W dwudziestu piecach gęste ich szumią oddechy, Na przemiany swe piersi wzdymają i płaszczą, I różny wiatr posłuszną wyziewając paszczą, Do roboty, do chęci sztukmistrza stosowne, Raz wolne niecą żary, drugi raz gwałtowne. Potem w piec rozpalony grube kładzie szyny Z miedzi, z drogiego złota, ze srebra i cyny, A stawiąc pod kowadło wielkie pniak niezłomny, Jedną ręką wziął kleszcze, drugą młot ogromny. Wielki i tęgi puklerz boski sztukmistrz robi: Złoty obwód okręgi troistymi zdobi, Srebrzysty wiąże rzemień. Pięć blach w kupę bije, A na powierzchni cuda swojej sztuki ryje. Wydana ziemia, niebo, ocean głęboki, Słońce nieustannymi biegające kroki, Księżyc i nieba w gwiazdach ozdobna korona, Plejady i Hyjady, i moc Oryjona, I Arktos, wozem zwany, bo jak wóz się toczy Na Oryjona ciągle obracając oczy; W tej części nieba krąży wiecznymi obwody, A nigdy się nie zniża w oceanu wody. Ryje także dwa miasta długo nieśmiertelne, Jedno wyraża śluby i gody weselne: Prowadzą przy pochodniach z domu nowożeńców, — «Hymen! Hymen!» wołają, a grono młodzieńców Skocznymi tany lekkie zawiązuje koła; Brzmi fletni i oboi kapela wesoła. W progach domów niewiasty chciwym patrzą okiem, Nie mogąc się tak miłym nasycić widokiem W tymże mieście na rynku liczny lud się tłoczy, Między dwoma mężami żwawy spór się toczy O zabójstwa zapłatę. Ten — lud zabezpiecza Pod przysięgą, że oddał, a tamten zaprzecza. Stawią świadki, by prędszy sprawy koniec mieli Na dwie strony krzykliwa gromada się dzieli. Woźni lud uciszają; we środku zaś rada Sędziwych na świecących kamieniach zasiada. Biorąc z rąk woźnych berło z nim każdy powstaje, I gdy nań przyjdzie kolej, wyrok w sprawie daje. We środku dwa talenta dla tego nagrody, Kto słuszność najlepszymi wykaże dowody. Pod murami drugiego miasta wojska stoją, Straszny blask oręż ciska, lecz w chęciach się dwoją: Jedni je na łup dzikim skazują zapałem, Drudzy bogactwa jego chcą wziąć równym działem. Lecz niestrwożeni knują zasadzki mieszkańce: Niewiasty, dzieci, starce osiadają szańce, Do skrytej zaś wyprawy gotują się młodzi; Ares srogi i można Pallada przywodzi, Oboje złoci, odzież złota, w złotej zbroi, Wzrostem, kształtem celują, jak bogom przystoi, Przyszedłszy tam, gdzie zrobić zasadzkę wypada, Gdzie się nieprzyjacielskie napawały stada, Skrycie pochyłe rzeki zasiadają brzegi; Dwa zaś, wybrane od nich, na pagórku szpiegi Czekają, aż się zbliżą i owce, i woły. Nie myśląc o nieszczęściu, trzody stróż wesoły Idzie, na fletni nucąc pieśni rozmaite. Za danym znakiem męże wypadły ukryte, Krzyk ostry naokoło i postrach się szerzy; Biorąc trzody, krew leją niewinnych pasterzy. Głos boju gdy rycerze radzący usłyszą, Wsiadają na swe wozy, piersi zemstą dyszą, Lecą na bystrych koniach, aż w niedługiej chwili Nieprzyjaciół pędzących zdobycz dogonili. Wszczyna się bój nad rzeką: tamci walczą stale, Obie rażą się strony w okrutnym zapale… Ta strona ciągnie trupy, tamta ją odpycha. Wszystko pod boskim dłutem żyje i oddycha. Tamże wydał przemyślny bóg obszerne pole: Liczni rolnicy tłuste przewracają role; Dopiero w nie po trzykroć zapuścili pługi. A ile razy zakrój dokańczają długi, Dziedzic ich tam obchodzi, gdzie się kończy staje, I pełny wina puchar każdemu z nich daje. Ci, zagrzani nagrodą słodkiego napoju, Nowe rysują bruzdy i nie szczędzą znoju. W złocie czystą wydała ziemię boga sztuka: Czerni się i zdziwiony wzrok łatwo oszuka. Druga niwa okryta dojrzałymi kłosy: Żeńce tną zboże, ostre mając w ręku kosy, Gęste spadają garści; tuż za nimi dążą Trzej wiązacze, co zboże w grube snopy wiążą. I mnóstwo drobnych dzieci w pracy nie ustaje, Zbiera garści i pierwszym do wiązania daje. W milczeniu król wzniósł berło, którego ta niwa, Ciesząc się nieskończenie z obfitego żniwa. Pod cieniem dębu wiejską zajęci biesiadą Woźni, wołu zabiwszy, mięso w ogień kładą: I żeńce znajdą pokarm z pola wracające, Dla nich dłonie niewiasty w miękkiej grzebią mące. Tuż winnica, obfitym płodem obciążona: Wśród złota, którym błyszczy, wiszą czarne grona. Tyki ze srebra rzeźbiarz porządkiem zasadza, Rowem ze stali, płotem z cyny ją ogradza, A jedna tylko do niej wiedzie ścieżka kręta. Tędy weseli chłopcy i raźne dziewczęta, Gdy czas zbierania przyjdzie, z głośnymi okrzyki Niosą ładowne słodkim owocem koszyki. W środku młodzieniec ruszać formingę uczony Gra, sam sobie zgodnymi przynucając tony; Młodzież idzie i takiej wesołości rada W takt i nogą, i wdzięcznym głosem odpowiada. Dalej głowy i silne podnosząc szyje Ze złota, z cyny, wołów pyszne stado ryje: Biegną, rycząc, na paszę, tam gdzie rzeka płynie, Nurty głośno szumiące w gęstej pędząc trzcinie. Ze złota czterech idzie pasterzy za trzodą, A dziesięciu za sobą śmiałych kundli wiodą. Wtem nagle dwóch straszliwych lwów z kniei wypada, Porywają buhaja wśród drżącego stada: On biedny, gdy go ciągną, przeraźliwie ryczy; Spieszą psy i pasterze, lecz wziętej zdobyczy Wydrzeć lwom nie potrafią; już skórę odarli, Już wypili krew czarną i wnętrze pożarli. Próżno kundlów pasterze do natarcia grzeją, Szczekają one z bliska, lecz ugryźć nie śmieją. Ryje także dolinę: tej miłe manowce Śnieżnym okryte runem napełniają owce; Widać chaty i stajnie, gdzie się kryją trzody, I w koło otoczone drzewami zagrody. Ryje i cudny taniec, który Dedal w Krecie Wymyślił Aryjadnie, prześlicznej kobiecie; Skaczą chłopcy i dziewki wziąwszy się za ręce. Lekka zasłona wdzięki pokrywa dziewczęce, Na chłopcach zaś bogatsza zawieszona odzież; Obojej płci z urody najdobrańsza młodzież. Dziewczęta głowy w piękne ustroiły wieńce, Na srebrze złote mają mieczyki młodzieńce. Raz jak koło (ruch jego ledwie wzrok dostrzegnie, Gdy go doświadcza garncarz, czyli bystro biegnie) Uczone stopy w szybkie kręcą kołowroty; To znowu się mieszając wśród wdzięcznej ochoty, W tysiącznych kształtach pląsy lekkim robią skokiem. Liczny lud stoi miłym zachwycon widokiem: W pośrodku zaś dwa skoczki z wszystkich zadziwieniem Pokazują swe sztuki i słodkim brzmią pieniem. Nareszcie świetny puklerz sztukmistrz doskonały Szumiącymi obwodzi oceanu wały. Takie zrobiwszy dzieło cudnym wynalazkiem, Kuje pancerz, płomienie swym gaszący blaskiem; Ukuta i przyłbica w różne dziwy ryta, Ciężka, mocna; na hełmie złota pływa kita; Z cyny obuw ukształcon. Więc zbroję tak rzadką Ukończywszy, bóg złożył przed Achilla matką. Ta jak jastrząb z Olimpu pośpiesza na ziemię, Niosąc zbroję Hefajsta, przemisterne brzemię.