Japan against Russia, 1939, Stanford 1985; J. Colvin, Nomonhan, London 1999.
[148]
S. Sebag Montefiore, Stalin, op. cit., s. 304–306.
[149]
Układ o nieagresji między Niemcami i Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich wraz z tajnym protokołem
dodatkowym, cyt. za: Stosunki Rzeczypospolitej Polskiej z Państwem Radzieckim 1918–1943. Wybór dokumentów, wybór i oprac.
J. Kumaniecki, Warszawa 1991, s. 226–228.
[150]
S. Sebag Montefiore, Stalin, op. cit., s. 306.
Lata wojny, 1939–1945

Kiedy zaczęły się walki, zatarły się różnice między polityką wewnętrzną,
dyplomacją, sprawami wojskowymi i wielką strategią. Wszystkie rządy
znajdujące się w stanie wojny kontrolowały działania swoich sił zbrojnych i
– w mniejszym lub większym stopniu – wszyscy przywódcy polityczni stali
się ipso facto „przywódcami wojennymi”. Niektórzy – jak Hitler czy Stalin
– stopniowo przejmowali codzienną władzę nad najwyższym dowództwem
sił zbrojnych swojego kraju, traktując sprawy wojskowe i polityczne jak
jedną niepodzielną całość. Inni – jak Churchill czy Roosevelt – wprawdzie
utrzymywali większy dystans w stosunku do dowództwa armii, ale we
wszystkich ważnych sprawach decyzje należały do nich.
Z oczywistych powodów agenda czasu wojny znacznie się różniła od
agendy z okresu pokoju. Priorytet przyznawano planowaniu działań
wojennych, stosunkom między państwami sojuszniczymi, produkcji
przemysłowej i dostawom, a w wypadku krajów okupujących inne kraje –
administracji terenów znajdujących się pod okupacją. Nawet w państwach
demokratycznych zakres uprawnień departamentów rządowych znacznie
się poszerzył.
Natomiast jeden wątek wcale się nie rozwijał. W odróżnieniu od
pierwszej wojny światowej, nie nawiązano żadnych istotnych więzi między
walczącymi stronami i nie czyniono żadnych kroków dyplomatycznych,
które by zmierzały do zawierania odrębnych traktatów pokojowych. Być
może Hitler oczekiwał, że porozumienie z Wielką Brytanią nastąpi w latach
1940–1941, ale o tych oczekiwaniach nigdy się nawet nie mówiło, o czym
świadczy rozpaczliwa misja Rudolfa Hessa. Włosi w 1943 roku z
pewnością mieli nadzieję na negocjacje z zachodnimi aliantami, ale
zmuszono ich do kapitulacji, zanim do tego doszło. Stalin wciąż się
obawiał, że jego zachodni partnerzy w wielkiej koalicji (1941–1945)
dogadają się z Niemcami i zwrócą przeciwko niemu. Ale te obawy były
nieuzasadnione. Alianci przyjęli politykę bezwarunkowej kapitulacji (zob.
s. 84) i konsekwentnie się jej trzymali. Druga wojna światowa była
konfliktem à outrance.
Faza 1, 1939–1941: epoka paktu hitlerowsko-
sowieckiego

Podstawą paktu hitlerowsko-sowieckiego było ustalenie ściśle


określonych stref wpływów oraz ograniczone współdziałanie w sprawach
dotyczących obu stron. Na przykład jesienią 1939 roku każda ze stron
układu zabrała przyznaną sobie część podbitej Polski i robiła z nią to, co
uważała za stosowne. W strefie niemieckiej Gestapo zaczęło przesiewać i
segregować ludność według kryteriów rasowych, podczas gdy w strefie
sowieckiej NKWD zaczęło przesiewać i deportować mieszkańców według
kryteriów społecznych i politycznych. Natomiast w sprawach dotyczących
bezpieczeństwa Gestapo/SS i NKWD blisko ze sobą współpracowały. SS
przekazywało Sowietom ukraińskich nacjonalistów, a w zamian za to
NKWD przekazywało gestapowcom niemieckich komunistów. Obaj
partnerzy działali też zgodnie, walcząc z polskim ruchem oporu.
Rysując na nowo mapę Europy, Sowieci wcielali wszystkie zdobyte
przez siebie terytoria bezpośrednio do ZSRR. Trzy państwa bałtyckie stały
się trzema bałtyckimi republikami sowieckimi. Wschodnią Polskę i
północną Bukowinę przyłączono do Republik Białoruskiej i Ukraińskiej.
Wschodnia Rumunia została Republiką Mołdawską.
Posunięcia Niemców były nieco bardziej precyzyjne. Zachodnia Polska,
Alzacja i Lotaryngia oraz Słowenia zostały wcielone bezpośrednio do
Rzeszy, a polskie Generalne Gubernatorstwo stało się częścią Wielkiej
Rzeszy. Większości pozostałych okupowanych krajów – Belgii, Holandii,
Danii, Norwegii, Francji i Grecji – pozwolono zachować odrębną
tożsamość, chociaż władzę w nich sprawowały służalcze proniemieckie
rządy – jak rząd Vidkuna Quislinga w Norwegii. Kierowana przez rząd
Vichy Francja została zmuszona do podpisania upokarzającego
zobowiązania do uległości, dzięki czemu południowa część kraju
tymczasowo uniknęła okupacji wojskowej. Jugosławię rozbito. Chorwacja
(podobnie jak Słowacja) stała się państwem wasalnym, rządzonym przez
faszystowskich ustaszy. Macedonię oddano Bułgarii, a Kosowo –
kontrolowanej przez Włochy Albanii. Serbię, Bośnię i Czarnogórę
przekształcono w niemieckie strefy okupacyjne.
Jako dyktatury, państwa osi nie hołdowały kulturze uznającej strategię
współpracy. Na przykład Mussolini uwielbiał urządzać niespodzianki,
odgrywając się w ten sposób za faits accomplis, w obliczu których stawiał
go Führer. Jednakże jesienią 1940 roku podjęto wysiłki zmierzające do
koordynacji działań państw osi z działaniami Japonii. Wizytę w Rzymie i
Berlinie złożył japoński urzędnik wysokiego szczebla i 27 września
podpisano trójstronny traktat. Wysunięto nawet propozycję włączenia do
paktu Związku Sowieckiego i wydawało się, że Stalin jest gotów w tej
sprawie negocjować. Ale na skutek odrębnych rokowań Moskwa zdołała
podnieść traktat o zawieszeniu broni w wojnie z Japonią na Dalekim
Wschodzie do rangi oficjalnego rozejmu. Japończycy zabezpieczali tyły,
jednocześnie zdecydowanie wprowadzając w życie tak zwaną opcję
południową, która w następnym roku miała doprowadzić do ataku na Pearl
Harbor. Sowieci załatwiali sprawy w Azji, aby sobie zapewnić wolną rękę
w Europie.
W owym pierwszym roku wojny Wielka Brytania i Francja miały w pełni
świadomość, że wypowiedziały Niemcom wojnę, nie zapewniwszy sobie
udziału wszystkich członków wielkiej koalicji z okresu pierwszej wojny
światowej. Rosja carska została wprawdzie pokonana w 1917 roku, ale
mimo to ogromnie odciążyła front zachodni. A teraz, zaledwie dwadzieścia
lat później, Stalin układał się z Hitlerem, a sowieckie media w kółko
potępiały niegodziwości „kapitalistyczno-imperialistycznych ciemięzców”.
Nie miało większego znaczenia, czy Londyn i Paryż już wiedziały o tajnym
protokole paktu Ribbentrop-Mołotow: Sowieci nie robili tajemnicy z
oczywistej zmiany frontu w Moskwie – z pozycji antyhitlerowskich na
prohitlerowskie. Natomiast Stany Zjednoczone, które jak powszechnie
sądzono, w latach 1917–1918 przechyliły szalę na stronę Zachodu, teraz
najwyraźniej na dobre odwróciły się plecami do kłótni w Europie. Czas
Nowego Ładu Roosevelta był okresem rekonwalescencji po wielkim
kryzysie. Z wyjątkiem marynarki, Stany Zjednoczone były, ogólnie rzecz
biorąc, rozbrojone. A amerykański Kongres reprezentował, ogólnie rzecz
biorąc, stanowisko izolacjonistyczne.
W latach 1939–1940 relacje Zachodu z ZSRR jeszcze bardziej się
pogorszyły. Przede wszystkim dlatego, że Londyn i Paryż żywiły pewne
nadzieje na to, iż Sowieci w końcu przejrzą na oczy i wrócą do wspólnej
zasady „zbiorowego bezpieczeństwa”. I kierując się tą ideą, zachowywały
się fatalnie w stosunku do swojego polskiego sojusznika. Albo udawały, że
sowiecka inwazja na wschodnią Polskę w ogóle się nie odbyła, albo też
starały się ją usprawiedliwić. (Do najbardziej skrajnych postaw należało
stanowisko byłego brytyjskiego premiera Davida Lloyda George’a). Kiedy
do brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych zwrócono się z prośbą
o wywiązanie się z brytyjskiej gwarancji w sprawie Polski, Brytyjczycy
wyprodukowali zachwycający, będący wzorem sofistyki dokument, w
którym dowodzili, że gwarancji niepodległości państwa sojuszniczego nie
można interpretować jako równoznacznej z gwarancją jego granic. A
potem, kiedy się okazało, że w sowieckiej niewoli zaginęło około 25 000
polskich oficerów, Brytyjczycy i Francuzi nie podjęli żadnej próby
wywierania nacisku w sprawie śledztwa.
Natomiast po bezsensownej sowieckiej inwazji na Finlandię państwa
zachodnie nie bardzo już mogły stosować wobec Stalina zasady
domniemania niewinności. Oburzeni byli zwłaszcza Francuzi. Związek
Sowiecki został wydalony z Ligi Narodów i zaczęto szykować
międzysojusznicze wojska z myślą o interwencji w Skandynawii na rzecz
Finlandii (zob. s. 107). Z perspektywy czasu złudzenia zachodnich rządów
w tamtym momencie można opisać tylko jako folie de grandeur. Szykując
zakrojoną na wielką skalę kampanię przeciwko hitlerowskim Niemcom,
rozważały także podjęcie drugiej kampanii, przeciwko Armii Czerwonej.
Wrześniowy Blitzkrieg niczego ich nie nauczył. Najwyraźniej sądziły, że
przyczyną klęski Polski była jej trzeciorzędna armia. Prawdopodobnie
myślały, że Francja jest bezpieczna za swoją linią Maginota, że Wehrmacht
nie ma dość żołnierzy, aby wkroczyć do Niderlandów, i że w efekcie
pierwszorzędne zachodnie armie są w komfortowej sytuacji, ponieważ mają
szerokie pole manewru. A takie myślenie prowadziło do zguby.
Upadek Francji wiązał się z bardzo dramatycznymi wydarzeniami
politycznymi. Hitler nalegał na powtórzenie rytuału kapitulacji podpisanej
w Compiègne i w którym osobiście wziął udział, oraz na triumfalny
przemarsz oddziałów Wehrmachtu pod Łukiem Triumfalnym Napoleona.
Wybór marszałka Pétaina, zwycięzcy z 1918 roku, na kolaboranckiego
przywódcę w roku 1940 był niezwykle wymowny. Winston Churchill,
nowy premier Wielkiej Brytanii, wysunął równie dramatyczną, ale
nieuchronnie bezowocną kontrpropozycję oficjalnej unii między Wielką
Brytanią i Francją.
Na pomysł ponownego wprowadzenia Stanów Zjednoczonych na scenę
wpadł Churchill; wymagało to półtora roku żmudnych negocjacji.
Prezydent Franklin D. Roosevelt był do tego pomysłu pozytywnie
nastawiony. A dzięki doniesieniom o bitwie o Anglię czy londyńskim
Blitzu, przysyłanym przez Eda Murrowa i innych reporterów, amerykańska
opinia publiczna zaczęła przychylnie patrzeć na postawę brytyjskiego
słabeusza. Kongres natomiast zachował upartą wyniosłość. Prezydent i
premier mogli się tylko starać uzyskać tyle, ile się da – w ograniczających
ich inicjatywę okolicznościach, które się nie zmieniły aż do grudnia 1941
roku.
Brytyjsko-amerykańska umowa zawarta w marcu 1941 roku w ramach
programu Lend-Lease utrzymywała Wielką Brytanię na powierzchni, w
sensie zarówno gospodarczym, jak i logistycznym, oznaczała natomiast
rezygnację z istotnej części brytyjskiej niezależności. Wielka Brytania
dostała wolne od oprocentowania pożyczki i kredytowe dostawy – za
pierwszym razem było to pięćdziesiąt przestarzałych niszczycieli, podczas
gdy Stany Zjednoczone wzięły jako zabezpieczenie kilka kolonii
brytyjskich na Karaibach, oddanych w dzierżawę jako bazy dla marynarki.
W gruncie rzeczy Wielka Brytania kupowała sobie krótkoterminowe
korzyści, które by jej pozwoliły przetrwać, w zamian za długoterminową
zależność od Stanów Zjednoczonych. Prezydent opisywał tę sytuację jako
„pożyczanie sąsiadowi gumowego węża, żeby mógł zgasić pożar, który
wybuchł u niego w domu”[151].
Przez cały ten czas Stany Zjednoczone utrzymywały stosunki
dyplomatyczne zarówno z Trzecią Rzeszą, jak i ze Związkiem Sowieckim.
Amerykańscy reporterzy wojenni mieli pełną swobodę w pisaniu z Berlina i
z Moskwy doniesień na temat wydarzeń pierwszych dwóch lat wojny.
Tymczasem Trzecia Rzesza zapisywała na swoim koncie jeden sukces po
drugim. Hitler z nawiązką spełniał swoje najdziksze marzenia – do tego
stopnia, że groźba kampanii na terenie Związku Sowieckiego pojawiła się o
wiele wcześniej, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Wojna nie trwała
jeszcze nawet dwóch lat, a Hitler już zajął ziemie wszystkich bezpośrednich
sąsiadów Niemiec, zniszczył najpotężniejszą armię Europy i (jak mu się
zdawało) śmiertelnie zranił upartych Brytyjczyków. Choć to dziwnie
zabrzmi, zaczynało mu brakować wyboru. Najważniejsza alternatywa
oznaczała albo wycofanie się z przedsięwzięć na wschodzie po to, żeby w
1941 roku wykończyć Wielką Brytanię, albo odsunięcie w czasie operacji
„Lew Morski II” po to, żeby wykończyć ZSRR. Pierwsza opcja była łatwa,
druga zaś trudna, ale bez porównania bardziej ekscytująca. Tak czy inaczej,
jak to niejednokrotnie powtarzał Führer, Brytyjczycy przyjdą na kolanach
błagać o łaskę, gdy tylko uda się znokautować „Rosję”.
Ale na początek Hitler musiał wybadać, co można zyskać, przedłużając
trwanie hitlerowsko-sowieckiego paktu. Przecież uwagi Sowietów nie
mogła umknąć wielka przewaga Niemców i Stalina być może dałoby się
namówić na jakieś interesujące ustępstwa albo wytłumaczyć mu, że warto
się przyłączyć do jakiegoś wielkiego planu podziału świata. I wobec tego w
listopadzie 1940 roku zaproszono do Berlina Mołotowa. Był wyjątkowo
nieskłonny do współpracy. Albo mówił „nie”, albo nie mówił nic. Nie
reagował, kiedy mu machano przed nosem zarysem próbnego planu, który
przewidywał, że ZSRR obejmie Bliski Wschód, poczynając od Iranu. Nie
wysuwał żadnych własnych propozycji, a kiedy mu powiedziano, że
Brytyjczycy zostali pokonani, zapytał uszczypliwie, dlaczego spotkanie
odbywa się w schronie przeciwlotniczym. Niemcy prawdopodobnie nie
wiedzieli, że żonę Mołotowa zamknięto w gułagu jako zakładniczkę.
Musieli natomiast zauważyć, że nie przyjechał pochlebstwami walczyć o
ich poparcie.
Negocjacje utknęły w martwym punkcie z dwóch powodów. Pierwszym
była Rumunia, którą chciały kontrolować i Niemcy, i Związek Sowiecki.
Powód drugi stanowiły warunki, które stawiał Stalin, zanim wyraził zgodę
na przystąpienie do trójstronnego paktu. Wbrew opiniom historyków,
mądrych po fakcie, jesienią 1940 roku rzeczywiście nadszedł moment,
kiedy Związek Sowiecki mógł się przyłączyć do konfiguracji, jaką tworzyły
Niemcy, Włochy i Japonia. Ribbentrop wysłał za pośrednictwem Mołotowa
stosowną propozycję i w nocie z 25 listopada Stalin wstępnie wyraził
zgodę. Diabeł tkwił w szczegółach. Niemcy chcieli wykorzystać pakt
trójstronny jako narzędzie mające służyć utrzymaniu Stalina z dala od
Europy i dostarczeniu mu nowej strefy zainteresowań w Zatoce Perskiej.
Stalin natomiast zamierzał użyć paktu jako sposobu na przywrócenie do
życia historycznych roszczeń Rosji do Bałkanów. Poza żądaniem wycofania
wszystkich niemieckich wojsk z Finlandii nota z 25 listopada 1940 roku
przewidywała nie tylko zawarcie traktatu między ZSRR a Bułgarią, ale
także założenie sowieckiej bazy morskiej nad Bosforem. To ostatnie
żądanie szło o krok za daleko. Wskrzesiłoby widmo konfliktu w sprawie
„cieśnin tureckich” przysparzającego tyle trosk Bismarckowi, a na dalszą
metę – także widmo rosyjskiej ekspansji w rejonie Morza Śródziemnego.
Ani Niemcy, ani Włochy nie mogły tolerować takiej perspektywy. Co
więcej, i Berlin, i Rzym najwyraźniej uświadomiły sobie coś, co Zachód
miał sobie uświadomić dopiero po dziesięciu latach: że z chwilą gdy
Związek Sowiecki osiągnie stan wewnętrznej stabilizacji, okaże się on
państwem dokładnie tak samo imperialistycznym i agresywnym, jak jego
carski poprzednik. Nota Stalina z 25 listopada pozostała bez odpowiedzi.
Zamiast tego, 18 grudnia 1940 roku Hitler nakreślił swoją dyrektywę numer
21, czyli plan „Barbarossa”:

Niemieckie siły zbrojne muszą być przygotowane, jeszcze przed zakończeniem wojny
z Anglią, na podjęcie szybkiej kampanii zmierzającej do unicestwienia Rosji Sowieckiej.
(...) Przygotowania (...) mają być zakończone do 15 maja 1941 roku. Jest sprawą o
decydującym znaczeniu, aby nasz zamiar ataku nie był znany[152].

Implikacje są oczywiste. Hitler naprawdę nie działał według jakiegoś od


dawna istniejącego planu czy kalendarium. Chociaż nigdy nie porzucił
marzeń o zdobyciu Lebensraumu na wschodzie, był gotów odsunąć w
czasie ich realizację i rozważyć jakiś alternatywny scenariusz. Postawa
Stalina – w tej samej mierze co postawa Hitlera – zadecydowała o zmianie
kursu w kierunku niemiecko-sowieckiego konfliktu. Motywem decyzji o
przygotowaniu planu „Barbarossa” była „odmowa zawarcia pokoju ze
strony Wielkiej Brytanii w połączeniu z ekspansjonistycznymi żądaniami
Związku Sowieckiego”[153].
Stalin był z pewnością boleśnie rozdarty wątpliwościami co do
sensowności przedłużania ważności paktu. Wydaje się, że rozważał
implikacje konfliktu ze Stanami Zjednoczonymi, który mógłby wybuchnąć,
gdyby jego niemiecki partner uparcie podążał antyzachodnim kursem. Z
drugiej strony jego serce – jak serce każdego rosyjskiego imperialisty – z
pewnością krwawiło na myśl, że wpływy niemieckie mogłyby się
rozszerzyć na Bałkany – tradycyjne rosyjskie łowiska. Jednakże w styczniu
1941 roku z pewnością wyskakiwał ze skóry, żeby uszczęśliwiać Niemców
regularnymi dostawami.
Mimo to i działania, i brak działań Stalina w tym okresie stanowią jedną
z największych tajemnic drugiej wojny światowej. Historycy, pozbawieni
wystarczających źródeł informacji, po prostu nie znają całej prawdy, choć
niektórzy przedstawiają dogmatyczne opinie na ten temat. Wiadomo na
przykład z całą pewnością, że do Stalina docierały liczne ostrzeżenia o
zbliżającej się realizacji planu „Barbarossa”. Wiadomo też na pewno ze
źródeł niemieckich, że Armia Czerwona i sowieckie lotnictwo nie przyjęły
odpowiedniej postawy obronnej. Można też z dużą dozą
prawdopodobieństwa założyć, iż dyplomatów sowieckich nie
poinstruowano, aby czynili pojednawcze kroki mogące zażegnać zbliżający
się konflikt. Nie brak plotek o załamaniu nerwowym Stalina, które go
rzekomo dotknęło na wieść o ataku ze strony Niemiec. Ale ponieważ
wszystko to są tylko spekulacje, bardziej prawdopodobne jest, że Stalin
przeżywał największe napięcie nerwowe tuż przed atakiem, kiedy zapewne
uświadomił sobie skalę błędu, jaki popełnił w kalkulacjach.
Nie zawsze trafnie ocenia się stopień złożoności sytuacji. Stalina z
pewnością odpowiednio wcześnie ostrzegano o planie „Barbarossa” –
zarówno wywiad przygraniczny i kolejowy, jak i przedstawiciel wywiadu
wojskowego w Berlinie, agent NKWD w Warszawie, Churchill, którego
„Ultra” odczytywała niemieckie dyrektywy, a przede wszystkim jego
arcyszpieg, działający w Tokio Richard Sorge. Ale nie brakowało także
informacji przeciwnych. Nowy szef sowieckiego Głównego Zarządu
Wywiadu Sztabu Generalnego w latach 1940–1941 generał Filip Golikow
był niedoświadczonym ignorantem i przekazywał Stalinowi tylko to, co
uznał za nieszkodliwe. Za wszelką cenę chciał uniknąć losu swojego
poprzednika, generała-porucznika Proskurowa, który dawno ostrzegał, że
Niemcy mają wrogie zamiary, i którego usunięto za mówienie tego, co
myśli po przegranej wojnie zimowej w Finlandii. Golikow był ciężkim
frajerem: gładko przełknął fałszywe informacje Niemców o operacji „Lew
Morski” i 20 marca 1941 roku zapewnił Stalina, że Niemcy ponowią atak
na Wielką Brytanię, zanim zwrócą się przeciwko Związkowi Sowieckiemu.
Przekonywał, że coraz większa koncentracja niemieckich sił zbrojnych na
wschodzie jest zmyłką mającą uśpić czujność Brytyjczyków[154].
Zadziałał jeszcze jeden czynnik. W kwietniu 1941 roku Stalin rozpoczął
kolejną czystkę w szeregach wysokich rangą oficerów. W grupie
podejrzanych znaleźli się ludzie, którzy brali udział w wojnie domowej w
Hiszpanii i zachowali nieprawomyślny zwyczaj zwracania się do siebie
słowami Salud, compañero! Głównym podejrzanym był zastępca szefa
sztabu lotnictwa Armii Czerwonej porucznik Jakow Smuszkiewicz, a także
jego bezpośredni współpracownicy, generałowie Sztern, Proskurow i
Wołodin. Przez całą wiosnę i lato 1941 roku NKWD torturowało tych ludzi,
a także żony niektórych z nich, wymuszając fałszywe zeznania i w czasie
okrutnych konfrontacji zmuszając do wzajemnego obciążania się winą.
Ostatecznie ofiary zostały rozstrzelane podczas masakry październikowej w
Kujbyszewie. Nastrój Stalina nie sprzyjał zaufaniu do najbliższych
doradców wojskowych. Jego otoczenie sparaliżował strach[155]. Niemożliwa
była żadna racjonalna dyskusja.
Zasadnicze pytanie brzmi jednak: dlaczego Stalin wierzył właśnie w ten
scenariusz, w który wierzył. Odpowiedź tkwi zapewne w całej serii
osobistych zapewnień, które Hitler wysyłał do Moskwy w latach 1940–
1941, a o których istnieniu dowiedziano się dopiero w 1997 roku.
Zidentyfikowano tylko dwa spośród sześciu możliwych przekazów.
Pierwszy, z datą 3 grudnia 1940 roku, a więc wysłany dwa tygodnie przed
podpisaniem dyrektywy numer 21, informował Stalina, że niemieckie
wojska będą stacjonowały na Wschodzie, aby dokonać przegrupowania
poza zasięgiem brytyjskich bombowców. Drugi, z datą 14 maja 1941,
napisany na dzień przed planowanym zakończeniem opracowywania
operacji „Barbarossa”, został doręczony przy wykorzystaniu bardzo
niezwykłego lotu kurierskiego niemieckiego junkersa Ju-52, który wszedł w
sowiecką przestrzeń powietrzną, a następnie ją opuścił bez obowiązującego
zezwolenia. Zawierał dane przez Hitlera „słowo honoru szefa państwa”, że
wszelkie pogłoski o „konflikcie »między nami«” to plotki, które „należy
całkowicie ignorować”. Informował także Stalina, że wkrótce niemieckie
wojska będą opuszczać miejsca, w których obecnie stacjonują[156]. Stalin
albo uwierzył, albo udał, że wierzy, aby móc się zająć jakimś własnym
pokrętnym manewrem.
W ostatnich godzinach życia paktu hitlerowsko-sowieckiego nie było
żadnych zewnętrznych oznak nadchodzącej eksplozji:

Sobota 21 czerwca była w Moskwie gorącym i niespokojnym dniem. W szkołach


zaczęły się wakacje. Drużyna piłkarska Dynamo Moskwa przegrała mecz. W teatrach
wystawiano Rigoletto, Traviatę i Trzy siostry Czechowa. Stalin i członkowie Politbiura
obradowali przez cały dzień. Wczesnym wieczorem Stalin poczuł się głęboko
zaniepokojony coraz bardziej złowieszczymi raportami[157].
W Berlinie Hitler, który wiedział, co się szykuje, spędził wieczór w
swoim gabinecie w towarzystwie Goebbelsa, szkicując tekst proklamacji,
którą miał wygłosić następnego dnia. „Ten złośliwy guz trzeba usunąć –
orzekli obaj panowie. – Stalin upadnie”.
Tymczasem Stalin nie przyjmował od nikogo żadnych rad. Komisariat
Obrony przygotował rozkaz „Pełna gotowość”, ale było już po północy,
kiedy Stalin zgodził się wypuścić zmodyfikowany tekst. Pół godziny po
północy zatelefonował Żukow, żeby powiedzieć, że już trzeci niemiecki
dezerter przepłynął wpław rzekę Prut na granicy Rumunii i Ukrainy. Ów
człowiek – Alfred Liskow, robotnik z Berlina, komunista – poinformował
sowiecką straż graniczną, że jego jednostka dostała rozkaz rozpoczęcia
inwazji. Stalin kazał go rozstrzelać „za tę dezinformację”[158].
Jakiś czas potem kawalkada limuzyn przejechała przez bramy Kremla i
dalej, wzdłuż zaciemnionej ulicy, do daczy Stalina w podmoskiewskim
Kuncewie. Kiedy Stalin poszedł do łóżka około czwartej rano, Hitler
pewnie jeszcze spał. Wstawał świt. Nie było nawet czasu, żeby rozstrzelać
Liskowa.
Jedno jest niewątpliwe. Początek realizacji planu „Barbarossa”
całkowicie zmienił wojenną konfigurację, rozszerzył zasięg konfliktu i
zainicjował zupełnie nową rundę działań politycznych.

Podczas pierwszej fazy wojny Polska była podzielona na dwie strefy


okupacyjne – niemiecką na zachodzie i sowiecką na wschodzie. Przywódcy
ostatniego przedwojennego rządu polskiego, którzy zbiegli do Rumunii,
zostali internowani. Nowy polski rząd trzeba było uformować za granicą.
Zgodnie z istniejącymi procedurami konstytucyjnymi generał Władysław
Sikorski, który przebywał w Paryżu, mógł objąć podwójną funkcję
premiera i naczelnego wodza. W czerwcu 1940 roku, po upadku Francji,
rząd Sikorskiego wraz z dużą częścią oddziałów polskich sił zbrojnych
odpłynął do Wielkiej Brytanii. (Polska pozostawała w formalnym sojuszu z
Wielką Brytanią od 26 sierpnia 1939 roku). Londyn stał się siedzibą
polskiego prezydenta Władysława Raczkiewicza oraz polskiego rządu.
Polskie wojsko stacjonowało w Szkocji.

[151]
A.P. Dobson, US Wartime Aid to Britain, New York 1986.
[152]
Hitler’s War Directives, 1939–1945, op. cit., s. 93–98.
[153]
A.W. Purdue, The Second World War, Basingstoke 1999, s. 65.
[154]
Zob. D.E. Murphy, Co wiedział Stalin, przeł. M. Studniarek, Warszawa 2006, rozdz. 19: Wznowienie czystek, rozdz. 21:
Lato tortur.
[155]
Zob. ibidem, rozdz. 18: Tajne służby.
[156]
Zob. ibidem.
[157]
S. Sebag Montefiore, Stalin, op. cit., s. 351–352.
[158]
Ibidem, s. 354.
Faza 2, 1941–1944: powstanie wielkiej koalicji

W środkowej fazie wojny wszyscy ważni przeciwnicy tworzyli układ,


który miał się utrzymać aż do zakończenia konfliktu. Cień na ten układ
rzucał jednak fakt, że niemal wszystkie walki miały się toczyć na froncie
wschodnim – między Niemcami i Związkiem Sowieckim. Polityka musiała
się dopasować do tej asymetrii, co w znacznym stopniu utrudniało
państwom zachodnim wszelkie próby wywierania jednakowych wpływów
w obrębie koalicji państw sprzymierzonych. Wszystkie peryferyjne
kampanie, w których brali udział Brytyjczycy lub Amerykanie – na Pustyni
Zachodniej, w rejonie Atlantyku, w Maroku i Algierii, a od lipca 1943 roku
także we Włoszech – miały zasadniczo charakter obronny. Podejmowano je
przede wszystkim dla zabezpieczania i ochrony istniejących już pozycji sił
alianckich: drogi morskiej do Indii, szlaków morskich konwojów
kursujących między Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi oraz teatru
wojny w rejonie Morza Śródziemnego, zagrożonego przez faszystowskie
Włochy. Strategiczna ofensywa z powietrza była jedyną poważniejszą
operacją Zachodu, którą można by opisać jako „przenoszenie wojny na
tereny wroga”. Natomiast na froncie wschodnim przez cały ten czas siły
zbrojne ZSRR były zaangażowane w walkę z główną machiną wojenną
państw osi. A Sowieci już o wiele wcześniej przeszli od defensywy do
ofensywy i to na znacznie większą skalę. Ten brak równowagi między
Wschodem i Zachodem nie dawał się specjalnie odczuć na początku, ale na
dłuższą metę miał przynieść poważne konsekwencje.

Budowanie wielkiej koalicji, 1941

Od czasu upadku Francji obóz aliancki z 1939 roku był zredukowany z


trzech do dwóch państw. Francja odpadła. Wielka Brytania i Polska zostały.
Wielu innych uczestników walk, o bardzo niewielkim potencjale
wojskowym – w tym Wolni Francuzi, Holendrzy, Belgowie, Norwegowie,
Czesi i Jugosłowianie – założyło bazę w Londynie. Tak przedstawiała się
sytuacja, którą brytyjskie podręczniki uparcie opatrują etykietą „samotne
trwanie Wielkiej Brytanii”.
Jednakże wybuch wojny niemiecko-sowieckiej stworzył możliwości,
które zwłaszcza Churchill szybko wykorzystał. Churchill był czołowym
politykiem i strategiem w czasie pierwszej wojny światowej i było
naturalne, że będzie się starał odtworzyć zwycięski układ z tamtych lat.
Francja, jak na razie, leżała na obu łopatkach. Ale „Rosja” i „Ameryka”
były gotowe i czekały na powołanie. Praca trwała przez pół roku. Churchill
nadał jej wynikom nazwę „wielka koalicja”, od nazwy formacji
dyplomatycznej z czasów Marlborough, o której pisał w latach
trzydziestych.
W lecie 1941 roku Churchill naciskał na Roosevelta, namawiając go do o
wiele ściślejszego partnerstwa. Niemcy szybko wgryzali się w tereny ZSRR
i wyglądało na to, że Stany Zjednoczone są jedyną deską ratunku na dłuższą
metę. Churchill był rozczarowany. Wszystkim, co uzyskał podczas rejsu
obu przywódców wokół zatoki Placentia w Nowej Fundlandii, były Karta
Atlantycka oraz obietnica zaproszenia Stalina na konferencję trzech
mocarstw.
Karta Atlantycka, podpisana 14 sierpnia 1941 roku, była pozbawionym
wyrazu dokumentem zawierającym listę górnolotnych zasad, których nie
dało się wprowadzić w życie:

żaden kraj nie będzie dążył do jakiegokolwiek rozszerzania swojego


terytorium;
wszelkie zmiany terytorialne wymagają wyraźnej zgody
zainteresowanych narodów;
wszystkie narody mają prawo wybierać swoje własne rządy;
wszystkie kraje, zwycięzcy i zwyciężeni, będą mieć jednakowy dostęp
do światowego handlu;
międzynarodowa współpraca gospodarcza jest podstawą zapewnienia
poprawy standardów pracy, postępu gospodarczego i bezpieczeństwa
socjalnego;
należy ustanowić trwały pokój, aby zapewnić wszystkim narodom
warunki bezpiecznego życia w obrębie własnych granic;
wszyscy ludzie mają mieć swobodę niezakłóconego poruszania się po
morzach i oceanach;
wszystkie narody muszą zaniechać stosowania przemocy.

Znaczenie Karty polega tylko na tym, że w późniejszym czasie stała się


ona podstawą członkostwa w Organizacji Narodów Zjednoczonych[159].
Konferencja trzech mocarstw odbyła się w Moskwie we wrześniu 1941
roku; wzięli w niej udział: lord Beaverbrook, Averell Harriman oraz
przedstawiciele ZSRR. Nie było to zbyt radosne spotkanie, ponieważ
zbiegło się w czasie z drugą turą miażdżących zwycięstw Wehrmachtu, a
Stalin skarżył się na złe traktowanie. Mimo to rozszerzono system Lend-
Lease na ZSRR, podniesiono rangę współpracy sowiecko-amerykańskiej i
uregulowano umowy dotyczące konwojów z Wielkiej Brytanii w rejonie
Arktyki.
Jako stary przeciwnik bolszewików Churchill nie miał złudzeń, jeśli idzie
o zdradę demokratycznych zasad, której wymagało prowadzenie interesów
ze Stalinem. Żądano od niego – jak to określił w przemówieniu w Izbie
Gmin – aby „zasiadł do stołu z diabłem”. Ale jego motywem była smutna
konieczność, więc się nie wzdragał. (Stalin, który przez minione dwa lata
był najbliższym partnerem Hitlera, musiał wykonać jeszcze bardziej
dramatyczną woltę). Obaj zdawali sobie sprawę, że brytyjsko-sowieckie
rapprochement będzie kuleć, jeśli nie będzie rapprochement sowiecko-
polskiego. Tak przedstawiał się program na zimę przełomu lat 1941/1942.
W czasie trwania paktu hitlerowsko-sowieckiego Wielka Brytania i
ZSRR znalazły się na krawędzi wojny. Napięcia były tak silne, że ich
osłabienie stwarzało poczucie powrotu do normalności, ożywczego
tchnienia. Różnice ideologiczne wyrzucono za burtę. O niedawnych
sporach zapomniano. Całą uwagę skupiono na wspólnym wrogu.
„Antyfaszyzm” dostarczył materiału na slogany. Zarówno skrajnie
lewicowy, jak i skrajnie prawicowy odłam brytyjskiej opinii publicznej
wpadły w zachwyt. Komunistyczną Partię Wielkiej Brytanii wypuszczono z
czyśćca partnerstwa z hitlerowcami. A imperialni lojaliści lorda
Beaverbrooka, który wypełniał wielkie zadania ministra produkcji lotniczej,
wielce się radowali. Wątpliwości ograniczyły się do obozu umiarkowanych
socjalistów. Nikt otwarcie nie protestował. Ale na płaszczyźnie rządowej
stosunki były niezwykle trudne. Sowieccy oficjele byli nieodmiennie
podejrzliwi i nieodmiennie stwarzali problemy.
Wobec tego oficjalny traktat brytyjsko-sowiecki dojrzewał bardzo
powoli. Główna przeszkoda tkwiła w wysuniętym przez Sowietów żądaniu,
aby Wielka Brytania uznała zachodnią granicę ZSRR ustaloną z
hitlerowcami w 1939 roku i biegnącą przez środek Polski. Nieprzejednany
upór Sowietów w tej kwestii, która wobec postępu niemieckich wojsk
wydawała się w tamtym momencie czystą abstrakcją, był czymś naprawdę
niezwykłym. Oznaczał, że traktat zostanie sprowadzony do listy ogólników,
w tym przyjęcia zasad „nieingerencji w sprawy wewnętrzne” i „rezygnacji
z ekspansji terytorialnej”. Bardziej praktyczne było wzajemne
zobowiązanie do wystąpienia o zgodę przed podpisaniem odrębnego
rozejmu lub traktatu z Niemcami oraz do udzielania sobie pomocy
wojskowej. W tej ostatniej kwestii Churchill postanowił bez żadnych
ceremonii okazać dobrą wolę. Pierwszy arktyczny konwój wypłynął ze
Scapa Flow do Murmańska 21 sierpnia 1941 roku. Traktat został podpisany
dopiero 26 maja roku 1942.
Sformułowania zawarte w porozumieniu brzmią dosyć niewinnie.
Skrywają jednak paskudną rzeczywistość. „Nieingerencja” oznaczała, że
rzekomo demokratyczny kraj zrezygnował z prawa protestu przeciw
stosowaniu przez partnera nieludzkich praktyk – niewolniczej pracy,
obozów koncentracyjnych, masowych morderstw. Ze swojej strony Stalin
zawiesił zwyczaj wykorzystywania zagranicznych partii komunistycznych
jako narzędzi w działalności wywrotowej. Zasada „rezygnacji z ekspansji
terytorialnej”, którą umieszczono już w Karcie Atlantyckiej, tu oznaczała,
że Związek Sowiecki nie będzie poszerzał swojego terytorium, wychodząc
poza tereny ekspansji sprzed 1941 roku. Nikt nie wspominał o innych
rodzajach ekspansji.
Podpisaniu sowiecko-polskiego traktatu z 31 lipca 1941 roku
towarzyszyły jeszcze bardziej przykre negocjacje. Niecałe dwa lata
wcześniej Stalin pomógł Hitlerowi rozczłonkować Polskę. Jego siejące
postrach służby bezpieczeństwa uprowadziły mnóstwo polskich obywateli.
Jego jedynym wyjaśnieniem zniknięcia około 25 000 oficerów było wręcz
absurdalne oświadczenie, że być może „zbiegli do Mandżurii”. Jednak
polski premier generał Sikorski musiał to wszystko mężnie znosić, wiedząc,
że jego rząd jest zależny od Churchilla i że Churchill chce zobaczyć wyniki.
Z rozpaczą słuchał, jak wszelkie próby dyskusji na temat granic spotykają
się z żelazną odmową. Krótko mówiąc, zgodził się współpracować ze
Związkiem Sowieckim w działaniach wojennych przeciwko Niemcom pod
warunkiem, że Stalin wypuści ocalałych deportowanych, a także utworzyć
polskie wojska w Rosji, złożone z zasobów ludzkich, które w ten sposób
uzyska. Dobito targu. Stalin wyraził zgodę na tak zwaną amnestię dla setek
tysięcy niewinnych ludzi. Generała Andersa wypuszczono z więzienia na
Łubiance, aby mógł objąć dowództwo nad wojskiem. Tak zaczęła się słynna
odyseja[160].
Droga do wojny, którą wybrały Stany Zjednoczone, była ogromnie
zawiła. W listopadzie 1940 roku Roosevelt ponownie został prezydentem –
dzięki obietnicy, że Stany do wojny nie przystąpią. Był to ukłon w stronę
izolacjonistycznej opinii publicznej, która niemal uniemożliwiła mu
wniesienie poprawki do ustawy o neutralności i z powodu której
rozszerzenie ustawy o ochotniczej służbie wojskowej przeszło w Kongresie
przewagą zaledwie dwóch głosów. Prezydent nie mógł nie zauważyć, że
licząca 265 000 żołnierzy amerykańska armia, mimo iż stale rosła, wciąż
jeszcze była mniejsza niż siły zbrojne Polski w 1939 roku oraz że
perspektywy rychłego włączenia się do wojny były równe zeru. Pod koniec
lat trzydziestych Stany Zjednoczone wydawały na cele wojskowe połowę
tego, co Niemcy czy ZSRR, i niewiele więcej niż Włochy[161]. Strategia
prezydenta na początku trzeciej kadencji polegała więc na remilitaryzacji,
przekształceniu Stanów w „wielki arsenał demokracji”, popieraniu
aliantów, ale bez podejmowania decyzji o rozpoczęciu wojny.
Przez cały 1941 rok strategię tę energicznie rozwijano i udoskonalano. W
ciągu dwunastu miesięcy liczba przeszkolonych żołnierzy w amerykańskiej
armii wzrosła niemal trzykrotnie; liczba okrętów wojskowych prawie się
podwoiła; prezydent obiecał wyprodukować 50 000 samolotów, a
amerykański przemysł zaczął dokonywać jednego z cudów XX stulecia.
Amerykańscy stratedzy przyjęli plan „Dog” (znany także pod nazwą
„Rainbow 5”), który na wypadek wojny przyznawał priorytet
europejskiemu teatrowi wojennemu i który wiosną 1941 roku stał się
przedmiotem tajnych rozmów z Brytyjczykami i Kanadyjczykami. Ustawę
Lend-Lease wydano w marcu, a konferencja trójstronna rozszerzyła jej
działanie na ZSRR. Zatopienie amerykańskiego niszczyciela „Kearny”
przez niemieckie łodzie podwodne w tym samym miesiącu spowodowało
dalsze zmiany w ustawie o neutralności. Zachowano jednak pozory
niezaangażowania.
W ostatnim kwartale 1941 roku Stany Zjednoczone znalazły się w
niezwykle trudnym położeniu. Marynarka była zaangażowana we wrogie
działania przeciwko niemieckim okrętom wojennym. Czynnego wsparcia
udzielano trzem walczącym krajom: Wielkiej Brytanii, Związkowi
Sowieckiemu i Chinom. Wszystkie japońskie aktywa w Stanach
Zjednoczonych zostały zamrożone, a ponieważ dzięki operacji „Magic”
można było przechwytywać zaszyfrowane japońskie depesze, Waszyngton
bardzo dobrze wiedział, że rząd japoński zmierza ku wojnie. Mimo to rząd
amerykański kategorycznie odmawiał zrobienia pierwszego kroku. Nawet
wściekły atak Japończyków na amerykańską flotę na Pacyfiku w Pearl
Harbor 7 grudnia 1941 roku nie zdołał sprowokować ogólnej deklaracji
wypowiedzenia wojny. Doprowadził natomiast do głosowania w Kongresie,
który się zebrał następnego dnia i opowiedział się za wojną przeciwko
Japonii; zapanowało przygniatające milczenie w sprawie zamiarów Stanów
Zjednoczonych wobec sprzymierzeńców Japonii, czyli państw osi.
Milczenie przerwał Adolf Hitler. 11 grudnia wypowiedział w Reichstagu
wojnę Stanom Zjednoczonym. Mussolini zrobił to samo. Sądzili, że ten
dramatyczny gest nie będzie ich zbyt wiele kosztował.
Nawet to nie wywołało konwencjonalnej reakcji ze strony Stanów
Zjednoczonych. Mimo największych starań znalazły się one w stanie wojny
z Japonią, Niemcami i Włochami. W efekcie były gotowe udzielać
szczodrego wsparcia swoim przyjaciołom i wrogom swoich wrogów. Ale
podejmowały niewiele formalnych zobowiązań. Nie miało być żadnego
traktatu z imperium brytyjskim, żadnego traktatu z ZSRR ani żadnych
wiążących układów z państwami sprzymierzonymi z Brytyjczykami i
Sowietami. Jedynymi krajami w Europie, w stosunku do których Stany
Zjednoczone zadały sobie trud wypowiedzenia wojny – 5 czerwca 1942
roku – były Bułgaria, Węgry i Rumunia[162].

Państwa osi u szczytu

Ma się zawsze ochotę myśleć o drugiej wojnie światowej wyłącznie w


kategoriach bitew, bombardowań, salw okrętowych i przelewu krwi.
Zapomina się, że walki w tym czy innym miejscu na ogół trwały krótko,
długie natomiast były dzielące je okresy relatywnego spokoju lub nawet
pokoju. W Polsce, na przykład, po pięciu tygodniach walk w 1939 roku
nastąpił pięcioletni okres okupacji. We Francji po sześciu tygodniach walk
w roku 1940 nadeszły cztery lata względnego spokoju. Nawet przez ziemie
na wschodzie – Litwę czy zachodnią Ukrainę – front przetoczył się latem
1941 roku i nie powrócił aż do wiosny roku 1944. Dla okupantów był to
czas wytężonej pracy administracyjnej, dyplomatycznej i politycznej.
Napaść na ZSRR stworzyła dla państw osi kilka nowych obszarów
okupacji. Tak zwany Distrikt Galizien, którego centralnym ośrodkiem był
Lemberg (Lwów), został włączony do Generalnego Gubernatorstwa, a więc
do Wielkiej Rzeszy. Dalej na wschód, Reichskommissariat Ostland na
północy i Reichskommissariat Ukraine na południu stanowiły strefy
okupacji wojskowej. Na wybrzeżu Morza Czarnego Odessa stała się
głównym ośrodkiem prowincji Transnistria, która została przyłączona do
Rumunii.
W odróżnieniu od swoich poprzedników z czasu pierwszej wojny
światowej, hitlerowcy nie starali się podtrzymywać ruchów
niepodległościowych na żadnych obszarach odebranych ZSRR. Co dziwne,
nie przeprowadzili restauracji państw bałtyckich, gdzie ich na początku
witano jako wyzwolicieli, i aresztowali przywódców ruchów
narodowościowych na Ukrainie, z których wielu w latach dwudziestych i
trzydziestych żyło na emigracji w Berlinie. Takimi posunięciami dowodzili,
że zupełnie ich nie interesuje zdobywanie sobie serc i umysłów ludności, i z
rozmysłem odrzucali możliwość owocnej współpracy. Tymczasem
zwłaszcza Ukraina, gdzie podczas kolektywizacji i klęski głodu w
minionym dziesięcioleciu Stalin wymordował kilka milionów ludzi, aż
kipiała od antyrosyjskich i antysowieckich nastrojów. I została odtrącona.
Wielu historyków skłonnych jest dostrzegać w tym jeden z tych błędów, za
które hitlerowcy mieli zapłacić najwyższą cenę.
Polityka hitlerowców na wschodzie miała charakter czysto
eksploatacyjny. Wyzyskiwali i wykorzystywali ludzi, wprowadzając zasadę
selekcji rasowej, mordując tych, których zaliczyli do kategorii
niepożądanych, zmuszając miliony do niewolniczej pracy. Eksploatowali
także ziemie – nie tylko po prostu zagarniając olbrzymie ilości zboża,
żywego inwentarza czy budulca i nic za to nie płacąc, ale także próbując
przetransportować do Niemiec sam żyzny czarnoziem. Nic więc dziwnego,
że wywoływali zajadły opór i ożywiali prosowieckie nastroje.
Dyplomacja państw osi kierowała się szczególnymi priorytetami i miała
szczególne cechy. Byli tacy, którzy przywykli do rządzenia, i tacy, którzy
przywykli słuchać. Mimo to Berlin musiał sobie narzucić minimum
ograniczeń, zwłaszcza w stosunku do tych krajów, które nie znalazły się
pod pełną okupacją niemieckiej armii. Każdy z najważniejszych
sojuszników Rzeszy – Węgry, Rumunia i Włochy – prowadził własną,
wypracowaną przez siebie politykę wewnętrzną. Tak na przykład w
Rumunii w 1941 roku marszałek Antonescu zdławił faszystowską Żelazną
Gwardię i, za aprobatą Hitlera, wprowadził czysto wojskową dyktaturę. Na
Węgrzech aktywnie proniemiecki rząd László Bárdossiego ustąpił miejsca
huśtawce postaw Miklósa Kállaya, który w latach 1942–1944 starał się
dopasować interesy Węgier do niemieckich żądań. We Włoszech zarówno
dwór królewski, jak i armia zaczęły tracić wiarę w Mussoliniego jeszcze
przed lądowaniem aliantów. We Francji Vichy Pierre Laval ciągle nalegał
na ustępstwa ze strony Niemców. Rząd Vichy, stworzony przez francuskich
polityków i z wyboru Francuzów, nie był rządem marionetkowym i widział
siebie w roli strażnika szerokiej strefy oddzielającej jawnych kolaborantów
w rodzaju Francuskiej Partii Ludowej Jacques’a Doriota od kręgów
wspierających ruch oporu – w tym Francuskiej Partii Komunistycznej i
Wolnych Francuzów de Gaulle’a. Natomiast Bułgaria była jedynym
państwem osi, które odpierało uparte żądania Niemców domagających się
deportacji jej Żydów.
Wieści na temat Kurska i Stalingradu wywołały w obozie państw osi
głęboką konsternację. Poczynając od 1943 roku, wszystkie państwa
satelickie Rzeszy starały się na własną rękę zbadać grunt w sprawie pokoju
z aliantami. Ich celem było zachowanie pewnej dozy niezależności zarówno
od Niemiec, jak i od Związku Sowieckiego. Żadnemu się to nie udało.
Mimo to w oczach elit hitlerowskich Niemiec ekspansja militarna Rzeszy
w Europie Wschodniej dawała historyczną szansę, której nie można było
zaprzepaścić. Nie tylko otwierała drogę do „ostatecznego rozwiązania
kwestii żydowskiej” (znanego później pod nazwą Holokaustu), ale także
dawała zielone światło procesowi ogólnej przebudowy składu rasowego
całej ludności zamieszkującej niemiecką „przestrzeń życiową” na
wschodzie. Według hitlerowskiego sposobu myślenia to właśnie było
najważniejsze ze wszystkich zadań. Nie liczyły się żadne ofiary, nie było
zmiłowania.
Hitlerowska ideologia oznaczała wprowadzenie w Europie hierarchii
osób pożądanych, niepożądanych i takich, których należało się pozbyć; jej
wyznawcy utrzymywali, że trzeba podjąć praktyczne działania w celu
„oczyszczenia” krwi wspólnoty. (Należy podkreślić, że te pseudonaukowe
idee propagowano przed nadejściem ery współczesnej genetyki). Na
szczycie umieszczono „aryjską rasę panów”, która obejmowała Niemców i
inne ludy germańskie – Duńczyków, Skandynawów i Anglików. Na samym
dole znajdowali się Żydzi, Romowie (Cyganie), upośledzeni umysłowo i
genetycznie zdeformowani. Między tymi dwiema skrajnościami
usytuowano wiele różnych kategorii; członków wyższych z nich uważano
za zdolnych do poddania germanizacji, a ludy należące do kategorii
niższych – w tym Słowian – uznano za Untermenschen – „podludzi”. W
rzeczywistości Słowianie są tylko grupą językową. Ale fakt, że różne
narody słowiańskie – Rosjanie, Polacy, Ukraińcy, Czesi i Serbowie –
stanowią przeważającą część mieszkańców Europy Wschodniej, był
zapowiedzią rewolucyjnej zmiany struktury etnicznej i narodowej w tym
regionie. Zgodnie z „Generalplan Ost”, nakreślonym przez SS w 1940 roku,
program restrukturyzacji rasowej miał obejmować tereny ciągnące się aż do
Uralu, a miliony ludzi niepożądanych miano wypędzić do Azji i na Syberię.
Ale z praktycznego punktu widzenia pytanie zasadnicze brzmiało: ile czasu
należy przewidzieć na wykonanie tego planu?
Jako laboratorium doświadczalne wybrano Generalne Gubernatorstwo w
Polsce. Było jednostką odrębną od Rzeszy pod względem
administracyjnym i nie podlegało niemieckiemu prawu, zajmowało tereny
stanowiące najbliższą część Lebensraumu, graniczące z Rzeszą i tam
właśnie SS i Gestapo najdłużej umacniały swój system kontroli. Przede
wszystkim zaś było największym w Europie skupiskiem ludności
żydowskiej. Pewne środki podjęto na niewielką skalę w latach 1939–1940:
skomplikowany proces filtracji, segregacji, deportacji, koncentracji i
eksterminacji.
Hitlerowcy od początku nie wahali się przed popełnianiem masowych
mordów. Dokończywszy realizację programu eutanazji u siebie w
Niemczech, hitlerowscy urzędnicy zaczęli jesienią 1939 roku objeżdżać
szpitale, zakłady dla chorych psychicznie i domy starców na terenie
Generalnego Gubernatorstwa, dokonując wyboru osób przeznaczonych do
likwidacji. W ramach tak zwanej AB Aktion rozstrzelali około 18 000
pracowników naukowych, kapłanów, przedstawicieli wolnych zawodów i
polityków. Na przykład 6 listopada 1939 roku urządzili kocioł na
wszystkich profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
Uważali, że Polacy, jako naród drugiej kategorii, nie muszą mieć
uniwersytetów, szkół średnich ani wykształconych przywódców. Zakładano
ośrodki, w których badano cechy rasowe, aby określić stopień podatności
danej jednostki na germanizację, zwłaszcza w wypadku dzieci. Dla
elementów niepewnych budowano obozy koncentracyjne – na przykład
Auschwitz I. Polaków i Żydów masowo wypędzano z niektórych
zachodnich okręgów kraju wcielonych do Rzeszy; kilka tysięcy katolickich
księży wywieziono do Dachau. Z portowej Gdyni usunięto około 100 000
mieszkańców, a port przemianowano na Gotenhafen. Na miejsce Polaków
sprowadzono niemieckich osadników usuniętych z terenu państw
bałtyckich na mocy układu ze Stalinem. Wszystkich mieszkańców badało
Gestapo, każdego przydzielano do odpowiedniej kategorii rasowej, po
czym wydawano mu dowód osobisty (Kennkarte) oraz kartki na żywność.
Przydziały żywności były różne dla różnych kategorii.
Na tym etapie hitlerowcy zadowalali się segregacją Żydów i
zapędzaniem ich do gett – największe zaczęły działać w Warszawie,
Lublinie i Łodzi. Według definicji hitlerowców „żydowskość” ustalano
według kryterium „krwi”, a nie religii czy samoidentyfikacji; w efekcie
tysiącom osób, które nie uważały się za Żydów, ale miały jednego lub kilku
żydowskich przodków, odmawiano aryjskich papierów. Mieli zginąć razem
z całą resztą.
Nie ma dokumentów, będących śladem decyzji Hitlera w sprawie planu
„ostatecznego rozwiązania”, ale jest oczywiste, że jego realizację
rozpoczęto w jakimś momencie przed styczniem 1942 roku, kiedy w willi
przy Grosser Wannsee w Berlinie odbyła się konferencja mająca na celu
ustalenie sposobów wprowadzenia tego planu w życie. A skoro już
wcześniej powstały Einsatzkommandos, czyli oddziały śmierci, które
utworzono po to, aby mordowały Żydów na tyłach frontu po rozpoczęciu
operacji „Barbarossa”, wydaje się, że wojskowej decyzji o ataku na ZSRR
towarzyszyło wiele innych decyzji, mających na celu „rasową
restrukturyzację” na Wschodzie. Na przykład bezlitosna polityka wobec
sowieckich jeńców wojennych nie miała precedensu i chociaż trudno w to
uwierzyć, ocenia się, że podczas samej tylko zimy przełomu lat 1941/1942
uśmiercono około 2 800 000 więźniów[163].
Wydarzeniem o podstawowym znaczeniu dla „ostatecznego rozwiązania”
był nowy plan logistyczny, przewidujący zbudowanie na terenie
Generalnego Gubernatorstwa stałych urządzeń mających służyć do
eksterminacji. Od tego czasu zamiast czekać, aż śmierć przyjdzie do nich,
większość ofiar jechała na spotkanie ze śmiercią. Wielki transport Żydów
niemieckich wyruszył 15 października 1941 roku, a pierwszy transport
Żydów z Francji – 27 marca 1942. Od tego momentu ten ponury preceder
miał trwać przez blisko trzy lata.
Ważne jest w tym miejscu odróżnienie istniejącej sieci obozów
koncentracyjnych SS (Konzentrationslager, czyli KL), łącznie z Auschwitz,
Majdankiem i Mauthausen, od nowej generacji „fabryk śmierci” w
Treblince, Sobiborze i Bełżcu. Pierwsze – podobnie jak ich sowieckie
odpowiedniki w sieci gułagów – pomyślane były jako ośrodki niewolniczej
pracy, gdzie spory procent więźniów nieuchronnie ginął z powodu
zinstytucjonalizowanego maltretowania. Wyłącznym celem drugich było
zabijanie istot ludzkich możliwie szybko i jak najskuteczniej. KL
Auschwitz II (Birkenau) (zob. s. 417, 464) sytuował się pomiędzy tymi
dwiema kategoriami[164].
Należy także podkreślić współudział wielu organów państwa
niemieckiego. Główna siła napędowa pochodziła niewątpliwie od partii
nazistowskiej w ogóle i od SS w szczególności. Ale wiele innych instytucji
– od Wehrmachtu po Ministerstwo Spraw Zagranicznych – doskonale
wiedziało, co się dzieje, i brało w tym, co się działo, udział. Pewien
historyk próbował obarczyć winą społeczeństwo niemieckie jako takie, a
nie wyłącznie niemieckie państwo partyjne[165].
Nie są też pozbawione sensu rozważania na temat zamysłów i planów
hitlerowców na okres, jaki miał nastąpić po podboju ZSRR. SS z pewnością
się nad tym zastanawiało, a oczywistym elementem odpowiedzi były
prowadzone przez tę organizację eksperymenty ze sterylizacją. Podobnie
jak polityka masowego wyniszczania ludności głodem, co z pewnością
znacznie zredukowałoby liczebność populacji słowiańskiej na rozległych
obszarach kontynentu. Potem można by już z pełną swobodą uprawiać
istniejącą politykę zaludniania tych ziem niemieckimi przesiedleńcami.
Ćwiczenia z przesiedlania na niewielką skalę prowadzono w okupowanej
Polsce – najpierw w tak zwanym Warthegau, a potem także w okręgu
zamojskim. Nie ma wątpliwości, że podobną politykę zamierzano
wprowadzać także na innych terenach i na wiele większą skalę. Lojalnych
niemieckich żołnierzy nagrodzono by hektarami ziemi. Zwycięscy
generałowie obejmowaliby w posiadanie rozległe lenna. Lebensraum
zostałby przekształcony w nowe prowincje Niemiec.
Jednakże w miarę rozwoju działań wojennych plany na przyszłość
stopniowo porzucano, a hitlerowskie zasady „restrukturyzacji rasowej”
poniosły nieodwracalną klęskę. Jednym z najsilniejszych czynników
nacisku była rekrutacja do wojska. Mimo napływu ludzi zmuszanych do
niewolniczej pracy, co pozwalało na zwiększenie liczby Niemców
nadających się do wcielenia do armii, rezerwy Rzeszy topniały i trzeba było
przedsięwziąć specjalne środki. W roku 1941 Führer zabronił rekrutacji
hiwisów, czyli „chętnych do pomocy” eks-Sowietów, zasilających szeregi
niemieckiego wojska. Ale wkrótce ten zakaz został uchylony. A renegat
generał Andriej Własow stopniowo przełamał opór przeciwko utworzeniu
liczącej niemal milion żołnierzy pomocniczej armii pod niemieckim
dowództwem. Nawet SS rozluźniło reguły. Na początku Waffen SS uważało
się za gwardię pretoriańską, stojącą na straży rasy aryjskiej. Kandydaci do
pierwszych oddziałów – „Leibstandarte” czy „Totenkopf” – musieli
przedstawić niepodważalne dowody swojego aryjskiego pochodzenia. Ale
praktyka ta nie trwała o wiele dłużej niż pierwszy etap wojny[166]. Rzecz
zadziwiająca: SS nie protestowało, kiedy biuro Führera wydawało
„świadectwa niemieckiej krwi” Żydom[167].

Utrzymanie wielkiej koalicji

Biorąc pod uwagę, że koalicja trzech czołowych państw


sprzymierzonych krystalizowała się pomału aż przez pół roku, można by się
dziwić, że nie czyniono żadnych planów co do jej organizacji i procedur. W
grudniu 1941 roku nic nie było gotowe. Jak dotąd nie zawarto ani traktatu
brytyjsko-sowieckiego, ani brytyjsko-amerykańskiego porozumienia w
sprawie prowadzenia działań wojennych. Churchill popłynął do Stanów w
pierwszym tygodniu po ataku na Pearl Harbor. Spędził Boże Narodzenie i
Nowy Rok w Waszyngtonie, a podczas serii spotkań, którym nadano
kryptonim „Arcadia”, on i Roosevelt stworzyli przy pomocy swoich
urzędników ogólny szkielet przyszłej współpracy. Ich największym
osiągnięciem było niewątpliwie utworzenie Połączonego Komitetu Szefów
Sztabów (Combined Chiefs of Staff, CCS), któremu przydzielono stały
personel i sekretariat w Waszyngtonie i który miał się spotykać co tydzień
pod kierownictwem osobistego przedstawiciela prezydenta. CCS stanowił
ważne ogniwo łączące amerykańskie Kolegium Szefów Połączonych
Sztabów i brytyjską Misję Połączonych Sztabów. Pomagała mu bateria
pomocniczych połączonych komitetów do spraw planowania, wywiadu,
transportu, uzbrojenia, łączności, meteorologii i spraw cywilnych.
Osobistościami największego kalibru byli w tej instytucji admirał William
D. Leahy, pełniący obowiązki przewodniczącego od kwietnia 1942 roku,
oraz przedstawiciel Churchilla, marszałek polny sir John Dill. Podczas
dwustu spotkań CCS między styczniem 1942 roku a końcem wojny
odnotowano niejeden zagorzały spór, ale tam właśnie podjęto wszystkie
ważniejsze strategiczne, logistyczne i polityczne decyzje zachodniego
sojuszu. Kiedy w listopadzie 1944 roku Dill zmarł, pochowano go na
Narodowym Cmentarzu w Arlington; był jedynym cudzoziemcem, którego
w ten sposób uhonorowano.
Wypada jednak zauważyć, że CCS stanowił strukturę nieco pozbawioną
równowagi, a jego celem nie było kierowanie działaniami całej koalicji.
Jego baza znajdowała się w Waszyngtonie, co od początku postawiło
Wielką Brytanię w niekorzystnej pozycji, a wpływy Ameryki stopniowo
rosły – od przewagi do niemal absolutnej dominacji. Co więcej, CCS nie
miał żadnych mechanizmów wewnętrznych, które pozwoliłyby na
włączenie do Komitetu ZSRR. Po odrzuceniu przez Stalina zaproszenia do
udziału w spotkaniach „Arcadii” odbywających się w szczytowym okresie
bitwy o Moskwę Brytyjczycy i Amerykanie działali sami, tworząc
struktury, z których Sowieci byli wyłączeni. Taki obrót spraw był nie do
uniknięcia, częściowo dlatego, że na początku 1942 roku zachodnie
mocarstwa obawiały się o to, czy Związek Sowiecki zdoła przetrwać, a
częściowo dlatego, że Stalin nigdy nie zdradzał najmniejszej chęci
stworzenia jakiejś zintegrowanej organizacji państw sojuszniczych. Ale
miało to swoje konsekwencje. Oznaczało, że wojnę przeciwko Trzeciej
Rzeszy trzeba będzie prowadzić z dwóch odrębnych centrów dowodzenia i
że między tymi centrami niemal na pewno zrodzą się napięcia. Wielka
koalicja nigdy nie miała się doczekać błogosławieństwa w postaci
jednolitego systemu koordynacji i dowodzenia.
Co więcej, nigdy też nie poczyniono żadnych kroków zmierzających do
integracji przedstawicieli ZSRR z Połączonym Komitetem. Związek
Sowiecki był reprezentowany zarówno w Waszyngtonie, jak i w Londynie
przez bardzo aktywne ambasady i wielkie misje wojskowe. To samo można
powiedzieć o Moskwie. Ale to było wszystko. Zachodnie mocarstwa i
Związek Sowiecki miały walczyć z Niemcami równocześnie, ale nie jako
zjednoczona siła.
Churchill i Roosevelt w dalszym ciągu stosowali praktykę okresowych
osobistych spotkań. W sumie spotkali się dziewięć razy:

„Placentia Bay” (Nowa Fundlandia), 9–12 sierpnia 1941;


„Arcadia” (Waszyngton), 22 grudnia 1941–14 stycznia 1942;
„Symbol” (Casablanca), 14–23 stycznia 1943;
„Trident” (Waszyngton), 11–25 maja 1943;
„Quadrant” (Quebec), 17–24 sierpnia 1943;
„Sextant” (Kair), 23–26 listopada i 3–7 grudnia 1943;
„Eureka” (Teheran), 28 listopada–1 grudnia 1943;
„Octagon” (Quebec), 12–16 września 1944;
„Argonaut” (Jałta), 4–11 lutego 1945.

Stalin był obecny na dwóch z tych dziewięciu spotkań na szczycie: w


Teheranie i w Jałcie. Dziesiąta konferencja państw sprzymierzonych,
„Terminal”, odbyła się w Poczdamie w 1945 roku – po śmierci Roosevelta i
po zakończeniu wojny w Europie.
Oprócz założenia CCS konferencja „Arcadia” stworzyła podwaliny kilku
innych spraw. Potwierdziła strategię „Najpierw Europa”, czyli zasadę
przyznania priorytetu wojnie w Europie przed wojną w Japonii, nie
ustanowiła natomiast dowództwa nad europejskim teatrem wojny. Nie było
tam działań wojennych, którymi trzeba by dowodzić. Podjęta przez CCS
próba utworzenia międzynarodowego dowództwa amerykańsko-brytyjsko-
holendersko-australijskiego (ABDA) dla rejonu Pacyfiku okazała się
nieudana. Natomiast podjęta w wyniku nacisków ze strony lorda
Beaverbrooka decyzja o zwiększeniu wysiłków przemysłu amerykańskiego
oraz wydanie, z inicjatywy Roosevelta, Deklaracji Narodów Zjednoczonych
w sprawie celów wojennych aliantów okazały się wyjątkowo skuteczne.
Wspólnota „Zjednoczonych Narodów”, powołana do istnienia przez
dwudziestu siedmiu sygnatariuszy deklaracji, miała stworzyć ramy nie
tylko dla wojennych działań państw sojuszniczych, ale także dla
powojennego ładu.
Przez cały 1942 rok między Brytyjczykami i Amerykanami powstawały
ostre różnice dotyczące strategii. Amerykanie domagali się pilnych działań
na kontynencie europejskim. Brytyjczycy nalegali na zachowanie
ostrożności. Churchill chciał, aby działania skoncentrować na rejonie
Morza Śródziemnego. Zamierzone zwiększenie liczebności sił zbrojnych w
Zjednoczonym Królestwie – pod kryptonimem „Bolero” – udaremniła
bitwa o Atlantyk. Brak efektów budził zakłopotanie. W oczach ZSRR
wyglądał na zdradę.
Konferencja „Symbol” w Casablance ustaliła priorytety na resztę roku
1943. Roosevelt wyciągnął z kapelusza politykę bezwarunkowej
kapitulacji, bez dyskusji. Zakrawało to na ironię, tym bardziej że
zamierzone lądowanie we Francji, któremu nadano kryptonim „Round-Up”,
znów oceniono jako pomysł niepraktyczny. Jedynym możliwym
substytutem była decyzja o rozszerzeniu alianckich bombardowań Niemiec
i przekształcenie ich w systematyczną, trwającą noc i dzień ofensywę
lotniczą. Brak drugiego frontu stał się podwójnie kłopotliwy.
Konferencja „Trident” w maju 1943 roku, która ostatecznie zdecydowała
o odłożeniu operacji „Round-Up” do roku następnego, dała zielone światło
kampanii we Włoszech. Churchill twierdził z naciskiem, że państwa osi
należy zaatakować w ich najsłabszym punkcie i że niemieckie rezerwy
zostaną w ten sposób odciągnięte z frontu wschodniego.
Konferencja „Quadrant” w sierpniu ostatecznie przygotowała operację
„Round-Up”, przemianowaną teraz na „Overlord”, wyznaczając jej termin
na maj 1944 roku. Churchill i Roosevelt podpisali tajne porozumienie w
sprawie wspólnej kontroli nad projektem „Manhattan”, który teraz pozwalał
już oczekiwać praktycznych rezultatów.
Ważną konferencję planowano na listopad roku 1943, ale trzeba ją było
podzielić na dwie części, ponieważ Stalin, który nie był w stanie wojny z
Japonią, odmówił sowieckim delegatom zezwolenia na uczestniczenie w
niej razem z Czang Kaj-szekiem. Wyjściem z sytuacji było zorganizowanie
dwóch spotkań: jednego w Kairze, poświęconego omówieniu spraw
dotyczących działań na Pacyfiku, oraz drugiego w Teheranie, w celu
omówienia spraw Europy.

Tymczasem krystalizowały się już ogólne zarysy końcówki partii


rozgrywanej w Europie. Wyglądało na to, że Armia Czerwona zajmie
Europę Wschodnią – chyba że zdarzyłoby się coś nieprzewidzianego.
Wyglądało też na to, że armie zachodnich państw przemaszerują przez
Francję i Niderlandy, a może także przekroczą Alpy od strony Włoch.
Wszyscy mieli się spotkać w Niemczech, gdzie miał się odbyć ostateczny
pokaz sił i gdzie czołowym członkom koalicji miało przypaść zadanie
opieki nad zniszczonym i pokonanym krajem. Z takiego scenariusza
wynikły pewne oczywiste implikacje. I jeśli strategii politycznej aliantów
można postawić jakiś podstawowy zarzut, to brzmi on następująco: była
cała długa lista dających się przewidzieć problemów, którymi zajęto się
dopiero wówczas, gdy przyjęły rozmiary kryzysu.
Najbardziej palący z tych problemów dotyczył stref wpływów. Od roku
1941 koalicja przez cały czas działała według niepisanego, lecz często
powtarzanego założenia, że zachodnie mocarstwa i Związek Sowiecki mają
swoje strefy wpływów i że każde z nich może w swojej strefie działać bez
żadnych ograniczeń. Założenie to nie wywoływało zbyt wielu tarć w czasie,
gdy front zachodni jeszcze nie istniał, a front wschodni przebiegał przez
tereny położone w głębi ZSRR. Natomiast z chwilą gdy wojska alianckie
szykowały się do wkroczenia do obcych krajów, pojawiła się potrzeba o
wiele większej precyzji. Na przykład, przecież nie przekraczało możliwości
umysłowych autorów planów politycznych pytanie o to, czy strefa
wpływów jest tym samym co teatr działań wojennych, lub o to, czy – poza
decyzjami wojskowymi – dominujące mocarstwo sojuszu ma prawo
podejmować jednostronne decyzje polityczne, społeczne i ekonomiczne w
sprawach dotyczących tworzenia rządów mających powstać po wyzwoleniu
lub też zarządzania zagranicznym przemysłem. Czy spodziewano się, że
członkowie Narodów Zjednoczonych będą przestrzegać konwencji
genewskiej i innych podstawowych norm postępowania, czy też może, jako
zwycięzcom, dano im całkowicie wolną rękę? A jeśli idzie o najsurowsze
środki, to czy państwa alianckie miały prawo stosować w stosunku do
ludności obcych państw te same metody, jakie dawniej stosował
faszystowski wróg?
Wszystkie dowody wskazują na to, że władze sowieckie poświęcały
takim pytaniom więcej uwagi niż rządy zachodnie. Wystarczy się przyjrzeć
przykładowi Francji: do inwazji na Francję zachodnie mocarstwa
szykowały się od co najmniej dwóch lat. Od roku 1940 Brytyjczycy i
Amerykanie wspierali francuskiego klienta w osobie generała brygady
Charles’a de Gaulle’a i jego Sił Wolnych Francuzów (Forces Françaises
Libres, FFL), które zdobyły tymczasowo kontrolę nad niektórymi
zamorskimi koloniami Francji i nad częścią ruchu oporu. Natomiast
wyraźnie nie skonsultowali się z nim ani w sprawie swojej inwazji na
francuski Lewant w 1941 roku, ani w sprawie operacji „Torch” z roku 1942.
Szykując się do rozpoczęcia okupacji francuskiej Afryki Północnej, nie
informując de Gaulle’a, doszli do porozumienia z admirałem Darlanem,
który był ministrem w rządzie Vichy; w Casablance próbowali
podporządkować de Gaulle’a organizacji, na której czele miał stanąć
generał Giraud, zbieg z okupowanej Francji; do walk w Algierii i Tunisie
zaangażowali byłego dowódcę Vichy, generała Juina. Na każdym etapie
gorliwie włączali do akcji francuskich żołnierzy, zwłaszcza liczący 110 000
ludzi Francuski Korpus Ekspedycyjny (Corps Expéditionnaire Français,
CEF), który się odznaczył w walkach we Włoszech. Oczywiście wszyscy
alianccy przywódcy uważali de Gaulle’a, łagodnie mówiąc, za utrapieńca.
Roosevelt bezskutecznie próbował go usunąć i uparcie odmawiał uznania
jego Komitetu Wyzwolenia Narodowego (Comité Français de la Libération
Nationale, CFLN) jeszcze długo po zniknięciu Girauda z pola widzenia.
Operacja „Overlord” miała się zacząć na dniach, a tymczasem nie
osiągnięto żadnego porozumienia w sprawie administrowania
wyzwolonymi terenami francuskimi. Eisenhower zakładał, że stanie na
czele jakiegoś systemu rządów wojskowych. De Gaulle zamierzał zastąpić
préfets rządu Vichy wybranymi przez siebie komisarzami. Potem jednak de
Gaulle’a nawet nie poinformowano o lądowaniu w Normandii.
Sposób myślenia leżący u podstaw tych niepowodzeń da się częściowo
wyjaśnić powszechnym przekonaniem, że politykę można odłożyć na bok
do czasu konferencji pokojowej po zakończeniu wojny, która to konferencja
– jak w roku 1919 – rozwiąże wszelkie spory. Ale po części należy go także
przypisać staromodnej i wysoce niedemokratycznej kulturze hierarchii
politycznej, w myśl której wielkie mocarstwa podejmowały decyzje, a
płotki były im posłuszne.
Ten sam sposób myślenia można też dostrzec u podstaw niezbyt dobrze
funkcjonujących relacji między zachodnimi aliantami i Związkiem
Sowieckim. „Rosja” niewątpliwie była wielkim mocarstwem i wielu ludzi
Zachodu, wychowanych w świecie wielkich imperiów, byłoby skłonnych
sądzić, że wypytywanie Moskwy o przyszłość Finlandii czy Polski jest
równie niestosowne, jak wypytywanie Londynu o Indie czy Waszyngtonu o
Filipiny. Ale działały także inne czynniki. Jednym z nich była powszechna
euforia wywołana przez oszałamiające zwycięstwa Armii Czerwonej, a
kolejnym, z pewnością, bardzo skuteczne kampanie dezinformacji i
manipulacji.
Propaganda sowiecka czyniła cuda, jeśli idzie o ukrywanie okropieństw
sowieckiej historii i warunków panujących w sowieckim kraju. Znaczne
odłamy brytyjskiej i amerykańskiej opinii publicznej święcie wierzyły, że
sowiecki komunizm jest siłą dobra. Sympatyków faszyzmu pakowano do
więzień, natomiast członkowie partii komunistycznych mieli swobodę
działania w administracji państwowej, a nawet w siłach zbrojnych.
Sympatyków partii komunistycznej nie brakowało wśród ludzi nauki i w
prasie. Rzesza zawodowych sowieckich szpiegów penetrowała polityczny,
gospodarczy i naukowy establishment wszystkich szczebli. Spenetrowany
został projekt „Manhattan” – podobnie jak Departament Stanu,
Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Biuro Służb Strategicznych, MI6 i
bezpośrednie otoczenie Roosevelta. Dzieło „piątki z Cambridge” – Blunta,
Burgessa, Cairncrossa, Macleana i Philby’ego – odkryto dopiero po wojnie,
a to, że brytyjskie archiwa wciąż pozostają zamknięte, utrudnia dokładne
szacunki ogromnych szkód, jakich mogli oni dokonać. Sowieccy szpiedzy
strzelili więcej bramek swoim sojusznikom niż swoim wrogom. Ich sukcesy
możliwe były jednak tylko dzięki atmosferze niezwykłego pobłażania, w
jakiej działali. W Londynie pewien oficer operacyjny z ambasady
sowieckiej był jednocześnie wykładowcą historii Rosji na londyńskim
uniwersytecie[168].

Sowiecka rzeczywistość czasu wojny

Na wstępie trzeba powiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze w wyniku


niemieckiej inwazji okupowane było zaledwie 5 procent terytorium ZSRR,
dobrze zaś ponad 90 procent okupowane nie było. Po drugie stalinowska
dyktatura państwa partyjnego, która przed wojną wymordowała miliony
swoich obywateli, dalej była tam gdzie dawniej. Zmodyfikowała niektóre
ze swoich praktyk po to, aby sprostać wymogom wojny, nie nastąpiły
jednak żadne zasadnicze zmiany. Sowiecka rzeczywistość czasu wojny była
zupełnie inna – i na ogół o wiele gorsza – niż mogła to sobie wyobrazić
większość zewnętrznych obserwatorów.
Wobec braku rzetelnych informacji powojenna opinia Zachodu na temat
Związku Sowieckiego była często zniekształcona pamięcią sojuszu z lat
wojny. Walczyliśmy z hitleryzmem, mówili ludzie, a Związek Sowiecki
walczył z hitleryzmem bardziej niż ktokolwiek inny. Wobec tego, skoro
Hitler był potworem, to Stalin nie mógł przecież być aż taki zły, prawda?
Oto non sequitur pierwszej wody. Reżimy należy osądzać według ich
zasług. Ludzie Zachodu muszą odrzucić stronniczość z lat wojny i zadać
sobie pytanie, czy przypadkiem na froncie wschodnim nie walczyły dwa
potwory.
Stalinizm obracał się wokół dyktatury jednostki i kultu jednostki –
Wielkiego Przywódcy, Wodza. Prestiż dowództwa Stalina sięgnął dna w
ostatnim tygodniu czerwca 1941 roku. 26 czerwca marszałka Woroszyłowa
wysłano na front, żeby sprawdził, gdzie są dowódcy. Znalazł marszałków
Kulika i Szaposznikowa oraz generała Pawłowa siedzących na deszczu w
środku czegoś w rodzaju cygańskiego taboru, zupełnie bezczynnych. 28
czerwca Stalin i jego entourage zjawili się osobiście w Komisariacie
Obrony i zażądali wyjaśnień. Wybuchła straszliwa awantura. Żukow
zapytał uszczypliwie: „Towarzyszu Stalin, czy pozwolicie, że zajmiemy się
swoją pracą?”. W odpowiedzi Beria wrzasnął: „My też potrafimy wydawać
rozkazy!”. Żukow podobno wybuchnął płaczem. Mołotow go pocieszał. W
drodze powrotnej Stalin powiedział: „Wszystko stracone. Rezygnuję. Lenin
zbudował nasze państwo (...) a my, jego spadkobiercy, wszystko
przesraliśmy...”. Stalin wycofał się do swojej daczy i zniknął z pola
widzenia. Być może przeszedł załamanie lub kryzys. Ale jednocześnie
sprawdzał wytrzymałość nerwową swoich towarzyszy – tak jak zwykł to
czynić Iwan Groźny. Kiedy Politbiuro w końcu zebrało się na odwagę, żeby
pojechać do Kuncewa i błagać go, by wrócił do pracy, pomyślał, że
przyjechali go aresztować. Zamiast tego usłyszał: „Nie ma nikogo bardziej
godnego”[169]. I stalinowski reżim zaczął się na nowo. Jednak jeszcze zanim
w pełni wrócił, Stalin poczynił, jak się zdaje, pewne kroki w kierunku
nawiązania kontaktu z Niemcami i zbadania możliwości rozejmu. Próbował
w tym celu użyć pewnego bułgarskiego pośrednika, któremu nie udało się
doręczyć posłania. Cały zaś epizod – jeśli w ogóle miał miejsce – został
całkowicie zapomniany[170].
Stalinowski terror przenikał wszystkie sfery życia. Teraz, kiedy fakty są
nam lepiej znane, nie da się zaprzeczyć, że w hierarchiach hańby należy go
traktować na równi z praktykami Trzeciej Rzeszy. Trwał dłużej, ponosił
winę za śmierć większej liczby istot ludzkich, a jeśli idzie o destrukcyjny
irracjonalizm, który nazywamy Złem, sięgnął najgłębszego dna. Albowiem
wymordowawszy wszystkich swoich rywali z dawnych kręgów
bolszewickich, Stalin zabrał się do mordowania „wrogów społecznych” i
politycznych przeciwników, a wreszcie – swoich własnych zwolenników.
Podczas fali wielkiego terroru z lat 1936–1939 dokonywanie masowych
morderstw stało się dla niego celem samym w sobie. W przeddzień drugiej
wojny światowej Zjednoczony Państwowy Zarząd Polityczny (OGPU)[171]
miał już jego rozkaz zabijania według przypadkowo ustalonych
kontyngentów. Kolejne tysiące zupełnie niewinnych obywateli
rozstrzeliwano, zmusiwszy ich uprzednio do wydania innych, którzy też
byli rozstrzeliwani. Krąg fałszywych oskarżeń i morderstw coraz bardziej
się rozszerzał, aż wreszcie zagroził paraliżem całemu krajowi. Wtedy Stalin
zadenuncjował swojego głównego kata, szefa OGPU Nikołaja Jeżowa,
który przedtem zamordował swojego poprzednika Gienricha Jagodę i sam
został natychmiast zamordowany przez Ławrientija Berię, zdziczałego
zboczeńca, w czasie wojny szefa sowieckich służb bezpieczeństwa i trenera
kolejnej fali morderców w służbie Stalina. Stworzono atmosferę strachu, w
której dosłownie nikt – nawet Beria – nie mógł się czuć bezpiecznie[172].
Wystarczy powiedzieć, że paraliżujący strach i okrutny przymus
stanowiły mechanizm napędowy całej polityki mobilizującej państwo
stalinowskie do wojny. Dla wszystkich obywateli sowieckich, którzy nie
znaleźli się na froncie, różnica między czasem pokoju a czasem wojny była
praktycznie niezauważalna. Liczba śmiertelnych ofiar nie była o wiele
mniejsza w latach trzydziestych, niż miała być w latach czterdziestych.
Przez cały czas od roku 1929 gospodarka kontrolowana zależała od siły
roboczej więźniów i od żelaznej dyscypliny centralnego planowania.
Dostawy żywności zależały od skolektywizowanego rolnictwa, a
pracownicy rolni, ograbieni z ziemi, żyli jak państwowi chłopi
pańszczyźniani. GUŁag stał się największym pracodawcą w kraju. W
wojsku wielką ulgą było walczyć z obcym wrogiem, zamiast, siedząc w
domu, kulić się ze strachu przed kolejną czystką. Wszystkie instytucje
państwowe, z Armią Czerwoną włącznie, poddawano bezwzględnej
kontroli odpowiednich organów partii komunistycznej. Wszystkie kadry
partyjne były zobowiązane do bezwzględnego posłuszeństwa wobec
starszych rangą partyjnych oficjeli, na których czele stał Komitet Centralny,
a jeszcze wyżej – na samej górze – Politbiuro. Politbiuro, Komitet
Centralny, wszystkie organy partyjne oraz wszystkie instytucje państwowe
pozostawały na łasce służb bezpieczeństwa (OGPU, a od roku 1934 –
NKWD). Służby bezpieczeństwa były tworem Józefa Stalina. Gdyby Stalin
nie był niewolnikiem własnej paranoi, byłby jedynym wolnym człowiekiem
w całym tym systemie.
Sowiecki przemysł został w pełni zmilitaryzowany z chwilą utworzenia
w 1938 roku Komisji Przemysłu Wojennego; od tego samego czasu zaczęto
gromadzić sprzęt strategiczny. Plany nie były jednak bynajmniej wykonane,
kiedy znienacka ruszyła operacja „Barbarossa” i Wehrmacht runął jak burza
na rejony – zwłaszcza na północnym zachodzie i na Ukrainie – gdzie
znajdowało się 60 procent sowieckich fabryk broni. Wobec tego zarządzono
kompleksową ewakuację. 29 czerwca 1941 roku podpisano dekret
nakazujący ewakuację jedenastu fabryk samolotów. Potem popłynął szeroki
strumień. Rozmontowywano całe fabryki i – razem z urządzeniami do
produkcji i siłą roboczą – ładowano na platformy, po czym wysyłano na
wschód. W sumie z samego tylko Kijowa 450 konwojów kolejowych
wywiozło 197 fabryk i 350 000 robotników. Najczęstszym miejscem
przeznaczenia były ośrodki przemysłu metalurgicznego w rejonie Uralu, na
przykład Magnitogorsk, czy zagłębie węglowe Kuzbas na zachodniej
Syberii. Oto wielki triumf w prawdziwie sowieckim stylu. Ogromne ilości
rozmontowanego sprzętu wpadły w ręce Niemców. Ogromne ilości
przepadły po drodze. Ale ocalało dość, aby uzasadnić całą operację.
Fabryka traktorów ewakuowana z Charkowa w sierpniu została
przystosowana do produkcji czołgów w odległym o 2414 kilometrów
Czelabińsku na Uralu, a w grudniu wysłała na front pierwszy transport
czołgów T-34.
W rezultacie, niemal cudem, sowiecki przemysł potrafił sprostać
wojennym wymaganiom (zob. Tabela 3.1).

Tabela 3.1. Produkcja przemysłu wojennego w ZSRR w latach 1941–


1945[173]
Do tych liczb trzeba jeszcze dodać broń importowaną w ramach
programu Lend-Lease, a odjąć – straty poniesione na froncie. Można
sprawdzić, w jaki sposób w krytycznym okresie od listopada 1942 roku do
lipca roku 1943 uzyskano te imponujące wyniki:

Tabela 3.2. Sowiecki potencjał wojskowy w latach 1942–1943[174]

Oczywiście przemysł wojenny działał cuda także w Wielkiej Brytanii, w


Niemczech i – przede wszystkim – w Stanach Zjednoczonych. Przypadek
ZSRR był jednak wyjątkowy, ponieważ jego poziom na starcie był tak niski
i nikt nie oczekiwał tak wspaniałych wyników. Ludzie w ZSRR żyli w
skrajnej nędzy. Ale zdali egzamin mimo największych wojennych
nacisków. Plany pięcioletnie spełniły swoje zadanie.
Władze sowieckie nie zadowoliły się przemieszczaniem samego tylko
przemysłu. Przemieszczały całe grupy narodowe, wykorzeniając przy
okazji miliony ludzi. W okresie bezpośrednio poprzedzającym wybuch
wojny siłą wysiedlili z Kresów około 500 000 Polaków, których zmusili do
osiedlenia się w zamkniętych okręgach nad granicą chińską w
Kazachstanie. W latach 1939–1941 odbywały się masowe deportacje
ludności ze wszystkich krajów przyłączonych do ZSRR (zob. s. 112–114).
A gdy zaczęła się wielka wojna ojczyźniana, zaczęły się także strategiczne
deportacje, które miały na celu usunięcie wszystkich Finów z okolic
Leningradu. Pod koniec 1941 roku wznowiono dawny plan (po raz
pierwszy omawiany w 1915 roku) wysiedlenia wszystkich mieszkańców
Niemieckiej Nadwołżańskiej Autonomicznej Socjalistycznej Republiki
Sowieckiej. Około 2 500 000 Niemców wywieziono jako siłę roboczą na
Syberię albo do Kazachstanu, gdzie dołączyli do zesłanych tam Polaków.
Po zaledwie dziesięciu latach połowa z nich już nie żyła. Szczególnie
brutalna była akcja deportacji i osadnictwa siedmiu narodów
muzułmańskich w latach 1943–1944 (zob. s. 445).
Jest rzeczą zrozumiałą, iż niekończący się ciąg represji musiał rzucać
cień na życie w ZSRR przez całe dziesięciolecia, mimo że liczba
„dodatkowych zgonów z przyczyn pozawojennych” była mniejsza niż w
latach trzydziestych. Robert Conquest podaje dla dziesięciolecia
poprzedzającego wybuch wojny w 1939 roku liczbę 18 000 000 (czyli 1
800 000 per anno) i szacunkową liczbę 6 000 000 (czyli 1 000 000 per
anno) dla lat 1939–1945. Ale śmiertelność wśród kurczącej się rzeszy
więźniów GUŁagu podwoiła się w czasie wojny z powodu nieregularnych
dostaw żywności. Ogromne zapotrzebowanie NKWD na linie kolejowe i
tabor z pewnością przyczyniło się do kryzysu transportu, jaki nastąpił w
latach 1943–1944.
Trzeba jednak spojrzeć także na drugą stronę medalu i zapytać, jak to się
działo, że koła sowieckiej machiny wojennej dalej się obracały, mimo tak
kolosalnych strat – zarówno wśród wojska, jak i wśród ludności cywilnej.
Jedną z odpowiedzi jest bez wątpienia szczególny rytm sowieckiej
demografii. W pierwszych latach sowieckiej władzy miliony ludzi straciło
życie z powodu działań wojennych, rewolucji i głodu. Ale po wojnie
domowej poziom się wyrównał w wyniku astronomicznego przyrostu
naturalnego, który mógł śmiało rywalizować z indyjskim i sprawił, że w
roku 1928 liczba ludności w ZSRR była już równa liczbie mieszkańców
carskiego imperium w roku 1913. Po naturalnym wielkim wyżu z lat
dwudziestych przyszedł nienaturalny wielki niż z lat trzydziestych. Mimo
to w latach czterdziestych była w ZSRR ogromna nadwyżka dorosłej
młodzieży. Można by twierdzić, że ta nieplanowana ludzka premia
umożliwiła mieszkańcom ZSRR przetrwanie nieludzkiej polityki ich
władców. Biura rekrutacyjne Armii Czerwonej nie mogły nie zauważyć, że
w przedziale lat 1922–1927 liczby gwałtownie rosły i napływ
osiemnastoletnich rekrutów w latach 1940–1945 był wyjątkowo duży.
Dowódcy Armii Czerwonej mieli to na względzie, opracowując wojenną
taktykę i strategię.
Poczynając od roku 1943, działania polityczne w ZSRR powróciły do
tematu, który zaniedbywano od 1939 roku: propagowania komunizmu w
świecie zewnętrznym. Organizacja specjalnie przeznaczona do walki o
osiągnięcie tego celu, czyli Komintern, poważnie ucierpiała z powodu
czystek, które zdziesiątkowały jej szeregi, a także z powodu paktu
hitlerowsko-sowieckiego, który podważył jej ideologiczne tezy; jej
działalność praktycznie się skończyła. Wobec tego w maju 1943 roku Stalin
rozwiązał Komintern, jednocześnie przywracając wiele jego funkcji – teraz
pod auspicjami Międzynarodowego Departamentu Wszechzwiązkowej
Komunistycznej Partii (bolszewików). Zamierzano wznowić kontakty z
podziemnymi ruchami komunistycznymi w Europie Zachodniej, a
przedwojenną politykę tworzenia „frontów ludowych” miano teraz
przywrócić do życia, w oczekiwaniu na rozpoczęcie polityki powojennej.
Jednocześnie zakładano w Moskwie nowe organizacje i pisano nowe
manifesty polityczne, szkolono też przyszłych przywódców, starając się,
aby obecność komunistów dało się odczuć we wszystkich krajach Europy
Wschodniej, gdzie wcześniej zdołano skutecznie zdławić ruch
komunistyczny. Walter Ulbricht był kandydatem Moskwy dla Niemiec,
Bolesław Bierut dla Polski, a Klement Gottwald dla Czechosłowacji.
Mimo to błędem byłoby zakładać, że Moskwa przygotowała plany
przejęcia przez komunistów wspieranych przez Sowietów władzy w całej
Europie Wschodniej. Po pierwsze aż do zakończenia wojny Sowieci nie
wiedzieli, jak daleko będzie sięgać strefa ich bezpośrednich wpływów. Po
drugie bardzo dobrze zdawali sobie sprawę z poważnych różnic między
poszczególnymi krajami. Na przykład w wypadku Czechosłowacji uznali
emigracyjny rząd prezydenta Beneša, z którym w grudniu 1943 roku
podpisali traktat o przyjaźni, wzajemnej pomocy i powojennej współpracy.
W Bułgarii wielopartyjny Front Ojczyzny działał w podziemiu. W Polsce
zaś powstała szczególnie niezręczna sytuacja: w latach 1938–1939 Stalin
sam zlikwidował całe kierownictwo Komunistycznej Partii Polski,
eliminując w ten sposób bardzo potrzebną kadrę.
Ale pod wieloma względami sytuacja Moskwy była najbardziej
skomplikowana w Jugosławii. Tito, agent Kominternu, zdobywał przewagę
w jugosłowiańskim podziemiu. Aby mógł ją osiągnąć, jego partyzantka
musiała zmienić barwy z rewolucyjnych na patriotyczne i walczyła teraz w
zaciekłej wojnie domowej przeciwko serbskim czetnikom. Co więcej, jak
na gust Moskwy, Tito był nieco zbyt krnąbrny. Prowadził tajne rozmowy z
Niemcami, poleciał do Włoch spotkać się z Churchillem, dostawał pomoc
wojskową od Wielkiej Brytanii, trzymał u siebie brytyjską misję wojskową
i występował w roli szefa antyfaszystowskiej rady, która zadawała się z
emigracyjnym rządem. Nie było trudno przewidzieć, jak może się skończyć
tak niezwykle złożona sytuacja.

Kraje stwarzające problemy: Włochy i Polska

Włochy uważano powszechnie za najsłabsze ogniwo łańcucha państw


osi. I właśnie z tego powodu, w wyniku nalegań Churchilla, lądowanie
aliantów w lipcu 1943 roku odbyło się na Sycylii. Rozumowanie okazało
się słuszne. W ciągu dwóch tygodni niezadowolenie z reżimu Mussoliniego
osiągnęło szczyt. A po spotkaniu Wielkiej Rady Faszystowskiej 25 lipca
Mussoliniego zdymisjonowano. Za zgodą króla Wiktora Emanuela Duce
został aresztowany w chwili, gdy wychodził z audiencji u monarchy, i
szybko wywieziony w góry Gran Sasso, gdzie go internowano. W roli szefa
rządu wystąpił marszałek Pietro Badoglio.
Przez pewien czas otoczenie nowego premiera miało nadzieję na
uzyskanie pewnego pola manewru. Włochy zmieniły przecież front w
czasie pierwszej wojny światowej i teraz mogły to zrobić jeszcze raz. Ale
okazało się, że tym razem sytuacja jest inna. Zachodni alianci upierali się
przy zasadzie z Casablanki: bezwarunkowa kapitulacja albo nic. A Niemcy
realizowali swoje własne plany, niemal całkowicie ignorując ludzi
Badoglia. Latem 1943 roku zwiększyli liczbę niemieckich dywizji na
terytorium Włoch z siedmiu do osiemnastu i traktowali swoją połowę kraju
jak tereny okupowane. We wrześniu zajęli Rzym, zmuszając Badoglia do
ucieczki na południe, do Brindisi, gdzie jego rząd oddał się pod opiekę
aliantów. W sensie politycznym Badoglio doszedł do kresu drogi. Po
podpisaniu 3 września warunków „krótkiego rozejmu” poleciał na Maltę,
gdzie 29 września podpisał „długi rozejm”. Włochy zostały teraz
podzielone na dwie strefy okupacji wojskowej: strefę aliancką na południu i
strefę niemiecką na północy.
Szykowała się jednak duża niespodzianka. 8 września w wyniku
śmiałego rajdu szybowcowego Niemcy uwolnili Mussoliniego z miejsca
internowania w Gran Sasso i w swojej strefie okupacyjnej na północy
mianowali go przywódcą marionetkowego reżimu. Tak zwana Włoska
Republika Socjalna (RSI)[175], założona w Salò, od samego początku
podlegała niemieckim okupantom. Była całkowicie zależna od niemieckich
wojskowych i jej jedynym osiągnięciem stały się fale strajków i stworzenie
podwalin zdeterminowanego ruchu oporu. Jedyną pociechą mógł być dla
niej fakt, że rząd Badoglia na południu był równie bezsilny.
Naród włoski zapłacił za bezładny upadek faszystowskiego porządku
bardzo wysoką cenę. Kiedy Badoglio zbiegł na południe, pozostawił na
łaskę i niełaskę Niemców oddziały liczące niemal 1 000 000 żołnierzy.
Część wojsk – dywizja Granatieri w Rzymie czy dywizja Acqui w
Kefalonii – podjęła walkę i została zmasakrowana. Inne oddziały złożyły
broń, dołączyły do partyzantów albo po prostu rozeszły się do domów. Aż
650 000 włoskich żołnierzy przewieziono do Niemiec na roboty, a ponad
300 000 Włochów walczących na froncie wschodnim otoczono i
potraktowano jak pozbawionych wszelkich praw jeńców wojennych.
Zimą na przełomie lat 1943/44 włoski ruch oporu doszedł do stanu
rozkwitu. Ożywiono wspomnienia Risorgimento[176]; w miastach na
północy jak grzyby po deszczu wyrastały tajne organizacje obalające
wszelkie bariery społeczne. W górach co bardziej upolitycznione oddziały
partyzantów wyruszały do akcji, a rozległe tereny w Ligurii, Emilii i
Piemoncie przechodziły we władzę lokalnych „republik”. W czerwcu 1944
roku ustanowiono wspólne dowództwo – na jego czele stanął generał
Cadorna, który połączył północ z południem.
Państwa sojusznicze muszą przyjąć na siebie część odpowiedzialności za
panujący chaos. Niektórych wydarzeń rzeczywiście nie można było
przewidzieć. Ale upieranie się przy bezwarunkowej kapitulacji miało
daleko idące konsekwencje. Podobnie zresztą jak niechęć alianckich
dowódców do polityki. Publicznie ogłaszając przez radio, że nie planuje
ofensywy na przełomie lat 1944/1945, dowódca brytyjski generał
Alexander przerwał tamę i na północy ruszyła druga fala niemieckiego
odwetu[177].

Polskę uważano w obozie alianckim za najsłabszego członka. Nie


dlatego, żeby Polaków opuścił duch – jak Włochów, i nie dlatego, że byli
wewnętrznie podzieleni – jak narody Jugosławii. Przeciwnie, dalej walczyli
z wielką determinacją – zarówno pod dowództwem brytyjskim, jak i w
podziemiu. W gruncie rzeczy to nie oni stworzyli problem.
Odpowiedzialność ponosił wzrost statusu ZSRR w obrębie wielkiej koalicji
oraz wciąż nierozwiązane sprawy wynikłe z niewłaściwego postępowania
Sowietów wobec Polski w czasie trwania paktu Ribbentrop-Mołotow. Na
przykład nie zrobiono nic w celu wyjaśnienia losu 25 000 polskich
oficerów, którzy w 1940 roku zaginęli w sowieckiej niewoli. Zachodnie
mocarstwa, coraz bardziej wdzięczne Związkowi Sowieckiemu, były
skłonne zostawić takie zdarzenia w spokoju albo wręcz – zezwalając na
rosnącą falę sowieckiej propagandy – dopuścić do tego, aby szkalowano ich
lojalnego polskiego sojusznika[178].
W kwietniu 1943 roku Goebbels uderzył. W przeddzień ostatecznej
likwidacji warszawskiego getta przez SS – akcji, którą skutecznie ukryto
przed opinią publiczną – ujawnił światu, że w masowych grobach w Lesie
Katyńskim nieopodal Smoleńska odnaleziono ciała 4500 zamordowanych
polskich oficerów i że ta zbrodnia stanowi dzieło NKWD. Rewelacja była
dobrze udokumentowana. W obiegu znalazły się przerażające fotografie.
Przy ekshumacji byli obecni międzynarodowi obserwatorzy, którzy
potwierdzili niemiecką wersję wydarzeń. Przypuszczano, że na
odnalezienie masowych grobów w innych miejscach Rosji czeka następne
20 000 pomordowanych ofiar. Opinia publiczna Zachodu uważała, że cała
ta opowieść jest podjętą przez wroga próbą celowej dezinformacji. Z
kilkoma wyjątkami brytyjscy i amerykańscy komentatorzy przyjmowali
stanowisko Sowietów: Katyń to w oczywisty sposób zbrodnia hitlerowska,
a każdy, kto powtarza bzdury rozpowszechniane przez ministerstwo
Goebbelsa, jest winien „antysowietyzmu”. Kiedy polski rząd na
uchodźstwie wystąpił do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża z prośbą
o mediację w tej sprawie, Kreml zareagował gniewem. Polskich
przywódców publicznie potępiono i zerwano stosunki dyplomatyczne
między rządem polskim i rządem sowieckim. Goebbels nie posiadał się z
radości. Udało się wbić klin w samo serce koalicji[179].
Należy podkreślić, że w 1943 roku, w wojennej gorączce, nikt spoza
kręgów Kremla i NKWD nie mógł wiedzieć na pewno, jaka była prawda o
Katyniu. I dlatego Stalin mógł liczyć, że uda mu się iść w zaparte, a przy tej
okazji osłabić pozycję Polski. Brytyjscy eksperci, zwłaszcza w
Ministerstwie Spraw Zagranicznych, byli podzieleni, choć w oficjalnym
raporcie (przygotowanym przez sir Owena O’Malleya) szala przechylała
się mocno w stronę winy Sowietów. Mimo to opinia publiczna w
przeważającej większości zajmowała stanowisko prosowieckie, a władze
brytyjskie czynnie wspierały wersję, według której zbrodni katyńskiej
winni byli hitlerowcy. Brytyjskim żołnierzom grożono sądem polowym za
„paplanie” mogące sugerować, że jest inaczej. Brytyjscy komuniści i
sympatycy Sowietów pisali stosy listów do prasy, potępiając Polaków jako
„faszystów”, „antysemitów” i „ludzi nieodpowiedzialnych” –
niewdzięcznych sojuszników, którzy się nie dość starają. Świetny
karykaturzysta David Low wyprodukował serię miażdżących portretów
Polaków – „warchołów”, „awanturników”, „nieodpowiedzialnych”,
„burzycieli pokoju”. George Orwell, socjalista, był jednym z niewielu,
którzy w tej mgle dezorientacji nie stracili ostrości widzenia.
W lipcu 1943 roku Polska przeżyła kolejne nieszczęście: jej premier i
naczelny wódz generał Sikorski zginął w katastrofie lotniczej nad
Gibraltarem. Sikorski pozostawał w bliskich relacjach z Churchillem i
wyznawał politykę zbliżenia z ZSRR. Odejście generała oznaczało dotkliwą
lukę. Po jego śmierci rząd polski rozpadł się na walczące z sobą frakcje, a
nowy premier Stanisław Mikołajczyk nie miał pozycji, która pozwoliłaby
mu skutecznie kontynuować politykę Sikorskiego. Pojawił się rozłam
między rządem polskim i polskim dowództwem wojskowym. Co gorsza,
szerokie kręgi zataczała plotka, jakoby katastrofa nad Gibraltarem była
zamierzonym zamachem na życie Sikorskiego. Oskarżano Sowietów.
Oskarżano Niemców. Oskarżano polskich oficerów dysydentów. Oskarżano
nawet Churchilla. Atmosfera wokół przyszłości Polski coraz bardziej się
pogarszała.
W tym samym 1943 roku pojawił się jeszcze jeden powód do animozji.
Polskie wojsko w Rosji postanowiło wyjść z ZSRR: Polacy woleli dołączyć
do wojsk brytyjskich na Bliskim Wschodzie, niż walczyć pod dowództwem
sowieckim. Generał Anders twierdził, że jego ludzie nie są odpowiednio
żywieni, że nie zostali odpowiednio uzbrojeni przez Sowietów i że
bezustannie nęka ich NKWD. Kazał im wyruszyć do Iranu, z Iranu do Iraku
i Palestyny, a potem do brytyjskiej 8. Armii w Egipcie. Ponad 100 000
polskich kobiet i dzieci, w tym 40 000 sierot, ewakuowano do brytyjskich
Indii. Ci uchodźcy stanowili jedyną większą grupę, jaka kiedykolwiek
opuściła ZSRR i dotarła do świata zewnętrznego, a opowieści tych ludzi o
śmierci, deportacjach, głodzie i cierpieniu poruszały wszystkich, którzy ich
słuchali[180].
Mimo to sprawa polska wciąż jeszcze nie dojrzała do rozwiązania. Latem
1943 roku Armia Czerwona znajdowała się nadal bardzo daleko od Polski.
Trzeba było dobrych kilku miesięcy, jeśli nie roku, by koalicja mogła się
zająć sprawą stosunków polsko-sowieckich i spróbować zlikwidować
rozłam w swoich szeregach. Rząd polski sam niewiele mógł zrobić.
Natomiast zachodnie mocarstwa miały własne sposoby wywierania wpływu
na Moskwę. Gdyby podjęły mediacje, być może udałoby się znaleźć jakieś
rozwiązanie. Czas miał pierwszorzędne znaczenie. Sowieci utworzyli
właśnie w Moskwie Związek Patriotów Polskich, który miał się stać
ośrodkiem prosowieckich działań. A w podziemiu ramię w ramię z siłami
lojalnymi wobec Londynu działał już maleńki odrodzony polski ruch
komunistyczny. Znaczenie tych ciał miało rosnąć z każdym metrem
przebytym na drodze Armii Czerwonej na Zachód. Każdy powód do zwłoki
zmniejszał szanse na jakiś realny układ.

„Eureka”

Konferencja w Teheranie, której nadano kryptonim „Eureka” i która się


odbyła pod koniec listopada 1943 roku, ze strategicznego i politycznego
punktu widzenia była najważniejsza ze wszystkich konferencji czasu wojny.
Była nie tylko pierwszą okazją do spotkania wielkiej trójki. Był to także
pierwszy i ostatni raz, kiedy Churchill, Roosevelt i Stalin mieli okazję
sformułować podstawowe cele koalicji jeszcze przed przyłączeniem się do
decydujących kampanii wojskowych. Historycy muszą zatem wyważyć
zarówno jej osiągnięcia, jak i grzechy zaniedbania.
Układ sił w obrębie wielkiej trójki nie rysował się zbyt wyraźnie.
Sowieci uzyskali przewagę na froncie wschodnim i przebiegle rozgrywali
swoje dyplomatyczne karty. Z drugiej strony hojnie im dostarczano pomocy
w ramach programu Lend-Lease i nie mieli wątpliwości, że rolę głównego
płatnika gra Roosevelt. Natomiast dwaj przywódcy Zachodu byli
zakłopotani i niezdecydowani. Mogli tylko pokornie przepraszać za
nieobecność drugiego frontu. W dodatku przyjechali do Teheranu, nie
uzgodniwszy stanowiska w tak kluczowej sprawie, jak losy Europy
Wschodniej. W odróżnieniu od Churchilla Roosevelt był skłonny ulec
zachciankom Stalina po to, aby zapewnić sobie jego poparcie w ostatniej
fazie wojny na Pacyfiku. Szybko osiągnięto zgodę w sprawie podstawowej
decyzji strategicznej: koordynacji wiosennej ofensywy Armii Czerwonej z
rozpoczęciem operacji „Overlord” na Zachodzie.
Mimo wszystko jednak w tej wojnie nadal wiele zostało do wygrania.
Armia Czerwona płynęła wprawdzie na fali sukcesu, ale wciąż była
ograniczona do terytorium ZSRR – nie wkroczyła jeszcze na obszar krajów
wschodniej Europy, które ostatecznie miała zdobyć. Wynik operacji
„Overlord” był wciąż wielką niewiadomą. Faszystowskie Włochy zostały
pokonane. Strategiczne bombardowania obracały w perzynę niemieckie
miasta. Do ZSRR płynęły ogromne dostawy pomocy w ramach programu
Lend-Lease. A mimo to Churchill i Roosevelt źle rozegrali tę partię i
zostawili niedopowiedziane sprawy, które miały ich później zacząć
prześladować. Swoją rolę odegrały także dwa czynniki, o których nie
mówiono: Chiny oraz zmieniający się układ równowagi sił wewnątrz
wielkiej trójki.
Przed rokiem 1943 Stany Zjednoczone zawsze zakładały, że Czang Kaj-
szek jest głównym sojusznikiem aliantów w wojnie na Pacyfiku i że
chińskie wojsko dostarczy znacznej części zasobów ludzkich podczas
ostatecznego ataku na Japonię. Tymczasem gdy zwoływano konferencję w
Teheranie, Roosevelt był już poważnie zaniepokojony ograniczonymi
możliwościami Czang Kaj-szeka i coraz bardziej nabierał przekonania, że
Armia Czerwona jest jedynym odpowiednim substytutem. I ten niepokój
skłonił go do szczególnej troski o dobry humor Stalina[181].
Churchill przeżył już okres apogeum własnych wpływów. Dawniej to on
dostarczał koalicji przewodniej wizji i siły napędowej. Ale teraz tracił
przewagę na rzecz swoich dwóch partnerów, którzy mieli najliczniejsze
bataliony i najzasobniejszy portfel. Nie mógł podważać punktów, co do
których zgodni byli Roosevelt i Stalin – na przykład projektu lądowania w
ramach operacji „Anvil” w południowej Francji – i w zachodnim obozie to
interesy Ameryki zaczynały nadawać ton.
Wyniki „Eureki” były więc dość niejednoznaczne. Osiągnięto ogólną
zgodę w jednej istotnej sprawie – lądowań w Normandii – i podjęto
wyraźną decyzję udzielenia wsparcia Josipowi Ticie w Jugosławii.
(Motywacją Brytyjczyków i Amerykanów w tej ostatniej kwestii była nie
tyle chęć przypodobania się Stalinowi, ile zapewnienia sobie osłony z flanki
podczas kampanii włoskiej). Ale w kilku punktach zgodzono się na
panujący chaos. Na przykład w kłopotliwej sprawie Polski zaklajstrowano
różnice zdań; nie było widać, żeby wydawała się ona pilna. Wiedząc, które
punkty są szczególnie delikatne, Churchill przejął inicjatywę i w prywatnej
rozmowie ze Stalinem zaproponował, aby żądania Sowietów w kwestii tak
zwanej linii Curzona „uznać za podstawę do dalszych rokowań w sprawie
powojennej granicy” sowiecko-polskiej. Nie wyznaczył tej dyskusji
żadnych ram czasowych i nie omówił wcześniej tej inicjatywy z
Rooseveltem. Kiedy Roosevelt sam spotkał się ze Stalinem, podczas
prywatnej rozmowy mimochodem zauważył, że polska granica „nie
powinna stanowić żadnego problemu”; można przypuszczać, że Stalin
otrzymał wyraźną wskazówkę, iż w tej sprawie nie ma się już o co
martwić[182]. (Ci, którzy się zastanawiają nad początkami zimnej wojny,
mogą zacząć od tego miejsca).
Tymczasem jednak należało się uśmiechać. Stanęło się twarzą w twarz z
Wielkim Dyktatorem, a ten nie robił żadnych trudności. W wielkiej sprawie
– wspólnego ataku na Rzeszę – osiągnięto porozumienie. Stalin
zaproponował, że zrównoważy atak Zachodu własną potężną ofensywą, i
nikt nie nalegał, aby zdradził jej cele. Alianci zaczęli rozmowy o przyszłej
administracji pokonanych Niemiec i nie wybuchła z tego powodu żadna
gwałtowna kłótnia.
Stalin także musiał być zadowolony. Po raz pierwszy jako wódz wyjechał
za granicę, stanął twarzą w twarz z wodzami światowego kapitalizmu i
wyszedł z tej konfrontacji bez szwanku. Naprawdę wyglądało na to, że ci
kapitaliści mają jednak zamiar zaatakować Rzeszę. A kiedy doszło do
rozmowy o froncie wschodnim, nikt nie zadawał trudnych pytań o strefy
wpływów, o normy postępowania w polityce czy o podział łupów. Jeśli
idzie o Niemcy, wyglądało na to, że ZSRR dostanie swoją działkę i że
będzie mógł wyegzekwować reparacje. Z punktu widzenia twardogłowego,
paranoicznego leninowca mogło być o wiele gorzej. Wobec tego, o co
właściwie chodzi z tymi kapitalistami? Są po prostu głupi czy co?

Przez pół roku po konferencji w Teheranie uwagę obozu zachodniego


skupiał przygotowywany desant w Normandii. Zadanie zgromadzenia sił do
udziału w tej połączonej operacji nie miało sobie równych. Plany
logistyczne związane z przetransportowaniem – powietrzem i wodą –
wielkiej liczby ludzi i wielkiej ilości broni ze Stanów Zjednoczonych były
ogromnie skomplikowane. Polityka zajęła drugie miejsce.
Ale nie do końca. W roku 1944 w Stanach miały się odbyć wybory.
Prezydent Roosevelt kandydował do bezprecedensowej czwartej kadencji.
Wobec tego i on sam, i jego doradcy coraz bardziej skupiali się na takich
sprawach, które były dobrze przyjmowane przez szeroką opinię publiczną
Ameryki. Dobre wieści z frontu zyskały rangę najważniejszych informacji.
Podobnie jak dobre relacje ze Związkiem Sowieckim, którego zwycięstwa
sięgnęły nieznanych dotąd wyżyn.
Tymczasem Wielka Brytania wraz ze wszystkimi sprawami
politycznymi, nad którymi sprawowała kontrolę, spadała na liście
priorytetów na coraz niższą pozycję. Jeśli zaś idzie o Europę Zachodnią,
wiele czasu i energii pochłaniał ciągnący się nadal spór o wagę, jaką
należałoby nadać operacji „Overlord” w stosunku do działań w rejonie
Morza Śródziemnego, który był idée fixe Churchilla. Chociaż wszyscy
przyjmowali za rzecz oczywistą, że wyzwolona Francja ponownie zajmie
należne jej miejsce w koalicji, nie przygotowano żadnego jasnego planu
stworzenia ładu, który miałby zastąpić reżim Vichy. W odniesieniu do
Europy Wschodniej główne hasło brzmiało „Przyjaźń z Rosją”, a traktat
sowiecko-czechosłowacki, podpisany przez Beneša w grudniu 1943 roku,
reklamowano jako model do naśladowania dla wszystkich innych. Do
Jugosławii wysłano misję wojskową, która miała ułatwić wsparcie Tity. Ale
kiedy w lutym 1944 roku polski premier osobiście błagał Churchilla o
zezwolenie na wysłanie podobnej misji do podziemnej Armii Krajowej,
stale z tym zwlekano. Zgodnie z propozycją Churchilla wysuniętą w
Teheranie brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych przez długie
miesiące przygotowywało co najmniej cztery wersje planowanej granicy
polsko-sowieckiej i przy każdej okazji eksperci zgodnie twierdzili, że
pozostawienie Lwowa (Lembergu) po stronie polskiej stanowi absolutne
minimum. Ale poza tym wszystko, co choćby przypominało zawarcie
układu, było poza ich zasięgiem. Władze sowieckie ignorowały polski rząd
i w umysłach przywódców Zachodu powoli kiełkowała myśl, że konieczna
jest interwencja na najwyższym szczeblu. W tym też celu do Waszyngtonu
zaproszono polską delegację wojskową i polityczną, która miała się spotkać
z Połączonym Komitetem Szefów Sztabów i z prezydentem Rooseveltem.
Delegacja płynęła przez Atlantyk dokładnie w tym samym czasie, kiedy
wojska uczestniczące w desancie w Normandii przeprawiały się przez kanał
La Manche[183].

[159]
Zob. T.A. Wilson, The First Summit. Roosevelt and Churchill at Placentia Bay, 1941, Lawrence 1991; E. Borgwardt, A
New Deal for the World, Cambridge 2005.
[160]
Zob. K. Sword, Deportation and Exile. Poles in the Soviet Union, 1939–48, Basingstoke 1994; W. Anders, An Army in
Exile. The story of the Second Polish Corps, London 1949.
[161]
Zob. A. Milward, War, Economy and Society, 1939–1945, Harmandsworth 1987, s. 25, za: R. Vinen, A History of
Fragments. Europe in the Twentieth Century, London 2001.
[162]
Zob. R. Dallek, Franklin D. Roosevelt and American Foreign Policy, 1932–1945, New York 1979.
[163]
Zob. G.L. Weinberg, Świat pod bronią. Historia powszechna II wojny światowej, t. 1: 1939–1941, przeł. M. Jania i in.,
Kraków 2001, s. 296.
[164]
Zob. L. Dawidowicz, The War against the Jews, 1933–1945, London 1975, Appendix.
[165]
Zob. D. Goldhagen, Gorliwi kaci Hitlera. Zwyczajni Niemcy i Holocaust, przeł. W. Horabik, Warszawa 1999.
[166]
Dywizje wchodzące w skład Waffen SS zob. N. Davies, Europa. Rozprawa historyka z historią, przeł. E. Tabakowska,
Kraków 1998, s. 1334–1335.
[167]
Zob. B.M. Rigg, Żydowscy żołnierze Hitlera. Nieznana historia nazistowskich ustaw rasowych i mężczyzn pochodzenia
żydowskiego w armii niemieckiej, przeł. J. Adamko, Warszawa – Kraków 2005.
[168]
Zob. A. Rothstein, History of the USSR, Harmondsworth 1950.
[169]
S. Sebag Montefiore, Stalin, op. cit., s. 369, 370, 373.
[170]
Można znaleźć plotki, ale nie dowody.
[171]
OGPU – Objedinionnoje Gosudarstwiennoje Politiczeskoje Uprawlenije, sowiecka policja polityczna (przyp. tłum.).
[172]
Zob. R. Conquest, Wielki terror, przeł. W. Jeżewski, Warszawa 1997.
[173]
Zob. The Oxford Companion to the Second World War, red. I.C.B. Dear, M.R.D. Foot, Oxford 1995, s. 1216, za: M.
Harrison, Soviet Planning in Peace and War, Cambridge 1985, s. 118.
[174]
Zob. The Oxford Companion to the Second World War, op. cit., s. 1217, za: M. Harrison, Soviet Planning in Peace and
War, op. cit., s. 264.
[175]
Włoska Republika Socjalna (RSI) – Repubblica Sociale Italiana, zwana także Republiką Salò, od nazwy siedziby rządu
faszystowskiego (przyp. tłum.).
[176]
Risorgimento – zapoczątkowany w 1861 roku ruch ideowy zmierzający do zwiększenia świadomości narodowej
Włochów i do zjednoczenia kraju (przyp. tłum.).
[177]
Zob. R. Lamb, War in Italy, 1943–1945. A brutal story, London 1995.
[178]
Zob. J. Garliński, Polska w drugiej wojnie światowej, Warszawa 1994.
[179]
Zob. A. Paul, Katyń. Stalinowska masakra i tryumf prawdy, przeł. i oprac. Z. Kunert, Warszawa 2006; W. Abarinow,
Oprawcy z Katynia, przeł. W. Dworak, K. Rumińska, Kraków 2007.
[180]
Zob. War Through Children’s Eyes. The Soviet occupation of Poland and the deportations, 1939–1941, red. I.
Grudzińska-Gross, J.T. Gross, Stanford 1981.
[181]
Zob. G. Botjer, A Short History of Nationalist China, 1919–1949, New York 1979.
[182]
Zob. N. Davies, Powstanie ’44, przeł. E. Tabakowska, Kraków 2004, s. 76, 96–98.
[183]
Zob. ibidem, s. 102–104.
Faza 3, czerwiec 1944–maj 1945: triumf
aliantów

Kiedy oddziały wojsk desantowych bezpiecznie dotarły do wybrzeży


Normandii, zwłaszcza Amerykanie wrócili do polityki w wielkim stylu.
Perspektywy szybkiego zakończenia wojny w Europie rysowały się
wyraźnie, żeby nie powiedzieć: zbyt optymistycznie, i przed nadejściem
pokoju trzeba się było zająć planowaniem nowego ładu. Były trzy
niecierpiące zwłoki sprawy: planowana Organizacja Narodów
Zjednoczonych, utworzenie światowych instytucji finansowych oraz
ekspansja istniejącej koalicji w celu ostatecznego zniszczenia Japonii. A w
tle tych zadań pojawiła się coraz bliższa wizja wyborów prezydenckich.
Właśnie w połowie roku 1944 Stany Zjednoczone wysunęły się na
pozycję największego mocarstwa na świecie. Dotąd traktowały one
Brytyjczyków jak partnerów, jeśli nie całkiem jak równych sobie; teraz bez
trudu się wysforowały, zostawiając w tyle zarówno Brytyjczyków, jak i
wszystkich innych. Wojna praktycznie ich nie dotknęła, przeżyły
bezprecedensowy boom gospodarczy, były już teraz w pełni uzbrojone i
pod każdym względem górowały nad wyniszczoną Europą. W rezultacie
Waszyngton zajmował się własną długoterminową globalną wizją, podczas
gdy mocarstwa europejskie, zostawione na łasce losu, miały pozałatwiać
swoje prowincjonalne sprawy, jak potrafiły najlepiej.
Na przykład w listopadzie 1943 roku, w tym samym czasie co „Eureka”,
w Atlantic City w stanie New Jersey odbywała się konferencja w sprawie
założenia UNRRA – Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw
Pomocy i Odbudowy. Była to organizacja zajmująca się uchodźcami i
będącymi w trudnym położeniu mieszkańcami wyzwolonych krajów.
Zaczęła działalność w Afryce Północnej po operacji „Torch”. W następnych
czterech latach, 1943–1947, na pomoc dla siedemnastu krajów wydała
łącznie 44 miliardy dolarów.
Organizacja Narodów Zjednoczonych, która była pomyślana jako
następczyni bezczynnej Ligi Narodów, wolniej nabierała kształtów. Jej
historia zaczyna się 1 stycznia 1942 roku ogłoszeniem Deklaracji Narodów
Zjednoczonych, która nie była niczym więcej poza zobowiązaniem krajów
alianckich do przestrzegania Karty Atlantyckiej i powstrzymywania się od
zawierania odrębnych traktatów pokojowych z państwami osi. W sierpniu
1944 roku na przedmieściu Waszyngtonu Dumbarton Oaks odbyła się
konferencja poświęcona omówieniu celów nowej organizacji, jej karty oraz
organów. Z ostatecznymi ustaleniami trzeba było czekać do kwietnia 1945
roku, kiedy delegaci organizacji liczącej teraz 50 członków spotkali się w
San Francisco. Uroczystość inauguracji ONZ nastąpiła 24 października
1945 roku, po ratyfikacji Karty ONZ przez pięciu stałych członków Rady
Bezpieczeństwa – Chiny, Francję, ZSRR, Wielką Brytanię i Stany
Zjednoczone[184].
Przed spotkaniem w Dumbarton Oaks w hotelu Mount Washington w
uzdrowisku Bretton Woods w New Hampshire rozpoczęła prace wielka
konferencja monetarno-finansowa przedstawicieli państw ONZ.
Zgromadziła 730 delegatów z 45 krajów, którzy naradzali się nad
problemami finansowymi powojennego świata i podjęli decyzję o założeniu
Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Ustanowiony w Bretton Woods system regulacji wymiany walut miał
przetrwać do lat siedemdziesiątych XX wieku.
Roosevelt zawsze utrzymywał dystans w stosunku do drobnych
szczegółów europejskich zobowiązań. Wznosił się teraz gładko na wyżyny
większych inicjatyw, trzymając Londyn na odległość wyciągniętej ręki i raz
po raz ignorując rady Brytyjczyków. Takie już było to szczególne
uprzedzenie Amerykanów: mieli się na baczności, jeśli szło o starego i
chytrego imperialistę Churchilla, ale jednocześnie kompletnie ich rozbrajał
chytry nowy imperialista Stalin. Prawdę mówiąc, mimo że Stalin rządził
ogromnym i wciąż rosnącym imperium, niewielu ludzi w Waszyngtonie
patrzyło na Związek Sowiecki z takiej właśnie perspektywy.
Działania wojenne w Europie nie toczyły się tak szybko, jak oczekiwano,
ale wojna na Pacyfiku toczyła się jeszcze wolniej. Siły amerykańskie
wyraźnie przejęły inicjatywę, lecz od lądu japońskiego wciąż dzieliły ich
tysiące kilometrów wody. W chwili lądowania w Normandii Tokio znalazło
się akurat w zasięgu amerykańskich bombowców, po zdobyciu Marianów;
najważniejsze walki toczyły się na Papui i Nowej Gwinei. Walki o ponowne
przejęcie Filipin zaczęły się dopiero w październiku 1944 roku i trwały
jeszcze po zakończeniu wojny w Europie. Pierwsze ataki na mniejsze
wyspy japońskie – Iwo Jimę w lutym 1945 roku i Okinawę w kwietniu
1945 roku – wywołały fanatyczny opór i przedłużające się walki oraz
pociągnęły za sobą znaczne straty po stronie Amerykanów. Amerykańscy
stratedzy nieodmiennie zwracali oczy w stronę Pacyfiku, rozegranie
ostatniego aktu w europejskim teatrze wojennym pozostawiając Armii
Czerwonej.
Tymczasem koalicja zaczynała natrafiać w Europie na trudności
wynikające ze złej koordynacji politycznej. We Francji – pierwszym
wyzwolonym kraju – wojska Eisenhowera podeszły pod Paryż bez żadnej
koncepcji, jak poradzić sobie ze zbliżającą się zmianą polityczną. W
gruncie rzeczy Eisenhower nie miał nawet zamiaru wyzwalać Paryża,
dopóki nie zmusił go do działania wybuch spontanicznego powstania w tym
mieście. Dywizja pancerna generała Leclerca zjawiła się w ostatnim
momencie przed objęciem kontroli przez zdominowany przez komunistów
odłam ruchu oporu. To nie dzięki aliantom wydarzenia w Paryżu nie
przybrały gorszego obrotu. To niemiecki gubernator Paryża uratował miasto
przed fizycznym zniszczeniem, odmawiając wykonania rozkazu Führera,
który kazał je zniszczyć. To dramatyczne, absolutnie niespodziewane
pojawienie się generała de Gaulle’a stworzyło szansę na kompromis i
jedność wśród rywalizujących ze sobą frakcji następców rządu Vichy. De
Gaulle zachował się wspaniale. 26 sierpnia przeszedł spokojnie Polami
Elizejskimi, rzucając wyzwanie kulom snajperów. A kiedy nalegano, aby
ogłosił ponowne ustanowienie republiki, odpowiedział po prostu:
„Republika nigdy nie przestała istnieć”. W tamtym czasie nie miał żadnej
oficjalnej pozycji. Jego ruchu, Sił Wolnych Francuzów, zachodni alianci nie
uznawali za rząd tymczasowy Francji aż do października 1944 roku[185].
W Polsce wielka koalicja pokazała się z jak najgorszej strony. Sojusznik
zachodnich mocarstw miał zostać wyzwolony przez innego sojusznika –
Związek Sowiecki, a powstanie przeciwko Niemcom w polskiej stolicy
było o krok od wybuchu, gdy pod koniec lipca oddziały Armii Czerwonej
zbliżały się do Warszawy. Radio moskiewskie zachęcało warszawiaków do
powstania. Zachodnim mocarstwom przekazano odpowiednie informacje.
Decyzję o rozpoczęciu powstania podjął rząd polski w Londynie, choć
wybór czasu pozostawiono dowódcom podziemia. Premier Mikołajczyk
stawił czoło krytykom występującym przeciwko jego podwójnej polityce –
walki z Niemcami i szukania ugody z Moskwą. W czerwcu trzykrotnie
rozmawiał z Rooseveltem, który posłał Armii Krajowej ogromne
subsydium, namawiając jednocześnie do bezpośrednich rozmów z „moim
przyjacielem Stalinem”. Mikołajczyk wyjechał do Moskwy w dniu, w
którym wydał rozkaz rozpoczęcia przygotowań do powstania.
Od tego momentu zaczął się zamęt, po którym przyszły zdrada i tragedia.
W Moskwie brytyjscy i amerykańscy dyplomaci nie udzielili polskiemu
premierowi poparcia. Ponaglany do negocjacji przez Churchilla i
Roosevelta samotnie stawił czoło Stalinowi i zobaczył, że jest on
nieprzejednany. Powstańcy w Warszawie podjęli walkę 1 sierpnia, licząc, że
Armia Czerwona nadejdzie w ciągu najbliższych kilku dni. Nie nadeszła, a
Niemcy sprowadzili zdziczałe oddziały SS i zaczęli systematycznie
mordować mieszkańców, a miasto obracać w kupę gruzów. Nie było ani
śladu Armii Czerwonej. Na jakiś czas powstrzymał ją niemiecki kontratak,
lecz w drugiej połowie sierpnia mogła się zjawić w każdym momencie.
Moskwa odrzuciła jednak plany przemarszu. Co gorsza, kiedy Churchill
wydał formacjom RAF-u rozkaz zorganizowania dla Warszawy zrzutów z
Włoch, Moskwa odmówiła brytyjskim samolotom pozwolenia na
lądowanie na terytorium sowieckim. A co najgorsze, kiedy Churchill błagał
Roosevelta, aby się do niego dołączył we wspólnym apelu, rzucając
wyzwanie Stalinowi, Roosevelt odmówił.
Wobec tego Armia Krajowa walczyła dalej – zachęcona przez Sowietów
i opuszczona przez zachodnich sojuszników. Okazało się, że koalicja nie
potrafi się zjednoczyć i wziąć w obronę jednego ze swoich członków, który
się znalazł w trudnym położeniu. Powstanie trwało dziewięć tygodni. Po
każdej stronie zginęło około 20 000 żołnierzy, straciło życie 200 000
cywilnych mieszkańców stolicy – wielu zamordowały z zimną krwią
oddziały SS. Po kapitulacji nastąpiła przymusowa ewakuacja. Na rozkaz
Hitlera ruiny buntowniczego miasta spalono i rozjechano buldożerami.
Varsovia delenda est. Przyczyny katastrofy miały charakter bardziej
polityczny niż wojskowy[186].
We Włoszech wydarzyła się inna katastrofa. Po proklamowaniu
Republiki Salò Mussoliniego do walki wyruszyły dziesiątki tysięcy
partyzantów i zimą na przełomie lat 1944/1945 już z ponad pięćdziesięciu
obwodów usunięto niemieckich okupantów. Miejscowi urzędnicy
ustanawiali własne strefy wyzwolone od wroga. Największe z tych
partyzanckich republik założono w górzystym Langhe, w Cunese i w Ossoli
na północnym zachodzie, w Oltrepò i Bobbio w północnych Apeninach, w
Bolzano i Belluno na północy oraz w okolicach Triestu na północnym
wschodzie. Ponieważ front sił alianckich od sierpnia 1944 roku utrzymywał
się na linii biegnącej od Florencji do Ankony, zakładano, że w uzupełnieniu
pochodu armii aliantów przez północną Francję rozpocznie się duża
aliancka ofensywa we Włoszech. Tymczasem kampania włoska utknęła w
martwym punkcie. Linia Gotów, biegnąca na północ od Florencji, trzymała
się mocno przez całą zimę. Zasadnicza różnica zadań podzieliła brytyjskich
i amerykańskich strategów, a marszałkowi Alexandrowi nakazano
skoncentrować się na przypieraniu Niemców do muru tam, gdzie
znajdowały się ich obecne pozycje. Marzenie Churchilla o przemarszu
przez Bramę Lublańską do Wiednia nigdy się nie spełniło. W rezultacie
niemieckim dowódcom dano wolną rękę w sprawie podjęcia bezlitosnych
akcji wymierzonych w partyzantów. Ze wszystkich niemieckich baz
wyruszały dziesiątki ekspedycji. Mordowano ludność cywilną. Akcje
odwetowe i akcje odwetowe za akcje odwetowe nabierały znamion
masowych morderstw. Północne Włochy zaczynały wyglądać jak
Białoruś[187].

Improwizowana wizyta Churchilla w Moskwie w październiku 1944


roku była objawem dezorganizacji w łonie koalicji. Musiał pojechać,
ponieważ Armia Czerwona wchłaniała wschodnią połowę Europy bez
oglądania się na interesy Zachodu; nie poczyniono też żadnych
wcześniejszych ustaleń na temat zdobywanych łupów. Jego główną troską
było zapewnić kontrolę Wielkiej Brytanii nad Grecją – i mając na
względzie ten cel, był gotów zrezygnować ze swojej stawki w większości
innych krajów, o które chodziło. Słynny rachunek procentowy,
naszkicowany na odwrocie zużytej brązowej koperty, którą Churchill
wyciągnął z kieszeni, był przykładem nie tylko oczywistej amatorszczyzny,
ale także arbitralnego wyzysku. Stosunek procentowy wpływów Zachodu
do wpływów sowieckich, zaproponowany przez Churchilla i najwyraźniej
zaakceptowany przez Stalina, przedstawiał się następująco: Grecja 90:10,
Bułgaria 25:75, Jugosławia 50:50, Węgry 50:50, Rumunia 10:90[188].
Ta procentowa umowa nie obejmowała jednak Polski i Churchill posłał
po premiera Mikołajczyka, żeby wziął udział w negocjacjach. Ale żadnych
negocjacji nie było. Mołotow z gniewem wyciągnął mapę z granicą
biegnącą wzdłuż linii Curzona i zażądał od Churchilla, żeby przyznał, iż
decyzje w tej sprawie podjęto w Teheranie. Churchill „ze wstydem zwiesił
głowę”, nie starając się wyjaśnić, co nastąpiło rok wcześniej. Potem wpadł
w szał, oskarżając Polaków, że nierozsądnie i uparcie odmawiają oddania
połowy swojego kraju. Po Powstaniu Warszawskim Stalin trzymał w ręku
wszystkie atuty. Rząd polski można było skutecznie odsunąć na bok[189].
Do lutego 1945 roku, kiedy wielka trójka spotkała się znowu w Jałcie,
Stalin jeszcze bardziej zdołał wzmocnić swoją pozycję. Armia Czerwona,
zdobywszy kilka krajów, stała na brzegu Odry, dosłownie o kilka kroków
od Berlina. Wojska aliantów nie zajęły jeszcze Holandii i na dobre utknęły
we Włoszech. Nie osiągnęły celów, jakie latem 1944 roku przewidywali dla
nich dowódcy, i nie były dla polityków inspiracją do prowadzenia rokowań.
Roosevelt był zmęczony i bliski śmierci i zależało mu na
przypieczętowaniu układu ze Stalinem w sprawie wojny z Japonią. Nie był
w nastroju do prowadzenia sporów o Europę Wschodnią. Wszyscy trzej
przywódcy chcieli wytyczyć linie postępowania w kwestiach dotyczących
powojennej administracji Niemiec, a spóźniona próba Churchilla, aby coś
ocalić po polskiej katastrofie, zakończyła się formułą tak zwanego
Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej, która pozwalała zachować
twarz[190].
W czasie konferencji w Jałcie Stalin stał u szczytu władzy w Europie i na
granicy zwycięstwa. Jego pozycja wobec Ameryki nigdy już nie miała
sięgnąć podobnych wyżyn i przyjmował swoich zachodnich gości jak car,
który udziela audiencji petentom. Jego nastrój stale się zmieniał – był
wojowniczy, to znów dobrotliwy i skłonny do ponurych żartów. Obraził się,
kiedy mu Roosevelt powiedział, że Amerykanie nadali mu przezwisko
„wujek Joe”. Roosevelt musiał go przeprosić. Potem, kiedy rozmowa zeszła
na Watykan, Stalin zadał swoje słynne pytanie: „Ile dywizji ma papież?”.
Beria nie został formalnie przedstawiony. Wobec tego, kiedy Roosevelt
zapytał: „Kto to, ten w pince-nez naprzeciwko ambasadora Gromyki?”,
Stalin pospieszył z odpowiedzią: „Ach ten. To nasz Himmler – powiedział.
– To Beria”[191].
Zachodni goście z pewnością nie mogli sobie wyobrazić ani
symbolicznej wymowy tego wydarzenia, ani środków ostrożności, jakie
przedsięwzięto. Stalin mieszkał w pałacu księcia Jusupowa, rezydencji
mordercy Rasputina. Roosevelta zakwaterowano w Wielkim Pałacu w
Liwadii, który był rezydencją ostatniego cara, a Churchilla – w gotycko-
barokowo-mauretańskim pałacu hrabiego Woroncowa. Oddziały NKWD
przeczesały pięć dzielnic zamieszkanych przez 74 000 ludzi, szukając
„podejrzanych elementów”. Miejsca obrad pilnowały trzy rzędy uzbrojonej
straży w nocy i dwa rzędy w ciągu dnia. Teren bezustannie przemierzali
strażnicy z psami. Churchill nazwał Jałtę Riwierą Hadesu. Stalin pojawiał
się w towarzystwie kordonu bezpieczeństwa liczącego 620 osób i ze swoją
osobistą ochroną: dwunastoma Gruzinami uzbrojonymi w pistolety
maszynowe. Wszyscy byli podsłuchiwani, a rolę naczelnego
podsłuchiwacza grał syn Berii Sergo. Trasę spaceru Roosevelta po ogrodzie
odtwarzały kierunkowe mikrofony. Jeśli o tym wiedział, to nic sobie z tego
nie robił.
Prawdę mówiąc, otoczenie Roosevelta niewiele sobie robiło z wielu
kwestii, które niepokoiły Churchilla. Już parę tygodni po konferencji
Churchill miał z ubolewaniem powiedzieć Rooseveltowi, że w sprawie
Polski „podpisali się pod fałszywym dokumentem”[192]. Amerykanie nie
mieli podobnych skrupułów. Najbliższy doradca Roosevelta Harry Hopkins
mówił o „nadchodzącym świcie”:

Wszyscy w głębi serca naprawdę wierzyliśmy, że to był świt nowego dnia, o który
wszyscy się modliliśmy. (...) Rosjanie dowiedli, że potrafią być rozsądni i przewidujący,
i ani prezydent, ani nikt z nas nie miał najmniejszych wątpliwości, że możemy (...) żyć z
nimi w zgodzie tak długo, jak daleko sięgamy wyobraźnią[193].

Układ z Jałty nie miał mocy prawa międzynarodowego. Miał być jedynie
zbiorem tymczasowych wewnętrznych ustaleń między aliantami i nie
zawierał żadnych wiążących traktatów. Przynajmniej jeśli idzie o stronę
zachodnią, jego autorzy zakładali, że wkrótce zastąpią go obrady
konferencji pokojowej. Był typowy dla stadium, w którym Stalin miał na
swoim koncie autentyczny postęp w dziedzinie realiów, a zachodni alianci
ustanawiali improwizowane rozwiązania na papierze. Konferencja
pokojowa nigdy się nie zebrała.
W ostatnich miesiącach wojny Sowieci wiedli prym. Kontrolowali
wszystkie tereny, które zamierzali poddać transformacji, łącznie z Prusami
Wschodnimi, skąd zbiegła już większość niemieckiej ludności. Pracowicie
instalowali marionetkowe rządy we wszystkich krajach, które dotąd nie
poczyniły innych kroków na mocy wcześniejszej zgody Moskwy, tak jak to
się stało w wypadku Czechosłowacji. Armia Czerwona od końca stycznia
stała na linii Odry i mogła sobie pozwolić na obserwowanie zmagań
Brytyjczyków i Amerykanów, którzy starali się przekroczyć Ren i znaleźć
punkt zaczepienia w zachodnich Niemczech. NKWD zaryzykowało gniew
Zachodu, najpierw podstępem wciągając demokratycznych przywódców
polskiego podziemia do rozmów, a potem aresztując ich i w tajemnicy
przewożąc do Moskwy. Ale nie było żadnej reakcji. Anthony Eden
dowiedział się, że jego sojusznicy siedzą w rosyjskim więzieniu dopiero
wtedy, kiedy podczas konferencji w San Francisco zapytał o nich
Mołotowa. Brytyjczyków nie było na scenie; Churchillowi odmawiano
informacji o prawdziwych warunkach, na jakich ZSRR miał wypowiedzieć
wojnę Japonii. Roosevelt był uwikłany w wewnętrzne sprawy Kongresu.
Stalin powstrzymywał atak na Berlin i najwyraźniej czekał na jakieś
zapewnienia w sprawie tkwiących w martwym punkcie zamiarów aliantów
w Europie. W dniu śmierci Roosevelta, 12 kwietnia, odpowiedzi wciąż nie
było. Ale wkrótce potem Stalin dostał od Eisenhowera informację, że
zachodnia ofensywa wkrótce się zatrzyma i nikt nie będzie zakłócał triumfu
Sowietów w ostatecznym ataku na Berlin. Nastroje panujące wśród
zachodnich polityków podsumował amerykański szef sztabu George
Marshall. „Osobiście – oświadczył – bardzo nie chciałbym narażać życia
Amerykanów dla czysto politycznych celów”[194].
W tej ostatniej fazie wojny rząd polski utracił wszelkie pozory kontroli
nad losem narodu. Na przełomie lat 1944/1945 bezustannie przez
terytorium kraju przewalały się oddziały Armii Czerwonej; Stalin narzucał
niedemokratyczny reżim, nie mający żadnego związku ani z rządem
polskim w Londynie, ani z opinią publiczną w kraju; Związek Sowiecki
zerwał stosunki dyplomatyczne z polskim rządem; zachodnie mocarstwa
nie robiły zupełnie nic w celu podjęcia mediacji w polsko-sowieckim
sporze. Po Powstaniu Warszawskim, a zwłaszcza po katastrofalnym
spotkaniu Churchilla, Stalina i Mikołajczyka w Moskwie w październiku
1944 roku, rząd polski był skutecznie ignorowany przez państwa Zachodu.
W rezultacie kierowany przez Sowietów PKWN mógł bez przeszkód
zarządzać wyzwolonymi obszarami kraju. (Po 1 stycznia 1945 roku PKWN
wykreował się na Rząd Tymczasowy). Traktat o przyjaźni polsko-
sowieckiej, podpisany 21 kwietnia 1945 roku na dwadzieścia lat przez nie
pochodzących z wyboru urzędników, których zatrudnił sowiecki
pracodawca, spowodował, że Sowieci mogli nadal, już po zakończeniu
wojny, sprawować kontrolę nad Polską.
Wieść o samobójstwie Hitlera dotarła do Moskwy rano 1 maja – w dniu
komunistycznego święta. Żukow osobiście zatelefonował do daczy Stalina i
kazał strażnikom, żeby go obudzili. Po jakimś czasie dyktator podniósł
słuchawkę. Jego komentarz brzmiał: „Zdążył, szubrawiec”[195].

[184]
Zob. E. Luard, A History of the United Nations, t. 1–2, London 1982–1989.
[185]
Zob. J. Lacouture, De Gaulle, t. 1: The Rebel, 1890–1944, London 1991.
[186]
Zob. N. Davies, Powstanie ’44, op. cit., s. 831–850.
[187]
Zob. I. Montanelli, L’Italia della guerra civile (8 settembre 1943–9 maggio 1946), Milano 1983.
[188]
Zob. N. Davies, Europa, op. cit., s. 1103.
[189]
Zob. idem, Powstanie ’44, op. cit., s. 580–581.
[190]
Zob. The Yalta Agreements. Documents Prior to During and After the Crimea Conference, red. Z.C. Szkopiak, London
1986; K. Kersten, Jałta w perspektywie polskiej, Londyn – Warszawa 1989.
[191]
S. Sebag Montefiore, Stalin, op. cit., 481, 483.
[192]
J. Karski, Wielkie mocarstwa wobec Polski 1919–1945. Od Wersalu do Jałty, przeł. E. Morawiec, Lublin 1998.
[193]
A.J.P. Taylor, The Second World War. An Illustrated History, London 1975, s. 218.
[194]
Zob. F.C. Pogue, George C. Marshall. Statesman, 1945–1959, New York 1987; J. McCarthy, America’s Retreat from
Victory. The Story of George Catlett Marshall, New York 1954.
[195]
S. Sebag Montefiore, Stalin, op. cit., s. 487.
Po wojnie, 1945–1948: od pokoju do zimnej
wojny

Kiedy na początku maja 1945 roku umilkły działa, oficjalnie nastał czas
pokoju. Nadszedł moment, który Niemcy nazwali Stunde Null – „godziną
zero”. Nastąpiła krótka przerwa między końcem porządku czasu wojny a
początkiem prawdziwie bolesnych doświadczeń powojennych problemów.
A były to problemy wręcz obezwładniające. W Europie było około 30
milionów uchodźców, którzy mieli teraz zacząć szukać drogi do domu.
Połączenia kolejowe i drogi były zniszczone. Wiele miast – od Leningradu i
Kijowa po Warszawę i Budapeszt – podobnie jak większość dużych
ośrodków miejskich w Niemczech, leżało w gruzach. Brakowało żywności.
Miliony przesiedleńców i jeńców wojennych mieszkało w
zaimprowizowanych obozach. W wielu częściach okupowanej przez
Sowietów Europy wciąż toczyły się walki między komunistycznymi
służbami bezpieczeństwa i członkami lokalnych sił oporu. W Grecji miała
po raz drugi wybuchnąć wojna domowa, po próbach mediacji podjętych
przez Churchilla w grudniu 1944 roku. W Trieście wywiązał się paskudny
impas między Brytyjczykami i Jugosłowianami. W wielu miejscach
dokonywano spontanicznych akcji odwetowych na kolaborantach. We
wszystkich jednostkach wojskowych żołnierze z utęsknieniem czekali na
moment, kiedy będą się mogli spakować i wyjechać.
Pomijając wyczerpanie, było kilka powodów, dla których zwycięscy
alianci nie od razu wdali się w spory. Na przykład wszyscy oni wiedzieli, że
muszą z sobą współpracować w zarządzaniu Niemcami, których rząd upadł,
a gospodarka się załamała. (Jeśli idzie o Związek Sowiecki, interwał stał się
okazją do działania tak zwanych oddziałów reparacyjnych, które
rozmontowały i wywiozły to, co pozostało z wyposażenia niemieckich
zakładów przemysłowych). Zależało im także na tym, aby tchnąć życie w
Organizację Narodów Zjednoczonych, która się ostatecznie narodziła
podczas konferencji w San Francisco w okresie od kwietnia do czerwca
1945 roku i miała zacząć działać od października. Ale zasadnicze znaczenie
miał zapewne inny czynnik. Otóż amerykańska administracja nie robiła
tajemnicy ze swojego zamiaru wycofania z Europy przy pierwszej okazji
wszystkich amerykańskich wojsk. Stwarzała w ten sposób zapowiedź
bliskiej sytuacji, w której Armia Czerwona zostanie niekwestionowanym
arbitrem w sprawach Europy. I rzeczywiście – w Jałcie Roosevelt osobiście
oświadczył Stalinowi, że armia amerykańska opuści Europę w ciągu dwóch
lat. Z punktu widzenia Stalina nie miało sensu prowokowanie żadnych
wydarzeń, które mogłyby skłonić Amerykanów do zmiany zdania.
Jedną z kwestii budzących wątpliwości była jednak sprawa sowieckich
repatriantów. Poczynając od jesieni 1944 roku, Brytyjczycy i Amerykanie
natykali się na duże grupy obywateli sowieckich, którzy zostali przez
hitlerowców wywiezieni do Europy Zachodniej do niewolniczej pracy i, jak
się mogło zdawać, powinni z radością powitać możliwość powrotu do
kraju. Jednakże ku ich zdziwieniu potencjalni repatrianci stawiali czynny
opór, w krańcowych wypadkach decydując się na ucieczkę lub nawet
popełniając samobójstwo. W Liverpoolu wybuchły zamieszki, gdy w porcie
znalazły się pierwsze statki z repatriantami, płynące z Normandii do
Murmańska. Nie kończyły się też kłopoty w obozach dla przesiedleńców –
powstawały za każdym razem, gdy je odwiedzali przedstawiciele
sowieckich władz. Pewien brytyjski oficer, który był na pokładzie
pierwszego statku płynącego z Włoch do Odessy, po powrocie dał wyraz
swoim podejrzeniom, że u celu podróży pasażerów rozstrzeliwano. Polityki
jednak nie zmieniono: po pierwsze współpracować z Sowietami w
spełnianiu ich żądań, a po drugie nikomu o tym nie mówić. Brytyjczycy
argumentowali, że w przeciwnym razie Rosjanie mogą odmówić wydania
byłych brytyjskich jeńców wojennych przetrzymywanych w Europie
Wschodniej. Trzeba im jednak przyznać, że odmówili wydania jeńców z
15. Dywizji Waffen SS, którzy nie byli podejrzani o dokonanie zbrodni
wojennych i nie byli obywatelami sowieckimi. Natomiast w kwietniu 1945
roku w Austrii armia brytyjska użyła siły w celu usunięcia żołnierzy i służb
pomocniczych brygady kozackiej, która rekrutowała się spośród białej
rosyjskiej emigracji i walczyła pod niemieckimi rozkazami. Skutkiem tej
akcji były sceny masowych samobójstw na moście granicznym w
austriackim Lienzu[196].
Były też szczęśliwsze wydarzenia: do większości krajów w Europie
zaczęła docierać UNRRA, dostarczając ludziom bardzo potrzebnej
żywności, leków i środków podnoszących jakość życia. Był to jeden z
niewielu przykładów skutecznego planowania w powojennym kryzysie.
UNRRA pomagała tak samo zwycięzcom, jak i pokonanym i odegrała rolę
wielkiego uzdrowiciela.
Nie licząc Zjednoczonego Królestwa, ZSRR był jedynym spośród
uczestniczących w wojnie krajów w Europie, w którym przetrwał
przedwojenny ład polityczny. Stalin i stalinizm wciąż mocno się trzymali –
zatwardziali, morderczy, zwycięscy. A jednak za buńczuczną fasadą kryły
się głębokie rany, które wymagały leczenia. Liczba śmiertelnych ofiar
sięgała dziesiątków milionów. Sowieckie republiki na zachodzie leżały w
gruzach. Zadanie przebudowy „bratnich” państw satelickich na sowiecką
modłę musiało przez długie lata pochłaniać wszelkie nadwyżki istniejących
zasobów. ZSRR potrzebował chwili wytchnienia. Rodzący się w
prawicowych kręgach Stanów Zjednoczonych pomysł, że Stalin szykuje się
do zdobycia Europy Zachodniej i że może to zrobić w każdej chwili, nie
opierał się na żadnych oczywistych faktach. Ale tak czy inaczej latem 1945
roku wojna z Japonią jeszcze trwała, a Stalin zamierzał w niej uczestniczyć.
Mimo to przepaść niezrozumienia między zachodnimi mocarstwami i ich
sowieckimi partnerami bynajmniej nie była przepaścią nie do
zlikwidowania. „Siły zbrojne aliantów oraz ich umysły działały w dwóch
niepowiązanych ze sobą sferach – zauważył jeden z wnikliwych
obserwatorów – i pod koniec wojny jedne i drugie stanęły naprzeciw siebie
po obu stronach podzielonego kontynentu, mając dość fantastyczne
wyobrażenie o możliwościach, zamiarach i ambicjach drugiej strony”[197].
Dobrą ilustracją wzajemnego braku zrozumienia był proces moskiewski z
czerwca 1945 roku, podczas którego szesnastu przywódców wojennego
ruchu oporu oskarżono o różne formy „nielegalnej działalności”. Oskarżeni
byli Polakami – sojusznikami Brytyjczyków i obywatelami państwa,
którego rząd na uchodźstwie uznawały jeszcze w tym czasie zarówno
Wielka Brytania, jak i Stany Zjednoczone. Wszyscy przeżyli Powstanie
Warszawskie. Byli wśród nich przywódcy partii demokratycznych, którzy
w normalnych warunkach zostaliby rządzącą elitą swojego kraju. Żołnierzy
– łącznie z ostatnim dowódcą Armii Krajowej generałem Okulickim –
najpierw przywiozły do Europy Wschodniej samoloty RAF-u. Według
zachodnich standardów ich proces był wręcz nieprzyzwoity. Ale nie
wywołał żadnych oficjalnych protestów. Uwagę zachodniej prasy zaprzątała
przede wszystkim łagodność wyroków, które – w odróżnieniu od
sowieckich procesów pokazowych sprzed wojny – nie obejmowały
wyroków śmierci[198].
Międzyaliancka konferencja, która odbywała się w Poczdamie od 17
lipca do 2 sierpnia 1945 roku, otrzymała trafny kryptonim „Terminal”. Było
to ostatnie spotkanie wojennej wielkiej trójki, mimo że miejsce Roosevelta
zajął Truman, a Churchilla pod koniec lipca zastąpił Clement Attlee.
Głównym punktem porządku dziennego były warunki przyszłej kapitulacji
Japonii. Wiele czasu poświęcono jednak także innym sprawom, w tym
kwestii przyszłego rządu i zachodnich granic Polski. W tym punkcie
dyskusja zmieniła się w coś, co przypominało farsę. Przedstawicielowi
Polski komuniście Bolesławowi Bierutowi, niewątpliwie doskonale
przeszkolonemu, nawet nie drgnęła powieka, kiedy oświadczył
Churchillowi, że on i jego towarzysze zamierzają przyjąć „model
westminsterski”. (Zapomniał wspomnieć o dyktaturze proletariatu). Potem,
studiując na mapie linię Odry i Nysy, która wyznaczała granicę Polski na
zachodzie, delegacja brytyjska dowiedziała się, że są dwie rzeki o nazwie
Nysa i że Stalin nalega na tę, której koryto leży dalej na zachód. Churchill
oświadczył wcześniej, że miasto Breslau – gdzie w roku 1906 uczestniczył
w cesarskich manewrach – zostanie oddane Polakom „po moim trupie”. Ale
po jego wyjeździe Amerykanie i Sowieci sami załatwili sprawę.
Ostatecznie postanowiono, że mniejszości niemieckie w Polsce, na
Węgrzech i w Czechosłowacji zostaną hurtem deportowane.
16 lipca 1945 roku, na dzień przed otwarciem konferencji w Poczdamie,
w pobliżu Alamogordo w stanie Nowy Meksyk przeprowadzono pierwszą
udaną próbę z bombą atomową i Stany Zjednoczone zostały pierwszą
potęgą atomową świata. Truman od niechcenia powiedział Stalinowi, że
posiada broń „o niezwykłej mocy”. Stalin, uprzedzony przez swoich
szpiegów, nawet nie mrugnął okiem. Mimo wszystko świat się zmienił.
Zaczęła się era atomowa. Deklaracja z Poczdamu wzywała Japończyków
do kapitulacji.
W czasie gdy się zbierano na konferencję w Poczdamie, Stalin stylizował
się już na Generalissimusa i przybierał postawę nieliczącej się z niczym
wyższości. Kiedy Churchill – antycypując swoją przemowę z następnego
roku o żelaznej kurtynie – próbował się poskarżyć na „żelazny płot”
odcinający Europę Wschodnią, Stalin warknął: „Bajki”. Kiedy Truman
opowiedział mu o próbach z bronią atomową, podkreślając jej „niezwykłą
siłę rażenia”, Stalin udzielił mu powściągliwej odpowiedzi, wcześniej
przećwiczonej z Berią. Powiedział: „Nowa bomba! O niezwykłej sile!
Prawdopodobnie okaże się decydująca w wojnie z Japonią. Co za pomyślna
wiadomość!”. Jednak jego córka Swietłana wspomina o ostrzejszej reakcji:
dwa tygodnie później, kiedy w swojej daczy w Kuncewie Stalin odebrał
wiadomość o Hiroszimie, powiedział: „Wojna to barbarzyństwo”, i dodał:
„ale użycie bomby to wyjątkowe barbarzyństwo”. Najwyraźniej miał
wrażenie, że potęga Ameryki obraca się przeciwko niemu. „Atomowy
szantaż to nowa polityka amerykańska”[199].
Koniec wojny wreszcie znalazł się w zasięgu wzroku. 6 sierpnia 1945
roku Hiroszima stała się celem straszliwego ataku atomowego. 8 sierpnia
Związek Sowiecki wypowiedział Japonii wojnę, najeżdżając Mandżukuo i
południowy Sachalin. 9 sierpnia Amerykanie zrzucili drugą bombę
atomową – na Nagasaki. Reakcja nastąpiła 15 sierpnia: cesarz Hirohito
wygłosił do narodu orędzie, w którym wzywał swoich poddanych, aby
„znieśli to, co jest nie do zniesienia”, i szykowali się do kapitulacji. Można
się sprzeczać, czy do takiej decyzji pchnęła go bomba atomowa, czy
zagrażająca Japonii inwazja Sowietów. Tak czy inaczej, oddziały Armii
Czerwonej zdążyły wylądować na najdalej na północ wysuniętej japońskiej
wyspie Hokkaido, zanim 2 września na pokładzie amerykańskiego okrętu
„Missouri” w Zatoce Tokijskiej podpisano akt oficjalnej kapitulacji. Od
pierwszych strzałów, jakie padły w porcie Gdańsk, minęło sześć lat i jeden
dzień. Formalnie w Azji i Europie nastał pokój.
A kiedy nastał pokój, imperialne mocarstwa Europy na wyścigi zaczęły
się starać o odzyskanie swoich utraconych imperiów, ale szybko
zrozumiały, że strata jest nieodwracalna. Japończycy i Amerykanie
prześcigali się w potępianiu imperializmu; jedni i drudzy udzielali też
poparcia narodowym ruchom wyzwoleńczym. W rezultacie po zakończeniu
wojny popłynęły strumieniem deklaracje niepodległości. Na przykład w
Indonezji Ahmed Sukarno ogłosił kres Holenderskich Indii Wschodnich 2
września 1945 roku – w dniu kapitulacji Japonii. We francuskich
Indochinach Ho Chi Minh proklamował utworzenie Republiki
Wietnamskiej. W Algierii demonstracja przeciwko rządom Francji w Satif
doprowadziła w maju 1945 do rzezi 10 000 ludzi, którzy padli ofiarą
spanikowanych francuskich żołnierzy. Wszystkie te wydarzenia poprzedziły
długotrwałe konflikty, w których trudno byłoby zwyciężyć imperialistom.
Ideę antyimperializmu znacznie umocnił trzeci punkt Karty Atlantyckiej,
który – w wyniku nalegań Roosevelta – potwierdzał „prawo wszystkich
ludów do wybrania sobie formy rządów, pod jaką chcą żyć”. Churchill
oświadczył niezręcznie, że ten artykuł odnosi się tylko do Europy.
Brytyjczycy, których imperium przewyższało wszystkie inne, mieli
najwięcej do stracenia. Odzyskali kilka pomniejszych posiadłości, takich
jak Singapur czy Hongkong, trzymali się wszystkiego, czego się tylko dało,
a w niektórych wypadkach – na przykład w wypadku Cejlonu – nie
zwlekając, przystąpili do negocjacji. Papierkiem lakmusowym były jednak
Indie, a Indie wymykały się Brytyjczykom spod kontroli. W roku 1939
wicekról wciągnął Indie do wojny bez konsultacji z choćby jednym
mieszkańcem kraju; nacjonalistyczna Partia Kongresowa wycofała
poparcie, a wielu indyjskich polityków, z Mahatmą Gandhim włącznie,
spędziło większą część okresu wojennego w więzieniach. Mnożyły się
kampanie pod hasłem „Wyjdźcie z Indii”, a akcje rządów twardej ręki – na
przykład sekwestracje dostaw żywności w Pendżabie – doprowadzały do
alienacji dużych grup ludności i rejonów będących oparciem dla
Brytyjczyków. W roku 1945 arcyimperialista Churchill musiał już
niechętnie przyznać, że gra się skończyła. Zostało tylko jedno wyjście,
powiedział któremuś ze swoich kolegów: wycofać hurtem wojsko i
administrację i zostawić miejscowej ludności zadanie „dobrej wojny
domowej”. I w zasadzie tak właśnie się stało. Indie i Pakistan uzyskały
niepodległość w 1947 roku, pośród straszliwych bratobójczych rzezi.
Lewant był sceną podobnych wydarzeń. Rządy Francuzów w Syrii i
Libanie skompromitowały się na skutek represji z lat 1944–1945, a z
brytyjskiego mandatu w Palestynie zrezygnowano w 1947 roku, po aktach
syjonistycznego terroryzmu i arabsko-żydowskiej wrogości. W Egipcie
rosnąca fala arabskiego nacjonalizmu podkopała pozycję marionetkowego
władcy Faruka, który ostatecznie abdykował w 1952 roku. Świat
wyślizgiwał się spod europejskiej dominacji.
Tymczasem w samej Europie zwycięscy alianci byli zdecydowani
wymierzyć sprawiedliwość niemieckim zbrodniarzom wojennym.
Brytyjczycy z początku sprzeciwiali się temu posunięciu, ale 8 sierpnia
1945 roku nacisk ze strony Amerykanów zaowocował ugodą w sprawie
utworzenia Międzynarodowego Trybunału Wojskowego, który miał
pracować – bardzo symbolicznie – w Norymberdze. Było dwudziestu
dwóch oskarżonych i cztery powody oskarżenia: „spisek”, „zbrodnie
przeciwko pokojowi” (agresja wojenna), „zbrodnie wojenne” i „zbrodnie
przeciwko ludzkości”. Ta czwarta kategoria oznaczała przełom w prawie.
Ostatecznie jednak, wobec obfitych dowodów hitlerowskiego ludobójstwa i
okrucieństwa, okazała się o wiele mniej kontrowersyjna, niż przewidywano.
Twórcy trybunału od samego początku zdawali sobie sprawę z jego
niedoskonałości. Przez cały czas wystawiał się on na zarzut narzucania
„sprawiedliwości zwycięzców”, czemu szybko dał wyraz Göring. A udział
oskarżycieli sowieckich, reprezentujących kraj, któremu trudno byłoby się
wybronić, gdyby go oskarżono o wszystkie cztery rodzaje zbrodni, budził
oczywiste zakłopotanie. Jednakże powszechnie się zgadzano, że nie
powinno się tracić okazji do zbudowania podstaw systemu
międzynarodowego prawa karnego; za sprawą zdrowego rozsądku
głównego oskarżyciela, radcy królewskiego sędziego Geoffreya
Lawrence’a, wytworzyła się atmosfera, w której oskarżeni nie mogli
twierdzić, że ich bezstronnie nie wysłuchano. Werdykt, ogłoszony 1
października 1946 roku, zawierał dwanaście wyroków śmierci przez
powieszenie, trzy wyroki dożywocia, cztery wyroki wieloletniego więzienia
i trzy przypadki uniewinnienia. Martina Bormanna, zastępcę Hitlera,
sądzono in absentia. Göring przechytrzył kata, rozgryzając kapsułkę z
cyjankiem[200].
Zdecydowany zamiar uniemożliwienia wojny między niepodległymi
państwami legł u podstaw Ruchu Europejskiego. Jego głównym
orędownikiem był Churchill – niepełniący już funkcji premiera – dla
którego Europa, Imperium Brytyjskie i Stany Zjednoczone tworzyły trzy
życzliwe sobie i zazębiające się strefy. W gruncie rzeczy Brytyjczycy mogli
przejąć przywództwo, gdyby nie brak zainteresowania ze strony
laburzystowskiego rządu Clementa Attlee; w efekcie inicjatywa przeszła w
ręce kontynentalnej Europy. W tamtych powojennych latach zamiarem
polityków było włączenie do Ruchu wszystkich części Europy, nie tylko
Zachodu. Na konferencji w Hadze w maju 1948 roku delegat Hiszpanii
Salvador de Madariaga oświadczył:

Ta Europa musi się narodzić. I narodzi się – kiedy Hiszpanie powiedzą „nasze
Chartres”; Anglicy – „nasz Kraków”; Włosi – „nasza Kopenhaga”, a Niemcy – „nasza
Brugia” (...). – Wtedy Europa zacznie żyć. Albowiem wtedy właśnie okaże się, że ów
Duch, który ją prowadzi, wypowiedział mające twórczą moc słowa: FIAT
EUROPA[201].
Jednakże szczytne ideały tego rodzaju już wtedy były nierealne. Europa
zaczynała się dzielić na dwie odrębne strefy. Stalin przepowiedział, że
systemy polityczne w powojennej Europie będą odpowiadać ostatecznemu
rozlokowaniu poszczególnych wojsk, i wobec braku jakiegoś
alternatywnego układu ten przepowiadany podział stawał się
rzeczywistością. 5 marca 1946 roku w Fulton w stanie Missouri Churchill
wygłosił profetyczną mowę, w której znalazły się te dobrze znane słowa:

Od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem opuściła się żelazna


kurtyna w poprzek kontynentu. Poza tą linią znajdują się wszystkie stolice byłych
państw środkowej i wschodniej Europy: Warszawa, Praga, Wiedeń, Budapeszt,
Bukareszt i Sofia – wszystkie te sławne miasta i zamieszkująca wokół nich ludność leżą,
że tak się wyrażę, w sferze radzieckiej i wszystkie, w takiej czy w innej formie, podlegają
nie tylko wpływom radzieckim, ale kontroli z Moskwy w bardzo wysokim, niekiedy
rosnącym stopniu. (...)
Z tego, com widział podczas wojny u naszych przyjaciół i sojuszników rosyjskich,
doszedłem do przekonania, że niczego bardziej nie podziwiają oni niż siły i niczego
bardziej nie lekceważą niż słabości, a zwłaszcza słabości militarnej[202].

Wyrażenia „żelazna kurtyna” używano już wcześniej, ale teraz stało się
ono przyjętym określeniem cechy dominującej na mapie Europy. We
wszystkich krajach na wschodzie, które znalazły się pod sowiecką
okupacją, stłumiono podstawowe wolności – przemieszczania się, słowa,
zgromadzeń i sumienia, a kontrast między Wschodem i Zachodem z dnia na
dzień wzrastał.
W latach 1945–1948 można też było obserwować inny proces: różnice
między reżimami panującymi w różnych krajach Europy Wschodniej
malały w miarę wprowadzania wszędzie norm stalinizmu. Na początku
Związek Sowiecki zadowalał się sprawowaniem ogólnej kontroli i
tolerował odmienność. Ale widać było, że „blok sowiecki” krzepnie.
Moskwa wzywała partie komunistyczne we wszystkich krajach, aby
utwierdzały swoją kierowniczą pozycję i eliminowały rywali. Na przykład
w 1946 roku w Rumunii komuniści zapewnili sobie dominującą pozycję w
parlamencie i sprowokowali kryzys, który miał się zakończyć abdykacją
króla i zniesieniem monarchii. W roku 1947 w Polsce odbyły się
sfałszowane wybory, które położyły kres nadziejom na uczciwy kompromis
między kontrolowanym przez Sowietów rządem i demokratyczną opozycją.
W lutym 1948 roku Czechosłowacja utraciła swój demokratyczny rząd, gdy
komunistyczny zamach stanu pozbawił władzy prezydenta Beneša. Tam,
gdzie zawiodła manipulacja, bezkarnie używano siły. Komuniści walczyli o
swoje cele per fas et nefas.
Wyjątkiem była tylko Jugosławia – jedyny kraj, w którym
komunistyczny dyktator sprawował władzę od chwili zakończenia wojny.
Tito opierał się próbom Moskwy zmierzającym do narzucenia krajowi
standardowej formy stalinizmu i – lekceważąc groźby sowieckiej
interwencji – budował własną „jugosłowiańską drogę do socjalizmu”. Pod
wpływem Jugosławii podobny kierunek wybrała Albania.
Najpilniejszymi problemami Europy były jednak problemy gospodarcze.
Za sprawą planu Marshalla z 1947 roku Stany Zjednoczone poczyniły kroki
w kierunku ich rozwiązywania. Nie było Amerykanina, który by nie
pamiętał wielkiego kryzysu z lat trzydziestych XX wieku, spowodowanego
następstwami finansowych i gospodarczych zaburzeń w Europie po
pierwszej wojnie światowej. Administracja prezydenta Trumana nie miała
zamiaru dopuścić, żeby taka sytuacja znów się powtórzyła. Wobec tego
plan opracowany przez amerykańskiego sekretarza stanu George’a
Marshalla był w istocie światłym działaniem we własnym interesie.
Mówiąc najprościej, jego celem było dostarczenie kapitału szwankującym
europejskim gospodarkom, aby tym sposobem przywrócić do życia
produkcję przemysłową i stworzyć bogactwo, z którego mogliby korzystać
wszyscy zainteresowani, ze Stanami Zjednoczonymi włącznie. Oficjalnie
program nosił nazwę Europejskiego Planu Odbudowy i Rozwoju i miał
obejmować lata budżetowe 1947–1951. Oddawał sumę 13 miliardów
dolarów (czego ekwiwalentem w roku 2005 była kwota 100 miliardów
dolarów) do dyspozycji wszystkim krajom, które przyłączą się do Komitetu
Europejskiej Współpracy Gospodarczej (Organization of European
Economic Cooperation, OEEC).
Generał Marshall przedstawił swój plan w przemówieniu wygłoszonym
w Harvardzie 5 czerwca 1947 roku i następnie w całości nadanym przez
Radio BBC. On i jego zwolennicy – wśród których znaleźli się zarówno
Dean Acheson, jak i George Kennan – walczyli w tym czasie z
alternatywnymi propozycjami, które oznaczałyby powtórzenie błędów
poprzedniego pokolenia. Plan Henry’ego Morgenthaua, popierany przez
amerykańskie Ministerstwo Skarbu, przewidywał nałożenie karnych
reparacji na Niemcy – podobnie jak w roku 1919 – i zawierał nową
propozycję „pastoralizacji” niemieckiej gospodarki. Plan Monneta,
preferowany przez Francję, przewidywał oddanie większości przemysłu
ciężkiego Niemiec pod kontrolę Francuzów. Kennana interesowała
strategia. Przekonany, że ZSRR planuje ekspansję, uważał plan Marshalla
za podstawowy element swojej polityki znanej jako doktryna
powstrzymywania.
Wystąpienie Marshalla zawierało wyraźne zaproszenie do uczestnictwa
skierowane do Związku Sowieckiego. Ale zgodnie z przewidywaniami
Kennana Stalin odmówił – najpierw jednak wysłał Mołotowa, żeby się
dopytał o wszystkie szczegóły. Nie dopuścił też, aby Polska i
Czechosłowacja uczestniczyły w konferencji w Paryżu, na której ustalono
sposób wdrażania planu. Związek Sowiecki zrekompensował sobie tę
odmowę, egzekwując od wszystkich państw satelickich przymusowe
dostawy po minimalnych cenach. Wypada jednak dodać, że brytyjski
minister spraw zagranicznych Ernest Bevin także miał swój udział w
nieobecności Sowietów. Oświadczył mianowicie Mołotowowi, że
produkcja gospodarcza wszystkich państw członkowskich planu będzie
musiała podlegać kontroli. Dobrze wiedział, że Moskwa nigdy nie przyjmie
takiego warunku. I w ten sposób na początku 1948 roku podział Europy
miał już wymiar nie tylko polityczny i wojskowy, ale także gospodarczy.
Na planie Marshalla skorzystały najwięcej Wielka Brytania, Francja i
Holandia. Udział Niemiec – wynoszący połowę udziału Wielkiej Brytanii –
był dość skromny. Hiszpania generała Franco była jedynym krajem
zachodnioeuropejskim, który został z planu wyłączony[203].
Przez wszystkie te lata nie podjęto żadnych decyzji w sprawie
przyszłości Niemiec. Wprawdzie z odmiennych powodów, ale zarówno
zachodni alianci, jak i ZSRR chcieli utrzymać jedność kraju. Natomiast
wszelkie naciski były skierowane w przeciwnym kierunku. Restrykcje w
sowieckim stylu wprowadzono w każdej z sowieckich stref okupacyjnych:
we wschodnich Niemczech, wschodnim Berlinie i we wschodniej Austrii.
Natomiast w strefach okupacyjnych brytyjskiej, francuskiej i amerykańskiej
podejmowano wysiłki w kierunku utrzymania swobód w stylu zachodnim –
zwłaszcza w lokalnych instytucjach rządowych i w zarządzaniu
gospodarką. Na przykład Konrad Adenauer, swego czasu burmistrz Kolonii,
organizował w strefie brytyjskiej swoją Unię Chrześcijańsko-
Demokratyczną długo przed pojawieniem się centralnego parlamentu, w
którym ta partia mogłaby działać. 23 czerwca 1948 roku wycofano z trzech
zachodnich stref walutę z okresu okupacji, wprowadzając niemieckie
marki. Sowieci odpowiedzieli blokadą Berlina. Nie mogli jednak
zahamować biegu wydarzeń na większą skalę. Komisja konstytucyjna
rozpoczęła prace nad ustawą zasadniczą, a w maju 1949 roku powstała
Republika Federalna Niemiec. Stolicą było Bonn. Pierwszym kanclerzem
został Adenauer. W praktyce – jeśli nie w teorii – Niemcy zostały
podzielone.
Określenia „zimna wojna” użył po raz pierwszy brytyjski pisarz George
Orwell w artykule opublikowanym w październiku 1945 roku w
socjalistycznym piśmie „Tribune”. Można śmiało twierdzić, że rozwijająca
się zimna wojna między Zachodem i Związkiem Sowieckim zaczęła się na
długo przed utworzeniem towarzyszących jej instytucji i terminologii.
Istotne kroki zmierzające do konfliktu zostały bez wątpienia poczynione w
1946 roku, kiedy Związek Sowiecki odmówił przystąpienia do planu
Barucha, dotyczącego pokojowego wykorzystania energii atomowej pod
auspicjami Organizacji Narodów Zjednoczonych, a potem w roku 1947,
kiedy wystąpienie Trumana powstrzymało sowiecką/komunistyczną
ekspansję na tereny Grecji i Turcji. Wydany anonimowo „Artykuł X”
Kennana zatytułowany The Sources of Soviet Conduct („Źródła
postępowania Sowietów”), który przedstawiał argumenty za polityką
powstrzymywania, został opublikowany w październiku 1947 roku w
piśmie „Foreign Affairs”. „Aby uniknąć destrukcji – konkludował Kennan
– Stany Zjednoczone muszą jedynie dorosnąć do swoich własnych
chlubnych tradycji i dowieść, że zasługują na to, aby się nazywać
wspaniałym związkiem”[204].
W powszechnej świadomości panuje przekonanie, że zimna wojna
zaczęła się od blokady Berlina, kiedy wszystkie dawniejsze
nabrzmiewające kwestie osiągnęły punkt kulminacyjny w postaci otwartego
konfliktu. Wojska amerykańskie stacjonujące w Niemczech istotnie stanęły
w obliczu bardzo trudnego wyzwania. Sowieci zamknęli wszystkie drogi i
wszystkie połączenia kolejowe prowadzące z Berlina do Niemiec
Zachodnich i gdyby wywiązała się jakaś strzelanina, z pewnością mieliby
wyraźną przewagę. Pierwszą natychmiastową propozycją Amerykanów
było: wysłać kolumnę pancerną autostradą w kierunku Berlina i obarczyć
Sowietów odpowiedzialnością za konsekwencje, gdyby kolumna została
ostrzelana. Propozycję wycofano, gdy pewien amerykański oficer, który
pięć lat wcześniej zorganizował most powietrzny do Chin ponad
birmańskim „Garbem”, poradził udaremnić blokadę, organizując dostawy z
powietrza. Skutek przeszedł wszelkie oczekiwania. W ciągu następnych
dziewięciu miesięcy zorganizowano 278 228 lotów. Berlin otrzymywał
żywność i inne dostawy. A prozachodnia postawa berlińczyków była
niezachwiana[205].
Blokadę odwołano, ale zimna wojna niestety trwała nadal. Utworzono
NATO. Zachodnia Europa zmieniała się w zbrojny obóz, aby móc
dorównać zbrojnemu obozowi, jaki już utworzono w Europie Wschodniej.
„Wojna bez pocisków” była przygotowana i miała trwać przez cztery długie
dziesięciolecia. A wojsko amerykańskie nigdy nie wróciło do domu.

Do końca 1948 roku zdążyły już zblednąć wszelkie nadzieje na poprawę


bolesnego losu Polski. Sowieci i komunistyczni słudzy Sowietów zdławili
wszelką opozycję. Były poseł Mikołajczyk, który dotąd starał się budować
mosty między demokratycznymi i komunistycznymi organizacjami, został
zmuszony do ucieczki. Wielu pozostałych przy życiu członków wojennego
ruchu oporu wymordowano lub uwięziono; rozwiały się złudzenia, że
generał Anders przybędzie na pomoc na czele prowadzonej przez Stany
Zjednoczone antykomunistycznej krucjaty. PPR, stworzywszy sobie kadry,
które mogły teraz rządzić krajem, prowadziła czystkę wśród swoich
przywódców – „narodowych komunistów” w rodzaju Gomułki – i
przyjmowała jako tryb działania tyranię w najlepszym stalinowskim stylu.
Na początku ery atomowej dwa supermocarstwa znalazły się w impasie, z
którego nie można było się wycofać i którego nie dało się przełamać.
Wszystkie kraje znajdujące się po sowieckiej stronie żelaznej kurtyny nie
miały wyboru: musiały się podporządkować sowieckiej dominacji. Polska
straciła niemal 20 procent ludności i niemal połowę terytorium. Naród
polski, który w 1939 roku chwycił za broń w walce o swoją niepodległość,
stracił wszelką możliwość decydowania o własnym losie. Komuniści
nazwali to „zwycięstwem”. Mieli na myśli zwycięstwo Stalina.

Historia jest pełna przykładów państw i wojowników, którzy „wygrywali


bitwy, ale przegrywali pokój”. Chciałoby się zastosować to powiedzenie do
wydarzeń z lat 1945–1948. Zwycięscy alianci pokonali Trzecią Rzeszę, ale
potem spierali się o łupy i nie udało im się ukuć tego trwałego pokoju, na
jaki zasługiwało ich szlachetne zwycięstwo.
Jednak taki scenariusz jest wprawdzie atrakcyjny, ale nie jest
przekonujący. Nie bierze pod uwagę ani sposobu, w jaki została wygrana
wojna w Europie, ani nierównego udziału poszczególnych zwycięzców, ani
wreszcie ich różnych celów. Zachodnie mocarstwa nie miały w 1945 roku
dominującej pozycji, którą potem mogłyby zmarnować. Głównym
zwycięzcą był niewątpliwie Związek Sowiecki, który w 1939 roku
przystąpił do wojny w nadziei na to, że – między innymi – uda mu się
zostać świadkiem eliminacji zachodnich mocarstw. W gruncie rzeczy z
perspektywy Sowietów konflikt zbrojny z niemieckim faszyzmem w latach
1941–1945 był tylko intensywnym, ale bardzo krótkim etapem w o wiele
dłuższej walce z kapitalizmem w ogóle.
Jeśli zaś idzie o zachodnich aliantów, trzeba uważać, aby nie przeceniać
ani wielkości ich wkładu, ani tempa powrotu do sił. Szanse na to, że Stalin
nawiąże długotrwałe powojenne partnerstwo ze Stanami Zjednoczonymi,
zawsze były bardzo wątłe. W pierwszej fazie wojny, kiedy Stany jeszcze
nie uczestniczyły w walkach, Francja została wyeliminowana, a Wielka
Brytania niemal rzucona na deski. Minęła prawie połowa wojny w Europie,
zanim Stany Zjednoczone w ogóle przystąpiły do zawodów. Amerykańskie
bogactwo i amerykańska siła stały się widoczne dopiero w ostatnim
stadium. W gruncie rzeczy można by twierdzić, że Stany Zjednoczone
zaczęły w pełni używać swojej siły i wywierać wpływ dopiero po
zakończeniu wojny europejskiej. Kluczową datą był oczywiście dzień 16
lipca 1945 roku. Przewaga polityczna i terytorialna, którą Związek
Sowiecki zdobył w czasie wojny, była tak ogromna, że w okresie, jaki
nastąpił bezpośrednio po zakończeniu wojny, Zachód rozpaczliwie walczył
o jaką taką równowagę.
W okresie między konferencją w Jałcie a blokadą Berlina Zachód stał się
mądrzejszy. Kadencję Roosevelta charakteryzował z jednej strony
optymizm, a z drugiej gorzkie rozczarowania – zwłaszcza co do natury
ZSRR. Natomiast w okresie kadencji Trumana Ameryka zeszła na ziemię
dzięki znacznej dawce poczucia rzeczywistości. W roku 1948 było już jasne
– mimo iż osiągnięto wiele – że klęska Trzeciej Rzeszy była zaledwie
epizodem w o wiele dłuższej walce. Polityczne kontinuum nigdy nie
przestało istnieć.
[196]
Zob. N. Tolstoy, Victims of Yalta, London 1977; idem, The Minister and the Massacres, London 1986.
[197]
P. Calvocoressi, w: The Oxford Companion to the Second World War, op. cit., s. 264.
[198]
Zob. Z. Stypułkowski, Zaproszenie do Moskwy, Warszawa 1991.
[199]
S. Sebag Montefiore, Stalin, op. cit., s. 499–500, 503.
[200]
Zob. A. Tusa, J. Tusa, The Nuremberg Trial, London 1983.
[201]
Cyt. za: N. Davies, Europa, op. cit., s. 1135.
[202]
Cyt. za: Wiek XX w źródłach. Wybór tekstów źródłowych z propozycjami metodycznymi dla nauczycieli historii,
studentów i uczniów, oprac. M. Sobańska-Bondaruk, S.B. Lenard, Warszawa 1998, s. 301–302.
[203]
Zob. J. Gimbel, The Origins of the Marshall Plan, Stanford 1976; M.J. Hogan, The Marshall Plan, Cambridge 1987.
[204]
G. Kennan, „The Sources of Soviet Conduct” (1947), www.historyguide.org/europe/kennan.html.
[205]
Zob. A. Tusa, J. Tusa, The Berlin Blockade, London 1988; iidem, The Berlin Airlift, Staplehurst 1998.
ROZDZIAŁ 4
ŻOŁNIERZE

Od poboru do wojennej mogiły

Tożsamość

Wszystkie armie mają własne skrótowe etykietki i własne przezwiska,


których używają, mówiąc o wrogu. Kiedy żołnierze Wehrmachtu walczyli z
armią brytyjską, mieli zwyczaj mówić o nich „die Engländer” – „ci
Anglicy”, albo częściej „Tommies”. Kiedy przyszło im się zmierzyć z
Armią Czerwoną, mówili o przeciwnikach „die Russen” albo częściej
„Iwany”. Jeśli idzie o Brytyjczyków, to ci byli przekonani, że walczą z
„Niemcami”, których często nazywali „the Krauts” albo – jak w czasach
wielkiej wojny – „Hunami”. Żołnierze Armii Czerwonej mówili o
Niemcach „giermancy”, choć ulubionym przezwiskiem byli „fryce”. Nie
trzeba wyjaśniać, że pod wszystkimi tymi etykietkami kryła się cała masa
znaczeń i skojarzeń.
Na przykład „Anglicy” nie zawsze byli Anglikami, a nawet najczęściej
nimi nie byli. W armii brytyjskiej z lat 1939–1945 służyło bardzo wiele
pułków szkockich, walijskich i irlandzkich – wszystkich ich bardzo by
zabolało, gdyby ich pomylono z Anglikami; Imperium Brytyjskie
dostarczało też oddziałów, które rekrutowały się ze wszystkich
kontynentów. Szczególnie łatwo dostrzegalne były oddziały pochodzące z
dominiów; Kanadyjczycy, Australijczycy, obywatele Afryki Południowej i
Nowozelandczycy uczestniczyli we wszystkich większych kampaniach i
służyli we wszystkich rodzajach służb. Budzący postrach Gurkhowie
pochodzili wprawdzie z Indii, ale nie z Armii Indyjskiej, w której służyli
żołnierze należący do najrozmaitszych ras, pochodzący z najrozmaitszych
regionów i wyznający różne religie. Wszyscy reagowali na rozkazy
wydawane w języku angielskim, ale wszyscy też składali przysięgę na
wierność władcy Wielkiej Brytanii, a nie Anglii.
Pod brytyjskim dowództwem walczyła także pewna liczba obcych
kontyngentów. Największy pochodził z Polski, choć żołnierze Wojska
Polskiego bynajmniej nie byli wyłącznie etnicznymi Polakami. Byli wśród
nich Żydzi, Ukraińcy i Niemcy. Ci ostatni wywodzili się głównie z
zachodnich regionów: z Pomorza, Wielkopolski i Śląska, gdzie przed 1939
rokiem obowiązywał pobór do Wojska Polskiego – podobnie jak po roku
1939 – pobór do Wehrmachtu. W tej sytuacji nie było niczym dziwnym,
jeśli starszy brat służył „po polskiej stronie”, a młodszy – „po niemieckiej”.
Na tej samej zasadzie rekrut z Kresów Wschodnich mógł trafić do
polskiego wojska w latach trzydziestych, a po okupacji sowieckiej w 1939
roku – do Armii Czerwonej.
Wolni Francuzi, których po upadku Afryki Północnej było blisko ćwierć
miliona, tworzyli drugi z kolei największy kontyngent w brytyjskiej armii.
Dzielili się na hadjis, czyli tych, którzy odbyli „pielgrzymkę” po którejś z
francuskich kolonii, i moustachis – zawodowców wyszkolonych na jednym
z obszarów kontrolowanych przez rząd Vichy. Najbardziej jednak różnili się
Francuzi z Francji od mieszkańców kolonii w Afryce Północnej lub
Zachodniej.
Czynnik rasowy miał mniejsze znaczenie w wojskach walczących pod
rozkazami brytyjskimi niż w armii amerykańskiej, w której w latach
czterdziestych w wielu południowych stanach powołano pod broń odrębne
oddziały złożone z ciemnoskórych żołnierzy. Ale ogólnie rzecz biorąc,
amerykanizacja rekrutów do armii amerykańskiej pochodzących z
najróżniejszych środowisk była już daleko posunięta. W korpusie
oficerskim zaznaczał się stosunkowo duży odsetek WASP-ów[206], natomiast
typowy amerykański „G.I. Joe” był często Amerykaninem włoskiego lub
polskiego pochodzenia. Równie liczni byli Amerykanie pochodzenia
niemieckiego, choć wiele rodzin podczas pierwszej wojny światowej
zmieniło nazwiska. Tendencji tej oparli się, między innymi,
Eisenhowerowie z Pensylwanii.
„Niemcy” byli o wiele bardziej niejednorodni etnicznie, niż mogłoby się
wydawać zarówno zachodnim aliantom, jak i hitlerowskim przywódcom,
którzy zresztą niezbyt się nad tym zastanawiali. W pierwszych latach wojny
oficjalna polityka kazała maksymalnie zwiększać „niemieckość” sił
zbrojnych Rzeszy przez sprowadzanie do gospodarstw rolnych i fabryk
obcej siły roboczej i odciążanie w ten sposób niemieckich chłopców,
których można było powołać do wojska. Trzy czy cztery miliony Polaków,
Francuzów i Sowietów, sprowadzonych do Rzeszy w latach 1939–1942,
doskonale posłużyło do osiągnięcia tego celu. Wyniki jednak nigdy nie
okazały się zadowalające, a po pewnym czasie ta polityka całkowicie się
załamała. Rzesza stale się rozszerzała, wychodząc poza swoją pierwotną
bazę i obejmując Austrię, Czechy, zachodnią Polskę, Alzację i Słowenię, a
rekruci pochodzący z tych terenów nieuchronnie powodowali zmianę
proporcji. W połowie wojny Wehrmacht przyjmował już w swoje szeregi
niemal każdego, kogo się tylko dało.
Obsesją hitlerowców była „czystość krwi”, a nie narodowość. Z ich
punktu widzenia Holender czy Duńczyk był tak samo dobry jak Niemiec,
natomiast Słowianin był godzien pogardy. Najciekawsza była jednak
gotowość Kancelarii Führera do wydawania zaświadczeń o
Deutschblutigkeit, czyli „czystości krwi niemieckiej”, niemieckim Żydom,
którzy chcieli się zaciągnąć do armii. Tę praktykę rozpoczęto przed wojną z
myślą o ludziach zasłużonych na polu walki podczas pierwszej wojny
światowej, po czym przedłużono ją na okres po roku 1939. Była stosowana
najczęściej wobec tak zwanych mischlingów, czyli osób, które pochodziły z
rodzin tylko w części żydowskich. Mimo Holokaustu taki status przyznano
być może aż 150 000 Żydów[207].
Skład oddziałów Waffen SS – Waffen Schutzstaffeln, czyli Sztafet
Ochronnych – może tu być bardzo pouczający. Były pomyślane jako
elitarne zbrojne skrzydło ochrony partii nazistowskiej; pierwsze dywizje
utworzono w latach trzydziestych z rekrutów, których niemieckie i aryjskie
pochodzenie zostało starannie sprawdzone. Ale po roku 1940 nowo
powstające oddziały, takie jak „Viking” czy „Nordland”, zaczęły
rekrutować żołnierzy spośród cudzoziemców z krajów germańskich,
zwłaszcza ochotników ze Skandynawii. A po roku 1942, kiedy niedobory w
armii stawały się coraz wyraźniejsze, systematycznie starano się pozyskać
ochotników ze wszystkich okupowanych krajów z wyjątkiem Polski i
Grecji. Chętnie przyjmowano Francuzów, Walonów, Włochów i Węgrów.
W ostatnich latach wojny porzucono już wszelkie pozory dotyczące rasowej
czystości. Aż sześć spośród trzydziestu ośmiu dywizji Waffen SS składało
się ze Słowian – Rosjan, Ukraińców, Czechów, Serbów, Bośniaków i
Chorwatów – mimo że hitlerowscy naukowcy zaklasyfikowali Słowian do
kategorii „podludzi”. Nazistowscy przywódcy znaleźli się wobec tego w
dość kłopotliwej sytuacji. W przemówieniu mającym na celu podnieść na
duchu oficerów Waffen SS we wrześniu 1944 roku Himmler przedstawił
zadanie tej organizacji jako walkę z „żółtym niebezpieczeństwem” –
oddziałami złożonymi z pochodzących z Azji żołnierzy, którzy stanowili
coraz większy procent oddziałów Armii Czerwonej[208].
Podobna zmiana zaszła w polityce hitlerowców wobec służb
pomocniczych, czyli hiwisów. Trzeba zacząć od tego, że hitlerowcy
niechętnie uzbrajali żołnierzy nie będących Niemcami, wcielając ich
głównie do batalionów pracy. Zimą na przełomie lat 1941/42 pozwolili
ponad dwóm milionom sowieckich jeńców wojennych umrzeć w obozach,
nie starając się ich wykorzystać ani jako siły roboczej do przymusowych
robót, ani jako członków oddziałów służb pomocniczych. Potem jednak
uprzytomnili sobie swój błąd i zezwolili na utworzenie wielu rozmaitych
formacji. Powstały bataliony zmilitaryzowanej policji z Ukrainy i państw
bałtyckich. Były też liczne pułki piechoty sformowane z żołnierzy
należących do różnych narodów ZSRR. Były wreszcie całkiem duże
jednostki, na przykład Rosyjska Narodowa Armia Wyzwoleńcza (RONA)
czy armia Własowa, która otrzymała określone zadania polityczne. Andriej
Własow, rosyjski generał, miał na swoim koncie wojenne sukcesy –
odznaczył się w bitwie o Moskwę – ale Niemcy wzięli go do niewoli i
przekonali, żeby stanął na czele antystalinowskiego ruchu powstającego
wśród sowieckich jeńców wojennych. Jego wojsko, które zakończyło wojnę
udziałem w obronie Pragi, nie miało czasu wykorzystać swojego
potencjału, ale liczyło milion ludzi gotowych do walki[209].
Wszystkie te paradoksy uwidoczniły się z całą ostrością podczas
Powstania Warszawskiego w 1944 roku. Polska Armia Krajowa wierzyła,
że walczy z Niemcami, a straszliwe masakry dokonywane wtedy na
ludności cywilnej potępia się na ogół jako zbrodnie niemieckie.
Tymczasem, jeśli się lepiej przyjrzeć, sprawa wygląda inaczej. Wehrmacht
bardzo nie chciał wycofywać swoich jednostek z frontu i SS musiało zebrać
improwizowane „siły szturmowe”, rekrutując je spośród najróżniejszych
elementów. Brygadę Dirlewangera sformowano z wypuszczonych z więzień
przestępców i „byłych obywateli sowieckich”; brygada RONA składała się
głównie z Rosjan i Białorusinów (a nie z Ukraińców, jak sądziło wielu
Polaków); największe oddziały piechoty utworzono z Azerów. Dwie
dywizje Węgrów trzeba było wycofać z powodu źle skrywanej sympatii do
powstańców.

Nazwa „Rosjanie”, której używano w odniesieniu do żołnierzy z Armii


Czerwonej niemal wszędzie poza Związkiem Sowieckim, obejmowała ludzi
należących do siedemdziesięciu oficjalnie uznawanych narodowości.
Według sowieckich statystyk Rosjanie stanowili 55–60 procent ludności
sowieckiej. Wobec tego 40–45 procent nie było Rosjanami. Ale zgodnie z
obyczajami praktykowanymi w Armii Czerwonej, Rosjan chętniej widziano
w korpusie oficerskim; według rosyjskiego zwyczaju za Rosjan uważano
Białorusinów i Ukraińców. Można zatem co najwyżej powiedzieć, że Armia
Czerwona była armią dowodzoną przez Rosjan, i że język rosyjski był
językiem, w którym żołnierzom wydawano rozkazy. (W roku 1946 nazwę
Armia Czerwona zmieniono na Armia Sowiecka).
W tym miejscu przyda się zapewne terminologiczna dygresja. Pełna
nazwa narodu, którego językiem ojczystym jest język rosyjski i który
tworzył trzon ludności zarówno imperium carskiego, jak i Związku
Sowieckiego, brzmi Wielkorusini. Nazwa ta odróżnia ich od mieszkańców
Małorosji (tak za czasów carskich nazywała się Ukraina). W potocznym
języku niemal wszystkich sąsiadów znani są jako Moskale, ponieważ
Moskwa stanowiła historyczne centrum ich skłonnego do ekspansji
państwa. Od dawna ich ambicją było wchłonąć wszystkich Słowian
wschodnich i narzucić wszystkim bez wyjątku władzę moskiewskiego cara
i patriarchy. Ale ich imperium rozszerzyło się daleko poza ziemie Słowian
wschodnich: zagarnęli tereny Finów, Bałtów, Polaków, Gruzinów, Ormian i
kilku narodów Azji. Ponadto liczba ludności rosła w tempie znacznie
przewyższającym założenia imperialnej polityki asymilacji[210].
Zachodnim komentatorom ze szczególnym trudem przychodziło
zrozumienie różnicy między sowiecką teorią i sowiecką praktyką. Prawda,
bolszewiccy przywódcy rzeczywiście marzyli o stworzeniu nowej nacji
homo sovieticus – lojalnego wobec komunistów, wiernego rosyjskiej
kulturze. Ale to marzenie nigdy nawet w części się nie ziściło. Ludność
ZSRR nigdy nie nabrała takich cech, jakie miał „amerykański tygiel”, w
którym można było stopić w jedno wszystkie dawne kultury i różnice
etniczne. Zamiast tego na całym obszarze Związku Sowieckiego zwarte
grupy ludności nierosyjskiej – i często antyrosyjskiej – trzymały się mocno
w swoich własnych ojczyznach i republikach. Za Stalina zmuszano je do
brania udziału we wszystkich przedsięwzięciach reżimu – między innymi w
drugiej wojnie światowej. Ale kiedy tylko nadarzała się okazja – w latach
1918–1921 czy później, za czasów Gorbaczowa – tłumnie się odrywały i
utworzyły kilkanaście niepodległych państw. Nazywanie ich wszystkich
Rosjanami zamiast Sowietami jest po prostu nieporozumieniem. To, co po
upadku ZSRR stało się oczywistością, nie było zbyt szeroko uznawane w
latach 1939–1945.
W tej wielkiej mozaice szczególnie skomplikowana była pozycja
Ukraińców. Stanowili największą sowiecką mniejszość (około 18 procent) i
mówili językiem, który jest tak zbliżony do rosyjskiego jak język
niderlandzki do niemieckiego. I rzeczywiście carskie i sowieckie władze
zawsze traktowały ich jak „młodszych braci” Rosjan – naród, który miał
stać na czele pochodu ku rusyfikacji i sowietyzacji. Ukraiński nacjonalizm
był więc z konieczności antyrosyjski. A fakt, że w latach 1918–1921
utworzono z pomocą Niemców odrębne państwo ukraińskie, sprawił, że ów
nacjonalizm stał się szczególnie podejrzany. W rezultacie prześladowania,
jakich dopuścił się Stalin na Ukrainie, były rzeczywiście bezlitosne. W
latach trzydziestych pozbawiono życia dobrze ponad 10 milionów
Ukraińców – jeśli nie w wyniku polityki przymusowej kolektywizacji, to w
wyniku wielkiego głodu z lat 1932–1933 i fali wielkiego terroru. Gdyby
tylko hitlerowcy przyjęli politykę Kajzera sprzed dwudziestu pięciu lat,
historia potoczyłaby się zupełnie inaczej. Ale zdradzeni przez Niemców i
upokorzeni przez Rosjan Ukraińcy nie mieli wyboru – musieli ze stoickim
spokojem znieść kolejną falę wojennej zawieruchy i okupacji. Rzeczą
zadziwiającą jest nie to, że wielu Ukraińców dobrowolnie walczyło po
stronie Niemców, ale to, że było ich tak mało[211].
Mieszkańców Azji Środkowej także trzeba uznać za szczególny
przypadek. Ich rodzinne ziemie w Kazachstanie, Uzbekistanie i
Tadżykistanie leżały z dala od sceny konfliktu w Europie i nie mieli
żadnego bezpośredniego interesu w tym, żeby posyłać swoich chłopców na
front, aby ginęli w niemieckiej wojnie. Jednakże choć podobni pod
względem rasowym, byli też bardzo od siebie różni – zarówno pod
względem języka, jak i pod względem tradycji – i nie mogli stworzyć
żadnego wspólnego frontu przeciwko kierowanemu przez Moskwę
sowieckiemu molochowi. Co więcej, sowieckie panowanie doprowadziło
do zerwania więzów łączących tradycyjne społeczności i do zburzenia
islamskiej solidarności, a potężny wyż demograficzny stawiał do
dyspozycji Armii Czerwonej synów modernizujących się republik
środkowoazjatyckich. Walcząc z Sowietami, przeciętni Niemcy wyobrażali
sobie, że ich przeciwnikiem jest Russland, podczas gdy hitlerowscy naziści
przechwalali się, że hamują falę „azjatyckich hord” lub „następców
Dżyngis-chana”. Jak na ironię wojna się wlokła, a zły sen nazistów coraz
bardziej zmieniał się w rzeczywistość. Kolumny skośnookich orientalnych
młodzieńców o oliwkowej skórze coraz liczniej uzupełniały przerzedzone
szeregi Sowietów, a skład etniczny Armii Czerwonej wyraźnie się zmieniał.
Ci, których zarówno wrogowie, jak i alianci wciąż nazywali Rosjanami,
byli maszerującą Eurazją.

Istniały wreszcie grupy, które sytuowały się na przecięciu wszystkich


podziałów w łonie walczących z sobą wojsk. W latach 1939–1945 nie było
państwa Izrael. Ale w późniejszych latach źródłem dumy izraelskich
przywódców stała się wielka liczba żydowskich żołnierzy biorących ponoć
udział w walce z niemieckim faszyzmem. W swoim ostatnim przemówieniu
w dniu Święta Niepodległości w 2005 roku premier Ariel Sharon złożył
hołd żydowskim żołnierzom walczącym w drugiej wojnie światowej,
których liczbę szacowano na 1 500 000 i z których, jak powiedział, życie
straciło 250 000. Z nazwiska wymienił sowiecką pilotkę w stopniu kapitana
Paulinę Gelman, dowódcę brytyjskiej łodzi podwodnej porucznika
Tommy’ego Goulda z Królewskiej Marynarki oraz porucznika Raymonda
Zussmana, dowódcę załogi amerykańskiego czołgu. Mówił o 200 000
Żydów, którzy walczyli w Armii Czerwonej, ale nie wspomniał o tych,
którzy służyli w Wehrmachcie[212].
Kolejną liczną grupę tworzyli żołnierze, którzy w czasie wojny przeszli z
jednej strony na drugą. Przeważającą większość walczących stanowili
żołnierze wcielani do służby bez względu na to, czy sobie tego życzyli, czy
nie, a związany z tym przymus bywał czynnikiem, który poważnie
ograniczał ich chęć do walki, zwłaszcza jeśli rekrutowali się spośród
niechętnych wojnie mniejszości narodowych. Na przykład w Związku
Sowieckim zdarzało się, że rekruci wcieleni do Armii Czerwonej
gwałtownie sprzeciwiali się swojemu losowi – albo dlatego, że ich rodziny
ucierpiały na skutek bolszewickich czy stalinowskich prześladowań, albo
dlatego, że nie-Rosjanie skłonni byli uważać Armię Czerwoną za agenturę
rosyjskiego imperializmu. W efekcie od miliona do dwóch milionów
byłych sowieckich żołnierzy po dostaniu się do niewoli zgłosiło gotowość
przejścia na drugą stronę i podjęcia służby pod niemieckim dowództwem.
Wehrmacht musiał się zmagać z takimi samymi problemami. Po aneksji
Czech i Moraw, zachodniej Polski w 1939 roku oraz Alzacji i Lotaryngii w
roku 1940 siły zbrojne Wielkiej Rzeszy wchłonęły ogromną liczbę
niechętnych Czechów, Polaków i Francuzów. Polacy, pochodzący z
Pomorza, Wielkopolski i Śląska, byli szczególnie liczni i (z punktu
widzenia Niemców) szczególnie niepewni. W latach 1943–1945 na drugą
stronę przeszło może nawet 100 000 niemieckich żołnierzy polskiego
pochodzenia – najpierw we Włoszech, a potem na froncie zachodnim. Ku
wielkiemu zdziwieniu jego brytyjskich dowódców 2. Korpus generała
Andersa, który nie dysponował żadnymi wyraźnymi sposobami rekrutacji
we Włoszech, stale zwiększał liczebność, czemu towarzyszyło rosnące
zapotrzebowanie na racje żywnościowe. 1. Dywizja Pancerna generała
Maczka, wchodząca w skład 2. Armii Kanadyjskiej, wykazywała dokładnie
taką samą tajemniczą skłonność.
Podczas wojny taka rekrutacja nie była wprawdzie powszechnie
zalecana, ale dobrze to zjawisko rozumiano. Natomiast po wojnie zniknęło
ono ze świadomości publicznej i często bywało przedmiotem politycznych
manipulacji. Na przykład w rządzonej przez komunistów Polsce żołnierze,
którzy dawniej służyli albo w Wehrmachcie, albo w zachodnich armiach –
nie wspominając już o tych, którzy służyli i tu, i tu – jeśli przyznali się do
tego, to na własną zgubę. W oczach komunistycznych służb bezpieczeństwa
każdy, kto złożył wojskową przysięgę obcemu mocarstwu (z oczywistym
wyjątkiem bratnich sił ZSRR), stawał się ipso facto zdrajcą. Każdy zaś, kto
utrzymywał jakiekolwiek kontakty z Brytyjczykami lub Amerykanami, był
traktowany jako potencjalny szpieg.
Rzecz dziwna – ten rodzaj logiki w komunistycznym stylu znów
podniósł swój ohydny łeb podczas demokratycznych wyborów
prezydenckich w Polsce w 2005 roku. Zwolennicy zwycięskiego kandydata
oskarżyli swojego przeciwnika o to, że jego dziadek „na ochotnika wstąpił
do Wehrmachtu”, i jest możliwe, że wrzask, jaki się potem podniósł,
przesądził o wyniku uzyskanym dzięki bardzo niewielkiej różnicy głosów.
Nie trzeba dodawać, że ten dziadek – który w ciągu powojennych
dziesięcioleci niewiele opowiadał rodzinie – już nie żył i nie mógł niczego
wyjaśnić. W gruncie rzeczy Józef Tusk nie miałby żadnych powodów do
wyrażania skruchy. Wszelkie dane wskazują na to, że był Polakiem patriotą
i jak miliony innych dostał się w czasie wojny w tryby machiny, nad którą
nie mógł mieć żadnej kontroli, a gdy mu dano wybór – zachował się bez
zarzutu. Urodził się w pruskim Gdańsku jako obywatel niemieckiego
imperium, w rodzinie o kaszubskich korzeniach. W latach 1914–1918 wielu
jego krewnych służyło zapewne w wojsku Kajzera. W latach trzydziestych
w Wolnym Mieście Gdańsku pracował jako nastawniczy na kolei i miał
powiązania z rodzącym się polskim ruchem oporu. 1 września 1939 roku
został pobity przez hitlerowskich zbirów jako „znany fanatyk polskości”.
Jego żonę i pięcioro dzieci wypędzono z domu i wkrótce rodzina się
rozproszyła; niedługo potem został aresztowany i wysłany na przymusowe
roboty. Cztery lata, od roku 1940 do 1943, spędził w hitlerowskich obozach
koncentracyjnych Stutthof i Neuengamme. Dopiero potem, kiedy rozpoczął
się upadek Trzeciej Rzeszy, jako trzydziestosiedmioletni mężczyzna został
wcielony do wojska i wysłany na front wschodni. Według jednego z
niewielu komentarzy, jakie osobiście zanotował, lata 1944–1945 spędził
„na kopaniu rowów”. Przydział do oddziału pomocniczego – w odróżnieniu
od jednostki walczącej na froncie – byłby całkowicie zgodny z jego
wiekiem i więzienną przeszłością. Szczęście uśmiechnęło się do niego
pierwszy raz, kiedy jego oddział ewakuowano i na pokładzie promu
przewieziono z kotła kurlandzkiego do Danii. Drugi uśmiech losu
przydarzył mu się, kiedy (z wszelkim prawdopodobieństwem) został
schwytany lub też umożliwiono mu w okolicy Akwizgranu poddanie się
Brytyjczykom lub Amerykanom. Jeśli wspomnienia jego córki odpowiadają
rzeczywistym wydarzeniom i jej ojciec rzeczywiście wrócił do domu w
październiku 1945 roku z napisem POLAND na ramieniu, to musiał zostać
wcielony do dywizji generała Maczka. Takie były – mgliście
zrekonstruowane – losy człowieka, którego książki do historii mogły łatwo
i niesłusznie zaklasyfikować jako „żołnierza niemieckiego”[213].

[206]
WASP (White Anglo-Saxon Protestants) – ludzie rasy białej, pochodzenia anglosaskiego, wyznania protestanckiego
(przyp. tłum.).
[207]
Zob. B.M. Rigg, Żydowscy żołnierze Hitlera. Nieznana historia nazistowskich ustaw rasowych i mężczyzn pochodzenia
żydowskiego w armii niemieckiej, przeł. J. Adamko, Warszawa – Kraków 2005.
[208]
Zob. N. Davies, Europa. Rozprawa historyka z historią, przeł. E. Tabakowska, Kraków 1998, s. 1078–1079.
[209]
Zob. C. Andreyev, Vlasov and the Russian liberation movement, Cambridge 1987; G. Fischer, Soviet opposition to
Stalin, Harvard 1970.
[210]
Zob. G. Hosking, Russia. People and empire, London 1997; idem, Homo sovieticus or homo sapiens?, London 1987.
[211]
Zob. O. Subtelny, Ukraine. A history, Toronto 1988.
[212]
Zob. A. Sharon, „Independence Day speech”, 9 maja 2005, www.mfa.gov.il/MFA.www.mfa.gov.il/MFA.
[213]
Zob. B. Szczepuła, Dziadek w Wehrmachcie, Gdańsk 2007.
Pobór

Procesy, w wyniku których mężczyzn i kobiety zabierano z cywila do


służby w siłach zbrojnych, nie były proste. We wszystkich walczących
krajach obejmowały one ochotniczy zaciąg, rekrutowanie zawodowców
oraz – przede wszystkim – pobór. Wszystko to składało się na pierwszy
etap na drodze, którą musiał przejść każdy rekrut: od szkolenia przez
przydział i mobilizację do czynnej służby.
Pobór – czyli przymusowe wcielanie obywateli do wojska – był normą w
epoce wojny totalnej. W Stanach Zjednoczonych był znany jako draft
(powołanie). Każdy kraj podejmował jakieś działania, aby ubrać w mundur
jak największą liczbę zdolnych do noszenia broni młodych ludzi. Ale każdy
miał też własne reguły i obyczaje wpływające na etos i czyny tworzonych
w ten sposób armii.
Mówi się często, że kraje demokratyczne były gorzej przygotowane do
wojny niż rywalizujące z nimi państwa totalitarne. W latach 1939–1945 w
zasadzie rzeczywiście tak było. Nie znaczy to jednak ani że wszystkie
demokracje były jednakowo nieprzygotowane, ani że wszystkie dyktatury z
jednakową skutecznością zmobilizowały swoje siły.
W roku 1939 dwa spośród trzech biorących udział w wojnie krajów
demokratycznych miały potężne stałe armie. Zarówno Francja, jak i Polska
przeżyły lata trzydzieste w bliskim cieniu Trzeciej Rzeszy i obie
wprowadziły pobór do wojska w czasie pokoju. W świetle konwencjonalnej
zasady, że najeźdźca musi mieć przewagę w stosunku 3:1, obie też były
stosunkowo dobrze przygotowane do prowadzenia wojny obronnej, gdyby
taka wojna wybuchła bez wcześniejszego uprzedzenia. Wielka Brytania
natomiast stałej armii nie miała. Przed rokiem 1939 nie wprowadziła nawet
częściowego poboru i w rezultacie, kiedy wojna wybuchła, była
przygotowana co najwyżej do odegrania bardzo marginesowej roli. Mimo
ośmiu miesięcy ciszy, jaka poprzedziła rozpoczęcie walk na froncie
zachodnim, armia brytyjska zdołała wspomóc kampanię francuską 1940
roku zaledwie dziesięcioma dywizjami. Był to wkład wynoszący w
przybliżeniu jedną dziesiątą wkładu Francji.
Wielka Brytania i Stany Zjednoczone prowadziły politykę bardzo różną
od polityki Francji, kierując się własnymi, bardzo odmiennymi tradycjami i
priorytetami. Ufne w oparcie, jakie miała im dać marynarka wojenna, nie
potrzebowały wielkich wojsk lądowych do zapewnienia sobie podstaw
bezpieczeństwa i postępowały w myśl zasady, że pobór nie jest środkiem,
który byłby społecznie do przyjęcia w czasie pokoju. W efekcie ani jedno,
ani drugie państwo nie miało możliwości włączyć się do walk
prowadzonych w ramach jakiejś poważniejszej kampanii na kontynencie
wcześniej niż w drugim albo trzecim roku działań wojennych. Żadne też nie
brało pod uwagę możliwości, że wojna mogłaby potrwać krócej niż dwa lub
trzy lata.
Niemiecki Sztab Generalny z pewnością dobrze sobie zdawał sprawę z
sytuacji. Nietrudno też odgadnąć, jak wyglądały kalkulacje. Gdyby Niemcy
znokautowały Polskę, Francję i ZSRR w ciągu pierwszych dwóch lat od
wybuchu wojny, na arenie wydarzeń nie zostałby ani jeden rywal, z którym
trzeba by się było liczyć. Niemcy objęłyby wyłączną kontrolę nad całym
kontynentem. A Brytyjczycy i Amerykanie, bez względu na swoje
początkowe zamiary, nie mieliby wyboru – musieliby ustąpić. Klęska pod
Dunkierką prawdopodobnie przyniosła Wehrmachtowi dodatkowy rok
wytchnienia. W takim kontekście decyzja Hitlera, aby w 1941 roku za
sprawę priorytetową uznać szybki podbój ZSRR, a Wielką Brytanię
zostawić na łasce losu, wydaje się absolutnie sensowna. Ludność ZSRR –
według spisu z 1939 roku szacowana na 170 milionów – ponaddwukrotnie
przewyższała pod względem liczebności ludność Rzeszy. A im więcej czasu
dano by Stalinowi na maksymalne zwiększenie własnej przewagi pod
względem liczby rekrutowanych żołnierzy, tym większe byłyby jego szanse
na skuteczne odparcie niemieckiego ataku.
Tymczasem jednak Związek Sowiecki nie został zdobyty, Wielka
Brytania uniknęła reprymendy, a Stany Zjednoczone – chociaż przystąpiły
do wojny z wielkim opóźnieniem – nieoczekiwanie dostały czas na
zaznaczenie swojej obecności w Europie. A dokonała tego Armia
Czerwona, i tylko ona.
Mimo wszystko należy z całym naciskiem podkreślić, że tworzenie
brytyjskich i amerykańskich sił zbrojnych przebiegało z rozpaczliwą
powolnością. W wypadku Wielkiej Brytanii powodem były późny start,
rozproszenie profesjonalnej kadry wojskowej w garnizonach na terenach
imperium, prymat Królewskiej Marynarki i RAF-u oraz niekorzystny
stosunek – 1:9 – liczby oddziałów bojowych do liczby wojsk
pomocniczych. Skoro mowa o liczbach, to trzeba powiedzieć, że wyniki
były dość skromne. Jedyny pobór ogłoszony przed wojną miał bardzo
ograniczony cel: chodziło o utworzenie pięciu dywizji wojsk terytorialnych
do obrony przeciwlotniczej. Pobór na dużą skalę ogłoszono dopiero zimą na
przełomie lat 1939/1940, a armii brytyjskiej nigdy nie udało się
przezwyciężyć uderzającej rozbieżności między istniejącym wielkim
potencjałem liczebnym i bardzo niewielką liczbą jednostek wysyłanych do
walki. Na przykład w maju 1940 roku, kiedy brytyjskie oddziały
ekspedycyjne uczestniczyły w walkach we Francji, armia brytyjska miała
już w swoich szeregach ponad półtora miliona ludzi. Ale utworzono
zaledwie trzynaście dywizji – w tym tylko jedną pancerną i to bez
wystarczającej liczby czołgów – i zaledwie dziesięć z nich rzeczywiście
brało udział w walkach we Francji. W sumie w latach 1939–1945
zaciągnęło się do wojska około 3 000 000–5 000 000 kobiet i mężczyzn, a
liczebność armii brytyjskiej systematycznie wzrastała od 1 880 000 we
wrześniu 1940 roku do 2 690 000 we wrześniu roku 1943, w czerwcu roku
1945 osiągając rekordową liczbę 2 920 000 ludzi. Tymczasem, mając do
dyspozycji tak wielkie zasoby, do walki wysłano zaledwie 9 dywizji
pancernych, 25 dywizji piechoty i 2 dywizje wojsk powietrznych[214].
Łatwo w tej sytuacji wyjaśnić najwyższą ostrożność, żeby nie
powiedzieć bojaźliwość, jaka cechowała brytyjskie Naczelne Dowództwo
przez cały okres wojny. Wszystkie inne walczące państwa dysponowały nie
dziesiątkami, lecz setkami dywizji.
Problemy Stanów Zjednoczonych dotyczyły nie tyle liczb, ile czasu i
priorytetów. Miały one największe zasoby gospodarcze i wspaniałe środki
transportu, a pod względem liczby mieszkańców ustępowały tylko
Związkowi Sowieckiemu. Ale włączyły się do akcji z opóźnieniem, a
ponadto wojna na Pacyfiku – która była przede wszystkim wojną morską –
stawiała przed nimi wymagania zupełnie inne od wyzwań wojny w Europie.
Na szczęście z góry poczyniono najważniejsze kroki. Powołanie Gwardii
Narodowej oraz ogłoszenie w 1940 roku selektywnego poboru oznaczało
zwiększenie do połowy roku 1941 liczebności armii z mizernych 175 000
do 1 400 000. Utworzenie w czerwcu 1941 roku amerykańskich sił
powietrznych, które miały pozostawać pod kontrolą armii, stało się
fundamentem pod budowę nowoczesnych połączonych sił wojskowych. Od
tego czasu celem Amerykanów było utworzenie armii złożonej ze 105
dywizji (8 250 000 ludzi) plus niemal 300 jednostek sił powietrznych (2
300 000 ludzi). Ostatecznie zebrano tylko 100 dywizji: 76 dywizji piechoty,
16 dywizji pancernych, 5 dywizji powietrznych, 2 dywizje kawalerii i 1
dywizję alpejską. W sumie w latach 1941–1945 w armii amerykańskiej
służyło 10 420 000 kobiet i mężczyzn. Ta stosunkowo mała liczba świadczy
o wysokim priorytecie, jaki przyznawano siłom powietrznym i oddziałom
technicznym, zwłaszcza wysokiej klasy artylerii. Zimą na przełomie lat
1944/1945, kiedy w planach rysowały się operacje na wielką skalę
wymierzone przeciwko największej wyspie Japonii, krytycy
głównodowodzącego wojsk amerykańskich generała Marshalla skarżyli się
na liczebne niedostatki wojska. Pozycja Eisenhowera w Europie
nieuchronnie została mocno nadwerężona.

Postanowienia traktatu wersalskiego ograniczały liczebność stałej armii


niemieckiej do 100 000. Zostały one jednak zignorowane przez Hitlera,
który w 1939 roku zdołał wystawić przeciwko Polsce 58 dywizji, w tym 9
dywizji pancernych. Dywizje rezerwowe – w liczbie dalszych 40 – jeszcze
źle wyposażone i niekompletne, dopiero powstawały. W chwili rozpoczęcia
ofensywy na zachodzie, zaledwie siedem miesięcy później, Wehrmacht był
już w stanie wystawić 128 dywizji, a w czerwcu 1941 roku, podczas
operacji „Barbarossa”, miał już aż 142 dywizje, w tym 17 dywizji
pancernych. Potem liczby pięły się coraz wyżej, aż liczebność Wehrmachtu
osiągnęła szczyt: armia miała 304 dywizje, w tym 176 dywizji regularnej
piechoty i 32 dywizje pancerne. Z tego 58 dywizji – tyle samo, ile w 1939
wysłano przeciwko Polsce – w tym 7 dywizji pancernych, skierowano na
front zachodni (zob. Tabela 4.1).

Tabela 4.1. Siły bojowe Trzeciej Rzeszy w czasie drugiej wojny


światowej[215]
Osiągnięcia Niemców mierzone w kategoriach liczbowych były więc
wręcz fenomenalne. Trzecia Rzesza zdołała zmobilizować więcej ludzi niż
Amerykanie i Brytyjczycy razem wzięci, a przecież rekrutowano ich
spośród mniejszej liczby ludności. Pobór trwał, zwłaszcza w krajach, które
znalazły się pod okupacją. Straty w ludziach rekompensowali w znacznej
mierze cudzoziemscy ochotnicy (jak armia Własowa). A oczywiste
niedobory sił ludzkich dały się odczuć dopiero w ostatnim roku wojny.
Liczby ukrywały jednak wiele poważnych braków. Plany hitlerowców
przewidywały krótkotrwałą wojnę. Każda z większych ofensyw z lat 1939,
1940 i 1941 osiągała zakładaną liczbę żołnierzy dzięki przerzucaniu na
front jednostek przechodzących szkolenie, służb pomocniczych i
rezerwistów, co stale zmniejszało zdolność wojsk do długoterminowego
prowadzenia wojny. Wiek poborowych stopniowo obniżano – z 21 lat do
18, a w 1945 roku – do 16. Trzeba było powołać pod broń weteranów. A w
okresie przedśmiertnych drgawek Rzeszy uczniowie niemieckich szkół –
nowi rekruci, bez żadnego przeszkolenia – musieli walczyć w jednym
szeregu z mężczyznami w średnim wieku, którzy mieli już za sobą udział w
pierwszej wojnie światowej. Hitlerowscy planiści postawili na szybkie
zwycięstwo i doprowadzili swój kraj do całkowitego upadku.

Wpływ, jaki powołanie do wojska wywarło na młodego niemieckiego


chłopca, który osiągnął wiek poborowy podczas wojny, dobrze opisuje
powieściopisarz Günter Grass. Grass urodził się w 1927 roku w Gdańsku, w
rodzinie wolnej od jakichkolwiek nazistowskich sympatii, ale mimo to
musiał przejść przez kolejne wspierane przez państwo organizacje
młodzieżowe, aż w końcu – jako piętnastoletni uczeń – znalazł się w
oddziale rezerwowym Luftwaffe wspierającym baterię ciężkiej artylerii
przeciwlotniczej w miejscowym Kaiserhafen. Jednak szukając bardziej
ekscytującej przygody, wpadł na pomysł, żeby się zgłosić jako ochotnik do
służby na łodzi podwodnej:

(...) wsiadłem w Stogach do tramwaju i pojechałem na Dworzec Główny, a stamtąd


pociągiem przez Wrzeszcz, Sopot do Gotenhafen, miasta, które w czasach mojego
dzieciństwa nazywało się Gdingen, po polsku zaś Gdynia. (...) Nowa zabudowa z
płaskimi dachami ciągnęła się aż do portu, którego nadbrzeżne urządzenia i keje
odgraniczały otwarte morze. Tam szkolono rekrutów marynarki do służby na U-
bootach. (...)
Tam przy nabrzeżu Oksywskim stał na kotwicy przycumowany dawny statek
wycieczkowy „Wilhelm Gustloff”, używany przez dywizjon szkolny U-bootów jako
pływające koszary. (...)
Znalazłem punkt zgłoszeń w płaskim budynku z polskich czasów (...). Po wstępnym
zgłoszeniu się należało czekać na wezwanie. Dwóch, trzech starszych chłopaków (...)
było przede mną.
Feldfebel sztabowy i bosmanmat chcieli mnie spławić jako właściwie za młodego:
Mój rocznik jeszcze nie dojrzał. Na pewno zostanie powołany. Nie ma powodu do
zbytniego pośpiechu. (...)
W każdym razie musiałem obstawać przy swoim, nawet kiedy powiedziano, że w
obecnej chwili nie ma zapotrzebowania na ochotniczych rekrutów do służby na okrętach
podwodnych (...).
Potem usłyszałem, że wojnę prowadzi się nie tylko pod wodą, toteż zarejestrują mnie
i przekażą meldunek do innych punktów. W związku z planami formowania nowych
dywizji pancernych (...) na pewno będą możliwości. – Nie ma co się niecierpliwić,
chłopaczku, wezmą was wystarczająco wcześnie...[216]

Musiał być rok 1942. Dwa lata później, kiedy młody Günter właśnie
skończył 17 lat, długo oczekiwana karta powołania wpadła do skrzynki na
listy w jego rodzinnym domu. Mówiąc słowami samego Grassa, „napędziła
stracha ojcu i matce”. W swojej długiej powieści Psie lata (1990) Grass
opisuje implikacje, jakie niosło z sobą wstąpienie młodego chłopaka do
wojska. Ale przez sześćdziesiąt lat milczał o tym, co mu się naprawdę
przydarzyło:

Matka nie chciała odprowadzać syna na dworzec. Niższa niż ja, objęła mnie w
bawialni, między fortepianem a stojącym zegarem, była jak struta: – Żebyś mi tylko
wrócił cały... (...)
Odprowadził mnie ojciec. Jazda tramwajem minęła nam bez słowa. Potem musiał
kupić sobie peronówkę. W welurowym kapeluszu wyglądał na zadbanego
przedstawiciela klasy średniej. Mężczyzna dobrze po czterdziestce, któremu do tej pory
udawało się przeżyć wojnę w cywilu.
Koniecznie chciał nieść moją tekturową walizkę. On, któremu, póki rosłem,
życzyłem, żeby go nie było, (...) on, którego rad byłbym zamordować sztyletem Hitler-
Jugend (...), człowiek, który mnie na swój sposób kochał, (...) stał obok mnie, kiedy
wjechał pociąg i wypuścił mnóstwo pary.
Jemu, nie mnie potoczyły się łzy. (...)
Wyraźnie mam przed oczyma, jak w coraz większym oddaleniu pod wieczornym
niebem wznosiło się miasto ze wszystkimi wieżami. Jestem też skłonny sądzić, że
słyszałem kuranty z pobliskiego kościoła Świętej Katarzyny: „Bądź zawsze wierny i
uczciwy aż po grobu chłód...” (...)
Kiedy po nocnej jeździe i kilkakrotnych postojach pociąg z opóźnieniem dotarł do
stolicy Rzeszy, jechał tak wolno, jakby chciał podróżnych zachęcić jeśli nie do
notowania, to do wypełniania na wszelki wypadek późniejszych luk w pamięci.
Tyle pozostało: po obu stronach nasypu kolejowego płonęły pojedyncze domy i całe
ich bloki. Z otworów okiennych na wyższych piętrach buchały płomienie. Potem znów
widok na zaciemnione wąwozy ulic i podwórza, na których rosły drzewa. (...)
Pożary uchodziły za rzecz normalną, bo Berlin znajdował się w stanie
postępującego z każdym dniem zniszczenia. Po ostatnim bombardowaniu odwołano
alarm. (...)
Na dworcu nikt nie przejmował się pożarami w zasięgu wzroku. (...) Dziewczyny z
BdM wydawały gorące napoje i chichocząc dawały się podszczypywać wojakom. (...)
W hali kasowej dworca – ale który to był z berlińskich dworców? – gdzie świeżo
powołani w moim wieku stali w kolejce, po krótkim czekaniu podsunięto mi rozkaz
wymarszu – następnym celem podróży miało być Drezno. (...)
Pozostaje tylko stwierdzić – i jednocześnie podać to w wątpliwość – że dopiero tutaj,
w mieście jeszcze nie tkniętym przez wojnę, ściśle biorąc: na obrzeżach Nowego Miasta,
mianowicie na piętrze okazałej mieszczańskiej willi położonej w dzielnicy Weisser
Hirsch, uprzytomniłem sobie, do jakiej formacji będę należał. Z kolejnego rozkazu
wymarszu wynikało jasno, gdzie rekrut noszący moje nazwisko miał szkolić się na
czołgistę: na poligonie Waffen-SS gdzieś hen w czeskich lasach...
(...) [w mojej pamięci] nie ma żadnego śladu, który można by wziąć za oznakę
strachu czy zgoła przerażenia. Przypuszczalnie w Waffen-SS widziałem raczej elitarną
jednostkę, która zawsze wkraczała do akcji wtedy, kiedy trzeba było radzić sobie z
przetrwaniem frontu, wydostać się z okrążenia, jak pod Demiańskiem, czy odbić
Charków. Podwójna runa na kołnierzu munduru nie budziła we mnie oporów. Dla
chłopaka, który uważał się za mężczyznę, zapewne ważny był przede wszystkim rodzaj
broni: jeśli nie pływać na U-bootach – komunikaty wspominały o nich już nader rzadko
– to służyć jako czołgista w dywizji, która – jak usłyszałem w punkcie rekrutacyjnym
Weisser Hirsch – miała być nowo sformowana i nosić imię Jörga von Frundsberga.
Wiedziałem, że był to przywódca Związku Szwabskiego z czasów wojen chłopskich i
„ojciec lancknechtów”. Ktoś, kto walczył o wolność, wyzwolenie. Waffen-SS tchnęła też
europejskością: w szeregach jej dywizji Francuzi, Walonowie, Flamandowie i
Holendrzy, wielu Norwegów, Duńczycy, nawet neutralni Szwedzi ochotniczo toczyli na
froncie wschodnim bój, który – jak mówiono – ocali Zachód przed bolszewickim
potopem.
Zatem pod dostatkiem wymówek. (...)
Co prawda podczas szkolenia na czołgistę (...) nic się nie słyszało o owych
zbrodniach wojennych, które później wyszły na jaw, lecz deklarowana niewiedza nie
mogła przesłonić zrozumienia, że byłem wciągnięty w system, który zaplanował,
zorganizował i dokonał unicestwienia milionów ludzi. Nawet jeśli mogłem
wyperswadować sobie czynną współwinę, to pozostawała nie usunięta po dziś dzień
resztka, którą zbyt gładko zwie się współodpowiedzialnością. (...)
Jedno słowo przywołuje drugie. „Schulden” – długi – i „Schuld” – wina. Dwa
słowa, tak sobie bliskie, tak mocno zakorzenione w glebie niemieckiego języka, lecz z
pierwszym z nich można w dużej mierze radzić sobie spłacaniem – choćby na raty, (...)
natomiast wina, niezbita bądź utajona czy tylko domniemana, trwa i trwa. Nieustannie
tyka i nawet w podróżach donikąd trzyma już dla człowieka miejsce. Wygłasza swoją
śpiewkę, nie boi się powtórzeń, łaskawie pozwala na jakiś czas o sobie zapomnieć i
przezimowuje w snach. Pozostaje niczym osad, nie sposób jej wywabić jak plamę,
wychłeptać jak kałużę. (...) widnieje wypisana trwale (...): raz dużymi literami, to znów
jako zdanie poboczne lub odnośnik, raz wyraźnie czytelna, innym razem w postaci
hieroglifów, które jeśli dają się w ogóle odcyfrować, to z największym trudem. Mnie
dotyczy czytelna zwięzła inskry role="space-before"pcja: Milczałem[217].

Jest takie stare rosyjskie powiedzenie: „u nas ludiej mnogo” – „nam ludzi
nie brakuje”. Ta wiedza zawsze wspierała fatalistyczne przekonanie, że
ludzkie życie nie jest niezastąpione. W połączeniu z nieporównywalnym z
niczym aparatem przymusu stalinowskiego reżimu i powszechną
militaryzacją społeczeństwa sowieckiego po 1929 roku doprowadziła do
wytworzenia się postaw i praktyk, które nie miały odpowiednika w żadnym
innym kraju.
Sowieccy dowódcy wiedzieli na przykład, że mogą sobie pozwolić na
straty dwukrotnie lub trzykrotnie przewyższające straty wroga i mimo to
odnieść zwycięstwo. Nie zachęcano ich ani do troski o ludzi, ani do
dbałości o ich szkolenie i bez przerwy nakazywano im zwalczanie wroga
liczebną przewagą sił. W czerwcu 1941 roku Armia Czerwona miała
podobno pod bronią 5 370 000 ludzi. Mimo to w ciągu pierwszych
dziesięciu dni operacji „Barbarossa” zmobilizowano dalsze 5 000 000. Nie
było mowy, żeby te tłumy rekrutów należycie przeszkolić i uzbroić. W
rezultacie jedną z cech Armii Czerwonej stała się struktura, w której
mniejszości wspaniale wyszkolonych i wyposażonych jednostek
towarzyszył nieprzebrany tłum niedożywionych, źle umundurowanych i
słabo wyszkolonych oddziałów tworzących formacje walczące na drugiej i
trzeciej linii.
Pobór w ZSRR dotyczył nie tylko powołania do służby w wojsku, ale
obejmował wszystkie gałęzie przemysłu i wszystkich dorosłych obywateli.
(Był to kraj gułagów, w którym może aż 10 procent ludności stanowili
więźniowie zmuszani do niewolniczej pracy). Każdego kierowano do
określonego miejsca pracy, według kwalifikacji i woli państwa. Było
bardzo prawdopodobne, że zdrowe młode kobiety i zdrowi młodzi
mężczyźni zostaną na mocy decyzji swojej lokalnej rady oddani do
dyspozycji jednego z czternastu okręgów wojskowych, gdzie prowadzono
szkolenia i wychowanie polityczne.
Pod wieloma względami sowiecki pobór przebiegał według zasad
mających głęboko zakorzenione tradycje:

W 1939 roku wiek poborowy wynosił 19 lat. Ostatnia partia nowych rekrutów,
urodzonych pod koniec wojny domowej, została powołana we wrześniu tego roku.
Służba wojskowa stanowiła część życia, tak tradycyjną na rosyjskiej wsi jak bicie żony
czy malowanie pisanek. Armia zawsze zabierała mężczyzn. „Car rozkazuje, a Bóg
zezwala” – mamrotali poborowi podczas I wojny. W tamtych czasach służbę wojskową,
tak jak głód, brodawki i bezdzietność, uważano za karę za grzechy. Pokolenie później
zmienił się ustrój, ale fatalizm pozostał. (...) armia potrzebowała ludzi, którzy potrafią
czytać, chociaż nie zawsze ich dostawała. (...) psycholodzy odkryli, że słownik
przeciętnego piechura zawiera od 500 do 2000 słów. (...) niektórzy z tych ludzi nie byli
w stanie powiedzieć oficerom, kim jest Stalin (...). Pospiesznie nasilono kształcenie
polityczne (...). Jednak najzdolniejszych zagarniało NKWD. Armia dostawała resztę.
Pobór był żmudnym procesem, który co roku trwał od dwóch do trzech miesięcy. W
każdym okręgu zajmowała się nim miejscowa komenda uzupełnień. Jej pracownicy
mieli prawo przesiewać i odrzucać chorych na ciele lub umyśle, a także rozpatrywać
prośby o odroczenie. Sprawdzali też akta milicyjne, gdyż znanym wrogom ludu nie
powierzano broni. (...)
Ta armia wydawała się drogą do męskości (...). Nieliczni, zwłaszcza w miastach,
zgłaszali się na ochotnika, ale co do reszty, to w ich domach rozgrywały się takie sceny
jak zawsze. Droga nadal czekała, a matki płakały. Mężczyźni gromadzili te nieliczne
rzeczy, które mogli zabrać (...). A potem szli – gdyż niewielu miało lepsze środki
transportu – do komendy uzupełnień. (...)
Młodzi bardzo często byli pijani w chwili przybycia do jednostki. Taka była tradycja,
jak wiele innych, datująca się od czasów carskich. Picie zaczynało się przed
wyruszeniem z domu i trwało kilka dni. Władze przymykały na to oko, ponieważ wódka
szybciej wyciszała strach niż wykłady czy dodatkowa musztra. Poborowi mogli
zasłabnąć w pociągu, argumentowano, ale jeśli byli nieprzytomni, łatwiej było
zaciągnąć ich do dowolnego piekła[218].

W okręgach leżących w pobliżu frontu pobór przypominał dawną brankę.


Uzbrojone oddziały rekrutacyjne po prostu zabierały wszystkich młodych
ludzi, jakich udało im się znaleźć w okolicy, i odprowadzały ich do
jednostki. „W raporcie dla Stalina pewien wysoki rangą urzędnik skarżył
się, że w okręgu orłowskim udało się zmobilizować tylko 45 000 ze 110
000 mieszkających tam mężczyzn i że w drodze na front często »traci się«
wielu ludzi. Nawoływał do bardziej intensywnej edukacji politycznej, a w
komentarzu dodawał, że odbywa się zbyt mało egzekucji”[219].
Sowiecka obsesja na punkcie przewagi ilości nad jakością może także
stanowić wyjaśnienie niebywałych rozmiarów formacji sowieckich wojsk i
ilości ich wyposażenia. W sowieckiej dywizji pancernej na przykład miało
być 375 czołgów, podczas gdy w pancernej dywizji niemieckiej najwyżej
209. Sowiecka dywizja strzelców była wyposażona w 1204 karabiny
maszynowe, a dywizja piechoty Wehrmachtu tylko w 486[220]. W rezultacie,
kiedy sowieccy dowódcy skarżyli się, że ich jednostki nie mają dość ludzi,
oznaczało to zazwyczaj, że mają ich tyle, ile jednostki przeciwnika.
We wczesnych fazach wojny główny problem Armii Czerwonej polegał
na niewystarczającym dopływie wyszkolonych oficerów. Stalinowska
czystka sprzed okresu wojny (zob. s. 191) pochłonęła więcej starszych
stopniem oficerów niż wojna. Braki udało się skutecznie zrekompensować
dopiero w latach 1943–1944 (zob. Oficerowie, s. 283–286).
Sowieckie statystyki były notorycznie chimeryczne – być może celowo.
Niemieckie oceny sił przeciwnika natomiast nieodmiennie przewyższały to,
co deklarowali sami Sowieci. Historycy muszą się odwoływać do
skomplikowanych bilansów (zob. Tabela 4.2).

Tabela 4.2. Bilans sił na froncie niemiecko-sowieckim w latach 1941–


1945[221]

Ani Wehrmacht, ani Armia Czerwona nie uznawały prawa odmowy do


podjęcia służby wojskowej z powodu przekonań. Nawiasem mówiąc, nie
uznawała go także armia francuska. Natomiast zarówno Wielka Brytania,
jak i Stany Zjednoczone uznawały taki sprzeciw już podczas pierwszej
wojny światowej, a w latach 1939–1945 oba państwa rozszerzyły warunki
odmowy. W Wielkiej Brytanii, gdzie rozstrzygnięcia w tej sprawie należały
do cywilnych sądów pracy, ze służby zwalniano około 6 procent osób, które
o to występowały, 10 procent aresztowano za bezwarunkową odmowę,
reszcie natomiast zezwalano na podjęcie pracy w kopalniach, szpitalach, w
rolnictwie lub w charakterze medycznych służb pomocniczych. W Stanach
Zjednoczonych uwzględniano na ogół sprzeciw z powodów religijnych, ale
nie z powodów politycznych; nie udzielano też zwolnienia wyznawcom
ideologii pacyfistycznej. Pozostałych powoływano do „obywatelskiej
służby publicznej”, co było eufemistyczną nazwą karnych obozów pracy o
surowych przepisach. W Wielkiej Brytanii znalazło się około 60 000
przeciwników służby wojskowej, co stanowiło 1,2 procent pełnej liczby
powołanych; w Stanach Zjednoczonych było ich około 100 000. Wśród
sławnych ludzi, którzy odmówili służby wojskowej ze względu na
przekonania, znalazł się obiecujący wówczas brytyjski kompozytor Michael
Tippett, a w Stanach Zjednoczonych – Lew Ayres, gwiazda nakręconego w
1930 roku filmu Na Zachodzie bez zmian.
Jednak nie każdy, kto się chciał zaciągnąć, mógł to bez problemów
zrobić. Na przykład w 1941 roku William Patrick H. napisał do samego
Roosevelta z prośbą o zezwolenie na rozpoczęcie służby w amerykańskich
siłach zbrojnych. Był obywatelem brytyjskim urodzonym w Liverpoolu,
zdolnym do służby i w przepisowym wieku. Ale mieszkał w Niemczech i
wobec tego kazano mu czekać na decyzję przez blisko trzy lata. Ostatecznie
przyjęto go do amerykańskiej marynarki i został ranny w akcji. Problem
polegał na tym, że ów ochotnik był bratankiem Hitlera: synem jego
przyrodniego brata Aloisa. Jego rodzina do dziś mieszka w niewielkim
miasteczku na Long Island w stanie Nowy Jork, gdzie on sam osiadł po
zakończeniu wojny[222].

[214]
Zob. The Oxford Companion to the Second World War, red. I.C.B. Dear, M.R.D. Foot, Oxford 1995, United Kingdom,
Armed Forces, s. 1144–1153.
[215]
Zob. ibidem.
[216]
G. Grass, Przy obieraniu cebuli, przeł. S. Błaut, Gdańsk 2007, s. 75–77.
[217]
Ibidem, s. 104–105, 110–115, 33.
[218]
C. Merridale, Wojna Iwana. Armia Czerwona 1939–1945, przeł. K. Bażyńska-Chojnacka, P. Chojnacki, Poznań 2007, s.
71–73.
[219]
H.-D. Loeuwe, w: The Oxford Companion to the Second World War, op. cit., s. 1235.
[220]
Zob. ibidem, s. 1232.
[221]
Zob. ibidem, s. 1235, za: M. Harrison, Soviet Planning in Peace and War, Cambridge 1985.
[222]
Zob. D. Gardner, The Last of the Hitlers, „Sunday Times”, 18 października 1998.
Kobiety

W czasie pierwszej wojny światowej po raz pierwszy dopuszczono


kobiety do wojennego rzemiosła – głównie do pracy w przemyśle
wojennym, w fabrykach amunicji i w stoczniach – natomiast druga wojna
światowa oznaczała dla nich możliwość wstąpienia do jednostek
wojskowych, a w armii sowieckiej – czynny udział w walkach[223].
W Wielkiej Brytanii, poczynając od roku 1941, uznano niezamężne
kobiety w wieku od 20 do 30 lat za podlegające służbie wojskowej; w
stosunku do danych sprzed wojny o 3 000 000 kobiet więcej podjęło płatną
pracę. Wszystkie trzy rodzaje wojsk zorganizowały służby pomocnicze i
rzeczą zwykłą stał się widok młodych kobiet w mundurach kobiecych
korpusów marynarki, sił lądowych, sił powietrznych oraz w mundurach
Armii Lądowej. Propagatorką tego ruchu stała się księżniczka Elżbieta,
która wstąpiła do służby i przeszła szkolenie na kierowcę ciężarówki
wojskowej i mechanika. Niemal 500 000 kobiet podjęło tradycyjną służbę
w roli pielęgniarki.
Teoretycznie brytyjskim kobietom nie wolno było strzelać ani
uczestniczyć w bezpośrednich starciach. W praktyce jednak regułę
złamano, kiedy w oddziałach obrony przeciwlotniczej znalazła się znaczna
liczba kobiet należących do pomocniczej służby terenowej. W samym
okręgu londyńskim służyło ich około 56 000; 389 zginęło. Przykład dała
Mary Churchill, córka premiera. Ochotniczki trafiały też często do
oddziałów zwiadowczych. RAF przyjmował kobiety na szkolenia dla
pilotów i wiele z nich przydzielono do załóg przywożących nowe samoloty
ze Stanów Zjednoczonych.
W Stanach Zjednoczonych, gdzie niedostatek rąk do pracy mniej dawał
się we znaki, dłużej trzymano kobiety z dala od wojennego rzemiosła. Ale
w 1943 roku utworzono Kobiecy Korpus Sił Pomocniczych, a słynny plakat
przedstawiający „Rózię spawaczkę” okazał się jednym z
najskuteczniejszych posunięć w wojennej kampanii poborowej.
W Niemczech nazistowska ideologia nakazywała trzymać kobiety w
kuchni. Ale presja była coraz większa i ostatecznie do kobiecych oddziałów
obrony przeciwlotniczej wcielono niemal 500 000 Blitzmädchen. Reguły
były podobne do tych, które obowiązywały w Wielkiej Brytanii: kobietom
wolno było wstąpić do wojska, natomiast nie było im wolno strzelać.
Związek Sowiecki nie miał tego rodzaju zahamowań. Kobiety podlegały
poborowi tak samo jak mężczyźni; około 8 000 000, czyli 8 procent
poborowych, skierowano na szkolenie wojskowe, gdzie je uczono
prowadzić ciężarówki, a także strzelania i obsługi dział artyleryjskich.
Można je było często spotkać w obsłudze sowieckiego transportu, wszędzie
też można było spotkać kobiety pełniące obowiązki kontrolerów ruchu.
Tworzono także kobiece oddziały bojowe, zwłaszcza w siłach
powietrznych. W 585. skrzydle myśliwców, w 587. skrzydle bombowców
nurkowych i w 588. skrzydle nocnych bombowców służyły wyłącznie
kobiety.
Jedna z takich kobiet stała się symbolem sowieckiej amazonki. Ludmiła
Pawliczenko była studentką historii na uniwersytecie w Kijowie, kiedy w
1941 roku postanowiła wstąpić do 25. Dywizji Piechoty jako snajperka.
Walczyła w obronie Odessy i zanim odniesiona rana wyłączyła ją z akcji,
„zaliczyła” 309 zabitych. W sierpniu 1942 roku została pierwszą
obywatelką ZSRR, która odwiedziła Biały Dom, dokąd pojechała na
zaproszenie Eleanor Roosevelt.
Pewna badaczka historii podkreśla znaczenie sowieckich kobiet
żołnierzy, których rekrutacja rozpoczęła się na dobre w 1942 roku:

Tego lata wojsko wyraziło chęć werbowania „zdrowych, młodych dziewcząt”. Do


pewnego stopnia miało to zawstydzić mężczyzn i zmusić ich do większego wysiłku. Poza
tym chciano, by kobiety stały się wydajniejsze, by i one się zawstydziły i pracowały w
zakładach zbrojeniowych lub gospodarstwach rolnych. (...) Spotykały się z uśmieszkami
i protekcjonalnym traktowaniem. W przeciwieństwie do mężczyzn trudno im było
wpasować ciała w bohaterski schemat, odkryć w sobie wojowniczki. Kobiety walczyły
na innych wojnach Rosji, ale nigdy na taką skalę.
Starzy żołnierze nie wiedzieli, czy traktować kobiety jak damy, czy jak kolegów.
Świeżo zwerbowane kobiety cierpiały katusze zawstydzenia na widok polowych latryn
(lub z powodu ich braku). Ich mundury, zaprojektowane dla mężczyzn, nigdy nie
pasowały. Nie wiedziały też, czy cieszyć się z mięśni i brudu, które zmieniały ich ciała w
ciała żołnierzy. Obcinały krótko włosy, myły mchem, dzieliły mydło na kawałeczki.
Równie zmieszane władze utworzyły (...) mobilne frontowe herbaciarnie, zaopatrzone
we fryzjerów, małe toaletki z kosmetykami, (...) podpisany został dekret o wprowadzeniu
racji czekolady zamiast tytoniu dla kobiet, które nie palą. (...)
Jak się okazało, płeć nie stanowiła przeszkody w pewnych dziedzinach żołnierskiego
życia. (...) „Nauczyłyśmy się składać i rozkładać karabin snajperski z zamkniętymi
oczami – wspominała weteranka – określać prędkość wiatru, oceniać szybkość
poruszania się celu i odległość od niego, okopywać się i czołgać. (...) Pamiętam, że
najtrudniej było się zerwać na dźwięk alarmu i przygotować w ciągu pięciu minut.
Brałyśmy buty co najmniej o numer większe, żeby tracić mniej czasu na ich wkładanie”.
Takie kobiety (...) zaczęły się pojawiać na pierwszych stronach gazet jako przykłady
poświęcenia, profesjonalizmu i patriotyzmu. Tymczasem te, które nie stały się sławne,
walczyły z deprymującą, wyczerpującą fizycznie rolą (...)[224].

[223]
Zob. C.B. Clare, Women at War, London 1993.
[224]
C. Merridale, Wojna Iwana, op. cit., s. 184–185.
Szkolenie

Każdy żołnierz musi odbyć szkolenie. Niektóre rodzaje służby wymagają


dłuższego szkolenia niż inne. Można na przykład oczekiwać, że żołnierz
piechoty będzie gotów do podjęcia swoich zadań po trzech czy czterech
miesiącach, natomiast pilot bombowca może znaleźć się w eskadrze
dopiero po półtora roku. Wszystkie uczestniczące w wojnie kraje były pod
olbrzymią presją. Brytyjczycy i Amerykanie musieli zaczynać niemal od
zera. Niemców ograniczały formalne wymogi traktatu o rozbrojeniu. Armią
Czerwoną wstrząsały konwulsje czystek i reorganizacji.
Ponadto we wszystkich armiach stosowano własne metody szkolenia.
Armia brytyjska była przywiązana do metody „drylu bojowego”, czyli
wpajała rekrutom z góry określone reakcje na z góry przewidziane bojowe
wyzwania. Dla armii amerykańskiej, podobnie jak dla armii francuskiej,
inspiracją był „tayloryzm”, czyli zbiór analitycznych metod polecanych
przez Fredericka Taylora, pioniera badań w dziedzinie ergonomii.
Opublikowany przez niego w 1911 roku podręcznik naukowego
zarządzania propagował technikę rozkładania złożonych zadań na proste
elementy działania. Wehrmacht natomiast stosował na dużą skalę gry
wojenne, mające na celu rozwijanie samodzielności i elastyczności.
Podręczniki Armii Czerwonej pełne były teorii na temat sposobów
mobilizacji klasowego entuzjazmu mas.
Brytyjskie oddziały ekspedycyjne z 1940 roku były dobrze przeszkolone
i – w odróżnieniu od przeważającej części piechoty niemieckiej – w pełni
zmotoryzowane. Jednak majestatyczne tempo narzucone przez władze
spowodowało, że przed Dunkierką na polach walki znalazło się bardzo
niewielu przeszkolonych żołnierzy. Potem zaś największym problemem
brytyjskich i amerykańskich programów szkoleniowych stały się działania
desantowe – dziedzina, w której nikt nie miał zbyt wiele doświadczenia.
Nowi rekruci musieli spełniać wysokie standardy bojowej gotowości, a
program szkoleń dla oficerów i członków sztabów musiał obejmować
znajomość najbardziej nawet skomplikowanych zadań połączonych
operacji, w których siły morskie, lądowe i powietrzne działałyby unisono.
Można by powiedzieć, że zachodnie armie musiały przejść z przedszkola
niemal bezpośrednio na uniwersytet. A próbnych akcji było jak na
lekarstwo. Desant na Dieppe w 1942 roku pokazał, jak wiele jeszcze trzeba
się nauczyć, a operacja „Torch”, która posłużyła Amerykanom jako jedyne
ćwiczenie praktyczne na większą skalę, ujawniła wiele oczywistych
braków. Sukces operacji „Husky”, a potem pod Anzio i Salerno oraz
powodzenie operacji „Overlord” zależały od tego, czy uda się te braki
usunąć, a to wymagało czasu i cierpliwości. Żadna inna ważna w tej wojnie
armia nie miała takiego problemu. W takim kontekście łatwo dostrzec,
dlaczego pierwotny pomysł utworzenia drugiego frontu w roku 1942 czy
1943 uważano za nierealny. Wojska, które podjęły działania desantowe,
dostają tylko jedną szansę.
Tak przedstawiało się tło mało znanej tragedii na plaży Slapton Sands u
wybrzeży Devon, gdzie w kwietniu 1944 roku zginęło od kul lub utonęło
niemal 1000 amerykańskich żołnierzy, gdy niemiecki patrol ścigaczy wdarł
się w sam środek odbywających się przy brzegu ćwiczeń i storpedował
kilka okrętów. Katastrofę zatuszowano. Rodzinom ofiar wysłano
zafałszowane świadectwa śmierci. Ale i tym razem, jak pod Dieppe, z całą
brutalnością ujawniły się niebezpieczeństwa operacji desantowych[225].
Wszyscy zgodni są co do tego, że Wehrmacht był najlepiej wyszkoloną
armią lat 1939–1945. Jego sprawność wynikała po części z dawnych
niemieckich tradycji, a po części z przewagi na starcie, jaką mu zapewniły
rozkazy Hitlera sprzed wojny. Mimo to nie brakowało poważnych
problemów wynikających z coraz większego przyspieszenia; w rezultacie
niemieccy żołnierze raz za razem musieli odbywać naukę „w czasie pracy”.
Jak ujawnił raport Hossbacha, w 1937 roku wysokim szarżom powiedziano,
że na przygotowanie Wehrmachtu do udziału w poważnym konflikcie
przewiduje się od pięciu do sześciu lat. Tymczasem wojna wybuchła w
ciągu dwóch; kampanię we Francji, która w powszechnej opinii miała się
stać najsurowszym sprawdzianem, odbyto zaledwie osiem miesięcy po
inwazji na Polskę; rozkaz ataku na Związek Sowiecki wydano przed
upływem roku od upadku Francji. Generałowie Hitlera byli przerażeni
pośpiechem Führera, który im nie pozwalał na metodyczną realizację
planów szkolenia. Ale wojenna machina odpowiedziała wspaniałą
zawodową kompetencją, a polityka zaskakiwania przeciwnika kolejnymi
niespodziankami przynosiła korzyści.
Standardowe niemieckie procedury przewidywały wstępny
ośmiotygodniowy kurs, podczas którego rekrutom udzielano podstawowego
instruktażu użycia i konserwacji broni, taktyki, dyscypliny marszowej i
ćwiczeń fizycznych. Rekruci Wehrmachtu podlegali ponadto dalszemu
szkoleniu w kilku innych dziedzinach – uczono ich prowadzenia
rekonesansu, walki w starciu piechoty, służby w oddziałach pancernych.
Wreszcie kierowano ich na specjalistyczne szkolenie z jednej wybranej
dziedziny – zmechanizowanego transportu, artylerii czy radiokomunikacji.
Dla kandydatów na oficerów przewidziano jeszcze więcej szkoleń. Na
początku odbywali ośmiotygodniowy kurs w Kriegsschule, który miał im
dać solidne podstawy wiedzy o dowodzeniu. Potem przechodzili do
Truppenschule, czyli specjalistycznej szkoły wojskowej, w której nabywali
umiejętności z zakresu wybranej specjalizacji. Przykładem takiej szkoły jest
Panzertruppenschule w Münsterze, gdzie odbywały się
szesnastotygodniowe kursy taktyki i dowodzenia. Po ukończeniu takiego
szkolenia rekrut przechodził do Oberfähnrich i wysyłano go w teren[226].
Ale pod koniec lat trzydziestych proces ten przyspieszono, ponieważ
powołano do wojska dawniej przeszkolonych żołnierzy – w szeregach
niemieckich dywizji, które przeprowadzały inwazję na Polskę, było więcej
niż zwykle żołnierzy w średnim wieku. Doświadczenie jest jednak w każdej
armii pożytecznym zaczynem. Od 1939 roku Wehrmacht miał bezcenną
przewagę w postaci wciąż rosnącego trzonu złożonego z zaprawionych w
bojach formacji. Wiele jednostek walczących we Francji wcześniej
walczyło w Polsce i przeszło twardą szkołę. Wiele spośród jednostek, które
wtargnęły na teren ZSRR, czerpało ufność we własne siły z doświadczeń
nabytych we Francji. Kiedy na scenę wkroczyli Brytyjczycy i Amerykanie,
szybko dostrzegli ogromną różnicę między dywizjami z drugiej linii i
elitarnymi formacjami, które zdobywały ostrogi w ciężkich walkach na
froncie wschodnim.
Podobnie jak w wielu innych dziedzinach swojej działalności Armia
Czerwona była bardzo nierówna pod względem wyszkolenia żołnierzy.
Niektóre rodzaje wojsk – na przykład artyleria – były pierwszorzędne. Inne
– na przykład piechota drugiej linii – często składały się z ludzi, których
wysyłano do walki bez żadnego przeszkolenia. W roku 1941 siły
powietrzne Armii Czerwonej były zdecydowanie gorsze niż Luftwaffe –
zarówno pod względem umiejętności taktycznych, jak i pod względem
wyposażenia. Ale w ciągu kilku lat ta różnica właściwie się wyrównała, a
pod względem liczebności sowieckie lotnictwo zyskało przewagę. Duża
część początkowego bałaganu była wynikiem chaosu spowodowanego
przez operację „Barbarossa”, która wymagała rozpaczliwej improwizacji i
zastosowania wszelkiego rodzaju doraźnych środków. Jest też jednak
prawdą, że Armia Czerwona przez długi czas czuła ujemne skutki
krępującej ją „proletariackiej doktryny wojennej”, która opierała się na
doświadczeniach wojny domowej i pod wieloma względami nie sprostała
próbie ogniowej z 1941 roku. Tak na przykład nowoczesną teorię
Blitzkriegu odrzucono jako „burżuazyjną dewiację”, a podobnie jak we
Francji, potężna liczba czołgów niekoniecznie stanowiła zachętę do szerzej
zakrojonego szkolenia, zarówno w dziedzinie walki z użyciem czołgów, jak
i w zakresie obrony przeciwpancernej. Nacisk na edukację polityczną –
która, jak wynika ze wszystkich źródeł, przybierała kształt niekończących
się, nudnych i przeładowanych żargonem pogadanek – znacznie ograniczał
czas, który można by przeznaczyć na doskonalenie umiejętności
praktycznych. Sowieccy żołnierze spędzali na szkoleniu wojskowym o trzy
godziny dziennie mniej niż żołnierze cara. Ponadto, podczas gdy
stalinowskie czystki zniszczyły poważną część przedwojennego korpusu
dowodzących, operacja „Barbarossa” unicestwiła znaczną część dobrze
wyszkolonego, profesjonalnego elementu w łonie armii z 1941 roku –
wszystkie te straty trzeba było uzupełnić, szkoląc nowych ludzi. Szkolenie
zawsze polega w znacznej mierze na umiejętności przekazywania dalej
tego, co umie wcześniej wyszkolona kadra. Wobec tego, gdy owa kadra
zostanie zniszczona, zdolność armii do regeneracji i ekspansji nieuchronnie
maleje. Jest więc rzeczą naprawdę niezwykłą, że Armia Czerwona nie tylko
zniosła potężne straty z 1941 roku, ale zdołała także wyszkolić kolejne fale
nowych rekrutów, którzy w odpowiednim czasie wygrali wojnę na froncie
wschodnim. Nie powinno również dziwić, że „przez większość okresu
wojny jedną z cech sowieckiego systemu militarnego stanowił
eksperyment”[227].

Dawid Samojłow znalazł się w obozie dla oficerów piechoty. Ich szkoleniem
dowodził „okrutny urodzony łajdak” Serdjuk. Zwykł on dręczyć rekrutów musztrą,
wkładaniem masek przeciwgazowych i bieganiem po stepie bladym świtem. Samojłow
musiał podczas wszystkich tych ćwiczeń dźwigać karabin maszynowy i pamiętał
dokładnie jego wagę: „Podstawa – 32 kg, korpus – 10 kg, osłona – 14 kg”. Pamiętał
również torturę bezsensownych pobudek. Rozkazywano im kłaść się, wstawać, ubierać,
rozbierać (...). Dążono w ten sposób do skrócenia czasu potrzebnego rekrutowi na owe
czynności do kilkunastu sekund, ale – podobnie jak musztra – ćwiczenie to miało
również wycisnąć siódme poty z żółtodziobów, zmienić cywilów w żołnierzy. „Serdjuk –
wspominał Samojłow – był pierwszym uosobieniem nienawiści w moim życiu”[228].

[225]
Slapton Sands (ćwiczenia pod kryptonimem „Tiger”), 28 kwietnia 1944. Zob. Ch.B. MacDonald, Slapton Sands. The
„cover-up” that never was, „Army” 1988, nr 6, s. 64–67.
[226]
Zob. W.J.K. Davies, The German Army Handbook 1939–1945, London 1973.
[227]
H.-D. Loeuwe, w: The Oxford Companion to the Second World War, op. cit., s. 1234.
[228]
C. Merridale, Wojna Iwana, op. cit., s. 186.
Broń

Mówi się, że nawet najodważniejszy żołnierz będzie tylko nierozważnym


szaleńcem, jeśli mu się nie da dobrej broni. Wiele trudu – zarówno przed
drugą wojną światową, jak i podczas jej trwania – poświęcano na
wyposażanie wojsk w nowoczesną, skuteczną broń.
Ponadto w epoce wojny totalnej, kiedy żołnierzy liczono w milionach i w
dziesiątkach milionów, definicję „dobrej broni” trzeba było przystosować
do wymogów masowej produkcji. Karabin maszynowy czy samolot, który
doskonale się sprawdzał w akcji, ale był trudny do wyprodukowania, tych
wymogów nie spełniał. Najlepszym przykładem tej prawdy był niemiecki
Königstiger (PzKpfw VI), który w dobrych warunkach przewyższał na polu
walki wszystkich rywali, ale jego produkcja i utrzymanie wymagały tyle
czasu i tak wysokich nakładów, że czołgów tego typu wyprodukowano
zaledwie kilkaset.
Jeśli idzie o uzbrojenie piechoty, trzeba by wyróżnić albo pistolet
maszynowy MP 38/40, znany powszechnie pod nazwą szmajser, albo
nowocześniejszy od niego MP 43/44 (Sturmgewehr), który posłużył jako
model dla produkowanego po wojnie sowieckiego kałasznikowa AK-47.
Popularne były także brytyjskie steny, mimo niepokojącej tendencji do
zacinania się. (Niemcy produkowali własne kopie stena). Jeśli jednak idzie
o liczby, nic nie mogło dorównać ani amerykańskiemu karabinowi M-1, ani
sowieckiej pepeszy – PPSz-41, zwanej burp gun („maszynką”), której
wyprodukowano 6 milionów sztuk.
W kategorii pojazdów transportowych laur powinien zapewne przypaść
jeepowi Willys (1942) – małemu solidnemu samochodowi sztabowemu,
pionierowi w dziedzinie napędu na cztery koła, który potrafił wjechać na
schody Kapitolu, manewrować na torze kolejowym czy wyciągnąć z
trzęsawiska działo artyleryjskie.
Artyleria bardzo się rozwinęła pod względem precyzji rażenia, zasięgu i
mobilności – zwłaszcza po wprowadzeniu samobieżnych dział i dzięki
możliwości obserwacji celów przez obserwatorów naprowadzających
artylerzystów na cel za pośrednictwem radia. Gwiazdą mogłoby łatwo
zostać niemieckie 88-milimetrowe działo przeciwlotnicze, które w razie
potrzeby potrafiło także pełnić funkcję działa przeciwczołgowego. Innym
nadzwyczajnym elementem wyposażenia była sowiecka wyrzutnia
rakietowa katiusza, znana także jako „organy Stalina”.
W latach 1939–1945 bronią ofensywną par excellence były czołgi.
Brytyjskie churchille i amerykańskie shermany nie stanowiły szczególnej
konkurencji dla czołgów niemieckich. Ale jeśli chodzi o ogólną sprawność,
nic nie mogło się równać z sowieckim T-34. Ten szybki, solidny,
dynamiczny, niezawodny, dobrze opancerzony i stosunkowo prosty w
produkcji czołg był jednym z głównych bohaterów zwycięstwa na froncie
wschodnim.
Samoloty bojowe, które w latach 1914–1918 dopiero raczkowały,
dwadzieścia lat później osiągnęły dojrzałość. Hurricane’y i spitfire’y RAF-
u, zaprojektowane jeszcze przed wojną, dowiodły swojej wartości podczas
bitwy o Anglię, a masywne bombowce halifaksy, lancastery i wellingtony
okazały się jedyną bronią ofensywną Wielkiej Brytanii. Luftwaffe,
przeznaczana przede wszystkim do wspierania walki na lądzie, miała wiele
wspaniałych samolotów, które przez długi czas były bezkonkurencyjne.
Warto wymienić takie maszyny, jak Focke-Wulf FW-190, Messerschmitt
Bf-109, Heinkel He-111 i zapewne także wiele innych. Naprawdę ważne
wydarzenia były jednak związane z zadziwiającym odrodzeniem się
sowieckich sił powietrznych, które od połowy 1943 roku zaczęły
dominować na niebie nad frontem wschodnim, oraz fantastyczna eksplozja
amerykańskiego lotnictwa. Sowiecki MiG-3, samolot szturmowy Iliuszyn
Ił-2 oraz Jak-3 odnosiły w powietrzu świetne sukcesy. Na długiej zaś liście
samolotów amerykańskich powinny się znaleźć P-38 Lightning, P-47
Thunderbolt, P-51 Mustang, B-17 Flying Fortress i B-24 Liberator.
Zachodnie siły lotnicze rekompensowały braki sił lądowych i ustanawiały
normy działań obronnych w powojennym świecie.
W roku 1941, po zatopieniu pancerników „Hood” i „Bismarck”, epoka
okrętów wojennych wyraźnie zaczęła się chylić ku końcowi. Lotniskowców
rzadko używano poza teatrem wojny na Pacyfiku, a bitwę o Atlantyk
toczyły głównie U-Booty i niewielkie eskorty konwojów. Szukając zatem
najważniejszych jednostek pływających z okresu wojny, chciałoby się
wymienić albo barkę desantową czołgów typu LCT, która umożliwiła
aliantom przeprowadzenie operacji desantowych, albo masowo
produkowane okręty typu Liberty, które robiono taśmowo między innymi w
stoczniach Henry’ego Kaisera i które „na kopy” były zatapiane
przyutrzymywaniu transportu na szlakach atlantyckich. Ani Niemcy, ani
Związek Sowiecki, będące potęgami lądowymi, nie przywiązywały tak
dużej wagi do spraw, które się działy na morzu.
Najlepszym symbolem klęski Niemiec w wojnie morskiej jest los
lotniskowca „Graf Zeppelin”. Wodowano go w grudniu 1938 roku w
Kilonii; miał wyporność 33 550 ton i miał być jedną z czterech jednostek
pływających tego typu. Mimo to nigdy nie został ukończony i nigdy nie
podjął służby. W wyniku zaciekłego sporu pomiędzy dowódcami sił
morskich i sił powietrznych, admirałem Erichem Raederem i marszałkiem
Hermannem Göringiem, który upierał się, że musi kontrolować wszystkie
samoloty wojskowe, prace wstrzymano. Budowa drugiego lotniskowca,
„B”, została przerwana w 1940 roku. Prace nad „Grafem Zeppelinem”
przerwano w roku 1943, kiedy okręt był gotowy w 95 procentach. W roku
1944 przetransportowano go z Kilonii do Szczecina, żeby uniknąć
alianckich bombardowań. 25 kwietnia 1945 roku został zatopiony w
szczecińskim porcie, żeby nie wpadł w ręce Armii Czerwonej. Z dna
wydobyli go sowieccy inżynierowie; odholowano go do Leningradu, a
potem w sierpniu 1947 roku przetransportowano z powrotem na wody
zachodniej części Bałtyku, gdzie został ostatecznie zatopiony; najpierw
jednak posłużył jako poligon: przeprowadzono na nim serię prób z użyciem
bomb lotniczych, pocisków artyleryjskich, min i torped[229].
Presja drugiej wojny światowej spowodowała niezwykłe przyspieszenie
rozwoju techniki wojennej. Wojna zaczęła się w epoce koni i pistoletów
maszynowych, a skończyła się w erze rakiet, odrzutowców, energii
atomowej i komputerów. W kategoriach spraw ludzkich był to ogromny
krok wstecz, natomiast w kategoriach nauki i techniki – potężny skok
naprzód.

[229]
Wrak odnaleziono 12 lipca 2006 roku w pobliżu Łeby. Zob. wyborcza.pl/ 1,75476,3505105.html.
Oficerowie

Armiami Europy od wieków dowodzili oficerowie i wszystkie kraje


europejskie miały tradycyjną grupę oficerów – rekrutującą się głównie z
klasy posiadaczy ziemskich – oraz ustalony system akademii wojskowych i
szkolenia. Pierwsza wojna światowa usunęła wiele z tych ustalonych
tradycji na dalszy plan. W latach 1939–1945 wszystkie duże armie na różne
sposoby przystosowywały się do nowych warunków.
W Wielkiej Brytanii Królewską Marynarkę Wojenną nadal uważano za
senior service[230], ale jej oficerowie od dawna byli grupą mniej
ekskluzywną pod względem społecznym niż oficerowie armii. Imperium
ciągle oferowało możliwości zawodowej kariery wojskowej, a powstanie
Królewskich Sił Powietrznych, prestiżowej służby wolnej od dawnych
uprzedzeń, przyciągało wiele spośród największych talentów. Niemniej,
kiedy po roku 1939 brytyjskie wojsko zaczęło się szybko powiększać, nie
podjęto żadnej próby ograniczania składu korpusu oficerskiego do synów
ziemiaństwa czy absolwentów ekskluzywnych szkół publicznych.
Montgomery był wprawdzie arogancki wobec równych sobie rangą
aliantów, ale miał świetne relacje ze swoimi żołnierzami. A wielu spośród
tych, którzy mieli się zapisać w powojennym życiu publicznym Wielkiej
Brytanii – ludzi tej miary co Edward Heath czy Denis Healey – zdobywało
ostrogi jako oficerowie nowego typu.
W Stanach Zjednoczonych rodziny o wojskowych tradycjach w
europejskim stylu istniały jeszcze na Południu. Ale ogólnie rzecz biorąc,
korpus oficerski był bardziej otwarty i demokratyczny. W West Point
wybierano kadetów raczej na podstawie konkursowego egzaminu i
przywódczych talentów niż według pochodzenia społecznego, mimo że
istniała bariera koloru skóry – jeśli nie w teorii, to w praktyce. Wszyscy
wysocy rangą oficerowie amerykańscy okresu drugiej wojny światowej
zawdzięczali karierę swoim własnym zasługom (zob. Generałowie, s. 302–
308).
Uprzedzenia wobec kasty oficerów były o wiele silniejsze w Niemczech.
W okresie międzywojennym zarówno komuniści, jak i faszyści zaliczali
przywódców armii do „zdrajców” z 1918 roku, którzy dopuścili, aby
zadano Niemcom „cios w plecy”. Nie było rzeczą przypadku, że partia
nazistowska stworzyła swoje własne wojsko oparte na NSDAP – oddziały
SS, z odrębną kadrą, z własnymi rekrutami i własnym systemem szkolenia
– które miało się stać nową elitą Nowego Ładu. Napięcia między SS i
Wehrmachtem miały zatem podteksty nie tylko czysto zawodowe, ale także
społeczne i polityczne. Claus von Stauffenberg, który w lipcu 1944 roku
podłożył bombę w kwaterze Hitlera, pochodził z rodziny o wojskowych
tradycjach. Jego kolega Henning von Tresckow, który od roku 1941
spiskował przeciwko Hitlerowi na froncie wschodnim, traktował odsunięcie
Führera od władzy jako sprawę honoru[231].
Związek Sowiecki był w tych sprawach jeszcze bardziej radykalny.
Według doktryny bolszewickiej Armia Czerwona była nie siłą zbrojną
narodu, lecz „przedmurzem robotników i chłopów”. Klasę oficerów
uważano za rzecz niestosowną i dwa razy ją zniszczono po to, aby ją
ponownie odbudować w obliczu wojennego kryzysu: najpierw w roku
1920, podczas wojny polsko-bolszewickiej, a potem – już na dobre – w
roku 1936. Przy tej drugiej okazji po restauracji nastąpiła straszliwa
czystka, podczas której Stalin wymordował dużą część wyższej stopniem
kadry, łącznie z niezwykle utalentowanym marszałkiem Michaiłem
Tuchaczewskim. Po roku 1939, kiedy czystkę odwołano, wciąż jeszcze
rekompensowano straty i Armia Czerwona mogła podejmować jedynie
dość ograniczone operacje – jak w Polsce czy w Finlandii. Wehrmacht
uderzył, zanim nowe kadry oficerskie zaczęły w pełni sprawnie działać,
wzmagając w ten sposób chaos z lat 1941–1942. Nawet wtedy pozostały
silnie zakorzenione podejrzenia. Generałów, którym coś się nie udało – jak
na przykład Pawłowowi – rozstrzeliwano, a wszyscy sowieccy oficerowie
musieli znosić upokarzający system podwójnego dowodzenia: każdy rozkaz
musiał zatwierdzić polityczny nadzorca, czyli komisarz, który w wielu
wypadkach był wręcz zakwaterowany w osobistej kwaterze oficera.
Sowieckim oficerom nie pozostawiano żadnej wątpliwości co do tego, że są
tylko podległymi swojej zwierzchności zawodowymi żołnierzami, których
autorytet może w każdej chwili zniszczyć NKWD. Nie sposób się nie
zastanawiać, czy oficerowie Wehrmachtu kiedykolwiek zgodziliby się na
tak szczegółowy i pozbawiający swobody ruchów nadzór ze strony SS (zob.
Kontrola polityczna, s. 296–302).
Wszyscy najwybitniejsi sowieccy marszałkowie rekrutowali się ze
swoich formacji i samym sobie zawdzięczali wojskową karierę. Żukow
zaczynał jako podoficer w pułku carskiej kawalerii. Rokossowski – także
kawalerzysta – był synem polskiego kolejarza i Rosjanki. Zdaniem Stalina
zbyt dobrze sobie radził, więc pod koniec lat trzydziestych spędził cztery
lata w gułagu; potem, w latach 1944–1945, odsunięto go na boczny tor po
zadziwiającym sukcesie, jaki odniósł podczas operacji „Bagration”. Ci
ludzie musieli znosić presję, jakiej oficerowie żadnej innej armii nawet nie
umieliby sobie wyobrazić. Zajmowali miejsce towarzyszy broni, których
bez powodu zamordował nie wróg, lecz ich własny Wielki Wódz. Byli
przyzwyczajeni do myśli, że ich los jest także niepewny, i nie mogli sobie
pozwolić na sentymentalne rozmyślania o niedającej się z niczym porównać
rzezi, na jaką wysyłano ich ludzi.

Warto tu wspomnieć o wojennym losie oficerów Wojska Polskiego.


Ogólnie rzecz biorąc, byli to ludzie dobrze wykształceni, o bardzo
patriotycznej postawie, często synowie ziemiańskich rodzin, które od
zawsze związane były z wojskiem i w poprzednim pokoleniu dostarczyły
wielu żołnierzy armii austriackiej, carskiej i – w mniejszym stopniu –
niemieckiej. Po kampanii wrześniowej, kiedy oddziały frontowe poniosły
horrendalne straty, zostały cztery kategorie żołnierzy. Grupę pierwszą
tworzyli ci, którzy dostali się do niemieckiej niewoli, gdzie większości z
nich dane było przeżyć. Grupa druga to jeńcy wzięci do niewoli przez
Sowietów – tych w większości wymordowano. Trzecia grupa uniknęła
niewoli i miała stworzyć trzon Armii Krajowej oraz Państwa Podziemnego.
Czwarta grupa wreszcie zawędrowała do polskich sił zbrojnych za granicą,
które – z wyjątkiem 2. Korpusu – cierpiały z powodu nadmiaru oficerów i
politycznego rozbicia na frakcję pro- i antysanacyjną. Generał Sikorski
zredukował te napięcia, popierając program oddelegowania znacznej liczby
polskich oficerów do nadzorowania szkoleń wojskowych w brytyjskich
koloniach i internując sporą grupę dysydentów i mącicieli na wyspie Bute,
którą polscy żołnierze nazywali Wyspą Węży. Nie trzeba dodawać, że
zdziesiątkowanie polskiego korpusu oficerskiego znacznie ułatwiło
komunistom przejęcie władzy po 1944 roku.

[230]
Senior service – „służba wyższej rangi” (przyp. tłum.).
[231]
Zob. R. Moorhouse, Polowanie na Hitlera. Historia zamachów na wodza Trzeciej Rzeszy, przeł. K. Mościcki, Kraków
2006, rozdz. 7: Zmazana plama – niemieckie wojsko.
Dyscyplina

Armie wszystkich krajów, także demokratycznych, poddawane są


najsurowszym formom dyscypliny. Żołnierzy trzeba przyzwyczaić do
zabijania i nauczyć stawiać czoło tym, którzy chcą zabić ich, a brak
dyscypliny stanowi największe zagrożenie dla logiki ich działania. Wobec
tego wszystkie armie postępują według takiego lub innego kodeksu
wojskowego, wszystkie stosują jakiś system wymiaru sprawiedliwości i
wszystkie dysponują sankcją w postaci natychmiastowej egzekucji jako
kary za poważne przestępstwa – niesubordynację, dezercję czy bunt w
warunkach bojowych.
Jednak każda armia tworzy także swój własny etos, który z kolei wpływa
na bardziej lub mniej surowe podejście do kwestii dyscypliny. Istniała na
przykład wyraźna różnica między armią brytyjską z lat 1914–1918 i armią
brytyjską z lat 1939–1945. Pierwsza nie uznawała ani nerwicy frontowej,
ani zespołu wyczerpania walką i rozstrzeliwała setki swoich żołnierzy za
tak zwane tchórzostwo. Druga zaniechała podobnych praktyk. Można też
było zauważyć wyraźne różnice między takimi armiami jak brytyjska i
amerykańska, w których było miejsce na tradycje i poszanowanie jednostki,
a innymi – na przykład armią sowiecką czy niemiecką, które się chlubiły
swoją nieustępliwie surową postawą.
Każda armia utrzymuje korpus żandarmerii lub policji wojskowej, której
rola polega na utrzymywaniu dyscypliny wśród żołnierzy. W miastach
garnizonowych zajmują się oni w razie potrzeby wygaszaniem konfliktów
między żołnierzami i ludnością cywilną – interweniują w licznych bójkach,
wyciągają chłopców z burdeli, aresztują pijanych wojskowych. W obozach
czekają na wezwanie podoficerów i oficerów, którzy zarzucają swoim
żołnierzom drobne wykroczenia, a także nadzorują „pakę”, czyli więzienie.
Podczas starć powstrzymują potencjalnych dezerterów i pod groźbą
rewolweru przywołują do porządku innych podejrzanych. W sumie nie są
bardziej groźni niż cywilna policja dla ludności cywilnej.
Podczas drugiej wojny światowej brytyjska policja wojskowa nosiła
czerwone czapki podobne do czapek zawiadowców stacji kolejowych na
kontynencie. Policja amerykańska – znana jako „przebiśniegi” (snowdrops)
– nosiła białe hełmy. Mundurów tych formacji nie da się porównać ze
srogimi mundurami policji wojskowej w państwach totalitarnych. Na
przykład żandarmi z niemieckiej Feldgendarmerie nosili na szyjach
metalowe ryngrafy, które zyskały im przydomek „psów łańcuchowych”.
Mieli prawo strzelać bez uprzedzenia, a we wszystkich sprawach
wykraczających poza rutynowe działania podlegali SS. Armie brytyjska i
amerykańska nie podlegały żadnej organizacji, którą można by porównać z
SS czy NKWD.
W Wielkiej Brytanii regulamin królewski, regulujący tryb postępowania
w wojsku, został w roku 1930 nieco zmodyfikowany w stosunku do tego,
jaki obowiązywał przed 1918 rokiem. Zawierał długą listę drobnych
wykroczeń, takich jak spóźniony powrót z przepustki czy słowna
niesubordynacja, za które żołnierze płacili grzywnę w ustalonej wysokości,
oraz określał cztery rodzaje sądu wojennego wydającego wyroki w razie
poważniejszych wykroczeń. Wszyscy żołnierze postawieni przed sądem
wojennym podlegali automatycznej degradacji, czyli byli pozbawiani
dotychczasowego statusu, i mogli zostać skazani na długie okresy karnej
służby. Poza więzieniem można ich było skazać na dyscyplinarne
zwolnienie ze służby. Po wprowadzeniu ustawy z 1930 roku sądy wojenne
nie mogły już wydawać wyroków śmierci za dezercję lub tchórzostwo.
Amerykański regulamin wojskowy przeszedł podobną ewolucję;
wszystkie zmiany nadzorował Kongres. Jeden szczególny przepis, który
utrzymano, dotyczył prohibicji. Nawet po orzeczeniu Kongresu z 1933
roku, które uznawało prohibicję za sprzeczną z konstytucją, służby
wojskowe nie podporządkowały się tej decyzji. Nietrzeźwość na służbie,
która była poważnym wykroczeniem, zdefiniowano jako posiadanie 0,18
promila alkoholu we krwi. W 1944 roku tę granicę podniesiono do 0,34
promila, ale przepis o prohibicji pozostał w mocy do lat pięćdziesiątych.
W praktyce amerykańskie siły zbrojne narzucały swoim żołnierzom
surową dyscyplinę i nie zwlekały z egzekucją opornych. W latach 1941–
1945 za poważne przestępstwa przeciwko ludności cywilnej powieszono w
Europie ponad 100 amerykańskich żołnierzy, podczas gdy tylko dwóch czy
trzech rozstrzelano za przestępstwa o charakterze ściśle wojskowym.
Zdecydowanie najlepiej znany jest przypadek Eddiego Slovika, żołnierza
piechoty z Detroit, o którym później nakręcono film. Latem 1944 roku
Slovik opuścił na kilka tygodni swój pułk we Francji i przeżył, pracując
jako kucharz w wojsku kanadyjskim. Kiedy wrócił, oświadczył swoim
zwierzchnikom, otwarcie i na piśmie, że jeśli zostanie przydzielony do
jednostki frontowej, znowu zdezerteruje, i poprosił o przeniesienie do
jednego z oddziałów służb pomocniczych. Napisał nawet do generała
Eisenhowera z prośbą o łaskę, ale wszystko na próżno. Po wyczerpaniu
wszelkich możliwych środków 31 stycznia 1945 roku został rozstrzelany i
pochowany na cmentarzu wojskowym aliantów w Fère-en-Tardoise[232].
W skład niemieckich sił zbrojnych w latach 1939–1945 wchodziła
różnorodna mieszanina elementów społecznych i rywalizujących z sobą
instytucji: starsi wiekiem zawodowi żołnierze z czasów cesarstwa, młodsza
generacja żołnierzy średnich rang wyszkolona w Reichswehrze republiki
weimarskiej oraz element najnowszy – karierowicze związani z partią
nazistowską. Ogólnie rzecz biorąc, starsi wojskowi o nastawieniu
konserwatywnym – czy to oficerowie sztabowi, czy podoficerowie –
cieszyli się szacunkiem tak długo, jak długo trzymali się z dala od polityki;
w Niemczech nie było czystek porównywalnych z tymi, które dotknęły
Związek Sowiecki. Mimo to, kiedy powstawała różnica zdań, SS –
powołując się na autorytet Führera – nieodmiennie miało decydujące słowo.
Co więcej, wiadomo było, że SS jest mściwe. Żołnierz z każdej innej
formacji, który mu wszedł w drogę, bez względu na rangę mógł się
spodziewać odwetu.
Poza różnymi innymi zasadami naziści wprowadzili zasadę
odpowiedzialności zbiorowej, a zwłaszcza Sippenhaft – odpowiedzialności
rodzinnej. We własnym przekonaniu przywracali w ten sposób jeden z
elementów starego germańskiego prawa, co w praktyce oznaczało, że całą
dużą grupę osób można było uznać za odpowiedzialną za przestępstwo
popełnione przez któregoś z jej członków. W wojsku całe jednostki można
było karać za wykroczenia pojedynczych żołnierzy. Każdy, kto rozważał
możliwość złamania regulaminu, musiał się zatem liczyć z tym, że ciężką
karę poniesie nie tylko on sam, ale także jego rodzina i towarzysze broni.
Wehrmacht odczuł cały ciężar tego systemu po nieudanym zamachu
bombowym z lipca 1944 roku. Feldmarszałek Rommel był jednym z wielu,
którzy się poświęcili dla ratowania rodziny[233].
Działała także ważna zasada różnic terytorialnych. Kiedy w 1939 roku
Niemcy zaatakowały Polskę, Hitler wyraźnie nakazał swoim generałom
działać z „największym okrucieństwem”. W efekcie zachęcił Wehrmacht do
ignorowania zasad cywilizowanej walki podczas operacji na Wschodzie.
Powtórzył ten sam nakaz w roku 1941 przed atakiem na Jugosławię i
Związek Sowiecki. Natomiast nigdy tego nie zrobił w odniesieniu do
kampanii w Europie Zachodniej. Nie było więc sprawą przypadku, że
niemieccy żołnierze uznali, iż przyjęte reguły zachowania wobec ludności
cywilnej i kombatantów nie stosują się do frontu wschodniego, stosują się
natomiast (z kilkoma wyjątkami) do walk na Zachodzie.
Wiele lat później w powojennych Niemczech rozpoczęto debatę na temat
„barbaryzacji” żołnierzy na froncie wschodnim[234]. Powszechnie uważano,
że Wehrmacht, w odróżnieniu od SS, utrzymywał na ogół standardy dobrej
służby wojskowej i że przeciętni niemieccy żołnierze nie byli winni
żadnych poważnych aktów okrucieństwa. Ale ten mit został łatwo obalony.
Nie brak dowodów, że żołnierze Wehrmachtu uczestniczyli we wszystkich
możliwych ekscesach – z zachętą lub bez zachęty ze strony SS – i że
barbarzyńskie czyny, jakich się dopuszczali, były skierowane zarówno
przeciwko ludności cywilnej i żołnierzom wroga, jak i przeciwko Żydom.
W myśl nazistowskiej ideologii nieniemiecka ludność obszarów uznanych
za Lebensraum nie miała żadnych praw. A Wehrmacht nie podejmował
żadnych prób, żeby twierdzić coś innego.
Postawa nazistów wobec wschodniego frontu uwidoczniła się z
największą ostrością podczas Powstania Warszawskiego w sierpniu 1944
roku. Stolica jednego z państw alianckich, licząca niemal milion
mieszkańców, wystąpiła przeciwko rządom Niemców i w celu stłumienia
tego buntu wysłano do Warszawy oddział szturmowy pod dowództwem SS.
W następnych tygodniach z zimną krwią dokonano masakry na 50 000
tysiącach ludności cywilnej – palono szpitale, chorych i rannych zabijano w
łóżkach, nie brano jeńców; bombardowania i ostrzeliwanie przypadkowych
celów spowodowały śmierć około 100 000 dalszych ofiar. Według jego
własnych zeznań z Norymbergi generał SS Erich von dem Bach-Zelewski
kazał pod koniec pierwszego tygodnia powstania zaprzestać niepotrzebnego
mordowania ludności cywilnej Warszawy, ponieważ ta akcja przeszkadzała
w walce z powstańcami. Oświadczenie to nie jest szczególnie wiarygodne,
gdyż Bach-Zelewski stosował dokładnie te same barbarzyńskie metody na
poprzednim stanowisku – jako dowódca walk z partyzantami na Białorusi.
Jest natomiast prawdą, że SS-Brigadeführer Bronisław Kamiński, były
żołnierz sowiecki i dowódca brygady RONA w Warszawie, zginął z rąk
Niemców podczas sfingowanego wypadku samochodowego. Oskarżono go
podobno o nadmierne okrucieństwo. Jeśli tak było istotnie, sprawa ta należy
do wyjątków[235].
Wszystko to wskazuje, jak bezlitosne potrafiło być dowództwo SS. Było
gotowe zabić każdego, byle tylko umocnić swoją władzę, a
niezdyscyplinowani żołnierze tworzyli niebezpieczną kategorię. Wehrmacht
był jedyną instytucją, która w określonych okolicznościach mogła mieć
środki do obalenia hitlerowskiego reżimu, a w miarę jak blakły
perspektywy zwycięstwa, SS wykazywało najwyższą czujność. Dławiono
najmniejsze nawet oznaki niezadowolenia w wojsku. W latach 1944–1945,
wśród nadciągających czarnych chmur, dyscyplina SS wciąż mocno się
trzymała, a żołnierzy – zarówno oficerów, jak i nieszczęsnych młodych
chłopców – bezlitośnie tyranizowano. Ogólna liczba niemieckich żołnierzy
rozstrzelanych za brak dyscypliny sięgnęła 212 000.
Pewien młody niemiecki rekrut, powołany podczas akcji wypełniania
dziur w linii frontu, opisywał, jak w ostatnich dniach wojny pierwszy raz w
życiu zobaczył martwe ciała ludzi. Nie byli to żołnierze wroga i nie polegli
w walce:

Środkowy odcinek przesuniętego daleko na zachód frontu wschodniego podlegał


dowództwu osławionego generała Schörnera. W myśl „rozkazu Schörnera” żandarmi
polowi – psy łańcuchowe – tropili żołnierzy bez rozkazu wymarszu, których bez względu
na stopień należało ująć i jako dekowników, tchórzy, dezerterów postawić przed lotnym
sądem polowym. Po wyroku wieszano ich bez ceregieli w miejscach widocznych z
daleka. Ukuto ostrzegawcze powiedzonko: „Uważajcie, zuchy, krążą żandarmuchy!”.
Schörnera i jego rozkazu bano się jeszcze bardziej niż nieprzyjaciela. (...)
A potem widzę pierwszych zabitych. Młodzi i starzy żołnierze w mundurach
Wehrmachtu. Wiszą na bezlistnych jeszcze drzewach przydrożnych i lipach na placach
targowych. Tekturowe tabliczki na piersi powieszonych piętnują ich jako „tchórzy
podkopujących ducha sił zbrojnych”. Chłopak w moim wieku, który na dodatek tak jak
ja ma przedziałek z lewej strony, wisi obok leciwego oficera nieokreślonej rangi, przed
powieszeniem zdegradowanego przez sąd polowy. Szpaler trupów, wzdłuż którego
przejeżdżamy z zagłuszającym wszystko turkotem czołgowych gąsienic. Żadnych myśli,
pozostają tylko obrazy[236].

Postawa Sowietów nie była bardziej humanitarna, a impuls do działania


stanowił dla nich fanatyczny sekciarski duch panujący w wydziale
politycznym, który tę postawę narzucał. W odróżnieniu od Wehrmachtu
Armia Czerwona nie miała już zaczynu w postaci starych zawodowych
żołnierzy z czasów imperium, którzy mogliby nieco ten fanatyzm
utemperować. W efekcie życie w szeregach Armii Czerwonej było tak
nieznośne, że śmierć od kul wroga witano często jak oczekiwaną
wyzwolicielkę.
Podczas gdy armie Zachodu stawiały na budowanie więzi zaufania
między oficerami i żołnierzami, styl sowiecki polegał na wytwarzaniu
atmosfery takiej podejrzliwości i strachu, żeby ludzie starali się na wyścigi
przypodobać swoim politycznym władcom. W armii roiło się od
denuncjatorów, a oficerowie nie mogli sprzymierzać się ze swoimi ludźmi
przeciwko wszechobecnym szpiegom NKWD. Modelowy żołnierz
sowiecki – do gruntu znienawidzony przez kolegów – był posłusznym,
upolitycznionym zelotą, który starał się nie tylko po prostu wypełniać
rozkazy, ale także przewidywać, jak powinno wyglądać poprawne
zachowanie zalecane przez partyjne podręczniki. Zachodnim obserwatorom
udawało się pojąć etos takiej organizacji tylko wtedy, kiedy sobie
wyobrazili armię, w której władzę przejęła ekstremistyczna sekta
religijnych fundamentalistów, absolutnie pewnych głoszonych przez siebie
prawd. Kiedy polityczne nawoływania nie przynosiły zamierzonego efektu,
uciekano się do fizycznej przemocy.
Kompanie karne nie były czymś nieznanym również w innych armiach, z
Wehrmachtem włącznie. Natomiast zła sława ich sowieckiej odmiany, czyli
sztrafbatu, który był uważany za szybką drogę do nagłej śmierci, była w
pełni uzasadniona. Nie jest prawdą, że pola minowe wroga zawsze
oczyszczano, przepędzając przez nie ludzi. Natomiast karną kompanię miał
do dyspozycji każdy sowiecki front i regularnie używał jej do
najniebezpieczniejszych operacji. Kompanie te składały się z 800 ludzi i
oddziału tylnej straży; służyli w nich wszelkiej maści drobni przestępcy,
niedoszli dezerterzy, skazańcy i zdegradowani oficerowie, a broń
wydawano im dopiero na kilka minut przed rozkazem wymarszu. Jeżeli się
zatrzymali lub zawahali, strzelano do nich z tyłu; jeśli uniknęli ran,
trzymano ich w odwodzie do następnej karnej ekspedycji. Tak więc –
niczym rzymscy gladiatorzy – nie mieli nadziei na uwolnienie, pozostawała
im tylko nadzieja, że zostaną poważnie ranni lub przeżyją dziś, po to żeby
jutro zginąć[237].
Z oczywistych powodów bardzo niewielu sztrafników pisało pamiętniki.
Prawdę mówiąc, zostało bardzo niewielu tych, którzy mogliby w
jakiejkolwiek formie opowiedzieć o swoich doświadczeniach. Iwan Gorin
należał do wyjątków. Schwytano go tuż przed powołaniem, ponieważ
fałszował kartki na przydział żywności, i sędzia dał mu wybór między
gułagiem i frontem:

Sztrafniki szybko odkryli, że ich życie ma mniejszą wartość niż życie ukochanych
koni Budionnego. Do jedzenia otrzymywali wyłącznie cienką szarą zupę. „(...) nasza
dieta składała się z czterech łyżek zupy dziennie (...) i nieograniczonej liczby najwyższej
jakości przekleństw”. Skazańców spędzono do obozów, w których czekali na rozkazy.
Koszary te były równie mordercze jak gułagi (...). Można było zostać obdartym żywcem
ze skóry za przegraną w karty, można było zginąć we własnym łóżku za buty lub kromkę
chleba. (...) „Chcieliśmy ruszyć na front możliwie jak najszybciej (...)”.
Już na froncie, z bronią w ręku, Gorin stwierdził, że oficerowie traktują go z
respektem. W końcu nie mieli pojęcia, którego z nich Iwan planuje zastrzelić. „Szliśmy
do bitwy – pamiętał inny – lecz nigdy nie wznosiliśmy okrzyków na cześć ojczyzny i
Stalina. Wszyscy klęliśmy na czym świat stoi. (...)”. Gorin zgodził się z tą opinią, ale
dodał, że żołnierze spoglądali na swego przywódcę z fatalistycznym szacunkiem. „Jeśli
Stalin umrze – szeptali – jego miejsce zajmie inny, podobny”[238].

W odpowiednim czasie oddział Gorina wziął udział w ataku na baterię


ukrytą w okopach niemieckiej artylerii. Podczas tamtego porannego
uderzenia z liczącego 330 żołnierzy oddziału zginęli wszyscy z wyjątkiem
jednego. Gorin był tym jedynym, który przeżył.
W odczuciu Zachodu takie praktyki mogą się wydać czystym
barbarzyństwem. Ale w oczach fanatycznych politykierów, którzy upierali
się przy ich stosowaniu, otaczała je na wpół religijna aura. Państwo
sowieckie z definicji miało rację i z definicji było dobrotliwe. Ludzie,
którzy łamali ustalone przez nie reguły, byli degeneratami i
niewdzięcznikami, wobec tego tracili wszelkie prawa. Poświęcając swoje
nędzne życie, ratowali się przed hańbą swoich złych uczynków.
Związek Sowiecki po raz pierwszy opublikował kodeks wojskowy w
1939 roku. Wiele z poprawek wprowadzonych do niego podczas wojny, aby
powstrzymać falę ucieczek i dezercji, było naprawdę morderczych. Rozkaz
numer 227, podpisany przez Stalina 28 lipca 1942 roku, znany był pod
nazwą „ani kroku w tył”. Przynajmniej teoretycznie pozbawiał oficerów
wszelkiej elastyczności w dziedzinie taktyki. Rozkaz numer 270 z sierpnia
poprzedniego roku wprowadzał zasadę odpowiedzialności zbiorowej:
1. Każdy, kto zdejmie insygnia wojskowe podczas bitwy i podda się
wrogowi, będzie uznany za winnego dezercji z premedytacją i jego
rodzina zostanie aresztowana jako rodzina krzywoprzysięzcy i zdrajcy
ojczyzny. Takich dezerterów należy rozstrzeliwać na miejscu.
2. Żołnierze, którzy dostali się w okrążenie, mają walczyć do końca i
starać się przedostać za własną linię. Ci, którzy zamiast tego
postanowią się poddać, mają być zlikwidowani za pomocą wszystkich
dostępnych środków, a ich rodziny mają zostać pozbawione wszelkich
dodatków do uposażenia i wszelkiej pomocy ze strony państwa[239].

Matki i ojców miano karać za winy – rzeczywiste lub wyimaginowane –


popełnione przez ich synów. Oto sowiecka wersja Sippenhaft.
Nie ma żadnych danych, które pozwoliłyby z jaką taką pewnością
stwierdzić, ilu niewinnych ludzi straciło życie w wyniku takich rozkazów.
W jednym raporcie pochodzącym z krytycznego okresu z przełomu lat
1941/1942 jest mowa o 790 000 wyroków śmierci, z których wykonano
przynajmniej 200 000. W innym raporcie – spod Stalingradu – stwierdza
się, że podczas tej jednej bitwy NKWD rozstrzelało 15 000 żołnierzy Armii
Czerwonej. Wydaje się więc możliwe, że straty, które ta armia zadała sobie
sama, przekraczają ogólną liczbę zabitych w walkach żołnierzy armii
brytyjskiej i amerykańskiej łącznie (zob. s. 139–141)[240].
Nic dziwnego, że żołnierze Armii Czerwonej żywili serdeczną nienawiść
do NKWD i upokarzającego niewolnictwa panującego na tyłach. Może się
natomiast wydać dziwne, że wystawiona na ogień wroga strefa linii frontu,
gdzie fizyczne niebezpieczeństwo było największe, stawała się strefą
psychicznego wyzwolenia, a nawet radosnego zapamiętania, co bez
wątpienia przyczyniało się do gotowości, z jaką „Iwany” szły na śmierć ze
zwycięskim okrzykiem na ustach. Niemcy często zauważali to zjawisko.
Ale zauważali je także postronni obserwatorzy, których podczas spotkania z
nadciągającymi oddziałami Armii Czerwonej z całą siłą uderzał kontrast
między przyjacielskim zachowaniem żołnierzy z linii frontu i wrogim,
drapieżnym nastawieniem ludzi z NKWD idących za nimi kordonem[241].
Prawdziwy charakter nieludzkich warunków panujących w Armii
Czerwonej przez długie lata skutecznie ukrywano przed światem. Sowiecka
propaganda tworzyła jednolity budujący obraz patriotyzmu i bohaterstwa. A
sowieccy weterani sami nie chcieli mówić otwarcie, zwłaszcza jeśli ich
słuchali cudzoziemcy. Duma ze zwycięstwa w wielkiej wojnie ojczyźnianej
była jedną z niewielu rzeczy, dzięki którym ludzie z pokolenia Stalina
mogli zachować szacunek do samych siebie, a „miłość do ojczyzny” i
„obrona rosyjskiej ziemi” (nawet gdy ta ziemia nie była rosyjska) stanowiły
standardowe wyjaśnienie wspaniałych dokonań Armii Czerwonej. Dopiero
gdy w latach dziewięćdziesiątych Związek Sowiecki się rozpadł, ci, którzy
przeżyli, mogli zacząć bardziej swobodnie mówić o wszystkich aspektach
wojny – oczywiście o zadziwiających przykładach siły i poświęcenia, ale
także o pogardzie dla ludzkiego życia, o fatalnym postępowaniu oddziałów
Armii Czerwonej wobec ludności cywilnej i – przede wszystkim – o
straszliwym traktowaniu, jakie spotykało żołnierzy Armii Czerwonej z ręki
tych, którzy stali po tej samej stronie[242].
Ogólny obraz nadal jednak pozostaje poza sferą zainteresowania.
Zwłaszcza kraje zachodnie przywiązane są do poglądu, że barbarzyństwo
należy łączyć tylko i wyłącznie z hitlerowskimi Niemcami. W efekcie może
się zdarzyć poważna gafa. Zorganizowaną w dobrej wierze wystawę
fotograficzną objeżdżającą Niemcy w latach dziewięćdziesiątych, której
celem była popularyzacja wiedzy o czynach, jakich dopuszczały się wojska
Wehrmachtu, trzeba było na pewien czas wycofać, kiedy się okazało, że
wiele spośród przedstawionych na fotografiach ponurych incydentów
zidentyfikowano jako dzieła sowieckiego NKWD[243].
Ale NKWD nie było jedynym winowajcą. Liczne zdziczałe praktyki
Armii Czerwonej przyjęto podczas chaosu wojny zimowej w Finlandii:

Tej zimy wydano rozkazy, by rozstrzeliwać maruderów i dezerterów. (...) tymczasem


(...) inni żołnierze zaczęli strzelać do siebie. Przypadki samostriełu, świadomego
samookaleczenia, narastały lawinowo (...). Zdesperowani żołnierze niewiele więcej
mogli zrobić. Zagradotriady – kolejne nowe słowo w radzieckim słowniku – to oddziały
NKWD, które stały za frontem i wyłapywały każdego, kto próbował uciec. W
przeciwieństwie do żołnierzy liniowych dysponowały dużą liczbą broni maszynowej. (...)
W styczniu 1940 roku sądy skazały wielu z nich na śmierć za tchórzostwo i
niepowodzenia. Nawet radzieckie wyższe dowództwo zaczęło się zastanawiać, czy nie
ma lepszego sposobu zorganizowania wojny. Jeden z jego dokumentów sugerował
nieśmiało, że „najwyższy wymiar kary jest nadużywany”.
Ocalały z wojny zimowej wspominał „ponurą apatię i obojętność na nadciągającą
klęskę”, które popychały ludzi naprzód, gdy nie było alternatywy dla śmierci[244].
W ostatnich tygodniach walk w 1945 roku dyscyplina zaczęła się
załamywać. Na sowieckiej części frontu skończyły się wszelkie pozory
prawa i porządku w relacjach między Armią Czerwoną i Niemcami. Wielu
samowolnych posunięć dopuszczały się również wojska alianckie. Francuz,
który w roku 1944 przyłączył się do Francuskiego Legionu Ochotniczego, a
potem znalazł się w dywizji Waffen SS „Charlemagne” doświadczał gniewu
swoich rodaków. Główny trzon tej dywizji poddał się polskiej 1. Armii pod
Kołobrzegiem, ale część żołnierzy przedostała się do Berlina, gdzie
uczestniczyła w obronie bunkra Hitlera; inni przedarli się przez tereny
Rzeszy, żeby wrócić do Francji. Ta ostatnia grupa miała pecha: w Alzacji
natknęła się na oddziały generała Leclerca. Leclerc kazał ich na miejscu
rozstrzelać jako zdrajców[245].
Wszystko to nadaje szczególną perspektywę „największemu buntowi w
dziejach brytyjskiej wojskowości”, po którym nie został rozstrzelany ani
jeden żołnierz. W październiku 1943 roku 192 żołnierzy z brytyjskiej 8.
Armii usiadło na polu w pobliżu plaży w Salerno i stanowczo odmówiło
ruszenia się stamtąd, nawet wtedy, gdy im oficjalnie odczytano wojskowy
regulamin. Byli to żołnierze z dywizji 50. i 51., do których należeli
mieszkańcy miast znad rzeki Tyne i gór w Szkocji; weterani wojny na
pustyni. Ich rzecznik utrzymywał, że niektórzy oficerowie ich okłamali. W
obozie przejściowym w Trypolisie w Afryce Północnej powiedziano im, że
zostaną ponownie przyłączeni do swoich jednostek znajdujących się na
Sycylii. Ale kiedy się już znaleźli na morzu, usłyszeli, że płyną jako posiłki
na przyczółek w Salerno. Podczas sądu polowego, który się odbywał w
Constantine w Algierii, żadnemu z nich nie pozwolono powiedzieć ani
słowa na swoją obronę. Trzech sierżantów skazano na śmierć. Wszyscy inni
dostali wyroki od siedmiu do dziesięciu lat ciężkich robót. Miesiąc później,
w wyniku formalnego śledztwa, wyroki zawieszono. Żołnierzy odesłano z
powrotem do ich jednostek. Major odpowiedzialny za śledztwo donosił w
swoim raporcie o „serii poważnych błędów popełnionych przez
oficerów”[246].
Ostatni brytyjski żołnierz, którego skazano na śmierć za brak dyscypliny,
był pochodzenia angielsko-szwajcarskiego. Nazywał się Theodore Schurch
i służył na Pustyni Zachodniej jako kierowca ciężarówki w służbach
pomocniczych brytyjskiej armii. W 1942 roku dostał się pod Tobrukiem do
niewoli, po czym został informatorem niemieckiego i włoskiego wywiadu.
8. Armia przechwyciła go w Rzymie w 1945 roku; stanął przed sądem i
postawiono mu osiem zarzutów: siedem o zdradę i jeden o dezercję.
Wydaje się, że przed wojną miał kontakt z „czarnymi koszulami” Oswalda
Mosleya; podczas procesu zgłosił protest, ponieważ jeden z oskarżycieli był
Żydem. Protest podtrzymano. Oskarżonego powieszono.

[232]
Zob. W.B. Huie, The Execution of Private Slovik, Yardley 1954; zob. także filmy The Victors (1963) i The Execution of
Private Slovik (1974).
[233]
Zob. D. Young, Rommel. The Desert Fox, London 1989.
[234]
Zob. O. Bartov, Żołnierze Führera, przeł. J. Skowroński, Warszawa 2004; idem, The Eastern Front, 1941–45. German
Troops and the Barbarization of Warfare, London 2001.
[235]
Zob. N. Davies, Powstanie ’44, przeł. E. Tabakowska, Kraków 2004, s. 447.
[236]
G. Grass, Przy obieraniu cebuli, op. cit., s. 124–125.
[237]
Zob. The Oxford Companion to the Second World War, op. cit., s. 873.
[238]
C. Merridale, Wojna Iwana, op. cit., s. 221–222.
[239]
Zob. The Oxford Companion to the Second World War, op. cit., s. 1226.
[240]
Zob. A. Beevor, Stalingrad, przeł. M. Bielewicz, Kraków 2008; S. Sebag Montefiore, Stalin. Dwór czerwonego cara,
przeł. M. Antosiewicz, Warszawa 2004.
[241]
Zob. W. Sagajłło, Man in the Middle. A Story of the Polish Resistance, London 1984, za: N. Davies, Powstanie ’44, op.
cit., s. 305–307.
[242]
Zob. C. Merridale, Ivan’s War. Life and Death of the Red Army, 1939–45, London 2005; recenzja Anne Applebaum, The
Real Patriotic War, „New York Review of Books” 6 kwietnia 2006.
[243]
„Vernichtungskrieg, Verbrechen der Wehrmacht, 1941 bis 1945”, Hamburg 1996.
[244]
C. Merridale, Wojna Iwana, op. cit., s. 97–98.
[245]
Zob. Ch. de La Mazière, Le rêveur casqué, Paris 1972.
[246]
D. Saul, Mutiny at Salerno, London 1995.
Kontrola polityczna

Żadnej z dużych armii walczących w drugiej wojnie światowej nie


wystawiła do walki dyktatura wojskowa, w której najwyższą władzę
sprawowaliby generałowie lub junta. Wszystkie służyły cywilnym rządom
– niektóre były demokratyczne, a inne bardzo niedemokratyczne, ale
wszystkie dysponowały mechanizmami, dzięki którym władze cywilne
mogły kontrolować wojsko.
Jak daleko sięgnąć pamięcią, granice postępowania żołnierzy wytyczało
ślubowanie wierności i posłuszeństwa. O tym, komu taką przysięgę należy
składać, decydują oczywiście władze polityczne. W armii brytyjskiej
składano ją „Jego Wysokości Królowi Jerzemu VI, jego spadkobiercom i
następcom”. W armii amerykańskiej ślubowano „Konstytucji Stanów
Zjednoczonych”, w której był zapis, że wybieralny prezydent jest
naczelnym dowódcą armii. Siły zbrojne Niemiec, podobnie jak wszystkie
agendy rządowe, podlegały tak zwanej przysiędze Führera: „Tobie, mój
Führerze, i wszystkim zwierzchnikom, których zechcesz mianować,
przysięgam posłuszeństwo aż do śmierci”.
Sowiecka przysięga wojskowa, która obowiązywała w latach 1941–1945,
wymaga wyjaśnienia. „Ja, obywatel ZSRR – głosił jej tekst – przysięgam
przestrzegać sowieckiej konstytucji i bronić mojej ojczyzny, Związku
Sowieckiego, i jej władz, nie szczędząc krwi ani życia. Jeśli zawiodę,
niechaj będzie moją karą surowość sowieckich praw, a także nienawiść i
pogarda ludzi”. Nie było w niej sankcji religijnych z wcześniejszego okresu
i w odróżnieniu od niektórych wcześniejszych (i późniejszych) wersji
zawierała niewiele treści jawnie politycznych. Nie było na przykład żadnej
wzmianki o „socjalistycznej (czytaj: komunistycznej) ojczyźnie”. Rodina –
kraj ojczysty – to był po prostu Związek Sowiecki. Trzeba jednak
podkreślić, że najważniejszym artykułem sowieckiej konstytucji z 1936
roku był artykuł mówiący o „wiodącej roli” partii komunistycznej,
nadrzędny wobec wszystkich innych. Bez względu na to, czy sowiecki
rekrut o tym wiedział, czy nie, przysięgał posłuszeństwo partii i jej
wodzowi – Józefowi Stalinowi.
Ale kontrola polityczna nie ograniczała się do ślubowania. Występowała
pod wieloma postaciami. W armiach zachodnich była bardzo nieformalna.
W Wehrmachcie była formalna, ale nieprzewidywalna. W Armii Czerwonej
była niemal absolutna.
Poza tym, że podlegali prawu swojego kraju, żołnierze brytyjscy i
amerykańscy byli zobowiązani do przestrzegania kodeksu wojskowego,
który zawierał groźny zakaz „udzielania pomocy wrogowi”. Mieli na
przykład formalny zakaz przynależności do ugrupowań faszystowskich. Nie
zabraniano im jednak działalności na rzecz partii komunistycznej. Wielu
brytyjskich oficerów miało legitymacje członków tej partii i po roku 1941,
kiedy czyny Armii Czerwonej wywołały fale entuzjazmu, odgrywali oni
istotną rolę, nadając ton. Mówienie dobrze o nazistach – nawet gdyby miało
się chwalić ich autostrady i volkswageny – stanowiło tabu, natomiast
mówienie dobrze o „wujku Joe” było niemal obowiązkiem. Brytyjskim
żołnierzom grożono sądem polowym za twierdzenie (całkowicie zgodne z
prawdą), że masakra katyńska była zbrodnią popełnioną przez Sowietów.
Merytoryczne oświadczenia o tym, że ZSRR miał obozy koncentracyjne,
czy o tym, że go usunięto z Ligi Narodów za międzynarodową agresję,
pozostawały poza granicami tego, co dozwolone.
Władze brytyjskie i amerykańskie cenzurowały pocztę swoich żołnierzy.
Robiono to zupełnie otwarcie: listy żołnierzy czytano, po czym przybijano
na kopertach pieczątkę „dopuszczono”. Wychwalania Stalina nie
umieszczono na liście wykroczeń, które mogłyby spowodować zatrzymanie
korespondencji.
Zgodnie z zasadami faszyzmu Trzecia Rzesza nie była po prostu
„państwem jednopartyjnym”. Była państwem, w którym partia rządząca
sprawowała dyktatorską władzę nad wszystkimi instytucjami rządowymi, z
armią włącznie, i w którym sama ta partia podlegała jednoosobowej
dyktaturze. Adolf Hitler był jednocześnie szefem partii, naczelnym wodzem
i „przywódcą narodu”. Jego portret wisiał na honorowym miejscu w każdej
szkole, w każdym sklepie i w każdym wojskowym baraku, a jego złowrogie
wpływy przenikały do najniższych pokładów życia Niemiec.
Naziści sprawowali kontrolę nad siłami zbrojnymi częściowo za
pośrednictwem składanego przez żołnierzy ślubowania, częściowo przez
krótkotrwały eksperyment polegający na wprowadzeniu komisarzy w
sowieckim stylu, ale w dużej mierze także za sprawą nadrzędnej roli SS,
której zbrojne skrzydło było wyposażone w najlepszą broń, a wysoki status
niósł z sobą zapowiedź natychmiastowej kary za niesubordynację. Każdy
oficer i każdy żołnierz, któremu by przyszło do głowy się zbuntować, mógł
być pewien, że nie tylko jego samego spotka barbarzyńska kara, ale że jego
rodzina i towarzysze także padną ofiarą dzikich prześladowań. Po zamachu
bombowym z lipca 1944 roku Gestapo aresztowało i poddało torturom
około 7000 podejrzanych, a głównych konspiratorów powieszono na
hakach do mięsa, po czym sfilmowano ich mękę.
Jednak, zadając sobie pytanie, dlaczego Wehrmacht nigdy nie podjął
skuteczniej próby wyrwania się ze szponów nazizmu, trzeba rozważyć
naturę głębszych mechanizmów psychologicznych. Częściowym
wyjaśnieniem może być świadomość współuczestnictwa. Wielu
niemieckich żołnierzy wznosiło radosne okrzyki na wieść, że pierwsze
hazardowe gry Hitlera okazały się korzystne. Tratując wszystko po drodze,
przemaszerowali przez Polskę, przemierzyli Francję, z pieśnią na ustach
wkroczyli na Ukrainę i Białoruś. Aż nazbyt wielu z nich albo pozwoliło
sobie na uczestnictwo w masowych zbrodniach inicjowanych przez SS,
albo przynajmniej korzystało z ich skutków. Kiedy doszło do rozliczenia,
byli skompromitowani. Niby więźnia, który napił się wódki ze swoim
dręczycielem, paraliżowały ich poczucie winy i wyrzuty sumienia.
Zapomina się, że Hitlerzeit trwał bardzo krótko: między dojściem
nazistów do władzy w 1933 roku a wybuchem wojny minęło zaledwie sześć
lat. W ciągu dwunastu lat – od pierwszej do ostatniej chwili – wszystko się
skończyło. Stalin, który doszedł do władzy w 1922 roku, miał o wiele
więcej czasu na ulepszanie swojego ustroju.
Jest rzeczą wielce pouczającą przyjrzeć się dokładniej temu, co działo się
w tych nielicznych momentach, w których Wehrmacht odważał się
sprzeciwić SS. Takie incydenty mogły się zdarzyć, ponieważ Wehrmacht i
SS miały odrębne hierarchie dowodzenia i nie zawsze udawało się osiągnąć
pełną koordynację. Na przykład w lipcu 1942 roku SS postanowiło
deportować z Przemyśla w Generalnym Gubernatorstwie około 18 000
Żydów i przewieźć ich do obozu w Bełżcu. Kazało lokalnym jednostkom
Sipo[247] przeprowadzić niezbędne przygotowania, natomiast nie
poinformowało o planie dowódcy wojskowego miasta majora Maksa
Liedtkego. To zaniedbanie doprowadziło do zbrojnego impasu. Liedtke,
którego właśnie przeniesiono z greckiego Pireusu, nieco wcześniej utworzył
liczącą około 4500 ludzi brygadę roboczą złożoną z Żydów i każdemu z
nich wydał specjalną czerwoną przepustkę – wojskowy Ausweis. W jego
przekonaniu brygada odgrywała bardzo istotną rolę w organizacji dostaw
dla Wehrmachtu. Co więcej, wiadomo było, że jego adiutant porucznik
Albert Battel, członek Abwehry, jest życzliwy dla Żydów. Kiedy był
prawnikiem w przedwojennym Breslau, udzielał pożyczek Żydom, którzy
znaleźli się w finansowych tarapatach, a w sądzie otwarcie szydził z
Gestapo. Kiedy był jeszcze na placówce we Lwowie (czyli w Lembergu),
za utrudnianie deportacji Żydów skazano go na areszt domowy. Liedtke i
Battel podjęli zdecydowane działania. W niedzielę 26 lipca kazali zamknąć
most na Sanie i wysłali nad rzekę oddział uzbrojony w ciężkie działa, który
miał go pilnować. Następnie poinformowali SS o zakazie wszelkich akcji
policyjnych. Mało tego: wysłali do getta kolumnę ciężarówek i pod osłoną
uzbrojonej straży wywieźli sto żydowskich rodzin, którym zaoferowali
ochronę w miejscowej komendanturze. Wieczorem zjawił się z pianą na
ustach SS-Hauptsturmführer Martin Fellenz. „Nie pozwolimy na coś
podobnego – wrzeszczał. – Żydzi nie będą pucybutami i służącymi
oficerów pod pretekstem pełnienia wojennej służby dla Wehrmachtu!” Ale
nikt tych wrzasków nie słuchał. Kompromis osiągnięto dopiero po
spotkaniu najwyższego rangą wojskowego urzędnika Generalnego
Gubernatorstwa generała barona Curta von Gienantha z najwyższym rangą
oficerem policji szefem, policji Ost, SS-Obergruppenführerem Wilhelmem
Krügerem. Most na Sanie miał zostać otwarty. Deportacja Żydów miała
przebiegać bez dalszych zakłóceń. Natomiast wszyscy pracujący dla
Wehrmachtu Żydzi, którzy nie ukończyli 35 roku życia lub posiadali
specjalne przepustki, mieli być wyłączeni z akcji. Większość z nich ocalała.
W odpowiednim czasie Liedtke został przywołany do porządku i
przydzielony do 1. Armii Pancernej na Kaukazie, gdzie zginął. Battela
ocaliła przynależność do partii nazistowskiej. Wysłano go z powrotem do
Breslau, zwolniono z powodów zdrowotnych, po czym ponownie powołano
do Volkssturmu; dostał się do sowieckiej niewoli. Instytut Yad Vashem
przyznał im obu pośmiertnie tytuł Sprawiedliwy wśród Narodów
Świata[248]. Taki gest sprzeciwu trudno byłoby sobie wyobrazić po
sowieckiej stronie frontu.
Zachodni obserwatorzy często nie potrafili dostrzec, jak naprawdę działał
sowiecki system. Trudno im było zrozumieć, że Armia Czerwona, która
urosła do rangi najpotężniejszej machiny wojennej na świecie, sama była
jeńcem, niewolnikiem swoich politycznych władców. Ponieważ była tak
potężna, należało ją okiełznać – nie tylko z zewnątrz, ale również od
środka. Z jednej strony był Zarząd Polityczny Armii Czerwonej
(Politiczeskoje Uprawlenije Robocze-kriestjanskoj Krasnoj Armiji –
PURKKA), który pilnował podległości armii wobec partii komunistycznej.
Formalnie był odpowiedzialny przed Komitetem Centralnym partii, ale od
roku 1937 kierował nim Lew Mechlis – jedna z ohydniejszych kreatur
Stalina – który osobiście nadzorował akcje czystek w wojsku. Z drugiej
strony działało NKWD, Główny Zarząd Bezpieczeństwa Państwowego;
kierował nim Ławrientij Beria, który – podobnie jak Himmler – miał do
dyspozycji dużą prywatną armię. NKWD było czymś w rodzaju połączenia
SS, Gestapo, Straży Granicznej, Straży Więziennej, Dowództwa Obozów
Koncentracyjnych i Wywiadu. Kontrolowało również PURKKA. Bez jego
aprobaty Armia Czerwona nie mogła oddać ani jednego strzału.
Poza prowadzeniem politycznej edukacji PURKKA kontrolował sieć
politruków (znanych za granicą jako komisarze), którzy działali we
wszystkich jednostkach i na wszystkich szczeblach Armii Czerwonej.
Nosili wojskowe mundury i wyglądali jak zwykli żołnierze. Ale każdy z
nich miał dwie rangi: jedną wojskową i drugą w aparacie służby
bezpieczeństwa; każdy też służył dwóm panom: formalnie dowódcy swojej
jednostki, a faktycznie swojemu zwierzchnikowi w strukturach NKWD.
Występowali w roli doradców i instruktorów żołnierzy w sprawach
pozawojskowych, a także w bardziej istotnej roli donosicieli informujących
partię o sprawach dotyczących lojalności i morale. Dzielili z żołnierzami
trudy życia w obozie szkoleniowym czy na froncie. Ale standardowa
dyscyplina wojskowa praktycznie zupełnie ich nie dotyczyła i nieuchronnie
budzili podejrzenie, że szpiegują swoich towarzyszy – co oczywiście robili.
Jednak otwarta krytyka ich działalności oznaczałaby podważanie prawa
partii do odgrywania bezwzględnie „wiodącej roli” i mogłaby się
natychmiast stać powodem oskarżenia o „burżuazyjne odstępstwo”
zasługujące na najsurowszą karę. A konsekwencje były naprawdę surowe.
Doświadczył ich na własnej skórze Aleksander Sołżenicyn; jedno
nieostrożne słowo wymierzone w Stalina mogło oznaczać przeniesienie do
gułagu lub kompanii karnej. Względy polityczne miały bezwzględny
priorytet. Sołżenicyn był doświadczonym oficerem artylerii i cennym dla
armii żołnierzem. Jednak drobne wykroczenie natury politycznej
spowodowało natychmiastowe aresztowanie.
Taki system można nazwać szatańskim. Ale był on jedynie
odzwierciedleniem społecznej atmosfery terroru, jaką stworzono w ZSRR
w okresie procesów i czystek z lat trzydziestych. Nie mógłby działać wśród
wychowanych w wolnym społeczeństwie ludzi, których nauczono nie
kłamać i mówić to, co myślą. Tacy ludzie wrzuciliby swojego komisarza do
najbliższej rzeki albo wpakowali mu w plecy przypadkowo zabłąkaną kulę.
Natomiast w pokoleniu młodych ludzi, których w szkole uczono, że
czynem patriotycznym jest donoszenie na rodziców, system działał.
Inwigilacja polityczna wojska przebiegała w sposób najbardziej
systematyczny na najwyższych szczeblach wojskowej hierarchii. Za
każdym generałem chodził krok w krok, w dzień i w nocy, jego anioł stróż
mający miał obowiązek kontrasygnowania wszystkich rozkazów.
Generałowie polityczni – tacy jak Nikita Chruszczow czy Leonid Breżniew
– którzy nosili generalskie mundury z generalskimi gwiazdkami, ale byli
przede wszystkim opiekunami wojska z ramienia partii, odgrywali
dominującą rolę w sztabach dowodzenia w różnych ugrupowaniach i na
różnych frontach. W ramach sowieckiego systemu to nie Żukow czy
Rokossowski mieli się wdrapać na szczyt po odejściu Stalina – tak jak
Eisenhower osiągnął szczyty władzy w Stanach Zjednoczonych. Kariera
miała się stać udziałem politykierów w rodzaju Berii, Chruszczowa czy
Breżniewa. W powojennych rozgrywkach, żeby móc osiągnąć swój cel,
Chruszczow musiał zastrzelić Berię.
NKWD wykonywało swoje obowiązki we wszystkich sferach życia w
państwie sowieckim, ale w czasie wojny szczególną wagę przyznano sferze
wojskowej. Podobnie jak SS w Niemczech NKWD miało swoje własne
wojsko, wyposażone w czołgi, artylerię i samoloty, a jego głównym
zadaniem było trzymać w ryzach Armię Czerwoną. Jeśli idzie o rozmiary,
to łącznie z wszystkimi dostępnymi formacjami armia NKWD liczyła
kilkaset tysięcy ludzi i wobec tego w okresie przed lądowaniem w
Normandii była trzecią z kolei największą armią na kontynencie. W
nagłych sytuacjach – czyli przez większą część lat 1941, 1942 – można ją
było wysłać na linię frontu. Ale jej naturalne zadanie polegało na
zabezpieczaniu tyłów, zamykaniu Armii Czerwonej w czymś na kształt
zapieczętowanej kapsuły oraz podporządkowaniu sobie miejscowej
ludności. Aby wykonać to zadanie, utrzymywano w gotowości wielką
liczbę tak zwanych pułków blokujących, które podążały za zamykającymi
peleton zawodnikami przesuwającego się do przodu frontu – po
wprowadzeniu dostaw Lend-Lease – w amerykańskich jeepach. W innych
armiach nie istniało nic, co by przypominało te rozmiary i ten styl[249].
[247]
Sipo – Sicherheitspolizei, Policja Bezpieczeństwa (przyp. tłum.).
[248]
Zob. Z. Andrzejewski, Rozkaz: Zamknąć most, „Polityka” 2006, nr 29.
[249]
O działalności NKWD podczas wojny zob. A. Beevor, Stalingrad, op. cit.; C. Merridale, Wojna Iwana, op. cit.
Generałowie

Armie mają hierarchiczną organizację. Na górze znajdują się dowódcy –


marszałkowie, feldmarszałkowie i generałowie, a na dole – kaprale, starsi
szeregowcy, szeregowcy. Dowódcy wydają rozkazy, a wszystkie niższe
rangi te rozkazy wypełniają.
W drugiej wojnie światowej uczestniczyły setki generałów i dziesiątki
marszałków. Każda armia używała własnej nomenklatury (zob. Tabela 4.3).

Tabela 4.3. Stopnie wojskowe

Lotnictwo i marynarka wojenna miały własne stopnie

Ludzie wiecznie zadają to samo pytanie: „Który generał był najlepszy?”.


Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, ponieważ brak jednoznacznych
kryteriów. Można by jednak przyjąć z pewną dozą pewności, że wszystkie
nacje niechętnie krytykują własnych generałów i są skłonni przecenić
zasługi generałów wroga, którzy skutecznie z nimi walczyli. Na przykład
Brytyjczycy bardzo przeceniają Montgomery’ego, jednocześnie
wychwalając Rommla i Rundstedta, którzy walczyli z armią brytyjską.
Tymczasem historycy niemieccy bynajmniej nie uważają ich za
najlepszych.
W latach 1939–1945 armia brytyjska nie wydała żadnych wybitnych
generałów. Stało się tak po części dlatego, że zawsze odgrywała rolę
młodszego partnera – najpierw wobec Francuzów w latach 1939–1940, a po
roku 1942 wobec Amerykanów – po części zaś dlatego, że jej polityczni
zwierzchnicy skazali ją na postawę maksymalnej ostrożności. Kampania
pustynna z lat 1940–1943 była jedyną akcją, w której Brytyjczycy
sprawowali wyłączną kontrolę, a zwycięstwo pod El-Alamejn – gdzie
Montgomery dysponował zdecydowanie większymi zasobami – było
owocem dowodzenia raczej po prostu kompetentnego niż błyskotliwego.
Marszałek RAF-u Hugh Dowding, dowódca lotnictwa myśliwskiego, oraz
marszałek RAF-u Arthur Harris, który dowodził lotnictwem bombowym,
stali się w swoich formacjach przedmiotem surowej krytyki. A Królewskiej
Marynarki, mimo jej licznych walecznych akcji, nigdy nie wezwano do
walki pod żadnym Trafalgarem.
Stany Zjednoczone też nie miały wielu wybitnych dowódców, ponieważ
bardzo dawał się im we znaki brak praktyki. Ale w osobach George’a
Marshalla i Dwighta D. Eisenhowera Ameryka wydała dwóch znakomitych
mistrzów wojskowego zarządzania, którzy skutecznie kierowali brytyjsko-
amerykańską machiną wojenną[250].
Generał George Marshall (1880–1959), swego czasu główny doradca
generała Pershinga, przez cały okres wojny był amerykańskim szefem
sztabu armii. Po okresie służby w Wydziale Planowania Wojennego
awansował na najwyższe stanowisko w symbolicznym dniu 1 września
1939 roku. Przez długi czas zakładano, że w czasie desantu w Normandii
zostanie dowódcą sił ekspedycyjnych aliantów, ale Roosevelt oświadczył,
że nie mógłby przespać spokojnie ani jednej nocy, gdyby generał wyjechał
z Waszyngtonu. Wobec tego dowódcą mianowano Eisenhowera.
Dwight D. Eisenhower (1890–1969), syn rodziny ubogich menonitów,
był oficerem sztabowym par excellence. Nigdy nie dowodził jednostką w
akcji i wybrano go ze względu na talenty polityczne i umiejętność
kierowania ludźmi. Od czerwca 1942 roku był najwyższym rangą
amerykańskim oficerem w Europie – najpierw jako dowódca rejonu Morza
Śródziemnego, a potem jako dowódca alianckich sił ekspedycyjnych – od
operacji „Overlord” aż do końca wojny. Doskonale radził sobie z
koordynacją brytyjsko-amerykańskich sił. „Nie mam nic przeciwko temu,
żeby kogoś nazywano sukinsynem – zauważył przy jakiejś okazji – ale
niech mnie diabli, jeśli pozwolę, żeby o kimś powiedziano »to brytyjski
sukinsyn« albo »to amerykański sukinsyn«”.
Generał George Patton (1895–1945) był jedynym zachodnim generałem,
który się wykazywał autentyczną fantazją. Dwukrotnie go zawieszano – raz
za uderzenie w twarz cierpiącego na nerwicę frontową żołnierza i drugi raz,
pod koniec wojny, za dopuszczenie nazistowskich urzędników do prac
administracyjnych. Nie jest też bez znaczenia, że należał do tych niewielu
starszych rangą amerykańskich dowódców, którzy uczestniczyli w
działaniach na linii frontu podczas pierwszej wojny światowej; dowodził
wtedy brygadą pancerną. Był nieustraszony, ekstrawagancki i hałaśliwy, ale
gdy się znalazł z dala od ludzkich oczu, układał perfekcyjne plany i
czytywał poezje. Od listopada 1942 roku do maja roku 1945 Patton był
kolejno dowódcą w Casablance, na Sycylii oraz we Francji i w Niemczech,
gdzie dowodził 3. Armią amerykańską – ale w sumie pełnił tę służbę
zaledwie przez trzynaście miesięcy. Ten krótki czas wystarczył, aby mu
zapewnić opinię najlepszego amerykańskiego generała drugiej wojny
światowej. Zginął w Niemczech w wypadku samochodowym[251].
Niemcy wystawili do gry kilkunastu feldmarszałków, w tym kilku
wybitnych. Ich działania często psuła interwencja Hitlera, a niektóre z ich
najwspanialszych wyczynów miały na celu uchronienie niemieckich sił
zbrojnych przed grożącą im katastrofą. Ich reputacja ucierpiała oczywiście,
ponieważ walczyli po przegranej stronie. Ale pod względem zdolności
zawodowych i błyskotliwości w dowodzeniu kilku z nich naprawdę nie
miało sobie równych.
Generał Heinz Guderian (1888–1954) był prawdziwym autorem
koncepcji Blitzkriegu, którą wyłożył w książce Achtung Panzer (1937).
Swoją teorię znakomicie wprowadził w czyn w Polsce, w Holandii i we
Francji, a także podczas operacji „Barbarossa”. Ale w grudniu 1941 roku
został zwolniony ze służby za krytykowanie braku konsekwencji Hitlera i
za wycofanie swoich oddziałów z eksponowanego przyczółka. Marnował
się jako dowódca przez niemal półtora roku, po czym przywrócono go do
służby – najpierw jako głównego inspektora wojsk pancernych, a następnie
jako szefa niemieckiego Sztabu Generalnego. Narastający w nim gniew na
Hitlera doprowadził w marcu 1945 roku do wybuchu, po którym nastąpiło
coś, co formalnie nazywało się „zwolnieniem lekarskim”[252].
Feldmarszałek Erich von Manstein (pierwotnie von Lewinski, 1887–
1973) był najwybitniejszym w tej wojnie strategiem wojny ofensywnej. Był
autorem „Sichelschnitt” – planu zwycięskiej kampanii z 1940 roku, a jako
dowódca 38. Korpusu pierwszy przekroczył Sekwanę. W latach 1941–1943
przeprowadził serię wspaniałych operacji, z których najwybitniejszą był
podbój Krymu. Warto zauważyć, że losy Mansteina się odwróciły, gdy
Wehrmacht utracił zdolność podejmowania ofensywy. W marcu 1944 został
zwolniony ze służby[253].
Kariera feldmarszałka Waltera Modla (1891–1945) potoczyła się
odmiennym torem. Blask jego gwiazdy rósł wraz z zapotrzebowaniem
Wehrmachtu na skuteczną obronę. Generalskie szlify zdobył, wyciągając w
marcu 1942 roku okrążoną 9. Armię z występu rżewskiego[254]. Wyczyn ten
powtórzył na południe od Moskwy w roku 1943. Nie stracił zaufania
Führera, mimo że ponosił odpowiedzialność za opóźnienie realizacji planu
Mansteina dla Kurska; później, w roli „strażaka Führera”, gnał od jednej
rozpaczliwej misji do drugiej. Jego genialna polityka „tarczy i miecza”
(Schild und Schwert), która ogólne wycofywanie się wojsk skrywała pod
maską krótkiej wcześniejszej kontrofensywy, przezwyciężyła niechęć
Hitlera do usankcjonowania odwrotu i przy wielu okazjach dobrze się
sprawdziła – w marcu 1944 roku w wypadku Grupy Armii „Południe”, w
czerwcu 1944 roku – Grupy Armii „Środek”, w sierpniu 1944 roku w
Prusach Wschodnich i w okresie od sierpnia 1944 do marca 1945 roku na
froncie zachodnim. Dowodzona przez Modla w 1944 roku obrona
estuarium rzeki Skalda pozbawiła zwycięstwa zachodnich aliantów.
Popełnił samobójstwo, kiedy się okazało, że jego siły nie potrafią się już
wydostać z kotła nad Ruhrą[255].
Wilhelm Keitel (1883–1946), najbliższy doradca wojskowy Hitlera,
zajmuje miejsce na przeciwnym krańcu skali. Brakowało mu zarówno
talentu, jak i kręgosłupa; niewolniczo szedł za swoimi nazistowskimi
panami; został powieszony w Norymberdze.
Marszałkowie sowieccy działali w cieniu Stalina, podobnie jak ich
niemieccy odpowiednicy w cieniu Hitlera. Ogniowa próba nadeszła dla
nich wraz z wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej. Natomiast owoce ich
wytrwałości zaczęto zbierać w późniejszych stadiach wojennych działań.
Armia Czerwona miała własny przydział marszałków nieudaczników w
rodzaju Woroszyłowa i Timoszenki, którzy swoje wybitne stanowiska
zawdzięczali znajomości ze Stalinem. Natomiast jej zwycięskie gwiazdy
wschodziły stosunkowo powoli.
Marszałek Aleksander Wasilewski (1895–1977) miał szczęście: żył dość
długo, żeby zdążyć awansować. Zamierzał zostać prawosławnym
duchownym i kształcił się w tym kierunku; należał do kasty carskich
oficerów i wstąpił do partii komunistycznej dopiero podczas szczytu
czystek w 1938 roku. Mimo to jako oficer sztabu wykazywał się dużym
talentem i w maju 1942 roku został szefem Stawki[256]. Razem z Żukowem
odpowiadał za skuteczne przygotowania, za które nagrodą były Stalingrad,
Kursk i operacja „Bagration”. Jako dowódca frontowy zimą na przełomie
lat 1944/1945 dowodził frontami bałtyckimi, a w sierpniu 1945 roku został
mianowany dowódcą sił sowieckich walczących z Japonią na Dalekim
Wschodzie.
Marszałek Konstanty Rokossowski (1896–1968) uniknął podejrzeń ze
strony Stalina tylko dzięki swoim niezaprzeczalnym wybitnym
zdolnościom i przyjaźni z Żukowem. Wychował się w Warszawie; w latach
dwudziestych był szkolnym kolegą Żukowa w sowieckiej szkole
kawalerzystów; jego szanse na przetrwanie fali terroru niewątpliwie
znacznie zmniejszał fakt, że jako sowiecki attaché wojskowy w Chinach za
rządów Czang Kaj-szeka otarł się o zewnętrzny świat. Mimo to udało mu
się przetrwać pobyt w gułagu i po interwencji Żukowa podczas kryzysu z
1941 roku przywrócono go do łask. Od tego czasu jego pozycja stale i
nieodwołalnie rosła – podczas obrony Stalingradu był dowódcą kluczowego
odcinka frontu na Donie, dowodził centralnym frontem na łuku kurskim i
operacją „Bagration”. Jako jeden z czołowych dowódców frontowych
Armii Czerwonej mógł oczekiwać, że będzie mu dane poprowadzić ostatni
marsz na Berlin. Ale w październiku 1944 roku, po Powstaniu
Warszawskim, kazano mu grać na dalekim prawym skrzydle, wysyłając go
na front bałtycki. Po wojnie przysłano go z powrotem do Polski jako
narzuconego Polakom przez Sowietów ministra obrony[257].
Wielkości marszałka Grigorija Żukowa (1896–1974) dowodzą jego
rozmaite świetne czyny. Udawało mu się godzić wspaniałą karierę
czynnego dowódcy frontowego ze skutecznym działaniem zarówno w
dziedzinie wojskowego planowania, jak i pracy sztabowej na wysokim
szczeblu. W różnych okresach blisko współpracował ze Stalinem i z
Wasilewskim i mimo irytującego sposobu bycia nigdy nie wypadł z łask
rządzącej elity dyktatora. Ogólnie rzecz biorąc, był najwybitniejszym
marszałkiem Armii Czerwonej, a skoro Armię Czerwoną należy uznać za
absolutnego zwycięzcę w wojnie w Europie, zapewne także
najwybitniejszym dowódcą tej wojny.
W karierze pomógł mu niejeden szczęśliwy moment. Kiedy jesienią 1941
roku wysłano go na front leningradzki, który najwyraźniej zaczął się
załamywać, dokonał czegoś, co zakrawało na cud: niemiecka Grupa Armii
„Północ” musiała wyhamować. Stalin był zachwycony, ale nie wiedział, że
Hitler zdecydował nie atakować Leningradu, lecz rozpocząć jego oblężenie.
Podobnie kiedy na początku grudnia 1941 roku wydawało się, że
Wehrmacht musi zdobyć Moskwę, front został sparaliżowany na skutek
rekordowego ataku mroźnej zimy, a Żukow uzyskał w ten sposób przed
rozpoczęciem ataku potrzebny moment oddechu, który uratował miasto.
Przed Berlinem – w kwietniu 1945 roku – Żukow nie zrobił wszystkiego,
na co go było stać, i decydującymi manewrami wojsk pokierowali Koniew
na południu i Rokossowski na północy. Ale Żukow był
głównodowodzącym i zwycięstwo postawiło go w szeregu czołowych
osobistości świata.
Ostatniego retuszu portretu marszałka Żukowa dokonała zwycięska
parada z maja 1945 roku. Początkowo planowano, że sam Stalin wjedzie na
plac Czerwony na białym rumaku. Lecz podczas ćwiczeń Wielki Wódz
zleciał z pełnego temperamentu konia, po czym się wycofał. Stary carski
kawalerzysta stanął na wysokości zadania. To nie był po prostu wjazd na
plac na białym arabie: Żukow przemknął po bruku galopem w najlepszym
kozackim stylu i został głównym aktorem przedstawienia. Stalin nigdy mu
tego nie wybaczył[258].

[250]
Zob. L. Mosley, Marshall, Organizer of Victory, London 1982; C. D’Este, Eisenhower. A Soldier’s Life, London 2003.
[251]
Zob. C. D’Este, A Genius for War. A Life of General George S. Patton, London 1995.
[252]
Zob. H. Guderian, Panzer Leader, London 2000; zob. też J. Strawson, Hitler as a Military Commander, London 1970.
[253]
Zob. R.T. Paget, Manstein. His campaigns and his trial, London 1951; zob. też Hitler’s Generals, red. C. Barnett,
London 1989.
[254]
Występ rżewski – wybrzuszenie frontu wycelowane w Kreml (przyp. tłum.).
[255]
Zob. S. Mitcham, Hitler’s Field Marshals and their Battles, London 1988; W. Görlitz, Strategie der Defensive. Model,
Wiesbaden – München 1982.
[256]
Stawka Wierchownogo Gławnokomandowanija – nadzwyczajny najwyższy organ Najwyższego Naczelnego
Dowództwa sił zbrojnych ZSRR (przyp. tłum.).
[257]
Zob. W. Kardaszow, Rokossowskij, Moskwa 2003.
[258]
Zob. Marshal Zhukov’s Greatest Battles, red. H. Salisbury, London 1969; The Memoirs of Marshal Zhukov, London
1971; D. Glantz, Zhukov’s greatest defeat, Lawrence 1999.
Żołnierze, marynarze, lotnicy i reszta

Taka jest siła popularnych stereotypów – piloci myśliwców RAF-u


szykują się do startu alarmowego, amerykańscy żołnierze wychodzą z
morskich fal na plaży Omaha, sowiecka piechota przypuszcza szturm na
ruiny Stalingradu – że łatwo zapomnieć, iż wszystkie większe formacje
walczących armii były bardzo skomplikowanymi organizacjami, złożonymi
z wielu różnych rodzajów broni, a także o tym, że bilans tych rodzajów
broni był za każdym razem inny.
Na przykład Brytyjczycy i Amerykanie z konieczności przykładali
większą wagę do sił morskich i powietrznych. W wypadku Wielkiej
Brytanii szczególne znaczenie miały trzy rodzaje służb: lotnictwo
bombowe, flota handlowa i lotnictwo morskie.
Zaczynając wojnę, Niemcy miały najlepiej zrównoważone siły zbrojne.
Ale w środkowym okresie wojny Kriegsmarine została skutecznie
zneutralizowana przez zachodnie marynarki wojenne, Luftwaffe oddała
swoją dominującą pozycję na niebie nad Europą Zachodnią, a Wehrmacht
stracił inicjatywę na wschodzie. Wszystkie te wydarzenia były z sobą
powiązane. Gdy nadeszła ostateczna rozgrywka, Luftwaffe okazała się zbyt
słaba, żeby wyrównać niedostatki niemieckich sił lądowych, podczas gdy
siły powietrzne zachodnich aliantów stanowiły uzupełnienie zachodnich
armii, które i tak miały już wtedy przed sobą znacznie osłabiony
Wehrmacht.
W latach 1941–1942 wszystkie rodzaje wojsk sowieckich zostały
zdziesiątkowane. Lotnictwo zostało prawie wyeliminowane, jeszcze zanim
samoloty zdążyły wystartować, a sowieckie floty na Bałtyku i Morzu
Czarnym nie miały żadnych dróg ucieczki. W okresie powrotu do sił
największy ciężar spoczywał zatem na barkach wykazującej niezwykłą
odporność Armii Czerwonej. Mimo to w latach 1943–1945 Związek
Sowiecki pojawił się z powrotem w wielkim stylu na wodzie i w powietrzu,
nie tracąc jednocześnie swojej pozycji na lądzie. Produkowano samoloty i
szkolono pilotów, aby przewyższyć Luftwaffe, podczas gdy sowieckie
łodzie podwodne siały spustoszenie wśród niemieckich jednostek na
Bałtyku.
Tak więc stereotyp domaga się uzupełnienia. Nie wystarczy przywołać na
pamięć najwybitniejszych czy najbardziej błyskotliwych dowódców. Było
wiele rodzajów żołnierzy, wiele rodzajów marynarzy, wiele rodzajów
pilotów, a w warunkach nowoczesnej wojny – także bardzo wiele rodzajów
wojsk technicznych i służb pomocniczych. Jeden z asów bitwy o Anglię po
powrocie z kolejnej wyprawy pocałował w rękę swojego głównego
mechanika. „Gdyby nie te ręce (...) – oznajmił – już bym nie żył”[259].

[259]
A. Zamoyski, Zapomniane dywizjony. Losy lotników polskich, przeł. T. Kubikowski, London 1995, s. 108.
Artyleria, kawaleria, wojska inżynieryjne i
służby specjalne

Do czasu pierwszej wojny światowej, czyli do lat 1914–1918, wszystkie


armie składały się z czterech podstawowych rodzajów wojsk: piechoty,
kawalerii, artylerii i wojsk inżynieryjnych. Ale w latach 1939–1945
sytuacja szybko się zmieniła. Kawaleria zaczęła odgrywać coraz mniejszą
rolę, a artyleria w coraz większym stopniu wykorzystywała nowo odkryte
możliwości lotnictwa wspomagającego.
W roku 1939 wszystkie armie wystawiły do walki pułki kawalerii. Od
czasu pierwszej wojny światowej dobrze rozumiano, że skuteczność
karabinu maszynowego i działa artyleryjskiego oznaczała kres frontalnych
kawaleryjskich szarży. Ale w tym stadium walk, w którym przeważająca
część piechoty – także w Wehrmachcie – była jeszcze niezmotoryzowana,
żołnierze na koniach wciąż mieli wielkie zalety – w patrolach
zwiadowczych, w manewrach okrążających czy w łączności. Armia
Czerwona, która w coraz większym stopniu zdawała się na siłę swoich
wojsk pancernych, także utrzymywała tradycyjne formacje konnych
Kozaków. Transport oparty na koniach jako sile pociągowej wciąż był
normą na wschodzie – zarówno dla Niemców, jak i – do pojawienia się na
przełomie 1943 i 1944 roku pierwszych amerykańskich ciężarówek
przysyłanych w ramach programu Lend-Lease – dla Sowietów.
Wielki rozgłos zyskał incydent z września 1939 roku, kiedy to polscy
ułani napotkali niemieckie czołgi – był on po prostu znakiem czasu. Nie był
natomiast dowodem polskiej głupoty. Gdyby Polacy zignorowali radę
swoich zachodnich sojuszników i idąc za przykładem Niemców, utworzyli
ze swoich czołgów specjalne jednostki wojsk pancernych, można by sobie
doskonale wyobrazić, że to pułk ułanów niemieckich napotyka kolumnę
polskich czołgów.
Ponadto nietrudno znaleźć inne incydenty, w których kawaleria poniosła
druzgocącą klęskę. W październiku 1941 roku mongolska dywizja
kawalerii walcząca w szeregach Armii Czerwonej straciła 2000 ludzi,
podczas gdy po stronie niemieckiej nie zginął ani jeden żołnierz[260]. I
niewielu komentatorów chciałoby twierdzić, że ujemną cechą narodową
Mongołów jest skłonność do bezsensownej brawury.

Wszyscy uważają, że dominującą bronią prowadzonej z okopów wojny


wcześniejszego okresu była zmasowana artyleria. Tymczasem miłośnicy
artylerii twierdzą także, iż druga wojna światowa była „wojną artyleryjską”,
ponieważ ciężkie działa były przyczyną śmierci ponad połowy ogólnej
liczby walczących[261]. Nie ulega wątpliwości, że wszystkie armie
wystawiły wielką liczbę dział polowych i haubic, że ogień artyleryjski w
dalszym ciągu poprzedzał wszystkie zaplanowane ataki piechoty, że
artyleryjskie pojedynki – kanonady i kontrkanonady – były stałą cechą walk
zarówno na froncie wschodnim, jak i na froncie zachodnim.
Artylerię brytyjską, a szczególnie amerykańską, uważano za
najnowocześniejszą, zwłaszcza jeśli chodzi o tak zwany ogień pośredni.
Zmasowany ogień zaporowy można było precyzyjnie przystosować do
tempa pochodu piechoty, a dzięki możliwości wyliczenia czasu uderzenia
(TOT[262]) wszystkie pociski mogły wybuchnąć unisono, potęgując efekt.
Amerykańska haubica kalibru 105 milimetrów mogła strzelać pociskami
trzynastu różnych rodzajów – od wybuchowych po zawierające
propagandowe ulotki.
Artyleria niemiecka odegrała pionierską rolę w dziedzinie wykrywania
celów i radiolokacji. Zapewniło to Wehrmachtowi zdecydowaną przewagę
w czasie operacji „Barbarossa”, podobnie jak wynalazek samobieżnego
działa szturmowego StuG, które mogło dotrzymać kroku atakowi jednostek
pancernych. Wehrmacht miał też największy zbiór gigantycznych dział
kolejowych, których używano podczas szturmu na twierdze i stałe pozycje
wroga. Na przykład 80-centymetrowy gustav, którego używano w
Warszawie, wystrzeliwał pocisk o wadze 4800 kilogramów na odległość 47
kilometrów.
Często się słyszy, że wartość artylerii Armii Czerwonej polegała bardziej
na ilości sprzętu niż na jego poziomie technicznym. Ale ten sąd może być
niesprawiedliwy, zwłaszcza w odniesieniu do ostatnich etapów wojny,
kiedy systemy łączności znacznie ulepszono. Jedno było niezwykłe:
sowieckie Naczelne Dowództwo stworzyło ogromne wyspecjalizowane
dywizje artylerii i utrzymywało je jako rezerwę pod osobnym nadzorem.
Dywizje te były przeznaczone albo do prowadzenia ofensywy, z przewagą
miotaczy min, haubic i wyrzutni rakietowych, albo do obrony, z przewagą
dział polowych. Były wysyłane na różne fronty zależnie od potrzeb. Po
roku 1943 system rozbudowano, dodając dalsze dziesięć wydzielonych
korpusów artylerii, z których każdy był wyposażony w 700 dział. Siła tych
jednostek ponadtrzykrotnie przewyższała siłę odpowiednich formacji w
armii amerykańskiej (w której zmasowany ogień zaporowy nazywano
jedynym w swoim rodzaju eufemizmem: „serenada”).

Przed wojskami inżynieryjnymi także stanęło wyzwanie nowych


technologii. Natomiast ich tradycyjne zadania – budowa mostów,
zakładanie lub usuwanie min czy wznoszenie lub rozmontowywanie
umocnień – pozostały bez zmian. Wśród ich nowego wyposażenia znalazły
się: most Baileya, spychacz Herman Tankdozer, zmechanizowany
wykrywacz min Mine Flail, sztuczne nabrzeże Mulberry i plastik.
Kampania we Włoszech poza właściwą walką przybrała formę trwającego
dwa lata pojedynku wojsk inżynieryjnych. Szczególnie skuteczna okazała
się linia Gustawa. Na froncie wschodnim, gdzie pochód wojsk utrudniały
liczne i szerokie rzeki, umiejętność budowania mostów miała
pierwszorzędne znaczenie. Na przykład we wrześniu 1943 roku, wycofując
się przez Dniepr na odcinku frontu o długości 650 kilometrów, Niemcy
zbudowali siedem mostów. W tym samym miesiącu w niewielkim sektorze
liczącym 400 kilometrów inżynierowie sowieccy zbudowali ich 52[263].
Było to jednak nic w porównaniu z zadaniem, jakie miały przed sobą
wojska inżynieryjne aliantów w Normandii. Jak wówczas mówiono, akcję
można by porównać do zadania, jakim byłoby przeniesienie całego Chicago
na drugą stronę jeziora Michigan pod ogniem wroga. Niemcy przez niemal
cztery lata budowali betonową fortyfikację Wału Atlantyckiego,
zatrudniając do tego setki tysięcy przymusowych robotników. Alianci
musieli wał zniszczyć, a potem odbudować infrastrukturę – w tym
pięćdziesiąt lotnisk – w ciągu pięćdziesięciu tygodni. Udało się.

W brytyjskiej mitologii wojennej okropnie dużo się mówi o licznych


jednostkach służb specjalnych – o Kierownictwie Operacji Specjalnych
(Special Operations Executive, SOE), o komandosach z Królewskiej
Piechoty Morskiej (Royal Marines), spadochroniarzach, Grupie Pustynnej
Dalekiego Zasięgu (Long Range Desert Group), o Specjalnych Siłach
Powietrznych (Special Air Service) czy o jednostkach komandosów
morskich (Special Boat Service, SBS) – których wyczyny stały się tłem
powieści Iana Fleminga. Wspaniałe akcje – na przykład nalot na doki w
Saint-Nazaire w marcu 1942 roku – były najprawdziwsze w świecie, a
dowodzili nimi pełni wdzięku i eleganccy bohaterowie, tacy jak porucznik
David Stirling. Ale w skali całej sceny wojennych wydarzeń to, co robili,
było marginesem – dowodem na to, że armia brytyjska była niezdolna, aby
zmierzyć się z wrogiem jak równy z równym. Te jednostki specjalne nie
były też bynajmniej jedyne w swoim rodzaju. Niemcy mieli je także – na
przykład Friedenthaler Jagdverbände Ottona Skorzeny’ego, która uratowała
Mussoliniego, czy jednostki „Brandenburg” lub tajny oddział Luftwaffe KG
200.
Jeśli jednak idzie o czystą brawurę, nic nie może się równać z włoską 10.
Lekką Flotyllą, która pierwsza wylansowała torpedy zakładane przez
płetwonurków, torpedy pilotowane i maleńkie łodzie podwodne. Udany
atak flotylli na port w Aleksandrii w grudniu 1941 roku oznaczał
wyłączenie z walk dwóch brytyjskich okrętów wojennych oraz zasadniczo
zmienił proporcję sił morskich w basenie Morza Śródziemnego.

Przed wojną spadochroniarzy uważano za decydującą formację


przyszłości; podstawowe techniki zastosowano po raz pierwszy już w roku
1931 podczas połączonych manewrów wojsk sowieckich i niemieckich na
Ukrainie. Świetne zapowiedzi nigdy się jednak nie sprawdziły. Długo
jeszcze nie było odpowiednich samolotów, a do czasu, kiedy się okazało, że
willysa da się zrzucić na spadochronie z pokładu dakoty C-47,
spadochroniarze nie mieli żadnego transportu. W 1940 roku niemieccy
spadochroniarze bez przeszkód wylądowali w Norwegii i Holandii; desant
został sprawnie przeprowadzony i obudził oczekiwania na przyszłość.
Natomiast lądowania na Krecie spotkały się z odporem i okazały się tak
kosztowne, że niemieckie Naczelne Dowództwo nakazało jednostkom
spadochronowym trzymać się ziemi aż do końca wojny. Brytyjczycy i
Amerykanie byli niezłomni i angażowali siły powietrzne zarówno podczas
operacji „Torch”, jak i w czasie operacji „Overlord”, a w sierpniu 1944 roku
utworzyli 1. Armię Powietrzną Sił Sojuszniczych. Armia opracowała plany
szesnastu operacji, z których żadnej nie zrealizowano z powodu trudności w
synchronizacji i koordynacji działań; operacja siedemnasta, której nadano
kryptonim „Market Garden”, zakończyła się klęską pod Arnhem. Wreszcie
w marcu 1945 roku za linią Renu dokonano udanego desantu połączonego
brytyjsko-amerykańskiego korpusu sił powietrznych, przywracając w ten
sposób nieco wiary, której od tak dawna brakowało zwolennikom wojny w
powietrzu[264].

[260]
Zob. R. Overy, Russia’s War, London 1997, s. 147, za: R. Vinen, A History of Fragments. Europe in the Twentieth
Century, London 2001.
[261]
Zob. I. Hogg, w: The Oxford Companion to the Second World War, op. cit., s. 57.
[262]
TOT – time on target (czas nad celem), obliczenie czasu, w jakim pociski artylerii dotrą nad zamierzony cel. Strategia
opracowana przez armię amerykańską podczas drugiej wojny światowej w celu poprawy skuteczności alianckiego ostrzału
artyleryjskiego (przyp. tłum.).
[263]
Zob. W. Jackson, ibidem, s. 337.
[264]
Zob. Ch.B. MacDonald, By Air to Battle, London 1970.
Formacje elitarne

Żadna armia nie może twierdzić, że jej jednostki osiągają najwyższe


standardy. W pogoni za doskonałością od dawna starano się wyróżniać
formacje najlepsze pod względem uzbrojenia, najwyższego żołdu lub
największego prestiżu. W armii brytyjskiej bardzo liczyła się tradycja i
uważano, że najwyższy status mają pułki „gwardyjskie” – Coldstream,
Grenadierzy, Gwardie Szkocka, Walijska i Irlandzka oraz pułk kawaleryjski
Blues and Royals gwardyjskiej kawalerii dworskiej. Mniej lub bardziej
zasłużenie jednostki te pławiły się w blasku sławy swojego
profesjonalizmu, podsycanym powszechnym przekonaniem, że są w jakiś
sposób wspanialsze i bardziej skuteczne niż liczniejsze od nich pułki
poszczególnych hrabstw czy skromna ochotnicza rezerwa Królewskich Sił
Zbrojnych. Z racji specjalnego przeszkolenia i ekscytujących zadań do elity
dołączono także nowo powstałe formacje jednostek specjalnych – oddziały
komandosów spadochroniarzy i pułk spadochronowy.
W armii amerykańskiej, w której panował bardziej demokratyczny duch,
tradycja miała mniejsze znaczenie. Natomiast zauważano różnicę między
zawodowcami, rekrutami i Gwardią Narodową. Amerykański Korpus
Piechoty Morskiej, który miał długą tradycję, cieszył się dużą estymą. Z
oddziałów piechoty morskiej wyłoniły się bataliony do zadań specjalnych,
tak zwani Raiders (formacje nieznane w Europie). Ich odpowiednikami w
lądowej armii amerykańskiej były jednostki spadochronowe zwane
Rangers, ukształtowane na wzór brytyjskich komandosów. Bataliony
spadochroniarzy wojsk lądowych wylądowały w Salerno, w następstwie
tego desantu mocno ucierpiały pod Anzio, a potem odznaczyły się w
Normandii. Nic jednak nie przynosi jednostce większego prestiżu niż
piękny zapis dokonań na polach bitew. A pod tym względem nic nie
dorównuje 101. Dywizji Powietrzno-Desantowej, która znalazła się w
centrum najzaciętszych walk zarówno w Normandii, jak i w bitwie o
Ardeny.
W armii niemieckiej dawny najjaśniejszy blask pułków starego
Wehrmachtu przyćmiła estyma, jaką otaczano jednostki Waffen SS. Jej
żołnierze nosili specjalne mundury, byli wyposażeni w najnowszą broń i
najhojniej przydzielano im służby pomocnicze. Ale trzydzieści osiem
dywizji Waffen SS bynajmniej nie cieszyło się jednakową pozycją.
„Prawdziwie niemieckie” dywizje pancerne SS – 1., 2. i 3.: „Leibstandarte
Adolf Hitler”, „Das Reich” i „Totenkopf” – stanowiły klasę samą dla siebie,
podczas gdy w oczach co bardziej fanatycznie nastawionych nazistów
liczne dywizje złożone z ochotników cudzoziemców były czymś niewiele
więcej niż dziwacznymi uzurpatorami. Niemieccy spadochroniarze,
Fallschirmjäger, uziemieni po 1941 roku, nie cieszyli się takim prestiżem
jak ich odpowiednicy na Zachodzie. Jednak dywizje Wehrmachtu – dywizja
„Grossdeutschland” i dywizja pancerna „Hermann Göring”, należące do
oddziałów lądowych Luftwaffe – niewątpliwie stanowiły elitę elit.
Sowiecka ideologia nie dopuszczała żadnej formy elitaryzmu. Armia
Czerwona była „mieczem w ręku mas”. Ale obyczaje ulegały zmianom.
Poczynając od 1942 roku, pułkom lub dywizjom, które się odznaczyły w
walce, nadawano w dowód uznania tytuł „gwardyjskich” (z carskimi
podtekstami), a w odpowiednim czasie ten sam przywilej uzyskały także
dywizje pancerne. W końcu pojawiły się „armie gwardyjskie” powoływane
z rezerw Stawki, aby umocnić linię frontu i podbudować morale.
W gruncie rzeczy elitaryzm i morale mają ze sobą wiele wspólnego.
Można było oczekiwać, że żołnierze, których wcielono do mającego długą
tradycję pułku lub do jednostki specjalnej, będą się czuć wywyższeni w
stosunku do mających mniej szczęścia towarzyszy i wobec tego będą
walczyć z większą wytrwałością. Na tej samej zasadzie jednostki wojskowe
były bardzo wrażliwe na sprawy związane z reputacją wroga. W wojsku
brytyjskim czy amerykańskim zbliżająca się dywizja pancerna budziła
szczególny dreszcz strachu i podniecenia. Jeśli na froncie wschodnim
wprowadzano do walki oddziały gwardyjskie, a tym bardziej pancerne
dywizje gwardyjskie, dla Niemców był to nieomylny znak, że Iwany nie
żartują.
Wywiad

Gromadzenie informacji zawsze stanowiło jeden z podstawowych


elementów działań wojennych. Żołnierze wywiadu wojskowego są takimi
samymi żołnierzami jak inni. Czas wojny jest w gruncie rzeczy czasem
zjednoczenia wszystkich rodzajów służb bezpieczeństwa, mimo istniejącej
między nimi rywalizacji. W latach 1939–1945 wzrosło znaczenie wywiadu
radiowego (signals intelligence, SIGINT), ale uprawiano wszystkie
tradycyjne formy – działalność wywiadowczą i szpiegowską, propagandę,
podstęp, kontrwywiad i walkę polityczną.
Brytyjski wywiad, cieszący się znakomitą opinią, na czele z oddziałem
MI6, odpowiedzialnym przed Ministerstwem Spraw Zagranicznych,
odegrał bardzo dużą rolę w ratowaniu kraju przed skutkami jego militarnej
słabości. Umiejętnie wspomagali go agenci sojuszniczych rządów na
uchodźstwie – zwłaszcza Polacy, Czesi i Norwegowie. Tajemnica „Ultry”,
wynik złamania kodu Enigmy, to zaledwie jeden z ich sukcesów. Inne to na
przykład zdemaskowanie niemieckiej obrony radarowej i uzyskanie
informacji o planach budowy rakiet V-1 i V-2. Wśród niepowodzeń
natomiast trzeba wymienić akcję, którą Niemcy ochrzcili mianem operacji
„Englandspiel”, a która miała na celu umieszczenie agentów SOE na terenie
Holandii. W obrębie sił zbrojnych wyższy status przysługiwał wywiadowi
morskiemu, chociaż rozwój technik wywiadu lotniczego poprawił
oczywiście wizerunek RAF-u. Kierownictwo Operacji Specjalnych, które
wyłoniło się ze służb wywiadowczych, specjalizowało się w tajnych
działaniach i w udzielaniu pomocy europejskim ruchom oporu. Była to
niemal prywatna agencja Churchilla, mająca „podpalić Europę”. Wyniki
były, oględnie mówiąc, niejednoznaczne[265].
W Stanach Zjednoczonych kompetentne służby wywiadowcze
powstawały powoli. Biuro Służb Strategicznych (Office of Strategic
Services, OSS), poprzednik powojennej CIA, zostało założone dopiero w
czerwcu 1942 roku, pod kierownictwem Williama J. Donovana, zwanego
„Dużym Billem”. Donovan był wielokrotnie odznaczanym amerykańskim
oficerem, który swego czasu przekonał Roosevelta, żeby zignorował
pesymistyczne doniesienia ambasadora Josepha Kennedy’ego i uwierzył, że
Wielka Brytania przetrwa. Był bliskim współpracownikiem urodzonego w
Kanadzie Williama Stephensona, byłego boksera, który stał na czele
brytyjskiego Biura Koordynacji Bezpieczeństwa (Security Coordination).
Agenci OSS działali wszędzie tam, gdzie były zaangażowane siły
amerykańskie, często w bliskiej współpracy z MI6 i SOE. Grupę „Force
266” wysłano do Jugosławii, zespoły „Jedburgh teams” zrzucono na
spadochronach we Francji; operacja „Sunrise”, którą kierował przyszły szef
CIA Allen Dulles, wykorzystała ambasadę amerykańską w Bernie, aby
nawiązać kontakty z niemieckim ruchem oporu. W ostatniej fazie wojny
przeszkolono wielu niemieckich uchodźców i nastawionych
antyhitlerowsko jeńców wojennych, których zadaniem było penetrować
obszar Rzeszy i składać raporty na temat jej wewnętrznych działań[266].
Podstęp jest równie stary jak sama wojna i zazwyczaj stanowi
specjalność słabszej ze stron. Wobec tego Brytyjczycy doskonale zdawali
sobie sprawę z jego siły. Kiedy 10 stycznia 1940 roku we wraku rozbitego
samolotu znaleźli egzemplarz planu inwazji na Francję, stanowczo
postanowili nie uwierzyć, że plan jest prawdziwy. Ale mieli też swoje
sukcesy. Jesienią 1942 roku „oddział A” dowodzony przez brygadiera
Dudleya Clarke’a położył w poprzek Pustyni Zachodniej fałszywy rurociąg
i przekonał w ten sposób Rommla, że bitwa pod El-Alamejn nie zacznie się
wcześniej niż w listopadzie. Rommel był na leczeniu, kiedy Montgomery
zaatakował. W roku 1944 wykonawcom operacji „Fortitude” udało się
obudzić w Hitlerze przekonanie, że nieistniejąca 1. Grupa armii
amerykańskiej z bazą w hrabstwie Kent ma zamiar wylądować na plażach
na południe od Boulogne. Z Pas de Calais nie przesunięto do Normandii
żadnej większej jednostki niemieckiej i wobec tego przed operacją
„Overlord” otwarła się o wiele łatwiejsza droga[267].
Niemiecki wywiad z czasu wojny charakteryzowała – a w pewnym
stopniu także niszczyła – ostra rywalizacja Abwehry (wydziału wywiadu
wojskowego Naczelnego Dowództwa) z Reichssicherheitshauptamt
(RSHA), Głównym Urzędem Bezpieczeństwa Rzeszy. Abwehrę
wymieniano w kontekście przedwojennego spisku mającego na celu
usunięcie Hitlera, a jej szef admirał Wilhelm Canaris był daleki od
entuzjazmu dla nazistów. Najefektywniej działała w dziedzinie
kontrwywiadu. Grupy członków Abwehry skutecznie przygotowały grunt
pod aneksję Austrii i Czechosłowacji, a kolejny zespół przechwycił w
ostatnim tygodniu sierpnia 1939 roku strategiczny tunel na linii kolejowej
w miejscowości Jabłonków na polskim Śląsku (Zaolziu). Kontakty z IRA
nie przyniosły żadnych efektów, Abwehra nigdy też nie podejrzewała
istnienia tajemnicy „Ultry”. Jej operacje krok po kroku przejmowało
RSHA. W 1942 roku Canarisa tymczasowo zawieszono, w roku 1943
zakazano mu przebywania w Berlinie, w roku 1944 aresztowano go po
zamachu bombowym, w kwietniu 1945 roku powieszono[268].
Wywiad sowiecki cieszył się fantastyczną reputacją, chociaż jego
dokonania wymierzone przeciwko niczego niepodejrzewającym aliantom
były sporo większe od tych, których celem był czujny niemiecki wróg. Jak
wszystkie gałęzie Armii Czerwonej wojskowa służba wywiadowcza
(Gławnoje Rozwiedywatielnoje Uprawlenije, GRU), kierowana przez
generała Golikowa, podlegała wszechpotężnemu wydziałowi wojskowo-
politycznemu, a w najwyższej instancji – NKWD. Jej zagraniczne operacje
opierały się w znacznej mierze na komunistach, którzy dostarczali jej
informacji we wszystkich krajach Europy. Jej główna organizacja na terenie
Niemiec Rote Kapelle (Czerwona Orkiestra) nie umknęła uwagi Abwehry,
mimo to jedna z sekcji, znana pod kryptonimem „Lucy Ring”, działała aż
do czerwca 1944 roku. Sekcją kierował pewien wydawca z Lucerny
nazwiskiem Rössler, którego działalność kontrolował być może szwajcarski
wywiad. Siatka „Lucy Ring” z całą pewnością miała silne powiązania
zarówno z niemieckim ruchem oporu, jak i z najwyższymi kręgami w
Wehrmachcie. Jednym z jej agentów, znanym jedynie jako „Werther”, mógł
być Canaris lub – co bardziej prawdopodobne – jego zastępca, generał
major Hans Oster. Sugerowano nawet, że „Lucy Ring” utworzono po to,
aby mogła służyć jako budzący zaufanie pas transmisyjny do
przekazywania informacji brytyjskiej „Ultry” Sowietom. Tak czy inaczej,
przekazała ona Moskwie ostrzeżenie o zbliżających się kilku (choć nie
wszystkich) niemieckich ofensywach na Wschodzie.
Wywiad Armii Czerwonej był w roku 1941 dosłownie ślepy z powodu
supremacji Niemiec w powietrzu. Ale potem zaczął się bardzo poprawiać –
zwłaszcza gdy zaczęto stosować rekonesans fotograficzny. Sowieci byli
bezkonkurencyjnymi mistrzami w dziedzinie maskirowki, czyli podstępu.
Przemarsze planowali tak, aby odbywały się nocą, budowano sztuczne
bazy, odgłosy fałszywego ruchu drogowego wypełniały przestrzeń. Raz po
raz wyczarowywali nie wiadomo skąd wielkie rezerwy i całe oddziały
wojsk pancernych. Atakowali w najmniej spodziewanych miejscach i o
najmniej spodziewanych porach, na przykład w Moskwie w grudniu 1941
roku, a czasem stali nieruchomo, gdy cały świat czekał na atak – tak jak nad
Wisłą w sierpniu 1944 roku.
Atmosfera podejrzliwości, która wciskała się we wszystkie zakamarki
stalinowskiego reżimu, potrafiła oczywiście sparaliżować mechanizm
wywiadu. Analiza licznych źródeł przeznaczonych dla Stalina informacji z
1941 roku – docierających kanałami dyplomatycznymi, wojskowymi, przez
NKWD, kanałami partyjnymi i radiowymi czy od straży granicznej –
pokazuje, że paraliż nasilał się proporcjonalnie do napływu sprzecznych
rad[269]. Richard Sorge, oddany komunista, który wcześniej wstąpił do partii
nazistowskiej, działał w Tokio jako niemiecki korespondent. Utworzył sieć
nazwaną kryptonimem „Ramsay”, do której należały najlepsze źródła
informacji z kręgów rządowych w Japonii. Ale kiedy przewidział operację
„Barbarossa”, nie uwierzono mu. Zasługi Sorge’a zostały docenione
dopiero długo po jego śmierci[270].
Działalność szpiegowska była istotnym elementem towarzyszącym
działaniom wojennym. Major „Rygor” Słowikowski, agent polskiego rządu,
założył w Algierii jakąś nieprawdopodobną firmę cateringową i pod tą
przykrywką przygotował grunt pod operację „Torch”, organizując bardzo
skuteczną w działaniu francusko-polską „Agence Afrique”. Paul Thümmel,
pracownik Abwehry, był, wedle słów szefa brytyjskiego MI6, „agentem, na
którego słowo zaczynają maszerować armie”. Działał pod kryptonimem
„A-54”; odarty ze złudzeń po aneksji Czechosłowacji, systematycznie
przekazywał informacje swoim czeskim kontaktom. Elyesa Bazna, turecki
służący ambasadora Wielkiej Brytanii w Ankarze, w latach 1943–1944
przesyłał do ambasady Niemiec spisy zawartości sejfu swojego
pracodawcy. Energiczna Francuzka Marie-Madeleine Fourcade
koordynowała pracę ogromnej sieci złożonej z 3000 agentów, mającej
kryptonim „Arka Noego” i zajmującej się zbieraniem szczegółowych
informacji na temat działalności wojskowej Niemców na terenie Francji.
Raporty „Arki Noego” przewożono do Anglii na pokładzie lekkiego
samolotu wysyłanego przez MI6. Anton Turkuł pracował z ramienia
Abwehry dla organizacji „Max” działającej w Sofii. Wydawało się, że
przekazuje na użytek Niemców szczegóły dotyczące posunięć Armii
Czerwonej. W rzeczywistości był podwójnym agentem sowieckim,
szykującym akcję sabotażu, mającą zapobiec poczynaniom armii Własowa.
Alan Nunn był brytyjskim fizykiem atomowym; przekazywał sowieckiemu
GRU próbki przetworzonego uranu. A w roku 1944 Kim Philby,
wykształcony w Cambridge szpieg zwerbowany przez NKWD, był już
szefem IX (antykomunistycznego) Oddziału MI6[271]. Bilansu tych
wszystkich akcji, kontrakcji i kontrkontrakcji nie się da obliczyć.

Jeden z najbardziej odkrywczych opisów życia oficera wywiadu znaleźć


można w książce napisanej przez pewnego Włocha, który w latach 1941–
1943 z ramienia włoskiego wywiadu SIE (Servizio di Intelligenza
dell’Esercito) przebywał na froncie wschodnim. Giorgio Geddes był z
wykształcenia inżynierem i przed wojną pracował nad prototypami
samochodów Ferrari. Dzięki swojej znajomości niemieckiego został w 1941
roku zmobilizowany i wcielony do liczącego 225 000 ludzi korpusu
ekspedycyjnego ARMIR (Armata Italiana in Russia), walczącego nad
Donem i na Kaukazie. Do jego podstawowych obowiązków należało
zapewnienie łączności między dowództwem włoskim i niemieckim; w
trakcie operacji poprzedzających bitwę pod Stalingradem otrzymał medal
za odwagę.
Podczas dwóch lat służby Geddes miał jednak okazję obserwować nie
tylko wydarzenia o charakterze wojskowym, ale także przyjrzeć się życiu
ludności cywilnej. Jego żywe zainteresowanie wzbudziły niejednoznaczne
relacje między niemiecką administracją i miejscową ukraińską ludnością.
Jako współczujący italianskij mołodoj często spotykał się z prośbami ludzi
starających się o takie czy inne gwarancje bezpieczeństwa lub o zwolnienie
od przymusowej pracy, egzekwowanej w ramach opartej na ucisku
hitlerowskiej polityki – bardzo się zaangażował w te sprawy. Dzięki swojej
pracy spotykał się z tłumaczami i innymi osobami, które łatwo można było
uznać za kolaborantów, ale których dotkliwe problemy znał aż za dobrze. I
dlatego jego pamiętnik zatytułowany Nichivó (niczego – „nic”), przynosi
wyjątkowo ludzki portret zarówno tych rzekomo wyzwolonych, jak i
rzekomych wyzwolicieli. Trudno byłoby o bardziej przerażający opis
zadziwiającej zmiany postaw, jaka zaszła między rokiem 1942, kiedy
oczekiwano, że Niemcy zostaną na Wschodzie, jeśli już nie na zawsze, to
przez dziesiątki lat, a rokiem 1943, kiedy zaczęła do nich docierać
straszliwa perspektywa klęski i odwrotu.
Kiedy upadły faszystowskie Włochy, Geddes wylądował w niemieckim
obozie, ale zbiegł stamtąd i odnalazł drogę powrotną do rodzinnego
majątku pod Florencją. Tam uporządkował notatki. Ułatwiło mu to spisanie
wspomnień. Należał do nielicznej grupy 25 procent żołnierzy z ARMIR-u,
którym udało się przeżyć. W latach 1944–1945 dołączył do oddziału
partyzantów walczących z siłami Republiki Salò w północnych Włoszech.
Powojenna kariera zaprowadziła go do Stanów Zjednoczonych[272].

Polski wywiad z czasu wojny wniósł poważny wkład w sprawę aliantów.


Kierował rozległą siatką agentów, nie tylko na terenie Trzeciej Rzeszy i
ZSRR, ale także w innych krajach na całej kuli ziemskiej. Jego archiwa,
które w czerwcu 1945 roku zostały przekazane brytyjskiemu Ministerstwu
Spraw Zagranicznych na mocy układu pozwalającego emigracyjnemu
polskiemu rządowi na pozostanie w Londynie, z pewnością byłyby
niezwykle interesujące na początku zimnej wojny. Ale „zaginęły”. Według
ponawianych zapewnień brytyjskiego rządu najprawdopodobniej zostały
„nieumyślnie zniszczone” w jakimś nieokreślonym momencie pod koniec
lat czterdziestych, to znaczy w okresie największych wpływów Philby’ego.
Ta oficjalna wersja jest – zupełnie dosłownie – niewiarygodna.
Pewien ważny dokument jednak przetrwał; jest pozbawiony daty. Tekst
skomponował podpułkownik Witold K. Langenfeld, ostatni dowódca
Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza pod koniec wojny. Dokument
zawiera krótką uwagę osobistą, w której autor podsumowuje osiągnięcia
swojej organizacji:

Przed wojną wyw[iad] polski, jako wywiad państwa biednego, w doborze personelu
szedł na jakość, a nie na ilość. Na rynku międzynarodowym wyw[iad] polski był bardzo
wysoko stawiany. W czasie wojny bombardowania angielskie oparte były na pracy
O[ddziału] II – V1 i V2 to polska praca. Bismark to polska praca.
(...) Po upadku Francji, gdy wyw[iad] polski poniósł wielkie straty, musiano rzucić
się z konieczności na sytuację na wywiad masowy. W terenie byli właściwie amatorzy.
Tylko centrala rozporządzała kilku starymi wygami, którzy wywiadem kierowali.
Wszystkim trzeba było kierować (...). Tych kilku ludzi w centrali, chodzili z
przepracowania, jak zmory, jak cienie. (...) Wywiadem kierowano przez centralę
radiową dużych 10 stacji korespondencyjnych, plus szereg stacji nasłuchowych.
Łączność utrzymywano przez kurierów i za pomocą samolotów.
Jedna z ekspozytur miała ponad 1400 ludzi w sieci. (...) W jednej z Ekspozytur jedno
„cięcie niem[ieckie]” spowodowało wpadkę ponad 109 ludzi. Wina była szefa (...).
Inny szef eksp[ozytury] miał swego adwokata dla obrony „agentów, którzy wpadli”.
Operetka.
Początkowo cały wywiad na Niemcy prowadzili Polacy. Z czasem osadzili w terenie i
Anglików.
Inwazja w Afryce przygotowanie nasze.
Afera insp[iracyjna] na Jap[ończyków] prowadzona cztery pełne lata. Szef Sztabu
am[erykańskiego] powiedział gen. Sik[orskiemu], że nie chce nawet pięciu polskich
dywizji, a chce polski wywiad.
Mieliśmy afery, jak Bielang, Wiktor, Radca, Gefreiter z lotnictwa, i inne.
Wkład polskiego wywiadu do ogólnej puli ogromny. Nie chcę powiedzieć, że byliśmy
wywiadem najlepszym. Nie. Ale byliśmy wywiadem w grupie czołowej wywiadów
świata. Siedzieliśmy na wszystkich częściach świata. Byliśmy nawet i [na] Filipinach.
Do wspólnej puli włożyliśmy niewspółmiernie wielki kapitał. Procentu on żadnego
nie przyniósł, ale nie nas za to winić. Historia niech wykaże, kto zawinił. My wiemy to
już dzisiaj.
(...)
Oficerowie rozproszeni po całym świecie. Jednostki mniej wartościowe poszły na
usługi Rządu warszawskiego, angielskiego, francuskiego i amerykańskiego. Reszta
ciężko pracuje po fabrykach[273].

[265]
Zob. M.R.D. Foot, SOE. An outline history of the Special Operations Executive 1940–1946, London 1999.
[266]
R.H. Smith, OSS. The Secret History of America’s First Central Intelligence Agency, Berkeley 1972.
[267]
Zob. M. Howard, Strategic Deception in the Second World War, London 1992; T. Harris, Garbo. The spy who saved D-
Day, Kew 2004.
[268]
Zob. L. Paine, The Abwehr. German Military Intelligence in World War Two, London 1984; R. Bassett, Arcyszpieg
Hitlera, przeł. P. Chojnacki, Warszawa 2006.
[269]
Zob. D.E. Murphy, Co wiedział Stalin, przeł. M. Studniarek, Warszawa 2006.
[270]
Zob. F.W. Deakin, G.R. Storry, The Case of Richard Sorge, London 1966.
[271]
Zob. F.E. Noel-Baker, The Spy Web. A study of communist espionage, London 1954; R. Seth, Forty Years of Soviet
Spying, London 1965; P. Knightley, Philby. The Life and Views of the K.G.B. Masterspy, London 2003; K. Philby, Moja cicha
wojna, przeł. K. Nomicki, Warszawa 1994.
[272]
Zob. G. Geddes, Nichivó. Life, Love and Death on the Russian Front, London 2001.
[273]
Cyt. za: Polsko-brytyjska współpraca wywiadowcza podczas II wojny światowej. Intelligence co-operation between
Poland and Great Britain during World War II, t. 2: Wybór dokumentów. Documents, wybór i oprac. J.S. Ciechanowski, Warszawa
2005, s. 433–434.
Łączność

Wojna zawsze oznaczała przyspieszenie postępu technicznego i wojna lat


1939–1945 nie była pod tym względem wyjątkiem. Epoka kurierów na
motocyklach dowożących rozkazy wprawdzie się jeszcze nie skończyła, ale
większość komunikatów przekazywano teraz na linię frontu, z admiralicji
do dowódców okrętów, z ziemi w powietrze, a potem od jednego żołnierza
do drugiego za pomocą telefonu bez drutu, zwanego radiem.
Generał Guderian dowodził jednostką radiowców już podczas pierwszej
wojny światowej i odegrał decydującą rolę przy wprowadzaniu
niezawodnych sieci radiotelegraficznych w struktury swoich nowych
dywizji pancernych. Tak więc radio miało fundamentalne znaczenie –
zarówno w rozwijaniu koncepcji Blitzkriegu, jak i dla doktryny
połączonych broni, która tej koncepcji towarzyszyła. Czołgi musiały się
porozumiewać z kwaterą główną, kwatera główna – z samolotami,
samoloty – z artylerią. Opanowanie techniki radiowej było zasadniczym
czynnikiem oszałamiających zwycięstw Niemców w latach 1939, 1940 i
1941.
Przekaz radiowy en clair łatwo jest jednak podsłuchać. Wobec tego we
wszystkich strukturach systemu dowodzenia wprowadzano technicznie
zaawansowane mechaniczne urządzenia do kodowania i odkodowywania
wiadomości. Niemiecka Enigma i amerykańska SIGABA służyły temu
samemu celowi.
Z powodu zakłóceń w odbiorze jednostki pływające nadal używały
alfabetu Morse’a. Przekazy drogą radiową ujawniały lokalizację jednostki,
wobec tego ściśle przestrzegano precyzyjnego rozkładu godzin transmisji i
okresów przymusowej ciszy.
W 1917 roku marszałek lotnictwa Hugh Dowding zapewne jako
pierwszy człowiek na świecie użył połączenia radiowego ziemia –
powietrze. Teraz zadbał o to, żeby jego żołnierze walczący w bitwie o
Anglię mieli do dyspozycji najnowocześniejsze urządzenia. W roku 1940
zaledwie szesnaście eskadr RAF-u było wyposażonych w ulepszone
nadajniki wysokiej częstotliwości.
Eskadry bombowców, podobnie jak brygady czołgistów, posługiwały się
zamkniętymi sieciami radiowymi. Ale – tak jak okręty – z łatwością mogły
zdradzić wrogom swoje pozycje. Trasę niemieckich bombowców wytyczały
kierunkowe wiązki fal radiowych; Brytyjczycy przodowali w radiowym
wykrywaniu obiektów wroga i w stosowaniu urządzeń radarowych.
Po roku 1943 amerykańska technologia poczyniła liczne postępy.
Wynalazek walkie-talkie oznaczał przełom w możliwościach
porozumiewania się na polu bitwy. Nadajnik pieszczotliwie ochrzczony
Gibson Girl zrewolucjonizował system ratownictwa powietrznego, a
przenośne systemy nadawczo-odbiorcze VHF SCR-522 umożliwiły
naziemnej artylerii sterowane z powietrza celowanie.
Nie sposób też nie doceniać znaczenia radia dla ruchu oporu. Audycji
BBC – zaczynających się charakterystycznym biciem Big Bena albo
porywającymi pierwszymi taktami V symfonii Beethovena – słuchano na
całym kontynencie. Solidne urządzenie odbiorczo-nadawcze, pipstock, bez
trudu mieściło się w niewielkiej walizeczce – prawdziwe błogosławieństwo
dla członków ruchu oporu w Polsce, we Francji, w Norwegii, we Włoszech
i w Jugosławii, którzy mogli teraz rozmawiać nie tylko z sobą, ale – równie
łatwo – z Londynem.
Kopiarki, produkowane przez IBM wyszukiwarki na karty perforowane i
telefaks ułatwiały pracę administracji wojskowej. Wydaje się, że nie
wykorzystano tylko telewizji, znanej przecież już przed wojną. Emisje
programów telewizyjnych BBC, które rozpoczęto w 1937 roku, w roku
1939 zlikwidowano i przywrócono dopiero w roku 1945.

Rosnące znaczenie łączności nieuchronnie prowadziło do rozwoju


przeciwśrodków (terminu „wojna elektroniczna” jeszcze wtedy nie
wymyślono). Na przykład każdy z trzech niemieckich systemów nawigacji
lotniczej używanych w czasie bitwy o Anglię – „Knickebein”, „X-Gerät” i
„Y-Gerät” – stał się inspiracją do wynalezienia systemu brytyjskiego, który
go miał unieszkodliwić. W 1943 roku wymyślony przez RAF system
„Window”, polegający na wyrzucaniu w powietrze pasków metalowej folii
po to, żeby zakłócić wskazania niemieckich radarów, zastosowano po raz
pierwszy podczas nalotu na Hamburg; straty – zaledwie 12 na ogólną liczbę
746 bombowców, czyli 1,6 procent – były rekordowo niskie. Rok później
środki zapobiegawcze zastosowane przez aliantów skutecznie utrudniły
Niemcom rozpoznanie zbliżającej się inwazji z morza podczas operacji
„Overlord”. Niemieckie stacje radarów we Francji wcześniej zniszczono
masowymi bombardowaniami, a w nocy, kiedy zaczęła się inwazja, stada
samolotów z urządzeniami zagłuszającymi na pokładzie uniemożliwiły
ocalałym radarom wezwanie myśliwców z baz położonych w głębi lądu.
Dwie „eskadry duchy”, którym nadano kryptonimy „Taxable” i „Glimmer”,
wyładowane urządzeniami zagłuszającymi, skierowały się na Hawr i
Boulogne, dopełniając w ten sposób dzieła oszustwa, które wcześniej
rozpoczęto przy użyciu innych środków[274].

[274]
Zob. Call to Arms. A history of military communications, red. M. Bridge, J. Pegg, London 2001.
Walka – pole bitwy

W czasie wojny idzie przede wszystkim o to, aby walczyć i zabijać. A


pod tym względem druga wojna światowa wspięła się na nieznane dotąd
szczyty zmechanizowanej masowości. Ale była to także wojna w marszu,
co – z punktu widzenia żołnierza – sprawiało, że łatwiej było znieść walkę
w takich warunkach, niż siedząc w okopach zachodniego frontu jak
poprzednie pokolenie.
Po pierwszej wojnie światowej wiele myślano o impasie między wojną
ofensywną i wojną obronną, który był odpowiedzialny za narodziny wojny
prowadzonej z okopów. W latach 1914–1918 raz po raz podejmowano
wysiłki przełamania linii wroga i raz za razem te wysiłki kończyły się
niepowodzeniem, a ceną za nie stawały się miliony ofiar. Każdy wielki
„napór” poprzedzał artyleryjski ogień zaporowy – na każdy metr
kwadratowy strefy przyfrontowej wroga spadały tony metalu. Potem „na
drugą stronę” wysyłano fala za falą oddziały piechoty, które szły w
kierunku powstałego wyłomu, po czym okazywało się albo że placówki
artylerii wroga jednak przetrwały, albo że siły wroga zdążyły się
przegrupować i teraz udaremniają dalszy marsz. Tylko jeden raz, w 1917
roku pod Cambrai, udało się przerwać linie obrony, kiedy Brytyjczycy
wprowadzili do walki swojego nowo wyklutego potwora, czyli czołg, i za
jego pomocą wybili dziurę w niemieckim froncie. (Bez wsparcia piechoty i
bez zapasów paliwa owe pierwsze czołgi zgodnie z planem powróciły do
bazy).
W okresie międzywojennym kilku teoretyków wojskowości uznało czołg
za pojazd przyszłości. Charles de Gaulle we Francji, Władysław Sikorski w
Polsce oraz major J.D.C. Fuller w Wielkiej Brytanii napisali prace, w
których pokazywali zalety wojny zmechanizowanej. We wszystkich trzech
krajach wszystkich trzech zignorowano. Tekst „Boney” Fullera, który
należał do faszystowskiej partii Oswalda Mosleya, dokładnie za to czytano
w Niemczech, gdzie wschodzące gwiazdy wojennego profesjonalizmu,
Erwin Rommel czy Heinz Guderian, rozwijały koncepcję Blitzkriegu.
Natomiast brytyjską taktykę bojową z lat 1939–1945 cechowała najwyższa
powściągliwość. Brytyjscy dowódcy dobrze pamiętali rok 1940 i brak
czołgów, które mogłyby zdominować wojenną scenę. Bardziej niż na
zwycięstwo nastawiali się na uniknięcie klęski i – jak przystało na armię
obywatelską – na ochronę swoich ludzi. Brytyjczycy mieli dobrą artylerię,
silną dyscyplinę i wspaniałą osłonę z powietrza. Kiedy w 1944 roku
zamontowali na swoim szybkim shermanie M-1 strzelające
siedemnastofuntowymi pociskami działo, nareszcie mieli też do dyspozycji
dobry czołg – złośliwie nazywany przez załogi „ronsonem” (zgodnie z
reklamą, „zapalniczką, która się zapala za każdym razem”). Ale czołgi
rozstawiano jako ochronę posuwającej się naprzód piechoty, a nie jako
samodzielną czołówkę wojsk, nie zachęcano też żołnierzy do brawurowych
pojedynków z pojazdami pancernymi wroga. Zadanie unieszkodliwienia
wojsk pancernych przeciwnika pozostawiano albo specjalnym formacjom
przeciwpancernych dział samobieżnych, niszczycieli czołgów M10, albo
budzącym postrach, wyposażonym w wyrzutnie rakiet samolotom
myśliwsko-szturmowym Hawker Typhoon.
Generał Montgomery był ucieleśnieniem tej brytyjskiej rezerwy. Jego
zwycięstwo pod El-Alamejn stanowiło owoc metodycznych przygotowań.
Przemarsz jego wojsk przez Normandię, a następnie przez Holandię był tak
powolny, że wywołał nieprzychylne komentarze. Zgubny w skutkach upór
podczas operacji „Market Garden” można sobie wyobrazić jako efekt zbyt
silnej reakcji na krytykę; mało brakowało, a kosztowałby Montgomery’ego
karierę.
Armia amerykańska wierzyła w „zwycięstwo za pomocą siły ognia”.
Podobnie jak Brytyjczycy Amerykanie nie mieli ani czołgów, które
mogłyby zwyciężać, ani zahartowanych na polu walki weteranów. Ale nie
mieli też wspomnień niedawnych klęsk ani obawy, że zabraknie im
posiłków, mieli natomiast silną wiarę w swoje niewyczerpane zapasy
sprzętu. Ich artyleria była ogromna i na wysokim poziomie, już sama liczba
ich samolotów wojskowych zapierała dech; w odróżnieniu od Niemców
Amerykanie nie rozumieli, że można oszczędzać paliwo. Nie chciało im się
unowocześniać standardowych shermanów i w jeszcze większym stopniu
niż Brytyjczycy odwoływali się do wsparcia z powietrza. W efekcie
osiągnięcia armii amerykańskiej były dość nierówne. Zwłaszcza wtedy, gdy
dowodził nią generał Patton, była zdolna do niesłychanych działań: napór
wojsk mógł trwać bez końca; przemarsz Pattona przez Francję po wyjściu z
Normandii w 1944 roku czy pochód przez środkowe Niemcy w roku 1945
to były prawdziwe wyczyny godne eposu. Jednak Amerykanów często
wstrzymywała uparta obrona Niemców lub zaskakiwały nieoczekiwane
kontrataki. Na przykład bitwa o przyczółek w Anzio, gdzie atakujące siły
amerykańskie zostały przygwożdżone na trzy miesiące, nie należy do zbyt
chwalebnych epizodów. A bitwa o Ardeny przez wiele dni szła im bardzo
źle – aż do czasu, kiedy niebo się przejaśniło i można było włączyć do akcji
siły powietrzne.
W pierwszych latach wojny w Polsce i we Francji siły niemieckie
doprowadziły niemal do perfekcji sztukę połączonych broni, a po operacji
„Barbarossa” niewiele brakowało, a bezapelacyjnie Niemcy wygraliby
wojnę. Ponieważ ostatecznie zostali pokonani i ponieważ walczyli po
stronie ohydnego reżimu, często pomija się milczeniem skalę i doskonałość
ich wojennych dokonań. Ani zachodnia, ani rosyjska opinia publiczna nie
ma ochoty przyznać, że – żołnierz w żołnierza, dywizja w dywizję –
Wehrmacht przewyższał wszystkich swoich przeciwników. Ostatecznie
Niemcy zostali pokonani – z powodu przewagi liczebnej, z powodu
logistyki, z powodu niezaprzeczalnej siły lotnictwa, z powodu braku
elastyczności swojego głównego stratega amatora i wreszcie z powodu
zwykłego wyczerpania. Mimo wszystko, w czysto wojskowych
kategoriach, to, że w ostatniej fazie wojny kontynuowali walkę wbrew
wszelkim szansom na zwycięstwo, jest, szczerze mówiąc, czymś
niezwykłym.
Doskonałość niemieckiej strategii bojowej wynikała częściowo z
pierwszorzędnego wyposażenia i częściowo z dobrego przeszkolenia
żołnierzy, ale przede wszystkim była efektem postawy dowództwa, które
miało jasną wizję swoich ambitnych celów. Doskonała jakość
standardowego niemieckiego wyposażenia jest czymś oczywistym. Od
samolotu myśliwskiego Bf-109 w powietrzu po czołgi Panzer IV na ziemi i
po 88-milimetrowe działo przeciwlotnicze i pistolet maszynowy Schmeisser
– niemieckie uzbrojenie ustanawiało nowe standardy niezawodnej
solidności i skuteczności. Żołnierze Wehrmachtu przechodzili gruntowne
przeszkolenie – również dlatego, że przed najcięższą próbą z lat 1941–1942
przebyli kilka coraz trudniejszych kampanii w Polsce i we Francji, gdzie
nauczyli się ważnych rzeczy. Najwyższy profesjonalizm kadry oficerskiej
ograniczały jedynie błędy głównodowodzącego i jego otoczenia.
Nie należy też sądzić, że wojenne czyny Wehrmachtu systematycznie
traciły na wartości po wielkich klęskach pod Stalingradem i Kurskiem. Przy
niejednej okazji niemieckie wojska zadawały przeciwnikom ciosy, które w
innej sytuacji mogłyby uchodzić za poważne zwycięstwa. Kontratak nad
Wisłą na początku sierpnia 1944 roku jest tylko jednym z wielu
przykładów.
Mimo wszystko jednak – chociaż to Hitler ponosi największą
odpowiedzialność za decyzję o ataku na ZSRR w czerwcu 1941 roku –
Wehrmachtu i jego generałów nie można uwolnić od wszelkiej
odpowiedzialności. Przede wszystkim powinni byli słuchać nauk
Clausewitza, który już dawno pisał o „wojennej mgle” i przewrotności
„warunków naturalnych”. Jak większość Niemców, patrząc na wczesne
sukcesy Führera, pozwolili sobie na psychiczne rozprzężenie i nie bardzo
brali pod uwagę możliwość niekorzystnego rozwoju wypadków. Napadli na
największe państwo na świecie, kierując się zuchwałym planem A,
natomiast nie mieli żadnego planu B. Okazywali taką samą arogancję jak
Napoleon, popełniali bardzo podobne błędy i spotkał ich taki sam los. Nie
powinno być niespodzianką, że nieogarnione otwarte przestrzenie stepu i
tundry dadzą Armii Czerwonej nieskończone możliwości: oddziały mogły
się tam wycofać i odzyskać siły. Nie powinno być też niespodzianką ani to,
że jesienne deszcze zmienią drogi Ukrainy i Białorusi w grząskie bagno, ani
to, że w zimie temperatura w Moskwie będzie o wiele niższa niż w Berlinie.
Nawet gdyby zdobyli Moskwę – jak kiedyś Napoleon – i tak
potrzebowaliby futer, zimowych butów i płynu do chłodnic, o których nie
pomyśleli niemieccy kwatermistrzowie. Przede wszystkim, jeśli mieli
skutecznie okupować taki ogromny kraj, musieliby naśladować armię
Kajzera i dobrze traktować miejscową nierosyjską ludność. A ten ostatni
warunek wykluczała nazistowska ideologia. Zatem w ostatecznym
rozrachunku niemiecka inwazja na Związek Sowiecki zakończyła się
niepowodzeniem, ponieważ Wehrmacht – podobnie jak cały niemiecki
naród – został zniewolony przez nazistowski sposób myślenia.
Armia Czerwona natomiast była głównym zwycięzcą w wojnie w
Europie. Jej dokonania przeszły najśmielsze oczekiwania jej najbardziej
fanatycznych zwolenników. Wypada jednak zadać istotne pytanie: w jaki
sposób osiągnięto to zwycięstwo? Konwencjonalne odpowiedzi wskazują
na dwa czynniki: patriotyzm i liczby. „Rosjanie bronili swojej ojczyzny w
wielkiej wojnie ojczyźnianej i ich gotowość do poświęcenia życia w
nieznanym dotąd historii wymiarze przewyższyła barbarzyństwo i
techniczną przewagę najeźdźców”. Albo coś w tym rodzaju.
Takie wyjaśnienie zadowoli być może naiwnych cudzoziemców, nie
wytrzymuje natomiast dokładniejszej analizy. Wojna sowiecko-niemiecka z
lat 1941–1945 w przeważającej części nie toczyła się na terytorium Rosji.
Prowadzono ją przeważnie na terytorium narodów, które zaledwie
dwadzieścia lat wcześniej opowiedziały się za niepodległością i ponownie
miały się za nią opowiedzieć natychmiast po upadku Związku Sowieckiego.
Patriotyzm oczywiście odgrywał rolę, zwłaszcza wśród Rosjan, którzy
mieli inny pogląd na to, gdzie leży ich ojczyzna, niż Bałtowie czy Ukraińcy.
W gruncie rzeczy Stalin złamał wszystkie reguły międzynarodowego
komunizmu, nawołując do obrony „Świętej Rosji”. Ale w Armii Czerwonej
poziom dezercji był równie bezprecedensowo wysoki jak procent
bohaterstwa. A mimo sowieckiej propagandy patriotyzm w czystej formie
bynajmniej nie był czymś powszechnym. Niektórzy spośród najbardziej
nacjonalistycznie nastawionych Rosjan, na przykład Kozacy dońscy, byli z
gruntu przeciwni sowieckiemu reżimowi i tłumnie przyłączali się do
Niemców. Barbarzyństwo też nie było zarezerwowane wyłącznie dla
wrogów Związku Sowieckiego. Jeśli idzie o zamiłowanie do masowych
morderstw, Stalin w niczym nie ustępował Hitlerowi. A terror w szeregach
armii należy uznać za czynnik motywujący wcale nie słabszy od
patriotyzmu. Przekonanie, że sowieccy żołnierze ruszali do ataku z
imieniem Stalina na ustach, jest w znacznej mierze wytworem sowieckiej
propagandy[275].
I w ten sposób stajemy w obliczu zagadki liczb. Nie ma żadnej
wątpliwości, że Armia Czerwona opierała się na potężnych dostawach
sprzętu i potężnych rezerwach ludzkich. Sowieccy generałowie operowali
takimi ilościami dział, samolotów, czołgów i żołnierzy, o jakich wszystkie
inne armie świata mogły tylko pomarzyć. Niemcy dobrze o tym wiedzieli,
ale zakładali, że sprzęt jest przestarzały, ludzie słabo wyszkoleni, a
kompetentnych dowódców nie ma wcale. Tak więc aspektu jakościowego
nie można ignorować, ponieważ miało się okazać, że to właśnie pod tym
względem Niemcy nie doceniali Armii Czerwonej.
Liczby nie są jednak bez znaczenia. W pewnym stopniu równoważyły
braki sprzętu – zwłaszcza w pierwszej fazie wojny. Stanowiły rekompensatę
kolosalnych strat, których w innej sytuacji nie dałoby się przetrzymać; w
pewnych okolicznościach można je też było skutecznie wykorzystać. W
źródłach niemieckich istnieją na przykład dowody na to, że niemieccy
artylerzyści zmuszeni stawić czoło „ludzkiej powodzi” piechoty mogli
utrzymywać ogień tylko dopóty, dopóki stosy ciał nie przesłoniły im
widoku, lub do chwili, gdy nie przegrzały się lufy ich dział. Ma się ochotę
pomyśleć, że liczebna przewaga pomogła Armii Czerwonej uniknąć klęski,
ale nie jest to bynajmniej wyjaśnienie powodów osiągnięć Sowietów na
drodze do zwycięstwa.
Mocne strony Armii Czerwonej ujawniały się stopniowo. Pierwszą z nich
były zalety logistyki, widoczne w zdolności do produkowania i dystrybucji
ogromnych ilości podstawowych rodzajów sprzętu potrzebnego do
prowadzenia nowoczesnej wojny. Drugą stanowiły możliwości techniczne –
w późniejszych fazach walk wiele ulepszonego sprzętu dorównywało
najlepszemu wyposażeniu najlepszych armii świata. Trzecią mocną stroną
była organizacja. Armia Czerwona przetrwała natarcie z lat 1941–1942,
zapewniła sobie przewagę w roku 1943 i już nigdy nie zwolniła uścisku.
Sowieccy dowódcy zostali wprawdzie zmuszeni do odrzucenia
niektórych ze swoich rewolucyjnych doktryn wojskowych, ale ich działania
na polu walki wciąż były wybitne. Wiele wiązało się z wykorzystaniem
piechoty, której mieli nieprzeliczone zasoby. Na przykład w pierwszej fazie
ataku piechota miała się posuwać za ogniem artyleryjskim i dokonać
wyłomu w linii obrony wroga, zanim wezwano czołgi, aby skorzystały z
otwartej drogi. Wszystko wskazuje na to, że był to powrót do strategii bitew
z pierwszej wojny światowej, kiedy czołgów nie było, natomiast straty w
ludziach bywały horrendalne. W odróżnieniu od innych armii Sowieci nie
cofali się przed wysyłaniem nieosłoniętych zmasowanych oddziałów
piechoty do ataku na ufortyfikowane pozycje wroga, płacąc straszliwą cenę
tysięcy poległych i rannych. Sowieckich żołnierzy uczono też, że kiedy
sami staną się przedmiotem ataku, mają pozwolić przejść pierwszej linii
czołgów, aby włączyć do walki idące za nimi oddziały niemieckiej
piechoty. Szło o to, aby oddzielić czołgi od wspierających je jednostek. Ale
koszt – skalkulowany z zimną krwią – życia bezbronnych żołnierzy,
koszonych ogniem artylerii, można było usprawiedliwić tylko w
kategoriach stale powtarzanego rozkazu Stalina, w myśl którego jego sztab
miał nie oszczędzać ludzkiego życia[276].
Mimo zajadłych bitew między oddziałami wojsk pancernych i
zadziwiającej obojętności „Iwanów” wobec ceny własnego życia wielu
niemieckich weteranów pozostawało pod silnym wrażeniem straszliwych
doświadczeń, jakich dostarczał dywanowy ostrzał sowieckich katiusz:
Widzę, jak nasze działa pancerne, kilka transporterów opancerzonych, garść
ciężarówek, kuchnia polowa i pomieszana gromada piechurów i grenadierów
rozlokowują się w młodniaku (...).
Drzewa wypuszczają pąki, wśród nich brzozy. Słońce grzeje. Świergot ptaków. Senne
oczekiwanie. Ktoś, nie starszy ode mnie, gra na organkach. Jeden z wojaków rozrabia
pianę, goli się. A potem ni z tego, ni z owego – a może zamilknięcie ptaków było
dostatecznie głośnym ostrzeżeniem? – zwalają się na nas organy Stalina.
Mało jest czasu, żeby pojąć, skąd ta obrazowa nazwa. Od ich wycia, parskania i
głuchego dudnienia? Pociski z dwóch, trzech baterii wyrzutni systematycznie pokrywają
zagajnik. Nie chcą niczego oszczędzić, są dokładne, ścinają młody drzewostan, który
przedtem obiecywał osłonę. (...)
Widzę siebie, jak daję nura, niczym na poligonie, pod jedno z pancernych dział. I
jeszcze ktoś, może kierowca, celowniczy albo dowódca działa, pod kadłubem pojazdu
mierzy prześwit nad ziemią.
Nasze buty dotykają się. Z lewej i z prawej osłaniają nas koła gąsienic. Organy
grały pewnie ze trzy minuty, całą wieczność. Zdjęty strachem zlałem się w spodnie.
Potem cisza. Obok mnie szczękanie zębami (...).
Ogarnęła mnie trwoga. (...) wypełzałem spod pancernego działa i widzę siebie, jak
wypełzam z rozgrzebanego leśnego podłoża i zbutwiałych liści, mieszaniny, w którą –
póki ton nadawały organy Stalina – wciskałem twarz i której woń nie odstępowała mnie
długo.
Jeszcze chwiejąc się na nogach musiałem stawić czoło nawałnicy obrazów. Dokoła
spustoszony młodniak, brzozy połamane jak zapałki. Wierzchołki drzew doprowadziły
część pocisków do przedwczesnego wybuchu. Ciała leżały rozrzucone, pojedyncze i
jedne na drugich, martwe, jeszcze żywe, skręcone, przebite gałęziami, naszpikowane
odłamkami. Niektóre akrobatycznie pozwijane. Można by też znaleźć kawałki ciał.
Czy to chłopak, który tak niedawno dobrze sobie radził z organkami?
Łatwo było rozpoznać wojaka, na którego twarzy schła piana do golenia.
Tu i tam ci, co ocaleli, pełzali albo stali zdrętwiali jak ja. Kilku krzyczało, chociaż
nie zostali ranni. Ktoś beczał jak małe dziecko. Ja w zasikanych spodniach nie
odzywałem się i zobaczyłem w pobliżu otwarty brzuch chłopaka, z którym dopiero co
gadałem sam -już-nie-wiem-o-czym. (...)
Potem nagle stanął obok mnie ten, co tak szczękał zębami, wyciągnął się na całą
długość, pozbył się już drżączki, dystynkcje na jego kołnierzu wskazywały, że to wyższa
szarża Waffen-SS. Przekrzywił mu się Krzyż Rycerski pod brodą. Bohater jak z Kroniki
Tygodniowej, która nam, uczniakom, latami dostarczała bohaterów podobnej postury.
Na mnie, świadka swego narzuconego przez strach szczękania zębami, huknął: – Nie
stać jak kołek, żołnierzu! Zbiórka! Natychmiast zbiórka wszystkich zdolnych do walki!
Zająć nowe pozycje. Jazda, jazda! Gotowi do przeciwnatarcia...[277]

Tworzenie wyspecjalizowanych jednostek pancernych szło Armii


Czerwonej powoli. Pierwszy korpus pancerny powstał w marcu 1942 roku z
dwóch brygad pancernych. W maju tego samego roku w celu prowadzenia
ofensywy zorganizowano 3. i 5. Armię Czołgów. Każda składała się z
dwóch korpusów czołgowych, jednej niezależnej brygady czołgowej, jednej
dywizji strzelców, jednego pułku artylerii i jednej jednostki sił
przeciwlotniczych. Każda miała własną kwaterę główną i własną radę
wojenną. W 1943 roku elitarne gwardyjskie wojska pancerne utrzymywano
jako specjalną rezerwę Stawki. Tak więc w miarę jak Wehrmacht tracił
zdolność do podjęcia ofensywy na większą skalę, Armia Czerwona tę
zdolność zyskiwała.

[275]
Zob. A. Beevor, Stalingrad, op. cit., s. 200.
[276]
Zob. The Oxford Companion to the Second World War, op. cit., s. 1235.
[277]
G. Grass, Przy obieraniu cebuli, op. cit., s. 126–128. Działo się to w kwietniu 1945 roku na Łużycach, między Forst a
Muskau.
Służby medyczne
Medycyna wojskowa miała w europejskich armiach ustaloną pozycję od
czasów Henriego Dunanta i założenia w 1863 roku Czerwonego Krzyża.
Zajmowała się zarówno zapobieganiem chorobom, jak i opieką nad
rannymi.
W latach 1939–1945 najpoważniejszą przypadłością żołnierzy wojsk
walczących w Europie były choroby weneryczne. Liczba zachorowań
kazała członkom wszystkich sztabów wojskowych kłaść szczególny nacisk
na higienę w wojsku i kontrolować prostytucję, co w wypadku Wehrmachtu
oznaczało nawet utrzymywanie sieci legalnych domów publicznych. Wśród
jeńców wojennych częsta była gruźlica, a tyfus – który w latach 1941–1942
zabił na froncie wschodnim 10 000 niemieckich żołnierzy – groził
epidemią.
Penicylinę, odkrytą w Wielkiej Brytanii w 1940 roku, zaczęto na
Zachodzie stosować przed upływem trzech lat, co pozwoliło znacznie
zredukować śmiertelność z powodu ran odniesionych w walce. Istotny
postęp dokonał się także w dziedzinie stosowania transfuzji, chirurgii
polowej, metod znieczulenia, leczenia oparzeń, medycyny lotniczej oraz
psychiatrii wojskowej.
Jeśli idzie o Wielką Brytanię, Królewski Korpus Medyczny (Royal Army
Medical Corps) wybijał się na czoło nie tylko pod względem praktyki
medycznej, ale także pod względem badań naukowych – szczególnie nad
chorobami strefy tropikalnej. Wspierany przez oddziały Królewskiego
Korpusu Pielęgniarek (Royal Army Nursing Corps) kierował siecią
punktów pierwszej pomocy w poszczególnych pułkach (Regimental Aid
Posts) i stacji opatrunkowych (Advanced Dressing Stations), systemem
zmotoryzowanej ewakuacji rannych i świetnie działającą siecią szpitali
polowych. Wielu rannych z plaż w Normandii było opatrywanych w
szpitalach południowej Anglii po upływie niespełna doby. Choroby
weneryczne stanowiły ciągłe zagrożenie. W latach 1939–1940 wręcz
legendarne stało się upodobanie żołnierzy z brytyjskich sił ekspedycyjnych
do francuskich prostytutek. Montgomery – mimo że był synem
anglikańskiego biskupa – przyjmował stanowisko pragmatyczne: radził
swoim żołnierzom, aby się zabezpieczali podczas uprawiania tego, co
określał mianem „horyzontalnego odpoczynku”, i zalecał legalizację oraz
inspekcje domów publicznych. Takie propozycje brzmią sensownie dziś, ale
wtedy wywołały spore kontrowersje i ostatecznie Montgomery musiał je
wycofać.
Armia amerykańska utrzymywała podobne standardy. Generał
Eisenhower próbował egzekwować politykę „niefraternizacji”. W samych
Stanach w latach 1941–1942 podniósł się publiczny protest przeciw
prostytucji, ale daleko za oceanem amerykańska armia nadal rejestrowała
prostytutki i oferowała im profilaktykę zdrowotną. Amerykański Korpus
Medyczny i Korpus Pielęgniarek obsługiwały osobno żołnierzy białych i
żołnierzy czarnych. Lotnictwo amerykańskie jako pierwsze wprowadziło
latające karetki pogotowia i specjalistyczne okręty szpitale.
W armii niemieckiej zarysował się ogromny kontrast między usługami
medycznymi dostępnymi w kraju i na frontach zachodnich a tym, czego
można było oczekiwać na froncie wschodnim. Do każdej dywizji
Wehrmachtu przydzielano dwie kompanie wojsk medycznych, z których
każda miała własny szpital polowy. Przez cztery lata walk na froncie
wschodnim odmrożenia stwarzały niedające się opanować problemy, a
transport chorych i rannych często załamywał się już na pierwszych etapach
ewakuacji. Chirurdzy polowi byli coraz bardziej przytłoczeni nawałem
pracy. Mimo to w latach 1942–1943 samoloty nadal ewakuowały rannych
spod Stalingradu – dopóki działały pasy startowe. W 1945 roku pewien
pacjent jadący ostatnim pociągiem lazaretem na trasie z Breslau do Berlina
rozwodził się nad zręcznością pielęgniarek, czystością pościeli i
wspaniałym smakiem pożywnej zupy fasolowej. Niemiecka technika
transfuzji uległa znacznej poprawie po przechwyceniu w roku 1942 zapasu
suszonej surowicy krwi z brytyjskiego szpitala wojskowego w Tobruku[278].
W fazie ostatecznego upadku Rzeszy wyczerpanie walką i nerwica
doprowadziły do co najmniej 10 000 samobójstw.
Oficjalne opisy sowieckich służb medycznych znacznie się różnią od
relacji naocznych świadków na temat panujących warunków. Armia
Czerwona miała wydział wojskowo-sanitarny, którego zadaniem było
szkolenie lekarzy i pielęgniarek, i poczynając od 1942 roku, na każdy front
dowożono mobilne oddziały służb medycznych. Wszelkie dowody
świadczą jednak o tym, że usługi medyczne były w najwyższym stopniu
niewystarczające. Standardowa strategia bojowa Armii Czerwonej (zob. s.
328–331) produkowała tak ogromny zalew ofiar, że większość rannych nie
mogła oczekiwać szybkiej pomocy. System ewakuacji często całkowicie się
załamywał. Heroiczni lekarze polowi musieli pracować w niewiarygodnie
prymitywnych warunkach. W opisach bitwy pod Stalingradem można na
przykład przeczytać, że tysiące rannych przewieziono na drugi brzeg rzeki
w bezpieczne miejsce, tylko po to, aby mogli tam umrzeć z powodu
całkowitego braku jakiejkolwiek opieki[279].
Relacje naocznych świadków nigdy nie dają pełnego obrazu wydarzeń,
ale i one wskazują na podobne okropieństwa. Wiedząc, co ich może
spotkać, żołnierze Armii Czerwonej nie liczyli na oficjalną pomoc
medyczną. Przed bitwą łączyli się w pary lub tworzyli nieformalne zespoły,
aby ci, którzy ocaleją, mogli potem pomóc rannym towarzyszom. Ludzie,
którzy to obserwowali spoza linii frontu, opisywali, jak NKWD
oczyszczało drogi dojazdowe dla maszerujących posiłków, a rowy na
poboczu stopniowo wypełniały się rannymi, wspierającymi się nawzajem
lub pełznącymi na czworakach ku tyłom frontu. W miesiącach zimowych
środkami ewakuacji rannych często były w Armii Czerwonej psie zaprzęgi i
konne sanie.
Niedostatki widoczne były od samego początku. Chaos, jaki wywołała
operacja „Barbarossa”, ukazywał szczególnie jaskrawe braki w dziedzinie
sowieckiej medycyny wojskowej:

1 lipca 1941 roku [10 dni po rozpoczęciu operacji „Barbarossa”] Front


Południowo-Zachodni dysponował zaledwie 15 procentami planowanych zasobów
medycznych. W szpitalu garnizonowym w Tarnopolu (...) pięć dni po pierwszym ataku
ponad pięć tysięcy rannych i zmęczonych ludzi tłoczyło się w pomieszczeniach
przeznaczonych dla 200 osób. 30 czerwca raport opatrzony klauzulą „ściśle tajne”
podsumowywał straty z jednego tylko tygodnia. „W toku działań zbrojnych nie została
zmobilizowana żadna placówka sanitarna położona w zachodniej części Białorusi –
brzmiał początek. – W wyniku tego na Froncie [Zachodnim] brakuje 32 szpitali
chirurgicznych i 12 zakaźnych, 16 szpitali korpuśnych, 13 punktów ewakuacyjnych, 7
centrów ewakuacyjnych, 3 zmotoryzowanych kompanii sanitarnych (...) i innych
placówek medycznych”. Dalej pisano, że wyposażenie, leki i inne środki, które miały na
stanie te placówki, zostały zniszczone podczas bombardowań i pożarów. Często nie żył
również ich personel[280].
Działania wroga, choć bardzo niszczycielskie, stanowiły tylko częściowe
wytłumaczenie.
Opisy szpitali polowych znajdujących się po sowieckiej stronie frontu
wschodniego dostarczają równie koszmarnej lektury. Stosy
zmasakrowanych ciał wywożono na ciężarówkach lub wozach, zwalano na
ziemię, a potem polewano zimną wodą, aby oddzielić żyjących od trupów.
Chirurdzy nie mieli czasu na długotrwałe operacje – zaledwie parę sekund
na jeden przypadek. Decyzja o tym, czy operować, czy nie, zależała od
błyskawicznej oceny szans rannego na przeżycie. Żołnierzy z licznymi
ranami lub obrażeniami wewnętrznymi zostawiano na ziemi, gdzie konali w
mękach. Ranni z połamanymi lub zgruchotanymi kończynami trafiali
bezpośrednio na stół operacyjny, gdzie aplikowano im zastrzyk z morfiny i
dokonywano natychmiastowej amputacji. Pewien mały chłopiec – potem
znany pisarz – który kiedyś stał obok takiego szpitalnego namiotu i patrzył
na to, co się dzieje w środku, zapamiętał, jak pojedyncze nogi i ręce
wylatują z otwartego namiotu, trafiając wprost do pojemnika na śmieci, a
zmuszeni do pracy miejscowi chłopi wloką trupy do masowego grobu w
pobliskim lesie[281]. A była połowa XX wieku.

[278]
Zob. The Economics of World War II, red. M. Harrison, Cambridge 1998.
[279]
Zob. A. Beevor, Stalingrad, op. cit.
[280]
C. Merridale, Wojna Iwana, op. cit., s. 122.
[281]
Zob. R. Kapuściński, Busz po polsku, Notes, Warszawa 1990, s. 10–13, za: N. Davies, Powstanie ’44, op. cit., s. 522.
Asy i bohaterowie

Istoty ludzkie, którym przyszło znaleźć się w warunkach walki na śmierć


i życie, reagują na różne sposoby. Wielu ma jeden cel: ratować własne
życie. Nieliczni załamują się i tracą wolę samoobrony. Niewielu dokonuje
czynów niezwykłej odwagi i poświęcenia. I to o nich każe się nam
pamiętać.
Żołnierze drugiej wojny światowej mieli wiele okazji, aby się wykazać
odwagą i brawurą. Na przykład sierżant Patrick Dalzel-Job (1913–2003) z
Królewskiej Marynarki służył w wywiadzie pod rozkazami Iana Fleminga i
często się uważa, że był prototypem Jamesa Bonda z książek Fleminga.
Jego pamiętnik zatytułowany Od śniegów Arktyki po pył Normandii (1991)
jest relacją o jego wyczynach podczas służby w tajnej 30. jednostce
szturmowej[282].
Teksańczyk Audie Murphy (1924–1971) był najwięcej razy
odznaczanym amerykańskim żołnierzem drugiej wojny światowej.
Otrzymał w sumie 33 medale, w tym honorowy medal amerykańskiego
Kongresu, który dostał za samotną walkę pod Holzwihr w Alzacji, gdzie
strzelając z karabinu maszynowego z wieżyczki płonącego niszczyciela
czołgów, zatrzymał cały pułk umundurowanych na biało niemieckich
Gebirgsjäger. Według jego autobiografii – Do piekła i z powrotem (1949) –
nakręcono popularny film pod tym samym tytułem. On sam występował w
czterdziestu filmach, między innymi w filmie Szkarłatne godło odwagi
(1951), często obok Jamesa Cagneya. Wymowny jest fakt, że cierpiał na
zespół stresu pourazowego i uzależnił się od nasennego środka o nazwie
placydil; ujawniając swój przypadek, przyczynił się do przełamywania
społecznego tabu, jakim jest leczenie psychiatryczne. Zginął w katastrofie
samolotowej[283].
Szlachcic ze Śląska hrabia Hiacynt von Strachwitz (1892–1968),
odznaczył się w służbie podczas obu wojen światowych. We wrześniu 1914
roku przed bitwą nad Marną jego oddział kawalerii przedarł się przez linie
Francuzów i dotarł do miejsca, z którego podobno widać było Paryż. W
październiku 1942 roku jednostka wojsk pancernych, w której służył, jako
pierwsza dotarła do Stalingradu i popatrzyła na „stepy Azji” po drugiej
stronie Wołgi. Należał do 160 żołnierzy odznaczonych Krzyżem Rycerskim
z liśćmi dębowymi i mieczami[284].
Aleksander Matrosow (1924–1943) był archetypem sowieckiego
bohatera i jego historię szeroko rozpowszechniała oficjalna propaganda.
Służył w jednostce ochotniczej w sektorze pskowskim i zginął przykładną
śmiercią: uratował swoich towarzyszy, własną piersią zasłaniając otwór lufy
niemieckiego działa[285]. (Według niektórych przekazów Matrosow był
młodym Baszkirem, który jako chłopak zmienił w rosyjskim sierocińcu
swoje prawdziwe nazwisko, Szakirian Muchamedianow).
Z oczywistych powodów na listach wojennych bohaterów znalazło się
nieproporcjonalnie dużo nazwisk pilotów myśliwców. Ich rzemiosło
wymagało dużej szybkości, umiejętności i rozmachu; z natury byli
indywidualistami, śmiałkami pędzącymi po niebie w obłoku chwały – a
przynajmniej tak ich postrzegano.
Największym asem brytyjskiego lotnictwa był zapewne Douglas Bader
(1910–1982). Dwadzieścia trzy zwycięstwa zapisanego na jego koncie nie
postawiły go wprawdzie na czele listy, ale był to człowiek, któremu w
wyniku katastrofy samolotowej sprzed wojny trzeba było amputować obie
nogi. Walka o zachowanie prawa do uprawiania zawodu pilota myśliwca
wymagała od niego dokładnie tych samych cech charakteru, co
wywalczenie sobie pozycji na czele 242. eskadry hurricane’ów podczas
bitwy o Anglię i dowodzenie „skrzydłem Tangmere”, mającym pod sobą
trzy eskadry spitfire’ów. W sierpniu 1941 roku Bader przeżył niegroźne
zderzenie w pobliżu miejscowości Le Touquet i mimo kalectwa bezpiecznie
wylądował ze spadochronem na ziemi. Resztę wojny spędził w obozie
jenieckim w Colditz. Jego historia stanowi trzon książki i filmu Reach for
the Sky („Sięgaj nieba”, 1954)[286].
Wszystkie największe asy amerykańskiego lotnictwa wojskowego
służyły w rejonie Pacyfiku. Fakt ten może stanowić odbicie różnicy między
oporem ze strony Niemców i ze strony Japonii, ale z większym
prawdopodobieństwem był wynikiem czasu, jakiego wymagał udział
amerykańskich eskadr myśliwców w działaniach przeciwko najsilniejszemu
przeciwnikowi. Amerykańscy piloci myśliwców dotarli do Europy dopiero
wówczas, gdy Luftwaffe została zmuszona do przejścia do defensywy.
Jako największego niemieckiego bohatera wojennego wymienia się
Hansa-Ulricha Rudla (1916–1982). Rudel latał na junkersie Ju-87
Panzerjäger – niszczycielu czołgów; uczestniczył w 2530 misjach
bojowych, przeżył 32 przymusowe lądowania, dowiedział się, że Sowieci
wyznaczyli za jego schwytanie nagrodę w wysokości 100 000 rubli.
Potwierdzone „trafienia” Rudla to 518 zniszczonych sowieckich czołgów,
700 ciężarówek, 150 baterii artyleryjskich, 9 alianckich samolotów, 70
lotniskowców, sowiecki krążownik „Marat”, pancernik „Rewolucja
Październikowa” oraz niezliczone mosty, linie kolejowe i bunkry. Władzom
niemieckim zabrakło medali, którymi można by go odznaczyć. W 1944
roku przyznano mu najwyższe możliwe odznaczenie – Krzyż Rycerski z
liśćmi dębowymi, mieczami i brylantami – gdy wylądował za liniami
wroga, przepłynął niemal zamarznięty Dniestr i dotarł do swoich,
pokonawszy pieszo 50-kilometrową trasę, wiodącą przez teren zajęty przez
nieprzyjaciela. A potem dokonywał kolejnych wyczynów. Po częściowej
amputacji prawej nogi latał – podobnie jak Bader – z protezą, a w 1945
roku w uznaniu dla jego bezprecedensowego rejestru mężnych czynów
trzeba było wprowadzić nowe odznaczenie – Krzyż Rycerski ze złotymi
liśćmi dębowymi, mieczami i brylantami.
Rudel – który był Austriakiem – nigdy nie należał do żadnej
hitlerowskiej organizacji i nigdy nie był podejrzany o zbrodnie wojenne. Po
wojnie spędził kilka lat w Argentynie, gdzie opracowywał technikę
wspinaczki wysokogórskiej dla niepełnosprawnych. Wrócił do Europy, aby
ostatecznie rozpocząć karierę instruktora narciarskiego – ale dopiero po
zdobyciu Aconcagui, najwyższego szczytu obu Ameryk. Można śmiało
powiedzieć, że gdyby Rudel był Brytyjczykiem lub Amerykaninem, stałby
się ulubieńcem Hollywood i najlepiej znanym awiatorem świata[287].
Historia Michaiła Pietrowicza Diewiatajewa (1917–2002) także uczy, jak
można manipulować wiedzą o wydarzeniach z czasu wojny. Diewiatajew
pochodził z Mordowii, był sowieckim pilotem myśliwców. W lipcu 1944
roku nad Lwowem przegrał powietrzną potyczkę z dwoma niemieckimi
myśliwcami FW-190, katapultował się i lądując, złamał nogę. Natychmiast
został aresztowany i umieszczony w oflagu, gdzie pomogli mu przyjść do
siebie brytyjscy jeńcy; potem przeniesiono go najpierw do Sachsenhausen,
a następnie do obozu jenieckiego w pobliżu Königsbergu. Tam udało mu się
zdobyć nową tożsamość: przywłaszczył sobie dokumenty pewnego
zmarłego Rosjanina, dzięki czemu zdołał zetrzeć z siebie piętno
sowieckiego oficera. Potem wraz z grupą jeńców wywieziono go na
przymusowe roboty do niemieckiego ośrodka prób rakietowych w
Peenemünde. Źle żywiony i maltretowany, pracował przy ładowaniu
pocisków; kiedy jego waga spadła do 41 kilogramów, zdecydował, że
ucieczka jest jedyną szansą na przeżycie. Był luty 1945 roku. Z grupą
towarzyszy ukradł na lotnisku dwusilnikowy samolot Heinkel, wystartował
z Peenemünde, przemknął nad Bałtykiem, ominął sowiecki ogień
przeciwlotniczy i bezpiecznie przeprowadził manewr awaryjnego
lądowania, wracając do swoich.
Można by sądzić, że teraz nastąpiło szczęśliwe zakończenie. Bynajmniej.
Towarzyszy Diewiatajewa NKWD natychmiast odesłało do karnych
batalionów. Jego samego trzymano w odosobnieniu, wzywając na
niekończące się przesłuchania. Nie powiedziano mu, że wojna się
skończyła – dowiedział się dopiero wtedy, kiedy NKWD zabrało go z
powrotem do Niemiec, gdzie ponownie odwiedził Peenemünde i
Sachsenhausen. Gehenna Diewiatajewa nie skończyła się nawet po
uwolnieniu go w 1947 roku. Jego dokumenty, ostemplowane pieczęcią
stwierdzającą, że był jeńcem wojennym, zrobiły z niego społecznego
pariasa. Nie mógł znaleźć pracy w kraju, który chlubił się tym, że nie ma w
nim bezrobocia. Bohater wojenny aliantów i więzień hitlerowskich obozów
miał niezwykłe szczęście, że udało mu się przeżyć. Nie trzeba dodawać, że
jego historię ujawniono dopiero po śmierci Stalina; wówczas czyny pilota
przypadkiem zyskały pochwałę z ust szefa sowieckiego programu badań
rakietowych[288].

Historie Rudla i Diewiatajewa powinny czytelnikowi nasunąć pewne


kłopotliwe refleksje. Odwaga i cnota nie były, jak się zdaje, wyłączną
domeną bojowników walczących po stronie aliantów. Ludzie, którzy
bohatersko walczyli z hitleryzmem, nie zawsze byli przyzwoici. A takich,
którzy wypełniali swoje patriotyczne obowiązki bez lęku i nie mając się
czego wstydzić, można było znaleźć po obu stronach. Nie w taką zasadę
moralną uczono wierzyć większość Brytyjczyków i Amerykanów. Ale taka
jest prawda. Taka jest historia. Aluzję do niej zrobił marszałek Żukow,
kiedy w 1945 roku generał Eisenhower zagadnął go w sprawie doniesień,
jakoby w wojskach marszałka rozstrzeliwano żołnierzy za tchórzostwo. „W
Armii Czerwonej – odparł Żukow – trzeba być bardzo odważnym, żeby być
tchórzem”[289].
Po upadku Związku Sowieckiego likwidacja cenzury stworzyła nowy
problem: pojawiło się widmo fałszerstw. W czasach Stalina administracja
mogła stosownie do potrzeb chwili wymyślać lub upiększać opowieści o
sowieckim bohaterstwie i przez pięćdziesiąt lat nie można było publicznie
podważyć tych wymysłów. Wobec tego w latach dziewięćdziesiątych
wypłynęło wiele pytań, które domagały się odpowiedzi. Jednym z takich
pytań – a zarazem przyczyną ostrej kontrowersji na łamach „Izwiestii” –
stała się w 1994 roku sprawa lotnika Nikołaja Gastella (1908–1941),
którego bohaterstwo wysławiano w sowieckich podręcznikach, filmach i na
znaczkach pocztowych. Powstała popularna piosenka zatytułowana Kapitan
Gastello. Według wersji oficjalnej, podanej przez Radio Moskwa 5 lipca
1941 roku, Gastello przypuścił atak à la kamikaze na kolumnę wojsk
pancernych, niszcząc liczne czołgi wroga taranem ognia. Według
sceptyków natomiast do takiego ataku nigdy nie doszło lub też dokonał go
ktoś inny, lub wreszcie był to zwykły przypadek. W rezultacie w 1996 roku
prezydent Jelcyn zawiesił medal na piersi zupełnie innego asa lotnictwa.

[282]
Zob. P. Dalzel-Job, Od śniegów Arktyki po pył Normandii, przeł. M. Rudowski, Warszawa 2007.
[283]
Zob. C. Whiting, American Hero. The Life and Death of Audie Murphy, York 2000.
[284]
Zob. N. Davies, R. Moorhouse, Mikrokosmos. Portret miasta środkowoeuropejskiego. Vratislavia – Breslau – Wrocław,
przeł. A. Pawelec, Kraków 2002, s. 420.
[285]
Zob. H. Sakaida, Heroes of the Soviet Union, 1941–45, Oxford 2004.
[286]
Zob. P. Brickhill, Reach for the Sky, London 1954; L. Lucas, Flying Colours, London 1981.
[287]
Zob. H.-U. Rudel, Stuka Pilot, Maidstone 1973.
[288]
Zob. M. Diewiatajew, Polot k sołncu, Moskwa 1972.
[289]
M. Hastings, Armageddon. The Battle for Germany, 1944–1945, London 2004.
Odznaczenia

Wojna musi oznaczać rywalizację. Wszystkie armie przyznają medale i


odznaczenia żołnierzom, którzy się w tej rywalizacji dobrze spisali[290].
Najwyższym odznaczeniem brytyjskim za „odwagę w obliczu wroga”
jest Victoria Cross – Krzyż Wiktorii, przyznawany żołnierzom wszystkich
rang. W latach 1939–1945 przyznano go 181 razy, nierzadko pośmiertnie.
Nowozelandczyk kapitan Charles Upham wyjątkowo dostał Krzyż Wiktorii
dwa razy – na Krecie, a potem za kampanię w Afryce Północnej. Na
systemie odznaczeń mniejszej rangi, do których należą: Order za Wzorową
Służbę (Distinguished Service Order, DS), Krzyż Wojskowy (Military
Cross, MC) i Medal za Wzorowe Zachowanie (Distinguished Conduct
Medal, DCM), niestety zaważył ujemnie brytyjski system klasowy, który
uparcie wymagał, aby za te same zasługi odznaczać innymi medalami
oficerów, podoficerów i szeregowców. Krzyż Jerzego (George Cross, GC) i
Medal Jerzego (George Medal, GM) wprowadzono jako nagrodę za odwagę
w życiu cywilnym. Żołnierze marynarki i lotnictwa mieli swoje własne
odznaczenia.
W Stanach Zjednoczonych najwyższym odznaczeniem był Medal
Honoru (Congressional Medal of Honor). Niżej w hierarchii znajdował się
Krzyż za Wzorową Służbę (Distinguished Service Cross), Krzyż Marynarki
(Navy Cross) i Krzyż za Wzorową Służbę w Lotnictwie (Distinguished
Flying Cross). Srebrną i Brązową Gwiazdę przyznawano za waleczność, a
słynne „purpurowe serca” – żołnierzom poległym lub rannym w walce.
Medal Żołnierski (Soldier’s Medal) był odpowiednikiem brytyjskiego
Krzyża Jerzego; nowo wprowadzonym czterostopniowym odznaczeniem
była Legia Zasługi (Legion of Merit).
W Niemczech po dwudziestoletniej przerwie Hitler 1 września 1939 roku
przywrócił Krzyż Żelazny. Odznaczenie miało cztery klasy: Wielki Krzyż
Krzyża Żelaznego, Krzyż Rycerski Krzyża Żelaznego oraz Krzyż Żelazny
pierwszej i drugiej klasy. Krzyż Rycerski miał pięć klas: Krzyż Rycerski
Krzyża Żelaznego (Ritterkreuz des Eisernen Kreuzes), Krzyż Rycerski
Krzyża Żelaznego z liśćmi dębowymi (Ritterkreuz mit Eichenlaub), Krzyż
Rycerski Krzyża Żelaznego z liśćmi dębowymi i mieczami (Ritterkreuz mit
Eichenlaub und Schwertern), Krzyż Rycerski Krzyża Żelaznego z liśćmi
dębowymi, mieczami i brylantami (Ritterkreuz mit Eichenlaub, Schwertern
und Brillianten) i Krzyż Rycerski Krzyża Żelaznego ze złotymi liśćmi
dębowymi, mieczami i brylantami (Ritterkreuz mit Goldenem Eichenlaub,
Schwertern und Brillianten). Wielki Krzyż dostał tylko jeden człowiek –
Hermann Göring; Krzyża Rycerskiego z liśćmi dębowymi, mieczami i
brylantami zrobiono 27 sztuk. Tylko Hans-Ulrich Rudel dostał dodatkowy
Ritterkreuz ze złotymi liśćmi dębowymi, mieczami i brylantami.
Wprowadzono też Krzyż za Zasługi Wojenne (Kriegsverdienstkreuz)
przyznawany w pięciu klasach i Krzyż Niemiecki (Deutschekreuz)
przyznawany w dwóch klasach za dowodzenie na polu bitwy. Rzecz
interesująca: nie robiono różnicy między odznaczeniami przyznawanymi
żołnierzom Wehrmachtu i SS.
Związek Sowiecki przed wojną zarzucił zwyczaj dawania odznaczeń
wojskowych, ale przywrócił go z entuzjazmem, nierzadko przyznając
jednej osobie dwa różne odznaczenia. Wszyscy ci, których uhonorowano
tytułem Bohatera Związku Sowieckiego, automatycznie dostawali także
Order Złotej Gwiazdy. W latach 1941–1945 otrzymało go 11 365 osób.
Najwyższe odznaczenie – Order Lenina – przyznawano nie tylko za zasługi
w służbie wojskowej. Wśród innych odznaczeń należy wymienić Order
Czerwonego Sztandaru za wybitną odwagę, Order Czerwonej Gwiazdy,
Order Zwycięstwa za sukcesy odniesione w randze generała, Order Chwały
przyznawany w trzech klasach żołnierzom niższych rang, Order Suworowa
dla dowódców, Order Kutuzowa, Order Chmielnickiego dla partyzantów,
Medal za Odwagę oraz Medal za Zasługi na Polu Walki. Kiedy ZSRR
rozpoczynał wojnę, w armii, przyznając odznaczenia, nie uznawano różnicy
rang wojskowych. Ale kiedy wojna się kończyła, podobnie jak w armii
brytyjskiej, skrupulatnie odróżniano odznaczenia przyznawane generałom,
oficerom oraz żołnierzom innych rang. Przeciętny sowiecki marszałek nosił
na piersi tak dużo odznaczeń i medali, że trudno mu było stać prosto.
Najbardziej oczywistą skazą systemu sowieckich odznaczeń wojskowych
jest fakt, że przyznawano je z taką samą pompą zarówno politykom, którzy
często nigdy nie znaleźli się nawet w pobliżu linii frontu, jak i prawdziwym
bohaterom. Lista 12 500 Bohaterów Związku Sowieckiego jest więc
podejrzaną mieszaniną nazwisk, gdzie obok mężczyzn i kobiet, którzy
oddali życie w walce, znajdują się takie postacie, jak Breżniew,
Chruszczow i Stalin. Kilku starych kolesiów Stalina, takich jak Budionny
czy Woroszyłow, którzy w latach 1941–1945 niezbyt dobrze się
zachowywali, zostało mimo to włączonych do tego panteonu[291].

Większość państw uczestniczących w wojnie przyznawała odznaczenia


także wszystkim biorącym udział w udanych kampaniach wojennych. Te
skromne metalowe krążki zawieszone na tanich wstążkach często
wyglądają jak tandetne, bezwartościowe dowody formalnego uznania. Ale
ludzie, którzy nie walczyli z własnej woli i których zasługi rzadko
zauważano, bardzo je sobie cenili.
Rodzaj brytyjskich odznaczeń za udział w kampanii wojennej zależał
głównie od regionu, w którym służył dany żołnierz. Wobec tego na liście
takich odznaczeń znalazły się: Gwiazda Atlantyku (Atlantic Star), Gwiazda
dla Załóg Powietrznych Walczących w Europie (Air Crew Europe Star),
Gwiazda Afryki (Africa Star), Gwiazda Pacyfiku (Pacific Star), Gwiazda
Birmańska (Burma Star), Gwiazda Włoska (Italy Star), Gwiazda Francuska
(France Star) i Gwiazda Niemiecka (Germany Star). Poza tym wszystkim,
którzy odbyli służbę w takiej czy innej formie, przyznawano Gwiazdę Lat
1939–1945 (1939–45 Star), Medal za Obronę (Defence Medal) i Medal za
Udział w Wojnie 1939–1945 (1939–45 War Medal).
Amerykańskie odznaczenia za udział w kampaniach były podobne –
poszczególnym teatrom odpowiadały Medal za Kampanię Europejsko-
Afrykańsko-Bliskowschodnią (European-African-Middle Eastern
Campaign Medal) i Medal za Kampanię w Azji i na Pacyfiku (Asiatic-
Pacific Campaign Medal); przyznawano też Medal Jeńca Wojennego
(Prisoner of War Medal) i Medal za Służbę w Oddziałach Kobiecych
(Women’s Army Corps Service Medal), a także dwa ogólne odznaczenia za
służbę wojskową – Medal Zwycięstwa w Drugiej Wojnie Światowej (World
War Two Victory Medal) i Medal za Kampanię Amerykańską (American
Campaign Medal).
Natomiast w ZSRR odznaczenia dla uczestników kampanii wojskowych
przyznawano według zupełnie innego klucza: klucza miast. Od pierwszego
stadium wojny hitlerowsko-sowieckiej przyznawano je przede wszystkim
za udział w obronie sowieckich miast: za obronę Leningradu, obronę
Moskwy, obronę Odessy, obronę Kaukazu, obronę Stalingradu, obronę
Sewastopola, obronę Kijowa i obronę sowieckiej strefy polarnej. Potem,
gdy Armia Czerwona wkroczyła do Europy Środkowej, miasta
„wyzwalano” lub „zdobywano”, w zależności od tego, jaką rolę odegrały w
wojnie przeciwko Moskwie. Przyznawano zatem medale za wyzwolenie
Belgradu, wyzwolenie Warszawy i wyzwolenie Pragi, natomiast
Königsberg, Wiedeń, Budapeszt i Berlin zostały „zdobyte”. Ponadto – i w
zgodzie z praktyką stosowaną w większości alianckich armii –
przyznawano dwa odznaczenia o charakterze ogólnym, upamiętniające
zwycięstwo nad Niemcami i zwycięstwo nad Japonią.
Niemiecki system odznaczeń za uczestnictwo w kampaniach wojennych
był chyba najdziwniejszy ze wszystkich. Z wyjątkiem Medalu za Udział w
Walkach na Froncie Wschodnim – tak zwanego orderu za mrożone mięso –
przyznawanego za udział w wojnie niemiecko-sowieckiej w latach 1941–
1942, medale za udział w kampaniach miały formę niewielkiej metalowej
tarczy, którą noszono u góry lewego rękawa. Upamiętniono w ten sposób
kampanię pod Narwikiem, walki o Chołm i Demiańsk, podbój Krymu i
obronę przyczółka na Kubaniu. Weterani kampanii północnoafrykańskiej,
uczestnicy inwazji na Kretę oraz weterani obrony Kurlandii mieli prawo
nosić na mankiecie opaskę z materiału. Rzecz interesująca: nie przyznano
żadnych odznaczeń niemieckich za podbój Francji w 1940 roku, za obronę
Włoch w latach 1943–1945 ani za kampanię zachodnią z lat 1944–1945.

Odznaczenia przyznawane w czasie wojny w Polsce można podzielić na


dwie odrębne kategorie: przyznawane z upoważnienia rządu polskiego – za
granicą lub w kraju, oraz przyznawane przez agendy władzy sowieckiej. W
pierwszej grupie były order Polonia Restituta, wprowadzony w okresie
Drugiej Rzeczypospolitej, i order Virtuti Militari, przyznawany wyłącznie
za zasługi na polu walki. W grupie drugiej znalazły się wprowadzony w
1943 roku order Krzyża Grunwaldu (pierwszej, drugiej i trzeciej klasy),
medal Zasłużonym na Polu Chwały oraz Krzyż Walecznych. Władze
komunistyczne wydawały medale upamiętniające poszczególne kampanie
żołnierzom 1. i 2. Armii Ludowej: Za Odrę, Nysę, Bałtyk, Za Bitwę o
Berlin i – rzecz ciekawa – Za Warszawę. Mało kto z odznaczonych tym
ostatnim medalem rzeczywiście walczył w Warszawie podczas powstania.
Na tej samej zasadzie Medal Zwycięstwa i Wolności 1945 ustanowiono w
1945 roku, w czasie, który bardzo niewielu Polaków uważało za czas
wolności i zwycięstwa.

[290]
Zob. J.D. Clarke, Gallantry Medals and Awards of the World, Sparkford 1993.
[291]
Zob. H. Sakaida, Heroes of the Soviet Union, 1941–45, op. cit.
Jeńcy wojenni

Międzynarodowe zasady ludzkiego traktowania jeńców ustalono na


mocy konwencji haskich z 1899 i 1907 roku. Państwa uczestniczące w
drugiej wojnie światowej – Wielka Brytania, Francja, Polska, Niemcy i
Stany Zjednoczone – konwencje podpisały, natomiast Związek Sowiecki –
nie. W efekcie sposób traktowania jeńców wojennych przez sygnatariuszy
konwencji odpowiadał normom cywilizowanego świata, podczas gdy jeńcy
niemieccy w rękach Sowietów i jeńcy sowieccy w rękach Niemców byli
narażeni na najdziksze barbarzyństwo. Wyglądało na to, że władze
niemieckie uważały, iż skoro Sowieci nie przestrzegali konwencji, to im
także wolno je było ignorować. Ich zadowolenie z siebie odpowiadało
wymogom ideologii.
Według konwencji z Hagi jeńcom wojennym należy zapewnić
przyzwoite kwatery, odpowiednio ich żywić, umożliwić im wykonywanie
praktyk religijnych, zapewnić opiekę zdrowotną i kontakt listowny z
rodzinami. Nie wolno ich bić, przesłuchiwać, torturować ani poddawać
surowym karom, nawet za próbę ucieczki. Szeregowych żołnierzy wolno
wysyłać do pracy, a oficerów należy kwaterować w oddzielnych kwaterach.
Przedstawicielom Międzynarodowego Czerwonego Krzyża ma się
umożliwić kontrolę warunków, w jakich żyją wszyscy jeńcy.
Wobec tego jeńcom z krajów Zachodu, którzy trafili do niewoli w
państwach osi, podobnie jak jeńcom z państw osi, którzy trafili do niewoli
alianckiej, udało się na ogół przeżyć wojnę w stosunkowo znośnych
warunkach. Nawet w obozie-więzieniu dla krnąbrnych oficerów alianckich
w zamku Colditz w Saksonii stosowano najłagodniejszy z reżimów. Ponad
60 000 brytyjskich jeńców wojennych przebywało w niemieckich oflagach i
stalagach – byli to głównie weterani z plaż Dunkierki albo załogi
bombowców, które musiały się katapultować. Około 100 000 Włochów
pracowało na brytyjskich farmach, a 2 000 000 Francuzów wysłano do
pracy w kopalniach, fabrykach i gospodarstwach rolnych na terenie Rzeszy.
Poważne akty okrucieństwa i przypadki oczywistego złego traktowania
należały do rzadkości. Grupę żołnierzy z pułku Norfolk w maju 1940 roku
SS zastrzeliło podczas ucieczki; podobny los spotkał 90 żołnierzy z pułku
Warwickshire we francuskim miasteczku Wormhout. Podczas bitwy o
Ardeny rozstrzelano w Malmedy grupę 84 jeńców amerykańskich. W 1943
roku na Kefalonii dokonano masakry co najmniej 5000 włoskich jeńców,
którzy wcześniej walczyli ze swoimi byłymi niemieckimi sojusznikami.
Jedyne poważne oskarżenia o złe traktowanie niemieckich jeńców
wojennych przez zachodnich aliantów wysunięto pod koniec wojny, w l945
roku, kiedy po klęsce w kotle nad Ruhrą wielką ich liczbę trzymano pod
gołym niebem.
Doświadczenia polskich jeńców wojennych były niezwykłe pod kilkoma
względami. W październiku 1939 roku ponad 1 000 000 polskich żołnierzy
poddało się albo Niemcom, albo – na wschodzie kraju – Sowietom.
Zgodnie z nazistowską ideologią i z wyraźnymi rozkazami Hitlera należało
ich, jako Słowian, traktować „z najwyższym okrucieństwem”. Zamiast tego
jednak Wehrmacht wysłał oficerów do standardowych oflagów, takich jak
Murnau czy Woldenburg, gdzie spędzili cały okres wojny w warunkach
względnego bezpieczeństwa i wygody. Szeregowych żołnierzy uwolniono i
odesłano do domów. Przyczyny tego szczęśliwego obrotu koła fortuny nie
są do końca znane. Ale los był dla nich rzeczywiście łaskawy, jeśli go
porównać z losem ich towarzyszy, którzy się dostali do niewoli sowieckiej.
NKWD rozstrzelało niemal wszystkich polskich oficerów z liczącej około
25 000 grupy, która trafiła w ich ręce (zob. s. 226), a dziesiątki tysięcy
niższych rangą żołnierzy wysłało na pewną śmierć do obozów w rejonie
Arktyki.
Na początku wojny Brytyjczycy utworzyli tajną organizację pod
kryptonimem MI9, która się specjalizowała w udzielaniu pomocy
uciekinierom i dezerterom. (Jej amerykańskim odpowiednikiem było MIS-
X). MI9 ustanowiło podziemną „kolej” – linię bezpiecznych domostw –
ciągnącą się od Belgii po Pireneje, którą przebyło około 33 000 alianckich
żołnierzy. Większość klientów nie miała pojęcia, kto im pomaga[292].
Niemieccy jeńcy wojenni pilnowani przez Brytyjczyków nie mieli
wielkich nadziei na ucieczkę. Wiadomo tylko o jednym, któremu się to
udało – w 1941 roku przedostał się z obozu pracy w Kanadzie do wciąż
jeszcze neutralnych Stanów Zjednoczonych. Pod koniec wojny zaczęły
krążyć plotki, jakoby grupę ważnych jeńców trzymano w tak zwanej klatce
londyńskiej po to, aby torturami wymusić na nich zeznania[293].
Na terenie ZSRR było około 4 500 000 niemieckich jeńców. Mieli
szczęście, że ich schwytano żywcem, ponieważ Armia Czerwona nie miała
żadnych oporów przed zabijaniem rannych i maruderów. Ale nie
pozostawiono im żadnych wątpliwości co do tego, że zbiorowo ponoszą
winę za „faszystów” i że jeszcze pożałują, iż ich nie zabito. Zazwyczaj
jeńców przewożono do odległych obozów pracy na Dalekiej Północy,
oddalonych od sieci gułagów, gdzie powoli umierali z przepracowania i
niedożywienia. W dodatku w 1945 roku wcale ich nie uwolniono.
Większości tych, którym udało się przeżyć, pozwolono wrócić do domów
dopiero po śmierci Stalina w 1953 roku.
Ważnych jeńców niemieckich trzymano w więzieniu na Łubiance, gdzie
ich bez końca przesłuchiwało NKWD. W jednym wypadku była to cała
załoga Führerbunker, wzięta do niewoli w 1945 roku. Przetrzymywano ich
przez rok i systematycznie poddawano torturom, żeby z nich wydobyć
wszystko, co wiedzieli o zwyczajach i opiniach Hitlera. Ponieważ czaszka
Führera gdzieś się zawieruszyła podczas pierwszego szturmu na bunkier, w
roku 1946 wszystkich przewieziono do Berlina, żeby tam ponownie
przeprowadzić ekshumację. Przy tej okazji czaszka się odnalazła, natomiast
szkielet Hitlera ukradł zastępca Berii[294].
Najgorzej ze wszystkich działo się jeńcom sowieckim, którzy trafiali do
niewoli niemieckiej. Było ich około 5 200 000, z czego przeważająca
większość zmarła w ciągu pierwszych kilku miesięcy niewoli. Z
niewiarygodnej liczby 3 200 000 jeńców wziętych do niewoli na przełomie
roku 1941 i 1942 aż 2 800 000 nie doczekało lata. Powody były proste.
Hitler wydał rozkaz rozstrzeliwania na miejscu wszystkich komisarzy
politycznych i większości oficerów. Około 500 000 sowieckich jeńców
wojennych przekazano w ręce SS, które wysyłało ich do obozów, między
innymi do Auschwitz. Resztę trzymano w obozach pod gołym niebem w
warunkach gorszych niż te, które panowały w Auschwitz – jeśli w ogóle
można sobie coś takiego wyobrazić. W różnych obozach jenieckich na
tyłach frontu wschodniego ludzi pakowano do ogrodzonych drutem
kolczastym zagród, gdzie nie mieli żadnej ochrony przed żywiołami. Nie
dawano im jedzenia, picia, żadnego pomieszczenia mieszkalnego, żadnych
sprzętów – po prostu stali tam w śniegu albo na nasiąkniętej deszczem
trawie, dopóki nie padli. A kiedy już padli, ich ciała kroili i zjadali
towarzysze. Kanibalizm nie był czymś nieznanym podczas sowieckich
kampanii terroru i masowego głodu z lat trzydziestych. Teraz się odrodził
jako odpowiedź na przeświadczenie SS o tym, że ich jeńcy to „podludzie”.
Był też silnym bodźcem, który skłaniał jeńców do podejmowania
ochotniczej pracy w charakterze „pomocników” SS. „Ochotnicy” nie
wiedzieli, że często chodziło o pracę strażników w obozach śmierci.
Po roku 1942 polityka hitlerowców wobec sowieckich jeńców
niemieckich zaczęła się zmieniać. Marnowały się przecież ogromne zasoby
potencjalnej siły roboczej. Dowódca Grupy Armii „A” feldmarszałek von
Kleist, a także inni niemieccy generałowie argumentowali, że należy
wykorzystać antystalinowskie nastroje wśród sowieckiej ludności. „Jeżeli
ich nie zdobędziemy – powiedział przy jakiejś okazji – to przegramy”[295].
Jeńców zaczęto posyłać do pracy. Śmiertelność spadła. Powoływano
rekrutów, których wcielano do licznych formacji Osttruppen (oddziałów
wschodnich) i nierosyjskich Ostlegionen (legionów wschodnich),
złożonych z Ormian, Bałtów, Gruzinów, Azerów, Kałmuków, Tatarów i
Turkmenów. Generała Andrieja Własowa, którego wzięto do niewoli pod
Leningradem w lipcu 1942 roku, mianowano szefem Komitetu Wyzwolenia
Narodów Rosji (Komitiet Oswobożdienija Narodow Rossiji, KONR).
Pozwolono mu odwiedzić miasta leżące poza linią frontu – był na przykład
w Pskowie i w Rydze – gdzie go serdecznie witano. Potem w wyniku
osobistej interwencji Hitlera zakazano mu wszelkich działań, ale w roku
1944, kiedy niedostatek żołnierzy zaczął się dawać we znaki, ponownie mu
na nie zezwolono. Armia Własowa, złożona z dwóch dywizji, wzięła w
latach 1944–1945 udział w akcjach w Czechosłowacji[296].
Gehenna sowieckich jeńców wojennych nie skończyła się wraz z
zakończeniem wojny. Stalin nakazał ich repatriację, a potem oskarżył o
zdradę z powodu odmowy wykonania rozkazu numerr 270 (zob. s. 293).
Ponad milion żołnierzy odesłano z powrotem do ZSRR. Oficerów
natychmiast rozstrzelano. Szeregowców skazano na powolniejszą śmierć,
wysyłając ich do gułagów.

Los jednego z jeńców, P.M. Gawryłowa, który znalazł się wśród nielicznych
niedobitków po bitwie o Brześć w 1941 roku, pokazuje jakość radzieckiej
sprawiedliwości. Gawryłow był prawdziwym bohaterem. Chociaż został ranny, i to
poważnie, walczył do ostatniego pocisku, oszczędzając ostatni granat, by cisnąć go we
wroga, gdy tracił przytomność z powodu upływu krwi. Jego odwaga tak zaimponowała
żołnierzom Wehrmachtu (którzy rzadko poddawali się takiemu sentymentalizmowi), że
przenieśli go, niemal martwego, do punktu opatrunkowego, skąd trafił do obozu
jenieckiego. Za ten akt „kapitulacji” został oskarżony w maju 1945 roku, po
wyzwoleniu z niemieckiego obozu. Jego nowym domem stał się kolejny obóz, tym razem
radziecki. Łącznie około 1,8 miliona jeńców takich jak on skończyło w łapach Smierszu.
Budowa więzień dla takich „specjalnych” weteranów stanowiła wyzwanie, kiedy
środki były szczupłe, ale radzieckie organy bezpieczeństwa zawsze słynęły ze zdolności
adaptacyjnych. „Obóz położony jest nieco za miastem – omawiał lokalizację raport
NKWD z tamtego lata. – Otacza go bezpieczne ogrodzenie, ma budynki odpowiednie, by
pomieścić kontyngenty jeńców”. (...) Chodziło o położony niedaleko Oranienburga
[hitlerowski] obóz koncentracyjny w Sachsenhausen. (...)
Najgorszy los czekał tak zwanych własowców, z których większość w pewnym
okresie życia przebywała w niewoli. Znaleźli się wśród nich ludzie, którzy załamali się i
zgodzili walczyć za Rzeszę, zamiast umierać z głodu w obozach. Mniejszość stanowili
czynni działacze antyradzieccy, zwłaszcza przywódcy legionów narodowych z Kaukazu,
krajów nadbałtyckich i Ukrainy. Część z nich zakończyła wojnę w Europie Zachodniej,
ponieważ walczyli we Francji i w Belgii. Jak dziesiątki tysięcy innych obywateli
radzieckich, zostali „repatriowani” przez sojuszników Stalina (...). Łącznie do końca
1946 roku odesłano do dawnej ojczyzny około 5,5 miliona radzieckich obywateli. Około
jednej piątej stracono na miejscu lub skazano na 25 lat ciężkich robót. Inni odebrali
życie sobie (...), żeby nie zdać się na łaskę Smierszu.
Oddziały strażników, którym kazano eskortować tych ludzi, zapomniały o radzieckim
braterstwie. Politrucy opowiadali im, że własowcy to najgorsi zdrajcy (...). Całe grupy
okradano, otwierano im bagaże i wyciągano na sprzedaż mydło, tytoń i żyletki.
„Wziąłem jego koszulę, żeby wyczyścić karabin” – powiedział żołnierz żandarmerii.
Takie rzeczy zdarzały się nagminnie. „Specjalnych” traktowano jak skazanych, chociaż
dopiero czekali na filtrację. Zawsze na nich spoczywał ciężar udowodnienia swej
niewinności. Procedury trwały miesiącami, nawet latami. Smiersz i jego następczyni
nadal „filtrowały” repatriantów w latach pięćdziesiątych. (...) Skazańcy mieli być
wdzięczni Stalinowi za darowanie im życia.
Warunki stworzone tym pohańbionym, jak zauważył pewien ocalały, dorównywały
doświadczeniom hitlerowskich obozów. Eksżołnierzy wysyłano na Kaukaz do pracy w
składach drewna bez wierzchniej odzieży i obuwia. Bez porządnych kwater i możliwości
kąpieli byli bezbronni wobec plagi wszy. Chodzili głodni, a większość nie otrzymywała
zapłaty. „Nie zapłacę wam ani kopiejki – pewien pracodawca powiedział swej
brygadzie. – Przysłali was do nas jako zdrajców ojczyzny, jako pasożytów, i jesteście tu,
żeby pracować”. Brygadzista z syberyjskiej kopalni zapewniał członka swego
kontyngentu, że „tona węgla jest nam droższa niż wasze życie”. Jego nienawiść miała
gorzkie korzenie. Wielu oprychów, którzy nadzorowali byłych żołnierzy, było dawniej
ofiarami. Obozami i kopalniami na Syberii władali dawni kułacy, chłopi, których
komunizm wywłaszczył na początku lat trzydziestych. Teraz wyładowywali swą
wściekłość na zhańbionych czerwonoarmistach. „Gdy tylko wasi oficerowie odwrócą
się plecami – wysyczał jeden z nich – zabijemy was głodem i ciężką pracą. Zasłużyliście
na to, bo to wy w 1929 i 1930 nas rozkułaczaliście”[297].

Równie niewiarygodne dylematy przeżywał polski ruch oporu, Armia


Krajowa, której członkowie zostali potraktowani jak „bandyci” zarówno
przez nazistowskie SS, jak i przez sowieckie NKWD. (Warto sobie
przypomnieć, że AK było podziemną gałęzią regularnych alianckich sił
zbrojnych). Na przykład podczas Powstania Warszawskiego SS nie brało
jeńców – wszystkich schwytanych akowców na miejscu rozstrzeliwano.
Armię Krajową uznano za legalną siłę zbrojną dopiero pod sam koniec
powstania, aby sobie zapewnić jej kapitulację. Wtedy też postanowiono –
wyjątkowo – że wszyscy bojownicy AK, którzy złożą broń, zostaną
przewiezieni do regularnych obozów jenieckich Wehrmachtu. Sowieci
natomiast nigdy nie poczynili analogicznych ustępstw. W latach 1944–
1945, kiedy Armia Czerwona maszerowała przez Polskę, komunistyczna
prasa nadal nazywała żołnierzy Armii Krajowej „bandytami”,
rozstrzeliwując oficerów, a szeregowców aresztując lub przymusowo
wcielając do oddziałów wysyłanych na linię frontu. Po wojnie władze
komunistyczne nadal wyłapywały bojowników wojennego ruchu oporu,
którym udało się przeżyć, stawiając im absurdalne oskarżenie o
„kolaborację” i skazując na śmierć jego najświetniejszych bohaterów.
Ludziom z Zachodu, którzy wyobrażają sobie, że wojna była zwykłym
konfliktem między dobrem i złem, niełatwo jest pojąć logikę tych
wydarzeń. Powinni się zastanowić nad losem feldmarszałka von Kleista,
porządnego Niemca, który zalecał odpowiednie traktowanie sowieckich
jeńców. W 1948 roku w wyniku ekstradycji Kleist znalazł się w ZSRR,
gdzie go oskarżono o „działalność mającą na celu alienowanie sowieckiej
ludności przez demonstrowanie łagodności i życzliwości”. Zmarł jako
jeniec w sowieckim więzieniu[298].

Jeśli się mówi o 10 milionach jeńców wojennych, to przed oczami staje


obraz masy ludzkiej, pozbawionej indywidualnych twarzy. A przecież
każdy z tych 10 milionów jeńców był określoną, niepowtarzalną osobą.
Sławomir Rawicz (1915–2004) był polskim oficerem kawalerii; w roku
1939 walczył przeciwko Niemcom, lecz dostał się do sowieckiej niewoli i
został skazany na 25 lat ciężkich robót w obozie na wschodniej Syberii.
Uciekł stamtąd z grupką innych jeńców i przez ponad rok, na przełomie lat
1941/1942, pokonywał pieszo odległość 6500 kilometrów, jaka go dzieliła
od Kalkuty, mijając po drodze pustynię Gobi, Tybet i Himalaje. Potem
służył w brytyjskiej 8. Armii w Palestynie. Kilku krytyków uznało, że jego
autobiografia zatytułowana Długi marsz (1956) jest literacką fikcją, żeby
nie powiedzieć oszustwem. Ale to nie była fikcja, mimo oczywistych
upiększeń. Brytyjscy urzędnicy w Indiach i Afganistanie donosili o
podobnych wyczynach docierających tam Polaków[299].
Airey Neave (1916–1979) został w maju 1940 roku ranny pod Calais i
odesłano go do niemieckiego oflagu w Toruniu, na terenie okupowanej
Polski. Stamtąd przeniesiono go do Colditz, skąd – za drugim razem –
udało mu się „pobiec do domu” trasą przez Szwajcarię. Pracował w MI9,
jako prawnik brał udział w procesie norymberskim, a potem został
wybitnym członkiem brytyjskiego parlamentu; ostatecznie zginął od
wybuchu bomby, którą terroryści podrzucili na parkingu Izby Gmin[300].
Domenico „Dommechino” Chiochetti (1910–1999), Włoch pochodzący z
Dolomitów, dostał się do niewoli w Afryce Północnej i został internowany
na Orkadach. Z pomocą kolegów zaprojektował i zbudował na wysepce
Lambholm kaplicę, używając jako budulca odpadów i złomu. „Włoska
kaplica” jest dziś popularną atrakcją turystyczną.
Starszy sierżant Franz von Werra (1914–1941), urodzony w Szwajcarii as
niemieckiego lotnictwa z 21 zniszczonymi alianckimi samolotami na
koncie, został zestrzelony nad południową Anglią i przewieziony do obozu
dla jeńców wojennych w Kanadzie. Zbiegł do Stanów Zjednoczonych, skąd
przedostał się do Niemiec przez Meksyk i Amerykę Południową. Zaginął
wraz ze swoim samolotem podczas rutynowego patrolu nad wybrzeżem
Holandii[301].
Jakow Dżugaszwili (1907–1943), sowiecki pilot myśliwca, rozbił się i
został uwięziony w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen. Niemcy
chcieli go wymienić na feldmarszałka Paulusa. Ale Dżugaszwili zmarł w
niewyjaśnionych okolicznościach; podobno rzucił się na druty pod
napięciem, którymi ogrodzony był obóz. Był starszym synem Stalina i nie
utrzymywał kontaktów z ojcem[302].
Generał Siemion Akimowicz Tkaczenko (1898–1945) walczył podczas
operacji „Barbarossa” w sektorze południowym; także trafił do
Sachsenhausen. W lutym 1945 roku był jednym z grupy więźniów, którzy
przechwycili broń strażników i zginęli po długiej strzelaninie[303].
Generał Walther von Seydlitz-Kurzbach (1888–1976), dowódca artylerii,
poddał się pod Stalingradem. Był ostatnim spośród byłych oficerów
niemieckiej 6. Armii, którego uwolniono – w styczniu 1956 roku[304].
Kurt Vonnegut (1922–2007), zwiadowca w amerykańskiej 106. Dywizji
Piechoty, dostał się do niewoli w grudniu 1944 roku, po bitwie o Ardeny;
jako jeniec wojenny był świadkiem bombardowania Drezna. Już jako znany
autor napisał częściowo autobiograficzną powieść Rzeźnia numer pięć
(1969). Po Isaaku Asimovie został prezesem Amerykańskiego
Stowarzyszenia Humanistów[305].
Witold Pilecki (1901–1948) – podobnie jak Rawicz – walczył w 1939
roku jako oficer kawalerii; pod koniec kampanii wrześniowej zszedł do
podziemia. Spędził 945 dni w obozie w Auschwitz: umyślnie pozwolił się
aresztować, aby móc przygotować pierwszy szczegółowy raport o
panujących tam warunkach. Uciekł; podczas Powstania Warszawskiego
walczył w Warszawie, spędził pół roku w niemieckim oflagu, a następnie
dołączył do armii brytyjskiej we Włoszech. W 1945 roku wrócił do Polski;
władze komunistyczne aresztowały go i wytoczyły mu proces oparty na
fałszywych oskarżeniach; został skazany na śmierć przez powieszenie. Był
to typowy przykład morderstwa popełnionego w majestacie prawa[306].

Relacja o losach jeńców wojennych nie byłaby pełna bez wzmianki o


kontrowersji dotyczącej rzekomego złego traktowania niemieckich jeńców
przez wojska amerykańskie w 1945 roku. Podczas ostatnich tygodni walk
żołnierze niemieccy masowo się poddawali i przez wiele miesięcy
trzymano ich pod gołym niebem, w wielkim zaimprowizowanym i
częściowo wyposażonym w namioty obozowisku w okolicach Düsseldorfu.
Nikt nie kwestionuje, że śmiertelność w tym obozie była szczególnie
wysoka – głównie z powodu atakujących jeńców chorób. Nie da się też
zaprzeczyć opieszałości w działaniach administracyjnych. Natomiast
oskarżenia, poparte dowodami, mówią nie tylko o karygodnych
zaniedbaniach, z powodu których setkom tysięcy bezbronnych więźniów
nie zapewniono ani elementarnego schronienia, ani elementarnej higieny,
ale także o sztuczkach prawnych. Zarzut brzmi: jeńców celowo
zaklasyfikowano nie jako jeńców wojennych, lecz jako „rozbrojony
personel wojskowy”, aby odciągnąć od nich uwagę Międzynarodowego
Czerwonego Krzyża[307].
Niemieckich żołnierzy wziętych do niewoli amerykańskiej fascynowali
ci, którzy ich schwytali. Często po raz pierwszy mieli do czynienia z
Afroamerykanami i codzienne zwyczaje amerykańskich szeregowców
wydawały im się bardzo osobliwe:

Poruszali się bezszelestnie w sznurowanych butach na gumowej podeszwie. Jakiż


kontrast z naszymi hałaśliwymi buciorami. Byliśmy zdumieni. A mnie pewnie
imponowało, że zwycięzcy nieustannie żuli gumę. Również to, że nie robili niemal kroku
na piechotę, zawsze, nawet na krótkich odcinkach, rozsiadając się nonszalancko jechali
jeepem, wydawało mi się jak film, który rozgrywał się w dalekiej przyszłości.
Przed naszą willą oznakowaną jako szpital stał na warcie amerykański żołnierz, to
znaczy: nie stał, raczej przysiadał na piętach, głaskał swój pistolet maszynowy i
stanowił dla nas zagadkę: Czy został odkomenderowany do pilnowania nas, czy też miał
nas ochraniać przed czeską strażą obywatelską, która po tak długim czasie upokorzeń
była żądna zemsty? Mnie, zwyciężonemu, zwycięzca, gdy wypróbowałem na nim swoją
szkolną angielszczyznę, podarował paczuszkę gumy do żucia[308].

Nie ma wątpliwości, że wielka liczba żołnierzy, którzy ochoczo poddali


się Brytyjczykom lub Amerykanom, aby uniknąć dostania się do sowieckiej
niewoli, dokonała właściwego wyboru. Mimo to jednak warunki w
niektórych obozach zarządzanych przez Amerykanów pozostawiały wiele
do życzenia:

W ramach ogólnoobozowej akcji odwszawiania, podczas której zawarłem pierwszą


znajomość z proszkiem o nazwie DDT, moje skóra i kości uzyskały na wadze ledwie
pięćdziesiąt kilo, grubo poniżej normy, co – jak przypuszczaliśmy – wiązało się z
wprowadzeniem w życie przewidzianego dla nas planu Morgenthaua.
Ta wykombinowana przez amerykańskiego polityka i nazwana jego imieniem
koncepcja ukarania wszystkich niemieckich jeńców wojennych wymagała od
zainteresowanych skrzętnej wstrzemięźliwości: po rannym apelu należało unikać
wszelkich zbędnych ruchów, bo ograniczona do ośmiuset pięćdziesięciu kalorii dzienna
racja przekładała się tylko na trzy czwarte litra krupniku, na którym pływały pojedyncze
oka tłuszczu, ćwiartkę komiśnego chleba, maleńką porcję margaryny lub topionego sera
bądź kapkę marmolady. Wody było pod dostatkiem. A na DDT nigdy nie oszczędzano.
Pewne jest, że pierwszy obóz, który mnie gościł, rozciągał się w Górnym Palatynacie
niedaleko czeskiej granicy. Jego najedzeni do syta strażnicy należeli do 3. armii
amerykańskiej: przez swój niedbały sposób bycia Amerykanie wydawali się nam
przybyszami z innego świata. Jeńców, na oko licząc, było chyba z dziesięć tysięcy[309].

Ważny element życia niemieckich jeńców wojennych stanowiła


reedukacja. Ale był to powolny proces i dopiero z biegiem czasu niektórzy
z nich zaczynali zdawać sobie sprawę z realiów reżimu, któremu jeszcze
nie tak dawno służyli:
(...) zostałem przydzielony do komanda roboczego, które na terenie koszar przy
lotnisku Fürstenfeldbruck miało zajmować się zmywaniem w kuchni kompanijnej
amerykańskich sił powietrznych. Byliśmy także odpowiedzialni za obieranie
ziemniaków, skrobanie marchwi. Każdego ranka ciężarówka zabierała nas na miejsce
skądinąd możliwe do znalezienia tylko w baśniach, wprost do krainy pasibrzuchów.
Znalazła tam również pracę jako kolumna praczy i prasowaczy grupa dipisów, jak
wedle skrótowego napisu na plecach nazywano displaced persons. Pół tuzina młodych
Żydów, którzy jedynie za sprawą sprzyjającego przypadku przeżyli różne obozy
koncentracyjne i teraz chcieli wszyscy jechać do Palestyny, ale nie mogli.
Podobnie jak my zdumiewali się, jakie ilości resztek jedzenia, sterty purée z
ziemniaków, tłuszcz z wysmażonej słoniny i kurze szkielety, którym brakowało tylko
piersi i udek, wyrzucało się dzień po dniu do pojemników na śmieci. (...)
Co prawda Żydom i nam, którzy byliśmy w tym samym wieku, przypadało pod
dostatkiem resztek, ale na tym wspólnota się kończyła. Bardzo niedbale pilnowani
staczaliśmy boje na słowa, skoro tylko przerwy w pracy dawały po temu okazję. Dipisi
mówili między sobą przeważnie w jidysz albo po polsku. Jeśli znali niemieckie słowa, to
znaczyły one tyle: „Raus! Szybko szybko! Baczność! Morda w kubeł! Jazda do gazu!”.
(...)
Nasze słownictwo składało się z powtarzanych machinalnie strzępów żołnierskiej
niemczyzny: – Gnoje parszywe! Zaszczane mazgaje! W kość wam dać, aż się nie
pozbieracie!
– Naziści, wy naziści! – wrzeszczeli oni.
My odparowywaliśmy: – Spieprzajcie do Palestyny!
Potem znów śmialiśmy się zgodnie z dziwacznych dla nas, ba, śmiesznych
Amerykanów, zwłaszcza z podejmującego daremne wysiłki education officera, którego
wprawialiśmy w zakłopotanie pytaniami o słyszalnie pogardliwe traktowanie
„czarnuchów”.
Potem próbowano podejść do nas pedagogicznie. Lecz amerykański education
officer, ktoś w okularach i z miękko brzmiącym głosem, który chodził zawsze w świeżo
wyprasowanych koszulach, trudził się na próżno, zwłaszcza że my, w tym i ja, nie
chcieliśmy wierzyć w to, co nam przedkładał: czarno-białe fotografie, zdjęcia z obozów
koncentracyjnych Bergen-Belsen, Ravensbrück... Widziałem sterty trupów, piece.
Widziałem głodujących, zmarłych z głodu, żywe jeszcze wychudzone szkielety z innego
świata, nie do uwierzenia.
Nasze zdania powtarzały się: – I to mieli zrobić Niemcy?
– Nigdy w życiu Niemcy tego nie zrobili.
– Czegoś takiego Niemcy nie robią.
A między sobą mówiliśmy: – Propaganda. Wszystko to tylko propaganda.
Raz czy drugi jeden z dipisów, na którego inni wołali Ben, podsunął mi blaszaną
puszkę wypełnioną po brzegi gęstym tłuszczem z pieczeni, bez słowa, krótko po kontroli,
zanim wdrapaliśmy się na platformę ciężarówki, bo właściwie zabieranie resztek
jedzenia do obozu było zabronione.
Mijał czas, zanim po trochu zrozumiałem i z ociąganiem przyznałem się przed sobą,
że nie wiedząc lub, dokładniej, nie chcąc wiedzieć miałem udział w zbrodni, która nie
zmniejszyła się z upływem lat, która nie chce się przedawnić, która wciąż jeszcze
przyprawia mnie o chorobę.
Podobnie jak to jest z głodem, winie i posłusznemu jej wstydowi można przypisać, że
dręczy, dręczy nieustannie, ale ja głodowałem tylko przez jakiś czas, natomiast wstyd...
[310].

[292]
Zob. M.D.R. Foot, J.M. Langley, MI9, Boston 1950.
[293]
Zob. A. Scotland, The London Cage, Maidstone 1973.
[294]
„Rosja wystawia »fragment czaszki Hitlera«”, BBC News, 26 kwietnia 2000. Wystawa w Archiwum Federalnym w
Moskwie nosiła tytuł „Agonia Trzeciej Rzeszy”.
[295]
S. Mitcham, Hitler’s Field Marshals and their Battles, op. cit.
[296]
Zob. C. Andreyev, Vlasov and the Russian liberation movement, op. cit.
[297]
C. Merridale, Wojna Iwana, op. cit., s. 374–376.
[298]
Zob. C. Davis, Von Kleist. From Hussar to Panzer General, Houston 1979.
[299]
Zob. S. Rawicz, Długi marsz, przeł. L. Rybicki, Gdańsk 2001.
[300]
Zob. P. Routledge, Public servant, secret agent. The elusive life and violent death of Airey Neave, London 2003.
[301]
Zob. K. Burt, The One That Got Away, London 1956.
[302]
Zob. S. Sebag Montefiore, Stalin, op. cit.
[303]
Zob. A. Maslov, Captured Soviet Generals. The fate of Soviet generals captured by the Germans, 1941–1945, London
2001.
[304]
Zob. www.generals.dk/general/von_Seydlitz_Kurzback/Walter/Germany.html.
[305]
Zob. M. Leeds, The Vonnegut Encyclopedia, London 1995.
[306]
Zob. M.R.D. Foot, Six Faces of Courage, London 1978.
[307]
Zob. J. Bacque, Other losses. An investigation into the mass deaths of German prisoners at the hands of the French and
Americans after World War II, Toronto 1989.
[308]
G. Grass, Przy obieraniu cebuli, op. cit., s. 166–167.
[309]
Ibidem, s. 165.
[310]
Ibidem, s. 196–199.
Straty w ludziach

Żołnierskie rzemiosło jest zawodem, w którym zawsze istniało ryzyko


śmierci, ran i okaleczeń. Ale wedle opinii jednego z autorytetów podobnego
poziomu strat w ludziach jak w wojnie niemiecko-sowieckiej, „epicentrum
działań wojennych” drugiej wojny światowej, „nie odnotowano nigdy dotąd
w dziejach konfliktów zbrojnych”[311]. Co więcej, historycy nie są zgodni co
do dokładnej ogólnej liczby tych strat. Na przykład w encyklopedii drugiej
wojny światowej The Oxford Companion to the Second World War (1995)
trzy różne hasła autorstwa różnych historyków podają liczby sowieckich
strat w ludziach, które różnią się między sobą aż o 1 232 000[312]. Ta różnica
niemal dwukrotnie przekracza podawaną w źródłach całkowitą łączną
liczbę ofiar po stronie Brytyjczyków i Amerykanów. A zdarzają się jeszcze
większe rozbieżności. Przyczyny są proste. Związek Sowiecki, który
według wszystkich szacunków poniósł największe straty, w czasie wojny
nie był w stanie ich obliczyć. Natomiast po wojnie oświadczenia Sowietów
o poniesionych stratach skakały raz w dół, raz w górę, w zależności od
potrzeb oficjalnej propagandy, a wszystkie obliczenia były tylko wnioskami
płynącymi z danych demograficznych. Przez niemal pięćdziesiąt lat nie
podjęto żadnych rzetelnych badań na ten temat.
Są jeszcze inne trudności. Na przykład ogólne liczby ofiar obliczone dla
armii brytyjskiej i amerykańskiej nie zawsze uwzględniają różnicę między
stratami poniesionymi w Europie i liczbą ofiar z rejonu Pacyfiku albo
między stratami Zjednoczonego Królestwa i stratami Imperium lub
Wspólnoty Brytyjskiej. Większość powojennych obliczeń brała jako
podstawę powojenne terytoria i powojenne liczby ludności. Oblicza się na
przykład, że straty Austrii wyniosły 230 000 poległych żołnierzy i 144 000
zabitych cywilów. Ale przecież Austria stanowiła podczas wojny integralną
część Trzeciej Rzeszy i można by oczekiwać, że będzie się podawać ogólną
liczbę ofiar Rzeszy.
Wszystkie te zawiłości pomoże wyjaśnić kolejny przykład. Podczas
bitwy pod Monte Cassino w maju 1944 roku zginęło 1150 żołnierzy z 2.
Korpusu generała Andersa. To byli Polacy, niemal wszyscy służyli w
dwóch dywizjach kresowych – z Wilna i ze Lwowa. Na mocy prawa
międzynarodowego, tak jak je wówczas uznawała Wielka Brytania, byli
obywatelami polskimi. Ale ponieważ wschodnie tereny Polski zostały w
1939 roku przyłączone do Związku Sowieckiego, według prawa i praktyki
sowieckiej żołnierze ci byli obywatelami sowieckimi. A ginęli jako
żołnierze brytyjskiej 8. Armii, walczący pod brytyjskim dowództwem. Jak
wobec tego należy zaklasyfikować ich śmierć? To były straty polskie,
sowieckie czy brytyjskie? Ale to jeszcze nie koniec. Dziś Wilno (Vilnius)
jest na Litwie, a Lwów (Lviv) na Ukrainie. Kiedy Litwini i Ukraińcy
próbują oszacować swoje straty wojenne, i jedni, i drudzy mogą być skłonni
dodać do tej liczby poległych spod Monte Cassino.
Mimo to, mając pełną świadomość tej złożoności, każdy historyk musi
próbować w jakiś sposób oszacować te straty, nawet gdyby to miały być
tylko przybliżone wartości (zob. Tabela 4.4). Bez takiej oceny nie da się
bowiem nakreślić nawet najogólniejszych ram.

Tabela 4.4. Przybliżona całkowita liczba ofiar wśród żołnierzy krajów


Europy w latach 1939–1945[313]
a) The Oxford Companion to the Second World War, op. cit., s. 1232; b) ibidem, s. 469; c) ibidem,
s. 290; d) włączając żołnierzy AK i Wojska Polskiego pod dowództwem sowieckim; e) ibidem, s.
290; z niewiadomych powodów ta liczba o wiele przewyższa ogólną liczbę czynnych żołnierzy
podaną pod hasłem „Yugoslavia”, ibidem, s. 1297–1298; f) ibidem, s. 290; g) jak w wypadku
Jugosławii, zob. „Czechoslovakia”, ibidem, s. 280; h) w tym 50 000 poległych żołnierzy Marynarki
Królewskiej i 60 000 żołnierzy RAF-u, natomiast podana liczba nie uwzględnia żołnierzy sił
zbrojnych Zjednoczonego Królestwa poległych poza granicami Europy; i) ibidem, s. 290; j) w tym
liczba poległych żołnierzy marynarki i lotnictwa; podana liczba nie uwzględnia poległych poza
granicami Europy; k) ibidem, s. 290; l) bez strat w siłach zbrojnych krajów Imperium/Wspólnoty
Brytyjskiej.

Szczegóły można roztrząsać bez końca. Jednakże zważywszy, że


szacunkowa liczba poległych żołnierzy na wszystkich teatrach drugiej
wojny światowej sięga 21–22 milionów, niewątpliwe wydają się dwa
wnioski. Po pierwsze liczba ofiar w Europie była w przybliżeniu dwa razy
większa od liczby żołnierzy poległych w rejonie Pacyfiku. Po drugie,
ponieważ straty Niemców na froncie wschodnim wynosiły około 80 procent
ogólnej liczby poległych, liczba żołnierzy poległych w czasie kampanii
niemiecko-sowieckich była mniej więcej pięciokrotnie wyższa od liczby
ofiar, jakie pociągnęły za sobą wszystkie kampanie europejskie razem
wzięte.

[311]
J.M. Winter, w: The Oxford Companion to the Second World War, op. cit., s. 289.
[312]
Zob. ibidem. J.M. Winter pod hasłem Demography of the War przytacza liczbę 10 000 000 poległych żołnierzy
sowieckich (s. 289), E. Siemke pod hasłem German-Soviet War – 13 600 000 (s. 434), a H.-D. Loeuwe pod hasłem USSR – 8 668
000 (s. 1232).
[313]
Dane statystyczne zestawione na podstawie różnych haseł w The Oxford Companion to the Second World War, op. cit.
Wojenne cmentarze

Żołnierzy grzebie się czasem tam, gdzie zginęli. Czasem miejscowa


ludność lub wojsko zwycięzców przenosi ciała z pola bitwy za jakieś
ogrodzenie albo na pobliski cmentarz kościelny. Czasem natomiast przenosi
się poległych na wielkie oficjalne cmentarze, gdzie leżą w równych
szeregach, tysiące za tysiącami, niczym na pośmiertnej paradzie. Europa
jest pokryta takimi cmentarzami – mniej lub bardziej oficjalnymi. W wielu
miejscach, zwłaszcza w Europie Zachodniej, cmentarze wojskowe z czasu
pierwszej wojny światowej powiększono, robiąc miejsce dla żniwa drugiej.
Na wojennych pomnikach często zmieniano napisy. Do list nazwisk
wypisanych pod datami „1914–1918” dodawano nowe listy, opatrzone
nagłówkiem „1939–1945”.
Jak zawsze na Wschodzie było inaczej. Liczby poległych na polach walki
frontu wschodniego były tak niewiarygodnie wysokie, że normą stała się
masowa mogiła. Po licznych bitwach toczonych podczas mroźnej zimy ciał
poległych nie można było wydobyć, dopóki z przyjściem wiosny nie zeszły
śniegi i lody. Dopóki trwała wojna, ani Niemcy, ani Sowieci nie mogli
zrobić nic więcej, jak tylko urządzać zaimprowizowane cmentarze. A po
zakończeniu wojny wszystkie te miejsca przeszły w ręce Sowietów.
Związek Sowiecki nie oddawał czci poległym żołnierzom wroga. Celowo
starał się zatrzeć pamięć o nich, tak jak niszczył pamięć o swoich własnych
ofiarach. Wznosił natomiast okazałe pomniki dla uczczenia znakomitych
zwycięstw Armii Czerwonej i jej wielkiego wodza Józefa Stalina. Wydano
dekret, na mocy którego każde miasto i każda wieś w Europie Wschodniej
leżące na trasie przemarszu Armii Czerwonej musiały na centralnym placu
umieścić pomnik upamiętniający bohaterów, którzy je wyzwolili.
W Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych kult poległych na wojnie
miał zupełnie inny wydźwięk. Tam także, mówiąc o nim, zakładano totalne
zwycięstwo. Unikano natomiast oficjalnego triumfalizmu. Preferowano
nastrój spokoju i opanowania, a cmentarze wojenne wyglądają jak ciche
ogrody zachęcające do odpoczynku, pełne kwiatów, obsiane trawą.
Oficjalne komitety wciąż opiekują się tymi miejscami. Ogrodnicy strzygą
trawniki. Na każdym nagrobku starannie wypisano nazwisko, rangę, numer
odznaki i stosowną sentencję oraz wyryto gwiazdę lub krzyż. Listy
honorowe wkłada się do pojemników z brązu, przechowywanych u wejścia
do cmentarnych kaplic. Na masztach powiewają flagi narodowe. Groby są
regularnie odwiedzane przez pamiętające o swoich bliskich rodziny i przez
pułkowych weteranów. Trudno o coś bardziej kojącego. Trudno też o
bardziej mylący obraz tego, czym jest wojna i jakie są jej ogólne skutki.
Uważny obserwator odwiedzający te miejsca potrafi czasem zauważyć,
że nie wszystko jest takie, jak się wydaje. Na cmentarzu żołnierzy
alianckich w Fère-en-Tardoise na 94 nagrobkach żołnierzy amerykańskich
są tylko numery, natomiast nie ma nazwisk. Są to anonimowe miejsca
spoczynku ludzi, którzy zostali rozstrzelani przez swoich z powodu
wykroczeń dyscyplinarnych. Shepton Mallet w Wiltshire było miejscem, w
którym znajdowało się więzienie amerykańskiego sztabu dowodzenia na
terenie Anglii; tam z podobnymi przypadkami postępowano tak samo[314].
Cmentarze wojenne położone wokół miejsc wielkich bitew na Zachodzie
są równie pouczające – na przykład cmentarz w Monte Cassino. Tam, na
polskim cmentarzu na wzgórzu za opactwem – tym, które zdobyli Polacy –
ciągną się równe rządki mogił katolickich, prawosławnych i żydowskich.
Cmentarze brytyjski i amerykański leżą niżej, na równinie. Jest też
cmentarz francuski, włoski i cmentarz niemiecki. Nie sposób nie zauważyć,
że są to osobne cmentarze. Europejczycy nadal skłonni są porządkować
pamięć o wojnie, wkładając wspomnienia do osobnych narodowych
szufladek[315].
Niemieckie cmentarze wojenne nieodmiennie otacza atmosfera prośby o
wybaczenie. Są na nich groby „pokonanych” – nawet wtedy, gdy
pochowani w nich żołnierze uczestniczyli w kampanii, która się okazała
zwycięska. Wystrój grobów jest minimalistyczny i wobec tego pełen
godności. Poza nazwiskami na nagrobkach nie ma innych napisów.
Żadnych sentencji w stylu „Umrzeć, aby zdobyć wolność” czy „Dziś oddać
to, co nasze, by ocalić to, co jutro będzie twoje”. Cisza skłania do refleksji.
Na cmentarzu w Halbe w pobliżu Berlina znajduje się 28 000 grobów
poległych w bitwach z kwietnia 1945 roku. Na niemieckim cmentarzu w
miejscowości Sołogub pod Sankt Petersburgiem jest 80 000 mogił.
Cmentarz w Biesiedinie pod Kurskiem, gdzie obecnie gromadzi się w
jednej kwaterze rozproszone niemieckie groby, będzie jeszcze większy.
Czterdzieści lat po wojnie jeden z cmentarzy wojskowych w Niemczech
– w Bitburgu pod Trewirem w Nadrenii-Palatynacie – trafił na nagłówki
światowych gazet. Prezydent Stanów Zjednoczonych Ronald Reagan
zgodził się nie tylko odwiedzić go podczas podróży po Europie w 1985
roku, ale złożył tam wieniec upamiętniający poległych bojowników.
Podniósł się krzyk – nie dlatego, że 43 spośród tamtejszych grobów to
groby żołnierzy SS lub Waffen SS. Prezydent Reagan, razem ze swoim
gospodarzem kanclerzem Helmutem Kohlem, zamierzał wykorzystać to
wydarzenie jako akt pojednania. Chciał, jak powiedział, „spojrzeć w
przyszłość”. I wiele brwi uniosło się ze zdziwienia, kiedy oświadczył, że
polegli niemieccy żołnierze byli „ofiarami hitleryzmu w takiej samej
mierze, jak ofiary obozów koncentracyjnych”. Do kogo należy ferowanie
wyroków w takich sprawach? Na jednym z 43 grobów, które stały się
powodem obrazy, widnieje zwięzły napis:

SS-Schtz
Peter Meio
5.5.25–15.9.44

(Strażnik SS
Peter Meio
5.5.25–15.9.44)

Strażnik Meio zginął w wieku 19 lat. Gdyby żył, w dniu wizyty


prezydenta Reagana obchodziłby sześćdziesiąte urodziny.
Stosownie do wojennych realiów sowieckie cmentarze wojenne są
największe i najbardziej wystawne. Jeden z najbardziej wzruszających
sowieckich pomników stoi na cmentarzu Piskariowskim w Sankt
Petersburgu. Poświęcony jest pamięci „Bohaterskich obrońców
Leningradu” – tak wówczas nazywało się miasto – i upamiętnia trwające
900 dni oblężenie z lat 1941–1944. Otacza go 86 masowych grobów, w
których spoczywają szczątki 420 000 poległych mieszkańców. Centralnym
elementem pomnika jest gigantyczna postać matki, która przytula dziecko –
scena symbolizuje ojczyznę. Całość jest obezwładniająca – i tak właśnie
została pomyślana[316].
Sowieckie pomniki wojenne nierzadko jednak kryją w sobie jakąś własną
historię. Straszliwych wydarzeń zachodzących w Związku Sowieckim
podczas wojny nie da się swobodnie wyrazić nawet na nagrobkach. Na
cmentarzu za Akademią Lotnictwa imienia Gagarina na moskiewskim
przedmieściu Monino wznosi się grób generała porucznika Iwana
Józefowicza Proskurowa, bohatera Związku Sowieckiego, oraz jego żony
Aleksandry Ignatiewnej, która zmarła w 1990 roku. Grób ufundowało
Ministerstwo Obrony ZSRR. Ale ciała Proskurowa tam nie ma. Prawdę
mówiąc, nikt z rodziny nie wie, gdzie spoczywa. Albowiem Proskurow,
który był nie tylko dowódcą sowieckiej eskadry bombowców, ale także
szefem sowieckiego wywiadu wojskowego, padł ofiarą jednej ze
stalinowskich czystek. Aresztowano go 27 czerwca 1941 roku – w
czwartym dniu wielkiej wojny ojczyźnianej – i oskarżono o podżeganie do
nieistniejącego spisku. Bito go i torturowano; do końca był niepokorny;
wreszcie został przewieziony do Kujbyszewa, skąd o świcie 28
października wywiozło go NKWD – razem z 18 towarzyszami, na mocy
rozkazu Berii numer 2756B – po czym został bez sądu rozstrzelany. Wiele
dziesięcioleci później pamiętający o nim koledzy mogli tylko uczcić jego
pamięć pustym grobem opatrzonym fałszywym napisem[317]. Był jednym z
bardzo wielu.
W kategorii „zaginionych w akcji” szczególnie liczne były załogi
samolotów. Samoloty spadały do morza albo w głębi lasu czy wśród gór i
nigdy ich nie odnajdywano. Przez następne sześćdziesiąt lat od czasu do
czasu znajdowano przypadkiem szczątki rozbitych maszyn i ich załóg.
Jedno z ostatnich wydarzeń tego rodzaju nastąpiło w styczniu 2006 roku,
kiedy w miejscowości Dąbrowa Tarnowska w południowej Polsce
znaleziono szczątki halifaksa z brytyjskiej 148. eskadry. Bombowiec,
opatrzony numerem seryjnym JP 276A i dowodzony przez kapitana Blyna z
Kanadyjskich Królewskich Sił Powietrznych, leciał z włoskiego Brindisi z
ładunkiem stanowiącym wsparcie dla Powstania Warszawskiego. 8 sierpnia
1944 roku około godziny 8 wieczorem dostał się w ostrzał naziemnej
artylerii i jak płonąca pochodnia runął w dół. Wszystkich 7 członków
załogi, 5 Kanadyjczyków i 2 Brytyjczyków, z pewnością natychmiast
zginęło. O ich śmierci pamiętała miejscowa ludność, ponieważ jeszcze w
latach pięćdziesiątych uczniowie z Dąbrowy (a wśród nich żona autora) w
rocznicę tej katastrofy zapalali świece. Ale władze PRL nie zachęcały do
takich odruchów współczucia wobec byłych sojuszników. Praktykę
zarzucono. Ponowne odkrycie tego miejsca po blisko 62 latach stało się
wydarzeniem, które odnotowano w ogólnopolskiej prasie.
[314]
Więzienie w Shepton Mallet było także używane jako magazyn narodowych skarbów Wielkiej Brytanii –
przechowywano tam między innymi kopię Domesday Book Wilhelma Zdobywcy.
[315]
Zob. S. Hassel, Monte Cassino, przeł. J. Wilczur-Garztecki, Warszawa 2004; D. Hapgood, D. Richardson, Monte
Cassino. Historia najbardziej kontrowersyjnej bitwy II wojny światowej, przeł. J. Kozłowski, Warszawa 2003.
[316]
Zob. P. Kann, Leningrad. A guide, Moscow 1990.
[317]
Zob. D.E. Murphy, Co wiedział Stalin, op. cit., 2005, s. 201–202, 206, 217.
Żołnierski los

Mimo straszliwych strat, zwłaszcza na froncie wschodnim, przeważającej


większości żołnierzy, którzy walczyli w drugiej wojnie światowej, udało się
przeżyć. Stan umysłu i ciała, a także trudna sytuacja społeczna, w której
zdołali przetrwać – to już zupełnie inna historia.
Wojaczka w siłach zbrojnych Zachodu nie była szczególnie
niebezpieczna. Niektóre rodziny nieszczęście dotykało bardziej niż inne, ale
możliwość utraty życia nie była zbyt wielka. W rodzinie autora niniejszej
książki jeden z kuzynów zginął w akcji jako pilot bombowca. Drugi służył
w marynarce i nie przytrafiło mu się nic złego. Kuzynka straciła
narzeczonego, który służył w eskadrze myśliwców. Druga kuzynka,
wówczas studentka Uniwersytetu Londyńskiego, omal nie zginęła od
rakiety V-1. Jej brat, który przez całą wojnę służył w oddziale ratownictwa
powietrznego RAF-u, spędził ten czas, opalając się i jeżdżąc łodzią
motorową wzdłuż wybrzeża Afryki Zachodniej – nigdy nie widział na oczy
wroga. W kategoriach „dobrej wojny” ten rejestr wygląda nie najgorzej.
Służba w wojsku była dla wielu szansą na awans społeczny i na zdobycie
wykształcenia. Młodzi ludzie, wybrani jako kandydaci do szkolenia na
oficerów, mogli zdobyć ważną pozycję, która stwarzała perspektywy na
sukces po zakończeniu wojny. Przychodzi tu na myśl kariera Edwarda
Heatha, przyszłego premiera Wielkiej Brytanii. Ale nie był to jedyny
przykład. Wojna mogła nawet stworzyć nietypowe perspektywy w
dziedzinie biznesu. Ludwik Hoch na początku wojny był uciekinierem z
Rusi Podkarpackiej. Pod koniec wojny był już kapitanem w armii
brytyjskiej, uprawiał świetnie prosperujący handel papierosami na czarnym
rynku w Niemczech, a wreszcie – jako Robert Maxwell – wynalazł dla
siebie nową tożsamość, stając się symbolem znanej marki tytoniu[318].
W porównaniu z okresem pierwszej wojny światowej ogromne postępy
poczyniła psychiatria wojskowa. Nauczono się rozpoznawać nerwicę
frontową, zespół wyczerpania walką i zaburzenia psychiczne wywołane
przewlekłym stresem. Interesujący jest przypadek Spike’a Milligana,
popularnego komika brytyjskiego, który służył w 8. Armii brytyjskiej i
pracował dla amerykańskiego zrzeszenia artystów estradowych
(Entertainments National Service Association, ENSA)[319].
Zdrowy rozsądek podpowiada, że na każdego zabitego żołnierza
przypada dwóch lub trzech rannych. Ta reguła na ogół się sprawdzała – z
wyjątkiem Powstania Warszawskiego, kiedy to Armia Krajowa, w obliczu
poważnych braków amunicji, wydała rozkaz „jedna kula, jeden Niemiec”.
Polscy snajperzy byli tak dobrzy, że Niemcy mieli dwóch zabitych
żołnierzy na każdego rannego.
Niewielu ginęło na miejscu. Większość przypadków śmiertelnych
notowano wśród ciężko rannych, którzy nie wyzdrowieli. Niektórzy mogli
po wyleczeniu wrócić do czynnej służby. Inni byli wypisywani jako
inwalidzi. W walkach powietrznych i starciach z udziałem pojazdów
pancernych równie śmiercionośne jak bomby i kule okazywały się
oparzenia.
Rozległe cmentarze wojenne, z zielonymi trawnikami i pojedynczymi
nagrobkami, zwycięscy alianci kultywowali po pierwszej wojnie światowej
i ten sam pełen czci obyczaj kontynuowano na froncie zachodnim w
odniesieniu do poległych żołnierzy z lat 1939–1945. Rodziny brytyjskie i
amerykańskie często nie zdają sobie sprawy z tego, jaki to luksus.
Albowiem na froncie wschodnim regułą były improwizowane zbiorowe
mogiły. Wysoki procent poległych, zarówno po stronie niemieckiej, jak i po
stronie sowieckiej, stanowili żołnierze zaklasyfikowani jako „zaginieni w
akcji”. Sowieccy zwycięzcy, którzy ostatecznie przejęli kontrolę nad polami
bitew, nie byli zbyt życzliwie nastawieni do niemieckich cmentarzy, a
często nie dbali także o swoje. Wobec tego nierzadko jakiś dzielny żołnierz,
który zaginął w akcji, kończył jako bezimienny trup, pochowany w jakimś
nieznanym miejscu. Doświadczenie Zachodu nie było doświadczeniem
typowym.
Ale nawet w Związku Sowieckim liczba tych, którzy przeżyli,
przewyższała liczbę poległych towarzyszy. We wszystkich krajach weterani
wojenni stali się potężną siłą społeczną i kulturotwórczą. To ich
wspomnienia w znacznym stopniu ukształtowały postawę ludzi wobec
wydarzeń czasu wojny.

[318]
Zob. P. Thompson, A. Delano, Maxwell. A portrait of power, London 1988; M. Maloney, W. Hall, Flash! Splash!
Crash! All at Sea with Cap’n Bob, London 1996; G. Thomas, M. Dillon, The Assassination of Robert Maxwell. Israel’s Superspy,
London 2002.
[319]
Zob. S. Milligan, Adolf Hitler. My Part in His Downfall, London 1971.
ROZDZIAŁ 5
LUDNOŚĆ CYWILNA

Życie i śmierć w czasie wojny

Kontynent, na którym żyje 500 milionów ludzi i który został ogarnięty


totalną wojną, przedstawia obraz nieprawdopodobnej, nie dającej się opisać
udręki i cierpienia. A ciężar udręki i cierpienia spadał głównie na ludność
cywilną, nie biorącą bezpośredniego udziału w walkach. Na każdego
mieszkańca Europy walczącego na frontach drugiej wojny światowej
przypadało co najmniej dziesięciu cywili, którzy nie byli bezpośrednio
zaangażowani w działania wojenne, ale musieli ponosić bolesne
konsekwencje międzynarodowego konfliktu.
W przeszłości ciężar wojny odczuwało się przede wszystkim na polach
bitwy i ponosili go ci, którzy planowali i przeprowadzali kolejne starcia.
Nawet w latach 1914–1918, kiedy na pola bitew wyszły wielkie armie
żołnierzy z poboru i kiedy wojna wywołała takie kataklizmy polityczne jak
rewolucja w Rosji, wpływ wojennych wydarzeń na życie ludności cywilnej
był wprawdzie ogromny, ale stosunkowo ograniczony. Natomiast w latach
1939–1945 ludność cywilna znalazła się na pierwszym planie.
Życie ludzi w latach wojny niełatwo jednak opisać. Po pierwsze było ono
nieprawdopodobnie skomplikowane. Wojna dotknęła ludzi z różnych
rejonów, z różnych krajów, należących do różnych grup etnicznych i klas
społecznych, wykonujących różne zawody – a w dodatku dotknęła ich na
wiele różnych sposobów. Po drugie cierpienia ludności cywilnej trzeba
mierzyć według bardzo rozległej skali. Niektórzy uważali, że jest im bardzo
ciężko, ponieważ muszą jeść jajka w proszku albo przyjąć do wolnego
pokoju nieproszonego sublokatora. Inni umierali z głodu, tracili domy i
wszystkich członków rodziny albo powiększali rejestry pomordowanych.
Po trzecie wojenny horror nie rozkładał się równo w czasie. W niektórych
wypadkach trwał całymi latami i nie skończył się z chwilą zakończenia
wojny. Kiedy indziej cierpienia dotykały ludzi na początku wojny, ale
później sytuacja się zmieniała – lub odwrotnie: najciężej było na końcu.
Zawsze myśli się wtedy o mieszkańcach Drezna, którzy przez sześć lat żyli
w przystani względnego spokoju i normalności, a w przeddzień upadku
Rzeszy doświadczyli kataklizmu. Śmierć zbierała swoje żniwo, raz po raz
machając kosą, bez wyraźnego planu.
Po czwarte wreszcie nie jest tak, że wojna niesie z sobą tylko
nieszczęście i rozpacz. Podsyca ona wszystkie ludzkie emocje. Kiedy
wokół szaleje śmierć i zniszczenie, głęboka ulga i poczucie winy tych,
którzy przetrwali, podobnie jak radosne uniesienie tych, którzy odnaleźli
zaginionych bliskich, nabierają niewyobrażalnej intensywności. Takich
ekstremalnych uczuć nie przeżywa się w czasach pokoju.

Pięć stref wojennej Europy

Wiele książek traktujących o drugiej wojnie światowej w Europie


zawiera mapę z podziałem kontynentu na dwie strefy: strefę kontrolowaną
przez państwa osi i strefę, której państwa osi nie kontrolowały. Ten
dychotomiczny podział jest zbytnim uproszczeniem. W każdym momencie
tych pięciu lat od 1939 do 1945 roku krajobraz polityczny w Europie
wymaga wyróżnienia co najmniej pięciu odmiennych stref, z których każda
wiąże się z innymi doświadczeniami.
Strefa neutralna

Ludzie żyjący w jednym z wielu krajów, które w latach 1939–1945


zostały wciągnięte w zbrojny konflikt, skłonni są zapominać o tym, że dość
pokaźna grupa narodów Europy trzymała się z dala od tego konfliktu. Było
siedem państw, które zachowały neutralność: Portugalia, Hiszpania,
Irlandia, Szwecja, Szwajcaria, Turcja i Watykan.
W Portugalii przez całą wojnę rządził António de Oliveira Salazar,
dyktator o profaszystowskich sentymentach, który mimo to nienawidził
nazistów. Jego polityka była nie tyle neutralna, ile bezstronna. Mimo
protestów ze strony aliantów, korzystał z prawa do zaopatrywania zarówno
Niemców, jak i Brytyjczyków w wolfram – cenny składnik potrzebny do
produkcji stali – i wstrzymał dostawy dopiero w ostatnich miesiącach
wojny. Jednocześnie zgodził się wynająć zachodnim aliantom bazy na
portugalskich wyspach Azorach na Atlantyku, wiedząc, że ewentualna
odmowa byłaby praktycznie bez znaczenia. Azory stały się ważną
placówką na trasie amerykańskich dostaw. Stolica Portugalii Lizbona
stanowiła centrum działania Międzynarodowego Czerwonego Krzyża,
kontaktów pocztowych między walczącymi państwami, a także
szpiegostwa.
Hiszpania generała Franco, podpisawszy z Portugalią Pacto Ibérico,
poszła podobną drogą. Franco był oficjalnie faszystą, formalnie członkiem
paktu antykominternowskiego, a politycznie – dłużnikiem Hitlera i
Mussoliniego. Ale jego ideologia była bliższa konserwatywnego
katolickiego nacjonalizmu niż demagogicznego radykalizmu panującego
wówczas w Berlinie i Rzymie. Podobnie jak Salazar, Franco nie lubił
Hitlera. Wobec tego nadal był zdecydowany nie angażować się w walkę.
Hiszpania wysłała na front wschodni ochotniczą Błękitną Dywizję w geście
poparcia dla przeciwników komunizmu i, sprzeciwiając się stałej kontroli
Brytyjczyków nad Gibraltarem, udostępniła niektóre urządzenia portowe
marynarce włoskiej. Pominąwszy te posunięcia, unikała wszelkich działań
wojennych.
Irlandia, rządzona przez Eamona de Valerę, była jedynym brytyjskim
dominium, które odmówiło poparcia Wielkiej Brytanii. W oczach
Brytyjczyków w rodzaju Churchilla, który nie brał poważnie niepodległości
Irlandii, było to niewiele lepsze od zdrady. Co więcej, w latach 1939–1940
ekstremistycznie nastawieni republikanie z IRA zorganizowali na terenie
Wielkiej Brytanii serię terrorystycznych zamachów bombowych. W efekcie
Irlandia żyła w ciągłej obawie przed brytyjską inwazją, a de Valera musiał
ogłosić stały stan pogotowia. Churchill bardziej niż inni politycy miał
nadzieję odzyskać irlandzkie porty na Atlantyku dla Królewskiej
Marynarki. De Valera odrzucał pokusę większego zbliżenia z Niemcami i
jednocześnie nie robił sprawy z pogwałcania irlandzkiej przestrzeni
powietrznej i irlandzkich wód terytorialnych przez Brytyjczyków, ale w
efekcie został sam[320].
Szwecja – podobnie jak Portugalia – miała cenne złoża minerałów, nie
miała natomiast ochoty prowadzić wojny. Szwedzka socjaldemokracja była
przeciwna zarówno faszyzmowi, jak i sowieckiemu komunizmowi. Ale od
czerwca 1940 roku kraj był już ze wszystkich stron otoczony przez
państwa, które się znalazły pod kontrolą Niemców lub proniemieckie;
wiodące przez północną Norwegię połączenie Szwecji ze światem
zewnętrznym zostało przecięte i nie pozostało zbyt dużego pola manewru.
W efekcie Sztokholm kupił sobie neutralność za cenę zgody na sprzedaż
swojej rudy żelaza wyłącznie do Niemiec.
Szwajcaria stała w obliczu tych samych problemów, ale w jeszcze
ostrzejszej formie. Od czasu upadku Francji była całkowicie otoczona przez
tereny pozostające pod niemiecką kontrolą i w każdej chwili mogła się stać
celem ataku. Miała zatem niewielki wybór i musiała się zgodzić na żądania
Berlina, który chciał swobodnego tranzytu handlowego i dostępu do
szwajcarskich usług finansowych. Stalin, obrażony szwajcarskim zakazem
działalności dla partii komunistycznej, uważał Szwajcarię za jaskinię
kapitalizmu, natomiast Churchill wykazywał więcej życzliwości. Musiał
niewątpliwie zauważyć, że szwajcarskie wojsko utworzyło w Alpach
„narodową redutę” i opracowywało poważne plany odparcia niemieckiego
ataku. Szwajcaria stała się schronieniem dla kwater głównych kilku
międzynarodowych organizacji, w tym Ligi Narodów i Czerwonego
Krzyża; w pewnych granicach wspierała także uchodźców.
Turcja odegrała w czasie pierwszej wojny światowej istotną rolę jako
jedno z państw centralnych i nie miała ochoty ponownie przechodzić
doświadczeń tamtego okresu. Po śmierci Kemala Atatürka w 1938 roku
jego następca na stanowisku prezydenta Ismet Inönü kierował
umiarkowanie autorytarnym państwem, niebezpiecznie balansującym
między naciskami z różnych stron. Obawa przed ekspansją Rosji zawsze
stanowiła główny bodziec tureckiej polityki zagranicznej. Wobec tego pakt
hitlerowsko-sowiecki był dla Ankary potężnym szokiem, podobnie jak
wtargnięcie Mussoliniego na terytorium Albanii i Grecji. Napięcie opadło
po napaści Hitlera na Związek Sowiecki i Turcja podpisała z Niemcami
pakt o nieagresji. Potem jednak odrzucała kolejne umizgi. Kiedy Związek
Sowiecki odżył, Stalin ponowił żądanie założenia w cieśninach tureckich
bazy dla sowieckiej marynarki i Turcja jeszcze bardziej zbliżyła się do
zachodnich aliantów.
Mimo swych maleńkich rozmiarów Państwo Watykańskie przez cały
czas wojny zachowało neutralny i niezależny status. Papież Pius XII potępił
zarówno faszyzm, jak i komunizm, wycofywał się jednak z lękiem, gdy
trzeba było dać praktyczny wyraz tym poglądom. Ale w latach 1943–1944,
podczas niemieckiej okupacji Rzymu, Watykan zaoferował schronienie
pewnej liczbie Żydów i alianckich jeńców wojennych, natomiast w latach
1944–1945 pewna liczba antykomunistycznie nastawionych księży
zorganizowała nieoficjalną trasę ucieczki do Ameryki Południowej dla
zbiegłych faszystów i nazistów.
Wypada też poświęcić nieco uwagi tym krajom, które wprawdzie
ogłosiły neutralność, ale potem stały się obiektem niczym nie uzasadnionej
inwazji. We wrześniu 1939 roku królowa Holandii Wilhelmina przyłączyła
się do króla Belgów Leopolda III we wspólnym apelu do Wielkiej Brytanii,
Francji i Niemiec o próbę uniknięcia konfliktu. Hitler odpowiedział
królowej Wilhelminie, zapewniając ją, że neutralność Holandii zostanie
uszanowana. W maju ją pogwałcono.
Neutralne państwa Europy nigdy nie utworzyły spójnego bloku
politycznego, ale ich obecność na arenie wydarzeń nie była pozbawiona
znaczenia. Ograniczała swobodę działania zarówno państw osi, jak i
aliantów, a także gwarantowała ciągłość istnienia kilku przystani spokoju i
umiarkowania.

[320]
Zob. R. Foster, Modern Ireland, 1600–1972, London 1988.
Strefa państw osi

Strefa państw osi – tak jak ją ustanowiono przed wybuchem wojny –


rozciągała się od Bałtyku po Morze Śródziemne i od linii Renu po Bałkany.
Mimo że Niemcy i Włochy były partnerami i mimo że wspierali je różni
sojusznicy, łatwo przecenić spójny charakter tej grupy lub też przyjąć, że
stanowiła ona jednolity blok jednomyślnych łajdaków. Arogancja
hitlerowców, których dominacja stała się dla wszystkich oczywista, bywała
obraźliwa i dla sojuszników, i dla wrogów, a stosunki w obozie państw osi
nie zawsze układały się gładko. Berlin uważał Mussoliniego za kłopot już
na długo przed jego upadkiem. Na Węgrzech Niemcy usunęli admirała
Horthyego. W Rumunii faszyści odkryli, że propagowanie ich polityki
może ukrócić dyktatura wojskowa. A w Bułgarii spotkali się z czymś, co
było bardzo odległe od idei pełnej współpracy. Na przykład chytre próby
Bułgarii zmierzające do ochrony niewielkiej społeczności bułgarskich
Żydów zakończyły się przynajmniej częściowym sukcesem. Wszystkie te
bałkańskie kraje stały w obliczu realnego zagrożenia z jednej strony
komunistyczną działalnością wywrotową, a z drugiej – sowiecką inwazją.
Warto więc poważnie rozważyć możliwość, że ich postawę słuszniej jest
opisywać jako antysowiecką niż jako proniemiecką.
W toku wojny, podążając za przebiegiem kampanii, strefa państw osi
najpierw się rozszerzyła, a potem skurczyła. W latach 1939–1943
rozciągała się od atlantyckiego wybrzeża Francji po Wołgę i od Przylądka
Północnego po część Afryki Północnej. Obejmowała siedemnaście krajów,
okupowanych w całości lub w części. W latach 1943–1945 stopniowo się
kurczyła: do połowy 1944 roku odpadły okupowane republiki sowieckie,
przed końcem roku 1944 – Francja, Belgia, niemal połowa Włoch i
większość rejonu Bałkanów; do chwili śmierci Hitlera – Polska, Grecja,
Węgry, większość obszaru Jugosławii, większa część Niemiec i Austria.
Wydaje się to dziwne, ale Holandia, Norwegia, Dania, Czechy, północne
Włochy i parę innych obszarów pozostawały pod kontrolą Niemców aż do
dnia zakończenia wojny. Pragę i Bornholm trzeba było wziąć szturmem już
po oficjalnym ogłoszeniu pokoju.
Finlandia niezbyt dobrze mieści się w pojęciu „bloku państw osi”. W
latach 1939–1940 stała się przedmiotem niczym nie uzasadnionej inwazji
ze strony ZSRR; w latach 1941–1944 dobrowolnie dołączyła do
niemieckiej kampanii przeciwko Sowietom. Działała jednak nie jako
oficjalny sojusznik Niemiec czy jako państwo klienckie, ale jako
dobrowolny uczestnik walki, którą sami Finowie określają mianem
„kontynuacyjnej”. W latach 1944–1945 fińskie siły zbrojne zwróciły się
przeciwko oddziałom niemieckim, które wtargnęły na teren północnej
Finlandii z Norwegii[321].
Tak więc doświadczenia państw, które się znalazły w strefie osi, były
mocno zróżnicowane. Były miejsca przypominające otchłanie piekieł, ale
były także ciche oazy względnego spokoju, gdzie okropieństwa faszyzmu i
odgłosy bitwy przez długie okresy wydawały się czymś bardzo, bardzo
odległym.
Nie należy też zakładać, że życie w Niemczech musiało być gorsze niż
życie we Włoszech. Zawsze trzeba pytać: „Gdzie dokładnie?” i „Czyje
życie?”. Na terenie Rzeszy były takie miejsca, gdzie ludności oszczędzono
najgorszego nawet w ostatnich dniach ostatniej fazy kataklizmu. We
Włoszech były miejsca, które ucierpiały straszliwie.

[321]
Zob. D.G. Kirby, Finland in the Twentieth Century, London 1979.
Strefa sowiecka

Przez całe siedemdziesiąt lat swojego istnienia Związek Sowiecki był


największym państwem na świecie. W roku 1939 składał się z jedenastu
republik, z których największa była Rosyjska Federacyjna Socjalistyczna
Republika Sowiecka – zarówno pod względem obszaru, jak liczby ludności.
Moskwa była jednocześnie stolicą Republiki Rosyjskiej i całego ZSRR, a
także siedzibą Komitetu Centralnego i Biura Politycznego
Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików), która
sprawowała nad wszystkim dyktatorską kontrolę. Józef Stalin był
sekretarzem generalnym tej partii, a więc dyktatorem partii i państwa, od
1922 roku.
W trakcie drugiej wojny światowej strefa kontrolowana przez ZSRR
najpierw się rozszerzyła, a potem – pod naporem niemieckiej inwazji –
zmniejszyła, aby ostatecznie, w wyniku zwycięstw Armii Czerwonej, znów
się potężnie rozrosnąć. Ważne jest, żeby pamiętać, iż obszary, które
pozostawały przez cały czas pod sowiecką kontrolą, były wiele, wiele razy
większe niż okupowane przez Sowietów republiki na zachodzie.
W pierwszym okresie ekspansji, po zawarciu paktu Ribbentrop-Mołotow,
miały miejsce ważne wydarzenia: rozszerzenie na zachód Republik
Białoruskiej i Ukraińskiej, inkorporacja fińskiej Karelii jako autonomicznej
republiki w ramach Federacji Rosyjskiej, utworzenie czterech nowych
republik – Estonii, Łotwy, Litwy i Mołdawii, wyznaczenie we wrześniu
1939 roku nowej granicy na zachodzie. Stalin nigdy nie zrezygnował z
roszczeń do tej granicy, której ustanowienie było skutkiem negocjacji z
hitlerowcami – przywrócił ją najwcześniej jak mógł: w 1944 roku.
Okres kurczenia się strefy sowieckiej w latach 1941–1943 to utrata
Białorusi i Ukrainy oraz czterech nowych republik sowieckich – Estonii,
Łotwy, Litwy i Mołdawii. Jeśli nie liczyć okręgów wokół Leningradu i
Moskwy, Republika Rosyjska pozostała w znacznej mierze nietknięta.
Według standardów Europy Zachodniej obszar okupowany przez Niemcy
był ogromny. (Sama tylko Ukraina jest większa od Francji). Natomiast
według standardów sowieckich był naprawdę bardzo mały: obejmował
około 6 procent całości. Bardziej znacząca była liczba ludności
zamieszkującej tę strefę: wynosiła między jedną czwartą a jedną trzecią
ogółu populacji.
Wszystkie te realia można sobie chyba najlepiej uświadomić, odwołując
się do porównania ze Stanami Zjednoczonymi. Wyobraźmy sobie zatem, że
niemieccy najeźdźcy lądują na wschodnim wybrzeżu Ameryki Północnej i
zdobywają panowanie nad pewną liczbą położonych tam amerykańskich
stanów. Zaczynają oblężenie Nowego Jorku, ale nie udaje im się go zdobyć.
Amerykanie zmuszają ich do odstąpienia od bram Waszyngtonu. Potem,
przetoczywszy się przez kraj i dotarłszy aż do Missisipi, najeźdźcy ponoszą
pierwszą miażdżącą klęskę pod Louisville. W następnym roku posuwają się
na południe, próbując dotrzeć do pól naftowych w Teksasie. Ale czołówka
ich wojsk zostaje oddzielona od reszty i wobec tego są zmuszeni się
wycofać. Tym razem wycofują się i wycofują bez końca. Największa bitwa
między oddziałami wojsk pancernych rozgrywa się na rozległej prerii w
pobliżu maleńkiej miejscowości o nazwie Hazard (w stanie Kentucky). Od
tego czasu najeźdźcy są bezustannie spychani w kierunku miejsca, gdzie
rozpoczęli inwazję. W stanach i w miastach, które stają się celem ich
ataków, powodują niewyobrażalne katastrofy. Natomiast większa część
kontynentu północnoamerykańskiego – Kanada, Środkowy Zachód,
Południe, Zachód i wybrzeże Pacyfiku – pozostaje całkowicie nietknięta. I
właśnie tam organizowana jest akcja ratunkowa. Porty w Houston, Los
Angeles i Montrealu zostają otwarte, aby móc przyjąć zagraniczną pomoc,
która umożliwi przepływ życiodajnych soków i powrót chorych do
zdrowia.
Fakt, że większość obszaru ZSRR nie była okupowana, miał liczne
konsekwencje. Rząd zachował kontrolę nad ogromnymi obszarami w
Eurazji, gdzie mógł budować przemysł zbrojeniowy i organizować siły
zbrojne. Nigdy też nie utracił dostępu do świata zewnętrznego.
Władywostok zapewniał wyjście na Pacyfik. Na całej olbrzymiej długości
granicy południowej ZSRR utrzymywał kontakty z obszarami Chin, które
nie dostały się pod okupację Japonii, a po drugiej stronie Morza
Kaspijskiego były Iran i Bliski Wschód. Niemcom nie udało się nawet
przeciąć powiązań północnej Rosji z Europą Zachodnią. Mimo niemieckich
baz w północnej Norwegii droga morska prowadząca z Murmańska przez
Morze Barentsa była przez cały czas otwarta.
Odrodzenie strefy sowieckiej w latach 1943–1945 rozpoczęło się powoli,
ale stopniowo z wąskiego strumyczka zmieniło się w rwącą rzekę. Do
połowy 1944 roku ZSRR zdążył już odzyskać wszystkie terytoria, których
go pozbawiła operacja „Barbarossa”, a w ciągu następnych dziewięciu czy
dziesięciu miesięcy sowieckie wojska przetoczyły się przez obszar
kilkunastu krajów europejskich. W rezultacie strefa niemieckiej okupacji w
Europie Wschodniej przekształciła się w strefę stałej okupacji sowieckiej i
narodził się powojenny świat. Przez pewien czas wielu mieszkańców
Europy Wschodniej obawiało się, że ich kraje – podobnie jak kraje
bałtyckie – zostaną zagarnięte przez rozrośnięty Związek Sowiecki i
stworzą nowy zestaw sowieckich republik. Ale okazało się, że Stalin
wybrał inną możliwość. Finlandię pozostawiono jako niepodległy kraj,
ograniczony jedynie warunkami traktatu fińsko-sowieckiego z 1944 roku.
Grecją wstrząsały spazmy wojny domowej. Natomiast wszystkim innym
krajom Europy Wschodniej narzucono podporządkowane Sowietom rządy,
a strefa sowiecka powoli przekształciła się w kontrolowany przez centralę
blok sowiecki.
Strefy okupacji

W powszechnym przekonaniu Zachodu pojęcie „okupowana Europa”


odnosi się niemal wyłącznie do rozległego obszaru pozostającego pod
okupacją niemiecką. Tymczasem lista okupowanych terenów i ich
okupantów jest nieco dłuższa. Można też chyba, nie krzywdząc nikogo,
powiedzieć, że tacy ludzie jak Brytyjczycy czy Amerykanie, którzy nigdy
nie doświadczyli obcej okupacji we własnym kraju, z trudem są w stanie
pojąć, co to znaczy. Nawet okupant pełen dobrych chęci łatwo może
wywołać urazę, która z czasem urośnie do rozmiarów konfliktu; okupant,
który od samego początku nie ukrywa, że chce dominować i wyzyskiwać,
nieuchronnie obudzi piekielne moce.
W latach 1939–1945 Europa była sceną bardzo licznych obcych okupacji
– niektóre były dość łagodne, natomiast większość cechowała krańcowa
wrogość. Początek tej serii datuje się w gruncie rzeczy od okresu
poprzedzającego przyjętą datę początku owych aktów wrogości, koniec zaś
sięga czasu po zakończeniu wojny (zob. Tabela 5.1).

Tabela 5.1. Obca okupacja w Europie

Daty Okupant Okupowany kraj lub region Koniec


okupacji
Marzec Niemcy Litewska Kłajpeda 1945
1939
Kwiecień Włochy Albania 1943
1939
Wrzesień Niemcy Zachodnie tereny Polski 1945
1939
Wrzesień ZSRR Wschodnie tereny Polski 1941
1939
Październik Litwa Polskie Wilno 1940
1939
1939-1940 ZSRR Fińska Karelia -
Kwiecień Niemcy Dania, Norwegia 1945
1940
Maj- Niemcy Holandia, Belgia, północna 1944-
czerwiec Francja, brytyjskie wyspy na 1945
1940 kanale La Manche
Czerwiec ZSRR Estonia, Łotwa, Litwa 1941
1940
Wrzesień ZSRR Besarabia, Bukowina 1941
1940
Październik Włochy Północna Grecja, Dodekanez 1941
1940
Kwiecień— Niemcy Serbia, Grecja 1944
maj 1941
Kwiecień Włochy Kosowo, Dalmacja 1943
1941
Czerwiec Niemcy Państwa bałtyckie, Białoruś, 1944
1941 Ukraina
Czerwiec Rumunia Transnistria 1944
1941
Czerwiec Wielka Brytania Francuska Syria i Liban 1945
1941
Lipiec Niemcy Południowa Rosja, Krym 1942-
1942 1944
Październik Stany Zjednoczone 1944
1942 Zjednoczone, KrólestwoFrancuska Afryka
Północna
Listopad Włochy Francuska Riwiera, część Alp 1943
1942 francuskich
Listopad Niemcy Południowa Francja 1944
1942
Lipiec Stany Sycylia → terytorium Włoch 1945
1943 Zjednoczone,
Zjednoczone
Królestwo
Styczeń ZSRR Wschodnie tereny Polski 1991
1944
Maj 1944 Niemcy Północne Włochy 1945
Czerwiec Stany Normandia → Francja, 1944-
1944 Zjednoczone, Holandia, Belgia, Luksemburg 1945
Zjednoczone
Królestwo
Lipiec ZSRR Polska (w granicach 1993
1944 uznawanych przez ZSRR)
Sierpień ZSRR Rumunia → Bułgaria, 1955-
1944 Jugosławia, Węgry, Austria 1991
Sierpień Stany Południowa Francja 1944
— Zjednoczone,
październik Zjednoczone
1944 Królestwo
Wrzesień ZSRR Słowacja → Czechosłowacja 1991
1944
Październik ZSRR Prusy Wschodnie → 1990
1944 wschodnie Niemcy
Marzec Stany Nadrenia → zachodnie -
1945 Zjednoczone, Niemcy
Zjednoczone
Królestwo
Kwiecień Stany Północne Wiochy → Austria 1955
1945 Zjednoczone,
Zjednoczone
Królestwo
Maj 1945 ZSRR Bornholm (Dania) 1946
Maj 1945 Jugosławia Triest 1946
Każda z tych okupacji zasługuje na uwagę i może się stać przedmiotem
historycznych badań. Jeśli natomiast idzie o zakres, intensywność i okres
trwania, czyli o czynniki przesądzające o rozmiarach ludzkiego cierpienia,
nikt nie mógłby poważnie zakwestionować twierdzenia, że o tytuł
czołowego okupanta rywalizowały z sobą Trzecia Rzesza i Związek
Sowiecki. Jak wszyscy inni okupanci w dziejach oba mocarstwa
utrzymywały, że są wyzwolicielami.
Istnieją jednak także inne względy. Zdarzyło się na przykład, że kilka
razy w ciągu wojny państwo, które okupowało swoich sąsiadów, samo było
okupowane, gdy wahadło konfliktu wychyliło się w drugą stronę. Jest to
ważne zjawisko, ponieważ stwarzało ponurą perspektywę zemsty i wobec
tego groziło przedłużaniem ludzkich nieszczęść. Rumunia, która po aneksji
sowieckiej Transnistrii okupowała ją w latach 1941–1943, a później, w
latach 1944–1945, sama była okupowana przez Armię Czerwoną, jest
oczywistym przykładem. Ale są i inne. Wysoko na tej liście znajdują się
zresztą same Niemcy. Bezlitosny odwet sił sowieckich na ludności
niemieckiej w ostatnim okresie wojny można w pewnym stopniu tłumaczyć
bezlitosną okupacją kilku republik sowieckich przez siły niemieckie we
wcześniejszym stadium wojny. Trzeba tu jednak zachować pewną
ostrożność. Niewielu młodych chłopców z Armii Czerwonej, którzy brali
udział w krwawych orgiach z lat 1944–1945 – a liczni z nich pochodzili z
głębi Rosji i Azji Środkowej – mogło na własne oczy oglądać skutki
niemieckiej okupacji. Ich gniew i zemsta – podobnie jak uprawnienia, z
których robili użytek – były w znacznej mierze wytworem oficjalnej
sowieckiej propagandy.
Okupacja prowadzona przez kilku okupantów jest kolejnym zjawiskiem,
którego potencjalnie destrukcyjne skutki bywają przeoczane. W Europie
Zachodniej większość okupowanych krajów znosiła okupację tylko jednego
wroga, a kończyło ją wyzwolenie przez przyjazne siły zbrojne. Francja jest
pierwszym przykładem, jaki się tu nasuwa. Przypadek Włoch jest bardziej
złożony, ponieważ ani Niemcy, ani siły alianckie, które walczyły we
Włoszech, nie były zaangażowane w bezpośrednią kampanię wyzwolenia
tego kraju. W Europie Wschodniej natomiast sytuacja była o wiele bardziej
dotkliwa. Tu dwie totalitarne potęgi straciły wszelkie hamulce, walcząc z
sobą o ziemie i żywe organizmy państw i narodów, dla których żadna ze
stron nie miała poszanowania. W efekcie wszystkie kraje położone między
Niemcami i Rosją przeżyły dwie kolejne okupacje, a niektóre z nich nawet
trzy lub cztery. Na przykład Czechy, Węgry i Słowenia znalazły się
najpierw pod okupacją niemiecką, a potem pod sowiecką. Przeżyły
podwójną okupację. Z kolei trzy kraje bałtyckie, aż do roku 1940
suwerenne i niepodległe, były okupowane w latach 1940–1941 przez
ZSRR, w latach 1941–1944 przez Niemcy i w latach 1944–1945 ponownie
przez ZSRR. Są więc przykładem trzykrotnej okupacji. Polska zaś została
w 1939 roku podzielona na dwie strefy okupacyjne – niemiecką i sowiecką.
W roku 1941 strefę sowiecką zajęły idące na wschód wojska niemieckie, a
w latach 1944–1945 całe terytorium Polski zajęły wojska sowieckie
maszerujące na zachód. Jest to przykład czterokrotnej okupacji.
Każda z tych mnogich okupacji oznaczała spotęgowanie bólu i
cierpienia. Na każdym etapie okupant szukał tych, których podejrzewał o
kolaborację, i według własnych kryteriów politycznych, społecznych lub
etnicznych wybierał sobie ofiary. W każdym kolejnym stadium nowy
okupant karał kolaborantów ze stadium poprzedniego, za każdym razem
ofiary prześladowań odczuwały pokusę, aby wziąć odwet na tych, którzy
ich wcześniej dręczyli, za każdym razem więc rozpoczynała się kolejna
runda prześladowań i aktów zemsty. Często skutkiem była wojna domowa.
Czas trwania okupacji także nie jest pozbawiony znaczenia. Im dłuższa
okupacja, tym dłuższa udręka. Najkrócej chyba trwała okupacja Kubania,
na południu Rosji – zaledwie dwa tygodnie. Najdłuższa była okupacja
Gdyni: trwała pięć lat, sześć miesięcy i 28 dni.
Obca okupacja dostarczała państwom totalitarnym obrzydliwej okazji do
ekstremalnych eksperymentów i krańcowego ucisku. Już sam ciężar władzy
Niemiec czy Sowietów potrafił zgnieść istniejący system administracji i
struktury społeczne, skazując całą ludność na łaskę SS czy NKWD, które
mogły teraz zacząć realizować program inżynierii rasowej lub społecznej.
Nie ma na przykład wątpliwości, że początek żydowskiego Holokaustu w
1941 roku był ściśle związany z „historyczną szansą”, jak sami naziści
nazywali machinę puszczoną w ruch przez operację „Barbarossa”.
I wreszcie wypada się też zastanowić nad twierdzeniem, że co dla
jednego człowieka jest okupacją, dla drugiego jest wyzwoleniem. Na
przykład w państwach bałtyckich byli ludzie, którzy w 1941 roku
serdecznie witali niemieckich żołnierzy, myśląc, że to znak nadchodzącej
niepodległości – tak jak to się stało pod koniec pierwszej wojny światowej.
Podobnie w 1944 roku we Francji czy w Belgii było mnóstwo ludzi, którzy
związali się z popieranym przez Niemców rządem i wobec tego nie cieszyli
się z nadejścia wojsk alianckich. Okupacja wyciska głębokie piętno na
kraju, którego dotyka, a jej skutki dają się odczuć daleko poza granicami
bezpośredniej strefy, w której stacjonują obce wojska. W rezultacie
konsekwencje jej zakończenia bywają nie mniej bolesne niż skutki jej
wprowadzenia.
Zjednoczone Królestwo: wyjątek

Żadne z państw uczestniczących w drugiej wojnie światowej nie mogło


liczyć, że uda mu się uniknąć wymierzanych z niewiarygodną siłą ciosów i
cięć. I rzeczywiście: Wielka Brytania rozpoczęła wojnę w atmosferze
szeroko rozpowszechnianych proroctw o ataku gazowym z powietrza, które
nigdy się nie spełniły. (Maski przeciwgazowe rozdano całej ludności, a
zimą na przełomie lat 1939/1940 wprowadzono nocne zaciemnienie). Co
więcej, poczynając od 25 sierpnia 1940 roku, miasta Wielkiej Brytanii były
systematycznie bombardowane, co w wysoce niepokojący sposób
uświadomiło Brytyjczykom niebezpieczeństwa, z jakimi wiąże się użycie
nowoczesnych środków walki.
Natomiast pod jednym istotnym względem Wielka Brytania odbiegała od
tego, co stanowiło normę dla wszystkich innych walczących krajów
Europy. Wielka Brytania nigdy nie była okupowana. Chociaż niemieccy
stratedzy kreślili plany operacji „Lew Morski” w maju 1940 roku i
przygotowali Sonderfahndungsliste GB – listę nazwisk 2820 osób, które
miały być aresztowane – zamierzona inwazja na Zjednoczone Królestwo
nigdy się nie odbyła i Brytyjczycy nigdy nie doświadczyli cierpień i emocji,
które nieuchronnie niesie z sobą obca okupacja. Ich szczęśliwy los nie miał
precedensu. I to jest zapewne wyjaśnienie owego bardzo szczególnego
sposobu postrzegania wojny przez Brytyjczyków po jej zakończeniu.
Gdy minął kryzys Blitzu, status nietkniętej inwazją Wielkiej Brytanii
stworzył warunki, jakich nie miał żaden inny kraj w Europie i które można
porównać – toutes proportions gardées – tylko z warunkami panującymi w
Stanach Zjednoczonych. Oczywiście według standardów amerykańskich
Wielka Brytania znalazła się w samym centrum zdarzeń i podziw dla jej
zachowania w trudnej sytuacji stanowił potężny bodziec dla wsparcia,
jakiego jej udzielała amerykańska opinia publiczna. Ale amerykańska
opinia publiczna była jeszcze bardziej odległa od wojennych wydarzeń –
zarówno pod względem geograficznym, jak i psychologicznym – niż opinia
publiczna Wielkiej Brytanii. W rezultacie okazała się bardziej niż
jakakolwiek inna podatna na powojenną mitologię. Mimo to jednak
przepaść między Brytyjczykami i Amerykanami była o wiele mniejsza niż
przepaść dzieląca „Angoli” od mieszkańców kontynentalnej Europy. I tę
przepaść dzielącą ich doświadczenia trzeba brać pod uwagę, badając
powojenne postawy i powojenną historiografię.
Przez kilkadziesiąt powojennych lat naród brytyjski utrzymywany był w
nieświadomości wydarzeń dotyczących dwóch wysp na kanale La Manche,
Jersey i Guernsey – jedynych europejskich posiadłości Korony Brytyjskiej,
które doświadczyły niemieckiej okupacji. Kiedy prawda wreszcie wyszła na
jaw, okazało się, że działalność ruchu oporu nie była zbyt wybitna, a
działalność kolaboracyjna nie daje powodów do dumy. Fakt, że wyspy na
kanale La Manche nie są i w latach 1939–1945 nie były częścią
Zjednoczonego Królestwa, nie ma większego znaczenia[322].

[322]
Zob. M. Bunting, The Model Occupation. The Channel Islands under German Rule, 1940–1945, London 2004; G.
Forty, Channel Islands at War. A German Perspective, Shepperton 1999.
Doświadczenia czasu wojny

Jeśli ludzi z Zachodu zapytać o gehennę ludności cywilnej podczas


drugiej wojny światowej, usłyszy się coś o Holokauście, może o
bombardowaniu Londynu. Niemcy dodadzą być może słowo na temat
bombardowania Hamburga i Drezna albo coś o uchodźcach ze Wschodu.
Mieszkańcy Europy Wschodniej, zależnie od narodowości, wymienią
partyzantów, oblężenie Leningradu albo Powstanie Warszawskie. Niemal
każdy coś pamięta. Bardzo niewielu jednak ogarnia całość.
Prawdę mówiąc, największe zaskoczenie i najsilniejsze oburzenie
moralne budzi sama skala i wieloaspektowość ludzkiego cierpienia.
Holokaust, który słusznie jest mocno nagłaśniany, był jedyny w swoim
rodzaju, zarówno pod względem zamysłu, jak i wykonania; kosztował życie
blisko 6 milionów niewinnych ludzkich istot. Nie był jednak wyjątkiem –
ani pod względem skali, ani pod względem ludzkiego cierpienia. Kontekst
dla niego stanowiły wydarzenia, które oznaczały śmierć trzy- lub
czterokrotnie większej liczby niewinnych ludzi. Obowiązkiem historyka
jest pamiętać o wszystkich.
Bombardowania

Dla wielu Europejczyków wojna się zaczęła, kiedy z nieba spadło kilka
ton materiałów wybuchowych, które zniszczyły dworzec kolejowy czy rząd
domów przy jakiejś ulicy, spaliły żywcem kilkanaście osób, a kilkaset
zraniły i okaleczyły. Od roku 1918 sztuka bombardowania z powietrza
poczyniła wielkie postępy. Samoloty latały teraz z większą prędkością.
Mogły zabrać na pokład większy ładunek bomb. Wybuch był potężniejszy.
Precyzja trafienia nieco się poprawiła. Wzrósł zasięg. O wiele więcej ludzi
można było zabić z o wiele większą łatwością.
Kiedy spadła pierwsza bomba – rankiem 1 września 1939 roku na
Królewskie Miasto Kraków – najnowszą sensacją był niemiecki
bombowiec nurkowy Junkers JU-87B-2 Stuka, który najpierw siał wśród
swoich ofiar panikę, spadając z hukiem pionowo w dół, a potem je zabijał.
Ale technika i technologia robiły stałe postępy. Bombardowania
strategiczne zdobyły przewagę nad bombardowaniem celów punktowych
lub bombardowaniami lokalnymi i do spełniania nowych zadań
konstruowano samoloty nowego typu. W roku 1940 podczas pierwszych
nalotów bombowych Luftwaffe zaatakowała miasta Wielkiej Brytanii,
używając setek samolotów Dornier DO-17 i Junkers JU-88. Nie osiągnęły
wszystkich celów, ale poczyniły wiele szkody i zabiły wielu ludzi. Na
przykład 14 listopada 1940 Niemcy użyli radiowego urządzenia
naprowadzającego X-Gerät do zlokalizowania celu – miasta Coventry,
gdzie zrównali z ziemią dwanaście fabryk amunicji, doszczętnie spalili
średniowieczną katedrę i zabili 380 osób. Coventry miało zostać
symbolem[323].
Technika nalotów bombowych stosowana przez Luftwaffe rozwinęła się
nie tylko dzięki precyzyjnemu planowaniu, ale także dzięki kontrolowanym
eksperymentom. Wybuch wojny stworzył szanse, które byłyby czymś nie
do pomyślenia w czasie pokoju. Na przykład 13 września 1939 roku 4.
Flota Powietrzna systematycznie atakowała pewne prowincjonalne
miasteczko w pobliżu Lublina w warunkach, które pozwalały
obserwatorom na pokładach samolotów precyzyjnie mierzyć i fotografować
skutki bombardowań. Miasteczko Frampol wybrano częściowo dlatego, że
było całkowicie bezbronne, a częściowo – ponieważ barokowy plan
zabudowy tworzył regularną geometryczną siatkę, ułatwiającą obliczenia i
pomiary. Osiemnastowieczny ratusz, stojący pośrodku rozległego rynku w
kształcie idealnego kwadratu, jawił się jako środek idealnej „tarczy
celowniczej”. Przez kilka godzin 125 samolotów zrzuciło na Frampol 700
ton bomb, zmiatając z powierzchni ziemi 90 procent zabudowy miasteczka
i zabijając niemal połowę jego 3000 mieszkańców. Na dodatek, gdy
niedoszli uciekinierzy próbowali wydostać się z piekła, niemieckie
myśliwce ćwiczyły się w technice ostrzeliwania z niskiego lotu. Cały świat
dowiedział się o Coventry. O Frampolu nie słyszał prawie nikt. Goebbels
wymyślił nowy niemiecki czasownik – Koventrieren: „zdewastować,
atakując z powietrza”. Powinien także istnieć czasownik Frampolieren[324].
Ale nim minął rok, Brytyjczycy opowiedzieli się za polityką, która
oznaczała, że niszczenie wszystkiego bez wyboru będzie się odbywać na o
wiele większą skalę. Według raportu Butta z sierpnia 1941 roku tylko co
trzeci myśliwiec RAF-u zbliżał się na odległość ośmiu kilometrów do
zamierzonego celu, a praktycznie najmniejszym osiągalnym celem było
„całe miasto”. Eskorty myśliwców nie miały wystarczającego zasięgu, żeby
ochraniać lecące w dzień eskadry przez całą drogę z Wielkiej Brytanii do
Niemiec i z powrotem. Wobec tego, żeby uzyskać odpowiednie wyniki,
przyjęto technikę bombardowań dywanowych. Do wiosny 1942 roku
„Bomber” Harris zdążył już wprowadzić barbarzyńską praktykę zrzucania
bomb zapalających – do akcji wyruszały codziennie powietrzne floty
„tysiąca bombowców” (Thousand-Bomber). W marcu 1942 roku
wprowadzono czterosilnikowy samolot bombowy Avro Lancaster z
silnikami Rolls-Royce Merlin, który zabierał na pokład ładunek 10 ton,
miał zasięg 2700 kilometrów oraz osiągał pułap 7470 metrów i szybkość
460 kilometrów na godzinę. Samolotów tego typu wyprodukowano prawie
8000. W tym samym czasie Stany Zjednoczone zaczęły produkować
samoloty bombowe B-24 Liberator i Boeing B-17, zwany Latającą Fortecą
– oba zabierały mniejszy ładunek, miały natomiast większy zasięg.
Liberatorów wyprodukowano 18 000, a boeingów – 13 000. Każdy
oznaczał czyjąś tragedię.
Bombardowania z okresu drugiej wojny światowej dotyczyły więc
przede wszystkim miast i odbywały się głównie w Europie Zachodniej.
Cele jednak bynajmniej nie ograniczały się do Wielkiej Brytanii czy
Niemiec. Niemcy często łączyli bombardowania mające zastraszyć ludność
z lokalnymi atakami lądowymi, powodując ogromne straty w takich
miastach jak Warszawa czy Belgrad, alianci zaś koncentrowali się na
bombardowaniu wybranych miejsc na terenie Włoch, Francji, Belgii,
Holandii, Rumunii, Węgier, Czech i Bułgarii. W ostatnim roku wojny
Europa państw osi była wręcz naszpikowana bazami bombowców,
systematycznie obracających w perzynę imperium Hitlera (a przy okazji
także wiele innych obiektów). 8. Armia Powietrzna Stanów Zjednoczonych
z bazami w Wielkiej Brytanii wysyłała eskadry liczące 1500 samolotów,
paraliżując operacje lądowe Niemców na terenie Francji, a 15. Armia
rozmieszczona była w bazach w Afryce Północnej, Kalabrii (Foggia) i na
Ukrainie (Połtawa), skąd atakowała cele w południowej Europie.
Strategiczna ofensywa bombowa pozwoliła zlokalizować 30 kluczowych
celów – od Böhlen do Zeitz – związanych z przemysłem naftowym; 44
kluczowe ośrodki transportu kolejowego – od Altenbecken po Würzburg;
oraz 65 kluczowych ośrodków przemysłowych – od Amsterdamu i
Augsburga po Wizernes (w pobliżu Calais) i Wuppertal[325].
Oficjalna fikcja, której się uparcie trzymano – że wszystkie
bombardowania były skierowane wyłącznie na cele wojskowe –
przyczyniła się do ukrycia przed opinią publiczną skutków tych akcji dla
ludności cywilnej; zmniejszała też skrupuły załóg. Ogólną liczbę ofiar
bombardowań można oszacować jedynie w przybliżeniu – ci, którzy je
przeprowadzali, liczyli tylko własne straty, a nie straty wynikłe z godnych
ubolewania zniszczeń (zob. Tabela 5.2).

Tabela 5.2. Główne cele bombardowań


Szacunkowa ogólna liczba strat wśród ludności cywilnej poniesionych w
wyniku bombardowań bez wątpienia przekracza milion. Mieści się w tej
liczbie 650 000 ofiar w Niemczech, 100 000 w Polsce, 60 000 w
Zjednoczonym Królestwie, 50 000 we Francji, 20 000 we Włoszech, 15 000
w Belgii i Holandii oraz 250 000 w ZSRR.
Śmierć podczas bombardowania bywa szczególnie makabryczna, także
dlatego, że śmiertelny cios bywa często poprzedzony długotrwałym
ogromnym strachem. Ci, którzy się znajdą blisko centrum wybuchu i
umierają natychmiast, mają szczęście. Większość stanowią ludzie poparzeni
lub żywcem pogrzebani pod ruinami domów, ludzie miażdżeni fragmentami
walących się murów, duszący się z braku tlenu, poranieni lecącymi
odłamkami i kawałkami szkła, oślepieni lub ogłuszeni, konający z powodu
licznych, ciężkich ran.
Fakt, że na pierwszym miejscu tej ponurej listy znalazła się Warszawa,
skłania do refleksji. Straty wśród mieszkańców Warszawy, podzielone na
dwie mniej więcej równe części – we wrześniu 1939 roku i podczas
powstania z roku 1944 – znacznie przewyższały straty wśród ludności
Berlina czy Londynu, dorównując liczbie ofiar Hiroszimy. Ale większość
ludzi na świecie zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Gdyby zadać
pytanie o to, w jakim mieście bombardowania przyniosły największe straty
wśród mieszkańców, najczęściej spotykana odpowiedź brzmiałaby: „w
Hiroszimie” (w odniesieniu do teatru wojny na Pacyfiku) i „w Dreźnie” (w
odniesieniu do Europy). Można się sprzeczać o liczby. Ale nie sposób nie
widzieć stronniczości informacji, jaka przeważa wśród opinii publicznej.

[323]
Zob. D. McGrory, Coventry at War, Sutton 1997.
[324]
Zob. W. Schreyer, Augen am Himmel, Berlin 1967.
[325]
Zob. A.N. Frankland, Strategic Air Offensives, w: The Oxford Companion to the Second World War, red. I.C.B. Dear,
M.R.D. Foot, Oxford 1995, s. 1066–1076.
Działania na linii frontu

Jeśli dobrze opracowane plany wojenne się powiodą, armia maszeruje


naprzód, wróg jest spychany w tył, linia frontu przesuwa się coraz dalej i
dalej do przodu. W takim wypadku ludność cywilną można ostrzec – ludzie
mogą się schronić do piwnic lub uciec do lasu, a ich gehenna zostaje w ten
sposób zredukowana do minimum. Do minimum zmniejszają się też straty
wśród cywilów spowodowane przez zabłąkane kule, niecelnie wystrzelone
pociski czy przypadkowe ataki z powietrza. Tak, ogólnie rzecz biorąc,
wyglądała niemiecka kampania we Francji w 1940 roku i kampania
aliantów na Sycylii w roku 1943. Ale to nie była reguła.
Często na trasie przemarszu wojsk zdarzały się zatory lub nieoczekiwane
akty oporu; bywało też, że pochód armii nagle się zatrzymywał. Linia
frontu zmieniała się kapryśnie, zanim wreszcie któraś z sił przeważyła w
danym sektorze i front ostatecznie przesunął się w tył lub w przód. Ludność
cywilna, która znalazła się w rejonie stałej linii frontu, była szczególnie
narażona. Domy rekwirowano i przekształcano w placówki obrony lub
punkty obserwacyjne, co ściągało na nie ogień wroga. Ulice stawały się
sceną bezpośrednich starć. Pola i lasy wypełniały się rozdrażnionymi
żołnierzami. Mieszkańców spędzano do kopania rowów pod
nieprzyjacielskim ostrzałem. Zdarzało się, że chłopów rozstrzeliwano,
ponieważ odmówili wydania wojsku krowy lub córki. Liczba ofiar
nieuchronnie rosła. Takie właśnie warunki panowały w wielu sektorach
frontu wschodniego, we Włoszech i w Normandii, gdzie liczba ofiar wśród
francuskiej ludności cywilnej była porównywalna ze stratami w alianckich
wojskach wyzwoleńczych.
Najgorszy los spotykał ośrodki miejskie, które się dostały w rejon
przedłużających się walk na linii frontu. Pominąwszy miasta oficjalnie
mianowane „twierdzami”, wycofujące się armie starały się utrzymać węzły
kolejowe i rzeczne przeprawy, a tam gdzie się dało – wznosić
zaimprowizowane umocnienia. Podczas długotrwałego odwrotu znad Wołgi
nad Wisłę w latach 1943–1944 Wehrmacht raz po raz stosował tę strategię –
podobnie zresztą jak we Włoszech czy w latach 1944–1945 podczas
długotrwałego marszu w odwrocie przez północną Francję, Belgię i
Holandię. Decyzja dowódcy oddziału, aby się okopać w ufortyfikowanym
mieście, mogła oznaczać wyrok śmierci dla wielu spośród jego
mieszkańców. Miasto było wówczas ostrzeliwane przez artylerię,
bombardowane przez samoloty, atakowane przez czołgi i piechotę.
Śmierć ludności cywilnej na linii frontu często przypisuje się pechowi.
Ludzi schwytanych w krzyżowy ogień walczących z sobą przeciwników,
stających się przez pomyłkę celem snajperów, uwięzionych we własnych
zrujnowanych przez bomby i pociski domach często po prostu spisuje się na
straty, uważając, że znaleźli się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym
miejscu. Ale tak przecież nie jest. To wojska znajdują się w niewłaściwym
czasie w niewłaściwym miejscu.
Warto też zadać sobie pytanie, którędy najczęściej przebiegały linie
frontów w Europie. Przez wszystkie części Półwyspu Apenińskiego leżące
na południe od Bolonii linia frontu przeszła jeden raz. Przez północną
Francję, Belgię i Holandię, a także przez większość zachodnich terenów
ZSRR front przechodził dwukrotnie. Natomiast w Polsce, na Białorusi i na
zachodniej Ukrainie nieszczęsna ludność oglądała go aż trzy razy: w latach
1939, 1941 i 1944–1945. Nie powinno więc nikogo dziwić, że właśnie w
tych krajach liczba zgonów w czasie wojny była największa[326].
W Polsce doświadczenia na linii frontu przynosiły ludziom kolejne
cierpienia. We wrześniu 1939 roku Wehrmacht wtargnął na teren Polski od
zachodu, a Armia Czerwona od wschodu. Oprócz bombardowań i
ostrzeliwania grup uchodźców ludność cywilna ponosiła bolesne skutki
mordów, aresztowań i brutalnych interwencji. W czerwcu 1941 roku,
podczas operacji „Barbarossa”, oddziały niemieckie wyruszyły z linii
startowej prowadzącej przez środkową Polskę i siejąc zniszczenie, runęły
na okupowane przez Sowietów tereny na wschodzie. Uczestniczyły w
największej jak dotąd operacji wojskowej i były całkowicie obojętne na
szkody zadawane ludziom i ich własności. W latach 1944–1945 zwycięska
Armia Czerwona wzięła odwet. Jej głównym celem było dotrzeć do Berlina
i zniszczyć Trzecią Rzeszę. Przeprowadzane w sowieckim stylu
„wyzwalanie” krajów, które podobnie jak Polska leżały na drodze Stalina
do zwycięstwa, było czymś w rodzaju dodatkowej premii. Towarzyszyły
mu burze artyleryjskiego ognia, pożary, gwałty, zwalczanie podziemnego
ruchu oporu, dokonywane przez policję systematyczne przesiewanie całej
ludności. Oddziały wojsk sowieckich runęły dwiema falami. Pierwsza – w
okresie od stycznia do lipca 1944 roku – sięgnęła linii Wisły, umożliwiając
Komitetowi Lubelskiemu ustanowienie administracji cywilnej na obcej
licencji. Fala druga – w okresie od stycznia do kwietnia 1945 roku –
potoczyła się od Wisły do Odry, a potem dalej na Berlin. Po drodze wiele
mniejszych i większych miast uległo kompletnemu zniszczeniu.
Popowstańcza Warszawa leżała już w ruinach, ale Kraków został
oszczędzony, Gdańsk podpalono po ucieczce Niemców, a twierdze w
rodzaju Wrocławia czy Głogowa (które po wojnie miały przejść w ręce
Polski) obrócono w kupy płonących zgliszczy, których nie udało się
całkowicie uprzątnąć przez następne pięćdziesiąt lat. Byli ludzie, dla
których gehenna frontu wcale nie była mniej straszliwa niż gehenna
okupacji.

[326]
Białoruś i Ukraina, niepodległe od 1991 roku, w latach 1939–1945 były częścią ZSRR i do niedawna nie publikowano
żadnych osobnych statystyk dla tych dwóch krajów.
Wyzwolenie

Mimo definicji, jakie można znaleźć w słownikach, „wyzwolenie” jest


słowem, którego w wojennym kontekście używa się zazwyczaj wybiórczo i
subiektywnie – na określenie operacji wojskowych, które się pochwala.
Wobec tego w piśmiennictwie aliantów zakończone sukcesem operacje
podejmowane przez zachodnich aliantów lub przez ZSRR określa się jako
„wyzwalanie”, podczas gdy wyniki podobnych operacji przeprowadzanych
przez państwa osi nieodmiennie nazywa się „inwazją” lub „okupacją”. W
języku państw osi role „wyzwoliciela” i „okupanta” są dokładnie odwrotne.
A w niektórych wypadkach trudno zaprzeczyć, że miejscowa ludność,
zwłaszcza w ZSRR, doświadczała niejednego, od czego można by ją
wyzwolić.
Praktycznie rzecz biorąc, jedynego prawdziwego probierza wyzwolenia
należy szukać w uczuciach i postawach tych, którzy rzekomo są wyzwalani.
Ale w latach 1939–1945 owe postawy często bywały niejednoznaczne. Na
przykład w wielu częściach Europy Wschodniej, gdzie jednakowo nie
cierpiano reżimu sowieckiego i nazistowskiego, nadejście Armii Czerwonej
lub Wehrmachtu można było odbierać jednocześnie jako długo oczekiwane
wyzwolenie i znienawidzoną okupację. Wkroczenie Niemców na Ukrainę
w 1941 roku było niewątpliwie czymś pożądanym – o tyle, o ile oznaczało
kres morderczej okupacji sowieckiej minionych dziesięcioleci. (Pod
sowieckimi rządami Ukraina straciła być może aż 10 milionów ludności,
jeszcze zanim zaczęła się wojna). Jednak nadejście Niemców niosło z sobą
własne straszliwe represje i własną morderczą politykę. Na tej samej
zasadzie pochód Armii Czerwonej na zachód w 1944 roku był czymś
pożądanym – o tyle, o ile oznaczał kres morderczej niemieckiej okupacji.
Jednocześnie jednak zapowiadał prześladowania i totalitarne posunięcia,
które z trudem można by uznać za lepsze od tego, co zostało zniesione.
Wyzwolenia, które nie wyzwalają, nie są godne tej nazwy.
Nie powinno się także mieć złudzeń co do ludzkich kosztów, jakie niesie
z sobą wyzwolenie. Na przykład w normandzkim Caen było więcej ofiar
wśród ludności cywilnej, zwłaszcza w wyniku bombardowania z 7 lipca
1944 roku, niż podczas lądowań w Normandii. W całej Francji operacjom
wojskowym podczas kampanii wyzwoleńczych często towarzyszyły akty
zemsty podejmowane albo przez indywidualnych mścicieli, albo przez
członków ruchu oporu. Liczba ofiar, którą czasem ustala się na poziomie aż
40 000, z pewnością przekroczyła straty w ludziach spowodowane przez
niemieckie siły okupacyjne w latach 1940–1944[327]. W innych krajach – w
Polsce, Jugosławii i Grecji – oficjalnemu „wyzwoleniu” towarzyszyły
wojny domowe między zwolennikami i przeciwnikami komunizmu. Ludzi,
którzy stracili życie podczas tych epizodów, nie sposób zaliczyć do
wyzwolonych mieszkańców Europy.

Wszystkie walczące strony twierdziły, że chodzi im o wyzwolenie.


Zachodnie mocarstwa były głęboko przekonane o swojej misji wyzwalania
Europy dla wolności i demokracji, podobnie jak Sowieci, którzy byli
równie głęboko przekonani o własnej misji wyzwalania na swój sposób
Europy od faszyzmu. Hitlerowcy głośno krzyczeli, propagując swą
kampanię wyzwalania Związku Sowieckiego od bolszewizmu. A ponieważ
hitlerowcy przegrali wojnę, nikt nie uważał, że warto się zastanawiać nad
ich pretensjami do roli wyzwolicieli.
Pewien włoski oficer, który znalazł się na okupowanej przez Niemców
Ukrainie, zostawił potomnym barwny opis „uczty z okazji wyzwolenia”,
jaka się odbyła w miejscowości Gorłowka:

Było lato roku 1942. Władze cywilne i wojskowe umówiły się na spotkanie w
fabrycznej kantynie, gdzie miano obchodzić pierwszą rocznicę wyzwolenia Gorłowki od
bolszewizmu. (...) Dwie wielkie sale pękały w szwach. Były przyozdobione białymi
obrusami, lampionami, girlandami kwiatów i kolorową bibułą. Rozdawano pisane po
ukraińsku, niemiecku i włosku ulotki, które głosiły: W PIERWSZĄ ROCZNICĘ
WYZWOLENIA OD BOLSZEWIZMU WSZYSCY WOŁAMY „NIECH ŻYJĄ
WYZWOLICIELE!”. Na ścianach wisiały portrety Hitlera i Mussoliniego, w otoczeniu
wieńców laurowych i plakatów, na których wypisano hasło NIECH ŻYJE WOLNA OD
BOLSZEWIZMU UKRAINA. (...)
Nad tym wszystkim dominowała imponująca postać gospodarza, któremu składano
hołd: Kreislandwirtschaftera Schwarza. Przewodniczącym najwybitniejszych kołchozów
wręczono dyplomy i koperty z pieniędzmi, nagradzając ich za osiągnięcia minionych
dwunastu miesięcy. (...)
Mimo wojennych ograniczeń nasz wszechwładny gospodarz nie zaryzykował
sytuacji, w której jego obfita uczta mogłaby wywrzeć niekorzystne wrażenie. Zarządzał
obszarem 800 000 hektarów ziemi uprawnej. Wódki dostarczyła ukraińska milicja –
najprawdopodobniej z własnej nielegalnej gorzelni (...)
Trudno było oddychać w chmurach tytoniowego dymu, ale dziewczęta w białych
fartuszkach wciąż podawały pyszne dania i dolewały gościom wódki. Mundury
Wehrmachtu mieszały się z cywilnymi ubraniami, z ludowymi strojami, z haftowanymi
bluzkami z Kaukazu, z mundurami w kolorze khaki ukraińskiej milicji – mieszanina
wyzwolicieli i wyzwalanych. Wszyscy byli bardziej lub mniej pijani, niektórzy za bardzo
(...). Sam Schwarz zrobił się purpurowy na twarzy, a pot lał się z niego wszystkimi
porami. Rozpiął koszulę, ukazując jasno owłosioną pierś, co stanowiło niezbyt
estetyczny widok. (...)
Po jednej stronie umieszczono niewielką ukraińską orkiestrę, która starała się
przebić przez panujący hałas (...). Wyglądało to tak, jakby grali na niby albo jakby się
oglądało niemy film. Półmiski nadal lądowały na stołach, rosyjska sałata ze śmietaną,
pieczone kaczki, kurczęta, duszona cielęcina, maślane bułeczki, kiszone ogórki, zielone
pomidory w słonej zalewie, najrozmaitsze desery. (...)
Niektóre pary zaczęły tańczyć, ale ponieważ nie mogły utrzymać równowagi, gubiły
rytm. „Damy” były nieszczególne: całkiem sporo folksdojczek, tłumaczek i urzędniczek
niemieckiej administracji terenowej. Niektóre wyglądały na przyzwoite i nie zasługiwały
na to, jak je traktowali ich pijani partnerzy (...). [Schwarz] tańczył z przesadnym
uniesieniem, przylepiony do swojej tłumaczki, postawnej damy koło trzydziestki, tak
samo tęgiej i niezgrabnej jak on. Bender, wytworny Sonderführer z Morozowa, człowiek
przyjacielski i pełen gracji, obejmował śliczną blondynkę, być może swoją dziewczynę.
Nawet stary chudy Nagariański, rzetelny informator naszego kontrwywiadu, też
postanowił się zabawić. (...) Mnie zaintrygował porucznik Schutzpolizei, który stał z
boku, obserwując każdy szczegół tego, co się działo[328].

Rolę pojawiającego się na tej uczcie ducha grał człowiek, który był
prawą ręką Schwarza – niejaki Igor Salimakow, starosta korsuński,
aresztowany poprzedniego wieczoru z powodu podejrzenia o współpracę z
sowieckimi partyzantami. W odpowiednim czasie Salimakow
zadenuncjował Nagariańskiego, oskarżając go o sprzedaż broni, handel
zbożem i szpiegostwo. Obu powieszono na rynku, jednego obok drugiego:

Cywile, którzy przyszli na rynek, mogli przeczytać następujące słowa wypisane


cyrylicą na chropowatych deskach przymocowanych u dołu szubienicy: IGOR
SALIMAKOW, STAROSTA KORSUŃSKI, POWIESZONY ZA NADUŻYWANIE SWOICH
KOMPETENCJI, GRABIEŻ, SPEKULACJĘ I AKTY PRZEMOCY oraz NAGARIAŃSKI,
SZEF TRZECIEJ GRUPY, POWIESZONY ZA GRABIEŻE NA LUDNOŚCI CYWILNEJ,
JEJ BEZPODSTAWNE PRZEŚLADOWANIA, SPEKULACJĘ I UDZIELANIE
POMOCY PARTYZANTOM I SZPIEGOM. Nie było wzmianki o innych przestępstwach
[Nagariańskiego]: o donoszeniu Rosjanom na szkodę Niemców, donoszeniu Niemcom
na szkodę Rosjan oraz donoszeniu Niemcom na szkodę kolegów z [ukraińskiej]
policji[329].
[327]
Zob. H.R. Lottman, The People’s Anger. Justice and revenge in post-liberation France, London 1986; The Liberation of
France. Image and event, red. H.R. Kedward, N. Wood, Oxford 1995.
[328]
G. Geddes, Nichivó. Life, Love and Death on the Russian Front, London 2001, s. 35–36.
[329]
Ibidem, s. 39.
Oblężenia i twierdze

W odróżnieniu od armii zachodnich siłom niemieckim i sowieckim


regularnie zabraniano przechodzenia do odwrotu i wydawano rozkaz
obrony zajmowanych pozycji do ostatniej kropli krwi. Generałom
sowieckim i niemieckim, a także żołnierzom niższych rang za odmowę
wykonania tych rozkazów groziły najsurowsze kary. W rezultacie często
rozwijały się bitwy o ustalonym przebiegu, podczas których obrońcy tej czy
innej pozycji zamiast się wycofać, jak nakazywał rozsądek, zostawali
odcięci od swoich i skazani albo na utrzymywanie się na tych pozycjach
bez końca, albo na zagładę. Bitwa pod Stalingradem rozwijała się właśnie
według takiego scenariusza. Broniąca miasta 52. Armia Czujkowa została
zaatakowana i odmówiła wycofania się na bezpieczny drugi brzeg Wołgi.
Niemiecka 6. Armia generała Paulusa dostała w ten sposób zachętę do
dalszego ataku, nawet wtedy gdy znalazła się w niebezpiecznej ekspozycji.
Rokossowski zachował się jak należy i pospieszył na pomoc Czujkowowi, a
oblegający miasto Niemcy sami stali się obleganymi. W tym wypadku
mieszkańcom Stalingradu udało się uniknąć najgorszego, ponieważ wielu z
nich wcześniej ewakuowano.
Oblężenie Leningradu, które trwało od sierpnia 1941 do stycznia 1944
roku, jest przykładem takiej samej tragedii na olbrzymią skalę. Tragedia
nastąpiła, ponieważ strona sowiecka odmówiła wycofania się z miasta na
linie zapewniające możliwość skuteczniejszej obrony i ponieważ Hitler
odmówił pozwolenia na totalną rzeź. W efekcie nastąpił wojenny pat.
Ludność stopniowo dziesiątkowały bombardowania, głód, mróz i choroby.
Szacunkowe liczby ofiar wahają się między pół miliona a milionem. Nie
brakowało aktów cichego bohaterstwa i poświęcenia. Przeważa jednak
oczywisty fakt: przywódcy po obu stronach nie mieli dla cywilnej ludności
Leningradu cienia litości[330].
Oblężenie twierdzy Breslau trwało wprawdzie o wiele krócej niż
oblężenie Leningradu, ale nie ustępowało mu intensywnością działań.
Zaczęło się w styczniu 1945 roku, kiedy Hitler wydał rozkaz, aby kilka
śląskich miast, w tym Oppeln (Opole), Glogau (Głogów) i Breslau
(Wrocław), zostało oficjalnie uznanych za miasta twierdze. Wtedy ostatni
Gauleiter Breslau nakazał wszystkim kobietom i dzieciom oraz osobom
starszym i chorym natychmiast opuścić miasto, ale mimo że panowała
temperatura minus 20 stopni, nie zapewnił im żadnego transportu.
Dziesiątki tysięcy zginęły w drodze przez nocne zamiecie do najbliższego
punktu kolejowego. (Gauleiter wyleciał bezpiecznie ostatnim samolotem i
nigdy więcej o nim nie słyszano). Natomiast garnizon został powiększony –
przede wszystkim za sprawą oddziałów Volkssturmu i członków
Hitlerjugend; główny bulwar zburzono, używajc buldożerów, żeby w tym
miejscu zrobić pas startowy dla samolotów; setki tysięcy przymusowych
robotników – w tym wielu warszawiaków, którzy przeżyli powstanie – SS
zatrudniło przy budowie umocnień. Armia Czerwona zacisnęła pierścień
wokół miasta, odcinając dopływ wszelkich dostaw i posiłków. Ale nie
podejmowała zbyt wielu zdecydowanych prób jego zdobycia. Zamiast
atakować, bezustannie ostrzeliwała Breslau i kolejnymi uderzeniami
eliminowała obrońców. W dniu kapitulacji, 8 maja, została ich tylko mniej
więcej jedna dziesiąta. Było to już po samobójstwie Hitlera i po upadku
Berlina, a Rzeszę od ostatecznego unicestwienia dzieliło zaledwie kilka
godzin[331].
Oblężenia uważa się za technikę wojenną raczej średniowiecza niż
czasów współczesnych. Ich skutkiem jest pozbawienie obleganych środków
do życia, wybuch zarazy, straszliwa śmierć z głodu i odwodnienia.
Oblężenia zmuszają ludzi, aby jedli trawę, koty i psy, własne zmarłe dzieci.
Ale najstraszliwszą formę przybierały one w połowie XX wieku.

[330]
Zob. H. Salisbury, The 900 Days. The Siege of Leningrad, New York 1969.
[331]
Zob. N. Davies, R. Moorhouse, Mikrokosmos. Portret miasta środkowoeuropejskiego. Vratislavia – Breslau –Wrocław,
przeł. A. Pawelec, Kraków 2002.
Państwa policyjne

Nie istnieje żadna konwencjonalna definicja państwa policyjnego.


Termin ten odnosi się do tego rodzaju ustroju politycznego, w którym
policja, służby bezpieczeństwa i siły specjalne mają prawo pomijać
normalne procedury prawne. Trzecia Rzesza weszła do tej kategorii w 1933
roku, kiedy, wykorzystując jako pretekst pożar Reichstagu, wprowadzono
„środki nadzwyczajne”. Związek Sowiecki należał tu od samego początku.
Policja i aparat bezpieczeństwa – NKWD – odpowiadały bezpośrednio
przed Biurem Politycznym rządzącej partii komunistycznej, której
„wiodąca rola” była zagwarantowana konstytucyjnie po to, aby można było
pominąć wszystkie instytucje państwowe, z państwowym prawem
włącznie.
W wojennej Europie funkcjonowało kilka typów państw policyjnych.
Niektóre działały w strefie wpływów państw osi, inne w strefie wpływów
sowieckich, jeszcze inne – na niewielkim polu manewru między nimi.
Cechą wspólną ich wszystkich było przyjęcie zasady, że na rozkaz kręgów
rządzących policja może stać się panem życia i śmierci obywateli. Poza
Trzecią Rzeszą i Związkiem Sowieckim można wyróżnić trzy główne typy
państw policyjnych: państwa klienckie, komisariaty wojskowe i tak zwane
generalne gubernatorstwa.

Państwa klienckie

Zarówno Trzecia Rzesza, jak Związek Sowiecki zainstalowały rządy


klienckie w krajach, które podbiły, ale których nie chciały ani przyłączać do
swoich terytoriów, ani niszczyć. Taki kraj pozostawał niezależny w sensie
technicznym, zachowując własny rząd, a nawet własną reprezentację
dyplomatyczną. Ale niepodległość była tylko fasadą, ponieważ paraliżował
ją ograniczający traktat, trwająca okupacja, marionetkowe rządy posłuszne
swoim panom lub wszystkie te elementy jednocześnie. Dobrym przykładem
była Norwegia. Została podporządkowana siłom niemieckim w kwietniu
1940 roku; rządy objął Reichskommissar Josef Terboven, który najpierw
wypędził króla Haakona VII, a potem – z pewną zwłoką – zainstalował u
władzy Vidkuna Quislinga, który objął stanowisko szefa rządu,
Ministerpresidenta. Quisling był założycielem faszystowskiej Partii
Jedności Narodowej i od początku lat trzydziestych utrzymywał bliskie
kontakty z nazistami. Szczerze podziwiał Adolfa Hitlera i był całkowicie
zależny od zakulisowego poparcia Niemiec. Jego nazwisko przeszło do
historii jako określenie zdrajcy, marionetki w obcych rękach[332].
Francję rządu Vichy należy postrzegać w tych samych kategoriach.
Rozbrojona, ograniczona warunkami zawieszenia broni, okupowana przez
niemieckie wojska – w latach 1940–1942 do linii Loary, a później in toto –
miała minimalne pole manewru. Jej przywódca marszałek Pétain był
cieniem dawnego Pétaina, przedmiotem fałszywego nacjonalistycznego
kultu – pośmiewiskiem, a zarazem powodem do wstydu. Paramilitarne siły
policyjne, Milice Française, zostały zorganizowane pod nadzorem Gestapo
przez Service d’Ordre Legionnaire (Legionową Służbę Porządkową), której
przysięga zawierała słowa: „przysięgam, że będę walczyć z demokracją, z
de Gaulle’em i z Wolną Francją, a także z żydowską plagą”. Milicja
pomagała Gestapo w zwalczaniu ruchu oporu i w akcjach deportacji
Żydów. Jej dowódca Joseph Darnand – bohater wojenny z lat 1914–1918 –
został powołany do wojska jako jeniec wojenny, dosłużył się stopnia oficera
Waffen SS i skończył na szubienicy[333].
Słowacja, Serbia i Chorwacja były od początku państwami klienckimi
hitlerowców. Rumunii i Węgrom narzucono ów status w roku 1944, po
obaleniu wcześniejszych rządów w tych krajach. Dania musiała wierzyć w
zapewnienia Hitlera, że nie będzie się mieszał w jej sprawy wewnętrzne, aż
do roku 1943, kiedy Niemcy przejęli hurtem całą administrację w kraju.
W pierwszym stadium wojny Stalin nie tworzył państw satelickich.
Wszystkie kraje, które najechał w latach 1939–1941, zostały bezpośrednio
wchłonięte przez ZSRR. Ale podczas politycznej końcówki wojennej gry, w
latach 1944–1945, był ostrożniejszy. Nie ustanawiał państw partyjnych w
sowieckim stylu i wolał rządzić za pośrednictwem komitetów wyzwolenia
narodowego, których członków dobierano nie według politycznych
życiorysów, lecz zależnie od ich gotowości do słuchania rozkazów
Moskwy. Za granicą powstało wrażenie, że rządy w Polsce, na Węgrzech
czy w Rumunii przejęli patrioci o nastawieniu prosowieckim, a nie
mianowane przez Moskwę marionetki. Było to bardzo mylące. Wszystkimi
wojskami powojennych państw Europy Wschodniej dowodzili sowieccy
oficerowie. Wszystkie służby bezpieczeństwa pracowały dla NKWD.
Wszystkie rządy były związane z Sowietami „traktatami o przyjaźni”, które
zapewniały Moskwie kontrolę. Pełnowymiarowe komunistyczne reżimy do
roku 1948 trzymano za kulisami wydarzeń. Ale rzeczywistość niewiele się
zmieniła, gdy Armia Czerwona i NKWD znalazły się na swoich pozycjach.
Na przykład w Polsce nieznany nikomu Bolesław Bierut, który w 1944
roku odnalazł się w ekwipunku Armii Czerwonej i jako „bezpartyjny”
odegrał istotną rolę w Komitecie Lubelskim, okazał się człowiekiem
Sowietów, wcześniej pracującym dla Kominternu. W 1948 roku z dnia na
dzień przemianowano go na pierwszego sekretarza (komunistycznej)
Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej[334].

Komisariaty wojskowe

W różnych częściach Europy Wschodniej i Zachodniej hitlerowcy nie


byli skłonni polegać na swoich lokalnych klientach i woleli rządzić wprost,
za pośrednictwem niemieckich pełnomocników. Przykładem była Holandia.
Istniała wprawdzie holenderska partia nazistowska, a jej przywódca Anton
Mussert gorliwie zabiegał o przejęcie władzy, ale go pominięto, wybierając
SS-Obergruppenführera Arthura Seyssa-Inquarta, który przez całą wojnę
pełnił obowiązki komisarza Rzeszy w Holandii (Reichskommissar für die
besetzten Niederlande). Hitlerowcy nie traktowali Holendrów z taką samą
surowością jak innych, ale nie mogli nie dostrzegać, że nie cieszą się ich
sympatią. Długoterminowe cele – germanizacja Holendrów i fuzja ich kraju
z Niemcami – nie znalazły praktycznie żadnego poparcia[335].
W Belgii wprowadzono reżim jawnie militarny. Nominalnie głową
państwa był generał von Falkenhausen, ale główny administrator Eggert
Reeder okazał się bardzo przebiegły. Tak samo jak jego belgijscy
podwładni, secrétaires généraux, czyli „prefekci”, był zainteresowany tym,
aby utrzymywać SS na dystans; zachował stanowisko do 1944 roku.
Faszyzujące partie – takie jak Front Flamandzki czy waloński ruch
reksistowski Léona Degrelle’a – wprawdzie nieuchronnie zyskały sobie
wybitną pozycję, ale nie zostały dopuszczone do rządów[336].
Reichskommissariat Ostland, w którym funkcję komisarza objął Hinrich
Lohse, został założony w 1941 roku. W jego skład wchodziły kraje
bałtyckie i część terytorium okupowanej Rosji, Białorusi i Polski. Był
odbiciem przejściowego stanu rzeczy, zależnego od całkowitego podboju
ZSRR, który nigdy nie nastąpił. Hitlerowcy patrzyli wprawdzie na narody
bałtyckie łaskawszym okiem niż na Słowian, ale nie chcieli im ani
przywrócić niepodległości, ani przyznać statusu państw klienckich.
Reichskommissariat Ukraine, ustanowiony w 1941 roku, był bardzo
marną namiastką tego, czego chciałaby większość Ukraińców. Jego
Gauleiter Erich Koch był szczególnie brutalnym hitlerowcem – przy jakiejś
okazji powiedział: „Jeśli spotkam Ukraińca, który byłby godzien usiąść ze
mną przy jednym stole, będę musiał kazać go zastrzelić”. Przywódcy
ukraińskiego ruchu narodowego, którzy od 1921 roku po zgnieceniu przez
bolszewików niepodległej Republiki Ukraińskiej żyli na wygnaniu w
Berlinie, mieli nadzieję, że uda im się powrócić – niestety, nic z tego nie
wyszło. Zachodnia Ukraina ze Lwowem została przekazana Generalnemu
Gubernatorstwu w Polsce. Okręgi leżące na wschodzie, w bezpośrednim
sąsiedztwie frontu wschodniego, pozostawiono pod bezpośrednim
zarządem Wehrmachtu. A Kommissariat Kocha, z siedzibą w Równem, był
chyba najbardziej krwiożerczym reżimem w całej Europie[337].

Generalne Gubernatorstwo w Polsce

Generalne Gubernatorstwo w Polsce, z ministolicą w Krakau


(Krakowie), nie pasowało ani do kategorii państw klienckich, ani do
kategorii komisariatów wojskowych. Stanowiło część Wielkiej Rzeszy, ale
nie korzystało – nawet teoretycznie – z dobrodziejstw niemieckiego prawa.
A ponieważ leżało o wiele za daleko na zachód od frontu wschodniego, nie
korzystało także z łagodzących wpływów wielkiego garnizonu Wehrmachtu
(jeśli w ogóle można sobie wyobrazić takie „złagodzenie”). Jego gubernator
Hans Frank, dawny adwokat Hitlera, był wyjątkowo bystry i wyjątkowo
pozbawiony skrupułów. Oświadczył, że tworzy kolonię i że zamieszkujący
ją ludzie mają być „niewolnikami Rzeszy”. Okazało się, iż jego zamysł
przewidywał utrzymanie przy życiu niedobitków niewykształconych
Polaków i wykorzystanie ich jako rezerwuaru siły roboczej do niewolniczej
pracy oraz zlikwidowanie klasy ludzi wykształconych i wielkiej
społeczności mieszkających na tych terenach Żydów. Generalne
Gubernatorstwo było w gruncie rzeczy rasistowskim laboratorium nazizmu.
Bezradna ludność nazywała go Gestapolandem lub królestwem SS, gdzie z
nieporównywalnym z niczym okrucieństwem rządzili fanatyczni
hitlerowcy, w pełni świadomi, że na realizację fantastycznych zamysłów
mają niewiele czasu. Tu były największe obozy koncentracyjne i obozy
śmierci SS, główna scena żydowskiego Holokaustu i miejsce, gdzie ludzkie
nieszczęście osiągnęło skalę nieznaną nigdzie indziej w sowieckim i
nazistowskim imperium. W ciągu pięciu i pół roku jego istnienia
zamordowano mniej więcej taką samą liczbę Żydów i nie-Żydów. Gdyby
kiedyś wynaleziono wskaźnik przeliczania ilości przelanej niewinnej krwi
na hektar powierzchni, ten nieszczęsny skrawek ziemi z pewnością pobiłby
wszelkie rekordy[338].
Nie wszystkie państwa policyjne używają tych samych metod
utrzymywania porządku i nie wszystkie stosują równie surowe represje.
Można jednak powiedzieć, że hitlerowskie Gestapo i SS oraz sowieckie
NKWD mogły z sobą śmiało konkurować o palmę pierwszeństwa. Miały
też z sobą sporo wspólnego. Po pierwsze, uważały swoją własną władzę za
absolutną, a pojedynczych obywateli za niegodnych uwagi. Przeprowadzały
pracochłonne selekcje podległych sobie populacji, eliminując jednostki
niepożądane oraz wydając dokumenty i przepustki, które można było z
minuty na minutę unieważnić. Namiętnie lubiły intensywne przesłuchania,
łączyła je też skłonność do stosowania tortur. Wypełniały zwykłe więzienia
w takim tempie, że musiały budować coraz szerszą sieć miejsc
odosobnienia, gdzie przetrzymywały i bez końca maltretowały swoją
klientelę. Odwoływały się do procedur prawnych lub nie – w zależności od
tego, czy im się to w danym momencie podobało, czy nie; miały też
prerogatywy do przeprowadzania natychmiastowych egzekucji.
Hitlerowska policja lubiła publiczne pokazy brutalnej siły: rozstrzeliwanie
podejrzanych osób na ulicy, zgarnianie na oczach tłumu grup zakładników,
rozbijanie głów próbujących ucieczki żydowskich dzieci przez walenie
nimi o mur. Styl NKWD był mniej ostentacyjny, ale za to miał w sobie
więcej hipokryzji. Enkawudziści byli specjalistami od cichych aresztowań,
pukania o świcie do drzwi, od zorganizowania masakry gdzieś w głębi lasu;
celowali w sztuce wysyłania ludzi do miejsc, z których nikt nigdy nie
wracał. Ale rezultaty były w obu wypadkach takie same.
[332]
Zob. P.M. Hayes, Quisling. The career and political ideas of Vidkun Quisling, Newton Abbot 1971; O. Hoidal, Quisling.
A study in treason, Oxford 1989.
[333]
Zob. R. Gildea, Marianne in Chains, London 2003; I. Ousby, Occupation. The ordeal of France, 1940–1944, London
1999; P. Davies, France and the Second World War, London 2001.
[334]
Zob. C. Kozłowski, Namiestnik Stalina, Warszawa 1993; T. Żenczykowski, Polska lubelska 1944, Paris 1987.
[335]
Zob. W. Warmbrunn, The Dutch under German Occupation, 1940–1945, Stanford 1963.
[336]
Zob. M. Conway, Collaboration in Belgium. Léon Degrelle and the Rexist Movement, 1940–1944, New Haven 1993.
[337]
Zob. T. Snyder, Sketches from a Secret War. A Polish Artist’ s Mission to Liberate Soviet Ukraine, New Haven 2005.
[338]
Zob. J.T. Gross, Polish Society under German Occupation. The Generalgouvernement, 1939–1944, Princeton 1979;
R.C. Lukas, The Forgotten Holocaust. The Poles under German Occupation, 1939–1944, Lexington 1996.
Bezprawna legalność

Rządy prawa to jedna z owych wielkich zdobyczy zachodniej


cywilizacji, o którą w latach 1939–1945 walczyło we własnym przekonaniu
wielu Brytyjczyków i Amerykanów. Obok wolności i demokracji było to
coś, co mieliśmy my, a czego rzekomo nie mieli nasi wrogowie.
Rzeczywistość była jednak niestety dość odmienna. Zarówno hitlerowcy,
jak i stalinowcy bardzo się interesowali prawem i praworządnością. Wielu
czołowych hitlerowców – na przykład Hans Frank – było prawnikami.
Ludzie Zachodu zapominają, że sama w sobie praworządność znaczy
niewiele. Prawo ustanawiane przez gangsterów będzie prawdopodobnie
sprzyjać gangsterstwu. Prawo ustanawiane przez kanibali wprowadzi karę
za wegetarianizm. Wszelkie prawo zależy od leżącej u jego podstaw
kultury, a także od ustroju politycznego, który je kontroluje.
Podejście hitlerowców do praworządności polegało na nakładaniu
nowych warstw procedur prawnych i sądowych na te, które już istniały, a
potem na sterowaniu całym układem tak, aby służył ich interesom. W
krajach demokratycznych policja podlega konstytucyjnej kontroli, a system
sądownictwa ma być niezależny. Ale w hitlerowskich Niemczech, gdzie
Himmlera mianowano Reichsführerem SS i szefem policji, policja rządziła
sądami i wydawała polecenia sędziom. Po wprowadzeniu wyjątkowych
środków procesy w trybie doraźnym przed sądami wojskowymi można było
stosować w sferze pozawojskowej; w kwietniu 1934 roku ustanowiono tak
zwany Volksgerichtshof – sąd ludowy, który miał się zajmować tak
zwanymi przestępstwami politycznymi. Nie miał on sędziów przysięgłych i
nie dopuszczał apelacji. Przewodniczyli mu sędziowie z partii
nazistowskiej; wydał 12 891 wyroków śmierci. Oskarżonych, których
uwalniano, można było po prostu ponownie aresztować i – jeśli sobie tego
życzyło Gestapo – wysyłać do obozów koncentracyjnych. W roku 1944
przed sądem ludowym stanęli konspiratorzy uczestniczący w zamachu
bombowym na Hitlera – po tym, jak ich zwolnił od jurysdykcji wojskowej
sąd honorowy, któremu przewodniczył feldmarszałek von Rundstedt. W
lutym 1945 roku, kiedy prezes Volksgerichtshof Roland Freisler
uczestniczył w rozprawie przeciwko pewnym dwóm kobietom, przez sufit
sali sądowej wpadła brytyjska bomba i zabiła sędziego. To także był swego
rodzaju sąd – tym bardziej że owe dwie kobiety ocalały[339].
W ZSRR używano pojęcia „socjalistyczny wymiar sprawiedliwości”.
Według popularnego powiedzenia socjalistyczny wymiar sprawiedliwości
miał tyle samo wspólnego z prawdziwym wymiarem sprawiedliwości co
krzesło elektryczne z krzesłem. Ponieważ – podobnie jak hitlerowski
wymiar sprawiedliwości – był on na wskroś upolityczniony. Sędziów
wszystkich szczebli mianowały sowiety, czyli państwowe rady robotnicze,
którymi z kolei kierowała partia komunistyczna. Na najniższym szczeblu
sędziów sądów ludowych (sic!) wybierano bezpośrednio w wyniku
powszechnego głosowania, ale – podobnie jak we wszystkich sowieckich
wyborach – nikt nie mógł się dostać na listę kandydatów, jeśli jego
kandydatura nie została zaakceptowana przez partię.
NKWD było zadziwiająco skłonne do działania za pośrednictwem
aparatu prawnego, a nie na zasadzie przelotnego kaprysu. Wiedziało, że
prawem można manipulować tak, aby uzyskać pożądane skutki. Nie brak
opowieści o więźniach, których torturami zmuszano do podpisywania na
siebie wyroku śmierci, ponieważ NKWD miało opory przed zabijaniem bez
dowodu w postaci przyznania się aresztowanego do winy. Mord w
majestacie prawa był specjalnością Sowietów. Jak dowiodły procesy
pokazowe z lat trzydziestych, oskarżonych można zmusić, aby się przyznali
do niemal wszystkiego, a prokuratorzy państwowi mogli ich spokojnie
oskarżać o najbardziej nieprawdopodobne przestępstwa, nie obawiając się,
że ktoś te oskarżenia zakwestionuje. (Podczas procesu moskiewskiego z
czerwca 1945 roku, który przypieczętował podbój Europy Wschodniej
przez Sowietów, użyto dokładnie takich samych metod)[340].
Na tym rozległym terytorium Europy, na którym przez sześć lat opinia
publiczna nie oglądała niczego poza prawem hitlerowskim lub prawem
sowieckim, podziemny ruch oporu musiał wybierać: albo walczyć z
ciemięzcami, inicjując arbitralne akty przemocy, albo ustanawiać własne
sankcje prawne. W wielu wypadkach wybierano tę drugą możliwość. Na
przykład Polskie Państwo Podziemne miało tajny, lecz świetnie
funkcjonujący aparat prawny. Zgodnie z regułami Armii Krajowej
egzekucje na agentach Gestapo lub funkcjonariuszach SS można było
wykonywać tylko, jeśli wydano na nich wyrok śmierci, a osoby podejrzane
o kolaborację doprowadzano przed tajny trzyosobowy sąd, który słuchał
zeznań, a następnie wydawał wyrok.
Innymi słowy, niemal każdy system opiera się na prawie i procedurach
prawnych. Odwieczne pytanie dotyczy legalności tego systemu. Były czasy,
kiedy usankcjonowaniem prawa było boskie prawo królów. W ustrojach
demokratycznych sankcjonuje je wola narodu, wyrażona w konstytucji lub
za pośrednictwem demokratycznych instytucji. W ustroju nazistowskim
prawo zależało od „rady panów”, której ucieleśnieniem był jej Führer. Pod
rządami Sowietów wywodziło się z żelaznych reguł historii – w tej formie,
w jakiej odkryli je Marks i Lenin, a interpretował Józef Stalin.

[339]
Zob. H.W. Koch, In the name of the Volk. Political justice in Hitler’s Germany, London 1989.
[340]
Zob. W.E. Butler, Soviet Law, London 1983.
Deportacja

Przymusowe usunięcie jednostek lub grup z ich stałego miejsca


zamieszkania – inaczej zwane deportacją – było bardzo częstym elementem
życia w wojennej Europie. Stosowały ją głównie reżimy totalitarne, ale
przy rzadkich okazjach również demokracje. Przynajmniej dwa przypadki
odnotowano w Wielkiej Brytanii – raz w pewnej nadmorskiej wsi w
hrabstwie Dorset, gdzie zarekwirowano plaże na ćwiczenia desantowe, i
drugi raz w wiosce na równinie Salisbury, której tereny wykorzystano do
ćwiczeń czołgów[341].
Reżim hitlerowski stosował deportację nie po prostu w celach
praktycznych – na przykład po to, aby ewakuować ludność z terenów
przeznaczonych na ćwiczenia wojskowe – ale także w celach rasistowskich
i ideologicznych. Na przykład już w październiku 1939 roku hitlerowcy
opróżnili portowe miasto Gdynię z jego 100 000 polskich mieszkańców i
przemianowali je na Gotenhafen[342]. Jeszcze przed wojną deportowali
podobną liczbę obywateli polskich z terenu Niemiec, a w latach 1939–
1940, kiedy najdalej wysunięte na zachód dzielnice Polski zostały włączone
bezpośrednio do Rzeszy, jeszcze raz powtórzyli tę akcję. Ludzie, którzy
znaleźli się w tej fali deportowanych, zostali przewiezieni do Generalnego
Gubernatorstwa, a znajdujący się wśród nich Żydzi – do gett w Warszawie
lub Łodzi. Hitlerowcy nie lubili, żeby w Niemczech mieszkali ludzie,
którzy nie byli Niemcami. Z Alzacji wywożono Francuzów – często do
Algierii. Z Eupen i Malmedy wywieziono Belgów. A Włochów –
sojuszników Niemców – usunięto z południowego Tyrolu.
Ale Sowieci uprawiali deportacje na o wiele większą skalę. Albowiem
„inżynieria społeczna” była jedną ze specjalności Stalina. W każdym kraju
okupowanym przez ZSRR zjawiało się NKWD z przygotowaną z góry listą
„niepożądanych elementów”, przesiewało całą miejscową ludność, a potem
en masse deportowało tłumy niepożądanych osób. Na listach NKWD
znajdowały się zarówno pojedyncze nazwiska, jak i całe kategorie osób
przewidzianych do deportacji. Na jednej z list, która się zachowała i która
dotyczy Litwy, widnieją dwadzieścia trzy takie kategorie. Na samej górze
znaleźli się leśniczy (którzy mogliby ochraniać w lasach uciekinierów), a
listę zamykają filateliści i esperantyści (o których wiadomo, że stale
wysyłają informacje za granicę)[343]. Deportowanych wywożono albo w
wyniku wydawanych w trybie doraźnym wyroków sądowych, albo na mocy
dekretu administracyjnego. Zwykła praktyka polegała na tym, że najpierw
osobom uznanym za „wrogów ludu” – czyli prawnikom, nauczycielom,
księżom, pracownikom administracji państwowej i politykom o
burżuazyjnym rodowodzie – wręczano oficjalny wyrok, a następnie na
mocy dekretu wywożono całą rodzinę. Deportowanych, którzy w wyniku
procesu otrzymywali wyrok karny – na przykład dwadzieścia pięć lat
ciężkich robót za posiadanie dyplomu wyższej uczelni – wysyłano w strefę
arktyczną, do sowieckich gułagów. Ich rodziny natomiast wywożono na
„dobrowolną zsyłkę” na pustkowia Kazachstanu czy pustynie Azji
Środkowej. Te środki, które szeroko stosowano w latach 1939–1941, a
potem ponownie w latach 1944–1945, objęły miliony osób[344].
Zarówno hitlerowcy, jak Sowieci stosowali deportacje jako środek
wymierzony przeciwko określonym grupom etnicznym. Na przykład w
listopadzie 1939 roku wszystkim Żydom z Generalnego Gubernatorstwa
kazano opuścić domy i wprowadzić się do jednego z przeznaczonych dla
nich gett. Na tym etapie używano stosunkowo łagodnych środków
przymusu i większość rodzin żydowskich – a także rodzin nieżydowskich o
żydowskich korzeniach – po prostu się na to zgodziła. Gestapo rejestrowało
wszystkich Żydów indywidualnie, mężczyznom dodając przed nazwiskiem
imię „Izrael”, a kobietom – „Sara”. Niemało spośród tych, którzy po prostu
zostali tam, gdzie byli, uniknęło mających nastąpić prześladowań. W samej
tylko Warszawie poza granicami getta ocalało około 30 000 Żydów.
Sowieci wybierali inne grupy: Niemców znad Wołgi, Tatarów, Czeczenów
czy Inguszów (zob. s. 445–446).
Największe fale deportacji ruszyły pod koniec wojny, w związku z klęską
militarną Niemiec. Na konferencji w Poczdamie mocą wspólnej decyzji
aliantów postanowiono wypędzić wszystkich Niemców zamieszkujących
tereny na wschód od Odry w Polsce, w Czechosłowacji, na Węgrzech i w
Rumunii. W sumie dekretem objęto około 16 milionów ludzi, chociaż
znaczna liczba zbiegła, jeszcze zanim zaczęto wprowadzać dekret w życie.
Źródłem tej decyzji była kategoryczna odmowa ZSRR zwrotu zagarniętych
w latach 1939–1940 terenów Polski, Czechosłowacji, Węgier i Rumunii. W
wyniku tej odmowy miliony Polaków i przedstawicieli innych nacji musiało
opuścić domy, które znalazły się teraz w granicach ZSRR, a Niemców
deportowano, żeby im zrobić miejsce[345]. Przyjeżdżający Polacy zostali
chytrze nazwani „repatriantami”, podczas gdy wyjeżdżający Niemcy dostali
etykietę „wypędzonych”. Ale obie grupy musiały cierpieć z powodu tego
samego międzynarodowego problemu. Niewątpliwie na decyzje z 1945
roku o przeprowadzeniu polityki transferu niemieckich ziem i niemieckiej
ludności miały wpływ także inne czynniki. Sedno sprawy tkwiło jednak w
nieprzejednanej postawie Sowietów.
Pojęcia deportacji i wygnania są niemal identyczne. W obu zawiera się
przymus i fizyczne przemieszczenie. Oba częściowo pokrywają się z
pojęciem przesiedlenia: wszyscy ludzie, którzy mają zostać przesiedleni,
najpierw muszą być deportowani z domów. Pojęcia „deportacja” i
„wypędzenie” kładą nacisk na doświadczenia na początku podróży.
Przesiedlenie natomiast koncentruje się na doświadczeniach, które czekają
ludzi w miejscu przeznaczenia (zob. Przesiedlenia, s. 443–447).
W umysłach inicjatorów deportacji rzadko kojarzyły się one z wyrokiem
śmierci. Ale śmierć była ich częstym skutkiem. Niewiele się troszczono o
los deportowanych. Setki ludzi ładowano do zamkniętych bydlęcych
wagonów bez jedzenia, bez picia i bez żadnych środków służących
zachowaniu higieny. Chorzy i starzy umierali nawet podczas krótkiej
podróży z Niemiec do Polski czy z Polski albo z Czechosłowacji do
Niemiec. A każdy sowiecki pociąg jadący na dłuższej trasie łączącej
Europę z Azją Środkową lub Dalekim Wschodem wiózł setki martwych
ciał – zmarzniętych na kość zimą, latem – zropiałych, cuchnących,
rozkładających się. Deportowani umierali powoli, w bólu i cierpieniu – z
głodu, z pragnienia, na skutek choroby lub z rozpaczy[346].

[341]
Zob. N. Lewis, Exercise Tiger, New York 1990.
[342]
Zob. Dzieje Gdyni, red. R. Wapiński, Gdańsk 1980.
[343]
Zob. N. Davies, Boże igrzysko. Historia Polski, przeł. E. Tabakowska, Kraków 1999, s. 910–911; M. Hope, Polish
Deportees in the Soviet Union, London 1998.
[344]
Zob. Mass Deportations of population from the Soviet occupied Baltic States, red. E. Krepp, Stockholm 1981; T.
Sobierajski, Red Snow. A Young Pole’s Epic Search for His Family in Stalinist Russia, London 1996; O. Stepens, The 14 June
1941 Deportations in Latvia, Riga 2001.
[345]
Zob. A.-M. De Zayas, Nemesis at Potsdam. The Anglo-Americans and the expulsion of the Germans, London 1979.
[346]
Zob. E. Huntingdon, The Unsettled Account, London 1986; K. Sword, Deportation and Exile. Poles in the Soviet Union,
1939–48, Basingstoke 1994; D. Teczarowska, Deportation into the Unknown, Braunton 1985.
Egzekucje

Wrażliwość opinii publicznej na egzekucje była mniejsza podczas wojny


niż w okresie powojennym. W takim kraju jak Wielka Brytania wciąż
jeszcze wykonywano wyroki za przestępstwa podlegające karze śmierci.
Zdrajców z czasu wojny – takich jak William Joyce czy John Amery –
powieszono bez żadnych ceremonii. Dziś już wiadomo, że Winston
Churchill proponował, żeby hitlerowskich przywódców nie stawiać przed
sądem, lecz rozstrzeliwać jak bandytów[347]. A król Jerzy VI, sprzeciwiający
się wcześniej pozbawieniu orderu pewnego odznaczonego Krzyżem
Wiktorii człowieka, który później popełnił jakieś przestępstwo, wydał
rozkaz, że bohater wojenny-morderca ma stanąć przed plutonem
egzekucyjnym z medalem na piersi. W Stanach Zjednoczonych w
niektórych stanach zniesiono już karę śmierci, natomiast w innych – nie.
Ale takie egzekucje, jakie się mnożyły w okupowanej Europie, odsuwają
w cień wszelkie niuanse tego rodzaju. Hitlerowcy rutynowo wykonywali
egzekucje na ludności cywilnej i robili to bez żadnych skrupułów, bez
żadnych ograniczeń, a często z bestialskim okrucieństwem. Pluton
egzekucyjny był luksusem. Walcząc z partyzantką, hitlerowcy
rozstrzeliwali w odwecie mieszkańców wsi po każdym ataku partyzantów
na niemiecką jednostkę. Walcząc z polskim ruchem oporu, zabijali setki
cywilów w odwecie za każdego zabitego Niemca. Więcej: jednostki
niemieckie z góry brały setki zakładników, wypisywano ich nazwiska na
afiszach, a potem dokonywano publicznej egzekucji, „żeby dać nauczkę”.
W Warszawie z desperacji Niemcy posunęli się do tego, że chwytali i
rozstrzeliwali wszystkich przechodniów na tej czy innej ulicy albo
wszystkich pasażerów tego czy innego pociągu lub tramwaju. W Jugosławii
postępowanie hitlerowców nie było ani trochę lepsze niż w Polsce czy na
Białorusi.
Sowieckiego NKWD, które podczas fali terroru w ZSRR w latach
trzydziestych rozstrzelało do miliona ofiar, nie sposób podejrzewać o
delikatność. Podczas masakr katyńskich w 1940 roku enkawudziści
rozstrzelali około 25 000 swoich jeńców z zimną krwią, w dziennych
partiach, w trzech miejscach: w Katyniu pod Smoleńskiem, w miejscowości
Miednoje pod Twerem i w Charkowie na Ukrainie. Wcześniej ofiary
więziono w trzech obozach: w Kozielsku, w Starobielsku i w Ostaszkowie.
Popełniony mord, który wymagał skomplikowanych przygotowań,
konwojów i plutonów egzekucyjnych, był dokonanym z premedytacją
aktem polityki państwowej. Rozkaz egzekucji, opatrzony numerem 794/B,
Beria wysłał do akceptacji Stalinowi 5 marca 1940 roku; podpisali go
osobiście Stalin, Mołotow, Woroszyłow, Mikojan oraz (w zastępstwie
Kaganowicza) Kalinin. Zawierał postulat pozbawienia życia przez
rozstrzelanie 14 700 polskich jeńców wojennych i 11 000 cywilów, których
określono mianem „zdeklarowanych wrogów władzy sowieckiej,
rokujących małe szanse poprawy”. Został należycie zatwierdzony, jeszcze
tego samego dnia, decyzją numer P13/144 Biura Politycznego
Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii.
Ponieważ ciała, które odkryto jako pierwsze w 1943 roku w Lesie
Katyńskim, były ciałami umundurowanych polskich oficerów, przez długi
czas wierzono, że wszyscy straceni należeli do tej samej kategorii. Tę
opinię nieco zmodyfikowano, kiedy w wyniku analizy nazwisk zaginionych
odkryto, że znaczny procent ofiar stanowili oficerowie rezerwy: lekarze,
prawnicy, profesorowie i inżynierowie, którzy nie walczyli na froncie i
których w chwili wybuchu wojny powołano jedynie w celu przeszkolenia.
Pełny obraz wyłonił się dopiero w latach dziewięćdziesiątych, po
odtajnieniu przez prezydenta Jelcyna tekstu rozkazu egzekucji: okazało się,
że 43 procent ofiar stanowili cywile, którzy nie mieli absolutnie żadnych
powiązań z wojskiem. Ta spóźniona informacja zmieniła oczywiście nasz
osąd zarówno stopnia złożoności tej masakry, jak i motywacji jej
sprawców[348].
Rozstrzeliwania i publiczne egzekucje nie zgadzały się z własnym
niepowtarzalnym stylem NKWD. W odróżnieniu od hitlerowców
enkuwudziści nie lubili sprawiać wrażenia okrutnych ciemięzców.
Przeciwnie – udawali, że dbają o postęp ludzkości i cywilizację. Ogólnie
rzecz biorąc, woleli wykonywać swoją brudną robotę w spokoju i z dala od
ludzkich oczu. Ale w obliczu presji potrafili brutalnością dorównać
esesmanom. Z furią zwalczali antykomunistyczny ruch oporu;
przeprowadzali akcje odwetowe i z zimną krwią rozstrzeliwali cywilów. Na
początku operacji „Barbarossa”, kiedy siły niemieckie przedarły się przez
sowiecką granicę, NKWD wymordowało wszystkich więźniów we
wszystkich swoich więzieniach w zachodnich okręgach[349].
Jeśli idzie o te sprawy, różnica między SS i NKWD być może stanowiła
efekt ich szkolenia ideologicznego. Żołnierzom SS wbijano do głowy, że
winą ich wrogów jest ich krew i wobec tego winy tej nie da się naprawić. A
niepoprawnych wrogów można się równie dobrze pozbyć bez dalszej
zwłoki. Natomiast funkcjonariuszy NKWD uczono, że wrogowie są
zatwardziali z powodu uwarunkowań społecznych i ekonomicznych. Ich
wina tkwi w ich umysłach i jeśli uwarunkowania w kierunku przeciwnym
będą dość silne, winę być może da się odkupić. Wobec tego obowiązkiem
strażników socjalistycznej prawdy było edukować, reformować i bez końca
poddawać przesłuchaniom. Rozstrzeliwanie na miejscu oznaczało stratę
ludzi, których można jeszcze było uratować.
Śmierć w wyniku egzekucji następowała szybko i niemal bezboleśnie.
Wieszanie wiązało się z większym ryzykiem niż rozstrzeliwanie, ale żadna
z tych metod nie była tak widowiskowa jak egzekucja przez ścięcie,
stosowana w Rzeszy jako kara dla cywilnych zbrodniarzy. Skazani na ogół
współpracowali z katem, wiedząc, że nieposłuszeństwo mogłoby
spowodować niewypowiedziane męki.
Ale mimo wszystko egzekucje czasem się nie udawały. Żołnierze z
plutonu egzekucyjnego mogli być pijani, łyknąwszy sobie za wiele przed
służbą; ci bardziej pryncypialni mogli strzelać w górę, oficer mógł zwlekać
z zadaniem coup de grâce.
Oczywiście większość zbrodniarzy wojennych, którzy najbardziej
zasługiwali na egzekucję, uniknęła kary. Spośród hitlerowskich
przywódców zaledwie jedenastu stanęło przed trybunałem w Norymberdze,
a kolejnych dwudziestu czterech zostało straconych po wyroku
amerykańskiego trybunału wojskowego. Nigdy nie rozważano możliwości
ścigania żadnych innych zbrodniarzy poza hitlerowcami.
Nie należy też sądzić, że rejestry amerykański i brytyjski były czyste jak
łza. Na przykład biografia Roberta Maxwella ujawnia, że jako kapitan armii
brytyjskiej, która zimą na przełomie lat 1944 i 1945 wkroczyła na
terytorium Niemiec, nie wahał się rozstrzeliwać bezbronnych cywilów. 2
kwietnia 1945 roku jego jednostka podeszła pod jedno z niemieckich miast
i zaczęła je ostrzeliwać z moździerzy. Jak relacjonował w liście do żony,
której wcześniej przyznał się, że „nie bierze jeńców”, kazał miejscowej
ludności „przyprowadzić burmistrza”. „Kiedy się pojawił, oświadczyłem
mu, że Niemcy muszą się poddać, (...) bo w przeciwnym razie miasto
zostanie zburzone. Godzinę później wrócił z wiadomością, że żołnierze się
poddadzą (...), ale ledwie zdążył wyjść, niemiecki czołg otworzył ogień w
naszym kierunku. Wobec tego zastrzeliłem burmistrza i wycofałem się”[350].
Czterdzieści sześć lat później ten incydent stał się powodem wniesienia
oskarżenia publicznego i policyjnego śledztwa na mocy ustawy o
zbrodniach wojennych[351].
Miejscem, które symbolizuje morderstwo z zimną krwią, pozostała
jednak wieś Lidice w pobliżu Pragi. O Lidicach bardzo ogólnikowo
wspomniano jako o możliwym miejscu, gdzie udzielono schronienia grupie
członków czeskiego ruchu oporu wysłanych z Londynu w celu wykonania
zamachu na SS-Obergruppenführera Reinharda Heydricha. 10 czerwca
1942 roku SS dokonało aktu zemsty: 60 kobiet wywieziono do obozu
koncentracyjnego w Ravensbrück; 88 dzieci wysłano na badanie
przydatności rasowej – kilkoro uznano za nadające się do „aryzacji”, resztę
zagazowano; pluton egzekucyjny rozstrzelał 192 mężczyzn[352].

[347]
Jak wynika z dokumentów ujawnionych 1 stycznia 2006 roku, Churchill już w roku 1942 opowiadał się w rządzie
wojennym za egzekucją w trybie doraźnym schwytanych przywódców hitlerowskich.
[348]
Z podziękowaniem dla dr Anny Dadlez z Uniwersytetu Stanowego Saginaw Valley. Zob. A. Paul, Katyń. Stalinowska
masakra i tryumf prawdy, przeł. i oprac. Z. Kunert, Warszawa 2006.
[349]
Zob. I. Kamenetsky, The Tragedy of Vinnytsia, Toronto 1989.
[350]
J. Haines, Maxwell, London 1988; zob. też Revealed. Maxwell under investigation for war crimes, „Independent”, 10
marca 2006.
[351]
Zob. ibidem.
[352]
Zob. E. Stehlik, Lidice. The story of a Czech village, Praha 2004.
Powstania

To, co dla jednych jest powstaniem, dla drugich jest rebelią, rewoltą lub
buntem. Bezstronni komentatorzy chętnie mówią o insurekcji, chociaż po
angielsku modnie jest używać innego słowa utworzonego od tego samego
łacińskiego czasownika insurgere – insurgency. Tak czy inaczej, język
zawsze zależy od punktu widzenia. Można być pewnym, że ci, którzy
sympatyzują z powstaniem, będą uważać jego autorów za patriotów lub
bojowników o wolność. Przeciwnicy natomiast, podobnie jak ci, którym
przypadło w udziale jego tłumienie, automatycznie potępią tych samych
ludzi jako bandytów lub terrorystów.
Podczas drugiej wojny światowej odnotowano co najmniej cztery
większe powstania. Wszystkie wybuchły w ostatnich etapach wojny,
ponieważ trzeba było czasu, aby urazy i poczucie krzywdy doprowadziły do
wybuchu. Wszystkie były wymierzone przeciwko rządom Niemców w
Europie. Odpowiedź na pytanie, dlaczego przed wydarzeniami, które miały
miejsce we wschodnim Berlinie w 1953 roku i w Budapeszcie w roku 1956,
nie było żadnych powstań przeciwko rządom Sowietów, leży w działaniach
NKWD, które podjęło skomplikowane środki ostrożności. Cel masowych
deportacji był nie tylko społeczny, ale także polityczny. Deportacje
planowano – między innymi – jako środek mający zapobiec myśli o
zbrojnym powstaniu.
Powstanie w warszawskim getcie rozpoczęło się w kwietniu 1943 roku
jako akt buntu ludzi, których czeka rychła śmierć. Nie miało szans
powodzenia w sensie wojskowym, natomiast na zawsze zburzyło stereotyp
Żydów jako narodu, który nie chce walczyć. Ponieważ przeważająca
większość powojennej opinii publicznej wyraża podziw dla żydowskich
bojowników, wydarzenie to nazywa się dziś powstaniem w getcie[353].
Drugie powstanie w Warszawie wybuchło 1 sierpnia 1944 roku i było
największym aktem zbrojnego oporu w czasie całej wojny (zob. s. 159–
160). Ponieważ ujawniło najgorsze strony postępowania Sowietów – w
gruncie rzeczy był to spóźniony przykład współpracy hitlerowsko-
sowieckiej – zostało przez powojenny komunistyczny reżim skazane na
długie lata zapomnienia. Ale dziś niemal powszechnie nazywa się je
Powstaniem Warszawskim.
Zbrojne powstanie w Paryżu w połowie sierpnia 1944 roku było
sukcesem – osiągnięto dokładnie to, co stanowiło cel Powstania
Warszawskiego.
Powstanie na Słowacji w sierpniu i wrześniu 1944 roku było bardzo
skomplikowane. Rozpoczął je bunt słowackich oficerów służących pod
niemieckim dowództwem, a potem coraz bardziej się rozszerzało, aż
wreszcie przybrało rozmiary bardziej powszechnej rewolty. Armia
Czerwona bohatersko straciła 70 000 żołnierzy podczas próby wkroczenia
do Słowacji przez Przełęcz Dukielską; była to operacja, jakiej wyraźnie nie
podjęła w sąsiednim sektorze frontu – przed Warszawą. Powstanie zostało
stłumione, zanim przybyła pomoc[354].
Powstania/insurekcje nieodmiennie oznaczają straszliwe szkody dla
ludności cywilnej. Mogą trwać, tylko jeśli źle uzbrojeni bojownicy dostaną
wsparcie od ogółu ludności. W efekcie oznacza to akcje odwetowe i siły,
które próbują „przywracać porządek”, czują się bezkarne, atakując
zbrojnych uczestników powstania tak samo jak tych, którzy nie są
uzbrojeni. Podczas powstania w warszawskim getcie około 40 000 cywilów
albo zabito na miejscu, albo wywieziono do obozów śmierci. Podczas
kolejnego powstania w Warszawie i po jego upadku zginęło do 200 000
cywilnych mieszkańców miasta, a do 500 000 deportowano. W powstaniu
w Paryżu, gdzie niemieckiego dowódcę przekonano, żeby nie rozkazywał
walczyć do końca, straty wśród ludności cywilnej były ograniczone do
minimum: zginęło 1500 osób. Na Słowacji liczba ofiar wyniosła 5000.
Krytycy powstań/insurekcji wykorzystują te liczby – a także straszliwe
aspekty gehenny ludności cywilnej – jako argumenty w swojej krytyce.

[353]
Zob. I. Gutman, Żydzi warszawscy 1939–1943. Getto, podziemie, walka, przeł. Z. Perelmuter, Warszawa 1993.
[354]
Zob. J.A. Mikuš, Slovakia. A political history, 1918–1950, Milwaukee 1963.
Nieplanowane rzezie

O żołnierzach, których ogarnęło szaleństwo, słyszało się zawsze. Zdarza


się, że mężczyźni, których praca polega na tym, żeby się nawzajem zabijać,
kierują broń przeciwko przypadkowym przechodniom – bo są pijani, bo są
zrozpaczeni albo po prostu zdeprawowani. Wojna z lat 1939–1945
dostarcza własnych przykładów, podobnie jak każda inna wojna.
Dziwny przypadek z Oradour-sur-Glane trzeba zaliczyć do tej kategorii,
bo okrucieństwu brak było jasnej motywacji. 10 czerwca 1944 roku, kiedy
dywizja pancerna SS „Das Reich” próbowała się przebić z południowo-
zachodniej Francji do Normandii, jedna z kompanii należących do pułku
„Der Führer” zboczyła z trasy, udając się do wsi Oradour, gdzie żołnierze
okrążyli mieszkańców i żywcem ich spalili. We wsi zostały 642 ciała i rząd
zwęglonych, splądrowanych domów. Dowódca kompanii wkrótce potem
zginął w Normandii, więc nie można go było przesłuchać. Jego ludzie –
głównie poborowi z Alzacji – zostali postawieni w stan oskarżenia, ale nie
wyciągnięto konsekwencji. Co kryło się za tym straszliwym czynem? W
dywizji panowała powszechna frustracja, przemarsz przez Francję opóźniał
ciągły sabotaż i zasadzki organizowane przez maquis[355]. Dzień wcześniej
uprowadzono pewnego powszechnie lubianego oficera. Były też kłótnie z
powodu podziału zrabowanego przez dywizję złota. Jest całkiem możliwe,
że ludzie mieli przeczucie, iż wkrótce czekają ich przesłuchania i kary
dyscyplinarne. Fakty te jednak wcale nie tłumaczą, dlaczego właśnie tę
kompanię, a nie jakąś inną, ogarnął morderczy szał[356].
Morderstwa, jakich dokonano w sierpniu 1944 roku, w pierwszym
tygodniu Powstania Warszawskiego, w dzielnicach Wola i Ochota, są
równie trudne do zrozumienia, zwłaszcza że tu skala była bez porównania
większa niż w Oradour. Dzielnice te – leżące na zachodnich krańcach
miasta – nie miały żadnego wojskowego znaczenia. Stanowiły mieszaninę
fabryk, budynków publicznych, szpitali i niskoczynszowych domów
mieszkalnych. Ale przypadkiem znalazły się na trasie przemarszu
oddziałów szturmowych SS, przechodzących po raz pierwszy z
kontrolowanych przez Niemców dzielnic do kontrolowanego przez
powstańców centrum miasta. Dwie brygady SS – dowodzone przez
Dirlewangera i Kamińskiego – nie mogły być zdziwione, że się do nich
strzela. Zadziwiająca była natomiast ich reakcja. Zamiast się zająć
jednostkami Armii Krajowej, które ich nękały, Niemcy zwrócili się z dziką
furią przeciwko spokojnej ludności cywilnej. Podczas trwającej pięć czy
sześć dni orgii działy się najpotworniejsze rzeczy, jakie tylko można sobie
wyobrazić. Wielki tłum mężczyzn i kobiet spędzono na przykościelny
cmentarz, gdzie wszystkich zastrzelono z karabinów maszynowych.
Właścicieli domów wywlekano na ulicę i zarzynano szablami i bagnetami.
Ćwiartowano ciała ciężarnych kobiet. Żołnierze wpadali do szpitali i
mordowali leżących w łóżkach pacjentów. Lekarzy i pielęgniarki, którzy
błagali o umiarkowanie, masakrowano. Bagnetami sieczono dzieci. Ulice i
domy, które spłynęły krwią, podpalano. Liczbę ofiar szacuje się na 40 000–
50 000. Oszalała banda niemieckich skazańców i rosyjskich renegatów
sprzymierzyła się i zjednoczyła siły, żeby wymordować jak najwięcej
Polaków na jak najwięcej możliwych sposobów. Podobnych scen nie ma w
Piekle Dantego, nie ma też dla nich żadnego wiarygodnego
uzasadnienia[357].

Jeśli chodzi o sowiecką stronę Europy, historycy muszą się zastanawiać


nad straszliwym incydentem z Nemmersdorfu. W październiku 1944 roku
czołówka jednostek Armii Czerwonej walczących na Froncie Bałtyckim
dotarła do granicy Prus Wschodnich i szykowała się do pierwszego najazdu
na terytorium Niemiec. Ale 21 października pierwsze oddziały najeźdźców
przedostały się przez źle strzeżoną granicę, wkroczyły do najbliższej wsi,
dokonały masakry na mieszkańcach, po czym się wycofały. Dwa dni
później władze niemieckie odnalazły szczątki ofiar i porobiono fotografie.
Kiedy wieść o masakrze dotarła do Berlina, ministerstwo propagandy
Goebbelsa postanowiło wykorzystać zdjęcia jako dowód zdziczenia
bolszewików. Wydaje się, że zdaniem niemieckiej prasy zdjęcia
niemieckich kobiet odartych z ubrania i ukrzyżowanych na wrotach stodół
miały umocnić w Prusach Wschodnich wolę samoobrony. Ale prasa się
myliła. Ludność zaczęła się pakować i wyjeżdżać. W dodatku zaczęły
krążyć plotki, że masakra była dziełem nie bolszewików, ale samych
Niemców[358].

[355]
Maquis – członkowie francuskiego ruchu oporu (przyp. tłum.).
[356]
Zob. R. Mackness, Oradour. Massacre and aftermath, London 1994.
[357]
Zob. N. Davies, Powstanie ’44, przeł. E. Tabakowska, Kraków 2004, s. 342 nn.
[358]
Zob. B. Fisch, Nemmersdorf, Oktober 1944. Was in Ostpreussen tatsächlich geschah, Berlin 1997.
Partyzanci

Partyzantka jest stara jak świat. Używana w różnych językach


współczesna nazwa – guerrilla – wywodzi się od oporu Hiszpanów wobec
najeźdźczych wojsk Napoleona. Ale taktyka ukrywania się w lesie,
urządzania zasadzek, zabijania śpiących żołnierzy nożami, zatruwania im
żywności i wyłapywania maruderów jest stosowana od zawsze. Co więcej,
bagna Białorusi, lasy Polski i Ukrainy czy góry Grecji i Jugosławii
stanowiły idealną scenerię dla ćwiczenia się w takich praktykach. Nie
brakowało też ludności poszczególnych okolic gotowej nieść nieocenioną
sekretną pomoc.
Angielski wyraz partisan (partyzant) pochodzi z czasów wojny domowej
w Hiszpanii w latach trzydziestych XX wieku. Ale Brygady
Międzynarodowe przeniosły go do Rosji, gdzie wszedł w użycie i szybko
nabrał komunistycznego zabarwienia. Przyjęły go wspierane przez
Sowietów oddziały ruchu oporu, a także ruch Josipa Broz-Tity w
Jugosławii. Jednak ani francuskim maquis, ani polskim akowcom, ani
jugosłowiańskim czetnikom nawet nie przychodziło do głowy, żeby go
używać. Niemcy natomiast stosowali ten termin tylko po to, aby potępić
partyzantów jako wyjątkowo uciążliwy gatunek bandytów.
Walka w stylu partyzanckim nie dawała się wyraźnie zauważyć w
pierwszych fazach wojny. W latach 1942–1943 zaczęła jednak nabierać sił
– ważnym czynnikiem były tu skomplikowane środki podjęte przez Armię
Czerwoną w celu wspierania partyzantki działającej na tyłach Niemców.
Szczególnie rozpowszechniła się na zachodniej Białorusi, czyli we
wschodniej Polsce, a także – po długiej drodze Josipa Tity do
bezpieczeństwa – w górach zachodniej Bośni.
Zawodowe armie zawsze są w niekorzystnym położeniu wobec
partyzantki, jeżeli zabraknie czasu, żeby ją całkowicie wykorzenić. Jeśli
konieczne akcje wyłapywania partyzantów na polach i w lasach mają się
okazać skuteczne, musi w nich brać udział wielka liczba żołnierzy. Z
powodu coraz trudniejszej sytuacji Niemcy zarówno na froncie wschodnim,
jak i w posiadającej niewiele garnizonów Jugosławii nie mieli ani
wystarczającej liczby ludzi, ani dostatecznych środków. Wobec tego w
coraz większym stopniu starali się zastąpić brak wojskowej skuteczności
zastraszaniem partyzantów. Głównym ich celem było tak bardzo
zdziesiątkować lokalną ludność, żeby grupy partyzantów zostały bez
żywności i bez ochrony. Palono wsie. Wzdłuż dróg ustawiano rzędy
szubienic. Na porządku dziennym znalazły się krwawe akcje odwetowe.
Życie w lesie bynajmniej nie było sielanką. Komunistyczna partyzantka
odmawiała współpracy z rywalizującymi z nią grupami, które nie były
kontrolowane przez Moskwę, a różne grupy etniczne dawały początek
różnym skłóconym z sobą ruchom. Na przykład na Białorusi działali
sowieccy partyzanci, działały grupy partyzantów żydowskich, członkowie
polskiego ruchu oporu oraz najzwyklejsi bandyci. Wszyscy polowali na
Niemców, a większość – na siebie nawzajem. Na przykład 8 maja 1943
roku w Nalibokach połączona grupa partyzantów sowieckich i żydowskich
wypadła z pobliskiego lasu i zamordowała około 120 mieszkańców, których
podejrzewano o udzielanie schronienia członkom polskiej Armii Krajowej.
Wkrótce potem pozostali przy życiu mieszkańcy wsi zostali otoczeni przez
Niemców, którzy ich podejrzewali o udzielanie pomocy Sowietom.
W Jugosławii obraz był jeszcze bardziej złożony. Pierwsze kampanie
przeciw partyzantom wszczynali chorwaccy ustasze walczący i z Titą, i z
czetnikami. Ale potem Chorwaci znienawidzili włoskie siły okupacyjne,
które zajęły Dalmację. A Niemcy byli coraz bardziej nieufni wobec
Włochów. „Ogólna bijatyka” – oto określenie, która najtrafniej oddaje
wynikły z tej sytuacji morderczy chaos.
We Włoszech walka partyzancka rozwinęła się dopiero po upadku
Mussoliniego w 1943 roku. Na północy przybrała imponujące rozmiary.
Niestety rozwinęła się w czasie i w miejscu, w których Niemcy z łatwością
mogli stawić jej czoło. Liczyła 100 000 bojowników, a generał Cadorna i
jego komitet koordynacyjny zapobiegli przekształceniu się jej politycznego
rozbicia na frakcję komunistyczną, demokratyczną i katolicką w całkowitą
dezintegrację. Jednak zimą na przełomie lat 1944/1945 Niemcom nie
brakowało ani środków, ani chęci ich wykorzystania. W październiku 1944
roku, kiedy dywizja pancerna SS „Reichsführer SS” weszła do okręgu
bolońskiego, zatrzymała się we wsi Marzabotto i dokonała tam masakry na
skalę trzykrotnie większą od tego, co działo się w Oradour, i
dziesięciokrotnie przewyższającą Lidice. Było to ostrzeżenie na przyszłość.
Kiedy Brytyjczycy i Amerykanie zatrzymali się, żeby przeczekać zimowe
miesiące, Niemcy mogli spokojnie oddelegować całe trzy dywizje – w tym
brygadę Kozaków – do gnębienia partyzantów i niszczenia ich
infrastruktury. Zamordowano 40 000. Komuniści – a także inni –
oświadczyli, że pasywność Brytyjczyków i Amerykanów była celowa[359].
Głównym niemieckim specjalistą od walki z partyzantką był generał SS
von dem Bach-Zelewski. Rejestr jego wyczynów na Białorusi z lat 1943–
1944 był przerażający, podobnie jak to, co robił podczas Powstania
Warszawskiego w roku 1944. W roku 1945 zgłosił się na ochotnika jako
doradca armii amerykańskiej; uniknął oskarżenia.
Partyzantka Zoja Kosmodiemianska była pierwszą kobietą, która
otrzymała tytuł Bohatera Związku Sowieckiego. Kiedy się zgłosiła do
służby, mieszkała w Moskwie, była studentką i miała zaledwie osiemnaście
lat. Gdy przekraczała linie wroga w pobliżu Moskwy, Niemcy schwytali ją
we wsi Pietriszczewo, przesłuchiwali, torturowali i wreszcie 29 listopada
1941 roku powiesili. Podobno powiedziała: „Jest nas 200 milionów. Nie
zdołacie powiesić wszystkich”. Jej imieniem nazwano niezliczone
sowieckie szkoły i kołchozy, a także dwie asteroidy[360].

[359]
Zob. J. Olsen, Silence on Monte Sole, New York 2002.
[360]
Zob. L. Kosmodemiańska, Opowieść o Zoi i Szurze, Warszawa 1951.
Wojna domowa

Wojny domowe nie zawsze są nazywane wojnami domowymi. Ale kiedy


mieszkańcy tego samego kraju lub członkowie tego samego narodu
rozpoczynają zbrojny konflikt, można zakładać, że dzieje się coś w tym
rodzaju. I tak też było w latach 1939–1945. Konflikty etniczne i polityczne
wybuchały w wielu miejscach. Współpracujące z sobą grupy zwalczały
rywali. Komuniści walczyli z przeciwnikami komunizmu.
Jugosławia niewątpliwie była tym krajem, w którym wojna domowa
trwała najdłużej i była najbardziej zaciekła. Serbowie walczyli z
Chorwatami. Czetnicy zwalczali Titę. Separatyści walczyli ze
zwolennikami przywrócenia zjednoczonego państwa. Okupanci zaś
podsycali konflikty, dostarczając broni to jednej, to drugiej stronie. Po 1943
roku zarysowała się główna linia podziału między zdominowanymi przez
Serbów czetnikami a partyzantami Tity, którzy stonowali nieco swoją
komunistyczną retorykę i apelowali teraz do wszystkich narodów
Jugosławii. Tito dwukrotnie uniknął schwytania przez Niemców, zanim
udało mu się ustanowić kwaterę główną na dalmackiej wyspie Vis, gdzie
mógł odbierać dostawy od Brytyjczyków z Włoch. Zachodni alianci go
wspierali, ponieważ wierzyli, że przede wszystkim walczy z Niemcami.
Pewnie by się dwa razy zastanowili, gdyby wiedzieli, że 60 procent
wynoszących 1 700 000 strat w ludziach było wynikiem walk Jugosłowian
z Jugosłowianami. W gruncie rzeczy nie bardzo ich to obchodziło, dopóki
trzydzieści pięć niemieckich dywizji pozostawało w Jugosławii, nie
przejawiając chęci przejścia do Włoch. Zemstę Tity na przeciwnikach pod
koniec wojny można opisać tylko jako sadystyczną[361].
Koniec okupacji wyzwolił chęć brutalnego regulowania wielu rachunków
z czasu wojny. Na przykład we Francji Milice Française zwalczała ruch
oporu przez cały okres od 1940 do 1944 roku i odwrót Niemców otworzył
drogę dla kampanii odwetowej. Specjalnie powołane sądy odwołały
wprawdzie 10 800 egzekucji, ale spontaniczna épuration, czyli czystka,
mająca na celu likwidację kolaborantów, pociągnęła za sobą o wiele więcej
ofiar, gdy wliczy się w to kobiety, które pędzono ulicami z ogolonymi
głowami. Marszałek Pétain musiał się schronić w Niemczech; w lipcu 1945
roku wrócił do Francji na swój proces.
Kolejnym krajem, w którym po zakończeniu niemieckiej okupacji
rozszalała się wojna domowa, była Grecja. Jej rząd na wygnaniu był
rządem rojalistycznym i pozostał lojalny wobec króla Jerzego II. Grecki
ruch oporu – mimo różnic politycznych – był w przeważającej mierze
prorepublikański. Zimą na przełomie lat 1943/1944 wybuchły walki między
jego dwoma głównymi frakcjami: Narodowo-Demokratyczną Armią Grecji
– EDES (Ellínikos Dímokratikos Ethnikón Strátos), i Ludową Armią
Narodowo-Wyzwoleńczą – ELAS (Ethnikós Laikós Apeleftherotikós
Strátos). O wiele poważniejszy wybuch nastąpił jednak dopiero po
powrocie do Aten rządu (ale nie króla) w październiku 1944 roku. Grecy
nie wiedzieli, że Churchill zawarł ze Stalinem umowę, na mocy której
Grecja miała pozostać w brytyjskiej strefie wpływów, w zamian za co
Rumunia i Bułgaria miały nadal pozostawać pod kontrolą Sowietów (zob. s.
236–237). W rezultacie, kiedy sterowane przez komunistów polityczne
skrzydło ELAS ogłosiło w grudniu strajk generalny, brytyjskie wojsko
dołączyło do sił rządowych i EDES we wspólnej akcji mającej na celu jego
stłumienie. Brytyjskie samoloty okazały się czynnikiem o decydującym
znaczeniu w próbie sił, która miała trwać przez blisko dwa miesiące.
Churchill przyleciał do Grecji, ale jego wizyta nie przyniosła żadnych
rezultatów. Natomiast po styczniowym rozejmie 12 lutego 1945 roku
zawarto w mieście Varkiza porozumienie. Premier Papandreou został
usunięty z urzędu. Króla zobowiązano do mianowania regenta. Policję i
członków aparatu administracyjnego, którzy kolaborowali z Niemcami,
usunięto. ELAS rozbrojono. Zapowiedziano plebiscyt w sprawie dalszych
losów monarchii. Oraz zalegalizowano Komunistyczną Partię Grecji.
Jak wszystkie walki bratobójcze, krótka wojna domowa z lat 1944–1945
była mordercza. Brytyjczycy sprowadzili jednostki greckie z Włoch – na
przykład Brygadę Rimini i komandoski Święty Pułk; Ateny zabezpieczono,
natomiast w wielu częściach kraju panował niepokój. Nic więc dziwnego,
że w 1946 roku płomień wojny domowej buchnął na nowo – bolesne
rozłamy dzieliły Grecję do 1949 roku. Jedyną dobrą wiadomością był fakt,
że Stalin trzymał się z daleka[362].
Trzeba sobie także uświadomić, że pochód Armii Czerwonej przez
Europę Wschodnią prowokował liczne wojny domowe. W Polsce, gdzie
komunistyczny ruch oporu nie miał znaczenia, w lipcu 1944 roku pojawił
się w Lublinie sterowany przez Sowietów „Komitet Wyzwolenia”, szykując
się do przejęcia władzy bez odwoływania się do legalnego rządu
emigracyjnego w Londynie. Jego przeciwnicy z początku nie chcieli
walczyć, a wojenną Armię Krajową rozwiązano w styczniu 1945 roku. Ale
kiedy NKWD i jego poplecznicy zaczęli prześladować wszystkich, którzy
mieli jakiekolwiek związki z przedwojennym układem politycznym,
zaczęła się poważna walka. W zaciętych zmaganiach pomiędzy
komunistycznymi siłami bezpieczeństwa (Korpus Bezpieczeństwa
Wewnętrznego) i patriotycznymi organizacjami w rodzaju Wolności i
Niezawisłości (WiN) zginęło około 40 000 ludzi. Niespokojny pokój
przywrócono dopiero latem roku 1947[363].

[361]
Zob. P. Auty, Tito. A biography, London 1970.
[362]
Zob. C.M. Woodhouse, The Struggle for Greece, 1941–1949, London 1976.
[363]
Zob. S. Korboński, Warsaw in Chains, London 1959; R.F. Staar, Poland 1944–1962. The Sovietisation of a captive
people, Baton Rouge 1962.
Praca niewolnicza

Wszystkie kraje walczące w drugiej wojnie światowej podejmowały


środki zmierzające do zapewnienia sobie kontroli nad zasobami ludzkimi;
pracę w przemyśle wojennym – podobnie jak pobór do wojska –
powszechnie uważano za istotny element wysiłku wojennego. Nawet rządy
demokratyczne przyznawały sobie prawo do stosowania przymusu. Trzeba
więc zachować ostrożność, definiując często nadużywany zwrot „praca
niewolnicza”. Trzeba wziąć pod uwagę fakt, że Związek Sowiecki
zmilitaryzował swoją siłę roboczą w pokojowym okresie poprzedzającym
wybuch wojny, a także to, że panujące w ZSRR warunki w takich sferach
życia jak skolektywizowane rolnictwo przypominały nawrót do
pańszczyzny.
Sam przymus nie daje zatem wystarczających podstaw do opisu tego,
czym była praca niewolnicza. To tylko jeden z wielu czynników obok
drakońskiej dyscypliny, złego wyżywienia i zakwaterowania, braku
podstawowej higieny, bicia, wyroków śmierci, głodowej zapłaty,
ograniczeń w podróżowaniu oraz, bardzo często, deportacji z ojczyzny.
Więźniowie obozów koncentracyjnych to zaledwie jedna z wielu kategorii
robotników wykonujących niewolniczą pracę. Termin „przymusowe
roboty” określa niższy poziom złego traktowania.
W hitlerowskich Niemczech zjawisko to rozwijało się powoli. Jego
pierwszym przejawem była przedwojenna Organisation Todt (OT),
nazwana tak od nazwiska budowniczego autostrad Fritza Todta, któremu w
1938 roku Hitler zlecił budowę umocnień linii Zygfryda i którego nazwisko
– na zasadzie trafnego zbiegu okoliczności – brzmi jak „Śmierć”.
Członkowie OT nosili mundury w hitlerowskim stylu i opaski ze swastyką,
mimo że nie byli ani żołnierzami, ani członkami partii nazistowskiej.
Zatrudniano ich często na tyłach wszystkich kampanii Wehrmachtu przy
budowie umocnień, naprawie dróg i mostów oraz uprzątaniu gruzów po
bombardowaniach. Organizacja dostarczała też „poganiaczy niewolników”,
którzy nadzorowali pracę robotników różnych niższych kategorii – grup
pracujących w gettach, więźniów obozów koncentracyjnych i sowieckich
jeńców wojennych. Po śmierci Todta, który zginął w wypadku,
kierownictwo organizacji przejął Albert Speer; za jego rządów znacznie
wzrosła liczba robotników obcokrajowców. Siłę roboczą OT liczono w
milionach, a produkowany przez OT beton – w miliardach metrów
sześciennych[364].
Inne ważne doświadczenie Rzeszy w dziedzinie stosowania niewolniczej
pracy wyrosło z Poleneinsatz, planu zatrudnienia ludności polskiej,
realizowanego w latach 1939–1940. Około 300 000 Polaków wziętych do
niewoli podczas kampanii wrześniowej wywieziono do Niemiec do pracy
na roli; w ciągu roku ich liczba wzrosła co najmniej do 1 000 000.
Hitlerowskie władze w Generalnym Gubernatorstwie okrążały także en
masse zebranych w kinach czy nawet w kościołach ludzi, których następnie
wywożono na zachód na roboty. Ich napływ niepokoił jednak dowódców
SS, którzy upierali się, że Polaków należy separować od ludności
niemieckiej i kwaterować w specjalnych zbiorowych barakach w
odizolowanych obozach dla Ostarbeiterów. Reguły były surowe. Podobnie
jak Żydzi w gettach, robotnicy musieli nosić na ramieniu opaskę – tym
razem z umieszczoną na niej literą „P”. Pracowali dłużej za niższe
wynagrodzenie i nie wolno im było wchodzić do niemieckich parków ani
używać środków masowego transportu. Stosunek seksualny Ostarbeitera z
obywatelem lub obywatelką niemiecką był karany śmiercią.
Napływ zarówno polskich Ostarbeiterów, jak i francuskich jeńców trwał
jeszcze w 1941 roku, kiedy Niemcy napadły na ZSRR – jest możliwe, że to
właśnie powodzenie tego planu (z punktu widzenia hitlerowców) leżało u
podstaw decyzji, aby nie wykorzystywać następnej wielkiej fali
potencjalnej siły roboczej: sowieckich jeńców wojennych ujętych podczas
operacji „Barbarossa”. Tak czy inaczej, Rzesza powróciła do praktyki
stosowania przymusowej siły roboczej dopiero w 1942 roku, kiedy Hitler
zatrudnił na stanowisku „pełnomocnika do spraw zatrudnienia” upiornego
Fritza Sauckela. W ciągu następnych trzech lat Sauckel ściągnął z krajów
okupowanych przez Niemców 5 300 000 przymusowych robotników,
podnosząc udział cudzoziemców w niemieckich zasobach siły roboczej do
20 procent.
Nic dziwnego, że w miarę pogarszania się sytuacji Rzeszy pogarszał się
także sposób traktowania przymusowych robotników. SS wymyśliło sobie
świetny plan polegający na wynajmowaniu więźniów obozów
koncentracyjnych prywatnym firmom. Ale niemieccy pracodawcy skarżyli
się, że ich niedożywieni robotnicy nie są ani silni, ani wykwalifikowani. Co
dziwne, również SS się skarżyło, że kurczą się jego cenne zasoby siły
roboczej. Podczas samej tylko budowy fabryki IG Farben w Auschwitz
zmarło około 25 000 robotników. Zdesperowany urząd SS Wirtschafts-
Verwaltungshauptamt[365] porzucił wcześniejszy plan, w myśl którego
wszystkich Żydów należało natychmiast zabić, i zaczął organizować grupy
robotników żydowskich na takich samych zasadach jak wszystkie inne.
Budowa podziemnych magazynów rakiet wymagała szczególnych
nakładów pracy; dla robotników często oznaczała śmierć.
Roboty przymusowe w Rzeszy obejmowały głównie takie dziedziny, jak
rolnictwo, górnictwo, przemysły metalowy i chemiczny, budownictwo i
transport; ciężar tego systemu spadł na barki przedstawicieli siedmiu
narodów (zob. Tabela 5.3).

Tabela 5.3. Praca przymusowa w Rzeszy

Z tej liczby 4 375 882, czyli 75 procent, stanowiła ludność cywilna[366].


Spośród 600 000 robotników wynajmowanych przez SS w 1944 roku
około 140 000 przeznaczono do prac pod ziemią, 130 000 na potrzeby
Organisation Todt i 230 000 na potrzeby prywatnego przemysłu.
Zadziwiająca jest już sama dokładność tych obliczeń[367]. Podobnie jak to,
że historycy nie podjęli zbyt wielu prób określenia poziomu śmiertelności
wśród tych robotników, jeśli nie liczyć stwierdzeń, że była „ogromna”[368]
albo że dla wielu „ta praca była równoznaczna z eksterminacją”. Pozostaje
się zastanowić, co to znaczy „ogromna” i ile to jest. Jedna czwarta z tych 5
800 000 dałaby 1 450 000, jedna trzecia – 1 930 000, połowa – 2 900 000.
Najbardziej pouczający jest jednak fakt, że jak dotąd żaden z historyków
nie pomyślał, aby porównać warunki i dane statystyczne dotyczące robót
przymusowych na terenie Rzeszy z warunkami pracy przymusowej w
ZSRR. Zważywszy, że Związek Sowiecki był znacznie większy od Rzeszy,
można by się zgodzić z „bardzo ogólnym, lecz ostrożnym” stwierdzeniem,
iż odpowiednie liczby dla ZSRR byłyby „bardziej ogromne” niż
„ogromne”.

[364]
Zob. W. Seidler, Fritz Todt. Baumeister des Dritten Reiches, München 1986.
[365]
Wirtschafts-Verwaltungshauptamt – WVHA, Główny Urząd Gospodarczo-Administracyjny (przyp. tłum.).
[366]
Zob. The Oxford Companion to the Second World War, op. cit., s. 384.
[367]
Zob. U. Herbert, ibidem, tabela.
[368]
Zob. ibidem, s. 585.
Porywanie dzieci

Jako rasistowscy fundamentaliści hitlerowcy byli bardzo zainteresowani


dziećmi, tym, co nazywali pulą krwi, oraz reprodukcją. Najważniejszym
aspektem ich misji było „oczyścić” ową pulę krwi przez eliminację
elementów zatrutych i pomnażanie zdrowych.
W październiku 1939 roku, kiedy Himmler objeżdżał podbitą Polskę
swoim specjalnym pociągiem „Heinrich”, zauważył, że wśród dzieci z
północnych części kraju jest dużo wysokich, jasnowłosych „aryjskich”
typów, które tak podziwiali hitlerowcy. Doszedł do wniosku, że byli to
spolonizowani Niemcy, i zaczął przemyśliwać nad ich kradzieżą. Historycy
napisali wiele na temat hitlerowskich postaw wobec grup, które były
przedmiotem ich nienawiści. Natomiast o wiele mniej wiadomo o losie
ludzkich istot, które się hitlerowcom spodobały i których „krwi” pożądali.
Plan zaczęto realizować w roku 1940 i kontynuowano przez co najmniej
trzy lata. Przeprowadzały go kobiety z oddziałów pomocniczych partii;
obejmował trzy etapy: porwanie, badanie, dostawę. Na początku porywacze
dzieci odwiedzali sierocińce i zabierali stamtąd spełniające ich kryteria
dzieci. Potem po prostu chwytali je na ulicach lub na wiejskich drogach.
Następnie dzieci przewożono do specjalnych placówek, gdzie hitlerowscy
naukowcy rozbierali je, badali i mierzyli. W ostatnim stadium dzieci uznane
za nienadające się do germanizacji odrzucano. Pozostałe umieszczano w
jednym z kilku Kinderlager, czyli obozów dla dzieci – na przykład w
Brockau (Brochowie) pod Wrocławiem, a potem wywożono do Niemiec, do
instytucji SS funkcjonującej pod nazwą Lebensborn.
Lebensborn – czyli „Źródło życia” – specjalizowała się w teorii i
praktyce ludzkiej reprodukcji. Często uważa się tę instytucję za
hedonistyczną organizację, która prowadziła domy publiczne i domy
rozrywki dla żołnierzy SS. Tymczasem planowano tam zupełnie na serio
produkcję ulepszonych przedstawicieli gatunku do wykorzystania w
przyszłości; stosunek płciowy mężczyzn uznanych za czystych rasowo ze
starannie wybranymi młodymi kobietami był po prostu zasadniczym
elementem tego planu. Dojrzałe dziewczęta wywodzące się z grupy
wcześniej porwanych dzieci oddawano do dyspozycji Lebensborn.
Chłopców i pozostałe dziewczynki oddawano do niemieckich biur
adopcyjnych – po prostu wtapiali się oni w masę ludności niemieckiej[369].
Mechanizm tej operacji odkryto po wojnie na podstawie zeznań tych
nielicznych ofiar, które były dość duże, żeby pamiętać swoje polskie
dzieciństwo – wszystkim bowiem nadawano nowe imiona i nazwiska oraz
tworzono dla nich nowe, fikcyjne życiorysy. Co więcej, administracja
aliantów w powojennych Niemczech wydała – w interesie tych dzieci –
zakaz ponownego rozpatrywania takich przypadków. Wróciła tylko garstka.
I tu trudno ustalić jakieś liczby. Do Niemiec wywieziono dziesiątki tysięcy
– co najmniej. Ile zaś porwano na samym początku – tego nie da się
ustalić[370].
Najstraszliwszy w tej straszliwej historii był jednak los dzieci
odrzuconych podczas selekcji. Można przypuszczać, że niektóre odsyłano z
powrotem do sierocińców. Inne na miejscu zabijano. Jeszcze inne
wywożono do obozów koncentracyjnych. Ten wojenny epizod po prostu nie
mieści się w głowie. Nasuwa się jednak pewna myśl: jeśli faszyści mogli
się posunąć do porywania dzieci w jednym z okupowanych przez siebie
krajów, to może mogliby to robić także w innych krajach. Może po prostu
nie starczyło im czasu.

[369]
Zob. G. Lilienthal, Der „Lebensborn e.V.”. Ein Instrument nationalsozialistischer Rassenpolitik, Stuttgart 1993; C.
Henry, M. Hillel, Children of the SS, London 1976.
[370]
J. Wnuk, Losy dzieci polskich w okresie okupacji hitlerowskiej, Warszawa 1980.
Obozy koncentracyjne

Nie ma wyrażenia, które w umyśle współczesnego człowieka budziłoby większą


grozę niż zwrot „obóz koncentracyjny”. Negatywne emocje, które się z nim łączą, są
tak silne, że niewielu ludzi zdaje sobie sprawę, iż takie obozy nie były wynalazkiem
hitlerowców i że druga wojna światowa stanowiła tylko kolejny etap w dziejach ich
rozwoju.
Same początki nietrudno opisać. Pojęcie campos de reconcentración zostało po
raz pierwszy użyte przez hiszpańską administrację na Kubie w latach
dziewięćdziesiątych XIX wieku. Obozy takie wymyślono, aby odseparować
buntowniczych chłopów od ich pól i wobec tego – od środków do życia. Potem
pomysł podchwycili Brytyjczycy podczas wojny burskiej w Afryce Południowej –
miały służyć podobnym celom. Brytyjczycy używali terminu „obóz koncentracyjny”
w odniesieniu do ośrodków, w których przebywała internowana burska ludność
cywilna.
Do języka niemieckiego kalka w postaci określenia „Konzentrationslager” trafiła
w roku 1905. Po raz pierwszy użyto tej nazwy w niemieckiej kolonii w Afryce
Południowo-Zachodniej, gdzie wrogo nastawionych członków plemienia Herero siłą
wpakowano do obozów pracy i gdzie funkcję komisarza pełnił doktor Heinrich
Göring. Koledzy doktora Göringa prowadzili na ludności Herero pseudomedyczne
doświadczenia – w celu rozwijania badań rasowych. Trzydzieści lat później jego syn
Hermann miał wprowadzić podobną praktykę w Niemczech. „Można więc uznać, że
zwyrodniałe doświadczenia niektórych kolonistów pomogły przetrzeć drogę
dwudziestowiecznemu totalitaryzmowi europejskiemu”[371].
W roku 1914, kiedy w Wielkiej Brytanii wszyscy „cudzoziemcy z wrogich
krajów” zostali tymczasowo internowani, powstał kolejny „obóz koncentracyjny” –
w Douglas na wyspie Man. Więźniów umieszczono w budynkach przeznaczonych
na obozy wakacyjne.
Totalitarnym reżimom pomysł z pewnością bardzo się podobał; został
wzbogacony o wyraźniejszy karny podtekst. Pierwsza była sowiecka Rosja, która
mogła szukać natchnienia w precedensie w postaci systemu karnego imperium
carskiego. Trocki, który dużo wiedział o wojnie burskiej, w czerwcu 1918 roku użył
terminu „koncłagier” w odniesieniu do nieposłusznych czeskich jeńców wojennych.
Lenin zastosował go w sierpniu roku 1918, mówiąc o stłumieniu pewnego
antybolszewickiego powstania. Znalazł się w oficjalnym dekrecie z 5 września 1918
roku, który obwieszczał początek czerwonego terroru wymierzonego w
przeciwników bolszewizmu i szczególnie nawoływał, by ich „zamknąć w obozie
koncentracyjnym za miastem”[372]. Realizowanie polityki terroru powierzono
Wszechrosyjskiej Komisji Nadzwyczajnej do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem
(Czeka) – organizacji, która nie miała powiązań z sowieckim rządem, ponieważ
podlegała bezpośrednio partii komunistycznej i była zwolniona z wszelkich pozorów
legalności. Pod koniec 1919 roku Rosja miała już 21 zarejestrowanych obozów, nie
licząc regularnej sieci obozów pracy kierowanych przez Ludowy Komisariat
Sprawiedliwości. GUŁag utworzono w roku 1930. Pod koniec tego roku sprawował
on już nadzór nad 107 obozami. Od tego czasu nieprzerwanie toczyła się jego
historia.
Hitlerowskie Niemcy otworzyły swój pierwszy obóz koncentracyjny w Dachau w
Bawarii w marcu 1933 roku. Rok później SS przejęło od SA kontrolę nad obozami.
Szef SS Himmler mianował pierwszego komendanta Dachau Theodora Eickego
inspektorem generalnym obozów koncentracyjnych. Eicke zamknął większość
małych obozów SA, wprowadził standardowe przepisy i utworzył organizację SS
Totenkopf, która miała podjąć obowiązki straży obozowej. W roku 1935 istniało 5
obozów, w których przebywało łącznie 3500 więźniów. Pod koniec roku 1938, po
wydarzeniach „nocy kryształowej”, liczba ta wzrosła dziesięciokrotnie, ale potem
znów spadła: w kwietniu 1939 roku wynosiła 21 000. Niemiecki historyk Ernst
Nolte napytał sobie biedy twierdzeniem, że hitlerowcy korzystali z sowieckich
doświadczeń[373]. Nie da się jednak zaprzeczyć, że sowieckie obozy były pierwsze,
że niemieckie obozy pojawiły się później i że sowiecka sieć była o wiele
rozleglejsza niż niemiecka.
Ale oderwane nazwy i liczby mogą być mylące. Ważniejsze jest, żeby
zdefiniować funkcje i opisać warunki. A tu potrzebne są dwa komentarze. Po
pierwsze obozy sowieckie i obozy hitlerowskie nie były dokładnie takie same.
Każdy z tych dwóch systemów był uwarunkowany realiami społecznymi,
gospodarczymi, kulturowymi i ideologicznymi kraju, w którym funkcjonował. Po
drugie mimo różnic oba systemy miały z sobą wiele wspólnego. Jak to ujmuje
laureatka nagrody Pulitzera Anne Applebaum, były „w jakiś sposób sobie bliskie”.
Budowano je, „aby więzić ludzi nie za popełnione czyny, lecz po prostu za to, kim
byli”, „należą do tej samej tradycji intelektualnej i historycznej”[374]. I dalej:

Pogląd, że niektóre typy ludzi są nadrzędne w stosunku do innych, był na początku XX wieku
wystarczająco powszechny. To właśnie w najgłębszy sposób wiąże sowieckie łagry z obozami
nazistowskimi. Obydwa reżimy częściowo usankcjonowały swoje istnienie, tworząc kategorie
„wrogów” lub „podludzi”, których w imię prawa można było skazywać i eksterminować na
masową skalę[375].
Co więcej, w tym właśnie tkwi główny paradoks drugiej wojny światowej w
Europie. Dwóch głównych przeciwników, którzy stoczyli wiele niewyobrażalnie
zaciekłych kampanii, stworzyło niewyobrażalnie nieludzkie środki wewnętrznych
represji. Niełatwo o bilans. Niektórzy historycy podkreślają podobieństwa, a inni
różnice.
Zostawiając na boku rozważania o najróżnorodniejszych typach obozów
przejściowych, obozów zbiorczych, punktów rejestracyjnych i ośrodków
przesłuchań, trzeba powiedzieć, że podczas drugiej wojny światowej działało pięć
podstawowych kategorii obozów:

obozy dla jeńców wojennych – przeznaczone dla jeńców więzionych zgodnie z


konwencją genewską (zob. s. 343) i zarządzane przez regularne wojsko;
obozy dla jeńców wojennych – zorganizowane niezgodnie z wytycznymi
konwencji genewskiej;
obozy pracy – budowane przez władze Rzeszy dla robotników ze Wschodu,
pozostające pod administracją niemieckiego Państwowego Urzędu Pracy;
obozy koncentracyjne – pod zarządem sowieckiego GUŁagu lub
hitlerowskiego SS;
obozy śmierci – wprowadzone przez SS wyłącznie w celu możliwie szybkiego
likwidowania ludzi.

Dla dokładności należy dodać, że jest rzeczą bardzo istotną odróżnienie obozów
koncentracyjnych – takich jak Dachau, Bergen-Belsen czy Sachsenhausen – od
hitlerowskich obozów śmierci – takich jak Treblinka, Bełżec czy Sobibór. Obóz
koncentracyjny można zdefiniować jako karny obóz pracy, w którym obowiązuje
najsurowszy reżim, z którego z reguły nie ma zwolnień i w którym więźniowie
masowo umierają. SS nazywało takie obozy „aresztem prewencyjnym”, co miało
oznaczać, że więźniów trzyma się w areszcie, aby nie zagrażali społeczeństwu.
Natomiast obozy śmierci nie zapewniały ani pracy, ani zakwaterowania.
Wyposażenie ograniczało się do punktu przyjęć, tymczasowych pomieszczeń dla
więźniów, komór gazowych i krematoriów. Takie obozy są wyłącznie elementem
Holokaustu.
Typowy hitlerowski obóz koncentracyjny składał się z pięciu wydziałów: wydział
I – komendantura – obejmował komendanta i jego załogę; wydział II – polityczny –
był zarządzany przez Gestapo; wydziałem III – obozowym – kierowali oficerowie
SS odpowiedzialni za dyscyplinę i przydział pracy; wydział IV był wydziałem
administracyjnym; wreszcie wydział V stanowiła placówka medyczna lekarza
obozowego. Strażnicy z SS Totenkopf byli od roku 1940 odpowiedzialni przed
Waffen SS, które przekazywało odpowiednie kontyngenty do dyspozycji
komendanta.
Kompleks obozowy w Auschwitz – co jest niemiecką nazwą polskiego miasta
Oświęcim – nie był ani typowym obozem pracy, ani typowym obozem śmierci.
Stanowił hybrydę złożoną z trzech odrębnych obozów. Auschwitz I był stosunkowo
niewielkim obozem koncentracyjnym, utworzonym w 1940 roku dla polskich
więźniów. Auschwitz II (Birkenau) był o wiele większy – mógł pomieścić
jednocześnie aż 60 000 więźniów. Auschwitz III (Monowitz) w zasadzie był obozem
pracy związanym z przylegającą do niego fabryką chemikaliów. Żaden z tych
obozów nie był od początku przeznaczony dla więźniów żydowskich. Więźniowie –
kobiety i mężczyźni – reprezentowali liczne narodowości i większość z nich nigdy
nie popełniła żadnego przestępstwa. Stosowano wobec nich metody skrajnie
brutalne i pozbawiano ich dosłownie wszystkiego. Wielu zmarło z przepracowania i
wycieńczenia. Około 40 000 rozstrzelano pod ścianą śmierci za drobne wykroczenia
przeciwko dyscyplinie. Kolejną liczną grupę zmuszono do poddania się śmiertelnym
w skutkach pseudomedycznym eksperymentom. W grudniu 1944 roku, kiedy
oczekiwano zimowej ofensywy Armii Czerwonej, SS wysadziło dynamitem główne
obiekty, a około 60 000 więźniów zmusiło do podjęcia „marszu śmierci”, który miał
ich doprowadzić do innych obozów w głębi Rzeszy. Liczbę zmarłych więźniów
szacuje się obecnie na 450 000[376].
W okresie od 1942 do końca 1944 roku SS używało komór gazowych i
krematoriów znajdujących się przed głównym wejściem do Auschwitz II jako
dużego ośrodka eksterminacji Żydów skazanych na śmierć w ramach „ostatecznego
rozwiązania” (zob. s. 461–467). Selekcji Żydów do komór gazowych dokonywano
na rampie – peronie kolejowym przed bramą wejściową, z którego około 900 000
ludzi poszło prosto na śmierć. Zaledwie niewielką mniejszość przyjeżdżających do
obozu Żydów – około 20 procent – odsyłano do pracy. Jeśli ich wybrano, dołączali
do reszty więźniów w obozie.
W latach 1934–1945 działało kilkanaście obozów koncentracyjnych SS. Były to,
uporządkowane na liście według daty założenia, następujące obozy:

1934 Dachau (w pobliżu Monachium)


1936 Sachsenhausen (w pobliżu Berlina)
1937 Buchenwald (w pobliżu Weimaru)
1938 Mauthausen-Gusen (w pobliżu Linzu w Austrii)
1938 Flossenbürg (w Bawarii)
1939 Ravensbrück (obóz dla kobiet, na północ od Berlina)
1939 Neuengamme (w pobliżu Hamburga)
1940 Auschwitz I (południowo-zachodnia Polska)
1941 Auschwitz II (Birkenau)
1941 Stutthof (w pobliżu Gdańska)
1941 Gross-Rosen (w pobliżu Wrocławia)
1941 Natzweiler-Struthof (Alzacja)
1941 Majdanek (Generalne Gubernatorstwo)
1942 Auschwitz III (Monowitz)
1943 Bergen-Belsen (w pobliżu Hanoweru)

Wszystkie te obozy pozostawały pod zarządem formacji SS Totenkopf i podlegały


głównemu inspektorowi Theodorowi Eickemu, którego w 1943 roku zastąpił
Richard Glücks. O umieszczaniu więźniów w obozach i o rzadkich przypadkach
zwolnienia decydowało Gestapo. Cały system podlegał Głównemu Urzędowi
Bezpieczeństwa Rzeszy w Berlinie i Reichsführerowi-SS Heinrichowi Himmlerowi.

System sowieckiego GUŁagu wielokrotnie przewyższał swój niemiecki


odpowiednik. Działał ponad dwa razy dłużej. Składał się z o wiele większej liczby
obozów rozrzuconych na o wiele większej przestrzeni. A liczba więźniów, czyli
zeków, przewyższała liczbę więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych w
stosunku od 5:1 do 10:1. Całość nadzorował zarząd NKWD do spraw obozów, a od
roku 1939 szef NKWD Ławrientij Beria.
Istnieje przeświadczenie, że najgorsze stalinowskie praktyki skończyły się przed
wybuchem wojny. Ale to jedynie część prawdy. Wielki terror ograniczono w 1939
roku, wtedy też nadszedł kres epoki przypadkowych rozstrzeliwań. Koniec jednej
formy terroru stał się jednak zachętą do narodzin lub przywrócenia do życia innych
form. Na wiele sposobów GUŁag stał się sceną takiego odrodzenia – zarówno w
latach 1939–1941, jak i w roku 1944, choćby ze względu na samą liczbę nowej
ludności przesiewanej przez NKWD. W stosunku do wcześniejszego okresu
śmiertelność wzrosła dwukrotnie w roku 1941 i pięciokrotnie w roku 1942. Poza
tym od czasu swojego powstania w 1917 system obozów pracy stale ewoluował;
zdaniem specjalistów, pierwsze lata wojny były okresem, w którym organizacja sieci
obozów wykrystalizowała się, aby następnie utrwalić się na długie lata:

Można powiedzieć, że pod koniec dekady [lat trzydziestych] skrystalizowała się ostateczna
forma sowieckich obozów koncentracyjnych. Do tego czasu dotarły one w każdy niemal zakątek
Związku Sowieckiego, do jego wszystkich dwunastu stref czasowych i do większości republik. (...)
Co więcej, obozy się rozwinęły. Nie były już grupą zarządzanych niezależnie przedsięwzięć, stały się
w pełni rozwiniętym „kompleksem obozowo-przemysłowym”, z własnymi przepisami
wewnętrznymi, obyczajami, hierarchią i systemem dystrybucji dóbr. Olbrzymim imperium Gułagu
rządziła z Moskwy potężna maszyna biurokratyczna, ze swoją odrębną kulturą. (...) Skończyła się
jednak epoka procesów i eksperymentów. System był na swoim miejscu. Na początku lat
czterdziestych ustalone zostały wszystkie procedury składające się na to, co więźniowie nazywali
„maszynką do mięsa” – a więc metody aresztowania, przesłuchiwania, transportu, karmienia i
pracy. Na dobrą sprawę pozostały niezmienione aż do śmierci Stalina[377].
Najobszerniejsza encyklopedia wiedzy o GUŁagu podaje cztery zasadnicze etapy
w jego rozwoju:

1918–1922 – pełen chaosu okres wojny domowej;


1923–1929 – decentralizacja pod kierunkiem Głównego Zarządu Miejsc
Uwięzienia (Gławnoje Uprawlenije Miest Zakluczenija, GUMZ);
1930–1940 – integracja Głównego Zarządu Poprawczych Obozów Pracy z
systemem planowej gospodarki w ZSRR (kryptonim UŁag, a następnie
GUŁag, pochodzi z dekretu z 25 kwietnia 1930 roku);
1941–1953 – okres zwiększonego nacisku na produktywność; na początku
zaznaczył się „podziałem Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych na
resort bezpieczeństwa (NKGB) i resort w głównej mierze gospodarczy –
NKWD”[378].

Ten sam przewodnik encyklopedyczny podaje listę 36 wydziałów


administracyjnych GUŁagu i 476 głównych obozów podporządkowanych centralnej
organizacji. Wiele obozów służyło do realizacji krótkoterminowych projektów – do
eksploatacji jakiegoś kamieniołomu albo do budowy jakiejś drogi – i funkcjonowało
tylko przez dwa lub trzy lata. Inne działały przez całe dziesięciolecia, a przy życiu
utrzymywały je dziesiątki mniejszych obozów tranzytowych. Jeden z najstarszych
ośrodków usytuowano na Wyspach Sołowieckich na Morzu Białym, gdzie w latach
1923–1932 działał specjalny obóz przymusowej pracy dla 70 000 więźniów. Potem
instytucję tę przeniesiono do pobliskiej Republiki Karelskiej, gdzie aż do roku 1941
więźniowie trudzili się daremnie nad budową zdatnego do użytku kanału, który
łączyłby Morze Białe z Morzem Bałtyckim. Podczas drugiej wojny światowej
nazwy kilkunastu większych obozów rozrzuconych wzdłuż i wszerz po całym
terytorium ZSRR budziły strach i grozę. Były to miejsca, skąd wracało niewielu. Na
teren takiego obozu wchodziło się przez łukowatą bramę, którą zdobiła wypisana po
rosyjsku sentencja w rodzaju Trudom domoj – „przez pracę do domu”, albo „praca –
chwała i rzecz honoru”. Był to taki sam cynizm, jak w wypadku słynnego sloganu
Arbeit macht frei.
Niezwykła precyzja oficjalnej liczby więźniów jest myląca, żeby nie powiedzieć
niewiarygodna. Kluczowe dane statystyczne GUŁagu to nie suma więźniów w
jakimś określonym momencie, lecz przeciętna śmiertelność i całkowita
przepustowość. Oficjalne dane liczbowe NKWD każą sądzić, że ogólna liczba
więźniów w żadnym wziętym z osobna okresie nie przekroczyła 2 500 000.
Informacje podane w Tabeli 5.4 nie są wystarczające, aby móc stwierdzić, co się
naprawdę działo.
Mimo to teraz, gdy zostały otwarte archiwa GUŁagu, z rejestrów można wyłowić
wiele fascynujących szczegółów. Na przykład Norilstroj – obóz w Norylsku, leżący
u ujścia rzeki Jenisej na północy Syberii – zaklasyfikowano jako „poprawczy obóz
pracy” (isprawitielno-trudowyj łagier, ITŁ). Poza budową miasta w tundrze
więźniowie pracowali między innymi przy budowie kombinatu miedziowo-
niklowego, kopalni rudy żelaza, przy produkcji kobaltu elektrolitycznego, przy
budowie wodociągu doprowadzającego wodę z rzeki, w porcie i w stoczni. Odnowili
też chatę we wsi Kuriejka, w której niegdyś przebywał na zesłaniu Stalin. Trzech
spośród pierwszych czterech komendantów kolejno aresztowano w okresie
czerwonego terroru. A niemal 40 procent pierwszych więźniów trafiło tam za
„przestępstwa kontrrewolucyjne”. Atmosfera panująca w obozie była – zarówno w
sensie fizycznym, jak psychicznym – surrealistyczna[379].

Tabela 5.4. Wybrane obozy archipelagu GUŁag[380]

Nazwa obozu Lokalizacja Okres Maksymalna Rodzaj pracy


funkcjonowania liczba
zarejestrowanych
więźniów

Bamłag Nad rzeką 1938-1940 21 880 (1940) Budowa


Amur, Daleki odcinka BAM
Wschód (Bajkalsko-
Amurska
Magistrala
Kolejowa) do
Komsomolska

Dolnoamursk i Nad rzeką 1939-195 5 65 056 (1943) Budowa


Amur, Daleki kolei i
Wschód rurociągu
Dzydynłag Buriacko- 1941-194 9 9 693 (1945) Przemysł
Mongolska metalowy
Autonomiczna
SRR
Iwdielłag Swierdłowsk, 1937-196 0 30 203 (1941) Przemysł
Ural chemiczny
Jużałag Buriacko- 1938-194 5 12 558 (1941) Budowa
Mongolska BAM
Autonomiczna
SRR
Kargopolsk i Jercew o 1937-196 0 30 069 (1939) Wyrąb lasów,
przemysł
papierniczy
Karłag Karaganda, 1939-195 9 65 673 (1949) Rolnictw o
Kazachsta n
Krasłag Krasnojarsk, 1938-196 0 30 546 (1953) Wyrąb
Syberi a lasów
Norilstro j Norylsk, pin. 1935-195 6 68 849 (1952) Budowa
Syberi a miasta
Norylsk
Pieczorłag Pieczora, 1940-195 0 102 354 (1942) Budowa
Autonomiczna kolei Kotlas-
Republika Workuta
Korni
Priwołżłag Saratów 1942-194 7 7 000 (1942) Budowa
kolei
Saratów-
Stalingrad
Siewieruralłłg Pin. Ura l 1938-196 0 33 757 (1942) Wyrąb lasu,
przemysł
papierniczy
Siewostłag Magadan, 1932-195 2 190 309 (1940) Obsługa
Daleki systemu
Wschód obozowego
Dalstroj
Siewżeldortag Autonomiczna 1938-195 0 84 893(1941) Budowa
Republika kolei Kotlas-
Korni Workuta
Sriedniebiełłag Rzeka Amur, 1939-194 9 5 741 (1941) Budowa
Daleki Wschód kolei Sriednie
— Biełaja
Stalingradzk i Stalingra d 1942-195 3 7 183 (1953) Priwolżłagu
Suzta g Taszkien t 1930-194 3 34 240 (1939) Zbiór
bawełny
Sybłag Nowosybirs k 1929-196 0 70 370 (1942) Lokalna siła
robocza
Tagilstro j Ural 1942-195 3 43 423 (1943) Budowa
stalowni
Tiemłag Mordwińska 1931-194 8 22 821 (1939) Miejscowa
Autonomiczna produkcja
SSR
Uchtziemłag Autonomiczna 1938-195 5 39 087(1941) Wydobycie
Republika i przerób ropy
Korni naftowej i
gazu
Unżłag Gorki j 1938-196 0 27 278 (1941) Produkcja
opalu dla
Moskwy
Usolłag Solikams k 1938-196 0 37 III (1942) Wyrąb lasu
Ustwymiełag Autonomiczna 1937-196 0 24 256(1943) Wyrąb lasu
Republika
Korni
Wiatłag Obwód 1938-196 0 28 643(1942) Wyrąb lasu
kirowski
Wladłag Wladywostok, 1939-194 3 56 033(1940) Przetwórstwo
Wtoraja rybne
Rieczka
Workutłag Workuta, 1938-196 0 72 940(1952) Górnictwo
Autonomiczna węglowe
Republika
Korni

Historia Dalstroju także zasługuje na to, aby ją opowiedzieć, ponieważ był to


zapewne największy obóz koncentracyjny w dziejach świata i ponieważ szczytowy
punkt jego rozwoju przypadł na lata wojny. Dalstroj składał się z setek osad
górniczych położonych na brzegu rzeki Kołymy na północno-wschodniej Syberii,
wzdłuż liczącego 1064 kilometry szlaku biegnącego z Magadanu nad Pacyfikiem do
portu Ambartczyk nad Morzem Arktycznym. Można tam było dotrzeć tylko jednym
z kilku statków do przewozu niewolników – „Dzurmą”, „Sułatwią”, „Dalstrojem”
czy „Dekabrystą”; każdy brał na pokład do 12 000 więźniów i po 12 dniach dowoził
ich z Władywostoku do obozu w bazie Siewost w Magadanie. Dalstroj utworzono w
1931 roku; pracował dla Centralnego Sowieckiego Monopolu Złota, a w latach
1937–1942 został podporządkowany półautonomicznemu Zarządowi Północno-
Wschodnich Poprawczych Obozów Pracy. Śmiertelność sięgała 30 procent w ciągu
pierwszego roku pobytu w obozie i 90 procent w drugim. Lata 1941 i 1942 były
latami szczytowymi. Spośród jednej znanej nam grupy 12 000 Polaków zesłanych
tam w 1940 roku zaledwie 583 (a w tej liczbie przyszły prezydent Ryszard
Kaczorowski) dożyło amnestii z 1941 roku. Według Roberta Conquesta zginęło tam
trzy miliony ludzi. Produkcja złota wzrosła do 400–500 ton rocznie – w przybliżeniu
jeden kilogram za jedno ludzkie życie. Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych
Henry Wallace, który został w sierpniu 1944 roku wysłany na trzydniową misję
mającą na celu zbadanie warunków nad Kołymą, wrócił z przeświadczeniem, że
„takich obozów nie ma”[381].

Jeśli historycy zajmujący się problemem przymusowej pracy mogą napisać, że


„praca była synonimem eksterminacji”, to podobną opinię wyrazić można, mówiąc
o obozach koncentracyjnych. Warunki były nieludzkie. Racje żywnościowe celowo
utrzymywały więźniów na granicy śmierci głodowej. Opieka lekarska ograniczała
się do minimum. Brutalni strażnicy utrzymywali porządek biciem i strzelaniem.
Normy pracy ustalano na poziomie nieosiągalnym dla wyczerpanych więźniów.
Drobne wykroczenia karano upokarzającymi rytuałami lub obniżając racje
żywnościowe. Dodatkową plagą w 50 obozach hitlerowskich były rozliczne
pseudomedyczne eksperymenty. W obozach sowieckich więźniowie ponosili skutki
ekstremalnej aury: w Workucie temperatura potrafiła spaść do minus 40 stopni, a
nad Kołymą, w pobliżu bieguna zimna, do minus 60 stopni. Hitlerowskie obozy były
ogrodzone drutem kolczastym i otoczone wieżami strażniczymi. Wiele obozów
sowieckich stało otworem – zeków powstrzymywał przed ucieczką psychiczny
szlaban: świadomość, że cierpienia na miejscu mogą się okazać mniej dotkliwe niż
cierpienia na zewnątrz, gdzie groziło niebezpieczeństwo pożarcia przez
niedźwiedzie lub wilki, a latem – przez chmary kąśliwych muszek.
Obozy wchłaniały kobiety i mężczyzn reprezentujących wszystkie narodowości.
Jeśli pominąć Żydów jako ofiary należące do częściowo odrębnej kategorii
ludobójstwa, najliczniej reprezentowanymi grupami narodowymi w obozach
hitlerowskich byli Polacy, Rosjanie i Ukraińcy. W obozach sowieckich byli to
natomiast Rosjanie, Ukraińcy i Polacy. Ale w obozach przebywali przedstawiciele
wszystkich narodowości. Była Szkotka, która zmarła w Auschwitz, i była pewna
liczba Brytyjczyków i Amerykanów, którzy stracili życie w obozach GUŁagu[382].
Ani SS, ani NKWD nie miały dokładnych rejestrów liczby osób, które
doprowadzały do śmierci w swoich obozach koncentracyjnych. Liczby niemieckie
są zadziwiająco małe: około 450 000 zarejestrowanych zgonów lub – co bardziej
prawdopodobne – „liczba przekraczająca 600 000”[383]. Szacunki dotyczące obozów
sowieckich bardzo się od siebie różnią, ale są wyraźnie o wiele wyższe. Według
Roberta Conquesta liczba ofiar wynosiła przeciętnie 1 000 000 rocznie, co za okres
1939–1945 daje łącznie 6 000 000[384]. Sołżenicyn – nie tylko zawodowy
matematyk, ale i zek – na podstawie własnych obserwacji obliczył, że każdego dnia
umierał 1 procent ogólnej liczby więźniów. Gdyby to wyliczenie zastosować do
całej populacji GUŁagu, wypadłoby 100 000 zgonów dziennie, czyli 36 500 000
rocznie. Sołżenicyn musiał zrobić jakiś błąd. Ale jego wyliczenia dobrze pokazują
niewiarygodny rząd wielkości tych liczb. Jedna z nowszych ocen szacuje
śmiertelność w obozach hitlerowskich na 40 procent, w porównaniu z 14 procentami
(od o wiele większej liczby) w obozach GUŁagu[385].
Od czasu do czasu ktoś odważy się zapytać: „Które obozy były gorsze,
hitlerowskie czy sowieckie?”. Nie bardzo wiadomo, jak między nimi wybierać. Ci,
którzy przeszli przez jeden z tych systemów, nie potrafią sobie wyobrazić żadnego
innego, który mógłby się z nim równać. Teoretycznie więźniowie obozów
sowieckich odsiadywali ustalone wyroki, co dawało im nadzieję na odległe
zwolnienie, podczas gdy więźniom obozów hitlerowskich jednoznacznie
oświadczano: „Będziesz pracował, dopóki nie padniesz” albo „Jedyna droga wyjścia
stąd prowadzi przez komin”. Sowieckie wyroki w praktyce często okazywały się
fikcją. Były o wiele dłuższe niż średnia przewidywana długość życia i można je było
przedłużać lub ponawiać bez żadnego zadośćuczynienia. Wiadomo, że z obozów
hitlerowskich oficjalnie zwolniono niewielką liczbę więźniów, zazwyczaj w wyniku
interwencji na wysokim szczeblu. Liczba więźniów obozów sowieckich, którym
udało się przeżyć – jak Aleksandrowi Sołżenicynowi – była o wiele większa, ale z
obozu wysyłano ich na administracyjne zesłanie. Główna różnica polegała na tym,
że hitlerowski system obozów załamał się po zaledwie kilku latach w wyniku
upadku Rzeszy, natomiast system sowiecki działał nadal przez całe powojenne
dziesięciolecia. Następna różnica wynikała z klimatu. Szansa przeżycia była o wiele
mniejsza w arktycznym rejonie na syberyjskim biegunie zimna, nazywanym
„stalinowskim kręgiem śmierci”, gdzie więźniów czekało mniej więcej dziesięć
miesięcy zimy, w tym dwa lub trzy miesiące całkowitej ciemności, oraz temperatury,
które mogły całkiem dosłownie zamienić człowieka w bryłę lodu. (Najniższą
temperaturę – minus 68 stopni – odnotowano w którymś roku w Wierchojańsku,
niedaleko Kołymy). Poza tym doświadczenia obozowe były mniej więcej takie
same: głód, zimno, brud, mordercza praca, sadystyczni strażnicy, bicie, osłabienie,
choroba, depresja, śmierć.

Śmierć większości ludzi, którzy zginęli w obozach koncentracyjnych, była


anonimowa. Pouczające są jednak losy dwojga osób schwytanych w Budapeszcie.
Jane Haining (1898–1944) pochodziła z Glasgow i była chrześcijańską misjonarką,
zajmowała się sierotami z Misji Żydowskiej Kościoła Szkockiego. Kiedy w marcu
1944 roku Budapeszt został zajęty przez niemieckie wojska, kazano jej wyjechać. A
kiedy nie posłuchała, aresztowano ją, przewieziono do Auschwitz i zamordowano w
komorze gazowej. Raoul Wallenberg (ur. 1912) był szwedzkim biznesmenem i
dyplomatą, który w czerwcu 1944 roku został pracownikiem szwedzkiego
przedstawicielstwa dyplomatycznego w Budapeszcie. Skupił się na działalności
mającej na celu ochronę Żydów, którym hitlerowcy grozili deportacją, umieszczał
ich w bezpiecznych domach lub wydawał im przepustki przysługujące dyplomatom.
Mówi się, że uratował do 100 000 osób. Po raz ostatni widziano go w styczniu 1945
roku podczas oblężenia Budapesztu – szedł z nim sowiecki oficer, który
najwyraźniej odprowadzał go do aresztu.
Rodzina Jane Haining otrzymała w odpowiednim momencie oficjalne świadectwo
zgonu, które zostało wydane przez Gestapo z Auschwitz i jako fałszywy powód
śmierci podawało „kacheksję”. Raoul Wallenberg po prostu zniknął. Władze
sowieckie twierdziły nieprzekonująco, że w 1947 roku zmarł w więzieniu na
Łubiance na atak serca. Ale potem wielokrotnie widziano go w GUŁagu, co
wskazuje, że być może zdołał przeżyć. Międzynarodowa komisja zwołana w 2001
roku, aby przedyskutować tę sprawę, nie doszła do żadnych konkluzji[386].
Wbrew powszechnej opinii duża liczba ludzi miała nieszczęście cierpieć i w
obozach hitlerowskich, i w obozach sowieckich. Pod koniec wojny na przykład
NKWD regularnie aresztowało mieszkańców Europy Wschodniej, którzy przeżyli
obóz SS. Zdaniem sowieckiej administracji tacy nieszczęśnicy zostali skażeni;
większości z nich nikt już nigdy nie widział.
Zdarzało się też, że ktoś najpierw odsiedział wyrok w gułagu, a potem trafiał do
hitlerowskiego obozu koncentracyjnego. Jedną z takich osób była Margarete Buber-
Neumann (1901–1989), wdowa po niemieckim komuniście, który zbiegł z Trzeciej
Rzeszy i od razu wpadł w wir wielkiego terroru w ZSRR. Przebywała dwa czy trzy
lata w gułagu, po czym w 1940 roku znalazła się w jednej z grup jeńców
niemieckich wymienionych na jeńców sowieckich. Resztę wojny spędziła w
Ravensbrück[387].
Historia Margarete Buber-Neumann wyszła na jaw w 1949 roku, kiedy
sprowadzono ją do Paryża jako świadka w procesie o zniesławienie. Poproszono ją o
zweryfikowanie pewnych podstawowych faktów przedstawionych w książce
autorstwa jednego z wczesnych uciekinierów z ZSRR Wiktora Krawczenki[388],
który opisał głód na Ukrainie, wielki terror i GUŁag. Dzięki jej zeznaniom
Krawczenko wygrał sprawę z redakcją pewnego francuskiego pisma, które nazwało
jego relację „stekiem kłamstw”. Ale odszkodowanie okazało się minimalne. Cała
sprawa nie dokonała też nawet najmniejszego wyłomu w murze bezmyślnego
podziwu dla sowieckiego ustroju, jaki ciągle panował w niektórych kręgach. Jeszcze
na początku zimnej wojny większość ludzi nie chciała słuchać ciężkostrawnej
prawdy.
Zachodni komentatorzy starają się unikać omawiania kwestii obozów
koncentracyjnych w kategoriach zintegrowanego zjawiska. Wiedzą, że jest to temat
wstydliwy, i ponieważ ZSRR był państwem sojuszniczym, wolą unikać
nieprzyjemnych porównań. Jeśli w ogóle piszą o GUŁagu, to traktują go jako
odrębny temat. To nie jest właściwy obyczaj. Obóz koncentracyjny był obozem
koncentracyjnym – bez względu na to, czy należał do przyjaciela, czy do wroga.
[371]
J. Kotek, P. Rigoulot, Le siècle des camps, Paris 2000, cyt. za: A. Applebaum, Gułag, przeł. J. Urbański, Warszawa 2005, s. 27.
[372]
A. Applebaum, Gułag, op. cit., s. 39.
[373]
Zob. E. Nolte, Die europäische Bürgerkrieg, 1917–1945. Nationalsozialismus und Bolschewismus, Berlin 1987.
[374]
A. Applebaum, Gułag, op. cit., s. 25, 26, 30.
[375]
Ibidem, s. 27.
[376]
Zob. Auschwitz 1940–1945. Węzłowe zagadnienia z dziejów obozu, red. W. Długoborski, F. Piper, t. 1–5, Oświęcim-Brzezinka 1995; F.
Piper, Ilu ludzi zginęło w KL Auschwitz. Liczba ofiar w świetle źródeł i badań 1945–1990, Oświęcim 1992. Oficjalna nazwa obozu, obecnie
muzeum państwowego, brzmi: Były Nazistowski Niemiecki Obóz Koncentracyjny i Zagłady Auschwitz-Birkenau.
[377]
Applebaum, Gułag, op. cit., s. 130–131.
[378]
Zob. Łagry. Przewodnik encyklopedyczny, red. N. Ochotin, A. Roginski, przeł. R. Niedzielko, Warszawa 1998, s. 57–59.
[379]
Zob. ibidem, s. 411–412.
[380]
Za: ibidem.
[381]
Zob. ibidem, s. 103–106.
[382]
Zob. www.dumfries-and-galloway.co.uk/people/haining.htm. Na tej stronie są wzmianki o dalszych dziewięciorgu Szkotach, którzy
zginęli w hitlerowskich obozach.
[383]
The Oxford Companion to the Second World War, op. cit., s. 262.
[384]
Zob. R. Conquest, Kolyma. The arctic death camps, Oxford 1979; J.O. Pohl, The Stalinist Penal System. A Statistical History, Jefferson
1997.
[385]
S. Sebag Montefiore, z wywiadu z R. Overym, The Dictators.
[386]
Zob. D. Smith, Lost Hero. Raoul Wallenberg’s dramatic quest to save the Jews of Hungary, London 2001.
[387]
Zob. M. Buber-Neumann, Under Two Dictators, London 1949; eadem, Als Gefangene bei Stalin und Hitler, Stuttgart 1958.
[388]
Zob. V. Kravchenko, I chose freedom. The personal and political life of a Soviet official, London 1948.
Więzienia

Wszystkie kraje mają więzienia, w których trzymają swoich przestępców.


W połowie XX wieku w większości krajów europejskich normą była kara
śmierci za ciężkie zbrodnie. Wobec tego pozbawienie wolności i śmierć nie
były same w sobie powodem do pełnych oburzenia komentarzy.
Natomiast stan rzeczy panujący w krajach totalitarnych na taki
komentarz z pewnością zasługuje, ponieważ w reżimach, które obozom
koncentracyjnym przyznały status działających równolegle z więzieniami
miejsc odosobnienia, funkcja więzień znacznie się zmieniła. Więzień
używano teraz przede wszystkim jako miejsc przesłuchań albo jako aresztu
dla osób oczekujących na proces. W rękach Gestapo czy NKWD więzienia
stały się ośrodkami straszliwego terroru. Podejrzanych sprowadzano tam
nie po prostu po to, aby ich przepytać, ale na ciągnące się tygodniami i
miesiącami przesłuchania, którym regularnie towarzyszyło bicie, tortury i
nieludzkie upokorzenie. Procesy w trybie doraźnym często odbywały się na
miejscu, a w piwnicach więzień regularnie przeprowadzano doraźne
egzekucje. Przeniesienie do obozu koncentracyjnego można było uznać za
akt (tymczasowej) łaski.
Warto byłoby podjąć badania porównawcze dotyczące technik
przesłuchań stosowanych przez hitlerowców i przez Sowietów. Gestapo i
SS cieszyły się zasłużoną opinią instytucji stosujących bez potrzeby
brutalne metody – dziki wrzask, wyrywanie paznokci, łamanie kończyn.
NKWD wolało wytrwałość i tortury psychiczne. Nieodmiennie wzywało
swoje ofiary na przesłuchania w środku nocy i starało się złamać ich opór,
wprowadzając je w stan psychicznego pomieszania, pozbawiając snu,
zmieniając przesłuchujących, zamykając w celach zalanych lodowatą wodą.
Ale i NKWD nie miało oporów przed mordowaniem swoich ofiar (zob.
Więźniowie, s. 545–547)[389].
Tak więc we wszystkich miastach okupowanej Europy stosowano
podobną metodę narzucania totalitarnej dyscypliny. Zakładano centrum
dowodzenia służb bezpieczeństwa – na przykład kwaterę główną Gestapo
przy Prinz Albrecht Strasse w Berlinie czy więzienie NKWD na
moskiewskiej Łubiance. Stamtąd za pośrednictwem różnych wydziałów
kierowano najróżniejszymi operacjami – od wywiadu politycznego i
działań skierowanych przeciwko lokalnej przestępczości po sprawy
bezpieczeństwa państwowego i sieci informatorów. Każdy taki ośrodek
miał cele dla specjalnych więźniów, sale przesłuchań, a w podziemiach
pomieszczenia „do celów specjalnych”. Każde z miejskich więzień – czy to
niemiecki Moabit, czy sowieckie Butyrki – było następnie
podporządkowywane centrali i zajmowało się stale napływającym
strumieniem podejrzanych, przesłuchiwanych i skazanych. Większość
więzionych nigdy nie widziała regularnej rozprawy sądowej. Większość z
tych, których uznano za niepotrzebnych, szybko usuwano – albo za pomocą
kuli, albo wysyłając ich do obozów.
Warszawskie więzienie na Pawiaku zajmuje szczególne miejsce na tej
wojennej liście hańby. Znajdowało się w obrębie żydowskiego getta i
nieżydowskich więźniów – z których wielu było działaczami ruchu oporu –
wieziono na straszliwe spotkanie z Gestapo ulicami pełnymi ludzkiego
nieszczęścia. Ale szczególnie symptomatyczne dla podwójnej gehenny,
której doświadczała Europa, były miejsca przechodzące bezpośrednio z rąk
Niemców pod kontrolę Sowietów. W Wilnie, Mińsku, Lublinie,
Budapeszcie, Pradze, Kijowie i wielu innych miastach są więzienia, które
jednego dnia podlegały Gestapo, a już następnego – NKWD. Tysiące
niewinnych Europejczyków musiało się zmierzyć z aresztowaniem i
„śledztwem” prowadzonym kolejno przez każdego z dręczycieli
kontynentu. Znana była podejrzliwość NKWD wobec osób, które wcześniej
miały kontakt z Gestapo, i ludzie ci nieodmiennie byli ponownie poddawani
analogicznym procedurom.
Pierwszoplanową rolę sił bezpieczeństwa – nie mającą odpowiednika w
zachodnim świecie – świetnie ilustrują działania IV Specjalnego Wydziału
NKWD podczas bitwy o Moskwę. W październiku 1941 roku w obawie
przed zbliżającym się atakiem Niemców Stalin zarządził przeniesienie
rządu sowieckiego z Moskwy do Kujbyszewa. Wydział IV miał ewakuować
więźniów państwowych oraz ministrów i dokumenty rządu – zwłaszcza że
akurat odbywała się kolejna czystka wśród oficerów. Kiedy pracownicy
Wydziału szykowali pociągi, zamaskowali Kreml siatkami, zwracając
szczególną uwagę na zwłoki Lenina i ekipę zajmującą się ich
balsamowaniem, zaminowali wszystkie najważniejsze ulice i budynki i
nawet zainstalowali w specjalnej kryjówce grupę zamachowców – na
wypadek gdyby Hitler odważył się urządzić w Moskwie paradę
zwycięstwa. W ostatniej chwili okazało się, że w pociągu zabrakło miejsca
dla 300 więźniów. Wobec tego tych 300 więźniów rozstrzelano w Moskwie,
a innych oficerów objętych czystką – w Kujbyszewie[390].
Takie nieprzewidziane wydarzenia z pewnością zaburzały statystykę.
Jednak bez względu na to, ile te dane były warte – funkcjonariusze NKWD
skrupulatnie dokonywali rocznych bilansów osób, które według nich były
przetrzymywane w 415 enkawudowskich więzieniach:

1 stycznia 1939 352 508


1 stycznia 1940 186 278
1 stycznia 1941 470 693
1 stycznia 1942 268 532
1 stycznia 1943 237 534
1 stycznia 1944 151 296
1 stycznia 1945 275 510[391].

Różnice były znaczne. Spadek o ponad 200 000 osób w 1942 roku
tłumaczy się tym, że NKWD poddało wiele dużych więzień niemieckim
najeźdźcom, a przed ich opuszczeniem wymordowało więźniów. Kiedy
Niemcy wchodzili do takich miast jak Lwów czy Winnica na Ukrainie, w
podziemiach więzień i na więziennych podwórzach zastawali stosy trupów.
Niemieckim żołnierzom wydawano wówczas rozkaz wykonania
przyprawiającej o mdłości pracy: musieli usunąć ciała i przygotować je do
wywiezienia. Fotografie robione przy takich okazjach uważano po wojnie
za dowód niemieckich zbrodni. Ale to nie była prawda.

[389]
Zob. M. Begin, Białe noce, przeł. A.Z. Danilewicz, Warszawa 1989.
[390]
Zob. Lubyanka in the Days of the Battle of Moscow. Materials from the Organs of State Security SSSR from the Central
Archive FSB Russia, V.S. Khristoforov i in., Moscow 2002.
[391]
Zob. Łagry, op. cit., s. 555.
Gwałt

W życiu codziennym gwałt otacza atmosfera wstydu i hańby i rezerwa, z


jaką się porusza ten temat, może się odbić na pracy historyków. Dawniej
rzadko się o nim mówiło, jeśli nie liczyć ogólników. Tymczasem w czasie
wojny gwałt jest wszechobecny. Żołnierze są w większości młodymi
mężczyznami, którzy mają przy sobie broń. Mają jej używać w walce z
wrogiem. Ale kiedy się znajdą puszczeni samopas wśród cywilów, pojawia
się silna pokusa wykorzystania przewagi do innych celów. Żołnierze
wszystkich bez wyjątku armii popełniają gwałty. I każda armia niechętnie
się do tego przyznaje[392].
Dyskusje na temat przemocy seksualnej otacza atmosfera uprzedzeń i
aluzji. Mówiono na przykład o czymś wręcz skandalicznym: że oddziały
czarnoskórych żołnierzy amerykańskich trzeba było separować z powodu
ich seksualnej rozwiązłości i konieczności wprowadzania szczególnej
dyscypliny. (Gabinet wojenny Wielkiej Brytanii podjął oficjalną decyzję o
nieingerencji w segregacyjną politykę amerykańskich sił zbrojnych
stacjonujących na terenie Wielkiej Brytanii). Podobnie, opierając się niemal
wyłącznie na plotkach, mówiono, że względnie porządne zachowanie
oddziałów niemieckich jest skutkiem propagandy zabraniającej stosunków
seksualnych z przedstawicielkami innych ras lub grup etnicznych. Równie
dobrze mogło wynikać z faktu, że Wehrmacht zakładał dla swoich żołnierzy
domy publiczne. Jedno jest jednak niezaprzeczalne: potomstwo
europejskich kobiet zgwałconych przez ciemnoskórych gwałcicieli rzucało
się w oczy, podczas gdy pochodzenie dzieci narodzonych z gwałtów
białych mężczyzn na białych kobietach można było łatwo ukryć.
Brytyjczycy i Amerykanie spędzili na kontynencie europejskim mniej
czasu niż inne wojska i wobec tego mieli mniej okazji do popełniania
przestępstw. Nie pozwalali sobie również na udział w rozpowszechnionych
wrogich działaniach w stosunku do ludności podbitych terenów, istniało
więc mniejsze prawdopodobieństwo, że dadzą się wciągnąć w jakieś
poważniejsze akcje seksualnej wrogości. Jako zwycięzcy mieli też
najlepsze możliwości tłumienia informacji o skandalach. Mimo to
wysuwano oskarżenia. Zapewniono powszechną dostępność prezerwatyw,
nazywanych „francuskimi listami”, nie dla ochrony kobiet, ale by uchronić
żołnierzy przed chorobami wenerycznymi; szczególnie Amerykanów
oskarżano o to, że korzystają ze swojej względnej zamożności, aby sobie
kupować usługi seksualne. O nylonowej bieliźnie mawiano, że daje się
ściągnąć, jeszcze zanim się ją włoży: „jedno szarpnięcie i gotowe”.
Konsensualna fraternizacja – jeśli tak można powiedzieć – dawała się
chyba najlepiej zauważyć we Włoszech, ale wydaje się, że w Neapolu
sprawy wymknęły się spod kontroli, podobnie jak w latach 1944–1945 w
okupowanych Niemczech. Latem 1944 roku donoszono z okręgu
neapolitańskiego, że żołnierze z niewielkiej dywizji marokańskiej z
oddziałów kolonialnych Wolnej Francji popełnili ponad 100 morderstw i
dopuścili się 3000 gwałtów. W powojennych Niemczech krańcowa nędza
społeczeństwa w połączeniu z utratą 4–5 milionów mężczyzn musiała
zwiększyć problemy. „Amerykanie – pisało jedno z nowojorskich pism –
patrzą na niemieckie kobiety jak na wojenny łup, jak na aparaty
fotograficzne czy lugry”. Podczas ostatecznego naporu wojsk zachodnich
aliantów na Niemcy w 1945 roku prokurator wojskowy armii
amerykańskiej musiał rozpatrywać około 500 spraw o gwałt tygodniowo.
„Zachowanie naszych oddziałów – pisał ze smutkiem jeden z oficerów
amerykańskiego wywiadu – nie przysparza nam powodów do dumy (...).
Naiwni czy złośliwi są skłonni myśleć, że to tylko Sowieci plądrują i
gwałcą. Tymczasem bojownicy demokracji wcale nie byli bardziej cnotliwi
niż bojownicy komunizmu”[393].
Żołnierze niemieccy z pewnością mieli większy wybór krajów, w których
mogli się źle zachowywać, ale nie zachowywali się jednakowo źle. Przede
wszystkim ogromna sieć domów publicznych Wehrmachtu – w sumie około
500 – pozwalała żołnierzom zaspokoić niższe instynkty, starając się
jednocześnie zapewnić obu stronom seksualną higienę. Miejscowe kobiety
nie będące Niemkami zmuszano do pracy w tych instytucjach. Natomiast
poza domami publicznymi niemieccy żołnierze traktowali odmienną płeć w
zupełnie inny sposób. Ogólnie rzecz biorąc, najgorsze było SS, nie tylko
dlatego, że ci żołnierze, pełniący obowiązki obozowych strażników i
przydzielani do walki z partyzantami, mieli najwięcej okazji, ale także
dlatego, że ich wyższościowa ideologia dopuszczała tego rodzaju ekscesy,
popełniane wobec ras postrzeganych jako „niższe”. Jest rzeczą dziwną, że
według pokrętnej logiki Trzeciej Rzeszy żołnierze winni tego rodzaju
przestępstw – jeśli ich w ogóle o coś oskarżano – najczęściej stawali wobec
oskarżenia o Rassenschande, czyli pohańbienie rasy, lub lżejszego zarzutu o
„naruszenie dyscypliny wojskowej”.
Żołnierze Wehrmachtu także popełniali wiele przestępstw na tle
seksualnym – zwłaszcza na froncie wschodnim, gdzie dowódcy z mniejszą
skrupulatnością przestrzegali dyscypliny i mniej dbali o własną reputację.
Ale dla przeciętnego, apolitycznego żołnierza Wehrmachtu gwałt był
zapewne raczej zwykłym ćwiczeniem w okazywaniu własnej przewagi niż
wyrazem jakiegokolwiek świadomego poczucia wyższości rasowej. W
sumie więc żołnierze hitlerowskich Niemiec dopuszczali się gwałtów na
masową skalę, ale biorąc pod uwagę, jak ogromną okazję stwarzała pod
tym względem niemiecka okupacja wielkiej części kontynentu
europejskiego, nie można tych ekscesów uznać za szczególny brak umiaru.
„Trzeba (...) przyznać – argumentował pewien historyk – że przypadki te,
choć kłopotliwe, mieściły się jeszcze zarówno pod względem ilościowym,
jak prawnym, w ramach tego, czego można się spodziewać podczas
wojskowej okupacji kraju”[394].
Można bez cienia wątpliwości powiedzieć, że ponad wszystkie inne
wybijał się rejestr przestępstw popełnianych przez Armię Czerwoną. W
momencie, w którym opuściła ona terytorium sowieckie i przyjęła tryb
działania armii wyzwoleńczej, jej dowódcy uznali za rzecz oczywistą, że
wszyscy Niemcy i wszyscy kolaboranci mają być poddani zbiorowej karze.
Dla mężczyzn taką karą miało być rozstrzelanie. W wypadku kobiet karą
miał być zbiorowy gwałt. Litości nie okazywano ani młodym, ani starym.
Pielęgniarki w szpitalach były gwałcone en masse. Zakonnice w
klasztorach spędzano w jedno miejsce i gwałcono. Ośmioletnie uczennice i
osiemdziesięcioletnie wdowy – gwałcono wszystkie, z okrucieństwem, aż
popłynęła krew i konające ciało przestało stawiać opór. Przy niejednej
okazji podczas wyzwalania niemieckich obozów pracy pełnych sowieckich
robotników przymusowych sowieccy żołnierze w ten sam sposób gwałcili
swoje rodaczki[395]. Uczono ich pogardzać takimi kobietami, o których
mówiono, że „sprzedały się Niemcom”.
Atmosferę przemocy, która zachęcała do takich straszliwych ekscesów,
podsycały oficjalne nawoływania do zemsty – przykładem są pisane przez
Ilię Erenburga krew w żyłach mrożące artykuły drukowane w wojskowej
gazecie „Krasnaja Zwiezda”. Erenburg nie nawoływał otwarcie do gwałtów
– o co go oskarżał Goebbels – niewątpliwie natomiast wspierał niepisaną
regułę, w myśl której wolno było wszystko. Oficerowie polityczni uważali
odmowę dokonania aktu zemsty za przestępstwo. Nie było rzeczą
przypadku, że kiedy Armia Czerwona po raz pierwszy wkroczyła na
terytorium Niemiec w miejscowości Nemmersdorf w Prusach Wschodnich,
ucierpiały właśnie miejscowe kobiety – zgwałcone, a potem
zamordowane[396].
Subkulturze masowego gwałtu sprzyjały zarówno postawa samych
żołnierzy, jak i nastawienie władz wojskowych. „Żołnierze Armii
Czerwonej nie przejmowali się zbytnio jakimiś »indywidualnymi
związkamii« z niemieckimi kobietami – pisał pewien sowiecki dramaturg w
swoim wojennym dzienniku. – Dziewięciu, dziesięciu, dwunastu naraz –
gwałcili, nie oglądając się na nic i na nikogo”. Byli bezkarni. „Pułki
NKWD nie karały czerwonoarmistów za gwałty. Karano ich dopiero wtedy,
gdy się okazało, że żołnierze zarazili się chorobami wenerycznymi, zwykle
od swoich ofiar, które z kolei były zarażone od wcześniejszych
gwałcicieli”[397]. To przywodzi na pamięć praktyki stosowane w armii
amerykańskiej, gdzie żołnierzy, którym wcześniej wydano zakaz
„fraternizowania się”, karano grzywną w wysokości 65 dolarów za wizytę
w klinice chorób wenerycznych.
Zarówno wtedy, jak i po wojnie temat gwałtu pozostawał ukryty za
zasłoną pruderii i strachu:

Sam gwałt określano eufemistycznie w typowy stalinowski sposób jako „akt


niemoralności”. Interesujące, że rosyjscy historycy jeszcze dzisiaj nie poruszają tych
spraw i traktują je w sposób wymijający. „Negatywne zjawiska w armii wyzwoleńczej –
pisano o masowych gwałtach – powodowały ogromne naruszenie prestiżu Związku
Radzieckiego i mogły mieć niekorzystny wpływ na przyszłe stosunki z krajami, przez
które maszerowały nasze wojska”[398].

Wypada zauważyć, że ów historyk najwyraźniej nie mówił o Niemczech.


Przede wszystkim zorganizowany gwałt był zwyczajowym elementem o
wiele szerzej zakrojonej sowieckiej polityki odwetu. „Jeśli nie wystraszymy
ich porządnie teraz – zauważył jeden z uczestników tych akcji – to nie uda
się uniknąć wojny w przyszłości”. Kiedy oddziały Armii Czerwonej
przekraczały granicę, każdy stawiał na ostatnich metrach sowieckiej ziemi
chorągiewkę; później słuchano doskonale przećwiczonego wykładu
oddziałowego politruka o okrutnym traktowaniu sowieckiego narodu przez
hitlerowską bestię. Wszyscy żołnierze wysłuchiwali rytualnego zwrotu o
„zbrodniach, które muszą pomścić, o porywaniu i maltretowaniu
radzieckich kobiet”. A potem ich wypuszczano. W Rumunii, na Węgrzech i
w Polsce ludzie byli świadkami straszliwych scen, ale najgorsze ekscesy
zdarzały się w Prusach Wschodnich.

Wśród radzieckich żołnierzy, którzy zaskoczyli kolumny pruskich uchodźców, gdy


wylewały się z Insterburga i Gołdapi, znajdował się młody oficer Leonid Rabiczew.
Dziesiątki lat później znalazł dość sił, by opisać okrucieństwa, których był świadkiem.
„Kobiety, matki i ich córki, leżą z lewej i z prawej wzdłuż drogi, a przed każdą z nich
stoi hałaśliwa gromada mężczyzn ze spuszczonymi spodniami”. (...) „Kobiety, które
krwawiły albo traciły przytomność, odciągano na bok – ciągnął Rabiczew – a żołnierze
strzelali do tych, które próbowały ratować swe dzieci”. Tymczasem grupa
„szczerzących się” oficerów stała nieopodal, jeden z nich zaś „kierował – nie,
regulował – tym wszystkim. Miał dbać, żeby każdy bez wyjątku żołnierz wziął w tym
udział”[399].

Autorka historycznej relacji zauważa, że nie miało znaczenia, czy te


kobiety były Niemkami czy Polkami, ani czy były młode, czy stare, „gdyż
to nie kobiety same w sobie stanowiły główny cel. Ofiary zbiorowych
gwałtów były po prostu mięsem, ucieleśnieniem Niemiec, uniwersalnymi
Frauen, tymi, które doświadczały radzieckiej i indywidualnej zemsty.
Wielu żołnierzy uważało je za »odrażające«”[400].
Lew Kopielew, przyszły pisarz i sowiecki dysydent, należał do tych
nielicznych oficerów, którzy próbowali ograniczać szkody. Mówił po
niemiecku i wychowywał się w miłości do niemieckiej literatury. A mimo
to, kiedy po raz pierwszy przekraczał granicę z Prusami Wschodnimi, kazał
swoim ludziom zeskoczyć z ciężarówek i nasikać na ziemię wroga. „To już
Niemcy – oświadczył im. – Wszyscy wysiadać i załatwiać się”. Jednak
rozpaczał, kiedy ten symboliczny akt zemsty okazał się niewystarczający:
„Był wieczór, kiedy dotarliśmy do Nidzicy [wtedy Niedenburg]” – napisał
Kopieliow. Było to małe miasto, biedniejsze od Insterburga, i jak pozostałe, niemal
wyludnione. Armia Czerwona podpaliła Nidzicę. Wśród dymu oficer natrafił na ciało
starej kobiety. „Miała podartą suknię – ujrzał – i słuchawkę telefoniczną między
kościstymi udami. Najwyraźniej próbowali wcisnąć ją jej do pochwy”. (...) Potem
widział Olsztyn [Allenstein], więcej ognia, więcej śmierci. Koło poczty spotkał kobietę z
obandażowaną głową, trzymającą za rękę dziewczynkę z blond warkoczykami. Obie
płakały, a nogi dziecka pokrywała krew. „Żołnierze wyrzucili nas z domu – powiedziała
kobieta rosyjskiemu oficerowi. – Pobili nas, zgwałcili. Moja córka ma dopiero
trzynaście lat. Dwóch jej to zrobiło. A wielu zgwałciło mnie”. (...) Inna kobieta błagała
Kopieliowa, by ją zastrzelił[401].

W efekcie Kopielew próbował występować z protestem do swoich


zwierzchników i powściągać własnych ludzi. Został aresztowany przez
Smiersz za to, że szerzył „propagandę burżuazyjnego humanizmu i
okazywane wrogowi współczucie”[402].
Z czasem polityka gwałtu stała się rutyną. Nie trzeba było żadnych
specjalnych wykładów. Bez wątpienia sprzyjała jej frustracja samych
żołnierzy, a zwłaszcza wieści o niewierności ich kobiet, jakie dochodziły z
domu. To uczucie mieszało się z ogólnym uczuciem wstrętu, jaki wielu
Rosjan żywiło w stosunku do niemieckiego dobrobytu i europejskiej
„dekadencji” w ogóle. „Europa to otchłań nieprzyzwoitości – pisał w liście
do domu z Prus Wschodnich pewien żołnierz. – Wpadły mi w ręce
niemieckie czasopisma, są obrzydliwe. (...) Nawet ich muzyka jest
gorsząca! To ma być ta Europa? Wszystko oddam za Syberię!”[403]
W obliczu takich ataków kobiety w krajach okupowanych przez
Sowietów uciekały się do różnych strategii. Jednym ze sposobów była
aborcja, sprzeczna z etosem Trzeciej Rzeszy. Dowiedziawszy się o jej
stosowaniu, w marcu 1945 roku Bormann wydał dekret nakazujący policji
kryminalnej przesłuchiwanie wszystkich niemieckich kobiet uchodźców,
starających się o zabieg[404]. Kobiety proponowały też sowieckim oficerom,
że zostaną ich konkubinami w zamian za ochronę. Armia Czerwona od
dawna aprobowała zwyczaj posiadania „frontowych żon”, więc napływ
niesowieckich konkubin nie wywołał większego sprzeciwu. Trzecią metodą
było samobójstwo. Są znane przypadki, kiedy w niemieckich rodzinach –
zwłaszcza we wschodnich prowincjach – wspólnie omawiano takie
rozwiązanie.
Straszliwa kulminacja tego koszmaru nastąpiła w Berlinie w ostatnich
dniach wojny. Zginęło około 60 000 sowieckich żołnierzy, zgwałcono 100
000 niemieckich kobiet, a jeszcze więcej zostało doprowadzonych do tego,
że zgadzały się „spać za jedzenie”, w czasie gdy cztery papierosy znaczyły
„całą noc”. Przez wiele lat tych faktów nie upowszechniano i nie bardzo w
nie wierzono. Natomiast wydanie książki Antony’ego Beevora Berlin.
Upadek 1945 (wydanie angielskie 2002) zbiegło się w czasie z odkryciem
w Niemczech tożsamości pewnej kobiety, której szczere do bólu
wspomnienia A Woman in Berlin („Kobieta w Berlinie”, 1959) wywołały
swego czasu sensację[405]. (Marta Hillers, przeżyła, ponieważ została
„frontową żoną” pewnego sowieckiego majora). Książka ta stała się też
potwierdzeniem treści o wiele wcześniejszej, wydanej w Ameryce relacji:
Austina J. Appa Ravishing the Women of Conquered Europe („Gwałt na
kobietach podbitej Europy”), którą mocno atakowano za „branie strony
wroga”. Książka szacuje ogólną liczbę niemieckich ofiar gwałtów na 2 000
000[406].
Gwałt jest zawsze czynem zbrodniczej przemocy. Gwałt zbiorowy jest
aktem przemocy do kwadratu. Jeśli go dokonywano w sowieckim stylu,
często dokładało się do niego morderstwo, podwójne morderstwo (jeśli
kobieta była w ciąży) lub samobójstwo. Dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy
niemieckich kobiet zabiło się, albo aby uniknąć losu swoich rodaczek, albo
dlatego, że nie potrafiły znieść pourazowego wstrętu do samych siebie.

[392]
Zob. J. Bourke, An Intimate History of Killing, Oxford 1993.
[393]
Ibidem.
[394]
O. Bartov, Żołnierze Führera, przeł. J. Skowroński, Warszawa 2004, s. 104.
[395]
Zob. N. Davies, R. Moorhouse, Mikrokosmos, op. cit.
[396]
Zob. A. Beevor, Berlin. Upadek 1945, przeł. J. Kozłowski, Warszawa 2003, s. 25.
[397]
Ibidem, s. 26, 95.
[398]
Ibidem, s. 95.
[399]
C. Merridale, Wojna Iwana. Armia Czerwona 1939–1945, przeł. K. Bażyńska-Chojnacka, P. Chojnacki, Poznań 2007, s.
330–331.
[400]
Ibidem, s. 333.
[401]
Ibidem, s. 327, 332.
[402]
A. Beevor, Berlin, op. cit., s. 26.
[403]
C. Merridale, Wojna Iwana, op. cit., s. 339.
[404]
Zob. A. Beevor, Berlin, op. cit., s. 139–140.
[405]
Zob. A Woman in Berlin. Eight weeks in the conquered city. A diary, New York 2000; Ursula Hegi, recenzja,
„Washington Post”, 4 września 2005; zob. też Row over naming of rape author, „Observer”, 5 października 2003.
[406]
Zob. A.J. App, Ravishing the Women of Conquered Europe, New York 1946.
Grabież

Jak powszechnie wiadomo, hitlerowcy byli zajadłymi, niezmordowanymi


grabieżcami. Hitlerowscy przywódcy zakładali prywatne fundacje oparte na
zagrabionych dobrach, takie jak Sonderauftrag Linz Hitlera, Einsatzstab-
Rosenberg Alfreda Rosenberga czy Batalion do Służby Specjalnej
Ribbentropa. Państwo nazistowskie zakładało, że wszelka własność
podbitych krajów, publiczna i prywatna, jest do jego dyspozycji. Obrazy,
rzeźby, meble, biblioteki i archiwa wywożono do Niemiec albo po
dokonaniu najzwyklejszej kradzieży, albo po sztucznie zaaranżowanych
aukcjach, na których ustalano śmiesznie niskie ceny. Operację rozpoczęto w
Wiedniu w 1938 roku; został po niej łańcuch opróżnionych skarbców i
splądrowanych muzeów w Pradze, Warszawie, Amsterdamie, Paryżu,
Kijowie, Rzymie, we Florencji i wszędzie po drodze. Sama Warszawa
zgłosiła brak 13 512 dzieł sztuki. Cztery pałace pod Leningradem, w tym
pałac w Carskim Siole, straciły 34 000 dzieł. Reichsbank przyjął rezerwy
złota Austrii, Czechosłowacji, Gdańska, Belgii, Holandii, Luksemburga i
Włoch – łup wart według cen z czasu wojny 621 milionów dolarów.
Żadnego miejsca nie grabiono równie systematycznie jak Warszawy. W
tygodniach po upadku powstania w październiku 1944 roku Niemcy
wybudowali specjalną bocznicę kolejową prowadzącą do centrum pustego
ewakuowanego miasta, żeby sobie ułatwić plądrowanie ruin. Ściągnięto
ciężki sprzęt, żeby wyrwać wszystkie kable elektryczne w mieście i
wydrzeć z jezdni wszystkie szyny tramwajowe. Grupy przymusowych
robotników wlokły złom do punktów ładunkowych, gdzie wartościowe
metale sortowano, cięto na schludne kawałki i ładowano do czekających
wagonów. Niemieccy oficerowie nadzorowali kompanię żołnierzy, którzy
przeczesywali porzucone sklepy i domy w poszukiwaniu kosztownych
przedmiotów – świeczników, luster, wschodnich dywanów i antyków.
Kiedy już wszystko zostało zabrane, Brandkommandos[407] dostawały
rozkaz i rozpoczynały dzieło ostatecznego zniszczenia. Kiedyś ktoś mógłby
pomyśleć o wystawieniu symbolicznego rachunku.
Byłoby jednak głupotą wyobrażać sobie, że grabież uprawiali tylko
Niemcy. Trzeba przyznać, że Brytyjczycy nie byli w tym szczególnie biegli
i że na liście przedmiotów pożądania Amerykanów widniał przede
wszystkim sprzęt techniczny i aparatura naukowa, chociaż – wiele lat po
wojnie – w Stanach Zjednoczonych odnajdywano niemieckie skarby sztuki.
Bezcenna karolińska Biblia na przykład została odnaleziona w garażu w
Teksasie po śmierci pewnego weterana. Ale Związek Sowiecki
niewątpliwie znajdował się na samym szczycie listy. Szeregowi sowieccy
żołnierze mieli obsesję na punkcie zegarków i rowerów, których nigdy nie
mieli u siebie w domu. Sowieccy oficjele lubili ubrania dobrej jakości,
samochody i biżuterię; wkrótce też ruszyły na wschód pociągi pełne
fortepianów. W 1945 roku na niemieckie miasta i fabryki spadły jak
szarańcza działające z formalnego upoważnienia oddziały reparacyjne,
czyli „brygady łowców trofeów”. Prawdę mówiąc, zmierzając do Niemiec
przez Polskę, Czechosłowację i Węgry nie zawsze miały one jasne
wyobrażenie o tym, gdzie właściwie zaczynają się Niemcy. Nie ograniczały
się do rozmontowywania urządzeń przemysłowych czy zabierania
lokomotyw i taboru kolejowego, co byłoby w pewnym sensie zrozumiałe.
Wyrywano trwałe instalacje – szyny kolejowe, kable elektryczne, grzejniki i
lampy. Winą za wszystkie szkody automatycznie obarczano „faszystów”.
Wiele z tych zdobyczy rdzewiało i niszczało, zanim dotarło do Rosji[408].
W ostatniej fazie wojny bombardowania alianckie zmusiły niemiecką
administrację do składowania znacznej części łupów w odległych zamkach
lub kopalniach, zwłaszcza na Śląsku. W rezultacie niemal wszystkie
niemieckie skarby ukryte na wschodzie trafiły w ręce Sowietów – grabieżcy
sami padli ofiarą grabieży. Na zachodzie Niemiec oddziały śledcze z
Najwyższego Dowództwa Ekspedycyjnych Sił Sprzymierzonych i Biura
Służb Strategicznych odnalazły składy skarbów w Alt Aussee i Grasleben
w Bawarii, a złoto z Reichsbanku wyciągnięto z kopalni w Merkers w
Turyngii[409].
Przez blisko pięćdziesiąt lat zachodni świat wierzył w fikcję, że
„grabież” oznaczała „grabież dokonywaną przez hitlerowców”. Podjęto
liczne akcje detektywistyczne w celu identyfikacji przedmiotów, które
trafiły na międzynarodowy rynek dzieł sztuki; nie brakowało spekulacji na
temat losów tak wspaniałych dzieł jak Bursztynowa Komnata z pałacu
Peterhof[410]. Upadek ZSRR w 1991 roku oznaczał ujawnienie
prawdopodobnych miejsc ukrycia wielu przedmiotów uznanych za
zaginione. Okazało się, że kolosalny tajny magazyn trofeów, nigdy nie
udostępnionych publiczności, mieścił się w kompleksie hangarów na
przedmieściu Moskwy. Hangary były wypełnione aż po sufit dziełami
sztuki, których nigdy nawet nie rozpakowano, nie mówiąc już o
katalogowaniu. Zawartość tego i innych magazynów obejmuje
najróżniejsze przedmioty – od „skarbu Priama” z mykeńskiej kolekcji
Schliemanna po wiele innych niespodzianek, takich jak archiwa brytyjskich
oddziałów ekspedycyjnych, porzucone w 1940 roku na plażach
Dunkierki[411]. Jest jasne, że kompletna historia zdobyczy zagarniętych
podczas wojny nie została jeszcze napisana.

Jeden z najbardziej fascynujących obiektów grabieży ujrzał światło dzienne dopiero


latem 2007 roku, znaleziony wśród rzeczy będących własnością pewnego niedawno
zmarłego sowieckiego oficera wywiadu. Należący do Hitlera przenośny zbiór płyt został
zapakowany do skrzyni w bunkrze Hitlera, skąd miał zostać przewieziony do
Berchtesgaden. Ale był tam jeszcze w maju 1945 roku, kiedy do bunkra włamało się
NKWD i zabrało wszystko, co było w środku. Kapitan Biezimienskij – jeśli to było jego
prawdziwe nazwisko – przywłaszczył sobie kolekcję płyt, przesłał ją do siebie do domu i
do końca życia nie puścił w tej sprawie pary z ust.
Jak dobrze wiadomo, Führer namiętnie słuchał muzyki. Jego przenośny zbiór
zawierał 100 starannie dobranych płyt, przechowywanych w specjalnie zrobionym
pudle, które towarzyszyło mu we wszystkich podróżach. Był to jeden z jego niewielu
sposobów odpoczynku.
Gust muzyczny Hitlera często opisywano z pogardą jako prostacki i
nacjonalistyczny. Uwielbiał Wagnera i propagował „niemieckich kompozytorów”. W
Mein Kampf wyraził swoją opinię: „Nigdy nie było żadnej żydowskiej sztuki”.
Ale gdy obejrzano kolekcję, okazało się, że płyty, które Hitler sam wybrał do
słuchania przy najbardziej intymnych okazjach, nie bardzo potwierdzają te uprzedzenia.
Oczywiście znaleźli się tam Beethoven, Wagner i Johann Strauss. Ale było też dużo
muzyki rosyjskiej i sporo żydowskich wykonawców. W zbiorze znalazły się mocno zużyte
nagrania Fiodora Szalapina śpiewającego rosyjskie arie z Borysa Godunowa
Musorgskiego, Artura Schnabla grającego sonatę A-dur numer 8 Mozarta oraz
Bronisława Hubermana wykonującego koncert skrzypcowy Czajkowskiego z
towarzyszeniem Opery Państwowej w Berlinie. Huberman (1882–1947), urodzony w
Częstochowie, miał w swoim czasie zostać założycielem izraelskiej filharmonii[412].

Państwo sowieckie nie czyniło moralnego rozróżnienia popieranych


przez siebie „reparacji” i indywidualnej grabieży, chociaż starało się
kontrolować każdy poziom skomplikowanego hierarchicznego układu.
Wszystkie magazyny należące do wroga i wszelki porzucony sprzęt były
ipso facto własnością państwa. W latach 1944–1945 dobrze przeszkolone
oddziały reparacyjne miały za zadanie znalezienie, rozmontowanie i
wywiezienie wszystkich zakładów przemysłowych, maszynerii i instalacji
technicznych, które mogłyby się okazać przydatne dla sowieckich
przedsiębiorstw państwowych. W grudniu 1944 roku, mając na względzie
zbliżający się Nowy Rok, Ludowy Komisariat Obrony ZSRR zezwolił
całemu personelowi wojskowemu na wysyłanie do domu świątecznych
paczek. Ograniczenie wynosiło 16 kilogramów miesięcznie dla generałów,
10 kilogramów dla oficerów niższych rangą oraz 5 kilogramów dla
szeregowych żołnierzy. Praktycznie rzecz biorąc, było to oficjalne
zezwolenie na grabież. Zbiegło się z etapem dziejów, który książki do
historii lubią określać mianem „zwycięstwa komunizmu”. W oczach
wszystkich świadków przemieniło ono większość okupowanych krajów w
coś w rodzaju skrzyżowania domu towarowego pustoszonego przez
włamywaczy z gigantycznym placem handlu tandetą. Na jednej tylko stacji
końcowej sowieckiej kolei, w Kursku, powstał zator złożony z 87 000
paczek. W połowie maja 1945 roku na rozładunek czekało już 20 000
wagonów wypełnionych zrabowanymi dobrami.
Pewien sowiecki inżynier wojskowy z Turkiestanu, niejaki Witalij
Taraniczew, z takim samym pedantyzmem dobierał zawartość swojej
miesięcznej paczki, z jakim notował szczegóły w relacji przeznaczonej dla
żony (oraz dla potomnych). Najpierw wybrał radio („wyprodukowane przez
znakomitą niemiecką firmę”). Potem napisał żonie, że po wojnie będą
musieli osiąść w miejscu, w którym będzie elektryczność. Następnie posłał
żywność, płaszcz, puchową narzutę w jedwabnej poszwie, prześcieradła,
watowane spodnie na polowania, kupon czarnego jedwabiu dla żony,
wełniany materiał na płaszcze, flanelę na bieliznę oraz skórę na buty.
Wybierając obuwie dla dzieci, szukał różnych rozmiarów, licząc się z tym,
że będą im rosnąć stopy[413].
Jego towarzysz imieniem Kirył, który na przełomie lat 1944/1945
stacjonował w Polsce, słowami wyraził swoje uczucia w tej sprawie. Z
pewnością nie mówił o „grabieży”. Myślał, że Armia Czerwona jedynie
odbiera to, co się jej należy:

Przyzwoici cywile, według niego, powinni być mu wdzięczni. Kiedy nadszedł czas
wysłania paczki, złożył jeden czy dwa koce i spakował maszynę do pisania, ale rozgłosił
też, że potrzebuje wózka dla córki. Następnego ranka dwa tuziny modeli stały pod jego
kwaterą. „Wybrałem najlepszy” – uśmiechnął się. Szczodrość miejscowych zdawała się
potwierdzać, że był ludzkim żołnierzem, najlepszego gatunku komunistycznym
oficerem[414].

Jednakże choć rośnie nasza wiedza o skarbach zagrabionych podczas


wojny, maleją szanse na ich zwrot. Mimo rozlicznych rewelacji i kroków
prawnych, nadal obowiązuje zasada, że „posiadanie to dziewięć dziesiątych
prawa”. Powojenni właściciele grają na zwłokę; roszczenia są
kontestowane; niektóre kraje – jak na przykład Rosja – odmawiają uznania
restytucji. Większość kwestionowanych przypadków okazuje się
niewiarygodnie skomplikowana. Zbiór rysunków Dürera skradziony z
Instytutu Ossolineum w Lembergu, czyli Lwowie – obecnie na terenie
zachodniej Ukrainy – został po wojnie odzyskany, ale potem sprzedał go
pewien budzący zaufanie arystokrata, powołujący się na jakieś wątpliwe
prawo własności. Bezcenną kolekcję partytur Beethovena i Mozarta, którą
niemieccy urzędnicy zabrali z Reichsmusikkammer i Preußische
Staatsbibliotek w Berlinie i w 1943 roku wysłali do okupowanej Polski,
gdzie miano ją bezpiecznie przechować, ostatecznie odnaleziono w
podziemiach Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie[415]. Nie było żadnej
grabieży. Granice się przesunęły, więc – na odwrót – zbiory z Wrocławia i
Gdańska są dziś przechowywane w Berlinie.

Wszelka grabież jest formą przemocy i warto pamiętać, że grabieżcy


nierzadko uciekają się do przemocy fizycznej. Nigdy się nie dowiemy, ilu
Europejczyków pobito lub zamordowano, żeby jakiś hitlerowski
kolekcjoner mógł dostać swój obraz, a jakiś pijany sowiecki żołnierz swój
zegarek.

[407]
Brandkommandos – oddziały, których zadaniem było podpalanie opustoszałych domów (przyp. tłum.).
[408]
Zob. N.M. Naimark, The Russians in Germany. A History of the Soviet Zone of Occupation, 1945–1949, Cambridge
1995.
[409]
Utrzymują się plotki o nieodnalezionych skarbach, na przykład o „złocie z Weissensee”, rzekomo ukrytym przez szefa
SS Odilona Globocnika. Zob. www.istrianet.org/istria/history/1800-present/camps/globocnik-bio.htm.
[410]
Zob. C. Caryl, Not forever Amber. Treasure hunters seek a golden room, „US News and World Report”, 24 lipca 2000.
[411]
Państwowe Specjalne Archiwum Trofeów Wojennych, Moskwa.
[412]
„Der Spiegel”, cyt. za: „The Times”, 7 sierpnia 2007.
[413]
Zob. C. Merridale, Wojna Iwana, op. cit., s. 345–346.
[414]
Ibidem, s. 346.
[415]
Zob. Katalog starodruków muzycznych ze zbiorów byłej Pruskiej Biblioteki Państwowej w Berlinie przechowywanych w
Bibliotece Jagiellońskiej w Krakowie, oprac. A. Patalas, Kraków 1999.
Wywłaszczanie

Posiadanie nieruchomości jest w czasie wojny niebezpieczne. Niszczą je


bomby. Kradnie się je i rekwiruje – na ogół bez żadnej rekompensaty. Jeżeli
dawni właściciele ocaleją, pod koniec wojny pozostaje im tylko
zastanawiać się, co mają robić – jeśli w ogóle jest coś do zrobienia.
Ogólnie rzecz biorąc, hitlerowcy zasadniczo szanowali prawo własności.
Nie poczynili żadnych ogólnych kroków przeciwko właścicielom ziemskim
i przemysłowcom jako grupom społecznym i nie nacjonalizowali en masse
prywatnych spółek i kompanii. Zdarzały się jednak istotne wyjątki. Do roku
1939 zdążyli „nabyć” ruchomości niemal wszystkich Żydów w Niemczech.
A kiedy Rzesza ruszyła na wschód we wrześniu 1939 roku, wywłaszczenia
zaczęto uprawiać na dużą skalę. Wszyscy więksi właściciele ziemscy w
Polsce (nie tylko Żydzi) zostali pozbawieni majątków, a wszystkie polskie
firmy i koncerny przemysłowe zamknięto, nie przyznając właścicielom
żadnego zadośćuczynienia. Potem rzeszę skłonnych do podjęcia ryzyka
niemieckich biznesmenów – w rodzaju Oskara Schindlera – poproszono o
przejęcie zarekwirowanych dóbr lub zarządzanie nimi. Wszelka własność
państwowa w Polsce – od miejskich ratuszy po fabryki broni –
automatycznie przeszła na własność państwa niemieckiego. Tak drastycznej
polityki nie wprowadzono we Francji, w Belgii i Holandii. Natomiast w
1941 roku, kiedy Rzesza znów posunęła się dalej na wschód, na terytorium
ZSRR, akcja wywłaszczeń ruszyła na wielką skalę. Ponieważ wszystkie
przedsiębiorstwa sowieckie i tak były przedsiębiorstwami państwowymi i
ponieważ w poprzednim dziesięcioleciu Stalin skolektywizował ziemię i
chłopów, wystarczyło jedno pociągnięcie pióra, żeby wszelka sowiecka
własność państwowa w okupowanych rejonach przeszła pod bezpośrednią
kontrolę Niemców.
Sowieckie doktryny dotyczące własności były o wiele bardziej radykalne
niż analogiczne doktryny hitlerowskie. Przynajmniej teoretycznie prywatny
kapitał uważano za wielkie zło społeczne i ekonomiczne. Właściciele
ziemscy byli wyzyskiwaczami, a biznesmeni – krwiopijcami. W 1939 roku
Stalin właśnie zakończył największą akcję przeniesienia własności w
dziejach: zlikwidował klasę sowieckich właścicieli gospodarstw rolnych
(których pogardliwie nazywał kułakami) i przejął ich dobra. A wykonując
jego plan pięcioletni, ZSRR zamknął pierwsze dziesięciolecie w pełni
kontrolowanej przez państwo planowej gospodarki. Można wybaczyć tym,
którzy sądzą, że Stalin miał zamiar stosować taką samą politykę we
wszystkich krajach, które anektował.
W gruncie rzeczy polityka sowiecka czasu wojny była pod tym
względem nieoczekiwanie ostrożna. W latach 1939–1941 nie podejmowano
natychmiastowej kolektywizacji w nowo przyłączonych krajach. Byłą
własność państwową w krajach bałtyckich, w Polsce i w Rumunii
wprawdzie zarekwirowano, ale wiele rejonów pozostawiono w spokoju – za
szczelnym gospodarczym kordonem. Także w latach 1944–1945 władze
sowieckie nie spieszyły się z wprowadzaniem rewolucyjnych przemian. Na
przykład w Polsce Komitet Lubelski nic nie mówił o kolektywizacji czy
nacjonalizacji, koncentrując się na umiarkowanej reformie rolnej, która
cieszyła się szerokim poparciem. (Komitet nie musiał nacjonalizować
gospodarki, ponieważ zrobili to za niego hitlerowcy). Gdyby nie to, że
Związek Sowiecki wywłaszczył połowę kraju, można by uwierzyć w
propagandę lansującą umiarkowane, patriotyczne priorytety.
Dopóki trwał komunizm, nikt z właścicieli, którym ich własność została
nielegalnie odebrana w czasie wojny lub po wojnie, nie mógł mieć żadnej
nadziei na zadośćuczynienie. Ale w 1991 roku można było wreszcie podjąć
tę kwestię. Kościół, wywłaszczony przez komunistyczne reżimy, zdołał
odzyskać część swojego majątku. Podobnie zresztą jak niektórzy
właściciele ziemscy, którzy odkryli, że w wielu przypadkach komuniści nie
zawracali sobie głowy rejestrowaniem skradzionych dóbr w księgach
wieczystych ani zmianą praw własności.
Mimo to szerszy problem narosłej w ciągu pięćdziesięciu lat plątaniny
własnościowego bezprawia był niemal nie do rozwiązania. W 1999 roku
pewien człowiek zamieszkały w Manchesterze pozwał rząd Polski,
występując o odszkodowanie w wysokości 11 milionów dolarów jako
rekompensatę za rezydencję we Wrocławiu, której właścicielami byli
niegdyś on i jego rodzina. Okazało się, że dom przejęli hitlerowcy w 1939
roku, kiedy Wrocław – wtedy Breslau – należał do Rzeszy. W kwietniu
1945 roku zrównały go z ziemią sowieckie czołgi. I od tego czasu przestał
istnieć[416].
Złożoność sytuacji dobrze pokazuje film nakręcony przez Roberta Fiska,
brytyjskiego dziennikarza mieszkającego w Libanie. Arabscy sąsiedzi
Fiska, palestyńscy uchodźcy, pokazali mu klucz od domu, który mieli
kiedyś w Hajfie, zanim im go odebrali Izraelczycy. Wobec tego odwiedził
żydowską rodzinę mieszkającą w tym domu i zapytał, skąd pochodzą.
Dowiedział się, że z Chrzanowa, niewielkiego miasta niedaleko Krakowa;
gospodarze pokazali mu zdjęcie swojego dawnego domu, który stracili
podczas wojny. Wobec tego Fisk pojechał do Polski i odnalazł kobietę
mieszkającą w tym chrzanowskim domu. Była „repatriantką” ze Lwowa,
leżącego dziś w zachodniej części Ukrainy. Nietrudno odgadnąć, jakie było
kolejne ogniwo tego łańcucha. „Repatriantkę” wypędzono z rodzinnego
miasta, kiedy je przejęli Sowieci. Jej dom niewątpliwie zabrali Rosjanie,
których w ramach powojennej kampanii sowietyzacji sprowadzono do
miasta. Można się zastanawiać, gdzie władze sowieckie znalazły Rosjan,
którzy chcieli w 1946 roku przenieść się na zachód Ukrainy? Jest bardzo
prawdopodobne, że pochodzili ze wschodniej Ukrainy, która została
straszliwie zniszczona podczas walk na froncie wschodnim i straciła wielu
mieszkańców w wyniku przymusowych deportacji... Takie właśnie bywały
skutki wojny i w praktyce okazywały się one niemal nieodwracalne.
Wywłaszczenie jest przesiąknięte ludzkim nieszczęściem. Utrata domu
wbrew własnej woli jest już sama w sobie traumatycznym przeżyciem. Ale
utrata domu, której towarzyszą przemoc lub śmierć, jest traumą podniesioną
do potęgi. Jak dobrze wiadomo, w latach 1939–1945 bardzo niewiele było
wywłaszczeń, którym towarzyszył uśmiech i przyjazny uścisk ręki.

[416]
Zob. N. Davies, R. Moorhouse, Mikrokosmos, op. cit.
Przesiedlenia

„Przesiedlenie” to jedno z najpaskudniejszych słów w słowniku drugiej


wojny światowej. Czasami rzeczywiście znaczy przesiedlenie. Ale w swojej
niemieckiej formie – Umsiedlung – było hitlerowskim eufemizmem na
określenie eksterminacji. Żydom wiezionym do obozów śmierci mówiono,
że są „przesiedlani”. W Treblince (zob. s. 464) wybudowano fałszywą
stację kolejową z fałszywymi rozkładami jazdy na peronach po to, aby
wyglądała jak pośrednia stacja w podróży dalej na wschód.
Natomiast prawdziwe przesiedlenie było następstwem wywłaszczenia,
ewakuacji, ucieczki lub deportacji. Czasami okazywało się tymczasowe –
na przykład w 1940 roku, kiedy Niemców z krajów bałtyckich
sprowadzono do Polski tylko po to, aby parę lat później ich stamtąd
wyprowadzić. Czasami zaś było to przesiedlenie na zawsze. Objęło miliony
ludzi.
Brytyjczycy nie uczestniczyli w europejskich akcjach przesiedleńczych z
lat 1939–1945 – ani jako organizatorzy przesiedleń, ani jako przesiedlani.
Wobec tego nie jest to w Zjednoczonym Królestwie doświadczenie zbyt
znane lub łatwo dające się zrozumieć. Natomiast było jednym z wielu
działań powszechnie podejmowanych w rejonach, gdzie rządziły reżimy
totalitarne. Przez całe dziesięciolecia była to sowiecka codzienność. A
hitlerowcy uprawialiby przesiedlenia na o wiele większą skalę, gdyby nie
zostali pokonani.
Jest zatem gorzką ironią, że to właśnie Niemcy, których przywódcy
wykazywali tyle entuzjazmu dla przymusowych przesiedleń, stali się
przedmiotem największego programu akcji przesiedleńczych. Hitlerowscy
propagandyści uwielbiali demonstrować wizerunki średniowiecznych
niemieckich osadników wyruszających zaprzęgniętymi w woły wozami,
aby podjąć gigantyczny Drang nach Osten i „ucywilizować” Wschód.
Mieli romantyczną wizję – podobnie jak Burowie w Afryce – dzielnych
germańskich pionierów, którzy stawiają czoło dzikim plemionom i pełnej
zasadzek przyrodzie w dążeniu do zdobycia sobie nowego Lebensraumu.
Dziwne – wyobrażali sobie Europę Wschodnią jako swego rodzaju terra
nulla, zamieszkaną tylko przez nielicznych tubylców – niby jakieś puste
pogranicze między Ohio i Missisipi, gdzie ziemia leży odłogiem i czeka, aż
ją ktoś zaorze. Ale ta wizja taka właśnie była i wobec tego niemal
nieuchronnie musiała się rozwiać jak dym. Zakończyła się po roku 1945
gigantycznym niemieckim Drang nach Westen – „parciem na Zachód”.
Byłoby jednak czymś niewłaściwym myśleć, że przesiedlenie Niemców
było po prostu aktem wojennej zemsty. Było kulminacją długotrwałej
polityki aliantów, która dojrzewała od kilkudziesięciu lat.
Dziewiętnastowieczny panslawizm od dawna widział w Prusach
Wschodnich ostrze niemieckiej lancy wymierzone w samo serce
Słowiańszczyzny, a pruskich junkrów, którzy zabrali ziemie leżące wzdłuż
wybrzeża Bałtyku i uważane za słowiańskie, od dawna uznawano za
heroldów militaryzmu. Niemieckie zwycięstwo pod Tannenbergiem w
Prusach Wschodnich w 1914 roku z pewnością pamiętano w Rosji jako
moment historycznego regresu, który trzeba odwrócić. Wkrótce potem
carskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych opublikowało „Mapę przyszłej
Europy”, na której Prusy Wschodnie przedstawiono jako część Imperium
Rosyjskiego, a przywrócone do istnienia królestwa Polski i Czech – jako
rosyjskie protektoraty[417]. Trudno uwierzyć, aby dyplomaci Stalina nie
wiedzieli o tych precedensach. Jednak nie Stalin, ale Churchill zrobił
pierwszy ruch w kierunku propozycji takiego rozwiązania. Churchill także
należał do tego pokolenia aliantów, które w pruskim militaryzmie
upatrywało korzeni nieszczęść Europy i – podczas pierwszej wojny
światowej – rozważało różne możliwości jego zniszczenia. Wobec tego on i
jego doradcy byli z góry przekonani, że należy popierać pomysł, aby
„przyjaźnie nastawieni Słowianie” zastąpili „wrogo nastawionych
Niemców” w jednym z najbardziej delikatnych strategicznie rejonów
Europy. Nie będzie zatem przesadą, jeśli się powie, że przesiedleni Niemcy
ze Wschodu zapłacili swoją cenę nie za popieranie hitleryzmu, ale za
wykroczenie przeciwko równie prymitywnym co wiekowym pomysłom
oddzielania „germańskości” od „słowiańskości”.
Dalej na wschodzie stalinowscy planiści przechodzili od polityki
wykorzeniania/przesiedlania niepożądanych elementów społecznych – na
przykład kułaków – do przesiedlania całych grup narodowych. Istnieją
dowody na to, że kampanie w rodzaju tej, która objęła Niemców znad
Wołgi, przygotowywano całe lata z góry i że początek wielkiej wojny
ojczyźnianej po prostu dostarczył pretekstu do rozpoczęcia wcześniej
zaplanowanej akcji. Tak czy inaczej, 28 sierpnia 1941 roku wydano dekret
o wygnaniu i trzy dni później zaczęto realizować plan przymusowej
ewakuacji całej ludności Niemieckiej Republiki Nadwołżańskiej.
Nadwołżańscy Niemcy byli potomkami kolonistów zaproszonych do
Rosji przez Katarzynę Wielką pod koniec wojny siedmioletniej. Byli to
głównie luteranie z Hesji, którzy w dziewiczym stepie w okręgu
saratowskim zbudowali ponad sto ośrodków rolniczych. W XX wieku było
ich już dwa miliony i wciąż bardzo się różnili od ogółu rosyjskiego
społeczeństwa. To właśnie stanowiło ich główne przestępstwo. Podczas
pierwszej wojny światowej ustawę o usunięciu ustanowiono, ale jej nie
wprowadzono w życie.
Sowieckie panowanie mocno się odbiło na nadwołżańskiej społeczności.
Luterańskich pastorów wywieziono do obozów GUŁagu. Jedna trzecia
populacji zginęła podczas wielkiego głodu z lat 1920–1921. W latach
trzydziestych skolektywizowano ziemię. Ustanowienie Niemieckiej
Nadwołżańskiej Autonomicznej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej ze
stolicą w Engels było krokiem zmierzającym do wprowadzenia ściślejszej
kontroli. Dekret o wygnaniu wypada więc uznać za punkt szczytowy
długiego procesu nasilania prześladowań. Oskarżenie o kolaborację z
hitlerowcami było absurdalne. Młodych mężczyzn wcielono do sowieckiej
Armii Pracy, młode kobiety wysłano do pracy w inne miejsca. Resztę
ludności zapakowano do bydlęcych wagonów, które przez cztery tygodnie
toczyły się na wschód, aż dowiozły swoich pasażerów do gór Ałtaj przy
granicy Chin z zachodnią Syberią i Kazachstanem. Tam trafili do
zamkniętych „stacji” na pustkowiu, gdzie ich jedynymi sąsiadami byli
autochtoni oraz grupy deportowanych Polaków. Legalne podstawy
wygnania anulowano w 1965 roku, ale już nigdy nie pozwolono im wrócić
do domu. Pod koniec XX wieku wielu z tych, którzy przeżyli, próbowało
emigrować do Niemiec[418].
W latach 1943–1944, po krótkim okresie okupacji niemieckiej terenów
na obrzeżach Kaukazu, sowiecki reżim skorzystał z okazji, żeby zastosować
podobne represje wobec grupy islamskich narodów kaukaskich –
Czeczenów, Inguszów, Bałkarów, Karaczajów i Kałmuków. Raz jeszcze
wysunięto oburzające oskarżenie o kolaborację. Znaczyło to po prostu, że
miejscowa ludność nie stawiała oporu niemieckim najeźdźcom z taką samą
zaciętością, z jaką tradycyjnie walczyli przeciwko rosyjskiemu panowaniu.
Pięćdziesiąt tysięcy Czeczenów walczyło w szeregach Armii Czerwonej,
przez co naród stał się bezbronny. I tym razem mężczyzn, kobiety i dzieci
załadowano do bydlęcych wagonów i hurtem przesiedlono do Azji
Środkowej. Jedna czwarta zginęła. Czeczeńską stolicę Grozny zasiedlono
Rosjanami. Władze sowieckie wystawiły pomnik carskiemu generałowi
Jermołowowi. Na pomniku wyryto napis: „Żaden naród pod słońcem nie
jest równie nikczemny i oszukańczy jak ten”. Wąski strumyczek
wygnańców, którzy ocaleli, ruszył w odwrotnym kierunku w 1956 roku. Ich
tragedia i ich urazy trwają po dziś dzień[419].
Kolej Tatarów krymskich nadeszła w roku 1944, po ponownej okupacji
Krymu przez sowieckie wojska. Tatarzy, podobnie jak Czeczeni, byli
muzułmanami, a ich słoneczna ojczyzna od dawna stanowiła przedmiot
pożądania Rosji. Mówili po tatarsku, a ich chanat był niegdyś ważnym
mocarstwem w basenie Morza Czarnego. Krymską Republikę Ludową z lat
1917–1918 zdławili bolszewicy, a pierwsze pokolenie przywódców
narodowych zniszczył wielki terror Stalina. Pod niemieckimi rządami
(1941–1944) powstał wprawdzie Legion Tatarski, ale wstąpiło do niego o
wiele mniej mężczyzn, niż służyło w Armii Czerwonej. Mimo to spadł
topór. 5 maja 1944 roku NKWD okrążyło 500 000 Tatarów i przewiozło ich
en masse do Uzbekistanu. Śmiertelność wyniosła podobno 50 procent. Nie
pozwolono im na powrót aż do 1967 roku – ale wtedy najlepsze grunty
Krymu były już zajęte przez napływową ludność rosyjską, a kraj dawno
został przekazany Ukrainie[420].
Turcy meschetyńscy byli niewielkim górskim plemieniem szyickim,
które zamieszkiwało pogranicze gruzińsko-tureckie. Nie mieli
sprzymierzeńców wśród władz politycznych regionu. W 1944 roku usunięto
stamtąd 115 000 cywilów, do których w 1945 roku dołączyło 40 000
zwolnionych ze służby sowieckich żołnierzy. Miejsce ich zesłania nie jest
znane. Ale największa grupa powojennych uciekinierów nadal żyje w
Azerbejdżanie[421].
Stalinowskie programy przesiedleń były wówczas trzymane w tajemnicy
przed światem zewnętrznym i nigdy ich szeroko nie rozgłaszano. Nie
figurują w konwencjonalnych bilansach drugiej wojny światowej. A
ponieważ na Zachodzie ludzie w większości mylili ZSRR z Rosją i
zakładali, że Rosję zamieszkują Rosjanie, nie było powodu, aby coś
zauważyli.
[417]
Zob. K. Rosen-Zawadzki, Karta buduszczej Jewropy, „Studia z Dziejów ZSRR i Europy Środkowej” 1972, t. 8, s. 141–
145.
[418]
Zob. I. Fleischhauer, B. Pinkus, The Soviet Germans, Past and Present, London 1986.
[419]
Zob. R. Conquest, The Nation Killers. The Soviet deportation of nationalities, London 1970.
[420]
Zob. ibidem.
[421]
Zob. ibidem.
Czystki etniczne

Nie trzeba przypominać, że w czasie drugiej wojny światowej nie


mówiło się o „czystkach etnicznych”. (Termin pochodzi z czasu wojen w
Jugosławii w latach dziewięćdziesiątych XX wieku). Ale mimo że nie było
nazwy, samo zjawisko było aż nazbyt powszechne. Dotyczyło sytuacji, w
której jakaś narodowość lub grupa etniczna terroryzuje swoich sąsiadów i
wypędza ich z domów, aby utworzyć populację homogeniczną, czyli
„czystą”.
Czystki etniczne opisuje się czasem jako ograniczone ludobójstwo. Z
pewnością prowadziły do zamętu i rzezi przypominających najgorsze akty
ludobójstwa. Należy jednak uważać, żeby nie pominąć istoty sprawy. Na
przykład reżim ustaszów w Chorwacji nie stawiał sobie za cel eksterminacji
wszystkich Serbów. Przeciwnie – jego przywódcy byliby skłonni twierdzić,
że nie żywią żadnych złych uczuć wobec Serbów – dopóki Serbowie
mieszkają w Serbii. Motywem ich działania była bezkompromisowa wiara
w supernacjonalistyczne ideały, w myśl których każdy naród ma absolutne
prawo zachowywać daną mu przez Boga ziemię dla siebie i tylko dla siebie.
Dwudziestowieczna Europa stworzyła wiele grup wiernych takim ideałom.
Chorwacja, która przed 1918 rokiem stanowiła część Austro-Węgier,
była krajem wielonarodowościowym. Stolica Zagrzeb (Agram) – piękne
środkowoeuropejskie miasto – przypominała Wiedeń czy Budapeszt.
Dominująca grupa, Chorwaci, stanowiła interesujący przykład narodu
przywiązanego do etosu określanego głównie przez religię. Mówili tym
samym południowosłowiańskim językiem co Serbowie – inni nazywali go
„serbochorwackim” – ale w piśmie używali nie cyrylicy, lecz alfabetu
łacińskiego; podczas gdy Serbowie byli prawosławni, Chorwaci wyznawali
rzymski katolicyzm. Podczas gdy Serbowie tradycyjnie szukali inspiracji i
wsparcia na Wschodzie – w Rosji, Chorwaci spoglądali ku Zachodowi – na
Niemcy i Włochy. W przedwojennej Jugosławii Chorwaci uważali się za
uciskaną mniejszość; byli przekonani, że ograniczona autonomia, jaką im
przyznano w 1939 roku, jest zbyt wąska i przyszła zbyt późno.
Wobec tego po upadku Jugosławii w 1941 roku formalnie Niezależne
Państwo Chorwackie (Nezavisna Država Hrvatska, NDH) przeszło całkiem
naturalnie w ręce ekstremistycznego faszystowskiego ugrupowania
ustaszów, popieranego przez hitlerowców. Przywódca ustaszów Ante
Pavelić, który większość poprzedniego okresu spędził we Włoszech
Mussoliniego, nie tracąc czasu, zajął się „oczyszczaniem” swojego kraju z
elementów niechorwackich. Ponieważ NDH obejmowała Bośnię i
Hercegowinę, Pavelić był wrogo nastawiony wobec bośniackich
muzułmanów, mimo że hitlerowcy uznali ich za Aryjczyków. Głównym
celem jego ataków stali się jednak Serbowie, a w mniejszym stopniu także
Żydzi, Romowie i – jako przeciwnicy polityczni – komuniści. Chorwaci
stanowili tylko 60 procent mieszkańców NDH. Wobec tego było dużo do
zrobienia. Według programu 1 900 000 Serbów miano zamordować, jedną
trzecią wypędzić, a jedną trzecią przemocą nawrócić na katolicyzm.
Przewidziano eksterminację około 30 000 Romów, a 40 000 Żydów miano
przekazać hitlerowskim Niemcom. Przyjęte metody były niezwykle
barbarzyńskie. Zaczęto od palenia wsi i masakrowania ludności w rejonie
Krainy, ale wkrótce założono obozy koncentracyjne. Kompleks obozowy w
Jasenovacu nie był wprawdzie, jak utrzymują niektórzy, „trzecim co do
wielkości w Europie”, z pewnością natomiast znajdował się wysoko na
liście hańby. Szacunkowe oceny liczby jego ofiar wahają się od 56 000 aż
do niemożliwych 600 000 czy 700 000. Personel Jasenovaca nie miał
komór gazowych, wobec tego uciekał się do takich technik jak odcinanie
więźniom głów piłą. W sumie zginęło około 390 000 Serbów[422].
Zachodnia Ukraina, podobnie jak Chorwacja, była krajem pięknym, lecz
nieszczęśliwym. W dawnych czasach wchodziła w skład Królestwa
Polskiego, a w latach 1772–1918 była anektowana przez Austrię i została
przemianowana na Galicję. Jej stolicą – znaną w różnych okresach jako
Lemberg, Lwiw, Lwów, Lwow lub Leopolis – było wielkie, eleganckie
miasto, zbudowane głównie w epoce baroku i Habsburgów. Ludność tej
dzielnicy była niejednorodna pod względem religijnym, etnicznym i
językowym. Większość, która nazywała siebie Rusinami, stanowili
mówiący po ukraińsku unici, głównie chłopi. Elitę społeczną i polityczną
tworzyli rzymskokatoliccy Polacy. Mówiący w jidysz Żydzi, z których
wielu było chasydami, stanowili spory procent mieszkańców wszystkich
większych i mniejszych miast. Ich losy były podobne do losów sąsiadów
zamieszkujących pobliski Wołyń.
W roku 1939, po upadku Polski, i w roku 1941, kiedy Niemcy zajęli
miejsce Sowietów, wielu mieszkańców zachodniej Ukrainy miało nadzieję
na przywrócenie republiki, którą się cieszyli przez krótki okres po pierwszej
wojnie światowej. Ale ponieważ ani hitlerowcy, ani Sowieci nie byli tym
zainteresowani, Ukraińcy musieli zapomnieć o swoich dawnych
aspiracjach. Natomiast wyznawcy bardziej skrajnych poglądów, z
podziemną Ukraińską Powstańczą Armią (UPA) włącznie, podobnie jak
Chorwaci myśleli, że uda im się stworzyć etnicznie homogeniczne
społeczeństwo. Żydów, którzy mieszkali w tym rejonie, już wcześniej
wymordowali hitlerowcy. Wobec tego w latach 1943–1944 wściekłość UPA
zwróciła się przeciwko bezradnym Polakom. Niemieccy okupanci, którzy
mieli przed sobą pilniejsze zadanie walki z Armią Czerwoną, nie
interweniowali. Podkładano ogień pod wiejskie chaty. Krzyżowano
katolickich księży. Palono kościoły razem ze wszystkimi parafianami,
którzy znaleźli się w środku. Samotne gospodarstwa padały ofiarą band
atakujących widłami i kuchennymi nożami. Podrzynano gardła.
Rozpruwano bagnetami brzuchy ciężarnych kobiet. Ćwiartowano ciała
dzieci. Mężczyzn zwabiano w zastawiane na polach zasadzki i
uprowadzano. Sprawcy tych czynów nie mogli decydować o przyszłych
losach tej ziemi. Mogli za to zdecydować, że będzie to przyszłość bez
Polaków. Wymordowali ich między 200 000 a 500 000[423].
Jak na ironię ZSRR wyręczył UPA w dokończeniu jej dzieła. Polacy,
którzy przeżyli, zostali „repatriantami”, podobnie jak Polacy z sąsiedniej
Białorusi i Litwy. W znacznej mierze zastąpiono ich Rosjanami. W 1991
roku Zachodnia Ukraina została częścią niepodległej Republiki Ukrainy.
W innych częściach Generalnego Gubernatorstwa odnotowano o wiele
mniejszą liczbę morderczych akcji; były to działania wymierzone
przeciwko Żydom, za które można winić Polaków. A ponieważ te godne
ubolewania czyny popełniane były przez miejscową ludność cywilną, a nie
przez oficjalne agendy Trzeciej Rzeszy, i ponieważ były one ograniczone
do bardzo ściśle określonych miejsc, zapewne powinno się o nich mówić
raczej jako o czystkach etnicznych niż jako o Holokauście czy
ludobójstwie.
Na przykład w małym miasteczku Jedwabne 10 lipca 1941 roku doszło
do pogromu kilkuset Żydów. Zdarzenie miało miejsce w okręgu, który
jeszcze trzy tygodnie wcześniej stanowił część obszaru ZSRR i którego
mieszkańcy byli świadkami straszliwych czynów morderczej
komunistycznej milicji. Nie ma wątpliwości, że wielu miejscowych ludzi
doznało poważnych krzywd podczas niedawnego okresu sowieckich
rządów, kiedy na porządku dziennym były wywłaszczenia, donosy i
deportacje, i że w znienawidzonej milicji był niemały procent Żydów. Są
więc wszelkie powody po temu, aby sądzić, że kontekst pogromu stanowiły
nie tylko animozje panujące między lokalnymi społecznościami, ale także
atmosfera politycznego odwetu. Na poparcie takiego wniosku można
przytoczyć fakt, że zanim zapędzono ofiary do stodoły i żywcem je tam
spalono, podobno kazano im nieść popiersie Lenina w pochodzie dookoła
rynku.
Natomiast sześćdziesiąt lat po tym wydarzeniu pewien amerykański
historyk polsko-żydowskiego pochodzenia wywołał sensację i dał powód
do ciężkiej obrazy, publikując poświęcone Jedwabnemu studium, które
przypisuje pogrom „wrodzonemu antysemityzmowi Polaków”[424].
Podobnie jak amerykańska autorka, która nadała rozgłos innej masakrze:
we wsi Ejszyszki na Wileńszczyźnie, gdzie wpadła w zasadzkę jednostka
NKWD[425] – ów historyk postanowił zignorować konotacje polityczne i
zamiast tego oprzeć swoją tezę na oskarżeniach o zbiorowe rasistowskie
uprzedzenia. Odrzucenie dowodów na obecność uzbrojonych niemieckich
oddziałów jest rzeczą niewłaściwą, a przytaczane dane statystyczne wydają
się nieprzekonujące. Argumenty – których podstawowego źródła trzeba
szukać w słowach jednego świadka, Żyda zeznającego podczas
podejrzanego stalinowskiego procesu z 1949 roku – są systematycznie
obalane dzięki szczegółowym badaniom lepiej wykwalifikowanych, choć
mniej sławnych historyków[426]. Mimo to wciąż przekonują one wielu ludzi,
którzy niewiele wiedzą o złożonym charakterze wojennych namiętności.
Mimo wszystko jednak burza w sprawie Jedwabnego miała pewne
pozytywne skutki. Zmusiła Polaków do tego, co powinien zrobić każdy
naród: do zastanowienia się nad mrocznymi kartami rejestrów swojej
przeszłości. Przez całe dziesięciolecia komunistycznych rządów wszystkie
zbrodnie były „zbrodniami faszystowskimi” i wszystkie ofiary były
bezosobowymi „ofiarami faszyzmu”. W efekcie nikt nie czuł się
odpowiedzialny za nic. Dziś łatwiej dostrzec, że wszystkie ludzkie
społeczności, ze społecznością żydowską włącznie, mają swoich świętych,
swoich konformistów i swoich łotrów. Absolutnie nie w porządku jest
jednak traktowanie Jedwabnego tak, jak gdyby było to zdarzenie typowe
dla wojennej Polski.
Pozostaje jeszcze trudne pytanie o to, czy wypędzenie Niemców ze
Wschodu w latach 1944–1945 należy uznać za czystkę etniczną. Większość
komentatorów skłonna jest twierdzić, że tak. Chociaż plan realizowano z
rozkazu rządów państw sprzymierzonych i chociaż można uznać, że był on
umotywowany polityką zagraniczną, zdradzał wyraźne oznaki nie tylko
odwetu, ale także myśli społecznej godnej Ante Pavelicia. Co więcej, w
przynajmniej dwóch krajach lokalne akcje nastąpiły jeszcze przed
konferencją w Poczdamie. Najsurowsze z mających złą sławę dekretów
Beneša ogłoszono w Czechosłowacji na przełomie maja i czerwca 1945
roku – przed konferencją poczdamską. Nie upoważniały do podjęcia
bezpośredniej akcji wypędzeń, natomiast zmieniając status prawny
niemieckiej i węgierskiej własności ziemi i innych dóbr, tworzyły warunki,
w których spontanicznie rozpoczął się exodus. Latem 1945 roku powódź
niemieckich uchodźców popłynęła z Czech, a powódź Węgrów ze Słowacji.
W co najmniej dwóch przypadkach tak zwana gwardia rewolucyjna
dopuściła się straszliwych czynów. Zarówno „marsz śmierci” z Brna do
granicy austriackiej, jak i sceny, jakie się rozegrały na moście w Ústí nad
Labem, gdzie zginęło wielu niemieckich uchodźców z rejonu Sudetów, są
w literaturze kojarzone z pojęciem męczeństwa.

[422]
Zob. L. Boban, Jasenovac and the manipulations of history, „East European Politics and Societies” 1990, nr 5, s. 580–
593.
[423]
Zob. M. Terles, Ethnic Cleansing of Poles in Volhynia and Eastern Galicia, Toronto 1993; R. Torzecki, Polacy i
Ukraińcy. Sprawa ukraińska w czasie II wojny światowej na terenie II Rzeczypospolitej, Warszawa 1993; W. Poliszczuk, Gorzka
prawda. Zbrodniczość OUN-UPA (spowiedź Ukraińca), Toronto – Warszawa 1996.
[424]
Zob. J.T. Gross, Sąsiedzi. Historia zagłady żydowskiego miasteczka, Sejny 2000.
[425]
Zob. M.J. Chodakiewicz, Ejszyszki. Kulisy zajść w Ejszyszkach. Epilog stosunków polsko-żydowskich na Kresach 1944–
45. Wspomnienia – dokumenty – publicystyka, Warszawa 2002. Dr Yaffa Eliach, założycielka amerykańskiego Ośrodka
Dokumentacji Holocaustu, utrzymywała, że bitwa między NKWD i AK w październiku 1944 była pogromem.
[426]
Zob. The Neighbors Respond. The Controversy over the Jedwabne Massacre in Poland, red. A. Polonsky, J.B. Michlic,
Princeton 2004; M.J. Chodakiewicz, The Massacre in Jedwabne, Columbia 2005; Wokół Jedwabnego, red. P. Machcewicz, K.
Persak, t. 1: Studia, t. 2: Dokumenty, Warszawa 2002; B. Musial, Deutsche Zivilverwaltung und Judenverfolgung in GG,
Wiesbaden 1999.
Ucieczka

Wojna wytwarza uchodźców tak jak gotująca się woda wytwarza parę.
Ludzie uciekają, żeby nie musieć walczyć, żeby uniknąć ran i opresji albo
ze strachu przed wiszącym nad nimi zagrożeniem. W latach 1939–1945
Europa mogła liczyć swoich uchodźców już nie w milionach, ale w
dziesiątkach milionów.
Ostatni Kindertransport wyruszył z dworca w Berlinie 1 września 1939
roku. Pociąg pełen dzieci, głównie żydowskich, miał je zawieźć w
bezpieczne miejsce. W latach 1938–1939 z prywatnej inicjatywy pewnego
radcy prawnego (który nie był Żydem) uratowano w ten sposób ponad 10
000 dzieci[427].
Pierwsi wojenni uchodźcy pojawili się już w pierwszym dniu wojny.
Rząd polski radził obywatelom zamieszkującym polsko-niemieckie
pogranicze ucieczkę na wschód. Ludzie posłuchali i w efekcie zablokowali
drogi, utrudnili ruch wojska i stali się łatwym celem dla pikujących
messerschmittów. W 1939 roku około 300 000 obywateli polskich zbiegło
do ZSRR. W latach 1939–1940 podobna liczba – wliczając Żydów –
zbiegła z sowieckiej strefy okupacyjnej na terenie Polski do strefy
hitlerowskiej, wierząc, że nie może ich spotkać nic gorszego od
sowieckiego uciemiężenia.
Wszystkie następne kampanie spowodowały taki sam chaos. Zimą 1939
roku z Karelii ruszył potok uchodźców fińskich. W roku 1940 drogi Belgii i
północnej Francji były pełne uchodźców próbujących się przedostać na
południe, a statki na Bałtyku pękały w szwach od natłoku uciekinierów z
Estonii, Łotwy i Litwy próbujących dotrzeć do Skandynawii. W roku 1941
ruszył potok uchodźców z Belgradu i Aten. W latach 1943–1944 wszystkie
rejony Włoch były pełne ludności cywilnej wypędzonej z domów na skutek
walk na przesuwającym się froncie. W roku 1944 we Francji i Holandii
maszerujące kolumny uchodźców pojawiły się po raz drugi.
Wielka Brytania poczyniła własne ustalenia. Przedwojenni urzędnicy
obliczyli, że w wyniku długotrwałych bombardowań może zginąć dwa
miliony ludzi. Wobec tego 1 września 1939 roku pierwsze fale
ewakuowanych mieszkańców zaczęły opuszczać Londyn i inne wielkie
miasta, udając się do Walii, Szkocji i na angielską wieś. Ogółem zadbano o
ewakuację 4 000 000 ludzi. Popierano także prywatne plany. Około 2000
osób znalazło tymczasowe domy zastępcze w Kanadzie i Stanach
Zjednoczonych[428]. Znaleźli się wśród nich przyszła założycielka partii
socjaldemokratycznej dame Shirley Williams i przyszły historyk sir Martin
Gilbert.
Niemcy, którzy także obawiali się bombardowań, poczynili inne kroki.
W odpowiedzi na brytyjskie bombardowanie Berlina z 1940 roku rząd
niemiecki nakazał ewakuację ze stolicy najbardziej narażonej na
niebezpieczeństwo części mieszkańców. Z czasem zaczęła się realizacja
planu dobrowolnej ewakuacji (Kinderlandesverschickung) z miejskich
okręgów na północy dzieci w wieku poniżej 14 lat, które na najbliższe pół
roku miały znaleźć schronienie w domach dziecka i klasztorach na
rolniczym południu i wschodzie Niemiec. Doświadczenia uchodźców,
którzy często spotykali się z podłymi uprzedzeniami, a nawet z brutalnym
okrucieństwem, sprawiły, że wielu wolało wrócić do swoich rodzin w
zagrożonych bombardowaniami miastach. W 1943 roku zarządzono, że
ewakuacje są przymusowe[429].
W ZSRR niewiele uwagi poświęcano ewakuacji poszczególnych
kategorii osób. W roku 1941, a potem ponownie w roku 1942
pierwszeństwo przyznano ewakuacji przemysłu i robotników
przemysłowych. Milion ludzi zbiegło lub zostało usuniętych z Białorusi
przed operacją „Barbarossa”; 400 000 bezpiecznie ewakuowano z
Leningradu, 1 400 000 z Moskwy. Nie zrobiono natomiast nic dla licznej
populacji Żydów z zachodnich republik, która była z oczywistych
powodów narażona na niebezpieczeństwo. Ogólnie rzecz biorąc, dostępne
tereny, gdzie można było umieścić ewakuowaną ludność, były ogromne.
Ale jeśli się nie było robotnikiem zatrudnionym w przemyśle, pomoc w
dostaniu się tam była znikoma.
Na froncie wschodnim uchodźcy napotykali szczególne trudności,
ponieważ tereny na tyłach były zajadle patrolowane przez siły
bezpieczeństwa. Ale zimą na przełomie lat 1944/1945, gdy Armia
Czerwona posuwała się naprzód, rozszalał się (drugi) potężny Ostflucht.
Nie wiadomo na pewno, ile milionów ludzi objął. Wielkie grupy ludności
niemieckiej z państw bałtyckich, Prus Wschodnich, Pomorza, Małopolski i
Śląska wiedziały, że nie ma na co czekać. Często towarzyszyli im ludzie
innych narodowości, którzy mieli takie same powody, żeby się obawiać
sowieckiego molocha. Wielu jechało na zaprzęgniętych w konie wozach –
na pierwszy rzut oka wyglądali jak średniowieczni pionierzy. Inni wlekli się
ubrani w łachmany w tłumie zmęczonych, wycofujących się niemieckich
żołnierzy. Dziesiątki tysięcy, a może jeszcze więcej, straciło życie, próbując
przejść pieszo przez zamarznięty Bałtyk albo tonąc w przybrzeżnych
Haffs[430].
Wśród Niemców, którzy dostali się w pułapkę na Półwyspie
Kurlandzkim na Łotwie, byli głównie członkowie personelu wojskowego
Grupy Armii „Północ”. Ataki Sowietów raz po raz odpierano; niewiele
łodzi ratunkowych było jeszcze w stanie nadającym się do użytku.
Większość czekała na nieuchronny los: poddać się w maju 1945 roku i
zostać wywiezionym do sowieckiego obozu.
Najbardziej krytyczne sytuacje powstawały jednak na terenach leżących
dalej na południe. Oblężenie Königsberga trwało od stycznia do 9 kwietnia
1945 roku. 3. Armia Pancerna przebiła i utrzymała korytarz do portu Pillau
(obecnie Bałtijsk), skąd prowadzono ewakuację. Ale w mieście kończyły
się zapasy żywności i w obawie przed głodem wielu jego cywilnych
mieszkańców wolało zaryzykować wędrówkę przez zamarzniętą zatokę do
Zalewu Wiślanego. Około 2000 mężczyzn, kobiet i dzieci znajdowało się
jeszcze w drodze, kiedy nadeszła wiosna, lód zaczął topnieć i mnóstwo
ludzi utonęło.
Operacja „Most Morski” admirała Dönitza była skuteczna: w sumie
przewieziono w bezpieczne rejony około dwóch milionów uciekinierów.
Ale dwie morskie katastrofy – zatopienie statku „Wilhelm Gustloff” w
styczniu i statku „General von Steuben” w lutym 1945 roku – znacznie
zmniejszyły chęć uchodźców do podejmowania morskich podróży.
„Wilhelm Gustloff” (nazwany tak od nazwiska zamordowanego
szwajcarskiego nazisty) był pasażerskim statkiem liniowym. Wypłynął 30
stycznia o godzinie 12.30 z Gdyni – wiózł może aż 10 000 cywilów i 162
rannych żołnierzy. Kiedy zapadła ciemność, został na rozkaz kapitana jasno
oświetlony. Lęk przed nocnym zderzeniem był silniejszy niż obawa przed
łodziami podwodnymi. Decyzja okazała się fatalna w skutkach. Sowiecka
łódź podwodna S-13, która wypłynęła z Hanko w Finlandii, zauważyła
nieszczęsny statek około północy. Z odległości 1000 metrów wystrzelono
trzy torpedy – pierwszej towarzyszył okrzyk „Za ojczyznę!”. Wszystkie
trzy trafiły w cel. „Gustloff” błyskawicznie przechylił się o trzydzieści
stopni, ale jeszcze przez ponad godzinę unosił się zawieszony nad swoim
wodnym grobem. Mimo obecności eskorty i łodzi ratunkowych utonęło aż
8000 osób. Była to największa morska katastrofa czasu wojny. Na mapach
Zatoki Gdańskiej wrak widnieje jako „Przeszkoda nr 73”[431].
Gdańsk, gdzie zaczęła się wojna, został oblężony dopiero w marcu 1945
roku. W mieście było około 3 000 000 ludzi – ich liczba wzrosła, ponieważ
do mieszkańców dołączyło 2 500 000 uchodźców z Prus Wschodnich i
wschodniej części Pomorza. Z chwilą gdy Armia Czerwona dotarła do
wybrzeży Bałtyku w okręgu Stolp (Słupska) i Köslin (Koszalina), droga na
zachód została odcięta. Jedynym miejscem ucieczki pozostał Półwysep
Helski, który po upadku Gdańska nadal się trzymał i skąd bezpiecznie
ewakuowano do Szlezwika-Holsztynu i do Danii około 387 000 osób –
mimo poważnych strat wśród niemieckich obrońców. Ale wtedy wydarzyła
się kolejna morska katastrofa. W ostatnich dniach wojny, w maju 1945
roku, od wybrzeży Helu odbił przeładowany statek motorowy „Hela” z
6000 pasażerów na pokładzie – i nikt go już nigdy nie widział.

W roku 1945 amerykańscy urzędnicy przemianowali europejskich


uchodźców na wysiedleńców (displaced persons). Szacowano, że jest ich
30 000 000. Nie licząc zmarłych i inwalidów, stworzyli największą grupę
ofiar wojennych.

[427]
Zob. E. Milton, The Tiger in the Attic. Memories of the kindertransport and of growing up English, Chicago 2005.
[428]
Zob. The Evacuees, red. B. Johnson, London 1968.
[429]
Zob. N. Stargardt, Witnesses of War. Children’s lives under the Nazis, London 2005.
[430]
Zob. G. Sereny, The German Trauma, London 2001; U. Hoffmann-Lange, East Germany. What happened to the
Silesians in 1945, Lewes 2000.
[431]
Zob. Ch. Dobson, J. Miller, R. Payne, The Cruellest Night. Germany’s Dunkierk and the sinking of the Wilhelm Gustloff,
London 1979.
Ograniczenia

Mówiąc o sytuacji na froncie domowym w wojennej Wielkiej Brytanii,


badacze koncentrują się na takich sprawach, jak racjonowanie żywności,
naloty, obrona cywilna, nakazy pracy, wojenne zadania, ewakuacje dzieci,
rozdzielanie rodzin i „duch wojenny”[432]. Poza Blitzem z przełomu lat
1940/1941 i rakietami V-1 i V-2 z przełomu lat 1944/1945 na liście tych
doświadczeń nie ma zbyt wielu pozycji, które można by uznać za coś
więcej niż trudności. Nie było głodu. Nie było okrutnych zbrodni. Nie było
też obcej okupacji. A przede wszystkim mała była w Wielkiej Brytanii
liczba ofiar. Statystycznie rzecz biorąc, niebezpieczeństwo, że brytyjski
żołnierz zginie lub zostanie ranny, kształtowało się jak 1:23. Straty wśród
ludności cywilnej wyniosły 0,1 procent ogółu populacji. Analogiczne straty
w Polsce wyniosły co najmniej 18 procent, a na Białorusi – 25 procent.
W tych okolicznościach jest rzeczą istotną zdać sobie sprawę, że
doświadczenia Brytyjczyków bynajmniej nie były typowe i że dla lepszego
zrozumienia sytuacji niezbędna jest perspektywa porównawcza. Nie chodzi
o to, żeby zdeprecjonować wojenny trud Wielkiej Brytanii, który był
godzien podziwu, ale po prostu o ustalenie szerszego kontekstu, jaki trzeba
brać pod uwagę, kiedy się chce oceniać wszystkie doświadczenia czasu
wojny. Jeżeli się to zrobi, okaże się, że niektóre wnioski można było
przewidzieć, podczas gdy inne są zaskakujące.
Weźmy jako przykład racjonowanie żywności: okazuje się, że obywatele
Wielkiej Brytanii musieli znosić reżim tak samo surowy jak ten, który stał
się udziałem przeciętnego Niemca. (Z rozmysłem mówimy tu o
„przeciętnym Niemcu”, ponieważ w Rzeszy były miliony ludzi, którzy byli
celowo źle żywieni i których nędza wpływała na podniesienie przeciętnej
dobrobytu innych niemieckich brzuchów). Aż do przedostatniej fazy wojny
Brytyjczycy musieli się zadowalać dietą (zob. Tabela 5.5), którą ich
amerykańscy sojusznicy z pewnością uznaliby za nie do przyjęcia, a którą
można było porównać z dietą ich niemieckich wrogów (zob. Tabela 5.6).
Tabela 5.5. Tygodniowe racje żywnościowe w Wielkiej Brytanii na
osobę dorosłą (w gramach)

Tabela 5.6. Tygodniowe racje żywnościowe w Niemczech na osobę


dorosłą (w gramach)[433]

W ZSRR przydziały żywności dla robotników przemysłowych były w


1942 roku trzy lub cztery razy wyższe dla osób zatrudnionych w przemyśle
ciężkim (3181–4418 kalorii dziennie) niż dla innych grup (1074–1176
kalorii) i ich rodzin (780 kalorii). Tych wskaźników rzadko się trzymano.
Chłopi nie mieli żadnych przydziałów – zakładano, że sami potrafią o
siebie zadbać. Wygląd ludności niemieckiej – dobrze żywionej, dobrze
ubranej – był podobno jednym z powodów dzikiego szału, w jaki wpadła
Armia Czerwona w latach 1944–1945. Według jednego z historyków,
sowieccy żołnierze często wybierali „grube” żony hitlerowców, żeby je
gwałcić w pierwszej kolejności[434].
Paradoksalnie jadłospis Niemców dramatycznie się pogorszył w drugiej
połowie 1945 roku. Powodem była akumulacja różnego rodzaju
niedoborów. Ale winę ponosiły okupacyjne rządy aliantów.
Ludność cywilna krajów walczących musiała się przystosować do
wojennych warunków w trzech zasadniczych obszarach: materialnym,
organizacyjnym i psychologicznym. Warunki materialne oznaczały
ogromny spadek ilości i rodzaju dostępnych dóbr, ponieważ gospodarki
zostały przekierowane z produkcji na rynek wewnętrzny na produkcję
wojenną. Czynnik drugi obejmował ogromne zmiany w organizacji pracy,
w rozkładzie ról społecznych obu płci, w organizacji transportu i – przede
wszystkim – w stosunkach między państwem i obywatelem. Warto w tym
miejscu przytoczyć wyjaśnienie, jakiego w maju 1940 roku udzielił posłom
w Izbie Gmin Clement Attlee w kontekście ustawy o rozszerzeniu środków
wyjątkowych. Rząd, oświadczył Attlee, przejmuje teraz „całkowitą kontrolę
nad obywatelami i nieruchomościami, nie nad niektórymi osobami
należącymi do określonych klas społeczeństwa, lecz nad wszystkimi –
bogatymi i biednymi, pracodawcami i robotnikami, mężczyznami i
kobietami, a także nad wszelką własnością”[435]. Tak przynajmniej
wyglądało to w teorii. Ton tego oświadczenia był przerażająco totalitarny.
Nikt się nie poskarżył.
Największych wyrzeczeń trzeba było jednak dokonywać w sferze trzeciej
– psychologicznej. Nawet w Wielkiej Brytanii sytuacja wymagała
poważnego przystosowania się do nowych warunków. W innych krajach, w
których trudnościom i aktom okrucieństwa towarzyszyły opresja ze strony
obcego państwa, niebezpieczeństwo fizyczne i przekraczające zdolność
pojmowania straty w ludziach, stres psychiczny nie był po prostu większy.
Był niemal nie do zniesienia.

Okupowana przez Niemców Ukraina narażona została na ograniczenia w


stopniu, który w wielu okręgach sprawił, że ludność znalazła się na granicy
śmierci głodowej. W roku 1941, po wycofaniu się Armii Czerwonej,
zabrano wielkie ilości żywności i zboża, powodując sztuczne niedobory
jeszcze przed nadejściem Niemców. Potem, w roku 1942 i 1943, wojska
niemieckie powtórzyły ten sam zabieg – żeby się wyżywić i żeby wysłać
dostawy żywności do Rzeszy. Wszystko to działo się w kraju, w którym
zaledwie dziesięć lat wcześniej terror głodu Stalina pociągnął za sobą
śmierć milionów. W efekcie nadeszła fala patologicznych reakcji – od
ukrywania zapasów i spekulacji po rozkwit czarnego rynku, przemoc,
grabieże i policyjne akcje odwetowe, a wśród najbardziej bezbronnych
warstw społeczeństwa zapanował głód.
Jednym z elementów obrazu jesiennych miesięcy tamtych lat byli tak
zwani łowcy zboża, szperacze i handlarze, którzy przemierzali setki
kilometrów w poszukiwaniu paru worków pszenicy czy żyta. Można ich
było zobaczyć, jak idą poboczem dróg, ciągnąc wózek lub sanki,
czekających, żeby ich podwiozła któraś z wojskowych ciężarówek jadących
w niekończących się konwojach. Ryzykowali wszystko, byle tylko dotrzeć
do Donu czy Kubania, gdzie jak chodziły słuchy, chłopi mieli nadwyżki
zboża na sprzedaż, po drodze wyłudzając co się dało, przekupując kogo się
dało, przedostając się przez gęsto rozstawione punkty kontrolne, a kiedy
było trzeba – przekraczając linie frontu. Desperacka determinacja tych ludzi
obrosła legendą. Prawdopodobieństwo, że im się uda, było niewielkie.
Prawdopodobieństwo, że ich ktoś ograbi, zamorduje przy drodze lub że
zostaną złapani i wysłani na przymusowe roboty do Niemiec – przeciwnie:
było duże. A mimo to gnał ich przymus: musieli iść dalej i dalej, dopóki nie
zdobędą życiodajnej nagrody lub dopóki nie padną podczas kolejnej próby.
Kiedy w listopadzie 1942 roku Elenie Kudinej z Okręgu Donieckiego
udało się wyciągnąć ojca z więzienia daleko na południu, w Rostowie nad
Donem, miała ona 18 lat. Wszyscy jej sąsiedzi zdążyli sobie już porobić
zapasy na zimę. Zamiast wrócić do domu z pustymi rękami, Elena, mimo że
nadeszła już zima, wyruszyła w drogę w towarzystwie drugiej kobiety,
kierując się na wschód. Miały z sobą dwa małe pozłacane zegarki
przeznaczone na handel wymienny i przed upływem miesiąca uśmiechnęło
się do nich szczęście. Pewna chłopska rodzina z okolic Połtawy wzięła od
nich jeden zegarek w zamian za półtora worka pszenicy. Powstał problem,
jak wrócić do domu wśród mrozu i śniegu. Bitwa o Stalingrad szalała w
niewielkiej odległości i gdyby Armia Czerwona zwyciężyła, front mógł się
gwałtownie przesunąć w ich kierunku. I właśnie tak się stało. Obie kobiety
straciły swoje bezcenne dowody tożsamości, które im odebrał jakiś
drapieżny policjant, i mogły iść dalej, tylko przyłączając się do
wycofującego się oddziału włoskiego wojska. Potem zdarzyło się
nieszczęście. Włosi wpadli w zasadzkę, jaką na nich zastawili posuwający
się naprzód sowieccy żołnierze. Dziewczęta zostały aresztowane; worki ze
zbożem skonfiskowano. Jeszcze tego samego wieczoru pilnowane przez
strażników czekały na przesłuchanie przez NKWD, które niemal na pewno
kazałoby je rozstrzelać jako szpiegów. Uratował je pewien rosyjski
żołnierz, były oficer zdegradowany przez NKWD, który pokazał im dom,
gdzie czekała kobieta gotowa udzielić im pomocy.

Kobieta czekała. Tamara dała jej [drugi] zegarek w zamian za kurtkę, szal, małe
sanki i 30 kilogramów pszenicy. Spałyśmy u niej w domu, a o świcie wyruszyłyśmy w
kierunku Miedowoj. (...) Po drodze zobaczyłyśmy włoskie ciężarówki, które prowadzili
włoscy więźniowie służący [w Armii Czerwonej]. A we wsi Trebisino spotkałyśmy
cywilów z Dniepropietrowska i ze Stalina – szli nad Don w poszukiwaniu pszenicy, ale
odcięła im drogę sowiecka ofensywa. (...) Niecałe pięć kilometrów stamtąd, we wsi
Sokolniki, miałyśmy spotkać drwali, którzy w drodze do pracy codziennie przekraczali
Doniec. (...)
Spotkałyśmy jakąś kobietę, która rąbała drzewo i z wielkim trudem próbowała
podźwignąć wielki pień. Pomogłyśmy jej załadować ten pień na sanie i razem
przekroczyłyśmy zamarzniętą rzekę. Powiedziała nam, że cztery kilometry stamtąd, we
wsi Kripaki, są Niemcy. (...) W Kripakach zobaczyłyśmy pierwszych Niemców. Zapytali
nas, skąd przyszłyśmy i gdzie są Rosjanie, i powiedzieli nam, którędy mamy iść. (...) W
końcu dotarłyśmy do naszych rodzin w Siergowie i Debalcewie[436].

Był luty 1943 roku. Historia Eleny zachowała się w notatkach pewnego
włoskiego oficera, który jakiś czas potem wydał dziewczynie glejt, dzięki
czemu mogła się razem z wojskiem wycofać w stronę Dniepru.
„Ograniczenia” to nie jest dobre słowo na opisanie jej standardu życia.

[432]
Zob. J. Gardiner, Wartime Britain 1939–1945, London 2005.
[433]
Zob. M. Lynch, Wartime Germany, London 2004, s. 79.
[434]
Zob. C. Merridale, Wojna Iwana, op. cit., s. 335.
[435]
M. Davis, „The Labour Movement and World War Two”, www.unionhistory.info/timeline/1939_1945.php.
[436]
G. Geddes, Nichivó, op. cit., rozdz.: Elena Kudina tells her story.
Choroby

Tradycyjne wizerunki przedstawiają Śmierć z jej atrybutami: kosą, która


oznacza zgon, i cepem, który wieści głód. Podczas pierwszej wojny
światowej na przyfrontowych polach śmierci zbierały żniwo epidemie i
głód. Jeżeli dodać ofiary hiszpanki z 1918 roku do ofiar głodu znad Wołgi,
który przyszedł w następstwie wojny i rewolucji w Rosji, otrzymuje się
liczbę znacznie przekraczającą liczbę zabitych w okopach.
Druga wojna światowa oczywiście także zebrała ponury plon chorych i
umierających z głodu. Śmiertelność w gettach i w obozach
koncentracyjnych była przerażająca. Mimo to ani w czasie wojny, ani
bezpośrednio po jej zakończeniu nie było ani wielkich klęsk głodu, ani
epidemii. Może się to wydać dziwne. Przyczyną mogła być po części
bardzo zredukowana liczba żołądków do napełnienia, a po części
niewątpliwie działalność UNRRA. Tak czy inaczej był to maleńki jasny
promyk wśród śmiercionośnych burz, które ogarnęły cywilną ludność
Europy.
Ludobójstwo

Termin „ludobójstwo” – genocide – wynalazł w 1943 roku polsko-


żydowski prawnik Rafał Lemkin, który pracował w amerykańskim
Departamencie Wojny. Użył tego słowa do opisania zjawiska, z którego
świat dopiero zaczynał sobie zdawać sprawę: do określenia próby
eksterminacji wszystkich członków jakiejś grupy rasowej. (Łaciński wyraz
genus oznacza „gatunek”, czasownik uccidere – oznacza „zabijać”). W tym
czasie hebrajskiego słowa shoah nie było jeszcze w szerokim obiegu, a
stare greckie słowo holokaustos nie zdążyło jeszcze nabrać dzisiejszych
konotacji. (W 1938 roku Chamberlain użył słowa holocaust, mówiąc o
przelewie krwi na skalę pierwszej wojny światowej). Niemieccy naziści,
autorzy ludobójstwa, mieli na określenie tego, co robili, tylko eufemizm:
„ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”.
Były oczywiście rozmaite precedensy, choć żaden nie wydaje się w pełni
adekwatny. W 1915 roku, podczas pierwszej wojny światowej, rząd turecki
zezwolił na kampanię eksterminacyjną wymierzoną w Ormian,
podejrzewanych o współpracę z Rosją, która była wrogiem imperium
osmańskiego. Od tego czasu organizacje ormiańskie nieprzerwanie starają
się zainteresować międzynarodową opinię tragedią swojego narodu, a w
ostatnich dziesięcioleciach domagają się uznania jej za akt ludobójstwa.
Hitler wiedział o tym precedensie. W sierpniu 1939 roku, po zakończeniu
przygotowań do napaści na Polskę, zadał retoryczne pytanie: „Kto dziś
pamięta o Ormianach?”. A myślał wtedy o całej ludności Polski[437].
Wrogi stosunek hitlerowców do Żydów nigdy nie był trzymany w
tajemnicy. Jest jednym z ważnych wątków Mein Kampf (1925) Hitlera. Był
inspiracją ustaw norymberskich z 1935 roku, które z kolei stały się
powodem serii coraz gwałtowniejszych prześladowań Żydów w
Niemczech. Jednakże do roku 1941 ta wrogość była paskudna i brutalna,
ale nie miała cech eksterminacji. Natomiast od połowy 1941 roku, czyli od
rozpoczęcia operacji „Barbarossa”, przybrała nieomylne cechy i proporcje
ludobójstwa. Obowiązkiem historyka jest najpierw objaśnić kontekst, a
następnie przedstawić fakty.
Kontekst stanowił hitlerowski reżim, w nastroju triumfującej radości
wysyłający swoje siły zbrojne na wschód do akcji, która miała oznaczać
ostateczny podbój nowych terenów do życia – Lebensraumu. W 1939 roku,
we wcześniejszym okresie ekspansji na wschód, możliwości były jeszcze
ograniczone. Polska była krajem, gdzie żyła większość Żydów i gdzie
leżało centrum owego Lebensraumu. Ale podbita została tylko połowa
Polski. Drugą połowę wciąż jeszcze role="centerit" trzymał w mocnym
uścisku Związek Sowiecki – kraj uważany przez hitlerowców za kolebkę
„żydowskiego bolszewizmu”. Wobec tego z ich punktu widzenia wszelkie
ostateczne porachunki czy to z Żydami, czy to ze Słowianami w latach
1939–1941 pozostawały poza ich zasięgiem. Natomiast w tej samej chwili,
w której ruszyła operacja „Barbarossa”, perspektywy hitlerowców na
„rasową przebudowę” Europy Wschodniej ogromnie się poprawiły.
Królestwo Hansa Franka, Generalne Gubernatorstwo, powiększyło się. W
ciągu zaledwie tygodnia czy dwóch praktycznie cała strefa osiedlenia, do
której niegdyś – w czasach caratu – ograniczała się największa zbiorowość
ludności żydowskiej, znalazła się pod kontrolą hitlerowców[438]. SS
dostrzegło swoją historyczną szansę. Zaczął się Holokaust.
W „ostatecznym rozwiązaniu” trzeba widzieć kulminację serii
narastających wcześniejszych prześladowań, które obejmowały co najmniej
trzy inne „rozwiązania”. Pierwsze, praktykowane od 1933 roku w Nadrenii
i w innych miejscach, obejmowało czystki. Po każdej akcji ogłaszano, że te
czy inne okręgi Niemiec są Judenrein, czyli „wolne od Żydów”. Drugie
rozwiązanie polegało na przymusowej emigracji. W latach 1933–1939 w
Niemczech, Austrii i Czechach zaczęto Żydów zmuszać do emigracji;
nastąpił exodus około 250 000 osób. Trzecim rozwiązaniem było
przesiedlanie Żydów do gett, praktyka zinstytucjonalizowana w Polsce w
latach 1939–1941, wywołana wybuchem wojny i ogłoszona jako
tymczasowy środek, stosowany do czasu przesiedlenia. „Ostateczne
rozwiązanie” było zatem czwartym z kolei.
Nie zachował się rozkaz Hitlera uprawomocniający „ostateczne
rozwiązanie”. Prawdopodobnie nigdy nie istniał w formie pisanego
dokumentu. Zdaniem nieżyjącego już Alana Bullocka Hitlerowi zależało na
tym, żeby zatrzeć ślady, ponieważ jego wcześniejsza kampania w sprawie
eutanazji wywołała w Niemczech falę krytyki. Nie ma jednak żadnej
wątpliwości, że w dyktatorskim i hierarchicznym systemie, jaki istniał w
Trzeciej Rzeszy, taki rozkaz mógł przyjść tylko z samej góry. Mógł zostać
wydany przez telefon lub bezpośrednio Reichsführerowi SS Himmlerowi i
za pośrednictwem Himmlera wszystkim niższym instancjom. Reinharda
Heydricha, szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy
(Reichssicherheitshauptamt, RSHA), poinformował o nim Göring w lipcu
1941 roku. Jest jednak prawdopodobne, że plan narodził się kilka tygodni
wcześniej, podczas końcowych przygotowań do operacji „Barbarossa”, w
czasie gdy organizowano Einsatzgruppen.
Nie wiadomo także, czy pierwotny rozkaz odnosił się tylko do Żydów,
czy też do wszystkich kategorii ludzi, których hitlerowcy zamierzali
eksterminować. Na przykład Romowie, również liczni w Europie
Wschodniej, stali w obliczu groźby takiego samego ludobójstwa jak Żydzi.
Być może ich – a także innych – dołączono dopiero później. Pod pewnymi
względami wprowadzanie planu Holokaustu zdradzało cechy improwizacji.
Zabijanie Żydów przybierało trzy podstawowe formy: ogólne
maltretowanie, rozstrzeliwanie i zagazowywanie. Chociaż różne metody
wprowadzano w różnych okresach, przez większość czasu stosowano je
wszystkie jednocześnie.
Na początku złe traktowanie Żydów w gettach nie miało na celu ich
zabijania. Było po prostu elementem planu odseparowania ich od reszty
ludności. Ale w ciągu kilku miesięcy przeludnienie, choroby, głodowe
przydziały żywności i brak jakiejkolwiek opieki dokonały dzieła
zniszczenia i „kwestia” zaczynała rozwiązywać się sama: umierały
dziesiątki tysięcy. (W oczach SS ostateczny skutek wydawał się zapewne
podobny do skutków, jakie przyniósł sposób traktowania sowieckich
jeńców wojennych).
W miarę rozwoju polityki zaczęły się uwidoczniać dwie tendencje:
pierwsza, aby przyspieszyć i usystematyzować zabijanie, i druga, aby na
czas oczekiwania na śmierć wyselekcjonowanych Żydów zatrudnić przy
jakiejś pożytecznej pracy. W rezultacie niektóre getta, na przykład getto w
Łodzi, które było nastawione na pracę na potrzeby wojny, działały o wiele
dłużej niż pozostałe. Jednocześnie zaś co młodszych i zdrowszych Żydów,
których uznano za zdolnych do pracy, kierowano nie do obozów śmierci,
lecz do obozów pracy.
Rozstrzeliwania Żydów – zwłaszcza dużych grup – były specjalnością
Einsatzgruppen. Zdarzały się przede wszystkim na terenach okupowanych
przez Niemców, które przed operacją „Barbarossa” były pod okupacją
sowiecką: na Litwie i Białorusi, we wschodniej Polsce i na Ukrainie.
Miejsca największych takich akcji znajdowały się w pobliżu dużych
skupisk ludności – w Kaiserwaldzie pod Rygą, w Ponarach pod Wilnem, w
Dziewiątym Forcie w Kownie, w Jarze Ratomskaja pod Mińskiem, Jarze
Drobickim koło Charkowa i w pięknym wąwozie Babi Jar niedaleko
Kijowa, gdzie w ciągu trzech dni zabito 33 000 mężczyzn, kobiet i dzieci.
Na terenach okupowanych przez sprzymierzoną z Niemcami Rumunię – na
przykład w Besarabii – rozstrzeliwaniem Żydów często parali się Rumuni.
Schwytanym Żydom kazano się rozbierać i ustawiać rzędami wzdłuż
masowego grobu, po czym rząd za rzędem zabijano z karabinów
maszynowych. Zginęło w ten sposób do miliona ludzi[439].
Pracy Einsatzgruppen przyglądali się niemieccy żołnierze z innych
jednostek, miejscowa policja, przypadkowi przechodnie i niemieccy
urzędnicy. Niektórzy z tych ostatnich uważali, że takich metod nie można
tolerować. Reichskommissar Mińska Wilhelm Kube 27 października 1941
roku napisał do Berlina list, w którym domagał się, aby poinformowano
Führera o „tym bestialstwie”. SS zareagowało, nakazując utrzymywanie
sprawy w ściślejszej tajemnicy.
W tym właśnie czasie SS otwierało w departamencie rasy i przesiedleń
RSHA nowy wydział IV B 4. Szefem miał zostać Obersturmbahnführer
Adolf Eichmann, gorliwy trzydziestopięcioletni hitlerowiec, który miał od
tej chwili kierować logistyką „ostatecznego rozwiązania”.
Technikę uśmiercania ludzi gazem doprowadzono do perfekcji w grudniu
1941 roku, po serii eksperymentów przeprowadzonych w Chełmnie
(Kulmhofie), wsi położonej w pobliżu Łodzi na terenach okupowanej
Polski. Pierwsze próby, z wykorzystaniem krytych ciężarówek jako
ruchomych komór gazowych, okazały się nieskuteczne. Postanowiono więc
używać stacjonarnych komór, do których trzeba było dowieźć ofiary, a
potem je zamordować gazem cyklon B. Szacunkowe liczby
zamordowanych w Chełmnie wahają się od 150 000 do 400 000.
Do tego czasu Eichmann nabrał wprawy. 24 stycznia 1942 roku wspólnie
z Heydrichem w willi na eleganckim przedmieściu Berlina Wannsee
zorganizował konferencję. Celem spotkania była koordynacja działań
różnych niemieckich agend – kolei, Ministerstwa Spraw Zagranicznych i
poszczególnych wydziałów SS; ich współpraca stała się potrzebą chwili.
Niejeden uczestnik spotkania musiał unieść brwi ze zdziwienia, słysząc, jak
Eichmann przedstawia liczby Żydów przewidzianych do deportacji – nie
tylko z okupowanych przez Niemców krajów Europy, ale także z państw
neutralnych, takich jak Hiszpania czy Irlandia, oraz ze Zjednoczonego
Królestwa. Z perspektywy czasu widać, że przesadzał. Nie ulega jednak
wątpliwości, iż hitlerowcy mieli w tym czasie ogromne aspiracje.
Na początku 1942 roku w odległych częściach Generalnego
Gubernatorstwa wybudowano trzy obozy pomyślane jako obozy śmierci –
w hołdzie dla Heydricha operacji nadano kryptonim „Reinhard”. Obozy te –
w Sobiborze, Bełżcu i Treblince – nie były obozami koncentracyjnymi i nie
miały odpowiedników w sowieckim GUŁagu. Były po prostu i wyraźnie
placówkami służącymi do zabijania – z dworcem kolejowym, z
kompleksem komór gazowych i z krematoriami. Gdy tylko spełniły swoje
zadanie, zrównano je z ziemią. Sobibór pochłonął ponad 300 000 Żydów –
głównie z terenów środkowej Polski. Bełżec – 600 000 ofiar, głównie
mieszkańców żydowskich dzielnic Krakowa i Lwowa oraz około 1500
Polaków katolików, którzy próbowali udzielić im pomocy. W Treblince
zginęło 700 000, w tym także mieszkańcy warszawskiego getta[440]. Fakt, że
najważniejszym miejscem upamiętniającym Holokaust został Auschwitz, a
nie Treblinka, spowodował wiele nieporozumień.
Użycia ruchomych komór gazowych nie zaniechano. Ponownie
wprowadzono je do użytku w różnych miejscach, na przykład w Małym
Trościeńcu na Białorusi, dokąd deportowano do 250 000 Żydów, czy w
Zemunie pod Belgradem, gdzie zamordowano wielu Żydów
jugosłowiańskich.
W marcu 1942 roku, pod naciskiem stale rosnących liczb, pospiesznie
oddano do użytku obóz koncentracyjny Auschwitz II (Birkenau). Główny
jego trzon nadal stanowił zespół typowy dla obozu koncentracyjnego, z
murowanymi wieżami strażniczymi, drewnianymi barakami i ogradzającym
teren drutem kolczastym pod napięciem. Ale powiększone komory gazowe
i krematoria przeznaczono do tych samych celów co w obozach śmierci.
Urządzenia nie były zarezerwowane wyłącznie dla Żydów, mimo że to
Żydzi mieli stanowić oczywistą większość w grupie ponad miliona jego
ofiar (zob. s. 418–419). W roku 2006 liczba zamordowanych Żydów, jaką
przewodnicy podawali zwiedzającym, wynosiła 900 000. Liczba 4 000 000
żydowskich ofiar Auschwitz, rozpowszechniana w okresie zimnej wojny,
jest wytworem sowieckiej propagandy[441].
W ciągu roku po konferencji w Wannsee zamordowano większość
Żydów z Europy Środkowej i Wschodniej, a przed administracją
„ostatecznego rozwiązania” stanęły dwa narastające problemy. Po pierwsze
transportowanie Żydów z coraz odleglejszych regionów – z Rodos, z
Bordeaux czy nawet z północnej Norwegii – stawało się coraz bardziej
złożoną operacją. Drugim problemem było zapotrzebowanie SS na
robotników, którzy zasililiby kurczącą się siłę roboczą Niemiec. Dlatego
poczynając od 1943 roku, urząd Eichmanna prowadził dwutorową politykę.
Z jednej strony organizował potężną akcję transportową – kierowano
ruchem tysięcy pociągów, które regularnie krążyły liniami europejskiej
sieci kolejowej, systematycznie i planowo dowożąc swój ludzki ładunek do
Auschwitz oraz do innych miejsc. W tym samym czasie żydowskich
więźniów – głównie mężczyzn zdolnych jeszcze do pracy – utrzymywano
przy życiu w gettach i obozach i wynajmowano na dniówki do niewolniczej
pracy, aż do czasu, gdy przychodziła na nich kolej deportacji do komór
gazowych. Na przykład działalność getta w Łodzi, które produkowało
mundury dla Wehrmachtu, utrzymywano do sierpnia 1944 roku, a
Auschwitz II (Birkenau) działał do grudnia 1944, kiedy stało się jasne, że
zbliża się Armia Czerwona.
„Ostateczne rozwiązanie” ostatecznie pozostało niezakończone. Rzesza
upadła, zanim SS zdołało ukończyć to, co uważało za swój najbardziej
konstruktywny projekt. Około 150 000 Żydów przeżyło w ukryciu w
Polsce, 200 000 pozostało nietkniętych we Francji, 300 000 w Wielkiej
Brytanii i mniej więcej 500 000 w ZSRR. Warto się zastanowić, co by było,
gdyby SS dostało jeszcze kilka lat.
Wieści o Holokauście wywołały w zewnętrznym świecie niewielką
reakcję. Alarm, jaki w 1942 roku podniósł polski rząd emigracyjny,
zignorowano. Relacje naocznych świadków przywiezione przez kurierów –
Karskiego czy Nowaka – nie znajdowały słuchaczy. Apele organizacji
syjonistycznych z 1944 roku o bombardowanie dróg dojazdowych do
Auschwitz zostały odrzucone[442].
Wielokrotnie szacowano liczbę Żydów zamordowanych podczas
Holokaustu i wszystkie obliczenia niezmiennie dają wynik między 5 a 6
milionów. Sama ta liczba, na ogół zaokrąglana do 6 milionów, nie podlega
dyskusji. Historycy powinni natomiast uważać, żeby nie zawyżać jej
elementów składowych. Nie można przytaczać liczby 4 milionów dla
Auschwitz i 2,25 miliona dla Birkenau, jeśli chce się jednocześnie utrzymać
liczbę 2 milionów dla obozów śmierci i miliona ofiar Einsatzgruppen, a w
dodatku zostawić miejsce na realistyczne szacunki ofiar w gettach, w
grupach wysyłanych do niewolniczej pracy oraz w innych obozach
koncentracyjnych. Wiarygodność tych liczb wymaga, żeby się zgadzała
suma. W kategoriach podziałów geograficznych na tę ogólną liczbę 6
milionów przypada zazwyczaj 3 miliony polskich Żydów, 2 miliony Żydów
z ZSRR i milion z innych krajów Europy[443].
Wpływ Holokaustu na stosunki międzynarodowe dał się odczuć, jeszcze
zanim skończyły się masowe mordy. Wojowniczo nastawieni syjoniści w
Palestynie zaczęli wojnę terroru wymierzoną przeciwko usankcjonowanej
mandatem władzy Brytyjczyków. Uważali, że Brytyjczycy są zbytnio
proarabscy i pozostają obojętni na ich żądania w sprawie zwiększenia
kontyngentu żydowskich imigrantów. Natomiast wielki mufti Jerozolimy
Hadż Amin al-Husajni, który uważał Brytyjczyków za zwolenników
syjonizmu, znalazł się w Berlinie, gdzie zaczął prowadzić proniemiecką
propagandę. Tak wyglądały początki kryzysu, który miał doprowadzić do
utworzenia Państwa Izrael i do niekończącego się konfliktu arabsko-
izraelskiego. Uchodźcy, którzy uciekli przed Holokaustem, mieli wkrótce
przyczynić się do tego, że sprawy syjonistów nie dało się już zatrzymać[444].
Zaprzeczanie Holokaustowi jest szczególną formą działania,
podejmowaną głównie przez ekscentryków i fanatyków politycznych,
którzy – podobnie jak zwolennicy tezy, że Ziemia jest płaska – żądają
prawa do bycia wysłuchanymi. Dobrze znany amerykański językoznawca
Noam Chomsky zajął w tej kwestii stanowisko pryncypialne. Jeśli wolność
słowa ma oznaczać wolność słowa – twierdzi Chomsky – ludzie powinni
mieć swobodę wygadywania takich absurdów jak ten, że Holokaustu nie
było lub że Ziemia nie jest kulą. Coś w tym jest, ale nie jest to pogląd
popularny wśród tak zwanych egzekutorów Holokaustu, którzy nie tylko
twierdzą, że Holokaust był rzeczywistością, ale także, że towarzyszyło mu
o wiele mniej trafiających do przekonania akcji pomocniczych[445].
Dziedzictwo Holokaustu jest oczywiście obciążone wieloma poważnymi
problemami moralnymi i historycznymi. Problemy historyczne sytuują się
głównie wokół kwestii porównania, które jest jednym z podstawowych
narzędzi historyka i którego nie wolno odrzucać, kiedy przestaje być
wygodne. Problemów moralnych jest mnóstwo. Po pierwsze mówi się o
niebezpieczeństwie relatywizmu i o potrzebie stosowania takich samych
kryteriów przy ocenie różnych zdarzeń. Po drugie mówi się o ekwiwalencji
moralnej i o bezwzględnej konieczności przyznawania tej samej najwyższej
wartości życiu i cierpieniu każdego człowieka. Trzecim problemem jest
etyka kolaboracji, a więc wszystkie delikatne kwestie dotyczące działania
żydowskiej policji w gettach czy kapo i Sonderkommando w obozach
śmierci. Wreszcie problem czwarty dotyczy wszystkich historyków i skupia
się wokół zagadnienia współczucia. Historia pozbawiona współczucia jest
jak pusta skorupa.

[437]
Z notatek admirała Canarisa, za: L.P. Lochner, What About Germany?, New York 1942.
[438]
Zob. H. Rosenthal, „Pale of Settlement”, www.jewishencyclopedia.com.
[439]
Zob. P. Dempsey, The Einsatzgruppen and the Destruction of European Jewry, Measham 2003.
[440]
Zob. Y. Arad, Belzec, Sobibor, Treblinka. The Operation Reinhard Death Camps, Bloomington 1987; W. Chrostowski,
Extermination Camp Treblinka, London 2004.
[441]
Zob. F. Piper, Ilu ludzi zginęło w KL Auschwitz, op. cit.
[442]
Zob. M. Gilbert, Auschwitz and the Allies, London 1991; D.S. Wyman, Pozostawieni swemu losowi. Ameryka wobec
Holocaustu 1941–1945, przeł. W. Sadkowski, Warszawa 1994.
[443]
Zob. L. Dawidowicz, The War against the Jews, 1933–45, New York 1990, Appendix.
[444]
Zob. M. Gilbert, Israel. A history, London 1999.
[445]
Zob. D. Lipstadt, Denying the Holocaust. The growing assault on truth and memory, Oxford 1993; zob. także R.J.
Evans, Telling Lies about Hitler. The Holocaust, history and the David Irving trial, London 2002.
Ogólna liczba ofiar wśród ludności cywilnej

Często się mówi, że pojedynczy człowiek – kobieta czy mężczyzna – jest


konkretną osobą, którą można kochać i boleśnie utracić, natomiast strata
miliona czy dziesięciu milionów to tylko abstrakcja, która nie wzrusza.
Mówienie o stratach wśród ludności cywilnej podczas drugiej wojny
światowej z wszelką pewnością oznacza, że się ma do czynienia z liczbami
tak ogromnymi, iż trudno je sobie wyobrazić.
Zadanie obliczenia strat z lat 1939–1945 stwarza wiele problemów. Nie
zawsze prowadzono rejestry, a powojenne władze zmuszone były do
przeprowadzania doraźnych obliczeń. Granice się zmieniały, a powojenna
administracja nie zawsze interesowała się losem przedwojennej populacji.
Czasem przeszkadzała polityka. Niektóre reżimy były zainteresowane
maksymalnym zaniżaniem liczb; inne, przeciwnie, starały się je
maksymalnie zawyżać. A przede wszystkim w tym rejonie Europy, gdzie
straty w ludziach były niewątpliwie największe, najtrudniej było o rzetelną
informację. W oficjalnych historiach Zjednoczonego Królestwa podaje się,
że ogólna liczba „zabitych lub zaginionych, uznanych za zabitych”
osiągnęła 60 595. W Związku Sowieckim natomiast eksperci określali
wysokość strat z przybliżeniem do miliona lub dwóch i nawet wtedy nie
wolno im było tych danych publikować. Dla krajów, które dziś są
niepodległe, ale w latach 1939–1945 wchodziły w skład ZSRR, do lat
dziewięćdziesiątych XX wieku obliczeń nie można było robić wcale.
Jest rzeczą ważną, aby sobie uświadomić, że wiele największych
kategorii nawzajem się na siebie nakłada. Na przykład straty wśród
ludności żydowskiej wyniosły niemal 6 milionów. Straty wśród ludności
polskiej, obliczone dla powojennego terytorium kraju, oficjalnie szacowano
na niewiele ponad 6 milionów (6 027 000). Ale to przecież nie znaczy, że
straty wśród ludności żydowskiej i polskiej wyniosły łącznie 12 milionów.
Liczba ta jest w gruncie rzeczy bliższa 9 milionów, ponieważ mniej więcej
połowa Żydów była Polakami, to znaczy obywatelami polskimi, a znaczna
liczba Polaków i polskich Żydów została obywatelami sowieckimi (zob.
wykres poniżej).
Liczba ofiar śmiertelnych w Europie w latach 1939-1945
(podstawowe kategorie)

Jak pokazuje powyższy przykład, ważna jest klasyfikacja według


kryteriów obywatelstwa, narodowości lub przynależności etnicznej oraz
religii. Ogólną liczbę strat dla ZSRR – wśród wojska i ludności cywilnej, z
terytorium sowieckiej Azji włącznie – szacuje się obecnie na 27 milionów.
Do niedawna większość mieszkańców Zachodu byłaby skłonna uważać ich
za „Rosjan”. W rzeczywistości stary slogan „dwadzieścia milionów
rosyjskich ofiar wojny” jest nieprawdziwy pod każdym względem. To nie
było ani dwudziestu milionów, ani ofiar rosyjskich, ani ofiar wojny.
Rosjanie stanowili zapewne większość ofiar wśród żołnierzy, mimo że
nigdy ich tak nie klasyfikowano. Jeśli liczbę ofiar wśród ludności cywilnej
sklasyfikować według kryterium narodowości, listę otwierają Ukraińcy i
Białorusini. Wśród tak zwanych ofiar wojennych znaleźli się nie tylko
wszyscy ludzie zabici podczas niemieckiej inwazji, ale także ci, których
zabił Stalin[446].
Całą sprawę dodatkowo komplikują deportacje, wypędzenia, ewakuacje i
migracje. Powojenne spisy ludności mogłyby sugerować, że ludność
Ukrainy była o 12 czy 15 milionów mniej liczna, niż wskazywałyby
prognozy z 1939 roku. Ale to nie znaczy, że podczas wojny zginęło 12 czy
15 milionów Ukraińców. Brak znacznej części tej liczby istotnie może być
uzasadniony stratami poniesionymi podczas wojny. Ale resztę stanowią
jednostki, które nigdy się nie narodziły z powodu śmierci swoich
potencjalnych rodziców, oraz ludzie, którzy opuścili kraj. Raz jeszcze
powstaje pytanie: co stało się z tymi, którzy wyjechali? Odpowiedź brzmi:
albo umarli, albo przeżyli. Wiadomo, że śmiertelność wśród Ukraińców
deportowanych, ewakuowanych lub wysłanych do niewolniczej pracy była
„wysoka”. Ale dokładnie nie da się tego wyliczyć.
Pozostaje jeszcze jedna sprawa: różnica między „ofiarami wojennymi”
(czyli ludźmi, których śmierć była bezpośrednio związana z wojną) a
„stratami w ludziach w czasie wojny”, a nie jest to bagatelna różnica. Byli
prawdopodobnie ludzie, którzy w latach 1939–1945 ponieśli nagłą śmierć
w wyniku morderstw czy wypadków drogowych. Ale to nie były ofiary
wojenne. Na tej samej zasadzie dwie spośród najliczniejszych kategorii
śmiertelnych ofiar wśród ludności cywilnej z lat 1939–1945, czyli ofiary
Holokaustu i ofiary GUŁagu, które zginęły w latach wojny, mają niewielki
bezpośredni związek z wojną. Były to ofiary wewnętrznych represji i, ściśle
rzecz biorąc, powinno się je liczyć osobno.
Mimo trudności próby oszacowania strat są podejmowane. I musi się je
podejmować, jeśli się chce skonstruować jakiś ogólny obraz wojny. Łatwo
znaleźć popularne źródła, w których podaje się liczbę 37 000 000 – w
porównaniu z 25 000 000 – ofiar wśród żołnierzy i ogólną liczbę 62 000
000 ofiar całej drugiej wojny światowej. Jedno z ostrożniejszych źródeł
podaje liczbę 14 201 000 ofiar wśród żołnierzy, 24 042 000 ofiar wśród
ludności cywilnej i ogólną liczbę 38 243 000 ofiar, włączając w to Stany
Zjednoczone, Chiny i Japonię[447]. Jeśli odjąć od tego liczby odnoszące się
do Ameryki Północnej, Dalekiego Wschodu i Wspólnoty Brytyjskiej,
otrzymuje się wiarygodne zestawienie liczby „ofiar śmiertelnych
związanych z wojną” w Europie:

Wojskowi - 9 326 000


Ludność cywilna - 16 625 000
Łącznie - 25 951 000

Na dalsze analizy wpływa zazwyczaj określenie kraju lub przyczyny


śmierci. W sektorze ludności cywilnej w tej drugiej kategorii umieszcza się
„zabitych w obozach koncentracyjnych”, „zabitych podczas
bombardowań”, „zmarłych z innych przyczyn związanych z działaniami
wojennymi”. Może to przynajmniej stanowić wstęp do dyskusji.
Da się jednak dokonywać uściśleń, nie odwołując się do całkowicie
nowych źródeł. Sensowny jest na przykład dalszy podział liczby strat wśród
ludności cywilnej dla poszczególnych krajów na kraje, które prowadzą
długoletnie rejestry, i na kraje, w których się używa prognoz
demograficznych. Natomiast w wypadku Związku Sowieckiego nie ma
chyba sensu powtarzać liczb podanych przez Normana Naimarka w jego
tabeli opartej na retoryce Chruszczowa i lepiej podawać zaktualizowane
liczby przytoczone przez niego w przypisie. W rezultacie rzeczywista
liczba dla ZSRR wzrasta do ogólnej liczby 27 000 000 ofiar, w tym 8 668
000 wśród żołnierzy i 18 332 000 wśród ludności cywilnej. Ostatecznie, nie
zapominając o wzajemnym nakładaniu się poszczególnych kategorii, wśród
tych 18 milionów ofiar należących do sowieckiej ludności cywilnej
znalazłoby się około 2 milionów Żydów, 1–2 miliony Polaków, 2–3 miliony
Rosjan, 2–3 miliony Bałtów, 3–4 miliony Białorusinów i 5–8 milionów
Ukraińców. W sumie wydawałoby się, że straty wśród ludności cywilnej
Europy przewyższają straty wśród wojskowych raczej w stosunku 3:1 niż
2:1:

Straty odnotowane w rejestrach


(Niemcy, Włochy, Austria, Finlandia,
Zjednoczone Królestwo,
Francja, kraje Beneluksu, Norwegia) - 2 961 000
Straty szacowane na podstawie prognoz
(ZSRR, Rumunia, Węgry, Polska,
Czechosłowacja, Jugosławia, Grecja,
Bułgaria, Albania) - 25 327 000
Łącznie - 28 288 000

Żadnych z tych obliczeń nie można uznać za ostateczne, również dlatego,


że wiele z ich elementów składowych jest wciąż kwestionowanych i
poddawanych rewizji. Mimo to stanowią najlepsze praktyczne źródło
informacji, gdy konstruuje się ogólny obraz.
Dwadzieścia osiem milionów to liczba ludności średniej wielkości kraju
europejskiego lub amerykańskiego stanu. To liczba zapierająca dech w
piersi, jeśli się o niej myśli w kategoriach pojedynczych ludzkich istot i
ludzkiego cierpienia. Ale z perspektywy demografa to zaledwie drobny
punkcik na ekranie. Liczba ludności Europy – wliczając europejską część
Rosji – przez większość dziesięcioleci minionych wieków rosła o co
najmniej 3 miliony rocznie – według szacunków ze 180 milionów w roku
1800 do około 500 milionów w roku 1939. W takim kontekście strata 28
milionów w latach 1939–1945 zaledwie nieznacznie przewyższa utratę
przyrostu naturalnego za okres sześciu lat. Nie zalicza się więc do
największych katastrof na kontynencie – w odróżnieniu od czarnej śmierci,
która zabrała około jednej trzeciej populacji. Po roku 1945 wzrost liczby
ludności ponownie się rozpoczął i w roku 2000 ogólną liczbę mieszkańców
kontynentu szacowano na 728 milionów[448].

[446]
Zob. N. Davies, Ani nie dwadzieścia milionów, ani nie Rosjan, ani nie ofiar wojny, przeł. A. Pawelec, w: idem, Smok
wawelski nad Tamizą. Eseje, polemiki, wykłady, Kraków 2001.
[447]
Zob. J.M. Winter, w: The Oxford Companion to the Second World War, op. cit., s. 290.
[448]
Zob. F. Rothenbacher, The European Population, 1850–1945, Basingstoke 2002.
Różne grupy ludzi w wojennej Europie

Artyści estradowi

Dawniej żołnierze musieli się sami troszczyć o swoją rozrywkę. Ale w


epoce ogromnych armii z poboru rozrywkę dla oddziałów wojska zaczęto
organizować odgórnie. W tej dziedzinie działań wojennych szczególnie
dobrzy byli Brytyjczycy i Amerykanie. Brytyjska instytucja zrzeszająca
artystów estradowych (Entertainments National Service Association,
ENSA) prowadziła rekrutację wśród popularnych piosenkarzy i artystów,
którzy formalnie podlegali rozkazom wojskowym. Analogiczna organizacja
amerykańska (United Services Organization, USO) prowadziła taką samą
działalność na większą skalę. Dzięki programom radiowym wysiłki te
doprowadziły do powstania silnych więzi między światem ludności
cywilnej i światem wojska.
W Wielkiej Brytanii Gracie Fields, znana jako „słowik z Lancashire”,
walczyła o palmę pierwszeństwa ze „słoneczkiem wojska” Verą Lynn,
obiecującą, że „nad białymi skałami Dover będą latać drozdy” i że „znów
się spotkamy”. Fabryki czasu wojny przyjęły amerykańską modę na
„muzykę przy pracy”, a liderów zespołów tanecznych, takich jak Henry
Hall czy Victor Silvester, znano lepiej niż większość generałów.
Ale najwybitniejszą karierę zrobiła niewątpliwie Marlene Dietrich
(1901–1992), Niemka, która wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych i
która przyczyniła się do upowszechnienia największego przeboju
wojennych lat, łatwo wpadającej w ucho niemieckiej piosenki Lili Marlene.
Żołnierze z brytyjskich oddziałów stacjonujących w Afryce Północnej
usłyszeli ją w niemieckim radio nadającym z Jugosławii i przetłumaczyli
tekst. Temat – tęsknota spowodowana rozłąką – trafiał do wszystkich. Po
klęsce pod Stalingradem władze niemieckie zabroniły jej wykonywania[449].
Glenn Miller (1904–1944), lider big-bandu z Sił Powietrznych Armii
Stanów Zjednoczonych, wprowadził do Europy swing. Silne amerykańskie
wpływy w europejskiej muzyce popularnej zaczęły się w latach
dwudziestych od jazzu i Tin Pan Alley[450]. Ale pojawienie się milionów
amerykańskich żołnierzy, z ich gramofonami, salami tanecznymi i
pozbawionym zahamowań zachowaniem, zapoczątkowało rewolucję
kulturalną – zwłaszcza w Europie Zachodniej. Major Miller, który
rozpoczynał karierę jako wolny strzelec puzonista w stanie Iowa, przed
wojną znalazł się na szczycie amerykańskich list przebojów dzięki
łagodnym dźwiękom swojego saksofonu, a zwłaszcza dzięki
niezapomnianemu przebojowi z 1940 roku – melodii In the Mood. Odrzucał
improwizację – wolał utwory starannie opracowane i zaaranżowane. 14
grudnia 1944 roku po koncercie w bazie lotniczej pod Oksfordem wskoczył
na pokład swojego samolotu, udając się w turę po kontynencie, wzniósł się
w nocne niebo i zniknął bez śladu[451].
W latach czterdziestych jazz stał się już światową sensacją. W
poprzednich dziesięcioleciach z Nowego Orleanu dotarł do Nowego Jorku,
a potem rozprzestrzenił się na cały świat. Był ulubioną muzyką milionów.
W wojennej Europie najwięcej szczęścia mieli brytyjscy miłośnicy jazzu.
Amerykańskie orkiestry jazzowe przyfrunęły razem z amerykańskimi
żołnierzami. W Niemczech władzom nie podobała się „muzyka Negrów”.
Ale zgodzili się na nią, kiedy się dowiedzieli, że żołnierze słuchają
programów obcych radiostacji. Tylko w ZSRR rygorystycznie
przestrzegano powszechnego zakazu „dekadenckiego” jazzu.
Najbardziej znanym trębaczem grającym jazz w przedwojennej
Warszawie był Adi Rosner. Miał fotografię Louisa Armstronga z dedykacją,
która brzmiała: „Dla białego Louisa Armstronga od czarnego Adiego
Rosnera”. Kiedy razem z żoną uciekł w 1939 roku do ZSRR, potraktowano
go jak wielką gwiazdę. Zredukowano wprawdzie listę zakontraktowanych
publicznych koncertów, ale na prywatnych przyjęciach i na zamkniętych
koncertach organizowanych dla komunistycznych elit był najbardziej
pożądanym gościem w całym kraju. Grał na przykład w Leningradzie
podczas oblężenia miasta, o czym nikt z zewnątrz nie miał najmniejszego
pojęcia. Koncertował przed ogromną publicznością we wszystkich
większych sowieckich miastach. Pewnego razu w Moskwie kazano mu grać
w środku nocy w pustym, zaciemnionym teatrze – dla jednoosobowej
publiczności. Jego żona dostrzegła ukrytą w mroku wąsatą postać siedzącą
w głębi ciemnej loży. Wszędzie zasypywano ich kosztownymi prezentami,
prowadzili życie „płynące szampanem i wyściełane futrami z norek”. Ale
na początku 1945 roku na wieść o tym, że Armia Czerwona zbliża się do
Berlina, Rosnerowie poprosili o zezwolenie na powrót do domu.
Zadenuncjowano ich jako „gorących zwolenników zachodniej kultury” i
natychmiast wywieziono do gułagu. Ich wina, jak się zdaje, polegała na
tym, że okazali się niewdzięczni. Rosner nie przeżył[452].

Arystokraci

Rewolucja francuska wybuchła 150 lat przed wybuchem wojny, a


rewolucja w Rosji – niecałe ćwierć wieku wcześniej. Ale większość krajów
Europy nie doświadczyła żadnej radykalnej rewolucji społecznej i w latach
1939–1945 arystokracja miała się jeszcze doskonale. Druga wojna
światowa także tu zebrała swoje żniwo.
Na przykład w Wielkiej Brytanii dziedziczna Izba Lordów nadal
stanowiła wpływową część rządu. Churchill, chociaż przez całe życie był
demokratą, należał także do wielkiego rodu Marlborough. A jego rywal w
walce o mandat członka parlamentu w 1940 roku, późniejszy ambasador
brytyjski w Waszyngtonie lord Halifax, miał tytuł wicehrabiego. Niezwykły
epizod z udziałem zastępcy Hitlera Rudolfa Hessa, który w tajemnicy
przyleciał w maju 1941 roku do Wielkiej Brytanii, aby ustalać warunki
rozmów pokojowych, miał źródło w błędnym przeświadczeniu Hessa, że
skoro książę Hamilton ma tytuł księcia, to z pewnością jest ważną figurą
polityczną.
Natomiast hitlerowcy byli społecznymi radykałami i sprzeciwiali się
przywilejom tak samo jak komunizmowi. (Ribbentrop, były handlarz win,
był fałszywym arystokratą, który dla efektu dodał sobie przed nazwiskiem
arystokratyczne „von”. W arystokratycznej tabeli ligowej zajmował miejsce
o dobre parę szczebli niżej niż minister spraw zagranicznych i jednocześnie
zięć Mussoliniego Galeazzo Ciano hrabia di Cortellazzo). Kiedy Rzesza
przesunęła się na wschód, wszystkie wielkie rody polskich właścicieli
ziemskich zostały wywłaszczone. Hitlerowcy wierzyli w krew, ale nie w
krew błękitną.
Klęska militarna Niemiec oznaczała nieszczęście dla starej szlachty
pruskiej. W 1939 roku członkowie rodów pruskich junkrów wciąż jeszcze
zajmowali wysokie stanowiska w armii i wciąż jeszcze utrzymywali swoje
majątki we wschodnich prowincjach. W latach 1944–1945 zostali
wyeliminowani jako zwarta, spójna grupa społeczna. Pewien historyk, który
badał wielką próbę złożoną z 8827 takich osób, odkrył, że 6448 z nich
zostało zabitych w czasie wojny. Około 500 popełniło po wojnie
samobójstwo, a podobna liczba zginęła w niewoli sowieckiej. Kilkuset
zamordowali przymusowi robotnicy, których przydzielono do ich
majątków[453]. Co więcej, nieszczęście przewidziano. Jeszcze przed
pierwszą wojną światową kanclerz Bethmann-Hollweg odradzał swojemu
synowi sadzenie dębów w ich pruskim majątku, ponieważ „zanim drzewa
urosną, przyjdą Rosjanie”.
Teoretycznie reżim sowiecki był z zasady wrogo nastawiony do
arystokracji, z której na widoku publicznym w ZSRR nic nie zostało. Ale w
1944 roku, kiedy Armia Czerwona ponownie wkraczała do Europy
Wschodniej, chwilowo przybierając pozę umiarkowanej siły społecznej,
obecność jakiegoś „czerwonego księcia” w wojskowym ekwipunku
stanowiła element przedstawienia. Komitet Lubelski z lat 1944–1945
rozparcelował większe majątki ziemskie w Polsce, żeby z ziemi skorzystali
ubodzy chłopi, ale na krótko przywrócił wiejskie dwory dawnym
właścicielom, aby powojenny stalinowski reżim mógł ich tych domów po
raz drugi pozbawić.
Widząc wydarzenia w Prusach Wschodnich, hrabina Marion Dönhoff
(1909–2002) nie czekała na dowody dobrej woli ze strony Armii
Czerwonej. Jej bracia zginęli na froncie i została sama w rodzinnym domu i
majątku Friedrichstein. W styczniu 1945 roku wsiadła na konia, dołączyła
do Ostflucht i przejechała ponad 950 kilometrów do Niemiec Zachodnich,
zatrzymując się po drodze tylko raz, u Bismarcków, żeby się trochę
odświeżyć. Świat jej dzieciństwa zniknął. Zajęła się dziennikarstwem,
zostając wieloletnią redaktorką gazety „Die Zeit”. „Najwyższy stopień
miłości – brzmi jej refleksja – [to] kochać, ale nie posiadać”[454].

Na listach odzwierciedlających zawiłe hierarchie europejskiej


arystokracji nie było pozycji wyższych od tej, jaką zajmowali
Habsburgowie. Ostatni cesarz Austrii Karol zmarł w 1922 roku na
wygnaniu na Maderze. Zostało jednak wielu jego krewnych, którzy wciąż
jeszcze byli widoczni w latach 1939–1945. Najstarszy syn cesarza i jego
spadkobierca dr Otto von Habsburg (ur. 1912) – który występował
przeciwko zajęciu Austrii przez hitlerowców podczas operacji noszącej, jak
na ironię, kryptonim „Otto” – zbiegł do Stanów Zjednoczonych i lata wojny
spędził w Waszyngtonie.
Przedstawiciele galicyjskiej linii Habsburgów w roku 1939 mieszkali
jeszcze na zamku żywieckim, na południu Polski. Byli właścicielami
słynnego arcyksiążęcego browaru. Arcyksiążę Karol Olbracht (1888–1951),
który mówił po polsku, miał polskie obywatelstwo i uważał się za Polaka,
zadziwił funkcjonariuszy Gestapo, odmawiając podpisania niemieckiej
Volkslisty, po czym natychmiast został aresztowany. Zmarł po wojnie w
Szwecji, natomiast jego córka, Maria Krystyna von Habsburg, na przełomie
XX i XXI wieku wróciła do Polski i zamieszkała w Żywcu. Jego młodszy
brat arcyksiążę Wilhelm (1895–1955) spędził wojenne lata w Wiedniu.
Wcześniej, odbywszy w czasie pierwszej wojny światowej służbę w
austriackim Legionie Ukraińskim, działał w sprawie Ukrainy i przez krótki
czas rościł sobie prawo do (nieistniejącego) ukraińskiego tronu. Pod koniec
wojny został schwytany przez NKWD i zaginął w sieci sowieckiego
systemu karnego.

Bankierzy

Żadnej wojny nie da się prowadzić bez pieniędzy. Bankierów, którzy


finansują wojny, nazwano niewidocznymi militarystami.
W 1939 roku Bank of England nie miał już wielu ze swoich
wcześniejszych prerogatyw, które utracił na rzecz Skarbu. Pod wodzą
swojego wieloletniego szefa sir Montagu Normana (1871–1950) odgrywał
drugorzędną rolę w negocjacjach w sprawie układu, który pozwolił
uratować brytyjskie finanse dzięki Stanom Zjednoczonym.
W hitlerowskich Niemczech najwybitniejszą postacią bankierskiego
świata był dr Hjalmar Schacht (1877–1970), trzykrotny prezes
Reichsbanku. Na zmianę to wypadał z łask, to odzyskiwał swoją pozycję, a
koniec wojny zastał go w Dachau, gdzie go wysłano jako podejrzanego.
Trybunał w Norymberdze oczyścił go z zarzutów. System bankowy Rzeszy
uniknął izolacji dzięki temu, że miał dostęp do banków Szwajcarii, która w
innej sytuacji zapewne dostałaby się pod okupację[455].
Związek Sowiecki był oficjalnie przeciwnikiem kapitalizmu, ale
potrzebował usług bankierskich tak samo jak wszyscy inni. Państwowy
Gosbank, utworzony w 1929 roku do obsługi centralnie planowanej
gospodarki, finansował cały wojenny wysiłek Sowietów, drukując
niewymienialne ruble. Jego szefem przez cały okres wojny był generał N.A.
Bułganin, jedna z czołowych postaci epoki poststalinowskiej.
W latach czterdziestych nikt jednak nie mógł mieć złudzeń: największym
mocarstwem finansowym na świecie zostały Stany Zjednoczone.
Wieloletnim doradcą Roosevelta w sprawach finansowych był Marriner
Stoddard Eccles (1890–1977), mormon z Utah, który zorganizował system
finansowania Nowego Ładu dzięki ustawie o bankach z 1935 roku i przez
17 lat pełnił obowiązki szefa systemu Rezerw Federalnych. Podczas
konferencji w Bretton Woods w 1944 roku Eccles – którego nazwisko nosi
dziś budynek Rezerw Federalnych w Waszyngtonie – wniósł poważny
wkład w tworzenie Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu
Walutowego, a także w proces realizacji planu Marshalla. Jego nazwisko
nie pojawia się w większości relacji dotyczących wydarzeń z czasu drugiej
wojny światowej[456].

Bohaterki

Twierdzenie, że mężczyźni przejawiają odwagę fizyczną, a kobiety


odwagę moralną, jest po prostu nieprawdziwe. Prawdą jest natomiast, że
linie frontu z lat 1939–1945 były w przeważającej mierze światem
mężczyzn, a apele o bohaterstwo docierały do uszu kobiet przeważnie w
miejscach oddalonych od bitewnego zgiełku. Niebezpieczeństwo nie
ograniczało się jednak do pól bitewnych.
Córka brytyjskiego wojskowego Pearl Witherington (1914–2008)
mieszkała w Paryżu i do czerwca 1940 roku pracowała jako szyfrantka w
ambasadzie brytyjskiej. Została w mieście po upadku Francji, organizując
ucieczkę pracownikom wywiadu z MI9 stacjonującym w Marsylii. Potem
odbyła w Anglii przeszkolenie w Sekcji Francuskiej SOE. Na początku
1943 roku przerzucono ją do departamentu Indre, gdzie pod kryptonimem
„Pauline” została asystentką Maurice’a Southgate’a, który kierował
podziemną siecią oporu „Stationer”. Po aresztowaniu Southgate’a objęła
kierownictwo nowej, złożonej z 1500 agentów sieci, której nadano nazwę
„Wrestler”; zorganizowała ją we współpracy z Francuzem nazwiskiem
Henri Cornioley, a jej członkowie odegrali czynną rolę w akcjach
sabotażowych poprzedzających lądowanie w Normandii. Pearl nigdy nie
dała się złapać. Po zakończeniu wojny wyszła za mąż za Cornioleya i
odmówiła przyjęcia brytyjskiego orderu. Najpierw wystąpiono o przyznanie
jej Military Cross, ale urzędnicy oświadczyli, że jest to odznaczenie
zarezerwowane dla mężczyzn i że może ona dostać Order Imperium
Brytyjskiego, przyznawany cywilom. Odesłała go, wyjaśniając, że „nigdy
nie podejmowała żadnych cywilnych działań”[457].
Sophie Scholl (1923–1944) studiowała biologię na uniwersytecie w
Monachium. Wychowała się w rodzinie o nastawieniu zdecydowanie
antyhitlerowskim, ale wstąpiła do żeńskiej drużyny organizacji Hitlerjugend
i odbyła wojenną służbę w brygadzie pracy. Latem 1944 roku jej ojciec
odsiadywał w więzieniu wyrok, ponieważ podsłuchano, jak w prywatnej
rozmowie krytykował Hitlera. Niesprawiedliwość, jaką mu wyrządzono,
skłoniła Sophie do wstąpienia do antyhitlerowskiej tajnej organizacji Biała
Róża. Zdążyła rozdać zaledwie sześć ulotek, zanim ją aresztowano,
poddano przesłuchaniu i ścięto[458].
Bohaterek sowieckich było bardzo wiele, ponieważ wśród sowieckich
kobiet intensywnie podsycano kult poświęcenia dla sprawy. Podobnie jak w
Trzeciej Rzeszy w ZSRR propagowano ideę matki bohaterki – zupełnie tak,
jakby reprodukcja istot ludzkich należała do tej samej kategorii, co
stachanowskie normy pracy czy walka na linii frontu. Totalitarne reżimy z
pewnością były przekonane, że ciało kobiety należy do państwa w tej samej
mierze co do jej męża. Poczynając od 1944 roku, sowiecki Order
Macierzyńskiej Sławy Pierwszej Klasy przyznawano kobietom, które
urodziły i wychowały sześcioro dzieci. Sceptyk mógłby dodać, że ta
praktyka nie pozostawała całkowicie bez związku z polityką trwonienia
ludzkiego życia uprawianą przez stalinowski reżim.
Prawdę mówiąc, polityka nie jest w stanie całkowicie zawłaszczyć
macierzyńskie instynkty. Można je odnaleźć w Związku Sowieckim, poza
Związkiem Sowieckim i wśród ofiar Związku Sowieckiego. Zofia
Litewska, licząca sobie wówczas 33 lata, znalazła się razem z czwórką
swoich dzieci w położonym na północy obozie pracy przy wyrębie lasu,
3000 kilometrów od domu nad rzeką Niemen. Jej jedyna wina polegała na
tym, że była cudzoziemką i nauczycielką, a więc miała wykształcenie i była
„wrogiem ludu”. W okresie paktu Ribbentrop-Mołotow przez prawie dwa
lata rąbała drzewo, a potem ją zwolniono – bez pieniędzy, bez jedzenia, bez
żadnego środka transportu, z pięcioma żołądkami do napełnienia. Razem z
innymi zwolnionymi więźniami ona sama i czwórka jej dzieci dopłynęli na
zaimprowizowanej tratwie do wybrzeży Morza Białego, a stamtąd
wyruszyli pieszo, idąc za słońcem na południe. Uratował ich młody rosyjski
żołnierz, którego spotkali w głębi lasu. Wysłuchał ich opowieści i wręczył
im swój portfel, mówiąc, że idzie na śmierć, więc nie będzie go już
potrzebował. Pracując po drodze w napotkanych kołchozach, wędrowcy
dotarli do Morza Kaspijskiego, potem do Iranu i do Indii, a jeszcze później
– do Oksfordu, gdzie zaczęło się ich nowe życie[459].

Chłopi

W latach czterdziestych około połowy mieszkańców Europy stanowili


drobni gospodarze, dzierżawcy i chłopi – rodziny żyjące z ziemi, którą
uprawiały na własne potrzeby. Jeśli nie liczyć Irlandii, na Wyspach
Brytyjskich takich małych gospodarstw nie zostało już zbyt wiele, było ich
natomiast sporo w biedniejszych częściach Francji i Włoch, a także w
niektórych rejonach Niemiec. W Europie Środkowo-Wschodniej przed
epoką uprzemysłowienia warstwa ta stanowiła przeważającą większość
ludności. W ZSRR, gdzie chłopów skolektywizowano i poczynając od 1929
roku, skutecznie przekształcano w przywiązanych do ziemi niewolników,
trwał jeszcze proces ich destrukcji, a radosna, nowoczesna, jadąca na
traktorze agrokultura z propagandowych afiszy często była fikcją. Uczciwe
opisy życia w stalinowskim kołchozie, gdzie panował ponury opór,
pijaństwo i prymitywizm, nie stanowią miłej lektury. Tak więc zazwyczaj
spod żołnierskiego munduru wyglądał chłop.
Z punktu widzenia wojennych planistów dobrze było, jeśli chłopi
produkowali żywność i synów. Zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w
Niemczech mieszkańców miast zachęcano do powrotu do wiejskich
obyczajów i hodowania na działkach jarzyn na własny użytek. W dużej
części okupowanej Europy wojskowi przeprowadzali rekwizycje,
przepatrując wiejskie okolice w poszukiwaniu żywego inwentarza i
zapasów zboża. A w okupowanych republikach ZSRR, mimo że odrzuciły
bolszewizm, hitlerowcy nie zrobili nic, żeby uwolnić chłopów. Ich celom
dobrze służyli Słowianie harujący niczym produkujący żywność
pańszczyźniani chłopi.
Stanisław Mikołajczyk (1901–1966), który w roku 1943 został
premierem polskiego rządu na uchodźstwie po generale Sikorskim, był
przywódcą Polskiego Stronnictwa Ludowego; w innych okolicznościach
Mikołajczyk mógłby liczyć, że wróci do domu i zmobilizuje najliczniejszą
warstwę społeczną w kraju. Był następcą słynnego Wincentego Witosa,
premiera, który nosił w sejmie chłopską sukmanę i latem 1920 roku, w
szczytowym momencie wojny bolszewickiej, pojechał do domu na wieś,
żeby pomóc przy żniwach. W 1944 roku, kiedy Mikołajczyk dowiedział się,
że komuniści szykują reformę rolną, a nie kolektywizację, zgodził się
wrócić do kraju i utworzyć koalicyjny rząd. W oczach Zachodu był
jedynym rozsądnym polskim politykiem. A mimo to, jak przyznał później
Churchill, miał szczęście, że uszedł z życiem[460]. Zaraz po
socjaldemokratach chłopi uważani byli przez zwycięskich komunistów za
najbardziej niebezpiecznego wroga.

Duchowieństwo

Z wyjątkiem ZSRR, gdzie Kościół prawosławny wzięto w ryzy, a


duchowni zostali zdziesiątkowani przez bolszewików, w latach
czterdziestych Europa była jeszcze kontynentem w przeważającej
większości katolickim. Sprawy życia i śmierci wysuwają się podczas wojny
na pierwszy plan; powszechnie szukano opinii duchownych. Za Piusa XII
Watykan potępił zarówno faszyzm, jak i komunizm, ale notorycznie unikał
ryzyka jednoznacznych oświadczeń lub praktycznych działań.
W Wielkiej Brytanii protestancki establishment udzielił wojnie
błogosławieństwa, chociaż arcybiskup Canterbury William Temple był
wyraźnie powściągliwy; jego książka Christianity and the Social Order
(„Chrześcijaństwo a porządek społeczny”, 1942) stała się bestsellerem.
Biskup Chichester George Bell reprezentował jawnie krytyczny odłam
opinii publicznej, podczas gdy Hewlett Johnson, „Czerwony Dziekan”
Canterbury, wielce naiwnie wierzył, że chrześcijaństwo da się pogodzić z
sowieckim komunizmem. Jego poglądy były ekscentryczne, natomiast
warto zauważyć, że je tolerowano[461]. Z powodu neutralności katolickiej
Irlandii niektórzy protestanccy fundamentaliści, zwłaszcza w Belfaście,
próbowali udawać, że brytyjscy katolicy mogą się okazać nielojalni.
W ZSRR niemiecka inwazja z 1941 roku uchroniła rosyjski Kościół
prawosławny od całkowitego zniszczenia. Po dwudziestu latach
prześladowań na sowieckiej ziemi czynna była jeszcze zaledwie garstka
kościołów. Ale Stalin musiał złagodnieć. Przywódcy Kościoła wyszli z
katakumb, a w rejonach okupowanych przez Niemców nastąpiło widoczne
odrodzenie zarówno Kościoła prawosławnego, jak i ukraińskiego. W roku
1943 Stalin przywrócił urząd prawosławnego patriarchy w Moskwie.
W Niemczech narodziny pogańskiego hitleryzmu wprawiły Kościoły
chrześcijańskie w pomieszanie. Powstał prohitlerowski ruch „Niemieckich
Chrześcijan” – „ze swastyką na ramionach i z krzyżem w sercach”;
niektórzy przywódcy Kościołów chrześcijańskich poparli krucjatę
przeciwko „bezbożnym bolszewikom”. Ale najbardziej powszechną reakcją
było zdziwienie, czasami w połączeniu z czynnym oporem. Protestancki
teolog Dietrich Bonhoeffer (1906–1945) spotkał się w 1942 roku w
Sztokholmie z biskupem Bellem, podejmując daremną próbę pozyskania
poparcia Brytyjczyków dla ruchu oporu przeciwko hitlerowcom. Później
został aresztowany przez Gestapo i zamordowany[462].
W kilku krajach chrześcijańscy duchowni stali się celem ataków
totalitarnych reżimów. Na przykład w niektórych częściach Grecji
duchowni zapłacili wysoką cenę za wspieranie ruchu oporu. W okupowanej
Polsce na terenach przyłączonych do Rzeszy katolickich księży mordowano
lub deportowano en masse w ramach hitlerowskiej kampanii
prześladowania inteligencji. Księża uniknęli tego losu w Generalnym
Gubernatorstwie, gdzie Kościół katolicki pozostawał nietknięty pod
kierownictwem swojego dzielnego księcia metropolity Adama Stefana
Sapiehy (1867–1951). Ale i na niego niewątpliwie przyszłaby kolej, gdyby
niemiecka okupacja trwała odrobinę dłużej. Polski prymas kardynał Hlond
przebywał na wygnaniu. Na zachodniej Ukrainie Niemcy zezwalali
Kościołowi greckokatolickiemu (unickiemu) na dalsze działanie, ale
prześladowania i represje groziły mu za każdym razem, kiedy zbliżała się
Armia Czerwona. Metropolita Kościoła greckokatolickiego Andrej
Szeptycki (1865–1944) okazał się niezłomny – był jednym z bardzo
nielicznych dostojników kościelnych w Europie, którzy się odważyli w
imię wiary wystąpić przeciwko hitleryzmowi. Uratował tysiące Żydów,
błagał Watykan o interwencję, a w 1942 roku wygłosił słynną homilię na
temat piątego przykazania – „Nie zabijaj”[463].
Przez wiele lat toczyła się duża debata wokół postaci papieża Piusa XII i
jego postawy wobec faszyzmu w ogóle i Holokaustu w szczególności. Ale
Pius XII nie był jedyną osobą budzącą wątpliwości. W grudniu 1944 roku
monsignore Angelo Roncalli, przyszły papież Jan XXIII, został wysłany do
Paryża na miejsce poprzedniego nuncjusza, który zbyt ściśle współpracował
z rządem Vichy. Miał dobre referencje jako wróg hitleryzmu: wcześniej,
podczas sprawowania urzędu w Turcji, pomógł tysiącom uciekających
przed prześladowaniami Żydów. Zapisał się w dziejach Kościoła jako il
papa buono – ojciec ekumenizmu i „najbardziej lubiany papież dzisiejszych
czasów”. Ale badania nad jego korespondencją z okresu wojny nieco
wypaczyły ten obraz. Okazuje się, że jego zdaniem klęska „zużytej
francuskiej demokracji” w 1940 roku była w pełni zasłużona. A jego rada
dla krewnych w faszystowskich Włoszech brzmiała: „pracować, modlić się,
cierpieć i siedzieć cicho, siedzieć cicho i jeszcze raz siedzieć cicho”[464].

Dyplomaci

Mimo zewnętrznych pozorów relacje międzynarodowe w czasie wojny


nie były wyłączną domeną walczących armii. Wszyscy uczestnicy konfliktu
utrzymywali stosunki dyplomatyczne z sojusznikami i partnerami, a także z
przedstawicielstwami krajów podbitych lub okupowanych. Dużo można by
pisać o dyplomacji państw osi i państw alianckich.
Dyplomacja państw osi była jednostronna i ograniczona w czasie. Hitler
zawsze miał słabość do Mussoliniego – człowieka, który dowiódł, że
„wszystko jest możliwe”. Natomiast na Wilhelmstrasse wcześnie stracono
cierpliwość do hrabiego Ciano, a w roku 1943 sprawa doczekała się złego
zakończenia. Ciano stworzył wiele mówiącą maksymę. „Zwycięstwo ma
tysiąc ojców – powiedział w 1942 roku – a klęska jest sierotą”. Powiązanie
państw osi z Japonią, które we wczesnych stadiach wydawało się
obiecujące, po roku 1941 zarzucono i skazano na uwiąd.
Mimo wszystko jednak państwa osi utrzymywały z sobą stosunki
dyplomatyczne. Niemieccy ambasadorzy w Budapeszcie, Helsinkach,
Bukareszcie, Sofii i Tokio, a do roku 1941 w Moskwie i do roku 1943 w
Rzymie mieli duże wpływy. Na przykład niemiecki ambasador w Rumunii
Manfred von Killinger odegrał istotną rolę w zamachu stanu króla Michała
I w 1944 roku.
Dyplomacja w obozie państw alianckich była bardziej skomplikowana,
głównie z powodu przepaści, jaka dzieliła poglądy polityczne członków
obozu. W pierwszej fazie dominował trójkąt Wielka Brytania – Francja –
Polska. W latach 1941–1945 środek ciężkości przesunął się w stronę
nowego trójkąta – wielkiej trójki: Wielka Brytania – Stany Zjednoczone –
ZSRR. Praktycznie oznaczało to skomplikowane relacje między
przywódcami – Churchillem, Rooseveltem i Stalinem – między ich
ministrami spraw zagranicznych – Anthonym Edenem (1897–1977),
Cordellem Hullem (1871–1955) i Wiaczesławem Mołotowem (1890–1986)
– oraz między zawodowymi dyplomatami w Londynie, Waszyngtonie i
Moskwie (zob. Tabela 5.7).

Tabela 5.7. Ambasadorzy wielkiej trójki podczas drugiej wojny


światowej

Dyplomaci byli bardzo aktywni w Londynie, gdzie bezustannie trwała


sesja przedstawicieli wszystkich rządów emigracyjnych. Wielkim tematem
była przyszłość Europy i właśnie w Londynie – rękami Paula-Henriego
Spaaka, Jeana Monneta, Salvadora de Madariagi i Józefa Retingera –
budowano fundamenty powojennego Ruchu Europejskiego[465].
Stosunki dyplomatyczne utrzymywano także w stolicach państw
neutralnych, gdzie ocierali się o siebie przedstawiciele państw osi i państw
alianckich. Sztokholm, Berno i Ankara tworzyły tło ważnych wymian
poglądów, zwłaszcza wśród zamętu zmieniających się układów w ostatniej
fazie wojny.
Żaden z dyplomatów czasu wojny nie zdobył sobie pozycji
porównywalnej z pozycją Wiaczesława Mołotowa, który przez cały ten
okres był głosem Stalina we wszystkich sprawach międzynarodowych. Miał
za sobą długoletnią karierę zagorzałego bolszewika, dał się poznać jako
autor mrożących krew w żyłach denuncjacji ofiar stalinowskich czystek i
był absolutnym zaprzeczeniem dyplomaty – ordynarny, opryskliwy i często
niekomunikatywny. Stanowił przeciwieństwo skłonnego do ugody
Maksyma Litwinowa, którego miejsce zajął w maju 1939 roku w
przewidywaniu paktu hitlerowsko-sowieckiego. Z pewnością jednak był
bardzo kompetentny; przetrwał wszystkie kryzysy i zmiany kursu; jego
trzeźwy i pełen wyrachowania styl postępowania zbijał z tropu kolegów
dyplomatów i kazał im wszystkim zachowywać należyty dystans. To jemu
bardziej niż komukolwiek innemu ZSRR zawdzięczał to, że zachodnim
aliantom nie udało się rozgryźć sowieckiej zagadki[466].

Wśród polskich dyplomatów z czasu wojny najbardziej szanowany był


Edward hrabia Raczyński (1891–1993). Jako ambasador na dworze
świętego Jakuba od 1934 roku, mieszkał w Londynie i pracował razem z
polskim rządem emigracyjnym; został głównym doradcą generała
Sikorskiego do spraw Wielkiej Brytanii. Jego kurtuazja, takt i wdzięk w
dawnym stylu były otoczone legendą, ale jego zadanie nie należało do
łatwych. Rząd Jego Królewskiej Mości, przy którym był akredytowany,
podzielał wprawdzie polskie poglądy w sprawie konieczności
bezwarunkowej walki z Niemcami, ale obie strony różniły się zasadniczo w
poglądach na temat natury i zamiarów Związku Sowieckiego. Polityka
brytyjska, chociaż nieufna wobec bolszewików, zawsze była silnie
prorosyjska i głucha na skargi na rosyjski imperializm. W roku 1939 na
przykład Raczyński stoczył na łamach brytyjskiej prasy przegraną bitwę z
byłym premierem Lloydem George’em i innym osobom, które
usprawiedliwiały zagarnięcie przez Stalina terenów wschodniej Polski na
podstawie argumentu, że są one zamieszkiwane przez „rosyjską” ludność.
Przeżył też brutalny wstrząs, kiedy Ministerstwo Spraw Zagranicznych
oświadczyło mu, że interpretacja przez Wielką Brytanię zwrotu
„niepodległość Polski”, tak jak został on użyty w brytyjskiej gwarancji dla
Polski z marca 1939 roku, nie obejmuje gwarancji jej granic. Po roku 1941,
kiedy Związek Sowiecki przyłączył się do wielkiej koalicji, lojalnie
prowadził wybraną przez Sikorskiego politykę współpracy i solidarności
między aliantami. Natomiast po roku 1943 jego wpływy malały w miarę
wzrostu wpływów ambasadorów sowieckich. W czerwcu 1945 roku
Raczyńskiego wyrzucono z jego ambasady na Portland Place i zastąpiono
emisariuszem rządu warszawskiego. Na szczęście, dożywszy stu lat, mógł
triumfalnie tam powrócić jako gość swojego następcy ambasadora wolnej
Polski. Przez siedem lat był prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej na
uchodźstwie i mimo utraty wzroku bardzo aktywnie się udzielał w polskich
kręgach w Londynie. Dzięki córkom, które przez wiele miesięcy czytały
mu na zmianę oba grube tomy, można go uznać za jednego z pierwszych i
najbardziej wytrwałych odbiorców Bożego igrzyska[467].

Dzieci

Druga wojna światowa była szczególnie katastrofalna dla dzieci. Część


udało się ewakuować, ale miliony zginęły podczas bombardowań,
deportacji i aktów ludobójstwa. W ciągu jednej tylko nocy w Hamburgu
straciło życie 5586 dzieci; szacuje się, że około 1 200 000 zginęło w
wyniku Holokaustu. W 1945 roku Europa musiała sobie jakoś poradzić z
problemem 13 000 000 dzieci opuszczonych. W samej tylko Polsce zostało
po wojnie 1 000 000 sierot.
W państwach totalitarnych ideologia partyjna (podobnie jak ideologia
jezuicka) zakłada, że rekrutów należy zdobywać w młodym wieku.
Zarówno hitlerowski Hitlerjugend, jak i sowiecka organizacja pionierska
uczyły, że lojalność wobec państwa partyjnego jest najwyższą wartością,
czymś ważniejszym niż rodzina, przyjaciele i religia. Związek Dziewcząt
Niemieckich przygotowywał wprawdzie swoje wychowanki do bardziej
konwencjonalnej roli, ale z sowieckimi organizacjami łączyło go
zamiłowanie do publicznej gloryfikacji macierzyństwa. W Niemczech
przymusowo zrzeszono około 75–80 procent młodzieży. Natomiast w
ZSRR nie było kontestatorów obowiązującego wzorca kulturowego –
organizacji w rodzaju Swingjugend czy Edelweisspiraten.
Z natury rzeczy dzieci są za młode, żeby podejmować niezależne
działania, i dlatego pozostają dla historii bezimienne. Ale niewielka grupka
bliźniąt jednojajowych utrzymywanych przy życiu w Auschwitz po to, aby
można było na nich prowadzić eksperymenty genetyczne, pozostawiła w
historii wyraziste piętno. Podobnie jak malcy szmuglujący do getta
żywność czy mali żołnierze walczący po każdej ze stron. Sowieccy
pionierzy dali się poznać jako zwiadowcy w partyzantce, a w latach 1944–
1945 mściwy los ściągnął na linię frontu takich samych chłopców z
Hitlerjugend.
Anna Frank (1929–1945) była córką żydowskich uchodźców z Niemiec,
którzy się ukrywali w Amsterdamie. W sierpniu 1944 roku ich kryjówkę
zdradzono policji i Anna zginęła w Bergen-Belsen. Ale jej dziennik,
odnaleziony i opublikowany po wojnie, pokazuje życie wewnętrzne i
intymne myśli młodej dziewczyny bardzo żywej i bardzo chcącej żyć[468].
Antek „Rozpylacz” (1932–1944), dwunastoletni bojownik walczący z
hitleryzmem, zginął na barykadach Powstania Warszawskiego. Jego
specjalnością było czołganie się przez gruzy pod niemieckim ostrzałem i
przecinanie kabli samobieżnych goliatów. Ignorując napomnienia starszych
kolegów, którzy teoretycznie nie przyjmowali do oddziałów nikogo, kto nie
ukończył 18 lat, dołączył do jednego z batalionów Armii Krajowej i zginął
– jak większość towarzyszy – za sprawę. Pomnik Małego Powstańca stoi
dziś w pobliżu Barbakanu na warszawskiej Starówce[469]. W sowieckich
legendach z czasów wojny także roi się od takich bohaterów.
Portrety dzieci-ofiar lub dzieci-małych bohaterów nie oddają jednak w
pełni całej złożoności przedmiotu. Według najbardziej refleksyjnego
spośród obserwatorów wydarzeń zachodzących w Niemczech
najwspanialszą cechą, jaką dzieci się wykazywały w ekstremalnych
warunkach, była zdolność przystosowania się. Nie miały wcześniejszych
doświadczeń, z którymi mogłyby porównywać swoje traumatyczne
przeżycia, i wobec tego uczyły się traktować rzeczy wyjątkowe tak, jakby
były czymś normalnym. W rezultacie były zadziwiająco wytrzymałe.
Dziewczynki bawiły się lalkami, broniąc ich przed atakiem wroga. W
piwnicach Berlina mali niemieccy chłopcy bawili się w rosyjskich
żołnierzy, bo Rosjanie zwyciężali. Była nawet gra, która się nazywała
komora gazowa. Starsze dzieci uczyły się żebrać, kraść i szmuglować. Były
też podatne na propagandę reżimu. W 1945 roku dziesiątki tysięcy
czternastolatków wstąpiło na ochotnika do oddziałów Volkssturmu i z całą
żarliwością ruszyło na spotkanie śmierci. Jeden z takich kilkunastoletnich
chłopców, którym dano do ręki karabin, znalazł się na plaży w Prusach
Wschodnich w roli poganiacza grupy żydowskich kobiet idących na śmierć.
Nic więc dziwnego, że po zakończeniu wojny gwałtownie wzrosła
przestępczość wśród nieletnich[470].
Dzieci – a ściśle mówiąc, dzieci żydowskie – były przedmiotem troski
Ireny Sendlerowej (1910–2008), która w 1942 roku pracowała w Miejskim
Ośrodku Pomocy Społecznej w Warszawie. Jako inspektor zdrowia
wizytowała getto – wkładała żółtą opaskę i ze zgrozą patrzyła na
rozpaczliwy los dzieci. Była katoliczką i sama miała małe dziecko.
Wiedząc o wysokiej śmiertelności wśród niemowląt i o zbliżającej się
perspektywie „przesiedlenia”, Irena wymyśliła plan przemycenia z getta jak
największej liczby dzieci. Plan zaczęto realizować z pomocą „Żegoty” –
polskiej Rady Pomocy Żydom. Trzeba było przekonać rodziców. Trzeba
było znaleźć wspólników gotowych schować małych uciekinierów w
wozach, karetkach pogotowia i karawanach albo wynieść ich z getta w
workach czy walizkach. Zwerbowano zakonnice, które miały zapewnić tym
dzieciom schronienie i nową tożsamość; wyszukiwano bezdzietne pary,
które mogłyby odegrać rolę zastępczych rodziców. Robiono notatki, które
chowano w słoikach i zakopywano po to, aby po wojnie dzieci mogły
odzyskać swoje prawdziwe imiona i nazwiska. Zanim zlikwidowano getto,
udało się w ten sposób ocalić około 2500 dzieci.
W październiku w 1942 roku Gestapo aresztowało Sendlerową i pobiło ją
tak dotkliwie, że miała połamane obie nogi. Nie wydobyto z niej żadnych
informacji i wobec tego skazano ją na śmierć. Ocalił ją więzienny strażnik,
który najpierw wziął łapówkę, a potem wpisał jej nazwisko na listę
straconych więźniów.
Historia Ireny Sendlerowej była stosunkowo mało znana w Polsce aż do
1999 roku, kiedy grupa dzieci z amerykańskiego miasta Uniontown w
stanie Kansas napisała o niej sztukę zatytułowaną Życie w słoiku. Sztukę
wystawiano wiele razy i w końcu młodych dramaturgów wysłano do
Warszawy, żeby się mogli spotkać z jej bohaterką. „Nie zrobiłam nic
nadzwyczajnego – powiedziała im. – To była normalna rzecz”[471].
Największa chyba ewakuacja dzieci podczas wojny odbywała się
jednocześnie z wymarszem armii Andersa z Azji Środkowej do Iranu w
1943 roku. Około 40 000 polskich sierot, które dwa lub trzy lata wcześniej
wywieziono wraz z rodzinami do ZSRR i które straciły rodziców,
przetransportowano w bezpieczne miejsce. W Iranie przyjęli je Brytyjczycy
i zachęcili do spisywania zeznań, które są obecnie przechowywane w
archiwum Hoovera w Kalifornii. Większość wraz z kobietami i starcami
przewieziono do Indii; część wyjechała do obozów w Tanganice i Kenii, a
ostatnia grupa popłynęła do Nowej Zelandii[472].
Sześćdziesiąt lat po zakończeniu wojny zaczęto się bardzo interesować
wczesną młodością Josepha Ratzingera (ur. 1927), który w 2005 roku został
papieżem Benedyktem XVI. Ratzinger urodził się w bawarskiej katolickiej
rodzinie w Marktl am Inn – jego Heimat bardzo przypominał Heimat
Hitlera i wobec tego brukowce zareagowały pytaniem „Czy on był
hitlerowcem?”. Otóż nie był. Jego ojciec, oficer policji, który występował
przeciwko hitlerowskiemu reżimowi, stracił zatrudnienie i w latach
trzydziestych rodzina musiała się czterokrotnie przeprowadzać w
poszukiwaniu pracy. W Traunstein, gdzie ostatecznie osiedli, dorastający
chłopiec nie mógł nie słyszeć o ohydnych rzeczach, jakie się działy.
Kristallnacht oznaczała wybuch antysemityzmu. Miejscowy przeciwnik
reżimu zastrzelił się, żeby uniknąć aresztowania. Kuzyna z zespołem
Downa wywieziono i zamordowano. W kwietniu 1941 roku młody Joseph
został zmuszony do wstąpienia do Hitlerjugend, a w dwa lata później – do
służb pomocniczych Luftwaffe. Pomagał budować stanowiska obrony
przeciwlotniczej na froncie węgierskim, przeszedł podstawowe szkolenie
wojskowe, uciekł i był przez krótki czas internowany przez amerykańskie
wojsko. Jak wielu Niemców, nie buntował się. Ale też nie okazywał cienia
entuzjazmu. Według biografa po prostu przeczekiwał do czasu, aż będzie
mógł pójść drogą kapłaństwa[473].
Warto pamiętać, że wszystkie armie w Europie powoływały młodych
rekrutów, którzy byli wprawdzie dojrzali fizycznie, ale psychicznie dopiero
dojrzewali. W wieku 18 lat chłopcy byli bardziej podatni na wpływy i słabsi
psychicznie, niż byliby kilka lat później. W Wielkiej Brytanii, gdzie według
prawa dorosłość osiągało się w wieku 21 lat, chłopcom wkładano mundury
i kazano im zabijać, zanim otrzymali prawo głosu. Chłopców
amerykańskich zabierano z ulic Nowego Jorku i z farm w Kansas,
pakowano na statki i wywożono do nieznanego kraju. To były jeszcze
dzieci[474].

Dziennikarze

W epoce kamery filmowej i telegrafu dziennikarze i korespondenci


wojenni mogli wpływać na opinię publiczną szybko i z dużą mocą. W
Niemczech i Związku Sowieckim byli przede wszystkim propagandystami,
piszącymi na rozkaz swoich władz. Nie było wśród nich takich silnych
osobowości jak niezależni dziennikarze, którzy wywierali wpływ na sposób
postrzegania wojny w Wielkiej Brytanii i w Ameryce.
Ed Murrow (1908–1965) był podczas Blitzu korespondentem radia
CBS[475] w Londynie. Jego doniesienia, udramatyzowane za pomocą
autentycznego podkładu dźwiękowego, stanowiły istotny czynnik
wspierający propagowaną przez Roosevelta politykę „wszystkiego, byle nie
wojny” i osłabiający zasadę izolacjonizmu[476]. A zatem świadomie
występował w tym czasie przeciwko amerykańskiej opinii publicznej.
Alexander Werth (1901–1969) był w latach 1941–1945 korespondentem
BBC i gazety „Sunday Times” na froncie wschodnim. Jego doświadczenia
z sowiecką cenzurą i nie mające konkurencji zbliżenie do Armii Czerwonej
pozwoliły mu wyrobić sobie na temat sowieckiej rzeczywistości trzeźwe
zdanie, jakiego daremnie by szukać w jego ojczystym kraju. Opis
hitlerowskiego obozu koncentracyjnego na Majdanku, który przesłał
mediom w lipcu 1944 roku, zatrzymano, ponieważ uznano, że jest
niewiarygodny[477].
Korespondenci sowieccy mieli mniej okazji do opisywania tego, co
widzieli, ale robili notatki. Wasilij Grossman (1905–1964) pisał doniesienia
z frontu wschodniego dla organu Armii Czerwonej „Krasnaja Zwiezda”. W
1943 roku przesłał materiał, w którym napisał, że „100 000 Żydów po
prostu zniknęło”. Tego też nie opublikowano – podobnie jak wielu innych
jego rewelacji na temat sposobu traktowania sowieckich żołnierzy i
okrutnego losu ludności cywilnej. Jego notatniki czekały na opublikowanie
przez 60 lat[478].
Faszyści

Jako uczestnicy dwóch najważniejszych radykalnych ruchów


społecznych i politycznych XX wieku faszyści uważali się za przywódców
międzynarodowej walki z bolszewizmem. Nie było żadnej „faszystowskiej
Międzynarodówki”. Ale faszyści, a także wielbiciele faszystów, działali
praktycznie w każdym europejskim kraju, a sukcesy jednych były pożywką
dla innych. Na początku ich przywódcą był we Włoszech Mussolini, w roku
1933 zdobyli Niemcy, a w latach 1936–1939 – Hiszpanię. Jednoczyli
wszystkich, którzy wierzyli, że czerwona rewolucja w sowieckim stylu
stanowi największe zagrożenie dla światowego pokoju i dobrobytu.
Podobnie jak komuniści byli z gruntu przeciwni zachodnim demokracjom.
Natomiast w odróżnieniu od komunistów nie zdołali przekonać zachodnich
demokracji, żeby dobrze o nich myślały. Na przykład w Wielkiej Brytanii
sir Oswald Mosley (1896–1980), przywódca brytyjskiej partii
faszystowskiej (British Union of Fascists, BUF), został w maju 1940 roku
internowany wraz ze swoimi trzydziestoma trzema współpracownikami.
Mimo że w tym czasie Związek Sowiecki był partnerem Niemiec, prawa
obronne (ustawa 18B), które były podstawą jego zatrzymania, nie
stosowały się do komunistów[479].
W pierwszej fazie wojny, kiedy Hitler był u szczytu powodzenia, w wielu
krajach będących pod niemiecką okupacją faszyści podnieśli głowy,
dołączając się do „krucjaty przeciwko bolszewizmowi”. Pronazistowskie
ugrupowania pojawiły się we Francji, w Belgii – zarówno wśród
Flamandów, jak i Walonów – w Holandii, w Norwegii, na Słowacji, w
Chorwacji, na Węgrzech, w Rumunii i w krajach bałtyckich. Ta obecność
rzadko jednak miała decydujące znaczenie.
Natomiast po roku 1943 gwiazda faszyzmu nieco przygasła. Mosleya
uznano za nieszkodliwego i zwolniono. Mussolini się załamał. Naziści
wycofali się na redutę w Trzeciej Rzeszy. I nikt już się nie przyznawał, że
ich wielbił. W bitwie totalitaryzmów faszyści ponieśli całkowitą klęskę.
Jako Wożd, czyli Duce rosyjskiej partii faszystowskiej, wystąpił
Konstanty Władimirowicz Rodzajewski (1907–1946). Jego organizacja,
która miała dwadzieścia sześć filii na całym świecie, była zakazana na
terenie ZSRR i prowadziła działalność ze swojej centrali w mieście Harbin
w rządzonym przez Japończyków Mandżukuo. Członkowie oddziałów
szturmowych nosili czarne mundury i na ramionach opaski ze swastyką.
Rodzajewski poddał się Armii Czerwonej w 1945 roku, a rok później został
rozstrzelany na Łubiance[480].

Faszyzm nie był nieznany w przedwojennej Polsce. Mussolini, a potem


generał Franco zyskali sobie zwolenników na ekstremalnych obrzeżach
polskiej prawicy. Mimo to Obóz Narodowo-Radykalny, który zerwał z
Narodową Demokracją i wyraźnie ciążył ku faszyzmowi, został
zdelegalizowany. Jedyna formacja z czasów wojny mająca powiązania z
ONR – Narodowe Siły Zbrojne – walczyła z Niemcami z przykładną
determinacją. Poza mieszkającą w Polsce mniejszością niemiecką, która
często witała nadejście Wehrmachtu pozdrowieniem Sieg Heil, nie było w
kraju żadnej znaczącej grupy zwolenników hitleryzmu. Hitlerowcy nie
mieli nikogo, z kim mogliby współpracować, i – w odróżnieniu od innych
okupowanych krajów – nawet nie próbowali rekrutować ludzi do polskiego
odłamu Waffen SS. Ważne jest, aby pamiętać, że sowiecka propaganda i
polscy komuniści używali wyrazu „faszysta” jako obraźliwego epitetu w
stosunku do absolutnie każdego, kto się im nie spodobał. I wobec tego w
powojennym słowniku politycznym wszyscy nacjonaliści, liberałowie,
demokraci, nie będący komunistami socjaliści, katolicy oraz wygnani z
kraju politycy byli obsmarowywani tym samym faszystowskim błotem. I
absolutnie nie należy w to wierzyć.

Historycy

Ekstremalne wydarzenia stanowią inspirację dla tych, którzy je zapisują,


a historycy mają pod tym względem lepszą pozycję niż inni. Konflikt
skłania ich także do głębszego przemyślenia spraw od strony analizy i
przyczyn, co sprzyja rozwojowi ich dyscypliny.
Wiele z tego, co składa się na naszą szczegółową wiedzę o Holokauście,
bierze początek w materiałach pochodzących od naocznych świadków,
którzy zapisywali to, co widzieli. Wśród takich relacji można wymienić
„Kroniki łódzkiego getta”[481] i nadzwyczajne raporty medyczne z getta w
Warszawie, będące zapisem procesu degeneracji własnych ciał
umierających naukowców. Relacje zakopywano, a po wojnie odnajdywano.
W innych miejscach Rzeszy historycy korzystali z rozmaitych
niezwykłych okazji. Szanowany holenderski historyk Pieter Gehl (1887–
1966) był więziony w Buchenwaldzie, gdzie napisał swoje epokowe dzieło
Napoleon. For and Against. Stał się podejrzany, ponieważ przed wojną
wykładał na uniwersytecie w Londynie, i aresztowano go jako zakładnika
mającego gwarantować bezpieczeństwo Niemców internowanych w
Holenderskich Indiach Wschodnich. Jego klasyczne studium o Napoleonie
pokazywało, że istnieje tyle różnych interpretacji wydarzenia historycznego
lub charakterystyk historycznej postaci, ilu jest historyków, którzy
podejmują próbę ich opisu, i wobec tego z totalitarystycznego punktu
widzenia było to dzieło wysoce wywrotowe. Gehl widział w historii
nieskończone i nieskończenie nieostateczne ćwiczenie z interpretacji[482].
Hugh Trevor-Roper (1914–2003) wykorzystał swoje doświadczenia z
czasów, gdy był oficerem brytyjskiego wywiadu, pisząc pierwszą pełną
relację z ostatnich dni Hitlera. Nie okazał się natomiast wystarczająco
kategoryczny, gdy go poproszono o potwierdzenie autentyczności
rzekomych dzienników Führera[483].
W sprawie historii Związku Sowieckiego zarysowały się znaczne
rozbieżności między wielkimi wpływami teorii marksizmu-leninizmu na
zachodnich historyków z jednej strony a cienkim strumyczkiem
wiarygodnych wieści o sowieckich realiach z drugiej. Całe pokolenie
brytyjskich, francuskich i amerykańskich historyków głęboko poruszonych
wojną zaczęło publikować swoje prace jeszcze przed jej zakończeniem. Ale
na trzeźwe studia na temat Stalina i stalinowskiej polityki trzeba było
czekać kilkadziesiąt lat. Maleńkie okienko na świat epoki stalinowskiej
otwarły partyjne archiwa w Smoleńsku, które w 1941 roku przechwyciły
oddziały Wehrmachtu[484].
Hitlerowcy traktowali historię z wielką powagą i w krótkim czasie, jaki
im był dany, starali się udokumentować poprawność swoich rasistowskich
teorii w odniesieniu do wszystkich aspektów rozwoju ludzkości.
Mechanizmem napędowym tych działań był instytut SS Ahnenerbe,
założony przez Himmlera w 1937 roku. Wielu spośród jego historyków –
Grunlagen, Wüst, Altheim, Böhmers, Beger, Jahnkun, Schäfer, Kiss,
Kersten, Huth, Hirt, Schweizer, Paulsen i inni – pochłonęła powojenna fala
zapomnienia. Jego dyrektor Hermann Wirth został w sierpniu 1947 roku
powieszony na podwórzu więzienia w Landsbergu, gdzie ponad
dwadzieścia lat wcześniej Hitler pisał swój Mein Kampf[485].
Największą wojenną stratą dla historii był zapewne profesor Marc Bloch
(1886–1944) – mediewista, współzałożyciel pisma „Annales”, jeden z
autorów, którzy wywarli największy wpływ na współczesną historiografię.
Bloch był wprawdzie synem profesora historii z Lyonu, ale nie należał do
akademickich nudziarzy. Dwukrotnie go odznaczano za odwagę w walce –
raz jako żołnierza piechoty w czasie pierwszej wojny światowej i drugi raz
w 1940 roku, kiedy w wieku 54 lat ponownie wstąpił do wojska i został
ewakuowany z Dunkierki.
Ale jego prawdziwa gehenna zaczęła się, kiedy wrócił do rodzinnego
domu w Fougres w departamencie Creuse, gdzie mu kazano się
zarejestrować zgodnie z wymogami wydanej przez rząd Vichy ustawy
Statut des Juifs. Bloch zawsze twierdził, że nie jest francuskim Żydem, lecz
Francuzem żydowskiego pochodzenia – Israélite – i mimo że uzyskał
zwolnienie podpisane przez samego Pétaina, uznał cały epizod za w
najwyższym stopniu niesmaczny. Potem nastąpił werbunek do ruchu oporu
i podwójne życie pod pseudonimem „Narbonne”, które ostatecznie
skończyło się zadenuncjowaniem przez jednego z sąsiadów, aresztowaniem,
torturami i śmiercią na jakimś polu od kul Gestapo[486].

W Polsce zawód historyka stał się ofiarą zdruzgotaną przez wojnę i jej
konsekwencje. Wielu czołowych badaczy straciło życie. Na przykład
Marceli Handelsman (1882–1945), wieloletni redaktor „Przeglądu
Historycznego”, zmarł w obozie koncentracyjnym Dora-Nordhausen. Inni
doznawali prześladowań politycznych – jak na przykład profesor Henryk
Batowski (1907–1999), który znalazł się w grupie profesorów Uniwersytetu
Jagiellońskiego wywiezionych w 1939 roku do Dachau. Wielu
przedstawicieli młodszego pokolenia – na przykład mediewista Aleksander
Gieysztor (1916–1999) – uczestniczyło w tajnych programach oświatowych
i należało do Armii Krajowej. Krakowski historyk Wacław Felczak (1916–
1993) zyskał sławę jako wojenny kurier kursujący między Polską i
Węgrami. W ostatniej fazie wojny zaczęła się wyraźnie rysować
otwierająca się przepaść między takimi historykami jak Piotr Wandycz (ur.
1923), który zdecydował się mieszkać i pracować za granicą, i takimi jak
Tadeusz Manteuffel (1902–1970) czy Czesław Madajczyk (1921–2008),
którzy woleli zostać w Polsce i pracować w ramach ograniczeń
narzucanych przez cenzurę i nadzór polityczny. Dzielni ludzie – tacy jak
Henryk Wereszycki (1898–1990), którego nazwisko było znane już przed
wojną i który po wojnie starał się utrzymać swoje niezależne stanowisko –
byli upokarzani i brutalnie atakowani[487]. Jednym ze smutnych efektów
rozłamu było to, że polscy historycy nie potrafili osiągnąć zgody co do
przyczyn wybuchu i przebiegu drugiej wojny światowej.

Kobiety

„Ta wojna, bardziej niż którakolwiek wojna w dziejach – oświadczył


ambasador Stanów Zjednoczonych w Wielkiej Brytanii John G. Winant –
jest wojną kobiet”. Można by powiedzieć, że odrobinę przesadził.
Mężczyźni mimo wszystko odegrali w niej jakąś rolę. Ale ponieważ
kobiety stanowiły mniej więcej połowę ludności i ponieważ wojenny stres
był w tej samej mierze udziałem ludności co walczących, udział kobiet –
znaczny już w czasie pierwszej wojny światowej – jeszcze bardziej wzrósł.
Podczas gdy Niemcy starały się wyrównać niedostatek rąk do pracy
importem obcej siły roboczej, zarówno Wielka Brytania, jak Stany
Zjednoczone radziły sobie, realizując program mobilizacji kobiet. Granica
między „pracą dla mężczyzn” i „pracą dla kobiet” przesunęła się. Kobiety
pracowały nie tylko w fabrykach i na roli, ale też w służbach
pomocniczych, a ponieważ były teraz lepiej wykształcone niż dawniej –
także w administracji, biznesie i wolnych zawodach. W ZSRR w czasie
wojny 80 procent robotników rolnych zatrudnionych w kołchozach
stanowiły kobiety, a do wojska wstąpiły ich miliony. Brytyjskie SOE
wysyłało kobiety agentki na swoje misje.
Miliony żołnierzy znalazło się z dala od domów, a rozłąka sprzyjała
rozluźnieniu norm życia seksualnego. Na reakcje nie trzeba było długo
czekać. Watykan sprzeciwiał się noszeniu spodni przez kobiety, a
członkinie brytyjskich oddziałów Pomocniczych Służb Lądowych (ATS)
obdarzono krzywdzącą nazwą: oficerskie materacyki. Obok znanej już
kategorii wojennych wdów pojawiła się nowa – wojennych panien
młodych.
Karolina Lanckorońska (1898–2002) była urodzoną w Wiedniu
austriacką hrabianką, która postanowiła wrócić do swoich polskich
rodzinnych korzeni i poświęcić się karierze naukowej. Nigdy nie wyszła za
mąż. W okresie międzywojennym była profesorem historii sztuki we
Lwowie, a po roku 1939 przeżyła dwie okupacje Polski – sowiecką i
niemiecką. Niemcy powierzyli jej kierownictwo jednej z organizacji
socjalnych na terenie Generalnego Gubernatorstwa, po czym ją aresztowali,
kiedy się zorientowali, poniewczasie, że nie stoi po ich stronie. Potem
przyszły kolejne więzienia i obozy. W Sachsenhausen hrabianka profesor
stała się przedmiotem medycznych doświadczeń; mimo to jakimś cudem
zdołała zorganizować pomoc i akcję oświatową dla innych więźniarek.
Przeżyła ponad sto lat[488].

Na okupowanej przez Niemców Ukrainie kobiety były wyjątkowo


bezbronne i wystawione na niezwykłe trudności. W 1941 roku wycofujące
się oddziały Armii Czerwonej albo zwerbowały, albo w inny sposób
uprowadziły większość mężczyzn w wieku poborowym. A nadchodzący
Niemcy, Włosi, Rumuni i Węgrzy – wojskowi i cywile – to byli w
przeważającej większości mężczyźni. Kobiety nie miały wyboru: musiały
wziąć na barki większy niż dawniej ciężar pracy – choćby po to, żeby móc
wyżywić swoje dzieci. Strach przed wywiezieniem do Rzeszy na
przymusowe roboty skłaniał wiele z nich do poszukiwania u nowych władz
bezpieczniejszej pracy.
Mimo to nie należy przypuszczać, że na państwa osi od samego początku
patrzono jak na potwory. Zaledwie 25 lat wcześniej armia Kajzera
wyzwoliła Ukrainę spod imperialnej władzy cara i – ogólnie rzecz biorąc –
zachowywała się poprawnie. Późniejszy okres władzy sowieckiej wypełniły
opresje czasu rewolucji, masowe morderstwa, wywłaszczenia i śmiertelny
głód. Wobec tego na Ukrainie było wielu ludzi – w tym Rosjan – gotowych
dać kredyt zaufania najnowszej fali wojsk okupacyjnych. Hitlerowcy
stanowili tylko część napływającej na Ukrainę ludzkiej mieszaniny. W
latach 1941–1942, kiedy zaczęła się „fraternizacja”, Niemców – a
zwłaszcza Włochów – w wielu kręgach spotykało ciepłe powitanie.
Przynosili z sobą tchnienie „Zachodu” – piękne mundury, nowoczesny
sprzęt, młode twarze – i wydawali pieniądze w sposób przekraczający
wszelkie wyobrażenia miejscowej ludności. Wkrótce stało się jasne, że
żołnierze szukają dziewczyn, a oficerowie i urzędnicy także nie będą się
wzdragać przed wzięciem sobie baryszni – konkubiny. Skoro kobiety
brytyjskie dawały się brać szturmem amerykańskim szeregowcom, nie było
powodu, dla którego kobiety ukraińskie, stojące w obliczu o wiele gorszych
wyrzeczeń, nie miałyby się zachować w taki sam sposób.
Jednym z aspektów „fraternizacji” był element czystej cielesności i
komercji. Pewien włoski oficer opisywał później rynek w mieście
Gorłowka w lipcu 1942 roku:

Miała na głowie kapelusz z masą piór, a na sobie mocno dopasowany żakiet, który
wypychał jej piersi ze skąpego czarnego gorsetu wyglądającego spod przezroczystej
koronkowej bluzki. Spódnica ledwie jej zakrywała kolana, odsłaniając całkiem
niebrzydką parę nóg. (...) Jej brwi były dwiema cienkimi niteczkami; wargi miała
czerwone; paznokcie pomalowane, twarz mocno upudrowaną. (...) Madame Antonine,
notre magnifique maîtresse, powiedział tłumacz. Słysząc swoje imię, „dama” posłała mi
szybki uśmiech, który mówił wszystko...
Dama, o której mowa, była założycielką i dyrektorką dwóch domów publicznych,
uczęszczanych przez wojsko (...) i pompatycznie nazywanych „herbaciarniami”.
Zwerbowała do pracy u siebie grupkę ładnych dziewczyn i została zamożną kobietą,
właścicielką małej fortuny w niemieckich markach. Przedtem nie było tu żadnych
domów publicznych.
Nasza jednostka kontrwywiadu miała kwaterę Madame Antoniny na swojej liście,
jako możliwy ośrodek informacji dla wroga. Wobec tego złożyłem tam wizytę. Jeden z
domów publicznych był zarezerwowany dla oficerów, a drugi dla szeregowców. Jeden
dzień w tygodniu był przeznaczony dla żołnierzy Wehrmachtu (...). Pewna leciwa
nauczycielka z konserwatorium muzycznego grała na pianinie, żeby mieć się z czego
utrzymać. Miałem okazję porozmawiać z większością dziewcząt. Powiedziały mi, że
Madame co miesiąc odnawia ich kontrakty, że zabiera dwie trzecie ich zarobków i że
[dostają] dobre jedzenie, darmowe locum i zwolnienie od przymusowej pracy (...).
Ponieważ chodziły plotki, że front przesuwa się dalej na wschód, demoiselles Madame
Antoniny chciały przyłączyć się do wojska i odejść.
(...) [Rok później], kiedy armia rosyjska przejęła miasto, stara pianistka, która nie
miała za co kupić sobie biletu, żeby uciec ciężarówką, została skazana na śmierć przez
sowieckiego komisarza i powieszona.
Jedyną osobą, która wyszła bez szwanku (...) była Madame Antonina. Odmieniona
nie do poznania, ubrana w dyskretną czerń, bez makijażu, otworzyła w
Dniepropietrowsku sklep z ikonami i kosztownymi pamiątkami, które sprzedawała
wracającym do domu żołnierzom. Została ekspertem w zakresie handlu antykami i
podczas wszystkich zmiennych kolei losu była jedyną, która przeżyła i nadal zbijała
pieniądze[489].

Drugi sektor „fraternizacji” obejmował przyzwoite relacje międzyludzkie


i prawdziwe romanse. Prawie wszystkie romanse, które się rozpoczęły w
dniach triumfu państw osi, miały się zakończyć katastrofą. Panująca
ideologia nie sprzyjała stałym związkom i kiedy zaczął się gigantyczny
odwrót, nie przyznawano pierwszeństwa żonom nie będącym Niemkami i
ich dzieciom. Kobiety, które pracowały dla okupantów – nie mówiąc już o
tych, które z nimi spały lub mieszkały – mogły oczekiwać tylko
komunistycznej kuli.
Mimo to pośród niezliczonych ludzkich tragedii dało się dostrzec ulotne
chwile szczęścia i godne podziwu dowody wierności. Na przykład
inspektor Hugo Franhart, zawodowy niemiecki policjant powołany do
służby na Ukrainie, był władcą miasta Rykowo i podczas pierwszego roku
służby dał się poznać ze swoich sadystycznych razzias, czyli łapanek.
Otwarcie pogardzał kolegami, którzy się zadawali z miejscowymi
kobietami, mówiąc o utracie „rasowej dumy” i przechwalając się cnotami
swojej Frau, którą zostawił w domu. Ale Franhart miał sekretarkę, młodą
Rosjankę imieniem Zoja, i oboje się w sobie nieprzytomnie zakochali.
Inspektor porzucił nienawiść do ludzkości i swoją zwykłą pogardę dla
wszystkich Słowian. Zaczął nawet szukać pracy dla ludzi na Ukrainie, aby
ich uchronić przed deportacją.
Nadszedł dzień, kiedy inspektor Franhart został przeniesiony do
odległego miasta Kupiańsk. Nie mógł zabrać Zoi ze sobą. Nie mógł też jej
uchronić przed zwykłą hitlerowską praktyką, zgodnie z którą eliminowano
barysznie wyjeżdżających oficerów. Zoja szukała ratunku u włoskiego
oficera łącznikowego, w którego notatkach zachował się opis tego
zdarzenia:

Nie miała żadnych wiadomości od Franharta poza dwoma listami, które dostała na
początku. Kupiańsk wpadł tymczasem w ręce Rosjan. Nie porzucała nadziei; nie
dopuszczała do siebie myśli, że jej Hugo zapomniał o niej albo że go spotkało jakieś
nieszczęście. Powiedziałem jej, że trzeba będzie czasu, żeby go odnaleźć. Zrozumiała i
odeszła ze smutkiem[490].

Po pewnym czasie nadeszła wiadomość, że Franhart został zabity, kiedy


partyzanci podpalili budynek urzędu pracy w Kupiańsku tuż przed
przejęciem go przez Armię Czerwoną. Ale nie było żadnych dowodów na
to, co się tam naprawdę stało:
Chciałbym móc uwierzyć w wersję, że partyzanci zdarli z Franharta mundur i
wypuścili go na step (...), zabijając inspektora, ale darowując życie człowiekowi, którym
był. Gdyby ktoś odnalazł tego na wpół nagiego wędrowca i zapytał go, dokąd idzie,
odpowiedziałby tak samo, jak jego rosyjska kochanka: „Idę jej szukać”. Ale wśród tych
bezkresnych przestrzeni inspektor Franhart byłby z pewnością zginął[491].

Kochankowie

Wojenne mechanizmy – nienawiść, gniew, potrzeba dominacji – nie są


mechanizmami miłości. A jednak miłość można było spotkać na każdym
kroku: miłość trwającą przez skradzioną wojnie chwilę, miłość
przebudzoną, miłość triumfującą, miłość synowską, miłość matczyną,
miłość ojcowską, miłość na całe życie między parą kochanków.
Obraz umierającego żołnierza stał się elementem codzienności – pewien
Kanadyjczyk, który był naocznym świadkiem takiej śmierci, szczegółowo
opisał to, co widział, i jedynie dlatego ten obraz jest wyjątkowy:

To było w Holandii. Na ziemi leżała masa śniegu. Byliśmy na patrolu i zrobiliśmy


zasadzkę na tę grupę Szwabów. Ośmiu (...) wyszło zza lasu (...). Tak tam stoimy i myślę
sobie, będziemy musieli zabrać tych jeńców z sobą (...). Wtedy ten nasz porucznik, więc
on po prostu zwraca się do faceta z brenem i mówi: „Zastrzelcie ich”. (...) jeden z
naszych, który rozumiał po niemiecku, [powtórzył nam, co ten Niemiec] powiedział,
zanim go zastrzeliliśmy. Powiedział: „Mamo”[492].

Gdzieś w Niemczech matka miała rozpaczać i nigdy się nie dowiedzieć,


co się wydarzyło.
Komendant obozu Auschwitz Rudolf Höss też opisywał ludzkie
zachowanie widziane z bliskiej perspektywy. Był pod wrażeniem, patrząc,
jak żydowskie matki w drodze do komór gazowych osłaniają swoje dzieci,
pomagają im się rozebrać, nawet się z nimi śmieją i żartują. Przyglądał się z
bliska ludziom z Sonderkommanda, którzy czekali w pogotowiu, żeby
zacząć ładować ciała do pieców krematorium. Przy jakiejś okazji dostrzegł
wahanie na twarzy człowieka, który wyciągnął ze stosu trupów ciało swojej
żony, i przyszło mu do głowy, że nie rozumie, skąd ci ludzie „czerpali siły
do wykonywania tej straszliwej pracy dniem i nocą”. W końcu on sam
także musiał powściągać swoje uczucia: „Od chwili rozpoczęcia akcji
masowej zagłady nie zaznałem w Oświęcimiu nigdy szczęścia. (...) Prawda,
że mojej rodzinie było w Oświęcimiu dobrze. (...) Dzieci mogły swobodnie
szaleć do woli. (...) Co niedziela musiałem z rodziną objeżdżać pola,
obchodzić stajnie (...). Szczególnymi względami cieszyły się oba nasze
konie i źrebak”[493].
Jeden z „podopiecznych” Hössa, któremu udało się przeżyć Auschwitz,
przypisywał swoją siłę przemożnej woli spotkania z żoną. Jego
wspomnienia noszą tytuł The Survival of Love – „Miłość ocalona i
ocalająca”[494].
Maria miała siedemnaście lat, kiedy pod lufą karabinu wyprowadzono ją
z gospodarstwa rodziców w Leśniowie i wywieziono do niewolniczej pracy
w fabryce w miejscowości Seesen pod Hanowerem. Wiosną 1945 roku
wyzwolili ją Amerykanie i przez następne miesiące pracowała jako
tłumaczka w szpitalu Czerwonego Krzyża:

Był tam pewien młody Anglik z Sunderlandu, który rozdzielał leki. Poznałam go.
Zapytał mnie, czy chciałabym wrócić do domu, ale ja nie wiedziałam, czy mój dom
jeszcze istnieje. Powiedział, że mnie zabierze do Anglii. (...) Musiałam mieć całą masę
papierów i to było niemożliwe, więc jego kapitan powiedział: „Dlaczego się nie
pobierzecie? Będzie łatwiej, to dobry facet”.
Znaliśmy się mniej więcej od roku; lubiłam go i wiedziałam, że mnie kocha. W
tamtym czasie było mi trudno kochać kogokolwiek.
Pobraliśmy się. Wojsko zapłaciło za ślub – za białą suknię, za kwiaty, za wszystko.
Było dwóch duchownych – jeden katolicki i jeden anglikański. Po ślubie Ted, mój mąż,
wrócił do Anglii, natomiast ja musiałam zostać w obozie. (...) W końcu przyjęto mnie na
pokład okrętu Królewskiej Marynarki. (...) Na stacji Sunderland czekała na mnie matka
mojego męża; bardzo dobrze nam się układało. Ted pracował w hucie szkła (...),
dostaliśmy dom od rady miasta. W Anglii leczył mnie żydowski lekarz. Czerwony Krzyż
odnalazł moją rodzinę – przeprowadzili się do innego gospodarstwa. Dziesięć lat
później pojechałam do Polski z naszymi dwiema córkami. Ted był bardzo czuły i
kochający i z czasem bardzo go pokochałam[495].
W Wielkiej Brytanii pojawienie się ponad miliona amerykańskich
żołnierzy spowodowało początek „największej seksualnej
wolnoamerykanki, jaką pamiętano”[496]. Z jednej strony znacznie wzrosła
liczba prostytutek, zwłaszcza w Londynie. Z drugiej strony był to czas,
który młodym brytyjskim kobietom dostarczał silnego bodźca do łamania
tradycyjnych zakazów i poszukiwania szczęścia. Jedna trzecia brytyjskich
dzieci urodzonych w czasie wojny była nieślubna. Matki pochodziły z
wszystkich klas społecznych. W podróż przez ocean wyruszyło 50 000
radosnych dziewcząt, świeżo poślubionych amerykańskim żołnierzom.

Kolaboranci

Pojęcie kolaboracji jest obciążone negatywnymi skojarzeniami


wykraczającymi poza dosłowne definicje. Odnosi się do działania, które w
kodeksach wojskowych nazywane jest „pomocą lub udzielaniem zachęty
wrogowi” i którego z powodów moralnych unikają przyzwoici ludzie.
Dotyczy różnorodnych form pomocy gnębicielom, a przez implikację
zawiera także wyraźny element zdrady, występowania przeciwko słabym i
gnębionym. Kolaborantem był Vidkun Quisling (zob. s. 389).
Kolaborantami byli także wszyscy donosiciele i pomocnicy, którzy udzielali
funkcjonariuszom Gestapo i NKWD pomocy w odnajdywaniu i dręczeniu
swoich sąsiadów.
Zjawisko kolaboracji jest jednak skomplikowane w efekcie działania
trzech czynników. Po pierwsze może być zarówno indywidualne, jak
zbiorowe. Istniały kolaboranckie reżimy, które oddawały wszystkie zasoby
państwa lub narodu do dyspozycji wroga. Po drugie to, co jest określane
mianem kolaboracji, często pokrywa się ze statusem ofiary. Jeśli się
przyjrzeć okolicznościom i motywom kolaboracji, szybko się okazuje, że
kolaboranci często sami byli gnębieni w ten czy inny sposób i że robili to,
co robili, aby poprawić swoją sytuację, ochronić swoją rodzinę albo
uratować własną skórę. Ludzie żyjący w wolnych krajach rzadko potrafią
docenić siłę piekielnych środków, za pomocą których totalitarne reżimy
mogą zmusić ludzkie istoty, aby nawzajem na sobie żerowały. Po trzecie
wreszcie, jeśli kolaborację ma się oceniać sprawiedliwie, to trzeba ją
oceniać na podstawie norm, które stosują się do wszystkich. Skoro jest
rzeczą złą, jeśli jakaś jednostka lub grupa pomaga prześladować innych, to
jest także rzeczą złą, jeśli w analogicznych warunkach prześladowani nie
cofają się przed prześladowaniem kogoś innego. Wielu ludzi, którzy mieli
okazję bezpośrednio poznać straszliwe realia lat 1939–1945, odmawia
oceniania innych. Ale jeśli już się coś potępia, to historycy oraz inni ludzie
mogą sobie na to pozwolić jedynie wtedy, kiedy stosują te same kryteria w
odniesieniu do wszystkich grup i w stosunku do takich samych przestępstw.
Na przykład we wszystkich częściach Europy reżimy okupacyjne
tworzyły lokalne oddziały policji, które miały im pomagać. Umundurowana
policja jest standardowym elementem organizacji wszystkich
cywilizowanych społeczeństw i na ogół rekrutom nie mówiono z góry, co
będą musieli robić. Na początku po prostu wykonywali swoje obowiązki,
zadowoleni, że dostają jedzenie i zapłatę. Jako policjanci kontrolowali ruch
drogowy, polowali na przemytników albo wydawali dowody tożsamości.
Ale z pewnością przychodził taki dzień, kiedy kazano im stanąć na straży w
obozie koncentracyjnym, ładować kobiety i dzieci do bydlęcych wagonów
albo strzelać do więźniów ustawionych rzędem na krawędzi masowego
grobu. Odmowa wykonania rozkazu oznaczała pewną śmierć. Ucieczka
także groziła śmiercią albo zniszczeniem rodziny. Z moralnego punktu
widzenia nie było większej różnicy, czy rozkaz wydawało SS, czy NKWD.
Calel Perechodnik (1916–1944) był miejscowym policjantem i stanął w
obliczu poważnego dylematu. Niemcy zwerbowali go do oddziału
żydowskiej policji, która utrzymywała porządek w getcie w Otwocku –
niewielkim mieście w pobliżu Warszawy. Na początku nie robił niczego
nadzwyczajnego. Ale w 1942 roku, kiedy zaczęły się wywózki do obozów
śmierci, słuchał rozkazów i poganiał, bił oraz zabijał swoich własnych
rodaków. Rozdzierany wyrzutami sumienia zdołał zbiec z getta i żył jeszcze
dość długo, aby zdążyć spisać swoje wspomnienia, które odnaleziono po
jego śmierci. Pamiętniki noszą tytuł Czy ja jestem mordercą?[497].
Salomon Morel (1919–2007) pochodził z tych samych stron i przeżył
wojnę. Ale w 1944 roku wstąpił do komunistycznych służb bezpieczeństwa
i przez kilka miesięcy był komendantem obozu jenieckiego utworzonego w
byłym Stalagu VIIIB w miejscowości Lamsdorf (Łambinowice) na Śląsku.
Ocenia się, że w czasie, gdy pełnił tę funkcję, z powodu maltretowania
straciło życie około 1500 więźniów. Aby do niego dotrzeć, akt oskarżenia
potrzebował 50 lat. A kiedy dotarł, Morel zbiegł do Izraela, gdzie nie
groziło mu już niebezpieczeństwo ekstradycji[498].
Komuniści

Jako uczestnicy jednego z dwóch głównych radykalnych ruchów XX


wieku komuniści uważali siebie – a często byli także uważani przez innych
– za przywódców „walki z faszyzmem”. Centrum dowodzenia mieli w
Moskwie – zwłaszcza do 1943 roku, kiedy tę rolę odgrywał Komintern –
ale działali praktycznie we wszystkich krajach Europy, łącznie z tymi, w
których partie komunistyczne były nielegalne. Dawniej byli bardzo silni w
Niemczech, ale po dojściu nazistów do władzy zostali tam niemal
unicestwieni. Byli skryci, skłonni do manipulacji, okrutni i bezlitośni i
bardzo skutecznie działali w organizacjach ruchu oporu, zwłaszcza we
Francji, Włoszech, w Grecji i Jugosławii. Od roku 1935, kiedy Związek
Sowiecki został przyjęty do Ligi Narodów, stosowali strategię „frontów
ludowych”, która miała im umożliwić przeniknięcie w głąb
demokratycznych systemów razem z innymi „siłami postępu”. Z tego też
powodu, mimo że mieli z gruntu wrogie nastawienie do zachodnich
demokracji, nigdy nie budzili takich samych obaw jak faszyści – z
wyjątkiem tych krajów, gdzie ich poznawano po ich czynach.
W pierwszej fazie wojny partie komunistyczne Europy znajdowały się
jednak w stanie totalnej dezorganizacji. Przez całe lata szkolono ich
członków do walki z kapitalizmem i faszyzmem i wobec tego partnerstwo
Stalina i Hitlera całkowicie zbiło z pantałyku ich przywódców. „Trzymać
się z dala od tego konfliktu – pisał 2 września 1939 roku brytyjski sekretarz
partii Harry Pollitt – byłoby zdradą wszystkiego, o co walczyli nasi
przodkowie”[499]. Za te słowa Moskwa udzieliła mu reprymendy i stracił
swoje stanowisko.
Natomiast w ostatniej fazie wojny komunizm osiągnął wyżyny, na jakie
nie zdołał się wspiąć nigdy wcześniej ani nigdy później. Zwycięstwa Armii
Czerwonej przyniosły ogromny prestiż nie tylko Związkowi Sowieckiemu,
ale także komunistycznej teorii i praktyce – zwłaszcza w takich kwestiach,
jak opieka społeczna czy państwowy zarząd nad przemysłem. W gruncie
rzeczy komunizm z lat czterdziestych oznaczał niewiele więcej poza
stalinizmem i władzą sowiecką; Komintern przestał istnieć, a dobrobyt istot
ludzkich, podobnie jak gospodarka, był najmniej skuteczną bronią w
komunistycznym arsenale.
Wielu przywódców komunistycznych z kontynentu europejskiego
spędziło czas wojny na sowieckim wygnaniu; mieszkali w hotelu
International w Moskwie. Należeli do politycznej sekty o globalnym
zasięgu, mającej w tym czasie ogólnoświatowe ambicje. Istniała
powszechna obawa, że kiedy wrócą do domu, zaczną podsycać społeczne
niepokoje. Ale uciekli się do przemocy jedynie tam, gdzie działali wspólnie
z NKWD – w Europie Wschodniej. W innych miejscach, ponieważ nie było
Armii Czerwonej, na polecenie Stalina uciekali się do strategii „frontu
ludowego”.
Maurice Thorez (1900–1964) wrócił do Francji w 1944 roku i jako szef
Francuskiej Partii Komunistycznej (PCF) kierował najsilniejszym
ugrupowaniem politycznym w kraju. Przyłączył się do rządu generała de
Gaulle’a, obejmując urząd wicepremiera, ale nigdy nie posunął się dalej.
Palmiro Togliatti (1893–1964) poszedł podobną drogą. Od lat dwudziestych
przebywał na wygnaniu, wypędzony z faszystowskich Włoch; w roku 1944
wrócił do kraju i uzyskał poparcie największego elektoratu zwolenników
komunizmu w Europie. W wyniku svolta di Salerno zarzucił rewolucyjną
politykę i udało mu się wejść w skład pierwszej powojennej koalicji[500].
Sytuacja komunistów wschodnioeuropejskich była trudniejsza. Ich
działalność ściśle nadzorowali sowieccy doradcy, a chłopskie
społeczeństwa Wschodu zajadle opierały się komunizmowi z powodów
zarówno gospodarczych, jak i religijnych. Wobec tego sięgnięto po
przemoc. Bolesław Bierut (1892–1956) był w Polsce osobą praktycznie
nieznaną. Od roku 1943 uczestniczył w podziemnym ruchu oporu;
wypłynął jako członek Komitetu Lubelskiego, udając polityka neutralnego i
bezpartyjnego. Prawdziwe oblicze pokazał dopiero w 1948 roku. Klement
Gottwald (1896–1953) wrócił do Czechosłowacji w 1945 roku i na arenie
publicznej zachowywał się jak komunistyczni przywódcy z Europy
Zachodniej, sprawując urząd wicepremiera w rządzie Beneša. Po
komunistycznym zamachu stanu z lutego 1948 roku zwrócił się jednak
zarówno przeciwko swoim demokratycznym partnerom, jak i przeciwko
swojemu rywalowi Rudolfowi Slánskiemu, którego zlikwidowano po
pokazowym procesie. Natomiast Mátyás Rákosi (1892–1972), który swego
czasu był urzędnikiem Kominternu, wrócił na ojczyste Węgry w roli
pierwszego sekretarza partii komunistycznej i sprawował ten urząd aż do
powstania w Budapeszcie w 1956 roku. Saksończyk Walter Ulbricht (1893–
1973) był członkiem założycielem Komunistycznej Partii Niemiec (KPD).
W latach 1928–1933 był członkiem Reichstagu, a w latach 1933–1945
przebywał na wygnaniu, najpierw w Pradze, a potem w Moskwie. „Nikt –
oświadczył w 1961 roku – nie ma zamiaru wznosić muru”.
W Rumunii rozegrał się pojedynek między odłamem moskiewskim na
czele z Aną Pauker (Rabinsohn, 1893–1960) i tak zwanym odłamem
więziennym pod przewodnictwem Gheorghe Gheorghiu Deja (1901–1965),
który spędził wojnę w jednym z więzień marszałka Antonescu. Odłam
moskiewski miał przewagę do 1952 roku. Wśród towarzyszy bułgarskich
dominował Georgi Dymitrow (1882–1949), który – jako pierwszy sekretarz
Kominternu – był w wojennej Moskwie najwyższym rangą towarzyszem
wschodnioeuropejskim. Przed wojną Dimitrow był jednym z oskarżonych
w procesie o podpalenie Reichstagu. Po wojnie wykazywał ogromny
entuzjazm dla bałkańskiej federacji republik socjalistycznych, która nie
podobała się Stalinowi. Odwołano go do Moskwy, gdzie umarł nagle –
prawdopodobnie na skutek napromieniowania lub otrucia[501].
Najbardziej delikatnym aspektem dziejów ruchu komunistycznego jest
fakt, że nieproporcjonalnie wysoki procent jego zwolenników stanowili
Żydzi czy też raczej – jak to ujął Isaac Deutscher – „nieżydowscy Żydzi”.
Sam Lenin był Żydem (zgodnie z tradycyjnymi żydowskimi zasadami) i to
samo można powiedzieć o absolutnej większości pierwszych przywódców
bolszewickich. Hitlerowcy wykorzystywali ten fakt, jak mogli, i z reguły
mówili o „żydowskim bolszewizmie” – tak jakby słów „żydowskość” i
„komunizm” można było używać wymiennie. Całkowicie ignorowali inne
niewątpliwe fakty – na przykład to, że komunizm nie zgadza się z
judaizmem czy że przeważająca większość Żydów zdecydowanie
sprzeciwiała się komunistycznej ideologii. Stalina, który wymordował
wszystkich żyjących wówczas bolszewickich przywódców i któremu
śmierć przeszkodziła w realizacji planu czystki wśród Żydów, często uważa
się za antysemitę. Tak czy inaczej, rozmaite partie komunistyczne, które w
latach 1944–1945 zaczęły przejmować władzę w Europie Wschodniej,
miały w swoich szeregach liczne grupy Żydów, zwłaszcza w służbach
bezpieczeństwa, a stosowane przez nich metody prześladowań
spowodowały powrót dawnych napięć. W efekcie po klęsce hitlerowców
sprawa Żydów wcale nie wygasła.
Krótko mówiąc, drogi, którymi szedł ruch komunistyczny, były różne w
różnych krajach. Tito w Jugosławii należał do wyjątków – udało mu się
zbudować powojenny ustrój w znacznej mierze własnymi siłami[502].
W roku 1939 polski ruch komunistyczny praktycznie nie istniał.
Przywódcy przedwojennej KPP, którzy mieli swoją bazę w ZSRR, zostali
en masse zamordowani przez Stalina podczas czystek. W rezultacie w
Polsce prawie nie było komunistów, którzy mogliby uczestniczyć w
wojennym ruchu oporu, i większość późniejszych opowieści o ich
rzekomych wyczynach jest wielce przesadzona lub wręcz zmyślona.
Odbudowa ruchu, rozpoczęta w 1941 roku, całkowicie zależała od
inicjatyw sowieckich. Liczba członków PPR była minimalna. Gwardia
Ludowa stanowiła około 5 procent podziemnych formacji. W dodatku
pierwsi dwaj przywódcy partii zostali zamordowani. Władysław Gomułka
(1905–1982), „towarzysz Wiesław”, trzeci z rzędu sekretarz partii, zyskał
sobie pewną pozycję jako człowiek, który tej pozycji nie dostał od Moskwy,
ale jego ugrupowanie było wciąż zbyt słabe, aby móc odegrać dominującą
rolę w Komitecie Lubelskim. Dwaj najważniejsi ludzie sceny politycznej z
lat 1944–1945 byli ludźmi Moskwy. Bolesław Bierut, który aktywnie
działał w Polsce w latach dwudziestych, potem pracował dla Kominternu, a
będąc szefem tajnej KRN, po prostu wypełniał instrukcje Sowietów. Jakub
Berman (1901–1984), zwierzchnik aparatu bezpieczeństwa, był
protegowanym NKWD i pojawił się nad Wisłą jako komisarz polityczny
armii generała Berlinga.

Ludzie nauki

Nauka jako jedna z podstawowych gałęzi sztuki wojennej zadebiutowała


w czasie pierwszej wojny światowej. W roku 1939 rządy były już o wiele
bardziej świadome jej znaczenia niż dawniej. Projekty rządowe zarówno w
dziedzinie badań teoretycznych i rozwoju technicznego, jak i w dziedzinie
badań operacyjnych stały się integralną częścią wojennego krajobrazu.
W Wielkiej Brytanii dokonania Komitetu Badań Naukowych Obrony
Powietrznej sir Henry’ego Tizarda, który rozpoczął pracę w 1934 roku i
stworzył radar, uważa się powszechnie za czynnik istotny dla sukcesów
RAF-u w bitwie o Anglię. A główny rywal Tizarda Alzatczyk Frederick
Lindemann (1886–1957), który jako lord Cherwell został głównym doradcą
naukowym Churchilla, był jedną z najbardziej wpływowych osób w kraju.
Reżimy totalitarne deklarowały wprawdzie miłość do wiedzy, ale tej
miłości nie uprawiały. Nauce nie pomogło ani to, że hitlerowcy uznali
teorię względności Einsteina za nieprawdziwą, dlatego że Einstein był
Żydem, ani to, że Stalin wtrącił do gułagu najlepszego uczonego
zajmującego się badaniami nad radarem. Najbardziej skorzystały na tym
Stany Zjednoczone. Enrico Fermi (1901–1954), który w 1942 roku
wykazał, że kontrolowane uwolnienie energii atomowej umożliwia
konstrukcję bomby atomowej, był zbiegiem z Włoch Mussoliniego.
W dziedzinie niezależnych badań nad bronią atomową postępy ZSRR
były niewielkie. Najważniejszy sowiecki przedstawiciel tej gałęzi badań
Igor Kurczatow (1903–1960) pracował nad konstrukcją min i osłony
pancernej czołgów – aż do roku 1943, kiedy na Kreml dotarł egzemplarz
raportu brytyjskiego „Komitetu Maud”[503] i postanowiono przyspieszyć
tempo prac w innych dziedzinach. Andriej Sacharow (1921–1989) dotarł na
najwyższe szczeble w hierarchii badań naukowych dopiero w 1945 roku; w
znacznym stopniu to na nim spoczywa odpowiedzialność za powojenny
rozwój badań nad bombą wodorową.
Otrzeźwiający aspekt tej opowieści stanowią osiągnięcia naukowe,
których nie wykorzystano. Niemiec Gerhard Schraeder wynalazł śmiertelne
gazy paraliżujące – sarin i tabun. Wielka Brytania miała antraks i była
zdolna do prowadzenia wojny bakteriologicznej. Nie użyto ani gazów, ani
bakterii – prawdopodobnie z obawy przed odwetem. Fakt ten podkreśla
doniosłe znaczenie nowej dziedziny, jaką stanowi wywiad naukowy.
Wernher von Braun (1912–1977) zawdzięczał karierę interesującej luce
w traktacie wersalskim, w którym na liście zakazanych rodzajów broni nie
umieszczono rakiet. Skończył studia inżynierskie i przed epoką hitleryzmu
pracował w intendenturze niemieckiej armii; przez długie lata nie
znajdował poparcia. Uzyskał formalny stopień w SS, ale później twierdził,
że nie był aktywny. Przełom nastąpił w 1943 roku, kiedy Hitler nakazał
wprowadzenie programu rozwoju, dzięki czemu A-4 Brauna przekształciło
się w rakietę V-2. W roku 1944 Braun wyszedł obronną ręką z oskarżenia o
„defetyzm”, które oznaczało aresztowanie przez Gestapo i pobyt w
więziennej celi w Szczecinie. W marcu 1945 roku stanął na czele grupy 500
inżynierów, którym udało się ukraść pociąg, przejechać nim Niemcy i
poddać się Amerykanom. Jego powojenne sukcesy w Stanach
Zjednoczonych zaowocowały uzyskaniem stanowiska dyrektora Ośrodka
Lotów Kosmicznych NASA[504].
Miłośnicy muzyki

Wojna nie ucisza muzyki. Dalej się ją gra, dalej się ją komponuje, dalej
się jej słucha. Natomiast jej powiązania z wojną mogą być złożone – od
bliskich więzi, jak w wypadku marszów wojskowych czy wojennych
piosenek, po związki bardzo odległe i nurty eskapistyczne. Wojenny klimat
może kompozytorów albo podniecać i inspirować, albo odstraszać.
Wojenna Wielka Brytania, która nie doświadczyła skrajnego niedostatku,
niezbyt sprzyjała kreatywności. Jest natomiast interesujące, że niektóre
spośród symbolicznych sposobów wykorzystywania muzyki – na przykład
decyzja BBC, żeby jako sygnału wywoławczego dla programów
emitowanych za granicę użyć pierwszych taktów V symfonii Beethovena,
czy londyńskie koncerty w Galerii Narodowej, podczas których dame Myra
Hess grywała Bacha – celowo sięgały do muzyki niemieckiej. Benjamin
Britten pracował podczas wojny nad operą Peter Grimes. Napisał także The
Ballad of Little Musgrave and Lady Barnard na festiwal muzyczny jeńców
wojennych, organizowany w 1944 roku w oflagu VIIB w Eichstätt.
Hitlerowskie Niemcy tłumiły zamiłowanie do muzyki. Mendelssohn i
Mahler byli zakazani, ponieważ byli Żydami, a muzyki współczesnej takich
kompozytorów jak Hindemith zabraniano z powodu jej „dekadenckości”.
Wagner miał nieszczęście zostać obwołanym ulubionym kompozytorem
Führera, tracono też czas na rozważania, czy można dopuścić muzykę
Lehara czy nie. Atrakcją tygodnia był dla wielu Niemców nadawany w
niedzielę radiowy koncert życzeń, który łączył żołnierzy na froncie z
przyjaciółmi i rodzinami w domu.
Czołowy dyrygent Niemiec Wilhelm Furtwängler (1886–1954) szybko
zaczął mieć kłopoty z hitlerowskim reżimem, ale mimo licznych propozycji
odmówił emigracji i do roku 1944 był dyrygentem orkiestry berlińskiej
filharmonii i orkiestry lipskiego Gewandhausu. Na jego koncerty regularnie
uczęszczał Hitler i inni nazistowscy luminarze, a obecność Furtwänglera w
Niemczech szeroko wykorzystywała hitlerowska propaganda. Mimo to
podczas polowania na czarownice wywołanego zamachem bombowym
zdecydował się uciec do Szwajcarii, a po wojnie zmuszono go do poddania
się procesowi denazyfikacji.
Ostra krytyka kierowana przeciwko Furtwänglerowi przez ponad
dwadzieścia lat wychodziła przede wszystkim z kręgów emigracyjnych,
które nie mogły mu darować jego niezależnej postawy. Jednakże żadne z
oskarżeń o kolaborację czy o naganne poddawanie się manipulacji nie było
poparte solidnymi dowodami. W odróżnieniu od Herberta von Karajana
Furtwängler nigdy nie wstąpił do partii nazistowskiej i uparcie odmawiał
wyciągania ręki w obowiązkowym hitlerowskim pozdrowieniu – nawet
wtedy, gdy stawał w obliczu samego Führera. Odrzucał oferowane mu
stanowiska – w tym stanowisko dyrygenta niemieckiej opery państwowej –
kiedy czuł, że mogłyby zagrażać jego zawodowej integralności. I
bezustannie starał się ochraniać swoich kolegów, także Żydów, którzy
stawali się obiektem prześladowań. Wszystkie oskarżenia wysunięte
przeciwko niemu podczas procesu zostały odrzucone. „Beethovenowskie
posłanie miłości i wolności – powiedział w 1943 roku – nigdy nie było
bardziej potrzebne niż dzisiaj”. I jeszcze: „Wykonanie muzyki Wagnera i
Beethovena za każdym razem oznacza dla istot ludzkich wolność”[505].
Paradoksalnie hitlerowcy upierali się, żeby działalności ich obozów
koncentracyjnych towarzyszył akompaniament muzyczny. Obozowe
zespoły muzyczne i orkiestry dęte należały do standardowego wyposażenia.
Miały do dyspozycji znakomitych muzyków. Jak wspomina jeden z
więźniów, „mordowali w takt najlepszej muzyki”.
Nawet w ZSRR i nawet w strefie wojennej muzyka była odpowiedzią na
zapotrzebowanie ludzi. VII symfonia Szostakowicza powstała w
oblężonym Leningradzie i – na znak solidarności z narodem sowieckim –
wykonano ją w Londynie 22 czerwca 1942 roku. Działał także Prokofiew –
skomponował, między innymi, operę Wojna i pokój, którą wystawiono w
1946 roku. Pojawił się dziwaczny pseudoreligijny styl oratoryjny –
patriotyczny repertuar Dymitra Kabalewskiego był odpowiedzią na
panujące nastroje. Czerpano z ogromnych zasobów rosyjskiego folkloru,
produkując tysiące koncertów pieśni i tańca dla oddziałów frontowych, w
stylu, który po wojnie rozsławił chór Armii Czerwonej.

Mimo początku ery mechanizacji większość żołnierzy z czasu drugiej


wojny światowej spędzała dużo czasu, „uchodząc sobie nogi”, a dźwięki
marsza rozbrzmiewały nie tylko w uszach maszerujących, ale także w
uszach ludności zamieszkującej krainy, przez które szło wojsko. Piechota
Wehrmachtu, która nie była w wysokim stopniu zmotoryzowana, pobiła
wszelkie rekordy, przedreptując największą liczbę melodycznych
osobokilometrów. Wiele ulubionych marszów – na przykład słynne
Tipperary czy wspaniała kolekcja Amerykanina Sousy[506] – pochodziło z
okresu pierwszej wojny światowej lub było jeszcze starszych. Ale lata
1939–1945 przyniosły nowy plon. Brytyjczycy mieli swój nieodparcie
chwytliwy marsz Colonel Bogey[507], często śpiewany z nieprzyzwoitym
tekstem pełnym aluzji do męskości hitlerowców, a Amerykanie swojego
Dogface Soldier[508]. Styl sowiecki łączył w sobie patos, patriotyzm i
pompę. Jednak żadna melodia nie oddawała lepiej atmosfery tamtego czasu
niż nazistowski hymn, niemiecka Horst-Wessel-Lied[509]. Napisał ją żołnierz
z oddziałów szturmowych zabity przed wojną w potyczce z komunistami i
wykreowany na męczennika nazistów. Tekst był mroczny i silnie
zabarwiony politycznie. Miał się stać jedynym w swoim rodzaju kamieniem
obrazy dla następnego pokolenia. Słowom towarzyszyła jednak melodia
wielce atrakcyjna, choć nieznanego autorstwa – prawdopodobnie
wywodząca się z ewangelicznego ruchu odnowy religijnej. Pieśń
przywołuje ducha zbiorowej radości i zniewalającej fascynacji
hitleryzmem, porywającej dla podatnych na wpływy młodych ludzi, którym
powiedziano, że należą do „rasy panów”:

Die Fahne hoch, die Reihen fest


geschlossen
S.A. marschiert mit ruhig festem
Schritt
Kam’raden die Rotfront und Reaktion
erschossen
Marschier’n im Geist in unsern
Reihen mit.
Chorągiew wznieś, szeregi mocno
zwarte,
SA to marsz, spokojny, równy krok.
A rozstrzelani przez komunę i reakcję
Są pośród nas i dumny jest nasz
wzrok[510].

Instrumenty dęte i bęben podkreślały impet każdego taktu, tym bardziej


że muzyce towarzyszyło krótkie, pełne emfazy brzmienie słów Schritt i mit
na końcu drugiego i czwartego wiersza. Cztery nieme jednostki rytmiczne
na końcu frazy, które śpiewający musieli odliczyć w myśli, gładko
prowadziły ich do następnej strofki. I tak kilometr za kilometrem. Nic nie
mogłoby się stać lepszym odbiciem quasi-religijnego nazistowskiego etosu,
który kazał odrzucać wątpliwości i upadki jednostki, za najwyższą wartość
uznając konformizm – czyli marsz „w nogę”.
Jednak nie wszystkie niemieckie pieśni były odrażające. Wiele
ulubionych melodii z lat 1939–1945 miało długą historię. Na przykład Lili
Marlene, którą śpiewali i brytyjscy, i niemieccy żołnierze, została napisana
przez niemieckiego żołnierza walczącego w Polsce podczas pierwszej
wojny światowej. Ludowa piosenka In einem Polenstädtchen, którą
śpiewano na mielodię żwawej polki, jest być może jeszcze starsza:

In einem Polenstädtchen,
Da wohnte einst ein Mädchen.
Sie war so schön!
Sie war das allerschönste Kind,
Das man in Polen find,
Aber nein, aber nein, sprach sie,
Ich küsse nie!

W małym polskim miasteczku


Była sobie dzieweczka
Prześliczna wprost!
Nie wiem, czy śliczniejszą niż ta
Dziewuszkę Polska zna.
Och nie – mówi – ja nigdy nie
Całuję się!
Naoczni świadkowie

Napisano całe tysiące, jeśli nie miliony, wspomnień naocznych


świadków wydarzeń drugiej wojny światowej. Powstawały w dziesiątkach
języków, pisali je ludzie w różnym wieku i różnych narodowości, we
wszystkich zakątkach Europy. Każda z tych relacji jest niepełna i
subiektywna, każda opiera się na pamięci, która bywa mniej lub bardziej
zawodna. Wybór jest ogromny.
Ale od czego zacząć, jeśli nie od kraju, w którym zaczęła się wojna, i od
miejsca, w którym dwie najpotężniejsze armie na kontynencie po raz
pierwszy się ze sobą spotkały? Brześć nad Bugiem (niegdyś Brześć
Litewski, obecnie Brześć na Białorusi) leży nad rzeką, która w 1939 roku
oddzielała strefę hitlerowską od sowieckiej. Było to jedno z największych
miast, w których Żydzi stanowili bezwzględną większość – rodzinne miasto
Menachema Begina.
Natalia Hartmann (urodzona w 1919 roku jako Natalia Kisowska) miała
w chwili wybuchu wojny zaledwie dwadzieścia lat. Jej rodzice, którzy się
pobrali w czasie pierwszej wojny światowej, właśnie się rozwiedli. Ojciec,
Polak, był lokalnym przedstawicielem handlowym firmy Fiat. Matka,
Rosjanka, wyjechała do Warszawy w poszukiwaniu bardziej interesującego
życia. Natalia była studentką i przyjechała do Brześcia na wakacje:

Jakiś skrupulatny historyk (...) pamięta być może dokładną datę pierwszego
bombardowania Brześcia przez Niemców. Ja nie jestem pewna, czy to było 6 czy 7
września. W naszym mieszkaniu na drugim piętrze ja i moja koleżanka z uniwersytetu
akurat zaczęłyśmy jeść wczesny obiad, był barszcz czerwony. Kiedy podnosiłyśmy do ust
pierwszą łyżkę, stało się coś niesłychanego. Na tle ostrego dźwięku wyjących syren
usłyszałyśmy straszliwy huk. Cały budynek się zatrząsł. Wszystkie szyby poleciały na dół
z brzękiem tłuczonego szkła. Stół, na którym stał nasz obiad, podskoczył i barszcz
chlusnął na nasze jasne bluzki. Spojrzałam na Krystynę (...), myśląc, że jest zalana
krwią. Ona pomyślała to samo, patrząc na mnie. Obie wybuchnęłyśmy histerycznym
śmiechem. (...)
Potem pomyślałam o naszej sąsiadce. Mieszkała przy tym samym placu, w ładnym
jednorodzinnym domku stojącym w ogrodzie pełnym kwiatów. Złapałam Krystynę za
rękę. (...) Wpadając do ogródka, zobaczyłyśmy tylko piękne purpurowe dalie w pełnym
rozkwicie, ale sam dom zniknął, po prostu zniknął. Przed nami był tylko ogromny krater,
pełny piachu i gruzu, a obok niego, w na wpół zburzonym garażu stał nietknięty
samochód z warszawską rejestracją. (...)
Na początku września miejscowe dowództwo Wojska Polskiego zabrało wszystkie
samochody, (...) płacąc za nie gotówką. Po wycofaniu się polskiego wojska na drogach
zostało mnóstwo innych aut. Ojciec z pomocnikiem ściągnęli je, żeby je naprawić, (...)
pewnego dnia przywieźli dwa wielkie wojskowe kotły do gotowania (...). Niemcy, którzy
wkroczyli do Brześcia kilka dni później, zabrali mu wszystkie osiem samochodów, nie
dając żadnej rekompensaty. Zostały tylko te dwa kotły i mały fiat 500, co nam
umożliwiło kupno żywności w okolicznych wsiach. (...) Zdobywszy w ten sposób
ziemniaki, cebulę i solony boczek, zaczęliśmy gotować zupę dla uchodźców. (...)
Pod koniec września Niemcy przekazali Brześć nad Bugiem Rosjanom. Nowi władcy
natychmiast zaczęli wsadzać mieszkańców miasta do więzienia (...), mojego ojca też.
(...) Nie widzieliśmy uroczystości formalnego przekazania miasta, ale mieszkańcom
polecono wziąć udział w pochodzie, który się odbył z tej okazji.
Przed nami, idąc w zwartych szeregach, przemaszerowali najpierw zdyscyplinowani
Niemcy – dobrze ubrani i uzbrojeni, w czystych mundurach i błyszczących butach, z
nowoczesną bronią, z porządnymi plecakami, wszędzie skóra i mosiądz.
Za nimi pojawiła się horda sowieckich towarzyszy, brudnych, zakurzonych, w
nędznych mundurach i wystrzępionych płaszczach. Tak samo wyglądały ich buty,
toporne i cuchnące smołą, której używali do ich czyszczenia. (...) Nieśli karabiny dużo
starszego typu i o wiele cięższe, nie na skórzanych rzemieniach, ale na parcianych
taśmach. (...) Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
Nasze kontakty z żołnierzami obu armii też się różniły. Niemcy codziennie rano
przychodzili na podwórko za naszym domem i grzecznie prosili o trochę wody do
golenia. (...) Rosjanie żądali tylko wody do picia i kazali nam pokazać sobie ręce. To był
taki polityczny test, żeby sprawdzić, czy należymy do klasy robotniczej, czy do ohydnej
burżuazji, znienawidzonego wroga (...). Jeden rezolutny młody żołnierz, widząc moje
stosunkowo czyste ręce – mimo obierania wielkich ilości ziemniaków – zapytał:
– Ej, ty, burżujko, nigdy nie pracowałaś tymi rękami?
– Jestem studentką – odpowiedziałam.
– A skąd tak dobrze mówisz po rosyjsku?
– Moja matka była Rosjanką.
– Twoja matka była Rosjanką? A gdzież ona jest teraz, ta twoja matka Rosjanka?
– Nie żyje.
To było kłamstwo. (...)
Pierwszy raz sobie to uświadomiłam. Żyliśmy na linii frontu między Zachodem i
Wschodem. (...)
W październiku i listopadzie 1939 roku [Rosjanie] zabierali [mojego ojca] pięć razy,
wypuszczali go na kilka dni, a potem znów go aresztowali. Kiedy go zaaresztowali
szósty raz, spodziewaliśmy się, że po kilku dniach wróci. Ale nie wrócił. Został w
sowieckim więzieniu na kilka lat. Miał szczęście, że go nie rozstrzelali (...). Ojciec
pochodził z ziemiańskiej rodziny. Już za to samo mógł zostać zesłany na Syberię, jeśli
nie skazany na śmierć. [Ale] gorliwi towarzysze chcieli go oskarżyć o o wiele większą
zbrodnię, co było kompletną bzdurą. Przeszukując mieszkanie w Brześciu, ludzie z
bezpieki znaleźli oprawiony w skórę album ze zdjęciami z wakacji, które spędziliśmy we
Włoszech w 1938 roku (...). Towarzysze z Mińska próbowali oskarżyć ojca o to, że był
włosko-niemieckim szpiegiem. Po prostu nie mogli uwierzyć, że prywatna osoba (...)
mogła spędzać wakacje we Włoszech. Ich zdaniem tylko dobrze opłacony szpieg mógłby
sobie pozwolić na taki luksus. (...)
W grudniu 1939 roku, kiedy ojciec był w więzieniu, Staszek i ja postanowiliśmy się
pobrać. Staszek i dwóch jego przyjaciół zdołali uciec z [sowieckiej niewoli], wyskakując
w nocy z okna swojego wagonu. [Resztę jego przyjaciół] wywieziono do obozów w
Kozielsku i Starobielsku i w 1940 roku rozstrzelano w Katyniu, wszystkich co do
jednego. (Dowiedzieliśmy się o tym wiele lat później). Zostać w Brześciu było
niebezpiecznie. Sowiecka milicja zaczęła wywózki rodzin aresztowanych na Syberię.
Firmę ojca, „Auto-Polesie”, zapieczętowano, (...) a nasze mieszkanie zarekwirowano
dla jakiegoś sowieckiego oficera policji (...).
Zaczęliśmy się szykować do wyjazdu do Warszawy, gdzie mieszkała rodzina mojego
męża (...). Granicy na Bugu pilnowano o wiele bardziej rygorystycznie [niż dawniej].
Poradzono nam, żebyśmy pojechali do Małkini, niewielkiego miasta leżącego na
północny zachód od Brześcia, i przeszli przez granicę z miejscowym przewodnikiem.
Wyjechaliśmy późnym popołudniem zatłoczonym pociągiem. Kiedyśmy dotarli na
maleńką stacyjkę, było już ciemno. Idąc ścieżką, którą ledwo było widać spod śniegu,
dotarliśmy do małej leśniczówki, gdzie do późnej nocy czekaliśmy w stodole. Na sygnał
dany przez naszego przewodnika zaczęliśmy się cicho, ukradkiem przedzierać przez las,
brnąc w głębokim śniegu, posuwając się gęsiego z naszymi plecakami i zawiniątkami. Z
daleka widzieliśmy cel naszej wędrówki – światła należącej do Niemców stacji
kolejowej w Małkini.
Wspomnienie tamtej bezgwiezdnej, mroźnej nocy, czołgania się pod drutem
kolczastym, wytężonego nasłuchiwania szczekania psów sowieckiego patrolu długo
powracało do mnie w snach. Po dziesięciu latach wciąż jeszcze wyskakiwałam w nocy z
łóżka, budząc cały dom krzykiem...[511].

Innymi słowy, dziesięć lat później Natalia jeszcze żyła i żyli jej rodzice.
Należeli do wybrańców losu. Matka wyszła drugi raz za mąż za rosyjskiego
emigranta i zamieszkała w Tunezji. Ojciec zbiegł z sowieckiej niewoli
podczas tranzytu między dwoma więzieniami, kiedy rozpoczęła się
operacja „Barbarossa”. Potem ożenił się z młodą Żydówką Barbarą, która
pracowała przed wojną w jego firmie i zwróciła się do niego o pomoc po
swojej ucieczce z getta. Siostrzenicę Barbary wychowali jak własną córkę.
Natalia nie przeżywała Powstania Warszawskiego, ponieważ latem 1944
roku, na dwa tygodnie przed jego wybuchem, wyjechała w góry ze swoim
dzieckiem, które chorowało na astmę. Rozeszła się z mężem i wyruszyła
własną, fascynującą drogą, która przez zachodnią Afrykę i Szwajcarię
doprowadziła ją ostatecznie do Australii, gdzie dotarła dokładnie
pięćdziesiąt lat po opuszczeniu Brześcia.

Ocaleni
W pewnym sensie do kategorii ocalonych zaliczają się wszyscy, którzy
przeżyli drugą wojnę światową. Ale żeby sobie zasłużyć na zaliczenie do
tej kategorii, często trzeba było przejść przez śmiertelnie niebezpieczną
próbę – prawdę mówiąc, trzeba było przeżyć zdarzenia, których większość
ludzi nie przeżyła. Byli więc ci, którzy przeżyli Stalingrad, ci, którzy
przeżyli Holokaust, ci, którzy wyszli cało z katastrof lotniczych, a także ci,
którym udało się wyjść z najmroczniejszych obozów i piwnic. Była też
garstka tych, którym w sposób wręcz niewiarygodny udało się przeżyć
wszelkie możliwe niebezpieczeństwa.
Doktor Józef Garliński (1913–2005) był jednym z tych, którym
wielokrotnie udawało się ujść z życiem. Urodził się w Kijowie w carskiej
Rosji; jako chłopiec przyjechał do Polski i kształcił się w Warszawie i
Kaliszu. W 1939 roku jako młody oficer kawalerii poślubił Irlandkę
imieniem Eileen; potem przeżył okres służby na linii frontu i uciekł z
niewoli z pomocą pewnego życzliwego Bawarczyka. Jako szef
podziemnego wywiadu odpowiadał w Warszawie za śledzenie ruchów
Gestapo i po pewnym czasie znalazł się pod obserwacją. Aresztowanie i
podróż do Auschwitz zawdzięczał koledze z klasy – donosicielowi, którego
Gestapo utrzymywało przy życiu właśnie w tym celu i któremu Garliński
osobiście wybaczył, kiedy go po wojnie odnalazł w Izraelu. W Auschwitz
(gdzie miał numer obozowy 121 421) przechodził liczne próby: zesłano go
do pracy w karnej brygadzie, której członkowie asystowali przy
egzekucjach pod ścianą śmierci, i uczestniczył w tajnej działalności siatki
obozowego ruchu oporu. Wojna skończyła się dla niego, gdy go uwolniono
z KL Neuengamme i kiedy się połączył ze swoją Eileen, która przeżyła
Powstanie Warszawskie – nadszedł „najszczęśliwszy dzień w jego życiu”.
Potem nastąpił okres pełnych poświęcenia sześćdziesięciu lat życia męża i
ojca oddanego rodzinie oraz zawodowego historyka. W wieku 59 lat
Garliński uzyskał doktorat w londyńskiej School of Economics; był
autorem wielu książek, w tym Oświęcim walczący (1975), Polska w drugiej
wojnie światowej (1982) i Ostatnia broń Hitlera (1977)[512].
Ludzie, którzy przeżyli Holokaust, stanowią specjalną kategorię i
zasługują na największy hołd i szacunek. Są wśród nich takie znane
postacie, jak Elie Wiesel czy Primo Levi, ale jest i rzesza tych, którzy
niczym szczególnym się nie wsławili. W ramach kampanii „Nigdy więcej”
słusznie się ich zachęca, aby opowiadali swoją historię, wydawali
wspomnienia i przekazywali informacje młodym pokoleniom. Mimo to
jednak bywa, że niektóre spośród działań podejmowanych w ich imieniu
nie osiągają najwyższych standardów. Wypada tu wymienić szczególnie
profesora Normana Finkelsteina, którego rodzice rzeczywiście należeli do
ocalonych, a który z goryczą ujawnia prawdę o organizacjach rzekomo
stawiających sobie za cel pomoc ocalonym, naprawdę jednak działających z
pobudek finansowych lub politycznych[513]. Podobnie jak w wypadku
innych aspektów drugiej wojny światowej, zadanie oddzielenia ziarna
prawdy od plew szachrajstwa może się okazać niełatwe. Jedno jednak jest
pewne: wszelkie fałszywe i przykre twierdzenia mogą jedynie przedłużyć
wciąż nie zakończony problem negowania Holokaustu.

Ofiary

Twierdzenie, że wojna rodzi ofiary, jest truizmem. Ale każda wojna


przynosi własne żniwo i rodzi własne ofiary. W latach 1939–1945 poza
kategoriami obecnymi zawsze – wojennymi wdowami, uchodźcami i
ludźmi, których Francuzi z brutalną otwartością nazywają mutilés de
guerre, „okaleczonymi przez wojnę” – pojawiły się nowe kategorie: ofiary
masowych bombardowań, ofiary akcji wypędzeń i deportacji i przede
wszystkim ofiary Holokaustu.
Status ofiary wciąż jednak pozostaje pojęciem, które budzi niepokój.
Niesie z sobą implikacje zarówno prawne, jak i moralne. A w przeciętnym
umyśle łatwo łączy się z całymi społecznościami, których pojedynczy
członkowie mogli, ale nie musieli, stać się ofiarami. W powojennym
świecie pojęcie to dawało początek niezbyt stosownym kampaniom.
Albowiem uznanie statusu ofiary rodzi zarówno publiczne współczucie,
wyrażane w podręcznikach do historii i za pośrednictwem pomników, jak i
okazje do materialnej rekompensaty.
Sześćdziesiąt lat po zakończeniu wojny wciąż jeszcze nie ustały
kontrowersje dotyczące jej ofiar. Głównym powodem problemów jest
pojęcie zbiorowej winy i zbiorowych prześladowań. Na przykład naród
niemiecki, zazwyczaj określany mianem „Niemców”, dawno już został
umieszczony w kategorii agresorów, a szeroko rozpowszechnioną tendencję
do przypisywania mu zbiorowej winy umacniają etykiety w rodzaju
„dobrowolni kaci Hitlera”. Apologeci państwa sowieckiego ze swojej
strony upierali się, aby ZSRR został zaklasyfikowany jako „ofiara agresji”,
co pociągnęłoby za sobą automatyczne odrzucenie wszelkich oskarżeń o
zbrodnie, skierowanych przeciwko sowieckim agendom. Przy tym sposobie
myślenia agresorzy nie mogą sobie rościć prawa do statusu ofiar, a ofiar nie
można oskarżyć o agresję.
Od historyków wymaga się jednak subtelniejszych rozróżnień. Mogą się
oni kierować jedynie faktami, a nie uogólnieniami; muszą też stosownie do
tego formułować swoje sądy. Agresorzy to konkretni ludzie, którzy
sankcjonują agresję lub wprowadzają ją w czyn. Mordercy to konkretni
ludzie, którzy sankcjonują lub popełniają mord. Ofiary natomiast to ludzie,
którzy stali się przedmiotem prześladowania za sprawą konkretnych aktów
lub konkretnej polityki. W takim rozumieniu jest zupełnie możliwe, że
niektórzy członkowie tej samej grupy lub narodu zostaną zaklasyfikowani
jako „agresorzy” albo „mordercy”, albo „podżegacze wojenni”, a inni –
jako „ofiary”. Na tej samej zasadzie jest rzeczą całkowicie właściwą
nazwać jakieś państwo „agresorem” w odniesieniu do konkretnego
łańcucha wydarzeń, a „ofiarą agresji” – w odniesieniu do innych wydarzeń.
Taka właśnie jest pozycja narodu niemieckiego, który z jednej strony
demokratycznymi środkami doprowadził do przejęcia władzy przez
nazistów, a z drugiej – doznał ogromnych krzywd z powodu masowych
bombardowań i wypędzeń. Można by zapytać, w czym problem.
Analogiczne zasady odnoszą się do jednostek. Nie ma jakiegoś
niepodważalnego powodu, dla którego jakiś konkretny człowiek nie
mógłby być ofiarą jednej zbrodni i jednocześnie sprawcą innej. Druga
wojna światowa z pewnością była okresem międzynarodowego
bandytyzmu. A nie jest zbyt trudno powiedzieć, na czym polega
bandytyzm. Wobec tego nie powinno też być zbyt trudno zrozumieć
implikacje takiego scenariusza, według którego jeden bandyta atakuje
drugiego.
Kolejny problem dotyczy oceny statusu ofiar, który często uważa się za
równoznaczny z bohaterstwem czy męczeństwem. To także można by
kwestionować. Istotą statusu ofiary jest bycie obiektem złego postępowania
innych ludzi. Ofiary nie dokonują czynów – one są przedmiotem czynów
innych ludzi. I jako takie zasługują na litość i pocieszenie. Natomiast nie
można im automatycznie przypisywać cnót, które mogą – lecz nie muszą –
posiadać.
Tak czy inaczej, cechą, którą można przypisać wszystkim ofiarom, jest
niewinność – nie absolutna, ale niewinność wobec zbrodni, której
przedmiotem ofiara się staje. A nikt nie jest niewinny bardziej niż dzieci. I
tu właśnie tkwi najgłębsza przyczyna wojennego współczucia. Konflikt z
lat 1939–1945 oznaczał śmierć już nie tysięcy, ale milionów dzieci:
niewinnych istot systematycznie doprowadzanych do śmierci głodowej,
niewinnych istot ładowanych do bydlęcych wagonów, niewinnych istot
zabijanych gazem w obozach śmierci. Tę historię trzeba powtarzać wciąż
na nowo. Ponieważ w miarę upływu czasu rzeczywistość historyczna staje
się coraz trudniejsza do uwierzenia.

Okupanci

Okupacja obcego kraju, którego się nie zapytało o zgodę, jest aktem
wrogości. Mimo to nieodmiennie dokonują go wojska, utrzymując, że
przynoszą wolność tym, których ziemie okupują. Choć może się to wydać
czymś zadziwiającym, rozpoczynające wojnę w 1939 roku oddziały armii
hitlerowskich Niemiec wkroczyły do Polski, śpiewając o wolności Europy.
To otrzeźwiająca myśl. Siły okupacyjne zawsze wyzwalają okupowanych
od kogoś lub od czegoś.
Europa w latach 1939–1945 była areną wielu okupacji. A każda z nich
przynosiła innego rodzaju symbiozę między okupantami i okupowanymi.
Na przykład niełatwy modus vivendi, jaki powstał między Niemcami a
Belgami czy Holendrami, niezbyt przypomniał niepohamowaną wrogość
między Niemcami i Polakami, Jugosłowianami czy Grekami. Postępowanie
Sowietów w latach 1939–1941 nie było takie samo, jak ich sposób
postępowania w latach 1944–1945. A kiedy doszło do okupacji pokonanych
Niemiec, każda ze stref okupacyjnych – brytyjska, francuska, amerykańska
i sowiecka – miała swój szczególny klimat i swoje szczególne problemy.
Ale żołnierze okupanta to tylko niewielka część problemu. Zdarza się, że
na początku stosują strategię twardej ręki, ale potem najczęściej idą dalej
albo trzymają się swoich koszar. To policjanci, urzędnicy i kłamliwi
politycy należący do powstających okupacyjnych reżimów budzą niechęć i
opór. Czynione zza lufy karabinu oświadczenia o tym, że czyni się dobro, a
przynajmniej, że się przywraca porządek, nie sprzyjają atmosferze zaufania.
Wiele większych i mniejszych miast w Europie Wschodniej i Środkowej
wielokrotnie okupowano. Na przykład czeskie Pilzno (Pilsen) od 1939 roku
do kwietnia 1945 roku okupowały hitlerowskie Niemcy, w latach 1945–
1946 – armia amerykańska, a od roku 1946 – Sowieci. Wilno (Vilnius),
które przed wojną leżało w Polsce, było okupowane przez siły sowieckie
we wrześniu 1939 roku, przez Republikę Litewską w latach 1939–1940,
przez ZSRR w latach 1940–1941 i przez niemiecki Komisariat Rzeszy
Wschód (Ostland) w latach 1941–1944; w końcu – w lipcu 1944 roku – po
raz trzeci dostało się we władzę Sowietów. Badacze zajmujący się studiami
porównawczymi polityki okupacyjnej mają wielkie pole do popisu[514].

Warunki, jakie panowały na okupowanych przez Niemców terenach


sowieckich, nie zachęcały do wprowadzania normalnych urzędów czy
administracji cywilnej. Czasu było za mało, podobnie jak godnych zaufania
urzędników, dzięki którym Kommissariat Ostland i Kommissariat Ukraine
mogłyby wyjść poza stadium zaimprowizowanego, elementarnego reżimu
wojskowego. Wszystkie ważne stanowiska zajmowali oficerowie armii lub
SS. Bezpieczeństwo oddano w ręce bardzo niesolidnej miejscowej milicji.
Większość kierownictwa należących do państwa byłych sowieckich
instytucji zbiegła. Nie było też większych nadziei, że zjawi się
wystarczająco dużo Niemców, którzy by ich mogli zastąpić.
Strategią Hitlera kierowało przeświadczenie, że pierwszeństwo należy
przyznać eksploatacji zasobów gospodarczych. W tym celu dwukrotnie
zmieniał kierunek głównej ofensywy Wehrmachtu, oddalając ją od Moskwy
w kierunku bogatych w zasoby przemysłowe, rolne i mineralne obszarów
Ukrainy i Kaukazu. Gigantycznemu konsorcjum, którym kierował Göring,
powierzono zadanie zorganizowania procesu eksploatacji podbitych
terenów; zmobilizowano w tym celu tysiące Niemców w średnim wieku –
inżynierów, techników i kadrę kierowniczą – którzy mieli na miejscu
kierować poszczególnymi operacjami. Wielu spośród tych Sonderführerów
przewieziono na wschód, oddano pod dowództwo takiego czy innego
apodyktycznego Kreislandwirtschaftera, a potem kazano im jechać w głąb
kraju i zająć się odbudową jakiejś zdewastowanej fabryki lub ponownie
uruchomić produkcję jakiegoś leżącego na odludziu kołchozu doszczętnie
ogołoconego z maszyn. Ich praca była skrajnie niebezpieczna i bardzo
wymagająca. Bez przerwy nękali ich sowieccy partyzanci, a schwytanych
rozstrzeliwali na miejscu. Kazano im kierować niechętnymi robotnikami,
których liczba przewyższała liczebność kadry kierowniczej w stosunku
jeden do stu lub nawet do tysiąca. Często musieli mieszkać w odległości
kilku lub kilkunastu kilometrów od najbliższej placówki milicji, nie mieli
też wsparcia, jakie daje rodzina i przyjaciele. Ich sytuacja była krańcowo
odmienna od tej, która stała się udziałem niemieckiej kadry we Francji
rządu Vichy czy w Norwegii Quislinga, czy nawet w Generalnym
Gubernatorstwie na terenie Polski. Można ją tylko porównać z
doświadczeniami z początków kolonializmu, kiedy ludzi mających
kierować kolonialną administracją wysyłano z Europy między afrykańskie
plemiona albo gdzieś w głąb Indii. Rozkaz, jaki otrzymywali, brzmiał:
„Niemcy wysłały was do Rosji nie po to, żebyście wołali o pomoc, ale po
to, abyście dostarczali środków stanowiących pomoc dla waszej ojczyzny”.
Ich zakres obowiązków wymagał ogromnej odwagi, poświęcenia i
pomysłowości, nie dając jednocześnie żadnej gwarancji ani urlopu, ani
powodzenia.
Doktor Ploke, inżynier z Berlina, miał około 50 lat i był „Prusakiem z
krwi i kości”. Przydzielono go do Stalowni numer 5 w miejscowości
Ordżonikidze (dzisiejsze Jenakijewe) w pobliżu miasta Stalino
(dzisiejszego Doniecka), na polach węglowych Donbasu. Jego postępy
śledził oficer łącznikowy, którego pamiętniki zawierają relacje z kilku
spotkań z Plokem w latach 1942–1943.
Za pierwszym razem, na początku lata 1942 roku, Ploke stał na peronie
kolejowym w Ordżonikidze, spierając się z grupką innych oficerów o
„ludzki towar”, który im przysłano z Mariaupola nad Morzem Azowskim.
Ładunek numer 55 zawierał 800 sztuk ludzkiego materiału w różnym
wieku. Z otwartych drzwi bydlęcych wagonów płynął nieznośny smród,
mieszając się ze zduszonymi jękami. „Można było dostrzec ludzkie ciała
splecione z sobą jak węże, twarze mężczyzn, kobiet i dzieci stopione w
bezkształtną masę”. Zwierzchnik Sonderführera Plokego, doktor Rasch, był
rozgniewany tym bezsensownym marnotrawieniem ludzkiego życia, które
stało się całkowicie nieprzydatne dla Rzeszy. Inspektor Gustav upierał się,
że wywiązał się ze swoich obowiązków, ponieważ odstawił na miejsce
wszystkie ciała. Ploke wysłuchał ich obu, a następnie skarcił swojego szefa
za bojaźliwość.
Za drugim razem, pod koniec 1942 roku, stalownię przygotowano do
podjęcia produkcji z maksymalnie zredukowaną załogą i doktor Rasch
przechwalał się bohaterskimi osiągnięciami swoich ludzi. Doktor Ploke
natomiast robił plany na przyszłość, przekonany, że wojna będzie wygrana.

Wieczorem Ploke (...) wyznał mi, jakie jest jego najbardziej osobiste marzenie. Kiedy
wojna się skończy, sprowadzi rodzinę do Ordżonikidze (...). Był pewien, że dostanie
posadę naczelnego inżyniera. Już zaczął budować niewielki dom i zaprosił mnie, żebym
go obejrzał (...). Zadziwił mnie luksus i stosunkowo dobry gust. Elektryczność została
już doprowadzona, a ściany pokrywał świeżo położony tynk. Dom miał nowoczesną
łazienkę, a także meble w sypialniach i w salonie...[515]

Właśnie przyjechała grupa dziesięciu niemieckich technologów –


wszyscy mieszkali w jednym domu, zabarykadowani w obawie przed
atakiem partyzantów.
Za trzecim razem, zaledwie dwa lub trzy miesiące później, stalownia w
Ordżonikidze wciąż jeszcze nie produkowała stali. Wytop był bardzo
opóźniony z powodu braku surowca. Siła robocza była zdziesiątkowana w
następstwie ucieczek z pracy i żeby nie stracić pozostałych robotników,
założono na miejscu obóz koncentracyjny. Drużynę technologów z jakiegoś
niewyjaśnionego powodu wycofano dalej na zachód. Wehrmacht
zarezerwował cały tabor kolejowy do przewozu swoich oddziałów. Co
najgorsze, każdy mógł bez trudu zauważyć kolumny obdartych i
pokonanych Niemców, których potok płynął od strony frontu. Droga
biegnąca obok stalowni była zapchana ciężarówkami i końmi,
rozgromionymi jednostkami wojska, dezerterami i uchodźcami. W
następstwie bitwy pod Stalingradem oddziały Armii Czerwonej znalazły się
w odległości zaledwie 30 kilometrów. Doktor Rasch obarczał winą
„ważniaków w Berlinie”, którzy znali Rosję „tylko na tyle, na ile można ją
poznać, przelatując nad nią samolotem”. Ploke jednak zdecydował się
zostać.
Oficer łącznikowy widział go ostatni raz pewnego słonecznego dnia w
kwietniu 1943 roku. Jednostki Armii Czerwonej maszerowały obok
stalowni, ale nie zadawały sobie trudu, żeby ją zdobywać. Ploke był w
gabinecie dyrektora. Doktor Rasch już wyjechał do Berlina i nie
spodziewano się, że wróci. Jedyny będący na miejscu starszy rangą oficer,
pewien „frywolny wiedeńczyk”, został wysłany na szkolenie do
zaimprowizowanego batalionu. Produkcji nie podjęto. Piece hutnicze
wysadzono w powietrze w przewidywaniu ataku Sowietów. Łączność z
głównymi siłami Wehrmachtu utrzymywano tylko dzięki wąskiemu
korytarzowi na północy. Ale Ploke nie tracił optymizmu. Mówił, że
powierzono mu projekt mający trwać dziesięć lat. Po letniej ofensywie
niemieckiej wszystko wróci do normy.

Poeci

We wszystkich podręcznikach pisze się, że poezja pierwszej wojny


światowej była lepsza od poezji drugiej wojny. Być może ta ocena jest
trafna, choć wydaje się nieco anglocentryczna. Albowiem w bardziej
mrocznych rejonach wojennej Europy poezja była wartością bezcenną.
Anna Achmatowa (Anna Gorienko, 1889–1966) uchodzi powszechnie za
najlepszą rosyjską poetkę wszech czasów. Łagodnie mówiąc, nie była
zwolenniczką stalinowskiego reżimu. Jej życie było chaotyczne i
obfitowało w tragiczne wydarzenia. Pierwszego jej męża zastrzelili
bolszewicy, uznawszy go za kontrrewolucjonistę. Trzeci mąż zmarł w
gułagu. Syn, który także przeżył wiele lat w obozach, cierpiał na zaburzenia
psychiczne. Od roku 1925 aż do śmierci Stalina w roku 1953 jej wierszy nie
publikowano, a w roku 1945 szef Wydziału do spraw Kultury i Ideologii w
Komitecie Centralnym partii Stalina Andriej Żdanow potępił ją jako „na
wpół zakonnicę i na wpół dziwkę”. Mimo to wśród otchłani nieszczęść
spotykających Rosję wywieziono ją z Leningradu na pokładzie rządowego
samolotu i jeden jedyny raz, w 1942 roku, jeden z jej wierszy ukazał się na
pierwszej stronie „Prawdy”. Według panujących wówczas norm był
politycznie niepoprawny. Nie mówił ani o „Wielkim Stalinie”, ani o
ohydzie faszyzmu. Był w nim opór i bunt:
MĘSTWO
My wiemy, co dzisiaj legło na szali
I co się rozstrzygnąć dziś musi.
Do próby męstwa nas zawezwali
I męstwo nas nie opuści.
Niestraszno pod gradem pocisków lec,
Zostać bez dachu nad głową –
Lecz ciebie, mowo, będziem strzec,
Rozległe rosyjskie słowo.
Niewoli wydarte, wnukom przesłane,
Przekażem – wolne i nieskalane –
Po wieki!
23 lutego 1942
Taszkient
(tłum. Józef Maśliński)[516]

Anna Achmatowa mówiła, że „Bóg nakazał jej opiewać te


cierpienia”[517].

Politycy

Jeśli uznać, że polityka jest sztuką tego, co możliwe, to wydaje się, że


podczas drugiej wojny światowej miała ona w Europie niewielkie szanse,
aby się w pełni realizować – poza polityką krajową. Dwa największe
państwa były totalitarnymi dyktaturami – miały aparat administracyjny i
urzędników, ale nie polityków. To, co mogłoby uchodzić za działalność
polityczną w NSDAP czy sowieckiej WKP(b), zostało sprowadzone do
zwykłej walki o przetrwanie. W Niemczech podczas nocy długich noży w
1934 roku Hitler wymordował niemal stu towarzyszy ze swojej własnej
partii, pokazując, kto naprawdę rządzi. Stalin nie dał się zakasować: w
czasie wielkiego terroru i czystek zamordował w ZSRR około 500 000
lojalnych komunistów.
Wobec tego wojenna polityka w znacznej mierze ograniczała się do
Wielkiej Brytanii i państw neutralnych. W Wielkiej Brytanii z chwilą
zawieszenia polityki partyjnej i wsparcia rządu wojennego przez koalicję
punkt ciężkości przesunął się wyraźnie w kierunku planowania
powojennych reform. Tu najważniejsza była partia laburzystowska. Oraz
oksfordzki don sir William Beveridge, którego raport o tworzeniu państwa
opiekuńczego i narodowej służby zdrowia, opublikowany w grudniu 1942
roku, zapoczątkował debatę mającą trwać dziesięć lat. Ustawa o oświacie z
roku 1944 wprowadzała zasadę powszechnej edukacji na poziomie średnim.
Przywódca laburzystów Clement Attlee (1883–1967) pełnił funkcję
zastępcy Churchilla. Był skromny i pruderyjny, a jego staroświecki wygląd
przeczył postępowym poglądom i silnemu poczuciu dyscypliny. (Swego
czasu był dyrektorem szkoły). Energicznie występował przeciwko infiltracji
partii laburzystowskiej przez komunistów, a wojowniczo nastawiony odłam
ruchu laburzystowskiego utrzymywał w ryzach za pomocą swojego
cudownie sarkastycznego poczucia humoru. „Chwila milczenia z pana
strony – powiedział przy jakiejś okazji gadatliwemu Haroldowi Laskiemu –
byłaby czymś wielce pożądanym”. Wraz ze swoimi kolegami, Ernestem
Bevinem i Herbertem Morrisonem, którzy byli członkami wojennego
gabinetu, tworzył znakomite tło dla błyskotliwości i nieprzewidywalności
Churchilla. W lipcu 1945 roku bez trudu wygrał wybory powszechne[518].

W okupowanej Polsce normalna działalność polityczna była niemożliwa,


ale godny podziwu jest sposób, w jaki nadal funkcjonowały przedwojenne
demokratyczne struktury – zarówno w polskim rządzie emigracyjnym w
Londynie, jak i w podziemnym państwie w kraju. We władzach
reprezentowane były cztery partie: Stronnictwo Narodowe (SN),
Stronnictwo Pracy (SP), Polska Partia Socjalistyczna (PPS) i Polskie
Stronnictwo Ludowe (PSL). Nie mogły się odbyć prawidłowe wybory. Ale
rząd współpracował z Radą Narodową Rzeczypospolitej Polskiej, w której
zasiadali przedstawiciele wszystkich partii, a cywilna Delegatura, której
podlegała Armia Krajowa, starała się powołać do życia analogiczne ciało.
Po lutym 1945 roku, kiedy sowieckie NKWD w zdradziecki sposób
porwało 16 przywódców polskiego państwa podziemnego, przez następne
45 lat w Polsce nie można już było prowadzić żadnej demokratycznej
polityki. Nic więc dziwnego, że niektórzy polscy politycy aspirujący do
demokracji już po upadku komunizmu jeszcze nie bardzo rozumieli zasady,
które leżą u podstaw zachodnich demokracji i państwa prawa.
Do działaczy, którzy bardziej intensywnie i dłużej niż inni walczyli z
nadchodzącym totalitaryzmem, należał Henryk Józewski (1892–1981).
Urodził się w Kijowie, z zawodu był malarzem i uprawiał kubizm; przez
całe życie bronił idei przyjaźni polsko-ukraińskiej i stał się bliskim
towarzyszem marszałka Piłsudskiego; w 1939 roku miał już za sobą bardzo
bogatą karierę – członka tajnej Polskiej Organizacji Wojskowej, działacza
PPS-Frakcji Rewolucyjnej, ministra w rządzie Petlury, oficera wywiadu, a
w latach 1928–1938 wojewody wołyńskiego. Wrócił do Warszawy 2
października 1939 roku i zaczął pracę w konspiracji, która miała trwać
nieprzerwanie przez 14 lat. Miał talent raczej do walki piórem niż szablą,
więc jego głównym zajęciem w latach wojny było redagowanie i
wydawanie podziemnej prasy. Wśród jego publikacji znalazły się „Biuletyn
Informacyjny”, „Polska walczy” i – poczynając od roku 1942 – „Kresy
Wschodnie”. W roku 1943, po ucieczce na wieś przed Gestapo, Józewski
został poważnie ranny w wyniku próby zamachu podjętej przez
komunistycznego agenta. Rok 1944 spędził, wracając do sił w Podkowie
Leśnej. W roku 1945 przeniósł się do Milanówka; teraz wysyłał regularne
raporty polityczne do rządu w Londynie – o polsko-ukraińskim pojednaniu,
o misji Mikołajczyka, o straszliwych wyczynach NKWD – i robił to wciąż,
gdy innych zdołano już uciszyć. Aresztowano jego zwierzchników jednego
po drugim – Tokarzewskiego, Roweckiego, Okulickiego, Rzepeckiego.
Jedną po drugiej wyłapywano i poddawano torturom kurierki z łańcucha
łączącego go z Londynem. Ale polowanie na „Profesora” trwało przez
sześć lat. Wśród jego powojennych kryjówek znalazły się Skierniewice,
ponownie Podkowa Leśna, Warszawa, Gliwice, Wrocław i Ostrowiec
Świętokrzyski. Wspierała go sieć złożona z członków rodziny i przyjaciół;
była wśród nich pisarka Maria Dąbrowska, której zgodę na wydawanie jej
książek w warunkach komunistycznej cenzury Józewski uznał za zdradę.
Koniec nadszedł 3 marca 1953 roku, kiedy pewna funkcjonariuszka UB
doszła do przekonania, że w osobie ogrodnika zatrudnionego w domu w
Jaszczowie, gdzie mieszkała, jest coś zdecydowanie dziwnego. Józewski,
jeden z ostatnich opozycjonistów czasu wojny, dotarł na Zamek w Lublinie
w odpowiednim czasie, aby móc świętować śmierć Stalina. Potem nastąpiły
przesłuchania, wyrok i więzienie, a – od listopada 1956 roku – powrót do
życia artysty[519].

Przestępcy

Przestępstwo jest stałym elementem w życiu każdej społeczności


ludzkiej. Ale wskaźniki przestępczości rosną lub spadają w zależności od
panujących okoliczności. Z pewnością podskoczyły w latach 1939–1945 z
powodu fali przemocy, a także nędzy i chaosu, jakie przyniosła wojna.
W krajach totalitarnych istotną rolę odgrywały dwa czynniki. Pierwszy
stanowiło pojęcie „przestępstwa politycznego”, które mogło oznaczać
każdą formę sprzeciwu wobec tego, co nakazywał reżim. Drugim była
niezwykła surowość, z jaką można było karać za nawet najdrobniejsze
wykroczenia. W państwach policyjnych zdarzało się, że działająca pod
silnym naciskiem policja bezkarnie podejmowała takie same akcje
przeciwko więźniom politycznym, jak przeciwko zwykłym kryminalistom.
Mogło się wydawać, że w hitlerowskich Niemczech i w Związku
Sowieckim panował porządek, ale powód był prosty: grupy przestępcze
można było eliminować i nikt nie zadawał żadnych pytań.
We Włoszech wojna była ratunkiem dla mafii, która od dwudziestu lat
stanowiła przedmiot ataków faszystowskiego reżimu. Nadejście obcych
wojsk oznaczało nie tylko zniesienie formalnych systemów kontroli, ale
także niosło z sobą wiele lukratywnych możliwości. Mówi się, że armia
amerykańska sprowadziła ze Stanów Zjednoczonych przywódców
gangsterów, aby ponownie nawiązali więzi z ojcami chrzestnymi z Sycylii.
Nawet w Wielkiej Brytanii, która tak się chlubiła swoim
zdyscyplinowanym społeczeństwem sprzed wojny, wojenna presja
oznaczała wyraźny wzrost przestępczości, zwłaszcza w Londynie. Kiedy na
miasto spadły pierwsze bomby Blitzu, natychmiast zaczęły się grabieże.
Łupiono zbombardowane domy. Znikały kosztowności. Zdzierano dywany,
wyrywano ze ścian przewody. Podczas pierwszych rozpraw w listopadzie
1940 roku w stan oskarżenia postawiono członków brygad ochrony przed
atakami z powietrza (Air Raid Protection, ARP) i obsługi stacji sił
powietrznych (Air Force Services, AFS). Zaciemnienia stwarzały idealne
warunki dla włamywaczy, złodziei i gwałcicieli. Liczba przestępstw rosła,
malała liczba udanych akcji policji.
Osobny problem stanowiły fałszywe roszczenia. Osoby, które straciły
dach nad głową, były upoważnione do otrzymania zaliczki w wysokości
500 funtów na poczet pełnego odszkodowania, które miało zostać
wypłacone po wojnie w wysokości do 20 000 funtów. Ludziom, którzy
przyjęli pod swój dach ewakuowane rodziny lub członków służb,
przysługiwała wypłata w wysokości 10 szylingów i 6 pensów tygodniowo.
Narodowe Biuro Pomocy (National Assistance Office, NAO) tonęło w
morzu zgłoszeń i łatwiej było wypłacać pieniądze, niż weryfikować
roszczenia.
Pewien brytyjski poseł nazwał czarnorynkowe spekulacje „najgorszą ze
wszystkich form zdrady”. Ale w systemie racjonowania żywności, opału i
odzieży kwitł wszelkiego rodzaju nielegalny handel. W Glasgow w wyniku
zatrucia pędzonym nielegalnie samogonem zmarło wiele osób.
W Anglii i Walii liczba popełnianych morderstw wzrosła o 22 procent.
Częściowo powodem była łatwa dostępność broni palnej, a częściowo
oportunizm. Ruiny zbombardowanych budynków stwarzały możliwości
mordercom, którzy starali się ucharakteryzować swoje ofiary tak, aby
wyglądały na ofiary Blitzu.
Przybycie Amerykanów w 1943 roku wywarło nieuchronny wpływ na
życie ludności cywilnej. Amerykańskie luksusowe wyroby – papierosy czy
nylonowe pończochy – powodowały ożywienie czarnego rynku, a niemało
przypadków gwałtu kończyło się wyrokami śmierci. Wyjątek zrobiono dla
pewnego czarnoskórego amerykańskiego żołnierza, który został ciężko
pobity przez policję w miejscowości Combe Down w Dorset, jeszcze zanim
dowiedziono mu popełnienia gwałtu. Został ułaskawiony. Inny amerykański
żołnierz, Karl Halten, wywołał w 1944 roku sensację, siejąc spustoszenie,
kradnąc i zabijając podczas morderczej wyprawy, na jaką wyruszył razem
ze swoją przyjaciółką, walijską striptizerką. Został stracony[520].
Natomiast w Trzeciej Rzeszy i w Związku Sowieckim główne problemy
wynikały z faktu, że przestępcy – czyli ludzie, którzy nie szanowali prawa,
ludzkiej godności, życia i cudzej własności – przejęli władzę w państwie.
W bardzo dosłownym sensie można powiedzieć, że wojna na froncie
wschodnim była śmiertelnym starciem gangsterów.

Przymusowi emigranci
Przymusowy emigrant to uchodźca, który ma się gdzie podziać –
zazwyczaj w jakimś obcym kraju. Europa była ich pełna. Londyn – jedyna
aliancka stolica, która nie była okupowana – roił się od Holendrów, Belgów,
Wolnych Francuzów, Polaków, Czechów, Jugosłowian i wielu, wielu
innych. Lizbona też przyjęła więcej niż przypadającą na siebie część.
Buenos Aires było ulubionym celem Niemców i Włochów, którzy opuścili
ojczyznę, ale nie byli mile widziani w Europie.
Życie wojennego emigranta oznaczało nie tyle pusty brzuch, ile
niespokojną głowę – niezdolność do przystosowania się do nowych
warunków, utratę znanego środowiska, obawę przed niepewną przyszłością.
Tę kondycję doskonale opisał Węgier George Mikes w książce Jak być
Brytyjczykiem. „Uchodźca – pisał – to wciąż może być człowiek, który
stracił wszystko poza swoim akcentem”. „Ludzie z Kontynentu – zauważa z
dużą dozą spostrzegawczości – mają życie seksualne. Anglicy mają
termofory z gorącą wodą”[521].
Ludzie Zachodu zwykli myśleć o przymusowych emigrantach jako o
obywatelach krajów alianckich. Ale przecież byli także przymusowi
emigranci z Rzeszy. Herbert Ernst Frahm (1913–1992) był młodym
niemieckim socjalistą, nieślubnym synem sprzedawczyni z Lubeki, i przez
całe życie hodował gołębie. W 1931 roku wystąpił z lewicowej frakcji
partii socjaldemokratycznej (SPD), do której należał, następnie został z
partii wyrzucony, po czym – jako członek Socjalistycznej Partii
Robotniczej – wyjechał za granicę i pracował jako korespondent w
Hiszpanii i Norwegii. Jego działalność skłoniła Gestapo do odebrania mu
niemieckiego obywatelstwa. W efekcie przeczekał wojnę w neutralnej
Szwecji. W roku 1946 wrócił do Niemiec, zachowując swój wojenny
pseudonim „Willy Brandt”; awansował na stanowisko burmistrza Berlina, a
w latach 1969–1974 sprawował urząd kanclerza Republiki Federalnej
Niemiec. Wiele z politycznych przekonań zawartych w jego Ostpolitik,
podobnie jak prace Komisji Brandta, która stawia sobie za cel pojednanie
bogatych i biednych tego świata, stanowią odbicie jego pochodzenia i
skromnych początków kariery[522].

Przywódcy wojenni
Żaden z najwybitniejszych przywódców wojennej Europy z lat 1939–
1945 nie był zawodowym żołnierzem. Wszyscy byli politykami, którzy
doszli do najwyższych stanowisk w rządach swoich krajów. Adolf Hitler,
członek założyciel partii nazistowskiej, został kanclerzem Niemiec w
wyniku demokratycznych procedur, zanim zaczął sprawować dyktaturę i
ogłosił się Führerem narodu niemieckiego. Podczas pierwszej wojny
światowej służył jako podoficer w bawarskim pułku w okopach
zachodniego frontu. Potem został dowódcą, a w grudniu 1941 roku –
wodzem naczelnym[523]. Józef Stalin był starym bolszewikiem i w latach
1922–1953 sprawował urząd sekretarza generalnego sowieckiej partii
komunistycznej, a więc piastował najwyższe stanowisko w aparacie władzy
wykonawczej w kraju. Dwukrotnie przyszło mu pełnić funkcję dowódcy na
linii frontu – był dowódcą politycznym podczas oblężenia Carycyna w
1918 roku i na froncie południowo-zachodnim podczas wojny z Polską w
1920 roku. W czasie drugiej wojny światowej w celu koordynacji działań
został na krótko przewodniczącym Rady Komisarzy Ludowych, a od
czerwca do lipca 1941 roku był jednocześnie dowódcą naczelnym i
przewodniczącym Rady Obrony[524]. Winston Churchill miał więcej
doświadczenia w sprawach wojennych niż którykolwiek z nich. Zaczął
karierę jako niski rangą oficer kawalerii i wjechał na koniu w sam środek
bitwy pod Omdurmanem; potem był pierwszym lordem Admiralicji – w
latach 1911–1915 i ponownie w latach 1939–1940. Churchill zastąpił
Chamberlaina na stanowisku premiera w maju 1940 roku i piastował je do
lipca 1945 roku. Stał na czele gabinetu wojennego i na czele wielu
pomniejszych komisji, ale w odróżnieniu od Roosevelta nigdy nie był
wodzem naczelnym[525].
Wszyscy oni – Hitler, Stalin i Churchill – poznali gorzki smak klęski.
Hitler, atakowany gazem w transzejach pierwszej wojny światowej, miał
obsesję „ciosu w plecy” z 1918 roku. Kariera Stalina, w której znalazły się
trzy okresy zesłania jako więźnia na Syberię, omal się nie zakończyła z
powodu rzekomo zdradzieckiej roli, jaką miał odegrać w klęsce Armii
Czerwonej w Polsce. A rola Churchilla jako autora fatalnej ekspedycji na
Gallipoli w latach 1915–1916 na zawsze podkopała jego reputację zdolnego
stratega amatora. Lata trzydzieste, okres „życia na odludziu”, zachwiały
także jego reputacją zdolnego polityka.
Natomiast każdy z tych wojennych przywódców poszedł zupełnie inną
drogą. Churchill zaczynał na skraju katastrofy, stworzył i przeprowadził
plan powrotu Wielkiej Brytanii do sił, a potem stopniowo ustalił swoją
pozycję dublera Roosevelta. Hitler zaczął błyskotliwie, postawił na szybkie
zwycięstwo, a potem nie umiał się przystosować do wymogów
pogarszającego się scenariusza i popędził na oślep ku zgubie. Stalin
natomiast zaczął jako partner Hitlera, w 1941 roku przetrwał klęskę o
niewiarygodnych rozmiarach, a potem stopniowo znów stanął na nogi.
Zwycięstwo z 1945 roku należało przede wszystkim do niego. Priwiet
pobiedie! Konsekwencje nie były wyłącznie zbawienne.

Rodziny

Rodzina jest pierwszą ofiarą totalnej wojny. Młodzi mężczyźni zostają


powołani do wojska. Młode kobiety zostają same i muszą sobie radzić z
samotnością i małymi dziećmi. Rozłąka i śmierć są na porządku dziennym.
Ojcom zagraża ogień artyleryjski. Matki, synowie i córki ze strachem
czekają na kolejne bombardowanie, pociąg dla uchodźców albo depeszę.
W latach 1939–1945 liczba ofiar wśród ludności cywilnej była tak
wielka, że ciężar wojennego stresu spadał bardziej na barki rodzin niż na
barki samych żołnierzy. Można by sądzić, że najgorszych rzeczy
doświadczali rodzice i dzieci ginący razem od wybuchu nieprzyjacielskiej
bomby lub wpychani do bydlęcych wagonów jadących na Syberię albo do
„miejsca przesiedlenia”. Ale niekoniecznie tak było. Wojna sprzyja
psychicznej alienacji. Najbardziej mogą cierpieć nadaremnie czekający na
powrót bliskich, którzy postanowili nie wracać, albo ci, którzy wrócili i
odkryli, że nikt na nich nie czeka.
Brytyjska rodzina królewska była wprawdzie dość nietypowa, ale
stanowiła wzór rodzinnej solidarności. Król Jerzy VI objął tron po
abdykacji brata i był monarchą niechętnym rządzeniu. Królowa, z domu
Elżbieta Bowes-Lyon, nigdy nie oczekiwała, że będzie kimś więcej niż
księżną, i nie cierpiała nacisków, jakie wywierano na jej nieśmiałego,
jąkającego się małżonka. Dwie księżniczki – Elżbieta i Małgorzata Róża –
były nastolatkami. Pierwsza spędziła większość wojennych lat na
marzeniach o pewnym przystojnym poruczniku marynarki. Ale jako „nasza
czwórka” trzymali się razem z podziwu godną solidarnością, w odróżnieniu
od następnego pokolenia. Kiedy pałac Buckingham został zbombardowany,
nie zgodzili się z niego wyprowadzić. „Gdybyśmy się wyprowadzili –
oświadczyła królowa – nie moglibyśmy spojrzeć w oczy mieszkańcom East
Endu”[526].
W Niemczech ustanowienie reżimu hitlerowskiego oznaczało okres
zamętu dla jednych rodzin, a jednocześnie niepowtarzalną okazję dla
innych. Na przykład w 1930 roku dwudziestodziewięcioletnia Magda
Quandt, świeżo po rozwodzie, nie miała żadnych zobowiązań i była wolna
jak ptak. Urodziła się w Berlinie, w bardzo skromnych warunkach, jako
nieślubne dziecko służącej; wychowywała się głównie w Brukseli, gdzie jej
matka i jej żydowski partner Max Friedlander pracowali w branży
hotelarskiej. Ukończywszy – dzięki hojnemu subsydium od ojca –
prestiżową szkołę dla dziewcząt w Goslar, wyszła za bogatego biznesmena
Günthera Quandta; wcześniej jednak na mocy prawnego orzeczenia
zmieniła panieńskie nazwisko z Friedländer na Rietschel. Małżeństwo,
którego owocem był syn Harald, trwało osiem lat, przyniosło jej finansową
niezależność i zakończyło się z powodu długiego romansu z Chaimem
Arlosoroffem, żarliwym syjonistą.
Magda – wieczna oportunistka – wstąpiła potem do partii nazistowskiej,
a w roku 1931 poślubiła Gauleitera Berlina doktora Josepha Goebbelsa.
Adolf Hitler był świadkiem na ich ślubie, który – jak głosiły plotki –
zaaranżowano na jego prośbę. Harald przeszedł wraz z nimi pod
skrzyżowanymi mieczami gwardii honorowej SA.
Od tego czasu aż do śmierci w bunkrze Führera rodzinie i krewnym
Magdy wiodło się znakomicie. Jej mąż był ministrem propagandy. Jej były
mąż otrzymywał lukratywne kontrakty, wykorzystując w swoich fabrykach
niewolniczą pracę jeńców. Szóstka jej dzieci korzystała z najróżniejszych
przywilejów. Ponieważ Hitler nie miał żony, o Magdzie mówiło się, że jest
„nieoficjalną pierwszą damą Rzeszy”. Harald wstąpił do Luftwaffe jako
pilot i w roku 1945 znalazł się w obozie jenieckim we Włoszech. Był
jedynym spośród dzieci Magdy, które przeżyło wojnę.
Po wojnie razem ze swoim przyrodnim bratem Herbertem Quandtem
Harald Quandt odbudował ojcowską fortunę. Oni sami i ich dzieci zostali
multimilionerami jako najważniejsi udziałowcy fabryki baterii VARTA,
zakładów przemysłu maszynowego IWKA i fabryki samochodów
BMW[527].
Sprawiedliwi

Poczucie sprawiedliwości nie jest czymś, co byłoby zastrzeżone dla


jakiejś szczególnej grupy etnicznej czy narodowej. Nikt też nie może w
sposób uzasadniony rościć sobie prawa do decydowania, jak należałoby je
dzielić między członków całej ludzkiej populacji. Natomiast słowo to
przyjął izraelski Instytut Yad Vashem w Jerozolimie na określenie
szlachetnych jednostek, które ratowały Żydów podczas Holokaustu.
Poczynając od 1963 roku, Instytut Yad Vashem, zobowiązany na mocy
swojego statutu do przechowywania pamięci o sześciu milionach Żydów
zamordowanych podczas Holokaustu, stara się honorować Sprawiedliwych
wśród Narodów Świata – ludzi, którzy ryzykowali własne życie, aby
ratować Żydów. Działa na podstawie ściśle ustalonych kryteriów, wymaga
pełnej dokumentacji, bada motywy działania ratujących, zbiera świadectwa
od ratowanych. Ludzie uhonorowani przez Yad Vashem otrzymują
specjalnie wybity medal, dyplom honorowy oraz przywilej, jakim jest
oglądanie własnego nazwiska wypisanego na Murze Honorowym w
Ogrodzie Sprawiedliwych. (Dopóki Ogród się nie zapełnił, każdy miał
także prawo do zasadzenia tam własnego drzewka).
W okresie 42 lat, od roku 1963 do 2005, uhonorowano w ten sposób 20
757 osób. Są wśród nich dyplomaci – na przykład Feng-Shan Ho, który w
latach 1938–1940 był chińskim konsulem w Wiedniu, czy Sellahatin
Ulkume, w roku 1944 konsul generalny Turcji na okupowanej przez
Niemców wyspie Rodos, który wydawał przepustki i paszporty żydowskim
uchodźcom. Jest wielu księży, wiele zakonnic i wielu pastorów – na
przykład Francuz, pastor André Trocmé z Chambon-sur-Lignon w
departamencie Haute-Loire, który uratował 5000 osób; jest też jeszcze
liczniejsza grupa zwykłych mieszkańców okupowanych przez Niemców
krajów, osób, którymi kierowało zwykłe ludzkie współczucie. Martha
Sharp, amerykańska unitarianka z Bostonu w stanie Massachusetts, działała
w Pradze w 1939 roku, po niemieckiej inwazji. Frank Foley (1895–1958)
był oficerem brytyjskiego wywiadu pracującym w latach 1938–1939 w
ambasadzie brytyjskiej w Berlinie. Wiadomo, że uratował 10 000 osób.
Według jego własnych słów, chciał „pokazać, jak mało ci »chrześcijanie«,
którzy rządzili wówczas w Niemczech, mieli wspólnego z
chrześcijaństwem”.
Yad Vashem publikuje także listę Sprawiedliwych z podziałem na kraje.
Obejmuje ona państwa od Estonii po Albanię, od Portugalii po Rosję. Jest
rzeczą ciekawą, że na jej szczycie znajduje się jedyny kraj, w którym
hitlerowcy wprowadzili zasadę automatycznej kary śmierci dla wszystkich
udzielających pomocy Żydom (zob. Tabela 5.8).

Tabela 5.8. Yad Vashem: Sprawiedliwi wśród Narodów Świata –


podział na kraje[528]

Byłoby jednak niesprawiedliwe, gdyby zapomnieć o sprawiedliwych


wśród Żydów. Na początku października 1939 Jerzy Zubrzycki, który
właśnie został schwytany przez Wehrmacht, maszerował w kolumnie
jeńców wojennych przez niewielkie polskie miasteczko. Przechodząc obok
pustej bocznej uliczki, wyrwał się z kolumny i popędził wzdłuż zaułka, a za
nim dwóch niemieckich żołnierzy. Skręcił za róg i wpadł do małego
sklepiku. Żydowski właściciel natychmiast zrozumiał, co się dzieje. Bez
słowa wskazał na schody prowadzące na pięterko i zebrał się w sobie, żeby
stawić czoło ścigającym Polaka Niemcom. Nie, nie widział żadnego jeńca.
Nie, nie obsługiwał żadnego klienta. Nie, na górze nie ma nikogo oprócz
jego żony. Zubrzyckiego nie znaleziono. Zbiegł do Francji, potem
przedostał się do Anglii, a po wojnie został wybitnym profesorem
socjologii w Canberze, „ojcem założycielem wielokulturowej Australii”.
Gdyby nie żydowski sklepikarz, byłby trupem[529].
Szpiedzy

Większość szpiegów to postacie dość przyziemne, ale niektórzy są tak


niezwykli, że aż się wydają nieprawdziwi. Do takich właśnie należał Duško
Popov (1912–1981), nietuzinkowy jugosłowiański biznesmen, który
pracował jednocześnie dla Abwehry i – jako podwójny agent – dla MI6.
Używał kryptonimu „Tricycle” (Trójkołowiec); oddelegowano go do
Stanów Zjednoczonych, gdzie FBI go zignorowało, a w roku 1944 odegrał
istotną rolę w pracy brytyjskiego Komitetu XX wykorzystującego
podwójnych agentów w kampanii dezinformacyjnej związanej z
lądowaniem w Normandii[530].
Walthère Dewé (zm. 1944) wyróżnił się tym, że kierował siatką
szpiegowską w Belgii podczas obu wojen światowych. Był inżynierem i
pochodził z Liège; miał szeroki krąg chętnych do współpracy przyjaciół i
kolegów. Jego pierwsza organizacja, opatrzona kryptonimem „La Dame
Blanche”, liczyła w latach 1915–1918 ponad 1000 członków i skupiała się
na śledzeniu ruchu kolejowego. Co tydzień wysyłano trzystustronicowy
raport do kwatery głównej generała Haiga, gdzie analizowano wszystkie
ruchy wojsk niemieckich na tyłach brytyjskiego sektora. Organizacja druga
nosiła kryptonim „Clarence”, powstała po wybuchu wojny w 1939 roku i
była jeszcze większa niż pierwsza. Ściśle współpracowała z SOE, za
pośrednictwem którego otrzymywała radioodbiorniki i pełnoetatowych
koordynatorów. Jej nagły kres nadszedł 14 stycznia 1944 roku w Brukseli,
gdzie niemiecka tajna policja zastawiła pułapkę na Walthère’a Dewé.
Próbował uciekać, ale na alei de la Couronne dosięgła go salwa karabinów.
Jego dwie córki wywieziono do Ravensbrück. Dziś miejsce, w którym
zginął, upamiętnia tablica z napisem „Au Fervent Patriote Liégeois, Héros
de Deux Guerres”[531].
Leopold Trepper (1904–1982) kierował w latach 1938–1942 słynną
Czerwoną Orkiestrą, działającą na terenie Belgii i Francji. Urodził się w
Nowym Targu, studiował w Wiedniu, należał do elity pokolenia polsko-
żydowskich komunistów. W 1924 roku wypędzono go z Polski, a w 1929
roku – z Palestyny; wyjechał do ZSRR i zwerbowano go jako zawodowego
oficera sowieckiego GRU[532]. Wśród jego osiągnięć warto wymienić
ostrzeżenie o mającej nastąpić operacji „Barbarossa” oraz zdobycie
projektów czołgu Tiger-VI. Gestapo zabrało go z dentystycznego fotela, co
było równie niezwykłe jak jego ucieczka od Niemców w 1943 roku czy
okres działalności we francuskim ruchu oporu. Nagrodą było dziesięć lat na
Łubiance, gdzie go osadzono jako podejrzanego o zdradę. W roku 1955
Trepper wrócił do Polski, a potem do Izraela; napisał tam książkę The Great
Game („Wielka gra”, 1975). Żadne z doświadczeń nie zachwiało jego wiary
we wszechświatową misję komunizmu[533].
Najbardziej aktywną bazą wojennego szpiegostwa był jednak Londyn. Po
roku 2003 w Brytyjskim Archiwum Narodowym udostępniono wielką
liczbę teczek agentów SOE. Jedna z najwybitniejszych agentek, znana pod
pseudonimem „Christine Granville”, naprawdę była Polką i nazywała się
Krystyna Skarbek (1908–1952). Pół arystokratka i pół Żydówka miała
sobie zdobyć przydomek „ulubionego szpiega Churchilla”. Zanim
skończyła 23 lata, zdążyła już dwukrotnie wyjść za mąż i w wielu
dziedzinach życia zasługiwała na miano prawdziwej awanturnicy; kiedy w
1939 roku wybuchła wojna, przypadkiem znalazła się w Etiopii. Stamtąd
pojechała prosto do Londynu i zaoferowała swoje usługi oficerom
brytyjskiego wywiadu. Miała ogromne zdolności do języków – mówiła po
francusku jak urodzona Francuzka, była szczupłą zgrabną kobietą o
wielkim uwodzicielskim uroku i osobą o wybitnej odwadze fizycznej i
moralnej; jako pierwsza kobieta ukończyła kurs spadochronowy w SOE;
umiała się na różne sposoby maskować i nie wahała się przed żadnym
ryzykiem.
Skomplikowane wojenne eskapady „Christine Granville” niełatwo
poddają się opisom. Pierwsza – z lat 1940–1941 – zaczęła się na Węgrzech
i doprowadziła Krystynę do Polski. Przeszła Tatry na nartach, wynająwszy
jako przewodnika pewnego narciarza, uczestnika zimowej olimpiady. Jej
głównym zadaniem było ułatwić exodus wykwalifikowanego personelu
wojskowego, ale przesyłała także raporty o ruchu niemieckich wojsk, co
pozwoliło Churchillowi dokładnie przewidzieć inwazję na ZSRR. Jej
matka, Stefania z domu Goldfeder, była głucha na prośby córki o
opuszczenie getta. Uwolnienie jej przez Gestapo ułatwiło oświadczenie
córki, że jest siostrzenicą admirała Horthyego. Krystyna wracała na Węgry
w towarzystwie prototypu polskiego działa przeciwczołgowego i
jednonogiego oficera Andrzeja Kowerskiego (1912–1988), znanego później
jako „Andrew Kennedy”, który w jej krótkim życiu stał się osobą najlepiej
odpowiadającą określeniu „stały partner”.
Ostatnia misja „Christine”, w latach 1944–1945, rozpoczęła się od
zrzucenia jej na spadochronie w południowo-wschodniej Francji, gdzie
miała zastąpić innego agenta SOE, który właśnie został stracony.
Współpracowała z Jockey Network, która wspólnie z francuskim ruchem
oporu przygotowywała grunt do lądowania aliantów w Prowansji. Kiedy
aresztowano jej szefa, osobiście interweniowała u pewnego wysokiego
rangą niemieckiego urzędnika, przekonując go, że jest siostrzenicą generała
Montgomery’ego, i za pomocą hojnej łapówki uzyskała zwolnienie
kolegi[534].
Po upadku Francji Skarbkównę przygotowano do misji „Freston”, a
następnie przewieziono do północnych Włoch, gdzie wciąż czekano na lot
do Polski. Zaangażowała się w dwie formy działania, które były jej
specjalnością: pomoc partyzantom i nakłanianie do zmiany frontu Polaków
służących w Wehrmachcie. Lot do Polski nigdy nie nastąpił. Koniec wojny
zastał ją w Kairze, gdzie pracowała dla brytyjskiej kwatery głównej na
Bliskim Wschodzie.
Po wojnie była agentka została odsunięta przez swych brytyjskich
pracodawców, wypłacono jej w Kairze miesięczną pensję, a potem bez
żadnych ceregieli zwolniono. Order Świętego Jerzego i Order Imperium
Brytyjskiego przypinano na piersi kobiety żyjącej niemal w nędzy. Sposób,
w jaki ją potraktowano, stanowi piękne odbicie losów jej ojczystego kraju.
Przetrwała, podejmując różne prace fizyczne – była barmanką i stewardesą
na brytyjskim statku pasażerskim; obracała się podobno w kręgach innego
byłego agenta wywiadu Iana Fleminga. Powszechnie się uważa, że
stanowiła pierwowzór postaci rozkosznie zmysłowej Vesper Lynd, w której
towarzystwie James Bond pojawił się po raz pierwszy w Casino Royale
Fleminga (1953). Ale wtedy „Christine” już nie żyła – zasztyletował ją
zazdrosny wielbiciel, który został potem powieszony jako morderca. Jej
grób znajduje się obok grobu Kowerskiego na cmentarzu Kensal Green[535].
Harold Philby (1912–1988), znany jako „Kim”, urodził się w Indiach –
był synem brytyjskiego urzędnika, który przeszedł na islam i zamieszkał w
Arabii Saudyjskiej. Studiując historię w Trinity College w Cambridge,
Philby pozostawał pod wpływem młodych donów o marksistowskich
poglądach w rodzaju Maurice’a Dobba; przyciągnęły go idee lewicowego
socjalizmu i na początku lat trzydziestych zgłosił chęć (sam, bo nikt go o to
nie prosił) zostania sowieckim agentem. Stalinowski reżim albo go nie
obchodził, albo też nie chciał o nim pamiętać, gdy w roku 1934 rozpoczął w
Wiedniu pracę w OGPU.
Przebieg i konsekwencje kariery Philby’ego podczas wojny domowej w
Hiszpanii są wielce pouczające. Przykrywką dla jego prawdziwych
powiązań była praca na stanowisku korespondenta „Times’a” w oddziałach
generała Franco i sam Franco odznaczył go medalem. Powrót odwlekał aż
do roku 1940 i dotarł do Anglii w tłumie uciekinierów z plaż Dunkierki z
opinią prawicowego awanturnika. Rekrutacja do MI6 przebiegła gładko.
Podczas drugiej wojny światowej Philby był zawodowym oficerem
wywiadu specjalizującym się w antysowieckiej działalności
kontrwywiadowczej. W latach 1941–1944 kierował iberyjską V Sekcją MI6
i przebywał na Gibraltarze podczas katastrofy lotniczej, w której zginął
generał Sikorski. W latach 1944–1945 – aż trudno w to uwierzyć! – stał na
czele Sekcji XI, którą założono do walki z penetracją brytyjskich instytucji
przez sowieckich agentów. Z punktu widzenia Moskwy była to pozycja
wręcz idealna.
Gwiazda Philby’ego przygasła dopiero w latach 1950–1951, kiedy jako
pracownik ambasady brytyjskiej w Waszyngtonie wzbudził podejrzenie, że
jest owym „trzecim człowiekiem”, który przekazał poufne informacje
Burgessowi i Macleanowi[536]. Wysłano go do Bejrutu, skąd przysyłał
artykuły do brytyjskich gazet „Observer” i „Economist”; zadenuncjowała
go pewna mieszkanka Izraela, która twierdziła, że jego opinie są
proarabskie. A zatem również prosowieckie. Po jednym formalnym
przesłuchaniu Philby zbiegł do Moskwy w styczniu 1963 roku i już nigdy
nie wrócił[537].
Ale podczas drugiej wojny światowej nie został ujawniony ani Philby,
ani żaden inny członek siatki, którą potem miano nazwać „Piątką z
Cambridge”. Podobna sytuacja panowała w Stanach Zjednoczonych. Dziś
wiadomo na pewno, że grupa założycielska profesjonalnych sowieckich
agentów znajdowała się na miejscu od roku 1942, jeśli nie wcześniej, i że
udało im się stworzyć rozległą sieć szpiegów, agentów i kurierów we
wszystkich głównych instytucjach rządu amerykańskiego. Projekt
„Manhattan” należał do tematów, które cieszyły się ich szczególną uwagą,
ale z wszelką pewnością nie był to temat jedyny. Otoczenie i administracja
prezydenta Roosevelta zostały dogłębnie spenetrowane na najwyższych
szczeblach: Alger Hiss w Departamencie Stanu, Harry Dexter White w
Sekretariacie Skarbu, Maurice Halpern kierujący badaniem projektów w
OSS[538], Judith Coplon w FBI, William Perle w komórce badań nad
silnikami odrzutowymi. Utalentowani i ambitni ekonomiści Laughlin
Currie i Gregory Silvermaster tworzyli zaledwie czubek ogromnej
niewidzialnej szpiegowskiej góry lodowej, której służyli członkowie i
sympatycy amerykańskiej partii komunistycznej. Do krytyków
powojennego obrotu spraw należała Elizabeth Terrill Bentley (1905–1963),
którą przez całą wojnę łączył intymny związek z Jakobem Golosem,
najwyższym rangą oficerem sowieckiego wywiadu w Stanach
Zjednoczonych.
Już na początku 1943 roku szefowie wywiadu brytyjskiego i
amerykańskiego rozpoczęli realizację wspólnego programu pod
kryptonimem „Venona”, którego celem było dokonanie wyłomu w murze
tajności otaczającym ambasady sowieckie w Londynie i Waszyngtonie oraz
penetracja systemu kodowanych przekazów radiowych. Do roku 1946 nie
poczyniono żadnych istotnych postępów. Co więcej, szefowie wywiadu
zatrzymywali to, co wiedzieli, dla siebie, nie informując ani prezydenta
Trumana, ani premiera Attlee. W efekcie materiałów zdobytych w ramach
programu „Venona” nie udostępniono ani oskarżycielom w rozmaitych
powojennych procesach o szpiegostwo, ani komisji Izby Reprezentantów
do spraw działalności antyamerykańskiej (House Un-American Activities
Committee, HUAC) w epoce maccartyzmu. Ogromnej większości spośród
349 szpiegów ujawnionych w 1995 roku po odtajnieniu akt „Venony” nigdy
nawet nie przesłuchano[539].
Julius Rosenberg (1918–1953) i jego żona Ethel Greenglass Rosenberg
(1915–1953) należeli do drobnych płotek, którym nie udało się uciec.
Stanowili ogniwa w łańcuchu agentów wykradających podczas wojny z Los
Alamos tajemnice dotyczące badań atomowych i przekazujących je
sowieckim oficerom wywiadu. (Wiele dziesięcioleci później w
moskiewskich archiwach odnalazły się informacje, według których
Rosenbergowie spotkali się ze swoimi sowieckimi kontaktami pięćdziesiąt
razy). Mimo to nie byli jeszcze poważnie podejrzani, kiedy w 1945 roku
Julius został wyrzucony z pracy w amerykańskim Korpusie Łączności Sił
Lądowych za nieujawnioną przynależność do partii komunistycznej. Sieć
wokół małżonków zaczęła się zacieśniać po zeznaniach Elizabeth Bentley i
po oświadczeniach złożonych przez Harry’ego Golda i brata Ethel Davida
Greenglassa, którzy przyznali się do działalności szpiegowskiej. Proces
Rosenbergów, oskarżonych o działalność spiskową, odbył się w 1950 roku,
jednocześnie z trwającym w Wielkiej Brytanii procesem Klausa Fuchsa,
postaci o wiele większego kalibru[540]. Komisja HUAC już wcześniej
rozpoczęła śledztwo i pośród nieskutecznych protestów przeciwko
antysemickiemu polowaniu na czarownice „Dziesiątkę z Hollywood”
zdążono już aresztować za odmowę ujawnienia politycznych
współpracowników. Rosenbergowie także odmówili współpracy z
władzami i wobec tego ich sytuacja się pogorszyła. Wreszcie po trzech
latach prawnych przepychanek nie potraktowano ich tak łaskawie jak Golda
i Greenglassa i 19 czerwca 1953 roku oboje zostali straceni na krześle
elektrycznym[541]. Jean Paul Sartre nazwał to „morderstwem w majestacie
prawa”.

Święci

Ludzie należący do wszystkich ras mogą się okazać dobrzy, źli lub ani
dobrzy, ani źli. Druga wojna światowa wydała bogaty plon zbrodniarzy i
przestępców; dla bardzo wielu naczelnym celem było przeżyć i ocalić
własne rodziny i tylko bardzo nieliczni mieli w sobie gotowość do
poświęcenia i predyspozycje do świętości. Owi święci wywodzili się ze
wszystkich uciskanych społeczności. Katolicy nie byli wyjątkiem – chyba
tylko w tym sensie, że jedynie oni nadają oficjalny status swoim świętym i
męczennikom.
Ojciec Maksymilian Kolbe (1894–1941), franciszkanin i misjonarz,
przed wojną zajmował się dziennikarstwem; większość lat trzydziestych
spędził w Japonii. Obalono wysuwane swego czasu przeciwko niemu
oskarżenia o ksenofobię i antysemityzm. Razem ze współbraćmi został
aresztowany. W 1941 roku wywieziono go do Auschwitz. Tam dobrowolnie
zajął miejsce innego więźnia, ojca rodziny, skazanego na śmierć głodową.
Po dwóch tygodniach powolnego konania w bunkrze został dobity
zastrzykiem trucizny[542].
Siostra Edyta Stein (1891–1942) była intelektualistką, Żydówką z
Breslau, która się nawróciła na katolicyzm, ukończyła filozofię i wstąpiła
do klasztoru sióstr karmelitanek bosych. Od roku 1938 mieszkała w
klasztorze w holenderskiej miejscowości Echt, skąd regularnie wyjeżdżała
do Breslau, żeby się zobaczyć z rodziną i pójść z nią do synagogi. Była w
grupie katolików żydowskiego pochodzenia, którzy brali udział w
publicznym proteście holenderskich biskupów przeciwko sposobowi, w jaki
hitlerowcy traktowali Żydów – wszyscy zostali aresztowani. Ostatni raz
widziano ją w drzwiach bydlęcego wagonu na bocznicy w rodzinnym
Breslau – prosiła jakiegoś kolejarza o wodę dla współtowarzyszy. Ona
także zginęła w Auschwitz[543].
Po wojnie powstał dość paskudny spór wokół kwestii, czy takich ludzi
jak Edyta Stein zabijano dlatego, że byli katolikami, czy dlatego, że byli
Żydami. Odpowiedź brzmi, że hitlerowcom mało zależało na religii,
natomiast bardzo – na „rasie”. Ze stalinowcami było odwrotnie.
Mimo to katolików zamęczonych przez hitlerowców z powodu wiary
było bardzo wielu i w 1999 roku papież Jan Paweł II dodał 108 nazwisk do
listy błogosławionych – byli to ludzie, którzy w latach 1939–1945 umarli
wskutek działań podejmowanych in odium fidei. Na liście znalazło się 3
biskupów, 52 księży, 26 zakonników oraz mnisi, siostry zakonne i
seminarzyści. Profesor doktor Antoni Nowowiejski (1858–1941) był
biskupem diecezji płockiej. Marianna Biernacka (1888–1943), matka
sześciorga dzieci, wybrała śmierć zakładniczki z rąk Niemców, zajmując
miejsce swojej ciężarnej synowej. Anicet Kopliński (1875–1941) miał
polskie nazwisko, ale był niemieckim zakonnikiem; zginął – podobnie jak
święty Maksymilian Kolbe i święta Edyta Stein – w Auschwitz (numer
obozowy 30 376)[544].
Kościół greckokatolicki na zachodniej Ukrainie stanowił cel podobnych
prześladowań. Mocno go ciemiężono podczas sowieckiej okupacji z lat
1939–1941, tolerowano w czasie okupacji niemieckiej z lat 1941–1944, a
wreszcie brutalnie zdławiono po powrocie Sowietów w 1944 roku. Wśród
jego męczenników są: ojciec Jakym Seńkiwśkyj (1896–1941), którego
ugotowano żywcem w sowieckim więzieniu, ojciec Zynowij Kowałyk
(1903–1941), którego zabito, przybijając do krzyża, ojciec Emilian Kowcz
(1884–1944), który umarł w Majdanku za udzielanie pomocy Żydom,
siostra Tarsykija Maćkiw (1919–1944), którą żołnierze Armii Czerwonej
zastrzelili w bramie jej klasztoru, ojciec Roman Łysko (1914–1949?)
żywcem zamurowany w ścianie przez NKWD, biskup Nykyta Budka
(1877–1949), który swego czasu pracował jako ksiądz w Kanadzie i – po
aresztowaniu w kwietniu 1945 roku – zmarł na wygnaniu w Azji
Środkowej, czy biskup Hryhoryj Łakota (1883–1950), skazany na dziesięć
lat ciężkich robót w Workucie[545]. Większość męczenników pozostaje
oczywiście bezimienna.

Tłumacze

Żaden z wojennych przywódców nie był mocny, jeśli szło o znajomość


języków obcych. Wobec tego wszyscy potrzebowali tłumaczy. A zatem
poglądy tłumaczy na drugą wojnę światową kształtowały się podczas
spotkań na najwyższych szczeblach.
Paul Schmidt (1899–1970) tłumaczył dla Hitlera i Chamberlaina podczas
konferencji w Monachium. Rankiem 3 września 1939 roku poproszono go,
aby się zjawił w niemieckim Ministerstwie Spraw Zagranicznych przy
Wilhelmstrasse: Ribbentrop odmówił właśnie przyjęcia ultimatum Wielkiej
Brytanii od ambasadora Hendersona. Schmidt usłyszał, że ma je przyjąć
zamiast niego:

Tamtej niedzieli zaspałem i musiałem pojechać do Ministerstwa Spraw


Zagranicznych taksówką. Kiedy przejeżdżaliśmy przez Wilhelmsplatz, dostrzegłem
Hendersona, który właśnie wchodził do budynku. Wszedłem bocznym wejściem i
punktualnie o dziewiątej stanąłem w gabinecie Ribbentropa gotów na przyjęcie
Hendersona. (...) Stał w uroczystej pozie na środku pokoju. (...) „Jeśli rząd Jego
Królewskiej Mości nie uzyska wystarczającego zapewnienia co do przerwania wszelkich
aktów agresji skierowanych przeciwko Polsce (...) do 11 rano brytyjskiego czasu
letniego (...), Wielka Brytania i Niemcy znajdą się w stanie wojny” (...). Potem
zaniosłem ultimatum do Kancelarii. Większość członków gabinetu i czołowych postaci z
kierownictwa partii już się zebrała w sali przylegającej do gabinetu Hitlera (...). Kiedy
wszedłem, Hitler siedział za biurkiem, a Ribbentrop stał pod oknem (...). Zatrzymałem
się w pewnej odległości od biurka Hitlera i przetłumaczyłem tekst ultimatum. Kiedy
skończyłem, zapadła głucha cisza. Hitler siedział bez ruchu, patrząc przed siebie. Nie
stracił głowy, jak później utrzymywali niektórzy, ani nie wpadł we wściekłość, jak
twierdzili inni. Siedział w kompletnym milczeniu i bez ruchu. Po chwili, która wydawała
się długa jak wieczność, zwrócił się do Ribbentropa: „I co teraz?”, zapytał, mierząc go
wściekłym wzrokiem[546].
Władimir Nikołajewicz Pawłow był poliglotą, tłumaczył z angielskiego i
niemieckiego, i pracował zarówno dla Stalina, jak i dla Mołotowa. Był
obecny przy podpisywaniu paktu Ribbentrop-Mołotow, a także na
konferencjach w Teheranie, Jałcie i Poczdamie. Raz czy drugi zastąpił go
być może doktor Walentin Bierieżkow (1916–1998), który później zbiegł
do Stanów Zjednoczonych i przedstawiał bezczelnie przesadzone relacje na
temat znaczenia własnej osoby. Mocniejszym językiem Pawłowa był
niemiecki. Jego angielski był dość chwiejny, ale z czasem się poprawił. W
Jałcie Churchill udekorował go Orderem Komandora Imperium
Brytyjskiego[547].
Ulubionym tłumaczem Roosevelta na język rosyjski był Charles Bohlen
zwany „Chipem” (1904–1973), zawodowy pracownik służb zagranicznych,
który się zadawał z białymi Rosjanami w przedwojennej Pradze i – w
odróżnieniu od wielu osób z otoczenia Roosevelta – był poza podejrzeniem
jako ewentualny zwolennik komunizmu. (Ambasador Roosevelta w ZSRR
William Bullitt ożenił się z wdową po pisarzu Johnie Reedzie, płatnym
sowieckim agencie). Bohlen pracował w Teheranie, Jałcie i Poczdamie. W
roku 1953 prezydent Eisenhower wysłał go do Moskwy jako ambasadora
Stanów Zjednoczonych, choć spotkało się to z gwałtownymi protestami
senatora McCarthy’ego[548].
Pierwszy tłumacz Churchilla na rosyjski Charles Dunlop pracował dla
ambasady brytyjskiej w Moskwie; wkrótce jednak zmarł. Na jego miejsce
przyszli dwaj oficerowie – Arthur Birse i Hugh Lunghi. (Wbrew
istniejącym relacjom, nie jest prawdą, jakoby Dunlopa zastąpił Edward
Stevens, amerykański korespondent w Moskwie i znany apologeta Stalina).
Arthur Birse miał tę niewątpliwą przewagę, że wychowywał się w carskiej
Rosji i – według pamiętników Pawłowa – „wspaniale opanował język
rosyjski”[549]. Zdarzały się momenty, kiedy wprowadzone przez tłumacza
przesunięcie znaczenia kluczowej frazy czy zdania mogło zmienić bieg
historii świata. Na przykład można się zastanawiać, jak właściwie w
październiku 1944 roku zostały przełożone słowa Churchilla, który
oświadczył Stalinowi, że linia Curzona będzie podstawą dyskusji. Stalin z
pewnością sprawiał wrażenie, jakby usłyszał, że na temat zachodniej
granicy ZSRR żadnej dalszej dyskusji nie będzie.
Paweł Sudopłatow był wysokiej rangi szpiegiem w kierownictwie
Wydziału do Zadań Specjalnych NKWD. Według jednej z licznych historii,
jakie można znaleźć w jego memuarach, to on zorganizował zamach na
Trockiego. Inna opowiada o tym, jak wykorzystał jednego z tłumaczy, aby
rozbroić amerykańskiego ambasadora Averella Harrimana w przededniu
konferencji w Jałcie. Musiał to być styczeń 1945 roku. Sowieci
rozpaczliwie starali się wywiedzieć, jaka będzie strategia Stanów
Zjednoczonych. Wobec tego, udając pod fałszywym nazwiskiem urzędnika
Ludowego Komisariatu Spraw Zagranicznych, Sudopłatow zaprosił
Harrimana na kolację do Aragvi, najlepszej gruzińskiej restauracji w
mieście. Ze względu na potrzebę tłumaczenia, towarzyszyła im barwna
postać, książę Janusz Radziwiłł, polski arystokrata, który od roku 1939,
kiedy go złapali Sowieci, tkwił w szponach NKWD, ale przed wojną robił
wiele różnych rzeczy, na przykład przyjmował Hermanna Göringa podczas
jego myśliwskich wypraw do Polski. W najłagodniejszy możliwy sposób
Harrimanowi to grożono, to znów wabiono go obietnicami. Poradzono mu,
żeby lepiej pilnował swojej prowadzącej bujne życie towarzyskie córki,
ponieważ „w Moskwie jest pełno chuliganów”. Opowiedziano mu też, jak
ogromne szanse na powojenne inwestycje w Rosji mogliby mieć jego
nowojorscy koledzy. A całą rozmowę nagrywano na taśmę, żeby ją potem
móc starannie przeanalizować[550].
Pewnego dnia jakiś uczony z pewnością napisze obszerną pracę na temat
licznych błędów w tłumaczeniu, które dodawały barw wojennej
dyplomacji. Niektóre były poważne. Inne tylko komiczne. Na przykład w
sierpniu 1939 roku, kiedy podczas wizyty na Kremlu niewyobrażalnie
pompatyczny brytyjski wysłannik admirał sir Reginald Aylmer Ranfurly
Plunkett-Ernle-Erle-Drax recytował niekończącą się listę swoich imion,
nazwisk i tytułów, wspomniał także, że jest rycerzem Orderu Łaźni.
Sowiecki tłumacz przetłumaczył to jako „Order Wanny”. „Wanny?”,
zapytał marszałek Woroszyłow. Admirał nie stracił kontenansu. „W czasach
naszych dawnych królów – wyjaśnił – nasi rycerze jeździli konno po
Europie, walcząc ze smokami i ratując dziewice z opresji. Wracali do domu
zmęczeni i brudni i zdawali sprawę królowi, który czasem oferował
rycerzowi luksus (...). Kąpiel w królewskiej łazience”[551]. Misja admirała
zakończyła się niepowodzeniem.
Hugh Lunghi miał zaledwie 23 lata, kiedy go wyłuskano z jego pułku
artylerii i wysłano jako pomocniczego tłumacza, najpierw do Jałty, a potem
do Poczdamu. Był absolwentem angielskiej szkoły publicznej; jego matka
była Rosjanką; był pierwszym brytyjskim oficerem, któremu było dane
oglądać wnętrze bunkra Hitlera. Jego obserwacje na temat różnic
dzielących wielką trójkę są po prostu niezrównane:

Trzej wielcy przywódcy mówili w bardzo różny sposób. Stalin był bardzo oszczędny
w słowach, bardzo precyzyjny. Sprawiał wrażenie, że wie dokładnie, o czym mówi, i że
znakomicie zna wszystkie fakty. Ale mówił bardzo cicho. Bardzo trudno [było go
zrozumieć], bo mamrotał i był oszczędny w słowach. Natomiast prezydent Roosevelt
miał skłonność do mówienia chaotycznego, bez ładu i składu; mówił też dłużej, niżby
sobie tego mógł życzyć jego tłumacz. Język Churchilla był językiem oratora. Bardzo
starannie przygotowywał to, co mówił. Ale bardzo często, jak mówiliśmy między sobą
my, tłumacze, można było niemal zobaczyć, jak właściwa fraza krąży w jego umyśle,
żeby powoli spłynąć na język i do ust. A potem wypowiadał tę cudowną frazę, która na
moment zapierała ci dech w piersiach...
Mawialiśmy, że tłumacz jest jak artysta podczas koncertu – jego zadaniem jest oddać
znaczenie i brzmienie melodii zapisanej w partyturze (...). To było jak przedstawienie
(...). Nie można być po prostu maszyną do tłumaczenia[552].

Widzowie

Tym, którzy się dostali w najstraszliwsze miejsca drugiej wojny


światowej – na przykład do hitlerowskiego getta – wydawało się, że
ludzkość można podzielić na trzy kategorie. Tak więc byli dręczyciele –
sprawcy zdarzeń, którzy celowo zadawali cierpienie. Były ofiary
dręczycieli. I byli widzowie – ci, którzy po prostu stali i się przyglądali[553].
W rzeczywistości jednak sprawy były nieco bardziej skomplikowane.
Totalitarny ucisk był machiną znajdującą się w ruchu. Chwytał w swoje
tryby różnych ludzi w różnym czasie. Ci, którzy wyglądali na biernych
widzów, może po prostu czekali na swoją kolej. A ofiary, jeśli przeżyły z
nienawiścią w sercach – a były takie – mogły się zamienić w sprawców.
Trzeba zatem zrezygnować z nadmiernie uproszczonych klasyfikacji –
zwłaszcza jeśli są one oparte na etnicznych stereotypach.
Izrael Szahak (1933–2001) przyznaje, że był widzem. Jego rodzina
mieszkała w tej części warszawskiego getta, którą zlikwidowano
najpóźniej. Miała skromne zapasy żywności. Tak więc w kwietniu 1943
roku w święto Paschy Szahakowie zasiedli jak co roku do świątecznego
posiłku – ostatni raz. Ich celem było zachować godność najdłużej jak się da.
Patrzyli, jak Niemcy pędzą ich sąsiadów. Czekali na swoją kolej. Mały
Izrael, dziesięcioletni chłopiec, uciekł kanałami[554].
Ryszard Kapuściński (1932–2007) mieszkał w Pińsku, kilkaset
kilometrów dalej na wschód, w strefie sowieckiej. Miał siedem lat i był
pierwszoklasistą. Wspomina, jak w jego klasie codziennie przybywało
kolejne puste miejsce. Wszyscy udawali, że nic się nie dzieje. W końcu,
kiedy została już tylko garstka dzieci, sowieckie służby bezpieczeństwa
zabrały nauczyciela. Mały Ryszard, wracając ze szkoły, zobaczył rząd
bydlęcych wagonów na bocznicy koło stacji i swojego nauczyciela
stojącego w otwartych drzwiach. Próbował podbiec do wagonu, ale
brutalnie zatrzymał go sowiecki żołnierz[555].
Najczęstsze oskarżenia o bierne odgrywanie roli widza padają pod
adresem tych, którzy byli świadkami Holokaustu. Ludzie wysuwający takie
oskarżenia nie biorą pod uwagę wysokich murów odgradzających getta,
straszliwych kar, które czekały każdego, kto chciałby pomóc, ani sił
wojskowych, których używano do oczyszczania gett. Jedna taka czystka –
przeprowadzona w getcie w Krakowie – została świetnie przedstawiona w
filmie Stevena Spielberga Lista Schindlera. Natomiast film nie pokazuje
innej hitlerowskiej akcji, która się odbyła w Krakowie w tym samym
czasie. Pewnego dnia w lipcu 1943 roku wszystkich mężczyzn i chłopców z
katolickiej parafii na Woli Justowskiej aresztowało SS jako podejrzanych o
pomoc dla ruchu oporu. Zmuszono ich do wykopania dołu, w którym potem
żywcem ich pogrzebano. Kobiety z parafii, spędzone tam pod groźbą
karabinów, musiały patrzeć. One też były widzami[556].

Więźniowie

Więzienia Europy musiały w czasie wojny pracować pełną parą. Za


jeńców wojennych odpowiadała armia (zob. Jeńcy wojenni, s. 343–354).
Jednakże z powodu fali przestępstw związanych z wojennym czarnym
rynkiem oraz szerokiego strumienia „politycznych” służba więziennictwa
cywilnego także miała pełne ręce roboty.
We wrześniu 1939 roku Luftwaffe zbombardowała więzienie we Lwowie
na terenie wschodniej Polski i wielu więźniów zbiegło. Była wśród nich
grupa komunistów z Władysławem Gomułką „Wiesławem”, uwięzionym za
działalność wywrotową – udało im się w ten sposób uniknąć czystek, które
dosięgły ich towarzyszy w ZSRR. Po ucieczce Gomułka musiał wybierać,
czy schronić się w strefie hitlerowskiej, czy w strefie sowieckiej. Wybrał
hitlerowską, przeżył i został przywódcą Polskiej Partii Robotniczej[557].
Więźniem, który wzbudzał najżywsze emocje w Wielkiej Brytanii, był
Rudolf Hess. Churchill odmówił rozmowy z nim i kazał go zamknąć –
najpierw w szpitalu dla umysłowo chorych, a potem w Tower of London. W
Norymberdze skazano go na dożywocie i aż do śmierci w 1987 roku
przebywał w więzieniu w Spandau.
Wśród wielu przymusowych gości Gestapo najwybitniejsza była
zapewne grupa oskarżonych w pokazowym procesie w Weronie w styczniu
1944 roku. Znaleźli się w niej wszyscy włoscy przywódcy – również Ciano,
który w poprzednim roku głosował za usunięciem Mussoliniego.
Wszystkich z wyjątkiem jednego powieszono.
Największym i najbardziej aktywnym więzieniem Europy było więzienie
na Łubiance, przy głównej kwaterze NKWD w Moskwie. Trzymano tam
wszystkich najważniejszych więźniów Berii, poddając ich przesłuchaniom i
torturując. Ale najosobliwsza epoka w dziejach sowieckiej polityki
więzienniczej rozpoczęła się w roku 1945, kiedy przywódcy ruchu oporu z
czasu wojny i hitlerowscy zbrodniarze znaleźli się w tej samej kategorii
„wrogów ustroju sowieckiego” i często spotykał ich ten sam los. Rozmowy
z katem, książka napisana przez oficera Armii Krajowej, którego
umieszczono w warszawskim więzieniu na Mokotowie w jednej celi z SS-
Gruppenführerem Jürgenem Stroopem, sprawcą zagłady warszawskiego
getta, przynosi jeden z najbardziej wnikliwych obrazów wojny[558].
Przesłuchania na Łubiance czasami sytuowały się w tym delikatnym
obszarze, gdzie komizm miesza się ze śmiertelną grozą. Takie
doświadczenia opisywano wiele razy, ale najlepiej zrobił to Leopold
Trepper, stary komunista i sowiecki agent. Ironia tkwiła w tym, że Trepper
dostał się na Łubiankę z własnej woli, szukając sposobu uratowania swoich
dawnych towarzyszy z międzynarodowej siatki szpiegowskiej Czerwona
Orkiestra:
– Dlaczego daliście się tej bandzie zdrajców namówić do podjęcia pracy w obcym
kraju?
– Przepraszam, jak ja powinienem się do pana zwracać?
– Towarzyszu generale.
To był generał Abakumow, szef Smiersza, specjalnego wydziału Ludowego
Komisariatu Bezpieczeństwa, utworzonego w 1943 roku: nazwa ta pochodziła od słów
smiert’ szpionom – „śmierć szpiegom”.
– Towarzyszu generale – odpowiedziałem – nie pracowałem dla bandy. Kierowałem
siecią wywiadu wojskowego dla najwyższego dowództwa Armii Czerwonej i jestem z
tego dumny.
Zmieniając temat, zapytał:
– Dlaczego chcieliście się zobaczyć z kimś z ministerstwa? (...)
Cała farsa zaczęła się od początku. Przyszli [do celi] i zabrali mnie do oficera
śledczego. (...)
– Trzymajcie ręce na stole!
Oficer wziął do ręki arkusz papieru. To było przesłuchanie.
– Nazwisko? Imię?
– Trepper. Leopold.
– Narodowość?
– Żydowska.
– Skoro jesteście Żydem, to dlaczego macie na imię Leopold?
– Szkoda, że nie możecie zapytać o to mojego ojca: nie żyje.
– Obywatelstwo?
– Polskie.
– Pochodzenie społeczne?
– Co to znaczy?
– Czy wasz ojciec był robotnikiem?
– Nie.
Zapisując, powtórzył na głos: „pochodzenie: burżuazyjne”.
– Zawód?
– Dziennikarz.
– Przynależność do partii politycznych?
– Członek partii komunistycznej, od 1925 roku.
Zanotował, wciąż powtarzając na głos: „Mówi, że od 1925 roku jest członkiem
partii komunistycznej”.
Przesłuchanie było skończone.
Co wieczór o dziesiątej przychodzili i zabierali mnie na przesłuchanie, które po tym
pierwszym trwało zazwyczaj do 5.30 rano. Po tygodniu niespania zacząłem się
zastanawiać, jak długo wytrzymam. Pamiętając o strajku głodowym, jaki swego czasu
prowadziłem w Palestynie, zauważyłem, że „strajk senny” jest jeszcze trudniejszy do
zniesienia. (...) Na razie stawałem w obliczu przesłuchań, które były raczej czymś w
rodzaju sesji obliczonych na wyczerpanie mnie. Każdego wieczoru zaczynała się na
nowo ta sama gra.
– Opowiedzcie mi o swoich zbrodniach przeciwko Związkowi Sowieckiemu. (...)
– Nie popełniłem żadnych zbrodni przeciwko Związkowi Sowieckiemu[559].
Władcy świata kultury

Totalitaryzm stawia sobie za cel opanowanie kultury i podporządkowanie


jej – jak wszystkiego innego – kontroli dyktatury państwowej. A wojna
jeszcze bardziej podsyca te ambicje.
Wobec tego w Trzeciej Rzeszy utworzono w 1933 roku, pod ścisłym
nadzorem Ministerstwa Propagandy Goebbelsa, instytucję pod nazwą
Reichskulturkammer. Instytucja obejmowała siedem izb sprawujących
kontrolę odpowiednio nad literaturą, kinem, muzyką, teatrem, sztukami
pięknymi, prasą i radiem, przy czym każda miała swojego własnego
„małego Führera” w rodzaju założyciela ruchu „Siła przez radość” i szefa
teatrów Roberta Leya czy malarza Adolfa Zieglera. Rościła sobie prawo do
monopolu i wymagała świadectw poprawności rasowej i politycznej od
wszystkich swoich członków. Spowodowała przedwojenny exodus około
5000 artystów i intelektualistów, a tym, którzy zostali w kraju, narzuciła
normy artystycznych i estetycznych priorytetów.
Związek Sowiecki sprawował kontrolę nad kulturą za pośrednictwem
wydziału kultury partii oraz urzędników podległych mu ministerstw
państwowych. Ale przyjęty model różnił się od modelu niemieckiego.
Podczas gdy hitlerowcy stale zacieśniali system kontroli, Sowieci, którzy w
latach trzydziestych zbudowali przerażającą machinę do zarządzania
kulturą, w latach 1941–1945 nieco rozluźnili uścisk, po czym musieli
ponownie go zacieśnić. Tacy twórcy jak szef Związku Pisarzy Sowieckich
Aleksander Fadiejew czy Ilia Erenburg cieszyli się autentyczną
popularnością. Najbardziej uderzające jest jednak podobieństwo do etosu
kulturalnego hitlerowców: gloryfikacja wojny, gigantyzm kierunku
zwanego realizmem, odwołania do nacjonalistycznej historii.
W Wielkiej Brytanii mimo dających się zauważyć skutków wojennej
cenzury, racjonowania papieru i działania Ministerstwa Informacji nie było
kierowanej przez państwo machiny rządzącej kulturą. Panowało natomiast
powszechne przekonanie, że gra toczy się o samo istnienie narodu i że
kultura stanowi podstawowy element narodowej tożsamości. Można by
powiedzieć, że była to postawa dość nieangielska, ale czasy były
wyjątkowe, a skutki – spektakularne. Krytyk sztuki i dyrektor Galerii
Narodowej Kenneth Clark został prezesem Wojennego Komitetu Artystów,
a ekonomista John Maynard Keynes kierował Komitetem Propagowania
Muzyki i Sztuk Pięknych. Prestiż BBC osiągnął w czasie wojny największe
wyżyny[560].

Wywłaszczeni

Wojenna Europa pełna była ludzi, którym odebrano ich własność. To


były jednostki, rodziny, grupy społeczne i całe narody. Często byli to
ludzie, którzy mieli szczęście, że uszli z życiem. Przeżyli wojnę,
bombardowania, deportacje, czystki etniczne i ludobójstwo.
Problem zwrotu mienia powstał, jeszcze zanim wojna się skończyła; w
niektórych krajach Europy Zachodniej wprowadzano rozmaite programy
rekompensacyjne. Natomiast w rozległej strefie, w której po okupacji
niemieckiej nadeszła okupacja sowiecka, do oficjalnego programu nie
wpisano obrony praw własności. Sowieci przejawiali największą
aktywność, a powojenne reżimy w sowieckim stylu – podobnie jak
wcześniej reżim hitlerowski – uważały właścicieli ziemskich za grupę,
którą słusznie należy tej własności pozbawić.
Poza tym długie cykle wywłaszczeń, restytucji mienia i ponownych
podziałów często sprawiały, że dochodzenie własności stawało się prawie
niemożliwe. Całą złożoność tego procesu można wyjaśnić za pomocą
hipotetycznego przykładu. Oto właściciel sporej działki ze stojącym na niej
domem zostaje wypędzony przez Niemców, którzy rekwirują jego mienie.
On i jego dzieci stali się przedmiotem oczywistego aktu bezprawia i mają
poczucie, że należy im się restytucja. Ale ich dom przekształcono na
szpital, a ziemię rozdzielono między niemieckich osadników z krajów
bałtyckich. W latach 1944–1945 wkroczyła Armia Czerwona. Niemiecki
szpital został zamieniony na państwowy sierociniec; niemieccy osadnicy
zbiegli; ziemię oddano „repatriantom” ze Wschodu, których wcześniej też
wywłaszczono; cały rejon przestał być częścią Rzeszy. I jak tu znaleźć
rozwiązanie, które byłoby sprawiedliwe dla wszystkich?
Kolejne przekształcenia własności państwowej i prywatnej dotknęły
dziesiątki milionów osób. Wielu ludzi nie miało wyboru – musieli spisać
swoje przedwojenne mienie na straty i zacząć nowe życie w nowym
miejscu, często w nowym kraju. Tak właśnie wyglądał los doktora Horsta
Köhlera, swego czasu dyrektora Międzynarodowego Funduszu Walutowego
i dziewiątego prezydenta Republiki Federalnej Niemiec, który urodził się w
1943 roku w chłopskiej rodzinie przesiedleńców, w miejscowości
Skierbieszów w Generalnym Gubernatorstwie. Po zakończeniu wojny
został przesiedlony do Niemiec i nie zdołał już odnaleźć swoich korzeni[561].

Zamachowcy

Zabijanie to na wojnie normalna rzecz. Wobec tego zabójstwa, które w


czasie pokoju mogłyby się wydać czymś wstrząsającym, przestają
szokować. Komandos, który z zimną krwią zabija nożem strażnika, jest
uznawany za odważnego człowieka. Przeciwnika politycznego, któremu
roztrzaskano głowę czekanem w czasie, gdy toczyła się bitwa o Anglię,
wymienia się petitem w przypisie.
Mało komu przychodzi do głowy, że Adolf Hitler miał wokół siebie
niedoszłych zamachowców i że bezustannie był narażony na atak. Byli
różni – od zwykłych niemieckich obywateli po wysokich rangą członków
Abwehry i partii nazistowskiej. Był wśród nich także Albert Speer, jeśli
wierzyć jego zeznaniom w Norymberdze. Żadnemu się nie udało[562].
Pośród wielu spisków przeciwko Hitlerowi jednym z najciekawszych
byłby spisek przygotowany przez sowieckie NKWD. Stalin skutecznie
zaplanował morderstwa wszystkich swoich rywali – od Bucharina po
Kamieniewa i od Kirowa po Trockiego. A jeśli długie ramię NKWD mogło
sięgnąć do Meksyku, to łatwo mogło też sięgnąć do Berlina czy
Berchtesgaden. Wobec tego zabójstwo Hitlera byłoby standardową
stalinowską procedurą. Co więcej, jak pokazuje przypadek pułkownika von
Stauffenberga, który przy trzech różnych okazjach wniósł bombę do
pomieszczenia, gdzie przebywał Hitler, ochrona Führera nie była
szczególnie skuteczna. A jednak nie podjęto realizacji żadnego sowieckiego
planu. Wydaje się, że zdaniem Stalina żywy Hitler był wart więcej niż
martwy.
Sam Stalin niezwykle starannie zabezpieczał się przed zamachem.
Używał sobowtórów, a podczas jego dorocznej wizyty u matki w Gruzji z
Moskwy wyjeżdżało podobno pięć identycznych pociągów, wiozących
pięciu identycznych Stalinów i jadących pięcioma różnymi trasami. I o ile
wiadomo, żaden zamachowiec nie podjął próby, którą można by uznać za
bliską powodzenia. Stalin nie musiał przeżywać sytuacji, która się
przytrafiła Hitlerowi 20 lipca 1944 roku; gdyby nie przeszkoda w postaci
solidnego dębowego stołu bomba rozerwałaby go na strzępy.
Śmierci generała Sikorskiego w lipcu 1943 roku nawet dziś wielu ludzi
nie chce uznać za nieszczęśliwy wypadek. Wiadomo, że już wcześniej
podjęto w jego samolocie próbę sabotażu – podczas lotu do Kanady.
Dopóki pozostaną niedostępne akta brytyjskiego wywiadu, nie będzie
końca rozlicznym plotkom i spekulacjom.

Zdrajcy

Definicja zdrady w czasie wojny jest prosta: zdradą jest każdy czyn,
który naraża na szwank interesy czyjegoś kraju lub oznacza pomoc dla
wroga. W latach 1939–1945 we wszystkich krajach zdradę karano śmiercią.
Natomiast poglądy na to, co można by nazwać „pomaganiem wrogowi”,
bardzo się różniły. Wszyscy się zgadzali, że służba we wrogiej armii jest
aktem zdrady. Los generała Własowa (został rozstrzelany) nie podlegał
zatem żadnej dyskusji. Władze brytyjskie włączały do tej kategorii także
szerzenie wrogiej propagandy. Obrońcy Williama Joyce’a (1906–1946),
który w czasie wojny pracował dla radia berlińskiego jako „Lord Haw-
Haw”, nie kwestionowali jego wrogiego nastawienia do Wielkiej Brytanii,
ale on sam podważył twierdzenie, jakoby był Brytyjczykiem. Urodził się w
Nowym Jorku i dorastał w Irlandii; był wybijającym się członkiem
Brytyjskiego Związku Faszystów Mosleya, a jako obywatel amerykański
uzyskał brytyjski paszport na podstawie fałszywych danych. Skazano go i
powieszono[563].
Zarówno w Trzeciej Rzeszy, jak i w Związku Sowieckim każdy akt i
każde słowo wymierzone przeciwko panującemu reżimowi można było
przedstawić w sądzie jako zdradę stanu. Ale Sowieci posunęli się jeszcze
dalej. Za zdradę uznawano rzekome przestępstwo polegające na tym, że
ktoś nie został zabity oraz – w wypadku każdego obywatela sowieckiego,
który się znalazł za granicą – że się nie przyłączył do partyzantki. Fakt, iż w
przeważającej części okupowanej Europy partyzantki nie było, nie miał
znaczenia.
John Amery (1910–1945), syn wybitnego brytyjskiego polityka
konserwatysty, starannie ukrywał swoje rodzinne powiązania. Jego ojciec
Leo Amery był autorem tekstu deklaracji Balfoura, a w maju 1940 roku,
jako poseł z ramienia konserwatystów, zacytował słowa Cromwella: „Zbyt
długo pan tu siedzi, by móc uczynić coś dobrego. Precz stąd, mówię, a my
skończymy wreszcie z tobą w imię Boże. Precz!”, które oznaczały upadek
rządu Chamberlaina. Brat Johna Julian Amery został oficerem SOE w
Albanii. John natomiast był w tej rodzinie czarną owcą. Pomimo mało go
do tego predestynujących koneksji stał się – podobnie jak Joyce – faszystą.
Najpierw walczył z republikanami w Hiszpanii, potem mieszkał we Francji,
a w 1942 roku wyjechał do Niemiec. Spotkał się z Hitlerem i brał udział w
werbunku żołnierzy do Legionu św. Jerzego, który miał się stać brytyjskim
oddziałem Waffen SS. Powieszono go w grudniu 1945 roku w więzieniu w
Wandsworth; wcześniej przyznał się do aktów zdrady[564].

Związkowcy

Choć z pewnym opóźnieniem, rozwój związków zawodowych


postępował jednocześnie z uprzemysłowieniem. Przemysłowcy
organizowali swoje fabryki i przedsiębiorstwa, a ich siła robocza coraz
lepiej organizowała się w związkach zawodowych, których celem była
obrona warunków pracy i płacy. Druga wojna światowa zbiegła się z
okresem najszybszego rozwoju tego procesu.
W Wielkiej Brytanii Kongres Związków Zawodowych już dawno stracił
na znaczeniu z powodu bezrobocia i konserwatywnych rządów, ale wojna
oznaczała dla niego szczęśliwą odmianę losu. Był poważny problem
kopalń, gdzie niedostatek rąk do pracy łączył się z przestarzałą polityką
prywatnych pracodawców. Ale Ernest Bevin (1881–1951), minister pracy i
czołowy działacz związkowy swoich czasów, usunął ten problem,
wysyłając co dziesiątego rekruta na dół do kopalń jako jednego z
„chłopców Bevina”. W zasadzie związkowcy odłożyli wszelkie dysputy do
zakończenia wojny, spodziewając się powojennej nagrody – której się
istotnie doczekali.
Bevin był uprzednio przywódcą największego związku zawodowego
Wielkiej Brytanii – TGWU (Transport and General Workers’ Union). Były
agitator socjalista, został przez Churchilla mianowany ministrem, jeszcze
zanim został członkiem parlamentu, i wspaniale wystartował. W momencie
zakończenia wojny był odnoszącym sukcesy ministrem spraw
zagranicznych, całkowicie ukształtowanym, pełniącym funkcje
[
przedstawiciela Wielkiej Brytanii na konferencji poczdamskiej .565]

W Niemczech reżim nazistowski szybko sobie poradził z bezrobociem i


usunął z życia robotników powody do niezadowolenia. Organizacja
związkowa wkrótce stała się pasem transmisyjnym do przekazywania
poleceń partii – nie bez znaczenia był fakt, że niesfornych robotników
łatwo można było wysyłać do wojska albo do obozu koncentracyjnego.
Związkom niemieckim zależało przede wszystkim na tym, żeby utrzymać
przy sobie poszczególne grupy zawodowe i żeby je chronić przed zalewem
obcej siły roboczej i robotników przymusowych.
Sowieckie związki zawodowe były całkowicie niezdolne do działania.
Powstały w wyniku walki o władzę w początkowym okresie istnienia
Związku Sowieckiego, kiedy stłumiono Opozycję Robotniczą[566], a
bolszewicy narzucili scentralizowany, dyktatorski system kontroli nad
środkami produkcji. Kierowała nimi partia komunistyczna, która
sprawowała także kontrolę nad państwowymi miejscami pracy. Wobec tego
nie znano targów i negocjacji i wszyscy wykonywali państwowy plan.
Oficjalna przyjaźń, jaka podczas wojny zrodziła się między brytyjskimi i
amerykańskimi przywódcami partii pracy a ich rzekomymi
odpowiednikami w ZSRR, była zatem oparta na fundamentalnym
nieporozumieniu.

Powyższa krótka lista wojennych doświadczeń obejmuje kategorie od


„Artystów estradowych” do „Związkowców”. Ale równie dobrze mogłaby
się zaczynać od „Aniołów”, a kończyć na „Żuawach” albo zaczynać od
„Zbieraczy”, a kończyć na „Aferzystach”. Ważne jest, aby sobie
uprzytomnić ogromną różnorodność wojennych doświadczeń, wielki zasięg
geograficzny i niezwykły związek humanitaryzmu z zaprzeczeniem
człowieczeństwa.

[449]
Zob. N. Davies, Europa. Rozprawa historyka z historią, przeł. E. Tabakowska, Kraków 1998, s. 970–972.
[450]
Tin Pan Alley (dosł. aleja kociej muzyki) – komercyjna muzyka rozrywkowa, określenie pochodzi od nazwy ulicy w
Nowym Jorku, będącej siedzibą wielu kompozytorów i producentów muzyki popularnej (przyp. tłum.).
[451]
Zob. G. Butcher, Glenn Miller and his orchestra, London 1974.
[452]
Zob. R. Turków-Kamińska, Mink Coats and Barbed Wire, London 1979.
[453]
Zob. N.M. Naimark, The Russians in Germany, op. cit., s. 142–143.
[454]
M. Dönhoff, Dzieciństwo w Prusach Wschodnich, przeł. A. Paszkot-Zgaga, Kielce 2006, s. 153.
[455]
Zob. E.N. Peterson, Hjalmar Schacht. For and Against Hitler, Boston 1954.
[456]
Zob. S. Hyman, Marriner S. Eccles. Private entrepreneur and public servant, Stanford 1976.
[457]
H. Larroque, Pauline, Paris 1997.
[458]
Zob. U. Chaussy, B. Müller-Baltschun, F.J. Müller, Biała Róża. Studencki ruch oporu przeciw Hitlerowi Monachium
1942/43, przeł. J. Myrcik, L. Zimmermann, München 2005.
[459]
Zob. Z. Litewska, Mój pamiętnik, Warszawa 1992.
[460]
Zob. S. Mikołajczyk, Gwałt na Polsce, Warszawa 1983.
[461]
Zob. W.M. Temple, Christianity and the Social Order, London 1942; E. Robertson, Unshakeable Friend. George Bell
and the German Churches, London 1995; R. Hughes, The Red Dean. The life and riddle of Dr Hewlett Johnson, Worthing 1987.
[462]
Zob. E. Robertson, The Shame and the Sacrifice. The life and preaching of Dietrich Bonhoeffer, London 1987.
[463]
Zob. H. Stehle, Sheptyts’kyi and the German regime, S. Redlich, Sheptyts’kyi and the Jew, w: Morality and Reality. The
Life and Times of Andrei Sheptyts’kyi, red. R. Magocsi, Edmonton 1989, s. 125–162.
[464]
J. Hooper, Between good and evil, „Guardian”, 6 stycznia 2005.
[465]
Zob. F.J. Fransen, The supranational politics of Jean Monnet, Westport 2001; P.-H. Spaak, The Continuing Battle.
Memoirs of a European 1936–1966, London 1971; J. Pomian, Józef Retinger. Życie i pamiętniki „szarej eminencji”, Warszawa
1990.
[466]
Zob. D. Watson, Molotov. A biography, Basingstoke 2005.
[467]
Zob. E. Raczyński, W sojuszniczym Londynie, Warszawa 1989.
[468]
Zob. A. Frank, Dziennik. 12 czerwca 1942–1 sierpnia 1944, zestawili O. Frank, M. Pressler, przeł. A. Dehue-Oczko,
Kraków 2000.
[469]
Zob. N. Davies, Powstanie ’44, op. cit., s. 807.
[470]
Zob. N. Stargardt, Witnesses of War, op. cit.; zob. też R. Lukas, Did the Children Cry?, New York 1994.
[471]
www.irenasendler.org; zob. też I. Tomaszewski, T. Werbowski, Żegota. The Rescue of Jews in Wartime Poland,
Montreal 1994.
[472]
Zob. K. Sword, Deportation and Exile, op. cit.
[473]
Zob. J. Allen, Papież Benedykt XVI. Biografia Josepha Ratzingera, przeł. R. Bartołd, Poznań 2005.
[474]
Zob. P. Fussell, The Boys’ Crusade. The American infantry in Northwestern Europe, 1944–1945, London 2003.
[475]
CBS – Columbia Broadcasting System, założona w 1928 roku amerykańska sieć radiowa (przyp. tłum.).
[476]
Zob. S. Cloud, L. Olson, Chłopcy Murrowa. Na frontach wojny i dziennikarstwa, przeł. P. Amsterdamski, Warszawa
2006.
[477]
Zob. A. Werth, Russia at War, 1941–1945, New York 1965.
[478]
Zob. W. Grossman, With the Red Army in Poland and Byelorussia, London 1945; Pisarz na wojnie. Wasilij Grossman
na szlaku bojowym Armii Czerwonej 1941–1945, oprac. A. Beevor, L. Winogradowa, przeł. M. Antosiewicz, Warszawa 2006.
[479]
Zob. E. Nolte, Three Faces of Fascism, London 1965.
[480]
Zob. J.J. Stephan, The Russian Fascists. Tragedy and farce in exile, London 1982.
[481]
Zob. The Chronicle of the Łódź Ghetto, 1941–1944, red. L. Dobroszycki, New Haven 1984.
[482]
Zob. P. Gehl, Napoleon. For and Against, London 1949.
[483]
Zob. H.R. Trevor-Roper, The Last Days of Hitler, London 1947; idem, Hitler’s Table Talk, 1941–1944, London 1973.
[484]
Zob. M. Fainsod, How Russia is ruled. Smolensk under Soviet Rule, Harvard 1953.
[485]
Zob. H. Pringle, The Master Plan, New York 2006.
[486]
Zob. C. Fink, Marc Bloch. A Life in History, Cambridge 1989.
[487]
Zob. Henryk Wereszycki (1898–1990). Historia w życiu historyka, red. E. Orman, A. Cetnarowicz, Kraków 2001.
[488]
Zob. K. Lanckorońska, Wspomnienia wojenne. 22 IX 1939–5 IV 1945, Kraków 2002.
[489]
G. Geddes, Nichivó, op. cit., s. 97–100.
[490]
Ibidem, s. 85–86.
[491]
Ibidem, s. 86.
[492]
B. Broadfoot, Six War Years, 1939–1945, Toronto 1974, cyt. za: The Bloody Game. An Anthology of Modern War, red.
P. Fussell, London 1991, s. 448 nn.
[493]
Autobiografia Rudolfa Hössa komendanta KL Auschwitz, przeł. W. Grzymski, b.m., b.d., s. 110, 113.
[494]
Zob. J. Garliński, The Survival of Love. Memoirs of a Resistance Officer, Oxford 1991.
[495]
www.bbc.co.uk/ww2peopleswar/stories/65/a3864765.shtml.
[496]
Ch. Hudson, Sex, please – we’re British, „Sunday Times Magazine”, 11 grudnia 2005.
[497]
Zob. C. Perechodnik, Czy ja jestem mordercą?, Warszawa 1995.
[498]
Zob. www.ipn.gov.pl/portal/pl/18/2734/PRZEGLAD_MEDIOW__30_kwietnia_2004_r.html.
[499]
H. Pollitt, How to win the war, London 1939.
[500]
Zob. P. Robrieux, Maurice Thorez, Paris 1975; G. Seniga, Togliatti e Stalin, Milano 1978.
[501]
Zob. R. Crampton, A Concise History of Bulgaria, Cambridge 2005.
[502]
Zob. M. Djilas, Wartime. With Tito and the partisans, London 1980; idem, Tito. The story from inside, London 1981.
[503]
„Komitet Maud” – kryptonim komitetu powołanego przez Tizarda w celu prowadzenia prac badawczych nad
rozszczepieniem atomu (przyp. tłum.).
[504]
Zob. R. Spangenburg, Wernher von Braun. Space visionary and rocket engineer, New York 1995.
[505]
S. Shirakawa, The Devil’s Music Master, Oxford 1992.
[506]
John Philip Sousa (1854–1932) – amerykański kompozytor, twórca ponad dwustu utworów, w tym nie tylko marszów,
które przyniosły mu największą sławę, ale także poematów symfonicznych, suit, pieśni i operetek (przyp. tłum.).
[507]
Marsz Colonel Bogey – znany polskiemu czytelnikowi, ponieważ stanowi muzyczny temat przewodni filmu Most na
rzece Kwai (przyp. tłum.).
[508]
Dogface soldier – żołnierz piechoty (przyp. tłum.).
[509]
Horst-Wessel-Lied – Pieśń Horsta Wessela, znana także jako Die Fahne hoch („Chorągiew wznieś”) (przyp. tłum.).
[510]
G. Broderick, Die Fahne hoch! History and development of the Horst-Wessel-Lied, Ramsey 1995. (Polski przekład –
odtworzony z pamięci przez jego animowanego autora – trafił, wraz z oryginalną melodią, do opery Janusza Szpotańskiego Cisi i
gęgacze [przyp. tłum.]).
[511]
N. Hartmann, The Girl from Polesie, London 2005, s. 84–100.
[512]
Zob. nekrolog, „Daily Telegrapf”, 1 grudnia 2005.
[513]
Zob. N. Finkelstein, Przedsiębiorstwo holokaust, przeł. M. Szymański, Warszawa 2001.
[514]
Zob. Z.Sz. Brzozowski, Litwa – Wilno 1910–1945, Paryż 1987.
[515]
G. Geddes, Nichivó, op. cit., s. 28–29.
[516]
A. Achmatowa, Poezje, wybór i posłowie J. Szymak-Reiferowa, Kraków 1986, s. 240–241.
[517]
E. Feinstein, Anna of all the Russias, London 2005.
[518]
Zob. K. Harris, Attlee, London 1995.
[519]
Zob. T. Snyder, Sketches from a Secret War, op. cit.
[520]
Zob. E. Smithies, Crime in Wartime, London 1982; D. Thomas, An Underworld at War, London 2003; S. Jones, When
the Lights Went Out. Crime in Wartime London, London 1995.
[521]
Zob. G. Mikes, Jak być Brytyjczykiem. Vademecum dla początkujących i zaawansowanych, przeł. H. Stępień, Szczecin
1991, s. 168, 29.
[522]
Zob. W. Brandt, In Exile. Essays, reflections and letters, 1933–47, London 1971.
[523]
Zob. I. Kershaw, The „Hitler myth”. Image and reality in the Third Reich, Oxford 1987; idem, Hitler. 1941–1945.
Nemezis, przeł. P. Bandel, R. Bartołd, Poznań 2005; J.C. Fest, Hitler, London 1995.
[524]
Zob. D. Volkogonov, Stalin. Triumph and tragedy, London 1991; R. Service, Stalin. A biography, London 2004.
[525]
Zob. E. Barker, Churchill and Eden at War, London 1978; J. Charmley, Churchill. The end of glory, Dunton Green
1993; A. Roberts, Churchill. Embattled hero, London 1996; M. Gilbert, Winston S. Churchill, t. 6: Finest Hour. 1939–1941,
London 1983; idem, In search of Churchill. A historian’s journey, London 1995.
[526]
Zob. D. Judd, King George VI, London 1982.
[527]
Zob. R. Jungbluth, Die Quandts, Frankfurt am Main 2002.
[528]
Według danych z 1 stycznia 2008, www1.yadvashem.org/righteous_new/index.html.
[529]
Według relacji prof. J. Zubrzyckiego.
[530]
Zob. D. Popov, Spy? Counterspy, London 1974.
[531]
Zob. „Walthère Dewé, un géant dans la Résistance”, www.freebelgians.net.
[532]
GRU – Gławnoje Rozwiedywatielnoje Uprawlenije (Główny Zarząd Wywiadu), sowiecki wywiad wojskowy, znany
także jako IV Zarząd Sztabu Generalnego (przyp. tłum.).
[533]
Zob. L. Trepper, The Great Game. The Story of the Red Orchestra, London 1975.
[534]
Zob. X. Fielding, Hide and Seek. The story of a war-time agent, London 1954.
[535]
Zob. M. Masson, Krystyna. Ulubiona agentka Churchilla, przeł. W.M. Próchniewicz, Warszawa 2007; Ch. Kasparek,
Krystyna Skarbek, „Polish Review” 2004, nr 3, s. 945–953; J.S. Ciechanowski, Krystyna Skarbkówna. Asy wywiadów II wojny
światowej, „Biuletyn Informacyjny” 2007, nr 6, s. 54–59.
[536]
Guy Burgess i Donald Maclean byli – obok Philby’ego – członkami siatki szpiegowskiej „Cambridge Five” („Piątka z
Cambridge”). Członkowie siatki pracowali dla wywiadu sowieckiego od początku wojny do początku lat pięćdziesiątych (przyp.
tłum.).
[537]
Zob. H.R. Trevor-Roper, The Philby Affair, London 1968; K. Philby, Moja cicha wojna, przeł. K. Nomicki, Warszawa
1994.
[538]
OSS – Office of Strategic Services (Biuro Służb Strategicznych), utworzona przez Roosevelta instytucja wywiadowcza
(przyp. tłum.).
[539]
Zob. N. West, Venona. The greatest secret of the Cold War, London 1999.
[540]
Klaus Fuchs – niemiecki fizyk mieszkający w Wielkiej Brytanii, pracownik sowieckiego wywiadu. Uważany za
najcenniejszego sowieckiego szpiega w projekcie „Manhattan”. Przekazywane przez Fuchsa informacje przyspieszyły prace nad
sowiecką bombą atomową (przyp. tłum.).
[541]
Zob. Secret agents. The Rosenberg case McCarthyism and fifties America, red. M. Garber, R.L. Walkowitz, New York
1995.
[542]
Zob. P. Treece, A Man for Others. Saint of Auschwitz, San Francisco 1982; zob. też „St Louis Jewish Light”, 30 czerwca
1982.
[543]
Zob. H. Graef, The Scholar and the Cross, London 1955.
[544]
Zob. „108 Martyrs of World War Two”, www.catholic-forum.com/SAINTS/martyr08.htm.
[545]
Zob. O. Turij, Church of the Martyrs, L’viv 2004.
[546]
P. Schmidt, Hitler’s Interpreter, London 1951.
[547]
Z podziękowaniem dla Hugh Lunghiego. Zob. V.M. Berezhkov, At Stalin’s Side, Secaucus 1994.
[548]
Zob. Ch. Bohlen, Witness to History, London 1973.
[549]
Z podziękowaniem dla Hugh Lunghiego. Zob. E. Stevens, Russia is no Riddle, New York 1945.
[550]
Zob. P. Sudoplatov i in., Special Tasks. The memoirs of an unwanted witness, a Soviet spymaster, Boston 1994.
[551]
S. Sebag Montefiore, Stalin. Dwór czerwonego cara, przeł. M. Antosiewicz, Warszawa 2004, s. 303.
[552]
www.bbc.co.uk/worldservice/people/features/mycentury/wk44.shtml.
[553]
Zob. Y. Bauer, The Holocaust in Historical Perspective, London 1978; V. Barnett, Bystanders. Conscience and
complicity during the Holocaust, London 1999.
[554]
Zob. I. Shahak, The Life of Death. An Exchange, „New York Review of Books”, 29 stycznia 1987, s. 45–50.
[555]
Zob. R. Kapuściński, Imperium, Warszawa 1993.
[556]
Wydarzenie to upamiętnia tablica umieszczona przy kościele parafialnym.
[557]
Zob. N. Bethell, Gomułka. His Poland, his Communism, New York 1969.
[558]
Zob. K. Moczarski, Rozmowy z katem, Kraków 2004.
[559]
L. Trepper, The Great Game, op. cit., s. 342–346.
[560]
Zob. M. Secrest, Kenneth Clark. A biography, London 1984.
[561]
Zob. www.imf.org/external/np/omd/bios/hk.htm.
[562]
Zob. R. Moorhouse, Polowanie na Hitlera. Historia zamachów na wodza Trzeciej Rzeszy, przeł. K. Mościcki, Kraków
2006.
[563]
Zob. J.A. Cole, Lord Haw-Haw, London 1987; F. Selwyn, Hitler’s Englishmen, London 1987.
[564]
Zob. D. Faber, Speaking for England, London 2005; R. West, The Meaning of Treason, London 1965.
[565]
Zob. A. Bullock, The Life and Times of Ernest Bevin, t. 1–2, London 1960–1967.
[566]
Opozycja Robotnicza – powstały w 1920 roku wewnątrz partii bolszewickiej nurt opozycyjny pod przywództwem
Aleksandry Kołłontaj i Aleksandra Szlapnikowa, który domagał się sprawowania kontroli nad środkami produkcji przez
robotników (przyp. tłum.).
ROZDZIAŁ 6
PORTRETY

Druga wojna światowa w sztuce, literaturze i


historii

Opisy wydarzeń historycznych dzieli się zwykle na współczesne i


retrospektywne – to znaczy takie, które powstały w czasie, gdy owe
wydarzenia następowały, oraz takie, które stworzono później. Wśród
pierwszych można wymienić dzienniki, kroniki filmowe, doniesienia
prasowe, wiersze pisane na polach bitew, fotografie. Drugie zaś to
wspomnienia, filmy fabularne, powieści historyczne i teksty z zakresu
historii analitycznej. Jeśli idzie o wydarzenia drugiej wojny światowej,
wszystkie te kategorie – i wiele jeszcze innych – są bardzo licznie
reprezentowane; wszystkie też należy uwzględniać, jeśli się szuka
odpowiedzi na pytanie, jak ten konflikt zapisano i jaki jego przekaz
zostawiono potomności. Odróżnienie tego, co współczesne, od tego, co
retrospektywne, oczywiście nie zawsze daje się przeprowadzić. Archiwa
stoją zamknięte przez długie dziesięciolecia. Relacji naocznych świadków
nie publikuje się całymi latami. Ale mimo to podział ten jest dogodnym
punktem wyjścia.
Można by oczekiwać, że historycy będą kłaść nacisk na znaczenie zapisu
wydarzeń. I rzeczywiście – jeśli się to dobrze robi, mogą powstawać
przejrzyste narracje, mocne dowody i spójne interpretacje. Ale sama
historia jest w oczywisty sposób niewystarczająca. Obejmuje jedynie część
zapisu przeszłości. Po pierwsze działa na zasadzie kolejnych stwierdzeń i
rewizji, w miarę jak pojawiają się nowe źródła i nowi autorzy, i chociaż da
się ustalać autorytatywne stanowiska, z samej swej natury nie prowadzi to
do ostatecznych rozstrzygnięć. Po drugie jest powolna: jej adepci wiecznie
walą głowami w mur mitów i nieporozumień stworzonych przez szybkie w
działaniu media. Po trzecie w końcu – nie przyciąga masowej publiczności.
Najlepsze spośród książek historycznych – takie jak Stalingrad Antony’ego
Beevora czy Armageddon Maksa Hastingsa – przeczytają dziesiątki tysięcy,
może nawet setki tysięcy ludzi. Najgorsze hollywoodzkie filmy – takie jak
U-571 czy Szeregowiec Ryan – obejrzą miliony.
Niesłuszne byłoby jednak przypuszczenie, że to, co współczesne, musi
być lepsze od późniejszych rekonstrukcji. Każde indywidualne świadectwo
jest z konieczności stronnicze. A do pełnego obrazu można się zbliżyć tylko
przez jak najszersze badanie jak najobszerniejszych źródeł. Żołnierz, który
pisze dziennik, siedząc w swojej ziemiance, może stworzyć autentyczny
obraz konkretnego odcinka frontu. Natomiast żadną miarą nie może
wiedzieć, co się dzieje w obozie wroga, a tym bardziej na innych teatrach
wojny. Na tej samej zasadzie, pisząc w powojennej Wielkiej Brytanii swoją
Drugą wojnę światową, Churchill mógł tylko snuć domysły na temat tego,
co się działo w głowach Hitlera czy Stalina w tym czy innym momencie
wojennego czasu. Nie pomaga też to, że ani Hitler, ani Stalin –
pierwszoplanowe dramatis personae – nie pozostawili po sobie nic, co
przypominałoby wspomnienia.
Nie powinno się także umniejszać roli, jaką w konstruowaniu pełnej
panoramy historycznego faktu odgrywa fikcja literacka. Istnieją gatunki
fikcji, czy to pisanej, czy ekranowej, które rzeczywiście są czystą fikcją.
Ale są i takie, które wykorzystują dostępne narzędzia do badania
historycznej rzeczywistości z wielką subtelnością i dokładnością. Istnieją
obszary ludzkiego doświadczenia, do których nie da się dotrzeć ani
bezpośrednio, ani wertując dokumenty, a które – jeśli je dobrze przedstawić
w fikcyjnej formie – mimo to mają istotny wkład w nasze rozumienie
przeszłości. Druga wojna światowa nie stała się może inspiracją dla dzieł
tej miary co Czerwone i czarne czy Lampart, które powstały sto lat po
historycznych wydarzeniach stanowiących tło ich fabuły. Trudno byłoby
jednak zaprzeczyć, że taka powieść jak Okrutne morze (1951) Nicholasa
Monsarrata czy taki film jak Pani Miniver (1942) nie stanowią cennego
wstępu do wiedzy o rzeczach, które się naprawdę wydarzyły.
I na koniec, nie sposób przecenić wpływu powojennych wydarzeń na
nasz sposób rozumienia wojennych lat, które te wydarzenia poprzedziły.
Zimna wojna nastała, zanim udało się uzyskać jakąś ogólną zgodę co do
konfliktu z lat 1939–1945, i przez niemal pięćdziesiąt lat stanowiła potężną
i mroczną barierę niedopuszczającą żadnych prób naświetlenia licznych
aspektów ogromnie istotnych, choć kontrowersyjnych. Przez wszystkie te
dziesięciolecia w największym z walczących mocarstw drugiej wojny
światowej wciąż jeszcze panował totalitarny reżim, który czynnie tłumił
wszelkie formy niezależnych dociekań i używał historii jako oręża
państwowej propagandy. W rezultacie niektóre spośród najobszerniejszych
rozdziałów zapisanych przez wojnę w Europie umknęły zarówno
krytycznemu badaniu, jak i bezstronnej prezentacji. Pozostały wielkie białe
plamy, a implikacje „wojny na Wschodzie” wciąż jeszcze się jątrzą w
oddzielnych, zamkniętych szufladkach, do których zostały wtłoczone.
Tymczasem zachodni komentatorzy mogli swobodnie dawać upust swoim
zorientowanym na Zachód interesom i zainteresowaniom, wyolbrzymiać
rolę zachodnich mocarstw – bez obawy, że odezwie się głos sprzeciwu – i
budować jednostronną konstrukcję, którą jeśli w ogóle da się
zmodyfikować, to tylko bardzo powoli. ZSRR upadł, zanim można było
sprostować jego fałszywe historyczne roszczenia. Szesnaście lat, jakie nas
dzieli od zakończenia zimnej wojny, to zbyt mało, żeby stworzyć
przeciwwagę dla spustoszeń, jakich dokonało sześćdziesiąt lat
historiograficznego apartheidu, lub żeby skonstruować zintegrowaną
syntezę, która byłaby do przyjęcia dla wszystkich stron.

Film

Przed pojawieniem się telewizji kino nie miało rywali jako środek
masowego przekazu służący informacji i rozrywce. Wszystkie rządy
zdawały sobie sprawę z możliwości, jakie stwarzało dla wojennej
propagandy. Wprowadzone przez Charles’a Pathégo cotygodniowe kroniki
filmowe zdobyły sobie status stałej instytucji. W latach czterdziestych
epoka filmu niemego należała już do przeszłości: ścieżka dźwiękowa stała
się czymś oczywistym, wprowadzano film kolorowy. Goebbels obejrzał
Pancernika Potiomkina (1925) Siergieja Eisensteina i był pod wrażeniem.
Oświadczył, że wystarczy zobaczyć ten film, żeby zostać bolszewikiem.
Wszystkie kraje walczące w drugiej wojnie światowej produkowały
filmy dokumentalne w warunkach ścisłej cenzury. Na przykład brytyjskie
Ministerstwo Informacji zaproponowało takie tytuły, jak London Can Take
It! („Londyn to przetrzyma!”, 1940) Humphreya Jenningsa, który
opowiadał o Blitzu, czy Desert Victory („Zwycięstwo na pustyni”, 1943)
Roya Boultinga o bitwie pod El-Alamejn[567]. Ministerstwo Goebbelsa
produkowało podobne filmy o kampanii w Polsce czy o upadku Francji.
Rząd Stanów Zjednoczonych sponsorował produkcję filmów
dokumentalnych, jeszcze zanim przystąpił do wojny. Wyrażając podziw dla
postawy Wielkiej Brytanii, film dokumentalny Churchill’s Island („Wyspa
Churchilla”, 1941) usprawiedliwiał politykę „byle nie wojna”
Roosevelta[568]. Od roku 1942 seria zatytułowana Why We Fight („Dlaczego
walczymy”) miała budować u amerykańskiej publiczności poczucie ufności
wobec wojennego wysiłku, a film Prelude to War („Preludium wojny”,
1942) podejmował próbę reakcji na krytykę długiego wahania się Ameryki.
Moscow Strikes Back („Moskwa oddaje cios”, 1942) był jednym z
nielicznych przykładów głębszego zainteresowania wydarzeniami na
froncie wschodnim oraz początkiem wojennego romansu Stanów
Zjednoczonych ze Związkiem Sowieckim[569]. W okresie późniejszym
powstał film The True Glory („Prawdziwa chwała”, 1945) – dokument
ukazujący wyzwolenie Europy (Zachodniej). W Związku Sowieckim
machina propagandy przeznaczona była w latach 1939–1941 do ukrywania
zaangażowania Sowietów w wojnę. Natomiast od czasu filmu o obronie
Moskwy (1942) zaczęła się zacierać granica między filmem
dokumentalnym a eposem wojennym.
Wszystkie walczące z sobą armie zatrudniały na linii frontu ekipy
filmowe. Wiele z powstałych w ten sposób filmów nie miało trafić na
publiczne pokazy, natomiast były to wartościowe zapisy wydarzeń, które
przetrwały do dziś. Niezwykły materiał filmowy nakręcili w sierpniu 1944
roku zarówno żołnierze polskiej Armii Krajowej podczas Powstania
Warszawskiego, jak i członkowie francuskiego ruchu oporu podczas
powstania w Paryżu. Zrealizowany przez Maksa Douy’ego w powstańczym
Paryżu film Libération („Wyzwolenie”) stał się klasykiem gatunku. Robiła
go ekipa złożona z piętnastu kamerzystów rozmieszczonych w
strategicznych punktach miasta, a sztafety rowerzystów pędziły bocznymi
ulicami do studia Gaumont.
Rekonesans z powietrza także dostarczał wielu nieocenionych zapisów
filmowych, często bez świadomej intencji tych, którzy ten materiał
produkowali. Okazało się na przykład, że zarówno brytyjskie, jak i
amerykańskie siły lotnicze, nie wiedząc, co fotografują, sfilmowały obóz w
Auschwitz. Latem 1944 roku ich loty rekonesansowe były skierowane nie
na obóz, ale na pobliską wytwórnię paliw syntetycznych. Zanim ktokolwiek
zdał sobie sprawę, że zapomniawszy wyłączyć kamery, piloci zrobili
doskonałe zdjęcia selekcji na rampie, pochodu ludzi idących do komór
gazowych i obłoków dymu unoszących się znad krematoriów, minęło wiele
lat[570].
Niełatwo streścić tematykę filmów fabularnych z czasów wojny.
Jednakże niektóre wątki powracają. Jednym z nich jest odwołanie się do
historii, do patriotycznej dumy przez ukazywanie zwycięskiego trudu
poprzednich wojen. Wątek drugi to front domowy i próba wczucia się w
problemy tych, którzy nie uczestniczyli w walce. Wątek trzeci ma charakter
ideologiczny: obejmuje te tematy, które wybrano, aby ukazywały słuszność
programu rządzącej partii. Pod tym ostatnim względem Brytyjczycy i
Amerykanie bywali nie bardziej powściągliwi i zdecydowanie mniej
subtelni niż ich niemieccy czy sowieccy koledzy (zob. Tabela 6.1).

Tabela 6.1. Filmy z czasów drugiej wojny światowej

Historia Front domowy Ideologia


Carl Froelich, Das Humphrey Jennings, Fritz Hippłer, Der
Herz der Königin London Can fake It (1940), Ewige Jude (1940),
(1940), antyangielski oficjalny brytyjski film rasistowska
musical o Marii Stuart dokumentalny o Blitzu karykatura

Veit Harlan. Jude


Sűss (1940),
Siergiej Eisenstein, John Baxter, Love on the wysokobudżetowy
Aleksander Newski Dole (1941), filmowa film historyczny
(1938) i Iwan Groźny wersja powieści z czasu opowiadający o
(i części, 1943— wielkiego kryzysu karierze Siissa
1946), klasyka Oppenheimera
rosyjskiego filmu
Billy Wilder, five Alberto Cavalcanti. Went John Grierson,
Graves to Cairo the Day Well? (1942), Chorchilfs Island
(1943), wojna i romans angielska wieś okupowana (1941), solidarność
na Zachodniej Pustyni przez niemieckich brytyjsko-
spadochroniarzy w amerykańska, z
przebraniu wykorzystaniem
niemieckiego
materiału filmowego
Laurence Olivier William Wyler, Pani Michael Curtiz,
(reżyser i odtwórca Miniver (1942), brytyjska Mission to Moscow
głównej roli), Henryk rodzina z klasy średniej (1943), historia
V (1944), dramat kryje się przed bombami i ambasadora Josepha
historyczny trzyma się razem w Daviesa ukazuje
trudnych czasach obraz godnego
Josef von Baky, Baron szacunku ZSRR
Münchhausen (1943), Michael Powell, A
czysty eskapizm - Canterbury Tale (1944), Jurij Ozierow,
przygody barona solidarność aliantów: Wyzwolenie (5
Münchhausena dziewczyna z Londynu, części, 1967-1971),
angielski rekrut i sowiecka wersja
Julien Dtivivier, amerykański sierżant wojennych celów
Untelpire et fils znajdują się w jednej Stalina
(1943), antyniemiecka angielskiej wsi
kronika Paryża od Garson Kanin, The
wojny francusko- True Glory (1945),
pruskiej. Zakazany amerykańska wersja
przez cenzurę rządu finału wojny
Yichy
Veit Harlan, Humphrey Jennings. A Frank Capra, Hereis
Kolberg (194S), Diary for Timothy (Ml), Germany (1945),
rekonstrukcja dokumentalny pean na wyjaśnienie dobrych i
pruskiego eposu cześć szarego człowieka i złych tradycji
wojennego - oblężenie wojennego dziecka Niemiec
Kolbergu w 1806 roku przedstawione na
dobrą dialektyczną
modlę
Donald Taylor, Battle for
Musie (1943), wojenne
tarapaty londyńskiej
filharmonii
Mark Donskoj, Raduga(
1944), ciężarna dziewczyna
odchodzi z partyzantki i
wraca do rodzinnej wsi

Wiele z tych filmów miało kłopoty z władzami. Na przykład film


Aleksander Newski, który został ukończony przed wojną, nie mógł być w
latach 1939–1941 pokazywany w kinach, ponieważ jego antyniemieckie
przesłanie kłóciło się z nakazami paktu Ribbentrop-Mołotow. Opowiada
dzieje trzynastowiecznego ruskiego księcia, który powstrzymał pochód
teutońskich rycerzy. Kulminacyjne sceny filmu – bitwa na lodzie, w której
zakuci w żelazo germańscy wojownicy toną pod lodowymi krami – są
klasyką kinematografii. W Wielkiej Brytanii również odwlekano pokazy
filmu Love on the Dole („Miłość na zasiłku”) – prawdopodobnie dlatego, że
obraz problemów społecznych z czasów wielkiego kryzysu uważany był za
niepatriotyczny. Mimo to wyznaczył początek ery filmów społecznej
wrażliwości, która stała się cechą wyróżniającą powojenne kino brytyjskie.
Iwan Groźny Eisensteina, film, który dotykał problemu tyranii, zawsze
balansował na linie pod czujnym okiem cenzorów Stalina, a reżyser nie
doczekał premiery. Wyzwolenie Ozierowa, następny kolos w pięciu
częściach, naraził się establishmentowi z powodu ukrytej krytyki
sowieckiego Naczelnego Dowództwa podczas wydarzeń z 1941 roku i w
całości nie pokazywano go przez całe dwadzieścia lat[571].
Dostępność prawdziwych żołnierzy, i to w wielkiej liczbie, wyjaśnia
jedną z cech wojennego eposu. Kiedy Bondarczuk robił swoją Wojnę i
pokój, miał do dyspozycji całe dywizje rekrutów Armii Czerwonej, a w
scenach bitew z filmu Kolberg Veit Harlan użył aż 187 000 statystów.
Produkcja filmów wojennych mogła się jednak rozwinąć dopiero po roku
1945, a przez wiele lat mogli się do niej zabierać tylko zwycięscy alianci. Z
bardzo nielicznymi wyjątkami ten gatunek filmów był więc poświęcony
celebrowaniu ich sprawy i zakładanej przez nich wyższości zarówno broni,
jaką dysponowali, jak i wojennych celów, jakie sobie stawiali. Nic więc
dziwnego, że poziom brawury był w nich wysoki, a poziom inteligentnej
krytyki – niski. Nikt nie robił popularnych powojennych filmów o
sukcesach Wehrmachtu ani o takich wojennych epizodach, jak
bombardowanie Hamburga czy Powstanie Warszawskie, które mogłyby
zakwestionować postawę aliantów. Ba, w miarę upływu czasu i w miarę jak
Hollywood nabierał tempa, skłonność do patriotycznej przesady
niepostrzeżenie wkroczyła w sferę jawnego fałszu (zob. Tabela 6.2).

Tabela 6.2. Wybrane filmy z okresu powojennego

Rok Tytuł Reżyser Temat


1951 The Desert Henry Rommel, 1941-1943
Fox Hathaway
1952 Angels One George More Wojna w powietrzu. Wielka
Five O'Ferrall Brytania
1953 Okrutne Charles Konwoje na Atlantyku (oparty na
morze Frend powieści Nicholasa Monsarrata)
1953 Szczury Robert Wise Męstwo i wytrwałość, Tobruk,
pustyni 1941
1954 The Michael Precyzyjne naloty bombowe RAF-
Dambusters Anderson u
1955 The Jose Ferrer Operacja „Frankton”: atak
Cockleshell komandosów
Heroes
1955 The Colditz Guy Klub rozrywkowy dla alianckich
Story Hamilton oficerów
1956 Reach for the Lewis Gilbert Historia Douglasa Badera z RAF-
Sky u
1957 Kanał Andrzej Powstanie Warszawskie, 1944
Wajda
1958 Dunkierka Leslie Operacja „Dynamo”, 1940
Norman
1958 Orze1 Leonard Opowieść o polskim okręcie
Buczkowski podwodnym
I960 Zatopić Lewis Gilbert Królewska Marynarka poluje na
pancernik niemiecki pancernik
Bismarck!
1961 Parszywa Robert (Fikcyjny) atak komandosów
dwunastka Aldrich
1961 Pokolenie Andrzej Ruch oporu w Polsce
Wajda
1961 Działa J. Lee Kreta, 1941 (oparty na powieści
Nawarony Thompson Alistaira MacLeana)
1962 Najdłuższy Ken Annakin Lądowanie w Normandii
dzień
1963 Wielka John Sturges Stalag Luft III w Żaganiu, 1944
ucieczka
1965 Bitwa Ken Annakin Ardeny, 1944-1945
oArdeny
1968 Tylko dla Brian Hutton Anglicy ratują w Bawarii
orłów amerykańskiego generała (oparty na
powieści Alistaira MacLeana)
1968 Commandos Armando Inwazja aliantów na pustyni w
Crispino Afryce Północnej
1969 Armia cieni Jean-Pierre Francuski ruch oporu (fikcja)
Melville
1969 Bitwa o Guy Walki w powietrzu, 1940
Anglię Hamilton
1970 Patton Franklin Historia generała Pattona
Schaffner
1974 The Execution Lamont Historia amerykańskiego
of Private Johnson dezertera
Slovik
1975 O jeden most Richard Operacja „Market Garden”,
za daleko Attenborough Arnhem, 1944
1977 Żelazny Sam Niemcy na froncie wschodnim
Krzyż Peckinpah
1981 Okręt Wolfgang Epos o niemieckiej łodzi
Petersen podwodnej
1985 Idź i patrz Elem Partyzantka na Białorusi
Klimow
1990 Korczak Andrzej Bohater warszawskiego getta
Wajda
1990 Wojna Pekka Finlandia, 1939-1940
zimowa Parikka
1993 Lista Steven Getto w okupowanym przez
Schindlera Spielberg Niemców Krakowie
1993 Stalingrad Joseph Gehenna Niemców
Vilsmaier
1998 Szeregowiec Steven Armia amerykańska w Normandii
Ryan Spielberg
1998 Kiedy ucichną John Irvin Walka Amerykanów z Niemcami,
działa 1944
2000 U-57I Jonathan Wypaczona historia walki okrętów
Mostow podwodnych
2001 Kapitan John Madden Włoska okupacja Kefalonii
Corelli
2001 Wróg u Jean-Jacques Pojedynek snajperów w
bram Annaud Stalingradzie
2002 Pianista Roman Warszawa, 1943-1945; historia
Polański człowieka, który przeżył
2002 Zasadzka Olli Saarela Wojna zimowa (oparty na powieści
Antti Tuuri)
2003 Letters from Ari Taub Włoska partyzantka
the Dead
2004 Upadek Oliver Agonia Trzeciej Rzeszy
Hirschbiegel
2005 The Fallen Ari Taub Losy żołnierzy we Włoszech

Filmy, które sprzeciwiały się panującym w Hollywood tendencjom,


trafiały się tylko sporadycznie. Do wczesnych należało Okrutne morze
(1953), film oparty na powieści Nicholasa Monsarrata, który odmalowywał
wojnę na morzu w dość niepochlebnych barwach. Niemiecki film Die
Brücke („Most”, 1951) starał się przedstawić bezsensowność wojny.
Pokazywał niemieckich żołnierzy w innym świetle: nie jako jasnowłose
bestie wyszczekujące wojenne rozkazy, ale jako źle uzbrojonych
niemieckich wyrostków wysyłanych na front po to, aby ich zabiły
amerykańskie czołgi. Żelazny Krzyż (1977) Sama Peckinpaha szedł jeszcze
dalej: James Coburn grał zaprawionego w bojach kaprala Steinera, a fabuła
ukazywała ludzki wymiar Wehrmachtu. Film opowiada o bojowych trudach
batalionu, który walczy na froncie wschodnim nie tylko z przeważającymi
siłami Armii Czerwonej, ale także z arogancją i nieustępliwością granego
przez Maximiliana Schella kapitana w dawnym stylu, któremu zależy na
tym, aby za wszelką cenę zdobyć swój Żelazny Krzyż[572].
Kręcone na Zachodzie filmy o wydarzeniach na froncie wschodnim
należały jednak do rzadkości i przeciętny amerykański czy brytyjski widz
nigdy by sobie nie mógł uświadomić skali zwycięstwa Sowietów.
Przeciwnie, przeważająca większość filmów była poświęcona jednemu z
kilku standardowych tematów: wojna w powietrzu, bitwa o Atlantyk,
kampania w Afryce Północnej, atak komandosów, obozy jenieckie. Armia
Czerwona nie występowała w żadnym. Kiedy się pojawiał zasadniczy temat
wojny na kontynencie, w takich filmach jak Najdłuższy dzień czy Bitwa o
Ardeny, ograniczano go wyłącznie do walk w Europie Zachodniej. Nigdy
nie nakręcono żadnego ważnego filmu o decydującej bitwie drugiej wojny
światowej, jaką była bitwa pod Kurskiem – może dlatego, że nie
uczestniczyli w niej Amerykanie.
Z niejakim opóźnieniem w latach sześćdziesiątych zdobyła sobie własną
pozycję telewizja. W odróżnieniu od kina potrafiła wykorzystać skalę
czasową wieloczęściowych seriali, które przynosiły szerszą panoramę
wydarzeń z czasu wojny, i obficie korzystała z autentycznych materiałów
dokumentalnych. Ale jeśli idzie o oryginalną interpretację, nie miała wiele
do zaoferowania. Dni jej świetności zbiegły się także z utrzymującą się falą
zainteresowania żydowskim Holokaustem, który w pierwszych latach
powojennych był pomijany milczeniem. W Wielkiej Brytanii złożony z 26
odcinków serial The World at War („Świat w stanie wojny”, 1974) ukazał
perspektywę szerszą niż jakikolwiek wcześniejszy utwór. Przedstawione w
nim stanowisko wciąż jeszcze było w przeważającej mierze zachodnie,
ponieważ film adresowany był do zachodniej publiczności. Ale mimo że
ślizgał się po powierzchni moralnych i politycznych zawiłości sojuszu z
Sowietami, zwracał należytą uwagę na ich osiągnięcia w dziedzinie
militarnej. Ośmioczęściowa seria Holocaust (1978) Marvina Chomsky’ego
także miała duży wpływ na widzów. Można ten film krytykować z powodu
wąskiego kontekstu historycznego, ale spełnił cenną misję – również w
Niemczech, gdzie po raz pierwszy uświadomiono masowej publiczności
okropieństwa „ostatecznego rozwiązania”. W Stanach Zjednoczonych
wielki sukces odniósł dziesięcioczęściowy serial Kompania braci (2001).
Pokazywał, jak kompania amerykańskich żołnierzy ze 101. Dywizji
Powietrznej wyzwala Europę – od lądowania w Normandii po Berlin. W
Polsce bardzo podobny choć wcześniejszy pomysł realizował serial Czterej
pancerni i pies (1966–1970), który stanowił coś w rodzaju krzyżówki
Kompanii braci z filmem Lassie, wróć! i śledził losy innej kompanii
bohaterów z armii alianckiej zbliżającej się do Berlina z przeciwnej strony.
Mimo obowiązkowych panegiryków na cześć Armii Czerwonej wszystkie
21 części serialu cieszyło się wielkim powodzeniem. Zrealizowany przez
BBC serial zatytułowany Auschwitz. The Nazis and the „Final Solution”
(„Auschwitz. Hitlerowcy i »ostateczne rozwiązanie«”, 6 części, 2005) miał
tę zaletę, że ukazywał Holokaust w jednym z jego politycznych
kontekstów: w kontekście priorytetów wojennej polityki aliantów.
Jeśli się weźmie pod uwagę, jak długo trwała zimna wojna, zapewne nie
wyda się zaskakujące, że produkcja filmowa na temat drugiej wojny
światowej rozwijała się na Zachodzie w kontekście odmiennym od tego,
jaki panował w bloku sowieckim. Natomiast rzeczywiście jest rzeczą
zaskakującą, a także dającą wiele do myślenia, że filmy o najwyższej
wartości niewątpliwie nie powstawały na Zachodzie. Mimo całych swoich
pieniędzy i braku oficjalnej cenzury Hollywood po prostu nie mógł
konkurować ze Wschodem pod względem ludzkiej wrażliwości oraz
politycznej subtelności i głębi. Złote lata nadeszły w krótkiej przerwie tak
zwanej odwilży po śmierci Stalina w 1953 roku. Produkcją flagową – a
także zdobywcą Złotej Palmy w Cannes – został film Michaiła Kałatozowa
Lecą żurawie (1957). Ukazuje gamę uczuć, jakich doświadcza para
kochanków, Weronika i Borys, którzy spotykają się na ulicach Moskwy, a
potem zostają brutalnie rozłączeni przez wojnę. Wkrótce potem pojawiło
się kolejne arcydzieło – Ballada o żołnierzu (1959) Grigorija Czuchraja,
nazwana „socrealizmem z ludzką twarzą”. Żołnierza, który ma na imię
Alosza i którego nieuchronnie czeka śmierć, oglądamy zarówno we
frontowej rzeźni, jak i w czułym uścisku dziewczyny spotkanej wśród
uchodźców. Publiczne pokazanie seksualnych aspektów wojennego życia
było krokiem milowym na drodze emancypacji purytańskiej sowieckiej
publiczności. W tym samym okresie polski reżyser Andrzej Wajda
przesunął granice cenzury, tworząc dwa zapierające dech w piersiach filmy
o wojnie i o jej następstwach. Kanał (1957) jest z pewnością jednym z
najbardziej wstrząsających filmów, jakie kiedykolwiek nakręcono. Nie
tylko ukazuje bohaterstwo Powstania Warszawskiego, które władze
komunistyczne bezwzględnie potępiały, ale także są w nim sceny
zawierające aluzje do zdrady Sowietów. Popiół i diament (1958), film
oparty na powieści Jerzego Andrzejewskiego, zawiera niewypowiadaną
prawdę, że społeczeństwo czasu wojny było w przeważającej mierze i
antykomunistyczne, i antyfaszystowskie. Odwagę Wajdy w tej sprawie
można porównać do postawy Czuchraja w filmie Czyste niebo (1961),
opowiadającym historię sowieckiego pilota, któremu udaje się przeżyć
zarówno katastrofę lotniczą podczas walki, jak i niemieckie więzienie, po
czym zostaje aresztowany przez NKWD z powodu fałszywego oskarżenia o
szpiegostwo. Większość zachodnich widzów, nieprzywykłych do czytania
między wierszami, zapewne nie zrozumiała aluzji[573].
W okresie po upadku komunizmu nie zrobiono wiele, aby zlikwidować
przepaść dzielącą zachodni i niezachodni sposób postrzegania wojny. Mimo
że od jej zakończenia minęło pięćdziesiąt lat, ramy intelektualne i
dominujące obrazy znacznie się od siebie różniły. Priorytety Hollywood –
przede wszystkim Ameryka i Holokaust – pozostały bez zmian, czego
ilustracją są filmy Spielberga Lista Schindlera (1993) i Szeregowiec Ryan
(1998). Oba były wzruszające i świetnie zrobione, ale i bardzo słabe pod
względem kontekstu historycznego. Priorytety Rosji uległy zmianie,
ponieważ Stalin i ustrój sowiecki nie pozostawali już poza wszelką krytyką.
Ale wspaniałe zwycięstwo w wielkiej wojnie ojczyźnianej nadal było
świętością. Przynajmniej przez jakiś czas rosyjscy filmowcy nie mieli nic
nowego do powiedzenia. Zachodnie próby zbliżenia się do frontu
wschodniego, na przykład Wróg u bram (2001), który ukazuje pojedynek
snajperów w Stalingradzie, ukrywały ślady zachodnich priorytetów pod
wschodnim przebraniem, choć Wróg był wyjątkiem, jako że umieszczał
swoich głównych protagonistów po sowieckiej stronie frontu.
Kontrowersje, jakie wybuchły w 2005 roku wokół filmu Upadek, który
oskarżano o „humanizowanie” postaci Adolfa Hitlera, pokazują, jak
głęboko zakorzenione są konwencjonalne upodobania do bezmyślnych
biało-czarnych scenariuszy (w kolorze)[574]. Na łamach pisma „New
Yorker” swoje wątpliwości wyraził David Denby: „Podkreślając cały ból
klęski Hitlera, [Bruno Ganz] (...) przemienił dyktatora w wiarygodną istotę
ludzką”. Ian Kershaw zareplikował w dzienniku „Guardian”: „Trudno mi
sobie wyobrazić, żeby ktoś [spoza zwykłego neonazistowskiego marginesu]
mógł uznać Hitlera za postać godną współczucia w przedziwnych ostatnich
dniach jego życia (...). Hitler był przecież człowiekiem, chociaż okazem
wyjątkowo ohydnym i budzącym obrzydzenie”.
W ostatecznym rozrachunku wypada stwierdzić, że kino nigdy nie
stworzy ani pełnego, ani definitywnego obrazu drugiej wojny światowej.
Jest dobre w ożywianiu epizodów, dramatyzowaniu wydarzeń na małą
skalę, w interpretacji dylematów i dziwnych losów jednostek. Ale wydaje
się, że jego siła jest tym mniejsza, im większy temat. Jedna bitwa, jedna
kampania, jeden generał – to można ukazać w sposób przekonujący. Ale
„najdłuższy dzień” to najdłuższy okres, z jakim potrafi się zmierzyć film.
Tymczasem między 1 września 1939 roku a 9 maja roku 1945 takich dni
było 2076. Jak dotąd żaden reżyser nie wymyślił skutecznego sposobu
połączenia na jednym ekranie frontu zachodniego z frontem wschodnim. A
przecież właśnie relacja między tymi frontami dostarcza klucza do
zrozumienia mechanizmów odniesionych zwycięstw i poniesionych klęsk.

[567]
London Can Take It! (1940), reż. H. Jennings; Desert Victory (1943), reż. R. Boulting; zob. www.britmovie.co.uk.
[568]
Churchill’s Island (1941), reż. J. Grierson; zob. www.classicmovies.com/cm/film_detail.asp?film_id=362.
[569]
Moscow Strikes Back (1942), narracja E.G. Robinson, oparty na materiale filmowym z Moskiewskiej Wytwórni Kronik
Filmowych; zob. http://movies.nytimes.com.
[570]
Zob. N. Davies, Europa. Rozprawa historyka z historią, przeł. E. Tabakowska, Kraków 1998, s. 1091–1092.
[571]
Oswobożdienije (1969), reż. J. Ozierow, 5 części; zob. www.imdb.com/title/tt0151852.
[572]
Cross of Iron (1977), reż. S. Peckinpah, w roli głównej J. Coburn; zob. www.ihffilm.com.
[573]
Zob. A. Wajda, Podwójne spojrzenie, Warszawa 1998; B. Michałek, The Cinema of Andrzej Wajda, London 1973.
[574]
Der Untergang, reż. O. Hirschbiegel, oparty na biografii pióra J. Festa; zob. I. Kershaw, The Human Hitler, „Guardian”,
17 września 2004.
Fotografia

Większość ludzi, którzy coś wiedzą o drugiej wojnie światowej, zna


nazwisko Roberta Capy (1913–1954) albo przynajmniej widziała jego
prace. Capa wylądował wraz z amerykańskimi żołnierzami na plaży Omaha
uzbrojony w dwa aparaty fotograficzne Contax II z
pięćdziesięciomilimetrowym obiektywem i jego zdjęcia z lądowania w
Normandii wkrótce potem opublikował magazyn „Life”. Urodził się na
Węgrzech jako Endre Ernő Friedmann, a po śmierci w Wietnamie w 1954
roku stał się legendą amerykańskich mediów[575]. Był świetnym technikiem
i odważnym zawodowcem, ale nasuwa się pytanie, dlaczego jego nazwisko
jest o tyle lepiej znane niż nazwiska innych fotoreporterów. W końcu sama
tylko Armia Czerwona straciła niemal trzystu fotoreporterów, poległych
podczas walk na linii frontu. Jedyną odpowiedzią jest reklama, a
niestrudzona zachodnia reklama, uprawiana ku większej chwale zachodnich
interesów, stanowi jeden z powodów, dla których wojna jako całość jest
rozumiana tak bardzo jednostronnie.
Wszystkie walczące strony szły do boju wyposażone w aparaty
fotograficzne i obsługujących je reporterów, a nikt nie robił tego lepiej niż
Niemcy. (Nieuszkodzona leica uchodziła wśród alianckich żołnierzy za
jedno z najcenniejszych trofeów). Fotografie robione na linii frontu były
istotne z wojskowego punktu widzenia – na przykład w treningu z
rekonesansu czy w analizie przebiegu starcia. Wobec tego obok
przebranych w mundury dziennikarzy komercyjnych pism – takich jak
Capa – działali taszczący aparaty zawodowi żołnierze, których zdjęć trzeba
szukać w wojskowych archiwach. Zwłaszcza Niemcy znani byli ze swojej
pedanterii w fotografowaniu wszystkiego, co robili – nie wyłączając
popełnianych przez siebie straszliwych czynów, których w panującej
wówczas atmosferze nie bardzo się wstydzili. Militärarchiv w Koblencji
jest obfitym źródłem tego rodzaju materiałów.
Tereny na tyłach nieodmiennie przyciągały uwagę wojennych
reporterów. Wstrząsające zdjęcia płonących budynków, przerażonych
uchodźców i zmasakrowanych ciał składały się na obraz rzeczywistości,
którą trzeba było uwiecznić. Jeden ze słusznie chwalonych obrazów frontu
wschodniego świat zawdzięcza obiektywowi aparatu Dmitrija Baltermanca
(1912–1990) – jest to zdjęcie grupy płaczących wiejskich kobiet, które
próbują zidentyfikować ciała poległych na polu bitwy. Fotografia została
zrobiona w 1942 roku w pobliżu miasta Kercz na Krymie; później nadano
jej tytuł Żal. Baltermanc, urodzony w Warszawie, sfotografował wiele scen
i wiele wojennych akcji, które – podobnie jak Żal – opublikowano dopiero
po wojnie[576].
Zdjęcie Baltermanca nie było jednak spontaniczne; zostało
wyreżyserowane. Jak wiele innych aspektów życia w sowieckim reżimie,
trzeba je było zaaranżować, musiał je zarekomendować politruk i musiało
zaaprobować NKWD i dopiero wtedy wolno je było przesłać do prasy i do
zatwierdzenia przez cenzurę. Można znaleźć wiele podobnych przykładów,
zazwyczaj jednak każdy miał swój początek w jakimś rzeczywistym
incydencie, który się wcześniej zdarzył, a później został pieczołowicie
zrekonstruowany. Czołg T-34 ustawiano pod dokładnie dobranym kątem,
tak aby lufa działa lśniła w słońcu. Z wieżyczki wyskakiwała uśmiechnięta
załoga. W środku obrazu dowódcę w czarnym skórzanym hełmie
entuzjastycznie obejmował wyzwolony chłop, a jego rodzina – ustawiona z
boku w schludnym rządku – na rozkaz fotografa kłaniała się sztywno,
okazując szacunek sowieckiej potędze. Powstały obraz był doskonały w
swojej oczywistości, w kontraście światła i cienia, w swojej jednolitej
kompozycji. Ale czy był prawdziwy?
Na froncie zachodnim wybierano inne techniki. Podczas pierwszego dnia
w Normandii Capa zrobił 108 zdjęć. Wszystkie, z wyjątkiem jedenastu,
zmarnował w laboratorium technik, który starał się je wywołać w
ekspresowym tempie – przed lotem nad Atlantykiem. W Nowym Jorku
redaktorzy „Life’u” wybrali z tych jedenastu zdjęć osiem, przepraszając, że
są „trochę nieostre”. Czytelnikom zasugerowano, że Capie drżała ręka albo
że aparatem wstrząsały eksplozje. Nic nie wiedzieli o tym, iż technik źle
dobrał temperaturę odczynników. Ale efekty były przekonujące.
Alianci słusznie starali się o to, aby uwiecznić złe czyny swoich wrogów.
Brytyjskie zdjęcia z Bergen-Belsen i sowieckie zdjęcia z Auschwitz
stanowią podstawę zasadniczego zapisu historycznego. Poważny problem
powstaje jednak wraz ze świadomością, że nie było komu zrobić
analogicznych zdjęć GUŁagu. Zbrodnie hitlerowców mogli obejrzeć
wszyscy. Fotograficzne świadectwo zbrodni sowieckich bardzo trudno
znaleźć; niektórzy zaś sądzą, że to, czego nie sfotografowano, nigdy się nie
zdarzyło. Te zdjęcia, które są, pokazują ciężką pracę, ale nie pokazują
martwych ciał. Niezależnych fotoreporterów aż do lat dziewięćdziesiątych
nie dopuszczano do takich straszliwych miejsc jak Workuta[577]. Można
więc tylko używać wyobraźni. Sołżenicyn i inni autorzy opisywali zwyczaj
układania zamarzniętych ciał zmarłych więźniów w stosy systemem głowa-
nogi-głowa, „niczym solone śledzie w beczce”. Stos rósł nieprzerwanie
przez całą zimę, aż wreszcie wiosną można się było pozbyć trupów.
Zakładając odpowiedni kąt padania bladych promieni słońca na przysypane
śniegiem głowy i stopy, łatwo sobie wyobrazić, że mogły były powstać
słynne na cały świat zdjęcia. Ale nie powstały. A przynajmniej, o ile nam
wiadomo.
W czasie drugiej wojny światowej komercyjne dziennikarstwo stawiało
dopiero pierwsze kroki. Ale londyński „Picture Post” czy amerykański
„Life” już się ukazywały, wywierając istotny wpływ na sposób postrzegania
wojny. Ich fotoreporterzy towarzyszyli wojskom na wszystkich frontach.
Bill Brandt (1904–1983), kronikarz przedwojennego Londynu, zyskał sławę
jako „fotograf Blitzu”. Był autorem publikacji The Camera in London
(„Aparat fotograficznyw Londynie”, 1948). Jego kolega po fachu Bert
Hardy (1913–1995) pracował dla redakcji „Picture Post”. W 1942 roku miał
zostać wysłany do Dieppe, ale w ostatnim momencie zastąpił go inny
fotograf, który zginął. Potem Hardy dołączył do grupy fotoreporterów armii
brytyjskiej i przeszedł z nią z Normandii nad Ren. Poza Capą wśród
fotoreporterów amerykańskich znaleźli się Carl Mydans (1907–2004) i
George Rodger (1908–1995) – obaj pracowali dla magazynu „Life”.
Mydans fotografował we Włoszech, zwłaszcza pod Monte Cassino, i na
plażach Normandii; potem wysłano go na Daleki Wschód, gdzie zrobił
słynne zdjęcie generała MacArthura wychodzącego z wody na brzeg po
powrocie na Filipiny. Rodger, który był z pochodzenia Anglikiem, pracował
na wszystkich odcinkach frontu, od Afryki Północnej po Berlin. Był
pierwszym fotoreporterem aliantów, który wszedł do obozu w Bergen-
Belsen[578].
Fotoreporterstwo wojenne sprawiło, że w strefach walki znalazły się
także kobiety reporterki. Za pionierkę w tej dziedzinie uważa się często
Margaret Bourke-White (1904–1971). Była działaczką lewicową –
prowadziła kampanię przeciwko nędzy i rasizmowi w Ameryce i
kilkakrotnie odwiedzała Związek Sowiecki. Jako jedyna zachodnia
korespondentka relacjonująca wydarzenia od strony sowieckiej wraz z
mężem Erskine’em Caldwellem była naocznym świadkiem operacji
„Barbarossa”. Ich doświadczenia zostały opisane w książce All Out on the
Road to Smolensk („Dając z siebie wszystko w drodze do Smoleńska”,
1942)[579].
Kapitan armii amerykańskiej Elizabeth Lee Miller (1907–1977) nie tylko
miała zaszczyt pojawić się na okładce magazynu „Vogue”, ale także dla
niego fotografować. W książce Grim Glory („Ponura sława”, 1940) opisała
swoją pracę podczas Blitzu w Londynie. W latach 1944–1945 towarzyszyła
amerykańskim wojskom w marszu przez Europę Zachodnią, fotografując
doniosłą chwilę ich spotkania z siłami sowieckimi nad Łabą. Razem z
Margaret Bourke-White uwieczniała na zdjęciach wyzwolenie obozu w
Buchenwaldzie; potem opracowała osobne studium dotyczące innych
hitlerowskich obozów koncentracyjnych[580].
Organizacja niemieckich korespondentów wojennych, Kriegsberichter,
była o wiele bardziej scentralizowana. Wszyscy – dziennikarze,
fotoreporterzy i artyści – byli bardziej lub mniej bezpośrednio związani z
Ministerstwem Propagandy Goebbelsa i większość z nich pracowała albo
dla cotygodniowej kroniki filmowej Wochenschau, albo dla rozmaitych
kontrolowanych przez państwo dzienników i magazynów. Ich problem
polegał na tym, żeby dostarczać nowych i interesujących materiałów w
sytuacji, w której zarówno klęski Wehrmachtu, jak i ohydne czyny SS
stanowiły tematy tabu. Atmosfera stawała się coraz bardziej duszna. Nie
powinno zatem dziwić, że tacy fotoreporterzy polskiej Armii Krajowej jak
Sylwester Braun („Kris”) czy Eugeniusz Lokajski, zainspirowani krótkimi
tygodniami wolności podczas Powstania Warszawskiego, stworzyli
materiały najwyższej klasy[581].
Wydaje się jednak oczywiste, że największy zbiór wojennych fotografii
powstał na froncie wschodnim, gdzie toczyło się najwięcej najcięższych
walk. Związek Sowiecki mógł się poszczycić znakomitymi fachowcami –
mimo że musieli się posługiwać sprzętem stanowiącym pochodną aparatów
Leica. Poza Baltermancem można wymienić takich fotoreporterów, jak
Robert Diament (1907–1987), Max Alpert (1899–1980) czy Jewgienij
Chaldej (1917–1997). Diament był akredytowany przy Flocie Północnej w
Murmańsku – jego portret Marynarza Paszkowa (1944), pokazującego w
uśmiechu krzywe zęby, trafił na listę klasyków fotografii.
W latach trzydziestych Alpert specjalizował się w uwiecznianiu
społecznego dramatu uprzemysłowienia i planów pięcioletnich. Dbałość w
portretowaniu przodowników pracy dobrze go przygotowała do spełniania
wymogów, jakie przed reporterem stawiało bohaterstwo sowieckich
żołnierzy z linii frontu. Chaldej, najmłodszy z tej trójki, wolał refleksyjne
obrazy bojowników odpoczywających lub szukających rozrywki poza strefą
walki. Żył dość długo, aby zdążyć wykonać zamówienia na portrety Stalina,
Gorbaczowa i Jelcyna. Podczas procesu norymberskiego był oficjalnym
fotografem Sowietów[582].
Władze polityczne wszystkich walczących krajów żądały symbolicznych
zdjęć, które by niosły jednoznaczny przekaz. W czasie niemieckich
sukcesów fotoreporterzy Wehrmachtu specjalizowali się w fotografowaniu
maszerujących ze śpiewem kolumn piechoty, czołgów jadących przez
bezkresny step, wyniosłej postaci Führera z wyciągniętym w górę
ramieniem, witającego swoje zwycięskie legiony. Uchwycili moment, w
którym niemieckie oddziały radośnie przewracają pierwszy słupek
graniczny na granicy z Polską lub pędzą mostem na Bugu w Brześciu i
wdzierają się na terytorium kontrolowane przez Sowietów. Niemieccy
piloci sfotografowali z góry wieże Kremla; są też zdjęcia niemieckich
wspinaczy na wierzchołku Elbrusu – najwyższego szczytu w Europie.
Potem nie ucichł wprawdzie trzask migawek, ale najlepsze okazje do
zdjęć stopniowo zaczęły się stawać udziałem aliantów. Na Pacyfiku
najwspanialsze zdjęcia powstały wówczas, gdy amerykańscy marynarze
zatknęli amerykańską flagę na szczycie wulkanu na wyspie Iwo Jima. W
Europie najwspanialsze zdjęcie zrobił Chaldej w chwili, gdy żołnierze
Armii Czerwonej umieszczali gigantyczny „Sierp i młot” na dachu
berlińskiego Reichstagu. Jak wszystkie znane zdjęcia i to ma swoją
anegdotę. Przy pierwszym ujęciu Chaldej zauważył, że na lewej ręce
żołnierza przytrzymującego dolną część masztu widać szeroki pas
zrabowanych zegarków. Wobec tego musiał poprosić o pozowanie do
drugiego ujęcia[583]. A to dowodzi jedynie, że rzekomą prawdomówność
fotografii zawsze da się zakwestionować. W taki czy inny sposób aparat
fotograficzny zawsze kłamie.

[575]
Zob. A. Kershaw, Blood and Champagne. The life and times of Robert Capa, London 2002.
[576]
Baltermants, zob. www.mdf.ru/english/search.
[577]
Zob. T. Kizny, Gulag. Life and death inside the Soviet concentration camps, Richmond Hill 2004.
[578]
Zob. M.E. Harris, Carl Mydans. A life goes to war, „Camera and Darkroom” 1994, nr 6; „George Rodger”,
www.magnumphotos.com.
[579]
Zob. S. Callahan, Margaret Bourke-White. Photographer, London 1998.
[580]
Zob. Lee Miller’s War, red. A. Penrose, London 2005.
[581]
Fotografie Lokajskiego można obejrzeć na stronie internetowej Muzeum Powstania Warszawskiego w Warszawie
www.1944.pl/indeks.php; zob. też Powstanie Warszawskie w fotografii Sylwestra „Krisa” Brauna. The Warsaw Uprising in the
photographs of Sylwester „Kris” Braun, tekst i wybór zdjęć E. Kamińska, M. Kamiński, Marki 2004.
[582]
Zob. S. Morozov, Soviet photography. The new photo journalism, London 1984.
[583]
Zob. Witness to History. The photographs of Yevgeny Khaldei, red. E. Khaldei, A.D. Nakhimovsky, A.S. Nakhimovsky,
New York 1997.
Artyści czasu wojny

Winston Churchill zabrał z sobą do Casablanki farby i sztalugi i znalazł


chwilę, aby uwiecznić na obrazach spokojne marokańskie krajobrazy.
Niektórzy zawodowi artyści poszli za jego przykładem. Kiedy tylko nie
malowali śmierci i zniszczenia, zarówno John Piper (1903–1992), jak i
Graham Sutherland (1903–1980) szukali pociechy w odtwarzaniu
angielskich krajobrazów.
Sztuka czasu wojny obejmowała wszystkie gatunki, od karykatur i afiszy
propagandowych po awangardowe akwarele i malowidła olejne. Wielu
artystów potrafiło uprawiać wszystkie te gatunki, wielu też – na przykład
Paul Nash (1889–1946) w Wielkiej Brytanii czy Kurt Arnold (1883–1953)
w Niemczech – tworzyło podczas obu wojen światowych.
W epoce filmu i fotografii uprawianie sztuki przedstawiającej nie miało
większego sensu, nawet dla celów historycznego zapisu. Najlepiej znanym
obrazem wojennym Wielkiej Brytanii jest zapewne alegoria Paula Nasha
opatrzona niemieckim tytułem Totes Meer („Martwe morze”, 1941). Przy
bliższym oglądzie poszarpana powierzchnia wody okazuje się zrobiona z
fragmentów samolotów. Artysta widział złomowisko w pobliżu
miejscowości Cowley w Oxfordshire, dokąd przetransportowano mnóstwo
wraków niemieckich samolotów po bitwie o Anglię[584].
Sztuka malowania portretów jest wieczna. Feliks Topolski (1907–1989),
który osiadł w Wielkiej Brytanii jeszcze przed wojną, wypracował sobie
bardzo indywidualny styl. Od roku 1939 był oficjalnym artystą wojennym i
upamiętniał walki na wszystkich kontynentach. Stworzył portrety
wszystkich czołowych postaci wojennego pokolenia Wielkiej Brytanii – od
Churchilla po H.G. Wellsa i G.B. Shawa. Obraz przedstawiający ceremonię
inauguracji ONZ w 1945 roku stał się dla niego początkiem błyskotliwej
powojennej kariery[585].
Szeroki temat sam w sobie stanowi wojenny plakat. Każdy kraj miał
własny styl, chociaż plakaty niemieckie i sowieckie pobrzmiewały podobną
nutą heroizmu. Front domowy dostarczał głównej masy odbiorców –
zwłaszcza zmobilizowanych do pracy kobiet. Pod tym względem plakaty
sowieckie przypominały amerykańskie. W Wielkiej Brytanii przeważał
natomiast łagodniejszy ton. Zarówno H.M. Bateman (1887–1970), jak i
Cyril Bird (1887–1965) pracowali dla satyrycznego pisma „Punch”, nie
tracąc sarkastycznego poczucia humoru. Ilustracje Birda do kampanii
„Careless Talk Costs Lives” („Nieostrożne gadanie może kosztować życie”)
są niepowtarzalne[586].
W Niemczech, gdzie dysydenci wśród artystów mogli się spodziewać
wizyty oddziału szturmowego, wielu wybitnych twórców z lat
dwudziestych – na przykład George Grosz – wyemigrowało lub przestało
pracować. Kurt Arnold był wyjątkiem. Należał do ruchu pacyfistycznego i
jako współpracownik pisma „Simplissimus” w roku 1932 stworzył słynny
portret Hitlera, na którym jego model wyglądał po prostu głupio. Ale potem
wyrównał krok, utrzymał posadę i stracił reputację.
W ZSRR panowała równie ścisła kontrola. Za czasów Stalina zdławiono
rewolucyjną i eksperymentalną sztukę, która w latach dwudziestych
wywołała furorę w całej Europie. Socrealizm wprowadzono jako styl
obowiązkowy. Wszędzie było pełno gigantycznych muskularnych
robotników i żołnierzy o wyzywających minach i kwadratowych szczękach.
Wyznacznikiem normy stał się plakat Aleksieja Kokoriekina zatytułowany
Wszyscy na front. Tak zwany realizm socjalistyczny realistyczny oczywiście
nie był. Był politycznym idealizmem w najczystszej postaci.
Był wreszcie Kilroy, którego oblicze pojawiało się na murach i w
publicznych toaletach od Berlina po Tokio, tam gdzie obozowali
amerykańscy żołnierze. Legenda głosi, że James Kilroy był inspektorem
okrętowym w dokach w Bostonie i że wypisywał swoje nazwisko kredą na
kadłubach niewykończonych jednostek, aby ostrzec spawaczy o swojej
obecności. Nie wiadomo, jak było naprawdę – w każdym razie stylizowany
rysunek twarzy z podpisem „Kilroy tu był” awansował do rangi
najpowszechniejszego wizerunku drugiej wojny światowej. Według innej
legendy, w Poczdamie dla wielkiej trójki przeznaczono osobną toaletę.
Kiedy Stalin z niej wyszedł, zapytał ponoć swoich ochroniarzy: Kto eto
Kilroy? – „Kim jest ten Kilroy?”[587].
[584]
Zob. Paul Nash’s paintings. Drawings and illustrations, red. M. Eates, London 1948.
[585]
Zob. F. Topolski, Russia in War, London 1941; idem, Britain in Peace and War, London 1941; idem, Three Continents,
1944–45, London 1946; R. Duncan, Auschwitz, Bideford 1978.
[586]
Zob. J. Darracott, Second World War Posters, London 1972.
[587]
www.kilroywashere.org.
Karykatury

Karykatura – rodzaj satyry w obrazkach – ma na celu sprowokować do


myślenia za pomocą śmiesznych, uderzających lub paradoksalnych
wizerunków, którym często towarzyszy lapidarny tekst lub cytat. Sztukę
karykatury uprawiano czynnie podczas drugiej wojny światowej i udawało
jej się kilkoma kreskami uchwycić istotę złożonej sytuacji. Na przykład
rysunek Rendezvous Davida Lowa, który się ukazał na łamach „Evening
Standard” z 20 września 1939 roku, znakomicie wyjaśnia, czym był pakt
sowiecko-hitlerowski, a wobec tego także międzynarodowy układ
umożliwiający wybuch wojny.
David Low (1891–1963), Nowozelandczyk, który po pierwszej wojnie
światowej przeniósł się do Wielkiej Brytanii, był kimś więcej niż tylko
czołowym brytyjskim karykaturzystą. Podczas wojny wyrósł na jednego z
nieoficjalnych arbitrów dobrego smaku w dziedzinie polityki. Zyskał sobie
tę pozycję, ponieważ łączył w swoich poglądach kilka sprzecznych sądów z
czasu wojny. Był lewicowym radykałem, wymyślił stereotypową postać
pułkownika Blimpa i przekonał lorda Beaverbrooka, żeby mu zostawił
wolną rękę w sprawie redagowania „Evening Standard”, gdzie ukazywały
się jego bezlitosne satyry skierowane przeciwko polityce appeasementu,
budząc protesty ambasady niemieckiej. W roku 1939 został żarliwym
zwolennikiem Churchilla. Słynny rysunek All Behind You, Winston
(„Wszyscy za tobą, Winstonie”) ukazał się 14 maja 1940 roku.
Jednocześnie zaś Low był mocno zaangażowany w kwestie społeczne, z
powodu których w 1945 roku Churchill utracił władzę. Wreszcie –
podobnie jak Beaverbrook – był aż do przesady prosowiecki[588].
Najpopularniejszym karykaturzystą amerykańskim był w czasie wojny
Bill Maulden (1921–2003), który pracował dla wojskowej gazety „Stars
and Stripes”. Wymyślił parę wiecznie marudzących szeregowców; jego
Willie i Joe nie wyprowadzili wprawdzie z równowagi Eisenhowera,
natomiast ściągnęli na siebie gniew generała Pattona. Mauldena wezwano
przed oblicze generała w marcu 1945 roku i bez żadnego owijania w
bawełnę zapytano, dlaczego rysuje „antyoficerskie karykatury”. Powiedział
Pattonowi, że żołnierze naprawdę mieli powody, żeby się skarżyć.
Ani Trzecia Rzesza, ani Związek Sowiecki nie wsławiły się subtelnym
poczuciem humoru. Styl przeważający w ich karykaturach był podobny –
grubo ciosany, nieprzyjemny, pełen nienawiści. Przeciwnicy istnieli po to,
aby ich upokarzać. Ulubiony niemiecki stereotyp to Żyd z haczykowatym
nosem, obładowany workami pełnymi pieniędzy. Hitlerowcy lubili też
rysunki przedstawiające Churchilla palącego cygaro w kształcie pocisku i
Roosevelta próbującego wpakować sobie do kieszeni kulę ziemską. W
ZSRR celem szyderstw od dawna już był tłusty i chciwy kapitalista w
meloniku i ze złotą dewizką. Sowieccy karykaturzyści w latach 1939–1941
musieli zawiesić na kołku wcześniejsze paszkwile wymierzone w
faszystów, a po roku 1941 – te wymierzone w brytyjskich i amerykańskich
kapitalistów. Ale szybko znaleźli sobie nowe cele. Jednym był Hitler,
którego pokazywano z bagnetem wbitym w siedzenie. Drugim Göring,
rysowany w postaci balonu, z którego szybko uchodzi powietrze. Pod
standardowym repertuarem prezentowanym w piśmie „Krokodił”
najczęściej widniał podpis „Kukryniksy” – wspólny pseudonim trzech
rysowników: Kuprianowa, Kryłowa i Sokołowa.
Karykatury produkowane w obozie aliantów miały z sobą wiele
wspólnego, jeśli idzie o wybór celów rażenia. Wszystkie uderzały w
hitlerowskiego wroga. Natomiast w sensie pozytywnym łączyło je niewiele.
Brytyjczycy i Amerykanie promowali wprawdzie „wujka Joe”, nie tworzyli
natomiast dobrotliwych wizerunków komunizmu. A Sowieci nie potrafili
się uśmiechać na widok zachodniej demokracji. Fundamentalna jałowość
wielkiej koalicji nie mogła wróżyć dobrze na przyszłość[589].

[588]
Zob. Low! The twentieth century’s greatest cartoonist, London 2002.
[589]
Zob. P. Tory, Giles at War, London 1994.
Fikcja literacka

W 1939 roku literacki establishment Europy był ogromnie obszerny i


zróżnicowany. Zakres ludzkich doświadczeń przedstawiony pisarzom w
latach 1939–1945 niemal nie znał granic. Może się zatem wydać dziwne, że
tylko nieliczni spośród twórców o ustalonej renomie zechcieli się z tym
doświadczeniem zmierzyć. Powody takiego stanu rzeczy są niewątpliwie
złożone. Po pierwsze przedwojenne pokolenie pisarzy wciąż jeszcze
zmagało się z wydarzeniami lat 1914–1918. Po drugie liczni – na przykład
Wells, Shaw czy Forster – byli już zbyt starzy, aby się czynnie włączyć. Po
trzecie wreszcie wielu pozostałych – W.H. Auden, Thomas Mann, Bertolt
Brecht – wyjechało z Europy, udając się na wygnanie do Ameryki. W
Związku Sowieckim wielu spośród najlepszych pisarzy prześladowano lub
zamordowano – jak Izaaka Babla – lub też skutecznie uciszono – jak
Achmatową czy Pasternaka. Anglik P.G. Wodehouse (1881–1975), jeden z
najbardziej płodnych i powszechnie czytanych autorów swojej epoki, został
w 1940 roku schwytany przez Niemców w kurorcie Le Touquet, a następnie
internowany. W rezultacie literatura okresu drugiej wojny światowej
znalazła się w znacznej mierze w rękach pisarzy młodszej generacji, którzy
doświadczyli wojny w młodości, a po wojnie chwycili za pióro lub zasiedli
do maszyny do pisania.
Konieczne jest rozróżnienie pisarstwa czasu wojny, pisania o wojnie i
pisarstwa inspirowanego przez wojnę. Byli pisarze – na przykład William
Faulkner (1897–1962) w odległym Missisipi, nowojorski dramaturg Eugene
O’Neill (1888–1953) czy nawet T.S. Eliot (1888–1965) – jego Cztery
kwartety ukazały się w 1943 roku – dla których wojna była niemal
przypadkowym dodatkiem do listy głównych zainteresowań. Byli też tacy
autorzy, jak weteran Armii Czerwonej kapitan artylerii Aleksander
Sołżenicyn (ur. 1918) czy zaprawiony w bojach Obergefreiter Wehrmachtu
Heinrich Böll (1917–1985), którzy bardziej bezpośrednio wprowadzali na
stronice swoich książek wojenne doświadczenia. Istniała wreszcie jeszcze
inna grupa, do której należeli Jean-Paul Sartre (1905–1980), były jeniec
wojenny w Niemczech, czy William Golding (1911–1993), były dowódca
okrętu w Królewskiej Marynarce – wojenne trudy skłoniły ich do rozważań
nad złożonością ludzkiej natury i ludzkiego społeczeństwa.
Ale literatura okresu drugiej wojny światowej nie kończy się na autorach,
którzy przeżyli wojnę. Płynęła żywym strumieniem jeszcze na początku
XXI wieku, rozdzieliła się na liczne prądy i podprądy i wciąż była żywa w
umysłach dzieci i wnuków wojennego pokolenia.
Panujące przeświadczenie, jakoby druga wojna światowa wydała
niewielu wojennych poetów, opiera się na doświadczeniach brytyjsko-
amerykańskich. Ale nawet Brytyjczycy mieli swoich wojennych bardów.
Keith Douglas (1920–1944), który zginął w Normandii, wcześniej służył w
Afryce Północnej. Był ciekawym połączeniem czołgisty i badacza
literatury. Jego relacja z walk w Afryce, Alamein to Zem-Zem, jest
miejscami genialna. Wiersz Actors Waiting in the Wings („Aktorzy
czekający w kulisach”) zaczął pisać, czekając na zaokrętowanie w
przeddzień lądowania w Normandii:

Aktorzy przed występem, zza kulis Europy


już wpatrujemy się w światła na scenie,
słuchamy pierwszych nut potężnej uwertury.
Niełatwo będzie nam wśród zgiełku partytury
usłyszeć własne myśli, i trudno ocenić,
czy strach, czy wściekłość gnała nas w okopy.
I każdy chyba skorzysta z tej chwili,
by spojrzeć w tył, słuchać muzyki, wspomnieć,
cośmy mówili, co robili w tamtym roku,
w ostatnim czasie człowieczeństwa, o pół kroku
od łakomych ust dnia, co zaraz nas wchłonie
w trzewia wojny (...)[590].

Mniej więcej trzy dni później poeta zginął od pocisku i nigdy nie
dokończył swojego wiersza.
Sołżenicyn zmierzył się z rosyjską epiką, pisząc swoje Pruskie noce, a
Krzysztof Kamil Baczyński (1921–1944), poległy w czwartym dniu
Powstania Warszawskiego, był wielkim talentem, który nie zdążył dojrzeć.
Miał przerażające przeczucia na temat własnej śmierci i zagłady Warszawy,
które się splatały z wzniosłymi wizjami bliskiego współistnienia piękna,
miłości i śmierci:

Bryła ciemna, gdzie dymy bure,


poczerniałe twarze pokoleń,
nie dotknięte miłości chmury,
przeorane cierpienia role.
(...)
(...)
Jakie szczęście, że nie można tego dożyć,
kiedy pomnik ci wystawią, bohaterze,
i morderca na nagrobkach kwiaty złoży[591].

Jeśli idzie o poezję brytyjską, w Czterech kwartetach Eliota znalazły się


tu i ówdzie odniesienia do Blitzu. Ale główny nacisk położył poeta na
religię i na tradycję, dzięki czemu – być może przypadkiem – jego wiersze
zawarły w sobie o wiele potrzebniejszy przekaz: idee ciągłości i stabilizacji.
Dylan Thomas (1914–1953) zadebiutował zbiorem wierszy zatytułowanym
Deaths and Entrances („Śmierci i wejścia”, 1946). Ale pośród autorów
brytyjskich pisarzem, który miał w okresie wojny osiągnąć swoje apogeum,
a zarazem zdobyć światową sławę, był George Orwell (Eric Blair, 1903–
1950).
Orwell, absolwent Eton i socjalista, interesował się w równej mierze
nędzą społeczną co polityką międzynarodową. We wspomnieniach
zatytułowanych W hołdzie Katalonii (1938) zawarł swoje rozczarowanie
wspieraną przez komunistów walką republikanów w Hiszpanii. A po roku
1939 coraz bardziej zaczęła go przerażać zdrada idei socjalizmu w ZSRR.
W odróżnieniu od lewicowych kolegów, wyprzedzał swoją epokę,
dostrzegając totalitarne analogie między nazistowskim wrogiem i
sowieckim sojusznikiem. Jako wydawca socjalistycznej gazety „Tribune”
bez ogródek pisał o winach Sowietów podczas Powstania Warszawskiego.
W tym czasie tworzył już swoją satyrę polityczną na totalitaryzm – Folwark
zwierzęcy (1945), która miała stać się czołowym klasykiem gatunku i po
której, już po wojnie, miał nadejść Rok 1984 (1949). „Wszystkie zwierzęta
są równe, ale niektóre są równiejsze od innych” – czy trzeba jeszcze coś
dodawać?[592]
W powojennej literaturze pięknej Wielkiej Brytanii pobrzmiewa wyraźna
nuta niedawnego konfliktu. Wszyscy najważniejsi pisarze – Graham Greene
(1904–1990), Evelyn Waugh (1903–1966), Lawrence Durrell (1912–1990),
E.M. Forster (1879–1970) – po wojennej przerwie powrócili do pisania i
wszyscy, z wyjątkiem Forstera, podjęli wojenne tematy. Koniec romansu
Greene’a (1951) opowiada o znanych z nietrwałości wojennych romansach.
Waugh, który służył w piechocie morskiej w rejonie Morza Śródziemnego,
napisał na wpół satyryczną trylogię Sword of Honour („Miecz honoru”,
1952–1961) o przygodach kapitana Guya Crouchbacka. Durrell stworzył
Kwartet aleksandryjski (1957–1960), przeprowadzając „badania nad
współczesną miłością” w podejrzanym środowisku Egiptu u schyłku
Imperium Brytyjskiego.
Czarnym koniem w tej stajni był jednak niewątpliwie William Golding,
były porucznik Królewskiej Marynarki, którego powieść Władca much
(1954) uderzyła w prawdziwie mocny ton. Jedną warstwę książki stanowi
opowiedziana ostrym piórem Goldinga odwieczna opowieść o człowieku,
który się znalazł na bezludnej wyspie. Warstwę głębszą tworzy manifest
przekonań pisarza o tkwiącym w ludzkiej naturze pierwiastku brutalnego
okrucieństwa. Przeświadczenie o tym, że okrucieństwo leży tuż pod
powierzchnią cywilizacji, z pewnością umocniły w nim wojenne
doświadczenia[593].
Wśród pisarzy, którzy starali się pisać tak, aby ich realistyczna fikcja
była bardziej realistyczna niż historia, pierwszym i jednym z najlepszych
był Nicholas Monsarrat (1910–1979), podobnie jak Golding były oficer
marynarki. Jego Okrutne morze jest relacją z rejsu dwóch okrętów – HMS
„Compass Rose” i HMS „Saltash” – ochraniających konwój na północnym
Atlantyku, gdzie spod grzbietu każdej fali wygląda niebezpieczeństwo.
Pierwsze zdanie powieści brzmi: „Jest to historia – długa i prawdziwa
historia – jednego oceanu, dwóch okrętów i około stu pięćdziesięciu
mężczyzn”[594]. Powieść wkrótce przeniesiono na ekran, główne role
powierzając Jackowi Hawkinsowi i Donaldowi Sindenowi.
Specjalne miejsce należy się też Normanowi Lewisowi (1908–2003),
który w latach 1943–1945 służył w jednostkach brytyjskiego wywiadu we
Włoszech i przy jakiejś okazji określił siebie mianem „niewidzialnego
obserwatora”. Jego biegłość w sztuce powojennego pisarstwa wiele
zawdzięczała umiejętnościom, jakich nabył jako wojenny detektyw.
Graham Greene nazywał go pisarzem „niezrównanym”, a niektórzy krytycy
używali określenia „pisarz pisarzy”. Chociaż zakres jego twórczości był
szeroki, a w sensie geograficznym – ogólnoświatowy, kilka książek czerpie
bezpośrednio z jego osobistych doświadczeń z kampanii włoskiej. Jedną z
nich była powieść o mafii, zatytułowana The Honoured Society
(„Honorowe towarzystwo”, 1964), inną – Naples ’44 („Neapol ’44”, 1978)
[595].

We Francji wojna dała początek z jednej strony egzystencjalizmowi, z


drugiej zaś – licznym pozom w stylu marxisant. Wpływom poddali się
wszyscy czołowi twórcy. Albert Camus (1913– 1960), urodzony we
francuskim Algierze, stworzył w czasie wojny Obcego (1942), a Dżumę
(1947) i Człowieka zbuntowanego (1951) wkrótce po wojnie. Jego głęboką
obsesją była absurdalność ludzkiej egzystencji i zapewne dlatego mniej
otwarcie wypowiadał się w kwestiach politycznych. Natomiast Sartre nie
widział żadnej sprzeczności w przynależności do partii komunistycznej i
jednoczesnym filozofowaniu na temat wolności. Jego twórczość niełatwo
poddaje się skrótowym opisom. Towarzyszka jego życia Simone de
Beauvoir (1908–1986) była jedną z pierwszych uwodzicielskich piewczyń
feminizmu[596].
Z perspektywy Stanów Zjednoczonych wojenne fronty były bardzo
odległe, a eks-żołnierze byli wśród pisarzy stosunkowo nieliczni. Powieść
Nadzy i martwi (1948) Normana Mailera przybliżała Amerykanom
okropności wojny, choć książka opowiada o doświadczeniach autora
podczas służby na Pacyfiku, a nie w Europie. Akcja Paragrafu 22 (1961)
Josepha Hellera toczy się na leżącej u wybrzeży Włoch wyspie Pianosa,
którą autor oglądał z pozycji pilota amerykańskiego bombowca, a Rzeźnia
numer pięć (1969) Kurta Vonneguta jest odbiciem doświadczeń pisarza,
który jako jeniec wojenny był świadkiem nalotu na Drezno. Najwyraźniej
dwadzieścia czy dwadzieścia pięć lat nie było okresem zbyt długim na to,
aby wojenne doświadczenia przetworzyć i wydobyć na powierzchnię.
W Niemczech trauma klęski pozostawiła głębokie ślady. Naród
przerzucono z epoki, w której „defetyzm” był podlegającym karze
wykroczeniem, w czas, w którym dopuszczano już negatywne myślenie o
minionej epoce hitleryzmu. W odróżnieniu od Brytyjczyków i
Amerykanów, Niemcy znaleźli się w samym środku zdarzeń. A w
odróżnieniu od Sowietów nie mieli nic, co mogłoby równoważyć ich
poświęcenie. Stąd też najpilniejszym ćwiczeniem psychologicznym
powojennych lat było Vergangenheitsbewältigung – uporanie się z
przeszłością. W tym kontekście wymienia się często powieść Bernharda
Schlinka Der Vorleser („Czytelnik”, 1995). Jest to historia studenta, który
przeżywa krótki romans ze starszą od siebie kobietą, a później odkrywa, że
w przeszłości była ona strażniczką w obozie koncentracyjnym. Od kilku
dziesięcioleci na pierwszy plan wybijają się dwa nazwiska. Pierwszy z
wybitnych twórców urodził się na Zachodzie i mieszkał w Niemczech
Wschodnich. Drugi, urodzony w Niemczech Wschodnich, mieszkał w
Berlinie Zachodnim.
Twórczość Heinricha Bölla (1917–1985) obejmuje okres czterdziestu lat i
porusza wiele tematów. Jako były żołnierz, wielokrotnie ranny, potrafił
przekonująco pisać o ludziach, którzy służyli ojczyźnie i wypełniali swój
obowiązek. Co więcej, jego powieści wojenne – na przykład Pociąg przybył
punktualnie (1949) czy Opuszczenie oddziału (1964) – dotarły do rąk
spragnionej takiej lektury publiczności. Pisana w latach 1949–1951 powieść
Anioł milczał ukazała się dopiero w 1992 roku i opowiada o
bombardowaniu Drezna. W samym tylko ZSRR książki Bölla rozchodziły
się w milionach egzemplarzy.
Günter Grass (ur. 1927), gdańszczanin, który utracił ojczyznę, jest
pisarzem ogromnie wrażliwym na kwestie ucisku społecznego i
politycznego, a jego powieści stanowią złożoną mieszaninę humoru,
pisarskiego eksperymentu i gorzkiego komentowania rzeczywistości.
Często przyczepiano mu etykietkę „pisarza rabelaisowskiego”. Sławę
zdobył powieścią Blaszany bębenek (1959), mówiącą o chłopcu, który
przestał rosnąć w proteście przeciwko nazistowskiemu reżimowi. W
ostatnich latach jego twórczość zwróciła się ku problemom niemieckich
wypędzonych – do których sam należy – i ku tezie, że na Niemców można
patrzeć nie tylko jako na inicjatorów wojny, ale także jak na jej ofiary. Idąc
rakiem (2002) jest historią katastrofy wiozącego uchodźców niemieckiego
okrętu „Wilhelm Gustloff”, który zatonął w 1945 roku (zob. s. 454–455)
[597]. W roku 1999 Grassowi przyznano Nagrodę Nobla w dziedzinie

literatury. Ale jego pozycja w Niemczech jako działacza na rzecz pokoju i


wielkiego autorytetu moralnego została nieco zachwiana po bardzo
spóźnionym wyznaniu pisarza, który po ponad sześćdziesięciu latach
oświadczył, że w latach 1944–1945 przez krótki czas służył w dywizji
pancernej Waffen SS „Frundsberg”.
Na niemieckie reakcje na wojnę – i na klęskę – wywarły wpływ zarówno
podział kraju na dwa rywalizujące ze sobą państwa, jak i dziwna niechęć do
realistycznego spojrzenia na zwycięski Związek Sowiecki. Denazyfikację
prowadzono ze zmiennym powodzeniem tak w Republice Federalnej, jak i
w Republice Demokratycznej, nigdy jednak nie towarzyszyła jej chęć
sądzenia komunizmu w sowieckim stylu według takich samych norm.
Może dlatego, że doniesienia na bolszewizm były niegdyś standardową
praktyką nazistów, teraz okazało się, że politycznie poprawne jest
niedostrzeganie sowieckich zbrodni i skupianie się na samobiczowaniu. W
rezultacie podsycano modę na poczucie winy – nawet wśród młodzieży,
której jeszcze nie było na świecie w epoce Hitlera, Hitlerzeit – a różowi
radykałowie zdobywali wybitną pozycję wśród arbitrów literackiego i
intelektualnego smaku. Były funkcjonariusz stalinowskiej służby
bezpieczeństwa Marcel Reich-Ranicki (ur. 1920) mógł więc zostać
wpływowym krytykiem literackim[598]. Profesor Jürgen Habermas (ur.
1929), socjolog i filozof o orientacji neomarksistowskiej, znany jest
zarówno ze swojej niezrozumiałej prozy, jak i ze skłonności do
debatowania. Spór historyków o miejsce Trzeciej Rzeszy – Historikerstreit
– był w znacznej mierze jego dziełem (zob. s. 607).
Tymczasem w ZSRR rozpoczęła się druga epoka lodowcowa. Koniec
wojny nie tylko nie oznaczał początku okresu odprężenia i reform, ale
triumfujący Stalin przykręcił śrubę, wznowił polowania na czarownice i
zdławił wszelkie nadzieje na fundamentalne zmiany. Po tajnym referacie
Chruszczowa z 1956 roku nastąpiła bardzo ograniczona „odwilż”. Ale w
sprawach istotnych dwustu milionom obywateli sowieckich na następne pół
wieku nałożono psychiczny i fizyczny kaftan bezpieczeństwa.
W takiej atmosferze zakres dotyczących drugiej wojny światowej
tematów, o których można by uczciwie pisać, był naprawdę minimalny.
Obowiązywał triumfalizm. Krytyka Wielkiego Stalina i sowieckiego
Naczelnego Dowództwa była zakazana. Działalność agend sowieckich w
krajach okupowanych, czy to w latach 1939–1941, czy w latach 1944–
1945, usunięto z intelektualnej mapy wydarzeń.
Mimo wszystko jednak wojna stanowiła temat zbyt wielki, żeby można
go było całkowicie unikać; znaleźli się odważni, którzy podjęli wyzwanie.
Nie po raz pierwszy drogę wskazał Ilia Erenburg (1891–1967). Erenburg,
polityczny magik za pomocą sprytnych sztuczek uwalniający się z więzów,
nieraz występował przeciwko zasadom stalinowskiej powagi, mimo że sam
był starym bolszewikiem i kolegą wroga ludu Nikołaja Bucharina; często
też odbywał zagraniczne podróże. Już podczas wojny wydał wojenną
powieść Upadek Paryża (1941), a po wojnie – Burzę (1948) i Odwilż
(1954). Pierwsza jest typową sowiecką sagą wojenną, ale można w niej
znaleźć aluzje do tematów tabu – Holokaustu, paktu hitlerowsko-
sowieckiego, małżeństw z cudzoziemcami. Tytuł drugiej stał się nazwą
całego okresu w sowieckiej historii. Być może Erenburg rzeczywiście był
„prawdziwym heretykiem”, za jakiego został uznany przez ideologicznego
szefa ZSRR Zamiatina. Ale był też niezastąpiony. Podczas wojny zyskał
dużą popularność z powodu mrożących krew w żyłach (żeby nie
powiedzieć rasistowskich) nawoływań do mordowania Niemców i podobne
sygnały nadawał pod adresem Amerykanów w początkowej fazie zimnej
wojny. Mołotow oświadczył przy jakiejś okazji, że „Erenburg jest wart
kilku dywizji”[599].
Protegowany Erenburga Wasilij Siemionowicz Grossman (prawdziwe
nazwisko Josif Sołomonowicz Grossman, 1905–1964) nie miał aż tyle
szczęścia. Był korespondentem wojennym organu Armii Czerwonej
„Krasnaja Zwiezda” i wydał kilka ortodoksyjnych książek – na przykład
Naród jest nieśmiertelny (1942) i Stalingrad (1943); udało mu się nawet
bezkarnie opublikować broszurę Piekło Treblinki (1944) – relację
naocznego świadka o Holokauście. Ale był coraz bliżej oficjalnych
buforów. Starannie przemyślaną powieść o Stalingradzie Za prawoje dieło
(„W słusznej sprawie”, 1943) opublikowano w bardzo okrojonej postaci
dopiero w roku 1952. A jego arcydzieło Życie i los (1960) nie mogło się
ukazać przez dwadzieścia lat. Gdyby dożył, czekałaby go przyjemna
niespodzianka, ponieważ jeden z głównych sowieckich ideologów Michaił
Susłow oświadczył mu kiedyś, że nie będzie się go wydawać przez 250
lat[600].
Grossman – podobnie jak Erenburg – był Żydem i obaj przez długi czas
zbierali materiały do czarnej księgi o losach sowieckich Żydów. Problem
polegał na tym, że wiedzieli o hitlerowskim Holokauście i chcieli dokonać
porównań. Ale w sowieckim sposobie myślenia anatemą została obłożona
już sama myśl, że Sowieci mogli być zbrodniarzami, nie mówiąc o
porównaniach ich poczynań ze zbrodniami hitlerowców.
Właśnie w takim kontekście poemat Jewgienija Jewtuszenki (ur. 1933)
Babi Jar, który wydano w 1958 roku, należy uznać za akt wielkiej odwagi:
Nad Babim Jarem pomników nie widać.
Grubym nagrobkiem jest urwisko Jaru.
Strasznie mi.

Jewtuszence chodziło jednak przede wszystkim nie o to, żeby


upowszechnić wiedzę o masakrze w Babim Jarze, ale o to, żeby wyrazić
swoje ubolewanie z powodu odmowy władz sowieckich podejmowania
dyskusji o historii Żydów w szerszym wymiarze. „Jestem Dreyfusem”,
powiedział. Pisał o carskich pogromach:

Zda mi się –
jestem chłopcem w Białymstoku.
Leje się krew i po podłogach ścieka.
(...)
W mojej krwi nie ma krwi żydowskiej wcale.
Ale jak Żyda
w sposób urągliwy
antysemici tępią mnie wytrwale.
Dlatego ze mnie –
Rosjanin prawdziwy![601]

Najcięższe literackie ciosy wymierzał jednak bez wątpienia Aleksander


Sołżenicyn. Ten wojenny weteran i głęboko patriotyczny Rosjanin z
oburzeniem myślał o latach życia straconych w gułagu i był zdecydowany
pokazać światu prawdziwy obraz sowieckich prześladowań, które wbrew
temu, co sądziło wielu ludzi na Zachodzie, wcale się nie skończyły z
końcem wojny. Jako pierwszy środek wyrazu wybrał fikcję literacką.
Krótka powieść Jeden dzień Iwana Denisowicza (1962), która się stała
sensacją, to był dopiero początek. Książki Oddział chorych na raka (1968) i
Krąg pierwszy (1969) poruszały ten sam temat reakcji istoty ludzkiej na
skrajnie trudną sytuację. Za to wyrzucono go ze Związku Pisarzy
Sowieckich. Ale to były zaledwie pierwsze obłoczki pary zapowiadające
potężny wybuch wulkanu, który miał nastąpić, kiedy go nagle deportowano
z ZSRR[602].

W tym czasie literatura na temat drugiej wojny światowej zaczęła się


przekształcać w poważny przemysł. Powstały już nie tysiące, ale dziesiątki
tysięcy książek opisujących niemal każdy aspekt i każdą fazę wojny. Tak
ogromne dzieło o wiele przekroczyło możliwości pojedynczego człowieka,
który byłby w stanie przeczytać zaledwie fragment; zawierało oczywiście
literaturę dobrą, literaturę złą, literaturę nijaką i literaturę nie do opisania.
Stanowi świadectwo potężnego oddziaływania drugiej wojny światowej na
powszechną wyobraźnię – nieustannego wpływu, jaki wydarzenia najsilniej
odciśnięte w pamięci wywierają na dzisiejszą świadomość. Można je
porządkować według gatunków i rodzajów, katalogować według autorów,
dat, krajów pochodzenia, miejsca akcji lub rodzaju opisywanych działań
wojennych. Różne tematy wysuwały się na pierwszy plan w różnych
okresach. Na przykład wojenne powieści szpiegowskie pojawiły się późno
– po tym, jak John Le Carré (ur. 1931), Graham Greene i inni autorzy
przetarli szlak w scenerii zimnej wojny. Alan Furst (ur. 1941) miał
natomiast godne pozazdroszczenia wyczucie egzotyki Europy Wschodniej.
Wydaje się, że historia alternatywna – allohistoria – wyrosła z gatunku
science fiction. Pod piórem takich autorów, jak Len Deighton (ur. 1929) czy
Robert Harris (ur. 1957) jej głównym przedmiotem stało się szukanie
odpowiedzi na pytania w rodzaju „A co by było, gdyby operacja »Lew
Morski« się powiodła?”.
Ale z punktu widzenia historyka rzeczą najbardziej interesującą jest
postępujące w czasie przesunięcie centrum uwagi. W pierwszych latach
powojennych nacisk spoczywał na czynach zwycięskich aliantów, a więc na
wojnie morskiej, wojnie powietrznej lub działaniach na Pustyni Zachodniej.
Wiele powieści i opowiadań z tego okresu przeniesiono na ekran. Niemcy
także pisali – po niemiecku i na niemiecki rynek, Rosjanie po rosyjsku,
Polacy po polsku, Finowie po fińsku. Wzajemne wpływy były jednak
niewielkie. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych głównym
tematem stał się Holokaust – po wielu latach zaniedbania. Podobnie jak w
tekstach historycznych, w fikcji literackiej omawiano go z pozycji
głębokiego współczucia dla tragedii Żydów, dość swobodnie traktując
scenerię. Szczególnie w Stanach Zjednoczonych tacy autorzy jak William
Styron (ur. 1925) i Leon Uris (ur. 1924) osiągnęli pozycję autorów lektur
niemal obowiązkowych w szkołach i na uczelniach, podczas gdy
półdokumentalne filmy w rodzaju Shoah Claude’a Lanzmanna (1986)
obliczone były na określony efekt.
Mimo wszystko powoli, ale skutecznie front wschodni słusznie zaczął
umacniać swoją pozycję dominującego tematu – najpierw w utworach
narracyjnych prezentujących w czystej formie wątek „chłopców z jajami”,
potem w popularnych przekładach autorów niemieckich i rosyjskich, a w
końcu – po upadku ZSRR – w utworach obnażających prawdę o moralnym
bankructwie stalinizmu. Nareszcie można było mówić o będącym sercem
drugiej wojny światowej zderzeniu dwóch gigantycznych tyranii. A
wymagała tego już choćby tylko skala cierpienia.
Przez pół wieku tym opisom frontu wschodniego brakowało jednak
jednego wymiaru. Opowieści o zajadłych starciach – na przykład takie jak u
Svena Hassela – nie były nieprawdziwe. Nie łączyły się natomiast z żadną
próbą przekazania czytelnikom charakterystyki reżimów, których losy
właśnie się ważyły. Niemieckich żołnierzy wysyłano do walki na wschód,
gdzie natykali się na Rosjan broniących swojej „ojczyzny” z brutalną,
desperacką, zwierzęcą odwagą. I tyle. Układy podobieństw i kontrastów,
podobnie jak mechanizmy społeczne i polityczne leżące u podstaw
wojennych zmagań dwóch potworów, znajdowały się poza zasięgiem
wyobraźni ludzi Zachodu.
Mogłoby się wydawać, że ta przepaść zacznie w końcu znikać.
Trzydzieści lat po rewelacjach Sołżenicyna pewien młody autor
amerykański, dziś już nieżyjący, wymyślił intrygę, w której front wschodni
łączył się z GUŁagiem. Nie zaszkodziło sprawie, że ów pisarz był
jednocześnie historykiem. Wydana pośmiertnie książka Russa Schneidera
(1956–2000) Siege („Oblężenie”, 2001), opowiada o przejściach trzech
fikcyjnych postaci – niemieckich żołnierzy – w autentycznej scenerii bitwy
o Wielkie Łuki z 1942 roku. Ale akcja zaczyna się i kończy nie na polu
bitwy, lecz w największym obozie koncentracyjnym Europy:

Workuta leżała tuż przed pasmem Uralu. Znajdowała się nie na najdalszych rubieżach
Syberii, lecz u jej bram. (...) Tego wszystkiego nie da się opowiedzieć. (...) Wszędzie
gułagi i wszędzie dookoła Rosja. Rzeki śmierci i długie linie szyn kolejowych, układane
metr po metrze na kościach zmarłych ludzi (...)[603].
Początek akcji został wybrany tak, żeby można było przedstawić ponure
realia sowieckiego karnego batalionu, w którym znaleźli się ludzie zabrani
z Workuty i ustawieni w karnych szeregach naprzeciw Wehrmachtu.
Zakończenia nie powinno się może zdradzać, ale nie jest trudno odgadnąć,
jaki los czekał wziętych do niewoli Niemców. Kiedy pisarze próbują
powiązać największy teatr działań zbrojnych z największymi organami
represji wobec ludności cywilnej, sięgają najgłębszej istoty drugiej wojny
światowej w Europie.

Polska literatura powojenna nieuchronnie miała obsesję wojny – nawet


wtedy, gdy pisarze starali się jej unikać. Ponadto musiała się zmagać z
poważnymi przeszkodami. Liczni literaccy emigranci żyli w izolacji od
swojego kraju i od swojej naturalnej publiczności. Pisarze, wydawcy i
czytelnicy w kraju musieli się pogodzić z państwową cenzurą i –
przynajmniej do 1956 roku – z groźnym uciskiem politycznym.
Większość najlepszych dzienników z lat wojny wydano za granicą i
przez długi czas były one nieosiągalne w Polsce. Dotyczy to na przykład
takich książek, jak Army in Exile generała Andersa (1949), Armia
podziemna „Bora” Komorowskiego (1950) czy Last of the Warhorses
(„Ostatni z weteranów”, 1974) generała Rudnickiego. Złe traktowanie
Polaków w ZSRR było palącą kwestią, ale mimo to stanowiło w Polsce
temat tabu. Przepaść wypełniały takie pozycje, jak wydane w Paryżu Na
nieludzkiej ziemi (1949) Józefa Czapskiego i książka Beaty Obertyńskiej W
domu niewoli (1946) czy wydany w Londynie Inny świat (1951) Gustawa
Herlinga-Grudzińskiego. Herling-Grudziński, który służył w armii Andersa,
wydał także międzynarodową antologię wojennych wspomnień, z
wyraźnym naciskiem na teksty autorów rosyjskich (W oczach pisarzy,
1947).
Wobec tego fikcja literacka była dla pisarzy w kraju bezpieczniejszym
środkiem wyrazu. Tadeusz Borowski (1922–1951), który przeżył
Auschwitz, zapoczątkował falę literatury obozowej, zdobywając sobie u
katolickich krytyków opinię nihilisty. Jego opowiadanie Proszę państwa do
gazu (1947) było tłumaczone na wiele języków. W wieku trzydziestu lat
popełnił samobójstwo. Zofia Nałkowska (1884–1954), przedwojenna
działaczka lewicowa, poruszała się z podniesionym czołem w powojennych
kręgach politycznych i kulturalnych. Jej Medaliony (1946), które także
opowiadają o Auschwitz, oficjalnie wychwalano jako klasyk literatury
antyfaszystowskiej. Motto Medalinów brzmi: „Ludzie ludziom zgotowali
ten los”. Jarosław Iwaszkiewicz (1894–1980), pisarz o wielu talentach i
wybitny reżimowiec, wyróżnił się tym, że nie komentował delikatnych
spraw czasu wojny i lat powojennych. Gdy się skończył stalinowski
koszmar, zelżał system kontroli. Roman Bratny (ur. 1921) odniósł ogromny
sukces jako autor powieści Kolumbowie rocznik 20 (1957), która
rozbudzała wspomnienia straconego pokolenia.
Utwory dotyczące polskiej martyrologii przybierały różne formy.
Powstawały wiersze, sztuki teatralne i powieści poświęcone większości
wojennych wydarzeń: pisano o kampanii wrześniowej, o Katyniu, o
okupacji niemieckiej, o zdobyciu Monte Cassino. Polscy czytelnicy mogli
się zapoznać z takimi postaciami jak Krzysztof Kamil Baczyński, którego
teraz wolno było wydawać i w którego uczuciach nieraz pobrzmiewały
współczesne nuty:

Nas nauczono. Nie ma litości.


(...)
Nas nauczono. Nie ma sumienia.
(...)
Nas nauczono. Nie ma miłości[604].

W odpowiednim czasie na pierwszy plan wysunęły się literackie


eksperymenty. Należy tu wspomnieć o Mironie Białoszewskim (1922–
1983), którego Pamiętnik z powstania warszawskiego (1970) zrobił furorę –
nie tylko jako ponury obraz gehenny cywilów, ale także ze względu na
nowatorską technikę pisarską. Tadeusz Różewicz (ur. 1921), którego głos
był równie rozpoznawalny, podczas wojny walczył w podziemiu; niektóre z
jego utworów prozą – na przykład Opadły liście z drzew (1955) –
odtwarzały klimat moralny i emocjonalny tamtych czasów.
Tematy wojenne trafiały jednak przede wszystkim do poezji. Jeden z
twórców, Władysław Broniewski (1897–1962), żołnierz zarówno Legionów
Piłsudskiego, jak i armii Andersa i niewątpliwie utalentowany poeta, stał
się twórcą wyjątkowo kontrowersyjnym. Podczas wojny pisał piękne
patriotyczne wiersze – takie jak Bagnet na broń czy Zamarstynów, w
którym opowiada o swoim aresztowaniu przez NKWD – ale po wojnie
obniżył loty i zaczął tworzyć straszliwe rymowanki w stylu Pieśni o
Stalinie (1949). Dwoje polskich poetów, późniejszych noblistów, przeżyło
wojnę. Czesław Miłosz (1911–2004), który wyjechał za granicę, jest
bardziej znany. Jego wiersz Campo di Fiori, wyrażający „gniew poety”
wobec bezradności i obojętności ludzi wiedzących o istnieniu
warszawskiego getta, nadał nowy bieg debatom o tak zwanych biernych
widzach. Wisława Szymborska (ur. 1923), która została w Polsce, w
utworze Koniec i początek zamknęła spuściznę osłupienia wobec
wojennych wydarzeń:

Ci, co wiedzieli
o co tutaj szło,
muszą ustąpić miejsca tym,
co wiedzą mało.
I mniej niż mało.
I wreszcie tyle co nic[605].

Nikt jednak nie ukazał mrocznego dziedzictwa wojny bardziej dojmująco


niż Tadeusz Konwicki – akowiec, powieściopisarz, reżyser filmowy i
swego czasu socrealista. Głównym przedmiotem zainteresowania
Konwickiego był bagaż strasznych wojennych przejść, obciążający postawy
współczesnych. Po raz pierwszy temat ten pojawił się w Rojstach (1956) i
w Oblężonym mieście (1956), ale był nadal obecny trzydzieści lat później,
w Kompleksie polskim (1977) i Małej apokalipsie (1979).
Nie trzeba dodawać, że taki elementarny zarys jest zaledwie ślizganiem
się po powierzchni tematu. Mówi się tu przecież o traumie dwóch czy
trzech pokoleń.

Tabela 6.3. Druga wojna światowa w Europie – tematyczny przegląd


wybranych pozycji literatury
Początek
Ilia Erenburg, Upadek Paryża (1942)
Alan Furst, Polski oficer (1944)
Jean-Paul Sartre, Rozpacz (1949)
Antti Tuuri, Talvisota („Wojna zimowa”, 1984)

Bitwa o Anglię i Blitz


Graham Greene, Ministerstwo strachu (1943)
Elizabeth Bowen, The Heat of the Day („Dylemat serca”, 1949)
Alan Pearce, Dunkirk Spirit („Duch Dunkierki”, 2006)
Sarah Waters, Pod osłoną nocy (2006)

Wojna na morzu
Nicholas Monsarrat, Okrutne morze (1951)
Alistair MacLean, HMS Ulisses (1955)
Lothar Buchheim, Okręt (1971)
Günter Grass, Idąc rakiem (2002)

Wojna w powietrzu
Neville Shute, Pastoral („Sielanka”, 1944)
Gert Ledig, Vergeltung („Zemsta”, 1956)
Kurt Vonnegut, Rzeźnia numer pięć (1969)
Len Deighton, Nalot (1970)
Heinrich Böll, Anioł milczał (1992)

Holokaust
Elie Wiesel, Noc (1958)
Leon Uris, Miła 18 (1961)
Jerzy Kosiński, Malowany ptak (1965)
Anatolij Kuzniecow, Babi Jar (1969)
Saul Bellow, Planeta pana Sammlera (1970)
William Styron, Wybór Zofii (1979)
Primo Levi, Pogrążeni i ocaleni (1982)
Martin Amis, Strzała czasu albo natura występku (1991)

Front wschodni
Heinrich Böll, Pociąg przybył punktualnie (1948)
Vaino Linna, Tuntematon Sotilas („Nieznany żołnierz”, 1954)
Willi Heinrich, Żelazny Krzyż (1955)
Gert Ledig, Die Stalinorgel („Organy Stalina”, 1955)
Guy Sajer, Zapomniany żołnierz (1971)
Sven Hassel, Widziałem, jak umierają (1976)
Leo Kessler, Forced March („Przymusowy marsz”, 1976)
Theodore Plievier, Stalingrad (1984)
Russ Schneider, Demiańsk (1995)
Russ Schneider, Siege („Oblężenie”, 2001)
David Robbins, Last Citadel („Ostatnia cytadela”, 2003)
Debra Dean, Madonnas of Leningrad („Madonny Leningradu”, 2005)

Włochy i front zachodni


Joseph Heller, Paragraf 22 (1961)
Louis de Bernières, Kapitan Corelli (1994)
Alan Furst, Red Gold („Czerwone złoto”, 1999)
Eugenio Corti, Czerwony koń (2000)
Mary Doria Russell, Thread of Grace („Nić łaski”, 2005)

Działalność szpiegowska
Ken Follett, Igła (1978)
Alan Furst, Dark Star („Mroczna gwiazda”, 1991)
Robert Harris, Enigma (1995)
Ken Follett, Kryptonim „Kawki” (2001)
Philip Kerr, Hitler’s Peace („Pokój Hitlera”, 2005)

Historia alternatywna
Philip K. Dick, Człowiek z Wysokiego Zamku (1962)
Len Deighton, SS-GB (1978)
Joe Poyer, Vengeance 10 („Rakieta V-10”, 1980)
John Hackett, Third World War („Trzecia wojna światowa”, 1985)
Robert Harris, Fatherland („Ojczyzna”, 1992)
Peter Tsouras, Disaster at D-Day („Klęska w Normandii”, 1994)
Douglas Niles, Lis Pustyni nad Renem (2000)
David Downing, The Moscow Option („Wariant moskiewski”, 2001)

[590]
K. Douglas, Complete Poems, Oxford 1978; zob. też D. Graham, Keith Douglas. A biography, Oxford 1974.
[591]
K.K. Baczyński, Warszawa i Pożegnanie żałosnego strzelca, w: idem, Utwory wybrane, wybór i posłowie K. Wyka,
Kraków 1982, s. 119, 92.
[592]
Zob. P. Lewis, George Orwell. The Road to 1984, London 1981.
[593]
Zob. C. Raine, William Golding, London 1988.
[594]
N. Monsarrat, Okrutne morze, przeł. M. Boduszyńska-Borowikowa, Warszawa 2002, s. 7.
[595]
Zob. nekrolog, „Guardian”, 23 lipca 2003.
[596]
Zob. Sartre’s French contemporaries and enduring influence, red. W. McBride, London 1987.
[597]
Zob. J. Preece, The Life and Work of Günter Grass, Basingstoke 2001; G. Grass, Idąc rakiem, przeł. S. Błaut, Gdańsk
2002.
[598]
Zob. M. Reich-Ranicki, Moje życie, przeł. J. Koprowski, M. Misiorny, Warszawa 2000.
[599]
Zob. Ilya Ehrenburg. Writing, politics and the art of survival, red. A. Goldberg, London 1984.
[600]
Zob. Pisarz na wojnie. Wasilij Grossman na szlaku bojowym Armii Czerwonej 1941–1945, oprac. A. Beevor, L.
Winogradowa, przeł. M. Antosiewicz, Warszawa 2006.
[601]
E. Jewtuszenko, Babi Jar, przeł. L. Lewin, w: L. Lewin, Spotkania z poetami. Przekłady z poezji rosyjskiej XIX i XX
wieku, Kraków 1979, s. 376, 378.
[602]
Zob. A. Sołżenicyn, Archipelag GUŁag 1918–1956. Próba dochodzenia literackiego, t. 1–7, przeł. J. Pomianowski
(Michał Kaniowski), Warszawa 1990.
[603]
www.russschneider.net.
[604]
K.K. Baczyński, Pokolenie, w: idem, Utwory wybrane, op. cit., s. 128–129.
[605]
W. Szymborska, Koniec i początek, w: eadem, Widok z ziarnkiem piasku, Poznań 1996, s. 146.
Zapis historyczny

Druga wojna światowa trwała sześć lat. Ale nawet sześćdziesiąt lat nie
wystarczyło, żeby zebrać, posegregować, skatalogować i udostępnić góry
dokumentów, ilustracji i rozmaitych przedmiotów, które po sobie
pozostawiła. Akcja jest ogromna, nieukończona i – w pewnym stopniu –
bolesna. Na wiele zapisów, tkwiących w teczkach i pudłach, nikt już więcej
nie spojrzy, a ponieważ są to pozbawione kontekstu odłamki, wiele z nich
nie rzuca najmniejszego światła na wojnę jako całość. Takie zapisy
stanowią zapewne nieoceniony pierwszy krok w skomplikowanym procesie
zachowywania i wyjaśniania przeszłości przyszłym pokoleniom. Ale do
zrobienia jest jeszcze parę dalszych kroków.
Wiele spośród wydarzeń czasu wojny okrywała zasłona tajemnicy i
nierzadko pozostawały one zakryte przez całe dziesięciolecia. Na przykład
w wypadku masakry katyńskiej – wydarzenia, które miało kluczowe
znaczenie dla oceny postawy moralnej walczących stron – świat musiał
czekać przez dokładnie pięćdziesiąt lat. Dwadzieścia pięć tysięcy polskich
jeńców zniknęło w 1940 roku, a dopiero w roku 1990 prezydent Gorbaczow
przyznał, że winę za tę zbrodnię ponosiło NKWD. Więcej: dopiero w roku
1992 prezydent Jelcyn udostępnił dokument będący pisemnym rozkazem
ich zamordowania, podpisany przez Stalina 5 marca 1940 roku. Przez całe
pięć dziesięcioleci wszelkie dociekania i wszelkie spekulacje na temat tej
masakry spotykały się z okrzykami oburzenia i z oskarżeniami o
antysowietyzm, fałszowanie historii i rzucanie oszczerstw pod adresem
aliantów[606].
Rządom wszystkich państw, które się znalazły po zwycięskiej stronie,
zależało na opublikowaniu wybranych dokumentów usprawiedliwiających
ich politykę z okresu wojny. Brytyjczycy i Amerykanie dostali premie w
postaci przechwyconych archiwów niemieckiego Ministerstwa Spraw
Zagranicznych, co im umożliwiło wczesne opublikowanie wyboru
dokumentów niemieckich. Świadectwo przedstawione w czasie procesów
norymberskich także doczekało się druku bez większej zwłoki[607]. W
odpowiednim czasie rządy Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych,
Francji, Polski, ZSRR i Jugosławii wydały serie własnych dokumentów[608].
Te oficjalne publikacje z pewnością stanowią cenny materiał dowodowy.
Nie należy jednak sądzić, że są one w jakimkolwiek sensie kompletne lub w
pełni godne zaufania. Z natury mają charakter wybiórczy, a kryteria ich
doboru mogą się wahać od łagodnie pragmatycznych po bezwstydnie
zniekształcające. Nieuchronnie też chowają w jakichś odległych
zakamarkach niejedną mniejszą lub większą wstydliwą tajemnicę.
Można by na przykład sądzić, że opublikowanie w 1946 roku tajnych
protokołów paktu sowiecko-hitlerowskiego, na podstawie najbardziej
godnych zaufania dokumentów z Ministerstwa Spraw Zagranicznych
Ribbentropa, załatwia sprawę raz na zawsze. Nic z tych rzeczy. Rząd
sowiecki, który swoich własnych archiwów nie udostępnił, po prostu
oświadczył, że „rzekome protokoły” to prowokacyjne fałszerstwo, a potem
przez następne czterdzieści lat udawał, że jego własne zachowanie w 1939
roku było bez zarzutu. Zbiory dokumentów Sowieckiej Akademii albo
pomijały pakt z 23 sierpnia 1939 roku in toto, albo też w druku pojawiał się
główny tekst paktu, a tajne protokoły pomijano.
Papierowe dokumenty – a tym bardziej papierowe dokumenty rządowe –
nie stanowią oczywiście jedynej formy historycznego zapisu. Zbiory gazet i
czasopism z czasu wojny są cennym źródłem informacji na temat opinii
publicznej i historii społecznej – szczególnie w takich krajach jak Wielka
Brytania czy Stany Zjednoczone, gdzie cenzura prasowa nie usuwała
zderzających się punktów widzenia. „The Times”, który w latach 1939–
1945 wciąż był w Wielkiej Brytanii wysoko notowanym pismem, zachował
wyraziste stanowisko, zwłaszcza w sprawach zagranicznych, przy czym
redaktor tego działu E.H. Carr był tak samo skłonny łagodzić opinie
dotyczące Stalina, jak swego czasu łagodził opinie na temat Hitlera[609].
Archiwa dźwiękowe są równie cenne i to w zakresie szerszym niż tylko
wojenne audycje radiowe. Ustny przekaz także ma swój znakomity wkład.
W czasie wojny i bezpośrednio po niej wspomnienia ludzi można było
zachować tylko w formie zapisów. Ale od czasu pojawienia się w latach
pięćdziesiątych urządzeń służących do nagrywania dźwięku wielu
weteranów i naocznych świadków udawało się nakłonić, żeby mówili do
mikrofonu. A żywy głos stanowi bardziej bezpośredni łącznik z
przeszłością niż słowo pisane. W Wielkiej Brytanii Centrum Dokumentacji
Doświadczeń Wojennych z czasu Drugiej Wojny Światowej (The Second
World War Experience Centre), z siedzibą w Leeds, specjalizuje się w
gromadzeniu materiałów tego rodzaju i wydaje swoje własne
czasopismo[610]. W Stanach Zjednoczonych zainicjowano kilka poważnych
projektów. Jeden z nich, noszący nazwę „Dobra wojna”, obejmuje przede
wszystkim wywiady z Amerykanami zaangażowanymi w rozmaite
działania na froncie domowym[611].
Archiwa przez długi czas cieszyły się u historyków czcią, na jaką nie
zawsze zasługują. W niektórych kręgach uważa się je za składnice prawdy,
której objawienia ograniczają wyłącznie indolencja i uprzedzenia
historyków. W rzeczywistości – jak wszystkie instytucje będące dziełem
człowieka – mają swoje mocne strony, ale mają też rozliczne wrodzone
wady. Ich rejestry i katalogi nie są wolne od błędów, archiwa podlegają
biurokratycznej kontroli, czasem irytująco restrykcyjnej, a owoce wydają
bardzo powoli. W wypadku brytyjskiego Public Record Office (teraz
zabawnie przemianowanego na National Archives – tak jakby chodziło o
imitację amerykańskiego National Archives) dokumentów dotyczących
pierwszej wojny światowej nie zaczęto upowszechniać do momentu, w
którym ruszyła fala powodziowa wymagających uporządkowania
dokumentów z drugiej wojny światowej: zasadę dostępności po
pięćdziesięciu latach zmieniono na zasadę dostępności po trzydziestu latach
dopiero w 1969 roku; sześćdziesiąt lat po zakończeniu wojny liczne
kategorie dokumentów, włączając w to pierwszorzędnej wagi archiwa służb
wywiadowczych, nadal są zamknięte na cztery spusty. Publiczności
udostępnia się co roku ułamek w postaci garstki średnio interesujących
dokumentów, które mają zadowolić czekających historyków. W Wielkiej
Brytanii wciąż jeszcze rządzą stróże archiwaliów. Nieodmiennie stwarzają
wrażenie, że coś ukrywają.
Dzięki ustawie o wolności informacji (1966) archiwa rządowe Stanów
Zjednoczonych są o wiele bardziej przyjazne dla swoich użytkowników.
Podobnie zresztą jak archiwa państw, w których upadły powojenne systemy
polityczne. W roku 2005 rząd polski ogłosił zamiar udostępnienia akt
komunistycznych służb tajnej policji od roku 1944. Ta inicjatywa stanowi
zapowiedź jasnego promienia światła skierowanego na mroczne
wydarzenia, jakie zachodziły w Polsce w ostatnich miesiącach wojny.
Główne problemy łączą się jednak z największym spośród walczących
państw. Wprawdzie Związek Sowiecki upadł, ale krótki okres wolnego dla
wszystkich dostępu do sowieckich akt w Moskwie za czasów prezydentury
Jelcyna skończył się, jeszcze zanim się na dobre zaczął. Pod rządami
prezydenta Putina rosyjska polityka dotycząca archiwów zrobiła się
bardziej restrykcyjna, a w niektórych byłych republikach sowieckich
praktycznie wcale nie istnieje. W latach dziewięćdziesiątych historycy
podjęli pierwsze niezależne badania wojennych akt NKWD i sowieckiego
Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Pozostają jednak wielkie białe plamy –
zwłaszcza w sprawach dotyczących sowieckiego Ministerstwa Obrony i
magazynów zdobyczy wojennych (zob. s. 438). Adolf Hitler zmarł w
kwietniu 1945 roku. Jego czaszkę odnaleziono (w pudełku po butach) w
archiwach NKWD dopiero w 1992 roku[612], a pełny rejestr akt na temat
Hitlera sporządzony przez NKWD upubliczniono dopiero w roku 2002[613].
Pierwszą opartą na dokumentach archiwalnych mapę systemu sowieckich
obozów koncentracyjnych opublikowano dopiero w roku 1998[614]. Do tego
czasu świat zdążył się już przyzwyczaić do myśli, że podczas wojny obozy
koncentracyjne mieli tylko hitlerowcy.
Ludzie Zachodu – którzy często chwalą się swoim otwartym
społeczeństwem – mają jednak niewiele powodów do samozadowolenia.
Podstawowe fakty dotyczące tajemnicy „Ultry” – czyli odkodowania
niemieckiego systemu Enigma – znane były w roku 1945 co najmniej
dwudziestu tysiącom ludzi. Wszyscy podpisali oświadczenie, że
podporządkują się ustawie o informacjach objętych tajemnicą służbową[615]
i każdy z nich bez wyjątku miał zamknięte usta przez co najmniej
trzydzieści lat. Milczenie przełamał Francuz Michel Garder, który pisał o
wywiadzie francuskim z czasu wojny; popełnione przez niego błędy
doprowadziły do istnego zalewu publikacji rzekomo te błędy korygujących
– jedną z nich była praca autorstwa niejakiego F.W. Winterbothama, która
jeszcze je pomnożyła. Relację opisywaną jako „dość dokładną” przedstawił
w 1978 roku R. Lewin, ale na autorytatywny, oficjalny raport trzeba było
czekać jeszcze przez kolejne dziesięć lat[616].
Wszystko to pokazuje, jak bardzo, bardzo powoli kształtuje się relacja
historyczna. Historycy, którzy bezczynnie czekają, aż wszystkie
fundamenty w postaci dokumentów znajdą się na swoim miejscu, wiecznie
próbują dotrzymać kroku prawdziwym i błędnym oświadczeniom innych. A
w tym czasie mogą sobie bezkarnie szaleć wszelkie formy inwencji i
tworzenia kolejnych mitów. Archiwa i zapisy to tylko martwy budulec –
dopóki nie zjawi się historyk, który je ożywi, nadając im kształt spójnej
narracji. Ale pojawienie się takiego niosącego życie historyka samo w sobie
nie jest jeszcze gwarancją ostatecznego sukcesu. Historycy są tak samo
omylni jak wszyscy inni ludzie. Jest wśród nich zwykły procent
szarlatanów, konformistów i ignorantów. A zły historyk jest jeszcze
bardziej niebezpieczny niż sterta martwego archiwalnego budulca.

[606]
Zob. rozdz. 1, przypis 4; rozdz. 3, przypis 41.
[607]
Zob. The trial of German major war criminals. Proceedings of the International Military Tribunal sitting at Nuremberg,
Germany, London 1946–1950.
[608]
Zob. National Archives, Federal Records of World War II, t. 1: Civilian Agencies, t. 2: Military Agencies, Washington
1950.
[609]
Zob. C. Jones, E.H. Carr and International Relations. A duty to lie, Cambridge 1998; J. Haslam, The Vices of Integrity.
E.H. Carr, 1892–1982, London 1999; E.H. Carr. A critical appraisal, red. M. Cox, Basingstoke 2000.
[610]
Zob. www.war-experience.org.
[611]
Zob. S. Terkel, „The Good War”. An oral history of World War Two, London 1984.
[612]
Zob. A. Petrova, P. Watson, Śmierć Hitlera. Ostatnie odkrycia w tajnych archiwach rosyjskich, przeł. W. Horabik,
Warszawa 1998.
[613]
GARF, Moskwa: 462a/5/30; zob. Das Buch Hitler, red. H. Eberle, M. Uhl, Bergisch Gladbach 2005.
[614]
Zob. rozdz. 5, przypis 59.
[615]
Official Secrets Act (przyp. tłum.).
[616]
Zob. R. Lewin, Ultra Goes to War, London 1978; F. Hinsley, British Intelligence in the Second World War, London
1993; idem, Codebreakers. The inside story of Bletchley Park, Oxford 1993.
Internet

Internet uważa się powszechnie jedynie za nową, szybszą formę


komunikacji. Jeśli się chce wiedzieć, jakie publikacje dotyczące drugiej
wojny światowej można znaleźć w bibliotekach Oksfordu, nie trzeba już iść
do Bodleian Library i tam w katalogu przedzierać się przez ogromne zbiory
fiszek. Po prostu wpisuje się do wyszukiwarki hasło „druga wojna
światowa”, naprowadza kursor na „szukaj”, naciska klawisz i gotowe –
pracę, która dawniej wymagała kilku dni lub nawet tygodni, wykonuje się
w czasie kilku sekund. Jeśli nie można osobiście pojechać do muzeum w
Kursku, wystarczy znaleźć jego anglojęzyczną stronę internetową i już
można sobie obejrzeć zbiory.
Sieć staje się jednak w coraz większym stopniu czymś o wiele więcej niż
sposobem na szybkie pod względem technicznym dotarcie do istniejących
zbiorów. Coraz bardziej staje się ona sama w sobie źródłem informacji
historycznej – można w niej znaleźć dokumenty, artykuły, przedmioty
kolekcjonerskie, ilustracje, debaty i blogi – jednym słowem obiekty, które
mogą – ale nie muszą – być dostępne gdzie indziej. Istnieje na przykład
znakomita strona internetowa o adresie www.warsawuprising.com, którą jej
webmaster zawiaduje z... południowej Kalifornii i która zawiera
informacje, jakich nie da się znaleźć w żadnej książce i w żadnym muzeum.
Ale jest także bardzo nijaka strona www.secondworldwar.com, którą
najwyraźniej zawiadują zainteresowani amatorzy; jest także Wikipedia –
samoregulująca się internetowa encyklopedia, do której każdy może wnieść
własny wkład. Zawodowi historycy na ogół nie ufają takim stronom
internetowym. Internet, powiadają, jest niebezpieczny. Pełno w nim
wątpliwych stwierdzeń i oczywistych błędów. Można by dodać, że to samo
dotyczy każdego innego źródła informacji historycznych[617].

[617]
Zob. J. Naughton, A brief history of the future. The origins of the internet, London 2000.
Pisanie historii

Zadanie polegające na konstruowaniu spójnej narracji z niespójnej


mieszaniny przeszłych zdarzeń jest bardzo skomplikowane i wymaga
wspólnego wysiłku wielu współpracowników. Zaczyna się od
porządkowania źródeł – dokumentów, ilustracji, pamiętników i statystyk – a
przejść do stadium kompilacji, analizy i syntezy można dopiero po
zakończeniu prac przy kładzeniu podwalin. Ostateczne podsumowanie,
które powstaje ze współbrzmienia rywalizujących z sobą sądów i rodzi się
w procesie bezustannej rewizji wcześniejszych odkryć, nigdy nie może być
definitywne.
Często się mawia, że historię piszą zwycięzcy; w wypadku drugiej wojny
światowej udziałem historyków Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i
ZSRR z pewnością była przewaga na starcie. Historiograficzny triumf
zwycięzców jest jednak w najlepszym razie krótkotrwały, a często bywa
iluzoryczny. Brak mu bowiem na ogół jednej z podstawowych cech
dobrego historiopisarstwa, a mianowicie samokrytyki. Po roku 1945
powstał jeszcze jeden poważny problem. Zwycięscy alianci byli podzieleni.
Dzielił ich fundamentalny brak zgody nie tylko w sprawach bieżącej
polityki, ale także w kwestiach dotyczących interpretacji przeszłości.
Efektem była długotrwała rozbieżność opinii dotyczących historii czasu
wojny, dająca przez ponad czterdzieści lat niewielkie szanse na dyskusję –
nie mówiąc już o poszukiwaniu rozwiązań.
W tym miejscu może się przydać słowo ostrzeżenia: wszystkie rządy i
wszystkie systemy polityczne notorycznie legitymizowały swoje istnienie,
przedstawiając pozornie słuszną, lecz w rzeczywistości fałszywą
interpretację historii. Na przykład Stany Zjednoczone, które wyłoniły się po
drugiej wojnie światowej jako największe mocarstwo świata, podnosiły
oczywiście własny udział w wojnie z hitlerowskimi Niemcami i imperialną
Japonią jako argument na rzecz swojej stałej postawy obrońcy wolności i
demokracji. W oczach Ameryki wojna szybko stała się koniecznym
wstępem do teraźniejszości, wygodną platformą do ciągłego lansowania
idei walki Dobra ze Złem.
Podobne postawy wykształciły się w ZSRR, gdzie ciężko wywalczonego
zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami używano zarówno jako
argumentu mającego dowieść wyższości tak zwanego ustroju
socjalistycznego, jak i broni politycznej, którą można było grozić
przeciwnikom owego ustroju. Ponieważ tymczasem Stany Zjednoczone
stały się wrogiem numer jeden, „wuj Sam” dołączył do Adolfa Hitlera w
galerii czarnych charakterów występujących przeciwko sowieckiemu
„Dobru”. W oczach Sowietów – nie mniej niż w oczach Amerykanów –
druga wojna światowa była koniecznym wstępem do teraźniejszości. Ale
wykorzystywano ją we wręcz odwrotnym sensie. Według sowieckiego
sposobu myślenia było rzeczą skandaliczną, że Amerykanie rościli sobie
prawo do uznania równości ich zasług w odniesieniu zwycięstwa, podczas
gdy ofiara, jakiej to zwycięstwo wymagało od Amerykanów i od Sowietów,
była nieporównywalna. Te sprzeczne światopoglądy były niemożliwe do
pogodzenia, dopóki trwała zimna wojna.
Inne kraje stanęły w obliczu dylematów wynikających z podobnych
fałszywych konstrukcji myślowych. W Wielkiej Brytanii trzeba było sporej
pomysłowości, żeby wyjaśnić, jak to się stało, że wygrano wojnę, a
jednocześnie utracono imperium. W Jugosławii zwycięscy zwolennicy
marszałka Tity musieli twierdzić, że sami walczyli z faszystami i że
pokonani czetnicy byli kolaborantami. W Polsce importowany reżim
komunistyczny musiał dziękować Związkowi Sowieckiemu za zwycięstwo
oznaczające śmierć sześciu milionów Polaków i utratę połowy kraju.
Historycy muszą też walczyć ze zjawiskiem, które francuski naukowiec
Pierre Nora określił mianem lieux de mémoire: istnieją takie miejsca i takie
wydarzenia historyczne, które przemawiają do zbiorowej pamięci z taką
siłą, iż powodują wyłączenie lub zepchnięcie na margines całej reszty[618].
W Stanach Zjednoczonych taka właśnie rola przypadła Pearl Harbor i plaży
Omaha. W Wielkiej Brytanii tę samą funkcję spełnia „cud Dunkierki”. W
historii Żydów jest to Auschwitz. W historii sowieckiej zaś – Leningrad i
Stalingrad. Te niemal święte obiekty czynnie utrudniają przyjęcie szerszej
perspektywy i zróżnicowanie postaw, czego tak bardzo potrzeba. W
pokawałkowanym powojennym świecie pojedyncze punkty rozrzucone na
mapie pamięci po prostu nie mogły się połączyć w jeden, przyjęty przez
wszystkich, spójny obraz. Co więcej, taka sytuacja prowadziła często do
poważnych nieporozumień. Na przykład w roku 1945 w Moskwie nadano
lakoniczny komunikat, że w Auschwitz zginęły cztery miliony ludzi. Ta
liczba była całkowicie nieprawdopodobna, ale obowiązywała przez prawie
pięćdziesiąt lat. A oficjalna cenzura w krajach bloku socjalistycznego
ukrywała fakt, że większość ofiar zamordowanych w Auschwitz stanowili
Żydzi. Na tej samej zasadzie wydawało się, że nikt na Zachodzie nie zdaje
sobie sprawy, iż obóz w Auschwitz pochłonął kilkaset tysięcy polskich
katolików i sowieckich jeńców wojennych – często powtarzano błędną
liczbę „czterech milionów żydowskich ofiar” w odniesieniu do tego
jednego obozu[619].
W świecie zachodnim dzieło Druga wojna światowa Winstona
Churchilla, które zaczęło się ukazywać w 1948 roku, wyznaczyło
scenariusz samousprawiedliwienia w tonie tak autorytatywnym, że trudno
byłoby mu się sprzeciwić. Teza była prosta. Źródło problemów stanowił
Hitler. Walka była sprawiedliwa. „Łagodziciele” kierowali się błędną
motywacją. Partnerstwo brytyjsko-amerykańskie stało się zwycięskim
połączeniem. Zwrot nastąpił wtedy, gdy się okazało, że Wielka Brytania
przetrwała. Uznano, że Związek Sowiecki przyczynił się do zwycięstwa,
ale nie wspominano ani o skali jego wkładu w to dzieło, ani o zbrodniach
Stalina. Wyzwolenie Europy zaczęło się od Normandii. Zatriumfowały
wolność i demokracja[620].
W tym samym czasie w bloku sowieckim proponowano dość odmienny
scenariusz. Związek Sowiecki był krajem miłującym pokój. Nie miał nic
wspólnego z wydarzeniami z lat 1939–1940, kiedy to mocarstwa
kapitalistyczne postanowiły z sobą walczyć. Wielka wojna ojczyźniana
zaczęła się w czerwcu 1941 roku, kiedy hitlerowskie Niemcy bez powodu
zaatakowały ZSRR, i front wschodni był jedynym teatrem wojennych
działań, który się naprawdę liczył. Mimo zdradzieckich obietnic Churchilla
i Roosevelta zachodnie mocarstwa trzymały się z daleka od ciężkich walk
aż do czasu, kiedy losy wojny zostały już rozstrzygnięte. Ani wojna w
powietrzu, ani bitwa o Atlantyk, ani pomoc Zachodu dla ZSRR nie
zasługiwały, aby je szczególnie podkreślać. Wyzwolenie Europy przyszło z
ogniem dział Armii Czerwonej. Zatriumfowały wolność i demokracja (w
sowieckim stylu)[621].
Wersja sowiecka odrobinę się zachwiała po śmierci Stalina. Do roku
1953 przedstawiano go jako wojskowego geniusza, którego bystremu oku
nie umknie żaden szczegół. Po roku 1953 oficjalnie zaczęto sugerować, że
wojna została wygrana bez niego albo wręcz wbrew niemu. Natomiast po
odejściu Chruszczowa w 1964 roku stopniowo zaczęto Stalina
rehabilitować – także dzięki autoryzowanym wydaniom pamiętników wielu
spośród jego marszałków[622].
Tak czy inaczej w ciągu pierwszego powojennego dziesięciolecia ustaliły
się dwa scenariusze wojny – zachodni i wschodni. A potem już niewiele
dało się zrobić, żeby je zmienić. Zachodni historycy ignorowali stanowisko
Sowietów, po części dlatego, że niektóre jego aspekty – na przykład
zaprzeczanie istnieniu paktu hitlerowsko-sowieckiego – były po prostu
śmieszne, po części dlatego, że nie potrafili tego stanowiska zweryfikować
w wyniku niezależnych badań, a po części, jak można przypuszczać,
dlatego, że nie mieli ochoty przypisywać Armii Czerwonej lwiej części
zasług. Historycy sowieccy, zamknięci w swojej szczelnej klatce, nie
opuszczali swoich armat, regularnie składając doniesienia na
„zafałszowania burżuazyjnej historii”. Obie strony zajęły się badaniem
szczegółów na długo przed powszechną akceptacją jakichś szerszych,
bardziej ogólnych ram.
Churchill był jedynym pierwszoliniowym graczem, który publikował
pamiętniki lub dzienniki. Wśród grających na drugiej lub trzeciej linii
dostęp do najwyższych miejsc w tabelach mieli królowa Wilhelmina,
generał de Gaulle, hrabia Ciano, Albert Speer, Joseph Goebbels oraz
marszałkowie Żukow, Czujkow i Rokossowski – wszyscy dostarczyli
historykom raportów lepszej lub gorszej jakości. Osobiste relacje na temat
Holokaustu – na przykład dziennik Anny Frank – były o wiele liczniejsze
od opowieści wychodzących z gułagów. W wypadku hitlerowców
potwierdzeniem najgorszego stały się teksty dwóch skazanych wyrokami
trybunałów zbrodniarzy, Hansa Franka i Rudolfa Hössa. Ale jeśli idzie o
rewelacje natury politycznej, najbardziej chyba szokujące świadectwo
pochodzi od jednego z czołowych jugosłowiańskich komunistów Milovana
Dżilasa, który uznał, że po rozłamie, jaki nastąpił między Titą i Stalinem,
może swobodnie wyjawić prawdę. Dobrotliwy „wujek Joe” z zachodnich
mitów tracił blask. Wygląda na to, że Stalin był przysadzistym facetem o
figurze małpy, z żółtymi oczami i za długimi rękami. A co gorsza, stworzył
system, w którym rządzili nie robotnicy, lecz brutalna, dyktatorska „nowa
klasa” partyjnych potakiwaczy[623]. W ciągu lat zgromadzono potężny zbiór
pamiętników zawierających opisy wielu wydarzeń z wielu krajów. Jednak
rozproszenie tych licznych przyczynków nie zachęcało do uogólnień.
„Przemysł hitlerowski” zaczął się wcześnie i trwał przez długi czas.
Oksfordzki historyk Alan Bullock otrzymał przywilej dostępu do zdobytych
niemieckich archiwów; jego pionierska książka Hitler. Studium tyranii
znalazła się w druku już w 1952 roku[624]. W tym czasie – pięć lat przed
odwilżą – Stalin jeszcze żył i nikt nie myślał o studium tyranii Stalina. Od
tamtej chwili pojawiły się niezliczone opracowania na temat Hitlera i
hitlerowskiej Trzeciej Rzeszy – kulminacją tej fali były prace Festa,
Lukacsa, Burleigha, Evansa i Kershawa. Rzeczą interesującą jest, że kilku
biografów Hitlera przyciągnęła także postać Stalina. Homerycki pojedynek
tych dwóch ludzi stoczony podczas drugiej wojny światowej stanowi
główny wątek, bez którego mogłoby powstać wiele nieporozumień na temat
ich obu. Bullock, który się wywodził z przedwojennego obozu
antyfaszystowskiego, nie mógł się do końca zdobyć na bezpośrednie
porównania. Ale blisko czterdzieści lat po wielkim sukcesie swojej
pierwszej książki odważył się na wydanie drugiej: dwutomowej pracy
Hitler i Stalin. Żywoty równoległe (1991)[625]. Później z większą siłą
chwycił byka za rogi Richard Overy. Nikt nie sugerował, że dwaj tyrani i
ich dwa reżimy były identyczne. Natomiast obaj byli ohydnymi
ciemiężycielami. I nie ma sensu wysuwać argumentu – który był modny
przez całe dziesięciolecia – że tyran Stalin był troszkę mniej tyranem,
ponieważ walczył z tyranem Hitlerem[626].
Opracowywano także oficjalne wersje historii, choć niektóre rządy
zrezygnowały z tego przedsięwzięcia, jeszcze zanim zostało ukończone.
Pisane przez wielu autorów i wydawane w wielu tomach dzieła okazywały
się śmiertelnie nudne, a więc nadające się do czytania tylko jako książki o
charakterze encyklopedycznym. Kontradmirał Samuel Morison napisał
piętnastotomową historię amerykańskich operacji na morzu (1947–1962), a
don z Cambridge sir James Butler planował stworzenie serii, która miała
ostatecznie objąć niemal 100 woluminów. Sam Butler był jednym z
autorów sześciotomowej Grand Strategy („Wielka strategia”, 1956–1976),
obok której powstały 4 tomy The War at Sea („Wojna na morzu”) Stephena
Roskilla, 2 tomy The Strategic Air Offensive („Strategiczna ofensywa
lotnicza”) Charlesa Webstera i Noble’a Franklanda, 5 tomów Foreign
Policy („Polityka zagraniczna”) Llewellyna Woodwarda oraz 6 tomów
Intelligence („Wywiad”) Harry’ego Hinsleya. W porywie wielkiego
współczucia dla czytelników wydawcy wpadli na pomysł opublikowania
jednotomowego skrótu, który zawierał streszczenie każdej z tych serii.
Brytyjska Medical History of the Second World War („Historia medycyny w
drugiej wojnie światowej”) rozrosła się do 25 tomów, a UK Civil Series[627]
– do 28 tomów. O czymże można było aż tyle pisać? Ma się ochotę
pomyśleć, że ilość atramentu zużywana w różnych krajach była odwrotnie
proporcjonalna do doniosłości wojennych wydarzeń. Sowiecka Akademia
Nauk, która zapewne mogłaby zaplanować wydanie tysiąca tomów,
zadowoliła się sześciotomowym dziełem Istorija Wielikoj Otieczestwiennoj
wojny Sowietskogo Sojuza („Historia wielkiej wojny ojczyźnianej Związku
Sowieckiego”; Moskwa 1960–1965). Oficjalna historiografia stwarzała
przynajmniej dostęp do materiałów, które były zakazane dla zwykłych
śmiertelników. Niektóre najlepsze produkty były jednocześnie
najmniejszych rozmiarów. Warto tu wspomnieć The British War Economy
(„Wojenna gospodarka Wielkiej Brytanii”, 1949) Margaret Gowing i
Strategic Deception („Strategiczne oszustwo”, 1992) Michaela
Howarda[628].
Z oczywistych powodów niemieccy historycy nie rzucili się zaraz po
wojnie do badań nad epoką hitleryzmu i można bezpiecznie stwierdzić, że
na wiele lat temat zamrożono. Najsilniejszy powojenny głos należał do
profesora Gerharda Rittera – dobiegał od strony obozu narodowo-
konserwatywnego i odrzucał wszelkie powiązania między nazistami i ich
poprzednikami. Według opinii wyrażonej w Europa und die deutsche Frage
(„Europa a problem niemiecki”, 1948) Hitlera i nazistów należy uważać za
bandę kryminalistów, którzy zdołali zdobyć władzę tylko z powodu chaosu
wytworzonego przez republikę weimarską. Rittera, który miał powiązania z
uczestnikami zamachu bombowego i przebywał w latach 1944–1945 w
więzieniu, nikt nie mógłby nazwać zwolennikiem ideologii nazistów. Mimo
to, gdy przedstawiał Hitlera jako przypadek aberracji, został powszechnie
uznany za autora unikającego zadawania niektórych istotnych pytań[629].
Nie można tego samego powiedzieć o Fritzu Fischerze, którego książka
Griff nach der Weltmacht („Sięgając po mocarstwo”, 1961) wywołała
burzę. Dotyczyła wprawdzie nie drugiej, lecz pierwszej wojny światowej, a
zwłaszcza polityki kanclerza Bethmanna-Hollwega, ale stawiała tezę, że
Niemcy szli swoją „szczególną ścieżką”, Sonderweg, już od czasów
imperium. Co więcej, podkreślając sprawę odpowiedzialności Niemiec za
wybuch wojny w 1914 roku, Fischer sugerował, że Niemcy muszą ponosić
winę za dwie wojny światowe, a nie tylko za jedną. W oczach krytyków
Fischer był równie mało patriotyczny, jak sprawiedliwy, a opinia publiczna
w Niemczech Zachodnich zaczęła się krystalizować. Prawicowi
komentatorzy potępili ideę Sonderweg, natomiast komentatorzy lewicowi ją
chwalili[630]. Nie było zgody. W Niemczech Wschodnich wszystkie
komentarze były związane z oficjalną interpretacją sowiecką.
W latach sześćdziesiątych pękła tama powściągliwości w dwóch
sprawach szczególnie istotnych w kontekście drugiej wojny światowej.
Żadna nie była całkowicie nieznana, ale też żadnej szerzej nie zbadano.
Pierwszą był żydowski Holokaust. Drugą – rejestr zbrodni Stalina.
Przyczyna nagłego pojawienia się na scenie sprawy Holokaustu właśnie
w latach sześćdziesiątych nie jest całkowicie jasna, ale tamten moment był
w jakiś sposób związany z końcem traumatycznego powojennego milczenia
w samym Izraelu oraz z wyłonieniem się tam prawicowej odmiany
wojującego syjonizmu. Bodźca dostarczyło być może zwycięstwo Izraela w
wojnie sześciodniowej w 1967 roku. Istotnym czynnikiem była także
otwarta postawa odbiorców na Zachodzie. W samym środku zimnej wojny
zarówno Amerykanie, jak i mieszkańcy Zachodu byli bardziej niż
zadowoleni z możliwości upublicznienia wydarzenia, które potwierdzało
irracjonalne zło hitleryzmu, a jednocześnie nie zwracało uwagi na wojenne
cierpienia ludności bloku socjalistycznego. I nie trzeba było długo czekać,
by na historyków zaczęto wywierać nacisk, aby się podpisywali pod
stanowiskiem, według którego Holokaust był wydarzeniem jedynym w
swoim rodzaju.
W krótkim czasie czołowi historycy Holokaustu – Dawidowicz, Hilberg,
Bauer, Gilbert i inni – stworzyli niepodważalną budowlę z dowodów i
argumentów. Postawili poza wszelką dyskusją podstawową tezę o
hitlerowskim ludobójstwie około sześciu milionów Żydów, zwłaszcza na
terenie okupowanej Polski. Jednocześnie jednak otworzyli tamę dla fali
bardziej szczegółowych tez, manipulacji i stwierdzeń natury politycznej,
które zachęcały do sporów i groziły, że temat się skompromituje. Próby
narzucenia ortodoksji w kwestii Holokaustu, nawet jeśli są konieczne w
świetle działań prawnych, pozostają w konflikcie z zasadą swobody
intelektualnej i nie okazały się szczególnie udane. Negowanie zaś
Holokaustu wydaje się czymś w rodzaju uprawiania niezdrowych ćwiczeń z
przekory[631].
Problem zbrodni stalinowskich nagle pojawił się na scenie jako
bezpośredni skutek (nie tak bardzo) tajnego referatu Chruszczowa z lutego
1956 roku, odwilży w sowieckiej kulturze, jaka potem nastąpiła, a także
bezlitosnego stłumienia powstania na Węgrzech. W wyniku wydarzeń w
Budapeszcie partie komunistyczne wolnego świata z dnia na dzień utraciły
połowę członków, a rozrzucone po świecie towarzystwa adoracji ZSRR,
które działały od czasu bitwy pod Stalingradem, jakoś dziwnie zamilkły.
Najlepiej zorientowani ludzie Zachodu uprzytomnili sobie teraz, że
wojenne panegiryki na cześć „naszego wielkiego sowieckiego sojusznika”
były błędem. Świadomość tę umocniły pisma Sołżenicyna, historyczne
prace detektywistyczne Roberta Conquesta i następna runda sowieckich
prześladowań w Czechosłowacji.
Mimo to bariery psychiczne i intelektualne uniemożliwiające pełne
przyswojenie tych informacji okazały się niewyobrażalne. Wielu ludzi
Zachodu było skłonnych rejestrować kolejne coraz liczniejsze dowody
świadczące przeciwko Stalinowi, natomiast nie przyswajali ich w takim
stopniu, który kazałby im poczuć wstręt czy oburzenie. Przyjmowali je jak
broń w sporach o bieżącą politykę, ale nie jako powód do zmiany własnych
najgłębszych odczuć na temat wydarzeń z lat 1939–1945. Zbyt mało je
nagłaśniano. Sołżenicyna można było skreślić jako wariata albo agenta
CIA. Nie było kronik filmowych na temat Workuty czy Kołymy. Nie było
przebojów w postaci telewizyjnych seriali. Ci, którzy z uporem odmawiali
przyjęcia do wiadomości skali sowieckiego GUŁagu, nadal mówili nie o
milionach, lecz o tysiącach ofiar. Wszystko sprowadzali do polityki. Wobec
tego do początku lat dziewięćdziesiątych opracowaniom krytykującym
ZSRR przyklejano etykietę „kontrowersyjnych” lub „antysowieckich”, a
zatem nie do końca godnych zaufania. Jedyne książki, które spotykały się z
powszechną pochwałą, trzymały się ściśle tematyki wojskowej i (dokładnie
tak, jak mogłyby sobie tego życzyć sowieckie władze) ograniczały do
minimum komentarze polityczne. Książki profesora Johna Ericksona The
Road to Stalingrad („Droga do Stalingradu”, 1975) i The Road to Berlin
(„Droga do Berlina”, 1983) świetnie wpisują się w tę kategorię[632].
W tym samym okresie w zawodzie historyka nastąpiło wiele zmian. Po
pierwsze tradycyjna historia polityki, dyplomacji i wojskowości wyszła z
mody, a zastąpiły ją badania społeczne i gospodarcze oraz studia genderowe
i kulturowe. Po drugie pod naciskiem dekonstrukcjonizmu i
postmodernizmu w filozofii historycy przestali ufać własnej zdolności do
podejmowania bezstronnej analizy lub tworzenia spójnej narracji. Po
trzecie, stanąwszy w obliczu powodzi wymykających się spod kontroli
danych, zaczęli szukać ucieczki w superspecjalizacji. W dziedzinie badań
dotyczących drugiej wojny światowej żadna z tych tendencji nie sprzyjała
tworzeniu nowego konsensusu. Postępowała fragmentaryzacja.
W dziedzinie historii wojskowości pionierem nowego podejścia został
John Keegan – autor słynnej książki The Face of Battle („Oblicze walki”,
1976). W przeszłości historycy wyobrażali sobie, że siedzą w fotelu tego
czy innego generała i wpatrując się w mapy, rozmyślają o sprawach
dotyczących strategii i dowodzenia. Keegan natomiast wyobraził sobie, że
wraz z żołnierzami siedzi w okopach i ziemiankach, w obliczu chaosu, rzezi
i zbliżającego się ognia. To była historia „największego stresu”, a przy tym
bardzo cenna korekta punktu widzenia. Wywoływała zainteresowanie
taktyką i operacjami na małą skalę. Company Commander („Dowódca
kompanii”, 1961) Ch.B. MacDonalda oraz Most Pegasus (1984) i
Kompania braci (1992) Stephena Ambrose’a także szły w tym kierunku.
Ostatnia z tych pozycji opowiada o losach Kompanii E z 506. pułku 101.
Dywizji Powietrznej w drodze z Normandii do Berchtesgaden.
Ambrose był pisarzem szczególnie wpływowym. Napisał biografię
Eisenhowera; zainteresowanie charakterem amerykańskiego szeregowca
łączył z ideologią, w myśl której demokracje wydają najlepszych żołnierzy.
Kompanię braci przerobiono na serial telewizyjny. Jego książka D-Day
(1994) posłużyła za kanwę filmu Spielberga Szeregowiec Ryan, a fabułę
Obywateli w mundurach (1997) oparł na ustnym świadectwie. Jako pisarz
reprezentował tę odmianę amerykocentryzmu, którą instynktownie odrzuca
większość nie-Amerykanów[633].
Miarą postępu historii jest kontrowersja. Wiele miejsca i czasu zajęły trzy
długotrwałe konfrontacje dotyczące drugiej wojny światowej. Pierwszą
wywołało studium A.J.P. Taylora The Origins of the Second World War
(„Początki drugiej wojny światowej”, 1963). Taylor, szalone dziecię swojej
profesji, swego czasu aktywny członek ruchu na rzecz rozbrojenia
nuklearnego, nie żywił szacunku dla konwencji. Już wcześniej wywołał
obrazę, sugerując, że polityka ustępstw była wytworem „wszystkiego, co
najlepsze w europejskiej polityce”. Publicznie występował przeciwko
„zasadzie 50 lat” w brytyjskich archiwach. A teraz zaczął propagować tezę,
że w latach trzydziestych Adolf Hitler nie działał według ustalonego z góry
programu agresji. Wysuwał pogląd, że Hitler był uprawiającym blef
ryzykantem, hazardzistą i oportunistą, który celowo rozdmuchiwał dane
statystyczne dotyczące remilitaryzacji Niemiec i (jak sam Taylor) niczego
nie kochał bardziej, niż wsadzić kij w mrowisko, żeby się przekonać, co też
może z tego wyniknąć. Wybuch nastąpił natychmiast. W latach
sześćdziesiątych proces demonizacji Hitlera był już bardzo zaawansowany i
myśl, że Führer być może wcale nie realizował planu, który nakreślił w
Mein Kampf, wielu ludzi uznało za afront. Co więcej, historycy orientacji
marksistowskiej odebrali tę tezę jako wyzwanie rzucone ich najbardziej
fundamentalnym przekonaniom. Jeśli się wierzy w prymat „sił
socjoekonomicznych”, po prostu nie można przyjąć, że poważny konflikt
mógł się rozpocząć przez przypadek albo dlatego, że jakiś polityczny
hazardzista przeliczył się w swoich kalkulacjach. Wydawane w Oksfordzie
pismo „Past and Present”, praktycznie rzecz biorąc, utrzymywało się z tej
dysputy przez następne dziesięć lat[634].
Powodem drugiej długotrwałej kontrowersji stało się pojęcie
„europejskiej wojny domowej”. Wielu historyków, z Taylorem włącznie,
zauważyło, że początki drugiej wojny światowej były ściśle związane z
konsekwencjami pierwszej. Pozostał tylko jeden krok do stwierdzenia, że
obie wojny były tylko kolejnymi stadiami w łańcuchu tego samego
konfliktu. W takim razie przyczyn wojny nie można było przypisywać
ambicjom jakiegoś Kajzera czy jakiegoś Führera, ale raczej należało ich
szukać w głęboko zakorzenionej rywalizacji państw narodowych Europy.
W swojej książce The Last European War („Ostatnia wojna w Europie”,
1976) John Lukacs dowodził, że Europejczycy wyleczyli się z
nacjonalizmu i że odtąd miejsce lokalnych rywalizacji zajmie rywalizacja
między światowymi supermocarstwami. Dziesięć lat później w książce Der
europäische Bürgerkrieg, 1917–1945 („Europejska wojna domowa, 1917–
1945”, 1987) niemiecki historyk Ernst Nolte wprowadził do tego równania
ideologię. Pierwsza wojna światowa, wywodził, dała początek rewolucji
bolszewickiej, a w faszyzmie należy upatrywać „kontrrewolucji” przeciwko
komunizmowi. I, co bardzo znaczące, ponieważ chronologicznie faszyzm
nastąpił po komunizmie, zdaniem Noltego pewne strategie polityczne i
praktyki nazistów były naśladownictwem strategii i praktyk stosowanych
przez Związek Sowiecki. Nie trzeba dodawać, że takie propozycje zostały
uznane za potwarz przez lewicowców, którzy wierzą, że faszyzm był złem
oryginalnym i z niczym nieporównywalnym[635]. W pewnym momencie
Noltemu cofnięto zaproszenie do wygłoszenia wykładu na uniwersytecie w
Oksfordzie, po czym ponownie go tam zaprosił komitet pod kierownictwem
sir Isaiaha Berlina.
Tak więc w pewnym sensie Nolte dołączył swój głos do głosów w
jeszcze starszej debacie na temat totalitaryzmu. Przekonanie, że faszyzm i
komunizm miały z sobą wiele wspólnego – przy czym istotnym czynnikiem
były wspólne dla nich obu aspiracje do sprawowania całkowitej kontroli –
sięga okresu międzywojennego. Ale kiedy je przypomniała niemiecko-
amerykańska myślicielka Hannah Arendt w swoich Korzeniach
totalitaryzmu (1951), wybuchła burza. Arendt była Żydówką i jej
opowiedzenie się po stronie idei totalitaryzmu – chociaż z pewnymi
zastrzeżeniami – zostało przez niektórych ludzi uznane za zdradę.
Przywołało niewygodne pytania – o wyjątkowości Holokaustu i o rolę
żydowskich komunistów. Arendt dolała oliwy do ognia, wydając studium
Eichmann w Jerozolimie (1963). Swoim komentarzom na temat procesu
Eichmanna nadała podtytuł Rzecz o banalności zła[636]. Spory trwały do lat
dziewięćdziesiątych, kiedy Związek Sowiecki się rozpadł i jego ostatni
obrońcy z zasadami ostatecznie spakowali manatki.
Przed upadkiem muru berlińskiego szczególnie zajadłe spory toczono w
Niemczech. Zaszczycono je specjalną etykietą: Historikerstreit („Spory
historyków”)[637]. W czasie kiedy Nolte wydał Der europäische
Bürgerkrieg, opublikował on także wyjaśniający sprawę artykuł
zatytułowany The Past Which Will Not Pass On („Przeszłość, która nie
przeminie”), w którym przedstawiał faszyzm jako „reakcję obronną” na
komunizm. Przymiotnik „obronna” podziałał jak czerwona płachta na
czerwone byki. Dość już, że wcześniej Nolte twierdził, iż faszyzm był
reakcją na komunizm. Ale twierdzić, że komunizm był agresorem, a
faszyzm obrońcą – no, tego już za wiele. Co więcej, w tym samym roku
Andreas Hillgrüber wydał książkę pod prowokacyjnym tytułem Zweierlei
Untergang („Podwójny upadek”, 1986). Przedmiotem było wypędzenie
Niemców ze wschodu w latach 1945–1947. Książka jednak wyraźnie
sugerowała, że z Niemców zrobiono ofiary dwukrotnie – raz w wyniku
klęski wojskowej i drugi raz w wyniku wypędzeń. Na wybuch nie trzeba
było długo czekać. Habermas i inni historycy z lewego skrzydła ruszyli do
ataku, wystrzeliwując salwy artykułów i listów. Twierdzili, że zaatakowano
wyjątkowość Holokaustu. Nie podobały im się zwłaszcza porównania
tragedii Żydów z nieszczęściami Niemców. Zażarcie sprzeciwiali się idei,
że w Holokauście można by się dopatrywać jakiejś reakcji na nieprawości
zwolenników stalinizmu.
W latach dziewięćdziesiątych wiele spośród wcześniejszych argumentów
straciło znaczenie. Z chwilą gdy do długotrwałego chóru potępienia
sowieckiego reżimu dołączyły głosy rosyjskie, wielu spośród jego
wcześniejszych obrońców straciło pewność siebie. Opublikowanie w 1997
roku Czarnej księgi komunizmu, która powstała jako wspólne dzieło
zespołu rozczarowanych komunistów francuskich i mieszkańców Europy
Wschodniej, okazało się rozstrzygające. Od tego czasu na porządku
dziennym oprócz zbrodni hitlerowskich miały się pojawiać zbrodnie
sowieckie. Jak to ujął dziennikarz „New York Times’a”, „mit ojców
założycieli o szlachetnych intencjach – dobry car Lenin zdradzony przez
swoich złych spadkobierców – na dobre odłożono do lamusa. Nikt już nie
będzie mógł mówić, że nie wie albo że nie jest pewien zbrodniczej natury
komunizmu, a ci, którzy zaczęli zapominać, będą sobie musieli na nowo
przypomnieć”[638]. Okazało się również, że miliony Europejczyków, których
zmuszono do życia w obu ustrojach – faszystowskim i komunistycznym –
nie miało zbyt wielu skrupułów w odnoszeniu pojęcia „totalitaryzm” do
obu tych systemów.
W miarę przybywania informacji i w miarę wzrostu liczby specjalizacji
powiększało się także grono uczonych zajmujących się badaniami nad
drugą wojną światową i zaczęto odczuwać potrzebę utworzenia organizacji,
która mogłaby ich wszystkich połączyć. W latach sześćdziesiątych
utworzono więc Międzynarodową Komisję do spraw Historii Drugiej
Wojny Światowej (Comité International d’histoire de la Deuxième Guerre
Mondiale) z siedzibą w Instytucie Historii Współczesnej (Institut d’histoire
du temps présent) w Paryżu. Komisja, której przewodniczy profesor
Gerhard Hirschfeld, wydaje biuletyn zawierający informacje o jej
działalności i organizuje kongresy – ostatnio „Sydney 2005” [639].
W ciągu kilkunastu lat, jakie minęły od upadku Związku Sowieckiego,
największy postęp dokonał się jednak w historii sowieckiej. Nie wszystkie
studia spełniają standardy „prac opartych na nieograniczonym dostępie do
rosyjskich archiwów”, ale prawdą jest, że historycy zaczęli dostrzegać
rzeczy, których dotąd nigdy nie dostrzegano. Dymitr Wołkogonow, Robert
Service i Simon Sebag Montefiore przedstawili nowe i bardziej
niepochlebne portrety Stalina. Antony Beevor i inni dostarczyli nowych
prac o Armii Czerwonej, nie ukrywając brzydkiej strony medalu. Anne
Applebaum jest autorką trzeźwej, pełnej potępienia, nagrodzonej Nagrodą
Pulitzera relacji o GUŁagu, która zamyka usta wszystkim wątpiącym lub
zaprzeczającym. Działalność NKWD można teraz udokumentować. A
dzięki ofiarnej pracy organizacji Memoriał ofiarom sowieckiego
komunizmu można dziś przyznać prawo do takiej samej godności i takiego
samego szacunku, jakie od dawna przyznaje się ofiarom hitleryzmu.
Wszystko to są cegiełki wypełniające poważne luki w budowli istniejącej
wiedzy[640].
Także w Stanach Zjednoczonych można zauważyć, że patriotyczna wizja
wojny kojarzona z Ambrose’em i Spielbergiem wytworzyła swoje własne
antidotum. Gdy z końcem zimnej wojny Stany Zjednoczone wyłoniły się
jako jedyne supermocarstwo na świecie, pojawiła się silna pokusa, aby
wyjaśniać obecne sukcesy w kategoriach równie nieograniczonego
zwycięstwa, które według przyjętych założeń miało nastąpić w 1945 roku.
Potęga Ameryki była w latach dziewięćdziesiątych niedościgła, a więc
potęga Ameryki musiała być niedościgła w latach czterdziestych. To
romantyczne założenie legło u podstaw popularnej książki Toma Brockawa
The Greatest Generation („Najwspanialsze pokolenie”, 1998), historii
amerykańskich szeregowców, którzy wygrali wojnę i jako weterani w epoce
powojennej zajęli się budowaniem wielkości Ameryki. Głównym
krytykiem tej romantycznej postawy jest Paul Fussell, profesor literatury,
który sam jest weteranem wojennym, rannym we Francji w 1945 roku.
Krytyka Fussella opiera się nie tylko na jego doświadczeniach z czasu
wojennej gehenny, ale także na świadomości, że sposób postrzegania
minionych wojen może się zmieniać i ewoluować. Jego studium lat 1914–
1918, The Great War and Modern Germany („Wielka wojna i współczesne
Niemcy”, 1975), przynosi uniwersalne przesłanie. Ludzka pamięć jest
omylna i podatna na manipulacje. „Rolę aliantów w wojnie z lat 1939–1945
– pisał Fussell w jednej ze swoich późniejszych książek – cenzurowali i
idealizowali ponad wszelką miarę ludzie sentymentalni, patriotyczni
szaleńcy, ignoranci i ludzie żądni krwi”[641].
Wydawałoby się zatem, że zadanie zestawienia dokładnej i zwięzłej
ramowej historii drugiej wojny światowej będzie coraz łatwiejsze do
wykonania. Kilku autorów z angielskiego obszaru językowego próbowało
to robić już dawniej – A.J.P. Taylor, John Ray czy R.A.C. Parker[642].
Amerykanin niemieckiego pochodzenia Gerhard Weinberg napisał w 1994
roku opasły tom, łącząc amerykańską perspektywę z niemiecką
dokładnością[643]. Ale najbardziej chwaloną ze wszystkich tych książek była
Total War („Wojna totalna”) Petera Calvocoressiego, Guya Winta i Johna
Pritcharda. Pierwsze wydanie ukazało się w 1972 roku, potem przyszły
następne; najnowsza wersja nosi tytuł The Penguin History of the Second
World War („Historia drugiej wojny światowej wydawnictwa Penguin”).
Każde kolejne wydanie wymagało sporych przeróbek, a ostatnie ujawnia po
trzydziestu latach, że Calvocoressi brał udział w projekcie „Ultra”. Mimo to
jednak perspektywa, jaką przyjmują autorzy, jest wciąż zdecydowanie
brytyjsko-amerykańska, żeby nie powiedzieć churchillowska. Część
poświęcona okresowi paktu hitlerowsko-sowieckiego wciąż nosi tytuł
Hitler’s Wars („Wojny Hitlera”). W części opisującej upadek Rzeszy
„Zwycięstwo ZSRR” to zaledwie jeden z dwudziestu pięciu rozdziałów.
Taki rozkład akcentów nie jest adekwatnym odbiciem historycznej
rzeczywistości[644]. Jeśli to jest najlepsza rzecz, na jaką stać historyków, to
wypada im zalecić, aby – wzorem cierpliwego pająka – próbowali i
próbowali, ciągle i ciągle na nowo.

[618]
Zob, Les lieux de mémoire, red. P. Nora, t. 1–3, Paris 1984–1994.
[619]
Według Hilberga liczba ludności nieżydowskiej zamordowanej w Auschwitz wyniosła 300 000. Według
minimalistycznych szacunków Pipera w ogólnej liczbie „poświadczonych ofiar” znalazło się 95 000 Żydów, 64 000 Polaków, 19
000 Romów i 12 000 sowieckich jeńców wojennych. Liczba „ofiar niepoświadczonych” – zwłaszcza Żydów i sowieckich jeńców
– była o wiele większa. Zob. F. Piper, Ilu ludzi zginęło w KL Auschwitz. Liczba ofiar w świetle źródeł i badań 1945–1990,
Oświęcim 1992, s. 91–93.
[620]
Zob. W.S. Churchill, Druga wojna światowa, t. 1–6, przeł. K.F. Rudolf, K. Mostowska, E. Katkowska, K. Mosiewicz,
Gdańsk 1994–1996.
[621]
Zob. Istorija wtoroj mirowoj wojny, Moskwa 1956.
[622]
Zob. rozdz. 4, przypis 53.
[623]
Zob. M. Dżilas, Rozmowy ze Stalinem, przeł. A. Ciołkosz, Paryż 1962; idem, Nowa klasa wyzyskiwaczy (analiza
systemu komunistycznego), przeł. J. Mieroszewski, Paryż 1957. Obie te książki trzeba było przemycić z więzienia, aby mogły się
ukazać na Zachodzie.
[624]
Zob. A. Bullock, Hitler. Studium tyranii, przeł. T. Evert, Warszawa 2004.
[625]
Zob. idem, Hitler i Stalin. Żywoty równoległe, przeł. J. Mianowski, F. Pastusiak, Warszawa 1994.
[626]
Zob. R. Overy, The Dictators. Hitler’s Germany and Stalin’s Russia, London 2004.
[627]
UK Civil Series – seria prac pod wspólnym tytułem „Historia Zjednoczonego Królestwa w czasie drugiej wojny
światowej” (przyp. tłum.).
[628]
Wydane przez HMSO pod wspólnym tytułem History of the Second World War.
[629]
Zob. G. Ritter, The German problem. Basic questions of German political life, past and present, Columbus 1965; idem,
The sword and the scepter. The problem of militarism in Germany, Princeton 1988.
[630]
Zob. F. Fischer, War of Illusions. German policies from 1911 to 1914, London 1975.
[631]
Zob. P. Rassinier, The Holocaust story and the lies of Ulysses, Costa Mesa 1978; A. Baron, Holocaust Denial. New Nazi
lie or new inquisition?, London 1994; D. Felderer, Anne Frank’s Diary. A hoax, Torrance 1979; R. Eaglestone, Postmodernism
and Holocaust Denial, Cambridge 2001; R.A. Kahn, Holocaust Denial and the Law, Basingstoke 2004.
[632]
Zob. J. Erickson, The Road to Stalingrad, London 1975; idem, The Road to Berlin, London 1983; idem, Main Front.
Soviet leaders look back on World War II, London 1987.
[633]
Zob. S.E. Ambrose, Eisenhower. Żołnierz i prezydent, przeł. B. Czarska, B. Janicka, Z. Kasprzyca, Warszawa 1993;
idem, Most Pegasus. 6 czerwca 1944, przeł. G. Siwek, Warszawa 2004; idem, Eisenhower and Berlin. The decision to halt at the
Elbe, New York 1967; idem, D-Day. 6 czerwca 1944. Przełomowa bitwa II wojny światowej, przeł. M. Słysz, K. Obłucki,
Warszawa 1999; idem, Obywatele w mundurach. 7 czerwca 1944–7 maja 1945. Od plaż Normandii do Berlina, przeł. J.
Kumaniecka, Warszawa 2000.
[634]
Zob. The Origins of the Second World War Reconsidered. A.J.P. Taylor and the Historians, red. G. Martel, London
1999.
[635]
Zob. E. Nolte, Der europäische Bürgerkrieg, 1917–1945. Nationalsozialismus und Bolschewismus, Berlin 1987.
[636]
Zob. H. Arendt, Korzenie totalitaryzmu, przeł. M. Szawiel, D. Grinberg, Warszawa 1993; eadem, Eichmann w
Jerozolimie. Rzecz o banalności zła, przeł. A. Szostkiewicz, Kraków 1987; R. Fine, Political investigations. Hegel, Marx, Arendt,
London 2001.
[637]
Zob. Forever in the shadow of Hitler? Original documents of the Historikerstreit, the controversy concerning the
singulary of the Holocaust, Atlantic Highlands 1993.
[638]
T. Judt, recenzja The Black Book of Communism, „New York Times”, 22 grudnia 1997.
[639]
Zob. www.ihtp.cnrs.fr/cih2gm.
[640]
Zob. „Who and what is Memorial”, www.memo.ru/eng/about/whowe.htm.
[641]
P. Fussell, Wartime and Behavior, New York 1989; idem, The Boys’ Crusade. The American infantry in Northwestern
Europe, 1944–1945, London 2003.
[642]
Zob. A.J.P. Taylor, The Second World War. An Illustrated History, London 1975; J. Ray, The Second World War. A
Narrative History, London 2000; R.A.C. Parker, The Second World War. A Short History, Oxford 2001.
[643]
Zob. G.L. Weinberg, A World at Arms. A Global History of World War II, Cambridge 1994 (po polsku ukazał się Świat
pod bronią. Historia powszechna II wojny światowej, t. 1: 1939–1941, przeł. M. Jania i in. Kraków 2001).
[644]
Zob. P. Calvocoressi, G. Wint, Total War. Causes and courses of the Second World War, London 1972; nowe wydanie:
The Penguin History of the Second World War, London 1999.
Muzea i pomniki

W chwili wybuchu drugiej wojny światowej w Europie było mnóstwo


muzeów, które wciąż jeszcze porządkowały zbiory eksponatów z
poprzedniej wojny. Pierwszorzędnym muzeum tego typu było
Kriegsmuseum-Zeughaus, mieszczące się w eleganckim budynku
berlińskiego Arsenału, założone po wojnie francusko-pruskiej dla uczczenia
wspaniałości pruskiej armii. Działało do października 1945 roku, a potem
zostało zamknięte z rozkazu alianckiej komendantury miasta. W roku 1950
zastąpiło je Museum of German History.
W Wielkiej Brytanii w 1917 roku założono Imperial War Museum,
poświęcone wszystkim trzem rodzajom wojsk. Już w 1939 roku otrzymało
ono polecenie uwzględnienia w swoich zbiorach zbrojnego konfliktu, który
się właśnie zaczynał. W odróżnieniu od Kriegsmuseum nie zostało
zamknięte. W rezultacie imperializm i militaryzm dawniejszych epok
zostały wprawdzie nieco stonowane, ale jednak przetrwały. W okresie
powojennym muzeum powiększyło się o trzy nowe miejsca: w Duxfordzie
w Cambridgeshire dla lotnictwa, oddział Imperial War Museum North w
Manchesterze oraz sale posiedzeń Rządu Wojennego w Whitehall; w
czerwcu 2000 roku otwarto tematyczną wystawę poświęconą
Holokaustowi[645].
Jak pokazują te przykłady, dostęp do pamięci historycznej za
pośrednictwem muzeów jest nierówny i podzielony na odrębne narodowe
szufladki. Ponadto pozostawał i nadal pozostaje pod kontrolą powojennej
polityki. Zwycięscy alianci zdołali zlikwidować ośrodki niemieckiego
militaryzmu i nacjonalizmu, zostawiając jednocześnie w nienaruszonym
stanie efekty swoich własnych militarystycznych demonstracji. Związek
Sowiecki zdołał zlikwidować wszystkie niezależne pomniki wojny na
terenie Europy Wschodniej, wprowadzając jednocześnie przymus składania
hołdu własnym zwycięstwom.
W Stanach Zjednoczonych nie ma drugiego muzeum, które pozycją
dorównywałoby Muzeum Holokaustu (US Holocaust Memorial Museum)
otwartemu w 1993 roku w Waszyngtonie. Z powodów związanych ściślej z
powojenną polityką niż z udziałem Stanów Zjednocoznych w wojnie
Amerykanie postanowili uczynić ośrodkiem swojej pamięci o wojnie
tragedię narodu żydowskiego. Dopiero w 2000 roku amerykańskie muzeum
lądowania w Normandii przekształcono w Narodowe Muzeum Drugiej
Wojny Światowej (National World War II Museum). Ta decyzja wymaga
pewnego wyjaśnienia. Operacja „Overlord”, rozpocz ęta w dniu lądowania
w Normandii (D-Day), była największą planowaną bitwą, w której brali
udział amerykańscy żołnierze. Ale i w tym wypadku muzeum nie zachęca
do spojrzenia na wojnę jako całość. Chyba niewielu zwiedzających opuści
je ze świadomością, że lądowanie w Normandii nie figuruje na liście
największych dziesięciu bitew drugiej wojny[646].
W Wielkiej Brytanii Imperial War Museum doczekało się uzupełnienia w
postaci wielu innych ośrodków. Jednym z najaktywniejszych jest Second
World War Experience Centre w Leeds. Stawia sobie za cel „gromadzenie,
przechowywanie, eksponowanie i ułatwianie dostępu do ocalałego
materialnego świadectwa i różnego rodzaju informacji o ludziach, którzy w
jakimkolwiek charakterze uczestniczyli w tej wojnie”. Nacisk położono na
wojenne przejścia i wspomnienia pojedynczych ludzi oraz poszczególnych
jednostek wojskowych i stowarzyszeń. Pewne novum stanowi zamiar
dokumentowania doświadczeń zarówno aliantów, jak i państw osi. Z myślą
o tych, którym nie jest łatwo dotrzeć do Leeds, centrum prowadzi
pożyteczną stronę internetową[647], Jednakże pod pewnymi względami
muzeum trzyma się utartych szlaków. Na przykład zawsze wtedy, gdy
sprawy dotyczą Związku Sowieckiego, w centrum określa się go nazwą
„Rosja”. A wprowadzona tam „oś czasu”, czyli chronologiczna „lista
najważniejszych wydarzeń drugiej wojny światowej”, pomija wszystkie, z
wyjątkiem jednej, ważne bitwy tej wojny.
W muzeach kontynentalnej Europy obszernie przedstawia się okupację
niemiecką, natomiast okupacja sowiecka dopiero niedawno zyskała sobie
rangę sprawy godnej upamiętnienia. Na przykład w Amsterdamie muzeum
ruchu oporu, Verzetsmuseum, działa od kilkudziesięciu lat[648]. W
Warszawie Muzeum Powstania Warszawskiego, upamiętniające Powstanie
Warszawskie z 1944 roku, mogło powstać dopiero w 2004 roku. Otwarcie
muzeum blokował powojenny reżim komunistyczny, a rządy
postkomunistyczne nie udzielały mu wsparcia[649]. W Wilnie istnieje
Muzeum Komunizmu, w Polsce planuje się założenie „Soclandu” – parku
tematycznego poświęconego epoce PRL-u. Państwa bałtyckie i Ukraina są
najbardziej prawdopodobnymi miejscami na tego typu inwestycje.
Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau w południowej Polsce urosło do
rangi ważnej atrakcji turystycznej. (Turyści mogą teraz swobodnie jechać
do Workuty na północy Rosji. Jeśli tam dotrą, nie zobaczą wiele poza
prywatnymi krzyżami, które na pustkowiu wystawili swoim bliskim krewni
byłych więźniów).
Muzeów wojskowych jest więcej, niż mogłoby się wydawać. W Europie
Zachodniej prowadzą do nich przetarte szlaki; te, które się znajdują w
Europie Wschodniej, stają się coraz lepiej znane. Skromna wystawa na
gdańskim Westerplatte upamiętnia salwę, która oznaczała rozpoczęcie
wojny. Fort Eben-Emael w belgijskich Ardenach zachowano dla
upamiętnienia niemieckiej akcji z maja 1940 roku. Fort w Brześciu
Litewskim, który od roku 1991 znajduje się na terytorium państwa
Białoruś, zachował swoje imponujące ekspozycje z epoki sowieckiej. Był
miejscem zaciekłych walk, najpierw we wrześniu 1939 roku, a potem w
czerwcu roku 1941. (Odwiedzający nie powinni jeszcze oczekiwać śladów
zwycięskiego hitlerowsko-sowieckiego pochodu). Dalej na wschód, dziś
pod rosyjskim patronatem, znajdują się pomniki i muzea upamiętniające
główne bitwy kampanii niemiecko-sowieckiej. W dzisiejszym
Wołgogradzie pod wyniosłym pomnikiem „Ojczyzna wzywa” usadowiło
się muzeum poświęcone bitwie pod Stalingradem. Można by zadać sobie
pytanie, jak dalece lokalnych mieszkańców interesuje ostatnia zmiana
tożsamości owej „ojczyzny”. Tak czy inaczej, warto porównać tekst ze
strony internetowej muzeum z tekstami Antony’ego Beevora. W
Normandii, pod patronatem Brytyjczyków i Amerykanów, grupa muzeów,
pomników i cmentarzy – w Pointe du Hoc, w Sainte-Mère-Eglise, w
Colville, na plaży Omaha i w Avranches – upamiętnia lądowanie w
Normandii[650]. Lüneburger Heide jest dziś naturalnym pomnikiem drugiej
wojny światowej.
Popularne są muzea poświęcone jakiemuś określonemu rodzajowi wojsk.
Amerykańskie Muzeum Lotnictwa (US Air Force Museum), zawierające
wiele materiałów dotyczących drugiej wojny światowej, mieści się w
Dayton w stanie Ohio. Muzeum Królewskiej Marynarki Wielkiej Brytanii
(Royal Marines Museum) znajduje się w Portsmouth, w pobliżu muzeum
upamiętniającego lądowanie w Normandii. W Niemczech, w mieście
Bremerhaven, znajduje się muzeum łodzi podwodnych, a w Münster –
Panzermuseum, które z pewnością byłoby bliskie sercu Guderiana.
Pod wpływem najbardziej prymitywnej motywacji politycznej
wojennemu męczeństwu Polski przez ponad pół wieku nie poświęcano
liczby muzeów i wystaw wystarczającej do jego zobrazowania. Ale
wreszcie 1 sierpnia 2004 roku, w sześćdziesiątą rocznicę wybuchu
powstania, Muzeum Powstania Warszawskiego otworzyło przed czekającą
publicznością swoje sale wystawowe przy ulicy Przyokopowej w
Warszawie. Mieści się w dawnej elektrowni tramwajowej, o którą w 1944
roku toczyły się zajadłe walki i której wnętrza przybliżają atmosferę
tamtego czasu. Jest to chyba jedna z najbardziej wzruszających i najbardziej
przyjaznych dla zwiedzających ekspozycji w Europie. Historię opowiadają
obrazy, filmy, dźwięk i przedmioty materialne, z silnym naciskiem na
przeżycia pojedynczych ludzi. Wykorzystano wszelkie możliwe środki
audiowizualne i multimedialne. Można się czołgać kanałami, siedzieć w
piwnicy podczas bombardowania, zgłosić się do pomocy przy wznoszeniu
barykady, czy, zadarłszy głowę, patrzeć w osłupieniu na naturalnych
rozmiarów prawdziwego liberatora. Jeśli ktoś chce się dowiedzieć, jak
naprawdę wyglądało podczas drugiej wojny światowej „życie na krawędzi”,
to właśnie tam powinien się udać[651].

Muzeom często towarzyszą pomniki. Jedne i drugie nawzajem się


uzupełniają. Jednak w Wielkiej Brytanii pomniki upamiętniające drugą
wojnę światową zdecydowanie ustępują monumentom poświęconym
pierwszej. Memorial Gate wzniesiono w Londynie jako wyraz hołdu dla
poległych obywateli Imperium i Wspólnoty Brytyjskiej; nowy pomnik, w
kształcie sześcianu, poświęcony kobietom, które brały udział w walkach w
latach 1939–1945, stanął w Whitehall, w pobliżu Grobu Nieznanego
Żołnierza. Mocno kontrowersyjny ogromny pomnik poświęcony
„wszystkim zwierzętom, które służyły i ginęły u boku wojsk brytyjskich i
alianckich podczas wojen i kampanii”, stanął ostatnio przy Park Lane w
centrum Londynu. Wielu ludzi mogłoby uznać ten antropomorfizm za rzecz
obraźliwą, hołd złożony „disneyfikacji”. Ale w okresie przedwojennym
wielu uznało za obraźliwy pobliski pomnik ku czci Królewskiej Artylerii, a
dziś akceptuje się go jako wspaniałe dzieło sztuki. Tylko czas pokaże, czy
rzeczywiście „pomniki wojenne są największym błogosławieństwem
Anglików (...), najwspanialszym wytworem ich kultury”[652]. W
Waszyngtonie Muzeum Holokaustu i pomnik ku czci poległych w drugiej
wojnie światowej, World War Two Memorial, stoją obok siebie ramię w
ramię.
Zgodnie z wojennymi faktami największe i najbardziej ostentacyjne są
jednak pomniki wojenne upamiętniające Sowietów. Na przykład w Wiedniu
nad Schwarzenbergplatz góruje potężna konstrukcja. Napis brzmi: „Pamięci
żołnierzy Armii Sowieckiej, którzy polegli, wyzwalając Austrię od
faszyzmu”. W myśl z traktatu z 1955 roku, który zwracał Wiedeń rządowi
Austrii, utrzymanie pomnika jest i na zawsze pozostanie obowiązkiem
miasta.
Berlin wystawia na pokaz podobny pomnik, usytuowany w pobliżu
Tiergarten. W czasach zimnej wojny stał w strefie brytyjskiej – sowiecka
warta honorowa musiała mieć pozwolenie na przejście ze wschodniego
Berlina. Na użytek wojsk alianckich rosyjski napis przetłumaczono na
swoistą angielszczyznę:

ETERNAL GLORY [wieczna chwała]


TO HEROES [bohaterom]
WHO FELL IN THE [którzy polegli]
STRUGGLE AGAINST [w walce przeciwko]
THE GERMAN [niemieckim]
FASCIST INVADERS [faszystowskim najeźdźcom]
FOR THE FREEDOM [za wolność]
AND INDEPENDENCE [i niepodległość]
OF THE SOVIET UNION [Związku Sowieckiego][653]

Narodowy pomnik ofiar wojny na Białorusi stoi w miejscowości o


nazwie Chatyń. Zbudowano go w czasach sowieckich na miejscu wsi
zrównanej z ziemią przez Niemców w odwecie za akcje partyzanckie.
Białoruska Socjalistyczna Republika Sowiecka – bo pod taką nazwą kraj
był znany w czasie wojny – poniosła w latach 1939–1945 największe straty
w ludziach i jest rzeczą jak najbardziej stosowną kolosalnym pomnikiem
upamiętnić kolosalną stratę. Tam gdzie stoi pomnik, nic jednak nie
wyjaśnia, dlaczego wybrano akurat to miejsce. Udziałem setek białoruskich
wsi stał się ten sam los, a jednak ich nie wybrano do roli bohaterów.
Odpowiedź leży w nazwie. Niepoinformowani mogą bardzo łatwo pomylić
Chatyń z Katyniem – który jest niedaleko i o którym miano zapomnieć[654].
Dziś turyści mogą nawet odwiedzić miejsce najbardziej rozstrzygającej
bitwy drugiej wojny światowej. Regionalne Biuro Turystyczne w Kursku
reklamuje sześć wycieczek. Sowieckie władze wybrały celową mistyfikację
(zob. Tabela 6.4).

Tabela 6.4. Wycieczki po polach bitew na łuku kurskim

Po roku 1945 nie istniały żadne instytucje, które potrafiłyby sformułować


jakiś ogólny pogląd na drugą wojnę światową lub zorganizować jakąś
całościową wystawę, która by ją zaprezentowała. W rezultacie każdy
zainteresowany kraj i każdy lokalny zarząd zdane były na własne siły,
sponsorując budowę takich muzeów i takich monumentów, jakie uznano za
stosowne. Wynikiem per saldo jest zbieranina rozproszonych pomników –
dużych i małych – które często ujawniają silne uprzedzenia narodowe i są
odbiciem stronniczości, zaściankowości i podziałów rozbijających
europejską pamięć o wojnie. W ciągu sześćdziesięciu lat ani Rada Europy,
która podczas zimnej wojny zrzeszała kraje leżące po obu stronach żelaznej
kurtyny, ani Unia Europejska, której korzenie tkwią na Zachodzie, nie
zdołały wypracować stanowiska w tej sprawie. Pamięć Europy o
wydarzeniach z lat 1939–1945 jest nadal podzielona – boleśnie
podzielona.
[645]
Zob. www.iwm.org.uk.
[646]
Zob. www.ddaymuseum.org.
[647]
Zob. www.war-experience.org.
[648]
Zob. www.verzetsmuseum.org/home.html.
[649]
Zob. www.1944.pl.
[650]
Zob. Major and Mrs Holt’s Battlefield Guide to the D-Day Landing Beaches, Sandwich 2005.
[651]
Zob. www.1944.pl.
[652]
A.A. Gill, The British say it with war memorials, „Sunday Times”, 13 listopada 2005.
[653]
Zob. Soviet War Memorial, www.glasssteelandstone.com.
[654]
Zob. www.belarusguide.com/travel1/Khatyn.html.
Nieostateczne wnioski

Mówi się, że aktor Michael Caine wysłał swoje dzieci z powrotem do


Wielkiej Brytanii, kiedy w amerykańskiej szkole nauczono je, że druga
wojna światowa zaczęła się w 1941 roku. Może ta anegdota jest prawdziwa,
a może nie. Natomiast sam problem jest na pewno prawdziwy. Każdy z
krajów uczestniczących w wojnie ma swoją własną wersję wydarzeń i
każdy wysuwa na pierwszy plan swoją własną rolę. Ślepe przywiązanie do
daty: 1941 rok, które utrudnia wszelkie próby zrozumienia, jak zaczął się
konflikt, nie jest po prostu słabością Ameryki. Mimo że minęło
sześćdziesiąt lat, nikomu nie udało się ustanowić powszechnie przyjętych
ram, w które dałoby się spójnie wbudować wszystkie elementy składowe tej
wojny. Ba, można by podejrzewać, że istnieje kilka potężnych grup
nacisku, którym wcale nie zależy, żeby to się udało. Wcale nie ma
pewności, że dzieci w Wielkiej Brytanii uczą się o drugiej wojnie światowej
w sposób pełniejszy albo bardziej całościowy niż dzieci w innych krajach.
Uparte trzymanie się 1941 roku wypływa ze zbieżności czterech
istotnych wydarzeń: napaści Niemiec na ZSRR, ataku na Pearl Harbor,
wypowiedzenia przez Hitlera wojny Stanom Zjednoczonym oraz
rozpoczęcia Holokaustu. W rezultacie przyjęcie perspektywy rosyjskiej,
amerykańskiej i żydowskiej skłania do przyjęcia roku 1941 jako momentu
początkowego. „Wielkiej wojnie ojczyźnianej z lat 1941–1945”, „drugiej
wojnie światowej, 1941–1945” i „Holokaustowi, 1941–1945” poświęcono
niezliczoną liczbę książek, artykułów i pomników. Wszystkie one nasuwają
odbiorcy myśl, że wydarzenia sprzed roku 1941 stanowiły jedynie
przedsmak głównej akcji czy wprowadzenie do niej. Jest też po prostu
faktem, że – mierzone w kategoriach powszechnego odbioru – głosy
zwracające uwagę na rok 1941 brzmią donośniej niż słabe popiskiwania
dobiegające od strony Niemców, Polaków, Brytyjczyków, Finów,
Duńczyków, Norwegów, Holendrów, Belgów, Francuzów, Bałtów, Serbów,
Greków, Albańczyków oraz wszystkich tych, którzy próbują protestować:
„A co z nami?”.
Chronologia jest jednak zaledwie jednym z kilku podstawowych
problemów, których nigdy do końca nie rozwiązano. Patriotyzm, polityka,
perspektywa, język, skutki, proporcje, zbrodniczość – wszystko to są
kwestie, na które warto by spojrzeć świeżym okiem.
Patriotyzm, czyli miłość do ojczyzny i duma z jej osiągnięć, jest bardzo
naturalnym uczuciem; jego przejawy można często zaobserwować w pracy
historyków. W wypadku historii drugiej wojny światowej jest on niemal
wszechobecny w relacjach pisanych przez historyków pochodzących z
krajów, które zaliczają się do zwycięzców i których obywateli od ostatnich
dwóch czy trzech pokoleń uczono dumy z „ich” zwycięstw. W zasadzie nie
ma się na co uskarżać – zwłaszcza jeśli owym historykom nie brak
umiejętności odróżniania bezstronnych faktów od patriotycznych
komentarzy.
Ale to śliski temat. Opowieści o konflikcie między ludźmi, który
oznaczał śmierć i cierpienie, mogą łatwo obudzić uczucia silniejsze od
zwykłej konstatacji typu „mój kraj miał rację lub nie miał racji”, a
patriotyzm może się łatwo przerodzić w szowinizm i ksenofobię. Jest
absolutną regułą, że szowiniści i ksenofobi uważają się tylko za
niezachwianych w swym patriotyzmie patriotów. Potem zaś – jeśli się
spojrzy na to, co robią i co piszą – okazuje się, że odczuwają pogardę dla
innych narodów i odmawiają im należnego im uznania. Prawdziwy
patriotyzm musi być w gruncie rzeczy uczuciem dość silnym, aby mogło
się uznać nie tylko osiągnięcia „rodaków”, ale także ich szaleństwa i
upadki. Dla jednych narodów akt skruchy jest bardziej bolesny niż dla
innych. Ale żaden nie jest całkowicie wolny od win – łącznie z narodami,
które mają wszelkie prawo uważać się za ofiary – a „dochodzenie do
porozumienia” jest procesem długotrwałym.
Ponadto nie ma co udawać, że historiografia nie poddaje się wpływom.
Ogólnie rzecz biorąc, historycy są bardziej skłonni przyjąć dowody
zbrodniczego postępowania, jeśli sami zbrodniarze albo ci, którzy
przychodzą po nich, dokonają spowiedzi. Pod tym względem Niemcy
wykazują większą gotowość do przyznania się i wyrażenia skruchy z
powodu zbrodni popełnianych w ich imieniu niż Rosjanie czy Japończycy i
z tego powodu rejestry win hitlerowców mają już bardzo niewielu
obrońców. Rejestry win Stalina są bardziej problematyczne – częściowo
dlatego, że wciąż jeszcze ukrywa się fakty, a częściowo z powodu
stanowiska Rosji, która wciąż zaprzecza. W odróżnieniu od Niemców
Rosjanie znaleźli się wśród zwycięzców i wielu z nich szybko się obraża,
jeśli wspomnieć, że sowieckie rejestry nie są bez skazy. Historyk, który się
odważy wykorzystać moskiewskie archiwa, aby udokumentować skalę
gwałtów popełnionych przez żołnierzy Armii Czerwonej, wciąż jeszcze
może zostać za tę odwagę zrugany przez rosyjskiego ambasadora.
Historia zawsze pozostaje podatna na polityczne manipulacje. Ale druga
wojna światowa, która w znacznym stopniu ukształtowała dzisiejszy świat,
stwarza szczególne pokusy. Przez pięćdziesiąt lat dwa supermocarstwa,
które się wyłoniły w 1945 roku, utrzymywały odrębne wizje wojennych
wydarzeń, traktując je jako integralną część swojej rywalizacji. Potem, w
latach dziewięćdziesiątych, kiedy Stany Zjednoczone zostały na scenie jako
jedyne supermocarstwo, pojawił się nowy, bardziej amerykocentryczny
pogląd na drugą wojnę światową. Historykiem chwili został Stephen
Ambrose, a Szeregowiec Ryan i Lista Schindlera awansowały do rangi
filmów dziesięciolecia. Trudno wątpić, że oś Ambrose – Spielberg, łącząca
szczególną postawę historyczną z preferencjami i marketingową potęgą
Hollywood, świetnie współbrzmi ze wzrostem pozycji
„neokonserwatystów” i z deklaracją „nowego stulecia Ameryki”.
Nieprzypadkowo też prezydent George W. Bush trzymał u siebie na biurku
popiersie Winstona Churchilla i egzemplarz D-Day Ambrose’a. Kiedy w
2003 roku planowano inwazję w Iraku, można się było spodziewać, że szef
Pentagonu przyrówna swojego prezydenta do Winstona Churchilla, a
Saddama Husajna do Hitlera. (W gruncie rzeczy Husajn i jego partia Baas
bliższe były Stalina). Wszystko to były elementy jednej całości. Bardzo
płytki i amerykocentryczny pogląd na historię był koniecznym
uzupełnieniem panującego amerykocentrycznego poglądu na sprawy tego
świata.
Można jedynie powiedzieć, że w ten czy inny sposób świat rzuci
wyzwanie uznawanej dziś za fakt supremacji Ameryki, a razem z nią –
amerykańskiej interpretacji historii. Każdy, kto chciałby rzucić takie
wyzwanie, ma swój własny pogląd na drugą wojnę światową. Na przykład
Chińczycy pamiętają wojenny czas jako okres strasznych cierpień
zadawanych przez Japończyków i jako konieczne preludium do zwycięstwa
rewolucji w Chinach. Można by oczekiwać, że w chinocentrycznym
świecie rola Europy i jej cierpień zostanie usunięta na dalszy plan; że
zwycięstwo Rosjan i Amerykanów zostanie zepchnięte na margines; że
najpotężniejsze siły Zła będą reprezentować nie hitlerowcy, ale japońscy
militaryści; że najważniejszym miejscem pamięci będzie miasto Nankin, a
czołowa filmowa epopeja wojenna połowy XXI wieku (jeśli wtedy w ogóle
jeszcze będą ekrany) pokaże losy jakiegoś nieznanego chińskiego
szeregowca, uratowanego na jakiejś bezimiennej jeszcze plaży.
Narracja historyczna byłaby okropnie nudna, gdyby nie ujawniała
sympatii swojego autora. Ale do stadium osobistych opinii można przejść
dopiero po starannej klasyfikacji i prezentacji analiz. Jak wiadomo
każdemu powieściopisarzowi, każdą narrację można przedstawić z wielu
różnych perspektyw. Narrator opisuje akcję z takiego punktu widzenia, jaki
sam wybierze. Historycy powinni uważnie przyglądać się temu zjawisku,
albowiem kiedy dochodzi do relacjonowania tematu – w odróżnieniu od
weryfikowania faktów – oni także muszą sobie wybrać punkt widzenia. Ba,
żeby zrozumieć wszystkie strony złożonego i zmieniającego się w czasie
zbrojnego konfliktu, muszą być przygotowani na to, że będą mieć do
czynienia z wieloma perspektywami. Na przykład nie muszą
usprawiedliwiać czynów hitlerowców czy Sowietów, muszą natomiast
zrozumieć, jak działała mentalność każdej ze stron. Nie mogą sobie też
pozwolić na wybiórczość ani w stosunku do tego, co zamierzają
przedstawić, ani do wszystkiego, co w innej sytuacji mieliby ochotę
przypisać jakimś nieokreślonym mrocznym siłom. Nie jest to łatwe zadanie.
Jeśli historyk poda wyjaśnienie takiego czy innego obrzydliwego zdarzenia,
natychmiast spotka się z oskarżeniem, że chce je usprawiedliwić. Takie
ryzyko jest nierozerwalnie związane z tym zawodem.
Język i terminologia stanowią sferę, w której wielu brytyjskim i
amerykańskim historykom brak należytej precyzji. Rzeczy należy nazywać
po imieniu, ale nie zawsze się to robi. Na przykład termin „zbrodniarz
wojenny” nie odnosi się do wszystkich wojennych zbrodniarzy. A termin
„obóz koncentracyjny” nie znaczy dokładnie „obóz koncentracyjny”.
Odnosi się nie do wszystkich obozów koncentracyjnych, ale tylko do tych,
które zakłada wróg. Podobnie słowo „kolaborant” nie oznacza wszystkich
kolaborantów, to znaczy wszystkich, którzy pomagali okupującym podbite
kraje ciemiężycielom, działając przeciwko własnym rodakom. W praktyce
termin ten odnosi się jedynie do tych, którzy pomagali siłom okupacyjnym
hitlerowskich Niemiec. Innymi słowy, używany powszechnie język nie jest
bezstronny, ponieważ nie są bezstronne leżące u jego podstaw procesy
myślowe. Obsesja Zachodu na punkcie Hitlera prowadzi do wielu
wypaczeń. Określenie „wojna Hitlera”, użyte jako synonim drugiej wojny
światowej, jest w oczywisty sposób wątpliwe. Mimo to powszechnie go
używają bezmyślni mieszkańcy Zachodu, a także komuniści, którzy chcą
całą winę zrzucić na jednego człowieka. Ale używają go także nieliczni
ekscentryczni admiratorzy Hitlera, którym sprawia przyjemność wysuwanie
Führera na pierwszy plan[655].
Dobrze ilustruje to przytaczany już przykład utożsamiania kampanii z lat
1939–1941 z „wojnami Hitlera”. Implikacje są łatwe do odgadnięcia.
Pierwszą kampanię tej wojny – z września 1939 roku – prowadziły
przeciwko Polsce wspólnie hitlerowskie Niemcy i Związek Sowiecki. Ale
powszechnie nazywa się ją „niemiecką inwazją na Polskę”. Drugiej inwazji
tej wojny – z listopada 1939 roku – dokonał, wtargnąszy do Finlandii, tylko
Związek Sowiecki. Jednak – jeśli się w ogóle o niej wspomina – to często
używając takich eufemistycznych określeń, jak „sowiecki spór z Finlandią”
czy „posunięcie mające na celu umocnienie linii obronnych Leningradu”.
Dopiero trzecia kampania, wymierzona przeciwko Danii i Norwegii, była
oczywistym przypadkiem agresji niemieckiej. Kampania czwarta –
przeciwko Francji via Belgia i Holandia – była wywołana wypowiedzeniem
Niemcom wojny przez zachodnie mocarstwa i towarzyszyła jej aneksja
trzech krajów bałtyckich przez Stalina. Włączenie wszystkich tych
wydarzeń do jednej kategorii nazwanej „wojną Hitlera” czy „wojnami
Hitlera” jest z wszelką pewnością niemożliwym do przyjęcia
uproszczeniem.
Opisy skutków wojny pełne są kolejnych niedokładności. Historycy
Zachodu niemal powszechnie mówią o „zwycięstwie” i „wyzwoleniu”. A
potem wyjaśniają, w jaki sposób plon zwycięstwa został zmarnowany lub
ograniczony przez nadejście zimnej wojny. Byłoby może lepiej, gdyby
przede wszystkim powstrzymali się od mówienia o „zwycięstwie” w tego
rodzaju bezwzględnych kategoriach. Ponieważ owe skutki można ocenić
tylko w odniesieniu do wcześniejszych nadziei, celów i oczekiwań, a to
właśnie jest obszar, na którym należałoby dokonać kilku uściśleń.
Poczynając od 1943 roku, wielka koalicja dążyła do bezwarunkowej
kapitulacji Niemiec – jedynego wojennego celu, co do którego mogły być
zgodne wszystkie państwa alianckie. I z pewnością ten cel udało im się
osiągnąć. Natomiast dążąc do tego jedynego, ograniczonego celu,
porzucono różne inne dążenia i zobowiązania aliantów. Zakładano na
przykład, że zwycięscy alianci przywrócą wolność i demokrację Europie –
przynajmniej w obrębie przedwojennych granic. W kontekście
początkowego casus belli powszechnie oczekiwano przywrócenia
niepodległości Polski. Zaś odwołując się szczególnie do polityki
amerykańskiej, oczekiwano poszanowania niezawisłości państw bałtyckich.
W celu rozwiązania wszystkich innych pierwszoplanowych kwestii – a było
takich spraw wiele – głoszono zamiar zwołania powojennej konferencji
pokojowej, podobnie jak w 1919 roku. W praktyce nie wydarzyła się żadna
z tych rzeczy. I nie było szans, żeby mogła się wydarzyć, ponieważ koniec
wojny nie przyniósł oczywistego zwycięstwa ani którejś jednej stronie, ani
jakiemuś jednemu ustalonemu programowi. Ściśle mówiąc, wojna w
Europie zakończyła się nie po prostu klęską Trzeciej Rzeszy, ale także
militarnym patem między autorami wspólnego zwycięstwa oraz
przywróceniem totalitarnej tyranii w sowieckiej połowie Europy. Taki
skutek wojny świetnie rozumieli polityczni przywódcy świata – prywatnie.
Ale to prywatne zrozumienie nie pokrywało się z ich wylewnymi
oświadczeniami publicznymi. Historyk powinien umieć odróżniać
rzeczywistość od retoryki.

W odróżnieniu od wielkiej wojny z lat 1914–1918 druga wojna światowa


nigdy nie zrodziła zgodnej krytycznej opinii o wadze wystarczającej, aby
zdyskredytować wybujałe roszczenia zwycięzców. W efekcie kwitły, i nadal
kwitną, liczne mity i legendy nie do utrzymania. Na przykład w odniesieniu
do lat 1914–1918 politycy mówili o „wojnie, która położy kres wszystkim
wojnom”. A bardzo niedługo potem – a już najpóźniej w 1939 roku – nie
dało się utrzymać takiej hiperboli i opinia publiczna większości krajów
pogodziła się z ponurym wątkiem „bezsensowności”. Literatura wojenna
miała do odegrania własną rolę. Uznano, że miliony ludzi poniosły śmierć
bez żadnego sensownego powodu. Wszystkie strony miały swój udział w
odpowiedzialności za to, co się stało. Kiedy wkrótce po rewolucji w Rosji
zaczęła się rosyjska wojna domowa i nastąpił rozwój faszyzmu, trzeba było
być bardzo krótkowzrocznym, żeby nie dostrzec, iż ten konflikt zrodził tyle
samo problemów, ile ich zdołał rozwiązać.
Ale uważano, że druga wojna światowa jest inna. Przede wszystkim
początkowo wojenne cele uczestników były zdecydowanie mętne i wkrótce
zniknęły z pola widzenia. Niemcy spodziewały się na początku tylko wojny
o ograniczonym zasięgu. Zachodnie mocarstwa chciały poskromić
niemiecką ekspansję. Związek Sowiecki chciał doprowadzić zarówno
hitlerowców, jak i „zachodnich kapitalistów” do stanu wyczerpania.
Wszystkie te leżące u podstaw konfliktu kalkulacje okazały się mocno
chybione. W rezultacie wraz z rozwojem wydarzeń zmieniała się hierarchia
ważności w obrębie celów wojennych wszystkich stron zaangażowanych w
konflikt. W Niemczech hitlerowcy dostrzegli swoją historyczną szansę i
postanowili postawić wszystko na jedną kartę, rozpoczynając w czerwcu
1941 roku grę o totalną supremację. Z punktu widzenia wielkiej koalicji
projekt przyspieszył, stawiając sobie za cel bezwarunkową kapitulację
Trzeciej Rzeszy i jej całkowite rozbrojenie. A wróg okazał się tak ohydny,
że ulotniły się wszelkie wcześniejsze niepokoje dotyczące moralnych
aspektów wojny. Trudno byłoby znaleźć słowa prawdziwsze od tych, które
tuż po wyzwoleniu obozu w Bergen-Belsen w kwietniu 1945 roku
wypowiedział pewien brytyjski żołnierz biorący udział w tej akcji:
„Właśnie o to walczyliśmy”. Innymi słowy, bez względu na wcześniejsze
wątpliwości i rozterki, ostatecznie nabrał przekonania co do słuszności
sprawy.
Wielu Brytyjczyków i Amerykanów podzielało to przekonanie. Mieli
poczucie, że wojna została im narzucona i niechętnie chwytali za broń. Nie
było śladu dzikiego entuzjazmu pokolenia ich ojców. Ale gdy się
dowiedzieli, jak ekstremalnie nieludzki okazał się wróg i usłyszeli
szczegółowe relacje z Norymbergi, pozbyli się obiekcji. Zło zostało
pokonane. Zatriumfowało „Dobro”. A wobec tego musiały zapanować
wolność, sprawiedliwość i demokracja.
Władzom sowieckim udało się narzucić równoległą wersję wydarzeń,
która także nie pozostawiała zbyt wiele miejsca na wątpliwości. Oto
Związek Sowiecki, który nie był winien żadnego przestępstwa, został
brutalnie zaatakowany przez faszystowską bestię. Mimo złej woli
widocznej w bierności zachodnich mocarstw Armia Czerwona walczyła z
niezrównanym bohaterstwem, aby odeprzeć najeźdźców i wyzwolić pół
Europy. I tym razem głoszono, że Zło zostało pokonane. Zatriumfowało
„Dobro” – zgodne z definicją sowieckiej propagandy. I zapanowały
wolność, sprawiedliwość i demokracja – w sowieckim stylu.
Innymi słowy, nietrudno zauważyć, że powstały potężne mity i że te mity
przeważyły nad wszystkimi dokładnymi zapisami i wspomnieniami tego, co
się naprawdę zdarzyło w latach 1939–1945. Zwycięskie państwa trzymały
się tych mitów, bez końca powtarzając swoje pełne uproszczeń fabuły, które
służyły jednocześnie jako przypowieści o Dobru i Złu i jako wytyczne
działań politycznych. Jeśli politycy obawiają się wzrostu wpływów
przeciwników w rodzaju pułkownika Nasera czy Saddama Husajna,
natychmiast wyrażają swoje potępienie, przyklejając im etykietę „nowego
Hitlera” albo utożsamiając ich z „faszyzmem”. Jeśli oni lub ich sojusznicy
muszą stanąć w obliczu zagrożenia atakiem rakietowym o większym lub
mniejszym zasięgu, łatwo porównują go z hitlerowskimi V-1 i V-2, a
własny nieproporcjonalny odwet usprawiedliwiają, mówiąc o ofensywie
strategicznych bombardowań. Nie widzą żadnego zagrożenia w tym, że
sami mają broń nuklearną, potępiając jednocześnie zagrożenie „nielegalną
bronią” ze strony innych. Albowiem przekonali samych siebie, że oni –
samozwańcza „międzynarodowa społeczność” – podobnie jak dawne
zjednoczone narody, z czystym sercem prowadzą dobrą walkę – o słuszną
sprawę i z mnóstwem bomb.
Wydaje się, że z upływem lat mnożą się bezkrytyczne postawy, w miarę
jak kolejne pokolenia całkowicie tracą z pola widzenia zawiłości czasu
wojny. Mimo to, dokonując oceny drugiej wojny światowej w Europie,
historycy powinni zwracać szczególną uwagę na dwie zasadnicze kwestie,
które zakłócają panujące samozadowolenie. Pierwszą jest zachowanie
proporcji. Drugą – zbrodniczość. Pierwszą rzadko zajmują się zachodni
apologeci. Drugą starannie omijają apologeci sowieccy. Wzięte razem,
dostarczają klucz do zrozumienia, co się naprawdę stało.
Problem proporcji łatwo jest zdefiniować, natomiast nie tak łatwo
rozwiązać. W historiografii wiąże się on z wymogiem, aby poświęcać
najwięcej miejsca wydarzeniom największym i najbardziej decydującym i
kłaść na nie maksymalny nacisk oraz – przeciwnie – aby wydarzeniom
mniejszej wagi poświęcać mniej miejsca i kłaść na nie mniejszy nacisk.
Można by sądzić, że wszyscy się zgodzą, iż zarys historii drugiej wojny
światowej, w którym większość miejsca przypadłaby komentarzom
dotyczącym Luksemburga, należałoby uznać za zdecydowanie dziwaczny.
Nie dlatego, że historia wojennego Luksemburga jest nieciekawa czy
nieistotna, ale dlatego, że o losach Luksemburga – podobnie jak o losach
wielu innych miejsc w całej Europie – zdecydowały bitwy stoczone gdzie
indziej i gdzie indziej podjęte decyzje.
Jak wobec tego historyk powinien zdecydować, na co ma położyć
nacisk? Jednym ze sposobów – gdyby chodziło po prostu o schlebianie
rynkowi brytyjskiemu lub amerykańskiemu – byłoby uwypuklenie spraw
brytyjskich i amerykańskich. To ten typ podejścia, który oznacza, że bitwę
pod Kurskiem załatwia się w pięciu linijkach, natomiast lądowaniu w
Normandii poświęca się pięćdziesiąt stron. Odmienny sposób polegałby na
sporządzeniu listy głównych bitew, decydujących kampanii i kluczowych
posunięć politycznych czasu wojny, a następnie odpowiednio do tego
zarysu rozplanowaniu ilości miejsca i rozkładu punktów ciężkości.
W praktyce to drugie podejście należy do rzadkości. Jednak w
rzeczywistości wojenny wysiłek Sowietów był czymś tak przytłaczającym,
że bezstronni historycy przyszłych pokoleń zapewne nie będą skłonni
uznać, iż wkład Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych w działania na
europejskim teatrze wojennym był czymś więcej niż tylko solidnym
wsparciem. Proporcje nie wynoszą fifty-fifty, jak sugeruje wielu autorów
mówiących o ostatecznych ciosach zadanych hitlerowskim Niemcom ze
Wschodu i z Zachodu. Wcześniej czy później ludzie będą musieli się
pogodzić z faktem, że rola Sowietów była ogromna, a rola Zachodu –
godna szacunku, lecz skromna.
Zachodni komentatorzy, którzy uznają sowiecką przewagę w wojnie
lądowej, próbują ją czasem równoważyć, podkreślając dominację Zachodu
na morzu i w powietrzu. Ten argument zyskałby na sile, gdyby ofensywa z
powierza przyniosła bardziej decydujące skutki i gdyby Niemcy okazali się
bardziej bezbronni wobec ataku z morza. Tymczasem Trzecia Rzesza
skutecznie wytrzymywała bombardowania i blokady. Wykończył ją dopiero
atak lądowy, w którym Armia Czerwona miała swój bezwzględnie
najskuteczniejszy udział.
Inni komentatorzy próbują wysuwać argument, że sukces Armii
Czerwonej zależał od pomocy Zachodu i że zachodni alianci byli lepiej
przygotowani niż ZSRR do pokonania Rzeszy własnymi siłami. Twierdzą,
że Armia Czerwona nie mogłaby zwyciężyć bez pomocy, podczas gdy
wojska zachodnich aliantów – gdyby zaszła taka potrzeba – mogły były
tego dokonać:

Nie jest (...) prawdą (...) – powiada pewien historyk – że wojnę wygrał Związek
Sowiecki. Bez swoich sojuszników Związek Sowiecki musiałby stawić czoło całej sile
niemieckiego lotnictwa i zabrakłoby mu broni i amunicji – w 1943 roku dostawy do
ZSRR w ramach planu Lend-Lease równały się jednej piątej całej produkcji Sowietów.
Związek Sowiecki nie zdołałby przetrwać bez pomocy Zachodu. Natomiast zachodni
alianci mogli byli wygrać wojnę bez pomocy ZSRR. Koszty byłyby straszliwie wysokie,
ale wcześniej czy później bombardowania wbiłyby Niemcy w ziemię, a Ameryka
zmobilizowałaby w końcu ogromną armię. (...) Gdyby wszystko inne zawiodło, Ameryka
zapewne załatwiłaby sprawę, zrzucając na Berlin bombę atomową[656].
Taki scenariusz jest z konieczności jedynie spekulacją. Zawiera jednak
tyle fałszywych przesłanek, że brzmi nieprzekonująco. Trudno nawet
zdecydować, od czego zacząć. Krytyczny okres zaczął się dla ZSRR nie w
1943 roku, kiedy Lend-Lease nabierał rozpędu, ale w latach 1941–1942,
kiedy pomoc z Zachodu była jeszcze dość marginesowa. W tym momencie
Armia Czerwona właśnie stawiła czoło sile niemieckiego lotnictwa; nie
zabrakło jej broni ani amunicji, które z konieczności były produkowane w
kraju, i mimo wszystko właśnie zdołała przetrwać. Co więcej, duża część
tego, co na początku przysyłano w ramach Lend-Lease, była bezużyteczna.
Brytyjskie czołgi nie były tym, czego potrzebowała Armia Czerwona, a
brytyjskie wojskowe płaszcze (podobnie jak płaszcze wojskowe Niemców)
zupełnie się nie nadawały na rosyjską zimę. Sowieci już wcześniej zdobyli
przewagę sami, jeszcze zanim zaczęła do nich docierać na większą skalę
zachodnia pomoc.
Trzeba też przyznać, że zasługi Armii Czerwonej są większe niż tylko
osiągnięcie liczebnej przewagi. W gruncie rzeczy, ponieważ w roku 1941
liczba mieszkańców Rzeszy wynosiła 81 milionów w porównaniu z 197
milionami ludności ZSRR, ogólna przewaga Sowietów w stosunku 2,43:1
nie spełniała zwykłych wymogów wojny opartej na ciągłej ofensywie.
Armia Czerwona ledwie wytrzymała atak Niemców, ale mimo to,
poczynając od połowy 1943 roku, przejęła inicjatywę. Nawet w ostatniej
fazie wojny, kiedy Niemcy byli w stanie wysłać na wschód maksymalnie
70–75 procent swoich sił zbrojnych, liczebna przewaga Sowietów wzrosła
do może 3,2:1. Wobec tego, jeśli jakościowa przewaga sił niemieckich była
tak wyraźna, jak się to często podkreśla, można by oczekiwać, że
Wehrmacht skutecznie utrzyma swoje pozycje, tym bardziej że front się
zwężał. Tymczasem okazało się, że Armii Czerwonej nie da się zatrzymać.
Wbrew przewidywaniom zdobyła przewagę nie tylko pod względem
liczebności, ale także pod względem dowodzenia, taktyki, produkcji
wojskowej i kluczowych gałęzi techniki. Pomoc z Zachodu była może
czymś w rodzaju upiększającego dodatku, natomiast nie była czynnikiem
decydującym.
Pogląd, że zachodni alianci mogli wygrać wojnę bez Związku
Sowieckiego, wypływa z kompletnego braku wiedzy na temat
rzeczywistych wydarzeń. Gdyby Armia Czerwona została pokonana,
Niemcy nie czekaliby bezczynnie, aż Stany Zjednoczone urosną w siłę i
przygotują się do zrzucenia na nich bomby atomowej. Niemieckie siły
zbrojne zostałyby natychmiast w całości skierowane przeciwko Wielkiej
Brytanii; bitwa o Atlantyk zakończyłaby się odwrotnym wynikiem;
zachodni alianci straciliby zapewne bazę dla ofensywy z powietrza;
„ogromna” armia amerykańska (której nie było) nie miałaby bezpiecznego
miejsca do lądowania; europejski odpowiednik „Enola Gay”[657] nie miałby
skąd wystartować.
Główny powód, dla którego udział Zachodu był znacznie mniejszy, niż
się przypuszcza, tkwi w rozłożeniu wydarzeń w czasie, a szczególnie w
spóźnionym włączeniu się do akcji Stanów Zjednoczonych. Latem 1940
roku wspólna sprawa aliantów znalazła się na granicy załamania i nie było
nadziei na powrót do sił na Zachodzie bez pełnego zaangażowania ze strony
Stanów Zjednoczonych. Ale organizacja przygotowań trwała. Udział
Ameryki rozpoczął się dopiero w styczniu 1942 roku i nie od razu mógł się
okazać maksymalnie skuteczny. Wobec tego w miesiącach, w których
Amerykanie jeszcze się zbierali do czynu, Sowieci już pędzili ku niemal
totalnej dominacji. Wystarczy się przyjrzeć wydarzeniom z drugiego
tygodnia lipca 1943 roku. W tym punkcie działań wojennych pierwszych
amerykańskich żołnierzy, którzy mieli postawić nogę na kontynencie
europejskim, przewożono na odległą plażę na południu Sycylii. W tym
samym czasie na froncie wschodnim Armia Czerwona druzgotała kręgosłup
Wehrmachtu tak skutecznie, że niemiecka machina wojenna już nigdy nie
odzyskała dawnej zdolności do ofensywy.
Co więcej, w czasie gdy wojna w Europie już się skończyła, proces
gromadzenia sił bojowych w Stanach Zjednoczonych nadal był daleki od
ukończenia. Zapomina się, że startowano z niezwykle niskiego pułapu. W
roku 1939 stała armia amerykańska była mniejsza od armii polskiej. Potem
nie można już było wątpić, że potencjał wojskowy Stanów Zjednoczonych
szybko wyrówna braki. Amerykański przemysł, technologia i finanse
dostarczały amerykańskiemu rządowi nieporównanie większych środków
niż te, którymi dysponowały pozostałe państwa uczestniczące w wojnie.
Ale oś czasu okazała się decydująca. Mimo potężnego postępu Stany
Zjednoczone nie wysunęły się na pozycję niezwyciężonego przywódcy. W
ostatnich miesiącach walk w Europie, przed majem 1945 roku, Amerykanie
nie mieli ani bomby atomowej, ani dominującej pozycji w dziedzinie broni
konwencjonalnej. Nie wkroczyły jeszcze do nuklearnej ligi, w której w
okresie od lipca 1945 do 1949 roku miały być jedynym graczem, i miały
zaledwie sto gotowych do walki dywizji – odpowiednie liczby w armiach
niemieckiej i sowieckiej były dwukrotnie lub trzykrotnie większe. Jak
dobrze wiedzieli generałowie Marshall i Eisenhower, Stany Zjednoczone
absolutnie nie mogły zaryzykować poważnej konfrontacji z Armią
Czerwoną. I absolutnie nie mogłyby zwyciężyć w Europie, gdyby nie miały
pomocy. Ba, wobec wciąż powolnych postępów wojny japońskiej
rozpaczliwie potrzebowały sowieckiego wsparcia zarówno w Europie, jak i
na Dalekim Wschodzie.
Ludzie zapominają. Zmieniają się pod wpływem późniejszych wydarzeń.
Skłonni są myśleć, że Stany Zjednoczone były wszechpotężne od samego
początku. I łatwo można ich przekonać, że Stalinowi nie rzucono wyzwania
wcześniej albo z większą energią z powodów czysto osobistych lub
politycznych. Ale tak nie było. Amerykańskie siły zbrojne do maja 1945
roku nie dorównywały siłom sowieckim; ich działania były ograniczone
stosownie do możliwości. W gruncie rzeczy to ZSRR, a nie Stany
Zjednoczone, rozegrał ostatnią fazę wojny jako największa siła w Europie.
To Armia Czerwona zapisała na swoim koncie najwięcej miażdżących
zwycięstw nad hitlerowskimi Niemcami, wieńcząc je bitwą o Berlin. I to
sowiecki komunizm, a nie liberalna demokracja, dokonał najbardziej
uderzających postępów.

Oceny zbrodniczości są równie istotne dla każdej relacji dotyczącej


wydarzeń drugiej wojny światowej. Albowiem zbrodniczość była
zjawiskiem niezwykle powszechnym, mimo że jej pełny obraz uwidocznił
się o wiele później. Można powiedzieć, że dopiero stosunkowo niedawno
historycy zyskali możliwość stworzenia rzeczowej oceny ogólnego obrazu.
Dopiero od upadku ZSRR zaczęto gromadzić obszerną dokumentację
mogącą służyć do kalkulacji i oceny zbrodni epoki stalinowskiej. I dopiero
mniej więcej w ostatnich dziesięciu latach rejestry sowieckie można było w
odpowiedni sposób porównać z lepiej znanymi rejestrami hitlerowskimi. Na
przykład Winston Churchill, pisząc pod koniec lat czterdziestych, po prostu
nie mógł mieć niepodważalnych informacji, które stały się dostępne w
późniejszym okresie. „Historia będzie dla mnie łaskawa – oświadczył –
ponieważ zamierzam ją pisać”.
Ale główna przeszkoda na drodze do stworzenia bezstronnego exposé
wojennej zbrodniczości nie tkwi wyłącznie w powolnym dopływie
informacji. Ma także wymiar psychologiczny. Tworzy ją niechęć
historyków Zachodu do szargania reputacji uczestników wielkiej koalicji.
Używany przez psychologów termin na określenie takiej niechęci brzmi
„mechanizm wyparcia”. Świadomie lub nieświadomie wielu ludzi Zachodu
wciąż wypiera z umysłu myśl, że niepodważalne fakty świadczące o
ogromie sowieckich zbrodni wymagają od nich zmiany poglądów na wojnę.
Szeroko rozpowszechniona charakterystyka konfliktu jako „dobrej
wojny” jest zatem szczególnie podejrzana. „Dobra” to chyba nie najlepszy
przymiotnik, jeśli się pomyśli o bezprecedensowych mordach i cierpieniu
niewinnych istot zadawanym ludziom przez wszystkie walczące strony. W
pewnej mierze jest on odbiciem pojęcia „szlachetnej krucjaty” (choć tylko
po części uwieńczonej sukcesem) oraz teologicznego pojęcia „wojny
sprawiedliwej” (które wymaga zdefiniowania, co uznamy za
„sprawiedliwe”, a co za „niesprawiedliwe”). Wydaje się, że inspiracją dla
użycia go mogła być zwłaszcza zaściankowa anglosaska perspektywa, która
umocniła się w ostatnich dziesięcioleciach, a pod pewnymi względami nie
zgadza się z historycznymi realiami. W gruncie rzeczy używa się tego
pojęcia jako koniecznego dopełniania najwyższego zła Holokaustu. Jednak,
na co często zwraca się uwagę, zachodni alianci nie przystąpili do wojny po
to, aby ratować Żydów, i kiedy na Zachód przeciekły pierwsze wieści o
„ostatecznym rozwiązaniu”, reakcja była wręcz żałosna. Z pewnością w
oczach Ameryki przez znaczną część wojny główne działania toczyły się w
rejonie Pacyfiku, a nie w Europie. Odbiciem zachodnich postaw jest fakt,
że Stany Zjednoczone internowały mających obywatelstwo amerykańskie
Japończyków, a nie Niemców. A kiedy w 1944 roku wreszcie dotarły
dobrze udokumentowane wiadomości o Holokauście, niewielu
Amerykanów – w tym nawet amerykańskich Żydów – było skłonnych w
nie uwierzyć[658].
A zatem, podsumowując, opowieść o siłach demokracji „toczących dobrą
walkę” i „wygrywających wojnę” należy traktować ze sporą dozą
sceptycyzmu. Stalin chyba trafniej to określił. „Anglia dała czas –
oświadczył – Ameryka dała pieniądze, Rosja dała krew”[659]. Anglia, to
znaczy Imperium Brytyjskie, przez sporą część czasu wojny przechodziła
rekonwalescencję. Ale twarda postawa Churchilla w latach 1940–1941
pozwoliła zachować odskocznię do późniejszego powrotu do sił aliantów.
Ameryka, to znaczy Stany Zjednoczone, przystąpiła do wojny zbyt późno,
aby objąć przywództwo w Europie. Jej rola „arsenału demokracji” była nie
mniej istotna niż wkład ze strony jej sił zbrojnych. Od Rosji, to jest od
Związku Sowieckiego, zażądano nieporównywalnych z niczym poświęceń i
jej należą się największe laury za pokonanie hitlerowskich Niemiec. A
mimo to – i w tym tkwi największy paradoks – Stalin, główny zwycięzca,
sam był jednocześnie masowym mordercą i krwawym tyranem. Nie miał
nic wspólnego ani z normalnie pojmowanym Dobrem, ani z pojęciem
„dobrej wojny”.
Ponadto, z czysto wojskowego punktu widzenia, należy wykazać
ostrożność w stosunku do przekonania, że wolni obywatele państw
demokratycznych dostarczają najlepszego wojskowego potencjału. W
latach 1939–1945 lwią część walk wzięły na siebie dwa państwa totalitarne,
a żołnierze, którzy okazali się najlepsi, rekrutowali się z pędzonych przez
poganiaczy niewolników kohort bezlitosnej dyktatury. Kiedy armie państw
demokratycznych starły się z hitlerowskimi wojskami we Włoszech czy w
Europie Zachodniej, nienadzwyczajnie się spisały. Można argumentować,
że to dzięki technologii i siłom powietrznym, a nie dzięki świetnym
żołnierzom, Brytyjczycy i Amerykanie mogli przystąpić do walki na
równych prawach.
Nie da się też utrzymać powszechnie używanego porównania nieludzkiej
wojny w okopach w latach 1914–1918 ze stosunkowo znośną wojną z lat
1939–1945. To porównanie stanowi kolejny przykład uogólnień, jakich
ludzie Zachodu dokonują na podstawie własnych ograniczonych
doświadczeń. Wzięte w całości, fakty przedstawiały się nieco inaczej. Na
froncie wschodnim, gdzie rozgrywała się większość operacji wojskowych,
warunki egzystencji były jednakowo nieludzkie dla Niemców i dla
Sowietów. Do cierpień fizycznych dołączały się skutki drakońskich
środków, jakie obie strony stosowały wobec swoich żołnierzy, żeby ich
zmusić do walki. Na Zachodzie, gdzie bombardowania dywanowe
stanowiły podstawową formę ataku wymierzonego przeciwko Niemcom,
tak zwane zniszczenia uboczne, czyli palenie żywcem i okaleczanie
niewinnych cywilów, przybierały takie rozmiary, że trudno byłoby uczciwie
twierdzić, iż zachodnie metody prowadzenia wojny nie są po prostu
ohydne.
W tym kontekście wypada dodać słowo na temat pokrętnego wyrażenia
„zniszczenia uboczne”. We wszystkich oficjalnych oświadczeniach
rzecznicy brytyjskiego czy amerykańskiego dowództwa eskadr
bombowców zawsze wyrażali żal z powodu strat wśród ludności cywilnej,
utrzymując jednocześnie, że chodziło o zniszczenie celów wojskowych i
przemysłowych. Jednak to tłumaczenie przestaje być przekonujące po
bliższym zapoznaniu się z faktami. Ogromne eskadry bombowców złożone
z tysiąca lub więcej samolotów z samej swojej natury nie potrafiły
ograniczyć celów rażenia do pojedynczych fabryk, węzłów kolejowych czy
urządzeń wojskowych. Wysyłano je z zamiarem zmiecenia z powierzchni
ziemi całych miast i z góry było doskonale wiadomo, że przeważającą
większość mieszkańców stanowi tam niewinna ludność cywilna. Śmierć
tych ludzi nie była więc w żadnym sensie ani przypadkowa, ani „uboczna”.
Była jedną z integralnych, wkalkulowanych w koszty konsekwencji
niefortunnych operacji, wciąż jeszcze kładących się cieniem na reputacji
tych, którzy je wymyślili.
Na koniec, mimo częstych sprzeciwów, ze smutkiem wypada stwierdzić,
że badania naukowe i komentowanie wydarzeń czasu wojny nie przebiegają
całkowicie swobodnie. W wielu krajach na Zachodzie do ochrony oficjalnej
wersji historii zmobilizowano system prawny. Na przykład w Wielkiej
Brytanii zbrodni wojennych nie uważa się za zbrodnie wojenne, jeśli nie
zostały popełnione przez Niemców lub przez niemieckich
sprzymierzeńców. We Francji, w myśl prawa Fabiusa-Gayssota z 1990
roku, każdy, kto zaprzecza istnieniu Holokaustu albo minimalizuje jego
skutki, podlega surowym karom, z karą więzienia włącznie. Kilka innych
krajów europejskich, od Austrii po Polskę, poszło tą samą drogą. W okresie
gdy w Europie nadawano szeroki rozgłos prawu do wolności słowa, kiedy
wyznawcy islamu urządzali akcje protestacyjne przeciwko obraźliwym
karykaturom ich Proroka, pewien szukający rozgłosu historyk z Wielkiej
Brytanii został aresztowany w Austrii za głoszenie opinii o
nieodpowiednim zabarwieniu[660]. To nie jest zdrowa atmosfera. Wiedza
historyczna nie potrzebuje sztucznej ochrony. Holokaust jest
niekwestionowanym faktem. Mimo to na drodze do pełniejszego
zrozumienia wznoszą się przeszkody. Zderzenie mądrości z absurdem może
tylko ustalić i umocnić prawdę o przeszłości. Jeśli absurdu zabrania prawo,
kurczy się również mądrość.
Wyraźny obraz wojny w Europie niewątpliwie ma znaczenie dla oceny
wojny na Pacyfiku, a prawdę mówiąc, także dla ogólnych wniosków
dotyczących efektów drugiej wojny światowej w ogóle. Dwie bliźniacze
cechy – sowiecki triumf i ograniczony sukces Zachodu w Europie –
stwarzają kontekst dla kluczowych decyzji podejmowanych w 1945 roku,
kiedy wywierano na Związek Sowiecki nacisk, aby się przyłączył do
działań wojennych na Dalekim Wschodzie. Dopóki wojna na Pacyfiku
ograniczała się do akcji na morzu i do „przeskakiwania z wyspy na wyspę”,
siły amerykańskie radziły sobie niemal bez żadnej pomocy. Ale gdy tylko
wyłoniła się perspektywa walk lądowych na wielką skalę, zarówno
przeciwko Armii Kwantuńskiej[661] w Chinach, jak i garnizonowi na
głównej wyspie Japonii, Amerykanie musieli poszukać jakiegoś ważnego
partnera. Ich problem został rozwiązany częściowo przez bombę atomową,
a częściowo przez wkroczenie Armii Czerwonej.

Kiedy w latach pięćdziesiątych XX wieku zapytano ministra spraw


zagranicznych Czou En-laja, co sądzi o skutkach rewolucji francuskiej,
podobno odpowiedział: „Jeszcze za wcześnie, żeby można było coś
powiedzieć”. Te słowa traktuje się zazwyczaj jako słynny bon mot,
pozbawiony jednak poważniejszej wymowy. Tymczasem dają one do
myślenia. Okres, jaki dzieli lata dwudzieste XX wieku, kiedy Czou En-laj
pobierał nauki we Francji, od rządów terroru Robespierre’a w latach
dziewięćdziesiątych wieku XVIII, wynosi dokładnie 130 lat. Wobec tego,
zważywszy, że sześćdziesiąta piąta rocznica roku 1939 już minęła, świat
przez ponad połowę takiego okresu nie zdołał ustalić rzetelnego ogólnego
spojrzenia na drugą wojnę światową. Obecne wydarzenia pędzą z ogromną
prędkością, natomiast historia porusza się w ślimaczym tempie. Gdyby
zatem ktoś zapytał, jakie stadium historycy osiągnęli na drodze do
ostatecznej oceny, miałoby się ochotę powtórzyć słowa Churchilla
wypowiedziane po bitwie pod El-Alamejn: „To nie jest koniec, to nawet nie
jest początek końca, to dopiero koniec początku!”[662].
Wobec tego, mimo że nadszedł XXI wiek, wielu myślących ludzi wciąż
próbuje zmierzyć się z pokłosiem drugiej wojny światowej. Znakomicie
ujął ten problem pewien wybitny brytyjski kardiolog obdarzony poetyckim
talentem:

Mój pacjent leżał na szpitalnym łóżku


zarośnięty, cuchnący moczem,
pogryziony przez wszy,
za miejsce pobytu
mający ulicę
i bezrobotny,
bez rodziny, przyjaciół.
Ze słowiańskim akcentem
oświadczył
„Walczyłem pod Monte Cassino”.
A moich stażystów w ich ignorancji
nie poruszył ni człowiek, ni historia.
I zwróciłem się do nich
z dłonią na ramieniu
mojego pacjenta,
by im powiedzieć, jak wspaniały
był 2. Korpus Polski
i że wartość nieskończoną
ma każda ludzka istota[663].

[655]
Zob. D. Irving, Hitler’s War, London 1977.
[656]
R. Vinen, A History in Fragments. Europe in the Twentieth Century, London 2001, s. 236.
[657]
„Enola Gay” – nazwa bombowca Boeing B-29, który 6 sierpnia 1945 roku zrzucił bombę na Hiroszimę (przyp. tłum.).
[658]
Zob. G. Best, War and Law Since 1945, Oxford 1994.
[659]
G. Wheatcroft, How Good was the Good War?, „Boston Globe”, 8 maja 2005.
[660]
„Brytyjski historyk David Irving został w Wiedniu uznany za winnego zaprzeczania istnieniu Holokaustu europejskich
Żydów i skazany na karę trzech lat więzienia”, „BBC News”, 20 lutego 2006.
[661]
Armia Kwantuńska – nazwa oddziałów wojsk japońskich w Mandżurii (przyp. tłum.).
[662]
W. Churchill, przemówienie w Mansion House, 10 listopada 1942.
[663]
J. Martin, The Second Polish Corps, w: The Origins of Loneliness. Poems and Short Stories in Five Moods, London
2004, s. 64.
Mapy

Niemiecko-sowiecki atak na Polskę, wrzesień 1919


Operacja "Barbarosa" i jej następstwa, 1914-1942
Atak na Rzeszę ze wschodu i zachodu, 1943-1945
Indeks nazwisk

„Antek Rozpylacz” zob. Godlewski Antoni Szczęsny


Abakumow Wiktor Siemionowicz (1894–1954)
Abarinow Władimir Konstantinowicz (ur. 1955)
Acheson Dean (1893–1971)
Achmatowa Anna (Anna Andriejewna Gorienko) (1889–1966)
Adamko Jerzy
Adams Jack
Adenauer Konrad (1876–1967)
Aldrich Robert (1918–1983)
Alexander sir Harold (1891–1969)
Allen Chesney (1893–1982)
Allen John L. (ur. 1965)
Alliłujewa Swietłana (Swietłana Josifowna Stalina) (ur. 1926)
Alpert Max (1999–1980)
Altheim Franz (1896–1976)
Amalrik Andriej Aleksiejewicz (1938–1980)
Ambrose Stephen (1936–2002)
Amery John (1910–1945)
Amery Julian (1919–1996)
Amery Leopold (1873–1955)
Amis Martin (ur. 1949)
Amsterdamski Piotr
Anders Władysław (1892–1970)
Anderson Michael (1920–2006)
Andreyev Catherine (ur. 1955)
Andrzejewski Jerzy (1909–1983)
Andrzejewski Zenon
Annakin Ken (ur. 1914)
Antonescu Ion (1882–1946)
Antosiewicz Maciej
App Austin Joseph (1902–1984)
Applebaum Anne (ur. 1964)
Arad Yitzhak (ur. 1926)
Arendt Hannah (1906–1975)
Arlosoroff Chaim (1899–1933)
Armstrong Louis (1901–1971)
Arnaud Jean-Jacques (ur. 1943)
Arnold Kurt (1883–1953)
Asimov Isaac (ur. 1920)
Atatürk Mustafa Kemal (1881–1938)
Attenborough Richard (ur. 1923)
Attlee Clement (1883–1967)
Auchinleck sir Claude (1884–1981)
Auden Wystan Hugh (1907–1973)
Auty Phyllis (ur. 1948)
Ayres Lew (1908–1996)

Babel Isaak Emmanuiłowicz (1894–1940)


Bach Johann Sebastian (1685–1750)
Bach-Zelewski Erich von dem (1899–1972)
Bacque James (ur. 1929)
Baczyński Krzysztof Kamil (1921–1944)
Bader sir Douglas (1910–1982)
Badoglio Pietro (1871–1956)
Baky Josef von (1902–1966)
Balfour Arthur James (1848–1930)
Baltermanc Dmitri (1912–1990)
Bandel Przemysław
Bárdossy László (1890–1946)
Barker Elizabeth (1910–1986)
Barnett Corelli
Barnett Philip
Barnett Victoria
Baron Alexander (ur. 1956)
Barr Niall
Bartołd Robert
Bartov Omer
Bassett Richard
Bateman Henry Mayo (1887–1970)
Batowski Henryk (1907–1999)
Battel Albert
Bauer Yehuda (ur. 1926)
Baxter John (ur. 1939)
Bazna Elyesa (Iljas) (1904–1970)
Bażyńska-Chojnacka Katarzyna
Beauvoir Simone de (1908–1986)
Beaverbrook lord, Max Aitken, 1. baron Beaverbrook (1879–1964)
Beethoven Ludwig van (1770–1827)
Beevor Antony (ur. 1946)
Beger Bruno (1911–2004)
Begin Menachem (1913–1992)
Bell George (1883–1958)
Bell Philip Michael Hett (ur. 1930)
Bellow Saul (1915–2005)
Benedykt XVI (Joseph Ratzinger) (ur. 1927), papież
Beneš Edvard (1884–1948)
Benthley Elizabeth Terrill (1905–1963)
Beria Ławrientij Pawłowicz (1899–1963)
Beria Sergo Ławrientiewicz (1924–2000)
Berlin sir Isaiah (1909–1997)
Berling Zygmunt (1896–1980)
Berman Jakub (1900–1984)
Bernières Louis de (ur. 1954)
Best Geoffrey
Beta-Omega, pseud.
Bethell Nicholas (1938–2007)
Bethmann-Hollweg Theobald von (1856–1921)
Beveridge sir William (1879–1963)
Bevin Ernest (1881–1951)
Białoszewski Miron (1922–1983)
Biddle Tamis Davis (ur. 1959)
Bielewicz Mirosław
Bierieżkow Walentin Michajłowicz (1916–1998)
Biernacka Marianna (1888–1943), bł.
Bierut Bolesław (1892–1956)
Biezimienskij, kpt.
Bird Cyril (1887–1963)
Birse Arthur
Bismarck Otto von (1815–1898)
Bismarckowie
Blair Anthony (ur. 1953)
Blatt Joel 111
Bloch Marc (1886–1944)
Blunt sir Anthony (1907–1983)
Blyn, kpt.
Błaut Sławomir (ur. 1930)
Boban Ljubo (ur. 1933)
Bock Fedor von (1880–1945)
Boduszyńska-Borowikowa Maria (1910–1992)
Bohlen Charles (1904–1973)
Böhmers, historyk z Ahnenerbe
Böll Heinrich (1917–1985)
Bondarczuk Siergiej Fiodorowicz (1920–1994)
Bonhöffer Dietrich (1906–1945)
Borgwardt Elizabeth (ur. 1964)
Bormann Martin (1901–1945)
Borowski Tadeusz (1922–1951)
Botjer George F.
Boulting Roy (1923–2001)
Bourke Joanna (ur. 1963)
Bourke-White Margaret (1904–1971)
Bowen Elizabeth (1899–1973)
Brandt Bill (1904–1983)
Brandt Willy (Herbert Ernst Frahm (1913– 1992)
Bratny Roman (ur. 1921)
Brauchitsch Walter von (1881–1948)
Braun Eva (1912–1945)
Braun Sylwester („Kris”) (1909–1996)
Braun Wernher von (1912–1977)
Brecht Bertolt (1898–1956)
Breżniew Leonid Iljicz (1906–1982)
Briand Aristide (1862–1932)
Brickhill Paul
Bridge Maureen
Britten Benjamin (1913–1976)
Broadfoot Barry (1926–2003)
Brockhaw Tom
Broderick George
Broniewski Władysław (1897–1962)
Brown Martin David
Brzozowski Zygmunt Szczęsny (1904–1980)
Buber-Neumann Margarete (1901–1989)
Buca Edward (ur. 1926)
Bucharin Nikołaj Iwanowicz (1888–1938)
Buchheim Lothar (1918–2007)
Buczkowski Leonard (1900–1967)
Budionny Siemion Michajłowicz (1883–1873)
Budka Nykyta (1877–1949), bł.
Bullitt William jr (1891–1967)
Bullock Alan (1914–2004)
Bulwer-Lytton Edward (1803–1873)
Bułganin Nikołaj Aleksandrowicz (1895–1975)
Bungay Stephen
Bunting Madeleine
Burgess Guy (1911–1963)
Burleigh Michael (ur. 1955)
Burt Kendal
Busch Ernst (1885–1945)
Bush George Walker (ur. 1946)
Buszujewa Tatiana Siemionowna
Butcher Geoffrey E.
Butler sir James (1889–1975)
Butler William Eliot (ur. 1939)
Butt (Bensusan-Butt) David Miles (1914–1994)

Cadorna Raffaele (1889–1973)


Cagney James (1899–1986)
Caine Michael (sir Maurice Micklewhite) (ur. 1933)
Cairncross John (1913–1995)
Caldwell Erskine (1903–1987)
Callahan Sean
Callow Simon (ur. 1949)
Calvocoressi Peter (ur. 1912)
Camus Albert (1913–1960)
Canaris Wilhelm (1887–1945)
Capa Robert (Endre Ernő Friedmann) (1913–1954)
Capra Frank (1897–1991)
Carr Edward Hallett (1892–1982)
Caryl Christian
Cavalcanti de Almeida Alberto (1897–1982)
Cavell Edith (1865–1915)
Cetnarowicz Antoni
Chaldej Jewgienij Ananiewicz (1917–1997)
Chamberlain Arthur Neville (1869–1940)
Charmley John (ur. 1955)
Chaussy Ulrich
Chew Allen F.
Chiochetti Domenico (1910–1999)
Chodakiewicz Jan Marek (ur. 1962)
Chojnacki Piotr
Chomsky Marvin J. (ur. 1929)
Chomsky Noam Avram (ur. 1928)
Chrostowski Witold
Chruszczow Nikita Siergiejewicz (1894–1971)
Churchill Mary, baronowa Soames (ur. 1922)
Churchill sir Winston Leonard Spencer (1874–1965)
Ciano Galeazzo (1903–1944)
Ciechanowski Jan Stanisław
Ciołkosz Adam (1901–1978)
Clare C.B.
Clark Alan (ur. 1928)
Clark Kenneth (1903–1983)
Clark Mark Wayne (1896–1984)
Clarke Dudley (1899–1974)
Clarke John D.
Clausewitz Carl (1780–1831)
Cloud Stanley
Coburn James (1928–2002)
Cole John Alfred (ur. 1905)
Colvin John
Conquest Robert (ur. 1917)
Conway Martin (ur. 1960)
Coplon Judith (ur. 1922)
Cornelius Henry (1913–1958)
Cornioley Henri (1910–1999)
Cornish Nik (ur. 1954)
Corti Eugenio (ur. 1921)
Courtois Stephane (ur. 1947)
Cox Alvin
Cox Michael
Crampton Richard J.
Cripps sir Richard Stafford (1889–1952)
Crispino Armando (ur. 1924)
Cromwell Oliver (1599–1658)
Crozier Brian (ur. 1918)
Currie Laughlin (1902–1993)
Curtiz Michael (Mihály Kertész) (1888–1962)
Curzon lord, George Curzon, 1. markiz Curzon of Kedleston (1859–
1925)
Czajkowski Piotr Iljicz (1840–1893)
Czang Kai-szek (Jiang Jieshi) (1887–1975)
Czapski Józef (1896–1993)
Czarska Barbara
Czechow Anton Pawłowicz (1860–1904)
Czou En-laj (1898–1976)
Czuchraj Grigorij Naumowicz (1921–2001)
Czujkow Wasilij Iwanowicz (1900–1982)

D’Este Carlo (ur. 1946)


Dadlez Anna
Daladier Édouard (1884–1970)
Dalewski Zbigniew (ur. 1962)
Dallek Robert
Dalzel-Job Patrick (1913–2003)
Danilewicz Antoni Z.
Dante Alighieri (1265–1321)
Darlan Jean-François (1881–1942)
Darnant Joseph (1897–1945)
Darracott Joseph (1934–1998)
Davies Joseph (1876–1958)
Davies Norman (ur. 1939)
Davies Peter
Davies Wayne James Keith (ur. 1935)
Davis Clyde R.
Davis Lynn Etheridge (ur. 1943)
Davis Mary
Dawidowicz Lucy S. (1915–1990)
Dąbrowska Maria (1889–1965)
De Zayas Alfred Maurice
Deakin sir William Frederick Dampier (1913–2005)
Dean Debra (ur. 1957)
Dear Ian Colthurst Blake (ur. 1935)
Degrelle Leon (1906–1994)
Dehue-Oczko Alicja
Deighton Leonard (ur. 1929)
Deletant Dennis (ur. 1946)
Delano Anthony (ur. 1923)
Demianiuk Iwan Nikołajewicz (ur. 1920)
Dempsey Patrick
Denby David
Deutscher Isaac (1907–1967)
Dewé Walthère (zm. 1944)
Diament Robert (1907–1987)
Dick Philip Kinred (1928–1982)
Dietrich Marlene (1901–1992)
Diewiatajew Michał Pietrowicz (1917–2002)
Dill John (1881–1944)
Dillon Martin
Dirlewanger Oskar (1895–1945)
Djilas Milovan (1911–1995)
Długoborski Wacław
Dobb Maurice (1900–1976)
Dobroszycki Lucjan (1925–1995)
Dobson Alan Paul
Dobson Christopher
Dönhoff Marion von (1909–2002)
Dönitz Karl (1891–1980)
Donovan William Joseph (1883–1959)
Donskoj Mark Siemionowicz (1901–1981)
Doriot Jacques (1898–1945)
Douglas Keith (1920–1944)
Douy Max (ur. 1914)
Dowding Hugh (1889–1951)
Downing David (ur. 1946)
Dreyfus Alfred (1859–1935)
Duch Bronisław (1896–1980)
Dulles Allen (1893–1969)
Dunant Henri (1828–1910)
Duncan Ronald
Dunlop Charles
Duranty Walter (1884–1957)
Dürer Albrecht (1471–1528)
Durrell Lawrence (1912–1990)
Duvivier Jean
Dworak Walentyna (ur. 1945)
Dymitrow Georgi (1882–1949)
Dzierżyński Feliks Edmundowicz (1877–1926)
Dżugaszwili Jakow Josifowicz (1907–1943)
Dżyngis-chan (zm. 1227)

Eaglestone Robert (ur. 1968)


Eates Margot (zm. 1994)
Eberle Henrik
Eccles Marriner Stoddard (1890–1977)
Eden Anthony (1897–1977)
Eichmann Adolf (1906–1962)
Eicke Theodor (1892–1943)
Einstein Albert (1879–1955)
Eisenhower Dwight David (1890–1969)
Eisenhowerowie
Eisenman Peter (ur. 1932)
Eisenstein Siergiej Michajłowicz (1898–1948)
Eliach Jaffa
Eliot Thomas Stearns (1888–1965)
Ellis John (ur. 1945)
Elżbieta (Elizabeth Bowes Lyon) (1900–2002), królowa Wielkiej
Brytanii
Elżbieta II (ur. 1926), królowa Wielkiej Brytanii
Engels Friedrich (1820–1895)
Erenburg Ilia Grigoriewicz (1891–1967)
Erickson John (1929–2002)
Evans Richard J. (ur. 1947)
Evert Tadeusz (1902–1983)

Faber David
Fabius Laurent (ur. 1946)
Fadiejew Aleksandr Aleksandrowicz (1901– 1956)
Fainsod Merle (1907–1972)
Falkenhausen Alexander von (1878–1966)
Faruk I (1920–1965), król Egiptu
Faulkner William (1897–1962)
Feinstein Elaine (ur. 1930)
Felczak Wacław (1916–1993)
Felderer Ditlieb (1929–1945)
Fellenz Martin
Fenby Jonathan
Feng-Shan Ho (1901–1997)
Fermi Enrico (1901–1954)
Ferrer de Otero José (1909–1992)
Fest Joachim Clemens (1926–2006)
Fielding Xan (1918–1991)
Fields dame Gracie (1898–1979)
Figes Orlando (ur. 1959)
Fine Robert (ur. 1948)
Fink Carole
Finkelstein Norman (ur. 1953)
Fisch Bernhard (ur. 1926)
Fischer Fritz (1908–1999)
Fischer George (ur. 1923)
Fischer-Galati Stephen
Fisk Robert (ur. 1946)
FitzGibbon Constantine (ur. 1919)
FitzGibbon Louis
Flanagan Bud (1896–1968)
Fleischhauer Ingeborg (ur. 1942)
Fleming Ian (1908–1964)
Foley Frank (1895–1958)
Follett Ken (ur. 1949)
Foot Michel Richard Daniel (ur. 1919)
Forster Edward Morgan (1879–1970)
Forty George
Foster Robert Fitzroy (ur. 1949)
Fourcade Marie-Madeleine (1909–1989)
Frahm Herbert Ernst zob. Brandt Willi
Franco y Bahamonte Francisco (1892–1975)
Franhart Hugo
Frank Anne (1929–1945)
Frank Hans (1900–1946)
Frank Otto (1889–1980)
Frankland Noble (ur. 1922)
Frankson Anders
Fransen Frederick J. (ur. 1965)
Freisler Roland (1893–1945)
Frend Charles (1909–1977)
Friedländer Magda zob. Goebbels Magda
Froelich Carl (1875–1953)
Frundsberg Jörg von (1473–1528)
Fryderyk II Wielki (1712–1768), król Prus
Fuchs Klaus (1911–1988)
Fuller John Frederick Charles („Boney”) (1878–1966)
Furst Alan (ur. 1941)
Furtwängler Wilhelm (1886–1954)
Fussell Paul (ur. 1924)
Fyfe James

Gagarin Jurij Aleksiejewicz (1934–1968)


Gamelin Maurice Gustave (1872–1958)
Gandhi Mohandas Karamchand; Mahatma (1869–1948)
Ganz Bruno (ur. 1941)
Garber Marjorie
Garder Michel (ur. 1966)
Gardiner Juliet (ur. 1945)
Gardner David
Garliński Józef (1913–2005)
Gastello Nikołaj Francewicz (1908–1941)
Gaulle Charles de (1890–1970)
Gawryłow P.M.
Gayssot Jean-Claude (ur. 1944)
Geddes Giorgio (ur. 1915)
Gehl Pieter (1877–1966)
Gelb Norman
Gelman Polina Władimirowna (ur. 1919)
Gensoul Marcel (1880–1973)
Gheorghiu-Dej Gheorghe (1901–1965)
Gibson Guy (1918–1944)
Gienanth Curt von (1876–1961)
Gieysztor Aleksander (1916–1999)
Gilbert Lewis (ur. 1920)
Gilbert sir Martin (ur. 1936)
Gildea Robert (ur. 1952)
Gill Adrian Anthony (ur. 1954)
Gimbel John (1922–1992)
Giraud Henri (1879–1949)
Glantz David (ur. 1942)
Globocnik Odilo (1904–1945)
Glücks Richard (1889–1945)
Godlewski Antoni Szczęsny (1932–1944)
Godwin David
Goebbels Joseph (1892–1945)
Goebbels Magda (1901–1945)
Gold Harry (1910–1974)
Goldberg Anatol (1910–1982)
Goldfeder Stefania zob. Skarbek Stefania
Goldhagen Daniel Jonah (ur. 1959)
Golding William (1911–1993)
Golikow Filip Iwanowicz (1900–1980)
Gołos Jakub (Jake Golos, Jakob Razin) (1890–1943)
Gomułka Władysław („Wiesław”) (1905–1982)
Gorbaczow Michaił Siergiejewicz (ur. 1931)
Gorin Iwan
Göring Ernst Heinrich (1838–1913)
Göring Hermann (1893–1945)
Görlitz Walter
Gorodetsky Gabriel (ur. 1945)
Gottwald Klement (1896–1953)
Gould Thomas William (1914–2001)
Gowing Margaret (1921–1998)
Graef Hilda Charlotte
Graham Desmond (ur. 1940)
Grass Günter (ur. 1927)
Graziani Rodolfo (1882–1955)
Greene Graham (1904–1990)
Greenglass David (ur. 1922)
Grierson John (1898–1972)
Grinberg Dawid (ur. 1950)
Gromyko Andriej Andriejewicz (1909–1989)
Gross Jan Tomasz (ur. 1947)
Grossman Wasilij Siemionowicz (1905–1964)
Grosz George (Georg Gross) (1893–1959)
Grudzińska-Gross Irena (ur. 1946)
Grunlagen, historyk z Ahnenerbe
Grzymski Wiesław
Guderian Heinz (1888–1954)
Guedalla Philip (1889–1944)
Gunston Bill
Gusiew Fiodor Tarasowicz (1905–1987)
Gustav, inspektor
Gutman Yisrael (ur. 1923)

Haakon VII (1872–1957), król Norwegii


Habermas Jürgen (ur. 1929)
Habsburg arcyksiążę Karol Olbracht (1888–1951)
Habsburg arcyksiążę Wilhelm (1895–1955)
Habsburg arcyksiężniczka Maria Krystyna (ur. 1923)
Habsburg Otto (ur. 1912)
Habsburgowie
Hackett sir John (1910–1997)
Haig Douglas (1861–1928)
Haines Joe (ur. 1928)
Haining Jane (1898–1944)
Halbersztat Piotr (ur. 1940)
Halder Franz (1884–1972)
Halifax lord, Edward Frederick Lindley Wood, 1. hrabia Halifax (1881–
1959)
Hall Henry (1898–1989)
Hall William
Halpern Maurice
Halten Karl
Hamilton Guy (ur. 1922)
Hamilton książę, Douglas Douglas-Hamilton, 14. książę Hamilton
(1903–1973)
Handelsman Marceli (1882–1945)
Hapgood David
Harclerode Peter (ur. 1947)
Hardy Bert (1913–1995)
Harlan Veit (1899–1964)
Harriman William Averell (1891–1986)
Harris Kenneth
Harris Marjorie Evelyn
Harris Robert (ur. 1957)
Harris sir Arthur („Bomber”) (1892–1984)
Harris Tomás (1908–1964)
Harrison Mark (ur. 1949)
Hartmann Nathalie (Kisowska) (ur. 1919)
Haslam Jonathan
Hassel Sven (ur. 1917)
Hastings sir Max (ur. 1945)
Hathaway Henry (1898–1985)
Hattersley Roy (ur. 1932)
Haushofer Karl (1869–1946)
Hawkins Jack (1910–1973)
Hayes Paul Martin
Healey Denis (ur. 1917)
Heath Edward (1916–2005)
Heffer Simon (ur. 1960)
Hegi Ursula (ur. 1946)
Heinrich Willi (1920–2005)
Heller Joseph (1923–1999)
Henderson sir Nevile (1882–1942)
Henry Clarissa
Herbert Ulrich (ur. 1951)
Herling-Grudziński Gustaw (1919–2000)
Herring George C. (ur. 1936)
Hess dame Myra (1890–1965)
Hess Rudolf (1894–1987)
Heydrich Reinhard (1904–1942)
Hilberg Raul (1926–2007)
Hillel Marc
Hillers Marta (1911–2001)
Hillgrüber Andreas (1925–1989)
Hillmann H.C.
Himmler Heinrich (1900–1945)
Hindemith Paul (1895–1963)
Hinsley Francis Harry (1918–1998)
Hippler Fritz (1909–2002)
Hirohito (1901–1989), cesarz Japonii
Hirschbiegel Oliver (ur. 1957)
Hirschfeld Gerhard (ur. 1946)
Hirt August (1898–1945)
Hiss Alger (1904–1996)
Hitler Adolf (1889–1945)
Hitler Alois jr (1882–1956)
Hitler William Patrick (Stuart Houston) (1911–1987)
Hlond August (1881–1948)
Ho Chi Minh (1890–1969)
Hobsbawm Eric (ur. 1917)
Hoffmann-Lange Ursula
Hogan Michael J.
Hogg Ian (1926–2002)
Hoidal Oddvar
Hölsken Heinz Dieter
Holt Tonia
Holt Valmai
Hooper John
Hoover Herbert Clark (1874–1964)
Hope Michael
Hopkins Harry (1890–1946)
Horabik Wiesław (ur. 1949)
Horne Alistair
Horthy de Nagybanya Miklós (1865–1957)
Hosking Geoffrey (ur. 1942)
Höss Rudolf (1900–1947)
Hossbach Friedrich (1894–1980)
Hoth Hermann (1885–1971)
Hough Richard (ur. 1922)
Howard sir Michael (ur. 1922)
Huberman Bronisław (1882–1947)
Hudson Christopher
Hughes Robert (ur. 1932)
Huie William Bradford (1910–1986)
Hull Cordell (1871–1955)
Huntingdon Eugenia (ur. 1910)
Husajni Hadż Amin al- (1897–1974)
Huth, historyk z Ahnenerbe
Hutton Brian (ur. 1935)
Hyman Sidney

Ilmjärv Magnus
Inönü Ismet (1884–1973)
Irvin John (ur. 1940)
Irving David
Iwan IV Groźny (1530–1584), car Rosji
Iwaszkiewicz Jarosław (1894–1980)

Jackl Jerzy (ur. 1933)


Jackson William
Jagoda Gienrich Grigoriewicz (1891–1938)
Jahnkun Herbert (1905–1990)
Jan Paweł II (Karol Wojtyła) (1920–2005), papież
Jan XXIII (Angelo Giuseppe Roncalli) (1881–1963), papież
Jania Magdalena
Janicka Barbara
Jean Monnet (1886–1979)
Jelcyn Boris Nikołajewicz (1931–2007)
Jenning Humphrey (1907–1950)
Jermołow Aleksiej Pietrowicz (1772–1761)
Jerzy II (1890–1947), król Hellenów
Jerzy VI (1895–1952), król Wielkiej Brytanii
Jewtuszenko Jewgienij Aleksandrowicz (Gangus) (ur. 1933)
Jeżewski Władysław
Jeżow Nikołaj Iwanowicz (1895–1940)
Johnson Bryan Stanley (1933–1973)
Johnson Chalmers Ashby
Johnson Hewlett (1874–1966)
Johnson Lamont (ur. 1922)
Johnson Paul
Joice Mary
Jones Charles C. (ur. 1949)
Jones Steve
Joyce William (1906–1946)
Józewski Henryk (1892–1981)
Judd Denis (ur. 1938)
Judt Tony
Juin Alphonse-Pierre (1888–1967)
Jungbluth Rüdiger
Jusupow książę Feliks Feliksowicz (1887–1967)
Juszczenko Wiktor (ur. 1954)

Kabalewski Dmitrij Borysowicz (1904–1987)


Kaczorowski Ryszard (ur. 1919)
Kaganowicz Łazar Moisiejewicz (1893–1991)
Kaganowicz Michaił Moisiejewicz (1888–1941)
Kahn Robert Andrew (ur. 1963)
Kaiser Henry (1882–1967)
Kalinin Michaił Iwanowicz (1875–1946)
Kállay Miklós (1887–1967)
Kałatozow Michaił Konstantinowicz (Kalatoziszwili) (1903–1973)
Kamenetsky Ihor
Kamieniew Siergiej Siergiejewicz (1881–1936)
Kamińska Elżbieta
Kamiński Bronisław Władisławowicz (1899–1944)
Kamiński Marek
Kanin Garson (1912–1999)
Kann Pawieł Jakowlewicz
Kapuściński Ryszard (1932–2007)
Karajan Herbert von (1908–1989)
Kardaszow Władysław
Karol I (1887–1922), cesarz Austrii
Karski Jan (Jan Kozielewski) (1914–2000)
Karslake Basil
Kasparek Christopher (ur. 1945)
Kasprzyca Zbigniew
Katarzyna II (1729–1796), cesarzowa Rosji
Katkowska Elżbieta
Kauffer Rémi
Kedward Harry Roderick (ur. 1937)
Keegan John (ur. 1934)
Keitel Wilhelm (1882–1946)
Kellogg Frank (1856–1937)
Kennan George (1904–2005)
Kennedy Joseph Patrick (1888–1969)
Kerr Archibald Clark (1882–1951)
Kerr Philip (ur. 1956)
Kershaw Alex
Kershaw Robert J. (ur. 1950)
Kershaw sir Ian (ur. 1943)
Kersten Karl
Kersten Krystyna (ur. 1931)
Kesselring Albert (1885–1960)
Kessler Leo (1926–2007)
Keynes John Maynard (1883–1946)
Khristoforov Vasilii Stepanovich
Killinger Manfred von (1886–1944)
Kilroy James J. (1902–1962)
Kirby David Gordon (ur. 1942)
Kirow Siergiej Mironowicz (Kostrikow) (1886–1934)
Kiss Edmund (ur. 1886–?)
Kizny Tomasz (ur. 1958)
Kleist Ewald von (1881–1954)
Klimow Elem Giermanowicz (1933–2003)
Kluge Günther von (1882–1944)
Knightley Phillip (ur. 1927)
Kobułow Bogdan Zacharowicz (1904–1953)
Koch Erich (1896–1986)
Koch Hannsjoachim Wolfgang (ur. 1933)
Kohl Helmut (ur. 1930)
Köhler Horst (ur. 1943)
Kokoriekin Aleksiej Aleksiejewicz (1906–1959)
Kolbe Maksymilian (Rajmund) zob. Maksymilian Maria Kolbe
Kołakowski Leszek (ur. 1923)
Kołłontaj Aleksandra Michajłowna (1872–1952)
Komorowski Tadeusz („Bór”) (1895–1966)
Koniew Iwan Stiepanowicz (1897–1973)
Konwicki Tadeusz (ur. 1926)
Kopaliński Władysław (1907–2007)
Kopański Stanisław (1895–1976)
Kopielew Lew Zinowiewicz (1912–1997)
Kopliński Anicet (Adalbert) OFMCap. (1875–1941),
Koprowski Jan
Korboński Stefan (1901–1989)
Korczak Janusz (Henryk Goldszmit) (1898–1942)
Kosiński Jerzy (1933–1991)
Kosmodiemianska Lubow Timofiejewna
Kosmodiemianska Zoja Anatoljewna (1923–1941)
Kotek Joël
Kowałyk Zynowij (1903–1941),
Kowcz Emilian (Omelian) (1884–1944),
Kowerski Andrzej (1912–1988)
Kozłowski Czesław
Kozłowski Józef
Krawczenko Wiktor Andriejewicz (1905–1966)
Krepp Endel (1909–1983)
Krüger Friedrich Wilhelm (1894–1945)
Kryłow Porfirij Nikiticz (1902–1990)
Kube Wilhelm (1887–1943)
Kubikowski Tomasz (ur. 1962)
Kudina Elena
Kulik Grigorij Stiepanowicz (1890–1950)
Kulik Kira Iwanowna (zm. 1940)
Kumaniecka Janina (1940–2007)
Kumaniecki Jerzy
Kunert Zofia
Kuprianow Michaił Wasiliewicz (1903–1991)
Kurczatow Igor Wasiliewicz (1903–1960)
Kuzniecow Anatolij Wasiliewicz (1929–1979)
Kwaśniewski Aleksander (ur. 1954)

La Mazière Christian de
Lacouture Jean (ur. 1921)
Lamb Richard
Lanckorońska Karolina (1898–2002)
Langdon-Davies John (1897–1971)
Langenfeld Witold Karol (1896–?)
Langley James Maydon
Lanzmann Claude (ur. 1925)
Lapidot Yehuda
Larroque Hervé
Lash Joseph P. (1909–1987)
Laski Harold (1893–1950)
Lattre de Tassigny Jean de (1889–1952)
Laval Pierre (1883–1945)
Lawrence Geoffrey (1880–1971)
Le Carré John (David John Moore Cornwall) (ur. 1931)
Leahy William Daniel (1875–1959)
Leclerc (de Hauteclocque) Philippe (1902–1947)
Ledig Gert (1921–1999)
Leeb Wilhelm von (1876–1956)
Leeds Marc
Lehár Ferenc (1870–1948)
Lemkin Rafał (1900–1959)
Lenard Stanisław Bogusław
Lenin Władimir Iljicz (Uljanow) (1870–1924)
Leopold III (1901–1983), król Belgów
Levi Primo Michele (1919–1987)
Lewin Leopold (1910–1995)
Lewin Roland (1890–1984)
Lewis Nigel (ur. 1948)
Lewis Norman (1908–2003)
Lewis Peter (ur. 1928)
Ley Robert (1890–1945)
Liedtke Maks
Lilienthal Georg (ur. 1948)
Lindbergh Charles (1902–1974)
Lindemann Frederick, lord Cherwell (1886–1957)
Linna Vaino (1920–1992)
Lipstadt Deborah Esther (ur. 1947)
Liskow Alfred (1910–?)
Litewska Zofia
Litwinow Maksim Maksimowicz (Meir Wallach) (1876–1951)
Lloyd George David (1863–1945)
Lochner Louis Paul (1887–1975)
Loeuwe Heinz-Dietrich
Lohse Hinrich (1896–1964)
Lokajski Eugeniusz (1908–1944)
Lothian markiz, Philip Henry Kerr, 11. markiz Lothian (1882–1940)
Lottman Herbert R.
Low sir David (1891–1963)
Löwe Heinz-Dietrich (ur. 1944)
Luard Evan (ur. 1926)
Lucas Laddie
Lukacs John (ur. 1924)
Lukas Richard C. (ur. 1937)
Lunghi Hugo
Lynch Michael J. (ur. 1938)
Lynn Vera (ur. 1917)

Łakota Hryhoryj (1883–1950)


Łysko Roman (1914–1942)

MacArthur Douglas (1880–1964)


MacDonald Charles Brown (1922–1990)
Macdonald Callum (ur. 1947)
Machcewicz Paweł
Mackness Robin (ur. 1936)
MacLean Alistair (1922–1987)
Maclean Donald (1913–1983)
Maczek Stanisław (1892–1994)
Maćkiw Tarsykija (Olga) (1919–1944)
Madajczyk Czesław (1921–2008)
Madariaga Salvador de (1886–1978)
Madden John (ur. 1949)
Magocsi Paul Robert (ur. 1943)
Mahler Gustav (1860–1911)
Mailer Norman (1923–2007)
Majski Iwan Michajłowicz (Jan Lachowiecki) (1884–1975)
Maksymilian Maria Kolbe (1894–1941)
Malenkow Gieorgij Maksimilianowicz (1902–1988)
Maloney Mike
Małgorzata (Margaret Rose), hrabina Snowdon (1930–2002)
Mann Thomas (1875–1955)
Mannerheim Carl Gustaf (1867–1951)
Manstein Erich von (Lewinski) (1887–1973)
Manteuffel Hasso von (1897–1978)
Manteuffel Tadeusz (1902–1970)
Marder Arthur
Maria Stuart (1542–1587), królowa Szkocji
Marks Karol (1818–1883)
Marlborough książę, John Churchill (1650–1722)
Marshall George Catlett (1880–1959)
Martel Gordon
Martin John (ur. 1930)
Maslov Alexander (ur. 1961)
Mastny Vojtěch (ur. 1936)
Maśliński Józef (1910–2002)
Matrosow Aleksandr Matwiejewicz (1924–1943)
Maulden Bill (1921–2003)
Maxwell Robert (Ján Ludvik Hoch) (1823–1991)
McBride William Leon
McCarthy Joseph (1908–1957)
McGrory David
Mechlis Lew Zacharowicz (1889–1953)
Meio Peter (1925–1944)
Melville Jean-Pierre (1917–1973)
Mendelssohn-Bartholdy Felix (1809–1847)
Merridale Catherine (ur. 1959)
Mertelsmann Olaf
Messenger Charles
Mianowski Jan
Michał I (ur. 1921), król Rumunii
Michałek Bolesław (1925–1997)
Michlic Joanna Beata
Mierieckow Kiriłł Afanasjewicz (1897–1968)
Mieroszewski Juliusz (1906–1976)
Mietkowski Andrzej (ur. 1956)
Mihailović Dragoljub (Draža) (1893–1946)
Mikes George (1912–1987)
Mikojan Anastas Iwanowicz (1895–1978)
Mikołaj II (1868–1918), car Rosji
Mikołajczyk Stanisław (1901–1966)
Mikuš Josef August (ur. 1909)
Miller Elizabeth Lee (1907–1977)
Miller Glenn (1904–1944)
Miller John
Milligan Spike (1918–2002)
Milton Edith
Milward Alan S.
Milwid Franciszek zob. Jackl Jerzy
Miłosz Czesław (1911–2004)
Misiorny Michał
Mitcham Samuel W.
Moczarski Kazimierz (1907–1975)
Model Walter (1891–1945)
Mołotow Wiaczesław Michajłowicz (Skriabin) (1890–1986)
Monnet Jean (1888–1979)
Monsarrat Nicholas (1910–1979)
Montanelli Indro (1909–2001)
Montgomery Bernard Law, 1. wicehrabia Montgomery of Alamain
(1887–1976)
Moorhouse Roger (ur. 1968)
Morawiec Elżbieta (ur. 1940)
Morel Salomon (1919–2007)
Morgenthau Henry (1856–1946)
Morison Samuel (1887–1976)
Morley Georgine
Morozov Sergei
Morrison Herbert (1888–1965)
Mosiewicz Kazimierz
Mosley Leonard (1913–1992)
Mosley sir Oswald (1896–1980)
Mostow Jonathan (ur. 1961)
Mostowska Katarzyna
Moszyński Adam
Mościcki Krzysztof
Mozart Wolfgang Amadeus (1756–1791)
Müller Franz Josef (ur. 1924)
Müller-Baltschun Britta
Münchhausen Karl Friedrich baron (1720– 1797)
Murphy Audie (1924–1971)
Murphy David E. (ur. 1921)
Murrow Edward (1908–1965)
Musiał Bogdan (ur. 1960)
Mussert Anton (1894–1946)
Mussolini Benito (1883–1945)
Mussorgski Modest Pietrowicz (1839–1881)
Mydans Carl (1901–2004)
Myrcik Jan
Mysyrowicz Ladislas (ur. 1936)

Nagariański
Naimark Norman M. (ur. 1944)
Nakhimovsky Alexander D.
Nakhimovsky Alice Stone
Nałkowska Zofia (1884–1954)
Napoleon I (1769–1821), cesarz Francuzów
Naser Gamal Abdel (1918–1970)
Nash Paul (1889–1946)
Naughton John (ur. 1946)
Naujocks Alfred (1911–1966)
Neave Airey (1916–1979)
Niedzielko Romuald
Niles Douglas
Noel-Baker Francis Edward (ur. 1920)
Nolte Ernst (ur. 1923)
Nomicki Karol
Nora Pierre (ur. 1931)
Norman Leslie (1911–1993)
Norman sir Montagu (1871–1950)
Nowak-Jeziorański Jan (Zdzisław Jeziorański) (1914–2005)
Nowowiejski Antoni (1858–1941)
Nunn May Alan (1911–2003)

O’Connor sir Richard (1889–1981)


O’Ferrall George More (1907–1982)
O’Malley sir Owen St Clair (1887–1974)
O’Neil Eugene (1888–1953)
Obertyńska Beata (1898–1980)
Obłucki Krzysztof
Ochotin Nikita
Okulicki Leopold (1898–1946)
Olivier sir Lawrence (1907–1989)
Olsen Jack (ur. 1925)
Olson Lynne
Oppenheimer Joseph ben Issachar Süsskind (Süss) (1698–1738)
Orman Elżbieta (ur. 1958)
Orwell George (Eric Blair) (1903–1960)
Oster Hans (1887–1945)
Ousby Ian (ur. 1947)
Overy Richard (ur. 1947)
Ozierow Jurij Nikołajewicz (1921–2001)

Paget Reginald Thomas (1908–1990)


Paine Lauran
Papandreu Jeorios (1888–1968)
Parikka Pekka (1939–1997)
Parker Robert Alexander Clarke (1927–2001)
Pasternak Boris
Pastusiak Feliks (ur. 1961)
Paszkot-Zgaga Agnieszka
Paszkowski Józef (1817–1861)
Patalas Aleksandra (ur. 1965)
Pathé Charles (1863–1957)
Patton George (1885–1945)
Pauker Ana (Rabinssohn) (1893–1960)
Paul Allen (ur. 1939)
Paulsen, historyk z Ahnenerbe
Paulus Friedrich (1890–1957)
Pavelić Ante (1889–1959)
Pavlowitch Stevan K.
Pawelec Andrzej (ur. 1964)
Pawliczenko Ludmiła Michajłowna (1916–1974)
Pawłow Dmitrij Grigoriewicz (1897–1941)
Pawłow Władimir Nikołajewicz
Payne Ronald
Pearce Alan (ur. 1956)
Peckinpah Samuel (1925–1984)
Pegg John
Penrose Antony
Perechodnik Calel (1916–1944)
Perelmuter Zoja
Perle William
Persak Krzysztof
Pershing John Joseph (1860–1948)
Pétain Henri Philippe (1856–1951)
Petersen Wolfgang (ur. 1941)
Peterson Edward Norman (ur. 1925)
Petlura Symon (1879–1926)
Petrova Ada
Philby Harold (Kim) (1912–1988)
Piekałkiewicz Janusz (ur. 1925)
Pietrow Iwan Jefimowicz (1896–1958)
Pietrzyk Bartłomiej
Pilecki Witold (1901–1948)
Piłsudski Józef (1867–1935)
Pindel Mariusz
Pinkus Benjamin (ur. 1933)
Piotr I Wielki (1672–1725), car Rosji
Piotr II (1923–1970), król Jugosławii
Piper Franciszek (ur. 1941)
Piper John (1903–1992)
Pius XII (Eugenio Pacelli) (1876–1958), papież
Plievier Theodor (1892–1955)
Ploke, dr
Plunkett sir Reginald (1880–1967)
Pogue F.C.
Pohl J. Otto (ur. 1970)
Polański Roman (ur. 1933)
Poliszczuk Wiktor (ur. 1925)
Pollitt Harry (1890–1960)
Polonsky Antony (ur. 1940)
Pomian Jan (ur. 1914)
Pomianowski Jerzy
Popov Dušan (Duško) (1912–1981)
Powell Michael (1905–1990)
Poyer Joe (ur. 1939)
Preece Julian
Pressler Mirjam (ur. 1940)
Price Alfred
Pringle Heather (ur. 1952)
Probert Henry
Prokofiew Siergiej Siergiejewicz (1891–1953)
Proskurow Iwan Josifowicz (1907–1941)
Proskurowa Aleksandra Ignatiewna (zm. 1990)
Prugar-Ketling Bronisław (1891–1948)
Purdue A. William
Putin Władimir Władimirowicz (ur. 1952)

Quandt Günther (1881–1954)


Quandt Harald (1921–1967)
Quandt Herbert (1910–1982)
Quandt Magda zob. Goebbels Magda
Quisling Vidkun (1887–1945)

Rabiczew Leonid
Raczkiewicz Władysław (1885–1947)
Raczyński Edward (1891–1993)
Radziwiłł książę Janusz (1880–1967)
Raeder Erich (1876–1960)
Raine Craig
Rákosi Mátyás (Rosenfeld) (1892–1972)
Rasch, dr
Rasputin Grigorij Jefimowicz (1869–1916)
Rassinier Paul (1906–1997)
Rauch Georg von
Rawicz Sławomir (1915–2004)
Ray John (ur. 1929)
Reagan Ronald (1906–2004)
Redlich Shimon (ur. 1935)
Reed John (1887–1920)
Reeder Eggert (1894–1959)
Reich-Ranicki Marcel (ur. 1920)
Rejewski Marian (1905–1980)
Retinger Józef Hieronim (1888–1960)
Rhodes Richard
Ribbentrop Joachim von (1893–1946)
Richards Denis
Richardson David (ur. 1935)
Rietschel Oskar (zm. 1941)
Rigg Bryan Mark (ur. 1971)
Rigoulot Pierre
Ritter Gerhard (1888–1967)
Robbins David (ur. 1954)
Roberts Andrew (ur. 1963)
Robertson Edwin Hanton
Robespierre Maximilien de (1758–1794)
Robinson Edward Gillamuchugger (1893–1973)
Robrieux Philippe (ur. 1936)
Rodger George (1908–1995)
Rodzajewski Konstantin Władimirowicz (1907–1946)
Roginski Arsenij Borisowicz
Rohwer Jürgen
Rokossowski Konstantin Konstantinowicz (1896–1968)
Rommel Erwin (1891–1944)
Roosevelt Eleanor (1884–1962)
Roosevelt Franklin Delano (1882–1945)
Rosenberg Alfred (1893–1946)
Rosenberg Ethel Greenglass (1915–1953)
Rosenberg Julius (1918–1953)
Rosenthal Herman (1843–1917)
Rosen-Zawadzki Kazimierz
Roskill Stephen Wentworth (1903–1982)
Rosner Adolf (1910–1976)
Rössler Rudolf (1897–1958)
Rothenbacher Franz
Rothstein Andrew F.
Routledge Paul (ur. 1943)
Rowecki Stefan (1895–1944)
Różewicz Tadeusz (ur. 1921)
Rudel Hans-Ulrich (1916–1982)
Rudnicki Klemens (1897–1992)
Rudolf Krzysztof Filip
Rudowski Marek
Rumińska Klaudia (ur. 1966)
Rundstedt Gerd von (1875–1953)
Russell Mary Doria (ur. 1950)
Ryan Cornelius (1920–1974)
Rybicki Leszek
Ryczagow Pawieł Wasiliewicz (1911–1941)
Rzepecki Jan (1899–1983)

Saarela Olli (ur. 1965)


Sacharow Andriej Dmitrijewicz (1921–1989)
Saddam ibn Husajn at-Takriti (1937–2006)
Sadkowski Wacław (ur. 1933)
Sagajłło Witold (1910–1998)
Sajer Guy (Guy Mouminoux) (ur. 1927)
Sakaida Henry (ur. 1951)
Salazar Antonio de Oliveira (1889–1970)
Salimakow Igor
Salisbury Harrison (1908–1993)
Samojłow Dawid
Sapieha książę Adam Stefan (1867–1951)
Sartre Jean-Paul (1905–1980)
Sauckel Fritz (1894–1946)
Saul David (ur. 1966)
Schacht Hjalmar (1877–1970)
Schäfer Ernst (1910–1992)
Schaffner Franklin James (1920–1989)
Schell Maximilian (ur. 1930)
Schild Georg
Schindler Oskar (1908–1974)
Schliemann Heinrich (1822–1890)
Schlink Bernhard (ur. 1944)
Schmidt Paul (1899–1970)
Schnabel Arthur (1882–1951)
Schneider Russ (1956–2000)
Scholl Sophie (1923–1944)
Schörner Ferdinand (1892–1973)
Schräder Gerhard (1903–1990)
Schreyer Wolfgang (ur. 1927)
Schurch Theodore (1918–1946)
Schwarz
Schweizer Bruno (1897–1958)
Scotland Alexander Paterson
Sebag-Montefiore Simon (ur. 1965)
Secrest Meryle
Seidler Franz Wilhelm (ur. 1933)
Selwyn Francis
Sendlerowa Irena (1910–2008)
Seniga Giulio (1915–1999)
Seńkiwśkyj Joachim (Jakym) (1896–1941)
Sereny Gitta (ur. 1921)
Service Robert (ur. 1947)
Seth Ronald
Seydak Paweł
Seydlitz-Kurzbach Walther von (1888–1976)
Seyss-Inquart Arthur (1892–1946)
Sharon Ariel (ur. 1928)
Sharp Martha (1905–1999)
Shaw George Bernard (1856–1950)
Sheftel Yoram
Shirakawa Sam H.
Short-Garlińska Eillen Frances (1912–1990)
Shute Nevil (1899–1960)
Siemke Earle
Sievers Wolfram (1905–1948)
Sikorski Radosław (ur. 1963)
Sikorski Władysław (1881–1943)
Silvermaster Gregory (1898–1964)
Silvester Victor (1900–1978)
Sinden Donald (ur. 1923)
Siwek Grzegorz
Skarbek Krystyna (Christine Granville) (1908–1952)
Skarbek Stefania
Skorzeny Otto (1908–1975)
Skowroński Jarosław
Slánský Rudolf (Salzmann) (1901–1952)
Slavinsky Boris Nikołajewicz
Slovik Eddie (1920–1945)
Słowikowski Mieczysław Zygfryd („Rygor”) (1896–1989)
Słysz Magdalena
Smith Danny
Smith Michael (ur. 1952)
Smith Richard Harris (ur. 1946)
Smithies Edward
Smuszkiewicz Jakow Władimirowicz (1902–1941)
Snyder Timothy (ur. 1949)
Sobańska-Bondaruk Melania
Sobierajski Telesfor (ur. 1925)
Sokolov Boris Vadimovich
Sokołow Nikołaj Aleksandrowicz (1903–2000)
Sołżenicyn Aleksandr Isajewicz (ur. 1918)
Sorge Richard (1895–1944)
Sousa John Philip (1854–1932)
Southgate Maurice
Spaak Paul-Henri (1899–1972)
Spahr William J. (ur. 1921)
Spangenburg Ray (ur. 1939)
Spector Ronald H. (ur. 1943)
Speer Albert (1905–1981)
Spielberg Steven (ur. 1946)
Staar Richard Felix (ur. 1923)
Stalin Josif Wissarionowicz (Dżugaszwili) (1878–1953)
Standley William Harrison (1872–1963)
Stargardt Nicholas (ur. 1962)
Stauffenberg Claus Schenk von (1907–1944)
Stehle Hansjakob (ur. 1929)
Stehlik Eduard (ur. 1965)
Stein Edith (1891–1942), św.
Steinhardt Laurence (1892–1950)
Stepens Ojārs
Stephan John Jason
Stephenson William (1896–1989)
Stevens Edmund William
Stępień Henryka
Stirling sir Archibald David (1915–1990)
Storry Richard (1913–1982)
Strachwitz von Gross-Zauche und Camminetz Hyazinth hrabia (1893–
1968)
Strauss Johann (1825–1899)
Strawson John (ur. 1921)
Stresemann Gustav (1878–1929)
Stroop Jürgen (1895–1952)
Studniarek Michał (ur. 1976)
Sturges John (1911–1992)
Stypułkowski Zbigniew (1904–1979)
Styron William (1925–2006)
Subtelny Orest (ur. 1943)
Suchcitz Andrzej (ur. 1959)
Sudopłatow Pawieł Anatoljewicz (1907–1996)
Sukarno Ahmed (1901–1970)
Susłow Michaił Andriejewicz (1902–1982)
Sutherland Graham (1903–1980)
Suworow Wiktor (Władimir Bogdanowicz Rezun) (ur. 1947)
Sword Keith
Szahak Izrael (1933–2001)
Szahakowie
Szalapin Fiodor Iwanowicz (1873–1938)
Szaposznikow Boris Michajłowicz (1882–1945)
Szawiel Mariola
Szczepuła Barbara
Szekspir William (1564–1616)
Szeptycki Andrzej (Roman; Andrij Szeptyćkyj) (1865–1944)
Szkopiak Zygmunt C.
Szlapnikow Aleksandr Gawriłowicz (1885–1942)
Szostakowicz Dmitrij Dmitrijewicz (1906–1975)
Szostkiewicz Adam (ur. 1952)
Szpotański Janusz (1929–2001)
Sztern Grigorij Michajłowicz (1900–1941)
Szymak-Reiferowa Jadwiga
Szymański Mateusz
Szymborska Wisława (ur. 1923)
Szyszko-Bohusz Zygmunt (1893–1982)

Świerczewski Karol („Walter”) (1897–1947)

Tabakowska Elżbieta
Taraniczew Witalij
Taub Ari (ur. 1965)
Taylor Alan John Percivale (1906–1990)
Taylor Donald (1936–2003)
Taylor Frederick (ur. 1947)
Taylor Frederick Winslow (1856–1915)
Taylor Sally J.
Teczarowska Danuta (ur. 1910)
Temple William (1881–1944)
Terboven Joseph (1898–1945)
Terkel Studs
Terles Mikołaj
Thomas Donald Serell
Thomas Dylan (1914–1953)
Thomas Gordon (ur. 1933)
Thompson John Lee (1914–2002)
Thompson Peter
Thorez Maurice (1900–1964)
Thümmel Paul
Tielegin Konstantin Fiodorowicz (1899–1981)
Timoszenko Siemion Konstantinowicz (1895–1970)
Tippett sir Michael (1905–1998)
Tito (Josip Broz) (1892–1980)
Tizard sir Henry (1885–1959)
Tkaczenko Siemion Akimowicz (1898–1945)
Todt Fritz (1892–1942)
Togliatti Palmiro (1893–1964)
Tokarzewski-Karaszewicz Michał (1893–1964)
Tolstoy Nikolai Dmitrievich (ur. 1935)
Tołbuchin Fiodor Iwanowicz (1894–1949)
Tomaszewski Irene
Topitsch Ernst (ur. 1919)
Topolski Feliks (1907–1989)
Tory Peter
Torzecki Ryszard (1925–2003)
Treece Patricia
Trepper Leopold (1904–1982)
Tresckow Henning von (1901–1944)
Trevor-Roper Hugh Redwald (1914–2003)
Trocki Lew Dawidowicz (Bronsztejn) (1879–1940)
Trocmé André (1901–1971)
Trotter William R. (ur. 1943)
Truman Harry S. (1884–1972)
Tsouras Peter (ur. 1948)
Tuchaczewski Michaił Nikołajewicz (1893–1937)
Turij Oleh
Turing Alan (1912–1954)
Turkow-Kamińska Ruth (1919–2005)
Turkuł Anton Wasiliewicz (1872–1957)
Turner Ernest Sackville (1909–2006)
Tusa Ann
Tusa John
Tusk Donald (ur. 1957)
Tusk Józef (1907–1987)
Tuuri Antti (ur. 1944)

Uhl Mathias
Ülkümen Selâhettin (1914–2003)
Ulbricht Walter (1893–1973)
Ungváry Krisztián
Upham Charles (1908–1994)
Upton Anthony F.
Urbański Jakub
Uris Leon (ur. 1924)

Valera Eamon de (1882–1975)


Van Dyke Carl
Villa Brian Loring
Vilsmaier Joseph (ur. 1939)
Vinen Richard
Vonnegut Kurt (1922–2007)

Wagner Richard (1813–1883)


Wajda Andrzej (ur. 1926)
Wakar Krzysztof
Walkar Peter K.
Walker Angus
Walkowitz Rebecca L. (ur. 1970)
Wallace Henry (1888–1965)
Wallenberg Raul (1912–1947?)
Wandycz Piotr Stefan (ur. 1923)
Wannikow Boris Lwowicz (1897–1962)
Wapiński Roman (1931–2008)
Warmbrunn Werner
Washington George (1732–1799)
Wasilewski Aleksandr Michajłowicz (1895–1977)
Waters Sarah (ur. 1966)
Watson Derek
Watson Peter (ur. 1943)
Watutin Nikołaj Fiodorowicz (1901–1944)
Waugh Evelyn (1903–1966)
Wavell sir Archibald (1883–1950)
Webb Beatrice (1858–1943)
Webb Sidney (1859–1947)
Webster sir Charles Kingsley (1886–1961)
Weinberg Gerhard Ludwig (ur. 1928)
Wellington książę, Arthur Wellesley (1769–1852)
Wells Herbert George (1866–1946)
Wenck Walther (1900–1982)
Werbowski Tecia
Wereszycki Henryk (1898–1990)
Werra Franz von (1914–1941)
Werth Alexander (1901–1969)
Wessel Horst (1907–1930)
West Nigel (ur. 1951)
West Rebecca (1892–1983)
West Timothy (ur. 1934)
Wheatcroft Geoffrey (ur. 1945)
White Harry Dexter (1892–1948)
Whiting Charles (1908–2007)
Wiesel Eliezer (ur. 1928)
Wiktor Emanuel III (1869–1947), król Włoch
Wilczur-Garztecki Juliusz (ur. 1920)
Wilder Billy (1896–2002)
Wilhelm II (1859–1941), cesarz niemiecki
Wilhelm Zdobywca (ok. 1028–1087), król Anglii
Wilhelmina (1880–1962), królowa Holandii
Williams dame Shirley (ur. 1930)
Wilson Theodore Allen
Wilson Thomas Woodrow (1856–1924)
Winant John Gilbert (1887–1947)
Winogradowa Luba
Wint Guy
Winter Jay Murray
Winterbotham Frederick William (1897–1990)
Wirth Hermann (zm. 1947)
Wise Robert (1914–2005)
Witherington Pearl (1914–2008)
Witos Wincenty (1874–1945)
Własow Andriej Andriejewicz (1901–1946)
Wnuk Józef
Wodehouse sir Pelham Grenville (1881–1975)
Wołkogonow Dmitrij Antonowicz (1928–1995)
Wołodin Pawieł Siemionowicz (1909–1941)
Wood Nancy
Woodhouse Christopher Montague
Woodward sir Llewellyn (1890–1971)
Woroncow Michaił Siemionowicz (1782–1856)
Woroszyłow Kliment Jefriemowicz (1881–1969)
Wüst Walther (1901–1993)
Wyka Kazimierz (1910–1975)
Wyler William (Wilhelm Weiler) (1902–1981)
Wyman David (ur. 1929)
Wyrozumski Tomasz (ur. 1963)

Young Desmond

Zamiatin Jewgienij Iwanowicz (1884–1937)


Zamoyski Adam (ur. 1949)
Zawodny Janusz Kazimierz (ur. 1921)
Zetterling Niklas
Ziegler Adolf (1892–1959)
Zimmermann Lidia
Zubrzycki Jerzy (ur. 1920)
Zussman Raymond (1917–1944)

Żdanow Andriej Aleksandrowicz (1896–1948)


Żenczykowski Tadeusz (1907–1997)
Żukow Gieorgij Konstantinowicz (1895–1974)
Indeks geograficzny

Abbeville
Abisynia
Aconcagua
Adriatyckie Morze (Adriatyk)
Afganistan
Afryka
Afryka Południowa
Afryka Południowo-Zachodnia
Afryka Północna
Afryka Zachodnia
Akwizgran
Alamogordo
Albania
Aleksandria
Algier
Algieria
Alpy
Alt Aussee
Altenbecken
Alzacja
Ałtaj
Ameryka Południowa
Ameryka Północna
Amsterdam
Amur
Andalsnes
Anglia (zob. też Wielka Brytania)
Ankara
Ankona
Antwerpia
Anzio
Apeniny
Apeniński Półwysep
Ardeny
Argentyna
Arktyczne Morze
Arktyka
Arlington
Armenia
Arnhem
Ateny
Atlantic City
Atlantycki Ocean (Atlantyk)
Augsburg
Auschwitz (Oświęcim)
Australia
Austria
Austro-Węgry
Avranches
Azerbejdżan
Azja
Azja Środkowa
Azory
Azowskie Morze

Babi Jar
Bagdad
Baku
Bałkany
Bałtyckie Morze (Bałtyk)
Barcelona
Barentsa Morze
Bastogne
Bawaria
Beda Fromm
Bejrut
Belfast
Belgia
Belgrad
Belluno
Bełżec
Bengazi
Berchtesgaden
Bergen-Belsen
Berlin
Berlin Zachodni
Bermudy
Berno
Besarabia
Białe Morze
Białoruś (Białoruska Socjalistyczna Republika Sowiecka)
Białystok
Biełaja
Biesiedino
Birkenau (Brzezinka)
Birma
Biskajska Zatoka
Bitburg
Bletchley Park
Bliski Wschód
Bobbio
Bobrujsk
Böhlen
Bolonia
Bolzano
Bonn
Bordeaux
Bornholm
Bosfor
Boston
Bośnia
Boulogne
Brazylia
Breda
Brema
Bremerhaven
Breslau zob. Wrocław
Bretania
Bretton Woods
Briańsk
Brindisi
Brno
Brochów (Brockau), dz. Wrocławia
Brugia
Bruksela
Brytyjskie Imperium
Brytyjskie Wyspy
Brześć (Brześć Litewski, Brześć nad Bugiem)
Buchenwald
Buda, wzgórze
Budapeszt
Buenos Aires
Bug
Bukareszt
Bukowina
Bułgaria
Buriacko-Mongolska Autonomiczna Socjalistyczna Republika Sowiecka
Bute, wyspa
Bzura

Caen
Calais
Cambrai
Cambridge
Cambridgeshire
Canberra
Canterbury
Carskie Sioło
Carycyn zob. Stalingrad
Casablanca
Cejlon
Chałchyn-goł
Chambon-sur-Lignon
Charków
Chartres
Chatyń
Chełmno (Kulmhof)
Chemnitz
Chicago
Chichester
Chile
Chiny (Republika Chińska)
Chołm
Chorwacja (zob. też Niezależne Państwo Chorwackie)
Chrzanów
Cieszyn (Těšín)
Colditz
Colville
Combe Down
Compiègne
Constantine
Coventry
Cowley
Creuse
Cunese
Cylicja
Cyrenajka
Czarne Morze
Czarnogóra
Czechosłowacja
Czechy
Czeczenia
Czelabińsk
Czerniaków, dz. Warszawy
Częstochowa

Dachau
Daleka Północ
Daleki Wschód
Dalmacja
Dania
Danzig zob. Gdańsk
Dardanele
Darmstadt
Dayton
Dąbrowa Tarnowska
Debalcewo
Demiańsk
Detroit
Devon
Dieppe
Dniepr
Dniepropietrowsk
Dniestr
Dodekanez
Dolomity
Don
Donbas
Doniec
Donieck (Stalino)
Dora-Nordhausen
Dorset
Douglas
Dover
Drezno
Dukielska Przełęcz
Dumbarton Oaks
Dunaj
Dunkierka
Düsseldorf
Duxford
Dźwina

East End, dz. Londynu


Eben-Emael
Echt
Eder, jez.
Egipt
Eichstätt
Eindhoven
Ejszyszki
El-Alamejn
Elbrus
Emilia
Engels
Erfurt
Essen
Estonia (Estońska Socjalistyczna Republika Sowiecka)
Etiopia
Etna
Eton
Eupen
Eurazja
Europa
Europa Południowa
Europa Południowo-Wschodnia
Europa Północna
Europa Środkowa
Europa Środkowo-Wschodnia
Europa Wschodnia
Europa Zachodnia

Falaise
Federacja Rosyjska zob. Rosja
Fère-en-Tardoise
Fidżi
Filipiny
Finlandia
Flensburg
Florencja
Flossenbürg
Foggia
Forst
Fougres
Frampol
Francja
Friedrichstein
Fulton
Fürstenfeldbruck

Galicja
Gallipoli
Gander Bay
Gdańsk (Danzig; zob. też Wolne Miasto Gdańsk)
Gdańska Zatoka
Gdynia (Gdingen, Gotenhafen)
Generalne Gubernatorstwo
Genewa
Genua
Gibraltar
Glasgow
Gliwice (Gleiwitz)
Głogów (Glogau)
Gobi, pust.
Gołdap
Gorkij
Gorłowka
Goslar
Gotenhafen zob. Gdynia
Górny Palatynat
Górny Śląsk (zob. też Śląsk)
Gran Sasso
Grasleben
Grecja
Grenlandia
Gross-Rosen
Grozny
Gruzja
Guernica
Guernsey
Haga
Hajfa
Halbe
Hamburg
Hanko
Hanower
Harbin
Harvard
Hawaje
Hawr
Hazard
Heilbronn
Helsinki
Helski Półwysep
Hendaye
Hercegowina
Hesja
Himalaje
Hiroszima
Hiszpania
Hokkaido
Holandia (Niderlandy)
Holenderskie Indie Wschodnie (zob. też Indonezja)
Hollywood
Holzwihr
Hongkong
Houston

Indie
Indochiny
Indonezja (zob. też Holenderskie Indie Wschodnie)
Indre, depart.
Insterburg (Czerniachowsk)
Iowa
Irak
Iran
Irlandia
Islandia
Iwo Jima
Izrael

Jabłonków
Jałta
Japonia
Jasenovac
Jaszczów
Jedwabne
Jenisej
Jercewo
Jerozolima
Jersey
Jugosławia
Jüterborg

Kair
Kaiserhaven
Kaiserwald
Kalabria
Kalifornia
Kalisz
Kalkuta
Kanada
Kansas
Kapsztad
Karaganda
Karaiby
Karelia (Karelska Autonomiczna Socjalistyczna Republika Sowiecka)
Karelski Przesmyk
Karlshorst, dz. Berlina
Kaspijskie Morze
Kassel
Kasserine, przeł.
Katyń
Katyński Las
Kaukaz
Kazachstan
Kefalonia
Kenia
Kent
Kentucky
Kercz
Kerczeńska Cieśnina
Kerczeński Półwysep
Kijów
Kilonia
Kłajpeda
Koblencja
Kolberg zob. Kołobrzeg
Kolonia
Kołobrzeg (Kolberg)
Kołyma
Komi Autonomiczna Socjalistyczna Republika Sowiecka
Komsomolsk
Königsberg zob. Królewiec
Kopenhaga
Korsuń
Köslin zob. Koszalin
Kosowo
Kostrzyn nad Odrą
Koszalin (Köslin)
Kotłas
Kowno
Kozielsk
Kraina
Kraków (Krakau)
Krasnojarsk
Kresy
Kreta
Kripaki
Królestwo Polskie
Królewiec (Königsberg, Kaliningrad)
Krymska Republika Ludowa
Krymski Półwysep (Krym)
Krynica
Kuba
Kubań
Kujbyszew (Samara)
Kuncewo
Kupiańsk
Kuriejka
Kurlandia
Kurlandzki Półwysep
Kursk
Kuzbas

La Manche
Lambholm
Lamsdorf zob. Łambinowice
Lancashire
Landsberg
Langhe
Le Touquet
Leeds
Lemberg zob. Lwów
Leningrad (Piotrogród, Sankt Petersburg)
Leopolis zob. Lwów
Leśniów
Lewant
Liban
Libia
Lidice
Liège
Lienz
Liguria
Limoges
Linz
Lipsk
Litwa (Litewska Socjalistyczna Republika Sowiecka)
Liverpool
Liwadia
Lizbona
Loara
Locarno
Londyn
Long Island
Los Alamos
Los Angeles
Lotaryngia
Louisville
Lubeka
Lublańska Brama
Lublin
Lucerna
Luksemburg
Lüneburg
Luneburska Pustać (Lüneburger Heide)
Lwów (Lwiw, Lemberg, Leopolis)
Lyon

Łaba
Ładoga, jez.
Łambinowice (Lamsdorf)
Łeba
Łotwa (Łotewska Socjalistyczna Republika Sowiecka)
Łódź
Łużyce

Macedonia
Madagaskar
Madera
Magadan
Magdeburg
Magnitogorsk
Majdanek
Majkop
Malmedy
Malta
Małkinia
Małopolska
Małorosja zob. Ukraina
Mały Trościeniec
Man
Manchester
Mandżukuo
Mandżuria
Mariany
Mariupol
Marktl am Inn
Marna
Maroko
Marsylia
Marzabotto
Massachusetts
Mauthausen (Mauthausen-Gusen)
Meksyk
Menton
Merkers
Mers el-Kébir
Michigan, jez.
Midway
Miednoje
Miedowoj
Milanówek
Mińsk
Missisipi, rz.
Missisipi, stan
Missouri
Moguncja
Möhne, jez.
Mohylew
Mokotów, dz. Warszawy
Mołdawia (Mołdawska Socjalistyczna Republika Sowiecka, Mołdowa)
Monachium
Mongolia (Mongolia Zewnętrzna)
Monino
Monowitz (Monowice)
Monte Cairo
Monte Cassino
Montevideo
Montreal
Montserrat
Morawy
Mordowia
Mordwińska Socjalistyczna Republika Sowiecka
Morozowo
Moskwa, m.
Moskwa, rz.
Moza
Münster
Murmańsk
Murnau
Muskau

Nadrenia
Nadrenia-Palatynat
Nagasaki
Naliboki
Namsos
Namur
Nankin
Narew
Narwik
Natzweiler-Struthof
Neapol
Nemmersdorf (Majakowskoje)
Neuengamme
Neuilly
Neustadt (Nowe Miasto), dz. Drezna
New Hampshire
New Jersey
Niderlandy zob. Holandia
Nidzica (Niedenburg)
Niemcy (Rzesza, Trzecia Rzesza)
Niemcy Wschodnie zob. Niemiecka Republika Demokratyczna
Niemcy Zachodnie zob. Republika Federalna Niemiec
Niemen
Niemiecka Nadwołżańska Autonomiczna Socjalistyczna Republika
Sowiecka
Niemiecka Republika Demokratyczna (Niemcy Wschodnie)
Niezależne Państwo Chorwackie (zob. też Chorwacja)
Nijmegen
Nil
Nomonhan
Norfolk
Normandia
Norwegia
Norylsk
Norymberga
Nowa Fundlandia
Nowa Gwinea
Nowa Zelandia
Nowe Miasto zob. Neustadt
Nowosybirsk
Nowy Jork, m.
Nowy Jork, stan
Nowy Meksyk
Nowy Orlean
Nowy Targ
Nysa Kłodzka
Nysa Łużycka

Oban
Ochota, dz. Warszawy
Odessa
Odra
Ohio
Oka
Okinawa
Oksford
Olsztyn (Allenstein)
Oltrepò
Omdurman
Opole (Oppeln)
Oradour-sur-Glane
Oran
Oranienburg
Ordżonikidze (Jenakijewe)
Orkady
Orsza
Ossola
Ostaszków
Ostrowiec Świętokrzyski
Oświęcim (zob. też Auschwitz)
Otwock
Ouistreham
Oxfordshire

Pad
Padwa
Pakistan
Palermo
Palestyna
Papua
Paracelskie Wyspy
Paryż
Pas de Calais
Pearl Harbor
Peenemünde
Peloponez
Pendżab
Pensylwania
Persja
Perska Zatoka
Peru
Pforzheim
Pianosa
Pieczora
Piemont
Pietriszczewo
Pillau (Bałtijsk)
Pilzno (Pilsen)
Pińsk
Piotrogród zob. Leningrad
Pireneje
Pireus
Placentia, zatoka
Poczdam
Podkowa Leśna
Pointe du Hoc
Polska (Rzeczpospolita Polska, Polska Rzeczpospolita Ludowa)
Połtawa
Pomorze
Ponary
Ponyri
Porto Rico
Portsmouth
Portugalia
Północne Morze
Północny Przylądek
Praga
Prochorowka
Prowansja
Prusy Wschodnie
Prut
Przemyśl
Psków

Quebec

Rapallo
Ravensbrück
Reims
Rejkiawik
Remagen
Ren
Republika Federalna Niemiec (Niemcy Zachodnie)
Riwiera
Rodan
Rodos
Rosja (Rosyjska Federacyjna Socjalistyczna Republika Sowiecka,
Federacja Rosyjska)
Rostów nad Donem
Rosyth
Rotterdam
Równe
Ruhra
Ruhry Zagłębie
Rumunia
Ruś Podkarpacka
Ryga
Rykowo
Rynok, przedm. Stalingradu
Ryukan
Rzesza zob. Niemcy
Rzym

Saara
Sachalin
Sachsenhausen
Sahara
Sainte-Mère-Eglise
Saint-Germain
Saint-Nazaire
Saksonia
Salerno
Salisbury
Salò
Salomona Wyspy
Samara zob. Kujbyszew
San
San Francisco
Sankt Petersburg zob. Leningrad
Sarajewo
Saratów
Satif
Scapa Flow
Sedan
Seelow, wzgórze
Seesen
Sekwana
Serbia
Sèvres
Sewastopol
Shepton Mallet
Sidney
Siergowo
Silesia zob. Śląsk
Singapur
Skagerrak
Skalda
Skandynawia
Skierbieszów
Skierniewice
Słowacja
Słowenia
Słupsk (Stolp)
Smoleńsk
Sobibór
Sofia
Sokolniki
Solikamsk
Sołogub
Sołowieckie Wyspy
Sopot
Sorpe, jez.
Sounion, przyl.
Spokojny Ocean (Pacyfik)
Sriednie
Stalingrad (Carycyn, Wołgograd)
Stalino zob. Donieck
Stany Zjednoczone Ameryki (Ameryka, USA)
Starobielsk
Stogi
Stolp zob. Słupsk
Stutthof
Sudetenland
Sudety
Sueski Kanał
Suez
Sunderland
Swierdłowsk
Swoboda
Syberia
Sycylia
Sycylijska Cieśnina
Syria
Szampania
Szczecin
Szkocja
Szlezwik-Holsztyn
Sztokholm
Szumawa
Szwajcaria
Szwecja
Śląsk (Silesia)
Śródziemne Morze

Tadżykistan
Tahiti
Tallin
Tanganika
Tangmere
Tannenberg (Stębark)
Tarent
Tarnopol
Taszkient
Tatry
Teheran
Teksas
Tel Awiw
Terracina
Těšín zob. Cieszyn
Tobruk
Tokijska Zatoka
Tokio
Torgau
Toruń
Trafalgar
Transnistria
Traunstein
Trebisino
Treblinka
Trewir
Trianon
Triest
Trypolis
Trzecia Rzesza zob. Niemcy
Tunezja
Tunis
Turcja
Turkiestan
Turyngia
Turyński Las
Twer
Tybet
Tyne
Tyrol
Ukraina (Ukraińska Socjalistyczna Repub-lika Sowiecka, Republika
Ukrainy)
Ukraina Zachodnia
Uniontown
Ural
Ústí nad Labem
Utah
Utrecht
Uzbekistan

Varkiza
Vichy
Vilnius zob. Wilno
Vis

Walia
Wannsee, przedm. Berlina
Warszawa
Warthegau
Warwickshire
Waszyngton
Waterloo
Watykan
Weimar
Weissensee
Weisser Hirsch, dz. Drezna
Werona
Wersal
Wesel
West Point
Westerplatte
Węgry
Wiaźma
Wiedeń
Wielka Brytania (Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Północnej
Irlandii; zob. też Anglia)
Wielkie Łuki
Wielkopolska
Wierchojańsk
Wietnam (Republika Wietnamska)
Wileńszczyzna
Wilno (Vilnius)
Wiltshire
Winnica
Wisła
Wiślany Zalew
Witebsk
Wizernes
Władywostok
Włochy
Wola, dz. Warszawy
Wola Justowska, dz. Krakowa
Woldenburg
Wolne Miasto Gdańsk (zob. też Gdańsk)
Wołga
Wołgograd zob. Stalingrad
Wołyń
Workuta
Wormhout
Wrocław (Breslau)
Wrzeszcz, dzielnica Gdańska
Wspólnota Brytyjska
Wtoraja Rieczka
Wuppertal
Würzburg

Zachodnia Pustynia
Zagrzeb (Agram)
Zaolzie
Zeitz
Zemun
Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Północnej Irlandii zob.
Wielka Brytania
Zossen
Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich (ZSRR, Związek
Sowiecki)

Żagań
Żywiec
Spis tabel

Tabela 1.1. Potencjał wojskowy w 1937 roku


Tabela 1.2. Siła militarna w 1939 roku
Tabela 1.3. Rozmieszczenie sił zbrojnych we wrześniu 1939 i kwietniu
1945 roku
Tabela 1.4. Rozmieszczenie czynnych sił zbrojnych w Europie
Tabela 1.5. Liczba żołnierzy poległych w Europie w latach 1939–1945
Tabela 1.6. Liczba poległych w poszczególnych bitwach i kampaniach
Tabela 1.7. Straty tonażu państw alianckich w bitwie o Atlantyk
Tabela 1.8. Siły powietrzne w 1939 roku
Tabela 1.9. Produkt krajowy brutto Niemiec w latach 1939–1945
Tabela 1.10. Produkcja przemysłowa w Niemczech w latach 1941–1944
Tabela 1.11. Niemieckie dostawy wyposażenia dla wojska w latach
1939–1945
Tabela 1.12. Produkt krajowy brutto Wielkiej Brytanii w latach 1939–
1945
Tabela 1.13. Produkcja przemysłu wojennego w ZSRR
Tabela 1.14. Produkcja przemysłu wojennego w Stanach Zjednoczonych
Tabela 1.15. Dostawy do ZSRR w ramach programu Lend-Lease w
latach 1943–1945
Tabela 3.1. Produkcja przemysłu wojennego w ZSRR w latach 1941–
1945
Tabela 3.2. Sowiecki potencjał wojskowy w latach 1942–1943
Tabela 4.1. Siły bojowe Trzeciej Rzeszy w czasie drugiej wojny
światowej
Tabela 4.2. Bilans sił na froncie niemiecko-sowieckim w latach 1941–
1945
Tabela 4.3. Stopnie wojskowe
Tabela 4.4. Przybliżona całkowita liczba ofiar wśród żołnierzy krajów
Europy w latach 1939–1945
Tabela 5.1. Obca okupacja w Europie
Tabela 5.2. Główne cele bombardowań
Tabela 5.3. Praca przymusowa w Rzeszy
Tabela 5.4. Wybrane obozy archipelagu GUŁag
Tabela 5.5. Tygodniowe racje żywnościowe w Wielkiej Brytanii na osobę
dorosłą
Tabela 5.6. Tygodniowe racje żywnościowe w Niemczech na osobę
dorosłą
Tabela 5.7. Ambasadorzy wielkiej trójki podczas drugiej wojny
światowej
Tabela 5.8. Yad Vashem: Sprawiedliwi wśród Narodów Świata – podział
na kraje
Tabela 6.1. Filmy z czasów drugiej wojny światowej
Tabela 6.2. Wybrane filmy z okresu powojennego
Tabela 6.3. Druga wojna światowa w Europie – tematyczny przegląd
wybranych pozycji literatury
Tabela 6.4. Wycieczki po polach bitew na łuku kurskim
Ilustracje

Punkt zapalny, 1939: Wolne Miasto Gdańsk

Miasto Danzig (obecnie Gdańsk), przedmiot roszczeń Niemiec i Polski,


otrzymało decyzją Ligi Narodów status samorządnego państwa-miasta.

Stary port hanzeatycki. (akg-images/East News)


Manifestacja nazistów, sierpień 1939: „Gdańsk jest miastem niemieckim i pragnie się dołączyć do
Niemiec”. (akg-images/East News)

Wstęp do wojny

„Incydent pod Nomonhan”, sierpień 1939. Oddziały wojsk japońskich maszerują do doliny rzeki
Chałchyn-Goł na granicy kontrolowanej przez Sowietów Mongolii Zewnętrznej, gdzie poniosą
klęskę w starciu z Armią Czerwoną. To zwycięstwo otwarło Związkowi Sowieckiemu drogę do
działań w Europie. (Mainichi Newspapers, Tokio)

Pakt hitlerowsko-sowiecki, 23 sierpnia 1939, dyplomatyczne przyzwolenie na wojnę. Ribbentrop


podpisuje, Stalin promienieje. „Wiem – powiedział Stalin – jak bardzo naród niemiecki kocha
swojego Führera”. A Hitler już wcześniej zauważył: „Mam teraz świat w kieszeni”. (East News)

Wspólne działania
Pierwsza salwa, 1 września 1939. Niemiecki pancernik „Schlezwig-Holstein” rozpoczyna
konflikt, ostrzeliwując polską bazę na Westerplatte. (akg-images/Ullstein)

Czołgi Armii Czerwonej dołączają do Wehrmachtu we wspólnej paradzie zwycięstwa w Brześciu


(dawniej Brześć Litewski), 23 września 1939, potem nastąpi podział Polski na dwie strefy
okupacyjne – niemiecką i sowiecką. (Imperial War Museum)
Wspólnicy zbrodni

Adolf Hitler, Führer (akg-images/East News)


Józef Stalin, Wożd (akg-images/East News)
Reichsführer SS Heinrich Himmler (akg-images/East News)
szef NKWD Ławrientij Beria (akg-images/East News)

Spadające gwiazdy
Benito Mussolini, Duce – pozbawiony urzędu w 1943 roku, zamordowany w 1945 roku. (akg-
images/East News)
Philippe Pétain, marszałek – bohater z 1918 roku, szef rządu Vichy z lat 1940–1945. (akg-images)
Feldmarszałek Erich von Manstein – autor zwycięstwa na Zachodzie w 1940 roku, w 1944 roku
zwolniony z dowodzenia. (akg-images/Ullstein)
Marszałek Grigorij Kulik – w latach 1939–1940 dowódca w Polsce i w Finlandii, któremu o
dziwo udało się ocaleć.

Atak na Skandynawię, 1939–1940

Napaść na Finlandię, okupacja Norwegii i Danii, Szwecja zmuszona do


pseudoneutralnej neutralności.
Wojna zimowa. Sprawne oddziały wojsk fińskich mężnie odpierają sowiecką inwazję. (akg-
images/East News)
Narwik. Brytyjsko-francusko-polskie oddziały ekspedycyjne podejmują nieudaną próbę
powstrzymania niemieckiej inwazji w Norwegii. (akg-images/East News)

Upadek Zachodu, maj–czerwiec 1940


Łuk Triumfalny. Zwycięskie oddziały Wehrmachtu wkraczają do Paryża, po czym Francja zostaje
przekształcona w rozbrojone państwo klienckie. (akg-images/East News)

Bitwa o Anglię. Dzięki wysiłkom RAF-u Wielkiej Brytanii udaje się przetrwać mimo klęski sił
lądowych. Hitler odwleka operację „Lew Morski”, przyznając priorytet atakowi na Związek
Sowiecki. (akg-images/East News)
Wojenne łupy Wschodu, 1940–1941

Stalin i Hitler nadal dzielą między siebie Europę Wschodnią.

Państwa bałtyckie wchłonięte. Starannie dobrane delegacje komunistyczne błagają Związek


Sowiecki, aby się zgodził na wcielenie do ZSRR Estonii, Łotwy, Litwy. Podobnie dzieje się z
Mołdawią. (akg-images)
Spustoszenie na Bałkanach. W drodze do Aten wojska niemieckie zatrzymują się przed
budynkiem parlamentu jugosłowiańskiego w Belgradzie. (akg-images/East News)

Operacja „Barbarossa”, 1941


Cały impet niemieckiej machiny wojennej zostaje skierowany przeciwko
Związkowi Sowieckiemu, który przez pół roku chwieje się pod ciosami, a
potem powstrzymuje niemiecki zalew.

Odziały wojsk pancernych szykują się do przekroczenia „granicy pokoju” (akg-images/East


News)
Sowieckie oddziały rezerwowe w czterdziestostopniowym grudniowym mrozie zapewniają
Moskwie przetrwanie. (akg-images/East News)

Wojna na wyniszczenie, 1941–1942

Wzdłuż liczącej ponad 2000 kilometrów linii frontu toczą się dziesiątki
zaciekłych bitew. Niemcy nieustannie prą naprzód, Sowieci uparcie
stawiają opór.
Sowiecka piechota szturmuje okopy podczas długiego oblężenia Leningradu. (akg-images/East
News)
Niemieccy oficerowie na otwartym stepie obserwują jedną z akcji okrążenia, które oznaczały
niewolę dla ponad dwóch milionów żołnierzy. (akg-images)

Zabezpieczanie zachodnich linii łączności, 1941–1942

Bitwa o Atlantyk oznaczała uratowanie ważnej linii komunikacyjnej


łączącej Wielką Brytanię z Ameryką Północną, a kampania na pustyni
Afryki Północnej zapobiegła dostaniu się Kanału Sueskiego w ręce państw
osi.
Widok z pokładu łodzi podwodnej: torpeda zatapia statek handlowy. (akg-images/East News)

Pustynia stała się ogromną otwartą areną dla rycerskiego pojedynku Afrikakorps generała
Rommla z 8. Armią marszałka Montgomery’ego. Ambicje państw osi skończyły się pod El-Alamejn.
(akg-images/East News)

Wojna w powietrzu i w eterze


Zachodnie mocarstwa, niezdolne do utworzenia drugiego frontu w
Europie, skoncentrowały się na strategicznych bombardowaniach i
wywiadzie radiowym.

Bombowce typu B-24 Liberator zrzucają bomby nad Niemcami. (akg-images)


Pierwszy na świecie komputer Colossus powstał jako część brytyjskiego programu „Ultra” w celu
przełamania zaawansowanych wersji kodu niemieckiej Enigmy. (National Archives, Londyn)

Ostatnie przebłyski chwały Niemiec, 1942

Druga letnia ofensywa Wehrmachtu na froncie wschodnim miała na celu


zdobycie pól naftowych na Kaukazie, ale skończyła się niepowodzeniem.
Austriacki oddział górski w symbolicznym akcie zdobywa najwyższy szczyt Europy, Elbrus
(5633 m). (akg-images/Ullstein)

Sowieccy obrońcy Stalingradu podejmują na brzegach Wołgi walkę z 6. Armią generała Paulusa.
(akg-images/Ullstein)
Kursk: decydująca bitwa, lipiec 1943

Stalingrad już wcześniej dowiódł, że Wehrmacht nie jest niezwyciężony,


ale dopiero Kursk oznaczał kres jego możliwości, jeśli idzie o podjęcie
walk ofensywnych na szeroką skalę.

Czołg PzKpfw VI Königstiger, najpotężniejszy pojazd pancerny drugiej wojny światowej, szuka
przesmyku między sowieckimi liniami obrony. (akg-images)
Czołg T-34, najbardziej uniwersalny pojazd pancerny drugiej wojny światowej, prowadzi
kontratak Armii Czerwonej, który zwycięską falą przetacza się przez pole bitwy. (akg-images/East
News)

Walki partyzanckie

Działalność partyzantów na okupowanych terenach zależała od poparcia


miejscowej ludności i wywoływała wściekłe akcje odwetowe.
Na bagnach Białorusi (wschodnie tereny Polski) dostawy przypływają łodzią (akg-images/East
News)

Na wyspach i w górach Grecji odłamy rojalistów i komunistów rywalizowały o zdobycie władzy


po zakończeniu wojny. (topfoto/Ullstein)
Wybitni generałowie

Żaden z generałów, którzy pod koniec wojny cieszyli się najwspanialszą


reputacją, nie wybijał się we wczesnych stadiach wojennych działań.

Zastępca Stalina Gieorgij Żukow (Imperial War Museum)


Konstanty Rokossowski, zwolniony z gułagu. (Imperial War Museum)
George Patton, „Old Blood’n’Guts”. (akg-images)
Walter Model, „strażak Führera”, specjalista od wyciągania z opresji. (Imperial War Museum)

Główni przywódcy wojenni

Po roku 1942 przywódcy koalicji przyjęli politykę bezwarunkowej


kapitulacji i wobec tego negocjacje między walczącymi stronami nigdy się
nie odbyły.

Wielka trójka w Jałcie, luty 1945. Churchill, Roosevelt i Stalin spotkali się tylko dwa razy. (akg-
images/East News)
Hitler robi przegląd swoich ostatnich oddziałów, kwiecień 1945. (akg-images/East News)

Masowe deportacje

stosowały wszystkie totalitarne reżimy. Dziesiątki milionów ludzi


zmuszono do opuszczenia domów, miliony zginęły.
Kobiety i dzieci wywiezione ze wschodnich terenów Polski do Kazachstanu, 1940. (zbiory
Ośrodka KARTA, Warszawa)

Rodzina niemieckich chłopów z Besarabii przesiedlona przez SS, 1942 lub 1943. (akg-
images/East News)
Jeńcy wojenni

Na Wschodzie warunki były o wiele gorsze niż gdziekolwiek indziej.

Około osiemdziesięciu procent spośród pięciu milionów sowieckich jeńców wojennych zginęło w
niemieckiej niewoli. Większość z tych, którzy ocaleli, po powrocie do ZSRR wymordowało NKWD.
(akg-images/Ullstein)
Niemieccy jeńcy wloką się do obozów na Syberii. Procent śmiertelności w okresie przed
uwolnieniem w latach pięćdziesiątych nie był wśród nich niższy niż wśród jeńców sowieckich. (akg-
images/East News)

Obozy koncentracyjne

zakładali i Sowieci, i naziści.

Workuta. Jeden z niewielu wizerunków obozu NKWD Workutłag – największego obozu


koncentracyjnego w wojennej Europie. (East News)
KL Auschwitz I, wybudowany przez SS w 1941 na terenie okupowanej Polski. Okryte złą sławą
hasło „Arbeit macht frei” miało w obozach GUŁagu swoje rosyjskie odpowiedniki. (Ullstein)

Masowe morderstwa

przybierały różne formy i były dziełem wielu oprawców.


Masakra katyńska, 1940. Mord popełniony na około 25 000 polskich jeńców wyszedł na światło
dzienne w 1943 roku, ale winie NKWD zaprzeczano aż do czasu, gdy do odpowiedzialności
Sowietów za tę zbrodnię przyznał się w roku 1990 prezydent Gorbaczow. (akg-images/East News)

Nemmersdorf, 1944. Mieszkańcy wsi w Prusach Wschodnich wymordowani przez sowieckich


napastników. (akg-images/East News)

Sześć milionów Żydów

zginęło w wyniku Holokaustu, kampanii zagłady realizowanej przez


hitlerowskie SS w latach 1941–1945. Ofiary ginęły podczas rozstrzeliwań,
umierały z głodu w wybudowanych przez hitlerowców gettach i od gazu w
hitlerowskich obozach śmierci.
Einsatzkommando przy pracy, 1941. Winnica na Ukrainie. (akg-images/East News)
Warszawskie getto. Przechodnie i żydowscy policjanci przyglądają się zmarłemu na ulicy. (akg-
images/East News)

Ciała

niewinnych celowo zabijanych mieszkańców Europy stały się


codziennym widokiem.
Drezno, luty 1945, stos pogrzebowy wzniesiony na miejskim placu po szalejących pożarach
spowodowanych przez alianckie bombowce. (akg-images/East News)

KL Bergen-Belsen, maj 1945. Po wyzwoleniu obozu brytyjscy żołnierze przygotowują masowe


groby. Takie obrazy porażały opinię publiczną na Zachodzie po zakończeniu wojny. (akg-
images/East News)
Zdruzgotana Jugosławia

Niektóre grupy ludności – na przykład Chorwaci czy bośniaccy


muzułmanie – popierały państwa osi, natomiast inne – na przykład czetnicy
z Serbii czy komunistyczna partyzantka Tity – stawiały opór. Wszyscy
nawzajem się zwalczali.

Bośniacki oddział Waffen SS – przeglądu dokonuje wielki mufti Jerozolimy. (akg-


images/Ullstein)
Po prawej stronie Josif Broz-Tito – wspierany przez Zachód ostateczny zwycięzca. (Granger
Collection, New York)

Podejście od Zachodu

Zachodni alianci wykonali trzy wielkie lądowania na kontynencie: na


Sycylii w roku 1943, w Normandii w czerwcu roku 1944 i na francuskiej
Riwierze.
Monte Cassino, trzecia próba szturmu. Wojska alianckie wlokły się przez tereny Włoch, stawiając
czoło Niemcom skutecznie grającym na zwłokę. (Getty Images)
Lądowanie w Normandii, 6 czerwca 1944. Żołnierze brytyjscy wychodzą na brzeg na plaży
Sword.

Katastrofy na Wschodzie, 1944

Mimo wspaniałego pochodu Sowietów na froncie wschodnim nie


brakowało niespodzianek.
Powstanie Warszawskie, bez wsparcia, trwało sześćdziesiąt sześć dni zamiast planowanych pięciu
czy sześciu. Śmiertelność codziennie przez dziewięć tygodni dorównywała liczbie ofiar po
lądowaniu w Normandii.

Kocioł kurlandzki, gdzie broniło się trzydzieści jeden niemieckich dywizji Grupy Armii
„Północ”, odciętych od reszty, niepokonanych. (akg-images)
Ostatnia zima, 1944–1945

Siły alianckie przedzierały się przez Europę Zachodnią, podczas gdy


Armia Czerwona błyskawicznie zajmowała tereny wszystkich państw
Europy Wschodniej.
Holandia zostaje wyzwolona z półrocznym opóźnieniem spowodowanym niepowodzeniem pod
Arnhem. (akg-images)

Lublin – Manifest komunistyczny, nie wspominając o komunizmie, zapowiada rządy


kontrolowanego przez Sowietów komitetu. (Archiwum Dokumentacji Mechanicznej, Warszawa)

Walka i kapitulacja

W Europie ostatnich miesięcy wojny panował tragiczny chaos.


Ostflucht Nie czekając na deportację, drogami płynie strumień Niemców z Prus Wschodnich i
innych wschodnich prowincji. (akg-images/Ullstein)

Oddział Kozaków, który walczył pod niemieckimi rozkazami, poddaje się Brytyjczykom w
Austrii, aby się następnie sprzeciwić przymusowej repatriacji do ZSRR.

Nemezis w Berlinie
Z powodu niedostatków w liczebności oddziałów i trwającej wojny z
Japonią dowództwo amerykańskie skłoniło Armię Czerwoną do
samodzielnego zdobycia Berlina.

Sowieckie czołgi po dwóch tygodniach morderczych walk przetaczają się przez Bramę
Brandenburską. (akg-images/East News)
„Sierp i młot” powiewa nad Reichstagiem na słynnym zdjęciu Jewgienija Chaldeja. (akg-
images/East News)

Duma i żal
Stalin przyjmuje honory, stojąc na szczycie Mauzoleum Lenina na placu Czerwonym; jego
zwycięskie wojska rzucają mu do stóp zdobyte niemieckie sztandary. (akg-images/East News)
Berghof, kwiecień 1945. Amerykański żołnierz staje w zadumie przed opustoszałymi ruinami
domu Hitlera. „Ostatnia linia obrony” w nie istniejącej alpejskiej twierdzy nigdy się nie
zmaterializowała. (akg-images/Ullstein)

Wstyd i kara

Sprawiedliwość zwycięzców nie może pozostać poza krytyką.


Proces w Moskwie, czerwiec 1945. Szesnastu przywódców polskiego demokratycznego
podziemia, którym udało się przeżyć Powstanie Warszawskie, zostało porwanych przez NKWD i
oskarżonych o „nielegalną działalność”. (Studium Polski Podziemnej)

Trybunał w Norymberdze, 1946. Niemcy – i tylko Niemcy – musieli odpowiedzieć za swoje


zbrodnie. Jednym z głównych oskarżycieli był Andriej Wyszynski, gwiazda pokazowych procesów
stalinowskich z lat trzydziestych. (akg-images/East News)

Rozproszona pamięć
Pomniki i tablice upamiętniające drugą wojnę światową rzadko są
wyrazem hołdu składanego wszystkim tragediom z lat 1939–1945.

Pomnik Holokaustu w Berlinie, 2005. Betonowe bloki Eisenmana. (akg-images/Ullstein)


Sowiecki pomnik poświęcony drugiej wojnie światowej w Wiedniu, 1955. Władze sowieckie
nakazały budowę pomników we wszystkich miejscowościach wyzwolonych przez Armię Czerwoną.
(akg-images/Ullstein)
Polska i Polacy w drugiej wojnie światowej

Poczta Polska w Gdańsku. Niemcy napotykają niespodziewany opór, 1 września 1939.


(PAP/Corbis)
Warszawiacy świętują wypowiedzenie wojny Niemcom przez Anglię i Francję, 3 września 1939.
(PAP/Corbis)

Polska kawaleria przemieszcza się na pole walki, wrzesień 1939. (Bettmann/Corbis)


Niemieccy generałowie zdają swojemu wodzowi raport z postępów wojsk, 12 września 1939.
(Bettmann/Corbis)

Kolumna sowieckich czołgów przetacza się przez polską granicę, 17 września 1939. (PAP/Corbis)
Nikita Chruszczow na moście w Przemyślu cieszy się z szybkich postępów Armii Czerwonej.
(PAP/Corbis)

Polscy żołnierze idą do ataku pod Kockiem, 2 października 1939. (PAP/Corbis)


Polskie okręty wojenne dołączają do floty brytyjskiej, listopad 1939. (Hulton-Deutsch
Collection/Corbis)
Cywile usiłują ratować resztki swojego dobytku, wrzesień 1939. (Bettmann/Corbis)

Okupacja na Wschodzie. Niewielu Polaków miało szczęście trafić do takiego baraku w Workucie.
Miejsc prawdziwej katorgi nie fotografowano. (Łaski Diffusion/East News)
Strzelcy podhalańscy wypatrują wroga pod Narwikiem, maj 1940.(PAP/Corbis)
Polscy żołnierze znów czekają na okazję do walki, Wielka Brytania, lipiec 1940. (Hulton-Deutsch
Collection/Corbis)
Generał Sikorski dekoruje polskich lotników – uczestników walk w obronie Wielkiej Brytanii.
(archiwum wydawnictwa Znak)
Młodzi chłopcy wcieleni do Organisation Todt maszerują do pracy, 1941. (PAP/Corbis)

Dzieci na apelu w obozie pracy przymusowej, 1941. (PAP/Corbis)


Synagoga w Jedwabnem jeszcze stoi. Żydowska społeczność tego miasteczka została
wymordowana przez swoich polskich sąsiadów. (Łaski Diffusion/East News)
Akta dowodzą strasznego losu Polaków na Wołyniu, którzy zostali wymordowani przez swoich
ukraińskich sąsiadów. (Wojtek Łaski/East News)
Stłoczeni w gettach polscy Żydzi przeżywają codzienne upokorzenia, 1942. (PAP/Corbis)

Zwykły spacer przypomina o niebezpieczeństwach życia w okupowanej Warszawie. (PAP/Corbis)


Stalin spogląda na polskiego naczelnego wodza generała Sikorskiego, Moskwa, 4 grudnia 1941.
(PAP/Corbis)

Mieszkańcy Zamojszczyzny spędzeni do obozu w Biłgoraju, 1942. (PAP/Corbis)


Żydowski powstaniec wybiera śmierć, 1943 (PAP/Corbis)

Jürgen Stroop nadzoruje tłumienie powstania w getcie, 1943 (PAP/Corbis)


Międzynarodowi eksperci pod okiem Niemców ekshumują zwłoki polskich jeńców, Katyń, 1943.
(Bettmann/Corbis)
Generałowie Sikorski i Anders dyskutują podczas spaceru pod piramidami. (PAP/Corbis)
Żołnierze Dywizji Kościuszkowskiej walczą z Niemcami pod Lenino, 12 października 1943.
(PAP/Corbis)

Żołnierze odpoczywają przed atakiem na wzgórze Widmo, Monte Cassino, 1944. (PAP/Corbis)
Patrol AK maszeruje ulicą powstańczej Warszawy, 1944. (PAP/Corbis)
Barykada jeszcze bez obrońców, Warszawa, 1944. (PAP/Corbis)
Niemcy przygotowują zdalnie sterowane goliaty, Warszawa, 1944. (PAP/Corbis)
Polskie i sowieckie oddziały przeprawiają się przez Wisłę, sierpień 1944. (PAP/Corbis)

Ludność cywilna opuszcza zrujnowaną stolicę. (PAP/Corbis)


Polscy spadochroniarze biorą udział w operacji „Market Garden”, wrzesień 1944. (PAP/Corbis)
Dywizja generała Maczka wyzwala holenderskie miasteczka. (PAP/Corbis)
Polscy dowódcy naradzają się przed Bramą Brandenburską w zdobytym Berlinie, 1945.
(PAP/Corbis)

Czerwonoarmiejcy wiwatują przed obiektywem aparatu, Polska, 1945. (PAP/Corbis)


Nowa władza wiesza plakaty propagandowe. Plakat propagandowy Tadeusza Trepkowskiego
(Jerzy Baranowski/PAP/Corbis)
Niepewni swojego losu akowcy ujawniają się przed nową władzą. (PAP/Corbis)

Warszawianka patrzy na stolicę „wolnego” kraju. (Bettmann/Corbis)


Okładka
Karta tytułowa
Wstęp do polskiego wydania
Wstęp
Rozdział 1 Interpretacja
Ograniczenia geograficzne
Parametry wojskowe
Wojna na morzu
Wojna w powietrzu
Uzbrojenie i produkcja przemysłowa
Technologia wojenna
Tajemnica „Ultry”
Partyzanci
Ramy ideologiczne
Kontekst polityczny
Krajobraz moralny
Rozdział 2 Wojenne rzemiosło
Faza 1, wrzesień 1939–czerwiec 1942: przedwojenny ład zburzony
Kampania wrześniowa: Polska, 1939
Wojna zimowa: Finlandia, listopad 1939–marzec 1940
Dania i Norwegia, kwiecień–maj 1940
Front zachodni, maj–czerwiec 1940
Na scenę wkraczają Włochy, czerwiec 1940
Państwa bałtyckie, czerwiec 1940
Bitwa o Anglię, 1940–1941
Rumunia, sierpień 1940
Rejon Morza Śródziemnego, 1940–1941
Bałkany, 1940–1941
Przegląd strategiczny
Faza druga, czerwiec 1941–czerwiec 1944: Rzesza rozpędzona, a
potem przyhamowana
Operacja „Barbarossa”, czerwiec–grudzień 1941
Bitwa o Atlantyk, 1941–1943
Front wschodni, 1942
Zachodnia ofensywa powietrzna, 1942–1945
Afryka Północna, 1941–1942
Stalingrad, listopad 1942–luty 1943
Operacja „Torch”, listopad 1942–maj 1943
Kursk, lipiec 1943
Kampania włoska, 1943–1944
Operacja „Bagration”, czerwiec–sierpień 1944
Faza trzecia, czerwiec 1944–maj 1945: upadek Trzeciej Rzeszy
Operacja „Overlord”, czerwiec–lipiec 1944
Powstanie Warszawskie, 1 sierpnia–5 października 1944
Kampania Armii Czerwonej na Bałkanach, 1944–1945
Wyzwolenie Francji, lipiec–grudzień 1944
Od Wisły do Odry, styczeń 1945
Drezno, luty 1945
Końcówka gry nabiera kształtów
Götterdämmerung: Berlin, kwiecień 1945
Rozdział 3 Polityka
Lata międzywojenne, 1918–1939
Chaotyczne układy, 1918–1921
Niespokojny pokój, 1921–1934
Nadciągająca burza, 1934–1939
Staczanie się ku wojnie
Lata wojny, 1939–1945
Faza 1, 1939–1941: epoka paktu hitlerowsko-sowieckiego
Faza 2, 1941–1944: powstanie wielkiej koalicji
Budowanie wielkiej koalicji, 1941
Państwa osi u szczytu
Utrzymanie wielkiej koalicji
Sowiecka rzeczywistość czasu wojny
Kraje stwarzające problemy: Włochy i Polska
„Eureka”
Faza 3, czerwiec 1944–maj 1945: triumf aliantów
Po wojnie, 1945–1948: od pokoju do zimnej wojny
Rozdział 4 Żołnierze
Tożsamość
Pobór
Kobiety
Szkolenie
Broń
Oficerowie
Dyscyplina
Kontrola polityczna
Generałowie
Żołnierze, marynarze, lotnicy i reszta
Artyleria, kawaleria, wojska inżynieryjne i służby specjalne
Formacje elitarne
Wywiad
Łączność
Walka – pole bitwy
Służby medyczne
Asy i bohaterowie
Odznaczenia
Jeńcy wojenni
Straty w ludziach
Wojenne cmentarze
Żołnierski los
Rozdział 5 Ludność cywilna
Pięć stref wojennej Europy
Strefa neutralna
Strefa państw osi
Strefa sowiecka
Strefy okupacji
Zjednoczone Królestwo: wyjątek
Doświadczenia czasu wojny
Bombardowania
Działania na linii frontu
Wyzwolenie
Oblężenia i twierdze
Państwa policyjne
Państwa klienckie
Komisariaty wojskowe
Generalne Gubernatorstwo w Polsce
Bezprawna legalność
Deportacja
Egzekucje
Powstania
Nieplanowane rzezie
Partyzanci
Wojna domowa
Praca niewolnicza
Porywanie dzieci
Obozy koncentracyjne
Więzienia
Gwałt
Grabież
Wywłaszczanie
Przesiedlenia
Czystki etniczne
Ucieczka
Ograniczenia
Choroby
Ludobójstwo
Ogólna liczba ofiar wśród ludności cywilnej
Różne grupy ludzi w wojennej Europie
Artyści estradowi
Arystokraci
Bankierzy
Bohaterki
Chłopi
Duchowieństwo
Dyplomaci
Dzieci
Dziennikarze
Faszyści
Historycy
Kobiety
Kochankowie
Kolaboranci
Komuniści
Ludzie nauki
Miłośnicy muzyki
Naoczni świadkowie
Ocaleni
Ofiary
Okupanci
Poeci
Politycy
Przestępcy
Przymusowi emigranci
Przywódcy wojenni
Rodziny
Sprawiedliwi
Szpiedzy
Święci
Tłumacze
Widzowie
Więźniowie
Władcy świata kultury
Wywłaszczeni
Zamachowcy
Zdrajcy
Związkowcy
Rozdział 6 Portrety
Film
Fotografia
Artyści czasu wojny
Karykatury
Fikcja literacka
Zapis historyczny
Internet
Pisanie historii
Muzea i pomniki
Nieostateczne wnioski
Mapy
Indeks nazwisk
Indeks geograficzny
Spis tabel
Ilustracje
Karta redakcyjna
Tytuł oryginału
Europe at War 1939–1945. No Simple Victory
Copyright © by Norman Davies
Projekt okładki
Witold Siemaszkiewicz
Fotografia na okładce
© The Dmitri Baltermants Collection/Corbis
Ilustracje
od il. Punkt zapalny, 1939: Wolne Miasto Gdańsk do il. Sowiecki
pomnik poświęcony drugiej wojnie światowej w Wiedniu – wybór za
wydaniem Pan Books an imprint of Pan Macmillan Ltd, 2007. Wyboru
pozostałych ilustracji dokonała Katarzyna Ziębowicz-Tobolewska
Opracowanie map
ML Design
Opieka redakcyjna
Anna Szulczyńska
Maciej Gablankowski
Współpraca
Julita Cisowska
Konsultacja historyczna
dr Piotr Mikietyński
Redakcja przypisów
Julita Cisowska
Indeks
Artur Czesak
Józef Kozak
Copyright © for the translation by Elżbieta Tabakowska
ISBN 978-83-240-1560-3
Plik wyprodukowano na podstawie
Norman Davies
Europa walczy
1939-1945
Nie takie proste zwycięstwo
Przekład
Elżbieta Tabakowska
Wydawnictwo Znak
Kraków 2008
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37
Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569
czytelnicy@znak.com.pl

www.woblink.com
Plik opracowany przez Woblink i eLib.pl
Table of Contents
Karta tytułowa
Wstęp do polskiego wydania
Wstęp
Rozdział 1 Interpretacja
Ograniczenia geograficzne
Parametry wojskowe
Wojna na morzu
Wojna w powietrzu
Uzbrojenie i produkcja przemysłowa
Technologia wojenna
Tajemnica „Ultry”
Partyzanci
Ramy ideologiczne
Kontekst polityczny
Krajobraz moralny
Rozdział 2 Wojenne rzemiosło
Faza 1, wrzesień 1939–czerwiec 1942: przedwojenny ład
zburzony
Kampania wrześniowa: Polska, 1939
Wojna zimowa: Finlandia, listopad 1939–marzec 1940
Dania i Norwegia, kwiecień–maj 1940
Front zachodni, maj–czerwiec 1940
Na scenę wkraczają Włochy, czerwiec 1940
Państwa bałtyckie, czerwiec 1940
Bitwa o Anglię, 1940–1941
Rumunia, sierpień 1940
Rejon Morza Śródziemnego, 1940–1941
Bałkany, 1940–1941
Przegląd strategiczny
Faza druga, czerwiec 1941–czerwiec 1944: Rzesza rozpędzona, a
potem przyhamowana
Operacja „Barbarossa”, czerwiec–grudzień 1941
Bitwa o Atlantyk, 1941–1943
Front wschodni, 1942
Zachodnia ofensywa powietrzna, 1942–1945
Afryka Północna, 1941–1942
Stalingrad, listopad 1942–luty 1943
Operacja „Torch”, listopad 1942–maj 1943
Kursk, lipiec 1943
Kampania włoska, 1943–1944
Operacja „Bagration”, czerwiec–sierpień 1944
Faza trzecia, czerwiec 1944–maj 1945: upadek Trzeciej Rzeszy
Operacja „Overlord”, czerwiec–lipiec 1944
Powstanie Warszawskie, 1 sierpnia–5 października 1944
Kampania Armii Czerwonej na Bałkanach, 1944–1945
Wyzwolenie Francji, lipiec–grudzień 1944
Od Wisły do Odry, styczeń 1945
Drezno, luty 1945
Końcówka gry nabiera kształtów
Götterdämmerung: Berlin, kwiecień 1945
Rozdział 3 Polityka
Lata międzywojenne, 1918–1939
Chaotyczne układy, 1918–1921
Niespokojny pokój, 1921–1934
Nadciągająca burza, 1934–1939
Staczanie się ku wojnie
Lata wojny, 1939–1945
Faza 1, 1939–1941: epoka paktu hitlerowsko-sowieckiego
Faza 2, 1941–1944: powstanie wielkiej koalicji
Budowanie wielkiej koalicji, 1941
Państwa osi u szczytu
Utrzymanie wielkiej koalicji
Sowiecka rzeczywistość czasu wojny
Kraje stwarzające problemy: Włochy i Polska
„Eureka”
Faza 3, czerwiec 1944–maj 1945: triumf aliantów
Po wojnie, 1945–1948: od pokoju do zimnej wojny
Rozdział 4 Żołnierze
Tożsamość
Pobór
Kobiety
Szkolenie
Broń
Oficerowie
Dyscyplina
Kontrola polityczna
Generałowie
Żołnierze, marynarze, lotnicy i reszta
Artyleria, kawaleria, wojska inżynieryjne i służby specjalne
Formacje elitarne
Wywiad
Łączność
Walka – pole bitwy
Służby medyczne
Asy i bohaterowie
Odznaczenia
Jeńcy wojenni
Straty w ludziach
Wojenne cmentarze
Żołnierski los
Rozdział 5 Ludność cywilna
Pięć stref wojennej Europy
Strefa neutralna
Strefa państw osi
Strefa sowiecka
Strefy okupacji
Zjednoczone Królestwo: wyjątek
Doświadczenia czasu wojny
Bombardowania
Działania na linii frontu
Wyzwolenie
Oblężenia i twierdze
Państwa policyjne
Państwa klienckie
Komisariaty wojskowe
Generalne Gubernatorstwo w Polsce
Bezprawna legalność
Deportacja
Egzekucje
Powstania
Nieplanowane rzezie
Partyzanci
Wojna domowa
Praca niewolnicza
Porywanie dzieci
Obozy koncentracyjne
Więzienia
Gwałt
Grabież
Wywłaszczanie
Przesiedlenia
Czystki etniczne
Ucieczka
Ograniczenia
Choroby
Ludobójstwo
Ogólna liczba ofiar wśród ludności cywilnej
Różne grupy ludzi w wojennej Europie
Artyści estradowi
Arystokraci
Bankierzy
Bohaterki
Chłopi
Duchowieństwo
Dyplomaci
Dzieci
Dziennikarze
Faszyści
Historycy
Kobiety
Kochankowie
Kolaboranci
Komuniści
Ludzie nauki
Miłośnicy muzyki
Naoczni świadkowie
Ocaleni
Ofiary
Okupanci
Poeci
Politycy
Przestępcy
Przymusowi emigranci
Przywódcy wojenni
Rodziny
Sprawiedliwi
Szpiedzy
Święci
Tłumacze
Widzowie
Więźniowie
Władcy świata kultury
Wywłaszczeni
Zamachowcy
Zdrajcy
Związkowcy
Rozdział 6 Portrety
Film
Fotografia
Artyści czasu wojny
Karykatury
Fikcja literacka
Zapis historyczny
Internet
Pisanie historii
Muzea i pomniki
Nieostateczne wnioski
Mapy
Indeks nazwisk
Indeks geograficzny
Spis tabel
Ilustracje
Spis treści
Karta redakcyjna

You might also like