Professional Documents
Culture Documents
To Lubi! 1 Lic. Kszt. Kult.-Literackie - 4 A
To Lubi! 1 Lic. Kszt. Kult.-Literackie - 4 A
219
Zadania 1. Pewna agencja turystyczna szuka kandydatów na pilotów wycieczek zagranicznych.
Og³oszono konkurs. Wyobracie sobie, ¿e startujecie w tym konkursie. Waszym
wstêpne zadaniem jest opracowanie projektu wycieczki, której trasa prowadziæ
bêdzie do miejsc znajduj¹cych siê w basenie Morza ródziemnego i uzna-
wanych za wa¿ne dla kultury naszego kontynentu. Klientami biura, dla
którego macie pracowaæ, s¹ zwykle nauczyciele-polonici. To bardzo wymagaj¹cy
podró¿nicy, dlatego biuro podró¿y szuka przewodników, którzy dysponuj¹ du¿¹
wiedz¹ i potrafi¹ ciekawie opowiadaæ. Nauczycieli nie da siê zadowoliæ elemen-
tarnymi uwagami. To specjalici, którzy od dawna o takiej wycieczce marz¹. Nie
zarabiaj¹ przy tym szczególnie du¿o, wiêc jeli ju¿ zdecyduj¹ siê wydaæ pieni¹dze,
trasa musi byæ dla nich niezwykle atrakcyjna. Biuro podró¿y liczy siê z tak¹ myl¹.
Opracowanie konkursowego projektu wymaga, by:
wytypowaæ miejsca godne zwiedzenia ze wzglêdu na swe kulturowe znaczenie
(Wasza szansa kryje siê w tym, ¿e potrzebnych teraz informacji dostarcza³y
lektury czytane w gimnazjum; przejrzyjcie ponownie stare podrêczniki one
Was uratuj¹; jeli za kto z Was jedzi³ ju¿ trochê po wiecie, nak³oñcie go do
wspomnieñ);
zlokalizowaæ wytypowane miejsca na mapie;
zaprojektowaæ przebieg podró¿y;
zebraæ i opracowaæ materia³y (zdjêcia, widokówki, nagrania na kasetach wi-
deo, foldery, przewodniki, publikacje popularnonaukowe, albumy, mapki itp.),
które pozwol¹ upewniæ siê co do kulturowej wartoci projektowanej na wstêpie
trasy wycieczki i pog³êbiæ wiedzê na temat wytypowanych do zwiedzania miejsc;
przygotowaæ programy zwiedzania tych miejsc z wykorzystaniem zebranych ma-
teria³ów;
przedstawiæ je w jak najatrakcyjniejszy sposób na forum klasy (prezentacje
multimedialne mile widziane).
Oceñcie poszczególne wyst¹pienia. Czy spe³nilicie WSZYSTKIE oczekiwania biura?
Czy wygralibycie konkurs? Czy biuro nie straci³oby klientów?
220
Sprawa Moria
Abrahama... A po tych wydarzeniach Bóg wystawi³ Abrahama na próbê. Rzek³ do niego: Abra-
hamie! A gdy on odpowiedzia³; Oto jestem powiedzia³: We twego syna jedy-
nego, którego mi³ujesz, Izaaka, id do kraju Moria i tam z³ó¿ go w ofierze na jednym
z pagórków, jakie ci wska¿ê. Nazajutrz rano Abraham osiod³a³ swego os³a, zabra³
z sob¹ dwóch swych ludzi i syna Izaaka, nar¹ba³ drzewa do spalenia ofiary i ruszy³
w drogê do miejscowoci, o której mu Bóg powiedzia³. Na trzeci dzieñ Abraham, spoj-
rzawszy, dostrzeg³ z daleka ow¹ miejscowoæ. I wtedy rzek³ do swych s³ug: Zostañcie
tu z os³em, ja za i ch³opiec pójdziemy tam, aby oddaæ pok³on Bogu, a potem wrócimy
do was. Abraham, zabrawszy drwa do spalenia ofiary, w³o¿y³ je na syna swego Izaaka,
10 wzi¹³ do rêki ogieñ i nó¿, po czym obaj siê oddalili.
Izaak odezwa³ siê do swego ojca Abrahama: Ojcze mój! A gdy ten rzek³: Oto
jestem, mój synu zapyta³: Oto ogieñ i drwa, a gdzie¿ jest jagniê na ca³opalenie?
Abraham odpowiedzia³: Bóg upatrzy sobie jagniê na ca³opalenie, synu mój. I szli
obydwaj dalej. A gdy przyszli na to miejsce, które Bóg wskaza³, Abraham zbudowa³ tam
o³tarz, u³o¿y³ na nim drwa i zwi¹zawszy syna swego Izaaka po³o¿y³ go na tych drwach
na o³tarzu. Potem Abraham siêgn¹³ rêk¹ po nó¿, aby zabiæ swego syna.
Ale wtedy Anio³ Pañski zawo³a³ na niego z nieba i rzek³: Abrahamie, Abrahamie!
A on rzek³: Oto jestem. [Anio³] powiedzia³ mu: Nie podno rêki na ch³opca i nie
czyñ mu nic z³ego! Teraz pozna³em, ¿e boisz siê Boga, bo nie odmówi³e Mi nawet
20 twego jedynego syna.
Abraham, obejrzawszy siê poza siebie, spostrzeg³ barana uwik³anego rogami w za-
rolach. Poszed³ wiêc, wzi¹³ barana i z³o¿y³ w ofierze ca³opalnej zamiast swego syna.
I da³ Abraham miejscu temu nazwê Pan widzi. St¹d to mówi siê dzisiaj: Na wzgórzu
Pan siê ukazuje.
Po czym Anio³ Pañski przemówi³ g³ono z nieba do Abrahama po raz drugi: Przy-
siêgam na siebie, wyrocznia Pana, ¿e poniewa¿ uczyni³e to, a nie oszczêdzi³e syna
twego jedynego, bêdê ci b³ogos³awi³ i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na
niebie i jak ziarnka piasku na wybrze¿u morza; potomkowie twoi zdobêd¹ warownie
swych nieprzyjació³. Wszystkie ludy ziemi bêd¹ sobie ¿yczyæ szczêcia [takiego, jakie
30 jest udzia³em] twego potomstwa, dlatego ¿e us³ucha³e mego rozkazu.
Tekst wed³ug: Pismo wiête Starego i Nowego Testamentu, [Rdz 22, 1-19],
Wydawnictwo Pallottinum, Poznañ 1991.
221
Wis³awa Szymborska
Noc
I rzek³ Bóg: Wezwij syna twego jednorodzonego,
którego mi³ujesz, Izaaka, a id z nim do ziemi Moria
i tam go ofiarujesz na ca³opalenie na jednej z gór, któr¹ tobie wska¿ê.
222
Czeka Pan Bóg
i z balkonu chmur spoziera,
czy siê ³adnie, czy siê równo
stos zapali
i zobaczy,
jak na przekór siê umiera,
bo ja umrê,
nie pozwolê siê ocaliæ!
Od tej nocy
10 ponad miarê z³ego snu,
od tej nocy
ponad miarê samotnoci,
zacz¹³ Pan Bóg
pomalutku
dzieñ po dniu
przeprowadzkê Wiersz z tomu Wo³anie do Yeti. Tekst wed³ug wydania:
z dos³ownoci Wis³awa Szymborska, Wiersze wybrane, Wybór i uk³ad Autorki,
do przenoni. Wydawnictwo a5, Kraków 2000.
223
BIBLIA
W dzisiejszym jêzyku wyraz Biblia oznacza konkretnie jedn¹ ksi¹¿kê; nazwa ta
jednak pochodzi od wyrazu w liczbie mnogiej: Biblia to po grecku ksi¹¿ki. Chodzi
mianowicie o niewielk¹ bibliotekê z³o¿on¹ z 73 ksi¹g, wiêkszych lub mniejszych:
46 Starego Testamentu i 27 Nowego Testamentu*.
W dawnych czasach zebranie tylu ksi¹g w jeden tom przedstawia³oby niejak¹
trudnoæ; z drugiej strony by³y w obiegu równie¿ inne ksiêgi, które nies³usznie
uchodzi³y za wiête i natchnione (utrzymywano, ¿e zosta³y one odnalezione w miejs-
cach ukrytych, sk¹d ich nazwa grecka apokryfy). Dlatego Koció³ ustali³ pewn¹
listê: Kanon ksi¹g wiêtych (po grecku kanon znaczy regu³a). Ksiêgami kanonicz-
10 nymi nazywaj¹ siê wiêc te, które Koció³ uzna³ za natchnione przez Boga i jako takie
nam je przedstawia. [...]
Oryginalne teksty wiêtych ksi¹g zosta³y spisane w trzech ró¿nych jêzykach: heb-
rajskim, aramejskim i greckim. [...]
Biblia Hebrajczyków [Stary Testament] by³a napisana w hebrajskim, z wyj¹tkiem
niektórych fragmentów w aramejskim [...]. W III-II w. przed Chr. Biblia hebrajska
zosta³a przet³umaczona na jêzyk grecki przez ¯ydów mieszkaj¹cych w Aleksandrii.
Dodali oni te ksiêgi, których orygina³ albo zagin¹³, albo le siê zachowa³ [...]; po-
nadto dorzucili niektóre partie do ksi¹g Estery i Daniela, a od razu po grecku u³o¿yli
2. Machabejsk¹ oraz M¹droci. Wszystkie te uzupe³nienia, których nie by³o w Biblii
20 hebrajskiej, ale wchodzi³y w sk³ad kanonu ¯ydów greckich, nazywaj¹ siê deu-
terokanoniczne, czyli ksiêgi z drugiej listy. W ten sposób powsta³a Biblia grecka,
zwana tak¿e Septuagint¹, poniewa¿ przek³ad siedemdziesiêciu t³umaczy (septuagin-
ta = 70) nie wykazywa³ ¿adnych rozbie¿noci. Pos³ugiwano siê ni¹ w synagogach
greckich i w pierwszych kocio³ach chrzecijañskich [...]. Jeszcze dzisiaj w kocio-
³ach wschodnich czyta siê tê w³anie Bibliê greck¹.
Nowy Testament zosta³ zredagowany ca³y po grecku, mimo ¿e naturalnie
pierwsze wspomnienia o Jezusie by³y utrwalone w jêzyku aramejskim.
Pierwszych przek³adów ³aciñskich dokonywano ju¿ od II w. po Chr., ale niezbyt
piêknie ani porz¹dnie. w. Hieronim (IV w.) przejrza³ je, porównuj¹c z tekstami
20 oryginalnymi greckim i hebrajskim. Jego przek³ad zosta³ nazwany Wulgat¹ i przez
ca³e wieki by³ w u¿yciu w liturgii Kocio³a ³aciñskiego oraz s³u¿y³ za podstawê do
t³umaczeñ na jêzyki europejskie a¿ do czasów nowo¿ytnych*.
Kocio³y protestanckie dokonuj¹ przek³adu bezporednio z jêzyków oryginal-
nych. Na ogó³ nie bior¹ pod uwagê ksi¹g deuterokanonicznych, zw¹c je apokryfami.
224
Wspó³czesne Biblie katolickie w³¹czaj¹ równie¿ ksiêgi deuterokanoniczne i t³u-
macz¹ je z jêzyków oryginalnych, uwzglêdniaj¹c jednak gdy chodzi o Stary Tes-
tament równie¿ wersjê Septuaginty.
Staro¿ytne ksiêgi mia³y formê zwojów. Spisywano tekst w kolumnach na szero-
kich p³atach cieniutkiej skóry, które nastêpnie zszywano brzegami jeden do drugie-
go i nawijano na pa³eczkê. [...] Pisano równie¿ na papirusie, wyrabianym w Egipcie
z ³odyg roliny o tej samej nazwie rosn¹cej na b³otach. Ca³kiem prawdopodobne, ¿e
ksiêgi Nowego Testamentu by³y najpierw spisane na papirusie, który wprawdzie by³
tañszy, ale szybciej siê niszczy³. [...] Nieco póniej wynaleziono sposób zszywania
10 razem poszczególnych arkuszy przez rodek: tak powsta³y nasze zeszyty, po ³acinie
zwane kodeksami. Zaczêto zreszt¹ pos³ugiwaæ siê pergaminem skórk¹ owcz¹,
specjalnie wyprawion¹, cieniutk¹, mocn¹ i wybielon¹. Udoskonalenia te natych-
miast by³y wziête pod uwagê przy kopiowaniu Biblii. [...]
Od XIII w. po Chr. ka¿d¹ z 73 ksi¹g Biblii zaczêto dzieliæ na ponumerowane
rozdzia³y. Dwa czy trzy wieki póniej z kolei ka¿dy rozdzia³ zosta³ podzielony na
numerowane wersety, zawieraj¹ce jedno lub dwa zdania. [...]
S³owo Boga, ujête w ksiêgi biblijne, zosta³o przekazane za porednictwem ludzi
natchnionych przez Niego samego. Oczywicie, redakcja tych ksi¹g trwa³a setki lat,
musimy wiêc zdawaæ sobie sprawê z tego, i¿ ka¿dy z autorów biblijnych jako
20 przedstawiciel swej w³asnej epoki przemawia³ innym jêzykiem, w odmiennej
atmosferze cywilizacyjnej, ale zawsze w imieniu tego samego niezmiennego Boga.
Tote¿ Biblia ma wartoæ trwa³¹ i uniwersaln¹, niepodwa¿alne znaczenie dla ludzi
wszystkich czasów i kontynentów. I rzeczywicie nale¿y do tych dzie³, które w ca-
³ym wiecie s¹ czytane, t³umaczone na wszystkie jêzyki.
Fragmenty ksi¹¿ki: Stary Testament. Historia zbawienia, Wprowadzenie i objanienia: Don Paolo Crivellaro,
T³um. Danuta Szumska, Édition du Dialogue, Paris 1983.
225
Søren Kierkegaard
Bojañ i dr¿enie
Pewnego razu ¿y³ cz³owiek, który s³ysza³ w dzieciñstwie piêkn¹ opowieæ o tym, jak Bóg kusi³
Abrahama i jak siê Abraham opar³ kuszeniu, zachowa³ wiarê i po raz drugi, wbrew oczekiwaniom,
mia³ syna. Kiedy ten cz³owiek postarza³ nieco, czyta³ tê sam¹ opowieæ z jeszcze wiêkszym podziwem;
albowiem ¿ycie rozdzieli³o to, co by³o po³¹czone w pobo¿nej prostocie wieku dziecinnego. Im starszy
stawa³ siê ten cz³owiek, tym czêciej wraca³ myl¹ do owej opowieci, zachwyt jego wci¹¿ siê wzma-
ga³, ale przecie¿ coraz mniej j¹ pojmowa³. Nareszcie zapomnia³ o wszystkim innym; duszê jego opa-
nowa³o jedno tylko pragnienie ujrzeæ Abrahama, do jednego tylko têskni³ byæ wiadkiem owego
wydarzenia. Nie pragn¹³ ogl¹daæ piêknych krajobrazów Wschodu ani ziemskiej piêknoci Ziemi Obie-
canej, ani owej bogobojnej pary ma³¿eñskiej, której Bóg pob³ogos³awi³, ani szacownej postaci sêdzi-
10 wego patriarchy, ani radosnej m³odoci Izaaka przez Boga podarowanego, nie mia³ nic przeciwko
temu, aby to wszystko dzia³o siê na ja³owym stepie. Pragn¹³ jedynie towarzyszyæ im w trzydniowej
podró¿y, kiedy to Abraham jecha³, maj¹c troskê przed sob¹, a syna przy boku. Chcia³ byæ obecny tam
w tej godzinie, kiedy Abraham wzniós³ oczy i ujrza³ przed sob¹ górê Moria w dali, w tej godzinie,
kiedy porzuci³ os³y na drodze i zacz¹³ wstêpowaæ na górê sam z Izaakiem, gdy¿ interesowa³a go nie
kunsztowna tkanina fantazji, ale zgroza myli.
M¹¿ ów nie by³ mylicielem, nie czu³ potrzeby wyjcia dalej poza wiarê; wydawa³o mu siê rzecz¹
najwspanialsz¹ byæ nazwanym ojcem wiary i uwa¿a³ za los godny zazdroci posiadaæ wiarê, nawet
gdyby nikt o tym nie wiedzia³.
M¹¿ ów nie by³ uczonym egzeget¹*, nie zna³ jêzyka hebrajskiego; gdyby umia³ po hebrajsku, mo¿e
20 by ³atwo zrozumia³ ow¹ opowieæ i samego Abrahama.
I
I Bóg kusi³ Abrahama i rzek³ mu: Wemij syna twego jednorodzonego, którego mi³ujesz, a id do
ziemi Moria i tam go ofiarujesz na ca³opalenie na jednej górze, któr¹ uka¿ê tobie.
By³o to o witaniu, Abraham wsta³ wczenie, kaza³ osiod³aæ os³y swoje i porzuci³ swe namioty,
zabieraj¹c ze sob¹ Izaaka, a Sara spogl¹da³a przez okno za nimi, patrzy³a, jak schodzili do doliny, a¿
znikli jej z oczu. W milczeniu jechali przez trzy dni, a na czwarty dzieñ rano nie powiedzia³ Abraham
ani s³owa, ale podniós³ oczy i ujrza³ górê Moria w oddali. Zostawi³ s³ugi swoje na drodze, sam z Iza-
akiem wst¹pi³ na górê. I powiedzia³ Abraham do siebie: Nie mogê przecie¿ ukrywaæ przed Izaakiem,
dok¹d go wiedzie ta droga. Stan¹³ wiêc i po³o¿y³ rêkê na g³owie Izaaka jak do b³ogos³awieñstwa,
30 a Izaak pochyli³ siê, aby to b³ogos³awieñstwo przyj¹æ. A oblicze Abrahama by³o ojcowskie, spojrzenie
226
³agodne, mowa jego krzepi¹ca. Ale Izaak nie móg³ go zrozumieæ, jego dusza nie potrafi³a siê unieæ;
obj¹³ Abrahama za kolana, upad³ mu do nóg, prosi³ o zachowanie m³odego ¿ycia, piêknych nadziei,
przypomnia³ radoæ w domu Abrahama, przypomnia³ smutki i samotnoæ. Ale Abraham podniós³
ch³opca i prowadzi³ go za rêkê, a s³owa jego by³y pe³ne pociechy i nawo³ywañ do odwagi. Izaak nie
móg³ go jednak zrozumieæ. Weszli na górê Moria, a Izaak ci¹gle go nie rozumia³. I odwróci³ siê na
chwilê Izaak, a kiedy znów spojrza³ na oblicze Abrahama, zobaczy³, ¿e by³o zmienione: dziki wzrok,
grony wyraz. Abraham schwyci³ Izaaka za piersi, rzuci³ go na ziemiê i rzek³: G³upi ch³opcze, czy
mylisz, ¿e jestem twoim ojcem? Jestem czcicielem ba³wanów. Mylisz, ¿e to z rozkazu Boga? Nie,
to dla mojej zachcianki. Mylisz, ¿e to rozkaz Boga? Nie, to jest moja przyjemnoæ. Zadr¿a³ wtedy
10 Izaak i zawo³a³ przera¿ony: Bo¿e w niebiosach, zmi³uj siê nade mn¹, Bo¿e Abrahama, zmi³uj siê nade
mn¹, nie mam ojca na ziemi, b¹d Ty mi ojcem! Ale Abraham powiedzia³ w duchu: Panie w nie-
biosach, sk³adam Ci dziêki; przecie¿ lepiej jest, by myla³, ¿e ja jestem nieludzki, ni¿ gdyby mia³
przestaæ wierzyæ w Ciebie. [...]
II
By³ brzask, Abraham wsta³ wczenie, obj¹³ Sarê, oblubienicê swej staroci, a Sara poca³owa³a
Izaaka który wyzwoli³ j¹ od hañby, Izaaka, który by³ jej dum¹, jej nadziej¹ po wszystkie pokolenia.
I tak wyjechali w milczeniu na drogê, Abraham utkwi³ wzrok w ziemi, a kiedy na czwarty dzieñ pod-
niós³ oczy i ujrza³ daleko przed sob¹ górê Moria, wzrok jego znów zwróci³ siê ku ziemi. W milczeniu
u³o¿y³ stos, zwi¹za³ Izaaka, w milczeniu wyci¹gn¹³ nó¿: i wtedy ujrza³ koz³a, którego zes³a³ mu Bóg.
20 Z³o¿y³ go w ofierze i wróci³ do domu. Od tego dnia pocz¹wszy Abraham siê zestarza³ i nie móg³
zapomnieæ, czego Bóg ¿¹da³ od niego. Izaak rós³ jak przedtem, ale oko Abrahama pociemnia³o i nie
ogl¹da³ on ju¿ ¿adnej radoci. [...]
III
By³o wczesne rano, rych³o wsta³ Abraham; uca³owa³ Sarê, która tak niedawno zosta³a matk¹,
a Sara uca³owa³a Izaaka, radoæ sw¹, wesele swoje po wszystkie czasy. Abraham za jecha³ drog¹
w zamyleniu, a myla³ o Hagar i jej synu, których wygna³ na pustyniê. I wszed³ na górê Moria i wy-
ci¹gn¹³ nó¿.
By³ cichy wieczór, kiedy Abraham wyruszy³ samotnie i jecha³ a¿ ku górze Moria, upad³ tam na
oblicze, prosi³ Boga, aby mu przebaczy³ grzech jego, ¿e chcia³ z³o¿yæ w ofierze Izaaka, ¿e jako ojciec
30 zapomnia³ o obowi¹zkach wzglêdem syna. Czêsto wychodzi³ samotnie na drogê, ale nie móg³ odzys-
kaæ spokoju. Nie móg³ poj¹æ, ¿e to by³ grzech, i¿ pragn¹³ z³o¿yæ w ofierze Bogu, co mia³ najlepszego,
to, za co by³ gotów oddaæ ¿ycie wielokrotnie; a je¿eli to by³ grzech, je¿eli nie kocha³ Izaaka w ten
sposób, nie móg³ poj¹æ, ¿e mo¿e to byæ wybaczone; jaki¿ bowiem grzech móg³by byæ okropniejszy?
[...]
IV
By³o wczesne rano. Wszystko przygotowano do podró¿y w domu Abrahama. Abraham po¿egna³
Sarê, Eleazar, wierny s³uga, odprowadzi³ go a¿ na drogê, a potem powróci³ do domu. Jechali razem
prosto Abraham i Izaak, a¿ przybyli do góry Moria. I Abraham przygotowa³ wszystko do ofiary,
spokojnie i ³agodnie, ale kiedy odwróci³ siê i porwa³ miecz, Izaak widzia³, ¿e palce lewicy Abrahama
30 skurczy³y siê z rozpaczy, i przeszed³ dreszcz przez jego cia³o ale Abraham porwa³ miecz.
A potem powrócili do domu i Sara pospieszy³a im na spotkanie, ale Izaak straci³ wiarê. Nigdy na
wiecie nikt o tym nie wspomnia³ s³owem i Izaak nie powiedzia³ nikomu ani s³owa o tym, co widzia³,
Abraham za nie myla³, aby ktokolwiek to widzia³. [...]
227
Tak oto i w podobny sposób rozmyla³ ów cz³owiek, o którym mówimy, o tamtym zdarzeniu. Za
ka¿dym razem kiedy powraca³ z wêdrówki na górê Moria do domu, upada³ ze zmêczenia, za³amywa³
rêce i mówi³: Nikt nie by³ tak wielki jak Abraham, któ¿ go potrafi zrozumieæ. [...]
Ludzie rozumiej¹ opowieæ o Abrahamie w inny sposób. Chwal¹ ³askê Pañsk¹, która zwróci³a
Abrahamowi Izaaka, i mówi¹, ¿e wszystko to by³o tylko prób¹. Prób¹ s³owo to mówi i du¿o, i ma³o,
a wszystko mija tak szybko jak gadanie. Dosiada siê skrzydlatego konia, natychmiast jest siê na górze
Moria i od razu widzi siê koz³a; zapomina siê, ¿e Abraham jecha³ na ole, i to bardzo powoli trzy
dni by³ w podró¿y i musia³ mieæ czas na nar¹banie drzewa, zwi¹zanie Izaaka i naostrzenie no¿a. [...]
Czy wiêc nie powinnimy mówiæ o Abrahamie? Mylê, ¿e owszem, powinnimy. Je¿elibym kiedy
10 mia³ o nim kazanie, to przede wszystkim omówi³bym cierpienie, jakie sprawia taka próba. W tym celu
jak pijawka bym wyssa³ ca³y lêk i biedê, i mêkê cierpieñ ojcowskich, abym móg³ opisaæ, co cierpia³
Abraham, kiedy wród tych cierpieñ nie straci³ wiary. Wspomnê o tym, ¿e jecha³ trzy dni i dobr¹ czêæ
dnia czwartego i ¿e te pó³czwarta dnia trwa³o o wiele d³u¿ej ni¿ parê tysiêcy lat, które mnie dziel¹ od
Abrahama. Potem przypomnê moim s³uchaczom, ¿e moim zdaniem nale¿y siê powa¿nie zastanowiæ
przed takim przedsiêwziêciem i ¿e w ka¿dej chwili mo¿na zawróciæ. Je¿eli to wszystko powiem, to nie
bêdê siê ba³ niebezpieczeñstwa ani nie bêdê siê lêka³, ¿e wzbudzi³em w moich wiernych ochotê do
naladowania Abrahama. Ale je¿eli siê chce tworzyæ tanie wydanie Abrahama i zabrania siê wszystkim
naladowania go, to graniczy to ze miesznoci¹.
Zamierzam wyci¹gn¹æ z opowieci o Abrahamie wszystkie dialektyczne konsekwencje w nim
20 zawarte i wyraziæ je w formie problematów, aby okazaæ, jak wielkim paradoksem jest wiara; para-
doks ten pozwala z morderstwa uczyniæ wiêty i mi³y Bogu czyn, paradoks ten powróci³ Abrahamowi
Izaaka i nie daje siê ogarn¹æ myl¹, poniewa¿ wiara w³anie tam siê zaczyna, gdzie mylenie siê
koñczy.
Fragmenty ksi¹¿ki: Søren Kierkeeagaard, Bojañ i dr¿enie. Choroba na mieræ,
T³um. Jaros³aw Iwaszkiewicz, PWN, Warszawa 1972.
228
Pr zy
w UWA
t³um o³ywa
Obo
aczy ny tu
w fr GA!
wi¹z konte agmen
uje k t
Albert Camus j e d n c i e t e j z D¿um
ak l c
ektu zêci p dobr ze
y
ra c odrê siê
a³ej c
Bracia moi, chwila nadesz³a pow znika.
iec
i.
* W Oranie algierskim, Na wiosnê oczekiwano z chwili na chwilê koñca choroby* i nikt nie myla³ o tym,
w którym rozgrywa siê
akcja powieci, szaleje by pytaæ o czas trwania epidemii, skoro wszyscy wyobra¿ali sobie, ¿e epidemia nie
epidemia d¿umy. bêdzie trwa³a. Ale w miarê jak mija³y dni, zaczêto siê obawiaæ, ¿e choroba nigdy siê
nie skoñczy; jednoczenie koniec epidemii sta³ siê przedmiotem wszystkich nadziei.
Podawano wiêc sobie z r¹k do r¹k rozmaite przepowiednie magów czy wiêtych Ko-
cio³a katolickiego. Wydawcy zdali sobie bardzo szybko sprawê z korzyci, jakie mo¿e
im przynieæ ta egzaltacja, i drukowali kr¹¿¹ce teksty w wielu egzemplarzach. Stwier-
dziwszy, ¿e ciekawoæ publicznoci jest nienasycona, zaczêli szukaæ w bibliotekach
miejskich wszelkich historycznych dokumentów tego rodzaju i rozpowszechniali je
10 w miecie. Kiedy ju¿ wyczerpali historiê, zwrócili siê po przepowiednie do dzienni-
karzy, którzy przynajmniej w tym wzglêdzie okazali równe kompetencje jak ich wzory
z minionych wieków.
Niektóre z tych przepowiedni drukowano nawet w odcinkach w gazetach, a czytano
je z nie mniejszym zapa³em ni¿ sentymentalne opowiadania zamieszczane w czasach
* Nostradamus (1503-1566) zdrowia. Niektóre z tych przewidywañ opiera³y siê na dziwacznych obliczeniach, gdzie
francuski lekarz i astro-
log, który zas³u¿y³ siê przy w grê wchodzi³ rok, liczba zmar³ych i cyfra miesiêcy spêdzonych pod rz¹dami d¿umy.
zwalczaniu d¿umy; autor Innym razem przeprowadzano porównania z wielkimi d¿umami w historii, odkrywaj¹c
m.in. do dzi popularnych
przepowiedni. podobieñstwa (które przepowiednie nazywa³y niezmiennymi), i przy pomocy nie mniej
* Otylia (ok. 1165-1220) dziwacznych obliczeñ usi³owano wyci¹gn¹æ wnioski odpowiadaj¹ce aktualnym wypad-
wydana za m¹¿ wbrew swej
20 kom. Ale publicznoæ niew¹tpliwie ceni³a sobie najbardziej te proroctwa, które pos³u-
woli; po owdowieniu sys-
tematycznie odwiedza³a guj¹c siê jêzykiem apokaliptycznym, zwiastowa³y cykle wydarzeñ; ka¿de z nich mog³o
kocio³y, w których czêsto
doznawa³a wizji; mia³a te¿ byæ tym w³anie, którego dowiadcza³o miasto, a jego z³o¿onoæ pozwala³a na wszelkie
dar prorokowania. interpretacje. Tak wiêc radzono siê co dzieñ Nostradamusa* i w. Otylii*, a zawsze
Albert Camus (1913-1960) [czyt. kamü.] francuski pisarz, eseista i publicysta. W pierwszej fazie jego
twórczoci znalaz³y odbicie idee egzystencjalizmu (by³ uznawany za przedstawiciela tego kierunku) [zob.
EGZYSTENCJALIZM FILOZOFIA NICOCI, s. 234-235]. W przeciwieñstwie do Sartrea innego
przedstawiciela egzystencjalizmu nienawidzi³ komunizmu.
Camus urodzi³ siê i wychowa³ w Algierii. Zawsze chcia³ byæ filozofem, zosta³ jednak filozofuj¹cym
pisarzem. Podczas II wojny wiatowej aktywnie dzia³a³ w ruchu oporu. W 1942 r. opublikowa³ Obcego.
Maj¹c trzydzieci lat pisa³ potem i niemal z dnia na dzieñ, zazna³em s³awy. Nie ¿a³ujê tego. Mog³yby
mnie póniej drêczyæ z³e sny. Teraz wiem, co to jest. Niewiele. Gdy odbiera³ Nagrodê Nobla (1957),
powiedzia³: Przyjmuj¹c wyró¿nienie, jakim wasza wolna Akademia zechcia³a mnie uhonorowaæ, odczu³em
wdziêcznoæ tym g³êbsz¹, ¿e jestem wiadom, jak bardzo ta nagroda przekracza moje osobiste zas³ugi.
FREE
W 1960 Camus zgin¹³ w wypadku samochodowym. Mia³ 47 lat. Prawdziwe dzie³a planowa³ dopiero stworzyæ.
229
z po¿ytkiem. Wszystkie zreszt¹ proroctwa mia³y tê cechê wspóln¹, ¿e w koñcu pod-
nosi³y na duchu. Tylko z d¿um¹ by³o inaczej.
* Paneloux czyt. panelu.. Te przes¹dy zastêpowa³y wiêc naszym wspó³obywatelom religiê i dlatego Paneloux*
* Rieux czyt. rjö. wyg³asza³ kazanie w kociele zape³nionym tylko w trzech czwartych. Kiedy Rieux*
wszed³ do kocio³a w wieczór kazania, wiatr wdziera³ siê falami przez dwuskrzyd³owe
drzwi i kr¹¿y³ swobodnie miêdzy zebranymi. Doktor zaj¹³ miejsce w zimnym i cichym
wnêtrzu, wród audytorium z³o¿onego wy³¹cznie z mê¿czyzn; ujrza³, jak ksi¹dz wcho-
dzi na ambonê. Paneloux mówi³ tonem ³agodniejszym, z wiêkszym namys³em ni¿ za
* W pierwszym kazaniu ksi¹dz pierwszym razem*, i zebrani zauwa¿yli kilkakrotnie, ¿e z wahaniem dobiera s³owa.
Paneloux mówi³ o d¿umie
10 Rzecz ciekawsza jeszcze, ¿e nie mówi³ ju¿ wy ale my.
jako karze za grzechy.
Jednak¿e g³os jego stawa³ siê z wolna pewniejszy. Rozpocz¹³ od przypomnienia, ¿e
od d³ugich miesiêcy d¿uma jest pomiêdzy nami i teraz, kiedy znamy j¹ lepiej, poniewa¿
widzielimy tyle razy, jak zasiada przy naszym stole czy przy wezg³owiu tych, których
kochamy, jak kroczy obok nas i czeka na nasze przyjcie w miejscach pracy, mo¿e
potrafimy lepiej przyj¹æ to, co mówi nam bez przerwy i czego w pierwszym zasko-
czeniu nie us³yszelimy dobrze. To, co ojciec Paneloux mówi³ ju¿ z tego samego miejs-
ca, pozostaje prawd¹ przynajmniej takie jest jego przekonanie. Ale, jak to zdarza
siê wszystkim (i dlatego bije siê w piersi), mo¿e pomyla³ i powiedzia³ to bez mi³o-
sierdzia. W ka¿dej rzeczy jednak jest jaka prawda, któr¹ trzeba zachowaæ w pamiêci.
20 Najokrutniejsza próba wci¹¿ jest jeszcze dobrodziejstwem dla chrzecijanina. W³anie
chrzecijanin powinien szukaæ tego, co jest dla niego dobrodziejstwem, poznawaæ jego
istotê i próbowaæ je znaleæ.
W tej chwili ludzie wokó³ Rieux rozsiedli siê i umiecili mo¿liwie najwygodniej na
swych ³awkach. Skrzyd³o obitych suknem drzwi wejciowych uderza³o lekko. Kto
wsta³, ¿eby je przytrzymaæ. Ten incydent rozproszy³ uwagê doktora, który ledwo s³ysza³
co Paneloux mówi dalej. Ksi¹dz powiedzia³ mniej wiêcej tyle, ¿e nie nale¿y wyjaniaæ
sobie zjawiska d¿umy, ale nauczyæ siê tego, czego mo¿na siê nauczyæ. Rieux zrozumia³
niejasno, ¿e wed³ug ojca Paneloux nie ma nic do wyt³umaczenia. Zainteresowanie
doktora wzros³o, kiedy Paneloux powiedzia³ z moc¹, ¿e s¹ rzeczy, które mo¿na wyja-
30 niæ w stosunku do Boga, i inne, których wyjaniæ nie mo¿na. Oczywicie jest dobro
i z³o, i na ogó³ mo¿na sobie wyt³umaczyæ ³atwo, co je dzieli. Ale trudnoæ rozpoczyna
siê wewn¹trz z³a. Na przyk³ad, bywa³o z³o z pozoru konieczne i z³o z pozoru bez-
* Lekturê fragmentów Don u¿yteczne. Don Juan w piekle* i mieræ dziecka. Jeli jest bowiem sprawiedliwe, ¿e
Juana Moliera w cyklu To
lubiê! proponowano w kl.
piorun uderza w niedowiarka, nie mo¿na zrozumieæ cierpieñ dziecka. I doprawdy, nie
III gimnazjum. ma na ziemi nic wa¿niejszego od cierpienia dziecka, lêku, jakie to cierpienie przynosi,
* S³owa te mo¿na odnieæ i racji, jakie trzeba dlañ znaleæ*. Wszystko inne w ¿yciu u³atwia Pan Bóg i zanim doj-
do sceny, w której bohate-
rowie powieci byli wiad-
dziemy do tego punktu, religia nie ma zas³ug. Natomiast tu przypiera nas do muru.
kami wstrz¹saj¹cej agonii Tak wiêc jestemy pod murami d¿umy i w ich miertelnym cieniu musimy odnaleæ
dziecka.
dla siebie dobrodziejstwo. Ojciec Paneloux odmawia sobie nawet ³atwych korzyci p³y-
230
n¹cych z przedostania siê przez ten mur. Wygodnie by³oby mu powiedzieæ, ¿e rozkosze
czekaj¹ce dziecko mog¹ wynagrodziæ jego cierpienia, ale doprawdy nic o tym nie wie.
Któ¿ móg³by bowiem twierdziæ, ¿e wieczna radoæ mo¿e wynagrodziæ chwilê ludzkiego
cierpienia? Na pewno nie by³by to chrzecijanin, którego Pan zazna³ cierpieñ na ciele
i duszy. Nie, ojciec Paneloux pozostanie u stóp muru, wierny tej mêce, której sym-
bolem jest krzy¿, twarz¹ w twarz z cierpieniem dziecka. I powie bez lêku tym, którzy
go dzi s³uchaj¹: Bracia moi, chwila nadesz³a. Trzeba we wszystko uwierzyæ albo
wszystkiemu zaprzeczyæ. A któ¿ sporód was omieli³by siê wszystkiemu zaprzeczyæ?
Rieux zaledwie mia³ czas pomyleæ, ¿e ojciec Paneloux jest bliski herezji, kiedy
10 ksi¹dz mówi³ ju¿ z moc¹, ¿e ten nakaz, to ¿¹danie jest przywilejem chrzecijanina. Jest
równie¿ jego cnot¹. Paneloux wie, ¿e to, co jest ponad zwyk³¹ miarê w cnocie (o czym
powie za chwilê), wielu ludziom, przyzwyczajonym do bardziej pob³a¿liwej i klasycznej
moralnoci, wyda siê czym zaskakuj¹cym. Ale religia czasu d¿umy nie mo¿e byæ reli-
gi¹ codzienn¹ i jeli Bóg móg³by zgodziæ siê, a nawet pragn¹æ, by dusza odpoczywa³a
i cieszy³a siê w czasach szczêcia, chce, ¿eby siê okaza³a ponad swoj¹ miarê, skoro
nieszczêcie jest bezmierne. Bóg udziela dzi ³aski istotom przez siebie stworzonym
zsy³aj¹c im nieszczêcie, jakiego trzeba, by mog³y udwign¹æ najwiêksz¹ cnotê: Wszyst-
ko lub Nic.
Przed wiekiem pewien autor wiecki mniema³, ¿e odkry³ tajemnicê Kocio³a twier-
20 dz¹c, ¿e nie ma czyæca. Rozumia³ przez to, ¿e nie ma pó³rodków, ¿e jest tylko raj
i piek³o, i mo¿na byæ jedynie zbawionym lub potêpionym wedle tego, co siê wybra³o.
Zdaniem Paneloux jest to herezja, która mog³a siê zrodziæ tylko w duszy niedowiarka.
Jest bowiem czyciec. Ale zdarza³y siê bez w¹tpienia okresy, kiedy nie mo¿na siê by³o
tego czyæca spodziewaæ, okresy, kiedy nie mo¿na by³o mówiæ o grzechu powszednim.
Wszelki grzech by³ miertelny, wszelka obojêtnoæ zbrodnicza. By³o wszystko lub nic.
Paneloux urwa³ i Rieux us³ysza³ w tej chwili wyraniej jêki wiatru pod drzwiami,
jak gdyby wiatr przybiera³ na sile. Ojciec Paneloux powiedzia³ wówczas, ¿e cnota ca³-
kowitej zgody, o której mówi³, nie powinna byæ zrozumiana w sensie ograniczonym,
jaki siê jej zazwyczaj nadaje; nie chodzi o banaln¹ rezygnacjê ani nawet o trudn¹
30 pokorê. Chodzi o upokorzenie, ale o upokorzenie, z którym upokorzony by³by w zgo-
dzie. Cierpienie dziecka jest na pewno upokarzaj¹ce dla umys³u i serca. Ale tego w³a-
nie trzeba zaznaæ. Dlatego (i Paneloux zapewni³ swoich s³uchaczy, ¿e ma nie³atw¹
rzecz do powiedzenia) trzeba chcieæ cierpienia, poniewa¿ Bóg go chce. Tylko w ten
sposób chrzecijanin nie oszczêdzi sobie niczego i maj¹c wszystkie wyjcia zamkniête
dojdzie do samego sedna wyboru. Wybierze wiarê we wszystko, ¿eby nie musia³ wszyst-
kiemu zaprzeczyæ. I podobnie jak te zacne kobiety, które dowiedziawszy siê, ¿e po-
* dymienice symptom przez formuj¹ce siê dymienice* cia³o w naturalny sposób wydala infekcjê, mówi¹ w tej
d¿umy; ropiej¹ce wrzody
na wêz³ach ch³onnych. chwili w kocio³ach: Bo¿e mój, zelij mu dymienice, chrzecijanin potrafi poddaæ
siê woli bo¿ej, nawet niepojêtej. Nie mo¿na powiedzieæ: To rozumiem: ale tamto jest
231
nie do przyjêcia; trzeba siêgaæ w g³¹b tego, co niepojête i zes³ane nam po to, ¿ebymy
mogli dokonaæ wyboru. Cierpienie dzieci jest naszym gorzkim chlebem, ale bez tego
chleba dusza zginê³aby od g³odu duchowego.
Tu rozleg³ siê ha³as, jak zwykle, gdy ojciec Paneloux robi³ pauzy; niespodzianie
jednak kaznodzieja z si³¹ podj¹³ w¹tek, stawiaj¹c siê jak gdyby na miejscu swych s³u-
chaczy i zapytuj¹c, jak¹ postawê nale¿y przyj¹æ. Ksi¹dz spodziewa³ siê tego, ¿e zaraz
padnie przera¿aj¹ce s³owo: fatalizm. Có¿, nie cofnie siê przed tym s³owem, jeli wolno
mu bêdzie uzupe³niæ je przymiotnikiem: czynny. Na pewno, powtarza to raz jeszcze,
nie nale¿y naladowaæ chrzecijan z Abisynii, o których mówi³. Nie nale¿y te¿ postê-
10 powaæ jak owi zad¿umieni Persowie, którzy rzucali swoje odzienie na sanitarne pikiety
prze¿y³o d¿umê. Z tych czterech trzech uciek³o. Tak mówi¹ kronikarze i nie ich rzecz¹
jest powiedzieæ wiêcej. Ale kiedy ojciec Paneloux to czyta³, myl jego wybiega³a ku
temu, który pozosta³ sam, mimo siedemdziesiêciu siedmiu trupów, przede wszystkim
za mimo przyk³adu owych trzech braci. I ksi¹dz uderzaj¹c piêci¹ w porêcz kazalnicy
zawo³a³: Bracia moi, trzeba byæ tym, który zostaje!
Nie chodzi o to, ¿eby odrzucaæ wszelk¹ ostro¿noæ, rozumny porz¹dek, który spo-
³eczeñstwo wprowadza do anarchii zarazy. Nie nale¿y s³uchaæ tych moralistów, którzy
powiadaj¹, ¿e trzeba paæ na kolana i poniechaæ wszystkiego. Trzeba tylko iæ naprzód
w ciemnociach, trochê na olep i próbowaæ czyniæ dobrze. Jeli za idzie o resztê,
30 trwaæ i zdaæ siê na Boga, nawet wówczas, gdy jest to mieræ dzieci, i nie szukaæ po-
232
spadali mu na g³owê prosto z nieba. Podobnie jest z nami, którzy powinnimy sobie
wyt³umaczyæ, ¿e podczas d¿umy nie ma wysp. Nie, nie ma rodka. Trzeba przyj¹æ
zgorszenie, poniewa¿ musimy wybraæ nienawidziæ Boga czy go kochaæ. A któ¿
odwa¿y³by siê wybraæ nienawiæ do Boga?
Bracia moi rzek³ wreszcie Paneloux oznajmiaj¹c, ¿e koñczy mi³oæ do Boga
jest trudn¹ mi³oci¹. Zak³ada ca³kowite wyrzeczenie siê samego siebie i pogardê dla
w³asnej osoby. Ale tylko ta mi³oæ mo¿e znaæ cierpienie i mieræ dziecka, tylko ona
czyni ich mieræ konieczn¹, nie mo¿na jej bowiem rozumieæ, mo¿na jej tylko chcieæ.
Oto trudna nauka, któr¹ chcia³em podzieliæ siê z wami. Oto wiara, okrutna w oczach
10 ludzi, rozstrzygaj¹ca w oczach Boga, do którego trzeba siê zbli¿yæ. Temu straszliwemu
233
EGZYSTENCJALIZM FILOZOFIA NICOCI
Absurdem jest, ¿emy siê urodzili, i absurdem, ¿e umrzemy stwierdzi³ Jean
~ pol sartr], jeden z g³ównych przedstawicieli kie-
Paul Sartre (1905-1980) [czyt. ¿a
runku filozoficznego zwanego egzystencjalizmem. Podobne rozpoznanie charakteru
ludzkiej kondycji wynika³o z przyjêcia przez egzystencjalistów miêdzy innymi ta-
kich za³o¿eñ:
A skoro istnienie jest otoczone przez nicoæ, to nie ma na czym go oprzeæ. Wiêc
na ¿adn¹ pomoc cz³owiek liczyæ nie mo¿e. Chcia³by rozumieæ sens istnienia, ale nikt
mu go nie wyjawi. Chcia³by wiedzieæ, jak ma ¿yæ, ale nikt wskazówki mu nie da.
Poza sob¹ cz³owiek nie znajduje nic. [...] Nie znajduje Boga. Przyjmowano jego
istnienie jako racjê bytu; tymczasem byt nie potrzebuje racji; jest i koniec; zbêdne
jest pytanie, sk¹d pochodzi. [...] Nie ma ¿adnej etyki ogólnej, która by rozstrzyga³a,
30 jak cz³owiek ma ¿yæ. «Nie ma znaków na wiecie», jak mówi Sartre. Jeliby Bóg by³,
to by³oby co innego; ale skoro go nie ma, to trzeba st¹d wyci¹gn¹æ konsekwencje.
[...] Jeli nie ma Boga, nie ma nakazów. Nigdzie nie jest napisane, ¿e trzeba byæ
uczciwym. «Jestemy sami, nic nas nie usprawiedliwi».
234
[...] Cz³owiek jest wolny, czy chce, czy nie chce. Wiêkszoæ filozofów mia³a
wolnoæ za najwy¿szy idea³, egzystencjalici za maj¹ j¹ za ciê¿k¹ koniecznoæ.
«Cz³owiek jest skazany na to, by by³ wolny». Musi wci¹¿ wybieraæ, decydowaæ.
Decyzje jego s¹ brzemienne w skutki nie tylko dla niego samego, ale i dla innych.
A nie ma na czym siê w decyzjach tych oprzeæ, bo nie ma obowi¹zuj¹cych praw
moralnych, nie ma nakazów.
A wybieraæ trzeba, bo trzeba ¿yæ. Trzeba wybieraæ, choæ nie ma dyrektyw, nie
ma norm, powinnoci, wartoci. Pró¿no ich szukaæ: szukaæ mo¿na co najwy¿ej sen-
su istnienia. Ten mo¿e tkwiæ tylko w samym istnieniu, bo poza nim nie ma nic.
10 A jeli to tylko przelotne i przypadkowe istnienie; cz³owiek jest «rzucony» przez los
w tak¹ czy inn¹ sytuacjê, to jest jedyna jego rzeczywistoæ. By³oby absurdem wyry-
waæ siê z niej, skoro poza ni¹ nie ma nic. Ale by³oby te¿ absurdem poddawaæ siê jej
bezwolnie, skoro jest siê wolnym.
Tak szamotali siê egzystencjalici z trudnociami w³asnej filozofii: bo wynika³o
z niej, ¿e wybieraæ trzeba, ale tak¿e, ¿e nie ma podstaw do wyboru. Nie ma ró¿nicy
miêdzy dobrem a z³em. Cz³owiek mo¿e wybraæ ¿ycie hedonisty* tak samo jak asce-
ty*, ka¿dy taki wybór jest zasadniczo równowartociowy, jeli jest dokonany w imiê
wolnoci i odpowiada konkretnej sytuacji, w jakiej jednostka jest postawiona.
Egzystencjalici stanêli ostatecznie na tym: skoro cz³owiek nie ma sta³ych cech
20 i bêdzie tym, czym sam siebie zrobi, to zawsze mo¿e byæ czym wiêcej ni¿ jest. St¹d
wyci¹gali wniosek: niech bêdzie czym wiêcej. I to jest jedyne zadanie, jakie mu
mo¿na postawiæ: zawsze wychodziæ poza samego siebie. Ale jest to zadanie hero-
iczne i nieraz etykê egzystencjalizmu okrelano jako etykê heroizmu.
Fragmenty podrêcznika: W³adys³aw Tatarkiewicz, Historia filozofii, T. 3.,
Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1998.
235
Rembrandt van Rijn, Ofiarowanie Izaaka (1634), Ermita¿, Petersburg.
Ogieñ i nó¿
Rdz 22, 119
W swoim olbrzymim napiêciu opowieæ biblijna o ofierze Abrahama niew¹tpliwie stoi w szeregu
tych wiecznotrwa³ych dramatów ludzkich, które spisane w g³êbokiej staro¿ytnoci nie ulegaj¹
korozji mijaj¹cego czasu. Dotycz¹ bowiem spraw, które w cz³owieku s¹ wieczne. Spiêæ, które zawsze
bywaj¹ aktualne.
Zdajmy sobie sprawê, ¿e taka w³anie jest ranga tej opowieci. Ranga ta nie jest jednak wspó³-
mierna z rozpiêtoci¹ jej literackich formu³. I chyba nawet wiadomo, dlaczego tak siê sta³o. I naj-
pewniej dobrze, ¿e tak siê sta³o. Gdyby opowieæ tê spisywa³ Grek, otrzymalibymy zapewne wielki
dramatyczny fresk, mo¿e i wiêkszy, mo¿e bardziej dojmuj¹cy od Sofoklesowych. Ale opowieci o ofie-
rze Abrahama nie spisywa³ Grek. Biblijna opowieæ jest bardzo surowa, bardzo dyskretna, niezmiernie
10 oszczêdna w s³owach. Nie chce i nie zamierza byæ sztuk¹. Jest czym wiêcej. [...]
Powiem szczerze: nie s¹dzê, aby mo¿liwe by³o wyjanienie tej opowieci w sposób zupe³ny
i bezsporny. Jest w niej (albo te¿ z niej wynika) wiele zapytañ trudnych i mrocznych, na które oso-
bicie odpowiedzi nie znajdujê, a nie wydaje mi siê te¿, aby ktokolwiek na ziemi zdo³a³ mi je daæ.
Istniej¹ bowiem pytania bez odpowiedzi; tego zd¹¿y³em siê ju¿ nauczyæ. Wiem natomiast, ¿e w tych
niewielu oszczêdnych a¿ do surowoci zdaniach dzieje siê wiele olbrzymich spraw, nad którymi
wolno i warto siê zastanowiæ. Nawet wówczas, jeli wie siê z góry, ¿e wyniki refleksji pozostan¹
niezadowalaj¹ce.
Abraham i Izaak: mój Bo¿e... Jedyny syn starego cz³owieka, ca³a jego wiara. Syn Obietnicy Boga,
syn nadziei cz³owieczej niesionej trudnymi drogami wiata tak d³ugo, ¿e w³aciwie ju¿ wbrew wszel-
20 kiej nadziei. Syn zawierzenia. Przecie¿ to w imiê tego zawierzenia Abraham porzuci³ Ur i Charan.
W imiê tego zawierzenia szed³ tyle d³ugich lat, prowadzony rêk¹ Pana.
A teraz w rêku ogieñ i nó¿. A teraz Pan ka¿e zabiæ. Trzy d³ugie dni drogi. I myli ko³uj¹ce pod
czaszk¹ a¿ do ob³êdu. Dzieje siê jaka niewyobra¿alnie straszna rzecz. Bo to jest tak, jakby Pan
odbiera³ wszelk¹ nadziejê i zasadnoæ wszelkiego zawierzenia. Jakby przekrela³ sens ludzkich dróg.
To jest tak, jakby kaza³ zabiæ i spaliæ sam¹ wiarê. Tak w³anie jest. Kiedy w m³odoci Abraham
najprawdopodobniej widzia³ w Babilonie krwawe ofiary sk³adane z ludzi. Te obrazy musia³y teraz
wróciæ, tkwi³y pod czaszk¹. Odst¹pi³ od mezopotamskich bogów w przekonaniu, ¿e s¹ fa³szem i pustk¹.
A teraz Ten, któremu zawierzy³, ka¿e zabiæ i po³o¿yæ na ofiarnym stosie ca³opalenia Izaaka: syna Obiet-
nicy, syna zawierzenia, syna nadziei. Abrahamowe wszystko. Wszystko w najdos³owniejszym su-
30 rowym sensie, nie za w trybie ojcowskich lirycznych deklamacji. Kiedy bowiem opadnie nó¿ Abra-
hamowi nie zostanie ju¿ nic. Zostanie Bóg, który kaza³ zabiæ wiarê, nadziejê i mi³oæ. Pustka. Nic.
Nie dowiemy siê nigdy, co dzia³o siê w duszy Abrahama. Pismo milczy. Pismo nie czyni literatury
z tych bardzo wielkich rzeczy. Nie opisuje tajemnych spraw cz³owieczych przejmuj¹cymi strofami
greckiego dramatu. Ale nie trzeba mieæ wyobrani nazbyt ¿ywej i specjalnie przenikliwej intuicji, aby
wyczuæ, co mog³o siê dziaæ w tym cz³owieku zdrewnia³ym od grozy.
Zanim Bóg wstrzyma³ rêkê Abrahama i zanim go ocali³, w tej milcz¹cej, bezs³ownej grozie sta³a
siê rzecz inna: objawi³a siê wielka, ukryta i niespodziewana wspania³oæ Abrahama. Na pewno sam
237
nie wiedzia³, ¿e w nim jest. Ten cz³owiek dokona³ niewiarygodnej rzeczy: potrafi³ stawiæ czo³o kuszeniu
Boga. Potrafi³ je z³amaæ. Potrafi³ zerwaæ zas³onê z prawdziwego oblicza Pana.
Bo to by³o kuszenie. Nie uciekajmy od tego s³owa, nie oszukujmy siê, nie u³atwiajmy sobie spraw,
które przecie¿ nie mog¹ byæ ³atwiejsze, jeli maj¹ pozostaæ prawdziwe. Jest wielka i pe³na grozy
prawda w starym tekcie Modlitwy Pañskiej, której uczy³ Jezus: ...i nie wód nas na pokuszenie. S¹
ludzie, którzy twierdz¹, ¿e Bóg kusiæ nie mo¿e, gdy¿ by³oby to bardzo dziwne i mo¿e nawet nie³adne
czy niesmaczne. Ale wbrew wszystkim m¹dralom Bóg Pisma kusi³ cz³owieka nie raz. Mo¿e go kusiæ
nawet tak niewiarygodnie i strasznie jak Abrahama: ka¿¹c mu zabiæ wiarê, nadziejê i mi³oæ. Mo¿e to
by³o potrzebne, aby sta³y siê jawne rzeczy zakryte. Ale mimo to nie wód nas na pokuszenie, bo to
10 bardzo straszna rzecz, a my jestemy mali ludzie pe³ni mia³koci i najprawdopodobniej nie ma w nas
ukrytej wspania³oci Abrahama.
Abraham Pisma nie jest spi¿owym pos¹giem herosa. Jest ¿ywym, realnym cz³owiekiem, który
czasem postêpuje piêknie, a kiedy indziej nawet i podle; widzielimy to. Czasem s³usznie, a czasem
te¿ i nies³usznie. Ale w tamtych minutach, kiedy na pewno nie sta³o ju¿ miejsca na ¿adne spekulacje
mylowe i rozwa¿ania, Abraham odnalaz³ w sobie tê w³anie ukryt¹ i ca³kiem niespodziewan¹ wspa-
nia³oæ. Mia³ prawo, móg³ mieæ po stokroæ uzasadnione subiektywnie poczucie, ¿e wstêpuje w osta-
teczn¹ pustkê i ciemnoæ wtedy, gdy unosi³ nó¿ i widzia³ oczy syna. Ale wbrew ca³emu wiatu
i wbrew sobie samemu zaufa³ i zawierzy³ do koñca, nie wiedz¹c, co dalej. I to by³o jego zwyciêstwo.
Gdy¿ okaza³o siê, ¿e Bóg naprawdê jest Bogiem. ¯e nie mo¿e chcieæ mierci, mroku i pustki. ¯e tak
20 naprawdê cokolwiek by siê zdarzy³o nie mo¿e zabijaæ ani wiary, ani mi³oci, ani nadziei, gdy¿
przeczy³by sobie. Zostawia je w rêku cz³owieka. Bywa, ¿e umieraj¹. Okaza³o siê, ¿e w perspektywie
rzeczy ostatecznych Bóg zawieæ nie mo¿e. Nie mo¿e zawieæ, choæby jak na górze w krainie Moria
powsta³y wszelkie rzeczowe podstawy do mniemania, ¿e jedyn¹ realn¹ rzeczywistoci¹ jest ogieñ,
krew i mieræ w rêku cz³owieka, a potem pustka. Abraham nie móg³ wiedzieæ na pewno, jak jest.
Zrobi³ rzecz w³aciwie szalon¹: poszed³ a¿ do koñca. W imiê swojego zawierzenia poszed³ a¿ do
miejsca, w którym musia³o siê rozwiaæ kuszenie Boga. Z³ama³ je. To jest bardzo wielka rzecz. Ale tak¿e
i straszna. Ojcze, nie wód nas na pokuszenie. Jeli bowiem groz¹ a¿ tak wielk¹ siêgniesz do wnêtrza
cz³owieka, kto wie, mo¿e znajdziesz ju¿ tylko próchno. A przecie¿ nie chcesz zguby nawet najmniej-
szych. Nie wód na pokuszenie.
30 Sprowadzaj¹c z ziemi Moria ¿yj¹cego i bezpiecznego Izaaka, Abraham w wielkim, radosnym spo-
koju serca wiedzia³ bardzo wiele. Jednak¿e by³a jeszcze sprawa, o której nie wiedzia³. O której nie
móg³ by³ wiedzieæ. Na górze ofiarnego stosu dany zosta³ znak, którego Abraham nie móg³ ju¿ od-
czytaæ.
Przyszed³ taki dzieñ, kiedy kto inny dwiga³ na barkach drewno ca³opalenia, jak kiedy Izaak.
Przyszed³ taki dzieñ, kiedy na inny ofiarny stos wst¹pi³ jednorodzony Syn Cz³owieczy, id¹c naprzeciw
mierci. A Bóg nie odpi¹³ z drewna Syna swego, którego mi³owa³ jako uczyni³ Izaakowi, synowi
Abrahama. Gdy¿ trzeba by³o, aby Bóg wcielony dotkn¹³ mierci, mroku i pustki, i¿by ocalone by³o
zawierzenie, nadzieja i mi³oæ: ¿ywot wiata.
Abraham nie móg³ o tym wiedzieæ. My jednak ju¿ wiemy. I kiedy w liturgii mszalnej mówimy:
30 Baranku Bo¿y, który g³adzisz grzechy wiata, pamiêtajmy nie tylko o Krzy¿u. Miejmy w pamiêci
tak¿e i rzecz wczeniejsz¹, sprawê z ziemi Moria: zes³anego od Boga Baranka ofiarnego, wpl¹tanego
w ciernie ludzkich dróg i wydanego na ca³opalenie w zamian za ludzk¹ wiarê, nadziejê i mi³oæ.
238
Roman Brandstaetter
Wykona³o siê...
1
Centurion zsiad³ z konia i przywi¹za³ go do drzewa. Ch³op i dwaj skazañcy zrzucili
belki na ziemiê. Fenicjanin opar³ drabinê o jeden z pali i wyj¹³ z kosza gwodzie,
obcêgi, m³oty, siekierê, chusty biodrowe i powrozy.
Z t³umu wysunê³y siê dwie niewiasty jerozolimskie, nale¿¹ce do pobo¿nego zgro-
madzenia, opiekuj¹cego siê wiêniami i skazanymi na mieræ, i pok³oniwszy siê cen-
turionowi wyrazi³y pokorn¹ probê, aby pozwoli³ podaæ skazañcom wed³ug wiêtej
Ksiêgi Meszalim w Ksiêdze tej jest napisane: Daj mocny napój skazañcom
wino zmieszane z mirr¹, mi³osierny i ulgê przynosz¹cy napój, który osza³amia i znie-
10 czula cia³o cz³owiecze. Gdy centurion skin¹³ g³ow¹ na znak przyzwolenia, niewiasty
niemia³o zbli¿y³y siê do Jezusa i poda³y Mu kubek balsamicznego trunku. Twarz Rab-
biego pokry³ cieñ zak³opotania. Uj¹³ kubek w obie rêce, przy³o¿y³ go do ust i, nie umo-
czywszy w nim warg, nag³ym ruchem wrêczy³ go stoj¹cym obok towarzyszom mierci.
Centurion i ¿o³nierze zamiali siê. Pomruk zdziwienia przeszed³ przez t³um, który nie
rozumia³, dlaczego Jezus nie wypi³ znieczulaj¹cego napoju.
¯o³nierze przyst¹pili do pracy.
Poniewa¿ ludzie t³oczyli siê i rozpychali, a nieustannie przy³¹czali siê do nich liczni
przechodnie, id¹cy przez Via Romana okalaj¹c¹ wzgórze zwabieni niecodziennym
zdarzeniem, nie mogli odmówiæ sobie przyjemnoci zatrzymania siê i prze¿ycia moc-
20 nych wra¿eñ ¿o³nierze zepchnêli ich na bok, na odleg³oæ, która pozwala³a widzom
Fenicjanin uj¹³ w obie d³onie zwój d³ugich powrozów. Czeka³. Centurion prze-
nikliwym spojrzeniem wpatrywa³ siê w skazañców, w Jezusa, w jednego i drugiego
Roman Brandstaetter z³oczyñcê, po czym w odwrotnej kolejnoci przenosi³ wzrok z jednego z³oczyñcy na
(1906-1987) [czyt.
brandszteter] pisarz
drugiego i znowu na Jezusa, i... nie oderwa³ od Niego oczu. Wskaza³ Go palcem i rzek³:
pochodzenia ¿ydow- Zacznijcie od niego...
skiego, który przyj¹³
katolicyzm, przebywaj¹c
¯o³nierze podbiegli do Rabbiego, zdjêli zawieszon¹ na Jego szyi tabliczkê, b³ys-
w czasie II wojny kawicznie obna¿yli Go z szat, zzuli sanda³y, a biodra opasali chust¹. Kazali Mu siê
wiatowej na Bliskim
30 po³o¿yæ na ziemi. Le¿¹cemu szeroko rozkrzy¿owali ramiona i pod³o¿yli pod nie pati-
Wschodzie. Napisa³ wiele
dzie³ o tematyce biblijnej. bulum, poprzeczn¹ belkê krzy¿a. Fenicjanin skoczy³, koniec belki i rozp³aszczon¹ na
W cyklu To lubiê! lektura
jego Litanii do wiêtego
niej praw¹ d³oñ z garstk¹ zwrócon¹ na zewn¹trz ci¹gn¹³ powrozem, i ca³e ramiê
Antoniego proponowana szczelnie przywi¹za³ do drzewa. To samo uczyni³ z lew¹ rêk¹ Jezusa, a resztê powroza,
by³a w kl. II gimnazjum.
W tym podrêczniku
potrzebnego dla póniejszych czynnoci, pozostawi³ luno wisz¹c¹. Teraz siêgn¹³ po
zob. te¿ s. 293. drugi powróz, umieci³ go pod pachami Rabbiego i zawi¹za³ od ty³u w ruchom¹ pêtlê.
239
Poda³ ¿o³nierzom m³oty i gwodzie. Rozleg³y siê g³uche, têpe uderzenia. Straszny ból
wstrz¹sn¹³ cia³em Skazañca. Zadr¿a³y miênie nadmiernie rozci¹gniêtych ramion
i klatki piersiowej, która podnios³a siê i natychmiast opad³a. G³owa przywar³a do bel-
ki. Wargi rozszerzy³y siê i ods³oni³y dwa rzêdy kurczowo zaciniêtych zêbów, spoza
których wys¹czy³ siê ledwo dos³yszalny, z nadludzkim wysi³kiem st³umiony jêk. Na szyi
wyst¹pi³y sine, nabrzmia³e ¿y³y. W¹skie strugi krwi pop³ynê³y z przebitych nadgarstków.
Centurion krzykn¹³: Na rodkowy krzy¿!
Dwaj ¿o³nierze dwignêli z ziemi patibulum wraz z Rabbim. Przypominali rze-
ników wlok¹cych za rogi baranka przeznaczonego na ubój. Fenicjanin chwyci³ koniec
10 pêtli umieszczonej pod pachami Jezusa i zgrabnie, z niezwyk³¹ szybkoci¹, wdrapa³ siê
po drabinie na rodkowy pal. Znalaz³szy siê na jego szczycie, wsun¹³ powróz w g³adko
wy¿³obione ³o¿ysko i pocz¹³ powoli i ostro¿nie wci¹gaæ w górê belkê z przybit¹ do niej
Ofiar¹, podczas gdy dwaj ¿o³nierze podtrzymywali rêkami bezw³adnie zwisaj¹ce cia³o.
Gdy Rabbi zawisn¹³ na przewidzianej wysokoci, Fenicjanin silnym pchniêciem wkli-
nowa³ poprzeczn¹ belkê w g³êbokie wyciêcie w s³upie, cile dopasowane do jej gru-
boci, i wyci¹gn¹³ powróz spod pach Skazañca. Pal i poprzeczna belka utworzy³y
kszta³t krzy¿a.
Dalsza praca szybko i sprawnie postêpowa³a naprzód. Po zharmonizowanych ru-
chach ¿o³nierzy i fenickiego pomocnika i b³yskawicznym nastêpstwie czynnoci nie
20 nale¿y zapominaæ, ¿e to w³anie Fenicjanie byli wynalazcami ukrzy¿owania ³atwo
240
2
Ogieñ k³êbi siê pod czaszk¹, usta s¹ jak spalona pustynia, piersi pêkaj¹ z braku
powietrza, w gardle d³awi pragnienie. Cia³o unosi siê i ca³ym ciê¿arem opiera siê b¹d
na gwodziu w stopach, b¹d na sedile, na drewnianej, zwodniczej podpórce
umieszczonej na wysokoci dolnego krêgu krzy¿owego a potem opada i znów siê
podnosi, i znów opada, dziêki czemu stygn¹ca krew ¿ywiej kr¹¿y w ¿y³ach, a piersi
przez chwilê l¿ej oddychaj¹. Tylko przez chwilê. I znów rozpoczyna siê to falowanie
zamieraj¹cego cia³a, raz w górê, raz na dó³, raz w górê, raz na dó³. Ale podczas gdy
gwód w przebitych stopach urasta do rozmiarów b³ogos³awionego podnó¿ka, pod-
10 pieraj¹cego wisz¹ce cia³o, rozpostarte szeroko ramiona uniemo¿liwiaj¹ oddychanie
i przy lada poruszeniu powoduj¹ okrutny ból w przebitych nadgarstkach, który wwier-
ca siê w mózg, przeszywa stos pacierzowy, szarpie trzewiami. Byle nie drgaæ! Byle
wisieæ w doskona³ym znieruchomieniu! Byle znaleæ jaki punkt obojêtnej równowagi
miêdzy rozci¹gniêtymi ramionami, zdradzieck¹ podpórk¹ a gwodziem tkwi¹cym
w stopach! Byle wrosn¹æ w krzy¿ i stanowiæ z nim jedn¹ niepodzieln¹ ca³oæ! Czuje
w gardle d³awi¹cy ucisk. Z otwartych ust wydobywaj¹ siê strzêpy wiszcz¹cego odde-
chu. Dusi siê. Próbuje siê wyprê¿yæ. Spod gwodzia w stopach s¹czy siê kilka kropel
krwi. Piersi unosz¹ siê, pod napiêt¹ skór¹ zarysowuje siê wypuk³e sklepienie ¿eber.
Wci¹ga powietrze. Odetchn¹³ i wyczerpany ulg¹, która ogarnia Go mi³osiern¹ drêt-
20 wot¹, opuszcza g³owê na piersi. Znów widzi rogatego, umêczonego Elohim, swoj¹
Izraela i za wszystkie ludy ziemi, za tych, którzy s¹, którzy ongi byli i którzy kiedy
bêd¹, za tych, którzy dzisiaj nie wiedz¹, co czyni¹, i za tych, którzy w przysz³oci nie
bêd¹ wiedzieli, co uczynili, za faryzeuszów, saduceuszów, sanhedrytów wszystkich cza-
sów i wszystkich narodów i plemion. Za wszystkich. Za wszystkich. Za wszystkich.
Podnosi g³owê ludzie omieleni zmêczeniem ¿o³nierzy, popijaj¹cych poskê i po-
silaj¹cych siê suszonymi daktylami, zbli¿yli siê do krzy¿a i widzi ciemne rozlewisko
bez kszta³tu i treci. Mrugaj¹c powiekami, sklejonymi potem i krwi¹, zdo³a³ na tyle
strz¹sn¹æ z nich dokuczliwe zamglenie, ¿e odró¿nia postacie i twarze. Widzi matkê
swoj¹ i stoj¹cego obok niej Johanana ben Zebadia, galilejskie i jerozolimskie nie-
241
wiasty, i wodz¹c wzrokiem po garstce kap³anów, saduceuszów, faryzeuszów i uczonych,
ledz¹cych z uwag¹ Jego mêczeñskie bojowanie ze mierci¹, b³aga swoje Synowskie
Ojcostwo, Pana o twarzy Ojca i Syna, aby przebaczy³ winê ludziom lepym i g³uchym,
¿yj¹cym w zamroczeniu i niewiedzy, w zam¹conych wyobra¿eniach o obiecanym raju,
utraconym w dniu nieszczêsnej przygody z Drzewem. Przygotowani na powrót Drzewa-
Cz³owieka, gdy wreszcie ¿ywymi oczami widz¹ przed sob¹ wynione Drzewo, na prze-
kór prawspomnieniom nie poznaj¹ Go i czyni¹ z Niego znak hañby i przekleñstwa,
szubienicê. Unosi siê nieco, opieraj¹c ciê¿ar cia³a na gwodziu w stopach ból
w przebitych nadgarstkach promieniuje teraz na ca³¹ klatkê piersiow¹ i z trudem
10 oddycha. Jêzyk jest suchy jak wiór. Na spuchniêtych wargach tworzy siê skorupa z po-
tu, zmieszanego z krwi¹. Zdrêtwia³y jêzyk, spieczone wargi i zaschniête gard³o nie
mog¹ ukszta³towaæ dwiêku. Usta wype³nione gêst¹ mazi¹ s³ów bezg³onie otwieraj¹
siê i zamykaj¹. Wreszcie zdo³a³ prze³kn¹æ odrobinê liny, lepkiej i s³onej, i wtedy, nie
odrywaj¹c oczu od swoich nieprzyjació³, szepce cichym, b³agalnym g³osem:
Abba, odpuæ im, albowiem nie wiedz¹, co czyni¹...
G³owa opad³a na piersi.
3
¯o³nierze poruszyli siê. Przeci¹gali siê i ziewali.
Dowódca przeszed³ wzd³u¿ krzy¿ów, przed ka¿dym przystawa³ i przygl¹da³ siê ska-
20 zañcom. Wróci³ do ¿o³nierzy. Spojrza³ w niebo.
242
we³nian¹ tunikê, jedyn¹, która mia³a jak¹ wartoæ, rzucali kostki. Wygra³ j¹ przy-
sadzisty ¿o³nierz.
Burza piaskowa przybiera³a na sile. Rozpalone niebo zionê³o p³omieniami i by³o
jak odwrócony do góry dnem kocio³, z którego wylewa³y siê na ziemiê strumienie
kipi¹cego o³owiu. Wiatr zawy³, podniós³ w górê p³achtê piachu i cisn¹³ ni¹ o ziemiê.
Jeszcze przez chwilê wi³ siê jak gad rozgnieciony stop¹ olbrzyma, zanim ucich³, ustê-
puj¹c miejsca nastêpnemu podmuchowi, który z jeszcze wiêksz¹ si³¹ ch³osta³ ludzi,
drzewa i zarola.
¯o³nierze usiedli na ziemi i patrzyli z nie ukrywan¹ z³oci¹ na nieruchome i wci¹¿
10 jeszcze krótkie cienie padaj¹ce od krzy¿ów.
4
Wysoko na niebie pojawia siê sêp. Obni¿a lot, kr¹¿y nad wzgórzem, odlatuje i znika
w olepiaj¹cym b³êkicie. Na Via Romana ujadaj¹ psy.
Jezus zamyka oczy. G³owa Jego pêka od bólu i ¿aru. Wdechy i wydechy staj¹ siê
coraz uci¹¿liwsze. Drêtwienie ramion przenosi siê do p³uc, z p³uc do nasady tchawicy,
która zwê¿a siê, zwê¿a... Powieki jak dwie napiête zas³ony z trudem powstrzymuj¹
napór oczu, wychodz¹cych z oczodo³ów. Dusi siê. Znów próbuje oprzeæ siê na b³ogo-
s³awionym gwodziu, tkwi¹cym w stopach. Oddycha g³êboko. S³yszy dalekie wo³ania.
Niech wo³aj¹. Niech Pan nie zamknie wo³aj¹cych ust ani nie stawia przed nimi swojej
20 stra¿y. Niech wo³aj¹, jak d³ugo maj¹ wo³aæ, bo ich wo³anie jest cz¹stk¹ Jego udrêki.
Obietnica musi siê wype³niæ we wszystkich szczegó³ach. Te usta wo³a³y, zanim jeszcze
by³y ustami, wo³a³y z ksi¹g, zanim jeszcze ksiêgi by³y ksiêgami, wo³a³y z g³êbi zapisów,
kszta³tuj¹cych siê z mg³awic i mlecznych dróg, z zawrotnych przepaci zawieszonych
nad przepaciami, z harmonijnej prawid³owoci, zanim jeszcze by³a prawid³owoci¹. Ich
wo³ania bola³y Go wtedy, gdy wychodzi³y z pra-ust, z pra-ksi¹g i z pra-zapisów, i bol¹ Go
teraz t¹ sam¹ boleci¹, gdy wyrzucaj¹ je usta stoj¹cych pod krzy¿em nienawistników:
Ty, co rozwalasz wi¹tyniê Pañsk¹ i w trzy dni j¹ odbudowujesz, zst¹p z krzy¿a
i ratuj samego siebie!
Innych ocali³e, a siebie samego ocaliæ nie umiesz?!
30 Ocal siê, je¿eli jeste Mesjaszem!
Mesjasz!
Król judejski!
Zst¹p z krzy¿a, abymy widzieli i uwierzyli!
Zaufa³e Bogu, niechaj zatem Bóg ciê uwolni, je¿eli ciê mi³uje!
Przecie¿ mówi³e, ¿e jeste Synem Bo¿ym!
Ocal samego siebie, królu Judejczyków!
Z wysokoci lewego krzy¿a s³yszy chrapliwy, urywany g³os, który przy³¹czy³ siê do
chóru szyderców:
243
Je¿eli jeste Mesjaszem... wybaw siebie... i nas... Na co czekasz?
A z wysokoci prawego krzy¿a odpowiada ¿a³osny jêk:
Tê sam¹ karê... ponosisz... Elohim siê nie boisz... Cierpimy zas³u¿enie... a Ten
jest niewinny... Jeszuo...
Jezus us³ysza³ swoje imiê. Mocuj¹c siê z coraz bardziej wzmagaj¹cym siê wyczer-
paniem, podnosi powieki i wytê¿a s³uch.
Jeszuo... ben Josef... przypomnij sobie o mnie... gdy wejdziesz do Królestwa
Bo¿ego...
Ten ³otr jest teraz jedynym cz³owiekiem na ziemi, który g³ono ¿ebrze u Niego
10 o ³askê. Nikt Go o nic nie prosi. Czy mo¿na o co prosiæ nêdzarza konaj¹cego na
haniebnym krzy¿u? Spomiêdzy Jego tê¿ej¹cych warg s¹cz¹ siê s³owa, przyrzeczenie,
a zarazem dowód wdziêcznoci za ten jedyny g³os g³ono wo³aj¹cy do Niego z wyso-
koci krzy¿a, z wywy¿szonego s¹siedztwa:
Bêdziesz ze mn¹... w raju... dzisiaj...
Spogl¹da w niebo. S³oñce stoi ju¿ za Jego plecami.
5
Nie mo¿e oddychaæ. Rzêzi. Pomyla³, ¿e nasta³ ju¿ czas po¿egnania. Odszuka³ wzro-
kiem matkê. Stoi tam, gdzie przedtem, z twarz¹ ukryt¹ w d³oniach.
Otwiera usta i wzywa j¹ tym samym s³owem, którym ongi zwróci³ siê do niej w Ka-
20 nie Galilejskiej, w godzinie swojego pierwszego cudu, gdy by³a ród³em pocz¹tku,
rodz¹cym i pomna¿aj¹cym cielesny i duchowy ³ad wiata. Nie chce jej pozostawiæ
samotnej. Po Jego mierci rodzina w obawie przed przeladowaniami ze strony Ha-
nanidów i kap³anów bêdzie na pewno zmuszona wyprzeæ siê matki Przeklêtego i Po-
wieszonego i pozostawi j¹ na ³asce losu. Zreszt¹ wiêkszoæ krewnych okazywa³a Mu
zawsze jawn¹ niechêæ. Dlatego postanowi³ powierzyæ j¹ opiece umi³owanego ucznia,
który kiedy w przysz³oci uwielbi j¹ w swoim gronym i pochmurnym widzeniu i wy-
niesie j¹, s³oneczno-ksiê¿ycow¹ ma³¿onkê Jahwe, nad wszelk¹ zmiennoæ i p³ynnoæ,
oblecze j¹ w s³oñce, w znak Abrahamowych, Jicchakowych i Jaakowowych pasterzy,
koczuj¹cych i wybranych, a p³odny i nieustannie odnawiaj¹cy siê ksiê¿yc uczyni jej
30 podnó¿kiem, a g³owê ozdobi dwunastogwiezdnym wieñcem, a ona, oblubienica wód,
trwaæ bêdzie nad wszelkimi wodami, które na jej probê ocieni³ swoimi rêkami i prze-
mieni³ w wino, w owoc szczepu Izraela. Wina nie maj¹, Synu... Wina nie maj¹, Synu...
Wina nie maj¹, Synu... Wyszepta³:
Niewiasto...
Miriam odejmuje d³onie od twarzy i patrzy ze zgroz¹ na Syna.
Jezus oczami wskazuje na Johanana ben Zebadia:
To syn twój...
Nie odrywaj¹c oczu od ucznia, z wysi³kiem wykonuje ruch g³ow¹ w kierunku Miriam:
244
To matka twoja...
Wyje wichura. Olbrzymia piaskowa kurzawa skrêca siê w powietrzu, wiruje, pod-
rywa siê i uderza w szczyt wzgórza. Szarpie szatami, ga³êziami, zarolami, sk³êbia siê
w drzewach, wali o krzy¿e, zrywa z g³ów p³ócienne okrycia i, dzier¿¹c je silnie w kur-
czowo zaciniêtym pysku, wali nimi zaciekle o ziemiê. Ludzie nakrywaj¹ p³aszczami
g³owy, zaciskaj¹ oczy i usta, chroni¹ siê za wykroty skalne. Znienacka zalega cisza.
W g³êbi zamglonego widnokrêgu, wype³nionego ognistym py³em, rozlega siê dalekie,
wciek³e ujadanie, które zbli¿a siê, zbli¿a... Dm¹ ostre, urywane porywy wichru, krót-
kie, d³ugie, krótkie, d³ugie, i skowycz¹c rzucaj¹ siê na przera¿on¹ ziemiê, z której
10 podnosz¹ siê p³owe chmury kurzu, pow³óczyste i pêkate, przezroczyste i gêste, i po-
woli p³yn¹ ku niebu, przypominaj¹cemu teraz zetla³y, rozsypuj¹cy siê ³achman. ciem-
nia siê. S³oñce, pokryte mêtnym bielmem, nasycaj¹c siê ¿ó³to-purpurowym blaskiem,
rozlewa siê ropiej¹c¹ ka³u¿¹ po zwêglonym niebie.
Niektórzy sporód czekaj¹cych na wzgórzu, zatrwo¿eni niezwyk³oci¹ zjawiska
takiej burzy piaskowej najstarsi nie pamiêtali olepieni piachem, z pochylonymi
g³owami, zakrywaj¹c po³ami p³aszczy oczy i usta przed podmuchami wichru, szybko
zbiegli ze wzgórza. Mieli ju¿ doæ krwawego widowiska i skowycz¹cego ¿ywio³u. Na co
bêd¹ czekaæ? Bóg wie, kiedy ten zwodziciel skona na krzy¿u. Uwa¿ali, ¿e uczyni¹ roz-
s¹dnie, je¿eli jak najszybciej znajd¹ siê w szczelnie i ciasno zabudowanym miecie,
20 gdzie szaleñstwo wichru, st³umione murami i domami, jest mniej dokuczliwe. Spieszyli
* Pesach (hebr.) Pascha siê. Ju¿ za kilka godzin lewici zadm¹ w szofary w wi¹tyni i rozpocznie siê Pesach*.
tygodniowe wiêto roz-
poczynaj¹ce siê 15 nisan, Biegli szybko, coraz szybciej, w mroku wci¹¿ przybieraj¹cej burzy, a za ka¿dym kro-
upamiêtniaj¹ce wyprowa- kiem ros³o ich przera¿enie, bo zrozumieli, ¿e Jahwe o twarzy z wichru i ognia rozpêta³
dzenie przez Moj¿esza ¯y-
dów z Egiptu; najbardziej nad nimi ¿ywio³y, daj¹c upust swojemu gniewowi z powodu karygodnej opiesza³oci
uroczyste z ca³ego wiêta niewdziêczników, którzy, zamiast troszczyæ siê o uroczyste oblicze wiêta, przez kilka
dwa pierwsze wieczory za-
wieraj¹ rytua³ zwany sede- cennych godzin dawali upust bezmylnej rozrywce.
rem, który obejmuje m.in.
wi¹teczn¹ wieczerzê (po-
ród innych potraw podaje 6
siê pieczony udziec z ko- Cia³a trzech nagich skazañców, smagane wichrem b³yszcz¹ przeraliw¹ biel¹ w roz-
ci¹ symbol ofiary pas-
chalnej z jagniêcia sk³ada- ¿arzonym mroku dnia.
nej w dawnej wi¹tyni, jaj- 30 Jezus dusi siê. Piaskowa burza i sztywniej¹ce miênie zapieraj¹ Mu dech w krtani.
ko symbol ofiary wi¹-
tecznej oraz macê) i g³o- Wycieñczony do ostatecznoci nie ma ju¿ si³ opieraæ ciê¿aru cia³a na przybitych sto-
n¹ lekturê wi¹tecznej ha- pach. Wszystkie Jego miênie i ciêgna ogarnia bezw³ad. Zaprzesta³ nierównej walki
gady opowieci osnutej
na biblijnej historii o wyj- ze wzmagaj¹cym siê wyczerpaniem, a chocia¿ jeszcze od czasu do czasu próbuje wy-
ciu ¯ydów z Egiptu. prostowaæ zwiotcza³e nogi, czyni to odruchowo, bez udzia³u woli, która wymêczona
wielogodzinn¹ walk¹ poddaje siê pos³usznie prawu zbli¿aj¹cego siê konania. Jest sam
na sam z Anio³em mierci. Opuszczony przez wszystkich, opuci³ teraz samego siebie
wreszcie przysz³a ta chwila, której tak bardzo siê lêka³! oddali³ siê od siebie,
skaza³ siê na ostateczn¹ samotnoæ i zamkn¹³ j¹ w rozpaczliwym pytaniu psalmisty.
245
Pokonuj¹c opór ju¿ odrêtwia³ego karku, podnosi g³owê ku niebu, otwiera usta
i mówi:
Eli, Eli, lama azawtani?... Bo¿e mój, Bo¿e mój, czemu mnie opuci³?
Poniewa¿ nie ma ju¿ si³, aby g³ono zmówiæ ca³y psalm, zmawia go w swoim wnê-
trzu ustami bezmownymi i w ka¿dym s³owie prze¿ywa jeszcze raz ca³e swoje ziemskie
¿ycie wewnêtrznym s³owom towarzysz¹ gesty wewnêtrzne i wyznaje, ¿e jest
mieszkañcem prochu, robakiem, wzgard¹ pospólstwa i pomiewiskiem ludzi, którzy
wykrzywiaj¹ wargi i potrz¹saj¹ nad Nim g³owami, i drwi¹c, polecaj¹ Go opiece obojêt-
nej Obecnoci, otaczaj¹ Go coraz cianiejszym ko³em zaprawdê, stado naciera-
10 j¹cych byków, rozjuszone wo³y Baszanu, wciek³e psy, lwy rycz¹ce! a On jest jak
woda rozlana na ziemi, koci Jego s¹ jak zrêby rozpadaj¹cego siê domu, serce stop-
nia³o jak wosk, si³y rozpêk³y siê jak gliniane dzbany, a wyschniêty jêzyk przylgn¹³ do
podniebienia! Przebili Jego rêce i nogi, i patrz¹ na Niego, i gapi¹ siê, i dziel¹ siê Jego
sukniami i o suknie Jego rzucaj¹ los! Eli, Eli, lama azawtani?
Stoj¹ w dziennych ciemnociach na wzgórzu oprócz Miriam, Johanana ben
Zebadia, niewiast i kilku zwolenników Jezusa pozosta³a garstka saduceuszów, faryze-
uszów oraz kap³anów, którzy mieli, jak wiemy, z polecenia Kajafy stwierdziæ zgon zwo-
dziciela i nie odrywaj¹ oczu od dogorywaj¹cej Ofiary. Nienawistnicy, us³yszawszy
dochodz¹ce do nich z wysokoci krzy¿a s³owa dobrze im znanego psalmu, korzystaj¹c
20 z dwiêkowo do siebie podobnych imion Boga, El, i proroka Elijahu, ukuli z tego
podobieñstwa nader ich zdaniem dowcipn¹ grê s³ów i poczêli drwi¹co wo³aæ:
Wzywa proroka Elijahu, swojego zwiastuna!
Wzywa jego pomocy!
Zobaczymy, czy Elijahu siê zjawi!
Czy mu pomo¿e!
Tak wo³ali, albowiem prorok Elijahu, wykonawca ró¿nych obowi¹zków i s³u¿eb-
nych zadañ, by³ równie¿ wykonawc¹ szczególnej pos³ugi, owego niezwykle trudnego
pos³annictwa, które mu przypad³o w udziale podczas sk³adania przez Abrahama ofiary
z jego jedynego syna. Otó¿ gdy zwi¹zany Jicchak le¿a³ na o³tarzu, a wdziêczny g³os Pana
30 pochwali³ przera¿onego ojca za wzruszaj¹ce pos³uszeñstwo, Elijahu by³ tym pos³añcem
* midrasz (hebr.) wyja- jak g³osi pradawny midrasz* który z rozkazu Pana pospiesznie sprowadzi³ ba-
nienie, komentarz; meto-
da interpretacji ksi¹g Sta-
ranka, uwik³a³ go rogami w zarolach i podsun¹³ Abrahamowi jako zastêpcz¹ ofiarê za
rego Testamentu albo ka- syna. I to w³anie zdarzenie przypomnia³o siê szydercom, gdy stoj¹c na wzgórzu w po-
zañ, przekazywanych ustnie
przez rabinów i uczonych
wiacie ognistej burzy, w drwi¹cym oczekiwaniu czekali na zjawienie siê Elijahu, który
w w. II-IV, spisanych w XI w. z rozkazu Pana Jeszuê ben Josef zdejmie z krzy¿a i przybije do niego przyprowadzo-
nego przez siebie baranka. Naigrawali siê wiêc i kpili, i niedbale udawali oczekiwanie
i niecierpliwoæ, krzycz¹c: Zobaczymy, czy mu pomo¿e! nie wiedzieli, ¿e przed
wiekami, na górze Moria, uwik³any rogami w zarolach Baranek nie by³ zwyczaj-
nym barankiem, ale wiêtym znakiem Elohim, który sam siebie niezawodnymi rêkami
246
proroka Elijahu podsun¹³ pod wzniesiony nó¿ patriarchy. Ju¿ wtedy Pan têskni³ za
w³asn¹ mierci¹!
7
Twarz sinieje. Suche, szeroko otwarte oczy zachodz¹ martwym szkliwem. Tu³ów
wygina siê ³ukowato i ca³ym swoim brzemieniem zawisa na rozpostartych ramionach.
Kolana martwiej¹, a wtedy bezw³adne nogi nieco siê rozwieraj¹, a stopy wykonuj¹
ledwo widoczny ruch na osi gwodzia, spod którego s¹czy siê kropla krwi. I krzepnie.
Pragnê szepcze.
Jeszcze s³yszy jakie g³osy, wci¹¿ mówi¹ce o proroku Elijahu, rozkazy, krz¹taninê,
10 st¹panie i czuje na wargach smak octu zmieszanego z wod¹. Przywiera ustami do
chwia³a siê i trzês³a i, jak p³aczka pogr¹¿ona w ¿a³obnym szale, tarza³a siê w prochu,
wydziera³a sobie w³osy z g³owy wichura wyrzuca³a w górê zmierzwione kosmyki
zaroli i ga³êzi i pazurami rozdrapuj¹c swoje policzki, wy³a rozdzieraj¹cym p³a-
czem pêkaj¹cych ska³.
Wszystko ucich³o.
Pod krzy¿em sta³a matka...
Fragment powieci Romana Brandstaettera Jezus z Nazarethu.
Tekst wed³ug wydania: W drodze, Poznañ 1996.
247
Matthias Grünewald, O³tarz z Isenheim,
(ok. 1513-1515), Muzeum w Kolmarze.
BE&W
249
* ¿¹dne maciory potrze- Procie¿ Boga, wy mi³e i ¿¹dne maciory*,
buj¹ce, prosz¹ce matki.
By wam nad dziatkami nie by³y takie to pozory,
Jele ja nieboga ninie dzi zerza³a
* by wam... nad... Synem Nad swym, nad mi³ym Synem* krasnym,
bycie nie zobaczy³y dzieci
w takim stanie, w jakim ja I¿ on cirpi mêki nie bêd¹c w ¿adnej winie.
zobaczy³am swojego Syna.
Nie mam ani bêdê mieæ jinego,
Jedno ciebie, Synu, na krzy¿u rozbitego.
Tekst wed³ug wydania: Zrozumieæ redniowiecze. Wypisy, konteksty i materia³y literackie dla uczniów,
studentów i nauczycieli, Wybór i opracowanie: Roman Mazurkiewicz, Biblos, Tarnów 1994.
250
Ogó³em bior¹c, polska produkcja pimiennicza w. XIV przedstawia siê doæ
skromnie. O¿ywia siê silniej dopiero w stuleciu nastêpnym, przybieraj¹c z wolna
rozmiary wcale okaza³e. Znamiennym jej rysem jest rozwój poezji tak wieckiej, jak
religijnej. Obok licznych, mniejszych i wiêkszych pieni nabo¿nych, wielkanoc-
nych, maryjnych, o wiêtych Pañskich i kolêd, przekaza³ nam w. XV utwory wier-
szowane wiêkszych rozmiarów, jak Legendê o w. Aleksym czy umoralniaj¹c¹ Roz-
mowê mistrza Polikarpa ze mierci¹. Z utworów charakteru wieckiego godzi siê
wymieniæ bodaj wiersz S³oty O zachowaniu siê przy stole.
Fragment opracowania: Witold Taszycki, Najdawniejsze zabytki jêzyka polskiego,
BN SI/104, Ossolineum, Wroc³aw-Warszawa-Kraków-Gdañsk 1975.
251
Jan Pawe³ II
Zgorszenie krzy¿a
Scandalum Crucis (Zgorszenie Krzy¿a) [...]: czy by³o potrzebne dla zbawienia cz³owieka, a¿eby
Bóg odda³ swego Syna na mieræ krzy¿ow¹? [...] wypada zapytaæ: czy mog³o byæ inaczej? Czy Bóg
móg³ niejako usprawiedliwiæ siebie samego wobec dziejów cz³owieka, tak g³êboko na³adowanych
cierpieniem inaczej ani¿eli stawiaj¹c w centrum tych dziejów w³anie krzy¿ Chrystusa? Oczywicie,
mo¿na by odpowiedzieæ, ¿e Bóg nie potrzebuje usprawiedliwiaæ siê wobec cz³owieka. Wystarczy, ¿e
jest wszechmocny. W takim razie wszystko, co czyni albo dopuszcza, musi byæ zaakceptowane. Na
takim w³anie stanowisku stoi biblijny Hiob. Ale Bóg, który oprócz tego, ¿e jest Wszechmoc¹, jest
równoczenie M¹droci¹ i który jest powtórzmy raz jeszcze Mi³oci¹, pragnie niejako uspra-
wiedliwiæ siê wobec dziejów cz³owieka. Nie jest poza-wiatowym Absolutem, któremu cierpienie
10 ludzkie jest obojêtne. Jest Emmanuelem, Bogiem-z-nami, jest Bogiem, który dzieli los cz³owieka,
uczestniczy w jego losie. [...]
Bóg nie jest kim tylko poza-wiatowym, w sobie samym najmêdrszym i wszechmocnym. Jego
m¹droæ i wszechmoc zostaj¹ wprzêgniête z wolnego wyboru w s³u¿bê stworzeniu. Je¿eli w dziejach
ludzkich obecne jest cierpienie, to Jego wszechmoc musi okazaæ siê wszechmoc¹ uni¿enia przez
krzy¿. Zgorszenie krzy¿a pozostaje kluczem do otwarcia wielkiej tajemnicy cierpienia, która nale¿y tak
organicznie do dziejów cz³owieka! Na to godz¹ siê nawet wspó³czeni krytycy chrzecijañstwa. Oni
równie¿ widz¹, ¿e ukrzy¿owany Chrystus jest jakim dowodem solidarnoci Boga z cierpi¹cym cz³o-
Jan Pawe³ II, Karol Józef Wojty³a (ur. 1920) od 1978 papie¿ (pierwszy w dziejach
pochodzenia s³owiañskiego i pierwszy od 455 lat nie-W³och). Do kap³añstwa przygotowy-
wa³ siê w czasie okupacji hitlerowskiej na tajnym seminarium w Krakowie. Przez wiele lat
zajmowa³ wa¿ne funkcje w hierarchii Kocio³a polskiego (np. by³ najm³odszym w historii
naszego kraju biskupem). Zas³yn¹³ równie¿ jako znakomity duszpasterz na wie¿ym
powietrzu, wytrawny narciarz, kajakarz i turysta, a tak¿e... pierwszy papie¿, który wyda³
p³ytê kompaktow¹! 15 stycznia 1995 w stolicy Filipin, Manili, odprawi³ mszê koñcz¹c¹
V wiatowy Dzieñ M³odzie¿y, w której uczestniczy³o od piêciu do siedmiu milionów
wiernych (by³ to najprawdopodobniej najwiêkszy t³um w dziejach wiata). Do o³tarza
musia³ byæ przewieziony helikopterem. Jan Pawe³ II znany jest tak¿e z wielkiego poczucia
humoru. Na przyk³ad podczas jednego ze spotkañ z m³odzie¿¹ zebrani skandowali jego
BE&W
zdrobnione imiê z czasów m³odoci: Lolek, Lolek. Ojciec wiêty zwróci³ uwagê, ¿e
brzmi ono doæ niepowa¿nie. Okrzyki ucich³y. Lecz Jan Pawe³ II brzmi zbyt powa¿nie
ci¹gn¹³ papie¿. Potrzebujemy czego porodku. Tak, miêdzy nimi by³ Karol. Wszyscy zaczêli wiêc wo³aæ: Karol, Karol...
Atmosfera spotkañ papie¿a z m³odzie¿¹ jest zawsze tak gor¹ca, ¿e widok kilkuset ubranych w fioletowe sutanny biskupów
robi¹cych razem z t³umem na wype³nionym po brzegi stadionie w Denver falê niewielu zaskoczy³. L¹duj¹cy wtedy na
p³ycie boiska mig³owiec z Ojcem wiêtym na pok³adzie prowadzony by³ przez dowiadczonego pilota, weterana wojny
wietnamskiej. Pilot ten opowiada³ póniej z przejêciem, ¿e wrzawa wywo³ana przez m³odzie¿ spowodowa³a tak¹ turbulen-
cjê powietrza, i¿ z najwy¿szym trudem panowa³ on nad maszyn¹! Jan Pawe³ II, najwy¿szy autorytet moralny w kociele
katolickim i nie tylko, przyczyni³ siê do rozpadu bloku komunistycznego i obalenia komunizmu. Zdaniem wielu komenta-
torów, jego wizyta w czerwcu 1979 w ojczynie rozpoczê³a drugi chrzest Polski, który zmieni³ bieg historii. W latach
1981-1982 dwukrotnie dokonywano nieudanych zamachów na jego ¿ycie.
Jest papie¿em, którego dzia³alnoæ cechuje ogromne otwarcie na wiat i inne religie. Mówi siê, ¿e wywo³a³ on trzêsienie
ziemi w Watykanie, miêdzy innymi za spraw¹ zainicjowanego i prowadzonego przez d³ugie lata odwa¿nego dialogu
ekumenicznego (np. w 1986 roku z³o¿y³ pierwsz¹ papiesk¹ wizytê w synagodze). Mimo to wielu jest takich, którym
pogl¹dy i dzia³alnoæ papie¿a wydaj¹ siê kontrowersyjne, oraz takich, którzy zarzucaj¹ mu ortodoksyjnoæ, wstecznictwo
i brak orientacji w problemach prawdziwego ¿ycia. Jan Pawe³ II znany jest nadto jako filozof, autor wierszy i dramatów
o tematyce etyczno-religijnej (podczas II wojny wiatowej by³ nawet aktorem w podziemnym Teatrze Rapsodycznym).
Wiadomo równie¿, ¿e bardzo lubi kremówki z rodzinnych Wadowic.
252
wiekiem. Bóg staje po stronie cz³owieka. Staje w sposób radykalny. Uni¿y³ samego siebie przyjmuj¹c
postaæ s³ugi, stawszy siê pos³usznym a¿ do mierci i to mierci krzy¿owej (por. Flp 2, 7-8). Wszystko
jest w tym zawarte. Wszystkie indywidualne cierpienia i wszystkie cierpienia zbiorowe, zarówno te
które zosta³y spowodowane dzia³aniem si³ natury, jak te¿ i te które wywo³a³a wolna wola ludzka:
i wojny, i gu³agi, i holocausty holocaust ¿ydowski, ale tak¿e np. holocaust czarnych niewolników
z Afryki. [...]
Owszem, mo¿na powiedzieæ, ¿e Bóg jest bezradny wobec ludzkiej wolnoci. Rzec mo¿na, i¿ Bóg
p³aci za ten wielki dar, jakim obdarzy³ tê istotê, któr¹ stworzy³ na swój obraz i podobieñstwo (por.
Rdz l, 26). Pozostaje wobec tego daru konsekwentny. I dlatego staje wobec s¹du cz³owieka, wobec
10 uzurpatorskiego trybuna³u, który zadaje Mu prowokacyjne pytania: Czy to prawda, ¿e Ty jeste
królem? (por. J 18, 37), Czy to prawda, ¿e wszystko, co siê dzieje w wiecie, w dziejach Izraela,
w dziejach wszystkich narodów, zale¿y od Ciebie?
Wiemy, jak¹ odpowied da³ Chrystus na to pytanie przed trybuna³em Pi³ata: Ja siê na to naro-
dzi³em i na to przyszed³em na wiat, aby daæ wiadectwo prawdzie (J 18, 37). Ale w takim razie:
Có¿ to jest prawda? (J 18, 38). I w tym miejscu koñczy siê przewód s¹dowy ów dramatyczny
przewód, w którym cz³owiek postawi³ Boga przed s¹dem swej w³asnej historii. Z kolei za wyrok nie
zapada zgodnie z prawd¹. Pi³at mówi: Ja nie znajdujê w Nim ¿adnej winy (J 18, 38; 19, 6),
a w chwilê póniej og³asza: Wecie Go i sami ukrzy¿ujcie! (J 19, 6). W ten sposób umywa rêce
i zrzuca odpowiedzialnoæ na napastliwy t³um.
20 Tak wiêc wyrok cz³owieka na Boga nie opiera siê na prawdzie, ale na przemocy, na doranej
koniunkturze. Czy¿ to w³anie nie jest prawd¹ dziejów cz³owieka, prawd¹ naszego stulecia? Ten wyrok
wspó³czenie powtórzy³ siê w tylu trybuna³ach w ramach systemów totalitarnej przemocy. Czy ten
wyrok nie powtarza siê tak¿e w demokratycznych parlamentach, kiedy na przyk³ad poprzez stano-
wione prawo skazuje siê na mieræ cz³owieka nienarodzonego?
Bóg jest zawsze po stronie cierpi¹cych. Jego wszechmoc objawia siê w³anie w tym, ¿e dobro-
wolnie przyj¹³ cierpienie. Móg³ nie przyj¹æ. Móg³ okazaæ swoj¹ wszechmoc nawet w momencie ukrzy-
¿owania. Przecie¿ Mu to proponowano: Zst¹p z krzy¿a a uwierzymy Ci (por. Mk 15, 32). Nie przyj¹³
tej propozycji. To, ¿e pozosta³ do koñca na krzy¿u, to, ¿e na tym krzy¿u móg³ powiedzieæ do Boga tak,
jak wszyscy cierpi¹cy: Bo¿e mój, czemu Mnie opuci³? (Mk 15, 34) w³anie to pozosta³o
30 w dziejach cz³owieka jako najsilniejszy argument. Gdyby zabrak³o tego konania na krzy¿u, prawda ¿e
Bóg jest Mi³oci¹, zawis³aby w jakiej pró¿ni.
Tak! Bóg jest Mi³oci¹ i po to w³anie da³ Syna swego, aby Go jako mi³oæ objawi³ do koñca.
Chrystus jest tym, który do koñca [...] umi³owa³ (J 13, 1). Do koñca, to znaczy do ostatniego
tchnienia. Do koñca, to znaczy przyjmuj¹c wszystkie konsekwencje ludzkiego grzechu, bior¹c je na
siebie. Dok³adnie tak, jak powiedzia³ Prorok Izajasz: On siê obarczy³ naszym cierpieniem [...]. Wszys-
cymy pob³¹dzili jak owce, ka¿dy z nas siê obróci³ ku w³asnej drodze, a Pan zwali³ na Niego winy nas
wszystkich (53, 4. 6).
M¹¿ boleci jest objawieniem tej mi³oci, która wszystko przetrzyma (1 Kor 13, 7), tej mi³oci,
która jest najwiêksza (por. 1 Kor 13,13), któr¹ Bóg nie tylko jest, ale tak¿e któr¹ rozlewa w naszych
40 sercach poprzez Ducha wiêtego (por. Rz 5, 5). I ostatecznie wobec Ukrzy¿owanego bierze w nas
samych górê ten cz³owiek, który jest uczestnikiem odkupienia, nad cz³owiekiem, który jest zago-
rza³ym sêdzi¹ Bo¿ych wyroków w jego w³asnym ¿yciu i w ¿yciu ludzkoci.
Tak wiêc znajdujemy siê w samym centrum historii zbawienia. S¹d nad Bogiem staje siê s¹dem
nad cz³owiekiem. Wymiar Boski i wymiar ludzki tego wydarzenia spotykaj¹ siê z sob¹, przecinaj¹
i zagêszczaj¹. Nie mo¿na jednak w tym punkcie siê nie zatrzymaæ. [...]
253
Ostateczna wymowa Wielkiego Pi¹tku jest taka: cz³owieku, który s¹dzisz Boga, który ka¿esz Mu
siê usprawiedliwiæ przed twoim trybuna³em, pomyl o sobie, czy to nie ty jeste odpowiedzialny za
mieræ Tego Skazañca, czy s¹d nad Bogiem nie jest ostatecznie s¹dem nad tob¹ samym? Czy ten s¹d
i wyrok krzy¿, a potem zmartwychwstanie nie pozostanie dla ciebie jedyn¹ drog¹ zbawienia? [...]
Chrzecijañstwo jest religi¹ zbawienia, to znaczy soteriologiczn¹, mówi¹c jêzykiem teologicznym.
Soteriologia chrzecijañska skupia siê w obrêbie Tajemnicy Paschalnej. Aby cz³owiek uwierzy³, ¿e jest
zbawiony przez Boga, musi zatrzymaæ siê pod krzy¿em Chrystusa. Musi z kolei w niedzielê po sza-
bacie stan¹æ wobec pustego grobu i us³yszeæ, tak jak owe jerozolimskie niewiasty: Nie ma Go tu, bo
zmartwychwsta³ (Mt 28, 6). Miêdzy krzy¿em a zmartwychwstaniem zawarta jest pewnoæ, ¿e Bóg
10 zbawia cz³owieka, ¿e go zbawia przez Chrystusa, przez Jego krzy¿ i zmartwychwstanie.
Fryderyk Nietzsche
Z obrazoburczych pozycji
C h r z e c i j a n i z m j a k o s t a r o ¿ y t n o æ. Kiedy w niedzielny poranek s³uchamy,
jak mrucz¹ stare dzwony, pytamy siebie: czy¿ to mo¿liwe! robi siê to na czeæ ¯yda, ukrzy¿owanego
dwa tysi¹ce lat temu, który mówi³, ¿e jest Synem Bo¿ym. Na takie twierdzenie nie ma dowodu.
Z pewnoci¹, w naszych czasach, religia chrzecijañska jest staro¿ytnoci¹, wynurzaj¹c¹ siê z od
dawna zamierzch³ych czasów; a ¿e siê owemu twierdzeniu wierzy kiedy zreszt¹ jest siê tak suro-
wym w sprawdzaniu uroszczeñ jest to, byæ mo¿e, najstarszym szcz¹tkiem tego dziedzictwa. Bóg,
który z mierteln¹ kobiet¹ dzieci p³odzi; mêdrzec, wzywaj¹cy do porzucenia pracy, do zaniechania
s¹dów, lecz do zwa¿ania tylko na znaki zbli¿aj¹cego siê koñca wiata; sprawiedliwoæ, przyjmuj¹ca
niewinnego jako ofiarê zastêpcz¹; kto, co ka¿e uczniom swoim piæ krew swoj¹; mod³y o zsy³anie
10 cudów; grzechy przeciw Bogu przez Boga odkupione; obawa wiata pozagrobowego, do którego
mieræ jest wrotami; krzy¿, jako symbol w czasach, kiedy siê ju¿ nie zna ani jego przeznaczenia, ani
hañby krzy¿a jakim dreszczem wieje na nas to wszystko, jakby z grobu prastarej przesz³oci! Czy¿
mo¿na wierzyæ, ¿e wierzy siê jeszcze w co podobnego?
Fragment ksi¹¿ki: Fryderyk Nietzsche, Ludzkie, arcyludzkie,
T³um. Konrad Drzewiecki, reprint wed³ug wydania Jakóba Mordkowicza, Universitas 1987.
Fryderyk Nietzsche (1844-1900) [czyt. nicze] niemiecki filozof. Uwa¿a³ siê za potomka
polskiej, szlacheckiej rodziny Nickich, po której mia³ odziedziczyæ instynkty, miêdzy innymi
mo¿e liberum veto. Gardzi³ Niemcami; uwa¿a³, i¿ s¹ oni kulturowo spónieni o dwiecie lat
i nigdy nie uda im siê tego nadrobiæ. Og³osi³ wiatu, ¿e Bóg umar³ i ¿e ka¿dy ma tak¹
moralnoæ, jaka mu odpowiada. By³ wrogiem religii i chrzecijañstwa. Nietzsche mia³
wiadomoæ si³y swoich pogl¹dów: Kiedy z nazwiskiem moim zwi¹¿e siê wspomnienie
CORBIS/FREE
kryzysu, jakiego nie by³o na ziemi pisa³ najg³êbszego konfliktu sumienia, odwrócenia
siê od wszystkiego, w co dot¹d wierzono, czego siê domagano, co wielbiono. Nie jestem
cz³owiekiem, jestem dynamitem.
254
Leszek Ko³akowski
* Plotyn (ok. 203-269/270?) filozof grecki; Plotyñska jednia byt pierwotny, najdoskonalszy, szczyt piêkna dobra i praw-
dy, wolny od jakichkolwiek mnogoci i przeciwieñstw, niezale¿ny, bezwzglêdny; niepoznawalny absolut.
* supra i contra Rationem (³ac.) ponad i przeciw rozumowi.
TEODYCEA*
Niezale¿nie od wszystkich trudnoci, które piêtrz¹ siê przed nami, gdy usi³ujemy
nale¿ycie zrozumieæ Boskie atrybuty Wszechmocy i nieskoñczonej dobroci, kryty-
kom zawsze wydawa³o siê, ¿e przymioty te nie daj¹ siê pogodziæ ze z³em wiata.
Dzieje tej dysputy siêgaj¹ wstecz przynajmniej do epikurejczyków* [zob. CARPE
DIEM, s. 357] i choæ napisano na ten temat niezliczon¹ liczbê dzie³ nie sposób zna-
* teodycea (z gr.) koncepcja filozoficzno-religijna maj¹ca na celu uzgodnienie sprzecznoci miêdzy wiar¹ w dobroæ
i wszechmoc Bo¿¹ a istnieniem z³a.
* wyznawcy pogl¹dów staro¿ytnego filozofa, Epikura (341-271 p.n.e.) propaguj¹cego m.in. d¹¿enie do ¿ycia wolnego od trosk
i fizycznych dolegliwoci.
255
leæ teologa czy filozofa chrzecijañskiego, który nie próbowa³by uporaæ siê z t¹ nie-
pokoj¹c¹ kwesti¹ wydaje siê, ¿e g³ówne argumenty po obu stronach nie zmieni³y
siê wiele od czasów w. Augustyna*. ¯adnej ze stron nie przekona³y i prawdopo-
dobnie nigdy nie przekonaj¹ argumenty strony przeciwnej, co jest zreszt¹ wspólnym
losem wszystkich fundamentalnych zagadnieñ filozofii w ostatnich dwudziestu piê-
ciu stuleciach.
Epikurejczycy powiadali po prostu, ¿e skoro wiat jest pe³en z³a, to Bóg jest b¹d
z³y, b¹d bezsilny, b¹d z³y i bezsilny zarazem. Wszechmocny, wszechwiedz¹cy
i dobrotliwy Bóg, o ile taki byt jest logicznie mo¿liwy, by³by zdolny stworzyæ wiat
10 pozbawiony z³a i zarazem chcia³by to uczyniæ.
G³ówne kontrargumenty bodaj najjaniej wy³o¿y³ Leibniz* , który w swej Teo-
dycei i w wielu innych pismach wci¹¿ na nowo porusza³ tê k³opotliw¹ kwestiê.
Argumenty te prowadz¹ od Boga do stworzeñ, a nie w przeciwnym kierunku, i spro-
wadzaj¹ siê do nastêpuj¹cego rozumowania:
Poniewa¿ Bóg jest istotnie nieskoñczenie m¹dry, dobry i potê¿ny, z pewnoci¹
stworzy³ najlepszy sporód wszystkich mo¿liwych wiatów, to znaczy wiat, w któ-
rym ca³kowita suma dobra przewa¿a sumê z³a w najwiêkszym mo¿liwym stopniu.
Jest zatem rzecz¹ z góry pewn¹ i zawart¹ w samym pojêciu Bytu doskona³ego, ¿e
¿yjemy w najlepszym wiecie, jaki mo¿na logicznie pomyleæ.
20 Sceptyk, który móg³by dowodziæ, ¿e nie trzeba ¿yæ d³u¿ej ni¿ dzieñ lub dwa na
tym wiecie, by nabraæ powa¿nych w¹tpliwoci, czy jest on najlepszym wyobra-
¿alnym wiatem, nie mo¿e zachwiaæ przewiadczeniem Leibniza. Nie neguje on
faktu z³a, jest tylko pewny, ¿e ka¿dy inny mo¿liwy wiat by³by gorszy. [...]
Zamiast wolnych ludzkich istot Bóg móg³ by³ stworzyæ istoty niezdolne do grze-
chu, ale tylko za cenê pozbawienia ich wolnej woli, która nieuchronnie zawiera
w sobie zarówno mo¿liwoæ grzechu, jak i rzeczywiste akty grzeszne. Otó¿ Bóg
obliczy³, ¿e wiat zamieszka³y przez bezgrzeszne automaty wytworzy³by znacznie
mniej dobra ni¿ ten, w którym ludzkie istoty, obdarzone swobod¹ wyboru, mog¹
czêsto wybieraæ z³o. Bóg musia³ niejako rozwi¹zaæ doæ skomplikowane równanie
30 ró¿niczkowe (w istocie równanie nieskoñczone), by wyliczyæ, w którym sporód
wszystkich mo¿liwych wiatów suma z³a bêdzie najmniejsza w porównaniu z sum¹
dobra; i jest to wiat, w którym ¿yjemy.
Fragmenty ksi¹¿ki: Leszek Ko³akowski, Jeli Boga nie ma... Horror metaphysicus,
T³um. Tadeusz Baszniak, Maciej Panufnik, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznañ 1999.
* w. Augustyn (354-430) filozof. Twierdzi³, ¿e z³o jest brakiem dobra, bowiem wszystko, co istnieje, zosta³o stworzone
przez Boga z niczego i jest, jako istniej¹ce, dobre; Bóg nie móg³ stworzyæ z³a, lecz krótkoæ naszego ¿ywota, ograniczenie
i niewiedza nie pozwalaj¹ nam siê o tym przekonaæ.
* Gottfried Wilhelm Leibniz (1646-1716) [czyt. gotfri:t wilhelm lajbnic] wybitny niemiecki filozof.
256
Adam Mickiewicz
Mêdrcy
W nieczu³ej, ale niespokojnej dumie
Usnêli mêdrcy, wtem odg³os ich budzi,
¯e Bóg widomie objawi³ siê w t³umie
I o wiecznoci przemawia do ludzi:
Zabiæ go, rzekli spokojnoæ nam miesza;
Lecz zabiæ we dnie? obroni go rzesza.
Walenty Wañkowicz, Mickiewicz
na Judahu skale (1827-1828). Wiêc mêdrcy w nocy lampy zapalali
I na swych ksiêgach ostrzyli rozumy
Adam Mickiewicz (1798- Zimne i twarde jak miecze ze stali;
1855) uwa¿any jest za
10 I wzi¹wszy z sob¹ uczniów lepych t³umy
najwiêkszego polskiego
poetê narodowego Szli ³owiæ Boga, a zdrada na przedzie* * zdrada na przedzie jak
wieszcza. My z niego Judasz.
wszyscy powiedzia³ po Prost¹ ich drog¹, ale zgubn¹ wiedzie.
mierci Mickiewicza
Zygmunt Krasiñski, inny Ty to krzyknêli na Maryi syna.
wybitny twórca polskiego
romantyzmu [zob. Jam odpowiedzia³, i mêdrcy pobladli:
PRZE£OMY I PROCESY
KULTUROWE, s. 33-35,
Ty jeste? Jam jest. S³u¿alców dru¿yna
zob. PLANSZA, s. 470-471]. Uciek³a w trwodze, mêdrcy na twarz padli.
W cyklu To lubiê! lektura
jego utworów proponowana
Lecz widz¹c, ¿e Bóg straszy, a nie karze,
jest we wszystkich Wstali przelêkli, wiêc sro¿si zbrodniarze.
kolejnych klasach: ballada
Powrót taty, bajka
Przyjaciele kl. czwarta I tajemnicze szaty z Boga zwlekli,
szko³y podstawowej; 20 I szyderstwami cia³o jego siekli,
ballada Trzech Budrysów,
bajka Zaj¹c i ¿aba kl. I rozumami serce mu przebodli:
pi¹ta; ballada Pani A Bóg ich kocha i za nich siê modli!
Twardowska kl. szósta;
wiersz mieræ pu³kownika, A¿ gdy do grobu duma go z³o¿y³a,
dramat Dziady cz. II,
ballada Lilie, Oda do
Wyszed³ z ich duszy, ciemnej jak mogi³a.
m³odoci kl. II
gimnazjum. W ka¿dej Spe³nili mêdrcy na Boga pogrzebie
klasie czytany by³ jeden
lub kilka fragmentów Kielich swej pychy. Natura w rozruchu
z Pana Tadeusza. Dr¿a³a o Boga. Lecz pokój by³ w niebie:
W tym podrêczniku
zob. te¿ s. 326. Bóg ¿yje, tylko umar³ w mêdrców duchu.
Walenty Wañkowicz
(1799-1842) malarz, Tekst wed³ug wydania: Adam Mickiewicz, Wybór poezyj , BN I/66, T. 2,
portrecista. Ossolineum, Wroc³aw-Warszawa-Kraków 1997.
257
Oscar Wilde
Wyszed³ wiêc z domu tego i poszed³ dalej ulic¹. Po chwili ujrza³ niewiastê, której
twarz pokryta by³a szmink¹, suknia jaskrawa, a nogi przybrane per³ami. A za ni¹ szed³,
Oscar Wilde (1854-1900) skradaj¹c siê jak myliwy, m³odzieniec w barwnej szacie. Twarz tej kobiety by³a piêkna
[czyt. oskar uajld] jak twarz bóstwa, a oczy mê¿czyzny b³yszcza³y po¿¹daniem.
pisarz angielski pocho-
dzenia irlandzkiego. Ze 20 I szybko pod¹¿ywszy za nimi dotkn¹³ rêki m³odzieñca, i zapyta³:
wzglêdu na finezyjnoæ Czemu patrzysz na tê kobietê w ten sposób?
stylu oraz b³yskotliwoæ
swych dzie³ zyska³ miano A m³odzieniec, obróciwszy siê, pozna³ go i odpowiedzia³:
lorda Paradoksa. Znany Jam by³ niewidomy, ty mi wzrok powróci³, na có¿ innego bym mia³ patrzeæ?
by³ miêdzy innymi z ta-
kich pogl¹dów: Sztuka Wówczas pobieg³ za kobiet¹, dotkn¹³ jej kolorowej szaty i spyta³:
nie znosi oceny moralnej Czy¿ innej drogi wybraæ nie umiesz, jak drogê grzechu?
lub: Zbrodnia i kultura
nie musz¹ siê wzajem A ona, obróciwszy siê, pozna³a go, umiechnê³a siê i odrzek³a:
wykluczaæ. Nie mo¿emy Ty mnie z grzechów moich ju¿ rozgrzeszy³, ta droga jest drog¹ najmilsz¹.
zmieniaæ ca³ej historii li
dla zadowolenia naszego Wówczas opuci³ miasto, a wyszed³szy zeñ ujrza³ siedz¹cego przy drodze m³odzieñca,
zmys³u moralnego. który p³aka³. I zbli¿ywszy siê do niego dotkn¹³ d³ugich zwojów jego w³osów i zapyta³:
Prowadzi³ skandalizuj¹cy
tryb ¿ycia. Zosta³ nawet 30 Czemu p³aczesz?
skazany na wiêzienie za A m³ody cz³owiek podniós³ g³owê, aby nañ spojrzeæ, pozna³ go i odpowiedzia³:
karalny wówczas w Anglii
homoseksualizm. Jam by³ niegdy miêdzy umar³ymi. Ty mi z martwych kaza³ powstaæ. Jak¿e nie
W cyklu To lubiê! lekturê mam p³akaæ!
jego bajki S³owik i ró¿a
proponowano w kl. II Tekst wed³ug zbioru: Oskar Wilde, Eseje, opowiadania, bajki, poematy proz¹,
gimnazjum. pod redakcj¹ Juliusza ¯u³awskiego, T³um. Eres, PIW, Warszawa 1957.
258
Zbigniew Herbert
o problemie narodu kl. III. W tym podrêczniku zob. te¿ s. 17, 65, 306, 469.
259
Wies³aw Myliwski
Chleb
Kiedy z wiosn¹ napoczyna³o siê p³ugiem ziemiê, k³ad³o siê w pierwsz¹ skibê krom-
kê chleba. Ma siê rozumieæ, nie by³a to zwyk³a kromka, jak¹ siê ukraje, ¿eby z mle-
kiem zjeæ czy z ogórkiem, czy tak sam¹, bez niczego. Musia³a byæ w Wigiliê ukrajana
i z nowego bochenka.
Matka rozk³ada³a ju¿ talerze do postniku, ojciec zapala³ latarniê, bra³ drabinê
* bonty elementy kon- z sieni i szed³ do stodo³y po ten chleb, bo chleb trzyma³o siê u nas na bontach* w sto-
strukcyjne dachu stodo³y.
dole, mia³ przewiew, nie plenia³ tak, no i by³ wysoko. Bez drabiny trudno by³o siê do
niego dostaæ. Próbowalimy nieraz, ja czy Micha³, wspi¹æ siê po s³upie, na którym bont
porodku by³ wsparty, ale nigdy nam siê nie uda³o, a drabina zawsze w sieni sta³a.
10 By³ ¿ur z kasz¹ gryczan¹, kluski z makiem, pierogi z kapust¹, a czeka³o siê na ten
chleb, a¿ matka ukraje, jakby na jaki smako³yk. I od chleba zaczyna³o siê postnik.
Opiera³a sobie matka ten chleb na brzuchu, znak krzy¿a no¿em nad nim czyni¹c,
i odkraiwa³a najpierw wielk¹ kromkê, tê dla ziemi na wiosnê, a dopiero potem ka¿-
demu z nas ju¿ po zwyk³ej kromce i wed³ug starszeñstwa, dziadkowi, babce, póki
jeszcze ¿y³a, ojcu, nam ch³opakom i na koniec sobie. Ojciec bra³ znowu latarniê i za-
nosi³ tê kromkê na strych, tam j¹ wsadza³ za krokiew wysoko, pod strzech¹, prze-
wa¿nie gdzie najwiêkszy mrok zalega³. I tam ta kromka siedzia³a do wiosny jak jaki
pi¹cy go³¹b.
A ledwo który z nas z ko³yski wyrós³, ¿e jako tako trzyma³ siê na nogach, bra³ go
20 ojciec z sob¹ w pole, kiedy jecha³ z wiosn¹ oraæ. Odwija³ tê kromkê z bia³ej szmaty
* czepigi r¹czki p³uga. i to nam kaza³ j¹ po³o¿yæ w skibê. Potem k³ad³ nasze ma³e rêce na czepigi* p³uga, sam
chwyta³ swoimi i razem j¹ przyorywalimy. I tak jak rodzilimy siê, po kolei, Micha³,
ja, Antek, Stasiek. I od razu przyucza³ nas oraæ. Nie tak trzymaj, cilej, rodkiem
bruzdy id, musisz g³êbiej oraæ, kiedy ziemia sucha, a urosn¹ ci kiedy wiêksze rêce,
to w tej jeszcze lejce bêdziesz trzyma³, a w tej bat. I nie zganiaj wron za sob¹, niech
tam id¹, bo jak cz³owiek sam z koniem tylko w polu, to z wronami jakby ludniej, a co
zjedz¹, to siê znów rozmno¿y. I koniowi dawaj zawsze kapkê odsapn¹æ za ka¿dym
nawrotem. A co to tak na niebie piewa?
Skowronek, tata.
30 Ano, widzisz, skowronek. A wiesz, sk¹d siê wzi¹³ skowronek?
Przylecia³.
Przylecia³ swoj¹ drog¹. Ale szed³ raz Pan Bóg polem, a jeden ch³op ora³. Ciê¿-
Wies³aw Myliwski
zob. nota s. 120. Zob.
ko? Spyta³ go siê Pan Bóg. Oj, ciê¿ko, Panie Bo¿e. To wzi¹³ Pan Bóg grudkê ziemi,
te¿ s. 125. cisn¹³ j¹ ku niebu i rzek³, niech ci piewa, l¿ej ci bêdzie.
260
Pytalimy siê nieraz ojca, kiedymy trochê podroli, co by by³o, gdyby nie daæ tak
tej kromki chleba ziemi. Marszczy³ gronie brwi i spogl¹da³ na nas, jakby to diabe³
nas podkusi³, i na wiadka przywo³ywa³ jeszcze matkê:
S³yszysz, matka, co to im, chorobom, do g³owy przychodzi? Wezmê kija, to wam
przepêdzê te diabelskie myli. Prze¿egnaæ mi siê zaraz!
¯egnalimy siê przestraszeni, Micha³ a¿ trzy razy nieraz, ale nie wraca³o to ojcu
spokoju i na matce siê wy¿ywa³:
A ty matka i nic im nie mówisz!
Ano, dzieci, to o wszystko im siê wolno jeszcze pytaæ. A ty ojciec, to we im
10 wyt³umacz.
Ja tam siê swojego ojca o nic nie pyta³em. Ani on swojego. S³uchaæ siê musia³o,
nie pytaæ. I z³y, ¿e go matka nie wspar³a, zwraca³ siê do dziadka: Pyta³em siê
was kiedy? Albo wy pytalicie siê waszego?
Ale dziadek by³ ju¿ strasznie stary, a nieraz jeszcze nogi sobie akurat rozciera³, bo
go wci¹¿ w nich rwa³o, to nie bardzo chwyta³, czy ojciec chce, ¿eby mu potakn¹æ, czy
zaprzeczyæ, i przewa¿nie odpowiada³ ni tak, ni siak:
Ano, jak co nie wiedzia³e, to siê i spyta³e. Ale dawniej inne by³y dzieci i teraz
s¹ inne.
Jakie by³y inne?! przenosi³ ojciec z³oæ na dziadka. Czy to nie ora³o siê,
20 nie sia³o, nie kosi³o i na tej samej ziemi? E, z wami. Ju¿ wam widaæ staroæ do g³owy
dochodzi. [...]
Tylko ¿e jak nagle z³oæ na ojca nachodzi³a, tak i nagle w nim opada³a. Siêga³ po
kapciuch z machork¹, uwija³ sobie skrêta i zaczyna³ nam t³umaczyæ, co by to by³o,
jakby tej kromki chleba nie daæ ziemi:
By³yby nieszczêcia. I roztacza³ je przed nami, poczynaj¹c od tego, ¿e mo-
g³aby zielskiem zarosn¹æ, poprzez deszcze, grady, spiekoty, susze, myszy, robactwo
i inne plagi a¿ po najstraszniejsze, ¿e mog³aby ju¿ na zawsze przestaæ rodziæ, boby
zamieni³a siê w kamieñ. A jeszcze do tych nieszczêæ ojcowych dodawa³ swoje dziadek.
Bo co do nieszczêæ, dziadek by³ nawet lepiej od ojca obeznany. I nie tylko, ¿e ¿y³
30 d³u¿ej. Ale na pañskim jeszcze robi³ i w wojsku carskim s³u¿y³, i raz mu powód ca³y
dobytek znios³a, a raz mu siê wszystko od pioruna spali³o. To ziemia, woda, niebo,
wojna jedno by³o dla dziadka. Tylko ¿e ojciec nie bardzo dawa³ siê przecign¹æ dziad-
kowi na nieszczêcia. Ledwo dziadek powiedzia³:
Dawniej... To ojciec od razu:
Co tam dawniej. Dawniejsze nieszczêcia a teraniejsze to nie to samo. Robi-
licie na pañskim, to pañskie by³y nieszczêcia. A w wojsku tak samo, chleb fasowany,
to jest czy nie ma, ¿o³nierz musi dostaæ, bo inaczej by siê nie bi³. A tu ziemia swoja.
Sprzeniewierzy siê jej cz³owiek, to mu nie daruje. I mog¹ przyjæ nieszczêcia jak
w Pimie wiêtym czy w Królowej Sabie. Darmo by³y proroctwa?
261
A¿ nas matka nieraz bra³a w obronê przed tymi nieszczêciami:
A nie strasz¿e ich. Dzieci jeszcze. Dorosn¹, bêd¹ mia³y swoje nieszczêcia, po
co im twoje. A tylko zasn¹æ nie bêd¹ mog³y.
Nieraz a¿ siê Stasiek w ko³ysce budzi³ i na ca³¹ izbê siê rozdziera³, jakby mu siê
które z tych ojcowych nieszczêæ przyni³o. I nie pomaga³o bujaæ go, jeszcze gorzej
siê dar³. Musia³a mu dopiero matka tê rozkrzyczan¹ gêbê cyckiem zatykaæ.
Niewiele jeszcze wiedzia³em o chlebie, prócz tego, ¿e raz jest, a raz go nie ma, i ¿e
kiedy jest, jest dobry, a kiedy go zabraknie, staje siê jeszcze lepszy. Tote¿ póki by³,
wiadomo by³o, skoñczy siê jeden bochenek, pójdzie ojciec do stodo³y i przyniesie
10 drugi. I matka, kraj¹c, jeszcze siê pyta³a, ile ci ukrajaæ? Bo to zjesz, oczy by tylko jad³y,
nie zjesz i psu rzucisz.
Ale bywa³o, wiosna gdzie tam daleko, a ojciec przynosi³ ostatni ju¿ bochenek i mó-
wi³, to ostatni. I potem tygodniami chleba siê nie widzia³o. A¿ dopiero na Wielkanoc,
bo zostawia³a matka zawsze m¹ki choæ na jeden, dwa bochenki na Wielkanoc, bo
jak¿e to. Pan Jezus zmartwychwsta³, a my bez chleba. I na jeden, dwa na ¿niwa, ¿eby
si³a by³a. A przez ca³y ten czas ¿y³o siê tylko dawnym smakiem chleba. ni³ siê ten
chleb na jawie i we nie. Têskni³o siê za chlebem jakby za kim bliskim. A najgorzej
wieczorem, bo wieczorem chleb jak duch siê zjawia. Nagle zapachnia³o chlebem,
jakby pod oknami kto przechodzi³ z bu³k¹ chleba pod pach¹ albo u s¹siadów wy-
20 ci¹gali chleb z pieca. A¿ siê nieraz samo z ust wyrwa³o:
O, chleb gdzie pachnie.
Ale ojciec, który ca³y czas przy naszych mylach warowa³, ¿ebymy o chlebie tylko
nie myleli, zaraz siê sprzeciwia³:
Gdzie ci pachnie? Musz¹ u Maszczyków s³om¹ paliæ, bo nie maj¹ ju¿ czym. Albo
Dereñ do po³udnia gnój wyrzuca³, a gnój czasem tak chlebem zaleci. A najbardziej
koñski. I poci¹ga³ nosem, ¿e on nic nie czuje. A nawet szed³, otwiera³ drzwi
i wpuszcza³ powietrze, ¿e nic nie czuje. Czasem jeszcze dziadka na dowód siê pyta³:
A wy co czujecie?
I dziadek te¿ nic nie czu³ i potakiwa³ ojcu, ¿e nie czuje.
30 Musi iæ na odwil¿. Od rana mi po nogach mrówki, juchy, ³a¿¹. I to takie szczy-
pawy, ¿e bêdzie widaæ zmiana, oj, bêdzie zmiana. Nie patrzy³e, nie zrywa siê wiater?
Wiater lubi nieraz co tak przynieæ. A chleb jakby piekli, to najwy¿ej u Wronów,
a Wrony od wschodu, a wiater na zmianê zawsze od zachodu wieje. Raz tak Turki
chleb w swoich okopach jedli, to mymy w swoich czuli i a¿ nas skrêca³o. O, chleb
daleko niesie.
Tylko jedna matka wierzy³a, ¿e mi chlebem musia³o zapachnieæ, bo inaczej bym
nie mówi³, i spaæ mnie zaraz wygania³a:
Czas ju¿ spaæ, to po³o¿ysz siê i zaniesz. Nie myl, dziecko, o chlebie.
262
Bo i ona, zmiataj¹c ze sto³u, nadstawia³a nieraz garstkê i zgarnia³a w ni¹ jakby
okruchy po chlebie. I sz³a nawet, odsuwa³a fajerkê i wrzuca³a te okruchy w ogieñ.
Raz mi siê tak nieopatrznie wyrwa³o:
Mama, nie ma u nas chleba!
Wtedy ojciec, który siedzia³ przy stole i gdzie w okno patrzy³, jak nie skoczy na mnie:
Czego siê tak drzesz, chorobo?! Wrzuca, to niech wrzuca! Zgarnê³a, to i wrzuca!
Chleb siê zawsze w ogieñ wrzuca! Inaczej grzech! I a¿ podniós³ siê ze z³oci, prze-
szed³ w tê i nazad po izbie, a w koñcu na dwór wyszed³.
Nie wiem, co go mog³o tak rozz³ociæ, nie powiedzia³em tak g³ono. Ale mo¿e samo
10 to, ¿e chleb? Bo odk¹d chleba brak³o, unika³o siê i mówienia o chlebie. Niby nikt nie
zakazywa³, ale jako tak to by³o, jakby i s³owo chleb nas opuci³o. I nawet dziadek,
kiedy wypomina³ z ró¿nych wojen, co jedli, wypomina³ groch, kapustê, kaszê, kluski,
czasem miêso, ale chleba nigdy nie wypomina³. Tak samo my, dzieci, gdymy klêcz¹c
przy ³ó¿ku pacierz w g³os mówili, a matka sta³a nad nami i nas pilnowa³a, ¿ebymy
s³ów nie opuszczali, to gdy przysz³o do mówienia chleba naszego powszedniego, przy-
cichalimy i matka nam to odpuszcza³a. Chocia¿ ojca i w tym naszym modleniu co
kiedy tknê³o, bo powiedzia³ do matki:
Lepiej by siê Zdrowa Maryjo modlili. Matka Boska prêdzej dzieci wys³ucha.
Sama mia³a dziecko.
20 Bo ojciec niby duma³ tylko i duma³, i ma³o co siê do kogo odzywa³, ale za to nie
wierzy³ nikomu. Musia³ wiedzieæ, ¿e ta kromka chleba wetkniêta tam za krokiew,
w taki czas, jak to jab³ko z raju, mo¿e skusiæ ka¿dego. A najgorzej nie wierzy³ mnie.
Ile razy popatrywa³ na nas, jego siwe oczy mnie najg³êbiej wierci³y. Ale nie wierzy³
nawet i dziadkowi. Choæ nie mia³ dziadek ni jednego zêba, to gdzie go móg³by kusiæ
chleb, co od Wigilii na kamieñ ju¿ sczerstwia³. Ze wie¿ego i to wyd³ubywa³ oródkê,
a jeszcze miêdli³ i miêdli³ ka¿dy kês w gêbie, nim po³kn¹³.
Co innego ja czy Micha³, mielimy zêby jak wilki, to dla nas ta kromka mog³aby
i sto lat schn¹æ i by³aby chlebem. Tym najlepszym ze wszystkiego chlebem, co go
matka wspiera³a na brzuchu i kraj¹c pyta³a siê, ile ci ukrajaæ. Dzi¹s³a nieraz a¿ swê-
30 dzia³y, kiedy siê ta kromka tam, na strychu, przypomnia³a. Nie musia³a siê zreszt¹
przypominaæ, bez przerwy sta³a przed oczami. I na zmianê, to g³ód podnieca³a, a¿ siê
lina do gêby toczy³a, to sytoci¹ mami³a, ¿e siê j¹ w brzuchu prawie czu³o, jak roz-
pycha. I kusi³a, kusi³a, od rana do wieczora, a nawet jeszcze d³ugo w noc, gdy siê spaæ
pok³adlimy, nie dawa³a mi zasn¹æ. [...]
Koguty na pó³noc ju¿ pia³y. I ojciec na drugi bok siê przewróci³, czyli przodem do
mnie. I potem znów na drugi, czyli znów plecami. I Micha³ przeniós³ nogi w inne
miejsce, bo mu cierp³y. I Stasiek w ko³ysce zakwili³, i ko³yska zaczê³a siê przez sen
bujaæ. A mnie wci¹¿ sta³a przed oczyma ta kromka chleba wysoko za krokwi¹ i wie-
263
ci³a jak jaka najjaniejsza gwiazda, a nie da³a siê za nic odpêdziæ. To bola³a jak bol¹cy
z¹b, to drêczy³a jak wyrzut sumienia. Gdyby jeszcze da³o siê powierciæ, mo¿e by jako
znik³a. Ale nie doæ, ¿e w ³ó¿ku ciasnota, to jeszcze tu¿ obok wielkie jak góra plecy
ojca. Ka¿dej chwili móg³ siê zbudziæ i zapytaæ:
Co to, nie pisz jeszcze?
Niby mia³em na wszelki wypadek wymylone, ¿e mnie pch³y gryz¹. Ale nie wiem,
czy uwierzy³by, bo nie by³o u nas pche³. Matka wynosi³a co dzieñ pociel na dwór,
a pod p³achty wk³ada³a suszon¹ macierzankê. Gdy wreszcie jako tam usn¹³em, nie
by³em nigdy pewny, czy to sen, czy jawa, bo tê kromkê chleba dalej mia³em przed
10 oczyma. Raz mi siê ni³o, ¿e wyszed³em na strych, podstawi³em drabinê, ale drabina
okaza³a siê za krótka, wyszed³em na topolê, ale i topola okaza³a siê za krótka. To
mog³o byæ tak samo we nie jak na jawie. A rano mi siê ojciec pyta:
Có¿e siê tak wierci³? ni³o ci siê co?
Wykrêci³em siê, ¿e to pewnie po wczorajszej kapucie z grochem, bo ze snu mo¿na
byle czym siê wykrêciæ. Na szczêcie ojca nie by³o w tym nie, to ³atwo uwierzy³.
Gorzej by³o za dnia, gdy akurat siedzia³ w izbie. I nieraz aby przez stó³ tylko. A mnie
jakby kto tak naumylnie wpycha³ tê kromkê w gêbê i kaza³ mi jeæ na jego oczach,
bo to tylko chleb. A chleb jest do jedzenia. I a¿ w ca³ej g³owie s³ysza³em to chrupanie
sczerstwia³ego chleba w moich zêbach. I ze strachem rozgl¹da³em siê doko³a, bo mi
20 siê zdawa³o, ¿e wszyscy to s³ysz¹. Ojciec, matka, Micha³, Antek i nawet Stasiek w ko-
³ysce. A dziadek jakby usta ju¿ otwiera³, ¿eby w g³os powiedzieæ:
O, s³yszyta, chrupie co. We no, Micha, zajrzyj pod ³ó¿ko, mo¿e kot tam,
jucha, myszê ¿re. A ojciec jakby na to tylko czeka³:
Gdzie kot?! Jaki kot?! Wyrzuci³em kota na dwór! Przyznawaæ mi siê, który to?!
Ty, Szymek?! Otwórz gêbê, zarazo!
Bo ojciec i tak chyba co przeczuwa³, patrzy³ nieraz na mnie, jakby chcia³ mi siê spytaæ:
Co tam jesz?
A¿ kuli³em siê pod tym jego wzrokiem, powtarzaj¹c sobie w mylach, nic nie jem,
nic nie jem, nic nie jem. Albo jem se tylko liwkê, bo mi siê przypomnia³o, jak bylimy
30 jesieni¹ u ksiêdza na liwkach. Albo jak bylimy na laskowych orzechach jeszcze przed
Matk¹ Bosk¹ Zieln¹ i se jem. Ale mleczne, tata, by³y. I rz¹dca nas przegoni³.
A raz tak patrzy³, patrzy³ na mnie i nagle mi siê pyta:
O czym mylisz?
Zdrêtwia³em w pierwszej chwili, ¿e s³owa nie mog³em z siebie wydobyæ. Jakbym
mia³ usta jeszcze tym chlebem zatkane. I ratuj¹c siê jak mysz przed kotem, uda³em, ¿e
to nie mnie, a Micha³a ojciec siê pyta. I spojrza³em na Micha³a, co ojcu odpowie.
Micha³ spojrza³ na mnie. Ale i ojciec nie da³ siê zwieæ:
Nie Micha³. Micha³ wiem o czym. Micha³a myli jak ródlana woda przezro-
czyste. Ty.
264
Ja? zdziwi³em siê, ¿eby zyskaæ jeszcze chwilê, na zastanowienie siê, o czym
to ja mylê. I zanim ojciec znów powiedzia³, ty, ju¿ wiedzia³em, o czym mylê.
O Panu Jezusie mylê wyrzuci³em jednym tchem.
Ojcu oczy otwar³y siê na ca³¹ szerokoæ, wyprostowa³ siê i patrzy³ na mnie jak
lepiec na s³oñce. Teraz on nie wiedzia³, co powiedzieæ. [...]
Znów przymru¿y³ te swoje oczy, mo¿e wa¿y³ w sobie, uwierzyæ mi czy nie. I jakby
chcia³ te moje s³owa jeszcze raz us³yszeæ, o czym mylê, powiedzia³:
To o Panu Jezusie mylisz?
O Panu Jezusie przytakn¹³em gorliwie, ¿e a¿ dziadek siê rozrzewni³:
10 Chceta Michasia posy³aæ na ksiêdza, a to widaæ Szymusia Pan Bóg sobie wybra³.
Dziecko, a jakie mu to myli do g³owy przychodz¹. O Panu Jezusie, no. Staremu by
nieraz nie przysz³y. On ksi¹dz bêdzie, mówiê wam.
[...]
Micha czy Szymu rzek³a matka aby Bóg da³, ¿eby jeden z nich.
Mówiê wam, Szymu upiera³ siê dziadek. A jakby tak jeszcze tu, w naszej
parafii. Ja tam ju¿ nie doczekam. Ale wy mog³ybyta siê przenieæ na plebaniê. By³oby
wam jak w raju. Samego sadu jest trzy morgi. No, i koció³ pod bokiem.
A co mylisz? Ojciec ani tym ksiêdzem nie da³ odwieæ siê od pytania mnie
dalej.
20 Mylê... zaj¹kn¹³em siê, bo nie bardzo wiedzia³em, co mylê.
A co myli? dziadek przyszed³ mi znów z pomoc¹. O Panu Jezusie myli,
nie powiedzia³ ci? O, wisi krzy¿ na cianie, spojrzy siê i co wiêcej myleæ.
Spojrza³em w pop³ochu na ten krzy¿ i co siê we mnie jakby otworzy³o.
Mylê powiedzia³em ju¿ bez zaj¹knienia ¿e jak cierpia³ za nas i umar³ na
krzy¿u.
O, nacierpia³ siê, nacierpia³ odezwa³a siê matka od kuchni. A ludzie i tak
s¹, jak byli.
Ale mo¿e gorsi byliby dziadek na to.
Jeszcze gorsi? matka a¿ siê ¿achnê³a.
30 Ano, niechby wszyscy tacy byli jak ten zbój Marchewka. Da³oby siê ¿yæ? Zapom-
nia³a, ile kur ci ju¿ nakrad³?
I co wiêcej? ojciec nie ustêpowa³.
A co wiêcej? dziadek siê obruszy³, bo myla³, ¿e do niego ojciec pije.
Wyci¹³ ci wiklinê na ³¹ce. Jeszcze ciê wyprzezywa³. Ma³o?
Nie ojca siê pytam, jego.
Szymka? I có¿ on ci winien?
Nie co winien, tylko co myli. No, dalej. Jakby konia pod górê batem przygania³.
W do³ku mnie zaczê³o ssaæ, bo co tu dalej? Jeszcze pluta by³a akurat na dworze, to
nie by³o nadziei, ¿eby ojciec gdzie wyszed³, bo i psu by siê nie chcia³o, to móg³ mnie
265
tak do wieczora pytaæ. Grzeba³em rozpaczliwie w mylach, ale myli jak myszy ucie-
ka³y ze mnie. Wtem dziadek siê podniós³, zrobi³ krok na izbê i westchn¹³:
Stary cz³owiek to zrobi ledwo krok, a jakby na Golgotê szed³. I w tej samej
chwili owieci³o mnie.
Mylê wyrecytowa³em ¿e jak niós³ krzy¿ na Golgotê i upad³, to szed³
jeden ch³op z pola i mu pomóg³ nieæ.
Nie ch³op, tylko Szymon Cyrenajczyk. Jak was ten ksi¹dz uczy, chorobo?! za-
perzy³ siê ojciec.
Bo od razu mówi³em dziadek ojcu przytakn¹³ jak tylko przyjecha³, taki
10 tam i ksi¹dz. Gêba jak u dziewczycy. Nawet brody nie ma, ledwo mech gdzieniegdzie.
266
To jak to, tata, jest, ¿e jeden, a we trzech?
Bo we trzech! Broda mu zadygota³a. Syn Bo¿y! Duch wiêty! I Bóg Ojciec!
To który z nich jest Bóg?
Wszystkie s¹!
Jak wszystkie, to trzech jest, nie jeden.
Jeden!! rykn¹³, z³apa³ szczapê spod nóg i cisn¹³ ni¹ we mnie, ale uchyli³em
siê i trafi³ Micha³a. Micha³ siê rozbecza³, matka siê rozdar³a:
Wciek³e siê?!
I nawet dziadek, choæ nie lubi³ nara¿aæ siê ojcu, zamamrota³ pod nosem:
10 Nie tak siê t³umaczy. Nie tak siê t³umaczy.
A ojciec z tej wciek³oci z³apa³ wiadro z pomyjami, a¿ chlusnê³o mu na portki,
i polecia³ zanieæ krowie.
A¿ przyszed³ kiedy rok najgorszy ze wszystkich. Najpierw ca³¹ wiosnê kropla desz-
czu nie spad³a, potem ca³e lato la³o i la³o, i tak prawie do jesieni. Rzeka z brzegów
wyst¹pi³a, choæ niewielka by³a, a zrobi³a siê jak dziesiêæ rzek i dalej przybiera³a. Za-
martwiali siê ludzie, co to bêdzie, co to bêdzie? A koguty wci¹¿ pia³y i pia³y, ¿e tak
dalej bêdzie. Niektórzy po ca³ych dniach w oknach tylko stali, wypatruj¹c choæby
skrawka nieba, co by dawa³ nadziejê. A niektórzy koñca wiata czekali, ¿e to potop
pewnie, jak ten za Noego. Zbierali siê nawet wieczorami u Sójki i czytali na g³os Bibliê,
20 czy tak samo, czy nie tak. W kociele nabo¿eñstwo sz³o za nabo¿eñstwem. I gdzie jaki
krzy¿, kapliczka czy figura, przystawali ludzie, ¿eby siê pomodliæ, popiewaæ czy choæ-
by pop³akaæ razem, a nie ka¿dy osobno u siebie w cha³upie. A ju¿ do spowiedzi, ko-
munii wali³y t³umy jak ¿adnego roku. Niedowiarek Kruk da³ siê nawet nawróciæ, bo
mu baba z córkami nie dawa³y spokoju, ¿e to wszystko przez niego. A mia³ tych córek
piêæ, trzy ju¿ stare panny, ale dwie jeszcze na wydaniu. Choæ gdzie by przez jednego
Kruka Bóg chcia³ karaæ ca³y wiat. Potem ch³op ¿a³owa³, bo jak nie mia³ w cha³upie
spokoju, tak i dalej nie mia³, a na wiecie wci¹¿ la³o i la³o.
Zmusili nawet ludzie ksiêdza, ¿eby procesjê w pola poprowadzi³, mo¿e to pomo¿e.
Ale daleko nie zaszli. Zaraz za Midur¹, jak droga w pola skrêca, kocielny Franciszek,
30 który szed³ z krzy¿em na przedzie, ugrz¹z³ w b³ocie prawie po kolana. Za nim ugrzêz³y
* tercyjarka, w³ac. tercjar- chor¹gwie. Ugrzêz³y Karpielowa z Matysk¹, bo jak to tercyjarki*, i tu chcia³y byæ pierw-
ka osoba wiecka zwi¹-
zana z jakim zakonem.
sze. Ugrz¹z³ ksi¹dz, choæ go Skubida z Denderysem prowadzili pod rêce. Musieli go
dopiero, jeden z jednej strony, drugi z drugiej, podeprzeæ i przenieæ na suchsze, boby
sam nie da³ rady siê wydostaæ. A i tak mu jeden kamasz zosta³ w b³ocie i dopiero
która z bab go wydosta³a i ozu³a z powrotem na ksiê¿owsk¹ nogê. Bo kocielny Fran-
ciszek by³ przynajmniej w butach z cholewami, to nie ogl¹daj¹c siê na procesjê, szed³
i szed³. Wo³ali go, Franciszku! Hej, stañcie, Franciszku! A ten szed³ i dopiero gdy mu
b³oto wy¿ej cholew siêgnê³o, zmiarkowa³ siê, ¿e sam tylko idzie. Na szczêcie mia³
krzy¿, to tym krzy¿em podpieraj¹c siê jak pastora³em, jako siê z tego b³ota wydosta³.
267
Choæ dosta³o mu siê za swoje od ksiêdza, kiedy wyszed³ na suchsze, ¿e ten krzy¿ tak
sponiewiera³. No i skoñczy³a siê procesja, trochê pomodlili siê, trochê popiewali na
brzegu tych pól i wrócili do kocio³a. [...]
Kartofli zebralimy wszystkiego trzy fury, a mielimy kawa³ pola zasadzony. I kar-
tofel w kartofla nie wiêkszy ni¿ w³oskie orzechy. Przyjecha³ ojciec z trzeci¹ fur¹ i po-
wiedzia³, ¿e ostatnia, to wyszed³ dziadek, wysz³a matka, wyszlimy my, dzieci, i wszyscymy
siê rozp³akali. A ojcu nawet zejæ siê z fury nie chcia³o, tylko trzyma³ bat i lejce w rêku
i patrzy³, jak dziadek p³acze i przebiera w tych kartoflach. I na pocieszenie tylko rzek³:
Ano, nic siê nie poradzi. Jaka ziemia, takie i kartofle. A ziemia zgnilizna. ¯eby
10 chocia¿ ozdrowia³a z tego.
A gdy m³óci³, to jak zgarn¹³ pe³ny przetak i wywia³, to same plewy, a ziarna po dnie.
Zostawi³, co na siew, i ledwo pó³ worka zawióz³ do m³yna, i by³o po ¿ycie. Upiek³a
z tego matka tylko raz chleb i parê miarek zostawi³a na czarn¹ godzinê.
Chleba z jednego pieczenia starcza³o u nas na miesi¹c, pó³tora, to i z tego by pew-
nie nie starczy³o na d³u¿ej, gdyby ojciec nie powynosi³ jeszcze gor¹cych bochenków
i gdzie nie pochowa³. Obszukalimy z Micha³em ca³¹ stodo³ê, a nawet k³ulimy wid-
³ami po s³omie w zapolach, ale nie znalelimy. Choæ musia³y byæ w stodole schowane,
tylko trzeba by stodo³ê do góry nogami przewróciæ. A to nie z Micha³em. Musia³em go
ca³y czas podtrzymywaæ na duchu, ¿e to nie grzech szukaæ chleba. A wid³ami k³u³, to
20 zag³êbia³ aby same koniuszki, jakby ba³ siê, ¿eby broñ Bo¿e nie trafiæ na ten chleb.
kazali k³uæ, to k³u³. Wtem krew zobaczy³ na koñcu wide³. I w tej samej chwili, niby ¿e
to siê zachybota³ na nierównociach snopków, wbi³ sobie wid³y z ca³ej si³y w nogê
i zacz¹³ niemi³osiernie wyæ. A kozaki w miech. I ju¿ mu dalej nie kazali szukaæ.
G³upi powiedzia³em chleba szukamy, nie powstañców. A chleb nie ma
krwi.
Ale nie chcia³ dalej szukaæ.
Myla³em nawet, ¿eby ojca wyledziæ, jak bêdzie szed³ po ten chleb. Ale kiedy szed³,
przykazywa³ matce, ¿eby nas nie wypuszcza³a, a¿ wróci. Albo niby na wie wychodzi³,
do kowala czy do którego z s¹siadów, a zjawia³ siê potem z bochenkiem pod pach¹.
268
I oddawa³ ten bochenek matce, a matka k³ad³a go do kufra i zamyka³a na k³ódkê. I co
dnia wydziela³a na rano i wieczór ka¿demu po kromce.
* do B³a¿eja do dnia Dziêki temu doci¹gnê³o siê z tym chlebem do B³a¿eja*. A od B³a¿eja jad³o siê ju¿
imienin B³a¿eja, 3 lutego.
tylko kartofle. Na rano ¿ur z kartoflami, na po³udnie kartoflankê czy kartofle z mle-
kiem, a na wieczór pieczone w popielniku, z sol¹. I najlepiej ze wszystkich smakowa³y
te wieczorem z popielnika, z sol¹. Nie zapala³o siê lampy, tylko siadywalimy wokó³
kuchni przy pó³otwartych drzwiczkach i tyle co z tych drzwiczek wiat³a na izbê pa-
da³o. Wiêcej siê soli teraz jad³o, to nie starcza³o na naftê, no i szkoda by³oby nafty do
samych kartofli. Niby sprzeda³ ojciec ja³ówkê, bo nie by³o czym jej karmiæ, ale prawie
10 wszystko posz³o na podatki.
dzi³ je do popielnika, i zagrzeba³ wszystkie w popiele. Tote¿ nie mog³em nigdy poj¹æ,
jak je znowu rozpoznawa³, gdy ju¿ upieczone wygrzebywa³ i rozk³ada³ z powrotem na
te same kupki, wymieniaj¹c ka¿dego kartofla z imienia. Ten Szymka, ten ojca, ten mój
bêdzie, ten Michasia, matki, Antka.
A gdy ju¿ wszystkie porozk³ada³, nie czekaj¹c, a¿ choæ trochê ostygn¹, bra³ ze
swojej kupki pierwszego kartofla i jakby wcale go nie parzy³, roz³upywa³ i zaczyna³
jeæ. I od razu chwali³, ¿e sypki, ¿e kruchy, ¿e co by to by³o, jakby kartofli nie by³o,
i w ogóle rozgadywa³ siê o tych kartoflach jak o jakim dziwnym wiecie. ¯e choæ
miêso daje si³ê, to z kartofli cierpliwoæ siê bierze. ¯e ka¿dego jedzenia mo¿na siê
30 w kartoflach doszukaæ, jak siê tylko umie jeæ. Bo jedzenie taka sama niby sztuka jak
czytanie i pisanie. Ale poniektórzy jak winie jedz¹ i przez to nic nie wiedz¹. Aby tylko
gêbami i brzuchami jedz¹. A tu trzeba i rozumem jeæ. ¯e wszystko z ziemi pochodzi,
a ziemia ma jeden smak we wszystkich rzeczach. To kartofle mog¹ byæ i grochem ze
skwarkami, i kapust¹ z boczkiem, i pierogami z serem, ze sma¿on¹ mietan¹, a nawet
kurz¹ ³yd¹ wielk¹ jak bydlêcy burak. I nawet z³oæ i dobroæ pochodz¹ z kartofli, bo
pochodz¹ z ziemi. [...]
Którego dnia wybra³ siê ojciec do kowala p³ug wyklepaæ, bo jako tak wiosn¹
powia³o. Kto podobno skowronka ju¿ s³ysza³, choæ nieg jeszcze le¿a³ na polach.
Matki te¿ nie by³o w domu, posz³a do s¹siadki wysiewek po¿yczyæ na ¿ur. Babka ko³y-
269
sa³a Staka. Dziadek drzema³ pod kuchni¹. Ale p³ytki mia³ sen, bo co trochê otwiera³
oczy, mamrocz¹c pod nosem, ¿e jeszcze nie wiosna, o, jeszcze nie wiosna. A na kuchni
gotowa³a siê kartoflanka.
Nie poszed³em do szko³y, ¿e mnie brzuch boli. I siedzia³em ca³y czas zgiêty wpó³,
¿eby by³a prawda, ¿e mnie tak boli. Da³a mi babka miêtowych kropli i co trochê pyta³a
mi siê, no, jak, boli ciê? Stêka³em, ¿e boli, a myla³em, jak by siê wyrwaæ z izby, bo od
samego rana kusi³a mnie ta kromka chleba na strychu za krokwi¹ i mo¿e z tego jakby
mnie nawet trochê brzuch bola³. Nie mia³em ¿adnych z³ych zamiarów. Chcia³em tylko
trochê popatrzeæ na ni¹, jak wygl¹da chleb.
10 Ale jakby mniej powiedzia³em, gdy mnie babka który raz spyta³a. Bo ju¿
dosyæ mnie nabola³o, no i lada chwila mog³a wróciæ matka z wysiewkami od s¹siadki
czy ojciec od kowala i musia³bym dalej siedzieæ zgiêty wpó³ z tym brzuchem.
Babka jakby na to czeka³a i zaczê³a pod niebiosa wychwalaæ dobroæ miêtowych
kropli. I kiedy omal siê zanios³a, ¿e nieraz jakby rêk¹ odj¹³, od razu przestaje, po-
wiedzia³em, ¿e mnie ju¿ nie boli, i z³apa³em miskê z ¿arciem dla kur, ¿e polecê im
zanieæ. Postawi³em miskê w sieni i szybciutko wdrapa³em siê na strych. Póki oczy nie
przywyk³y, strych wydawa³ siê jakby strzech¹ przywalony, tak tu ciemno by³o. Ale zna-
³em na pamiêæ miejsce, gdzie ta kromka siedzia³a. Nieraz siê tu zakrada³em, gdy mi
ju¿ za bardzo dokuczy³a, ¿eby na ni¹ popatrzeæ. Zreszt¹ wystarczy³o zadrzeæ g³owê,
20 otworzyæ oczy szeroko i tak postaæ chwilê, a strzecha unosi³a siê wy¿ej i wy¿ej, a robi³o
siê przestronno, jakby sta³o siê porodku kocio³a o zmierzchu. A gdzie pod samym
szczytem z tego zmierzchu wy³ania³a siê ona jak upiony go³¹b, przycupniêty za krok-
wi¹. Taka sama szara jak go³¹b. A nawet jakby to czub go³êbi wystawa³ zza krokwi,
trochê wiêcej szary od szaroci strzechy.
Zapragn¹³em j¹ nagle dotkn¹æ, pog³askaæ, choæby po tym czubie. Tylko jak siê do
niej dostaæ? Ojciec chyba musia³ wci¹gaæ drabinê na strych, kiedy tê kromkê tam
wsadza³, za krokiew. Spróbowa³em siê wci¹gn¹æ na rêkach po ¿erdziach. Sz³o mi
ciê¿ko, choæ ¿erdzie nie by³y dalej od siebie ni¿ szczeble u drabiny. Tylko ¿e przywie-
ra³y ciasno do strzechy jak stopy do murawy i musia³em przy uchwycie z ca³ej si³y rêkê
30 wciskaæ pod strzechê, ¿eby siê dobrze z³apaæ. Bo niechby tak rêka puci³a, ober-
wa³bym siê jak gr¹ba na powa³ê. I dopiero bym narobi³ s¹dnego dnia w izbie. Ju¿
widzia³em, jak dziadek siê z drzemki zrywa, ¿e co to, cha³upa siê wali?! I babka Jezusie
Nazareñski! wo³a. I Stasiek w bek. I matka akurat z wysiewkami wraca i rêce za³amuje,
gdzie¿ Szymek?! I ojciec od kowala, gdzie ten ciort?!
Ale jako siê dodwiga³em tu¿ pod kromkê i wisz¹c jedn¹ rêk¹ u ¿erdzi, drug¹
wydosta³em j¹ zza krokwi i wsadzi³em za pazuchê. Zejæ ju¿ by³o ³atwiej. Siad³em sobie
pod kominem, ale jako nie mia³em odwagi wyj¹æ jej od razu zza pazuchy. Nas³u-
chiwa³em, czy z izby nie dochodz¹ jakie podejrzane g³osy. Ale tylko babka piewa³a
Stakowi Ludu, mój ludu, có¿em ci uczyni³? Rozejrza³em siê z trwog¹ dooko³a. Cisza,
270
spokój, nawet myszy jakby siê wynios³y na ten czas ze strychu. I tylko we mnie serce
m³otem wali³o, jakby wali³o na wierzchu. Wsadzi³em ostro¿nie rêkê za pazuchê i naj-
pierw tam tê kromkê obmaca³em. By³a sucha, spierzchniêta, jak nie chleb. I czy to od
mojego serca, czy sama z siebie te¿ wali³a m³otem. Wyj¹³em j¹ powoli obiema rêkami.
Przykuli³em g³owê, ¿eby siê jej dobrze przyjrzeæ. Ale widaæ by³o tylko kostropaty, szary
kawa³ czego, co by³o niby chlebem. I có¿ w nim takiego jest, pomyla³em sobie, ¿e
siê ziemia nie mo¿e bez niego obejæ?
Zaczê³o mnie kusiæ, ¿eby urypaæ okruszynê i spróbowaæ. Mo¿e w zêbach co po-
czujê, co w nim jest? Op³atek od komunii te¿ nic takiego, m¹ka, woda i smaku ¿ad-
10 nego, a Pan Jezus w nim przecie¿ jest. Okruszynê tylko. Ojciec nic nie pozna. Bo czy
da siê poznaæ kromkê chleba od Wigilii do wiosny? By³a wiêksza, no, to zesch³a siê.
Cz³owiek te¿ na staroæ schnie.
Wsadzi³em aby brze¿ek miêdzy zêby i nacisn¹³em nie tak wcale mocno, a tu nagle
trach, jakby co siê zawali³o, i ob³ama³ mi siê kawa³ na pó³ d³oni. Strach mnie cisn¹³.
Pierwsza myl by³a zerwaæ siê i uciekaæ. Tylko gdzie? W gardle mnie co zad³awi³o.
Klêkn¹³bym przed t¹ zesch³¹ kromk¹ i j¹ b³aga³, ¿eby da³a siê z powrotem skleiæ. A tu
jakby po drabinie ju¿ kto goni³. Kto wy³azi³ zza komina i wyci¹ga³ do mnie rêce.
Drzwi od izby trzasnê³y. Jakie g³osy, ni to ojca, matki, dziadka, babki, wo³a³y, Szymek,
co ty zrobi³?! Szymek, bój siê Boga!! Szymek!!
20 I nagle, jakbym chcia³ zagryæ tê wielk¹ winê w sobie, zacz¹³em gryæ ten ob³amany
kawa³ek. Trzeszcza³o mi w zêbach, ¿e po ca³ym strychu by³o s³ychaæ. A nawet wydawa-
³o mi siê, ¿e w izbie s³ychaæ, w obejciu s³ychaæ, w ca³ej wsi s³ychaæ. I ju¿ zewsz¹d
ludzie lec¹ zobaczyæ, co to siê u Pietruszków sta³o. K³u³o mnie w podniebienie, w jê-
zyk, w dzi¹s³a. Ale gryz³em zawziêcie, w popiechu, jakbym ba³ siê, ¿e nie zd¹¿ê. Przez
to nic chleba nie czu³em, czu³em siê tylko ca³y podrapany w rodku, a w gêbie jakbym
ranê mia³.
Potem zjad³em i resztê tej kromki, bo nie wiedzia³em, co z ni¹ zrobiæ. Wtedy co
dziwnego siê sta³o, strach nagle gdzie znik³ i jakby b³ogoæ mnie nasz³a. Móg³bym
nawet wstaæ i pójæ sobie, tylko ¿e nie chcia³o mi siê. Cisza, spokój wróci³y na strych,
30 a po chwili sen mnie zacz¹³ morzyæ. ni³o mi siê nasze pole, popêkane od suszy,
poroniête skrzypem, perzem, lebiod¹, a tu¿ obok na s¹siednich polach ros³y ¿yta
dorodne, jêczmienie, pszenice. Ale nic mnie to nie zasmuci³o, nawet ojciec, który
chodzi³ po tym polu, wo³aj¹c ze ³zami, o, ja nieszczêliwy, nieszczêliwa ty, ziemio!
Zbudzi³y mnie szarpania, krzyki. Ojciec sta³ nade mn¹ wciek³y, rozjuszony, jakby
rozum straci³, wymachiwa³ rêkami, wy³:
Ty wyrodku!! Ty gadzie!! I ró¿ne tam takie. Chryste Panie, trzymaj mnie!! Bo
zabijê, jak psa zabijê!! ¯eby sczez³, nim siê urodzi³e! I có¿ my teraz poczniemy?! Nie
daruje nam ziemia! Wstawaj!!
271
Jeszcze b³ogi od snu i chleba rzuci³em siê ojcu do nóg i zacz¹³em skamleæ:
Skusi³o mnie, tata! Widaæ mam szatana w sobie! Zaprowadcie mnie do ko-
cio³a, bêdê ca³y dzieñ krzy¿em le¿a³! Mo¿e wyjdzie ze mnie!
Ja ci dam szatana! Wstawaj! I kopn¹³ mnie w brzuch, a¿ siê zwin¹³em w rus-
k¹ trójkê. I nagle, jakby w jeszcze wiêkszym przyp³ywie wciek³oci, z³apa³ mnie wpó³
i zwlók³ jak worek po drabinie ze strychu. I tak mnie wlók³ przez ca³e obejcie a¿ pod
stodo³ê. Tu mnie postawi³ pod cian¹ i kaza³ staæ. A sam zacz¹³ czego szukaæ gor¹cz-
kowo po ziemi.
Wysz³a matka z cha³upy, pyta go siê:
10 Có¿ on takiego zawini³?
A on chodzi³ w tê i nazad i s³omê butami rozgrzebywa³ mamrotaj¹c co pod nosem
do siebie, nic, tylko rozum straci³. W koñcu co mu zadwiêcza³o pod nogami, schyli³
siê i wyci¹gn¹³ ³añcuch od psa. Bo psa spucilimy ju¿ w po³owie zimy, ¿eby sam siê
¿ywi³, bo nie by³o mu co dawaæ jeæ.
Matka znów od progu go siê pyta:
I có¿ on zawini³?
Ale pewnie jej nie s³ysza³, zajêty odpl¹tywaniem tego ³añcucha od budy. Pchn¹³
z wciek³oci¹ wrótnie od stodo³y, z³apa³ mnie za rêkê i szarpn¹³ do rodka, choæ nie
opiera³em mu siê. Zapar³ wrótnie za nami, jeszcze kopn¹³ w nie dwa razy, bo nie
20 chcia³y siê doprzeæ. A dygota³ ca³y, jakby mia³ gor¹czkê, a¿ mu ³añcuch w rêku po-
przejecha³o. Nie ¿y³ ju¿, a trzyma³ siê tego ko³a, ¿e mu palców nie mogli poodginaæ.
Albo m³ynarza Kurzejê, w pasy we m³ynie go wci¹gnê³o, to niepodobny by³ ni do zabi-
tego, ni do umar³ego. Czy razu jednego Sylwester Sójka zabi³ brata swojego, Sójkê
Boles³awa, cepami o maj¹tek. To wygl¹da³o, jakby tylko przez przypadek, bo razem
m³ócili i albo za blisko siebie stali, albo za d³ugie cepy mieli. A nawet p³aka³ nad
zabitym bratem, wo³aj¹c, wstañ, Boles³awie! O¿yj, braciszku! Jakby go znowu do m³ó-
cenia wo³a³. I wydawa³o siê, ¿e tamten tylko oczy przetrze i wstanie, bo któ¿ by na
wo³anie brata nie wsta³? Czy Ku³aga tak swoj¹ babê spra³, ¿e wylecia³a nagusieñko na
drogê z cha³upy i pad³a nie¿ywa. I te¿ trudno powiedzieæ, jak naprawdê by³o, bo jedni
272
mówili, ¿e nie¿ywa, a drudzy, ¿e bezwstydnica. Albo R¿ysko tak raz w karczmie pi³, pi³
i ju¿ nie wsta³ od tego picia. A trup pijany wygl¹da, jakby tylko tak by³ pijany. ¯yd k³aki
sobie z brody dar³, bo mu za to picie nie zap³aci³. A nawet za poprzednie mu nie odda³
i mia³ wszystko tego dnia oddaæ. Ale przeszukali mu kieszenie, to nie mia³ grosza przy
duszy. Albo mojego szkolnego kolegê, Jêdrka Guzka, kiedy zobaczy³em w trumnie, to
niby umar³y, a ubrany by³ w nowiuteñkie ubranie, w nowiuteñkie buty, w nowiutk¹
koszulê, ostrzy¿ony, uczesany, za ¿ycia nigdy go takim nie widzia³em. A¿ sobie po-
myla³em, ¿e widaæ nie jest tak le umrzeæ. Za³o¿y³ siê o kozik z Jasiem Ku³ajem, ¿e
wdrapie siê bez paska na najwy¿sz¹ topolê za grobl¹, za m³ynem. I ju¿ prawie przy
10 wierzcho³ku by³ i zlecia³. Zanielimy go matce, ¿eby go do ³ó¿ka po³o¿y³a, bo siê co
deszlimy do ³ó¿ka, matka prze¿egna³a siê, uklêk³a i kaza³a mnie uklêkn¹æ. I wtedy te
w¹sy na poduszkach poruszy³y siê, a spod pierzyny wyci¹gnê³a siê sucha rêka i spo-
czê³a przez chwilê na mojej g³owie. Potem wstalimy, matka siê spyta³a:
By³ ju¿ ksi¹dz?
By³ westchnê³a Wróblowa i w tej samej chwili powsiad³a na Józka: Józek!
Józek! Józek! Id¿e ju¿! Proszê go i proszê.
Mia³em siê nawet matki spytaæ:
Mama, a gdzie mieræ?
Ale poci¹gnê³a mnie za rêkê i wyszlimy. A na dworze s³onko przygrzewa³o, cie-
30 pluteñko i Kozieja gna³ cielê, a to cielê tak miesznie fika³o, ¿e zacz¹³em siê miaæ
i matka siê zaczê³a miaæ, i kto tylko szed³ drog¹, przystawa³ i siê mia³.
Klêknij wycharcza³ ojciec.
Buchn¹³em na kolana, a¿ mi ³añcuch na szyi zadzwoni³.
Powtórz se wszystkie grzechy g³ówne powiedzia³. I w piersi siê bij. ¯eby
ci Pan Bóg przebaczy³. I trzy razy zmów Zdrowa Maryjo, ¿eby i Maryja. I klêkn¹³
obok mnie. Splót³ rêce na brzuchu, przymkn¹³ oczy i te¿ siê zacz¹³ modliæ. Wróble
ujada³y nad nami po ca³ej stodole, jakby z³e, ¿e ich sp³oszylimy. Powtórzy³em sobie
wszystkie siedem grzechów g³ównych, jak mi ojciec kaza³, ale ¿aden z nich nie by³ do
273
mojego podobny. To sobie pomyla³em, za co ojciec chce mnie powiesiæ, jak tylko
grzechów g³ównych Pan Bóg nie przebacza?
Wtem wrótnie od stodo³y cichutko skrzypnê³y. Odwróci³em g³owê i na brzegu kle-
piska zobaczy³em w smudze wiat³a matkê. Przenios³em wzrok na ojca, ale on jej jakby
nie s³ysza³, bo dalej siê modli³ z rêkami na brzuchu, z przymkniêtymi oczyma.
Nie ma takiej winy, ¿eby jej swojemu dziecku nie przebaczyæ odezwa³a siê
matka. A to twoje dziecko. Z³e czy dobre, ale twoje.
Nagle okrêci³em siê ca³ym sob¹ ku matce, a¿ mi znów ³añcuch na szyi zadzwoni³,
i zawo³a³em:
10 Mama, po co mnie ma tata wieszaæ?! Wyjdê na tê najwy¿sz¹ topolê za grobl¹
i zlecê!
A choæby go zabi³, twoje bêdzie teraz ona jakby mnie nie us³ysza³a.
Tylko ¿e ty ju¿ nie bêdziesz jego ojcem ani cz³owiekiem.
Wtedy te splecione na brzuchu rêce ojca puci³y, rozlaz³y siê i wspar³ je ciê¿ko
o klêcz¹ce kolana. A pod przymkniêtymi powiekami jakby powstrzymywa³ ³zy. Po chwi-
li otwar³ te oczy i zmêczonym g³osem rzek³:
We go. Ja tu jeszcze poklêczê.
Fragment powieci Kamieñ na kamieniu. Tekst wed³ug wydania:
Wies³aw Myliwski, Kamieñ na kamieniu, PIW, Warszawa 1984.
Caravaggio,
Niewierny Tomasz
(1601-1602), Galeria
Uffizi, Florencja.
EAST NEWS
274