Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 56

W œródziemnomorskim tyglu Czêœæ 4.

Regina Europa, miedzioryt


pochodz¹cy z: Sebastian
Münster, Cosmographia
Universalis.

219
Zadania 1. Pewna agencja turystyczna szuka kandydatów na pilotów wycieczek zagranicznych.
Og³oszono konkurs. WyobraŸcie sobie, ¿e startujecie w tym konkursie. Waszym
wstêpne zadaniem jest opracowanie projektu wycieczki, której trasa prowadziæ
bêdzie do miejsc znajduj¹cych siê w basenie Morza Œródziemnego i uzna-
wanych za wa¿ne dla kultury naszego kontynentu. Klientami biura, dla
którego macie pracowaæ, s¹ zwykle nauczyciele-poloniœci. To bardzo wymagaj¹cy
podró¿nicy, dlatego biuro podró¿y szuka przewodników, którzy dysponuj¹ du¿¹
wiedz¹ i potrafi¹ ciekawie opowiadaæ. Nauczycieli nie da siê zadowoliæ elemen-
tarnymi uwagami. To specjaliœci, którzy od dawna o takiej wycieczce marz¹. Nie
zarabiaj¹ przy tym szczególnie du¿o, wiêc jeœli ju¿ zdecyduj¹ siê wydaæ pieni¹dze,
trasa musi byæ dla nich niezwykle atrakcyjna. Biuro podró¿y liczy siê z tak¹ myœl¹.
Opracowanie konkursowego projektu wymaga, by:
– wytypowaæ miejsca godne zwiedzenia ze wzglêdu na swe kulturowe znaczenie
(Wasza szansa kryje siê w tym, ¿e potrzebnych teraz informacji dostarcza³y
lektury czytane w gimnazjum; przejrzyjcie ponownie stare podrêczniki — one
Was uratuj¹; jeœli zaœ ktoœ z Was jeŸdzi³ ju¿ trochê po œwiecie, nak³oñcie go do
wspomnieñ);
– zlokalizowaæ wytypowane miejsca na mapie;
– zaprojektowaæ przebieg podró¿y;
– zebraæ i opracowaæ materia³y (zdjêcia, widokówki, nagrania na kasetach wi-
deo, foldery, przewodniki, publikacje popularnonaukowe, albumy, mapki itp.),
które pozwol¹ upewniæ siê co do kulturowej wartoœci projektowanej na wstêpie
trasy wycieczki i pog³êbiæ wiedzê na temat wytypowanych do zwiedzania miejsc;
– przygotowaæ programy zwiedzania tych miejsc z wykorzystaniem zebranych ma-
teria³ów;
– przedstawiæ je w jak najatrakcyjniejszy sposób na forum klasy (prezentacje
multimedialne mile widziane).
Oceñcie poszczególne wyst¹pienia. Czy spe³niliœcie WSZYSTKIE oczekiwania biura?
Czy wygralibyœcie konkurs? Czy biuro nie straci³oby klientów?

220
Sprawa Moria
Abrahama... A po tych wydarzeniach Bóg wystawi³ Abrahama na próbê. Rzek³ do niego: „Abra-
hamie!” A gdy on odpowiedzia³; „Oto jestem” — powiedzia³: „WeŸ twego syna jedy-
nego, którego mi³ujesz, Izaaka, idŸ do kraju Moria i tam z³ó¿ go w ofierze na jednym
z pagórków, jakie ci wska¿ê”. Nazajutrz rano Abraham osiod³a³ swego os³a, zabra³
z sob¹ dwóch swych ludzi i syna Izaaka, nar¹ba³ drzewa do spalenia ofiary i ruszy³
w drogê do miejscowoœci, o której mu Bóg powiedzia³. Na trzeci dzieñ Abraham, spoj-
rzawszy, dostrzeg³ z daleka ow¹ miejscowoœæ. I wtedy rzek³ do swych s³ug: „Zostañcie
tu z os³em, ja zaœ i ch³opiec pójdziemy tam, aby oddaæ pok³on Bogu, a potem wrócimy
do was”. Abraham, zabrawszy drwa do spalenia ofiary, w³o¿y³ je na syna swego Izaaka,
10 wzi¹³ do rêki ogieñ i nó¿, po czym obaj siê oddalili.

Izaak odezwa³ siê do swego ojca Abrahama: „Ojcze mój!” A gdy ten rzek³: „Oto
jestem, mój synu” — zapyta³: „Oto ogieñ i drwa, a gdzie¿ jest jagniê na ca³opalenie?”
Abraham odpowiedzia³: „Bóg upatrzy sobie jagniê na ca³opalenie, synu mój”. I szli
obydwaj dalej. A gdy przyszli na to miejsce, które Bóg wskaza³, Abraham zbudowa³ tam
o³tarz, u³o¿y³ na nim drwa i zwi¹zawszy syna swego Izaaka po³o¿y³ go na tych drwach
na o³tarzu. Potem Abraham siêgn¹³ rêk¹ po nó¿, aby zabiæ swego syna.
Ale wtedy Anio³ Pañski zawo³a³ na niego z nieba i rzek³: „Abrahamie, Abrahamie!”
A on rzek³: „Oto jestem”. [Anio³] powiedzia³ mu: „Nie podnoœ rêki na ch³opca i nie
czyñ mu nic z³ego! Teraz pozna³em, ¿e boisz siê Boga, bo nie odmówi³eœ Mi nawet
20 twego jedynego syna”.

Abraham, obejrzawszy siê poza siebie, spostrzeg³ barana uwik³anego rogami w za-
roœlach. Poszed³ wiêc, wzi¹³ barana i z³o¿y³ w ofierze ca³opalnej zamiast swego syna.
I da³ Abraham miejscu temu nazwê „Pan widzi”. St¹d to mówi siê dzisiaj: „Na wzgórzu
Pan siê ukazuje”.
Po czym Anio³ Pañski przemówi³ g³oœno z nieba do Abrahama po raz drugi: „Przy-
siêgam na siebie, wyrocznia Pana, ¿e poniewa¿ uczyni³eœ to, a nie oszczêdzi³eœ syna
twego jedynego, bêdê ci b³ogos³awi³ i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na
niebie i jak ziarnka piasku na wybrze¿u morza; potomkowie twoi zdobêd¹ warownie
swych nieprzyjació³. Wszystkie ludy ziemi bêd¹ sobie ¿yczyæ szczêœcia [takiego, jakie
30 jest udzia³em] twego potomstwa, dlatego ¿e us³ucha³eœ mego rozkazu”.

Abraham wróci³ do swych s³ug i wyruszywszy razem z nimi w drogê, poszed³ do


Beer-Szeby.
I mieszka³ Abraham nadal w Beer-Szebie.

Tekst wed³ug: Pismo Œwiête Starego i Nowego Testamentu, [Rdz 22, 1-19],
Wydawnictwo Pallottinum, Poznañ 1991.

221
Wis³awa Szymborska

Noc
I rzek³ Bóg: Wezwij syna twego jednorodzonego,
którego mi³ujesz, Izaaka, a idŸ z nim do ziemi Moria
i tam go ofiarujesz na ca³opalenie na jednej z gór, któr¹ tobie wska¿ê.

Co takiego zrobi³ Izaak, Coœ niebawem


proszê ksiêdza katechety? zabieleje przed oknami,
Mo¿e pi³k¹ wybi³ szybê u s¹siada? ptakiem, wiatrem
Mo¿e rozdar³ nowe spodnie, po pokoju zaszumi.
gdy przechodzi³ przez sztachety? Ale przecie¿ nie ma ptaków
Krad³ o³ówki? z tak wielkimi skrzyd³ami,
P³oszy³ kury? ani wiatru
Podpowiada³? w tak d³ugiej koszuli.
Niech doroœli Pan Bóg uda,
10 le¿¹ sobie w g³upim œnie, 10 ¿e wefrun¹³ przypadkiem,
ja tej nocy ¿e to wcale a wcale nie tutaj,
muszê czuwaæ a¿ do rana. a potem weŸmie ojca
Ta noc milczy, do kuchni na konszachty,
ale milczy przeciw mnie z du¿ej tr¹by mu w uszy zadmucha.
i jest czarna
jak gorliwoœæ Abrahama. A gdy jutro skoro œwit
ojciec w drogê mnie zabierze,
Gdzie siê skryjê, pójdê, pójdê
gdy biblijne oko bo¿e pociemnia³a z nienawiœci.
spocznie na mnie W ¿adn¹ dobroæ, w ¿adn¹ mi³oœæ
20 jak spoczê³o na Izaaku? 20 nie uwierzê,

Stare dzieje bezbronniejsza


Bóg, gdy zechce, wskrzesiæ mo¿e. od listopadowych liœci.
Wiêc naci¹gam koc na g³owê Ani ufaæ,
w mrozie strachu. nic nie warte jest ufanie.
Ani kochaæ,
¿ywe serce nosiæ w piersiach.
Gdy siê stanie, co siê staæ ma,
gdy siê stanie,
Wis³awa Szymborska — biæ mi bêdzie grzyb suszony
zob. nota s. 215. Zob.
te¿ s. 36, 334, 355, 418. 30 zamiast serca.

222
Czeka Pan Bóg
i z balkonu chmur spoziera,
czy siê ³adnie, czy siê równo
stos zapali
i zobaczy,
jak na przekór siê umiera,
bo ja umrê,
nie pozwolê siê ocaliæ!

Od tej nocy
10 ponad miarê z³ego snu,
od tej nocy
ponad miarê samotnoœci,
zacz¹³ Pan Bóg
pomalutku
dzieñ po dniu
przeprowadzkê Wiersz z tomu Wo³anie do Yeti. Tekst wed³ug wydania:
z dos³ownoœci Wis³awa Szymborska, Wiersze wybrane, Wybór i uk³ad Autorki,
do przenoœni. Wydawnictwo a5, Kraków 2000.

Goœcinnoœæ Abrahama oraz


Ofiara Izaaka (ok. 540),
mozaika w prezbiterium
koœci³a œw. Wita, Rawenna.

223
BIBLIA
W dzisiejszym jêzyku wyraz Biblia oznacza konkretnie jedn¹ ksi¹¿kê; nazwa ta
jednak pochodzi od wyrazu w liczbie mnogiej: Biblia to po grecku „ksi¹¿ki”. Chodzi
mianowicie o niewielk¹ bibliotekê z³o¿on¹ z 73 ksi¹g, wiêkszych lub mniejszych:
46 Starego Testamentu i 27 Nowego Testamentu*.
W dawnych czasach zebranie tylu ksi¹g w jeden tom przedstawia³oby niejak¹
trudnoœæ; z drugiej strony by³y w obiegu równie¿ inne ksiêgi, które — nies³usznie —
uchodzi³y za œwiête i natchnione (utrzymywano, ¿e zosta³y one odnalezione w miejs-
cach ukrytych, sk¹d ich nazwa grecka „apokryfy”). Dlatego Koœció³ ustali³ pewn¹
listê: Kanon ksi¹g œwiêtych (po grecku kanon znaczy „regu³a”). Ksiêgami kanonicz-
10 nymi nazywaj¹ siê wiêc te, które Koœció³ uzna³ za natchnione przez Boga i jako takie
nam je przedstawia. [...]
Oryginalne teksty œwiêtych ksi¹g zosta³y spisane w trzech ró¿nych jêzykach: heb-
rajskim, aramejskim i greckim. [...]
Biblia Hebrajczyków [Stary Testament] by³a napisana w hebrajskim, z wyj¹tkiem
niektórych fragmentów w aramejskim [...]. W III-II w. przed Chr. Biblia hebrajska
zosta³a przet³umaczona na jêzyk grecki przez ¯ydów mieszkaj¹cych w Aleksandrii.
Dodali oni te ksiêgi, których orygina³ albo zagin¹³, albo Ÿle siê zachowa³ [...]; po-
nadto dorzucili niektóre partie do ksi¹g Estery i Daniela, a od razu po grecku u³o¿yli
2. Machabejsk¹ oraz M¹droœci. Wszystkie te uzupe³nienia, których nie by³o w Biblii
20 hebrajskiej, ale wchodzi³y w sk³ad „kanonu” ¯ydów greckich, nazywaj¹ siê „deu-
terokanoniczne”, czyli „ksiêgi z drugiej listy”. W ten sposób powsta³a Biblia grecka,
zwana tak¿e Septuagint¹, poniewa¿ przek³ad siedemdziesiêciu t³umaczy (septuagin-
ta = 70) nie wykazywa³ ¿adnych rozbie¿noœci. Pos³ugiwano siê ni¹ w synagogach
greckich i w pierwszych koœcio³ach chrzeœcijañskich [...]. Jeszcze dzisiaj w koœcio-
³ach wschodnich czyta siê tê w³aœnie Bibliê greck¹.
Nowy Testament zosta³ zredagowany ca³y po grecku, mimo ¿e — naturalnie —
pierwsze wspomnienia o Jezusie by³y utrwalone w jêzyku aramejskim.
Pierwszych przek³adów ³aciñskich dokonywano ju¿ od II w. po Chr., ale niezbyt
piêknie ani porz¹dnie. Œw. Hieronim (IV w.) przejrza³ je, porównuj¹c z tekstami
20 oryginalnymi greckim i hebrajskim. Jego przek³ad zosta³ nazwany Wulgat¹ i przez
ca³e wieki by³ w u¿yciu w liturgii Koœcio³a ³aciñskiego oraz s³u¿y³ za podstawê do
t³umaczeñ na jêzyki europejskie a¿ do czasów nowo¿ytnych*.
Koœcio³y protestanckie dokonuj¹ przek³adu bezpoœrednio z jêzyków oryginal-
nych. Na ogó³ nie bior¹ pod uwagê ksi¹g deuterokanonicznych, zw¹c je apokryfami.

* testamentum (³ac.) — przymierze.


* Jednym z najbardziej znanych i cenionych spoœród najstarszych przek³adów Biblii na jêzyk polski do dziœ pozostaje katolicki
przek³ad Jakuba Wujka (Nowy Testament — 1593; ca³oœæ — 1599, zredagowana po œmierci t³umacza przez komisjê jezuitów).

224
Wspó³czesne Biblie katolickie w³¹czaj¹ równie¿ ksiêgi deuterokanoniczne i t³u-
macz¹ je z jêzyków oryginalnych, uwzglêdniaj¹c jednak — gdy chodzi o Stary Tes-
tament — równie¿ wersjê Septuaginty.
Staro¿ytne ksiêgi mia³y formê zwojów. Spisywano tekst w kolumnach na szero-
kich p³atach cieniutkiej skóry, które nastêpnie zszywano brzegami jeden do drugie-
go i nawijano na pa³eczkê. [...] Pisano równie¿ na papirusie, wyrabianym w Egipcie
z ³odyg roœliny o tej samej nazwie rosn¹cej na b³otach. Ca³kiem prawdopodobne, ¿e
ksiêgi Nowego Testamentu by³y najpierw spisane na papirusie, który wprawdzie by³
tañszy, ale szybciej siê niszczy³. [...] Nieco póŸniej wynaleziono sposób zszywania
10 razem poszczególnych arkuszy przez œrodek: tak powsta³y nasze zeszyty, po ³acinie
zwane kodeksami. Zaczêto zreszt¹ pos³ugiwaæ siê pergaminem — skórk¹ owcz¹,
specjalnie wyprawion¹, cieniutk¹, mocn¹ i wybielon¹. Udoskonalenia te natych-
miast by³y wziête pod uwagê przy kopiowaniu Biblii. [...]
Od XIII w. po Chr. ka¿d¹ z 73 ksi¹g Biblii zaczêto dzieliæ na ponumerowane
rozdzia³y. Dwa czy trzy wieki póŸniej z kolei ka¿dy rozdzia³ zosta³ podzielony na
numerowane wersety, zawieraj¹ce jedno lub dwa zdania. [...]
S³owo Boga, ujête w ksiêgi biblijne, zosta³o przekazane za poœrednictwem ludzi
natchnionych przez Niego samego. Oczywiœcie, redakcja tych ksi¹g trwa³a setki lat,
musimy wiêc zdawaæ sobie sprawê z tego, i¿ ka¿dy z autorów biblijnych — jako
20 przedstawiciel swej w³asnej epoki — przemawia³ innym jêzykiem, w odmiennej
atmosferze cywilizacyjnej, ale zawsze w imieniu tego samego niezmiennego Boga.
Tote¿ Biblia ma wartoœæ trwa³¹ i uniwersaln¹, niepodwa¿alne znaczenie dla ludzi
wszystkich czasów i kontynentów. I rzeczywiœcie nale¿y do tych dzie³, które w ca-
³ym œwiecie s¹ czytane, t³umaczone na wszystkie jêzyki.
Fragmenty ksi¹¿ki: Stary Testament. Historia zbawienia, Wprowadzenie i objaœnienia: Don Paolo Crivellaro,
T³um. Danuta Szumska, Édition du Dialogue, Paris 1983.

Egzemplarz Piêcioksiêgu samarytañskiego


w formie zwoju. Litery pochodz¹
ze staro¿ytnego alfabetu fenickiego.

Papirus Bodmer. Siêga roku 200 po Chr.


i zawiera ca³¹ Ewangeliê œw. Jana
po grecku.

225
Søren Kierkegaard

BojaŸñ i dr¿enie
Pewnego razu ¿y³ cz³owiek, który s³ysza³ w dzieciñstwie piêkn¹ opowieœæ o tym, jak Bóg kusi³
Abrahama i jak siê Abraham opar³ kuszeniu, zachowa³ wiarê i po raz drugi, wbrew oczekiwaniom,
mia³ syna. Kiedy ten cz³owiek postarza³ nieco, czyta³ tê sam¹ opowieœæ z jeszcze wiêkszym podziwem;
albowiem ¿ycie rozdzieli³o to, co by³o po³¹czone w pobo¿nej prostocie wieku dziecinnego. Im starszy
stawa³ siê ten cz³owiek, tym czêœciej wraca³ myœl¹ do owej opowieœci, zachwyt jego wci¹¿ siê wzma-
ga³, ale przecie¿ coraz mniej j¹ pojmowa³. Nareszcie zapomnia³ o wszystkim innym; duszê jego opa-
nowa³o jedno tylko pragnienie — ujrzeæ Abrahama, do jednego tylko têskni³ — byæ œwiadkiem owego
wydarzenia. Nie pragn¹³ ogl¹daæ piêknych krajobrazów Wschodu ani ziemskiej piêknoœci Ziemi Obie-
canej, ani owej bogobojnej pary ma³¿eñskiej, której Bóg pob³ogos³awi³, ani szacownej postaci sêdzi-
10 wego patriarchy, ani radosnej m³odoœci Izaaka przez Boga podarowanego, nie mia³ nic przeciwko
temu, aby to wszystko dzia³o siê na ja³owym stepie. Pragn¹³ jedynie towarzyszyæ im w trzydniowej
podró¿y, kiedy to Abraham jecha³, maj¹c troskê przed sob¹, a syna przy boku. Chcia³ byæ obecny tam
w tej godzinie, kiedy Abraham wzniós³ oczy i ujrza³ przed sob¹ górê Moria w dali, w tej godzinie,
kiedy porzuci³ os³y na drodze i zacz¹³ wstêpowaæ na górê sam z Izaakiem, gdy¿ interesowa³a go nie
kunsztowna tkanina fantazji, ale zgroza myœli.
M¹¿ ów nie by³ myœlicielem, nie czu³ potrzeby wyjœcia dalej poza wiarê; wydawa³o mu siê rzecz¹
najwspanialsz¹ byæ nazwanym ojcem wiary i uwa¿a³ za los godny zazdroœci posiadaæ wiarê, nawet
gdyby nikt o tym nie wiedzia³.
M¹¿ ów nie by³ uczonym egzeget¹*, nie zna³ jêzyka hebrajskiego; gdyby umia³ po hebrajsku, mo¿e
20 by ³atwo zrozumia³ ow¹ opowieœæ i samego Abrahama.
I
I Bóg kusi³ Abrahama i rzek³ mu: WeŸmij syna twego jednorodzonego, którego mi³ujesz, a idŸ do
ziemi Moria i tam go ofiarujesz na ca³opalenie na jednej górze, któr¹ uka¿ê tobie.
By³o to o œwitaniu, Abraham wsta³ wczeœnie, kaza³ osiod³aæ os³y swoje i porzuci³ swe namioty,
zabieraj¹c ze sob¹ Izaaka, a Sara spogl¹da³a przez okno za nimi, patrzy³a, jak schodzili do doliny, a¿
znikli jej z oczu. W milczeniu jechali przez trzy dni, a na czwarty dzieñ rano nie powiedzia³ Abraham
ani s³owa, ale podniós³ oczy i ujrza³ górê Moria w oddali. Zostawi³ s³ugi swoje na drodze, sam z Iza-
akiem wst¹pi³ na górê. I powiedzia³ Abraham do siebie: „Nie mogê przecie¿ ukrywaæ przed Izaakiem,
dok¹d go wiedzie ta droga”. Stan¹³ wiêc i po³o¿y³ rêkê na g³owie Izaaka jak do b³ogos³awieñstwa,
30 a Izaak pochyli³ siê, aby to b³ogos³awieñstwo przyj¹æ. A oblicze Abrahama by³o ojcowskie, spojrzenie

* egzegeta (z gr.) — filolog zajmuj¹cy siê egzegez¹, tj.


komentowaniem; teolog komentuj¹cy teksty biblijne.

Søren Kierkegaard (1813-1855) — [czyt. sören kirkego:r] filozof duñski, prekursor


egzystencjalizmu [zob. EGZYSTENCJALIZM — „FILOZOFIA NICOŒCI”, s. 234-235].
By³ bardzo religijny; s³yn¹³ z melancholii i pesymizmu. „Gdybym by³ ¿y³ w œredniowieczu —
pisa³ — by³bym poszed³ do klasztoru”. Uwa¿a³, ¿e egzystencja ludzka jest tragiczna, gdy¿
cz³owiek stanowi „syntezê skoñczonoœci i wiecznoœci”. Religia (chrzeœcijañska), zdaniem
EAST NEWS

Kierkegaarda, ur¹ga rozumowi, nape³nia lêkiem i groz¹, skazuje na mêczarnie,


ale jednoczeœnie wprowadza w wiecznoœæ.

226
³agodne, mowa jego krzepi¹ca. Ale Izaak nie móg³ go zrozumieæ, jego dusza nie potrafi³a siê unieœæ;
obj¹³ Abrahama za kolana, upad³ mu do nóg, prosi³ o zachowanie m³odego ¿ycia, piêknych nadziei,
przypomnia³ radoœæ w domu Abrahama, przypomnia³ smutki i samotnoœæ. Ale Abraham podniós³
ch³opca i prowadzi³ go za rêkê, a s³owa jego by³y pe³ne pociechy i nawo³ywañ do odwagi. Izaak nie
móg³ go jednak zrozumieæ. Weszli na górê Moria, a Izaak ci¹gle go nie rozumia³. I odwróci³ siê na
chwilê Izaak, a kiedy znów spojrza³ na oblicze Abrahama, zobaczy³, ¿e by³o zmienione: dziki wzrok,
groŸny wyraz. Abraham schwyci³ Izaaka za piersi, rzuci³ go na ziemiê i rzek³: „G³upi ch³opcze, czy
myœlisz, ¿e jestem twoim ojcem? Jestem czcicielem ba³wanów. Myœlisz, ¿e to z rozkazu Boga? Nie,
to dla mojej zachcianki. Myœlisz, ¿e to rozkaz Boga? Nie, to jest moja przyjemnoœæ”. Zadr¿a³ wtedy
10 Izaak i zawo³a³ przera¿ony: „Bo¿e w niebiosach, zmi³uj siê nade mn¹, Bo¿e Abrahama, zmi³uj siê nade
mn¹, nie mam ojca na ziemi, b¹dŸ Ty mi ojcem!” Ale Abraham powiedzia³ w duchu: „Panie w nie-
biosach, sk³adam Ci dziêki; przecie¿ lepiej jest, by myœla³, ¿e ja jestem nieludzki, ni¿ gdyby mia³
przestaæ wierzyæ w Ciebie”. [...]
II
By³ brzask, Abraham wsta³ wczeœnie, obj¹³ Sarê, oblubienicê swej staroœci, a Sara poca³owa³a
Izaaka który wyzwoli³ j¹ od hañby, Izaaka, który by³ jej dum¹, jej nadziej¹ po wszystkie pokolenia.
I tak wyjechali w milczeniu na drogê, Abraham utkwi³ wzrok w ziemi, a kiedy na czwarty dzieñ pod-
niós³ oczy i ujrza³ daleko przed sob¹ górê Moria, wzrok jego znów zwróci³ siê ku ziemi. W milczeniu
u³o¿y³ stos, zwi¹za³ Izaaka, w milczeniu wyci¹gn¹³ nó¿: i wtedy ujrza³ koz³a, którego zes³a³ mu Bóg.
20 Z³o¿y³ go w ofierze i wróci³ do domu. Od tego dnia pocz¹wszy Abraham siê zestarza³ i nie móg³
zapomnieæ, czego Bóg ¿¹da³ od niego. Izaak rós³ jak przedtem, ale oko Abrahama pociemnia³o i nie
ogl¹da³ on ju¿ ¿adnej radoœci. [...]
III
By³o wczesne rano, rych³o wsta³ Abraham; uca³owa³ Sarê, która tak niedawno zosta³a matk¹,
a Sara uca³owa³a Izaaka, radoœæ sw¹, wesele swoje po wszystkie czasy. Abraham zaœ jecha³ drog¹
w zamyœleniu, a myœla³ o Hagar i jej synu, których wygna³ na pustyniê. I wszed³ na górê Moria i wy-
ci¹gn¹³ nó¿.
By³ cichy wieczór, kiedy Abraham wyruszy³ samotnie i jecha³ a¿ ku górze Moria, upad³ tam na
oblicze, prosi³ Boga, aby mu przebaczy³ grzech jego, ¿e chcia³ z³o¿yæ w ofierze Izaaka, ¿e jako ojciec
30 zapomnia³ o obowi¹zkach wzglêdem syna. Czêsto wychodzi³ samotnie na drogê, ale nie móg³ odzys-
kaæ spokoju. Nie móg³ poj¹æ, ¿e to by³ grzech, i¿ pragn¹³ z³o¿yæ w ofierze Bogu, co mia³ najlepszego,
to, za co by³ gotów oddaæ ¿ycie wielokrotnie; a je¿eli to by³ grzech, je¿eli nie kocha³ Izaaka w ten
sposób, nie móg³ poj¹æ, ¿e mo¿e to byæ wybaczone; jaki¿ bowiem grzech móg³by byæ okropniejszy?
[...]
IV
By³o wczesne rano. Wszystko przygotowano do podró¿y w domu Abrahama. Abraham po¿egna³
Sarê, Eleazar, wierny s³uga, odprowadzi³ go a¿ na drogê, a potem powróci³ do domu. Jechali razem
prosto Abraham i Izaak, a¿ przybyli do góry Moria. I Abraham przygotowa³ wszystko do ofiary,
spokojnie i ³agodnie, ale kiedy odwróci³ siê i porwa³ miecz, Izaak widzia³, ¿e palce lewicy Abrahama
30 skurczy³y siê z rozpaczy, i przeszed³ dreszcz przez jego cia³o — ale Abraham porwa³ miecz.
A potem powrócili do domu i Sara pospieszy³a im na spotkanie, ale Izaak straci³ wiarê. Nigdy na
œwiecie nikt o tym nie wspomnia³ s³owem i Izaak nie powiedzia³ nikomu ani s³owa o tym, co widzia³,
Abraham zaœ nie myœla³, aby ktokolwiek to widzia³. [...]

227
Tak oto i w podobny sposób rozmyœla³ ów cz³owiek, o którym mówimy, o tamtym zdarzeniu. Za
ka¿dym razem kiedy powraca³ z wêdrówki na górê Moria do domu, upada³ ze zmêczenia, za³amywa³
rêce i mówi³: „Nikt nie by³ tak wielki jak Abraham, któ¿ go potrafi zrozumieæ”. [...]
Ludzie rozumiej¹ opowieœæ o Abrahamie w inny sposób. Chwal¹ ³askê Pañsk¹, która zwróci³a
Abrahamowi Izaaka, i mówi¹, ¿e wszystko to by³o tylko prób¹. Prób¹ — s³owo to mówi i du¿o, i ma³o,
a wszystko mija tak szybko jak gadanie. Dosiada siê skrzydlatego konia, natychmiast jest siê na górze
Moria i od razu widzi siê koz³a; zapomina siê, ¿e Abraham jecha³ na oœle, i to bardzo powoli — trzy
dni by³ w podró¿y i musia³ mieæ czas na nar¹banie drzewa, zwi¹zanie Izaaka i naostrzenie no¿a. [...]
Czy wiêc nie powinniœmy mówiæ o Abrahamie? Myœlê, ¿e owszem, powinniœmy. Je¿elibym kiedy
10 mia³ o nim kazanie, to przede wszystkim omówi³bym cierpienie, jakie sprawia taka próba. W tym celu
jak pijawka bym wyssa³ ca³y lêk i biedê, i mêkê cierpieñ ojcowskich, abym móg³ opisaæ, co cierpia³
Abraham, kiedy wœród tych cierpieñ nie straci³ wiary. Wspomnê o tym, ¿e jecha³ trzy dni i dobr¹ czêœæ
dnia czwartego i ¿e te pó³czwarta dnia trwa³o o wiele d³u¿ej ni¿ parê tysiêcy lat, które mnie dziel¹ od
Abrahama. Potem przypomnê moim s³uchaczom, ¿e moim zdaniem nale¿y siê powa¿nie zastanowiæ
przed takim przedsiêwziêciem i ¿e w ka¿dej chwili mo¿na zawróciæ. Je¿eli to wszystko powiem, to nie
bêdê siê ba³ niebezpieczeñstwa ani nie bêdê siê lêka³, ¿e wzbudzi³em w moich wiernych ochotê do
naœladowania Abrahama. Ale je¿eli siê chce tworzyæ tanie wydanie Abrahama i zabrania siê wszystkim
naœladowania go, to graniczy to ze œmiesznoœci¹.
Zamierzam wyci¹gn¹æ z opowieœci o Abrahamie wszystkie dialektyczne konsekwencje w nim
20 zawarte i wyraziæ je w formie „problematów”, aby okazaæ, jak wielkim paradoksem jest wiara; para-
doks ten pozwala z morderstwa uczyniæ œwiêty i mi³y Bogu czyn, paradoks ten powróci³ Abrahamowi
Izaaka i nie daje siê ogarn¹æ myœl¹, poniewa¿ wiara w³aœnie tam siê zaczyna, gdzie myœlenie siê
koñczy.
Fragmenty ksi¹¿ki: Søren Kierkeeagaard, BojaŸñ i dr¿enie. Choroba na œmieræ,
T³um. Jaros³aw Iwaszkiewicz, PWN, Warszawa 1972.

Caravaggio, Ofiarowanie Izaaka (ok. 1603),


Galeria Uffizi, Florencja.

Caravaggio, w³aœc. Michelangelo Merisi da


Caravaggio (1573-1610) — [czyt. miszela.n-
d¿elo merizi da karawad¿jo] jeden z najwy-
bitniejszych malarzy barokowych
[zob. PROCESY I PRZE£OMY KULTUROWE,
s. 33-35, zob. PLANSZA, s. 470-471].
Prowadzi³ nies³ychanie burzliwy, awanturniczy
tryb ¿ycia: bra³ udzia³ w wielu bójkach (zabi³
nawet cz³owieka), kilkakrotnie by³ areszto-
wany, ucieka³ z wiêzienia. Nie przeszkadza³o
mu to jednak, jak siê okazuje, w tworzeniu
genialnych dzie³. Prawdopodobnie nie
wykonywa³ do nich ¿adnych szkiców ani
rysunków przygotowawczych. Caravaggio,
który — zdaniem znawców — odkry³ cieñ
jako formê malarsk¹, wywar³ ogromny wp³yw
na sztukê póŸniejszych wieków (choæ warto
EAST NEWS

wspomnieæ, ¿e klasycyzuj¹cy wiek XVIII


zupe³nie o nim zapomnia³).

228
Pr zy
w UWA
t³um o³ywa
Obo
aczy ny tu
w fr GA!
wi¹z konte agmen
uje kœ t
Albert Camus j e d n c i e t e j z D¿um
ak l c
ektu zêœci p dobr ze
y
ra c odrê siê
a³ej c
„Bracia moi, chwila nadesz³a” pow znika.
ieœc
i.
* W Oranie algierskim, Na wiosnê oczekiwano z chwili na chwilê koñca choroby* i nikt nie myœla³ o tym,
w którym rozgrywa siê
akcja powieœci, szaleje by pytaæ o czas trwania epidemii, skoro wszyscy wyobra¿ali sobie, ¿e epidemia nie
epidemia d¿umy. bêdzie trwa³a. Ale w miarê jak mija³y dni, zaczêto siê obawiaæ, ¿e choroba nigdy siê
nie skoñczy; jednoczeœnie koniec epidemii sta³ siê przedmiotem wszystkich nadziei.
Podawano wiêc sobie z r¹k do r¹k rozmaite przepowiednie magów czy œwiêtych Koœ-
cio³a katolickiego. Wydawcy zdali sobie bardzo szybko sprawê z korzyœci, jakie mo¿e
im przynieœæ ta egzaltacja, i drukowali kr¹¿¹ce teksty w wielu egzemplarzach. Stwier-
dziwszy, ¿e ciekawoœæ publicznoœci jest nienasycona, zaczêli szukaæ w bibliotekach
miejskich wszelkich historycznych dokumentów tego rodzaju i rozpowszechniali je
10 w mieœcie. Kiedy ju¿ wyczerpali historiê, zwrócili siê po przepowiednie do dzienni-
karzy, którzy przynajmniej w tym wzglêdzie okazali równe kompetencje jak ich wzory
z minionych wieków.
Niektóre z tych przepowiedni drukowano nawet w odcinkach w gazetach, a czytano
je z nie mniejszym zapa³em ni¿ sentymentalne opowiadania zamieszczane w czasach
* Nostradamus (1503-1566) zdrowia. Niektóre z tych przewidywañ opiera³y siê na dziwacznych obliczeniach, gdzie
— francuski lekarz i astro-
log, który zas³u¿y³ siê przy w grê wchodzi³ rok, liczba zmar³ych i cyfra miesiêcy spêdzonych pod rz¹dami d¿umy.
zwalczaniu d¿umy; autor Innym razem przeprowadzano porównania z wielkimi d¿umami w historii, odkrywaj¹c
m.in. do dziœ popularnych
przepowiedni. podobieñstwa (które przepowiednie nazywa³y niezmiennymi), i przy pomocy nie mniej
* Otylia (ok. 1165-1220) — dziwacznych obliczeñ usi³owano wyci¹gn¹æ wnioski odpowiadaj¹ce aktualnym wypad-
wydana za m¹¿ wbrew swej
20 kom. Ale publicznoœæ niew¹tpliwie ceni³a sobie najbardziej te proroctwa, które pos³u-
woli; po owdowieniu sys-
tematycznie odwiedza³a guj¹c siê jêzykiem apokaliptycznym, zwiastowa³y cykle wydarzeñ; ka¿de z nich mog³o
koœcio³y, w których czêsto
doznawa³a wizji; mia³a te¿ byæ tym w³aœnie, którego doœwiadcza³o miasto, a jego z³o¿onoœæ pozwala³a na wszelkie
dar prorokowania. interpretacje. Tak wiêc radzono siê co dzieñ Nostradamusa* i œw. Otylii*, a zawsze

Albert Camus (1913-1960) — [czyt. kamü.] francuski pisarz, eseista i publicysta. W pierwszej fazie jego
twórczoœci znalaz³y odbicie idee egzystencjalizmu (by³ uznawany za przedstawiciela tego kierunku) [zob.
EGZYSTENCJALIZM — „FILOZOFIA NICOŒCI”, s. 234-235]. W przeciwieñstwie do Sartre’a — innego
przedstawiciela egzystencjalizmu — nienawidzi³ komunizmu.
Camus urodzi³ siê i wychowa³ w Algierii. Zawsze chcia³ byæ filozofem, zosta³ jednak „filozofuj¹cym”
pisarzem. Podczas II wojny œwiatowej aktywnie dzia³a³ w ruchu oporu. W 1942 r. opublikowa³ Obcego.
„Maj¹c trzydzieœci lat — pisa³ potem — i niemal z dnia na dzieñ, zazna³em s³awy. Nie ¿a³ujê tego. Mog³yby
mnie póŸniej drêczyæ z³e sny. Teraz wiem, co to jest. Niewiele”. Gdy odbiera³ Nagrodê Nobla (1957),
powiedzia³: „Przyjmuj¹c wyró¿nienie, jakim wasza wolna Akademia zechcia³a mnie uhonorowaæ, odczu³em
wdziêcznoœæ tym g³êbsz¹, ¿e jestem œwiadom, jak bardzo ta nagroda przekracza moje osobiste zas³ugi”.
FREE

W 1960 Camus zgin¹³ w wypadku samochodowym. Mia³ 47 lat. Prawdziwe dzie³a planowa³ dopiero stworzyæ.

229
z po¿ytkiem. Wszystkie zreszt¹ proroctwa mia³y tê cechê wspóln¹, ¿e w koñcu pod-
nosi³y na duchu. Tylko z d¿um¹ by³o inaczej.
* Paneloux — czyt. panelu.. Te przes¹dy zastêpowa³y wiêc naszym wspó³obywatelom religiê i dlatego Paneloux*
* Rieux — czyt. rjö. wyg³asza³ kazanie w koœciele zape³nionym tylko w trzech czwartych. Kiedy Rieux*
wszed³ do koœcio³a w wieczór kazania, wiatr wdziera³ siê falami przez dwuskrzyd³owe
drzwi i kr¹¿y³ swobodnie miêdzy zebranymi. Doktor zaj¹³ miejsce w zimnym i cichym
wnêtrzu, wœród audytorium z³o¿onego wy³¹cznie z mê¿czyzn; ujrza³, jak ksi¹dz wcho-
dzi na ambonê. Paneloux mówi³ tonem ³agodniejszym, z wiêkszym namys³em ni¿ za
* W pierwszym kazaniu ksi¹dz pierwszym razem*, i zebrani zauwa¿yli kilkakrotnie, ¿e z wahaniem dobiera s³owa.
Paneloux mówi³ o d¿umie
10 Rzecz ciekawsza jeszcze, ¿e nie mówi³ ju¿ „wy” ale „my”.
jako karze za grzechy.
Jednak¿e g³os jego stawa³ siê z wolna pewniejszy. Rozpocz¹³ od przypomnienia, ¿e
od d³ugich miesiêcy d¿uma jest pomiêdzy nami i teraz, kiedy znamy j¹ lepiej, poniewa¿
widzieliœmy tyle razy, jak zasiada przy naszym stole czy przy wezg³owiu tych, których
kochamy, jak kroczy obok nas i czeka na nasze przyjœcie w miejscach pracy, mo¿e
potrafimy lepiej przyj¹æ to, co mówi nam bez przerwy i czego w pierwszym zasko-
czeniu nie us³yszeliœmy dobrze. To, co ojciec Paneloux mówi³ ju¿ z tego samego miejs-
ca, pozostaje prawd¹ — przynajmniej takie jest jego przekonanie. Ale, jak to zdarza
siê wszystkim (i dlatego bije siê w piersi), mo¿e pomyœla³ i powiedzia³ to bez mi³o-
sierdzia. W ka¿dej rzeczy jednak jest jakaœ prawda, któr¹ trzeba zachowaæ w pamiêci.
20 Najokrutniejsza próba wci¹¿ jest jeszcze dobrodziejstwem dla chrzeœcijanina. W³aœnie

chrzeœcijanin powinien szukaæ tego, co jest dla niego dobrodziejstwem, poznawaæ jego
istotê i próbowaæ je znaleŸæ.
W tej chwili ludzie wokó³ Rieux rozsiedli siê i umieœcili mo¿liwie najwygodniej na
swych ³awkach. Skrzyd³o obitych suknem drzwi wejœciowych uderza³o lekko. Ktoœ
wsta³, ¿eby je przytrzymaæ. Ten incydent rozproszy³ uwagê doktora, który ledwo s³ysza³
co Paneloux mówi dalej. Ksi¹dz powiedzia³ mniej wiêcej tyle, ¿e nie nale¿y wyjaœniaæ
sobie zjawiska d¿umy, ale nauczyæ siê tego, czego mo¿na siê nauczyæ. Rieux zrozumia³
niejasno, ¿e wed³ug ojca Paneloux nie ma nic do wyt³umaczenia. Zainteresowanie
doktora wzros³o, kiedy Paneloux powiedzia³ z moc¹, ¿e s¹ rzeczy, które mo¿na wyjaœ-
30 niæ w stosunku do Boga, i inne, których wyjaœniæ nie mo¿na. Oczywiœcie jest dobro

i z³o, i na ogó³ mo¿na sobie wyt³umaczyæ ³atwo, co je dzieli. Ale trudnoœæ rozpoczyna
siê wewn¹trz z³a. Na przyk³ad, bywa³o z³o z pozoru konieczne i z³o z pozoru bez-
* Lekturê fragmentów Don u¿yteczne. Don Juan w piekle* i œmieræ dziecka. Jeœli jest bowiem sprawiedliwe, ¿e
Juana Moliera w cyklu To
lubiê! proponowano w kl.
piorun uderza w niedowiarka, nie mo¿na zrozumieæ cierpieñ dziecka. I doprawdy, nie
III gimnazjum. ma na ziemi nic wa¿niejszego od cierpienia dziecka, lêku, jakie to cierpienie przynosi,
* S³owa te mo¿na odnieœæ i racji, jakie trzeba dlañ znaleŸæ*. Wszystko inne w ¿yciu u³atwia Pan Bóg i zanim doj-
do sceny, w której bohate-
rowie powieœci byli œwiad-
dziemy do tego punktu, religia nie ma zas³ug. Natomiast tu przypiera nas do muru.
kami wstrz¹saj¹cej agonii Tak wiêc jesteœmy pod murami d¿umy i w ich œmiertelnym cieniu musimy odnaleŸæ
dziecka.
dla siebie dobrodziejstwo. Ojciec Paneloux odmawia sobie nawet ³atwych korzyœci p³y-

230
n¹cych z przedostania siê przez ten mur. Wygodnie by³oby mu powiedzieæ, ¿e rozkosze
czekaj¹ce dziecko mog¹ wynagrodziæ jego cierpienia, ale doprawdy nic o tym nie wie.
Któ¿ móg³by bowiem twierdziæ, ¿e wieczna radoœæ mo¿e wynagrodziæ chwilê ludzkiego
cierpienia? Na pewno nie by³by to chrzeœcijanin, którego Pan zazna³ cierpieñ na ciele
i duszy. Nie, ojciec Paneloux pozostanie u stóp muru, wierny tej mêce, której sym-
bolem jest krzy¿, twarz¹ w twarz z cierpieniem dziecka. I powie bez lêku tym, którzy
go dziœ s³uchaj¹: „Bracia moi, chwila nadesz³a. Trzeba we wszystko uwierzyæ albo
wszystkiemu zaprzeczyæ. A któ¿ spoœród was oœmieli³by siê wszystkiemu zaprzeczyæ?”
Rieux zaledwie mia³ czas pomyœleæ, ¿e ojciec Paneloux jest bliski herezji, kiedy
10 ksi¹dz mówi³ ju¿ z moc¹, ¿e ten nakaz, to ¿¹danie jest przywilejem chrzeœcijanina. Jest

równie¿ jego cnot¹. Paneloux wie, ¿e to, co jest ponad zwyk³¹ miarê w cnocie (o czym
powie za chwilê), wielu ludziom, przyzwyczajonym do bardziej pob³a¿liwej i klasycznej
moralnoœci, wyda siê czymœ zaskakuj¹cym. Ale religia czasu d¿umy nie mo¿e byæ reli-
gi¹ codzienn¹ i jeœli Bóg móg³by zgodziæ siê, a nawet pragn¹æ, by dusza odpoczywa³a
i cieszy³a siê w czasach szczêœcia, chce, ¿eby siê okaza³a ponad swoj¹ miarê, skoro
nieszczêœcie jest bezmierne. Bóg udziela dziœ ³aski istotom przez siebie stworzonym
zsy³aj¹c im nieszczêœcie, jakiego trzeba, by mog³y udŸwign¹æ najwiêksz¹ cnotê: Wszyst-
ko lub Nic.
Przed wiekiem pewien autor œwiecki mniema³, ¿e odkry³ tajemnicê Koœcio³a twier-
20 dz¹c, ¿e nie ma czyœæca. Rozumia³ przez to, ¿e nie ma pó³œrodków, ¿e jest tylko raj

i piek³o, i mo¿na byæ jedynie zbawionym lub potêpionym wedle tego, co siê wybra³o.
Zdaniem Paneloux jest to herezja, która mog³a siê zrodziæ tylko w duszy niedowiarka.
Jest bowiem czyœciec. Ale zdarza³y siê bez w¹tpienia okresy, kiedy nie mo¿na siê by³o
tego czyœæca spodziewaæ, okresy, kiedy nie mo¿na by³o mówiæ o grzechu powszednim.
Wszelki grzech by³ œmiertelny, wszelka obojêtnoœæ zbrodnicza. By³o wszystko lub nic.
Paneloux urwa³ i Rieux us³ysza³ w tej chwili wyraŸniej jêki wiatru pod drzwiami,
jak gdyby wiatr przybiera³ na sile. Ojciec Paneloux powiedzia³ wówczas, ¿e cnota ca³-
kowitej zgody, o której mówi³, nie powinna byæ zrozumiana w sensie ograniczonym,
jaki siê jej zazwyczaj nadaje; nie chodzi o banaln¹ rezygnacjê ani nawet o trudn¹
30 pokorê. Chodzi o upokorzenie, ale o upokorzenie, z którym upokorzony by³by w zgo-

dzie. Cierpienie dziecka jest na pewno upokarzaj¹ce dla umys³u i serca. Ale tego w³aœ-
nie trzeba zaznaæ. Dlatego (i Paneloux zapewni³ swoich s³uchaczy, ¿e ma nie³atw¹
rzecz do powiedzenia) trzeba chcieæ cierpienia, poniewa¿ Bóg go chce. Tylko w ten
sposób chrzeœcijanin nie oszczêdzi sobie niczego i maj¹c wszystkie wyjœcia zamkniête
dojdzie do samego sedna wyboru. Wybierze wiarê we wszystko, ¿eby nie musia³ wszyst-
kiemu zaprzeczyæ. I podobnie jak te zacne kobiety, które dowiedziawszy siê, ¿e po-
* dymienice — symptom przez formuj¹ce siê dymienice* cia³o w naturalny sposób wydala infekcjê, mówi¹ w tej
d¿umy; ropiej¹ce wrzody
na wêz³ach ch³onnych. chwili w koœcio³ach: „Bo¿e mój, zeœlij mu dymienice”, chrzeœcijanin potrafi poddaæ
siê woli bo¿ej, nawet niepojêtej. Nie mo¿na powiedzieæ: „To rozumiem: ale tamto jest

231
nie do przyjêcia”; trzeba siêgaæ w g³¹b tego, co niepojête i zes³ane nam po to, ¿ebyœmy
mogli dokonaæ wyboru. Cierpienie dzieci jest naszym gorzkim chlebem, ale bez tego
chleba dusza zginê³aby od g³odu duchowego.
Tu rozleg³ siê ha³as, jak zwykle, gdy ojciec Paneloux robi³ pauzy; niespodzianie
jednak kaznodzieja z si³¹ podj¹³ w¹tek, stawiaj¹c siê jak gdyby na miejscu swych s³u-
chaczy i zapytuj¹c, jak¹ postawê nale¿y przyj¹æ. Ksi¹dz spodziewa³ siê tego, ¿e zaraz
padnie przera¿aj¹ce s³owo: fatalizm. Có¿, nie cofnie siê przed tym s³owem, jeœli wolno
mu bêdzie uzupe³niæ je przymiotnikiem: „czynny”. Na pewno, powtarza to raz jeszcze,
nie nale¿y naœladowaæ chrzeœcijan z Abisynii, o których mówi³. Nie nale¿y te¿ postê-
10 powaæ jak owi zad¿umieni Persowie, którzy rzucali swoje odzienie na sanitarne pikiety

chrzeœcijañskie, wielkim g³osem wzywaj¹c niebo, by zes³a³o d¿umê na tych niewier-


nych, którzy chc¹ walczyæ z chorob¹ zes³an¹ przez Boga. Ale, z drugiej strony, nie
nale¿y naœladowaæ równie¿ mnichów z Kairu, którzy podczas epidemii w ubieg³ym
wieku komunikowali bior¹c hostiê szczypczykami, by unikn¹æ dotkniêcia wilgotnych
i gor¹cych ust, gdzie mog³a siê kryæ infekcja. Zad¿umieni Persowie i mnisi grzeszyli
jednakowo. Dla pierwszych bowiem nie liczy³o siê cierpienie dziecka, dla drugich zaœ,
na odwrót, ludzki strach przed bólem zagarn¹³ wszystko. W obu wypadkach problem
zrêcznie usuniêto sprzed oczu. Wszyscy byli g³usi na g³os Boga. S¹ jednak inne przy-
k³ady, które Paneloux chce przypomnieæ. Jeœli wierzyæ kronikarzowi wielkiej d¿umy
* Mercy — czyt. mersi.. 20 w Marsylii, na osiemdziesiêciu jeden zakonników klasztoru Mercy* czterech tylko

prze¿y³o d¿umê. Z tych czterech trzech uciek³o. Tak mówi¹ kronikarze i nie ich rzecz¹
jest powiedzieæ wiêcej. Ale kiedy ojciec Paneloux to czyta³, myœl jego wybiega³a ku
temu, który pozosta³ sam, mimo siedemdziesiêciu siedmiu trupów, przede wszystkim
zaœ mimo przyk³adu owych trzech braci. I ksi¹dz uderzaj¹c piêœci¹ w porêcz kazalnicy
zawo³a³: „Bracia moi, trzeba byæ tym, który zostaje!”
Nie chodzi o to, ¿eby odrzucaæ wszelk¹ ostro¿noœæ, rozumny porz¹dek, który spo-
³eczeñstwo wprowadza do anarchii zarazy. Nie nale¿y s³uchaæ tych moralistów, którzy
powiadaj¹, ¿e trzeba paœæ na kolana i poniechaæ wszystkiego. Trzeba tylko iœæ naprzód
w ciemnoœciach, trochê na oœlep i próbowaæ czyniæ dobrze. Jeœli zaœ idzie o resztê,
30 trwaæ i zdaæ siê na Boga, nawet wówczas, gdy jest to œmieræ dzieci, i nie szukaæ po-

mocy dla siebie.


* Belzunce — czyt. belzê.s. Tu ojciec Paneloux przywo³a³ wybitn¹ postaæ biskupa Belzunce*, podczas d¿umy
w Marsylii. Powiedzia³, ¿e pod koniec epidemii biskup zrobiwszy wszystko, co nale¿a³o
zrobiæ, i przekonany, ¿e nie ma ju¿ sposobu, zamkn¹³ siê wraz z zapasami ¿ywnoœci
w swym domu, który kaza³ zamurowaæ; ¿e mieszkañcy miasta, którzy go uwielbiali, na
skutek zmiany uczuæ, czêstej, gdy nadmierne staj¹ siê cierpienia, powziêli do niego
z³oœæ, otoczyli dom biskupa trupami, ¿eby przenieœæ tam zarazê, a nawet rzucali cia³a
przez mury, by naraziæ biskupa na pewniejsz¹ œmieræ. Tak oto ów biskup uwierzy³
w ostatecznej s³aboœci, ¿e potrafi siê odgrodziæ od œwiata œmierci, a tymczasem zmarli

232
spadali mu na g³owê prosto z nieba. Podobnie jest z nami, którzy powinniœmy sobie
wyt³umaczyæ, ¿e podczas d¿umy nie ma wysp. Nie, nie ma œrodka. Trzeba przyj¹æ
zgorszenie, poniewa¿ musimy wybraæ — nienawidziæ Boga czy go kochaæ. A któ¿
odwa¿y³by siê wybraæ nienawiœæ do Boga?
Bracia moi — rzek³ wreszcie Paneloux oznajmiaj¹c, ¿e koñczy — mi³oœæ do Boga
jest trudn¹ mi³oœci¹. Zak³ada ca³kowite wyrzeczenie siê samego siebie i pogardê dla
w³asnej osoby. Ale tylko ta mi³oœæ mo¿e znaæ cierpienie i œmieræ dziecka, tylko ona
czyni ich œmieræ konieczn¹, nie mo¿na jej bowiem rozumieæ, mo¿na jej tylko chcieæ.
Oto trudna nauka, któr¹ chcia³em podzieliæ siê z wami. Oto wiara, okrutna w oczach
10 ludzi, rozstrzygaj¹ca w oczach Boga, do którego trzeba siê zbli¿yæ. Temu straszliwemu

wizerunkowi musimy dorównaæ. Na tym szczycie wszystko siê przemiesza i wyrówna,


prawda tryœnie z pozornej niesprawiedliwoœci. Tak oto w wielu koœcio³ach po³udnia
Francji zad¿umieni œpi¹ od wieków pod kamiennymi p³ytami chóru, kap³ani przema-
wiaj¹ na ich grobach, a idea, jak¹ g³osz¹, wystrzela z tego popio³u, gdzie przecie¿
i dzieci z³o¿y³y sw¹ cz¹stkê.
Kiedy Rieux wychodzi³, gwa³towny wiatr wtargn¹³ przez uchylone drzwi i uderzy³
prosto w twarz wiernych. Wiatr przynosi³ do koœcio³a zapach deszczu, woñ wilgotnych
chodników, która pozwala³a domyœlaæ siê wygl¹du miasta, zanim jeszcze wyszli. Stary
ksi¹dz i m³ody diakon, id¹cy przed doktorem, z trudem utrzymywali kapelusze, na
20 g³owach. Mimo to starszy nie przestawa³ komentowaæ kazania. Wyra¿a³ uznanie dla

wymowy Paneloux, ale niepokoi³o go zuchwalstwo jego myœli. Uwa¿a³, ¿e to kazanie


dowodzi³o bardziej niepokoju ni¿ si³y, a w wieku Paneloux kap³an nie ma prawa do
niepokoju. M³ody diakon, pochyliwszy g³owê, by os³oniæ siê przed wiatrem, powie-
dzia³, ¿e bywa czêsto u ojca, orientuje siê w jego ewolucji, ¿e jego rozprawa bêdzie
* imprimatur (³ac. dos³. niech jeszcze œmielsza i bez w¹tpienia nie uzyska imprimatur*.
bêdzie odbite) — 1. zezwo-
lenie autora lub redakcji — Jaka¿ jest jej myœl? — zapyta³ stary ksi¹dz. Byli ju¿ na placu przed koœcio³em;
na druk dzie³a po wprowa- wiatr otoczy³ ich wyj¹c i nie daj¹c mówiæ m³odszemu. Wreszcie diakon powiedzia³:
dzeniu ostatecznych korekt.
2. formu³a drukowana na — Jeœli kap³an zasiêga rady lekarza, jest w tym sprzecznoœæ.
pocz¹tku i na koñcu ksi¹¿- Kiedy Rieux opowiada³ Tarrou* o kazaniu Paneloux, Tarrou wtr¹ci³, ¿e zna ksiêdza,
ki o treœci religijnej, ozna-
30 który podczas wojny straci³ wiarê na widok m³odzieñca z wy³upionymi oczami.
czaj¹ca zezwolenie w³a-
dzy i cenzury koœcielnej na — Paneloux ma racjê — powiedzia³ Tarrou. — Kiedy niewinnoœæ ma wy³upione
publikacjê danej ksi¹¿ki.
oczy, chrzeœcijanin musi straciæ wiarê albo zgodziæ siê na to, ¿e sam bêdzie mia³ wy³u-
* Tarrou — czyt. taru..
pione oczy. Paneloux nie chce straciæ wiary i nie zatrzyma siê przed niczym. To w³aœnie
chcia³ powiedzieæ.

Tekst wed³ug wydania: Albert Camus, D¿uma,


T³um. Joanna Guze, PIW, Warszawa 1987.

233
EGZYSTENCJALIZM — „FILOZOFIA NICOŒCI”
„Absurdem jest, ¿eœmy siê urodzili, i absurdem, ¿e umrzemy” — stwierdzi³ Jean
~ pol sartr], jeden z g³ównych przedstawicieli kie-
Paul Sartre (1905-1980) [czyt. ¿a
runku filozoficznego zwanego egzystencjalizmem. Podobne rozpoznanie charakteru
ludzkiej kondycji wynika³o z przyjêcia przez egzystencjalistów miêdzy innymi ta-
kich za³o¿eñ:

„Poza doczesnym istnieniem z jego trosk¹, trwog¹ i gro¿¹c¹ wci¹¿ œmierci¹ —


nie ma nic. Ono jedno jest niew¹tpliw¹ rzeczywistoœci¹; w porównaniu z nim wszyst-
ko inne, co uwa¿ane jest za byt, jest tylko abstrakcj¹, fikcj¹, wymys³em ludzkim.
Przede wszystkim wymys³em jest wszystko, co trwa³e: Bóg, wieczne idee, wiecz-
10 ne wartoœci, wieczna materia. Có¿ by zreszt¹ znaczy³o dla cz³owieka, gdyby nawet
idee, wartoœci, materia by³y wieczne, jeœli on sam umiera? Choæby elektrony by³y
wieczne, to nie jest to ta wiecznoœæ, której on chce dla siebie. Ta, której on chce —
wiecznoœæ jego w³asnej egzystencji — jest niemo¿liwoœci¹.
Nie zosta³o wiêc nic z tego, czego ludzkoœæ pragnê³a i w co wierzy³a. Zosta³o
samo istnienie ludzkie, krótkie i przypadkowe, wyczerpuj¹ce siê w teraŸniejszoœci,
która jest nie epizodem, lecz wszystkim. Nie ma ku czemu istnienia wyrywaæ, bo
jest otoczone przez nicoœæ. Dlatego te¿ trwoga jest s³usznym stosunkiem cz³owieka
do istnienia. Ludzkie istnienie z nicoœci powsta³o i niebawem zapadnie w nicoœæ.
Samo jest przesycone nicoœci¹, jest zd¹¿aniem do œmierci, do nicoœci. Nicoœci¹ jest
20 czas, bo nie ma ani przesz³oœci, ani przysz³oœci, lecz tylko uciekaj¹ca chwila. [...]
Nieraz ju¿, pocz¹wszy od staro¿ytnoœci, filozofowie mówili o niebycie, ale dla ¿ad-
nego nie gra³ tej roli, co dla filozofii egzystencjalnej. I nie bez podstawy nazywano
j¹ «filozofi¹ nicoœci».

A skoro istnienie jest otoczone przez nicoœæ, to nie ma na czym go oprzeæ. Wiêc
na ¿adn¹ pomoc cz³owiek liczyæ nie mo¿e. Chcia³by rozumieæ sens istnienia, ale nikt
mu go nie wyjawi. Chcia³by wiedzieæ, jak ma ¿yæ, ale nikt wskazówki mu nie da.
Poza sob¹ cz³owiek nie znajduje nic. [...] Nie znajduje Boga. Przyjmowano jego
istnienie jako racjê bytu; tymczasem byt nie potrzebuje racji; jest i koniec; zbêdne
jest pytanie, sk¹d pochodzi. [...] Nie ma ¿adnej etyki ogólnej, która by rozstrzyga³a,
30 jak cz³owiek ma ¿yæ. «Nie ma znaków na œwiecie», jak mówi Sartre. Jeœliby Bóg by³,
to by³oby co innego; ale skoro go nie ma, to trzeba st¹d wyci¹gn¹æ konsekwencje.
[...] Jeœli nie ma Boga, nie ma nakazów. Nigdzie nie jest napisane, ¿e trzeba byæ
uczciwym. «Jesteœmy sami, nic nas nie usprawiedliwi».

234
[...] Cz³owiek jest wolny, czy chce, czy nie chce. Wiêkszoœæ filozofów mia³a
wolnoœæ za najwy¿szy idea³, egzystencjaliœci zaœ maj¹ j¹ za ciê¿k¹ koniecznoœæ.
«Cz³owiek jest skazany na to, by by³ wolny». Musi wci¹¿ wybieraæ, decydowaæ.
Decyzje jego s¹ brzemienne w skutki nie tylko dla niego samego, ale i dla innych.
A nie ma na czym siê w decyzjach tych oprzeæ, bo nie ma obowi¹zuj¹cych praw
moralnych, nie ma nakazów.
A wybieraæ trzeba, bo trzeba ¿yæ. Trzeba wybieraæ, choæ nie ma dyrektyw, nie
ma norm, powinnoœci, wartoœci. Pró¿no ich szukaæ: szukaæ mo¿na co najwy¿ej sen-
su istnienia. Ten mo¿e tkwiæ tylko w samym istnieniu, bo poza nim nie ma nic.
10 A jeœli to tylko przelotne i przypadkowe istnienie; cz³owiek jest «rzucony» przez los
w tak¹ czy inn¹ sytuacjê, to jest jedyna jego rzeczywistoœæ. By³oby absurdem wyry-
waæ siê z niej, skoro poza ni¹ nie ma nic. Ale by³oby te¿ absurdem poddawaæ siê jej
bezwolnie, skoro jest siê wolnym.
Tak szamotali siê egzystencjaliœci z trudnoœciami w³asnej filozofii: bo wynika³o
z niej, ¿e wybieraæ trzeba, ale tak¿e, ¿e nie ma podstaw do wyboru. Nie ma ró¿nicy
miêdzy dobrem a z³em. Cz³owiek mo¿e wybraæ ¿ycie hedonisty* tak samo jak asce-
ty*, ka¿dy taki wybór jest zasadniczo równowartoœciowy, jeœli jest dokonany w imiê
wolnoœci i odpowiada konkretnej sytuacji, w jakiej jednostka jest postawiona.
Egzystencjaliœci stanêli ostatecznie na tym: skoro cz³owiek nie ma sta³ych cech
20 i bêdzie tym, czym sam siebie zrobi, to zawsze mo¿e byæ czymœ wiêcej ni¿ jest. St¹d
wyci¹gali wniosek: niech bêdzie czymœ wiêcej. I to jest jedyne zadanie, jakie mu
mo¿na postawiæ: zawsze wychodziæ poza samego siebie. Ale jest to zadanie hero-
iczne i nieraz etykê egzystencjalizmu okreœlano jako etykê heroizmu”.
Fragmenty podrêcznika: W³adys³aw Tatarkiewicz, Historia filozofii, T. 3.,
Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1998.

* hedonizm — objaœnienie zob. na s. 357.


* asceta (z gr.) — cz³owiek praktykuj¹cy ascezê, wyrzeka siê przyjemnoœci, umartwia siê.

W³adys³aw Tatarkiewicz (1886-1980) — wybitny historyk filozofii i filozof. Zajmowa³ siê


równie¿ estetyk¹ i histori¹ sztuki. Jest autorem znakomitego akademickiego podrêcznika
Historia filozofii (kilkanaœcie wydañ), który od 1931 roku stanowi podstawê wiedzy
filozoficznej dla kolejnych pokoleñ studentów i badaczy.
W tym podrêczniku zob. te¿ s. 313-314, 357, 361.

235
Rembrandt van Rijn, Ofiarowanie Izaaka (1634), Ermita¿, Petersburg.

Rembrandt van Rijn (1606-1669) — [czyt. wan ri:n] holenderski malarz,


jeden z najwybitniejszych na œwiecie. By³ synem m³ynarza, ale sam wola³
zaj¹æ siê sztuk¹. Wczeœnie debiutowa³ i niemal od razu zdoby³ wielkie
uznanie. Malowa³ chêtnie sceny biblijne i mitologiczne. Zas³yn¹³ równie¿
jako twórca ponad 50 autoportretów, które daj¹ œwiadectwo jego
artystycznej ewolucji i psychicznych przeobra¿eñ. By³ œwiadkiem œmierci
najbli¿szych mu osób: ¿ony Saskii, ukochanej Hendrickje, syna Tytusa.
Prowadzi³ wystawny tryb ¿ycia, który ostatecznie doprowadzi³
go do bankructwa.
W cyklu To lubiê! prezentowano jego obraz Powrót syna marnotrawnego
w podrêczniku do kl. szóstej szko³y podstawowej oraz Pejza¿ z mi³o-
siernym Samarytaninem w kl. I gimnazjum.

Januarius Zick, Ofiarowanie Izaaka (ok. 1778),


Wallraf-Richartz Museum, Kolonia.
Januarius Zick (1730-1797) — [czyt. cik] malarz i architekt niemiecki,
a tak¿e projektant mebli. Zajmowa³ siê te¿ poezj¹, histori¹, matematyk¹
i fizyk¹ jak prawdziwy przedstawiciel epoki oœwiecenia [zob. PROCESY
I PRZE£OMY KULTUROWE, s. 33-35]. Wykona³ m.in. liczne freski
w koœcio³ach Bawarii i Szwabii. Nale¿a³ do najlepszych freskantów epoki.

Marc Chagall, Ofiarowanie Izaaka (ok. 1960-1966), Musée National


Message Biblique, Nicea.
Marc Chagall (1887-1985) — [czyt. mark szaga. l] francuski malarz
i grafik. Urodzi³ siê w biednej i bardzo religijnej rodzinie ¿ydowskiej
w ma³ym Witebsku na Bia³orusi. Zanim wyjecha³ do Francji, nosi³ naz-
wisko Mosze Sega³. Tematem jego dzie³ by³y najczêœciej wspomnienia
z m³odoœci: ¿ydowski folklor, zwyczaje i obrzêdy. O swojej twórczoœci
mówi³: „Wybra³em malarstwo, gdy¿ by³o mi tak niezbêdne jak po¿ywie-
nie. Wydawa³o mi siê oknem, przez które mogê ulecieæ w inny œwiat”.
W cyklu To lubiê! prezentowano np. jego obraz Ja i moje miasteczko
236 w podrêczniku do kl. szóstej szko³y podstawowej.
Tadeusz ¯ychiewicz

Ogieñ i nó¿
Rdz 22, 1–19
W swoim olbrzymim napiêciu opowieœæ biblijna o ofierze Abrahama niew¹tpliwie stoi w szeregu
tych wiecznotrwa³ych dramatów ludzkich, które – spisane w g³êbokiej staro¿ytnoœci — nie ulegaj¹
korozji mijaj¹cego czasu. Dotycz¹ bowiem spraw, które w cz³owieku s¹ wieczne. Spiêæ, które zawsze
bywaj¹ aktualne.
Zdajmy sobie sprawê, ¿e taka w³aœnie jest ranga tej opowieœci. Ranga ta nie jest jednak wspó³-
mierna z rozpiêtoœci¹ jej literackich formu³. I chyba nawet wiadomo, dlaczego tak siê sta³o. I naj-
pewniej dobrze, ¿e tak siê sta³o. Gdyby opowieœæ tê spisywa³ Grek, otrzymalibyœmy zapewne wielki
dramatyczny fresk, mo¿e i wiêkszy, mo¿e bardziej dojmuj¹cy od Sofoklesowych. Ale opowieœci o ofie-
rze Abrahama nie spisywa³ Grek. Biblijna opowieœæ jest bardzo surowa, bardzo dyskretna, niezmiernie
10 oszczêdna w s³owach. Nie chce i nie zamierza byæ „sztuk¹”. Jest czymœ wiêcej. [...]
Powiem szczerze: nie s¹dzê, aby mo¿liwe by³o „wyjaœnienie” tej opowieœci w sposób zupe³ny
i bezsporny. Jest w niej (albo te¿ z niej wynika) wiele zapytañ trudnych i mrocznych, na które oso-
biœcie odpowiedzi nie znajdujê, a nie wydaje mi siê te¿, aby ktokolwiek na ziemi zdo³a³ mi je daæ.
Istniej¹ bowiem pytania bez odpowiedzi; tego zd¹¿y³em siê ju¿ nauczyæ. Wiem natomiast, ¿e w tych
niewielu oszczêdnych a¿ do surowoœci zdaniach dzieje siê wiele olbrzymich spraw, nad którymi
wolno i warto siê zastanowiæ. Nawet wówczas, jeœli wie siê z góry, ¿e wyniki refleksji pozostan¹
niezadowalaj¹ce.
Abraham i Izaak: mój Bo¿e... Jedyny syn starego cz³owieka, ca³a jego wiara. Syn Obietnicy Boga,
syn nadziei cz³owieczej niesionej trudnymi drogami œwiata tak d³ugo, ¿e w³aœciwie ju¿ wbrew wszel-
20 kiej nadziei. Syn zawierzenia. Przecie¿ to w imiê tego zawierzenia Abraham porzuci³ Ur i Charan.
W imiê tego zawierzenia szed³ tyle d³ugich lat, prowadzony rêk¹ Pana.
A teraz w rêku ogieñ i nó¿. A teraz Pan ka¿e zabiæ. Trzy d³ugie dni drogi. I myœli ko³uj¹ce pod
czaszk¹ a¿ do ob³êdu. Dzieje siê jakaœ niewyobra¿alnie straszna rzecz. Bo to jest tak, jakby Pan
odbiera³ wszelk¹ nadziejê i zasadnoœæ wszelkiego zawierzenia. Jakby przekreœla³ sens ludzkich dróg.
To jest tak, jakby kaza³ zabiæ i spaliæ sam¹ wiarê. Tak w³aœnie jest. Kiedyœ w m³odoœci Abraham
najprawdopodobniej widzia³ w Babilonie krwawe ofiary sk³adane z ludzi. Te obrazy musia³y teraz
wróciæ, tkwi³y pod czaszk¹. Odst¹pi³ od mezopotamskich bogów w przekonaniu, ¿e s¹ fa³szem i pustk¹.
A teraz Ten, któremu zawierzy³, ka¿e zabiæ i po³o¿yæ na ofiarnym stosie ca³opalenia Izaaka: syna Obiet-
nicy, syna zawierzenia, syna nadziei. Abrahamowe wszystko. „Wszystko” w najdos³owniejszym su-
30 rowym sensie, nie zaœ w trybie ojcowskich lirycznych deklamacji. Kiedy bowiem opadnie nó¿ — Abra-
hamowi nie zostanie ju¿ nic. Zostanie Bóg, który kaza³ zabiæ wiarê, nadziejê i mi³oœæ. Pustka. Nic.
Nie dowiemy siê nigdy, co dzia³o siê w duszy Abrahama. Pismo milczy. Pismo nie czyni literatury
z tych bardzo wielkich rzeczy. Nie opisuje tajemnych spraw cz³owieczych przejmuj¹cymi strofami
greckiego dramatu. Ale nie trzeba mieæ wyobraŸni nazbyt ¿ywej i specjalnie przenikliwej intuicji, aby
wyczuæ, co mog³o siê dziaæ w tym cz³owieku zdrewnia³ym od grozy.
Zanim Bóg wstrzyma³ rêkê Abrahama i zanim go ocali³, w tej milcz¹cej, bezs³ownej grozie sta³a
siê rzecz inna: objawi³a siê wielka, ukryta i niespodziewana wspania³oœæ Abrahama. Na pewno sam

Tadeusz ¯ychiewicz (1922-1994) — publicysta katolicki, pisarz, znawca i komentator Biblii.

237
nie wiedzia³, ¿e w nim jest. Ten cz³owiek dokona³ niewiarygodnej rzeczy: potrafi³ stawiæ czo³o kuszeniu
Boga. Potrafi³ je z³amaæ. Potrafi³ zerwaæ zas³onê z prawdziwego oblicza Pana.
Bo to by³o kuszenie. Nie uciekajmy od tego s³owa, nie oszukujmy siê, nie u³atwiajmy sobie spraw,
które przecie¿ nie mog¹ byæ ³atwiejsze, jeœli maj¹ pozostaæ prawdziwe. Jest wielka i pe³na grozy
prawda w starym tekœcie Modlitwy Pañskiej, której uczy³ Jezus: „...i nie wódŸ nas na pokuszenie”. S¹
ludzie, którzy twierdz¹, ¿e Bóg kusiæ nie mo¿e, gdy¿ by³oby to bardzo dziwne i mo¿e nawet nie³adne
czy niesmaczne. Ale wbrew wszystkim m¹dralom Bóg Pisma kusi³ cz³owieka nie raz. Mo¿e go kusiæ
nawet tak niewiarygodnie i strasznie jak Abrahama: ka¿¹c mu zabiæ wiarê, nadziejê i mi³oœæ. Mo¿e to
by³o potrzebne, aby sta³y siê jawne rzeczy zakryte. Ale mimo to nie wódŸ nas na pokuszenie, bo to
10 bardzo straszna rzecz, a my jesteœmy mali ludzie pe³ni mia³koœci i najprawdopodobniej nie ma w nas
ukrytej wspania³oœci Abrahama.
Abraham Pisma nie jest spi¿owym pos¹giem herosa. Jest ¿ywym, realnym cz³owiekiem, który
czasem postêpuje piêknie, a kiedy indziej nawet i podle; widzieliœmy to. Czasem s³usznie, a czasem
te¿ i nies³usznie. Ale w tamtych minutach, kiedy na pewno nie sta³o ju¿ miejsca na ¿adne spekulacje
myœlowe i rozwa¿ania, Abraham odnalaz³ w sobie tê w³aœnie ukryt¹ i ca³kiem niespodziewan¹ wspa-
nia³oœæ. Mia³ prawo, móg³ mieæ po stokroæ uzasadnione subiektywnie poczucie, ¿e wstêpuje w osta-
teczn¹ pustkê i ciemnoœæ — wtedy, gdy unosi³ nó¿ i widzia³ oczy syna. Ale wbrew ca³emu œwiatu
i wbrew sobie samemu zaufa³ i zawierzy³ do koñca, nie wiedz¹c, co dalej. I to by³o jego zwyciêstwo.
Gdy¿ okaza³o siê, ¿e Bóg naprawdê jest Bogiem. ¯e nie mo¿e chcieæ œmierci, mroku i pustki. ¯e tak
20 naprawdê — cokolwiek by siê zdarzy³o — nie mo¿e zabijaæ ani wiary, ani mi³oœci, ani nadziei, gdy¿
przeczy³by sobie. Zostawia je w rêku cz³owieka. Bywa, ¿e umieraj¹. Okaza³o siê, ¿e w perspektywie
rzeczy ostatecznych Bóg zawieœæ nie mo¿e. Nie mo¿e zawieœæ, choæby — jak na górze w krainie Moria
— powsta³y wszelkie rzeczowe podstawy do mniemania, ¿e jedyn¹ realn¹ rzeczywistoœci¹ jest ogieñ,
krew i œmieræ w rêku cz³owieka, a potem pustka. Abraham nie móg³ wiedzieæ na pewno, jak jest.
Zrobi³ rzecz w³aœciwie szalon¹: poszed³ a¿ do koñca. W imiê swojego zawierzenia poszed³ a¿ do
miejsca, w którym musia³o siê rozwiaæ kuszenie Boga. Z³ama³ je. To jest bardzo wielka rzecz. Ale tak¿e
i straszna. Ojcze, nie wódŸ nas na pokuszenie. Jeœli bowiem groz¹ a¿ tak wielk¹ siêgniesz do wnêtrza
cz³owieka, kto wie, mo¿e znajdziesz ju¿ tylko próchno. A przecie¿ nie chcesz zguby nawet najmniej-
szych. Nie wódŸ na pokuszenie.
30 Sprowadzaj¹c z ziemi Moria ¿yj¹cego i bezpiecznego Izaaka, Abraham w wielkim, radosnym spo-
koju serca wiedzia³ bardzo wiele. Jednak¿e by³a jeszcze sprawa, o której nie wiedzia³. O której nie
móg³ by³ wiedzieæ. Na górze ofiarnego stosu dany zosta³ znak, którego Abraham nie móg³ ju¿ od-
czytaæ.
Przyszed³ taki dzieñ, kiedy kto inny dŸwiga³ na barkach drewno ca³opalenia, jak kiedyœ Izaak.
Przyszed³ taki dzieñ, kiedy na inny ofiarny stos wst¹pi³ jednorodzony Syn Cz³owieczy, id¹c naprzeciw
œmierci. A Bóg nie odpi¹³ z drewna Syna swego, którego mi³owa³ — jako uczyni³ Izaakowi, synowi
Abrahama. Gdy¿ trzeba by³o, aby Bóg wcielony dotkn¹³ œmierci, mroku i pustki, i¿by ocalone by³o
zawierzenie, nadzieja i mi³oœæ: ¿ywot œwiata.
Abraham nie móg³ o tym wiedzieæ. My jednak ju¿ wiemy. I kiedy w liturgii mszalnej mówimy:
30 „Baranku Bo¿y, który g³adzisz grzechy œwiata”, pamiêtajmy nie tylko o Krzy¿u. Miejmy w pamiêci
tak¿e i rzecz wczeœniejsz¹, sprawê z ziemi Moria: zes³anego od Boga Baranka ofiarnego, wpl¹tanego
w ciernie ludzkich dróg i wydanego na ca³opalenie w zamian za ludzk¹ wiarê, nadziejê i mi³oœæ.

Fragmenty ksi¹¿ki: Tadeusz ¯ychiewicz, Stare Przymierze, Znak, Kraków 2000.

238
Roman Brandstaetter

„Wykona³o siê...”
1
Centurion zsiad³ z konia i przywi¹za³ go do drzewa. Ch³op i dwaj skazañcy zrzucili
belki na ziemiê. Fenicjanin opar³ drabinê o jeden z pali i wyj¹³ z kosza gwoŸdzie,
obcêgi, m³oty, siekierê, chusty biodrowe i powrozy.
Z t³umu wysunê³y siê dwie niewiasty jerozolimskie, nale¿¹ce do pobo¿nego zgro-
madzenia, opiekuj¹cego siê wiêŸniami i skazanymi na œmieræ, i pok³oniwszy siê cen-
turionowi wyrazi³y pokorn¹ proœbê, aby pozwoli³ podaæ skazañcom wed³ug œwiêtej
Ksiêgi Meszalim — w Ksiêdze tej jest napisane: „Daj mocny napój skazañcom” —
wino zmieszane z mirr¹, mi³osierny i ulgê przynosz¹cy napój, który osza³amia i znie-
10 czula cia³o cz³owiecze. Gdy centurion skin¹³ g³ow¹ na znak przyzwolenia, niewiasty

nieœmia³o zbli¿y³y siê do Jezusa i poda³y Mu kubek balsamicznego trunku. Twarz Rab-
biego pokry³ cieñ zak³opotania. Uj¹³ kubek w obie rêce, przy³o¿y³ go do ust i, nie umo-
czywszy w nim warg, nag³ym ruchem wrêczy³ go stoj¹cym obok towarzyszom œmierci.
Centurion i ¿o³nierze zaœmiali siê. Pomruk zdziwienia przeszed³ przez t³um, który nie
rozumia³, dlaczego Jezus nie wypi³ znieczulaj¹cego napoju.
¯o³nierze przyst¹pili do pracy.
Poniewa¿ ludzie t³oczyli siê i rozpychali, a nieustannie przy³¹czali siê do nich liczni
przechodnie, id¹cy przez Via Romana okalaj¹c¹ wzgórze — zwabieni niecodziennym
zdarzeniem, nie mogli odmówiæ sobie przyjemnoœci zatrzymania siê i prze¿ycia moc-
20 nych wra¿eñ — ¿o³nierze zepchnêli ich na bok, na odleg³oœæ, która pozwala³a widzom

na dok³adne ogl¹danie egzekucji, a zarazem umo¿liwia³a wykonawcom wyroku swo-


bodne poruszanie siê po miejscu stracenia.
Fot. B. J. Dorys.

Fenicjanin uj¹³ w obie d³onie zwój d³ugich powrozów. Czeka³. Centurion prze-
nikliwym spojrzeniem wpatrywa³ siê w skazañców, w Jezusa, w jednego i drugiego
Roman Brandstaetter z³oczyñcê, po czym w odwrotnej kolejnoœci przenosi³ wzrok z jednego z³oczyñcy na
(1906-1987) — [czyt.
brandszteter] pisarz
drugiego i znowu na Jezusa, i... nie oderwa³ od Niego oczu. Wskaza³ Go palcem i rzek³:
pochodzenia ¿ydow- — Zacznijcie od niego...
skiego, który przyj¹³
katolicyzm, przebywaj¹c
¯o³nierze podbiegli do Rabbiego, zdjêli zawieszon¹ na Jego szyi tabliczkê, b³ys-
w czasie II wojny kawicznie obna¿yli Go z szat, zzuli sanda³y, a biodra opasali chust¹. Kazali Mu siê
œwiatowej na Bliskim
30 po³o¿yæ na ziemi. Le¿¹cemu szeroko rozkrzy¿owali ramiona i pod³o¿yli pod nie pati-
Wschodzie. Napisa³ wiele
dzie³ o tematyce biblijnej. bulum, poprzeczn¹ belkê krzy¿a. Fenicjanin skoczy³, koniec belki i rozp³aszczon¹ na
W cyklu To lubiê! lektura
jego Litanii do œwiêtego
niej praw¹ d³oñ z garstk¹ zwrócon¹ na zewn¹trz œci¹gn¹³ powrozem, i ca³e ramiê
Antoniego proponowana szczelnie przywi¹za³ do drzewa. To samo uczyni³ z lew¹ rêk¹ Jezusa, a resztê powroza,
by³a w kl. II gimnazjum.
W tym podrêczniku
potrzebnego dla póŸniejszych czynnoœci, pozostawi³ luŸno wisz¹c¹. Teraz siêgn¹³ po
zob. te¿ s. 293. drugi powróz, umieœci³ go pod pachami Rabbiego i zawi¹za³ od ty³u w ruchom¹ pêtlê.

239
Poda³ ¿o³nierzom m³oty i gwoŸdzie. Rozleg³y siê g³uche, têpe uderzenia. Straszny ból
wstrz¹sn¹³ cia³em Skazañca. Zadr¿a³y miêœnie nadmiernie rozci¹gniêtych ramion
i klatki piersiowej, która podnios³a siê i natychmiast opad³a. G³owa przywar³a do bel-
ki. Wargi rozszerzy³y siê i ods³oni³y dwa rzêdy kurczowo zaciœniêtych zêbów, spoza
których wys¹czy³ siê ledwo dos³yszalny, z nadludzkim wysi³kiem st³umiony jêk. Na szyi
wyst¹pi³y sine, nabrzmia³e ¿y³y. W¹skie strugi krwi pop³ynê³y z przebitych nadgarstków.
Centurion krzykn¹³: — Na œrodkowy krzy¿!
Dwaj ¿o³nierze dŸwignêli z ziemi patibulum wraz z Rabbim. Przypominali rzeŸ-
ników wlok¹cych za rogi baranka przeznaczonego na ubój. Fenicjanin chwyci³ koniec
10 pêtli umieszczonej pod pachami Jezusa i zgrabnie, z niezwyk³¹ szybkoœci¹, wdrapa³ siê

po drabinie na œrodkowy pal. Znalaz³szy siê na jego szczycie, wsun¹³ powróz w g³adko
wy¿³obione ³o¿ysko i pocz¹³ powoli i ostro¿nie wci¹gaæ w górê belkê z przybit¹ do niej
Ofiar¹, podczas gdy dwaj ¿o³nierze podtrzymywali rêkami bezw³adnie zwisaj¹ce cia³o.
Gdy Rabbi zawisn¹³ na przewidzianej wysokoœci, Fenicjanin silnym pchniêciem wkli-
nowa³ poprzeczn¹ belkê w g³êbokie wyciêcie w s³upie, œciœle dopasowane do jej gru-
boœci, i wyci¹gn¹³ powróz spod pach Skazañca. Pal i poprzeczna belka utworzy³y
kszta³t krzy¿a.
Dalsza praca szybko i sprawnie postêpowa³a naprzód. Po zharmonizowanych ru-
chach ¿o³nierzy i fenickiego pomocnika i b³yskawicznym nastêpstwie czynnoœci — nie
20 nale¿y zapominaæ, ¿e to w³aœnie Fenicjanie byli wynalazcami ukrzy¿owania — ³atwo

by³o poznaæ, ¿e s¹ niezwykle biegli w katowskim rzemioœle. Wysoki Trak powrozem


zwisaj¹cym z lewej d³oni Jezusa przywi¹za³ Go do pala, od piersi po stopy, unieru-
chamiaj¹c w ten sposób tu³ów i nogi, lew¹ nogê zgi¹³ nieco w kolanie, wskutek czego
³atwiej umieœci³ stopê na stopie. Pomocnik w miejscu przeciêcia pala i belki gwoŸ-
dziem umocni³ wi¹zanie i przybi³ nad g³ow¹ Skazañca tabliczkê z trójjêzycznym napi-
sem. Zeskoczy³ na ziemiê. Wytar³ spocone czo³o. Odsapn¹³. Ruchem g³owy wskaza³
¿o³nierzom le¿¹cy na ziemi gwóŸdŸ i m³ot. G³adko ociosan¹ deseczkê przy³o¿y³ do
Jezusowych stóp, szczelnie przylegaj¹cych do siebie. Jeden z ¿o³nierzy przytrzymywa³
gwóŸdŸ, a drugi bi³ w g³owicê silnymi uderzeniami m³ota. Ostrze przebi³o listwê, lew¹
30 stopê, potem praw¹ i utknê³o g³êboko w drzewie krzy¿a. Krew trysnê³a na d³onie

oprawców. Wytarli je szmatami i jak robotnicy po wykonaniu ciê¿kiej pracy z zado-


woleniem spojrzeli na przybit¹ do krzy¿a Ofiarê. Fenicjanin przeci¹³ powrozy opa-
suj¹ce ramiona, tu³ów i nogi. Jezus zawis³ na gwoŸdziach. Pozosta³ na ³asce napiêtych
do ostatecznoœci miêœni i œciêgien.
Potem ¿o³nierze ukrzy¿owali dwóch z³oczyñców. Mieli nie lada robotê, bo skazañcy,
ch³opi o potê¿nej budowie, kln¹c i z³orzecz¹c, rzucali siê, zrywali powrozy, kopali,
gryŸli i dopiero pod ciosami piêœci, zmordowani i zbici, pó³przytomni, ulegli prze-
mocy. Zmêczeni ¿o³nierze i centurion, który pomaga³ w kie³zaniu szalej¹cych obrze-
zañców, zdjêli he³my i usiedli na ziemi. Pili chciwie poskê.

240
2
Ogieñ k³êbi siê pod czaszk¹, usta s¹ jak spalona pustynia, piersi pêkaj¹ z braku
powietrza, w gardle d³awi pragnienie. Cia³o unosi siê i ca³ym ciê¿arem opiera siê b¹dŸ
na gwoŸdziu w stopach, b¹dŸ na sedile, na drewnianej, zwodniczej podpórce —
umieszczonej na wysokoœci dolnego krêgu krzy¿owego — a potem opada i znów siê
podnosi, i znów opada, dziêki czemu stygn¹ca krew ¿ywiej kr¹¿y w ¿y³ach, a piersi
przez chwilê l¿ej oddychaj¹. Tylko przez chwilê. I znów rozpoczyna siê to falowanie
zamieraj¹cego cia³a, raz w górê, raz na dó³, raz w górê, raz na dó³. Ale podczas gdy
gwóŸdŸ w przebitych stopach urasta do rozmiarów b³ogos³awionego podnó¿ka, pod-
10 pieraj¹cego wisz¹ce cia³o, rozpostarte szeroko ramiona uniemo¿liwiaj¹ oddychanie

i przy lada poruszeniu powoduj¹ okrutny ból w przebitych nadgarstkach, który wwier-
ca siê w mózg, przeszywa stos pacierzowy, szarpie trzewiami. Byle nie drgaæ! Byle
wisieæ w doskona³ym znieruchomieniu! Byle znaleŸæ jakiœ punkt obojêtnej równowagi
miêdzy rozci¹gniêtymi ramionami, zdradzieck¹ podpórk¹ a gwoŸdziem tkwi¹cym
w stopach! Byle wrosn¹æ w krzy¿ i stanowiæ z nim jedn¹ niepodzieln¹ ca³oœæ! Czuje
w gardle d³awi¹cy ucisk. Z otwartych ust wydobywaj¹ siê strzêpy œwiszcz¹cego odde-
chu. Dusi siê. Próbuje siê wyprê¿yæ. Spod gwoŸdzia w stopach s¹czy siê kilka kropel
krwi. Piersi unosz¹ siê, pod napiêt¹ skór¹ zarysowuje siê wypuk³e sklepienie ¿eber.
Wci¹ga powietrze. Odetchn¹³ i wyczerpany ulg¹, która ogarnia Go mi³osiern¹ drêt-
20 wot¹, opuszcza g³owê na piersi. Znów widzi rogatego, umêczonego Elohim, swoj¹

bezlitosn¹, wszechmi³uj¹c¹ i samowyniszczaj¹c¹ siê To¿samoœæ, która w³o¿ywszy na


siebie winy i grzechy wszystkich synów cz³owieczych, ich przestêpstwa i zbrodnie,
nieprawoœæ i ciemnoœæ, bezwstyd i nieczystoœæ, biegnie w podskokach na pustyniê do
ziemi ja³owej, aby sobie samej z³o¿yæ ofiarê z samej siebie i w ten sposób uwolniæ
cz³owieka od przekleñstwa, oczyœciæ go, podnieœæ i uœwiêciæ. Modli siê za ludzi, któ-
rych grzechy na sobie dŸwiga. Modli siê za swoich wrogów, za Kajafê, Hanana, Hana-
nidów, Judê z Kerijoth, za Heroda Antypasa, za rzymskiego prokuratora, za faryze-
uszów, saduceuszów, sanhedrytów, fa³szywych kap³anów, którzy wydali Go w rêce
oprawców, za s³ugê, który Go uderzy³ w policzek, za ¿o³nierzy, którzy Go ubiczowali,
30 za ¿o³nierzy, którzy Go ukrzy¿owali, za mot³och, który wo³a³ przeciw Niemu, za synów

Izraela i za wszystkie ludy ziemi, za tych, którzy s¹, którzy ongi byli i którzy kiedyœ
bêd¹, za tych, którzy dzisiaj nie wiedz¹, co czyni¹, i za tych, którzy w przysz³oœci nie
bêd¹ wiedzieli, co uczynili, za faryzeuszów, saduceuszów, sanhedrytów wszystkich cza-
sów i wszystkich narodów i plemion. Za wszystkich. Za wszystkich. Za wszystkich.
Podnosi g³owê — ludzie oœmieleni zmêczeniem ¿o³nierzy, popijaj¹cych poskê i po-
silaj¹cych siê suszonymi daktylami, zbli¿yli siê do krzy¿a — i widzi ciemne rozlewisko
bez kszta³tu i treœci. Mrugaj¹c powiekami, sklejonymi potem i krwi¹, zdo³a³ na tyle
strz¹sn¹æ z nich dokuczliwe zamglenie, ¿e odró¿nia postacie i twarze. Widzi matkê
swoj¹ i stoj¹cego obok niej Johanana ben Zebadia, galilejskie i jerozolimskie nie-

241
wiasty, i wodz¹c wzrokiem po garstce kap³anów, saduceuszów, faryzeuszów i uczonych,
œledz¹cych z uwag¹ Jego mêczeñskie bojowanie ze œmierci¹, b³aga swoje Synowskie
Ojcostwo, Pana o twarzy Ojca i Syna, aby przebaczy³ winê ludziom œlepym i g³uchym,
¿yj¹cym w zamroczeniu i niewiedzy, w zam¹conych wyobra¿eniach o obiecanym raju,
utraconym w dniu nieszczêsnej przygody z Drzewem. Przygotowani na powrót Drzewa-
Cz³owieka, gdy wreszcie ¿ywymi oczami widz¹ przed sob¹ wyœnione Drzewo, na prze-
kór prawspomnieniom nie poznaj¹ Go i czyni¹ z Niego znak hañby i przekleñstwa,
szubienicê. Unosi siê nieco, opieraj¹c ciê¿ar cia³a na gwoŸdziu w stopach — ból
w przebitych nadgarstkach promieniuje teraz na ca³¹ klatkê piersiow¹ — i z trudem
10 oddycha. Jêzyk jest suchy jak wiór. Na spuchniêtych wargach tworzy siê skorupa z po-

tu, zmieszanego z krwi¹. Zdrêtwia³y jêzyk, spieczone wargi i zaschniête gard³o nie
mog¹ ukszta³towaæ dŸwiêku. Usta wype³nione gêst¹ mazi¹ s³ów bezg³oœnie otwieraj¹
siê i zamykaj¹. Wreszcie zdo³a³ prze³kn¹æ odrobinê œliny, lepkiej i s³onej, i wtedy, nie
odrywaj¹c oczu od swoich nieprzyjació³, szepce cichym, b³agalnym g³osem:
— Abba, odpuœæ im, albowiem nie wiedz¹, co czyni¹...
G³owa opad³a na piersi.

3
¯o³nierze poruszyli siê. Przeci¹gali siê i ziewali.
Dowódca przeszed³ wzd³u¿ krzy¿ów, przed ka¿dym przystawa³ i przygl¹da³ siê ska-
20 zañcom. Wróci³ do ¿o³nierzy. Spojrza³ w niebo.

— Wisz¹ ju¿ chyba godzinê.


— Tak, centurionie.
— Ten w œrodku ledwo oddycha. Tamci dwaj to twarde ryby.
— Bêd¹ wisieæ przez noc — rzek³ jeden z ¿o³nierzy.
— Albo i d³u¿ej.
— Nie — wtr¹ci³ centurion — dobijemy ich przed zachodem s³oñca. Taki jest
rozkaz prokuratora. Przeklêty upa³. Macie jeszcze trochê poski?
— Mamy, centurionie.
Podali mu dzban. Chciwie poci¹gn¹³ kilka ³yków. Odstawiaj¹c naczynie, wskaza³
30 g³ow¹ na le¿¹ce na ziemi szaty Jezusa i rzek³:

— Podzielcie siê. Sprzedacie je na amulety.


— S³ysza³em, ¿e Judejczycy bardzo ceni¹ gwoŸdzie po ukrzy¿owanych, bo przy-
nosz¹ szczêœcie i chroni¹ przed chorobami.
— Tak. Taki gwóŸdŸ wolno im nosiæ przy sobie nawet w Szabat.
— Ho... ho... — zawo³ali z podziwem — nawet w Szabat!
Gruby, przysadzisty ¿o³nierz przyniós³ suknie Jezusa i rozk³adaj¹c je, po kolei ze
znawstwem ocenia³ ich jakoœæ jak zawodowy handlarz starzyzn¹, po czym sprawiedli-
wie podzielili siê spodnim odzieniem, p³aszczem, sanda³ami i pasem, a o ca³odzian¹

242
we³nian¹ tunikê, jedyn¹, która mia³a jak¹œ wartoœæ, rzucali kostki. Wygra³ j¹ przy-
sadzisty ¿o³nierz.
Burza piaskowa przybiera³a na sile. Rozpalone niebo zionê³o p³omieniami i by³o
jak odwrócony do góry dnem kocio³, z którego wylewa³y siê na ziemiê strumienie
kipi¹cego o³owiu. Wiatr zawy³, podniós³ w górê p³achtê piachu i cisn¹³ ni¹ o ziemiê.
Jeszcze przez chwilê wi³ siê jak gad rozgnieciony stop¹ olbrzyma, zanim ucich³, ustê-
puj¹c miejsca nastêpnemu podmuchowi, który z jeszcze wiêksz¹ si³¹ ch³osta³ ludzi,
drzewa i zaroœla.
¯o³nierze usiedli na ziemi i patrzyli z nie ukrywan¹ z³oœci¹ na nieruchome i wci¹¿
10 jeszcze krótkie cienie padaj¹ce od krzy¿ów.

4
Wysoko na niebie pojawia siê sêp. Obni¿a lot, kr¹¿y nad wzgórzem, odlatuje i znika
w oœlepiaj¹cym b³êkicie. Na Via Romana ujadaj¹ psy.
Jezus zamyka oczy. G³owa Jego pêka od bólu i ¿aru. Wdechy i wydechy staj¹ siê
coraz uci¹¿liwsze. Drêtwienie ramion przenosi siê do p³uc, z p³uc do nasady tchawicy,
która zwê¿a siê, zwê¿a... Powieki jak dwie napiête zas³ony z trudem powstrzymuj¹
napór oczu, wychodz¹cych z oczodo³ów. Dusi siê. Znów próbuje oprzeæ siê na b³ogo-
s³awionym gwoŸdziu, tkwi¹cym w stopach. Oddycha g³êboko. S³yszy dalekie wo³ania.
Niech wo³aj¹. Niech Pan nie zamknie wo³aj¹cych ust ani nie stawia przed nimi swojej
20 stra¿y. Niech wo³aj¹, jak d³ugo maj¹ wo³aæ, bo ich wo³anie jest cz¹stk¹ Jego udrêki.

Obietnica musi siê wype³niæ we wszystkich szczegó³ach. Te usta wo³a³y, zanim jeszcze
by³y ustami, wo³a³y z ksi¹g, zanim jeszcze ksiêgi by³y ksiêgami, wo³a³y z g³êbi zapisów,
kszta³tuj¹cych siê z mg³awic i mlecznych dróg, z zawrotnych przepaœci zawieszonych
nad przepaœciami, z harmonijnej prawid³owoœci, zanim jeszcze by³a prawid³owoœci¹. Ich
wo³ania bola³y Go wtedy, gdy wychodzi³y z pra-ust, z pra-ksi¹g i z pra-zapisów, i bol¹ Go
teraz t¹ sam¹ boleœci¹, gdy wyrzucaj¹ je usta stoj¹cych pod krzy¿em nienawistników:
— Ty, co rozwalasz Œwi¹tyniê Pañsk¹ i w trzy dni j¹ odbudowujesz, zst¹p z krzy¿a
i ratuj samego siebie!
— Innych ocali³eœ, a siebie samego ocaliæ nie umiesz?!
30 — Ocal siê, je¿eli jesteœ Mesjaszem!
— Mesjasz!
— Król judejski!
— Zst¹p z krzy¿a, abyœmy widzieli i uwierzyli!
— Zaufa³eœ Bogu, niechaj zatem Bóg ciê uwolni, je¿eli ciê mi³uje!
— Przecie¿ mówi³eœ, ¿e jesteœ Synem Bo¿ym!
— Ocal samego siebie, królu Judejczyków!
Z wysokoœci lewego krzy¿a s³yszy chrapliwy, urywany g³os, który przy³¹czy³ siê do
chóru szyderców:

243
— Je¿eli jesteœ Mesjaszem... wybaw siebie... i nas... Na co czekasz?
A z wysokoœci prawego krzy¿a odpowiada ¿a³osny jêk:
— Tê sam¹ karê... ponosisz... Elohim siê nie boisz... Cierpimy zas³u¿enie... a Ten
jest niewinny... Jeszuo...
Jezus us³ysza³ swoje imiê. Mocuj¹c siê z coraz bardziej wzmagaj¹cym siê wyczer-
paniem, podnosi powieki i wytê¿a s³uch.
— Jeszuo... ben Josef... przypomnij sobie o mnie... gdy wejdziesz do Królestwa
Bo¿ego...
Ten ³otr jest teraz jedynym cz³owiekiem na ziemi, który g³oœno ¿ebrze u Niego
10 o ³askê. Nikt Go o nic nie prosi. Czy mo¿na o coœ prosiæ nêdzarza konaj¹cego na

haniebnym krzy¿u? Spomiêdzy Jego tê¿ej¹cych warg s¹cz¹ siê s³owa, przyrzeczenie,
a zarazem dowód wdziêcznoœci za ten jedyny g³os g³oœno wo³aj¹cy do Niego z wyso-
koœci krzy¿a, z wywy¿szonego s¹siedztwa:
— Bêdziesz ze mn¹... w raju... dzisiaj...
Spogl¹da w niebo. S³oñce stoi ju¿ za Jego plecami.

5
Nie mo¿e oddychaæ. Rzêzi. Pomyœla³, ¿e nasta³ ju¿ czas po¿egnania. Odszuka³ wzro-
kiem matkê. Stoi tam, gdzie przedtem, z twarz¹ ukryt¹ w d³oniach.
Otwiera usta i wzywa j¹ tym samym s³owem, którym ongi zwróci³ siê do niej w Ka-
20 nie Galilejskiej, w godzinie swojego pierwszego cudu, gdy by³a Ÿród³em pocz¹tku,

rodz¹cym i pomna¿aj¹cym cielesny i duchowy ³ad œwiata. Nie chce jej pozostawiæ
samotnej. Po Jego œmierci rodzina w obawie przed przeœladowaniami ze strony Ha-
nanidów i kap³anów bêdzie na pewno zmuszona wyprzeæ siê matki Przeklêtego i Po-
wieszonego i pozostawi j¹ na ³asce losu. Zreszt¹ wiêkszoœæ krewnych okazywa³a Mu
zawsze jawn¹ niechêæ. Dlatego postanowi³ powierzyæ j¹ opiece umi³owanego ucznia,
który kiedyœ w przysz³oœci uwielbi j¹ w swoim groŸnym i pochmurnym widzeniu i wy-
niesie j¹, s³oneczno-ksiê¿ycow¹ ma³¿onkê Jahwe, nad wszelk¹ zmiennoœæ i p³ynnoœæ,
oblecze j¹ w s³oñce, w znak Abrahamowych, Jicchakowych i Jaakowowych pasterzy,
koczuj¹cych i wybranych, a p³odny i nieustannie odnawiaj¹cy siê ksiê¿yc uczyni jej
30 podnó¿kiem, a g³owê ozdobi dwunastogwiezdnym wieñcem, a ona, oblubienica wód,

trwaæ bêdzie nad wszelkimi wodami, które na jej proœbê ocieni³ swoimi rêkami i prze-
mieni³ w wino, w owoc szczepu Izraela. Wina nie maj¹, Synu... Wina nie maj¹, Synu...
Wina nie maj¹, Synu... Wyszepta³:
— Niewiasto...
Miriam odejmuje d³onie od twarzy i patrzy ze zgroz¹ na Syna.
Jezus oczami wskazuje na Johanana ben Zebadia:
— To syn twój...
Nie odrywaj¹c oczu od ucznia, z wysi³kiem wykonuje ruch g³ow¹ w kierunku Miriam:

244
— To matka twoja...
Wyje wichura. Olbrzymia piaskowa kurzawa skrêca siê w powietrzu, wiruje, pod-
rywa siê i uderza w szczyt wzgórza. Szarpie szatami, ga³êziami, zaroœlami, sk³êbia siê
w drzewach, wali o krzy¿e, zrywa z g³ów p³ócienne okrycia i, dzier¿¹c je silnie w kur-
czowo zaciœniêtym pysku, wali nimi zaciekle o ziemiê. Ludzie nakrywaj¹ p³aszczami
g³owy, zaciskaj¹ oczy i usta, chroni¹ siê za wykroty skalne. Znienacka zalega cisza.
W g³êbi zamglonego widnokrêgu, wype³nionego ognistym py³em, rozlega siê dalekie,
wœciek³e ujadanie, które zbli¿a siê, zbli¿a... Dm¹ ostre, urywane porywy wichru, krót-
kie, d³ugie, krótkie, d³ugie, i skowycz¹c rzucaj¹ siê na przera¿on¹ ziemiê, z której
10 podnosz¹ siê p³owe chmury kurzu, pow³óczyste i pêkate, przezroczyste i gêste, i po-

woli p³yn¹ ku niebu, przypominaj¹cemu teraz zetla³y, rozsypuj¹cy siê ³achman. Œciem-
nia siê. S³oñce, pokryte mêtnym bielmem, nasycaj¹c siê ¿ó³to-purpurowym blaskiem,
rozlewa siê ropiej¹c¹ ka³u¿¹ po zwêglonym niebie.
Niektórzy spoœród czekaj¹cych na wzgórzu, zatrwo¿eni niezwyk³oœci¹ zjawiska —
takiej burzy piaskowej najstarsi nie pamiêtali — oœlepieni piachem, z pochylonymi
g³owami, zakrywaj¹c po³ami p³aszczy oczy i usta przed podmuchami wichru, szybko
zbiegli ze wzgórza. Mieli ju¿ doœæ krwawego widowiska i skowycz¹cego ¿ywio³u. Na co
bêd¹ czekaæ? Bóg wie, kiedy ten zwodziciel skona na krzy¿u. Uwa¿ali, ¿e uczyni¹ roz-
s¹dnie, je¿eli jak najszybciej znajd¹ siê w szczelnie i ciasno zabudowanym mieœcie,
20 gdzie szaleñstwo wichru, st³umione murami i domami, jest mniej dokuczliwe. Spieszyli
* Pesach (hebr.) — Pascha siê. Ju¿ za kilka godzin lewici zadm¹ w szofary w Œwi¹tyni i rozpocznie siê Pesach*.
— tygodniowe œwiêto roz-
poczynaj¹ce siê 15 nisan, Biegli szybko, coraz szybciej, w mroku wci¹¿ przybieraj¹cej burzy, a za ka¿dym kro-
upamiêtniaj¹ce wyprowa- kiem ros³o ich przera¿enie, bo zrozumieli, ¿e Jahwe o twarzy z wichru i ognia rozpêta³
dzenie przez Moj¿esza ¯y-
dów z Egiptu; najbardziej nad nimi ¿ywio³y, daj¹c upust swojemu gniewowi z powodu karygodnej opiesza³oœci
uroczyste z ca³ego œwiêta niewdziêczników, którzy, zamiast troszczyæ siê o uroczyste oblicze œwiêta, przez kilka
dwa pierwsze wieczory za-
wieraj¹ rytua³ zwany sede- cennych godzin dawali upust bezmyœlnej rozrywce.
rem, który obejmuje m.in.
œwi¹teczn¹ wieczerzê (po-
œród innych potraw podaje 6
siê pieczony udziec z koœ- Cia³a trzech nagich skazañców, smagane wichrem b³yszcz¹ przeraŸliw¹ biel¹ w roz-
ci¹ — symbol ofiary pas-
chalnej z jagniêcia sk³ada- ¿arzonym mroku dnia.
nej w dawnej œwi¹tyni, jaj- 30 Jezus dusi siê. Piaskowa burza i sztywniej¹ce miêœnie zapieraj¹ Mu dech w krtani.
ko — symbol ofiary œwi¹-
tecznej oraz macê) i g³oœ- Wycieñczony do ostatecznoœci nie ma ju¿ si³ opieraæ ciê¿aru cia³a na przybitych sto-
n¹ lekturê œwi¹tecznej ha- pach. Wszystkie Jego miêœnie i œciêgna ogarnia bezw³ad. Zaprzesta³ nierównej walki
gady — opowieœci osnutej
na biblijnej historii o wyjœ- ze wzmagaj¹cym siê wyczerpaniem, a chocia¿ jeszcze od czasu do czasu próbuje wy-
ciu ¯ydów z Egiptu. prostowaæ zwiotcza³e nogi, czyni to odruchowo, bez udzia³u woli, która wymêczona
wielogodzinn¹ walk¹ poddaje siê pos³usznie prawu zbli¿aj¹cego siê konania. Jest sam
na sam z Anio³em Œmierci. Opuszczony przez wszystkich, opuœci³ teraz samego siebie
— wreszcie przysz³a ta chwila, której tak bardzo siê lêka³! — oddali³ siê od siebie,
skaza³ siê na ostateczn¹ samotnoœæ i zamkn¹³ j¹ w rozpaczliwym pytaniu psalmisty.

245
Pokonuj¹c opór ju¿ odrêtwia³ego karku, podnosi g³owê ku niebu, otwiera usta
i mówi:
— Eli, Eli, lama azawtani?... Bo¿e mój, Bo¿e mój, czemuœ mnie opuœci³?
Poniewa¿ nie ma ju¿ si³, aby g³oœno zmówiæ ca³y psalm, zmawia go w swoim wnê-
trzu ustami bezmownymi i w ka¿dym s³owie prze¿ywa jeszcze raz ca³e swoje ziemskie
¿ycie — wewnêtrznym s³owom towarzysz¹ gesty wewnêtrzne — i wyznaje, ¿e jest
mieszkañcem prochu, robakiem, wzgard¹ pospólstwa i poœmiewiskiem ludzi, którzy
wykrzywiaj¹ wargi i potrz¹saj¹ nad Nim g³owami, i drwi¹c, polecaj¹ Go opiece obojêt-
nej Obecnoœci, otaczaj¹ Go coraz ciaœniejszym ko³em — zaprawdê, stado naciera-
10 j¹cych byków, rozjuszone wo³y Baszanu, wœciek³e psy, lwy rycz¹ce! — a On jest jak

woda rozlana na ziemi, koœci Jego s¹ jak zrêby rozpadaj¹cego siê domu, serce stop-
nia³o jak wosk, si³y rozpêk³y siê jak gliniane dzbany, a wyschniêty jêzyk przylgn¹³ do
podniebienia! Przebili Jego rêce i nogi, i patrz¹ na Niego, i gapi¹ siê, i dziel¹ siê Jego
sukniami i o suknie Jego rzucaj¹ los! Eli, Eli, lama azawtani?
Stoj¹ w dziennych ciemnoœciach na wzgórzu — oprócz Miriam, Johanana ben
Zebadia, niewiast i kilku zwolenników Jezusa pozosta³a garstka saduceuszów, faryze-
uszów oraz kap³anów, którzy mieli, jak wiemy, z polecenia Kajafy stwierdziæ zgon zwo-
dziciela — i nie odrywaj¹ oczu od dogorywaj¹cej Ofiary. Nienawistnicy, us³yszawszy
dochodz¹ce do nich z wysokoœci krzy¿a s³owa dobrze im znanego psalmu, korzystaj¹c
20 z dŸwiêkowo do siebie podobnych imion Boga, El, i proroka Elijahu, ukuli z tego

podobieñstwa nader — ich zdaniem — dowcipn¹ grê s³ów i poczêli drwi¹co wo³aæ:
— Wzywa proroka Elijahu, swojego zwiastuna!
— Wzywa jego pomocy!
— Zobaczymy, czy Elijahu siê zjawi!
— Czy mu pomo¿e!
Tak wo³ali, albowiem prorok Elijahu, wykonawca ró¿nych obowi¹zków i s³u¿eb-
nych zadañ, by³ równie¿ wykonawc¹ szczególnej pos³ugi, owego niezwykle trudnego
pos³annictwa, które mu przypad³o w udziale podczas sk³adania przez Abrahama ofiary
z jego jedynego syna. Otó¿ gdy zwi¹zany Jicchak le¿a³ na o³tarzu, a wdziêczny g³os Pana
30 pochwali³ przera¿onego ojca za wzruszaj¹ce pos³uszeñstwo, Elijahu by³ tym pos³añcem
* midrasz (hebr.) — wyjaœ- — jak g³osi pradawny midrasz* — który z rozkazu Pana pospiesznie sprowadzi³ ba-
nienie, komentarz; meto-
da interpretacji ksi¹g Sta-
ranka, uwik³a³ go rogami w zaroœlach i podsun¹³ Abrahamowi jako zastêpcz¹ ofiarê za
rego Testamentu albo ka- syna. I to w³aœnie zdarzenie przypomnia³o siê szydercom, gdy stoj¹c na wzgórzu w po-
zañ, przekazywanych ustnie
przez rabinów i uczonych
œwiacie ognistej burzy, w drwi¹cym oczekiwaniu czekali na zjawienie siê Elijahu, który
w w. II-IV, spisanych w XI w. z rozkazu Pana Jeszuê ben Josef zdejmie z krzy¿a i przybije do niego przyprowadzo-
nego przez siebie baranka. Naigrawali siê wiêc i kpili, i niedbale udawali oczekiwanie
i niecierpliwoœæ, krzycz¹c: — Zobaczymy, czy mu pomo¿e! — nie wiedzieli, ¿e przed
wiekami, na górze Moria, uwik³any rogami w zaroœlach Baranek nie by³ zwyczaj-
nym barankiem, ale œwiêtym znakiem Elohim, który sam siebie niezawodnymi rêkami

246
proroka Elijahu podsun¹³ pod wzniesiony nó¿ patriarchy. Ju¿ wtedy Pan têskni³ za
w³asn¹ œmierci¹!

7
Twarz sinieje. Suche, szeroko otwarte oczy zachodz¹ martwym szkliwem. Tu³ów
wygina siê ³ukowato i ca³ym swoim brzemieniem zawisa na rozpostartych ramionach.
Kolana martwiej¹, a wtedy bezw³adne nogi nieco siê rozwieraj¹, a stopy wykonuj¹
ledwo widoczny ruch na osi gwoŸdzia, spod którego s¹czy siê kropla krwi. I krzepnie.
— Pragnê — szepcze.
Jeszcze s³yszy jakieœ g³osy, wci¹¿ mówi¹ce o proroku Elijahu, rozkazy, krz¹taninê,
10 st¹panie i czuje na wargach smak octu zmieszanego z wod¹. Przywiera ustami do

mokrej g¹bki i chciwie j¹ ssie. Idzie ku Niemu Œwiat³o, utkane z najdoskonalszych


i najczystszych dŸwiêków, zrodzonych z ³agodnych drgañ nieskoñczonoœci i bezczasu,
i otacza Go ze wszystkich stron, i promieniuje siedmiobarwn¹ harmoni¹ chórów, harf,
cytr, bêbnów, fletów i cymba³ów, i przepala Go swoj¹ niewidzialnoœci¹, cierpieniem
radoœniejszym od najdoskonalszej radoœci, przepala Go i wci¹ga, i wch³ania, a On
wstêpuj¹c w nie, wstêpuje w siebie, we w³asny nieprzebrany Bezmiar, w swoj¹ ra-
dosno-cierpi¹c¹ Obecnoœæ, w oœlepiaj¹cy kryszta³ M¹droœci, w sam œrodek skrzy¿o-
wania wszystkich promieni, w z³oto-mleczn¹ Pe³niê, w DAWAR, w S£OWO, którym
zawsze by³, jest i bêdzie, i którego nigdy nie opuszcza³, chocia¿ teraz do niego po-
20 wraca.

Wype³niwszy do koñca swoje cz³owieczeñstwo, szepcze:


— Wykona³o siê...
Zbiera w sobie resztkê dogasaj¹cych si³ i wo³a wielkim g³osem:
— Abba, w rêce Twoje oddajê ducha mego! Skona³.
— Skona³! — krzyknêli.
Miriam podbieg³a do krzy¿a i objê³a ramionami skrwawione stopy Syna. Centurion
i ¿o³nierze zerwali siê z ziemi, lecz zanim zd¹¿yli powstrzymaæ nieœmia³o zbli¿aj¹cy siê
t³um, rozleg³ siê daleki ³oskot podobny do grzmotu. Poczuli pod nogami niespokojne
dr¿enie, potem falowanie, z pocz¹tku ³agodne, pieszczotliwe, jakby znaleŸli siê w ³odzi
30 na lekko rozko³ysanym jeziorze i nagle gwa³towne dygotanie wstrz¹snê³o gór¹, która

chwia³a siê i trzês³a i, jak p³aczka pogr¹¿ona w ¿a³obnym szale, tarza³a siê w prochu,
wydziera³a sobie w³osy z g³owy — wichura wyrzuca³a w górê zmierzwione kosmyki
zaroœli i ga³êzi — i pazurami rozdrapuj¹c swoje policzki, wy³a rozdzieraj¹cym p³a-
czem pêkaj¹cych ska³.
Wszystko ucich³o.
Pod krzy¿em sta³a matka...
Fragment powieœci Romana Brandstaettera Jezus z Nazarethu.
Tekst wed³ug wydania: W drodze, Poznañ 1996.

247
Matthias Grünewald, O³tarz z Isenheim,
(ok. 1513-1515), Muzeum w Kolmarze.
BE&W

Matthias Grünewald (ok.


1475-1528) — [czyt.
matijas grünewald] Andrea Mantegna,
niemiecki malarz Martwy Chrystus (1480),
i rysownik. Pracowa³ Pinacoteca di Brera, Mediolan.
w przyklasztornym
szpitalu specjalizuj¹cym
siê w opiece nad ludŸmi
cierpi¹cymi na choroby
skóry. To w³aœnie dla tych
ludzi przeznaczone by³o
najwiêksze dzie³o artysty
— wieloskrzyd³owy o³tarz
Ukrzy¿owanie, który
pacjenci mogli ogl¹daæ
w szpitalnej kaplicy.

Andrea Mantegna (1431-


1506) — [czyt. andrea
mantenja] w³oski malarz,
jeden z najwybitniejszych
przedstawicieli renesansu
[zob. PRZE£OMY I PROCE-
SY KULTUROWE, s. 33-35,
zob. PLANSZA, s. 470-471].
Zas³yn¹³ jako mistrz skrótu
perspektywicznego oraz
techniki en grisaille [ wym.
~a grizej], polegaj¹cej na
.
imitowaniu efektu i koloru
kamiennej p³askorzeŸby. Po
mistrzowsku pos³ugiwa³ siê
równie¿ tzw. „¿abi¹
perspektyw¹”, której u¿ycie
EAST NEWS

stwarza³o iluzjê, ¿e postaci


248ogl¹da siê z do³u.
i sceny
Pos³uchajcie, bracia mi³a...*
Pos³uchajcie, bracia mi³a,
Kcêæ wam skor¿yæ krwaw¹ g³owê*;
Us³yszycie moj zamêtek*,
Jen mi siê zsta³ w Wielki Pi¹tek.

Po¿a³uj miê, stary, m³ody,


Boæ mi przysz³y krwawe gody:
Jednegociem Syna mia³a
I tegociem o¿ala³a*.

Zamêt ciê¿ki dosta³ siê mie, ubogiej ¿enie,


10
Widzêæ rozkrwawione me mi³e narodzenie;
Bridgeman/BE&W

Ciê¿ka moja chwila, krwawa godzina,


Widzêæ niewiernego ¯ydowina,
I¿ on bije, mêczy mego mi³ego Syna.
Roger van der Weyden,
Ukrzy¿owanie (1440-1445),
fragment tryptyku. Synku mi³y i wybrany,
Rozdziel z matk¹ swoj¹ rany;
* Tekst odnaleziony w zagi-
nionym obecnie rêkopisie
A wszakom ciê, Synku mi³y, w swem sercu nosi³a,
z lat siedemdziesi¹tych XV w., A takie¿ tobie wiernie s³u¿y³a.
pochodz¹cym z biblioteki
klasztoru œw. Krzy¿a; st¹d
Przemow k matce, bych siê ucieszy³a,
Roger (Rogier) van der
inna nazwa utworu: La- Bo ju¿ jidziesz ode mnie, moja nadzieja mi³a. Weyden (1399 lub 1400-
ment œwiêtokrzyski. 1464) — [czyt. roger wan
* kcêæ wam skor¿yæ krwaw¹ der wejden] malarz nider-
g³owê — chcê siê wam 20 Synku, bych ciê nisko mia³a, landzki, jeden z najwa¿niej-
poskar¿yæ, u¿aliæ, znaleŸæ Niecoæ bych ci wspomaga³a: szych przedstawicieli
wspó³czucie dla znêkanej póŸnego gotyku [zob.
g³owy. Twoja g³owka krzywo wisa, têæ bych ja podpar³a; PROCESY I PRZE£OMY
* zamêtek — cierpienie, ¿a- Krew po tobie p³ynie, têæ bych ja utar³a; KULTUROWE, s. 33-35,
³oœæ. zob. PLANSZA, s. 470-471];
* o¿ala³a — op³aka³a. Picia wo³asz, piciaæ bych ci da³a, autor s³ynnych obrazów
* nie Iza — nie mo¿na. o³tarzowych ze scenami
Ale nie lza* dosi¹c twego œwiêtego cia³a. z ¿ycia Marii i Chrystusa.
Ukazanie Matki Boskiej
O anjele Gabryjele, obejmuj¹cej krzy¿ na
tryptyku Chrystus na krzy¿u
Gdzie jest ono twe wesele, by³o wyobra¿eniem zupe³nie
nowatorskim i bardzo
Co¿eœ mi go obiecowa³ tako barzo wiele, odwa¿nym. Van der Weyden
A rzekêcy: „Panno, pe³na jeœ mi³oœci!” ju¿ za ¿ycia zdoby³ ogromne
uznanie, mimo ¿e karierê
30 A ja pe³na smutku i ¿a³oœci.
zacz¹³ stosunkowo póŸno, bo
Sprochnia³o we mnie cia³o i moje wszytki koœci. prawie jako trzydziestolatek.

249
* ¿¹dne maciory — potrze- Proœcie¿ Boga, wy mi³e i ¿¹dne maciory*,
buj¹ce, prosz¹ce matki.
By wam nad dziatkami nie by³y takie to pozory,
Jele ja nieboga ninie dziœ zeŸrza³a
* by wam... nad... Synem — Nad swym, nad mi³ym Synem* krasnym,
byœcie nie zobaczy³y dzieci
w takim stanie, w jakim ja I¿ on cirpi mêki nie bêd¹c w ¿adnej winie.
zobaczy³am swojego Syna.
Nie mam ani bêdê mieæ jinego,
Jedno ciebie, Synu, na krzy¿u rozbitego.
Tekst wed³ug wydania: Zrozumieæ œredniowiecze. Wypisy, konteksty i materia³y literackie dla uczniów,
studentów i nauczycieli, Wybór i opracowanie: Roman Mazurkiewicz, Biblos, Tarnów 1994.

«LAMENT ŒWIÊTOKRZYSKI» — ARCYDZIE£O


ŒREDNIOWIECZNEGO PIŒMIENNICTWA POLSKIEGO
„Historyczna doba jêzyka polskiego zaczyna siê w³aœciwie od r. 1136, to jest od
daty wystawienia bulli Innocentego II dla arcybiskupstwa gnieŸnieñskiego, zwanej
[...] «z³ot¹ bull¹ jêzyka polskiego». Zabytek ten zawiera przesz³o 400 nazw (prze-
wa¿nie) osobowych i miejscowych [...].
Najwczeœniejszym pomnikiem jêzyka polskiego o charakterze ci¹g³ym jest zano-
towane w r. 1270 zdanie: daj, aæ ja pobruszê, a ty poczywaj = daj, niech ja pomielê
(na ¿arnach), a ty spoczywaj. Zdanie powy¿sze chowa w sobie tzw. Ksiêga henry-
kowska, zredagowana w najstarszej swej czêœci w siedemdziesi¹tych latach w. XIII,
oczywiœcie w jêzyku ³aciñskim*. [...]
10 Zabytki obszerniejsze rozmiarami [...] przynosi nam dopiero wiek XIV. Wówczas
to powsta³y tak nies³ychanie wa¿ne pomniki ju¿ nie tylko jêzyka, ale tak¿e piœmien-
nictwa polskiego, jak Kazania œwiêtokrzyskie, Psa³terz floriañski oraz Kazania gnieŸ-
nieñskie. [...]
Obok piœmiennictwa prozaicznego bierze pocz¹tek w w. XIV tak¿e polska litera-
tura wierszowana. Pierwszym jej reprezentantem jest pieœñ Bogurodzica*, a w³aœci-
wie tylko pierwsza i druga jej zwrotka, nastêpne bowiem s¹ tworem wieków póŸ-
niejszych. Najdawniejsza czêœæ Bogurodzicy powsta³a wedle wszelkiego prawdopo-
dobieñstwa w zaraniu stulecia, o którym mówimy. Mo¿na by ostatecznie cofn¹æ jej
pojawienie siê o lat niewiele i przypisaæ j¹ schy³kowi w. XIII [...]. Z w. XIV pochodzi
20 ponadto jednozwrotkowa pieœñ wielkanocna Chrystus z martwych wsta³ je. [...]

* Ksiêga zawiera dzieje klasztoru cystersów w Henrykowie na Œl¹sku.


* W cyklu To lubiê! lektura Bogurodzicy przewidziana by³a w kl. III gimnazjum.

250
Ogó³em bior¹c, polska produkcja piœmiennicza w. XIV przedstawia siê doœæ
skromnie. O¿ywia siê silniej dopiero w stuleciu nastêpnym, przybieraj¹c z wolna
rozmiary wcale okaza³e. Znamiennym jej rysem jest rozwój poezji tak œwieckiej, jak
religijnej. Obok licznych, mniejszych i wiêkszych pieœni nabo¿nych, wielkanoc-
nych, maryjnych, o œwiêtych Pañskich i kolêd, przekaza³ nam w. XV utwory wier-
szowane wiêkszych rozmiarów, jak Legendê o œw. Aleksym czy umoralniaj¹c¹ Roz-
mowê mistrza Polikarpa ze Œmierci¹. Z utworów charakteru œwieckiego godzi siê
wymieniæ bodaj wiersz S³oty O zachowaniu siê przy stole”.
Fragment opracowania: Witold Taszycki, Najdawniejsze zabytki jêzyka polskiego,
BN SI/104, Ossolineum, Wroc³aw-Warszawa-Kraków-Gdañsk 1975.

Wœród nielicznych zabytków œredniowiecznego piœmiennictwa polskiego wyj¹t-


10 kowe miejsce zajmuje XV-wieczny Lament œwiêtokrzyski (znany tak¿e pod nazwami:
¯ale Matki Boskiej pod krzy¿em, „Pos³uchajcie, bracia mi³a...”, Plankt œwiêtokrzys-
ki). Jako tzw. planctus (³ac. p³acz, narzekanie, lament) przynale¿y on do grupy œred-
niowiecznych utworów, których treœci¹ by³o op³akiwanie przez Mariê œmierci swego
syna Jezusa. £aciñski planctus — wed³ug badaczy — pojawi³ siê w 2. po³owie XII w.
jako sk³adnik obrzêdów liturgicznych. Móg³ on byæ odœpiewywany przez m³odego
ch³opca w okresie uroczystoœci Wielkiego Tygodnia: podczas adoracji krzy¿a w Wiel-
ki Pi¹tek. Bezpoœredni¹ inspiracj¹ powstawania tego typu utworów by³y prawdopo-
dobnie sceny u krzy¿a przedstawiane w pismach apokryficznych (czyli pismach
religijnych niepewnego pochodzenia, niewchodz¹cych w sk³ad biblijnego kanonu).
20 O cierpieniu Matki Boskiej po stracie syna opowiada m.in. popularny w œrednio-
wieczu apokryf zwany Gesta Pilati (a w zasadzie dodatek do tego apokryfu):
„O biada, biada, czy to jest owa dobra nowina Gabriela? Nu¿e, op³akujcie wszys-
cy m¹ duszê przejêt¹ bólem! [...] Nu¿e, s³uchajcie ludzie ró¿nych pokoleñ i jêzy-
ków, jak niesprawiedliw¹ œmieræ ponosi syn mój!” [...]
Gdy to znowu us³ysza³a Maryja, pe³na ¿alu zawo³a³a z g³êbi serca: „Biada!” i rzek³a
do archanio³a: „O Gabrielu, gdzie¿ ty jesteœ, abym mog³a wejœæ z tob¹ w spór? Gdzie¿
to pozdrowienie: «Wesel siê!», które wyrzek³eœ? Czemuœ mi wtedy nie powiedzia³
o niezmiernych mêczarniach, które czekaj¹ najs³odszego i najmilszego syna, i o nie-
sprawiedliwej œmierci jednorodzonego? Czemu nie powiedzia³eœ mi o niewypowie-
30 dzianej mêce mej duszy z powodu umi³owanego syna? [...]”
Cytat za: Teresa Micha³owska, Œredniowiecze, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2000.

Nie wiadomo, kiedy dok³adnie powsta³ Lament œwiêtokrzyski (znamy go z rêcz-


nego zapisu sporz¹dzonego ok. 1470 r.) ani kto jest jego autorem. Utwór ten w lite-
raturze polskiej otwiera dzieje gatunku, po który chêtnie siêga³o wielu póŸniejszych
pisarzy. Nikt jednak — zdaniem znawców — nie dorówna³ œredniowiecznemu twórcy.

Witold Taszycki (1898-1979) — jêzykoznawca, twórca polskiej dialektologii historycznej.

251
Jan Pawe³ II

Zgorszenie krzy¿a
Scandalum Crucis (Zgorszenie Krzy¿a) [...]: czy by³o potrzebne dla zbawienia cz³owieka, a¿eby
Bóg odda³ swego Syna na œmieræ krzy¿ow¹? [...] wypada zapytaæ: czy mog³o byæ inaczej? Czy Bóg
móg³ niejako usprawiedliwiæ siebie samego wobec dziejów cz³owieka, tak g³êboko na³adowanych
cierpieniem — inaczej ani¿eli stawiaj¹c w centrum tych dziejów w³aœnie krzy¿ Chrystusa? Oczywiœcie,
mo¿na by odpowiedzieæ, ¿e Bóg nie potrzebuje usprawiedliwiaæ siê wobec cz³owieka. Wystarczy, ¿e
jest wszechmocny. W takim razie wszystko, co czyni albo dopuszcza, musi byæ zaakceptowane. Na
takim w³aœnie stanowisku stoi biblijny Hiob. Ale Bóg, który oprócz tego, ¿e jest Wszechmoc¹, jest
równoczeœnie M¹droœci¹ i który jest — powtórzmy raz jeszcze — Mi³oœci¹, pragnie niejako uspra-
wiedliwiæ siê wobec dziejów cz³owieka. Nie jest poza-œwiatowym Absolutem, któremu cierpienie
10 ludzkie jest obojêtne. Jest Emmanuelem, Bogiem-z-nami, jest Bogiem, który dzieli los cz³owieka,
uczestniczy w jego losie. [...]
Bóg nie jest kimœ tylko poza-œwiatowym, w sobie samym najmêdrszym i wszechmocnym. Jego
m¹droœæ i wszechmoc zostaj¹ wprzêgniête z wolnego wyboru w s³u¿bê stworzeniu. Je¿eli w dziejach
ludzkich obecne jest cierpienie, to Jego wszechmoc musi okazaæ siê wszechmoc¹ uni¿enia przez
krzy¿. Zgorszenie krzy¿a pozostaje kluczem do otwarcia wielkiej tajemnicy cierpienia, która nale¿y tak
organicznie do dziejów cz³owieka! Na to godz¹ siê nawet wspó³czeœni krytycy chrzeœcijañstwa. Oni
równie¿ widz¹, ¿e ukrzy¿owany Chrystus jest jakimœ dowodem solidarnoœci Boga z cierpi¹cym cz³o-

Jan Pawe³ II, Karol Józef Wojty³a (ur. 1920) — od 1978 papie¿ (pierwszy w dziejach
pochodzenia s³owiañskiego i pierwszy od 455 lat nie-W³och). Do kap³añstwa przygotowy-
wa³ siê w czasie okupacji hitlerowskiej na tajnym seminarium w Krakowie. Przez wiele lat
zajmowa³ wa¿ne funkcje w hierarchii Koœcio³a polskiego (np. by³ najm³odszym w historii
naszego kraju biskupem). Zas³yn¹³ równie¿ jako znakomity duszpasterz „na œwie¿ym
powietrzu”, wytrawny narciarz, kajakarz i turysta, a tak¿e... pierwszy papie¿, który wyda³
p³ytê kompaktow¹! 15 stycznia 1995 w stolicy Filipin, Manili, odprawi³ mszê koñcz¹c¹
V Œwiatowy Dzieñ M³odzie¿y, w której uczestniczy³o od piêciu do siedmiu milionów
wiernych (by³ to najprawdopodobniej najwiêkszy t³um w dziejach œwiata). Do o³tarza
musia³ byæ przewieziony helikopterem. Jan Pawe³ II znany jest tak¿e z wielkiego poczucia
humoru. Na przyk³ad podczas jednego ze spotkañ z m³odzie¿¹ zebrani skandowali jego
BE&W

zdrobnione imiê z czasów m³odoœci: „Lolek, Lolek”. Ojciec Œwiêty zwróci³ uwagê, ¿e
brzmi ono doœæ niepowa¿nie. Okrzyki ucich³y. „Lecz Jan Pawe³ II brzmi zbyt powa¿nie —
ci¹gn¹³ papie¿. Potrzebujemy czegoœ poœrodku. Tak, miêdzy nimi by³ Karol”. Wszyscy zaczêli wiêc wo³aæ: „Karol, Karol”...
Atmosfera spotkañ papie¿a z m³odzie¿¹ jest zawsze tak gor¹ca, ¿e widok kilkuset ubranych w fioletowe sutanny biskupów
robi¹cych razem z t³umem na wype³nionym po brzegi stadionie w Denver „falê” niewielu zaskoczy³. L¹duj¹cy wtedy na
p³ycie boiska œmig³owiec z Ojcem Œwiêtym na pok³adzie prowadzony by³ przez doœwiadczonego pilota, weterana wojny
wietnamskiej. Pilot ten opowiada³ póŸniej z przejêciem, ¿e wrzawa wywo³ana przez m³odzie¿ spowodowa³a tak¹ turbulen-
cjê powietrza, i¿ z najwy¿szym trudem panowa³ on nad maszyn¹! Jan Pawe³ II, najwy¿szy autorytet moralny w koœciele
katolickim i nie tylko, przyczyni³ siê do rozpadu bloku komunistycznego i obalenia komunizmu. Zdaniem wielu komenta-
torów, jego wizyta w czerwcu 1979 w ojczyŸnie rozpoczê³a „drugi chrzest Polski”, który zmieni³ bieg historii. W latach
1981-1982 dwukrotnie dokonywano nieudanych zamachów na jego ¿ycie.
Jest papie¿em, którego dzia³alnoœæ cechuje ogromne otwarcie na œwiat i inne religie. Mówi siê, ¿e wywo³a³ on „trzêsienie
ziemi w Watykanie”, miêdzy innymi za spraw¹ zainicjowanego i prowadzonego przez d³ugie lata odwa¿nego dialogu
ekumenicznego (np. w 1986 roku z³o¿y³ pierwsz¹ papiesk¹ wizytê w synagodze). Mimo to wielu jest takich, którym
pogl¹dy i dzia³alnoœæ papie¿a wydaj¹ siê kontrowersyjne, oraz takich, którzy zarzucaj¹ mu ortodoksyjnoœæ, wstecznictwo
i brak orientacji w problemach „prawdziwego ¿ycia”. Jan Pawe³ II znany jest nadto jako filozof, autor wierszy i dramatów
o tematyce etyczno-religijnej (podczas II wojny œwiatowej by³ nawet aktorem w podziemnym Teatrze Rapsodycznym).
Wiadomo równie¿, ¿e bardzo lubi kremówki z rodzinnych Wadowic.

252
wiekiem. Bóg staje po stronie cz³owieka. Staje w sposób radykalny. „Uni¿y³ samego siebie przyjmuj¹c
postaæ s³ugi, stawszy siê pos³usznym a¿ do œmierci i to œmierci krzy¿owej (por. Flp 2, 7-8). Wszystko
jest w tym zawarte. Wszystkie indywidualne cierpienia i wszystkie cierpienia zbiorowe, zarówno te
które zosta³y spowodowane dzia³aniem si³ natury, jak te¿ i te które wywo³a³a wolna wola ludzka:
i wojny, i gu³agi, i holocausty — holocaust ¿ydowski, ale tak¿e np. holocaust czarnych niewolników
z Afryki. [...]
Owszem, mo¿na powiedzieæ, ¿e Bóg jest „bezradny” wobec ludzkiej wolnoœci. Rzec mo¿na, i¿ Bóg
p³aci za ten wielki dar, jakim obdarzy³ tê istotê, któr¹ stworzy³ „na swój obraz i podobieñstwo” (por.
Rdz l, 26). Pozostaje wobec tego daru konsekwentny. I dlatego staje wobec s¹du cz³owieka, wobec
10 uzurpatorskiego trybuna³u, który zadaje Mu prowokacyjne pytania: „Czy to prawda, ¿e Ty jesteœ
królem?” (por. J 18, 37), „Czy to prawda, ¿e wszystko, co siê dzieje w œwiecie, w dziejach Izraela,
w dziejach wszystkich narodów, zale¿y od Ciebie?”
Wiemy, jak¹ odpowiedŸ da³ Chrystus na to pytanie przed trybuna³em Pi³ata: „Ja siê na to naro-
dzi³em i na to przyszed³em na œwiat, aby daæ œwiadectwo prawdzie” (J 18, 37). Ale w takim razie:
„Có¿ to jest prawda?” (J 18, 38). I w tym miejscu koñczy siê przewód s¹dowy — ów dramatyczny
przewód, w którym cz³owiek postawi³ Boga przed s¹dem swej w³asnej historii. Z kolei zaœ wyrok nie
zapada zgodnie z prawd¹. Pi³at mówi: „Ja nie znajdujê w Nim ¿adnej winy” (J 18, 38; 19, 6),
a w chwilê póŸniej og³asza: „WeŸcie Go i sami ukrzy¿ujcie!” (J 19, 6). W ten sposób umywa rêce
i zrzuca odpowiedzialnoœæ na napastliwy t³um.
20 Tak wiêc wyrok cz³owieka na Boga nie opiera siê na prawdzie, ale na przemocy, na doraŸnej
koniunkturze. Czy¿ to w³aœnie nie jest prawd¹ dziejów cz³owieka, prawd¹ naszego stulecia? Ten wyrok
wspó³czeœnie powtórzy³ siê w tylu trybuna³ach w ramach systemów totalitarnej przemocy. Czy ten
wyrok nie powtarza siê tak¿e w demokratycznych parlamentach, kiedy na przyk³ad poprzez stano-
wione prawo skazuje siê na œmieræ cz³owieka nienarodzonego?
Bóg jest zawsze po stronie cierpi¹cych. Jego wszechmoc objawia siê w³aœnie w tym, ¿e dobro-
wolnie przyj¹³ cierpienie. Móg³ nie przyj¹æ. Móg³ okazaæ swoj¹ wszechmoc nawet w momencie ukrzy-
¿owania. Przecie¿ Mu to proponowano: „Zst¹p z krzy¿a a uwierzymy Ci” (por. Mk 15, 32). Nie przyj¹³
tej propozycji. To, ¿e pozosta³ do koñca na krzy¿u, to, ¿e na tym krzy¿u móg³ powiedzieæ do Boga tak,
jak wszyscy cierpi¹cy: „Bo¿e mój, czemuœ Mnie opuœci³?” (Mk 15, 34) — w³aœnie to pozosta³o
30 w dziejach cz³owieka jako najsilniejszy argument. Gdyby zabrak³o tego konania na krzy¿u, prawda ¿e
Bóg jest Mi³oœci¹, zawis³aby w jakiejœ pró¿ni.
Tak! Bóg jest Mi³oœci¹ i po to w³aœnie da³ Syna swego, aby Go jako mi³oœæ objawi³ do koñca.
Chrystus jest tym, który „do koñca [...] umi³owa³” (J 13, 1). „Do koñca”, to znaczy do ostatniego
tchnienia. „Do koñca”, to znaczy przyjmuj¹c wszystkie konsekwencje ludzkiego grzechu, bior¹c je na
siebie. Dok³adnie tak, jak powiedzia³ Prorok Izajasz: „On siê obarczy³ naszym cierpieniem [...]. Wszys-
cyœmy pob³¹dzili jak owce, ka¿dy z nas siê obróci³ ku w³asnej drodze, a Pan zwali³ na Niego winy nas
wszystkich” (53, 4. 6).
M¹¿ boleœci jest objawieniem tej mi³oœci, która „wszystko przetrzyma” (1 Kor 13, 7), tej mi³oœci,
„która jest najwiêksza” (por. 1 Kor 13,13), któr¹ Bóg nie tylko jest, ale tak¿e „któr¹ rozlewa w naszych
40 sercach poprzez Ducha Œwiêtego” (por. Rz 5, 5). I ostatecznie wobec Ukrzy¿owanego bierze w nas
samych górê ten cz³owiek, który jest uczestnikiem odkupienia, nad cz³owiekiem, który jest zago-
rza³ym sêdzi¹ Bo¿ych wyroków w jego w³asnym ¿yciu i w ¿yciu ludzkoœci.
Tak wiêc znajdujemy siê w samym centrum historii zbawienia. S¹d nad Bogiem staje siê s¹dem
nad cz³owiekiem. Wymiar Boski i wymiar ludzki tego wydarzenia spotykaj¹ siê z sob¹, przecinaj¹
i zagêszczaj¹. Nie mo¿na jednak w tym punkcie siê nie zatrzymaæ. [...]

253
Ostateczna wymowa Wielkiego Pi¹tku jest taka: cz³owieku, który s¹dzisz Boga, który ka¿esz Mu
siê usprawiedliwiæ przed twoim trybuna³em, pomyœl o sobie, czy to nie ty jesteœ odpowiedzialny za
œmieræ Tego Skazañca, czy s¹d nad Bogiem nie jest ostatecznie s¹dem nad tob¹ samym? Czy ten s¹d
i wyrok — krzy¿, a potem zmartwychwstanie — nie pozostanie dla ciebie jedyn¹ drog¹ zbawienia? [...]
Chrzeœcijañstwo jest religi¹ zbawienia, to znaczy soteriologiczn¹, mówi¹c jêzykiem teologicznym.
Soteriologia chrzeœcijañska skupia siê w obrêbie Tajemnicy Paschalnej. Aby cz³owiek uwierzy³, ¿e jest
zbawiony przez Boga, musi zatrzymaæ siê pod krzy¿em Chrystusa. Musi z kolei w niedzielê po sza-
bacie stan¹æ wobec pustego grobu i us³yszeæ, tak jak owe jerozolimskie niewiasty: „Nie ma Go tu, bo
zmartwychwsta³” (Mt 28, 6). Miêdzy krzy¿em a zmartwychwstaniem zawarta jest pewnoœæ, ¿e Bóg
10 zbawia cz³owieka, ¿e go zbawia przez Chrystusa, przez Jego krzy¿ i zmartwychwstanie.

Fragmenty ksi¹¿ki: Jan Pawe³ II, Przekroczyæ próg nadziei,


Redakcja Wydawnictw Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Lublin 1994.

Fryderyk Nietzsche

Z obrazoburczych pozycji
C h r z e œ c i j a n i z m j a k o s t a r o ¿ y t n o œ æ. — Kiedy w niedzielny poranek s³uchamy,
jak mrucz¹ stare dzwony, pytamy siebie: czy¿ to mo¿liwe! robi siê to na czeœæ ¯yda, ukrzy¿owanego
dwa tysi¹ce lat temu, który mówi³, ¿e jest Synem Bo¿ym. Na takie twierdzenie nie ma dowodu. —
Z pewnoœci¹, w naszych czasach, religia chrzeœcijañska jest staro¿ytnoœci¹, wynurzaj¹c¹ siê z od
dawna zamierzch³ych czasów; a ¿e siê owemu twierdzeniu wierzy — kiedy zreszt¹ jest siê tak suro-
wym w sprawdzaniu uroszczeñ — jest to, byæ mo¿e, najstarszym szcz¹tkiem tego dziedzictwa. Bóg,
który z œmierteln¹ kobiet¹ dzieci p³odzi; mêdrzec, wzywaj¹cy do porzucenia pracy, do zaniechania
s¹dów, lecz do zwa¿ania tylko na znaki zbli¿aj¹cego siê koñca œwiata; sprawiedliwoœæ, przyjmuj¹ca
niewinnego jako ofiarê zastêpcz¹; ktoœ, co ka¿e uczniom swoim piæ krew swoj¹; mod³y o zsy³anie
10 cudów; grzechy przeciw Bogu przez Boga odkupione; obawa œwiata pozagrobowego, do którego
œmieræ jest wrotami; krzy¿, jako symbol w czasach, kiedy siê ju¿ nie zna ani jego przeznaczenia, ani
hañby krzy¿a — jakim dreszczem wieje na nas to wszystko, jakby z grobu prastarej przesz³oœci! Czy¿
mo¿na wierzyæ, ¿e wierzy siê jeszcze w coœ podobnego?
Fragment ksi¹¿ki: Fryderyk Nietzsche, Ludzkie, arcyludzkie,
T³um. Konrad Drzewiecki, reprint wed³ug wydania Jakóba Mordkowicza, Universitas 1987.

Fryderyk Nietzsche (1844-1900) — [czyt. nicze] niemiecki filozof. Uwa¿a³ siê za potomka
polskiej, szlacheckiej rodziny Nickich, po której mia³ odziedziczyæ „instynkty, miêdzy innymi
mo¿e liberum veto”. Gardzi³ Niemcami; uwa¿a³, i¿ s¹ oni kulturowo spóŸnieni o dwieœcie lat
i nigdy nie uda im siê tego nadrobiæ. Og³osi³ œwiatu, ¿e „Bóg umar³” i ¿e „ka¿dy ma tak¹
moralnoœæ, jaka mu odpowiada”. By³ wrogiem religii i chrzeœcijañstwa. Nietzsche mia³
œwiadomoœæ si³y swoich pogl¹dów: „Kiedyœ z nazwiskiem moim zwi¹¿e siê wspomnienie
CORBIS/FREE

kryzysu, jakiego nie by³o na ziemi — pisa³ — najg³êbszego konfliktu sumienia, odwrócenia
siê od wszystkiego, w co dot¹d wierzono, czego siê domagano, co wielbiono. Nie jestem
cz³owiekiem, jestem dynamitem”.

254
Leszek Ko³akowski

Ponad i przeciw rozumowi


Jak ju¿ wspomnia³em, zadaniem niezwykle trudnym, jeœli w ogóle pojêciowo wykonalnym, by³o
spójne po³¹czenie pojêcia doskonale samowystarczalnego [...] Bytu, który jako jedyny j e s t we
w³aœciwym sensie tego s³owa, ze wszystkimi atrybutami przypisywanymi zazwyczaj osobie. Wyobra-
¿enie ³agodnego i mi³osiernego Ojca zak³ada cechy, które trudno pogodziæ z tak¹ metafizyczn¹ istot¹.
Jak¿e Absolut mo¿e podlegaæ uczuciom? Jak mo¿e mieæ doskona³¹ wiedzê o indywiduach, a wiêc
tak¿e o swych ludzkich dzieciach, skoro sam j e s t tym wszystkim, co wie, a zatem tak rzeczy, jak
i ludzie mieæ musz¹, obok empirycznego istnienia, swoje idealne wzory w boskim umyœle, przy czym
jednak sam Bóg pozostaje prosty i niez³o¿ony? [...] jeœli filozofowie chcieli pozostaæ wierni tradycyjnej
nauce i wierzyæ w Boga, który jest zarówno plotyñsk¹ Jedni¹*, jak i gniewnym Wodzem ze Starego
10 Testamentu oraz mi³uj¹cym Ojcem Jezusa, zmuszeni byli wyznaæ sw¹ bezradnoœæ: ¿aden intelektualny
wysi³ek nie zdo³a przenikn¹æ ostatecznej tajemnicy. Wyznaæ to, to tyle po prostu, co zgodziæ siê na
nieuleczaln¹ s³aboœæ ludzkiego rozumu i przyznaæ pierwszeñstwo wierze. Nie sposób jednak pomin¹æ
k³opotliwego pytania: czy mamy uznaæ nie tylko, ¿e istota Boga jest poza zasiêgiem naszej inte-
lektualnej pojêtnoœci — to bez wahania przyznawa³ ka¿dy chrzeœcijañski filozof — ale, co wiêcej, ¿e
ilekroæ próbujemy mówiæ o Bogu w kategoriach filozoficznych, nie potrafimy unikn¹æ sprzecznoœci,
to zaœ oznacza nie tylko pora¿kê naszego rozumu w jego próbach zrozumienia Boga, ale wrêcz po-
gwa³cenie jego podstawowej zasady, wiara bowiem jest zarazem supra i contra Rationem?*
Fragment ksi¹¿ki: Leszek Ko³akowski, Jeœli Boga nie ma... Horror metaphysicus, T³um. Tadeusz Baszniak,
Maciej Panufnik, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznañ 1999.

* Plotyn (ok. 203-269/270?) — filozof grecki; Plotyñska jednia — byt pierwotny, najdoskonalszy, szczyt piêkna dobra i praw-
dy, wolny od jakichkolwiek mnogoœci i przeciwieñstw, niezale¿ny, bezwzglêdny; niepoznawalny absolut.
* supra i contra Rationem (³ac.) — ponad i przeciw rozumowi.

Leszek Ko³akowski — zob. nota s. 138.

TEODYCEA*
Niezale¿nie od wszystkich trudnoœci, które piêtrz¹ siê przed nami, gdy usi³ujemy
nale¿ycie zrozumieæ Boskie atrybuty Wszechmocy i nieskoñczonej dobroci, kryty-
kom zawsze wydawa³o siê, ¿e przymioty te nie daj¹ siê pogodziæ ze z³em œwiata.
Dzieje tej dysputy siêgaj¹ wstecz przynajmniej do epikurejczyków* [zob. CARPE
DIEM, s. 357] i choæ napisano na ten temat niezliczon¹ liczbê dzie³ — nie sposób zna-

* teodycea (z gr.) — koncepcja filozoficzno-religijna maj¹ca na celu uzgodnienie sprzecznoœci miêdzy wiar¹ w dobroæ
i wszechmoc Bo¿¹ a istnieniem z³a.
* wyznawcy pogl¹dów staro¿ytnego filozofa, Epikura (341-271 p.n.e.) propaguj¹cego m.in. d¹¿enie do ¿ycia wolnego od trosk
i fizycznych dolegliwoœci.

255
leŸæ teologa czy filozofa chrzeœcijañskiego, który nie próbowa³by uporaæ siê z t¹ nie-
pokoj¹c¹ kwesti¹ — wydaje siê, ¿e g³ówne argumenty po obu stronach nie zmieni³y
siê wiele od czasów œw. Augustyna*. ¯adnej ze stron nie przekona³y i prawdopo-
dobnie nigdy nie przekonaj¹ argumenty strony przeciwnej, co jest zreszt¹ wspólnym
losem wszystkich fundamentalnych zagadnieñ filozofii w ostatnich dwudziestu piê-
ciu stuleciach.
Epikurejczycy powiadali po prostu, ¿e skoro œwiat jest pe³en z³a, to Bóg jest b¹dŸ
z³y, b¹dŸ bezsilny, b¹dŸ z³y i bezsilny zarazem. Wszechmocny, wszechwiedz¹cy
i dobrotliwy Bóg, o ile taki byt jest logicznie mo¿liwy, by³by zdolny stworzyæ œwiat
10 pozbawiony z³a i zarazem chcia³by to uczyniæ.
G³ówne kontrargumenty bodaj najjaœniej wy³o¿y³ Leibniz* , który w swej Teo-
dycei i w wielu innych pismach wci¹¿ na nowo porusza³ tê k³opotliw¹ kwestiê.
Argumenty te prowadz¹ od Boga do stworzeñ, a nie w przeciwnym kierunku, i spro-
wadzaj¹ siê do nastêpuj¹cego rozumowania:
Poniewa¿ Bóg jest istotnie nieskoñczenie m¹dry, dobry i potê¿ny, z pewnoœci¹
stworzy³ najlepszy spoœród wszystkich mo¿liwych œwiatów, to znaczy œwiat, w któ-
rym ca³kowita suma dobra przewa¿a sumê z³a w najwiêkszym mo¿liwym stopniu.
Jest zatem rzecz¹ z góry pewn¹ i zawart¹ w samym pojêciu Bytu doskona³ego, ¿e
¿yjemy w najlepszym œwiecie, jaki mo¿na logicznie pomyœleæ.
20 Sceptyk, który móg³by dowodziæ, ¿e nie trzeba ¿yæ d³u¿ej ni¿ dzieñ lub dwa na
tym œwiecie, by nabraæ powa¿nych w¹tpliwoœci, czy jest on najlepszym wyobra-
¿alnym œwiatem, nie mo¿e zachwiaæ przeœwiadczeniem Leibniza. Nie neguje on
faktu z³a, jest tylko pewny, ¿e ka¿dy inny mo¿liwy œwiat by³by gorszy. [...]
Zamiast wolnych ludzkich istot Bóg móg³ by³ stworzyæ istoty niezdolne do grze-
chu, ale tylko za cenê pozbawienia ich wolnej woli, która nieuchronnie zawiera
w sobie zarówno mo¿liwoœæ grzechu, jak i rzeczywiste akty grzeszne. Otó¿ Bóg
obliczy³, ¿e œwiat zamieszka³y przez bezgrzeszne automaty wytworzy³by znacznie
mniej dobra ni¿ ten, w którym ludzkie istoty, obdarzone swobod¹ wyboru, mog¹
czêsto wybieraæ z³o. Bóg musia³ niejako rozwi¹zaæ doœæ skomplikowane równanie
30 ró¿niczkowe (w istocie równanie nieskoñczone), by wyliczyæ, w którym spoœród
wszystkich mo¿liwych œwiatów suma z³a bêdzie najmniejsza w porównaniu z sum¹
dobra; i jest to œwiat, w którym ¿yjemy.
Fragmenty ksi¹¿ki: Leszek Ko³akowski, Jeœli Boga nie ma... Horror metaphysicus,
T³um. Tadeusz Baszniak, Maciej Panufnik, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznañ 1999.

* Œw. Augustyn (354-430) — filozof. Twierdzi³, ¿e z³o jest brakiem dobra, bowiem wszystko, co istnieje, zosta³o stworzone
przez Boga z niczego i jest, jako istniej¹ce, dobre; Bóg nie móg³ stworzyæ z³a, lecz krótkoœæ naszego ¿ywota, ograniczenie
i niewiedza nie pozwalaj¹ nam siê o tym przekonaæ.
* Gottfried Wilhelm Leibniz (1646-1716) — [czyt. gotfri:t wilhelm lajbnic] wybitny niemiecki filozof.

Leszek Ko³akowski — zob. nota s. 138. Zob. te¿. s. 255.

256
Adam Mickiewicz

Mêdrcy
W nieczu³ej, ale niespokojnej dumie
Usnêli mêdrcy, — wtem odg³os ich budzi,
¯e Bóg widomie objawi³ siê w t³umie
I o wiecznoœci przemawia do ludzi:
„Zabiæ go, — rzekli — spokojnoœæ nam miesza;
Lecz zabiæ we dnie? — obroni go rzesza”.
Walenty Wañkowicz, Mickiewicz
na Judahu skale (1827-1828). Wiêc mêdrcy w nocy lampy zapalali
I na swych ksiêgach ostrzyli rozumy
Adam Mickiewicz (1798- Zimne i twarde jak miecze ze stali;
1855) — uwa¿any jest za
10 I wzi¹wszy z sob¹ uczniów œlepych t³umy
najwiêkszego polskiego
poetê — narodowego Szli ³owiæ Boga, — a zdrada na przedzie* * zdrada na przedzie — jak
wieszcza. „My z niego Judasz.
wszyscy” — powiedzia³ po Prost¹ ich drog¹, ale zgubn¹ wiedzie.
œmierci Mickiewicza
Zygmunt Krasiñski, inny „Tyœ to” — krzyknêli na Maryi syna. —
wybitny twórca polskiego
romantyzmu [zob. „Jam” — odpowiedzia³, i mêdrcy pobladli:
PRZE£OMY I PROCESY
KULTUROWE, s. 33-35,
„Ty jesteœ?” — „Jam jest”. — S³u¿alców dru¿yna
zob. PLANSZA, s. 470-471]. Uciek³a w trwodze, mêdrcy na twarz padli.
W cyklu To lubiê! lektura
jego utworów proponowana
Lecz widz¹c, ¿e Bóg straszy, a nie karze,
jest we wszystkich Wstali przelêkli, wiêc sro¿si zbrodniarze.
kolejnych klasach: ballada
Powrót taty, bajka
Przyjaciele — kl. czwarta I tajemnicze szaty z Boga zwlekli,
szko³y podstawowej; 20 I szyderstwami cia³o jego siekli,
ballada Trzech Budrysów,
bajka Zaj¹c i ¿aba — kl. I rozumami serce mu przebodli:
pi¹ta; ballada Pani A Bóg ich kocha i za nich siê modli!
Twardowska — kl. szósta;
wiersz Œmieræ pu³kownika, A¿ gdy do grobu duma go z³o¿y³a,
dramat Dziady cz. II,
ballada Lilie, Oda do
Wyszed³ z ich duszy, ciemnej jak mogi³a.
m³odoœci — kl. II
gimnazjum. W ka¿dej Spe³nili mêdrcy na Boga pogrzebie
klasie czytany by³ jeden
lub kilka fragmentów Kielich swej pychy. — Natura w rozruchu
z Pana Tadeusza. Dr¿a³a o Boga. — Lecz pokój by³ w niebie:
W tym podrêczniku
zob. te¿ s. 326. Bóg ¿yje, tylko umar³ w mêdrców duchu.

Walenty Wañkowicz
(1799-1842) — malarz, Tekst wed³ug wydania: Adam Mickiewicz, Wybór poezyj , BN I/66, T. 2,
portrecista. Ossolineum, Wroc³aw-Warszawa-Kraków 1997.

257
Oscar Wilde

Ten, który czyni³ dobrze


By³a noc — i by³ samotny.
I ujrza³ z dala mury wielkiego grodu, i zbli¿y³ siê do miasta tego. A gdy ju¿ by³
blisko, us³ysza³ radosne tany, œmiechy weso³e i g³os licznych lutni. Zastuka³ do bram,
a jeden z odŸwiernych otworzy³ mu.
I wzrok jego zatrzyma³ siê na domu ca³ym z marmuru z wynios³ymi marmurowymi
kolumnami u wejœcia. Kolumny obwieszone by³y wieñcami, a wewn¹trz i zewn¹trz
domu p³onê³y pochodnie z cedru.
I wszed³ do domu tego.
A gdy min¹³ sieñ malachitow¹ i sieñ jaspisow¹ i wst¹pi³ do wielkiej sali godowej,
10 ujrza³ na purpurowym ³o¿u spoczywaj¹cego m³odzieñca, który mia³ w³osy uwieñczone
czerwonymi ró¿ami, a wargi czerwone od wina.
A zbli¿ywszy siê do niego, dotkn¹³ jego ramienia i zapyta³:
— Czemu tak ¿yjesz?
A m³odzieniec, obróciwszy siê, pozna³ go i odpowiedzia³:
— Jam by³ trêdowaty, tyœ mnie uleczy³. Jak¿ebym mia³ ¿yæ inaczej?
CORBIS/FREE

Wyszed³ wiêc z domu tego i poszed³ dalej ulic¹. Po chwili ujrza³ niewiastê, której
twarz pokryta by³a szmink¹, suknia jaskrawa, a nogi przybrane per³ami. A za ni¹ szed³,
Oscar Wilde (1854-1900) skradaj¹c siê jak myœliwy, m³odzieniec w barwnej szacie. Twarz tej kobiety by³a piêkna
— [czyt. oskar uajld] jak twarz bóstwa, a oczy mê¿czyzny b³yszcza³y po¿¹daniem.
pisarz angielski pocho-
dzenia irlandzkiego. Ze 20 I szybko pod¹¿ywszy za nimi dotkn¹³ rêki m³odzieñca, i zapyta³:
wzglêdu na finezyjnoœæ — Czemu patrzysz na tê kobietê w ten sposób?
stylu oraz b³yskotliwoœæ
swych dzie³ zyska³ miano A m³odzieniec, obróciwszy siê, pozna³ go i odpowiedzia³:
„lorda Paradoksa”. Znany — Jam by³ niewidomy, tyœ mi wzrok powróci³, na có¿ innego bym mia³ patrzeæ?
by³ miêdzy innymi z ta-
kich pogl¹dów: „Sztuka Wówczas pobieg³ za kobiet¹, dotkn¹³ jej kolorowej szaty i spyta³:
nie znosi oceny moralnej” — Czy¿ innej drogi wybraæ nie umiesz, jak drogê grzechu?
lub: „Zbrodnia i kultura
nie musz¹ siê wzajem A ona, obróciwszy siê, pozna³a go, uœmiechnê³a siê i odrzek³a:
wykluczaæ. Nie mo¿emy — Tyœ mnie z grzechów moich ju¿ rozgrzeszy³, ta droga jest drog¹ najmilsz¹.
zmieniaæ ca³ej historii li
dla zadowolenia naszego Wówczas opuœci³ miasto, a wyszed³szy zeñ ujrza³ siedz¹cego przy drodze m³odzieñca,
zmys³u moralnego”. który p³aka³. I zbli¿ywszy siê do niego dotkn¹³ d³ugich zwojów jego w³osów i zapyta³:
Prowadzi³ skandalizuj¹cy
tryb ¿ycia. Zosta³ nawet 30 — Czemu p³aczesz?
skazany na wiêzienie za A m³ody cz³owiek podniós³ g³owê, aby nañ spojrzeæ, pozna³ go i odpowiedzia³:
karalny wówczas w Anglii
homoseksualizm. — Jam by³ niegdyœ miêdzy umar³ymi. Tyœ mi z martwych kaza³ powstaæ. Jak¿e nie
W cyklu To lubiê! lekturê mam p³akaæ!
jego bajki S³owik i ró¿a
proponowano w kl. II Tekst wed³ug zbioru: Oskar Wilde, Eseje, opowiadania, bajki, poematy proz¹,
gimnazjum. pod redakcj¹ Juliusza ¯u³awskiego, T³um. Eres, PIW, Warszawa 1957.

258
Zbigniew Herbert

Rozmyœlania Pana Cogito o odkupieniu


Nie powinien przysy³aæ syna
zbyt wielu widzia³o
przebite d³onie syna
jego zwyk³¹ skórê
zapisane to by³o
aby nas pojednaæ
najgorszym pojednaniem
zbyt wiele nozdrzy
ch³onê³o z luboœci¹
10 zapach jego strachu

nie wolno schodziæ


nisko
brataæ siê krwi¹
nie powinien przysy³aæ syna
lepiej by³o królowaæ
w barokowym pa³acu z marmurowych chmur
na tronie przera¿enia
z ber³em œmierci
Tekst wed³ug zbioru: Zbigniew Herbert, Pan Cogito,
Wydawnictwo Dolnoœl¹skie, Wroc³aw 1998.

Zbigniew Herbert (1924-1998) — jeden z najœwietniejszych poetów polskich, eseista, dramatopisarz.


Poniewa¿ w okresie socrealizmu pisa³ „do szuflady”, zmuszony by³ szukaæ innych Ÿróde³ utrzymania.
O Herbercie z tamtych lat tak opowiada³ inny znany pisarz, Leopold Tyrmand: „Oczywiœcie, cierpi nêdzê.
Zarabia kilkaset z³otych miesiêcznie jako kalkulator-chronometra¿ysta w spó³dzielni produkuj¹cej papierowe
torby, zabawki czy pude³ka. Pogoda, z jak¹ Herbert znosi tê mordêgê po ukoñczeniu trzech fakultetów, jest
wprost z wczesnochrzeœcijañskiej hagiografii”.
W cyklu To lubiê! proponowano dot¹d lekturê nastêpuj¹cych wierszy Herberta: Pisanie — kl. I gimnazjum,
G³os wewnêtrzny, Kamyk — kl. II, Pan Cogito a pop, Tren Fortynbrasa, Pan od przyrody, Rozwa¿ania
Agencja Gazeta

o problemie narodu — kl. III. W tym podrêczniku zob. te¿ s. 17, 65, 306, 469.

259
Wies³aw Myœliwski

Chleb
Kiedy z wiosn¹ napoczyna³o siê p³ugiem ziemiê, k³ad³o siê w pierwsz¹ skibê krom-
kê chleba. Ma siê rozumieæ, nie by³a to zwyk³a kromka, jak¹ siê ukraje, ¿eby z mle-
kiem zjeœæ czy z ogórkiem, czy tak sam¹, bez niczego. Musia³a byæ w Wigiliê ukrajana
i z nowego bochenka.
Matka rozk³ada³a ju¿ talerze do postniku, ojciec zapala³ latarniê, bra³ drabinê
* bonty — elementy kon- z sieni i szed³ do stodo³y po ten chleb, bo chleb trzyma³o siê u nas na bontach* w sto-
strukcyjne dachu stodo³y.
dole, mia³ przewiew, nie pleœnia³ tak, no i by³ wysoko. Bez drabiny trudno by³o siê do
niego dostaæ. Próbowaliœmy nieraz, ja czy Micha³, wspi¹æ siê po s³upie, na którym bont
poœrodku by³ wsparty, ale nigdy nam siê nie uda³o, a drabina zawsze w sieni sta³a.
10 By³ ¿ur z kasz¹ gryczan¹, kluski z makiem, pierogi z kapust¹, a czeka³o siê na ten
chleb, a¿ matka ukraje, jakby na jakiœ smako³yk. I od chleba zaczyna³o siê postnik.
Opiera³a sobie matka ten chleb na brzuchu, znak krzy¿a no¿em nad nim czyni¹c,
i odkraiwa³a najpierw wielk¹ kromkê, tê dla ziemi na wiosnê, a dopiero potem ka¿-
demu z nas ju¿ po zwyk³ej kromce i wed³ug starszeñstwa, dziadkowi, babce, póki
jeszcze ¿y³a, ojcu, nam ch³opakom i na koniec sobie. Ojciec bra³ znowu latarniê i za-
nosi³ tê kromkê na strych, tam j¹ wsadza³ za krokiew wysoko, pod strzech¹, prze-
wa¿nie gdzie najwiêkszy mrok zalega³. I tam ta kromka siedzia³a do wiosny jak jakiœ
œpi¹cy go³¹b.
A ledwo który z nas z ko³yski wyrós³, ¿e jako tako trzyma³ siê na nogach, bra³ go
20 ojciec z sob¹ w pole, kiedy jecha³ z wiosn¹ oraæ. Odwija³ tê kromkê z bia³ej szmaty
* czepigi — r¹czki p³uga. i to nam kaza³ j¹ po³o¿yæ w skibê. Potem k³ad³ nasze ma³e rêce na czepigi* p³uga, sam
chwyta³ swoimi i razem j¹ przyorywaliœmy. I tak jak rodziliœmy siê, po kolei, Micha³,
ja, Antek, Stasiek. I od razu przyucza³ nas oraæ. Nie tak trzymaj, œciœlej, œrodkiem
bruzdy idŸ, musisz g³êbiej oraæ, kiedy ziemia sucha, a urosn¹ ci kiedyœ wiêksze rêce,
to w tej jeszcze lejce bêdziesz trzyma³, a w tej bat. I nie zganiaj wron za sob¹, niech
tam id¹, bo jak cz³owiek sam z koniem tylko w polu, to z wronami jakby ludniej, a co
zjedz¹, to siê znów rozmno¿y. I koniowi dawaj zawsze kapkê odsapn¹æ za ka¿dym
nawrotem. A co to tak na niebie œpiewa?
— Skowronek, tata.
30 — Ano, widzisz, skowronek. A wiesz, sk¹d siê wzi¹³ skowronek?
— Przylecia³.
— Przylecia³ swoj¹ drog¹. Ale szed³ raz Pan Bóg polem, a jeden ch³op ora³. Ciê¿-
Wies³aw Myœliwski —
zob. nota s. 120. Zob.
ko? Spyta³ go siê Pan Bóg. Oj, ciê¿ko, Panie Bo¿e. To wzi¹³ Pan Bóg grudkê ziemi,
te¿ s. 125. cisn¹³ j¹ ku niebu i rzek³, niech ci œpiewa, l¿ej ci bêdzie.

260
Pytaliœmy siê nieraz ojca, kiedyœmy trochê podroœli, co by by³o, gdyby nie daæ tak
tej kromki chleba ziemi. Marszczy³ groŸnie brwi i spogl¹da³ na nas, jakby to diabe³
nas podkusi³, i na œwiadka przywo³ywa³ jeszcze matkê:
— S³yszysz, matka, co to im, chorobom, do g³owy przychodzi? Wezmê kija, to wam
przepêdzê te diabelskie myœli. Prze¿egnaæ mi siê zaraz!
¯egnaliœmy siê przestraszeni, Micha³ a¿ trzy razy nieraz, ale nie wraca³o to ojcu
spokoju i na matce siê wy¿ywa³:
— A tyœ matka i nic im nie mówisz!
— Ano, dzieci, to o wszystko im siê wolno jeszcze pytaæ. A tyœ ojciec, to weŸ im
10 wyt³umacz.
— Ja tam siê swojego ojca o nic nie pyta³em. Ani on swojego. S³uchaæ siê musia³o,
nie pytaæ. — I z³y, ¿e go matka nie wspar³a, zwraca³ siê do dziadka: — Pyta³em siê
was kiedy? Albo wy pytaliœcie siê waszego?
Ale dziadek by³ ju¿ strasznie stary, a nieraz jeszcze nogi sobie akurat rozciera³, bo
go wci¹¿ w nich rwa³o, to nie bardzo chwyta³, czy ojciec chce, ¿eby mu potakn¹æ, czy
zaprzeczyæ, i przewa¿nie odpowiada³ ni tak, ni siak:
— Ano, jak co nie wiedzia³eœ, to siê i spyta³eœ. Ale dawniej inne by³y dzieci i teraz
s¹ inne.
— Jakie by³y inne?! — przenosi³ ojciec z³oœæ na dziadka. — Czy to nie ora³o siê,
20 nie sia³o, nie kosi³o i na tej samej ziemi? E, z wami. Ju¿ wam widaæ staroœæ do g³owy
dochodzi. [...]
Tylko ¿e jak nagle z³oœæ na ojca nachodzi³a, tak i nagle w nim opada³a. Siêga³ po
kapciuch z machork¹, uwija³ sobie skrêta i zaczyna³ nam t³umaczyæ, co by to by³o,
jakby tej kromki chleba nie daæ ziemi:
— By³yby nieszczêœcia. — I roztacza³ je przed nami, poczynaj¹c od tego, ¿e mo-
g³aby zielskiem zarosn¹æ, poprzez deszcze, grady, spiekoty, susze, myszy, robactwo
i inne plagi a¿ po najstraszniejsze, ¿e mog³aby ju¿ na zawsze przestaæ rodziæ, boby
zamieni³a siê w kamieñ. A jeszcze do tych nieszczêœæ ojcowych dodawa³ swoje dziadek.
Bo co do nieszczêœæ, dziadek by³ nawet lepiej od ojca obeznany. I nie tylko, ¿e ¿y³
30 d³u¿ej. Ale na pañskim jeszcze robi³ i w wojsku carskim s³u¿y³, i raz mu powódŸ ca³y

dobytek znios³a, a raz mu siê wszystko od pioruna spali³o. To ziemia, woda, niebo,
wojna jedno by³o dla dziadka. Tylko ¿e ojciec nie bardzo dawa³ siê przeœcign¹æ dziad-
kowi na nieszczêœcia. Ledwo dziadek powiedzia³:
— Dawniej... To ojciec od razu:
— Co tam dawniej. Dawniejsze nieszczêœcia a teraŸniejsze to nie to samo. Robi-
liœcie na pañskim, to pañskie by³y nieszczêœcia. A w wojsku tak samo, chleb fasowany,
to jest czy nie ma, ¿o³nierz musi dostaæ, bo inaczej by siê nie bi³. A tu ziemia swoja.
Sprzeniewierzy siê jej cz³owiek, to mu nie daruje. I mog¹ przyjœæ nieszczêœcia jak
w Piœmie Œwiêtym czy w Królowej Sabie. Darmo by³y proroctwa?

261
A¿ nas matka nieraz bra³a w obronê przed tymi nieszczêœciami:
— A nie strasz¿e ich. Dzieci jeszcze. Dorosn¹, bêd¹ mia³y swoje nieszczêœcia, po
co im twoje. A tylko zasn¹æ nie bêd¹ mog³y.
Nieraz a¿ siê Stasiek w ko³ysce budzi³ i na ca³¹ izbê siê rozdziera³, jakby mu siê
któreœ z tych ojcowych nieszczêœæ przyœni³o. I nie pomaga³o bujaæ go, jeszcze gorzej
siê dar³. Musia³a mu dopiero matka tê rozkrzyczan¹ gêbê cyckiem zatykaæ.
Niewiele jeszcze wiedzia³em o chlebie, prócz tego, ¿e raz jest, a raz go nie ma, i ¿e
kiedy jest, jest dobry, a kiedy go zabraknie, staje siê jeszcze lepszy. Tote¿ póki by³,
wiadomo by³o, skoñczy siê jeden bochenek, pójdzie ojciec do stodo³y i przyniesie
10 drugi. I matka, kraj¹c, jeszcze siê pyta³a, ile ci ukrajaæ? Bo to zjesz, oczy by tylko jad³y,
nie zjesz i psu rzucisz.
Ale bywa³o, wiosna gdzie tam daleko, a ojciec przynosi³ ostatni ju¿ bochenek i mó-
wi³, to ostatni. I potem tygodniami chleba siê nie widzia³o. A¿ dopiero na Wielkanoc,
bo zostawia³a matka zawsze m¹ki choæ na jeden, dwa bochenki na Wielkanoc, bo
jak¿e to. Pan Jezus zmartwychwsta³, a my bez chleba. I na jeden, dwa na ¿niwa, ¿eby
si³a by³a. A przez ca³y ten czas ¿y³o siê tylko dawnym smakiem chleba. Œni³ siê ten
chleb na jawie i we œnie. Têskni³o siê za chlebem jakby za kimœ bliskim. A najgorzej
wieczorem, bo wieczorem chleb jak duch siê zjawia. Nagle zapachnia³o chlebem,
jakby pod oknami ktoœ przechodzi³ z bu³k¹ chleba pod pach¹ albo u s¹siadów wy-
20 ci¹gali chleb z pieca. A¿ siê nieraz samo z ust wyrwa³o:
— O, chleb gdzieœ pachnie.
Ale ojciec, który ca³y czas przy naszych myœlach warowa³, ¿ebyœmy o chlebie tylko
nie myœleli, zaraz siê sprzeciwia³:
— Gdzie ci pachnie? Musz¹ u Maszczyków s³om¹ paliæ, bo nie maj¹ ju¿ czym. Albo
Dereñ do po³udnia gnój wyrzuca³, a gnój czasem tak chlebem zaleci. A najbardziej
koñski. — I poci¹ga³ nosem, ¿e on nic nie czuje. A nawet szed³, otwiera³ drzwi
i wpuszcza³ powietrze, ¿e nic nie czuje. Czasem jeszcze dziadka na dowód siê pyta³:
— A wy coœ czujecie?
I dziadek te¿ nic nie czu³ i potakiwa³ ojcu, ¿e nie czuje.
30 — Musi iœæ na odwil¿. Od rana mi po nogach mrówki, juchy, ³a¿¹. I to takie szczy-
pawy, ¿e bêdzie widaæ zmiana, oj, bêdzie zmiana. Nie patrzy³eœ, nie zrywa siê wiater?
Wiater lubi nieraz coœ tak przynieœæ. A chleb jakby piekli, to najwy¿ej u Wronów,
a Wrony od wschodu, a wiater na zmianê zawsze od zachodu wieje. Raz tak Turki
chleb w swoich okopach jedli, to myœmy w swoich czuli i a¿ nas skrêca³o. O, chleb
daleko niesie.
Tylko jedna matka wierzy³a, ¿e mi chlebem musia³o zapachnieæ, bo inaczej bym
nie mówi³, i spaæ mnie zaraz wygania³a:
— Czas ju¿ spaæ, to po³o¿ysz siê i zaœniesz. Nie myœl, dziecko, o chlebie.

262
Bo i ona, zmiataj¹c ze sto³u, nadstawia³a nieraz garstkê i zgarnia³a w ni¹ jakby
okruchy po chlebie. I sz³a nawet, odsuwa³a fajerkê i wrzuca³a te okruchy w ogieñ.
Raz mi siê tak nieopatrznie wyrwa³o:
— Mama, nie ma u nas chleba!
Wtedy ojciec, który siedzia³ przy stole i gdzieœ w okno patrzy³, jak nie skoczy na mnie:
— Czego siê tak drzesz, chorobo?! Wrzuca, to niech wrzuca! Zgarnê³a, to i wrzuca!
Chleb siê zawsze w ogieñ wrzuca! Inaczej grzech! — I a¿ podniós³ siê ze z³oœci, prze-
szed³ w tê i nazad po izbie, a w koñcu na dwór wyszed³.
Nie wiem, co go mog³o tak rozz³oœciæ, nie powiedzia³em tak g³oœno. Ale mo¿e samo
10 to, ¿e chleb? Bo odk¹d chleba brak³o, unika³o siê i mówienia o chlebie. Niby nikt nie
zakazywa³, ale jakoœ tak to by³o, jakby i s³owo chleb nas opuœci³o. I nawet dziadek,
kiedy wypomina³ z ró¿nych wojen, co jedli, wypomina³ groch, kapustê, kaszê, kluski,
czasem miêso, ale chleba nigdy nie wypomina³. Tak samo my, dzieci, gdyœmy klêcz¹c
przy ³ó¿ku pacierz w g³os mówili, a matka sta³a nad nami i nas pilnowa³a, ¿ebyœmy
s³ów nie opuszczali, to gdy przysz³o do mówienia chleba naszego powszedniego, przy-
cichaliœmy i matka nam to odpuszcza³a. Chocia¿ ojca i w tym naszym modleniu coœ
kiedyœ tknê³o, bo powiedzia³ do matki:
— Lepiej by siê Zdrowaœ Maryjo modlili. Matka Boska prêdzej dzieci wys³ucha.
Sama mia³a dziecko.
20 Bo ojciec niby duma³ tylko i duma³, i ma³o co siê do kogo odzywa³, ale za to nie
wierzy³ nikomu. Musia³ wiedzieæ, ¿e ta kromka chleba wetkniêta tam za krokiew,
w taki czas, jak to jab³ko z raju, mo¿e skusiæ ka¿dego. A najgorzej nie wierzy³ mnie.
Ile razy popatrywa³ na nas, jego siwe oczy mnie najg³êbiej wierci³y. Ale nie wierzy³
nawet i dziadkowi. Choæ nie mia³ dziadek ni jednego zêba, to gdzie go móg³by kusiæ
chleb, co od Wigilii na kamieñ ju¿ sczerstwia³. Ze œwie¿ego i to wyd³ubywa³ oœródkê,
a jeszcze miêdli³ i miêdli³ ka¿dy kês w gêbie, nim po³kn¹³.
Co innego ja czy Micha³, mieliœmy zêby jak wilki, to dla nas ta kromka mog³aby
i sto lat schn¹æ i by³aby chlebem. Tym najlepszym ze wszystkiego chlebem, co go
matka wspiera³a na brzuchu i kraj¹c pyta³a siê, ile ci ukrajaæ. Dzi¹s³a nieraz a¿ swê-
30 dzia³y, kiedy siê ta kromka tam, na strychu, przypomnia³a. Nie musia³a siê zreszt¹
przypominaæ, bez przerwy sta³a przed oczami. I na zmianê, to g³ód podnieca³a, a¿ siê
œlina do gêby toczy³a, to sytoœci¹ mami³a, ¿e siê j¹ w brzuchu prawie czu³o, jak roz-
pycha. I kusi³a, kusi³a, od rana do wieczora, a nawet jeszcze d³ugo w noc, gdy siê spaæ
pok³adliœmy, nie dawa³a mi zasn¹æ. [...]
Koguty na pó³noc ju¿ pia³y. I ojciec na drugi bok siê przewróci³, czyli przodem do
mnie. I potem znów na drugi, czyli znów plecami. I Micha³ przeniós³ nogi w inne
miejsce, bo mu œcierp³y. I Stasiek w ko³ysce zakwili³, i ko³yska zaczê³a siê przez sen
bujaæ. A mnie wci¹¿ sta³a przed oczyma ta kromka chleba wysoko za krokwi¹ i œwie-

263
ci³a jak jakaœ najjaœniejsza gwiazda, a nie da³a siê za nic odpêdziæ. To bola³a jak bol¹cy
z¹b, to drêczy³a jak wyrzut sumienia. Gdyby jeszcze da³o siê powierciæ, mo¿e by jakoœ
znik³a. Ale nie doœæ, ¿e w ³ó¿ku ciasnota, to jeszcze tu¿ obok wielkie jak góra plecy
ojca. Ka¿dej chwili móg³ siê zbudziæ i zapytaæ:
— Co to, nie œpisz jeszcze?
Niby mia³em na wszelki wypadek wymyœlone, ¿e mnie pch³y gryz¹. Ale nie wiem,
czy uwierzy³by, bo nie by³o u nas pche³. Matka wynosi³a co dzieñ poœciel na dwór,
a pod p³achty wk³ada³a suszon¹ macierzankê. Gdy wreszcie jakoœ tam usn¹³em, nie
by³em nigdy pewny, czy to sen, czy jawa, bo tê kromkê chleba dalej mia³em przed
10 oczyma. Raz mi siê œni³o, ¿e wyszed³em na strych, podstawi³em drabinê, ale drabina
okaza³a siê za krótka, wyszed³em na topolê, ale i topola okaza³a siê za krótka. To
mog³o byæ tak samo we œnie jak na jawie. A rano mi siê ojciec pyta:
— Có¿eœ siê tak wierci³? Œni³o ci siê co?
Wykrêci³em siê, ¿e to pewnie po wczorajszej kapuœcie z grochem, bo ze snu mo¿na
byle czym siê wykrêciæ. Na szczêœcie ojca nie by³o w tym œnie, to ³atwo uwierzy³.
Gorzej by³o za dnia, gdy akurat siedzia³ w izbie. I nieraz aby przez stó³ tylko. A mnie
jakby ktoœ tak naumyœlnie wpycha³ tê kromkê w gêbê i kaza³ mi jeœæ na jego oczach,
bo to tylko chleb. A chleb jest do jedzenia. I a¿ w ca³ej g³owie s³ysza³em to chrupanie
sczerstwia³ego chleba w moich zêbach. I ze strachem rozgl¹da³em siê doko³a, bo mi
20 siê zdawa³o, ¿e wszyscy to s³ysz¹. Ojciec, matka, Micha³, Antek i nawet Stasiek w ko-
³ysce. A dziadek jakby usta ju¿ otwiera³, ¿eby w g³os powiedzieæ:
— O, s³yszyta, chrupie coœ. WeŸ no, Michaœ, zajrzyj pod ³ó¿ko, mo¿e kot tam,
jucha, myszê ¿re. A ojciec jakby na to tylko czeka³:
— Gdzie kot?! Jaki kot?! Wyrzuci³em kota na dwór! Przyznawaæ mi siê, który to?!
Ty, Szymek?! Otwórz gêbê, zarazo!
Bo ojciec i tak chyba coœ przeczuwa³, patrzy³ nieraz na mnie, jakby chcia³ mi siê spytaæ:
— Co tam jesz?
A¿ kuli³em siê pod tym jego wzrokiem, powtarzaj¹c sobie w myœlach, nic nie jem,
nic nie jem, nic nie jem. Albo jem se tylko œliwkê, bo mi siê przypomnia³o, jak byliœmy
30 jesieni¹ u ksiêdza na œliwkach. Albo jak byliœmy na laskowych orzechach jeszcze przed

Matk¹ Bosk¹ Zieln¹ i se jem. Ale mleczne, tata, by³y. I rz¹dca nas przegoni³.
A raz tak patrzy³, patrzy³ na mnie i nagle mi siê pyta:
— O czym myœlisz?
Zdrêtwia³em w pierwszej chwili, ¿e s³owa nie mog³em z siebie wydobyæ. Jakbym
mia³ usta jeszcze tym chlebem zatkane. I ratuj¹c siê jak mysz przed kotem, uda³em, ¿e
to nie mnie, a Micha³a ojciec siê pyta. I spojrza³em na Micha³a, co ojcu odpowie.
Micha³ spojrza³ na mnie. Ale i ojciec nie da³ siê zwieœæ:
— Nie Micha³. Micha³ wiem o czym. Micha³a myœli jak Ÿródlana woda przezro-
czyste. Ty.

264
— Ja? — zdziwi³em siê, ¿eby zyskaæ jeszcze chwilê, na zastanowienie siê, o czym
to ja myœlê. I zanim ojciec znów powiedzia³, ty, ju¿ wiedzia³em, o czym myœlê.
— O Panu Jezusie myœlê — wyrzuci³em jednym tchem.
Ojcu oczy otwar³y siê na ca³¹ szerokoœæ, wyprostowa³ siê i patrzy³ na mnie jak
œlepiec na s³oñce. Teraz on nie wiedzia³, co powiedzieæ. [...]
Znów przymru¿y³ te swoje oczy, mo¿e wa¿y³ w sobie, uwierzyæ mi czy nie. I jakby
chcia³ te moje s³owa jeszcze raz us³yszeæ, o czym myœlê, powiedzia³:
— To o Panu Jezusie myœlisz?
— O Panu Jezusie — przytakn¹³em gorliwie, ¿e a¿ dziadek siê rozrzewni³:
10 — Chceta Michasia posy³aæ na ksiêdza, a to widaæ Szymusia Pan Bóg sobie wybra³.
Dziecko, a jakie mu to myœli do g³owy przychodz¹. O Panu Jezusie, no. Staremu by
nieraz nie przysz³y. On ksi¹dz bêdzie, mówiê wam.
[...]
— Michaœ czy Szymuœ — rzek³a matka — aby Bóg da³, ¿eby jeden z nich.
— Mówiê wam, Szymuœ — upiera³ siê dziadek. — A jakby tak jeszcze tu, w naszej
parafii. Ja tam ju¿ nie doczekam. Ale wy mog³ybyœta siê przenieœæ na plebaniê. By³oby
wam jak w raju. Samego sadu jest trzy morgi. No, i koœció³ pod bokiem.
— A co myœlisz? — Ojciec ani tym ksiêdzem nie da³ odwieœæ siê od pytania mnie
dalej.
20 — Myœlê... — zaj¹kn¹³em siê, bo nie bardzo wiedzia³em, co myœlê.
— A co myœli? — dziadek przyszed³ mi znów z pomoc¹. — O Panu Jezusie myœli,
nie powiedzia³ ci? O, wisi krzy¿ na œcianie, spojrzy siê i co wiêcej myœleæ.
Spojrza³em w pop³ochu na ten krzy¿ i coœ siê we mnie jakby otworzy³o.
— Myœlê — powiedzia³em ju¿ bez zaj¹knienia — ¿e jak cierpia³ za nas i umar³ na
krzy¿u.
— O, nacierpia³ siê, nacierpia³ — odezwa³a siê matka od kuchni. — A ludzie i tak
s¹, jak byli.
— Ale mo¿e gorsi byliby — dziadek na to.
— Jeszcze gorsi? — matka a¿ siê ¿achnê³a.
30 — Ano, niechby wszyscy tacy byli jak ten zbój Marchewka. Da³oby siê ¿yæ? Zapom-
nia³aœ, ile kur ci ju¿ nakrad³?
— I co wiêcej? — ojciec nie ustêpowa³.
— A co wiêcej? — dziadek siê obruszy³, bo myœla³, ¿e do niego ojciec pije. —
Wyci¹³ ci wiklinê na ³¹ce. Jeszcze ciê wyprzezywa³. Ma³o?
— Nie ojca siê pytam, jego.
— Szymka? I có¿ on ci winien?
— Nie co winien, tylko co myœli. No, dalej. — Jakby konia pod górê batem przygania³.
W do³ku mnie zaczê³o ssaæ, bo co tu dalej? Jeszcze pluta by³a akurat na dworze, to
nie by³o nadziei, ¿eby ojciec gdzieœ wyszed³, bo i psu by siê nie chcia³o, to móg³ mnie

265
tak do wieczora pytaæ. Grzeba³em rozpaczliwie w myœlach, ale myœli jak myszy ucie-
ka³y ze mnie. Wtem dziadek siê podniós³, zrobi³ krok na izbê i westchn¹³:
— Stary cz³owiek to zrobi ledwo krok, a jakby na Golgotê szed³. I w tej samej
chwili oœwieci³o mnie.
— Myœlê — wyrecytowa³em — ¿e jak niós³ krzy¿ na Golgotê i upad³, to szed³
jeden ch³op z pola i mu pomóg³ nieœæ.
— Nie ch³op, tylko Szymon Cyrenajczyk. Jak was ten ksi¹dz uczy, chorobo?! — za-
perzy³ siê ojciec.
— Bo od razu mówi³em — dziadek ojcu przytakn¹³ — jak tylko przyjecha³, taki
10 tam i ksi¹dz. Gêba jak u dziewczycy. Nawet brody nie ma, ledwo mech gdzieniegdzie.

To sk¹d ma co wiedzieæ. I o Panu Jezusie, jak o ludziach, nic nie wie.


— O ludziach co innego i o Panu Jezusie co innego — zaprzeczy³a matka.
— Jak co innego? — dziadek siê obruszy³. — Nie by³ Pan Jezus cz³owiekiem? To
dopiero po œmierci Bogiem zosta³.
— Ano, by³, by³ i a¿ da³ siê ukrzy¿owaæ, bo nie móg³ ju¿ wytrzymaæ.
— To nie to, ¿e nie móg³ wytrzymaæ, tylko odkupiæ ludzi chcia³.
— A oni mu jeszcze za to ¿ó³ci dali i bok mu przebili, tak? Bym takich zbójów
odkupywa³a. A do piek³a i niech siê sma¿¹, niech wyj¹ jak wilki! Niech se wyrywaj¹
kud³y ze ³bów i wzywaj¹ boskiego mi³osierdzia! Niech wyp³akuj¹ œlepia, a¿ ich ze
20 wszem ciemnoœæ zakryje! — rozsierdzi³a siê matka jak osa na tych zbójów i pewnie

by wygadywa³a dalej na nich, tylko ¿e ojciec jak nie huknie:


— I co wiêcej?!!
A¿ mi serce podskoczy³o. Na szczêœcie matka, jeszcze pe³na tej z³oœci na zbójów,
przenios³a j¹ w tej samej chwili na ojca, jakby i on do nich nale¿a³:
— A dej¿e mu ju¿ spokój! Ca³¹ Ewangeliê ci prawie powiedzia³, a ten co wiêcej i co
wiêcej! Które dziecko tyle wie?! Dziesiêciorga przykazañ i to nie potrafi¹ powiedzieæ.
A mnie znów oœwieci³o.
— I myœlê, tata, ¿e nam dziesiêcioro przykazañ obwieœci³ — wyrzuci³em jeszcze,
zadyszany, jakbym chcia³ byæ przed matk¹ z t¹ dobr¹ nowin¹.
30 Ale ojciec nastroszy³ siê jak indor.
— Kto?
— No, Pan... Bóg — powiedzia³em, chocia¿ mniej ju¿ pewnie, bo coœ niedobrego
wyczu³em w jego g³osie.
— Który? — zmarszczy³ brwi.
— Jeden, tata, jest Pan Bóg. Ksi¹dz tak mówi³. O, i tu na œcianie wisi jeden.
— Ale w trzech osobach! W trzech osobach, zarazo! — z³oœæ nim zatarga³a.
Ju¿ chcia³em siê rozp³akaæ. Ale coœ mnie jakby tknê³o, ¿e i ojciec chyba nie jest
taki mocny w tym Panu Jezusie. I udaj¹c ¿al, ¿e kto to tak pogmatwa³, spyta³em nie-
œmia³o:

266
— To jak to, tata, jest, ¿e jeden, a we trzech?
— Bo we trzech! — Broda mu zadygota³a. — Syn Bo¿y! Duch Œwiêty! I Bóg Ojciec!
— To który z nich jest Bóg?
— Wszystkie s¹!
— Jak wszystkie, to trzech jest, nie jeden.
— Jeden!! — rykn¹³, z³apa³ szczapê spod nóg i cisn¹³ ni¹ we mnie, ale uchyli³em
siê i trafi³ Micha³a. Micha³ siê rozbecza³, matka siê rozdar³a:
— Wœciek³eœ siê?!
I nawet dziadek, choæ nie lubi³ nara¿aæ siê ojcu, zamamrota³ pod nosem:
10 — Nie tak siê t³umaczy. Nie tak siê t³umaczy.
A ojciec z tej wœciek³oœci z³apa³ wiadro z pomyjami, a¿ chlusnê³o mu na portki,
i polecia³ zanieœæ krowie.
A¿ przyszed³ kiedyœ rok najgorszy ze wszystkich. Najpierw ca³¹ wiosnê kropla desz-
czu nie spad³a, potem ca³e lato la³o i la³o, i tak prawie do jesieni. Rzeka z brzegów
wyst¹pi³a, choæ niewielka by³a, a zrobi³a siê jak dziesiêæ rzek i dalej przybiera³a. Za-
martwiali siê ludzie, co to bêdzie, co to bêdzie? A koguty wci¹¿ pia³y i pia³y, ¿e tak
dalej bêdzie. Niektórzy po ca³ych dniach w oknach tylko stali, wypatruj¹c choæby
skrawka nieba, co by dawa³ nadziejê. A niektórzy koñca œwiata czekali, ¿e to potop
pewnie, jak ten za Noego. Zbierali siê nawet wieczorami u Sójki i czytali na g³os Bibliê,
20 czy tak samo, czy nie tak. W koœciele nabo¿eñstwo sz³o za nabo¿eñstwem. I gdzie jaki

krzy¿, kapliczka czy figura, przystawali ludzie, ¿eby siê pomodliæ, poœpiewaæ czy choæ-
by pop³akaæ razem, a nie ka¿dy osobno u siebie w cha³upie. A ju¿ do spowiedzi, ko-
munii wali³y t³umy jak ¿adnego roku. Niedowiarek Kruk da³ siê nawet nawróciæ, bo
mu baba z córkami nie dawa³y spokoju, ¿e to wszystko przez niego. A mia³ tych córek
piêæ, trzy ju¿ stare panny, ale dwie jeszcze na wydaniu. Choæ gdzie by przez jednego
Kruka Bóg chcia³ karaæ ca³y œwiat. Potem ch³op ¿a³owa³, bo jak nie mia³ w cha³upie
spokoju, tak i dalej nie mia³, a na œwiecie wci¹¿ la³o i la³o.
Zmusili nawet ludzie ksiêdza, ¿eby procesjê w pola poprowadzi³, mo¿e to pomo¿e.
Ale daleko nie zaszli. Zaraz za Midur¹, jak droga w pola skrêca, koœcielny Franciszek,
30 który szed³ z krzy¿em na przedzie, ugrz¹z³ w b³ocie prawie po kolana. Za nim ugrzêz³y

* tercyjarka, w³aœc. tercjar- chor¹gwie. Ugrzêz³y Karpielowa z Matysk¹, bo jak to tercyjarki*, i tu chcia³y byæ pierw-
ka — osoba œwiecka zwi¹-
zana z jakimœ zakonem.
sze. Ugrz¹z³ ksi¹dz, choæ go Skubida z Denderysem prowadzili pod rêce. Musieli go
dopiero, jeden z jednej strony, drugi z drugiej, podeprzeæ i przenieœæ na suchsze, boby
sam nie da³ rady siê wydostaæ. A i tak mu jeden kamasz zosta³ w b³ocie i dopiero
któraœ z bab go wydosta³a i ozu³a z powrotem na ksiê¿owsk¹ nogê. Bo koœcielny Fran-
ciszek by³ przynajmniej w butach z cholewami, to nie ogl¹daj¹c siê na procesjê, szed³
i szed³. Wo³ali go, Franciszku! Hej, stañcie, Franciszku! A ten szed³ i dopiero gdy mu
b³oto wy¿ej cholew siêgnê³o, zmiarkowa³ siê, ¿e sam tylko idzie. Na szczêœcie mia³
krzy¿, to tym krzy¿em podpieraj¹c siê jak pastora³em, jakoœ siê z tego b³ota wydosta³.

267
Choæ dosta³o mu siê za swoje od ksiêdza, kiedy wyszed³ na suchsze, ¿e ten krzy¿ tak
sponiewiera³. No i skoñczy³a siê procesja, trochê pomodlili siê, trochê poœpiewali na
brzegu tych pól i wrócili do koœcio³a. [...]
Kartofli zebraliœmy wszystkiego trzy fury, a mieliœmy kawa³ pola zasadzony. I kar-
tofel w kartofla nie wiêkszy ni¿ w³oskie orzechy. Przyjecha³ ojciec z trzeci¹ fur¹ i po-
wiedzia³, ¿e ostatnia, to wyszed³ dziadek, wysz³a matka, wyszliœmy my, dzieci, i wszyscyœmy
siê rozp³akali. A ojcu nawet zejœæ siê z fury nie chcia³o, tylko trzyma³ bat i lejce w rêku
i patrzy³, jak dziadek p³acze i przebiera w tych kartoflach. I na pocieszenie tylko rzek³:
— Ano, nic siê nie poradzi. Jaka ziemia, takie i kartofle. A ziemia zgnilizna. ¯eby
10 chocia¿ ozdrowia³a z tego.

A gdy m³óci³, to jak zgarn¹³ pe³ny przetak i wywia³, to same plewy, a ziarna po dnie.
Zostawi³, co na siew, i ledwo pó³ worka zawióz³ do m³yna, i by³o po ¿ycie. Upiek³a
z tego matka tylko raz chleb i parê miarek zostawi³a na czarn¹ godzinê.
Chleba z jednego pieczenia starcza³o u nas na miesi¹c, pó³tora, to i z tego by pew-
nie nie starczy³o na d³u¿ej, gdyby ojciec nie powynosi³ jeszcze gor¹cych bochenków
i gdzieœ nie pochowa³. Obszukaliœmy z Micha³em ca³¹ stodo³ê, a nawet k³uliœmy wid-
³ami po s³omie w zapolach, ale nie znaleŸliœmy. Choæ musia³y byæ w stodole schowane,
tylko trzeba by stodo³ê do góry nogami przewróciæ. A to nie z Micha³em. Musia³em go
ca³y czas podtrzymywaæ na duchu, ¿e to nie grzech szukaæ chleba. A wid³ami k³u³, to
20 zag³êbia³ aby same koniuszki, jakby ba³ siê, ¿eby broñ Bo¿e nie trafiæ na ten chleb.

A jeszcze wci¹¿ mi siê pyta³:


— Co zrobimy, jak znajdziemy?
— Zjemy.
— Sami?
— A z kim?
— Ojcu, matce nic nie zaniesiemy?
— Ano, zanieœ, to zobaczysz. Jeszcze w skórê dostaniesz.
To znów kiedyœ mu siê przypomnia³o, jak to dziadek opowiada³, ¿e w powstaniu
razu jednego kozaki szukali powstañców i kazali dziadkowi tak samo k³uæ wid³ami po
30 snopkach. A to dziadek ich schowa³ u siebie pod tymi snopkami. Ale co mia³ zrobiæ,

kazali k³uæ, to k³u³. Wtem krew zobaczy³ na koñcu wide³. I w tej samej chwili, niby ¿e
to siê zachybota³ na nierównoœciach snopków, wbi³ sobie wid³y z ca³ej si³y w nogê
i zacz¹³ niemi³osiernie wyæ. A kozaki w œmiech. I ju¿ mu dalej nie kazali szukaæ.
— G³upiœ — powiedzia³em — chleba szukamy, nie powstañców. A chleb nie ma
krwi.
Ale nie chcia³ dalej szukaæ.
Myœla³em nawet, ¿eby ojca wyœledziæ, jak bêdzie szed³ po ten chleb. Ale kiedy szed³,
przykazywa³ matce, ¿eby nas nie wypuszcza³a, a¿ wróci. Albo niby na wieœ wychodzi³,
do kowala czy do któregoœ z s¹siadów, a zjawia³ siê potem z bochenkiem pod pach¹.

268
I oddawa³ ten bochenek matce, a matka k³ad³a go do kufra i zamyka³a na k³ódkê. I co
dnia wydziela³a na rano i wieczór ka¿demu po kromce.
* do B³a¿eja — do dnia Dziêki temu doci¹gnê³o siê z tym chlebem do B³a¿eja*. A od B³a¿eja jad³o siê ju¿
imienin B³a¿eja, 3 lutego.
tylko kartofle. Na rano ¿ur z kartoflami, na po³udnie kartoflankê czy kartofle z mle-
kiem, a na wieczór pieczone w popielniku, z sol¹. I najlepiej ze wszystkich smakowa³y
te wieczorem z popielnika, z sol¹. Nie zapala³o siê lampy, tylko siadywaliœmy wokó³
kuchni przy pó³otwartych drzwiczkach i tyle co z tych drzwiczek œwiat³a na izbê pa-
da³o. Wiêcej siê soli teraz jad³o, to nie starcza³o na naftê, no i szkoda by³oby nafty do
samych kartofli. Niby sprzeda³ ojciec ja³ówkê, bo nie by³o czym jej karmiæ, ale prawie
10 wszystko posz³o na podatki.

Przynosi³a matka te kartofle z piwnicy jakby jaja w zapasce. Wyk³ada³a je przy


nogach ojca. Ojciec wyci¹ga³ p³on¹c¹ szczapê z paleniska, poœwieca³ ni¹ sobie i roz-
k³ada³ te kartofle na tyle kupek, ile nas by³o w cha³upie, prócz Staœka, bo Stasiek
jeszcze cycka ssa³. Potem te kupki wyrównywa³, przek³ada³ z kupki na kupkê, tu wiêk-
szy, tu mniejszy, ¿eby sprawiedliwie by³o. A jeszcze matka kaza³a mu zabraæ dwa ze
swojej kupki i do³o¿yæ do kupek Micha³a i mojej, bo roœniemy. Tak samo babka, ¿e
ju¿ jej do œmierci blisko, to wystarczy, jak pomodli siê przed spaniem, nie musi jeœæ.
To znowu przek³ada³ z kupki na kupkê.
Naprzek³ada³ siê nieraz, a¿ by³ ca³y odymiony od tej szczapy, któr¹ sobie poœwiêca³.
20 Raz nawet brwi sobie upali³. A i tak siê te kartofle pomiesza³y, które czyje, kiedy wsa-

dzi³ je do popielnika, i zagrzeba³ wszystkie w popiele. Tote¿ nie mog³em nigdy poj¹æ,
jak je znowu rozpoznawa³, gdy ju¿ upieczone wygrzebywa³ i rozk³ada³ z powrotem na
te same kupki, wymieniaj¹c ka¿dego kartofla z imienia. Ten Szymka, ten ojca, ten mój
bêdzie, ten Michasia, matki, Antka.
A gdy ju¿ wszystkie porozk³ada³, nie czekaj¹c, a¿ choæ trochê ostygn¹, bra³ ze
swojej kupki pierwszego kartofla i jakby wcale go nie parzy³, roz³upywa³ i zaczyna³
jeœæ. I od razu chwali³, ¿e sypki, ¿e kruchy, ¿e co by to by³o, jakby kartofli nie by³o,
i w ogóle rozgadywa³ siê o tych kartoflach jak o jakimœ dziwnym œwiecie. ¯e choæ
miêso daje si³ê, to z kartofli cierpliwoœæ siê bierze. ¯e ka¿dego jedzenia mo¿na siê
30 w kartoflach doszukaæ, jak siê tylko umie jeœæ. Bo jedzenie taka sama niby sztuka jak

czytanie i pisanie. Ale poniektórzy jak œwinie jedz¹ i przez to nic nie wiedz¹. Aby tylko
gêbami i brzuchami jedz¹. A tu trzeba i rozumem jeœæ. ¯e wszystko z ziemi pochodzi,
a ziemia ma jeden smak we wszystkich rzeczach. To kartofle mog¹ byæ i grochem ze
skwarkami, i kapust¹ z boczkiem, i pierogami z serem, ze sma¿on¹ œmietan¹, a nawet
kurz¹ ³yd¹ wielk¹ jak bydlêcy burak. I nawet z³oœæ i dobroæ pochodz¹ z kartofli, bo
pochodz¹ z ziemi. [...]
Któregoœ dnia wybra³ siê ojciec do kowala p³ug wyklepaæ, bo jakoœ tak wiosn¹
powia³o. Ktoœ podobno skowronka ju¿ s³ysza³, choæ œnieg jeszcze le¿a³ na polach.
Matki te¿ nie by³o w domu, posz³a do s¹siadki wysiewek po¿yczyæ na ¿ur. Babka ko³y-

269
sa³a Staœka. Dziadek drzema³ pod kuchni¹. Ale p³ytki mia³ sen, bo co trochê otwiera³
oczy, mamrocz¹c pod nosem, ¿e jeszcze nie wiosna, o, jeszcze nie wiosna. A na kuchni
gotowa³a siê kartoflanka.
Nie poszed³em do szko³y, ¿e mnie brzuch boli. I siedzia³em ca³y czas zgiêty wpó³,
¿eby by³a prawda, ¿e mnie tak boli. Da³a mi babka miêtowych kropli i co trochê pyta³a
mi siê, no, jak, boli ciê? Stêka³em, ¿e boli, a myœla³em, jak by siê wyrwaæ z izby, bo od
samego rana kusi³a mnie ta kromka chleba na strychu za krokwi¹ i mo¿e z tego jakby
mnie nawet trochê brzuch bola³. Nie mia³em ¿adnych z³ych zamiarów. Chcia³em tylko
trochê popatrzeæ na ni¹, jak wygl¹da chleb.
10 — Ale jakby mniej — powiedzia³em, gdy mnie babka któryœ raz spyta³a. Bo ju¿
dosyæ mnie nabola³o, no i lada chwila mog³a wróciæ matka z wysiewkami od s¹siadki
czy ojciec od kowala i musia³bym dalej siedzieæ zgiêty wpó³ z tym brzuchem.
Babka jakby na to czeka³a i zaczê³a pod niebiosa wychwalaæ dobroæ miêtowych
kropli. I kiedy omal siê zanios³a, ¿e nieraz jakby rêk¹ odj¹³, od razu przestaje, po-
wiedzia³em, ¿e mnie ju¿ nie boli, i z³apa³em miskê z ¿arciem dla kur, ¿e polecê im
zanieœæ. Postawi³em miskê w sieni i szybciutko wdrapa³em siê na strych. Póki oczy nie
przywyk³y, strych wydawa³ siê jakby strzech¹ przywalony, tak tu ciemno by³o. Ale zna-
³em na pamiêæ miejsce, gdzie ta kromka siedzia³a. Nieraz siê tu zakrada³em, gdy mi
ju¿ za bardzo dokuczy³a, ¿eby na ni¹ popatrzeæ. Zreszt¹ wystarczy³o zadrzeæ g³owê,
20 otworzyæ oczy szeroko i tak postaæ chwilê, a strzecha unosi³a siê wy¿ej i wy¿ej, a robi³o

siê przestronno, jakby sta³o siê poœrodku koœcio³a o zmierzchu. A gdzieœ pod samym
szczytem z tego zmierzchu wy³ania³a siê ona jak uœpiony go³¹b, przycupniêty za krok-
wi¹. Taka sama szara jak go³¹b. A nawet jakby to czub go³êbi wystawa³ zza krokwi,
trochê wiêcej szary od szaroœci strzechy.
Zapragn¹³em j¹ nagle dotkn¹æ, pog³askaæ, choæby po tym czubie. Tylko jak siê do
niej dostaæ? Ojciec chyba musia³ wci¹gaæ drabinê na strych, kiedy tê kromkê tam
wsadza³, za krokiew. Spróbowa³em siê wci¹gn¹æ na rêkach po ¿erdziach. Sz³o mi
ciê¿ko, choæ ¿erdzie nie by³y dalej od siebie ni¿ szczeble u drabiny. Tylko ¿e przywie-
ra³y ciasno do strzechy jak stopy do murawy i musia³em przy uchwycie z ca³ej si³y rêkê
30 wciskaæ pod strzechê, ¿eby siê dobrze z³apaæ. Bo niechby tak rêka puœci³a, ober-

wa³bym siê jak gr¹ba na powa³ê. I dopiero bym narobi³ s¹dnego dnia w izbie. Ju¿
widzia³em, jak dziadek siê z drzemki zrywa, ¿e co to, cha³upa siê wali?! I babka Jezusie
Nazareñski! wo³a. I Stasiek w bek. I matka akurat z wysiewkami wraca i rêce za³amuje,
gdzie¿ Szymek?! I ojciec od kowala, gdzie ten ciort?!
Ale jakoœ siê dodŸwiga³em tu¿ pod kromkê i wisz¹c jedn¹ rêk¹ u ¿erdzi, drug¹
wydosta³em j¹ zza krokwi i wsadzi³em za pazuchê. Zejœæ ju¿ by³o ³atwiej. Siad³em sobie
pod kominem, ale jakoœ nie mia³em odwagi wyj¹æ jej od razu zza pazuchy. Nas³u-
chiwa³em, czy z izby nie dochodz¹ jakieœ podejrzane g³osy. Ale tylko babka œpiewa³a
Staœkowi „Ludu, mój ludu, có¿em ci uczyni³?” Rozejrza³em siê z trwog¹ dooko³a. Cisza,

270
spokój, nawet myszy jakby siê wynios³y na ten czas ze strychu. I tylko we mnie serce
m³otem wali³o, jakby wali³o na wierzchu. Wsadzi³em ostro¿nie rêkê za pazuchê i naj-
pierw tam tê kromkê obmaca³em. By³a sucha, spierzchniêta, jak nie chleb. I czy to od
mojego serca, czy sama z siebie te¿ wali³a m³otem. Wyj¹³em j¹ powoli obiema rêkami.
Przykuli³em g³owê, ¿eby siê jej dobrze przyjrzeæ. Ale widaæ by³o tylko kostropaty, szary
kawa³ czegoœ, co by³o niby chlebem. I có¿ w nim takiego jest, pomyœla³em sobie, ¿e
siê ziemia nie mo¿e bez niego obejœæ?
Zaczê³o mnie kusiæ, ¿eby urypaæ okruszynê i spróbowaæ. Mo¿e w zêbach coœ po-
czujê, co w nim jest? Op³atek od komunii te¿ nic takiego, m¹ka, woda i smaku ¿ad-
10 nego, a Pan Jezus w nim przecie¿ jest. Okruszynê tylko. Ojciec nic nie pozna. Bo czy

da siê poznaæ kromkê chleba od Wigilii do wiosny? By³a wiêksza, no, to zesch³a siê.
Cz³owiek te¿ na staroœæ schnie.
Wsadzi³em aby brze¿ek miêdzy zêby i nacisn¹³em nie tak wcale mocno, a tu nagle
trach, jakby coœ siê zawali³o, i ob³ama³ mi siê kawa³ na pó³ d³oni. Strach mnie œcisn¹³.
Pierwsza myœl by³a zerwaæ siê i uciekaæ. Tylko gdzie? W gardle mnie coœ zad³awi³o.
Klêkn¹³bym przed t¹ zesch³¹ kromk¹ i j¹ b³aga³, ¿eby da³a siê z powrotem skleiæ. A tu
jakby po drabinie ju¿ ktoœ goni³. Ktoœ wy³azi³ zza komina i wyci¹ga³ do mnie rêce.
Drzwi od izby trzasnê³y. Jakieœ g³osy, ni to ojca, matki, dziadka, babki, wo³a³y, Szymek,
coœ ty zrobi³?! Szymek, bój siê Boga!! Szymek!!
20 I nagle, jakbym chcia³ zagryŸæ tê wielk¹ winê w sobie, zacz¹³em gryŸæ ten ob³amany
kawa³ek. Trzeszcza³o mi w zêbach, ¿e po ca³ym strychu by³o s³ychaæ. A nawet wydawa-
³o mi siê, ¿e w izbie s³ychaæ, w obejœciu s³ychaæ, w ca³ej wsi s³ychaæ. I ju¿ zewsz¹d
ludzie lec¹ zobaczyæ, co to siê u Pietruszków sta³o. K³u³o mnie w podniebienie, w jê-
zyk, w dzi¹s³a. Ale gryz³em zawziêcie, w poœpiechu, jakbym ba³ siê, ¿e nie zd¹¿ê. Przez
to nic chleba nie czu³em, czu³em siê tylko ca³y podrapany w œrodku, a w gêbie jakbym
ranê mia³.
Potem zjad³em i resztê tej kromki, bo nie wiedzia³em, co z ni¹ zrobiæ. Wtedy coœ
dziwnego siê sta³o, strach nagle gdzieœ znik³ i jakby b³ogoœæ mnie nasz³a. Móg³bym
nawet wstaæ i pójœæ sobie, tylko ¿e nie chcia³o mi siê. Cisza, spokój wróci³y na strych,
30 a po chwili sen mnie zacz¹³ morzyæ. Œni³o mi siê nasze pole, popêkane od suszy,

poroœniête skrzypem, perzem, lebiod¹, a tu¿ obok na s¹siednich polach ros³y ¿yta
dorodne, jêczmienie, pszenice. Ale nic mnie to nie zasmuci³o, nawet ojciec, który
chodzi³ po tym polu, wo³aj¹c ze ³zami, o, ja nieszczêœliwy, nieszczêœliwa ty, ziemio!
Zbudzi³y mnie szarpania, krzyki. Ojciec sta³ nade mn¹ wœciek³y, rozjuszony, jakby
rozum straci³, wymachiwa³ rêkami, wy³:
— Ty wyrodku!! Ty gadzie!! I ró¿ne tam takie. Chryste Panie, trzymaj mnie!! Bo
zabijê, jak psa zabijê!! ¯ebyœ sczez³, nim siê urodzi³eœ! I có¿ my teraz poczniemy?! Nie
daruje nam ziemia! Wstawaj!!

271
Jeszcze b³ogi od snu i chleba rzuci³em siê ojcu do nóg i zacz¹³em skamleæ:
— Skusi³o mnie, tata! Widaæ mam szatana w sobie! ZaprowadŸcie mnie do koœ-
cio³a, bêdê ca³y dzieñ krzy¿em le¿a³! Mo¿e wyjdzie ze mnie!
— Ja ci dam szatana! Wstawaj! — I kopn¹³ mnie w brzuch, a¿ siê zwin¹³em w rus-
k¹ trójkê. I nagle, jakby w jeszcze wiêkszym przyp³ywie wœciek³oœci, z³apa³ mnie wpó³
i zwlók³ jak worek po drabinie ze strychu. I tak mnie wlók³ przez ca³e obejœcie a¿ pod
stodo³ê. Tu mnie postawi³ pod œcian¹ i kaza³ staæ. A sam zacz¹³ czegoœ szukaæ gor¹cz-
kowo po ziemi.
Wysz³a matka z cha³upy, pyta go siê:
10 — Có¿ on takiego zawini³?
A on chodzi³ w tê i nazad i s³omê butami rozgrzebywa³ mamrotaj¹c coœ pod nosem
do siebie, nic, tylko rozum straci³. W koñcu coœ mu zadŸwiêcza³o pod nogami, schyli³
siê i wyci¹gn¹³ ³añcuch od psa. Bo psa spuœciliœmy ju¿ w po³owie zimy, ¿eby sam siê
¿ywi³, bo nie by³o mu co dawaæ jeœæ.
Matka znów od progu go siê pyta:
— I có¿ on zawini³?
Ale pewnie jej nie s³ysza³, zajêty odpl¹tywaniem tego ³añcucha od budy. Pchn¹³
z wœciek³oœci¹ wrótnie od stodo³y, z³apa³ mnie za rêkê i szarpn¹³ do œrodka, choæ nie
opiera³em mu siê. Zapar³ wrótnie za nami, jeszcze kopn¹³ w nie dwa razy, bo nie
20 chcia³y siê doprzeæ. A dygota³ ca³y, jakby mia³ gor¹czkê, a¿ mu ³añcuch w rêku po-

dzwania³. Za³o¿y³ mi ten ³añcuch na szyjê.


— Powieszê ciê, gadzie — wymamrota³. — Niech mi Bóg nie odpuœci. Niech do
piek³a razem z tob¹ pójdê. Ale ciê powieszê.
Coœ tam robi³ z tym ³añcuchem wokó³ mojej szyi, a ³añcuch tylko dzwoni³ jak glaj-
cary u koñskiego ³ba. Nawet mi siê wydawa³o, ¿e mnie ojciec w te glajcary ubiera,
jakby mnie do sanny sposobi³, nie na œmieræ. I mo¿e przez to nic a nic siê nie ba³em.
W do³ku tylko mnie gniot³o, ale nie ze strachu, ¿e mam umrzeæ, tylko pewnie z tego
chleba. Bo jeszcze nie wiedzia³em, co to umrzeæ. Umar³ych, ma siê rozumieæ, widywa-
³em nieraz. I to rozmaitych. Ze staroœci i z chorób, utopionych i powieszonych. I nawet
30 jednego takiego, Paluch siê nazywa³, zwozi³ zbo¿e i ze snopków zlecia³, i ko³o go

przejecha³o. Nie ¿y³ ju¿, a trzyma³ siê tego ko³a, ¿e mu palców nie mogli poodginaæ.
Albo m³ynarza Kurzejê, w pasy we m³ynie go wci¹gnê³o, to niepodobny by³ ni do zabi-
tego, ni do umar³ego. Czy razu jednego Sylwester Sójka zabi³ brata swojego, Sójkê
Boles³awa, cepami o maj¹tek. To wygl¹da³o, jakby tylko przez przypadek, bo razem
m³ócili i albo za blisko siebie stali, albo za d³ugie cepy mieli. A nawet p³aka³ nad
zabitym bratem, wo³aj¹c, wstañ, Boles³awie! O¿yj, braciszku! Jakby go znowu do m³ó-
cenia wo³a³. I wydawa³o siê, ¿e tamten tylko oczy przetrze i wstanie, bo któ¿ by na
wo³anie brata nie wsta³? Czy Ku³aga tak swoj¹ babê spra³, ¿e wylecia³a nagusieñko na
drogê z cha³upy i pad³a nie¿ywa. I te¿ trudno powiedzieæ, jak naprawdê by³o, bo jedni

272
mówili, ¿e nie¿ywa, a drudzy, ¿e bezwstydnica. Albo R¿ysko tak raz w karczmie pi³, pi³
i ju¿ nie wsta³ od tego picia. A trup pijany wygl¹da, jakby tylko tak by³ pijany. ¯yd k³aki
sobie z brody dar³, bo mu za to picie nie zap³aci³. A nawet za poprzednie mu nie odda³
i mia³ wszystko tego dnia oddaæ. Ale przeszukali mu kieszenie, to nie mia³ grosza przy
duszy. Albo mojego szkolnego kolegê, Jêdrka Guzka, kiedy zobaczy³em w trumnie, to
niby umar³y, a ubrany by³ w nowiuteñkie ubranie, w nowiuteñkie buty, w nowiutk¹
koszulê, ostrzy¿ony, uczesany, za ¿ycia nigdy go takim nie widzia³em. A¿ sobie po-
myœla³em, ¿e widaæ nie jest tak Ÿle umrzeæ. Za³o¿y³ siê o kozik z Jasiem Ku³ajem, ¿e
wdrapie siê bez paska na najwy¿sz¹ topolê za grobl¹, za m³ynem. I ju¿ prawie przy
10 wierzcho³ku by³ i zlecia³. Zanieœliœmy go matce, ¿eby go do ³ó¿ka po³o¿y³a, bo siê coœ

w nim oberwa³o. To nas wyprzezywa³a najgorszymi wyzwiskami. A dopiero potem


zaczê³a wyæ, Jêdrusiu, Jêdrusieniu! Jêdrusieczku! Móg³bym wyliczaæ i wyliczaæ. Ale co
jest umrzeæ samemu, nie wiedzia³em jeszcze. A mo¿e dot¹d nie wiem? Choæ pamiêæ
mam dobr¹ do umar³ych. Móg³bym wszystkich po kolei nawet spisaæ, od Wróbla po-
czynaj¹c, gdy mia³em trzy lata i wziê³a mnie matka z sob¹, ¿e pójdziemy siê z Wróblem
po¿egnaæ, bo umiera. Trochê ba³em siê, bo myœla³em, ¿e przy Wróblu bêdzie œmieræ
siedzia³a. A nie widzia³em nigdy œmierci, prócz tej po kolêdzie, ale to by³ zawsze ktoœ
z ch³opaków przebrany. Weszliœmy, Wróblowa coœ na kuchni miesza³a, Wróblów Józek
siedzia³ pod oknem na ³awie i lejce naprawia³, a wysoko na bia³ych poduszkach w sa-
20 mym rogu izby le¿a³a Wróblowa g³owa z roz³o¿onymi jak dwie ga³¹zki w¹sami. Po-

deszliœmy do ³ó¿ka, matka prze¿egna³a siê, uklêk³a i kaza³a mnie uklêkn¹æ. I wtedy te
w¹sy na poduszkach poruszy³y siê, a spod pierzyny wyci¹gnê³a siê sucha rêka i spo-
czê³a przez chwilê na mojej g³owie. Potem wstaliœmy, matka siê spyta³a:
— By³ ju¿ ksi¹dz?
— By³ — westchnê³a Wróblowa i w tej samej chwili powsiad³a na Józka: — Józek!
Józek! Józek! IdŸ¿e ju¿! Proszê go i proszê.
Mia³em siê nawet matki spytaæ:
— Mama, a gdzie œmieræ?
Ale poci¹gnê³a mnie za rêkê i wyszliœmy. A na dworze s³onko przygrzewa³o, cie-
30 pluteñko i Kozieja gna³ cielê, a to cielê tak œmiesznie fika³o, ¿e zacz¹³em siê œmiaæ

i matka siê zaczê³a œmiaæ, i kto tylko szed³ drog¹, przystawa³ i siê œmia³.
— Klêknij — wycharcza³ ojciec.
Buchn¹³em na kolana, a¿ mi ³añcuch na szyi zadzwoni³.
— Powtórz se wszystkie grzechy g³ówne — powiedzia³. — I w piersi siê bij. ¯eby
ci Pan Bóg przebaczy³. I trzy razy zmów Zdrowaœ Maryjo, ¿eby i Maryja. — I klêkn¹³
obok mnie. Splót³ rêce na brzuchu, przymkn¹³ oczy i te¿ siê zacz¹³ modliæ. Wróble
ujada³y nad nami po ca³ej stodole, jakby z³e, ¿e ich sp³oszyliœmy. Powtórzy³em sobie
wszystkie siedem grzechów g³ównych, jak mi ojciec kaza³, ale ¿aden z nich nie by³ do

273
mojego podobny. To sobie pomyœla³em, za co ojciec chce mnie powiesiæ, jak tylko
grzechów g³ównych Pan Bóg nie przebacza?
Wtem wrótnie od stodo³y cichutko skrzypnê³y. Odwróci³em g³owê i na brzegu kle-
piska zobaczy³em w smudze œwiat³a matkê. Przenios³em wzrok na ojca, ale on jej jakby
nie s³ysza³, bo dalej siê modli³ z rêkami na brzuchu, z przymkniêtymi oczyma.
— Nie ma takiej winy, ¿eby jej swojemu dziecku nie przebaczyæ — odezwa³a siê
matka. — A to twoje dziecko. Z³e czy dobre, ale twoje.
Nagle okrêci³em siê ca³ym sob¹ ku matce, a¿ mi znów ³añcuch na szyi zadzwoni³,
i zawo³a³em:
10 — Mama, po co mnie ma tata wieszaæ?! Wyjdê na tê najwy¿sz¹ topolê za grobl¹
i zlecê!
— A choæbyœ go zabi³, twoje bêdzie — teraz ona jakby mnie nie us³ysza³a. —
Tylko ¿e ty ju¿ nie bêdziesz jego ojcem ani cz³owiekiem.
Wtedy te splecione na brzuchu rêce ojca puœci³y, rozlaz³y siê i wspar³ je ciê¿ko
o klêcz¹ce kolana. A pod przymkniêtymi powiekami jakby powstrzymywa³ ³zy. Po chwi-
li otwar³ te oczy i zmêczonym g³osem rzek³:
— WeŸ go. Ja tu jeszcze poklêczê.
Fragment powieœci Kamieñ na kamieniu. Tekst wed³ug wydania:
Wies³aw Myœliwski, Kamieñ na kamieniu, PIW, Warszawa 1984.

Caravaggio,
Niewierny Tomasz
(1601-1602), Galeria
Uffizi, Florencja.
EAST NEWS

Caravaggio — zob. nota


s. 228.

274

You might also like