Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 86

Jean-Baptisté Botili

ŻYCIE SEKSUALNE IMMANUELA KANTA

Z
T, I.
UL, J. B.
IE

343830
ŻYCIE SEKSUALNE IMMANUELA KANTA
Jean-Baptiste Botul

ŻYCIE SEKSUALNE IMMANUELA KANTA

przełożyła Maryna Ochab

słowo/obraz terytoria Gdańsk 2002


Tytuł oryginału: La Vie sexuelle d’Emmanuel Kant
Projekt typograficzny: Stanisław Salij
Redakcja i korekta: Małgorzata Jaworska
Skład: Piotr Górski
Druk i oprawa: Drukarnia Wydawnictw Naukowych, ul. Żwirki 2,
90-450 Łódź

© Copyright by Mille et une nuits, departament des éditions Fayard, 1999

wydawnictwo slowo/obraz terytoria


80-244 Gdańsk, uL Grunwaldzka 1V3
tek (058) 3414413, tel/foc (058) 345 47 07
e-maik slowv-obraz@teiytoriaxom.pl
www.slowv-obraz.teiytoriaxom.pl

ISBN 83-88560-53-0
Spis treści

Frédéric Pagès Przedmowa-------------------- 7


Nota o wydaniu i przekładzie............................................. 11
Podziękowania..................................................................... 12

Zycie seksualne Immanuela Kanta

Pogawędka pierwsza. Kochać Królewiec.......................... 15

Pogawędka druga. Maria-Szarlota.................................... 25

Pogawędka trzecia. Czy filozof powinien się żenić?........31

Pogawędka czwarta. Głowa pełna świerszczy................... 43

Pogawędka piąta. Pot, ślina, sperma................................ 55


Krople mózgu (55)
0 brukaniu samego siebie (58)
Sperma i pneuma (60)

Pogawędka szósta. Naga rzecz sama w sobie.................... 63


Wzniosłość i sprośność (63)
Prawda bez osłonek (66)

Pogawędka siódma. Coito ergo sum................................. 69


Dzieci Kanta (72)
Pogawędka ósma. Dzień i noc............................................75
Powrót Marii-Szarloty (79)

Elementy biografii______________............. 81
PRZEDMOWA

Niniejszy tekst, po raz pierwszy przedstawiany fran­


cuskiej publiczności, należy do późnych dziel Jean-Bap-
tiste Botula, napisanych po roku 1937, w okresie, o któ­
rym niewiele wiadomo.
Chodzi o cykl pięciu wykładów, które J.-B. B. wygło­
sił w Paragwaju w maju 1946 roku, zapewne od 10 do
15, na rok przed śmiercią. Okoliczności owych prelekcji
wolno uznać za niezwykłe. Publiczność Botula składała
się wyłącznie z niemieckich emigrantów, którzy założy­
li kolonię nazwaną mianem Nueva Königsberg. Byli wiel­
bicielami Kanta i żyli na sposób filozofa z Królewca.
W większości pochodzili z tego miasta, które porzucili
pod ulewą ognia i pocisków w maju 1945 roku, kiedy to
Armia Czerwona zdobyła dawną stolicę Prus Wschod­
nich, by uczynić z niej Kaliningrad. Po pełnej niewiary­
godnych przygód, tragicznej wędrówce, którą niestety
nie zainteresował się żaden historyk, blisko setka ro­
dzin owych uciekinierów znalazła schronienie w Para­
gwaju i — półtora wieku po śmierci Kanta — założyła
kolonię. Według nielicznych świadków, którzy odwiedzili
Nueva Königsberg, Niemcy ci ubierali się jak Kant, je­
dli i spali jak Kant, i co dzień po południu odbywali tę
samą legendarną przechadzkę w scenerii wiernie od­
twarzającej ulice Królewca. Jest prawdopodobne, że

(7)
PRZEDMOWA

Botul usłyszał o tej transcendentalnej wspólnocie, kie­


O pobycie dy bawił w Argentynie1. Nie wiadomo, jak owi dziwaczni
w Argentynie
por. F. Pagès, emigranci, zwani niekiedy „kantowskimi fundamenta­
Sur un
fragment peu listami”, przyjęli opowieści Botula o życiu seksualnym
connu de J.-B.
Botul, wyd.
Kanta.
Pluriel, 1998. Czy Botul zdołał wygłosić pełny cykl wykładów? Dla
O życiu Jean-
-Baptiste przyszłości Nueva Königsberg sprawa miała zasadnicze
Botula por.
Elementy znaczenie. Mówiąc po prostu, gdyby Kant żył w absolut­
biografii.
nej czystości, to neokantowska społeczność, która po­
stanowiłaby narzucić sobie regułę abstynencji, musia-
laby zniknąć z powierzchni ziemi wskutek naturalnego
wygaśnięcia. Ale z drugiej strony, gdyby wykładowca
odkrył, że Kant miał jakieś życie płciowe, to przyniósł­
by uszczerbek złotej legendzie Mistrza i zostałby oskar­
żony o rewizjonizm. Botul odważnie stawił czoło dyle­
matowi. Najżywszy niepokój budziła w nim reakcja nie
tyle bezpośredniego audytorium, ile Francji, przede
wszystkim Sorbony. Nie bez powodu: nieliczni akade­
micy, do których rąk trafił ten tekst, nie ukrywali za­
skoczenia i dezaprobaty. Profesor Sorbony Victor Del-
bos, światowej sławy znawca Kanta, postanowił zerwać
stosunki ze swoim dawnym uczniem, co mu oświadczył
w liście, w którym oskarżył go o „kalanie imienia jed­
nego z największych geniuszy w dziejach ludzkości”.
Prawda, że neokantyzm był wtedy na Sorbonie bar­
dzo rozpowszechniony, a nawet dominujący. Ani mark­
sizm, ani egzystencjalizm, ani Heidegger, ani psycho-

(8)
PRZEDMOWA

analiza nie zdobyły jeszcze praw obywatelskich na wy­


dziale filozofii. Kant stanowił idealne ramy dla myśli,
punkt zbieżny dla najrozmaitszych odcieni republikań­
skiego i laickiego racjonalizmu. „Porwałem się na ge­
niusza, który runął i przywalił mnie swoim ciężarem” —
skarży się Botul w liście do swojej przyjaciółki Fernan-
dy B. Zęby jej uzmysłowić, jak wielkie znaczenie mają
prowadzone przezeń badania, pisał: „Zycie seksualne
Kanta to dla mnie jedna z najpoważniejszych kwestii
metafizyki zachodniej”2. Parę lat później zwierzy! się List z 1 maja
1932.
tej samej korespondentce, że „seks Kanta jest królewską
drogą wiodącą do poznania kantyzmu” i że pozwolił mu
odczytać Krytykę czystego rozumu jako „dramat i au­
tobiografię”. Wypada żałować, że Uniwersytet nie do­
cenił tego nowego odczytania, burzącego całą naszą wi­
zję kantyzmu, i skazał Botula na wzgardliwe milczenie,
które najwyższy czas dzisiaj przerwać. Ale to już inna Botulizm
w sensie
historia, dotycząca zatajenia botułizmu przez myśl filozoficznym
przez długi
współczesną3. czas mylono
z botulizmem
w sensie
* medycznym -
groźną
chorobą
wywołaną
Pora teraz zostawić czytelnika sam na sam z tym bul­ zarazkiem
botulus (po
wersującym tekstem. Zdolności analityczne i teoretycz­ łacinie -
kiszka),
na zuchwałość Botula są tutaj w swojej genialności po­ występującym
zwłaszcza
rażające. Starożytni wierzyli, że najwybitniejsi ludzie
w nieświeżej
zyskują nieśmiertelność w postaci gwiazd błyszczących wędlinie.

(9)
PRZEDMOWA

przez wieczność. Dzięki Botulowi tak się stało z filozo­


fem z Królewca, z tym że po lekturze Życia seksualnego
Kantowską gwiazdę należy wyobrażać sobie nie w po­
staci słońca, lecz zatrważającej czarnej dziury.

Frédéric Pagès
Nota o wydaniu i przekładzie

Prelekcje zostały napisane i wygłoszone w języku


mieszkańców Nueva Königsberg, to znaczy po niemiec­
ku. Tekst następnie przetłumaczono na hiszpański, póź­
niej na angielski, ale po dziś dzień żadnego z tych prze­
kładów nie odnaleziono. W gruncie rzeczy wypada mówić
o dwu tekstach oryginalnych: pierwsza wersja, zwana
„argentyńską” lub „Ur-Botul”, została zredagowana
przed wygłoszeniem, prawdopodobnie w Buenos Aires.
Druga, zwana „paragwajską”, to spisany przez małżon­
kę doktora Borowskiego tekst prelekcji. Pomiędzy dwie­
ma wersjami istnieją niebagatelne różnice. Wybraliśmy
do publikacji wersję „argentyńską”, zaznaczając frag­
menty rozmyślnie opuszczone przez mówcę. Pominięte
słowa lub cale zdania sygnalizujemy znakiem <...>.
Zachowaliśmy niektóre potoczne wyrażenia, by lepiej
oddać żywy charakter wykładu.
Podziękowania

Gorąco dziękujemy Towarzystwu Przyjaciół Jean-Bap-


tiste Botula za pozwolenie na swobodne korzystanie z ar­
chiwum filozofa.
ZYCIE SEKSUALNE IMMANUELA KANTA

Ten, kto obieca ludzkości, że ją


uwolni od niedoli seksu, będzie wita­
ny jak bohater.
Freud, list do Ernesta Jonesa
Pogawędka pierwsza

KOCHAĆ KRÓLEWIEC

Szanowni Państwo
Wyznaję, że kiedy doktor Borowski zaszczyci! mnie
zaproszeniem do waszej wspólnoty, wahałem się długo.
Nie jestem specjalistą od Kanta. Jego znakomite dzieło
mnie onieśmiela — zapuszczenie się w tę dżunglę napa­
wa człowieka lękiem. Niektórzy się na to porwali i tyle
ich widziano (śmiechy na sali). Tym większe były moje
skrupuły, że godząc się na wykład o życiu seksualnym
Kanta, miałem świadomość, iż popełniam świętokradz­
two. Cóż za czelność! Intymne życie filozofa! Kwestie
biografii są źle widziane — co najzupełniej normalne,
gdy kto głupio próbuje wyjaśnić dzieło myśliciela przy­
padkami jego życia. Nie to jest moim celem. Czy życie
filozofa ma jakiekolwiek znaczenie dla filozofii? Moi
profesorowie z Sorbony odpowiedzieliby zgodnym chó­
rem: „Nie!” 1 tego mnie nauczyli. Przygotowując się do
wykładu, słyszałem w głębi sumienia pełen wyrzutu glos:
„Jak śmiesz mówić o życiu płciowym Immanuela Kan­
ta, jak możesz mu poświęcać tyle uwagi?”

(15)
POGAWĘDKA PIERWSZA

A jednak pchany jakąś mroczną silą przyjąłem wasze


zaproszenie i zabrałem się do czytania wszystkich — nie­
licznych zresztą — dzieł, jakie życiu mędrca z Królewca
poświęcono. I doszedłem do zdumiewającego wniosku,
który chcialbym wam tutaj przedstawić. Ale na wstępie
pragnę zaznaczyć, że jakkolwiek szokujące i przykre mogą
się wydawać moje konkluzje, to w niczym nie umniejszają
one mego szacunku, ba, czci dla Immanuela Kanta, któ­
ry pozostaje dla mnie niezrównanym wzorem filozofa.

Nie udało się Seks Kanta, nie będąc bynajmniej tematem anegdotycz­
zidentyfikować
nym czy nieprzyzwoitym, jest królewską drogą, prowa­
autora tego
wiersza, dzącą nas do zrozumienia kantyzmu. Ale teraz przystąp­
prawdopodob­
nie poety my do rzeczy, gdyż — jak mówi poeta — „zapada zmierzch
latynoamery­
kańskiego. i wielki biały lampart wślizguje się w nasze sny”4.

W oryginale Dla wielu ludzi Kant uosabia obraz pére tranquilli fi­
po francusku -
„stateczny lozofii. Wiadomo, jak regularne były jego zajęcia, jak ba­
tatunio”.
nalne jego osiadłe życie. Nie opuszcza! swego zacnego
grodu, co doprawdy zdumiewające w czasach, kiedy wszy­
scy wielcy filozofowie — Wolter, Rousseau, Diderot, Hume
— byli zapalonymi podróżnikami, Europejczykami niesy­
tymi swego kontynentu. Tymczasem Kant siedział w Kró­
lewcu. Tam się urodził, tam pracował, tam umarł. Naj­
większe ówczesne uniwersytety niemieckie — Halle, Jena,
Erlangen, Mittau — proponowały mu katedrę filozofii.

(16)
KOCHAĆ KRÓLEWIEC

Zawsze odmawiał. Miał swoje przyzwyczajenia. Co dzień


lokaj Lampe budził go za pięć piąta, z wybiciem piątej
Kant siedział już za stołem, wypijał jedną lub dwie fili­
żanki herbaty, wypalał fajkę i przygotowywał się do wy­
kładów, które zajmowały mu cale przedpołudnie do dwu­
nastej z trzema kwadransami. Wychylał wtedy kielich
węgrzyna i o pierwszej siadał do obiadu. Po obiedzie szedł
na przechadzkę do twierdzy Friedrichsburg, zawsze tą
samą drogą, ochrzczoną przez miejscowych mianem „dro­
gi filozofa”. Nie potrzebowali dzwonnicy, żeby wiedzieć,
która godzina, bo oto przechodził filozof... 0 szóstej, po
lekturze dzienników, wracał do pracy w gabinecie, gdzie
stale utrzymywał temperaturę piętnastu stopni, przy czym
zawsze siadał tak, aby mieć przed oczyma wieże starego
zamku. Kiedy wybujałe drzewa nie pozwoliły mu cieszyć
się tym widokiem, ucierpiały na tym jego rozmyślania.
Około dziesiątej, kwadrans po tym, jak przestawał my­
śleć, szedł spać do sypialni, której okna pozostawały za­
mknięte przez okrągły rok. Rozbierał się i układał do snu,
wykonując szereg osobliwych gestów, aby przez całą noc
pozostać całkowicie przykrytym. Jeśli musial wstać za
potrzebą, trzymał się sznura zainstalowanego między łóż­
kiem a wygódką, by się nie potknąć po ciemku.
W rozgorączkowanej Europie wieku oświecenia, w cza­
sach szalejącej Rewolucji Francuskiej, którą przywitał
z entuzjazmem, Kant pozostał przykuty do tego miasta
nad Bałtykiem: Królewca! Wbrew niemieckiej tradycji

(17)
POCAWĘDKA PIERWSZA

„wielkiej podróży” (Kavaliertour), którą w XVIII stule­


ciu ilustruje Winckelmann, współczesny Kanta i jak on
Prusak, a pokolenie później wielki Goethe, Kant nigdy
nie był we Włoszech.
Wyruszał jedynie w „małą podróż” między domem
a dzwonnicą. Ta egzystencja bez wyrazu, bez dramatu,
na pozór bez kryzysu dotyczy najintymniejszej sfery oso­
by Kanta. Nigdy nie byl zakochany, do śmierci pozostał
kawalerem, nie miał kochanki ani żony. Należał do tych
wielkich ludzi, jak Newton czy Robespierre, którzy wo­
bec kobiecego ciała pozostawali niewzruszeni niczym
marmur. Nieprzekupni! Bezpłciowi...
Żadnej kobiety w domu Kanta, choćby służącej. Za to
wierny sługa Lampe, którego ponoć zwolnił, kiedy do­
wiedział się o jego ożenku... Kant, samotny elektron,
nie bywał u swego licznego rodzeństwa (z dziewięciorga
dzieci siodlarza Johanna-Georga Kanta i jego żony Anny-
-Reginy pięcioro osiągnęło wiek dojrzały). Nie odwie­
dzał nawet brata, Johanna-Heinricha, który byl pasto­
rem i pisał do niego żarliwe listy.
Powiedzmy otwarcie: dla biografów i amatorów przy­
gód Kant jest złym klientem. W odróżnieniu od Pitago­
rasa, o którym legenda mówi, że przeżył w pełni dwa­
dzieścia żywotów, Kant żył zaledwie raz.
Nie podzielam jednak zdania, że ta monotonna egzy­
stencja była wyrazem jałowizny filozofa. Przeciwnie,
chcialbym udowodnić, że ta banalność z wyboru jest

(18)
KOCHAĆ KRÓLEWIEC

nierozłączna z filozofią Kanta i filozofią w ogóle. Wyja­


śnię wam, dlaczego celibat nie jest bynajmniej jakąś
przygodną kwestią, lecz należy do istoty filozofii.
Taka teza może dzisiaj szokować. A przecież nigdy dość
pochwal dla roztropności filozofa, który stanowczo nie
chcial dzielić życia z kobietą. Można system Kantowski
podważać, można śmiać się z filozofa, ale w jednej spra­
wie Immanuel Kant musi budzić powszechny podziw:
tą sprawą jest jego celibat. Wszystkie Kantowskie tezy
są dyskusyjne z wyjątkiem tej jednej: filozof godny tego
miana się nie żeni.
Jeśli chodzi o życie seksualne, to proszę, byście się
powstrzymali od wszelkich uprzedzeń i nie osądzali go
pochopnie, a nawet w miarę możliwości nie osądzali go
wcale. Proszę, byście przyjęli postawę zalecaną przez
Spinozę w jego Traktacie politycznym’. „Nie płakać, nie
śmiać się, ale rozumieć”.

Kant nie żyl jak pustelnik: z dala od miasta, z dala od


epoki. Nie wyobrażajmy sobie, że byl wrogiem życia to­
warzyskiego, zamkniętym w wieży z kości słoniowej.
Podejrzewam, że biografowie wygładzili jego życie, po-
lakierowali filozofa, aby zamazać wszelkie plamy i chro­
powatości, utrwalając dla historii obraz starego mania­
ka. A przecież Kant żyl, zanim stal się sławny, to znaczy

(19)
POGAWĘDKA PIERWSZA

zanim skończył sześćdziesiąt lat! Jako jeszcze tylko


„magister” bywał w gospodach i grywał w bilard, cza­
sem do późna w nocy. Gdy został profesorem tytular­
nym i mógł sobie pozwolić na kupno domu i utrzyma­
nie służącego, lubił wydawać proszone obiady, które
ciągnęły się do późnego popołudnia. Chętnie bywał
w świecie i przyjmował zaproszenia od ludzi z najlep­
szego królewieckiego towarzystwa, którzy cenili sobie
6J. H. L. tego „miłego kompana”, jak go nazywa współczesny
Meierotto, cyt.
za: L. Brunn, świadek: „Nader żwawy i zabawny z niego starzec, praw­
Vie de
Meierotto, dziwy bon vivant w najszlachetniejszym sensie słowa.
Berlin 1802.
Równie dobrze trawi najcięższe dania, jak publiczność
A oto inne
świadectwo, źle filozofię, którą jej serwuje”*. Na kolacjach u księcia
Johanna
Bernouilli, i księżnej Keyserling, u których za miodu był precepto­
wyjęte z III
tomu jego rem, Kant miał prawo do honorowego miejsca, gdyż —
Voyages,
zapisane pod jak opowiada pewien świadek — „niemal zawsze trzymał
datą 1 lipca
1778 (Kant wodze rozmowy”. Mógł rozprawiać na każdy temat. Ra­
miał wówczas
dzono się go zresztą we wszystkich sprawach. W1774 roku
pięćdziesiąt
cztery lata): pewien uczony fizyk, któremu władze miejskie zleciły za­
„Ten słynny
filozof jest instalowanie na dzwonnicy kościoła Haberberger pierw­
w towarzystwie
tak ożywiony szego w Królewcu piorunochronu, pisze do naszego filozofa,
i sympatyczny,
tak wyrafino­ żeby zasięgnąć jego opinii. Kant jako ekspert od piorunów!
wany w sztuce
życia, że
niełatwo się *
w nim
domyślić
głęboko
medytującego Kant nie chcial opuszczać Królewca z jednego proste­
umysłu”.
go powodu, o którym mało się mówi. Miał tam bowiem

(20)
KOCHAĆ KRÓLEWIEC

sklep. Często wyobrażamy sobie naszego filozofa jako


akademika z regularną pensją i zabezpieczoną egzy­
stencją, niemal funkcjonariusza. Poważny błąd perspek­
tywy, oczywisty anachronizm!
Kant jako zastępca bibliotekarza dostawał niewielkie
uposażenie od władzy królewskiej. Ale jako profesor żył
na własnym rozrachunku. Samodzielny pracownik na­
ukowy, z całym związanym z tym ryzykiem! Lwią część
jego dochodów stanowiły honoraria płacone przez
uczniów. Jak nie było klientów, to nie było pieniędzy!
Kant działał jeszcze w ramach starego systemu, rodem
ze średniowiecza, kiedy nauczyciele akademiccy byli
opłacani przez swoich słuchaczy. Nie miało to nic wspól­
nego z naszym nowoczesnym uniwersytetem, ani nawet
z Uniwersytetem Berlińskim, który wiatach trzydziestych
XIX wieku zapewnił karierę i dobrobyt profesorowi He-
glowi. Kant uprawiał filozofię jako wolny zawód, niczym
lekarz lub adwokat. Zęby przyjmować klientów, potrze­
bował sali. Oto dlaczego uparcie dążył do tego, aby mieć
własny dom i urządzić w nim na parterze audytorium,
główne pomieszczenie i ośrodek Kantowskiego życia. To
narzędzie pracy można było zresztą wynajmować.
Niektórzy śmieją się z naszego filozofa, że narzekał
na hałaśliwych sąsiadów, zwłaszcza gdy zaczynali śpie­
wać, szczególnie zaś uskarżał się na więźniów, których
monotonne, a nie zawsze przyzwoite meiopeje dolaty­
wały zza krat więzienia. Kant napisał do władz miej­

(21)
POGAWĘDKA PIERWSZA

skich, aby ukrócić ten stan rzeczy... Rozśpiewani więź­


niowie, dobre sobie!
Pracował przecież w domu. Musial przygotowywać
i wygłaszać swoje wykłady w spokoju, z dala od zgiełku.
Jego dom był małym przedsiębiorstwem, zatrudniają­
cym dwóch pracowników: samego Kanta oraz lokaja
Lampego. Klientela składała się z młodych studentów
i z ludzi dojrzałych. W programie figurowały najrozma­
itsze przedmioty: geografia, poezja, artyleria, astrono­
mia. Zbyt często zapomina się o tym, że wcale nie na­
uczał głównie filozofii. To absurd robić z niego pierwszego
profesora filozofii! Kant nie jest pierwszym nowożyt­
nym filozofem, tylko ostatnim filozofem starego ustro­
ju. Swoje filozoficzne książki, owoc żarliwej namiętno­
ści albo terapii, pisał po godzinach. Bonzowie
uniwersyteccy przez długie lata uważali go za myśliciela
amatora. Kiedy przyszła sława — bardzo późno — Kant
nadal odgrywał chodzącą encyklopedię. Do siedemdzie­
siątego piątego roku życia, to znaczy póki miał siły, kon­
tynuował wykłady. Nie dostawał emerytury.
Cóż za mordęga! Zycie nie było łatwe. Niektórzy stu­
denci nie płacili. Innych, pozbawionych funduszy, a po­
leconych przez przyjaciół, musial uczyć za darmo.
Jak chłop przez okrągły rok przykuty do roli, Kant
nie mógł sobie pozwolić na wakacje. Dla syna skromne­
go rzemieślnika, pochodzącego z rodziny wielodzietnej,
to życie intelektualisty już i tak było wielką karierą!

(22)
KOCHAĆ KRÓLEWIEC

Wymagać, żeby się szlajał w Paryżu czy w Wenecji!? Zęby


miał jeszcze więcej wykładów, bo trzeba wykarmić gro­
madkę dzieci, które biegałyby z wrzaskiem po koryta­
rzach, podczas gdy w audytorium Kant swoim wątłym,
ledwo słyszalnym głosem próbowałby zatrzymać rosyj­
skich i pruskich klientów!

Kant nigdy nie zapuścił się dalej niż do Pillau, odle­


głego od Królewca o czterdzieści kilometrów drogą
morską. Nabawił się z tej okazji choroby morskiej. Nigdy
nie pojechał do Rygi — niespełna czterysta kilometrów
od Królewca — ośrodka intelektualnego, gdzie mieszkał
jego wydawca Hartknoch. Gdyby znalazł się tam 13 wrze­
śnia 1773 roku, poznałby Diderota, który zatrzymał się
w Rydze po drodze do Sankt-Petersburga. Wycieńczony
wieloma dniami podróży dyliżansem pocztowym, francu­
ski filozof pozwolił sobie na odpoczynek nie wojownika,
lecz podróżnika w ramionach pewnej szelmy, co go na­
tchnęło do napisania swawolnego wiersza pod tytułem
Posługaczka z karczmy Pod Kopytem.

Za nią jedną w niemym zachwycie


Cala Ryga się uganiała
Piękna dziewka z karczmy Pod Kopytem
Za obola mi szal zsunąć dala.

(23)
POGAWĘDKA PIERWSZA

Za dwa grosze — cóż uczyniłem?


Za cyc wielki chwyciłem kobitę,
Za dukata ujrzałem jej tyłek,
Za dwa w piczę wsadziłem jej pytę.

Za trzy dukaty, obola, dwa grosze,


Był cyc, dupa, picza i kiła —
W krótkim czasie, zważcie to proszę,

Bo mąż zacny jej lat czekał siła


I wór złota stracił bez mała
Wiersz ten Nim tym samym go obdarowała.7
figuruje
w: Herbert
Dieckmann,
Inventaire du Diderot nie miał więc okazji zadeklamować tego wier­
fonds Vandeul
sza przed Kantem. A choć w 1773 roku Francuz bawił
et inédits de
Diderot, przejazdem w Królewcu, nie poprosił jednak o spotka­
Genève 1951.
(Tlum. Michal nie z Kantem, wówczas we Francji nieznanym. Szkoda.
Lipszyc).
Marzyłoby się nam spotkanie obu filozofów za stołem,
przy obiedzie takim, jakie Kant zwyki wydawać. Dide­
rot niewielkie miałby szanse na to, żeby tam spotkać
kobietę. Zdziwiłby się. Salon bez filozofii — temat za­
kazany przez Kanta przy jedzeniu — i bez kobiet? Do­
prawdy zdumiewający jest ten Prusak!
Pogawędka druga

MARIA-SZARLOTA

Zycie seksualne Kanta intrygowało jego współcze­


snych. U schyłku żywota dostał od jednego ze swoich
oficjalnych biografów, niejakiego Jachmanna, szczegó­
łowy kwestionariusz, w którym figurowało następujące
pytanie: „Czy jakaś pokojówka cieszyła się względami
filozofa?” Kant nie raczył odpowiedzieć. Wiemy, że po­
został kawalerem, ale nie wiemy, czy zachował cnotę.
Jesteśmy przekonani, że Kantowi nieobca była zmysło­
wość, bo cenił dobre jedzenie. Nie był pozbawiony czu­
cia — usta i wargi funkcjonowały normalnie. Nie wsty­
dził się swego ciała. Gdy tylko dorobił się jakichś
pieniędzy, kupił sobie parę twarzowych, a nawet ele­
ganckich strojów. Z pewnością nie miał pociągającej
aparycji. Matka wołała na niego „Manelchen”, mierzył
metr pięćdziesiąt, miał wielką głowę i nieco niższe lewe
ramię. A przecież robił na kobietach wrażenie. Świad­

czy o tym ten oto liścik, który otrzyma! w 1762 roku,


w wieku trzydziestu ośmiu lat, od niejakiej Marii-Szar-
loty Jacobi:

(25)
POGAWĘDKA DRUGA

„Drogi przyjacielu. Niechaj Pana nie dziwi, że piszę


do Pana jak do wielkiego filozofa. Sądziłam, że znajdę
Pana wczoraj w moim ogrodzie, ale przemierzywszy wraz
z przyjaciółką wszystkie alejki i stwierdziwszy, iż nie ma
naszego przyjaciela pod tym skrawkiem nieba, zabra­
łam się do robótki i wydziergalam rapcie do szpady dla
Pana przeznaczone. Spodziewam się Pańskiego towa­
rzystwa jutro po południu. «Tak, tak, przyjdę» — słyszę
Pańskie słowa. Więc dobrze, będziemy Pana oczekiwać
i — wybaczy Pan, że o tym przypominam — nie omiesz­
kam nakręcić zegarka. Moja przyjaciółka i ja przesyła­
my Panu pełen sympatii pocałunek; powietrze w Kleiphoff
będzie to samo, toteż nasz pocałunek nie straci nic ze
Immanuel swej sympatycznej mocy. Miej się Pan dobrze”'.
Kant, Corre­
spondance,
Gallimard,
1991,8.35. Ta młoda bezwstydnica zabawia się teorią przekazy­
wania na odległość przez sympatię i pragnie zabawić się
także z filozofem. Jak dalece? Zachęca go do tego otwar­
cie i śmiało jak na mężatkę, którą była Maria-Szarlota
Jacobi z domu Schwink, żona bankiera. Ofiarowanie
rapci w prezencie budzi nieprzyzwoite skojarzenia.
Zwrot „nakręcić zegarek” niełatwo poddaje się inter­
pretacji. Niektórzy komentatorzy widzą w tym aluzję do
powieści Sterne’a Tristram Shandy, która ukazała się
w 1760 roku i była czytana w całej Europie: otóż wystę­
pujący w niej pastor nakręca zegar, ilekroć spełnia mał­
żeński obowiązek. Inni twierdzą, że należy ów zwrot ze­

(26)
MARIA-SZARLOTA

stawić z następującą uwagą z Antropologii: „Kobiety


zwykły używać książek jak zegarka: noszą go w taki spo­
sób, żeby było widać, że go mają, ale nieważne, czy stanął
lub w ogóle przestał chodzić”. Maria-Szarlota rzuciła­
by zatem wyzwanie filozofowi, mając na względzie jedy­
nie kulturalną, przyzwoitą wymianę zdań.
Ja bym proponował inną hipotezę, dotyczącą pończoch
Kanta. Pod koniec XVIII wieku, zanim spodnie zastąpi­
ły pludry, wszyscy szlachetnie urodzeni mężczyźni no­
sili pończochy. Aby uniknąć tradycyjnej podwiązki nad
kolanem, która podtrzymywała pończochę, lecz mogła
działać jak garota, Kant wymyślił sprytny system umoż­
liwiający swobodne krążenie krwi. Sznurek przytrzymu­
jący pończochę był umocowany w przyklejonej do uda
i zaopatrzonej w sprężynę kopercie zegarka. W ten spo­
sób filozof mógł precyzyjnie regulować napięcie sznur­
ka bez szkody dla naczyń krwionośnych. Widać, jak wiel­
kie znaczenie przywiązywał zarówno do swego zdrowia,
jak i do wyglądu. „Nie omieszkać nakręcić zegarka”
mogłoby zatem znaczyć pod piórem owej pani Jacobi,
która dobrze znała maniactwo Kanta na punkcie ubio­
ru, „być zapiętym na ostatni guzik”, „wystrojonym jak
stróż w Boże Ciało” w ukrytym zwykle przed wzrokiem
zakątku ciała. Seksualna zachęta? Tak podejrzewam.
Nie wiadomo, czy Kant odpowiedział wyuzdanej Ma-
rii-Szarlocie. Wiadomo, że sześć lat później, w 1768
roku, znów nagabuje ona listownie naszego filozofa, żeby

(27)
POGAWĘDKA DRUGA

Wypada przyjechał do niej do Berlina, gdzie bardzo się nudzi’.


żałować, że ten
list nie figuruje Kant jednak nie wsiądzie do pocztowego dyliżansu, aby
w wydanej przez
Gallimarda się do niej przyłączyć. Czy miał na to ochotę? Tak czy
korespondencji.
owak, do drzwi czterdziestoczteroletniego wówczas fi­
lozofa zapukała miłosna przygoda. W zasadzie nie miał
nic przeciwko temu, jak to wyłożył w Antropologii: „Pu-
rytanizm cynika i celibat anachorety, którzy wyrzekają
się przyjemności świata, to deformacje cnoty, bynaj­
mniej nie zachęcające do jej praktykowania: ponieważ
i jednego, i drugiego opuściły Gracje, nie mogą oni pre­
tendować do ideału człowieczeństwa”. Oto dlaczego nasz
przypadek jest tak skomplikowany: nie mamy do czy­
Anachoreta nienia z cynicznym mizantropem ani z anachoretą, ani
to pustelnik-
-samotnik, z cenobitą1'. Moraliści często głoszą cielesną czystość,
cenobita żyje
we wspólnocie a oddają się rozpuście. Kant na odwrót: wychwala przy­
(klasztornej,
jemności ciała, ale w praktyce wycofuje się, hamuje i po­
na przykład).
wstrzymuje. Cóż za niezwykły człowiek!

<...>

Wiemy, że młody Kant przez długich dziewięć lat był


preceptorem w bogatych pruskich rodzinach (w tym u Key-
serlingów) zamieszkujących okolice Królewca. Czy skorzy­
stał z obecności licznego w tych domostwach personelu —
do którego sam należał — by poznać cieleśnie kobietę?
Starszy i zamożniejszy, nie uznał za stosowne nająć
gosposi, służącej, pokojówki czy jakiejkolwiek osoby płci

(28)
MA RI*-SZARLOTA

żeńskiej. Zatrudnił Lampego, byłego żołnierza, odda­


nego i głupiego chłopca do wszystkiego.
Piękny dom, piękna aparycja... Nic z profesora bez
dochodów czy z uczonego w łachmanach... Tak, „ele­
gancki magister”, jak go niektórzy za życia nazywali, nie
był złą partią dla płci nadobnej. Jeśli wierzyć innemu
jego biografowi, Borowskiemu, co najmniej dwukrotnie
młode „godne” panny oświadczyły, że są zainteresowa­
ne małżeństwem z filozofem. Kant jednak odmówił.
A ściśle, odłożył decyzję na później, wykonując wzglę­
dem małżeństwa niezaprzeczalny manewr prokrastyna-
cji11. Ale powtarzam: kobiety nie były mu nieznane. Prokrasty-
nacja (z łaciń­
Pod tym względem różnił się bardzo od młodych ro­ skiego eros -
jutro) -
mantycznych intelektualistów następnej generacji, sfru­ odkładanie
strowanych, nieznających życia chłopców, zupełnie bez­ decyzji na
następny
radnych wskutek całych lat zamknięcia w internacie, dzień.

pozbawionych jakiejkolwiek zażyłości z tym nieznanym


lądem, jakim jest pleć odmienna. Zakończmy na razie
konkluzją, że kobiety interesowały Kanta, a Kant inte­
resował kobiety.
Pogawędka trzecia

CZY FILOZOF POWINIEN SIĘ ŻENIĆ?

Kant światowiec i chodząca cnota, samotnik i dusza


towarzystwa, wielki amator jadła, lecz bynajmniej nie
ciała! Ileż sprzeczności! Błądzimy we mgle, tej mgle,
która spowija wybrzeża Bałtyku przez większą część
roku. I oto mgła gęstnieje wokół naszego tematu, oto
nader poważny argument zaprzecza hipotezie cielesnej
czystości. Wam, wyrobionym kantystom, nie muszę prze­
cież przypominać pierwszej zasady Kantowskiej moral­
ności:
„Postępuj tak, jak gdyby maksyma twojego postępo­
wania przez wolę twą miała się stać ogólnym prawem
przyrody”.
Zastosujmy tę zasadę do życia seksualnego. Od razu
widzimy, że czystość cielesna jest tak samo sprzeczna
i nie do obrony jak zabójstwo, ponieważ gdyby wszyscy
ją praktykowali, rasa ludzka by wyginęła.
Niemożliwe, żeby umysł tak potężny zaprzeczał wła­
snym zasadom. Czyli czystość nie może być uniwersal­
nym prawem rodzaju ludzkiego.

(31)
POGAWĘDKA TRZECIA

Jeszcze poważniejsze obiekcje budzi inna głoszona


przez Kanta zasada, wedle której „wszelkie narządy ist­
Dokładny nieją w funkcji celu, jakiemu mają służyć”12. Narządy
cytat brzmi:
„Jeśli chodzi płciowe również... Takoż narządy filozofa... Inaczej
o przyrodzone
zdolności nasz człowiek byłby potworem wyposażonym w zbytecz­
istoty zorgani­ ne atrybuty. Nie robić użytku ze swoich genitaliów to
zowanej,
tj. celowo sprzeciwiać się podstawowym prawom przyrody.
przystosowanej
do życia, to Nadążacie za mną? Rozumiecie, że życie, lub raczej
przyjmijmy za
zasadę, że nie-życie seksualne Kanta nie jest jedynie jakimś punk­
znajdujemy
w niej tylko tem historii, informacji, dokumentacji, czy wręcz plot­
takie narzędzia
do jakiegokol­ ki, lecz osią i soczewką Kaniowskiego systemu?
wiek celu,
Jesteśmy w dżungli, zapada noc. Grozi nam noc bez
które są do
tego celu końca, jeśli nie zapalimy świateł, a nasze śpiewy nie
najstosowniej­
sze i najbar­ przywołają świtu.
dziej mu
odpowiadają”
- Uzasadnienie
*
metafizyki
moralności,
rozdział
pierwszy.
Zęby wyjść z ciemności, załóżmy, że z nas tabula rasa,
(Tłum.
Mścisław jakbyście nigdy nie otworzyli żadnej książki Immanu-
Wartenberg;
cytowana ela. Wiem, że tak nie jest, bo gdyby tak było, nie zna­
wcześniej
zasada leźlibyście się tutaj, tak daleko od Królewca, po tylu
moralności
w tym samym groźnych przeprawach i potyczkach, zaangażowani w tę
tłumaczeniu).
wspaniałą przygodę. Ale od czasu do czasu trzeba za­
cząć od zera (pomruki aprobaty na sali).
Wróćmy zatem do podstaw kantyzmu.
Kant zrewolucjonizował moralność. Przed nim klu­
czową kwestią etyczną była definicja Dobra. To właśnie

(32)
CZY FILOZOF POWINIEN SIE ŻENIĆ?

próbowali zrobić filozofowie starożytności: ustalić hie­


rarchię rzeczy dobrych, aby odkryć Dobro Najwyższe,
owo summum bonum, jak mawiano po łacinie, które,
zależnie od autorów, nazywało się Rozkosz, Prawda bądź
Cnota. Wartości wobec człowieka zewnętrzne, przera­
stające go, nie przez niego stworzone. W oryginale
po francusku -
1 tutaj wkracza Kant de façon renversante1*. „w sposób
rewolucyjny”.
Według niego kryterium moralności to nie to, co ro­
bimy, lecz to, jak robimy. Nie wynik działania się liczy,
bo wtedy najgorszy łajdak, który rzuca datek na bied­
nych swojej parafii, ma pewność, że pójdzie prosto do
raju. Nie, o moralności czynu przesądza czystość inten­
cji i prawość woli. Trzeba przyznać, że trudno wymie­
rzyć te wartości. A jednak jest to jedyne kryterium, które
pozwala uciec od moralności rodem z pisma ilustrowa­
nego, czyli od zespołu udzielanych co tydzień recept na
szczęście w postaci porad i przepisów kulinarnych. Dla
Kanta bowiem pytanie nie brzmi: „Jak osiągnąć szczę­
ście?”, lecz: „Jak być godnym szczęścia?”
W pierwszym sformułowaniu chodzi o rozdźwięk mię­
dzy naszą kondycją a najwyższą szczęśliwością. Mądrość
polega na tym, by ten rozdźwięk zmniejszyć, na podo­
bieństwo człowieka, który wspina się na górę, żeby być
bliżej szczytu. W ujęciu Kanta natomiast chodzi o roz­
dźwięk między mną a ideą, jaką o sobie mam. Chodzi
o godność. Samemu sobie narzuca się prawo, nie spa­
da ono z nieba. Człowiek Kanta sam sobie jest przewód-

(33)
POGAWĘDKA TRZECIA

nikiem sumienia, nie potrzebuje ani spowiednika, ani


guru. Pamiętacie, że Kant podziwiał Rousseau, dla któ­
rego źródłem moralności jest sumienie, „boski instynkt,
nieśmiertelny, niebiański głos”. Kant był tego samego
zdania. Słuchajmy naszego sumienia! To glos obowiązku.
Jak być mu posłusznym? Zycie codzienne zmusza nas
do szukania sposobów. Na przykład przerażający obo­
wiązek codziennego wstawania i pracowania... Rozwią­
zanie nazywa się Lampe. Toteż kiedy codziennie o pią­
tej rano rozlegał się w sypialni prostacki wrzask lokaja:
„Pora wstawać!”, Kant słyszał dobiegający z zewnątrz,
nakazujący (Lampe był niegdyś żołnierzem, brał udział
w wojnie siedmioletniej) głos obowiązku. Oto jak Kant
mógł być posłuszny temu, co pisał w Krytyce władzy są­
dzenia'. „Gdzie bowiem przemawia prawo moralne, tam
nie ma już obiektywnie żadnego swobodnego wyboru co
Krytyka do tego, co należy czynić”14.
władzy
sądzenia^ Zaletą tej doktryny jest to, że ustanawia moralność obo­
paragraf 5.
(Tłum. Jerzy wiązku, nawet jeśli się nie wierzy w Boga. Łączy ona w tym
Gałecki.
samym porywie wierzących i agnostyków. Nie potrzeba
Pozostałe
cytaty teologów, żeby opiewać cnotę. Moralność Kantowska po­
z Krytyki
władzy zwala zbudować system, który ma siłę religijnego pań­
sądzenia
w tym samym stwa bez niedogodności klerykalizmu. Ustala uniwersal­
tłumaczeniu).
ne zasady. Oto dlaczego u mnie, we Francji, Uniwersytet
i Republika czczą Kanta. Jego moralność zwraca się do
człowieka jako człowieka i nam się to podoba.
A co z kobietą?

(34)
CZY FILOZOF POWINIEN SIĘ ŻENIĆ?

Nie żartuję. Co począć z rozmaitością ludzi? Kanta in­


teresuje ludzkość w liczbie mnogiej, ze wszystkimi po­
działami na mężczyzn i kobiety, zdrowych na umyśle
i umysłowo chorych, dzikusów i cywilizowanych.
Weźmy ten ostatni podział. Dzikusów Kant znał. A ści­
śle, słyszał o nich. Jego wykłady z geografii — kompila­
cja informacji zaczerpniętych z gazet i z opowieści po­
dróżników — pełne są zdumiewających uwag. Oto parę
wyimków, na chybił trafił: „W Ameryce żyje pewien lud,
który tak głęboko wciska dzieciom głowę w ramiona, że
wydają się nie mieć szyi. (...) Brud [Hotentotów z Przy­
lądka Dobrej Nadziei] bije wszystko na głowę. Czuć ich
z daleka. Smarują nowo narodzone dzieci krowim łaj­
nem i wystawiają je na słońce. (...) Kiedy [Eskimosi]
się zestarzeją, rodzice wydają ucztę i każą własnym dzie­
ciom, żeby ich udusiły, ale nigdy nie zabijają się sami”ls. 15 Kant,
Geografia,
Jak tu usłyszeć glos obowiązku w takim klimacie! passim,
Aubier, 1999.
Jeśli chodzi o podział na zdrowych na umyśle i umy­
słowo chorych, to czeka nas niespodzianka, bo, jak da­
lej zobaczymy, Kant nie umieszcza się w pierwszej, tyl­
ko w drugiej kategorii, jako hipochondryk i melancholik.
Wreszcie podział na mężczyzn i kobiety ukazuje nam,
że ludzkość utyka. Obie płcie nie idą noga w nogę drogą
cywilizacji i kultury. Zęby się o tym przekonać, trzeba
porzucić trzy surowe Krytyki i zagłębić się w dzieła
łatwiejsze i mniej znane, takie jak Antropologia w aspek­
cie pragmatycznym, Rozważania o uczuciu piękna

(35)
POGAWĘDKA TRZECIA

i wzniosłości, że nie wspomnę o Uwagach do owych roz­


ważań. Na temat kobiet czytamy tam, co następuje:
„Kobieta, która ma giowę pełną greki, jak pani Da-
cier, lub która roztrząsa gruntownie mechanizm, jak
markiza Châtelet, równie dobrze mogłaby nosić brodę”.
„Trudno mi uwierzyć, by pleć piękna była zdolna do
zasad”.
„Wiele kobiet nadużywa danego im zezwolenia na
ignorancję”.
„Łatwo jest analizować mężczyznę, kobieta natomiast
nie zdradza swoich sekretów, choć rzadko kiedy zacho­
wuje cudze (z powodu swego gadulstwa)”.
Cytaty „Śmiech jest męski, płacz kobiecy”1*.
wzięte
z Rozważań I tak dalej, i tym podobnie (poruszenie na sali).
o uczuciu
piękna Zdaję sobie sprawę, że niektórych z was te cytaty mogą
i wzniosłości,
s. 122, 127,
wprawić w zakłopotanie. Proszę, żebyście się nie spie­
oraz z Antro­ szyli i wstrzymali z wydaniem sądu. Zęby zrozumieć,
pologii...,
. 81,112,148. musimy usytuować Kanta w tradycji filozoficznej.

Według mnie kantyzm jest bardziej sposobem życia


niż doktryną. Bardziej zespołem gestów i postaw niż
zbiorem tekstów i systemem pojęć.
Myśleć to prowadzić życie myśliciela. Tę definicję wy­
raża jedno słowo: asceza — w sensie starożytnym nie

(36)
CZY FILOZOF POWINIEN SIĘ ŻENIĆ?

oznacza ona umartwiania, lecz trening, ćwiczenia i re­


guły życia.
Zycie bez kobiety jest ascezą. Zycie z kobietą też.
Do reguł życia należy kwestia wymieszania. Czy moż­
na dopuścić kobiety do szkoły filozoficznej? Jako kogo?
Przyjaciółki, kochanki, żony? Zależnie od swej filozo­
ficznej maści, starożytni rozmaicie odpowiadali na to
pytanie.
Rzymski stoik Musinius napisał rozprawę pod tytu­
łem Dlaczego filozofowie powinni się żenić, w której tłu­
maczy, że życie zgodne z naturą i rozumem to życie
w stadle17. Mędrzec bardziej niż ktokolwiek inny ma Botul z lekka
zniekształca
obowiązek żeniaczki. W tym samym duchu w V wieku nazwisko
autora. Chodzi
Grek imieniem Hierokles oświadczył, że ludzie to „zwie­ o Muzoniusza
Rufusa.
rzęta małżeńskie” i że ożenek „jest dla nas imperaty­
wem, o ile żadne okoliczności mu się nie sprzeciwiają”.
Trzeba jednakowoż przyznać, że ta gamofilska1* tra­ Z greckiego
gamos, ożenek,
dycja nie jest powszechnie przyjmowana przez greckich i phil-y
miłośnik;
i łacińskich filozofów. Epikurejczycy i cynicy byli prze­ dosłownie:
ciwni żeniaczce. Platończycy powtarzali sobie do prze­ miłośnik
ożenku. Tylko
sytu anegdoty o Ksan typie, małżonce Sokratesa, dokucz­ u Botula
występuje ten
liwej megierze. Pierwsi filozofowie chrześcijańscy mieli termin.

się na baczności przed tym, co nazywali jarzmem mał­


żeńskim. Święty Paweł obawiał się, że troski cielesne

mogą odciągać małżonków od modlitwy... Epiktet wy­


licza w Diatrybach odstręczającą listę małżeńskich obo­
wiązków: zagrzać kocioł wody, odprowadzić dzieci do

(37)
POGAV(DKA TRZECIA

szkoły (mowy nie ma, żeby poszły same, z powodu pe-


derastów), zrobić grzeczność teściowi, zaopatrzyć żonę
w wełnę, oliwę, wyrko i kubek. Kocioł i kociokwik! Jak tu
filozofować w takich warunkach! Ze nie wspomnę o łożu
małżeńskim... Ciało męża należy bowiem do żony, nie
odwrotnie. A kobiece pożądanie jest istnym tyranem.
Tymczasem filozofia to zajęcie na pełny etat. „Niech
ci się nie wydaje, że możesz się jej oddawać w wolnych
chwilach” — pisał Seneka do Lucylliusza. Dziewięć stu­
leci później Heloiza daje taką samą lekcję swemu ko­
chankowi Abelardowi: „Odłożyć filozofię na bok choćby
na chwilę to niemal to samo, co ją porzucić. Przerwij
filozofowanie, a ono cię opuści”. Mój przyjaciel pianista
powiedział kiedyś:,Jeśli przez dzień nie ćwiczę, poznaję
to po mojej grze. Jeśli nie ćwiczę przez dwa dni, pozna-
je to publiczność”. Tak samo jest z filozofią. Przytoczy­
łem przed chwilą słowa Heloizy, ale powinienem powie­
dzieć o niej coś więcej. Znacie historię jej tragicznej
miłości do filozofa Abelarda. Wiecie, że ten dwunasto-
wieczny myśliciel, który „wynalazł” Dzielnicę Łacińską,
gdzie zebrał swoich studentów i wielbicieli, złamał so­
bie wspaniałą karierę w momencie, gdy zakochał się
w pięknej i mądrej Heloizie, dwadzieścia lat od niego
młodszej. Abelard miał jeden pomysł rozsądny: pójść
do łóżka z tą młodą osobą, i jeden głupi: ożenić się z nią.
Pierwsza propozycja Heloizę zachwyciła, druga zaszo­
kowała. Żenić się? Odmawia, powołując się na świętego

(38)
CZY FILOZOF POWINIEN SIÇ ŻENIĆ?

Hieronima, świętego Pawia, Teofrasta, Cycerona. Twar­


da lekcja filozofii, która przywołuje do porządku „So­
kratesa Galów”, jak nazywano Abelarda. „Jakże niesto­
sowną i godną pożałowania rzeczą byłoby ujrzeć człowieka,
którego natura stworzyła dla całego świata, podporząd­
kowanego jednej kobiecie i zgiętego pod haniebnym
jarzmem” — oburza się Heloiza, która nie jest mizo-
ginką, ale ma pesymistyczny pogląd na życie w parze
(„Wielkich ludzi kobiety mogą jedynie zrujnować”).
A Abelard jest wielkim człowiekiem, przynajmniej po­
tencjalnie. I to kobieta musi mu przypominać o obo­
wiązku celibatu!
Zatrzymałem się chwilę przy tej pięknej historii, dla­
tego że w epoce Kanta Heloiza wciąż jest aktualna. Praw­
da, że zmarła w 1164 roku, ale w XVIII wieku nadal żyje
w dziele autora, którego Kant podziwiał nade wszystko:
Jana Jakuba Rousseau, autora słynnej Nowej Heloizy.
Intryga powieści niewiele ma wspólnego z dwunasto-
wieczną Heloizą. Rousseau wyobrazi! sobie dziwne trio,
składające się z Julii, jej kochanka Saint-Preux i męża,
pana de Wolmar, żyjących w doskonalej, czystej przy­
jaźni. Wszyscy troje są cnotliwi do szpiku kości. Jeste­
śmy bardzo daleko od nędznych układów z płcią prze­
ciwną, jakie Rousseau miewał w życiu. W rzeczywistości
bowiem związał się z kobietą „pozbawioną sprytu”, nie­
jaką Teresą Levasseur, której zrobił pięcioro dzieci, po
czym je wszystkie porzucił. Ileż tu sprzeczności! Towa-

(39)
POGAWĘDKA TRZECIA

rzyszka życia, zgoda, ale pod warunkiem, że niewykształ­


cona! Zycie w parze, zgoda, ale bez dzieci, które trzeba
wychować! Nie będę teraz wytaczał procesu Janowi Ja­
kubowi. Jego przypadek to dla mnie patetyczny przy­
kład sprzeczności, jakie dręczyły filozofów w sprawie
małżeństwa.
Większość pozostała w kawalerskim 6tanie. W XVII
wieku wszyscy bez wyjątku: Kartezjusz, Spinoza, Pas­
cal, Leibniz, Malebranche, Gassendi, Hobbes. W XVIII
wieku niektórzy wdali się w małżeńską przygodę, na
przykład Diderot. Ale nie Hume, nie Wolter, nie Kant.
W XIX wieku Hegel, Fichte, Schelling, Comte i Marks
się żenią, lecz nie Schopenhauer ani Nietzsche, ani Kier­
kegaard. Dzisiaj sprawa wydaje się przesądzona. Alain,
jeden z największych filozofów francuskich, który dłu­
go się przed małżeństwem wzbraniał, gotów jest podobno
Alain, ożenić się u schyłku życia1’. Bergson i Bachelard nie
pseudonim
Emila Chartier odrzucili małżeńskiego stanu. W dzisiejszych czasach
(1868-1951),
zawsze Sartre i Simone de Beauvoir nadal wyznają maksymę
odmawiał Abelarda i Heloizy: filozofii — tak, małżeństwu — nie!
ożenku swojej
przyjaciółce, Mam poczucie końca pewnej epoki. Za parędziesiąt
Monice Morre-
-Lambelin. lat patrzeć się będzie na filozofa kawalera jak na jakąś
Dopiero
w 1945 roku, osobliwość, na filozofa żonatego jak na normę. Dwadzie­
w wieku
siedemdziesię­ ścia pięć wieków licząca tradycja kończy się w naszych
ciu siedmiu
lat, po śmierci oczach pełnym zwycięstwem stanu małżeńskiego.
Moniki, Filozofowie europejscy, jeśli nie wywodzili się z ary­
poślubił
Gabrielę stokracji (Montaigne, Monteskiusz, Holbach), byli nie-

(40)
CZY FILOZOF POWINIEN Slf ŻENIĆ?

gdyś „społecznymi bękartami”. Ani ubodzy, ani dosta­ Landormy.


O mistrzu
tecznie zamożni, żeby założyć rodzinę. Ci pochodzący Alaina,
Lagneau,
z ludu — jak Kant, którego ojciec był siodlarzem — zmu­ współczesny
szeni byli najmować się do pracy u ludzi bogatych, ksią­ świadek
opowiada, że
żąt lub mieszczan dorobkiewiczów, jako sekretarze, bi­ „chciał, aby
profesor
bliotekarze czy preceptorzy. Ożenić się nie było łatwo. filozofii żył
w celibacie,
Dla dziewcząt z dobrych rodzin filozofowie nie są inte­ jak ksiądz
katolicki”.
resującą partią. Mając niewiele pieniędzy, cieszą się
szczęśliwie kapitalem intelektualnym, którego wartość
rośnie od wieku XIX. Popatrzcie na Hegla, najpierw pre­
ceptora, to jest domownika, któremu udało się „pięk­
nie” wżenić. Choć był tylko skromnym dyrektorem li­
ceum w Norymberdze, dostał rękę — nie bez trudu —
szlachetnie urodzonej panny, Marii von Tücher. „Lo­
kata” rodziców von Tücher okazała się owocna, Hegel
został mianowany na profesora Uniwersytetu Berlińskie­
go. Patrząc z satysfakcją na przebytą drogę, pisał do
przyjaciela: „Osiągnąłem (...) swój cel na tej ziemi,
mając bowiem stanowisko i ukochaną żonę, ma się
wszystko, czego na tym świecie człowiekowi potrzeba”. 20 Tosia
(Antoinette)
Straszne słowa! Gdzie się podziała wielkość filozofa? była żoną
Diderota,
Stanowisko i żona... Teresa —
towarzyszką
Kant elegancko uchronił się przed takim losem. Żad­ życia Rousseau,
Karolina
nej żony, żadnych teściów, żadnej kochanki, żadnych
Medon -
dzieci z prawego czy nieprawego łoża. Uniknął Tosi, Te­ kochanką
Schopen­
resy, Karoliny, Reginy i innych2*. Uniknął strasznej nie­ hauera, Regina
— narzeczoną
wygody młodego żonkosia Hegla, który musial kończyć Kierkegaarda.

(41)
POGAWĘDKA TRZECIA

”W 1814 na lapu-capu Logikę, żeby utrzymać dom21. Uniknął


Hegel pisze do
przyjaciela: oddania w zastaw biblioteki, do czego byl zmuszony Di­
„Potrzebował­
bym roku,
derot, żeby wyposażyć swoją córkę Angelikę. Wolę nie
żeby nadać tej mówić o potomstwie Karola Marksa, które nie pozwoli­
rzeczy
odpowiednią ło temu wielkiemu myślicielowi zachować umysłu wol­
formę, ale
potrzebuję nego od trosk materialnych22.
pieniędzy na
życie”.

22 Marks, <...>
żonaty
z Jenny von
Westphalen, Kant odrzuca małżeństwo, bo dostatecznie długo je
miał siedmioro
dzieci obserwował i analizował. Przeraźliwa konstatacja! „Po­
i żadnych
regularnych rzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie!” —
dochodów.
jak pisał Dante. Małżeństwo to piekło. Nasz filozof nie
sięga po gwałtowne obrazy, by nam to uzmysłowić, za­
dowala się uwagą: „Trudno byłoby udowodnić, że oso­
by, które dożyły zaawansowanego wieku, przez większość
“Krytyka czasu pozostawały w małżeńskim stanie”23. Trzeba wy-
sądzenia. bierać: albo żyjmy dłużej, albo żeńmy się. Małżeństwo
to powolne samobójstwo, dopuszczalny sposób skróce­
nia swoich dni na tej ziemi. Współżycie płciowe mał­
żonków nie tłumaczy tego przedwczesnego zużycia sil
witalnych. Już samo życie w małżeństwie jest niszczące:
„Czarna troska, niezgoda i odraza panują w domowym
24 Uwagi do ognisku”24. Zęby zrozumieć tę codzienną katastrofę,
Rozważań... .
trzeba się cofnąć do samych podstaw takiego związku.
Pogawędka czwarta

GŁOWA PEŁNA ŚWIERSZCZY

Nie dajmy się nabrać na to pozornie spokojne życie.


Regularność zajęć i monotonia egzystencji poświęconej
studiom kryją przeraźliwe przygody, wypady na skraj
szaleństwa. Potwory czyhają. Kantowskie kaprysy są kaf­
tanem bezpieczeństwa, który filozof heroicznie na sie­
bie nakłada, by nie wpaść w otchłań nieczystości.
Fantazjuję?
Kant niechętnie się zwierzał. Jego korespondencja was
rozczaruje: żadnych intymności, wyjąwszy nieliczne wy­
znania na temat zdrowia i zaparć. Można by rzec, że
niewidzialna ręka zniszczyła wszystkie osobiste listy. Ale
to Kant sam siebie cenzurował. Nie musial usuwać zwie­
rzeń, bo ich nie było. Pozostawił tylko kilka wskazówek
dla tych, którzy umieją czytać.
W Konflikcie władz pisał: „Co do mnie, to z powodu
płaskiej i wąskiej piersi, niewiele pozostawiającej miej­
sca dla poruszeń serca i płuc, mam wrodzoną skłonność
do hipochondrii, niegdyś posuniętej aż do wstrętu do

(43)
POGAWĘDKA CZWARTA

Wyznaje to w siedemdziesiątym czwartym roku życia,


nie precyzując owego „niegdyś”. Ale najważniejsze zo­
stało powiedziane: jest hipochondrykiem, był kandyda­
tem do samobójstwa.
Cóż to jest hipochondria?
W Antropologii Kant nazywa ją Grillenkranheit, do­
słownie „choroba świerszczy”. Hipochondryk to Gril­
lenfänger, czyli łowca świerszczy. U mnie, na południu
.Francji, ten trudny do zlokalizowania hałas, uporczywy
i rozproszony zgiełk, robią cykady. W Prusach nie ma
z
cykad... Świerszcz nie może mieszkać na dworze, tylko
w cieple za kominem. Jego przenikliwy śpiew to dla czło­
wieka cierpiącego na bezsenność kalwaria... Niemiecki
świerszcz za kominem kojarzy mi się z angielskim nie­
toperzem na wieży albo z francuskim pająkiem „na su­
To have ficie”25. Tak się toczy Europa szurniętych... W każdym
a bat in the
belfrey, wypadku mamy do czynienia z ciemnymi, niepokojący­
dosłownie:
mieć nietope­ mi stworzeniami; te dokuczliwe żyjątka powodują przykre
rza na wieży. dolegliwości, które język francuski określa syntetycznie sło­
Po francusku
być szalonym wem „karaluch”, nazwą owada symbolizującego czarne
to mieć pająka
na suficie. myśli. Mieć świerszcza w głowie to cierpieć ustawicznie
na chandrę. Kant miał „świerszcza za kominem”.
Kontynuujmy nasze badania. „Hipochondryk jest nie­
zwykłym szaleńcem” — powiada Littre w swoim Słowni­
ku. „Podejrzewano, że przyczyna hipochondrii zależy od
wnętrzności umiejscowionych w podżebrzu [hypocondre]”,
które to słowo oznacza „rejon jamy brzusznej leżący pod

(44)
GŁOWA PEŁNA ŚWIERSZCZY

żebrami po dwu stronach nadbrzusza”. Zęby dolegli­


wości brzucha wywoływały szalone myśli, to się wydaje
dziwne, ale tak właśnie utrzymuje Kant w liście do
przyjaciela, lekarza Marcusa Herza: „Mam co rano
wielkie trudności z wypróżnieniem, zwykle niewystar­
czającym, i ten niewydalony, gromadzący się stolec po­
woduje, jak dalece mogę sądzić, mgłę, która zasnuwa
26 T .
mi głowę”2*. Zaparcie mąci myśli. W 1764 roku, w nie­ Lut z 20
sierpnia 1777.
znanym jeszcze we Francji dziełku pod tytułem Esej
o chorobach głowy, Kant nakreślił kliniczny obraz hi-
pochondrii:
„Choroba ta osobliwie przenika siedzibę duszy tchnie­
niem melancholii, tak iż pacjent doznaje halucynacji
i wydaje mu się, że cierpi na wszystkie choroby, o któ­
rych słyszy. Jego ulubionym tematem rozmów jest wła­
sna niedyspozycja, lubi czytać medyczne księgi i wszędzie
odnajduje własne przypadłości, a przecież w towarzy­
stwie niepostrzeżenie wraca mu dobry humor: śmieje
się ochoczo, je z apetytem i zwykle sprawia wrażenie
człowieka cieszącego się najlepszym zdrowiem”27. Nie Wydany
w 1764 Esej
była to jedyna choroba nękająca Kanta. Jeśli mu wie­ o chorobach
głowy został
rzyć, stale był cierpiący. W innym liście do Marcusa przetłumaczo­
ny na francu­
Herza, z końca 1773 roku, gdy pisał Krytykę czystego
ski w 1777.
rozumu, wspomina o „częstych niedyspozycjach, które
[mu] dokuczają i zmuszają do przerw w pracy”.
Oto portret Kanta nakreślony jego własną ręką! Me-
lancholik ulegający halucynacjom. Zawsze cierpiący, choć

(45)
POGAWĘDKA CZWARTA

pozornie zdrowie go nie opuszcza. Mami ludzi: na ze­


wnątrz pogodny, wesoły kompan, w środku cierpiętnik.
Lepiej teraz widzimy obsesyjną, patologiczną stronę
Kantowskiego sposobu życia. Aż tak zabiegać o zdrowie
to oznaka choroby. Ale można też powiedzieć na odwrót:
Kant pozostaje w dobrym zdrowiu dlatego, że uważa się
za chorego. Wiara w chorobę przywraca mu równowagę.
Ujął to w doskonalej maksymie: „Każdy człowiek jest
List do zdrowy na własny sposób, w którym nic nie może zmie­
Mojżesza
Mendelssohna nić bez ryzyka”2*. Zostawcie mi moje chimery, bo bez
z 16 sierpnia
1783. nich nie przetrwam.

Ale na tym nie koniec z Kantowską patologią. Nie do­


tyczy ona wyłącznie żołądka, brzucha, podżebrza i na­
rządów fizycznych. Kant jest poważnie chory na „wy­
obraźnię”, bez przerwy układa scenariusze. Sam jest
ojcem swoich cierpień: kocha i pieści swoje majaki.
Wszystko wygląda tak, jakby śpiew świerszcza dręczył
go, a jednocześnie zachwycał. Tak, kochamy tego
świerszcza, który nas prześladuje, karmimy go własną
piersią! Jakże okrutny jest hipochondryk wobec same­
go siebie!
Popędy wyobraźni oddziałują również na najbardziej
nieoczekiwane, najszlachetniejsze sfery naszej psychi­
ki. Zatruwają rozum, naszą najwyższą władzę, którą

(46)
GŁOWA PEŁNA ŚWIERSZCZY

człowiek tak się szczyci. Rozum „czysty”, wolny od wszel­


kich doznań zmysłowych, wpada w obłęd. Utrzymuje, że
potrafi dowieść istnienia Boga i nieśmiertelności du­
szy. Ten obłęd nosi miano metafizyki, metafizyk zaś to
obłąkany uczony, który chce wszystko udowodnić, a do­
wodzi tylko własnego obłędu. Otóż Kant jest zagorza­
łym metafizykiem, odczuwa ów popęd jak miłosne po­
żądanie. Do metafizyki — wyznaje na koniec Krytyki
czystego rozumu — będzie się „powracało, jak do uko­ Architekto-
nika czystego
chanej, która się z nami poróżniła”2’. Ta miłość powo­ rozumu,
(Tłum. Roman
duje „metafizyczne orgie”, poważne ekscesy, które Kant Ingarden).
nazywa „dialektyką”, „paralogizmami” i „antynomia­
mi” — trzy scenariusze będące dziełem metafizycznego
libido. I dlatego filozof poddać się musi ascezie.

Szwedzkie orgie

Asceza wymaga czasu. Trzeba wyleczyć młodzieńca.


Jeśli Kant tak późno napisał swoje wielkie książki, jeśli
osiągnął dojrzałość dopiero pod sześćdziesiątkę, jeśli
w trzech czwartych życia stworzył zaledwie połowę swe­
go dzieła, to dlatego, że musiał się oczyścić z tych zaka­
zanych miłości. Namiętnie im się oddawał za młodu.
W wieku dwudziestu jeden lat, w Historii świata i teorii
nieba, której wołał nie podpisywać, opisuje słońce tak,
jakby się do niego zbliżył: „Najpierw widać rozlegle
morza ognia wznoszące płomienie ku niebu, potem hu-

(47)
POGAWĘDKA CZWARTA

ragany ognia, których furia potęguje wściekłość owych


mórz Oszczędzę wam długich fragmentów tej
Historii nieba, której część trzecia jest „próbą porówna­
nia mieszkańców rozmaitych planet”. Kant zastanawia się,
dlaczego nasza nieśmiertelna dusza miałaby „pozostać
wiecznie przykuta do tego punktu wszechświata, jakim
jest Ziemia”. „Być może uformują się inne planety, aby
u kresu czasów przypisanych nam na tym padole przygo­
tować nam nową siedzibę pod innym niebem”.
Te stronice czynią z młodego Kanta autora tego, co
dziś nazywamy „fantastyką naukową”.
Chodzi, rzecz jasna, o dzieła młodzieńcze. Ale jede­
naście lat później, w 1766, Kant-recydywista pisze
dziwną książkę pod tytułem Marzenia jasnowidzącego,
której woli nie podpisywać. Jasnowidzący? Właściwszy
byłby tytuł Marzenia amatora wizji albo Marzenia fan-
tasty, bo w języku francuskim „jasnowidzący” ma sens
pozytywny i pochwalny, co nie odpowiada polemicznej
intencji Kanta.
Książka ta jest regularnym atakiem na szwedzkiego
iluministę Swedenborga, który opowiadał o swoich spo­
tkaniach z duchami zmarłych.
Kant staje przeciwko Swedenborgowi. Zupełnie na­
przeciw. Tak naprzeciw, że aż zbyt blisko.
Zęby odrzucić twierdzenia Swedenborga, nie waha się
przed kupnem za cenę złota jego książki Arcana caelestia.
Zainteresowanie mętnym i nieznanym wtedy w Niemczech

(48)
GŁOWA PEŁNA ŚWIERSZCZY

autorem niejednemu ze współczesnych wydawało się


dziwne. „Bardzo na mnie niegdyś wygadywano (...)
z powodu dziwacznego studium na temat wizji Schwe-
denberga [sic!]”. Trudno ustalić, co znaczy „niegdyś”.
Wiadomo tylko, że Kant zamierzał spotkać się ze Swe-
denborgiem w Sztokholmie, a ponieważ nie zdecydował
się na podróż przez Bałtyk, zadał mu wiele pytań przez
pośrednika. Dziewiętnastoletni Kant określa słynnego
iluministę jako „człowieka rozumnego, ujmującego
i otwartego”. Pisze z podziwem i bez zastrzeżeń o tym,
że Swedenborg w drodze do Góteborga „ujrzał” pożar,
który w tym samym czasie wydarzył się w odległym
o sześćset kilometrów Sztokholmie, i opowiedział o nim
swoim bliskim. „Jakże bym pragnął sam wypytać tego
niezwykłego człowieka!” — zwierza się Kant pewnej ko­
respondentce1*. List do
Charlotty von
Wnioskuję z tego, że jedyna podróż, w jaką gotów był Knobloch z 10
sierpnia 1763.
się udać Kant za życia, jedyne miasto będące przedmio­
tem jego pożądania to nie Paryż, nie Londyn ani Ber­
lin, tylko Sztokholm.
W wieku czterdziestu dwu lat składa samokrytykę:
„Stan mojej duszy rzeczywiście pod tym względem po­
wrócił do normy”. To słowa kogoś, kto powraca do zdro­
wia. Z trudem, jeśli mu wierzyć: „Co się tyczy owych
opowieści, to nie mogę się wyzbyć pewnego przywiąza­
31 List do
nia do tego rodzaju historii”31. Abstynent, lecz jeszcze Mendelssohna
z 8 kwietnia
nieuleczony ze swej szwedzkiej choroby. 1766.

(49)
POGAWĘDKA CZWARTA

Nieraz u schyłku życia uczeni oddają się dziwacznym


studiom nad zjawiskami paranormalnymi i parapsycho­
logią, jak gdyby na emeryturze dochodziły w nich do
głosu popędy długo tłumione przez dyscyplinę naukową.
Zwracam uwagę, że z Kantem dzieje się wręcz odwrot­
nie. Zaczyna od nauk tajemnych, kończy racjonalnymi.
Kiedy nastąpił zwrot i jak to się stało, trudno powie­
dzieć. Jakie wydarzenie wyrwało Kanta spod wpływu
Swedenborga? Napisanie Marzeń jasnowidzącego? Lek­
tura Hume’a?

<...>

Kant jest racjonalistą. Ale racjonalistą nawróconym.


Jak wszystkie przechrzty, w głębi serca tęskni za dawną
wiarą. Na dywagacje Swedenborga patrzy z „pewnym
przywiązaniem”, takim, jakie skruszony alkoholik czu­
je do zakazanej butelki.
Ale jego superego czuwa nad „wizjonerskimi” popę­
dami, zwłaszcza w krytycznej porze, kiedy myśl zasypia.
Eremici na pustyni, mnisi zamknięci w celi znają nie­
bezpieczeństwo pustych godzin, kiedy pojawia się de­
mon południa. To on budzi ciąg zabarwionych melan­
cholią marzeń (z których nowożytność zachowała jedynie

(50)
GŁOWA PEŁNA ŚWIERSZCZY

fantazje seksualne). Ojcowie Kościoła opisali tę choro­


bę, którą nazwali acedia, czyli smutek, i która wedle
świętego Grzegorza przybiera postać malicia, rancor,
pusillanimitas, desperatio, torpor, evagatio mentis, czyli
nienawiści do Dobra, buntu przeciwko Dobrym, mało­
duszności, rozpaczy, zniechęcenia, bredzenia. Analo­
giczną serię przypadłości znajdujemy w Kantowskiej
klasyfikacji rozmaitych typów obłędu: pomieszanie zmy­
słów, delirium, ekstrawagancja, szaleństwo32. Zatrzymaj- 32 Antropologia,
n • i z paragraf 52.
my się przy pierwszym, Pomieszanie zmysłów
to niemożność powiązania z sobą rozmaitych doznań.
Jako wyrobieni kantyści wiecie, że t ranscenden-
t a 1 n o ś ć wyznacza warunki umożliwiające doświad­
czenie, warunki, dzięki którym chaotyczny strumień
wrażeń zostaje zorganizowany przez „aprioryczne for­
my zmysłowości”, mówiąc jasno — owe wrodzone naszej
percepcji ramy, jakimi są przestrzeń i czas. Otóż ta or­
ganizacja nie następuje sama z siebie, nie jest automa­
tyczna i wystarczy, wedle Kanta, odwiedzić pewne za­
kłady, żeby się o tym przekonać: „W domach wariatów
chorobie tej ulegają najczęściej kobiety z racji ich skłon­
ności do gadulstwa”. Owo pomieszanie jest spowodowa­
ne „awarią transcendentalności”, że się tak wyrażę.
Szaleństwo przypomina majaczenia rozumu. W Kry­
tyce czystego rozumu choroby umysłowe noszą nazwy
dialektyki, antynomii i paralogizmów, zespołu fanta­
smagorii, jakie wytwarza nasz umysł na jałowym biegu.

(51)
POGAWĘDKA CZWARTA

W tym sensie metafizyka tradycyjna, sprzed Kanta, jest


jednym wielkim szaleństwem. Cóż to zresztą jest coagi-
tatio? W sensie średniowiecznym coagitatio wskazuje
szalone poruszenie fantazmatów naszego umysłu. To
nadczynność imaginacji, hipertrofia fantazji, związana
z melancholijną acedia, o której już była mowa.
Wracamy w ten sposób do demona południa. Według
Kanta ów demon budzi się w dwu delikatnych momen­
tach dnia: po obiedzie oraz w nocy. Uwaga! Poobiednia
drzemka i głęboki sen to dwaj wrogowie filozofa. Należy
się zabezpieczyć.
Lek na poobiednie otępienie nazywa się spacer. Kant
w zasadzie nie wynalazł niczego nowego. Już u Greków
spacer był niezbędnym zajęciem filozofa. Przypomnij-
cie sobie Sokratesa, który prowadził Fajdrosa na pola
pod Atenami, przypomnijcie sobie Arystotelesa i pery-
patetyków, którzy mogli myśleć, tylko chodząc. Powiedz
mi, jak chodzisz, a powiem ci, jakim jesteś filozofem...
Spacer Hobbesa, który dożył dziewięćdziesiątki, wiel­
kiego sportsmena pod okiem Wiekuistego, to nie to samo
co przechadzka Rousseau czy Nietzschego. Nie będę dzi­
siaj omawiać tego rozległego tematu... Ograniczę się
do spaceru Kantowskiego, który musi się odbywać pod
ścisłym dozorem. Nie chodzi przecież o to, by błądzić
bez celu albo eksplorować okolice... I dlatego Kant
bardzo uważnie kontroluje oddech, krok i pot (którego
unika). Nic wspólnego z przechadzką Jana Jakuba —

(52)
GŁOWA PEŁNA ŚWIERSZCZY

okazją do marzeń, doświadczeniem podstawowym, za­


czerpnięciem ze źródeł głębokiego Ja, z dała od społe­
czeństwa, z dala od miasta. Dla Kanta marsz jest ćwi­
czeniem przywracającym siły umysłowe. Mowy nie ma,
żeby się wykańczać marzeniami... Żadnych szaleństw!
Spacer po mieście wystarczy.
Co do snu i królestwa nocy, to grożą one zgubą. Naj­
niebezpieczniejsze są sny. Trzeba się szczególnie mieć
na baczności w momencie zasypiania, przed przejściem
z jawy w sen. Kant miał na to odpowiednią technikę.
Powtarzał niby mantrę imię Cycerona33. Kant nigdy nie Mantra:
rytualne
opowiada o swoich snach: zapadał w sen jak w zbawienną zaklęcie
buddyjskie
nicość. Sen to wielka próżnia myśli. Uwaga na przebu­ ułatwiające
medytację.
dzenie, powrót do ludzkiej atmosfery też jest pułapką!
Niektórzy twierdzą, że w tej niepewnej godzinie mają
największe natchnienie. Kartezjusz lubił się wylegiwać
rankami, przeskakując myślami z tematu na temat. Dla
kantysty to brednie! Przebudzenie trzeba uciąć jak
chwast, jednym susem wyskoczyć ze snu. I pięć minut
później siedzieć już za biurkiem przy pracy.
Pogawędka piąta

POT, ŚLINA, SPERMA

Krople mózgu

Trzeba zachować swoje płyny. Trzeba się powściągać.


Każda kropla naszych cennych humorów to część naszej
siły życiowej. Wszelki wyciek jest stratą energii. Kan-
tyzm to utopia ciała: żyć w obiegu zamkniętym, ograni­
czyć wymianę do minimum.
Weźmy te płyny jeden po drugim i zobaczmy, jak się
do nich ustosunkowuje myśl Kanta.
Najpierw zachować pot.
Świadkowie są tu jednogłośni: Kant się nie pocił.

A w każdym razie możliwie najmniej. Jachmann opowia­


da: „Latem chodził bardzo wolno, żeby uniknąć spoce­
nia się”. Wasianski potwierdza: „Kant nie pocił się ani
w dzień, ani w nocy. (...) Lekki strój, o którym już mó­
wiłem i który pozwalał mu poruszać się w lecie swobod­
nie na świeżym powietrzu, nie mógł go jednak całkowi­
cie uchronić przed spoceniem się. Kant pozostawał
wtedy w cieniu, jakby na kogoś czekał, póki pot nie

(55)
POGAWĘDKA PIATA

zniknął. Jeśli w gorącą letnią noc dostrzegł na sobie


najmniejszy ślad potu, mówił o tym drobnym fakcie,
któremu nadawał znaczenie, jak o jakimś kłopotliwym
Kant intime, wypadku”34.
b. 47, b. 73.
Następnie zachować ślinę.
Plucie to marnotrawstwo. Ten cenny, choć niedoce­
niany płyn ma zalety lecznicze. Można na przykład po­
służyć się własną śliną dla lepszego trawienia: „Dodat­
kową zaletą nawyku oddychania z zamkniętymi ustami,
przynajmniej wtedy, gdy będąc sam na sam z sobą, czło­
wiek nie rozprawia, jest to, że stale wydzielana ślina
zwilża przełyk i działa zarówno jak środek trawienny
■fw żołądku), jak też — przełykana — na przeczyszcze­
nie; jeśli się dostatecznie silnie postanowi nie marno­
Konflikt wać jej wskutek złych nawyków”35.
władz, część 3,
Vrin, b. 131. Można też stosować ślinę na kaszel, przeciwko drapa­
niu w krtani. Zgodnie z wymyśloną przez Kanta tech­
niką należy wtedy „całkowicie odwrócić uwagę od tego
podrażnienia, próbując ją skierować na inny przed­
Fragment miot”34 . (Gospodarka śliną odbija się na miłości. Nawet
pominięty
przez Botula jeśli Kant o tym nie mówi, łatwo możemy wnosić z po­
na wykładzie.
wyższego, że praktyka namiętnych pocałunków wsku­
tek gwałtownego wydatkowania śliny przy tej okazji jest

’’Botul dla zdrowia szkodliwa. Zresztą u Rzymian prawdziwy


upraszcza miłosny pocałunek, który umożliwia stopienie się w jed­
skompliko­
waną technikę. no dwu istot, jest z konieczności suchy: to wymiana
Prawda, że
eksplikacja pneumy, nie śliny37).

(56)
pot, Slina, sperma

Kanta nie jest


* jasna: „Ślina
wywołana tym
samym
podnieceniem
uniemożliwiała
A wreszcie, trzeba oczywiście zachować spermę.
jego skutek,
Wydatkowanie spermy to trwonienie energii życiowej. mianowicie
wydalenie,
Każdy wytrysk skraca życie. Po cóż się rozprzestrzeniać? i zmuszała do
przełknięcia tej
Po cóż skracać sobie pobyt na tej ziemi? Długowiecz­ wilgotności”
(Konflikt
ność była jedną z obsesji Kanta — prowadził listę ludzi władz, s. 131-
-132).
swojego pokolenia, którzy zmarli przed nim. Sam dożył Streszczając
cały ten trudny
osiemdziesiątki, można więc powiedzieć, że swój cel
fragment,
osiągnął. Wiedział, że każdy stosunek płciowy jest sa­ powiemy, że
aby zwalczyć
mobójstwem. „Trudno byłoby dowieść, że osoby, które kaszel, trzeba,
po pierwsze,
osiągnęły bardzo podeszły wiek, przez większość czasu nie wdychać
ani nie
pozostawały w małżeńskim stanie”. Poza udrękami wydychać
powietrza
małżeństwa, o których mówiliśmy wczoraj, wydatek ustami, po
drugie, nabrać
spermy przy spółkowaniu przyczynia się niewąsko do
śliny, po
przedwczesnego osłabienia. „Mężczyźni, którzy dożyli trzecie,
przełknąć.
późnych lat w stanie bezżennym (albo owdowieli za mło­
du), na ogół dłużej zachowują młodzieńczy wygląd niż
ludzie żonaci, co zdaje się wskazywać na ich większą
długowieczność” — pisze Kant w wieku siedemdziesię­
ciu czterech lat.
Tyle o ludziach, których obowiązek zmusza do wydat­
kowania cennego nasienia. Co powiedzieć o kawalerach?
Ta kwestia każę nam poruszyć delikatny problem ma­
sturbacji. < „

(57)
POGAWĘDKA PIATA

0 BRUKANIU SAMEGO SIEBIE

Każde marnotrawstwo jest grzechem. W wypadku ma­


sturbacji wpadamy w otchłań nieczystości. Nie chodzi
już tylko o zdrowie, lecz o zbawienie. Ta nieczystość jest
niewymawialna. „Nazwanie tego występku po imieniu
uchodzi za niemoralne” — pisze Kant w tekście, gdzie
ani razu nie pada słowo „masturbacja”, które budzi
Doktryna w nim odrazę3'.
cnoty -
Metafizyka Grzech, uważany przez Kanta za o wiele cięższy od sa­
obyczajów,
część druga,
mobójstwa, dotyczy przede wszystkim dorastającego chłop­
paragraf 7.
ca, którego należy przestrzec: „Trzeba [ów grzech] przed­
Francuski
tłumacz oddał stawić w całej jego ohydzie (m ihrer ganzen AbscheuHgkeit),
niemieckie
Unkeuschheit trzeba powiedzieć chłopcu, że czyniąc to, staje się bezuży­
słowem
„nieskrom- teczny dla przedłużenia gatunku, że tym sposobem skazu­
ność”,
tymczasem je wszystkie swoje siły fizyczne na unicestwienie, że gotuje
właściwy
termin
sobie przedwczesną starość, że jego inteligencja wielce na
francuski to
tym ucierpi itd. Może oddalić impulsy, które ga do tego
impudicité,
czyli „nieczy­ pchają, zajmując się jakąś pochłaniającą aktywnością,
stość”.
a także nie poświęcając więcej czasu niż to konieczne na
łóżko i sen. Trzeba przegonić takie myśli, oddając się za­
jęciom, bo jeśli przedmiot pozostaje, choćby tylko w wy­

Rozmyślania obraźni, to nie przestaje zżerać siły witalnej”3’.


o wychowaniu,
Vrin, s. 48. A jeśli przyjdzie wybierać między masturbacją
a „związkiem z osobą płci odmiennej”, nie ma wątpli­
40 Tamże. wości, że „ten ostatni [sposób] jest lepszy”4*. Już raczej
W Historii
wielkiego prostytutka niż samogwałt!

(58)
POT, ŚLINA, SPERMA

strachu,
<...> masturbacji,
1998,Jean
Stengers
Kantowskie tabu masturbacji jest zgodne z jego teo­ i Anna Van
Neek piszą, że
rią wyobraźni: „Rozkosz jest wbrew naturze, jeśli czło­ to właśnie
w osiemnasto­
wieka nie pcha do niej realny obiekt, a tylko jego wy­ wiecznych
Niemczech
obrażenie” — czytamy w tym samym fragmencie Doktryny „dyscyplina
pedagogiczna
cnoty. Diogenes i cynicy zalecali masturbację — w razie w materii
potrzeby — nie dostrzegając, że ta praktyka nie jest tak masturbacji
osiągnęła
samotnicza, jak się wydaje, ani że nie jest „naturalna”. najwyższy
stopień
Nie uwalnia nas ona od sztuczności i fantasmagorii, wyrafinowa-

przeciwnie — kto uprawia samogwałt, ten układa sce­


nariusze, przywołuje obraz pożądanej istoty. Wydaje mu
się, że się opróżnia z nadmiaru płynu, a tymczasem na­
pełnia umysł fantazmatami.
Czy zaskoczę was, mówiąc, że ta Kantowska teoria
wydaje mi się bardzo nowoczesna?
Oczywiście, przestaliśmy się już panicznie bać mastur­
bacji. Ale to może tylko kwestia słów. Kiedy słyszę dziś
o kokainistach czy o palaczach opium, przypomina mi
się zawsze artykuł na temat masturbacji z wydanego na
początku XIX wieku Słownika nauk medycznych'. „Mło­
dzieniec znajdował się w stanie całkowitego marazmu,
spojrzenie miał zgaszone (...) cerę ziemistą, język chy­
botliwy, oczy zapadnięte, zęby rozchwiane, dziąsła po­
kryte wrzodami zapowiadającymi zwyrodnienia szkor­
butu. Śmierć mogła być dla niego już tylko szczęśliwym

kresem długich cierpień”. Oto skutki masturbacji! Czy

(59)
POGAWĘDKA PI^TA

nie wydaje się wam, że czytamy współczesny portret


młodego narkomana? Czyż nie ten sam w gruncie rze­
czy strach ogarnia nas sto lat później: to samo bezgra­
niczne, nigdy nienasycone pragnienie, to samo odosob­
nienie, ta sama samowystarczalność młodego człowieka,
nagle niedostępnego bliskim, odciętego od wszystkiego,
„bez drzwi i okien”?

Sperma i pneuma

Kant pozostaje wierny temu, co w naszej tradycji


pneumatycznej najlepsze. Co to jest pneuma?
— Tchnienie, duch. Pneuma krąży we krwi w postaci
sił żywotnych, krąży również w nasieniu. Toteż każde
wydatkowanie spermy jest wydatkowaniem pneumy,
wszelka energia kopulacyjna jest odebraniem czegoś
„myśleniu”.
Czymże jest mózg, jeśli nie szpikiem? Czymże jest
szpik, jeśli nie zapasem spermy? Diogenes Laertios,
mówiąc o Pitagorasie, nazwał spermę „kroplą mózgu”.
Mężczyzna, pobudzając swój penis do działania, naraża
swoją skórę, a ściśle, swój szpik, to znaczy mózg. Już
Platon nas przestrzegał: „W rzeczy samej, w szpiku więzy
życia (gdyż dusza jest przywiązana do ciała) złączyły się
41 Platon, razem i mocno zakorzeniły gatunek śmiertelnych”41. Za-
Timajos, 73 b. z
cnowac spermę to wznosie się ku niebu jak roślina
wzdłuż osi penis—kręgosłup—mózg. Wstrzemięźliwość

(60)
POT, ŚLINA, SPERMA

sprawia, że trzymamy się prosto. Rozwiązłość — że tra­


cimy grunt i lecimy na pysk. Ci, którzy się opróżniają ze
swego szpikowego płynu, chorują na kręgosłup: roztrwo­
nienie energii wskutek zbyt wielkiej emisji nasienia
nazywano zresztą wiądem rdzenia albo tabes dorsalis
* 1. Charles-
-Andre
Vandermonde,
Podręczny
<...> słownik
zdrowia, 1760
— pod hasłem
Ktoś mógłby rzec, że akumulacja spermy szkodzi zdro­ tabes dorsalis
czytamy:
wiu, bo sperma może się popsuć, jak kiedyś „zła” krew. „Przyczyną tej
choroby jest
Tissot uważał, przeciwnie, że dzięki życiu w cielesnej wycieńczenie
wskutek
czystości sperma jest „na powrót pompowana” do krwi, nadmiernego
upustu
„krążenie jest żywsze, przemiana materii dokładniej­ nasienia, jak
to bywa
sza, wszystkie inne funkcje przebiegają sprawniej”. Zacho­
u nowożeńców
wać spermę to kąpać się nieustannie w krynicy młodości. czy rozwiązłych
młodzieńców,
Jak to mówił w XVII wieku lekarz Franęois-Mercure Van gdy osiągają
wiek pokwita-
Helmont: „Niewydalone nasienie przemienia się w silę nia, i w ogóle
u wszystkich,
duchową”. Kant jest tego samego zdania. Płyny ulegają którzy
przesadnie
przetworzeniu. Nie zatruwają nas, lecz, przeciwnie, oży­ używają sobie
z kobietami”.
wiają nawet najostatniejszych z ostatnich. Wszystko trze­
ba zachować — i ślinę, i pot, i spermę. To nam pozwoli
dokonać wielkich czynów. Zachowanie spermy popra­
wia glos, to rzecz dobrze znana. W Rzymie radzono ora­
torom wstrzymywać się od spółkowania w przeddzień
konkursu krasomówstwa, procesu czy zgromadzenia
politycznego. A czymże jest filozofia, jeśli nie ściera­
niem się dzień w dzień z cudzym myśleniem, perma-

(61)
POGAWĘDKA PIĘTA

nentnym argumentowaniem? Do napisania Krytyki czy­


stego rozumu, co dzień po kawałku, potrzeba tyle samo
energii co do konkursu krasomówstwa. Mowy nie ma,
żeby w przeddzień spółkować!
Pogawędka szósta

NAGA RZECZ SAMA W SOBIE

Wzniosłość i sprośność

Ci, którzy zarzucają Kantowi jego spokojne życie,


w gruncie rzeczy wyrzucają mu, że nie znał kryzysów.
Czy człowiek, który nie przeżył kryzysu, zasługuje na
miano człowieka? 1 cóż to jest za filozof, który nie prze­
żył rewolucji wewnętrznej, tego zwrotu w życiu, kiedy
objawia mu się prawda? Grecy nazywali epistrophe,
a chrześcijanie conversio owe momenty, kiedy pod po­
rywistym tchnieniem Ducha byt dokonuje wolty. Histo­
ria filozofów opowiada o nawróceniu Augustyna w me­
diolańskim ogrodzie, Kartezjusza podczas nocy przy
kominku, Jana Jakuba Rousseau na drodze do Vincennes,
Augustyn
Nietzschego w drodze do Sils-Maria43. opowiada, że
nawrócił się na
Jakiego kryzysu doświadczył Kant? Nie widać naj­ chrześcijań­
mniejszego śladu. stwo, czytając
Ewangelie
Zęby twórca filozofii krytycznej nie przeżył ani jed­ w ogrodzie
w Mediolanie.
nego krytycznego momentu — to doprawdy zbyt piękny Rousseau
objawiła się
paradoks! jego Rozprawa

(63)
POGAWĘDKA SZÓSTA

o nierówności Ale taki obraz rzeczy jest nieścisły.


między ludźmi,
gdy doznał Kant długo rozprawiał na temat kryzysu egzystencjal­
porażenia
słonecznego nego, jaki niekiedy ogarnia człowieka. Doświadczenie
na drodze
do zamku
na sobie tych uprzywilejowanych momentów Kant na­
Vincennes. zywa wzniosłością.
Powołanie
filozoficzne Ale czymże jest wzniosłość (das Erhabene)“!
obudziło się
w Kartezjuszu Doznajemy uczucia wzniosłości, kiedy jesteśmy przy­
podczas nocy
spędzonej tłoczeni, starci na proch w obecności czegoś, co nas prze­
W jakimś
pokoju rasta. Przestajemy być. To namiastka śmierci, doświad­
w okolicach
czenie nie-boskiej transcendencji...
Ulm. Nietzsche-
mu Wiekuisty Kant podaje następujące przykłady:
objawił się
w drodze po­ „Strzeliste, jakby groźnie wznoszące się skały, ciężkie
wrotnej znad
jeziora Sils- piętrzące się na niebie chmury, nadciągające wśród pioru­
-Maria
w rejonie nów i grzmotów, wulkany w całej swej niszczącej potędze,
Grisons.
orkany i spowodowane przez nie spustoszenia, burzliwy,
44 Krytyka bezkresny ocean, wysoki wodospad potężnej rzeki itp.”44
władzy
sądzenia, Te zjawiska przyrody o tyle są godne uwagi, że Kant
paragraf 28.
nigdy ich nie obserwował! Gdzież on, który nigdy nie
żeglował po Bałtyku, mógł choć raz w życiu ujrzeć wul­
kany, huragany czy miotany sztormem ogromny ocean?
Trzeba zatem założyć, że to jakieś intymne doświad­
czenie wstrząsnęło jego życiem.
Das Erhabene to pojęcie kardynalne, latarnia kanty-
zmu, która się określa w stosunku do pojęcia piękna.
Przeciwstawienie piękne—wzniosłe strukturyzuje świat
Kanta, jak dychotomie surowe—gotowane, twarde—mięk­
kie, suche—wilgotne i tym podobne porządkują świat

(64)
NAGA RZECZ SAMA W SOBIE

dzikich plemion. Nigdy się nie zgubimy w Kantowskiej


dżungli z tą dwubiegunową busolą: piękne—wzniosie.
Wzniosłość może być rozmaitego rodzaju. Przytoczy­
łem przed chwilą kilka przykładów wzniosłości w przy­
rodzie. Ale istnieje też wzniosłość ludzka, a w tym —
wzniosłość seksualna. Jest to widok płci, a ściśle, płci
kobiecej, sromu. Wulkan, burza, siła zniszczenia...
Wszystko w nim jest! Jest się czego przestraszyć!
Przypomnijcie sobie boginię Demeter opłakującą
zniknięcie córki Persefony. Do zgnębionej matki pod­
chodzi stara Baubo, podnosi spódnicę i pokazuje srom.
Na ten widok pogrążona w żałobie bogini wybucha śmie­
chem. Zmiana nastroju! Wzniosłość jest potężnym mo­
torem nawrócenia.
Spośród jej rozmaitych imion wypada wymienić naj­
trudniejsze: sprośność, która należy do rzędu rzeczy
świętych i strasznych. Ta sama dwuznaczność: pociąga­
jąca i odpychająca zarazem.
Widowisko pornograficzne przeżywamy w takich sa­
mych warunkach jak widowisko wzniosłe: bezpieczni,
chronieni widzowie, wygodnie ulokowani podglądacze.
Wzniosłość natury natomiast, wzniosłość rozpętanych
żywiołów może wywołać doznania seksualne. W Cierpie­
niach młodego Wertera Goethe opowiada, jak nadzwy­
czajne wrażenie wywierają burza i gromy na damach pro­
wadzących salon (jesteśmy u schyłku XVIII wieku).
Kobiety mdleją, wydają okrzyki i westchnienia, lękają

(65)
POGAWĘDKA SZÓSTA

się unicestwienia, a jednocześnie go pragną. Burza jest


obietnicą malej śmierci. Często zdarzało mi się spotkać
u niektórych współczesnych kobiet taki sam lęk przed
elektrycznością.
Sprośność, tak jak wzniosłość, zapowiada utratę Ja.
Sprośność sprzeciwia się pięknu nie jak to, co jest, temu,
co się wydaje, lecz jak to, co znika, temu, co się pokazuje.

<...>

Lekarstwo na tę stratę: zbudować otoczkę. Filozofo­


wie nazywają ów kokon systemem i poświęcają życie na
to, żeby go utkać. Wszyscy filozofowie, którzy zbudowa­
li systemy, żyli w intensywnym poczuciu nietrwałości
i niepewności. Spinoza, Kant, Hegel społecznie byli ni­
czym, potrzebowali dachu i ścian, pancerza pojęć.

<...>

Prawda bez osłonek

Każda prezentacja filozofii Kanta zaczyna się od roz­


różnienia między noumenem a fenomenem. Czas o tym
pomówić, a zwłaszcza zająć się rzeczą samą w sobie, das
Dingan sicb, rzeczą taką, jaka jest rzeczywiście, nazwaną
przez Kanta noumenem, istniejącą, lecz której istnie­
nia nie potrafimy dowieść.

(66)
NAGA RZECZ SAMA V SOBIE

Dziwaczna teoria poznania! Jak gdyby nauka miała do


czynienia z „rzeczami”, przedmiotami wiecznymi, stały­
mi. Współczesna nauka nie bada „rzeczy” izolowanych,
lecz stosunki, przepływy, pola, systemy. Jest w Kantow-
skim noumenie zdumiewający fetyszyzm „rzeczy”.

<...>

Ta Rzecz to Seks. Sprawa jest oczywista. Nie możemy


poznać rzeczy samej w sobie, uprzedza Kant — nie je­
steśmy do tego zdolni, a przede wszystkim nie jesteśmy
do tego upoważnieni. Jest w tej historii i moralność, i po­
żądanie: mylenie pozoru i zjawiska jest błędem, pisze
Kant w Krytyce czystego rozumu. Czymże jest tutaj po­
jęcie błędu, jeśli nie wyznaniem, iż nie da się oddzielić
teorii poznania od postępowania intelektu. Uprawiać
metafizykę to gorzej niż błąd, to grzech. A grzech dla­
tego, że wkracza pożądanie: chcemy ujrzeć rzecz taką,
jaka jest sama w sobie. Ten popęd (Trieb), ten sposób
zaglądania pod spódnicę Rzeczywistości, jest obsesją fi­
lozofa. „Krytyka” to terapia wymyślona przez doktora
Kanta, żeby okiełznać podglądactwo — skoro go wyko­
rzenić nie może.
Ale owa rzucona na Rzecz zasłona to przecież szczyt
erotyzmu. Kant daje nam dojrzeć prawdę w grze, którą
Nietzsche tak dobitnie streścił: „nie wierzymy już, że Wiedza
radosna,
prawda bez osłonek pozostaje prawdą”45. przedmowa.

(67)
POGAWĘDKA SZÓSTA

To nigdy niezaspokojone pragnienie podglądania wie­


dzy ożywiało uczonych ubiegłego wieku, którzy w życiu
zawodowym chętnie udawali ascetów: żadnych kobiet
w laboratorium czy na fakultecie, żadnego seksu, nic,
tylko Prawda!
Odwrotną stroną tego rodzaju ascetyzmu jest, jak wia­
domo, burdel. Prawdę, którą się pragnie widzieć nagą
w doświadczeniu i spekulacjach myślowych, pójdzie się
kontemplować — nareszcie! — między nogami prosty­
tutki, profesjonalistki od „rzeczy samej w sobie”. Nasi
przodkowie zdradzili zresztą sekret. Przyjrzyjcie się, jak
są udekorowane ich fakultety, ich amfiteatry: na ścia­
nach i plafonach wyłącznie nagie albo ledwo osłonięte
kobiety! Rozebrane muzy, boginie i nimfy na freskach
Sorbony wyszły prosto z burdelowego salonu. Artysta
jedynie zdepilował rzecz samą w sobie owych dziewek,
które na potrzeby zawodu przechrzczono na Rozum,
Powściągliwość, Sprawiedliwość, Cnotę, ale które w cy­
wilu nazywały się Mimi, Lulu, Kiki, Fernanda i tym po­
dobnie.
Filozof kantysta jest szczególnym klientem. Płaci za
Rzecz, ale nie pozwala sobie jej dotknąć.
Pogawędka siódma

COITO ERGO SUM

Nasz filozof ma kłopot z rozmnażaniem, z reprodukcją


gatunku. Unika nie tyle seksu, ile jego konsekwencji, to
jest proliferacji człowieka, tej ślepej woli trwania w swo­
im bycie, którą Schopenhauer nazywał Wolą (pisaną
wielką literą), tej pasji uwieczniania się w potomstwie,
wykraczającej poza nasze indywidualne pragnienia i po­
pędy. [Wstrętny jest mu conatus, śmiem rzec — cunna-
tus4*]. Każdy żywy gatunek pragnie się roić, dotyczy to 46 Słowo
złożone
także ludzkości. Ale jako jednostki możemy — to istny z conatus
(wysiłek
cud — odmówić udziału w dziele rozmnażania. Nazywa trwania
się to cnotliwością, czystością, która nie jest negacją w swoim bycie)
i cunnus (płeć
rozkoszy, tylko płodzenia. kobieca). Na
prelekcji Botul
Rozkosz to rozkosz, niezależnie od tego, czy czerpie­ pominął to
zdanie.
my ją z intelektu, czy z podbrzusza. Ale seks tym się
odznacza, że powoduje jednostką na rzecz gatunku. Za­
tykamy sobie uszy, żeby nie słyszeć za naszymi miło­
snymi zaklęciami, w naszych najbardziej wyrafinowa­
nych romancach, basso continuo ryku Życia, które
domaga się swojej doli.

(69)
POGAWĘDKA SIÓDMA

W spółkowaniu człowiek zniża się do poziomu zwie­


rzęcia nie dlatego, że doznaje rozkoszy, lecz dlatego, że
ulega instynktowi rozmnażania.
Ale jest pewien sposób, żeby uciec przed tym smut­
nym losem, a mianowicie filozofia.
Filozofowie w większości byli kawalerami, żeby zaświad­
czyć, iż ostatecznym celem ludzkości nie jest rozmnaża­
nie. Nie jesteśmy psami, nie jesteśmy pierwotniakami,
nie jesteśmy królikami. Filozofia jest potwierdzeniem, że
można się odrodzić w sposób nieseksualny. Filozoficzne
dziedzictwa obywają się bez plemników.
Teraz muszę wyjaśnić, jakim to nadzwyczajnym spo­
sobem rozmnażają się filozofowie.
Oto on: nie penetrują, tylko się wycofują. To wycofa­
nie nosi nazwę melancholii.
Można zdefiniować melancholię jako chorobę samot­
ności. Śledziennik dobrowolnie trzyma się na uboczu.
Aluzja do
wiersza
I wtedy następuje cud życia kontemplacyjnego. Na dnie
Gerarda de samotności zawiązują się tysiące nici. Upośledzenie staje
Nerval El
desdichado: się silą. Choroba, która izoluje, przemienia się w cho­
Ja - mroczny,
ja — wdowiec, robę, która łączy. Zatruci czarną żółcią melancholicy
mnie - nikt
ulżyć nie może rozpoznają się w wielkiej rodzinie adeptów Saturna,
(•••)
Jedyna nosicieli gwiezdnej lutni47.
gwiazda zgasła,
Tworzy się zbiorowe ciało będące wyzwaniem dla cza­
w lutni
gwiazdozbiorze su. Członkowie tego rodu, filozofowie, rozmnażają się
Melancholia
i Czarne między sobą, bez seksu, skomplikowanymi drogami,
Słońce moje
leży. które nazywają się afiliacja, agregacja oraz przyjaźń.

(70)
COITO ERGO SUM

Ich macice to szkoły, uczty, salony i uniwersytety. Oto


jak rozmnaża się gatunek bez związków krwi! Filozofo­
wać to przyłączać się do ojców duchowych, tak jakby
można się było obyć bez matki. Rozmnażać się bez ma­
cicy, lecz w duchu, bez nasienia, lecz z pneumą.
Potrzebna jest więc specjalna rasa kawalerów oraz
osobników żyjących w czystości, którzy postanawiają nie
płodzić, zrezygnować z wątpliwych radości małżeństwa
i poświęcić się przekazywaniu umiejętności, czyli kul­
turze.
Bez tego rodzaju ludzi ludzkość byłaby nędznym sta­
dem pozbawionym pamięci innej niż genetyczna, jed­
nym z wielu gatunków zwierzęcych, zwykłą zbiorową
wolą trwania i rozmnażania się.
Oto jak należy odpowiedzieć na kardynalną obiekcję,
którą poruszyłem na początku naszych spotkań. Tak,
Kant może zostać kawalerem, nie popadając w sprzecz­
ność z własną moralnością. Jego celibat nie zagraża roz­
mnażaniu gatunku. Przeciwnie, filozofia daje ludzkości
nasienie duchowe. Jedyny zapładniający płyn to atra­
ment, surogat czarnej żółci. Czytanie i pisanie to ele­
mentarne gesty filozofa, człowieka książki. Książka jest
żywym organizmem, który płodzi swego bliźniego — inne
książki — w postaci pełnych wigoru komentarzy i pącz­
kujących interpretacji.
Tak oto filozofowie gospodarują swoją czarną żółcią,
tak oto „tkają” swoją melancholię i przyczyniają się do

(71)
POGAWĘDKA SIÓDMA

szerzenia się człowieczeństwa. Nie wymagajmy od nich


niczego więcej! Zwłaszcza nie tego, żeby się żenili i pło­
dzili dzieci!

Dzieci Kanta

Poruszyliśmy kwestię warunków umożliwiających


Kantowskie potomstwo. Teraz musimy się zastanowić,
czy Kant może być protoplastą rodu.
Rozróżniam dwa rodzaje filozofów: samotnicy i wspól-
notowcy. Jedni umierają bezpotomnie — mam na myśli
ducha, nie ciało. Drudzy zakładają szkoły. Do płodnej ka­
tegorii należą platończycy i marksiści — można by ich też
nazwać platonistami i marksykami — a określenia te wska­
zują, że mamy do czynienia z ruchem, partią, że teoria ma
Potomstwo, że poczęła i zrodziła pokolenia wiernych.
I w rzeczy samej: jest ruch marksistowski, była Akademia
Platońska. Ale nie ma szkoły nietzscheańskiej, partii scho-
penhauerowskiej ani międzynarodówki spinozjańskiej. Jak
gdyby Nietzsche, Schopenhauer i Spinoza byli jednocze­
śnie punktami wyjścia i dojścia. Ci błędni rycerze filozofii
nie pozostawili po sobie żadnej duchowej rodziny. Są ostat­
nimi z rodu. Zamykają linię melancholików.
Uważnie badając ich twórczość, odkrylibyśmy zapew­
ne spermobójcze nasienie, które wyjałowiło ich pneu-
mę, ale takie studium oddaliłoby nas od naszego tema­
tu, to znaczy od Kanta...

(72)
COITO ERGO SUM

Do jakiej kategorii należy nasz myśliciel? Z pewno­


ścią do pierwszej... Nie ma ruchu kantowskiego. Im-
manuel nie stoi u korzeni żadnej familii. Niewątpliwie
nadal jest czytany, komentowany, wydawany i jego bez­
płodność jest jak najbardziej względna. Ale nie założył
rodu. Czy można pomimo to założyć kantowską wspól­
notę, inspirującą się jego zasadami? Zaprosiliście mnie,
żebym odpowiedział na to pytanie.
Powiedziałem przed chwilą, że kantyzm jest sztuką
życia. Czy to znaczy, że jest zbiorem przepisów, których
wystarczy się trzymać: fajka o szóstej rano, codzienny
poobiedni spacer? Oświadczam, że byłoby to sprzeczne
z istotą kantyzmu.
Spójrzcie, jak samotna jest kantowska przechadzka.
Można co najwyżej tolerować w czasie deszczu obecność
służącego, jakiegoś Lampego czy lampisty, który trzy­
ma parasol... Ale żadnych rozmów! Co do posiłków, to
skoro liczba biesiadników nie powinna przekraczać sied­
miu, widzimy, iż w kantyzmie praktycznym nie ma miej­
sca na uczty, na których zrodziła się filozofia. I domy­
ślamy się, że Kant nie może stworzyć koła ani familii.
Ale idźmy dalej. Twierdzę, że chcieć żyć jak Kant to
rzecz niebezpieczna. Trzeba by być człowiekiem jego
pokroju, równie jak on heroicznym. Nie leży to w zasię­
gu możliwości zwykłego śmiertelnika, a dlaczego, wy­
tłumaczę wam jutro.
Pogawędka ósma

DZIEŃ I NOC

Kant wkraczał do królestwa nocy z nieskończoną


ostrożnością: „Najpierw siadał na łóżku i wślizgiwał
się do środka, potem naciągał koniec kołdry przez ra­
mię pod plecy do drugiego ramienia, pod siebie i wresz­
cie na brzuch. I tak zapakowany jak w kokonie czekał,
aż przyjdzie sen”4'. Zapakowany jak w kokonie. Albo 48 Wasianski,
op. cit., s. 70.
w kaftanie bezpieczeństwa... albo jak te wyrostki, któ­
rym nie pozwalano się masturbować w ówczesnych in­
ternatach! Ale on dobrowolnie! Ze związanymi noga­
mi i rękami!
Kant jest bombą, która nie pozwala sobie wybuchnąć.
Co będzie, jeśli zly duch odpieczętuje sarkofag? Co się
dzieje, kiedy filozof czeka na sen, a sen nie nadchodzi?
Bezsenność Kanta rodzi potwory rozumu.
Znacie te chińskie ciasteczka kryjące w środku wróż­
bę? Co znajdziemy w Kantowskim kokonie, jeśli go roz-
bijemy? Bez wątpienia przerażające scenariusze. Jak
najdalszy jestem od zamiaru profanowania wybitnej
postaci, która nas tu zgromadziła. Chcę tylko poważyć

(75)
POGAWĘDKA ÓSMA

się na pewien myślowy eksperyment. Między nami, tego


wieczora, w naszym zamkniętym towarzystwie chciał-
bym przez krótką chwilę wyhodować, niczym biolog
w swoim laboratorium, chorobliwe nasiona kantyzmu.
Siedźcie spokojnie, najmniejszy błąd w eksperymencie
grozi zarażeniem całej planety! (Nerwowe śmiechy wśród
publiczności).
Znajdujemy się w domu filozofa przy ulicy Prinzes­
Parodia sinnen. Królewiec śpi. Kant wyślizguje się ostrożnie ze
słynnej
Kantowskiej swego loża-kokonu, ubiera się, schodzi cichutko po scho­
maksymy:
„Dwie rzeczy dach, żeby nie zbudzić lokaja, i przemykając się pod
napełniają
umysł coraz to
ścianami, wychodzi na dwór. Zagłębia się w noc, rozpo­
nowym czyna swój spacer niezmienną trasą. Sowy i puszczyki
i wzmagającym
się podziwem przywykły do widoku tej sylwetki, pojawiającej się za­
i czcią, im
częściej wsze o tej samej porze. Na ulicznej ławce, zawsze tej
i trwalej nad
nimi się samej, spacerowicz przysiada, jakby dopadly go mdło­
zastanawiamy:
niebo gwieź­ ści. Myśli: „Dwie rzeczy napełniają mnie wciąż nowym
dziste nade
mną i prawo
wstrętem; szaleństwo we mnie i czarna noc nade mną”4’.
moralne we Patrzy na byt z odrazą, nie na taki czy inny jego aspekt,
mnie”-
Krytyka lecz na istnienie samo w sobie, wulgarne, nieuzasad­
praktycznego
rozumu, nione, przygodne. Zapisuje w notesiku: „nienawiść,
zakończenie.
(Tłum. Jerzy wstręt do życia, to też sposób na istnienie, na pogrąże­
Gałecki).
nie się w istnieniu; (...) moja ślina jest słodka, ciało
Słowa wzięte
wilgotne; czuję mdłości (...)”“.
z Mdłości
Jean-Paul W inne bezksiężycowe noce obiera inny kierunek.
Sartre’a, które
pierwotnie Idzie zapukać do drzwi domu położonego w głębi zauł­
nosiły tytuł
Melancholia. ka i oznaczonego czerwoną latarnią. Jest tu stałym by­

(76)
DZIEŃ 1 NOC

walcem. Przychodzi zobaczyć, czy nie zjawiły się aby ja­


kieś nowe dziewczyny. Podwójne życie: za dnia ogólnie
szanowany profesor, nocą — zdeprawowany rozpustnik.
Chyba że woli chłopców... Ten kawaler, który nigdy
nie miał kobiety w swoim łóżku, ni żony, ni kochanki,
mieszka z lokajem, a nie ze służącą. Kantowska prze­
chadzka rozwidla się wówczas ku cieszącym się złą sławą
ogrodom miejskim, zaludnionym przez niespokojne syl­
wetki, poszukujące ukradkowych i wstydliwych spotkań.
Chyba że okrucieństwo Kanta wobec samego siebie,
to pełne niepokoju umiłowanie obowiązku, jaki sobie
narzuca i który boli, prowadzi „eleganckiego magistra”
na jakieś przeraźliwe potajemne spotkanie, gdzie trza­
ska bat i leje się krew.
Chyba że nasz filozof jest po prostu dandysem. Te jego
manie, ta dbałość o aparycję, ta oryginalność absolut­
na, ta stylizacja całego życia to u schyłku XVIII wieku
genialne przeczucie Brummella i Baudelaire’a, wielkich
melancholijnych artystów.
Chyba że nasz Kantowski sobowtór powraca do swoich
młodzieńczych miłości i szuka iluminacji, kontaktując się
z umarłymi wokół wirujących stolików. Niekoniecznie
znalazłby się w złym towarzystwie. Najwybitniejsze umy­
sły XIX wieku pasjonowały się magnetyzmem i zjawiska­
mi paranormalnymi, wielki Schopenhauer uwielbiał
seanse spirytystyczne. Wystarczy zresztą lekko zdefor­
mować świat noumenów, by uczynić z niego królestwo

(77)
POGAWĘDKA ÓSMA

innych istot myślących, dostępnych drogą telepatii lub


za pośrednictwem medium, w innych ramach niż prze­
strzeń i czas ziemski. Kantowski świat noumenów nie
jest znów tak daleki od naszej fantastyki naukowej.
Wreszcie w szatańskiej apoteozie wolno odwrócić Kan-
towską moralność o sto osiemdziesiąt stopni: Dobro to
Zło, a Zlo — Dobro. A wtedy otrzymamy zasady aż nadto
dobrze nam znane w tym barbarzyńskim XX wieku:
„Zabijaj w taki sposób, aby twoje zabójstwo mogło słu­
żyć za wzór całej ludzkości”.
Albo: „Nie zadowalaj się chęcią wymordowania wszyst­
kich, rób tak, żeby każdy chcial zabić każdego”.
Albo: „Zabijaj tak, jakby twoje morderstwo miało stać
się prawem dla całej ludzkości”. Nie mówię, że nazizm
wynika z kantyzmu, mówię, że w kantyzmie, jak w każ­
dej etyce dążącej do uniwersalności, tkwi zalążek per-
wersji, którą wystarczy puścić w ruch, by otrzymać lu­
dobójstwo i masową eksterminację.
Albo jeszcze...
Ale na tym zakończę swoje myślowe eksperymenty.
Sami widzicie, że lepiej, aby Kant pozostał bezpłod­
ny. Mógłby bowiem począć jedynie przeklętych synów
i wydać ohydne potomstwo.
Uważajmy, żeby nie rozbić kokonu filozofa!
DZIEŃ I NOC

Powrót Marii-Szarloty

Kant jest filozofem granicy. Ani po tej, ani po tamtej


stronie, ani zbuntowany, ani uległy, utrzymuje równo­
wagę w nierównowadze, stale narażony na fatalne po­
tknięcie. Zbyt uczciwy, żeby być niesystematycznym,
zbyt systematyczny, by być uczciwym.
Krytyczny filozof posuwa się po napiętej linie między
dwiema otchłaniami: w dole i w górze. Tak trzeba czy­
tać trzy monumentalne Krytyki: jako terapeutyczną
kurację człowieka rozdartego, linoskoczka rozumu
i niedorzeczności, który codziennie doświadcza pokusy
wzniosłości i okropności.
Mam nadzieję, że udało mi się dowieść, iż seksual­
ność Kanta nie leży w jego życiu, lecz w jego dziełach.
Sprawa polega na tym, by stawić czoło rzeczy samej
w sobie.
Wspominałem już, że kantyzm jest wiązką scenariu­
szy. Na zakończenie chcialbym wam zaproponować je­
den z najmniej zatrważających.
Pozwólcie, że wyobrażę sobie powrót Marii-Szarloty
do Królewca. Tak, tej wykształconej szelmy, która umi-
zgala się do Kanta z Berlina...
Miała swoje miejsce u filozofa.
Niekoniecznie w jego łóżku czy na wątpliwym tronie
małżonki.
Mogłaby być duszą jego salonu.

(79)
POGAWĘDKA ÓSMA

Wdziękiem i dowcipem umiałaby ożywić rozmowę,


zmusić tych panów do wypowiadania się na najpoważ­
niejsze tematy tonem jak najbardziej żartobliwym i jak
najmniej pedantycznym. Mogłaby kpić sobie czule z ma­
łego poczciwca, któremu wydawało się, że wie wszystko
o zwyczajach Kałmuków, o piorunochronie i o pocho­
dzeniu naszej galaktyki. Kant, który nie znosił sprzeci­
wu, stałby się w jej rękach bardziej giętki. Wykształco­
na osiemnastowieczna kobieta to potrafiła.
Mogłaby go przekonać, że niepodobna posiąść praw­
dy, tak jak niepodobna posiąść kobiety.
Mogłaby...
Panowie i Panie, dziękuję Państwu za uwagę.

Koniec
ELEMENTY BIOGRAFII

Zycie Jean-Baptiste Botula nie jest dobrze znane.


Jedynie daty narodzin i śmierci uchodzą za pewne.

1896. Urodził się w Lairiere (Aude), 15 sierpnia.


1904. Spotkanie z Baden-Powellem.
1914. Zęby uniknąć mobilizacji, Botul ucieka do Ar­
gentyny.
1917. Rząd francuski zleca mu misję na wyspie Clip-
perton, spotyka w Meksyku Zapatę i Pancho Villę.
1920. Krótki związek z księżniczką Marią Bonaparte.
1930. Korespondencja miłosna z Lou Andreas-Salome.
1934. Prawdopodobnie spotyka Stefana Zweiga.
1938. Konferencja w Pittsburgu (Stany Zjednoczone):
„Sztuka kłótni”. Spotyka Malraux i zostaje jego osobi­
stym adiutantem. Bierze udział w wyzwoleniu Alzacji.
1945. Zatarg z Jeanem Cocteau. Wykłady w Nueva
Königsberg.
15 sierpnia 1947. Umiera w Lairiere w zupełnym
opuszczeniu.

Botul, filozof tradycji sokratejskiej, nie pozostawił


żadnych pism. Dysponujemy jedynie zapisami jego wy­

(81)
ELEMENTY BIOGRAFII

kładów, dowcipów oraz rozmów przy stole. Towarzystwo


Przyjaciół Jean-Baptiste Botula działa na rzecz reha­
bilitacji tego niesłusznie zapomnianego myśliciela.
Biografia Immanuela Kana obrosła w legendę. Nie dla skan­

dali jednak. nie dla niezwykłych wypadków życia, lecz wręcz

przeciwnie — zaskakuje regularność codziennych zajęć fi­

lozofa. banalność jego osiadłego życia. Tym ciekawsze, dla

wielu zuchwale czy wręcz obrazoburcze, stają się „ekspery­

menty myślowe" Jcana-Baplisla Botida, który w cyklu pię­

ciu wykładów zanalizował życie seksualne myśliciela z Kró­

lewca. „(dniałbym wam udowodnić — mówi J.-B. Botul — że

w lej pielęgnowanej banalności z wyboru jest coś nieroz­

łącznego z filozofią Kania i z filozofią w ogóle. Wyjaśnię wam.

dlaczego celibat nie jest bynajmniej jakąś przygodną kwe­

stią. lecz należy do tej samej istoty filozofii'. Autor wy rusza

więc na poszukiwanie kaniowskiej erotyki, a jej elementy

odnajduje lam. gdzie trudno się ich spodziewać: w ubiorze

Kanta, w jego wyobraźni, a nawet — paradoksalnie — yy swo­

istej ascezie monotonnej egzystencji. Wreszcie stayyia tezy,

które mogą szokować, mogą też rozbawić. choć nie sposób

odmówić im źnamiorrgeniałności,——:____ __

nr inw.: BG - 341830

BG 341830

You might also like