Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 514

TYTUŁ ORYGINAŁU: All of Us Villains

Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik

Wydawczyni: Agata Garbowska-Karolczuk

Redakcja: Ida Świerkocka

Korekta: Małgorzata Denys

Projekt i ilustracja na okładce: Will Staehle

Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski

Mapa: Jennifer Hanover

ALL OF US VILLAINS © 2021 by Amanda Foody and Christine Lynn

Herman

Copyright © 2023 for the Polish edition by Young an imprint of

Wydawnictwo Kobiece sp. z o.o.

Copyright © for the Polish translation by Janusz Maćczak, 2023

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone.

Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki

całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania

pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2023

ISBN 978-83-8321-265-4

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl


Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka


Dla Trevora i Bena
ALISTAIR LOWE

„Rodzina Lowe’ów uczyniła z okrucieństwa powód do dumy i, och tak!,

szczyciła się nim”.

– Tragiczna tradycja. Prawdziwa historia miasteczka, które posyłało swoje

dzieci na śmierć

odzina Lowe’ów w długiej, krwawej historii ich miasteczka

R odgrywała zawsze rolę niekwestionowanych łotrów – i nikt nie

pojmował tego lepiej niż bracia Lowe.

Ta rodzina mieszkała w leżącej na uboczu wiekowej kamiennej

rezydencji porośniętej mchem i ocienionej drzewami płaczącymi. Niekiedy

w noce poprzedzające Halloween dzieci z Ilvernath podkradały się pod


wysokie ogrodzenie z kutego żelaza i zachęcały się nawzajem do dotknięcia

słynnej kłódki zamykającej łańcuch bramy – tej z wyrytą na niej kosą.

– Oni uśmiechają się jak gobliny – szeptały, gdyż dzieci z Ilvernath

uwielbiały baśniowe opowieści, zwłaszcza prawdziwe. – Są bladzi niczym

zaraza i milczący jak duchy. Rozedrą ci gardło i wyssą duszę.

Wszystkie te opowieści były prawdziwe.

Obecnie bracia Lowe mieli dość rozsądku, by nie prowokować gniewu

mieszkańców miasteczka, jednak to nie powstrzymywało ich przed

potajemnym przeskakiwaniem przed świtem przez ogrodzenie, aby

zasmakować upajającego ekscytującego dreszczyku.

– Słyszysz to? – Starszy z braci, Hendry Lowe, wstał, strzepnął leśną

ściółkę ze swego szarego podkoszulka i kolejno wyłamał z trzaskiem

kłykcie dłoni. – To odgłos łamania zasad.

Hendry Lowe był zbyt przystojny, aby przejmować się zasadami. Miał

na nosie piegi od popołudniowych drzemek w słońcu i za długie, zbyt

rzadko strzyżone czarne kręcone włosy sięgające do uszu i policzków. Jego

ubranie pachniało słodko wypiekanymi rano ciastkami, którymi często

napychał kieszenie.

A poza tym czarująco odgrywał łotra.

Jego młodszy brat Alistair zeskoczył niezgrabnie z płotu i grzmotnął

o grunt. Nie lubił rezygnować z posługiwania się magią, gdyż bez niej nie

potrafił niczego robić dobrze – nawet rzeczy tak prostej jak wylądowanie na

ziemi. Lecz tej nocy nie mógł marnować swej magicznej mocy.

– Słyszysz to? – powtórzył jak echo, z uśmieszkiem wstając na nogi. –

To odgłos łamania kości.

Chociaż bracia wyglądali podobnie, Alistair odziedziczył całkiem inne

cechy rodziny Lowe niż Hendry. Miał bladą cerę wskutek spędzania życia

pod dachem, oczy koloru popiołu papierosowego, głębokie zakola, przez


które włosy pośrodku czoła układały się we wdowi szpic. Nosił we

wrześniu wełniany sweter, ponieważ zawsze było mu zimno. W kieszeni

trzymał niedzielną krzyżówkę, gdyż stale się nudził. Był o rok młodszy od

Hendry’ego, sporo od niego potężniejszy i o wiele bardziej niegodziwy.

Alistair doskonale odgrywał łotra. Nie dlatego, że był z natury okrutny

czy otwarcie dumny, ale ponieważ zwykle to lubił. Wiele spośród

opowieści szeptanych przez dzieci z Ilvernath pochodziło od niego.

– To gówniany pomysł – powiedział do brata. – Wiesz o tym, prawda?

– Powtarzasz to za każdym razem.

Alistair zadrżał i wsadził ręce w kieszenie.

– Tym razem to co innego.

Przed dwoma tygodniami księżyc nad Ilvernath przybrał purpurową

barwę, jaskrawą i oślepiającą, niczym świeża rana na niebie. Nazywano go

Krwawym Księżycem – znak, że po dwudziestu latach spokoju znów

zbliżał się czas turnieju. Do opadnięcia Krwawej Zasłony pozostało

zaledwie czternaście dni i żaden z braci nie chciał ich spędzić

w pogrążonych w ciszy, ponurych korytarzach rezydencji.

Droga pieszo im się dłużyła – zużycie pierścienia zaklęcia Stąd Tam,

przenoszącego z miejsca na miejsce, byłoby marnowaniem magii na tak

krótko przed turniejem, a nie potrafili prowadzić samochodu. Obaj byli

pogrążeni w rozmyślaniach. Hendry, sądząc z tego, że wciąż poprawiał

włosy i wygładzał rękawy, sprawiał wrażenie, jakby marzył o spotkaniu

jakiejś miłej dziewczyny.

Alistair myślał o śmierci, a dokładniej o jej zadawaniu.

Posępne kamienne zabudowania Ilvernath wzniesiono przed

szesnastoma wiekami, ale w ciągu kilku ostatnich dekad zostały

odnowione, uzupełnione o eleganckie szklane witryny sklepowe i modne

restauracje na wolnym powietrzu. Pomimo dezorientującego labiryntu


brukowanych jednokierunkowych uliczek, wątpliwych udogodnień

i niewielu parkingów miasteczko uważano za obiecujące miejsce

uprawiania sztuki i magii.

Co nie znaczy, że siedem przeklętych rodzin z Ilvernath poświęcało

wiele uwagi współczesnemu światu, chociaż świat zaczął ostatnio zwracać

uwagę na nich.

Ulubionym pubem obu chłopaków był ten Pod Sroką, chociaż nikt by

się tego nie domyślił, gdyż rzadko go odwiedzali. Alistair, zdecydowany

ukryć ich tożsamość i uniknąć tego, by ich zdjęcia ukazały się w gazetach,

wymógł, żeby zmieniali cele swoich nocnych wypadów. Nie mogli sobie

pozwolić, aby ich twarze stały się rozpoznawalne; z tego samego powodu

odbyli szkolną edukację w domu. Jak ujmowała to ich babka:

wystarczyłoby, żeby raz wyszeptano imiona obydwu braci, a mieszkańcy

miasteczka wzięliby ich na widły.

Alistair popatrzył ponuro na pub Pod Sroką i jego szyld, mroczny

i ciemny w czerwonym blasku księżyca, i zastanowił się, czy cała rzecz

była warta zachodu.

– Nie musisz wchodzić do środka – rzekł do niego Hendry.

– Ktoś powinien cię strzec.

Hendry sięgnął pod T-shirt i wyciągnął kryształ kwarcu wiszący na

łańcuszku. Wewnątrz pulsowało szkarłatne światło – barwa kamienia zaklęć

naładowanego w pełni wysoką magią.

Alistair złapał Hendry’ego za przegub i wepchnął mu kamień

z powrotem pod koszulę, zanim ktoś mógłby go zauważyć.

– Szukasz kłopotów.

Hendry tylko mrugnął do niego.

– Szukam piwa.
Magia była na całym świecie cennym dobrem: czymś, co można było

znajdować, gromadzić, a potem przekształcić w określone zaklęcia bądź

klątwy.

Dawno temu istniały dwa rodzaje magii: przerażająco potężna wysoka

magia oraz występująca w obfitości słabsza – zwykła. W trakcie dziejów

imperia walczyły chciwie o wejście w posiadanie zapasów wysokiej magii

i do czasu, gdy ludzkość wynalazła teleskop i nauczyła się butelkować

piwo, zasoby tej magii zostały całkowicie wyczerpane.

A przynajmniej tak sądzono.

Setki lat temu siedem rodzin starło się ze sobą w walce o zdobycie

wysokiej magii z Ilvernath. I ostatecznie osiągnęły straszliwy kompromis –

klątwę, którą rodziny rzuciły na siebie nawzajem. Ta klątwa pozostawała

tajemnicą… aż do zeszłego roku.

Od wszystkich tych siedmiu rodzin wymagano, aby w każdym

pokoleniu wybrała mistrza, który weźmie udział w śmiertelnym turnieju.

Zwycięzca zdobywał dla swojego rodu wyłączne prawo do wysokiej magii

z Ilvernath, które wygasało na początku kolejnego cyklu, gdy znów

zaczynał się turniej.

Na przestrzeni dziejów dominował ród Lowe’ów. Na każde trzy turnieje

zwyciężał w dwóch. W ostatnim cyklu, przed dwudziestoma laty, ciotka

Alistaira w cztery dni uśmierciła wszystkich rywali.

Zanim reszta mieszkańców Ilvernath dowiedziała się o turnieju, mogła

wskazywać jedynie na bogactwo i okrucieństwo Lowe’ów jako powody

respektu, jaki ta skądinąd tajemnicza i samotnicza rodzina wzbudzała wśród

ustawodawców oraz wytwórców zaklęć. Teraz jednak wiedziano dokładnie,

jak bardzo w rzeczywistości jest ona niebezpieczna.

Tak więc dzisiejsza noc, z Krwawym Księżycem lśniącym na niebie,

była ryzykowną porą na to, aby jedyni dwaj członkowie rodziny Lowe’ów
w wieku uprawniającym do udziału w turnieju zaspokoili ochotę na

posłuchanie muzyki na żywo i wypicie piwa.

– Tylko jeden kufel – powiedział Hendry, posyłając bratu nikły

uśmiech.

Chociaż rodzina Lowe’ów nie wybrała jeszcze oficjalnie swojego

mistrza, obaj chłopcy zawsze wiedzieli, że będzie nim Alistair. Dzisiejsza

noc oznaczała dla nich o wiele więcej niż tylko okazję do napicia się piwa.

– Dobrze – odrzekł Alistair i otworzył drzwi.

Pub Pod Sroką był zatłoczonym, brudnym lokalem. Powietrze było

gęste od dymu tytoniowego; z szafy grającej w kącie dobiegała ogłuszająca

muzyka rockowa. Każdy boks przysłaniały kraciaste czerwono-białe kotary.

Dla towarzyskich gości ustawiono stoły bilardowe, a dla tych wolących

trzymać się na uboczu był flipper z przyciskami lepkimi od dotyku palców

wilgotnych od whisky.

W pubie roiło się od poszukiwaczy klątw. Przemierzali świat, aby

oglądać magiczne anomalie, takie jak Ilvernath, klątwa w miasteczku

Oxacota, która pogrążyła wszystkich mieszkańców we śnie na niemal

stulecie, czy klątwa rzucona na ruiny w Môliere-sur-Olenne, skazująca

intruzów na gwałtowną śmierć w ciągu dokładnie dziewięciu dni. Teraz

turyści skupili się w grupki, szepcząc nad zaczytanymi egzemplarzami

Tragicznej tradycji. Ten najnowszy bestseller ujawnił śmiertelny turniej

w Ilvernath i to, że zachowała się tam żyła wysokiej magii – co

błyskawicznie umieściło to prowincjonalne miasteczko w centrum

międzynarodowej uwagi.

– Nie wierzyłem, że Krwawy Księżyc rzeczywiście jest szkarłatny –

podsłuchał Alistair szept jednego z nich. – Myślałem, że to tylko taka

nazwa.
– Ten turniej to klątwa wysokiej magii. Wysoka magia zawsze jest

czerwona – odpowiedział inny.

– Albo może – rzekł przeciągle trzeci głos – jest nazywany Krwawym

Księżycem, bo pod nim banda dzieciaków przez trzy miesiące morduje się

nawzajem. Przyszło wam to kiedyś do głowy?

Alistair i Hendry przeczłapali przez pub, unikając turystów.

– Myślisz, że nasza babka zacznie dostawać listy od fanów? – spytał

Hendry ze śmiechem. – Słyszałem, że w pierwszym rozdziale tej książki

jest zdjęcie całej naszej rodziny. Mam nadzieję, że dobrze wyszedłem.

– Przykro mi, ale to zdjęcie sprzed dziesięciu lat – odparł Alistair

beznamiętnym tonem.

Hendry przez moment wyglądał na rozczarowanego, ale potem na jego

twarzy odbiła się satysfakcja.

– Czyli cały świat wie, że miałeś fryzurę na garnek?

Alistair przewrócił oczami i ruszył w kierunku baru. Chociaż był o rok

młodszy od Hendry’ego, jego zapadnięte oczy sprawiały, iż wyglądał na

starszego – na tyle, że nigdy nie żądano od niego okazania dowodu

pełnoletności.

Złożywszy zamówienie, Alistair zorientował się, że czeka obok dwóch

dziewczyn kłócących się ze sobą.

– Naprawdę przyszłaś tu sama? – spytała pierwsza.

Zalatywało od niej mocno tanim piwem i podobnie jak inni goście pubu

na każdym palcu miała kryształowy pierścień zaklęć jarzący się białym

blaskiem zwykłej magii: Leczenie Kaca, Usuwanie Pryszczy, Zapałka –

komplet tego, co może się przydać podczas eskapady po knajpach

w piątkową noc.

– Oczywiście, że nie – odparła druga dziewczyna, wygładzając

jaskraworude loki. – Tam są moi przyjaciele – oznajmiła, wskazując


nieokreślonym gestem cały bar.

– Tak myślałam – rzekła szyderczym tonem podchmielona

dziewczyna. – Jesteś teraz sławna, wiesz? Na okładce jednej z gazet

kupowanych przez moją mamę jest twoje zdjęcie. Masz na nim spodnie od

dresu.

– Wiadomo, że czasami się to zdarza – burknęła rudowłosa.

– Słyszałam, że rodzina Darrowów też już wybrała. Co oznacza, że jak

dotąd jest troje mistrzów: Carbry Darrow, Elionor Payne i ty. – Pierwsza

dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie, co nasunęło Alistairowi

przypuszczenie, że były kiedyś przyjaciółkami. – Ale nikt nie chce, żeby

zwyciężyli Macaslanowie.

Alistair uświadomił sobie teraz, że rozpoznaje tę rudowłosą. Pochodziła

z rodu Macaslanów, który ogłosił ją swoją mistrzynią na wiele miesięcy

przed pojawieniem się Krwawego Księżyca, i odtąd paparazzi uczynili

z niej twarz turnieju. Alistaira nie zdziwiło, że Macaslanowie zniżyli się do

takich desperackich kroków, by ściągnąć na siebie uwagę. Jego babka

opisywała ich zawsze jako najpośledniejszą spośród siedmiu rodzin,

skłonną użyć niegodnych metod, aby choćby tylko zasmakować władzy.

Jednak modna torebka i ładna buzia tej dziewczyny z rodziny Macaslanów

nie wskazywały na kogoś, kto musi walczyć o zwrócenie na siebie uwagi.

Słysząc tę rozmowę, kilkoro poszukiwaczy klątw zaczęło się gapić na

córkę Macaslanów, ale ona odchrząknęła i odwróciła się do nich plecami.

– Nie obchodzi mnie, co ludzie o mnie myślą – oświadczyła. Lecz

Alistair był innego zdania. Jeśli dziewczyna wkłada szpilki, wybierając się

do takiej speluny, to znaczy, że zależy jej na reputacji. – W wieczornych

wiadomościach nazwano już mnie i mistrza z rodziny Lowe rywalami.

Ponieważ to ja zwyciężę.

Podchmielona dziewczyna przewróciła oczami.


– Lowe’owie jeszcze nawet nie ogłosili swojego mistrza. Kimkolwiek

jest, nie może być zbyt groźny.

Gdy barman podsunął mu napoje, Alistair wyobraził sobie, jak szybko

mistrzyni Macaslanów straci swoją pewną siebie minę, gdy on wyciągnie

dłoń z jarzącym się na palcu pierścieniem zaklęć i udowodni jej, jak bardzo

się myli.

Ale na to przyjdzie czas, kiedy rozpocznie się turniej.

Jednak gdy odwrócił się ze szklankami piwa w rękach, napotkał

spojrzenie dziewczyny od Macaslanów. Przez chwilę wpatrywali się

w siebie, oceniając się nawzajem. Ale Alistair odszedł, nie chcąc, by go

rozpoznano.

Przy flipperze Hendry wziął od niego jedną ze szklanek i pokręcił

głową.

– Myślałem, że wpakowałeś się w kłopoty – powiedział. Wokół jego

uszu zamigotało zaklęcie, przypuszczalnie Podsłuchiwania. – Cieszę się, że

tego nie zrobiłeś.

– Być może należało – odrzekł Alistair.

Wypił łyk piwa i wbrew sobie się uśmiechnął. Nie powinien odczuwać

takiego podekscytowania zbliżającym się turniejem, ale przygotowywano

go do niego od dzieciństwa. I był gotowy, żeby zwyciężyć.

– Nie, zdecydowanie nie – zaprzeczył Hendry. – Co takiego mawiasz

o naszej rodzinie? „Uśmiechają się jak gobliny. Rozedrą ci gardło i wyssą

duszę”. Nie potrafisz się powstrzymać. Nie masz żadnych hamulców.

Chociaż słowa Hendry’ego brzmiały, jakby go krytykował, jego

uśmieszek świadczył o czymś przeciwnym.

– I to mówi ten, kto wniósł do tej speluny kamień zaklęć pełen wysokiej

magii.
– Ktoś powinien cię strzec – mruknął Hendry, powtarzając dokładnie

wcześniejsze słowa brata.

Alistair skrzywił się kpiąco i skierował uwagę na flippera. Grafika

maszyny przypominała baśnie, z którymi dorastał: książę ratujący

księżniczkę z wieży, rycerz wjeżdżający konno w wir bitwy, wiedźma

rechocząca nad kotłem. I ulubieniec Alistaira: smok z paszczą rozwartą

w warknięciu, wart sto punktów, jeśli kulka trafi w jego kły.

Podczas gdy Alistair wrzucał monetę do szczeliny, Hendry westchnął

i zmienił temat:

– Miałem dziś sen…

– W nocy zwykle się je ma…

– …gdy drzemałem na cmentarzu.

Pomimo swojego uroku i piegowatego nosa Hendry był jednak

członkiem rodziny Lowe’ów. Miał w sobie coś z łotra. Rodzinny cmentarz

był jego ulubionym miejscem, pełnym częściowo zatartych niepokojących

epitafiów poświęconych tym, którzy zmarli młodo; nawet uwzględniając

turnieje, w historii ich rodziny wydarzyło się zaskakująco wiele tragedii.

– W tym śnie byłeś prawdziwym potworem – dodał cicho Hendry.

Alistair prychnął i wcisnął guzik inicjujący grę.

– Jak wyglądałem?

– Och, wyglądałeś tak samo.

– Więc co czyniło mnie potworem?

– Zbierałeś pierścienie zaklęć martwych dzieci, ukrywałeś je w swojej

szafie z ubraniami, chichocząc i drwiąc z uwięzionych wewnątrz nich dusz.

– Nie bądź śmieszny – odrzekł Alistair. – Nawet teraz zrobiłbym coś

takiego.
– Wiesz, powinieneś wyrwać kartkę z książki dziewczyny od

Macaslanów i postarać się wydać bardziej sympatyczny. Ten turniej jest

inny: klątwa przestała już być sekretem. Spójrz na tych wszystkich

turystów! Turyści w Ilvernath! Jeśli zamierzasz przeżyć, będziesz

potrzebował sojuszników wśród innych mistrzów. Partnerstwa

z wytwórcami zaklęć. Będziesz potrzebował przychylności świata.

Alistair popatrzył uważnie na brata. Hendry łamał ich

niewypowiedzianą zasadę, aby nie dyskutować o turnieju, i był nietypowo

dla siebie poważny. Poza tym bez znaczenia było, że książka Tragiczna

tradycja uczyniła z osobliwego czerwonego księżyca Ilvernath i krwawej

historii miasteczka globalny skandal. Rodzina Lowe’ów miała aż nadto

wielu wytwórców zaklęć, którzy czekali w kolejce, by zaoferować

Alistairowi swoje produkty. Nieszczęście znalazło sposób dopadnięcia tych,

którzy przeciwstawili się rodowi Lowe’ów – zapewniły to osławione

klątwy ich babki.

– Martwisz się o mnie? – zapytał Alistair.

– Oczywiście.

– Rodzina nie.

– Jestem twoim starszym bratem – rzekł Hendry. – Muszę się o ciebie

martwić.

Alistair w pierwszym odruchu chciał, jak zawsze, rzucić jakiś żart.

Jednak niezależnie od jego pewności siebie trudno było znaleźć w turnieju

coś śmiesznego.

Zabijesz albo zostaniesz zabity. To ponura sprawa.

Alistair obawiał się nie o swoje życie, lecz o swój umysł. Nawet

najbardziej niegodziwi zwycięzcy z rodu Lowe’ów wychodzili z turnieju

odmienieni, złamani. Ale Alistair odmawiał zaakceptowania takiego losu.

Bez względu na to, jak brutalnie i straszliwie będzie musiał postępować, nie
pozwoli sobie na przejmowanie się innymi mistrzami. Ani na troskę

o swoją duszę.

Musi się stać największym łotrem z nich wszystkich.

Wciąż jeszcze rozważał, jak odpowiedzieć Hendry’emu, gdy ktoś

klepnął go w ramię.

– Nigdy dotąd się nie spotkaliśmy – powiedziała dziewczyna od

Macaslanów, kiedy porzucił grę na flipperze i odwrócił się do niej.

Jej słowa nie były stwierdzeniem faktu, lecz oskarżeniem. Inni stojący

za nią mieszkańcy miasteczka oraz poszukiwacze klątw szeptali

i wpatrywali się wytrzeszczonymi oczami w tych dwóch chłopaków, którzy

przyciągnęli uwagę miejscowej celebrytki z rodziny Macaslanów.

Hendry błysnął swoim promiennym uśmiechem i wyciągnął dłoń.

– Nie jesteśmy stąd. Przyjechaliśmy zobaczyć, czy książka opisuje

prawdę. Ten Krwawy Księżyc to rzeczywiście coś.

Jego uśmiech nie wywarł wrażenia na dziewczynie i go nie

odwzajemniła. Spojrzała w dół na dłoń Hendry’ego, której palce zdobiły

pierścienie z magicznymi kryształami.

– Sharma, Aleshire, Walsh, Wen – powiedziała. – Jakież to imponujące,

że będąc turystą, zdołałeś dokonać zakupów u połowy wytwórców zaklęć

w mieście.

Hendry cofnął rękę i uśmiechnął się z zakłopotaniem.

– Imponujące, że potrafisz zidentyfikować wytwórcę pierścienia zaklęć,

jedynie spoglądając na jego dzieło.

Trącił brata łokciem w bok, żeby się odezwał. Niestety, pomimo

przestróg ich babki, żeby nie ujawnili swojej tożsamości, Alistair nie miał

zbytniej ochoty na dalsze odgrywanie tej komedii. Poszukiwacze klątw i tak

będą się gapić – mógł więc równie dobrze dać im powód.

„Uśmiechają się jak gobliny” – pomyślał, uśmiechając się.


– Co mam zrobić, żebyś zostawiła nas w spokoju? – zapytał, choć miał

nadzieję, że dziewczyna postąpi odwrotnie.

Skrzyżowała ramiona na piersi.

– Podaj mi wasze nazwiska.

„Bladzi niczym zaraza i milczący jak duchy”.

Alistair groźnie podszedł o krok bliżej, chociaż dziewczyna była

w szpilkach wyższa od niego. Podobało mu się to.

– Chciałbym najpierw poznać twoje – powiedział i wyciągnął dłoń.

– Jestem Isobel Macaslan – rzekła stanowczym tonem.

„Rozedrą ci gardło i wyssą duszę”.

Ujęła jego dłoń i uścisnęła. Jej dotyk był chłodny, lecz jego

chłodniejszy.

– Wydaje mi się, że nazwałaś mnie swoim rywalem – powiedział

Alistair.

Z jednego z jego pierścieni wystrzeliła klątwa do nadgarstka

dziewczyny, a potem, wijąc się, popełzła w górę ramienia niczym wąż.

Zatopiła zęby w jej szyi, pozostawiając dwa ślady ugryzienia nad

obojczykiem. Skóra Isobel barwy kości słoniowej natychmiast spuchła na

fioletowo.

Dziewczyna jęknęła cicho i rzuciła się do tyłu, przyciskając dłoń do

rany. Lecz zamiast krzyknąć na niego, w kilka chwil odzyskała

opanowanie, maskując ból złośliwym uśmiechem.

– Zatem miło mi cię poznać, Alistairze Lowe.

Alistair poczuł uszczypnięcie w nadgarstek. Marszcząc brwi, popatrzył

na ślad w miejscu badania pulsu: biały odcisk ust. Odcisk Magicznego

Pocałunku.
To nie była klątwa, jaką skierował na Isobel. To było coś gorszego. Ta

dziewczyna wejrzała w jego umysł i wydobyła stamtąd jego nazwisko.

Sprytne, pomysłowe zaklęcie. Czego jeszcze się o nim dowiedziała?

Ogarnęło go zakłopotanie, lecz szybko stłumił to uczucie.

„Nie mogła dowiedzieć się wiele – pomyślał. – W przeciwnym razie

byłaby przerażona”.

Isobel uśmiechnęła się z satysfakcją.

– Może to ty powinieneś bać się mnie.

Alistair zaklął bezgłośnie. Oczywiście, działanie zaklęcia jeszcze nie

ustało.

I wtedy dziewczyna odeszła, stukając wysokimi obcasami po podłodze

wyłożonej kafelkami. Alistair patrzył, jak zniknęła za drzwiami, dziwnie

rozczarowany jej odejściem. Nocne eskapady ich obu rzadko bywały tak

zajmujące.

Kiedy wyszła, poczuł na skórze palące spojrzenia zebranych w pubie –

i nagle zrobiło mu się od nich gorąco, aż pożałował, że ma na sobie tak

gruby sweter. Usłyszał kilka szeptów: „straszny”, „bezduszny”, „okrutny”.

W przyćmionym papierosowym dymem świetle lamp neonowych te słowa

wydawały się bardziej realne niż historie opowiadane w jego rodzinie

dzieciom przed snem. Ostrzejsze. Usiłował się nie wzdrygnąć.

Hendry z dezaprobatą zacisnął usta.

– Klątwa Zęba Jadowego Żmii? Ta dziewczyna odchoruje to przez kilka

dni. – Gdy brat posłał mu podejrzliwe spojrzenie, dorzucił: – Ktoś mógłby

nazwać to nieuczciwą zagrywką.

Alistair wzruszył ramionami i dopił piwo. W przeciwieństwie do Isobel

naprawdę nie dbał o to, co świat o nim pomyśli.

– Spodziewała się tego, inaczej nie uścisnęłaby mi dłoni.


Podciągnął rękaw, odsłaniając ślad po rzuconym przez dziewczynę

zaklęciu. Nigdy dotąd nie przyszło mu do głowy, że może istnieć mistrz

równie przebiegły jak on. Niemal równie.

– Rzeczywiście jesteś potworem – stwierdził Hendry. Wysączył resztkę

piwa ze szklanki i czknął. – Zepsutym do szpiku kości.

Chociaż Alistair wiedział, że brat żartuje, nagle opuściła go ochota do

śmiechu.

– Rumienię się ze wstydu – oświadczył.

– Mówisz bzdury.

– A ty jesteś pijany – rzekł Alistair.

„I to po zaledwie jednej szklance piwa” – pomyślał.

Odwrócił się i oślepił go błysk flesza jednorazowego aparatu

fotograficznego, trzymanego zatłuszczonymi palcami jakiegoś

poszukiwacza klątw.

Ogarnęła go wściekłość. Przez setki lat świat nie poświęcił choćby

przelotnej myśli miasteczku Ilvernath, jego dziwacznym zjawiskom

naturalnym, szeptanym baśniowym opowieściom ani splamionym krwią

stronicom jego sekretnej historii.

Aż do teraz.

– Nienawidzę tej pieprzonej książki – warknął.

Potem chwycił Hendry’ego za ramiona i wyprowadził z baru. Jeśli to

zdjęcie ukaże się w jutrzejszych gazetach, babka go zabije.

Z pewnością to furia brzmiąca w głosie Alistaira sprawiła, że Hendry

przystanął, gdy obaj znaleźli się na dworze.

– Al – rzekł cicho. – Jeżeli kiedykolwiek będziesz chciał pogadać

o turnieju, tak szczerze pogadać, masz mnie. Wysłucham cię.


Alistair przełknął ślinę. Przez całe życie rodzina Lowe’ów

przygotowywała go do tego turnieju, rozwijała w nim strach i zaszczepiała

bezwzględność, uczyła małego chłopca, jak przekształcić historie, które go

przerażały, w takie, które opowiadał o sobie. Nie akceptowała u mistrza

słabości. Hendry był – od zawsze – jego jedynym powiernikiem.

Alistair z wielu powodów pragnął zwyciężyć w turnieju. Oczywiście,

chciał przetrwać. Chciał przynieść dumę swojej rodzinie. Chciał powrócić

do spędzania z bratem nocy takich jak ta: na upijaniu się, graniu na

flipperze i dzieleniu się z Hendrym sekretami w miejscowym pubie;

udawaniu, że obaj wiodą normalne życie, jakiego w rzeczywistości nigdy

nie mieli.

Przede wszystkim jednak nie mógł znieść myśli, że brat miałby

opłakiwać jego śmierć. Zawsze byli nierozłączni.

– Pogadam z tobą – szepnął. – Ale nie dzisiejszej nocy.

Nie miał ochoty zepsuć tej nocy wolności. Zwłaszcza jeśli mogła być

ich ostatnią.

– Jak chcesz – odparł Hendry.

Alistair uśmiechnął się szelmowsko.

– Teraz chcę wypić jeszcze jedno piwo. Znajdźmy inny pub, gdzie

będzie mniej turystów.

Tak więc dwie godziny później bracia Lowe z szumem w głowach od

wypitego piwa, ze śladem po białym pocałunku nadal widocznym na

nadgarstku Alistaira wrócili do swojej ponurej rezydencji.

Każdy z nich, choć w odmienny sposób, rozmyślał o śmierci.


ISOBEL MACASLAN

„Chociaż pierwotnie turniej zorganizowało siedem

szacownych rodzin, ważne jest, aby pamiętać,

że było to dawno temu. Nie wszystkie z tych rodzin

zachowały swoją świetność”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

odczas gdy żałobnicy niosący trumnę składali ją do grobu, wokół

P niego zgromadzili się pozostali uczestnicy pogrzebu. Pogoda była

ponura i deszczowa, obcasy butów grzęzły w błocie, trawiaste pole


było zdeptane i podmokłe, otwierano czarne parasole. Pogrzeby w Ilvernath

to poważne tradycyjne ceremonie, z welonami, sznurami pereł

i chusteczkami. Rodziny mieszkały tutaj od tak dawna, że wiele z nich

miało wyznaczone tereny cmentarne, na których potomkowie mogli być

grzebani obok swych przodków.

Rodzina Macaslanów obserwowała pogrzeb ze szczytu pobliskiego

wzgórza, oblizując usta.

Macaslanowie byli paskudni – mieli rude włosy pozlepiane w strąki,

nabrzmiałe fioletowe żyły i śmierdzieli odrażającą, chociaż najdroższą

wodą kolońską, jaką można kupić. Nie opuszczali żadnego pogrzebu

w Ilvernath, jednak nie po to, by okazać szacunek zmarłym.

Przybywali na łowy.

Zanim zwykła oraz wysoka magia zostały zamknięte w pierścieniach

zaklęć bądź klątw, uważano je za surowe i nieokiełznane. A nieokiełznaną

magię trudno było znaleźć. Mogła pojawić się gdziekolwiek:

w przypadkowo rozbitym lustrze, tkwić między kartkami zakurzonych

książek, wirować w zagonie koniczyny godzinę po świcie. Obecnie jej

większość produkowano masowo, hodowano i butelkowano niczym syrop

kukurydziany z dużą zawartością fruktozy, a następnie dodawano jako

podstawowy składnik do wszystkiego – od szminek do ust po środki

czystości używane w gospodarstwach domowych. Jednak w niewielkim

stopniu dotyczyło to Ilvernath; tam trzymano się z uporem dawnych

tradycyjnych sposobów.

Isobel Macaslan przyjrzała się surowej zwykłej magii połyskującej bielą

na cmentarzu niczym brokat skropiony deszczem. Ludzie mieli też magię

w sobie. A kiedy kogoś składano do grobu, ta jego życiowa magia się

rozpraszała. Jeżeli jej nie zebrano, porywał ją wiatr i unosił w jakieś

odległe, zapomniane miejsca, w których później się skupiała.


To był piękny widok.

Isobel starała się z całych sił nie zwymiotować.

Potarła dwa ślady u podstawy szyi po ugryzieniu przez Ząb Jadowy

Żmii. Przez cały ranek doświadczała w żołądku niemiłych mdlących

sensacji. Uleczyłoby ją uzdrawiające zaklęcie, ale nie chciała marnować

magii z powodu Alistaira Lowe’a.

Uśmiechnęła się na wspomnienie gniewnej, poirytowanej miny

Alistaira na zdjęciu w porannym wydaniu gazety „Wieczór Ilvernath”. A co

jeszcze lepsze: wyrazu furii na jego twarzy, kiedy zajrzała mu w umysł. Nie

miał pojęcia, jak wiele odkryła.

Dowiedziała się o krzyżówce, którą trzymał w kieszeni, o tym, iż przez

cały dzień był rozdrażniony tym, że nie potrafił odgadnąć z niej jednego

hasła (Isobel niemal natychmiast zorientowała się, że tym słowem był

„eliksir”). Miał się za potwora z powodu historii, które matka opowiadała

mu, kiedy był dzieckiem, i które wciąż przyprawiały go o dreszcz lęku.

Uważał Isobel za atrakcyjną i zastanawiała się, co myślał o białym śladzie

pocałunku w kształcie jej ust, który odcisnęła zaklęciem na jego skórze.

To nie znaczy, że dotarła do wszystkich sekretów Alistaira – a jedynie

do myśli unoszących się na powierzchni jego umysłu.

Ale chociaż Isobel pragnęła nazwać ubiegłą noc zwycięstwem, tak

naprawdę liczyło się tylko jedno zwycięstwo – to, którego cały świat

spodziewał się po mistrzu rodziny Lowe’ów.

A ona uczyniła siebie celem Alistaira.

– Wyglądasz na zdenerwowaną – zauważył stojący obok niej ojciec.

Głos miał szorstki i zgrzytliwy wskutek wieloletniego palenia papierosów.

Położył dłoń na ramieniu Isobel i jego połamane paznokcie wbiły się w jej

skórę. – Nie masz żadnych powodów do obaw.


– Wiem – odrzekła, zmuszając się, by przybrać fałszywie pewny siebie

ton, co opanowała do perfekcji.

– Jesteś najpotężniejszą mistrzynią, jaką od wielu pokoleń widziano

w naszej rodzinie – przypomniał jej po raz chyba tysięczny. –

A dzisiejszego popołudnia zapewnisz sobie wsparcie najbardziej

szanowanego w mieście wytwórcy klątw.

Isobel żałowała, że nie podziela optymizmu ojca. Ale odkąd

w ubiegłym roku opublikowano książkę Tragiczna tradycja, jej życie legło

w gruzach. Nigdy nie chciała zostać mistrzynią. Jednak gazety nazwały ją

tak przed jedenastoma miesiącami, bez wiedzy jej rodziny i na długo przed

tym, jak zgłoszono któregokolwiek z pozostałych współzawodników.

Właściwie w ciągu jednej nocy okrzyknięto Isobel morderczą ślicznotką

z Ilvernath. Przed obydwoma domami jej rodziców zaczęli koczować

reporterzy liczący na zrobienie jakiegoś skandalicznego zdjęcia. Koledzy

i koleżanki z klasy w podstawówce opuścili ją, jakby stała się kimś

żałosnym. A jej jedyna przyjaciółka, od której oczekiwała, że zrozumie ją

lepiej niż ktokolwiek, zdradziła ją, a potem przeniosła się do innej szkoły

tylko po to, żeby uciec od odoru rodziny Macaslanów.

Na pogrzebie połyskująca bielą surowa zwykła magia pojaśniała

w powietrzu otaczającym grób, a potem rozwiała się nad polem niczym

westchnienie.

Macaslanowie odczekali, aż większość żałobników się rozejdzie,

i dopiero wtedy popędzili w dół wzgórza. Ich działaniu przyglądało się

gniewnie kilka ociągających się osób, głównie krewni zmarłego. Kobieta

w eleganckim czarnym kombinezonie oddzieliła się od tłumu i mierzyła

taksującym wzrokiem zwłaszcza Isobel. Może z powodu kontrastu między

tandetnymi ubraniami rodziny Macaslanów a lśniącą skórzaną

minispódniczką dziewczyny. Albo była reporterką.


Isobel, nie zważając na nich wszystkich, zebrała migotliwą magię do

butelki, a potem zamknęła ją wewnątrz, ciepłą i szumiącą.

– Nie powinno cię tu być – burknęła za plecami Isobel jakaś inna

kobieta.

Dziewczyna odwróciła się w kierunku żałobniczki. Kobieta objęła się

ramionami i spiorunowała ją wzrokiem. Po jej policzkach spływał tusz do

rzęs.

Isobel zacisnęła usta. Ze wszystkich niemiłych metod, jakie jej rodzina

stosowała do zbierania magii, nachodzenie pogrzebów było zdecydowanie

najgorszą. Większość ludzi uważała zbieranie surowej magii podczas

pochówków za niedopuszczalne, jednak Macaslanowie podchodzili do tego

po prostu pragmatycznie. Przecież zmarli już nie potrzebowali magii.

Dziewczyna zerknęła na swoich krewnych w nadziei, że wstawią się za

nią. Prawdę mówiąc, jeszcze do niedawna rzadko uczestniczyła w tych

rodzinnych eskapadach. Jednak Macaslanowie byli zbyt zajęci, by

zauważyć sprzeczkę.

– Przykro mi – odparła – ale…

– Jesteś przeklętą hieną cmentarną, ot co. Wy wszyscy jesteście.

Powiedziawszy to, kobieta oddaliła się gwałtownie, a Isobel ścisnęła

w pięści srebrny medalion, który nosiła zawsze pod bluzką. Pomimo

ostrego makijażu w głębi duszy Isobel pozostała wrażliwa i bezbronna.

Pogardę mieszkańców miasteczka łatwiej było znosić przed ukazaniem

się książki. Zanim nieznajomi zaczęli wypisywać farbą w spreju

wulgaryzmy na frontowych drzwiach jej domu. Zanim zdjęcia

przedstawiające Isobel wynoszącą śmieci stały się pożywką dla tabloidów.

Ale Isobel rzeczywiście była najsilniejszą mistrzynią, jaką

Macaslanowie wychowali od wieków.


I nie zamierzała wstydzić się robienia tego, co było niezbędne, aby

przetrwać.

Aby zwyciężyć.

Sklep wytwórcy klątw, MacTavisha, znajdował się w najpodlejszej części

miasta, pełnej starych fabryk przerobionych na domy mieszkalne i kamienic

czynszowych przeznaczonych do rozbiórki. Obcasy pantofli Isobel ślizgały

się niepewnie między kocimi łbami, gdy szła obok ojca do drzwi. Sklep nie

miał żadnego szyldu z nazwą, a jedynie w oknie pomarańczowy neon

przedstawiający ważkę, jarzący się blado w blasku popołudnia.

– Jesteś pewien, że to tutaj? – spytała ojca.

Inni wytwórcy zaklęć mieli czystsze, modniejsze witryny sklepowe,

z kamieniami zaklęć lśniącymi w eleganckich gablotach.

Wszyscy na świecie posługiwali się magią, ale przeciętny człowiek

zwykle raczej nabywał firmowe zaklęcia w domach towarowych albo

u zaprzyjaźnionego miejscowego wytwórcy, niż samodzielnie wyrabiał

czary. Rody wytwórców zaklęć miały własne dynastie oraz sekrety

przekazywane przez stulecia z pokolenia na pokolenie, okruchy wiedzy

zbierane z całego świata. Chociaż wytwórcy zaklęć nie brali

bezpośredniego udziału w turnieju, również odgrywali w nim znaczącą rolę.

Gazeta „Światowe Życie” nazywała ich handlarzami bronią.

Ponieważ matka Isobel była szanowaną wytwórczynią zaklęć,

zaoferowała się, że dostarczy jej na turniej wszystkie swoje zaklęcia. Ale

dla zapewnienia sobie zwycięstwa Isobel potrzebowała także klątw –

czarów przeznaczonych do wyrządzania krzywd. A jej matka nie

specjalizowała się w tego rodzaju produkcji.

Natomiast MacTavish był najlepszym wytwórcą klątw w Ilvernath.

– Ten sklep istnieje tutaj od ponad sześciuset lat – odpowiedział ojciec.


– Rzeczywiście. – Isobel przyjrzała się popękanej futrynie frontowych

drzwi. – I wygląda na tyle.

Zanim zdążyli wejść do środka, za ich plecami zatrzymała się

furgonetka. Jakiś mężczyzna z kamerą opuścił szybę. Isobel zaklęła pod

nosem. Reporterzy nigdy nie dawali jej spokoju.

– Isobel! – zawołał mężczyzna. – Jestem z informacyjnego kanału

telewizyjnego poświęconego czarom. Pozyskanie Reida MacTavisha jako

sponsora byłoby wielkim osiągnięciem dla każdego mistrza. Czy właśnie

dlatego znalazłaś się dziś tutaj?

– To nieodpowiednia pora na wywiad – odparła.

– Och, daj spokój – rzekł do niej ojciec. – Uśmiechnij się do kamery

i pozwól, żeby ten człowiek nakręcił swój materiał.

Kiedy Isobel w zeszłym roku przez przypadek znalazła się w centrum

uwagi mediów, jej rodzina skwapliwie to wykorzystała w nadziei, że sława

pozwoli dziewczynie zyskać większe wsparcie wytwórców zaklęć. Tak

więc teraz Isobel uśmiechnęła się z zaciśniętymi zębami.

– Owszem, odwiedzam dziś MacTavisha, aby omówić kwestię

sponsoringu – powiedziała reporterowi. – I mam nadzieję, że to zdobędę.

To wszystko.

– Nie bądź taka skromna – wtrącił ojciec. – Oczywiście, że

zdobędziesz.

– Czy skomentujesz jakoś zdjęcie Alistaira Lowe’a w dzisiejszych

porannych gazetach? Od wielu miesięcy nazywany jest twoim rywalem, ale

teraz do waszego starcia pozostało zaledwie trzynaście dni. Co więc sądzisz

o…

– Moja córka nie ma żadnych powodów, by obawiać się jego ani

kogokolwiek innego – oświadczył tata. – Umieść te słowa w swoim

reportażu.
Chcąc zakończyć ten wywiad, Isobel odwróciła się na pięcie i weszła do

środka. Wnętrze także różniło się od większości innych sklepów

z zaklęciami, z ich lśniącymi ladami, kamieniami pierwszej i drugiej klasy

wypełniającymi po brzegi porcelanowe misy oraz zaklęciami z ubiegłego

sezonu usuniętymi do działu wyprzedaży. To miejsce było tak słabo

oświetlone, że musiała wytężyć wzrok; wszędzie walało się mnóstwo

papierowych zwojów, gęsich piór i rozmaitych błyskotek, a wszystko

pokrywał kurz. Przycisnęła do siebie torebkę, by o nic nią nie zawadzić,

i rozpyliła w powietrzu trochę perfum o zapachu peonii, by nieco stłumić

woń butwiejących papierzysk.

Za biurkiem młody mężczyzna o jasnej cerze ślęczał nad oprawną

w skórę księgą czarów. Nosił kilkanaście naszyjników pełnych pierścieni

zaklęć, których owalnie cięte kamienie popękały, wskutek czego były

ciemne i puste. Miał na sobie czarne ubranie wyglądające na kupione

w sklepie z odzieżą używaną, które pasowało do jego ciemnych nieumytych

i nieuczesanych włosów. Byłby przystojny, gdyby oszczędniej używał

kredki do oczu.

Isobel odchrząknęła.

– Pracujesz tutaj? Szukamy Reida MacTavisha.

Mężczyzna uniósł głowę i uśmiechnął się nieszczerze.

– To właśnie ja.

Isobel nie spodziewała się, że będzie taki młody – tylko parę lat starszy

od niej. Nie przypominał żadnego z wytwórców zaklęć, kolegów jej matki.

Ale nie stropiła się swoją pomyłką. Jeżeli chciał, żeby ludzie traktowali go

poważnie, powinien pozbyć się kolczyka wkłutego w język.

– Ty musisz być Cormakiem Macaslanem – powiedział, wyciągając

poplamioną atramentem dłoń do jej ojca, który uścisnął ją odrobinę zbyt

skwapliwie. – A ty z pewnością jesteś tą sławną Isobel.


– Media ją uwielbiają. Nie może się opędzić od reporterów. – Ojciec

poklepał ją po plecach. – Kiedy rozmawialiśmy przez telefon, powiedziałeś,

żebym przyniósł surową magię. Więc ją mamy. Aż nadto do receptury,

o której dyskutowaliśmy.

Pancerz Karalucha. Stare zaklęcie, przekazywane w rodzinie

Macaslanów z pokolenia na pokolenie, tymczasowo chroniące przed

śmiercią władającą nim osobę. Nie było niezawodne, ale potężne. I miało

za sobą długą tradycję. Zdobywał je każdy mistrz z rodu Macaslanów.

Co nie znaczy, że na wiele się zdało przodkom Isobel. Jej rodzina nie

zwyciężyła w turnieju od trzynastu pokoleń.

– Jeśli zechcecie zaczekać, mogę przygotować to zaklęcie w ciągu

godziny – oświadczył Reid.

– Oczywiście, że zaczekamy – odpowiedział ojciec. – Masz tutaj

fascynującą kolekcję.

Powiódł wzrokiem po pierścieniach leżących w nieporządnych stertach

na blacie lady sklepowej. Były charakterystyczne: identyczne owalnie cięte

kamienie zaklęć osadzone w poskręcanych, precyzyjnie wykonanych

metalowych obrączkach. MacTavish lubił, aby ludzie rozpoznawali swoje

klątwy, kiedy je ujrzą.

Obejrzawszy pożądliwie zwłaszcza jeden szczególny pierścień, ojciec

odłożył go i wręczył Reidowi butelki zawierające surową magię zebraną

przez nich od wszystkich zmarłych w Ilvernath w ciągu minionego

tygodnia. Isobel odpięła swój medalion i też mu go podała.

– Isobel, może przyjrzałabyś się, jak Reid wytwarza to zaklęcie? To

byłoby dla ciebie nader pouczające. Chyba że… Reid, masz coś przeciwko

temu?

– W żadnym razie – odrzekł z profesjonalną skwapliwością.


Isobel i jej ojciec zaplanowali ten moment – to głównie dlatego od

pewnego czasu często odwiedzali tego wytwórcę klątw, dokonując u niego

zakupów. Dziewczyna zacisnęła usta, aby się upewnić, że szminka się nie

rozmazała. Da radę to zrobić.

Podążyła za Reidem do ukrytej za aksamitnymi zasłonami, ciasnej

pracowni na tyłach sklepu. Poszperał w szafkach wypełnionych pustymi

kryształami zaklęć, podczas gdy Isobel tkwiła z zakłopotaniem w kącie.

– Jesteś właścicielem tego sklepu? – zagadnęła.

– Owszem – odrzekł zwięźle.

Umieścił na biurku ze lśniącego mahoniu drewnianą deskę czarów

z wyrytym na niej heptagramem. Deski czarów wytwarzały pole energii,

która kierowała surową magię do wnętrz kryształów.

– Od jak dawna?

– Od śmierci mojego ojca. Powinnaś to wiedzieć. Byłaś na pogrzebie.

Uśmiech spełzł z jej twarzy, lecz tylko na chwilę.

– Tak, przepraszam za to – powiedziała, chociaż nie pamiętała żadnego

z pogrzebów w miasteczku. Odkąd rodzina zaczęła zaciągać ją na te

ceremonie, Isobel nauczyła się wymazywać z pamięci szczegóły. –

Słyszałam dobre rzeczy o twoim ojcu i twojej rodzinie.

Reid odpowiedział jedynie wymijającym chrząknięciem. Powoli

podeszła bliżej. Na szczycie każdego ramienia heptagramu umieścił

odrażające składniki zaklęcia Pancerz Karalucha, czyli pojedynczy kręg

kręgosłupa, zrzucony egzoszkielet cykady, garść ostu, grudkę rudy żelaza,

łyżkę ziemi z grobu, skrzydło muchy i wykopany całun pogrzebowy. Jej

rodzina przywykła uciekać się do zaklęć wymagających składników, jakich

nikt inny nie chciałby nawet tknąć. Medalion Isobel leżał otwarty pośrodku

deski czarów, z tkwiącym w nim białym kryształem.


Następnie Reid odkorkował każdą z butelek zawierających surową

magię. Wewnątrz unosiły się rozjarzone białe drobiny, nadal lśniące niczym

gwiazdy; wyglądały, jakby nie chciały, by zakłócano ich spokój. Reid

ostrożnie wywabił stamtąd magię kolistym ruchem dłoni wokół wylotu

butelki i słowem wyszeptanym cicho tak blisko szyjki, że jego oddech

zamglił szkło.

Magia z wolna rozlewała się po heptagramie niczym chmara

świetlików, rozjaśniając pogrążony dotąd w półmroku pokój. Gdy

wszystkie butelki zostały opróżnione, Reid pochylił się i pocałował deskę,

jak było w zwyczaju podczas przygotowywania zaklęć czy klątw

dotyczących śmierci. Magia natychmiast zaczęła wirować.

– Nie lubię, jak ktoś sterczy nade mną, kiedy pracuję – rzucił szorstko.

Chociaż Isobel sama niezliczoną ilość razy wytwarzała czary, była tak

zafascynowana obserwacją, że dopiero po kilku sekundach uświadomiła

sobie, że mówił do niej.

– Powiedziałeś, że będę mogła się przyjrzeć.

– Nie przyszłaś tu, żeby się przyglądać.

Tak jak się obawiała, ojciec był przesadnym optymistą, spodziewając

się sojuszu z Reidem.

Mimo to, nie chcąc łatwo ustąpić – zwłaszcza po tym, jak ojciec

zaprezentował taką pewność siebie reporterowi wieczornych wiadomości –

Isobel powiodła wzrokiem po pracowni, szukając jakiegoś innego tematu

rozmowy. Jej spojrzenie padło na leżącą w rogu regału książkę w miękkiej

oprawie, z grzbietem zniszczonym od częstego użycia.

– Tragiczna tradycja – odczytała, usiłując zachować beztroski ton,

chociaż tytuł pozostawił cierpki smak w jej ustach. – Nieczęsto widzi się tę

książkę u mieszkańców Ilvernath.

– Napisał ją mieszkaniec Ilvernath – zauważył Reid.


– Napisał ją jeden z Grieve’ów – uściśliła.

To nie miało znaczenia; rodziny Grieve’ów nikt nie traktował poważnie.

– Masz mu za złe, że ujawnił brudy Ilvernath?

Isobel wiedziała, że powinna odgrywać miłą i uprzejmą, jednak trudno

było jej powstrzymać się przed wyrażeniem swojej opinii o książce.

– To było przejawem braku szacunku. A gdy tylko cała ta medialna

wrzawa wreszcie ucichła, pojawił się Krwawy Księżyc. Teraz do miasta

zjechały jeszcze większe tłumy protestujących, którzy na nas wrzeszczą,

reporterów zawracających nam głowę, poszukiwaczy klątw gapiących się

na nas…

– I ty to mówisz? Widziałem przedstawienie, jakie dałaś przed domem

temu reporterowi.

Isobel starała się nie wzdrygnąć.

– No cóż, to nie znaczy, że akceptuję robienie z nas widowiska.

– Co dwadzieścia lat posyłamy siedmioro nastolatków na rzeź

i nagradzamy tego z nich, który jako jedyny uchodzi z życiem, mając

najwięcej krwi na rękach – powiedział Reid stanowczym tonem, wciąż

zajęty swoją pracą. – Powinnaś bardziej martwić się naszą nikczemnością.

Isobel nigdy by się nie spodziewała, że usłyszy, jak członek najbardziej

szanowanej w mieście rodziny wytwórców klątw krytykuje turniej.

MacTavishowie zarabiali na wyrządzaniu krzywdy innym ludziom, sprytnie

omijając obowiązujące w tym kraju surowe przepisy prawne dotyczące

wytwarzania klątw. Byli jedną z niewielu rodzin oprócz tych

rywalizujących w turnieju, które wiedziały o nim przed opublikowaniem

książki. Turniej był dla nich nie tylko źródłem zarobków, lecz także cenioną

tradycją. Przedmiotem dumy.

A przynajmniej właśnie to powiedział jej ojciec ubiegłej zimy, kiedy

krewni ogłosili ją mistrzynią.


„Co to ma znaczyć, że nie chcesz nią być? – zrugał Isobel, nie zważając

na jej łzy. – To twój obowiązek. I co z tego, że media dowiedzą się trochę

wcześniej? Mamy w końcu mistrzynię, która może dać naszemu rodowi

powód do dumy”.

– Dlaczego więc wytwarzasz dla mnie tę klątwę? – zapytała Reida. –

Wiesz przecież, że zamierzam użyć jej podczas turnieju.

– Nigdy nie twierdziłem, że nie jestem nikczemny.

Ta odpowiedź wzbudziła w Isobel niepokój, ale zanim dziewczyna

zdołała wymóc na nim wyjaśnienie, dorzucił:

– Nie jesteś pierwszą mistrzynią, która mnie odwiedziła. Spotkałem się

już z Carbrym Darrowem i Elionor Payne. Rodzina Darrowów wie więcej

niż ktokolwiek o przeszłych turniejach. Elionor odłożyła wstąpienie na

uniwersytet tylko po to, żeby móc zostać mistrzynią. A ktokolwiek

zdobędzie tytuł mistrza w rodzinie Thorburnów, będzie miał przewagę nad

rywalami, zanim turniej w ogóle się rozpocznie. Jednak to tobą gazety

najbardziej się zachwycają. Dlaczego?

Dlatego że po tym, jak media zainteresowały się Isobel, Macaslanowie

zaczęli sprzedawać dziennikarzom historie o niej. Zdjęcia przedstawiające

ją podczas rzucania skomplikowanych zaklęć. Świadectwa szkolne

z podstawówki. Nawet wynurzenia jej ojca, jak wychował takie

utalentowane dziecko.

– Ponieważ jestem zdolna – odrzekła.

– Jak dotąd każdy mistrz oznajmiał, że jest zdolny.

– Ja jestem prymuską w mojej klasie. Umiem lepiej rzucać i wytwarzać

zaklęcia niż którykolwiek z nich.

Reid nic nie odpowiedział.

Isobel starała się usilnie znaleźć inny temat do rozmowy, jakiś pretekst

do pozostania w pracowni. Na drugim końcu lady leżała pożółkła księga


czarów. Zaciekawiona Isobel podeszła, otworzyła ją na przypadkowej

stronie i natrafiła na przepis wytwarzania klątwy zwanej Uścisk Kostuchy.

Nigdy dotąd o niej nie słyszała. Powiodła palcami po wyblakłej instrukcji

i wytężyła wzrok, by ją odszyfrować.

Tekst głosił, że ta klątwa uśmierca ofiarę stopniowo… i definitywnie.

Czar należał do najwyższej kategorii zaklęć i klątw – poziomu dziesiątego.

Isobel posiadała już niezliczoną ilość śmiertelnych klątw średniego

poziomu, które rodzina kupiła jej na turniej, jednak można było z łatwością

się przed nimi obronić za pomocą zaklęć ochronnych. Trudno było zdobyć

naprawdę potężne klątwy, nawet za godziwą cenę.

– Medalion z osadzonym w nim kamieniem zaklęć. Jakie to

staroświeckie – skomentował Reid. – Skąd go masz?

– Od matki.

Był przekazywany w jej rodzinie ze strony matki, której większość

członków mieszkała w dużych miastach na południu. Isobel czasami

zapominała, że poza Ilvernath istnieje świat pełen jego własnych czarów

i opowieści.

– Trochę zbyt elegancki dla dziewczyny od Macaslanów, nie sądzisz? –

zauważył Reid.

Odwrócił się i spojrzał jej w oczy. Dłoń Isobel znieruchomiała nad

stronicą z przepisem klątwy Uścisk Kostuchy, ale wyglądało na to, że

w tym zagraconym pokoju Reid nie zauważył, że szperała w jego rzeczach.

– Powiedz mi coś, księżniczko – rzekł z kpiącym uśmiechem. Isobel

zesztywniała na to słowo. W przeciwieństwie do dzieci z innych rodzin

uczestniczących w turniejach nie miała przywileju dorastania pośród

bajek. – Jeśli zwyciężysz, to czy naprawdę uważasz, że twoja rodzina

będzie władała wysoką magią jakkolwiek lepiej niż Lowe’owie?


„Kiedy następnym razem Blairowie albo Thorburnowie nazwą nas

pijawkami – powiedział jej ojciec swoim zwykłym gardłowym,

zgrzytliwym głosem – gorzko tego pożałują. Teraz nasza kolej, aby znów

zasmakować prawdziwej władzy”.

– Każdy będzie lepszy od Lowe’ów – odparła Isobel, unikając

odpowiedzi na to pytanie.

Reid zaśmiał się nieszczerze.

– Ale czyż nie przyszłaś tutaj poprosić, żebym wybrał ciebie?

– Owszem, lecz tego nie zrobisz.

– Muszę ci przyznać, że wy, Macaslanowie, przynajmniej nie wciskacie

kitu.

Isobel już wcześniej przygotowała się na rozczarowanie, ale i tak ją to

zabolało. Reid podjął decyzję długo przed tym, zanim postawiła nogę

w jego sklepie.

– Zatem jeśli nie mnie, to kogo wybierzesz?

Odwrócił się z powrotem do deski czarów, wyraźnie zirytowany jej

pytaniem.

– Siedem niegodziwych rodzin z prowincjonalnej mieściny, walczących

o najpotężniejszą magię, jaka pozostała na świecie. Dlaczego którekolwiek

z was miałoby na nią zasługiwać?

Isobel nie miała dla niego odpowiedzi, podobnie jak nie miała jej dla

niezliczonych reporterów, którzy zadawali to samo pytanie. Pomyślała, że

jej rodzina także jest niegodziwa.

„Po co cię wychowywaliśmy, skoro odrzucasz więzy rodzinne w chwili,

gdy cię potrzebujemy?”

– Dziękuję, że pozwoliłeś mi się rozejrzeć – powiedziała na tyle głośno,

by zagłuszyć odgłos wyrwania z księgi czarów kartki z przepisem klątwy

Uścisk Kostuchy, i wsunęła ją do torebki.


GAVIN GRIEVE

„Moja rodzina jest dowodem na to, że nawet

przygnębiające opowieści potrzebują puenty”.

– Tragiczna tradycja

allista nie ubrała się na swój ślub na biało. Włożyła ciemny strój

C i nosiła go z dumą, gdyż jedwabne szare spódnice jej ślubnej sukni

dowodziły, że od tego dnia nie będzie już należała do rodziny

Grieve’ów.
Gavin przyglądał się jej ze swojego miejsca na przodzie sali

bankietowej w Ilvernath, jak sunęła lekkim krokiem między rzędami

krzeseł. Czuł się żałośnie i głupio w używanym garniturze i z gładko

przylizanymi jasnymi włosami. Inni członkowie rodów z Ilvernath

uczestniczących w turnieju zrzekali się swych nazwisk jedynie dla

najcenniejszych związków małżeńskich. Ale Callista przez całe życie

tęskniła do dnia, w którym będzie mogła porzucić swoje.

Gavin wcale się jej nie dziwił.

Obok niego wiercił się niecierpliwie ich trzynastoletni brat Fergus.

Gavin kopnął go szybko w łydkę, przypominając, żeby przestał się garbić.

Siedzący za nimi tłum wyszydzi bez skrupułów najdrobniejszą

niezręczność czy przejaw zakłopotania ich rodziny, a chociaż większość

Grieve’ów już dawno przestała się przejmować niepochlebną opinią

mieszkańców Ilvernath, Gavin był wyjątkiem. Zrobił wszystko, co mógł,

aby ten ślub nie dostarczył miasteczku kolejnego powodu do wyśmiania

ich.

Krzesła zapełniali Grieve’owie i Payne’owie – głównie ci drudzy.

Zestawienie ich nazwisk mogłoby się wydać zabawną grą słów*, jednak

nikogo z nich by to nie rozśmieszyło. Łatwo byłoby rozróżnić obie rodziny,

nawet gdyby nie siedzieli po przeciwnych stronach sali bankietowej.

Grieve’owie byli drobni, zgorzkniali i przygarbieni, natomiast Payne’owie

siedzieli dumnie wyprostowani jak struny.

Grieve’owie wydawali się zaniepokojeni. Payne’owie sprawiali

wrażenie pełnych pogardy. Callista promieniała.

Pan młody, Roland Payne, wyglądał, jakby miał zaraz zwrócić lunch

pod ozdobionym kwiatami sklepionym wejściem.

W sumie był to jeden z mniej przygnębiających ślubów w rodzinie

Grieve’ów.
Panna młoda dotarła do końca przejścia i ojciec wręcz popchnął ją ku

Rolandowi. Pod koniec ceremonii Gavin przyjrzał się uważnie tłumowi

gości, podczas gdy Callista zarzuciła ramiona na szyję pana młodego i go

pocałowała. Gavin pochwycił kilka krytycznych spojrzeń członków rodziny

Payne’ów i dostrzegł nielicznych innych mieszkańców miasteczka

stojących z tyłu sali, jednak nikt nie wyraził głośno niezadowolenia.

W świetle wpadającym przez okna sali bankietowej Callista i Roland,

ramię w ramię, wrócili przejściem. Gavin obserwował, jak kroczyli,

i napięte mięśnie jego szerokich ramion wreszcie się rozluźniły.

Ponieważ tylko dzieci obojga rodziców wywodzących się z rodów

biorących udział w turnieju mogły zostać wybrane na mistrzów,

rywalizujące w Ilvernath rodziny traktowały małżeństwo jako rodzaj gry,

sposób zawarcia potężnych sojuszy w celu zdobycia wysokiej magii.

Wchodząc dzięki ślubowi do innej rodziny, jedno z małżonków zrzekało się

swego nazwiska i przyjmowało nazwisko drugiego. Teraz Callista ochoczo

porzucała swoje, jakby opuszczała tonący statek, gdyż w ciągu stuleci,

odkąd zainicjowano turniej, żaden z Grieve’ów nigdy w nim nie zwyciężył.

I rodzina Gavina już dawno dała za wygraną.

Z drugiej strony, Gavin nie miał wyboru i musiał zaangażować się

w turniej. Wybrano go na mistrza głównie z braku innych kandydatów –

Callista przekroczyła już stosowny wiek, a Fergus był ulubieńcem ich

matki, ponieważ nie wstydził się przynależności do rodziny Grieve’ów.

Nikt nie darzył Gavina miłością na tyle, by uchronić go przed zbliżającym

się nieubłaganie pójściem na rzeź. Tak więc Gavin już od dzieciństwa

nauczył się polegać wyłącznie na sobie. W szkole otrzymywał oceny

celujące, a weekendy spędzał w siłowni, trenując siłę i wytrzymałość

potrzebne podczas turnieju.

Był zdolny do wielkich rzeczy. Jednak tylko on to widział.


Na dworze panowała ponura pogoda, na krańcach horyzontu

gromadziły się niskie ciemne chmury. Wyszedłszy wraz z innymi gośćmi

z sali bankietowej, Gavin zmrużył oczy o brunatnozielonym kolorze butelki

z taniego szkła i popatrzył na ogromny kamienny słup stojący pośrodku

placu, wysoki na co najmniej trzy metry. Sterczały z niego niczym zęby

ostre kryształy, a od góry do dołu był pokryty wyrytymi nazwiskami. Na

przestrzeni dziejów Ilvernath każdy uczestnik turnieju wycinał swoje imię

i nazwisko na tym Filarze Mistrzów w noc rozpoczęcia zmagań. Po ich

śmierci przekreślano wyryte przez nich napisy.

Wszystkie nazwiska Grieve’ów były przekreślone.

To było dziedzictwo rodziny Gavina: zapomniane dzieci grzebane przez

stulecia twarzą w dół; zwyczajowy pochówek zabitych mistrzów.

Dziedzictwo, które teraz dokładnie poznał cały świat dzięki Tragicznej

tradycji.

Gavin przyjrzał się reporterom i poszukiwaczom klątw zgromadzonym

na skraju placu i gapiącym się na przebieg uroczystości. Od pojawienia się

na niebie Krwawego Księżyca z każdym dniem zachowywali się coraz

bezczelniej. Z początku nawiedzali tłumnie Grieve’ów, gdyż anonimowy

autor książki podawał się za członka ich familii. Wkrótce jednak

zainteresowanie mediów przeniosło się na bardziej efektownych mistrzów

i pikantniejsze historie. Lecz uwagę Gavina nadal przykuwała ta książka,

zawierająca szczegóły, jakie mógłby znać tylko ktoś z jednego z rodów

uczestniczących w turnieju. W ciągu minionego roku Gavin wielokrotnie ją

przeczytał, usiłując odgadnąć, kto w jego rodzinie mógł żywić tyle urazy,

by narazić ich wszystkich. Wciąż nie miał pewności, ale jego podejrzenia

skupiały się na osobie, która w tym momencie promieniała radością u boku

swego świeżo poślubionego męża.


Wysoka magia nie była jedynie ciekawostką dla turystów. Wprawdzie

także zwykła magia mogła we właściwych rękach wywołać niezwykłe

skutki, jednak to właśnie wysoka magia była najczystszą esencją mocy,

czynnikiem, który wywarł ogromny wpływ na historię świata. Gavin uczył

się o tym w szkole – o królu, który władając wysoką magią, zgładził całą

zbuntowaną armię; o dzielnych ludziach rzucających zaklęcia, którzy

posłużyli się nią, aby poskromić trzęsienie ziemi.

I świat sądził, że ta wysoka magia została już zużyta, zniknęła.

Aż do teraz.

Po opublikowaniu Tragicznej tradycji, następnego dnia o poranku,

parlament w Kendalle wezwał rodziców i dziadków Gavina na

przesłuchanie. Wrócili z niego wyraźnie wstrząśnięci. Gavin zdołał z nich

wydobyć jedynie tyle, że premier ostatecznie zrezygnował z zamiaru

skazania na śmierć wszystkich członków rodzin uczestniczących w turnieju,

aby złamać wielowiekową klątwę. Nie tylko dlatego, że sprawa stała się już

zbyt powszechnie znana, ale też, bo oznaczałoby to, że wysoką magią

z Ilvernath mógłby się posłużyć ktokolwiek. A chociaż rząd nie był

zachwycony tym, że pozwala się władać tą magiczną mocą bandzie

nieletnich morderców, jednak o wiele łatwiej kontrolować siedem rodzin

niż cały świat.

Po drugiej stronie placu mistrzyni rodziny Payne’ów, Elionor, pozowała

dla tłumu reporterów i fotografów, a każdy z nich wrzeszczał głośno,

usiłując ściągnąć na siebie jej uwagę. Była uosobieniem kontrastów,

z ufarbowanymi na czarno włosami, białą jak kreda cerą

i ciemnoniebieskimi oczami.

– Elionor! – zawołał mężczyzna po jej lewej stronie. – Czy to prawda,

że potrafisz wytwarzać klątwy szóstego poziomu?


– Oczywiście, że potrafię – odpowiedziała. – Podobnie jak każdy

prawdziwy uczestnik turnieju.

W piersi Gavina wezbrała uraza. On umiał tworzyć tylko klątwy piątego

poziomu.

– Elionor, Elionor, spójrz tutaj!

Dziewczyna się odwróciła i kamienie zaklęć wkłute w jej uszy zalśniły

w błysku lampy aparatu fotograficznego. Był to całkiem niepotrzebny

sposób noszenia przy sobie magii, ale reporterzy wydawali się

zafascynowani tymi wybranymi przez nią irytującymi akcesoriami.

Najwyraźniej usiłowała przejąć od Isobel Macaslan koronę ulubionej

mistrzyni mediów – jakby opinia publiczna miała jakiekolwiek znaczenie,

kiedy już opadnie Krwawa Zasłona. Być może sądziła, że pomoże jej to

w pozyskaniu sponsoringu wytwórców zaklęć.

Nikt nie interesował się Gavinem na tyle, by choćby zrobić mu zdjęcie.

Wzmiankę o jego udziale w turnieju zamieszczono dziś rano w „Wieczorze

Ilvernath” wraz z zawstydzająco skąpą notką biograficzną – opisując go

jako czwartego członka tego, co tabloidy nazwały „Siódemką Rzeźników”.

Nieważne, że brylował w szkolnej nauce ani że potrafił dźwignąć

w martwym ciągu sto czterdzieści kilogramów. Nadal był Grieve’em.

Oddalał się już szybkim krokiem po chodniku od reporterów, gdy

usłyszał za sobą czyjś głos.

– Ty – rzucił ktoś szorstko. – Młody Grieve.

Gavin się odwrócił. Jakiś mężczyzna odłączył się od grupki ludzi,

w których Gavin rozpoznał miejscowych wytwórców zaklęć. Byli pośród

nich Bayard Attwater, blady starzec z pretensjonalnym monoklem na oku,

Fang Wen nosząca w długich czarnych włosach misterną spinkę

z kamieniem zaklęć i ciemnoskóra Diana Aleshire z modną torebką,


właścicielka sklepu w centrum miasta, który dorównywał wielkością

domom towarowym.

Gavin dobrze znał ich wszystkich. Ostatecznie przecież odwiedził ich

sklepy, a oni odprawili go z kwitkiem.

Sam potrafił wykonać prymitywne zaklęcia, podobnie jak teoretycznie

potrafiłby uszyć sobie ubranie. Potrzebował jednak o wiele lepszego

magicznego wyposażenia, jeśli chciał mieć jakąkolwiek szansę, kiedy

opadnie Krwawa Zasłona. Turniej trwał albo trzy miesiące, albo dopóki

pozostanie żywy tylko jeden mistrz – zależnie od tego, co zdarzy się

pierwsze. Grieve’om rzadko udawało się przetrwać dłużej niż tydzień.

Gdyby jakiś wytwórca zaklęć zgodził się go wesprzeć, pomogłoby to

Gavinowi uporać się z tym problemem. Uczyniłoby go zdolnym do

rywalizowania z takimi mistrzyniami jak Elionor i Isobel.

Niestety, żaden wytwórca zaklęć nie chciał sponsorować członka

rodziny Grieve’ ów.

– Tak? – odrzekł Gavin nieufnie, lecz też z nadzieją.

– Osmand Walsh z Wytwórni Zaklęć Walshów – przedstawił się z dumą

mężczyzna, wyciągając dłoń.

Gavin uścisnął ją i poczuł woń dżinu i dymu cygara. Osmand Walsh był

tęgi, miał na sobie lawendowy garnitur, nad uszami sterczały mu kępki

siwych włosów zaczesanych zmyślnie na łysinkę na szczycie głowy.

– Jesteś mistrzem swojej rodziny, nieprawdaż? – zapytał.

– Owszem – potwierdził Gavin, któremu nie umknął drwiący ton, jakim

mężczyzna wypowiedział słowo „mistrz”.

– Zatem powinieneś wiedzieć – rzekł Osmand Walsh, a jego różowa

twarz nieznacznie poczerwieniała – że są zasady dotyczące zachowania się

w trakcie tygodni poprzedzających turniej.

– Słucham?
Gavin przypomniał sobie nagle łobuzów ze szkolnego dziedzińca,

którzy szydzili z niego na rozmaite sposoby. Skończyło się to dopiero,

kiedy stał się na tyle silny, by móc odgryźć się im klątwami.

– Nie możesz tak po prostu wmaszerować do mojego sklepu i poprosić

o poparcie. Nasza klientela oczekuje u nas określonej atmosfery, a ty

wparowujesz tam i im przeszkadzasz. No cóż, z pewnością rozumiesz, jakie

wrażenie to na nich wywarło. Żaden wytwórca nigdy nie zawarł sojuszu

z twoją rodziną. Naprawdę myślisz, że zaczniemy teraz, po tym, jak

unurzaliście nasze miasteczko w błocie?

W Gavinie zakipiała furia. Skoncentrował się na kamieniu zaklęć

pierścienia na środkowym palcu swej lewej dłoni.

Klątwa Diabelskiej Paszczy przykleiłaby język Osmanda Walsha do

dolnego podniebienia i spowodowała, że przez resztę dnia mówienie

sprawiałoby mu niewyobrażalny ból. Zasłużył sobie na to swoimi tak

beztrosko okrutnymi słowami, chociaż z pewnością odpowiedziałby jakąś

klątwą.

Gavin zmusił się jednak do rozprostowania zaciśniętej pięści. Nie mógł

rzucić na tego człowieka klątwy tutaj, na ślubie siostry. Jego zemstą będzie

zwycięstwo w turnieju.

– Oczywiście, rozumiem – odrzekł najuprzejmiej, jak zdołał, i odszedł

ciężkim krokiem.

Starał się zapomnieć o tym wszystkim, o ludziach, o całym zgiełku. To

jedyny sposób, jaki potrafił wymyślić, żeby zachować spokój.

I właśnie dlatego, kiedy wybuchła bójka, dopiero po kilku chwilach

zdał sobie sprawę, że wszczął ją jego młodszy braciszek.

Kątem oka dostrzegł charakterystyczne białe migotanie rzuconego

zaklęcia i odwrócił się w porę, by zobaczyć, jak Fergus, na porośniętych

mchem frontowych schodach sali bankietowej, w obecności gości ślubnych,


rzucił się na jakiegoś czarnowłosego kuzyna Payne’ów, zapominając

o magii i uciekając się do starego dobrego użycia pięści.

– Odwołaj to! – wrzasnął Fergus, chwytając chłopca za klapy garnituru.

– Twoja siostra nie należy do rodziny Payne’ów – stwierdził tamten

głosem ociekającym pogardą. – I nigdy nie będzie należała.

Fergus odpowiedział kuzynowi Payne’ów nieartykułowanym rykiem

i obydwaj upadli na krawężnik. Tłum rozstąpił się przed rozmazanym

migotaniem niedokończonych zaklęć i młócącymi pięściami. Poszukiwacze

klątw przyglądali się tej scenie z niegodziwą satysfakcją, pohukując

i krzycząc, niczym kibice sportowi. Błysnęło kilka fleszy aparatów

fotograficznych.

Gavin wiedział, że koniec końców mieszkańcy Ilvernath obwinią o to

Grieve’ów – tak jak obwiniali ich o najazd na miasteczko tłumów ludzi

z całego świata. Potrafił przewidzieć, w jaki sposób ta historia zostanie

przedstawiona: bójka na ślubie, kolejny wstyd i kompromitacja.

Chyba że on zmieni jej zakończenie.

Przyjrzał się dużemu złotemu sygnetowi na środkowym palcu,

z tandetnym kryształem jarzącym się na biało zwykłą magią. Przeszył go

cały gniew minionych kilku minut, gdy rzucał tkwiące w krysztale zaklęcie.

Było to proste zaklęcie trzeciego poziomu, Zatrzymaj W Miejscu,

niemarkowa wersja modniejszego zaklęcia Stopklatka, ale podziałało. Obaj

chłopcy zastygli jak sparaliżowani od szyi w dół, a wokół nich migotały

białe smużki magii, utrzymując ich w bezruchu.

– Hej! – warknął Fergus. Jasna cera jego twarzy, taka sama jak

u Gavina, poczerwieniała, pod okiem rozkwitał siniak. – Ty to zrobiłeś?

– Nie! – odparł kuzyn Payne’ów, piorunując go wzrokiem. – Myślałem,

że Grieve’owie ledwie potrafią posługiwać się magią.

Gavin wkroczył między nich i skierował wzrok na syna Payne’ów.


– Myliłeś się – powiedział.

Rzucenie tego zaklęcia wymagało prawdziwego wysiłku – żaden

z chłopców nie chciał zostać powstrzymany – ale warto było zobaczyć

błysk niechętnego respektu w ich oczach. Ucisk w piersi Gavina zelżał, gdy

Roland Payne ujął dłoń Callisty i szepnął coś, co sprawiło, że się odprężyła.

Zdawało się, że wokół nich goście ślubni wydali zbiorowe westchnienie

ulgi, natomiast poszukiwacze klątw sprawiali wrażenie zawiedzionych.

Gavin obrzucił ich pogardliwym spojrzeniem. Większość wyglądała na

typowych turystów, ale jedna kobieta się wyróżniała. Ubrana w granatowy

kombinezon, z czarnymi włosami związanymi w niski kok, przyglądała się

Gavinowi. Jej spojrzenie właściwie nie było złośliwe, wydawało się raczej

taksujące. Gavin odwrócił wzrok, czując się dziwnie obnażony.

Już miał zdjąć z chłopców unieruchamiające zaklęcie, pewien, że ich

bójka na pięści dobiegła końca, gdy szybkim krokiem podeszła do nich

dziewczyna Thorburnów – w Ilvernath zapraszano tę rodzinę na wszystkie

przyjęcia. Była wysoka i muskularna, miała bladoróżową piegowatą cerę

i kasztanowe włosy splecione w długi warkocz spadający na plecy. Briony

Thorburn, o rok młodsza od Gavina, uczęszczała do największego

w Ilvernath prywatnego liceum. Kapitanka połowy szkolnych drużyn

sportowych, która starała się z każdym zaprzyjaźnić. Podobnie jak reszta jej

rodziny, cieszyła się wręcz nieskazitelną reputacją. Thorburnowie jeszcze

nie wybrali swojego mistrza, ale była niewątpliwą faworytką.

– Jakiś kłopot? – spytała bezceremonialnie głosem słodkim jak syrop.

Kolejna cecha tej rodziny: Thorburnowie uwielbiali wtykać nosy

w cudze sprawy.

Gavin przecząco pokręcił głową, spoglądając gniewnie na kosztowne

pierścienie zaklęć zdobiące jej dłonie.

– Panuję nad sytuacją.


– Na pewno? Skąd gwarancja, że kiedy ci chłopcy zostaną uwolnieni,

nie zaczną znów walczyć?

Pierścionek zaklęć na jej palcu wskazującym zamigotał magiczną mocą.

Chwilę później Gavin syknął z bólu, gdy jego zaklęcie zostało zerwane.

Było to ostre fizyczne doznanie, przypominające wyginanie paznokcia.

Chłopcy zachwiali się na nogach. Odzyskali zdolność ruchu, jednak nie

rzucili się na siebie. Na ich twarzach malował się identyczny wyraz

zmieszania.

– Mniejsza z tym – wymamrotał Fergus. – I tak już mnie to nie

obchodzi.

– No – przytaknął kuzyn Payne’ów. – Ani mnie.

Po chwili czmychnęli z powrotem do swoich rodzin.

Gavin popatrzył na Briony, wyraźnie zadowoloną z siebie.

– Co im zrobiłaś?

Wzruszyła ramionami i niemal ziewnęła.

– Zaklęcie Poznaj Swojego Wroga, które rzuciłam, umożliwiło im

spojrzenie na bójkę z innej perspektywy. Obaj uświadomili sobie, że

zachowują się głupio, więc przestali. Gdybyś pilniej studiował magię, być

może miałbyś do wyboru bardziej zróżnicowany asortyment kamieni

zaklęć.

Gavin poczuł przypływ irytacji, który jeszcze się nasilił, gdy

zorientował się, że podziw zgromadzonego tłumu przeniósł się z niego na

Briony.

– Jestem mistrzem Grieve’ów – oznajmił z żarem. – Umiem używać

magii.

Miał nadzieję ujrzeć w jej oczach choćby przelotny błysk szacunku.

Lecz zamiast tego zobaczył tylko współczucie.


– No cóż – szepnęła. – Powodzenia.

Odeszła, a Gavin odwrócił się i pomyślał o drwinach prześladowców ze

szkoły, o wściekłości na twarzy kuzyna Payne’ów, a nade wszystko

o pogardliwie kpiącym tonie głosu Osmanda Walsha.

„Żaden wytwórca nigdy nie zawarł sojuszu z twoją rodziną”.

Nie uda mu się zwyciężyć w tym turnieju wyłącznie dzięki własnym

zdolnościom. Nawet on wiedział, że bez sponsorów, sojuszników czy

wartościowych rad jego szanse przedstawiają się beznadziejnie.

Uniósł głowę i popatrzył na zasnute chmurami niebo.

Za niespełna dwa tygodnie te chmury przybiorą szkarłatną barwę

wysokiej magii i będą wyglądały jak czerwonawy całun spowijający

Ilvernath, a wtedy rozpocznie się turniej. Ta Krwawa Zasłona będzie się

odrobinę rozjaśniać wraz z każdą śmiercią mistrza, aż wreszcie, kiedy

pozostanie tylko jeden, powrócą dzień z nocą i na pozór, ot tak po prostu,

zmyją całą tę krew.

Gavin pragnął wierzyć, że ani kropla tej krwi nie będzie jego własną.

* Grieve to po angielsku „rozpaczać”, a nazwisko Payne wymawia się tak samo jak
słowo pain, czyli „ból” (przyp. tłum).
BRIONY THORBURN

„Rodzina Thorburnów niczego nie kocha bardziej niż przyglądania się

sobie w lustrze”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

idok amfiteatru na skraju posiadłości jej rodziny sprawiał

W zawsze, że Briony Thorburn czuła się, jakby wchodziła na scenę.

Rzędy popękanych kamiennych ławek wznosiły się kręgiem na

porośniętym mchem gruncie. Pomiędzy nimi rosły dzikie kwiaty, a wokół


najwyższego rzędu wił się bluszcz, niczym szal spowijający kobiece

ramiona. Zazwyczaj te ławki wypełniały skłócone ze sobą rodziny, gniewni

sąsiedzi i zwaśnione pary, a wszyscy oni oczekiwali, że Thorburnowie

rozwiążą ich problemy.

Ale odkąd przed trzema tygodniami pojawił się na niebie Krwawy

Księżyc, amfiteatr wykorzystywano do zupełnie innego celu niż mediacje.

Rodzina Thorburnów zbierała się tutaj, aby wybrać mistrza.

Początkowo na drodze Briony Thorburn do zaszczytu rywalizowania

w turnieju stało osiemnaścioro kuzynów i siostra. Serie testów ze

sprawności fizycznej oraz z magii wyeliminowały ich jedno po drugim.

Obecnie jej jedyną przeszkodą pozostali młodsza siostra i daleki kuzyn. Ta

pierwsza siedziała na ławce obok niej, zatopiona w lekturze jakiejś książki,

ten drugi siedział za nimi i wydawał się pogrążony w głębokiej apatii.

Dziś był ich ostatni test.

Briony zabębniła palcami po udzie.

– Myślisz, że właśnie to jest tym testem? – zapytała ściszonym głosem

swoją siostrę Innes. – Kazać nam czekać, póki nie umrzemy z nudów?

Wydawało się, że upłynęło kilka godzin, odkąd tu usiedli, ale rada

seniorów, która nadzorowała wstępne eliminacje, jeszcze się nie zjawiła.

Siedzący za nimi w rzędach pozostali Thorburnowie też zaczęli się

niecierpliwić i trajkotali nerwowo pomiędzy sobą. Członkowie niektórych

innych rodzin uczestniczących w turnieju wyglądali wszyscy podobnie, lecz

rodzina Thorburnów była na to zbyt duża. Do jedynych ich wspólnych cech

należały upodobanie do pozostawania w centrum uwagi i szeroki czarujący

uśmiech.

– Mówiłam ci, żebyś wzięła ze sobą coś, co cię rozerwie – powiedziała

jej młodsza siostra.


– Wzięłam – odrzekła Briony, szturchając ją łokciem. – Ty tu jesteś,

prawda?

Innes uśmiechnęła się znad książki.

– Ja czytam.

– Więc dobrze, poczytam razem z tobą. – Briony przysunęła się

i zerknęła nad ramieniem siostry, ale Innes odwróciła się od niej. – No co?

Znowu rzuciłaś jakieś modne zaklęcie na powieść o miłości?

– Nie.

Innes zatrzasnęła książkę, lecz za późno. Briony dostrzegła przelotnie

tytuł rozdziału. To była Tragiczna tradycja, ukryta w jakiejś nieciekawie

wyglądającej okładce.

– Czytasz coś takiego? – spytała Briony.

Sama nigdy nie zadała sobie trudu, by zajrzeć do tej książki, ale

słyszała, że to drwina ze wszystkiego, co ceni jej rodzina, że jest

nieobyczajna, tandetna, skandaliczna i ucieka się do taniego szokowania, by

zabawić czytelników. Wskutek jej opublikowania Grieve’om udało się

upaść jeszcze niżej na drabinie społecznej Ilvernath.

– Jest tutaj wiele o historii naszej rodziny – powiedziała Innes. – Być

może autor nie darzy nikogo z nas zbytnim szacunkiem, ale rzetelnie zebrał

informacje.

Briony nie interesowała się zbieraniem informacji ani książkami.

O wiele wyżej ceniła cechy przywódcze oraz instynkt walki i dlatego była

kapitanką szkolnych drużyn siatkówki i rugby; ta druga miała sporą szansę,

by w listopadzie wziąć udział w międzynarodowych zawodach

w Furugawie. Briony była trochę rozczarowana tym, że z powodu turnieju

opuści jesienny sezon rozgrywek. Ale tylko trochę.

– To nie tak, że te wszystkie informacje pomogły Grieve’om

w czymkolwiek – zauważyła.
Innes wzruszyła ramionami.

– Grieve’owie nie są jedyną rodziną, która interesuje się tymi sprawami.

A najlepszym sposobem opracowania strategii jest studiowanie przebiegu

wcześniejszych turniejów.

– Albo stanie się na tyle silnym, by żaden z rywali nie miał szans

w starciu z tobą.

Innes przyjrzała się uważnie Briony. Chociaż inni członkowie ich

rodziny nie byli do siebie podobni, one dwie były. Miały brązowe oczy po

ojcu, który zmarł, kiedy Briony miała trzy lata, a Innes dwa; jasną

piegowatą cerę po matce, która pogrążona w żalu, opuściła Ilvernath. Nie

zabrała ze sobą córek i nie wróciła do nich nigdy.

Siostry były wychowywane w imponującej historycznej posiadłości

Thorburnów przez zmieniający się zestaw ciotek, wujów i kuzynów;

głównie jednak wychowały się na opowieściach o wspaniałej historii rodu

i o tym, jak jego członkowie używali wysokiej magii, aby poprawić los

mieszkańców Ilvernath, ilekroć zwyciężyli w turnieju. W opowieściach

Thorburnowie byli zawsze legendarni i bohaterscy.

Innes wydawała się w pełni zadowalać przeżywaniem historii na

kartach czytanych książek, ale Briony nie mogła się już doczekać, kiedy

otrzyma pierścień mistrzyni, a potem wyryje swoje imię i nazwisko na

słynnym Filarze Mistrzów. Miała fizyczną wytrzymałość i magiczne

wyszkolenie potrzebne do zdominowania turnieju. A gdy odniesie

zwycięstwo, całe miasto – nie, cały świat – będzie opowiadać historie

o niej.

– W turniejach ważne jest nie tylko to, kto zwycięża – powiedziała

z powagą Innes. – Każdy mistrz miał powód do rywalizacji i wszyscy

zasługują na to, żeby o nich pamiętano. Nawet jeśli nie wyszli z tego żywi.
Briony nie była pewna, czy się z nią zgadza. Rozmyślanie

o przegranych mistrzach wydawało się niebezpieczne, stanowiło

przypomnienie, że jej droga do wielkości będzie wybrukowana sześcioma

niełatwymi, chociaż niezbędnymi ofiarami.

Wolała skupić się na możliwościach, jakie obiecywała wysoka magia.

Rozumiała, dlaczego wcześniej rodziny utrzymywały ją w tajemnicy, ale

teraz, kiedy sekret został ujawniony, co miałoby powstrzymać je przed jej

użyciem? Thorburnowie mogliby dzięki tej magicznej mocy uczynić tyle

dobrego nie tylko dla Ilvernath, ale też dla wszystkich na świecie. Kiedy

zwycięży w turnieju, dopilnuje, by tak się stało.

– Thorburnowie! – zawołał rześki, dźwięczny głos.

Briony zamrugała i skupiła uwagę z powrotem na amfiteatrze, do

którego wchodzili rzędem członkowie rady seniorów. Thorburnowie byli

jedyną rodziną na tyle dużą, by stworzyć takie kierownicze gremium – i po

części dlatego inni mieszkańcy Ilvernath tak często zdawali się na ich

pomoc przy rozwiązywaniu swoich problemów. Nestorka Malvina, starsza,

zdaje się, niż świat, powłócząc nogami, podeszła do podium,

podtrzymywana przez swoją żonę Jasmit.

– Mamy do wygłoszenia obwieszczenie.

Puls Briony przyspieszył z podekscytowanego oczekiwania. W końcu

nadeszła jej chwila.

– Podjęliśmy decyzję – oznajmiła nestorka Jasmit nieco drżącym

głosem – aby finałową próbę mistrzów przeprowadzić w tajemnicy.

W zgromadzonym tłumie rozległy się pomruki zdezorientowania.

Briony rozejrzała się szybko i zobaczyła, że Innes wygląda na równie

zszokowaną jak wszyscy inni.

– Czy kiedykolwiek wcześniej tak się zdarzyło? – szepnęła Briony.

– Wątpię. Nasza finałowa próba zawsze odbywała się publicznie.


– Więc dlaczego mieliby to zmienić?

Thorburnowie niechętnie modernizowali nawet najbardziej błahe

tradycje, a co dopiero tę.

– Nie wiem.

Przyznanie, że czegoś nie wie, zdawało się sprawiać Innes wręcz

fizyczny ból, co Briony w innych okolicznościach uznałaby za zabawne.

– Przedstawimy naszego mistrza, gdy próba zostanie zakończona –

powiedziała nestorka Malvina. – Tymczasem prosimy kandydatów, aby

udali się z nami.

Seniorzy, nie dodawszy już ani słowa więcej, wyszli, szurając nogami.

Siedzący za siostrami kuzyn Emmett odkaszlnął z zakłopotaniem, a Innes

poruszyła się nerwowo na ławce. Briony, jak zawsze, wstała pierwsza

i skinęła na nich oboje, żeby za nią podążyli.

Nie miało dla niej znaczenia, gdzie odbędą tę próbę. Rezultat będzie

taki sam.

Seniorzy poprowadzili ich przez teren posiadłości do altany, w której

zwykle odbywali bardziej prywatne obrady albo plotkowali o swoich

licznych krewnych. Altana była niewielka, ozdobiona więdnącymi

winoroślami; wzdłuż jej ścian biegła kamienna ławka. Cały obszar otaczały

gęstą siecią zaklęcia tłumiące dźwięki.

Na stole pośrodku altany leżało błyszczące ręczne lusterko z osadzonym

u góry ramki kamieniem zaklęć. To lusterko było najcenniejszym

magicznym przedmiotem rodu Thorburnów. Stanowiło replikę jednego

z Reliktów – siedmiu obiektów, które spadały losowo z nieba w trakcie

turnieju; każdy był podarunkiem dla mistrza i umożliwiał mu dokonanie

trzech unikatowych czarów wysokiej magii. Podczas turnieju Lusterko

pozwalało śledzić przeciwników, odpowiadało na trzy pytania i rzucało

potężne zaklęcie, które odbijało klątwy ciśnięte przez wrogów.


Lusterko w altanie, chociaż nie było owym Lusterkiem Reliktem,

stanowiło zarówno część dziedzictwa rodu Thorburnów, jak i ostatnią

przeszkodę pomiędzy Briony a jej przyszłością. Miało przetestować hart

ducha kandydatów i ujawnić ich prawdziwe dusze. Po rozpoczęciu turnieju

warunki wiekowej klątwy zakazywały komukolwiek – nawet rodzinom –

ingerowania w działania mistrzów oraz wkraczania na teren zmagań. Mimo

to oczekiwano, że mistrz Thorburnów, nawet odcięty od swoich krewnych,

będzie postępował zgodnie z wartościami wyznawanymi przez rodzinę.

Briony pozostawała spokojna i niewzruszona. Nie widziała żadnego

powodu, aby jej odbicie w lusterku miało ukazać cokolwiek innego niż

mistrzynię. Bohaterkę.

Z wysoko zadartym podbródkiem wśliznęła się na ławkę obok Innes,

która wydawała się pogrążona w myślach. Po przeciwnej stronie siedział

Emmett; jego skóra lśniła od potu.

– Ee… – szepnął, lecz w panującej w altanie ciszy zabrzmiało to jak

krzyk. – Kim ona jest?

Briony poderwała głowę. Zaabsorbowana lusterkiem, nawet nie

zauważyła, że jest tu ktoś jeszcze. Nowo przybyła siedziała pośrodku rady

seniorów, jakby należała do ich grona; była ubrana w granatowy

kombinezon i uśmiechała się nieznacznie. Wyglądała na czterdzieści kilka

lat, miała jasną cerę, czarne włosy związane w idealny kok na karku, usta

podkreślone szminką w tym samym szkarłatnym kolorze co Krwawy

Księżyc.

– Witam wszystkich – rzuciła gładko, ściskając leżący na jej kolanach

plik arkuszy wyglądających na coś w rodzaju akt. W drugiej ręce trzymała

parującą filiżankę kawy. – Dziękuję, że przyjęliście mnie tak przychylnie,

mimo że zjawiłam się niemal bez uprzedzenia. Do wiadomości tych z was,

którzy mogą nie wiedzieć: jestem agentka Helen Yoo z Wydziału Klątw
Parlamentu w Kendalle. Przybyłam tutaj jako przedstawicielka rządu, aby

obserwować tegoroczny turniej.

Briony poczuła w żołądku nerwowy skurcz. Przed ukazaniem się tej

absurdalnej książki rząd prawie nie poświęcał uwagi takiemu małemu

odległemu miasteczku jak Ilvernath. Ale od momentu jej opublikowania

przesłuchano wszystkich członków rodzin uczestniczących w turnieju.

Klauzula Klątw chroniła ich przed karą sądową za jakiekolwiek

przestępstwa popełnione pod wpływem starodawnych czarów. Jednak rząd

niewątpliwie mógł zadawać pytania. Briony sądziła dotąd, że urzędnicy

rządowi przestali wtrącać się w tutejsze sprawy, lecz najwyraźniej oni byli

innego zdania.

– W ciągu minionych dwunastu miesięcy – mówiła dalej agentka Yoo –

doszły nas słuchy, że kwestia czerwonych księżyca i nieba, które

uważaliśmy zawsze za zjawiska naturalne… została nam błędnie

przedstawiona przez miejscowe władze.

Wypiła powoli długi łyk kawy.

– Więc zjawiła się pani tutaj, żeby… co, ocenić nas? – zapytała Briony.

Zazwyczaj nie wypowiadała się tak śmiało w obecności seniorów,

jednak agentka Yoo zdawała się nie mieć nic przeciwko temu pytaniu.

Popatrzyła w zamyśleniu na Briony i odstawiła filiżankę.

– Rodzina Lowe’ów i ja doszliśmy już do porozumienia w kwestii

posługiwania się najbardziej niebezpieczną na świecie formą magii. Ale

najpóźniej za trzy miesiące ta magia może przestać być w posiadaniu

Lowe’ów i przejść w ręce innej rodziny. A zatem, chociaż niestety musimy

pozwolić na kontynuowanie turniejów, mamy swoje warunki.

– Warunki? – powtórzyła Briony, starając się, by w jej głosie nie

zabrzmiała podejrzliwość.
– No cóż, zapewne ucieszy cię wiadomość, że te warunki będą

korzystne dla twojej rodziny – rzekła żywo agentka Yoo. – Obserwowałam

potencjalnych mistrzów i przedstawiłam raport moim zwierzchnikom

w parlamencie. Zdecydowaliśmy, że wolimy, aby tej jesieni zwycięstwo

przypadło Thorburnom.

W piersi Briony wezbrała duma i dziewczyna nie zdołała stłumić

szerokiego uśmiechu. Oczywiście, inne rodziny nie nadawały się tak dobrze

do władania mocą jak Thorburnowie. Rząd dostrzegł to, co ona już dawno

wiedziała.

– Reguły klątwy pozwalają na udzielenie pomocy z zewnątrz,

przynajmniej przed rozpoczęciem turnieju – ciągnęła agentka. – Jesteśmy

skłonni wykorzystać zasoby rządowe, aby zaopatrzyć waszego mistrza we

wszelkie zaklęcia i klątwy, jakich mógłby potrzebować do pokonania

rywali, kiedy opadnie Krwawa Zasłona. Pod dwoma warunkami. Pierwszy:

pozwolicie nam współpracować z wami i prowadzić badania nad wysoką

magią, gdy już wejdziecie w jej posiadanie, abyśmy mogli się upewnić, że

jest bezpiecznie kontrolowana.

To nie brzmiało tak źle. Ostatecznie przecież w tej nagrodzie tkwił

wielki potencjał, który dotąd nie był wykorzystywany.

– I drugi – powiedziała agentka Yoo. – My wybierzemy waszego

mistrza.

Pierś Briony przeszył dreszcz niepokoju. Pojęła teraz, dlaczego

trzymano tę próbę w tajemnicy, z dala od reszty rodziny: ponieważ to wcale

nie była próba. Rada seniorów już rozważyła wszystkie zalety i wady oferty

agentki Yoo i zdecydowała, że warto ją zaakceptować. Briony popatrzyła na

Innes, potem na Emmetta; oboje wyglądali na równie wstrząśniętych jak

ona.
– Postanowiliśmy wyjawić prawdę o tej sytuacji całej waszej trójce,

żebyście mogli w pełni zrozumieć naszą decyzję – rzekła nestorka Malvina

ostrzegawczym tonem. – Ale podejmiemy środki ostrożności, aby mieć

pewność, że ta prawda nie opuści tego pomieszczenia.

Rozprostowała pomarszczoną dłoń i jeden z licznych pierścieni na jej

palcach rozjarzył się bielą. W powietrzu zaszumiały drobiny magii,

zawirowały wokół altany i Briony poczuła jej łagodny nacisk. Przysięga

Dyskrecji – zaklęcie co najmniej ósmego poziomu. Nieprzypominające

w niczym tanich niemarkowych zaklęć Różowej Obietnicy, jakie ona i jej

przyjaciółki rzucały, kiedy rozmawiały o swoich sympatiach i uczuciach.

Briony zadrżała. Rzadko widywało się nestorów używających swej

magii w taki sposób.

– Zanim będziemy mogli kontynuować, wszyscy troje musicie teraz

przysiąc, że nigdy nikomu nie powiecie o tych ustaleniach.

Oczywiście, seniorzy nie chcieli, żeby wiadomość o umowie wyciekła

na zewnątrz. Nie tylko dlatego, że zdenerwowałoby to resztę rodziny.

Przede wszystkim tabloidy miałyby pożywkę, gdyby dziennikarze się

dowiedzieli. Reporterzy tylko czyhali, żeby strzelić skandaliczne zdjęcia,

i byli niczym sępy krążące nad konającymi. Po pierwszym najeździe

mediów Briony uznała ich jednak za cenne narzędzie. Spróbowała je nawet

wykorzystać, by pomóc przyjaciółce.

W następstwie była zmuszona przenieść się do innej szkoły i spotkała ją

reprymenda ze strony rodziny. To był jedyny przypadek, kiedy wywołała

gniew rady seniorów, chociaż zapewniono ją, że sprawa nie wywrze

żadnego wpływu na proces selekcji kandydatów do turnieju. A ponieważ

dotarła do finałowej próby, więc wyglądało na to, że była to prawda.

Niezależnie od okoliczności mogło okazać się dla niej korzystne, że mistrza


wybierze agentka Yoo, gdyż tej kobiety z pewnością nie obejdzie tamto

wydarzenie.

– Przysięgam – powiedziała.

Znów poczuła na skórze nacisk czarodziejskiego zaklęcia, który po

chwili ustał. Innes i Emmett poszli za jej przykładem.

Usiłowała siedzieć nieruchomo, a jeszcze bardziej starała się zachować

opanowanie. Całe jej dotychczasowe życie prowadziło do tego momentu.

Emmett nie dorównywał jej formą fizyczną ani umiejętnościami, zaś Innes

nigdy nie pragnęła przeżywać bohaterskich przygód, a jedynie czytać

o nich. Skoro agentka Yoo była na tyle bystra, by wybrać Thorburnów,

będzie też na tyle bystra, żeby wybrać Briony.

– A więc dobrze – rzekła Yoo i z roztargnieniem pstryknęła długopisem,

w którym jarzył się kamień zaklęć. – Po gruntownym namyśle wybrałam na

waszą mistrzynię Innes Thorburn.

W pierwszej chwili te słowa w ogóle nie dotarły do Briony. Potem

przenikały stopniowo, jedno po drugim, przez pancerz, który tworzyła dla

siebie przez całe życie – pancerz pewności, że nikt nigdy nie będzie

nadawał się do tej roli lepiej niż ona, że jest kimś ważnym i wszyscy wokół

niej o tym wiedzą.

Zesztywniała i przeniknął ją chłód, jej usta poruszyły się bezgłośnie,

szumiało jej w uszach. Nie potrafiła zdobyć się na popatrzenie na Innes.

Zamiast tego odwróciła się ku seniorom, milcząco błagając

o wstawiennictwo. Przez moment widziała w oczach nestorki Malviny

odbicie własnego zszokowania i rozczarowania. Ale potem ta stara kobieta

uniosła dłonie i zaczęła klaskać. Pozostali po chwili dołączyli do niej,

chociaż z lekkim wahaniem.

Nie zamierzali protestować. Szok w piersi Briony przeszedł w panikę.

Ten aplauz należał się jej.


– Zaraz! – wydusiła, ledwie poznając własny głos, zgrzytliwy, niemal

odrażający.

– Wybór został już dokonany – powiedziała nestorka Malvina łagodnie,

lecz stanowczo.

Briony z wysiłkiem przełknęła ślinę, a seniorzy odwrócili się i wpatrzyli

w nią. Zazwyczaj lubiła, gdy się jej przyglądano, jednak nie w taki sposób.

Werdykt seniorów był równie bezstronny i nieodwołalny jak werdykt

leżącego przed nimi lusterka. Briony nigdy w życiu nie okazała im braku

szacunku, ale teraz nie miała wyjścia. Nie mogli wybrać Innes na

mistrzynię, jeszcze nie teraz, skoro nie dali Briony szansy udowodnienia

swojej wartości.

– Ale… ta finałowa próba – zaprotestowała. – Mogłaby wskazać kogoś

innego…

– To była finałowa próba – rzekła nestorka Malvina stanowczym

tonem. – Zgodziliśmy się na nią i wszyscy uszanujemy jej rezultat.

Briony uświadomiła sobie z rozpaczą, że nie zostanie zapamiętana jako

bohaterka. W ogóle nie zostanie zapamiętana.

– Bri – odezwała się Innes i ujęła ją za nadgarstek.

Briony pomyślała, że siostra przecież wie, jak bardzo zależy jej na

nominacji. Z pewnością Innes zrzeknie się jej na rzecz Briony, powie coś.

Lecz siostra powiedziała tylko:

– Proszę, nie kompromituj się.

– A więc dobrze. – Agentka Yoo wstała. – Załatwione. Teraz idźcie

i zgodnie z planem przedstawcie ją jako mistrzynię.

Po czym ulotniła się równie nagle, jak się pojawiła – jakby przybyła

tutaj specjalnie po to, żeby zrujnować życie Briony.

W legendarnych opowieściach rodu Thorburnów historia bohaterów

zaczynała się zawsze od wezwania do działania. Byli wybierani przez los


albo okoliczności, żeby obronili dobrych i pokonali złych.

Ale Briony w ogóle nie została wybrana. Tym, co jej pozostało, byli

spoglądający na nią i kręcący głowami ludzie, których znała przez całe

życie, a którzy teraz wydawali się jej zupełnie obcy.

Najbardziej obca ze wszystkich okazała się osoba stojąca obok niej

i ściskająca jej nadgarstek. Ponieważ Innes ukradła jej tę nominację.

– Gratuluję – rzekła do niej Briony bezbarwnym tonem.

A gdy wyszli gęsiego z altany, by zaprezentować nową mistrzynię,

Briony pozostała nieruchoma jak posąg, wpatrując się w lusterko. Lusterko,

które – wiedziała, była pewna – dokonałoby właściwego wyboru.


ALISTAIR LOWE

„Większości ludzi wysoka magia kojarzy się z innymi brutalnymi

wydarzeniami z odległej, dawno minionej przeszłości: grabieżami,

zarazą, bezprawiem. Ale w Ilvernath zachował się element tej historii,

wciąż tak samo groźny jak niegdyś”.

– Tragiczna tradycja
od rezydencją rodu Lowe’ów znajdował się loch.

P Miał grube na metr ściany z wysokogatunkowej stali, otoczone

trzymetrową warstwą żwiru, tak aby nie wydostała się stąd nawet

najmniejsza drobina wysokiej magii. Drzwi były zabezpieczone przed

wszelkiego rodzaju zaklęciami i klątwami. Mogli tutaj wejść jedynie

członkowie rodziny Lowe’ów, a nawet oni potrzebowali wyraźnego

zezwolenia babki Marianne.

Alistair nigdy nie postawił nogi w tym lochu. Tego ranka o wschodzie

słońca zasiadł na swoim zwykłym miejscu w rodzinnej bibliotece, by wbić

sobie w pamięć mapę pustkowia otaczającego miejskie tereny Ilvernath, na

którym rozgrywała się większość turnieju. Ledwie rozpoczął swoje

codzienne zajęcia, w drzwiach stanęła jego babka Marianne Lowe

i zażądała, żeby je przerwał.

Teraz schodził powoli po spiralnych schodach wiodących pod

rezydencję, przesuwając palcami po wilgotnych chropowatych kamiennych

ścianach i skrobiąc o nie paznokciami. Jeden z jego pierścieni zaklęć jarzył

się czerwono, oświetlając mu drogę, póki Alistair nie dotarł na sam dół, do

niewielkiego pomieszczenia przypominającego pieczarę – z rodzaju tych,

jakie zwykłe rodziny mogłyby wykorzystywać do przechowywania

zapasów.

Przyjrzał się swojemu niewyraźnemu i zniekształconemu odbiciu

w metalowych drzwiach lochu. Szkarłatne światło rozmieszczonych

wokoło lamp wysokiej magii sprawiało, że jego skóra wyglądała jak

umazana krwią.

Drzwi nie miały żadnej korby ani panelu kodowego, a jedynie

wystający z metalowej powierzchni kamień zaklęć, jarzący się słabo

czerwienią i pulsujący niczym serce. Alistair przycisnął do niego dłoń

i czekał.
Nic się nie wydarzyło.

Tego się nie spodziewał. Babka nie poinstruowała go, jak wejść do

lochu, a ponieważ nie było to oczywiste na pierwszy rzut oka, oznaczało, że

jej polecenie stanowiło rodzaj testu. Babka Marianne uwielbiała testy. Za

tydzień opadnie Krwawa Zasłona i rozpocznie się turniej. Pięć rodzin już

ogłosiło publicznie swoich mistrzów, ale Lowe’owie wciąż milczeli.

Alistair poczuł w piersi dreszcz ekscytacji.

Dziś dowiedzie swojej wartości. To jego finałowy sprawdzian.

Przyjrzał się uważnie wyciętemu topornie kamieniowi zaklęć

w poszukiwaniu śladu zamkniętej w nim magii. Jednak niemożliwością

było zorientować się w czymś takim, po prostu tylko patrząc na kamień.

W tym lochu jego rodzina przechowywała skarb wysokiej magii. Był

dla nich cenniejszy niż cokolwiek innego, ponieważ zapewniał im

dominującą pozycję w Ilvernath. Gwarantował skuteczność wszystkich

żądań stawianych przez babkę Marianne tutejszemu burmistrzowi: zakaz

sprzedaży w miasteczku Tragicznej tradycji, zwolnienie Lowe’ów od

płacenia podatków pomimo ich olbrzymiej fortuny, prawną bezkarność,

ilekroć babka spełniła którąś ze swych gróźb.

Na drzwiach widniało wygrawerowane motto jego rodziny: „Więzy

krwi ponad wszystko”.

Krew – oczywiście! Ten test był pytaniem, a odpowiedzią była krew

Alistaira.

Przyjrzał się pierścieniom zaklęć na kłykciach dłoni. Zignorował te

pospolite, które wsunął na palce, kiedy się ubierał, przeznaczone do

wzmagania koncentracji, wyszukiwania odpowiednich słów podczas

pisania tekstu czy do poprawiania smaku pitej kawy – wszystko to była

zwykła magia. Nie miał przy sobie niczego ostrego. We własnym domu nie

nosił pierścieni klątw. Nie mógł jednak wrócić i stanąć przed babką
z pustymi rękami – zwłaszcza po tym, jak w „Wieczorze Ilvernath”

opublikowano jego zdjęcie zrobione w pubie Pod Sroką, które trafiło do

tabloidów na całym świecie. Chociaż od tego czasu minął już tydzień, na

korytarzach rezydencji wciąż wyczuwało się furię Marianne, lodowatą

i jadowitą – ponieważ Alistair i Hendry opuścili posiadłość i udali się do

miejsca, w którym mogli zostać zranieni, co uczyniłoby ich rodzinę

bezbronną.

Spojrzenie Alistaira zatrzymało się na pierścieniu na serdecznym palcu.

Do głowy przyszedł mu nieprzyjemny pomysł.

To byłoby prostackie. Trudno sprawić, żeby zaklęcie dokonało czegoś,

do czego nie jest przeznaczone.

Ale mogłoby się udać.

Zdjął czarny sweter, żeby go nie uszkodzić, i zadrżał z zimna

panującego w pieczarze. Skupił się na kilkucentymetrowym odcinku skóry

powyżej łokcia i z całą nerwową koncentracją, na jaką zdołał się zdobyć,

rzucił zaklęcie Odwracanie Stronic.

Zacisnął zęby.

Nic się nie stało.

– Cholera – zaklął.

Nie mógł zawieść – nie na tydzień przed turniejem. Nie chodziło o to,

że obawiał się, iż Hendry zostanie wybrany na mistrza. Rzecz w tym, że –

jak wiedział – babka żywiła do niego urazę o to, że jest najlepszym

kandydatem rodziny.

„Zawsze wiedziałam, że jesteś słaby – mawiała do niego często. –

Lękasz się właśnie tych opowieści, które mają uczynić cię silniejszym”.

Użył kombinacji innych zaklęć – Pomocnik W Skupieniu, Łyk Espresso

i Precz Z Nieuwagą. Były to modne tanie zaklęcia, które zamówił


u miejscowych wytwórców, żeby pomogły mu przy ślęczeniu nad

książkami w bibliotece.

Z wytężoną uwagą i energią wezwał ponownie zaklęcie Odwracanie

Stronic. Krzyknął z bólu, gdy od jego nagiego brzucha oderwał się długi

cienki pasek skóry. Celował w rękę, nie w brzuch – ale już nic nie mógł na

to poradzić. A chociaż czuł piekący ból, nie krwawił.

To nie wystarczyło.

Krzyknął głośniej za drugim razem i za trzecim. Wierzchnie warstwy

skóry odłaziły jedna po drugiej niczym cienkie półprzezroczyste skrawki

papieru, otwierając ciało jak książkę. Przy czwartym rzuceniu zaklęcia

Odwracanie Stronic, które wyczerpało ładunek magii w kamieniu

pierścienia, trysnął niewielki strumyk krwi i pociekł w dół mostka, a potem

obok pępka.

Alistair zagryzł usta, dwoma palcami ostrożnie zebrał krew

i rozsmarował ją na kamieniu zaklęć osadzonym w drzwiach lochu.

Mechanizm zamka zazgrzytał powoli. Alistair, przytrzymując dłonią płaty

rozdartej skóry, wśliznął się do środka.

Loch wypełniały liczne rzędy metalowych regałów sięgających od

podłogi do sufitu. Na wszystkich półkach stały butle przeznaczone do

przechowywania surowej magii, a ich zawartość – drobinki światła

przypominające gwiezdny pył – jarzyła się złowrogim szkarłatem. Ilość

była zdumiewająca, stanowiła efekt gromadzenia wysokiej magii w ciągu

wielu stuleci.

Zabawne, ale Alistair wyobrażał sobie, że widok będzie bardziej

imponujący.

Jednak jeśli przegra turniej, nie będzie miało znaczenia, jak wiele

magicznej mocy jego rodzina zamknęła w tym lochu. Klątwa turnieju

uniemożliwiała wszystkim oprócz zwycięskiej rodziny choćby tylko


wyczuwanie wysokiej magii; gdyby po porażce Lowe’owie weszli tutaj,

zobaczyliby jedynie puste butle. Wysoka magia z Ilvernath zostanie

przekazana we władanie rodzinie nowego zwycięzcy na dwadzieścia lat,

czyli do rozpoczęcia następnego turnieju. Lowe’owie mogliby zużyć ją całą

zawczasu, ale z typową dla nich pewnością siebie spodziewali się ponownej

wygranej.

Alistair wziął z półki pierwszą butelkę, na którą padło jego spojrzenie,

podniósł z podłogi sweter, włożył go i wymknął się z lochu, a potem ruszył

w górę stromych schodów.

Tak jak się obawiał, u szczytu schodów stała w wyniosłej pozie babka

Marianne, niczym potwór z którejś z baśni opowiadanych w jego rodzinie

dzieciom przed snem. Zmrużyła spoglądające zimno szare oczy, tego

samego koloru co oczy Alistaira, i przyjrzała się butelce z surową magią,

którą trzymał w jednej dłoni, oraz temu, jak przyciskał drugą dłoń do

brzucha.

– Mam to – wydusił, podając jej szklaną flaszkę umazaną krwią.

Babka wyciągnęła ku niemu rękę, lecz zamiast wziąć butelkę,

podciągnęła mu sweter. Alistair syknął z bólu, gdy materiał obtarł ranę na

brzuchu. Chociaż krew już zaczęła krzepnąć, skóra nadal odłaziła, była

poszarpana i wyglądała jak zgniecione skrzydła ćmy.

– Nie doszłoby do tego, gdybyś nosił przy sobie klątwy – powiedziała

babka obojętnym tonem. – Niech to będzie dla ciebie nauczką, żebyś nigdy

nie był bezbronny.

Alistair skrzywił się, ale nic nie odpowiedział. Zdał ten test, a zarazem

go oblał.

– Czy w ogóle jej potrzebujesz? – spytał, opuszczając rękę, w której

trzymał butelkę.
– Chcę, żebyś użył surowej magii do wytworzenia Zmory Kupca

Winnego – odpowiedziała. Według standardów babki była to drobna

klątwa, odpowiednik ostrego kaca. Ale skoro chciała, żeby stworzył ją za

pomocą surowej wysokiej magii, Alistair już współczuł przyszłej ofierze. –

Spodziewamy się gości.

Godzinę później Alistair skrzywił się, gdy Hendry rzucił na niego

zszywające zaklęcie uzdrawiające.

– Zostanie ci blizna – powiedział Hendry, zaciskając z dezaprobatą usta

w cienką linię.

Alistair wzruszył ramionami.

– Lubię blizny. Nadają mi groźny wygląd.

Hendry prychnął i odłożył swój kamień zaklęć na biurko, na którym

leżał teraz niewygodnie Alistair, mający pod sobą porozrzucane w nieładzie

liczne papiery, książki oraz deskę czarów. Swój pokryty zaschłą krwią

sweter Alistair cisnął wcześniej niedbale na biurowy fotel.

Hendry dotknął lekko innej blizny brata, na prawym ramieniu.

– Groźny? Ta blizna jest po tym, jak wpadłeś na ścianę.

Alistair przewrócił oczami i uniósł się do pozycji siedzącej. Przesunął

palcem po nowej białej szramie biegnącej w dół brzucha, już ledwie

widocznej, jakby powstała lata temu.

– Dzięki – rzekł.

Z powodu tego urazu obudził brata. Hendry potrafił nadzwyczaj biegle

rzucać uzdrawiające zaklęcia. Była to jego jedyna prawdziwa umiejętność.

Ale nigdy nie lubił, aby budzono go przez południem.

Hendry rzucił okiem na stronicę otwartej księgi czarów, na której

Alistair przed chwilą leżał. Zmarszczył brwi.

– Zmora Kupca Winnego? To nie w stylu babki.


W jej stylu był bogaty asortyment śmiercionośnych klątw.

– Właśnie o to mnie poprosiła – burknął Alistair zrzędliwym tonem.

Zsunął się z powrotem na krzesło i pochylił nad księgą.

– Łatwo ją wytworzyć? – spytał Hendry, zerkając na przepis.

Alistair przygarbił się jeszcze niżej, zasłaniając stronicę.

– Jasne – odpowiedział.

Nie lubił się do tego przyznawać, ale nie był zbyt dobry w wytwarzaniu

zaklęć ani klątw. Teraz próbował się domyślić, ile magii ma użyć. Im

wyższego poziomu jest czar, tym więcej magii potrzeba i tym mniej jego

porcji można przechować w kamieniu zaklęć. Przypuszczał, że

w przypadku Zmory Kupca Winnego będą to trzy albo cztery porcje, zanim

czarodziejska moc się wyczerpie.

– Dlaczego babka nie chciała sama wytworzyć tej klątwy?

– To tylko test. To zawsze jest test – odrzekł Alistair. – A ja wciąż go

oblewam.

– Al, wymagania, jakie ona ci stawia, przekraczają to, co potrafi

którykolwiek z pozostałych mistrzów. Umiesz rzucać zaklęcia na poziomie,

jakiego większość ludzi nie osiągnie nigdy przez całe życie. Dowiodłeś

swoich zdolności bardziej niż wystarczająco.

– Gdyby to było wystarczająco, przestałaby poddawać mnie próbom.

– Ona wywiera na ciebie presję, ponieważ… – Hendry urwał

i przygryzł usta.

Alistair skrzywił się drwiąco. Jego brat zamierzał powiedzieć:

„ponieważ cię kocha”. Lecz Alistair doskonale wiedział, że babka nie darzy

go miłością. Dla niej był przede wszystkim mistrzem mającym wziąć udział

w turnieju, a dopiero długo, długo po tym wnukiem.


I Alistair na smutny, praktyczny sposób pojmował jej punkt widzenia.

Być może inne rodziny postępowały odmiennie, jednak one również

przygotowywały swoich mistrzów na śmierć. Ponieważ gdyby nie posłały

nikogo na turniej, wybrany losowo członek ich rodziny i tak by umarł. Jego

babka przynajmniej nie udawała, że traktuje go inaczej niż jako użyteczne

narzędzie.

– Wiem, wiem. „Więzy krwi ponad wszystko” – mruknął.

Bracia wzięli sobie do serca rodzinne motto: przynajmniej

w odniesieniu do siebie nawzajem.

– Boisz się? – zapytał cicho Hendry.

To samo pytanie zadał mu w ubiegłym tygodniu w pubie Pod Sroką.

– Nie – odpowiedział Alistair nie całkiem zgodnie z prawdą.

Kiedy dorastasz, wychowywany na koszmarnych historiach

opowiadanych ci przed snem, kiedy członkowie rodziny skradają się po

korytarzach domu i przestrzegają cię przed śmiercią, kiedy nocami leżysz

bezsennie, wpatrując się w gwiazdy i czekając, aż księżyc zapłonie

szkarłatem, nie ma ani chwili, w której byś się nie bał.

– Gdyby śmierć była taka straszna, nikt by nie umierał – zażartował

Hendry ze swym zwykłym promiennym uśmiechem.

– Nie zamierzam umrzeć.

– Ale jeśli nie umrzesz, będziesz musiał żyć w cieniu tej drugiej

możliwości.

Alistair pomyślał o grobie drogiej ciotki Alphiny na podwórzu za ich

rezydencją. Ta ostatnia zwyciężczyni z rodu Lowe’ów popełniła po turnieju

samobójstwo, cztery lata przed narodzinami Alistaira. Wiedział, że musi

okazać się silniejszy. Musi zdać testy bez względu na to, jak bardzo są

wymagające. Musi to przetrwać, żeby w końcu móc wyobrazić sobie życie


poza tą posiadłością, żeby dowiedzieć się, czy jest kimkolwiek innym niż

Lowe’em, ulubionym łotrem miasteczka – a teraz całego świata.

– To coś, z czym powinienem zmierzyć się samotnie – powiedział.

Sięgnął po deskę, umieścił w jej centrum pusty kamień zaklęć

i przysunął bliżej księgę czarów.

Hendry westchnął.

– Żałuję, że musisz.

Wieczorem Alistair przebrał się w czysty czarny sweter. Włożył na palec

pierścień ze Zmorą Kupca Winnego, a chociaż wytworzenie tej klątwy

kosztowało go ból pokaleczonego brzucha i ciemny siniak na gardle, czuł

się dobrze. Kamień pierścienia jarzył się barwą granatu niczym

skrystalizowana krew.

Matka spotkała się z nim w głównym holu.

– Nie zrobiłeś nic ze swoimi włosami.

Każde wypowiedziane przez nią słowo brzmiało cicho i upiornie jak

akord molowy.

– A co z nimi nie tak? – odparł i zdmuchnął z oka niesforny brązowy

kosmyk.

Zmarszczyła brwi.

– Wyglądasz jak dzikus.

Uśmiechnął się, wyobrażając sobie, jak wyje w lesie za posiadłością.

– I dobrze. No więc kim są ci goście?

Lowe’owie rzadko miewali gości.

– Zobaczysz – odrzekła matka.

Położyła dłoń na jego ramieniu i poprowadziła go w głąb korytarza.

Rezydencja rodu Lowe’ów przypominała dom z opowieści o duchach.

W każdym kominku trzaskał ogień, wskutek czego obicia mebli, pokoje


i wszyscy członkowie rodziny śmierdzieli dymem. Pełno było mebli

z ciemnego usłojonego drewna sosnowego oraz żelaznych lichtarzy. To

tutaj dziewczęta kłuły się w palce przy kołowrotkach, a owoce smakowały

trucizną i występkiem. Chłopcy dorastali, odgrywając te opowieści. Hendry

grał zarówno rycerza, jak i księżniczkę; Alistair był zawsze tylko smokiem.

W salonie o ścianach obwieszonych portretami przodków z marsowymi

minami na obitej skórą sofie siedziała sztywno babka Marianne, a grupka

dorosłych stała z zakłopotaniem przy drzwiach, jakby obawiali się do niej

podejść.

Hendry opierał się o tylną ścianę obok wuja i ponurego ośmioletniego

kuzyna. Miał gładko uczesane włosy i wyprasowane ubranie. Alistair

dołączył do nich i dyskretnie wsunął sweter w spodnie.

– Alistair, Hendry, chodźcie tu i usiądźcie przy mnie – poleciła babka.

Bracia wymienili spojrzenia i z ociąganiem zajęli miejsca po obu jej

bokach. Marianne czule ścisnęła ramię Hendry’emu, zaś Alistairowi posłała

surowe spojrzenie.

– Są tu właściciele wszystkich miejscowych sklepów z zaklęciami albo

klątwami – powiedziała. – Ponieważ obydwaj macie prawo zostać wybrani

na mistrza, przybyli, aby zaprezentować wam swoje towary.

Wytwórcy zaklęć i klątw popatrzyli na nich nerwowo, wyraźnie czując

się bardziej zakładnikami niż gośćmi. Alistair przyjrzał się im uważnie.

Większość pochodziła z powszechnie znanych w mieście rodzin

rzemieślniczych. Była tu kobieta o ciemnobrązowej skórze, z czarnymi

włosami splecionymi w wymyślne warkocze. Stary mężczyzna o jasnej

cerze, z monoklem w oku. Młody człowiek nadużywający kredki do oczu.

I w kącie salonu kobieta w brązowym kombinezonie obserwująca

wszystkich z jawnym lekceważeniem.


– A to agentka Helen Yoo – przedstawiła ją babka. – Pamiętacie?

Odwiedziła nas w ubiegłym roku.

Alistair pamiętał. Agentka Yoo pracowała dla rządu, w departamencie

wojskowym albo bezpieczeństwa czy coś w tym rodzaju. Ona i jej zespół

niemal wdarli się siłą do rezydencji Lowe’ów po tym, jak książka

Tragiczna tradycja ujawniła, że rodzina jest w posiadaniu najbardziej

niebezpiecznej na świecie magii. Z początku nawet Marianne Lowe się

przestraszyła. Przez osiem stuleci zwycięskie rodziny odpowiadały po cichu

za to, by wykorzystywać nieco ze swojej wysokiej magii do utrzymania

turnieju w tajemnicy, z obawy przed właśnie taką chwilą jak ta. Mąciły

wspomnienia wszystkich mieszkańców Ilvernath niezaangażowanych

bezpośrednio w turniej.

Chociaż rząd chwilowo ich oszczędził, Marianne była zmuszona

ograniczyć swoje tyrańskie groźby, na wypadek gdyby zmienił zdanie.

W dzisiejszych czasach należało dbać o starannie wyważoną równowagę

w łotrostwie.

Alistair zachował żywe wspomnienie tego, jak jeden z urzędników

skonfiskował jako potencjalny dowód rzeczowy jego dziennik, który

trzymał w szufladzie z bielizną. Zastanowił się, czy agentka Yoo go

przeczytała i wiedziała, że fantazjował kiedyś lubieżnie na temat czarnego

charakteru zwanego Manticore z dziecięcej kreskówki.

Ale gdy agentka utkwiła w nim spojrzenie, było poważne.

– Nie zwracajcie na mnie uwagi – powiedziała. – Jestem tylko

obserwatorką turnieju.

Babka sprawiała wrażenie, jakby bacznie zwracała na nią uwagę. Mimo

to odwróciła się z powrotem do wytwórców zaklęć i klątw. Każdy z ich

„gości” kolejno kładł na niskim stoliku pudełko opakowane w ozdobny

papier, jakby to były prezenty ślubne dla Alistaira.


– Te zaklęcia są najlepszą ochroną, jaką centrum handlowe Aleshire ma

do zaoferowania – rzekła spokojnym tonem kobieta z warkoczami. –

Zaklęcie Hełm Wojownika potrafi zablokować każdą klątwę aż do poziomu

dziewiątego… – Alistair mocno wątpił, czy którykolwiek z mistrzów

zdolny jest do rzucania klątw powyżej siódmego poziomu – Rozstępująca

Się Mgła może zredukować o połowę skutki danej klątwy. Zaklęcie Za

Linią Wroga chroni właściciela przed wykryciem go za pomocą

jakiegokolwiek zmysłu oprócz wzroku.

Alistair skrzywił usta w uśmiechu na myśl, że ktoś nie byłby w stanie

go posmakować. Nie wiedział, do czego mogłoby mu się przydać takie

zaklęcie.

– Ja przyniosłem moje ulubione klątwy – oznajmił wytwórca używający

kredki do oczu. Nawet stojąc w tej jaskini lwa, mówił nudnym,

monotonnym głosem. – Klątwa Rozpętanie Piekła spali na popiół wszystko

w promieniu dziewięciu metrów. Klątwa Zdradzieckie Wnyki umożliwia

zastawiania śmiertelnych pułapek, które przeciwnik może dostrzec, jedynie

zachowując wytężoną uwagę.

Za każdym razem gdy któryś z wytwórców zachwalał swoje zaklęcia

bądź klątwy, Marianne kiwała głową i gestem ręki nakazywała, by dołożył

je do już zgromadzonych na stoliku. Agentka Yoo, zgodnie ze swoimi

słowami, przyglądała się w milczeniu.

– Zestaw zaklęć dla surwiwalisty – powiedział ten z monoklem. –

Zawiera podstawowe czary oczyszczające wodę i uzupełniające prowiant,

kilka zaklęć uzdrawiających…

– Posiadasz jedną z największych w mieście wytwórnię zaklęć –

przerwała mu babka ostrym tonem. – Ale przyniosłeś tylko te tanie, które

moglibyśmy dostać gdziekolwiek, i to o wiele łatwiej. Gdzie zaklęcia

będące specjalnością twojej rodziny?


Stary mężczyzna pobladł, lecz śmiało zadarł wyżej podbródek.

– Ofiarowałem już moje produkty i sponsoring rodzinie Thorburnów.

Dzisiejsze poranne gazety doniosły, że ich mistrzyni została wybrana

jako piąta z Siódemki Rzeźników. Alistair nie wiedział, jak miała na imię.

Nie interesowało go poznanie imion osób, które wkrótce zabije.

– Nie jestem naiwna – warknęła Marianne. – Niemal wszyscy

obiecaliście sponsoring innym rodzinom niż nasza. Pozwalam na to tylko

dlatego, że to bez znaczenia.

– Nie chcę, żeby moja córka przyszła tutaj przed następnym turniejem

i płaszczyła się przed waszą rodziną z powodu waszej wysokiej magii –

oświadczył mężczyzna. Jego słowa ścięły Alistairowi krew w żyłach. Nikt

nie odzywał się w taki sposób do jego babki. – Nie dam wam niczego

więcej oprócz tego.

Babka popatrzyła na agentkę Yoo, a potem powiedziała ostrożnie:

– Ale przez minionych dwadzieścia lat nasza rodzina używała wysokiej

magii do utrzymania ładu w mieście. Oczekujemy od ciebie i twojej

córki… – groźnie zawiesiła głos po tym ostatnim słowie – jedynie

niewielkiej rekompensaty.

Wytwórca zaklęć się zachwiał, spojrzenie jego wybałuszonych oczu

przemknęło od Marianne do drzwi.

Babka położyła kościstą dłoń na ramieniu Alistaira i ścisnęła je.

Chłopak zesztywniał.

– Skoro on atakuje – szepnęła mu do ucha – uczyń to samo.

Tłum na kilka chwil zastygł w napiętym milczeniu, jakby usłyszał

słowa Marianne. Alistair poczuł na sobie spojrzenia wszystkich

zgromadzonych w salonie. Matki, wuja i kuzyna, którzy przyglądali mu się

biernie. Hendry’ego, który odważył się tylko niemal niedostrzegalnie


pokręcić głową. Pozostałych wytwórców zaklęć, którzy cofnęli się lękliwie

o krok.

Lowe’owie nie opowiadali swoim dzieciom potwornych historii po to,

żeby je zabawić.

Jeden z licznych pierścieni starego wytwórcy zaklęć się rozjarzył.

Chwilę potem smuga białego światła pomknęła w kierunku serca Marianne.

Zaskoczona agentka Yoo wstała. Ale zareagowała zbyt wolno.

W przeciwieństwie do Marianne i Alistaira.

Babka pstryknęła palcami i sofę otoczyło ochronne zaklęcie Łuski

Rekina, jarzące się czerwienią wysokiej magii. Smuga została unicestwiona

i na podłogę opadł deszcz skrzącego się pyłu.

Po sekundzie Alistair, zdecydowany przynieść chlubę swojej babce,

skupił się i przywołał klątwę, którą niedawno wytworzył.

Mężczyzna się zatoczył, lecz najwyraźniej spodziewał się odwetu.

Wyciągnął rękę przed siebie i przywołał własne zaklęcie ochronne. Od

mocy tego zaklęcia zatrzęsły się ściany rezydencji. Zabrzęczały żyrandole,

portrety zadrżały. Ochronna tarcza lśniła jaskrawym, nieznośnie

oślepiającym światłem. Było to jedno z najpotężniejszych zaklęć, jakie

Alistair kiedykolwiek widział, poziomu dziesiątego.

Gdyby klątwa Zmora Kupca Winnego została wytworzona ze zwykłej

magii, miałaby poziom szósty. Ale wysoka magia podwajała moc każdego

czaru.

Klątwa Alistaira trysnęła z jego pierścienia chmurą jadowitej czerwieni.

Rozlała się po salonie, zmuszając innych wytwórców zaklęć do wzniesienia

własnych magicznych osłon albo rozpaczliwego umknięcia jej z drogi.

Przebiła się przez tarczę ochronną starego mężczyzny z taką łatwością,

jakby rozdzierała arkusz pergaminu.

Trzeba mu przyznać, że nie wrzasnął.


Twarz pociemniała mu do barwy czerwonego wina. Białka oczu się

pomarszczyły, a same oczy skurczyły się niczym zgniłe owoce. Wszystkie

jego członki nabrzmiały. Ściągnął swoje pierścienie zaklęć, gdyż zaczęły

mu ściskać puchnące palce. Pierścienie upadły z brzękiem na kamienną

posadzkę.

Przez moment mężczyzna stał w milczeniu, chwiejąc się, jakby miał

zaraz zemdleć. Potem wstrząsnął nim kaszel rozbryzgujący z ust dziwną

fioletową ciecz. Ta ciecz poczęła mu też wyciekać z oczu i uszu i spłynęła

strugą po szyi. Jego ciało wysychało i pękało. I w tej potwornej

wymierzonej mu męce uniósł głowę i spojrzał Alistairowi Lowe’owi

w oczy tym, co pozostało w oczodołach i wyglądało jak pestki śliwek.

Alistair gwałtownie wciągnął powietrze. Nawet z wysoką magią to

tylko klątwa kaca. Nie powinna była spowodować… tego.

Chyba że coś sknocił podczas jej wytwarzania.

Nie zdołał się powstrzymać, przechylił się przez poręcz sofy

i zwymiotował na dywan.

Kiedy skończył, mężczyzna leżał na podłodze. Nie był martwy – jego

klatka piersiowa nadal wznosiła się i opadała w rytm oddechów – ale

doznał ciężkich i prawdopodobnie nieodwracalnych obrażeń. Wyglądał

żałośnie w kałuży własnych płynów ustrojowych, których smród wypełnił

salon. Alistair znów dostał torsji.

Agentka przyklękła przy mężczyźnie, kipiąc z oburzenia.

– To było… wstrętne! Nie musieliście…

– Ten człowiek zaatakował mnie w moim własnym domu – odparła

Marianne. – Ale mogę cię zapewnić, agentko Yoo… – Urwała, przeniosła

spojrzenie na Alistaira i jej oczy błysnęły groźnie. – Ta klątwa nie była

przeznaczona do wywołania takich drastycznych skutków. Rzucając ją,

mogłeś zabić sam siebie.


Alistair czuł się niemal, jakby to zrobił. Żołądek znów mu się buntował.

– Nie wiem, w czym popełniłem błąd – wychrypiał.

Jeśli nie zachowywało się ostrożności podczas wytwarzania zaklęć,

mogło dojść do eksplozji. Miał szczęście, że nie wysadził w powietrze całej

posiadłości.

Sądził, że uczynił wszystko, by zdać ten test. Teraz jednak usta miał

zbryzgane własnymi wymiocinami, a agentka Yoo i wytwórcy zaklęć

patrzyli na niego nie jak na potwora, tylko jak na smarkacza. Co było

o wiele gorsze.

– Dziękuję wszystkim za przybycie – rzekła krótko babka.

Wstała, przekroczyła leżącego mężczyznę i wyszła z salonu,

zostawiając na podłodze fioletowe ślady pantofli.


ISOBEL MACASLAN

„Wytwórcy zaklęć są cichym ósmym uczestnikiem turnieju i to czyni

ich także współwinnymi”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

sobel przystanęła przed wystawą w witrynie sklepu z zaklęciami jej matki,

reklamującą letnią wyprzedaż. Zaklęcia kosmetyczne, jedna ze specjalności


matki, zostały przecenione o pięćdziesiąt procent. Wszystkie kamienie

I zaklęć były wycięte w kształt miniaturowych księżniczek albo markiz,

zgodnie z najnowszą modą zachwalaną w ekskluzywnych czasopismach

w Ilvernath. Skrzyły się na wirujących postumentach, śląc na wszystkie

strony odbłyski popołudniowego słońca.

Ale Isobel nie zatrzymała się, by podziwiać gust matki.

NASTOLETNI MORDERCY

To ociekające szkarłatną farbą graffiti zajmowało całą szybę okna

wystawowego.

Po skórze Isobel przebiegły ciarki niepokoju. Zerknęła za siebie na

eleganckich ludzi z sąsiedztwa, którzy wybrali się na zakupy. Nie zwracali

uwagi na ten przejaw wandalizmu. I nic dziwnego. Takie rzeczy zdarzały

się już wcześniej wielokrotnie, odkąd Isobel ogłoszono pierwszą

z Siódemki Rzeźników.

Weszła do środka i aby opanować zdenerwowanie, głęboko wciągnęła

perfumowane powietrze, pachnące balonową gumą do żucia. Wszystko

w sklepie było zaprojektowane tak, by wprawić klientów w dobry nastrój.

Jedną ze ścian zajmowały lustra w wytwornych złoconych ramach; dzięki

zaklęciu cera przeglądających się w nich ludzi jawiła się jako nadzwyczaj

zdrowa i gładka. Neutralne kolory, w których utrzymane było wnętrze

sklepu, nadawały mu przestronny i przyjazny wygląd. Ten wystrój stanowił

całkowite przeciwieństwo sklepu z klątwami MacTavisha, który Isobel

odwiedziła przed tygodniem z ojcem.

– Mamo! – zawołała, odkładając torebkę i torbę na książki i zaglądając

do pomieszczenia na zapleczu.
Zazwyczaj matka siedziała w sklepie pośród zamszowych poduszek

podłogowych, otoczona morzem lśniących pustych kamieni zaklęć,

drewnianych desek zaklęć i butli pełnych surowej zwykłej magii. Kiedy

inny wytwórca zaklęć wypuszczał na rynek jakiś nowy modny produkt,

zaszywała się na wiele godzin na zapleczu, starając się opracować podobną

recepturę. Pomiędzy niezależnymi wytwórcami trwała rywalizacja na polu

wynajdywania nowych zaklęć, które wzbudzą powszechne zainteresowanie,

stworzenia lepszych wersji produktów konkurentów czy sprzedania

wystarczającej liczby prostych zaklęć, by móc sfinansować wytwarzanie

bardziej ekskluzywnych, będących specjalnością danej rodziny.

Specjalność matki Isobel stanowiły zaklęcia przepowiadające

przyszłość.

Gdy dziewczyna spoglądała na wszystkie te różowe kolory i lśniące

ładne cacka, z trudem potrafiła sobie wyobrazić, że jej matka kiedykolwiek

mieszkała w domu jej ojca. Rodzice Isobel rozwiedli się, kiedy miała osiem

lat. Zachowała wspomnienia o matce mieszkającej z nimi, spotykającej się

z kuzynami i krewnymi na rodzinnych spędach Macaslanów, o obojgu

kochających się rodzicach. Lecz te wspomnienia wydawały się jej zawsze

fałszywe, jak niedobrane elementy puzzli ściśnięte na siłę razem.

To były godziny otwarcia sklepu, co oznaczało, że matka tu jest.

Przypuszczalnie wymknęła się na chwilę do mieszkania na piętrze. Może to

i lepiej. Widok graffiti tylko by ją zdenerwował.

Isobel uklękła za ladą i przetrząsnęła szuflady z napełnionymi już magią

kamieniami. W końcu znalazła zaklęcie Koniec Z Bałaganem! zamknięte

w modnym turmalinie. Według etykiety z kodem kreskowym należało do

poziomu drugiego.

Wymknęła się na zewnątrz i rzuciła zaklęcie na pomazaną szybę.

Potrzeba było ośmiu porcji magii, żeby całkiem usunąć farbę, jednak widok
czystej lśniącej witryny nie sprawił Isobel żadnej satysfakcji. Do turnieju

pozostało zaledwie kilka dni, wiedziała więc, że wkrótce inny oburzony

przyjezdny znów ją zdewastuje.

Ledwie wróciła do środka, weszło dwóch klientów. Skrzywiła się. Tak

jak ona, mieli na sobie zielone mundurki prywatnego liceum w Ilvernath.

– Cześć, Oliver – rzuciła. – Cześć, Hassan.

– Och, to ty – powiedział Hassan. – Nie wiedziałem, że nadal pracujesz

u swojej mamy. Czy nie jesteś już na to zbyt sławna?

Podobnie jak inni przyjaciele i szkolni koledzy, Hassan i Oliver

przestali z nią rozmawiać po tym, jak ukazała się Tragiczna tradycja,

a kilka miesięcy wcześniej ogłoszono ją mistrzynią. Chociaż znali Isobel od

lat, orzekli, że zainteresowanie ze strony mediów uczyniło ją fałszywą.

– Nie, wciąż pracuję na niepełnym etacie – odpowiedziała spokojnym

tonem.

– Kupiłem kamień zaklęć i chciałbym go zwrócić – oświadczył

Oliver. – Jest zepsuty czy coś w tym rodzaju.

Matka Isobel nie sprzedawała zepsutych kamieni zaklęć.

– Niech spojrzę – rzekła dziewczyna i spostrzegła, że przez twarz

Olivera przemknął dziwny wyraz.

– Jest zepsuty, jasne? Chcę go zwrócić i…

– Jeżeli naprawdę coś z nim jest nie w porządku – odparła, choć w to

wątpiła – naprawię go.

Oliver z wahaniem zerknął na Hassana, który oglądał wiszące na

stojaku T-shirty z nadrukiem WSPIERAJCIE WASZĄ LOKALNĄ

NIEZALEŻNĄ WYTWÓRCZYNIĘ ZAKLĘĆ. Potem pchnął kryształ

przez ladę. Kamień nieznacznie pulsował białym światłem, więc

najwyraźniej zawierał magię.

– Jaki to rodzaj zaklęcia? – zapytała Isobel.


– Dłuższe Loki – odpowiedział szybko Oliver.

Isobel, marszcząc brwi, popatrzyła na jego fryzurę na jeża. Nie

wyglądał, jakby użył zaklęcia na porost włosów. Może kamień rzeczywiście

był zepsuty.

Wydobyła deskę czarów i umieściła kryształ w centrum heptagramu.

Potem z koszyka na ladzie wyjęła inny kamień z zaklęciem Dłuższe Loki

i porównała je.

– Masz rację, z tym jest coś nie tak – przyznała rozczarowana. – To

dziwne. Wydaje się niemal, jakby był tu jakiś ósmy składnik… – Przyjrzała

się dokładniej. – Czy majstrowałeś przy tym kamieniu? – spytała,

sprawiając, że Hassan uniósł głowę i spojrzał na nią z zaciekawieniem.

– O-oczywiście, że nie – burknął Oliver.

– Majstrowałeś! Próbowałeś skorygować zaklęcie. Kiedy czar znajdzie

się w kamieniu, klamka zapadła. Możesz go zmienić, tylko wydobywając

stamtąd i zaczynając od nowa, i…. Co naprawdę chciałeś sobie

przedłużyć?!

– Aż tak źle ci idzie z Mei? – spytał go kpiąco Hassan i nawet posłał

Isobel przyjazny uśmiech.

Ich troje nigdy nie trzymało się ze sobą blisko, ale chodzili na te same

imprezy. Isobel pomyślała, że być może po zakończeniu turnieju, gdy

przeminie cała ta jej sława, której nigdy nie pragnęła, będzie miała szansę

wrócić do swojego dawnego życia.

Oliverowi zapłonęły uszy.

– Posłuchaj, po prostu go napraw, dobra? Powiedziałem tacie, że ten

kamień jest zepsuty.

– Nie martw się – rzekła Isobel. – Nikomu nie powiem. Ale następnym

razem powinieneś być ostrożniejszy. Mogłeś zrobić sobie poważną


krzywdę. A odcięte części ciała trudno z powrotem przyszyć. Zwłaszcza…

tak delikatne.

Hassan ryknął śmiechem, a dziewczyna zajęła się z powrotem

uszkodzonym zaklęciem. Wzięła jedną z ksiąg czarów matki i odszukała

recepturę Dłuższych Loków. Gdyby zdołała po prostu ją powtórzyć,

powinno to usunąć z zaklęcia te bzdurne zmiany, które Oliver do niego

wprowadził.

– Więc nie jesteś już jedyną ogłoszoną mistrzynią – rzekł Oliver. – Jak

się z tym czujesz?

Najwyraźniej kpiny Isobel i Hassana zepsuły mu humor.

– Wolałabym nie rozmawiać o turnieju – odparła nerwowo.

– Słyszałaś, co zrobił dziś ten chłopak Lowe’ów? Oślepił jakiegoś

mężczyznę i…

– Podobno go zabił – wtrącił Hassan.

– Nie. Moja ciotka jest pielęgniarką w szpitalu i powiedziała, że on

przeżył. Ale ponoć ten chłopak potrzebował do tego tylko jednej klątwy.

Całkiem nieźle, co? Nawet jeśli użył wysokiej magii.

Isobel nie miała pojęcia, o czym mówili. Brzmiało to jak jakaś

niedorzeczna plotka z rodzaju tych, które lubili rozpowszechniać przybyli

do miasteczka poszukiwacze klątw.

Oliver zabębnił palcami po blacie lady i mówił dalej:

– Więc zdajesz sobie sprawę, że jedyną szansą zwyciężenia go jest

zawarcie sojuszu? Tego Lowe’a można pokonać tylko, jeżeli zaatakuje się

go co najmniej we troje naraz.

– Ja nie zawieram sojuszy – oświadczył Hassan. – Jaki to ma sens, jeśli

w końcu sojusznicy i tak pozabijają się nawzajem?

– Dłużej przetrwasz – odpowiedział Oliver. – Nie czytałeś książki?


Hassan zmarszczył brwi ze zdziwienia, które Isobel podzielała. W ciągu

jedenastu lat chodzenia z Oliverem do tej samej szkoły nie widziała nigdy,

żeby przeczytał jakąś książkę.

– A ty czytałeś?

– Oglądałem zrobiony z niej serial dokumentalny.

Isobel nie cierpiała tego przesadnie dramatycznego serialu,

nadużywającego muzyki punkowej i czerwonego filtru kamery, więc

przestała słuchać dalszego ciągu pogawędki chłopaków. Ale uwaga

wygłoszona przez Olivera wciąż nie dawała jej spokoju. W historii

turniejów mistrzowie, którzy zawierali sojusze, radzili sobie lepiej od tych,

którzy tego nie robili. Lecz chociaż ogłoszono już czworo innych mistrzów,

nie przychodził jej do głowy żaden, który chciałby połączyć z nią siły.

– Więc jak chcesz to rozegrać, Isobel? – zapytał Oliver, przerywając jej

rozmyślania. – Ja wybrałbym klątwę Dar Gilotyny. Jest zgrabna i szybka.

Chociaż, zdaje się, nie w stylu tego chłopaka Lowe’ów…

– Stary, nie musisz się zachowywać jak fiut – rzekł do niego Hassan,

lecz to słowo tylko jeszcze bardziej rozsierdziło Olivera.

– Nie mogę się doczekać, kiedy całe miasteczko zjawi się na twoim

pogrzebie – syknął do Isobel. – To byłaby miła odmiana.

Isobel, ignorując go, rozłożyła kolejno siedem składników receptury na

wierzchołkach heptagramu. Każdy czar miał zawsze siedem składników.

– Myślę, że zwycięstwo Macaslanów byłoby czymś jeszcze gorszym

niż triumf Lowe’ów – ciągnął Oliver. – Lowe’owie przynajmniej trzymają

się na uboczu, z dala od innych ludzi. Ale co Macaslanowie zrobiliby z taką

potężną magiczną mocą? Wiesz, Hassan, jak bardzo oni uwielbiają

pogrzeby. Nie sądzisz, że chcieliby mieć ich trochę więcej?

Isobel rozprostowała palce. Na małym palcu prawej dłoni nosiła

pierścień z klątwą Rozwal To, służącą do samoobrony. Dołączyła ją do


swojego arsenału, odkąd reporterzy zaczęli łazić za nią w drodze do szkoły.

Chętnie zobaczyłaby minę Olivera, kiedy ten czar zwali go na podłogę.

Ale wtedy Hassan cofnął się od niej nieufnie o krok.

– On rzeczywiście ma rację – przyznał.

Gniew Isobel przeszedł w gorzką, beznadziejną urazę – do tych dwóch

chłopaków; do Briony Thorburn; do całej jej rodziny.

Zdecydowana nic na to nie odpowiedzieć – a tym bardziej się nie

rozpłakać – skupiła się na pracy. Gdy skończyła, kamień zaklęć pulsował

mocnym białym światłem, jak nowy.

– Nie ma za co – burknęła i koledzy wyszli, nawet nie wymamrotawszy

pożegnania.

– Zadzwonię do jego matki – powiedział ktoś za nią.

Odwróciła się i zobaczyła matkę opartą o futrynę drzwi prowadzących

na zaplecze sklepu. Honora Jackson miała jasną cerę i jasne kręcone włosy

niemal do bioder. Była w kwiecistej spódnicy do kostek. Jej twarz, zwykle

lśniąca od zaklęć kosmetycznych, była niezwyczajnie blada.

– Jak długo tu stałaś? – spytała ją Isobel.

– Wystarczająco długo. Możemy porozmawiać?

W głosie matki brzmiało wahanie. Ostatnio, ilekroć ze sobą

rozmawiały, kończyło się to głośną burzliwą kłótnią.

– Nie jestem w nastroju – odparła Isobel.

Przeszła szybko obok niej, wzięła swoje rzeczy i weszła na górę do

mieszkania matki. Jej sypialnia była pierwsza po lewej. Różniła się bardzo

od pokoju Isobel w domu ojca, z brokatowymi tapetami, wszechobecnym

zmatowiałym tombakiem i wonią stęchlizny, której nie potrafiły

zamaskować żadne odświeżacze powietrza. Jej pokój tutaj był czysty

i pełen kolorów, każda ze ścian pomalowana na inny odcień złota i różu.


W tym pokoju urządzała przyjęcia z nocowaniem, ubierała się przed

szkolnymi potańcówkami. To był jej azyl.

Padła na atłasową pościel. Po chwili rozległo się głośne szczęknięcie

otwierania zatrzasku w drzwiach i weszła matka.

– Co ci mówiłam o zaklęciu automatycznego zamka w twoich

drzwiach? – rzuciła.

Isobel pospiesznie sięgnęła do sterty tabloidów na nocnym stoliku

i wepchnęła je do górnej szuflady. Nie chciała się przyznać, że czyta to, co

drukuje o niej „Światowe Życie”.

– Wolałabym, żebyś nie wparowywała tak do mojego pokoju –

burknęła.

– No cóż, przecież to ja opłacam czynsz. – Honora przysiadła na brzegu

łóżka córki. – Odwiedziłam dziś Lowe’ów.

– Co takiego?!

Isobel nigdy nie słyszała, by ktokolwiek oprócz członków rodziny

Lowe’ów przeszedł przez ich bramę z kutego żelaza. Czasami zapominała,

że ktokolwiek mieszka w tej leśnej rezydencji, że nie jest jedynie scenerią

niesamowitych opowieści.

– Raczej nie odrzuca się zaproszenia od Marianne Lowe – powiedziała

matka stanowczym tonem. – Wezwała wszystkich wytwórców zaklęć

i klątw w miasteczku, tak jak przed dwudziestoma laty. Mieszkam

w Ilvernath wystarczająco długo, by wiedzieć, czego się spodziewać.

– Marianne Lowe jeszcze żyje? – spytała Isobel.

Zmarszczyła nos. Z opowieści, które słyszała o tej kobiecie, można było

odnieść wrażenie, że ona ma z tysiąc lat.

Matka się roześmiała.

– Niestety tak. I spotkałam tam mistrza Lowe’ów, tego ze zdjęcia

w gazetach. On…. – Urwała i przygryzła usta.


– Alistaira – powiedziała Isobel. – Też go spotkałam.

Teraz z kolei matka wydawała się wstrząśnięta.

– Jak to? Od kiedy Lowe’owie pozwalają swoim dzieciom oglądać

światło dnia?

– Zrobiono mu zdjęcie w nocy. Byliśmy w tym samym pubie. Czy

chodzi o tę plotkę, że on kogoś zaatakował?

– Już o tym słyszałaś?

– Rozmawiali o tym Olivier i Hassan – rzekła Isobel ze ściśniętym

gardłem. – A dlaczego…? Co się stało?

– To, co zrobił ten chłopiec… było potworne. Bayard Attwater od tego

oślepł.

– On zaatakował pana Attwatera? – spytała zdumionym głosem Isobel.

Bayard Attwater był szanowanym, wpływowym człowiekiem.

– Rzekomo w obronie własnej, ale nawet gdyby tak było…. – Matka

wzięła głęboki wdech. – Wiem, że kiedy zacznie się turniej, Alistair bez

dostępu do wysokiej magii nie będzie tak silny. Ale tak czy owak, nie

podoba mi się to. On jest niebezpieczny, niezrównoważony. Obiecaj mi, że

to nie ty się z nim zetrzesz.

Strach w głosie matki przyprawił Isobel o nerwowy skurcz w żołądku,

lecz nie zdradziła się z tym. Po ich kłótniach w ciągu minionych kilku

miesięcy miała dość rozsądku, żeby nie okazywać przed matką żadnej

słabości, gdyż Honora mogłaby wykorzystać to jako kolejny powód, dla

którego Isobel nie powinna być mistrzynią. A kiedy nie kłóciła się w tej

kwestii z córką, kłóciła się z ojcem Isobel. To było męczące.

– Czy możemy nie rozmawiać o turnieju? – poprosiła ją Isobel, tak jak

wcześniej Olivera.

Pomacała pod kołdrą w poszukiwaniu przenośnego odtwarzacza

kompaktowego. Chciała odgrodzić się od matki, zostać sama.


– Po prostu nie rozumiem tego, Isobel – rzekła matka ostrym tonem. –

Naprawdę nie rozumiem. Masz całe życie przed sobą. Rok temu

rozmawiałyśmy o szkole mody. Nie chciałaś nawet słyszeć o tej książce,

o turnieju ani o…

– Zmieniłam zdanie, jasne? – burknęła Isobel. – To ja decyduję.

– Ale rzecz właśnie w tym, że to nie ty decydujesz. Jesteś jeszcze

niepełnoletnia. Jeśli potrzebujesz operacji medycznej, ja muszę wyrazić

zgodę. Jeśli jedziesz na wycieczkę edukacyjną, ja podpisuję formularz

pozwolenia.

Odbyły już tę kłótnię kilkanaście razy. Isobel zignorowała słowa matki

i zajęła się rozplątywaniem słuchawek do uszu.

– Wciąż nie wiem, co na to twój ojciec – ciągnęła matka. – Znam go.

Wiem, że cię przekonał.

W głowie Isobel rozbrzmiał chrypliwy głos ojca:

„Porzuciłabyś własną rodzinę? Po wszystkim, co dla ciebie zrobiliśmy?

Czy to dlatego, że się boisz? Jesteś zbyt uzdolniona, żeby się bać. Media

już cię uwielbiają. A może dlatego, że się nas wstydzisz? Możesz

zwyciężyć, Isobel. Wiesz, że możesz”.

– Może chcę być mistrzynią – skłamała. – Może chcę przejść do historii

i zostać zapamiętana jako zwyciężczyni.

– To zwykła mówić Briony, nie ty – rzekła matka.

Isobel wzdrygnęła się na samą wzmiankę o Briony, na wspomnienie

wszystkiego, co ta dziewczyna jej zrobiła. Wiedziała, że Briony

z pewnością czuję się zraniona tym, że to jej siostrę ogłoszono mistrzynią –

i cieszyła się z tego. Cieszyła się, że Briony Thorburn w końcu nie

osiągnęła przynajmniej jednej rzeczy, której pragnęła.

– Kiedy byłaś dzieckiem – mówiła dalej matka – nie martwiłam się

o ciebie. Sądziłam, że ponieważ przed rozpoczęciem turnieju będziesz


miała zaledwie szesnaście lat, wybiorą któreś z twoich starszych kuzynów.

I rzeczywiście, rodzina nie poświęcała ci wiele uwagi, dopóki twój ojciec

i ja się nie rozstaliśmy.

– Zawsze płacili za moją szkołę – przypomniała Isobel. – I przysyłali mi

prezenty urodzinowe.

– Isobel, twoi stryjowie i ciotki aż do zeszłego roku przypuszczalnie nie

wiedzieli nawet, jak się pisze twoje imię. Twój ojciec był zadowolony, jeśli

odwiedzili was raz na miesiąc. Ale nagle pojawiły się artykuły w prasie.

Nagle stałaś się sławna, zostałaś chlubą i radością rodziny Macaslanów. Tak

naprawdę jesteś dla nich tylko użytecznym narzędziem, niczym więcej.

Te słowa zabolały Isobel. Być może większość jej wspomnień

z dzieciństwa o krewnych to były niewyraźne obrazy wysadzanych

diamentami zegarków i dymu cygar. Ale przynajmniej kiedy cały świat

odwrócił się od niej, Macaslanowie przyjęli ją z otwartymi ramionami.

Wiedziała jednak, że matka miała na myśli coś jeszcze. Niemal dekadę

temu Honora przyłapała ojca Isobel na wykorzystywaniu jej firmy do

wyprowadzania pieniędzy na fałszywe konta. Dlatego się z nim rozwiodła.

– Nadal są moją rodziną, prawda? – zripostowała Isobel. – Czy nie

mogą się mną posłużyć?

– Nie! – Matka sięgnęła, by ująć Isobel za rękę, ale dziewczyna cofnęła

ją gwałtownie. – Nie mogą.

– Więc wolałabyś, żeby którym z moich kuzynów posłużyli się zamiast

mną? Peterem? Anitą? Greg…

– Którymkolwiek z nich! Którymkolwiek, tylko nie moją córką! –

wykrzyknęła Honora. Isobel próbowała włożyć do uszu słuchawki, lecz

matka wyszarpnęła z jej dłoni przewód. – Jeszcze nie skończyłam z tobą

rozmawiać!

W gardle Isobel coś wezbrało: nie wiedziała, krzyk czy płacz.


– D-doskonale – wyjąkała płaczliwie, wyraźnie bliższa łzom.

Przycisnęła do piersi poduszkę ze sztucznego futra. – Mów sobie, c-

cokolwiek zechcesz! Ale nie możesz niczego zmienić. Ja już…

– Nie jesteś mistrzynią, dopóki nie wyryjesz swojego imienia

i nazwiska na Filarze. Masz jeszcze tydzień. Możesz pomaszerować stąd

prosto do ojca, powiedzieć jemu i wszystkim przeklętym reporterom, że

zmieniłaś zdanie. Że już tego nie chcesz.

Isobel wyobraziła sobie tę scenę. Nie znosiła, kiedy matka na nią

wrzeszczała, lecz wściekłość ojca była gorsza.

– Myślisz, że zginę. – Oddychała szybko, usiłując zachować

opanowany ton głosu. – Myślisz, że Alistair Lowe mnie zabije. Ale nie

zabije. Jestem od niego silniejsza.

– Powiedzmy, że jesteś – rzekła matka tonem świadczącym jasno, że

w to nie wierzy. – Czy naprawdę chcesz zostać morderczynią? To, że turniej

formalnie jest legalny, nie oznacza…

– Nie, oczywiście, że nie chcę! Ale…

– Więc jak to rozegrasz? Zabijesz Innes, młodszą siostrę Briony?

Po twarzy Isobel popłynęły gorące łzy. Nie cierpiała płakać. Nie

cierpiała czuć się taka bezradna.

– Tak, zabiję – odrzekła.

Ponieważ jeśli miniony rok czegoś ją nauczył, to tego, że jest twarda.

Matka wstała i chwyciła ją za przegub.

– Dobrze, w takim razie wyjedziemy.

– Co? – wychrypiała Isobel.

– Polecimy do Keraktos i zatrzymamy się u mojej siostry. Jeszcze

dzisiejszej nocy. Będziesz zbyt daleko, żeby mogli sprowadzić cię przed

rozpoczęciem turnieju.
Część Isobel poczuła głęboką ulgę. Mogłaby opuścić na zawsze

Ilvernath. Mogłaby zacząć od nowa.

Ale wtedy Macaslanowie wybiorą jedno z jej kuzynów. Czy naprawdę

mogłaby im to zrobić? Skazać na pewną śmierć Petera, Anitę lub kogoś

innego? Stanowiła dla Macaslanów realną szansę zwycięstwa, zdobycia

władzy i bogactwa, które odmienią ich reputację, ich życie. Chociaż

dotychczas zawsze mogła schronić się u matki, jak każdy członek rodziny

Macaslanów wiedziała, jak to jest być traktowaną jak szmata, jak powód do

wstydu.

– Nie wyjadę – wydusiła.

– Owszem, wyjedziesz! – rzekła stanowczo matka.

Z początku, gdy zaczęła wyciągać ją z łóżka, Isobel próbowała się jej

wyrwać. Ale kiedy ostre wymanikiurowane paznokcie matki wbiły się w jej

skórę, przywołała całą swoją koncentrację i rzuciła klątwę z pierścionka

z kryształem kwarcu na małym palcu.

Z kamienia wysączyło się, niczym olej, białe światło magii i rozlało po

dywanie. Ta magiczna moc bulgotała i rozprzestrzeniała się, obryzgując

wszystko w pobliżu. Pod jej wpływem wypolerowane kasztanowe drewno

nocnego stolika Isobel zaczęło się wyginać i butwieć. Gobeliny na ścianach

pożółkły, tapeta wokół nich złuszczyła się jak zeschła skóra. Deski podłogi

z głośnym jękliwym skrzypieniem wypaczyły się i odpadały jedna po

drugiej jak łamliwe paznokcie, odsłaniając błoto i czerwie pod spodem.

Matka wrzasnęła i puściła Isobel, gdy klątwa Bebechy Bagna dotknęła

jej skóry i przywarła do ciała jak smoła. Zanim Honora zdołała rzucić

zaklęcie ochronne, klątwa przypaliła końce jej włosów. Swąd przyprawił

Isobel o mdłości.

Nie zwymiotowała, tylko przyciągnęła kolana do piersi, objęła je

rękami i szlochała; jej łóżko było jedyną nietkniętą wyspą pośród oceanu
zgnilizny i brudu. Tę klątwę z poziomu dziewiątego, przeznaczoną do

unicestwiania zaklęć obronnych, podarował jej w prezencie ojciec, kiedy

zgodziła się zostać mistrzynią. Zamierzała zachować ją na turniej, lecz

zamiast tego zrujnowała jedyne miejsce, którego inni Macaslanowie nigdy

nie tknęli.

– Nie możesz mnie do niczego zmusić – warknęła do matki, która

uciekła na korytarz. Teraz już obie szlochały. – I żaden z pozostałych

mistrzów nie jest na tyle silny, by mnie pokonać.


GAVIN GRIEVE

„Żaden Grieve nigdy nie odniósł korzyści z turnieju. Dla nas – i być

może tylko dla nas – to jest prawdziwa klątwa”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

odczas gdy na dworze szalała burza, Gavin wymknął się do swojego

P pokoju i pospiesznie zatrzasnął za sobą drzwi. Uderzenie pioruna

zawibrowało mu w klatce piersiowej. Przyklęknął przy biurku

i przyjrzał się kwarcowemu kamieniowi zaklęć osadzonemu w dolnej

szufladzie. Zawarte w nim zaklęcie – Nie Wpuszczać, z poziomu piątego –

chroniło ją przed wścibskimi oczami. Był to najwyższy poziom czaru, jaki

kiedykolwiek zdołał samodzielnie wykonać.


Myśl o wytwarzaniu zaklęć przypomniała Gavinowi o jego

katastrofalnej rozmowie z Osmandem Walshem i o tym, że nie udało mu się

pozyskać wsparcia żadnego wytwórcy. Być może brakowało mu koneksji

czy środków finansowych, jakimi dysponowały inne rodziny uczestniczące

w turnieju. Jednak niemal od zawsze wiedział, że zostanie mistrzem, i to

dawało mu przynajmniej jedną cenną przewagę: czas.

Odblokował zaklęcie i wysunął szufladę. Wewnątrz było sześć

kartonowych teczek oraz zaczytany egzemplarz Tragicznej tradycji

z licznymi adnotacjami i zakładkami. Pierwotnie jego zapiski wiązały się ze

zbieraniem materiałów na temat historii wysokiej magii i rywalizujących

rodzin, jednak w miarę zbliżania się terminu turnieju stały się czymś innym.

Rodzajem akt zawierających informacje dotyczące potencjalnych

mistrzów.

Isobel Macaslan. Elionor Payne. Carbry’ego Darrowa. Innes Thorburn.

Trojga kandydatów z rodziny Blairów.

I faworyta turnieju, mistrza, którym Gavin interesował się najbardziej.

Wyjął jego teczkę.

Światło błyskawicy za oknem jeszcze podkreśliło gniewny grymas na

twarzy Alistaira Lowe’a na zdjęciu.

Gavin wydarł je niedawno z gazety „Wieczór Ilvernath” i przymocował

spinaczem do pierwszej strony akt. Było to jedyne zdjęcie tego chłopca,

jakie udało mu się znaleźć, gdyż rodzina Lowe’ów celowo wiodła

samotnicze życie. W blasku flesza aparatu fotograficznego jakiegoś

poszukiwacza klątw Alistair Lowe wyglądał na mocno poirytowanego.

Gavin wiedział, że ma on starszego brata, jednak chociaż formalnie obaj

chłopcy mieli prawo zostać mistrzem, był pewien – podobnie jak

najważniejsze media – że rodzina Lowe’ów wybierze Alistaira. Jeszcze

nawet przed ukazaniem się książki inne rodziny szeptały plotki o Alistairze:
jego mocy, niegodziwości, okrucieństwie. Wytwórcy zaklęć bez wątpienia

wręcz błagali go, by przyjął ich sponsoring.

Gavin postanowił nie myśleć o innym aspekcie widocznym na zdjęciu:

nawet w niekorzystnym świetle lampy błyskowej i z gniewnym grymasem

Alistair Lowe był nadzwyczaj przystojny. Ale to nie miało znaczenia.

– Zabiję cię – powiedział na głos, dźgając palcem w środek zdjęcia.

Skrzypnęły drzwi jego pokoju i dobiegł od nich wysoki, nieco nosowy

głos Fergusa.

– Co robisz?

Gavin gwałtownie zamknął teczkę i odwrócił się szybko do brata.

– Powiedziałem ci, żebyś tu nie wchodził.

Fergus się skrzywił. Jasne włosy miał gładko przylizane; za nim

widniały mokre ślady butów wiodące z korytarza.

– Więc powinieneś mieć na drzwiach mocniejsze zaklęcie.

Spojrzenie Fergusa pomknęło od stojaka ze sztangą w kącie pokoju do

szafy z ubraniami, pełnej wiszących rzędem identycznych T-shirtów

posortowanych według kolorów, aż wreszcie zatrzymało się na otwartej

szufladzie biurka.

– Co tam masz? Gazetki dla dorosłych?

– Nie twoja sprawa.

Ale Fergus, beznadziejnie wścibski, już rzucił się do przodu

i wyszarpnął z szuflady książkę. Przekartkował ją i wytrzeszczył oczy.

– Podkreśliłeś niemal każde zdanie. Gav, ile razy ją przeczytałeś?

– Za mało – burknął Gavin. Był od Fergusa starszy o cztery lata

i cięższy o dziewięć kilogramów mięśni: nie potrzebował magii, by

sprawić, że brat pożałuje tego węszenia. – Natychmiast ją oddaj.


– Nie rozumiem. Nie ma w niej niczego, o czym byśmy już wcześniej

nie wiedzieli.

– Czy w ogóle ją czytałeś?

Fergus się zawahał, a potem pokręcił głową.

– Mama powiedziała, że nie warto.

– Warto, ponieważ to przez tę książkę wszyscy w mieście nas

nienawidzą – odrzekł Gavin. – Pełno w niej opisów słabych stron

wszystkich rodzin uczestniczących w turnieju: słabych stron, które

zamierzam wykorzystać do tego, żeby osoby, które wkrótce będę zmuszony

zabić, nie zabiły wcześniej mnie.

Gavin gardził wszystkim tym, co przyniósł mu ubiegły rok. Ten rok

zrujnował jego nieliczne przyjaźnie, sprawił, że chłopcy i dziewczyny,

z którymi wcześniej flirtował, odsunęli się od niego z mieszaniną litości

i odrazy. Nikt nie chciał mieć do czynienia z chłopakiem, którego wkrótce

czeka niechybna śmierć.

Fergus się zaczerwienił i odłożył książkę.

– Nie zmuszamy cię… to znaczy, myślałem, że chcesz być mistrzem.

Gavin nie był pewien, czy „chce” to właściwe słowo. Chęć zakładała

wybór, którego nigdy mu nie dano. Stał się mistrzem rodziny Grieve’ów

bardziej drogą eliminacji niż w jakikolwiek inny sposób. Przez większość

czasu potrafił wmawiać sobie, że podjął decyzję z własnej woli, ale

w spokojniejszych chwilach, bez wypełniającego ciszę bębnienia deszczu

za oknem czy paplaniny Fergusa, uświadamiał sobie, że to nieprawda.

Nie miało to jednak znaczenia, podobnie jak nie miało sensu

wzbudzanie w Fergusie poczucia winy z tego powodu. W Fergusie

będącym ulubieńcem matki, który nigdy nie pojmie, dlaczego brat jest taki

zimny i zawzięty. Gavin pragnął go znienawidzić. Pragnął znienawidzić


całą rodzinę za to, co mu zrobiła. Ale już dawno temu postanowił zachować

tę nienawiść na czas turnieju: przekuć ją w swoją broń.

– Chcę – powiedział, starając się nadać swemu głosowi łagodniejsze

brzmienie. – Po prostu mnie zaskoczyłeś. Po co właściwie przyszedłeś?

– Po kamień zaklęć. – Fergus wskazał na swoje mokre ubranie. – Na

dworze jest paskudnie, a ja mam się spotkać z Brianem…

– Nie dam ci żadnego kamienia zaklęć – odparł stanowczo Gavin. –

Potrzebuję wszystkich, ponieważ, jak niewątpliwie zauważyłeś, nie

opływamy w sojusze z wytwórcami zaklęć.

I wtedy Fergus zrobił coś, czego Gavin się nie spodziewał. Uśmiechnął

się.

– Nie słyszałeś? Alistair na jakimś zebraniu zaatakował wytwórcę

zaklęć. Teraz ci, którzy tam byli, jeszcze bardziej nienawidzą Lowe’ów.

Mówi się, że zrobią niemal wszystko, żeby mistrz tej rodziny zginął.

Gavina przeszyła nagle rozpaczliwa nadzieja. Nigdy nie był bardziej

wdzięczny za to, że jego brat jest nieznośnym plotkarzem.

– Powiedz mi, którzy wytwórcy uczestniczyli w tym zebraniu – zażądał;

w jego umyśle już wykluwał się plan.

Jeżeli Alistair okazał się na tyle głupi, by zrobić sobie tak potężnych

wrogów, a oni byli tak rozwścieczeni, by pragnąć jego śmierci – będą

chcieli, żeby zginął w poniżający sposób. Taki, który zrujnuje dziedzictwo

rodziny Lowe’ów. Idealnym sposobem byłaby śmierć z ręki członka

rodziny Grieve’ów.

Gavin widział już, jak skończy się jego własna historia. Potrzebował

tylko doprowadzić do tego, żeby jakiś wytwórca zaklęć też to zobaczył.


BRIONY THORBURN

„Relikty – broń pełna wysokiej magii – spadają losowo z nieba

w trakcie trzech miesięcy trwania turnieju. Są to: Płaszcz, Młotek,

Lusterko, Miecz, Medalion, Buty i Korona”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

o zakończeniu eliminacyjnego konkursu Thorburnów odbyła się

P tradycyjna ceremonia koronacji mistrza. Była to

z poczęstunkiem w parku, na terenie posiadłości Thorburnów,


impreza

w której uczestniczyli członkowie niemal wszystkich gałęzi rodziny – a tym


razem na dodatek także połowa mieszkańców Ilvernath. Stoły ustawione na

głównym dziedzińcu uginały się od potraw i napojów, a popołudniowe

słońce świeciło jasno na, zdaje się, bezkresną chmarę gości, którzy

przybyli, aby pogratulować Innes.

Briony zawsze uwielbiała przyjęcia, a o tym szczególnym marzyła od

lat. Teraz jednak, gdy do niego doszło, była nieszczęśliwa. Do turnieju

zostały dwa dni, a ona i Innes ledwie zdołały zamienić kilka słów od czasu

tej próby, która nie była próbą. Odtąd Briony spędzała czas na

rozpamiętywaniu tego, że rada seniorów nie zaprotestowała, gdy agentka

Yoo wyznaczyła Innes na mistrzynię, na wspominaniu własnego wybuchu

gniewu i bolesnego wyrazu twarzy siostry. Całe to wydarzenie było

ogromnie upokarzające – tym bardziej że seniorzy okłamali resztę rodziny,

oznajmiając, że lusterko uznało Briony za niegodną zostania mistrzynią.

Wszyscy ci ludzie sądzili, że oblała test, jednak w rzeczywistości

została okradziona ze swojej historii. I nie miała pojęcia, jak ją odzyskać.

– Wiesz, krąży wiele spekulacji dotyczących faworyta do zwycięstwa

w turnieju.

Zaskoczona Briony odwróciła się szybko i ujrzała mężczyznę

o rumianych policzkach, ubranego w fioletowy garnitur.

– Jestem Osmand Walsh – przedstawił się. – Wytwórnia Zaklęć

Walshów.

– Briony Thorburn – odpowiedziała odruchowo, ściskając jego lepką od

potu dłoń.

Nie pojmowała, dlaczego wytwórca zaklęć zawraca sobie głowę

rozmową z nią, skoro zaledwie o kilka kroków brylowała nowa złota

dziewczyna Thorburnów.

– Jak mówiłem, to trzeci turniej, którego jestem świadkiem, i uważam,

że mistrzyni twojej rodziny nie ma żadnych szans na zwycięstwo. –


Osmand Walsh zakołysał swoją szklaneczką z dżinem z tonikiem, mierząc

Briony wzrokiem od stóp do głowy. – Z pewnością jesteś dumną osobą.

Czy od zawsze wiedziałaś, że wybiorą Innes? Słyszałem, że wszyscy

w rodzinie Thorburnów są piekielnie ambitni.

– Tak – wycedziła. – Jestem bardzo dumna.

Bynajmniej nie on jeden do niej podszedł. Następni byli dwaj z jej

szkolnych kolegów, Liam i Kwame, którzy odszukali ją, kiedy znudziła ich

już stojąca w parku kabina do robienia magicznych zdjęć.

– Wiemy, że bardzo chciałaś zostać wybrana – powiedział Kwame. –

Ale po wszystkim, co napisano w tej książce, może lepiej, że ty nie… no

wiesz…

Liam ostrzegawczo ścisnął rękę swojemu chłopakowi.

– Po prostu cieszymy się, że będziesz z nami przez pięć lat – rzekł

stanowczo. – Gloria powiedziała, że nasza drużyna rugby ma teraz

naprawdę szansę na sukces w międzynarodowych zawodach.

Briony po raz tysięczny przeklęła w duchu Tragiczną tradycję za to, że

umożliwiła całemu światu wściubianie nosa w sprawy Ilvernath. Jakby

rozgrywki siatkówki i rugby mogły mieć dla niej jakieś znaczenie

w porównaniu z prawdziwą rywalizacją, do której od dawna ją

przygotowywano.

– Wybaczcie – rzekła do nich, gdy zaczęli rozważać

prawdopodobieństwo, który z mistrzów zginie jako pierwszy; obaj typowali

Gavina Grieve’a. – Muszę poszukać toalety.

Przemknęła przez tłum gości i dała nura za żywopłoty na skraju

dziedzińca, zostawiając za sobą wesoły zgiełk przyjęcia.

Pragnęła się komuś zwierzyć, ale Przysięga Dyskrecji uniemożliwiała

jej opowiedzenie prawdy. A poza tym jedyne osoby, które mogłyby ją

zrozumieć, i tak nie chciałyby z nią rozmawiać.


Isobel Macaslan, jej najlepsza przyjaciółka. Finley Blair, jej chłopak. Te

dwie relacje były już przeszłością. Oboje zostali mistrzami; informacja

o nominacji Finleya ukazała się w dzisiejszej porannej gazecie.

Briony od roku z nimi nie rozmawiała, ponieważ narozrabiała i rodzina

zmusiła ją do zmiany szkoły. Oczywiście, Briony posłuchała. Rodzina była

dla niej najważniejsza. Teraz uświadomiła sobie, że zrezygnowała z tego

wszystkiego dla zdobycia pozycji, na którą jej nawet nie wybrano.

A kilkoro spośród najważniejszych dla niej osób wkrótce pozabija się

nawzajem.

Chociaż miała całe życie, żeby przywyknąć do tej myśli, teraz, tuż

przed początkiem turnieju, nie mieściło się jej to w głowie.

Gdy płakała, siedząc na porośniętej mchem ławce ukrytej za fontanną,

zza żywopłotu wybiegła jakaś rozchichotana para. Na widok Briony oboje

zatrzymali się niepewnie. Zobaczyła siebie ich oczami: rozmazany tusz do

rzęs, czerwony nos… Ogarnęło ją zakłopotanie… i wściekłość.

Bez namysłu wezwała zaklęcie Pomocna Dłoń z pierścienia na

środkowym palcu lewej ręki – używane zazwyczaj przy podstawowych

pracach domowych – i poczuła przypływ stosownej magii. Chwilę później

z wylotu fontanny woda trysnęła pełnym strumieniem i chlusnęła ponad jej

brzegami, ochlapując parę, która wrzasnęła i odbiegła.

– Przepraszam – wymamrotała Briony pod nosem.

To nie było w stylu Thorburnów, nawet jeśli chodziło tylko o zaklęcie

drugiego poziomu.

Jednak przecież Briony nie musiała być idealną członkinią rodziny

Thorburnów. Już nie.

Zza żywopłotu za jej plecami dobiegł cichy śmiech.

– Czy twoja rodzina wyznaje zasadę zabraniającą publicznego

okazywania uczuć?
Briony się odwróciła. Od strony żywopłotu ktoś zmierzał w jej stronę.

Wyglądał na kilka lat starszego od niej, miał jasną cerę i czarne włosy

sięgające za uszy. Na szyi nosił naszyjnik z pierścieni zaklęć z pękniętymi

kamieniami, a na kościstych nadgarstkach bransolety nabijane ćwiekami.

Briony nie spodobało się, jak na nią patrzył. Przywiodło jej to na myśl

jastrzębie polujące na wróble w ich ogrodzie: kryjące się, dopóki dla ich

ofiary było za późno na ucieczkę.

– Kim jesteś? – spytała.

Uśmiechnął się na tyle szeroko, że dostrzegła błysk kolczyka wkłutego

w język.

– Reid MacTavish.

Rozpoznała to nazwisko. Wytwórca zaklęć – i to ważny. Powinien być

teraz na głównym dziedzińcu pośród innych oferujących Innes sponsoring,

zamiast czaić się w cieniu jak duch z opowieści grozy.

– Masz jakieś klątwy mogące sprawić, żeby wszyscy zostawili mnie

w spokoju? – burknęła zrzędliwym tonem.

– Wydaje się, że taki rodzaj magii nie jest w stylu twojej rodziny.

– Najwyraźniej ja też nie – warknęła.

Natychmiast tego pożałowała. W Ilvernath plotki rozchodzą się szybciej

niż niekontrolowana klątwa: zwłaszcza teraz, gdy z każdego ścieku

wypełzają dziennikarze i poszukiwacze klątw.

I rzeczywiście, Reid popatrzył na nią z zaciekawieniem.

– Moja rodzina mówiła mi zawsze, że najgorzej znoszą to ci najbliżsi

mistrzów – powiedział. – Jesteś jej siostrą, tak? To musi być dla ciebie

trudna sytuacja.

Briony odparła, starając się zapanować nad głosem:

– Nawet nie masz pojęcia jak bardzo.


– Racja, nie mam. Ale czy nie jesteś z niej dumna? Czytałem, że

w rodzinie Thorburnów trzeba ciężko walczyć o pozycję mistrza.

Widocznie ona naprawdę na nią zasłużyła.

„Nie tak jak ja”. Briony zmusiła się, by odepchnąć tę myśl, wiedząc, że

jeśli zacznie rozpamiętywać urazę, jeszcze bardziej ją podsyci. Próbowała

skupić się na czymś innym. Wilgotnych kamiennych płytach pod nogami.

Łagodnym szeleście parkowego żywopłotu. Czystym błękitnym niebie,

które wkrótce splami krew.

– Czytałeś? – powtórzyła cicho. – Przeczytałeś tę książkę, prawda?

– Może. Ale nawet wcześniej, no cóż… Dobry wytwórca klątw pragnie

dowiedzieć się wszystkiego, co zdoła, o klątwie takiej jak ta w Ilvernath.

Jest fascynująca. Skomplikowana machina, która uruchamia się przy

każdym cyklu Krwawego Księżyca.

Machina. Briony nigdy dotąd nie myślała o turnieju w ten sposób –

jakby siedem rodzin tworzyło połączony mechanizm, odgrywający wciąż tę

samą historię, pokolenie po pokoleniu.

– To już przeszłość – rzekł w zamyśleniu Reid, zwilżając językiem

wargi. – Ale przyszłość można zmienić, o czym świadczy książka.

– Klątwy się nie zmieniają – powiedziała mu Briony, a potem

uświadomiła sobie, że nie musi tłumaczyć tego wytwórcy klątw. – Albo

przynajmniej ta się nie zmienia.

– Owszem, klątwa Ilvernath nie uległa zmianie. Ale zmienił się

kontekst. Pomyśl o tym: o całym zamieszaniu i wścibstwie. Zastanawiam

się, jak to odmieni strategie mistrzów albo czy obecność dziennikarzy

i łowców klątw sprawi, że magia klątwy będzie musiała działać mocniej,

zniknie czy może… No cóż, jestem pewien, że ty też o tym rozmyślałaś.

Wydawał się niemal rozmarzony, jakby mówił o swoim romansie.

Briony zadrżała. Wytwórcy klątw mieli reputację odrażających i zaczynała


pojmować dlaczego. Nikt nie powinien darzyć taką miłością czegoś, co

krzywdzi innych.

„Ale twoja rodzina kocha turniej” – szepnął cichy głos w jej głowie.

Uciszyła go.

– Dlaczego w ogóle ze mną rozmawiasz? – spytała. – Czy nie

powinieneś teraz słuchać, jak moja siostra przekonuje cię, czemu masz

ofiarować jej wszystkie twoje najbardziej obrzydliwe produkty?

Reid prychnął.

– Och, w ubiegłym tygodniu mój sklep odwiedziła pewna

przedstawicielka rządu. Zadała mi mnóstwo pytań o to, w jaki sposób

w przeszłości moje produkty pomogły mistrzom odnieść zwycięstwo.

Powiedzmy po prostu: mam wrażenie, że wiem, o którą rodzinę pytała: na

tyle potężną, by mieć realną szansę na sukces w turnieju, ale o wiele

łatwiejszą do kontrolowania niż Lowe’owie czy Blairowie. Założę się, że

twoja siostra już ma wszystkie kamienie zaklęć, jakich mogłaby

potrzebować. Prawdopodobnie właśnie dlatego rząd wybrał ją na

mistrzynię; bo jest uległa.

Briony gapiła się na niego. Spróbowała się odezwać, ale Przysięga

Dyskrecji unieruchomiła jej struny głosowe. Wokół niej rozbłysła magia,

w powietrzu migotały białe drobiny.

– Interesujące – mruknął Reid, podchodząc bliżej do Briony. – A więc

to prawda!

– Ja… – wyjąkała. – Ty… Jak…?

Reid wzruszył ramionami.

– Szczerze mówiąc, aż do teraz była to tylko teoria.

Briony nie złamała przysięgi, lecz to nie miało znaczenia. Prawda

wyszła na jaw, a udział agentki Yoo mógł zrujnować wiarygodność rodziny

Thorburnów.
– Proszę, nie mów nikomu – rzuciła pospiesznie, konstatując z ulgą, że

może już swobodnie wypowiadać słowa.

– Och, nie martw się. Nie zdradzę twojego sekretu. Ale tak się

zastanawiam… czy nie dręczy cię, że twoja rodzina nagina wasze tradycje?

Ostatecznie przecież wysoka magia należy do waszych rodów. Po co

pomagać komuś innemu wejść w jej posiadanie?

Tak, to rzeczywiście dręczyło Briony, jednak nie chciała dać Reidowi

satysfakcji poznania kolejnych kłopotliwych prawd.

– Wybory dokonywane przez moją rodzinę to nie twoja sprawa.

– Ale są twoją sprawą – odparł Reid rzeczowym tonem. – Zatem ciesz

się, że jesteś grzeczną córeczką Thorburnów, skoro właśnie tego naprawdę

chcesz.

Pomachał jej ironicznie na pożegnanie i zostawił ją samą przy

fontannie. Briony przyglądała się, jak odchodził, przepełniona wściekłością,

jednak nie z powodu jego bezczelnych pytań. Była wściekła na siebie – za

to, że nie okazała się na tyle odważna, by sama zadać te pytania.

Coś zaczynało w niej kiełkować. Właściwie nie pomysł, ale jego

zalążek; migotał w głębi jej umysłu jak drobina surowej magii czekająca, aż

zostanie pochwycona, udoskonalona i przetworzona. Briony wymknęła się

z parku do olbrzymiej rezydencji, która należała do jej rodziny od

niepamiętnych czasów. To tutaj dorastały ona i Innes, zawsze otoczone

przez krewnych, lecz nigdy tak naprawdę z nimi niezwiązane. Wbiegła po

krętych schodach do swojego pokoju i przyklękła na wełnianym chodniku

przy nogach łóżka.

W dniu opublikowania książki Tragiczna tradycja jej egzemplarze

zostały anonimowo dostarczone do wszystkich siedmiu rodzin

uczestniczących w turnieju. To Briony znalazła tę paczkę na progu


rezydencji Thorburnów i powiedziała rodzinie, że ją zniszczyła. Byli

zadowoleni i nie mieli powodu wątpić w jej słowa.

Ale ta sama pełna ciekawości część Briony, która teraz dochodziła do

głosu, kazała jej wówczas potajemnie zachować tę książkę.

Wyciągnęła ją spod materaca i starła z niej warstwę kurzu. Okładka

była krzykliwa i tandetna: dziesiątki zdjęć i portretów wcześniejszych

mistrzów, każdy nasycony złowrogą czerwienią.


ALISTAIR LOWE

„Lowe’owie zwyciężają, nawet gdy nikt się tego nie spodziewa, nawet

gdy inny mistrz jest uważany za silniejszego, za faworyta. A reszcie nas

pozostaje pytać, jak to robią.

Nigdy nie otrzymujemy odpowiedzi”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

listair wędrował w snach przez swoje wspomnienia. W pierwszym

A miał siedem lat i był przywiązany za kostkę do kolumienki łóżka.


– Nazywają ich Nocnymi Kreaturami – powiedziała matka. Miała niski

melodyjny głos, idealny do opowiadania historii. A w rodzinie Lowe’ów

uwielbiano opowiadać historie, zwłaszcza po zmroku. – Pojawiają się tylko

wtedy, kiedy jest ciemno, więc nigdy nie można ich zobaczyć.

Zgasiła lampy w jego sypialni. Drzwi zaskrzypiały, gdy zaczęła je

zamykać.

Alistair krzyknął i wściekle szarpnął sznur zabezpieczony magicznym

węzłem.

– Nie. Nie rób…

– Właśnie tacy są, wiesz. Mroczni. Najpierw zabiorą ci oczy.

– Proszę. Nie mogę…

– Dobranoc! – rzekła śpiewnie.

To była pierwsza noc nieoficjalnego treningu Alistaira na mistrza

i przez cały czas szlochał. Dopiero tuż przed świtem Hendry wkradł się do

jego pokoju i pomógł mu oczyścić pościel. I przypomniał, że będzie musiał

znosić te lęki, żeby stać się nieustraszonym.

Potem sen się zmienił. Tym razem Alistair był starszy, chociaż niewiele.

– Gobliny to paskudne stworzenia, zawsze szukają zakopanych

skarbów – powiedziała matka pieszczotliwym tonem, spoglądając w dół na

Alistaira. Tkwił w otwartym grobie obok trumny swego zmarłego ojca

i zacharczał, gdy matka rzuciła mu na twarz garść drobnych srebrnych

monet. – Te monety wystarczą, by zwabić gobliny. A ty masz być na tyle

silny, by je odeprzeć.

Alistair do tego czasu już lepiej znosił próby, lecz mimo to wpadł w tym

grobie w panikę, chociaż nie wydał żadnego dźwięku. Rodzina Lowe’ów

naszyła mu na sweter błyszczące guziki i był pewien, że każde ukłucie lęku

w piersi to pazury goblina zanurzające się w jego ciele w poszukiwaniu

skarbu.
Hendry’emu nie wolno było wtrącać się do tych testów – wiedzieli

o tym obaj nawet wtedy, w młodym wieku. Jednak tamtej nocy przyniósł

bratu koc. Rozum podpowiadał Alistairowi, że polar nie ochroni go przed

potworem, lecz nawet przykuty łańcuchem do na wpół odkopanej trumny

czuł się pod kocem bezpieczniej.

Z biegiem lat matka zaczęła wykorzystywać do szlifowania odwagi

Alistaira nie tylko jego wyobraźnię. Uciekła się do magii.

– Widzę coś! Tam! W wodzie!

Alistair odwrócił się szybko, płynąc przez muliste czarne jezioro na

terenie rodzinnej posiadłości. Tuż przy nim z toni wynurzyła się ciemna

płetwa.

Matka stała na brzegu i na jej twarzy pojawił się wyraz aprobaty, gdy

Alistair przezwyciężył strach i dalej płynął w kierunku środka jeziora.

Hendry też się temu przyglądał i to kojąca obecność brata pomogła

Alistairowi zignorować wrażenie, że coś oślizłego otarło mu się o kostkę.

Hendry dodawał mu odwagi, chociaż powinna była prowadzić go naprzód

lekcja dawana przez rodzinę. Ta sama lekcja, którą stale usiłowali mu

wpoić:

„Potwory nie zdołają wyrządzić ci krzywdy, jeśli jesteś jednym z nich”.

Alistair obudził się z tego snu niespokojny. Ponieważ był to poranek

w przeddzień rozpoczęcia turnieju, takie koszmary wydawały się złą

wróżbą. I tak jak zawsze, kiedy działo się coś złego, postanowił odszukać

brata.

Włożył rozpinany sweter zrobiony ściegiem warkoczowym i odważył

się ruszyć w głąb korytarza. W przeciwieństwie do niechlujnej sypialni

Alistaira, pogrążonej z powodu zaciągniętych zasłon w stałym mroku,

zawalonej niedoczytanymi książkami, kamieniami zaklęć i ciśniętymi na


podłogę trykotowymi koszulkami, w pokoju Hendry’ego panował

nieskazitelny ład. Okna wychodziły na wschód, ku wstającemu słońcu.

Alistair zmrużył oczy przed ostrym blaskiem dnia i spostrzegł, że łóżko

brata jest puste i porządnie zasłane.

Sprawdził w miejscach, które Hendry chętnie odwiedzał. W kuchni

pachniało prażonymi orzechami makadamia i rogalikami z masłem, lecz

nawet te kuszące wonie nie zwabiły Hendry’ego na śniadanie. Jego

ulubione miejsce do drzemki obok nagrobka drogiej ciotki Alphiny także

było puste i na trawie nie odcisnął się ślad ciała Hendry’ego. W pokoju

muzycznym panowała cisza. Korytarze były opustoszałe.

„Może zwinął się w kłębek do drzemki gdzie indziej – pomyślał

Alistair. – Albo jest w gabinecie i ćwiczy się w magii”. Lecz to wydawało

się nieprawdopodobne. W porannych godzinach Hendry unikał

wszystkiego, co wymagało wstania z łóżka.

Z narastającym niepokojem Alistair poszedł energicznym krokiem

przez labirynt ponurych korytarzy rezydencji do salonu. Tam również nie

znalazł brata, ale zastał resztę rodziny.

Lowe’owie byli jedną z najmniejszych rodzin w Ilvernath

uczestniczących w turnieju i szczególnie rzucało się to w oczy teraz, gdy

w salonie siedziało z powagą troje dorosłych i jedno dziecko, wszyscy

ubrani na szaro. Na ścianach wisiały rzędy portretów przodków

w złoconych ramach, tak liczne i wiekowe, że Alistair nie potrafił

rozpoznać twarzy, znał tylko te mistrzów. Ich oczy śledziły go w całym

domu.

Wyobrażał sobie, że portrety szepczą o nim: „Uzdolniony, pracowity.

Ale pamiętacie go jako dziecko? Był taki niespokojny, wylękniony. Jeśli

nawet senne koszmary wytrącają go z równowagi, jak sobie poradzi, kiedy

znajdzie się w koszmarnej rzeczywistości?”.


Nad kamiennym kominkiem wisiał portret namalowany przed ostatnim

turniejem. Przedstawiał jego babkę, równie surową i poważną jak obecnie,

mimo że dwadzieścia lat młodszą, w otoczeniu jej czworga dzieci: matki

Alistaira, Moiry; wuja Rowana; ciotki Alphiny, która zwyciężyła

w ostatnim turnieju, a kilka lat później się powiesiła; i wuja Todda, który

zginął tragiczną śmiercią niedługo po tym, jak zamówiono ten obraz.

Alistair rzucił okiem na najnowszy portret, ukończony zaledwie przed

miesiącem. Widnieli na nim on sam, jego babka, matka, wuj, ośmioletni

kuzyn i Hendry, który jako jedyny się uśmiechał.

Hendry był też jedynym nieobecnym na tym spontanicznym

zgromadzeniu – ale on zazwyczaj się ulatniał, ilekroć miano odbyć jakąś

poważną dyskusję. A sądząc z posępnych min członków rodziny, to

spotkanie miało być poważne. Alistair poczuł suchość w ustach ze

zdenerwowania, unikając badawczego spojrzenia babki. Żałował, że nie ma

przy sobie brata.

– Alistairze – rzekła z powagą matka. – Krwawy Księżyc już prawie

zaszedł. Jutro zacznie się turniej.

W piersi Alistaira wezbrała mieszanina ekscytacji i zdenerwowania. Nie

miało już znaczenia, ile testów zdał czy oblał, ani że spieprzył klątwę

w obecności agentki Yoo. Wszystkie godziny nauki były warte tej chwili.

Hendry zawsze był ulubieńcem rodziny: bardziej czarujący, przystojniejszy,

bardziej kochany. Alistair nigdy nie nadawał się do takiej roli i właśnie

dlatego tak niestrudzenie pracował na własną.

Mistrza.

Dumnie zadarł podbródek i usiadł w skórzanym fotelu naprzeciwko

reszty rodziny. Pozostałych sześć rodzin już ogłosiło swoich wybrańców,

a teraz Alistair w końcu oficjalnie dołączy do ich grona.


– W każdym pokoleniu prezentujemy naszego utalentowanego mistrza –

powiedziała matka tonem jeszcze chłodniejszym niż zwykle.

– Więc to ja jestem mistrzem? – spytał Alistair, starając się, by

zabrzmiało to spokojnie, lecz głos mu się załamał.

Coś w tej scenie było nie w porządku. W swoich fantazjach o tym

momencie wyobrażał sobie dumę w głosie matki. Ciężko na to pracował.

Był doskonałym mistrzem i doskonałym członkiem rodziny Lowe’ów.

To była jego chwila, a jednak odnosił wrażenie, że matka nadal

zachowuje swoją serdeczność tylko dla jego brata.

– Nie przerywaj – warknęła na niego babka i Alistair zesztywniał.

Najwyraźniej wciąż nie całkiem wybaczono mu incydent z wytwórcą

zaklęć. Jedynym powodem, dla którego uniknął oskarżenia przed sądem dla

nieletnich o napaść, było naciągane twierdzenie o działaniu w obronie

własnej.

Obejrzał się przez ramię, zastanawiając się, kiedy zjawi się ten drugi,

idealny syn. Hendry rozumiałby, co ta rozmowa znaczy dla Alistaira. Sama

jego obecność, sam uśmiech wystarczyłyby, aby naprawić tę fatalną chwilę.

Matka wyjęła z kieszeni pierścień z kamieniem matowym

i bezbarwnym jak popiół.

– To rodzinna pamiątka – wyjaśniła. – Równie stara jak sam turniej.

Chociaż na kamieniu nie było żadnych skaz ani plam, rzeczywiście

wyglądał na wiekowy. Alistair nigdy nie widział niczego podobnego.

Zapamiętałby coś tak zagadkowego, tak wyraźnie pełnego mocy.

– „Więzy krwi ponad wszystko” – wyszeptała maksymę, która

towarzyszyła Alistairowi i Hendry’emu przez całe ich życie.

Nawet gdy wymykali się poza grunty posiadłości, aby się zabawić,

wiedzieli, że wszystko to nie ma znaczenia. Ich eskapady były wycieczkami

w dziedzinę marzeń i fantazji, do której nigdy naprawdę nie przynależeli.


Ich rzeczywistością było złociste światło zachodzącego słońca

rozszczepiające się między drzewami rodzinnej posiadłości. Był nią trzask

ognia w kominkach i odgłosy nikłych oddechów. Ukrywanie się

w zapomnianych wnękach, aby uniknąć widoku okrutnych, pełnych

dezaprobaty twarzy członków rodziny, którzy zawsze wywlekali Alistaira

do zacienionych pokoi i wysokich stert książek.

Alistair wciąż pamiętał chwilę, kiedy uświadomił sobie, że zostanie

mistrzem. Miał osiem lat i wuj właśnie wyznaczył mu lekturę na temat

klątw, już wykraczającą poza zakres nauki Hendry’ego, chociaż Hendry był

o rok starszy. Po kilku godzinach spędzonych pod kluczem w domu Alistair

skończył czytać i odważył się wreszcie wyjść na dwór, mrużąc oczy

w blasku letniego słońca. Znalazł brata wylegującego się na łożu z bujnej

trawy i dmuchawców, z włosami równie splątanymi jak chwasty.

– To dlatego, że jesteś lepszy ode mnie – wyjaśnił Hendry. Zerwał

dmuchawiec i przysunął do ust. – I oni już to wiedzą.

Słowa brata zabrzmiały w uszach Alistaira trochę ostro.

– Wiesz, co mam na myśli, prawda? – spytał Hendry.

I wtedy Alistair zdał sobie sprawę, że w głosie Hendry’ego nie było

goryczy, lecz niepokój.

Wpatrzył się w las otaczający teren posiadłości i pomyślał o leżącym za

nim Ilvernath. Ledwie znał to miasteczko. Jedyną rzeczywistością była ta

przerażająca historia.

Turniej.

– Wiem – szepnął.

Nie był pewien, co ma czuć w tej chwili: zgrozę czy dumę. Do turnieju

pozostawało jeszcze wiele lat.

– Kiedy się nie uczysz, powinieneś wychodzić na dwór. Zaczerpnąć

trochę świeżego powietrza – powiedział Hendry. Podał dmuchawiec


Alistairowi. – Słyszałem, jak mama rozmawiała o ciotce Alphinie. Kiedy

zwyciężysz, nie chcę, żeby stało się z tobą to, co z nią.

Alistair zdmuchnął nasiona kwiatu – jak życzenie. Jak obietnicę.

– Nie stanie się.

Teraz babka położyła ciężko dłoń na ramieniu matki Alistaira.

Z jakiegoś powodu ten gest sprawiał wrażenie zarówno pociechy, jak

i groźby, i matka pod jego wpływem zesztywniała.

– Każda rodzina szanuje swoją historię – powiedziała Marianne – ale

Lowe’owie się nią szczycą. Każda z osób na tych portretach poświęciła coś

dla turnieju.

Alistair zadrżał lekko z lęku. Słyszał już wystarczająco wiele

niepokojących rodzinnych opowieści, by wiedzieć, jak zacznie się ta.

– Wszystkie moje dzieci miały prawo wziąć udział w rywalizacji

i wszystkie były silne – ciągnęła babka. Alistair nigdy dotąd nie słyszał, by

mówiła o poprzednim turnieju. – Ale trzeba było dokonać wyboru,

rozstrzygnąć, w jaki sposób każde z nich przysłuży się rodzinie. Alphinie

było przeznaczone zostać mistrzynią. Rowanowi i Moirze było

przeznaczone kontynuować linię rodu. A Toddowi było przeznaczone

umrzeć.

Pozostali członkowie rodziny siedzieli nieruchomo. Ich potworność

odbijała się w rysach twarzy, w okrutnie zaciśniętych ustach, w pustce

spojrzeń. Byli jak kamienie, stwardniali wewnątrz i na zewnątrz.

– Bez poświęcenia, jakiego dokonał Todd, Alphina nie zwyciężyłaby

w turnieju i nasza rodzina nie byłaby tak silna, jak jest obecnie.

Matka wstała, drżąc, i wręczyła Alistairowi pudełeczko z pierścieniem.

Był cięższy, niż się spodziewał, i jarzył się bielą zwykłej – nie wysokiej –

magii. „Abym mógł użyć jej podczas turnieju – uświadomił sobie Alistair –

kiedy wysoka magia nie będzie dla mnie dostępna”.


– Istnieje powód, dla którego nasi mistrzowie tak często zwyciężają.

Z każdym kolejnym wypowiedzianym przez babkę słowem Alistair

dostrzegał kątem oka potwory, niczym cienie wijące się wzdłuż ścian. Były

tam smoki, gobliny, lewiatany i zjawy. We wszystkich historiach

opowiadanych w jego rodzinie zwyciężali łotrzy. Przekraczali granice,

jakich inni nie śmieli przekroczyć. Uderzali, kiedy bohater najmniej się

tego spodziewał.

– To potężna forma magii – mówiła dalej babka. – Ale tak jak

zarżnięcie przestraszonej świni zatruwa jej mięso, tak też poświęcenie

dokonane w strachu plami ducha. Musi zostać dokonane szybko,

nieświadomie.

Aspiracje Alistaira, jego jaźń, jego świat rozpękły się na tysiąc

kawałków.

Gdy zdołał odzyskać głos, wychrypiał:

– Co masz na myśli?

Marianne ze zniecierpliwieniem zacisnęła usta.

– Dzięki temu poświęceniu będziesz wystarczająco silny, by zwyciężyć.

– Zawsze byłem wystarczająco silny, by zwyciężyć – powiedział

Alistair.

Lecz pewność w jego głosie zabrzmiała fałszywie nawet dla niego

samego. Nie zdał testów: zranił siebie nadmiernie, otwierając loch,

zemdliło go na widok rezultatu własnej nieudanej klątwy, gdy zaatakował

wytwórcę zaklęć, ściągnął negatywną uwagę na rodzinę w obecności

agentki przysłanej do ich szpiegowania.

„Nie ma znaczenia, czy zawiodłeś” – powiedział mu niedawno Hendry.

A Alistair, naiwny i pełen nadziei, niemal mu uwierzył.

– Nie dość silny – odparła Marianne. – Nie na tyle, abyśmy mogli być

pewni.
Alistair rzucił spojrzenie na matkę, która gapiła się tępo na stół

pomiędzy nimi.

Potwory pogrążyły pokój w ciemności. Alistair zerwał się z fotela,

kręciło mu się w głowie. Chociaż chwyciły go mdłości, wiedział, które

potwory są najgorsze.

Te, które siedziały przed nim.

Żadnej przerażającej historii nie dało się porównać z tą.

Wysoka magia w pierścieniach zaklęć Alistaira wpłynęła do palców,

pulsując jego gniewem i strachem. U Alistaira gniew i strach zawsze szły

w parze. Ale pomimo furii głos wydobył się z jego ust jako szept:

– Gdzie jest mój brat?

Babka wskazała ruchem głowy pierścień klątw z kamieniem barwy

popiołu.

– Ofiara Baranka jest niewidzialną klątwą, a niewidzialna klątwa

wymaga niewyobrażalnej ceny. Właśnie w taki sposób zawsze zwyciężamy.


GAVIN GRIEVE

„Odkąd wysoka magia zniknęła z reszty świata, wielu wytwórców

zaklęć próbowało stworzyć jej ekwiwalent – bezskutecznie”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

lvernath w nocy wyglądało inaczej. Zniknęli przechodnie wędrujący od

sklepu do sklepu, a zastąpiły ich ordynarne śmiechy stałych gości barów


i neony jarzące się na frontach teatrów rewiowych i klubów. Gavin,

I przygarbiony, minął witryny sklepowe, spoglądając gniewnie na dłonie

manekinów z pierścieniami, wystawione w oknach Wytwórni Klątw

Walshów. Z powodu obecności w mieście tłumów turystów sklep podniósł

ceny. Chłopaka wcale to nie zaskoczyło. Od wzejścia Krwawego Księżyca

stawki w hotelach wzrosły trzykrotnie, gdyż poszukiwacze klątw

i reporterzy zarezerwowali wszystkie pokoje, jakie zdołali znaleźć. Żaden

z nich nie wydawał się zaniepokojony perspektywą utknięcia w Ilvernath aż

do końca turnieju. Zapewne sądzili, że mistrz Lowe’ów zwycięży w ciągu

kilku dni.

Gavin dał nura z głównej arterii w labirynt bocznych uliczek niewiele

szerszych od alejek. Jaskrawy pomarańczowy neon w kształcie ważki

zwabił go w kierunku sklepu z klątwami MacTavisha, kamień osadzony

w jednym z jej czułków migotał magią.

Z listy wytwórców zaklęć, którą Fergus dał Gavinowi, jeden został

zanadto okaleczony wskutek ataku Alistaira Lowe’a, by mógł być

jakkolwiek użyteczny, druga była matką innej mistrzyni, a wszyscy inni

odmówili spotkania się z nim, wysyłając swoich asystentów, żeby go

przegonili. Sklep z klątwami MacTavisha był ostatnią szansą Gavina.

Wnętrze okazało się ciasne i zagracone, w przeciwieństwie do fałszywej

wymyślnej elegancji większych sklepów. Wszędzie widniały

niebezpiecznie chwiejne sterty książek, zwojów i błyskotek. Wysoki

i barczysty Gavin poczuł się w tym miejscu zbyt wielki i niezgrabny, ale

natychmiast mu się spodobało. Jeżeli sklep oferuje prawdziwą magiczną

moc, jego wnętrze może wyglądać jakkolwiek, a klienci i tak będą

napływać. Spojrzenie chłopaka zatrzymało się na kilku klątwach leżących

na półkach, opatrzonych starannie wypisanymi etykietkami – Pradawne

Strzały, Zmora Wilczej Jagody, Rozpętanie Piekła. MacTavishowie byli


mistrzami w swoim fachu. Wypracowali nawet swój charakterystyczny styl:

owalny szlif klejnotów, zazwyczaj szarych bądź zielonych. Gavin nie

widział, by którykolwiek inny miejscowy sprzedawca zaklęć ośmielił się

stosować podobny szlif kamieni.

– Halo! – zawołał. – Jest tu ktoś?

Odpowiedzią był szelest w głębi sklepu. Gavin rozejrzał się szybko,

niemal strącając miseczkę z pękniętymi cynowymi pierścieniami. Chwilę

później rozsunięto czarną aksamitną kotarę i ukazał się mężczyzna kilka lat

starszy od Gavina. Pod skórzaną kamizelką miał czarną koszulę, skrojoną

nieco za nisko na klatce piersiowej. Na szyi nosił kolekcję magicznych

pierścieni z martwymi pękniętymi kamieniami, niczym trofeum

z nieudanych zaklęć. Był to osobliwy wybór ozdoby jak na wytwórcę

zaklęć, jednak MacTavishowie słynęli z ekscentryczności. Gavin nie

wszedłby do siedziby innej rodziny, nie zebrawszy najpierw trochę

informacji na ich temat.

Napotkał spojrzenie czarnych oczu, które wydawały się jeszcze

ciemniejsze wskutek narysowanych pod nimi czarnych kresek.

– Witaj, Gavinie Grieve. Zastanawiałem się, kiedy przyjdziesz.

– Nie mogłeś wiedzieć, czy w ogóle przyjdę – odparł Gavin.

Wytwórca zaklęć leniwie, niespiesznie przesunął wkłutym w język

kolczykiem po zębach.

– MacTavishowie od wieków obserwują turniej i biorące w nim udział

rodziny. Czy myślisz, że jesteś pierwszym z Grieve’ów, który liczy, że

możemy wybawić go z… wyjątkowo trudnej sytuacji? Który zjawia się

tutaj w noc przed rozpoczęciem turnieju, błagając o pomoc?

W piersi Gavina zapłonął gniew.

– Nie przyszedłem błagać.


Reid zabębnił palcami po ladzie, jego popękane, pomalowane na czarno

i wypolerowane paznokcie zastukały o lakierowane drewno.

– W takim razie co właściwie tutaj robisz?

– Odwiedziłeś Lowe’ów, prawda?

Przez twarz Reida przemknęło coś jakby zaskoczenie.

– Tak.

– I zobaczyłeś, jak niewiele szacunku mają dla wytwórców zaklęć. Dla

ciebie.

Reid potrząsnął głową.

– Widzę, do czego zmierzasz, Grieve, i podziwiam twoje wysiłki.

Usiłujesz się zachowywać, jakby to spotkanie nie miało dla ciebie

wielkiego znaczenia, niczym konający z głodu pies, który udaje, że nie

potrzebuje jedzenia. Ale obaj wiemy, że jutro będziesz już martwy, a ja nie

chcę, żebyś pociągnął mnie w dół za sobą. Bez urazy.

Przez umysł Gavina przepłynęły szybko wspomnienia. Matka

nalewająca szklankę wina i spokojnie wyjaśniająca mu, że w ostatnim

turnieju jej młodszy brat został zabity po niespełna godzinie. Callista

oznajmiająca, że wprawdzie urodziła się jako Grieve, lecz w żadnym razie

nie zamierza taka umrzeć. Rumiana, zadufana twarz Osmanda Walsha.

Dziewczyna, z którą się spotykał i która przestała odbierać telefony od

niego tydzień po tym, jak w miejscowej księgarni pojawiła się Tragiczna

tradycja. Chłopak z klasy, który z nim flirtował, ale wycofał się, gdy tylko

zorientował się, kim jest Gavin.

Reid przesunął się na bok, obciągając kamizelkę, i chłopak dostrzegł

przelotnie książkę wetkniętą w kieszeń. Był to zniszczony egzemplarz

Tragicznej tradycji, niemal tak zaczytany jak jego własny. Widok książki go

zdopingował. Gavin uznał, że nie może jeszcze dać za wygraną.


– Przeglądałem dawne rachunki dotyczące turniejów, takie same jak te

zamieszczone w książce – powiedział wolno. – Kiedy Lowe nie zwyciężał,

działo się tak zazwyczaj dlatego, że twoja rodzina wspierała triumfatora.

Jednak to nie wy zyskiwaliście uznanie dzięki tym zwycięstwom, lecz

rodzina mistrza. Jeśli zdecydujesz się sprzymierzyć ze mną i zwyciężę,

dopilnuję, abyście zostali z tego powodu zapamiętani tak samo jak ja.

– Albo zostaniemy zapamiętani jako głupcy, którzy postanowili

sprzymierzyć się z Grieve’em. – Reid wyjął tomik z kieszeni i położył

ostrożnie na ladzie. – Wszyscy uważają, że tę książkę napisała twoja

rodzina, ponieważ nie pozostały wam do stracenia nawet resztki dumy. Czy

w ogóle masz dość siły, by rzucić którąś z naszych klątw? Nie sprzedajemy

magicznych produktów ludziom, którzy nie potrafią się nimi posługiwać.

Gavin umiał rozpoznać wyzwanie. Uśmiechnął się ponuro, gdy wokół

jego prawej dłoni zamigotała magia, a potem wysłał jej postrzępioną smugę

w górę, ku swoim wargom. Zaklęcie Złotousty pochodziło z markowego

pierścienia, na którego wykonanie się wykosztował po spotkaniu z Briony

Thorburn. Gwarantowało, że osoba, na którą zostanie rzucone, powie

prawdę. Było z poziomu piątego – najsilniejsze, jakie umiał sam stworzyć.

Reid wytrzeszczył pomalowane czarną kredką oczy.

– Nie możesz być tak głupi, by rzucić na mnie to zaklęcie. Jestem

chroniony.

– A ja nie – odrzekł Gavin i wziął głęboki wdech, wciągając zaklęcie.

Zamrowiło go w płucach jak gorący napój. Chociaż nie mógł tego widzieć,

wiedział, że na jego gardle pojawia się linia zwykłej magii: tego rodzaju

zaklęcia zazwyczaj pozostawiały ślad. – Rzuciłem je na siebie. A teraz

posłuchaj. Albo pomożesz mi zwyciężyć w turnieju, albo znajdę sposób

dokonania tego sam. Być może przegram. Ale jeżeli turniej się skończy, a ja

wciąż będę żył, odnajdę cię. Gdzieś poza twoim bezpiecznym, chronionym
sklepem. I będę miał świeżo w pamięci śmierć sześciorga osób, więc… –

Wzruszył ramionami, a magia krążyła wokół niego. Zaklęcie sprawiało, że

świat wydawał mu się dziwnie odległy; miał wrażenie, jakby znajdował się

pośrodku płynącego strumienia i pozwalał, aby nurt poniósł go

dokądkolwiek. – Nie sądzę, by jedna śmierć więcej obciążyła zbytnio moje

sumienie.

Gdy zaklęcie Gavina zgasło, Reid westchnął i powiedział:

– Nie musiałeś rzucać na siebie czaru, żeby dowieść realności twojej

groźby. A ja powinienem mimo wszystko wyrzucić cię stąd kopniakami.

Lecz się nie poruszył. Kolczyk w jego języku znów brzęknął o zęby.

Gavin zaczynał się orientować, że to oznacza, iż Reid rozmyśla.

– Przyznaję, jesteś twardy – rzekł wreszcie MacTavish. – Silniejszy, niż

sądziłem. I najwyraźniej gotów jesteś uczynić wszystko, by wziąć odwet na

innych rodzinach.

– Owszem – potwierdził Gavin, niepewny, czy ten wytwórca klątw

chwali go, czy potępia.

W głębi oczu Reida zamigotało.

– A co, jeśli w turnieju było coś więcej niż tylko wygrywanie go?

Gavin zmarszczył brwi.

– Jest coś więcej. Są przegrani. Moja rodzina dosłownie napisała o tym

książkę.

– Hm. – Reid musnął palcami zniszczoną okładkę Tragicznej tradycji. –

Jesteś wyraźnie znużony tym wszystkim. Ta sama historia, wciąż od nowa.

Gdybyś mógł ją zmienić…

– Mogę ją zmienić! – rzekł z mocą Gavin. – Mogę zwyciężyć

w turnieju. Ale potrzebuję twojej pomocy.

Nie wiedział, jak długo jeszcze nawet jego mizerna duma zdoła znieść

tę upokarzającą sytuację. Utkwił spojrzenie w Reidzie, czekając nerwowo –


aż wreszcie tamten odwrócił wzrok.

– Oficjalnie nie udzielę ci poparcia – oświadczył i Gavinowi zamarło

serce. – Ale być może mam ci coś do zaoferowania. Coś, co uczyni cię

potężniejszym od każdego z pozostałych mistrzów.

Chłopak poczuł iskierkę nadziei, ale nie był głupcem. Wiedział, że nikt

nie złożyłby takiej propozycji bez kilku dodatkowych poważnych

warunków.

– Gdzie tkwi haczyk? – zapytał.

– To nie jest po prostu jakaś klątwa – powiedział z powagą Reid

i przechylił się nad ladą. – Ona zmieni cię w naczynie. Nadal jesteś

zainteresowany?

Cienie w tym sklepie z zaklęciami wydały się nagle mroczniejsze

i dłuższe; zagracone półki i blaty napierały ze wszystkich stron wokół pola

widzenia Gavina. Był mgliście świadomy tego, że jego serce tłucze się

o żebra i że zastygł w bezruchu, sztywny jak trup.

W ciemnych kątach pubów bądź w alejkach, w których grupki palaczy

kopciły papierosy, krążyła plotka, opowieść, którą każdy słyszał, lecz nikt

nie potrafił sobie przypomnieć, od kogo.

Głosiła, że jeśli znasz sposób, możesz wydobyć surową magię

z własnego ciała, aby uczynić twoje zaklęcia potężniejszymi. Zmienić

samego siebie w naczynie zdolne podwyższyć poziom każdego zaklęcia,

jakiego używasz – tak jak robi to wysoka magia. Ale za straszliwą cenę.

„Każdy, kto kiedykolwiek tak postąpił, postradał zmysły – szeptano. –

A potem stracił życie”.

Ale Gavin już był stracony.

– Wchodzę w to – oświadczył.

– Zatem nie traćmy czasu – powiedział Reid i zniknął za aksamitnymi

kotarami.
Gavin podążył za nim i skrzywił się, gdy przepłynął przez niego nagły

prąd magii – rodzaj zaklęcia teleportacyjnego.

Pomieszczenie, do którego został przeniesiony, było niewielkim,

nieskazitelnie czystym pokojem, który przypominał gabinet lekarski nawet

wonią środków antyseptycznych. Jedyną wskazówką, że jest czymś więcej,

były butle z surową magią i deski czarów, ustawione porządnie na lśniących

białych półkach.

Reid, rozkładający łóżko polowe w kącie, zauważył zdezorientowane

spojrzenie Gavina.

– Och, ten pokój na zapleczu nie zawsze tak wygląda. To po prostu

miejsce, w którym pracujemy nad naszymi bardziej… eksperymentalnymi

przypadkami.

Gavin stłumił myśl, że Reid od początku właśnie tego chciał – żeby

Gavin zgodził się na przystawienie mu noża do gardła.

– Jak właściwie to zadziała? – zapytał.

– Przekształcenie twojego ciała w naczynie wymaga szczególnego

rodzaju klątwy. Muszę odblokować twoją zdolność uzyskania dostępu do

twej własnej siły życiowej. Kiedy skończę, nie będziesz już więcej

potrzebował gromadzić ani magazynować surowej magii. Będziesz w stanie

wydobywać ją z siebie jako źródło twojej magii, wzmacniającej używane

przez ciebie zaklęcia. Każde, jakie rzucisz, będzie o co najmniej dwa albo

trzy poziomy wyższe od pierwotnego. Nie działa to tak silnie jak wysoka

magia, jednak żaden inny uczestnik turnieju nie będzie dysponował taką

mocą.

Chłopak zesztywniał z napięcia. Reid zapowiedział, że rzuci na niego

klątwę, a klątwy są przeznaczone do wyrządzania krzywdy.

– Ale? – spytał.
– Ale każdy człowiek rodzi się ze skończoną ilością życiowej magii

w swoim ciele. – Reid wyjął z szuflady strzykawkę. – Ilekroć sięgniesz po

swoją życiową magię, będziesz ją czerpał ze studni, która nie napełni się

ponownie. A jeśli całkiem ją opróżnisz, umrzesz, bez względu na to, czy

zwyciężysz w turnieju, czy nie. Definitywnie i nieodwracalnie.

Tak to wyglądało.

Gavin pojmował, że jeżeli na to przystanie, ograniczy sobie na resztę

życia możliwość posługiwania się magią.

Ale jeśli się nie zdecyduje, ta reszta jego życia będzie prawdopodobnie

o wiele krótsza.

– Wspomniałeś, iż wiedziałeś, że tu przyjdę – rzekł. – Czy

zaproponowałeś to komuś jeszcze?

Reid uśmiechnął się upiornie.

– Będziesz moją pierwszą próbą. Czekałem na idealnego ochotnika.

– A co czyni mnie tym idealnym?

– Jesteś zdesperowany. – Reid odłożył strzykawkę na tacę obok łóżka

polowego i wziął igłę do tatuażu z osadzonym w rękojeści kamieniem

zaklęć. – Ale co ważniejsze, spotkałem się z niemal wszystkimi innymi

mistrzami i zdałem sobie sprawę, że nie zrobili na mnie wrażenia. To

prawda, Grieve, że inne rodziny nigdy nie szanowały nas, wytwórców

zaklęć, tak jak powinny. Zwłaszcza Lowe’owie. I właśnie to chciałbym

zmienić.

Być może te słowa były tylko zwykłym pochlebstwem, lecz obudziły

coś w Gavinie, rozniecając płomień aprobaty, jakiej nigdy dotąd nie

doświadczył. Wcześniej nikt nie wierzył w Gavina Grieve’a.

Ale Reid MacTavish w niego uwierzył. Uznał, że zasługuje, by zyskać

moc. Nagle dla Gavina przestało być ważne, że ta moc jest niebezpieczna

i że z ich umową wiążą się warunki, których nie mógł zignorować.


– W porządku – powiedział. – Jestem gotowy.

– Świetnie – rzekł z werwą Reid. – A teraz zdejmij kurtkę i odwróć się

do mnie plecami. Mniej zaboli, jeśli nie będziesz widział, co robię.

Gavin usiadł, trzymając na kolanach zwiniętą kurtkę. Starał się skupić

uwagę na półkach z butlami z surową magią, które miał przed sobą. Każda

butla była opatrzona etykietką wskazującą osobę, która przyniosła ją do

wykonania zamówionej klątwy. Przełknął nieoczekiwaną gulę w gardle.

Nie bał się. Nie.

Dostał gęsiej skórki, gdy Reid podwinął mu rękaw koszuli aż do barku.

Przypomniał sobie, kiedy ostatnio znajdował się tak blisko drugiego

chłopca: Owena Liu, w jakiejś spelunce na peryferiach, gdy czuł

w czubkach palców mrowienie czegoś, co nie było magią, jednak ją

przypominało, i żywił całkiem inne oczekiwanie wobec tego, co obiecywała

tamta noc.

Ta dzisiejsza bliskość była mniej przyjemna.

– Teraz zaboli – ostrzegł Reid i Gavin poczuł na uchu jego gorący

oddech.

Teraz z kolei Gavin uśmiechnął się upiornie.

– Dobrze.

Koniuszek igły strzykawki musnął jego biceps, lekko niczym piórko.

A potem zaczął się ból.

Nie dało się tego porównać z niczym, co Gavin kiedykolwiek czuł. To

było, jakby wykrajano mu coś z wnętrza, jakby coś z niego wyrywano, jakiś

organ, którego nie potrafił nazwać, ale wiedział, że go potrzebuje. Magia

przepływała przez niego ze skwierczeniem, tak silna, że nie był w stanie

myśleć ani oddychać, a potem, gdy z trudem łapał powietrze, przez krańce

jego pola widzenia zaczęły się wsączać czarne plamki.


Gdy doszedł do siebie, osunął się na brzeg łóżka polowego, mrugając,

by pozbyć się łez z oczu. Potem usiadł prosto i pokój zawirował wokół

niego.

– Już po wszystkim? – wyszeptał.

Skupił wzrok i ujrzał wyraźnie przy sobie twarz Reida. Wytwórca

zaklęć wyglądał niemal, jakby… czuł się winny.

– Tak – odrzekł. – Po wszystkim.

W lewym ramieniu chłopaka pulsował ból. Odwrócił głowę w kierunku

centrum tego bólu i z sykiem wciągnął powietrze.

Na bicepsie widniał tatuaż przedstawiający klepsydrę. Jej górna część

była pełna, a dolna – pusta i zdawała się wyczekiwać. Przez chwilę

z konturów klepsydry sączyła się krew, lecz zaraz zniknęła, jakby ciemne

linie tatuażu ją wessały. Gavin poczuł w ustach metaliczny posmak.

Kaszlnął, potem wziął z pobliskiego stołu gazik i znów zakasłał. Na białej

tkaninie pojawiły się plamki krwi.

– Co mi zrobiłeś? – wychrypiał oszołomiony.

– Nie powinieneś już więcej potrzebować napełniania magią pierścieni

zaklęć; pilnuj tylko, żeby stykały się z twoją skórą – wyjaśnił Reid,

starannie dezynfekując igłę do tatuażu. – Za każdym razem gdy twoja

życiowa magia wniknie w pierścień, z górnej części klepsydry spadnie kilka

ziarenek. Ona się ponownie nie napełni. Kiedy ta górna część będzie pusta,

umrzesz. Zatem, uważaj. Rozumiesz?

Gavin kiwnął głową. Nie mógł oderwać wzroku od tatuażu. Zielony,

fioletowy i niebieski tusz pulsowały powoli, leniwie pod skórą jak pęk

nabrzmiałych żył. Gavin nigdy wcześniej nie widział takich kolorów magii.

– Rozumiem.

– To dziwny sposób podziękowania – rzekł Reid.

Gavin spojrzał mu w oczy.


– Podziękuję, kiedy będę miał dowód, że to uczyniło mnie silniejszym.

– A więc proszę bardzo – powiedział Reid. – Wypróbuj to.

Gavin skoncentrował się na pierścieniu zaklęć na prawym kciuku.

Pierścień zawierał Zapałkę, tanią podróbkę zaklęcia Rozbłyśnij I Zapłoń.

Światło wewnątrz kamienia przygasło. Przez Gavina przepłynęła moc,

dziwna i nowa, i zrozumiał natychmiast, że ta magia jest niepodobna do

niczego, czego dotąd używał. Otworzył dłoń i nad nią buchnął z rykiem

olbrzymi stożkowy płomień, który sięgnął niemal do sufitu, zanim

z powrotem opadł. Był o wiele większy i mocniejszy niż ten, jaki powinno

wywołać zaklęcie z poziomu drugiego.

Gavin wpatrywał się w niego długo bez mrugnięcia, a potem zgasił go,

zaciskając dłoń w pięść. Po chwili poczuł ból w ramieniu i pierścień zaklęć

napełnił się ponownie tą samą osobliwą magią.

Życiową magią Gavina.

– Zadziałało – powiedział cicho Reid. Gavin oderwał spojrzenie od

dłoni i zobaczył, że na twarzy wytwórcy klątw podziwiającego swoje dzieło

widnieje wyraźna duma. – To rzeczywiście zadziałało.

– Myślałeś, że nie zadziała? – spytał niespokojnie chłopak.

Reid wzruszył ramionami.

– Czy to ma znaczenie? Jesteś w jednym kawałku, a twój umysł wydaje

się… w porządku. W mniej więcej tak samo dobrym stanie, jak kiedy tu

wszedłeś.

Kiedy to mówił, ramię Gavina przeszył pulsujący ból. Gavin odwrócił

głowę i skrzywił się, gdy zobaczył, że kilka ziarenek wpadło powoli do

dolnej części klepsydry.

– Lepiej, żeby to pomogło mi zwyciężyć w turnieju – warknął.

Reid popatrzył na niego ze smutkiem.

– Zwycięstwo… Racja, to właśnie tego chcesz.


– Tylko tego.

Piętnaście minut później Gavin ledwie pamiętał, jak włożył kurtkę

i opuścił sklep z klątwami. Czuł jedynie bicie swego serca, widział tylko

ciemność, pulsujący kontur klepsydry i te ziarenka piasku spadające jedno

po drugim, ostrzegające go, że zrobił coś nieodwracalnego.


BRIONY THORBURN

„Siedem Punktów Orientacyjnych dla siedmiorga mistrzów –

oczywiście, jeśli każde przetrwa na tyle długo, by rościć sobie do niego

prawo”.

– TRAGICZNA TRADYCJA
wieczór przed turniejem Briony Thorburn powędrowała na wrzosowisko,

by opłakiwać swój los.

W
otaczającego
A ściślej, udała się do Wieży, jednego z siedmiu Punktów

Orientacyjnych

Ilvernath, na
rozrzuconych

którym odbywał
na obszarze

się turniej.
pustkowia

Te Punkty

Orientacyjne były potężnymi twierdzami, przepełnionymi unikatowymi

czarami wysokiej magii. Briony przez lata udoskonalała swoją strategię –

planowała, dla zdobycia którego Reliktu zaryzykuje wszystko, o który

Punkt Orientacyjny będzie zabiegać w pierwszą noc turnieju…

Lecz Briony nigdy nie zastosuje tej strategii. Być może powinna

odczuwać z tego powodu ulgę, jednak potrafiła się zdobyć tylko na gorzkie

rozczarowanie.

„Wieża – odczytała z Tragicznej tradycji, jednej z kilku książek, które

rozłożyła wokół siebie. – Ten wysoki niegdyś na dwadzieścia metrów Punkt

Orientacyjny służył kiedyś jako stanowisko wartownicze do wypatrywania

najeźdźców”.

Obecnie niewiele pozostało z owej dawnej wspaniałości Wieży; była

tylko stertą głazów na szczycie wzgórza porośniętego postrzępionym

wrzosem i wysoką trawą. Dopóki dzisiejszej nocy nie spadnie Krwawa

Zasłona, spowijając całe miasto niczym szkarłatny całun, każdy z Punktów

Orientacyjnych był niewiele więcej niż gruzowiskiem niszczejącym

w ciągu ośmiuset lat, jakie upłynęły od rzucenia klątwy Ilvernath. A wtedy

wysoka magia turnieju przekształci je z ruin w fortece, niczym dynie

zaczarowane w powozy.

„Punkty Orientacyjne otaczają Ilvernath w siedmiu miejscach… każdy

jest zasilany przez słup wysokiej magii znajdujący się w jego centrum…”

Briony znała ten kamienny słup wspomniany w tekście książki.

Sterczący ze środka ruin olbrzymi filar był jedynym fragmentem Wieży,


który zachował choć cząstkę dawnej świetności. Briony opierała się o niego

teraz plecami jak o pęknięty tron.

„Zamek posiada najmocniejsze czary obronne… Krypta jest strzeżona

przed intruzami… W Chacie znajduje się zbiór zaklęć przetrwania,

które…”

Udręczona szydzeniem z samej siebie, Briony cisnęła egzemplarz

książki w miękkiej oprawie przez ruiny. Upadł z pluśnięciem w kałużę,

a dziewczynie nie zależało, by go podnieść.

Nie przyszła tutaj, żeby siebie ukarać. Po rozmowie z Reidem

MacTavishem pomyślała, że przeczytanie Tragicznej tradycji mogłoby

pomóc jej w ujrzeniu turnieju w nowym świetle i znalezieniu jakiegoś

dowodu, który przekonałby seniorów, że podjęli błędną decyzję,

pozwalając, aby Innes została mistrzynią.

Lecz zamiast tego książka tylko wzbudziła w niej wściekłość, gdyż

przerobiła bohaterskie historie, na których Briony się wychowała,

w tandetną umoralniającą powiastkę. Według jej autora klątwa Ilvernath

była tak okropna, że zasługiwała na miejsce na liście pośród takich jak

Klątwa Pożeraczy Dusz w kanałach ściekowych Ucratska czy klątwa

Lament Zagubionych, która dręczyła niewielkie miasteczko o nazwie

Carsdell Springs.

Może była nawet gorsza. Tamte dwie zostały w końcu zdjęte.

– Bri! – zawołała Innes, pędząc przez grzbiet wzgórza.

Po prostu super. Briony sięgnęła po następną najbliższą książkę –

Wszystkie nasze lamenty – otworzyła ją na przypadkowym rozdziale i udała

pogrążoną w lekturze.

– Co robisz tak daleko? – zapytała ją Innes lekko zdyszana, gdy dotarła

do niej.

– Śledziłaś mnie – rzuciła Briony zrzędliwym tonem.


– Martwię się o ciebie! Nie chcesz ze mną rozmawiać. Nie chcesz na

mnie nawet patrzeć. A teraz przyszłaś aż tutaj, żeby tropić Punkty

Orientacyjne…

– Dobrze wiesz, dlaczego tu jestem – odparła Briony i zawstydziła się,

że jej głos zabrzmiał tak piskliwie i jękliwie, niczym dziecka, któremu

odmówiono zabawki. – Wiesz, jak bardzo pragnęłam zostać mistrzynią. Ale

oni nawet nie urządzili ostatniej próby, tylko po prostu… dali to tobie.

– Oczywiście wiem, dlaczego jesteś zdenerwowana – powiedziała Innes

łagodnie. – Ale przyjście tutaj, żeby strzelać fochy pośród kupy kamieni,

nie poprawi ci nastroju.

– Wcale nie strzelam fochów!

– No cóż, dotąd zawsze nazywałaś moje książki torturą, więc nie

potrafię wymyśleć żadnego innego powodu, dla którego miałabyś je teraz

podkradać – zakpiła Innes, wyciągając z kałuży Tragiczną tradycję.

Briony nie odpowiedziała, nie chcąc się przyznać, dlaczego zabrała

książki Innes.

– Posłuchaj, nigdy nie sądziłam, że sprawy tak się potoczą –

powiedziała Innes, przybierając nagle poważny ton.

Briony nadal się nie odzywała.

– Ale jeśli teraz o tym nie porozmawiamy… no cóż, możemy już nigdy

nie mieć na to szansy. A… – Głos Innes się załamał. – Nie dbam o to, co

mówi reszta Thorburnów. W rodzinie tylko ty się dla mnie liczysz.

To przykuło uwagę Briony. Inne dzieci Thorburnów miały rodziców,

którzy się o nie troszczyli, ale one dwie dorastały przenoszone od ciotki do

kuzyna jak niepotrzebne meble.

Briony sądziła dotąd, że zostanie mistrzynią zapewni jej prawdziwe

miejsce w historii rodziny. Ale Innes miała rację. Ze wszystkich

Thorburnów Briony była zawsze bliska tylko jej siostra.


– Przepraszam, że zachowywałam się tak gównianie – powiedziała,

czując się okropnie winna. – Ja po prostu… nie mam pojęcia, jak sobie

z tym poradzić.

– Ja też nie – przyznała Innes. – Ale przynajmniej przez jeszcze jeden

dzień możemy wciąż poradzić sobie z tym razem.

Wyciągnęła rękę i ścisnęła dłoń siostry. Wzruszona Briony

odwzajemniła uścisk i pomyślała, że nawet jeśli to, co ją spotkało, nie było

w porządku, nigdy nie zostanie mistrzynią, i pora, aby się z tym pogodziła,

dla dobra Innes.

– A więc – zaczęła, błyskając swym najbardziej pokrzepiającym

uśmiechem, chociaż sprawiło jej to wręcz fizyczny ból – skoro już tu

jesteśmy, czy chcesz porozmawiać o strategii?

– Niech zgadnę. Uważasz, że powinnam domagać się Punktu

Orientacyjnego naszej rodziny – powiedziała Innes, spoglądając na Wieżę.

– Podczas pierwszego turnieju mistrzyni z rodu Thorburnów odczekała

na właściwy moment wewnątrz Wieży, używając Lusterka do szpiegowania

swoich przeciwników – rzekła Briony, cytując rodzinną historię. – To

klasyczne i sprytne posunięcie. Właśnie tak… – Urwała i przełknęła

nerwowo. – Właśnie tak bym postąpiła.

– Lecz także trochę oklepane. Z zebranych przeze mnie informacji

wynika, że tę strategię wybierał niemal każdy mistrz Thorburnów i nie było

tak, że wygrywaliśmy zawsze. Ani nawet zazwyczaj. Wygląda na to, że

ugrzęźliśmy w tym wzorcu.

– No więc – powiedziała Briony, starając się, jak mogła, by w jej głosie

nie zabrzmiała taka irytacja, jaką czuła – co zrobisz?

– Statystycznie rzecz biorąc, najlepszym Reliktem jest Korona.

Gdybym zdołała… Być może… – Innes umilkła i Briony zorientowała się,

że do ciemnobrązowych oczu siostry zaczęły napływać łzy.


– Innes, czy dobrze się…

– Oczywiście, że nie czuję się dobrze! – wyrzuciła z siebie gwałtownie

Innes.

Briony nigdy nie słyszała, by siostra mówiła w taki sposób, nigdy nie

widziała jej tak targanej emocjami. Nawet wtedy, gdy zmarł ich dziadek,

a one płakały razem na pogrzebie, spoglądając gniewnie na Macaslanów,

stojących na drugim końcu cmentarza.

– Nigdy nie chciałam zostać wybrana – ciągnęła Innes. – Gromadziłam

wszystkie te książki, bo usiłowałam natrafić na jakiś sposób uratowania

ciebie, ale nigdy nie znalazłam żadnego. A teraz to ja wezmę udział

w turnieju. Bri… Nie chcę nikogo zabić. I zdecydowanie nie chcę zginąć.

Ostatnie słowa Innes wypowiedziała zduszonym szeptem. I natychmiast

przycisnęła dłoń do ust.

Ale Briony już zrozumiała.

Czuła się zraniona. Ale Innes była przerażona.

– Ty naprawdę nie chcesz być mistrzynią? – zapytała Briony siostrę

schrypniętym głosem.

– Nie, nie chcę. Odkąd agentka Yoo mnie wybrała, przeglądam

informacje, które zgromadziłam. Tyle klątw zostało zdjętych. Ja…

pomyślałam, że być może… – Innes pokręciła głową. – Ale klątwa

Ilvernath nie jest taka jak inne. Większość z nich ma luki albo warunki

zakończenia. A nasza istnieje tak długo jak wysoka magia, która ją spaja:

wysoka magia, która karmi się sama sobą i staje się coraz silniejsza,

w miarę jak sięga po kolejnych mistrzów. – Załamała dłonie i dodała

szeptem: – A teraz sięga także po mnie.

Postanowienie Briony, że wesprze siostrę, wydało się jej nagle sprawą

o wiele bardziej skomplikowaną. Skoro Innes nie chciała być mistrzynią,

nie było słuszne, by ktokolwiek zmuszał ją do rywalizowania w turnieju.


Ta historia nie miała tak wyglądać. One dwie nie powinny płakać

w ruinach Punktu Orientacyjnego. Powinny świętować. I czynić

przygotowania. Innes powinna przekazywać jej zebrane przez siebie

informacje, a ona – dobierać idealny arsenał ofensywnych i defensywnych

zaklęć.

Lecz ta niewłaściwa historia już się działa. A obydwie wiedziały, że

Innes nie jest dość silna, by to przetrwać.

– Musi być jakiś sposób – rzekła z furią Briony.

– Proszę – szepnęła Innes. – Nie okłamuj mnie.

Briony rzadko brakowało słów, ale teraz nie pozostało jej nic do

powiedzenia, więc otoczyła młodszą siostrę ramieniem i przytuliła.

Pozostały tak przez pewien czas: Innes szlochająca w ramię siostry,

a Briony wpatrująca się w starodawny filar przed nimi.

– Chodźmy do domu, dobrze? – powiedziała w końcu Innes, odsuwając

się od Briony.

Twarz miała w czerwonych plamach, rozmazany tusz do rzęs spływał

strużkami po policzkach.

– Dobrze – odrzekła Briony. Włożyła książki z powrotem do plecaka,

nawet tę, którą cisnęła do kałuży, i zarzuciła go sobie na ramię.

Gdy tylko zawróciły, by opuścić ruiny, Briony usłyszała czyjeś głosy.

Po chwili na wzgórze w blasku zachodzącego słońca wspięło się troje ludzi.

– Co to takiego?! – zawołał chłopak na czele grupki. Miał

ciemnobrązową skórę i krótko ostrzyżone czarne kędzierzawe włosy. –

Widzę, że nie tylko my badamy teren przed rozpoczęciem turnieju.

Briony aż nazbyt dobrze znała tę przystojną, poważną twarz. Finley

Blair, jej były chłopak. Chodzili ze sobą tylko kilka miesięcy, ale był to

czas pełen intensywnych, wręcz gwałtownych emocji. Teraz widok Finleya


przypomniał jej ich kłótnię po opublikowaniu Tragicznej tradycji, która

doprowadziła do zerwania.

„Czy zabiłabyś mnie, żeby zwyciężyć w turnieju?” – spytał ją wtedy.

Być może Briony postąpiła głupio, odpowiadając szczerze, ale ona

i Finley trzeźwo postrzegali ich związek: oboje byli lojalni wobec swoich

rodzin i nie opuściliby ich bez względu na to, co czuli do siebie nawzajem.

„Oczywiście” – odparła.

Nie spodziewała się, że po tych słowach ujrzy w jego oczach taki ból

i że sama poczuje się żałośnie, gdy usłyszy z jego ust zdanie: „Chyba nie

jesteśmy tak podobni, jak myślałem”.

Odtąd nie rozmawiali ze sobą. A teraz on był mistrzem, ona zaś była

niczym. Zastanowiła się, czy poczuł ulgę, że nie została wybrana – czy

może część niego pragnęła się przekonać, co naprawdę by się stało, gdyby

stanęli naprzeciwko siebie pod Krwawą Zasłoną.

– Knujesz, żeby przejąć jutro Wieżę? – zapytała go. – Śmiałe

posunięcie.

– Nie potrzebujemy tego Punktu Orientacyjnego, żeby zwyciężyć –

oświadczyła dziewczyna stojąca obok Finleya.

Briony ją też rozpoznała – była to Elionor Payne, gotka, obdarzona

charakterem równie paskudnym jak jej wiecznie nachmurzona mina.

Trzecim członkiem tej niewielkiej kliki był Carbry Darrow, najmłodszy

z mistrzów, z jasną cerą, ciemnoblond lokami i bladoniebieskimi oczami.

Wnioskując z tego, jak Elionor i Carbry spoglądali na Finleya – Elionor

jakby pytała o pozwolenie, żeby zaatakować, Carbry po prostu z podziwem;

Briony zorientowała się, że to on rządzi. Jak zwykle. Był przewodniczącym

klasy, odkąd pamiętała.

Obok niej Innes pospiesznie otarła łzy z policzków. Briony dobrze

wiedziała, co siostra myśli. Turniej się jeszcze nie zaczął, ale ta sytuacja
okropnie przypominała zasadzkę.

– Co to ma być? – zapytał Innes. – Nie zjawiliście się tutaj

przypadkowo w tym samym czasie co my.

– Jaka spostrzegawcza – rzuciła ironicznie Elionor. Czarna, równo

przycięta grzywka spadała jej na czoło, w uszach miała kolczyki zwisające

do połowy szyi. Wyraźnie zadała sobie wiele trudu, żeby wyglądać

możliwie jak najbardziej groźnie. – Przyszliśmy złożyć ci propozycję,

Thorburn.

– Rodzina Lowe’ów zwyciężyła w ostatnim turnieju – powiedział

Carbry. – Ilvernath czeka na nowego triumfatora. I uzgodniliśmy, że

powinno nim być któreś z nas czworga.

– Dlaczego? – zapytała Briony.

Pozostali popatrzyli na nią z lekką irytacją i zdała sobie sprawę, że nie

jest włączona do tej rozmowy.

– Nikt nie chce zwycięstwa Lowe’ów – rzekła otwarcie Elionor, jednak

odpowiadając Briony. – A mistrz Grieve’ów nie ma szans. Jeżeli będziemy

współpracować, możemy ich z łatwością wyeliminować.

– A co z Macaslanami?

Elionor skrzywiła się pogardliwie.

– To hołota.

W piersi Briony zapłonął gniew, ale nim zdołała stanąć w obronie

Isobel, Innes odchrząknęła i spytała:

– Więc to sojusz?

Finley przytaknął.

– Mamy odpowiednie środki, Innes. Sprzymierz się z nami,

a ochronimy cię. Wiemy, że jesteś lojalna wobec swojej rodziny… –

Znacząco zawiesił głos, a Briony się skrzywiła. – Ale ta lojalność nie musi
oznaczać, że masz działać samotnie. Masz talent rzucania zaklęć, a Elionor

jest mocna w ich wytwarzaniu. Stworzylibyśmy świetny zespół.

Połączenie sił było dobrym pomysłem. Pozwoli Innes dłużej pozostać

przy życiu, zapewni jej ochronę przynajmniej na pewien czas. Jednak –

zdaniem Briony – trudno byłoby znaleźć bardziej niedobraną grupę. Innes

niewątpliwie była utalentowana, ale flirtowanie Elionor z prasą oraz

reputacja Carbry’ego, a raczej jej brak, nie wydawały się w stylu Finleya.

Mimo to on najwyraźniej miał obmyśloną strategię i to byłoby lepsze dla

Innes niż brak jakiegokolwiek sojuszu.

Wzrok Innes spochmurniał.

– Nie, dzięki – powiedziała. – Nie potrzebuję waszej pomocy.

– Co takiego?! – Briony zwróciła się do siostry, nie potrafiąc utrzymać

języka za zębami. – Zastanów się nad tym.

– Już się zastanowiłam – odparła spokojnie Innes. – Moja odpowiedź

nadal brzmi: nie.

Elionor zmierzyła ją ostrym spojrzeniem.

– Twoja strata.

Ona i Carbry odwrócili się i odeszli, ale Finley jeszcze chwilę się

ociągał. Utkwił baczne spojrzenie w Innes, jakby nie chciał patrzeć na

Briony.

– Rozumiem to – rzekł cicho. – My, Blairowie, mamy swoje zasady.

Pozostajemy lojalni wobec naszych sprzymierzeńców, bez względu na cenę.

Ale skoro postanowiłaś nie przyłączyć się do nas, nie zawaham się cię

zabić.

Finley tak często mówił o zasadach swojej rodziny, że Briony nie była

pewna, czy potrafiłby w jakiejkolwiek rozmowie nie napomknąć o nich.

Najwyraźniej jej eks w tej kwestii w ogóle się nie zmienił.


Wtedy Innes cofnęła się o krok i Briony uświadomiła sobie

z przypływem paniki, że jej siostra wygląda na przerażoną. Słabą. Nie

mogła pozwolić, żeby Finley i tamtych dwoje tak po prostu odeszli. Już

pierwszej nocy obiorą sobie Innes za cel i ona nie przetrwa nawet godziny.

– Nie, jeśli ona pierwsza zabije ciebie – powiedziała chłodnym tonem.

Finley w końcu spojrzał jej w oczy i kiedy to zrobił, Briony dostrzegła

w jego uważnym wzroku szczelinę. Im dłużej się jej przyglądał, tym

bardziej jego sztywna postawa się rozluźniała.

– No cóż, rozważyłem moje wybory – powiedział. – Mam nadzieję, że

jesteś zadowolona ze swoich.

Po czym oddalił się dostojnym krokiem i dołączył do swoich

sojuszników na wrzosowiskach. Wiatr szarpał czarne włosy Elionor, gdy

we troje wracali szlakiem turystycznym do miasteczka.

Kiedy tylko znaleźli się poza zasięgiem głosu, Briony odwróciła się do

Innes.

– Co, u diabła, strzeliło ci do głowy? Sojusz by ci pomógł.

Innes odparła chłodnym, opanowanym tonem:

– Musisz przestać wypowiadać się za mnie, Briony.

– Ale…

– Nie. Wiem, że miałaś zaplanowany sposób rozegrania tego turnieju.

Ale ja nie zwyciężę, jeśli zastosuję twoje strategie. Muszę znaleźć własną

drogę.

– Nie będziesz miała na to szansy, jeśli nie przetrwasz pierwszej nocy.

– Zaufaj mi – burknęła Innes. – Przetrwam. Jestem mistrzynią, jasne?

Musisz to zaakceptować.

– Ale nie chcesz nią…


– To bez znaczenia – odrzekła Innes stanowczo, jednak wyglądała na

złamaną. – Nie mam wyboru.

Rozmowa się urwała i obie zapadły w milczenie, jednak myśli w głowie

Briony nigdy nie rozbrzmiewały głośniej. Thorburnowie popełnili olbrzymi

błąd, pozwalając, aby ich mistrzynię wybrał ktoś spoza rodziny.

A Innes za to zapłaci.

Wściekła i sfrustrowana Briony zastanawiała się, czy to Finley zabije jej

siostrę. A może Isobel. Albo mistrz Lowe’ów.

Może autor książki miał rację. Może to wszystko rzeczywiście jest

popieprzone.

Briony zaczęła niedawno gromadzić informacje o turnieju w nadziei, że

uratuje siostrę, teraz jednak pojęła, że stawiała przed sobą zbyt skromny

cel. W rzeczywistości nie tylko pragnęła znaleźć jakąś lukę umożliwiającą

pokonanie Finleya czy Isobel na polu bitwy. Nie chciała też, żeby

zewnętrzny świat zakładał się o to, kto z osób, z którymi dorastała, przeżyje

bądź zginie.

Innes nazwała turniej wzorcem. Ale wzorce można porzucić.

Reid nazwał go machiną. Lecz machinę można popsuć.

Briony myślała zawsze o turnieju tylko jak o baśni. Jednak nawet

najwspanialsze opowieści wreszcie znajdują zakończenie.

Tak więc w cieniu Punktu Orientacyjnego swojej rodziny, niewybrana

na mistrzynię i niechciana Briony Thorburn poprzysięgła, że w jakiś sposób

zadecyduje o zakończeniu.
ISOBEL MACASLAN

„Aby wytworzyć klątwę, trzeba ofiarować krew,

zanim ta krew zostanie rozlana”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

ziesięć godzin przed rozpoczęciem turnieju Isobel popijała herbatę

D Earl Grey – z mlekiem, bez cukru – wpatrując się w pierwszą

stronę gazety „Wieczór Ilvernath”. Ze zdenerwowania miała

w gardle gulę, której herbata nie mogła spłukać.

Kompletna Siódemka Rzeźników. Sześcioro z nich wkrótce zginie.

Isobel miała nadzieję, że być może z jej ręki. W gazecie obok artykułu
zamieszczono zdjęcia wszystkich mistrzów oraz listę ich bliskich

krewnych, a także listę ich dokonań.

Laudacje.

I nekrologi.

– Poświęcili w artykule więcej miejsca tej dziewczynie Payne’ów –

narzekał jej ojciec siedzący po drugiej stronie stołu. Odsunął na bok

spiętrzoną stertę brudnych talerzy i rozłożył na blacie stołu swój

egzemplarz gazety. – A ten syn Blairów… Spójrz na jego koszulkę polo. Co

to ma być, konkurs piękności czy co? Co oni wszyscy mają takiego, czego

ty nie masz?

– Może reporterzy już się mną znudzili – rzuciła tępo Isobel.

Pokręcił głową i zaciągnął się głęboko papierosem.

– Wszystkie te historie miały pozyskać ci sponsorów. Zyskałaś na

starcie przewagę, a potem wiesz, co pomyślałem? Wytwórcy zaklęć to

rozsądni ludzie. Kiedy zobaczą, jaka jesteś utalentowana, ustawią się

w kolejce przed naszymi drzwiami. Ale oni nami wzgardzili.

Zgniótł gazetę w kulę i cisnął na podłogę.

– To prawdopodobnie wina twojej matki – ciągnął. – Wszyscy

wytwórcy zaklęć trzymają sztamę. Skoro cię nie sponsorują, daje mi to do

myślenia, i tyle.

Isobel nie chciała dyskutować o matce. Nie rozmawiały ze sobą od

ostatniej kłótni, a teraz, gdy jutro miała opaść Krwawa Zasłona, Isobel

martwiła się, że może już nigdy nie mieć ku temu okazji.

Wiedziała, że nie powinna tak myśleć, ale niełatwo było się przed tym

powstrzymać. Z każdym mijającym dniem zbliżał się początek turnieju,

a Isobel stawała się coraz bardziej spięta. W ciągu ostatnich kilku miesięcy

nie mogła znieść tego, że reporterzy nie dawali jej spokoju. Teraz, kiedy
mieli więcej mistrzów, na których skupiali uwagę, czuła się osobliwie

porzucona. Doskonale znała to uczucie. Żadna z jej emocji nie miała sensu.

– Mama by mnie nie sabotowała – rzekła ostro.

– To ty wspomniałaś o sabotażu, nie ja. – Ojciec rozparł się na krześle

i położył nogi na stole. – Twoja przyjaciółka Thorburn wyrosła na całkiem

ładną.

– Na tym zdjęciu to nie ona, tylko jej siostra Innes – wyjaśniła Isobel.

Ojciec nigdy nie zwracał zbytniej uwagi na jej przyjaciółki, ale sądziła,

że rozpozna przynajmniej Briony.

– No, to ci ułatwia sprawę, prawda? – rzekł zadowolonym tonem.

Isobel nie była tego taka pewna. Nie, nawet po tym, jak Briony ją

zdradziła, Isobel nigdy nie zachwycała się perspektywą zmierzenia się z nią

podczas turnieju. Ale zabicie jej siostrzyczki, która zawsze była dla Isobel

bardzo miła, nie wydawało się wcale łatwiejsze. A im dłużej wpatrywała się

w gazetę, tym bardziej dostrzegała w każdej z tych twarzy na zdjęciach

czyjąś siostrę albo brata, córkę czy syna.

Nagle coś niej pękło. Nie stało się to gwałtownie i spektakularnie,

pomimo miesięcy sławy, przerażenia i napięcia, lecz cicho i niemal

niezauważalnie. I to zdradziło, jaka naprawdę jest: słaba i bezbronna.

– Tato, nie chcę tego – wyszeptała z łzami napływającymi do oczu.

– Co? – spytał.

Wydłubywał z zębów resztki jedzenia i nie usłyszał jej.

– Nie chcę tego – powtórzyła głośniej. – Nie chcę być mistrzynią.

Zdusił papierosa w popielniczce.

– Trochę już za późno na wycofanie się.

– Wciąż jeszcze jest na to czas. Mistrzowie dopiero w nocy wyryją na

Filarze swoje imiona i nazwiska. Mógłbyś wezwać wuja Barta i…


– Powiedzieć mu, że moja córka się rozmyśliła? Że odwróciła się od nas

wszystkich? – Podniósł głos, który niósł się po całym ich zagraconym

domu, i Isobel skuliła się na krześle. – Wiedziałem, że twoja matka coś

knuje. Nie dzwoniła od wielu dni.

– Nie chcę umrzeć! – rzekła Isobel drżącym głosem, ale gdy brała

głębokie oddechy, żeby się opanować, miała wrażenie, jakby dusiła się

papierosowym dymem. – I nie chcę nikogo zabić. Nigdy nie chciałam! Nie

chciałam nigdy…

– Nigdy nie chciałaś być częścią tej rodziny – rzucił oskarżycielskim

tonem.

– Nie, to nie o to mi…

– Nikt nie wybiera rodziny, w której się rodzi. – Ojciec wstał i podszedł

do biurka pod oknem. Blaty był zasłany nekrologami zgromadzonymi

w ciągu wielu lat pogrzebów w Ilvernath. Chwycił ich garść i pomachał

przed twarzą córki, rozsiewając w powietrzu kurz. – Wiesz, dlaczego

zbieramy życiową magię?

– Ponieważ gdyby nie my, zrobiłby to koś inny – odrzekła cicho Isobel,

gdyż słyszała, jak ojciec często powtarzał te słowa.

– Ponieważ kiedyś byliśmy wspaniałą rodziną. Jedną z siedmiu

wspaniałych rodzin w tym mieście. Może nie byliśmy nadęci jak

Thorburnowie ani skryci jak Darrowowie czy potężni jak Lowe’owie, ale

zachowywaliśmy nasze bogactwo. I nasze tradycje – mówił syczącym

głosem i zawiesił go na ostatnim słowie. – Wiesz, niegdyś żywiliśmy

szczególny szacunek dla życia i śmierci. Jak myślisz, dlaczego nasi

mistrzowie często ubiegają się o Kryptę jako Punkt Orientacyjny czy Relikt

Płaszcz? To z powodu historii. I z powodu tego, kim jesteśmy.

Isobel nie wiedziała, że jej rodzina ma jakiekolwiek dziedzictwo czy

tradycję. Przez nazwisko Macaslanów, które nosiła, spotykały ją jedynie


szyderstwa, które często uważała za zasłużone.

– Wiem, co o nas myślisz – kontynuował ojciec. – Wszyscy lubią

udawać, że magia to tylko światło gwiazd i płatki róż, ale tak nie jest.

Można znaleźć magię w odpadkach. W mrowiskach. W zwłokach. Być

może to brudne pieniądze, ale opłacają twoje ubrania i naukę w szkole.

Nadal należysz do rodziny Macaslanów, bez względu na to, jak bardzo ty

i twoja matka próbujecie temu zaprzeczać.

Cisnął nekrologi na stół i dźgnął palcem klatkę piersiową Isobel.

Skrzywiła się.

– Nie chcesz, żeby twoja rodzina znów była wspaniała? – zapytał.

– Chcę, ale…

– Czy naprawdę myślisz, że żądałbym tego od ciebie, gdybym nie był

pewien, że zwyciężysz?

Nie myślała tak, podobnie jak wiedziała, że matka nie sabotowała jej

szans uzyskania sponsoringu wytwórców klątw. Wprawdzie jej rodzice

mogli nie zgadzać się ze sobą w wielu sprawach, lecz żadne z nich nigdy by

nie pozwoliło, aby to wpłynęło negatywnie na ich opiekę nad córką.

– Ale co, jeśli ja nie jestem pewna, czy wygram? – szepnęła.

– W takim razie niewątpliwie nie potrafisz zobaczyć tego, co ja widzę. –

Pokrzepiająco ścisnął jej ramię. – Tego, że jesteś nadzwyczaj bystra

i utalentowana, a także silniejsza, niż ja kiedykolwiek będę. Być może

część tego odziedziczyłaś po matce.

To zaskoczyło Isobel: rzadko słyszała, by ojciec mówił cokolwiek

dobrego o swojej byłej żonie.

– Ale wiesz, jaka jeszcze jesteś? Jesteś twarda. To masz po mnie.

Delikatnie dotknął jednego z jej rudych loków, dokładnie w takim

samym odcieniu co jego włosy.

– Wszystko to razem. Właśnie dlatego wiem, że zwyciężysz.


Isobel wzięła głęboki wdech. Już jej nie przeszkadzała woń stęchlizny

i papierosów. Ojciec miał rację. Chociaż porzuciły ją media i przyjaciółki,

wciąż była najsilniejszą mistrzynią w turnieju. A skoro każdy z pozostałych

mistrzów uczyni co w jego mocy, by zwyciężyć, to ona również.

– Muszę się przygotować – oświadczyła i wstała, a ojciec pogładził ją

po policzku.

– Moja dziewczynka.

Na piętrze Isobel wycofała się do swojej sypialni. Przed kilkoma

tygodniami wybrała sukienkę na inauguracyjny bankiet: białą i wytworną,

z pięknymi ozdobami na rękawach. Sukienka wisiała w plastikowej torbie

na drzwiach szafy z ubraniami. Wieszak zastukotał o drewno, gdy Isobel

otworzyła drzwi. Schyliła się, żeby poszukać butów.

W jeden z jej ulubionych pantofli na wysokich obcasach była wetknięta

pognieciona żółta kartka, którą Isobel wyrwała z księgi czarów Reida

i ukradła. Receptura klątwy Uścisk Kostuchy.

Jeszcze nie spróbowała jej stworzyć, gdyż instrukcje były

skomplikowane – nawet dla niej, wyszkolonej przez zawodową

wytwórczynię zaklęć. Chociaż ta klątwa nie sprowadzała natychmiastowej

śmierci, obiecywała nieuchronną. I była z poziomu dziesiątego. Isobel

wiedziała, że jeśli naprawdę zamierza zwyciężyć w turnieju dla swojej

rodziny, musi użyć każdego dostępnego środka, nawet pochodzącego

z kradzieży. Piekielnie trudno będzie jej rzucić klątwę poziomu dziesiątego,

potężniejszą niż te, które kiedykolwiek wypróbowała. Ale Isobel była

błyskotliwa. I twarda.

Jeśli uda się jej wykonać tę klątwę, będzie niezwyciężona.

Być może właśnie za jej pomocą uśmierci Alistaira Lowe’a.

Położyła kartkę na łóżku i zebrała potrzebne składniki. Z torby, już

spakowanej na turniej, wydobyła drewnianą deskę czarów i umieściła na


podłodze. Najpierw odcięła pasmo swoich kręconych włosów. Potem

rozstawiła trzy flaszki zawierające surową magię. Położyła pierścień

z pustym kryształem kwarcu do przechowania klątwy i zasuszony kwiat

chryzantemy ze słoika stojącego na nocnym stoliku.

Gdy rozłożyła składniki, odwróciła się z powrotem do receptury

zaklęcia.

– Trzeba złożyć ofiarę krwi – odczytała.

Nie zaskoczyło jej to – do wytworzenia potężnych klątw często jej

potrzeba – ale nie zdołała znaleźć żadnego uszczegółowienia, czyja krew

jest wymagana. Domyśliła się, że jej własna. Zmarszczyła brwi i wyjęła

z szuflady biurka nóż do papieru.

Zagryzła zęby i nacięła sobie ramię w miejscu, które dzisiejszej nocy

zakryje sukienka. Krew pociekła na jej skórę i na kamień pierścienia.

Następnie nachyliła się, żeby pocałować deskę czarów.

– Zrobione – rzekła bez tchu. – Teraz trzeba napełnić…

Otworzyła butelkę z surową magią i rozlała ją na deskę czarów. Drobiny

magii, białe niczym kość, zamigotały nad heptagramem. Tak jak wcześniej,

gdy naprawiała pierścień Olivera, zwabiła wirującą magię do kamienia.

Ponieważ klątwa Uścisk Kostuchy była z poziomu dziesiątego, kamień

mógł pomieścić tylko jedną porcję.

Kryształ zaczął pulsować słabym mdłym światłem. Nagle skurcz ścisnął

żołądek Isobel i dziewczyna poczuła w ustach smak czegoś gorącego.

Zwymiotowała krwią na heptagram na desce zaklęć. I nie mogła przestać.

Krew wylewała się z jej ust dławiącymi spazmami i wsiąkała w wyblakły

zielony dywan, plamiąc go na czarno. Isobel pochyliła się, jęcząc,

i przycisnęła dłoń do brzucha. Wciąż wymiotowała krwią, aż wszystko nią

przesiąkło, krew ściekała jej po brodzie i pokryła dłonie.

Popełniła jakiś błąd.


Pierś Isobel przeszył potworny ból, ogarnęła ją panika. Dziewczyna

osunęła się na podłogę i leżała z policzkiem przyciśniętym do brzegu deski

czarów. Pokój wirował, a gdy kaszlnęła, krew rozbryznęła się po podłodze.

Nawet kiedy mocno zacisnęła powieki, przed oczami miała biel i czarne

drobiny niczym plamy atramentu. Wdychane powietrze było kłujące od

magii. Isobel nigdy dotąd nie doświadczyła takiej ilości magii, która teraz ją

dusiła.

Pomyślała, że miała być silna. Miała przetrwać.

Z tępą rezygnacją przygotowała się na najgorsze.

Raptem sensacje ustały.

Odczekała kilka chwil, a potem, dygocąc, uniosła się do pozycji

siedzącej. Podłoga i jej ubranie były powalane krwią. Serce waliło jej

w piersi. Isobel przycisnęła dłoń do żołądka.

Wiedziała, że wytwarzanie klątw może być niebezpieczne. Już

wcześniej zdarzało się jej doświadczyć niemiłych skutków ubocznych,

jednak nigdy z powodu czaru tak potężnego jak ten.

Z wahaniem sięgnęła po pierścień leżący pośrodku deski czarów, a krew

kapała jej z dłoni i nadgarstka. Starła ją kciukiem. Światło wewnątrz

kamienia przestało pulsować, co potwierdziło obawy Isobel, że próba

wytworzenia klątwy się nie powiodła.

Ze szlochem cisnęła pierścieniem w ścianę.

„Jaka tam ze mnie twardzielka, jaka mistrzyni” – pomyślała z rozpaczą.

Podniosła się chwiejnie na nogi i otworzyła szafkę z biżuterią. Chociaż

większość zasobów spakowała już na turniej, zostało w niej kilka

podstawowych kamieni zaklęć. Sięgnęła po ten z zaklęciem Żegnaj Bólu

Brzuszka.

Ale gdy miała wziąć go do ręki, zauważyła coś dziwnego. Wewnątrz

kamienia nie płonęło światło.


Ani wewnątrz pozostałych kamieni w szafce.

I wewnątrz kamieni w pierścieniach na jej palcach.

Zdezorientowana, zatoczyła się do tyłu. Przyklękła przy swojej torbie

i otworzyła suwak. W środku były ubrania, butelka wody, przekąski

o długiej dacie ważności, tampony i – na samym dnie – jej magiczny

arsenał na turniej: wszelkiego rodzaju zaklęcia i klątwy oraz flaszki

napełnione po brzegi zebraną wcześniej surową magią.

Tylko że flaszki były puste.

A kamienie zaklęć i klątw pociemniały.

– Nie – jęknęła.

To niemożliwe. Magia nie mogła tak po prostu zniknąć!

Szukając pocieszenia, sięgnęła odruchowo do medalionu matki na szyi

i otworzyła go. W znajdującym się w nim kamieniu powinno być uwięzione

zaklęcie Pancerz Karalucha, które dostała od Reida.

Lecz… nie zobaczyła niczego.

I w tym momencie Isobel zrozumiała. To nie magiczna moc zniknęła,

tylko jej zdolność postrzegania magii. Nie widziała czarów, nie mogła ich

wyczuć ani użyć. Żadnych zaklęć ani klątw, niczego.

Przycisnęła dłoń do ust. Mogłaby przysiąc, że usłyszała w głowie

dźwięki marsza żałobnego.

Za kilka godzin zacznie się ceremonia inaugurująca pojedynek, a ona

była bezbronna. Będzie miała szczęście, jeśli przetrwa noc.

Powinna powiedzieć ojcu. Nawet on nie zdoła naprawić tej sytuacji,

jednak może zawiadomić rodzinę. Mogliby znaleźć innego mistrza. Ale…

Poczuła ucisk w piersi. Ojciec pomyśli, że zrobiła to celowo. Po tym,

jak wypłakiwała się przed nim, że nie chce być mistrzynią, jak zarzucił jej
tchórzostwo, niewdzięczność i to, że wstydzi się swojej rodziny,

niewątpliwie będzie podejrzewał ją o sabotaż.

A potem rodzice ją znienawidzą.

Cichy głos w głowie przypomniał Isobel, że to jednak lepsze od śmierci.

Lecz donośniejszy, ostrzejszy głos zaoponował. Przez minione lata

Isobel poznała aż nazbyt dobrze nienawiść ludzi, na których jej zależało.

I nienawiść całego świata.

Odpychając od siebie matkę, popełniła błąd. Zepsucie tej klątwy też

było błędem. Ale nie może stracić jedynej osoby, która jej pozostała,

zwłaszcza takiej, która wierzy w nią bardziej niż ktokolwiek inny, bardziej

nawet niż ona sama.

– Może to tylko tymczasowe – powiedziała, usiłując pocieszyć siebie. –

Może za kilka godzin samo minie.

„A może zjawi się dobra wróżka i podaruje ci trzy życzenia”.

Nie, jeśli Isobel miała poradzić sobie z tą sytuacją, musiała zrobić to

sama.

A jeśli się jej nie uda, zginie.

Podjęła decyzję. Jeżeli zginie, to jako mistrzyni.


GAVIN GRIEVE

„Ceremonia inaugurująca turniej to ostatnia okazja do sabotowania

mistrza, zanim zacznie się prawdziwa walka”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

zisiejszej nocy miał się rozpocząć turniej, w którym siedmioro

D mistrzów będzie ze sobą walczyć, dopóki nie pozostanie przy życiu

tylko samotny zwycięzca.

Tak więc, oczywiście, Ilvernath wydało przyjęcie.


Gavin wyczuwał napięcie unoszące się nad zgromadzonymi w miejskiej

sali bankietowej. Było w tym, jak członkowie rywalizujących rodzin

piorunowali się wzrokiem. W tym, jak mówili „powodzenia” równie

nieszczerze jak „do widzenia”. Na wszystkich twarzach widniał gniewny

wyraz: czy to z powodu wypitego alkoholu, czy gwałtownego usposobienia.

Bankiety inaugurujące turniej były zawsze prywatnymi sekretnymi

imprezami, ale tym razem do sali udało się wkraść kilku dziennikarzom

i gapiom pomimo magicznej ochrony mającej uniemożliwić wstęp osobom

niefigurującym na liście gości. Błyskały flesze reporterów, poszukiwacze

klątw się rozglądali, a Gavin zastanawiał się, czy znajdą oni sposób na

wemknięcie się także na teren turnieju i czy makabryczne zdjęcia jego

śmierci ukażą się wkrótce w gazecie „Wieczór Ilvernath”. Przypuszczalnie

mógłby nawet trafić na pierwszą stronę.

Gavin trzymał się z tyłu sali, w pobliżu stołu, na którym gustownie

rozłożono przystawki pośród portretów mistrzów z poprzedniego turnieju.

Poirytowany, wbił wykałaczkę w kostkę sera na talerzu. Stojący obok Peter

Grieve podobnie nadziewał ser na klątwę Pradawne Strzały. Ich rodzina, nie

tracąc czasu, ruszyła prosto w kierunku bufetu z darmowymi alkoholami;

matka już się chwiała na wysokich szpilkach.

Tuż przy niej Gavin zauważył Reida MacTavisha sączącego drinka.

Wytwórca klątw złapał jego spojrzenie i puścił oko, a potem podszedł do

niego wolnym krokiem, zadowolony niczym kot, który przed chwilą pożarł

ptaka.

– No, Grieve – zagadnął. – Jak tam mój prezencik?

Gavina nadal bolała wytatuowana na bicepsie klepsydra, ukryta pod

rękawem taniego garnituru, tego samego, który miał na sobie na ślubie

Callisty. Chłopak nie użył tej magii od czasu próby z zaklęciem Zapałka.

Nie chciał się przyznać, ale bał się tego, co mogłoby się stać.
– Świetnie – burknął.

– A czy zastanawiałeś się choćby przez chwilę nad moją sugestią, że

w tej smutnej gierce, jaką jest turniej, może chodzić o coś więcej niż

zwycięstwo?

Prawdę powiedziawszy, Gavin zupełnie zapomniał o tym fragmencie

ich rozmowy. Rozważył to teraz – najwyraźniej Reid miał w zanadrzu

kolejną ofertę. Ale po zmienieniu swojego ciała w nienaturalne naczynie

z magią chłopak pragnął tylko zwyciężyć w turnieju. Nie był

zainteresowany odegraniem ponownie roli szczura doświadczalnego.

– Wiem już, jak działają twoje sugestie – odparł szorstko. – Odejdź,

MacTavish.

– Twoja strata – rzekł Reid, unosząc szklankę w kpiącym toaście, po

czym wmieszał się znowu w tłum.

Gavin wziął głęboki wdech, by opanować nerwy, lecz nie było to łatwe

przy tylu mistrzach w sali. Osoby, których zdjęcia gromadził kiedyś

w swoich aktach, widział teraz tutaj, w realnym życiu.

Finleya Blaira i jego szkarłatny krawat, który włożył chełpliwie, aby

przywodził na myśl kolor wysokiej magii. Obok niego Elionor Payne

pozującą do zdjęcia reporterowi. Isobel Macaslan z czerwonymi włosami

rozlewającymi się jak krew na plecach jej białej sukienki. I w kącie sali

swojego ojca wymachującego szklanką z trunkiem połyskującym

bursztynowo w świetle żyrandoli. Swoją matkę uwieszoną u jego ramienia.

Callistę, która siedziała zakłopotana przy końcu stołu rodziny Payne’ów,

nie zwracając uwagi na Gavina.

Nagle poczuł, że ma już tego wszystkiego dość. Zostawił swój talerz na

stole pod farbowaną szkarłatnie fontanną fondue, obok fotografii Alphiny

Lowe. Potem wypadł na dwór, na plac.


Tam impreza była troszkę mniej sztywna. Grupki ludzi mieszały się ze

sobą w chłodnym wieczornym powietrzu. Nad ich głowami unosiły się

magiczne lampy świecące na tle ciemnego nieba; kamienie zaklęć

wewnątrz nich jarzyły się biało.

Potem usłyszał, niemal zagłuszany przez hałaśliwą muzykę wylewającą

się z sali bankietowej, nikły odgłos skandowania:

TWOJE ZWYCIĘSTWO CIĘ NIE ROZGRZESZA

ZE ŚMIERCI TYCH, KTÓRZY PRZEGRALI.

Obok lamp, na skraju miejskiego placu stał niewielki tłumek

poszukiwaczy klątw trzymających transparenty z gniewnymi hasłami.

W gruncie rzeczy nie byli to wcale poszukiwacze klątw, lecz jeszcze

gorzej – demonstranci, którzy wykrzykiwali kiepską poezję. Widocznie

zgromadzili się tutaj, podejmując ostatnią rozpaczliwą próbę

przeszkodzenia w przeprowadzeniu turnieju obecnego pokolenia.

Nie było sensu sprzeczać się na temat niemoralności klątwy Ilvernath.

Była, czym była, a Gavin nie zamierzał czuć się winny z powodu tego, że

pragnie ją przetrwać.

Już odwracał się od tych ludzi wznoszących okrzyki, gdy ktoś walnął

go mocno w wytatuowane ramię.

Zabolało i obejrzał się, aby powiedzieć to temu komuś – i wtedy

zorientował się, kto stoi przed nim blady niczym duch w świetle lamp.

Alistair Lowe.

Widziany twarzą w twarz sprawiał wrażenie jeszcze bardziej okrutnego,

z czarnymi, gładko zaczesanymi do tyłu włosami, co podkreślało głębokie

zakola, i z kościstym, lekko skrzywionym nosem. Chociaż niższy od

Gavina, zdawał się jednak patrzeć na niego z góry. Mimo że dopiero dziś
rano ogłoszono go publicznie mistrzem, tej nocy Gavin słyszał jego

nazwisko z ust niemal wszystkich zebranych w sali bankietowej.

– Przez ciebie niemal rozlałem mojego drinka – rzucił Alistair.

Gavin spojrzał w dół i zobaczył, że Alistair ściska mocno swoją na wpół

opróżnioną szklankę niczym drogiego przyjaciela.

– Jestem całkiem pewien – powiedział Gavin – że to ty na mnie

wpadłeś.

Przez twarz Alistaira przemknął wyraz wściekłości.

– Jakbym mógł nie zauważyć cię ubranego w tę tandetną namiastkę

garnituru.

Gavin zorientował się, że Alistair kołysze się nieznacznie w przód i w

tył. Zastanawiał się, jaki powód mógł mieć ten faworyt, żeby zalać się

w trupa tuż przed rozpoczęciem turnieju. Może po prostu był aż tak bardzo

pewny triumfu.

Ta myśl rozpaliła tlącą się stale furię Gavina. Alistair miał wszystko,

podczas gdy on nie miał niczego. Przystojny i pogardliwy, w eleganckim

szarym garniturze, spoglądał na Gavina jak na robaka, na tyle niegroźnego,

że nie warto go nawet rozdeptać.

Gavin pochylił się do przodu i przywołał swoją magię. Przepłynęła

przez niego moc, w jego pierścieniu zaklęć zawibrowała większa ilość

energii, niż chłopak wcześniej uważał za możliwe. Jego oddech stał się

nieco wysilony, jakby po nurkowaniu w wodzie, a ramię Alistaira zastygło

w bezruchu.

Gavin zamierzał jedynie rzucić zaklęcie Zatrzymaj W Miejscu, ale gdy

wezbrała w nim furia, wraz z nią wezbrały jego nowe magiczne moce

krążące w pierścieniu zaklęć. Zamiast unieruchomić Alistaira, zaklęcie

sprawiło, że trzymana przez niego szklanka z drinkiem pękła.


Whisky i szkło rozprysnęły się na wszystkie strony. Kilka odłamków

rozcięło dłoń Alistaira, pozostawiając na skórze smugę krwi. Gavin

mgliście zdał sobie sprawę, że gdzieś za nim błysnął flesz aparatu

fotograficznego.

– Ups – szepnął, czując przypływ satysfakcji. – Wygląda na to, że

ostatecznie sam rozlałeś swojego drinka.

Alistair spojrzał wprost na niego, ale w jego oczach nie było złości.

Widniało w nich pragnienie mordu.

– Za to, co zrobiłeś – powiedział, wymawiając każde słowo z zimną

furią – zabiję cię powoli.

W tatuażu Gavina znów zaczął pulsować ból, gdy pierścień zaklęć

ponownie się napełniał. Ale Gavin się tym nie przejmował. Stojąc tuż

naprzeciwko Alistaira Lowe’a, pijanego i wytrąconego z równowagi

odniesionym przez niego triumfem, poczuł się potężniejszy niż

kiedykolwiek.

– Czy i tak nie zamierzałeś tego uczynić? – zapytał, szczerząc zęby

w uśmiechu.

Z ust Alistaira wydobyło coś jakby warknięcie. Odszedł sztywnym

krokiem. Gavin rozejrzał się – ludzie gapili się na niego – i ruszył

w kierunku rzędu drzew na skraju placu. Tam znalazł się wreszcie, ku swej

uldze, poza zasięgiem wzroku. Mimo to dobiegły go urywki rozmów

demonstrantów.

– Czy tylko ja uważam za dziwne, że większość z nich wygląda

podobnie? Prawie wszyscy są bardzo… bladzi.

– Zapewne wskutek tego, że od tysiąca lat zawierają małżeństwa

wyłącznie w obrębie kilku rodzin. No bo czy chciałbyś wżenić się do

którejś z nich? Wiedząc, że pewnego dnia tak będą mogły wyglądać twoje

dzieci?
– Racja – szepnął pierwszy głos. – A ten chłopak Darrowów ma

zaledwie piętnaście lat… To nieprawdopodobne…

Ramię Gavina z tatuażem przeszył nowy sztych bólu i chłopiec zaklął

cicho. Przestał słuchać rozmów, zrzucił marynarkę i pospiesznie podwinął

rękaw koszuli.

Tatuaż znów się poruszał. Gavin, czując mdłości, patrzył, jak ziarenka

piasku wpadają do dolnej części klepsydry.

Wyczerpał sporo ze swojej siły życiowej tylko po to, żeby Alistair

Lowe zaczął go traktować poważnie. Okaleczył siebie tylko po to, żeby

Ilvernath zaczęło traktować go poważnie.

Ale to przynajmniej działało.

Gavin szarpnięciem obciągnął rękaw i wrócił do sali.


ALISTAIR LOWE

„Wysoka magia spadła z gwiazd, a kiedy ją znaleźliśmy, zrobiliśmy to,

co zawsze czynią istoty ludzkie. Uznaliśmy, że mamy do niej prawo”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

listair siedział w sali bankietowej przy stole swojej rodziny

A w otoczeniu tych, którzy zamordowali jego brata.

Miał na sobie swój najlepszy strój. Szary, świeżo wyprasowany

garnitur był świetnie uszyty, marynarka doskonale leżała na jego smukłych


ramionach. Czarne włosy zaczesane do tyłu uwydatniały wklęsłość

policzków. Gdy Alistair zacisnął pięść, pierścień zaklęć zawierający klątwę

Ofiara Baranka zaciążył mu na palcu serdecznym.

Po tym, jak członkowie rodziny poinformowali go, co zrobili, Alistair

zamknął się na klucz w pokoju Hendry’ego i walnięciem pięścią wybił

dziurę w ścianie. Cholernie zabolało – Alistair był okropnie niezdarny – ale

nie mógł znieść widoku pokoju tak czystego i posprzątanego, jak zostawił

go Hendry. Nadal pachniało tu ciastkami. Miał wrażenie, że brat zaraz

wejdzie energicznym krokiem, jakby nic się nie stało.

Obrócił na palcu pierścień zaklęć. Poczuł ból w piersi, jakby jego serce

zmieniło się w kamień i przygniotło płuca i żebra. Nie pamiętał, kiedy

ostatnio płakał. Ale po nocy spędzonej bezsennie na żywieniu żałosnej

nadziei, że to był tylko finałowy bezduszny test, nie był w nastroju do

ronienia łez.

Lecz do rozlewu krwi.

Matka nachyliła się i położyła dłoń na jego dłoni. Jej dotyk był

lodowaty. Alistair natychmiast wyszarpnął rękę, żałując, że nie może

wyczarować jakiegoś kołka i przebić nim jej serce.

– Wiem, co myślisz, Al – powiedziała.

Ten skrót imienia, jakim nazywał go Hendry, zabrzmiał w jej ustach

żałośnie.

– Nie – odparł ponuro. – Nie sądzę, abyś wiedziała.

– Hendry umarł dla dobra naszej rodziny, dla zwycięstwa w turnieju.

Nie pozwól, żeby jego śmierć poszła na marne.

Alistair miał ochotę zaśmiać się gorzko. Zapragnął wstać i krzyknąć:

„Hendry nie umarł, został zamordowany!”. Rodzina sądziła, że Ofiara

Baranka uczyni Alistaira silniejszym, jednak bez Hendry’ego stał się

słabszy. Bez brata był zgubiony.


– Kochałaś go – wyszeptał.

Kochała go przez wszystkie te lata. Teraz Alistair usiłował uwierzyć, że

jej uczucie do Hendry’ego było udawane. Nawet Lowe’owie nie mogli być

tak okrutni.

Albo może hołubili Hendry’ego, ponieważ od początku wiedzieli, jaki

los go czeka.

Matka zesztywniała, lecz jej głos pozostał opanowany, jak zawsze, gdy

powiedziała:

– Kocham tę rodzinę.

– A mnie? – zapytał Alistair i natychmiast tego pożałował, gdyż to

pytanie było nazbyt przepełnione emocjami i zanadto ujawniało jego

bezbronność.

Odwrócił się od matki i skupił uwagę na przyjęciu wokół nich, ryczącej

muzyce i rechotliwych śmiechach. Bankiet odbywał się w centrum miasta,

nieopodal jego najbardziej starożytnego charakterystycznego obiektu,

Filaru Mistrzów. Ten słup był miejscem gromadzenia się surowej wysokiej

magii, ośrodkiem dla siedmiu innych identycznych filarów, które spajały

Punkty Orientacyjne, chociaż tylko Lowe’owie – jako zwycięzcy ostatniego

turnieju – mogli widzieć lśniący czerwienią pył wysokiej magii zawieszony

w powietrzu, migoczący i skrzący się wokół odbywającego się przyjęcia.

Widok tej wysokiej magii był piękny, a zarazem ohydny, gdyż stanowił

przypomnienie, dlaczego zebrano się tutaj dzisiejszej nocy. To była

magiczna moc, dla której Lowe’owie zamordowali Hendry’ego i dla której

Alistair zabije sześć innych osób.

Wzbudzała w nim wstręt.

Alistair oczekiwał od matki tylko prostej odpowiedzi, jednego słowa.

Lecz ona zamiast tego zadała mu pytanie:

– Czyż nie jesteś mistrzem tej rodziny?


Wstał gwałtownie, jego myśli zboczyły ku niedawnemu spotkaniu na

placu z mistrzem Grieve’ów. Czerpiąc z tego inspirację, obrócił dłoń

w nadgarstku i pierścień zaklęć zawierający klątwę Roztrzaskaj I Złam

zapłonął światłem, gdy wypłynęło z niego nieco magicznej mocy – mocy,

którą Alistair zamierzał zachować na turniej do połamania kości

przeciwnikom, lecz zamiast tego chętnie użyje teraz w mściwym odwecie.

Kieliszek matki pękł i wino merlot bryznęło na biały obrus. Babka, wuj

i młodszy kuzyn syknęli z pogardliwą dezaprobatą.

Przez całe życie starał się ich zadowolić. Teraz myśl o własnych

dążeniach wzbudziła w nim odrazę.

Pomyślał, że jeżeli rzeczywiście weźmie udział w turnieju –

i zwycięży – nie zrobi tego dla swojej rodziny. Uczyni to dla brata. Hendry

nie chciałby, żeby on też poniósł śmierć.

– To zabawne – powiedział, mierząc matkę gniewnym spojrzeniem. –

Przez lata opowiadałaś mi historie o potworach. Ale cały czas to ty byłaś

potworem.

Ruszył jak burza w kierunku baru. Gdy się zbliżał, barman przyjrzał mu

się nieufnie. Alistair nawet w dobrym nastroju emanował groźną aurą,

niczym jabłko zapewne zgniłe w środku. A teraz był w morderczym

nastroju.

– Trzy szklaneczki whisky – polecił barmanowi, a ten natychmiast je

nalał.

Alistair wychylił je, jedną po drugiej, a potem rozkasłał się, aż łzy

napłynęły mu do oczu.

Stojący obok mężczyzna się zaśmiał. Miał na sobie koszulę w kolorze

śliwkowym i przypominał Alistairowi muchomor.

– Jesteś synem Lowe’ów – rzekł mężczyzna, wymawiając z niechęcią

nazwisko tej rodziny. – Gratulacje.


Alistair dotąd przez całe życie był „jednym z synów Lowe’ów”.

I dlatego teraz nic nie mógł na to poradzić, że wypowiedziany przez

nieznajomego niewinny zwrot tak bardzo go wzburzył. Alistair gwałtownie

obrócił głowę i przywołał tę samą klątwę co przed chwilą, Roztrzaskaj

I Złam. Palec wskazujący mężczyzny pękł i kość rozpadła się na dwoje.

Nieznajomy szybko cofnął rękę i zaklął siarczyście. Obok niego młody

człowiek z oczami pomalowanymi kredką przygryzł usta, powstrzymując

uśmiech.

Mężczyzna przypominający muchomor ścisnął palec i spiorunował

wzrokiem Alistaira.

– Wiesz, kim jestem?! – rzucił.

Alistair uniósł brwi. Wypita whisky ogrzewała go od wewnątrz.

– A powinienem?

– Nazywam się Osmand Walsh. Tamtego dnia byłem w waszym domu –

oświadczył. Alistair przypomniał sobie mgliście, że to wytwórca zaklęć,

który skulił się ze strachu, kiedy on rzucił klątwę Zmora Kupca Winnego. –

Wprawdzie jesteś Lowe’em, a twoja rodzina posiada wysoką magię, jednak

wkrótce przestaniecie ją mieć: z powodu twojego wybryku.

– O czym ty mówisz?

– Myślisz, że ta kobieta jest tutaj tylko po to, żeby obserwować? –

Osmand Walsh wskazał ruchem głowy agentkę Yoo siedzącą przy stole

Thorburnów. – Nie, rząd przysłał ją, żeby ingerowała w turniej, i według

mnie najwyższa na to pora. To nie do pomyślenia pozwalać Lowe’om, żeby

władali całą potężną mocą. Teraz przynajmniej, nawet jeśli nie zginiesz

w turnieju, umrzesz, gdy ktoś weźmie cię na widły.

Ponieważ Marianne poddała Alistaira tylu testom, aż dotąd nie zdawał

sobie sprawy, jak ważny był ten jeden. Odruchowo ukrył zdenerwowanie za
złośliwym uśmiechem. Chociaż pogardzał swoja rodziną, dobrze nauczyli

go jego roli.

Wyrwał z rąk wytwórcy klątw szklankę piwa i mężczyzna zbladł.

– Chyba powinniście lepiej naostrzyć wasze widły, panowie –

powiedział Alistair i się roześmiał, a potem oddalił energicznym krokiem.

Skierował się ku najbliższym drzwiom wyjściowym, jakie dostrzegł,

jednak okazały się prowadzić do szatni. Ponieważ w polu widzenia nie było

szatniarza, usiadł na kontuarze i powoli sączył piwo Osmanda Walsha.

Jego bratu spodobałaby się taka impreza. Prawdę mówiąc, Hendry

cieszył się na dzisiejszy bankiet, na którym serwowano darmowe drinki

i mógłby oczarowywać dziewczyny.

Alistair wypił kolejny łyk piwa. Zanim opróżnił połowę szklanki, czuł

się już kompletnie pijany. Od wczoraj prawie nic nie jadł.

„Jeżeli kiedykolwiek będziesz chciał pogadać o turnieju, masz mnie,

wysłucham cię” – powiedział mu Hendry dwa tygodnie temu. Alistair

odkładał tę rozmowę, nie chcąc martwić brata ani zepsuć czasu, jaki

spędzali miło razem. Teraz nie miał nikogo, komu mógłby zwierzyć się ze

swoich obaw dotyczących rezygnacji z udziału w turnieju. Bez brata czuł

się złamany.

Jakiś wstrętny głos w głowie zarzucał mu szyderczo, że to jego wina.

Gdyby oblał testy, którym poddawała go rodzina, gdyby naprawdę był

łotrem, na jakiego go wychowano, Lowe’owie nie musieliby zamordować

Hendry’ego.

Alistair wpatrzył się w złocisty płyn w szklance, jakby szukał na jej

dnie ocalenia. Otarł oczy.

– Co ty tu robisz?

Podniósł wzrok i skrzywił się. To była Isobel Macaslan, ta ładna

mistrzyni, którą spotkał w pubie Pod Sroką. Miała na sobie białą sukienkę,
staroświecki naszyjnik z medalionem, a na jej twarzy malowała się odraza.

– A na co to wygląda? – odparł drwiącym tonem.

– Wygląda, jakbyś miał pęknąć – powiedziała i ignorując go, podeszła

do wieszaka.

Alistair dopił piwo i zeskoczył z kontuaru, jego lakierki tupnęły głośno

o dywan.

– Jak podziałała na ciebie klątwa Ząb Jadowy Żmii? – zapytał ze

współczującą miną. – Nie wyglądasz dobrze.

Uniosła brwi.

– Ty wyglądasz okropnie.

– Bo jestem okropny.

Prychnęła.

– I pijany. – Jej rude loki podskakiwały, gdy podchodziła bliżej do

niego. – A więc rywalu, o czym teraz myślisz?

Sięgnęła do jego nadgarstka, na którym ślad po jej zaklęciu był już

tylko rozmazaną plamką. Alistair pozwolił, by go dotknęła, nawet jeśli

tylko dlatego, że potrzebował czegoś, co oderwie go od smutnych

i gniewnych myśli.

Przesunęła wymanikiurowanym paznokciem po niewyraźnym odcisku

ust.

– Może myślisz o potwornych historiach twojej rodziny – szepnęła. –

Tych, które nadal przyprawiają cię o koszmary.

Alistair zmierzył ją ostrym spojrzeniem. Pamięć miał zmąconą, ale

dotąd sądził, że rzucone na niego przez Isobel Macaslan zaklęcie Magiczny

Pocałunek jedynie zarysowało powierzchnię jego umysłu. Gwałtownie

cofnął rękę.
– Może myślisz, że nie masz się czym martwić, bo wierzysz, że

przekonałeś cały świat, że zwyciężysz? – Zrobiła jeszcze krok ku niemu.

Była teraz tak blisko, że poczuł jej perfumy o zapachu peonii. Tak blisko, że

rzeczywiście odrywała go od ponurych rozmyślań. – A może myślisz o tej

sukience, którą włożyłam na tamtą noc. Pamiętam, że ci się podobała.

Jeżeli Macaslanowie wypróbowywali na nim nową strategię, to działała.

Spojrzenie Alistaira powędrowało do szyi Isobel, potem do bioder. Stłumił

uśmiech, wyobrażając sobie pogardę swojej rodziny, jeśli paparazzi

przyłapią mistrza Lowe’ów na flirtowaniu z rywalką kilka godzin przed

próbą pozabijania się nawzajem.

– Co robisz? – zapytał tonem wyzwania.

– A na co to wygląda? – odparła, powtarzając jego wcześniejsze

słowa. – Zastraszam cię.

Alistair odchrząknął.

– Czy na pewno?

Był mistrzem zastraszania, jednak nawet on nie znał tej metody.

– Zobaczyłam wszystko, czego potrzebowałam się o tobie dowiedzieć.

Rywale! – Prychnęła. – Nie mam żadnego powodu bać się ciebie.

Alistair popatrzył na swoje pierścienie, szacując, jakie klątwy mu

pozostały, skoro już wyczerpał pierścień zawierający Roztrzaskaj i Złam.

– Co jeszcze zobaczyłaś? – zapytał.

– Wszystko.

Myśl, że ktoś wejrzał w jego psychikę, była przerażająca. Jego żal i tak

już wydawał się beznadziejnie widoczny.

– A co widzisz teraz? – spytał wyzywająco, usiłując zachować

opanowane brzmienie głosu.


Wiedział, że aby powtórzyć wcześniejsze zaklęcie Magiczny Pocałunek,

Isobel musiałaby znów fizycznie go dotknąć. I naruszyć swój zapas magii.

To niebezpieczne perspektywy dla nich obojga, chociaż dla niego niemal na

pewno owo niebezpieczeństwo było przyjemniejsze.

Jednak zamiast znowu sięgnąć po jego rękę, Isobel się cofnęła, tworząc

dystans pomiędzy nimi.

– To byłoby marnowanie magii – rzekła wyniosłym tonem. – Poza tym

już wcześniej domyślałam się, że jesteś arogancki i skłonny do

autodestrukcji. Nasza rozmowa tego dowiodła.

A potem odeszła, zostawiając Alistaira nadal pijanego, zirytowanego,

pogrążonego w żalu i samotnego. Natychmiast powrócił jego wewnętrzny

chłód. Nic nigdy nie działo się tak, jak sobie zawczasu wyobrażał.

W sali bankietowej ucichła muzyka i Alistair wiedział, co to oznacza.

Za chwilę rozpocznie się prezentacja mistrzów.


ISOBEL MACASLAN

„Jeśli po trzech miesiącach turniej nie wyłoni zwycięzcy, wówczas

wszyscy mistrzowie giną i żadna rodzina nie dostaje we władanie

wysokiej magii na kolejnych dwadzieścia lat. Tkwi w tym wszystkim

swoisty zabawny paradoks – jeżeli rodziny rywalizują podczas turnieju

o zdobycie magii i chwały, dlaczego zatem wydaje się to karą?”.

– TRAGICZNA TRADYCJA
iedmioro mistrzów tworzyło szereg w pobliżu wyjścia w głębi sali

bankietowej, stukając wysokimi obcasami i szurając butami na

S
zabytkowej marmurowej posadzce. Isobel mocno waliło serce, gdy

burmistrz Vikram Anand ustawiał ich w odpowiednim porządku.

Denerwowała się, uczestnicząc we wszelkiego rodzaju publicznych

występach, a tutaj stała ramię w ramię z mistrzami innych rodzin,

przygotowując się do morderczego turnieju, a nie potrafiła wyczuć nawet

odrobiny magii.

Przyjrzała się z zaciekawieniem innym mistrzom, przypominając sobie

artykuły na ich temat. Idealnego, sumiennego Finleya Blaira oczywiście

znała ze szkoły… Gavin Grieve był mocniej zbudowany i bardziej

muskularny, niż sądziła…

Elionor Payne nerwowo zerkała za siebie, a gdy napotkała spojrzenie

Isobel, uśmiechnęła się szyderczo…

Isobel odwróciła wzrok i skupiła się na podtrzymywaniu iluzji swojej

pewności siebie, tak jak to przed chwilą robiła przed Alistairem. Chociaż na

bankiecie nic jej nie groziło, nie mogła pozwolić, aby którykolwiek

z mistrzów powziął podejrzenie, że utraciła swoją magiczną moc. Inaczej to

ją obiorą sobie za pierwszy cel. Za nią stała Innes Thorburn. Jej misternie

upięte włosy wyglądały osobliwie elegancko jak na dziewczynę, którą

widywała najczęściej zgarbioną nad książką.

– Cześć, Isobel – powiedziała Innes. – Co u ciebie?

Wydawało się to dziwacznie prozaicznym pytaniem jak na ich sytuację.

Za zaledwie kilka minut burmistrz ogłosi ich imiona i nazwiska,

a widzowie będą wiwatować, jakby sześcioro z nich nie miało zginąć

w ciągu następnych trzech miesięcy.

– W porządku – odrzekła beznamiętnie Isobel.

Innes uśmiechnęła się serdecznie.


– Zawsze wiedziałam, że będziesz mistrzynią.

Isobel nie mogła powiedzieć tego samego o niej. Ale nie miała dość

energii psychicznej, by myśleć o Briony – nie dzisiejszej nocy.

Innes rzuciła jej znaczące spojrzenie.

– Nie musisz udawać. Wszyscy myśleli, że to będzie moja siostra.

Isobel nie zadała sobie trudu, by zaprzeczyć. Ale też nie współczuła

Innes. Nie wiedziała, na czym polegała finałowa próba w rodzinie

Thorburnów, lecz skoro Innes pokonała siostrę, musiała być znacznie

bardziej uzdolniona, niż sądziło całe Ilvernath.

– Ach – powiedział burmistrz Anand. – Zjawił się ostatni mistrz.

Alistair, czerwony na twarzy, podszedł chwiejnym krokiem. Burmistrz

wskazał mu miejsce pomiędzy Isobel a Innes. Isobel zesztywniała. Zdołała

zapomnieć, że zgodnie z tradycją Macaslanowie bezpośrednio poprzedzają

Lowe’ów, chociaż wątpiła, czy którakolwiek z rodzin pamięta dlaczego.

Alistair posłał jej szelmowski uśmiech.

„On jest niebezpieczny, niezrównoważony – powiedziała jej matka. –

To, co zrobił ten chłopiec… było potworne”.

Isobel, zachowując na zewnątrz pozory pewności siebie, przewróciła

oczami i odwróciła się od tego chłopca, który – zdaniem jej matki – ją

zamorduje.

Wielkie drewniane drzwi się otworzyły, wpuszczając do środka chłodny

powiew wrześniowego wieczornego powietrza, i mistrzów natychmiast

powitały okrzyki:

CZYŻ ONI NIE SĄ WASZYMI SYNAMI I CÓRKAMI?

ZOSTALI PRZEZ WAS NA RZEŹ WYHODOWANI!


Kamienny plac porośnięty mchem otaczała horda demonstrantów,

oddzielona od niego linami i kordonem policji. Wielu protestujących niosło

tablice na żerdziach z hasłami i obrazami, na których wskutek rzuconego

czaru na przemian rozbryzgiwały się i znikały plamy krwawoczerwonej

farby. Inni trzymali plakaty ze zdjęciami twarzy mistrzów wyciętymi

z gazet.

Gdy Isobel spostrzegła swoją fotografię w rękach jakiegoś

nieznajomego, naszła ją gwałtowna fala mdłości. Wiedziała jednak, że

wkrótce nie będzie musiała znosić tych histerycznych manifestacji. Kiedy

zajdzie słońce i opadnie Krwawa Zasłona, magiczne zabezpieczenie

automatycznie uniemożliwi ingerencję z zewnątrz oraz wtargnięcie na teren

turnieju. Na mistrzów będą wpływać tylko zaklęcia rzucane na siebie

nawzajem. Nie będą mogli rozmawiać z nikim oprócz swoich rywali ani

dostać się w obręb granic miasta.

Alistair nachylił się bliżej do Isobel.

– Niech się zacznie przedstawienie – szepnął.

Jego słowa przejęły ją zimnym dreszczem. Odepchnęła Alistaira

z obawy, że znów poczuje mdłości.

Burmistrz Anand krzyknął coś, czego nie usłyszała z powodu tumultu

demonstrantów. Potem, wyraźnie zaczerwieniony ze zmieszania, rzucił

zaklęcie Głośnik i zawołał tak grzmiącym głosem, że Isobel niemal

podskoczyła:

– GAVIN GRIEVE! Och… Przepraszam… Gdybyście zechcieli się

wszyscy uciszyć…

Gavin zszedł energicznym krokiem po schodach na dziedziniec, a w

tym czasie burmistrz Anand odczytywał zawstydzająco krótką listę jego

dokonań:
– Gavin jest najstarszym synem Boyda i Ailis Grieve’ów. Jego

osiągnięcia obejmują przeskoczenie klasy w szkole i… – burmistrz

odchrząknął z zakłopotaniem – no cóż, ma siedemnaście lat i uczęszcza do

ostatniej klasy Publicznego Liceum Południowego Ilvernath.

Gavin równie dobrze mógłby być niewidzialny, gdyż demonstranci nie

zwracali na niego najmniejszej uwagi. Nie było tu nawet jego rodziny, która

tłoczyła przy barze w sali bankietowej.

Isobel poczuła nieoczekiwane ukłucie smutku z jego powodu.

Macaslanowie przynajmniej uważali, że ona zwycięży.

Gavin zbliżył się do olbrzymiego kamiennego słupa sterczącego

pośrodku placu. Isobel wielokrotnie widywała ten Filar Mistrzów, lecz

wijące się na jego powierzchni żyły czerwonego kryształu nigdy nie

przypominały krwi tak bardzo jak teraz.

Gdy Gavin ujął nóż podany przez burmistrza Ananda i wszedł po

drabinie, żeby wyryć w kamieniu swoje imię i nazwisko, krzyki

demonstrantów przybrały na sile:

TWOJE ZWYCIĘSTWO CIĘ NIE ROZGRZESZA!

Z miejsca, gdzie stała, Isobel widziała jedynie tylną część filaru, na

której znajdował się symbol: siedem gwiazd tworzących okrąg. Ale nawet

stąd mogła dostrzec pierścień, który pojawił się na małym palcu Gavina,

kiedy wyrył imię i nazwisko. Pierścień mistrza, wiążący go z magiczną

mocą turnieju.

ZE ŚMIERCI TYCH, KTÓRZY PRZEGRALI!

– Finley Blair! – kontynuował burmistrz, ignorując szydercze krzyki. –

Finley ma osiemnaście lat i jest jedynym dzieckiem Pameli i Abigail Blair.


Przez cztery lata był przewodniczącym klasy w prywatnym liceum, jak

również kapitanem szkolnej drużyny szermierczej. Jego zainteresowania

obejmują… OCH, PRZESTANIECIE WRESZCIE?! – krzyknął znowu,

chociaż to ani trochę nie uciszyło zgiełku.

Ludzie na dziedzińcu oklaskiwali Finleya, gdy wycinał swoje imię

i nazwisko w kamiennym Filarze Mistrzów, chociaż nie zrobili tego dla

Gavina. Finley Blair przecież był kimś! Pełen poświęcenia, czarujący,

dumny ze swojej rodziny tak, jak Isobel nigdy nie będzie ze swojej. Ale

poznała Finleya całkiem dobrze w trakcie kilku miesięcy, kiedy chodził

z jej byłą najlepszą przyjaciółką, i teraz dostrzegała jego sztywny krok

i starannie wykalkulowany uśmiech.

– Carbry Darrow!

Isobel nie zwracała zbytniej uwagi na Carbry’ego, gdy schodził po

schodach i potknął się w połowie drogi. Mogła myśleć tylko o tym, że

będzie następna. A nieustanne skandowania demonstrantów i to, że Alistair

dyszał niemal w jej kark, sprawiało, że pociła się ze zdenerwowania. Otarła

czoło grzbietem dłoni, uważając, żeby nie rozmazać makijażu.

– Isobel Macaslan! – zawołał burmistrz Anand.

Isobel zeszła z gracją na plac, suknia ciągnęła się za nią. Oklaski stały

się głośniejsze i przez moment niemal mogła udawać, że wszystko jest

w porządku. Była w sukni, którą wybrała. Miała nieskazitelnie pomalowane

usta. Imponująca liczba pierścieni zaklęć świadczyła, jak wielką magiczną

mocą dysponuje…

Dysponowała.

CZYŻ ONI NIE SĄ WASZYMI SYNAMI I CÓRKAMI?

ZOSTALI PRZEZ WAS NA RZEŹ WYHODOWANI!


Poczuła ucisk w żołądku. „Nie zdołam tego zrobić” – pomyślała

w panice.

– Isobel ma szesnaście lat i jest jedynym dzieckiem Cormaka

Macaslana i Honory Jackson. Isobel to przodująca uczennica klasy

w prywatnym liceum w Ilvernath. Przez dwa lata była przewodniczącą

Szkolnego Stowarzyszenia Osób Rzucających Zaklęcia. Pracuje na

niepełnym etacie w należącym do jej matki sklepie z zaklęciami w…

TWOJE ZWYCIĘSTWO CIĘ NIE ROZGRZESZA!

Niewiele twarzy osób wokół niej miało przyjazny wyraz. Rozejrzała się

gorączkowo, wypatrując ojca, i zobaczyła go uśmiechającego się zbyt

promiennie. Niemal widziała, jak już szacuje w umyśle wartość wysokiej

magii.

Słyszała niewyraźnie resztę przemowy burmistrza i jak automat weszła

po drabinie ustawionej przy kamiennym słupie. Były na nim wyryte setki

imion i nazwisk setek mistrzów oraz setek ofiar. Isobel oczywiście znała

historię turnieju, ale gdy teraz widziała przed sobą wszystkie te niezliczone

przekreślone imiona i nazwiska osób, które Ilvernath pogrzebało

i zapomniało, dreszcz przebiegł w górę jej kręgosłupa.

ZE ŚMIERCI TYCH, KTÓRZY PRZEGRALI!

Nożem trudno było Isobel pisać jej zwykłą doskonałą kursywą. Kiedy

skończyła, jej wyryte imię i nazwisko wyglądały na tak nierówne

i poszarpane, jak rozcięcie na ramieniu, które wcześniej sama sobie zszyła.

Za dwadzieścia lat, gdy inny członek rodziny Macaslanów wejdzie po tej

drabinie, by wyryć swoje imię i nazwisko, ujrzy jej, krzywe i niedoskonałe.

I najprawdopodobniej przekreślone.
Kiedy zeszła z drabiny, popatrzyła zaskoczona na swoje dłonie.

W zwykłej sytuacji oczekiwałaby, że gdy na jej palcu zostanie

wyczarowany pierścień, poczuje mrowienie zgromadzonej w nim magii.

Teraz jednak nie poczuła nic. Po prostu w jednej chwili na jej małym palcu

nie było pierścienia, a w następnej był.

Kwarcowy kryształ pierścienia był czerwony jak płatki róży – kolor

wysokiej magii, o którą oni wszyscy walczą. Chociaż wiedziała, że kamień

musi się jarzyć, nie widziała tego.

Gdy jej udział w uroczystości się zakończył, podeszła chwiejnie do

swojej rodziny. Ojciec zgasił papierosa i pocałował ją w czoło, ostatecznie

rozmazując jej makijaż.

– Byłaś wspaniała – powiedział.

Matka – która zwykle nigdy nie stanęłaby tak blisko swojej byłej

rodziny – uśmiechnęła się sztywno przy drugim boku Isobel. Ona zaś

robiła, co w jej mocy, by zignorować ich oboje i skupić się na dalszym

ciągu ceremonii, gdyż inaczej mogłaby się rozpłakać.

– Alistair Lowe! – oznajmił burmistrz Anand.

Zgiełk na dziedzińcu ścichł do szmeru; dotyczyło to także

demonstrantów. Odkąd Alistair niemal zabił wytwórcę zaklęć w posiadłości

rodu Lowe’ów, stał się najbardziej osławiony z Siódemki Rzeźników. Gdy

Alistair podchodził, burmistrz cofnął się powoli, jak przed dzikim

zwierzęciem. Tym razem nie wymienił żadnych dokonań, a tylko odczytał

listę członków rodziny:

– Marianne Lowe, Moira Lowe, Rowan Lowe, Marianne Lowe junior…

Gdy burmistrz dotarł do końca listy, Isobel zmarszczyła brwi, gdyż nie

wspomniał o bracie Alistaira. Rzuciła wzrokiem na stół Lowe’ów

i zorientowała się, że chłopca tam nie ma. To wydawało się dziwne, skoro
wszyscy inni członkowie rodziny byli obecni. Pamiętała go wyraźnie

z pubu Pod Sroką.

– Innes Thorburn! – kontynuował burmistrz.

Demonstranci, jakby wyrwani z transu, na nowo podjęli skandowanie:

CZYŻ ONI NIE SĄ WASZYMI SYNAMI I CÓRKAMI?

Isobel przestała ich słuchać i jej spojrzenie pomknęło przez dziedziniec

ku Thorburnom, ku Briony. Jej dawna przyjaciółka wydawała się nieswoja.

Chłodną pewność siebie Briony zastąpiło gwałtowne wzburzenie, gdy jej

siostra wycinała w kamiennym słupie imię i nazwisko. Isobel nie potrafiła

rozstrzygnąć, jakie uczucia targały Briony. Zakłopotanie, uraza, niepokój?

Ale znała ją i wiedziała, co oznacza suknia, jaką dziś włożyła: zwracająca

uwagę, ze skandalicznie głębokim dekoltem i naszytymi błyszczącymi

koralikami. To był strój, który miał zostać dostrzeżony, suknia mistrzyni.

Isobel w tym momencie nienawidziła Briony – za to, że ją zdradziła,

i za to, że teraz dąsała się, gdyż nie dano jej szansy, by zmarnowała sobie

życie.

ZOSTALI PRZEZ WAS NA RZEŹ WYHODOWANI!

– Ja po prostu… – zaczęła matka Isobel schrypniętym głosem. – Chcę

tylko, abyś wiedziała, że cię kocham.

Otoczyła córkę ramionami i uścisnęła mocno, a Isobel łzy napłynęły do

oczu. Przez moment dziewczyna rozważała opowiedzenie matce

o wszystkim, mimo że było zbyt późno, by cokolwiek zmienić, lecz wtedy

ojciec klepnął ją w ramię.

– Ostatecznie obstawiam ciebie i córkę Payne’ów – powiedział. –

Wygląda, że chłopakowi Lowe’ów brakuje tego czegoś, no wiesz.


Nagle Isobel nie mogła już znieść dalszego stania tutaj,

klaustrofobicznego uwięzienia w chmarach rodzin, demonstrantów

i kamiennych murów Ilvernath. Wyrwała się z uścisku rodziców

i przepchnęła ku skrajowi dziedzińca, żeby odetchnąć świeżym

powietrzem.

Nie zdawała sobie sprawy, że idzie w kierunku Reida MacTavisha,

dopóki niemal na niego wpadła, a on rozlał trzymany w ręku koktajl na

swoje ciasne czarne dżinsy.

– Ach, to ty – odezwał się trochę bełkotliwie, lecz niewątpliwie

zimno. – Księżniczka. Cóż za zaszczyt.

– Potrzebuję twojej pomocy – powiedziała głosem napiętym tyleż

z paniki, co z powodu zranionej dumy. Poza tym nie znosiła, gdy ją tak

nazywał. – Ukradłam ci recepturę klątwy, ale gdy ją wytwarzałam, coś

poszło źle i teraz nie mogę już posługiwać się magią. Nie potrafię jej nawet

wyczuć.

Reid zatoczył się i prawie przewrócił; musiał uchwycić się brzegu

pobliskiego stołu, żeby utrzymać równowagę.

– Ukradłaś mi… recepturę klątwy? Jakiej klątwy?

– Uścisk Kostuchy – odpowiedziała z twarzą płonącą rumieńcem

wstydu.

– Czyli z najstarszej księgi czarów mojej rodziny – rzekł wstrząśnięty. –

Powinienem był wiedzieć, że członkini rodziny Macaslanów spróbuje

czegoś takiego. Uścisk Kostuchy nie jest bronią przydatną w turnieju. To

klątwa reaktywna: osłabia przeciwnika, wykorzystując jego własne

działanie. Karmi się nienawiścią i mrokiem, więc ofiara stopniowo traci

życie wraz z niewinnością. Niezbyt dobry wybór klątwy na…

– Reid, błagam cię – powiedziała Isobel, nie wiedząc, jak go zmusić, by

ją wysłuchał. Nie miała nic do zaoferowania.


Być może z powodu desperacji w jej głosie Reid nagle wytrzeźwiał

w obydwu znaczeniach tego słowa.

– Twoje wyczucie magii jest zablokowane i istnieją tylko dwa sposoby

naprawy. Możesz ponownie podjąć próbę wytworzenia klątwy i tym razem

uczynić to właściwie. Pod warunkiem że wiesz, gdzie popełniłaś błąd. Ale

jeśli znów schrzanisz, grozi ci śmierć.

Isobel nie miała pojęcia, jaki błąd zrobiła.

– A jaka jest ta druga możliwość?

– Zaklęcie wyższego poziomu: Pustka I Nicość. Ono oczyści cię z tej

klątwy.

– Ale przecież klątwa Uścisk Kostuchy jest aż dziesiątego poziomu,

a nikt władający wysoką magią nie zmarnuje jej dla mnie!

– Zatem masz problem… – Reid wzruszył ramionami i zaoferował jej

swojego drinka. – Możesz dopić.

– Nie… dziękuję. Ja nie… – rzuciła do niego, odchodząc w momencie,

gdy ostatnia z Siódemki Rzeźników, Elionor Payne, przy akompaniamencie

owacji zebranych dołączyła do swoich rodziców stojących pośród tłumu.

Bankiet dobiegł końca. Mistrzowie mieli teraz czas, by usłyszeć ostatnie

rady od swoich rodzin i pożegnać się z nimi, zanim poczynią ostateczne

przygotowania, a potem skierują się ku granicom miasta. Tam zaczekają, aż

zajdzie słońce, opadnie Krwawa Zasłona i rozpocznie się turniej.

Isobel miała zaledwie godzinę.

Godzinę, aby obmyślić jakiś plan.

Godzinę na naprawienie tego, co zepsuła.

Godzinę, by uratować siebie.

Godzina to za mało.
BRIONY THORBURN

„Wychowano nas, abyśmy nazywali ich mistrzami,

ale proponowałbym zasadnie lepsze słowo: ofiary”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

odczas gdy rodziny opuszczały plac, słońce zaczęło powoli zachodzić

czerwoną poświatą za horyzont, niczym zwiastun Krwawej Zasłony, która


niebawem pochłonie niebo.

P Briony Thorburn zwlekała i została w wydłużonym cieniu Filara

Mistrzów.

Była w swojej najlepszej sukni, miała makijaż, którego starała się nie

dotykać, ale czuła się strasznie. Pod jej oczami pojawiły się sińce,

a wewnątrz płonęła z frustracji z powodu poniesionej porażki. Nie spała

przez całą noc i ślęczała nad książkami Innes, szukając wskazówek, których

nie zauważyli mistrzowie w ciągu minionych ośmiuset lat. Wskazówek, że

klątwę turnieju naprawdę można zdjąć. Że jej siostra nie musi umrzeć.

Mówiła sobie, że wciąż jeszcze jest czas, aby Innes nie została tej nocy

zabita.

Po drugiej stronie placu Reid MacTavish oddalał się chyłkiem od

gromady innych wytwórców zaklęć. Briony wybiegła z cieni i zatrzymała

go, gdy skręcał za róg w alejkę.

– Musimy porozmawiać – powiedziała.

Reid przyjrzał się jej, unosząc brwi. Jechało od niego alkoholem.

Briony miała za złe każdemu, kto dzisiejszej nocy dobrze się bawił na

przyjęciu, chociaż wiedział, jaka potworność potem nastąpi.

– Czyżby? – rzucił.

– Zrobiłam, co powiedziałeś. Przeczytałam tę książkę. I przejrzałam co

najmniej kilkanaście innych…

– No no. Kilkanaście książek! Imponujące.

Usiłował przepchnąć się obok niej, ale Briony położyła dłoń na jego

ramieniu.

– To, że ta klątwa nigdy nie została zdjęta, nie znaczy, że nie można

tego zrobić. Muszę ocalić siostrę, a ty znasz się na klątwach, więc powiesz

mi, jak ją zdjąć.


Zabrzmiało to jak groźba, ale się tym nie przejmowała. Reid był jedyną

osobą, która zdawała się rozumieć sytuację, więc jeśli zastraszenie go to

jedyny sposób uzyskania pomocy, Briony nie zamierzała się cofnąć.

Reid nie zaoponował. Wyglądało raczej na to, że jej słowa wywarły na

nim wrażenie. Rzucił spojrzenie w głąb alejki, jakby upewniając się, że są

sami, a potem poprowadził Briony dalej od reporterów, którzy nadal

tłoczyli się na placu.

– Chcę ci pomóc – rzekł do niej. – Ale…

– Ale co?

– Ale żadnej klątwy nie można zdjąć z zewnątrz.

Briony wzięła gwałtowny wdech.

– Mówisz mi, że się spóźniłam?

– Mówię ci, że tylko mistrz może położyć kres turniejowi.

Zatem ciągle jeszcze był czas. Mogłaby odszukać Innes. A siostra

mogłaby uratować siebie, uratować ich wszystkich, gdyby tylko Briony

zdołała ją przekonać.

– Ale jak mistrz miałby zdjąć tę klątwę? – naciskała. – I co by się stało,

gdyby to zrobił?

Reid się zawahał. Mrok panujący w alei czynił go, ubranego na czarno,

niemal niewidzialnym.

– Trudno powiedzieć. Klątwę zdejmuje się albo delikatnie ją usuwając,

albo roztrzaskując na kawałki. Należy uniknąć tej drugiej opcji, gdyż

niewątpliwie spowodowałaby śmierć wszystkich mistrzów.

Briony nie mogła marnować czasu na omawianie nieprzydatnych

sposobów. Przez ubiegły dzień rozważyła z tysiąc innych fałszywych

rozwiązań.

– Więc jak usuwa się ją delikatnie?


– Briony… to tylko teoria. Dlaczego sądzisz, że umiałabyś…

– Bo muszę – warknęła. – To znaczy, ona, moja siostra, musi. Albo

umrze.

– Zatem dobrze. – Reid oblizał wargi. – Należałoby kolejno rozdzielić

elementy wysokiej magii, która spaja turniej. Trzeba zatem zadać sobie

pytanie, czym są te elementy. To…

– Siedem Punktów Orientacyjnych – dokończyła szybko Briony. –

I siedem Reliktów.

W oczach Reida błysnął podziw i Briony po raz pierwszy od dwóch

tygodni miała wrażenie, że ktoś naprawdę ją dostrzega.

– Więc rzeczywiście czytałaś książki – powiedział. – Tak. Siedem

Punktów Orientacyjnych i Reliktów. Ale także historia samego turnieju.

Wzorce, powtarzane w każdym pokoleniu, które powiększają magię

i czynią ją silniejszą.

Historia, wzorce, oklepane posunięcia. Właśnie tak Innes mówiła

wcześniej o turnieju. Briony pomyślała, że być może rzeczywiście zdoła ją

przekonać, że coś w tym jest.

– Ale jak rozdzielić te elementy? – zapytała. – Trzeba zrobić to

równocześnie, zabrać się do wszystkich naraz?

– Klątwę można bezpiecznie usunąć stopniowo, kawałek po kawałku.

Przypuszczam, że tak samo jest w przypadku wysokiej magii.

– A jeżeli się to zrobi, czy ona nie rozpadnie się gwałtownie? A co, jeśli

przy tym zdestabilizuje wszystko?

– Czy myślisz, że znam odpowiedzi na wszystkie pytania? – odparł

Reid i zmierzył Briony pogardliwym spojrzeniem. – Spędziłem lata na

studiowaniu turnieju, ale nie pochodzę z waszych tak zwanych wspaniałych

rodzin. Zawsze będę kimś z zewnątrz. Wiem tylko, że klątwy trwają przez

stulecia, kiedy nic w nich się nie zmienia. Przez cały czas turniej zdołał
jakoś pozostać taki sam. Jeśli wróci się do jego początków, odnajdzie się

jego wzorce i je przełamie, można będzie zniszczyć samą jego podstawę.

Zbudować nową. Albo całkiem go pogrzebać.

Briony miała więcej pytań – o wiele więcej. Być może Reid znałby na

nie odpowiedzi, a może nie.

– Ja… – zaczęła, lecz on pokręcił głową.

– Jeśli chcesz do niej dotrzeć, musisz się pospieszyć.

Wiedziała, że Reid ma rację. Innes znała na wylot turniej i jego historię.

Briony będzie miała czas na znalezienie odpowiedzi, kiedy turniej się

rozpocznie.

– Dziękuję – rzekła do Reida i wybiegła pędem z alejki z powrotem na

plac.

Większość gości już go opuściła, ale na szczęście rodzina Thorburnów

była tak liczna, że nadal tam pozostawała, życząc Innes powodzenia.

Skupili się na skraju placu, przy lesie, i kolejno ściskali jej dłoń. Briony

dostrzegła agentkę Yoo, która także uścisnęła rękę jej siostry, i ogarnęła ją

nagle wściekłość. Wszystko to wina tej kobiety.

Briony ruszyła, chwiejąc się na wysokich obcasach, ku przodowi

kolejki. Gdy przedarła się do Innes, niewątpliwie wyglądała na

zrozpaczoną. Mistrzyni machnięciem ręką odprawiła krewnych. Z początku

się ociągali, ale wkrótce rozproszyli, aby pozwolić siostrom na tę wspólną

ostatnią chwilę.

Briony chwyciła Innes za ramiona.

– Jest sposób – rzuciła. – Turniej można zniszczyć.

– Co takiego? – spytała zszokowana Innes, szeroko otwierając oczy.

– Reid MacTavish. On mi powiedział. Turniej spaja wysoka magia. Jest

siedem Punktów Orientacyjnych, siedem Reliktów i historia. Historia, która

wciąż się powtarza. Jeśli uda ci się…


– Bri, mówisz bez sensu.

– Wiem, wiem. Przepraszam. Wciąż jeszcze tak wiele jest dla mnie

niejasne. Ale jeśli odnajdziesz wzorzec wewnątrz tej historii… – Głos

Briony się załamał z podniecenia, gdy przyszedł jej do głowy pewien

pomysł. – Taki jak Lustro i Wieża. Wzorzec! Musisz…

– Proszę! – wydusiła Innes, odpychając siostrę. – Proszę, przestań. To

ostatnie wspomnienie, jakie będziesz o mnie miała.

Briony jęknęła cicho.

– Mam przestać? Innes, próbuję cię uratować! Mówię ci, w jaki

sposób…

– Posłuchaj siebie! – przerwała jej Innes cichym, lecz pełnym furii

szeptem. – Czy to dlatego zjawiłaś się na bankiecie spóźniona i wyglądałaś

na półżywą? Gonisz za jakąś fantazją? Muszę już pójść się przygotować…

– Nie. – Briony rzuciła się przed nią i zagrodziła jej drogę. –

Wysłuchasz mnie. Nie jesteś dość silna, by zwyciężyć w turnieju. I wiesz

o tym.

– Ciężko trenowałam – odparła z oburzeniem Innes.

– Nie tak ciężko jak inni mistrzowie. Zniszczenie turnieju to twoja

jedyna szansa na przeżycie. Uwierz mi, gdybym to ja mogła być…

Innes wybuchnęła ostrym śmiechem.

– Powinnam była się domyślić. Nie chodzi o mnie, tylko o ciebie. Tak

jak zawsze. Przez całe życie byłaś w centrum uwagi. Ale teraz nie jesteś.

Pogódź się z tym.

W głosie Innes brzmiała okropna nuta świadcząca o emocji, która od

dawna w niej narastała. Uraza, jakiej Briony nigdy dotąd u siostry nie

widziała.

Jej słowa przeszyły Briony niczym pchnięcie sztyletem. Zraniło ją nie

tylko to, że siostra uważa ją za samolubną, ale także to, że Innes skazywała
siebie na śmierć.

Briony nie mogła się biernie przyglądać, jak siostra idzie na rzeź. Po

prostu nie mogła! Nawet jeśli teorie Reida oferowały jej jedynie fragmenty

rozwiązania, była pewna, że będąc mistrzynią, potrafiłaby złożyć je

w całość. Mogłaby uratować siostrę.

I wszystkich innych.

W piersi Briony wzbierało uczucie, którego nie umiała nazwać. We

wszystkich historiach opowiadanych w jej rodzinie bohaterowie zwyciężali.

Dokonywali wyborów niedosiężnych dla nikogo innego. Odnosili triumfy

nad łotrami, gdy wydawało się, że nie ma już żadnej nadziei.

A Briony Thorburn byłaby idealną bohaterką.

Rzuciła szybkie spojrzenie na obrzeża placu, skąd zniknęli już ostatni

goście.

Ona i Innes były same.

– Nigdy nie chciałaś zostać mistrzynią – przypomniała siostrze Briony.

Innes dumnie zadarła podbródek.

– Ale jednak zostałam.

Briony podeszła bliżej, zmuszając siostrę do cofnięcia się w cień Filaru

Mistrzów. Były na nim wyryte setki imion, lecz w tym momencie liczyło

się tylko jedno: imię Innes jarzące się czerwienią przy szczycie.

– Pozwól mi zająć twoje miejsce. Zostać mistrzynią.

– Tkwisz w urojeniach. Nie mogłabym, nawet gdybym chciała.

Jesteś… – Głos Innes ucichł, łzy napłynęły jej do oczu.

Ale Briony nie ustąpiła.

– Mam rację. Wiem o tym.

– Dość tego! – rzekła Innes i spróbowała zrobić następny krok do tyłu,

ale uderzyła plecami o Filar.


Briony zdecydowała, że jeśli Innes nie zrezygnuje dobrowolnie z tytułu

mistrzyni dla własnego dobra – i dla dobra mieszkańców Ilvernath – będzie

musiała go jej odebrać. To był jedyny sposób, żeby nie spędziła reszty

życia, żałując, że posłała siostrę na śmierć. A kiedy już uratuje wszystkich,

Innes zrozumie. Być może nawet pewnego dnia jej przebaczy.

Kryształ pierścienia na palcu wskazującym Briony zaczął się jarzyć.

– Być może jesteś silniejsza od niektórych spośród innych mistrzów –

szepnęła Briony, przywołując magię zawartą wewnątrz kamienia zaklęć. –

Jednak ja jestem silniejsza od ciebie.

Innes obróciła nadgarstek, rzucając własny czar, lecz Briony miała nad

nią przewagę zaskoczenia. I dysponowała idealnym zaklęciem, które

zamówiła dawno temu z myślą o turnieju. Zawsze lubiła wynajdywać

sposoby nadawania czemuś zwykłemu, prozaicznemu nowego,

nieoczywistego wymiaru. Zaklęcie Kocia Drzemka z drugiego poziomu

pomagało w nocy usnąć; w wersji z poziomu trzeciego było popularne

wśród młodych rodziców jako środek uspokajania niemowląt ze

skłonnością do kolki.

Zaklęcie Briony było z poziomu siódmego i nosiło inną nazwę:

Grobowy Sen, ponieważ przy właściwym użyciu wprawiało przeciwnika

w stan podobny do śpiączki trwający kilka godzin, aż do wyczerpania się

magicznej mocy. Ofiara nie odczuwała żadnego bólu, ale była całkowicie

bezbronna.

Briony przyglądała się z narastającym poczuciem winy, jak siostra

rzuciła słabe zaklęcie ochronne Lustrzany Obraz. Gdyby było dostatecznie

silne, odbiłoby Grobowy Sen z powrotem.

Zaklęcie Briony przeszło gładko przez tę ochronę.

Gdy biała migocąca magia zgromadziła się na twarzy Innes, jej powieki

zaczęły opadać. Ale wyraz zaskoczenia zdradą na obliczu siostry przeszył


serce Briony. Wiedziała, że nie zapomni tego widoku do końca życia.

„Tylko ty się dla mnie liczysz”, powiedziała kiedyś Innes.

Myliła się. Innes nigdy jej nie wybaczy.

– Briony… – wychrypiała. – Nie…

Wyciągnęła ku niej rękę i nadaremnie usiłowała sięgnąć palcami

w powietrzu po magię, a później osunęła się na kamienne płyty placu.

Briony przez chwilę stała tam, czując mdłości.

– No cóż – wymamrotała do siebie. – Dokończmy to.

Pohamowała przypływ torsji i przyklękła obok nieprzytomnej siostry.

Szkarłatny kamień pierścienia mistrzyni na małym palcu Innes migotał

i lśnił w blasku zachodzącego słońca. Czas im się kończył.

Briony chwyciła pierścień na palcu bezwładnej dłoni Innes i pociągnęła,

ale nie ustąpił. Szarpnęła mocniej, a potem zamarła w bezruchu. Właśnie to

miała na myśli Innes, gdy powiedziała, że nie mogłaby oddać siostrze tytułu

mistrzyni, nawet gdyby chciała. Pierścienia mistrzyni nie da się zdjąć.

Ale Briony znała moc zaklęcia Grobowy Sen. Wiedziała, że jeżeli

zostawi Innes tutaj, poza granicami terenu turnieju, siostra nieuchronnie

straci życie, gdy tylko opadnie Krwawa Zasłona. A jeśli zawlecze ją na

obszar turnieju i tam zostawi, inni mistrzowie zabiją Innes w ciągu kilku

minut. Zaklęcie kamuflujące nie pomoże.

I to ona będzie winna śmierci siostry.

Nie, musi doprowadzić to do końca. I tak już zdradziła Innes

i sprzeciwiła się woli rodziny.

Nie było wątpliwości – trzeba zdjąć siostrze pierścień mistrzyni.

A skoro moc pierścienia wiązała Innes z turniejem, może zdoła przeciąć tę

więź.

„Przeciąć”.
Briony wpatrzyła się w dłoń siostry i po raz drugi żółć podeszła jej do

gardła. Uśpienie Innes to jedno. Okaleczenie to całkiem co innego.

Lecz był to jedyny sposób na uratowanie jej życia.

– Pewnego dnia ona to zrozumie – szepnęła, przeglądając w myśli

możliwości swoich pierścieni zaklęć. – Wszyscy zrozumieją.

Innes przynajmniej nie poczuje bólu. Briony ułożyła lewą rękę siostry

na kamiennych płytach, ostrożnie odgięła mały palec i przywołała zaklęcie

Odłamki Lustra.

Po chwili w powietrzu pojawiła się biała linia magii i przybrała kształt

poszarpanego kawałka szkła. Briony w skupieniu zmarszczyła brwi – nigdy

dotąd nie robiła niczego tak precyzyjnego. Opuściła magiczny odłamek tuż

nad dłoń Innes i przełknęła nerwowo. Było za późno, by się cofnąć.

Zatem nie zamknęła oczu i nie wzdrygnęła się, gdy opuszczała ten

prowizoryczny nóż.

Z rany trysnęła krew i utworzyła niewielką kałużę. Briony pospiesznie

rzuciła na dłoń siostry zaklęcie Uzdrawiający Dotyk, które dotychczas

stosowała wyłącznie do urazów sportowych, a potem owinęła ją paskiem

materiału oderwanym od rąbka swojej sukni.

Na ziemi leżał pokrwawiony palec ze sterczącym z niego odłamkiem

kości.

Świat przed oczami Briony się rozmazał. Wzięła głęboki wdech, by

uspokoić walące serce.

Była już blisko finału. Tak blisko.

Zacisnęła zęby, podniosła palec i zsunęła pierścień przez kość na jego

czubku. Palec w dotyku był jeszcze ciepły. Zawinęła go w następny

kawałek oderwanego materiału i włożyła w otwartą dłoń siostry.

Wsunęła pierścień na swój mały palec i w jej ciele rozlało się dziwne

ciepło, mrowiące w palcach stóp i koniuszkach palców rąk. Podeszła do


Filara Mistrzów, ponownie rzuciła zaklęcie Odłamki Lustra, po czym ujęła

poszarpane szkło tak mocno, że przecięło jej skórę. Dłonią umazaną krwią

własną i Innes przekreśliła imię i nazwisko siostry na kamiennej

powierzchni słupa i wyryła pod nimi swoje.

Skończywszy ostatnią literę, wyczuła zmianę. Ziemia pod jej nogami

zadudniła i zatrzęsła się z głuchym pomrukiem. Potem znów zapanował

wieczorny spokój.

Teraz, gdy Briony zrealizowała swój zamysł, musiała się zatroszczyć

o Innes. Odszukała wśród swych pierścieni zaklęcie ognia i wysłała w górę

snop iskier.

To powinno przyciągnąć ludzi na plac niczym latarnia morska. Briony

miała nadzieję, że doświadczony uzdrowiciel zdoła przytwierdzić palec

Innes. Tak czy inaczej, niebawem odkryją, co zrobiła.

Teraz musiała się stąd wynieść – i to szybko.

Nagle rozległ się trzask.

Gwałtownie zwróciła głowę w kierunku źródła dźwięku. Nie był głośny,

lecz mimo to wstrząsnął nią do szpiku kości. W miejscu, w którym wyryła

na Filarze Mistrzów swoje imię i nazwisko, tuż przy ostatniej literze „n”

widniało w kamieniu pęknięcie. Było niewielkie, długości mniej więcej

siedmiu czy ośmiu centymetrów, ale emanował z niego złowróżbny

czerwony blask niczym pulsująca żyła światła.

– Cholera – szepnęła Briony.

Udało się. Była mistrzynią. Ale zrobiła coś bardzo złego

i nieodwracalnego.

Gdy niebo nad jej głową spowiła mrokiem Krwawa Zasłona, Briony

odepchnęła od siebie wątpliwości i weszła w las. Nie miała żadnych

zapasów, żadnych zgromadzonych czarów oprócz pierścieni na dłoniach ani

ubrań na zmianę. Lecz to wszystko nieważne.


Będzie ostatnią mistrzynią, jaka kiedykolwiek wyryła swoje imię na

kamiennym słupie.
ISOBEL MACASLAN

„Zazwyczaj ktoś umiera już pierwszej nocy”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

sobel stała na skraju posiadłości ojca, na wzgórzu z widokiem na

I cmentarz przy granicach miasta. Na cmentarzu panowała upiorna cisza.


Nawet brama wejściowa z kutego żelaza bezszelestnie kołysała się na

wietrze. W tej ciszy słychać było tylko miarowe tykanie jej stopera.

Trzy minuty do zachodu słońca.

Isobel rozprostowała trzymaną kurczowo w dłoniach zgniecioną kartkę

poplamioną krwią. Kartkę, którą wyrwała z księgi czarów Reida.

Odczytywała ją wciąż na nowo, szukając w recepturze klątwy Uścisk

Kostuchy wskazówki, co zrobiła źle, kiedy próbowała ją wytworzyć. Nie

potrafiła jednak skupić myśli.

„Nie możesz jeszcze umrzeć – nakazała sobie. – Nie przyjęto cię

jeszcze do szkoły mody. Wciąż jesteś dziewicą. Nigdy nawet nie opuściłaś

tego przeklętego miasta”.

Spojrzała na zegarek. Dwie minuty do zachodu słońca.

Potrzebowała więcej czasu. Jeśli obejmie któryś z Punktów

Orientacyjnych, zyska ochronę. Pierwotnie miała nadzieję zająć Kryptę

z jej magicznymi minami pułapkowymi, ale najpotężniejszą magię

ochronną wśród wszystkich punktów posiadał Zamek – i był właściwie

niedostępny. Każdy mistrz mógł wybrać swój punkt startowy na skraju

miasta, więc Isobel nie wiedziała, gdzie są pozostali. Lecz Zamek okazał

się zamknięty. Gdyby zdołała się do niego dostać, miałaby bezpieczne

miejsce, żeby się zastanowić, jak naprawić popełniony błąd.

Jeszcze tylko minuta.

Isobel wepchnęła skrawek papieru do torby, a potem bawiła się

medalionem. Bez jej magicznych mocy zaklęcie Pancerz Karalucha nie

mogło jej ochronić, mimo to dotknięcie przedmiotu od matki przyniosło jej

pociechę.

Pożałowała, że jej nie przeprosiła. Teraz było już za późno.

Rozbrzmiał alarm w zegarku, mechaniczny pisk przeszył cmentarną

ciszę. Wyłączyła go, wciskając guzik drżącymi, śliskimi od potu palcami.


Nad jej głową na niebie czerwień rozlała się niczym farba po płótnie.

Przemknęła obok skraju lasu, pochłonęła pomarańczowe i fioletowe barwy

zachodu słońca, połknęła wszystkie gwiazdy, aż zalśniły szkarłatem, jakby

uwięzione za szybą ze szkła witrażowego. Wkrótce całe niebo było

czerwone aż po widnokrąg.

Opadła Krwawa Zasłona – sygnał rozpoczęcia turnieju. Dniami

i nocami Ilvernath pozostanie pogrążone w tym niesamowitym szkarłacie,

dopóki nie zginą wszyscy mistrzowie oprócz jednego.

Isobel obróciła się wkoło i zobaczyła drugą, wewnętrzną Zasłonę, która

opadła wokół miasta, ciemniejszą kurtynę rozciągającą się od ziemi do

nieba. Na moment znieruchomiała, przyglądając się zjawisku, które

wcześniej widywała tylko na bladych zdjęciach. Ta wewnętrzna Zasłona

zablokowała jej drogę powrotną do Ilvernath – i uniemożliwiała wszelkim

gapiom wtargnięcie na teren turnieju.

Odtąd Isobel była naprawdę odcięta od życia, jakie dotychczas znała.

Odtąd wszyscy mistrzowie pognają z miasta na pustkowie, by objąć

swoje Punkty Orientacyjne.

Odtąd Isobel mogła zostać w każdej chwili zabita.

Zaczęła biec.

W dół wzgórza, obok nagrobków, w las. W odróżnieniu od Briony

nigdy nie była wysportowana, ale teraz zanadto przepełniała ją adrenalina

i panika, by miała się zatrzymać. Kiedy wcześniej wyobrażała sobie ten

moment, nigdy nie wzięła pod uwagę tego, że szkarłatne światło tak bardzo

odmieni krajobraz, że każda kałuża będzie przypominała rozlaną krew, że

kolczaste krzewy przybiorą kształt zębów. Ale przerażenie tylko

przyspieszyło jej bieg. Zamek znajdował się trzy kilometry od domu jej

ojca – była najbliżej ze wszystkich konkurentów. Jeżeli nikt nie użyje

zaklęcia Stąd Tam, Isobel pierwsza dotrze do obranego celu.


Zbliżając się do skraju lasu, ujrzała Zamek górujący nad

wrzosowiskami. Z imponującymi basztami zwieńczonymi blankami

i otaczającymi go murami warownymi wydawał się nie do poznania

w porównaniu ze stertą głazów porośniętych mchem, jaką był przed

opadnięciem Krwawej Zasłony. Isobel utkwiła wzrok w zwodzonym

moście opuszczonym nad fosą. Jeżeli przekroczy go jako pierwsza, Zamek

zaakceptuje ją jako jego mistrzynię. I Isobel obejmie całą jego ochronną

magiczną moc.

Gdy wychodziła z lasu, podmuch eksplozji tuż przed nią zwalił ją z nóg

na plecy. Jęknęła cicho, uderzając głową o ziemię, a impet upadku wydusił

powietrze z jej płuc. Obróciła się gwałtownie na brzuch i uchwyciła

kurczowo trawy; przed oczami wirowała jej czerwień, przesłaniając

wszystko inne.

Przeklęła siebie za nadzieję, że będzie tu pierwsza. Oczywiście ktoś

inny użył zaklęcia Stąd Tam albo Przyspiesz Kroku, by dotrzeć do swojego

Punktu Orientacyjnego.

– Pudło! – krzyknęła jakaś dziewczyna.

Nie zwracała się do Isobel. W jej głosie brzmiało napięcie, pomimo

przerażającej mocy wybuchowego zaklęcia, jakiego użyła. Isobel

popatrzyła w jej kierunku, próbując coś dojrzeć przez chmurę dymu.

Briony Thorburn stała zaledwie kilka kroków od niej.

Isobel zacisnęła powieki. To nie mogło być rzeczywiste – widocznie

naprawdę mocno uderzyła się w głowę. Ale gdy znów otworzyła oczy,

nadal widziała Briony, a nie jej siostrę.

– Nie celowałem w ciebie! – odkrzyknął jakiś chłopak.

Isobel znieruchomiała, leżąc w trawie. Słowa chłopca oznaczały, że

mierzył do niej. Widocznie wcześniej ją wypatrzył. Ale bez względu na

niewytłumaczalne pojawienie się Briony ani tragiczną sytuację Isobel nie


zmieniła swoich planów. Musiała dostać się do Zamku. Wycofała się

chwiejnie w kierunku drzew i przykucnęła. Skoro tych dwoje jest

zaabsorbowanych sobą nawzajem, musiała tylko zaczekać na dogodną

sytuację.

Przez pole pędził jasnowłosy chłopiec. Isobel dopiero po chwili

rozpoznała Gavina. Użycie wybuchowego zaklęcia o takiej sile wydawało

się niemożliwe dla członka rodziny Grieve’ów. Skąd wziął moc?

Briony odwróciła się szybko, a Isobel nie mogła się oprzeć wrażeniu, że

ta dziewczyna wie o niej kryjącej się za drzewem.

Tymczasem Gavin już niemal dotarł do zwodzonego mostu. Briony

zaklęła głośno i pognała za nim. Chociaż był blisko celu, Briony pędziła

szybciej. Poza tym chłopak nie biegł normalnie. Kluczył pod dziwnymi

kątami, podskakiwał i zatrzymywał się, zamiast poruszać w linii prostej.

Wtedy Isobel zrozumiała.

Gavin nie wystrzeliwał wybuchowych zaklęć, lecz upuszczał je

i odpalał z oddali.

Isobel schyliła się, sięgnęła w trawę i chwyciła kamień. Potem skoczyła

w leśną wycinkę i z całej siły cisnęła kamień przez pole. Wylądował kilka

kroków za Gavinem, jakiś metr przed Briony.

I eksplodował po uderzeniu w ziemię.

Bum!

Briony i Gavin krzyknęli równocześnie. Isobel stała i dysząc ciężko,

przyglądała się chmurze dymu. Przed chwilą zadziałała odruchowo, co było

do niej niepodobne. Pozbawiona swojej magicznej mocy, stała się

impulsywna.

Niemal zabiła najbliższą przyjaciółkę, jaką kiedykolwiek miała.

Dziewczynę, której w ogóle nie powinno tu być.

Potrafiła myśleć tylko o tym, że nie chce dać za wygraną.


Powlekła się naprzód przez trawę, machając rękami, by odegnać dym

przed sobą. Poczuła na policzku powiew wiatru tak ostry, że aż zapiekł.

– Schyl się!

Ktoś zderzył się z nią, trafiając w żołądek, i obalił ją na ziemię. Isobel

stęknęła pod ciężarem przygniatającym jej brzuch i wypluła pasmo nie

swoich włosów.

– Zwariowałaś? – syknęła Briony. – Co to za strategia, iść prosto na

linię ognia?

Zacisnęła zęby i schyliła głowę przed czymś, czego Isobel nie mogła

zobaczyć. Widocznie Gavin strzelał klątwami w ich kierunku. Gdyby Isobel

nadal miała swoje magiczne moce, zapewne widziałaby te klątwy jako

świetlne pociski śmigające ze świstem ku niej.

Miała szczęście, że nie zginęła.

Miał szczęście, że Briony ją ocaliła.

– Zamek… – wykrztusiła Isobel. Łokieć Briony wbijał się boleśnie

w jej żebra.

Przed nimi rozległ się hurgot: odgłos podnoszenia zwodzonego mostu.

Odgłos oznajmiający, że plan Isobel legł w gruzach.

– …to gówniany powód do śmierci – dokończyła za nią Briony. – Dla

każdego z nas jest Punkt Orientacyjny. Chyba że szukasz guza.

– Dla każdego z nas? Ale przecież ty nie jesteś mistrzynią! Nie

powinnaś w ogóle móc być…

Briony uniosła dłoń i ukazała pierścień migocący na małym palcu.

Pasował idealnie. Oczywiście, że tak. Briony zawsze była doskonałą

kandydatką na mistrzynię.

Ale to była tamta Briony Thorburn, którą Isobel kiedyś znała. Teraz

w ostrym czerwonym blasku Krwawej Zasłony skóra Briony miała ziemistą


barwę. Pod jej oczami widniały głębokie worki, a rysy zapadniętej twarzy

się wyostrzyły. Nadal nosiła elegancką niebieską suknię, ale dawno zgubiła

pantofle na wysokich obcasach.

Nie wyglądała na przygotowaną do turnieju, tylko na zdesperowaną.

– Innes poprosiła, żebym ją zastąpiła – rzekła Briony. – Jestem

silniejsza i lepiej przygotowana. I tylko ja…

Uchyliła się przed jakąś inną magią, której Isobel nie mogła widzieć.

Widocznie po kilku chwilach ostrzał klątwami ustał, bo Briony podniosła

się chwiejnie na nogi. Isobel zrobiła to samo; różowe legginsy miała

poplamione na brązowo. Obie wśliznęły się w bezpieczny gąszcz skraju

lasu, poza polem widzenia z Zamku.

– Co z tobą? – spytała Briony. – Jesteś pijana czy co?

Isobel przyszło na myśl, że niebezpieczeństwo bynajmniej się nie

skończyło. Skoro Briony była teraz mistrzynią, to stanowiła dla niej

bezpośrednie zagrożenie. Nawet jeśli Briony przed chwilą ocaliła jej życie,

Isobel nie mogła sobie pozwolić na osłabienie czujności.

– Nigdy nie czułam się lepiej – skłamała gładko Isobel.

Briony z ponurą miną wskazała na nią głową.

– Zostałaś trafiona.

Isobel przesunęła palcami po policzku i zobaczyła na kciuku krew.

Trafiła ją jakąś klątwa, lecz tylko zadrasnęła, gdyż inaczej z pewnością już

odczuwałaby jej skutki. Ale to nie znaczyło, że ta magia nie może jej zabić,

jeśli była śmiercionośną klątwą.

Briony wytrzeszczyła oczy.

– Nie możesz jej poczuć, tak? Nie możesz nawet zobaczyć ostrzału

klątwami. Co ci się stało?

– To bez znaczenia – odparła stanowczo Isobel.


– Coś się stało z twoimi magicznymi mocami, prawda? – spytała

Briony, a gdy Isobel nie odpowiedziała, drążyła dalej, gdyż była

nadzwyczaj uparta: – Jak dawno się to zdarzyło? Przed turniejem?

Dlaczego rodzina pozwoliła ci przystąpić do rywalizacji?

– Oni nie wiedzą – warknęła Isobel.

Przypomniała sobie nagle, że ona i Briony nie rozmawiały ze sobą od

niemal roku, czyli odkąd Briony ją zdradziła. Jedyną korzyścią pójścia na

rzeź było dla niej dotąd to, że nie będzie musiała już nigdy więcej

rozmawiać z Briony.

– I jeżeli zamierzasz mnie zabić – dorzuciła – zrób to teraz.

– Nie zamierzam cię zabić – burknęła Briony. – Jesteś bezbronna.

Isobel, nadal podejrzliwa, zachowała czujność. Co nie znaczy, że

mogłaby rzeczywiście się obronić, gdyby Briony kłamała.

– Na twoim miejscu poszłabym do mistrza, który rzucił na ciebie

klątwę, i znalazłabym jakiś sposób jej zdjęcia – pouczyła ją Briony

wyniosłym tonem.

Isobel miała ochotę się roześmiać. Sama to sobie zrobiła.

– W moim przypadku to się nie uda – odparła ponuro.

– Więc spraw, aby się udało. Jesteś córką wytwórczyni zaklęć, tak czy

nie?

To nie słowa Briony, lecz optymizm w jej głosie dał Isobel do myślenia.

Briony nie powinna mieć nadziei na to, że ona przetrwa. Nie były po prostu

dwiema dziewczynami, dwiema przyjaciółkami. Były dwiema

mistrzyniami.

Tak jak Briony, zawsze na to liczyła.

Gdy Isobel nie znalazła odpowiedzi, Briony uniosła dłoń do jej policzka

i powiedziała:
– Pozwól przynajmniej, żebym cię uleczyła. Nawet jeśli ta cię tylko

drasnęła, prawdopodobnie była śmiercionośna. A ty nie możesz sama siebie

wyleczyć.

Briony zatem dwukrotnie uratuje jej życie i nawet zmarnuje na to nieco

swojej magii. Isobel nie przywykła do takiej życzliwości, zwłaszcza ze

strony tej dziewczyny, ale czułaby się głupio, gdyby ją odrzuciła.

– Dziękuję ci – powiedziała.

Isobel nie poczuła rezultatu uzdrawiającego zaklęcia, żadnego kojącego

chłodu ani ukłucia szwów, jednak widocznie podziałało, bo po kilku

chwilach Briony oznajmiła:

– Gotowe. Ale zostanie ci blizna.

Jakby Isobel dbała teraz o swoją próżność.

– Nie możesz działać sama – powiedziała jej Briony. – Potrzebujesz

kogoś, kto będzie cię chronił, dopóki nie odzyskasz magii. Mogę to robić ze

względu na dawne czasy. Mogę być twoją sojuszniczką.

Teraz Isobel rzeczywiście się roześmiała. Och, te słowa brzmiały

śmiesznie po tym wszystkim, na co Briony ją naraziła. Ale zamiast jej to

powiedzieć, Isobel powróciła myślami do słów Reida. Powtórna próba

wytworzenia klątwy Uścisk Kostuchy byłaby jak bawienie się materiałami

wybuchowymi z zawiązanymi oczami. Reid powiedział też, że istnieje inny

sposób naprawienia sytuacji: ktoś musi rzucić na Isobel zaklęcie Pustka

I Nicość.

Lecz to musi być zaklęcie z poziomu wyższego niż dziesiąty, a żadne

zaklęcie wytworzone ze zwykłej magii nie przekracza tego poziomu.

Chyba że użyto by wysokiej magii. To podwoiłoby moc zaklęcia

i wówczas by się udało.

Co oznaczało, że Isobel rzeczywiście potrzebuje sojusznika. A im dłużej

o tym myślała, tym mocniej uświadamiała sobie, kto musi być tym
sojusznikiem.

Tą osobą nie była Briony.

– Słuchasz mnie? – zapytała Briony. – Mogłybyśmy…

– Wybacz, ale muszę sama sobie z tym poradzić.

Na twarzy Briony odbiło się rozczarowanie i Isobel przeniknęło

poczucie winy. Nadal niełatwo przychodziło jej odmówić dawnej

przyjaciółce. Zawsze lubiła jej różową wizję świata, nawet jeśli jej nie

podzielała.

– No cóż… powodzenia – rzekła Briony i zabrzmiało to szczerze.

Potem odwróciła się i ruszyła powoli przez wrzosowiska na północ.

Isobel pozostała przykucnięta pośród drzew. Serce waliło jej mocno,

gdy zdecydowała się na nowy plan.

Jedynymi ludźmi w Ilvernath władającymi wysoką magią była rodzina

zwycięzcy ostatniego turnieju, a teraz, kiedy zaczął się obecny turniej,

Alistair Lowe nie miał do niej dostępu. Ale wiedział o wysokiej magii

więcej niż jakikolwiek inny mistrz. Jeśli ktokolwiek mógł pomóc Isobel, to

właśnie on.

Mimo że miał wszelkie powody, by ją zabić.

Popatrzyła w górę na szkarłatne niebo. Punkt Orientacyjny Jaskinia

znajdował się po przeciwnej stronie Ilvernath: odosobniony, groźny, wryty

w skalną górę. Isobel tylko raz wejrzała przelotnie w umysł Alistaira, ale

wydawał się kimś gotowym zaczaić się w takim miejscu.

Isobel podjęła decyzję. Będzie księżniczką, która z własnej woli

wejdzie do groty smoka i ubłaga go, żeby ją uratował.


GAVIN GRIEVE

„Zamek zawsze był najpopularniejszym Punktem Orientacyjnym.

Zajęcie go to wartościowa taktyka zastraszania”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

amek był największym Punktem Orientacyjnym turnieju, z niemal

Z nieprzenikalną magią obronną i – co ważniejsze – o znaczącym

prestiżu.

A teraz Gavin Grieve stał się jego władcą.

To był jego pierwszy krok do zwycięstwa w turnieju. Udowodnienia, że

wszyscy mylili się co do niego. Opanował zaskoczenie wywołane nagłym

pojawieniem się Briony Thorburn jako mistrzyni. Pokonał w walce Isobel


Macaslan. Były to niemałe osiągnięcia, a łącznie wprawiły go w stan

upojenia.

Nic dziwnego, że Alistair Lowe zawsze jest takim aroganckim

sukinsynem.

Poczucie mocy to rzeczywiście coś wspaniałego!

Gavin zastanawiał się często, jakie to uczucie objąć któryś z Punktów

Orientacyjnych. Teraz wiedział, że to jak bycie wewnątrz wielkiego

uśpionego stworzenia, które z wolna się budzi. Z każdą kolejną spędzoną

w Zamku chwilą coraz lepiej się do niego dostrajał. Wyczuwał, jak na

krańcach olbrzymich kamiennych murów fosy zasuwają się obronne śluzy,

jak podnosi się zwodzony most, zamykając go bezpiecznie w budowli. Nie

będzie już nawet potrzebował do ochrony zaklęcia Groźna Pułapka. Gdyby

ktoś okazał się na tyle głupi, by spróbować włamania się do Zamku, Gavin

zdoła natychmiast odpowiedzieć na jego atak.

Penetrując kolejne pomieszczenia Zamku, pogwizdywał cicho jakąś

skoczną melodię. Dźwięk odbijał się od wysokich sufitów i rozbrzmiewał

echem w korytarzach, podążając za Gavinem przez elegancką komnatę

sypialną, świetnie zaopatrzoną kuchnię – łącznie z zestawem kamieni

zaklęć ułatwiających przetrwanie oraz szafką z alkoholami – i nawet

domową siłownię wyposażoną w przyrządy do ćwiczeń wyglądające na

fabrycznie nowe.

Wydawało się, jakby ten Punkt Orientacyjny został dostosowany

dokładnie do oczekiwań Gavina. I możliwe, że tak było, jeśli wziąć pod

uwagę moc wysokiej magii.

Na tyłach Zamku, za wspaniałymi schodami, mieściła się sala tronowa.

Odznaczała się elegancją i królewskim przepychem: wysoki strop,

posadzka z marmurowych płyt, kotary zasłaniające okna, zawieszone obok


nich chorągwie z emblematem złocistej korony. Korony, która należała się

Gavinowi.

Uśmiechnął się na widok bogato zdobionego tronu pośrodku sali.

Jego tronu.

Za tronem znajdował się filar, identyczny jak ten, na którym Gavin

wieczorem wyrył swoje imię i nazwisko. Taki filar był w centrum każdego

Punktu Orientacyjnego – zasilał go wysoką magią niczym olbrzymi kamień

zaklęć. Gavin z szerokim uśmiechem okrążył filar krokiem skradającej się

hieny. Po przeciwnej stronie słupa – tak samo jak na Filarze Mistrzów –

widniał symbol: siedem gwiazd tworzących okrąg. Gavin, podobnie jak inni

mistrzowie, był świadomy, że ten symbol oznacza Relikty, i wiedział, jaka

gwiazda symbolizuje który z nich. Gdy dany Relikt miał spaść z nieba,

odpowiednia gwiazda na każdym z filarów w Punktach Orientacyjnych

rozjarzała się czerwienią.

Gavin przez kilka minut po prostu stał tam, rozkoszując się sukcesem.

Potem dostrzegł na filarze coś, czego wcześniej nie było: pęknięcie pod

nazwiskiem Briony Thorburn, które pulsowało czerwono wysoką magią,

jakby krwawiło.

Interesujące. Być może powodem było przystąpienie Briony do turnieju

w ostatniej chwili – nigdy nie słyszał o tym, by jakiś mistrz zrezygnował ze

swego tytułu na rzecz kogoś innego po tym, gdy już wyrył swoje imię

i nazwisko na Filarze.

Ale to rozpraszało jego uwagę. Chociaż przejął Zamek, nie miał czasu

na odpoczywanie.

Zdecydował, że sala tronowa będzie jego bazą operacyjną, gdyż

doskonale nadawała się na zgromadzenie w niej arsenału broni. Usadowił

się na tronie i wyjął woreczek z kamieniami zaklęć. Inni mistrzowie

wybrali się na turniej z dziesiątkami czarów; Gavin dysponował tylko


piętnastoma realnymi środkami, więc musiał mieć je stale naładowane

magią.

Wytrząsnął na dłoń jeden z kamieni – z zaklęciem Złocista Osłona.

Poczuł w ręce ukłucie, gdy na dłoni zebrała się jego życiowa magia,

fioletowa i zielona, która potem zwinęła się w kulę i wniknęła w żółty

kryształ kamienia zaklęć. Nie zważając na ból, włożył kamień do kieszeni

plecaka i wyjął drugi, z zaklęciem Ukryty Przed Wzrokiem. A potem

następne: Zatrzymaj w Miejscu, Groźna Pułapka. Chyba przy piątym

kamieniu zorientował się, że zanadto nadszarpnął swoje siły.

Dyszał ciężko i kręciło mu się w głowie, a w ręce czuł palący ból.

Spróbował wstać i się zatoczył, a kamienie zaklęć rozsypały się po

posadzce.

Ściany wokół niego pociemniały i bezwładnie zsunął się z tronu. Stracił

przytomność, jeszcze zanim upadł na podłogę.

We śnie powrócił do nocy dwa tygodnie po pojawieniu się na niebie

Krwawego Księżyca, gdy oficjalnie został wybrany na mistrza. Rodzina

powiedziała mu o tym przy obiedzie złożonym z mdłych kiełbasek, tym

samym znudzonym tonem, jakim zwykle rozmawiała o pogodzie.

Później Gavin, zdecydowany uczcić tę okazję z rodziną bądź bez niej,

wymknął się do śródmieścia do baru Pod Sroką. W tym miejscu barmanów

nie obchodziło jego nazwisko. Grał na flipperze i osiągał wysokie wyniki.

Tamtej nocy byli tam dwaj chłopcy, jeden o łagodnych, wytwornie

rzeźbionych rysach twarzy, drugi kościsty, z ziemistą cerą – jakby słońce

i jego cień wybrali się razem na drinka. Gavin niewiele pochwycił z ich

rozmowy, ale usłyszał dość, by się domyślić, kogo podsłuchuje – zanim

nazajutrz rano zobaczył w gazecie zdjęcie.


Ze swojego miejsca w głębi pubu rzucił gniewne spojrzenie na Alistaira

Lowe’a i jego brata. Zastanawiał się, jakby to było mieć w swoim życiu

kogoś takiego. Kogoś, kto go zna i dostrzega.

Kogoś, kto świętowałby, kiedy – nie jeśli – Gavin wróci z turnieju do

domu.

Obudził się, leżąc bezwładnie na podłodze; pochodnie osadzone rzędem

w ścianach wokół niego płonęły mdłym blaskiem.

Jęknął i podparł się na łokciu; bolało go całe ciało.

Przez okna nie wpadało światło, zorientował się zatem, że słońce

jeszcze nie wzeszło. A spokojne, miarowe niczym bicie serca pulsowanie

magii w sali oznaczało, że bariery ochronne jego Punktu Orientacyjnego nie

zostały naruszone.

Ale gdy spróbował podnieść się na nogi, przez rękę przepłynęła fala

bólu tak silnego, że upadł na podłogę. Leżał tam, oddychając boleśnie ze

świstem, dopóki nie doszedł do siebie na tyle, by podciągnąć rękaw koszuli.

Jego tatuaż znów się zmieniał.

Kiedy był nieprzytomny, tusz wysączył się z wytatuowanej klepsydry

dziwnymi spiralnymi liniami. Teraz w jego ramieniu pulsował ból

spowodowany wnikaniem w skórę fioletowego i zielonego tuszu. Gavin

wpatrzył się w klepsydrę, a w żołądku wezbrały mu mdłości. Górna część

klepsydry była wyraźnie bardziej pusta niż wtedy, gdy ostatnio sprawdzał.

A przecież wykorzystanie jego ciała jako naczynia miało uczynić go

silniejszym.

– Łajdak – mruknął, wyobrażając sobie zadowoloną twarz Reida

MacTavisha. – Nie na to się pisałem.

Lecz w głębi duszy zastanawiał się, czy rzeczywiście. Ostatecznie

przecież zgodził się zmienić siebie w naczynie na własne magiczne moce,


chociaż wiedział, że przyjdzie mu zapłacić za to wysoką cenę.

Jęknął i skulił się w pozycji płodowej na zimnej marmurowej posadzce

sali tronowej. Wszystko wydawało mu się straszne i czuł się znużony.

Pojął teraz, jak puste były jego rojenia o własnej wspaniałości. Może

i zdobył Zamek, lecz był królem niczego.

Na razie.

Podniósł się z trudem z podłogi, podpierając się na drżących rękach.

Ból, jaki odczuwał, nie miał znaczenia.

Pora, by odważył się opuścić Zamek, aby objąć swoje królestwo.


ALISTAIR LOWE

„Przeciętna długość turnieju to dwanaście dni.

Najkrótszy w historii trwał czterdzieści minut

– jego zwycięzcą był Sylas Lowe”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

dy Alistair w środku nocy skradał się przez las pod szkarłatną

G poświatą Krwawej Zasłony, wciąż jeszcze pijany, doświadczał

dziwnego uczucia, że śni. W przeszłości często mu się śniło, że

przemierza te ścieżki, jego włosy wplątują się w liściaste gałązki i jeżyny,


a oczy jarzą się w leśnym mroku, jakby był nocnym stworzeniem. Ale to

nie drzewa czy cykanie świerszczy ani woń wilgotnej ziemi wywoływały

w nim to uczucie.

Powodem był strach.

„Oni uśmiechają się jak gobliny”. Alistairowi oddech uwiązł w gardle,

gdy spostrzegł niezwykły splot konarów dębu przed sobą. Szczelniej owinął

się rozpinanym swetrem i zadrżał.

„Są bladzi niczym zaraza”. Przekroczył wąski strumyk.

„Milczący jak duchy”. Przyspieszył kroku.

„Rozedrą ci gardło i wyssą duszę”.

Te ostatnie słowa usłyszał w głowie wypowiedziane głosem matki.

W dzieciństwie Alistair i Hendry kulili się przy kominku w salonie,

owinięci w zbyt duże flanelowe piżamy zmarłego ojca, i słuchali

opowiadanych przez nią historii. W tamtym czasie zmiany nastroju matki

były gwałtowniejsze, jej śmiech głośniejszy, uśmiech cieplejszy, krzyk

bardziej przenikliwy. Podobnie jak Hendry, odczuwała wszystko żywo

i całą sobą.

Ale jej ulubionym uczuciem był strach.

– Obydwaj urodziliście się w lipcu, w odstępie roku – szeptała. –

W lecie zawsze zostawialiśmy otwarte okna. Zastanawiam się czasami, czy

to był błąd. – Rzucała się naprzód i chwytała Alistaira za chude ramiona.

Nawet w tak młodym wieku wiedział, że będzie mistrzem rodziny

Lowe’ów. Każda nowa niesamowita baśń stanowiła dla niego lekcję. –

Czasami zastanawiam się, czy te potwory ukradły mi w nocy jedno z moich

dzieci i jego dusza nadal nawiedza te lasy. Czasami… – w zamyśleniu

wyjrzała przez okno – kiedy idę pomiędzy drzewami, słyszę płacz

niemowlęcia.

Alistair bał się tej historii bardziej, niż powinien w wieku siedmiu lat.
– A co, jeśli tak zrobiły? Co, jeśli jeden z nas rzeczywiście jest

potworem?

Oczywiście Hendry nie był potworem. Alistair zawsze pytał o siebie.

Matka chichotała.

– Wtedy którejś nocy te potwory wrócą i upomną się o ciebie. Nakarmią

ziemię ludzkimi kawałkami twojej duszy i zawloką cię do swoich pieczar.

Nawet po zakończeniu opowieści, gdy matka zapewniła obydwu

synków, że żartowała, Alistair nie był w stanie otrząsnąć się z podejrzenia,

że jest tutaj kimś obcym. Że pewnej nocy te potwory, których się bał,

wykradną go od jego brata.

„Nie bój się – mówił sobie w tamtych snach. – Jesteś jednym z nich”.

– Nie bój się – rzekł do siebie teraz w realnym życiu, idąc przez las w tę

pierwszą noc turnieju. – Co jeszcze mogłyby ci odebrać?

Wyjął z kieszeni mapę i prześledził przebytą trasę. Wybrał Punkt

Orientacyjny znajdujący się przy zachodniej granicy Ilvernath: jaskinię

wciśniętą w górski szczyt, z którego rozciąga się widok miasteczko. Był to

silny Punkt Orientacyjny, z przyzwoitymi czarami obronnymi, ale Alistair

nie dbał o tego rodzaju rzeczy. Jaskinia po prostu przypominała mu grotę

smoka, a z wszystkich potworów smoki zawsze były jego ulubionymi.

Wkrótce grunt zrobił się bardziej stromy. Las się przerzedził. Powietrze

stało się lżejsze. Gdy w końcu zostawił drzewa za sobą, wydał drżące

westchnienie ulgi. Dzisiejszej nocy nie zostanie porwany przez potwory.

Za nim trzasnęła gałązka. Odwrócił się szybko, a jego pierścień

rozjarzył się białym światłem, gdy rzucił zaklęcie Hełm Wojownika.

Otoczyła go osłona przezroczysta, ale mętna jak powierzchnia jeziora.

Popatrzył na trzy postacie, które wyłoniły się z ciemności.

Blair w koszulce polo.


Payne w wielkich glanach, uśmiechająca się ustami pomalowanymi

szminką w kolorze krwi, takim samym jak niebo nad nimi.

I kilka kroków za nimi Darrow. Alistair widział wyraźnie tylko jego

jasne loki.

Gdyby wnikać w umysły, wiedziałby, że tych troje mistrzów jest o wiele

bardziej przerażających i wyrachowanych niż trzy potwory, jednak poczuł

ulgę na widok ludzkich twarzy. W tym scenariuszu to on był bestią. Lepiej

grać rolę łotra niż ofiary.

Payne uśmiechnęła się protekcjonalnie.

– Widzę, że wytrzeźwiałeś.

– Niestety – potwierdził, chociaż wciąż nie był całkiem pewien, czy

rzeczywiście wytrzeźwiał. – Przyszliście szukać okazji do walki?

Podczas ostatniego turnieju jego ciotka Alphina zwyciężyła w ciągu

zaledwie czterech dni. Alistaira przez całe dzieciństwo porównywano do

niej, więc uważał się za równie sprawnego. Mimo to perspektywa walki

z trojgiem mistrzów naraz nawet jemu wydawała się ryzykowna. Nie była

też w jego stylu. Inaczej niż Blair, nie był honorowym rycerzem

szukającym chwały na polu bitwy. Wolał zadawać ofiarom cios sztyletem

w ciemności, potajemnie rozlewać ich krew na nocną bieliznę, słyszeć

krzyk zamierający w gardle.

– Wręcz przeciwnie – odrzekł Blair. – Jak widzisz, współpracujemy ze

sobą…

– Chwilowo – wtrącił łagodnym tonem Alistair.

Darrow i Payne wymienili podejrzliwe spojrzenia. Z jakiegokolwiek

powodu się tu znaleźli, był to wyraźnie pomysł Blaira.

– Przyszliśmy cię zaprosić, żebyś się do nas przyłączył – oświadczył

Blair. – W przeszłości Lowe’owie i Blairowie zawierali sojusze.

„Tak, może raz, czterysta lat temu” – pomyślał Alistair.


– Dziewczyny Macaslanów i Thorburnów sprzymierzą się ze sobą –

powiedział z przekonaniem Darrow. – Isobel zna Innes. Przyjaźniła się z jej

siostrą.

Nawet gdyby mówili prawdę, ich słowa niezbyt poruszyły Alistaira.

– A zatem liczycie na to, że czteroosobowy zespół zlikwiduje… jedną

parę mistrzyń – rzekł.

Niewiele wiedział o innych mistrzach, ale to jedno tak: z wyjątkiem

niego dziewczyna Macaslanów jest najpotężniejszą uczestniczką turnieju.

Ci tutaj mieli szansę tylko we czworo przeciwko dwóm.

– To nie musi być krwawa jatka – rzekł Blair.

Alistair przewrócił oczami. Jedynie Blair usiłował doszukać się

honorowego aspektu w wynaturzonej istocie turnieju. Tutaj nie

obowiązywał już żaden kodeks ani reguły.

– Dlaczego ja? – spytał. – Czy nie powinniście prosić Grieve’a?

Sprawia wrażenie wystarczająco zdesperowanego, żeby się zgodzić.

Payne zadarła podbródek.

– Nie szukamy zbędnego balastu – oświadczyła.

Alistair przypomniał sobie wcześniejsze wydarzenie z tej nocy: swoją

szklankę z whisky roztrzaskaną przez Gavina. Zaklęcie przeciwnika było

rozmazane, rzucone, zanim Alistair miał okazję się obronić. Owszem, był

pijany, jednak nadal dysponował niezbędnymi umiejętnościami. W tym

mistrzu Grieve’ów było coś więcej, niż miasteczko chciało dostrzec.

– Nie jestem zainteresowany – odparł nieco niewyraźnie Alistair.

– A powinieneś być – rzekł Blair. – Być może nie cieszymy się taką

reputacją jak ty, ale dysponujemy zaklęciami i klątwami, jakich nie masz,

i bylibyśmy skłonni podzielić się nimi z tobą.

– I nie przeszkadzałoby wam, gdybym po prostu zamordował was

wszystkich podczas snu? – Alistair przechylił głowę na bok i błysnął swoim


najlepszym smoczym uśmiechem. – Albo może macie nadzieję zrobić to

samo mnie? Dopaść mnie, gdy stracę czujność?

– Nie ma w tym żadnego podstępu, ręczę ci moim słowem – zapewnił

go Blair.

Alistairowi nie spodobał się jego napięty, ostrożny ton, który brzmiał,

jakby zarzucał sidła. Blair był kiepskim kłamcą.

– Nie. Jestem. Zainteresowany – powtórzył dobitnie Alistair.

Darrow uniósł dłonie. Blair zacisnął pięść z pierścieniami zaklęć. Payne

wyciągnęła rękę do przodu, jej biżuteria rozjarzyła się jaśniej.

– Jeżeli nie jesteś naszym przyjacielem, jesteś wrogiem – ostrzegł Blair.

– Właśnie dlatego twoje słowa są gówno warte. Tutaj nie ma przyjaciół,

lecz tylko ludzie, których zabijesz teraz, i ci, których zabijesz później.

Alistaira wciąż jeszcze czekała niezła wspinaczka, zanim dotrze do

wybranego Punktu Orientacyjnego. To jednak nie znaczyło, że chciał uciec.

Przywołał magię z jednego ze swych pierścieni zaklęć i wkrótce powietrze

wypełnił swąd dymu.

Obok Alistaira przemknął ze świstem czar tlący się białym ogniem.

Była to jakaś oślepiająco jaskrawa śmiercionośna klątwa. Natychmiast

stracił równowagę i zatoczył się do tyłu.

Blair wydał głośny okrzyk bitewny i rzucił się naprzód, a Alistair

wzmocnił czar Hełm Wojownika. Jednak po kilku chwilach jego osłona

trzasnęła – nie pod wpływem ciśniętej w nią klątwy ani trzech wypitych

wcześniej kolejek whisky. Pękła sama z siebie, jak cienka bibułka mająca

zastąpić szkło.

„Uszkodzone zaklęcie?” – pomyślał Alistair. Nie, zawodowi wytwórcy

zaklęć nie popełniają takich błędów. To mógł być tylko sabotaż. Jego babka

zażądała wszystkich czarów, jakie Alistair miał podczas turnieju, od


wytwórców z miasteczka, a oni nie mogli odmówić, zatem był to ich akt

buntu.

Nagle bark Alistaira przeszył ból fantomowy, sięgając w dół do serca.

Chłopak poczuł, jak klątwa rozrywa mu skórę. Wrzasnął, choć nie była to

śmiertelna rana. Nie potrafił się zorientować, kto rzucił czar.

Grieve nie był jedynym mistrzem, którego Alistair nie docenił. Ta trójka

posiadała potężne klątwy. Alistair musiał przeprowadzić kontratak, ale nie

wiedział, ile z jego klątw celowo uszkodzono. Mogły się okazać

bezwartościowe jak ta pęknięta osłona.

Nie miał wyboru.

Zacisnął pięść, kierując magię w pierścieniu na środkowym palcu do

klątwy Dech Smoka. Potem uniósł czubki palców do warg i dmuchnął.

Z jego ust eksplodował ogień, groźny i palący jak prawdziwy smoczy dech.

Powietrze wypełnił dym i skwierczący żar. Alistair stał przed ścianą ognia

oddzielającą go od rywali, zastanawiając się, czy ma zaatakować, czy się

wycofać. Nawet gdy wystrzelili zaklęcie gaszące, wcale nie stłumiło to

płomieni. Przeciwnie, ogień się wzmagał, głodny i pożądliwy.

Alistair wszedł w płomienie, a one rozstąpiły się przed nim i legły przy

stopach jak rozłożona na ziemi peleryna. Przysunął palce do innego

pierścienia, zawierającego klątwę Zimowe Oparzenie, i zwilżył językiem

wargi. Wzbierała w nim śmiercionośna magia, wijąca się i oślizła jak

pijawki. Mógł niemal wyczuć jej zęby kąsające jego skórę od wewnątrz.

Zaklęcie gaszące natychmiast przestało działać, lecz Alistair jeszcze nie

skończył rzucania tej klątwy. Szamotała się w nim, pragnąc wyrwać się na

zewnątrz. Ale gdy ominął ogień i wszedł w leśną przecinkę, spostrzegł, że

jest sam. Tamci już uciekli, być może używając zaklęć Stąd Tam.

Niezdolny dłużej powstrzymać klątwy, Alistair uniósł dłoń i uwolnił

śmiercionośną magię. Wystrzeliła w powietrze szarymi jak popiół wirami


i smugami niesionymi przez wiatr. Pomknęła przez las, a drzewa na jej

drodze błyskawicznie usychały i się kurczyły. Wilgoć z ich pni wsiąkała

w ziemię, a one skręcały się jak palony papier. Liście brązowiały i spadały

na trawę. Wrony, kracząc, wzbijały się z gałęzi w niebo, opuszczając

zdewastowany teren.

Tak jak się obawiał, fragment klątwy pozostał wewnątrz niego i Alistair

jęknął z powodu potwornego bólu w żołądku. Prawidłowo wyprodukowana

klątwa nie powinna mieć skutków ubocznych szkodzących jej

właścicielowi, jednak wytwórcy najwyraźniej zaopatrzyli swoje dary

w takie pułapki, pomimo pewności babki Alistaira, że strach utrzyma ich

w ryzach.

Jak wiele z jego czarów zostało uszkodzonych? Kilka?

Wszystkie?

Alistair nie mógł już polegać na żadnym ze swoich zaklęć. Będzie

musiał wytworzyć własne. Inni mistrzowie rozpoczęli tę noc obładowani

zaklęciami obronnymi, bojowymi i surwiwalowymi, on natomiast został

z pustymi rękami.

Bezbronny.

Gdy ból zelżał, otarł rękawem ślinę z warg, a potem obrócił się wkoło,

pstryknął palcami i płomienie zniknęły. Noc znów była cicha i ciemna.

Ruszył mozolnie w górę zbocza do groty smoka, by ją zdobyć.


BRIONY THORBURN

„Podczas turnieju lojalność nie ma sensu. Wydaje się jednak, że to

nigdy nie powstrzymuje ludzi przed zawieraniem sojuszy, aby odwlec

nieuniknione”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

riony, samotna na rozległych wrzosowiskach, odchyliła głowę do

B tyłu akurat w momencie, gdy spadająca gwiazda rozbłysła

szkarłatną smugą, przelatując na tle księżyca. To był Relikt. Spadł


wcześniej niż w opowieściach, które Briony kiedykolwiek słyszała. Minęła

zaledwie godzina od rozpoczęcia turnieju, a już jeden z jego potężnych

magicznych artefaktów wchodził do gry.

Musiała go zdobyć.

W trakcie konfrontacji z Innes i ostrzału klątwami Gavina opróżniła

z magii niemal wszystkie swoje pierścienie zawierające zaklęcia obronne

i pozostała w gruncie rzeczy bezbronna. Nie zabrała ze sobą żadnych

zapasów – nie miała ku temu okazji po tym, jak odebrała siostrze pierścień

mistrzyni. Nie wzięła ubrań, jedzenia, nie podsiadała żadnej dodatkowej

magii. Ani butów, a pantofle na wysokich obcasach porzuciła.

Relikt mógłby uratować jej życie. Ponadto przejęcie go byłoby

pierwszym krokiem w kierunku przetestowania teorii Reida dotyczącej

wykorzystania Punktów Orientacyjnych i Reliktów do przełamania klątwy

turnieju, gdyby tylko Briony zdołała znaleźć właściwy sposób. Nie

zdradziła swoich planów Isobel, gdyż wiedziała, że dawna przyjaciółka by

jej nie uwierzyła – podobnie jak pozostali mistrzowie.

Obróciła pierścień mistrzyni na małym palcu. Ogarnęło ją poczucie

winy na myśl, co zrobiła siostrze, ale wepchnęła je najgłębiej, jak mogła, na

dno umysłu. Tamto już się stało. Była teraz mistrzynią. Jeżeli chciała

przetrwać noc, musiała działać jak mistrzyni.

Szkarłatna smuga spadała, kierując się w głąb wrzosowisk.

Dziewczyna rzuciła się ku niej. Pognała przez zarośla najszybciej, jak to

było możliwe w podartej sukni i boso. Biegła napędzana taką ilością

adrenaliny, że nie zważała na jakikolwiek ból.

Teren stał się nieprzewidywalny, kępy wrzosu zakrywały dziury

w ziemi i kamienie. Briony przemierzała teraz prawdziwe wrzosowiska,

rejon, gdzie przed wiekami wypalano grunt, aby ułatwić polowania

i poszukiwanie żywności. Tutejszy krajobraz składał się po części


z wrzosowisk, a po części z torfowisk i był rozległą otwartą przestrzenią,

nadającą się idealnie do tropienia zwierząt… albo mistrzów.

Relikt spadł z hukiem w samym centrum tego obszaru. Trysnęły z niego

fale czerwonego światła, które utworzyły okrąg. Siła uderzenia sprawiła, że

Briony potknęła się i zatoczyła do tyłu, mrużąc oczy przed nagłym

szkarłatnym błyskiem. Ale nic nie zdołałoby jej powstrzymać. Zwierzęta

umykały na wszystkie strony, gdy pokonywała pędem resztę dystansu

dzielącego ją od artefaktu. Relikt wyrył w ziemi niewielki krater szerokości

mniej więcej trzech metrów. Leżał w jego centrum. Była to masywna broń

z zaczarowanej stali.

Miecz.

Po skórze Briony przebiegły ciarki, gdy wpatrywała się w trzy

czerwone kamienie zaklęć zdobiące rękojeść. Relikt wyglądał wspaniale,

zupełnie tak jak w historiach opowiadanych w jej rodzinie.

Sięgnęła po niego triumfalnie, ale wtedy jakiś głos warknął:

– Nie tak prędko.

Zaszeleściła kępa wrzosów po drugiej stronie jamy i z ciemności

wyłonił się Finley oświetlony czerwonym blaskiem emanującym z Reliktu.

Na widok Briony znieruchomiał z wyrazem zszokowania na twarzy

i wydawało się, że wręcz przestał oddychać.

– Briony? – wykrztusił. – Skąd się tu wzięłaś?

– Innes nie chciała być mistrzynią – odpowiedziała, usiłując uwierzyć,

że to nie kłamstwo.

Uniosła doń, jakby w geście poddania się, żeby mógł zobaczyć

pierścień mistrzyni jarzący się czerwonym światłem.

– To niemożliwe – wychrypiał Finley.

– Przyznaj, zaskoczyło cię, że nie zostałam mistrzynią.


– Ja… pomyślałem… – wyjąkał.

Finley zawsze starannie dobierał słowa, teraz jednak zdołał tylko wziąć

drżący wdech i przybrać neutralną minę.

Briony wiedziała z góry, że inni mistrzowie będą zaskoczeni, widząc ją

biorącą udział w turnieju, ale reakcja Finleya przewyższyła nawet szok

Isobel. Wyglądał na bardziej wstrząśniętego, niż się spodziewała. To

dobrze. Dzięki temu będzie mogła chwycić Relikt i wynieść się stąd.

Potem gardło się jej ścisnęło, gdy przypomniała sobie, że

w przeciwieństwie do niej Finley niewątpliwie zjawił się ze wsparciem.

– Gdzie twoi przyjaciele? – spytała, zerkając przez ramię.

Finley się zawahał.

– W pobliżu – odrzekł wreszcie.

To wystarczyło Briony, aby pojęła, że nie znajdują się w zasięgu

krzyku.

– Czyli przyszedłeś tu sam – powiedziała. Ruszyła naprzód

i wyprostowała ramiona. Może jej brawura wystarczy, by zmusić go do

wycofania się. – Naprawdę chcesz ze mną walczyć o Miecz?

Zmierzył ją całą wzrokiem i Briony zdała sobie sprawę z tego, co

widział – jej zniszczoną sukienkę i bose stopy.

– A ty? – odparował.

Teraz z kolei ona się zawahała. Pozwoliła Isobel wrócić do Zamku, nie

chciała też skrzywdzić Finleya. Dołączyła do turnieju, żeby go zniszczyć,

żeby już nikt więcej nie musiał zginąć.

W jej głowie zaświtał pewien pomysł. Był głupi i niebezpieczny, ale

wydawał się jej o wiele bardziej pociągający niż śmierć któregokolwiek

z nich dwojga. Zrzeczenie się przez nią Reliktu oznaczałoby zrezygnowanie

z szansy udowodnienia prawdziwości jej teorii, jednak mogłoby

doprowadzić do następnych, lepszych okazji. Gdyby się jej powiodło,


mogłaby przekonać do swojej sprawy nie jednego mistrza, lecz troje:

Finleya, Carbry’ego i Elionor. A w przeciwieństwie do niej oni

dysponowali magią.

Ponadto była jeszcze ta historia pomiędzy nią a Finleyem. To też

musiało mieć jakieś znaczenie.

– Rzeczywiście moglibyśmy walczyć – powiedziała powoli. – Ale

wolałabym zawrzeć układ.

Finley zmierzył ją ostrym spojrzeniem, ale nie odmówił natychmiast.

Briony postanowiła uznać to za sukces.

– Jaki układ? – zapytał.

– Pozwolę ci wziąć Miecz. Ale będziesz musiał w zamian zrobić coś dla

mnie.

Przez pewien czas w milczeniu rozważał jej słowa. Znając go, była

pewna, że zaczął turniej ze szczegółowo obmyśloną strategią, która

niewątpliwie uwzględniała także Miecz. Ale nie uwzględniała jej.

A elastyczność nigdy nie była mocną stroną Finleya.

– Czego chcesz? – spytał podejrzliwie.

– Chcę dołączyć do waszego sojuszu.

– Dlaczego? Twoja siostra nam odmówiła.

– Nie jestem moją siostrą – odparła Briony, starając się nie zastanawiać,

co z Innes, czy jest bezpieczna.

– Skąd wiesz, że cię nie zaatakuję, kiedy już będę miał Miecz?

– Ufam ci. – Powróciła myślą do ich zerwania. Nadal bardzo ją to

dręczyło. Z pewnością Finleya również. – Zawsze dotrzymywałeś słowa.

I nie sądzę, żebyś naprawdę chciał mnie zabić.

Finley popatrzył na nią z drugiej strony jamy. Na wrzosowiskach wokół

nich panowała cisza, jakby rośliny na coś czekały. Krwawa Zasłona była
rdzawą plamą na niebie nad nimi. Pierścienie na palcach Finleya jarzyły się

magiczną mocą, ale chłopak nie rzucił żadnego zaklęcia. Stał bez ruchu jak

wykuty z kamienia.

– Dobrze – szepnął po, jak się jej wydawało, wieczności. – Daję ci moje

słowo.

Briony osłabła z ulgi.

– Naprawdę?

– Jeżeli pozwolisz mi wziąć Miecz, zabiorę cię do naszego Punktu

Orientacyjnego. Ale nie mogę zagwarantować, że reszta pozwoli ci zostać.

To był niebezpieczny, ryzykowny układ, ale najlepszy, na jaki Briony

mogła liczyć.

– Zgoda – powiedziała, cofając się.

W chwili gdy Finley dotknął rękojeści Miecza, czerwone światło

jarzące się z trzech kamieni zaklęć osadzonych w klindze zawirowało

wokół niego, a potem wniknęło w jego skórę. Z triumfalnym uśmiechem

uniósł Miecz i pierwszą myślą Briony było, że chłopak zdaje się w pełni

nim władać, jakby ten artefakt stworzono dla niego.

A kiedy odwrócił się ku niej, pomyślała, jak bardzo jest teraz

bezbronna.

– Pamiętam, co powiedziałem, kiedy ze sobą zerwaliśmy – rzekł,

trzymając broń wysoko. – Chcę jednak, abyś wiedziała, że zmieniłem

zdanie.

Ze strachu zamarło jej serce. Cofnęła się przed Finleyem, przeklinając

siebie za to, że zawierzyła dawnym uczuciom i błędnie ulokowanemu

zaufaniu.

Ale wtedy Finley wyszczerzył w uśmiechu zęby, które w świetle

emanującym z klingi wydawały się poplamione szkarłatem, i wskazał ręką

w kierunku wrzosowisk.
– Ruszajmy.

Briony pomyślała przelotnie o ucieczce, ale nie miała dokąd iść. Finley

prowadził ich oboje przez mrok, a ona żywiła nadzieję, że nie robi głupio,

podążając za nim.

Klasztor znajdował się bardzo blisko krańca Krwawej Zasłony. Podczas

turnieju jego ruiny przekształciły się w budowlę z kamiennego kruszywa,

która sprawiała wrażenie raczej zniszczonej niż wspaniałej, nawet

z wirującą wewnątrz mocą wysokiej magii. Wzniesiono go niegdyś na

terenie, który teraz był torfowiskiem, i przez stulecia budynek osunął się

nierówno w niestabilny piaszczysto-ilasty grunt. Klasztor był jednym

z największych Punktów Orientacyjnych, z sensowną liczbą środków

obronnych, i właśnie to miejsce Finley, Elionor i Carbry wybrali na swoją

fortecę.

Chociaż zakonnicy nie mieszkali tutaj, odkąd pierwszy turniej

przekształcił Punkty Orientacyjne ze zwykłych budynków w konstrukcje

zawierające wysoką magię, jednak pozostały ślady ich obecności w postaci

dobrze utrzymanych ogrodów od frontu, posągów i wodotrysków na

dziedzińcu oraz niewielkich prostych sypialń, które zbudowali dla siebie,

wpasowanych w ściany niczym maleńkie cele.

Briony znalazła się teraz właśnie w jednej z nich, ogołocona ze

wszystkich pierścieni zaklęć, całkiem bezbronna, podczas gdy Elionor,

Carbry i Finley spierali się o jej dalszy los.

Spodziewała się tej kłótni, ale nie była przygotowana na to, że potrwa

tak długo – dopóki przez brudne okna nie wpadło światło poranka. Ten

przedłużający się czas rozpalił w niej płomień strachu podsycany przez zbyt

wiele niebezpiecznych myśli.


Rozważała, czy podjęła złą decyzję, nie tylko obdarzając Finleya

zaufaniem, ale w ogóle dołączając do turnieju. Rozmyślała o tym, że jeśli

zginie tutaj, umrze jako zdrajczyni swojej rodziny. Swojej siostry.

– Nie możemy jej zaufać – stwierdziła Elionor. – Jest twoją byłą

dziewczyną. Ma lepszy powód, by pragnąć twojej śmierci niż ktokolwiek

inny.

– Ja tutaj jestem – odezwała się Briony.

Siedziała na chropowatej kamiennej płycie, której mnisi najwyraźniej

używali jako łóżka, wciśnięta plecami w ścianę. Prawie w ogóle nie spała,

bolała ją głowa, a jej bose stopy były obrzydliwie brudne. Marzyła

o szklance wody i zmianie ubrania. Ponadto była niemile dotknięta

sugestią, że jest rozgoryczoną i zawziętą byłą dziewczyną Finleya – po tym,

jak ze sobą zerwali, nigdy nie próbowała rzucić na niego klątwy.

– Pozwoliłam, żebyście mnie uwięzili. Dobrowolnie oddałam moje

pierścienie zaklęć. Czego jeszcze ode mnie chcecie? Przysięgi Uroczystego

Ślubowania?

– To by w ogóle nie podziałało – odrzekła lekceważąco Elionor. –

Relikt Płaszcz unieważnia wszystkie zaklęcia przysiąg: sojusze nie mogą

się na nich opierać.

– No więc dobrze – rzuciła Briony zrzędliwym tonem. – Chcecie,

żebym was prosiła? Błagała?

Była odwodniona, wyczerpana i obolała, ale nie aż tak zdesperowana.

Jeszcze nie.

– To byłby dobry początek – powiedziała Elionor, a kamienie zaklęć

w rozciągniętych płatkach jej uszu błysnęły groźnie, naładowane magią

i gotowe.

Mogli ją podejrzewać o wszystko, co zechcą. Jej pobudki były czyste.

Nie znalazła się tutaj tylko po to, żeby ocalić własną skórę, lecz aby
uratować wszystkich. Wiedziała jednak, jak absurdalnie to brzmi. Niczym

słowa zdesperowanej więźniarki. Nawet jeśli jej zamiary były uczciwe,

nawet jeśli jej opowieść była prawdziwa, tą prawdą Briony nie pozyska ich

zaufania.

Będzie mogła martwić się o uratowanie reszty, kiedy już uratuje siebie.

– Zaczekaj chwilę – rzekł Finley stanowczo, spoglądając

z umiarkowanym niepokojem to na Elionor, to na Briony. Od powrotu tutaj

nosił Miecz przypasany na plecach. – Briony mówi prawdę. Pozwoliła mi

wziąć Relikt. I przyszła tutaj z własnej woli.

– A ty ani razu nie zapytałeś jej dlaczego? – zapytała z gniewem

Elionor. Briony starała się nie poczuć dotknięta jej tonem. – To był twój

pomysł, żebyśmy narzucali się każdemu w turnieju i prosili o pomoc.

A teraz ktoś, kto jeszcze dwanaście godzin temu nie był jego uczestnikiem,

twierdzi, że chce się do nas przyłączyć?

– Ty i Carbry przystaliście na mój plan. Przyłączenie się do nas Briony

nie zmienia naszej strategii – odparł spokojnie Finley.

– Nadal mamy być zespołem, Finley. Nie powinieneś był nigdy

przyprowadzić jej tutaj, nie zapytawszy nas najpierw o zdanie. Pozwoliłeś,

aby twoje desperackie pragnienie zdobycia Miecza zmąciło ci umysł.

Postawiłeś siebie ponad nasz sojusz.

Briony usłyszała w głosie Elionor wątpliwość – i to zaniepokoiło ją

bardziej niż gniew tej dziewczyny. Jeśli Elionor całkowicie rozbije sojusz,

wszystko może pójść straszliwie źle.

Finley westchnął i potarł skronie, a potem wskazał ręką w kierunku

drzwi.

– Pomówmy o tym na zewnątrz, dobrze? Tylko ty i ja.

Elionor skrzywiła się, ale kiwnęła głową. Oboje wyszli, zostawiając

Briony i Carbry’ego samych.


– Kiedy zdecydowaliście się połączyć siły? – spytała Briony

schrypnięta z pragnienia.

Może jeśli uda się jej oczarować Carbry’ego, da jej coś do picia.

Carbry cicho i piskliwie odpowiedział:

– Po tym, jak wybrano Finleya. Tamtego ranka wezwał mnie i Elionor

i poprosił, żebyśmy do niego dołączyli.

Briony już wiedziała, że to Finley zorganizował ich grupę, jednak jego

wybór sojuszników nadal wydawał się jej dziwny.

– Wyglądasz na zaskoczoną – dorzucił Carbry oskarżycielskim tonem.

– Nie macie ze sobą wiele wspólnego.

– I to sprawia, że razem jesteśmy silniejsi. Właśnie tak powiedział

Finley. Że z wiedzą mojej rodziny, jego zdolnością rzucania zaklęć

i umiejętnością Elionor ich wytwarzania trudno będzie nas pokonać.

Posłał Briony spojrzenie, którego nie zrozumiała. Czy oznaczało

pytanie, co ona wniosłaby do tej grupy?

Była świetna w rzucaniu klątw, ale od tego mieli Finleya. Co zresztą

czyniło jego powody przystania na jej warunki jeszcze bardziej

podejrzanymi. Przypomniała sobie jego deklarację, że zmienił zdanie,

i stłumiła dreszcz niepokoju.

– Uczyniłabym waszą grupę silniejszą – powiedziała, mając nadzieję, że

w jej słowach brzmiało więcej pewności, niż czuła wewnątrz siebie.

– Możliwe. Ale to także kwestia statystyki. – Carbry wiercił się

z zakłopotaniem, obracając na palcu wskazującym lewej dłoni pierścień

zaklęć o zaskakująco wymyślnym wyglądzie. Briony nie zdawała sobie

sprawy, że rodzina Darrowów, dysponująca skromnymi środkami

i wpływami, mogła zapewnić Carbry’emu taki poziom sponsoringu

wytwórców zaklęć. – Sojusze obejmujące więcej niż trzy osoby są,

historycznie rzecz biorąc, dość ryzykowne. Powiedziałem o tym wcześniej


Finleyowi, kiedy szukał innych mistrzów: w grupie czteroosobowej lub

większej trudno współpracować przez długi czas. Udało mi się znaleźć

tylko kilka przykładów takich sojuszy, które okazały się owocne.

– Przykładów? – powtórzyła Briony. Carbry mówił jak Innes. –

Zebrałeś informacje na temat turnieju, co?

– No tak. W bibliotece mojej rodziny jest wiele zapisanych relacji

zwycięzców turnieju.

– A ty je wszystkie przeczytałeś?

– Oczywiście.

– To bardzo imponujące – rzekła Briony. Rozumiała teraz, co Carbry

miał na myśli, gdy mówił o wiedzy. – Założę się, że wiesz wszystko

o turnieju.

Carbry nieco wypiął pierś. Wyglądał na o wiele bardziej pewnego siebie

niż kilka chwil temu, a na jego krągłych policzkach pojawił się rumieniec

dumy. Briony zastanawiała się, czy wcześniej kiedykolwiek usłyszał od

kogoś komplement.

– Skoro tak mówią książki, dlaczego poprosiliście moją siostrę, żeby do

was dołączyła? – zapytała.

– To był pomysł Finleya, nie nasz.

Briony nie wątpiła, że Finley ma jakiś świetny plan, wciąż jednak nie

potrafiła złożyć wszystkiego w całość.

– A wy tak po prostu przystajecie na jego pomysły?

– To moja najlepsza szansa – oznajmił z powagą Carbry. – Darrowowie

tylko kilka razy zwyciężyli w turnieju, a kiedy wczoraj wieczorem

żegnałem się z rodziną, zorientowałem się, że nie spodziewa się mojego

powrotu. Elionor udaje pewną siebie, ale Payne’owie też nie mają

najwspanialszej historii zwycięstw. Musi być miło pochodzić z rodu, który

zwiększa, a nie zmniejsza twoje szanse na zwycięstwo.


Surowa szczerość w głosie Carbry’ego wywarła na Briony wielkie

wrażenie. Przypomniała jej, jak Isobel opowiadała o swojej rodzinie, jak

robiła co w jej mocy, by zdystansować się od kiepskiej reputacji.

Nie dziwiła się Carbry’emu, że obawia się, co może go spotkać pod

Krwawą Zasłoną. Ale gdyby zdołała pokojowo położyć kres turniejowi,

Carbry mógłby wrócić do domu. Wszyscy by mogli. A pomijając jej własne

obawy – ten cel był wart tego, by o niego walczyć.

– To nie w porządku – powiedziała cicho. – Nic w tym turnieju nie jest

w porządku.

– Chyba że pochodzi się z rodziny Lowe’ów – rzekł Carbry gderliwym

tonem.

– Jeśli ktoś jest Lowe’em, po prostu jego przewaga jest nie

w porządku – odparła Briony.

Nie wiedziała jeszcze, jak uwzględnić w swoich planach Alistaira

Lowe’a. Pragnęła uratować jak najwięcej osób, ale nie była pewna, czy

Alistair chciałby zniszczenia turnieju. Raczej nie, ponieważ jego rodzina

przez wiele lat czerpała z turnieju największe korzyści. Zwłaszcza lektura

Tragicznej tradycji uświadomiła Briony, jak wiele Lowe’owie zyskali

dzięki wielokrotnym zwycięstwom.

– Nie musi być tak, jak zawsze było – ciągnęła śmielej. – Lowe’owie

nie muszą zwyciężyć i zdobyć nagrody. Moglibyśmy to zmienić.

– Masz na myśli zabicie Lowe’a? – Carbry westchnął. – On zapewne

gdzieś się zaszył i napawa się swoimi śmiercionośnymi klątwami. Nie

jesteśmy w stanie z nim rywalizować.

„Moglibyśmy nie musieć”. Briony miała te słowa już na końcu języka.

Carbry wyraźnie był rozczarowany sytuacją. Może gdyby napomknęła mu

o swoim planie, przeciągnęłaby go na swoją stronę.


Lecz zanim zdołała się odezwać, do ich uszu dotarł ostry i ogłuszający

hałas – odgłos uruchomienia środków obronnych. Carbry popędził do okna

i wyjrzał na dziedziniec. Na jego wyciągniętej do przodu ręce migotała

magia.

– Co się dzieje? – spytała Briony, biegnąc za nim.

– Ktoś nas wytropił – odpowiedział przerażony Carbry. – Klasztor

został zaatakowany!
ALISTAIR LOWE

„Krąży pogłoska, że mistrzowie rodziny Lowe’ów po zwycięstwie

w turnieju często popadają w obłęd. Być może przyczyną nie jest

brzemię wyrzutów sumienia, lecz ciężar jakiegoś sekretu”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

listair Lowe rozmyślał ponuro.

A Leżał w mahoniowym łożu z baldachimem, otoczony kryształami

zebranymi od wytwórców zaklęć z całego miasta. Uniósł ku


słabemu światłu świecy charakterystyczny kamień w kształcie łezki

i przyjrzał mu się uważnie. Znajdująca się w nim śmiercionośna klątwa od

Reida MacTavisha była jedną z najpotężniejszych broni, jakie otrzymał, ale

nie był pewien, czy wytwórca klątw celowo jej nie uszkodził. Alistair miał

tyle czarów, ale nie mógł zaufać żadnemu.

Jęknął i cisnął kamień, który uderzył z trzaskiem w wilgotną kamienną

ścianę Jaskini.

Alistair był o wiele lepszy w rzucaniu zaklęć niż w ich wytwarzaniu. Po

tym, jak tydzień temu spieprzył Zmorę Kupca Winnego, którą usiłował

wytworzyć na polecenie babki, nie śmiał tknąć zawierającego ją kamienia

z obawy, że mógłby przy tym niechcący wysadzić siebie w powietrze.

Zgromadzenie śmiercionośnego arsenału kosztowało tyle wysiłków

i zastraszania wytwórców klątw, a teraz Alistair leżał przy nim

rozgoryczony i rozczarowany, niczym smok pilnujący swego

bezwartościowego skarbu.

Oczywiście, ten zbiór zawierał jedną cenną rzecz – flagową klątwę rodu

Lowe’ów, Ofiarę Baranka. Potrafiła ona nie tylko uśmiercić każdego

znajdującego się w bliskiej odległości, lecz także wysysała z jego ciała

magię, pozostawiając wyschłe szare zwłoki, i tym samym umożliwiała

zdobycie wielkiej ilości surowej magii. Mogła przebić każdą osłonę

stworzoną dzięki zwykłej magii aż do poziomu dziesiątego. Ta klątwa

wprawdzie nie gwarantowała zwycięstwa w turnieju – ostatecznie przecież

jedna trzecia mistrzów rodziny Lowe’ów zginęła – ale była niemal nie do

pokonania.

Jednak Alistair nie zamierzał jej nigdy użyć. Myśl, że życiowa magia

Hendry’ego miałaby unicestwić czyjąś inną… to w pewnym sensie

wydawało mu się wstrętniejsze niż śmierć brata. Kiedy wyobrażał sobie

Hendry’ego, przywoływał z pamięci jego czarne kręcone włosy, opaloną


skórę, to, jak pachniał słodyczami, a także to, że Lowe’owie spalili jego

ciało, a z prochów wykuli magiczną broń. Tak jak robili z Alistairem przez

całe jego życie.

Alistair był pewien, że nawet jeśli cała pozostała szóstka mistrzów

sprzymierzy się przeciwko niemu, on mimo to wyjdzie z turnieju

zwycięsko – i dokona tego bez wykorzystania klątwy brata.

Czary Jaskini zawibrowały, żelazne kandelabry zabrzęczały, pajęczyny

drżały jak struny skrzypiec. Ktoś był na zewnątrz, zbliżał się do obronnych

zaklęć.

Nie zważając na łagodnego kaca, Alistair wyskoczył z łóżka i popędził

przez olbrzymie korytarze, ściskając w pięści zestaw kamieni klątw. Być

może miał rację i reszta mistrzów przybyła, żeby go zabić. Wziął głęboki

wdech, wciągając cały gniew i żal minionych dwóch dni. Skradał się,

przygotowany na nową potworność, która go czeka.

Niemal wstrzymując oddech, ruszył ku wylotowi Jaskini. Na zewnątrz

była jeszcze noc, mżył deszcz, powietrze pachniało wilgotną ziemią,

w czerwonym blasku księżyca kałuże wyglądały jak krew.

– Halo? – zawołał kobiecy głos.

Gdyby zjawiła się tutaj banda mistrzów, żeby go zabić, ich okrzykiem

bitewnym nie byłoby raczej nerwowe „halo”. Tak pomyślał Alistair, ale

odczytywanie intencji ludzi nie bardzo mu wychodziło.

Odchrząknął.

– Ee… kto tam idzie?

„To kiepskie ostatnie słowa przed śmiercią” – zrugał się w duchu.

– Chcę porozmawiać – oświadczyła intruzka.

Kimkolwiek była, okazała się na tyle bystra, by nie dać się zwieść

czarom tego Punktu Orientacyjnego. To była unikatowa magiczna moc


jaskini – skrywająca to miejsce przed wścibskimi oczami i niemal

uniemożliwiająca odnalezienie wejścia.

– Kim jesteś? – spytał.

– Isobel Macaslan.

Wprawdzie Isobel dysponowała potężną mocą, jednak nawet dla niej

przybycie samotnie do jego kryjówki mogło być niebezpiecznym,

zagrażającym życiu posunięciem. Alistair miał przy sobie dziewięć

śmiercionośnych klątw, a w rezerwie czekała ich jeszcze niezliczona ilość.

– Jestem nieuzbrojona – oznajmiła Isobel. – Nie przyszłam po to, by

walczyć.

– Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, nazwałaś mnie „aroganckim”,

„skłonnym do autodestrukcji” i „marnującym magię”. Wybacz, jeśli ci nie

ufam.

Milczała. Alistair zastanawiał się, czy przestraszył tę „niemającą

żadnego powodu obawiać się go” Isobel Macaslan. Ale potem wyczuł, że

wibracja ochronnego czaru Punktu Orientacyjnego stała się silniejsza, tak

że zadrżała ziemia pod jego adidasami. Isobel szła w kierunku wylotu

Jaskini.

– Wracaj – rzucił ostrzegawczym tonem.

– Albo co?

Alistair mocniej ścisnął kamienie klątw. Już i tak miał mdłości, więc nie

chciał użyć klątw z obawy przed negatywnymi skutkami ubocznymi. Ale

mógł nie mieć wyboru.

– Albo już nie zrobisz następnego kroku – rzekł.

– Powiedziałam ci, jestem nieuzbrojona – powtórzyła, a potem dodała

wyższym, niemal łamiącym się głosem: – Proszę!

Chociaż Alistair nie znał dobrze Isobel, wiedział, że nieczęsto ucieka

się do próśb. Opuścił miejsce, w którym krył się przed jej wzrokiem,
i stanął przy wejściu do Jaskini – odsłonięty, bezbronny. Och, jakże babka

przeklęłaby jego imię, gdyby został zabity przez inną mistrzynię tylko

dlatego, że uważał ją za ładną.

Isobel stała na deszczu, drżąc i obejmując się ramionami,

w przemoczonym różowym dresie przywierającym do jej skóry. Nie użyła

nawet taniego zaklęcia Wodoszczelny, by uchronić się przed zmoknięciem.

Jej wilgotne rude loki przylegały do twarzy i szyi.

– Co ty wyprawiasz? – zapytał, szczerze zdziwiony.

„Może to jakiś podstęp” – pomyślał. Kiedy wieczorem z nim flirtowała,

dowiodła, że ma do dyspozycji więcej środków niż tylko prosta magia. Być

może teraz próbowała dostać się do jego głowy.

– Potrzebuję twojej pomocy – powiedziała.

– Czy sprawiam na tobie wrażenie wielkodusznego?

– Nie, ale wejrzałam w twój umysł i nie sądzę, abyś był tak

wynaturzony, by zabić nieuzbrojoną dziewczynę.

– Nie jesteś dziewczyną, lecz przeciwniczką – rzucił drwiąco Alistair.

Ale im dłużej na nią patrzył, tym bardziej w to wątpił. Na lewym

policzku miała bliznę po klątwie, cienką linię, której nie widział wcześniej

podczas bankietu. Błyszczyk do ust nie mógł ukryć spękanych warg. Jej

ubranie było ubłocone.

Wyglądała okropnie, jednak w jej przypadku okropnie wciąż oznaczało

całkiem dobrze. Alistair zacisnął palce, szykując się do rzucenia klątwy,

lecz nagle poczuł suchość w ustach. W jego umyśle rozbrzmiał glos

Hendry’ego. Alistair wyobraził sobie, że brat powiedział: „Powinieneś jej

wysłuchać”. Po tych słowach doznał mdłości na myśl, że jedyne, co zostało

mu po bracie, to przeklęty pierścień i niejasne poczucie winy. Zmarszczył

brwi i zdjął obronne czary Punktu Orientacyjnego, ale rzucił częściowe


zaklęcie Hełm Wojownika, aby osłonić siebie. Może był łagodny, ale nie

głupi.

Isobel nadal stała na zewnątrz w deszczu i czekała, chociaż bariery

obronne Jaskini najwyraźniej opadły.

– No, wejdź – burknął.

Zamrugała zaskoczona i pospieszyła za nim do środka. Pomimo

zaniedbanego wyglądu jej krok świadczył o pewności siebie, której nie

zdołałby odebrać żaden deszcz ani klątwa.

– Nie mam dla ciebie całego dnia – ponaglił ją cichym głosem.

Wyżęła mokre rude włosy i spiorunowała go wzrokiem.

– Przepraszam. Czy byłeś zajęty obmyślaniem, jak kogoś uśmiercić?

– Uważaj. Mogłem obmyślać, jak uśmiercić ciebie – mruknął. – Nadal

mogę. – Gdy Isobel zrobiła krok ku niemu, ostrzegawczo uniósł rękę

z pięścią pełną kamieni klątw. – Właściwie masz dziesięć sekund na

wyjaśnienie mi, dlaczego nie miałbym natychmiast cię zabić, rywalko.

Isobel zbladła.

– Uważam, że moglibyśmy pomóc sobie nawzajem.

– Nie sądzę, by mistrzowie stojący przed moimi drzwiami na deszczu,

zdesperowani i samotni, mogli mi cokolwiek zaoferować.

– To… to nieprawda – rzuciła gniewnie.

Weszli głębiej w tunel wiodący do centralnej komory Jaskini. Była

skąpo umeblowana i unosił się w niej silny zapach błota. W słabym

migotliwym świetle świec stalaktyty na wyglądały jak ostre kły. Po prawej

stronie był inny korytarz, który Alistair wcześniej zbadał, prowadzący do

olbrzymiej groty, w której kamienny filar – mniej imponujący i bardziej

popękany niż oryginalny Filar Mistrzów – sterczał z czarnej wody

podziemnego jeziora.
Alistair skinął głową na Isobel, żeby usiadła przy biurku.

Przyjrzała się z rozbawieniem surowemu wystrojowi pomieszczenia.

– Czy czujesz się teraz jak prawdziwy potwór? – spytała. Powiodła

pomalowanymi paznokciami po chropowatej, lśniącej od wilgoci kamiennej

ścianie Jaskini, jej krawędziach na tyle ostrych, że mogły skaleczyć. –

Pośród tej ciemności i brudu?

To nie wydawało się sprawiedliwe: łóżko o nogach w kształcie łap,

z rubinowoczerwoną aksamitną kołdrą, było dokładnie w jego guście.

– Tak, tak, zajrzałaś do mojej głowy – rzekł Alistair zrzędliwym

tonem. – Musisz być z siebie bardzo zadowolona. Wiesz o mnie wszystko,

czego można się dowiedzieć! To wyjaśnia, dlaczego siedzisz teraz tutaj,

zdana całkowicie na moją łaskę.

Aby wzmocnić efekt swoich słów, rzucił klątwę Cięcie Kosą. Jeden ze

stalaktytów pękł i upadł na ziemię jak ostrze gilotyny.

Rzucenie tej klątwy było głupim posunięciem. Jej skutek uboczny

rąbnął go boleśnie w żołądek. Zaskoczony Alistair jęknął i zamrugał,

powstrzymując łzy.

Isobel krzyknęła cicho, gdy stalaktyt upadł z hukiem obok jej nóg, ale

zamiast ze strachu cofnąć się przed nim, przyjrzała się z konsternacją

Alistairowi.

– Zraniłeś się? – spytała.

Zmarszczył brwi i się wyprostował.

– Tandetna klątwa, to wszystko.

Ale Isobel otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

– Dostałeś zaklęcia od wszystkich najlepszych wytwórców w mieście.

Nie sprzedaliby ci wadliwych produktów przez przypadek. Musieli chcieć,

żebyś poniósł porażkę.


Alistair zaklął pod nosem. Nie mógł pozwolić, aby pozostali mistrzowie

dowiedzieli się, że go sabotowano. Co oznaczało, że Isobel nie może wyjść

stąd żywa.

To stawiało go w niefortunnej, kłopotliwej sytuacji: musiał wymyślić,

jak uśmiercić Isobel, żeby niechcący nie zabić przy tym siebie.

– Wygląda, że nie tylko ja potrzebuję pomocy – powiedziała Isobel.

– Niczego nie potrzebuję – wycedził w odpowiedzi.

Jego umysł pracował na wysokich obrotach, usiłując znaleźć jakieś

rozwiązanie. Alistair popatrzył na szyję Isobel i rozważył morderstwo bez

użycia magii. Ale miał kaca, a poza tym nie był zbyt silny.

– Przecież nie masz niczego oprócz uszkodzonych zaklęć. I jesteś sam –

odparła Isobel tonem raczej pytania niż stwierdzenia faktu.

Zaśmiał się gorzko.

– Nie marzę o towarzystwie.

Isobel podniosła coś z podłogi: kamień klątwy w kształcie łezki, który

Alistair wcześniej cisnął w ścianę.

– Wiesz, sytuacja Macaslanów i Lowe’ów wcale tak bardzo się nie

różni. Do mnie też wytwórcy zaklęć nie ustawiali się w kolejce, żeby

udzielić mi wsparcia.

– Nie obchodzi mnie konkurs popularności.

– Nie mówię o popularności. – Isobel wstała od biurka, wciąż ściskając

w dłoni kamień klątwy. To była niebezpieczna gra, a Alistair trzymał

uniesioną rękę, gotowy w każdej chwili wyprowadzić kontratak. – Moja

matka była pośród wytwórców zaklęć, którzy dali ci te kamienie. Jest jedną

z najlepszych w mieście. Zostałam wyszkolona przez nią oraz przez

Macaslanów. I mam wrażenie, że bardziej niż czegokolwiek potrzebujesz

u swego boku wytwórcy zaklęć.


To rzeczywiście był słaby punkt Alistaira. Jeżeli nie znajdzie jakiegoś

rozwiązania, wkrótce dowiedzą się o tym wszyscy mistrzowie i spróbują

wykorzystać tę wiedzę przeciwko niemu.

Payne, Blair i Darrow potrzebowali obrońcy. Ale Isobel nie. Co by

zyskała na sojuszu z nim?

Posłał proste zaklęcie Badanie Gruntu, przeznaczone do oceny potęgi

magicznego arsenału przeciwnika, na tyle nieszkodliwe, że nie musiał się

martwić skutkami ubocznymi. Zaklęcie powędrowało przez ciało Isobel,

szukając ukrytych kamieni zaklęć, lecz nie znalazło żadnego. Natrafiło

jedynie na coś w torbie, którą ze sobą przyniosła.

Każdy inny mistrz odbiłby takie proste zaklęcie, ale zachowanie Isobel

nie wskazywało, by w ogóle je zauważyła.

Alistair podszedł do niej o krok bliżej – na tyle blisko, by móc jej

dosięgnąć. Rzucił następne nieszkodliwe zaklęcie: Złudzenie Optyczne,

niskiej jakości zaklęcie wywołujące iluzje. Po zabłoconym ubraniu Isobel

przemknął brązowy pająk wielkości jabłka. Nie zareagowała, nawet nie

mrugnęła, gdy pogłaskał owłosionym odnóżem jej usta, a potem

podbródek.

– Straciłaś wyczucie magii – powiedział Alistair.

Zlikwidował iluzję i błysnął swym najbardziej szelmowskim

uśmiechem. Isobel niedawno obrzuciła go obelgami, a teraz była naprawdę

bezsilna. Przyjście do niego musiało stanowić poważny cios dla jej dumy.

Uniosła wyżej głowę i spojrzała na niego z góry, chociaż stali oko

w oko.

– Tylko ty możesz pomóc mi je odzyskać.

Alistair już miał się roześmiać albo raczej zarechotać, jednak wyraz

twarzy Isobel złagodniał.

– Moglibyśmy pomóc sobie nawzajem – powiedziała miękkim tonem.


Ten ton go rozwścieczył – do tego stopnia, że chłód panujący w jaskini

wydał mu się nagle ciepły, przyjemny… i duszący. To ona była bezsilna,

nie on.

Odszukał wzrokiem najostrzejszy punkt w ścianie groty. Mógłby

pchnąć Isobel w to miejsce. Wiedział, że mógłby.

– A jeśli rzeczywiście odzyskasz wyczucie magii – warknął – okaże się,

że po prostu uzbroiłem cię do bitwy, w której będę twoim wrogiem.

– Ty zawsze byłeś wrogiem. Nadal nim jesteś, nawet teraz. – Isobel

cofnęła się przed nim, jakby przypomniała sobie o tym fakcie. – Ale z moją

pomocą nie będziesz musiał czaić się w tej twojej Jaskini i zastanawiać, kto

czy ilu z mistrzów zjawi się, żeby cię zaatakować. Z moją pomocą nie

będziesz musiał się martwić, że każda klątwa, jaką rzucisz, może cię zabić.

– A ty co, zostaniesz tutaj ze mną, dopóki albo odzyskasz wyczucie

magii, albo zginiesz? – spytał. Zaczynał ustępować: nie tylko wskutek jej

przekonującej argumentacji, ale także dlatego, że bez względu na to, jak

bardzo usiłował rozpalić w sobie furię, nie byłby w stanie zabić Isobel. Nie

w taki sposób. – Jeżeli stąd odejdziemy, nie będę cię chronił.

– Kto mówi o odejściu stąd? Odzyskanie mojej mocy będzie wymagało

użycia wysokiej magii, a ty jesteś jedynym mistrzem, który ma w tym

wprawę. Jeśli uda ci się naprawić moją magię, przyrzekam, że pomogę ci,

najlepiej jak zdołam, wytworzyć wszelkie nowe bronie, jakich potrzebujesz,

aby zwyciężyć. A potem… – Isobel urwała i podeszła do niego o krok

bliżej. Alistair nie był już pijany jak na wieczornym bankiecie, lecz mimo

to bliskość dziewczyny przyprawiała go o zawrót głowy. I miał wrażenie,

że ona o tym wie. – Kiedy znów będziemy sobie równi, możemy stoczyć

pojedynek jak prawdziwi rywale. Zwycięzcy przypadnie chwała, przegrany

zginie. To jakby wyjęte prosto z twoich opowieści o potworach.


Isobel już go sobie zjednywała. Może dlatego, że wcześniej wejrzała

w jego umysł i wiedziała, jak go przekonać. A może wystarczająco

przekonujące były jej bystre czarne oczy.

– Tylko pamiętaj… – powiedział bardziej do siebie niż do niej – że

w tych opowieściach potwory zawsze wygrywają.


ISOBEL MACASLAN

„Wierzę w legendy, że magia pochodzi od gwiazd. Nie tylko ze względu na

to, jak wygląda, ale też z powodu tego, jak odpycha ziemię, i tego, że

można ją pochwycić tylko w szklaną butelkę, w kamień kryształu. Nawet

magia zachowuje się racjonalnie”.

– TRAGICZNA TRADYCJA
listair odmówił udzielenia odpowiedzi na jej pytania dotyczące wysokiej magii,

dopóki przynajmniej nie wytworzy sam nowych obronnych zaklęć, na

A
wypadek gdyby zostali zaatakowani. Zanim pierwsza noc w kryjówce

Alistaira przeszła niepostrzeżenie w ranek, Isobel pokazała mu, jak

bezpiecznie usuwać zawartość kamieni klątw, nie robiąc sobie

krzywdy.

– Nie można tak po prostu opróżnić kamienia z magii, jeżeli zaklęcie jest

zanieczyszczone – powiedziała Alistairowi. – Trzeba zakopać kamienie

w ziemi. To całkowicie unieważnia wcześniejszy wadliwy proces wytworzenia

zaklęć.

Było to analogiczne do sposobu, w jaki surowa magia ulatnia się z ciała

podczas pogrzebu.

Przez dwie godziny oboje siedzieli niewygodnie na nierównym twardym

gruncie w przeciwnych kątach Jaskini. Alistair pochylony kopał dziury w ziemi

rączką szczotki do włosów Isobel i wrzucał do nich uszkodzone przez sabotaż

kamienie zaklęć i klątw. Chociaż Isobel nie mogła tego zobaczyć, wiedziała,

jak wygląda ten proces – skrząca się zwykła magia wytryskiwała z ziemi, jakby

odpychana przez nią. I to najwyraźniej działało, bo chłopak, mamrocząc

gniewnie, nieustannie łapał niewidoczne dla Isobel drobinki magii unoszące się

w powietrzu i zbierał je do pustych butelek.

Isobel nie mogła zobaczyć nie tylko zwykłej magii. Sam Punkt

Orientacyjny wyglądał dla niej tak samo jak przed opadnięciem Krwawej

Zasłony. Meble były zbutwiałe i połamane, a wszystko pokrywała warstwa

lepkiego kurzu. Ale znając gust Alistaira, Isobel podejrzewała, że prawdziwa

wersja Jaskini prezentuje się podobnie.

Podczas gdy Alistair pracował, dziewczyna kurczowo trzymała w dłoniach

kartę wyrwaną z księgi czarów Reida MacTavisha i odczytywała na głos

recepturę:
– „Uścisk Kostuchy to starodawna klątwa, rozsławiona przez liczne

opowieści, której prawdziwa natura uległa z czasem zniekształceniu…”

– Czy ty kiedykolwiek wytworzyłaś jakąś klątwę? – przerwał jej Alistair.

Podniósł się na nogi, stanął przy łóżku i ścierał ziemię ze swoich ponownie

napełnionych magią kamieni klątw i zaklęć, a potem układał je na kilku

stertach. Obserwując, z jak nadzwyczajną wprawą to robił, Isobel mogłaby

uznać go za osobę dbającą o porządek, jednak w rzeczywistości wszędzie

pozostawiał po sobie bałagan. Wcześniej zjadł dwa z jej batonów

proteinowych, a opakowania cisnął na biurko. Marynarka, którą miał na sobie

podczas bankietu, leżała porzucona na podłodze i nadal śmierdziała alkoholem.

– Oczywiście, że wytworzyłam klątwę – burknęła Isobel. – Chociaż matka

nie specjalizuje się w klątwach, jestem wykwalifikowaną wytwórczynią zaklęć.

Nauczyłam się o wiele więcej niż to, czego uczono cię w szkole.

Poza tym słyszała relację o nieudanej klątwie, którą Alistair rzucił na

wytwórcę zaklęć, więc trudno, żeby przyjmowała od niego rady dotyczące ich

wytwarzania.

– Nie twierdzę, że jestem w tej kwestii ekspertem – powiedział chłopak.

Położył swój plecak na biurku, podszedł do Isobel i wyrwał jej z kartkę rąk. –

Nie jestem dobry w… – Urwał i wskazał niejasno na przepis.

– Instrukcjach?

– Właśnie. Ale uczyli mnie najlepsi. Z pewnością znana ci jest reputacja

mojej babki.

– Oczywiście – potwierdziła Isobel.

Klątwy wytwarzane przez Marianne Lowe za pomocą wysokiej magii

mogły się przyśnić w koszmarach. Nawet jeśli rząd zaglądał tej kobiecie przez

ramię, strach przed jej gniewem wystarczał, żeby każdy wytwórca klątw

w Ilvernath płacił Lowe’om daninę.

Chociaż po tym, co Alistair zrobił Bayardowi Attwaterowi, nie była już

tego taka pewna. Zadrżała i usiłowała nie myśleć za dużo o tym, z kim teraz
zawarła układ.

– Według niej klątwy nie są naturalnym stanem magii – mówił dalej

Alistair. – Aby wytworzyć klątwę, trzeba wykrzywić magiczną moc tak, aby

przybrała jej kształt, a moc robi wszystko, by ci się oprzeć. Tak więc trzeba ją

znikczemnić, zwłaszcza w przypadku śmiercionośnych klątw. Jeżeli twoja

komenda jest słaba, klątwa nie zadziała… albo jeszcze gorzej – dodał, rzucając

Isobel znaczące spojrzenie.

Dziewczyna niemal przewróciła oczami. Znikczemnianie klątwy wydało się

jej czymś bezsensownym. Rodzajem idei, która spodobałaby się jakiemuś

łotrowi. Natomiast wytwarzanie czarów było czymś neutralnym.

Ale nie zamierzała powiedzieć tego Alistairowi. Była całkiem bezsilna

i przebywała w kryjówce owianego najgorszą sławą mistrza turnieju, a jej życie

zależało od jego zmiennych nastrojów. Aby przeżyć, powstrzymała się przed

wygłoszeniem swoich zarzutów i zmusiła do uśmiechu.

– Zatem może mógłbyś pomóc – powiedziała, jakby przed chwilą podała

mu tę stronicę, chociaż w rzeczywistości wyrwał ją z jej rąk.

Alistair uśmiechnął się drwiąco.

– Nie mogę nauczyć cię bycia niegodziwą.

Mówił poważnie, ale doprowadził ją do śmiechu. W jego słowach krył się

nieprzyzwoity żart i Isobel przypomniała sobie, jak patrzył na nią tamtej nocy,

gdy spotkali się w pubie, a ona zajrzała do jego umysłu. A teraz Alistair, stojący

tutaj w swetrze zrobionym ściegiem warkoczowym, jakby odwiedzał

bibliotekę, a nie rywalizował w krwawym turnieju, z rysami twarzy

wyostrzonymi przez migotliwe światło świec, rzeczywiście wyglądał

atrakcyjnie.

Natychmiast odrzuciła tę myśl. Jeśli Alistair znał jakieś telepatyczne

zaklęcia, byłaby w tej chwili dla niego otwartą książką. To tylko przypadkowa

niechciana myśl – nic więcej.


– Uważam, że mój błąd miał jakiś związek z ofiarowaniem – rzekła

szybko. – Nie dałam tej klątwie dostatecznej ilości krwi.

To był jedyny fragment receptury z niejasnymi instrukcjami. Tak, musiało

o to chodzić.

– Czy to była twoja krew? – spytał Alistair.

– Tak.

– Może właśnie na tym polega problem.

– Powinnam była użyć krwi jakiegoś zwierzęcia?

To wydało się jej niepotrzebnym okrucieństwem.

– Wcale tego nie powiedziałem – odparł Alistair.

Zgniótł kartkę i upuścił leniwie na ziemię, jakby pomaganie Isobel już go

znudziło. Potem odszedł i padł na łóżko. Isobel zmarszczyła nos. Do

zakurzonego wezgłowia i poduszek przywarły pajęczyny, ale wiedziała, że

Alistair widzi inną wersję tego miejsca. Sięgnął po krzyżówkę leżącą na

nocnym stoliku obok niego – zabawne, żeby właśnie to zabrać ze sobą na

morderczy turniej, jednak przypuszczała, że nawet członek rodziny Lowe’ów

potrzebuje drobnych pociech.

– Czyjej innej krwi powinnam była użyć? – zapytała.

Instrukcja mówiła wyraźnie o ofiarowaniu, więc czyja krew była cenniejsza

niż jej własna? Taki problem nie występował w przypadku wytwarzania zaklęć.

– Właśnie to miałem na myśli w związku z gotowością bycia niegodziwą. –

Uśmiechnął się chytrze znad broszury z łamigłówkami. – I tak, wiem, że

mogłaś obrócić to w żart. Sądzisz, że nie sprawdziłem twoich myśli, aby się

upewnić, że powiedziałaś prawdę?

Isobel zapłonęła rumieńcem i obróciła nadgarstek, na którym, jak

wiedziała – gdybyż mogła zobaczyć – jest ślad po Magicznym Pocałunku

w kształcie ust Alistaira. Podczas gdy jej uwagę rozpraszała kwestia Uścisku

Kostuchy, Alistair przed chwilą wytworzył jedno z jej charakterystycznych


zaklęć i użył przeciwko niej. Przeklęła, a potem schyliła się i podniosła z ziemi

kartkę.

– Przestań rzucać na mnie zaklęcia – zażądała.

Alistair z roztargnieniem podniósł kryształ kwarcu porzucony na zjedzonej

przez mole kołdrze.

– Zmuś mnie – powiedział.

Isobel się bała. Czuła się upokorzona. Była zła.

A on widział to wszystko.

– To nie ma znaczenia – rzuciła. – Nic z tego nie ma znaczenia. Musimy

tylko wytworzyć z wysokiej magii to zaklęcie.

– A gdzie zamierzasz zdobyć surową wysoką magię?

– Teren turnieju jest pełen wysokiej magii. To właśnie ona spaja turniej.

Sądziłam, że wiesz, jak ją zdobyć.

– Masz rację co do turnieju, ale żadna z jego magicznych mocy nie

występuje w surowej postaci. Wysoka magia znajdująca się w Punktach

Orientacyjnych i Reliktach jest już przetworzona w zaklęcia i klątwy.

– A gdybyśmy zakopali w ziemi jakiś Relikt, tak jak to zrobiliśmy z twoimi

pierścieniami? – zasugerowała Isobel.

Alistair milczał przez chwilę, rozważając jej pytanie.

– Surowa wysoka magia ulotniłaby się z niego, ale nie bylibyśmy w stanie

jej wyczuć. Jedynymi ludźmi, którzy mogą ją wyczuwać, są członkowie rodzin

zwycięzcy turnieju, a teraz, dopóki turniej nie dobiegnie końca: nikt.

Isobel upadla na duchu.

– Czyli możemy władać czarami wysokiej magii, które już otrzymaliśmy,

ale nie możemy tworzyć nowych.

– Właśnie.

Bez wykorzystania surowej wysokiej magii nie będzie możliwe

wytworzenie zaklęcia Pustka I Nicość na tyle silnego, by naprawiło magiczne

moce dziewczyny.
Serce ścisnął jej skurcz paniki, ale powiedziała sobie, że się nie załamie.

Nie tutaj.

– Czy w tej twojej grocie smoka jest prysznic? – spytała spokojnie.

Alistair wskazał jej głową inny korytarz, nie odrywając wzroku od

krzyżówki. Isobel wyjęła z torby czystą odzież na zmianę – wsadzając przy tym

ukradkiem do kieszeni spodni tyle kamieni zaklęć, ile zdołała – i poszła

korytarzem… nie do łazienki, lecz do podziemnego jeziora. Wzdłuż ścian

skalnej komory były rozmieszczone pochodnie, których blask rzucał tańczące

cienie na powierzchnię wody. Pośrodku znajdowała się niewielka wysepka

z wznoszącym się z niej filarem, takim samym jak Filar Mistrzów, na którym

przed niespełna dwudziestoma czterema godzinami wyryła swoje imię

i nazwisko. Teraz przyjrzała się nieufnie mętnej wodzie, jakby w jej głębi mógł

się czaić wąż morski lub inny paskudny stwór.

Po upewnieniu się, że jezioro jest zarówno czyste, jak i niezamieszkane –

i dwukrotnym sprawdzeniu, czy Alistair nie podążył za nią korytarzem –

rozebrała się i wymoczyła w wodzie, pozbywając się ze skóry warstw błota

i brudu. Rozczesała splątane włosy, starając się skupić na planie kiełkującym

w jej umyśle, a nie na narastających przypływach fal strachu.

Jeżeli to, co chłopak mówił o wysokiej magii, było prawdą, Isobel nie miała

żadnego powodu, by z nim zostać. W gruncie rzeczy musiała natychmiast

uciec. Alistair mógł w każdej chwili zmienić zdanie co do pozostawienia jej

przy życiu.

Kiedy skończyła się kąpać i się ubrała, przemknęła przez Jaskinię

w kierunku wyjścia; serce waliło jej tak mocno, że obawiała się, iż Alistair

mógłby je usłyszeć. Wątpiła, by którykolwiek z innych mistrzów objął Kryptę,

więc zdecydowała, że uda się tam, do ulubionego Punktu Orientacyjnego jej

rodziny. Będzie to ryzykowne, zwłaszcza jeśli napotka innego mistrza, ale nie

miała lepszego wyjścia.


Jednak gdy zbliżyła się do wylotu Jaskini, uderzyła w coś niewidzialnego,

ale twardego. Cofnęła się gwałtownie i potarła stłuczone czoło.

– Wybierasz się dokądś? – spytał za jej plecami Alistair miękkim głosem.

Zaklęła pod nosem. Zablokował czarem wylot Jaskini w obu kierunkach.

Nie mogła uciec.

– Chciałam zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.

– Nie mogę pozwolić ci wyjść i opowiedzieć innym o moim kłopotliwym

położeniu. Poza tym nadal jesteś przydatna. Możesz mi pomóc wykonać nowe

zaklęcia – powiedział i odszedł. Jego kroki rozbrzmiały echem w głębi groty.

Isobel jeszcze przez kilka chwil pozostała na miejscu, przeklinając siebie za

to, że popełniła kolejny okropny błąd. Dobrowolnie stała się więźniarką.

A Alistair pozbędzie się jej, gdy tylko przestanie być użyteczna.

Przycisnęła dłoń do ust, tłumiąc szloch. Drżała na całym ciele i uderzały

w nią fale strachu, ściągając pod powierzchnię.

Ale nie, nie mogła pozwolić, by ją zatopiły. Była z rodziny Macaslanów.

Była twarda.

Wzięła się w garść, na ile zdołała, i wróciła do sypialni. Alistair leżał na

łóżku i gryzmolił w broszurze z krzyżówkami.

– Od początku wiedziałeś, że moje nadzieje dotyczące wysokiej magii są

daremne – rzekła do niego oskarżycielskim tonem.

– Być może – odparł po prostu.

Spojrzenie dziewczyny padło na sterty jego kamieni zaklęć. Nawet bez

magicznych Isobel mocy mógłby pod jej kierunkiem wykonać naprawdę

imponujące zaklęcia. Ale w pewnym momencie zechce broni, a nie tylko tarcz.

Zechce klątw. A jego wcześniejsze słowa dowodziły, że do tego nie będzie jej

potrzebował.

Jak długo jeszcze ona pożyje, zanim Alistair się jej pozbędzie? Kilka dni?

Pohamowując drugą falę wściekłości i upokorzenia, usiadła po przeciwnej

stronie łóżka. W powietrze wzbił się obłok kurzu i Isobel zakasłała.


Alistair podniósł wzrok.

– Co robisz?

– Jest tylko jedno łóżko – zauważyła.

– I mnóstwo miejsca na podłodze – powiedział dziwnie wysokim głosem.

– To łóżko jest dostatecznie duże dla dwóch osób.

Zanim Alistair mógłby zaprotestować, wśliznęła się pod kołdrę

i podciągnęła ją do piersi, wzdrygając się, gdy poczuła stęchły odór łóżka. Jej

plan awaryjny był haniebny, okropny i zdecydowanie pasował do Macaslanów,

ochoczo zniżających się do wszystkiego, co najgorsze. Poza tym wiedziała już,

że Alistair to sobie wyobraził. Mógł nie zdawać sobie z tego sprawy, ale miał

więcej niż jeden słaby punkt.

Wychyliła się i zerknęła na jego krzyżówkę.

– Słowo, którego szukasz, to „przeżytek”.

– Wiesz, przykro mi, że nie masz magicznych mocy.

– Ale dlaczego?

– Bo nie mogę przestać myśleć o naszym pojedynku.

Isobel z sykiem wciągnęła powietrze. Alistair nawet teraz rozmyślał

o zabiciu jej.

– Wiem, że w równym starciu bym zwyciężyła. Mam więcej… finezji. To

właśnie tego słowa szukasz.

Wskazała na pustą kolumnę, a na jej ustach igrał uśmiech

samozadowolenia. Niełatwo przychodziło jej udawać pewność siebie, gdy

w rzeczywistości była na skraju załamania. Ale zanim została wyrzutkiem, był

czas, że była wytrawną uwodzicielką.

– Przestań mi podpowiadać. – Alistair cisnął krzyżówkę na ziemię

i odwrócił się do Isobel, czarne włosy spadły mu na oczy. Oparł głowę na

łokciu. – Nie zwyciężyłabyś.

– Zwyciężyłabym nawet w starciu bez magii. Jesteś niezdarny. –

Dziewczyna przypomniała sobie, jak wcześniej zwalił się ciężko na łóżko, jak
często potykał się o własne nogi. – Uważaj, dokąd idziesz. Mogłabym po

prostu wepchnąć cię do jeziora, kiedy byłbyś odwrócony do mnie plecami.

– To nie jest tylko jezioro – rzekł z powagą. – To grota.

Isobel prychnęła.

– Dlaczego taki jesteś? Kto w ogóle marzy o byciu potworem?

Alistair szybko przysunął się bliżej – tak blisko, że Isobel zapragnęła

ukradkiem się odsunąć. Ostatecznie przecież dzielenie z nim łóżka miało być

taktyką zapewniającą przewagę jej.

– Chcesz usłyszeć opowieść? – zapytał.

– Nie lubię bajek – odparła, przypominając sobie, jak Reid nazwał ją

„księżniczką”.

– Och, nie. Miałem na myśli opowieść o potworach. – Alistair oblizał

wargi. – Daj mi rękę.

Isobel się zawahała.

– Skąd mam wiedzieć, że nie spróbujesz znowu Magicznego Pocałunku?

– Przypuszczam, że to byłaby już połowa przyjemności.

Powoli uniosła rękę, żeby Alistair ją ujął, mając nadzieję, że nie wyczuje jej

drżenia. Nie wiedziała, czego ma się po nim spodziewać. Z pewnością nie

oczekiwała, że chłopak splecie palce z jej palcami i ściśnie tak mocno, że jego

paznokcie wbiją się w jej kłykcie.

– Udawaj, że nasze palce to żebra – powiedział.

Zmarszczyła brwi.

– Co takiego?

– Istnieje potwór, który jest cieniem. Wślizguje się między gałęzie drzew,

iglice budynku albo klawisze fortepianu. W każdą szczelinę. – Przez cały czas,

gdy Alistair mówił, nie puszczał jej dłoni. Isobel starała się nie zadrżeć od jego

zimnego dotyku. – Ten potwór jest niezgrabnym, groteskowym stworzeniem,

kości sterczą mu w niewłaściwych miejscach i jest cały popękany. Spędza życie


na szukaniu sposobów zalepienia tych pęknięć, żeby w końcu mógł stać się

całością.

– Nigdy nie słyszałam o tym potworze – powiedziała Isobel, jakby to

czyniło jego opowieść mniej niepokojącą.

– Jako dziecko – ciągnął Alistair, ignorując jej uwagę – sypiałem

w całkowitej ciemności. Matka zawsze gasiła światła i otwierała okna. Im

więcej przeciągów, im więcej czarnych kształtów w mojej szafie na ubrania,

tym lepiej. Zapraszała potwory, żeby przybyły. Pewnej nocy potwór złapał

mnie za ramię, wywlókł z łóżka i przypiął wysoko do ściany.

W głosie Alistaira nie było ani śladu kpiny. Isobel wiedziała, że jego

opowieść nie może być prawdziwa, lecz mimo to serce szybciej załomotało jej

w piersi.

– Zdjął ze mnie skórę, warstwa po warstwie. Próbowałem krzyczeć, ale nie

mogłem. Zanadto się bałem. Tymczasem stwór przede mną stopniowo

przybierał stały kształt. Oczy miał szare, czarne i bezbarwne.

„Jak oczy Alistaira” – pomyślała Isobel.

– Ciało potwora przypominało korzenie drzewa, sękate i pokręcane. Jego

krańce zwisały bezwładnie jak wstążki, cienkie i przezroczyste niczym płaty

skóry.

Alistair nachylił się jeszcze bliżej i ściszył głos do szeptu. Isobel poczuła

w brzuchu narastające ciepło, które wydawało się mniej strachem, a bardziej

pożądaniem. Skarciła siebie za to. Nie powinna odczuwać pociągu erotycznego

podczas słuchania szarpiącej nerwy historii – i to opowiadanej właśnie przez

chłopaka, który ją więzi, ni mniej, ni więcej. Działo się tak po prostu dlatego,

że dzielili ze sobą łóżko, światło było przyćmione, a uśmiech Alistaira

wyglądał na niegodziwy w więcej niż jednym sensie. Chłopak używał

przeciwko niej jej własnych chwytów. Znowu.

– Gdy spojrzałem w dół – szeptał – zobaczyłem, że wszystkie moje narządy

wewnętrzne leżą odsłonięte, szare, jakby zamarynowane, martwe. I nie było


wcale krwi.

Alistair wreszcie cofnął rękę. Oboje byli wciąż tak blisko siebie, a Isobel

się nie odsunęła.

– Na koniec potwór zdjął moją twarz. Moje widzenie rozszczepiło się na

dwoje, gdy rozsunął mi oczy. Nie mogłem już widzieć go przed sobą.

Spojrzenie chłopaka przesunęło się powoli od podbródka Isobel do jej

czoła, jakby odtwarzało nacięcie zrobione przez potwora. Zatrzymało się

chwilę dłużej na jej ustach, a potem Alistair podniósł wzrok i kontynuował

opowieść:

– Ale go czułem.

Położył palce, jeden po drugim, na jej palcach. Powoli znów wśliznęły się

pomiędzy jej palce, splotły z nimi. Wydało się to Isobel o wiele bardziej

krępujące teraz, kiedy znała kontekst tej opowieści.

– Idealnie się we mnie wpasował. Między wszystkie kości, w tchawicę,

w czaszkę. To było tak, jakby coś wpychano mi w gardło, nacisk rozsadzający

mnie od wewnątrz.

Isobel się skrzywiła, wyobrażając sobie takie doznanie. Poczuła się

klaustrofobicznie we własnej skórze.

– Kiedy on staje się całością, zamieszkuje na zawsze w ciele swego

gospodarza, splata się z nim tak całkowicie, że nie sposób rozróżnić, gdzie

kończy się istota ludzka, a zaczyna potwór.

Dziewczyna wysunęła dłoń z uścisku Alistaira i pchnęła go mocno w pierś.

– Zmyśliłeś to.

– Nie – zaprzeczył. Przyjrzał się jej szyi i ramieniu. – Dostałaś gęsiej

skórki.

Zignorowała jego uwagę i rzuciła wyzywająco:

– Więc udowodnij, że to prawda.

Podciągnął sweter, odsłaniając brzuch. Przez środek biegła długa

bladoróżowa blizna, znikająca pośród kępek włosów u dołu i pod


podkoszulkiem u góry.

Isobel przyjrzała się jej uważnie.

– Skąd masz tę bliznę?

– Pozostawiam to twojej wyobraźni.

Może jej matka miała rację co do Alistaira. Może on rzeczywiście jest

niezrównoważony.

– Nie odpowiedziałeś na moje pierwsze pytanie – rzekła. – Kto w ogóle

marzy o byciu potworem?

Chłopak uśmiechnął się kącikiem ust.

– Jeżeli chcesz poznać wszystkie moje sekrety, będziesz musiała wydobyć

je ze mnie siłą.

Jego spojrzenie po raz drugi powędrowało do jej ust, lecz tym zatrzymało

się na nich dłużej. Isobel nie potrzebowała zaklęcia Magiczny Pocałunek, żeby

wiedzieć, o czym teraz myślał. Gdyby nie byli mistrzami rywalizującymi ze

sobą w turnieju, gdyby sytuacja nie wyglądała tak, że Alistair posiada magię,

ona zaś nie, być może uległaby pokusie – i do diabła z jej planem awaryjnym.

– Wiesz, że te potwory w rzeczywistości nie istnieją, prawda? – spytała.

– Nie byłbym tego taki pewny. Co przychodzi ci na myśl, kiedy słyszysz

słowo „potwór”?

Ponieważ Isobel nie wychowała się na absurdalnych baśniach Ilvernath,

w jej umyśle nie pojawił się obraz smoka ani wielkiego złego wilka. To nawet

w ogóle nie był obraz.

Był to głos, ostry i chrypliwy.

„Nikt nie wybiera rodziny, w której się rodzi”.

Skrzywiła się i natychmiast ogarnęło ją poczucie winy z powodu własnych

myśli.

– Idę spać – oświadczyła.

Obróciła się na drugi bok, plecami do Alistaira. Po kilku minutach

zamknęła oczy i udawała, że śpi, gdy usłyszała, że chłopak odłożył broszurę


z krzyżówkami na nocny stolik i zmienił ubranie.

Dopiero kiedy zgasił świece, uświadomiła sobie, że przestała odczuwać

dławiący strach, który wcześniej ją dręczył. Wyleczyła się z koszmaru innym

koszmarem.

I chociaż nie powiedziała tego Alistairowi Lowe’owi, zdała sobie sprawę,

że być może poznała jeden z jego sekretów.


GAVIN GRIEVE

„Mistrzowie próbowali uciec z turnieju, drążąc tunel pod Krwawą

Zasłoną albo usiłując przebić ją zaklęciami, jednak ich magia nie może

się równać z mocą jej czarów”.

– TRAGICZNA TRADYCJA
avin, klnąc, odwrócił się i powoli, ostrożnie ruszył przez wrzosowiska.

Tutejszy krajobraz wydawał mu się zawsze bezsensowny,

G absurdalny, niczym dwa zestawy puzzli pomieszane ze sobą – jeden

błotnisty i woniejący siarką, drugi pełen roślin oraz zwierząt

kryjących się w zaroślach.

W końcu u podnóża pochyłości terenu przed Gavinem wyłonił się

popadający w ruinę kamienny budynek pośród torfowiska z bagnistymi

sadzawkami. Klasztor.

Pierwsza noc turnieju kończyła się na ogół śmiercią co najmniej

jednego mistrza. Ale gdyby teraz któryś z nich zginął, niebo by pojaśniało,

a jego nazwisko zostałoby wykreślone z filarów w Punktach

Obserwacyjnych. Zatem wszyscy siedmioro przetrwali do poranka. Co

oznaczało, że następne posunięcie Gavina będzie proste: przelać czyjąś

krew. Pokazać, że jest przeciwnikiem, z którym trzeba się liczyć.

Ponieważ Klasztor był Punktem Orientacyjnym znajdującym się

najbliżej Zamku, Gavin postanowił zacząć tam.

Zorientował się natychmiast, że Klasztor jest już zajęty. Ochronne czary

migotały szkarłatem wokół wysokich murów, co świadczyło o obecności

wewnątrz co najmniej jednego mistrza. W tym momencie Gavina nie

obchodziło którego. Miał przemoczone buty, spoconą twarz i przepełniała

go wściekłość z powodu stanu jego magicznych mocy, a wszystko to

sprawiało, że był aż nazbyt skory do rozpoczęcia walki. Ponowne

napełnienie jego pierścieni zaklęć było okropnym, bolesnym procesem, ale

dokonał tego, używając własnej życiowej magii. I tylko raz zwymiotował

przy tym z bólu.

Popatrzył na pierścień na lewej dłoni, zawierający zaklęcie Ukryty

Przed Wzrokiem. Zanim Reid rzucił na Gavina klątwę, owo zaklęcie

działało tylko jako podstawowy kamuflaż, sprawiając, że postać chłopaka


wtapiała się w otoczenie. Z wyższym poziomem mogło nawet umożliwić

przeniknięcie przez niektóre zaklęcia ochronne.

Ale gdy Gavin tym razem rzucił to zaklęcie, wydało się inne.

Dziwna nowa magia zamigotała wokół dłoni Gavina, a potem

przemknęła po nim, zalewając go fioletowym i zielonym światłem.

Przyglądał się zaskoczony, jak zniknęły czubki jego adidasów, potem

koniuszki palców u rąk, tułów, aż wreszcie stał się cały niewidzialny, nawet

dla samego siebie. Zerknął w dół i uśmiechnął się szeroko – jeśli zmrużył

oczy, mógł dostrzec nikły zarys cienia.

Ukryty przed wzrokiem, w rzeczy samej.

Poczuł ukłucie bólu w wytatuowanym ramieniu, lecz to zignorował.

Zatrzymał się na skraju zarośniętego klasztornego ogrodu. Był pewien, że

ten Punkt Orientacyjny otaczają zaklęcia ochronne, chociaż ich nie widział.

A nie chciał marnować magii na ich odnalezienie. Przypomniał sobie, co

Isobel Macaslan zrobiła w pobliżu Zamku, i podniósł z trawy kamyk.

Rzucił go i – jak się spodziewał – kamyk uderzył ze stukotem

w niewidzialną barierę w odległości kilku metrów, wysyłając wokoło

drżące fale czerwonego światła.

Gavin, usatysfakcjonowany, zrobił krok naprzód i przy jego lewej stopie

eksplodowała drżąca fala uderzeniowa. Kolejne zaklęcie ochronne. Zaklął

i odskoczył do tyłu, ale nie wyczuł żadnej długotrwałej klątwy. Ramię

przeszył mu mrowiący ból i chłopak się zorientował, że pierścień

zawierający zaklęcie Ukryty Przed Wzrokiem ponownie napełnia się magią.

To zaklęcie nie tylko ukrywało go przed wzrokiem, lecz także chroniło

przed czarami obronnymi.

Znów się uśmiechnął i odwrócił w stronę niewidzialnej bariery. Ruszył

naprzód i ostrożnie przycisnął do niej dłoń. Wskutek dotyku trysnęły spod


niej drobiny czerwonej magii, a jego palce przeniknęły przez barierę, nie

natrafiając na żaden opór.

Przeskoczył przez niszczejący mur i znalazł kamienne drzwi

w zewnętrznej ścianie Klasztoru. Były zamknięte na głucho, a bez względu

na to, co zdarzyło się przed chwilą, wątpił, czy uda mu się przeniknąć przez

ten solidny kamień.

Dodanie innego zaklęcia do zaklęcia Ukryty Przed Wzrokiem było

ryzykownym posunięciem – magiczna energia potrzebna do rzucenia naraz

dwóch różnych czarów wymagała balansu, którego Gavin nigdy w pełni nie

opanował. Lecz teraz był silniejszy i mógł sobie z tym poradzić.

Uniósł ręce i rzucił na kamienne wrota klątwę Roztrzaskaj I Złam.

Poczuł ukłucie bólu w ramieniu, gdy pierścień zaklęć ponownie

napełniał się magią. Zacisnął zęby i podtrzymał klątwę, wysyłając do drzwi

fale migocących czarów.

Chwilę później kamienne wejście eksplodowało. Bum!

Odgłos wybuchu rozbrzmiał echem w ogrodzie. Pył się rozproszył,

ukazując dziurę ziejącą w murze, w miejscu gdzie wcześniej znajdowały się

drzwi.

Gavin nie postąpił z tym wejściem zbyt subtelnie. Co oznaczało, że nie

mógł już liczyć na element zaskoczenia.

I co gorsza, znów widział swoje buty. Stracił koncentrację i wskutek

tego zaklęcie Ukryty Przed Wzrokiem przestało działać. Poczuł w ramieniu

znajome ukłucie, ale gwałtownie ściągnął z palca pierścień zaklęć, zanim

mógłby ponownie napełnić się magią, i przeklinając, wepchnął go do

kieszeni. Musiał oszczędzać magię, zachować ją na czekającą go walkę.

Wszedł przez wysadzony otwór na zewnętrzny dziedziniec Klasztoru.

Nad nim na pierwszym piętrze ciągnął się pasaż o oknach ze wspaniałymi

wielobarwnymi witrażami, jednak ich kolory nasycał czerwienią blask


Krwawej Zasłony. Poza tym budynek był pozbawiony ozdób, a w jego

pustych pomieszczeniach rozbrzmiewały echa.

Uwagę Gavina bardziej niż sam dziedziniec przykuło dwoje stojących

pośrodku niego mistrzów. Ona unosiła dłoń z mnóstwem pierścieni zaklęć

na palcach, on dobywał największy miecz, jaki Gavin kiedykolwiek

widział – i kierował ostrze prosto w jego pierś. Z trzech osadzonych

w rękojeści kamieni zaklęć biło czerwone światło. Relikt, który ma już

właściciela.

Gavin poczuł w żołądku nerwowy skurcz. Przed opuszczeniem Zamku

spojrzał na tamtejszy filar, ale tylko po to, by sprawdzić, czy zostały

wykreślone jakieś nazwiska mistrzów. Nie przyszło mu do głowy, żeby

obejrzeć także drugą stronę filaru, gdyż nie sądził, że któryś Relikt mógł

spaść tak wcześnie.

– Cześć, Grieve – rzucił Finley Blair.

– Zastałeś mnie w kiepskim nastroju – dodała jadowitym tonem

Elionor. – Zabicie cię poprawi mi humor.

Gavin, przychodząc tutaj, nie spodziewał się, że będzie miał do

czynienia z wysoką magią. Ale nie zamierzał uciec. Pokaże im, co potrafi

Grieve.

– To nie ja dziś zginę – odparł spokojnie.

Jeden z kamieni zaklęć w płatkach uszu Elionor zamigotał i dziewczyna

znikła. Chwilę później usłyszał za sobą świst rozcinającej powietrze

wystrzelonej klątwy. Zdołał w ostatnim momencie zablokować tę magię,

odwrócił się szybko i ujrzał Elionor stojącą za nim z triumfalną miną.

Zanim mogła znów się ruszyć, rzucił na kamienne płyty pod jej nogami

klątwę Zapadnia. Podłoże dziedzińca, i tak już niestabilne, zawaliło się

w tym miejscu tak łatwo, jakby tylko na to czekało. Elionor krzyknęła

zaskoczona i wpadła do jamy.


Od strony odkrytych korytarzy nad nimi dobiegł głośny huk. Gavin

zadarł głowę i zobaczył Carbry’ego Darrowa rzucającego zaklęcie. Na

dziedzińcu zaczął padać deszcz, mocząc Gavinowi ramiona, lecz chłopak

miał większe zmartwienia niż brzydka pogoda. Przez dziedziniec pędził

Finley, wymachując Mieczem.

– Chcesz walki? – mruknął Gavin, przywołując z pierścienia na prawej

dłoni Złocistą Osłonę. Było to kolejne zaklęcie, które sam skrupulatnie

wytworzył. – Będziesz ją miał.

Po chwili pojawiła się przed nim wirująca tarcza.

W ramieniu Gavina zapłonął ból, gdy odbił brzegiem tarczy uderzenie

klingi Miecza, lecz nie zważał na to. To nie była pora na słabość.

I tylko tyle mógł zrobić, by odeprzeć potężne ciosy Finleya. Chociaż

dorównywał mu siłą fizyczną, brakowało mu długotrwałych treningów

Blairów w fechtunku. Przeklął siebie w myśli – przecież wiedział, że Finley

był kapitanem drużyny szermierczej. To był głupi pomysł. Blokował ciosy

Miecza najlepiej, jak potrafił, ale zorientował się, że nie wytrwa długo.

Musiał znaleźć inny sposób na zwycięstwo w tej walce.

Gdy poprzednio spróbował rzucić dwa zaklęcia naraz, jedno przestało

działać. Ale teraz musiał podjąć to ryzyko.

Sparował wyjątkowo zaciekły cios i zatoczył się do tyłu, usiłując

dzielnie przywołać zaklęcie Zatrzymaj W Miejscu. Tarcza w jego ręku

zamigotała, a Finley uśmiechnął się, zadając od góry zabójczy cios – lecz

klinga nagle znieruchomiała i zawisła w powietrzu.

Gavin wykorzystał krótki moment dezorientacji przeciwnika. Odrzucił

na bok zawodzącą go tarczę i wytrącił Finleyowi Miecz z rąk, rzucił się na

niego i obaj z impetem przewrócili się na kamienne płyty dziedzińca.

Finley, upadając, uderzył mocno głową o podłoże i leżał bezwładnie na

boku. Jęczał, a z jego ust ciekła strużka krwi. Gavin przyklęknął obok
pokonanego mistrza i mocno ścisnął pierścień klątw na małym palcu prawej

dłoni.

Miał tylko jedną śmiercionośną klątwę: Zemstę Opuszczonych. Znalazł

ją w czymś, co mogło uchodzić za miejsce przechowywania rodzinnych

pamiątek Grieve’ów – zamykanym na klucz pojemniku, który rodzice

trzymali pod łóżkiem. Klątwa powodowała okropną śmierć: rozrywała ciało

wroga od środka. Wypróbował ją na śliwce i poczuł jednocześnie odrazę

i rozkosz na widok tego, jak różowe soczyste wnętrze dojrzałego owocu

eksplodowało spod skórki.

Przywołał magię tkwiącą w kamieniu klątw i spojrzał w dół na obwisłą

twarz Finleya, lecz nic się nie zdarzyło.

– Cholera – mruknął.

Mocniej ścisnął pierścień i spróbował ponownie rzucić klątwę. Ale ból

w ramieniu rozszerzył się na klatkę piersiową i oplótł kręgosłup. Nerwy

niemal umierały w potwornej męczarni. Gavin wiedział, że pierścień klątw

nie jest pusty, lecz zużył zbyt wiele magii, napełniając ponownie inne

pierścienie zaklęć. Musiał nauczyć się jakiegoś sposobu, by pierścienie

zaklęć nie wysysały z niego sił życiowych.

Błyskawica wypaliła grunt obok niego, gdy podnosił się znad leżącego

mistrza. Zaschło mu w gardle na widok Carbry’ego, który kucał przy

utworzonej czarem Gavina jamie w podłożu dziedzińca i wyciągał z niej

Elionor.

– Przygotuj się na śmierć, Grieve – warknęła dziewczyna, stając przed

Carbrym, jakby chciała go osłonić.

Obrzeże pola widzenia Gavina zaczęło się rozmazywać. Poderwał się

rozpaczliwie na nogi, gdy Elionor machnęła dłonią ze – zdawało się –

nieskończoną ilością pierścieni klątw na palcach: zasób magii mistrzyni

cieszącej się popularnością u wytwórców zaklęć w Ilvernath. Bez znaczenia


było, jak wiele czasu i energii poświęcił Gavin na przygotowanie się do

turnieju ani jakie straszliwe decyzje musiał podjąć, by zyskać dodatkową

moc. Nie miał takiego magicznego arsenału, jakimi dysponowali inni

mistrzowie. Zdobyli wyszkolenie dzięki swoim rodzinom, a nie

samodzielnym treningom.

A ich zdolności…

Gavin przełknął z wysiłkiem. Zawsze wiedział, że jest uzdolniony jak

na swój wiek. Ale to nie wystarczało w starciu takim jak to, przeciwko

połączonym magicznym mocom trojga mistrzów.

Aby zwyciężyć, musiałby być kimś nadzwyczajnym.

A nie był.

Przez chwilę zapragnął się poddać. Pozwolić, by śmierć zabrała go tak,

jak zawsze było mu przeznaczone: jako pierwszego z uczestników turnieju.

Jednak ta sama uparta determinacja, która zaprowadziła go do sklepu

z klątwami MacTavisha, nie pozwoliła mu teraz zrezygnować.

Jeszcze jedno zaklęcie. Tylko jedno. Wziął głęboki wdech i rzucił

Spacerującego W Transie – zaklęcie wprawiające w stan łagodnej hipnozy,

wystarczającej, by zdezorientować przeciwnika i zyskać czas na ucieczkę.

Podziałało. Wzrok Elionor i Carbry’ego stał się szklisty i oboje

znieruchomieli, sprawiając wrażenie oszołomionych. Ramię Gavina było

odrętwiałe, a jego ciało przeniknęły fale bólu spowodowanego ponownym

napełnianiem pierścienia zaklęć.

Zatoczył się do tyłu. Nie zależało mu już na zwycięstwie. Pragnął tylko

uciec.

Zanim zdołał się ruszyć, eksplozja kolejnej wystrzelonej klątwy

obsypała bruk przy jego nogach.

– Cholera! – warknął, odwracając się.

Ilu mistrzów tworzyło ten sojusz?


Na skraju dziedzińca pojawiła się Briony Thorburn. Wciąż nosiła

obcisłą suknię, którą miała na sobie ubiegłej nocy. Teraz jej ubranie było

całe zabłocone, tkaninę i naszyte na nią koraliki pokrywała warstwa brudu.

Na palcach Briony migotało kilka pierścieni zaklęć.

– Ty… – wykrztusiła do niej Elionor, gdy zaklęcie Spacerujący

W Transie zaczęło się wyczerpywać. – Wykradłaś z powrotem swoje

pierścienie zaklęć… Cholera, moje zaklęcie…

– Cofnij się! – warknęła Briony, podnosząc wysoko ręce.

Gavin spodziewał się, że stawi czoło jednemu mistrzowi, nie czwórce.

Wzbierała w nim panika. Uniósł drżące dłonie, ale wiedział, że nie może

rzucić żadnego więcej zaklęcia. Gdyby jego pierścienie jeszcze raz się

napełniły, zemdlałby. A będąc bezbronny, nie mógł zaatakować

przeciwników.

Musiał uciec. Natychmiast!

Dał nura do otworu po wysadzonych drzwiach, a eksplozja nowej

wystrzelonej klątwy obsypała miejsce, w którym przed chwilą stał. Gdy

uciekał pędem z Klasztoru, kolejne klątwy trafiły go w bark i w plecy.

Przebył drogę powrotną do Zamku wyłącznie dzięki sile woli. Przy

każdym kroku paliły go ślady na ciele po ostatnich trafieniach, a ból

w ramieniu był tak straszliwy, że Gavin musiał walczyć, żeby nie stracić

przytomności.

Podtrzymywała go tylko jedna prosta myśl.

Magiczna moc otrzymana od Reida nie działała tak, jak oczekiwał.

Owszem, była silniejsza, ale też zwichrowana i uszkodzona. Musiał się

nauczyć posługiwania nią podczas walki. A jeżeli rzeczywiście odkryje, jak

utorować sobie drogę do zwycięstwa, postara się, by wytwórca klątw za to

zapłacił.
ALISTAIR LOWE

„Wytwórcy zaklęć z Ilvernath odmówili udzielenia wywiadów

i odrzucili prośbę mojego wydawcy o skomentowanie książki. Biorąc

pod uwagę to, jak bardzo mistrzowie muszą na nich polegać, żeby

przetrwać turniej, wyobraźcie sobie, ile wymaga okrzyknięcie kogoś

faworytem. Wyobraźcie sobie, ile wymaga odprawienie z kwitkiem

jakiegoś zdesperowanego nastolatka”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

listair siedział pochylony nad deską czarów, aż nazbyt świadomy

A obecności stojącej przy nim Isobel. Wcześniej rzucił okiem na

recepturę zaklęcia oczyszczającego wodę, zamieszczoną w jednej


z ksiąg czarów jej matki. Od rozpoczęcia turnieju minął tydzień i zgodnie

z tym, co widniało na filarze Jaskini, nikt nie zginął. Alistair przypuszczał,

że inni mistrzowie również trzymają się swoich bezpiecznych Punktów

Orientacyjnych i czekają, aż ktoś inny wykona jakiś ruch.

Ale to on wkrótce będzie musiał zrobić jakiś ruch. We dwoje zużyli

niemal wszystkie zaklęcia Isobel dotyczące pożywienia, a mieli już dość

zadowalania się tylko jej zastępującymi posiłek batonami i jego makaronem

błyskawicznym. W Jaskini, chociaż idealnej estetycznie, nie było zapasów;

znajdowały się one jedynie w niektórych Punktach Orientacyjnych.

– Potrzebujesz więcej listków mięty ogrodowej – poinstruowała go

Isobel, wskazując głową stosik zasuszonych ziół na jednym z wierzchołków

heptagramu deski czarów.

– Wiem, co robię – odparł Alistair, nie przejmując się tym, że Isobel jest

wykwalifikowaną wytwórczynią zaklęć. Wiedział, jak wytworzyć zaklęcie

Oczyścić z drugiego poziomu bez jej udzielanych mu krok po kroku

wskazówek.

– Pokazuję ci tylko, jak uczynić to zaklęcie skuteczniejszym –

wyjaśniła.

Sięgnęła przed siebie i chwyciła flakonik, ale przechylił się w jej rękach

i obsypały ich listki mięty. Alistair kaszlnął i wypluł kilka z ust.

– Przepraszam – rzekła szybko.

Strzepnęła listki z jego swetra, a potem jej dłonie powędrowały wyżej

i oczyściły także jego czoło i policzki.

Pod wpływem jej dotyku chłopak oblał się rumieńcem. Trudno się

dziwić, zwłaszcza że kciuk Isobel zatrzymał się dłużej przy kąciku jego ust.

Nie po raz pierwszy go dotykała. Przy każdej okazji ich dłonie czy kolana

niby przypadkiem ocierały się o siebie. Dziewczyna zbierała z jego twarzy

zabłąkane rzęsy, żeby mógł zdmuchiwać je z palca i wypowiadać życzenie.


Z każdą kolejną nocą odległość pomiędzy nimi w łóżku zdawała się coraz

bardziej zmniejszać.

Ale chociaż Isobel uważała inaczej, Alistair nie był głupi. Te

niekończące się trywialne wskazówki mające dowieść jej kompetencji

w dziedzinie wytwarzania zaklęć. Te „przypadkowe” usprawiedliwienia

czynione po to, żeby przestał widzieć w niej przeciwniczkę.

Nie cierpiał tego.

Gdy następnym razem musnęła dłonią jego dłoń, chwycił ją za przegub

i rzucił:

– Skończ z tym.

– Z czym? – spytała niewinnym tonem.

– Wiesz, o czym mówię.

– Właśnie, że nie wiem – odparła.

Spojrzała mu w oczy swymi czarnymi oczami i Alistair przełknął

nerwowo. Nie chciał okazać, że jej drobne sztuczki na niego działają – na

niego, mistrza znanego z bycia potworem.

Poza tym czuł się upokorzony. Bez względu na to, jak bardzo chciał,

żeby jej flirtowanie z nim miało szczery charakter, był przekonany, że to

niemożliwe – nie w sytuacji gdy z nich dwojga tylko on może posługiwać

się magią. Jej zachowanie wobec niego przypominało desperacko

odgrywaną komedię.

Wstał, odsuwając krzesło, które zaszurało po kamiennej podłodze,

i przeszedł sztywnym krokiem na drugą stronę pokoju.

– Straciłem apetyt i jestem zmęczony. Idę spać.

– Dobrze. Ja też jestem zmęczona. – Isobel podeszła pewnym krokiem

do łoża z baldachimem i wśliznęła się pod kołdrę. Wzięła z nocnego stolika

broszurę z łamigłówkami Alistaira i przygryzła koniuszek jego ołówka. –

Ale najpierw chcę dokończyć krzyżówkę. Nie lubię się poddawać.


– Najwyraźniej – wymamrotał pod nosem.

Usiadł sztywno po drugiej stronie łóżka i odgrodził się od Isobel

dodatkową poduszką.

Dziewczyna odsunęła ją i przyturlała się bliżej Alistaira, tak aby mógł

lepiej widzieć broszurę.

– Na pięć liter, zaczyna się na „żą…”. Hasło brzmi: „Potrafi boleśnie

dopiec, gdy się w ciebie wbije”.

– Żądza – odpowiedział Alistair odruchowo, bez zastanowienia, Potem

wziął głęboki wdech i burknął gniewie: – To znaczy chciałem powiedzieć

„żądło”.

Isobel prychnęła.

– Przypomnij mi jeszcze raz, dlaczego uchodzisz za bystrego.

– Nie chcę rozwiązywać krzyżówki. Chcę iść spać.

– Nie jest tak późno.

– Powiedziałaś, że jesteś zmęczona.

– Bo jestem. – Udała ziewnięcie, przysunęła się bliżej do Alistaira

i oparła głowę na jego piersi. – Bardzo zmęczona.

Przez chwilę miał w głowie zamęt. Może to jednak nie jest komedia.

Isobel wydawała się taka zrelaksowana. I czuł przy sobie ciepło jej ciała.

Podobało mu się to, jak jej włosy rozsypały się na jego koszuli. Jak jej

biodra…

„Nie”. Tego było za wiele. Usłyszy łomot jego serca. Zorientuje się, że

on tylko udaje obojętność, że jest słaby.

Ściągnął niewielki okruch magicznej mocy z klątwy Dech Smoka, więc

kiedy się odezwał, z jego ust buchnęła gorąca para.

– Jak możesz to znieść?

Isobel cofnęła się gwałtownie przed tym żarem i usiadła w łóżku.


– Nie wiem, o czym mówisz.

– Skończ z tym! Przestań udawać, że… że…!

Zbyt zażenowany, by dokończyć zdanie, odrzucił kołdrę i wyskoczył

z łóżka. Zaklęcie Lęk Przed Ciemnością sprawiło, że na ścianie za nim

wyrósł tak ogromny cień, jakby chłopak stał się trzy razy wyższy. Świece

zgasły jedna po drugiej, aż wreszcie on i Isobel wpatrywali się w siebie

w niemal całkowitej ciemności.

– Może zapomniałaś, kim jestem? – rzucił. Gdy ruszył ku niej wielkimi

krokami, Isobel wygramoliła się pospiesznie z łóżka po drugiej stronie,

z dala od niego. – Może zapomniałaś, do czego jestem zdolny?

Isobel przywarła plecami do ściany i spytała spokojnie:

– Jeżeli tak bardzo tego nie znosisz, dlaczego znalazłeś mnóstwo

pretekstów, by zostać ze mną w Jaskini?

Miała rację, ale wiedział, że nigdy jej tego nie przyzna.

– Uzupełniłem z nadwyżką mój arsenał magicznych mocy –

przypomniał jej. – Co oznacza, że przestałaś być przydatna.

Nie masz do dyspozycji żadnej magii. Jesteś bezbronna. Nic mnie nie

powstrzymuje przed zabiciem cię w tej chwili.

Jego cień prześliznął się wokół kostek nóg Isobel i coraz wyżej oplatał

jej ciało. Opierała się, jednak żadna szamotanina nie była w stanie rozluźnić

magicznych więzów. Przez twarz dziewczyny przebiegł wyraz

prawdziwego, nieskrywanego przerażenia. Właśnie taki wyraz Alistair miał

nadzieję wywołać, gdy go uczono.

Cień owinął się wokół jej szyi.

Lecz zanim Alistair zdołał ją zabić, dobiegł go głos Hendry’ego: „Jeśli

nie robisz tego dla mnie, to dla kogo?”.

Zadrżał, chociaż wiedział, że słowa brata to tylko wytwór jego własnej

wyobraźni. Zwycięstwo w turnieju oznaczało dla niego zawsze powrót do


Hendry’ego i porzucenie pewnego dnia roli potwora, jaką rodzina mu

wyznaczyła. Ale jego bliscy zamordowali jedyną osobę, która nigdy nie

chciała, żeby Alistair w ogóle był potworem.

Czy naprawdę właśnie to chce zrobić? Naprawdę tym chce być?

Przeklął i rzucił zaklęcie Rozbłyśnij I Zapłoń. Kandelabry wokół nich

znów zapłonęły ogniem.

Dziewczyna zamrugała i popatrzyła na niego, zaskoczona nagłym

jaskrawym blaskiem. Nie poruszyła się, chociaż wreszcie by mogła. Miała

nieszczęśliwą minę.

Ten widok przepełnił Alistaira jakimś niemiłym uczuciem zbliżonym do

wstydu.

– Idź spać – burknął zrzędliwym tonem, odwołując zaklęcie Lęk Przed

Ciemnością, co z powrotem zmniejszyło jego cień do naturalnej

wielkości. – Ale żadnych więcej sztuczek.

Kiedy Isobel się nie ruszyła, Alistair sam pomaszerował, położył się

odwrócony do niej plecami i udał, że śpi.

Ale nie zasnął, nawet gdy Isobel w końcu niechętnie rozłożyła na

podłodze swoje ubrania i położyła się na nich. Teraz chłopak poczuł ostry,

kwaśny smak wstydu.

Chociaż miał już dosyć przeobrażania się w okrutną istotę, nie wiedział,

kim innym mógłby być. Dobroć nie była do niczego przydatna podczas

turnieju. Poza tym bez względu na to, co czuł do Isobel, nadal była ona jego

przeciwniczką.

Przecież i tak nie odwzajemniała tych uczuć.

Obrócił się, żeby popatrzeć na dziewczynę, przeprosić. Ale dostrzegł

z drugiego końca pokoju, że miała zamknięte oczy i oddychała miarowo.

Spała.
Rzeczywiście musiała być zmęczona – choćby tym, że przez cały czas

się bała.

Powinien to wiedzieć.

Wyśliznął się z łóżka i przekradł do podziemnego jeziora w grocie.

Unosząc się na plecach w wodzie przy brzegu, przypomniał sobie, że

Hendry zwykł w podobnej pozycji drzemać na rodzinnym cmentarzu.

Gdyby on sam zwracał większą uwagę na nagrobki albo portrety wiszące

rzędami na ścianach rezydencji, być może dostrzegłby za sukcesem jego

rodziny złowrogą prawdę, zanim było za późno.

Ale nie dostrzegł.

I nienawidził siebie za to.

Poczucie winy mówiło mu, żeby puścił wolno Isobel. Żal podpowiadał

mu, że to prawdziwe błogosławieństwo, że ma tutaj kogoś przy sobie, bo

samotnie nigdy sobie dobrze nie radził. A serce ostrzegało go, że z nich

dwojga tylko jemu grozi prawdziwe niebezpieczeństwo bycia zranionym.

Absurdem było życzyć sobie, żeby Isobel odzyskała magiczne moce,

ponieważ kiedy do tego dojdzie, znów staną się dla siebie wrogami.

„Wciąż będę mógł ją zabić – upewnił siebie. – Jeśli odzyska swoje

magiczne moce, jeśli mi zagrozi, wciąż będę mógł ją zabić”.

Ciemność przecięło czerwone światło, w którym Alistair natychmiast

rozpoznał kolor wysokiej magii. Filar na wysepce pośrodku jeziora

rozjarzył się, gdy jedna z siedmiu gwiazd tworzących okrąg błysnęła

czerwienią, a potem zsunęła się wzdłuż kamiennej ściany słupa, naśladując

tor prawdziwej przecinającej niebo gwiazdy.

Spadał następny Relikt.

Alistair dotknął kamienia zaklęć osadzonego w bocznej ścianie groty,

który pozwoli mu przyjrzeć się bliżej, i poprzez jezioro rozwinęła się

kładka rozjarzona czerwienią wysokiej magii. Przeszedł po niej


pospiesznie, rzucając okiem na filar, by się upewnić, że jarząca się gwiazda

jest tą, o której myślał.

To była czwarta gwiazda i Alistair wiedział dzięki swoim studiom, że

symbolizuje Płaszcz. Ten przedmiot chronił właściciela przed wszystkimi

zaklęciami i klątwami wykonanymi za pomocą zwykłej magii, a ponadto

był nasączony czarami, które głuszyły odgłos kroków i zapewniały

kamuflaż. Był to najsilniejszy Relikt obronny w turnieju.

Jego życzenie – a ściślej, desperackie błaganie – zostało wysłuchane.

Nie potrzebował zabić Isobel. Nie teraz… być może nawet aż do końca

turnieju. Tak długo, jak zdoła.

Uważając, aby jej nie obudzić, wśliznął się powrotem do głównej

skalnej komory, wsunął na palce kilka swoich świeżo wytworzonych

pierścieni zaklęć, zarzucił na ramię pustą torbę Isobel i wymknął się

z kryjówki. Ta szczególna czerwona gwiazda płonęła na szkarłatnym

niebie, zostawiając za sobą świetlną smugę. Alistair usiadł na szczycie góry

i obserwował, jak spadała.

Miał szczęście – Relikt zmierzał do miejsca u podnóża góry, gdzie skały

graniczą z lasem. Chłopak zszedł po zboczu i podążał ścieżką, dopóki nie

natrafił na kamieniołom. Płaszcz unosił się nad jego skalnym dnem, jarzył

się aureolą czerwonego światła i czekał.

Alistair usłyszał trzask, potem następny i ujrzał charakterystyczną białą

mgłę zwykłej magii. Użyte dwukrotnie zaklęcie Stąd Tam. Zaklął, gdy na

przeciwnych końcach kamieniołomu pojawiły się dwie postacie. Powinien

był wiedzieć, że inni mistrzowie przybędą, żeby przejąć tę cenną zdobycz.

Przez nocną ciemność śmignęła ze świstem klątwa. Alistair rzucił

ochronne zaklęcie Łuski Rekina, aby ją zablokować. Nie tracąc czasu,

ruszył w dół stromego wzgórza w kierunku dna kamieniołomu.

I natychmiast pośliznął się na kamieniu.


Upadł i stoczył się po zboczu wzgórza szybciej, niż gdyby po nim

zbiegał. Zatrzymał się oszołomiony u podnóża, cały w sińcach. Spróbował

podźwignąć się na nogi i stłumił jęk bólu. Paskudnie zranił się w ramię, być

może nawet je złamał. Tak wiele uwagi poświęcił przygotowaniu potężnych

zaklęć i klątw, jednak nie zadał sobie trudu, by wytworzyć takie, które

zrekompensowałyby jego niezdarność.

Płaszcz wisiał w powietrzu piętnaście metrów od niego.

Alistair podniósł się niepewnie – w samą porę, by uchylić się przed

następną klątwą.

– Imponujące – powiedział ktoś za nim. Alistair odwrócił się

błyskawicznie i ujrzał przed sobą Blaira z wymierzonym w niego Mieczem:

ten chłopak z pewnością nie miał Reliktu, kiedy ostatnio na siebie wpadli. –

Czy powinniśmy w ogóle zawracać sobie głowę zabiciem ciebie? A może

nas wyręczysz i sam spadniesz z urwiska?

Alistair nie zaszczycił go odpowiedzią, tylko rzucił klątwę Dech Smoka

i nocną ciemność rozjaśnił niezwykły blask. Płomienisty sznur owinął się

wokół nóg Finleya i wzniósł się wokół niego spiralnym ruchem. Alistair

cofnął się przed żarem, spoglądając zmrużonymi oczami w jaskrawe

światło.

Nagle potok wody ugasił ten ognisty wir i zalał dno kamieniołomu.

Alistair skrzywił się, gdy woda przemoczyła mu adidasy i skarpetki,

a potem podniósł wzrok i zobaczył triumfalny uśmiech dziewczyny, której

naprawdę nie rozpoznał. Drogą eliminacji doszedł do wniosku, że musi być

z rodziny Thorburnów, ale przysiągłby, że na bankiecie ich mistrzyni

wyglądała inaczej.

– Mistrz Lowe’ów – mruknęła, występując naprzód. Alistair uznał, że to

zdecydowanie nie ta sama dziewczyna: była muskularna i wyglądała

groźnie w bezrękawniku i joggerach, w niczym nie przypominała tamtej


potulnej mistrzyni, która wyryła swoje imię i nazwisko na filarze. –

Poraniony i samotny.

Alistair wzmocnił zaklęcie Egzoszkielet – silniejszą wersję zaklęcia

Łuski Rekina – które uzyskał dzięki Isobel, i zastanowił się nad resztą

swojego arsenału. Ta Thorburn miała rację: był ranny i sam przeciwko

dwojgu. A Blair dzierżył Miecz, najpotężniejszy ofensywny Relikt turnieju,

zdolny przeciąć każdą tarczę, zmienić swoją klingę w ostrze z płomieni

i zadać rany, których żadna magia nie zdoła uleczyć.

Alistair wiedział, że najrozsądniej byłoby uciec z powrotem do

bezpiecznej kryjówki.

Ale jego spojrzenie pomknęło ku Płaszczowi, będącemu tak blisko,

niemal w zasięgu ręki. Przypomniał sobie przestraszoną twarz Isobel.

I postanowił zdobyć to, po co tu przyszedł.

W sytuacjach kryzysowych odruchowo sięgał po coś, co znał od

zawsze. Miał w swoim arsenale jeden pierścień zaklęć, do którego

wytworzenia nie potrzebował pomocy Isobel, i dobrze znał go

z dzieciństwa.

Na rozkaz Alistaira poziom wody w kamieniołomie zaczął się szybko

podnosić. Sięgnęła do jego łydek, ud, bioder i zmieniła się z przejrzystej jak

deszczówka w atramentowoczarną.

– Co to takiego? – spytał ostro Blair, podczas gdy Thorburn wystrzeliła

w kierunku przeciwnika kolejną klątwę.

To, co rzucił Alistair, nosiło nazwę Koszmar Iluzjonisty. Było sprawą

dyskusyjną, czy jest to klątwa, czy zaklęcie, ale umożliwiało wywołanie

wizji tak sugestywnej, że mamiło zmysły. Woda wznosząca się teraz do ich

gardeł nie była rzeczywista, podobnie jak jej zimno i gęstość. Wizja była

owocem wyobraźni Alistaira, nadzwyczaj przekonującym.


Woda wciąż się podnosiła i wszyscy troje musieli pływać w miejscu.

Thorburn szaleńczo rzucała klątwy obronne, które jednak zaraz gasły,

a Blair znów przypasał Miecz na plecach.

Za nimi coś plusnęło. Jakiś ogon.

Koszmar Iluzjonisty był nieznany i potężny – i dzięki tym dwóm

cechom zadziałał doskonale, sądząc po panice na twarzach Thorburn

i Blaira. Chociaż dziewczyna rzuciła zaklęcia wypompowujące wodę, nie

wywarło to żadnego wpływu na wizję. Ostatecznie przecież woda nie była

rzeczywista.

Ale ten czar miał jedną okropną wadę. Ponieważ rzucało się go na

miejsce, nie na osobę, rzucający także znajdował się wewnątrz wizji.

A kiedy czar został rzucony, bardzo trudno było go zatrzymać.

W wodzie pojawił się rząd płetw i zaczął się zbliżać.

– Cholera – zaklął Blair, płynąc w przeciwnym kierunku.

Alistair przełknął nerwowo. „Ty jesteś tutaj jedynym potworem” –

przypomniał samemu sobie. Spojrzał w wodę i dostrzegł na dnie jeziora

niewyraźne migotanie czerwonego światła.

Płaszcz.

Blair popatrzył z desperacją na Alistaira.

– To twoja sprawka? – zapytał.

Alistair był przecież bezradny, pływając w miejscu sześć metrów od

niego.

– Finley, tutaj! – zawołała Thorburn, gramoląc się na skały, podczas gdy

woda nadal się wznosiła.

– Ale to jest nasza szansa! – odkrzyknął Blair. Spiorunował wzrokiem

Alistaira. – Nie dopuszczę, żeby Ilvernath nadal było na łasce Lowe’ów.


I wtedy potwór – lewiatan, jedna z ulubionych bestii matki Alistaira –

wystawił łeb z wody. Wynurzał się coraz wyżej, aż wreszcie wznosił się

niemal dziesięć metrów nad nimi. Miał pysk podobny do pyska węgorza

i czarny jak woda wokół niego. Otworzył paszczę, odsłaniając setki ostrych

zębów. Wydał wściekły ryk i Alistaira przeszył strach. To był jego czar,

wytwór jego wyobraźni. Poczuł całym ciałem wibrację ryku; czuł, jak woda

przesiąka przez ubranie, jak ciężar torby ciągnie go w dół. Wszystko to

wydawało się realne.

Blair wydał nieartykułowany krzyk i popłynął szaleńczo do brzegu

kamieniołomu.

Lewiatan klapnął paszczą w jego kierunku, głodny i żądny doścignięcia

zdobyczy. Opadł w wodę i rzucił się w pościg za Blairem.

Alistair wykorzystał tę okazję i zanurkował.

Płynąc pod wodą, miał otwarte oczy, i wytężając wzrok, wpatrywał się

w niewyraźne światło. Gdy zanurzał się coraz głębiej, obok niego

przemknęło olbrzymie cielsko lewiatana.

Płaszcz unosił się w wodzie nad dnem kamieniołomu. Jarzył się

czerwono, a jego wysoka magia pozostała nietknięta przez wizję czaru

roztoczonego wokół.

Alistair otworzył torbę i ostrożnie nasunął ją na Płaszcz, tak aby go nie

dotknąć – nie chciał niechcący przejąć Reliktu dla siebie. Zadygotał. Woda

tutaj, przy dnie, była strasznie zimna i niepokojąco nieruchoma.

Kiedy zasunął zamek błyskawiczny worka, czerwone światło znikło,

i chłopak unosił się w wodzie w całkowitej ciemności.

Dopóki kilka centymetrów od niego nie pojawiła się para złocistych

oczu.

W całym ciele lewiatana krążyło światło, przez jego płetwy grzbietowe

przeskakiwały elektryczne iskry. Pokryte łuskami cielsko zmieniło się


z czarnego w oślepiająco białe, sieć żył zaświeciła jak rozjarzona

pajęczyna. Potwór otworzył paszczę szerzej niż wzrost Alistaira,

odsłaniając nie setki, lecz tysiące zębów.

„Potwory nie zdołają wyrządzić ci krzywdy, jeśli jesteś jednym

z nich” – powiedział do siebie Alistair. Myśli kłębiły mu się szaleńczo

w głowie, serce łomotało. Jego czaru, tak potężnego, nie można było

powstrzymać.

Jeżeli naprawdę był potworem, to dlaczego się bał?

Lewiatan rzucił się naprzód i połknął go w całości.


BRIONY THORBURN

„O Turnieju Zdrajców szepcze się tylko ukradkiem. Wszystkich

siedmioro mistrzów odmówiło walczenia ze sobą nawzajem, wierząc, że

uda się im przetrwać klątwę. Przeżyli miesiąc – dopóki Carawen Lowe

nie załamał się i nie wymordował pozostałych”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

riony podążała za Finleyem, gdy gnali przez las. Za nimi śmigały

B przez zarośla wystrzelone klątwy, a Briony wciąż jeszcze czuła lęk

wywołany iluzyjnym czarem rzuconym przez Alistaira Lowe’a.


Była zawsze wyjątkowo podatna na wpływ takich klątw i nadal miała przed

oczami widok płetw grzbietowych przecinających czarną powierzchnię

wody, pożądliwego wzroku potwora i jego rozwartej paszczy.

Nie zatrzymali się, dopóki nie zostawili za sobą lasu i nie wyczerpali

całkowicie ze swoich pierścieni zaklęcia Przyspiesz Kroku. Finley

przykucnął za skalną wychodnią na skraju wrzosowisk, a Briony dołączyła

do niego chwilę później, oboje zbyt zdyszani i zmęczeni, by móc podążać

dalej bez odpoczynku.

– Byliśmy we dwoje na jednego – powiedział Finley tak cichym

głosem, że po plecach Briony przebiegły dreszcze. – A mimo to

ponieśliśmy porażkę.

– I teraz to on ma Relikt – dodała Briony.

Była w doskonałej formie fizycznej, mimo to serce waliło jej w piersi –

nie potrafiła się już zorientować, czy z paniki, czy wskutek nadmiernego

wysiłku.

Od początku turnieju minął tydzień, a ona spędziła ten czas na

cierpliwych usiłowaniach przekonania do siebie sojuszników. Zyskała

lojalność Carbry’ego po tym, jak pomogła odeprzeć atak Gavina, ale nadal

nie udawało się jej to z Elionor. Gdyby przyniosła Relikt, zwiększyłoby to

ich zaufanie do niej, poza tym artefakt umożliwiłby Briony przetestowanie

jej teorii.

Chciała wrzeszczeć z frustracji. Upłynął cały tydzień, a ona wciąż nie

miała niczego!

– Ale to nie klęska – rzekł szybko Finley, przede wszystkim do siebie. –

Spadnie jeszcze pięć Reliktów, a Płaszcz nie ochroni go przed Mieczem.

Jeśli my…

– Już miałeś Miecz, jednak Lowe nas pokonał. – Briony gniewnie

kopnęła kamienie leżące bezładnie wokół ich stóp. – Mając Płaszcz, stanie
się niezwyciężony.

Z każdą kolejną chwilą coraz bardziej docierały do niej konsekwencje

ich porażki. Alistair już wcześniej był groźnym, brutalnym przeciwnikiem

nawet bez wysokiej magii. Teraz pozostawało tylko kwestią czasu, zanim

wytropi Isobel lub Gavina. Albo od razu weźmie się za całą ich czwórkę.

A wtedy wszystko, co zrobiła siostrze, na nic się nie zda.

– To nie musi zmienić naszego planu – powiedział Finley. – Po prostu

oczekiwanie trochę się przedłuży. Ale to nic nie szkodzi: mamy potrzebne

środki obrony.

– Planu? – powtórzyła Briony, przypominając sobie, o czym mówił

Carbry jej pierwszego dnia w Klasztorze. – Przez cały miniony tydzień

napomykasz o jakiejś wspanialej strategii, ale wciąż mi nie wyjaśniłeś, na

czym polega.

Popatrzył na nią z wahaniem, które – miała nadzieję – nie oznaczało

podejrzliwości. Sprawiało wrażenie czegoś innego.

– Sojusz zapewnia nam przewagę liczebną, jednak uzgodniliśmy, że

wstrzymamy się z przeprowadzeniem ataku, dopóki każde z nas nie

przejmie jakiegoś Reliktu. To oznacza czekanie na odpowiedni moment, ale

wtedy będziemy dostatecznie silni, by wspólnie zlikwidować pozostałych.

Briony pojmowała tę koncepcję połączenia magicznych mocy. Brzmiała

sensownie i współgrała z jej własnymi planami zgromadzenia Reliktów

w celu zweryfikowania jej teorii. Wciąż jednak nie rozumiała wielu kwestii

dotyczących zdjęcia klątwy turnieju, a nie chciała wyjawić Finleyowi

swoich hipotez, nie mając żadnego dowodu.

– To dobry plan, ale dlaczego włączyłeś do niego Carbry’ego

i Elionor? – zapytała. – Oboje wiemy, że Isobel jest od nich silniejsza.

A Elionor może być…

– Znam Carbry’ego od lat.


– Ale ty nie kierujesz się sentymentami. Nie w tej sytuacji.

Pochwycił jej spojrzenie i przyjrzał się Briony tak, jak czynił często,

kiedy byli razem. Inni mylnie brali jego cierpliwe usposobieni za

niezdecydowanie, jednak dziewczyna wiedziała, że po prostu czekał na

idealny moment do zaatakowania.

– Oni są właściwym wyborem – mruknął, po czym się odwrócił,

wyraźnie kończąc rozmowę.

Ale Briony zrozumiała już przyczynę jego wahania sprzed chwili. Nie

była nią podejrzliwość, lecz wstyd.

– Wybrałeś ich, bo są słabi – powiedziała. – Bo potrzebujesz pomocy,

żeby zlikwidować Isobel i Alistaira, a mając Relikty, zdołacie we troje to

zrobić. Kiedy zostaniecie już tylko wy, żadne z tamtych dwojga nie będzie

dość silne, żeby pokonać ciebie.

Finley się nie poruszył, a gdy się odezwał, był spokojny i opanowany.

– To dobry plan.

Briony się wzdrygnęła. Chociaż zawsze potrafiła rozszyfrować Finleya,

poczuła nagle, że w gruncie rzeczy go nie zna: nie zna tej jego wersji,

Finleya Blaira jako mistrza. Było coś przerażającego w zaplanowaniu, że

będzie przez kilka tygodni mieszkał z ludźmi, których wybrał jako łatwych

do zamordowania, w tym także ją.

Ale było też coś przerażającego w tym, że odcięła palec młodszej

siostrze.

– A co, jeśli istnieje lepszy plan? – szepnęła. – Taki, w którym oni nie

muszą umrzeć.

Być może ta turniejowa wersja Finleya to nie był chłopak, jakiego

wcześniej znała, jednak musiała wierzyć, że tamta osoba nadal gdzieś

w nim jest. Kiedy Finley omawiał realia swojego planu, w jego głosie nie

było radości, a tylko rezygnacja. Oboje byli tutaj, żeby uczynić to, co
muszą. Briony mogła tylko mieć nadzieję, że Finley będzie skłonny

dostosować swój cel do jej celu.

– Co masz na myśli, mówiąc, że nie musieliby umrzeć? – spytał

nieufnie.

Briony przywołała całą pewność siebie, jaką miała.

– Nie zostałam mistrzynią, żeby zwyciężyć w turnieju. Znalazłam się

tutaj, aby położyć mu kres – oświadczyła.

Po czym przedstawiła Finleyowi tyle z prawdy, ile zdołała.

Opowiedziała o przeprowadzonych przez siebie analizach dotyczących

turnieju. O spotkaniu z Reidem MacTavishem i tym, co od niego

usłyszała – że są pewne istotne związki między poszczególnymi Reliktami

a Punktami Orientacyjnymi i że istnieje sposób unicestwienia wysokiej

magii, która stworzyła klątwę, bez wyrządzenia krzywdy osobom biorącym

udział w turnieju.

Pominęła sprawę z Innes. Posłużyła się przekonującym kłamstwem, że

siostra zrzekła się roli mistrzyni, kiedy usłyszała jej teorię. Nie było sensu

wyjawiać Finleyowi prawdy, skoro on nigdy jej nie pozna. A przynajmniej

nie pozna jej, dopóki Briony nie zniszczy turnieju.

– Wiem, jak to brzmi – zakończyła. – Ale w mojej rodzinie jest ta…

opowieść. O Lusterku i Wieży oraz ich współdziałaniu. O tym, że te dwie

rzeczy w pewnym sensie należą do nas. Poza tym musi istnieć jaki powód

tego, że jest siedem Punktów Orientacyjnych i siedem Reliktów, prawda?

Po jednym z punktów i artefaktów dla każdego z nas.

Przez całą rozmowę nie odrywała wzroku od Finleya, ale nie sposób

było odczytać czegokolwiek z wyrazu jego twarzy. Jedna jej połowa była

skryta w cieniu, druga – oblana czerwonym blaskiem Krwawej Zasłony.

Gdy skończyła mówić, zapadła długa, napięta cisza.

– Nie – powiedział wreszcie.


Briony upadła na duchu.

– Nie? Tylko tyle masz do powiedzenia?

– To nie może być prawda. Nasze rodzinne opowieści są tylko

opowieściami – odrzekł, lecz po raz pierwszy głos mu się załamał.

Sięgnął przez ramię i ścisnął rękojeść Miecza, jakby jedynie dzięki

temu mógł zachować opanowanie.

Briony wiedziała, co oznacza to załamanie głosu Finleya: rozterkę. Jej

słowa poruszyły go bardziej, niż chciał przyznać.

– Więc twoja rodzina też ma jakąś opowieść? – spytała.

– Jasne – rzucił. – O tym, jak pierwszy Blair został wezwany do jaskini

w górach na skraju Ilvernath i pokonał smoka, aby zdobyć strzeżony przez

niego skarb, a potem wyciągnął Miecz, nasz Relikt, z podziemnego jeziora

wewnątrz jaskini. Smok, Briony. Wszystko, za czym podążasz, to tylko

bajka.

Miecz i Jaskinia. Kolejne dwie rzeczy tworzące parę.

– Być może jest w tym trochę… dramatycznego upiększenia –

przyznała. Zawsze lubiła dramatyczne upiększenia. – Ale te opowieści

muszą także zawierać prawdę.

– Nie możesz marnować tutaj czasu na ściganie fantazji.

– Jesteś tak pewien swojej racji, że postawisz na to życie Carbry’ego

i Elionor? – syknęła. – Postawiłbyś na to moje życie?

– Oczywiście, że jestem pewien! – wykrzyknął. Głos jeszcze bardziej

mu się łamał, ujawniając emocje: wściekłość, strach, frustrację. – Byłem

pewien. Miałem plan. Trenowałem, żeby się do niego przygotować. Byłem

gotowy go zrealizować. Ale teraz jak mogę być czegokolwiek pewien?

Zmierzył Briony gniewnym spojrzeniem, jakby ofiarowała mu rozpacz

zamiast nadziei. Jakby nie chciał znaleźć wyjścia z tej sytuacji.


– Nie możesz – odrzekła. – Nie, dopóki nie znajdę dowodu.

– Ale dlaczego miałabyś tego chcieć? Rok temu gotowa byłaś zrobić

wszystko, by zostać mistrzynią, a teraz mówisz, że chcesz skończyć na

zawsze z turniejem. Skąd mam wiedzieć, że to nie jest jakiś podstęp?

– Nie jest – powiedziała.

Mogłaby zapewniać Finleya sto razy, że nie chce go zabić, lecz to

najwyraźniej nie miało dla niego znaczenia. Już zawsze będzie ich dzieliła

ta dawna kłótnia. A teraz nie wątpiła, że mówił serio, kiedy przyznał, że

zmienił zdanie.

– Przysięgam – dodała.

– Nie wierzę ci – odparł. Sięgnął do kieszeni i wyjął kamień zaklęć. –

Ten kamień zawiera zaklęcie Złotousty. Pozwolisz, żebym rzucił je na

ciebie?

Zaklęcie prawdy z piątego poziomu. Briony powstrzymała nowy

przypływ paniki. Jeżeli Finley zapyta ją o Innes, pod wpływem zaklęcia

powie mu wszystko. Ale jeśli odmówi, nigdy go nie przekona.

– Jasne – odrzekła, starając się, by w jej głosie nie zabrzmiał niepokój.

Finley odetchnął głęboko, jakby nie się spodziewał, że dziewczyna się

zgodzi.

– Dobrze.

Wziął jej dłoń w swoją, ciepłą i silną, stwardniałą od długotrwałego

treningu bojowego. Gdy przesunął kciukiem po jednej z kostek jej palców,

przez kręgosłup Briony przebiegło drżenie.

Po chwili kamień rozjarzył się białą zwykłą magią. Jej część wysączyła

się na zewnątrz – pasemko mgły, które podążyło spiralnym ruchem ku

wargom Briony. Otworzyła usta i wciągnęła magię. Skrzywiła się, gdy

z mrowieniem spływała w dół jej gardła. Wyczuwała, że tworzy się tam

ślad, linia biegnąca spod podbródka do mostka. Świat wydał się jej nagle
dziwnie odległy. Chwilę później w jej przymglony umysł wdarł się głos

Finleya:

– Czy naprawdę chcesz położyć kres turniejowi?

– Tak.

– Czy to dlatego zostałaś mistrzynią zamiast twojej siostry?

Briony skinęła głową. Lecz to nie był jedyny powód. Z jej ust wyrwała

się inna prawda, zanim zdołała ją powstrzymać.

– Ja… wiedziałam, że Innes nie zdoła przetrwać na tyle długo, by

mogła sama sprawdzić tę teorię. Nie jest tak silna jak ja.

– Rozumiem. – Finley zacisnął palce wokół jej palców. – Gotowa jesteś

zaryzykować życie dla tej teorii?

– Tak – odpowiedziała szczerze.

Mrowienie w gardle Briony zaczęło ustępować. Zaklęcia prawdy nigdy

nie działają długo, nawet te potężne.

– Czy mogę ci zaufać? – wyszeptał Finley.

Briony spojrzała mu w oczy.

– Naprawdę mam taką nadzieję.

Przestało ją mrowić, zaklęcie Złotousty się wyczerpało. Chmury

przepłynęły dalej na niebie i twarz Finleya znalazła się w pełnym świetle.

– Dobrze – rzekł z powagą, cofając dłoń. – Pomogę ci. To znaczy na

razie. Tyle mogę przyrzec.

Briony poczuła, że mogłaby się rozpłakać. To przyrzeczenie było czymś

więcej, niż się spodziewała. Może czymś więcej, niż zasłużyła.

Powrót Briony i Finleya do Klasztoru został przyjęty z mieszaniną ulgi

i rozczarowania. Elionor wyglądała na zirytowaną tym, że wrócili

z pustymi rękami, natomiast Carbry był szczęśliwy, że przeżyli. Omówili

przebieg nocy, siedząc wokół żelaznego stołu na głównym dziedzińcu, na


którym magiczne lampy tylko w niewielkim stopniu rozpraszały posępny

czerwony blask Krwawej Zasłony. Wokół nich bzyczały chmary owadów

łaknących krwi i mających irytujący nawyk unikania kierowanych przeciw

nim klątw.

– Potrzebujemy lepszej strategii – powiedziała Elionor. – Mówiłam ci,

że powinniśmy wszyscy razem pójść po Relikt.

– I zostawić nasz Punkt Orientacyjny bez obrony? – Finley pokręcił

głową. – To byłoby zbyt wielkie ryzyko po ataku Gavina Grieve’a.

– Ja nie mam nic przeciwko trzymaniu się z tyłu – pisnął Carbry.

Położył na stole kilka notatek dotyczących historii swojej rodziny i teraz je

przeglądał. – Ostatni członek rodziny Darrowów, który zwyciężył

w turnieju, osiągnął to dzięki strategicznemu wycofaniu się do swojego

Punktu Orientacyjnego, dopóki inni mistrzowie nie pozabijali się

nawzajem…

– Masz na myśli to, że się ukrywał – powiedziała Elionor. – Jesteś

silniejszy niż twój przodek, jasne? Sama twoja klątwa Pradawne Strzały

mogłaby zlikwidować kogoś za jednym zamachem. Nadal nie rozumiem,

dlaczego nie użyłeś jej przeciwko Gavinowi.

Carbry przesunął kciukiem po wielkim pierścieniu klątw

z charakterystycznym owalnie ciętym drogim kamieniem, który miał na

palcu.

– Nie byłem pewien, czy zadziała – odrzekł cicho. – I obawiałem się

skutków ubocznych.

Elionor przewróciła oczami.

– Wuj Arthur przechwala się od wielu lat, że potrafisz rzucać zaklęcia

Urządzenie Mnemoniczne, a one są z poziomu ósmego. Jesteś w pełni

kompetentny.

– Czy wy jesteście spokrewnieni? – zapytała Briony.


– Jesteśmy kuzynami – odpowiedział Carbry. – Jej tata to brat mojej

mamy. Kiedy się ożenił, przyjął nazwisko Payne. – Pochylił się do przodu

i wyszeptał: – Elionor jest naturalną blondynką.

– Rzucę na ciebie klątwę! – warknęła Elionor, ale sprawiała wrażenie

raczej poirytowanej niż rozgniewanej. – Powinieneś przestać się

zamartwiać twoją zdolnością rzucania zaklęć. Finley i ja obiecaliśmy cię

chronić.

Briony ogarnęło nagłe przerażenie na wspomnienie tego, co wyznał

Finley podczas ich niedawnej rozmowy – że tych dwoje, których traktował

jak przyjaciół, uznał za najłatwiejszych do zamordowania. Ale czy ona

byłaby w turnieju mniej bezwzględna, gdyby rodzina wybrała ją na

mistrzynię? Znała odpowiedź, dobrze pamiętała własną strategię. Objąć

Wieżę. Zawrzeć sojusz z Isobel, jeśli zdoła. Zaatakować i zlikwidować

pozostałych, jedno po drugim.

A potem wbić nóż w plecy swojej byłej najlepszej przyjaciółce. Ten

ostatni krok wydawał się jej zawsze odległy, był niewygodną prawdą, którą

od siebie odsuwała. Teraz sama myśl o tym przyprawiła ją o mdłości.

Nawet jeśli Finley zauważył jej znaczące spojrzenie, celowo je

zignorował.

– Zgadzam się, że błędnie oceniliśmy sytuację – powiedział. – Nie

możemy sobie pozwolić na to, żeby nasi przeciwnicy przejęli jeszcze jakieś

Relikty. Musimy być bardziej agresywni. Kiedy następnym razem spadnie

artefakt, pójdziemy po niego wszyscy.

– Uważam, że powinniśmy działać natychmiast – zripostowała

Elionor. – Czekamy cały tydzień, a przecież już mamy Relikt. A Gavin nie

ma. Moglibyśmy go zlikwidować.

Finley posłał spojrzenie w kierunku Briony. Zrozumiała – w drodze

powrotnej omówili konieczność udowodnienia, co się dzieje, zanim


przedstawią teorię sojusznikom. Ale do tego potrzebowali następnego

Reliktu i będą musieli się dowiedzieć, z którym Punktem Orientacyjnym

tworzy parę. Briony nie mogła połączyć Miecza z Jaskinią, dopóki na

zewnątrz czaił się Alistair. I żadne z nich dwojga nie chciało, żeby w tym

czasie ktokolwiek niepotrzebnie zginął.

Briony pragnęła dowieść swojej teorii zwłaszcza Elionor. Dlatego

postanowiła być cierpliwa, bez względu na to, jak bardzo doskwierało jej

czekanie. Czekanie, aż spadnie następny Relikt. Czekanie, aż Elionor

nauczy się bardziej jej ufać.

– Gavin niemal nas pokonał na naszym własnym terenie – powiedziała

pospiesznie. – Nie obchodzi mnie, że on jest z rodziny Grieve’ów. Musimy

traktować go jako poważne zagrożenie, a to oznacza czekanie i trzymanie

się planu.

– Mnie to odpowiada – oświadczył Carbry.

– Czyli troje z nas głosuje za tym planem? – zapytała Briony.

Elionor popatrzyła na nich, marszcząc brwi.

– Przyszliśmy tu walczyć. Musimy o tym pamiętać.

– Pamiętamy – rzucił szybko Finley. – Wiesz, jak cenię w tobie zapał do

walki. Ale założę się, że z zebranych przez Carbry’ego informacji wynika,

że nikt nie zwycięży w turnieju, po prostu rzucając się bez namysłu na

przeciwników.

– No… właściwie sześćset lat temu był pewien Thorburn, który… –

zaczął Carbry.

Finley spiorunował go wzrokiem i Carbry natychmiast ucichł. To

przypomniało Briony siostrę i wszystkie sytuacje, kiedy przerywała Innes,

gdy ta zaczynała nadmiernie ekscytować się zebranymi przez siebie

materiałami na temat turnieju. Na to wspomnienie ból przeszył jej serce.

– A zatem ustalone – rzekł stanowczo Finley.


Briony zaskoczyło to, jak bardzo podoba się jej myśl o ich czworgu

unicestwiających razem turniej. Miała już po swojej stronie Finleya. Może

nie będzie tak trudno przekonać pozostałych, by się do niej przyłączyli.

„Jeśli tylko uda mi się skłonić ich, żeby przedstawili opowieści swoich

rodzin, jeżeli zdołamy zdobyć następny Relikt, zweryfikujemy teorię

w rzeczywistości – pomyślała Briony, rozglądając się po sojusznikach. –

Potrzebuję tylko więcej czasu”.

Do jej umysłu napłynął obraz Innes leżącej na ziemi, nieprzytomnej.

Przypomniała sobie, co czuła, gdy trzymała odcięty palec siostry,

błyszczącą nagą kość na jego końcu, gdy ściągała pierścień mistrzyni.

Sprawi, że ta ofiara nie będzie daremna. Musi to zrobić.


ISOBEL MACASLAN

„Podobnie jak Punkty Orientacyjne, Relikty mają swoiste zalety

i wady. Na przykład Płaszcz zapewnia właścicielowi osłonę przed

zagrożeniami, ale utrudnia rzucanie ofensywnych czarów”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

środku nocy zbudził Isobel stojący nad nią Alistair.

W Wrzasnęła i szarpnięciem naciągnęła na siebie

podkoszulków, które służyły jej za koc, jakby to mogło uchronić


stertę
ją przed straszliwą śmiercią.

Lecz zamiast ją zabić, Alistair rzucił jej na kolana torbę.

– To twoje. Weź to.

Był blady, bledszy niż zwykle. A lewa ręka zwisała mu bezwładnie przy

boku, pokryta fioletowymi sińcami.

Isobel podejrzliwie otworzyła zamek błyskawiczny torby, przekonana,

że to podstęp. Wewnątrz było coś miękkiego, jedwabistego i białego, ale

dopiero kiedy to wyjęła, zorientowała się, co to takiego.

– Płaszcz? – spytała oszołomiona, nie rozumiejąc.

– Jeden jedyny – rzekł sucho. – Jest nie do pokonania. I jest twój.

Podszedł do biurka i poszperał pośród leżących luzem kryształów,

szukając jakiegoś konkretnego kamienia zaklęć. Potem oparł się plecami

o ścianę i zaciskając usta w cienką linię, zaczął magicznie leczyć swoje

ramię. Isobel zorientowała się, że jest złamane.

Dlaczego Alistair – na którego łaskę była zdana – miałby jej dać coś tak

podkopującego wszelką władzę, jaką nad nią miał? Dzięki Płaszczowi

Isobel będzie chroniona przed wszystkimi zaklęciami i klątwami zwykłej

magii, w tym także tymi Alistaira.

– Co się stało? – spytała cicho.

Wzdrygnął się.

– Żeby go zdobyć, musiałem odeprzeć atak Thorburn i Blaira. Ale

zwyciężyłem.

– Czy oni…?

Serce ścisnęło się jej na myśl o Briony. Nawet nie zdawała sobie

sprawy, że Briony współdziała teraz z Finleyem, chociaż chyba nie powinna

być tym zaskoczona.

Alistair pokręcił głową.


– Nie. Nie zabiłem ich.

Ale wyglądał na wstrząśniętego i niewątpliwie był ranny.

Walczył dla niej.

– Dlaczego to zrobiłeś? – spytała, ponieważ w żaden sposób nie umiała

pogodzić widoku Alistaira rannego i drżącego z obrazem tamtego, który

przed kilkoma godzinami niemal ją zamordował.

– Bo nie mogę znieść tego, jak na mnie patrzysz – odparł. – Jak na

potwora.

– Naprawdę?

Już wcześniej odkryła, że Alistair nie jest pozbawiony wrażliwości,

jednak obmyślił dla siebie tę rolę potwora, gdyż tego chciał.

– Najwyraźniej kiepski ze mnie potwór – powiedział i sięgnął po

następny uzdrawiający pierścień zaklęć, gdyż całkowicie zużył moc

pierwszego.

Isobel niepewna, jak ma zareagować, naciągnęła na siebie Płaszcz

i zapięła jego trzy guziki z kamieni zaklęć. Niewątpliwie pulsowały

intensywną czerwienią wysokiej magii, ale nie mogła jej zobaczyć. Napięte

ramiona dziewczyny rozluźniły się po raz pierwszy, odkąd straciła swoje

magiczne moce. W tym Płaszczu była bezpieczna. To najcenniejszy

podarunek, jaki kiedykolwiek dostała.

Kiedy Alistair skończył, bez słowa rzucił stertę własnych ubrań na

podłogę skalnej komory.

– Możesz zająć łóżko – powiedział.

– Ee… dziękuję – odrzekła.

Łóżko wyglądało dla niej równie odrażająco jak podłoga, ale

przynajmniej było wygodne. Wśliznęła się pod nadgryzioną przez mole

kołdrę i przyglądała się, jak Alistair zwija rozpinany sweter, formując

z niego poduszkę.
W pomieszczeniu panowała taka cisza, że Isobel mogła słyszeć, jak jej

serce łomocze o żebra. Łatwiej było jej spędzać noce z Alistairem, kiedy

sądziła, że uwodzenie go stanowi po prostu część jej strategii. Ponieważ

z każdym jego dotykiem, z każdym zapierającym jej dech w piersi

spojrzeniem, jakie na nią rzucał, coraz bardziej dostrzegała w nim nie tylko

okrucieństwo, ale i cechy, które wcześniej usiłowała ignorować.

On rzeczywiście był bystry. Chociaż potrzebował jej wskazówek

podczas wytwarzania zaklęć, zadawał trafne pytania i szybko pojął

szczegóły wzorca tego procesu. Potrafił narzucić sobie surową dyscyplinę,

zwłaszcza jeśli chodziło o naukę – często zasiadał rano z Isobel do

wytwarzania zaklęć i zajmował się tym przez wiele godzin bez przerwy,

dopóki jej umysłu nie zaczynało ogarniać znużenie. Podobały się jej

szarozielone oczy chłopaka, jakby stworzone do tego, by je podziwiać

w blasku świec.

Będzie musiała ponownie przemyśleć swoją opinię o nim – podobnie

jak wszystko inne.

– Kim my jesteśmy? – zapytała.

Milczał przez kilka chwil, zanim odpowiedział:

– Mistrzami.

Był to tylko bardziej uprzejmy sposób nazwani ich wrogami.

– Zawarliśmy układ – powiedziała.

Miała pomóc mu w wytworzeniu nowych zaklęć i klątw, a on miał jej

pomóc w odzyskaniu magicznych mocy. Zaryzykował życie, by zdobyć dla

niej Płaszcz, choć go o to nie prosiła.

– Przepraszam, że wcześniej cię przestraszyłem. Teraz, gdy masz

Relikt, możesz odejść, kiedykolwiek zechcesz.

Ale Isobel nie sądziła, by odejście było rozsądnym posunięciem. Już

wcześniej wiedziała, że Carbry Darrow, Elionor Payne i Finley Blair


zawarli sojusz. A skoro Alistair dzisiejszej nocy starł się również z Briony,

to oznaczało, że ona prawdopodobnie dołączyła do tamtych trojga. Nawet

jeśli Isobel odzyska swoje magiczne moce, będzie miała o wiele większe

szanse pokonania czteroosobowej grupy, też mając sojusznika. Wprawdzie

trudno twierdzić, że proporcja dwoje przeciwko czworgu to gwarancja

zwycięstwa, jednak Isobel i Alistair są razem silniejsi od tamtych.

– Powinniśmy zostać sojusznikami – powiedziała do niego.

– Sojusze jedynie odwlekają nieuniknione.

– Jedno przeciwko czworgu to samobójstwo.

– No cóż, nawet gdybyśmy zawarli sojusz, tylko ja z nas dwojga mogę

walczyć.

– Ale to się zmieni, gdy odzyskam magię – odparła, jakby to było

całkiem proste, jakby przez miniony tydzień nie zadręczała się nieustannie

pytaniem, co zrobiła źle podczas wytwarzania klątwy Uścisk Kostuchy.

Alistair uniósł się do pozycji siedzącej na prowizorycznym posłaniu,

odwrócił do Isobel i obrzucił ją tak intensywnym spojrzeniem, że oddech

uwiązł jej w gardle. Teraz, gdy miała Płaszcz, ich siły były nieco bardziej

wyrównane, ale z jakiegoś powodu Alistair nadal budził w niej niepokój.

– Jeśli w trakcie próby jej odzyskania znów popełnisz błąd, możesz

zginąć – powiedział.

– Bez magicznych mocy na pewno zginę – zauważyła. – Płaszcz nie

będzie mnie wiecznie chronił.

– Nie wiesz nawet, co poszło źle.

– Jestem pewna, że coś związanego z ofiarowaniem. A przynajmniej

prawie pewna.

Alistair zerwał się na nogi.

– Gdybyś miała Lusterko, otrzymałabyś odpowiedź. Zyskałabyś

całkowitą pewność.
Zaintrygowana Isobel zastanowiła się nad tym. Lusterko było jednym

z pięciu Reliktów, które jeszcze nie spadły. Udzielało swojemu

posiadaczowi odpowiedzi na dowolne trzy pytania, a także pozwalało na

szpiegowanie przeciwników.

– Mogłabym je zapytać, co zrobiłam źle! – zawołała podekscytowana.

Na myśl o możliwości odzyskania magicznych mocy poczuła przypływ

nadziei. Nie musiałaby dłużej ukrywać się w ponurej, odrażającej grocie.

Mogłaby przestać wyrzucać sobie tamten błąd. Zeszłaby z tej góry, będąc

znów najpotężniejszą mistrzynią spośród uczestników turnieju. A potem…

Potem spróbowałaby zabić ich wszystkich – zanim oni zabiją ją.

Przełknęła nerwowo. Przez miniony tydzień była tak skoncentrowana

na przekonywaniu Alistaira, żeby jej nie zamordował, że odłożyła na bok

myśli o powodach, dla których nie chciała zostać mistrzynią.

– Problem w tym… – zaczął Alistair, nie patrząc na nią, chociaż oparł

się o kolumienkę baldachimu w nogach łóżka, na którym leżała; wiszące

tuż nad jego głową pajęczyny wyglądały w świetle świec jak dziwaczna

korona – …że do końca turnieju zostało jeszcze jedenaście tygodni. To

mnóstwo czasu na czekanie, aż spadnie Lusterko. Spędzonego… ze mną.

Zawiesił głos i Isobel zdała sobie sprawę, że nawet jeśli wiedział, iż jej

flirtowanie z nim było tylko komedią, wyraźnie wywarło na nim wrażenie.

Wydawał się niemal zraniony.

Chociaż ją przeprosił i ofiarował jej Płaszcz, wciąż pamiętała, że

wcześniej śmiertelnie ją przestraszył. Nie musi go przepraszać za zranienie

uczuć, skoro po prostu usiłowała przetrwać.

„To była tylko gra” – powiedziała do siebie.

Dlaczego więc oblała się rumieńcem na myśl o spędzeniu jedenastu

tygodni w Jaskini sam na sam z Alistairem Lowe’em?

Zmuszając się do przybrania nonszalanckiego tonu, cicho oznajmiła:


– Mam nadzieję, że twoja broszura z krzyżówkami wystarczy nam do

tego czasu.

Alistair zaśmiał się głośno, chociaż chwilę wcześniej wstrzymywał

oddech.

– Nie, jeśli nadal będziesz bez przerwy nad nią ślęczała.

– Inni mistrzowie nie zaczekają tak długo – zauważyła.

W gruncie rzeczy dziwiło ją, że wciąż jeszcze czekali.

– Ta Jaskinia jest drugim najsilniej bronionym Punktem Orientacyjnym

w…

– Ale jeżeli któryś z pozostałych mistrzów przejmie Koronę, wówczas

magiczna moc wszystkich Punktów Orientacyjnych osłabnie. Albo jeśli

spadnie Medalion, który umożliwia unieważnienie posiadania innych

Reliktów i Punktów Orientacyjnych…

– Wtedy ich pokonam, jasne? – rzucił z furią Alistair. – Właśnie w tym

celu trenowałem.

Alistair mógł być bystry i potężny, jednak nawet on nie sprosta grupie

mistrzów uzbrojonych w Relikty.

Ale sprawiał pewnego siebie i był Lowe’em. Może naprawdę wyszkolił

się wystarczająco, by przezwyciężyć wszelkie przeciwności.

– Mogę cię o coś zapytać? – szepnęła.

– Jasne.

– Czy zawsze chciałeś zostać mistrzem?

– Tak – odrzekł rzeczowym tonem.

– Och – westchnęła Isobel.

Ścisnęła w pięści prześcieradło i pomyślała o ojcu. Być może miał

rację. Może ona rzeczywiście od początku odrzuciła dziedzictwo i honor

swojej rodziny.
– Wiem, jak to brzmi – dorzucił szybko Alistair, błędnie interpretując jej

reakcję. – To nie tak, że rwałem się do tego, by wystawić się na

niebezpieczeństwo czy zabić innych ludzi. Ale… – głos mu stwardniał –

przez całe życie mówiono nam, że tylko to ma znaczenie. Że otrzymaliśmy

role do odegrania.

– Masz na myśli siebie i swojego brata? To on był wtedy z tobą w pubie

Pod Sroką, prawda?

Przez moment rysy twarzy Alistaira niepokojąco się wyostrzyły. Isobel

zaniepokoiła się, że czymś go zdenerwowała, więc dodała pospiesznie:

– Nie musisz… To było z mojej strony nietaktowne…

– Nie, w porządku – powiedział. Jego grdyka podskoczyła, gdy

przełknął nerwowo. Spytał napiętym tonem: – A co z tobą? Przypuszczam,

że skoro tak wcześnie ogłoszono cię mistrzynią, musiałaś tego chcieć: bycia

sławną i tak dalej.

Isobel zaśmiała się gorzko, przypominając sobie, jak po raz pierwszy

zatrzymał ją dziennikarz, gdy szła do szkoły. Że poczuła mdłości, kiedy

nazwał ją mistrzynią. Jakim uśmiechem zareagowała Briony. Nawet po

roku te wspomnienia wciąż wydawały się świeże i bolesne.

– Wszystko to było pomyłką – rzekła drżącym głosem. – Nie zależało

mi na zostaniu celebrytką. Gdyby nie chodziło o… – „O najlepszą

przyjaciółkę. O rodzinę”. Ale nie chciała zagłębiać się w tę kwestię. – To

nie miało tak wyglądać.

Alistair zapytał zaskakująco łagodnym tonem:

– Więc nie chciałaś być mistrzynią?

– Nie – odpowiedziała Isobel, chociaż miała wrażenie, że przyznaje się

do czegoś okropnego. – Nie chciałam. I… nadal nie chcę. Czasami gdy

zamykam oczy, udaję, że to wszystko nie jest rzeczywiste. Że wciąż leżę

w łóżku moim domu.


W tym pokoju, który doprowadziła klątwą do ruiny tylko dlatego, że

była gniewna i przestraszona.

Nagle zgasły świece, pogrążając pomieszczenie, oświetlone wcześniej

tylko słabym blaskiem, w całkowitej ciemności. Isobel dopiero po chwili

zorientowała się, że to Alistair zgasił je zaklęciem – dla niej. Tak aby nie

widziała, gdzie naprawdę jest. Nadal jednak czuła zapach groty: odór

zgnilizny, pleśni i wilgotnej ziemi bijący od ścian.

– Chcesz usłyszeć coś zabawnego? – spytał. – Gdybym miał wybrać

pomiędzy zostaniem tutaj a powrotem do domu, wybrałbym to miejsce.

Z tobą.

Isobel nie uważała tego za zabawne. Na język cisnęło się jej mnóstwo

pytań dotyczących Lowe’ów i tego, czy prawdziwe są te szokujące plotki

na ich temat szeptane w Ilvernath.

Lecz zamiast być wścibska, powiedziała:

– Nie musisz spać na podłodze. Wiem, jakie to niewygodne.

– Myślę, że jestem ci winien więcej niż spędzenie nocy na podłodze.

– Dzisiejszej nocy złamałeś rękę. Nawet jeśli ją wyleczyłeś, będzie

sztywna. Nie chcę, żeby mój sojusznik cierpiał.

Wiedziała, że po tym, jak z nim flirtowała, Alistair może opacznie

zrozumieć każde zaproszenie z jej strony. Zwłaszcza dotyczące położenia

się do łóżka, tak blisko niej i w całkowitej ciemności.

Ale ona nie mogła opacznie zrozumieć tego, że serce zabiło jej mocno,

kiedy poczuła, jak materac ugiął się, gdy Alistair na nim usiadł. Gdy

położył się obok niej i przeniknął ją żar, od głowy do palców stóp.

Wiedziała jednak, że nie wyniknie z tego nic dobrego.

Przypomniała samej sobie, że to jest Alistair Lowe, którego wszyscy

ogłosili jej największym rywalem. Chłopak, przed którym ostrzegała ją

matka.
Po tym, jak zamordują innych mistrzów – w tym jej byłą najlepszą

przyjaciółkę – pozostaną tylko we dwoje. Może to będzie za miesiąc, może

za kilka dni. Ale właśnie do tego prowadzą sojusze. Nie do pocałunku

skradzionego w mroku ani bezcennego podarunku ofiarowanego z własnej

woli.

Prowadzą do pojedynku.

Wyrwana z uroczych rojeń Isobel odwróciła się plecami do Alistaira.

Upłynęło kilka minut, a on leżał nieruchomo. Nie była nawet pewna, czy

jeszcze nie śpi.

– Opowiedz mi jakąś historię o potworach – wyszeptała.

Poruszył się, a potem wymamrotał sennie:

– Słyszałaś o nocnych kreaturach?

– Nie.

– Przyciągają je miejsca pogrążone w całkowitej ciemności, ponieważ

ich ciała są z cienia – zaczął. Isobel zauważyła kompletną ciemność wokoło

i wsunęła się głębiej pod koce. – Widzą w mroku nie lepiej od ciebie, ale

nawet najsłabsze światło wypala im oczy. Właśnie dlatego szukają oczu.

Nowych, które nie spłoną w dziennym świetle. Które będą mogły wyłupić

i zastąpić nimi swoje. Tak aby nocne kreatury mogły wreszcie napawać się

widokiem zewnętrznego świata.

Strach Isobel ustąpił. Jej prawdziwe lęki zostały zastąpione

zmyślonymi. A kiedy w końcu usnęła, nie śniła o zgonie Briony. Nie śniła

o tym, jak by to było pocałować Alistaira albo rzucić na niego klątwę. Śniła

o lękach, które tym razem wydawały się możliwe do pokonania.


GAVIN GRIEVE

„Jedno z moich najwcześniejszych wspomnień to widok tego, jak moja

rodzina stawia pieniądze na to, że nasz mistrz zginie jako pierwszy. Nie

pomylili się”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

any Gavina, które odniósł w Klasztorze, zagoiły się dopiero po

R tygodniu. W tym czasie jego ciało wydawało mu się obce, nie

funkcjonowało w sposób, jaki znał. Schował wszystkie swoje


pierścienie zaklęć do szuflady komody i przespał kilka dni, pocąc się od

gorączki w wilgotnych podkoszulkach, zanim nie odzyskał przytomności na

tyle, by doznać paranoicznego lęku.

Kiedy wreszcie poczuł się dość dobrze, opuścił bezpieczny, chroniony

Zamek i wyruszył przez wrzosowiska. Zdawało się, że dotarcie do celu bez

użycia zaklęcia Stąd Tam zajęło mu wieki, ale nie chciał marnować więcej

magii niż to absolutnie niezbędne. Przynajmniej dopóki nie znajdzie

sposobu powstrzymania własnych pierścieni zaklęć przed

natychmiastowym wysysaniem za każdym razem jego siły życiowej.

Podążanie w kierunku samego Ilvernath nie miało sensu. Żaden mistrz

nie mógł wejść do miasteczka podczas turnieju. Środek Krwawej Zasłony

znajdował się w centrum Ilvernath, nad Filarem Mistrzów, i odgradzał

uczestników turnieju od miasta, a także miasto od nich. W trakcie kilku

miesięcy trwania turnieju nikt nie mógł dostać się do Ilvernath ani go

opuścić. Po zakończeniu zwycięska rodzina zawsze wymazywała ten fakt

z pamięci mieszkańców.

Ale po tym, jak Gavin, używając zaklęcia Ukryty Przed Wzrokiem,

przeniknął przez czary ochronne Klasztoru, uświadomił sobie, że jego

nowej magicznej mocy nie ograniczają zwykłe zasady magii. Może więc

z jej pomocą złamałby również tę zasadę.

Niebawem w jego polu widzenia pojawiła się bariera oddzielająca teren

turnieju od reszty Ilvernath, wyrastająca wysoko spomiędzy drzew.

Półprzejrzysty mur pulsujący czerwienią wysokiej magii – wewnętrzna

Krwawa Zasłona. W jej pobliżu widok był niemal piękny: szkarłatne

drobiny wirowały niczym połyskująca farba olejna.

Gavin rzucił zaklęcie Ukryty Przed Wzrokiem i jego ciało stało się

niewidzialne, tak jak wcześniej w Klasztorze. Po chwili poczuł ból

w ramieniu, gdy pierścień zaklęć ponownie się napełniał.


Czując się głupio, wyciągnął rękę w kierunku wewnętrznej Krwawej

Zasłony. Gdy musnął palcami tę ścianę wysokiej magii, uznał, że jest

dziwnie przyjemna w dotyku, trochę jak glina. Na próbę zamknął dłoń

wokół niej, a wysoka magia pozwoliła, by ją chwycił i odciągnął w bok.

Po raz pierwszy od tygodnia Gavin znów poczuł się potężny.

Drapał barierę paznokciami, póki nie rozerwał w niej otworu, a potem

ostrożnie przez niego przeszedł. Zatoczył się, gdy znalazł się na chodniku

po drugiej stronie bariery, ale odzyskał równowagę. Ledwie zdążył

przyjrzeć się miastu, którego – jak dotąd myślał – już nigdy więcej nie

zobaczy, gdy spostrzegł grupę ludzi zgromadzonych przy skraju bariery.

Widok lampy błyskowej aparatu fotograficznego potwierdził jego

przypuszczenie: byli to reporterzy.

Wezbrała w nim panika, jednak dzięki zaklęciu Ukryty Przed Wzrokiem

reporterzy go nie dostrzegali. Gapili się w jego stronę, nieświadomi, że

jakiś mistrz przygląda się im z odległości zaledwie kilku metrów.

– Znajduję się w osławionym miasteczku Ilvernath – powiedział jeden

z nich do kamery. – Wiem, że nasi widzowie są spragnieni najświeższych

nowin, ale jak dotąd minął tydzień i nic się nie zmieniło, a my nie mamy

żadnych wiadomości dotyczących turnieju. Krwawa Zasłona pozostaje

równie czerwona jak dotychczas, a nasz korespondent przebywający przy

Filarze Mistrzów donosi nam, że żadne z nazwisk Siódemki Rzeźników nie

zostało jeszcze wykreślone.

„Sępy” – pomyślał Gavin. Przestał słuchać i odwrócił się ku wyrwie,

którą zrobił w barierze. Chwycił dwiema rękami jej brzegi i zamknął je

szarpnięciem, a wysoka magia z powrotem się zrosła. Nie mógł ryzykować

zostawienia wejścia, przez które inni mogliby przejść. Jeszcze tego

brakowało, żeby dziennikarze pętali się po terenie turnieju.


To, co zrobił, nie powinno być możliwe. Ale skoro udało mu się

pomajstrować przy samej materii turnieju… no cóż, zaczął się zastanawiać,

czego jeszcze mógłby dokonać.

Wziął głęboki wdech i zdecydowanym krokiem ruszył drogą

prowadzącą do właściwego Ilvernath; kontury mijanych budynków

rysowały się ostro na tle szkarłatnego mroku nieba. Był już wieczór

i większość ludzi wróciła do swoich domów albo pokoi hotelowych. Ci,

których mijał, nie zauważali go dzięki jego zaklęciu, mimo to za każdym

razem gdy widział kogoś idącego w jego kierunku, ogarniał go niepokój.

Kluczył brukowanymi ulicami, póki nie znalazł sklepu z klątwami

MacTavisha. Chociaż sklep był zamknięty, zerknął przez okno i dostrzegł

wewnątrz Reida, który siedział pochylony nad deską czarów, skupiony na

pracy.

Gavin zdjął swoje zaklęcie i załomotał do drzwi.

Reid uniósł głowę i utkwił spojrzenie w Gavinie, ale nie wyglądał na

tak zszokowanego jego widokiem, jak powinien. To wytrąciło chłopca

z równowagi.

– Witaj, Grieve – powiedział Reid miękkim głosem, wpuszczając go do

środka.

Gavin zmarszczył brwi.

– Musimy porozmawiać.

– Najwyraźniej tatuaż działa, skoro zdołałeś wejść do miasta.

– A więc wiedziałeś. Co jeszcze potrafię zrobić? – spytał Gavin głosem

ostrym od tłumionej irytacji. – Nie jestem stanie panować nad moją magią

i to doprowadzi mnie do śmierci.

– Poprosiłeś mnie o pomoc – rzekł Reid sprawiający wrażenie

umiarkowanie znudzonego. – Udzieliłem ci jej. Tkwimy w tym obaj.


– Nie powiedziałeś mi, że ta magia będzie powodowała to! – warknął

Gavin, szarpnięciem podciągając rękaw.

Całe jego ramię pulsowało fioletowo-zielonym, chorobliwie

wyglądającym światłem. Magia wniknęła w żyły od nadgarstka do barku,

mięśnie i ścięgna nabrzmiały, a dolna część klepsydry była już mniej więcej

w jednej czwartej wypełniona piaskiem. Wyleczenie z klątw, które rzuciła

na niego Elionor, kosztowało Gavina tyle magii – tyle życia – że wolał

o tym nie myśleć.

Reid znieruchomiał na moment, przyglądając się uważnie ramieniu

Gavina.

– Zmieniłem twoje ciało w naczynie do wypompowywania z niego

potężnej surowej magii. Czy myślałeś, że używanie jej będzie zabawą? Nie

bez powodu jest zakazana.

– Nie obchodzi mnie to – rzekł opryskliwie Gavin. – Powiedziałeś, że

moja życiowa magia będzie automatycznie napełniać pierścienie zaklęć, ale

nie wspomniałeś o tym, że nie będę w stanie tego powstrzymać, nie będę

mógł użyć więcej niż kilku zaklęć naraz, bo inaczej zemdleję.

– Byłem ciekawy, czy tak się zdarzy. Przypuszczam, że kiedy już

zacznie się wykorzystywać własną siłę życiową do zasilania zaklęć, trudno

to wyłączyć.

– Lepiej powiedz mi, że jest jakiś sposób.

Reid zmierzył go współczującym spojrzeniem.

– Czy próbowałeś po prostu… nie nosić pierścieni zaklęć?

– I być kompletnie, żałośnie bezradny podczas bitwy?

– Lepiej być żałośnie bezradnym niż martwym.

– Nie, bezradność prowadzi do śmierci! – rzucił gniewnie Gavin. –

Dlaczego mnie nie ostrzegłeś, że to może się zdarzyć?

– A czy gdybym cię ostrzegł, zrezygnowałbyś?


Te słowa sprawiły, że chłopak zamilkł.

Prawdą było, że przyszedł do sklepu z klątwami MacTavisha

powodowany desperacją. Zgodziłby się na wszystko, zapłacił każdą cenę,

przekroczył każdą granicę.

– Nie – odrzekł ochrypłym głosem. – I tak bym się na to zdecydował.

W uśmiechu Reida było trochę samozadowolenia, a trochę smutku.

– Więc dlaczego narzekasz?

Klepsydra na ramieniu Gavina pulsowała boleśnie. Nie znajdował

odpowiedzi. Zamiast tego sam zadał pytanie:

– Jak to w ogóle możliwe, że teraz tu dotarłem?

– Nie jestem całkiem pewien – odrzekł Reid. – Ale według mnie

najprawdopodobniej dlatego, że posługujesz się czymś, co nie jest

dokładnie ani magią zwykłą, ani wysoką, więc klątwa turnieju nie wie, jak

na ciebie zareagować. Naginasz jego reguły.

Gavin zaczął to rozważać. Wciąż nie bardzo wiedział, w jaki sposób

zdołał naruszyć reguły. Udało mu się objąć Punkt Orientacyjny; wyrył

swoje imię i nazwisko na Filarze i otrzymał pierścień mistrza. A jednak

mógł teraz rozmawiać z kimś innym niż uczestnik turnieju. Zdołał przejść

przez barierę.

Do diabła, zdołał przejść przez barierę!

– Myślisz, że mógłbym uciec? – zapytał Reida. – Po prostu…

definitywnie opuścić rozgrywkę?

Wcześniej nie zastanawiał się nad tym, że mógłby znaleźć sposób

wyplątania się z turnieju. Odkrycie, że ma w sobie jeszcze strzępy nadziei,

było bolesne – dotąd nie wiedział nawet, że wciąż w nim trwają.

Zapomniał, jakie to uczucie, że może go czekać inna przyszłość niż krwawa

rzeź.
– Być może – odpowiedział ostrożnie Reid. – Ale skoro to podziałało,

istnieje szansa, że automatycznie zlikwiduje twoje miejsce w turnieju,

a wtedy… hm, czar przejdzie na kogoś innego.

Gavin znów odepchnął od siebie nadzieję. Był tylko jeszcze jeden

członek rodziny Grieve’ów w wieku odpowiednim do wzięcia udziału

w turnieju: jego braciszek. Wprawdzie Gavin wolałby przestać być

mistrzem, ale nie chciał, żeby Fergus zginął zamiast niego.

– A zatem jaki jest w tym wszystkim sens? – wyszeptał, czując się

głupio, że w ogóle na coś liczył. – Owszem, moja magia jest silniejsza, ale

mam jej o wiele mniej niż inni.

– Przyszedłeś tutaj, bo nie chcesz być taki jak reszta twojej rodziny.

Czyż nie w tym tkwi sens?

Słowa Reida ponownie ożywiły w Gavinie powody, dla których w ogóle

zawarł umowę z wytwórcą klątw. Chciał uczynić siebie na tyle potężnym,

by mieć szansę zwycięstwa w walce. Jeśli to wymaga zapomnienia o dumie

i ostrożnego obchodzenia się z pierścieniami zaklęć, niech tak będzie. Inni

mistrzowie nie będą mogli wyśmiewać się z niego, jeśli będą martwi.

Nie miał tutaj czego więcej szukać. Wziął głęboki wdech i odwrócił się,

żeby wejść, ale podobnie jak podczas poprzedniej wizyty w sklepie Reida,

jego spojrzenie przykuły te same rzędy pierścieni klątw na półkach. Teraz

nie wydawały mu się już tylko podobne do innych – wyglądały znajomo.

Był całkiem pewien, że widział jeden z nich podczas turnieju, lecz nie

potrafił sobie przypomnieć u kogo.

– Nie pomogłeś żadnemu innemu mistrzowi, prawda? – zapytał ostrym

tonem, odwracając się do Reida.

Reid podniósł na niego wzrok.

– Nie, żadnemu z innych mistrzów, którzy do mnie przyszli.


To była starannie sformułowana odpowiedź. Może dlatego, że Reid

pomyślał o pierścieniu z zaklęciem prawdy na palcu Gavina. Jednak

chłopak nie chciał marnować magii na wyjaśnienie tej kwestii. Nie

wydawała mu się też warta tego, by dalej ją drążyć, zadając pytania. Ufał

swojemu instynktowi. A instynkt mówił mu, że w tym wszystkim jest coś

dziwnego.

– A więc dobrze – rzekł, próbując podrobić groźny uśmiech Alistaira

Lowe’a. – No cóż, teraz, kiedy już wiem, że mogę cię odwiedzić…

przypuszczam, że będę musiał jeszcze skorzystać z tej możliwości.

Reid odpowiedział mu równie zjadliwym uśmiechem.

– Już nie mogę się doczekać.

Gdy Gavin przeszedł przez barierę i powędrował z powrotem do

Zamku, wykrwawiając się z drogocennej magicznej mocy na jeszcze jedno

zaklęcie Ukryty Przed Wzrokiem, nie mógł otrząsnąć się z wrażenia, że

Reid, zamiast mu pomóc, studiował go uważnie – niczym szczura w klatce.

Być może wytwórca klątw i reporterzy tłoczący się na zewnątrz

Krwawej Zasłony wcale tak bardzo się od siebie nie różnią.


BRIONY THORBURN

„Turniej nie powiódł się tylko raz, kiedy kilkoro mistrzów unikało

siebie nawzajem przez całe trzy miesiące. W efekcie wkrótce potem

i tak ponieśli śmierć. Siedmioro martwych mistrzów. I w

przeciwieństwie do wszystkich innych turniejów ich śmierć był

bezsensowna – wysoka magia, o którą walczyli, pozostała niedostępna

dla siedmiu rodzin, dopóki ponownie nie opadła Krwawa Zasłona”.


– TRAGICZNA TRADYCJA

riony Thorburn usiłowała wytworzyć klątwę Przeciążenie.

B Siedziała na środku dziedzińca i spoglądała gniewnie na deskę

czarów, którą umieściła na żelaznym stole. Oczekiwanie, aż spadnie

następny Relikt, było nie do zniesienia, a próby uzupełnienia jej arsenału

pierścieni zaklęć stanowiły jedyną prawdziwą rozrywkę. Nie zabrała ze

sobą na turniej prawie żadnych czarów, a chociaż Finley i Carbry byli na

tyle uprzejmi, by pożyczyć jej kilka, nadal potrzebowała więcej.

Dobrze, że w Klasztorze znajdowała się spora liczba pustych kamieni

zaklęć. Albo przynajmniej byłoby to dobre, gdyby Briony miała zdolności

do wytwarzania zaklęć. Jej mocną stroną było zawsze ich rzucanie – znosiła

w szkole lekcje wykonywania zaklęć tylko dlatego, iż wiedziała, że będzie

potrzebowała używać ich podczas turnieju.

– No już, już – mruknęła, rozkładając potrzebne do wytworzenia

zaklęcia składniki na wierzchołkach heptagramu.

Trochę mchu, kilka kamyków, wypalona zapałka, martwa muszka,

śruba, flakonik z deszczówką, kawałek skamieniałego drewna. Obok

Briony leżała instrukcja pokryta niemal nieczytelnymi bazgrołami.

Wcześniej dziewczyna z powodzeniem wykonała parę zaklęć z poziomu

trzeciego i czwartego, lecz potrzebowała silniejszych ofensywnych czarów.

Klątwa Przeciążenie z siódmego poziomu uzupełniłaby stosownie jej

arsenał – wywoływała u przeciwnika paskudny wstrząs elektryczny,

pozostawiając go unieszkodliwionego i być może nieco poparzonego.

Jednak jej ostatnie trzy próby wytworzenia tej klątwy zakończyły się

żałosnymi niepowodzeniami, o czym świadczyły popękane kamienie zaklęć

rozrzucone na stole. Dłoń bolała ją od ciągłego upuszczania z niej krwi

potrzebnej do ukończenia czaru.


Została jej jeszcze tylko jedna butelka z surową magią. Musiała się

postarać.

Jej spojrzenie powędrowało ku papierom zawalającym drugi koniec

stołu. Carbry zostawił je tam i poszedł zjeść obiad. Leżała pośród nich

mapa Ilvernath z mnóstwem nagryzmolonych na niej notatek, jej brzegi

były przygniecione kilkoma tomami wyglądającymi na stare. Carbry

i Elionor opracowywali strategię włamania się do Zamku, azylu Gavina

Grieve’a.

Myśl o Elionor przypomniała Briony, że instrukcje dotyczące klątwy

Przeciążenie należą właśnie do niej i że Elionor jest świetna w wytwarzaniu

zaklęć. Briony przez półtora tygodnia obserwowała jej pracę i doszła do

wniosku, że Elionor niemal dorównuje Isobel.

Zmarszczyła brwi i zerknęła za siebie na heptagram, kamienie zaklęć

i ostatnią butelkę z magią. Potem, porzucając dumę, udała się po pomoc.

– No oczywiście, że to nie działa. – Elionor zajęła miejsce Briony i zaczęła

przekładać składniki czaru. – Próbujesz wytworzyć klątwę Przeciążenie

z siódmego poziomu, zgadza się?

– Tak – potwierdziła Briony, stojąc z zakłopotaniem nad

porozrzucanymi papierami Carbry’ego i starając się nie czuć traktowana

protekcjonalnie.

– Twoje składniki są niewłaściwe. Potrzebujesz sosnowej igły, a nie

mchu, a później musisz ułożyć je inaczej, o tak… – Poprzekładała składniki

na desce czarów, po czym kiwnęła głową. – Gotowe.

– Och – westchnęła Briony, czując się głupio. Trudno było odszyfrować

gryzmoły Elionor. – Dzięki.

– Mogłabyś sama do tego dojść, gdybyś uważniej przeczytała

instrukcję. A tak zmarnowałaś trzy butelki surowej magii.


– Przepraszam – wyjąkała Briony, czując, że jej policzki oblał gorący

rumieniec. – Ale nie musisz być dla mnie taka surowa. Carbry ciągle

popełnia błędy, jednak na niego się nie wściekasz.

– Ponieważ to jeszcze dzieciak – odparła porywczo Elionor. –

Widziałam, jak walczyłaś z Gavinem. Potrafisz rzucać niemal każdy czar,

ale powinnaś pojąć, jak jest wykonany twój magiczny bojowy ekwipunek,

jeśli chcesz należycie go używać. Chodzi w tym o coś więcej niż tylko

ciskanie w przeciwników zaklęciami.

Briony czuła się naprawdę zbita z tropu wybuchem Elionor.

– Chwalisz mnie czy obrażasz?

– Nieważne. Po prostu sama to zrobię.

Elionor kolejno rozłożyła składniki na siedmiu wierzchołkach

heptagramu. W samym środku umieściła pusty kamień zaklęć i z

satysfakcją kiwnęła głową.

– Precyzja we wszystkim – wymamrotała, a kamienie zaklęć błyszczały

w jej kolczykach w uszach.

Briony odniosła wyraźne wrażenie, że Elionor mówiła do siebie. Nie

chciała, żeby ta dziewczyna zrobiła to za nią, lecz najwidoczniej nie miała

wyboru.

Westchnęła i obejrzała się za siebie. Jej wzrok spoczął na papierach

Carbry’ego. Mapa Ilvernath łopotała na wieczornym wietrzyku.

Wygładziła ją.

I znieruchomiała.

Oczywiście, widziała już wcześniej mapy z Punktami Orientacyjnymi,

podobnie jak wszyscy inni mistrzowie. Ale z Filarem Mistrzów w centrum,

tak jak tutaj…

Popatrzyła na deskę czarów, na którą Elionor zwabiała z butelki surową

magię. Składniki leżały na wierzchołkach heptagramu. I naraz, całkiem


nagle, w umyśle Briony eksplodowało zrozumienie. Nie mogła uwierzyć,

że nigdy dotąd tego nie dostrzegła.

– To deska czarów – wyszeptała. – Cały ten turniej to olbrzymia deska

czarów.

Elionor podniosła wzrok znad swojej pracy.

– Co? – spytała, marszcząc brwi.

Briony nie zdawała sobie sprawy, że powiedziała to na głos. Kiedy

przed chwilą rozmyślała, Elionor prawie skończyła wytwarzanie klątwy

Przeciążenie. Zawierający ją kamień, zwykły bezbarwny kryształ, jarzył się

teraz magią.

– Ja… Nieważne – rzuciła szybko, ale Elionor zmierzyła ją ostrym

wzrokiem.

– To nie zabrzmiało jak coś nieważnego – powiedziała i sięgnęła po

rękę Briony. – Teraz musisz dać klątwie krew.

Z trochę zbyt wielką przyjemnością rozcięła jej dłoń, dodając następną

bolesną rankę do tych, które Briony sama sobie zrobiła.

Briony przepełniał niepokój, gdy bandażowała rozciętą dłoń. Wiedziała,

że Elionor jest wobec niej sceptyczna. Aby mieć jakąkolwiek nadzieję na

przekonanie jej, potrzebowała dowodu.

Ale… Elionor bardzo dobrze się znała na wytwarzaniu zaklęć. Briony

już się zorientowała, że mistrzyni nie zostawi w spokoju jej słów sprzed

chwili, jeśli nie usłyszy wyjaśnienia.

Wyszarpnęła spod książek mapę i rozłożyła obok deski czarów.

– Spójrz na to. Deska czarów i teren turnieju mają dokładnie ten sam

układ. Heptagram… – wskazała Punkty Orientacyjne – i kamień klątw

w jego centrum – dokończyła, dźgając palcem oznaczony na mapie Filar

Mistrzów.
Elionor przyjrzała się mapie i desce czarów, a potem podniosła wzrok

na Briony.

– No tak. Moja rodzina wie o tym od wieków. Podstawowa struktura

klątw jest odwzorowana na terenie turnieju. Ponieważ on jest klątwą.

Trochę mnie martwi, że aż do teraz o tym nie wiedziałaś.

– Oczywiście, wiem, że turniej jest klątwą – oświadczyła Briony,

spoglądając gniewnie na Elionor.

– W takim razie o co ci chodzi?

– O to, że do wytworzenia klątwy potrzeba czegoś więcej niż tylko

deski czarów i kamienia. Potrzebne są składniki i ofiara. Najwyraźniej to

my jesteśmy składnikami. – Briony wzięła jedną z gałązek i machnęła nią

w powietrzu dla podkreślenia swoich słów. – Ale także mamy składniki.

Elionor zmarszczyła brwi.

– Składniki klątwy nie przetrwałyby lata. To absurdalne.

– A jak możesz wyjaśnić istnienie Reliktów?

Elionor wyprostowała się, szeroko otwierając oczy. Briony odniosła

wrażenie, że ta dziewczyna po raz pierwszy postrzega ją jako równą sobie,

a nie jako kulę u nogi.

– Ale… żeby zaklęcie zadziałało, składniki trzeba ułożyć

w odpowiednim porządku – powiedziała cicho Elinor.

Briony wzięła do ręki kamień z klątwą Przeciążenie. Potrafiła na

pierwszy rzut oka ocenić, że klątwa jest dobrze wykonana, gdyż jej rodzina

miała wiele wartościowych zaklęć.

– Relikty rzeczywiście zachowują określony porządek – rzekła. –

Tworzą pary z konkretnymi Punktami Orientacyjnymi. Czy w twojej

rodzinie nie ma o tym opowieści? Wiem, że w mojej jest. W rodzinie

Finleya też.
– Więc on wie – stwierdziła Elionor bezbarwnym tonem. – O twoich…

teoriach.

– Tak, wie. Ale to nieważne. Czy nie rozumiesz, co to oznacza? Znasz

się na wytwarzaniu zaklęć. Wiesz, że jedynym sposobem zdjęcia klątwy

jest usunięcie każdego jej elementu. Jeżeli umieścimy odpowiednie

składniki na właściwych wierzchołkach heptagramu, możemy tego

dokonać.

Elionor mocno ściskała dłońmi krawędź stołu. Jeszcze zanim się

odezwała, Briony wiedziała, że ona jej nie wierzy i że nawet jeśli przez

chwilę była tego bliska, ta chwila już minęła.

– Nie umiesz nawet wykonać klątwy Przeciążenie siódmego poziomu –

rzuciła Elionor drwiąco. – Dlaczego sądzisz, że potrafiłabyś zdjąć klątwę,

która trwa dłużej, niż ktokolwiek sięga pamięcią?

– Nie wiem, czy potrafię – powiedziała Briony. – Ale muszę

spróbować. Czy nie chcesz uratować nas wszystkich?

– Nie potrzebuje być uratowana – odparowała Elionor, zaczerwieniona

z irytacji, po czym dodała stanowczym, dobitnym tonem, jakby już kiedyś

wypowiadała te słowa: – My, mistrzowie, rozumiemy, co poświęcamy,

kiedy wycinamy nasze imiona i nazwiska na Filarze. Ale ty najwyraźniej

tego nie rozumiesz.

– Rozumiem poświęcenie – rzekła Briony. Znów pomyślała

o pierścieniu mistrzyni na swoim palcu i o tym, co zrobiła, żeby go zdobyć.

Elionor mogła sobie mówić „my, mistrzowie”, wykluczając ją, ale Briony

zasłużyła na to, by uczestniczyć w turnieju. Nadal ryzykowała życie. Była

tak samo mistrzynią jak każde z nich. – Zrezygnowałam ze wszystkiego,

żeby zająć miejsce mojej siostry. Nie dlatego, że chciałam zwyciężyć, lecz

ponieważ gotowa jestem narazić życie, by ocalić innych.


– Więc narażaj swoje życie, nie nasze. – Elionor szerokim gestem rąk

wskazała dziedziniec wokół nich. – Nie chcę, żeby twój absurdalny

idealizm i nieprzemyślane teorie zniszczyły nasz sojusz.

– Wasz sojusz? – Briony zapłonęła gniewem. – Wasz sojusz to

śmiertelna pułapka. Zamierzacie tylko wymordować innych mistrzów,

a potem najsilniejsze z was zabije pozostałych.

– Myślisz, że o tym nie wiem? – prychnęła Elionor. – Plan Finleya jest

oczywisty, ale nie przejmuję się tym. To także mój plan. Potrafię wytwarzać

zaklęcia o wiele lepiej niż on. Nawet bez Miecza mogę zlikwidować jego

i Carbry’ego. Zwłaszcza kiedy będę miała własny Relikt.

– Plan Finleya się zmienił – warknęła Briony. – Finley mi wierzy.

I gdybyśmy współdziałali we czworo, gdybyśmy podzielili się ze sobą

opowieściami naszych rodzin, moglibyśmy naprawdę skończyć z turniejem.

Ale Elionor tylko pokręciła głową.

– Jedynie odwlekasz nieuniknione. Sześcioro z nas zginie, a jedno

przeżyje. Jeśli nie potrafisz tego zaakceptować, nie powinnaś tu być.

Briony chwyciła mapę i pomachała nią przed twarzą Elionor.

– Carbry’ego to najwyraźniej też obchodzi. Może porozmawiajmy

z nim o tym. Poddajmy tę kwestię pod głosowanie.

Elionor odtrąciła mapę dłonią.

– Nie będziemy mu robić złudnych nadziei.

Lecz Briony gotowa była mimo wszystko powiedzieć o tym innym.

Nagle na stół padł czerwony blask. Obie odwróciły się gwałtownie ku

Filarowi i przyglądały się w milczeniu, jak szósta gwiazda mknęła prosto

w dół po powierzchni starodawnego kamiennego słupa.

Briony serce podskoczyło w piersi. Szósta gwiazda oznaczała jej Relikt.

Lusterko.
Doskonale. Tego chciał los. Pora, aby udowodniła, że to ona jest

bohaterką tej historii.

– Nie musisz mi jeszcze wierzyć – powiedziała. – Ale zdobędziemy ten

Relikt. I wtedy dowiodę, że się mylisz.


ALISTAIR LOWE

„Szczęśliwe zakończenie bajki dla dzieci jest koszmarem dla potwora”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

wieczór, gdy na Filarze zabłysła czerwienią szósta gwiazda,

W Alistair poczuł jedynie rozczarowanie.


Odkąd podarował Isobel Płaszcz, minął kolejny tydzień, a w ciemności

Jaskini czas zdawał się upływać niepostrzeżenie, jego bieg znaczyło tylko

zmniejszanie się zapasów wysokoprzetworzonej żywności.

A teraz z nieba spadało Lusterko, na co właśnie oboje liczyli.

Jednak Alistair głupio i samolubnie wolałby zamienić to na jeszcze

jedną noc spędzoną w towarzystwie Isobel. Tak aby mogli nadal udawać, że

przebywają w jakiejś innej przerażającej historii niż ta rzeczywista wokół

nich.

– Nie musisz ze mną iść – powiedział do Isobel, gdy wkładała

zabłocone adidasy.

– Oczywiście, że muszę – odparła. – Tym razem nie będziesz taszczył

torby. Każdy mistrz chce zdobyć Lusterko. Naszą najlepszą strategią będzie

to, że przybędę tam i dotknę go jako pierwsza.

Alistair wiedział o tym. Wiele razy omówili szczegółowo tę strategię,

lecz nadal mu się nie podobała. Wprawdzie Płaszcz chronił Isobel przed

zwykłą magią, ale Miecz Blaira zasilała wysoka magia.

Na zewnątrz wył wiatr, od którego z brzękiem wibrowały obronne czary

Jaskini. Po skórze chłopaka przebiegły ciarki. Jak zawsze podkradł się

w kierunku wyjścia. Musiał się upewnić, że jego ochronne czary działają.

Musiał sprawdzić…

Drgnął, gdy Isobel ścisnęła jego ramię.

– Nie waż się wyjść beze mnie – powiedziała.

– Nie wyjdę – odparł. – Ale przyrzeknij mi, że jeśli wpadniemy

w tarapaty, uciekniesz. Bez względu na okoliczności.

Przez jej twarz przebiegło coś pomiędzy smutkiem a determinacją.

Alistair spostrzegł, że po raz pierwszy, odkąd przybyła do Jaskini, na jej

palcach błyszczały pierścienie zaklęć.

– Nie mogę już uciekać. Potrzebuję Lusterka.


Bez Lusterka Isobel prawdopodobnie poniesie śmierć, próbując

odzyskać swoje magiczne moce, a to udaremniłoby inne plany, które

Alistair obmyślał przez tydzień.

– Nic ci nie jest? – spytała go nagle. – Jesteś bardziej nerwowy niż

zwykle i nie spałeś.

– Nigdy nie czułem się lepiej.

Gdy szedł energicznym krokiem ku wyjściu, Krwawa Zasłona zalała

pogrążone w ciemności wnętrze Jaskini jaskrawym szkarłatem. Z tej

wysokości mógł dostrzec w oddali Ilvernath.

Kiedyś wszystko to wydawało mu się takie ważne: zostanie mistrzem,

posiadanie przez jego rodzinę wysokiej magii, aprobata babki. Matka

powiedziała mu, by sprawił, że śmierć jego brata nie pójdzie na marne, ale

brzemię tej śmierci obciążało ją, nie Alistaira. Kiedy zamordowała

Hendry’ego, straciła obu synów.

I właśnie dlatego gdy Isobel odzyska swoją magię i gdy spośród

wszystkich mistrzów pozostaną już tylko oni dwoje, Alistair dopilnuje,

żeby to ona zwyciężyła w „pojedynku”. Nie miał w Ilvernath do czego

wracać, już nie. A ona miała.

Niebo przecięła czerwona smuga spadającej gwiazdy zmierzającej

w stronę lasu.

Oboje bez słowa zeszli zboczem góry i wkroczyli między drzewa.

Noc był cicha i chłodna i chociaż październik niewątpliwie nadał już

liściom bogate jesienne barwy, jednak na terenie turnieju zarówno one, jak

i cały krajobraz pozostawały szkarłatne.

Alistaira zdumiewało, jak surowy wygląd nadaje wszystkiemu blask

Krwawej Zasłony. Jego dłonie przybrały ziemisty kolor. Nawet łagodne

rysy twarzy Isobel się wyostrzyły, a białka jej oczu stały się różowe

i mętne.
– Dlaczego się zatrzymałeś? – zapytała.

– Wygląda na to, że Relikt spadnie gdzieś w pobliżu. – Wskazał na

niebie, dokładnie nad nimi, świetliste pasmo podobne do ogona komety. –

Więc zaczekamy tutaj.

Szybko rzucił kilka zaklęć na teren wokoło, aby wytłumić ich głosy

i osłonić ich przed dalekosiężnymi klątwami. Być może przybyli tu jako

pierwsi, jednak był pewien, że wkrótce zjawią się też inni mistrzowie.

Gdzieś za nimi zabrzmiało pohukiwanie sowy, a chłopak odruchowo

rzucił klątwę Dar Gilotyny. Odcięty nią konar pobliskiego drzewa runął na

trawę bezszelestnie dzięki ochronnym czarom. Alistair odwrócił się szybko,

z walącym sercem.

– Al – rzuciła ostro Isobel.

Nieświadomie zwróciła się do niego skrótem imienia, jakiego używał

Hendry. To sprawiło, że Alistairowi ścisnęło się serce, choć w tym

momencie wolałby, żeby całkiem przestało bić.

Zorientowawszy się, że nie ma żadnego zagrożenia, cofnął się o krok od

Isobel i jeszcze mocniej oparł o drzewo. Pogrążony w rozmyślaniach

zaczepił stopą o korzeń, pośliznął się i uchwycił gałęzi. Przeklął.

– O czym myślisz? – spytała Isobel z wyraźnym zatroskaniem w głosie.

– A jak sądzisz? Lada moment mogą się zjawić inni.

Przejrzał w głowie zestaw swoich zaklęć, szukając jeszcze jakichś

obronnych czarów, lecz nawet gdyby miał ich osiem, dziesięć czy

dwadzieścia, Miecz mógłby przeciąć je wszystkie. Już raz starł się

z mistrzem Blairów uzbrojonym w ten Relikt, lecz to nie znaczyło, że…

– Potrzebujesz jakiejś rozrywki.

– Teraz nie pora na rozrywki.

– Zgoda, to niewłaściwe słowo. Potrzebujesz czegoś, co cię odpręży. –

Podeszła o krok bliżej, przypierając go do drzewa. – Pojęcie z matematyki,


na osiem liter. Dobrze się zastanów.

Alistair zmusił umysł do znalezienia odpowiedzi. Zazwyczaj

rozwiązywał krzyżówki, kiedy się nudził i nie miał nic, na czym mógłby

skupić uwagę. Ale w tym momencie w jego głowie tysiąc myśli

rywalizowało o to, by się na nich skoncentrował. Perfumy Isobel o zapachu

peonii. To, że nigdy dotąd nie był w tym lesie z nikim innym oprócz brata.

To, że pomimo swoich obronnych czarów czuł się obnażony. Bezbronny.

Słaby.

– Mnożenie – spróbował odgadnąć, niepewny, czy ta odpowiedź

w ogóle ma sens.

Isobel posłała mu znaczący uśmiech.

– Odpowiedź dokładnie w stylu Lowe’ów. Mnie chodziło o słowo

„symetria”. Na przykład taka, że ty nie możesz czytać w moich myślach,

a ja nie mogę czytać w twoich.

„I całe szczęście” – pomyślał, przyglądając się w mroku zarysowi jej

ust, szyi, bioder. Był całkiem pewien, że Isobel rozzłościłaby się na niego,

gdyby potrafiła czytać w jego myślach. Z powodu tego, co myślał o niej.

I tego, co myślał o zrezygnowaniu.

– To zaraz stanie się rzeczywistością, prawda? – spytała głosem, który

przybrał nagle łagodne brzmienie.

Relikty spadały przypadkowo, w dowolnym czasie i kolejności –

i chociaż Isobel rozpaczliwie potrzebowała Lusterka, chłopakowi trudno

było postrzegać tak szybkie pojawienie się artefaktu jako coś innego niż

pech. Czas spędzony z Isobel był wszystkim, co miał. Nie było go zbyt

wiele – zwłaszcza że długo bała się Alistaira – na to, by mogła go polubić

i odkryć, kim jest bez opowieści o potworach. I bez brata.

– Owszem – przyznał.

– Masz dziwną minę – rzekła nieufnie.


Zacisnął dłoń w pięść.

– Minę mordercy?

– Nie, tym razem nie – szepnęła.

Przełknął nerwowo, wiedząc, że jeśli tej nocy naprawdę sytuacja się

zmieni, może już nigdy nie mieć następnej szansy.

– Naprawdę przykro mi z powodu tego, jak… tego, kim jestem.

– Bardziej lubię tego, kim jesteś, niż tego, kogo udajesz – powiedziała

Isobel.

Ujęła jego dłoń i splotła palce z jego palcami. Nie wiedział, czy nadal

tylko z nim igra. Nie sądził, by tak było, lecz w gruncie rzeczy nie dbał

o to. Nadzieja, która zapłonęła w jego piersi, wydała mu się lepsza od

wszystkiego, czego doświadczył od dawna.

Rozsądek mówił mu, że to okropny, niebezpieczny pomysł. Otaczające

ich jego zaklęcia ochronne nie czyniły obojga niezwyciężonymi.

Usta Isobel znalazły się o oddech od jego ust. Wolną ręką objęła go za

szyję i gładziła czarne kosmyki za uszami.

W walce rozsądku i pokusy, która toczyła się wewnątrz Alistaira,

zawsze zwyciężała pokusa. Chłopak przesunął wolną dłonią w dół pleców

Isobel i przyciągnął ją bliżej do siebie. W turnieju nie istniały żadne inne

reguły oprócz tych dotyczących zwycięstwa i śmierci, mimo to Alistair miał

wrażenie, że łamie jedną z nich.

Gdzieś za nimi trzasnęła gałązka, więc obrócił Isobel tak, żeby osłonić

ją swoim ciałem. Gałęzie wokół nich poruszył niepokojący, groźny

podmuch wiatru.

– Słyszałaś to? – szepnął Alistair.

Isobel skinęła głową i przytknęła palec do ust.


Przez kilka chwil oboje stali w bezruchu. Odgłos kroków się zbliżał,

dobrze słyszalny wskutek chrzęstu miażdżonych butami suchych liści.

Alistair przełknął nerwowo.

– Wiemy, że tam jesteś! – zawołał głos. Alistair go rozpoznał. To Blair.

Pomiędzy drzewami ukazało się słabe upiorne światło. Dwie sylwetki

podeszły bliżej, każda trzymała latarkę. Blair dzierżył też Miecz, którym

wywijał w powietrzu, jakby wyrąbywał drogę przez gęste zarośla. Panika

chwyciła Alistaira za gardło. Dokładnie tego się obawiał. Tego, że…

Miecz uderzył w jego ochronne czary i roztrzaskał je z kakofonicznym

odgłosem. Alistair zmusił się do opuszczenia rąk. Płaszcz krył Isobel przed

wzrokiem każdego, wedle jej woli. Alistair chciał sprawić wrażenie, że jest

sam.

– Spójrzcie, kto w końcu wylazł z kryjówki – rzekła szyderczo Payne. –

Powinieneś był przyjąć naszą propozycję, kiedy jeszcze miałeś szansę.

Jesteśmy o wiele potężniejsi, niż kiedykolwiek mógłbyś przypuszczać.

– Dlaczego on nie ma na sobie Płaszcza? – zapytał cicho Blair.

Payne powiodła bacznym spojrzeniem po polanie, a Alistair usłyszał,

jak obok niego Isobel wciągnęła powietrze.

– W końcu jednak znalazłeś sojuszniczkę – powiedziała Payne.

Blair wytrzeszczył oczy.

– Isobel? Czy ona…?

– Nie wiem, o czym mówicie – przerwał mu Alistair, usiłując zachować

opanowany ton głosu, chociaż serce biło mu jak w panice. – Działam

w pojedynkę.

Blair zaświecił latarką w ich kierunku i Alistair zmrużył oczy.

– Płaszcz nie maskuje twojego cienia, Isobel.

Alistair zaklął pod nosem. Przeoczył ten szczegół.


Payne uśmiechnęła się z wyższością.

– Wcale nie jesteś taki przerażający – rzekła do Alistaira, a potem

zwróciła się do Isobel, widząc jej cień: – A ty nie jesteś taka bystra.

W każdym razie nie dość bystra, by zwrócić na siebie uwagę reporterów.

Alistair nie chciał wciągać w tę walkę Isobel. Nachylił się ku niej

i szepnął:

– Odwrócę ich uwagę. Odszukaj Lusterko, gdy tylko spadnie na ziemię.

Isobel opuściła rękę, lecz zamiast odbiec pędem między drzewa,

zawahała się.

Alistair nie zamierzał dopuścić, by z jego powodu zaprzepaściła swoją

jedyną szansę na odzyskanie wyczucia magii. Odepchnął Isobel i rzucił

klątwę Dech Smoka.

Gdy w las wdarły się pustoszące płomienie, Isobel pobiegła w mrok.

Alistaira zalała fala ulgi. Może Isobel dotrze do Lusterka. Może zdoła

się ukryć. Liczyło się dla niego tylko to, żeby była bezpieczna.

Blair odwrócił się, by za nią podążyć, ale Alistair rzucił zaklęcie

Blokada. Z ziemi wystrzeliły krzaki jeżyn i korzenie zagradzające rywalowi

drogę. Payne warknęła i wystrzeliła w Alistaira inną klątwę. Zdołał ją odbić

zaklęciem Łuski Rekina, które jednak Blair zaraz roztrzaskał.

– Pozwoliłeś jej uciec? – Dziewczyna Payne’ów ruszyła przed siebie,

przy każdym kroku rzucając nowe klątwy, co sprawiało, że zasób

obronnych zaklęć Alistaira szybko się wyczerpywał. – Jakież to szlachetne

z twojej strony – dorzuciła zjadliwie.

Szlachetność nie leżała w naturze Alistaira. Gdyby trzy tygodnie temu

wiedział, jak niepodobnie do siebie będzie się zachowywał, byłby

zszokowany. Przez całe życie sądził, że ciotka Alphina załamała się pod

wpływem grozy turnieju, więc poprzysiągł być zbyt okrutny i zbyt

potworny, by doświadczyć poczucia winy.


Teraz zrozumiał, że największą grozą jest powrót do domu, w którym

twoi ukochani bliscy już na ciebie nie czekają.

Być może ta świeżo zyskana szlachetność stanie się przyczyną jego

upadku.

Nie chciał umrzeć tutaj, jeszcze nie. Może Isobel dzisiejszej nocy

rzeczywiście odzyska swoje magiczne moce i wszystko się zmieni. Ale jeśli

ich dwoje przetrwa do końca, jeżeli tylko oni pozostaną przy życiu, to będą

również mieć czas. Tylko na to pozostało mu liczyć. Tylko o to walczyć.

Zacisnął zęby, gdy Miecz strzaskał jego ostatnie zaklęcie obronne.

Grunt był usiany szczątkami klątw, które Alistair cisnął na swoich

przeciwników, a jednak zarówno Payne, jak i Blair wciąż stali. Spoceni,

pokaleczeni i poparzeni, ale trzymali się na nogach.

– Spójrz prawdzie w oczy – powiedział Blair, ruszając naprzód.

Podążająca za nim Payne uśmiechnęła się złośliwie. – Nie zdobędziesz tego

Reliktu. Nasi sojusznicy dotrą do niego przed Isobel.

Może i tak, lecz Alistair rzucił jeszcze jedną klątwę: Głód Lasu. Drzewa

wokół nich pochyliły się nisko, ich konary sięgnęły do przodu niczym ręce.

Nie był to śmiercionośny atak, ale irytujący i pozwalający zyskać czas. Gdy

Blair rąbał konary Mieczem, a Payne odbijała je magiczną tarczą, Alistair

odwrócił się i wbiegł między drzewa, w stronę przeciwną do miejsca,

w którym za kilka chwil miało spaść Lusterko.

Chciał odciągnąć tamtych możliwie jak najdalej od Isobel, jednak nie

biegł długo. Po przebyciu pół kilometra wpadł na drzewo.

– Kurwa – warknął, przyciskając dłoń do pulsującego bólem kolana.

Powinien był wiedzieć, że właśnie do czegoś takiego doprowadzi go

szlachetność.

W ciemności nie widział wyraźnie, ale jakikolwiek błysk światła

poinformowałby przeciwników, dokąd zmierza. Zrobił krok przed siebie


i przeszył go ból od kolana aż do kręgosłupa. Potknął się i jęknął.

Usłyszał za sobą piskliwy dziewczęcy śmiech. Odwrócił się,

zamierzając się oburącz do ciosu, i zobaczył Payne omijającą ciernisty

krzak. Krew ciekła po jej policzku, rozciętym przez gałęzie pobudzone

klątwą Głód Lasu. Alistair skrzywił się i wsparł na zranionej nodze. Nie był

w stanie dalej biec, co oznaczało, że zostało mu jedynie podjęcie walki.

Payne widocznie to wyczuła, bo uśmiechnęła się szeroko i oświadczyła:

– Mogłabym całą noc bawić się w tę grę.

Alistair wstrzymał oddech, czekając, aż pojawi się Blair, jednak Payne

pozostawała sama. Być może drugi przeciwnik ruszył w pogoń za Isobel.

Na myśl o jego Mieczu Alistair poczuł w żołądku nerwowy skurcz.

Usiłował obmyślić sposób pokonania Payne. Miał jeszcze do dyspozycji

silniejsze klątwy, ale tylko kilka.

Rzucił Ukąszenie Chimery, które Payne odbiła kolejnym zaklęciem

obronnym ze swojego, zdaje się, niewyczerpanego zapasu. Użył klątwy

Dech Smoka, a potem Wzroku Bazyliszka. Ciemność lasu ożyła

jaskrawymi rozbłyskami światła. Jednej z klątw udało się przebić przez

magiczną osłonę Payne i zatopić kły w jej szyi, aż wrzasnęła z bólu. Ale

jedna z jej klątw walnęła jak młot w kolano Alistaira i ponad własnym

krzykiem usłyszał odgłos pękania kości.

Zgiął się wpół. Był ledwo przytomny z bólu promieniującego od

kolana, jednak walczył, by ustać, gdy Payne do niego podchodziła.

Następna klątwa, którą wystrzelił, śmignęła ze świstem daleko od celu

i wypaliła dziurę w samym środku pnia drzewa. Mistrzyni ze śmiechem

stanęła przed Alistairem.

– Jakieś ostatnie słowa przed śmiercią? – zapytała.

Nie pozostało mu już nic do powiedzenia. Nie miał żadnych więcej

zaklęć, klątw ani planów.


Z wyjątkiem jednej klątwy.

Ofiara Baranka.

Zacisnął pięść, czując, jak magiczna moc krąży w kamieniu pierścienia.

Wolałby umrzeć, niż wykorzystać śmierć brata do zabicia innej osoby,

nawet gdyby dzięki temu ocalił swoje życie.

Może to czyniło go jednak szlachetnym.

– Po prostu to zakończ – powiedział głosem, który tylko nieznacznie się

łamał.

Payne rzuciła się naprzód. Odepchnął jej rękę, by powstrzymać cios,

lecz w tym samym momencie w jego brzuchu eksplodował ból. Alistair

spojrzał w dół i zobaczył czerwoną plamę rozlewającą się na podbrzuszu

w miejscu, gdzie trafiła go klątwa Payne. Kaszlnął i z ust trysnęła mu krew.

– Zawsze chciałam być tą osobą, która cię zabije – rzekła

z zadowoleniem mistrzyni.

Dygocąc, Alistair sięgnął do kieszeni, w której miał schowanych kilka

kamieni uzdrawiających, ale Payne pchnęła go na ziemię. Jęknął, gdy

mocno uderzył głową o twardy grunt.

Był oszołomiony wskutek utraty krwi, ale miał jeszcze na podorędziu

fortele. Gdy Payne przyklękła obok niego i zaczęła grzebać mu po

kieszeniach, szukając kamieni zaklęć, jakie mu zostały, szybko ściągnął

z palca pierścień z klątwą Ofiara Baranka i wepchnął go w rękaw swetra.

Potem po raz ostatni odetchnął drżąco, zamknął oczy i znieruchomiał.

Poczuł, jak Payne brutalnie ściągała z jego palców ostatnie pierścienie

zaklęć. Gdy skończyła, zadarła podbródek i szepnęła:

– Błagaj o życie.

Była o wiele bardziej nikczemna od niego.

Gdy nie zareagował, roześmiała się.


– Nie dożyłeś do opowiadanych przez siebie historii, co?

Zaczęła szukać jego pulsu. Alistaira ogarnęła panika.

Zza drzew dobiegł głośny łoskot. Spadło Lusterko – i to blisko.

Rozluźniła uścisk, którym trzymała rękę Alistaira. Po chwili wahania

podniosła się na nogi i oddaliła pospiesznie.

Dopiero długo po jej odejściu Alistair poczuł się na tyle bezpiecznie, by

odetchnąć. Payne zaniedbała dobicie go, lecz to niedopatrzenie nie

powstrzymało utraty krwi. Alistair nadal czuł w brzuchu gwałtowne,

pulsujące fale bólu, a świat pachniał ostro, metalicznie.

W Jaskini miał więcej kamieni zaklęć. Gdyby zdołał tam dotrzeć…

Oparł się na łokciach i próbował popełznąć po ziemi w kierunku

ostatniej szansy na przeżycie, ale przeszył go tak przejmujący ból, że aż

krzyknął. Bez tchu osunął się w trawę.

Gdy oczy zaczęły mu się już zamykać, obok niego usiadł Hendry,

ziemisty i szary jak zasuszony kwiat.

– Wiedziałem, że znajdę cię w tym lesie – powiedział.

Alistaira nie zszokował widok brata, nawet jeśli to była halucynacja.

Poczuł jedynie ulgę. Odchylił głowę do tyłu, jakby opierał ją o poduszkę,

a nie o ziemię, i próbował otrząsnąć się z czegoś, co było tylko okropnym

snem.

– Wolałbym umrzeć w innym miejscu – wymamrotał sennym głosem.

Hendry podniósł wzrok na szkarłatne nocne niebo.

– Nie sądzę, żeby było ci już teraz przeznaczone spocząć w pokoju.

Alistair był innego zdania. Nie zasłużył, aby żyć, skoro zawiódł brata.

– A ty? – zapytał.

Hendry miał na sobie to samo ubranie, co wtedy w pubie Pod Sroką,

chociaż szary odcień jego skóry w porównaniu z ciemnografitowym


podkoszulkiem nadawał mu upiorny wygląd.

– Naprawdę tutaj jesteś? Czy umarłeś?

– Czy gdybym umarł, mógłbym z tobą rozmawiać?

Alistair chciał zmierzyć go gniewnym wzrokiem – nie znosił, kiedy

odpowiadano mu pytaniem na pytanie – ale właśnie tracił przytomność.

Gdy sięgnął po dłoń brata, palce wplątały mu się w krzak jeżyny.


ISOBEL MACASLAN

„Nigdy nie byłem kandydatem na mistrza, lecz mimo to dawniej,

w dzieciństwie, śniłem o tym w koszmarach. O tym, że moje imię

i nazwisko są wyryte na kamiennym słupie, a potem wykreślone.

O nieubłaganym szkarłatnym niebie. O mojej gwałtownej śmierci”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

sobel pędziła między drzewami.

I Po pięciu, dziesięciu, a potem piętnastu minutach rzucała szybkie

spojrzenia na niebo. Spadająca gwiazda się zbliżała. Niemożliwością

było przewidzieć, w którym dokładnie miejscu wyląduje. Isobel dała nura


pod gałęzie i nasłuchiwała odgłosu zbliżania się Finleya albo Elionor, lecz

słyszała tylko cykanie świerszczy.

„On jest potężniejszy od nich – pomyślała gorączkowo. – I już

wcześniej się z nimi zmierzył”.

W lesie rozległ się grzmiący łoskot, gdy Relikt spadł na ziemię

niedaleko miejsca, gdzie stała Isobel. Pognała w tamtym kierunku, a potem

zahamowała gwałtownie na skraju polany – nad jej środkiem, w powietrzu,

unosiło się Lusterko. Było niewielkie, z bogato zdobioną złotą rączką,

w której osadzono trzy kamienie zaklęć. Gdyby Isobel miała swoje

magiczne moce, widziałaby, że Lusterko jarzy się czerwonym blaskiem

charakterystycznym dla wysokiej magii.

Gdy już była gotowa pobiec ku niemu, na polanę wszedł ktoś jeszcze.

Elionor Payne.

„Musisz ją najpierw pokonać! – krzyknęła do siebie w duchu Isobel.

Lecz jedno pytanie zabrzmiało głośniej i napełniło ją przerażeniem: – Co

się stało z Alistairem i Finleyem?”

Zastygła w bezruchu. Elionor jej nie zobaczyła – nie tylko dlatego że

Płaszcz maskował Isobel, z wyjątkiem cienia – ale również dlatego że

wzrok miała utkwiony w Lusterku. Ale gdy się zbliżyła, Isobel zobaczyła

ciemne plamy na jej ubraniu i szkarłatne smugi na skórze. Krew. A z jej

energicznego kroku i triumfalnej miny wywnioskowała, że to nie ona

została ranna.

„Alistair”.

Isobel usiłowała przekonać samą siebie, że się myli, że to może być

krew Finleya, wiedziała jednak, że Alistair nie pozwoliłby Elionor ruszyć

na poszukiwanie Lusterka, chyba że nie miałby wyboru. A teraz przed nią

stał wybór: mogła zostawić Alistaira na pastwę losu i przejąć Lusterko albo

uratować go, tak jak niedawno on próbował ją uratować.


I pobiegła – nie w kierunku Lusterka, lecz przeciwnym, z powrotem do

Alistaira.

Gdy pomyślała, że jest już blisko, zwolniła. Wytężając wzrok,

wypatrywała go przez ciemny gąszcz drzew, żałując, że nie ma swojej

magii, by móc oświetlić teren zaklęciem. Panowała niemal martwa cisza,

którą wypełniało jedynie cykanie świerszczy.

– Al? – szepnęła. – Al?

Potknęła się o korzeń i chwyciła najbliższego drzewa, by się nie

przewrócić. Lecz gdy się odwróciła, zorientowała się, że to nie był korzeń.

To ciało.

Alistair leżał skulony przy pniu dębu, z bezwładnie zwieszoną głową.

Nie poruszył się. Jego i tak już blada skóra była o kilka odcieni bledsza.

Jedną rękę miał przyciśniętą do brzucha i Isobel zobaczyła, że jest ranny,

tak jak się obawiała. Ochronił ją. Stawił czoło dwojgu mistrzom, aby nie

zdobyli jej Płaszcza, a ona odwdzięczyła się, porzucając go, by został

ranny, może nawet zabity.

– Nie bądź martwy – wyszeptała. Upadła na kolana obok niego i uniosła

mu głowę. Miał zamknięte oczy. Poszukała jego pulsu. – Al, nie umieraj

teraz, kiedy wróciłam.

Ujęła jego dłoń. Skrzywił się, jęknął i wymamrotał coś niezrozumiale,

wyciągając rękę przed siebie.

– Co mówisz? – spytała Isobel łamiącym się głosem, czując ulgę, że

Alistair wciąż jest na tyle świadomy, by się odezwać.

– Krew – wychrypiał. – Potrzebowałaś… krwi.

Uniósł rękę i Isobel zobaczyła, że dłoń ma pokrytą krwią. Jej serce

ścisnął skurcz lęku. Jakakolwiek klątwa czy broń go trafiła, wbiła się

głęboko w brzuch.

– Proszę, powiedz, że to była klątwa, a nie Miecz – rzekła błagalnie.


Gdyby otrzymał cios Mieczem, rany nie uleczyłaby żadna magia.

Alistair kaszlnął.

– Klątwa. Poziom… ósmy, co najmniej.

Isobel nie zdawała sobie sprawy, że Elionor w ogóle potrafi rzucać

klątwy poziomu ósmego. Może tanie sztuczki, jakie ta mistrzyni robiła, aby

przyciągnąć uwagę mediów, jednak się jej opłaciły. Całkiem sprytnie.

Przetrząsnęła swoje kieszenie i opróżniła je ze wszystkich kamieni

zaklęć, jakie miała. Wzięła je ze sobą na wypadek, gdyby przed powrotem

do Jaskini odzyskała magiczne moce.

– W-weź je. Niektóre z nich muszą zawierać zaklęcia uzdrawiające. –

Wsunęła Alistairowi w dłoń turmalin, żałując, że sama nie może wyczuć

krążącej w nim magii. – Myślę, że ten…

– Nie martw się o mnie. Po prostu użyj krwi.

Isobel była niemal pewna, że właśnie pominięcie ofiarowania

spowodowało zniszczenie klątwy Uścisk Kostuchy. Ale ofiarę krwi można

było rozumieć na mnóstwo różnych sposobów – nie musiała oznaczać tego.

Nie musiała oznaczać daru od kogoś, komu tak niewiele zostało do

ofiarowania, od chłopaka, którego Isobel pragnęła i na którym zależało jej

o wiele bardziej, niż powinno. A pomyłka wiązała się ze śmiertelnym

ryzykiem.

Może Alistair miał rację. Może to rzeczywiście była jej jedyna szansa

na odzyskanie magii.

Ale nie obchodziło jej to. Musiał istnieć jakiś inny sposób, dzięki

któremu mogłaby uratować siebie, nie skazując przy tym Alistaira na

śmierć.

– Możemy później zatroszczyć się o moje magiczne moce –

powiedziała. Wcisnęła mu w dłonie więcej kamieni zaklęć. – Musisz

uleczyć siebie.
– Nie mogę. – Alistair wypuścił je z rąk. – Nie mogę…

Isobel nie wiedziała, czy ma mu uwierzyć. To prawda, że rzucanie

zaklęć wymagało idealnej koncentracji, ale Alistair miał do tego zdolności,

wręcz wyjątkowy talent. Podejrzewała, że teraz w grę wchodzi tylko jego

upór, chęć uratowania jej.

– Pospiesz się – rzekł. Otworzył jedno oko, ale skulił się, jakby nawet to

sprawiło mu ból. – Oni nadal cię szukają.

Szukają jej, nie jego. Czyli myślą, że Alistair już skonał.

Przycisnęła dłonie do jego rany, rozpaczliwie żałując, że nie wie więcej

o udzielaniu pierwszej pomocy, ale odepchnął ją.

– Wytworzenie klątwy poziomu dziesiątego wymaga wielkiej ofiary –

powiedział z powagą.

Znów kaszlnął i z ust ściekła mu na podbródek odrobina krwi.

– Nie wiesz tego – odparła Isobel.

– Wiem, że nie dotarłaś w porę do Lusterka. W przeciwnym razie… nie

byłoby cię tutaj.

– To nieprawda. I przysięgam, do cholery, jeżeli natychmiast nie

uzdrowisz siebie, to ja… ja…

Isobel nie dokończyła, ale gdy po raz trzeci spróbowała dać mu

kamienie zaklęć, spostrzegła, że jego ręka zwiotczała. Stracił przytomność.

– Nie, nie – jęknęła zrozpaczona.

Bez jej zdolności uleczenia Alistair umrze.

Isobel poczuła realność tej chwili tak wyraziście, jak poczułaby dłoń

ojca ściskającą jej ramię. Udzielając w miasteczku wywiadów, odpowiadała

wiele razy na pytania o to, jak według niej będzie wyglądał turniej, jednak

przez niemal rok myśl o nim wydawała się jej odległa. Nawet ostatnie dwa

tygodnie były spowite we mgłę niczym sen.


To, co działo się teraz, było rzeczywiste. Chłód nocy. Wilgotna ziemia

i kamyki, na których klęczała. Jej zmysły wyczulone na najlżejszy ruch

pośród drzew, na najcichszy szelest liści czy krzaków jeżyn. Zapach jesieni,

krwi i jej własnego potu. Zalewający wszystko szkarłatny blask, jakby

odzwierciedlający w świecie jej przerażenie.

Gorączkowo sięgnęła do torby i wyjęła deskę czarów.

– Teraz jesteś zadowolony, ty żałosna podróbko mojego rywala? –

wydusiła. Łzy mąciły jej wzrok. – Lepiej miej nadzieję, że to mnie zabije,

bo inaczej uleczę cię po to, żeby później torturować cię tak, jak nawet twój

spaczony umysł nie potrafi sobie wyobrazić.

Zabrała się pospiesznie do pracy. Odcięła kolejny lok swoich włosów,

rozłożyła zasuszoną chryzantemę i pozostałe składniki na heptagramie,

a pośrodku umieściła biały kryształ kwarcu. Przy każdym ruchu drżały jej

ręce, gdyż pamiętała, jaką katastrofą zakończyła się jej pierwsza próba.

W ustach czuła fantomowy smak krwi.

Powstrzymując odruch wymiotny, zanurzyła dwa palce w ranie

Alistaira, a potem rozsmarowała krew na desce czarów.

Mocno zamknęła oczy, po części, aby się skupić, a po części, żeby nie

patrzeć na Alistaira. Nie słyszała jego oddechu. Czekała i stopniowo coraz

bardziej zaczynała wyczuwać wokół siebie obecność surowej magii. Ta

magia oplątała krzewy i muskała włoski na karku Isobel.

Po odczekaniu wystarczająco długo Isobel schyliła się i pocałowała

pokrwawioną deskę czarów.

Przez jej oczy przepłynął palący płomień. Stłumiła krzyk i jeszcze

mocniej zacisnęła powieki. Miała wrażenie, jak gdyby wypalano jej

siatkówki.

Przypomniała sobie ostrzeżenie Reida, że próba odzyskania magicznych

mocy może ją zabić.


Ból był straszny. Oddychała gwałtownie, płytko, wreszcie osunęła się

na ziemię obok Alistaira, przyciskając dłonie do zamkniętych oczu.

A potem, po – jak jej się zdawało – kilku godzinach, przepłynęło przez

nią kojące wrażenie chłodu. Otworzyła oczy i zobaczyła magię jarzącą się

w butelkach rozrzuconych wokół niej na trawie. Zobaczyła białe światło

pulsujące w każdym kamieniu, czekające na nią.

Nie marnując ani chwili na radość ze swojego triumfu, chwyciła

uzdrawiające kamienie zaklęć i szarpnięciem podciągnęła sweter

i podkoszulek Alistaira. Jęknęła cicho, gdy odsłoniła ranę. Ujrzała

rozerwane ciało i ranę pełną krwi. Opanowując lek, przytknęła dłoń do

rany, a w drugiej ścisnęła kamień z zaklęciem Dotyk Uzdrowiciela.

Rzuciła to zaklęcie raz, potem drugi i trzeci, dopóki nie wyczerpała

z kamienia całej magii. Krew przestała płynąć, lecz rana nadal się nie

zasklepiła. Isobel sięgnęła po drugi kamień.

A potem po trzeci.

– No dalej, Al.

I po następny.

I kolejny.

W końcu rana się zamknęła, a pęknięta rzepka w kolanie prawie się

zrosła. Jednak Isobel zużyła już wszystkie kamienie, a Alistair nie otworzył

oczu. Ścisnęła jego dłoń i przyłożyła policzek do klatki piersiowej,

nasłuchując bicia serca. Z początku słyszała tylko cykanie świerszczy

i pohukiwanie sów w lesie. Później rozpoznała nikłe bicie serca,

a jednocześnie gdzieś z daleka dobiegł ją odgłos zbliżających się kroków.

Zapewne Finley i Elionor wracali, żeby ją też zlikwidować.

– Słowo na siedem liter – szepnęła do Alistaira. – Inaczej: przetrwać.

– Przeżyć – wychrypiał tak cicho, że w pierwszej chwili pomyślała, iż

tylko się jej wydawało.


Ale gdy uniosła głowę, zobaczyła, że Alistair ma otwarte oczy i się jej

przygląda. Odetchnął chrapliwie, po czym się uśmiechnął. Uświadomiła

sobie, że nigdy dotąd nie widziała jego uśmiechu, który nie byłby groźny.

– Cześć, rywalko – wyszeptał.

Tupot osób biegnących w ich kierunku stał się głośniejszy. Isobel

sięgnęła po swoje pierścienie zaklęć, gotowa wreszcie stawić czoło

rzeczywistości.

– Kiedy powiem: uciekaj – rzekła do Alistaira – masz uciec.


BRIONY THORBURN

„Najmłodszym zwycięzcą odnotowanym w kronikach turnieju był

czternastoletni Callum Thorburn. Thorburnowie uważają to za

osiągnięcie, podczas gdy w rzeczywistości to tragedia”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

iedy Relikt zaczął spadać, właściwie nie było czasu, by się

K przygotować. Briony mogła jedynie mieć nadzieję, że cała ich

czwórka jest gotowa na zrealizowanie strategii, którą obmyślili

przez miniony tydzień pomimo jej kłótni z Elionor. Gdy tylko szósta
gwiazda rozbłysła czerwono, ta kłótnia i tak poszła w niepamięć – Briony

niemal natychmiast wyruszyła, aby zdobyć Lusterko, a pozostali przystąpili

do swoich zadań.

Elionor i Finley zamierzali odeprzeć ewentualnych napastników

nadciągających od strony gór, natomiast Carbry ruszył w kierunku Zamku,

by uporać się z Gavinem Grieve’em. Briony pobiegła prosto do Reliktu,

jednak nie spadł on tam, gdzie się spodziewała. Zamiast na wrzosowiskach

wylądował w lesie, bliżej miejsca, do którego udali się Finley i Elionor.

Dotarła do obszaru, w którym nierówne zarośla znów zastąpił las,

starając się podążać za czerwonym światłem. Dzięki zaklęciu Przyspiesz

Kroku pięciokilometrowy sprint wydał się jej o połowę krótszy. Tym razem

nie było tak jak z Mieczem, który niemal spadł jej na kolana, czy

z Płaszczem, który łatwo było odszukać. Upewniła się, że zmierza we

właściwym kierunku, dopiero gdy tuż nad jej głową przemknęła ze świstem

wystrzelona klątwa.

Cofnęła się gwałtownie i rzuciła jedno z najtańszych zaklęć

osłonowych, utrzymując je wraz z dotychczasowym zaklęciem

przyspieszającym chód. Po chwili na polanę w pobliżu niej wtoczyło się

dwóch walczących ze sobą mistrzów.

Najpierw rozpoznała Carbry’ego. Spocone jasne loki miał zaczesane do

tyłu, na jego twarzy widniał wyraz intensywnej koncentracji. Uniósł rękę

i w powietrzu zamigotały pierzaste strzały.

Drugi chłopak prychnął pogardliwie i rzucił klątwę obronną.

W powietrzu zaskwierczał przypływ magicznej mocy i zamigotała sieć,

która zniszczyła strzały, gdy tylko jej dotknęły.

Briony nie pojmowała, kiedy, u licha, Gavin Grieve stał się tak silny –

ale jego magia zadziałała również na nią, unicestwiając zaklęcie osłonowe


i Przyspiesz Kroku. Obydwaj odwrócili głowy i spojrzeli na nią. Gavin

ostrzegawczo uniósł dłoń.

– Jestem tutaj. – Briony szybko podbiegła i stanęła obok Carbry’ego. –

Pozwól, że ci pomogę.

Lecz na jego twarzy nie pojawiła się ulga, ale wrogość.

– Odejdź ode mnie – warknął, cofając się w las.

– Co? – wykrztusiła. – Dlaczego?

– Zaatakowałaś Elionor. Nie próbuj udawać, że nie.

Briony obrzuciła go zdumionym wzrokiem.

– O czym ty mówisz?

– Wszystko nam powiedziała. Jak natarłaś na nią, gdy tylko zobaczyłaś

Relikt.

– Niczego takiego nie zrobiłam. Trzymałam się planu. Naszego planu…

– Doskonale kłamiesz – rzekł Carbry z udawaną brawurą, która jak

Briony już wiedziała, maskowała strach. – Ale możesz już przestać. Wiemy,

kim naprawdę jesteś.

W jej pamięci błysnęło wspomnienie wyrazu zaskoczenia zdradą na

twarzy Innes oraz ciepła odciętego palca siostry, gdy ściągała z niego

pierścień mistrzyni.

– Carbry – powiedziała. – Daj spokój… ja… Przecież jesteśmy

sojusznikami.

Carbry spojrzał na nią gniewnie, w jego niebieskich oczach błyszczały

łzy.

– Naprawdę myślałem, że mogę ci zaufać.

Briony ułożyła w całość brakujące elementy niczym śmiercionośne

puzzle. To, że Elionor jej nie uwierzyła, a jednak pozwoliła wyruszyć jako

pierwszej po Relikt. To, że jej nieobecność pozwoliła mistrzyni


opowiedzieć jakąś zmyśloną historyjkę mającą przekonać chłopaków, że

Briony ich zdradziła.

Briony nie mogła pozwolić, żeby ich sojusz skończył się w taki sposób.

Zbyt wiele poświęciła, by go stworzyć.

– Nie chcę wyrządzić ci krzywdy – rzekła do Carbry’ego. – Przysięgam.

– Więc już nie jesteście sojusznikami? – zapytał Gavin. Dziewczyna

niemal zapomniała o jego obecności. Zamiast uciec albo rzucić klątwę,

przyglądał się im jak kibic sportowy. Spostrzegła, że nosi niewiele

pierścieni zaklęć – zaledwie trzy wobec w sumie dziesięciu jej

i Carbry’ego.

Carbry zmierzył Gavina gniewnym wzrokiem.

– Zabiję was oboje. Ja… wiem, że zdołam.

Zanim zrealizował swoją groźbę, Gavin przewrócił oczami i przywołał

własną klątwę. Moment później Carbry znieruchomiał z twarzą zastygłą

w grymasie wściekłości. W blasku Krwawej Zasłony wyglądał nie do

poznania: groteskowo, z wyszczerzonymi zębami poplamionymi

nienaturalnym odcieniem różu.

Przez twarz Gavina przemknął nagle wyraz bólu i chłopak się zachwiał.

Po chwili Carbry otrząsnął się z wpływu jego klątwy, a potem,

wykorzystując okazję, ruszył na niego i rzucił następne zaklęcie.

Trafił. Spod poszycia wystrzeliły ciemnozielone pnącza i oplotły kostki

nóg przeciwnika.

Gavin upadł na kolana. Zaczął dyszeć i się dusić, gdy następne pnącza

owinęły się wokół jego gardła. Briony zdała sobie sprawę, że obaj nie

zwracają na nią uwagi i że to jest jej szansa. Mogłaby pobiec z powrotem

w las i poszukać Lusterka, w nikłej nadziei, że inni mistrzowie jeszcze go

nie znaleźli.

Ale jeśli to zrobi, Gavin Grieve zginie.


Wcale nie lubiła Gavina, nawet go nie znała, jednak nadal wierzyła, że

zdoła go ocalić. Że zdoła ocalić wszystkich.

Rzuciła zaklęcie Odłamki Lustra. Pnącza zniknęły, jak tylko dotknęła

ich jej magia. Gavin sięgnął do szyi w miejscu, gdzie przed chwilą go

dusiły, lecz jego palce chwyciły jedynie powietrze. Zszokowany, wpatrzył

się w Briony, a potem popędził w las, podczas gdy Carbry odwrócił się ku

niej z oskarżycielską miną. Oczywiście, że Gavin uciekał – ona też powinna

była tak postąpić, kiedy jeszcze miała szansę.

Nadal nie chciała skrzywdzić Carbry’ego. Nikogo nie chciała

skrzywdzić. Z sykiem wciągnęła powietrze.

– Proszę, nie zmuszaj mnie, żebym to zrobiła – powiedziała. Na jej

palcu jarzył się bielą kamień pierścienia z klątwą Grobowy Sen, gotową, by

Briony ją rzuciła. – Wiem, że potrafimy wyjaśnić tę sprawę. Jeśli mnie

tylko wysłuchasz…

– Nie! Już dość cię słuchałem. Elionor ma rację, ten sojusz nigdy nie

miał trwać wiecznie, a ja nie mogę już tak po prostu ukrywać się

w Klasztorze, dopóki wszyscy inni nie będą martwi.

Strach w jego oczach, uparta mina – tak bardzo przypominały jej Innes,

kiedy Briony ją zaatakowała.

Wtedy też rzuciła zaklęcie Grobowy Sen. Ale tym razem… tym razem

się zawahała.

Lecz Carbry się nie zawahał.

Pierścień z owalnym kamieniem, który zauważyła wcześniej

w Klasztorze, zaczął się jarzyć. Wokół Carbry’ego uformowały się

w powietrzu olbrzymie strzały, błyszczące groźnie i wymierzone w nią.

Briony jęknęła w panice i rzuciła zaklęcie Lustrzany Obraz. Gdy strzały

ku niej śmignęły, pojawiła się przed nią ściana migocącej białej magii.
Strzały uderzyły mocno w osłonę, ale wytrzymała, wchłaniając magię

Carbry’ego. W piersi Briony zakiełkowała ulga.

A potem jej zaklęcie zrobiło to, do czego było przeznaczone.

Zrealizowało tę część czaru, której Innes nie miała czasu dokończyć, gdy

próbowała obronić się przed Briony.

Cisnęło klątwę Carbry’ego z powrotem na niego.

Strzały uformowały się ponownie, lecz tym razem były wymierzone

w chłopaka. Briony poczuła ich magiczną moc, o wiele potężniejszą, niż

przewidywała. Ta klątwa była niewątpliwie z poziomu ósmego – a Briony

potrafiła rzucać zaklęcia znacznie lepiej niż Carbry.

Poczuła przypływ paniki, gdy usiłowała cofnąć czar. Lecz było za

późno. Strzały już śmigały przez polanę. Carbry ledwie miał czas wziąć

gwałtowny wdech, zanim trafiły w cel. W jego ręce, nogi… gardło. Upadł

na kolana, wydając najokropniejszy dźwięk, jaki Briony kiedykolwiek

słyszała.

Był to wrzask, od którego cały świat znieruchomiał. Ostry, przenikliwy

krzyk bólu i rozpaczy. Briony jęknęła z przerażenia, gdy kilka ostatnich

strzał trafiło go w twarz. Krzyk Carbry’ego urwał się nagle i chłopak

przewrócił się do tyłu.

Podbiegła do niego i uklękła. Widok przyprawił ją o mdłości. Dwie

strzały sterczały z oczu, jedna wbiła się w gardło. Z rany ciekła krew,

błyszczała w kącikach ust, zbierała się w zagłębieniach twarzy niczym

krople deszczu. Było jej tak wiele. Zbyt wiele. Briony ujęła bezradnie jego

dłoń, śliską od szkarłatu, i ścisnęła najmocniej, jak mogła.

– Powiedz – wyrzęził – że kocham…

I już się nie odezwał. Dłoń Carbry’ego zwiotczała w jej dłoni, gdy

Briony wpatrywała się w jego okaleczoną twarz. Wiedziała, że umarł, kiedy


jego pierścień mistrza zaczął migotać, a potem rozproszył się w drobiny

czerwonego światła.

Zabiła go. Zabiła. I w tej straszliwej chwili zrozumiała, że bez względu

na to, jak bardzo starała się przygotować do tego, bez względu na to, co

powiedziała Finleyowi, w odebraniu komuś życia nie było niczego

bohaterskiego.

– Hej! – zabrzmiał ostry głos Gavina. Odwróciła się i zorientowała, że

klęczy obok niej i wyciąga rękę. – Musisz wstać.

Briony zdała sobie niejasno sprawę, że dygoce. Sądziła, że Gavin

uciekł, ale był tutaj i patrzył na nią z wyraźną troską. Może to był podstęp,

ale nawet jeśli tak, czuła się zbyt zszokowana, by zrobić cokolwiek innego

oprócz ujęcia jego dłoni i podźwignięcia się na nogi.

Palce miała lepkie od krwi i brudu. Przed nią leżało ciało Carbry’ego,

skręcone w męce agonii. Ona i Elionor zachęciły go, żeby wypróbował tę

klątwę, żeby był okrutniejszy niż jego przodkowie. Na tyle okrutny, by

zabić.

Tak jak został do tego wyszkolony. Jak oni wszyscy zostali wyszkoleni.

– Oczywiście, że nie. – Objęła się drżącymi ramionami. – Nigdy dotąd

nikogo nie zabiłam.

– To była jego klątwa. – Gavin otworzył dłoń i Briony zorientowała się,

że trzyma pierścień zaklęć, który wcześniej nosił Carbry. Pierścień leżał na

dłoni Gavina, wymazany krwią, tak jak wcześniej pierścień mistrzyni Innes.

Briony poczuła przypływ zawrotów głowy, a Gavin mówił dalej: – Była

silna. Zabiłaby cię, gdybyś jej nie powstrzymała.

– Nie! – wyrzuciła z siebie z furią. – Nie powinnam nikogo zabijać.

Powinnam ich uratować.

Gavin zmarszczył brwi.

– Czyżbyś czytała inne reguły turnieju niż ja?


Briony parsknęła drżącym śmiechem.

– Więc dobrze, zabij mnie – odparła. – Śmiało. A potem postaraj się

znaleźć Relikt, którego szukamy.

– Myślałem o tym. Ale to nie ma sensu. Wszyscy inni mistrzowie

współpracują ze sobą. Sojusz pozwoli nam przetrwać tę noc.

Zanim mogła odpowiedzieć, ktoś ze wzgórza za nimi zawołał:

– Briony!

Odwróciła się błyskawicznie. Ze zbocza schodził Finley Blair.

Wyglądał na sponiewieranego, miał rozerwany rękaw i pałający na policzku

ślad po trafieniu klątwą.

– Żyjesz – wydusił, z trudem łapiąc oddech. – Jesteś ranna?

– Nie – wymamrotała. – Dlaczego się tym przejmujesz? Czy Elionor nie

powiedziała ci, że ją zdradziłam?

– Nie uwierzyłem jej – odrzekł rwącym się głosem. – Wiedziałem, że

byś nas nie zaatakowała.

Briony aż osłabła z ulgi. Ale potem spojrzenie Finleya przemknęło poza

jej ramię i znieruchomiało.

Wiedziała, co zobaczył: ciało Carbry’ego.

– Nie – wyszeptał. – Grieve, zabiłeś go?

Stojący obok niej Gavin zdusił śmiech.

– To nie ja, stary.

Briony patrzyła, jak na twarzy Finleya odbiły się jednocześnie żal,

niedowierzanie i rozpacz. A gdy znów się odezwał, zawczasu przygotowała

się na to, co powie.

– Czy ty to zrobiłaś?

Pomyślała o Lusterku, po które tu przyszła. O krwi Carbry’ego, jeszcze

ciepłej na jej skórze. Elionor ich rozdzieliła, ale to Briony rozbiła na dobre
ich sojusz. Właśnie tym, czemu chciała zapobiec, przybywając:

morderstwem.

– On mnie zaatakował – szepnęła. – To się stało przypadkiem.

– Przypadkiem? – powtórzył Finley. Popatrzył na zmasakrowane ciało

Carbry’ego. Widok cierpienia na twarzy Finleya sprawił, że w dziewczynie

coś pękło, a jeszcze gorsze było to, jak szybko on przybrał swą zwykłą

obojętną minę. – Przypuszczam, że to było nieuniknione, prawda?

– Nie, Finley. Słyszałeś, co mówiłam pod wpływem zaklęcia prawdy.

Proszę, musisz mi uwierzyć…

– Wierzyłem ci! – rzekł Finley drżącym głosem. – Przyszedłem tutaj,

aby ci pomóc. Złamałem dla ciebie moje zasady, a teraz…

Wzniósł Miecz, a Briony uświadomiła sobie, że nie została jej ani

odrobina siły do walki. Nie zostały jej żadne słowa, które mogłyby sprawić,

żeby Finley jej wysłuchał.

Jakaś jej część pragnęła pozwolić, by to zakończył, tu i teraz.

Przynajmniej byłoby po wszystkim. Ale umarłaby zhańbiona. Strzępy

dumy, jakie w niej zostały, nakłaniały ją i ponaglały, żeby uciekła.

– Chodź – rzuciła do Gavina, a potem odwróciła się i pognała w las.

Po chwili usłyszała za sobą tupot kroków depczących poszycie. Miała

tylko nadzieję, że to Gavin.

W jej umyśle utworzyła się potworna plątanina. Widok cierpienia na

twarzy Finleya. Zakrwawiony pierścień na dłoni Gavina. Cała ta zdrada,

zamęt i nieporozumienie, które doprowadziły ją do tego momentu. A nad

tym obraz strzał tkwiących głęboko w oczach Carbry’ego, czekający na

wyświetlenie za każdym razem, gdy mrugnęła.

Zabiła go dla nagrody, której nawet nie chciała zdobyć.

Krwawa Zasłona nad nimi zmieniła kolor. Ostry, surowy szkarłat

złagodniał nieznacznie do stonowanej purpury. Lecz to w żaden sposób nie


rozjaśniło ciemnych plam krwi na rękach Briony.
ALISTAIR LOWE

„Kierowcy w Ilvernath nadkładają drogi, aby ominąć posiadłość

Lowe’ów. Nie sądzę, by jeszcze w ogóle zastanawiali się nad powodem.

To po prostu nawyk”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

dy Alistair odzyskał przytomność, nadal leżał bezwładnie w tym

G samym miejscu pod dębem. Chłodne podmuchy wiatru owiewały

jego obnażony brzuch. Przesunął drżącą dłoń, żeby go przykryć. Ku


jego zaskoczeniu śmiertelna rana, którą zadała mu Payne, stała się tylko

jeszcze jedną blizną.

Nad nim stała Isobel. Na każdym palcu miała pierścień zaklęć

z kryształem, a jej Płaszcz wydymał się za nią na wietrze niemal

niepokojąco.

– Kiedy powiem: uciekaj – szepnęła – masz uciec.

Alistair spróbował się podnieść, ale nie miał siły.

– Chyba żartujesz – odparł niewesoło. – Nie mogę nawet wstać.

Isobel posłała mu poirytowane spojrzenie. Przygotowywała się do

odparcia ataku. W lesie rozbrzmiewał tupot zbliżających się kroków.

– Elionor! – zawołała. Alistair zdał sobie sprawę, że to zapewne imię

Payne. – Jeśli zrobisz jeszcze krok, pożałujesz, że…

– Nie jestem Elionor – wydusił jakiś kobiecy głos i spośród drzew

wyszła Thorburn z rękami w górze w geście poddania się, a za nią pojawił

się Grieve.

„Zabij ich” – szepnął głos w głowie Alistaira, instynkt Lowe’ów. Nie

mogło być dla Isobel doskonalszej okazji do zaatakowania.

Chociaż Alistair lubił zwyciężać, teraz ta myśl wywołała w nim raczej

znużenie niż upojenie. To nie znaczy, że przejmował się losem Thorburn

czy Grieve’a – nie znał nawet ich imion – ale ich śmierć tylko

przybliżyłaby go do prawdy: kiedy z Isobel pokona rywali, tylko jedno

z nich dwojga będzie mogło opuścić turniej żywe.

Właśnie chwilowo uniknął śmierci, ale nie pozwoli, żeby na końcu to

był on.

– Co się tu stało, do diabła? – warknął Grieve, spoglądając na Alistaira,

jakby widok zakrwawionego i bezbronnego przeciwnika osobiście go

uraził.
Na myśl, że jakiś Grieve widzi go w takim stanie, Alistair też poczuł się

urażony.

– Współpracujesz teraz także z Grieve’em? – zwróciła się Isobel do

dziewczyny.

Grieve otworzył usta, żeby zaprzeczyć, ale Briony rzuciła szybko, nie

dając mu dojść do głosu:

– Nie jestem już w tamtym sojuszu. Teraz działamy tylko we dwoje.

Alistair popatrzył w górę i dopiero teraz spostrzegł, że Krwawa Zasłona

nieco zbladła. Jeden z mistrzów zginął.

– Dlaczego miałabym ci uwierzyć? – spytała Isobel.

– Zostałam zdradzona. Carbry mnie zaatakował, ale Gavin i ja… –

Thorburn spojrzała w dół na swoje pokryte zakrzepłą krwią dłonie

i zadrżała. – Oboje uciekliśmy. Nie zamierzaliśmy was odszukać, ale może

dobrze się stało.

Isobel omiotła spojrzeniem niebo.

– Carbry Darrow nie żyje?

Briony z powagą skinęła głową.

Alistairowi z wielu powodów nie podobał się pomysł powiększenia ich

grupy z dwóch osób do czterech. Nie ufał Grieve’owi ani Thorburn. I miał

własny plan zakończenia turnieju. Nowe sojusze oznaczały więcej

komplikacji.

Isobel wzięła głęboki wdech i przybrała bardziej swobodną postawę.

– Wcześniej mnie uratowałaś, Briony. Uznaj to za odwzajemnienie

przysługi – powiedziała, lecz ostry ton jej głosu świadczył jasno, że nie jest

zachwycona.

Wzrok Briony przeniósł się na Grieve’a, a potem powrócił powoli do

Isobel.
– On też się do nas przyłącza – wymamrotała, jakby dopiero teraz

przyszło jej to do głowy.

Grieve przytaknął, chociaż z wyrazem twarzy raczej morderczym niż

proszącym.

– Tak, ja też.

Isobel zacisnęła usta.

– Dobrze. Ale dokąd pójdziemy?

– Moglibyśmy wrócić do mojej kryjówki – zaproponował Alistair,

widząc, że jest w mniejszości.

Wówczas przynajmniej znaleźliby się wszyscy w jego Punkcie

Orientacyjnym, co mu odpowiadało. Poza tym nadal były tam jego rzeczy,

a potrzebował ich po tym, jak Elionor ukradła mu wszystkie kamienie

zaklęć, które miał przy sobie.

Z wyjątkiem jednego.

– Nazywasz kryjówką twój Punkt Orientacyjny?

Alistair usłyszał pytanie Grieve’a, ale je zignorował. Sięgnął do rękawa

swetra i wyjął pierścień zaklęć z klątwą Ofiara Baranka. Z westchnieniem

ulgi wsunął go z powrotem na palec. Dzięki temu przynajmniej drobna

cząstka brata będzie wciąż przy nim.

– Jaskinia jest zbyt mała dla nas wszystkich – powiedziała Isobel,

a Alistair uświadomił sobie, że odkąd odzyskała magiczne moce, zachowuje

się inaczej. Jest bardziej pewna siebie, jakby stała się nieformalną

przywódczynią grupy. – Objąłeś Zamek, prawda? – zwróciła się do

Grieve’a. – Zabierz nas tam.

Grieve nie od razu odpowiedział. Utkwił spojrzenie w Alistairze –

a dokładniej w jego zakrwawionej podartej koszuli. Jego twarz przybrała

zimny wyraz, który Alistair dobrze znał. Być może tę Thorburn łączył

z Isobel jakiś rodzaj więzi, ale Alistair nie potrafił uwierzyć, że Grieve
byłby lojalny wobec kogokolwiek. Nawet jeśli Isobel chwilowo chroniła go

na prośbę Briony, ten chłopak zaatakuje, kiedy tylko dostrzeże sposobność.

– Dobrze – rzekł Grieve beznamiętnym tonem. – Zaprowadzę was tam.

– Znam drogę – oświadczyła.

Zebrała porozrzucane na ziemi własne pierścienie zaklęć i wsadziła

z powrotem do kieszeni. Tylko jeden – z białym kryształem kwarcu –

nanizała na łańcuszek naszyjnika z medalionem na szyi. Alistair domyślił

się, że ten pierścień jest zapewne przeznaczony na klątwę Uścisk Kostuchy,

chociaż Isobel jeszcze nie napełniła go magią.

– Możesz pomóc Alistairowi iść – powiedziała do Grieve’a.

Zanim Alistair poczuł się urażony, posłała mu znaczące spojrzenie,

z którego wywnioskował, że ona również nie ufa Grieve’owi. Chociaż

doceniał koncepcję trzymania wrogów blisko przy sobie, aby mieć ich na

oku, nie był zachwycony tym, że miałby objąć ramieniem plecy Grieve’a,

wspierać się na nim i polegać na jego pomocy. Wprawdzie nie umarł,

jednak nadal miał niesprawną nogę i był nieuzbrojony. I nie podobało mu

się, jak Grieve na niego patrzy, jakby zapisywał sobie w pamięci jego słabe

strony.

Isobel ruszyła pierwsza energicznym krokiem, a Thorburn pospieszyła

za nią. Alistaira dobiegły fragmenty ich rozmowy.

– A więc je odzyskałaś? – szepnęła Briony.

Isobel skinęła głową.

– Tak. Czy ty…?

– Nikomu nie powiedziałam.

Podczas gdy rozmawiały, Grieve podszedł do niego i wyciągnął rękę.

Alistair zignorował ten pomocny gest i podniósł się z ziemi, podtrzymując

się gałęzi drzewa.

– Jak się czujesz? – zapytał go Grieve.


To pytanie zadane przez kogokolwiek innego wydałoby się uprzejme.

W ustach Grieve’a zabrzmiało jak groźba.

– Jestem w morderczym nastroju – odpowiedział Alistair.

Zrobił kilka kroków przed siebie i się potknął – nie był pewien, czy

wskutek swojej niezdarności, czy z powodu zranionej nogi. Grieve zbliżył

się do niego ostrożnie, jak do dzikiego zwierzęcia, i z wahaniem objął go

muskularnym ramieniem w pasie. Alistair odruchowo zesztywniał

z napięcia.

– Czy dasz sobie pomóc? – spytał z irytacją nowy sojusznik.

– A powinienem? Isobel jest winna przysługę Briony. Jaki mamy

powód, żeby oszczędzić ciebie?

– To mój Zamek.

– Mimo to nadal jesteś zbędnym ciężarem.

Grieve go puścił i Alistair upadł niezgrabnie na ziemię.

– Więc się tam doczołgaj, Kryjówko – rzucił Grieve.

– Pieprz się, Zamku – odgryzł się Alistair.

Skrzywił się, gdy ku jego zaskoczeniu Grieve naprawdę go zostawił

i wbiegł między drzewa. Jeszcze raz zaklął, wstał chwiejnie i ruszył

naprzód. Przyspieszenie kroku kosztowało go mnóstwo sił – i jeszcze

więcej bólu – ale w końcu zrównał się z pozostałymi, którzy dotarli już do

skraju lasu. Odległy Zamek wyglądał jak cień rzucony na wrzosowisko,

jego czarne kamienne mury porastał ciemny bluszcz. Ten ponury widok

skłonił Alistaira do przypuszczeń, że niebo za wieżą zamkową rozświetli

błyskawica albo nocną ciszę przeszyje wrzask zjawy zwiastującej śmierć.

Isobel przyjrzała się niepewnie terenowi przed nimi.

– Czy nadal są tam miny lądowe?

– Nie – odparł Grieve i jako pierwszy ruszył naprzód wielkimi krokami.


Przeszli za nim przez most nad fosą i wkroczyli do fortecy. Zamek

słynął z tego, że jest niedostępny dla wszystkich napastników z wyjątkiem

posiadacza Korony – Reliktu, który jeszcze nie spadł. To oznaczało, że są tu

bezpieczni, chronieni przynajmniej przed atakiem z zewnątrz.

Gdy Alistair, kulejąc, przeszedł przez bramę, zwodzony most fosy

podniósł się za nimi ze złowrogim łoskotem.


ISOBEL MACASLAN

„Jedyną rzeczą groźniejszą od uczynienia sobie z innego mistrza wroga

jest zaprzyjaźnienie się z nim”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

nętrze Zamku prezentowało się wspaniale: gzymsy zdobione

W eleganckimi złoconymi listwami, kryształowe żyrandole

w każdej sali, piękne dywany na korytarzach. Trudno byłoby nie

poczuć się tutaj po królewsku.


– Co za nora – mruknął stojący za Isobel Alistair, zapewne tylko po to,

żeby sprowokować gniewne spojrzenie Grieve’a.

Na korytarzu ustawiono w rzędzie lśniące zbroje, z mieczami albo

toporami w żelaznych pięściach. Isobel zobaczyła swoje odbicie

w wypolerowanym napierśniku – miała potargane i splątane włosy, a jej

ubranie było pokryte zaschniętym błotem.

Ledwie się rozpoznała. Płaszcz ciągnął się za nią jak tren sukni, na

wszystkich palcach migotały pierścienie zaklęć, a na szyi miała ten gotowy

do napełnienia klątwą Uścisk Kostuchy.

Wyglądała naprawdę dobrze.

Jak mistrzyni.

– Powinniśmy w ciągu nocy uzupełnić nasze zasoby czarów. Grieve,

czy masz tutaj zmagazynowaną surową magię? – zapytała.

Gavin wytrzeszczył oczy, odchrząknął i rzucił szybko:

– To nie twoja sprawa.

Alistair uśmiechnął się szyderczo.

– Jesteś beznadziejny.

– To nie ja niemal dałem się zabić – odparował Gavin.

Spojrzenia obydwu pomknęły ku orężom wiszącym na ścianach,

a potem popatrzyli na siebie nawzajem, jakby każdy wyzywał drugiego do

zaatakowania.

– No, dalej – mruknął Gavin. – Jesteś teraz na moim terenie, Lowe.

Isobel się skrzywiła, usiłując zaproponować jakiś plan, zanim ci dwaj

postanowią wdziać ozdobne zbroje i odbyć pojedynek. Ale Briony, jak

zwykle, odezwała się pierwsza:

– Słuchajcie, chodźmy zebrać własną surową magię.

– Teraz? – spytał Alistair żałosnym tonem.


Krzywił się przy każdym kroku i oszczędzał prawą nogę. Nie

wyglądało, aby w tym stanie mógł zaryzykować wyjście na zewnątrz.

– Ty możesz zostać – powiedziała Briony.

– Z nim? – spytał Alistair, spoglądając z niepokojem na Gavina.

– Zgodziliśmy się zachowywać wobec siebie pokojowo, prawda? –

rzekła Briony. – Przynajmniej przez tę noc.

Isobel nie podobał się pomysł zostawienia Alistaira z Gavinem. Ale

prawdę mówiąc, wszystkie wydarzenia z tego dnia napełniły ją lękiem.

Alistair niemal poświęcił dla niej życie i chociaż była mu za to wdzięczna

i zaopiekowała się nim, niepokoiło ją, że postąpił tak lekkomyślnie. Dwa

tygodnie, które spędzili w odosobnieniu w Jaskini, sprawiły, że zapomnieli

o swojej rzeczywistej sytuacji. Może lepiej, żeby chwilowo się rozdzielili,

dla dobra ich obojga. Udawanie, że nie są wobec siebie rywalami, nie

przyniesie im niczego dobrego.

– Jeżeli zamierzamy być sojusznikami, nawet tylko tymczasowymi,

powinniśmy spożytkować ten czas z korzyścią dla nas – powiedziała

Isobel. – To oznacza, że nie możemy zrobić sobie przerwy na odpoczynek.

A ponieważ Grieve nie jest skory do podzielenia się swoją surową

magią… – Na te słowa Gavin zesztywniał i wbił gniewne spojrzenie

w podłogę. – Reszta musi uzupełnić swoje zapasy.

– Nie mam żadnej surowej magii, jasne? – mruknął Gavin.

– Wiedziałem! – rzucił Alistair ze złośliwym uśmiechem.

– Zatem postanowione: pójdziemy Briony i ja – stwierdziła Isobel.

Perspektywa spędzenia czasu tylko z tą dziewczyną nie budziła w niej

entuzjazmu, ale nic nie można było na to poradzić. – Gavin może strzec

Zamku, a Alistair w tym czasie odpocznie. Mam nadzieję, że po drodze nie

napotkamy Elionor i Finleya, ale gdyby tak się stało…


– Nie mam ochoty szukać okazji do kolejnej bitwy – szepnęła Brony. –

Nie tej nocy.

– Czy Elionor i Finley cię nie zdradzili? – spytał Gavin. – Na twoim

miejscu chciałbym ich zabić.

– Rzecz po prostu w tym, że… – zaczęła Briony napiętym tonem, po

czym urwała i przełknęła nerwowo.

Isobel popatrzyła na nią uważnie: na smugi brudu na policzkach, na jej

drżące dłonie pokryte zaschniętą krwią Carbry’ego.

Uświadomiła sobie, że Briony jest na skraju załamania. Trudno było

w to uwierzyć po tylu latach, w trakcie których jej była przyjaciółka

marzyła o turnieju, ale najwyraźniej jego ponura rzeczywistość jej nie

oszczędziła.

Isobel skłamałaby, twierdząc, że to nie sprawiło jej żywej satysfakcji.

– Rzecz po prostu w tym – spróbowała Briony jeszcze raz, sprawiając

wrażenie coraz bardziej rozstrojonej – że nie chcę z nimi walczyć,

ponieważ uważam, że istnieje szansa, abyśmy wszyscy, w tym także Finley

i Elionor, mogli wyjść z turnieju żywi.

Isobel zmarszczyła brwi. Stan umysłu Briony wyglądał na bardziej

niepokojący, niż sądziła.

– O czym ty mówisz? – spytała.

Kątem oka dostrzegła, że Alistair i Gavin wymienili nieufne spojrzenia.

Widocznie podobnie jak ona uważali słowa dziewczyny za absurdalne.

– Ten turniej to klątwa – ciągnęła Briony. – A klątwy można zdjąć.

– Turniej nie jest zwykłą klątwą, Bri – powiedziała Isobel łagodnym

tonem, który zaskoczył nawet ją samą. – Jest pradawny. Potężny.

– Tylko pomyśl! Gdybyśmy…


– Nie ty pierwsza się nad tym zastanawiasz. Ale każdy mistrz, który

wbił sobie do głowy myśl, że turniej można zniszczyć, ponosił porażkę.

I umierał!

– Ale dlatego, że błędnie go pojmował. Istnieją…

– A ty pojmujesz go trafnie, bo…?

– Po prostu mnie wysłuchaj! – rzuciła z irytacją Briony podniesionym

głosem, który rozbrzmiał jeszcze głośniej, wzmocniony przez echo

odbijające się od wysokich kamiennych sklepień. Isobel z trudem

pohamowała zszokowanie. Briony zdawała się naprawdę wierzyć w to, co

mówiła. – Czy nigdy nie spojrzałaś na mapę Ilvernath i nie uznałaś za

dziwne, że jest siedem Punktów Orientacyjnych tworzących okrąg? To

dlatego, że w istocie nie tworzą okręgu, lecz heptagram, a w jego centrum

znajduje się Filar Mistrzów.

Isobel nigdy dotąd nie pomyślała w ten sposób o miasteczku, ale teraz

zauważyła, że brzmi to dość sensownie. Jednak nie pojmowała, jak

wyrysowanie na mapie gwiazdy miałoby cokolwiek zmienić.

Briony, widocznie uznając milczenie wszystkich trojga za zachętę,

mówiła dalej:

– Kiedy nasi przodkowie rzucili klątwę, uczynili z Punktów

Orientacyjnych deskę czarów. A Relikty są składnikami klątwy. To oznacza,

że jeśli przywrócimy desce jej pierwotne rozplanowanie, będziemy mogli

całkowicie unicestwić klątwę.

– Masz na myśli umieszczenie po jednym Relikcie w każdym Punkcie

Orientacyjnym? – zapytał Gavin tonem, w którym pobrzmiewał taki sam

sceptycyzm, jaki odczuwała Isobel. – Ta klątwa trwa osiemset lat. To

z pewnością już się kiedyś zdarzyło. Choćby przypadkiem.

– Nie może chodzić jedynie o umieszczenie Reliktów w odpowiednich

Punktach Orientacyjnych – powiedziała Briony. – Rozmawiałam z pewnym


wytwórcą zaklęć, który ma taką samą teorię. Głosi ona, że każda rodzina

ma swoją opowieść sięgającą korzeniami głęboko w historię turnieju.

Opowieść o Punkcie Orientacyjnym i Relikcie, które preferują ich

mistrzowie. Wzorzec.

Isobel przypomniała sobie, co ojciec powiedział jej o Macaslanach,

którzy mieli niegdyś szczególny związek ze śmiercią i właśnie dlatego ich

mistrzowie wybierali zazwyczaj Kryptę i Płaszcz. Co nie znaczy, że to

czegokolwiek dowodziło. Każdy stary ród ma swoje opowieści.

Briony rzuciła pozostałym triumfalny uśmiech.

– Nie rozumiecie? Znalazłam sposób na uratowanie nas wszystkich!

Isobel nie dawała spokoju nie tylko spójność rozumowania Briony.

W wyrazie twarzy tej dziewczyny było coś dumnego, entuzjastycznego

i znajomego. Niepożądane, nieproszone wspomnienia przemknęły przed

oczami Isobel niczym błysk flesza aparatu fotograficznego.

– Co, u diabła – szepnęła Isobel, zatrzymując się gwałtownie przed swoją

szkolną szafką.

Na całych drzwiach przymocowano taśmą samoprzylepną kartki

wyrwane z rozdziału książki Tragiczna tradycja poświęconego rodzinie

Macaslanów. Wypisano na nich poziomo farbą w spreju wielkimi literami

słowo PIJAWKA, a ze szczelin szafki wydobywał się zjełczały zapach,

jakby ktoś wsunął do środka klątwę Zgniłe Jajko. Briony stojąca obok

Isobel rzuciła się do przodu i zdarła kartki, a potem zgniotła je w pięści

w kulę.

– Minęło kilka tygodni. Można by sądzić, że dadzą już temu spokój.

Nie był to bynajmniej pierwszy akt wandalizmu, jakiego doświadczyła

Isobel, odkąd w ubiegłym miesiącu opublikowano książkę. Jednak po raz

pierwszy ktoś dopuścił się go wobec niej w szkole.


Popatrzyła w głąb korytarza na szafkę Briony – nietkniętą.

– Nie chodzi o książkę – szepnęła, kuląc się pod spojrzeniami

mijających ich uczniów. – Chodzi o moją rodzinę.

Nie dość, że Macaslanowie zbili fortunę sposobami godnymi pogardy,

to teraz do listy ich grzechów doszło też morderstwo.

– Bzdura. Nie jesteś taka jak oni. Prawie w ogóle nie rozmawiasz

z ojcem – zaoponowała Briony.

Rzuciła zaklęcie Zapałka i upuściła kłąb papierów, żeby spłonął na

wyłożonej linoleum podłodze.

Isobel cofnęła się gwałtownie, by się nie poparzyć.

– Co ty wyprawiasz? Wpakujesz nas w kłopoty.

To ona zasługiwała na znoszenie przejawów oburzenia, nie jej

przyjaciółka. A jednocześnie dotknął ją ton, jakim Briony mówiła o jej

tacie. To, że Isobel nie zawsze u niego mieszka, nie znaczy, że nie jest on

wciąż jej ojcem.

Ale Briony tylko zdeptała płomienie podeszwą mokasyna. Sadza

pobrudziła jej mundurek prywatnego liceum w Ilvernath.

– Nie powinni cię tak traktować – rzekła. – Jesteś bardzo uzdolniona,

a teraz wszyscy wiedzą, że jesteś częścią czegoś wyjątkowego,

wspaniałego.

Isobel zmieniła temat, jak zawsze, ilekroć Briony opisywała turniej jako

piękną baśń, a nie klątwę.

– W końcu przestaną – powiedziała i pociągnęła przyjaciółkę za sobą do

klasy.

Jednak do końca dnia nie mogła się pozbyć smrodu klątwy, bez

względu na to, jak często rozpylała w powietrzu perfumy o zapachu peonii.


Tydzień później Isobel zerknęła zza szkolnego autobusu, aby się

upewnić, że w zasięgu wzroku nie ma reportera, który przed chwilą je

zaczepił.

– N-nie rozumiem – wyjąkała. – Dlaczego dziennikarz miałby myśleć,

że jestem mistrzynią?

Briony uśmiechnęła się szeroko i uderzyła ją lekko pięścią w ramię.

– Ponieważ oczywiście jesteś najlepszą kandydatką twojej rodziny.

Przypuszczalnie mogłabyś prowadzić dla nas zajęcia z wytwarzania zaklęć.

Jesteś w tym lepsza od pana Flannagana.

– Ale reporter nie mówił o tym jak o plotce – rzekła Isobel. Skurcz lęku

ścisnął jej żołądek, gdy obie wbiegały do budynku szkoły. – Powiedział:

„ogłoszona mistrzynią”. Dlaczego miałby…?

Przerwał jej skrzeczący głos z głośnika, który wzywał Isobel Macaslan

do natychmiastowego stawienia się u opiekuna do spraw uczniowskich.

– Czy zechciałabyś to wyjaśnić? – zapytał opiekun, wymachując

porannym wydaniem dziennika „Wieczór Ilvernath”. – Albo to, dlaczego

wszyscy dziennikarze w Kendalle wydzwaniają do mojego gabinetu,

prosząc o oficjalną wypowiedź szkoły dla prasy?

I właśnie wtedy Isobel zobaczyła nagłówek. „ISOBEL MACASLAN

WYZNACZONA JAKO PIERWSZA NA MISTRZYNIĘ

W ŚMIERTELNEJ KLĄTWIE ILVERNATH”. Chwyciła gazetę

i przerzuciła sześciostronicowy artykuł, czując w piersi taki ucisk, że

ledwie mogła oddychać. Z początku przypuszczała, że to sadystyczny żart,

sfabrykowany przez lokalne media, aby przyciągnąć więcej turystów.

Jednak artykuł był niepokojąco rzetelny. Zdjęcie Isobel jako zdobywczyni

złotej wstęgi na ubiegłorocznym kiermaszu wytwarzania zaklęć. Jej szkolne

świadectwo z wiosennego semestru. Opinia z anonimowego źródła

opisująca Isobel jako „perfekcjonistkę nastawioną na osiąganie sukcesów”.


– Nie mogę wrócić do klasy – wychrypiała, a gdy obejrzała się na

opiekuna, miała ochotę wrzasnąć na widok wyrazu współczucia, jaki

odmalował się na jego twarzy.

Godzinę później matka odebrała ją ze szkoły. Isobel wróciła na zajęcia

dopiero po tygodniu. Miała nadzieję, że przez ten czas paparazzi koczujący

przed domami obojga jej rodziców znudzą się i odjadą.

Lecz sytuacja tylko jeszcze się pogorszyła.

Plotki wśród jej koleżanek i kolegów z klasy, już wcześniej

ośmielonych opublikowaniem Tragicznej tradycji, stawały się coraz

bardziej złośliwe.

– Krwawy Księżyc wzejdzie dopiero w przyszłym roku. A ona już teraz

jest taka podekscytowana!

– To nic dziwnego u Macaslanów.

– Szukająca rozgłosu suka.

Potem zaczęły nadchodzić obraźliwe listy. Nieznajomi z miasteczka,

z całego kraju, nawet z całego świata pisali do niej, że uważają ją za

odważną. Albo że cała jej rodzina jest podła. Albo że nie mogą się już

doczekać dnia śmierci Isobel.

– Nie, nie. Posłuchaj tego – powiedziała Briony w pewien weekend,

leżąc obok niej na różowej kołdrze i ściskając w ręku egzemplarz gazety

„Światowe Życie”, po czym przeczytała: – „Biorąc pod uwagę imponującą

listę osiągnięć Isobel Macaslan, możemy się tylko zastanawiać, czy to

właśnie ona jest główną rywalką przyszłego mistrza Lowe’ów, rodziny,

która zwyciężyła w turnieju w poprzednim pokoleniu”.

– Dlaczego miałoby mnie to cieszyć? – burknęła Isobel, wtulając twarz

w poduszkę.

– Nie rozumiesz? Teraz, kiedy świat widzi, jaką jesteś wspaniałą

mistrzynią, nikogo nie obchodzi twoja rodzina. Wszyscy interesują się tylko
tobą!

– Ale ja nie chcę, żeby się mną interesowano! Nigdy nawet nie chciałam

być mistrzynią!

– Co masz na myśli, mówiąc, że nie chcesz być mistrzynią? – spytała

ostrożnie Briony. – Przecież zawsze chciałaś…

– Nie, to ty zawsze chciałaś. – Na twarzy Isobel zapłonął rumieniec.

Nigdy dotąd nie odważyła się przyznać do tego Briony, ale skoro po całym

świecie krążyło tyle zmyśleń na jej temat, pragnęła, aby przynajmniej w ich

przyjaźni nie było już kłamstw. – Nie chcę umrzeć! I oczywiście nie chcę

zrobić krzywdy tobie! A teraz to… – Wyrwała z ręki Briony tabloid

i cisnęła przez pokój. – Ten turniej już zrujnował mi życie.

Zamiast ją pocieszyć, przyjaciółka gwałtownie spuściła nogi z łóżka

i cofnęła się, jakby Isobel była jadowitym wężem.

– Po prostu nie mogę w to uwierzyć!

– Wychodzisz? Co ja takiego złego powiedziałam?

– Ja… Ty… – Twarz Briony wykrzywił gniewny grymas. – Miałaś być

po prostu kolejną mistrzynią Macaslanów, ale teraz już tak nie jest. Teraz

jesteś najważniejszą mistrzynią. Rywalką Lowe’ów. Teraz wszyscy cię

podziwiają: wytwórcy zaklęć i klątw, reporterzy. Uratowałam cię!

Isobel pojęła, że to jej przyjaciółka była anonimowym źródłem, które

skontaktowało się z prasą. Oczywiście, Briony, wobec której kierowano

zaledwie jedną dziesiątą jadu, jakiemu musiała stawiać czoło Isobel,

postanowiła, że uczyni z niej bohaterkę, aby uratować ją przed jej rodziną.

A Briony zawsze była bohaterką.

Potem wrzeszczały na siebie. Briony się rozpłakała. W pewnym

momencie uciekły się do obrzucania siebie nawzajem drobnymi klątwami,

aż w końcu Isobel z okropnym bólem głowy umknęła za pomocą magii.


A jednak ich kłótnia nie była najgorszym, co spotkało Isobel tamtego

wieczoru.

Najgorsze było to, że później ojciec zebrał całą rodzinę Macaslanów i z

satysfakcją zacytował Isobel ten sam artykuł. I wtedy zdecydowali

oficjalnie, że ona będzie ich mistrzynią.

– To nonsens, Briony – warknęła teraz Isobel w Zamku tak głośno, że

Alistair potknął się i wpadł na zbroję stojącą przy ścianie. – Uratowanie

nas? Czy kiedykolwiek wcześniej słyszałam cię mówiącą o ratowaniu

ludzi?

Briony się wzdrygnęła.

– To nie jest…

– Skoro takie jest twoje nastawienie, to dlaczego zabiłaś Carbry’ego?

Isobel nie była całkowicie pewna, że to właśnie Briony zabiła

Carbry’ego, jednak to u jej byłej przyjaciółki, a nie u Gavina, dostrzegła

krew na rękach. A potwierdzał to wyraz przerażenia na twarzy dziewczyny.

– Działałam w obronie własnej – wyszeptała Briony.

Łzy zakręciły się jej w oczach i przez krótką chwilę Isobel miała

wrażenie, jakby rzeczywiście znalazła się znowu swojej sypialni

i prowadziła ten sam spór z najlepszą przyjaciółką. Ale Briony Thorburn

zniszczyła jej życie i Isobel nie zamierzała jej współczuć.

– Posłuchaj – mówiła dalej Briony. – Nie proszę, żebyś mi uwierzyła,

jeśli w tym momencie nie jesteś w stanie. Elionor mi nie uwierzyła. Ale

proszę, abyś dała mi czas na udowodnienie mojej teorii. Potrzebuję tylko

dopasować jeden Relikt do właściwego Punktu Orientacyjnego, żeby

dowieść, że klątwę można cofnąć.

Rzuciła spojrzenie na Płaszcz Isobel, która w reakcji na te słowa

owinęła się nim szczelniej. Nie miała ochoty zrezygnować z tak potężnego
artefaktu tylko po to, aby zadowolić Briony. Wprawdzie Briony ocaliła jej

życie, ale Isobel odwzajemniła się jej, oszczędzając ją dzisiejszej nocy. Nie

była jej winna niczego więcej.

– Elionor i Finley nie będą czekać, aż przetestujesz swoją teorię – rzekła

do niej chłodno. – Podczas gdy będziesz szukała tych doskonałych

kombinacji, oni zaatakują.

– Do zamku nie można wtargnąć bez Korony – przypomniała jej

Briony. – Będziemy tu bezpieczni. A oni będą bezpieczni gdzieś na

zewnątrz.

Isobel zaczęła wydłubywać zaschniętą krew spod paznokci: krew

Alistaira. Była nią cała pokryta i wciąż na nowo odtwarzała w pamięci

chwilę, gdy myślała, że on nie żyje. Noc była zimna, lecz jego dłonie

jeszcze zimniejsze. Jedyny dźwięk, który słyszała wówczas w ciemności, to

własny błagalny głos.

A przecież to nie Alistair zmarł tej nocy.

Nie wierzyła Briony, nie ufała jej. Ale ważniejsze od urazy do byłej

przyjaciółki było to, że Isobel nie mogła dalej żyć w urojonym świecie.

Nigdy nie chciała zostać mistrzynią, jednak teraz nią była. Wszyscy oni byli

mistrzami.

Gotowa była zrobić wszystko, co konieczne, by przetrwać. A w turnieju

jedynym sposobem na przetrwanie było zwycięstwo.

– Posłuchaj – szepnęła Briony. – Jeśli istnieje choćby najmniejsza

szansa, czy nie jesteśmy winni samym sobie tego, by przynajmniej

spróbować uratować siebie nawzajem? Zakończyć klątwę?

Rzuciła desperackie spojrzenie w kierunku chłopców, wyraźnie

szukając poparcia. Gavin wpatrywał się w swoje buty, a Alistair przeglądał

się w hełmie zawieszonym na ścianie, poślinił palce i starł brud z policzka.


– Zgodziliśmy się na rozejm na dzisiejszą noc – rzekła do niej Isobel. –

Ale Alistair i ja nie zostaniemy tu dłużej.

Zorientowała się, że stojący na prawo od niej Alistair popatrzył na nią,

lecz miał nieprzeniknioną minę i nie wyraził sprzeciwu.

– Musicie zostać – wykrztusiła Briony. – Potrzebuję pomocy przy

sprawdzeniu teorii. Wszyscy inni już mnie porzucili.

– Czyżby? A może ich także okłamałaś, zdradziłaś i zrujnowałaś im

życie?

Briony zamrugała, by powstrzymać ostatnie łzy.

– A więc to tak? Po prostu znów zaczniesz knuć, jak zabić wszystkich?

Zabić mnie?

Miała tak paskudną minę, że Isobel po raz pierwszy poczuła

wdzięczność za to, że należy do Macaslanów. Gdyby nie ścierała

wszystkich nienawistnych graffiti z witryny sklepu matki, gdyby wraz ze

swoją rodziną nie zbierała surowej magii na każdym pogrzebie, wówczas

widok pogardy na twarzy byłej najlepszej przyjaciółki mógłby ją złamać.

– Nie chcę cię zabić – szepnęła. – Nigdy nie chciałam i nadal nie chcę.

– Zatem mogę ci to ułatwić. Jeśli mi pomożesz i okaże się, że myliłam

się co do możliwości zdjęcia klątwy, wtedy nie będziesz musiała mnie

tropić, ani żadne z was. J-ja sama się poddam.

Za jej plecami Gavin prychnął drwiąco.

– Teraz tak mówisz. Ale mam przeczucie, że kiedy cała ta twoja teoria

okaże się kompletną bzdurą, zmienisz zdanie.

– Nie zmienię – powiedziała stanowczo.

Lecz Isobel nie była tego taka pewna. Briony wcześniej już okazała się

kłamczynią.
– Więc udowodnij, że mówisz serio – rzekła zimnym tonem. –

Wytworzę zaklęcie Prawda Albo Zdrada.

Było to niedające się złamać zaklęcie z poziomu dziewiątego. Gdyby

Briony, znajdując się pod jego wpływem, spróbowała skłamać, zginęłaby.

Wówczas Isobel nie będzie zmuszona zadać jej zabójczego ciosu – Briony

sama sprowadzi na siebie śmierć.

To nie czyniło tej sytuacji mniej okrutną. Jednak im bardziej w Isobel

zacierało się wspomnienie fantazji, jakie miała podczas pobytu w Jaskini,

i zastępowała je twarda rzeczywistość, tym bardziej uświadamiała sobie, że

zdolna jest do okrucieństwa. Potrafiła ukraść recepturę z cudzej rodowej

księgi czarów. Potrafiła uwieść chłopca, bo inaczej stałby się jej wrogiem.

A w odpowiednim czasie będzie potrafiła dopilnować, aby jej najlepsza

przyjaciółka straciła życie.

Briony wpatrzyła się w nią, jakby widziała ją po raz pierwszy w życiu.

– Dobrze – powiedziała, dumnie unosząc głowę. – Poddam się tej

próbie.

Na korytarzu zapadła ciężka, kłopotliwa cisza. Isobel robiła, co w jej

mocy, by ją zignorować, i skupiła się na wydłubywaniu resztek zaschniętej

krwi spod paznokci.

Alistair odchrząknął i odwrócił się do Gavina.

– Czy w tym Punkcie Orientacyjnym jest piwnica z winami?

– Nie – odparł stanowczo Gavin.

– W takim razie co to za zamek?

– Ale jest szafka z napojami alkoholowymi. I loch.

Alistair uśmiechnął się protekcjonalnie.

– Nigdy nie odmawiam sobie jednego ani drugiego.

– Oczywiście, że nie odmawiasz.


Obaj mistrzowie zniknęli za załomem korytarza i Isobel dobiegło echo

przeklinania Gavina.

– Pójdę poszukać na zewnątrz więcej surowej magii – oświadczyła

Isobel. – Będę jej potrzebowała bardzo dużo do wytworzenia zaklęcia

przysięgi.

Zanim Briony ruszyła w ślad za chłopakami, zbliżyła się do Isobel

i szepnęła:

– Wiesz, bez względu na to, co mogłabyś o tym sądzić, jesteś doskonałą

mistrzynią.
GAVIN GRIEVE

„Moja rodzina tym, którzy wchodzą do niej poprzez małżeństwo,

dopiero po ślubnej ceremonii wyjawia prawdę o naszej klątwie. To

czyni ich miesiąc miodowy dość ponurym”.

– TRAGICZNA TRADYCJA
rzez kilkanaście dni Zamek był azylem Gavina. Dopóki chłopak przebywał

w jego murach, był bezpieczny.

P Aż do dzisiejszej nocy, kiedy został zmuszony otworzyć bramy

i dobrowolnie wpuścić do środka swojego największego wroga.

Nie potrafił się powstrzymać przed oglądaniem Punktu Orientacyjnego

oczami Alistaira. Wszystko, z czego dotąd był dumny, wydawało mu się

teraz tandetne. Złota farba i lakier zdawały się pokrywać ruiny i gruz,

chociaż Zamek został wyczarowany dokładnie według gustu Gavina.

– Bardzo imponujące – rzekł przeciągle Alistair, gładząc mahoniową

poręcz tronu.

Isobel wróciła ze swojej eskapady z butelką surowej magii dla każdego,

a potem wyszła poszukać wolnej sypialni. Ku wielkiemu zaskoczeniu

Gavina Alistair nie podążył za nią. Wskutek tego Gavin pozostał tu ze

swoim prześladowcą.

– Czy ten Zamek zapewnił ci też królewskie szaty, żebyś mógł bawić

się w przebieranki, zasiadając na tronie? Może jakąś pudrowaną perukę? –

zapytał go kpiąco Alistair.

– Ja przynajmniej mam tron – odparł opryskliwie Gavin. – Czy ty aby

nie mieszkałeś na dziko w jakiejś pieczarze?

– Moja Jaskinia jest w gruncie rzeczy całkiem przytulna i wygodna. –

Alistair przechylił głowę na bok. Głębokie zakola we włosach sprawiały, że

ostre rysy jego twarzy wydawały się jeszcze bardziej surowe. – Jest tam

urocze łoże z baldachimem. Podziemne jezioro. I rozciąga się z niej piękny

widok.

– Czyli… po prostu masz meble. Chyba nie ma się czym chwalić.

Alistair drwiąco skrzywił usta.

– A ty niby masz tak wiele powodów do przechwalania się? Wydaje mi

się, że tylko dzięki Briony Thorburn ciągle jeszcze żyjesz.


Gavin nie chciał tego przyznać, ale Alistair miał rację. Kiedy Briony

przekonała Isobel i Alistaira, żeby ją chronili, jakoś włączyła go do tej

wiązanej umowy.

Mimo to nie podobało mu się, że zaproponowała im schronienie w jego

Punkcie Orientacyjnym, jakby to był jakiś pensjonat. A jej teorie dotyczące

zakończenia na zawsze turnieju to urojenia.

Ale jedna rzecz, którą powiedziała, przykuła jego uwagę.

„Rozmawiałam z pewnym wytwórcą zaklęć, który ma taką samą teorię”.

Gavin pomyślał o pierścieniu w swojej kieszeni, który ściągnął z palca

martwego Carbry’ego Darrowa. Gotów był założyć się o życie, że zarówno

ten wymyślny pierścień klątw, jak i idiotyczne teorie Briony pochodzą od

Reida MacTavisha. A skoro Reid kombinował z co najmniej trojgiem

mistrzów, wliczając w to Gavina, to czego oczekiwał po turnieju? W co

grał? Gavin był zdecydowany to odkryć. Lecz inaczej niż Briony, nie był na

tyle głupi, by podzielić się z kimkolwiek swoimi podejrzeniami.

– Jeżeli zamierzasz mnie zabić, po prostu spróbuj – rzucił szorstko.

Alistair westchnął teatralnie.

– Gdybym zamierzał zabić cię tej nocy, nie zawarłbym z tobą sojuszu.

Z wyraźnym niesmakiem zlustrował wzrokiem salę tronową. Kiedy

jego spojrzenie padło na filar, przez jego twarz przemknął jakiś mroczny

wyraz. Gavin zorientował się, że Alistair patrzy na wykreślone imię

i nazwisko Carbry’ego Darrowa.

Później Alistair wyciągnął rękę przed siebie i powiódł palcami po

pęknięciu biegnącym wzdłuż krawędzi kamiennego słupa. Zwijało się do

wewnątrz, niczym fragment pękniętego serca.

– Tego tam wcześniej nie było – powiedział, choć zabrzmiało to raczej

jak pytanie. – Widziałem pęknięcie na moim filarze, ale teraz są dwa. Czy

tak powinno być?


Gavin nie znał odpowiedzi, jednak nie chciał się do tego przyznać.

– Tylko nie próbuj mówić, że w teorii Briony coś jest na rzeczy.

Alistair zacisnął usta i się nie odezwał.

Gavin mógłby pójść spać. Miał za sobą wyczerpujący dzień. Lecz byłby

głupcem, gdyby zmarnował taką okazję: jedną noc gwarantowanego pokoju

pomiędzy nim a Alistairem Lowe’em. Noc, w trakcie której mógłby odkryć

słaby punkt tego potwora.

Popatrzył na kostki palców Alistaira pokryte zakrzepłą krwią. Oprócz

pierścienia mistrza Alistair nosił tylko jeden pierścień zaklęć, zwyczajny,

ale misternie wykonany, z kamieniem o barwie popiołu.

– Masz już surową magię – rzucił, starając się przybrać niedbały ton. –

Nie potrzebujesz wytworzyć kilku zaklęć?

Alistair popatrzył na swoje palce, jakby dopiero teraz przypomniał

sobie, dlaczego są zakrwawione i bez pierścieni. Zacisnął dłonie w pięści,

a po chwili wzruszył ramionami. Zdawał się zupełnie nie przejmować tym,

że niedawno otarł się o śmierć. Gavina w gruncie rzeczy to nie dziwiło.

– Nie ja jeden – odparł Alistair. – Ty nosisz tylko trzy pierścienie

zaklęć?

– Niektórzy z nas nie potrzebują w walce dziesięciu pierścieni – rzekł

Gavin.

Wsadził ręce w kieszenie. Nagle przekonywanie Alistaira, żeby został

tutaj i uzupełnił swój zapas zaklęć, wydało mu się trochę głupie. Nie chciał,

żeby tymczasowy sojusznik wypytywał go o jego magię.

– Albo może nie masz dziesięciu pierścieni – powiedział Alistair

znaczącym tonem. Gavin zaczerwienił się z zakłopotania. Lepiej jednak,

aby Alistair sądził, że brakuje mu zasobów magii, niż miałby poznać

prawdziwy powód, dla którego on nosi tak niewiele pierścieni zaklęć. –

Więc co z tą szafką z trunkami, o której rozmawialiśmy?


Gavin z powodu rodziców nie cierpiał alkoholu, ale jeśli napicie się da

mu okazję do wybadania przeciwnika, gotów był na to przystać.

– Jest pełna – odpowiedział.

Alistair się uśmiechnął.

– Doskonale.

Udali się do sali jadalnej i zasiedli przy imponującym okrągłym

kamiennym stole, każdy ściskając w dłoni flaszę ze złocistym trunkiem, tak

zakurzoną, że palce pozostawiały smugi na szkle. Alistair odkorkował

swoją butelkę, pociągnął długi łyk i skrzywił się z obrzydzenia.

– Co to jest?

Gavin nerwowo powąchał swój napój. Pachniał… jak alkohol.

– Piwo? – zaryzykował.

– Raczej miód pitny – rzekł Alistair, lecz mimo wyraźnego

zniesmaczenia wypił następny łyk.

Przed nimi leżały dwie deski czarów zarzucone pustymi kamieniami.

Gavin wziął do ręki kilka swoich, udając, że przygląda się im uważnie.

Większość pierścieni zaklęć trzymał w kieszeniach, a na palce zamiennie

wkładał tylko te, które według niego najbardziej mu się przydadzą. Nie

chciał ryzykować, pozwalając, by nieustannie wysysały z niego życiową

magię. Tymczasem Alistair wywabił surową magię z kilku swoich butelek.

Powinno się robić to delikatnie, jednak takie traktowanie zarezerwował dla

flaszki z miodem pitnym, natomiast butelkami z surową magią potrząsał

niczym zepsutą magiczną kulą do wróżb.

Gavin przyglądał się, jak Alistair wziął kolejny duży łyk.

– Nie obawiasz się, co się stanie, jeśli osłabisz alkoholem swoją

czujność? – zapytał.

We wpadającym przez okna ostrym, surowym blasku Krwawej Zasłony

twarz Alistaira sprawiała wrażenie ziemistej, chociaż to szkarłatne światło


było trochę mniej intensywne, odkąd Briony zabiła Carbry’ego.

Uśmiechnął się, odsłaniając groźnie wyglądające ostre zęby.

Gavin przypomniał sobie widok zabitego mistrza i zadrżał. Nigdy nie

zastanawiał się zbyt wiele nad tym, jak wygląda czyjaś śmierć. Teraz zdał

sobie sprawę, że jest ona czymś bardziej intymnym i bardziej chaotycznym,

niż przypuszczał. Kiedy patrzył, jak Carbry osunął się bezwładnie na

ziemię, zorientował się, że wyczuwa ulatniającą się z chłopaka życiową

magię – obłoczek bieli, który rozproszył się w powietrzu. Wydało mu się to

wówczas… znajome.

A przecież życiowa magia powinna wydobywać się z ciał tylko wtedy,

gdy są pogrzebane w ziemi.

– Doprawdy, Grieve – powiedział Alistair miękkim tonem, z wyraźną

pogardą zawieszając głos na nazwisku. – Czego niby miałbym się obawiać?

– Mam imię, wiesz?

Alistair spuścił wzrok na deskę czarów.

– Nie znasz mojego imienia, tak? – spytał Gavin z poczuciem

upokorzenia.

Przecież Isobel i Briony wymieniały jego imię w obecności Alistaira.

– Może lubię nazywać cię Grieve.

Zaczerwieniony z gniewu Gavin podniósł do ust butelkę z miodem

pitnym i wypił łyk. Natychmiast zakaszlał, kiedy paląca słodycz spłynęła

w głąb gardła.

– Wiesz – rzekł przeciągle Alistair – sądziłem, że Grieve’owie słyną

z upodobania do trunków.

– Ja w gruncie rzeczy nie piję – wymamrotał Gavin, lecz nie dodał:

„właśnie z powodu tej reputacji”.

– Szkoda. Picie jest zabawne – powiedział Alistair i dla podkreślenia

swoich słów pociągnął kolejny łyk.


Jeżeli największy wróg Gavina zamierzał go nie doceniać i nie chciał

nawet poznać jego imienia, to doskonale. Gavin będzie mógł obracać to na

własną korzyść, dopóki nie pojawi się doskonała sposobność. A wtedy

Alistair po raz pierwszy i ostatni w życiu zobaczy, do czego lekceważony

przeciwnik naprawdę jest zdolny.

– A więc dobrze – rzekł Gavin, unosząc swoją flaszkę z miodem

pitnym. – Za zabawę?

Śmiech Alistaira zabrzmiał, jakby nie używał go od lat.

– Czemu nie? – Trącił się butelkami z Gavinem. – Wiesz, prawie mam

nadzieję, że zatrułeś ten trunek.

To powiedziawszy, pociągnął głęboki łyk.

Gavin udał, że też wypił. Nagle uświadomił sobie coś dziwnego.

Zawsze wiedział, że Alistair jest niebezpieczny, ale nigdy nie miał

okazji zobaczyć, jak bardzo jest smutny. Było to wyraźnie widoczne

w rysach jego twarzy, w tym, jak desperacko ściskał w dłoni butelkę.

Jakim prawem był smutny?

– Wiesz – zagadnął Gavin, nie będąc w stanie zapanować nad nutą

irytacji w głosie – z zebranych przeze mnie informacji o turnieju wynika, że

mistrzowie Lowe’ów zazwyczaj obejmowali Zamek. Ale ty nawet nie

spróbowałeś.

Briony wspomniała coś o wzorcach. Gavin zgadzał się z nią w tej

kwestii – mistrzowie z danych rodzin rzeczywiście skłaniali się ku

wybieraniu konkretnych Reliktów i Punktów Orientacyjnych. Starannie

przestudiował historię rodzin uczestniczących w turnieju. Gdyby istniał

jakikolwiek sposób zdjęcia klątwy, natrafiłby już na jakąś wskazówkę.

– Nie potrzebuję wybierać wymyślnego Punktu Orientacyjnego, aby

ludzie wiedzieli, że jestem groźny – powiedział Alistair, uśmiechając się


z wyższością. – Najbardziej niebezpieczne potwory to te, które podkradają

się do ciebie niepostrzeżenie. Nie słyszałeś tych opowieści?

– W mojej rodzinie w gruncie rzeczy nie przekazuje się opowieści. Nie

mamy żadnych naprawdę interesujących.

Te słowa rozbrzmiały wyraźnie w tej sali. Gavin nie zamierzał być tak

szczery, ale gdy popatrzył na Alistaira, zobaczył, że ten w zamyśleniu

zmarszczył czoło.

Gavin był za to niemiernie wdzięczny. Potrafił poradzić sobie

z nienawiścią czy obojętnością. Ale współczucia nie zdołałby znieść.

– Matka dawniej opowiadała mi do poduszki bajkę o odmieńcach –

rzekł Alistair ochrypłym głosem. – Potwory zabierają rodzicom dzieci

i podrzucają im własne. Taki odmieniec jest niemal ludzką istotą, ale nie

całkiem. Jest groźniejszy, bardziej dziki, obcy. A potem pewnego dnia

potwory wracają po swoje dzieci i zabierają je do podziemnych grot.

Gdy opowiadał tę historię, zaszła w nim zmiana. W jego głosie brzmiała

nuta podziwu i podekscytowania i wyglądał bardziej chłopięco, z tęsknym

spojrzeniem i łagodnym wyrazem twarzy. Nie miało znaczenia, że jego

opowieść była przerażająca: Gavin mógłby go słuchać godzinami.

– A te ludzkie dzieci? – zapytał, starając się nie zdradzić

zafascynowania. – Co się z nimi dzieje?

Alistair uśmiechnął się upiornie.

– Odmieńcy podrzynają im gardła i wchłaniają całą ich życiową magię.

– Co to za bajka do poduszki? – powiedział Gavin i zadrżał na myśl

o umowie, którą zawarł, i o tym, jak uszczupla własną życiową magię.

– Nie wszystkie bajki mają szczęśliwe zakończenia.

– Ale twoja rodzina to zwycięzcy turniejów. Czy wszystkie wasze

opowieści nie powinny mieć szczęśliwych zakończeń?


– Lowe’owie zwyciężają, ponieważ są potworami – rzekł gorzko

Alistair, zwabiając surową magię do pierścienia zaklęć. – I doskonale

odgrywamy nasze role. Wiemy, kim powinniśmy być.

Gavin pomyślał, że ten siedzący obok niego chłopak nie jest wcale taki,

jak się spodziewał. Nie jest tym groźnym mistrzem, który niemal zabił

starego wytwórcę zaklęć, ani arogantem z pubu Pod Sroką. Gavin próbował

przypomnieć samemu sobie, że Alistair zawsze będzie Lowe’em, a on nie

może dopuścić do tego, by żywił do tego chłopaka jakieś inne uczucie

oprócz nienawiści. Zwłaszcza że aż nazbyt łatwo przychodzi mu się

zastanawiać, czy w ogóle kiedykolwiek naprawdę go nienawidził.

– Nie, bycie potworem to kwestia wyboru – powiedział i zabrzmiało to

ostrzej, niż zamierzał. – Gdybyś zechciał, mógłbyś zjednać sobie

wszystkich mieszkańców Ilvernath. Ale twoja rodzina postanowiła sprawić,

żeby się ciebie bali. Szkoda, że ja nie miałem takiego wyboru.

– Miałem mniej możliwości wyboru, niż myślisz – odrzekł Alistair

cichym, lecz groźnym głosem. – A twoja rodzina wybrała swoją reputację.

Już przed wiekami postanowiła dać za wygraną.

Gavin się obruszył.

– Nie jestem taki jak moja rodzina. I nie dałem za wygraną.

– Zauważyłem – powiedział Alistair, mierząc go taksującym

spojrzeniem.

Gavin poczuł przypływ dumy, a potem ogarnęła go irytacja z powodu

tego, że zależy mu na aprobacie Alistaira. Lubił myśleć o sobie jako o kimś,

kto potrafi żyć samotnie albo przynajmniej przywykł do tego. Wystarczyła

jednak jedna rozmowa z domniemanym śmiertelnym wrogiem, by stracił

czujność. Czy naprawdę tak rozpaczliwie pragnie uznania?

Albo może po prostu zależy mu szczególnie na zwróceniu na siebie

uwagi właśnie Alistaira Lowe’a?


Próbował wyobrazić sobie, że stoi nad martwym ciałem Alistaira

i widzi, jak z jego oczu wyciekło życie. Usiłował uwierzyć, że tego pragnie.

Ale gdy siedział tutaj z butelką trunku, którego nie chciał wypić, nie

potrafił się pozbyć świeżo zyskanej pewności, że Alistair jest bardziej

zwykłym chłopakiem niż potworem – mimo że obaj tak bardzo udają, iż

jest inaczej.
ALISTAIR LOWE

„Zgodnie ze starodawnymi przesądami zmarłego mistrza chowa się

zawsze twarzą w dół. Jeśli spróbuje wydrapać sobie paznokciami drogę

z grobu, aby poszukać zemsty, jeszcze głębiej zagrzebie się w ziemi”.

– TRAGICZNA TRADYCJA
listair był rozdarty między dwiema dręczącymi go możliwościami: pójść

spać czy dalej pić. Isobel i Briony gdzieś się ulotniły – zapewne

A usnęły. Wciąż jeszcze dziwiło go, że Isobel zgodziła się ulec

fantazjom Briony o położeniu kresu turniejowi. To było niepodobne

do niej, jednak nie wiedział, co w przeszłości łączyło te

dziewczyny.

„Fantazje” wydawało się właściwym słowem. Kiedy ich przodkowie

obmyślali klątwę turnieju, nie zaprojektowali jej tak, by można ją było

zdjąć.

Mimo to płonęła w nim głupia, bezsensowna nadzieja. Liczył na to, że

alkohol ugasi i ją, i inne żałosne uczucia, jakie go wypełniały. Lecz zamiast

tego wszystkie one buchnęły dwukrotnie mocniejszym płomieniem.

Grieve siedział obok niego, wciąż przeraźliwie trzeźwy. Przez cały

wieczór, zgarbiony nad swoją deską czarów, rzucał na Alistaira poważne

spojrzenia, jakby się obawiał, że on chce go zabić… albo jakby sam

planował zabicie Alistaira.

Alistair chciałby zobaczyć, jak próbuje.

Sięgnął po butelkę Grieve’a i potrząsnął nią energicznie.

– Co robisz? – zapytał Grieve.

– Podjąłem decyzję – oznajmił Alistair. – Zamierzam cię upić.

Grieve uśmiechnął się z wyższością.

– Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz.

Alistair zmarszczył brwi, słysząc echo własnych myśli. Zerknął w dół

na swój nadgarstek, wypatrując śladu po zaklęciu Magiczny Pocałunek, ale

niczego nie znalazł. Po prostu on i Grieve są tak samo wojowniczy.

Chwycił z swojego stosiku garść świeżo napełnionych kamieni zaklęć

i rozrzucił je na stole.

Grieve przyjrzał się temu podejrzliwie.


– Po co to?

Alistair ujął różowy kryształ kwarcu i uniósł do światła.

– Do gry, oczywiście.

– Czy to ten moment, kiedy Lowe’owie igrają ze swoimi ofiarami,

zanim je zabiją?

– Wyluzuj, Grieve. To tylko hazard.

Grieve rozparł się wygodnie na krześle i skrzyżował ramiona na piersi

w pozie, która podkreśliła jego zwalistą figurę. Uśmiechnął się

z zadowoleniem.

– Zamiast się zakładać, moglibyśmy odbyć walkę na pięści. Wypicie

kolejki za każdy otrzymany cios.

– Chciałbyś, co? – rzucił Alistair. Dzisiejszej nocy już wystarczająco go

zbito. – A co powiesz na bardziej sprawiedliwe, równe starcie? Ja nie znam

ciebie, a ty nie znasz mnie. Zobowiążemy się obaj, że każdy z nas uczciwie

się przyzna, jeśli drugi odgadnie o nim coś prawdziwego, i wtedy wypija

łyk. A zakładamy się o nasze kamienie.

– To wygląda na szybki sposób upicia cię. I pozbawienia zaklęć!

– Czyli sądzisz, że mnie znasz.

– Zgoda. – Grieve wzruszył ramionami i uniósł jeden ze swoich

kamieni zaklęć. – To jest z piątego poziomu.

Alistair dorzucił do puli zaklęcie Łuski Rekina.

– Jesteś niegodziwy i dziecinny – powiedział Grieve. –

I prawdopodobnie, odkąd pamiętasz, twoja rodzina przygotowywała cię do

zostania mistrzem. Zawsze byłeś silny i uważasz to za oczywiste.

Alistair nawet się nie skrzywił, gdy uniósł szklankę do ust i przesunął

swój kamień zaklęć w kierunku Grieve’a jako jego wygraną.

– Zgadza się – oświadczył.


Grali dalej.

Był to łatwy sposób oderwania się od myśli dręczących Alistaira. Myśli

o Isobel śpiącej gdzieś w Zamku; o tym, że przestała zwracać na niego

uwagę, odkąd opuścili kryjówkę; o tym, że niewątpliwie on pragnie jej

bardziej niż ona jego, i o tym, w jak żałosnej sytuacji to go stawia.

Usiłował uniknąć rozmyślania o bracie, zwłaszcza po tym, jak uroiło

mu się spotkanie z nim w lesie. Ale na próżno. Myślał o tym, jak grali na

flipperze w pubie Pod Sroką. O wszystkich tych razach, kiedy Hendry

wykradał dla niego ciastka i zostawiał je wśród jego książek. O tej nocy,

gdy wymknęli się obaj do miasteczka na karnawał – wtedy on rozlał sobie

cydr na całe ubranie i znalazł robaka w karmelowym jabłku, a Hendry zjadł

trzy porcje smażonego lanego ciasta i zwymiotował do dunk tanka,

a później tak oczarował w budce z całusami jedną z wolontariuszek, że

zwróciła mu jego pieniądze.

Teraz każde przelotne wspomnienie go raniło. Dobrze znał to uczucie.

Dzisiejszej nocy był już raz śmiertelnie ranny.

Zaproponował jako stawkę kamień z klątwą szóstego poziomu Dech

Smoka, który dopiero co osadził w złocistej obrączce.

– Kiepsko radzisz sobie w szkole, jednak twoi rodzice wciąż upierają

się, że jesteś bystry – wysunął domysł. – Ale nie w tym rzecz, bystry czy

nie. Po prostu już dawno przestałeś przykładać się do nauki.

– Jestem najlepszy w klasie – rzekł sucho Grieve. – I zdziwiłbym się,

gdyby rodzice w ogóle o tym wiedzieli.

– Kolejny mistrz nienawidzący swoich rodziców. To się już staje

banalne. Nienawiść do rodziców nie czyni cię lepszym od nich –

powiedział Alistair i chociaż nie musiał, wypił następny łyk.

Grieve zdawał się przewiercać go wzrokiem, jakby chciał obrać

z kolejnych warstw, jedna po drugiej. Skrzywił się, przełykając ślinę.


Alistair już wcześniej zauważył, że oszczędza jedną rękę. Być może dziś

wieczorem został trafiony klątwą podczas walki.

– Możesz zatrzymać swój kamień i uznać to za remis – powiedział

Grieve. – Rzeczywiście nienawidzę moich rodziców. Wiem jednak, że

w gruncie rzeczy nie mówiłeś o mnie.

Kontynuowali grę. Gavin okazał się w niej bardziej biegły, niż Alistair

się spodziewał, co go zirytowało.

Alistair sięgnął po butelkę.

– W takim razie chyba potrzebuję się więcej napić.

Grieve przesunął kolejny kamień zaklęć z puli przeciwnika do swojego

zbioru kamieni, których jednak, chociaż siedział tutaj już długo, wcale

jeszcze nie napełnił surową magią. Zapewne dlatego, że był

skoncentrowany na całkowitym pokonaniu Alistaira w grze. Celnie podał

dużo informacji o nim i z wyjątkiem pewnej klątwy z poziomu ósmego,

noszącej nazwę Zemsta Opuszczonych – Gavin zrobił nadąsaną minę, gdy

ją stracił – Alistair wygrał niewiele i jego zapas dopiero co wytworzonych

czarów szybko topniał. Ponieważ większość swoich magicznych zasobów

zostawił w Jaskini, niewątpliwie potrzebował zaklęć i klątw, by móc się

obronić, ale starał się tym nie przejmować. Ostatecznie przecież każda

z odpowiedzi Grieve’a dawała mu kolejny pretekst do pociągnięcia ze

szklanki.

– Uważasz teorię Briony za brednie – rzekł.

Miał nadzieję, że Grieve chwyci przynętę i porozmawia o tym – Alistair

nadal płonął z chęci przedyskutowania tej kwestii – ale on tylko się

uśmiechnął i wypił łyk.

– Mistrzyni Lowe’ów zwyciężyła w poprzednim turnieju po zaledwie

czterech dniach – powiedział Grieve. – Założę się, że to cię dręczy.


– Tak jak ciebie dręczy myśl o tym, że żaden Grieve nigdy nie odniósł

zwycięstwa.

– Gdyby Isobel cię nie chroniła, zginąłbyś tej nocy. – Słowa Grieve

nieco zlewały się ze sobą. – Możesz sobie być Lowe’em, ale nie jesteś

nikim wyjątkowym. Finley mógł cię wypatroszyć. – Znów rzucił spojrzenie

na zbroje i dodał: – Albo ja.

„Zawsze chciałam być tą osobą, która cię zabije” – powiedziała do

niego Elionor po tym, jak ugodziła go klątwą. A bynajmniej nie ona jedna

tego chciała. Prawdopodobnie wszyscy w Ilvernath wpatrywali się

w rozjaśniającą się Krwawą Zasłonę, żywiąc nadzieję, że to zginął Alistair.

– Czy właśnie tego chcesz? Walczyć ze mną? – zapytał cicho Alistair.

Wstał i zachwiał się lekko. – Później nadal mógłbyś przegrać w turnieju,

ale przynajmniej… przynajmniej dokonałbyś tego, co? Przynajmniej

zabiłbyś Lowe’a.

Grieve przechylił swoją flaszkę na bok, jakby zaskoczony, że tyle z niej

wypił.

– Tak. Przynajmniej tego bym dokonał.

– Powinienem się ciebie obawiać?

– Sądziłem, że w tej grze nie zadajemy pytań.

– Nie jestem pewien, czy nadal w nią gramy.

– Ale ja mam pytanie i jeśli na nie odpowiesz, przyrzekam, że nie zabiję

cię przed wschodem słońca.

Groźba Grieve’a zabrzmiała realnie, jakby wierzył, że naprawdę zdoła

go zabić. I może zdoła. Skoro Alistair był na tyle słaby, by pozwolić

umrzeć Hendry’emu, być może okaże się też na tyle słaby, żeby przegrać

z jakimś Grieve’em.

Wystarczająco wściekły do rozważenia walki, burknął:

– Dobrze, zadaj swoje pytanie.


Grieve pochylił się do przodu i spojrzał na Alistaira, a ściślej na jego

gardło.

– Ten pierścień na twoim serdecznym palcu… Tylko ten nosiłeś

wcześniej oprócz pierścienia mistrza. Zawiera jakąś klątwę, prawda? I to

potężną?

Alistair zesztywniał, a cały gniew go opuścił. Przeciwnik mógłby

zapytać go o cokolwiek – cokolwiek z wyjątkiem tego. Zacisnął powieki

i znów stał na skraju rodzinnej posiadłości. W lesie przed nim panowała

upiorna cisza, ale jeszcze ciszej było w domu za nim.

– Musi być potężna, to najwyraźniej najcenniejszy z twoich kamieni –

kontynuował Grieve. – Co poświęcono, żeby ci go podarować?

Alistair wpatrzył się w dno swojej butelki, chociaż nic w niej już nie

zostało.

Grieve mógłby go obrazić, mógłby z nim walczyć, ale nie mógł go

zmusić do odpowiedzi.

Jednak Alistair chciał mówić, chciał zdjąć ciężar ze swojej duszy, nawet

jeśli Grieve był tutaj jedyną osobą, która go wysłucha.

– Mojego brata – wychrypiał.

Te słowa miały smak popiołu na jego języku.

Rysy twarzy Grieve’a stężały, tak jak Alistair przewidział. Lowe’owie

zawsze byli niekwestionowanymi łotrami w starodawnej, splamionej krwią

historii miasta, a teraz Grieve zyskał pewność, że krążące o nich

przerażające opowieści były prawdziwe.

– To nikczemne – rzekł Grieve i jego krzesło zaszurało po kamiennej

podłodze, gdy wstawał. – A więc to w taki sposób Lowe’owie zwyciężają,

co? Trzymają się z dala od ludzi w swojej posiadłości i aby zapewnić sobie

zwycięstwo w turnieju, potajemnie składają w ofierze tego spośród nich,

kogo uznają za najsłabszego?


Alistair nie odpowiedział. Część jego wiedziała, że ta rodzina nie

zasługuje, by odbierał za nią ciosy. Inna część wiedziała, że powinien.

Przez całe życie miał ten potworny sekret tuż przed sobą. W portretach, na

cmentarzu. I go nie widział.

On też ma na rękach krew Hendry’ego.

– Jak w ogóle działa ta klątwa? – zapytał Grieve.

– Przenika przez czary obronne i wysysa życiową magię z każdego

w promieniu piętnastu metrów – odpowiedział Alistair.

Poczuł mdłości na myśl, że właśnie to stało się z życiową magią

Hendry’ego.

Grieve w kilku długich krokach znalazł się przy nim, złapał go za

kołnierz swetra i szarpnął w górę. Twarz Grieve’a znalazła się blisko

i Alistaira owionął jego oddech z wonią alkoholu. Nawet tak załamany,

Alistair poczuł przypływ strachu.

– Więc dlaczego kryjesz się w tym Zamku? – rzucił Grieve. – Dlaczego

chronisz Isobel? Przecież w końcu zabijesz nas wszystkich.

Alistair otworzył usta, by wyjaśnić, co naprawdę zamierza, lecz się

powstrzymał. W zielonych oczach Grieve’a płonęła straszliwa, szaleńcza

chęć zabicia go i nawet jeśli chciał spróbować to zrobić w tym momencie,

Alistair wolał, aby uważał go za łotra niż za kogoś żałosnego.

Grieve szarpnął go jeszcze mocniej, tak że Alistair się zatoczył i żeby

nie upaść, uchwycił się brzegu stołu.

– Poprzysiągłem sobie, że jej nie użyję – powiedział.

Nie wiedział, dlaczego to wyznał – i tak Grieve’owi nie wyda się

niczym innym niż potworem. Nie do zniesienia była dla niego myśl, że

ktokolwiek mógłby uważać, iż odegrał świadomą rolę w zamordowaniu

Hendry’ego.

– Nie wierzę ci – prychnął Grieve.


– Mówię serio – rzekł Alistair. – Nie zamierzam zwyciężyć dzięki

śmierci brata.

– Więc dowiedź tego.

Alistair zmarszczył brwi.

– Jak?

– Zakop ten pierścień w ziemi.

Alistair zesztywniał. Jeśli zakopie pierścień, uwięziony w nim czar się

rozproszy. Pozbycie się pierścienia byłoby ostatecznym aktem buntu

przeciw własnej rodzinie.

Uświadomił sobie, że już dawno powinien był wpaść na ten pomysł. Już

w chwili gdy rodzina dała mu pierścień. Powinien był zakopać go

w ulubionym miejscu Hendry’ego na cmentarzu i w ten sposób stosownie

uczcić pamięć zamordowanego brata. Mógł oszukiwać samego siebie, że

nie miał na to czasu pomiędzy szokiem wywołanym śmiercią Hendry’ego

a początkiem turnieju, ale w rzeczywistości po prostu nie chciał jeszcze

pożegnać się z bratem.

– Dobrze – szepnął.

Wyraz twarzy Grieve’a złagodniał. Grieve najwyraźniej nie spodziewał

się, że Alistair się zgodzi. Jednak nie puścił go, tylko zaprowadził na

ustronny dziedziniec wewnątrz murów Zamku.

Alistair ukląkł i nie używając magii, zaczął niezdarnie kopać w ziemi

gołymi rękami. Wkrótce miał ją pod paznokciami powalanych dłoni.

Wyrywał trawę i korzenie, usuwał wijące się pod nimi robaki i chrząszcze,

aż wreszcie wykopał dołek.

Zsunął z palca pierścień.

Milczał niemal minutę. Część jego pragnęła się rozpłakać, lecz był zbyt

dumny, nazbyt pijany i zanadto zakłopotany, by zrobić to w obecności


Grieve’a. Zamiast tego wyobraził sobie twarze członków swojej rodziny –

wszystkich tych, którzy odegrali rolę w zabiciu Hendry’ego.

Przeklął ich, gdy wrzucał do ziemi pierścień z kamieniem barwy

popiołu.

Zasypał dołek i z powrotem przyklepał ziemię, przygotowując się na

widok ulatniającej się magii. Ale nic się nie wydarzyło, oprócz tego, że

miał wrażenie, jakby w powietrzu rozszedł się aromat ciastek. Być może

klątwa była tak silna, że potrzeba więcej czasu, aby się rozpadła.

– Jednak to zrobiłeś – rzekł z niedowierzaniem Grieve.

Alistair wstał ze spuszczoną głową.

– Idę spać – powiedział.

Ruszył w stronę wyjścia z dziedzińca prowadzącego do wnętrza Zamku.

Miał poczucie, że wszystkie jego emocje są splątane w węzły – z wyjątkiem

żalu. Podjął słuszną decyzję. Ubolewał tylko, że nie był na tyle rozumny

i dobry, by wpaść na ten pomysł.

– Alistair! – zawołał Grieve. – Zaczekaj.

Alistair się odwrócił.

– Co? – burknął. – Chcesz mi postawić jeszcze jakieś inne żądania?

A może zamierzasz mnie zabić, o czym niewątpliwie marzysz?

Pomimo lodowatego tonu głosu Alistaira Grieve nie odwrócił wzroku.

– Współczuję ci – rzekł łagodnie.

– Zwycięzcy nie współczują, Grieve – odparł Alistair i szybko poszedł

dalej.

Zanim zniknął w głębi korytarza, dostrzegł kątem oka jakieś migotanie:

nad dziedzińcem wznosiły się szkarłatne drobiny wysokiej magii niczym

smużki dymu na wietrze. „Ta klątwa w końcu się rozproszyła” – pomyślał.

Ale surowa magia unosząca się w powietrzu powinna być biała, nie
czerwona. Lecz kiedy się odwrócił, by lepiej się przyjrzeć, magia już

zniknęła.
ISOBEL MACASLAN

„Krwawa Zasłona ponoć chroni turniej przed wpływem z zewnątrz, ja

jednak uważam, że po prostu pozwala nam uniknąć ujrzenia zbyt

dokładnie tego, co dzieje się wewnątrz”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

od czerwonym niebem wczesnego poranka Isobel leżała w łóżku

P i oglądała uważnie pierścienie klątw nawleczone na jej naszyjnik

obok medalionu.

Reid ostrzegł ją, że klątwa Uścisk Kostuchy nie jest odpowiednia na

turniej. Nie sprowadza na przeciwnika natychmiastowej śmierci, tylko go

na nią skazuje, sprawiając, że każdy popełniony przez niego występek


przybliża go o kolejny krok do grobu. Gdyby Isobel wiedziała o tym

zawczasu, nigdy nie zaryzykowałaby życia, wytwarzając ją.

Ale teraz, gdy ją miała, mogła tylko przyglądać się z podziwem

kamieniowi zawierającemu najpotężniejszą klątwę, jaką kiedykolwiek

posiadała.

Pora napełnić nią pierścień zaklęć.

Ledwie zdążyła się ubrać i umieścić pierścień pośrodku deski czarów,

ktoś zapukał do drzwi.

– Wejdź – rzuciła.

To był Alistair.

– Dobrze, że już nie śpisz – powiedział. Był bledszy niż zwykle, a jego

skóra miała nieco zielonkawy odcień. Nerwowo zerknął na korytarz za

sobą, zanim wszedł i zamknął drzwi. – Musimy porozmawiać o teorii

twojej przyjaciółki, dotyczącej unicestwienia turnieju. Wytworzyłaś już

zaklęcie Prawda Albo Zdrada?

– Wcale nie jesteśmy przyjaciółkami – zaprzeczyła stanowczo Isobel.

– No dobrze, ale czy już masz to zaklęcie?

Nie pojmowała, dlaczego mówił tak dziwnie napiętym tonem.

– Jeszcze nie – odparła ostrożnie. – A co?

Alistair nie odpowiedział, tylko usiadł obok niej, a ona kontynuowała

pracę. Wylała z butelek surową magię na deskę czarów. Ponieważ klątwa

Uścisk Kostuchy była z poziomu dziesiątego, do jej wytworzenia potrzeba

było olbrzymiej ilości magii, niemal całego zapasu, jaki Isobel zebrała

w nocy. Obłoczek migotliwych drobin wirujących nad deską czarów

wniknął w kamień pierścienia.

– Wiem, Briony powiedziała, że możemy tutaj zostać – odpowiedział

wreszcie Alistair – ale nie ufam Grieve’owi, a to jego Punkt Orientacyjny.


Isobel usiłowała odgadnąć, co takiego mogło się wydarzyć zeszłej nocy,

po tym jak poszła spać. Briony też wycofała się do jednej z sypialń,

pozostawiając chłopaków samym sobie. Być może między Gavinem

i Alistairem doszło do sprzeczki, padły jakieś groźby. Jeżeli Alistair

postanowił mu nie ufać, ona podzieli jego nastawienie. Zresztą bardziej się

jej podobało, kiedy ich sojusz składał się tylko z nich dwojga.

– Co powinniśmy zrobić? – spytała.

Alistair popatrzył na nią uważnie i serce jej zatrzepotało, co było

zarazem okropnie irytujące, jak i nadzwyczaj przyjemne. Ubiegłej nocy

Isobel czuła się zobowiązana być prawdziwą mistrzynią, a prawdziwi

mistrzowie nie żywią takich uczuć do innych uczestników turnieju – nawet

do swoich sojuszników. To było głupie i niebezpieczne. A chociaż surowo

zganiła Briony za gonienie za złudnymi bajkami, część jej desperacko

pragnęła wrócić z Alistairem do Jaskini, aby przekonać się, dokąd uczucia

ich zaprowadzą, i udawać, że ich sytuacja wcale nie jest tragiczna.

Alistair położył dłoń na dłoni Isobel i splótł palce z jej palcami. Jeszcze

zanim się odezwał, już miała na ustach słowo „tak”.

– A co, jeśli Briony ma rację? – zapytał.

Isobel zesztywniała. Nie to spodziewała się usłyszeć.

– Gdyby rzeczywiście miała rację, to byłoby… byłoby…

Przez twarz Alistaira przemknął cień czegoś, czego Isobel nigdy dotąd

u niego nie widziała, i dlatego rozpoznała dopiero po kilku chwilach. Cień

nadziei.

Ścisnęła mu dłoń tak mocno, że się skrzywił.

– Al, to tylko ułuda.

Im dłużej o tym rozmyślała, tym bardziej uświadamiała sobie, że nie

powinny jej wcale dziwić wymysły Briony. Jej byłej przyjaciółce nie
wystarczało bycie po prostu mistrzynią: musiała przewyższyć każdego. Stać

się bohaterką, o czym zawsze marzyła.

– Czy zawsze nie żyliśmy ułudą? – szepnął Alistair.

Zeszłej nocy w lesie niemal poświęcił dla niej życie. Isobel pocałowała

deskę czarów pokrytą jego krwią. A potem zużyła wszystkie swoje

uzdrawiające kamienie zaklęć, by przywrócić go do żywych.

Jednak nie mogła dłużej wypierać z umysłu prawdy, że w turnieju nic

z tego nie ma znaczenia.

Ich dwojga nie czeka szczęśliwe zakończenie.

– Przyrzekliśmy stoczyć ze sobą pojedynek, kiedy odzyskam magiczne

moce – przypomniała mu.

Przycisnęła kciuk do miejsca na jego skórze, w którym kiedyś był biały

ślad po jej zaklęciu. Ale już zniknął, podobnie jak taki sam ślad na jej

skórze.

– Nie stoczę z tobą pojedynku – powiedział z powagą Alistair. – Moje

plany uległy zmianie.

– Więc jakie są teraz? – zapytała. Cofnął dłoń od jej dłoni i spuścił

wzrok. Isobel poczuła ucisk w piersi. – Zamierzasz przeczekać, aż

zostaniemy tylko my, a wtedy chcesz mnie zmusić, żebym cię zabiła,

ponieważ nie potrafisz zdobyć się na to, żeby zabić mnie, prawda?

Jej słowa zabrzmiały zgryźliwie, ale przecież wczoraj uleczyła

Alistaira, trzymała w ramionach jego bezwładne ciało. Błagała go, żeby nie

umierał.

A on oczekuje, żeby zabiła go bez walki?

Nie powinno tak zależeć im na sobie nawzajem. Alistair powinien być

jej rywalem. Ale nie był już tą samą osobą, którą spotkała w pubie Pod

Sroką. Ani ona.


– Jeżeli Briony ma rację, moglibyśmy zniszczyć turniej – powiedział

schrypniętym głosem. – Oboje moglibyśmy…

– Łudzisz się – burknęła. – Wy dwoje się łudzicie. My oboje się

łudzimy!

Odwrócił od niej wzrok, a jego twarz na moment stężała.

– Czy nie lepiej mieć nadzieję?

Nie, dla niej nie. Isobel wprawdzie nie nazywała rezydencji

Macaslanów swoim domem, niemniej jednak wychowała się w tradycji

grzebania w najbardziej odrażających miejscach, pośród trupów, brudu

i zgnilizny, w poszukiwaniu surowej magii, żeby jej rodzina mogła

prosperować. Stojąc przed wyborem pomiędzy wstrętną rzeczywistością

a miłym złudzeniem, zawsze wybierze prawdę.

– Ale ta nadzieja jest daremna – powiedziała. – Dlaczego nie potrafisz

tego zrozumieć?

Alistair znów wyciągnął do niej rękę.

– Odzyskałaś swoje magiczne moce. Sama znajdź odpowiedź.

Isobel z wahaniem ujęła jego dłoń. Jej kamień z zaklęciem Magiczny

Pocałunek zamigotał i na nadgarstku Alistaira pojawił się znajomy ślad ust.

Przez umysł Isobel przemknęły niedawne myśli Alistaira. Ujrzała twarz,

którą rozpoznała z pubu Pod Sroką – twarz jego brata. Gniew i żal Alistaira

przepływały przez nią jak nurt wody, a potem dziesiątki obrazów – posępne

oblicza członków jego rodziny, ciastka i flipper, potworna klątwa

w kamieniu ofiarowanego mu pierścienia – zalały ją z siłą grożącą jej

zatopieniem. Niemal poczuła ziemię pod jego paznokciami, gdy zakopywał

pierścień, i pojęła, czym był ten przedmiot.

Później zobaczyła siebie. Chociaż ich rozmowa sprzed chwili

pozostawiła w jego umyśle chaos myśli i niepewność, Alistair otworzył się

przed jej zaklęciem tak chętnie, że nie była przygotowana na to, jak wiele
ujrzy. Zobaczyła jego desperacki plan, który wzbudził w niej wściekłość.

Pragnienia, na których widok spłonęła rumieńcem. Chęć, aby żyć,

i gotowość na śmierć były mocno ze sobą splątane – do chwili gdy Briony

dała Alistairowi nadzieję.

Przed nimi resztki magii z klątwy Ucisk Kostuchy wnikały w kamień

zaklęć, który pulsował powoli niczym serce zmierzające ku śmierci.

– Pragnę żyć – rzekł stanowczo Alistair. – Pragnę, abyśmy oboje żyli.

Jeśli chcesz stąd odejść, idź. Ale ja zostanę. I myślę, że ty też.

– Przykro mi z powodu twojego brata – wyszeptała. Po tych

niezliczonych pogrzebach, w których uczestniczyła, powinna była

wcześniej dostrzec i rozpoznać żal Alistaira. – Ale nie mogę narazić

wszystkiego, na co pracowałam, dla jakiegoś desperackiego planu.

– Zatem jaki w tym sens, skoro rezygnujesz z nadziei? – rzucił Alistair

tonem, który zabrzmiał groźnie i okrutnie, chociaż Isobel nie sądziła, by

było to zamierzone. – Po co odwlekać nieuniknione? Stoczmy teraz nasz

pojedynek.

Tym razem, gdy wyciągnął ku niej rękę, Isobel była zbyt zszokowana,

by się cofnąć. Wziął z deski pierścień zaklęć z klątwą Uścisk Kostuchy

i przycisnął sobie do gardła. Kamień zamigotał blado przy jego skórze.

Isobel wytrzeszczyła oczy i wyrwała mu pierścień. Zaledwie kilka

minut temu podziwiała potęgę tej klątwy, ale nie zamierzała użyć jej wobec

Alistaira. Chłopaka, który poświęcił się dla niej.

Gdy nie rzuciła czaru, Alistair powiedział:

– Nie rozumiem, na co czekasz.

Pomyślała, że może powinna odejść. Mogłaby samodzielnie wytropić

Elionor i Finleya, podczas gdy pozostali będą karmić się mrzonkami.

Ale nawet jeśli to było nieuniknione, nie potrafiła zmusić się do

skrzywdzenia Alistaira. Dowiedziała się przed chwilą, jak bardzo mu na


niej zależy, i za nic nie chciała, by uważał ją za niegodziwą.

Zawiesiła pierścień z klątwą Uścisk Kostuchy z powrotem na łańcuszek

naszyjnika i umieściła pośrodku deski czarów nowy kamień – przeznaczony

na zaklęcie Prawda Albo Zdrada.

– Chwilowo zostanę – szepnęła.

Lecz ich ułuda się ulotniła.


BRIONY THORBURN

„Najczęstszym wyrazem twarzy martwych mistrzów – w każdym razie

tych, którzy jeszcze mają twarze – jest zdziwienie”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

riony dobrze wiedziała, jak to jest trzymać się tylko dzięki magii

B i opowieściom.

I jak to jest się załamać.

Ubiegłej nocy długo leżała bezsennie, wpatrując się w jaśniejącą

czerwień nieba za oknem i wyobrażając sobie krwawe ślady stóp


prowadzące do trupa Carbry’ego. Łatwo było myśleć o tym w kategorii

prostej opozycji: jej życie albo jego. Żadnego innego wyboru, żadnych

innych dróg wyjścia.

Ale Briony potrafiła sobie wyobrazić tuzin innych dróg, jakimi mogły

się potoczyć wypadki tamtej nocy – takie, które wiodły do pokoju, i takie,

które mogły doprowadzić do jej śmierci, a nie Carbry’ego. Sądziła, że

dzięki zajęciu miejsca Innes osiągnie coś wspaniałego, lecz zamiast tego

skończyła przerażona i samotna, przycupnięta jak mysz w ciemności.

Widocznie jednak zapadła w sen, bo zbudziło ją słabe dzienne światło

wpadające przez okno. Komnata sypialna, którą wybrała, była przykładem

uwielbienia dla pretensjonalnego wystroju wnętrz. Ściany wręcz ociekały

złotą farbą, która zdobiła też wszystkie meble. Briony ponownie parsknęła

śmiechem na widok wiszącego na ścianie portretu Gavina w koronie. Nie

była pewna, czy wyczarował to Zamek, czy może sam Gavin swoim

zaklęciem.

– Subtelne – szepnęła, po czym narzuciła na ramiona koc i cicho wyszła

z łóżka.

Jej ubranie z ubiegłej nocy było zakrwawione i brudne, a poza tym i tak

należało do Elionor. Briony nie chciała go już nawet tknąć. Przetrząsnęła

szafę w poszukiwaniu jakiegoś stroju, który nie będzie całkiem absurdalny,

i ostatecznie wybrała spodnie dresowe z nogawkami ściągniętymi

w kostkach i szary podkoszulek, niewątpliwie w rozmiarze Gavina, nie jej.

W coś musiała się ubrać.

Znalazła Isobel w sali jadalnej, spoglądającą z chmurną miną na

trzymany w ręku kamień zaklęć. Trzy zapinki Płaszcza na jej ramionach

jarzyły się czerwienią wysokiej magii.

– Dobrze, że przyszłaś – rzuciła Isobel szorstkim tonem. – Właśnie

skończyłam zaklęcie Prawda Albo Zdrada.


Briony się skrzywiła.

– Racja, zaklęcie.

Bolało ją, że Isobel nie potrafi jej zaufać, chociaż godząc się na

poddanie się czarowi, ryzykowała życie. Podobnie jak wcześniej

zaryzykowała życie, zajmując miejsce Innes.

– Chcesz zaczekać na pozostałych? – spytała.

– Chłopaki mnie nie obchodzą – odparła Isobel znużonym głosem.

Briony uniosła brew.

– Bardzo trudno mi w to uwierzyć. Widziałam, jak Alistair na ciebie

patrzy.

Isobel się wzdrygnęła, mimo że Briony tylko się z nią droczyła, po

czym odpowiedziała zaskakująco szorstkim tonem:

– To nie tak.

– Sądziłam, że on jest tutaj tylko z twojego powodu.

– Być może rzeczywiście przyszedł tutaj dla mnie. Ale zostaje tu ze

względu na ciebie, na twój… pomysł zakończenia na zawsze turnieju. –

Głos Isobel ociekał pogardą. Najwyraźniej nadal nie wierzyła w ani jedno

słowo Briony. Nie po tym, co zaszło między nimi.

Jednak Briony miała wyłącznie dobre intencje, kiedy zadzwoniła do

dziennikarzy i przekazała im informacje o Isobel. Chciała tylko nadać

przyjaciółce rys waleczności, jakiego brakowało poprzednim mistrzom

Macaslanów.

Żałowała, że nie może wyjawić Isobel, iż sama też zapłaciła za to

wysoką cenę. Jej rodzina ostro zareagowała, gdy zorientowała się, że to za

sprawą Briony ulubienicą paparazzich została mistrzyni rywalizującego

rodu. Zmusiła ją, żeby przeniosła się do innej szkoły, i zerwała kontakt

z Isobel – chociaż przyjaciółka i tak już przestała z nią rozmawiać.


Ale najwyraźniej jej słowa nie wystarczały Isobel. Ostatnią szansą

Briony na przekonanie byłej przyjaciółki do swojej teorii było zaklęcie.

– No dalej – rzekła. – Rzucaj.

Isobel ścisnęła w dłoni kamień z zaklęciem Prawda Albo Zdrada.

Pulsował białym światłem tak szybko, jak szybko zabiło serce Briony, gdy

Isobel chwyciła ją za rękę, podobnie jak wcześniej uczynił to Finley przy

okazji zaklęcia Złotousty. Lecz tym razem było inaczej – we wzroku Isobel

widniała wrogość, gdy wzmocniła chwyt. Ich identyczne pierścienie

mistrzyń przywarły do siebie, co sprawiło ból jednej i drugiej. Isobel

znieruchomiała na kilka chwil ze spojrzeniem utkwionym w małym palcu

Briony.

I dziewczyna pojęła w nagłym straszliwym przypływie zrozumienia, że

Isobel wcale nie zamierza zapytać ją o teorię dotyczącą zniszczenia

turnieju.

Zapyta ją o Innes. A gdy zaklęcie zostanie rzucone, Briony nie będzie

mogła skłamać.

Wyrwała dłoń z uścisku Isobel.

– Zaczekaj!

– O co chodzi? – spytała nieufnie Isobel.

– Ja… muszę ci o czymś powiedzieć, a nie chcę uczynić tego z powodu

zaklęcia.

– Co takiego zrobiłaś? – wycedziła Isobel powoli, zimnym tonem.

Briony się skrzywiła – z powodu tego, że Isobel nie wydawała się ani

trochę zaskoczona, a także na myśl o bólu, jaki sprawi jej samej to

wyznanie. Ale coś w niej pękło, kiedy ujrzała martwe ciało Carbry’ego.

Nie, wcześniej. Gdy wsunęła sobie na palec pierścień Innes. Pękło w niej

coś tak, jak pękł Filar Mistrzów. I chociaż wiedziała, że to wyznanie nie
rozgrzeszy jej z tego, co uczyniła, pragnęła zrzucić ze swoich barków ten

ciężar, zanim ktoś zrobi to za nią.

– Innes nie oddała mi tytułu mistrzyni – wyszeptała. – Ja go ukradłam.

Isobel znów nie wyglądała na zaskoczoną.

– Jak? Widziałam, jak Innes wyryła na Filarze swoje imię i nazwisko.

– Zabrałam jej pierścień – powiedziała Briony. Nie musiała wyjaśniać,

że zabrała go razem z palcem. Isobel wiedziała, że tych pierścieni nie da się

zdjąć. I gdy na twarzy przyjaciółki pojawił się wyraz zgrozy, dodała

jękliwym tonem: – G-gdybym tego nie zrobiła, Innes by zginęła. Ja tylko

starałam się ją uratować.

– Tak jak uratowałaś mnie, zmuszając, żebym została mistrzynią? –

Isobel natarła na nią, ściskając kamień z zaklęciem Prawda Albo Zdrada. –

Spójrz prawdzie w oczy, Briony. Troszczysz się zawsze tylko o siebie.

– To nieprawda. Gdybym troszczyła się tylko siebie, wysłałabym

reporterom informacje o sobie. Uniemożliwiłabym mojej rodzinie wybranie

do turnieju kogokolwiek innego oprócz mnie.

– No cóż, szkoda, że tego nie zrobiłaś. A właściwie dlaczego, do diabła,

tak nie postąpiłaś?

Briony się zawahała. Rozmyślała o tym dziesiątki razy, odkąd wybrano

Innes zamiast niej.

– Nie wierzyłam, że mogliby wybrać kogokolwiek innego – odrzekła

wreszcie.

– Oczywiście, że nie wierzyłaś – rzuciła szyderczo Isobel.

Briony stłumiła gniew i odrzuciła dumę. Po wszystkim, co się jej

przytrafiło, nie chciała stracić tego kruchego sojuszu, chociaż w głębi duszy

obawiała się, że to już się stało. Stojąca przed nią dziewczyna nie była

tamtą Isobel, którą kiedyś znała. Była zahartowana przez rok treningu

i zainteresowanie mediów. Bystrzejsza. Zuchwalsza. Okrutniejsza.


– Przykro mi, Iso – powiedziała Briony, a jej dawna przyjaciółka

drgnęła nerwowo, słysząc skrót imienia. – Naprawdę. Myślałam, że ty też

tego chciałaś. Każdego dnia żałuję, że ci to zrobiłam.

Przez chwilę Isobel zdawała się wahać.

– Ja… nie wiem, czy kiedykolwiek potrafiłabym ci wybaczyć.

– Nie proszę o wybaczenie – rzekła Briony. – Chcę tylko, abyś pomogła

mi to powstrzymać. Rzuć na mnie zaklęcie. Jestem gotowa. Przekonasz się,

że nie kłamię co do położenia kresu turniejowi. Potem będę mogła

wszystko naprawić. Obie możemy wyjść z tego cało. A wtedy nic

z wcześniejszych zdarzeń nie będzie miało znaczenia.

Isobel przez moment spoglądała na trzymany w dłoni ametystowy

kamień zaklęć. Potem pokręciła głową i włożyła go do kieszeni.

– Nie obchodzi mnie, czy myślisz, że mówisz prawdę – powiedziała. –

Zmusiłaś mnie do zostania mistrzynią. Zabiłaś Carbry’ego.

– Nie zamierzałam go zabić – rzekła Briony. Jej słowa odbiły się echem

od kamiennych ścian i wysokich sufitów: „nie zamierzałam… nie

zamierzałam… nie zamierzałam…”, brzmiąc coraz mniej przekonująco. –

Gdy mnie zaatakował, odbiłam jego czar z powrotem w niego. Nie

wiedziałam, że to była śmiercionośna klątwa.

– Nawet jeśli tak – odparła Isobel – to nie zmienia tego, co zrobiłaś. Nie

wymażesz skutków dokonanych przez ciebie wyborów, usprawiedliwiając

je jakąś nikłą szansą na poprawienie naszej sytuacji.

– Nie próbuję niczego wymazywać. Zamierzam zostać bohaterką

i uratować wszystkich…

– Ty jedna spośród nas zabiłaś. Jesteś zdeterminowana, by turniej stał

się twoim triumfem. Tak bardzo zdeterminowana, że wepchnęłaś się do

niego siłą, chociaż nie miałaś do tego prawa. Tak bardzo, że gotowa jesteś
dążyć do celu po trupach tych, którzy wejdą ci w drogę. Nikt tutaj nie jest

bohaterem, a ty najmniej ze wszystkich.

Briony rzadko brakowało słów, lecz teraz nic nie odpowiedziała,

ponieważ nie potrafiła obalić żadnego z argumentów Isobel. A także

dlatego, że w jej głowie zaczęła kiełkować nowa myśl… albo może bardzo

dawna, której nie mogła już dłużej ignorować.

Turniej nie jest miejscem dla bohaterów. Nigdy nie był. Wspaniałe

czyny z przeszłości, które czciła jej rodzina, były w rzeczywistości rzezią

taką jak ta. Mogli nazywać to, jak chcieli, jednak Briony wiedziała, kim

naprawdę są.

Łotrami. Oni wszyscy.

W pokoju rozległ się hałas. Briony się odwróciła i zobaczyła, że drzwi

się otworzyły i stoi w nich Gavin Grieve z zadowoloną miną.

– Cześć – rzucił, oblizując usta. – Czyżbyśmy już atakowali się

nawzajem?
GAVIN GRIEVE

„Kiedy świat pełen był wysokiej magii i rządziły nim wielkie, wspaniałe

akty przemocy, turniej z pewnością nie wydawał się taki przerażający”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

iedy Gavin natknął się na kłótnię Briony i Isobel, poczuł ulgę.

K Zdrada, groźby, sekrety – to był język, jaki rozumiał. I oznaczał

koniec dziwacznych wydarzeń minionych dwunastu godzin, gdy


pozwolił, by troje innych mistrzów namówiło go na sojusz, który był

sprzeczny z wszystkimi instynktami samozachowawczymi Gavina.

– Szpiegowałeś nas? – spytała Briony, z oburzeniem ściągając brwi.

– To uczciwa gra – odrzekł spokojnie Gavin. – Jeśli chciałyście odbyć

poufną rozmowę, powinniście były użyć zaklęcia dźwiękoszczelnego.

Wcześniej spodziewał się, że sojusznicy lada moment go zaatakują –

i przypuszczał, że nie stało się tak tylko dlatego, że przebywali w jego

Punkcie Orientacyjnym. Ale noc spędzona na piciu z Alistairem wywołała

zamęt w jego myślach.

Mógł zabić Alistaira Lowe dziesiątki razy. Kiedy Alistair był pijany.

Kiedy zakopywał pierścień. Kiedy Gavin obudził się dziś rano i zastał go

skulonego na skórzanej sofie w gabinecie, przykrytego narzutą, z haftowaną

poduszką pod głową. Nawet we śnie twarz Alistaira miała okrutny wyraz.

Lecz Gavin tego nie zrobił. Powtarzał sobie, że powodowały nim po

prostu względy praktyczne i że to nie ma żadnego związku z ich nocną

rozmową. Z jednej strony nie potrafił uwierzyć, że Lowe’owie mordują się

nawzajem, a z drugiej – potrafił. Wszystko to potwierdzało krążące o nich

plotki; to, że ta rodzina jest tak nieliczna; to, jak starannie strzegli swoich

sekretów.

Poznawszy prawdę o Lowe’ach, Gavin powinien był dojść do wniosku,

że Alistair jest jeszcze większym potworem, niż sądził.

Ale widział Alistaira i jego brata tamtej nocy w pubie Pod Sroką.

Przyglądał się uważnie, kiedy Alistair zakopywał pierścień, i uwierzył

w jego żal. Dziś rano obudził się z wrażeniem, że życiowa magia ulatnia się

spod ziemi, z miejsca, w którym pochowano Hendry’ego Lowe’a. Było to

ponure przypomnienie wydarzeń ubiegłej nocy.

Po uzyskaniu informacji o Lowe’ach Gavin postanowił pozostawić

Alistaira przy życiu na czas sojuszu. Ale odkąd Isobel i Briony zaczęły się
ze sobą kłócić, przeczuwał, że nie potrwa to długo.

– Co usłyszałeś? – zapytała Briony.

– Nieważne, co usłyszał – rzekła do niej Isobel. – Całe miasto i tak się

dowie, co zrobiłaś.

– Nie będą się tym przejmować, kiedy wszystko naprawię.

– Nie sądzę, że zdołasz – odparła Isobel. Odwróciła się i oszacowała

spojrzeniem Grieve’a, jakby naprawdę widziała go po raz pierwszy. –

Wierzysz jej, Gavin? Myślisz, że może położyć kres turniejowi?

Gavin dostrzegł w jej pytaniu okazję. Briony złamała warunki sojuszu.

Dowiodła, że jest jego najsłabszym ogniwem. A taka destabilizacja

stwarzała szansę przejęcia kontroli nad sytuacją.

– Turniej trwa od pokoleń – powiedział. – Gdyby naprawdę istniał

sposób skończenia z nim na zawsze, już by do tego doszło.

Briony obrzuciła go gniewnym spojrzeniem, ale Isobel wyglądała na

usatysfakcjonowaną.

– Nie chcesz tego zakończyć? – spytała go Briony.

Ta idea sama w sobie była, oczywiście, pociągająca. Mimo że myśl

o możliwości unicestwienia turnieju nie wydawała się Gavinowi całkiem

niedorzeczna, nie byłoby to jego zwycięstwo, gdyby do tego doszło.

Wiedział, że Isobel też dostrzega to, że Briony nie stara się współdziałać

z nimi jak z sojusznikami, tylko usiłuje posłużyć się nimi dla własnej

chwały, podobnie jak podczas ceremonii ślubnej Callisty.

– Właściwie nie. Nie wtedy, gdy to tobie przypadłby cały zaszczyt –

odpowiedział. – Nie chcę być w tej historii jedynie twoim pomocnikiem.

– Wolałbyś zginąć, niż mi pomóc? – spytała drżącym głosem. – Nie

rozumiesz, że to kwestia życia albo śmierci?

– Och, rozumiem – odparł. Dokonał w głowie przeglądu swoich

starannie wyselekcjonowanych pierścieni zaklęć. – Myślę, że ty jedyna tego


nie rozumiesz.

Briony szeroko otworzyła oczy i wokół jej rozcapierzonych palców

zamigotał jakiś czar.

– Naprawdę chcesz walczyć tutaj? – spytała.

– To mój Punkt Orientacyjny. – Gavin machnął ręką i zaklęcia ochronne

zacieśniły krąg wokół komnaty tak, że cała, od krokwi stropu do podłogi,

stała się nieprzepuszczalna dla Briony. Gdyby chciała ją opuścić, musiałaby

się przebić przez magiczne osłony. – Mam nad tobą przewagę.

Briony posłała klątwę, która pomknęła spiralnie ku Gavinowi.

Zablokował ją i poczuł pulsujący ból w ramieniu, gdy kamień z zaklęciem

Łuski Rekina ponownie się napełniał, lecz to go nie powstrzymało. To nie

była pora na okazywanie słabości. Miał nowe czary, które ubiegłej nocy

wygrał od Alistaira, i był gotowy ich użyć.

Pomiędzy nich wkroczyła Isobel w Płaszczu na ramionach.

– Przestańcie. Nie ma sensu, żebyście ranili się nawzajem.

Gavin się zawahał – Isobel dysponowała defensywną wysoką magią

Reliktu. Gdyby stanęła po stronie Briony, nie zdołałby pokonać ich obu.

Briony zdawała się być podobnego zdania, gdyż rozluźniła spięte

mięśnie.

– Dobrze – powiedziała. – Nadal możemy to omówić.

Isobel przeniosła spojrzenie z niej na Gavina, a on wstrzymał oddech,

czekając z niepokojem. Wprawdzie Isobel poleciła im, żeby przestali

walczyć, ale wyraz jej twarzy nie pasował do roli mediatorki, świadczył

raczej o wyrachowaniu. Rozważała decyzję, a Gavin przygotował się,

wiedząc, że mistrzyni w Płaszczu nie wybierze jego strony.

Ale potem wymamrotała tak cicho, że Gavin ledwie to usłyszał:

– Wybacz.
Odwróciła się do Briony i cisnęła w nią klątwą.

Drewniane belki nad nimi nagle się ugięły, błyskawicznie próchniejąc;

ściany i podłoga zaczęły trzeszczeć. Gavin zatoczył się do tyłu i usiłował

czegoś uchwycić, ale stół też zbutwiał i zostało z niego jedynie

ciemnobrązowe zgniłe drewno. Na podłogę wypełzły kręte smugi błota,

oplotły nogi Briony i pociągnęły ją w dół.

Wrzasnęła z bólu, gdy posadzka się pod nią zapadła. Jednak dziewczyna

nie osunęła się całkiem, ale tylko na tyle, by jej ciało pokryło wstrętne

gnijące błoto – jakby Isobel wypatroszyła Punkt Orientacyjny Gavina. Gdy

błoto dotarło do twarzy Briony, ucichła, oczy uciekły jej w głąb czaszki,

a ciało zwiotczało.

Gavin zastanowił się nieufnie, czy Isobel zajmie się teraz nim. Po

rzuceniu przez nią tej paskudnej klątwy wcale by go to nie zaskoczyło.

Lecz nie przywołała żadnej więcej magii. Popatrzyła ze smutkiem na

Briony.

– W końcu się ocknie – rzekła cicho. – I będzie wściekła.

– Nie zabiłaś jej?

– Nie chciałam.

Gavin zmarszczył brwi, rozglądając się wokół. Żałował, że Isobel nie

użyła jakiejś klątwy, która nie zniszczyłaby jego sali jadalnej, ale chaos,

który miał przed oczami, był najmniejszym z jego zmartwień.

Isobel zdradziła swoją przyjaciółkę, lecz to nie znaczyło, że wybrała

jego – po prostu powstrzymała ich przed walką. Gdyby jednak wykorzystał

ten moment i uśmiercił Isobel, straciłby wszelkie szanse na dziwny nowy

sojusz. Uświadamiał sobie, że nie zdoła samotnie zwyciężyć w turnieju. Nie

ze swoją wadliwą magią, która zawodziła, gdy najbardziej jej potrzebował.

Musi dobrze to rozegrać.


Jakby sytuacja była jeszcze za mało pogmatwana, przez drzwi wpadł

Alistair Lowe. Przyjrzał się scenie przed sobą, a potem skierował wzrok na

Gavina.

– Co ty narobiłeś, Grieve? – spytał oskarżycielskim tonem, ale Isobel

uprzedziła Gavina w udzieleniu odpowiedzi.

– To ja rzuciłam na nią klątwę – rzekła ze znużeniem. – Briony nie

zginęła, ale… nie mogłam jej zaufać, że będzie z nami współdziałać.

– Cholera. – Wstrząśnięty Alistair przeczesał dłonią włosy. – Myślałem,

że skłonna jesteś jej wysłuchać, że zgodziliśmy się tutaj zostać…

– Wysłuchałam jej – powiedziała Isobel. – I zostanę, jeżeli staniemy się

tym, czym powinniśmy byli nazwać się ubiegłej nocy, czyli sojuszem. Ale

mam dość udawania, że istnieje jakiś sposób zakończenia turnieju,

i wysłuchiwania twierdzeń Briony o jej szlachetnych pobudkach. Będziemy

walczyć albo wspólnie, albo ze sobą nawzajem, ale nie ma żadnej rozsądnej

możliwości, żebyśmy w ogóle nie walczyli.

Gavin zrozumiał sytuację. Alistair podporządkuje się każdej decyzji

Isobel. Ona wprawdzie nie skłania się stanowczo ku zabiciu Briony,

niemniej postrzega ją jako kulę u nogi.

Rano uważał sojusz za głupi i go odrzucił, teraz jednak dostrzegał

zalety. Zarówno Isobel, jak i Alistair są silni, więc w jego interesie jest

pozostanie częścią sojuszu możliwie jak najdłużej. Lecz jeśli tym samym

Briony była zdana na łaskę tej sprzymierzonej ze sobą pary, spychało to

Gavina na margines. Będzie musiał znaleźć jakiś sposób zakłócenia układu.

– Więc zostawmy Briony tutaj – zaproponował. Obydwoje odwrócili się

ku niemu, jakby zaskoczeni, że nadal tu jest. – Wyruszmy we troje w pościg

za Finleyem i Elionor.

Twarz Alistaira przybrała nieco zielonkawy odcień. Wyraźnie nie chciał

realizacji tego pomysłu, ale popatrzył w kierunku Isobel, czekając na jej


reakcję.

Isobel skinęła głową, a Gavin ledwie mógł uwierzyć w swój sukces. On,

Grieve, na równej stopie z Macaslanką i Lowe’em.

– Dobrze – powiedziała. – Zacznijmy przygotowania.

Skinęła na obydwu, żeby za nią poszli, a oni jej posłuchali – Alistair

z ponurą miną, Gavin powstrzymujący uśmiech, gdyż już obmyślał

następne posunięcia swojego planu.

Kiedy Isobel i Alistair przestaną być dla niego użyteczni, będzie mógł

zabić Briony i zwalić to na Alistaira. To obróci Isobel przeciwko

Alistairowi i sprawi, że oboje pozabijają się nawzajem.

A wtedy zostanie tylko on, by objąć koronę zwycięzcy.


ALISTAIR LOWE

„Nawet wysoka magia ma swoje ograniczenia: nie może przywrócić do

życia ludzi, którzy zginęli, próbując ją zdobyć”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

unkt Orientacyjny Zamek pod wieloma względami przypominał

P Alistairowi rezydencję rodu Lowe’ów. Za każdym razem kiedy

skręcał za róg korytarza, przysiągłby, że dostrzegał przelotnie

Hendry’ego znikającego w łukowym przejściu albo stojącego w gotyckim


oknie. A kiedy cicho przemierzał korytarze, stojące tam zbroje przyglądały

mu się z takim samym zimnym, okrutnym krytycyzmem jak jego

przodkowie z rodzinnych portretów.

Słyszał, jak szepczą: „Żałośnie nie dorastasz do roli mistrza Lowe’ów”.

I miały rację. Zakopał to, co pozostało z Hendry’ego, rezygnując

z klątwy, która mogłaby zapewnić mu zwycięstwo. A teraz, podczas gdy

Isobel i Grieve knuli pośród stert pierścieni zaklęć, wymknął się, by zrobić

coś, co najmniej przystoi Lowe’owi.

Serce waliło mu w piersi, gdy schodził do trzewi Zamku, wspominając

swoją wizytę w podziemiach rodzinnej rezydencji. W jego umyśle obudziło

się kilka opowieści o potworach i w ciemności dopadły go wytwory

wyobraźni. Najgorszy był zapach ciastek, nikła woń słodyczy pośród

ponurego mroku. Kątem oka widział migoczącą złudę wysokiej magii.

W panującej na schodach ciszy niemal słyszał śmiech Hendry’ego.

Może właśnie w tym rzecz. Może po prostu tracił zmysły.

Gdy dotarł do lochu, drżał na całym ciele i chociaż się pocił, przebiegł

go dreszcz.

Szybkie zaklęcie Klucz Uniwersalny otworzyło ze szczęknięciem

zamek żelaznych drzwi, które rozwarły się, ukazując Briony Thorburn

siedzącą w kącie celi i obejmującą przyciągnięte do piersi kolana.

Przynajmniej pozwolili jej trochę się obmyć. Tamta klątwa paskudnie

śmierdziała.

– Przysłali cię, żebyś mnie zabił? – zapytała Briony.

– Niezupełnie.

– Niedługo wyruszą, żeby zabić Finleya i Elionor, więc to ostatnia

szansa, żebym zmieniła zdanie.

Mówiła nieznośnie rzeczowym tonem, a Alistair najbardziej ze

wszystkiego potrzebował teraz wiary. Od tak dawna unikał bycia dobrym,


że nie był pewien, czy jeszcze w ogóle potrafi.

– Uwolnię cię, Briony – powiedział łamiącym się głosem.

Przyjrzała mu się podejrzliwie.

– Nie jestem głupia.

– Nie, prawdopodobnie to ja jestem głupcem.

Westchnął i cofnął się o krok, żeby mogła dojść do drzwi. Potem rzucił

jej skórzany woreczek. Otworzyła go i zaskoczona wyjęła jeden ze swoich

pierścieni zaklęć.

– Opuść Zamek – powiedział Alistair – bo ja nie będę z nimi walczył,

nawet po to, żeby pomóc ci uciec.

Dziewczyna gapiła się na niego, jakby wciąż nie umiała pogodzić

niechlubnej reputacji Alistaira z tym, jaki naprawdę jest.

– Ale oni będą walczyć z tobą, kiedy się dowiedzą, co zrobiłeś.

Alistair z udawaną pewnością siebie wzruszył ramionami. Wprawdzie

dziś rano Isobel go nie zabiła, gdy przycisnął sobie do gardła jej pierścień,

ale wtedy był dla niej tylko rozczarowaniem, a nie przeszkodą lub

zagrożeniem. Miał nadzieję, że dzięki temu, iż pozwolił jej użyć wobec

niego zaklęcia Magiczny Pocałunek, pojęła jego prawdziwe uczucia. Żal, że

nie okazał się dość silny, by ocalić Hendry’ego. Niechęć do życia w takim

świecie, w którym składa się w ofierze braci, a dwoje ludzi złączonych

nicią sympatii jest zmuszonych być dla siebie wrogami. Pragnął, aby Isobel

zrozumiała, że oddałby wszystko za szansę, że teoria Briony może być

prawdziwa, bez względu na to, jak bardzo jest nieprawdopodobna.

Lecz Isobel nawet nie chciała sprawdzić tej teorii.

– Być może sam skazuję się na klęskę – wymamrotał do Briony. – Ale

myślę też, że ocalam siebie.

– Więc mi wierzysz? – spytała.


Alistair nie znał Briony, jednak było coś podnoszącego na duchu w tym,

że wyraz twarzy obcej osoby dokładnie odzwierciedlał jego własny. Może

ona także nade wszystko potrzebowała nadziei.

– Opowieści zawsze głęboko we mnie zapadały – wyznał szczerze. – Te

dobre i te złe.

– A jaka jest moja?

Alistair nie łudził się, że teoria Briony zapewni tej historii szczęśliwe

zakończenie, ale był przekonany, że nie jest to historia, jaką opowiedzieliby

Lowe’owie.

– Dobra – odrzekł stanowczo.

Dziewczyna westchnęła.

– Nie sądzę.

Lecz Alistair był tego pewny. Briony, nawet ze splątanymi włosami

i brudem za paznokciami, nadal wyglądała na bohaterkę.

– No cóż – rzekł. – Tak czy owak cię wypuszczę.

– Nie zasługuję na to – powiedziała. Mimo to wstała i wsunęła na palec

pierwszy z jej pierścieni zaklęć. – Pójdziesz ze mną?

Alistair też miał ziemię za paznokciami, przetłuszczone włosy. Jego

sweter był podarty i poplamiony krwią tam, gdzie Elionor ugodziła go

klątwą. Doskonale wiedział, że bez względu na to, ile dobrego uczyni,

zawsze będzie wyglądał na łotra. Zawsze będzie Lowe’em. Sprawa z Isobel

dowiodła, że nigdy nie zdoła nikogo do niczego przekonać.

– Muszę tu zostać – odparł. – Zamek to ulubiony Punkt Orientacyjny

Lowe’ów. Wiem, że zaklęcia ochronne uaktywniają się tylko, kiedy ktoś

wchodzi, a nie gdy wychodzi. A ponieważ tamci będą nadal myśleli, że

przebywasz tutaj, to ci zapewni przewagę, żebyś mogła spróbować

odszukać swoich sojuszników. Oboje mają Relikty, prawda?

– Sojuszników – szepnęła. – Nie jestem pewna, czy jeszcze ich mam.


– Jednego na pewno – rzekł cicho.

Na ustach Briony pojawiło się coś przypominającego uśmiech.

– Zrobię, co w mojej mocy, by ich przekonać. To znaczy przekonać

Finleya. Nie sądzę, by dało się nakłonić Elionor.

Alistair przypomniał sobie poprzednią noc – a w każdym razie to, co

zdołał z niej zapamiętać. Payne zdecydowanie nie wyglądała na osobę,

którą łatwo przekonać.

– Czy możesz przetestować teorię, zanim rozpocznie się bitwa? –

zapytał. Isobel i Grieve przygotowywali się do opuszczenia Zamku za kilka

godzin, a nie wiedział, jak ich powstrzymać.

– Prawdopodobnie nie – odparła ponuro Briony. – Ale spróbuję.

Jedynym sposobem, w jaki Alistair mógł ochronić Isobel i Grieve’a,

było towarzyszenie im na polu walki. Jednak kiedy zorientują się, co zrobił,

jego też uznają za wroga.

– Więc się pospiesz – wykrztusił.

Briony podeszła do schodów i odwróciła się.

– Dziękuję – powiedziała, a potem wybiegła na górę.

Alistair został sam w lochu. Znów osaczyły go opowieści o potworach.

Kątem oka widział cienie tańczące na ścianach. Przelotnie dostrzegł

znajomą widmową postać.

– Czy naprawdę można unicestwić turniej? – szepnął do Hendry’ego.

Wiedział, że to tylko wytwór jego wyobraźni, jego żalu, lecz mimo to

dobrze było spytać brata o radę. Ilekroć dawał się zanadto ponieść jakiejś

opowieści, Hendry zawsze przywoływał go do porządku swoim

rozsądkiem.

Ale cienie nie odpowiedziały i gdy Alistair wchodził po schodach

z powrotem do Zamku, słyszał jedynie śmiech brata.


BRIONY THORBURN

„Blairowie, którzy zwyciężali w turnieju, prawie zawsze dokonywali

tego dzięki jakiemuś sojuszowi”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

lask słońca na wrzosowiskach był zbyt jaskrawy dla Briony, która odwykła

od niego przez ostatnie dni. Rzuciła zaklęcie tropiące Róża Kompasowa


pożyczone z Klasztoru. Do jego użycia potrzebny był przedmiot

B należący do szukanej osoby. Wystarczył pożyczony jej przez

Finleya pierścień zaklęć. Sznur srebrzystobiałej magii wokół jej

nadgarstka co jakiś czas wystrzeliwał naprzód, wskazując drogę. Podążała

za nim przez surowy krajobraz, nękana nerwowymi mdłościami.

Isobel ją zdradziła. Alistair ją uwolnił. I chociaż zabrała swoje

pierścienie zaklęć i uciekła, w jej głowie wciąż brzmiały słowa dawnej

przyjaciółki wypowiedziane w Zamku. Alistair liczył na nią i nie chciała,

by ryzyko, jakie dla niej podjął, poszło na marne. Tak więc posuwała się

dzielnie naprzód, usiłując odepchnąć od siebie lęki.

Nagle zmysły Briony zabłysły ostrzegawczo i dreszcz przebiegł w dół

jej kręgosłupa. Chwilę później zaklęcie uległo zmianie i wokół nadgarstka

Briony owinął się drugi sznur magii.

Na zboczu odległego wzgórza pojawił się Finley Blair. Srebrzysty sznur

rozciągnął się pomiędzy nimi, łącząc ich magiczną więzią. Briony patrzyła,

jak Finley się zbliża. Miała wrażenie, że coś wewnątrz niej uschło, gdy

szarpnął palcem sznur magii i przerwał go. Jego twarz nie wyrażała

żadnych emocji.

Briony miała nadzieję, że on widzi na jej twarzy szczerość.

– Nie chcę z tobą walczyć – rzekła cicho.

Finley zacisnął pięść na rękojeści Miecza trzymanego w pochwie,

a potem ją rozluźnił i nieznacznie skłonił głowę, podchodząc coraz bliżej.

Dawni sojusznicy zatrzymali się o niespełna metr od siebie. Briony czuła

się na tej wielkiej otwartej przestrzeni obnażona i bezbronna. Nie miała

dokąd uciec, chociaż sama dobrowolnie naraziła się na starcie.

– A więc wszystko to był tylko podstęp – odezwał się Finley

rzeczowym tonem, jakby już podjął decyzję. – Pozostawałaś z nami

w sojuszu, dopóki nie spadł Relikt, na którym ci zależało.


– To nie tak – zaprzeczyła. – Powiedziałam ci prawdę. Chcę położyć

kres turniejowi. Elionor mnie zmanipulowała, a potem urządziła to tak, by

wyglądało, że was zdradziłam.

– Jak mógłbym w to uwierzyć?

– Twoje zaklęcie prawdy…

– Nie obchodzi mnie, co zamierzałaś zrobić! – przerwał jej. Jego twarz

straciła niewzruszony wyraz. – Interesuje mnie, co rzeczywiście się

wydarzyło. Mówiłaś mi, że istnieje szansa, aby Carbry nie musiał zginąć,

a potem sama go zabiłaś.

– Jego śmiercionośna klątwa odbiła się od mojej magicznej osłony –

odparła Briony, a w jej umyśle pojawił się obraz olbrzymich strzał oraz

wspomnienie, jak dłoń Carbry’ego zwiotczała w jej dłoni. – To nie

zabójstwo.

Finley zawahał się przez chwilę, lecz potem pokręcił głową.

– Mimo to on umarł przez ciebie.

Alistair określił jej opowieść jako dobrą. Briony pragnęła mu wierzyć,

tak samo jak pragnęła uwierzyć, że śmierć Carbry’ego była skutkiem

zdradzenia jej przez Elionor.

Ale Alistair jej nie zna. A ci, którzy ją znają, wydali inny osąd.

Przypomniała sobie wyraz wściekłości na twarzy Isobel i jej słowa:

„Zmusiłaś mnie do zostania mistrzynią”.

Innes upadającą na ziemię, charczącą: „Briony… nie…”.

I słowa Carbry’ego: „Naprawdę myślałem, że mogę ci zaufać”.

Finley mocniej zacisnął dłoń na rękojeści Miecza i zapytał:

– Więc to dlatego chciałaś, żebyśmy odnaleźli się nawzajem? Aby się

przekonać, które z nas będzie następne?


– Nie. Nie. – Jej głos był tak cichy, że zabrzmiał jak jęk. – Nic się nie

zmieniło. Ja nadal…

Lecz to było kłamstwo. Wszystko się zmieniło. Od początku turnieju

minęły dwa tygodnie, a czym mogła się pochwalić? Śmiercią, której nie

planowała. Przyjaciółką, która na zawsze ją znienawidziła. Teorią

podtrzymywaną jedynie jej rozpaczliwym pragnieniem, by okazała się

prawdziwa.

„Nikt tutaj nie jest bohaterem – warknęła do niej Isobel. – A ty najmniej

ze wszystkich”.

– Wciąż jestem przygotowany, by zwyciężyć w turnieju, bez względu

na cenę – rzekł do niej Finley, a Briony nie mogła się oprzeć myśli, jak

daleko te słowa zaprowadziły ich oboje. Turniej sprawił, że niewyobrażalne

potworności stały się ich rzeczywistością. – Byłem gotowy zabijać albo

zginąć. Ale teraz tkwi mi w głowie to, co powiedziałaś, i nie potrafię się

tego pozbyć. Nie potrafię pozbyć się myśli o tobie… – Przełknął

nerwowo. – Po prostu muszę się dowiedzieć, czy jest jakaś szansa na

powstrzymanie tego wszystkiego. Muszę się dowiedzieć, jak mam postąpić.

Briony zaskoczyła bezbronność w jego wypowiedzi. Finley zawsze

definiował siebie poprzez kodeks norm swojej rodziny, poprzez jasno

określone standardy tego, co dobre i złe. Według tych norm zostanie

mistrzem i zwycięstwo było szlachetne, bez względu na to, jak wiele

przemocy czy zdrady wymagało. Jej teoria nie dała mu nadziei – wzbudziła

w nim wątpliwości.

W turnieju najpewniejszym sposobem na utratę życia była utrata

przekonania o sensowności udziału w nim.

– Chciałabym mieć dla ciebie odpowiedź, ale jej nie mam – odrzekła

Briony głosem drżącym wskutek poczucia winy. – Myślałam, że zdołam

zmienić turniej. Ocalić wszystkich. Jednak w rzeczywistości tylko


wyrządziłam krzywdę ludziom, na których mi zależy. Innes powinna była

zostać mistrzynią, a ja jej to odebrałam… Zaatakowałam ją i odcięłam jej

palec. Mojej rodzonej siostrze! I naprawdę uważałam, że warto to zrobić,

jeśli uda mi się wszystko naprawić. Lecz w głębi duszy wiedziałam, że nie

robię tego dla niej ani dla nikogo z was. Robiłam to dla siebie. Sądziłam, że

moje miejsce jest w tej historii, jednak nigdy nie było. Być może nadeszła

pora, abym z niej zniknęła.

Przepraszając w myśli Alistaira za to, że zawiodła jego nadzieję, wyjęła

po kolei wszystkie swoje pierścienie zaklęć i rzuciła na ziemię. Różę

Kompasową, Odłamki Lustra, Dotyk Uzdrowiciela, Grobowy Sen. Finley

nie odezwał się ani słowem, tylko przyglądał się temu z powagą na twarzy.

Kiedy Briony został już tylko skradziony pierścień mistrzyni, uklękła przed

Finleyem, uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.

– Rezygnuję – wyszeptała. – Potrzebujesz odpowiedzi, ale ja jej nie

mam. Daję ci zatem drogę wyjścia. Powiedziałeś mi, że zmieniłeś zdanie co

do tego, czy potrafiłbyś mnie zabić. Więc dobrze, masz teraz okazję.

Pochyliła głowę i zamknęła oczy.

Jedynymi dźwiękami były jej oddech, szybki i płytki jak oddech

przerażonego królika, i zgrzyt Miecza wyciąganego z pochwy. Finley

poznał już całą prawdę o niej. Jej winy. Wszystkie okropne szczegóły tego,

co zrobiła.

Ostrze musnęło jej odsłoniętą szyję i poczuła na skórze zimno stali.

Miecz pozostawał tak długą chwilę, a Briony czekała, aż Finley wzniesie

go, a potem opuści, zadając jedno potężne cięcie. Usiłowała nie myśleć

o tym, jak bardzo to zaboli.

Ale gdy stalowe ostrze odsunęło się od jej szyi, Finley też się odsunął.

– Spójrz na mnie – rzekł szorstko.


Briony otworzyła oczy i zobaczyła, że Finley wpatruje się w nią

uważnie. Kontury jego twarzy były obrysowane blaskiem zabarwionego

czerwienią słońca. Miecz wrócił do pochwy.

Powietrze pomiędzy nimi zgęstniało – nie od magii, lecz od czegoś

innego. Czegoś, co wydało się im obojgu niebezpieczne i ważne. Briony

nigdy dotąd nie widziała, aby Finley spoglądał na nią z tak intensywną

emocją, nawet gdy ze sobą zrywali. Jakby był sfrustrowany. I wściekły.

W końcu przemówił:

– Czy wiesz, jak Blairowie wybierają swoich mistrzów?

Przecząco pokręciła głową, niepewna, co to ma do rzeczy.

– Kandydaci spełniający niezbędne warunki trenują niemal od

urodzenia, a kiedy dorastają, mówi się im, że przejdą próbę, która wyłoni

mistrza – wyjaśnił Finley. – Tak więc moi kuzyni i ja czekaliśmy

i czekaliśmy. Nawet gdy do turnieju pozostało kilka dni, dorośli nie puścili

pary z ust. I właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że nasz mistrz nie jest

wybierany, lecz sam zgłasza się na ochotnika. Nie ma znaczenia, czy jest

najsilniejszy. Liczy się tylko to, czy jest mentalnie przygotowany i chętny

do wzięcia udziału w turnieju, bez względu na rezultat. Nasz kodeks zasad

jest prosty: honor, męstwo, prawość. Mistrz, który zgłasza się na ochotnika,

jest gotowy poświęcić się tym trzem wartościom obowiązującym w naszej

rodzinie i w turnieju.

– Więc zgłosiłeś się na ochotnika, żeby chronić rodzinę – wyszeptała

Briony.

– Tak i nie. Zgłosiłem się, bo pragnąłem, aby rodzina była ze mnie

dumna. Ale nie zgłosiłbym się, gdyby Thorburnowie wybrali na mistrzynię

ciebie, a nie Innes.

Briony przypomniała sobie, jak Finley na nią patrzył, kiedy Punkty

Orientacyjne były jeszcze ruinami. Kiedy była tylko siostrą mistrzyni.


– Nie chciałeś ze mną walczyć.

– Oczywiście, że nie! W tej kwestii nigdy nie zmieniłem zdania. A gdy

zobaczyłem cię tutaj pierwszej nocy… – Teraz jemu drżał głos. – Nie zabiję

cię. Dlaczego, u diabła, poprosiłaś mnie o to?

Briony nie sądziła, że mogłaby się poczuć jeszcze gorzej, ale tak się

stało. Tymczasem Finley mówił dalej:

– Czyli zrobiłaś kilka paskudnych rzeczy, żeby się tutaj dostać. Ja też

nie będę udawał, że moja strategia była szlachetna. Ale teraz uświadamiam

sobie, że nic w turnieju nie jest dobre i kodeks honorowy mojej rodziny

nigdy tego nie zrekompensuje. Chyba czas, abym napisał własne zasady.

Abym znalazł własny sposób na naprawienie całej sytuacji. – Wyciągnął

rękę do Briony i dodał: – Wstań.

Ujęła jego dłoń i podniosła się niepewnie na nogi. Byli teraz bardzo

blisko siebie. Mogła dostrzec na skórze Finleya kilka niewyraźnych,

zanikających śladów po trafieniach klątwami i zaschniętą krew na

kołnierzyku koszulki polo.

– Też chcę naprawić tę sytuację – oświadczyła.

– Więc nie mów mi o swoim poczuciu winy. Musisz przyjąć

odpowiedzialność za siebie i ludzi, których skrzywdziłaś. – Zawiesił głos

i nie musiał dopowiadać, że jest jednym z nich. – Jeśli mówisz serio, nie

poddawaj się. Nie rezygnuj.

Nie proponował jej zakończenia ich relacji. Ale nie proponował też

nowego początku.

– Więc co teraz będzie? – spytała.

– Oboje dokończymy to, co zaczęłaś. Nieważne, co pomyślą o nas

nasze rodziny: czy uznają nas za bohaterów, czy za łotrów. Nie obchodzi

mnie to. I myślę, że ciebie też już nie obchodzi.


Briony poczuła, że wzbiera w niej bezmierna wdzięczność. Wreszcie

nie będzie bezradnie dryfowała. Pójdzie nową drogą naprzód i nie będzie

musiała zrobić tego samotnie.

– Więc… więc chcesz wrócić do Klasztoru? – zapytała.

Finley przecząco pokręcił głową.

– Elionor powiedziała mi, co mówiłaś o heptagramie, i oświadczyła, że

uważa to za bzdurę. Nie sądzę też, że inni ci uwierzą, jeśli nie przedstawisz

niepodważalnego dowodu.

Briony przyjrzała się Mieczowi przypasanemu na plecach Finleya.

Zaledwie kilka chwil temu wisiał nad jej szyją. A teraz mógłby się stać

pierwszym krokiem prowadzącym do ocalenia wszystkich.

– Cóż… wiem, jak można zdobyć dowód. Alistair jest w Zamku

i zostawił Jaskinię niestrzeżoną. A ty masz Miecz.

W oczach Finleya błysnęła determinacja. Przeniósł spojrzenie z Briony

ku górom za nimi, wśród których skrywała się Jaskinia. A potem odwrócił

się z powrotem do niej i powiedział:

– Więc ruszajmy.

Briony skinęła głową, po czym uklękła i zebrała z ziemi swoje

pierścienie zaklęć. Znała już prawdę o sobie. Przysporzyła tylu cierpień,

wyrządziła tyle szkód. I usiłowała położyć kres turniejowi z niewłaściwych

powodów. Lecz jeśli ona i Finley zdołają dowieść, że to jest możliwe, być

może – ale tylko być może – uda się jej znaleźć te właściwe.
ISOBEL MACASLAN

„Nasze rodziny przez stulecia utrzymywały turniej w tajemnicy. Moim

zdaniem oznacza to, że w pewnym sensie wszyscy wiemy, iż udział

w nim jest czymś złym”.

– TRAGICZNA TRADYCJA
rzez kilka chwil po tym, jak zwodzony most przy Zamku się opuścił, żadne

z nich się nie ruszyło.

P Isobel szczelniej owinęła się Płaszczem.

Gavin wygiął szyję, aż trzasnęła.

Za nimi stał Alistair, mroczny i bezszelestny jak cień.

Gavin pierwszy przeszedł wielkimi krokami przez most. Chociaż śmierć

Carbry’ego nieco rozjaśniła Krwawą Zasłonę, różnica była nieznaczna,

a Gavin szczególnie źle znosił dzienne światło przesycone szkarłatem.

Wyostrzało ono każdy cień na jego kościach policzkowych i szczęce oraz

wypłukiwało z twarzy wszelką łagodność, a jego jasne włosy wyglądały na

niemal bezbarwne.

– Byłem już wcześniej w Klasztorze – pochwalił się. – Znam jego słabe

punkty.

– Myślisz, że tamci się w nim ukrywają? – zapytała go Isobel.

– Jeśli tak, będzie zabawniej.

Isobel się wzdrygnęła. Robili to, co należało zrobić, jednak nie było

w tym niczego zabawnego.

– Naszym jedynym problemem są ich dwa Relikty – powiedział

Gavin. – Będziemy musieli błyskawicznie na nich natrzeć. Nie możemy dać

Finleyowi czasu na kontratak.

Jego słowa sprawiły, że Isobel poczuła ucisk w piersi. Odkąd wybrano

ją na mistrzynię, wyobrażała sobie, jak to będzie wyglądało, co poczuje,

zadając śmierć przyjaciołom. Ponieważ miała takich przyjaciół jak Briony,

złote dziecko rodziny Thorburnów, i Finley, niewątpliwy faworyt Blairów,

wiedziała zawsze, że będzie musiała to zrobić.

Ale nawet miesiące przewidywań nie przygotowały jej na utratę osób,

na których jej zależało, w ciągu zaledwie kilku godzin. Finleya

niespodziewającego się ich ataku. Alistaira pragnącego takiej wersji jej,


jaką nigdy nie była. Briony kreującej się na szlachetną bohaterkę, chociaż

miała więcej krwi na rękach niż którekolwiek z nich.

To wszystko wzbudzało w Isobel taką gorycz i furię, że nawet bez

czerwonego blasku Krwawej Zasłony miała wrażenie, że z wściekłości

krew zalewa jej oczy.

Chociaż Klasztor, podobnie jak Zamek, znajdował się na

wrzosowiskach, punkty te dzieliła długa droga, która wydawała się im

jeszcze dłuższa z powodu panującego między nimi milczenia. Słyszało się

tylko odgłosy ich kroków i szelest rąbka Płaszcza sunącego po szorstkich

wrzosach. Isobel powtarzała w myślach swoje klątwy i zaklęcia, usiłując

rozstrzygnąć, czy któryś z jej czarów zostanie osłabiony przez magię

Płaszcza utrudniającą rzucanie silnych ofensywnych zaklęć. Te rozważania

pozwalały jej zapomnieć o zdenerwowaniu i o chłodnej, obojętnej

obecności Alistaira, idącego za nią, a nie obok niej.

– Tam – powiedział Gavin, wskazując kamienną gotycką budowlę

porośniętą pnączami. Jej iglice wbijały się niczym sztylety w szkarłatne

niebo. – Z pewnością naprawili drzwi. Ale poprzednim razem z łatwością

sobie z nimi poradziłem.

Isobel odstąpiła na bok, żeby Gavin mógł rzucić zaklęcie. W skupieniu

ściągnął brwi i wrota zadrżały na żelaznych zawiasach. Isobel i Alistair

cofnęli się dalej, przygotowując się na eksplozję. Ale po kilku chwilach

wysiłku Gavin opuścił ręce, oblany rumieńcem.

– Najwyraźniej zmienili ochronne zaklęcia. – Rzucił wściekłe

spojrzenie na Alistaira. – Zamierzasz tam tylko bezczynnie stać czy co?

Alistair bez słowa rzucił swoje zaklęcie. Magiczne białe ostrze

przemknęło ze świstem w powietrzu i uderzyło w kłódkę drzwi, lecz

zamiast ją przeciąć, pękło. Było zbyt słabe.


Później próbowali troje naraz – bez powodzenia. Gavin zaklął i opuścił

ręce.

– To niemożliwe! – wykrzyknął, kipiąc z wściekłości. – Czy to przez

ciebie? – naskoczył na Alistaira.

Isobel gniewnie zacisnęła zęby. Jej zaklęcie Klucz Uniwersalny było

z wyższego poziomu niż klątwa Cięcie Kosą, której użył Alistair. Wbrew

temu, co sądził Gavin, Alistair nie był tutaj jedynym potężnym mistrzem.

– Jak to przeze mnie? – zapytał Alistair obojętnym tonem.

– Nie chcesz tego. Widzę to.

– Gdybym nie chciał tu przyjść, nie przyszedłbym.

Gavin ruszył w kierunku Alistaira. Był od niego wyższy, szerszy

w ramionach, mocniej zbudowany. Wprawdzie Alistair był Lowe’em,

jednak Gavin rzucał dwakroć dłuższy cień i dwakroć mroczniejszy. Chociaż

Gavin trzymał jej stronę – chwilowo – Isobel zastanowiła się, czy zabranie

go nie było błędem.

– Nie marnuj swojej magii – ostrzegła go, wiedząc, że Gavin nie

usłucha zwykłego argumentu.

Te słowa ściągnęły na nią jadowite spojrzenie Alistaira. I nawet ona

wiedziała, jak zabrzmiały – zgrzytliwie i zimno, niczym słowa jej ojca.

– Więc tego dowiedź! – rzucił Gavin z furią do Alistaira, ignorując

Isobel. – Ty to zrób!

– Jak według ciebie mam otworzyć drzwi, skoro nie udało się to nam

we dwóch? – zapytał Alistair.

– Nie powiedziałem, żebyś je otworzył. Potrzebujemy tylko, aby

Elionor i Finley wyszli za zewnątrz. – Gavin zrobił krok naprzód, tak że

stali teraz pierś w pierś, jakby chciał zastraszyć swego oponenta. Jednak

wyraz chłodnej pogardy w oczach Alistaira wskazywał, że mu się to nie

udało. – Elionor niemal cię zabiła. Nie chcesz się zemścić?


Isobel rozważyła rzucenie jakiejś klątwy, by powstrzymać Gavina.

Sięgnęła do wiszącego na jej naszyjniku pierścienia z Uściskiem Kostuchy,

ale zrezygnowała. Gavin jako jedyny spośród nich nie wygadywał bzdur

o zdjęciu klątwy Ilvernath. Niezależnie od tego, jak wielką urazę

i wściekłość do niego żywiła, nie wiedziała, czy zdoła stawić czoło

pozostałym uczestnikom turnieju, jeżeli wyłącznie ona będzie miała dość

rozsądku, by w nim walczyć.

Tylko czym to ją uczyni? Niewątpliwie mistrzynią, która przetrwa. Być

może zwyciężczynią. Ale także czymś jeszcze gorszym – i to ją przerażało.

– Wiesz, co myślę, Grieve? – Alistair nie wytrzymał. – Po prostu irytuje

cię, że nie jestem takim łotrem, jak się spodziewałeś. Zabicie mnie miało

być największym aktem twojego triumfu. Ale ja nie jestem potworem,

jakiego sobie wyobrażałeś. Ani twoim trofeum.

– Nadal jesteś moim wrogiem – warknął Gavin.

Alistair uśmiechnął się z wyższością.

– Więc mnie zaatakuj.

Kamienie pierścieni zaklęć Gavina zamigotały. Isobel zdecydowała się

przerwać kłótnię.

– Ja to zrobię – rzekła szybko. – Wywabię ich na zewnątrz.

Chociaż jej słowa miały doprowadzić do rozejmu, postawa dziewczyny

mówiła coś przeciwnego. Isobel zareagowała instynktownie, bez namysłu –

spojrzała ostrzegawczo w oczy Gavinowi, zasłaniając sobą Alistaira.

Wydawało się, że mając do wyboru pójście za rozumem albo za sercem,

z jakiegoś powodu posłuchała serca.

I to ją przestraszyło.

Gavin zmusił ją, by pierwsza odwróciła wzrok.

– Jak? – spytał.

– Zmuszę ich, żeby otworzyli dla nas drzwi – odpowiedziała.


Wyciągnęła rękę przed siebie. Nauczyła się tej klątwy od Alistaira,

kiedy przebywali w Jaskini. Nosiła nazwę Dech Smoka, bardzo w stylu

Lowe’ów. Jeśli podziała, Elionor i Finley nie będą mieli żadnego innego

wyboru, jak tylko uciec z Klasztoru niczym termity wykurzane z kopca.

Przywołała klątwę i magia zawirowała wokół jej palców. Buchnął przed

nią płomień. Początkowo był niewiele większy od migotliwego płomyka

świecy, ale coraz bardziej rósł, aż wreszcie stał się olbrzymi

i nieokiełznany. Popełznął wokół Isobel. Był tak jaskrawy, że musiała

zmrużyć oczy, i tak palący, że oddech sprawił jej ból.

Gdy płomienie wzniosły się wyżej, paszcza smoka z klątwy rozwarła

się szeroko i ogień przepalił wrota Klasztoru. Potem rozprzestrzenił się po

całym Punkcie Orientacyjnym i w ciągu kilku chwil ogarnął jego wieże.

Przez następnych kilka minut żadne z ich trojga się nie odezwało. Nikt

nie wybiegł z budynku, a Isobel zastanawiała się ze zgrozą i jednocześnie

z ulgą, czy spaliła mistrzów wewnątrz. Czy mogłoby to być takie łatwe?

Ale Krwawa Zasłona pozostała niezmieniona, więc czekali.

– Poziom ósmy? Dziewiąty? – spytał Gavin, będący wbrew sobie pod

wrażeniem. – Chyba gazety piszące o tobie nie kłamały.

– Ta klątwa jest ulubioną w mojej rodzinie – rzekł do niej ponuro

Alistair. – Rzuciłaś ją lepiej, niż ja kiedykolwiek zdołam.

Isobel wcześniej na tyle wejrzała w jego umysł, by wiedzieć, że to nie

był komplement.

W końcu drzwi Klasztoru otworzyły się gwałtownie. Elionor upadła

bezwładnie w progu, cała pokryta warstwą sadzy. Zakasłała i splunęła

w trawę. Potem podczołgała się żałośnie do ich stóp.

Gavin złapał ją za koszulę i podniósł szarpnięciem.

– Chyba ja będę pełnić honory domu – powiedział i rzucił klątwę.


Elionor wyszczerzyła zęby w uśmiechu i cisnęła jej naprzeciw coś

błyszczącego – Lusterko. Klątwa odbiła się od niego i wystrzeliła

spomiędzy nich w niebo, po drodze rozcinając Gavinowi policzek.

Gavin krzyknął i upadł nieprzytomny na ziemię, z twarzą zalaną krwią.


BRIONY THORBURN

„Tę klątwę, przynajmniej teoretycznie, można zdjąć. Jednak

ofiarowania wzmacniają każdą klątwę, a w historii niewiele było klątw,

którym złożono w ofierze tyle krwi”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

askinia znajdowała się w górach, przy granicy Ilvernath. Jej wylot

J wyglądał jak poszarpana szczelina w skale, zwykła i nieprzyciągająca

uwagi, a rozmieszczone wokół niej ochronne czary jeszcze bardziej ją

maskowały. Briony nie pojmowała, dlaczego jakikolwiek Lowe miałby


wybrać coś tak skromnego i niepozornego. Najwidoczniej nie rozumiała

wielu rzeczy dotyczących Alistaira.

Gdy wraz z Finleyem podkradała się do Jaskini, spojrzała w niebo, ale

Krwawa Zasłona nie pojaśniała, co oznaczało, że wszyscy inni mistrzowie

też żyją – przynajmniej na razie.

– Są tu silne zaklęcia ochronne – zauważyła.

Finley wpatrzył się w mrok.

– Nic, z czym nie moglibyśmy sobie poradzić.

Razem podeszli do jaskini. W spowijającej ich ciemności trzy kamienie

zaklęć osadzone w rękojeści Miecza jarzyły się czerwienią. Uruchomiło się

kilka czarów ochronnych przy wejściu, ale Finley z łatwością przeciął je

Mieczem, którego wysoka magia rozproszyła sznury czarów mające

zablokować wstęp intruzom.

Jaskinia mogła zareagować tylko na obecność Alistaira, a ponieważ go

z nimi nie było, jedynym źródłem światła pozostawało nikłe jarzenie się

Miecza – przynajmniej do momentu gdy weszli głębiej i Briony znalazła

kandelabr, a ściślej, wpadła na skalną formację, na której stał.

Zapaliła go rzuconym szybko zaklęciem Rozbłyśnij I Zapłoń i uniosła

w górę. Czuła się trochę głupio, lustrując wzrokiem miejsce, które Alistair

nazywał swoją kryjówką. Najwyraźniej rozumiał to dosłownie. Głównym

pomieszczeniem Jaskini była wielka skalna komora, w której przy ścianie

stało łoże z baldachimem. Na kołdrze i na podłodze pod łóżkiem leżało

mnóstwo kamieni zaklęć – niczym skarb zgromadzony przez smoka –

a także sterty pogniecionych ubrań. Wszystko pokrywała cienka warstewka

kurzu, a na wilgotnych ścianach jak gobeliny wisiały pajęczyny.

– Brudno tutaj – powiedziała Briony.

– Nie powinno tak być, zgodnie z tradycją przekazywaną w rodzie

Blairów – rzekł Finley. – Ale Punkty Orientacyjne dostosowują się do


gustów mistrzów, którzy je zajmują.

Briony prychnęła. Isobel miała szczęście, że przebywając tutaj, nie była

w stanie widzieć żadnej magii. Briony nie pojmowała upodobań Alistaira.

Chociaż być może według niego nic tak nie poprawia człowiekowi nastroju

jak widok kilku martwych karaluchów.

Popatrzyła na Finleya w nadziei, że też się uśmiechnie. Ale on tylko

rozglądał się z ponurą miną po Jaskini. W trakcie ich wędrówki do tego

miejsca odnosił się do sojuszniczki uprzejmie, jednak było jasne, że jej nie

wybaczył.

– Z tyłu groty powinien być korytarz prowadzący do jeziora… Tam! –

Wskazał ostrzem Miecza wąskie przejście wiodące w głąb trzewi góry. – To

z pewnością ten.

Tradycja rodziny Finleya nie zakładała pomyłek. Przejście wychodziło

na podziemne jezioro, z którego sterczał wysoki głaz: filar.

Briony postawiła kandelabr na ziemi i ponownie rzuciła zaklęcie

Rozbłyśnij I Zapłoń, które do reszty wyczerpało magię w kamieniu

pierścienia, wysyłając kule światła unoszące się w powietrzu przy ścianach

groty. Teraz, gdy wnętrze zostało oświetlone, Briony zobaczyła, że filar

wyrasta z niewielkiej wysepki pośrodku jeziora.

Dziewczyna podeszła na brzeg wody i popatrzyła na niewyraźne

odbicie ich obojga. Nawet w mętnej, pomarszczonej niewielkimi falami

powierzchni jeziora widziała, że Finley spogląda na nią wyczekująco.

– I co teraz? – zapytał.

To wymagało zastanowienia. Briony zbyt wiele poświęciła dla swojego

celu, by teraz zawieść. Ale prawdę mówiąc… nie była pewna, co ma teraz

zrobić. Najwyraźniej nie wystarczało, że Relikt i Punkt Orientacyjny znajdą

się jednocześnie w tym samym miejscu. Gdyby tak było, klątwa turnieju

rozpadłaby się już przed wiekami.


Trzeba uczynić coś, co unicestwi ową magię istniejącą w nich obojgu.

Coś, co unieważni klątwę.

– Jeżeli Relikt to składnik klątwy, a filar w samym sercu Punktu

Orientacyjnego jest jednym z wierzchołków heptagramu, musimy dostać się

na wysepkę.

Tego przynajmniej była pewna.

– A co potem? – spytał Finley.

– Nie wiem. Ale domyślimy się.

– Dobrze. – Finley zmarszczył brwi i popatrzył na jezioro. – Skoro

mistrz Lowe’ów tu mieszkał, musiał mieć jakiś sposób dotarcia do wysepki.

Zaczekaj.

Podszedł do ściany, na której w świetle wyczarowanym przez Briony

błyszczało coś osadzonego w skale. Dziewczyna zorientowała się, że to

kamień zaklęć, jeszcze zanim Finley go dotknął.

Z kamienia wytrysnęła szkarłatna magia i wirującym ruchem pomknęła

nad jeziorem, tworząc wąską chwiejną kładkę prowadzącą prosto na wyspę.

– Wiedziałem – powiedział, uśmiechając się z ulgą. – Chodźmy.

Ruszyli jedno za drugim; Briony widziała Miecz kołyszący się na

plecach jej towarzysza. Puściła Finleya przodem, bo nalegał na to w głupim

odruchu rycerskości. W momencie gdy postawiła nogę na wysepce, kładka

zamigotała raz, jakby z nich drwiła, i zniknęła.

Stojący obok Briony Finley z dziwnym wyrazem twarzy wpatrywał się

w filar.

– Nic ci nie jest? – spytała.

Potrząsnął głową, jakby chciał, by mu się w niej przejaśniło.

– Ja po prostu… To dziwne uczucie być tak blisko rodzinnej opowieści.


Briony pojmowała to uczucie. Doświadczyła takiego samego, kiedy

odwiedziła Wieżę, mimo iż wówczas budynek był ruiną.

– No dobrze – rzekła. – W opowieści twojej rodziny mistrz stoi na

wysepce, tak? A potem… z wody wynurza się ręka i podaje mu Miecz?

– Aha. – Finley wyjął z pochwy Miecz i trzymając go oburącz, płazem

klingi równolegle do powierzchni wody, ukląkł na samym brzegu jeziora. –

Wydaje mi się, że najbardziej sensowne byłoby… oddanie go z powrotem?

– Ale co z filarem? On jest ostoją wszystkiego, prawda? Włożenie

Miecza do wody w żaden sposób nie uszkodzi filaru.

– Sam nie wiem… Skoro dotarliśmy aż tutaj, musimy czegoś

spróbować…

Odwrócił się i zmierzył spojrzeniem filar. Uniósł Miecz i czubkiem

klingi dotknął kamiennej powierzchni słupa. Powietrze wokół nich się

poruszyło. Od miejsca, w którym metal zetknął się z kamieniem, powiał

podmuch wiatru, a potem z filaru eksplodowało jakieś zaklęcie, odrzucając

chłopaka do tyłu. Miecz wypadł mu z ręki i upadł z brzękiem na brzegu

jeziora.

– Finley! – Briony podbiegła do niego. Leżał częściowo w wodzie. –

Nic ci się nie stało?

Pokręcił głową, oddychając ciężko, i uniósł się do pozycji siedzącej.

Sklepienie groty zadrżało.

– Filar się broni – powiedział. – To musi oznaczać, że możemy

zniszczyć go Reliktem, prawda?

W sercu Briony wzbierała się nadzieja.

– Tak.

Ale gdy się odwróciła, by chwycić Miecz, sklepienie groty znów

zadygotało z łoskotem. Na ziemię przy jej nogach upadł z brzękiem


srebrzysty przedmiot. Odskoczyła od niego i wlepiła wzrok w Miecz, taki

sam jak ten leżący w pobliżu.

Przestraszona, zadarła głowę i spojrzała w górę. W miejscu, gdzie

przedtem znajdowało się skupisko stalaktytów, lśniły dziesiątki

identycznych kopii Miecza. Rzuciła się po ten autentyczny, ale Finley ją

odepchnął. Przewrócili się w błoto właśnie wtedy, gdy grad kling upadł

tam, gdzie przed momentem stała.

– Cholera! – zaklęła, gramoląc się na nogi. – Może gdybyśmy

wykorzystali wodę jako osłonę…

– Briony – rzekł Finley głosem, w którym brzmiało szczere

przerażenie. – Spójrz.

Odwróciła się zdezorientowana i zobaczyła, że Finley zanurzył palec

w jeziorze, a gdy go wyjął, był pokryty szkarłatem. Poczuła zapach miedzi

dobiegający od smugi czerwieni rozprzestrzeniającej się na wodzie –

czerwieni nie tylko wysokiej magii, ale…

– Krew – wychrypiała.

W jeziorze wirowały szkarłatne smugi, z których unosiła się ostra

metaliczna woń. Briony popełzła wstecz, powstrzymując torsje.

– Musimy to powstrzymać – wykrztusiła. – Musimy zniszczyć filar.

Ze stropu spadał kolejny miecz. Jego ostrze mierzyło prosto w głowę

Finleya.

Tym razem to Briony rzuciła się ku Finleyowi. Wpadła w niego z boku

i oboje przewrócili się w krwawe jezioro. Tuż za nimi kopia Miecza

uderzyła z brzękiem w skalne podłoże wysepki.

Briony poczuła, że tonie w morzu krwi. Było to najbardziej

przerażające doznanie, jakiego kiedykolwiek doświadczyła, dziesięć razy

gorsze niż to wywołane klątwą iluzji rzuconą przez Alistaira

w kamieniołomie. Krew była ciepła i lepka, krzepła wokół jej rozpaczliwie


młócących rąk i wciągała ją w głąb. Dziewczyna zaciskała powieki, ale

podczas upadku miała otwarte usta. Zamknęła je teraz. Za późno. Pachnąca

metalicznie ciecz wpłynęła do jej nozdrzy i gardła, kleistą warstwą pokryła

język. Briony rzuciła się w górę, dusząc się i rozpaczliwie łaknąc

powietrza, aż wreszcie wynurzyła się na powierzchnię.

Otworzyła oczy, ale prawie nic nie widziała, gdyż były zalane krwią.

Miała ją w nozdrzach, w uszach, w zmierzwionych, pozlepianych włosach.

Usiłowała odetchnąć, lecz zamiast tego wykasłała szkarłatną ciecz – tak jak

wtedy Carbry…

– Briony… – Obok niej zabrzmiał głos Finleya, zachrypły z paniki. –

Żyjesz.

Chwilę później chłopak objął ją ramieniem w talii pod powierzchnią

jeziora. Briony osłabła z ulgi, że nic mu nie jest. Miał smugi czerwieni na

twarzy, szyi, we włosach.

Ze sklepienia groty wciąż spadał grad mieczy, niektóre wpadały

z pluskiem do jeziora za nimi, inne tworzyły rosnące wokół sterty. Nie

sposób było zorientować się, który z nich jest prawdziwym Reliktem.

Briony skinęła głową i objęła Finleya za szyję. Wszędzie było tyle krwi,

zbyt wiele, i dziewczyna przez moment miała wrażenie, że znów znalazła

się w lesie i wpatruje się w ciało Carbry’ego, widzi strzały sterczące z jego

oczu, słyszy wypowiadane chrypliwym głosem ostatnie przedśmiertne

słowa. Potem ściskała w dłoni odcięty palec Innes z wystającym z jego

czubka odłamkiem kości.

– Nie… – wydusiła, ogarnięta poczuciem winy tak silnym, że dławiło ją

w gardle jak lepka krew; niemal czuła w ustach metaliczny smak. Wolną

ręką młóciła desperacko szkarłatną ciecz, usiłując utrzymać ich oboje na

powierzchni. – To jezioro… Ja…


– To iluzja – wyszeptał Finley. – To nie jest rzeczywiste, Bri. To nie jest

prawdziwa krew.

Sklepienie kolejny raz zadygotało z hukiem i do jeziora wpadła

następna partia mieczy. Briony ogarnęła panika, ale przypomniała sobie, co

powiedział jej Finley: „Nie poddawaj się. Nie rezygnuj”.

Może wykorzystać poczucie winy i strach jako bodziec do stania się

lepszą, zamiast nadal czynić zło.

Drżąc, wzięła głęboki wdech, a potem puściła Finleya i popłynęła

w kierunku filaru. Jego powierzchnia stawała się przejrzysta i Briony

zobaczyła płonące wewnątrz czerwone światło. To nie Punkt Orientacyjny

rzucał czar, lecz filar. Co dawało jej nadzieję, przynajmniej w teorii, że

zniszczenie filaru za pomocą Reliktu powstrzyma klątwę.

– Masz rację – wydyszała do Finleya. Brnęli teraz ramię w ramię przez

krew. – Musimy skoncentrować się na odszukaniu autentycznego Miecza,

a potem wbić go w filar. Masz jakieś zaklęcie, które mogłoby tego

dokonać?

– Ostrze Prawdy powinno rozwiać iluzję.

– Więc osłonię cię zaklęciem Lustrzane Odbicie – powiedziała Briony,

a w jej umyśle krystalizował się plan. – To powinno dać ci dość czasu na

zniszczenie filaru.

– Moim zdaniem to może się udać.

– Doskonale. Rozpieprzmy tę klątwę.

Finley zareagował chichotem. Briony zaskoczyło odkrycie, że jej

brawura wciąż potrafi go rozbawić. Wiedziała, że jeszcze jej nie wybaczył,

ale być może kiedyś będzie potrafił.

Pragnęła, aby wiedział, że podjął dobrą decyzję, obdarzając ją

zaufaniem. Że uczyni wszystko, co w jej mocy, żeby położyć kres


turniejowi, zanim ucierpią inni. Słowa, jakie przyszły jej na myśl, nie były

tą obietnicą, lecz mimo to były właściwe.

– Nigdy nie mogłabym cię zabić – wyszeptała.

– Wiem – odparł. Zabrzmiało to jak zaklęcie, jak sznur Róży

Kompasowej wibrujący między nimi i łączący ich jak lina ratownicza. –

Zawsze wiedziałem. Nie byłem tylko pewien, czy ty też.

Gdy Briony wypełzła na kamienisty brzeg, wysepka wydała się jej

znacznie mniejsza niż wcześniej. Krew albo woda – czy cokolwiek to

było – zaczęła się podnosić. Muszą się pospieszyć, bo wkrótce grota

zostanie zatopiona. Briony powlekła się w stronę filaru, odkopując na bok

miecze, a potem sięgnęła po pierścień z zaklęciem Lustrzane Odbicie – to

samo, którym zabiła Carbry’ego i obezwładniła Innes. Wzięła głęboki

wdech, przy czym niemal się zakrztusiła od metalicznego odoru, i rzuciła

zaklęcie.

Po chwili nad nią i Finleyem pojawiła się kopuła białego światła.

Spadające ze sklepienia miecze uderzały w kopułę, odbijały się od niej

i obracając się jak skrzydła wiatraka, lądowały na skalistym podłożu groty.

Briony czuła impet każdego uderzenia, ale utrzymywała osłonę

nienaruszoną, klęcząc przy brzegu z rozpostartymi rękami, z oczami

załzawionymi od wysiłku.

– Widzę go – wydyszał Finley. Zaklęcie, które rzucił, migotało wokół

niego. – Już wiem, który z nich jest autentyczny.

– Ruszaj – ponagliła go Briony. – Osłonię cię.

Wdrapał się na wysepkę i brnął chwiejnie przez stertę mieczy, a kilka

chwil później wyłonił się, trzymając jeden z nich, wyglądający tak samo jak

inne. Sklepienie groty się zatrzęsło, lecz teraz zamiast mieczy zaczęły

spadać kamienie.

– Pospiesz się! – krzyknęła.


Finley kiwnął głową, zdyszany, a potem odwrócił się i zanurzył głęboko

klingę Miecza w jednej z jarzących się czerwienią żył na powierzchni

filaru.

Leżące na ziemi miecze natychmiast zniknęły, podobnie jak zapach

krwi. Briony wpatrywała się z otwartymi ustami w jezioro, którego

szkarłatny kolor blaknął, aż w końcu wypełniała je zwyczajna woda. Finley

miał rację. Wszystko to było złudzeniem. Jej ulga nie trwała długo, bo

sklepienie groty kolejny raz się zatrzęsło i spadł z niego grad kamieni,

a działanie magii słabło.

– Chodź! – krzyknęła do Finleya. – Grota się wali!

We wnętrzu groty wibrowała i dudniła wysoka magia, jej czerwone

światło odbijało się od ścian. Briony zanurkowała do wody i popłynęła,

walcząc z prądem spychającym ją z powrotem do wysepki. Finley był tuż

za nią, gdy płynęli w kierunku brzegu jeziora. Wgramolili się z wody,

zdyszani i przemoczeni, ale nie było czasu na odpoczynek. Briony wstała

przy akompaniamencie głębokiego łoskotu dobiegającego zewsząd wokół

nich – ze ścian, podłoża i sklepienia Jaskini.

W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą była wyspa, fale wody

omywały z pluskiem filar w połowie jego wysokości, jarzący się taką samą

ciemną czerwienią jak tkwiący w nim Miecz, wbity przez Finleya. Briony

rzuciła ostatnie spojrzenie na migoczące w ciemności trzy kamienie zaklęć

w jego rękojeści, a potem odwróciła się i podążyła za Finleyem gnającym

w kierunku wąskiego przejścia.

Gdy ściany korytarza dygotały wokół nich, cieszyła się, że

w przeszłości spędziła dużo czasu na boisku do rugby i na parkiecie do

siatkówki. Dzięki temu potrafiła zachować koncentrację, utrzymać

równowagę w trakcie biegu i skupić się tylko na tym, by możliwie jak

najszybciej się stąd wydostać. Wpadła do głównej komory Jaskini, zanim


wąskie przejście zawaliło się za nią, i przebiegła sprintem obok łoża

z baldachimem. Zobaczyła przed sobą światło u wylotu tunelu

prowadzącego na zewnątrz, ale grunt pod nią zadrżał, a potem zatrząsł się

tak gwałtownie, że upadła na plecy.

– Cholera! – zaklęła.

Obróciła się na brzuch i wparła dłonie w podłoże, usiłując rozeznać się

w sytuacji. Słyszała za sobą huk kamieni uderzających w podłoże skalnej

komory.

– Briony! – Finley chwycił ją za rękę i szarpnięciem podniósł na nogi. –

Chodź. Musimy się stąd wydostać.

Potykając się, pobiegli razem ku wyjściu z Jaskini, aż w końcu zalało

ich światło dzienne. Zatrzymali się na wierzchołku góry.

Za nimi wylot jaskini zadygotał i się zawalił, a niewielka lawina

kamieni zatarasowała wejście.

Usiedli na ziemi, przemoczeni i kompletnie wyczerpani.

– Ten Punkt Orientacyjny… – wychrypiała wreszcie Briony. – Został

zniszczony. Nadal wyczuwasz łączność z Reliktem?

– Nie. Magiczna moc Miecza zniknęła – odparł Finley. – Obydwa

unicestwiły siebie nawzajem. Dokładnie tak jak przewidziałaś.

Briony odwróciła się do Finleya i poczuła gwałtowny przypływ

adrenaliny na widok wyrazu nadziei na jego twarzy. Wcześniej nie

wiedziała, co się stanie, gdy połączą Punkt Orientacyjny i Relikt. Teraz

miała pewność, że mogą zlikwidować każdy element heptagramu, jeden po

drugim, dopóki turniej nie zostanie unicestwiony tak, jak przed chwilą

Jaskinia i Miecz.

To nie wymazało krzywd, jakie wyrządziła. Ale przynajmniej…

przynajmniej uczyniła coś dobrego.


Finley rzucił szybkie zaklęcie gorąca, które wysuszyło ich ubrania

i włosy. Tamta krew była złudzeniem, lecz pozostawiła w gardle Briony

metaliczny posmak.

– Dziękuję – szepnęła, gdy jej towarzysz schował kamień zaklęć. –

Uwierzyłeś mi, pomimo że miałeś mnóstwo powodów, by mi nie ufać.

– Nigdy bym sobie nie darował, wiedząc, że istniał sposób

powstrzymania tego wszystkiego, nawet tylko hipotetyczny, a ja go nie

wypróbowałem.

– No cóż, teraz już przestał być hipotetyczny – powiedziała Briony.

Posłała Finleyowi niepewny uśmiech i ucieszyła się, kiedy go

odwzajemnił. Nie mogła nic na to poradzić, że gdy na niego patrzyła, serce

mocniej biło jej w piersi, a jego dotyk potrafił podnieść ją na duchu

w samym środku niewyobrażalnej grozy.

Lecz tamta chwila w Jaskini była z pewnością właśnie tylko tym –

chwilą.

Odsuwając na bok swoje uczucia, powiedziała:

– Więc powstrzymajmy to.

Pomyślała o świecie za dwadzieścia lat, w którym nie wzejdzie Krwawy

Księżyc. W którym po raz pierwszy od wieków siedem rodzin w Ilvernath

będzie mogło wybrać opowieści wolne od rzezi.


GAVIN GRIEVE

„Zwłoki ofiar leżą tam, odkąd trwa turniej, pozostawione, aby zgniły”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

avinowi śniło się, że leży porzucony na dnie jamy. Fioletowe

G i zielone pasma oplatały jego nadgarstki, łydki, brzuch, biorąc

w posiadanie całe ciało, tak jak wcześniej zawładnęły jego

ramieniem. Krzyknął z bólu, gdy przygniotły go do ziemi, i gwałtownie

rzucał głową z boku na bok, gdy wpełzały mu na twarz. Nawet jeśli nie
pochłonęły jeszcze resztek życiowej magii Gavina, jego ciało nie mogło

powstrzymać magii przed pochłanianiem jego samego.

Później coś otarło się o jego policzek. Nie przywykł do fizycznych

doznań, a ten dotyk wydał mu się elektrycznym impulsem na skórze. Liną

rzuconą mu w dół, ze świata nad nim, w którym nie będzie już cierpiał

katuszy. Spróbował poruszyć ręką i odkrył, że może, a potem nogą – i nagle

magia się cofnęła.

– Gavin? – odezwał się czyjś głos i chłopak odniósł wrażenie, że brzmi

w nim szczera troska.

Jego oczy się otworzyły i ujrzał twarz tuż nad swoją, jakaś dłoń ujęła

jego policzek. Zobaczył głębokie zakola na głowie Alistaira Lowe’a i jego

ciemnozielone oczy. Dłoń Alistaira była zaskakująco miękka. To, że Gavin

uznał to przez chwilę za pocieszające, wydało mu się w pewnym sensie

gorsze od tego, że jest bliski śmierci.

– Nie dotykaj mnie! – krzyknął i odsunął się od Alistaira, starając się

nie okazać swego ogromnego zakłopotania.

Jego koszula i spodnie były brudne w miejscach, którymi uderzył

o ziemię, w jego skroniach pulsował ostry ból. Zaklęcie uzdrawiające

rzucone przez Alistaira nie ukończyło jeszcze swojego działania, jednak

Gavin nie mógł pozwolić, by ten Lowe znalazł się tak blisko niego.

Ponieważ oznaczałoby to, że Alistair mógłby zobaczyć, co Gavin

uczynił sobie i swojej magii.

– Jak sobie życzysz – mruknął Alistair, a Gavinowi, po tym, co zaszło

między nimi ubiegłej nocy, zrobiło się niemal przykro.

– Myślałem, że nie wiesz, jak mam na imię – rzucił oskarżycielskim

tonem.

Alistair przewrócił oczami.

– Oczywiście, że wiem, jak masz na imię, ty kompletny idioto.


Nagle jego oczy wypatrzyły coś za Gavinem. Błyskawicznie otoczyła

ich magiczna osłona, a Alistair, nie pytając Gavina o pozwolenie, złapał go

za rękę i szarpnięciem postawił na nogi.

W osłonę uderzyła klątwa. Gavin, oszołomiony, nadal przyciskając

dłonią wytatuowane ramię, odwrócił się szybko. Był tak skupiony na

Alistairze, że zapomniał o Elionor, która wcześniej odbiła w niego jego

własną klątwę, wskutek czego stracił przytomność.

W odległości kilku kroków Isobel przyparła Elionor do tego, co zostało

z muru Klasztoru, podczas gdy ogień szalał w dalszej części Punktu

Orientacyjnego. Elionor oddychała ciężko, jej czarne ubranie było pokryte

warstwą sadzy i brudu, miała podpuchnięte na fioletowo oczy. Ale wciąż

ściskała w ręku Lusterko i odbijała z powrotem w Isobel rzucane przez nią

klątwy.

– Gdzie Finley? – zapytał Gavin, ponieważ spodziewali się znaleźć tutaj

ich obydwoje.

Isobel, skoncentrowana na walce, wycedziła przez zęby:

– Uciekł.

Gavin zaklął pod nosem. Ale przynajmniej dziś rano zabiją tę

mistrzynię. Cisnął klątwę Ukąszenie Chimery – następną z wygranych od

Alistaira – w Elionor pochłoniętą obroną przed atakami Isobel. Elionor

zablokowała ją, lecz nie dość szybko i na jej ramieniu pojawiła się rana,

a wokół niej rozjarzony ślad. W Gavinie wezbrała fala satysfakcji, gdy

uświadomił sobie, że on, Grieve, zdołał zdominować każdego z mistrzów.

Przypomniał sobie, jak włamał się do Klasztoru, a Carbry dyszał ze strachu

na jego widok; jak Briony i Isobel uciekały na wrzosowiskach przed jego

ostrzałem klątwami; jak kieliszek pękł w dłoni Alistaira; jak Finley pełznął

po swój Miecz.
Grunt pod jego nogami zadrżał. Gavin zatoczył się i niechcący wpadł na

Alistaira, wybijając go z koncentracji, wskutek czego znikła chroniąca ich

magiczna osłona.

– Co się dzieje? – spytała Isobel.

– Nie… – zaczął Alistair, lecz w tym momencie niebo nad nimi

zamigotało – czerwienią, bielą i ponownie czerwienią – tak szybko, że

gdyby Gavin akurat mrugnął, nie spostrzegłby tego.

Ziemia przestała drżeć i przez kilka uderzeń serca pozostawali

w bezruchu: Elionor klęcząca, Isobel spięta, jakby oczekiwała, że grunt

znów się zatrzęsie, Alistair gapiący się z otwartymi ustami w niebo.

Wykorzystując ich nieuwagę, odepchnął z drogi Alistaira. Nie miał już

klątwy Zemsta Opuszczonych, ale miał inną śmiercionośną klątwę wygraną

od Alistaira, Dar Gilotyny, i wymierzył ją w Elionor. Powietrze przecięło

jej rozjarzone magiczną bielą ostrze. Dziewczyna uskoczyła przed nim.

Wprawdzie na jej szyi pojawiło się rozcięcie, jednak uniknęła pełnego

impetu ciosu klątwy. Jęknęła cicho, zadrżała i rozluźniła chwyt, którym

trzymała Lusterko.

Nie zważając na ból w ramieniu, Gavin rzucił się naprzód i bez trudu

wyrwał jej Relikt. Zatoczył się do tyłu, ściskając w pięści rączkę Lusterka.

W tym momencie było dla niego bezużyteczne, ale jeśli to on zabije

Elionor, własność Reliktu przejdzie na niego.

Elionor, krwawiąca na ziemi obok nich, zesztywniała, a Gavin

przygotował się, by ponownie rzucić klątwę, tym razem mierząc w jej

gardło.

Zanim zdołał to zrobić, Alistair chwycił go za wytatuowane ramię

i obrócił gwałtownie. Gavin stłumił krzyk, gdy jego ramię przeszył ostry

ból.
– Przestań – wydyszał Alistair. – Oboje przestańcie… Nie możecie

nawzajem się pozabijać. Nie, skoro istnieje szansa, że Briony może mieć

rację.

– Co ty robisz? – spytała Isobel, która nie całkiem go usłyszała.

Gavin też nie wierzył własnym uszom.

Alistair wskazał palcem niebo.

– Widzieliście, co się stało z Krwawą Zasłoną. Poczuliście, jak zatrzęsła

się ziemia. Jak myślicie, co to było?

– Jakim cudem mógłby to być skutek działania Briony? – zapytał

Gavin. – Przecież ona nadal jest zamknięta w…

– Ponieważ… – Alistair przełknął nerwowo. – Uwolniłem ją.

– Co zrobiłeś?! – Isobel kipiała z wściekłości.

– To, że turniej zawsze przebiegał w taki sposób, nie oznacza, że nie ma

żadnej nadziei. To się może zmienić. My moglibyśmy to zmienić.

Desperacja i cierpienie Alistaira były widoczne i prawdziwe. Gavina

ogarnęła wściekłość na myśl, że Alistair nie chce rzezi, której on pragnie.

Gavin przez całe życie wiedział, że ma wyznaczoną mu rolę. Rolę Grieve’a,

nieudacznika, chłopaka skazanego na pewną śmierć. I wprawdzie mógłby

chcieć zmienić swoją przyszłą historię, ale mistrz Lowe’ów, jego wróg, nie

powinien tego chcieć. Nie zasługuje na to. Zabicie Alistaira zawsze miało

być dla Gavina największą nagrodą. Nie po to przez całe życie starał się

poskromić swoje wyrzuty sumienia i strach, żeby teraz ten Lowe odebrał

mu wszystko, co ta nagroda dla niego znaczy.

– Alistair – szepnęła Isobel. – Nie da się uciec przed turniejem.

– A czy tylko ja widziałem, co się stało z niebem? – warknął. – Czy

któreś z was kiedykolwiek słyszało, by coś takiego w przeszłości się

zdarzyło?
Leżąca przy jego nogach Elionor zakasłała sucho i wypluła na trawę

krew.

– Nie mów mi, że Briony ciebie też przekonała? To żałosne.

Po twarzy Alistaira przebiegł posępny cień. Bardziej pasowało to do

Gavina.

– Zejdź mi z drogi, Lowe – rzekł groźnie. – Albo rzucę na ciebie twoją

własną klątwę.

– Nie rób tego – poprosiła z westchnięciem Isobel, a Gavin zachodził

w głowę, do kogo skierowała te słowa: do niego czy Alistaira.

Wiedział, że rzucenie klątwy na Alistaira to zły pomysł, zwłaszcza

gdyby przez to uczynił sobie wroga także z Isobel. Jego magia już raz

niemal go pochłonęła. Miał świadomość, że nie zdoła przetrwać turnieju,

działając samotnie.

– Jeśli nie zamierzasz walczyć razem z nami – krzyknął z furią do

Alistaira – nie należysz już do sojuszu!

Alistair zerknął na Isobel, usiłując zorientować się w jej reakcji.

– Proszę, nie zmuszaj mnie do tego – powiedziała łagodnym tonem. –

Nie chcę z tobą walczyć. Ale jeśli zamierzasz… Nie zostawisz mi wyboru.

Alistair zachwiał się, jakby zakręciło mu się w głowie.

– Świetnie – rzekł stanowczo. – Ale zawsze ma się wybór.

Obrócił się na pięcie i odszedł, wyraźnie prowokując ich do ataku.

Isobel pobladła, ale Gavin nie zapomniał o swoim celu. Zrobił groźnie

krok ku Elionor, która leżała zwinięta w kłębek na ziemi przed Klasztorem.

Nadeszła pora, aby pokazał Ilvernath – i całemu światu – do czego jest

zdolny.

Lecz zanim to zrobił, Elionor poderwała się z ziemi i rzuciła na niego.

Warknęła, wyszczerzając zęby, i sięgnęła po Lusterko. Nie zdołała go


chwycić, ale kiedy Gavin odskakiwał jej z drogi, trafiła go pięścią w ramię.

Chłopak zawył jak zranione zwierzę, gdy potworny ból przeszył jego nerwy

od ramienia aż do czubków palców. Upadł, wypuszczając z ręki Relikt.

Z jękiem spróbował sięgnąć po artefakt.

Ale Elionor była szybsza. Chwyciła Lusterko i stanęła nad Gavinem.

– Teraz jest was już tylko dwoje na jedną. Albo półtora – rzekła

miękkim tonem, uśmiechając się złośliwie do Gavina. – Podoba mi się taka

proporcja.
ALISTAIR LOWE

„Bez względu na to, czy mistrz Lowe’ów zwyciężał w turnieju, czy nie,

nigdy się nie zdarzyło, by nikogo nie zabił”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

o opuszczeniu pola walki Alistair szedł, gdzie go nogi poniosą.

P Ponieważ jego znajomość Ilvernath ograniczała się do okolicy,

w której znajdował się pub Pod Sroką, czuł się zagubiony, dopóki

leśna ścieżka nie zaprowadziła go na skraj miasteczka. W oddali


półprzezroczysta ściana szkarłatnego światła oddzielała teren turnieju od

właściwego Ilvernath, uniemożliwiając mistrzom wejście do miasta,

a mieszkańcom jego opuszczenie.

Ślepy zaułek.

Westchnął i osunął się na ziemię, opierając się plecami o pień drzewa,

niepewny, dokąd ma iść i czy naprawdę chce zostawić Isobel. Nie wiedział,

kim powinien być.

Poprzez ścianę czerwieni dostrzegł Filar Mistrzów stojący na placu

przed salą bankietową. Alistair uzmysłowił sobie paradoks, że uciekając

przed turniejem, został przyciągnięty do miejsca, w którym turniej się

zaczął.

Pomyślał o wykreślonym imieniu i nazwisku Carbry’ego Darrowa

w zestawieniu z widniejącymi na Filarze dziesiątkami imion mistrzów

Lowe’ów. Coś w nim zapłonęło, gdy uświadomił sobie, że pośród nich jest

także jego imię i nazwisko. Już tego nie chciał. Ani swojej rodziny, ani tej

historii. Plan Briony wydawał się jedyną drogą ucieczki przed tym

wszystkim, ale nikt oprócz niego jej nie wierzył. Nikt nawet nie chciał jej

uwierzyć.

Nigdy nie czuł się bardziej pobawiony nadziei.

Jego spojrzenie natrafiło na Filarze na coś dziwnego – kolejne

pęknięcie. Obok tych dwóch obok nazwiska Briony i pod nim, które widział

na identycznych filarach w Jaskini i w Zamku, pojawiło się trzecie. Biegło

przez całą długość kamiennego słupa niczym żyła i pulsowało światłem.

„Może Filar pęka” – pomyślał. Po tym, jak wcześniej zamigotała

Krwawa Zasłona, było to jedyne sensowne wyjaśnienie, nawet jeśli

przypadkiem zgodne z tym, czego Alistair pragnął.

Jakby w odpowiedzi od zachodu powiał chłodny wiatr, muskając

pieszczotliwie włoski na karku chłopaka.


„Alistairze” – szepnął jakiś głos znikąd.

Alistair poczuł, że zimny dreszcz przebiegł mu przez plecy. Przejęty

lękiem, wbił paznokcie w uda. Głos był zgrzytliwy i niepokojący jak

szorowanie gałęzi o szybę okna czy odległe wycie wilka.

„Naprawdę popadam w obłęd – rzekł do siebie chłopak. – Tak jak

ciotka Alphina”.

– Alistair! – zawołał inny głos spomiędzy drzew za nim.

Rozpoznał, że to Isobel. Pobiegła za nim, ale po co? Żeby go

pocałować? Zabić? Jego nadzieja i lęk splotły się ze sobą tak, że nie potrafił

ich rozróżnić.

– Alistair! Alistair, uciekaj!

Mknęła ku niemu śmiercionośna klątwa. Między drzewami zdołał

ujrzeć mignięcie jasnych włosów. Odskoczył w bok od lecącego czaru,

omijając ścianę wysokiej magii, potknął się i upadł. Wyciągnął przed siebie

ręce, spodziewając się, że wpadnie z impetem na magiczne pole siłowe

miasteczka, lecz zamiast tego przeleciał przez nie i upadł po drugiej stronie,

na skraju placu.

Za nim pień prastarego dębu rozszczepił się pośrodku, kora odchodziła

od niego jak obdzierana warstwami skóra.

W głowie oszołomionego, zszokowanego Alistaira szaleńczo wirowały

myśli. Podniósł wzrok i zobaczył, kto cisnął klątwę – wciąż zdumiony, że

przeniknął przez Krwawą Zasłonę – gdy nagle znów przebiegł go zimny

dreszcz.

„Alistairze” – szepnął ponownie głos znikąd.

Rozejrzał się szybko, ale nie było żadnego potwora – tylko Gavin. Stał

przed dziurą, którą Alistair zrobił w Krwawej Zasłonie – nierówną,

poszarpaną, jakby ktoś rozdarł kawałek papieru. Przeszedł przez nią

i obrzucił Alistaira gniewnym wzrokiem.


– T-ty – wyjąkał Alistair. – W jaki sposób… ja…

– Tak po prostu nas zostawiłeś – rzekł Gavin, kipiąc z wściekłości.

Z jakiegoś powodu wydawał się nie przejmować tym, że Krwawa Zasłona

została rozerwana. – Nie myślałem, że naprawdę to zrobisz.

– Więc zamierzasz mnie zabić? – zapytał Alistair, wciąż leżąc na ziemi.

– Nie celowałem w ciebie – warknął Gavin.

Alistair wstał, odwrócił się i zobaczył w lesie w odległości kilku

metrów Elionor ściskającą w ręku Lusterko. Kiedy opuszczał Klasztor,

myślał, że zostawia ją na pewną śmierć. Jednak Payne musiała być

twardsza, niż sądził, skoro udało jej się stawić czoło zarówno Gavinowi, jak

i Isobel.

Elionor przyjrzała się im obydwu przez Krwawą Zasłonę, a potem

spostrzegła w niej dziurę i bezwładnie opuściła rękę, w której trzymała

Relikt. Wyglądała na równie zszokowaną jak Alistair.

– Jak to zrobiliście? – spytała.

– Zasłona już od jakiegoś czasu była uszkodzona – wyjaśnił Gavin.

Skinął na Elionor, żeby podeszła bliżej. – No, na co czekasz? Chodź tu

i dopadnij nas.

Elionor wyciągnęła ręce przed siebie i długimi paznokciami rozerwała

Zasłonę. Ze złośliwym uśmiechem przeszła przez powstały otwór, lecz

zanim zdołała do nich dotrzeć albo rzucić klątwę, między drzewami

pojawiła się Isobel.

– Ja pierwsza – powiedziała.

– To nie koncert życzeń – syknęła Elionor.

Isobel popatrzyła przelotnie na Alistaira przez dzielącą ich szkarłatną

ścianę i na moment zastygła w bezruchu. Nie wiedział, dlaczego otaczająca

miasteczko bariera rozdarła się i wpuściła ich do środka, ale jeśli coś psuło

się w klątwie turnieju, dowodziło to, że Briony ma rację – klątwa nie jest
niezniszczalna i można ją złamać. Isobel wreszcie będzie musiała to

zrozumieć.

Z napięcia poczuł suchość w ustach.

– Nie powinniśmy móc… – zaczął.

Ale Isobel odwróciła się znowu do Elionor.

Alistair pojął, że to, co wydarzyło się między nimi w Jaskini, naprawdę

było tylko złudzeniem, mrzonką. Oboje zanadto różnili się od siebie. On

przez całe życie kształtował siebie na wzór wspaniałych, uroczych

opowieści, a Isobel nie potrafiła nawet dostrzec, że jej własna opowieść

pruje się w szwach. I przypuszczalnie nigdy tego nie dostrzeże.

– Dokończmy to – rzekła chłodno do Elionor, przechodząc przez dziurę

rozerwaną przez innych mistrzów.

Obronne moce Lusterka i Płaszcza czyniły je godnymi siebie

przeciwniczkami. W powietrzu śmignęła chmara klątw błyskających

oślepiająco bielą i czerwienią.

Gdy Alistair cofał się przed nimi w głąb placu, powietrze na podwórzu

zadrgało. Mocny podmuch wiatru zwiał mu włosy na oczy, porozrzucał po

ulicach opadłe liście, zagwizdał w skrzypiących okiennicach. Obok nich

przemknęło coś przypominającego śnieżny tuman, tyle że tworzące go

drobiny nie były płatkami śniegu. Nijakie i martwe jak popiół, jak skrawki

spalonego papieru, unosiły się w wieczornym świetle i miały

ciemnoczerwoną barwę zaschniętej krwi.

– Czy to surowa magia? – zapytał Gavin z wytrzeszczonymi oczami.

Alistair wiedział wiele o wysokiej magii. Podobnie jak zwykła magia,

była postrzegana jako migotliwe, przypominające brokat drobiny unoszące

się na wietrze. Wprawdzie szkarłatny kolor tych tutaj był charakterystyczny

dla wysokiej magii, jednak nie powinny wyglądać na rozkładające się,

niszczejące.
Pomiędzy Elionor i Isobel przestały śmigać tam i z powrotem klątwy.

– Co to jest?! – krzyknęła Elionor piskliwym, przestraszonym głosem. –

Ty to zrobiłaś?

– Nie – odparła Isobel. Chociaż zdyszana po walce, twarz miała

upiornie bladą.

„Potwory nie są rzeczywiste” – powiedział do siebie z desperacją

Alistair. W tym momencie był znowu zamknięty w swojej dziecięcej

sypialni z otwartymi oknami, a do jego umysłu wkradały się ostrzeżenia

matki. Pozostawał w jeziorze, czekając na zbliżającego się lewiatana. Tkwił

uwięziony w lesie, pogrzebany żywcem, zatrzaśnięty w ciemności.

„Alistairze” – szepnął znowu głos, tym razem głośniej i wyraźniej.

– Co to było? – zapytał Gavin.

Obydwaj cofnęli się nerwowo o kilka kroków, zderzyli się ze sobą

i stanęli w gotowości, wpierając się w siebie plecami. Nad nimi wznosił się

Filar Mistrzów.

Alistair przełknął nerwowo. Nie miał na to żadnej odpowiedzi.

Otworzyły się drzwi sali bankietowej. Wewnątrz nie paliły się światła,

panowała ciemność.

„Oni uśmiechają się jak gobliny – szepnął głos. – Są bladzi niczym

zaraza i milczący jak duchy”.

Alistair zesztywniał. Znał ten głos.

Pośród cieni pojawiła się jakaś niewyraźna postać.

„Rozedrą ci gardło i wyssą duszę”.

Ten ktoś ruszył naprzód w czerwonym świetle dnia. Przechylił głowę na

bok, faliste włosy spadały mu na oczy. Jego jasna cera była opalona

i piegowata od popołudniowych drzemek na świeżym powietrzu, policzki


rumiane, tryskające życiem. Twarz miał uśmiechniętą – jak zawsze – lecz

nie był to dawny pogodny uśmiech.

Jego szyję przecinała głęboka czerwona blizna. Śmiertelna.

– Al – powiedział Hendry Lowe ochrypłym głosem. – To ja.

Alistaira przeniknęło drżenie, dosięgając serca.

Z wyjątkiem blizny brat wyglądał tak jak przed zaledwie dwoma

tygodniami, gdy Alistair widział go po raz ostatni. Miał nawet to samo

ubranie, co w dniu, w którym ich rezydencję odwiedzili wytwórcy zaklęć:

szary sweter i czarne sprane dżinsy.

– Ale przecież ty… – Alistair urwał, czując suchość w ustach.

– Ty jesteś tym drugim Lowe’em, prawda? Nie powinieneś móc

ingerować w turniej – zwróciła się Isobel do Hendry’ego, przyglądając się

z niepokojem jego bliźnie. – To nie powinno być możliwe.

Lecz Alistair nie dbał o to, co jest możliwe. Czuł się, jakby zwrócono

mu drugą połówkę serca, duszy. Znów miał cztery lata i brat obejmował

jego drżące ramiona podczas gwałtownej burzy z piorunami. Miał osiem lat

i odgrywał smoka walczącego z rycerzem, unikając ze śmiechem

zadawanych bez przekonania ciosów brata. Miał szesnaście lat i obaj po

pijanemu wytaczali się ramię w ramię z ich ulubionego pubu.

Hendry wydawał się równie wstrząśnięty i wzruszony widokiem

Alistaira. Ale gdy odwrócił głowę, by przyjrzeć się pozostałym, w trakcie

tego ruchu pojawiła się rozmazana czerwona smuga wysokiej magii, jakby

w jego obrazie występowało opóźnienie. Jakby był niczym więcej niż

wytworem czarów i iluzji.

Alistair poczuł, że czyjaś dłoń ścisnęła mu ramię. To była dłoń Gavina.

Strząsnął ją i podszedł krok bliżej do Hendry’ego. Musiał dotknąć brata,

przekonać się, czy jest rzeczywisty.


– On nie żyje, Al – powiedziała Isobel z odległości kilku metrów. –

Najpierw Krwawa Zasłona, a teraz to. To nie jest…

– Co to znaczy, kurwa, że on nie żyje? – rzuciła Elionor.

– Nie żyje, bo został brutalnie zamordowany – odparł Gavin. – Czyli

jest martwy. Właśnie to znaczy, że nie żyje.

Alistair skrzywił się na te słowa. Nigdy jeszcze nie czuł się tak

zdezorientowany.

– Czy to sztuczka któregoś z was? – wychrypiał. – Jakieś zaklęcie?

Wszedł po porośniętych mchem kamiennych frontowych schodach sali

bankietowej i stanął przed bratem. Znów ujrzał rozmazaną czerwoną

świetlną smugę opóźnionego ruchu, gdy Hendry objął go ramionami.

Jego uścisk był silny, realny.

Przez umysł Alistaira przemknęły wszystkie wydarzenia ostatnich

dwóch tygodni. Gra z Gavinem podczas wspólnego picia. Noce spędzone

z Isobel w Jaskini. Tamten straszliwy poranek, gdy rodzina zebrała się, by

wyznaczyć go na mistrza.

– Jestem tutaj – powiedział łagodnie Hendry. – To ja.

– Czy pamiętasz… – Alistair urwał i przełknął nerwowo. – Czy

pamiętasz, co się stało?

Hendry uniósł dłoń do szyi. Ruchowi towarzyszyła rozmazana świetlna

smuga czerwonej magii.

– Pamiętam każdy szczegół – odrzekł.

– Tak mi przykro – powiedział Alistair łamiącym się głosem. – Czy…

wszystko z tobą w porządku?

To było absurdalne pytanie. Oczywiście nic nie było w porządku. Żadna

z tragicznych historii, na których wychowywano go w dzieciństwie, nie

wstrząsnęła Alistairem tak głęboko jak to, co spotkało Hendry’ego.


Wpatrzył się w bliznę na gardle brata widniejącą w miejscu, w którym

babka je rozerwała i wydobyła życiową magię.

– Teraz tak – odpowiedział Hendry i stopniowo jego twarz rozjaśniła się

w uśmiechu.

Kątem oka Alistair dostrzegł nadlatującą klątwę, białą jak kość.

Reagując instynktownie, stanął przed Hendrym, żeby go osłonić, przywołał

zaklęcie Egzoszkielet i odbił nim czar. Serce waliło mu w piersi z niemal

obezwładniającego strachu. Raz już stracił Hendry’ego – nie mógł stracić

go ponownie.

Gorączkowo szukał wzrokiem osoby, która rzuciła klątwę, i zobaczył,

że to Elionor, gotowa stoczyć kolejną walkę na skraju placu. Jej długie

czarne włosy były wilgotne od potu i przylegały do głowy. Oddychała

ciężko z wysiłku po rzuceniu tak potężnego czaru. Alistair przypuszczał, że

klątwa miała zabić.

– Co robisz? – warknął. – Hendry nie jest mistrzem.

– Więc nie wolno mu się wtrącać! A z tego co słyszę, nie powinien

w ogóle być żywy – zripostowała. – Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale nie

jestem zaskoczona, że Lowe’owie oszukują. Nie macie i bez tego już

dostatecznie dużej przewagi?

Elionor połowicznie miała rację. Wprawdzie Lowe’owie nie zamierzali

złamać zasad turnieju, niemniej zasady były teraz złamane.

Alistair rzucił przelotne spojrzenie na Filar Mistrzów i jego trzy

pęknięcia.

– Pogrzebałeś pierścień – powiedział Gavin stojący u stóp schodów. –

Pogrzebałeś pierścień zawierający klątwę wytworzoną dzięki złożeniu

ofiary z życia Hendry’ego. Zakopałeś go na terenie pełnym wysokiej magii.

I spójrz teraz na niego: robi się cały czerwony, kiedy się rusza.
Alistair wiedział, że magia opuszcza ciało podczas pochówku. Właśnie

ciało. Ten przypadek z pewnością nie jest taki sam. To z pewnością nie

może być… podstęp.

Stojący obok niego Hendry wziął głęboki, drżący wdech.

– Czuję się prawdziwy – wychrypiał, lecz nie powiedział tego pewnym

tonem.

Jednak Alistair był pewien. Musiał być pewien. Nigdy nie potrzebował

niczego bardziej niż teraz tej pewności.

– Jeżeli znów zaatakujesz, odpowiem atakiem – ostrzegł Elionor.

– Al… – odezwał się ostrożnie Hendry.

Alistair prędko wsadził rękę do kieszeni i wyjął garść zapasowych

kamieni zaklęć. Hendry nigdy nie był wojownikiem, lecz Alistair wcisnął

mu je w dłonie. Już miał powiedzieć bratu, by je wziął i uciekał, ale Hendry

go uprzedził. Ścisnął mocno kamienie i oświadczył:

– Nie zostawię cię. Nie chcę, żebyś walczył samotnie… nigdy nie

chciałem.

Elionor cofnęła się nerwowo, przyglądając się im bacznie szeroko

otwartymi oczami. Na placu wciąż gwizdał wiatr, a ciemne pochmurne

niebo jeszcze bardziej pociemniało. Isobel i Gavin stali nieruchomo jak

sparaliżowani.

Elionor uniosła dłoń wojowniczo zaciśniętą w pięść i rzuciła następną

klątwę.
GAVIN GRIEVE

„Jedynym miejscem, w którym mistrzowie Grieve’ów są nieśmiertelni,

jest ich biesiadna piosenka”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

szystko tak szybko potoczyło się źle i bezsensownie, że Gavin

W nie miał pojęcia, jak sobie z tym poradzić.

zaakceptować widok, który miał przed sobą: Hendry Lowe


Usiłował

powrócił z martwych, jednak odmieniony. Był fotograficznym negatywem


Alistaira, jakby bracia zamienili się rolami: Alistair był teraz słońcem,

a Hendry cieniem.

Elionor Payne cisnęła grad klątw, ale nie były już wymierzone

w Gavina. Migocząc białą magią, poszybowały spiralnie w kierunku braci

stojących na porośniętych mchem schodach. Alistair z rozpaczliwym

pośpiechem przywołał magiczne osłony, ale zrobił to zbyt wolno – jedna

z klątw ominęła je i Hendry się skulił, gdy trafiła go w pierś. Jednak

zamiast wyrządzić mu krzywdę, rozwiała się w czerwone smugi dymu.

Twarz Elionor stężała ze strachu.

Hendry, dygocąc, uniósł dłoń do blizny na szyi, jakby poczuł tam

fantomowy ból.

– Przypuszczam, że nie można mnie zabić śmiercionośną klątwą, bo już

jestem martwy – powiedział i ruszył w dół schodów.

Chociaż wyglądał mizernie, Alistair odruchowo się cofnął.

– To… niemożliwe – wycedziła przez zęby Elionor, wyraźnie

wstrząśnięta.

– Nie powinno być możliwe, prawda? – rzekł Hendry z ponurym,

mrocznym wyrazem twarzy.

Mimo że przed chwilą dygotał, nikt nie trząsł się teraz bardziej niż jego

brat. Miał oczy różowe od blasku rzucanego przez Krwawą Zasłonę, co

nadawało mu dziki, szalony wygląd. Jego klatka piersiowa drżała przy

każdym oddechu, gdy mierzył bezlitosnym spojrzeniem Elionor. Na widok

tego spojrzenia nawet Gavinowi serce zamarło ze strachu.

Gavin nie był pewien, na kogo powinien ciskać klątwy. Elionor

uważała, że Lowe’owie oszukują, ale Gavin widział, jak Alistair zakopał

pierścień. Widział szok i zaskoczenie Alistaira na widok brata. Cokolwiek

się wydarzyło, nie sądził, aby to było zamierzone. Lecz to nie zmieniało

faktu, że turniej nadal domagał się krwi. Mimo to Gavin nie zaatakował.
Jeżeli dwoje spośród jego wrogów chciało pozabijać się nawzajem, nie

będzie ich powstrzymywał.

– Jeśli znowu spróbujesz skrzywdzić Hendry’ego, przysięgam, że cię

zabiję. – Alistair łamiącym się głosem ostrzegł Elionor.

Gavin mu wierzył.

– To nie ma sensu. – Isobel weszła stanowczym krokiem pomiędzy

tamtych dwoje. Płaszcz na jej ramionach chronił ją przed wszelkimi

klątwami, jakie mogliby rzucić. – Al, wiem, że to nie trik. Ale to

niemożliwe, żeby twój brat był tutaj.

– Nie zostawię go – przerwał jej Hendry.

– Ani ja jego – dodał Alistair.

– Nie możesz szczerze twierdzić, że ta sytuacja ci się podoba – rzekła

Elionor z furią do Isobel. – Dlaczego Lowe’owie mieliby mieć dwóch

mistrzów?

Bez względu na to, jak Hendry tu się dostał, Gavin nie uważał go za

mistrza. Wszystkie okropne plotki dotyczyły zawsze Alistaira – jego

niegodziwości, jego talentu. Nie wiedział, co o tym myśli Hendry, ale

Elionor traktowała ich jednakowo, chociaż jeden z nich wyraźnie był

większym zagrożeniem.

– To nie jest tak, jak… – zaczęła Isobel.

Lecz Elionor nie czekała, aż skończy. Rzuciła klątwę, której opary

z sykiem pomknęły spiralnie w różnych kierunkach. Klątwa odbiła się

rykoszetem od Płaszcza Isobel, wpadła do sali bankietowej i eksplodowała,

pustosząc jej kamienne wnętrze. Isobel i obaj bracia uskoczyli przed

spadającym gruzem, a Gavin pospiesznie przywołał zaklęcie Łuski Rekina

jako osłonę. Kiedy opadł żwir i obłok pyłu, Gavin zobaczył Alistaira

podnoszącego się z trudem na nogi, z lewą ręką zwisającą bezwładnie przy

boku. Twarz mistrza Lowe’ów miała bezlitosny wyraz.


Alistair przechylił głowę na bok, pasmo włosów przecinało mu twarz na

dwoje. Wyciągnął rękę z kieszeni, ściskając w pięści kamień zaklęć, który

wygrał od Gavina ubiegłej nocy.

– Dzięki za to, Grieve – wydyszał i rzucił klątwę Zemsta

Opuszczonych, zanim Gavin w ogóle miał szansę zrozumieć, co miał na

myśli.

Tułów Elionor rozpadł się w chmurę rozłupanych kości i zmiażdżonych

kawałków ciała. Krew obryzgała wszystko wokoło, a dziewczyna jakby

zapadła się w siebie i osunęła bezwładnie na gruz. Gavin jęknął cicho

i zatoczył się do tyłu, rozpryskana krew zamgliła mu na czerwono wzrok.

Kiedy z grubsza ją starł, został nagrodzony widokiem zmiażdżonej klatki

piersiowej i poszatkowanych wnętrzności Elionor. Przez resztki jej

czarnego ubrania przeciekała szkarłatna krew, zbierając się w kałużę przy

jego nogach.

Elionor była martwa już w chwili, gdy dotknęła ją klątwa, jeszcze

zanim upadła na ziemię. Ponieważ kamień klątwy należał wcześniej do

niego, Gavin wiedział, co wiązało się ze śmiercią spowodowaną Zemstą

Opuszczonych. Wiedział dokładnie, jak trudno rzucić tę klątwę tak

wprawnie, tak skutecznie. On sam nigdy nie zdołałby tego dokonać.

Na lewo od niego rozległ się okropny zgrzytliwy dźwięk. Gavin

gwałtownie odwrócił w głowę w tamtym kierunku. Filar Mistrzów jarzył

się bardziej jaskrawo niż przed chwilą, a szkarłatna linia przekreślała imię

i nazwisko Elionor.

Chłopak zadrżał i spojrzał na pozostałych. Isobel milczała. Była biała

jak prześcieradło.

Ręka Elionor została odrzucona na bok, palce znajdowały się zaledwie

kilka centymetrów od ochlapanych krwią butów Gavina. Martwa mistrzyni

miała szkliste oczy i otwarte usta, które zastygły w wyrazie przerażenia


i zaskoczenia. Gavin dostrzegł nieznaczne białe migotanie wokół jej warg,

nosa, uszu. Życiowa magia Elionor ulatniała się w powietrze.

Poczuł, że jej magia go przyciąga, fizycznie. Zamiast unosić się bez

celu w powietrzu, podryfowała ku niemu, jakby chciała, by ją przejął.

Sięgnął po nią i jęknął cicho, gdy pasmo magii owinęło się wokół jego

ręki i wniknęło w skórę. Nieustający ból w ramieniu nieco zelżał, ale Gavin

nie był w stanie zastanowić się, co to oznacza, gdyż wpatrywał się ze

zgrozą w skutki tego, co zrobił Alistair. Dookoła rozprzestrzeniły się

metaliczna woń krwi i zapach żółci.

Podniósł wzrok z trupa Elionor Payne na twarz Alistaira Lowe’a, której

okrutny wyraz podkreślała pokrywającą ją cienką warstwą krew ofiary.

– Nie musiałeś zabić jej w taki sposób – wychrypiał.

Alistair przyjrzał się zwłokom. Był tak wstrząśnięty, jakby to, co się

stało, zaskoczyło nawet jego, mimo że działał w obronie brata.

Gavin mówił sobie dotąd, że Alistair Lowe jest bezwzględny, brutalny,

niegodziwy. Mylił się w tym wszystkim. Jednak jego największy błąd nie

polegał na tym, czego się dowiedział, lecz dotyczył tego, o czym

zapomniał: Alistair Lowe przede wszystkim był niebezpieczny.

Ponad nimi, gdzieś w niebie, rozległ się głośny jękliwy dźwięk, a potem

stał się cud: przez Krwawą Zasłonę przeniknęło na moment zwyczajne

dzienne światło, jakby otworzyło się oko. Westchnęli, wpatrując się

zmrużonymi oczami w blask.

Światło znikło równie szybko, jak się pojawiło, i na niebo powróciła

czerwień. Ale wysoka magia wokół nich wydawała się teraz… inna. Od

Filara Mistrzów znów dobiegł trzask. Gavin rozejrzał się prędko,

zastanawiając się, kto jeszcze zginął. Lecz żadne nazwisko nie zostało

wykreślone, a pęknięcie pojawiło się po drugiej stronie słupa – przecinało


wyryte na nim księżyc i siedem gwiazd. Ze szczeliny wylało się szkarłatne

światło, takie samo jak to unoszące się wokół Hendry’ego.

– Co to było? – spytał Gavin.

Przy śmierci Carbry’ego z niebem nic takiego się nie działo, a tego

ranka zdarzyło się to już dwukrotnie.

Pozostali sprawiali wrażenie równie zdezorientowanych jak on.

– Nie podoba mi się to – oświadczyła Isobel, odsuwając się od

martwego ciała Elionor. – Nigdy nie słyszałam o tym, by Filar pękał, gdy

umiera mistrz.

– To już czwarte pęknięcie – zauważył Gavin. – Jednak zginęło tylko

dwoje mistrzów.

– A może turniej naprawdę się rozpada – powiedział Alistair.

Gavin odruchowo otworzył usta, by temu zaprzeczyć, ale nie zdołał

znaleźć słów. Ostatecznie przecież znajdowali się poza terenem turnieju.

Okrążył Filar i obejrzał uważnie pęknięcia, trzy na frontowej części

kamiennego słupa i jedno na tylnej. Nie wiedział, co oznaczają. Nie

wiedział też, co oznacza niewytłumaczalne wskrzeszenie Hendry’ego. Po

latach studiowania historii turnieju nic w jego notatkach ani w książce

Tragiczna tradycja nie przygotowało go na to, że historia zboczy z kursu.

Zanim on lub Isobel zareagowali na słowa Alistaira, za nimi rozległ się

odgłos kroków.

Gavin się odwrócił.

W ich kierunku wraz z Finleyem Blairem szła Briony.

Gavin przed niespełna dwunastoma godzinami widział, jak Briony

Thorburn zabiła mistrza, ale wówczas wyraz jej twarzy nie był nawet

w przybliżeniu tak przerażający jak ten, który ujrzał teraz. Nie wyglądała na

wstrząśniętą i przybitą, lecz na triumfującą.

– Co tu robicie? – spytała nieufnie.


Gavin nie był już pewien, kto jest jego sojusznikiem, jednak wątpił, by

zaliczali się do nich Briony i Finley.

Briony wyszczerzyła zęby w triumfalnym uśmiechu.

– Rozgryźliśmy to – oznajmiła. – Wiemy, jak zdjąć klątwę.


BRIONY THORBURN

„Jedynym aspektem turnieju upodabniającym go do bajki jest to, że

wszystko zawsze kończy się korzystnie dla niego”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

riony zachwiała się, wstrząśnięta, gdy zobaczyła zwłoki Elionor,

a właściwie stertę poszarpanych strzępów czarnego materiału i ciała.


Ona i Finley przybyli, aby ją uratować. Aby uratować

B wszystkich. Lecz zjawili się za późno. Z dziedzińca zostały tylko

gruzy, jedna mistrzyni nie żyła, a Gavin był cały pochlapany krwią.

W jakiś niewytłumaczalny, niemożliwy sposób zaklęcie tropiące

rzucone przez Finleya na Briony doprowadziło ich do miasteczka, poza

wewnętrzną Krwawą Zasłonę. A jeszcze bardziej niewytłumaczalny

i niemożliwy był widok chłopaka stojącego obok Alistaira na szczycie

frontowych schodów sali bankietowej. Chłopaka, którego nie powinno tu

być.

– Kim jesteś? – zapytała go Briony głosem łamiącym się z zakłopotania

i przerażenia.

Uczestnicy turnieju nie powinni się tutaj znajdować. Żadne z nich nie

powinno być w stanie kontaktować się z kimkolwiek oprócz innych

mistrzów.

– Mam na imię Hendry – odpowiedział. Gdy to zrobił, jego obraz się

rozmazał. Otaczała go rozjarzona na czerwono poświata wysokiej magii,

widoczna tylko kiedy się poruszał, jakby opóźniona projekcja jego

sylwetki. – Jestem bratem Alistaira.

– Ale… w jaki sposób…? – wyjąkała.

Zanim Hendry odpowiedział, Finley ruszył szybko naprzód i uklęknął

przy rozszarpanym ciele Elionor. Briony widziała, jak zmusił się do

usunięcia z twarzy wyrazu cierpienia i przybrał niewzruszoną minę. Jej

serce przeszył ból. Nie po raz pierwszy Finley znalazł zakrwawione zwłoki

kogoś, kto był jego sojusznikiem.

– Kto jej to zrobił? – spytała.

Przez długą chwilę nikt nie odpowiadał. Wreszcie Alistair, unikając jej

wzroku, wychrypiał:

– Ja jestem winny.
Briony cofnęła się o krok. Nie pojmowała tego. Przecież Alistair ją

uwolnił, uwierzył jej.

– Dlaczego ją zabiłeś? – zapytała. – Myślałam, że zawarliśmy układ.

Finley i ja udowodniliśmy, że można zdjąć klątwę. Połączyliśmy Miecz

i Jaskinię i obie te rzeczy zniknęły, a turniej się zmienia.

– Daj spokój – wtrącił się Gavin. Odgarnął do tyłu nasiąknięte krwią

włosy. – Nie widzę żadnego dowodu…

– Z pewnością widzieliście, jak zamigotała Krwawa Zasłona. My to

sprawiliśmy.

– Wy? – spytała z niedowierzaniem Isobel.

– Owszem – potwierdził Finley, odwracając wzrok od ciała Elionor

i spoglądając na wszystkich. – Briony mówi prawdę. Klątwa rzeczywiście

zniknie, jeśli zdołamy powtórzyć to samo działanie w innych Punktach

Orientacyjnych. A wtedy nikt już nie będzie musiał zginąć w taki sposób.

Nigdy.

Briony przyglądała się, jaki efekt wywiera ta informacja na pozostałych

mistrzach. Isobel wyglądała na wstrząśniętą, wzrok miała utkwiony w krwi

Elionor zbierającej się w szparach między kamieniami bruku. Alistair

sprawiał wrażenie, jakby doznał ulgi. Barczysta sylwetka Gavina była

pochylona i spięta, jakby nie potrafił przestać myśleć o walce.

Ale to Hendry się odezwał:

– Właśnie dlatego tutaj jestem?

– Możliwe – odparła Briony. – Być może, gdy turniej się rozpada,

podobnie dzieje się z jego regułami. Może teraz, gdybyśmy spróbowali,

moglibyśmy nawiązać kontakt z naszymi rodzinami.

Po wygłoszeniu tej myśli Briony przełknęła z wysiłkiem.

– Sadzę, że jesteśmy bardziej zainteresowani ustaleniem, dlaczego on

nie jest martwy – powiedział Gavin, wskazując na Hendry’ego.


– Martwy? – powtórzyła jak echo Briony.

Hendry wyprostował szyję i odchylił kołnierzyk, odsłaniając okropną

czerwoną bliznę na gardle. Briony wzdrygnęła się, zszokowana.

– Widziałem ubiegłej nocy, jak zakopałeś pierścień na terenie Zamku –

zwrócił się Gavin do Alistaira.

– Zakopałem go, żeby uwolnić jego magię – odburknął Alistair. –

W jaki sposób to mogłoby odwrócić…

– Myślę, że skutek był inny – powiedziała Brony. Starała się rozważyć

sytuację. – Jeżeli wysoka magia klątwy Ilvernath się rozpada, to może…

może gdy magia z pierścienia rozproszyła się wewnątrz Zamku będącego

Punktem Orientacyjnym, została wessana w magię turnieju. A kiedy ta

magia trochę bardziej się rozprzestrzeniła, stworzyła Hendry’ego – jako

efekt uboczny.

Alistair sprawiał wrażenie kompletnie wyczerpanego i rozbitego. Potarł

jedno z przekrwionych oczu, a potem przyjrzał się Filarowi Mistrzów.

– Kiedy zakopywałem pierścień, na filarze były dwa pęknięcia. Obydwa

w przedniej części, przy nazwiskach. A teraz są cztery: trzy z przodu i jedno

z tyłu.

Filar pękł po raz pierwszy, gdy Briony ściągnęła pierścień mistrzyni

z odciętego palca Innes. Nie zdawała sobie sprawy, że od tamtej pory

doszły trzy pęknięcia.

– Ostatnie pęknięcie pojawiło się przed kilkoma chwilami –

kontynuował Alistair. – Na tylnej stronie słupa, gdzie są wyryte gwiazdy.

Pojawiło się po tym, co zrobiliście, prawda?

– Czyli Filar też wcześniej pękał? – zapytał Finley, ściągając brwi. –

To… to dziwne. Połączyliśmy tylko Miecz i Jaskinię. Co jeszcze mogłoby

spowodować pęknięcie?
Briony przypomniała sobie z nagłym przypływem mdłości inne słowa,

które wypowiedział do niej Reid w nocy, gdy zaczynał się turniej. Słowa,

na które wówczas – w pośpiechu i panice – nie zwróciła uwagi.

– Muszą istnieć dwa sposoby unicestwienia turnieju, podobnie jak są

dwa sposoby wydobycia czaru z kamienia zaklęć – powiedziała, czując, jak

żółć podchodzi jej do gardła. – Można niszczyć turniej bezpiecznie, łącząc

kolejno każdy Relikt z odpowiadającym mu Punktem Orientacyjnym. Albo

można to zrobić w inny sposób.

– Gdy pęka kamień zaklęć, wszystko wewnątrz niego ulega

zniszczeniu – wyszeptała Isobel.

– Czyli moglibyśmy wszyscy zginąć? – zapytał Finley tylko

nieznacznie łamiącym się głosem. – Wszyscy, którzy jeszcze żyjemy?

– Chyba… chyba tak. – Briony zadrżała. – Jeszcze godzinę temu nie

sądziłam, że cokolwiek z tego jest realne.

Finley wciąż wyglądał na wstrząśniętego, jednak skinął głową.

– Myślę, że to rzeczywiście byłoby niebezpieczne. Ale musimy zrobić,

co w naszej mocy, by tak się nie stało.

– Zrobimy – rzekła stanowczo Briony.

Isobel podeszła sztywnym krokiem do Filara Mistrzów i przyjrzała mu

się uważnie skupionym wzrokiem wytwórczyni zaklęć.

– Strona z gwiazdami wyobraża bezpieczny sposób unicestwienia

klątwy, który zapoczątkowali Finley i Briony, kiedy… kiedy połączyli

Miecz i Jaskinię.

Chociaż Isobel, mówiąc to, nie patrzyła na Briony, ta poczuła przypływ

ulgi i dumy, słuchając słów byłej przyjaciółki. Isobel w końcu jej uwierzyła.

Isobel przesunęła dłonią po powierzchni Filara, na której były wyryte

imiona i nazwiska wszystkich mistrzów, przeszłych i obecnych.


– Myślę, że ta strona przedstawia niebezpieczny sposób unicestwienia

turnieju. Sposób, który od początku naszej rywalizacji sprawia, że turniej

ulega niszczeniu, i który sprowadził z powrotem Hendry’ego.

– Fantastycznie – rzekł sucho Gavin. – To strona z trzema pęknięciami.

– Ale nie mamy pojęcia, co powoduje te pęknięcia – zauważył Finley.

Żołądek Briony ścisnął skurcz niepokoju, gdy spoglądała kolejno na

twarze pozostałych mistrzów. Pamiętała, jak imponująco wyglądali, kiedy

gościli na uroczystym bankiecie. Teraz byli zakrwawieni i posiniaczeni, na

ich kończynach i twarzach widniały rozjarzone ślady po trafieniach

klątwami. A w odległości metra leżało martwe ciało Elionor.

– Nie ma znaczenia, co je powoduje – oznajmiła – ponieważ mamy

plan, który zadziała. Musimy tylko powtórzyć to, co niedawno zrobiliśmy

Finley i ja: połączyć w pary odpowiednie Punkty Orientacyjne i Relikty,

zanim czar całkiem się rozprzestrzeni.

– Zaczekaj chwilę – mruknął Alistair. Jego lodowaty ton sprawiał, że

w niczym nie przypominał tamtego zdenerwowanego chłopaka, który kilka

godzin temu ją uwolnił. – Powiedziałaś, że Hendry jest wytworem wysokiej

magii, która podtrzymuje turniej. Więc jeśli zniszczymy turniej, co się

stanie z moim bratem?

Hendry położył dłoń na jego ramieniu. Briony popatrzyła ponuro na

ciągnącą się za nim rozmazaną smugę migoczącej wysokiej magii. Jeśli

turniej dobiegnie kresu, będzie to prawdopodobnie również kres

Hendry’ego.

Lecz zanim zdołała znaleźć słowa, by to wymówić, jej spojrzenie

powędrowało znowu ku zwłokom Elionor. Alistair nie wyjaśnił, dlaczego ją

zabił, ale Briony teraz ujrzała odpowiedź w plamach krwi Elionor na jego

twarzy i w groźnej postawie, jaką przybrał, zasłaniając sobą Hendry’ego.

W końcu to Gavin odpowiedział po długiej krępującej ciszy:


– Hendry powróci do martwych, oto co się stanie.

– Musi być jakiś inny sposób – rzucił Alistair. – Znajdziemy go.

– Kiedy? – spytała. – Nawet teraz, gdy rozmawiamy, turniej się

rozpada.

– Oboje powiedzieliście, że nie wiecie, co powoduje te inne pęknięcia.

Nie powinniśmy…

– Nie chcę, żebyś zginął, Al – rzekł Hendry. – Nie chcę, żebyście

wszyscy zginęli, próbując mnie ocalić.

Alistair nie wyglądał, jakby w ogóle go usłyszał. Wzrok miał utkwiony

w Briony i Finleyu: ostrzegawczy, a jednocześnie błagalny.

– Proszę tylko o więcej czasu.

– Takiego, jaki ty dałeś Elionor? – Finley wskazał gestem ręki martwe

ciało Payne, a potem dziury w Krwawej Zasłonie i pęknięcia na

powierzchni Filara. – Nie mamy czasu. Jeżeli ta magia rzeczywiście się

rozprzestrzenia, musimy działać najszybciej, jak to możliwe.

Briony poczuła ukłucie wyrzutów sumienia na widok cierpienia na

twarzy Alistaira. Ale on sam wybrał zabicie Elionor, a teraz wybierał życie

swojego brata ponad życie ich wszystkich.

– Masz rację – rzekła do Finleya. – Powinniśmy zacząć natychmiast.

Zabierzemy Płaszcz do jego Punktu Orientacyjnego, a potem…

– Relikty spadają w przypadkowej kolejności w trakcie całego

turnieju! – krzyknął Alistair. – To jeszcze dziesięć tygodni! – Jak możecie

mówić, że nie mamy czasu?

– Jeżeli turniej się nie rozpadnie, wówczas po prostu dobiegnie końca.

Zawsze kończy się po trzech miesiącach, nawet jeśli nie wyłania

zwycięzcy – powiedziała łagodnie Isobel. – Co oznacza, że wtedy Hendry

także zniknie. Przykro mi, ale on tak czy inaczej będzie żył tylko do końca

turnieju.
– Nie możesz wiedzieć tego na pewno – warknął Alistair. – Jest tysiąc

powodów, dla których to może nie być prawdą. Reguły turnieju się

rozpadają, przestają obowiązywać. Nawet po tym, jak rozgrywka się

skończy, w Ilvernath wciąż będzie wysoka magia…

– Czyli mówisz, że nie pomożesz nam unicestwić turnieju – rzekła

Briony. – Ponieważ zniszczenie go mogłoby spowodować zniknięcie

Hendry’ego.

– Ja… ja… – wyjąkał Alistair, wyraźnie nie wiedząc, co powiedzieć.

– A skoro nie zamierzasz przetrwać turnieju poprzez unicestwienie go,

pozostaje ci tylko zwyciężyć w nim – dodał Finley z ostrzegawczą nutą

w głosie.

Alistair nie patrzył już na nich, tylko na brata.

– Podjąłem decyzję – rzekł. – Jeżeli unicestwienie turnieju oznacza

utratę Hendry’ego, wolę walczyć.

Wiatr powiał z wyciem przez plac, wzbił w górę poplamione krwią

liście i rozrzucił je po bruku.

Mistrzowie się nie poruszyli. Rzucali tylko pomiędzy sobą szybkie

spojrzenia, oceniając, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem.

Alistair zaatakował pierwszy.

Nie oszczędzał klątw. Cisnął kolejno trzy, zmuszając Briony i Finleya,

by w ułamku sekundy przywołali zaklęcia osłonowe. Klątwy zderzyły się

z olbrzymim impetem z zaklęciem Briony Lustrzane Odbicie, lecz były

zbyt potężne, by ono je wchłonęło. Roztrzaskały ochronny czar dziewczyny

i wyżłobiły głębokie kratery przy jej nogach. Briony nie miała innego

wyjścia, jak tylko odpowiedzieć atakiem.

Nagle kolejne zaklęcie trafiło ją w bok. Jęknęła cicho. Jej palce pokryła

warstwa lodu, a oddech wychodził z jej ust obłoczkami pary. Przez chwilę
nie mogła się ruszyć. Potem lód się rozłupał, gdy czar przestał działać,

i Briony odwróciła się szybko w prawo, w stronę, gdzie stała Isobel.

– Dlaczego mnie atakujesz? – spytała ją.

– Nie zrobię ci krzywdy. Żadnemu z was obojga – burknęła Isobel. –

Ale musicie przestać, zanim ktoś jeszcze zginie.

– Powiedz to swojemu chłopakowi – odparowała Briony.

W tym momencie pomknęło ku niej następne lodowatobłękitne

zaklęcie, lecz zanim zdołało do niej dotrzeć, zaskwierczało i trafiło

w kamienie bruku. Isobel przeklęła i zrzuciła z siebie Płaszcz, a potem

cisnęła to samo zaklęcie, tym razem w Alistaira. Było teraz silniejsze,

ponieważ Płaszcz już nie osłabiał jej ofensywnej magii, lecz Alistair je

odparł.

Hendry, uzbrojony w kamienie zaklęć otrzymane od brata, chaotycznie

przywołał chmarę magicznych barier ochronnych, przez które jednak

przenikała każda nowa klątwa, jaką rzucali Briony albo Finley. Tylko Gavin

wycofał się chwiejnie poza zasięg walki, trzymając się za ramię, jakby było

zranione. Wyglądał, jakby nie wiedział nawet, po czyjej stronie ma

walczyć.

Kątem oka Briony dostrzegła jakiś błysk i natychmiast odwróciła się

w tamtym kierunku, gotowa wznieść magiczną osłonę. Ale to nie była

klątwa.

To był flesz aparatu fotograficznego.

Przebiegł ją dreszcz przerażenia, gdy zobaczyła tłum paparazzich

kucających z zapałem na skraju placu. W ogólnym zamęcie zapomniała

o najbardziej niebezpiecznym aspekcie złamania reguł turnieju; przestał już

być wyłączną sprawą mistrzów. Pojaśnienie Krwawej Zasłony z pewnością

przyciągnęło powszechną uwagę, a teraz zdjęcia walki znajdą się na

pierwszych stronach jutrzejszych wydań tabloidów.


– Hej – wychrypiała, usiłując machnięciem ręką ostrzec innych

mistrzów. – Jesteśmy obserwowani…

Jakaś klątwa uderzyła w ziemię przy nogach Finleya, wyrywając z niej

korzenie. Chłopak uskoczył przed nimi, a potem podbiegł do boku Briony.

– Spójrz – rzuciła bez tchu, wskazując ręką aparaty fotograficzne.

– Cholera – mruknął Finley. – Musimy przenieść walkę z powrotem za

Krwawą Zasłonę.

Obok nich przemknęła ze świstem kolejna klątwa, tak blisko, że

musnęła włosy Briony.

Dziewczyna się skrzywiła.

– Obawiam się, że możemy nie mieć wyboru.

A więc to była ta osławiona magiczna potęga Alistaira. To w nim

Briony zyskała wroga, a straciła potencjalnego sojusznika i przyjaciela.

Lecz była pewna, że podjęła właściwą decyzję. Walczyła o dobrą

sprawę, nie o przegraną. Spojrzała na Isobel, która z imponującą precyzją

blokowała następną serię klątw Alistaira.

– Wciąż możesz to powstrzymać! – krzyknęła Isobel. – Ty…

– Isobel Macaslan! – zawołał jeden z paparazzich. Przysunęli się teraz

bliżej, ośmieleni pomimo ostrzału klątwami. – Spójrz tutaj! Chcemy ci

zrobić ładne zdjęcia!

Isobel odwróciła się i zszokowana ujrzała rząd aparatów

fotograficznych.

– Nie – jęknęła z udręczoną miną. – Nie teraz.

Jej magiczne osłony osłabły tylko na moment. Ale to wystarczyło.

Klątwa trafiła ją prosto w klatkę piersiową, tuż nad mostkiem. Przez

materiał ubrania przesączyła się magia, jaśniejsza i bardziej złowieszcza niż

krew.
Briony patrzyła przerażona, jak jej była przyjaciółka jęknęła cicho

i sięgnęła drżącą ręką do rany, a potem upadła bezwładnie na porośnięty

mchem grunt. Isobel miała nadal otwarte oczy i kurczowo wbijała palce

w ziemię.

Stojący po drugiej stronie dziedzińca Alistair wyglądał na kompletnie

zszokowanego.

– Nie – jęknął. – Nie mierzyłem do…

Ale Briony nie miała czasu, by go słuchać.

Wciąż błyskały flesze aparatów fotograficznych, paparazzi pełzli ku

nim jak mrowie robaków. Briony miała w głowie tylko jedną myśl, jeden

obraz: zdjęcie martwego ciała Isobel na czołowych stronach jutrzejszych

gazet. Już raz zmusiła przyjaciółkę, by znalazła się przed obiektywami

aparatów. Nie mogła pozwolić, by to się powtórzyło.

– Odejdźcie od niej – warknęła do paparazzich i do Alistaira.

Przywołała zaklęcia z tylu pierścieni, z ilu zdołała. Dwa, trzy –

nieważne. Była dość silna, by rzucić wszystkie.

Z jej dłoni trysnęła magia, białe smugi zawirowały wokół mistrzyni.

Odłamki Lustra, Grobowy Sen. I klątwa, którą wykonała dla niej Elionor

i która pomogła jej uświadomić sobie, że turniej jest heptagramem:

Przeciążenie.

– Chcecie sensacyjny materiał?! – zawołała, wchodząc pomiędzy ciało

Isobel a błyski fleszy. Utkwiła spojrzenie w najbliższym reporterze,

młodym mężczyźnie tylko kilka lat starszym od niej. Wyglądał na

kompletnie przerażonego. – Chcecie wiedzieć, co klątwy naprawdę nam

robią? Pokażę wam.

Posłała fale mocy magii we wszystkich kierunkach. Odłamki szkła

pomknęły spiralnie ku paparazzim, roztrzaskując soczewki obiektywów ich

aparatów i wyrzynając krwawe rany w ich ciałach. Ci, którzy nie zostali
trafieni, osunęli się na ziemię i zapadli w głęboki sen. Ale Briony jeszcze

nie skończyła.

Uśmiechnęła się i wypuściła klątwę Przeciążenie.

Wokół niej wzniosła się trzaskająca elektryczność, zwinęła się ciasno

w idealny okrąg i pomknęła spiralnie naprzód. Wszystkie aparaty

fotograficzne w zasięgu wzroku Briony zacharczały i zaskwierczały

żałośnie, tryskając w powietrze chmarami iskier.

Nie będzie żadnych zdjęć tego momentu.

Rozejrzała się po paparazzich, którzy albo leżeli nieprzytomni na ziemi,

albo wycofywali się w popłochu. Popatrzyła na Gavina i Finleya,

obserwujących ją z odmalowanymi na twarzach emocjami, których nie

potrafiła rozszyfrować.

Potem odwróciła się i spojrzała na braci Lowe, nadal stojących na

frontowych schodach sali bankietowej.

– Isobel miała rację. Żadnej więcej walki – powiedziała swoim

najlepszym tonem kapitanki szkolnej drużyny. – Nie dziś.

Ku jej zaskoczeniu Alistair przytaknął, zanim skończyła mówić.

– Proszę – rzekł, ruszając przed siebie. – Nie zamierzałem… Ja…

Proszę, pozwól mi spróbować ją uleczyć.

Briony się zawahała. Ale spojrzała Alistairowi w oczy i ujrzała w nich

żal i lęk. I miłość – albo przynajmniej coś bliskiego temu uczuciu.

– Zdołasz jej pomóc? – spytała.

– Nie wiem – wyszeptał. – Ale muszę spróbować.

Briony pojęła nagle, że oboje – ona i Alistair – usiłowali po prostu

uratować osoby, na których im zależało, jedynymi sposobami, jakie znali.

– Dobrze – powiedziała i odstąpiła na bok.


ISOBEL MACASLAN

„Nie osądzajcie mistrzów zbyt surowo. Chęć przetrwania mogłaby

z każdego z nas uczynić łotra”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

iedy poprzednio Isobel została trafiona śmiercionośną klątwą, było to tylko

draśnięcie. Pozostawiło na jej policzku nikły biały ślad, niczym znak


narysowany kredą na twarzy. A nawet tamto draśnięcie, chociaż

K ledwie widoczne, mogło okazać się śmiertelne. Gdyby Briony jej

nie uleczyła, martwe ciało Isobel leżałoby nadal na wrzosowiskach.

Gdy teraz trafiła ją nowa klątwa, Isobel zaczęła się dusić i rozpaczliwie

sięgnęła ręką do piersi. Na krótką chwilę świat wokół niej zniknął. Był

tylko ból… potworny palący ból, który wyrywał jej powietrze z płuc,

przebijał skórę i wbijał się tysiącem igieł w ciało, kości i szpik, usiłując

dotrzeć do serca, by całkiem z nią skończyć.

Potem cały świat zlodowaciał. Isobel, drżąc z zimna, upadła na ziemię

i leżała z policzkiem wciśniętym w wilgotne, porośnięte mchem kamienie

bruku. Nie było w niej nawet tyle życia, by mogła krzyknąć.

Spróbowała wyciągnąć przed siebie rękę, lecz nie zdołała nią w ogóle

poruszyć. Serce ścisnął jej skurcz. Było jej tak zimno, boleśnie zimno,

jakby do jej skóry od wewnątrz zbyt długo przyciskano lód. Wokół jej serca

zamykała się mroźna klatka, coraz bardziej kurcząc się i zaciskając.

Wreszcie jej palce to odnalazły. Medalion.

Przez parę tygodni była tak skoncentrowana na innych czarach

w pierścieniach wiszących na jej naszyjniku, że zapomniała o tym

pierwszym: największym darze, jaki ofiarowała jej rodzina w dniu,

w którym ona i ojciec odwiedzili Reida MacTavisha.

„Życie”.

Ledwie miała siłę rzucić to zaklęcie, ale gdy świat wokół niej zastygł,

skupiła całą energię, jaka jej została, na czarze.

Z medalionu wyciekło zaklęcie Pancerz Karalucha, chmara drobinek

magii, która przemknęła po jej skórze. Poczuła ją wszędzie. Pomiędzy

palcami rąk i nóg, w zakamarkach uszu. Miała wrażenie, jakby odnóża

i czułki chrząszczy ocierały się o jej oczy.

Ta chmara, przepychając się, popełzła w głąb jej gardła.


Przez kilka uderzeń serca Isobel nie była w stanie się poruszyć. Nie

mogła oddychać. Mogła tylko czuć panikę.

Nagle to wrażenie ustało. Oczy Isobel się otworzyły. Wykasłała jakąś

lepką fioletową maź i jęknęła cicho, gdy do jej płuc wpadło nowe, świeże

powietrze, a klątwa powoli ulatniała się z jej ciała.

Alistair Lowe uklęknął obok niej, chwycił ją za ramiona i objął. Za nim

stali inni. A jeszcze dalej na placu leżało bezwładnie kilkunastu

nieprzytomnych paparazzich i poszukiwaczy klątw. Miły widok.

– Czy ona żyje? – zapytała Briony, ruszając naprzód, ale Finley położył

dłoń na jej ramieniu i szepnął coś, czego Isobel nie zdołała zrozumieć.

Gavin się skrzywił.

– Wygląda, jakby…

Alistair szeroko otworzył oczy i mocniej objął Isobel. Częściowo

czerpała otuchę z jego dotyku. Ale inna jej część nie mogła się pozbyć

obrazu Hendry’ego Lowe’a, który stał w odległości zaledwie kilku kroków

i patrzył z poważną miną.

– Uleczyłeś ją? – spytała Briony.

Alistair pokręcił głową.

– Sama siebie uratowała.

Isobel zmarszczyła brwi i przyjrzała się uważnie błagalnej minie

Alistaira. Napłynęło do niej wspomnienie tego, jak zaledwie wczoraj to on

leżał, konając na leśnym poszyciu, a mimo to użył swojej magii, by ją

ocalić. Nawet w porównaniu z tym, że jego brat powstał z martwych, Isobel

najtrudniej byłoby uwierzyć, że Alistair mógłby ją zabić, choćby tylko

omyłkowo.

To była jej wina. Od niemal roku żywiła tak wielką urazę do Briony, do

swoich rodziców i całego świata, że dopuściła do tego, by gorycz w niej


narastała i niszczyła wszystko, czego Isobel dotknęła. I to w imię

przetrwania turnieju.

Nawet jeśli zaklęcie Pancerz Karalucha powstrzymało klątwę, Isobel

nie miała pojęcia, czy przeżyje. Jej puls był tak słaby i powolny, że ledwie

go wyczuwała. Najwyraźniej żadna ilość jej zimnego okrucieństwa nigdy

nie była tego warta.

Uniosła dłoń i przesunęła nią w dół policzka Alistaira.

– Nigdy nie byłeś w tej historii potworem, Al – rzekła łagodnie.

– To kim jestem? – zapytał.

Nie tak dawno temu powiedział jej, że zawsze miał wybór.

Isobel chwyciła jego rękę i rzuciła zaklęcie Magiczny Pocałunek. Do jej

umysłu wlały się myśli Alistaira. Zobaczyła panikę w chwili, gdy trafiła ją

jego klątwa. Zobaczyła wydarzenia ostatnich kilku godzin, to, jak uwolnił

Briony.

A potem ujrzała coś ważniejszego, spowijającego wszystkie inne myśli

Alistaira niczym całun. Jego żal. Od rozpoczęcia turnieju pragnął jedynie

powrotu brata. To, co czuł do niej, było zaledwie płomykiem świecy

w porównaniu z płomieniem tęsknoty, niepewności i rozpaczy. Nie miało

dla niego znaczenia, czy turniej się rozpada, czy Isobel go kocha, czy nie.

Alistair nie mógł pozwolić, by ktokolwiek po raz drugi odebrał mu brata.

Wolałby umrzeć wraz z Hendrym, niż znów go stracić.

A Briony nie ustąpi – nie po tym, jak dowiodła, że ma rację.

Isobel miała do wyboru dwie możliwości:

Przyjaciółka, która zdradziła ją, kiedy Isobel najbardziej jej

potrzebowała.

Albo chłopak, na którym jej zależy i który nie chciał być w tej historii

łotrem.
Alistair miał rację. Isobel zawsze miała wybór – i ten wybór nadal był

jasny, bez względu na to, jak bardzo łamał jej serce.

Hendry ze spokojem położył dłoń na ramieniu brata. Isobel nie potrafiła

rozstrzygnąć, czy zamierzał go pocieszyć, czy przekonać. Ale Alistair nie

wypuścił dziewczyny z objęć. Jeszcze nie.

Isobel zbyt wiele przydarzyło się w zbyt krótkim czasie, aby mogła

wiedzieć, czy rzeczywiście umiera. Wiedziała tylko, że jest szansa – realna

szansa – by wielu z nich zdołało przeżyć.

Chociaż Isobel Macaslan mogła nienawidzić siebie za to, była twarda.

– Nie wiem – odrzekła szeptem. – Ale ta historia kończy się tutaj.

Załkała, gdy zacisnęła pięść na kołnierzyku Alistaira i przyciągnęła go

do siebie. Przycisnął usta do jej ust i poczuła, że zesztywniał z zaskoczenia.

Na moment oboje zastygli w bezruchu. Czuła na skórze jego gorący

oddech, a on czuł smak jej łez. Potem objął ją mocniej ramieniem

i przyciągnął blisko, jakby ktoś mógłby mu ją skraść, podobnie jak

ukradziono tyle innych rzeczy w jego życiu. Isobel poczuła, że kielich

zaklęcia Magiczny Pocałunek się odwrócił i przed Alistairem odsłoniły się

tysiące jej myśli z minionych dwóch tygodni, wszystkie jej pragnienia

odpowiadające jego pragnieniom. Gdy klątwa Reida popłynęła z pierścienia

w górę gardła Isobel, Alistair był zbyt pochłonięty jej pogmatwanymi

emocjami, by spostrzec, co zrobiła.

Nagle pocałunek przybrał smak rozkładu.

Wytrzeszczył oczy, lecz zanim zareagował bardziej zdecydowanie,

został gwałtownie oderwany od Isobel, gdy z jego palców wyciekła

widmowa biel klątwy Uścisk Kostuchy. Oddychał drżąco, jakby każdy

z jego oddechów mógł być ostatnim.

Isobel upadła boleśnie na ziemię, a Hendry zapytał chrypliwym

szeptem:
– Co zrobiłaś?!

W tej historii księżniczka zabiła smoka.

– Isobel! – krzyknęła Briony.

We troje natychmiast doskoczyli do Isobel, chwycili ją i odciągnęli.

Ostatnim, co zobaczyła Isobel, zanim rozbłysło zaklęcie Stąd Tam, była

furia w oczach Alistaira. Zrozumiała, że podjęła właściwą decyzję. Ich

historii nigdy nie było pisane szczęśliwe zakończenie.


GAVIN GRIEVE

„Każdy martwy mistrz zasługuje na to, by pozostało po nim coś więcej

niż wykreślone imię i nazwisko na słupie”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

o śmierci dwojga mistrzów szkarłat Krwawej Zasłony znów

P pojaśniał, a błękit nieba nad Ilvernath zabarwił się odcieniem

głębokiego czerwonawego fioletu.

W miasteczku to zauważono. Na ulicach tłoczyli się piesi – mieszkańcy,

poszukiwacze klątw i reporterzy. Wskazywali w niebo i szeptali – pogłoski

o śmierci Elionor Payne rozchodziły się błyskawicznie pocztą pantoflową.


Żaden z gapiów nie spostrzegł mijającego ich ochlapanego krwią

Gavina Grieve’a. Chłopak krzywił się, usiłując pomimo ostrego bólu

w prawym ramieniu utrzymać zaklęcie Ukryty Przed Wzrokiem. Nawet

przez cienki bawełniany T-shirt wyczuwał, jak jego żyły nabrzmiewają pod

skórą, pulsując magią.

Pozostali mistrzowie próbowali nakłonić go, żeby się do nich

przyłączył, ale odmówił. Nie chciał brać udziału w machinacjach Reida

MacTavisha ani w heroicznych mrzonkach Briony i Finleya. Powrócił do

fundamentów, do polegania na jedynej osobie, której mógł ufać – na samym

sobie.

Skierował się ku szeregowi lśniących witryn tych sklepów z zaklęciami,

których właściciele zaledwie kilka tygodni temu odprawili go z kwitkiem.

Zatrzymał się przed błyszczącym oknem wystawowym Wytwórni Zaklęć

Walshów. Twarz miał nadal pochlapaną krwią Elionor Payne.

Elionor była powodem, dla którego tutaj przyszedł. Właściwie ona

i Carbry Darrow. Po śmierci obojga ich życiowa magia wniknęła w niego

i odtąd Gavin rozważał pewien pomysł. Pomysł ponownego napełnienia

swojej klepsydry nie własną życiową magią, lecz cudzą.

A teraz, kiedy reguły turnieju się rozpadały, jego możliwości

pozyskiwania życiowej magii stały się o wiele bardziej realne.

Gdy ciężkim krokiem wszedł do sklepu, dzwonek nad drzwiami

brzęknął wesoło. Kasjer popatrzył w kierunku wejścia i zmarszczył brwi,

gdy nikogo nie zobaczył.

– Dziwne – wymamrotał.

– Kto to? – zawołał cienki piskliwy głos.

Z pomieszczenia na zapleczu wyłonił się Osmand Walsh. Miał lekko

zaczerwienione policzki i wygładzał fałdy tego samego fioletowego

garnituru, który nosił, kiedy drwił z Gavina na ślubie jego siostry.


Gavin machnął ręką i stał się widzialny wyłącznie dla Osmanda Walsha.

Uśmiechnął się na widok wyrazu paniki, który przemknął przez twarz

wytwórcy zaklęć.

– Nie spodziewałeś się mnie spotkać? – spytał zadowolony z siebie.

I zanim mężczyzna zdążył choćby mrugnąć, chwycił go za klapy

i rzucił zaklęcie Stąd Tam – kolejny czar wygrany od Alistaira Lowe’a.

Wylądowali w lochach Zamku.

W niczym nie przypominały one reszty Punktu Orientacyjnego.

Wilgotne kamienne ściany pokrywała warstwa brudu i zgnilizny, a na

podłodze z ubitej ziemi walały się zwierzęce kości oraz fragmenty starych

kajdan i łańcuchów.

Osmand był władczym, szanowanym wytwórcą zaklęć. Ale teraz tak

bardzo zaskoczyło go ponure otoczenie i złośliwy uśmiech Gavina, że

przerażony wyjąkał piskliwym głosem:

– J-jak?

Gavina zalała fala satysfakcji. Osmand zrobił z niego głupca na oczach

połowy Ilvernath. Było zatem rzeczą stosowną, że chłopak chciał teraz

jedynie zagwarantować sobie, że już nigdy nie stanie się obiektem kpin.

Przez chwilę jego myśli zboczyły ku Alistairowi. Czy właśnie tak się

czuł, kiedy ich zaatakował? Kiedy dowiódł, że jest dokładnie takim

potworem, jak Gavin zawsze podejrzewał? Czy doświadczał euforii

wynikającej ze świadomości, że już nie ma odwrotu, a także nikłego cienia

wątpliwości?

Alistair nie żywił żadnych wątpliwości, podobnie jak teraz Gavin.

Zanim Osmand Walsh zorientował się w sytuacji, Gavin rzucił na niego

zaklęcie Spacerujący W Transie. Oczy mężczyzny stały się szkliste. Osunął

się bezwładnie przy ścianie i znieruchomiał obok kałuży mętnej wody

kapiącej z sufitu. Jego fioletowy garnitur pobrudził się błotem.


Był tak otępiały, że nie poruszył się, gdy Gavin rozejrzał się po

podłodze w poszukiwaniu jakiegoś ostrego przedmiotu. Znalazł

zardzewiały skrawek żelaznej blachy i przyłożył go do gardła wytwórcy

zaklęć.

Nigdy dotąd nikogo nie zabił.

I był całkiem pewien, że teraz nie będzie musiał. Jeszcze nie.

Przesunął swoją prowizoryczną broń niżej, do obojczyka Osmanda,

delikatnie przycisnął ostrze do skóry i uśmiechnął się, gdy na ciele pojawiła

się krwawa linia. Czekał, wpatrując się niecierpliwie w ranę, dopóki nie

wyłoniło się z niej skręcone pasemko rozjarzonej bieli. Życiowa magia.

Gavin wyciągnął rękę przed siebie, pozwalając, by magia wniknęła w jego

ramię. Natychmiast ból spowodowany wysysaniem jego własnej magii

zaczął zanikać. Gavin westchnął cicho z ulgi.

Najtrudniejszą częścią operacji było nieposunięcie się za daleko. Gavin

nie chciał zabić tego człowieka – nie w sytuacji, gdy w Osmandzie Walshu

pozostało jeszcze tyle życiowej magii, którą będzie mógł wydobyć. Zmusił

się, by przerwać po zaledwie kilku drogocennych sekundach, i cofnął się

szybko. Wytwórca zaklęć osunął się nieprzytomny na ziemię.

Gavin spojrzał na swoje ramię. Jarzyło się od wewnątrz fioletem

i zielenią.

Jego skóra przez chwilę zamigotała i Gavin zobaczył swoje odbicie

w kałuży mętnej wody. Skóra zmieniała się w łuski, jego nowy rozwidlony

język drgał szybko jak język węża. „Jestem teraz potworem – pomyślał. –

Odmieńcem”. Ale był to tylko wytwór jego wyobraźni, natarczywy obraz

z jakiejś opowieści Alistaira. Skóra Gavina w mgnieniu oka znów stała się

zwyczajna. Jedynym, co pozostało, był tatuaż na ramieniu. Piasek

w klepsydrze zaczął się przesypywać w przeciwnym kierunku, z dolnej

części z powrotem do górnej.


Wszystkie reguły się rozpadały, lecz Gavin nie stracił z oczu swego

pierwotnego celu.

Zwycięstwa w turnieju, bez względu na to, jakim kosztem będzie

musiał je osiągnąć.

A teraz, kiedy klątwa Isobel dostarczyła mu doskonałą okazję, wiedział

już, którego z mistrzów uśmierci jako pierwszego.

Sięgnął do kieszeni i wyjął Lusterko, które wyrwał martwej Elionor.

Gdy w nie spojrzał, nie zobaczył odbicia swojej twarzy, lecz inną: bladą,

o ostrych rysach, z zakolami i zaczesanymi do tyłu czarnymi włosami.

Lusterko należało do Alistaira Lowe’a, zabójcy Elionor, dlatego

ukazywało tylko jego wizerunek. Ale teraz miał je Gavin.

Przez kilka chwil wpatrywał się w okrutną twarz rywala, wyobrażając

sobie, jak cudownie się poczuje, wyciskając z niego życie aż do ostatniej

kropli.
BRIONY THORBURN

„Kiedy następnym razem wzejdzie Krwawy Księżyc i rozpocznie się

turniej, będzie go obserwować już nie tylko Ilvernath”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

eid MacTavish nie sprawiał wrażenia szczególnie zaskoczonego,

R gdy na ganku jego sklepu zjawiło się troje mistrzów. Zajął się nimi

z wprawą, która wydawała się niemal wypraktykowana – zaprosił

ich do środka, ulokował zamroczoną Isobel w pokoju na zapleczu i rzucił

dodatkowe zaklęcia ochronne na frontowe okna, na wypadek gdyby


zabłąkał się tu jakiś paparazzi. Isobel zapadła szybko w głęboki sen. Reid

zapewnił, że niebawem się obudzi i że jej organizm potrzebuje czasu na

poradzenie sobie z tym, przez co przeszła. Briony jednak wiedziała, że nie

pozbędzie się skurczu w żołądku z niepokoju, dopóki to rzeczywiście się

nie stanie.

Gavin Grieve odmówił pójścia z nimi. Oznajmił, że ma dość sojuszy, po

czym rozpłynął się w powietrzu, a Briony była zbyt wyczerpana, by go

ścigać. Miała nadzieję, że chłopak się opamięta i zmieni zdanie, ale nie

zamierzała już nikogo zmuszać, by przeszedł na jej stronę.

Ona i Finley zjawili się tutaj z dwóch powodów. Po pierwsze, ponieważ

najlepszy wytwórca klątw w mieście z pewnością zdoła pomóc Isobel. Po

drugie, teraz, gdy mogli przechodzić przez Krwawą Zasłonę, ona i Finley

mieli szansę wydobyć od Reida więcej informacji o turnieju.

– A więc – zwrócił się do niego Finley – pomogłeś Briony rozwinąć

teorię dotyczącą unicestwienia turnieju.

– Owszem, pomogłem – potwierdził Reid. Zgromadzili się w głównym

pomieszczeniu sklepu, wciśnięci między regały z kosztownymi klątwami

a szafki pełne rozmaitych świecidełek i ingrediencji. Powietrze przesycała

woń kadzidełka i zapach ziół. – A wam dwojgu naprawdę udało się

dopasować Relikt i Punkt Orientacyjny?

– Tak, Miecz i Jaskinię – odpowiedział Finley. – Wiemy, że jeśli

zdołamy powtórzyć to sześć razy, skutecznie usuniemy czar. Ale niepokoi

nas, że… dzieje się coś jeszcze.

– Ach, tak? – rzucił Reid, pochylając się do przodu, w jego oczach

zamigotało zaciekawienie.

– Pamiętasz, co powiedziałeś mi na bankiecie? – spytała Briony. –

O tym, że są dwa sposoby unicestwienia turnieju. I o tym, skąd wiemy, czy

ten drugi sposób… to znaczy… – Urwała i przełknęła nerwowo, a potem


uniosła dłoń. Pierścień mistrzyni na jej małym palcu zabłysł czerwienią

i złotem w świetle zasnutych pajęczynami lamp nad nimi. – Kiedy zabrałam

Innes pierścień, Filar Mistrzów pękł. Kiedy Finley i ja zniszczyliśmy

Jaskinię, pękł ponownie, ale po drugiej stronie, tej z wizerunkiem gwiazd.

Sądzimy, że to drugie pęknięcie oznacza, że postępujemy właściwie.

A strona Filara z wyrytymi nazwiskami… – Umilkła, czując mdłości.

Reid wyciągnął rękę i zamknął w dłoni jeden z pękniętych kamieni

zaklęć wiszących na szyi Briony. Były one zmętniałe, martwe.

– Obawiacie się, że Filar całkiem się zawali.

– Tak – wykrztusiła.

– Na stronie z nazwiskami są już trzy pęknięcia – dodał z powagą

Finley. – Musimy się dowiedzieć, jak zapobiec pojawieniu się następnych.

– Hm – mruknął Reid. – Klątwa turnieju żywi się sama sobą. Nie tylko

krwią i wysoką magią, ale także swoją powtarzającą się historią. Przez

stulecia przywykła do pewnego wzorca. Ale wy zmieniacie ten wzorzec,

tak jak zmieniła go Briony, zajmując miejsce Innes. Te dwa inne pęknięcia

muszą być spowodowane zachowaniem mistrzów odbiegającym krańcowo

od tego, jak historia zawsze przebiegała.

Briony przypomniała sobie paparazzich rojących się tłumnie podczas

ich walki. Hendry’ego stojącego obok Alistaira i spowitego migoczącą

czerwienią. Tak wiele spraw poszło źle – niemożliwością było

rozstrzygnąć, które z tych wydarzeń były na tyle istotne, by spowodować

pęknięcie Filaru.

Sfrustrowana osunęła się na podłogę, opierając się plecami o najbliższą

szafkę, i skrzyżowała ramiona na piersi.

– To wygląda, jakby turniej karał nas za próby zniszczenia go.

Reid miał intensywny, skupiony wzrok. Jakaś przypominająca oset

roślina stojąca na półce nad nim rzucała na jego policzek osobliwy


rozgałęziony cień, przypominający groteskowy ślad po klątwie.

– Myślę, że on dokładnie właśnie to robi.

– Ile potrzeba pęknięć, żeby został zniszczony? – zapytała Briony.

– Przypuszczalnie siedem. Tyle, ile jest Punktów Orientacyjnych

i Reliktów.

– Dobrze – mruknął Finley. Wciąż obracał w palcach jakiś kamień

zaklęć. Rozpoznała go jako jeden z należących wcześniej do Elionor. –

Czyli musimy najszybciej, jak zdołamy, połączyć w pary pozostałe Relikty

i Punkty Orientacyjne. Musimy się dowiedzieć, co stało się z Lusterkiem.

I będziemy musieli poznać opowieści innych rodzin, oczywiście zaczynając

od Isobel…

Ustanawiał swoje własne reguły, układał nowy plan – tak jak

zapowiedział. Briony wzięła głęboki drżący wdech. Minęły zaledwie dwa

tygodnie turnieju – wciąż mieli przed sobą dwa i pół miesiąca oczekiwania,

aż spadną inne Relikty. Ale w tempie, w jakim rozpadał się turniej, nie

potrwa to tak długo.

Nie mogła jednak pozwolić, by niekorzystne rokowania ją załamały.

Byli już bliżsi unicestwienia turnieju niż którykolwiek mistrz w przeszłości.

– Musimy ustalić, które pary są prawidłowe – powiedziała stanowczo. –

Żebyśmy mogli działać jak najszybciej, kiedy spadną pozostałe Relikty.

Reid, pomógłbyś nam w tym?

– Oczywiście – odrzekł wytwórca klątw. – Będziecie mnie

potrzebowali. Wiem o klątwach więcej niż wy.

Briony, słysząc zapał w jego głosie, poczuła ukłucie niepokoju. Po

całym tym czasie, mimo wielu wątpliwości, nigdy nie zapytała Reida,

dlaczego właściwie chce być częścią spisku. Czy powoduje nim coś innego

niż zafascynowanie własnym fachem? Lecz zanim zdołała wypowiedzieć

pytanie, spoza sklepu dobiegł jakiś hałas. Briony gwałtownie poderwała


głowę. Przed oknami tłoczyli się paparazzi, zerkali przez szpary

w żaluzjach i szeptali pomiędzy sobą. I rzeczywiście nie mieli aparatów

fotograficznych.

– Niech to diabli – syknęła. – Już nas znaleźli.

Finley naprężył ramiona, przygotowując się do kolejnej bitwy.

– Zaklęcia ochronne już się wyczerpały? – spytał.

– Widocznie oni są silniejsi, niż sądziłem – odparł Reid

z lekceważącym machnięciem ręki. Wskazał aksamitne kotary za sobą. –

Nie martwcie się. Idźcie na zaplecze. Ja się tym zajmę. Za jedną z szafek

jest wyjście ewakuacyjne. Możecie z niego skorzystać, żeby nie spotkać

reporterów.

Pewnym krokiem podszedł do drzwi. Briony i Finley pospiesznie

wycofali się za czarne kotary do pokoju na zapleczu.

Ku zaskoczeniu Briony Isobel nie spała. Siedziała na łóżku polowym,

drżąc lekko, i szeroko otwartymi oczami rozglądała się po zagraconym

pomieszczeniu. Na widok Briony westchnęła z ulgą.

– Gdzie jesteśmy? – spytała.

W tym samym momencie Briony westchnęła cicho ze zdziwienia.

– Ty żyjesz.

– Jesteśmy w sklepie z klątwami Reida MacTavisha – wyjaśnił Finley. –

Uznaliśmy, że potrzebujesz pomocy.

Isobel wzięła tak głęboki wdech, że Briony niemal usłyszała, jak

zatrzeszczały jej żebra.

– Właściwie czuję się dobrze. Tylko trochę dziwnie. Ale… chyba

można się było tego spodziewać. Przeżyłam trafienie śmiercionośną klątwą.

– Którą rzucił na ciebie Alistair – podkreśliła Briony. Nie potrafiąc

pohamować ciekawości, dodała: – Tuż przedtem, zanim… go pocałowałaś.


Isobel powiedziała drżącym głosem:

– Ja go nie tylko pocałowałam, Briony. Rzuciłam na niego klątwę.

Zszokowana Briony cofnęła się gwałtownie. Nie musiała pytać, co to

była za klątwa. Przypomniała sobie, jak Alistair odsunął się od Isobel,

i wyraz przerażenia na jego twarzy.

– Ale przecież zamierzamy zniszczyć turniej. Nie powinnaś…

– Widziałaś, w jakim stanie był Alistair, odkąd pojawił się jego brat.

Wiesz, jaki Alistair jest potężny. Zrobi, co w jego mocy, by powstrzymać

nas przed unicestwieniem turnieju. A zatem… musiałam podjąć decyzję.

Isobel zdecydowała się stanąć po stronie Briony – nawet po jej

zdradzie, kłótniach i roku zerwanej przyjaźni. Briony ścisnęło się gardło ze

wzruszenia i wdzięczności. Przełknęła z wysiłkiem.

– Więc on już nie żyje? – szepnęła.

– Jeszcze nie. To bardzo powolna śmierć, ale nie będzie w stanie jej

powstrzymać. I nie żałuję tego, co zrobiłam. Musiałam tak postąpić.

Nawet jeśli w głosie Isobel brzmiało zdecydowanie, wyraz jej twarzy

mówił Briony coś innego. Isobel przygryzała usta, na jej policzkach

wystąpiły czerwone plamy. Rzucenie tej klątwy na Alistaira musiało dużo

ją kosztować.

– Przepraszam cię – rzekła Briony. Przeprosiła już wcześniej, w Zamku,

lecz teraz wydawało się to czymś innym. – Za wszystko, co musiałaś

zrobić. Gdybym nie wywierała na ciebie presji, żebyś została mistrzynią,

nie musiałabyś w ogóle zmagać się z tym wszystkim.

– Wiem – powiedziała Isobel tak cicho, że Briony ledwie ją usłyszała. –

Ja też cię przepraszam. Za to, że nie wierzyłam ci, że można na zawsze

skończyć z turniejem.

Briony pragnęła zapytać, czy się pogodziły. Czy mogłyby znów być

przyjaciółkami. Ale Isobel dopiero co niemal cudem uniknęła śmierci.


Zdradziła chłopaka, który bardzo wiele dla niej znaczył. Nadszarpnięta

przyjaźń mogła zaczekać.

– Pójdziesz z nami? – spytała.

Isobel spróbowała podnieść się z łóżka, ale jeszcze bardziej zbladła

i opadła z powrotem na plecy.

– Ee… chyba nie zdołam. Jeszcze nie.

– Wobec tego zaczekamy na ciebie – powiedziała szybko Briony.

Ale Finley odkaszlnął znacząco. Briony odwróciła się i zobaczyła, że

odsunął na bok szafkę i otworzył drzwi, za którymi widać było boczną

alejkę.

– Reporterzy – przypomniał z naciskiem. – Reid zyskał dla nas czas,

żebyśmy mogli wyjść, pamiętasz?

Miał rację. Ale nie chciała zostawić Isobel, nawet jeśli Reidowi uda się

powstrzymać paparazzich.

– Idź – ponagliła ją Isobel. – Spotkam się z wami później.

Briony wyjęła kamień z zaklęciem Róża Kompasowa i wcisnęła go

w dłoń Isobel.

– Dzięki temu zdołasz nas odszukać.

– Dzięki – odrzekła Isobel ze słabym uśmiechem. – A teraz już idź.

Poradzę sobie.

Na zewnątrz niebo było zauważalnie jaśniejsze wskutek śmierci

Elionor. Jego błękit i czerwień Krwawej Zasłony stapiały się w upiorny

fiolet, który zalewał kamienny bruk i budynki dziwnym purpurowym

blaskiem. Briony i Finley uciekli bocznymi uliczkami właściwego

Ilvernath, używając tej odrobiny magii, jaka im pozostała, by się

zamaskować, dopóki nie wymknęli się przez dziurę w wewnętrznej

Krwawej Zasłonie. To, że mogli tak po prostu przejść przez ścianę

półprzezroczystej czerwieni, nadal wydawało się im czymś nienaturalnym.


– Jeżeli wewnętrzna Krwawa Zasłona jest uszkodzona, pozostaje tylko

kwestią czasu, zanim teren turnieju zaroi się od reporterów i poszukiwaczy

klątw – zauważył Finley, gdy wędrowali przez zarośla.

Żadne z nich nie pragnęło wrócić do ruin Klasztoru, więc skierowali się

w stronę gór. Do Wieży.

– I zjawi się też agentka Yoo – dodała z powagą Briony. – Nie sądzę, by

rządowi spodobało się cokolwiek z tego, co się tutaj dzieje.

Ponieważ była związana zaklęciem Przysięga Dyskrecji, nie mogła

powiedzieć Finleyowi, że rząd chce zbadać ich wysoką magię. Ale on i tak

przytaknął kiwnięciem głową.

– Ja również nie sądzę – przyznał. – Chcą kontrolować klątwę. Ale to

nie zmieni tego, co musimy zrobić.

Zbliżali się do gór. Byli niedaleko miejsca, w którym połączyli Miecz

i Jaskinię. Stało się to kilka godzin temu, jednak mieli wrażenie, jakby

minęło kilka dni. Briony nie mogła się doczekać, kiedy ujrzy nad

wierzchołkami drzew wspaniałą iglicę Wieży. Nie mogła się doczekać,

kiedy ponownie napełni magią swoje pierścienie zaklęć i w końcu trochę

się prześpi. Finley szedł przed nią, wciąż trzymając w dłoni kamień zaklęć

Elionor. Wiedziała, że on także potrzebuje odpoczynku. To był długi

i straszny dzień.

Wtedy odezwał się za nią głos:

– Briony.

Ten głos przez ostatnich siedemnaście lat podnosił Briony na duchu, ale

teraz napełnił ją poczuciem winy.

Odwróciła się szybko, niemal bez tchu, i napotkała oskarżycielski

wzrok Innes. Była to tylko ułuda; przy konturach sylwetki migotała magia.

Mimo to widok siostry wstrząsnął Briony. W pewnym sensie wiedziała, że


ta chwila nadejdzie, odkąd on i Finley wylądowali na miejskim placu,

i uświadomiła sobie, jak bardzo cały turniej został uszkodzony.

Lecz to nie znaczyło, że była na to gotowa.

– Będę jutro w Wieży. – Głos Innes brzmiał chłodno. Wyglądała na

starszą i poważniejszą. Czarne włosy miała obcięte tak, że sięgały tylko tuż

za podbródek. Lewą dłoń ukryła w rękawiczce, zaś na prawej miała

mnóstwo pierścieni zaklęć. – Jeśli nadal ci na mnie zależy, spotkasz się tam

ze mną. Musimy porozmawiać.

Chwilę później czar iluzji zamigotał i zniknął.

To była tylko magia, nic więcej. Ale to nie miało znaczenia – przekaz

Innes był jasny.

Ich rodzina – a być może wszystkie rodziny – wiedziała, co zrobiła

Briony, by zostać mistrzynią. A dzięki Filarowi wiedzieli też, co ona

i pozostali uczynili później turniejowi.

I wkrótce oszacują skutki.


ISOBEL MACASLAN

„Nie napisałem tej książki dla rozrywki. Napisałem ją, żeby ujawnić

prawdę. Ktoś musi”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

sobel było zimno. Jej serce nie biło. Płuca nie oddychały. Na powiekach

I ciążyło znużenie, ale chociaż pół godziny temu się obudziła, przerażała

ją myśl o ponownym zaśnięciu. Nigdy jeszcze nie czuła się tak słaba
i wyczerpana. Bała się, że jeśli znów zapadnie w sen, może już nigdy

więcej się nie obudzić.

Zadrżała pod flanelowym kocem Reida MacTavisha i szczelniej się nim

okryła. Briony i Finley wyszli, więc została sama z wytwórcą klątw na

zapleczu jego sklepu.

– Czy dzieje ze mną coś złego? – wyszeptała. – Nadal umieram?

– Niezupełnie – rzekł do niej Reid. Pochylił się do przodu i pomachał

palcami przy łańcuszku jej naszyjnika. Wiszące na nim dwa świecidełka,

medalion i pierścień, zadzwoniły o siebie. – Pancerz Karalucha zapobiegł

śmierci, ale nie jest zaklęciem. Inaczej twoja rodzina zamówiłaby go

u wytwórcy zaklęć, a nie u mnie.

– To klątwa – powiedziała, czując się głupio, że wcześniej nie zdała

sobie z tego sprawy. Dotychczas myślała, że jej ojciec odwiedził wtedy

Reida, ponieważ chciał mieć pretekst, by poprosić go o sponsorowanie

Isobel, a nie dlatego, że do wykonania Pancerza Karalucha był potrzebny

wytwórca klątw. – Ale przecież obserwowałam cię, gdy ją wytwarzałeś. Nie

złożyłeś żadnej ofiary.

– Istotnie, nie. Ty złożyłaś ofiarę, kiedy rzuciłaś klątwę.

Dłoń Isobel odruchowo powędrowała ukradkiem do jej piersi, do serca.

Rozmawiając z Briony, nie chciała jej niepokoić, jednak ten bezruch

serca… ten chłód… Cokolwiek się z nią stało, przerażało ją.

– Więc co mi jest? – spytała słabym głosem.

– Pancerz Karalucha wywiera odmienny negatywny wpływ na każdą

osobę. Jak się czujesz?

– Okropnie. Jak… – Przełknęła nerwowo. – Jak trup. – Wzięła głęboki

wdech, ale tylko z nawyku. Jej ciało nie potrzebowało powietrza. –

Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym, kiedy go wytwarzałeś?

– Zakładałem, że wiesz. To czar twojej rodziny, prawda?


Isobel odwróciła się i przycisnęła policzek do poduszki. Wprawdzie

odkąd Macaslanowie wybrali ją na mistrzynię, spędzała z nimi więcej

czasu, ale wcześniej nie znała ich zbyt dobrze. Wstydziła się do tego

przyznać. Po tym, jak cały świat zwrócił się przeciwko niej, rozpaczliwie

pragnęła znaleźć własne miejsce, a rodzina ojca przyjęła ją serdecznie.

Właśnie dlatego ojciec mógł zawsze tak łatwo posługiwać się rodziną, by

nagiąć córkę do swej woli – ponieważ Isobel wiedziała, że jeśli ona

odwróci się plecami do Macaslanów, oni uczynią to samo wobec niej.

Zamiast odpowiedzieć, spytała tylko:

– Czy to nieodwracalne?

– Nie wiem. Twój stan być może się poprawi. Ale może się też

pogorszyć.

Isobel nie chciała się nad tym zastanawiać, więc spytała o inną klątwę:

– Ile czasu pozostało Alistairowi?

– Klątwa Uścisk Kostuchy zabija po trochu wraz z każdym

popełnionym występkiem. Jeśli chodzi o Alistaira Lowe’a… – Reid

wzruszył ramionami. – Dałbym mu kilka dni.

To było niesprawiedliwe. Bez względu na to, co świat myśli

o Alistairze, nie jest on potworem.

– Och, nie rób takiej ponurej miny. Ostatecznie przecież to jego klątwa

niemal cię zabiła – dodał Reid. – Ale muszę powiedzieć… Imponuje mi, że

rozwiązałaś swój mały problem. Wytworzenie klątwy Uścisk Kostuchy

wymaga poważnej ofiary. Jak zdołałaś tego dokonać?

Isobel wzdrygnęła się na to wspomnienie sprzed niespełna doby. Ocaliła

Alistaira tylko po to, by go zabić.

– Alistair – powiedziała schrypniętym głosem.

O dziwo, na twarzy Reida pojawił się uśmiech.


– To musiało być to. Drugie pęknięcie. Kiedy Alistair poświęcił siebie

dla magii innej mistrzyni, rozbił część wzorca.

Isobel słyszała, jak Briony wspomniała coś o wzorcach i klątwie, mimo

to nie zrozumiała słów Reida. I co więcej, nie pojmowała, dlaczego w jego

oczach pojawił się błysk zaintrygowania. Wytwórca klątw przysunął się

z krzesłem bliżej do brzegu jej łóżka.

– Opowiedz mi o tym, jak to się wydarzyło – rzucił piskliwym,

podekscytowanym głosem.

Lecz Isobel nie chciała ponownie ożywić w pamięci tej sceny.

– Wolałabym nie – odparła.

– Pomagam Briony i Finleyowi rozwiązać sprawę – rzekł Reid

poirytowanym tonem. – To oznacza, że muszę być dobrze poinformowany.

A wiem o tej klątwie więcej niż ktokolwiek.

Isobel przyjrzała mu się uważnie. Wcześniej popełniła błąd – straszliwy

błąd – nie wierząc Briony. Ale chociaż Briony ufała Reidowi, Isobel nie

była pewna, czy podziela jej zaufanie. Twarz MacTavisha przybrała wrogi,

chciwy wyraz, jaki Isobel widywała u ojca, ilekroć mówił o niej jako

o mistrzyni.

Zerknęła nerwowo na drzwi, żałując nagle, że Briony i Finley zostawili

ją samą.

– Nawet jeśli jesteś wytwórcą klątw – powiedziała sztywno – nie

rozumiem, skąd miałbyś wiedzieć o turnieju więcej niż my czy nasze

rodziny. Skąd? To my jesteśmy wewnątrz niego.

Reid nachylił się bliżej. Tak blisko, że poczuła jego wodę kolońską

o zapachu szałwii, dostrzegła drobną bliznę pod okiem, cienką jak ostrze

brzytwy i pochodzącą sprzed lat. Nie zamierzała dać się zastraszyć komuś

tylko dlatego, że używa taniej kredki do oczu i nosi czarne ubrania, mimo

to ogarnął ją niepokój.
– Byłem wewnątrz niego. Jak myślisz, kto podsunął Briony myśl, że

turniej można unicestwić? – zapytał i od jego zimnego tonu Isobel przebiegł

dreszcz. – Jak myślisz, kto uczynił Grieve’a tak potężnym? Kto poddał ci

pomysł odszukania Alistaira Lowe’a? Wiesz, księżniczko, że klątwa Pustka

I Nicość nigdy by nie podziałała.

Krew w żyłach Isobel, i tak już lodowata, jeszcze bardziej zlodowaciała.

Czy Reid ją oszukał? Podstępem doprowadził ją do Alistaira?

Zerknęła na pierścienie zaklęć na swojej dłoni. Ale kilka czarów, jakie

sobie zostawiła, nie sprostają arsenałowi wytrawnego wytwórcy klątw,

gdyby doszło do prawdziwej walki.

Tak więc zręcznie sięgnęła przed siebie i chwyciła dłoń Reida.

Zaskoczony, szarpnął się do tyłu, lecz zanim wyrwał rękę z uścisku,

z pierścienia Isobel wydobyło się zaklęcie Magiczny Pocałunek. To była

ostatnia porcja zawartej w pierścieniu magii, zanim będzie musiał

ponownie zostać napełniony; jego kamień zamigotał i ściemniał. Reid

zesztywniał, gdy na wewnętrznej stronie jego nadgarstka pojawił się biały

ślad w kształcie ust Isobel.

Do jej umysłu wpadły, jedna po drugiej, myśli Reida z ostatnich kilku

chwil, dotyczące sekretów, które ukrywał.

I wtedy nieruchome serce Isobel ścisnął skurcz. Gwałtownie puściła

dłoń wytwórcy i odsunęła się od niego najdalej, jak zdołała. Musiała uciec,

ostrzec Briony i Finleya. Wszystkim mistrzom groziło niebezpieczeństwo –

i to nie dlatego, że zagrażali sobie nawzajem.

– To ty napisałeś książkę – syknęła. – Nie któryś z Grieve’ów, lecz ty.

Dlaczego?

Na twarzy Reida pojawiła się wściekłość. Wytwórca klątw złapał Isobel

za przedramię tak mocno, że wbił paznokcie w jej skórę, i szarpnął

dziewczynę do przodu. Isobel rozważyła, czy nie zawołać o pomoc, ale


wyczuła opadającą magiczną osłonę, która zamknęła ich oboje w pokoju za

aksamitnymi kotarami. Ogarnęło ją przerażające przeczucie, że tylko jedno

z nich wyjdzie stąd żywe.

– Dlatego że gdy turniej się rozpadnie i reszta was umrze – warknął –

wysoka magia, którą wasze rodziny gromadzą od tak dawna, stanie się

widzialna dla każdego. I to ja przejmę nad nią kontrolę.


ALISTAIR LOWE

„W głębi duszy uważam, że niektórzy ludzie nie chcą, aby ich historie

miały szczęśliwe zakończenia”.

– TRAGICZNA TRADYCJA

dy bracia podeszli bliżej, owionął ich zimny podmuch wiatru

G październikowego poranka. Wykuta z żelaza brama otworzyła się

ze skrzypieniem, wpuszczając ich na teren posiadłości Lowe’ów.


Pierwszy z nich wziął głęboki wdech i mrużąc oczy, spojrzał w słońce,

jakby nie widział go od dawna. W poranek taki jak ten został zdradzony,

a potem była tylko ciemność.

Drugi zadrżał na wspomnienie swojego pobytu w tym miejscu,

niezliczonych godzin spędzanych w odosobnieniu w ciemnych wnękach.

Celem żmudnej nauki, jaką pobierał, i wszystkich opowiadanych mu

przerażających historii było uczynienie z niego śmiercionośnej broni.

Teraz obydwaj bracia – ten, którego się pozbyto, i ten, którego

złamano – z kamieniami klątw w kieszeniach i z gniewem w sercach

powrócili do domu.

Ale gdy przechodzili bramę, Alistair Lowe się zawahał.

– Jesteś pewien? – szepnął Hendry.

Alistair nigdy w życiu niczego nie był bardziej pewien. Całe

dzieciństwo upłynęło mu w strachu przed potworami, które groziły, że będą

go torturować, pożrą go albo porwą. Nigdy nie uświadomił sobie, że

największe zło znajduje się wewnątrz tej posiadłości, a nie na zewnątrz.

Nocne koszmary nie nauczyły go lęku przed mrokiem.

Nauczyły go, jak stać się mrokiem.

Chociaż dotychczas podlegał ścisłym regułom starodawnej magii

turnieju, wszedł swobodnie na teren rodzinnej posiadłości. Tkanka turnieju

się rozpadała.

A jego kres będzie także kresem Hendry’ego.

– Jestem pewien – odpowiedział Alistair. – Ale ty wciąż masz wybór.

Nie musisz tego robić.

Hendry popatrzył spokojnie na ponurą rezydencję.

– Muszę się z nimi zobaczyć. Muszę usłyszeć od nich, dlaczego tak ze

mną postąpili.
– Przecież wiesz dlaczego.

Hendry westchnął.

– Chyba muszę to jednak usłyszeć.

Nawet stojąc przy wejściu do domu, Alistair nie potrafił sobie

wyobrazić stanięcia twarzą w twarz z rodziną. Gdy pogodził się z tym, że

zginie podczas turnieju, nie sądził, że kiedykolwiek jeszcze będzie musiał

ich zobaczyć.

W jednej ręce kurczowo ściskał pierwszą stronę gazety „Wieczór

Ilvernath”. Ale jego dłoń nie wyglądała tak jak zwykle. Koniuszki palców

zbielały jakby od mrozu, co było objawem krążącej w nim klątwy, która

zabijała swoje ofiary powoli, a nie natychmiast. I z pewnością zabije jego –

Alistair wystarczająco pomagał Isobel w studiowaniu działania tego czaru,

by pojmować jego moc.

Większą część strony zajmowało olbrzymie zdjęcie. Klęczący Alistair

trzyma w ramionach bezwładną i na wpół martwą Isobel, ich usta są

złączone w pocałunku. Widocznie zaklęcie Briony ominęło aparat

fotograficzny któregoś z reporterów. Musiał być zachwycony, kiedy

wywołał film i pojął, że jego zdjęcie trafi na pierwszą stronę gazety.

Alistair zgniótł papier w pięści. Napłynęła do niego gwałtowna fala

emocji: lęku, straty i najsilniejsze ze wszystkich poczucie zdrady. Niemal

oddał życie, żeby ocalić Isobel, i żeby mogła udoskonalić klątwę. Nigdy nie

przypuszczał, że sam stanie się jej ofiarą.

Zmusił się, by odwrócić wzrok od zdjęcia przedstawiającego jego

wyrok śmierci, i cisnął szmatławiec na ziemię.

– Ty wróciłeś… – Przełknął nerwowo. – Ale ja wkrótce umrę.

– Nie pozwolę ci umrzeć – powiedział Hendry.

Położył dłoń na ramieniu brata i ścisnął je.

„Ale ja pozwoliłem, abyś umarł” – pomyślał Alistair z poczuciem winy.


„Nie” – skorygował sam siebie. Nie ponosił winy za to, co stało się

z Hendrym. Winni byli ludzie, którzy przebywali teraz w tym domu,

niczego nie podejrzewając.

– Jesteś pewien, że właśnie tego chcesz? – zapytał Hendry’ego. –

Porozmawiać z nimi?

Brat jakoś zbyt długo zwlekał z odpowiedzią. Alistair odwrócił się ku

niemu i zobaczył, że Hendry ma policzki mokre od łez. Gdy Hendry otarł je

dłonią, ruchowi temu towarzyszyła rozmazana czerwona smuga wysokiej

magii.

– Nie – wyszeptał.

– Więc mówię, że tego nie zrobimy – rzekł Alistair.

Ruszył jak burza przed bratem alejką, którą obaj tak dobrze znali. Gdy

szli, podśpiewywał cicho.

„Oni uśmiechają się jak gobliny”.

Zbliżyli się do drzwi frontowych wrót. Były dwa razy wyższe od nich,

zrobione z sękatego drewna, z wyrzeźbionymi na powierzchni węzłami,

które układały się w kształt twarzy z ustami otwartymi w niemym krzyku.

„Są bladzi niczym zaraza i milczący jak duchy”.

Wemknęli się do holu. Na ścianach wisiały portretów przodków.

Hendry wyczarował nóż i wbił go w najbliższy portret rodzinny, prosto

w twarz ich babki. Pociągnął magicznym ostrzem w dół, pozostawiając

jakby ślad pazura, i rozdarł wizerunki ich matki, wujów i zmarłej ciotki

Alphiny.

„Rozedrą ci gardło i wyssą duszę”.

W salonie natrafili na niewyraźnie widoczną kobiecą postać, siedzącą

w tym samym miejscu, w którym wręczyła Alistairowi rodzinny dar.

Wrzasnęła tak głośno, że stado wron za drzwiami zakrakało i poderwało się

do lotu.
Alistair Lowe się uśmiechnął, a biel klątwy Uścisk Kostuchy popełzła

trochę wyżej po jego skórze. Pod koniec tego poranka miał dłonie białe od

zbrodni i czerwone od krwi.

Wszystkie opowieści o rodzinie Lowe’ów były prawdziwe.


PODZIĘKOWANIA

Powieść Wszyscy jesteśmy łotrami zaczęła się w lecie 2017 roku jako pełen

pasji projekt dwóch przyjaźniących się osób, jednak od tamtego czasu wielu

innych ludzi pomogło nam w uczynieniu tej opowieści o przerażającym,

pokręconym śmiertelnym turnieju tym, czym jest dzisiaj.

Po pierwsze, nasze agentki: Kelly Sonnack i Whitney Ross – ogromnie

wam dziękujemy za cały wasz entuzjazm, wskazówki i pracę, jaką

włożyłyście w tę książkę. Przez ostatnich kilka lat stałyśmy się

czteroosobową drużyną i byłyśmy przeszczęśliwe, mogąc z wami

współpracować.

Dziękujemy cudownemu zespołowi wydawnictwa Tor Teen, w tym: Ali

Fisher, naszej redaktorce, której znakomite notatki, rozmowy telefoniczne

i spostrzeżenia wniknęły w samo krwawiące serce tej historii i wniosły

w nią życie; Devi Pillai, która od początku była naszą zwolenniczką

i orędowniczką; Melissie Frain, która pierwsza dostrzegła potencjał w tej

opowieści o miasteczku Ilvernath i jej niegodziwych bohaterach; Kristin

Temple, której bystrość i wsparcie dostarczały nam inspiracji. Jesteśmy też

nadzwyczaj wdzięczni Saracieai Fennel i Giselli Gonzalez, znakomitym

specjalistkom od reklamy, oraz Anthony’emu Parisi, którego kreatywność

i nowatorskie pomysły zawsze nam imponują. Dziękujemy również

Fritzowi Foy’owi, Tomowi Doherty’emu, Isie Caban, Andrew Kingowi,


Eileen Lawrence, Sarah Reidy, Lucilli Retino, Melanie Sanders, Jimowi

Kappowi i Heather Saunders.

Dziękujemy Amandzie, Melody, Grace i Margaux, pierwszym

czytelniczkom, które wniosły nieoceniony wkład w nadaniu wiarygodności

naszym nikczemnym bohaterom i ich światu. Dziękujemy grupie

czytelniczej Cult – w tym Kat, Janelli, Marze, Axie, Meg, Akshaya’i,

Maffy, Erin, Tarze, Katy, Ashley, Caribel i Alex – za to, że od początku

dodawałyście nam otuchy. I Rory’emu – za to, że jest przyjacielem, który

zawsze nas rozumie.

Dziękujemy Willowi Staehle’mu i Lesley Worrell za zaprojektowanie

pięknej okładki i obwoluty.

Benowi i Trevorowi dziękujemy za to, że przez cztery bite lata

cierpliwie wysłuchiwali naszej nieustannej gadaniny o tej opowieści.

I ostatnie, szczególne podziękowania dla wszystkich naszych

czytelniczek i czytelników. To wasz zapał i wsparcie umożliwiły powstanie

tej powieści – i innych naszych książek. Nie możemy się doczekać, kiedy

przeczytacie dalszy ciąg, ale do tej pory powinniście już wiedzieć, że łotry

zazwyczaj dostają to, na co zasłużyły.☺


Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

ALISTAIR LOWE

ISOBEL MACASLAN

GAVIN GRIEVE

BRIONY THORBURN

ALISTAIR LOWE

ISOBEL MACASLAN

GAVIN GRIEVE

BRIONY THORBURN

ALISTAIR LOWE

GAVIN GRIEVE

BRIONY THORBURN

ISOBEL MACASLAN

GAVIN GRIEVE

ALISTAIR LOWE

ISOBEL MACASLAN

BRIONY THORBURN

ISOBEL MACASLAN

GAVIN GRIEVE

ALISTAIR LOWE

BRIONY THORBURN

ALISTAIR LOWE

ISOBEL MACASLAN

GAVIN GRIEVE
ALISTAIR LOWE

BRIONY THORBURN

ISOBEL MACASLAN

GAVIN GRIEVE

BRIONY THORBURN

ALISTAIR LOWE

ISOBEL MACASLAN

BRIONY THORBURN

ALISTAIR LOWE

ISOBEL MACASLAN

GAVIN GRIEVE

ALISTAIR LOWE

ISOBEL MACASLAN

BRIONY THORBURN

GAVIN GRIEVE

ALISTAIR LOWE

BRIONY THORBURN

ISOBEL MACASLAN

BRIONY THORBURN

GAVIN GRIEVE

ALISTAIR LOWE

GAVIN GRIEVE

BRIONY THORBURN

ISOBEL MACASLAN

GAVIN GRIEVE

BRIONY THORBURN

ISOBEL MACASLAN

ALISTAIR LOWE
PODZIĘKOWANIA

You might also like