Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 316

Zajrzyj na strony:

www.mlodysamuraj.pl

Poznaj kolejne tomy w serii M ŁODY SA M URA J


http://www.nk.com.pl/mlody-samuraj/158/seria.html

www.nk.com.pl

Znajdź nas na Facebooku


www.facebook.com/WydawnictwoNaszaKsiegarnia
W serii Młody samuraj:

Droga wojownika
Droga miecza
Droga smoka
Krąg ziemi
Krąg wody

W przygotowaniu:
Krąg ognia
Krąg wiatru
Dla Sarah, mojej żony
Prolog
Skrytobójca

J aponia, czer w iec 1613

Ninja przemykał po dachach cicho jak cień.


Pod osłoną nocy pokonał fosę, wspiął się na wewnętrzny mur i przedostał na teren zamku. Jego
celem była potężna, ośmiopiętrowa wieża w sercu rzekomo niezdobytej twierdzy.
Uniknięcie samurajskich strażników strzegących murów zewnętrznych nie nastręczało trudności.
Otępiali w upalną, duszną noc więcej myśleli o własnej wygodzie niż o bezpieczeństwie daimyo.
Poza tym wiara, iż zamku nie da się zdobyć, osłabiła ich czujność – kto ośmieliłby się zaatakować
fortecę?
Najtrudniejszą częścią zadania było dostanie się do wnętrza wieży. Osobisty strażnik daimyo
poważnie traktował swoje obowiązki. Ninja podkradł się najbliżej jak to możliwe po dachach
otaczających budynków. Teraz musiał pokonać otwartą przestrzeń dzielącą go od solidnej
kamiennej podstawy wieży.
Zeskoczył z dachu i przebiegł skrajem dziedzińca, wykorzystując jako osłonę śliwy i wiśnie
sakura. Przecinając cicho ogród herbaciany z owalnym stawem, skierował się do altany ze studnią
pośrodku. Wskoczył do niej, gdy usłyszał zbliżający się samurajski patrol.
Kiedy droga była wolna, ninja podbiegł do wieży i niczym gekon bez wysiłku wspiął się po
stromej ścianie. Szybko dotarł na trzecie piętro i wślizgnął się przez otwarte okno.
Znalazłszy się w środku, bez wahania ruszył do celu. Przemykał na palcach ciemnym korytarzem,
minął kilkoro drzwi shoji, nim skręcił na prawo, ku drewnianym schodom. Już miał po nich wejść,
kiedy u szczytu niespodziewanie pojawił się strażnik.
Ninja jak dym rozpłynął się wśród cieni, niewidzialny dzięki czarnemu shinobi shozoku. Cicho
wyjął nóż tantō, gotów poderżnąć przeciwnikowi gardło.
Nieświadomy grożącego mu niebezpieczeństwa strażnik zszedł po schodach i ruszył prosto przed
siebie. Zabójca zostawił go przy życiu, nie chcąc zdradzać swojej obecności w twierdzy. Ledwie
strażnik zniknął za rogiem, ninja schował ostrze do pochwy i wspiął się na korytarz piętro wyżej.
Przez cienkie papierowe shoji widział blask padający od dwóch świec płonących w półmroku.
Nieznacznie rozsunął drzwi i przyłożył oko do szpary. Jakiś mężczyzna klęczał przed ołtarzem
pogrążony w modlitwie. Nie towarzyszył mu żaden samuraj.
Zabójca wślizgnął się do wnętrza.
Kiedy znalazł się na wyciągnięcie ręki od klęczącego, sięgnął do sakiewki przy pasie i wyjął
prostokątny przedmiot zawinięty w nieprzemakalną tkaninę. Położył go na podłodze obok
modlącego się mężczyzny i skłonił się lekko.
– Najwyższa pora! – warknął tamten.
Nie obracając się, sięgnął po paczkę i rozwinął materiał. Ujrzał oprawną w skórę książkę.
– Rutter! – Mężczyzna westchnął, pieszcząc okładkę, potem otworzył go i spojrzał na morskie
mapy, raporty oceaniczne i drobiazgowe notatki dotyczące pływów, wskazań kompasu
i gwiazdozbiorów. – Nareszcie zdobyliśmy to, co się nam należy wedle prawa. Pomyśleć tylko, że
trzymam w dłoniach losy świata. Tajemnice oceanów odkryte, aby mój naród mógł władać na
szlakach handlowych. Rządy na morzach to prawo dane nam od Boga.
Położył dziennik na ołtarzu.
– A co z chłopcem? – spytał, wciąż zwrócony plecami do ninja. – Zginął?
– Nie.
– Czemu? Wydałem jasne instrukcje.
– Jak ci wiadomo, samuraj Masamoto uczy go drogi wojownika – wyjaśnił ninja. – Chłopak jest
doskonale wyszkolony i okazał się dość... odporny.
– Odporny? Mam rozumieć, że byle dzieciak pokonał wielkiego Dokugana Ryu?
Na ten przytyk jedyne szmaragdowozielone oko wojownika błysnęło gniewem. Ninja
zastanawiał się, czy od razu nie skręcić mężczyźnie karku, lecz nie otrzymał jeszcze zapłaty za
odzyskanie ruttera. Przyjemność będzie musiała więc zaczekać.
– Nająłem cię, bo jesteś najlepszy. Najbardziej bezwzględny – ciągnął. – Czyżbym się pomylił?
Czemu go nie zabiłeś?
– Bo możesz go jeszcze potrzebować.
Mężczyzna wreszcie się odwrócił; jego twarz kryła się w cieniu.
– Czego mógłbym chcieć od Jacka Fletchera?
– Rutter jest zaszyfrowany. Tylko chłopak zna kod.
– Skąd TY o tym wiesz? – spytał surowo mężczyzna z nutą niepokoju w głosie. – Próbowałeś
złamać szyfr na własną rękę?
– Oczywiście – przyznał ninja. – Po pomyłce ze słownikiem portugalskim uznałem za rozsądne
sprawdzić zawartość przed dostarczeniem przesyłki.
– I udało ci się?
– Niezupełnie. Mieszanina portugalskiego i angielskiego, języków, których nie znam, sprawiła,
że zadanie okazało się trudniejsze, niż oczekiwałem.
– Nieważne. To bez znaczenia – odparł mężczyzna, wyraźnie zadowolony, że treść ruttera
pozostała dla ninja tajemnicą. – W lochach trzymamy franciszkanina, matematyka biegłego w obu
językach. Wystarczy obiecać mu wolność, a z pewnością zgodzi się odczytać kod.
– A młody gaijin? – spytał Smocze Oko.
– Gdy szyfr zostanie złamany, doprowadź misję do końca – rozkazał mężczyzna, klękając na
powrót przed ołtarzem. – Zabij go.
1
Szczudło

Krew szumiała Jackowi w uszach. Serce biło jak szalone. Spragnione tlenu płuca płonęły. Nie
mógł się jednak poddać.
Pędził jak szalony przez bambusowy zagajnik. Uchylał się i skręcał w labiryncie grubych łodyg,
sięgających niczym kościste palce ku sklepieniu oliwkowozielonych liści.
– Dokąd uciekł?! – zawołał ktoś z tyłu.
Chłopak biegł nadal, nie zważając na protestujące mięśnie. Nie przerwie pogoni!
Odkąd Jack trafił do Japonii w dramatycznych okolicznościach – gdy jego statek osiadł na
mieliźnie i został zaatakowany przez ninja – miał wroga, zabójcę Smocze Oko. Ninja zamordował
ojca Jacka, a potem podążał śladem chłopca po całej Japonii. Ostatecznie wykradł mu rutter,
jedyną pamiątkę po tragicznie zmarłym rodzicu.
Jack był zdecydowany znaleźć zabójcę i odzyskać dziennik.
– Zgubiliśmy go! – stwierdził drugi głos z niedowierzaniem.
Chłopak zwolnił kroku i gorączkowo wodził wzrokiem dokoła. Przyjaciele mieli rację. Mężczyzna,
którego ścigali, zniknął w gęstwinie.
Yamato i Akiko zrównali się z Jackiem. Akiko musiała usiąść i odpocząć. Wciąż nie doszła do
siebie po niedawnej próbie otrucia i pościg wiele ją kosztował. Biała jak mleko cera poszarzała,
podobne do półksiężyców oczy otoczyły ciemne kręgi.
Jack poczuł ukłucie wyrzutów sumienia. Choć dziewczyna go nie obwiniała, to przez niego była
teraz w takim stanie. Chciał ochronić rutter i ukrył go w zamku daimyo Takatomiego, władcy
prowincji Kioto. Uznał to za najlepsze rozwiązanie. Teraz wiedział, jak bardzo się mylił. Smocze Oko
włamał się do zamku, Akiko omal nie zginęła, próbując obronić Jacka, a życie daimyo Takatomiego
znalazło się w niebezpieczeństwie.
– Jak mógł się wymknąć? – spytał zirytowany Yamato, opierając się na kiju bō i próbując złapać
oddech. – Przecież to kaleka!
– Widocznie nas oszukał – odparł Jack, obracając się w miejscu. Bacznie wypatrywał wśród drzew
najlżejszego poruszenia. – Albo wrócił po własnych śladach.
Jack wiedział, że przyjaciel pragnie dopaść zbiega równie mocno jak on sam. Cztery lata
wcześniej Smocze Oko zamordował starszego brata Yamato, Tenno.
– Nie mogę uwierzyć, że ukradł perłę Akiko! – wykrzyknął Yamato, kopiąc ze złością najbliższy
bambus. Jęknął z bólu, kiedy jego stopa natrafiła na twardą jak kamień łodygę.
Dziewczyna z westchnieniem przewróciła oczami na widok typowej dla kuzyna zapalczywości.
– Nie martw się – pocieszyła go, związując włosy, bo kilka długich czarnych pasm wysunęło się
w czasie pościgu. – Tam, skąd ją wzięłam, zostało ich jeszcze mnóstwo.
– Nie w tym rzecz. Zabrał perłę, ale nie udzielił nam w zamian informacji.
Jack zgadzał się z przyjacielem. Taki był cel wyprawy do podnóży gór Iga. Za haniebne
narażenie na szwank bezpieczeństwa daimyo Takatomiego zostali zawieszeni w prawach ucznia
Jedynej Szkoły Dwojga Niebios i wysłani do Toby, do matki Akiko. Tymczasem miała zapaść
ostateczna decyzja w sprawie ich dalszych losów. Po drodze ich samurajski opiekun Kuma-san
zwichnął ramię wskutek upadku z konia. Musieli zatrzymać się w Kameyamie, by poczekać, aż
wydobrzeje. Tam właśnie usłyszeli od wędrownego kupca, że kaleka o imieniu Orochi przechwala
się znajomością z osławionym Smoczym Okiem. Wieś Kabuto, gdzie rzekomo mieszkał Orochi, leżała
niedaleko, więc całą trójką wyruszyli na poszukiwania.
Jack liczył, że dzięki spotkaniu z Orochim odkryją kryjówkę Smoczego Oka. Wtedy mogliby
powiadomić ojca Yamato, Masamoto Takeshiego, o miejscu pobytu mordercy, a być może także
odzyskać rutter. Modlił się, by odkupili w ten sposób swoje winy w oczach legendarnego mistrza
miecza i mogli wrócić do Niten Ichi Ryū, by kontynuować naukę.

Kabuto okazało się nędznym skupiskiem paru chat na rozstajach, z podupadającą gospodą dla
nielicznych podróżnych skręcających z głównej Drogi Tokaido do miasta i zamku Ueno.
Tam właśnie znaleźli Orochiego.
Kiedy Jack z towarzyszami wszedł do głównej sali, w gospodzie zapadła cisza. Wygląd chłopca
często wywoływał sensację – szczególnie poza Kioto, w miejscach, gdzie rzadko widywano
cudzoziemców. Gęste, jasne jak słoma włosy i niebieskie jak niebo oczy fascynowały ciemnowłosych
i ciemnookich Japończyków. Problem w tym, że choć Jack liczył sobie dopiero czternaście lat,
wzrostem i siłą górował nad wieloma drobniejszymi japońskimi mężczyznami. Ludzie reagowali
przez to zwykle nieufnością lub strachem, tym bardziej że chłopak ubierał się i zachowywał jak
samurajski wojownik.
Jack się rozejrzał. Gospoda przypominała raczej jaskinię hazardu niż przystań dla podróżnych.
Przy niskich stołach, lepiących się od rozlanej saké, grano w kości i karty. Zbieranina kupców,
wędrownych samurajów i wieśniaków czujnie mierzyła wzrokiem nowo przybyłych. Po wejściu Akiko
rozległ się cichy szmer męskiej aprobaty i Jack zauważył, że nie licząc drobnej, zahukanej służącej
w kącie, na sali nie ma kobiet.
Wszyscy troje podeszli do kontuaru odprowadzani spojrzeniami pozostałych klientów.
– Przepraszam... – Yamato zwrócił się do właściciela, krzepkiego jak beczka mężczyzny z rękami
przypominającymi płaty mięsa. – Wiesz, gdzie możemy znaleźć Orochi-sana?
Mężczyzna chrząknął i ruchem głowy wskazał odległy kąt sali. W mrocznej niszy oświetlonej
pojedynczą świeczką siedział zgarbiony mężczyzna; obok stała oparta drewniana kula.
– Możemy chwilę porozmawiać? – spytał Yamato, podchodząc z towarzyszami.
– Zależy, kto stawia – wyrzęził nieznajomy, mierząc ich wzrokiem. Wyraźnie się zastanawiał, co
młody samuraj o nieporządnej fryzurze, śliczna dziewczyna i cudzoziemiec robią w tak nędznej
spelunce.
– Wygląda na to, że my – odparł Yamato, kłaniając się na znak zgody.
– Więc możecie się przysiąść. Nawet gaijin.
Jack zignorował obraźliwe określenie obcokrajowca. Mężczyzna stanowił ich jedyny punkt
zaczepienia i musieli zyskać jego przychylność. Poza tym zdobędą przewagę, jeśli Orochi pozostanie
nieświadomy, że Jack biegle mówi po japońsku.
Kaleka dał znak właścicielowi zdeformowaną lewą ręką i poprosił o saké. Widząc, że Orochi złożył
zamówienie i najwyraźniej zaakceptował trójkę gości, miejscowi podjęli rozmowy i grę.
Jack, Akiko i Yamato usiedli ze skrzyżowanymi nogami po przeciwnej stronie drewnianego stołu,
służąca tymczasem przyniosła sporą butelkę saké i jedną małą czarkę. Przyjęła od Yamato zapłatę
i odeszła.
– Muszę przeprosić za swoje okropne maniery przy stole – wysapał przyjaźnie Orochi do Akiko
i wskazał na brudną prawą stopę. Wsparł ją na poduszce, tak że wszyscy mogli zobaczyć podeszwę.
– Nie chcę cię obrazić; widzisz, od urodzenia jestem kaleką.
– Nie przeszkadza mi to – odparła, nalewając mu alkohol. Taki był zwyczaj, gdy w towarzystwie
znajdowała się kobieta.
Orochi ujął czarkę zdrową ręką i opróżnił ją jednym haustem. Dziewczyna nalała ponownie.
– Potrzebujemy informacji – zaczęła cichym głosem, kiedy mężczyzna znowu sięgnął po saké –
o miejscu pobytu Dokugana Ryu.
Na dźwięk imienia ninja dłoń Orochiego drgnęła, lecz nie wypuścił czarki i wypił do dna.
– Ta saké jest okropna! – poskarżył się, po czym zakasłał donośnie i uderzył się w pierś. – A to,
na czym wam zależy, kosztuje znacznie więcej.
Posłał Yamato znaczące spojrzenie, gdy Akiko nalewała mu kolejną porcję. Chłopak zrozumiał
sugestię i skinął na kuzynkę. Wyjęła z rękawa kimona dużą mlecznobiałą perłę i położyła na stole
przed Orochim.
– Wystarczy aż nadto, by pokryć twoje wydatki – stwierdził Yamato.
Ciemne oczy mężczyzny błysnęły na widok klejnotu, potem prześlizgnęły się po pomieszczeniu,
sprawdzając, czy nikt się nimi nie interesuje. Zadowolony Orochi wygiął wargi w uśmiechu krzywym
jak jego dłoń.
Sięgnął po perłę.
Yamato chwycił go za nadgarstek.
– Zwykle płacę, gdy otrzymam zamówiony towar – oświadczył.
– Naturalnie – zgodził się mężczyzna, cofając rękę. Potem wyszeptał cicho: – Na waszym miejscu
odwiedziłbym wieś...
Brzęknął dzwonek, wejściowe shoji odsunęły się i weszło dwóch nowych klientów. Orochi umilkł
i czekał, aż zajmą miejsca przy kontuarze. Kiedy jeden z mężczyzn przywoływał właściciela, by
złożyć zamówienie, Jack zauważył, że brakuje mu małego palca.
– Co mówiłeś?! – ponaglił Yamato.
Orochi przez chwilę sprawiał wrażenie rozkojarzonego, lecz szybko skupił z powrotem uwagę na
perle.
– Tak... wybaczycie na moment? Natura wzywa – powiedział, sięgając po szczudło. – Dobrą
chwilę zajmuje mi dotarcie na miejsce, więc muszę ruszać, gdy tylko poczuję potrzebę. Z pewnością
rozumiecie.
Wstał z miejsca, lecz runął na stół, przewracając butelkę z saké. Zawartość rozlała się po blacie.
– To nie do zniesienia, ta słabość nogi – wymamrotał w ramach przeprosin. – Za moment
wracam. Dziewczyno, sprzątnij tutaj!
Zgięty wpół pokuśtykał do tylnego wyjścia. Służąca pośpieszyła do stolika i zaczęła go wycierać.
W tej samej chwili Jack zauważył, że blat jest pusty.
– Gdzie perła?
Spojrzeli na podłogę, a potem na siebie nawzajem, z przerażeniem uświadamiając sobie prawdę.
Orochi ukradł klejnot!
Wszyscy troje wybiegli tylnym wyjściem.
Mężczyzny nigdzie nie było widać. Akiko mignęła postać znikająca w bambusowym zagajniku,
przylegającym od tyłu do gospody. Ze zdumiewającą zwinnością Orochi skrył się wśród pędów, nim
któreś z nich zdążyło dobiec do skraju lasu. Zanurkowali w ślad za nim i rzucili się w pogoń... lecz
złodziej rozpłynął się w gęstwinie.

– Słyszeliście? – spytała Akiko, przerywając poszukiwania.


– Co? – dopytywał chłopak.
– Ćśśś, słuchaj!
Wszyscy umilkli.
Z góry dolatywał ich delikatny szelest liści, podobny do szmeru fal liżących morski brzeg.
Łagodny dźwięk był niekiedy zagłuszany skrzypnięciami ocierających się o siebie bambusowych
łodyg, lecz Jack nie wychwytywał żadnych innych odgłosów.
– Nie słyszycie? – powtórzyła zawiedziona dziewczyna, a potem szepnęła: – Wstrzymajcie
oddech.
Zamknęli usta i spojrzeli po sobie.
Ktoś nadal oddychał.
Trening wrażliwości z senseiem Kano, niewidomym mistrzem bōjutsu ze szkoły samurajskiej, raz
jeszcze dowiódł swej przydatności. Jack natychmiast określił, skąd dobiega dźwięk, i podkradł się
w tamtym kierunku.
Orochi raptownie wyprysnął z gęstwiny zaledwie pięć kroków przed chłopcem. Przez cały czas
ukrywał się tuż obok.
– Wracaj! – krzyknął Jack, płosząc jakiegoś ptaka w liściastym sklepieniu.
– Łapcie go! – ponagliła Akiko, zbyt zmęczona, by kontynuować pogoń. – Ja popilnuję bagaży.
Yamato rzucił sakwę i popędził za Jackiem już ścigającym Orochiego. Mężczyzna niestety znowu
zanurkował w gąszcz.
Jack się nie poddawał. Tym razem nie da się zwieść. Dotarł do miejsca, gdzie zniknął Orochi,
i nagle ziemia umknęła mu spod stóp. Na łeb na szyję potoczył się po stromym zboczu.
U stóp wzgórza wstał i stwierdził, że jest na ścieżce. Chwilę później dołączył do niego Yamato.
Ostrzeżony przed niebezpieczeństwem krzykiem przyjaciela zdołał uniknąć upadku.
– Którędy pobiegł? – spytał Yamato.
– Nie wiem. Byłem zbyt zajęty ustalaniem, gdzie góra, a gdzie dół! – burknął zirytowany Jack,
wyczesując z włosów zeschłe liście.
– W porządku, ty idź tędy, a ja w przeciwną stronę – zarządził Japończyk. – Zawołaj, jeśli go
znajdziesz.
I odbiegł.
Jack już miał zrobić to samo, kiedy usłyszał trzask pękającego bambusa. Obrócił się jak fryga.
– Wiem, że tu jesteś – powiedział.
Orochi chwiejnie podniósł się, wsparty na szczudle.
– Ach! Rozumiesz po japońsku. Doskonale.
Mężczyzna skłonił się niezdarnie i przykuśtykał do Jacka.
– Nie skrzywdzisz kaleki, prawda? – jęknął błagalnie, unosząc zdeformowaną prawą dłoń na znak
poddania.
– Nie jesteś kulawy! – wykrzyknął Jack, przyglądając mu się uważnie. – I czy wcześniej nie
miałeś zniekształconej lewej ręki?
Orochi uśmiechnął się krzywo.
– To prawda. Ale zwiodłem was wszystkich, prawda? – odparł; wyprostował nogę, wyprężył się
na całą wysokość i rozluźnił wykręconą rękę.
Błyskawicznym ruchem uwolnił ukryte w szczudle zębate stalowe ostrze.
I pchnął je prosto w pierś Jacka.
2
Atak

Tylko trening samurajski ocalił mu życie.


Zrobił unik w bok i ostrze o włos minęło jego serce. Bez chwili wahania uderzył kantem prawej
dłoni w szyję napastnika.
Krztusząc się po ciosie w tchawicę, Orochi zatoczył się i uderzył w pęd bambusa. Nim zdążył
złapać oddech, Jack natarł. Orochi jednak machnął znowu ostrzem, zmuszając chłopaka do cofnięcia
się w gęstą kępę bambusowych pędów. Pewny zwycięstwa, zamierzył się szpikulcem. Celował
między oczy Jacka.
Chłopak, z obu stron blokowany przez łodygi, mógł zrobić unik tylko w dół. Padł na kolana.
Rozległ się przeraźliwy chrzęst, kiedy metalowe ostrze przeszyło bambus w miejscu, gdzie przed
momentem znajdowała się głowa Jacka.
Orochi zaklął ze złością; ostrze uwięzło w bambusie. Jack silnie uderzył go pięścią w żołądek.
Mężczyzna stęknął, lecz nie wypuścił broni. Chłopak chwycił go od tyłu za kostkę i wbił mu ramię
w brzuch. Tym samym zwalił go z nóg.
Fałszywy kaleka runął na ziemię pozbawiony tchu.
Chłopak wykorzystał sposobność, by zablokować ramię przeciwnika, nie przewidział jednak, że
Orochi nie wypuści broni. Mężczyzna wyrwał ostrze z pnia i zamachnął się, zamierzając trafić
w żebra Jacka. Chłopiec zablokował cios, lecz przewrócił się na bok. Orochi w mgnieniu oka rzucił
się na niego.
– Tym razem nie uciekniesz, gaijinie! – warknął, unosząc broń do morderczego uderzenia.
Jack gorączkowo macał po ziemi, patrząc na mknący ku swojej głowie szpikulec. Palcami natrafił
na ułamany kawałek bambusa; uniósł go i zasłonił twarz.
Stalowe ostrze przeszyło łodygę i zatrzymało się tuż przed prawym okiem chłopaka.
Orochi wrzasnął z wściekłością i nacisnął mocniej. Ręce Jacka dygotały, kiedy próbował odsunąć
jak najdalej morderczy szpikulec. Mężczyzna naparł całym ciężarem ciała, lecz Jack był silniejszy,
a kiedy Orochi napiął wszystkie mięśnie, skręcił tułów i wyszarpnął broń z dłoni przeciwnika, tak że
ten runął twarzą na ziemię.
Chłopak odrzucił ostrze daleko w gąszcz i skoczył na Orochiego, nim tamten zdążył się podnieść.
Przydusił kolanem ramię mężczyzny i wykręcił mu lewą rękę.
Orochi został unieruchomiony.
Szarpnął całym ciałem, próbując się uwolnić, lecz Jack nacisnął jego łokieć. Mężczyzna krzyknął
z bólu i natychmiast znieruchomiał.
– Dość! Proszę! Złamiesz mi rękę! – błagał, wypluwając ziemię.
– Więc się nie wyrywaj – odparł chłopak, a potem zawołał Yamato, płosząc wielkiego ptaka
ukrytego wśród liści.
Orochi próbował się wywinąć, lecz Jack znowu zastosował blok. Mocno. Mężczyzna jęknął
i zaprzestał wysiłków.
– Chcesz mnie zabić?! – wymamrotał.
– Nie, nie zamierzam cię zabijać – odrzekł chłopak. – Chcę się tylko dowiedzieć, gdzie jest
Smocze Oko. Potem cię wypuszczę.
– Taka informacja kosztuje więcej niż moje życie – burknął Orochi.
Powiódł wzrokiem dokoła, jakby się spodziewał, że ninja zjawi się na sam dźwięk swojego
imienia.
– Jak mi się zdaje, twoje życie nie jest zbyt wiele warte – odparował Jack. – Zresztą perła, którą
ukradłeś, aż nadto starczy za zapłatę. Prawdę mówiąc, uważam, że powinieneś mi ją zwrócić, póki
nie powiesz tego, co chcę usłyszeć.
Zacisnął mocniej blok. Orochi krzyknął głośno i ku zaskoczeniu chłopca wypuścił z ust małą białą
kulkę.
– Dostaniesz ją z powrotem, kiedy zdradzisz, gdzie jest Smocze Oko – powtórzył chłopak,
wsuwając klejnot za obi.
– A jeśli nie zdradzę?
– Wtedy cię zabijemy.
– Przecież mówiłeś...
– Nie, powiedziałem, że ja nie zamierzam cię zabić. Nie mogę jednak ręczyć za moich japońskich
przyjaciół. Jako samuraje z urodzenia uważają za swój obowiązek uwalniać świat od takich jak ty.
Mężczyzna przełknął ślinę, uznając prawdę w słowach Jacka. Obaj wiedzieli, że samuraje
skrupulatnie wymierzają sprawiedliwość, a jako złodziej i kłamca Orochi nie mógł liczyć na litość.
– Puść mnie, to ci powiem. Daję słowo – przyrzekł Orochi niechętnie. – Ale sam się pakujesz do
grobu.
Jack uwolnił go, zadowolony, że fortel się udał. Miał całkowitą pewność, że ani Yamato, ani
Akiko nie odebraliby komuś życia za tak drobny występek.
– Powiedz więc, gdzie znajdę Smocze Oko?
Orochi usiadł i zaczął masować rękę.
– Gdzie się nauczyłeś walczyć?
– W Niten Ichi Ryū w Kioto.
– Jesteś uczniem Masamoto Takeshiego! – wykrzyknął, otwierając szeroko oczy ze zdumienia. –
Słyszałem plotki, że adoptował chłopca gaijina, ale przez myśl mi nie przeszło, że wielki Masamoto
wychowa go na samuraja...
– Nie marnuj mojego czasu. Gdzie jest Smocze Oko?
– Chyba szukasz śmierci, młody samuraju, skoro chcesz odnaleźć tego diabła! – Orochi westchnął,
z niedowierzaniem kręcąc głową. – Ostatnie, co słyszałem, to że jego klan osiadł po zachodniej
stronie gór Iga, niedaleko wsi Shindo. Odwiedź tamtejszą Świątynię Smoka i zapytaj o...
Urwał. Otworzył i zamknął usta jak ryba wyjęta z wody, lecz nie wydał żadnego dźwięku. Jego
oczy stały się szkliste, wzrok stracił ostrość. Osunął się na bok, drgnął dwa razy i znieruchomiał.
– Ostrzegałem cię, Orochi! – powiedział Jack, ostrożnie podchodząc do leżącej postaci. – Dość
sztuczek.
Obawiając się przeciwnika, podniósł kawałek bambusa i szturchnął go w bok. Żadnej reakcji.
Wtedy dopiero zauważył maleńką strzałkę sterczącą z szyi Orochiego.
Strzałka wypuszczona z dmuchawki, zatruta i mordercza.
Taka broń mogła jedynie oznaczać, że... Jack odwrócił się błyskawicznie, unosząc bambus
w obronnym geście.
Nie zobaczył jednak ani jednego ninja.
To nie musiało oznaczać, że ich tam nie ma. Ninja byli szkoleni w sztuce podstępu. W gęstwinie
mógł się kryć zabójca – jeden albo całe setki.
Jack mocniej zacisnął dłoń na kiju. Jakże żałował w tej chwili, że Masamoto po zawieszeniu
skonfiskował jego samurajskie miecze. Jeśli potrzebował kiedyś wiernego ostrza, to właśnie teraz.
Wytężał słuch, by pochwycić choćby najsłabszy dźwięk świadczący o zbliżaniu się zabójcy, lecz
dobiegał go jedynie szmer liści wysoko nad głową i skrzypienie bambusów. Cofnął się, szukając
osłony w gęstej kępie łodyg. W tej samej chwili rozległ się cichy świst i smukła strzałka utkwiła
w bambusowym pędzie tuż przed jego twarzą.
Jack skulił się bardziej. Wyglądając spomiędzy bambusów, rozpaczliwie szukał źródła zatrutych
strzałek. Napastnik był jednak zbyt dobrze ukryty.
Słysząc trzepot kolejnego zrywającego się ptaka, podniósł wzrok i tym razem zauważył dwie
sylwetki. W zielonych shinobi shozoku ninja idealnie stapiali się z otoczeniem, nawet kiedy
przeskakiwali z pędu na pęd niczym koty, by zyskać lepszą pozycję do ataku.
Obejmując łodygi bambusa nogami, unieśli dmuchawki i wystrzelili pociski.
3
Trzeci ninja

Jack wystrzelił z kryjówki, kiedy strzałki śmignęły przez kępę bambusów po obu jego stronach.
Przemykał między łodygami ze schyloną głową. Uciekając, słyszał, jak kilka kolejnych pocisków
uderza w pędy.
Nie obejrzał się jednak.
Dotarł do ścieżki i pomknął ile sił w nogach.
Po długiej chwili zwolnił i się rozejrzał. Nie miał całkowitej pewności, lecz wyglądało na to, że
wymknął się obu napastnikom. Pośpieszył z powrotem w stronę wioski. Nie opuszczały go obawy,
że także Akiko mogła się znaleźć w niebezpieczeństwie.
Ninja zjawił się nie wiadomo skąd i jak pantera zeskoczył na ścieżkę przed chłopakiem.
Jack uniósł improwizowany bambusowy miecz i przygotował się do obrony.
Przeciwnik wolno uniósł ręce.
Ale nie w geście poddania. Obie dłonie miał uzbrojone w metalowe szpony. Shuko pomagały we
wspinaczce, lecz stanowiły także zabójczą broń; cztery zakrzywione ostrza potrafiły rozerwać ciało
i zadać dotkliwe rany.
Jack nie czekał na atak. Uderzył pierwszy.
Ninja nawet nie drgnął, kiedy bambus śmignął ku jego głowie.
Coś zatrzymało ruch ramion chłopca. Spojrzał w górę i przekonał się, że zaczepił kijem o pęd
bambusa. Długa broń była bezużyteczna w takiej gęstwinie.
Zabójca syknął i błyskawicznie uderzył szponami w wyciągnięte ręce Jacka. Chłopiec skrzywił się,
kiedy jego skórę naznaczyło osiem krwawych linii. Wypuścił bambusowy kij.
Ignorując ból, kopnął w przód. Trafił zabójcę w pierś.
Ninja, nie spodziewając się tak silnego i szybkiego uderzenia ze strony zwykłego chłopca, runął
na plecy na kępę bambusów. Jack zaatakował z wyskoku, lecz przeciwnik dał susa nad jego nogą
i jak małpa wspiął się po bambusowym pędzie.
Jack, korzystając ze swojego doświadczenia jako majtka na Alexandrii, chwycił łodygę, jakby to
był maszt, i zaczął się gramolić w ślad za ninja. Ruszając w pościg wysoko w koronach drzew,
zaskoczył wroga zręcznością i odwagą. Ninja umykał.
Chłopak ruszył w pogoń, przeskakiwał z pędu na pęd.
Wysoko w górze bambusy były zielone i giętkie. Jack rozkołysał łodygę i poszybował w kierunku
wroga. Trafił go mocno w brzuch kopnięciem w przód. Pod siłą ciosu ninja z krzykiem runął przez
liście.
Leżał bez ruchu, rozciągnięty na ziemi, z nogą wygiętą pod nienaturalnym kątem. Jack
odetchnął z ulgą.
Zaczął się opuszczać na ziemię, kiedy spomiędzy drzew wynurzył się nagle drugi ninja, wywijając
mieczem. Chłopiec usłyszał głośny trzask, kiedy ostrze przecięło pęd, którego się trzymał.
Spadał na ziemię z wiatrem świszczącym w uszach. Desperacko próbował się czegoś uchwycić, by
spowolnić upadek. Jakimś cudem udało mu się złapać inną łodygę, lecz bambus okazał się młody
i ugiął się pod jego ciężarem. Jack nadal spadał. W końcu pęd nie wytrzymał naprężenia – pękł.
Chłopak przeleciał ostatnie pięć metrów jak kamień.
Uderzenie wypchnęło mu z płuc całe powietrze.
Kiedy leżał oszołomiony, usłyszał, jak coś ląduje na ziemi obok.
Uniósł się i zobaczył zielonego ninja z uniesionymi szponami, zamierzającego rozorać mu skórę
na plecach. Jack zaczął się czołgać na czworakach, rozpaczliwie próbując uciec. Napastnik był
gotowy do ataku.
Chłopiec zerwał się na nogi i schronił między bambusami, wiedział jednak, że ma niewielkie
szanse. Kiedy tuż przed nim zeskoczył na ziemię trzeci ninja, odcinając drogę ucieczki, Jack
wiedział, że jego los jest przesądzony.
Ten zabójca nosił czarne shinobi shozoku.
Przez chwilę nikt się nie poruszył.
Wtem czarny ninja kopnął chłopca w pierś, odrzucając go w tył. W tej samej chwili w miejscu,
gdzie przed momentem stał Jack, w bambus wbił się shuriken.
Zanim chłopiec zdał sobie sprawę, co zaszło, czarny ninja zaatakował znowu. Tym razem go
przewrócił. Jack wylądował ciężko na ziemi – i zobaczył nad sobą nacierającego zielonego
napastnika. Shuko przecięły powietrze, zamiast zagłębić się w plecach chłopca.
Zielony ninja zasyczał z irytacją, potem zaskoczony i wściekły spojrzał na czarnego. Zamachnął
się na niego, lecz przeciwnik zablokował uderzenie i skontrował błyskawicznym ciosem dłoni-dzidy
w gardło. Zielony ninja zakrztusił się i zatoczył. Ponownie przypuścił atak na shuko, lecz czarny
ninja nie ustąpił pola, niewzruszony wyciągnął tantō i smagnął przeciwnika przez pierś, kreśląc
bolesną linię. Zielony spojrzał zaskoczony na krew przesiąkającą przez shinobi shozoku, cofnął się
i w panice rzucił do ucieczki w gąszcz.
Czarny ninja natarł na Jacka z nożem w dłoni.
Chłopak zamarł przerażony.
– Jack! – rozległo się wołanie.
Czarny ninja się nie wahał.
Strząsnął krew z ostrza, skoczył na bambusowy pęd, wspiął się po nim i zniknął w liściastym
sklepieniu.
Gdy parę chwil później z gąszczu wypadł Yamato, zobaczył przestraszonego i osłupiałego Jacka
leżącego na ziemi z zakrwawionymi rękami.
– Wszystko w porządku? – spytał, trzymając w gotowości kij bō. – Znalazłem martwego
Orochiego. Co się stało?
– Zaatakowali nas ninja. Zabili go... – odparł Jack. Skrzywił się, oglądając rany. Choć zadrapania
nie były głębokie, sprawiały wiele bólu. – Potem zachcieli dorwać mnie, ale... ale uratował mnie
kolejny ninja.
– Uratował? Jesteś pewien, że nie upadłeś na głowę? – zdziwił się przyjaciel, pomagając mu
wstać. – Przecież to nasi zaprzysięgli wrogowie.
– Jestem pewien. Dwa razy przeszkodził drugiemu napastnikowi, który próbował mnie zabić.
– Ha, nigdy nie słyszałem o opiekuńczym ninja! – Yamato się zaśmiał. – Bez względu na powód
powinieneś mu być wdzięczny.
– Owszem. Ale co było tym powodem?
– Kto wie? Lepiej wracajmy do Akiko, skoro kręcą się tu ninja.
– Najpierw go przeszukajmy – odparł Jack, podchodząc do martwego zabójcy, leżącego twarzą
w dół.
– A Akiko?
– To nie potrwa długo. Zresztą w razie czego da sobie radę.
Obaj wiedzieli, że to prawda, nawet jeśli Jack nie chciał przyznać, że z powodu osłabienia po
próbie otrucia dziewczyna jest bardziej narażona na niebezpieczeństwo. Będzie się musiał
pośpieszyć.
– Czego szukasz? – zapytał Yamato.
– Nie wiem – odparł, przetrząsając ubranie mężczyzny. – Jakiejś wskazówki.
Japończyk rozejrzał się niespokojnie, jakby obawiał się powrotu pozostałych ninja. Jack
przywołał go ruchem głowy.
– Popatrz. – Uniósł dłoń mężczyzny. – Brakuje mu palca.
Odchylił kaptur, odsłaniając twarz ninja. Cienki strumyczek krwi wypływał z kącika ust.
– No to co? – zdziwił się Yamato.
– Nie poznajesz go? To jeden z klientów, którzy przybyli do gospody po naszym przyjściu. Nic
dziwnego, że Orochi uciekł. Musiał wiedzieć, że przyszli po niego.
Nie przerywał poszukiwań. Z tyłu u pasa mężczyzny znalazł linę z hakiem do wspinaczki, pięć
shurikenów, kilka kolców tetsu-bishi i pudełko inro zawierające parę pigułek i jakiś proszek. Na
biodrze ninja nosił tantō.
Jack wyjął nóż z pochwy i zaklął, bo zaciął się w kciuk.
– Uważaj! – ostrzegł Yamato. – Może być zatruty.
– Dzięki za ostrzeżenie – odparł ponuro chłopak, wysysając krew z ranki.
Ostrze zalśniło złowrogo w leśnym półmroku. Widać było kilka wyrytych na nim znaków kanji.
– Co to znaczy? – spytał Jack. Mimo codziennych lekcji z Akiko jego znajomość japońskiego
pisma wciąż pozostawiała wiele do życzenia.
– Kunitome! – warknął ninja, który odzyskał przytomność. Chwycił chłopaka za gardło. – Imię
jego twórcy.
Jack na próżno próbował złapać powietrze; żelazny uścisk miażdżył mu tchawicę. Zaszokowany
nieoczekiwanym powrotem mężczyzny do życia, zapomniał wszystkiego, czego się nauczył,
i bezradnie szarpał się w uścisku.
Yamato rzucił się na pomoc i kopnął ninja w żebra, lecz zabójca nie wypuścił ofiary. Twarz Jacka
poczerwieniała, oczy wyszły z orbit. Yamato uniósł bō i smagnął zabójcę w złamaną nogę.
Mężczyzna skręcił się z bólu i puścił chłopaka, a Yamato szybko odciągnął przyjaciela na bezpieczną
odległość.
– Samuraj, który kradnie! – szydził ninja, boleśnie jęcząc. – Co za hańba!
– Nie kradliśmy. Szukaliśmy wskazówek – odciął się chrapliwie Jack, niepewnie wstając. –
Chciałem wiedzieć, kim jesteście i gdzie się ukrywa Smocze Oko.
Zabójca zaśmiał się gardłowo i na jego wargach pojawiły się świeże bąbelki krwi.
– Powinniśmy go wydać władzom, Jack. Zabrać do zamku Ueno – poradził Yamato, który nie
czuł się na siłach przesłuchiwać ninja. Było to równie niebezpieczne jak drażnienie rannego lwa. –
Tam wydobędą z niego prawdę.
– Nie – zaprotestował Jack. – Może zechce nam opowiedzieć o Smoczym Oku w zamian za
darowanie życia?
– Żaden samuraj nie ma władzy nad moim życiem – warknął mężczyzna, wyjmując okrągły czarny
koralik z inro przy pasie.
Wsunął go do ust, rozgryzł pigułkę z trucizną i na jego wargach pojawiła się piana.
– Nigdy nie znajdziesz Smoczego Oka, młody samuraju – wyrzęził. – Ale on ciebie odszuka... –
mruknął i wydał ostatnie tchnienie.
4
Przeklęte ostrze

– To był idiotyczny pomysł! – wykrzyknął Yamato, nie zauważając czarki z senchą, którą mu
podała Akiko. – Znowu omal nie zginąłeś!
– Ale już wiemy, gdzie znajduje się kwatera Smoczego Oka – zaprotestował Jack. – Niedaleko
Shindo. To niespełna pół dnia drogi stąd. Nie możemy teraz zrezygnować.
Jack spojrzał na dziewczynę, szukając poparcia. Upiła łyk herbaty i właśnie miała się odezwać,
kiedy znowu przemówił Yamato.
– Znasz tylko nazwę wioski i świątyni. Myślisz, że po prostu tam pojedziemy i zastaniemy
Dokugana Ryu z klanem ninja popijających popołudniową herbatkę? Poza tym Orochi to złodziej
i pewnie kłamał. Cud, że udało się nam odzyskać perłę Akiko.
– Ale warto sprawdzić ten trop – upierał się Jack. – Zrządzeniem losu trafiliśmy na kupca. Było
nam SĄDZONE znaleźć Orochiego. To, że ninja nas zaatakowali i zabili go, to dowód, że jesteśmy
na właściwej drodze.
– Nie! I bez tego dość się naraziliśmy mojemu ojcu. Nie zaryzykuję znowu. Nigdy by mi nie
wybaczył. A wtedy nie wrócimy do Niten Ichi Ryū!
Yamato zakończył dyskusję, odwracając się plecami do Jacka. Spojrzał na drugi brzeg wąwozu,
na skaliste szczyty. Herbaciarnia w Kameyamie, umiejscowiona na skalnym grzbiecie przy Drodze
Tokaido, słynęła z widoków i przyciągała licznych gości z Kioto. W piękny letni dzień była pełna
podróżnych podziwiających zachód słońca nad poszarpanymi turniami.
Nadąsany Jack bawił się tantō nieżyjącego ninja. Lśniące ostrze plamiła zaschła kropla krwi.
Gdy ninja popełnił samobójstwo, połykając zatrutą pigułkę, Jack zdecydował się zatrzymać nóż.
Była to jego jedyna broń – teraz, gdy zostali zawieszeni.
Nie miał Masamoto za złe jego decyzji. Zrozumiał, że postąpił głupio, ukrywając informację
o rutterze przed jedynym człowiekiem, który rzeczywiście mógł obronić dziennik przed Smoczym
Okiem. Sądził jednak, że zachowując tajemnicę, ochrania Masamoto. Ojciec kazał mu przysiąc, że
nikomu nie wspomni o istnieniu ruttera, gdyż sam objaśnił szyfr chroniący zawartość. Jack miał
obowiązek zadbać, by rutter nie wpadł w niepowołane ręce. W tamtym czasie nie wiedział, komu
mógłby powierzyć cenny przedmiot, więc milczał. I dlatego też ukrył dziennik w zamku daimyo
Takatomiego.
Rutter stanowił ostatnie ogniwo łączące go z ojcem i jedyną szansę na bezpieczną przyszłość.
Chłopak musiał go chronić za wszelką cenę. Liczył, że jeśli kiedyś dotrze do portu Nagasaki, dzięki
marynarskiemu doświadczeniu i wiedzy nawigacyjnej zdobędzie miejsce na pokładzie statku
zmierzającego do Anglii, gdzie Jess, mała siostra, wciąż czekała na jego powrót. A przynajmniej
taką żywił nadzieję. Nie mieli żadnych żyjących krewnych w Anglii, więc przyszłość dziewczynki była
równie niepewna jak przyszłość Jacka. Dzięki rutterowi mógłby jednak zapewnić byt obojgu jako
szanowany pilot na statku – jak jego ojciec, zanim Smocze Oko zamordował go z zimną krwią.
Wydało mu się, że na samo wspomnienie Smoczego Oka duszącego ojca zabójcza stal tantō
zapulsowała mu w dłoni. W umyśle chłopca błysnęła myśl o zemście. Ninja odebrał Jackowi
wszystko, co najcenniejsze – ojca, rutter i niewiele zabrakło, by zabił także Akiko.
Kiedy ojciec i syn przed czterema laty wyruszali z holenderską załogą na pokładzie Alexandrii,
marzyli o odkryciu nowych lądów, zdobyciu bogactwa i powrocie do domu w glorii bohaterów. Jack
ani przez chwilę nie podejrzewał, że zostanie sam w niebezpiecznym obcym kraju i podejmie trening
samurajskiego wojownika.
Teraz jednak nie mógł kontynuować szkolenia.
– Skąd masz ten nóż? – spytał surowo właściciel herbaciarni, starszy mężczyzna zbierający czarki
po senchy, przerywając jego rozmyślania.
– Znaleźliśmy go... w lesie – odparł chłopiec, bo pytanie go zaskoczyło.
Podobne do koralików oczy wpatrywały się w niego z niepokojącą natarczywością. Widać było,
że mężczyzna mu nie wierzy.
– Wiesz, co trzymasz w rękach? – spytał właściciel, ani na chwilę nie odrywając wzroku od twarzy
chłopca, jakby nie chciał spojrzeć na broń.
– Tantō...
– Owszem, ale nie jest to zwyczajne tantō...
Przysunął się bliżej i wyjaśnił półgłosem – nie z szacunku, lecz ze strachu:
– Ten nóż to dzieło płatnerza Kunitome-sana.
– Wiemy – przerwał Yamato, rozzłoszczony wścibstwem mężczyzny. – Tak jest napisane na
klindze.
– Wiecie o tym! I mimo to zatrzymaliście broń?
– A czemu nie? – spytał Jack, speszony dziwnym zachowaniem mężczyzny.
– Z pewnością słyszeliście, że dzieła Kunitome-sana niosą zło. Nie jest to broń prawych
samurajów – wyjaśnił mężczyzna, patrząc na Yamato. – Wytwory Kunitome-sana cieszą się złą
sławą w tych stronach. Mieszka zaledwie dziesięć ri na zachód stąd, we wsi Shindo.
Słysząc tę nazwę, zdziwiony Jack spojrzał na Akiko i Yamato. Na twarzach obojga odbiło się
podobne zaskoczenie. To nie mógł być zbieg okoliczności.
– Kunitome-san to gwałtowny człowiek o niezrównoważonym umyśle, zdaniem niektórych bliski
szaleństwa – ciągnął właściciel. – Powiadają, że przekazuje te cechy swoim dziełom. Broń taka jak
twoja domaga się krwi, nakłania właściciela do zbrodni!
Jack spojrzał na tantō. Wyglądał jak każdy inny nóż, lecz chłopiec przypomniał sobie falę
mściwości, jaka go ogarnęła na wspomnienie o śmierci ojca.
– Doceniamy twoją troskę – odezwała się Akiko z wyniosłym uśmiechem – ale jesteśmy zbyt
dorośli, by wierzyć w podobne przesądy. Nie wystraszysz nas.
– Nie próbuję was straszyć. Chcę was ostrzec.
Odstawił tacę.
– Jeśli pozwolicie sobie opowiedzieć pewną historię, może to zrozumiecie.
Dziewczyna uprzejmym skinieniem głowy wyraziła zgodę i mężczyzna ukląkł przy nich.
– Kunitome-san to uczeń największego płatnerza w dziejach, Shizu-sana ze Szkoły Wytwórców
Mieczy w So-shu. Wiele lat temu rzucił wyzwanie swemu mistrzowi, by się przekonać, który z nich
wykuje lepszy miecz. Pracowali każdy w swojej kuźni dzień i noc. W końcu Kunitome-san sporządził
znakomitą broń, którą nazwał Juuchi Yosamu, Dziesięć Tysięcy Zimnych Nocy. Shizu-san także
ukończył pracę i ochrzcił swoje dzieło Yawaraka-Te, Czułe Dłonie. Mając dwa gotowe miecze,
postanowili porównać efekty swoich wysiłków. Próba polegała na tym, by zawiesić klingę w małym
strumyku ostrzem pod prąd. Poproszono miejscowego mnicha, by przewodniczył zawodom.
Pierwszy wystąpił Kunitome-san. Jego miecz przecinał każdy nadpływający przedmiot: zeschłe
liście, kwiaty lotosu, kilka ryb, nawet powiew wiatru. Shizu-san, pełen podziwu dla dzieła ucznia,
zanurzył w strumieniu własny miecz i czekał cierpliwie. Ostrze nie przecięło niczego, ani jednego
liścia. Kwiaty muskały je i przepływały obok. Miecz nie wyrządził krzywdy rybom, a powietrze
nuciło, delikatnie opływając klingę.
– Więc miecz Kunitome-sana okazał się lepszy – przerwał Yamato.
– Nie! Mnich oznajmił, że zwycięzcą jest Shizu-san. Kunitome-san sprzeciwił się decyzji, bo ostrze
jego nauczyciela nie zdołało przeciąć żadnego przedmiotu. Wtedy mnich wyjaśnił. Pierwszy miecz
pod każdym względem był doskonałą bronią. Ale żądną krwi i skażoną złem, bo nie dbała, kogo lub
co rozcina. „Ten miecz równie chętnie zabijałby motyle, jak ścinał głowy złoczyńców” – powiedział
mnich. Oręż Shizu-sana tymczasem okazał się znacznie subtelniejszy, bo nie niszczył bez potrzeby
tego, co niewinne i niezasługujące na śmierć. Duch owego miecza przesycała dobroczynna moc
godna prawdziwego samuraja.
Dlatego uważa się, że ostrze Kunitome-sana raz wyciągnięte musi się napić krwi, nim powróci do
saya, choćby miało zmusić swego właściciela do zranienia samego siebie lub popełnienia
samobójstwa.
Jack zerknął na gojący się kciuk, potem na tantō – wciąż z kroplą krwi na klindze. Być może
w ostrzeżeniu starca kryło się trochę prawdy.
– Zapamiętajcie moje słowa, to demoniczne ostrze. Zostało przeklęte i wzbudzi pragnienie krwi
u tego, kto je nosi.
– Starcze, obsługujesz czy plotkujesz?! – krzyknął zniecierpliwiony samuraj siedzący przy stole na
przeciwnym końcu herbaciarni.
– Proszę o wybaczenie – odparł właściciel z ukłonem. – Już podchodzę.
Podniósł się i sięgnął po tacę.
– Radziłbym ci zostawić tantō w tym samym lesie, gdzie go znalazłeś.
Skłonił się i odszedł, zostawiając ich, by rozważyli jego słowa. Wpatrywali się w klingę, czując,
jakby obudzony duch noża wciągał ich w otchłań niczym wir.
– Nie mówiłem? – odezwał się Jack z podnieceniem, przerywając ten dziwny urok. – To
przeznaczenie. Musimy jechać do Shindo. Tantō pochodzi z tej samej wsi, o której wspominał
Orochi. To musi znaczyć, że ninja także stamtąd przyszli.
– Nie dotarło do ciebie ani jedno słowo z tego, co mówił właściciel? – Yamato wytrzeszczył
ciemnobrązowe oczy, widząc radosną reakcję przyjaciela. – Ten nóż jest przeklęty.
– Z pewnością w to nie wierzysz? – odparł lekceważąco Jack, choć nie czuł się tak pewny, jak
udawał.
– Lecz przecież ufasz przeznaczeniu: nalegasz, że powinniśmy jechać do Shindo.
– Owszem, ale to co innego – upierał się Jack, ostrożnie chowając tantō do pochwy, którą wsunął
za obi, którym był przepasany. – Nóż to przesąd. A tutaj mamy jasny znak, że powinniśmy podążać
za przeznaczeniem. Musimy iść Drogą Smoka: dowiedzieć się, gdzie jest kryjówka ninja. Prawda,
Akiko?
Dziewczyna wygładzała fałdy kimona o barwie kości słoniowej; zastanowiła się głęboko, nim
odpowiedziała. Jack użył tych samych słów, które wyszeptała do niego, gdy się ocknęła po próbie
otrucia. Chłopiec liczył, że przyjaciółka nadal będzie go wspierać, mimo oczywistego
niebezpieczeństwa takiej wyprawy.
– Myślę, że powinniśmy jechać – przytaknęła. – Masamoto-sama dał jasno do zrozumienia, że
musimy mu przekazać wszelkie informacje na temat Dokugana Ryu. To dotyczy także wszystkiego,
czego się dowiemy o ninja. Wyobraźcie sobie, że moglibyśmy mu zdradzić, gdzie się znajduje główna
kwatera Smoczego Oka. Może nawet odzyskalibyśmy rutter Jacka.
– Czemu nagle tak ci zaczęło zależeć na ściganiu tego ninja, Akiko? – zaatakował kuzynkę
Yamato. – Omal nie zginęłaś ostatnim razem, kiedy pomagaliśmy Jackowi.
– Tym łatwiej zrozumieć, czemu go chcę odszukać. Poza tym, czy to nie ty radziłeś, żeby zwabić
tego bandytę w pułapkę? To doskonała sposobność, by zemścić się na Smoczym Oku za śmierć
twojego brata i przywrócić honor rodzinie.
– Wiem... – zająknął się Yamato – ale... uważałem tak, zanim mój ojciec dowiedział się
o wszystkim i nas wygnał. Nigdy by mi nie wybaczył, gdybyśmy spróbowali schwytać Smocze Oko
na własną rękę.
– Nie próbujemy go schwytać – łagodziła Akiko. – Po prostu chcemy znaleźć jego kryjówkę
i powiadomić twojego ojca, gdzie się znajduje.
– Nadal uważam, że to zły pomysł. A co z tajemniczym czarnym ninja, który ocalił Jacka? To
wszystko nie ma sensu. – Yamato wpatrywał się surowo w pozostałą dwójkę. – Żadnemu z was nie
przyszło do głowy, że znajdujemy wskazówki, ponieważ Smocze Oko tego chce? Że nas wciąga
w pułapkę?
Zapadła krępująca cisza, gdy uświadomili sobie, że może to być prawda. Akiko jednak odrzuciła
taką możliwość.
– Ninja nie walczą tylko z samurajami. Walczą także między sobą. Zapewne czarny ninja
pochodził z wrogiego klanu, a zieloni znaleźli się poza swoim terytorium. Yamato, chyba zjawiłeś się
w samą porę, by uratować Jackowi życie.
Japończyk nie wydawał się przekonany.
– Jeśli nie pojedziemy, co będziemy robić? – dopytywał z błagalną nutą w głosie Jack. – Kuma-
san powiedział, że ze zwichniętym ramieniem jeszcze co najmniej przez dzień lub dwa nie będzie
w stanie wyruszyć do Toby.
– Jack ma rację – poparła go Akiko. – Jeśli weźmiemy konie, zdążymy dotrzeć do Shindo i wrócić
w ciągu jednego dnia. Jack może jechać ze mną. Kuma-san nie będzie się dziwił, że chcemy
odwiedzić świątynię w sąsiedztwie.
Yamato nadal milczał, z zaciśniętymi ustami obserwując wspaniały zachód słońca. W herbaciarni
zapadła cisza, gdy płomienna kula musnęła szczyt góry. Złote promienie przeszywały niebo
o odcieniach błękitu i indygo, które wyglądało jak jedwabne kimono zawieszone nad zamgloną
panoramą górskich szczytów i mrocznych dolin.
Kiedy światło zaczęło przygasać, Jack użył ostatniego argumentu.
– To nasza jedyna szansa, by odszukać Smocze Oko, zanim on nas znajdzie.
– Przecież nie ma po co wracać. Zdobył już rutter – odparował Yamato.
– Dziennik jest zaszyfrowany. Tylko ja potrafię go odczytać – wyjaśnił. – Kiedy Smocze Oko zda
sobie z tego sprawę, wróci.
Wiedział, że ninja zwerbował do pomocy chińskiego kryptologa, wątpił jednak, by tamten zdołał
szybko złamać szyfr napisany w obcym języku. Potrzebował czasu. Pytanie brzmiało: jak wiele?
Smocze Oko mógł stracić cierpliwość i postanowić, że zamiast tego zmusi do współpracy Jacka.
5
Miłość matki

– Bardzo mi się nie podoba to miejsce – mruknął zaniepokojony Yamato, mocno ściskając kij bō
w prawej ręce.
Jedyna ulica Shindo była pusta. Kłęby kurzu wzbiły się w powietrze, a potem zniknęły bez śladu
między szeregami nędznych chałup, wyglądających jakby je zrzucono z nieba, po czym o nich
zapomniano. Choć dzień był upalny i słoneczny, zdawało się, że ciepło i światło omijają wioskę;
wnętrza domostw pozostały mroczne i odpychające.
– Miasto duchów – rzucił Jack. Dreszcz przebiegł mu po plecach, kiedy przywiązywali konie
i wchodzili do wyglądającej na wymarłą wsi.
– Niezupełnie – szepnęła Akiko. – Jesteśmy obserwowani.
Chłopcy wymienili nerwowe spojrzenia.
– Przez kogo?
– Choćby przez tę małą – odparła dziewczyna, ruchem głowy wskazując krytą słomą chatę po
prawej stronie.
Z ciemności wyjrzała drobna, brudna twarzyczka z wielkimi, przerażonymi oczyma – i zaraz
zniknęła. Akiko podeszła bliżej. Obejrzała się przez ramię i zorientowała, że ani Jack, ani Yamato
nie podążyli za nią.
– Śmiało, wy dwaj. Chyba poradzicie sobie z małą dziewczynką?
Zawstydzeni własnym tchórzostwem pośpieszyli za przyjaciółką.
Akiko zajrzała w ciemność za drzwiami i zawołała:
– Halo?! Przepraszam?!
Z wnętrza dobiegło rzężące dyszenie, jakby zdychającego psa. Nagle w wejściu pojawiła się
wychudła twarz mężczyzny.
– Zostawcie nas w spokoju! – burknął. – Nic dla was nie mamy.
Dziewczynka, którą zauważyli wcześniej, wyjrzała zza jego nóg i utkwiła wzrok w jasnych włosach
Jacka. Uśmiechnął się do niej.
– Przepraszamy, że was niepokoimy. Niczego nie chcemy – wyjaśniła Akiko.
– Gdzie się wszyscy podziali? – spytał Yamato.
– Odeszli. Wy też powinniście to zrobić.
Mężczyzna już zamykał liche drzwi chaty.
– Szukamy Kunitome-sana! – zawołał Jack.
Wieśniak spojrzał na niego, jakby dopiero teraz go zauważył. Jego twarz pozostała jednak
obojętna. Widok dziwacznego cudzoziemca był z pewnością niczym w porównaniu z okropnościami,
jakie oglądał.
Prychnął głośno.
– Tego diabła?! Nie żyje!
– Co? Kiedy to się stało? – spytał Jack. – Kto go zabił?
Mężczyzna westchnął, rozmowa wydawała się ciężarem ponad jego siły.
– Zabił się. Własnym mieczem! – warknął. – To jego wina, że wieś jest martwa. Mistrz płatnerz
był błogosławieństwem i przekleństwem Shindo. Jego rzemiosło przyciągało ludzi z daleka; my,
wieśniacy, cieszyliśmy się z pieniędzy, które tu zostawiali. Lecz diabelski talent, z jakim sporządzał
skażone złem ostrza, sprawiał, że ciągnęli tu łajdacy najgorszego rodzaju. Teraz nikt się już nie
zjawia. Ale duch płatnerza pozostał. Zalega nad Shindo niczym mroczny cień. Lepiej odjedźcie. To
miejsce ma złą karmę.
– Czemu więc sam nie wyjechałeś? – zapytał Yamato, opierając rękę o drzwi, by mężczyzna ich
nie zamknął.
– Powinienem, ale słyszysz to? – spytał wieśniak, nawiązując do rzężącego odgłosu. – To moja
chora matka. Póki nie odejdzie, musimy tkwić w śmiertelnej pułapce. A teraz żegnajcie.
Po tych słowach zatrzasnął im drzwi przed nosem.
Spojrzeli na siebie zdumieni opowieścią.
– Zdaje się, że to koniec podróży – zauważył Yamato z wyraźną ulgą w głosie. – Nie ma sensu się
tu kręcić, lepiej wracajmy, zanim Kuma-san zauważy naszą nieobecność.
– Nie – zaprotestował Jack, ruszając w przeciwnym kierunku. – Nadal musimy szukać Świątyni
Smoka, o której wspominał Orochi. Patrzcie, to musi być ona.
Ulica kończyła się przed dziwaczną, dużą budowlą na usypanym z ziemi pagórku. Czerwona
i zielona farba złuszczyły się i wypłowiały. Na dachu brakowało ceramicznych płytek, a dwa
rzeźbione zwieńczenia w kształcie smoków spadły i gniły na ziemi. Główne wrota świątyni były
otwarte – i równie zachęcające do wejścia jak wnętrze grobu.
– Chyba tam nie pójdziesz? – spytał Yamato, szukając wsparcia u Akiko. – Mam wrażenie, że
lada chwila może się zawalić!
Dziewczyna uśmiechnęła się przepraszająco i ruszyła za Jackiem po wydeptanych kamiennych
stopniach.

Wnętrze świątyni wyglądało, jakby ktoś wyssał z niego całe światło: złowieszcza jaskinia,
mroczna i gęsta od cieni. Zamiast aromatu kadzidła w powietrzu unosił się odór rozkładu.
Jack przestąpił próg i zajrzał w ciemność.
Omal nie krzyknął na widok dwóch olbrzymich wojowników stojących po obu stronach wejścia
z naprężonymi muskułami i wykrzywionymi twarzami. Jeden obnażał zęby, wywijając wielką
maczugą; drugi, z zaciśniętymi ustami, brał zamach olbrzymim mieczem.
Jack cofnął się i wpadł na Akiko.
– To tylko Niō! – Dziewczyna się roześmiała. – Strażnicy świątynni.
– Są przerażający! – zawołał chłopak, opanowując się po spotkaniu z gigantycznymi drewnianymi
posągami.
Ostrożnie ruszył za Akiko do wnętrza, w stronę centralnego ołtarza, gdzie kilka mniejszych figur
otaczało zakurzonego Buddę.
– Czego pilnują posągi wojowników?
– Buddy, naturalnie. Ten po prawej to Agyō. Symbolizuje przemoc. Statua po lewej, ta
z mieczem, to Ungyō. Uosabia siłę – wyjaśniła, a potem wskazała ich twarze. – Zauważyłeś, że
pierwszy ma usta otwarte, a drugi zamknięte? Układają się w „a” i „um”, pierwszą i ostatnią literę
alfabetu buddyjskiego języka pali, to znaczy całą wiedzę.
– Lekcja historii skończona – wtrącił się Yamato. – Nikogo tu nie ma. To kompletna strata
czasu. Kunitome-san popełnił samobójstwo, a my zabrnęliśmy w ślepą uliczkę. Nigdy nie znajdziemy
Smoczego Oka, więc się stąd zbierajmy.
Już ruszał do wyjścia, gdy naraz za Buddą rozległo się szuranie.
– Płatnerz nie popełnił samobójstwa! – zachrypiała w ciemności jakaś postać.
Zwrócili się w jej stronę, gotowi do obrony. Przez cienie pokuśtykała ku nim zgarbiona staruszka
w podartej szacie i opończy.
– Prosimy o wybaczenie – odezwała się zaskoczona Akiko. – Nie zamierzaliśmy przerywać ci
modłów.
– Modłów! – zaskrzeczała. – Dawno porzuciłam wiarę w Buddę. Spałam, dopóki nie wpełzliście tu
jak szczury.
– Już wychodzimy – wyjaśnił Yamato, cofając się o krok przed odrażającą wiedźmą o twarzy
skrytej w kapturze rojącym się od wszy.
Jack jednak pozostał na miejscu.
– Co mówiłaś o Kunitome-sanie?
– Nie pochodzisz stąd, prawda, chłopcze?! – warknęła. Wciągnęła powietrze, a potem prawie się
zakrztusiła. – Jesteś gaijinem!
Jack zignorował obelgę.
– Powiedziałaś, że płatnerz nie popełnił samobójstwa?
– Nie. Nie popełnił.
– A zatem co się stało?
Starucha wyciągnęła kościstą dłoń o skórze wyschłej jak u trupa. Milczała, lecz przesłanie było
jasne. Akiko sięgnęła w fałdy kimona, wyjęła niewielki sznur monet, zdjęła jedną i opuściła na dłoń
kobiety. Wiedźma pośpiesznie schowała zapłatę.
– Nie popełnił samobójstwa, lecz został zabity przez własny miecz!
– Jak to? – zdziwił się Jack.
– Kunitome-san otrzymał zlecenie, by wykonać bardzo szczególną broń dla bardzo szczególnego
klienta – wyjaśniła, przesuwając palcami po poszczerbionej drewnianej klindze. – Miecz nazywał się
Kuro Kumo, Czarna Chmura, ponieważ został ukończony nocą podczas wielkiej burzy. Okazał się
największym dziełem Kunitome-sana, najostrzejszym i najbardziej zabójczym. Nie miał równego
sobie na świecie. Jak się okazało, było to także ostatnie wykute przez niego ostrze.
Szurając, zbliżyła się do chłopca.
– Tamtego wieczoru klient przybył i zażądał sprawdzenia jakości klingi. Kunitome-san nakazał
stracić czterech przestępców. Czarna Chmura przecięła ich ciała jak dojrzałe śliwki. Żałujcie, że nie
słyszeliście ich wrzasków.
Wyciągnęła szponiasty palec i przesunęła po szyi Jacka. Chłopak zadrżał pod dotykiem wiedźmy.
– Klient był pod tak wielkim wrażeniem, że bez chwili wahania ściął głowę Kunitome-sanowi
dziełem jego własnych rąk.
– Dlaczego to zrobił? – spytał Jack i przełknął ślinę, by opanować obrzydzenie.
– Chciał zyskać pewność, że Kunitome-san nigdy nie wykuje ostrza przewyższającego Czarną
Chmurę. Lecz gdy płatnerz został zamordowany, odprysk jego obłąkanej duszy wniknął w miecz.
Dziki sztorm srożył się całą noc, pustosząc wieś, niszcząc plony, rujnując świątynię. Nim przyszedł
ranek, mało co zostało.
– Jak nazywał się klient? – spytała Akiko.
Starucha uniosła głowę i choć Jack nie mógł zobaczyć jej twarzy skrytej w cieniu kaptura,
przysiągłby, że się uśmiechnęła.
– Dokugan Ryu, naturalnie. Ten, którego szukacie.
Pochyliła się i szepnęła chłopcu do ucha:
– Chcesz wiedzieć, gdzie on jest?
– Tak – potwierdził ledwie słyszalnie.
Wiedźma znowu wysunęła szkieletowatą rękę. Akiko opuściła kolejną monetę na brudną dłoń.
– No, gdzie? – powtórzył ostrzej, wyraźnie zniecierpliwiony.
Gestem przywołała go do siebie, a potem zaskrzeczała:
– Za tobą!
Wszyscy troje obrócili się błyskawicznie i ujrzeli przed sobą olbrzymie zielone oko.
Starucha zachichotała, słysząc ich przerażone westchnienia. Lecz oko należało do wielkiego
smoka wyrzeźbionego nad wejściem, o głowie zwróconej na bok i rozwidlonym języku wysuniętym
z pomalowanej na czerwono paszczy.
– Bardzo zabawne! – warknął Yamato, opuszczając gardę. – Nikogo tam nie ma.
– Och... ależ jest – zaprzeczyła starucha. – Dokugan Ryu będzie zawsze za wami niczym trujący
cień.
– Chodźmy – nalegał Yamato. – Ta wiedźma jest obłąkana.
Jack musiał się z nim zgodzić – ruszył do wyjścia.
– Ale pomogłoby wam, gdybyście odkryli, kim naprawdę jest Dokugan Ryu, prawda? – szepnęła
starucha.
Chłopiec znieruchomiał.
– Nie chcecie wiedzieć? – kusiła z wysuniętą ręką, kurcząc palce podobne do odnóży
przewróconego na grzbiet kraba.
Jack spojrzał na Akiko. Yamato pokręcił głową z niepokojem, kiedy dziewczyna z ociąganiem
wyjęła następną monetę.
– Wy, młodzi, jesteście bardzo żądni wiedzy. Nie rozczaruję was – mruknęła wiedźma, chowając
pieniądz w fałdy brudnej szaty. – Dokugan Ryu to wygnany samurajski władca Hattori Tatsuo.
– Niedorzeczność! – prychnął Yamato. – Przecież on zginął w wielkiej bitwie pod Nakasendo.
– Słuchaj, szczurku! – syknęła, przerywając mu ostro. – Zapłaciliście za historię, więc ją opowiem.
Hattori Tatsuo urodził się w zamku Yamagata latem w Roku Smoka. W dzieciństwie jego jedno
oko zaatakowała ospa. Własnoręcznie je sobie usunął!
Akiko skuliła się na samą myśl o tym.
– Z powodu jego kalectwa matka uznała, że chłopak nie nadaje się na głowę rodu Hattori,
i zaczęła faworyzować młodszego syna jako dziedzica. Kiedyś nawet próbowała otruć Tatsuo przy
kolacji. Przeżył cudem, lecz od tamtej pory stał się trochę szalony, a to jedyne oko przybrało
zieloną jak jadeit barwę.
Yamato pokręcił głową z niedowierzaniem i pokazał Jackowi na migi, że starucha bredzi.
– Potem Tatsuo zabił brata, by sobie otworzyć drogę na szczyt. Mając zaledwie szesnaście lat,
wraz z ojcem wziął udział w pierwszym napadzie. Ojciec zginął w trakcie potyczki. Niektórzy mówią,
że z ręki samego Tatsuo. Chłopak został głową rodu. Nie wystarczało mu to jednak i zapragnął stać
się daimyo całej północnej Japonii. Najpierw jednak zemścił się na matce za to, że go zdradziła.
– Jak? – spytała szeptem Akiko, choć wcale nie chciała znać odpowiedzi.
– Jakże inaczej? Wyłupił jej oboje oczu! – zaskrzeczała wiedźma.
– Dość tego – mruknął Yamato, widząc, że kuzynka wzdrygnęła się od przerażających wizji, jakie
roztoczyła przed nimi starucha. – Żadna z tych bzdur nie wyjaśnia, jakim sposobem rzekomy Tatsuo
skończył jako ninja.
Wiedźma zacmokała i pogroziła mu kościstym palcem.
– Cierpliwości! To jeszcze nie wszystko. Zdecydowanie nie wszystko. Na polu walki Tatsuo
zdobył przerażającą sławę jako bezlitosny wojownik. Wkrótce został daimyo północnej Honsiu.
W trakcie kampanii spłodził syna, teraz więc pożądał całej Japonii dla swego potomka. Jego armia
miażdżyła wszystko, co stanęło jej na drodze...
– Aż została pokonana pod Nakasendō – przerwał Yamato.
– Tak, święta prawda. Krwawa bitwa trwała wiele dni i nocy. Lecz dopiero połączone siły daimyo
Hasegawy, Takatomiego i Kamakury, władców z południa i środkowej części kraju, przemogły
wielkiego wodza. – Splunęła na podłogę. – Kamakura, samurajski zdrajca, przeszedł na stronę
nieprzyjaciela i przypieczętował los Tatsuo. Jego armię wyrżnięto; syna, który stanął w obronie
ojca, zabił jeden z przybocznych daimyo Takatomiego. Lecz mimo to Tatsuo walczył do gorzkiego
końca.
– Przecież mówiłem, że Hattori Tatsuo zginął w bitwie – powtórzył Yamato. – Niemożliwe, żeby
to on był Smoczym Okiem.
– Nie, Tatsuo przeżył. Uciekł w góry Iga. Ścigany, musiał się ukrywać. Lecz szczęście w końcu
uśmiechnęło się do niego. Został przyjęty przez klan ninja. Wyuczył się sekretnych sztuk walki i stał
się człowiekiem, którym jest dzisiaj. Dokuganem Ryu, najgroźniejszym ninja, jaki chodził po ziemi.
Starucha powiedziała to niemal z dumą.
– Skąd wiesz to wszystko? – spytał ostro Jack. – Chyba nikt inny nie zna jego tożsamości.
– Nikt nigdy nie zapytał o Dokugana Ryu MNIE – odparła. Zsunęła z głowy kaptur, ukazując
pokrytą przerażającymi bliznami twarz... i puste oczodoły.
6
Ogród Uekiyi

Jack dotknął strzały tkwiącej w pniu wiśni.


Lekko musnął palcami zniszczone lotki i mimo duszącego letniego upału poczuł, jak przebiega go
dreszcz. Nie mógł uwierzyć, że pocisk nadal tu jest, tkwiący w korze niczym igła w oku. Był
przeznaczony dla Smoczego Oka – lecz ninja jak zawsze się wymknął.
– Masamoto-sama nie pozwolił jej wyjąć.
Jack odwrócił się zaskoczony i ujrzał Uekiyę, starego ogrodnika przycinającego piękny krzew
róży. Chudy staruszek wtapiał się w tło niczym prastare drzewo. Był częścią ogrodu – i czułych
wspomnień Jacka o maleńkim porcie Toba, do którego trafił po przybyciu do Japonii.
Choć wizyta Jacka wiązała się z niechlubnymi wydarzeniami, Hiroko, matka Akiko, przywitała
go ciepło. Przypomniało mu to o opiece, jaką go otoczyła w czasie pierwszych sześciu miesięcy
pobytu w obcym kraju.
Po niepokojącym spotkaniu z niewidomą wiedźmą Jack, Akiko i Yamato opuścili Shindo
w pośpiechu i następnego dnia ruszyli pokonać ostatni etap drogi do Toby. Podróż wydłużała się ze
względu na kontuzję Kuma-sana, a duszący żar czynił ją jeszcze bardziej wyczerpującą.
Na powitanie Hiroko podała im orzeźwiające napoje i kazała przygotować kąpiel, by mogli zmyć
z siebie pył drogi. Podczas gdy Yamato pierwszy brał ofuro, a Akiko wypytywała matkę o ostatnie
wieści, Jack szukał ochłody w cienistym ogrodzie.
Staruszek uśmiechnął się, pokazując zęby, wyraźnie zadowolony, że znowu widzi chłopca.
– Czy Masamoto-sama wyjaśnił, z jakiego powodu strzała ma zostać? – spytał Jack, opuszczając
rękę.
– Ma nam przypominać, byśmy nigdy nie tracili czujności.
Uśmiech Uekiyi przybladł. Ostrożnie ściął z krzaka krwawoczerwony kwiat i podał chłopcu.
– Posadziłem tę różę, by mi przypominała Chiro.
Jack nie zdołał wytrzymać spojrzenia ogrodnika. Przypomniał sobie noc, kiedy Smocze Oko
pierwszy raz próbował ukraść rutter. Chłopiec miał wtedy okazję podziwiać umiejętności walki
Akiko. Po dwóch latach treningów w Niten Ichi Ryū dziewczyna udoskonaliła je do poziomu
wyrafinowanej sztuki. Chiro jednak nie była wojowniczką. Służąca Hiroko została zamordowana
w czasie ataku, a samurajski strażnik Taka-san odniósł poważne rany, gdy stanął do obrony domu.
Jack z wielką ulgą przekonał się po powrocie do Toby, że młody samuraj w pełni wrócił do
zdrowia. Jedynym śladem po ranie była brzydka szrama na brzuchu, którą nosił z pewną dumą.
Lecz wyrzuty sumienia z powodu śmierci Chiro go nie opuściły.
– Witaj w domu, Jack-kun – dodał Uekiya, uśmiechając się z wysiłkiem. Nie przerwał przycinania
krzewu.
– Dziękuję. – Jack usiadł w chłodnym cieniu pod drzewem sakury. – Po tak długim pobycie
w Kioto czuję niemal, jakbym wrócił do domu. Zapomniałem, że twój ogród jest taki piękny.
– Jak to możliwe? – odparł stary ogrodnik, marszcząc czoło ze zdziwieniem. – Nosiłeś ze sobą
jego część, odkąd nas opuściłeś.
– Mówisz o bonsai? – spytał chłopak, przypomniawszy sobie miniaturową wiśnię, którą dostał
w dniu wyjazdu do szkoły samurajów.
– Oczywiście. Wyhodowałem je z tego samego drzewa, pod którym siedzisz. Chyba nie uschło?
– Nie – zapewnił Jack pośpiesznie – ale trzeba się nim zająć po długiej podróży.
Ponieważ nie wiedział, jak długo zostanie w Tobie, przywiózł ze sobą drzewko w podróżnej
skrzynce, podobnie jak wszystkie swoje ruchomości.
– Pozwól, że się nim zajmę – poprosił Uekiya, odkładając nóż. – Choć prawdę mówiąc, nie
spodziewałem się, że je zobaczę żywe. Bonsai są bardzo trudne w uprawie. Może rzeczywiście masz
w sobie coś z Japończyka.
Z chytrym uśmiechem na pomarszczonej twarzy skłonił się i odszedł przez drewniany mostek
spinający brzegi stawu usianego różowymi liliami wodnymi. Oddalił się krętą, wykładaną
otoczakami ścieżką w stronę domu, a Jack został sam na sam z myślami.

Jack spędził wiele szczęśliwych godzin pod drzewem sakury. Najpierw dochodził do zdrowia po
złamaniu ręki, którego doznał na Alexandrii, uciekając przed atakiem ninja; potem studiował
rutter ojca oraz, co najprzyjemniejsze, uczył się języka i zwyczajów pod kierunkiem Akiko. Siedząc
tu teraz, miał wrażenie, że odnalazł dawny azyl.
Ale nie czuł się jak w domu.
Jego domem była Anglia, chociaż po blisko czterech latach – w tym dwóch spędzonych na morzu
– kraj stał się odległym wspomnieniem. Tęsknił za ojczyzną, ale łączyły go z nią jedynie mała
siostra Jess, rutter ojca, wykradziony przez Smocze Oko, i rysunek znaleziony w dzienniku.
Otworzył przywiązane do obi pudełko inro i ostrożnie wyjął kruchy papier. Był to obrazek, który
Jess podarowała tacie przed odpłynięciem do Japonii. Jack jak zawsze przesunął po nim palcem,
muskając kontury postaci: nieżyjącego ojca, siostry w letniej sukience, trzymającej za rękę jego
własną, patykowatą podobiznę, i wreszcie matki z anielskimi skrzydłami. Otarłszy łzę z oka, zmówił
krótką modlitwę za Jess. Obawiał się o los pozbawionej bliskich siostry, oddanej pod opiekę starej,
niedomagającej sąsiadki. Musi znaleźć sposób, by wrócić do Anglii.
Powrót utrudniały jednak okoliczności. Odkąd Jack został adoptowany przez Masamoto,
opiekun czuł się za niego odpowiedzialny. Nie zmieni się to, póki chłopak nie skończy szesnastu lat
i nie zostanie uznany za „pełnoletniego”. Poza tym podróż do leżącego na południu portu
Nagasaki, gdzie przybywały zagraniczne statki kupieckie, obfitowała w niebezpieczeństwa, odkąd
daimyo Kamakura, władca prowincji Edo, zaczął podburzać ludność przeciw chrześcijanom
i cudzoziemcom.
Na dodatek Jackowi nieustannie groziło niebezpieczeństwo ze strony Smoczego Oka. Nie mógł
opuścić Japonii bez ruttera. Dziennik był jego prawowitą własnością, gwarancją przyszłości. Musiał
go odzyskać, zanim szyfr zostanie złamany. Ze zwierzyny stał się myśliwym. Musiał dopaść Smocze
Oko.
Niewidoma matka Dokugana Ryu roześmiała się, słysząc zapewnienie, że znajdą ninja. „Smocze
Oko jest jak wiatr – powiedziała – wędruje z porami roku i nigdy nie zatrzymuje się dwa razy w tym
samym miejscu”. Nie przyjęła kolejnej monety i nie zgodziła się zdradzić miejsca jego pobytu.
Zresztą Yamato poważnie wątpił, by je znała. Uważał, że kobieta zmyśliła całą historię
i zmarnowali pieniądze na bezwartościowe kłamstwa.
– Ładny rysunek – skomentował Yamato, wynurzając się zza pnia sakury, świeżo po kąpieli. –
To ten, który Akiko zdjęła z czubka drzewa?
– Mhm – mruknął Jack, zaskoczony nagłym zjawieniem się przyjaciela.
Tak głęboko pogrążył się w myślach, że nie zauważył, jak nadchodzi. Starannie złożył pergamin
i wsunął go z powrotem do inro. Strzegł go znacznie pilniej, odkąd Kazuki, arcyrywal ze szkoły,
wyszarpnął mu rysunek z dłoni i kartka porwana przez wiatr zawisła na czubku klonu. Na szczęście
Akiko wspięła się na drzewo, dając pokaz zdumiewającej zwinności.
– Pomyślałem, że powinniśmy kontynuować treningi, na wypadek gdyby ojciec postanowił nas
przyjąć z powrotem do szkoły – powiedział Yamato.
Jack z zaskoczeniem podniósł wzrok. Najwyraźniej kąpiel nie tylko oczyściła ciało, lecz także
umysł przyjaciela. Były to najbardziej optymistyczne słowa, jakie wypowiedział od wieków. Jack
wiedział, że Yamato boi się ojca. Po śmierci Tenno, pierworodnego syna, Masamoto niełatwo było
zadowolić, a Yamato rozpaczliwie pragnął jego akceptacji.
Istniała być może nadzieja na powrót do Niten Ichi Ryū, lecz Jack wątpił, by on mógł ją żywić.
– Niczym za dawnych czasów. Pamiętasz, jak trenowaliśmy walkę bokkenami? – rzucił Japończyk
radośnie, wskazując wydeptany placyk na tyłach domu.
Chłopiec skinął głową.
– I zawsze obrywałeś cięgi! – zawołał cienki głosik.
Jack obejrzał się i zobaczył małego chłopca pędzącego w ich stronę ile sił w nogach przez mostek.
– Jiro! – wykrzyknął, kiedy malec rzucił mu się w objęcia.
Pomijając Akiko, jej brat Jiro był jedynym towarzyszem Jacka w pierwszych miesiącach po
przybyciu do Japonii. Wtedy nie przyjaźnili się jeszcze z Yamato. Jiro miał całkowitą rację.
Treningi stanowiły pretekst, by Yamato mógł złoić Jackowi skórę. Surowe nauki pozwoliły jednak
Jackowi poznać podstawy walki mieczem i z czasem Masamoto zaproponował chłopcu naukę
w Niten Ichi Ryū, Jednej Szkole Dwojga Niebios.
– Urosłeś – zauważył Jack, przyglądając się uważnie uśmiechniętemu od ucha do ucha,
brązowookiemu malcowi.
– Jestem już taki duży, że mogę nosić miecz! – oznajmił Jiro wyzywającym tonem.
– Naprawdę? – zdziwił się Jack, dając znak Yamato uniesieniem brwi. – Myślisz, że jesteś dość
duży, żeby mi rzucić wyzwanie?
– Oczywiście – odparł Jiro, biorąc się pod boki.
– Pojedynek! – zawołał Yamato z udawanym przerażeniem. – Nie masz wyjścia, Jack. Ja będę
sędziował. Jiro, przynieś bokken.
Przejęty chłopiec popędził po drewniany miecz. Jackowi przypomniało się własne podniecenie,
kiedy stawiał pierwsze kroki na drodze wojownika. Lecz możliwość zostania samurajem dała mu
więcej niż tylko dreszcz emocji. Podarowała mu nadzieję. Dzięki umiejętnościom walki zyskał szansę
na przeżycie. A może nawet na pokonanie Smoczego Oka.
– Yamato – zapytał, kiedy czekali na powrót malca – czemu jesteś przekonany, że starucha ze
Świątyni Smoka kłamie? Czy to niemożliwe, że Hattori Tatsuo przeżył i został Dokuganem Ryu?
Przyjaciel wywrócił oczami, najwyraźniej zirytowany, że Jack wałkuje temat od trzech dni.
– Wiedźma była obłąkana. Urządziła sobie chorą zabawę twoim kosztem. Tatsuo zginął w wojnie
Nakasendō dziesięć lat temu.
– Skąd możesz wiedzieć na pewno?
– Wiem, bo to mój ojciec był wtedy przybocznym daimyo Takatomiego. Widział na własne oczy,
jak Tatsuo został skrócony o głowę.
Zdumienie odebrało Jackowi mowę. Nim jednak zdążył zadać następne pytanie, z domu wypadł
Jiro, wywijając bokkenem. Przebiegł ogród, tocząc pozorowaną walkę. Jack nie wierzył, że starucha
wszystko zmyśliła. W jej opowieści musiało kryć się ziarno prawdy. A może po prostu wierzyła
w swoją historię równie mocno jak Jiro w to, że walczy z wyimaginowanym ninja?
7
Perła

– Pośpiesz się, Jack! – ponagliła Akiko. – Zaraz wzejdzie słońce.


Kłusowała na przedzie na białym ogierze – tym samym, którego Jack zobaczył u jej boku, gdy
przybili do wybrzeży Japonii. O świcie dziewczyna modliła się w świątyni nad zatoczką, gdzie
zacumował statek. Jack spostrzegł konia, a potem zamarł na widok ciemnowłosej dziewczyny
o skórze białej jak śnieg. Akiko była jego pierwszym wrażeniem z Japonii.
– Przeklęta szkapa nie chce mnie słuchać! – jęknął, z trudem utrzymując się na grzbiecie
drobniejszej karej klaczy. – Wolę statki!
Podążał za dziewczyną przybrzeżną ścieżką, mocno trzymając się grzywy, i rozpaczliwie próbował
się dostosować do rytmu konia. Jako żeglarz nigdy nie nauczył się jeździć wierzchem. Przypominało
mu to siedzenie okrakiem na rozkołysanej rei Alexandrii w czasie sztormu.
– Udało ci się pokonać całą drogę z Kioto do Toby – zauważyła dziewczyna.
– Owszem, ale siedziałem na koniu z Kuma-sanem. Zresztą sama wiesz, jak to się skończyło!
Spadliśmy, samuraj zwichnął ramię, a ja posiniaczyłem siedzenie!
Akiko roześmiała się na widok zbolałej miny przyjaciela.
– Nie martw się, jesteśmy prawie na miejscu.
Okrążyli niewielki cypel i dziewczyna zeskoczyła na ziemię. Potem pomogła zejść Jackowi.
Spędzili w Tobie już ponad miesiąc i dzięki troskliwej matczynej opiece Akiko w pełni odzyskała
zdrowie po próbie otrucia. Choć wróciła nie z własnej woli, wyraźnie rozkoszowała się pobytem
w domu i czasem spędzanym z matką i bratem. W półmroku Jack widział, jak jej twarz promienieje,
a ciemne jak dżet oczy iskrzą odzyskaną energią.
Nie mógł powiedzieć tego samego o sobie. Nadal było bardzo wcześnie. Akiko jakimś sposobem
zdołała go przekonać, żeby wstał przed świtem i udał się wraz z nią podziwiać wschód słońca nad
skałami Meoto Iwa z nieco oddalonego od Toby cypla. Yamato rozsądnie zdecydował, że pośpi
dłużej, i obiecał przyłączyć się do nich później, w czasie treningu mieczem.
Jack zszedł za dziewczyną na kamienistą plażę. Usiadła na płaskiej skale w pozycji lotosu,
przygotowując się na widowisko.
Wciągnął do płuc słone powietrze. Zapach natychmiast przywołał wspomnienia dni spędzonych
na oceanie. Jack nie mógł się doczekać, by znowu wyruszyć na morze; czuć pod stopami rozkołysany
pokład, słyszeć łopot żagli wzdymających się od wiatru, znaleźć się na kursie do domu. Spojrzał na
jaśniejące niebo i zobaczył gwiazdę północną, wciąż jeszcze jaśniejącą w górze.
– Co robisz? – zapytała Akiko, kiedy zaczął się obracać w miejscu, wpatrzony w horyzont.
Wskazał w dal.
– Tam leży Anglia.
Uśmiechnęła się smutno, dostrzegając tęsknotę w jego niebieskich oczach.
– Pewnego dnia tam wrócisz – powiedziała, zapraszając gestem, by usiadł obok – lecz na razie
powinieneś się cieszyć chwilami, które spędzasz tutaj.
Spojrzał na nią. Być może miała rację. Tak bardzo pragnął wrócić do kraju, że często zapominał
o dobrych rzeczach, jakie go tu spotykały. O spokojnym, uporządkowanym życiu samuraja i radości
władania mieczem, o wyrafinowanym smaku sushi i pięknie kwiatów wiśni – Japonia miała znacznie
więcej do zaoferowania niż Anglia. Gdyby rzeczywiście odpłynął do domu, bardzo by tęsknił za
przyjaciółmi – Yamato, Yorim, Saburo i oczywiście Akiko.
Odwzajemniając uśmiech, usiadł przy dziewczynie i czekał na słońce.
– Oto i jest – szepnęła Akiko i westchnęła głęboko, kiedy złote promienie rozłożyły się nad
horyzontem jak wachlarz.
Poranne słońce wspinało się na niebo między dwiema skałami, czarnymi jak smoła na tle
karmazynowego nieba. Ich wierzchołki łączyła gruba węźlasta lina. Na szczycie wyższej przycupnęła
miniaturowa brama tori.
– Co to jest? – spytał Jack, zafascynowany widokiem.
– Meoto Iwa – odparła Akiko. – Święte zaślubione skały. Piękne, prawda? A tam dalej widać
górę Fudżi.
Spojrzał na lewo i we mgle na horyzoncie zamajaczył mu stożkowaty ośnieżony szczyt. Mógł
sobie tylko wyobrażać, jak wysoka musi być góra, skoro da się ją dostrzec z tak wielkiej odległości.
Kiedy słońce wzeszło i skończyli medytację, Akiko odwiedziła pobliską świątynię szintō. Po
przybyciu do Niten Ichi Ryū Jack nie potrafił zrozumieć praktyk religijnych Japończyków.
Wyznawali buddyzm i zarazem szintō – oddawali cześć kami, duchom zamieszkującym każdą rzecz –
nie tylko żywą, ale i przedmioty.
W Anglii Jack odebrał chrześcijańskie wychowanie według zasad protestanckich. Ojciec wyjaśnił,
że z powodu różnic między poglądami katolików a protestantów w Europie wybuchało wiele
konfliktów. Te niesnaski pchnęły katolicką Hiszpanię i Portugalię do wojny przeciw protestanckiej
Anglii. Odkąd walka o dominację przeniosła się na morza i do Nowego Świata, rutter zyskał
niezwykłe znaczenie. Posiadanie precyzyjnego dziennika nawigacyjnego mogło przechylić szalę na
korzyść jednego kraju i jednego wyznania.
A jednak w Japonii dwie religie współistniały w doskonałej harmonii.
Buddyjska tolerancja wobec innych wierzeń pozwoliła Jackowi praktykować w szkole samurajów
buddyjskie rytuały, lecz w głębi serca pozostać chrześcijaninem.
Od tej decyzji zależało także jego przetrwanie. Ze względu na rosnącą wrogość wobec
cudzoziemców musiał wtopić się w otoczenie i okazywać, że chce przyjąć japońskie wierzenia. Musiał
dowieść, że jest samurajem nie tylko ciałem, lecz także duszą.
Skłonił głowę przed świątynią i zmówił modlitwę za ojca i matkę w niebie oraz za małą
siostrzyczkę Jess na drugim końcu świata. Jego słowa niosły się z cichym pluskiem fal.

Akiko i Jack prowadzili konie nadmorską ścieżką w kierunku Toby.


– Dziękuję – odezwał się chłopiec, czując się w harmonii ze światem i szczęśliwy, że mógł dzielić
chwile sam na sam z przyjaciółką.
– Pomyślałam, że chciałbyś znowu zobaczyć ocean – odparła, uśmiechając się ciepło.
Skinął głową. Świt nowego dnia dał mu świeżą perspektywę i czas na refleksję. Zawsze będzie
żeglarzem. Ma to we krwi. Teraz jednak stał się także samurajem.
Kiedy wspinali się na wzniesienie nad przejrzystą jak kryształ zatoką, Akiko przystanęła
i uniosła dłoń do czoła.
– Wszystko w porządku? – zaniepokoił się Jack.
– Nic mi nie jest, trochę zakręciło mi się w głowie – odparła. – Pewnie przez morskie powietrze.
– Widocznie nie odzyskałaś jeszcze pełni sił. Powinnaś odpocząć – poradził, przywiązując konie do
pobliskiego drzewa, a potem usiadł obok niej na skraju klifu.
– Zdumiewające, że w ogóle przeżyłaś – zauważył, wspominając, jak dziewczyna omal nie zginęła
z ręki wojowniczki ninja wysłanej przez Smocze Oko. Kobieta miała zabić Jacka, podczas gdy
Dokugan Ryu kradł rutter. Ulubioną bronią zabójczyni była zatruta szpilka do włosów. Akiko
została zraniona nią w szyję i padła nieprzytomna na ziemię. Wydawało się oczywiste, że umrze.
Była to tylko jedna z wielu niezwykłych umiejętności i tajemnic Akiko. Poza tym że zaskoczyła
ich zwinnością, odzyskując rysunek Jacka, przetrwała niezwykle długo pod wodospadem w czasie
prób Kręgu Trzech. „Może nadeszła pora, by ją o to zapytać?”.
– Gdy byłaś chora, podsłuchałem, jak sensei Yamada i sensei Kano wspomnieli o dokujutsu,
sztuce trucizny ninja. Podejrzewali, że być może ktoś cię szkolił, byś potrafiła się oprzeć otruciu,
i dzięki temu przeżyłaś.
Akiko podniosła otoczak, rzuciła go. Obserwowała, jak leci i wpada do morza.
– Nie było to nic aż tak tajemniczego – rzuciła lekkim tonem. – Zawsze miałam szczęście
w podobnych wypadkach. Pamiętasz, jak mnie spotkałeś pierwszy raz, gdy nurkowałam z ama,
szukając pereł? Nie zliczę, ile razy zostałam oparzona przez meduzę. Kiedyś nawet ukłuła mnie
ryba fugu, a one są śmiertelnie groźne. Chorowałam kilka dni, ale wyzdrowiałam. Po prostu mam
dużą tolerancję na trucizny.
Jackowi wydało się to logiczne, lecz nie wyjaśniało innych tajemniczych zdarzeń.
– Więc co z...
Ona jednak wstała i zaczęła rozwiązywać obi. Chłopiec patrzył zdumiony. Japońska dama nigdy
nie zdjęłaby pasa w obecności innych. Z drugiej strony Akiko nie była zwyczajną japońską
dziewczyną. Jako córka samuraja w ogóle nie powinna przestawać z ama, poławiaczkami pereł.
Uważano, że stoją niżej w społecznej hierarchii. Lecz, jak wyjaśniła kiedyś Jackowi, uwielbiała
swobodę oceanu. Tylko tam mogła uciec przed sztywnymi zasadami japońskiego życia.
– Skoro mowa o ama, czuję, że muszę popływać – oznajmiła.
Zauważyła spojrzenie chłopca.
– Żadnego podglądania.
Ze śmiechem nakazała mu się odwrócić, a potem podała mu wierzchnie kimono. Zawiązała
ciaśniej bieliznę i zanurkowała z klifu do zatoczki.
Jack podbiegł do skraju skały, lecz zobaczył jedynie spienione fale w miejscu, gdzie wskoczyła do
wody. Mignął mu tylko cień przemykający pod powierzchnią i gdyby nie wiedział, że to Akiko,
przysiągłby, że widział syrenę.
Po chwili jednak, gdy dziewczyna się nie wynurzała, poczuł niepokój, że coś się jej mogło stać.
Naraz, niczym młoda foka, wystawiła głowę po przeciwnej stronie zatoczki. Podpłynęła do plaży
i dała znak Jackowi, by podszedł. Chłopiec odwiązał konie i sprowadził je ścieżką w dół.
Kiedy dotarł na plażę, dziewczyna była niemal sucha. Podał jej kimono. Zwrócony plecami,
czekał cierpliwie, aż się przebierze.
– Możesz już patrzeć.
Stała, wyciągając do niego rękę, na której leżała duża, zamknięta owalna muszla.
– To ostryga. Znalazłam ją pod skałą na dnie zatoczki – wyjaśniła, podając mu zdobycz. – Śmiało,
sprawdź, czy w środku jest perła!
Jack używając tantō zabranego ninja, podważył skorupę. Nóż ześlizgnął się i chłopak skaleczył
się w palec. Szybko schował broń do pochwy, jakby się bał, że nóż narobi większych szkód.
Akiko westchnęła cicho, kiedy rozchylił połówki muszli. W środku znajdowała się lśniąca czarna
perła, w kolorze oczu dziewczyny.
– Rzadkie znalezisko – szepnęła. – Jedna z najdoskonalszych czarnych pereł, jakie widziałam.
Jack podał jej klejnot.
– Nie! – zaprotestowała, zamykając jego dłoń wokół drogocennego klejnotu. – To prezent dla
ciebie.
Chciał podziękować, ale nagle zabrakło mu słów.
– Tu jesteście! – zawołał samurajski strażnik Taka-san z grzbietu galopującego plażą konia. –
Macie natychmiast wracać do domu. Masamoto-sama przyjeżdża.
8
Bushido

– Samuraj, który okryje się hańbą, musi popełnić seppuku! – zagrzmiał Masamoto, ogłaszając
wyrok na Jacka.
Siedział na podwyższeniu w sali ceremonialnej, srożąc się jak wulkan. Nawet po dwóch
miesiącach jego gniew na przybranego syna nie wygasł. Szramy pokrywające lewą stronę twarzy
poczerwieniały, a bursztynowe oczy płonęły wściekłością.
Jack spojrzał z lękiem na opiekuna. Akiko tłumaczyła mu kiedyś, na czym polega seppuku, lecz
przerażony furią opiekuna, miał w głowie zupełną pustkę. Wiedział tylko, że to nic dobrego.
Zerknął na dziewczynę, szukając wyjaśnienia, lecz klęczała, twarzą niemal dotykając ziemi,
podobnie jak Yamato.
– Seppuku to rytualne samobójstwo – objaśnił Masamoto, zauważając konsternację
podopiecznego. – Wedle drogi wojownika odebranie sobie życia jest aktem odwagi ze strony
samuraja, który został pokonany lub zhańbiony. Czyn ten zmazuje winy
Teraz Jack zrozumiał. Zhańbił się w najgorszy możliwy dla samuraja sposób. Nie wspominając
Masamoto o rutterze ojca, złamał kodeks bushido, na który składało się siedem cnót
przestrzeganych przez japońskich wojowników: prawość, odwaga, uczynność, szacunek, uczciwość,
honor i wierność. Przez swą nieuczciwość stracił zaufanie opiekuna – i wiele więcej.
Nie dopełnił także podstawowego obowiązku samuraja, by służyć swemu władcy. Ukrywając
rutter w zamku Takatomiego, dokąd zakradł się Smocze Oko, Jack naraził daimyo – człowieka,
którego Masamoto miał za zadanie chronić.
Samuraj bez ostrzeżenia wyciągnął miecz wakizashi. Klinga zalśniła w świetle, przypominając
o swoim przeznaczeniu.
– Seppuku to niezwykle bolesny i nieprzyjemny rodzaj śmierci. Najpierw wojownik rozcina sobie
brzuch...
Jack zadrżał na samą myśl. Przypomniał sobie ostrzeżenie ojca Luciusa, zmarłego jezuity, który
kiedyś uczył go japońskiego: „Jeden błąd, a samuraj posieka cię na drobne kawałeczki”.
Jack popełnił błąd i miał teraz za to zapłacić.
Lata trudnych treningów i wszystkie starania poszły na marne. Nigdy nie zobaczy siostrzyczki.
Zakończy życie w Japonii.
– ...a w chwili agonii ścina mu się głowę!
– To nie była ich wina! – wyrzucił z siebie, uświadomiwszy sobie nagle, jaki los czeka przyjaciół.
Czy także oni zostaną zmuszeni do popełnienia seppuku? – Proszę, nie karz ich za moje błędy.
Kazałem im przysiąc, że zachowają tajemnicę, i zmusiłem, by mi pomogli. Sam ukryłem rutter.
Akiko i Yamato niczym nie zawinili!
– Podziwiam twoją lojalność wobec przyjaciół, Jack-kun, ale już podjąłem decyzję.
– Odejdę! – błagał, padając na twarz. – Nie będę dłużej dla ciebie ciężarem.
– Nie możesz wyjechać – odparł chłodno samuraj. – Zdajesz sobie doskonale sprawę, że nie jest
to bezpieczne. Obaj wiemy, że Dokugan Ryu pragnie twojej śmierci... i ma ku temu powody. Lecz,
co ważniejsze, jestem twoim opiekunem i ponoszę za ciebie odpowiedzialność, aż staniesz się
pełnoletni. Nie możesz wyjechać, bo wracasz do szkoły.
– C-co? – wyjąkał Jack, uniósł głowę i spojrzał na samuraja.
Masamoto uśmiechał się szeroko.
– To był taki mały żart – oświadczył i zaśmiał się krótko, chowając miecz do pochwy. – Nie
musisz popełniać seppuku i nie zetnę ci głowy. Nie zhańbiłeś się aż tak bardzo.
– Ale sądziłem, że złamałem kodeks bushido! – wykrzyknął Jack, nie doceniając makabrycznego
poczucia humoru opiekuna.
– Nie, naraziłeś się pod wieloma względami, ale zawsze przestrzegałeś bushido.
Chłopiec pozwolił sobie na westchnienie ulgi, kiedy Masamoto usadowił się z powrotem na
podwyższeniu. Samuraj wziął czarkę senchy ze stojącego obok stolika i z zadowoleniem skosztował
naparu.
– Sensei Yamada wstawił się za tobą i jestem skłonny się z nim zgodzić, że twoje decyzje, choć
błędne, zostały podjęte z największą troską i szacunkiem wobec mojej osoby. Wszyscy troje
w swoich działaniach wykazaliście wielką lojalność wobec siebie i ocaliliście honor, walcząc
z groźnym przeciwnikiem.
– Czy to znaczy, że wszyscy wrócimy do szkoły? – spytał Yamato nieśmiało, dotykając czołem
maty tatami.
– Naturalnie, że tak! – prychnął samuraj, patrząc na syna z irytacją. – Należało jednak pokazać
innym uczniom, że nie można tolerować postępków, jakich się dopuściliście. Naraziliście
bezpieczeństwo daimyo Takatomiego, więc zasłużyliście na zawieszenie... szczerze mówiąc,
powinniście ponieść znacznie surowszą karę.
Spojrzał srogo na każde z nich po kolei, by mieć całkowitą pewność, że rozumieją powagę
sytuacji.
– Jednakże zasługujecie także na uznanie za swoje wysiłki i odwagę. Okazaliście się śmiali,
nieustraszeni, zuchwali, a są to cechy, które pragnę zaszczepić wszystkim samurajom z Niten Ichi
Ryū. Biorąc pod uwagę waszą wcześniejszą służbę, daimyo Takatomi łaskawie wam przebaczył.
Klasnął donośnie i drzwi shoji prowadzące do sali się rozsunęły. Weszło trzech samurajskich
strażników. Wnieśli broń. Położyli przed Akiko długi bambusowy łuk oraz kołczan pełen strzał
z piórami jastrzębia. Potem oddali Jackowi i Yamato skonfiskowane wcześniej daishō, samurajskie
miecze symbolizujące społeczną pozycję i honor samuraja.
– Przywracam wam prawo do ich noszenia – oznajmił Masamoto, wskazując gestem, by wzięli
broń.
Wdzięczni za ułaskawienie, skłonili się wszyscy troje.
Jack sięgnął po miecze. Rozkoszował się chłodnym dotykiem lakierowanych saya, czarnych
lśniących pochew ozdobionych jedynie małym złotym feniksem przy rękojeści. Ognisty ptak był
kamonem rodu Masamoto, zaś dwa miecze, katana i krótszy wakizashi, stanowiły pierwsze daishō
Masamoto. Jack otrzymał je za zwycięstwo w międzyszkolnych zawodach Taryu-Jiai i cieszył się
z ich odzyskania.
Wysunął nieco katanę i spojrzał na klingę. Na lśniącej stali wyryto imię.
Shizu.
Chłopiec się uśmiechnął. Daishō Masamoto zostało wykute przez największego z płatnerzy,
Shizu-sana. Jack wiedział teraz, że jego miecze są wierne i kryją w sobie dobroczynnego ducha
swego twórcy – inaczej niż przeklęty tantō także znajdujący się w jego posiadaniu.
– Dziękuję, że nam przebaczyłeś, Masamoto-sama – powiedział, kłaniając się raz jeszcze.
Samuraj skinął głową i ruchem ręki dał znak, że mogą odejść. Wstając, Jack wsunął dwa miecze
za obi i poczuł znajomy ciężar na biodrze. Wciąż jeszcze nie mógł uwierzyć, że wróci do Niten Ichi
Ryū. Będzie mógł ukończyć naukę. Musiał rozwijać umiejętności przed następnym spotkaniem ze
Smoczym Okiem.
W wejściu zawahał się i odwrócił do Masamoto.
– O co chodzi, Jack-kun? – spytał opiekun.
Chłopiec spojrzał z obawą na Yamato. Choć ten zapewniał, że Hattori Tatsuo nie żyje, nadal
istniała pewna obawa, iż mężczyzna ocalał, jak twierdziła starucha. A Masamoto nakazał
przekazywać sobie wszystko, czego się dowiedzą lub co odkryją na temat Dokugana Ryu. Gdyby
samuraj wiedział, kim w rzeczywistości jest ninja, może potrafiłby odgadnąć, gdzie się znajduje jego
kryjówka.
– W czasie podróży do Toby spotkaliśmy starą kobietę, twierdzącą, że wie, kim jest Smocze Oko.
Masamoto odstawił czarkę z herbatą i spojrzał z nagłym zainteresowaniem. Yamato zaczął
kręcić głową zdesperowany, jakby chciał zamknąć przyjacielowi usta.
– I? Kto to jest? – spytał natarczywie samuraj.
– Hattori Tatsuo. Kobieta przysięgała, że nie zginął w wojnie Nakasendo.
Masamoto jeszcze przez chwilę patrzył na niego, po czym wybuchnął śmiechem.
– To bajki dobre do straszenia dzieci, Jack-kun. Stary Władca Północy powstający z martwych.
Obawiam się, że z ciebie zadrwiła. Nie przeczę, krążyły pogłoski, że Hattoriego Tatsuo widziano po
wojnie, lecz trochę trudno mi było w nie uwierzyć.
– Dlaczego? – spytał chłopiec.
– Bo osobiście skróciłem go o głowę.
Jack skinął, ostatecznie godząc się z prawdą. Jedyna wskazówka zaprowadziła ich w ślepy
zaułek. Dosłownie. Uświadomił sobie, że jedyne, co mu pozostaje, to czekać, aż Smocze Oko sam po
niego przybędzie.
– Dokugan Ryu nie jest duchem – powiedział Masamoto. Skrzywił się, gdy wymawiał imię ninja.
– Zły, godzien pogardy i bezwzględny, tak, ale to zabójca do wynajęcia. Nikt mniej, nikt więcej.
A skoro o tym mowa, rozpytywałem starannie o ten twój rutter.
Jack podniósł wzrok z nadzieją.
– Niestety, nikt się na niego nie natknął ani nawet o nim nie słyszał. Także ninja zapadł się pod
ziemię. Zapewne przygotowuje się do nowego zlecenia. Biorąc jednak pod uwagę wartość, sprawa
ruttera z pewnością wypłynie, i to raczej wcześniej niż później. Dam ci znać, jeśli usłyszę coś
nowego.
– Dziękuję – powtórzył chłopiec, ukłonem maskując rozczarowanie.
– Tymczasem bądź czujny. Jeśli Smocze Oko nie zdoła odczytać dziennika, z pewnością powróci.
A ty musisz być gotowy. Dlatego w przyszłym miesiącu, po powrocie do Kioto na otwarcie Sali
Jastrzębia, przydzielę nowego senseia. Słyszałem, że to tyran.
– Kto to jest? – spytał Jack, pełen obaw, że nauczyciel okaże się równie mściwy i nietolerancyjny
jak mistrz taijutsu, sensei Kyuzo.
– Ja! – roześmiał się Masamoto. – Pora, żebym cię nauczył Dwojga Niebios.
9
Sala Jastrzębia

– Młodzi samuraje! – Donośny głos Masamoto poniósł się nad rozległym brukowanym
dziedzińcem Niten Ichi Ryū.
Uczniowie, którzy zgromadzili się podnieceni na ceremonii otwarcia Taka-no-ma, zamilkli.
Masamoto stał na werandzie okazałego drewnianego budynku w towarzystwie swoich sensei,
daimyo Takatomiego i kapłana szinto.
Choć niemal o połowę mniejsza od Butokuden, Sala Jastrzębia dopełniała większy budynek
niczym drugi miecz daishō. Zbudowana w całości z ciemnego cyprysowego drewna, liczyła osiem
kolumn wszerz oraz sześć wzdłuż i miała wygięty dach pokryty rdzawymi płytkami. Obramowanie
dachu zdobiły rzędy ceramicznych kolistych ornamentów, każdy z kamonem żurawia.
– Jesteśmy wielce zaszczyceni obecnością daimyo Takatomiego – zaczął Masamoto, kłaniając się
głęboko na znak szacunku dla władcy – bowiem to on łaskawie wyposażył Niten Ichi Ryū w nową
salę treningową.
Uczniowie zaklaskali głośno i daimyo wystąpił naprzód.
Takatomi miał na sobie najpiękniejsze odświętne kimono z rodowym herbem, żurawiem,
wyhaftowanym białą i srebrną nicią. Prawą ręką gładził cienki wąsik, lewą wsparł swobodnie na
mieczach i wydatnym, krągłym brzuchu. Jack spotkał się z nim przed ceremonią otwarcia, by
oficjalnie przeprosić za ukrycie ruttera na zamku. Przeprosiny zostały przyjęte, lecz życzliwość, jaką
władca okazywał mu dawniej, zniknęła. Jack wiedział, że mosty zostały spalone i nigdy już nie
zostanie zaproszony do zamku Nijo.
– W uznaniu za wielkie zasługi, jakie Masamoto-sama i jego szkoła oddali mi w minionych latach,
z dumą otwieram Taka-no-ma. Mam nadzieję, że okaże się ona jasną latarnią w mrocznych czasach.
Jowialny mężczyzna, zawsze tryskający radością życia, z niezwykle poważnym wyrazem twarzy
gestem pokazał kapłanowi szinto, by rozpoczął ceremonię.
Kapłan, w tradycyjnej białej szacie i czarnym trójkątnym kapeluszu, podszedł do głównego
wejścia sali, gdzie wzniesiono prowizoryczny ołtarz – niewielką kwadratową przestrzeń wyznaczoną
przez węźlasty sznur i cztery zielone pędy bambusa. Pośrodku, w kilkupoziomowej drewnianej
kapliczce umieszczono liściastą gałązkę wiecznie zielonego drzewa sakaki obwieszoną
proporczykami z białego papieru.
Jack przyglądał się z zainteresowaniem, gdy kapłan intonował modły i zapalał ofiarne
kadzidełko.
– Czy rytuał już się zaczął? – spytał cicho cienki głosik z prawej strony.
Jack spojrzał w dół na swego przyjaciela Yoriego, chłopca wielkiego serca, lecz drobnej postury,
który nie mógł dojrzeć ceremonii zza pleców wyższych uczniów.
– Tak mi się wydaje – odparł. – Kapłan rozsypuje teraz sól i macha płaską deseczką.
– Oczyszcza nowy budynek – wyjaśnił Yori z przejęciem. – Potem złoży ofiarę bogom i zaprosi do
środka duchy kami.
– Po co? – zdziwił się Jack.
– Ufamy, że kami napełnią kapliczkę w sali swoją energią i zapewnią nowemu budynkowi
pomyślność oraz szczęście.
Jack przyglądał się, jak kapłan przyzywa do siebie daimyo Takatomiego i podaje mu wiecznie
zieloną gałązkę. Władca zwrócił się w stronę kapliczki i umieścił poświęcony pęd na najniższym
poziomie drewnianego ołtarza. Potem zgodnie ze zwyczajem skłonił się głęboko dwa razy,
dwukrotnie klasnął i pokłonił się raz jeszcze.
Złożywszy oficjalną ofiarę, kapłan poprosił kami o opuszczenie miejsca, gdzie odprawiono obrzęd,
rozpryskując u wejścia wodę. Na chwilę zapadła cisza i drzwi do Sali Jastrzębia zostały otwarte.
– O co chodziło daimyo, gdy mówił o jasnej latarni w mrocznych czasach? – zapytała Kiku, bliska
przyjaciółka Akiko, drobna dziewczyna o ciemnobrązowych włosach i orzechowych oczach.
– Nie jestem pewna, ale zabrzmiało to bardzo dziwnie – przyznała Akiko, kiedy zdejmowały
sandały i wchodziły do Taka-no-ma, by podziwiać wspaniałe wnętrze.
Wszyscy zebrali się na skraju przestrzeni treningowej – pięknie wypolerowanej drewnianej
podłogi, pustej, jeśli nie liczyć stosu niskich stolików w kącie. Na ścianie w głębi znajdował się
ołtarzyk, przed którym uczniowie mieli się kłaniać, zanim rozpoczną zajęcia. Prócz tego w sali
prawie nie było ozdób. Na suficie jednak wymalowano obraz przedstawiający pikującego z nieba
olbrzymiego jastrzębia z szeroko rozłożonymi skrzydłami i wysuniętymi szponami. Ptak wydawał
się szybki i silny. Stojąc pod nim, Jack uświadomił sobie, że uczniowie mieli się upodobnić do
drapieżnego jastrzębia. W przeciwnym razie padliby jego ofiarą.
– Może daimyo myśli, że nadciąga wojna – podsunął.
Rok wcześniej podsłuchał Kazukiego, swojego szkolnego rywala, który twierdził, że Kamakura,
daimyo prowincji Edo, planuje wydać bezwzględną wojnę chrześcijanom w Japonii. Od tamtej pory
pojawiało się coraz więcej przypadków prześladowań i uprzedzeń wobec cudzoziemców, choć akcja
nie rozwinęła się dotąd w kampanię na wielką skalę.
– Jack może mieć rację – przytaknął Yamato. – Wszyscy wiemy, jacy są daimyo. Wciąż walczą
o swoje terytoria.
– Ale Rada Regentów od niemal dziesięciu lat utrzymuje pokój – odparła Kiku. – Od bitwy pod
Nakasendō nie było wojny. Dlaczego miałaby wybuchnąć teraz?
– Może daimyo Takatomiemu chodziło o sztuki walki, których będziemy się tu uczyć? – podsunął
Yori, przysłuchujący się rozmowie o wojnie z szeroko otwartymi, pełnymi lęku oczyma.
– A co właściwie mamy tam trenować? – wtrącił Saburo, pyzaty, pogodny chłopak o krzaczastych
brwiach. – Nie widzę w dojo żadnej broni. I kto będzie nas uczył?
– Myślę, że to jest nasza nowa sensei. – Akiko wskazała wysoką, chudą damę rozmawiającą
z Masamoto.
Kobieta, ubrana w czarne kimono przepasane białym obi, miała szarą cerę i bezkrwiste wargi.
Ciemnobrązowe oczy, mimo promieniującej z nich życzliwości, zdradzały wielki smutek. Najbardziej
jednak zwracała uwagę jej grzywa długich do pasa, białych jak śnieg włosów.
– Kto to jest? – spytał Saburo.
– Nakamura Oiko – szepnęła Kiku z szacunkiem. – Ojciec kiedyś o niej wspominał. Wielka
wojowniczka, która zyskała sławę, gdy jej mąż zginął w bitwie pod Nakasendō. Z rozpaczy włosy
zbielały jej w ciągu jednej nocy, lecz mimo to objęła dowództwo nad oddziałem męża i powiodła go
do zwycięstwa. Jej umiejętności w walce naginatą są legendarne.
– Naginatą? – powtórzył Jack.
– To długie drzewce z zakrzywionym ostrzem – wyjaśnił Yamato.
– Kobieca broń – rzucił lekceważąco Saburo.
– Nie, jeśli się znajdziesz na niewłaściwym końcu! – prychnęła Akiko, zirytowana uwagą. –
Kobiety wolą naginatę tylko dlatego, że ma większy zasięg od miecza, i pozwala pokonać
przeciwnika znacznie przewyższającego cię posturą.
Spojrzała znacząco na wydatny brzuch Saburo. Odruchowo zakrył go obronnym gestem
i otworzył usta, próbując wymyślić stosowną odpowiedź.
– Kim jest chłopak obok sensei Nakamury? – wtrącił szybko Yori, widząc, że rozmowa lada
chwila przerodzi się w kłótnię.
Zerknęli na przystojnego chłopca o ciemnych włosach związanych w kok na czubku głowy.
Wydawał się parę lat starszy od nich, lecz był drobnej budowy i miał subtelne rysy arystokraty.
Stał spokojnie obok sensei Nakamury. Najwyraźniej czuł się swobodnie w nowym otoczeniu.
– To Takuan, jej syn – dobiegł czyjś głos z tyłu.
Jack obejrzał się i zobaczył Emi, wytworną córkę daimyo Takatomiego, smukłą dziewczynę
o długich, prostych włosach i ustach jak płatek róży. Po obu stronach stały jej przyjaciółki, Cho
i Kai, wyraźnie zafascynowane nowym kolegą.
– Emi, jak się miewasz? – zapytał z ukłonem.
Kiedy ostatni raz ją widział, leżała nieprzytomna po ciosie w szyję zadanym jej przez ninja
Sasori.
– Dobrze – odparła Emi chłodno – choć siniak zniknął dopiero po tygodniu.
– Przykro mi – wymamrotał Jack.
– Nie tak przykro jak mojemu ojcu, że zaprosił cię do zamku.
Chłopiec nie wiedział, co odrzec. Nie spodziewał się tak ostrej odpowiedzi. Sądził, że pozostaną
przyjaciółmi. Emi posłała mu lodowate spojrzenie, obróciła się na pięcie i odpłynęła w stronę
Takuana.
– Obawiam się, że nie jesteś już jej ulubionym samurajem – szepnął mu Saburo do ucha.
– Dzięki za oświecenie – odparł Jack zirytowany i dźgnął kolegę łokciem w żołądek.
– To nie ja omal nie sprowadziłem śmierci na córkę daimyo! – poskarżył się Saburo, masując
obolały brzuch.
– Wystarczy! Jack oficjalnie przeprosił władcę – wmieszał się Yamato, widząc wstyd w oczach
przyjaciela. – Coś mi się zdaje, że ten nowy robi na wszystkich duże wrażenie.
Jack rozejrzał się i stwierdził, że uwaga obecnych w sali dziewczyn skupiła się na Takuanie.
Szeptały lub chichotały, zasłaniając usta dłonią. Nowy, zajęty rozmową z Emi, zerknął w ich stronę
i zauważył Akiko stojącą obok Jacka. Posłał jej szeroki uśmiech i skłonił lekko głowę, zapraszając,
by się do nich przyłączyła. Zarumieniona dziewczyna odwzajemniła powitanie.
Jack, nadal zasmucony chłodem Emi, stwierdził z zaskoczeniem, że go to wszystko zirytowało.
– Wygląda bardziej na poetę niż na wojownika – zauważył. – Co on robi w szkole samurajów?
Akiko spojrzała na niego i zmarszczyła czoło.
– Sądzę, że będzie z nami trenował.
– Z nami? – zdziwił się Jack.
– Owszem. Biorąc pod uwagę reputację jego matki, prawdopodobnie zna się nie tylko na poezji.
Powinniśmy go przywitać.
Jack został nieco z tyłu, gdy Akiko, Kiku i Yori podeszli do Takuana.
– Hej, gaijin wrócił! – zadrwił znajomy głos.
Jack jęknął. Był to Kazuki – jedyna osoba, której nie chciał spotkać pierwszego dnia po powrocie
do Niten Ichi Ryū.
Zaprzysięgły wróg zbliżył się, arogancki jak zawsze. Ze świeżo ogoloną głową, w czarnym jak
węgiel kimonie z kamonem czerwonego słońca na plecach, wyglądał w każdym calu na syna
samuraja spokrewnionego podobno z rodem cesarskim. Ciemne oczy o opadających powiekach
mierzyły Jacka gniewnie, jakby Kazukiego obrażała sama obecność cudzoziemca.
Otaczali go najważniejsi członkowie tak zwanego Bractwa Skorpiona: Nobu, który sądząc po
monstrualnej tuszy, myślał o karierze zawodnika sumo; Goro, brutal o głęboko osadzonych oczach;
oraz Hiroto, patykowaty chudzielec o okrutnym, piskliwym głosie. Brakowało tylko Moriko,
samurajskiej dziewczyny z czarnymi zębami, uczennicy konkurencyjnej szkoły Yagyu Ryū. Bractwo,
utworzone w oczekiwaniu na planowaną kampanię daimyo Kamakury, sprzeciwiało się stanowczo
obecności gaijinów w Japonii. Ponieważ Jack był jedynym cudzoziemcem w Niten Ichi Ryū, stanowił
główny cel ich ataków.
– Zastanawialiśmy się, czy cię upiekli, ugotowali, czy spalili żywcem! – rzucił Kazuki.
Jack spojrzał na niego obojętnie. Postanowił, że nie da satysfakcji wrogowi i jego bandzie, i nie
pozwoli się sprowokować.
– Idź sobie, Kazuki – odparł. – Masz nieaktualne wiadomości.
– Doprawdy? – zadrwił Japończyk. – Ostatnio słyszałem, że daimyo Kamakura obiecuje nagrodę
tym, którzy przyprowadzą chrześcijan przed oblicze sprawiedliwości. Wyobrażasz sobie, Yamato?
Gaijini rozpowszechniają wrogą religię. Próbują nawracać samurajów na obce wierzenia, żeby obalić
daimyo i przejąć władzę w Japonii.
– Gdyby tak było, po co daimyo Takatomi nawracałby się na chrześcijaństwo? – rzucił
wyzywająco Yamato, stając pomiędzy Jackiem a nadchodzącą grupką. – Służy cesarzowi i nie jest
głupcem.
– Nie rozumie, jak dalekosiężne są ich plany – odparł Kazuki i zniżył głos. – Inaczej niż daimyo
Kamakura, który chce ustanowić prawo nakazujące chrześcijanom opuszczenie Japonii. I bardzo
dobrze!
– Daimyo Kamakura może ustanawiać prawa w prowincji Edo, ale nie tutaj w Kioto – odparował
Yamato. – A teraz się wynoś!
Kazuki zbliżył się o krok.
– Nie mam nic do ciebie. Problem dotyczy tylko gaijina. Nie ma potrzeby, żebyś się w to
mieszał.
Yamato stał niewzruszony, patrząc mu w oczy.
– Skoro rzucasz wyzwanie Jackowi, wyzywasz również mnie.
10
Pojedynek

Kazuki i jego banda stanęli naprzeciw Jacka, Yamato i Saburo.


W Sali Jastrzębia roiło się od uczniów, więc konfrontacja przeszła niezauważona.
– Czemu ciągle próbujesz chronić tego gaijina? – spytał ostro Kazuki.
– Bo należy do mojej rodziny – odparł Yamato.
Kazuki spojrzał oniemiały. Nawet Jacka zaskoczyło stwierdzenie przyjaciela. Nigdy wcześniej
Yamato nie mówił o łączącej ich więzi, odwołując się do tak bliskiej zażyłości.
– Pamiętam czasy, kiedy go nienawidziłeś! – warknął Kazuki. – Pogardzałeś decyzją ojca, który
zaadoptował gaijina. Ten przybłęda zajął miejsce twojego brata! Nie widzisz, że odebrał ci nawet
uczucia Masamoto?
– Co chcesz przez to powiedzieć? – obruszył się Yamato.
– Jeśli się nie mylę, to Jack, a nie ty, będzie się uczył Dwojga Niebios. A nawet nie jest
samurajem! Jak możesz patrzyć spokojnie, gdy twój ojciec będzie przekazywał gaijinowi sekretną
technikę walki mieczem?
Rysy Yamato stwardniały. Starał się opanować emocje. Jack wiedział, że Kazuki trafił w czuły
punkt. Yamato nieustannie podejmował wysiłki, by zyskać uznanie ojca. Wciąż go bolało, że nie
udało mu się wejść do Kręgu Trzech i zyskać szansy na nauczenie się Dwojga Niebios.
– Nie obchodzi cię, że uznano cię za niedostatecznie dobrego, by trenować Dwoje Niebios?
A jego tak!
Jack natychmiast wystąpił w obronie przyjaciela.
– Yamato nie potrzebuje Dwojga Niebios, skoro może pokonać was wszystkich swoim bō!
– Wątpię – odparł Kazuki, sceptycznie unosząc brwi.
Do sprzeczki włączył się Saburo.
– Lepiej nie bądź nazbyt pewny swego. Yamato tak dobrze walczy kijem – oznajmił, mocno
klepiąc przyjaciela w ramię – że rozniósłby całe to twoje głupie Bractwo Skorpiona.
Kazuki zaśmiał się z niedowierzaniem.
– Naprawdę?
– Mógłbyś mu zawiązać oczy, a i tak by wygrał – dodał Jack z przekonaniem.
Yamato słuchał z przerażeniem przechwałek kolegów.
Po twarzy Kazukiego przemknął chytry uśmieszek.
– Może to sprawdzimy? Co powiesz na mały sparing?
– Co sugerujesz? – spytał Yamato.
– Pojedynek, kto pierwszy powali przeciwnika na ziemię. Dokładnie tak, jak powiedział gaijin: ty
z zawiązanymi oczami i kijem przeciwko mnie i bractwu z wybraną przez nas bronią.
– To się nie wydaje sprawiedliwe – zauważył Yamato.
– Możesz za to winić tylko gaijina. To był jego pomysł.
– Chodzi mi o to, że wy nie będziecie mieli szans.
Kazuki skinął z zadowoleniem głową.
– Teraz mówisz jak prawdziwy wojownik. Proponuję walkę jutro wieczorem przy świątyni
Enryakuji na górze Hiei.
– Będę czekał – zgodził się Yamato z obojętnym wyrazem twarzy.
Saburo, porwany emocjami, podszedł do Nobu.
– Przyprowadźcie kapłana. Będzie wam potrzebny.
Nobu mruknął coś w odpowiedzi, lecz Kazuki ze śmiechem dał kolegom znak do odejścia
i konfrontacja dobiegła końca. Yamato obrócił się do Jacka i Saburo. Chwycił ich za kimona.
– W co wyście mnie wpakowali?! – wykrzyknął gniewnie.
– Sam się zgodziłeś na pojedynek! – wykrztusił Saburo.
– Naturalnie. Byłoby niehonorowo wycofać się po waszych przechwałkach.
– Kazuki nie miał prawa mówić o tobie takich rzeczy – bronił się Jack.
– Być może, ale potrafię sam sobie dać radę.
– To będzie słynna walka – emocjonował się Saburo. – Pięciu na jednego. Zostaniesz szkolną
legendą.
– Raczej trupem – odparował Yamato. – Z zawiązanymi oczami! Coś ty sobie myślał, Jack?
– Przepraszam, trochę mnie poniosło. Ale nie przegrasz – odparł chłopiec z przekonaniem. –
Dzięki treningowi chi sao i twoim dodatkowym lekcjom bō jesteś zdecydowanie najlepszy na
zajęciach senseia Kano.
Yamato z rozpaczą pokręcił głową.
– Nie jestem senseiem Kano. Po starciu z pięcioma przeciwnikami zostanie ze mnie mokra
plama!
– W jakim pojedynku? – spytał szorstki głos.
Sensei Hosokawa, nauczyciel kenjutsu, porywczy człowieczek z szpiczastą bródką, stał za nimi ze
skrzyżowanymi rękami i mieczami zatkniętymi za obi.
Yamato puścił Jacka oraz Saburo i skłonił się przepraszająco.
– Zwykłej walce treningowej, sensei.
– Żeby sprawdzić umiejętności Yamato w walce bō – dodał Saburo z niewinnym uśmiechem.
– Brzmi interesująco – odparł nauczyciel, podejrzliwie przyglądając się całej trójce. – Ale
powinniście się przygotowywać do pierwszych zajęć z senseiem Nakamurą dzisiaj po południu. Nie
spóźnijcie się!
Hosokawa oddalił się i zaczął popędzać uczniów do wyjścia z Taka-no-ma.
– Wybacz, że cię w to wrobiłem – mruknął Jack, kiedy wkładali sandały przed wejściem. – Pójdę
i powiem Kazukiemu, że odwołujemy pojedynek.
– NIE! – zaprotestował Yamato, chwytając go za rękaw. – Kazuki szuka okazji do bitki. Jeśli
wycofamy się teraz, stracę twarz.
– Więc będziesz walczył? – spytał Saburo.
Yamato kiwnął głową.
– Pora, żeby ktoś dał draniowi nauczkę.
11
Haiku

Po powrocie do maleńkiej sypialni o papierowych ścianach w Sali Lwów Jack zmienił odświętne
kimono na treningowe gi. Złożył starannie jedwabną szatę i umieścił na wyścielonej tatami podłodze
obok mieczy, bokkena i małego pudełka inro z czarną perłą od Akiko. Tantō odziedziczony po ninja
leżał obok, zawinięty w kawałek materiału. Chłopiec wsunął go pod kimono. Miał wrażenie, że
lepiej będzie, jeśli nóż zniknie mu z oczu i z myśli.
Po zastanowieniu posadził na wierzchu lalkę Daruma. Jedyne oko, które Jack przed dwoma laty
namalował na figlarnej twarzy, spoglądało obojętnie. Miał domalować drugie, kiedy powierzone
lalce życzenie się ziści. Daruma wciąż jednak nie spełnił obietnicy. „Do tego czasu – pomyślał Jack –
lalka nada się doskonale na talizman chroniący przed złym duchem mieszkającym w klindze
Kunitome-sana”. Tak naprawdę jednak nie wierzył w ani jedno w słowo właściciela herbaciarni.
Słysząc, jak starsi uczniowie opuszczają izdebki, Jack szybko podlał bonsai na parapecie małego
okna o kwadratowych szybkach. Drzewko wyglądało znacznie zdrowiej, odkąd zajął się nim Uekiya.
Wyszedł z pokoju i spotkał się z przyjaciółmi na dziedzińcu. Razem udali się do Taka-no-ma na
pierwszą lekcję z senseiem Nakamurą. Żaden z uczniów jeszcze nie wiedział, jaką sztukę walki będą
poznawać, lecz jak wielu innych Jack na wszelki wypadek zabrał ze sobą bokken.
W Sali Jastrzębia powitał ich widok niskich drewnianych stolików ustawionych w pięciu równych
rzędach na podłodze dojo. Na każdym leżał bambusowy pędzelek do pisania, kostka tuszu i kilka
czystych kartek.
– Zostawcie broń przy drzwiach – poleciła sensei Nakamura. Wypowiedziała polecenie łagodnie,
lecz jej głos dał się słyszeć w całej sali.
Usiadła nieruchomo pod ołtarzykiem w swoim czarnym kimonie. Jej włosy spływające po plecach
przypominały puszystą śnieżną zaspę.
Trzydziestu uczniów usłuchało. Nauczycielka czekała cierpliwie, aż usadowią się przy stolikach.
Jack znalazł miejsce między Yamato i Saburo w trzecim rzędzie. Siadł na podłodze ze
skrzyżowanymi nogami. Akiko, Kiku i Yori zajęli rząd przed nim. W pierwszym szeregu zauważył
Emi, Cho i Kai. Usadowiły się obok nowego ucznia, Takuana, tymczasem Kazuki i Bractwo
Skorpiona zadbali o to, by mieć ostatni rząd wyłącznie dla siebie.
Temat lekcji pozostawał dla wszystkich tajemnicą, więc w sali panował nastrój wyczekiwania.
Jack się rozejrzał, lecz w całym dojo nie dostrzegł nic przypominającego naginatę. Zastanawiał się,
czy w związku z tym będą ćwiczyć taijutsu, lecz walki wręcz uczył ich już sensei Kyuzo. Kartki
papieru na stołach kojarzyły się z origami, ale buddyzm zen, medytacja i sztuki duchowe stanowiły
domenę senseia Yamady. Na widok tuszu i pędzelków Jack wystraszył się, czy nie czeka ich test
pisemny. Mimo prywatnych lekcji kanji z Akiko wiedział, że nie byłby w stanie sklecić po japońsku
nawet paru zdań.
Zanim nowa nauczycielka przemówiła, uczniowie zamilkli, jakby podporządkowali się rozkazowi.
– Nazywam się sensei Nakamura – powiedziała cicho kobieta – i będę was uczyć haiku.
Oświadczenie wywołało mieszaną reakcję klasy. Wielu uczniów zareagowało rozczarowaniem,
kilku zaś wydawało się absolutnie zachwyconych nowiną.
– Co to jest haiku? – wyszeptał Jack, widząc, że Yori uniósł pędzelek, gotów zaczynać
natychmiast.
– Poezja! – jęknął w odpowiedzi Saburo.
Wzrok sensei pomknął w jego kierunku. Chłopak umilkł, czując na sobie to spojrzenie.
– Pozwólcie, że wyjaśnię główne zasady uczniom nieznającym tej formy – podjęła nauczycielka,
zwracając się do klasy. – Haiku to krótki wiersz, zwykle złożony z siedemnastu sylab, odwołujący
się do jednej z pór roku. Jednakże podstawowe zasady można złamać, nade wszystko bowiem liczy
się zachowanie ducha haiku.
Sięgnęła po leżącą obok kartkę i przeczytała wolno:

Lecą żurawie
wysoko jak chmury –
pierwszy wschód słońca.*

Kilkoro uczniów zaklaskało z szacunkiem na znak podziwu i wkrótce przyłączyli się do nich
wszyscy. Sensei Nakamura lekko skłoniła głowę w podziękowaniu.
– Haiku to bystra obserwacja otaczającego was świata – tłumaczyła. – Doskonałe haiku powinno
uchwycić chwilę, wyrazić jej ponadczasowość.
Wzięła następną kartkę ze stosu. Zaczęła czytać, a jej głos wydawał się szeptem przeznaczonym
tylko dla jednego słuchacza.

Spójrz! Motyl
przysiadł na ramieniu
wielkiego Buddy.*

Tym razem klaskali wszyscy.


Yori nachylił się z podnieceniem do Kiku i szepnął zachwycony:
– Zauważyłaś, jak sensei zestawiła ulotną naturę motyla z wiecznym Buddą? Zasugerowała, że
nie ma różnicy między żywą istotą a ucieleśnieniem życia w kamiennym posągu.
– Tak – zgodziła się Kiku bez tchu. – Cudowne!
Saburo wywrócił oczami i spojrzał na Jacka.
– Więc teraz mamy Yoriego poetę, tak? – zadrwił dobrodusznie.
Jack zachichotał. Wszyscy wiedzieli, że Yori to pilny uczeń, który jako jedyny potrafił rozwiązać
koany senseia Yamady. Zagadki, jakie co tydzień otrzymywali od mistrza zen, wydawały się nie do
odgadnięcia, a jednak jakimś sposobem Yori zawsze znał odpowiedź.
Głośne klaśnięcie sensei Nakamury przerwało rozmowy.
– Jak zademonstrowałam, haiku polega na uważnej obserwacji świata wokół i refleksji nad
naszym w nim miejscu. Chcę, byście spróbowali teraz ułożyć własny utwór. Zastanówcie się chwilę
nad swoim życiem i przedstawcie je w wierszu. Nie przejmujcie się formą, skupcie się na nastroju.
Spróbujcie zapomnieć o sobie. Żadnych myśli. Żadnych opinii. Tylko świat.
Wszyscy pilnie pochylili się nad stolikami i zaczęli przygotowywać tusz.
Jack poszedł za przykładem innych, lecz nie miał pojęcia, o czym pisać. Spojrzał przez okno na
zielone dachówki Sali Buddy ogrzane popołudniowym słońcem.
Jego myśli zaczęły wędrować swobodnie.
Przypomniał sobie groźby Kazukiego. Wiadomość, że daimyo Kamakura oferuje nagrodę za
schwytanie chrześcijan, brzmiała niepokojąco. Choć pod opieką Masamoto, w murach Niten Ichi
Ryū, czuł się względnie bezpieczny, zaczął się teraz obawiać, że może go zaatakować każdy, nie
tylko samuraj lojalny wobec daimyo Kamakury.
Sytuacja obcych w Japonii najwyraźniej się pogarszała, lecz chłopak nie mógł zrobić nic innego,
jak tylko poddać się biegowi wydarzeń. Po zawieszeniu w prawach ucznia zastanawiał się nad
wyjazdem do Nagasaki i znalezieniem statku odpływającego do Anglii. Wydawało mu się, że dalszy
pobyt w Japonii nie ma sensu, skoro nie może kontynuować treningu samurajskiego i wyuczyć się
Dwojga Niebios. Zrozumiał jednak, że głupotą było sądzić, iż nie ukończywszy szkolenia, zdoła
samotnie pokonać długą drogę do portu. Bez żywności, pieniędzy i broni nie dotarłby daleko poza
przedmieścia Kioto. Poza tym za każdym razem, gdy myślał o wyjeździe, coś go powstrzymywało.
Uświadomił sobie, że po dwóch latach spędzonych w Japonii polubił ten kraj. Co ważniejsze,
zawdzięczał życie Masamoto i czuł się zobowiązany pozostać.
Na szczęście opiekun mu wybaczył, a teraz miał przekazać chłopcu legendarną technikę Dwojga
Niebios. Wyglądając przez okno, Jack zastanawiał się, jak trudno będzie opanować walkę dwiema
klingami. Gdy wreszcie tego dokona, stanie się niepokonany jak Masamoto. Przestanie się obawiać
o swoje życie. Zaczął sobie wyobrażać, jak walczy ze Smoczym Okiem i odnosi ostateczne
zwycięstwo.
Zauważył, że Yamato także błądzi wzrokiem w przestrzeni. Z pewnością martwi się
nadciągającym pojedynkiem z Kazukim i jego bandą. Jack próbował odwieść przyjaciela od
pojedynku, lecz sugestia, że nie zasłużył na trening Dwojga Niebios, bardzo go zabolała i Yamato
z uporem nie zgadzał się wycofać. Za wszelką cenę musiał dowieść swojej wartości.

Jack nie był pewien, od jak dawna śnił na jawie. Nagle uświadomił sobie, że sensei Nakamura
mu się przygląda.
– Potrzebujesz pomocy? – zapytała.
– Przepraszam, sensei – wymamrotał – ale nie jestem pewien, o czym pisać.
Skinęła głową z namysłem.
– Jeśli przyjaciel zapyta cię: „O co chodzi?”, „Co się stało?” albo nawet „Czemu się
uśmiechnąłeś?”, haiku stanowi odpowiedź na to pytanie – wyjaśniła. – Nie można dzielić swoich
uczuć z innymi, póki się nie odsłoni ich źródła. W haiku chodzi o wspólne przeżywanie chwili. A teraz
spróbuj jeszcze raz.
Jack sięgnął po pędzelek i udał, że pisze. Choć nieco lepiej zrozumiał zasadę haiku, w głowie
nadal miał pustkę. Wydawało się, że inni zrobili spore postępy, nawet Saburo. Zerknął na kolegę
i stwierdził, że ten gryzmoli postacie samurajów i ninja.
– To lekcja dla dziewczyn – mruknął Saburo.
Akiko obejrzała się i posłała mu gniewne spojrzenie.
– Wcale nie – zaprotestowała oburzona jego uprzedzeniami. – Tak się składa, że większość
słynnych poetów to mężczyźni. Co nie znaczy, że ich utwory są lepsze od pisanych przez kobiety,
czego dowodzi haiku sensei Nakamury.
– Jaki jest sens, żeby samuraj uczył się haiku? – upierał się Saburo. – Trenujemy, by zostać
wojownikami, nie poetami. Nie da się walczyć z wrogiem za pomocą słów.
– Ci, którzy najwięcej mówią, słyszą najmniej – zauważyła nauczycielka ze swojego miejsca pod
ołtarzykiem. I znowu jej słowa nie były głośne, lecz zabrzmiały z taką mocą, jakby je wykrzyczała.
– A ja i tak nie widzę w tym sensu – wymamrotał Saburo półgłosem i zanurzył pędzelek w tuszu.
– Ten, kto pracuje jedynie rękami, jest zaledwie robotnikiem* – oznajmiła sensei Nakamura.
Jack omal nie dostał zawału serca. Nauczycielka przemknęła przez salę cicho jak duch i nagle
znalazła się tuż obok nich.
– Ten, kto pracuje rękami i głową, jest rzemieślnikiem – ciągnęła, patrząc na bazgroły Saburo
z rozczarowaniem. – Lecz ten, kto pracuje rękami, głową i sercem, to artysta. To samo można
powiedzieć o szermierzu. Może umiesz używać rąk, Saburo-kun, ale musisz dowieść, że potrafisz się
także posługiwać głową i sercem.
Chłopiec umilkł zawstydzony, schylił głowę i zaczął pisać.
Jack powrócił do gapienia się przez okno. Nadal nic nie przychodziło mu do głowy, a każdy
pomysł wydawał się nieciekawy albo głupi. Patrzył, jak cienie sięgają coraz dalej dachu świątyni,
jakby to czas rozciągał się jeszcze bardziej.
Wreszcie nauczycielka zakończyła ćwiczenie.
– Teraz chcę, byście podzielili się swoim haiku z osobą siedzącą obok – poleciła. – Sprawdźcie,
czy koledzy będą w stanie doświadczyć chwili, którą próbowaliście opisać.
Jack miał pustą kartkę.
– Nie szkodzi – pocieszył go Saburo. – Myślę jednak, że mój wiersz ci się spodoba.
Cicho przeczytał swoje dzieło i Jack mimo woli parsknął śmiechem.
– Rozbawiło cię polecenie? – spytała sensei Nakamura.
– Nie, sensei – odparł, próbując ukryć szeroki uśmiech.
– Może chciałbyś przeczytać na głos swoje haiku?
Zawstydzony wbił wzrok w stolik.
– Nie umiałem nic wymyślić.
– Przez całe popołudnie nie zdołałeś napisać ani jednego słowa?! – spytała z oburzeniem. – Cóż,
w takim razie posłuchajmy utworu twojego kolegi.
Saburo wyglądał na przerażonego. Najwyraźniej nie przyszło mu do głowy, że będzie musiał
przeczytać swoje dzieło całej klasie.
– Muszę? Wiersz nie jest zbyt dobry – tłumaczył się.
– Pozwól, że ja to osądzę – nalegała nauczycielka.
Chłopiec z ociąganiem wstał z kartką w drżącej dłoni. Odchrząknął i zaczął czytać:

Puszczenie bąka
Nie śmieszy
Kiedy jesteś sam.*

Z tylnego rzędu dobiegł donośny rechot. Większość uczniów jednak próbowała ukryć
rozbawienie, widząc lodowate spojrzenie, jakie nauczycielka posłała Saburo.
– Bardzo śmieszne – skomentowała. – Prawdę mówiąc, wiersz jest tak dobry, że moim zdaniem
powinieneś go przepisać tysiąc razy.
Saburo natychmiast pożałował żartu, skłonił się i usiadł.
– Ufam, że inne próby bardziej się nadają do publicznego odczytania.
– Sensei? – odezwała się Emi, unosząc rękę. – Myślę, że ten wiersz jest dobry.
– Doskonale, posłuchajmy więc – zgodziła się nauczycielka i skłoniła głowę.
Emi oddała haiku właścicielowi.
Takuan przyjął kartkę i z wdziękiem wstał. Skłonił się skromnie, potem fałszywie słodkim głosem
przeczytał:

Zmierzch. Dzwon świątynny


zawisł na niebie
obok kwiatów wiśni.*

Zapadła głęboka cisza i uczniowie pokiwali głowami z podziwem, a potem zaczęli klaskać.
– Bystre spostrzeżenie – skomentowała sensei Nakamura – lecz czułabym się bardzo
rozczarowana, gdyby było inaczej.
Takuan wydawał się trochę przybity mało entuzjastyczną pochwałą matki. Ukłonił się więc
i siadł.
– Za tydzień będziemy kontynuować. Tymczasem oczekuję, że każdy z was ułoży przynajmniej
jedno haiku.
Uczniowie pokłonili się i ruszyli do wyjścia Taka-no-ma. Saburo został, by samotnie przepisywać
swoje haiku tysiąc razy.
– Będzie miał szczęście, jeśli skończy przed nocą – zauważył Yamato, wkładając sandały.
– Zasłużył na to swoim brakiem szacunku – oznajmiła Akiko.
– Musisz jednak przyznać, że wiersz był zabawny – odparł Jack. – I nie zaprzeczysz, że Saburo
uchwycił chwilę.
– Ale jego dzieło nie nawiązywało do pory roku! – sprzeciwiła się dziewczyna.
– Jakie to ma znaczenie, czy puszczasz bąka latem, czy zimą? – spytał niewinnie Yori.
Jack i Yamato wybuchnęli śmiechem.
– Wybaczcie. – Akiko, wyraźnie zniesmaczona, skinęła głową na Kiku, widząc wychodzącego
z Sali Jastrzębia Takuana. – Chcemy pogratulować koledze subtelnego haiku.
Chłopak, choć otaczało go już kilka wielbicielek, skłonił się na widok obu dziewcząt. Jack
zobaczył, że Akiko rozmawiając z nowym, lekko porusza wcześniej rozłożonym wachlarzem.
– Jak jeden wiersz może zapewnić takie powodzenie?! – zawołał.
– Nie martw się – pocieszył Yamato, kiedy zmierzali do Sali Motyli na kolację. – Założę się, że
Takuan nie potrafi wywijać mieczem tak jak ty.
12
Dwoje Niebios

– Masamoto-sama i sensei Hosokawa walczą ze sobą! – zawołała jakaś uczennica, pędząc


w stronę Sali Feniksa.
Jack i Akiko, zmierzający na pierwszą poranną lekcję Dwojga Niebios, pobiegli za nią. Kiedy
zbliżali się do Hō-oh-no-ma, prywatnego dojo Masamoto, Jack usłyszał szczęk mieczy. Przecisnął się
przez grupę uczniów stłoczonych przy wejściu i zobaczył samurajów toczących brutalną walkę.
Przekonał się z zaskoczeniem, że obaj używają pary mieczy; katany i wakizashi śmigały w powietrzu
niczym stalowe jastrzębie.
Wyglądało na to, że Hosokawa uzyskał przewagę i zepchnął Masamoto na drewniane
podwyższenie. Teraz jednak Masamoto znalazł się wyżej. Ucieczka była podstępem mającym
sprowokować przeciwnika do nieostrożnego ataku. Masamoto odpowiedział dwoma ciosami, omal
nie rozcinając na dwoje wiszącego na ścianie malowidła, przedstawiającego płonącego feniksa.
Hosokawa zablokował natarcie wakizashi, lecz został trafiony dłuższą kataną. Przełamała jego
gardę i o mały włos nie przeszyła mu serca. Jedynie spóźniony unik i szybka praca nóg ocaliły życie
nauczycielowi szermierki. Masamoto nie ustawał w atakach. Szykował się do zadania ostatecznego
ciosu.
– Wiecie, że kiedyś walczyli naprawdę? – szepnął uczeń stojący obok Jacka.
Chłopak go znał. Nazywał się Taro. Wysoki i przystojny, o silnych ramionach i ciemnych oczach,
uchodził za jednego z najlepszych adeptów kenjutsu w szkole. Był starszym bratem Saburo, jak on
miał krzaczaste brwi. Jako świetnie wyszkolony samuraj cieszył się dużym szacunkiem kolegów
i młodszego brata, dla którego był wzorem.
– A teraz nie walczą? Wygląda poważnie – zauważył Jack, patrząc z niedowierzaniem, jak
Hosokawa bezlitośnie zamierza się na odsłoniętą szyję przeciwnika.
– Nie. Ale wtedy walczyli na serio – odparł Taro. – Masamoto-sama wyzwał Hosokawę podczas
swojej musha shugyō.
– Nie potrafię sobie wyobrazić, by sensei Hosokawa został pokonany w walce.
Jack skrzywił się ze współczucia, kiedy Masamoto skrzyżowanymi ostrzami zablokował katanę
nauczyciela szermierki i pchnął go ramieniem w pierś.
– Nie został pokonany – odparł Taro.
Jack zmarszczył czoło zdziwiony.
– Ale słyszałem, że Masamoto-sama nie przegrał ani jednej walki w czasie swojej pielgrzymki
wojownika.
– To prawda. Ich pojedynek trwał dzień i noc bez przerwy. Wreszcie musiał wkroczyć miejski
urzędnik i skończyć walkę. Zdemolowali dwie herbaciarnie i kilka straganów!
Jack się uśmiechnął. Sensei Yamada, nauczyciel zen, zdradził mu kiedyś, że Masamoto był
w młodości gwałtownym i niespokojnym duchem. Chłopak mógł sobie wyobrazić, jakich spustoszeń
dokonali dwaj wojownicy.
– Epicka walka, oceniona jako remis, sprawiła, że zaczęli się darzyć wzajemnym szacunkiem –
wyjaśnił Taro, kiedy Masamoto i sensei Hosokawa przerwali pojedynek w Hō-oh-no-ma i odsunęli
się na bezpieczny dystans. – Z czasem sensei Hosokawa przekonał Masamoto-samę, by go nauczył
Dwojga Niebios. Zostali sojusznikami i założyli wspólnie Niten Ichi Ryū.
Samuraje schowali miecze do pochew i skłonili się jeden drugiemu. Przez boczne drzwi weszła
służąca, niosąc imbryk senchy i dwie porcelanowe czarki. Popijając razem zieloną herbatę,
wojownicy zaśmiali się z jakiegoś żartu i wznieśli toast za siebie nawzajem.
– Kampai!
– Sensei Hosokawa to chyba jedyny samuraj dorównujący Masamoto-samie w umiejętnościach
szermierczych – szepnął Taro, jakby sama taka sugestia była bluźnierstwem. – Ale honor nakazuje
im dokończyć pojedynek.

– Wszystko, czego nauczyliście się dotąd w Niten Ichi Ryū, stanowiło zaledwie przygotowanie do
Dwojga Niebios – oznajmił Masamoto ośmiorgu zgromadzonym przed nim uczniom.
Jack w pełni się z tym zgadzał. Znowu czuł się jak nowicjusz. Stojąc w pozycji do walki dwoma
mieczami – z drewnianą kataną uniesioną wysoko w prawej ręce i krótszym drewnianym wakizashi
w lewej na poziomie pasa – próbował zachować kontrolę nad obiema klingami i wykonywał cięcia,
które pokazał im Masamoto.
Uderzył w bokken Sachiko, swojej partnerki. Dwa lata starsza dziewczyna, słynąca z szybkości
w walce samurajskim mieczem, miała kanciastą twarz o ostrych rysach. Jej ciemne włosy, zebrane
z tyłu, spinała ozdobna, czerwona pałeczka hashi.
Chłopiec zmienił pozycję i ciął w dół wakizashi. Powtarzał układ, za każdym razem starając się
osiągnąć lepszą szybkość i precyzję. Jednak przez brak koordynacji jego ruchy zdawały się
niezdarne i sztywne. Przywykł trzymać jeden miecz dwiema rękami. Ciężar dwóch ostrzy sprawiał,
że bolały go ramiona i jego uchwyt słabł.
– Możecie spytać, w czym dwa miecze są lepsze od jednego, skoro wszystkie inne szkoły
samurajskie nauczają walki tylko jednym – kontynuował wykład Masamoto, sprawdzając pozycje
uczniów. – Niewątpliwie są sytuacje, kiedy przewagę ma jeden miecz, jeśli jednak na szali waży się
wasze życie, trzeba zrobić użytek z każdej broni, jaką dysponujecie. Dla samurajskiego wojownika
to hańba zostać pokonanym, nie wyciągnąwszy miecza z pochwy.
Jack powtórzył sekwencję jeszcze kilka razy i zamienił się z Sachiko. Teraz on trzymał bokken,
a dziewczyna ćwiczyła podwójne cięcia. Po roku treningów jej ruchy były bardziej płynne i uderzała
w bokken z większą siłą, a każdy cios Jack odczuwał boleśnie w stawach.
Tylko sześcioro uczniów prócz nich dostąpiło zaszczytu poznania Dwojga Niebios. Na prawo od
Jacka stali Akiko i Kazuki, którzy tak jak on wypełnili wyzwania Kręgu Trzech i zasłużyli na
wcześniejsze zapoznanie z techniką. Jack poczuł się pewniej co do swoich postępów, kiedy zobaczył,
że również Kazuki ma kłopoty z wykonaniem ćwiczenia. Następnych dwóch uczniów, Ichiro i Osamu,
było bardziej zaawansowanych. Podobnie jak Sachiko, zostali wybrani z wyższych lat ze względu na
wyjątkowe zdolności w walce. Ponieważ trenowali już wcześniej z dwoma mieczami, nacierali
znacznie szybciej. Na końcu stała dziewczyna o imieniu Mizuki, której partnerował Taro. Atakowali
nawzajem swoje bokkeny z wyćwiczoną łatwością, bez cienia wysiłku.
Masamoto nakazał wszystkim przerwać.
– Przyjmijcie pozycję do walki.
Potem zrobił obchód, korygując wszelkie błędy.
– Mocniej napnij kark, Sachiko-chan.
Nacisnął na ramiona Jacka.
– Trzymaj plecy proste. Nie wystawiaj siedzenia.
Zmierzył wzrokiem Kazukiego od stóp do głów.
– Dobrze. Bardzo solidna postawa. Powinniście myśleć o swojej pozycji jako o całości, właśnie
tak.
Poprawił uchwyt Akiko na dłuższym mieczu.
– Trzymasz go zbyt luźno; musisz robić to tak, jakbyś zamierzała zaatakować przeciwnika.
– Ichiro-kun i Osamu-kun, jesteście zbyt blisko. Uważajcie na ma-ai. Mizuki-chan, mocniej oprzyj
się na nogach. Idealnie, Taro-kun, ale nie zapominaj o metsuke.
Samuraj zauważył konsternację na twarzy Jacka.
– Ma-ai to odległość od przeciwnika. Metsuke znaczy „spojrzenie na odległą górę”. Powinieneś
być obznajomiony z tym drugim pojęciem, Jack-kun. Zdaje się, że sensei Kano uczył cię zasad
Mugan Ryū, Szkoły Bez Oczu. To coś podobnego: zdolność widzenia wszystkiego bez potrzeby
skupiania wzroku na jednym obiekcie. Powinieneś być świadom, gdzie się znajduje miecz
przeciwnika, lecz zarazem nie patrzeć na niego.
Jack kiwnął głową, że rozumie. Sensei Kano, niewidomy mistrz bōjutsu, przez większą część
poprzedniego roku uczył, jak nie polegać w czasie walki na wzroku. Ta niezwykła umiejętność
dwukrotnie ocaliła mu życie, raz podczas pojedynku z Kazukim, drugi raz w starciu ze Smoczym
Okiem i zabójczynią Sasori.
Zadowolony z pozycji uczniów, Masamoto kontynuował lekcję.
– Pozwólcie, że zademonstruję korzyści z trzymania miecza tylko w jednej dłoni.
Wyciągnął klingę tak szybko, że świsnęło powietrze, i przystawił ją do gardła Jacka. Chłopak
mimo woli westchnął. Kazuki uśmiechnął się drwiąco i Jack przeklął się w duchu za okazanie
słabości na oczach klasy.
– Kiedy trzymacie katanę w obu rękach, trudniej zrobić unik na prawo lub w lewo i w efekcie
macie mniejszy zasięg ciosu.
Samuraj chwycił teraz miecz obiema dłońmi, by zademonstrować różnicę zasięgu. Jack cicho
odetchnął z ulgą, kiedy ostry szpic odsunął się od jego gardła.
– Używając dwóch mieczy, unikacie ograniczeń walki jednym – wyjaśnił Masamoto, chowając
katanę do pochwy. – Wraz z senseiem Hosokawą zademonstrujemy podstawową technikę Dwojga
Niebios.
Zwrócił się do mistrza szermierki, który z podwyższenia obserwował lekcję. Hosokawa skłonił się
i wystąpił naprzód. Wyciągnął katanę, a Masamoto obnażył oba miecze. Ułamek sekundy później
Hosokawa zaatakował i jego klinga pomknęła łukiem ku głowie przeciwnika. Masamoto zablokował
cios wakizashi, jednocześnie zrobił unik i pchnął dłuższą kataną w gardło Hosokawy.
W mgnieniu oka było po wszystkim. Gdyby walka toczyła się naprawdę, mistrz miecza dławiłby
się już własną krwią, z szyją przeszytą stalowym ostrzem.
Hosokawa cofnął się na bezpieczną odległość.
– Jak właśnie widzieliście, styl Dwojga Niebios nie jest skomplikowany – ciągnął Masamoto,
chowając miecze i kłaniając się drugiemu samurajowi. – Nie ma efektownych ani szerokich
zamachów. Celuje się precyzyjnie, odległość i czas są minimalne, nie wykonuje się żadnych
zbędnych ruchów. Porównałbym Dwoje Niebios do wody, płynnej i czystej.
Uczniowie mieli teraz okazję przećwiczyć technikę „ciosu i bloku” samodzielnie. Tym razem Jack
znalazł się w parze z Kazukim. Natarł na rywala. Kazuki uderzył kataną i chłopiec zdołał ją
zablokować wakizashi, lecz drugim mieczem znacznie minął gardło przeciwnika.
Technika Dwojga Niebios, z pozoru prosta, przypominała próbę poklepania się po głowie, gdy
jednocześnie gładziło się po brzuchu. Wymagała wielkiego skupienia i koordynacji.
Spróbował znowu, tym razem koncentrując się na ataku. Koniec jego katany dotarł do celu, lecz
zupełnie zapomniał o bloku. Głowa omal mu nie odpadła, kiedy drewniana klinga Kazukiego
walnęła go w skroń.
– Ostrożnie! – zawołał, chwytając się za stłuczone ucho.
Kazuki wzruszył ramionami bez cienia skruchy.
– Miałeś to zablokować.
– A ty powinieneś kontrolować uderzenia, Kazuki-kun – zauważył Masamoto z drugiego końca
dojo.
– Tak, sensei. Przepraszam, nie przywykłem trzymać dwóch mieczy – odpowiedział chłopak
w ramach przeprosin. – Wybacz, Jack.
Skłonił z szacunkiem głowę. Ale chytry uśmieszek na jego twarzy zdradził Jackowi, że Kazuki ma
znacznie więcej wprawy, niż pokazuje – i że wcale nie jest mu przykro.
Jack nie mógł się doczekać wieczora, kiedy Yamato zetrze uśmiech z twarzy wroga.
13
Powalić przeciwnika

– Nie spodziewałem się widowni! – mruknął Yamato, rozgrzewając się przed pojedynkiem. – Jak
oni wszyscy się dowiedzieli?
– Możliwe, że wspomniałem paru osobom – wyznał Saburo zawstydzony.
Szmer podnieconych rozmów wypełniał powietrze, grupki uczniów zbierały się wzdłuż skraju
centralnego dziedzińca świątyni Enryakuji. Budynki były w ruinie, zniszczone przed czterdziestu
laty przez samurajskiego generała Nobunagę. Mimo to sensei Kano niekiedy przyprowadzał tu
uczniów na treningi bō. Mówił, że w świątyni przetrwała moc duchowa mnichów sohei. Do dziś dnia
jeden z nich modlił się samotnie w ruinach Kompon Chu-do, podtrzymując wieczny płomień, palący
się od ośmiuset lat. Widać było, jak lampka migocze w cieniu. Blask tańczył na popękanych belkach
i strzaskanych kamiennych bóstwach w opuszczonej świątyni.
Na zewnątrz promienie wieczornego słońca sączyły się przez korony drzew, zmieniając spękany
kamienny dziedziniec w złotą arenę. Kazuki i główni członkowie Bractwa Skorpiona zebrali się na
przeciwnym krańcu, czekając niecierpliwie na zapowiadaną walkę. Moriko, piąta założycielka
Bractwa, zjawiła się z poplecznikami z konkurencyjnej szkoły samurajskiej Yagyu Ryū. Pobielona
twarz i czarne, proste jak drut włosy nadawały jej diabelski wygląd. Wrażenie pogłębiały czerwone
jak krew wargi i oczy jak u kruka. Największą grozę budziły jednak pomalowane na smolistą czerń
zęby.
Każdy z członków gangu wybrał sobie broń. Kazuki miał drewniany bokken. Goro trzymał laskę.
Hiroto wywijał surujin. Obciążone końce liny owinął materiałem, by zmniejszyć jej morderczą siłę.
Nobu trzymał parę tonf, drewnianych pałek z uchwytami z boku. Wydawało się, że Moriko nie
przyniosła żadnej broni. Jack znał jednak jej przebiegłość i sądził, że ukrywa swój oręż, by Yamato
nie wiedział, czego się spodziewać w czasie pojedynku.
– Yamato, nie musisz tego robić – powiedział na widok nadchodzącego Kazukiego. – Nie ze
względu na mnie.
– Tu już nie chodzi o ciebie – odparł chłodno przyjaciel. – Chodzi o honor i zachowanie twarzy.
– Możesz zostać poważnie ranny.
– Rany się goją, złamane kości zrastają, lecz nadszarpniętą reputację znacznie trudniej naprawić.
Muszę odzyskać honor.
– Ale...
– Jack, samuraj żyje i umiera dla swego imienia i reputacji. Mnie oceniają surowiej ze względu
na ojca. Wszyscy łącznie z nim uważają za porażkę fakt, że nie trenuję Dwojga Niebios. Ja jednak
nie potrzebuję tej techniki, by zostać wielkim samurajem. Chcę dowieść, że jestem godzien nosić
nazwisko Masamoto.
Jack wiedział, jak bardzo Yamato pragnie akceptacji ojca. Odkąd jego brat został zamordowany
przez Smocze Oko, chłopiec żył w cieniu Tenno. Wydawało się, że nic, co robi, nie dorównuje
osiągnięciom starszego brata, przynajmniej w oczach Masamoto. Pojedynek miał być ostatecznym
sprawdzianem.
– Z tego powodu walczę – podsumował Japończyk, biorąc laskę z dłoni Jacka.
Kazuki zatrzymał się i skłonił Yamato.
– Wygląda na to, że przyciągnęliśmy tłumy – zauważył, rozglądając się. – Mam nadzieję, że nie
będą rozczarowani.
– Nie będą – zapewnił chłodno chłopak. – Inaczej niż ty, gdy z tobą skończę.
Kazuki się roześmiał.
– Skoro jesteś tak pewny siebie, może powinniśmy nieco podnieść stawkę. Walczmy o coś więcej
niż tylko honor.
– Co masz na myśli? – spytał Yamato ostrożnie.
– Jeśli wygrasz, obiecuję nie niepokoić twojego domowego pieszczoszka – przyrzekł, zerkając na
Jacka.
– A jeśli przegram?
– Zostawisz gaijina nam.
– Zgoda – odparł Yamato ku wielkiemu zaskoczeniu Jacka.
– Bardzo odważnie z twojej strony – zadrwił Kazuki. – Ale chyba zdajesz sobie sprawę, że tak czy
inaczej stoi na straconej pozycji. Kiedy daimyo Kamakura osiągnie cel, każdy gaijin ukrywający się
w Japonii zostanie zabity lub ukrzyżowany.
– Nigdy do tego nie dojdzie – sprzeciwił się Yamato.
– Ależ tak. Nie możesz zaprzeczyć, że nadciąga zmiana. Japonia wchodzi w nowy wiek
i potrzebujemy silnego władcy, takiego jak Kamakura, by nas poprowadził.
– Kamakura włada tylko prowincją Edo, nie Japonią. Rada nigdy na to nie pozwoli.
– Nie, ale pewnego dnia to Kamakura będzie rządził krajem.
Kazuki obrócił się na pięcie i wrócił do swojej bandy.
– Yamato! – wykrzyknął Jack, odciągając go na stronę. – Coś ty sobie myślał, przyjmując
zakład?
– Nie martw się, nie zamierzam przegrać.
– Ale jeśli tak się zdarzy?
– To nic nie zmieni. Kazuki będzie cię nękał jak do tej pory. Zresztą sam zapewniałeś, iż nie
mogę przegrać.
Jack uświadomił sobie, że musi zaufać przyjacielowi. Yamato potrzebował się skupić na walce.
Nie mógł dopuścić do siebie wątpliwości.
– Słusznie. Jesteś najlepszy na zajęciach senseia Kano. Nie mają szans.
– Wybaczcie, że się spóźniliśmy! – zawołała zarumieniona Akiko, nadchodząc pośpiesznie
w towarzystwie Kiku, Yoriego i nowego ucznia. – Chcieliśmy pokazać Takuanowi widok na Kioto.
– Jest naprawdę wspaniały – odezwał się Takuan, wykonawszy oficjalny ukłon na powitanie.
Spojrzał na Jacka.
– To prawda – przyznał chłopak, uprzejmie skłaniając głowę w odpowiedzi.
Wiedział, dokąd się udali. Tam gdzie wraz z Akiko podziwiał hatsuhinode, pierwszy wschód słońca
w nowym roku. Jak głupiec uważał dotąd to miejsce za ich mały sekret.
– Widziałem nawet pałac cesarski – z entuzjazmem relacjonował Takuan. – Akiko zgodziła się
uprzejmie...
– Wybaczcie, ale walka zaraz się zacznie – przerwał mu Jack. – A Yamato musi się przygotować.
– Naturalnie, jakże niegrzecznie z mojej strony – odparł Takuan z pewnym zawstydzeniem. –
Gambatte, Yamato.
Yamato podziękował skinieniem głowy. Takuan usadowił się w tłumie obok Akiko. Emi i jej
przyjaciółki również się zjawiły i podeszły go przywitać. Wkrótce wokół nowego kolegi zebrała się
gromadka wielbicielek.
– Można by pomyśleć, że to on będzie walczył – zauważył Saburo, kręcąc głową
z niedowierzaniem.
Jack skupił całą uwagę na Yamato i przygotował chustkę do zawiązania oczu.
Kiedy wszyscy trzej wychodzili na środek dziedzińca na spotkanie z Kazukim i jego bandą,
uczniowie z prawej strony nagle się rozstąpili i wkroczył Masamoto w towarzystwie senseiów
Hosokawy i Kano.
– Co tutaj robi mój ojciec?! – wykrzyknął Yamato i krew odpłynęła mu z twarzy.
Saburo nerwowo przełknął ślinę.
– Mamy kłopoty.
Lecz Masamoto i sensei po prostu usadowili się wygodnie na głównych schodach.
– Wygląda na to, że przyszedł popatrzeć! – odparł Jack.
– Teraz naprawdę musisz odczuwać presję – dogryzał Kazuki, widząc, jak Yamato traci pewność
siebie. – Nie martw się, nie pozwolimy, by twoja porażka wyglądała na łatwą. Prawdę mówiąc,
zamierzamy atakować pojedynczo, żeby dać ci szansę.
– Nie zwracaj na niego uwagi – szepnął Jack, zawiązując przyjacielowi oczy. – On kłamie. Bądź
gotowy na wszystko.
Yamato skinął głową i wziął głęboki oddech, by się uspokoić. Chwycił kij tak mocno, że pobielały
mu kostki palców. Jack zrozumiał, że przyjaciel za wszelką cenę stara się skoncentrować.
– Potrafisz pokonać bō każdego. Zaufaj swoim zmysłom – powtórzył radę, jakiej sensei Kano
udzielił im podczas treningu chi sao rok wcześniej.
Jack i Saburo wrócili na skraj dziedzińca. Yamato został sam na środku. Pięcioro członków
Bractwa Skorpiona otoczyło go kręgiem.
Tłum zamilkł.
Pięciu na jednego, i to jednego z zawiązanymi oczami. Zanosiło się na efektowne zwycięstwo.
Albo na szybką i hańbiącą porażkę.
Pierwszy ruszył Goro.
Słysząc przeciwnika, Yamato zwrócił się do niego twarzą. Kiedy Goro zamachnął się kijem, świst
ostrzegł o ataku. Yamato zablokował cios bō, po czym wbił drugi koniec kija w brzuch napastnika.
Siła uderzenia sprawiła, że Goro zgiął się wpół. Yamato szybko natarł znowu i z całą mocą smagnął
przeciwnika po plecach. Goro padł na ziemię.
Na chwilę tłum zamarł w oszołomieniu. Nikt nie sądził, że Yamato wygra choć jedną rundę. Jack
odetchnął z ulgą. Przyjaciel dowiódł przynajmniej, że nie jest łatwym celem. Krzyknął głośno, by
dodać Yamato otuchy. Pozostali uczniowie wkrótce się przyłączyli.
Teraz zbliżył się Nobu i widzowie umilkli.
Yamato bez trudu dosłyszał jego ciężkie kroki. Bez wahania zamierzył się kijem w głowę
przeciwnika. Ten jednak był przygotowany. Odbił bō rękojeścią tonfy trzymanej w prawej ręce.
Potem drugą pałką uderzył Yamato w twarz. Chłopiec zatoczył się od ciosu w szczękę. Tłum jęknął.
Wykorzystując przewagę, Nobu obrócił tonfę w prawej dłoni i końcem rączki próbował uderzyć
Yamato w głowę. Mimo bólu i dezorientacji chłopak wyczuł atak i przysiadł, unikając ciosu.
Równocześnie zatoczył kijem łuk tuż nad ziemią, trafiając Nobu w obie kostki.
Zdumieni widzowie zaczęli klaskać, kiedy Nobu runął na ziemię. Jack zerknął na Masamoto
i zobaczył, że opiekun pozostał obojętny na bohaterski wyczyn syna. Ale do końca walki było
jeszcze daleko.
Do przodu wysunął się Hiroto, kręcąc nad głową liną. Yamato usłyszał zmianę wysokości
dźwięku, kiedy napastnik cisnął obciążonym końcem. Celował w jego nogi. Yamato podskoczył, by
się nie zaplątać, lecz lina owinęła się wokół kija. Hiroto z szerokim uśmiechem szarpnął surujin,
licząc, że rozbroi przeciwnika. Yamato pozwolił, by chłopak przyciągnął bō ku sobie i dźgnął Hiroto
w pierś. Ten, straciwszy oddech po ciosie, osunął się na kolana.
Widownia oszalała. Yamato pokonał trzech napastników. To, co zdawało się niemożliwością,
mogło się jeszcze okazać wspaniałym triumfem. Jack jednak widział, że przyjaciel jest zmęczony.
W takiej chwili w walce popełnia się błędy.
Uczniowie zaczęli skandować chórem: „Yamato! Yamato!”, lecz zaraz umilkli, gdy do ataku
ruszyła Moriko. Tylko przybysze z Yagyu Ryū nie przerywali owacji. Choć próbowano ich uciszyć,
hałasowali najgłośniej, jak się dało.
Jack uświadomił sobie teraz, że bronią Moriko była grupa popleczników. Ich krzyki zagłuszały
kroki dziewczyny i Yamato dał się całkowicie zaskoczyć, kiedy kopnęła go w plecy. Omal nie runął
na ziemię. Jakimś cudem zachował jednak równowagę i obrócił się, by stawić czoło przeciwniczce. Ze
skrzywioną z bólu twarzą, próbował wyczuć atak dziewczyny mimo rejwachu czynionego przez
uczniów Yagyu Ryū.
Moriko zamierzała skończyć pojedynek ciosem z obrotu w głowę, lecz Yamato zawirował kijem,
aż stał się niemal niewidoczny. Bō utworzył ochronną tarczę, przez którą dziewczyna nie mogła się
przebić. Yamato zmuszał Moriko do wycofywania się, aż stanęła niemal wśród widzów. Czując, że
została schwytana w pułapkę, Yamato zatrzymał kij i dźgnął końcem w jej brzuch. Moriko z kocią
gracją odskoczyła w bok i chwyciła kij, zamierzając rozbroić chłopaka. Yamato skontrował,
przekręcając broń i zakładając blok na nadgarstek dziewczyny. Zmusił Moriko, by przyklękła na
ziemi. Uległa z bólu.
Tłum zaklaskał i ucichł, czekając na kulminacyjny punkt walki.
Pozostał tylko Kazuki.
Lecz Yamato ledwie się trzymał na nogach i oddychał spazmatycznie.
Napięcie rosło, gdy Kazuki wolno się do niego zbliżał. W żaden sposób nie próbował ukryć swojej
obecności.
– Jeśli chcesz mnie zaatakować, tu jestem – oznajmił.
Yamato nie kazał sobie powtarzać dwa razy. Wziął zamach, celował w głowę Kazukiego.
Przeciwnik był jednak zbyt szybki. Zanurkował pod kijem i uderzył Yamato w szyję bokkenem.
W ostatniej chwili zatrzymał drewniany miecz. Yamato czuł na skórze dotyk drewnianego ostrza.
– Właśnie straciłeś głowę – oznajmił Kazuki.
Zapadła pełna oszołomienia cisza, a potem uczniowie zaczęli wiwatować na cześć niezwykłych
umiejętności Kazukiego. Wystarczył jeden atak i Yamato został pokonany.
Jack podbiegł do przyjaciela, gdy ten zdejmował chustkę z oczu. Na jego twarzy malowało się
rozczarowanie. W miejscu, gdzie Nobu trafił go tonfą, zaczynała się tworzyć ciemnoczerwona pręga.
– To było naprawdę imponujące – przyznał szczerze Kazuki. – Sądziłem, że padniesz w pierwszym
starciu. Choć przegrałeś pojedynek, zyskałeś mój szacunek.
Skłonił się.
Potem z drwiącym uśmiechem zerknął na Jacka.
– Nie mogę się doczekać, żeby odebrać nagrodę.
I odszedł.
– Przykro mi – wymamrotał Yamato, nie potrafiąc spojrzeć przyjacielowi w oczy.
– Nie ma powodu – odparł Jack. Choć groźba Kazukiego wisiała nad nim jak wyrok, wiedział, że
Yamato zrobił, co w jego mocy. Prawdę mówiąc, poradził sobie znacznie lepiej, niż można było
sądzić. – Pokonałeś czterech przeciwników. Wszyscy o tym mówią.
– Ale przegrałem. – Chłopak westchnął. – I to będą pamiętać. Kto przybywa drugi, nie okrywa
się chwałą.
– Ja zapamiętam co innego – odparł Jack. – Przyjaciela, który walczył o mnie i o honor.
Yamato próbował się uśmiechnąć, lecz był niepocieszony. Szansa, by dowieść swojej wartości,
przeciekła mu między palcami. Gdy podszedł do nich Masamoto, Jack zobaczył, że przyjaciela
przytłacza ciężar porażki. Yamato ukłonił się i czekał na werdykt ojca.
Masamoto przyjrzał się synowi z surowym wyrazem twarzy.
– Yamato-kun, walczyłeś znacznie dłużej, niż przewidywałem. Pozwoliłeś jednak, by Kazuki cię
przechytrzył. Zdradził swoją pozycję i wiedział, że go zaatakujesz. Na tym polegał twój błąd.
– Tak, ojcze – wymamrotał Yamato.
Jack wiedział, że przyjaciel potrzebuje czegoś więcej niż lekcji strategii: chciał usłyszeć, że ojciec
go akceptuje bez względu na wynik.
Masamoto rzucił jeszcze przed odejściem:
– Kiedy swój talent w zmaganiach z bō przeniesiesz na walkę kataną, zostaniesz równie dobrym
szermierzem jak Tenno.
14
Yabusame

– IN-YO, IN-YO, IN-YO! – wołała sensei Yosa.


Jack zobaczył barwną smugę, kiedy jej koń przecwałował obok, stękając z wysiłku. Strzała
świsnęła w powietrzu, przemknęła obok chłopca i z głośnym trzaskiem rozbiła kwadratowy
drewniany cel obok jego głowy.
Uczniowie zagrzechotali kołczanami, by wyrazić podziw dla nadzwyczajnych umiejętności
jeździeckich i łuczniczych nauczycielki. Puściła wodze, by móc strzelać swobodnie, po czym
galopowała dalej, stojąc w siodle i kierując koniem jedynie ruchami stóp.
Zbliżyła się do następnego celu z szaleńczą prędkością, uniosła łuk i wystrzeliła drugi pocisk. Ten
także trafił w cel i cedrowa deszczułka rozprysła się na kawałki.
Sensei miała tylko parę chwil, by się przygotować do uwolnienia trzeciej i ostatniej strzały. Jej
ogier minął cel, gdy zakładała ją na cięciwę. Z donośnym stukotem pocisk uderzył w sam środek
deseczki. Pękła na pół.
Uczniowie potrząsnęli kołczanami i zaklaskali głośniej.
Sensei Yosa zawróciła wierzchowca w miejscu i przykłusowała po torze. Położony na
malowniczym, lesistym terenie wokół starożytnej świątyni Kamigamo, ograniczony z obu boków
liną i trzema wysokimi jak człowiek drewnianymi celami ustawionymi w szeregu, został zbudowany
specjalnie w tym celu.
Jack i przyjaciele byli w szkole zaledwie od miesiąca, gdy sensei Yosa ogłosiła, że klasa kyujutsu
zrobiła wystarczające postępy, by zacząć trening kisha, sztuki strzelania z końskiego grzbietu.
Rankiem zebrali się w szkolnych stajniach z łukami i strzałami w rękach, by wybrać pięć
wierzchowców do ćwiczeń. Potem udali się do północnej dzielnicy Kioto, gdzie znajdowała się
świątynia Kamigamo.
Sensei Yosa zatrzymała konia obok grupki młodych wojowników stojących na skraju toru.
Związała długie ciemne włosy, przez co odsłoniła uderzająco piękną twarz i kasztanowe oczy. Można
by pomyśleć, że jest królewską gejszą, a nie wojowniczką, gdyby nie czerwona szrama przecinająca
prawy policzek.
– Odmiana kisha, którą poznacie, nazywa się yabusame – oznajmiła, zsiadając z konia. – Nie
tylko poprawi wasze umiejętności strzeleckie. To także rytuał sprawiający przyjemność bogom,
który zapewni naszej szkole błogosławieństwo.
Wskazała tor.
– Zwróćcie uwagę na wysokość celów. Znajdują się na tym samym poziomie co przestrzeń między
hełmem wroga a maską osłaniającą twarz. Trafienie w ten punkt gwarantuje zabójczy strzał na
polu bitwy.
Wyjęła strzałę z kołczanu na prawym biodrze i pokazała uczniom czubek zakończony drewnianą
kulką.
– W czasie treningu będziecie używać jindou zamiast zwykłych stalowych grotów. Ponieważ
yabusame jest ceremonią poświęconą bogom, nie wolno używać broni zdolnej wytoczyć krew.
Kiedy chowała jindou, Jack nachylił się do Yoriego, by szepnąć mu do ucha.
– Jakieś pytanie, Jack-kun? – niespodziewanie odezwała się nauczycielka. Wzrok miała
bystrzejszy od jastrzębia.
Chłopiec spojrzał na nią zaskoczony. Nie chciał wypowiadać się przy całej klasie, by nie wyjść na
głupca.
– Zastanawiam się – odparł, czując na sobie spojrzenia pozostałych – w jakim celu woła się In-Yo.
– Dobre pytanie – pochwaliła Yosa. – To stara samurajska modlitwa oznaczająca mrok i światło.
Pozwala skupić ducha na celu. Chcesz jako pierwszy spróbować yabusame?
Jack pokręcił głową. Mimo dwóch lat intensywnych treningów i znacznych postępów, jakie
poczynił w sztuce strzelania z łuku, nie sądził, by miał szansę trafić do celu z końskiego grzbietu.
– Sensei, z całym szacunkiem, najpierw muszę nauczyć się jeździć konno.
– Rozumiem – odrzekła. – Kto chce nauczyć Jacka jeździć jak prawdziwy samuraj?
Chłopiec zerknął wzdłuż szeregu na Akiko i posłał jej pełen nadziei uśmiech, lecz nowy chłopak,
Takuan, zdążył już wystąpić naprzód.
– Byłbym zaszczycony – oznajmił z ukłonem. – W Takeda Ryū w prowincji Wakasa należałem do
najlepszych jeźdźców.
– Dziękuję, Takuan-kun – odparła sensei. – Weźcie kasztankę. Ma spokojną naturę i powinna się
dobrze zachowywać.
Takuan poprowadził konia do linii drzew. Jack wlókł się trochę z tyłu.
Był zdumiony, że nowy kolega zaoferował pomoc. Odkąd pojawił się w szkole, zamienili ledwie
parę słów. Nie znaczyło to, że Jack celowo unikał Takuana. Po prostu przybysza nieustannie
otaczały wielbicielki.
– To zaszczyt ci pomagać – oznajmił Takuan, kłaniając się oficjalnie. – Wiele o tobie słyszałem.
– Naprawdę? – zdziwił się Jack, lekko zaskoczony.
– Owszem. Akiko opowiadała, jak zwyciężyłeś Taryu-Jiai przeciw Yagyu Ryū. To było prawdziwe
poświęcenie oddać Yamato Jadeitowy Miecz.
Zaczął dopasowywać siodło, uspokajająco klepiąc konia.
– A Yori wychwalał cię pod niebiosa. Opowiedział, jak mu uratowałeś życie w czasie prób Kręgu
Trzech. Doskonały z ciebie samuraj jak na gaijina...
Twarz Jacka stężała. Przez moment sądził, że Takuan odnosi się do niego przyjaźnie, i stracił
czujność. Chłopak zdradził jednak swoje rzeczywiste uczucia.
– Proszę o wybaczenie... chciałem powiedzieć: jak na cudzoziemca – zapewnił Takuan
pośpiesznie. – Po prostu tam, skąd pochodzę, tacy jak ty nie są zbyt lubiani.
– Tacy jak ja?
– Chrześcijanie. Kilku jezuickich księży próbuje nawracać ludzi w naszym miasteczku. Nalegali,
byśmy ich słuchali i służyli Jezusowi Chrystusowi zamiast cesarzowi. Takie postępowanie nie
spodobało się naszemu daimyo i samurajom. Uznali to za zamach na swój autorytet. Choć
z pewnością ty nie masz podobnych zamiarów.
– Niby dlaczego bym miał to robić? – spytał Jack, krzyżując ramiona obronnym gestem. – Nie
jestem jezuitą ani Portugalczykiem.
– Ale sądziłem, że wyznajesz chrześcijaństwo. To nie to samo?
– Nie, ja jestem angielskim protestantem. Jezuici to katolicy, a Anglia znajduje się w stanie
wojny z Portugalią. Jesteśmy zaprzysięgłymi wrogami. Nie mam zamiaru nikogo nawracać.
– Bardzo mi przykro. Ta rozmowa nie przebiegła tak, jak zamierzałem. – Takuan skłonił nisko
głowę i nie podnosił wzroku. – Proszę, zechciej mi wybaczyć ignorancję.
– Skąd mógłbyś wiedzieć? – mruknął Jack.
Poznał już zawiłe zasady japońskiej etykiety. Przeprosiny uchodziły w Japonii za cnotę. Kiedy
ktoś mówił, że żałuje, i okazywał szczerą skruchę, Japończycy chętnie przebaczali i zapominali
o przewinie.
– Dziękuję, Jack – odparł Takuan i się uśmiechnął. Pogładził klacz po szyi. – A teraz czy
zechciałbyś wsiąść na konia i zacząć pierwszą lekcję?
Jack ustawił się obok siodła, włożył lewą stopę w strzemię i rozejrzał za jakimś uchwytem. Do tej
pory zawsze mógł liczyć na pomoc Kuma-sana czy innych, więc trudno mu było wsiąść samodzielnie.
Klacz odsuwała się za każdym razem, gdy próbował wskoczyć na siodło.
Takuan chwycił zwierzę przy głowie.
– Nie używaj rąk, by się podciągnąć – doradził. – Odbij się prawą nogą. I unieś ją wysoko, by nie
kopnąć konia i nie uderzyć o siodło.
Jack spróbował ponownie i ku swemu zdumieniu natychmiast znalazł się na końskim grzbiecie.
– Doskonale – pochwalił Takuan. – Teraz upewnij się, że siedzisz równo. Jak w sztukach walki,
równowaga jest bardzo ważna.
Chłopiec przesuwał się na boki, szukając wygodnej pozycji. Czuł się niepewnie. Odkąd zrzucił go
koń Kuma-sana, obawiał się jazdy wierzchem.
– Odpręż się. Jesteś bardzo spięty – zauważył Takuan. – Koń wyczuje napięcie lub strach. Musisz
mu pokazać, że ty tu rządzisz.
Podał Jackowi wodze i przywiązał do uzdy długą linkę.
– Tak lepiej. Teraz łydkami delikatnie ściśnij boki klaczy. Równocześnie lekko nachyl się do
przodu w siodle. W ten sposób każesz ruszyć stępa.
Chłopiec posłuchał wskazówek i klacz zaczęła iść naprzód.
– Widzisz! To nic trudnego.
– Dzięki za pomoc – powiedział Jack.
Zaczynał żałować, że tak nieufnie traktował nowego kolegę. Wydawało się, że Takuan szczerze
oferuje mu przyjaźń.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Będziemy kontynuować, aż przywykniesz do kołyszącego
ruchu. Potem nauczę cię, jak się zatrzymywać.
Takuan prowadził konia po okręgu, trzymając lonżę.
– Jak ci idzie trening Dwojga Niebios?
– Ciężko – przyznał Jack. – Jest trochę jak żonglerka nożami. Jak tylko zaczynasz panować nad
prawą ręką, zapominasz o lewej.
Japończyk skinął ze zrozumieniem.
– Szkoda, że nie jestem tak dobrym szermierzem, by mi pozwolono ćwiczyć tę technikę. Ale nie
rozumiem jednego: czemu Yamato nie chodzi na zajęcia?
– Nie wszedł do Kręgu Trzech – wyjaśnił Jack. – Ale za parę lat powinien zacząć treningi.
– Gdyby chodziło o mnie, czułbym złość. I wstyd. Przecież jest synem Masamoto.
– Yamato świetnie walczy bō. To rekompensuje porażkę w Kręgu Trzech.
– A Akiko? – spytał swobodnie Takuan, wskazując dziewczynę ruchem głowy.
Dosiadała rumaka przed pierwszą próbą yabusame.
– Co Akiko? – spytał Jack, zdziwiony bezpośrednim pytaniem.
– Opowiedz, jaka jest. Bardzo się różni od innych znanych mi dziewcząt.
Akiko skinęła im głową, zmierzając na linię startu. Takuan natychmiast skłonił się w odpowiedzi.
Wyglądało, jakby całkowicie zapomniał o Jacku, bo zaczął ją dopingować, kiedy ruszyła po torze.
– Urodzona amazonka, prawda? – rzucił, nie odrywając oczu od dziewczyny. – Cóż za niezwykła
gracja.
„Więc dlatego naprawdę zaproponował mi pomoc” – pomyślał Jack. Takuan nie był
zainteresowany nauczeniem go jazdy konnej. Chciał się dowiedzieć więcej o Akiko.
Dziewczyna stanęła w strzemionach i spróbowała nałożyć strzałę na cięciwę, lecz nim zdążyła
wycelować, minęła pierwszy słupek. Kiedy przemknęła obok nich galopem, zmierzając ku drugiemu
celowi, klacz Jacka nagle przyśpieszyła i podążyła za koniem Akiko.
– Takuan?! – zawołał Jack nerwowo, lecz tamten był tak zapatrzony w Akiko, że najwyraźniej
nie usłyszał.
Dziewczyna wypuściła drugą strzałę, lecz spudłowała. Zachwiała się i ścisnęła konia udami, by nie
spaść. Sięgnęła po kolejną strzałę. Takuan puścił lonżę, zaczął klaskać i wołać zachęcająco. W tym
momencie klacz Jacka zerwała się do galopu.
Najwyraźniej uznała, że to wyścig, i pognała torem za koniem Akiko. Chłopiec chwycił się
zwierzęca ze wszystkich sił.
– Jak go zatrzymać?! – krzyczał, o mały włos nie wylatując z siodła.
Takuan, który nagle zdał sobie sprawę, co się dzieje, zawołał:
– Ściągnij wodze!
Spanikowany Jack szarpnął zbyt mocno.
Klacz zatrzymała się raptownie, aż jeździec przeleciał jej nad głową. Wywinął fikołka w powietrzu
i ciężko wylądował na ziemi, wzbijając chmurę pyłu.
Leżał zupełnie nieruchomo, nie mogąc złapać tchu. Było mu niedobrze po twardym lądowaniu
i bolało go całe ciało, lecz chyba niczego sobie nie złamał. Kiedy kurz osiadł, ujrzał obok siebie
Takuana i sensei Yosę.
– Jack-kun, nic ci się nie stało? – spytała nauczycielka.
– Wszystko... w porządku – jęknął.
Takuan i sensei ostrożnie pomogli mu wstać, pozostali uczniowie zaniepokojeni zgromadzili się
wokół. Jack zobaczył, że Kazuki i jego banda chichoczą.
– Następnym razem nie szarp wodzami tak mocno – poradził Takuan, otrzepując kurz z hakamy
Jacka.
– Trzeba mi było powiedzieć wcześniej! – zirytował się.
– Tak mi przykro. Nie miałem pojęcia, że klacz ruszy galopem.
– Zapomnijmy o tym – wyrzęził Jack, choć bardzo go zdziwiło, że Takuan puścił lonżę.
Sensei Yosa zaprowadziła ich na skraj toru.
– Jack-kun, myślę, że dopóki nie nauczysz się lepiej jeździć, powinieneś ćwiczyć yabusame na
moim koniu treningowym – podsunęła życzliwie. – Jest znacznie spokojniejszy.
– Dziękuję, sensei – odparł, masując żebra. – Ale czy on nie jest dla mnie zbyt duży?
Paru uczniów spojrzało z zazdrością najpierw na chłopca, a potem na wspaniałego wierzchowca
nauczycielki.
– Nie myślałam o tym koniu – uśmiechnęła się.
Wskazała część pola, gdzie rozmieszczono cele. Obok stała drewniana kukła z siodłem. Uczniowie
wybuchnęli śmiechem, gdy Jack gapił się przerażony na drewnianego wierzchowca.
15
Wyścig

– To upokarzające! – poskarżył się Jack, wędrując wraz z innymi przez malownicze ogrody
świątyni Eikan-do na zajęcia bōjutsu.
Wyżej na wzgórzu iglica pagody Tahoto wynurzała się spomiędzy drzew niczym wielopoziomowa
korona. Liście wciąż jeszcze były zielone, lecz jesienią miały się zmienić we wspaniały pożar
czerwieni, złota, żółci i pomarańczu. Wtedy ogrody wypełnią mieszkańcy pragnący się rozkoszować
cudami momijigari, festiwalu klonowych liści.
– Muszę tkwić na drewnianej zabawce, gdy wszyscy dosiadają prawdziwych koni! – protestował.
– To nie będzie trwało wiecznie – pocieszał Yamato.
Tłumiąc śmiech, Saburo dodał:
– Z pewnością sensei Yosa niedługo przykręci do niego kółka.
Obaj z Yamato zachichotali spazmatycznie.
Jack spojrzał na nich ze złością.
– Kazuki dogryzał mi z tego powodu cały tydzień. Przynajmniej wy moglibyście dać mi spokój.
– Takuan dalej uczy cię jazdy konnej, prawda? – spytała Akiko, starając się zachować
obojętność.
– Owszem – przytaknął i spojrzał przed siebie, na nowego kolegę gawędzącego z Emi oraz jej
przyjaciółkami Cho i Kai. Dziewczyny, zasłaniając usta dłońmi, śmiały się z jakiegoś żartu. – Ale
niezupełnie mu ufam.
– Czemu?
– Puścił lonżę, kiedy mój koń zerwał się do galopu.
– Dlaczego miałby to robić? – spytał Yamato, nagle poważniejąc.
Jack wzruszył ramionami.
– Żeby mnie ośmieszyć przed klasą. Dowieść, że gaijin nie może być samurajem.
– Chyba jesteś zbyt podejrzliwy, Jack. Zawsze odnosił się do nas przyjaźnie i uprzejmie –
upierała się Akiko. – Wspomniał nawet, jak bardzo czuje się za ciebie odpowiedzialny.
– Z pewnością tobie powiedziałby wszystko.
– O co ci chodzi? – zdziwiła się dziewczyna.
Jack natychmiast pożałował nierozważnej uwagi. Wiedział, że Akiko chce mu jedynie pomóc.
– Och... o nic takiego – odparł i przyśpieszył kroku, by ich wyprzedzić.
Dogonił go Yori.
– Wszystko w porządku? – szepnął.
Jack pokręcił głową.
– Niezupełnie – przyznał. – Na treningu yabusame zrobiłem z siebie głupca na oczach całej
klasy.
– Zawsze musi być ten pierwszy raz – skwitował Yori. – Nie możesz ciągle być bohaterem.
– Nie w tym rzecz. – Jack westchnął. – Ale Takuan jest taki dobry w yabusame. Wszyscy o tym
mówią. Zaimponował nawet sensei Yosie. I wydaje się, że ciągle rozmawia z Akiko.
– Dużo rozmawia ze wszystkimi – zauważył Yori. Przyjrzał się Jackowi poważnie, a potem
wyrecytował: – Strzeż się tygrysa, który rozdziera nie tylko zdobycz, lecz i własne serce.
– A co to ma znaczyć? – zdziwił się chłopiec, kompletnie zbity z tropu.
Yori jednak uniósł brwi, naśladując przemądrzałą minę senseia Yamady, i się oddalił.

Sensei Kano zastukał długą białą laską o ziemię, nakazując uczniom zakończyć bō kata.
– Teraz, gdy się rozgrzaliście, popracujemy nad waszym zmysłem równowagi – oznajmił
dudniącym głosem.
Wielki jak górski niedźwiedź, z krótko ostrzyżonymi czarnymi włosami i kędzierzawą brodą,
budził respekt. Podszedł do drewnianego pomostu na brzegu największego stawu Eikan-do.
Zważywszy na pewność, z jaką się poruszał, nikt by się nie domyślił, że jest niewidomy. Tylko jego
oczy zdradzały prawdę. Szare jak mgła, nie skupiały się na niczym, nie zauważały niczego. Lecz
dzięki pozostałym zmysłom samuraj wiedział doskonale, co się dzieje wokół.
Stuknął laską w skraj pomostu cumowniczego. Na wodzie kołysało się łagodnie kilka małych
łódek.
– Chcę, żebyście się podobierali w pary i powiosłowali na drugi brzeg i z powrotem.
– Jak nam to pomoże w ćwiczeniu równowagi? – spytał Saburo.
– Jedno będzie wiosłować. Drugie musi stanąć na rufie – wyjaśnił nauczyciel. – Po dotarciu na
drugi brzeg się zmienicie. To wyścig, ale niekoniecznie wygrają najszybsi wioślarze. Jeśli partner
się przewróci, musicie wykonać kółko, zanim popłyniecie dalej. Yori-kun, możesz przypilnować, by
wszyscy przestrzegali zasad?
Uczniowie zaczęli się dobierać w dwójki i gramolić do łódek.
– Zechcesz płynąć ze mną? – zapytał Takuan Akiko, ubiegając Jacka.
– Zamierzałam towarzyszyć Kiku – odparła, skłaniając głowę w podziękowaniu za propozycję.
– Naturalnie – odparł Takuan. – Ale czy nie miałoby więcej sensu, gdyby towarzyszył jej
Saburo?
Saburo szeroko otworzył usta, a Kiku aż zamrugała ze zdumienia.
– Takiego rosłego i silnego samuraja z pewnością ucieszy sposobność, by płynąć z lekką, szybką
dziewczyną.
Saburo wyprężył się i zawiązał mocniej obi na wydatnym brzuchu, by zasłużyć na pochwałę.
– Skoro tak to ująłeś...
– Doskonale – odparł Takuan, jakby sprawa była przesądzona. – Nie rób takiej rozczarowanej
miny, Jack. Popłynąłbym z tobą, ale zyskalibyśmy nieuczciwą przewagę.
– Dlaczego? – zdziwił się chłopak.
– Byłeś żeglarzem, więc masz większe widoki na zwycięstwo – wyjaśnił Takuan, pomagając Akiko
wsiąść do łódki. – Dziewczętom przyda się męskie wsparcie, by wyrównać szanse. Nie żeby Akiko
potrzebowała pomocy – dodał szybko, zauważywszy, że dziewczyna lekko zmarszczyła brwi.
– Masz rację – odparł Jack, wsiadając do łodzi z Yamato. – To miło z twojej strony. Łódce Akiko
przyda się dodatkowy balast! Ale i tak nam nie dorównacie.
– To zabrzmiało jak wyzwanie. – Takuan uśmiechnął się szeroko. – Do zobaczenia na mecie.
Odbił od pomostu, podczas gdy dziewczyna zajmowała miejsce na rufie.
– Trzeba mu przyznać, że jest wygadany – zauważył Yamato, chwytając za wiosła.
Jack skinął na potwierdzenie, patrząc na przepływającą obok Akiko. Łagodny śmiech
przyjaciółki niósł się z wiatrem. Jack liczył gorąco, że dziewczyna nie da się oczarować Takuanowi.
Ustawili się w szeregu. Niewiosłujący wspięli się na rufy łódek. Wielu chybotało się niepewnie,
chociaż dla równowagi trzymali kije.
– Gotowi... start! – zawołał sensei Kano.
Łodzie śmignęły naprzód. Rozległ się głośny plusk, kiedy Saburo pierwszy wpadł do wody.
Wynurzył się, sapiąc, i omal nie przewrócił łódki, kiedy Kiku pomagała mu się wdrapać do środka.
Potem chwyciła za wiosła, by wykonać rundę karną.
Jack szybko przypomniał sobie, jak się utrzymać na chwiejnym pokładzie, i poganiał Yamato.
Wysunęli się na prowadzenie. Usłyszał za plecami kolejny plusk. W wodzie miotała się Cho.
Zirytowana Emi beształa ją, narzekając, że powinna była wybrać drugą przyjaciółkę. Kai nie
miałaby nic przeciw zamianie: jej towarzyszem był ciężki Nobu.
Akiko i Takuan w równym rytmie posuwali się naprzód. Chłopak starał się nie kołysać łodzią
przy wiosłowaniu, choć Jack wiedział, że dziewczyna zachowałaby równowagę, stojąc na jednej
nodze podczas sztormu. W ostatnim czasie jej talenty zdawały się niewyczerpane.
Jack spostrzegł nagle, że doganiają go Kazuki i Hiroto. Hiroto wiosłował długimi, silnymi
pociągnięciami, tymczasem Kazuki stał schylony na rufie, utrzymując nisko środek ciężkości, z kijem
w dłoni.
– Wiosłuj szybciej! – ponaglił Jack przyjaciela. – Doganiają nas.
Yamato zabrał się dziarsko do roboty. Minęli połowę drogi oznaczoną ozdobnym kamieniem,
lecz Hiroto okazał się lepszym wioślarzem i wkrótce obie łodzie się zrównały. Naraz Jack poczuł
w żebrach palący ból i omal nie wypadł za burtę.
– Oszustwo! – zawołał Yamato, który widział, jak Kazuki dźgnął Jacka kijem w plecy.
– Wcale nie. Taktyka – odparł Kazuki. Hiroto podpłynął bliżej. – Przecież to zajęcia bōjutsu.
I nie zapominaj o naszej umowie!
Ponownie dźgnął Jacka kijem. Chłopiec nie zdążył odzyskać równowagi, nie mógł więc uniknąć
ciosu. Dostał w żołądek. Zgiął się wpół z bólu. Kazuki zamierzył się do ostatecznego uderzenia,
licząc, że strąci Jacka do wody. W ostatniej chwili chłopiec uniósł bō i zablokował cios. Potem
zamachnął się po łuku, celując w głowę przeciwnika. Kazuki przysiadł i smagnął swoim bō tuż nad
drugą łodzią. Jack musiał podskoczyć. Ledwie zdołał uniknąć silnego uderzenia w golenie.
Wylądował nierówno na rufie i poczuł, jak mała łódka zakołysała się niebezpiecznie. Yamato
zanurzył prawe wiosło głęboko w wodzie i wypadło mu z ręki. Łódka przechyliła się na bok. Jack
chwiał się na skraju rufy, dziko młócąc rękami. Jedynie lata doświadczenia na morzu sprawiły, że
odzyskał równowagę.
Na próżno. Łódka przechyliła się mocno i zaczęła nabierać wodę. Jack przeskoczył na drugą
burtę i próbował balastować – lecz za słabo, za późno.
Kazuki i Hiroto wyprzedzili ich ze śmiechem.
– Mam nadzieję, że umiecie pływać! – zawołał Hiroto, kiedy Jack i Yamato chlapali się
w lodowatym stawie.
Zanim odwrócili łódkę, wdrapali się do środka i wykonali karną pętlę, minęły ich trzy kolejne
załogi, w tym Takuan i Akiko.
Yamato zaczął wiosłować jak szalony, Jack tymczasem przysiadł nisko na rufie i ponaglał
przyjaciela. Zdołali prześcignąć dwie łodzie, nim dotarli do brzegu. Takuan i Akiko właśnie
zawracali. Kazuki i Hiroto zamienili się miejscami i już zmierzali w kierunku pomostu. Jack przejął
wiosła od Yamato, upewnił się, że przyjaciel stoi pewnie, i zanurzył pióra w wodzie.
Z każdym pociągnięciem zbliżali się do dwóch prowadzących łódek. Takuan zachowywał
równowagę, lecz Akiko nie była równie doświadczonym wioślarzem jak Jack. Wkrótce ich
wyprzedził i skupił się na dogonieniu Kazukiego. Starał się wiosłować równo i pilnował, by pióra nie
wynurzały się nad powierzchnię. Gładko prowadził łódź, aż zrównali się dziób w dziób z Kazukim
i Hiroto.
Kazuki jednak był zdecydowany nie przepuścić ich za wszelką cenę. Zahaczył wiosłem o wiosło
Jacka, grożąc staranowaniem jego łódki. Hiroto próbował strącić Yamato kijem, lecz chłopak był
zbyt szybki i zbyt dobrze sobie radził z bō. Czysto odbił cios, smagnął przeciwnika po kostkach
dłoni, czym zmusił go do wypuszczenia broni. Następnie mocno dźgnął go w pierś i Hiroto spadł
z rufy. Kazuki zaklął i przerwał wyścig. Jack i Yamato krzyknęli triumfalnie.
Zwyciężyli!
Nagle łódka zatrzymała się raptownie i Yamato wylądował na Jacku. Zbyt skupieni na walce,
wpadli na ozdobną skałę. Mogli jedynie patrzeć na mijającą ich spokojnie Akiko.
Takuan zasalutował im wiosłem.
– Wasze wyczyny zainspirowały mnie do ułożenia haiku na waszą cześć...

Wiosenny zając pędzi co sił


by minąć metę –
słyszysz śmiech żółwia?
16
Porwanie

Jack, wciąż mokry po kąpieli w stawie, wlókł się bocznymi zaułkami Kioto w stronę Niten Ichi
Ryū. Yamato został na zaawansowany trening bōjutsu z sensei Kano, a reszta klasy, w doskonałym
nastroju po wyścigach, wracała do szkoły krótszą drogą.
Chłopiec nie był jednak sam: Yori uparł się, by mu towarzyszyć.
– Jest taki zapatrzony w siebie! – mruknął Jack, kopiąc kamień.
– Kto?
– Takuan.
– Ach! Tygrys wrócił – skomentował kolega, unosząc brew niczym mędrzec.
– O czym ty mówisz?
– O tygrysie zazdrości, naturalnie.
– Nie jestem zazdrosny – zaprzeczył Jack. – Czego niby miałbym mu zazdrościć?
– Nie masz czego. Przystojny, utalentowany w sztukach walki, robiący wrażenie na sensei,
odrobinę różniący się od innych, podziwiany przez Akiko...
– W porządku, może trochę mu zazdroszczę – przyznał chłopiec.
Yori przystanął. Jack obejrzał się i zobaczył, jak przyjaciel kręci głową z desperacją.
– Opisywałem ciebie.
– Mnie?
– Tak! – sapnął Yori zirytowany. – Zazdrościć to widzieć zalety innego człowieka zamiast
własnych. Sam uznałeś, że chwalę Takuana. A ja tylko wyjaśniałem, czemu nie masz powodów czuć
się zagrożony.
– Nie czuję się... Martwię się tylko o Akiko... – zaczął Jack, ale umilkł pod niedowierzającym
spojrzeniem kolegi.
– Takuan to miły chłopak. Stara się jedynie być życzliwy. Chce zostać także twoim przyjacielem.
Czemu na to nie pozwolisz? Wtedy przestanie stanowić zagrożenie, a stanie się twoim sojusznikiem.
– Masz rację jak zawsze – zgodził się Jack, wykręcając wodę z rękawów kimona. – Nie wiem,
czemu ostatnio jestem taki rozdrażniony. Może z powodu problemów z Dwojgiem Niebios.
Strasznie trudno się nauczyć tej techniki. Nawet Masamoto-sama przyznaje, że tylko nieliczni
uczniowie potrafią ją opanować. A jeśli do nich nie należę?
– Należysz – zapewnił Yori. – Zwyciężyłeś w Kręgu Trzech. Pamiętaj, co powiedział najwyższy
kapłan. „Jeśli twój duch jest silny, zdobędziesz wszystko”. Po prostu potrzebujesz czasu. Zresztą
owoc, który spada, zanim potrząśniesz drzewem, jest zbyt przejrzały i nie nadaje się do jedzenia.
– Połknąłeś książkę senseia Yamady, czy co?! – wykrzyknął Jack ze śmiechem.
– To znaczy, że właściwe efekty uzyskuje się tylko ciężką pracą.
– Ale Kazuki i Akiko robią postępy znacznie szybciej ode mnie.
– Znowu porównujesz się z innymi. Nie oglądaj się na nikogo. Skup się na własnych postępach.
Yori umilkł na chwilę i bębniąc palcami w podbródek, rozważał, co jeszcze dodać.
– To jak dzisiaj na stawie. Tak się skoncentrowaliście na tym, by pokonać Kazukiego, że
zapomnieliście o celu wyścigu. To samo dotyczy Dwojga Niebios. Jeśli będziesz trwonił energię na
rozmyślania o innych, znowu wylądujesz na głazie. Skup się na sterowaniu własną łódką, a dotrzesz
do brzegu.
Kiwnął przemądrzale głową, wyraźnie zadowolony z rady, i ruszył dziarsko przed siebie. Jack
gapił się w ślad za drobnym kolegą. Być może nie miał postury wojownika, ale z pewnością posiadał
mózg kapłana. Jack cieszył się z takiego przyjaciela. Uniósł przemoczone fałdy kimona i popędził za
Yorim.
Kiedy mijali budynek z wygiętym dachem z zielonych płytek i zwieńczeniami w kształcie smoków,
Jack zorientował się, że są na zewnętrznym dziedzińcu Świątyni Spokojnego Smoka. Był tu parę
razy.
Rok wcześniej zobaczył, jak Akiko w tajemnicy opuszcza nocą Niten Ichi Ryū. Zaciekawiony
i zaniepokojony jej niezwykłym zachowaniem, śledził ją i dotarł właśnie do tej świątyni. Odkrył, że
dziewczyna odwiedza dziwnego mnicha o dłoniach jak ostrza noży, kojarzących się raczej z walką niż
z modłami. Z początku Akiko nie umiała przekonująco wytłumaczyć nocnych wycieczek ani wyjaśnić,
czemu robi z nich taką tajemnicę. W pewnym momencie Jack sądził nawet, że dziewczyna trenuje,
by zostać ninja. W końcu się zwierzyła – mnich wspiera ją z powodu smutku, jaki towarzyszy jej od
śmierci małego braciszka Kiyoshiego. Jack wiedział, że Akiko nadal bywa w świątyni, bo od
powrotu do szkoły parę razy widział ją wymykającą się nocą.
– ŁAPAĆ GO! – wrzasnął jakiś chrapliwy głos.
Dwóch mężczyzn wyskoczyło z bocznego zaułka, wyrwało Jackowi kij i chwyciło za ramiona, trzeci
zarzucił mu worek na głowę. Nim chłopak zdążył się zorientować, co zaszło, ponieśli go
w niewiadomym kierunku. Szarpiąc się dziko, usłyszał krzyki Yoriego.
– Przestańcie! Bo jak nie...
– Bo jak nie, to co, maluchu?! – parsknął chrapliwy głos. – Pogryziesz nas po kostkach?
Dwaj porywacze niosący Jacka wybuchnęli śmiechem.
– Ostrzegam was – ciągnął Yori drżącym głosem. – Trenuję w Niten Ichi Ryū.
– Nie rozśmieszaj mnie. Tam nie szkolą samurajów miniaturek.
Jacka dobiegły odgłosy szamotaniny. Jeden z mężczyzn zaklął głośno. Rozległ się trzask
pękającego kija, a potem głuche uderzenie pięści w ciało. Yori jęknął i Jack usłyszał, jak drobne
ciało upadło na ziemię. Zapominając o strachu, napędzany gniewem, zdwoił wysiłki. Udało mu się
uwolnić nogę i wierzgnął mocno. Trafił stopą w czyjąś twarz. Rozległo się satysfakcjonujące
chrupnięcie łamanego nosa. Jack kopnął znowu i wyswobodził drugą nogę.
– Przeklęty gaijin! – warknął mężczyzna, wypluwając krew.
Chłopiec próbował się wyrwać napastnikom, ale drugi mężczyzna nadal unieruchamiał mu ręce
za plecami. Szarpnął głową, chcąc wybić porywaczowi zęby, lecz wcześniej coś twardego uderzyło go
w potylicę.
Przed oczyma zamigotały mu jaskrawe błyski. Poczuł mdłości i stracił przytomność.
17
Kara

Stęchły odór gnijącej słomy wypełnił nozdrza Jacka. W głowie mu huczało, szyję miał
zesztywniałą, a poniżej prawego ucha czuł pulsujący ból – zapewne siniec. Oblizał wargi i w gardle
wezbrała mu fala mdłości. Otworzył oczy tylko po to, by się przekonać, że wokół panuje mrok. Jak
długo leżał bez zmysłów?
Uświadomił sobie, że nadal ma zasłonięte oczy. Kimono nie zdążyło wyschnąć, więc nie mógł być
nieprzytomny długo. Chciał ściągnąć worek z głowy, lecz miał związane ręce. Prawdę mówiąc,
zupełnie nie był w stanie się poruszać. Leżał na boku na twardej drewnianej podłodze, ze stopami
i dłońmi mocno skrępowanymi na plecach.
– Powiadam, żebyśmy zabili gaijina – odezwał się jakiś mężczyzna na prawo od Jacka. – Mniej
kłopotu niż z dostarczeniem go żywego.
– Prawda... – przytaknął nieznajomy o chrapliwym głosie, stając za chłopcem. – Ale więcej jest
wart żywy.
Jack próbował rozjaśnić sobie w głowie. Musi znaleźć wyjście z sytuacji. Kim są porywacze? To
z pewnością ninja. Smocze Oko posłał ich, by go schwytali. To dobra wiadomość. Oznacza, że rutter
wciąż nie został odczytany. Chłopiec zamierzał jednak spotkać się ze Smoczym Okiem jak równy
z równym, uzbrojony – nie jako więzień.
– Dobry gaijin to martwy gaijin! – warknął trzeci mężczyzna, stojący na lewo od Jacka.
Drewniana podłoga zaskrzypiała, kiedy ktoś się do niego zbliżył. Do gardła przyciśnięto mu
stalowe ostrze. Związany i bezradny, nie mógł nic zrobić.
Ostatni raz zaczerpnął powietrza, zacisnął powieki i pomodlił się do Boga. W ostatnich chwilach
życia jego umysł wypełniły wspomnienia: matka i ojciec, mała Jess, rejs dokoła świata, czas
spędzony w Japonii, Niten Ichi Ryū i Masamoto, Akiko i przyjaciele. Uświadomił sobie, że opuszcza
ich wszystkich, i rozpaczliwie zapragnął żyć.
– Stój! – krzyknął mężczyzna o chrapliwym głosie.
Klinga na szyi Jacka znieruchomiała.
– Dekret daimyo Kamakury jasno stwierdza, że każdy gaijin złapany na jego terenie ma zostać
ukarany – sprzeciwił się ten z nożem.
– Tak. Lecz nie znajdujemy się w jego prowincji... jeszcze. Kioto należy do tego durnia,
przyjaciela chrześcijan daimyo Takatomiego. Poza tym ten gaijin nie jest zwyczajnym
cudzoziemcem. Ma się za samuraja! Co za przewrotność. Jeśli dostarczymy go daimyo Kamakurze
w Edo, otrzymamy dziesięć razy większą nagrodę. Przestaniemy być ashigaru bez pana.
Zostaniemy jego samurajami!
Ostrze cofnęło się i Jack spazmatycznie odetchnął z ulgą. Choć zyskał jedynie krótkie odroczenie
wyroku, ujrzy jeszcze światło następnego dnia.
Ponownie rozważył sytuację. Porywacze nie byli ninja, lecz samurajami niskiej rangi, chcącymi
poprawić swój status. Pragnęli uzyskać nagrodę, o której wspominał Kazuki w czasie ceremonii
otwarcia Sali Jastrzębia. Jack dowiedział się także, że nadal przebywa w Kioto, istniała więc
niewielka szansa, że zdoła uciec, nim go przetransportują do Edo.
– Słusznie – zgodził się mężczyzna z prawej. – Nie możemy go zabić. Przynajmniej na razie.
– Pięknie, lecz dekret daimyo pozwala ukarać gaijina nie tylko śmiercią.
Napastnik z nożem podniósł Jacka na kolana. Chłopiec jęknął, gdy więzy na nadgarstkach
napięły się boleśnie.
– Ocknął się. Doskonale. Niech wie, jaki ma wybór – stwierdził głos z zadowoleniem.
Zdarł worek z głowy więźnia. Jack zmrużył oczy. Kiedy oczy przyzwyczaiły mu się do światła,
zobaczył, że uwięziono go w nędznym pomieszczeniu. Zamiast okna była tu tylko umieszczona
wysoko szczelina. Na podłodze leżały śmieci i słoma, w suficie widniał otwór. Ściany wykonano
z nieheblowanych desek, a jedyne drzwi, jakie widział, znajdowały się naprzeciw.
Mężczyzna z nożem przyklęknął obok, złośliwie szczerząc zęby i obracając klingę, tak by chłopak
mógł ją widzieć. Miał brzydką płaską twarz poznaczoną dziobami po ospie. Oczy okrążały czarne
sińce, nos był spłaszczony jak rozdeptany grzyb. Nozdrza zatykała zaschła krew. Najwyraźniej
podczas próby ucieczki Jack wykonał idealne kopnięcie, bo zbirowi brakowało też dwóch przednich
zębów.
„Cieszę się, że poprawiłem ci wygląd” – pomyślał chłopiec, pozwalając sobie na uśmieszek
satysfakcji.
– Nie będziesz się śmiał, kiedy z tobą skończymy, gaijinie – przechwalał się Złamany Nos. – Nie
mogę cię zabić, pozwolę ci jednak wybrać rodzaj kary: piętnowanie, nacięcie nosa, amputacja obu
nóg albo kastracja. Co na to powiesz?
– Nie możesz go napiętnować – odezwał się mężczyzna na prawo od chłopca.
Był mocno zbudowany, łysy, o grubych, muskularnych rękach.
– Czemu nie?
– Nie mamy rozżarzonego żelaza ani ognia, durniu.
– Więc może obetnę mu stopy?
Złamany Nos przesunął nożem po ciele więźnia.
– Na twoim miejscu bym tego nie robił – odezwał się chłopak, starając się opanować drżenie. –
Jestem adoptowanym synem Masamoto.
– No to co? Nie mam pojęcia, co to za jeden.
– To największy szermierz w Japonii i posieka cię na kawałki, jeśli mnie skrzywdzisz.
– Słyszałem o nim – odezwał się przywódca o chrapliwym głosie, który nadal stał niewidoczny za
plecami chłopca. – To ten samuraj, co walczy dwoma mieczami, tak?
Jack pokiwał energicznie głową. Reputacja Masamoto już raz go ocaliła podczas spotkania
z miejscowymi pijakami. Chłopiec modlił się, by udało się znowu.
– Wątpię, czy to prawda. Żaden porządny samuraj nie zhańbiłby swojego rodu, adoptując
gaijina. Natnij mu ten wielki nochal – rozkazał mężczyźnie z nożem. – Nos za nos. Daimyo
z pewnością uzna to za sprawiedliwą karę.
Złamany Nos niecierpliwie uniósł tantō. Jack próbował odwrócić głowę, lecz ktoś chwycił go
z tyłu za włosy i zwrócił jego twarz ku ostrzu.
– Nie ruszaj się, gaijinie. To nie potrwa długo.
18
Wezwanie pod broń

Ktoś zastukał do drzwi. Nóż zawisł nad nosem Jacka.


– Zaknebluj go – rzucił przywódca, podając oprawcy brudną szmatę. – A ty zobacz kto to.
Łysy szeregowiec podszedł do drzwi.
Jack omal nie zwymiotował, kiedy wciśnięto mu do ust śmierdzący strzęp materiału. Złamany
Nos przysunął się bliżej. Jego ślina prysnęła chłopcu na twarz, kiedy mężczyzna się odezwał:
– Piśnij tylko, a poderżnę ci gardło.
Jack spojrzał na niego oczyma szeroko otwartymi z przerażenia. Wizyta nieoczekiwanego gościa
stanowiła jego jedyną szansę na ucieczkę, lecz związany i zakneblowany był bezradny. Mógł się
tylko modlić, by przybysz wsunął głowę do wnętrza i go zobaczył.
– To tylko jakiś ślepy żebrak – oznajmił łysy żołnierz, odrobinę uchylając drzwi.
Nadzieja na wybawienie zniknęła.
– Powiedz, że tu nie świątynia. Nie rozdajemy jałmużny – rzucił przywódca.
– Wynocha! – krzyknął łysy, zatrzaskując żebrakowi drzwi przed nosem.
Złamany Nos z nożem w dłoni zwrócił się znów do więźnia. Szczerbaty uśmiech zdradzał
zniecierpliwienie, by powrócić do wymierzania kary.
– Zostaw mu knebel – polecił przywódca. – Nie chcemy, żeby wrzaski ściągnęły tu całą dzielnicę.
Nagle drzwi z hukiem wpadły do wnętrza, przewracając łysego żołnierza. Złamany Nos zerwał się
na nogi i stanął naprzeciw rosłego brodacza.
Sensei Kano.
Gdyby nie knebel, Jack krzyknąłby z radości.
Złamany Nos rzucił się na mistrza bō z nożem. Sensei, słysząc kroki napastnika na drewnianej
podłodze, silnie i wysoko zamachnął się kijem w jego twarz. Trafiony w szczękę mężczyzna runął jak
kłoda.
Tymczasem łysy pozbierał się i chwycił katanę. Rzucił się na Kano, mierząc w szyję. Mistrz bō
wyczuł atak i zanurkował pod klingą. Końcem kija walnął mężczyznę w czaszkę. Żołnierz zatoczył się
pod ciosem i upuścił miecz, a wtedy Kano wbił koniec kija w jego brzuch. Ten osunął się na kolana,
chrapliwie chwytając powietrze. Trzecie uderzenie rozciągnęło go na podłodze, gdzie legł
nieprzytomny na plecach.
Jack zastanawiał się, gdzie się podział przywódca. Słysząc brzęk z lewej strony, kątem oka
zobaczył rzuconą saya. Sensei Kano zwrócił twarz w tym kierunku.
Przywódca bandy pojawił się jednak z prawej strony chłopca, podkradając się cichcem do
niewidomego samuraja. Jack zobaczył go pierwszy raz. Czerwonooki, z dwiema kępkami gęstej
czarnej szczeciny po obu stronach nosa, wyglądał na nikczemnego jak diabeł – i równie
przebiegłego. Trzymając sandały w ręce, przemknął pod ścianą izby, tak by nie zaskrzypiały deski.
W drugiej dłoni trzymał katanę, wyszczerbioną i zniszczoną od wieloletniego używania. Cisnął
sandał w miejsce, gdzie leżała saya, i jeszcze bardziej zbliżył się do senseia Kano.
Samuraj skierował kij tam, skąd dobiegł dźwięk, nieświadom, że mężczyzna skrada się do niego
od tyłu.
Cisnąwszy drugi sandał w odległy kąt, by odwrócić uwagę samuraja, żołnierz pchnął mieczem
w plecy senseia Kano. Lecz mistrz bō zdążył już paść na kolana i równocześnie dźgnął końcem kija
w tył, w krocze napastnika. Zgięty z bólu żołnierz nie miał szans, kiedy Kano zawirował, i potężnym
ciosem bō trafił go w skroń. Bandzior osunął się na ziemię.
Skupiony na walce Jack nie zauważył, że Złamany Nos odzyskał przytomność. Podpełzł do
chłopca z otwartymi ustami, ukazując upiornie zakrwawione dziąsła i połamane zęby.
– Giń, gaijinie! – splunął.
Jack próbował się wywinąć, lecz Złamany Nos ukląkł i uniósł ostrze, by je wbić w pierś ofiary.
Nagle przez izbę śmignął kij, ciśnięty niczym włócznia, i trafił napastnika w bok głowy.
Mężczyzna z wywróconymi oczami runął twarzą na deski. Jack usłyszał chrzęst kolejnych kilku
wybitych zębów.
Do wnętrza wpadł Yamato.
– Nic ci się nie stało? – zapytał, wyjmując Jackowi knebel.
– Nie – zakaszlał chłopak. – Dzięki senseiowi Kano i jego bō.
– To był mój kij!
– Ty go rzuciłeś? – zdziwił się Jack zaskoczony umiejętnościami przyjaciela.
– Nowa sztuczka, którą dzisiaj poznałem – odparł, uśmiechając się z dumą i rozwiązując
przyjacielowi pęta.
– Ale można ją stosować tylko w ostateczności, bo oznacza utratę broni – przypomniał
nauczyciel, wlokąc nieprzytomnych żołnierzy w jedno miejsce. – Yamato-kun, zwiąż tych ludzi.
Masamoto-sama zdecyduje o ich losie.
– Miałeś szczęście, sensei, że przeżyłeś – zauważył Jack, rozmasowując nadgarstki. – Myślałem,
że dałeś się oszukać temu ostatniemu.
– Szczęście nie miało tu nic do rzeczy – odparł samuraj. – Nie mył się od miesiąca. To ja go
okpiłem.
– Ale jak mnie znaleźliście?
– Yori przybiegł do świątyni Eikan-Do i opowiedział, co się stało – wyjaśnił Yamato, krępując
mężczyznom ręce. – Najpierw po prostu szliśmy po śladach kropli wody cieknącej z twojego kimona.
Potem jednak wyschły. Na szczęście sensei Kano wywęszył cię w pobliżu.
– Przecież kąpałem się wczoraj – zaprotestował Jack.
– Cudzoziemcy mają inny zapach niż Japończycy – wyjaśnił sensei, marszcząc nos, i zarechotał
głośno z głębi brzucha.

Sensei odprowadził Jacka, Yamato i więźniów do Niten Ichi Ryū. Niedługo potem Masamoto
wezwał chłopca do Sali Feniksa.
– Mimo moich wysiłków, podejmowanych w imieniu daimyo Takatomiego, kampania daimyo
Kamakury przeciw chrześcijanom i cudzoziemcom zyskuje coraz większe poparcie – zaczął poważnie
samuraj, siedzący na podwyższeniu ze skrzyżowanymi nogami.
Służąca przyniosła imbryk z senchą i nalała im obu po czarce, po czym została odesłana.
Masamoto bawił się swoim naczynkiem, najwyraźniej zbyt głęboko pogrążony w myślach, by
pamiętać o piciu.
– Wiedzieliśmy, że oferuje nagrodę tym, którzy rzekomo wymierzają sprawiedliwość
chrześcijanom. Daimyo Takatomi, jako niedawno nawrócony na tę religię, nie był zachwycony. Ja
jednak nie obawiałem się o twoje osobiste bezpieczeństwo, Jack-kun. To lokalne zarządzenie. Nie
dotyczy Kioto i pozostałych prowincji. Zapomniałem jednak o roninach.
– Roninach? – powtórzył chłopiec.
– Samurajach bez pana – wyjaśnił Masamoto i upił herbaty, która zrobiła się już zbyt zimna jak
na jego gust. – Gdy przed dziesięcioma laty bitwa pod Nakasendō położyła kres wojnie domowej,
wielu żołnierzy zwolniono ze służby. Roninowie szukają daimyo, by im służyć, walczyć dla nich
i ginąć. Powody rzadko są dla nich istotne, jak długo mają czym napełnić żołądki oraz sztandar, by
pod nim wojować.
Samuraj odstawił czarkę i przyjrzał się uważnie Jackowi. Westchnął ze znużeniem i splótł dłonie
pod brodą, jakby się zastanawiał, czy ujawnić niepokojącą informację.
– Ogłoszono wezwanie pod broń – powiedział w końcu. – Daimyo Kamakura otwarcie rekrutuje
roninów i ashigaru oraz szuka poparcia daimyo sprzyjających jego misji. Wszem i wobec ogłosił
swoje zamiary. To niepokojące posunięcie.
– Czy to znaczy, że powinienem wyjechać? – spytał chłopiec, z nadzieją i zarazem obawą czekając
na odpowiedź opiekuna.
Powrót do domu, do Anglii, był jego marzeniem. Samotnie nie miał szans na pokonanie długiej
drogi na południe przez Japonię do portu Nagasaki. Dzięki pomocy Masamoto mógłby liczyć na
wskazówki i ochronę. Nagle jednak nie potrafił się zdecydować na wyjazd. Nie był gotów. Nie
opanował Dwojga Niebios i Smocze Oko nadal stanowił zagrożenie. Co najważniejsze, musiał
odzyskać rutter ojca, choć zaczynał tracić nadzieję, czy kiedyś tego dokona. Szpiedzy samuraja
wciąż nie zdobyli żadnych informacji.
– NIE! – wykrzyknął z oburzeniem Masamoto. – Ten człowiek cię stąd nie wygna. Jesteś moim
adoptowanym synem. Należysz do rodziny. Jesteś samurajem!
Jacka zaskoczył wybuch emocji opiekuna. Już uświadomił sobie kolejny powód swojej rosnącej
niechęci do wyjazdu: teraz miał rodzinę tutaj, w Japonii. Zyskał w Masamoto ojca, a w Yamato
brata. Zdobył też wiernych przyjaciół Yoriego i Saburo. Oraz Akiko, która w tak wielkim stopniu
stała się częścią jego życia, że nie potrafił sobie wyobrazić, że ją opuszcza. Japonia weszła mu
w krew, zajęła miejsce w jego sercu i myśl o porzuceniu tego kraju z każdym dniem stawała się
trudniejsza.
– Poza tym – ciągnął Masamoto – podejrzewam, że za kampanią daimyo Kamakury kryje się
znacznie więcej niż nienawiść do cudzoziemców.
Chłopiec był zaintrygowany. Gdy spotkał Kamakurę, uderzyły go niezwykłe okrucieństwo, żądza
władzy i sadyzm samuraja. Jack widział na własne oczy, jak ścięto starego sprzedawcę herbaty,
tylko dlatego że nie usłyszał rozkazu i nie ukłonił się przejeżdżającemu daimyo. Co gorszego od
wygnania i wymordowania cudzoziemców planował Kamakura?
– Dziś wieczorem ogłoszę to publicznie. Najpierw muszę się zająć ukaraniem trzech ashigaru,
którzy cię porwali.
Wstał i sięgnął po miecze.
– Zostaną zabici? – zapytał Jack, nie do końca przekonany, czy chce znać odpowiedź.
– Rozważałem to. Ale sensei Yamada przekonał mnie, że bardziej się przydadzą jako posłańcy.
Każdy, kto ich spotka, będzie wiedział, iż w prowincji Kioto nie tolerujemy prześladowań rasowych.
– Jak więc zostaną ukarani?
– Powiedzmy, że nie będą w stanie policzyć więcej niż do ośmiu – na palcach rąk i nóg!
19
Obwieszczenie

– Wojna wisi na horyzoncie niczym burzowa chmura – zaczął Masamoto.


Przez szeregi młodych samurajów klęczących w Chō-no-ma, sali jadalnej, która zawdzięczała
nazwę motylom wymalowanym na ścianach, popłynęła fala zdumienia. Dla niektórych wiadomość
była szokiem, innym niosła obietnicę zaszczytów i chwały. Dla Jacka, będącego świadkiem bitew
morskich z portugalskimi okrętami wojennymi, oznaczało to dni i noce pełne strachu, bólu i śmierci.
Masamoto uniósł dłoń, nakazując ciszę. Włożył odświętne, czerwone jak płomień kimono. Pięć
kamonów ze złotym feniksem połyskiwało w blasku lamp niczym zbroja. Twarz miał posępną
i surową, blizny przybrały ciemnoszkarłatną barwę.
– Wszyscy słyszeliście o kampanii daimyo Kamakury, której celem jest wygnanie chrześcijan
i cudzoziemców z kraju. Kamakura uważa ich za zagrożenie dla naszego narodu.
Jack poczuł na sobie wzrok innych uczniów. Większość ze współczuciem myślała o jego losie, lecz
kilku okazywało jawną wrogość.
– Daimyo Takatomi wierzy jednakże, że naszą przyszłością jest zjednoczona Japonia, chętnie
witająca gości z innych krajów. Nie uważa religii za przeszkodę w wypełnianiu przez samuraja
obowiązków wobec cesarza. W istocie sam się nawrócił na chrześcijaństwo. Szuka zatem
pokojowego rozwiązania sytuacji, pewien, że dawni towarzysze broni zrozumieją, iż kampania
przeciw cudzoziemcom podzieli kraj, zamiast go wzmocnić. Jeśli daimyo zaczną się opowiadać po tej
lub owej stronie, Japonia znowu pogrąży się w wojnie domowej.
Wśród studentów rozszedł się niespokojny szmer. Jack zerknął w kierunku Kazukiego, który
uśmiechał się, słuchając obwieszczenia. Bez wątpienia cieszyło go, że wybuch wojny staje się realny.
Dotąd Bractwo Skorpiona ograniczało się do dręczenia Jacka, teraz będzie mogło zrealizować cel,
dla którego zostało powołane. „Śmierć gaijinom” – to właśnie przysięgali jego członkowie podczas
tajnej ceremonii inicjacyjnej irezumi. Jack zadrżał na samą myśl.
– Nie dajcie się jednak zwieść kampanii daimyo – ostrzegł Masamoto, uderzając pięścią w stół. –
Wezwanie pod broń sugeruje, że nie chodzi jedynie o wygnanie rzekomego wroga. Mamy poważne
powody podejrzewać, że Kamakura wykorzystując uprzedzenia, chce zebrać armię nie tylko po to,
by pozbyć się cudzoziemców, lecz żeby wprowadzić zamęt w całej Japonii i zostać jedynym władcą.
Zebrani westchnęli z niedowierzaniem.
Najwyraźniej Masamoto wcześniej przekazał nowiny senseiom, bo nie wyglądali na zdumionych.
Siedzieli obojętni po jego obu stronach na drewnianym podwyższeniu, przyglądając się uczniom
z determinacją wojowników gotowych do bitwy.
– Dlatego powinniśmy być przygotowani do wojny. Jeśli zajdzie taka konieczność, zwrócę się do
was, moi drodzy młodzi samuraje. Ufam, że mogę liczyć na waszą wierną służbę. – Umilkł, patrząc
w skupieniu na szeregi uczniów. – Tymczasem będziemy trenować intensywniej, czekając na rozkaz
daimyo Takatomiego.
Wyjął katanę z saya, uniósł w górę lśniącą klingę i krzyknął:
– Uczcie się dziś, by przeżyć jutro!
Zebrani odpowiedzieli grzmiącym okrzykiem.
– MA-SA-MO-TO! MA-SA-MO-TO! MA-SA-MO-TO!

Przy kolacji jedni uczniowie dyskutowali z ożywieniem o możliwej wojnie, inni w milczeniu
dziobali potrawy, rozmyślając o nowinie.
Jack siedział między Akiko i Yamato tylko trzy stoły od podwyższenia, na którym spożywali
posiłek Masamoto i senseiowie. Jeszcze kilka lat nauki i zajmą miejsca przy stole naprzeciwko
nauczycieli. Jeśli będą mieli szansę trenować – lub żyć, skoro już o tym mowa – dodatkowych parę
lat.
– Myślicie, że wszyscy będziemy musieli iść na wojnę? – szepnął Yori, siedzący naprzeciw Akiko
i Kiku, nerwowo zagryzając dolną wargę.
– Raczej tak – stwierdził Yamato. – To nasza powinność.
– Ale wielu uczniów jest niepełnoletnich – zauważyła Kiku.
– Nie sądzę, by młodsi musieli wyjeżdżać – odezwała się Akiko. – Lecz siedzący przy najwyższym
stole na pewno.
– A my? – zapytał Saburo, który jako jedyny nie stracił apetytu i z zapałem pochłaniał ryż z rybą
gotowaną na parze.
– Może będziemy mogli wybrać – podsunął Yori z nadzieją.
– Na wojnie nie ma się wyboru – oznajmił Jack ze wzrokiem wbitym w ziarenko ryżu, które
przylgnęło do końca jego hashi. – To wojna nas wybiera.
Rozmyślając o swoim trudnym położeniu, rozgniótł ziarnko pałeczkami. Został wplątany w dwa
konflikty, chociaż tego nie chciał. Jak daleko sięgał pamięcią, Portugalia zawsze walczyła z Anglią,
choć jedynym Portugalczykiem, jakiego sam spotkał, był ojciec Lucius. Teraz został schwytany
w potrzask walki o władzę, w której jego rasę i religię wykorzystywano do rozgrywki o tron
japoński. Uświadomił sobie, że jako jeden z uczniów Masamoto także będzie musiał walczyć. Nie
tylko o przeżycie, lecz również o przyszłość Japonii – takiej, która sprzyjałaby jego interesom.
– Miałeś rację, Jack – zauważyła Kiku. – Daimyo Takatomi mówił o wojnie, kiedy opisywał Salę
Jastrzębia jako jasną latarnię w mrocznych czasach. Widocznie wiedział o planach Kamakury.
– A cesarz? Czy to nie on rządzi Japonią? – spytał Jack. Doszedł do wniosku, że nie ma ochoty na
kolację i odłożył hashi. – Sądziłem, że daimyo Kamakura, jako samurajski władca, powinien walczyć
za cesarza, a nie przeciw niemu.
– Nie odbiera mu władzy – wyjaśniła Akiko. – Cesarz to symboliczny przywódca kraju.
Rzeczywista władza spoczywa w rękach Rady Regentów.
– To znaczy?
– Pięciu najpotężniejszych samurajskich przywódców w kraju. Daimyo Takatomi z prowincji
Kioto, daimyo Yukimura z prowincji Osaka, daimyo Kamakura z pro...
– Ale skoro Kamakura już ma władzę – przerwał Jack – po co miałby zaczynać wojnę?
– Rada rządzi krajem tylko w imieniu władcy pod kuratelą Hasegawy Satoshiego.
– Dlaczego „pod kuratelą”?
– Satoshi jest za młody, by rządzić. Jego ojciec, wybrany na przywódcę Japonii po bitwie
o Nakasendō, zmarł zaledwie rok po wojnie. Satoshi miał wtedy sześć lat. Nasz daimyo Takatomi
nie chciał, by Japonia pogrążyła się znowu w chaosie, więc powołał Radę Regentów. Ma ona
kierować krajem, aż Satoshi osiągnie pełnoletniość. Nastąpi to w przyszłym roku, a wtedy Rada się
rozwiąże i Satoshi obejmie samodzielną władzę.
– Dlatego daimyo Kamakura tworzy teraz armię – dodał Yamato. – Chce przejąć rządy, zanim
zrobi to Satoshi.
– A gdyby rzeczywiście doszło do wojny – zaczął Jack, zniżając głos i zerkając w stronę stołu
Kazukiego – czy wszyscy tutaj będą walczyć po stronie daimyo Takatomiego, wspierając
Satoshiego?
– Naturalnie! – zapewniła Akiko, zdumiona, że przyjaciel może w to wątpić.
– Nawet Kazuki?
– Tak. Wszyscy w szkole przysięgali wierność. Jesteśmy uczniami Masamoto-samy.
– Nie pamiętasz, co ci mówiłem o Bractwie Skorpiona?
Dziewczyna westchnęła.
– A pamiętasz, jak fałszywie oskarżyłeś Kazukiego o oszustwo podczas Kręgu Trzech?
Skinął niechętnie głową.
– Kazuki może cię nie lubić, ale nie zawsze jest taki czarny, jak go malujesz. To PRAWDZIWY
samuraj. Jako uczeń Niten Ichi Ryū ma obowiązki wobec Masamoto-samy. Honor nakazuje, by mu
służył. Poza tym pod Nakasendo ród Kazukiego walczył po stronie daimyo Takatomiego.
Jack nadal miał wątpliwości. Spojrzał w oczy rywalowi siedzącemu przy stole naprzeciw. Jedno
wiedział na pewno – nie można mu ufać. Mimo zapewnień Akiko, że Kazuki będzie posłuszny
kodeksowi bushido, Jack pamiętał, co usłyszał pewnej nocy w Butokuden, kiedy Kazuki, idąc
w ślady ojca, zaprzysięgał lojalność sprawie Kamakury.

Po skończonej kolacji młodzi samuraje opuścili Chō-no-ma i udali się na spoczynek do Sali Lwów.
Lato miało się ku końcowi i w nocnym powietrzu wisiał chłód, więc większość uczniów śpieszyła, by
się schronić pod dachem. Jack zauważył, jak kilku zerka w jego stronę. Kiedy go mijali, miał
wrażenie, że o nim rozmawiają. Zastanawiał się, czy go winią za narastające kłopoty.
– Jack! – zagadnął go Takuan. – Myślę, że powinniśmy zwiększyć liczbę lekcji jazdy konnej.
Musisz być dobrym jeźdźcem, gdyby zaczęła się wojna.
– Dzięki – odparł chłopiec, zmuszając się do uśmiechu.
Choć doceniał propozycję kolegi, nie miał ochoty na kolejne zajęcia. Zaczęli ćwiczyć kłus.
Z wielkim trudem przychodziło mu dostosowywanie do rytmu konia. Pod koniec lekcji był tak
obolały, że ledwie mógł chodzić.
– A przy okazji – zapytał swobodnym tonem Takuan – widziałeś może Akiko?
– Poszła na trening ninja – wyjaśnił, nie do końca żartując.
Nowy wciąż wypytywał o dziewczynę. Irytowało to Jacka, choć starał się tego nie okazywać.
– Naprawdę? – Takuan ze zdumienia otworzył usta.
– Nie – odparł Jack ze śmiechem. – O tej porze spotyka się ze swoim kapłanem.
– Więc to tam ciągle znika! – Na twarzy chłopaka odbiło się zaskoczenie. – Nie sądzisz, że to
trochę dziwne? Czemu nie wystarczają jej zwykłe poranne modły?
W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami. Chociaż, gdyby się zastanowić, pora, kiedy dziewczyna
odwiedzała świątynię, rzeczywiście zdawała się nietypowa.
– Cóż, dobrze wiedzieć, że Akiko jest oddaną buddystką – podsumował Takuan wesoło i ruszył
do Shishi-no-ma. – Do zobaczenia jutro o zwykłej porze.
Na dziedzińcu zostało tylko kilka grupek uczniów. Jack wiedział z gorzkiego doświadczenia, że
lepiej nie zostawać tu samotnie. Miał dość kłopotów na jeden dzień.
Zmierzając w stronę Sali Lwów, zauważył na stopniach Butsuden samotną chłopięcą postać.
Podszedł bliżej i przekonał się, że to Yori.
– Wszystko w porządku? – spytał.
Przyjaciel skinął głową, lecz nie patrzył mu w oczy.
– Na pewno? – nalegał Jack. – Prawie się nie odzywałeś przy kolacji.
Yori wzruszył tylko ramionami, skupiając się na modelu origami.
– Nie polegaj za bardzo na swoim ochroniarzu! – zawołał jakiś głos z drugiej strony dziedzińca.
Jack obejrzał się i zobaczył Kazukiego zmierzającego do Sali Lwów z Nobu i Hiroto.
– Słyszałem, że zwiał jak mysz na widok niebezpieczeństwa! – Nobu zarechotał i zaczął
wykrzykiwać. – „Och, pomocy! To nędzny ashigaru!”.
– Powinniśmy mu podziękować, przecież zostawił gaijina na pewną śmierć – zadrwił Hiroto. –
Byłaby makabryczna!
– Wynoście się! – zawołał Jack, widząc, jak przyjaciel ze wstydem zwiesił głowę.
– Sam powinieneś to zrobić – odparł Kazuki, przystając przed wejściem Sali Lwów. – Bo jak nie,
spalą cię na stosie.
– Upieką go z całą resztą – docinał rozbawiony Hiroto. – Kto zamawiał gaijina na kolację?
Cała trójka, zaśmiewając się, weszła do sali.
– Przepraszam, Jack – wymamrotał Yori tak cicho, że chłopak musiał się schylić, by to usłyszeć.
– Za co?
– Wstyd mi, że cię zawiodłem.
Jack spojrzał mu w twarz. Przyjaciel miał łzy w oczach i cały dygotał.
– Nie zawiodłeś mnie. Sprowadziłeś pomoc.
– Ale nie zdołałem cię obronić. – Yori pociągnął nosem i wytarł go rękawem kimona. –
Próbowałem walczyć, ale tamci mnie wyśmiali. Jeden złamał mój kij i uderzył mnie pięścią w twarz.
Jestem żałosną karykaturą wojownika.
– Nie, wcale nie! – zaprotestował Jack. – Gdyby nie twoja szybka reakcja, sensei Kano nigdy by
mnie nie znalazł.
– Nieważne, co mówisz – odparł smutno Yori. Zgiął papier po raz ostatni. W ręku trzymał teraz
mysz. – Na wojnie nie będę miał szans.
Zacisnął w dłoni papierowe zwierzątko, po czym rzucił zmięte resztki na ziemię.
20
Kiaijutsu

– Jaka była twoja prawdziwa twarz, nim urodzili się twoi ojciec i matka? – zapytał sensei
Yamada, nawijając rzadką siwą brodę na kościsty palec.
Stary mnich siedział na zabutonie przed wielkim brązowym posągiem Buddy w Butsuden niczym
sympatyczna ropucha. Uśmiechnął się figlarnie, napawając się wyrazem zaskoczenia na twarzach
uczniów.
– Mokuso – polecił i zapalił pałeczkę kadzidła.
W powietrzu rozszedł się zapach jaśminu i uczniowie pogrążyli się w medytacji. Siedząc w pozycji
lotosu, uspokoili oddech i pozwolili umysłowi rozważać koan nauczyciela.
W Sali Buddy zapadła cisza.
Jack poruszył się niezgrabnie na poduszce, obolały po lekcjach jazdy konnej. Zagadki mistrza zen
nigdy nie wydawały mu się łatwe, lecz ta była najtrudniejsza z dotychczasowych. Chłopak, choć
napawało go to smutkiem, z trudem przypominał sobie rodziców. Z każdym dniem obraz ich twarzy
zacierał się w jego pamięci niczym ślad na piasku omywanym falami przypływu.
Skąd miałby wiedzieć, jak wygląda jego prawdziwe oblicze?
Pozwolił, by myśli popłynęły ku Jess. Kiedy ostatni raz widział siostrzyczkę, skończyła właśnie
pięć lat. Była śliczną dziewczynką, miała popielatoblond loki i podobnie jak brat oczy błękitne
niczym morze. Przypominała raczej kaczeniec niż angielską różę. Jack zastanawiał się, jak Jess
wygląda teraz. Po czterech latach nie jest już taka mała. Jeśli uda mu się wrócić do Anglii,
spędziwszy dwa lata na morzu, czy w ogóle ją pozna? Jess będzie miała wtedy skończone dziesięć
lat, zacznie jedenaście. Duża panna. Mógł sobie jedynie wyobrażać, jak bardzo się zmieniła.
Z drugiej strony sam też nie przypominał dawnego Jacka. Cóż za dziwaczny widok stanowiłby
w Londynie: angielski chłopak w stroju samurajskiego wojownika!
– Mokuso yame! – oznajmił sensei Yamada, kiedy resztka popiołu osypała się z pałeczki
kadzidła.
Z rękami złożonymi na kolanach czekał na odpowiedzi.
Uczniowie siedzieli bez słowa.
– Czy ktoś ma jakiś pomysł? – zapytał nauczyciel. – Kiku-chan?
Pokręciła głową.
– Może Emi-chan?
Córka daimyo skłoniła się przepraszająco.
– A ty, Takuan-kun? Masz doskonałą sposobność, by pierwszy raz wziąć udział w mojej lekcji.
Jack obejrzał się przez ramię na kolegę siedzącego między Emi i Akiko. Wszystkie dziewczęta
w klasie patrzyły wyczekująco. Ten jeden raz Takuan nie czuł się swobodnie, skupiając na sobie
powszechną uwagę.
Po długiej chwili odpowiedział:

Pusta czarka czeka:


Napełniona myślą po brzegi,
Zbyt pełna, by z niej pić.

Rozległy się nieliczne oklaski, wielu uczniów było zdziwionych, że w odpowiedzi na koan chłopak
ułożył haiku.
– Bardzo pomysłowy sposób powiedzenia, że nie wiesz. – Sensei Yamada zarechotał. – Ja jednak
oczekiwałem PRAWDZIWEJ odpowiedzi.
Dziewczęta westchnęły rozczarowane. Jack spojrzał na kolegę współczująco i wzruszył
ramionami. Od rozmowy z Yorim nie czuł się zagrożony. Chociaż irytował się za każdym razem, gdy
Takuan wypytywał o Akiko, naprawdę wiele skorzystał na lekcjach jazdy konnej. W poprzednim
miesiącu nauczył się kłusować, a wkrótce, obiecywał Takuan, mieli przejść do galopu. Inna sprawa,
że nie robiło to najmniejszego wrażenia na nauczycielce kyujutsu, która nadal kazała Jackowi
trenować na drewnianej kukle – ku jego niesłabnącej złości i zawstydzeniu.
– Czy nikt nie ma odpowiedzi? – spytał sensei, rozglądając się wokół z nadzieją.
Gdy odpowiedziała mu cisza, mistrz zen zwrócił się do Yoriego.
– Yori-kun, co powiesz?
– Czy to naprawdę ma znaczenie? – burknął chłopiec opryskliwie.
Sensei Yamada spojrzał zdumiony. Nie spodziewał się tak nieuprzejmej odpowiedzi po swoim
najbardziej obiecującym uczniu. Reszta klasy, podobnie osłupiała, wpatrywała się w Yoriego
z przerażeniem.
– Idziemy na wojnę! Jaki sens rozwiązywać koany albo układać haiku? – ciągnął chłopiec,
szarpiąc z gniewem rękawy kimona. – Nie lepiej nauczyć się walczyć?
Yamada powoli wypuścił powietrze i oparł podbródek na złożonych w piramidkę palcach.
Uczniowie jak na szpilkach czekali na jego odpowiedź.
– Rozumiem twój niepokój, Yori-kun – zaczął, utkwiwszy w chłopca stalowe spojrzenie – ale
zdumiewa mnie, że właśnie ty spośród wszystkich uczniów podważasz sens moich zajęć.
Zawstydzony Yori przełknął ślinę; wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć płaczem.
– Pozwól, że wyjaśnię wielką doniosłość tych lekcji. – Ton mistrza zen był opanowany, lecz
surowy. – Niten Ichi Ryū nie szkoli nieuczonych bandytów. Zgłębiasz drogę wojownika, a to oznacza
opanowanie wszelkich sztuk. Nie jesteś najemnikiem. Nie jesteś tępym ashigaru. Jesteś
samurajem. Więc zachowuj się, jak na niego przystało!
Yori skłonił głowę z zawstydzeniem. Nie buntował się dłużej. Sensei skierował uwagę na resztę
klasy.
– To dotyczy was wszystkich. W narodzie, który czyni zbyt wielką różnicę między uczonymi
i wojownikami, myśleniem będą parać się tchórze, a walką głupcy*!
Mnich wstał i podszedł do dużej misy. Wykute z brązu śpiewające naczynie spoczywało na
ozdobnej poduszce i stojaku z laki. Uderzone, rozbrzmiewało jak niebiański gong – czystym
i bogatym dźwiękiem. Jack słyszał harmonijne tony w czasie święta Ganjitsu rozpoczynającego
nowy rok.
– Potrzebujecie praktycznego pokazu ulotnych sztuk duchowych? – spytał sensei Yamada
i uderzył misę dużym drewnianym młotem.
Zadzwoniła głośno i czysto, echo w nieskończoność odbijało się w Sali Buddy.
– Chyba pora, bym was nauczył kiaijutsu.
Wśród uczniów nagle zawrzało. Jack rozejrzał się, nie rozumiejąc, o co chodzi.
Saburo nachylił się i wyszeptał z podnieceniem:
– To tajemna sztuka sohei!
Sohei, jak Jack wiedział, to byli legendarni mnisi wojownicy ze świątyni Enryakuji. Krążyły
pogłoski, że używając ki, energii duchowej, potrafili pokonać wrogów, nawet nie wyciągając mieczy.
Sohei stali się najpotężniejszą sektą buddyjską w Japonii, aż przed czterdziestoma laty generał
Nobunaga zebrał potężną armię i starł ich z powierzchni ziemi. Sądzono, że żaden mnich nie przeżył
ataku. Jack jednak odkrył, że sensei Yamada był dawniej sohei. Wiedzieli o tym tylko on, Akiko
i Saburo – aż do tej pory.
Kiedy dźwięk śpiewającej misy ścichł zupełnie, umilkła także paplanina uczniów. Sensei Yamada
zdawał się zadowolony, że skupili na nim całą uwagę.
– Czemu służy kiai w walce? – zwrócił się do klasy.
Kilka rąk wystrzeliło w górę; wszyscy chcieli odpowiedzieć.
– Ma wystraszyć przeciwnika – oznajmił Kazuki.
– To okrzyk bitewny, pomagający się skoncentrować i wzmocnić atak – zaproponował Yamato.
– Wrzask dezorientuje wroga – stwierdził Saburo.
Sensei Yamada wskazał Akiko, która czekała cierpliwie na swoją kolej.
– Pomaga przełamać strach.
Nauczyciel pokiwał głową, nakazując pozostałym uczniom opuścić ręce.
– Tak, wszyscy macie rację. Ale to, co opisujecie, to jedynie sam dźwięk, kakegoe. Kiai to coś
głębszego. To wyrażenie walecznego ducha za pomocą głosu.
Uczniowie spojrzeli zaskoczeni.
– Jak to się robi? – spytał Saburo z przejęciem.
Jack uśmiechnął się do siebie. Nigdy wcześniej nie widział przyjaciela tak ożywionego na
zajęciach senseia Yamady.
– Mówiąc najprościej, wysyła się energię wewnętrzną ki w postaci bitewnego krzyku i zderza
z energią przeciwnika. Gdy się opanuje tę umiejętność, kiaijutsu staje się równie zabójczą bronią
jak katana.
Choć nikt nie ośmielił się spierać z nauczycielem, wielu wyglądało na nieprzekonanych, a paru
prychnęło z niedowierzaniem.
– Myślicie, że nie mam racji? – spytał stary mnich z psotnym błyskiem w oku.
Przeszedł na drugi koniec sali, zwrócił się twarzą do śpiewającej misy i wziął głęboki oddech –
jakby się przygotowywał do medytacji. Bez ostrzeżenia krzyknął. Dźwięk był tak potężny
i nieoczekiwany, że paru uczniów wrzasnęło.
Misa na przeciwnym końcu sali zadzwoniła jak uderzona młotem.
Oszołomieni uczniowie zamilkli.
– Sohei posiedli wiedzę o wielu groźnych kiai – wyjaśnił nauczyciel. – Nauczę was tych słów
mocy, lecz wolno ich używać wyłącznie w bitwie. Za pomocą kiai bezpośrednio atakujecie ducha
wroga i jego wolę walki. Krzyk dosłownie zmusza go do poddania.
Jack wiedział z własnego doświadczenia, że sensei Yamada jest zdolny do niewiarygodnych
wyczynów. Właśnie mistrz zen nauczył chłopca potężnego kopnięcia motyla. Lecz to było co innego.
Jackowi, wychowanemu na Zachodzie, kiaijutsu wydawało się niedorzecznością.
– Sensei – odezwał się, unosząc rękę. – Człowiek to coś zupełnie innego niż dzwon. Jakim
sposobem kiai mogłoby obronić przed mieczem?
– Chyba trzeba cię będzie przekonać – odparł Yamada, uśmiechając się wesoło. – Zaatakuj mnie
bokkenem.
Jack z wahaniem podniósł się z miejsca i podszedł do mistrza. Żałował teraz, że wyraził
wątpliwości co do umiejętności nauczyciela. Patrząc w oczy mnicha, widział w nich ducha sohei.
– Ale czy nie mówiłeś, sensei, że kiai można używać tylko w bitwie?
– Owszem, ale nie obawiaj się. Robiłem to wiele razy wcześniej. Nie zabiję cię.
– Szkoda! – mruknął Kazuki półgłosem.
Chłopiec zignorował uwagę, zbyt zdenerwowany tym, co planował nauczyciel.
– Pierwsze kiai, którego was nauczę, to YAH! – tłumaczył sensei Yamada, kiedy Jack wyjmował
drewniany miecz i przygotowywał się do natarcia. – To słowo mocy symbolizuje odgłos i siłę
wypuszczanej strzały. Za jego pomocą przenikacie ducha przeciwnika właśnie jak strzała.
Ruchem głowy zachęcił chłopca do działania.
– Zaatakuj na poważnie.
Jack rzucił się na nauczyciela.
– YAH!
W jednej chwili brał zamach bokkenem. W następnej poleciał do tyłu. Jego natarcie zostało
całkowicie pozbawione siły.
Oszołomiony uczeń wylądował na podłodze świątyni. Czuł się, jakby ktoś go uderzył pięścią
w brzuch. Ciało miał napięte, oddychał z trudem. Przed oczyma stanął mu dzień, kiedy Smocze Oko
zastosował na nim Dim Mak, którym zamierzał przyblokować i zniszczyć jego ki. Dotyk Śmierci
omal go nie zabił.
– Wrażenie ucisku minie – uspokoił go sensei. – Wstrzymałem się od wykorzystania pełnej siły
kiai.
– Robi wrażenie – odezwał się Kazuki. – Czy sensei może to powtórzyć?
– Nie! Ryzyko wewnętrznych uszkodzeń jest zbyt wielkie – wyjaśnił nauczyciel. – Jeden raz
można to pokazać, ale dwa takie ataki mogłyby zabić.
Pomógł Jackowi wstać.
– Teraz chcę, by każdy z was spróbował powtórzyć okrzyk.
Klasę ogarnęło podniecenie zmieszane z niepokojem.
– Nie martwcie się. – Mistrz zen uniósł rękę. – Podczas zajęć będziecie ćwiczyć tylko na
śpiewającej misie.
Od Kazukiego i jego bandy dobiegły jęki rozczarowania.
– Pamiętajcie, to umiejętność do wykorzystania w walce przeciw wrogom. A teraz ustawcie się
w szeregu, żebyście mogli kolejno spróbować.
Uczniowie uformowali równą linię. Pierwszy był Saburo. Sensei ustawił go zaledwie o krok od
misy.
– By wykonać kiai, musisz sobie wyobrazić, że jesteś łukiem. Wciągnij powietrze i ki do hara –
tłumaczył, wskazując obszar tuż poniżej brzucha chłopca. – To odpowiada napięciu łuku. Potem
wypuść powietrze, zaciskając mięśnie brzucha i krzycząc YAH! Powinieneś się czuć, jakbyś
wypuszczał strzałę.
Saburo wrzasnął, ile sił w piersi, aż twarz poczerwieniała mu z wysiłku.
– YAAAAAAAAH!
Misa milczała uparcie.
– Doskonale, Saburo-kun, masz wielki zapał – pochwalił sensei Yamada – musisz jednak
pamiętać, by dźwięk nie wychodził z gardła ściśnięty. Kiai powinno się wydobywać z hara, wtedy
będzie zawierało ki.
Chłopiec pokiwał głową z przejęciem i ruszył na koniec kolejki, by spróbować ponownie.
– Gdy zyskacie wprawę, zdołacie zmusić misę do śpiewu. Z czasem będziecie się odsuwać coraz
dalej, aż w końcu zdołacie pokonać wroga z dowolnej odległości.
Resztę popołudnia wypełniła kakofonia wrzasków i okrzyków bojowych. Kiedy przyszła kolej
Jacka, ryknął najgłośniej, jak potrafił. Podobnie jednak jak pozostali uczniowie nie zdołał sprawić,
by śpiewająca misa choć drgnęła.
Następny na pozycję startową nieśmiało wysunął się Yori.
Jack przyglądał się, gdy przyjaciel nabierał tchu i... pisnął.
Cała klasa ryknęła śmiechem, usłyszawszy żałosny dźwięk, jaki chłopiec z siebie wydobył. Nawet
sensei Yamada uśmiechnął się mimo woli.
Yori nie wiedział, gdzie podziać oczy. Skulony ze wstydu dosłownie się skurczył. Wybiegł z Sali
Buddy niczym przerażona mysz.
21
Ściana z bronią

– Wybierz sobie broń – polecił sensei Kyuzo, wywołując Jacka z szeregu uczniów w Butokuden.
Mistrz taijutsu stał pośrodku dojo, mocno wspierając pięści na biodrach. Niewiele wyższy od
dziecka, zdawał się jeszcze drobniejszy obok potężnych cyprysowych kolumn podpierających
sklepiony dach sali. Jak jednak wiedzieli uczniowie Niten Ichi Ryū, nauczyciela walki wręcz nie
należało lekceważyć. Był złośliwy i niebezpieczny niczym grzechotnik.
Spojrzenie czarnych, podobnych do koralików oczu nauczyciela podążało za Jackiem, kiedy szedł
przez dojo w głąb sali. Chłopiec popatrzył z szacunkiem na kolekcję uzbrojenia. Były tam znajome
bokkeny i katany oraz spory wybór noży tantō. Zauważył także parę nodachi z potężnymi klingami
schowanymi w niezwykle długich saya. Przypomniał mu się Masamoto odpierający ataki takiego
miecza podczas pojedynku na plaży i to, jak opiekun musiał użyć wiosła, by zrekompensować
morderczy zasięg nodachi.
Po lewej stronie wisiało kilka łuków i kołczanów, oparto też liczne kije różnej długości. Na prawo
stał bogaty wybór włóczni zadających okrutną śmierć: niektóre były zakończone prostymi
szpikulcami, by przeszyć ciało wroga, inne miały zaostrzone krawędzie, by kroić i siekać. Kilku
nadano postać wideł, których zęby miały spowodować jak największe obrażenia.
Pomiędzy nimi umieszczono bardziej specjalistyczne rodzaje broni. Jack nie był zaskoczony,
widząc w arsenale japoński wachlarz. Zetknął się z tą pozornie niewinną, lecz morderczą bronią, gdy
kunoichi, kobieta ninja, próbowała go uśmiercić – oprawa tessen była wykonana ze wzmocnionego
metalu. Widział także łańcuchy manriki-gusari, kilka naginat o wygiętych ostrzach, kamy
w kształcie sierpa i wielką, dębową, okutą żelazem pałkę nabitą morderczymi ćwiekami.
– Pośpiesz się! Wojna wybuchnie, zanim się zdecydujesz – burknął sensei Kyuzo zniecierpliwiony.
Zdecydował się na pałkę. Skoro nauczyciel chce broni, to ją dostanie.
Pałka okazała się jednak tak ciężka, że ledwie zdołał ją dźwignąć. Potoczyła się z hukiem na
podłogę, trafiając go w stopę. Uczniowie zachichotali spazmatycznie, kiedy zaczął podskakiwać
obolały.
– Żeby wywijać kanabō, potrzeba prawdziwych mięśni, gaijinie! – prychnął Kyuzo. – Wybierz coś
stosownego do swoich ograniczonych możliwości.
Zirytowany Jack chwycił najbliższy przedmiot. Tantō.
Sensei Kyuzo jak zwykle wybrał go na swego uke, partnera do demonstracji. Chłopiec wiedział
więc, że czeka go maltretowanie i upokorzenia: będzie rzucany, kopany, bity i przygważdżany do
podłogi dojo. Dziś jednak pierwszy raz w czasie zajęć taijutsu mieli użyć broni i Jack obawiał się
konsekwencji.
– Przewidywalny wybór – ocenił sensei – lecz praktyczny, gdy trzeba zademonstrować, jak
rozbroić przeciwnika. Dźgnij mnie w brzuch.
Chłopiec zamrugał zaskoczony.
– Już! – rozkazał Kyuzo.
Jack zamierzył się ostrzem w brzuch nauczyciela. Mistrz taijutsu zrobił unik, po czym jedną
pięścią uderzył chłopca w nadgarstek, a drugą w gardło. Tantō spadł na ziemię, a zaraz po nim
znalazł się tam Jack.
– Pierwsza zasada przy rozbrajaniu to zejść z drogi – tłumaczył sensei, kiedy chłopiec leżał,
próbując złapać oddech. – Nawet jeśli wykonacie technikę źle, unikniecie bezpośredniego
zagrożenia.
Chłopak wstał wolno, rozcierając szyję. Ponieważ nie stracił przytomności, wiedział, że Kyuzo nie
uderzył z pełną siłą. Mimo to zadał cios bez wątpienia silniejszy, niż było to konieczne.
Zauważył, że Akiko skrywa twarz w dłoniach, przerażona sposobem, w jaki sensei traktuje Jacka.
– Wybierz inną broń – polecił nauczyciel, nie dając mu dojść do siebie.
Zdecydował się na bokken. Dysponując drewnianym mieczem, który znał i umiał się szybko
posługiwać, miał szansę odpłacić Kyuzo pięknym za nadobne. Zwrócił się twarzą do nauczyciela.
– Samuraja z mieczem trudniej rozbroić – wyjaśnił sensei. Ruchem głowy kazał Jackowi
atakować. – Podstawowe kwestie to odległość i zgranie w czasie.
Chłopiec błyskawicznie uderzył w głowę Kyuzo.
Mistrz taijutsu jednak wiedział, czego się spodziewać, i tylko dzięki temu uniknął ciosu bez
najmniejszego problemu. Usunął się na prawo, zablokował atak, po czym chwycił Jacka za łokieć
oraz nadgarstek, unieruchamiając mu rękę.
– Druga zasada to zadać ból, w ten sposób odwracając uwagę przeciwnika, a może nawet
wykluczając go z walki – tłumaczył, naciskając coraz mocniej, aż chłopiec jęknął z bólu. – Następnie
możecie użyć miecza i rozsiekać napastnika na pół.
Nacisnął bokken i skręcił go. Wyrwał Jackowi broń z rąk. Uczniowie aż się skrzywili, kiedy sensei
przeciągnął kissaki od krocza po pierś ofiary. Choć nacisk nie był silny, to jednak bolało, i chłopak
bardzo się cieszył, że nie wybrał stalowej katany.
– Jeśli zdołacie przejąć kontrolę nad bronią przeciwnika, to jeszcze lepiej. To zasada trzecia –
ciągnął wykład sensei Kyuzo, ignorując cierpienia Jacka. – Teraz zaatakuj mnie włócznią.
Rozwścieczony chłopak porwał spod ściany zabójczy trójząb i rzucił się na nauczyciela. Mistrz
taijutsu spokojnie uniknął zaostrzonych zębów i kopnął Jacka w golenie. Chwyciwszy broń, nagłym
skrętem wyrwał ją chłopcu z rąk i uderzył go drzewcem w szczękę. Jack drugi raz wylądował na
ziemi.
– Wstawaj! – nakazał Kyuzo bez śladu współczucia. – Daję ci ostatnią szansę, by mnie dopaść.
Chyba że brakuje ci sił.
Chłopiec potrząsnął głową, żeby zebrać myśli, i chwiejąc się, wstał. Widział, jak Akiko zasłania
oczy ręką. Yamato milcząco nakłaniał go do poddania się, póki jeszcze może.
Choć Jack wiedział, że sensei go prowokuje, krew w nim wrzała i nie zdołał się oprzeć pokusie.
Wodząc wzrokiem po ścianie, szukał odpowiedniej broni, którą miał szansę odegrać się na
sadystycznym nauczycielu. Wybrał łańcuch z ciężarkiem na końcu. To jest to.
Kręcąc manriki-gusari nad głową, ruszył w stronę Kyuzo. Z zadowoleniem zauważył, że sensei
natychmiast się cofnął.
– Tego rodzaju broń bardzo trudno wyrwać przeciwnikowi z ręki – wyjaśnił, robiąc kolejny krok
w tył. – Nie da się jej zablokować. Nie da się jej chwycić. Nie można jej łatwo uniknąć.
Jack wyszczerzył zęby. Pierwszy raz miał senseia w szachu. Pokonał go. A teraz zaatakuje...
– Jedyne, co pozostaje, to kukinage! – krzyknął sensei Kyuzo. – Rzut w powietrzu!
Jack machnął łańcuchem ze wszystkich sił. Nauczyciel z wyciągniętymi rękami zawirował pod
łukiem zakreślonym przez broń. Uderzył ucznia w głowę i wykorzystując energię jego ciosu, rzucił
go na ziemię. Chłopak przeleciał w powietrzu i trzeci raz twardo wylądował na podłodze dojo z ręką
unieruchomioną w bolesnym bloku.
– Rzut w powietrzu opiera się na regule sfery: sfera zawsze ma środek – wyjaśnił Kyuzo. Odebrał
Jackowi manriki-gusari, lecz nadal trzymał blok, choć Jack uderzał dłonią w podłogę na znak, że się
poddaje. – W tej sytuacji sile nie można się oprzeć. Trzeba się jej poddać i wyrzucić napastnika
w powietrze.
Jack zastukał głośniej, bo ból w ręce stawał się nie do wytrzymania. Sensei jednak w dalszym
ciągu ignorował jego sygnał.
– Widzieliście więc cztery techniki rozbrajania, które będziecie trenować. Podczas bitwy mogą
wam ocalić życie. Dobierzcie się w pary. Weźcie dowolną broń. A potem ćwiczcie na sobie nawzajem.
W końcu puścił Jacka i porzucił go niczym niechcianą zabawkę.
Chłopiec, rozcierając obolały łokieć, wraz z Akiko i pozostałymi podszedł do ściany z bronią.
– Czemu pozwoliłeś się sprowokować? – spytała dziewczyna, zerkając na niego z troską i ważąc
w ręce włócznię.
– Nigdy mnie nie pytał, czy chcę zostać workiem treningowym na zajęciach taijutsu – mruknął
Jack. – Od początku się na mnie uwziął. Ale przynajmniej wiem, po czyjej będzie stronie, gdy
wybuchnie wojna.
– Jack, nie mów takich rzeczy – skarciła go. – Nie możesz podważać jego wierności wobec
Masamoto-samy. Gdyby sensei Kyuzo to usłyszał, dostałbyś miesiąc kary.
Chłopiec wzruszył ramionami.
– I tak mnie ukarze.
– Ale ciężka – stęknął Saburo, próbując podnieść kanabō. – Bez wątpienia skruszyłaby niejedną
czaszkę.
Yamato kołysał w dłoni łańcuch.
– To był słuszny wybór, Jack, ale skoro chciałeś trzymać senseia Kyuzo na dystans, czemu nie
użyłeś łuku i strzał?
– Świetny pomysł, przed strzałą nigdy by się nie obronił! – sapnął Saburo z okutą metalem pałką
w dłoniach.
– Nie obroniłbym się?! – rzucił wyzywająco mistrz taijutsu, niespodziewanie pojawiwszy się za
chłopcem.
– No... z pewnością to niemożliwe – wyjąkał Saburo, upuszczając kanabō z głośnym hukiem.
– To jedynie kwestia refleksu.
– Ale jak sensei zatrzymałby strzałę?! – wykrzyknął chłopak, zaskoczony lekceważącym tonem
nauczyciela.
– Ręką.
Saburo prychnął niedowierzająco.
Sensei Kyuzo spiorunował Saburo wzrokiem, oburzony jego zuchwałością, potem jednak
spostrzegł, że wokół zebrali się inni uczniowie. Patrzyli wyczekująco, chcąc być świadkami
niezwykłego wyczynu.
Zerwał łuk ze ściany.
– Potrzebny mi ktoś, kto potrafi wypuścić prosto strzałę. Akiko-chan, nakazuję ci wycelować mi
prosto w serce.
Przeszedł na przeciwny koniec Butokuden, nie zważając na protesty dziewczyny.
– Na co czekasz?! – burknął. – Marnujemy cenny czas zajęć.
Choć Kuyzo zgrywał zniecierpliwionego, Jack pomyślał, że tak naprawdę rozkoszuje się
sposobnością, by się popisać swymi umiejętnościami. Sensei uwielbiał udowadniać, że pomimo
niepozornej postury jest silniejszy, szybszy i lepiej wyszkolony od innych.
Akiko nałożyła strzałę na cięciwę i napięła łuk. Ręce lekko jej drżały, kiedy celowała.
Powietrze zastygło z napięcia. Nikt się nie poruszał. Wszyscy czekali na to, co zrobi sensei
Kyuzo.
Dziewczyna zwolniła cięciwę i strzała pomknęła w kierunku nauczyciela.
Mistrz taijutsu nawet nie drgnął.
Pocisk przemknął mu obok ramienia i utkwił w kolumnie za jego plecami.
– Kazałem ci mierzyć do mnie! – krzyknął z gniewem. – Nie ma sensu, żebym próbował
zatrzymać strzałę, która nie stanowi dla mnie zagrożenia.
Akiko nerwowo oblizała wargi i ponownie napięła łuk. Tym razem mierzyła w serce.
Jack wiedział, że nie spudłuje. Zaraz będą świadkami tragedii.
Strzała pomknęła do celu, prosto i pewnie.
W ostatniej chwili sensei Kyuzo chwycił ją prawą ręką.
Uczniowie westchnęli z zaskoczenia.
Nauczyciel chwilę napawał się widokiem oszołomionych min młodych samurajów, potem zbliżył
się i oddał dziewczynie strzałę.
– Jeszcze jakieś pytania?
22
Wyznania miłosne

– Słyszeliście nowinę? – spytał Saburo, pędząc następnego dnia przez dziedziniec.


Jack, Yamato i pozostali szli do Sali Jastrzębia na lekcję haiku. Przystanęli, gdy kolega starał
się złapać oddech.
– Wczoraj w nocy ktoś podłożył ogień pod katolicki kościół obok pałacu cesarskiego!
– Więc wojna się zaczęła – stwierdziła Kiku i jej twarz lekko pobladła.
– Nie, to był pojedynczy atak. Senseiowie sądzą, że zrobił to jakiś wędrowny ronin w drodze do
Edo. Słyszałem, że daimyo Takatomi jest wściekły z tego powodu.
– Ktoś został ranny? – spytał ostrożnie Jack.
Saburo poważnie kiwnął głową.
– Kapłan nie zdołał się wydostać ze środka.
Wszyscy umilkli. Jack miał wrażenie, jakby pętla daimyo Kamakury zacisnęła się mocniej.
Niemal co tydzień dochodziły ich wieści o kolejnym prześladowanym cudzoziemcu lub duchownym,
lecz to był pierwszy atak o podłożu religijnym w samym Kioto.
– A co z roninem? – zaciekawił się Yamato.
– Nikt nie wie. Podobno jednak Drogą Tokaido na północ do Edo zmierzają tłumy samurajów
i ashigaru odpowiadających na wezwanie pod broń.
– Skąd się ich tylu zebrało? – zdziwiła się Kiku. – Armia Kamakury będzie niepowstrzymana.
– Nie zapominaj, że czterech pozostałych regentów z Rady ma własne armie – odparła Akiko,
starając się uspokoić przyjaciółkę. – Razem znacznie przewyższają liczebnie siły Kamakury.
Jack chciał zadać następne pytanie, kiedy zauważył wynurzającego się z Sali Buddy Yoriego.
– Gdzie byłeś?! – zawołał.
Podbiegli do chłopca, który usiadł na stopniach Butsuden. Na kolanach trzymał małą mosiężną
miskę. Spojrzał na nich i się uśmiechnął – wyczerpany, lecz radosny.
Saburo klapnął obok niego.
– Straciłeś wczoraj niesamowitą lekcję taijutsu. Sensei Kyuzo jedną ręką złapał strzałę w locie! –
poinformował, chwytając w powietrzu niewidzialny pocisk.
Yori ze znużeniem uniósł brew w reakcji na entuzjazm przyjaciela.
– Dobrze się czujesz? – spytała Akiko, klękając naprzeciw. – Martwiliśmy się o ciebie, kiedy
wybiegłeś z lekcji senseia Yamady.
– Przepraszałem nauczyciela – wyjaśnił chłopiec cicho.
– Prawie dwa dni? – zdziwiła się Kiku. Wymieniły z Akiko zaniepokojone spojrzenia.
– Sensei Yamada ze mną rozmawiał. Prawdę mówiąc, dość długo. Potem kazał mi wypolerować
brązowego Buddę, żebym się mógł zastanowić nad tym, co powiedział.
– Ale posąg jest olbrzymi! – zawołał Jack, przyglądając się drobnym dłoniom Yoriego, czarnym
od brudu. – To niesprawiedliwe. Tylko wyszedłeś z lekcji.
– Nie, zachowałem się obraźliwie – przypomniał przyjaciel. – Sensei Yamada słusznie mnie
ukarał. Poza tym czuję się lepiej teraz, kiedy mi wyjaśnił różne sprawy.
– Co takiego powiedział? – zainteresował się Yamato.
– Że jako samuraje musimy się poświęcać z równą namiętnością zarówno walce, jak i sztukom
pięknym. Naszym obowiązkiem jest zbudować taki pokój, dla którego warto walczyć.
Uniósł mosiężną miskę i poduszkę z kolan.
– Dał mi też śpiewającą misę do ćwiczeń. W kiaijutsu nie ma znaczenia, jak głośny jest krzyk;
chodzi o to, by odpowiednio skupić ki – wyjaśnił z oczyma błyszczącymi determinacją. – Sensei
powiedział, że nawet najsłabszy powiew wywołuje zmarszczki na największym oceanie.

Sensei Nakamura oddała Jackowi jego haiku. Posępnie potrząsnęła głową, rozrzucając białe
włosy.
– Upierasz się, by wyrażać w wierszu własne opinie – oświadczyła lodowatym tonem. – Gniewne
morze. Piękne kwiecie. Ile razy powtarzałam, byś nie używał słów narzucających odbiorcy twoje
reakcje na moment, który opisujesz? Czytelnik haiku może nie odczuwać tego samego co ty.
– Hai, sensei – odparł, wzdychając ze znużeniem.
Nadal nic nie rozumiał. Sądził, że w poezji chodzi o miłość, uczucia i namiętność. Dlatego autor
dramatów William Szekspir był w Anglii tak popularny. Jack myślał, że jego wzorem należało
napisać „Mam cię porównać do letniego dnia? Jesteś piękniejszy...” lub coś w tym guście.
Tymczasem Japończycy zdawali się całkowicie oderwani od własnych emocji; wyrażanie uczuć było
zakazane nawet w poezji.
Sensei Nakamura podeszła do Yoriego. Z kwaśną miną przestudiowała jego kartkę.
– Udana próba. Masz zadatki... – zaczęła.
Chłopiec uśmiechnął się z nadzieją. Pochwały jednak szybko się skończyły.
– ...ale musisz unikać powtarzania dwa razy tego samego. Zaczynasz od zimnego świtu, a dalej
piszesz o lodowatym powiewie. Niedobrze. Zmarnowałeś słowo, a nie powiedziałeś czytelnikowi nic
nowego. Spróbuj jeszcze raz.
Zawstydzony Yori wziął kartkę i natychmiast zaczął przerabiać wiersz.
Nauczycielka przechodziła od ucznia do ucznia, wytykając im rozmaite błędy i bardzo rzadko
zdobywając się na drobną pochwałę.
– Kazuki-kun, wyrecytuj swoje haiku całej klasie. Chciałabym je pochwalić.
Chłopak wstał z kartką w dłoni i z dumą odczytał na głos:

Oberwij ważce
parę skrzydeł
oto strąk papryki.*

Rozległy się liczne oklaski, lecz sensei ucięła je surowym spojrzeniem.


– Powiedziałam, że chciałabym je pochwalić. Jednak nie mogę, bo nie ma w nim ducha haiku.
Zabiłeś ważkę. By skomponować haiku, trzeba obdarzyć owada życiem; powinieneś napisać:

Dodaj parę skrzydeł


strąkowi papryki
otóż i ważka.*

Salę wypełnił zbiorowy pomruk zrozumienia, kiedy Kazuki siadał na swoim miejscu. Jego
moment chwały raptownie się skończył.
– Miałam nadzieję, że nim nastanie jesień, haiku pisane przez waszą klasę będą na najwyższym
poziomie. – Nauczycielka westchnęła. – Niemniej jednak większość brzmi obecnie znośnie, więc
zaryzykuję zorganizowanie kukai na początku zimy. W ten sposób ci z was, którzy zostali w tyle,
zdążą nadrobić zaległości.
Odpowiedziała jej gromada zdumionych spojrzeń. Sensei zacmokała głośno i otworzyła szerzej
oczy oburzona ich ignorancją.
– Kukai to konkurs haiku. Zaproszę słynnego poetę Saigyo-sana, by mu przewodniczył, więc
postarajcie się przygotować wyłącznie utwory najwyższej jakości!
Gestem dała znać, że lekcja skończona. Uczniowie sprzątnęli kostki tuszu, papier oraz pędzelki
i jeden za drugim wymaszerowali z sali.
– Bardzo podniecające, prawda? – emocjonował się Yori, kiedy wkładali sandały przed salą. – To
znaczy, że wielki Saigyo-san przyjedzie tutaj, do naszej szkoły! To mój ulubiony poeta.
– Chyba też wezmę udział – oznajmił Saburo, zaskakując wszystkich.
– Ty? – Akiko spojrzała z niedowierzaniem. – Nie przewidziano nagród za wiersze o reakcjach
fizjologicznych.
– No to napiszę o miłości!
– Co ty o niej wiesz! – Dziewczyna się roześmiała.
Saburo nagle się zmieszał.
– Tyle samo co wszyscy.
– Akiko! – Takuan dodatkowo przywołał dziewczynę ruchem głowy.
– Chociaż pewnie mniej od niektórych – mruknął półgłosem i ruszył w stronę Chō-no-ma na
obiad.
Jack usłyszał uwagę i spojrzał na gawędzących Akiko i Takuana.
– Chodź, Jack – ponaglił Yamato, pędząc za Saburo. – Inaczej poeta miłosny nie zostawi nam ani
ziarenka ryżu!
Kiedy chłopiec szukał sandałów, podsłuchał, jak Takuan mówi:
– Zamierzałem zgłosić to haiku na konkurs i chciałbym usłyszeć twoje zdanie.
– Jest piękne – pochwaliła Akiko, przeczytawszy tekst z kartki, którą trzymał w dłoni. – Obraz
góry jest niezwykle sugestywny. Czuję, jakbym tam była.
– Możesz zatrzymać wiersz – zaproponował.
Dziewczyna zarumieniła się i skłoniła skromnie.
– Ale to twoje zgłoszenie na kukai.
– Mogę napisać inny – odparł, podając jej haiku. – Pochwała z twoich ust to największy zaszczyt.
– Dziękuję – powiedziała, ukłoniwszy się znowu, i przyjęła prezent.
– Pośpiesz się, Jack! – zawołał niecierpliwie Yamato z przeciwnego krańca dziedzińca.
Chłopiec ruszył za nim do Chō-no-ma, choć zupełnie stracił apetyt.

– Weźmiesz udział w kukai? – spytał Jack, wyglądając przez okno maleńkiej izdebki Yoriego na
gwiazdy lśniące na nocnym niebie.
– Yah! – pisnął chłopiec.
– Myślisz, że też powinienem?
– Yah! – powtórzył Yori.
– Czy ty w ogóle mnie słuchasz?
– Yah!
Przyjaciel stał w rogu pokoju, pokrzykując na śpiewającą misę umieszczoną na stojaku
w przeciwnym kącie. Uparł się, że ją zmusi do wydania dźwięku. Od rozmowy z senseiem Yamadą
był przekonany, że kiaijutsu to jego nieodkryty talent i ta sztuka ocali go w nadchodzącej wojnie.
Dotąd naczynie milczało.
Jack spostrzegł jakieś poruszenie na dziedzińcu. Akiko opuszczała Niten Ichi Ryū tylnym
wyjściem. Z pewnością szła odwiedzić mnicha ze Świątyni Spokojnego Smoka.
– Przepraszam, Jack, co mówiłeś? – sapnął Yori, próbując uspokoić oddech.
– Pytałem, czy weźmiesz udział w kukai.
– Mam nadzieję. Jeśli uda mi się ułożyć utwór godny Saigyo-sana. Będzie oczekiwał czegoś
nadzwyczajnego. A ty?
– Mój udział chyba nie ma większego sensu, prawda? Jestem beznadziejny w poezji. Inaczej niż
Takuan.
Yori spojrzał z ukosa.
– Nie czuję się zazdrosny – upierał się Jack, odwracając się od przyjaciela. – Tylko widziałem,
jak dawał wiersz Akiko.
– Skoro tak rozpaczliwie potrzebujesz haiku, to ci je napiszę – odparł chłopiec, tłumiąc uśmiech.
– Wiesz, że nie o to chodzi – odparł Jack ze złością. – Czy w Japonii podarowanie wiersza nic nie
znaczy? W Anglii uznano by to za przejaw uczucia.
– Nie w wypadku Takuana – zapewnił Yori. – Parę dni temu widziałem, jak układał haiku dla
Emi. Pewnie napisał po jednym dla każdej dziewczyny. Uwielbiają takie szarmanckie gesty. To
jeden z powodów, dlaczego jest lubiany. Jeśli cię to dręczy, czemu sam nie napiszesz wiersza dla
Akiko?
– Wiesz, że nie umiem. Na pewno by się śmiała.
– Nie, wcale nie. Pomogę ci – zaproponował życzliwie Yori, biorąc arkusz ze stosiku.
Jack z ociąganiem przyjął kartkę.
– Ale to nie będzie wiersz miłosny, jasne?
Poczuł, jak policzki zrobiły mu się gorące; miał nadzieję, że przyjaciel nic nie zauważy.
– Nie, oczywiście, że nie – odparł Yori z niewinnym wyrazem twarzy. – Tylko wprawka przed
kukai.
Chociaż Jack zapewniał, że nie czuje się zazdrosny, uświadomił sobie, że darzy Akiko więcej niż
przyjaźnią. Jeśli miał być ze sobą szczery, to właśnie z jej powodu nie mógł się zdecydować na
wyjazd z Japonii.
23
Cios Jesiennego Liścia

– Hajime – rozkazał Masamoto Jackowi i Taro, rozpoczynając kata Dwojga Niebios.


Podeszli do siebie ostrożnie z dwóch stron dojo w Sali Feniksa, aż końce ich katan się zetknęły,
wakizashi trzymali nisko jako osłonę.
Nagle Taro rzucił się naprzód. Nie unosząc miecza, pchnął go wzdłuż katany Jacka, odtrącając
ją. Celował w serce przeciwnika. Doskonale panował nad atakiem. Jack poczuł na piersi jedynie
lekki nacisk kissaki.
– Świetnie, Taro-kun. Bezbłędne natarcie Krzesiwo i Iskra – skomentował nauczyciel. – Twoja
kolej, Jack-kun.
Zachowując kontakt z mieczem kolegi, chłopak uderzył kataną, mierząc w serce Taro. Zanim
jednak koniec jego miecza dosięgnął celu, klinga przeciwnika wbiła mu się w brzuch. Zbyt słabo
odbił ostrze Taro.
– Gdyby to była stalowa broń, katana Taro przeszyłaby cię na wylot – powiedział Masamoto
z poważnym wyrazem pokrytej szramami twarzy. – Jack-kun, MUSISZ wykonywać to natarcie ze
zdecydowaniem. Więcej siły w stopach, ciele i rękach; wykorzystaj je w ataku równocześnie.
– Hai, Masamoto-sama – odparł chłopiec smętnie, klękając w szeregu obok pozostałych uczniów.
Jako jedyny nie opanował technik Krzesiwo i Iskra.
– Przejdziemy do Ciosu Jesiennego Liścia – oznajmił samuraj. – To zdaje się technika
odpowiednia do obecnej pory roku. Atak polega na uderzeniu w miecz trzymany z przodu,
rozbrojeniu przeciwnika i przystąpieniu do natarcia samemu. Obserwujcie uważnie.
Masamoto i sensei Hosokawa wyjęli klingi. Gdy Hosokawa zaatakował, Masamoto zrobił wypad
naprzód, dwa razy szybko uderzył kissaki katanę przeciwnika. Miecz Hosokawy potoczył się na
podłogę.
– Technika zadziała, tylko jeśli w trakcie ataku nie zawahacie się ani na mgnienie oka –
wyjaśnił, nakazując klasie zająć pozycje do walki.
– Trenujcie, aż to opanujecie.

Jack stał samotnie na werandzie Południowego Ogrodu Zen, szczęśliwy, że może odpocząć po
deprymującym treningu w dojo Masamoto. W zamyśleniu patrzył na długi prostokąt białego piasku
zagrabionego w miniaturowe fale. Stanowił centralną część ogrodu ozdobionego wielkimi
granitowymi głazami i starannie przyciętymi krzewami. W odległym rogu, niczym kruchy starzec,
pochylała się prastara sosna o gałęziach tak powykręcanych i powyginanych przez żywioły, że pień
trzeba było podeprzeć drewnianym szczudłem.
Chłopiec odetchnął głęboko, licząc, że spokojne otoczenie poprawi mu nastrój.
Do końca porannego treningu nie opanował Ciosu Jesiennego Liścia. Czemu wciąż mu nie
wychodziło? Z jednym mieczem radził sobie całkiem nieźle. Kiedy jednak trzymał dwa, tracił całą
kontrolę i precyzję. To go złościło, bo miał wrażenie, że po trzech miesiącach trenowania Dwojga
Niebios walczy gorzej, nie zaś lepiej.
Był pewien, że prostota form kryje głęboką tajemnicę. Masamoto musiał ją dopiero wyjawić.
A może całkowicie umknęła chłopcu? Tak czy inaczej się nie podda. Z powodu nadciągającej wojny
i czyhającego na jego życie Smoczego Oka opanowanie tej techniki było dla niego jedyną gwarancją
przetrwania.
Z Sali Feniksa wyszedł Taro, a zobaczywszy na werandzie Jacka, przyłączył się do niego.
– Nie zniechęcaj się brakiem postępów – powiedział. – Powszechnie wiadomo, że Dwoje Niebios
to najtrudniejszy styl walki mieczem w Japonii. Uczenie się go jest jak wspinaczka na górę ze
związanymi nogami i rękami.
– Ale ty go opanowałeś – zauważył Jack. – Na czym polega sekret?
– Kiedyś zapytałem Masamoto-samę o to samo – odparł ze śmiechem. – Odpowiedział: „Nie ma
żadnego sekretu”.
– Nie rozumiem. Musi być.
– Odpowiedziałem zupełnie tak samo. Odparł jedynie: „Nauczyciel to igła, a uczeń nić. Jako
uczeń powinieneś ćwiczyć bez końca”. Podejrzewam, że na tym polega cała tajemnica. Na
nieustannym ciężkim treningu.
Szerokim gestem wskazał otoczenie.
– Dwoje Niebios przypomina ten ogród. Nie mam pojęcia, jak ogrodnik go stworzył. Wydaje się
piękny, doskonały, a zarazem pełen prostoty. Lecz jestem pewien, że aby osiągnąć taki efekt,
potrzeba było mnóstwa czasu, namysłu i umiejętności.
– Więc jak długo trwało, zanim ty się nauczyłeś Dwojga Niebios? – spytał chłopak.
Taro zachichotał na samą myśl.
– Jestem zaledwie początkującym. By opanować tę technikę, potrzeba całego życia.
Jackowi zrzedła mina.
– Ale ja nie mam całego życia. Idzie wojna.
Taro skinął poważnie głową. Mierząc chłopaka spojrzeniem, powiedział:
– Widzę, że jesteś równie zdeterminowany jak ja. Jeśli chcesz więcej ćwiczyć, chętnie z tobą
potrenuję po lekcjach.
– Kiedy możemy zacząć? – spytał Jack, kłaniając się na znak wdzięczności.
– Naprawdę ci zależy. Dziś wieczorem?
Chłopiec przytaknął energicznie.
– Więc do zobaczenia po kolacji – pożegnał się Taro, skłonił się i ruszył w kierunku Shishi-no-ma.
Jack został jeszcze w ogrodzie. Perspektywa sparingów z Taro dodała mu otuchy. Ucząc się od
kolegi, szybciej zrobi postępy. Obejrzał się, usłyszawszy, że odsuwają się drzwi shoji. Z Sali Feniksa
wyszły Sachiko, Mizuki i Akiko.
– Akiko! – zawołał i podbiegł do dziewczyny.
Ukłoniła się na powitanie.
– To była trudna lekcja, prawda? Cios Jesiennego Liścia wydaje się prawie niewykonalny.
– Owszem – przytaknął. – Ale Taro obiecał mi dodatkowy trening Dwojga Niebios dziś
wieczorem. Masz ochotę się przyłączyć?
– Dziękuję, Jack – odparła. – To bardzo miło z twojej strony, ale Takuan obiecał mi pomoc
w pisaniu haiku na konkurs. Może innym razem.
– Rozumiem – powiedział, starając się ukryć rozczarowanie.
– To wspaniale. Do zobaczenia na obiedzie. – Uśmiechnęła się i dodała: – Lepiej już pójdę, bo
Sachiko i Mizuki czekają.
Jack wrócił do ogrodu i usiadł na werandzie z głową podpartą na dłoni. Słyszał w myślach głos
Yoriego, zapewniający, że Takuan pomaga wielu osobom, nie wyłączając samego Jacka. Nie ma
powodu się zamartwiać. Czemu więc czuł się, jakby trafił nagle na dno oceanu?
– Wyglądasz na smutnego, gaijinie – rzucił Kazuki, opierając się nonszalancko o jedną z kolumn
werandy. – Zazdrosny, że ktoś umówił się wcześniej z Akiko?
– Nie! – zaprzeczył chłopiec. – Takuan tylko pomaga jej pisać haiku.
Rywal wyszczerzył zęby, widząc, że trafił w czuły punkt.
– Rozumiem, co Akiko w nim widzi. Przystojny, inteligentny, może nie wojownik, za to doskonały
jeździec. I naturalnie Japończyk. Jesteś pewien, że interesują ją tylko jego wiersze?
– Co chcesz przez to powiedzieć? – Jack zerwał się, sięgając po miecz.
– Chcesz bronić jej honoru. Jakie to szlachetne! – prychnął Kazuki. – Skoro tak ci się śpieszy do
walki, co powiesz na mały trening Dwojga Niebios?
Z czarno-złotych saya wyciągnął katanę i wakizashi. Otrzymał daishō od ojca w nagrodę za
wejście do Kręgu Trzech. Ostrza zalśniły złowrogo.
Jack także nosił swoje stalowe daishō – przywilej przysługujący wszystkim adeptom Dwojga
Niebios. Na zajęciach wolno było nim trenować jedynie indywidualne kata. Ze względów
bezpieczeństwa walki toczono zawsze drewnianymi bokkenami. Jack nie czuł się dość pewnie
z dwoma mieczami, by przyjąć wyzwanie.
– A może tchórz cię obleciał? – drwił Kazuki, widząc jego wahanie. – Widzisz, na tym polega
różnica między tobą i Yamato. Jemu nie brak honoru i odwagi. Nie boi się zaryzykować. Dlatego
on jest samurajem, a ty nie!
Jack zacisnął dłoń na rękojeści, lecz nie odpowiedział.
– Takim jak ty brak kręgosłupa. Nie winię Akiko, że woli prawdziwego samuraja.
Chłopiec mimo woli dał się sprowokować docinkom.
– Odwołaj to! – zawołał, wyciągając miecze.
– Przecież to prawda. Wyraźnie woli Takuana od ciebie.
Jack nie potrafił pohamować się dłużej. Zaatakował, mierząc w głowę przeciwnika.
Kazuki był przygotowany. Zablokował miecz Jacka za pomocą wakizashi i równocześnie pchnął
naprzód kataną. Była to najprostsza technika Dwojga Niebios – zwyczajny „blok i cios” – lecz
poskutkowała.
Jack z trudem uniknął klingi i zostałby przeszyty na wylot, gdyby Kazuki nie zamachnął się
odrobinę za szeroko. Chłopiec cofnął się, nim przeciwnik uderzył ponownie.
– Tylko na tyle cię stać? – warknął rywal.
Wściekły, nie panując nad emocjami, Jack znowu zaatakował. Katany zderzyły się w powietrzu.
Nim chłopiec zdążył zareagować, Kazuki pchnął do przodu i dwukrotnie uderzył klingą w ostrze
Jacka. Katana wypadła chłopakowi z ręki i potoczyła się po drewnianym pomoście. Kazuki
przystawił mu koniec miecza do szyi.
– Kto by pomyślał! – przechwalał się. – Cios Jesiennego Liścia naprawdę działa!
Jack nadal miał wakizashi, lecz w żaden sposób nie mógł się obronić. Jedno pchnięcie Kazukiego
i byłby martwy. Rywal odebrałby swoją „nagrodę” za pokonanie Yamato.
Kazuki zepchnął Jacka z werandy i przyparł do stojącego kamienia.
– Zawsze cię pokonam w walce dwoma mieczami – oświadczył, napawając się paniką w jego
oczach.
– Nie ośmielisz się! – sapnął Jack.
– To kolejna różnica między prawdziwym samurajem a takim gaijinem jak ty. Z całą pewnością
się ośmielę – odparł Kazuki i nacisnął miecz, a na szyi Jacka pojawiła się kropla krwi.
Jack skrzywił się, czując, jak ostra niczym brzytwa klinga przecina mu skórę. Chciał się wycofać,
lecz nie miał jak. Kazuki mściwie wyszczerzył zęby, w jego oczach błysnęło okrucieństwo.
– Oszczędzę cię tym razem – oznajmił, opuszczając miecz.
Jack odetchnął z ulgą, po czym stężał z przerażenia, kiedy stalowa katana Kazukiego błysnęła
mu przed oczami. Ostrze przemknęło mu tuż przed nosem i rozcięło lewy policzek.
– A to dla ciebie, żebyś nie zapomniał, co cię czeka!
Odszedł, pozostawiając Jacka w ogrodzie z krwią spływającą po twarzy i kapiącą czerwonymi
kroplami na czysty biały piasek.
24
Szpieg

– Twoja rana znowu krwawi – zauważył Takuan, kiedy odprowadzali konie do szkolnych stajni
następnego wieczoru. – Widocznie się otwarła podczas ostatniego galopu.
Jack uniósł rękę do policzka naznaczonego czerwoną kreską.
– Będziesz miał niezłą bliznę, kiedy się zagoi – dodał Takuan. – Ale wciąż nie powiedziałeś,
w jaki sposób ją zdobyłeś.
– Na treningu Dwojga Niebios – odparł chłopak, nie chcąc wchodzić w szczegóły.
– Cieszę się, że w nich nie uczestniczę!
– Czemu?
– Akiko też się zraniła w czasie lekcji.
Jack spojrzał, nie rozumiejąc.
– Nie zauważyłeś bandaża na jej ręce?
Pokręcił głową. O ile dobrze pamiętał, w czasie ćwiczeń Dwojga Niebios nikt nie został
poszkodowany. Nie wyznał całej prawdy o swojej bliźnie, lecz czemu także Akiko miałaby kłamać?
I przede wszystkim – w jaki sposób się zraniła?
– Muszę już iść – oznajmił Takuan, oddając Jackowi wodze swojego wierzchowca. – Mógłbyś
zaprowadzić do stajni oba konie? Mam pomóc Akiko w pisaniu wiersza.
– Oczywiście – zgodził się chłopiec, uśmiechając się z wysiłkiem.
– Dzięki. Następnym razem popracujemy nad twoim dosiadem.
Ukłonił się i odszedł w kierunku szkoły.
Zanim Jack rozsiodłał konie i przywiązał w przegrodach, zapadł zmrok. Musi się pośpieszyć. Taro
będzie na niego czekał w Butokuden, by zacząć dodatkowy trening Dwojga Niebios. Jack
zdecydowanie wolał go od jazdy konnej. Pierwsza wspólna sesja okazała się bardzo pomocna i pod
koniec niemal opanował natarcie Krzesiwo i Iskra. Taro był urodzonym nauczycielem, postanowili
więc spotykać się co wieczór i kontynuować ćwiczenia. Tego ranka przy śniadaniu Jack wychwalał
przed Akiko umiejętności Taro, licząc, że dziewczyna się do nich przyłączy – na próżno. Była już
zajęta. Teraz dowiedział się czemu: znów Takuan.
Kiedy wrzucał siano do żłobów, usłyszał, jak tylne drzwi stajni się otwierają.
– I czego się dowiedziałeś? – spytał schrypnięty dziewczęcy głos.
– Ojciec powiedział, że daimyo Kamakura ma już pod komendą prawie pięćdziesiąt tysięcy
żołnierzy.
Rozpoznał głos Kazukiego.
– Pięćdziesiąt tysięcy! – pisnęła dziewczyna z przejęciem.
Jack przekradł się do sąsiedniej, pustej zagrody i wyjrzał przez szparę w deskach. Rywal siedział
obok Moriko, która ze swą bladą twarzą wyglądała w ciemności jak upiór. Podłogę niedawno
zamieciono. Jak we wszystkich japońskich stajniach była nienagannie czysta.
– Więc nasz władca jest gotów do ataku – stwierdziła z podnieceniem. – Skończymy z gaijinem!
Zabijmy go jak szczura!
– Jeszcze nie.
Dziewczyna wyglądała na rozczarowaną.
– Nie martw się. Przyjdzie na niego czas. Ozdobiłem go blizną, by nie zapomniał, co go czeka.
Uśmiechnął się drwiąco, przesuwając palcem po lewym policzku.
Oczy Moriko rozbłysły sadystyczną radością.
– Z pewnością wygląda jeszcze szkaradniej!
Jack poczuł, jak rana zapulsowała, słysząc kpiny na swój temat. „Moriko ma tupet, nazywając
mnie szkaradnym – pomyślał. – Ze swoimi czarnymi zębami!”.
– Kiedy daimyo Kamakura uderzy? Kiedy Bractwo Skorpiona będzie mogło zacząć działać?
– Cierpliwości, droga Moriko – odparł Kazuki, kładąc jej rękę na kolanie. – Nasz władca czeka,
aż więcej samurajów przejdzie na jego stronę. Ojciec mówił, że niedawno dołączył do szeregów
daimyo Satake z prowincji Dewa. Lecz Kamakura chce, by wszyscy północni władcy ślubowali mu
wierność.
– Po co? Ma już dość samurajów, żeby wygnać wszystkich gaijinów z kraju.
– Ale nie dość, by przejąć władzę nad Japonią.
– Więc pogłoski są prawdziwe? – szepnęła.
Kazuki skinął głową.
– Skąd wiesz?
– Ojciec jest jednym z najbardziej zaufanych samurajów daimyo Kamakury. – Nachylił się
i konspiracyjnie zniżył głos. – Poprosił, bym wypełnił specjalną misję. Z rozkazu samego Kamakury.
Moriko westchnęła.
– Co masz zrobić?
– Przebiegły jastrząb chowa szpony – odparł.
– Nie rozumiem – powiedziała, marszcząc czoło.
– To znaczy, że wielki wojownik nie odsłania swoich mocnych punktów, póki nie nadejdzie
właściwa pora. Lecz daimyo Kamakura nagrodzi mnie kiedyś za moje usługi.
– Czym?
– Własnym zamkiem!
Moriko ledwie mogła opanować podniecenie.
– Zostaniesz daimyo! – odparła przymilnie.
Jack usłyszał dość. To, co Akiko opowiadała o wierności rodu Oda wobec daimyo Takatomiego,
nie było już prawdą. Musi powiadomić Masamoto.
Wymknął się niezauważenie ze stajni i pobiegł do szkoły.
Mijając dziedziniec, zobaczył, jak opiekun wchodzi do Butsuden z senseiem Yamadą. Wbiegł do
sali, przeskakując po dwa stopnie, i zobaczył ich pogrążonych w rozmowie przed wielkim brązowym
Buddą. Pchnął drzwi i rzucił się w ich stronę.
– Podsłuchałem Kazukiego... rozmawiał w stajniach...! – wyrzucił, gwałtownie łapiąc oddech. –
Jego ojciec stoi po stronie daimyo Kamakury...
– Wiemy – przerwał Masamoto, unosząc rękę.
Chłopiec umilkł oniemiały.
Przez chwilę dwaj samuraje patrzyli na siebie poważnie, po czym odezwał się sensei Yamada:
– Chyba nie mamy wyboru – musimy mu powiedzieć.
Masamoto zwrócił się do Jacka.
– Zamierzamy ci powierzyć niezwykle drażliwą tajemnicę. Rozumiesz?
Chłopiec ukłonił się na potwierdzenie.
– Oda-san jest w rzeczywistości naszym sprzymierzeńcem. Informuje nas na bieżąco o planach
daimyo Kamakury – wyjaśnił.
– Ojciec Kazukiego to szpieg?
Masamoto skinął głową.
– By Kamakura niczego nie podejrzewał, cała rodzina Oda-sana, włączając Kazuki-kuna,
przysięgła daimyo wierność. Nawet oni nie wiedzą.
Jack uświadomił sobie, że rywal całkowicie dał się zwieść. Było to niebezpieczne.
– Nie martw się o Kazuki-kuna – dodał samuraj, dostrzegając niepokój na twarzy chłopca. – Oda-
san powie synowi prawdę, kiedy przyjdzie pora. Do tego czasu jednak nie wolno ci się zdradzić
przed nikim. Gdyby daimyo Kamakura się dowiedział, Oda-san wraz z całą rodziną zostaliby
natychmiast zamordowani.
– Obiecuję, że będę milczał – zapewnił Jack, uświadamiając sobie powagę sytuacji. – Ale skoro
wiecie, że daimyo Kamakura zamierza przejąć władzę, czemu Rada nie powstrzyma go teraz?
– To nie takie proste – odparł Masamoto. – Choć wiemy, że nadciągający konflikt nie dotyczy
tylko religii, daimyo Kamakura oficjalnie zamierza jedynie wygnać chrześcijan i cudzoziemców.
Jako ważny członek Rady przekonuje, że działa w interesie Satoshiego. Broni Japonii przed
domniemanym zagrożeniem ze strony gaijinów i robi to w imieniu cesarza.
– Ale morduje niewinnych ludzi. Czy to niewystarczający powód? – spytał błagalnie chłopiec.
Masamoto pokręcił ze smutkiem głową.
– Niestety, nie. – Westchnął. – Daimyo Kamakura jest przebiegły jak lis. Nikt nie może przeciw
niemu wystąpić, póki on nie zaatakuje innego daimyo. W przeciwnym razie Rada zostałaby uznana
za agresora. Jeśli rozpoczniemy konflikt, to my staniemy się wrogami cesarza.
– Więc wojna jest nieunikniona – stwierdził chłopiec.
– Niekoniecznie. Zależy, czy Kamakura otrzyma potrzebne poparcie. Choć ma liczną armię,
nadal nie stanowi ona zagrożenia dla połączonych sił Rady.
Mimo zapewnień Masamoto Jack pozostał nieprzekonany.
Jedno było pewne: zbliżająca się wojna nie ułatwi mu poszukiwań ruttera. W takiej sytuacji
dziennik z pewnością nie będzie najważniejszą rzeczą dla Masamoto, którego śledztwo wciąż nie
przyniosło rezultatów. Na to jednak Jack niewiele mógł poradzić. Musiał wierzyć, że ruttera nie
udało się jeszcze odszyfrować. Na razie najważniejsze było opanowanie Dwojga Niebios. Musiał być
przygotowany na przyszłość – nieważne jak bardzo niepewną.
25
Ostatni stojący samuraj

Jack siedział na drewnianym koniu wśród gnijących brązowych liści.


Jesień dobiegła końca i drzewa wzdłuż toru yabusame przy świątyni Kamigamo były prawie
nagie. Groźba wojny, dawniej wyraźna i przerażająca, przybladła i majaczyła na horyzoncie niczym
odległa burza. Choć wciąż nadchodziły wieści o prześladowaniach cudzoziemców i ciągnących na
północ roninach, daimyo Kamakura nie zaatakował żadnego władcy i konflikt się nie zaostrzył.
Wielu uczniów uznało, że niebezpieczeństwo minęło. Jack wiedział, że w wypadku kogoś równie
przebiegłego jak Kamakura taka łatwowierność jest ryzykowna. Nawet on jednak zaczynał
nabierać nadziei, że kampania daimyo straciła impet i samurajski władca nie otrzymał potrzebnego
poparcia.
– In-yo, in-yo – powtarzał bez przekonania, wykonując sekwencję ruchów: wyciągnąć strzałę,
nałożyć na cięciwę, strzelić do drewnianego celu.
Potrafiłby to teraz zrobić z zamkniętymi oczami. Znał dokładną wysokość tarczy. Potrafił trafić
z dowolnej odległości i pod dowolnym kątem. Wiedział dokładnie, ile czasu zajmie nałożenie strzały
na cięciwę, wypuszczenie jej i przygotowanie się do kolejnego strzału. Wiedział, że zakończone
drewnianą kulką jindou opadają lekko podczas lotu. Nadal jednak nie miał pojęcia, czy zdołałby
oddać celny strzał z galopującego konia.
Patrzył z zazdrością, jak pozostali uczniowie pędzą z łoskotem torem yabusame na swoich
rumakach. Minęła go Emi, trafiając pierwsze dwa razy, lecz chybiając za trzecim. Mimo miesięcy
treningu nikt poza Takuanem nie zaliczył wszystkich celów w czasie jednego przejazdu. Niekiedy
jakiś uczeń spadał w błoto, lecz sensei Yosa nikomu innemu nie kazała trenować wyłącznie na
drewnianym koniu – tylko Jackowi.
– Takuan powiedział, że twoje umiejętności jeździeckie znacznie się poprawiły w ostatnim
miesiącu – powiedziała nauczycielka, która znienacka podeszła z tyłu.
– Naprawdę? – zapytał radośnie, czując nikłą nadzieję, że może jego trening wreszcie się zmieni.
Pochwała trochę go zdziwiła, biorąc pod uwagę, że Takuan spędzał więcej czasu na podziwianiu
gracji Akiko na torze, niż obserwowaniu umiejętności jeździeckich kolegi.
– Mówi, że jesteś gotowy, by się nauczyć jazdy bez używania wodzy – dodała sensei, czule
klepiąc po głowie drewnianą kukłę. – Jeśli będziesz nadal robił postępy, przed wiosennym
turniejem yabusame posadzimy cię na prawdziwego konia. A teraz chodź na tor, chcę coś ogłosić.
Jack westchnął na myśl, że czekają go jeszcze trzy miesiące upokorzeń. Zsiadł i kopnął
niewrażliwy drewniany zad, po czym powlókł się za nauczycielką.
– Jak twój wspaniały rumak? – spytał go Saburo, kiedy klękał między nim i Yamato. – Nadal je
trociny?
– Bardzo śmieszne.
– Kiedy zaczniesz jeździć z nami na prawdziwym koniu? – chciał wiedzieć Yamato.
– Dopiero na wiosnę!
– Ale to całe wieki! – wykrzyknął przyjaciel.
Jack przytaknął ponuro. Przynajmniej ktoś traktuje go poważnie.
– Po tak długim czasie będziesz miał pełno drzazg w siedzeniu! – zażartował Yamato,
uśmiechając się szeroko.
Dostrzegając zabawną stronę sytuacji, Jack roześmiał się także. Sensei Yosa uniosła rękę, każąc
im się uciszyć, i cała trójka stłumiła chichoty.
– Jestem bardzo zadowolona z waszych postępów. W związku z tym zaproponowałam kyosha
przeciw dwóm miejscowym szkołom samurajskim, Yagyu Ryū i Yoshioka Ryū. Zawody strzeleckie
odbędą się, gdy na drzewach sakury zakwitną pierwsze pąki. Do tego czasu ocenię wasze
umiejętności i wybiorę trzy osoby, które będą walczyły o honor Niten Ichi Ryū.
Opuszczając świątynię Kamigamo i wracając do szkoły, uczniowie paplali z podnieceniem.
– Ciekawe, kto zostanie wybrany – zastanawiała się Kiku.
– Takuan – odparła Akiko. – Jest najlepszym łucznikiem i jeźdźcem.
– Miło, że tak mówisz, ale w szkole jest wielu innych doskonałych jeźdźców – zaprotestował
Takuan, uśmiechając się do niej ciepło. – Ja bym wybrał ciebie.
Saburo spojrzał na Jacka i wywrócił oczami. Chłopiec próbował zignorować rozmowę, lecz mimo
woli zauważył, że Akiko zarumieniła się w odpowiedzi na komplement. Uświadomił sobie, że Kazuki
miał rację. Akiko wyraźnie żywiła sympatię do Takuana.
– Myślę, że ty też masz szansę, Jack, z twoją długą praktyką w strzelaniu do celu – dodał
Takuan przez ramię.
– Nie sądzę. Chyba że w zawodach jeźdźców na drewnianych koniach – odparł, starając się ukryć
urazę. – Sensei Yosa mówi, że z ćwiczeniem yabusame na prawdziwym wierzchowcu muszę poczekać
do wiosny.
– Masz szczęście – odparł Takuan. – W mojej dawnej szkole pewnemu uczniowi kazano trenować
na drewnianym wierzchowcu trzy lata, nim pozwolono mu dosiąść żywego!
Jack z łatwością w to uwierzył. Sądząc po doświadczeniach z senseiem Kyuzo, w Japonii nie
brakowało okrutnych nauczycieli.
– Nie martw się – pocieszał go drepczący obok Yori. – Kiedy wsiądziesz na prawdziwego konia,
będziesz miał tak świetną technikę, że na pewno wybiorą cię do zawodów.
– Nie cieszyłbym się za bardzo na kyosha – przerwał z tyłu Kazuki.
– Z jakiego powodu? – spytał Yori.
– Do tego czasu wybuchnie wojna.
Yori wyglądał na przerażonego.
– Ale... ale już prawie zima i nic się nie stało. Z pewnością groźba minęła.
Kazuki pokręcił głową.
– Zebranie armii wymaga czasu. Ojciec mówi, że to tylko cisza przed burzą.
– Po co sensei Yosa planowałaby na wiosnę międzyszkolne zawody, a sensei Nakamura kukai,
skoro wojna miałaby wybuchnąć? – spytał Yori z nutą desperacji w głosie.
– Zawody podtrzymują morale i odrywają myśli od zbliżającego się konfliktu. – Posłał ostre
spojrzenie Jackowi. – Ładna blizna – rzucił i się oddalił.
***

Nóż pomknął ku brzuchowi Jacka. Chłopiec zgrabnie zrobił unik, wymijając zewnętrzną gardę
Kazukiego, uderzył przeciwnika w nadgarstek i rozbroił. Nim jednak zdążył nacieszyć się
zwycięstwem, ku jego głowie poleciał bokken.
Wymknął się zręcznie spod łuku zakreślanego przez miecz, zwrócił ku drugiemu napastnikowi,
Goro, i chwycił go za rękę. Stosując obezwładniający chwyt, rozbroił chłopaka z miecza i ciął z dołu
przez tułów.
Ostrzeżony krzykiem z tyłu, obrócił się i zobaczył włócznię zmierzającą ku swojej piersi. Z trudem
uniknął ostrego szpica, kopnął trzeciego atakującego, Nobu, w golenie i chwycił drzewce. Szybki
skręt i dźgnął tępym końcem włóczni w twarz przeciwnika.
Odwrócił się ku ostatniemu z atakujących. Nie miał najmniejszej szansy wykonać rzutu
w powietrzu, gdy Hiroto cisnął manriki-gusari i łańcuch owinął mu się wokół ciała. Chwilę później
Hiroto szarpnął i Jack runął na ziemię.
– A tak dobrze ci szło! – skomentował ironicznie sensei Kyuzo. – Niezaliczone!
Jack otrząsnął z siebie łańcuch, wstał i skłonił się czterem napastnikom. Choć nie miał
połamanych kości, czuł, że bolesny siniec tworzy się na plecach w miejscu, gdzie został trafiony
obciążonym końcem łańcucha. Skończył ćwiczenie z rozbrajania przeciwników jako ostatni. Odniósł
manriki-gusari na ścianę z bronią i przyłączył się do pozostałych uczniów klęczących w szeregu. Cały
ranek trwały sprawdziany taijutsu oceniające ich zręczność, technikę walki, sprawność
w wykonywaniu chwytów, skuteczność w rozbijaniu przedmiotów i metody rozbrajania – wszystko
w ramach przygotowań na wypadek wojny.
– Niektórzy z was okazali wybitne zdolności w taijutsu – oznajmił sensei Kyuzo, zerkając
w kierunku Kazukiego. – Paru, mówiąc oględnie, mnie rozczarowało.
Jack poczuł na sobie spojrzenie koralikowych oczu nauczyciela.
– Uważam jednak, że wszyscy jesteście gotowi przejść końcowy test umiejętności w walce wręcz,
jakim jest Ostatni Stojący Samuraj.
Jego surowa twarz skrzywiła się w szatańskim uśmiechu.
– Wszyscy wstać.
Wśród uczniów rozległ się niespokojny pomruk. Sensei Kyuzo się uśmiechał. To nie wróżyło
dobrze.
26
Zanshin

Zapanował kompletny chaos. Dojo zmieniło się w pole bitwy. Walki wybuchały w różnych
punktach Butokuden. Uczniowie rzucali się na najbliżej stojących sąsiadów: każdy był teraz
potencjalnym wrogiem.
Sensei Kyuzo zarządził prosty, lecz brutalny test: walka każdego z każdym. Za pokonanego
uznawano tego, kto upadł lub został rzucony na ziemię. Jedyna zasada: żadnej broni.
Jack przykucnął, dostrzegł, że ktoś wymierzył mu sierpowy. Odpowiedział uderzeniem łokciem
w żołądek, pozbawiając przeciwnika oddechu. Potem sięgnął w górę, chwycił go za ramię i wykonał
seoinage. Rzut przez ramię posłał atakującego na ziemię.
Napastnik krzyknął dziewczęcym głosem, kiedy powietrze uszło mu z płuc.
– Wybacz – mruknął, uświadamiając sobie, że właśnie sprowadził do parteru Cho, najlepszą
przyjaciółkę Emi. Ale przed momentem sama próbowała ściąć mu głowę.
Po drugiej stronie dojo zobaczył Akiko, bez wysiłku rozprawiającą się z każdym, kto jej rzucił
wyzwanie. Zawirowała w powietrzu, wykonując kopnięcie do tyłu z obrotu, i Renzo, jeden
z najtwardszych uczniów w klasie, poszybował w kierunku kolumny. Nagle Jack wyczuł kogoś za
plecami. Obrócił się i zobaczył Yoriego. Przyjaciel wydawał się przerażony.
– Nie martw się – uspokoił go. – Nie będę z tobą walczył.
– Proszę, pokonaj mnie – błagał Yori, zerkając lękliwie na Kazukiego i jego bandę. –
Przynajmniej nie zrobisz mi krzywdy.
Cała czwórka brutalnie rozprawiała się z innymi uczniami, dokonując istnych spustoszeń. Nobu
chwytał przeciwnika, wykorzystując swoją tuszę, a potem Kazuki i Hiroto rzucali nim o podłogę,
podczas gdy Goro zabezpieczał tyły.
Jack zrozumiał. Chwycił przyjaciela w pasie i przerzutem przez biodro o-goshi delikatnie posłał
go na ziemię.
– Dzięki – szepnął Yori, udając, że nie może złapać tchu, żeby sensei Kyuzo nie nabrał podejrzeń,
iż celowo uniknął walki.
Jack mrugnął i przygotował się na następny atak. U jego boku Yamato toczył pojedynek z Kai,
drugą przyjaciółką Emi. Gdy tylko dziewczyna zauważyła Jacka, zostawiła poprzedniego
przeciwnika i rzuciła się na niego.
Zaczęła od błyskawicznej kombinacji kopnięć: do przodu, potem po łuku, do tyłu i na koniec
brutalny boczny cios stopą w żebra. Jack wycofał się szybko przed gradem uderzeń. Kiedy Kai
zaatakowała kopnięciem z obrotu, wymierzonym w jego głowę, przypadł nisko do ziemi. Wirując
w przeciwnym kierunku, podciął ją i dziewczyna z hukiem wylądowała na podłodze.
– Naprawdę się na ciebie zawzięła! – rzucił Yamato, który z otwartymi ustami obserwował
gwałtowne natarcie. – Czym jej tak podpadłeś?
– Nie wiem – wysapał Jack. – Ale musimy się trzymać razem. Inaczej zwycięży gang Kazukiego.
Po przeciwnej stronie dojo Kazuki, Hiroto i Goro parli w stronę Akiko. Właśnie się rozprawili
z Saburo i Kiku. Wymijając innych uczniów, Jack i Yamato rzucili się w kierunku dziewczyny, chcąc
wyrównać szanse. Kiedy się zbliżali, Jack zobaczył, jak Nobu naciera na Takuana. Grubas zauważył,
że nowy nie czuje się pewnie w walce wręcz, i zamierzał go chwycić od tyłu. Jack uważał, że ma dług
wdzięczności za lekcje jazdy konnej.
– Uważaj! – krzyknął. Wymijając kolegę, podbiegł i trafił Nobu w brzuch kopnięciem do przodu.
Przeciwnik zatoczył się, lecz nie przewrócił.
– Dzięki – mruknął Takuan. Stali niepewni, czy nie powinni się na siebie rzucić.
Nie zdążyli rozstrzygnąć tej kwestii. Jack, skupiony na ratowaniu Takuana, został
niespodziewanie zaatakowany z tyłu.
Cios w nerki omal nie zakończył pojedynku, lecz jakimś cudem chłopak zdołał się utrzymać na
nogach. Obrócił się chwiejnie, zasłaniając się ręką, lecz błyskawiczne kopnięcie przełamało obronę
i trafiło go prosto w twarz. Półprzytomny runął na plecy. Ktokolwiek go zaatakował, nie hamował
się zupełnie.
– Za to, że mnie wykorzystałeś, by się dostać do zamku ojca! – krzyknęła Emi.
– Przecież... przeprosiłem – wyjąkał.
Siedział oszołomiony, zawstydzony wspomnieniem o ostatniej próbie ukrycia ruttera, które
wróciło, by go dręczyć. Nic dziwnego, że Cho i Kai tak bardzo chciały z nim walczyć. Córka daimyo
nadal żywiła urazę, choć przecież incydent wydarzył się ponad rok wcześniej.
– A ja myślałam, że mnie lubisz – szepnęła ze złością.
Zauważyła Takuana i posłała mu nieśmiały uśmiech. Oczarowany kolega nie zauważył Hiroto,
póki nie było za późno. Napastnik kopnął go w brzuch, aż Takuan zgiął się wpół. Cios
przedramieniem w kark posłał go w objęcia Jacka.
Emi nie posiadała się z oburzenia.
– Zostaw Takuana w spokoju! – krzyknęła i nasadą dłoni uderzyła Hiroto w pierś.
Zaskoczony nagłym atakiem, był całkowicie nieprzygotowany na tomoenage, rzut poświęcenia.
Emi chwyciła go za przód gi i przetoczyła się w tył. Jack i Takuan mogli jedynie patrzyć, gdy Hiroto
poszybował w powietrzu i z hukiem wylądował na podłodze dojo.
Jack skrzywił się ze współczucia. Emi nie oparła stopy o brzuch Hiroto, lecz znacznie, znacznie
niżej. Zwinął się na podłodze z dłońmi wsuniętymi między nogi, pochlipując piskliwym głosem.
Jack zrozumiał, jakie miał szczęście, że w jego wypadku skończyło się na kopnięciu w twarz.
Emi skoczyła na nogi i posłała Takuanowi kolejne czułe spojrzenie. Chwilę później Nobu rzucił
się na nią i powalił na podłogę.
Jack, sam już pokonany, rozejrzał się po sali, by sprawdzić, kto jeszcze trzyma się na nogach.
Akiko właśnie podcięła Goro i wykończyła go uderzeniem pięści-młota w żołądek. Nobu rozglądał
się za następną ofiarą. Poza nimi przetrwali jeszcze tylko Yamato i Kazuki walczący pośrodku dojo.
Yamato bronił się dzielnie, lecz przez ostatnie dwa lata Kazuki odbył tyle dodatkowych
treningów taijutsu z senseiem Kyuzo, że nikt w klasie nie mógł się z nim równać. Jack jedynie
patrzył, jak rywal cios za ciosem niszczy obronę przyjaciela. Trafiony potężnym kopnięciem
z obrotu w udo, Yamato przyklęknął na jedno kolano. Kazuki dodał miażdżący cios łokciem
w głowę. Jedynie blok w ostatniej chwili uratował Yamato przed złamaniem szczęki, lecz siła
uderzenia sprawiła, że zrobił kilka chwiejnych kroków przez dojo i runął na ziemię.
Nobu, mocno spocony z wysiłku, okrążał teraz Akiko. Czujnie trzymał się z dala, niekiedy
markując atak, by odwrócić uwagę dziewczyny, gdy tymczasem Kazuki skradał się do niej
ukradkiem z drugiej strony.
Jack podobnie jak inni uczniowie wstrzymał oddech, czekając na wynik pojedynku. Wiedział, że
Nobu nie jest najlepszym zapaśnikiem. Tylko potężna postura uchroniła go do tej pory przed
przewróceniem. W ostatnich miesiącach nabrał także odporności i potrafił przyjąć ciosy, które
dawniej posłałyby go na deski.
Mimo trudów walki i groźby ze strony Nobu Akiko wyglądała na spokojną i opanowaną.
Prawdziwe niebezpieczeństwo stanowił dla niej Kazuki.
Jack nie lubił Japończyka za nieustanne gnębienie, nie mógł jednak zaprzeczyć, że Kazuki jest
zdolnym i inteligentnym wojownikiem. Jego wrodzony talent do Dwojga Niebios w równym stopniu
imponował Jackowi co go drażnił. Kazuki posiadał do tego spory talent łuczniczy i jeździecki.
Dobrze radził sobie z bō, był śmiertelnie groźny w walce wręcz i dowiódł swojej wartości, wchodząc
do Kręgu Trzech. Zapowiadał się na doskonałego samuraja.
Kazuki nieznacznie skinął głową Nobu i w tej samej chwili zaatakowali Akiko. Pierwszy celował
w głowę, drugi w brzuch.
Dziewczyna stała niewzruszenie w miejscu. Nagle wystrzeliła w górę, unikając kopnięcia
Kazukiego i ciosu z obrotu Nobu. Wisząc w powietrzu, jednocześnie kopnęła obiema stopami,
trafiając w zdumione twarze Kazukiego i Nobu. Całkowicie zaskoczeni sprawnie wykonaną
techniką, zatoczyli się w tył, a potem siedli na ziemi.
Akiko lekko wylądowała w pozycji obronnej i objęła wzrokiem scenę. Stała samotnie w dojo
usianym leżącymi i jęczącymi kolegami. Obserwatorzy ostatniego starcia przywitali jej zwycięstwo
milczeniem.
– Kto ją nauczył tego ataku? – szepnął Takuan do Jacka z wyrazem niedowierzania na twarzy.
– Nie mam pojęcia – odparł chłopiec i wzruszył ramionami. „Jedno jest pewne: nikt z naszej
szkoły” – pomyślał.
Sensei Kyuzo ruszył w stronę Akiko. Widząc nauczyciela, ukłoniła się z szacunkiem. Kyuzo nie
zatrzymując się, chwycił ją mocno za ubranie na piersi i przerzucił przez biodro. Zaskoczona
wylądowała na podłodze obok Jacka. Uczniowie spojrzeli wstrząśnięci na mistrza taijutsu, osłupiali
po niesprawiedliwym ataku.
– To ćwiczenie miało nie tylko sprawdzić wasze umiejętności w taijutsu – wyjaśnił Kyuzo,
przybierając znowu surowy i bezlitosny wyraz twarzy. – Miało pokazać, jak się zachowacie pod
presją, w bitwie. Sprawdzało także zanshin, świadomość otoczenia i pozycji wroga. Jeśli chcecie
przeżyć wojnę, musicie stosować te umiejętności w każdej chwili.
– Ale Akiko zwyciężyła! – wykrzyknął Jack rozwścieczony mściwością senseia. – To ona...
– Nie – uciął nauczyciel z gniewnym spojrzeniem. – Nie była Ostatnim Stojącym Samurajem. Ja
nim jestem.
27
Kukai

Dziedziniec Niten Ichi Ryū okrył śnieżny dywan; białą powierzchnię pokrywały ślady stóp
prowadzące z Shishi-no-ma do Chō-no-ma i dalej do Sali Jastrzębia. Wielopoziomowe dachy
budynków ginęły pod czapami białego puchu, z okapów zwisały lśniące lodowe sople. Nawet
prastara sosna w Południowym Ogrodzie Zen zmieniła kształt. Gałęzie obwisły, podobne do
kaskady miniaturowych zamarzniętych wodospadów.
We wnętrzu Taka-no-ma uczniowie dygotali mimo grubych zimowych kimon, a ich oddechy
niczym mgła unosiły się w lodowatym powietrzu. Sensei Nakamura siedziała ze swoim gościem,
słynnym poetą Saigyo, na polerowanym drewnianym podwyższeniu naprzeciw wejścia. Saigyo był
drobnym, nierzucającym się w oczy człowieczkiem o sennych oczach i wielkich, zaokrąglonych
uszach. Nosił zwyczajny kapelusz, podobny do odwróconej miski, obok siebie położył zniszczoną
bambusową laskę. Bez pośpiechu oglądał obraz pikującego jastrzębia na suficie, grzejąc dłonie nad
glinianym hibachi. Uczniowie zerkali z zazdrością na niewielki piecyk na węgiel drzewny, który
sensei Nakamura zastrzegła do użytku znakomitego gościa.

Płonące węgle
stopiły lodowe sople –
Ach! Mam jednak dłonie!

Pogodny uśmiech rozlał się po twarzy poety, zadowolonego z własnej kompozycji; głos miał tak
cichy i delikatny, że zdawało się, jakby haiku frunęło w powietrzu.
Sensei Nakamura pierwsza zaklaskała uprzejmie. Szybko przyłączyli się do niej pozostali. Aplauz
był entuzjastyczny, głównie dlatego, że pozwalał rozgrzać zziębnięte dłonie.
– Rozpoczynamy kukai – oznajmiła w końcu nauczycielka. – Ci, którzy uważają, że mogą
zaprezentować wartościowe haiku, niech wystąpią naprzód. Każdy kolejno przedstawi swój utwór
naszemu szanownemu gościowi. Saigyo-san po wysłuchaniu wszystkich haiku przedstawi werdykt
i ogłosi, kto jest zwycięzcą.
Kilkoro uczniów podniosło się z miejsc i utworzyło równy szereg wzdłuż sali.
– Idziesz, Jack? – spytał Saburo, machając pomiętą kartką trzymaną w dłoni.
– Chyba żartujesz – odparł chłopiec. – Wiesz, co sensei Nakamura sądzi o moich wierszach.
Saburo się roześmiał.
– Cóż, życz mi szczęścia. Myślę, że mój ci się spodoba!
Kiedy ruszył energicznie do kolejki, obok przemknął Yori.
– Powodzenia! – szepnął Jack.
– Dzięki – odparł przyjaciel i przejęty przyłączył się do pozostałych uczestników.
– Niech pierwszy poeta wygłosi swoje haiku – oznajmił Saigyo, niecierpliwym ruchem pocierając
uda. – Oby okazało się kroplą rosy w jesiennym stawie.
Sensei Nakamura przywołała Akiko. Dziewczyna skłoniła się nisko na znak szacunku i wyjęła
kartkę z kieszeni kimona. Jack pomyślał, że Akiko wygląda na bardziej niespokojną, niż gdy miała
wystrzelić w kierunku senseia Kyuzo.
– Moją inspiracją była zima – zaczęła.

Fioletowy irys
śpi pod białą pierzyną –
wkrótce zakiełkuje nadzieja!

Po odczytaniu wiersza ukłoniła się znowu i czekała na opinię poety. Saigyo westchnął głęboko
i spojrzał przez okno na wirujące płatki śniegu. Dziewczyna zerknęła na Jacka ze ściągniętymi
brwiami, zaniepokojona brakiem reakcji ze strony poety. Chłopiec uśmiechnął się, chcąc jej dodać
otuchy, i nagle się zorientował, że Akiko nie patrzy na niego, lecz na koniec rzędu, skąd Takuan
poważnie skinął głową. Wydawało się, że ją to uspokoiło. Jack poczuł falę zawiści na widok ich
niemej rozmowy.
– Twoje haiku jest jak wiosna: świeże, czyste i wiele obiecuje – odezwał się na koniec Saigyo ku
wielkiej uldze dziewczyny. – Czy jednak okaże się najpiękniejszym kwiatem dzisiejszego dnia?
Zobaczymy.
Zaklaskał uprzejmie, po czym przywołał następnego uczestnika konkursu. Akiko wróciła na tył
sali, a miejsce przed poetą zajęła Emi. Saigyo wysłuchał jej uważnie i udzielił równie
nieprzeniknionej odpowiedzi. Odczytano jeszcze dwa haiku. Następnie przyszła kolej Saburo.
– To będzie o miłości – oznajmił.

„Cóż, że ma tylko jedno oko,


skoro jest piękne”,
zachwala swatka.*

Uczniowie wybuchnęli śmiechem. Jack rozpogodził się, słysząc zabawny wiersz przyjaciela, lecz
Akiko z rozpaczą przewróciła oczami. Surowe spojrzenie nauczycielki szybko położyło kres
rozbawieniu.
– To był niestosowny występ – oświadczyła zirytowana, ścierając uśmiech z twarzy Saburo.
– Sensei – przerwał jej łagodnie Saigyo – wiersz wydaje się nieco surowy, lecz nasz młody poeta
jest niewątpliwie nowicjuszem. Jego występ mnie rozbawił. Jak roślina potrzebuje słońca nie mniej
niż deszczu, tak poecie trzeba zarówno śmiechu, jak i łez.
Nauczycielka skłoniła głowę, przyjmując jego ocenę. Saburo wrócił na miejsce obok Jacka.
– Będziesz to przepisywał co najmniej dwa tysiące razy! – zapowiedziała Akiko przez ramię.
Uśmiechnął się, jakby wcale się nie przejął.
Jack mrugnął do niego.
– Myślę, że wiersz był świetny.
Kolejne występy okazały się mniej porywające i Jack miał wrażenie, że w pewnym momencie
stary poeta przysnął. Potem z ociąganiem wystąpił Yori. Nerwowo wygładził kartkę i głosem tak
cichym, że nawet Saigyo musiał się nachylić, by dosłyszeć, wyrecytował:

Przycupnięta pod drzewem


stara żaba patrzy na twarze
ukryte w chmurach.
Twarz poety rozjaśniła się jak świt, senne oczy nagle otwarły się czujnie.
– Ba, na to haiku warto było czekać! Żaby to mój ulubiony temat!
Yori ukłonił się i wyszeptał zawstydzony:
– Zawsze podziwiałem twoje haiku o żabie wskakującej do starego stawu, sensei. Chciałem
napisać podobne.
– I udało ci się – pochwalił Saigyo, uśmiechając się szeroko. – Nie brak ci ducha, mały poeto.
I twojemu haiku też.
Yori z ulgą wrócił na miejsce obok Jacka.
– Dobra robota – stwierdził chłopiec, klepiąc przyjaciela po plecach. – Wygrałeś.
Emi nachyliła się z tyłu i syknęła:
– Jeszcze Takuan nie przeczytał swojego haiku!
Chłopak skłonił się Saigyo i czystym, pewnym głosem wyrecytował:

Dzwon świątynny
chmura kwiatów wiśni
Niebo? Hanami?*

Emi zaklaskała głośno i reszta klasy wkrótce się przyłączyła.


Poeta skinął głową z aprobatą, a na jego twarzy rozlał się uśmiech głębokiej satysfakcji.
– Twój styl jest nieskazitelny jak biały jadeit, bez ozdób, bez rzeźbień. Zmierzasz prosto do serca
chwili. To haiku w najczystszej postaci.
Takuan skłonił się z wdzięcznością, po czym wrócił na miejsce i siadł obok Emi. Zwykle posępne
rysy sensei Nakamury złagodniały na moment; rozpromieniła się dumna z osiągnięcia syna.
W Sali Jastrzębia narastało podniecenie, gdy Saigyo debatował z nauczycielką. Po chwili sensei
zwróciła się do uczniów.
– Saigyo-san uznał, że konkurs...
28
Przegrać z wdziękiem

– ...nie został rozstrzygnięty – dokończyła sensei Nakamura.


– Mamy dwóch poetów równej rangi, niczym dwa ziarna grochu w strąku – wyjaśnił poeta.
W pomieszczeniu zawrzało od podekscytowanych dyskusji – kim mogą być kandydaci do
zwycięstwa? Jack miał nadzieję, że jednym z nich jest Yori. Właśnie tego potrzebował przyjaciel, by
uwierzyć w siebie.
Gdy ożywienie na wieść o remisie nieco opadło, Saigyo ciągnął:
– Proponuję maekuzuke między dwoma najlepszymi uczestnikami.
Uczniowie zastygli – nie z zimna jednak, lecz z wyczekiwania.
Sensei Nakamura wystąpiła naprzód, by wyjaśnić zasady.
– Nasz znakomity gość wygłosi krótki, dwuwersowy utwór, do którego uczestnicy muszą dodać
własne haiku, tworząc kompletny poemat tanka. Wiersze zostaną ocenione na podstawie
oryginalności i związku z pierwszymi dwoma wersami. Trzeba skomponować haiku na poczekaniu.
Trudność wyzwania sprawiła, że obecni westchnęli z zaciekawieniem.
– Yori-kun i Takuan-kun, wystąpcie naprzód.
Yori znieruchomiał – wyglądał jak przerażony królik zaskoczony na otwartej przestrzeni.
Jack szepnął:
– Nie przejmuj się. Masz prawdziwy dar słowa.
Takuan zerwał się z miejsca i wyszedł przed klasę. Uczniowie czekali cierpliwie, aż Yori zbierze
odwagę. Po chwili z ociąganiem przyłączył się do kolegi.
Saigyo dodał mu otuchy uśmiechem.
– Wyzwanie, z którym musicie się zmierzyć, to prosty dylemat:

„Chcę go zabić,
Nie chcę go zabić...”*

Na twarzy Yoriego odbiło się zaskoczenie brutalną bezpośredniością słów, lecz Jack widział, że
Takuan już układa w myślach odpowiedź.
– Mój przyjaciel, który lubi żaby – oznajmił Saigyo – zacznie pierwszy.
Yori w panice zerknął na wyczekujące twarze. Jack pomyślał, że presja okaże się zbyt silna
i chłopiec ucieknie z Sali Jastrzębia. Nagle jednak jego twarz się rozpogodziła: znalazł natchnienie.
Wyrecytował haiku szybko, niemal potykając się o słowa:

Ważki wybór:
zemsta bywa słodka,
lecz łaska wspanialsza.

Odetchnął z ulgą, że zdołał wymyślić odpowiedź.


Saigyo ze ściągniętymi wargami rozważał wersy, potem zwrócił się do Takuana:
– A twój wiersz dopełniający maekuzuke?
Chłopak odparł bez wahania:

Schwytałem złodzieja
Patrzę mu w twarz:
To mój brat!

Saigyo niezobowiązująco skinął głową i zapatrzył się w węgle płonące w hibachi, porównując oba
haiku.
– Decyzja w tej sprawie przypomina wybór między dwiema odmianami saké. Choć każda
smakuje inaczej, obie są mocne i orzeźwiające – wyjaśnił, pocierając brodę. – Yori-kun, twój wiersz
wibruje duchem bushido, lecz brakuje mu poetyckiej oryginalności. Takuan-kun, twoja odpowiedź
była zaskakująca i zapadająca w pamięć niczym róża, która rozkwita w zimie. Dlatego ogłaszam
zwycięzcą ciebie!
Rozległ się zbiorowy pisk dziewcząt, a potem ogólne żywiołowe oklaski. Takuan podszedł do
Saigyo, by odebrać z jego rąk nagrodę: zwój, na którym poeta skreślił własnoręcznie haiku
napisane na tę okazję.
Po konkursie sensei Nakamura ogłosiła koniec zajęć i zaprowadziła gościa do Sali Feniksa na
prywatną audiencję u Masamoto-samy. Przed budynkiem uczniowie otoczyli Takuana, by mu
pogratulować błyskotliwej odpowiedzi i zasłużonego zwycięstwa. Emi i Akiko stały obok chłopaka,
czytając mu przez ramię haiku, które dostał w nagrodę.
Jack zauważył odchodzącego samotnie Yoriego i pobiegł za nim, brnąc przez śnieg.
– Wszystko w porządku? – zapytał delikatnie, mając nadzieję, że przyjaciel nie jest zbyt
nieszczęśliwy.
Chłopiec odwrócił się z radosnym uśmiechem na twarzy.
– Oczywiście, że tak. Zająłem drugie miejsce. Czy to nie nadzwyczajne?
– Ale... ale przegrałeś. Nie czujesz się rozczarowany, że Takuan cię pokonał?
– Czemu? Nie spodziewałem się wygrać ani nawet dojść do finału. Chciałem tylko poznać
wielkiego poetę Saigyo. W dodatku spodobało mu się moje haiku o żabie!

– Nadal nie rozumiem, czemu przegrana zupełnie cię nie zasmuciła – ciągnął Jack wieczorem
w sypialni Yoriego w Shishi-no-ma. – Ja na twoim miejscu czułbym się okropnie rozczarowany.
– Nie jestem tobą – odparł Yori, ustawiając miskę na stojaku przed wieczornymi ćwiczeniami
kiaijutsu. – Byłbym przegranym, gdybym porównywał osiągnięcia swoje i Takuana. Ja jednak
mierzę je swoją ambicją, by zostać tak dobrym poetą, jak potrafię. I dlatego jestem zwycięzcą.
Jack nie mógł się spierać z mądrością przyjaciela, usiadł więc w kącie izdebki i przejrzał skrawki
papieru, na których notował własne próby poetyckie. Wysłuchawszy innych haiku w czasie
konkursu, czuł, że jego wierszom zbyt wiele brakuje, by je zaprezentować Akiko.
– Są okropne! – jęknął. – Haiku Takuana są znacznie lepsze. Może zwyczajnie poproszę, by
napisał coś za mnie?
– Przestań się porównywać z Takuanem – skarcił go Yori, rozpoczynając ćwiczenia oddechowe
przed kiai. – Akiko bardziej doceni twoje haiku z racji wysiłku, jaki w nie włożyłeś.
– Tak myślisz?
Yori skinął głową i krzyknął w stronę śpiewającej miski. Pisk, jaki z siebie wydobył, nie zrobił na
naczyniu wrażenia. Skrzywił się sfrustrowany i spróbował ponownie.
Jack usadowił się wygodniej i zdwoił wysiłki, by ułożyć przyzwoity wiersz. Opinia przyjaciela raz
jeszcze pomogła mu spojrzeć na pewne sprawy z innej perspektywy. Napisze wiersz, który będzie
coś znaczył dla niego – i dla Akiko. Podarowała mu czarną perłę. Haiku będzie jego osobistym
prezentem dla dziewczyny.
– Słyszeliście ogłoszenie?! – zawołał Saburo, wpadając do izdebki.
Pokręcili głowami.
– Akiko, Emi i Takuan zostali wybrani, żeby reprezentować naszą szkołę na najbliższych
zawodach jeździeckich yabusame.
– Świetnie – mruknął Jack do siebie, odkładając pędzelek. – Takuan będzie spędzał z Akiko
jeszcze więcej czasu.
– Nie rozumiem, o co te pretensje – odparował Saburo, nagle rozzłoszczony. – Sam spędzasz
mnóstwo czasu na treningach z moim bratem!
– O co ci chodzi?
– Powinieneś siebie posłuchać przy śniadaniu. Taro to, Taro tamto. Niedobrze mi się robi od
opowieści, jaki jest wspaniały!
– Wybacz – odparł Jack, zaskoczony nagłym wybuchem przyjaciela. – Nie miałem pojęcia, że
jesteś... zazdrosny.
Saburo ze znużeniem pokręcił głową.
– Przepraszam, Jack. W kółko słyszę od rodziców: Taro osiągnął to albo tamto. A kiedy ty
zrobisz coś godnego samuraja, Saburo? Mam dość ciągłych starań, żeby dorównać bratu.
– Nie powinieneś się przejmować. Przestań się porównywać do Taro, miej własne ambicje –
przekonywał Jack. Zobaczył, jak Yori śmieje się bezgłośnie, słysząc własne rady z ust przyjaciela. –
Taro świetnie sobie radzi z dwoma mieczami, ale jeśli mam być szczery, bywa trochę nudny.
O niczym innym nie potrafi rozmawiać. Nie jest zabawny tak jak ty.
– Dzięki – odparł Saburo i uśmiech wrócił mu na twarz. Zaczął zbierać porzucone kartki. – Co to
jest? Myślałem, że nienawidzisz pisać wierszy.
– Oddawaj! – zawołał Jack, przerażony, że kolega przeczyta haiku i domyśli się, że jest
przeznaczone dla Akiko.
Wyrwał mu papier i odepchnął go, by samemu pozbierać pozostałe strony. Saburo zatoczył się
w tył, niechcący następując Yoriemu na nogę. Chłopiec krzyknął przeraźliwie.
Śpiewająca misa brzęknęła.
Jack i Saburo ze zdumieniem wytrzeszczyli oczy na przyjaciela, a potem na miskę.
– Udało mi się – szepnął z podziwem Yori. – Naprawdę mi się udało.
– Widzę, że wrze tutaj jak w ulu od samurajskiej aktywności – skomentował Kazuki, wsuwając
głowę przez drzwi. – Co to ma być, dziewczyński korytarz? Sprzeczki, poezja i kiai, którego
przeraziłby się chyba komar. Uważajcie, chłopcy, bo niedługo zaproszą was na lekcje układania
kwiatów!
Hiroto, Goro i Nobu wybuchnęli śmiechem i ruszyli korytarzem do własnych pokojów. Dotknięci
do żywego Jack i Saburo podbiegli do drzwi. Nie umiejąc wymyślić celnej riposty na docinki
Kazukiego, mogli jedynie patrzyć za nim ze złością.
Yori pozostał na miejscu, zafascynowany widokiem wibrującej miski.
29
Zakonnik

Natarcie Masamoto przedarło się przez obronę Akiko.


Straciła wakizashi wskutek Ciosu Jesiennego Liścia, lecz dzielnie atakowała dalej. Masamoto
jednak był niepokonany. Natarł, wytrącając dziewczynie katanę z rąk, i zamierzył się na jej głowę.
W akcie pozornego szaleństwa Akiko w ostatniej chwili chwyciła klingę między złożone dłonie.
Adepci Dwojga Niebios stojący w szeregu w Sali Feniksa westchnęli z podziwem.
Akiko złapała miecz Masamoto gołymi rękami!
– Nie jest to sposób obrony zalecany samurajom – skomentował Masamoto, dziwnie
nieporuszony cudownymi umiejętnościami dziewczyny. – Łatwo mogłaś stracić palce.
Puściła klingę, nagle zawstydzona swoim wyczynem. Podniosła miecze z ziemi i stanęła obok
Jacka. Chłopiec ledwo mógł uwierzyć w to, czego był świadkiem. Powstrzymanie ataku w taki
sposób było techniką znacznie wykraczającą poza ich trening samurajski. Zanim jednak zdążył
zapytać dziewczynę, gdzie się tego nauczyła, Masamoto wezwał go na środek. Rozpoczął się
treningowy pojedynek.
Jack próbował się obronić przed atakiem dwoma mieczami. Za pomocą wakizashi zablokował cios
w głowę i pchnął kataną w kontruderzeniu, celując w gardło opiekuna. Masamoto jednak
z łatwością usunął się na bok i ciął chłopaka przez pierś.
Miecze się zderzyły.
Jack bez namysłu silnie uderzył w klingę Masamoto. Dwa razy.
Miecz samuraja potoczył się na podłogę dojo.
Zdumieni uczniowie szeroko otwartymi oczami patrzyli na Jacka – wszyscy z wyjątkiem Taro,
który uśmiechał się z dumą.
Dopiero po chwili Jack uświadomił sobie, czego dokonał.
Rozbroił legendarnego mistrza miecza, Masamoto Takeshiego.
Idealnie wykonał Cios Jesiennego Liścia.
– Udało mi się! – sapnął. – Opanowałem Dwoje Niebios.
Pojedynek jednak jeszcze się nie skończył. Masamoto nadal trzymał wakizashi.
Nim chłopiec zdążył wykorzystać swoją przewagę, samuraj zmienił chwyt na krótkim mieczu
treningowym i cisnął w Jacka. Rękojeść mocno uderzyła chłopca w pierś. Zatoczył się w tył,
zawadzając piętą o skraj podwyższenia, i runął na podłogę.
– Jesteś martwy – oznajmił Masamoto, kończąc pojedynek.
Bez tchu, rozdrażniony, Jack próbował protestować:
– Ale to... nie była walka na miecze... Sensei we mnie rzucił.
– Góra i Morze – odparł samuraj bez cienia współczucia. – Żeby przełamać twoją podwójną
osłonę i zwyciężyć, musiałem zmienić taktykę. Zaatakować w nieoczekiwany sposób. Innymi słowy,
zejść z Góry w Morze. Młodzi samuraje, wynieście z tego naukę.
Jack podniósł się z ziemi i podał Masamoto jego wakizashi.
– Cieszę się, że opanowałeś w końcu Cios Jesiennego Liścia, lecz nie powinieneś utożsamiać
poszczególnych metod ze stylem Dwojga Niebios jako takim – skarcił go opiekun. Pokryta
szramami twarz była surowa.
Chłopiec skłonił głowę, przyjmując pouczenie. Uniesiony sukcesem, sądził naiwnie dzięki temu
małemu zwycięstwu, że opanował technikę.
– Istota tego stylu nie polega jedynie na używaniu dwóch mieczy – wyjaśnił Masamoto,
zwracając się teraz do wszystkich. – Jego esencją jest niezłomny duch: osiągnąć zwycięstwo
dowolnym sposobem i dowolną bronią. Zrozumcie to, a zrobicie wielki postęp w opanowaniu Dwojga
Niebios.
Śnieg zniknął i promienie wczesnowiosennego słońca wywabiły na ulice mieszkańców Kioto. Jack
i Yamato, spóźnieni na zajęcia yabusame, musieli się przepychać przez tłumy. Mijając targowisko,
Jack wyczuwał napiętą, nerwową atmosferę, panującą wśród zagonionych klientów kupujących
żywność. Po miesiącach ciszy ostatnio rozeszły się plotki, że armia Kamakury ruszyła w drogę
i wielu ludzi robiło zapasy na wypadek wojny.
– Jak ci idą treningi z dwoma mieczami? – spytał Yamato.
Nieoczekiwane pytanie zaskoczyło Jacka. Przyjaciel zwykle unikał tego tematu. Choć wyróżniał
się w pozostałych sztukach, wzmianki o Dwojgu Niebios przypominały mu, że nie spełniał oczekiwań
ojca.
– Dobrze i źle – przyznał Jack. – Właśnie się dowiedziałem, że technika polega w równym
stopniu na strategii, jaki umiejętnościach w...
Z bocznego zaułka wysunęła się nagle czyjaś dłoń i chwyciła go za ramię. Pierwsze, co mu
przyszło do głowy, to że znów jakiś ronin zamierza go porwać, więc krzykiem poprosił przyjaciela
o pomoc. Równocześnie odruchowo unieruchomił przeciwnika obezwładniającym chwytem.
Mężczyzna padł na kolana, prosząc o litość. Yamato w mgnieniu oka znalazł się obok
z wyciągniętym mieczem.
– Nie zabijajcie mnie! – błagał nieznajomy, wijąc się na ziemi. – Nie chcę was skrzywdzić.
– Więc czego chcesz? – spytał surowo Yamato.
Brudny i rozczochrany obcy miał podarty kaptur i płaszcz, wynędzniałą twarz oraz zapadnięte,
nabiegłe krwią oczy. Najbardziej jednak rzucało się w oczy, że nie jest Japończykiem.
– Nazywam się... brat Juan de Madrid – wyjąkał po japońsku z silnym hiszpańskim akcentem. –
Jestem franciszkaninem z kościoła św. Franciszka w Edo. Zobaczyłem tego chłopca i pomyślałem, że
może mi pomóc.
– W jaki sposób? – spytał Jack, zastanawiając się, co doprowadziło zakonnika do tak opłakanego
stanu.
– Wyglądasz na Europejczyka. Sądziłem, że może służysz na hiszpańskim lub portugalskim
statku.
– Nie, trafiłem tu jako rozbitek. Jestem Anglikiem.
– Anglikiem! – wykrzyknął zakonnik rozczarowany.
Jack skinął głową.
– Nieważne. W tych okropnych czasach musimy być sojusznikami, nie wrogami. Jak mówiłem,
przybyłem z Edo na północy, gdzie przez wiele lat opiekowałem się wspólnotą wiernych, lecz teraz
wszystko przepadło... przepadło...
Jego oczy napełniły się łzami.
– Niech brat pójdzie z nami do Niten Ichi Ryū – zaproponował Jack, klękając i próbując
pocieszyć mnicha. – Będzie tam brat bezpieczny.
– Nie. Nikt nie jest bezpieczny! – zawołał mnich. – Armia daimyo Kamakury zniszczyła kościoły.
Podpalała domy nad naszymi głowami! Bracia i kapłani jezuiccy, którzy nie spłonęli w ogniu, zginęli
od miecza...
Ciałem mnicha wstrząsał szloch, kiedy opowiadał o makabrycznej masakrze.
– Ale czemu ty nie zginąłeś? – spytał szorstko Yamato, z mieczem wciąż w gotowości.
– Nie wiem. Jakoś udało mi się uciec. Lecz straciłem wszystko prócz łachmanów, które mam na
grzbiecie. Próbuję się dostać do Nagasaki. Muszę opuścić ten zapomniany przez Boga kraj. –
Chwycił Jacka za rękę i wykrzyknął: – Gdy my tu rozmawiamy, daimyo Kamakura nadciąga ze
swoją armią! Nie mamy czasu do stracenia. Powinieneś także wyjechać! Ciebie zabiją na pewno.
Rozejrzał się wokół w dzikiej panice i próbował wstać, lecz nogi ugięły się pod nim.
– Musi brat odpocząć – powiedział Jack, obejmując go ramieniem. – Pójdziemy do senseia
Yamady, naszego mistrza zen. On się bratem zajmie.

Nazajutrz wczesnym rankiem sensei Yamada i Jack pożegnali brata Juana de Madrid.
– Jeśli brat chce, może zostać dłużej – zaproponował nauczyciel.
– Nie, już byliście dla mnie nazbyt dobrzy – odparł zakonnik, kłaniając się pokornie. – Dziękuję
za jedzenie i nowe szaty, lecz zbyt niebezpiecznie byłoby zwlekać.
Spojrzał na chłopca i dodał błagalnie:
– Jesteś pewien, że nie chcesz iść ze mną?
– Jack-kun będzie bezpieczny tutaj z nami – zapewnił sensei.
Nie dodając już nic więcej, zakonnik ruszył w drogę. Jack patrzył, jak się oddala, kryjąc się wśród
cieni. Informacja, że daimyo Kamakura rozpoczął wojnę na dobre, oznaczała, iż Jack musi porzucić
wszelką nadzieję na odnalezienie ruttera. Walka z jednym ninja, nawet tak bezwzględnym jak
Smocze Oko, to było coś zupełnie innego niż zmagania z całą armią. Największym zmartwieniem
chłopca stało się teraz ocalenie życia. Niebezpieczeństwo przybliżało się z każdym mijającym
dniem.
Zakonnik nie oglądając się, zniknął za zakrętem.
– Może powinienem odejść wraz z nim? – myślał na głos Jack.
Sensei Yamada wolno pokręcił głową.
– Bezpieczniej jest w jaskini lwa niż na polu węży – odparł. – Wędrówka do Nagasaki jest trudna
i ryzykowna. Wątpię, by brat dotarł choćby do Kōbe, a to zaledwie trzy dni drogi stąd. W tych
niepewnych czasach niewielu zaprosi go pod dach, a wielu będzie pragnęło jego głowy. Tymczasem
Masamoto-sama zdoła cię ochronić, Jack-kun. Niten Ichi Ryū to dla ciebie najbezpieczniejsze
miejsce.
30
Kyosha

Bęben taiko grzmiał do wtóru końskich kopyt, gdy łucznicy biorący udział w konkursie pędzili
galopem. Uczniowie rozpychali się, by zająć jak najlepszą pozycję przy odgrodzonym linami torze
yabusame, wiwatując i oklaskując swoje drużyny. Jack, widząc jak Akiko, Emi i Takuan mijają go
w pędzie, głośno krzyknął.
Nadeszła wreszcie wiosna i sakury okryły się pięknym kwieciem, zapowiadając początek
międzyszkolnych zawodów łuczniczych. Lecz przez miesiąc, jaki upłynął od nieoczekiwanej wizyty
zakonnika, do Kioto dotarło wiele nowych pogłosek o prześladowaniach i masakrach, o piętnowaniu
i publicznych spaleniach. Dotychczas niepokoje ograniczały się do prowincji Edo i tam też
stacjonowała armia Kamakury. Wśród mieszkańców Kioto narastało jednak napięcie, w miarę jak
coraz więcej wojsk zbierało się przy granicy. Choć daimyo Kamakura dotychczas nie zaatakował
otwarcie innych japońskich władców, a jego armia znajdowała się siedem dni marszu od miasta, nie
rozwiało to obaw mieszkańców. Władca Edo mógł uderzyć w każdej chwili.
Usadowieni w obrzędowej wieży Masamoto i Yoshioka, przełożeni Niten Ichi Ryū i Yoshioka
Ryū, nadzorowali ceremonię. Ze swojej uprzywilejowanej pozycji mogli widzieć cały tor. Trzecia
poduszka zabuton, przeznaczona dla mistrza Yagyu Ryū daimyo Kamakury, pozostała złowieszczo
pusta.
– Chcesz kurczaka? – spytał Saburo, podsuwając Jackowi swoje yakitori.
Chłopiec odmówił. Niedawno przecież był obiad.
– Czy ty nigdy nie przestajesz jeść? – obruszył się Taro, z desperacją kręcąc głową. – Co powie
ojciec, jak się nie zmieścisz w zbroję?
Saburo spojrzał na niego ze złością.
– Nic nie zauważy. Taki będzie zapatrzony, jak machasz dwoma mieczami...
– Możecie przestać się kłócić, proszę? – przerwała im Kiku. – Zaraz pojedzie Emi, jako pierwsza
z naszej szkoły.
Spojrzeli na początek toru i zobaczyli córkę daimyo siedzącą już na rumaku. Niespokojnie
poprawiała kołczan i strzały, czekając na sygnał do rozpoczęcia przejazdu. Tłum zamilkł
w oczekiwaniu.
By ustalić kolejność, jeźdźcy z obu szkół ciągnęli losy. Wyznaczono dwie nagrody: jedną dla
najlepszego łucznika i drugą dla szkoły, której drużyna zaliczy i zniszczy największą liczbę celów.
Urzędnik machnął dużym papierowym wachlarzem z wizerunkiem czerwonego słońca i Emi
z szaleńczą prędkością pogalopowała po torze. Puściła wodze i sięgnęła po jindou. Nałożyła na
cięciwę tępo zakończoną strzałę i krzyknąwszy „In-Yo!”, wymierzyła w pierwszy cel.
Koń jednak zmienił nieznacznie kierunek i dziewczyna musiała chwycić wodze. Rozległ się jęk
rozczarowania, kiedy strzała minęła drewnianą tabliczkę. Mimo to Jack był pełen podziwu dla jej
wspaniałych umiejętności jeździeckich. Opanowała się szybko i przygotowała do drugiego strzału.
Wypuszczony pocisk trafił w sam środek deseczki i od strony Niten Ichi Ryū rozległy się wiwaty.
Dziewczyna weszła w rytm i gładko nałożyła drugą jindou, by strącić ostatni cel. Koń galopował
jednak tak szybko, że wkrótce znalazła się na wysokości drewnianego znaku. Sprawnie wycelowała
i strzeliła, lecz trafiła jedynie w skraj deski, utrącając jej dolny róg.
Zebrani oklaskiwali występ. Sensei Yosa chwyciła konia Emi za wodze i pogratulowała uczennicy.
Dwa trafienia stanowiły doskonały wynik. Masamoto-sama także wyglądał na zadowolonego –
z szacunkiem skinął dziewczynie głową.
Następny był chłopiec z Yoshioka Ryū. Wydawał się bardziej pewny siebie od poprzedniczki.
Spiął konia ostrogami, gdy tylko wachlarz uniósł się w górę. Pędząc po torze, strącił pierwszy cel
z wyćwiczoną łatwością.
Nadmierna wiara we własne siły wkrótce się na nim zemściła. Stojąc wysoko w siodle, stracił
równowagę przed drugim celem. Koń potknął się i jeździec runął na ziemię, przetoczył kilka razy
w błocie i znieruchomiał.
Zapadła pełna niepokoju cisza: zebrani czekali na wiadomość, czy zawodnik przeżył poważny
upadek. Po chwili z pomocą paru urzędników chłopak wstał i przekuśtykał na bok. Uczniowie
zaklaskali na znak współczucia, lecz Yoshioka-san na wieży wyglądał na głęboko niezadowolonego
z występu swego ucznia. Zatrzasnął papierowy wachlarz tak gwałtownie, że pękła oprawa. Jack
zauważył, że Masamoto nachylił się, by powiedzieć, jak mu przykro, lecz samuraj go zignorował.
– Wiecie, że Masamoto-sama i Yoshioka-san stoczyli kiedyś pojedynek? – szepnął ukradkiem
Taro do ucha Jackowi.
– Nie – odparł chłopiec.
Saburo szturchnął go łokciem w bok i przewrócił oczami zniecierpliwiony, że czeka go kolejna
samurajska opowieść brata. Zabrał się z powrotem do pałaszowania yakitori, a tymczasem pozycję
na początku toru zajmował uczeń Yagyu Ryū.
– Kiedy Masamoto-sama przyjechał do Kioto, był nikomu nieznanym szermierzem – wyjaśniał
Taro. – Chcąc zyskać sławę, postanowił rzucić wyzwanie Yoshioka Ryū, najsłynniejszej szkole
w Kioto.
Rozległy się głośne wiwaty, gdy łucznik Yagyu Ryū strącił pierwszą deskę.
– Ku zaskoczeniu wszystkich pokonał przywódcę szkoły Yoshioka-sana, używając jedynie
bokkena! – ciągnął Taro, kręcąc głową z podziwu dla niezwykłego wyczynu.
W powietrzu zabrzmiał jęk rozczarowania, gdy zawodnik nie trafił do kolejnego celu.
– Było to taką hańbą dla szkoły, że młodszy brat Yoshioka-sana wyzwał Masamoto-samę na
pojedynek. I znowu Masamoto wygrał, tym razem ciężko raniąc przeciwnika.
Zabrzmiały oklaski – uczeń Yagyu skończył przejazd. Strącił dwa z trzech celów.
– Rozwścieczony porażką Yoshioka-san rozkazał swojemu synowi walczyć o honor rodu – ciągnął
Taro, nie zwracając już uwagi na zawody yabusame. – Syn, choć był jeszcze młodzieńcem, zgodził się
i wyzwał Masamoto na ostateczny pojedynek przy świątyni Kodaiji. Okazał się jednak przebiegły.
Zorganizował zasadzkę. Przybył w pełnym rynsztunku z grupą uzbrojonych po zęby służących,
zdecydowany zabić Masamoto.
Jack przysłuchiwał się, patrząc, jak kolejna zawodniczka z Yoshioka Ryū prowadzi konia na start.
– Masamoto-sama jednak nie dał się zwieść. Chociaż na dwa poprzednie pojedynki się spóźnił,
teraz przybył znacznie wcześniej. Wyczuł, że szykuje się zasadzka, i się ukrył. Zaatakował służących
zastawiających pułapkę, rozbił ich sromotnie i przy pierwszym ataku złamał rękę młodzieńcowi. Od
tamtej pory syn Yoshioka-sana nie jest zdolny władać mieczem.
Uczennica Yoshioka Ryū galopowała torem i poprawiła pozycję szkoły, strącając dwa cele
i nadłupując ostatni, choć nie zdołała go zniszczyć. Yoshioka klaskał głośno, rzucając Masamoto
wyniosłe spojrzenie.
– Choć minęło wiele lat, Yoshioka nigdy nie otrząsnął się ze wstydu i nie odzywa się do
Masamoto-samy.
– Możesz się uciszyć? – zirytowała się Kiku. – Teraz pojedzie Akiko.
Dziewczyna poklepała po szyi białego rumaka, uspokajając go przed biegiem. Jack trzymał za
nią kciuki. Wiedział, że Akiko trenowała intensywnie, przygotowując się na tę chwilę.
Wachlarz uniósł się w górę.
Akiko ponagliła konia.
Jack wstrzymał oddech, kiedy napięła łuk i wypuściła pierwszą jindou. Strzała trafiła w środek
celu, rozbijając go w drzazgi. Niten Ichi Ryū zagrzewała zawodniczkę do dalszej walki.
Zbliżając się do drugiego celu, Akiko ścisnęła konia udami, by ustabilizować pozycję przed
strzałem. Jindou pomknęła prosto i pewnie, rozbijając deseczkę w drobny mak. I znów rozległy się
entuzjastyczne oklaski, a Jack z zachwytu machnął pięścią w powietrzu.
Wszystkie oczy były utkwione w dziewczynie zbliżającej się do ostatniego celu.
Zanim jednak zdążyła unieść łuk, koń minął drewniany znak. Z tłumu dobiegł jęk rozczarowania,
lecz Akiko się nie poddała. Obróciła się w siodle i strzeliła w tył, rozbijając ostatni cel.
Uczniów Niten Ichi Ryū ogarnęło szaleństwo.
Jack, nie potrafiąc się opanować, pobiegł na metę, by jej pogratulować. Zanim jednak dotarł na
miejsce, dziewczyna zsiadła i szła z powrotem wzdłuż toru.
– Byłaś nadzwyczajna – pochwalił. – Ten ostatni strzał był niesamowity.
– Dziękuję – odparła, uśmiechając się z zawstydzeniem. – Ale nie mnie należy się cała zasługa.
To Takuan nauczył mnie tej techniki.
Jack mógł się domyślić, że nowy będzie w to wmieszany.
– Cóż, w takim razie chodźmy mu pogratulować – odparł z całą szlachetnością, na jaką go było
stać. – Po twoim wyczynie będzie się musiał bardzo starać, by ci dorównać.
Kiedy mijali linię startu, kolejny uczeń Yagyu Ryū ruszał do walki. Na mecie powitały go jedynie
uprzejme oklaski. Nie udało mu się strącić ani jednej deseczki.
– Wygramy! – ucieszył się Jack. – Szkoła Yagyu Ryū zaliczyła tylko dwa cele, Yoshioka Ryū ma
trzy, my już zdobyliśmy pięć.
– Nadal zostało po jednym jeźdźcu z każdej szkoły – przypomniała Akiko, ruchem głowy
wskazując drobną dziewczynę z Yoshioka Ryū dosiadającą wierzchowca.
– Zdziwię się, jeśli jej strzała w ogóle dosięgnie celu. – Jack się uśmiechnął. – Poza tym na
pewno dostaniesz nagrodę dla najlepszego łucznika.
Zawodniczka, choć mniejsza od siodła, na którym siedziała, wyglądała na zdeterminowaną. Gdy
wachlarz uniósł się w powietrze, popędziła konia do galopu. Przechylona, ledwie mogła unieść się
w strzemionach. Lecz zdołała nałożyć strzałę i strzaskała pierwszy cel. Drugi został zniszczony
wkrótce.
Akiko spojrzała porozumiewawczo na Jacka.
Łuczniczka wymierzyła w ostatnią deseczkę, ale strzała wyślizgnęła jej się z rąk i spadła na
ziemię.
– Mówiłem – oświadczył Jack z wyrazem tryumfu na twarzy. – Wygrasz.
– Zapomniałeś o Takuanie i ostatniej zawodniczce Yagyu Ryū. Ona może się okazać najlepszą
łuczniczką.
Moriko dokonywała ostatnich poprawek przy siodle. Dwa lata wcześniej podczas konkursu
Taryu-Jiai bezpardonowo pokonała Akiko – i przyjaciółka Jacka o tym nie zapomniała. Moriko
dyskutowała przejęta ze stojącym obok Kazukim. Zaskoczeni nagłym pojawieniem się Akiko
i Jacka, wyglądali, jakby coś knuli, i nagłe zjawienie osób postronnych zbiło ich z tropu.
– Powodzenia – mruknął Kazuki i się skłonił.
– Tobie też – odparła, błyskając w uśmiechu czarnymi zębami.
Kazuki przecisnął się obok Jacka, całkowicie go ignorując. Chłopcu przemknęło przez myśl, że
rywal pewnie przekazywał kolejne informacje od ojca, nieświadomy, że ten w istocie służy
Masamoto.
Moriko wskoczyła na czarnego rumaka i ruszyła na start.
– Zabawna sztuczka – syknęła, kiedy mijała Akiko, posyłając jej jadowite spojrzenie. – Szkoda,
że nie zostanie zaliczona.
– Dlaczego? – zdziwiła się dziewczyna, dając się sprowokować.
– Bo minęłaś koniec toru – wyjaśniła z satysfakcją Moriko.
Pokłusowała dalej, pozostawiając osłupiałą Akiko, niezdolną zaprotestować.
– Nie zwracaj na nią uwagi – poradził Jack, widząc zaniepokojenie w oczach dziewczyny. –
Urzędnik podniósł flagę. Z pewnością strzał został zaliczony. Zresztą co z tego, gdyby nawet strąciła
wszystkie cele? Mamy jeszcze Takuana. On nie zawiedzie, prawda?
31
Nagła zamiana

Koń Moriko galopował ciężko po torze, chrapiąc z wysiłku. Dziewczyna jednak była spokojna
i pewna siebie. Wzrok utkwiła w pierwszym celu. Stanęła w strzemionach, zachowując doskonałą
równowagę. Bez pośpiechu założyła strzałę, naciągnęła łuk i wystrzeliła. Zniszczyła deseczkę
z brutalną skutecznością.
Następny cel także został unicestwiony.
Zbliżając się do ostatniego znaku, zaczekała, aż znajdzie się niemal na jego wysokości, nim
wypuściła jindou. Zakończona drewnianą kulką strzała uderzyła w sam środek deseczki. Drzazgi
rozprysły się we wszystkie strony. Uczniowie Yagyu Ryū zaczęli ogłuszająco wiwatować.
Akiko pokręciła głową skonsternowana.
– To robi wrażenie – przyznała.
– Ale strzał do tyłu dowodzi, że jesteś lepszą łuczniczką – odparł Jack.
Uśmiechnęła się ciepło, doceniając jego wsparcie.
– Życzmy Takuanowi szczęścia. Będzie go potrzebował po tym popisie.
Ruszyli okrężną ścieżką do miejsca, gdzie czekały uwiązane konie.
– Co się stało?! – zawołała Akiko i podbiegła do Takuana, który leżał na ziemi, jęcząc i trzymając
się za bok.
– Siodłałem konia... – stęknął, krzywiąc się przy każdym oddechu – cofnąłem się i wpadłem na
innego wierzchowca. Kopnął mnie w żebra. Chyba je złamał.
– Ostatni jeździec Niten Ichi Ryū proszony na start – ogłosił urzędnik.
– Myślisz, że dasz radę jechać? – spytał Jack.
Takuan próbował usiąść, lecz wysiłek okazał się zbyt duży. Słabo pokręcił głową.
– Okropnie boli. Ledwie mogę oddychać.
– Ostatnie wezwanie dla łucznika Niten! – krzyknął urzędnik.
– Przecież liczą się punkty zdobyte przez wszystkich zawodników szkoły – nalegał Jack. –
Wystarczy, jeśli trafisz tylko jeden, i wygramy.
– Ty to zrób! – jęknął Takuan.
– Przecież nigdy nie trenowałem na prawdziwym koniu! – zaprotestował chłopak.
– W ubiegłym tygodniu jechałeś bez wodzy – przypomniał Takuan, uśmiechając się z wysiłkiem.
– I spadłem!
– Jack, nie przejmuj się tak – dodała Akiko, klękając obok leżącego. – To tylko zawody.
Ważniejsze, żebyśmy się zajęli Takuanem.
Jack uświadomił sobie, że okazja, by zaimponować przyjaciółce, zaraz mu się wymknie. Kazuki
miał rację. Akiko pragnęła prawdziwego samuraja, który nie boi się ryzyka.
– Nie, zrobię to – oznajmił, odwiązując konia Takuana.
Poprowadził go na linię startu, nie oglądając się, by dziewczyna nie zobaczyła strachu na jego
twarzy.
Zmierzył wzrokiem odległość do mety i nerwowo przełknął ślinę. Tor ciągnął się
w nieskończoność, cele zdawały się niemożliwie małe. Poprawił się na siodle i mocniej ścisnął konia
kolanami. Ogier Takuana był znacznie większy od drewnianej kukły. I w dodatku miał nogi! To się
nie mogło udać.
Setka młodych samurajów spojrzała wyczekująco w jego stronę. Zauważył zaskoczonego Saburo
z wytrzeszczonymi oczami i do połowy zjedzonym yakitori, sterczącym z otwartych ust. Sensei Yosa
zbliżyła się pod pozorem, że musi poprawić koniowi uzdę.
– Gdzie Takuan?! – syknęła, przewiercając Jacka spojrzeniem.
– Koń go kopnął – szepnął chłopak.
Urzędnik dał znak wachlarzem z czerwonym słońcem, każąc Jackowi zaczynać.
Sensei wzięła głęboki oddech i westchnęła.
– Cóż, teraz już za późno. Tylko nie skręć karku!
Uśmiechnął się do niej niepewnie i ponaglił konia. Ogier szybko nabrał prędkości i wkrótce
galopował po torze. Jack ściskał wodze i łuk tak silnie, że pobielały mu kostki.
Nazbyt szybko pierwszy cel pojawił się w zasięgu wzroku. Chłopiec zmusił się, by puścić wodze,
i sięgnął do tyłu po strzały Takuana. Podrygując na końskim grzbiecie, próbował nałożyć jindou na
cięciwę. W ostatnim ułamku sekundy niezdarnie umieścił ją na właściwym miejscu i rozpaczliwie, na
oślep wystrzelił w stronę celu.
Spudłował tak haniebnie, że omal nie trafił jednego z urzędników. Popędził dalej, słysząc za sobą
falę śmiechu. Uświadomił sobie, że będzie się musiał unieść w strzemionach, jeśli chce się utrzymać
nieruchomo przez wystarczająco długą chwilę, by trafić w znak.
Koń pędził dalej. Jack wyszarpnął następną jindou z kołczanu, widząc przybliżający się szybko
drugi cel. Zapominając o ostrożności, puścił wodze i wstał. Zdołał się dopasować do rytmu konia
i wycelować. Niespodziewany wstrząs sprawił jednak, że stracił równowagę i runął naprzód.
Rozpaczliwie chwycił się końskiej szyi.
Z szeregów młodych samurajów doleciał głośniejszy śmiech, kiedy gaijin minął ich galopem,
desperacko trzymając się grzywy. Jack miał wrażenie, jakby znowu był na pokładzie Alexandrii,
starając się utrzymać równowagę na rei w przerażającym sztormie.
„I o to chodzi!” – uświadomił sobie. Musi sobie tylko przypomnieć marynarskie umiejętności.
Wyobraził sobie, że koń to reja, i zapominając o strachu, uniósł się w strzemionach. Pozwolił, by
jego ciało swobodnie poddawało się wstrząsom, absorbując ruchy galopującego ogiera, jakby to
były fale.
Miał tylko parę chwil na przygotowanie, nim zobaczył ostatni cel. Wszystkie treningi na
drewnianej kukle nagle okazały się przydatne. Przypomniał sobie, czego sensei Yosa nauczyła go
w poprzednim roku – „Kiedy łucznik nie myśli o celu, wtedy zaczyna podążać drogą łuku” –
i przestał myśleć o trafieniu do ostatniej deseczki. Pozwolił ciału wykonać poszczególne gesty:
nałożyć, naciągnąć, wypuścić strzałę. Wiedział, że z drewnianego konia trafiłby zawsze, nawet
z zamkniętymi oczami. Musiał zaufać instynktowi.
Pozwolił strzale pofrunąć.
Koń minął metę, podczas gdy Jack na próżno próbował dosięgnąć wodzy zwieszających się z jego
szyi. Pierwszym znakiem, że istotnie trafił do celu, były odległe wiwaty. Do tego czasu jednak
znalazł się już głęboko w lesie.

***
– Byłeś przezabawny – oznajmił Saburo wieczorem podczas szkolnej uroczystości w Chō-no-ma. –
O włos nie zabiłeś urzędnika, mało nie udusiłeś konia, a na koniec pogalopowałeś do sąsiedniej
prowincji!
– Ale i tak trafił do celu – przypomniał Takuan, który siedział naprzeciw z mocno
obandażowanymi żebrami, otoczony wianuszkiem zatroskanych koleżanek.
– To był grupowy wysiłek – odparł Jack, wznosząc toast za kolegę senchą, której właśnie nalała
mu Akiko. – Gdyby nie ty, nie zdołałbym tego zrobić.
– Skromny do samego końca – dociął mu Yamato. – Zwykle przypisuje sobie całą chwałę!
Przyjaźnie szturchnął Jacka w bok, by pokazać, że żartuje.
– Jak się czujesz, Takuanie? – spytała Emi.
– Znacznie lepiej – odrzekł, skłaniając głowę, gdy przysiadła się do ich stolika. – Sensei Yamada
mówi, że to zapewne tylko pęknięte żebro. Sińce już bledną dzięki ziołowej maści od ciebie.
Emi uśmiechnęła się skromnie.
– Moja niania akurat miała ją pod ręką.
Saburo spojrzał znacząco na Jacka i szepnął mu do ucha:
– Jak on to robi? Nawet córka daimyo mu nadskakuje!
Chłopiec stłumił śmiech i upił kolejny łyk zielonej herbaty.
– Kohai! – zawołał Masamoto z przeciwnego krańca Sali Motyli.
Uczniowie umilkli i zwrócili się w kierunku głównego stołu.
– Raz jeszcze, młodzi samuraje, daliście mi powód do dumy. Tryumf nad Yagyu Ryū i Yoshioka
Ryū dowodzi, że jesteśmy najlepszą szkołą samurajską w Kioto!
Uczniowie zaczęli ogłuszająco wiwatować.
– Szczęście jest podwójne, bo mamy w naszym gronie także najlepszą łuczniczkę yabusame
w Kioto – dodał i skinął głową w kierunku Akiko.
Dziewczyna ukłoniła się skromnie, a Jack uśmiechnął się do niej z dumą. Sędziowie przyznali jej
nagrodę w uznaniu za nadzwyczajny strzał do tyłu. Pierwszy raz się zdarzyło, by uczniowi udało się
zaprezentować podobną technikę na międzyszkolnym kyosha. Decyzja rozwścieczyła Moriko. Jack
widział później, jak w napadzie furii połamała swoje strzały, gdy Kazuki próbował ją pocieszać.
– Wedle tradycji – ciągnął Masamoto, unosząc w toaście czarkę z senchą – zwycięstwo w kyosha
przyniesie pomyślność Niten Ichi Ryū na resztę roku. Oby się tak stało. Kampai!
– Kampai! – zawołali uczniowie, odwzajemniając toast.
Nagle drzwi Chō-no-ma otwarły się gwałtownie i wbiegła jedna z uczennic, krzycząc:
– Sala Jastrzębia się pali!
32
Płonący Jastrząb

Wspaniała Taka-no-ma płonęła jak pochodnia na tle nocnego nieba. Uczniowie ustawili się
w rzędzie między szkolną studnią a płonącą salą, gorączkowo podając sobie wiadra. Jack, stojący na
przedzie, próbował zdławić płomienie ogarniające werandę. Żar był tak wielki, że osmalił sobie
włoski na rękach i musiał osłaniać oczy od blasku. Dym kłębiący się wokół sprawił, że chłopak zaczął
się krztusić.
– Jack-kun, cofnij się! – rozkazała sensei Yosa.
Chwiejnie zeskoczył z werandy, kaszląc i prychając. Kucnął pośrodku dziedzińca, wdychając
głęboko czyste powietrze, podczas gdy pozostali uczniowie nadal walczyli z płomieniami.
Choć oczy piekły go od dymu, dostrzegł ruch przy głównej bramie szkoły. Olbrzymi cień,
zniekształcony przez migotliwy blask płomieni, przemknął wzdłuż zewnętrznego muru. Skurczył się
i zniknął, gdy jakaś postać podkradła się i odsunęła rygle. Jack przetarł oczy. Wytężając wzrok,
zobaczył kolejne cienie wysypujące się przez otwarte wrota.
„Ninja!” – pomyślał. Smocze Oko w końcu się zjawił.
W tej samej chwili jednak zauważył samurajskie miecze lśniące w świetle płomieni. Jaki był
głupi, sądząc, że to Smocze Oko. Ninja wypełnialiby misję ukradkiem. To mogła być tylko armia
Kamakury. Jak jednak daimyo zdołał tak szybko przerzucić swoją armię? Rzekomo wciąż stała
obozem na granicy Edo, w odległości kilku dni marszu. Tak czy inaczej było jasne, że pożar służył
dla odwrócenia uwagi i Niten Ichi Ryū została zaatakowana.
– WRÓG! – krzyknął, ile sił, schrypniętym gardłem.
Lecz płomienie w Sali Jastrzębia huczały tak głośno, że mało kto go usłyszał.
Jack podbiegł do sensei Yosy, szarpnął ją za rękę i wskazał nacierające wojsko. Bystre oczy
nauczycielki natychmiast dostrzegły niebezpieczeństwo.
– Idź po broń! – rozkazała i pobiegła powiadomić Masamoto oraz pozostałych senseiów.
Ponieważ wszyscy brali udział w oficjalnym przyjęciu, żaden z uczniów nie miał przy sobie mieczy.
Jack chwycił Saburo i Yoriego.
– Atakują nas! Powiedzcie wszystkim, żeby się uzbroili.
Popędził do Shishi-no-ma po daishō, przekonał się jednak, że drzwi są zablokowane i nie może
wejść. Kopnął z całych sił, lecz grube drewniane płyty nie drgnęły. Co się stało? Drzwi przecież
nigdy nie zamykano.
Wtedy przerażeniem uświadomił sobie, że wróg planował atak od dawna i zadbał, by Niten Ichi
Ryū nie mogła się obronić. To miała być masakra.
Szukając innego wejścia, zobaczył niezasłonięte okiennicami okno. Było jednak zbyt małe, by
zdołał się przecisnąć, i umiejscowione za wysoko, by dał radę go dosięgnąć. Rozglądając się po
dziedzińcu, zauważył Yoriego próbującego ostrzec innych uczniów o ataku. Wielu nadal walczyło
z ogniem, nieświadomych nowego zagrożenia.
– Yori! – wrzasnął, przywołując przyjaciela.
Drobny chłopiec podbiegł; twarz miał czarną od dymu, oczy szeroko otwarte ze strachu.
Jack pośpiesznie wyjaśnił sytuację.
– Podsadzę cię. Wślizgniesz się do środka i otworzysz drzwi z drugiej strony.
Yori skinął posłusznie i Jack podniósł go, tak że chłopiec stanął mu na ramionach. Przyjaciel
chwycił się parapetu, przelazł przez otwór i zniknął w środku.
Jack podbiegł do wejścia i czekał, jak mu się zdawało, całe wieki. Masamoto i sensei wdali się
w brutalną walkę z intruzami, chcąc przełamać ich szeregi, aby uczniowie mogli dotrzeć do ściany
z bronią w Butokuden. Wielu młodych samurajów musiało walczyć wręcz, polegając w zmaganiach
o życie wyłącznie na umiejętnościach taijutsu.
Drzwi otworzyły się opornie i w szparze ukazała się twarz Yoriego. Jack przecisnął się obok
przyjaciela i wpadł do wnętrza, by zabrać miecze. Kiedy jednak spojrzał w korytarz części dla
dziewcząt, mignęła mu jakaś postać wchodząca do izdebki na samym końcu. W ciemności zamigotał
płomień.
– Yori – szepnął Jack. – Sprowadź Yamato, a potem zbierz tyle broni, ile zdołasz!
Przyjaciel, przerażony nagłym obrotem zdarzeń, kiwnął jedynie głową.
– Biegnij! – ponaglił chłopiec, wypychając go za drzwi.
Cicho pobiegł korytarzem w dziewczęcej części budynku. Zbliżając się do ostatniej izdebki,
zwolnił i wyjrzał zza drzwi. Cień pochylał się nad oliwnym kagankiem, już-już mając podpalić
papierowe ściany. Jack odkrył winowajcę. Gotowy do ataku, podkradł się bliżej, lecz intruz nagle
się obejrzał.
– Spóźniłeś się, gaijinie! – warknął Kazuki. – Skorpiony zaatakowały.
Chłopiec zamarł z zaskoczenia, z otwartymi ustami gapiąc się na rywala.
– Kazuki? Co ty wyprawiasz? Dlaczego chcesz spalić własną szkołę?! – wykrzyknął.
– Daimyo Takatomi mówił, że Sala Jastrzębia powinna się stać jasną latarnią w mrocznych
czasach – zadrwił Kazuki, przedrzeźniając władcę. – Teraz przyszedł czas Kamakury!
– Ale twój ojciec walczy po naszej stronie! – upierał się Jack.
Kazuki się roześmiał.
– Takatomi miał w to wierzyć, lecz w istocie ojciec zawsze służył daimyo Kamakurze!
Jack poczuł, jak na wieść o zdradzie rozpala się w nim gniew.
– A twoja wierność wobec Masamoto-samy?
– Stracił mój szacunek w dniu, gdy zaadoptował ciebie! – warknął Kazuki, stając naprzeciw niego.
– Pozostał jednak najlepszym szermierzem w Japonii, więc ojciec kazał mi zostać, aż poznam sekret
Dwojga Niebios.
Wyszczerzył zęby i uniósł kaganek.
– Już go poznałem. Koniec ze szkołą!
– NIE! – krzyknął Jack, rzucając się na rywala, by go powstrzymać.
Zderzył się z przeciwnikiem, lecz lampka poszybowała już w stronę ściany. Roztrzaskała się,
pryskając wokół płonącym olejem. Chłopiec wbił ramię w pierś Kazukiego i obaj runęli na podłogę.
Jack, mający przewagę, solidnym uderzeniem walnął przeciwnika w szczękę. Japończyk zaś,
plując krwią, odpowiedział serią miażdżących ciosów w tułów. Chłopiec skrzywił się, próbując
wytrzymać uderzenia i przydusić napastnika, lecz umiejętności zapaśnicze Kazukiego sprawiły, że
wkrótce został strącony na ziemię.
Otoczeni płomieniami, niezdarnie podnieśli się na nogi. Dym przesłaniał im widok, więc Jack nie
zauważył, jak przeciwnik zamierza się do kopnięcia z obrotu. Trafiony w żebra, zatoczył się w bok.
Moment później Kazuki kopnął go w pierś. Jack przeleciał przez płonącą ścianę i wpadł do
sąsiedniej izdebki.
Napastnik skoczył za nim, zamierzając kolejnym kopnięciem zmiażdżyć mu głowę. W ostatniej
chwili chłopak się przetoczył. Potem przeturlał się z powrotem i zderzył z Kazukim. Chwycił rywala
za nogę i przewrócił go na ziemię. Zerwał się pierwszy i kopnął przeciwnika w plecy, gdy ten
próbował się podnieść. Dopiero wtedy Jack zauważył, że rękaw jego kimona płonie.
W panice zaczął się klepać po ramieniu, próbując zdusić ogień. Chwila nieuwagi wystarczyła
jednak, by Kazuki doszedł do siebie. Skoczył na nogi i grzbietem dłoni uderzył go w nos. Potem
chwycił za dymiącą rękę chłopaka i wykonał seoinage.
Jack leżał oszołomiony pod ścianą, gapiąc się na ginący wśród dymu płonący sufit. Sala Lwów
trzeszczała, jęcząc pod naporem rozprzestrzeniającego się ognia. Kazuki przeszedł przez płomienie
z zaciśniętymi pięściami i oczyma rozpalonymi nienawiścią. Spojrzał na leżącego chłopaka.
– Długo czekałem, żeby z tobą skończyć – oznajmił, kopiąc go raz po raz.
Jack zgiął się wpół, próbując się osłonić, lecz cios nogą w głowę odebrał mu wolę walki.
Sparaliżowany bólem, mógł tylko patrzeć bezradnie na pożerające wszystko płomienie.
Kazuki, uśmiechając się okrutnie, kopnął ze wszystkich sił framugę drzwi. Pękła i posypały się
drzazgi. Izdebka wokół Jacka zaczęła się rozpadać. Spadająca z sufitu belka wylądowała mu na
plecach, przygważdżając go do ziemi. Krzyknął i spróbował ją podnieść, lecz okazała się zbyt ciężka.
– Płoń, gaijinie, płoń! – zaśmiał się szyderczo Kazuki, pozostawiając chłopca jego losowi.
33
Moriko

Jack leżał przygnieciony ciężarem belki.


Płomienie stawały się coraz większe i cały budynek jęczał, grożąc, że pogrzebie chłopca w swoich
ruinach.
Jacka ogarnęła fala bezdennej rozpaczy na myśl, że nie pożegnał się z Akiko ani pozostałymi
przyjaciółmi. Nigdy już nie zobaczy siostrzyczki. Nie postawi stopy na angielskiej ziemi! Po
wszystkich walkach, jakie stoczył, wszystkich lekcjach, jakie odebrał, i wszystkich wyzwaniach, jakim
stawił czoło, miał umrzeć samotnie. Spłonąć żywcem.
Przeklinał Kazukiego, Bractwo Skorpiona i wszystko, co sobą reprezentowali. Od początku miał
słuszność co do tego chłopaka. Miejsce rozpaczy zajął wściekły gniew. Nie da się pokonać w taki
sposób. Wytężył wszystkie siły, próbując unieść belkę.
Ani drgnęła. Spróbował znowu.
– Jack! – zawołał znajomy głos i równocześnie chłopiec poczuł, że przygniatający go ciężar zelżał.
Poczołgał się naprzód, szorując plecami o drewno.
– Szybciej! – ponaglił Yamato. – Nie utrzymam jej długo.
Puścił belkę w momencie, gdy przyjaciel wysunął spod niej stopy. Jack wstał i zataczając się,
wyszedł za wybawcą na korytarz wypełniony gęstym dymem.
– Dokąd poszedł Kazuki?! – wysapał.
– Minął mnie, mówiąc, że cię nie widział!
– Kazuki to zdrajca! – zawołał Jack, kiedy wypadli z Shishi-no-ma na dziedziniec.
Teren szkoły zmienił się w pole walki. Klingi błyskały w świetle ognia. Powietrze wypełniały
okrzyki bitewne samurajów i jęki rannych. Niewielka grupka uczniów Niten Ichi Ryū walczyła
w ciasnym kręgu wokół senseia Hosokawy i sensei Yosy, odpierając napastników. Scenę oświetlał
upiorny, czerwony jak krew poblask od płonących budynków.
Wstrząśnięty Yamato wytrzeszczył oczy na Jacka.
– Kazuki? Zdrajcą?
Chłopiec przytaknął.
– Tak, on i Bractwo Skorpiona.
Rozglądając się wokół, zauważył, że wielu napastników to w istocie młodzi samurajowie.
Rozpoznał dwóch po olbrzymim wzroście – Raidena i Taro, potężnych kuzynów Kazukiego
z Hokkaido. Zrozumiał, co się wydarzyło naprawdę: Niten Ichi Ryū nie została zaatakowana przez
daimyo Kamakurę i jego armię, lecz przez uczniów i senseiów Yagyu Ryū. W ten sposób Kamakura
zdołał przypuścić natarcie z zaskoczenia, nie zdradzając przed Masamoto swoich zamiarów. Wróg
cały czas przebywał w Kioto.
Nadbiegli Akiko, Saburo i Kiku.
– Gdzie Yori? – spytał zaniepokojony Jack.
– Nie widzieliśmy go – odparła Akiko.
Chłopcu zaświtała przerażająca prawda.
– Poszedł po naszą broń.
Obrócił się, chcąc wbiec z powrotem do Sali Lwów.
– NIE! – krzyknął Yamato, chwytając go za rękę. – To zbyt niebezpieczne.
Jakby na potwierdzenie dach nad dziewczęcą częścią Shishi-no-ma zapadł się, posyłając w nocne
niebo wielką chmurę iskier podobnych do robaczków świętojańskich.
– Yori! – krzyknął Jack, wyrywając się przyjacielowi.
Patrzyli z rozpaczą, jak spada kolejna część dachu. Chłopak przestał się wyrywać z uścisku
Yamato, uświadomiwszy sobie, że mały przyjaciel nie miał szansy przeżyć.
Parę chwil później Yori wynurzył się chwiejnie spośród kłębów dymu i popiołu. Na plecach niósł
wielki zapas broni owiniętej w odświętne kimono Jacka. Zdyszany, z oczami czerwonymi od dymu,
rzucił ją na stos u stóp kolegów.
– Zabrałem wszystko, co się dało – wysapał.
Jack z ulgą uściskał przyjaciela. Yori, nieprzyzwyczajony do demonstracyjnego okazywania
uczuć, zesztywniał z zaskoczenia.
– Świetna robota! – pochwalił go Yamato, chwytając swój kij.
Akiko podniosła łuk i kołczan. Jack zauważył własne dwa miecze – złoty kamon feniksa lśnił
w mroku.
– Uważaj! – krzyknął Saburo, gwałtownie odpychając Jacka.
Strzała zmierzająca ku sercu chłopca przemknęła ze świstem i trafiła Saburo. Osunął się na
ziemię z lewym ramieniem przeszytym stalowym grotem.
Kiku natychmiast podbiegła do kolegi.
– On umiera! – krzyknęła.
– Nie, tylko krwawi – uspokoił Yamato, oddzierając pas z zapasowego kimona i przewiązując
ranę.
– A co ona tu robi?! – zawołała Akiko.
Jack obejrzał się i zobaczył Moriko, uczennicę Yagyu Ryū, stojącą obok płonącej Sali Jastrzębia
z łukiem w dłoni. Bez pośpiechu, jakby nadal uczestniczyła w zawodach yabusame, sięgnęła po
kolejną strzałę.
Akiko także napięła łuk, lecz nagle spojrzała na strzały i z przerażenia zamarła.
– To jindou!
– Nagroda należała się mnie! – zaskrzeczała Moriko, przekrzykując hałas walki.
Wycelowała i strzeliła do dziewczyny.
Akiko przyklękła, naciągnęła łuk i wypuściła tępo zakończoną jindou. Pocisk Moriko przeleciał
jej koło ucha, zaczepiając o pasmo włosów. Jindou tymczasem nie chybiła celu. Trafiła Moriko
w sam środek piersi. Dziewczyna zatoczyła się w tył od siły uderzenia.
Akiko wyjęła następną jindou. Moriko, bez tchu, lecz nieraniona, znów nałożyła na cięciwę okuty
stalą pocisk. Jack przyglądał się bezradnie wyścigowi, która wystrzeli pierwsza. Akiko była gotowa
na sekundę przed rywalką. Wypuściła jindou. Strzała pomknęła pewnie i prosto, uderzając
dziewczynę w czoło. Oszołomiona Moriko zatoczyła się ku płonącej Sali Jastrzębia i nieprzytomna
osunęła się na ziemię.
– Nieprawda, to ja zasłużyłam na nagrodę – oznajmiła Akiko, pozwalając sobie na uśmiech
zadowolenia.
Jack chwycił ze stosu broni swoje miecze, a potem podał Yoriemu, Kiku i Akiko trzy pozostałe
katany.
– Pora się włączyć do walki.
W odległym kącie dziedzińca Takuana i Emi otoczyli wrodzy samuraje. Takuan, osłabiony po
kopnięciu przez konia, ledwie mógł podnieść znaleziony miecz. Akiko natychmiast wystrzeliła
jindou, obalając na ziemię atakującego go ucznia.
Yamato, wywijając kijem, popędził na pomoc. Akiko deptała mu po piętach, w biegu naciągając
łuk. Jack także zamierzał się przyłączyć, kiedy zobaczył, że Moriko podnosi się na nogi. Chwiejąc
się niepewnie, nałożyła strzałę na cięciwę.
Jack rzucił się, by ją powstrzymać, wiedział jednak, że nie zdąży.
– Giń! – wrzasnęła dziewczyna, mierząc w plecy Akiko.
34
Manriki-gusari

Sala Jastrzębia ostatecznie uległa płomieniom. Dach zapadł się i drewniany szkielet rozsypał się
z ogłuszającym trzaskiem.
Moriko nie miała szans.
Budynek runął nagle na bok, zasypując dziewczynę lawiną ognia, płonącego drewna i gorącego
popiołu. Jack zobaczył bladą twarz Moriko wykrzywioną z przerażenia, kiedy jej włosy zajęły się
płomieniem. Potem zniknęła pod dymiącą ruiną, wciąż trzymając w dłoniach łuk i strzałę.
Z przeciwnej strony Kazuki patrzył w udręce na miejsce, gdzie zginęła. Przez mgiełkę dymu
i ognia spojrzał Jackowi w oczy i z twarzą przepełnioną nienawiścią rzucił się w stronę Butokuden.
Jack nie zamierzał pozwolić mu się wymknąć tym razem. Zostawiając Yoriego i Kiku, by się zajęli
Saburo, okrążył ruiny, wymijając kilku walczących, i skierował się do tylnego wejścia sali.
Zajrzał do środka i stwierdził, że dojo jest dziwnie puste. Blask pożaru tańczył z cieniami wśród
kolumn, echa odgłosów walki zawisły pod wysokim sufitem niczym duchy dawnych bitew.
Kazuki znajdował się w sklepionej alkowie. Oblewał ściany oliwą, wyraźnie zamierzając spalić
szkołę budynek po budynku.
Jack wyciągnął miecze i zakradł się do wnętrza. Ostrożnie przestąpił nad bronią zerwaną ze
ściany przez zbrojących się w pośpiechu uczniów, przeciął dojo i zbliżył się do rywala od tyłu.
Nareszcie zmusi Kazukiego, by zapłacił za trzy lata znęcania się i szykan. Jeszcze parę kroków
i przeszyje wroga mieczem.
Lecz powstrzymało go wspomnienie powitalnych słów Masamoto pierwszego dnia w Niten Ichi
Ryū.
„Droga wojownika oznacza życie w zgodzie z samurajskim kodeksem honorowym, bushido,
w każdej sytuacji. Żądam, byście we wszystkich poczynaniach wykazywali odwagę i prawość”.
Chłopiec uświadomił sobie, że właściwą rzeczą będzie nie zabijać Kazukiego z poczucia osobistej
zemsty. Postąpiłby źle. Musi doprowadzić zdrajcę przed oblicze sprawiedliwości. Masamoto będzie
chciał się z nim rozprawić osobiście.
– Poddaj się, Kazuki – powiedział, przytykając koniec katany do pleców chłopaka.
Tamten odwrócił się wolno i uniósł ręce nad głowę.
Jack nie sądził, że rywal podda się bez walki.
Na twarzy Kazukiego rozlał się przebiegły uśmiech.
Ni stąd, ni zowąd w powietrzu śmignął łańcuch i owinął się Jackowi wokół szyi. Chłopak
przewrócił się na plecy, wypuszczając z rąk oba miecze. Ukryty za kolumną Hiroto trzymał drugi
koniec manriki-gusari. Zaczął wlec Jacka po podłodze dojo.
– Chodź tu, gaijiński piesku! – zawołał piskliwie.
Dusząc się, Jack próbował wsunąć palce pod łańcuch zaciśnięty na gardle. Zdołał go nieco
poluzować i podnieść się na kolana. Hiroto jednak znowu szarpnął i powalił więźnia twarzą na
ziemię.
Jack uświadomił sobie, że napastnik stara się go przyciągnąć do niskiej belki, by go powiesić.
Zaczął się szarpać energiczniej, rozpaczliwie wczepiając palce w wypolerowane deski podłogi, lecz na
próżno.
Wtedy jego dłoń natrafiła na porzucony nóż tantō. Chwycił go szybko. Przynajmniej zginie,
walcząc.
Parę chwil później usłyszał brzęk manriki-gusari przerzucanego przez belkę. Jego głowa została
niespodziewanie poderwana do góry. Zakrztusił się i musiał stanąć na czubkach palców, by złagodzić
ucisk na gardle. Hiroto, zapierając się o kolumnę, podciągnął go w powietrze.
Jack nie mógł już dosięgnąć podłogi. Wisiał, wierzgając konwulsyjnie, podczas gdy dręczyciel kpił
z jego męczarni. Uśmiechnięta twarz rozmazała się przed oczami chłopca. Był na granicy utraty
przytomności. Ostatnim wysiłkiem cisnął w napastnika tantō. Trafił go w brzuch.
Hiroto wrzasnął i puścił manriki-gusari. Łańcuch się poluzował i Jack runął na ziemię
równocześnie z napastnikiem. Wciągnął powietrze do spragnionych płuc. Hiroto nie przestawał
krzyczeć, przerażony widokiem krwi tryskającej z rany.
Jack odczołgał się, wiedząc, że musi odzyskać miecze, zanim Kazuki zauważy, co się stało,
i zaatakuje. Słyszał przybliżające się coraz bardziej ciężkie kroki. W ostatniej chwili mignęła mu
nabijana żelazem pałka zmierzająca ku jego głowie. Przetoczył się w bok. Podłoga dojo
eksplodowała i drzazgi trysnęły we wszystkie strony.
Nobu znowu podniósł kanabō.
– Zmiażdżę cię, gaijinie! – warknął.
Chłopiec pełzł dalej, kiedy pałka z trzaskiem rąbnęła w podłogę tuż za nim. Rozpaczliwie
potrzebował broni, lecz jedyne, co miał w zasięgu ręki, to porzucony tessen. Chwycił metalowy
wachlarz i wstał, by stawić czoło napastnikowi.
Nobu spojrzał na jego skromną broń, a potem na swoją potężną pałkę.
– Co zamierzasz zrobić? Zawachlować mnie na śmierć?! – zadrwił, wybuchając donośnym
rechotem.
Gdy unosił pałkę do kolejnego uderzenia, Jack zatrzasnął wachlarz i wbił wzmocnioną oprawę
w brzuch przeciwnika. Nobu stracił dech i puścił kanabō, która z hukiem potoczyła się na ziemię.
Jack błyskawicznie natarł ponownie, trafiając napastnika w skroń. Nobu, jęcząc, osunął się na
ziemię, niezdolny wstać.
Chłopiec odsunął się, dysząc ciężko. Szyja mu pulsowała, w głowie szumiało, poobijane ciało
bolało.
Do końca walki było jednak daleko.
35
Yoshioka Ryu

Tylko zanshin ocaliło Jackowi życie.


Wyczuł atak z tyłu i przykucnął. Ostrze katany świsnęło w powietrzu, przelatując tuż nad jego
głową. Kazuki zaklął gniewnie i uderzył wakizashi. Nie mając czasu, by uniknąć krótszego ostrza,
Jack zawirował w miejscu i zablokował cios w żołądek metalową oprawą wachlarza tessen. Odbił
uderzenie, lecz wypuścił wachlarz, który z grzechotem potoczył się na ziemię.
Kazuki natarł znowu. Jack zanurkował, unikając ciosu, i przetoczył się po dojo. Bezbronny, miał
niewielkie szanse przeciw dwóm mieczom. Widział własną katanę i wakizashi leżące po przeciwnej
stronie Kazukiego, lecz za każdym razem, gdy próbował do nich podbiec, rywal zastępował mu
drogę.
Jack zamarkował desperacki wypad w stronę mieczy. Kazuki skoczył przed niego. W ostatniej
chwili chłopiec zmienił kierunek i rzucił się do ściany z bronią. Chwycił jedyną pozostałą katanę. Nie
miał nawet czasu wyjąć jej z pochwy, gdy klinga Kazukiego śmignęła ku jego szyi.
Zablokował cios i saya rozpadła się pod siłą uderzenia. Strząsnął resztki pochwy, cofnął się
szybko i uniósł broń. Miecz nie mógł się równać z ostrzem Masamoto. Był ciężki, źle wyważony,
o wyszczerbionym ostrzu i rękojeści wyślizganej od częstych ćwiczeń.
Kazuki zauważył wahanie w postawie przeciwnika i zaatakował, zasypując go gradem ciosów.
Jack próbował się bronić, lecz marna katana działała na jego niekorzyść. Odbił pchnięcie w żołądek
i skontrował ciosem w szyję, a Japończyk bez trudu uniknął jego razów. Uderzył mieczem w klingę
Jacka, odrąbując koniec osłabionego po latach walk ostrza. Zaszokowany chłopak gapił się na
zniszczoną broń.
Kazuki natarł, uderzeniem ramienia w pierś posyłając Jacka na najbliższą kolumnę. Chłopak
skulił się, gdy katana napastnika śmignęła szerokim łukiem, by go przeciąć na pół. Rozpaczliwie
machnął własnym ostrzem – oba miecze zderzyły się i sczepiły. Jack próbował wyswobodzić klingę,
lecz kiedy szarpnął, Kazuki wykonał idealny Cios Jesiennego Liścia, wytrącając mu katanę z rąk.
– Pokonany kolejny raz! – stwierdził z satysfakcją, przykładając kissaki do szyi przeciwnika. – Na
kolana, gaijinie!
Nie mając wyboru, chłopiec usłuchał. Wyglądało na to, że Kazuki zmusi go do popełnienia
seppuku. Myśl przeraziła Jacka. Jak można rozciąć brzuch samemu sobie?
Kazuki spojrzał na Hiroto, nadal wrzeszczącego w rogu.
– Bądźże wreszcie cicho! Nie umierasz. To tylko krew. – Pokręcił głową z irytacją. – Nobu, do
mnie.
Chłopak usiadł, pocierając głowę. Gdy zobaczył Jacka na kolanach, pokonanego, z ostrzem
przywódcy przy gardle, jego twarz rozjaśniła się z radości.
Kazuki przyglądał się chwilę Jackowi, jakby się zastanawiał, czy go zabić.
– Nie jesteś samurajem. Gaijini nie zasługują na honorową śmierć od miecza – zadrwił, cofnął
klingę, po czym drasnął go kissaki w prawy policzek. Jack skrzywił się, kiedy cienka strużka krwi
popłynęła mu po skórze. – Na początek zadbamy, byś miał symetryczne blizny.
Nobu przyczłapał bliżej z kanabō na ramieniu i czekał na rozkazy.
Kazuki schował miecze do pochew i chwycił Jacka za gardło.
– Zabiłeś Moriko! – powiedział z drżeniem w głosie. – Zapłacisz za to.
– Wcale nie... – zaczął chłopak, lecz Kazuki nie słuchał.
– Nobu, połam mu nogi. Nie chcemy, żeby gaijin uciekł tym razem. Niech spłonie tak jak ona.
Nobu posłusznie uniósł kanabō, by strzaskać kości Jacka.
– Stójcie! – odezwał się lękliwy głos od wejścia.
Do wnętrza wbiegł Yori z obnażonymi mieczami.
– Jeśli skrzywdzicie Jacka, zabiję Kazukiego – zagroził, celując w serce Japończyka.
Mimo odważnych słów miecz drżał mu w dłoni.
– Nobu, rób, co każę – ponaglił Kazuki, skłaniając głowę na znak poddania.
Nobu, z pulchną twarzą zmarszczoną ze zdumienia, zamierzał opuścić pałkę, gdy Kazuki natarł.
Z szybkością błyskawicy wyciągnął katanę i strącił miecz Yoriego na ziemię.
– Twój mały przyboczny znowu cię zawiódł, gaijinie – drwił, szturchając drobnego chłopca
w pierś. – No, Yori, zwiewaj jak zawsze.
Yori stał z drżącymi wargami. Chwytał wielkie hausty powietrza i wyglądał, jakby się chciał
rozpłakać.
Kazuki odszedł, śmiejąc się zimno.
– Jak już połamiesz nogi gaijina, rozgnieć tę mysz, Nobu.
Chłopak z szerokim uśmiechem uniósł kanabō nad głowę.
Naraz Butokuden wypełnił przeszywający okrzyk kiai.
– YAH!
Nobu zatoczył się do tyłu z wyrazem zaskoczenia na twarzy. Cała jego siła wyparowała i upuścił
kanabō na własną głowę. Kiwając się niczym lalka Daruma, osunął się na podłogę, tym razem bez
przytomności.
Kazuki obrócił się w miejscu i otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Wyciągnął miecze i natarł na
Yoriego.
– YAH!
Stanął jak wryty i spróbował ponownie podnieść katanę.
– YAH!
Osunął się na kolana z twarzą szarą jak popiół, jęcząc, jakby przeszyła go włócznia.
– Wystarczy! Zabijesz go! – krzyknął Jack.
Yori, który zdążył już nabrać pełne płuca powietrza przed następnym atakiem, odetchnął. Jack
wstał i podniósł miecze.
– Dobrze się czujesz? – spytał, widząc, że przyjaciel dygocze.
Yori zamrugał, jakby wyrwany z transu, i słabo kiwnął głową. Cichym głosem odparł:
– Nie mogłem cię znowu zawieść.
– I nie zawiodłeś – odrzekł Jack, obejmując go ramieniem. – Sensei Yamada miał rację, mówiąc,
że nawet najsłabszy powiew potrafi wywołać zmarszczki na największym oceanie.
Wskazał potężną postać Nobu leżącego bez zmysłów na podłodze i obaj roześmiali się
z wyczerpania i ulgi. Umilkli, widząc, że Kazuki zdołał się dowlec do wyjścia.
Pozostawiwszy Hiroto, wciąż jęczącego w kącie, oraz nieprzytomnego Nobu, Yori i Jack
pośpieszyli za zdrajcą. Zanim jednak dobiegli do drzwi, zniknął w bitewnym zamieszaniu.
Rozległ się donośny okrzyk, kiedy przez wrota Niten Ichi Ryū wlała się kolejna fala młodych
samurajów.
Na czele kolumny maszerował Yoshioka.
Masamoto zgromadził uczniów u wejścia do Południowego Ogrodu Zen, podzielonych na grupki
pod opieką senseiów. Jack i Yori podbiegli i stanęli w szeregu, by stawić czoło nowemu zagrożeniu
z Yoshioka Ryū. Wszyscy byli znużeni, zmęczeni walką z przeważającymi liczebnie wrogami. Jack
uświadomił sobie, że nie ma dla nich nadziei.
– Będziemy walczyć do ostatniego samuraja! – krzyknął sensei Kyuzo, wznosząc katanę.
Uczniowie Niten Ichi Ryū odkrzyknęli w odpowiedzi, zbierając odwagę do ostatniego starcia.
Yagyu Ryū, pewni zwycięstwa, ryknęli w odpowiedzi. Lecz przedstawiciele Yoshioka Ryū nie
przyłączyli się do bojowego okrzyku. Wyjęli miecze z pochew i rzucili się na uczniów i senseiów
Yagyu Ryū.
Napastnicy nieoczekiwanie znaleźli się w defensywie i zaczęli tracić pole. Losy bitwy się
odwróciły.
Straciwszy przewagę, Yagyu Ryū zaczęli się pośpiesznie wycofywać.
Niten Ichi Ryū wiwatując na cześć niespodziewanych sojuszników, przyłączyli się do gromienia
wrogów. Wkrótce dziedziniec oczyszczono i bramę zamknięto, by zapobiec dalszym atakom.
Jack i pozostali wojownicy z ulgą opuścili miecze, szczęśliwi, że udało im się przeżyć najazd.
Zwycięstwo było jednak drogie. Sensei i młodzi samuraje z obu szkół leżeli, krwawiąc i konając
na dziedzińcu, otoczeni wieńcem płonących budynków szkoły.
36
Wymarsz

O świcie krwawy blask słońca rozlał się po zaciągniętym dymem niebie, plamiąc chmury bladą
czerwienią. Nad Niten Ichi Ryū wisiała pełna powagi cisza, gdy ocaleli opatrywali rannych
i ratowali co się da ze spalonych ruin.
Jack kopnięciem rozgarniał resztki Shishi-no-ma. Jego izdebka została kompletnie zniszczona,
bokken, bonsai i ubrania strawił ogień. Pierwszy raz się ucieszył, że Smocze Oko skradł rutter.
Inaczej dziennik obróciłby się w popiół. Nie zostało mu nic prócz kimona, w które był ubrany,
i daishō od Masamoto.
Przyklęknął i zobaczył zakopany wśród resztek osmalony strzęp papieru. Wyciągnął go
z poczerniałego pudełeczka inro i zobaczył fragment dziecinnego rysunku. Obrazek jego rodziny
skreślony ręką siostrzyczki. Linie zniknęły. Jack pozwolił pergaminowi opaść między dogasające
węgle.
Przestał już wierzyć, że wróci do Jess. Japonia stała na progu wojny. Nie chodziło tylko o to, że
w zawierusze bitew drogi będą zablokowane. Niten Ichi Ryū zaatakowano, a ponieważ przysiągł
podążać drogą wojownika, miał obowiązek bronić honoru szkoły. Zgodnie z kodeksem bushido
wierność wobec Masamoto i przyjaciół miała pierwszeństwo przed marzeniami o powrocie do kraju.
Inro, w którym zachował się obrazek, było niemal zupełnie zniszczone. Odrzucił je i usłyszał
grzechot. Podniósł pudełko i znalazł w środku perłę od Akiko. Cudownym sposobem przetrwała
pożar. Ze znużonym uśmiechem schował cenny podarunek w fałdach obi. Będzie mu przypominać
o wszystkim, co w Japonii dobre i o ocalenie czego musi walczyć.
Już zamierzał wrócić do przyjaciół, gdy w pogorzelisku dostrzegł lśnienie metalu. Odgarnął
popiół i zobaczył tantō odebrane ninja w bambusowym zagajniku. Lakierowana saya popękała od
żaru, lecz nóż był nieuszkodzony. Prawdę mówiąc, wydawało się, że ogień dodatkowo zahartował
stal, bo z małego palca Jacka kapała krew. Widocznie się skaleczył, rozgarniając pogorzelisko.
Bardzo ostrożnie wsunął przeklęte ostrze za pas.
– Jack! – zawołał Yori, drepcząc w jego stronę.
Wyprostował się ostrożnie i przywitał przyjaciela. Był cały obolały, mięśnie miał napięte, szyja
mu pulsowała po próbie powieszenia. Należał jednak do szczęściarzy. Przynajmniej mógł chodzić.
Yori, z twarzą pokrytą czarnymi smugami dymu i śladami zaschłych łez, podał mu okrągły
pakunek zawinięty w kawałek materiału.
– To twoje – oznajmił z dumą.
Jack rozchylił materiał i stwierdził, że patrzy na lalkę Daruma.
– Leżała na kimonie, do którego zgarnąłem broń – wyjaśnił przyjaciel. – Wiem, że życzenie,
które powierzyłeś Darumie, wiele dla ciebie znaczy, więc ją ocaliłem razem z twoimi mieczami.
– Dziękuję – odparł chłopiec, klepiąc Yoriego po ramieniu. – Ale obawiam się, że lalka nie ma
żadnej mocy. Odkąd wypowiedziałem życzenie, minęły prawie trzy lata.
– Życzenia Darumy naprawdę się spełniają. Nie możesz tracić nadziei.
Oczy przyjaciela wpatrywały się w niego błagalnie. Jack uświadomił sobie, że Yori jest u kresu
sił. Nagły atak i brutalna walka wstrząsnęły nim. Był na granicy załamania. Szukał u Jacka
wsparcia.
– Przeżyliśmy, prawda? – odparł z uśmiechem. – I to twoja lojalność mnie ocaliła. Moja matka
powtarzała zawsze: „Gdzie są przyjaciele, tam jest nadzieja”. Prawdziwy z ciebie przyjaciel, Yori.
Wzruszony tymi słowami, chłopiec skłonił głowę.
– To zaszczyt mieć takiego przyjaciela jak ty, Jack.

Przecinając dziedziniec, minęli grupkę uczniów Yagyu pilnowanych przez samurajów z Yoshioka
Ryū. Wśród więźniów znajdowali się Nobu i Hiroto – opatrzeni, lecz całkowicie zrezygnowani,
z głowami zwieszonymi ze wstydu. Jack zauważył, że nie ma z nimi Kazukiego; zdrajca umknął
w chaosie bitwy. Wiadomość, że przeszedł na stronę wroga, rozeszła się szybko wśród uczniów.
Masamoto z wściekłością zareagował na wieść, ze zdrada ojca Kazukiego nie była udawana.
Przysiągł ukarać Oda-sana i wysłał patrol na poszukiwanie jego syna. Dotąd Kazukiego nie udało
się jednak schwytać.
Obok głównej bramy ułożono ciała zabitych, planowano je spalić w rozmaitych świątyniach.
Niedaleko stała Akiko.
– Idź, zaraz cię dogonię – zwrócił się Jack do Yoriego.
Przyjaciel kiwnął głową na znak zrozumienia i wszedł do Chō-no-ma.
Jack zbliżył się do dziewczyny; podniosła zaczerwienione od płaczu oczy.
– Nie lubiłam jej, ale nie zasłużyła na taką śmierć.
Spojrzała na zwłoki Moriko.
– To wszystko moja wina! – Pociągnęła nosem i jej głos lekko się załamał.
– Nie, nieprawda – przekonywał Jack, próbując nie patrzeć na zwęglone szczątki. – Nie
wiedziałaś, że budynek się zawali. Poza tym gdybyś jej nie ogłuszyła, zabiłaby nas oboje.
– Czy wojna naprawdę na tym polega? – spytała, z rozpaczą wskazując stos martwych ciał. –
Treningi nie przygotowywały nas na to.
Jack rozumiał, co chciała powiedzieć. Tak bardzo skupiali się na ćwiczeniach, że nigdy nie myśleli
o konsekwencjach walki: co to znaczy odebrać komuś życie. Wybuch wojny zmusił ich do
wykorzystania umiejętności. Od tej pory będą musieli wypełniać obowiązki samurajów.
– Powiedziałaś kiedyś, że bycie samurajem oznacza służbę – odparł. – Że mamy zobowiązania
wobec cesarza, daimyo i własnego rodu. Wtedy tego nie rozumiałem, lecz teraz wiem, co to
obowiązek. Jako samuraje musimy zabijać lub ginąć, jeśli chcemy chronić tych, którym służymy
i których kochamy.
– Masz rację, Jack. – Akiko westchnęła. – Ale mimo to nie staje się to łatwiejsze.
– Nie. Lecz to jest pokój, za który warto walczyć.
Mówiąc to, uświadomił sobie, że nie wahałby się oddać życia za Japonię i ludzi, których kocha.
***

We wnętrzu Chō-no-ma ranni młodzi samuraje leżeli na uprzątniętych stołach, podczas gdy
sensei Yamada i sensei Kano opatrywali ich obrażenia. Inni nauczyciele uczestniczyli w naradzie
z Masamoto i Yoshioką w Sali Feniksa.
– Poczekaj, aż rodzice się dowiedzą! – wykrzyknął Taro, kiedy Jack i Akiko zbliżali się do
przyjaciół.
Pochylał się nad bratem. Saburo leżał na stole z ramieniem owiniętym bandażem, który
przesiąkł krwią.
– Daj mu spokój, Taro – wtrącił się Jack, broniąc przyjaciela. – Przeszedł wystarczająco wiele.
– Źle mnie zrozumiałeś. Uznają go za bohatera. Mój brat poświęcił się dla innego samuraja.
Saburo uśmiechnął się z dumą.
– I będę miał prawdziwą bitewną bliznę!
– Musisz odpocząć – nalegała Kiku, dając mu się napić wody i ocierając czoło.
– Czy ktoś słyszał, co się właściwie stało? – spytał Yori.
Yamato skinął głową.
– Jakiś uczeń Yoshioka Ryū powiedział, że w całym mieście wybuchły niespodziewane ataki.
Daimyo Kamakura rozpoczął rebelię.
– Ale dlaczego szkoła Yoshioka Ryū nam pomogła? – spytał Jack.
– Yoshioka-san jest wiernym poddanym daimyo Takatomiego – wyjaśnił Taro z przekonaniem. –
Obowiązki wobec władcy są ważniejsze niż osobista uraza do Masamoto-samy. Bardzo
prawdopodobne, że otrzymał rozkaz, by nam pośpieszyć na pomoc. Poza tym ratując nas, odzyskał
pozycję, którą nadszarpnął, pojedynkując się z Masamoto-samą.
Shoji obok głównego stołu odsunęło się i wszedł Masamoto w otoczeniu senseiów. Uczniowie
przerwali swoje zajęcia i uklękli. Masamoto zajął miejsce pośrodku podwyższenia, położył miecze
u boku i utkwił w zebranych surowe spojrzenie. Szramy na jego twarzy pulsowały groźną
czerwienią, nad prawym okiem miał paskudną ranę. Obok niego siedział sensei Hosokawa
z opatrunkiem na lewym ramieniu. W sali zapadła pełna napięcia cisza.
– WOJNA została wypowiedziana – oznajmił Masamoto.
Uczniowie, którzy wciąż jeszcze nie otrząsnęli się z bitewnego szoku, patrzyli sparaliżowani
przerażeniem. Yori zerknął nerwowo na Jacka. Ziściły się jego najgorsze obawy.
– Daimyo Kamakura nie napada już tylko cudzoziemców i chrześcijan. Zwrócił się przeciw
wszystkim daimyo i samurajom, którzy nie podporządkują się jego władzy, nieważne, czy okazują
współczucie cudzoziemcom, czy nie. Sądzimy, że zorganizował równoczesne ataki w całej Japonii.
Upadła Nagoya, Droga Tokaido na północ od miasta jest pod kontrolą, a jego armia właśnie w tej
chwili maszeruje na południe.
Otrzymaliśmy wieści, że samuraje wierni Radzie i Hasegawie Satoshiemu, naszemu władcy pod
kuratelą, gromadzą się w zamku Osaka. Tam zamierzają stawić czoło wrogowi cesarza i go
zniszczyć. Z rozkazu daimyo Takatomiego wyruszamy dziś do Osaki.

Nim zakończono przygotowania, wybiło południe. Osiodłano konie, zgromadzono zapasy


i uzbrojono samurajów. Nie wszyscy uczniowie Niten Ichi Ryū udawali się w drogę. Młodszych
odsyłano do domu, ranni mieli pozostać w szkole, aż będą w stanie walczyć. Zdolni do bitwy stali na
dziedzińcu uformowani w kolumnę, czekając na rozkaz wymarszu.
– Gambatte – wydusił z siebie Saburo, życząc im szczęścia.
Mimo protestów Kiku uparł się, że przyjdzie pożegnać przyjaciół. Skłonił się sztywno.
Kiku, która dobrowolnie zgodziła się zostać i opiekować rannymi, otarła łzę z oka i ukłoniła się
także. Akiko, Yamato i Yori odpowiedzieli ukłonem. Saburo zerknął na Jacka, po czym objął go
niezgrabnie. Krzywiąc się z bólu – rana w ramieniu wciąż mu doskwierała – powiedział nagle:
– Uważaj na siebie. Nie rób nic głupiego. Strzeż się ninja. Pamiętaj, żebyś zjadał do końca swoje
racje...
– Też będę za tobą tęsknił – przerwał mu chłopak szczerze. Po czym dodał z uśmiechem: – Kto
się teraz będzie wystawiać za mnie na strzały?!
Przyjaciel się roześmiał. Potem puścił Jacka i miejsce uśmiechu na jego twarzy zajął smutek.
– Bądź ostrożny, przyjacielu.
– OSAKA I ZWYCIĘSTWO! – krzyknął sensei Hosokawa, dając znak kolumnie młodych
samurajów, by opuściła szkolne wrota.
Zarzucając węzełek na ramię, Jack zastanawiał się, czy wróci jeszcze do Niten Ichi Ryū. Spojrzał
na olbrzymią Butokuden, gdzie nauczył się walki mieczem i każdego dnia obrywał cięgi jako uke
senseia Kyuzo podczas taijutsu; na piękną Chō-no-ma, gdzie miał wątpliwą przyjemność skosztować
wątroby węgorza z rusztu i świętował Nowy Rok; na Południowy Ogród Zen, ulubione miejsce
odpoczynku i samotnych rozmyślań, gdzie pod kierunkiem sensei Yosy opanował kyujutsu; na
Butsuden, gdzie sensei Yamada zadawał swoje niemożliwe koany i gdzie kiedyś pokazał chłopcu
legendarne kopnięcie motyla; i wreszcie na wypaloną skorupę Shishi-no-ma, sali, w której przez
ostatnie trzy lata mieścił się jego dom.
Przypomniał sobie, jak bardzo onieśmielony czuł się pierwszego dnia pobytu w szkole. Jak
przerażający i niezwyciężeni wydawali się inni uczniowie. Przypomniał sobie, jak leżał na futonie
w maleńkiej sypialni, samotny w obcym kraju, ofiara jednookiego ninja, czując się niczym owca
prowadzona na rzeź.
Wyruszając na wojnę, miał podobne odczucia. Teraz jednak potrafił walczyć. Przybył tu jako
zagubiony angielski chłopak, lecz wyjeżdżał z Niten Ichi Ryū jako wyszkolony samurajski wojownik.
37
Zamek Osaka

Po trzech dniach forsownego marszu uczniowie dotarli do Osaki, politycznego i gospodarczego


centrum Japonii. Jack nie wiedział, czego się spodziewać po takiej metropolii. Podobnie jak Kioto,
w niczym nie przypominała angielskich miast z ich odrażającym smrodem gnojowisk i garbarni,
dziurawymi drogami i bandami rabusiów oraz szalejących młodzieńców.
Osaka pełna była ludzi, którzy przechodząc, kłaniali się uprzejmie. Warsztaty i domy wyglądały
na zdumiewająco czyste. Drogi szerokie i wolne od śmieci. Nawet powietrze było świeże.
Nic jednak nie mogło przygotować chłopca na widok zamku w Osace.
Na tle nieba wznosiła się forteca niewyobrażalnych rozmiarów. W porównaniu z nią londyńska
Tower, pałac i twierdza angielskiej królowej, prezentowała się żałośnie. Jack pomyślał, że
królewski pałac Hampton Court kilka razy zmieściłby się w tych murach. Pośrodku zamku wznosił
się donżon – główna wieża – wysoka na osiem pięter, o murach pomalowanych na surową biel.
Każde piętro wieńczył wygięty dach, pokryty zielonymi płytkami i ozdobiony lśniącym złotym
czubem.
Mijając rogatki miasta, kolumna młodych samurajów połączyła się z innymi oddziałami
zmierzającymi do zamku równym strumieniem płynącym główną ulicą. Zbliżyli się do gigantycznej
kamiennej bramy osadzonej w ogromnym murze uzbrojonym w blanki i bastiony. Krata była
podniesiona i wielkie, obite żelaznymi płytami wrota otwierały się gościnnie na ich przybycie.
Uszy chłopaka atakował grzmot setek maszerujących stóp, kiedy przekraczał drewniany
zwodzony most nad szeroką fosą. Zerknął na prawo i ujrzał zewnętrzny obronny wał ciągnący się co
najmniej półtorej mili, nim skręcił na północ. Surowe ściany opadały wprost do wody. Nikt nie
zdołałby się po nich wspiąć. Każdy kamienny blok użyty do budowy był wyższy i szerszy od Jacka
i musiał ważyć tyle co dziesięć armat. Na szczycie, niczym kręgosłup smoka, sterczał rząd wieżyczek
z widokiem na szeroką, otwartą równinę Tenno-ji na południu. Kiedy szli do następnej bramy,
równie imponującej, Jack ze zdumieniem stwierdził, że mury są grube na kilkanaście metrów.
Przy drugiej bramie droga poprowadziła ich w prawo i ruszyli szeroką aleją obrzeżoną silnie
umocnionymi budynkami. Znowu skręcili i minęli kolejną olbrzymią kratę oraz szeroką fosę.
Taro gestem polecił Jackowi spojrzeć w górę. Z blanków i parapetów w górze obserwowały ich
setki żołnierzy. Na dole było ich znacznie więcej – pilnowali bram, patrolowali drogi i trenowali na
otwartych dziedzińcach lub karmili konie w stajniach. Wszędzie roiło się od tysięcy samurajów.
– Ten, kto panuje nad zamkiem Osaka, panuje nad sercem kraju – szepnął Taro.
Jack uwierzył w to bez trudu i nabrał otuchy. Zamek wydawał się niezdobyty, a zgromadzona tu
armia niepokonana. Może mimo wszystko ISTNIAŁA nadzieja?
Jack wkrótce stracił orientację w labiryncie kamiennych stopni i brukowanych ścieżek, więc
ucieszył się, kiedy wreszcie przystanęli na dużym, okolonym drzewami dziedzińcu z budynkiem
przypominającym Butokuden. Masamoto rozkazał uczniom ustawić się w szeregu i czekać, sam
tymczasem skierował się z senseiem Hosokawą do donżonu.
Znajdowali się bliżej wieży, lecz – jak się zdawało – nadal dzielił ich od niej co najmniej
dziesięciominutowy marsz. Chłopak domyślał się, że są już w wewnętrznym pierścieniu umocnień,
lecz obszar wciąż wyglądał na dość rozległy, mógł pomieścić niewielkie miasteczko. Z boku zobaczył
starannie utrzymany ogród z mostkami i maleńkim strumieniem wpływającym do stawu. Kwitnące
drzewa sakury obiecywały cień, a w głębi widać było niewielką studnię. Prócz zasobów wody Jack
zauważył po drodze śliwkowy sad oraz liczne magazyny pełne ryżu, soli, soi i suszonej ryby. Było
jasne, że obrońcy zamku są dobrze przygotowani na wypadek oblężenia.
Wrócił sensei Hosokawa i ostrym tonem rozkazał im stanąć na baczność. Wkrótce nadciągnął
orszak samurajów w pełnych zbrojach. Pośrodku kroczył daimyo Takatomi w towarzystwie
Masamoto, kilku członków świty i młodego chłopca.
– Na kolana! – rozkazał Hosokawa. Uczniowie przyklękli i skłonili głowy.
Daimyo wystąpił naprzód, by przemówić.
– Jestem zaszczycony, mogąc was przedstawić jego wysokości Hasegawie Satoshiemu,
prawowitemu dziedzicowi Japonii i władcy pod kuratelą.
Otoczony przez dworzan chłopak podziękował skinieniem głowy. Jack zaryzykował spojrzenie
w górę. Satoshi nie wydawał się wiele starszy od niego. Mógł sobie liczyć około szesnastu lat. Miał
chudą twarz o delikatnej cerze z pierwszymi, delikatnymi śladami zarostu nad górną wargą. Włosy
związał w kok i nosił pełny rynsztunek dowodzącego daimyo. Najbardziej zaskoczył Jacka srebrny
krzyżyk na jego szyi.
– Twoi młodzi samuraje są bardzo mile widziani na zamku, Masamoto-sama – odezwał się
wysokim głosem Satoshi. – Z każdym dniem nadciągają kolejne wierne oddziały. Nasza armia
wkrótce będzie liczyć ponad sto tysięcy żołnierzy. Z taką siłą zmiażdżymy daimyo Kamakurę
i stłumimy jego rebelinacką kampanię.
Przechadzając się z wdziękiem osoby wychowanej wśród szlachetnie urodzonych, Satoshi obejrzał
szeregi młodych samurajów. Zatrzymał się przed Jackiem.
– A to kto? – spytał, zaskoczony widokiem blond czupryny między rzędami czarnowłosych
Japończyków.
Jack się ukłonił.
– Jack Fletcher, do usług.
Satoshi roześmiał się serdecznie.
– To z pewnością śmiertelnie przerazi wrogów. Cudzoziemski samuraj!
Dworacy zawtórowali śmiechem. Wszyscy prócz jednego. Tuż za władcą stał Europejczyk, wysoki
i szczupły, o oliwkowej skórze i zaczesanych do tyłu czarnych włosach. Jack nie zauważył go
wcześniej, bo nosił taki sam formalny czarny strój jak pozostali dworzanie. Na widok chłopca oczy
błysnęły mu przez moment, lecz zaraz odzyskał opanowanie. Na wąskich wargach pojawił się
nieszczery uśmiech. Szepnął coś do ucha Satoshiemu, kiedy orszak odchodził.
Jack żałował, że nie może dosłyszeć słów. Cudzoziemiec był kimś wpływowym, skoro należał do
prywatnego orszaku władcy. Widok europejskiej twarzy powinien dodać chłopcu otuchy, lecz nie
potrafił się pozbyć niedobrych przeczuć.
Po skończonej inspekcji Satoshi skinął z aprobatą Masamoto i się oddalił. Dworzanie
i samurajska straż podążyli za nim dziarskim krokiem. Daimyo Takatomi i Masamoto przechadzali
się po ogrodzie pogrążeni w dyskusji, zostawiając uczniów pod opieką senseia Hosokawy.
– To będą nasze koszary – oznajmił nauczyciel, wskazując budynek z tyłu. – Zostawcie rzeczy,
a potem pójdziecie ze mną do zbrojowni.
We wnętrzu nie było łóżek, a jedynie wielka pusta sala przegrodzona shoji. Jack ruszył za
Yamato i Yorim, tymczasem Akiko z pozostałymi dziewczętami przeszła na drugą stronę
przepierzenia. Chłopiec znalazł sobie miejsce w odległym kącie i położył zawiniątko z rzeczami na
podłodze. Niewiele mu tego zostało: prócz lalki Daruma miał tam tantō ninja, zapasowy koc
i kimono, które udało mu się wyprosić ze szkolnych zapasów. Miecze nosił teraz cały czas przy boku.
Uczniowie nie śpieszyli się z zajmowaniem miejsc. Od ataku na Niten Ichi Ryū upadli na duchu.
Spalenie paru budynków nie było jedyną szkodą, jaką Kazuki wyrządził szkole. Zdrada wstrząsnęła
każdym do głębi. Uczniowie podzielili się na grupki, nie dowierzali bowiem jedni drugim.
Przytłaczało ich silne poczucie wstydu: Kazuki przez swoją zdradę okrył hańbą ich wszystkich.
– Mogę się przyłączyć? – spytał Takuan, który wyglądał na wyczerpanego po długim marszu.
– Oczywiście – odparł Jack, robiąc mu miejsce. Wszelkie myśli o rywalizacji o Akiko wydawały się
bez znaczenia, odkąd wybuchła wojna. – Jak się czujesz?
– Okropnie – odparł Japończyk, rzucając na ziemię własny węzełek. – Bagaż całą drogę ocierał
mi żebra...
– Pośpieszcie się! – krzyknął sensei Kyuzo od drzwi.
Zaprowadzono ich do wielkiego magazynu i wyposażono w zbroje. Opryskliwy żołnierz wręczył
Jackowi napierśnik z nachodzących na siebie rzędów lakierowanych skórzanych łusek, dwa wielkie
prostokątne naramienniki, metalowy hełm z trzema wygiętymi płytami chroniącymi kark, parę
ciężkich rękawic i na koniec brzydką metalową maskę. Zakrywała pół twarzy, miała wielki
szpiczasty nos i gęste czarne wąsiska.
– Po co to? – spytał chłopiec.
– To menpō – warknął zirytowany żołnierz. – Chroni gardło i przeraża przeciwnika. Chociaż,
prawdę mówiąc, masz taką gębę, że nie jest ci potrzebna!
Zarechotał z własnego dowcipu.
– Następny!
Jack przyłączył się do reszty uczniów na dziedzińcu, mierzących nowe wyposażenie. Oglądał
części zbroi, nie mając pojęcia, od czego zacząć.
– Potrzebujesz pomocy? – spytała Akiko, odziana już we wspaniały turkusowy komplet.
– Jak ci się udało tak szybko to włożyć?
– Często pomagałam tacie. Także w dniu, kiedy wyruszał na bitwę pod Nakasendō. Wtedy
widziałam go ostatni raz.
Po jej twarzy przemknął cień smutku. Jack wiedział, że mimo wielu lat, jakie upłynęły od
tamtego dnia, śmierć ojca nadal jest dla dziewczyny bolesna. Podejrzewał, że strata poniesiona
w młodym wieku była przyczyną, dla której Akiko tak bardzo chciała zostać wojownikiem. Ponieważ
nie miała starszego brata, na niej spoczywał obowiązek, by zająć miejsce ojca i bronić honoru rodu.
Jack rozumiał jej osamotnienie. Nie było dnia, by nie wspominał własnego ojca. Sam jednak
pragnął być samurajem z innego powodu: chciał móc się obronić przed Smoczym Okiem.
Akiko przełożyła mu napierśnik przez głowę i właśnie zawiązywała taśmy, kiedy na drugim końcu
dziedzińca rozległy się chichoty. Obejrzeli się i zobaczyli Yoriego niemal ginącego w zbyt dużej
zbroi. Ręce chłopca były niewiele dłuższe od naramienników, a napierśnik prawie sięgał kolan. Lecz
największe rozbawienie budził hełm. Kiedy chłopak go włożył, cała jego głowa znikła we wnętrzu
i teraz zataczał się, nie widząc nic przed sobą. Yamato popędził mu na ratunek.
Gdy wszyscy byli wyposażeni – Yori wymienił hełm na mniejszy, lecz równie niedopasowany –
złożyli zbroje obok pozostałych rzeczy i udali się do wspólnych kuchni po racje. Długi marsz z Kioto
do Osaki sprawił, że Jack był wygłodniały i marzył o solidnym posiłku. Dostał jednak tylko kilka
kulek zimnego ryżu i wodnistą zupę rybną.
Niezadowoleni uczniowie jedli kolację, zbici w niewielkie grupki. Yori usiadł obok Jacka na
dziedzińcu, wyglądał na przybitego. Skubał ryż, lecz nic nie jadł.
– To miejsce nie umywa się do Chō-no-ma, ale przynajmniej mamy świetny widok na zamek –
rzucił Jack, chcąc skłonić małego przyjaciela do uśmiechu.
– Naprawdę idziemy na wojnę, prawda? – wyszeptał Yori ze spojrzeniem wbitym w miskę.
– Nie martw się – pocieszyła Akiko. – Nie wyślą nas na pierwszą linię.
– Więc po co nam dali zbroje?
– Jesteśmy rezerwą. Dlatego stacjonujemy na wewnętrznym dziedzińcu. To najbezpieczniejsze
miejsce, nie licząc wieży.
– A jeśli wróg wedrze się do fortecy?
– To niemożliwe. Widziałeś umocnienia. Żadna armia nie zdoła pokonać dwóch fos i wspiąć się po
zbrojnych wałach. Zamek Osaka nigdy nie się nie podda.
Kiedy rozmawiali, zbliżyło się czterech strażników. Dowódca zwrócił się do chłopca:
– Jacku Fletcherze, masz udać się z nami do wieży.
38
Ojciec Bobadillo

Otoczyli Jacka i poprowadzili wąską ścieżką między wysokimi murami w kierunku wrót z grubych
belek nabijanych żelazem, strzeżonych przez żołnierzy z włóczniami. Drzwi otwierały się na
wewnętrzny dziedziniec okolony śliwami i drzewami sakury. Wieża znajdowała się teraz znacznie
bliżej i chłopiec musiał zadrzeć głowę, by zobaczyć najwyższe piętro.
Minęli ogród herbaciany rozciągający się wokół okrągłego stawu, a potem stojącą pośrodku
altanę ze studnią, i podeszli do głównego wejścia do wieży. Kiedy się zbliżyli do wielkich
wzmocnionych drzwi wprawionych w potężną kamienną podstawę, zostali zatrzymani przez
samurajskich strażników, trzymających dłonie na mieczach. Najwyraźniej Rada nie zamierzała
ryzykować bezpieczeństwa Satoshiego. Jack zauważył inny patrol okrążający donżon. Przywódca
strażników podał hasło i wrota się otworzyły.
Gdy znaleźli się we wnętrzu, strażnicy zrzucili sandały. Chłopiec poszedł w ich ślady. Drewniane
wnętrze było mroczne i wzrok przyzwyczaił mu się dopiero po kilku chwilach. Minęli magazyn pełen
prochu, muszkietów, arkebuzów i włóczni. Spodziewał się zobaczyć kamienne stopnie prowadzące na
główne piętro, lecz przekonał się ze zdumieniem, że samą podstawę wieży podzielono na trzy
poziomy. Wspięli się po kilku drewnianych klatkach schodowych, mijając kolejnych strażników
i dziesiątki pomieszczeń. Dopiero gdy dotarli na czwarty poziom, pojawiły się okna.
Słońce wisiało nisko nad horyzontem i Jack jeszcze mógł sięgnąć wzrokiem na wiele mil nad
równiną Tenno-ji. W dole majaczyły trzy główne kręgi murów obronnych, a dalej miasto,
spływające niczym kołdra pozszywana ze skrawków ku portowi. Morze zdawało się kusząco bliskie.
„Kiedy to wszystko się skończy – pomyślał z nadzieją – być może znajdę w porcie japoński statek
płynący do Nagasaki, a stamtąd udam się do domu?”.
Eskorta zatrzymała się raptownie przed sporymi drewnianymi drzwiami na piątym piętrze. Nie
było tu strażników i Jack nie miał pojęcia, czego oczekiwać. Od opuszczenia koszar samuraje nie
odezwali się do niego słowem, nie wiedział więc, czy został aresztowany, czy też ma się spotkać
z młodym władcą. Nieprzyjemne wrażenie w brzuchu wróciło, kiedy drzwi się otwarły.
– Wejdź do mojego gabinetu – odezwał się głos, mroczny i lepki jak smoła.
Stał przed nim Europejczyk z orszaku Satoshiego. Przylizane włosy połyskiwały w blasku lampy.
Nie miał już na sobie japońskiego kimona, lecz charakterystyczną sutannę bez guzików i pelerynkę
portugalskiego jezuity. Jack próbował opanować falę strachu, widząc, że zaprzysięgły wróg Anglii
zapewnił sobie silną pozycję na zamku.
Po wejściu do gabinetu zakonnika poczuł się zdezorientowany. Miał wrażenie, jakby przeniósł się
na drugi koniec świata. Pokój umeblowano całkowicie w stylu europejskim. Ściany i sufit wyłożono
drewnianymi płytami. W pomieszczeniu dominował ciężki dębowy stół na kunsztownie rzeźbionych
nogach. Na blacie stały dwa srebrne świeczniki i cynowy dzbanek z wodą. Obok ustawiono duże
drewniane krzesło z oparciem ozdobionym wijącym się, kwiatowym wzorem, bardzo popularnym na
europejskich dworach – zakonnik usadowił się na nim. W rogu stała ciemna mahoniowa szkatuła
zabezpieczona sporym zamkiem. Powyżej na ścianie wisiał olejny obraz, portret świętego Ignacego,
założyciela zakonu jezuitów, a we wnęce leżało kilka grubych, oprawnych w skórę ksiąg.
Umeblowanie było tak całkowicie niejapońskie, że chłopiec poczuł nieopanowaną tęsknotę za
domem.
– Siadaj – polecił duchowny, kiedy drzwi się zamknęły.
Jack odruchowo ukląkł na podłodze.
– Na krześle! – skarcił go jezuita i pełnym irytacji gestem wskazał krzesło z wysokim oparciem
stojące za chłopcem. – Najwyraźniej zapomniałeś, kim jesteś. Zresztą nie winię cię za to. Nie da się
żyć dłużej wśród Japończyków i kompletnie nie oszaleć. Dlatego kazałem sobie stworzyć kawałek
Portugalii. Ten pokój to moje schronienie przed ich przytłaczającymi rytuałami, formalizmem
i etykietą.
Jack usiadł, wciąż oszołomiony otoczeniem.
– Rozumiesz mnie? – spytał zakonnik, wolno wymawiając słowa, jakby chłopiec był niespełna
rozumu. – A może wolisz, bym mówił... po angielsku?
Jack otrząsnął się i natychmiast nabrał czujności. Mimo pozorów przyjaźni w zachowaniu
duchownego krył się fałsz i przebiegłość. Chłopiec nie wspominał o tym, skąd pochodzi, lecz
najwyraźniej jezuita doskonale wiedział, w jaki sposób Jack trafił do Japonii. Choć rozpaczliwie
pragnął porozmawiać we własnym języku po tylu latach, musiał pokazać, że nie jest głupcem.
– Możecie mówić po japońsku. Albo po portugalsku, jeśli tak wam wygodniej – odparł, wdzięczny
że matka nauczycielka wpoiła mu podstawy tego języka.
Duchowny uśmiechnął się nieszczerze.
– Miło słyszeć, że jesteś wykształcony. Obawiałem się przez chwilę, że mam do czynienia
z nędznym chłopcem okrętowym. Będziemy jednak rozmawiać po angielsku. Z pewnością brakowało
ci ojczystej mowy. Jestem Diego Bobadillo, zakonnik z Towarzystwa Jezusowego pod
protektoratem Kościoła katolickiego i przywódca misjonarzy tutaj w Japonii. Jestem także
głównym doradcą jego wysokości Hasegawy Satoshiego.
Jack uświadomił sobie, że stoi przed człowiekiem, któremu zgodnie z prośbą ojca Luciusa, jezuity
z Toby, miał przekazać słownik japońsko-portugalski.
– Polecono mi was odszukać – przerwał duchownemu. – Znałem ojca Luciusa.
Jezuita uniósł brew, lecz nie wydawał się zaskoczony nowiną. Najwyraźniej ojciec Lucius
poinformował swego przełożonego o spotkaniu.
– Na łożu śmierci prosił, bym wam przekazał jego słownik. Niestety, książka została skradziona.
– To wielka szkoda, lecz nie musisz się tym przejmować – odparł Bobadillo, kwitując sprawę
lekceważącym gestem.
Ta obojętność zarazem sprawiła Jackowi ulgę i go zaskoczyła.
– Ale to było dzieło życia ojca Luciusa. Pracował nad nim ponad dziesięć lat. Mówił, że to jedyny
istniejący...
– Co przepadło, to przepadło.
– Ukradł go ninja Smocze Oko.
– Nie mogę powiedzieć, bym słyszał o tym człowieku – rzekł duchowny, marszcząc czoło. –
Zresztą co ninja zrobiłby ze słownikiem?
– Nie chodziło mu o słownik, tylko o...
Jack umilkł. Jezuita był przebiegły. Zadawał podchwytliwe pytania. Rozmawiając z chłopcem po
angielsku, przytępił jego czujność. Jeśli Jack nie będzie uważał, zdradzi zbyt wiele.
– Mów dalej – zachęcił ojciec Bobadillo.
Nagle chłopcu przyszło do głowy, że wpływowy zakonnik może wszcząć oficjalne poszukiwania
Smoczego Oka i w ten sposób doprowadzić Jacka do ruttera.
– Chodziło mu... o mnie – poprawił się. – Lecz ojciec Lucius upierał się, że słownik jest bardzo
potrzebny, by rozpowszechnić waszą wiarę w Japonii. Z pewnością zechcecie go odebrać ninja.
– Może nie zauważyłeś, ale grozi nam wojna. – W głosie zakonnika dało się słyszeć sarkazm. –
Słownik to ostatnie z moich zmartwień. Znacznie ważniejszym problemem jesteś ty.
– Jak to?
– Mam podstawy sądzić, że ojciec Lucius nie zdołał cię przekonać do wstąpienia na drogę
prawdy?
Jack odparł z żarem:
– Już nią podążam.
Ojciec Bobadillo westchnął.
– Nie jesteśmy tu, by dyskutować o semantyce lub beznadziejnych przypadkach. Uświadomiłem
jego wysokość o zdradzieckich skłonnościach Anglików.
Uniósł rękę, ostrzegając chłopca, by nie przerywał.
– Chcę, by to było całkowicie jasne: twoja obecność na zamku jest tolerowana tylko dlatego, że
zostałeś adoptowany przez Masamoto-samę. Kiedy wojska jego wysokości zwyciężą, za sprawą
Towarzystwa Jezusowego katolicyzm stanie się religią państwową i heretycy jak ty nie będą mile
widziani na tych brzegach. Już nigdy.
Jack zdziwił się, skąd u duchownego pewność, że jezuici zdobędą władzę. Przypomniał sobie
jednak srebrny krzyżyk na szyi Satoshiego. Najwyraźniej zakonnik wkupił się w łaski przyszłego
cesarza i został jego duchowym doradcą.
– Nie będę cię okłamywał, Jacku Fletcherze. Musisz być bowiem rozgarnięty, skoro zdołałeś tak
długo samotnie przetrwać w Japonii.
Bobadillo wsparł łokcie na blacie, zetknął czubki palców i kontynuował:
– Jako Anglik i protestant jesteś wrogiem mojego kraju i zakonu. Jednak ze względu na twój
wiek i gotowość walki po stronie jego wysokości chcę ci złożyć propozycję. Jeśli nie będziesz
sprawiał kłopotów, po skończeniu wojny zagwarantuję ci osobiście bezpieczny powrót do Anglii. To
twoje największe pragnienie, prawda?
Jack nie posiadał się ze zdumienia. Obiecywano mu rzecz, której pragnął nade wszystko przez
ostatnie trzy lata. Marzenie miał jednak spełnić portugalski jezuita, arcywróg jego kraju.
– Czy mogę wam zaufać?
– Przysięgam na Słowo Boże. Mam do dyspozycji statki i napiszę dla ciebie list z moją pieczęcią,
by ci zapewnić bezpieczny powrót.
Skinął głową w oszołomieniu, przyjmując ofertę.
– Doskonale. A więc postanowione. Nie wspomnisz o tej rozmowie nikomu, a jeśli spotkasz jego
wysokość lub któregoś z dworzan, nie będziesz mówił o konflikcie religijnym ani politycznym między
naszymi krajami. Zrozumiano? Możesz odejść.
Wciąż osłupiały, Jack wstał z krzesła, skłonił się i obrócił, by odejść. Wówczas, jego wzrok
prześlizgnął się po półce z książkami. Mignęło na niej coś znajomego.
Spojrzał znowu. Wśród oprawnych w skórę tomów znajdowała się Biblia, zbiór kazań – i wciśnięty
między nie słownik ojca Luciusa.
39
Wróg

– Jestem pewien, że to był ten sam słownik – powiedział z przekonaniem Jack, siedząc z Akiko
i Yamato w rozświetlonej gwiazdami ciemności w ogrodzie obok koszar.
Cała trójka wymknęła się z sali i znalazła ustronne miejsce, by porozmawiać. Bezksiężycowa noc
była cicha. Dobiegał ich tylko szmer płynącego obok strumienia. W dali widać było latarnie
zapalone na wieży i sylwetki żołnierzy patrolujących blanki.
– Zobaczyłeś go tylko przez moment – zaoponowała Akiko. – Skąd możesz mieć pewność?
– Wszędzie bym rozpoznał tę oprawę. Jest taka sama jak okładka ruttera.
– Ale czy nie mógł to być po prostu inny słownik ułożony przez któregoś z podległych mu
zakonników?
– Nie, ojciec Lucius zapewniał, że jego dzieło jest unikatowe.
– Może kiedy Smocze Oko uświadomił sobie, że zdobył niewłaściwą książkę, pozbył się słownika
i ojciec Bobadillo trafił na niego przypadkiem – podsunęła.
– Czemu więc nie powiedział, że go ma? – odparł Jack. – Nie zmartwił się wiadomością o stracie
słownika, bo już go miał! Co znaczy, że w jego posiadaniu może być także mój rutter.
– Niedorzeczność! – wykrzyknął Yamato. – Poważnie twierdzisz, że najbliższy dworzanin
Hasegawy Satoshiego oraz jego duchowy doradca wynajął Smocze Oko, by ukradł rutter twojego
ojca i zamordował ciebie?
– Owszem – przytaknął Jack z przekonaniem.
– Przecież to kapłan. Czy kradzież i zabójstwo nie są sprzeczne z jego wiarą? Wiem, że jezuici to
wrogowie twojego kraju, ale ten stoi po naszej stronie. Mówiłeś, że nawet obiecał ci pomoc
w powrocie do domu. Wydaje się więc człowiekiem pełnym współczucia, nie złodziejem i mordercą.
Chłopiec westchnął z desperacją. Dla niego wszystko było zupełnie jasne.
– Pamiętasz, jak ojciec Lucius na łożu śmierci prosił mnie o wybaczenie? Wyznał, że miał
obowiązek coś komuś powiedzieć, lecz nie zdawał sobie sprawy, że ta osoba gotowa jest z tego
powodu zabić. Musiało mu chodzić o rutter i ojca Bobadillo.
Akiko w zamyśleniu wpatrywała się w niebo. Światło gwiazd odbijało się w jej oczach.
– Nie możesz oskarżać doradcy jego wysokości o kradzież i wynajęcie zabójcy, nie mogąc tego
udowodnić. Potrzebujemy dowodów. Przede wszystkim trzeba potwierdzić, że książka, którą
widziałeś, to rzeczywiście słownik ojca Luciusa...
– Co proponujesz? – przerwał Yamato zaniepokojony kierunkiem, w jakim potoczyła się
rozmowa. – Żebyśmy jak gdyby nigdy nic weszli do pilnie strzeżonej wieży i gabinetu zakonnika, by
rzucić okiem na półkę z książkami?
Akiko się uśmiechnęła.
– Właśnie tak.

Minął okrągły tydzień, nim cała trójka miała okazję spróbować się dostać do wieży. Popołudnie
przeznaczono na samodzielny trening z bronią. Wcześniej senseiowie z Niten Ichi Ryū surowo
musztrowali młodych samurajów, ucząc ich formacji bitewnych i przyzwyczajając do walki w pełnej
zbroi. Reżim zajęć był bezlitosny, bo nauczyciele wiedzieli, że od porządnego treningu zależy życie
uczniów.
Z każdym mijającym dniem przybywało więcej oddziałów wiernych Satoshiemu. Żołnierze
przynosili wieści o potyczkach wybuchających w całym kraju i potężnej armii ciągnącej w kierunku
Osaki. Jacka zdumiewała liczba cudzoziemców i Japończyków, którzy przeszli na chrześcijaństwo,
zgromadzona w murach zamku. Kampania daimyo Kamakury najwyraźniej zmusiła misjonarzy do
szukania azylu u Satoshiego. Obecność tak wielu europejskich twarzy powinna dodać chłopcu
otuchy, lecz nie spotkał żadnego Anglika ani Holendra. Pomijając nielicznych kupców, widywał
wyłącznie hiszpańskich lub portugalskich zakonników.
– To samobójstwo – szepnął Yamato, kiedy się zbliżali do pierwszej bramy. – Ojciec się mnie
wyrzeknie.
On i Akiko, w pełnej zbroi i z twarzami zakrytymi menpō, eskortowali Jacka wąską drogą na
wewnętrzny dziedziniec.
– Maszeruj, jakbyś miał pełne prawo tam wejść, i się nie zatrzymuj! – syknęła dziewczyna.
Jeden z szeregowców z włócznią w dłoni zastąpił im drogę.
Zanim zdążył ich spytać o hasło, Akiko rzuciła rozkazująco:
– Otwierać drzwi!
Strażnik się zawahał, zaskoczony dziewczęcym głosem wydobywającym się zza maski.
– Natychmiast! Ten chłopak to gość ojca Bobadillo.
Mówiła tak władczym tonem, że zdezorientowany mężczyzna pośpieszył do bramy. Strażnicy
skłonili się, kiedy cała trójka ich mijała.
– Mówiłam, że pójdzie gładko – stwierdziła Akiko z zadowoleniem. – Ashigaru słuchają rozkazów
i nie zastanawiają się nad nimi.
Przeszli przez dziedziniec do głównego wejścia do wieży. Drogę zagrodziło im dwóch samurajów.
Jack uświadomił sobie, że tym razem nie pójdzie łatwo. To nie byli prości ashigaru.
– Hasło – rozkazał stojący z prawej.
Yamato podał im hasło, które Jack usłyszał od prowadzącego go strażnika tydzień wcześniej.
– To jest nieaktualne – stwierdził samuraj.
Yamato stał oniemiały i niepewny, co robić dalej. Drugi strażnik sięgnął po miecz. Jack oblał się
potem. Choć było mało prawdopodobne, by próba wdarcia się do wieży skończyła się walką,
z pewnością musieliby się gęsto tłumaczyć.
– Jakie to irytujące! – poskarżyła się Akiko, zdejmując maskę z twarzy. – Saburo-san podał nam
złe hasło. Założę się, że zrobił to celowo, by nas upokorzyć.
Strażnicy spojrzeli na nią, zdziwieni widokiem dziewczęcej buzi ukrytej za menpō. Jack i Yamato
wymienili pełne niepokoju spojrzenia, nie mniej od samurajów zaskoczeni wybuchem przyjaciółki.
– Cała szkoła będzie z nas szydzić! – ciągnęła, kierując irytację na Yamato. – Pierwsze zlecenie
jako samurajskich wojowników daimyo Takatomiego i okazuje się, że nie potrafimy nawet
doprowadzić tego chłopaka do ojca Bobadillo!
Jeden ze strażników uśmiechnął się złośliwie. Akiko spojrzała błagalnie.
– Proszę, pozwólcie nam przejść. Chłopak był już wcześniej wzywany do wieży. Zresztą takiej
twarzy nie da się zapomnieć, prawda?
Skrzywiła się i marszcząc własny nosek, wskazała wielki nochal Jacka. Strażnicy wybuchnęli
śmiechem. Chłopiec nie był zachwycony. Zastanawiał się, czy przyjaciółka rzeczywiście tak myśli.
Akiko posłała samurajowi niewinne spojrzenie spod opuszczonych rzęs.
– Okryjemy się wielkim wstydem, jeśli wrócimy, nie wypełniwszy tak prostego rozkazu.
Determinacja strażnika osłabła pod jej urokiem. Zerknął znowu na Jacka i chrząknął twierdząco.
– Piąte piętro, ale nie wyżej. Tam pełnią służbę prywatni strażnicy jego wysokości, a oni nie są
równie wyrozumiali.
– Dziękuję – odparła, kłaniając się i opuszczając menpō.
Wszyscy troje weszli do wieży. Zsunęli z nóg sandały i wspięli się po schodach z Yamato na czele.
– Mam nadzieję, że cię nie obraziłam – szepnęła Akiko Jackowi na ucho.
– Nie, oczywiście, że nie – zapewnił pośpiesznie, czując, jak się czerwieni.
– Którędy teraz? – spytał Yamato, kiedy dotarli na piąty poziom.
– Eee... w lewo – odparł Jack, zaniepokojony, czy przyjaciel nie zauważył rumieńca na jego
twarzy.
Ruszyli głównym korytarzem do gabinetu ojca Bobadillo. Pojawiło się kilku strażników. Przez
chwilę Jack sądził, że ktoś przejrzał ich plany, lecz żołnierze nie zwrócili na nich uwagi i zeszli po
schodach. Innych samurajów nie było widać.
– A jeśli będzie w swoim pokoju? – zaniepokoił się Yamato.
– Można to sprawdzić tylko w jeden sposób – odparła Akiko, wskazując, by zaczekali w bocznym
przejściu.
Zapukała do drzwi. Nikt nie odpowiedział.
Przywołała pozostałych gestem.
– Będziemy stać na straży – zwróciła się do Jacka. – Ostrzeżemy cię, gdyby ktoś się zjawił.
Skinął na znak zgody i wślizgnął się do gabinetu zakonnika. Znowu ogarnęło go dziwne wrażenie,
jakby znalazł się w innym świecie. Jednym krokiem przeskoczył ze Wschodu na Zachód.
Kilka smug popołudniowego słońca wpadało przez zasłonięte okiennicami okno, stwarzając
wrażenie, jakby mroczna komnata była pełna tajemnic. Jack podszedł do wnęki i poszukał słownika.
Łatwo go było zauważyć. Oprawa wyglądała dokładnie tak, jak zapamiętał: zniszczona od częstego
użytku i lekko uszkodzona na dole po tym, gdy kiedyś upuścił książkę. Rozchylił okładki i jego
podejrzenia się potwierdziły. Na pierwszej stronie widniało nazwisko ojca Luciusa, wyraźnie
nakreślone czarnym atramentem.
Jack zyskał dowód, jakiego potrzebował. Ojciec Bobadillo był łotrem, który wynajął Smocze Oko.
Jak bowiem inaczej zakonnik wszedłby w posiadanie słownika? Po co udawałby, że go nie ma?
Zimny dreszcz przeszedł chłopca, gdy naraz wszystko zrozumiał. Skoro jezuita miał słownik, musiał
posiadać także rutter. Jacka zalała fala gniewu. Jeśli ojciec Bobadillo wydał polecenie Smoczemu
Oku, był w równym stopniu winny śmierci Johna Fletchera jak sam morderca.
Prawa ręka chłopca chwyciła tantō wsunięty za obi. Ścisnął rękojeść przeklętego noża tak
mocno, że pobielały mu kostki. Myśli o zemście niczym ogień zapulsowały w żyłach.
– Co wy tu robicie? – rozległ się głos zza drzwi.
Jackowi krew ścięła się w żyłach. Zostali odkryci. Wsunął słownik na półkę.
– Pełnimy straż, panie oficerze – odparł Yamato wyraźnie zdenerwowany.
– Jesteście na niewłaściwym piętrze. Prosiłem o zmianę wart dla gościa ojca Bobadillo na
trzecim piętrze.
– Ale... – zaczęła Akiko.
– Żadnych ale. Za mną!
– Hai! – odparli Akiko i Yamato i Jack usłyszał, jak odmaszerowują.
Puścił nóż. Musi myśleć jasno. Zemsta nie stanowi rozwiązania. Ojciec Bobadillo miał zbyt
potężnych protektorów, zresztą wciąż istniało ryzyko, że chłopiec pomylił się w swoich domysłach.
Poza tym najważniejszą sprawą było odszukanie ruttera. Uświadomił sobie, że dziennik może się
znajdować w komnacie. Przebiegł wzrokiem pozostałe książki, lecz na próżno. Spojrzał na stół.
Naraz zauważył zamkniętą szkatułę w kącie.
Przykląkł przed skrzynią i wyjął z pochwy tantō. Ostrożnie wsunął koniec ostrza do zamka
i obrócił. Kiedy siostrzyczka zgubiła klucz do skrzyni w domu, ojciec nauczył Jacka otwierać tego
typu zamki. Ten jednak okazał się solidniejszy i nie ustępował. Nóż się ześlizgnął. Chłopak
spróbował znowu. Naraz ogarnęło go nieprzyjemne wrażenie, że jest obserwowany. Rozejrzał się
wokół i zobaczył ciemne oczy mężczyzny wpatrujące się w niego oskarżycielsko – lecz był to jedynie
portret świętego Ignacego.
Nieoczekiwanie zamek ustąpił. Jack uniósł ciężką pokrywę i zajrzał do kufra. Znajdowały się tam
dokumenty, srebrne monety, trochę biżuterii, gruba aksamitna szata i trzy książki. Chłopiec
sięgnął po nie, lecz żadna nie okazała się rutterem. Poszukał głębiej. Gdzie ojciec Bobadillo trzyma
dziennik? Czy dał go komuś do odszyfrowania? A może Smocze Oko w ogóle go nie dostarczył?
Odkrywszy prawdziwą wartość ruttera, ninja mógł go zatrzymać dla własnych celów. Zaprzątnięty
rozmyślaniami, Jack uświadomił sobie nagle, że słyszy kroki przybliżające się korytarzem.
Zatrzymały się tuż przed drzwiami gabinetu.
– Proszę podziękować daimyo Yakimurze za poświęcony mi dzisiaj czas – odezwał się
przypochlebiający głos.
Był to ojciec Bobadillo.
Chłopak znalazł się w pułapce. Pośpiesznie schował przedmioty do szkatuły i zamknął zamek.
Zaczął rozglądać się wokół w dzikiej panice. Nie miał się gdzie ukryć.
Naraz dostrzegł smugę światła pod ścianą naprzeciw. Podbiegł i odkrył shoji zamaskowane jako
drewniany panel. Odsunął je i umknął w ostatniej chwili, nim ojciec Bobadillo otworzył główne
drzwi. Kiedy zakonnik wchodził do wnętrza, Jack zasunął za sobą shoji.
Przekonał się, że jest w prywatnej kaplicy. Umeblowano ją w stylu japońskim, z podłogą grubo
wyłożoną tatami i ścianami z papieru washi. Na szczęście izdebka była pusta, jeśli nie liczyć
prostego ołtarza i drewnianego krucyfiksu, za którym umieszczono ukryte drzwi. Na prawo
znajdowało się shoji prowadzące na główny korytarz.
Usłyszał, jak ojciec Bobadillo otwiera okiennice w gabinecie. Wstrzymując oddech, Jack
przyłożył oko do szpary w drzwiach. Zakonnik nie był sam.
– Zdaje się, że poszło nieźle, prawda? – odezwał się niski, grubawy człowieczek o wyglądzie
Portugalczyka. Łysiejący, o piwnych oczach i dużym nosie, nosił sutannę jezuity.
Ojciec Bobadillo skinął głową.
– Groźba wojny często pobudza ludzi do większej pobożności. Nim to się skończy, spodziewam
się, że wszyscy władcy się nawrócą.
– Jego Świątobliwość nagrodzi was w niebie za wierną służbę.
– Mam nadzieję, że nieco wcześniej – odparł Bobadillo z ironicznym uśmieszkiem. – Przecież
poddam jego władzy całą Japonię.
Usiadł w swoim fotelu z wysokim oparciem i zaproponował drugie krzesło zakonnikowi.
– Nadal jednak w naszym boku tkwi drobny cierń, który należy usunąć.
– Sądziłem, że rozmawiałeś już z chłopcem.
– Ojcze Rodriguezie, każdy dzień, jaki ten angielski heretyk spędza na zamku, to zagrożenie dla
naszej świętej misji. Musimy się go pozbyć.
– To znaczy zamordować? – odparł ojciec Rodriguez, z niepokojem otwierając szeroko oczy. –
Miej litość!
– Oczywiście, że nie. Smażyłbym się w piekle – ustąpił ojciec Bobadillo. – Choć jego śmierć
byłaby bardzo dogodna.
– Jaką szkodę może nam wyrządzić byle niedorostek?
– Największą. Zawsze przedstawialiśmy Kościół jako zjednoczony w wierze i doktrynie. Nie
możemy pozwolić, by jego wysokość odkrył, że wśród chrześcijan istnieją spory. Wyobraź sobie, co
by się stało, gdyby chłopak zdradził Satoshiemu, jaka jest prawda w tej kwestii. Mogłoby to
podkopać wiarę przyszłego cesarza w nas i w Chrystusa. Chłopak jest zdolny podważyć wszystko, co
chcieliśmy osiągnąć w Japonii.
– Co zatem proponujesz? – spytał ojciec Rodriguez, niespokojnie poprawiając się na krześle. –
Z pewnością Masamoto-sama nie przeszedłby do porządku dziennego nad niespodzianym
zniknięciem przybranego syna?
– Potrzebny nam pretekst, by podważyć zaufanie do Jacka Fletchera – odparł Bobadillo,
spoglądając w zamyśleniu przez okno. – Coś, co bezwarunkowo skaże go na banicję. Lecz znowu:
wojna może rozwiązać ten problem za nas. To przecież niebezpieczny czas dla samurajów...
Zakonnik umilkł i spojrzał podejrzliwie na niszę. Jack podążył za jego spojrzeniem i przeklął
w duchu własną głupotę. Odłożył słownik na niewłaściwe miejsce na półce. Oczy jezuity obiegły
pokój. Wstał, podszedł do skrzyni i schylony przyjrzał się uważnie zamkowi. W zimnym świetle dnia
nawet Jack widział głęboką rysę w miejscu, gdzie ześlizgnął się jego tantō.
– Co się stało? – spytał ojciec Rodriguez.
Bobadillo nie odpowiedział. Wstał wolno i podszedł do portretu. Przyglądał mu się pogrążony
w zadumie. Nagle ruszył do drzwi, za którymi przycupnął Jack.
Chłopak rzucił się do ucieczki, wiedział jednak, że nie dotrze do shoji na czas.
– Eminencjo! – rozległ się jakiś głos i ktoś zastukał energicznie do drzwi gabinetu.
– Tak! O co chodzi? – spytał surowo jezuita z tak bliska, że Jackowi wydawało się, jakby byli
w jednym pomieszczeniu.
– Wróg u bram! Dostrzeżono armię daimyo Kamakury. Jego wysokość prosi, byście natychmiast
stawili się na blankach.
Wydawało się, jakby ojciec Bobadillo zawahał się po drugiej stronie shoji.
– Nie możemy kazać czekać jego wysokości – ponaglił ojciec Rodriguez.
Jack usłyszał dźwięk otwieranych i zatrzaskiwanych drzwi gabinetu, a następnie kroki kilku osób
oddalające się korytarzem. Pozostał na miejscu z sercem mocno bijącym w piersi.
Wróg znajdował się nie tylko pod murami zamku, lecz także w jego obrębie.
40
Oblężenie

Na mury zamku Osaka posypał się grad kul armatnich. Ostrzał nie ustawał przez trzy dni. Huk
wybuchającego prochu przetaczał się jak grzmot po dziedzińcach, w powietrzu unosił się ostry odór
spalenizny. Dym niczym poranna mgła zawisł nad równiną Tenno-ji, przesłaniając większą część
olbrzymiego obozowiska daimyo Kamakury. Wielkością przypominało miasteczko. Równe szeregi
namiotów różnych rozmiarów, w których pomieszczono wojsko i sprzęt, ciągnęły się przez całe mile.
Masamoto oceniał, że pod murami zamku zgromadziło się około dwustu tysięcy żołnierzy.
Jack stał na wewnętrznych blankach z innymi młodymi samurajami. Oszołomiła go siła wrogiego
ognia. Jak Kamakura zdobył armatę? Zamek Osaka nie posiadał równie ciężkiego uzbrojenia, więc
obrońcy Satoshiego nie odpowiadali kanonadą. Chłopiec uświadomił sobie, że gdyby znajdowali się
na okręcie, zostaliby zatopieni już tysiąc razy. Choć jednak kolejne kule uderzały w umocnienia,
solidny kamień okazał się na nie odporny.
W chwilach przerwy w ostrzale artyleryjskim oddziały daimyo Kamakury przypuszczały ataki na
wrota zamku. Wszystkie jednak odparto. Machiny miotające ciskały z wałów olbrzymie głazy
i ogniste kule w środek nacierających oddziałów. Wypuszczane salwami strzały sypały się jak
deszcz, zabijając i raniąc szeregi ashigaru. Hufce, którym udało się przedrzeć, stawały przed
kolejnym wyzwaniem, jakim było pokonanie fosy. Większość żołnierzy ginęła, kiedy próbowali ją
przepłynąć na tratwach lub zasypać. Nieliczni samuraje, którzy docierali do murów, nie mieli szansy
wspiąć się po stromej podstawie: wystawieni na ostrzał z arkebuzów, oblewani wrzącym olejem lub
miażdżeni skałami zrzucanymi z góry.
Zamek Osaka okazał się niezdobyty.
Stało się jasne, że jedyne, co pozostaje daimyo Kamakurze, to rozpocząć oblężenie.
– Jak długo zdołamy wytrzymać? – spytał Yori drżącym głosem, spoglądając lękliwie ponad
wałami.
– Miesiące, może nawet rok – odparł Taro, podobnie jak pozostali uczniowie noszący pełną
zbroję.
– Ale czy nie skończy się nam wcześniej żywność? – zaniepokoił się Jack.
Był przekonany, że mimo dobrze zaopatrzonych magazynów sto tysięcy żołnierzy bardzo szybko
pochłonie zapasy.
– O to bym się nie martwił. Tatami na zamku upleciono z jadalnych roślin. Jeśli sytuacja zrobi się
rozpaczliwa, możemy je zjeść.
Wyszczerzył zęby, lecz poważny wyraz jego oczu uświadomił Jackowi, że nie żartuje.
– Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie – wtrącił Takuan, który stał sztywno wyprostowany
obok Emi i Akiko. Pęknięte żebra wciąż dawały mu się we znaki. – Daimyo Kamakura wkrótce
zrozumie bezcelowość walki i się podda.
– Ale jego armia jest dwa razy liczniejsza od naszej! – pisnął Yori, kuląc się, gdy pocisk z armaty
wybuchł na pobliskiej wieży.
– Musiałby wciągnąć nasze siły do walki na otwartej przestrzeni, by zyskać jakąś szansę – odparł
Taro, nie przejmując się ostrzałem. – Jak długo umocnienia stoją, nie mamy potrzeby potykać się
z nim na równinie.
– Podobno daimyo Kamakura zaczyna tracić nadzieję – odezwała się Emi. – Ojciec mówi, że dziś
rano posłaniec od Kamakury próbował przekupić daimyo Yukimurę, proponując mu prowincję
Shinano! Oczywiście usłyszał stanowczą odmowę.
– Ale czy w Shinano nie włada ojciec Kazukiego? – spytał Takuan.
– Owszem. – Emi się zaśmiała. – Stąd wiemy, że Kamakura wpadł w desperację.
– Cóż, utrata prowincji będzie najmniej bolesna dla tych zdrajców, jeśli jeszcze spotkam
Kazukiego – warknął gniewnie Yamato, mrużąc powieki.
Jack zastanawiał się, jaki los spotkał rywala. Choć Masamoto wysłał za Kazukim oddział
poszukiwawczy, sprzedawczyka nie ujęto. Uczniowie nie rozmawiali już otwarcie o jego postępku.
Mimo to wspomnienie nie dawało im spokoju niczym wbita pod skórę drzazga.
– Na dół! – rozkazał sensei Hosokawa, pojawiając się na blankach. – Wszyscy do koszar.

Młodzi samuraje zajęli pozycje na dziedzińcu, każda jednostka pod dowództwem senseia.
Masamoto stał przed nimi z poważnym wyrazem twarzy.
– Wezwałem was tutaj, by omówić bardzo poważną kwestię.
Jack, Akiko i Yamato wymienili zaniepokojone spojrzenia. Czy chodziło o włamanie?
W zamieszaniu wywołanym przybyciem daimyo Kamakury całej trójce udało się wrócić
niezauważenie do koszar. Lecz ojciec Bobadillo nadal stanowił zagrożenie. Wiedział, że ktoś się
zakradł do jego pokoju, i Jack był pewien, że duchowny podejrzewa jego. Zakonnik zyskał
doskonały pretekst, by podważyć zaufanie do chłopca. Czy rozmawiał z Masamoto?
– Wróg jest u bram i musimy się liczyć z możliwością, że sami staniemy do walki.
Yori stojący obok Jacka zadygotał jak liść.
– Musimy stanowić zjednoczoną siłę – ciągnął samuraj, przechadzając się przed rzędami młodych
wojowników z ręką wspartą na saya.
– Bądźcie śmiali i zdecydowani. Bądźcie gotowi zaufać sobie nawzajem... powierzyć kolegom
własne życie.
Przystanął przed szeregiem, gdzie stał Jack. Zaczerpnął oddechu i przez chwilę zdawało się, że
toczy wewnętrzną walkę. Oblał się potem. Uświadomił sobie, że wpadł w poważne tarapaty.
– Zdradzieckie działania jednego z naszych uczniów podkopały morale Niten Ichi Ryū.
Jack w duchu odetchnął z ulgą. Zebranie dotyczyło jedynie dezercji Kazukiego.
– To niebezpieczny stan ducha dla wojowników mających wziąć udział w bitwie. Sensei Yamado,
proszę natchnij naszych młodych samurajów swoją mądrością.
Wspierając się na lasce, nauczyciel wysunął się przed szereg i zwrócił do zgromadzonych.
– Na każdym drzewie może wyrosnąć robaczywe jabłko, lecz to nie oznacza, że drzewo gnije. –
Mówiąc, nawijał na palce koniec długiej siwej brody, a jego łagodne słowa jakimś sposobem niosły
się ponad hałasem i grzmotem srożącej się bitwy. – Czas próby, taki jak teraz, tylko hartuje naszą
jedność jako szkoły.
– Mogę prosić o twój kołczan? – spytał, podchodząc do Akiko.
Zdziwiona dziewczyna odpięła go i podała. Sensei wyjął jedną strzałę i podał Yamato.
– Złam ją na pół.
Chłopiec zamrugał, zdumiony poleceniem, lecz nauczyciel skinął zachęcająco. Wszyscy patrzyli,
jak Yamato bierze w dłonie drewniany pręt i bez większego wysiłku przełamuje na dwie części.
Sensei Yamada wyjął teraz trzy strzały z kołczanu i włożył mu do rąk.
– Przełam wszystkie naraz.
Trzymając je przed sobą, Yamato spojrzał przepraszająco na Akiko, przygotowując się do
zniszczenia kolejnych cennych pocisków z piórami jastrzębia. Napiął mięśnie, lecz drewniane pręty
się nie poddały – nawet kiedy sobie pomógł kolanem. Nieważne, jak się natężał, strzały nie dawały
się złamać. Sensei gestem polecił mu zaprzestać prób.
– Samotny samuraj jest jak pojedyncza strzała. Zabójczy, lecz można go złamać – wyjaśnił,
zwracając kołczan Akiko.
Uniósł w powietrze trzy strzały.
– Jedynie jednocząc się i działając jak jedna siła, pozostaniemy niezwyciężeni. Pamiętajcie
o tym, młodzi samuraje z Niten Ichi Ryū. Przez siedem cnót bushido jesteście na zawsze ze sobą
związani.
– HAI, SENSEI! – zawołali w uniesieniu uczniowie, podbudowani wzajemną lojalnością. – NIECH
ŻYJE NITEN ICHI RYŪ!
Kiedy ich krzyk odbił się od murów zamkowego dziedzińca, ostrzał armatni nagle się urwał.
41
Przyjęcie przy księżycu

– Kachi guri? – zapytał Yori z twarzą promieniejącą w bladym świetle księżyca w pełni.
Podsunął miseczkę brązowych, przypominających orzechy owoców Jackowi, który oparty
o poręcz drewnianego mostka w ogrodzie herbacianym twierdzy przyglądał się w zamyśleniu
złotym karpiom pływającym spokojnie w dole.
– To suszone kasztany – wyjaśnił Yori, wrzucając jednego do ust. – Kachi znaczy także
„zwycięstwo”. Dlatego jego wysokość podaje je na przyjęciu. Wygraliśmy, Jack! Wygraliśmy bez
walki!
Jack uśmiechnął się, widząc entuzjazm i ulgę przyjaciela, i spróbował kasztana. Smakował słodko
jak zwycięstwo.
Minął tydzień, odkąd zakończono działania wojenne. Daimyo Kamakura przedstawił traktat
pokojowy, w którym oświadczył, że próba zdobycia zamku Osaka była szaleństwem. Ukorzył się
i obiecał nie atakować samurajów wiernych Satoshiemu, nie sprzeciwiać się wstąpieniu młodzieńca
na tron i zakończyć kampanię przeciw „zagranicznym najeźdźcom”. Dokument został
przypieczętowany kappanem, pieczęcią zwilżoną krwią z palca Kamakury. Czyniło to deklarację
świętą i wiążącą.
Wszyscy w zamku byli zaskoczeni nagłym obrotem zdarzeń. Szczególnie Masamoto, który nie
mógł uwierzyć, że wróg poddał się tak łatwo. Konflikt dopiero co się rozpoczął. Ostrożny jak zawsze,
nalegał, by uczniowie Niten Ichi Ryū kontynuowali treningi.
Wydawało się jednak, że daimyo Kamakura dotrzyma słowa. Następnego dnia olbrzymia armia
zwinęła obóz i zaczęła odwrót do prowincji Edo. Wśród żołnierzy Satoshiego zapanowała wielka
radość. Wygrali wojnę, nie musząc stawać do bezpośredniej walki.
Jako wyraz wdzięczności za pomoc Satoshi rozkazał wydać wojsku saké i dodatkowe racje
żywności. Dla daimyo i samurajskich generałów, którzy poparli jego sprawę, zorganizował uroczyste
przyjęcie połączone z podziwianiem księżyca w ogrodzie herbacianym. Zaproszenie wystosowano
również do uczniów Niten Ichi Ryū, których przyszły cesarz darzył szczególną sympatią jako
właściwie swoich rówieśników.
Satoshi witał kolejno każdego daimyo w otwartej altanie herbacianej na wysepce w sercu
ogrodu. Goście przechadzali się po krętych ścieżkach i mostkach, gawędząc przyjaźnie i podziwiając
czyste nocne niebo i gwiazdy jasne jak diamenty.
Ojciec Bobadillo był tam także i starał się jak najlepiej wykorzystać sposobność do rozmowy
z kluczowymi członkami Rady. Niekiedy zerkał w stronę Jacka i ściągał brwi. Chłopiec ignorował
duchownego i trzymał się od niego z dala.
Naprzeciw Jacka i Yoriego, po drugiej stronie owalnego stawu, siedział Takuan w otoczeniu
młodych samurajów. Akiko i Emi zajęły miejsca po obu jego stronach, podziwiając odbicie księżyca
w nieruchomej tafli wody. Zainspirowany ulotnym pięknem tej sceny, Takuan układał
improwizowane haiku, by zabawić towarzystwo.
– Wiedziałeś, że na księżycu mieszka królik? – spytał Yori, patrząc na niebo. – Jeśli przyjrzysz
się uważnie, zobaczysz na tarczy, jak lepi ryżowe kulki.
Nad stawem zabrzmiał odgłos oklasków zachwyconych słuchaczy. Jacka dobiegł beztroski śmiech
Akiko; przyłapał się na tym, że patrzy na nią zamiast na księżyc.
– Widzisz? Jest! – zawołał Yori, wskazując radośnie niewyraźny zarys zwierzątka.
– A teraz ułożę wiersz na cześć każdej z was – ogłosił Takuan. Jego głos niósł się wyraźnie przez
noc. – Akiko, będziesz moim natchnieniem.
Znów rozległ się aplauz i Akiko zawstydzona podziękowała skinieniem głowy.
Yori pociągnął Jacka za rękaw.
– Widzisz? Królik trzyma drewniany młotek.
– Oszalałeś – burknął, z irytacją wyrywając rękę. – Wszyscy wiedzą, że na tarczy księżyca widać
twarz człowieka, nie jakiegoś królika!
Wystraszony ostrą reakcją przyjaciela, Yori cofnął się o krok. W jego oczach błysnęła uraza.
Jack natychmiast się zawstydził. Skłonił się i wymamrotał przeprosiny, a potem odszedł w kierunku
altany ze studnią. Chciał zostać sam.
Siedząc na brzegu studni, gapił się ponuro przez otwarte drzwi na gości bawiących się na
przyjęciu. Czemu tak nieuprzejmie potraktował Yoriego? Nie mógł dłużej zaprzeczać, że martwi go
rosnąca zażyłość między Takuanem i Akiko. Im więcej czasu dziewczyna spędzała z nowym, tym
bardziej Jack uświadamiał sobie, jak ważna jest w jego życiu. Nie chciał stracić najbliższej
i najbardziej zaufanej przyjaciółki.
Obecność ojca Bobadillo nie poprawiała mu humoru. Czuł się zagrożony. Odkąd potwierdził swoje
podejrzenia co do słownika, był przekonany, że zakonnik działał w zmowie ze Smoczym Okiem i jest
odpowiedzialny za śmierć jego ojca.
Skoro wojna się skończyła, ojciec Bobadillo zacznie nalegać, by Jack wrócił do Anglii,
przekonując, że to najlepsze wyjście. Jack jednak mu nie ufał. Duchowny z pewnością coś knuł –
może planował go zamknąć w portugalskim więzieniu albo wsadzić na pokład statku tylko po to, by
ktoś go wyrzucił za burtę? Może nawet chciał wysłać śladem Jacka Smocze Oko z misją
torturowania lub wręcz zabójstwa?
Choć chłopak pogardzał Kazukim za jego uprzedzenia i prześladowania, jakich ten się dopuścił,
musiał przyznać, że rywal miał słuszność co do niecnych zamiarów niektórych cudzoziemców
pragnących przejąć władzę w Japonii. Nawet w tej chwili widział, jak ojciec Bobadillo mami daimyo,
jak się kłania, wygłasza fałszywe pochwały i stara się zdobyć zaufanie członków Rady. Ten gorliwy
jezuita i zarazem sprytny dyplomata zdawał się niebezpiecznym przeciwnikiem.
Lecz kwestie polityczne leżały poza zasięgiem Jacka. Był zwykłym chłopcem, którego
ostrzeżeniami nikt by się nie przejął. Ale mógł pokrzyżować plany jezuity, odzyskując rutter.
Choćby ze względu na pamięć ojca nie wolno mu było zostawić w rękach kogoś tak nikczemnego jak
Bobadillo wielkiej wiedzy o morzach – i związanej z nią nieograniczonej władzy.
Gdzie jednak mógł się znajdować dziennik? Pośpieszne poszukiwania w gabinecie zakonnika nie
dały odpowiedzi na to pytanie. Jack był pewien, że duchowny wie, gdzie jest rutter. Jezuita bez
wątpienia jednak miał chłopca na oku i Jack nie zaryzykowałby ponownej niebezpiecznej wizyty
u niego.
Yori wsunął głowę przez drzwi.
– Mogę wejść? – spytał nieśmiało.
Jack skinął i przyjaciel usiadł obok niego. Ze wzrokiem wbitym w podłogę Jack szukał właściwych
słów, by przeprosić za swoje zachowanie.
– To miejsce nazywa się Studnią Złotej Wody – odezwał się Yori, by przerwać niezręczną ciszę.
Zajrzał przez cembrowinę i mówił dalej: – Zasila ją tunel prowadzący od wewnętrznej fosy. Żeby
poprawić smak wody, ojciec Satoshiego kazał w niej zatopić sztaby złota.
Jack spojrzał w dół. Na powierzchni przejrzystej wody tańczyło odbicie księżyca.
– Nie widzę żadnego złota – odparł zadowolony, że Yori odezwał się pierwszy i rozładował ciężką
atmosferę. – Ale zauważyłem na księżycu twojego królika. Przepraszam, że zachowałem się
niegrzecznie.
– Nie martw się – odparł Yori z uśmiechem. – Wiem, że to mówił tygrys, a nie ty.
– To znaczy? – odparł Jack, niepewny, o co chodzi przyjacielowi.
– Widziałem, jak spojrzałeś na Takuana, kiedy stwierdził, że Akiko będzie jego muzą.
– To nie dlatego – wymamrotał Jack, oglądając się na młodego poetę i grupkę jego stronników.
Przechadzali się po ogrodzie; teraz u boku miał Emi.
Yori uśmiechnął się porozumiewawczo.
– Naprawdę powinieneś pokazać Akiko swoje haiku. Jestem pewien, że by się jej spodobało.
– Moje haiku? – powtórzył chłopiec, marszcząc ze zdziwieniem brwi. – Przecież spłonęło
w pożarze.
– Nie, wcale nie – odparł Yori i wyjął z rękawa kimona wymięty skrawek papieru. – Zobaczyłem
je, kiedy ratowałem twoją lalkę Daruma, i wsunąłem za obi.
– Co ci strzeliło do głowy?! – zawołał Jack, patrząc na niego z przerażeniem. – Szkołę
napadnięto, Shishi-no-ma płonęła, a ty ratowałeś moje poezje!
– Nie pamiętasz, co mówił sensei Yamada? Naszym obowiązkiem jest zbudować taki pokój, dla
którego warto walczyć. Twoje haiku to właśnie taki pokój wart wysiłku. I dlatego masz obowiązek
pokazać wiersz Akiko.
Jack siedział oniemiały, zaskoczony sugestią przyjaciela.
Yori sapnął zdesperowany. Zeskoczył z cembrowiny i pociągnął kolegę do ogrodu.
– Śmiało – ponaglił, zobaczywszy, że Akiko odłączyła się od pozostałych i przechadza się w sadzie
wiśniowym obok ogrodu herbacianego.
Jack popchnięty w plecy, potykając się, ruszył do dziewczyny. Trzymając haiku w dłoni, jak we
śnie przeszedł mostek i podążył za nią do sadu. Obejrzał się. Yori z uśmiechem kiwał głową, dodając
mu otuchy.
Akiko znalazła ławkę w ustronnym miejscu pod osłoną zamkowego muru. Nikt tu się nie kręcił
i panowały niemal zupełne ciemności, lecz gwiazdy i księżyc były jaśniejsze i wyglądały z tego
powodu jeszcze piękniej. Zwróciła twarz ku niebu, spokojnie kontemplując widok. Jack zatrzymał
się w pewnej odległości, ukryty wśród cieni, próbując się zebrać na odwagę i podejść.
Wtem w mroku rozległ się czyjś głos:
– Po prostu nie ufam Kamakurze.
Zaskoczony cofnął się za pień drzewa. Minęło go trzech daimyo. Rozpoznał głos ojca Emi, daimyo
Takatomiego.
– Zastawił pułapkę, a my w nią wpadliśmy.
– Zgadzam się – potwierdził drugi poważnym tonem. – Moi zwiadowcy donoszą, że armia
Kamakury rozbiła obóz o dzień drogi stąd. Nie ma wątpliwości, że zamierza wrócić.
– Lecz daimyo Kamakura potwierdził własną krwią, że dotrzyma warunków traktatu
pokojowego – zauważył trzeci z mężczyzn.
– Owszem – przytaknął Takatomi – ale, jak wam wiadomo, zostawił tu batalion żołnierzy, by
zniszczyli zewnętrzny mur zamku i zasypali fosę. Ich kapitan oświadczył, że po podpisaniu traktatu
umocnienia nie są potrzebne!
– Lecz przerwali prace, nieprawdaż? Trwają już naprawy.
– I na tym właśnie polegała pułapka – odparł ojciec Emi ze znużonym westchnieniem. –
Rozkazując odbudować wały, jego wysokość wpadł we wnyki Kamakury...
Jack wytężył słuch, by dosłyszeć resztę rozmowy, gdy trzej daimyo skręcili za róg.
– ...wróg stwierdzi, że złamaliśmy ducha nienaruszalnego traktatu... Znowu wypowie wojnę, lecz
wobec zamku Osaka znacznie osłabionego...
Chłopiec nie wierzył własnym uszom. Jeśli ojciec Emi miał rację, obecny pokój był jedynie ciszą
przed sztormem.
– Szpiegujemy, tak?! – syknął mu ktoś do ucha.
Jack wstrząśnięty upuścił haiku, obrócił się i zobaczył złowrogą twarz ojca Bobadillo.
– N-nie – wyjąkał, próbując się wycofać.
– A ja myślę, że tak – odparł zakonnik, chwytając chłopca za kimono na karku. – Czaisz się za
drzewem. Podsłuchujesz prywatne rozmowy. Weszło ci w krew wtykanie nosa w nieswoje sprawy?
Zajrzał chłopcu w oczy, szukając oznak zmieszania. Jack pokręcił głową.
– Wiesz, że szpiegowanie karane jest śmiercią? – podjął zakonnik, z rozkoszą podkreślając
ostatnie słowo. Na jego wąskich ustach pojawił się lekki uśmiech. – Obawiam się, że będę musiał
o tym zameldować.
Chłopak uświadomił sobie, że w konflikcie z jezuitą nie ma szans. Ojciec Bobadillo zrobi wszystko,
co w jego mocy, by go zdyskredytować, wykorzysta szpiegowanie jako pretekst do wydania wyroku
śmierci lub w najlepszym wypadku skazania na wygnanie. Jack będzie miał przeciw sobie słowa
dworzanina przyszłego władcy.
– Jack! – zawołał ktoś wesoło.
Uśmiech znikł z twarzy jezuity. Ponad jego ramieniem chłopak zobaczył Takuana nadchodzącego
między drzewami. Zostawił przyjaciół na mostku, podziwiających karpie w stawie.
– Tu jesteś! – wykrzyknął. – Skończyliśmy kakurenbo wieki temu. Dziękuję, ojcze, żeście go
znaleźli. Jack zawsze wygrywa w zabawie w chowanego!
Ojciec Bobadillo spojrzał podejrzliwie na Takuana, potem z gniewem na Jacka.
– Cała przyjemność po mojej stronie – wymamrotał, puszczając chłopca.
Oddalił się w stronę altany herbacianej.
– Dzięki – odezwał się Jack, oddychając z ulgą.
– Czego chciał ten człowiek? Zauważyłem, że idzie za tobą do sadu. Wyglądało, jakbyś miał
kłopoty.
– To drobiazg – odparł, nie chcąc wtajemniczać kolegi w szczegóły. – Religijne niesnaski.
Japończyk pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Cóż, chodź przyłączyć się do pozostałych, inaczej ominie cię cała zabawa.
Jack zerknął w stronę Akiko siedzącej nadal w ciemności. Będzie musiał wręczyć jej wiersz innym
razem.
– Co to jest? – spytał Takuan, schylając się, by podnieść kartkę leżącą u stóp kolegi. – Haiku!
Jack próbował mu wyrwać wiersz, lecz Takuan okazał się szybszy. Obrócił się zwinnie, zabierając
kartkę poza zasięg jego rąk, i odczytał na głos:

W moim własnym ogrodzie


angielska róża, kwiat sakury
rosnące obok siebie.

– To twoje? – spytał.
– Oddaj – poprosił Jack zawstydzony.
– Ależ wiersz jest wspaniały! Nie miałem pojęcia, że jesteś tak utalentowanym poetą.
– Nie jestem... daleko mu do twoich haiku.
– Nie, jest lepszy. Musiał powstać w chwili niezwykłego natchnienia...
Urwał w połowie zdania. Spostrzegł Akiko na ławce. Spojrzał na dziewczynę, potem na haiku i w
końcu na Jacka i na jego przystojnej twarzy pojawił się uśmiech pełen zrozumienia.
– Róża? Sakura? To ty i Akiko, prawda?
– Nie... – zaprzeczył bez przekonania Jack.
Poczuł się bardzo skrępowany, obnażony. Z pewnością Takuan zacznie się z niego wyśmiewać
i wszystkim rozpowie. To było gorsze niż zostać przyłapanym przez ojca Bobadillo.
– Muszę cię przeprosić, Jack – oznajmił kolega, oddając mu haiku z niskim ukłonem. –
Zachowałem się nietaktownie. Nie miałem pojęcia, że żywisz tak silne uczucie do Akiko. Inaczej nie
okazywałbym jej zainteresowania. Postąpiłem niehonorowo. Z pewnością mnie nienawidzisz.
– Ależ skąd, źle zrozumiałeś... – upierał się Jack, uświadamiając sobie, że Takuan jest nie tylko
szlachetnym człowiekiem, lecz także prawym samurajem. – To nie tak jak myślisz. Jesteśmy tylko
przyjaciółmi.
– Tylko przyjaciółmi – powtórzył kolega, unosząc brew. – Ona ani na chwilę nie przestaje mówić
o tobie.
– Naprawdę? – Jack mimo woli poczuł, jak robi mu się weselej na duszy.
– Chyba powinienem cię zostawić, byś mógł jej wręczyć swoje haik-k-k...
Wydawało się, jakby Takuan się zakrztusił. Osunął się w ramiona Jacka.
Z jego karku sterczała zatruta strzałka.
42
Nocny atak

– Akiko! – krzyknął Jack, próbując zaciągnąć kolegę pod osłonę drzewa.


Wzrokiem przeczesywał ciemności w poszukiwaniu ninja, lecz jeśli tam był, czarne shinobi sozoku
doskonale go maskowało.
Dziewczyna w parę chwil znalazła się u jego boku.
– Co się stało? – szepnęła zdyszana, pomagając ułożyć Takuana na ziemi.
– Strzałka z dmuchawki – wyjaśnił Jack, wyciągając zatruty kolec z szyi kolegi.
Akiko rozejrzała się wokół.
– Tam, na górze!
Cień przemknął niczym duch po szczycie zamkowego muru.
Słysząc trzask łamanej gałązki na ścieżce, oboje odwrócili się gwałtownie.
– Takuanie, wszyscy na ciebie czekamy... TAKUAN! – krzyknęła przeszywająco Emi, widząc go
bezwładnego w ramionach Jacka.
Podbiegła do niego.
– Nic ci się nie stało?
Takuan próbował skupić wzrok na jej twarzy. Oddychał płytko, a jego wargi przybrały siny
odcień. Próbował coś powiedzieć, lecz z jego gardła dobył się tylko cichy charkot. Emi nachyliła się
niżej. Chłopak pocałował ją w policzek.
Potem zamknął oczy i głowa opadła mu na bok.
Emi trzymała jego rękę.
– Nie opuszczaj mnie... – zaszlochała.
On jednak wydał już ostatnie tchnienie.
– Akiko, musisz ostrzec pozostałych – polecił Jack, delikatnie składając głowę kolegi na ziemi.
Z oddali dał się słyszeć wystrzał z muszkietu. Uświadomił sobie, że obawy Takatomiego się
potwierdziły. – Daimyo Kamakura wrócił z ninja!
Dziewczyna skinęła głową i pobiegła między drzewami.
Jack usłyszał krzyk Masamoto:
– Zostaliśmy zaatakowani! Samuraje z Niten Ichi Ryū, strzeżcie wewnętrznej bramy!
Potem rozległy się kolejne okrzyki: „Chrońcie jego wysokość! Wszyscy daimyo do wieży!”.
Po drewnianych mostkach zadudniły stopy, samuraje chwycili broń. Jack słyszał górujący nad
zgiełkiem głos Takatomiego:
– Emi-chan? Gdzie jesteś?
– Nie możemy zrobić dla Takuana nic więcej – powiedział, odciągając płaczącą dziewczynę od
zwłok kolegi. – Musisz iść do ojca.
Pchnął ją w kierunku ogrodu, a sam rzucił się w przeciwną stronę.
– Dokąd idziesz?! – zawołała.
– Znaleźć zabójcę Takuana! – odkrzyknął, zmierzając ku kamiennym schodom prowadzącym na
mury.
Przeskakiwał po dwa stopnie. Kiedy wynurzył się na szczycie wałów, wyciągnął katanę.
Mur wydawał się dziwnie opuszczony. Gdzie się podziali strażnicy?
Nagle we wschodniej części zamku zagrzmiał potężny wybuch, a potem następna salwa, niczym
wystrzał z setki armat. W całym zamku pogasły światła.
Jack podbiegł do parapetu, lecz potknął się o coś w ciemności. Martwy samuraj leżał skulony na
chodniku z rozpłatanym gardłem. Chłopak już wiedział, co się stało ze strażą.
Ze swojej pozycji na szczycie wewnętrznego muru widział niezmierzone morze pochodni
napływające do głównej bramy.
Armia daimyo Kamakury wróciła w pełnej sile.
Zaczął się atak.
Tysiące żołnierzy Satoshiego zbiegły się do bramy, by obsadzić blanki i bronić barykad. Nie
wiedzieli jednak, że wróg już się wdarł na zamkowe dziedzińce.
Trójzębny hak na linie poszybował w powietrzu i kaginawa zaczepiła o skraj parapetu, przy
którym stał Jack. Uderzył kataną, odcinając linę. Hak z brzękiem potoczył się na kamienny
chodnik, gdy sznur opadł w ciemność.
Wyjrzał nad krawędzią, lecz prawie nic nie zobaczył. I w tym momencie pojął, że taki właśnie był
zamiar wroga. Kanonada miała odwrócić uwagę – nie tylko ściągnąć obrońców ku wschodniej
bramie, lecz także zmusić ich do pogaszenia latarń, by ochronić wieżę przed ponownym ostrzałem.
Odziani w czerń ninja stali się teraz całkowicie niewidoczni w mroku.
Jack spojrzał w przepaść i ledwie mógł uwierzyć własnym oczom. Światło księżyca odbite od
powierzchni wewnętrznej fosy ukazało postaci kroczące po wodzie. Inne cienie niczym pająki pięły
się po murze.
Nagle w ciemności zabłysła para oczu. Gwizdnęła stal. Jack rzucił się do tyłu. Shuriken o włos
minął jego gardło. Ninja przelazł przez mur.
Chłopiec bez wahania odparował atak kataną, ciął ninja w poprzek nóg. Lecz przeciwnik
podskoczył wysoko i śmignął mu nad głową w salcie. Wylądował z tyłu i kopnął go w nerki. Jack
osunął się na parapet, czując ból rozlewający się po boku. Usłyszał świst i odruchowo się przetoczył.
Ołowiany ciężarek uderzył w mur w miejscu, gdzie przed momentem znajdowała się jego głowa.
Odłamki kamienia trysnęły we wszystkie strony.
Jack odczołgał się z mieczem gotowym do obrony. Ninja trzymał sierp i kręcił nad głową
obciążonym końcem łańcucha. Poluźnił uchwyt i ciężarek śmignął w stronę chłopaka. Nie mając
gdzie się schronić na wąskim chodniku, Jack machnął mieczem, by się osłonić. Łańcuch owinął się
wokół klingi i ninja wyszarpnął mu katanę z rąk.
Zabójca zasyczał. Ponownie natarł na Jacka, wirując łańcuchem nad głową. W drugiej ręce
trzymał wygięte ostrze, gotów zabić, gdy tylko unieruchomi ofiarę.
Chłopak się cofnął. Nadal miał swój wakizashi i zdobyczny tantō, lecz zginąłby, zanim zdążyłby je
wyciągnąć. Ninja przyczaił się do ataku. Jack wyczekał do ostatniej chwili, potem zanurkował pod
łuk łańcucha i wykonał kukinage.
Ninja całkowicie dał się zaskoczyć. Rzut w powietrzu zbił go z nóg. Tak jak sensei Kyuzo
demonstrował na nim tysiące razy, tak teraz Jack zawirował i wykorzystał impet ataku, by
wyrzucić napastnika w powietrze. Ninja przeleciał nad parapetem i zniknął w mroku. Jego krzyk
zdławił cichy plusk.
Chłopiec podniósł katanę, lecz nie zdążył się nacieszyć idealnie wykonanym kukinage. Podczas
walki o krawędź muru zaczepiło się kolejnych kilka kaginaw. Jack zaczął odcinać liny, lecz kawałek
dalej na blankach trzech ninja już przeskoczyło mur. Nikt im nie przeszkodził – strażnicy leżeli
martwi. Pod osłoną ciemności zabójcy skradali się ku wieży.
Chłopiec uświadomił sobie, że ich celem był Satoshi i Rada. Podczas gdy obrońcy skupią się na
walce z siłami daimyo Kamakury pod zewnętrznym murem, ninja po cichu wymordują władców
prowincji ukrytych wewnątrz. Domyślał się, że część zabójców zdołała już się ukryć w wieży i czeka,
aż Rada się w niej schroni.
Musiał ostrzec Masamoto.
43
Zamach

Jack wielkimi susami zbiegł po schodach. Przemknął przez pusty teraz herbaciany ogród do
bramy w wewnętrznym murze, gdzie znalazł Yamato i resztę uczniów Niten Ichi Ryū pełniących
straż.
– Gdzie twój ojciec? Gdzie Masamoto?! – krzyknął zdyszany.
– Eskortuje daimyo Takatomiego do wieży.
– Musimy go powstrzymać! – zawołał Jack, odciągając przyjaciela z posterunku.
– Ale mamy rozkaz pilnować bramy! – zaprotestował Yamato.
– Ninja wdarli się na mury i mogli już się włamać do donżonu – wyjaśnił chłopak pośpiesznie. –
Mamy obowiązek chronić twojego ojca i daimyo Takatomiego. Jesteś ashigaru czy samurajem?
Chodźże!
Yamato chwycił kij i popędził za przyjacielem.
Biegnąc, rozejrzał się po dziedzińcu oblanym światłem księżyca.
– Nie widzę żadnych ninja. Jak zdołali ominąć straże na murach?
– Wszyscy strażnicy nie żyją.
Kiedy znaleźli się u wejścia do donżonu, zastąpili im drogę samuraje uzbrojeni we włócznie
i miecze.
– Kto idzie? – rzucił przywódca straży.
– Samuraje z Niten Ichi Ryū – odparł Yamato. – Musimy mówić z Masamoto-samą.
– Nikomu nie wolno wchodzić.
– Przecież to jest jego syn – nalegał Jack.
– Mamy rozkaz nie wpuszczać NIKOGO. – Strażnik położył dłoń na mieczu.
– Ale w środku mogą już być ninja!
– Niemożliwe. Wróg nie zdobył nawet zewnętrznego muru.
– Co tu się dzieje? – rozległ się czyjś głos. Był to sensei Hosokawa.
– Sensei! – zawołał Jack, machając rozpaczliwie do mistrza miecza.
– Dajcie im przejść – rozkazał nauczyciel i strażnicy cofnęli się niechętnie.
Jack i Yamato przebiegli przez bramę i rzucili się po schodach ku Hosokawie.
– Sensei musi ostrzec Masamoto-samę. Na wieży są...
W tej samej chwili sam Masamoto pojawił się na schodach prowadzących na drugi poziom.
– Co wy tu robicie?! – zagrzmiał surowo. – Czemu nie jesteście na posterunku?
– Atak z zewnątrz ma jedynie odwrócić uwagę! – wyrzucił z siebie Jack. – Daimyo Kamakura
wynajął ninja, by wymordowali członków Rady.
– Można się było po nim spodziewać takiego posunięcia – rzucił ostro samuraj. – Hosokawa-san,
proszę powiadomić patrole i rozkazać postawić strażnika przy każdym oknie. Podwoić straż wokół
siedziby Rady na szóstym poziomie i...
– Za późno na to – przerwał mu Jack. – Myślę, że są już w środku.
– Jesteś pewien? – spytał Masamoto, mrużąc powieki.
Chłopiec pokiwał głową energicznie.
– Widziałem kilku ninja, a strażnicy na wewnętrznym murze zostali wymordowani, nim
podniesiono alarm.
Samuraj nie czekał, by usłyszeć więcej.
– Za mną!
Obrócił się i ruszył pędem po schodach. Jack i Yamato pośpieszyli za nim, podczas gdy sensei
Hosokawa rzucał rozkazy strażnikom. Przemknęli korytarzem, a potem po kolejnych schodach,
mijając patrole samurajów, aż na piąte piętro. Zanim chłopcy dogonili Masamoto, rozmawiał już
z dowódcą straży.
– Nie, Masamoto-sama, panuje zupełny spokój – zapewnił samuraj. – Daimyo i jego wysokość są
bezpieczni w swoich komnatach. Postawiłem strażnika przed każdymi drzwiami.
– Natychmiast zorganizujcie poszukiwania. Zacznijcie od piętra jego wysokości Satoshiego.
Strażnik skłonił się i oddalił biegiem.
– Zaczniemy od tego poziomu – rozkazał Masamoto, zwracając się do Jacka i Yamato. – Dla nas
najważniejszy jest daimyo Takatomi.
Poszli korytarzem i skręcili na prawo. Hol był mroczny i pełen cieni. Ponieważ pochodnie
zgaszono, mrok rozjaśniał jedynie poblask świec zza papierowych ścian wewnętrznych oraz blade
promienie księżyca wpadające przez przesłonięte listewkami okna wieży. Wydawało się, że
niebezpieczeństwo czai się w każdym ciemnym zakamarku. Masamoto szedł pierwszy.
– Bądźcie czujni – ostrzegł szeptem. – Pokój Takatomiego jest w następnym korytarzu.
Kiedy przemierzali go pośpiesznie, w głowie Jacka zabrzmiał ostrzegawczy dzwonek. „Czy
samuraj nie wspomniał, że przed każdymi drzwiami umieścił strażnika?”.
Naraz poślizgnął się na wypolerowanej podłodze i z głośnym łomotem upadł. Masamoto obrócił
się błyskawicznie, trzymając w gotowości oba miecze.
– Mówiłem, żebyście byli czujni! – syknął z gniewem.
Nie czekając na Jacka, pobiegł dalej z Yamato następującym mu na pięty. Podnosząc się na
nogi, chłopak dotknął czegoś lepkiego i wilgotnego. Spojrzał na dłoń: była pokryta krwią. Podążył
za krwawym śladem, lśniącym w blasku księżyca, do niewielkich drewnianych drzwi. Kiedy odsunął
zasuwkę, z wnętrza wypadło ciało strażnika. Mężczyzna miał rozcięte gardło – tak jak żołnierze
strzegący muru.
– Tutaj! – krzyknął, próbując opanować wstrząs.
Masamoto i Yamato obejrzeli się i zobaczyli trupa w składziku. Podbiegli, gdy Jack odsuwał
niestrzeżone shoji prowadzące do wewnętrznej komnaty. Na wyłożonej tatami podłodze leżał
mężczyzna. Wielka kałuża krwi barwiła trzcinową matę szkarłatem.
– Daimyo Yukimura! – wykrzyknął Masamoto, przepychając się obok Jacka.
Shoji do sąsiedniego pomieszczenia było częściowo odsunięte. Masamoto pchnął je mocno, tylko
po to, by odkryć rozkrzyżowanego na podłodze drugiego członka Rady z garotą zaciśniętą na szyi.
Słysząc wołanie o pomoc, wszyscy trzej rzucili się z powrotem do holu i pobiegli do korytarza
daimyo Takatomiego. Dwaj strażnicy pilnujący drzwi leżeli martwi. Masamoto wpadł do środka.
Trzech ninja otaczało Takatomiego, który leżał ranny na podłodze z zakrwawioną prawą ręką.
U jego boku klęczała Emi z tantō w uniesionej dłoni, gotowa bronić ojca do ostatniego tchu.
Nim zabójcy zdążyli zareagować, Masamoto natarł i ciął kataną pierwszego ninja. Drugi ninja
rzucił się z mieczem na daimyo, lecz Masamoto za pomocą wakizashi zablokował cios przeznaczony
dla władcy. Ninja zemścił się, atakując teraz Masamoto i wpychając go przez papierową ścianę do
sąsiedniego pomieszczenia.
Wykorzystując okazję, trzeci ninja zaatakował Takatomiego nożem. Jack znajdował się zbyt
daleko, by temu przeszkodzić. Yamato jednak wykorzystał zasięg swojego kija. Kiedy zabójca
zamierzył się do ciosu, chłopiec błyskawicznie uderzył go bō w nadgarstek. Rozległ się trzask
pękającej kości i tantō wypadł z dłoni zabójcy, w chwili gdy nóż znajdował się niespełna cal od
twarzy przerażonego Takatomiego.
Ninja pozbierał się błyskawicznie. Kopnął Yamato w pierś i chłopak poleciał do tyłu. Napastnik
sięgnął po ninjatō przywiązany na plecach i natarł, zamierzając przeszyć Yamato klingą.
Jack skoczył na pomoc przyjacielowi. W tej samej chwili Emi wbiła nóż w nogę zabójcy. Ninja
krzyknął z bólu. Był ranny i miał przeciw sobie trzech przeciwników, wybiegł więc z komnaty.
– Za nim! – rozkazał Masamoto, przebijając trzeciego napastnika mieczem.
Jack popędził za zabójcą na korytarz. Ninja zniknął za rogiem. Kiedy jednak chłopak dotarł do
zewnętrznego holu, nikogo już nie zobaczył.
– Dokąd uciekł? – spytał Yamato, przybiegłszy zaraz za Jackiem.
Chłopiec przeszukiwał wzrokiem cienie, zaglądając w zakamarki, gdzie ninja mógł się ukryć.
Nagle Yamato spostrzegł smugę krwi na parapecie. W oknie brakowało jednej z listewek. Jack
podciągnął się i przecisnął przez szparę. Na dachówkach widniały kolejne ślady krwi.
– Wiesz, jak to wysoko?! – wykrzyknął Yamato, blednąc na samą myśl, że miałby iść w jego
ślady.
Jack wiedział, jak bardzo przyjaciel obawia się wysokości.
– Zostań tu na wypadek, gdyby inny ninja próbował tędy uciec.
Postawiwszy stopy na gzymsie, wyszedł na wygięty dach. Ziemia znajdowała się daleko w dole:
atramentowe morze w mroku. Choć nie cierpiał na lęk wysokości, wiedział, że za najmniejszy błąd
zapłaci śmiertelnym upadkiem.
Kawałek przed nim ninja wspinał się na kalenicę, gdzie zbiegały się dachy piątego i czwartego
piętra. Na ugiętych nogach, by utrzymać nisko środek ciężkości, Jack podkradł się w jego stronę.
Zabójca dosięgnął wierzchołka dachu i zauważył ścigającego go samuraja. Tym razem wybrał walkę
zamiast ucieczki i wyciągnął zza pasa dmuchawkę.
Jack uświadomił sobie, że jeszcze chwila i przeciwnik pośle w jego stronę strzałkę. Nie miał
wyboru, przebiegł więc ostatni odcinek dzielący go od przeciwnika i rzucił się na niego. Zderzyli się.
Ninja upuścił dmuchawkę, lecz zaczęli się ześlizgiwać ku okapowi, nabierając prędkości. Jack
próbował się czegoś złapać. W ostatniej chwili jego palce natrafiły na jedno z ozdobnych złotych
zwieńczeń. Uczepił się go ze wszystkich sił.
Ninja jednak zsuwał się nadal. Złamany nadgarstek nie ułatwiał mu zadania. Potoczył się po
stromiźnie i zniknął za krawędzią dachu. Przez chwilę panowała cisza, potem rozległ się głuchy
dźwięk ciała uderzającego o ziemię.
Jack podciągnął się z powrotem na kalenicę i odetchnął z ulgą. Miał nadzieję, że to był ninja,
który zabił Takuana.
Nagle z góry rozległy się krzyki.
– Zabójca!
– Chrońcie jego wysokość!
Potem zabrzmiał głośny huk i z najwyższych okien uniosła się chmura dymu.
Chwilę później pojawiła się postać w czarnym kapturze i z kocią zręcznością przebiegła po
dachówkach. Zeskoczyła na niższe piętro, uciekając zygzakiem po wielopoziomowym dachu
donżonu.
Jack wstał, wyciągnął katanę i czekał. Chociaż raz miał po swojej stronie element zaskoczenia.
Ninja z pewnością nie spodziewał się spotkać na dachu samuraja.
44
Nigdy się nie wahaj

Zabójca wynurzył się zza rogu budynku. Widoczne przez szparę w kapturze jedyne zielone oko
błysnęło furią i zdumieniem.
– Samuraj, któremu się zdaje, że jest ninja! – zasyczał Smocze Oko i zaśmiał się zimno.
Miecz w dłoni Jacka zadrżał. Chłopiec nie spodziewał się spotkać arcywroga.
Ninja zbliżył się o krok.
– Zostań na miejscu! – rozkazał Jack, mocniej ujmując katanę.
– Zaskoczyłeś mnie – przyznał ninja, zbliżając się nadal. – Jedyne, co dziwi mnie bardziej niż
spotkanie tu kogoś, to fakt, że nadal żyjesz. Mam nadzieję, że twój przyjaciel nie zwlekał zbyt
długo z umieraniem?
– To ty zabiłeś Takuana!
– Zabiłem niezliczonych samurajów – odparował Smocze Oko. – Ale nie traciłem czasu, by ich
pytać o imię.
Jack poczuł, jak okrutne słowa przeciwnika rozpalają w nim gniew.
– Dlaczego go zabiłeś? Co dla ciebie znaczył?
– Nic. Ty byłeś celem, a twój przyjaciel stanął na drodze. To przez ciebie zginął.
Jack bił się z myślami. Czyżby znowu z jego winy życie przyjaciół znalazło się w śmiertelnym
niebezpieczeństwie? Z pewnością nie. Napad nie miał z nim żadnego związku. Misją ninja było
zamordowanie Rady i Satoshiego.
– Nie pracujesz przypadkiem dla ojca Bobadillo? Po co atakować stronę, która ci płaci?
– Nie pracuję dla nikogo – warknął Smocze Oko. – Ale zabijam dla każdego, kto płaci.
Na wysokości jego biodra błysnęła stal. Jack, wiedziony jedynie odruchem, machnął kataną
i odbił shuriken. Zabójcza gwiazdka poleciała w noc. Smocze Oko rzucił się ku niemu, lecz Jack
uniósł miecz, powstrzymując zabójcę. Przystawił mu kissaki do gardła.
– Znowu robisz na mnie wrażenie, gaijinie – oznajmił ninja, z pozoru nieporuszony swoim
położeniem. – Ja nie wybrałbym długiego miecza do walki na dachu. Lecz radzisz sobie całkiem
nieźle. Marnujesz swój talent jako samuraj. Nauczyłbym cię znacznie więcej, gdybyś został ninja.
– Powiedz, gdzie jest rutter.
– Nie mam go. Wiesz, kto go posiada. Jego spytaj.
– Więc ojciec Bobadillo naprawdę cię wynajął?
Smocze Oko skinął głową ledwie zauważalnie.
– Nie tylko żebym ukradł rutter, lecz także zabił ciebie.
Jackowi krew zmroziła się w żyłach, gdy jego podejrzenia się potwierdziły.
– Przyjemny z niego kapłan. – Ninja się zaśmiał. – Pytanie, czy zdobędziesz się na to, by mnie
uśmiercić?
Gdy Jack patrzył w jedyne oko zabójcy, nie dostrzegał strachu, winy ani wyrzutów sumienia. Oto
człowiek, który zamordował jego ojca. Udusił go na jego oczach. Zabił niewinną pokojówkę Chiro
i odebrał życie Tenno, starszemu bratu Yamato. Smocze Oko nie tylko zniszczył życie Jackowi, lecz
także jego przyjaciołom. Wszystek ból i poczucie straty, jakie cierpiał od przybycia do Japonii,
wezbrały w jego sercu, grożąc wyładowaniem w napadzie morderczej furii.
To dla tej chwili trenował.
– Tak, zdobędę się – szepnął, przyciskając koniec miecza do szyi ninja.
– Nie wierzę – zadrwił Smocze Oko. – Gdyby tak było, już byś mnie zabił. Mówiłem ci już kiedyś:
nigdy się nie wahaj!
Nie wiadomo skąd, za plecami Jacka pojawił się drugi ninja. Szarpnął chłopaka do tyłu
i przerzucił go na drugą stronę dachu. Jack wypuścił katanę. Miecz z grzechotem ześlizgnął się po
stromiźnie i zniknął.
Chłopak jakimś cudem zdołał wyhamować. Mgnienie później ninja przeskoczył nad kalenicą,
lądując obok na wąskim gzymsie między ścianą a dachem. Jack błyskawicznie wstał i podniósł
gardę. Ponieważ jednak balansował na pochyłości, znajdował się w niekorzystnym i niebezpiecznym
położeniu.
Powyżej pojawił się Smocze Oko. Jego sylwetka na tle księżyca w pełni wyglądała bardziej
przerażająco niż kiedykolwiek: czarny upiór wśród nocy.
– Wybiła twoja godzina, gaijinie! – syknął i w jego dłoni zalśniło tantō. – Nie masz dokąd uciec.
Jack wyjrzał nad okapem. Od ziemi dzielił go długi, długi upadek.
– Tam, w górze! – rozległ się cichy okrzyk.
W ich stronę posypały się strzały. Jack zanurkował, szukając osłony, gdy stalowe bełty zastukały
o mur i dachówki wieży. Kiedy znowu podniósł wzrok, Smocze Oko zniknął.
Drugi ninja uciekał wzdłuż gzymsu.
Chłopak ścigał zabójcę, nie bacząc na kolejne pociski wystrzelone omyłkowo w swoim kierunku.
Ninja zeskoczył na niższy poziom, szybując w powietrzu niczym nietoperz. Dopiero kiedy dotarł do
okapu, Jack uświadomił sobie, jak duża odległość dzieli dachy. Było jednak za późno, by się cofnąć.
Dał susa i wylądował ciężko. Dachówki pękły pod jego ciężarem i chłopak stracił oparcie dla nóg.
Potoczył się w stronę krawędzi, mijając ninja.
Przeciwnik chwycił go za rękę, gdy zaczął spadać.
Zwisał teraz z okapu, kołysząc się wysoko nad ziemią. W dole mignął mu Smocze Oko
zeskakujący z niższego piętra donżonu na dach pobliskiego budynku. Odległość wydawała się nie do
pokonania, lecz zabójca wylądował niezauważenie i rozpłynął się w mroku. Jack nie miałby tyle
szczęścia, gdyby spadł z podobnej wysokości.
Z sercem bijącym w piersi spojrzał w górę i zobaczył dłoń w rękawiczce trzymającą go mocno za
nadgarstek. Kiedy kołysał się w ciemności, przez szparę w kapturze spojrzała na niego para oczu.
Było w nich coś znajomego.
W tym momencie ninja go puścił.
45
Podwójne życie

Jack runął, wrzeszcząc z przerażenia, kiedy powietrze zaświstało mu w uszach. Sekundę później
uderzył – nie w ziemię, lecz w dach na niższym poziomie wieży.
Chwilę leżał, zbyt wstrząśnięty, by się poruszyć.
Kiedy doszedł do siebie po upadku, zauważył obok lśnienie stali. Jego katana wbiła się w szparę
między dwoma rzędami dachówek. Ostrożnie podczołgał się i chwycił rękojeść. Z mieczem w dłoni
poczuł, jak wracają mu siły.
Wstał i schował klingę do pochwy. Teraz musiał się wspiąć z powrotem na piąte piętro przez
labirynt spadzistych, połączonych ze sobą dachów. Ostrożnie przemieścił się wzdłuż gzymsu na róg
wieży. Wyjrzał zza niego i zobaczył skradającego się w swoją stronę zabójcę. Niewidoczny
przykucnął w cieniu wyższych okapów. Wyjął tantō i czekał; zamierzał zaskoczyć zabójcę. Kiedy
ninja okrążył róg, Jack wyskoczył, przycisnął przeciwnika do ściany i przyłożył mu nóż do gardła.
Przeklęte ostrze zalśniło w bladym świetle księżyca, spragnione krwi.
– Nie! – krzyknął dziewczęcy głos.
Jack oniemiały spojrzał w czarne jak heban oczy przeciwnika.
– Akiko? – szepnął, zbyt przerażony, by wypowiedzieć jej imię na głos.
Skinęła głową. Zdjęła kaptur i długie ciemne włosy rozsypały jej się na ramionach.
– Ja... ja mogę wytłumaczyć – wyjąkała, spoglądając z lękiem na nóż, który nadal trzymał przy
jej szyi.
– Zdradziłaś... jak Kazuki! – wykrzyknął zszokowany Jack. Ręka trzymająca broń mu drżała.
– Nie, nie! Jestem po naszej stronie.
– Więc czemu nosisz strój ninja? Czemu uratowałaś Smocze Oko?
– Tam na górze ratowałam ciebie – upierała się dziewczyna. – Smocze Oko miał w rękawie
tantō. Zamierzał cię zabić.
– Przecież trzymałem mu miecz na gardle. A ty mnie zaatakowałaś! Czemu miałbym ci wierzyć?
Zrzuciłaś mnie z dachu!
Energicznie pokręciła głową.
– Gdybym chciała twojej śmierci, zwyczajnie pozwoliłabym ci spaść. Zamiast tego rzuciłam cię
w bezpieczne miejsce – wyjaśniła, błagając spojrzeniem, by jej uwierzył. – Pamiętasz zasadzkę
w bambusowym zagajniku? To ja byłam trzecim ninja, który cię ocalił.
Jack był rozdarty. Bardzo chciał uwierzyć przyjaciółce, lecz zarazem nie mógł zaprzeczyć
świadectwu własnych oczu.
Akiko była ninja. Wrogiem.
– Czemu po prostu mnie nie ostrzegłaś, że Smocze Oko ma nóż?
Odwróciła wzrok, nie umiejąc znieść jego spojrzenia.
– Nie mogłam pozwolić, byś go zabił.
Zakręciło mu się w głowie. Nie tylko była ninja, lecz także chroniła Smocze Oko, zabójcę jego
ojca. Poczuł falę wściekłości. Miał wrażenie, że przeklęte ostrze w jego ręce błaga, by przeciągnął
ostrą jak brzytwa klingą po gardle dziewczyny.
– Proszę, zabierz ten diabelski nóż – szepnęła przerażona błyskiem w jego oczach. – Wszystko
wyjaśnię.
Nagle Jack uświadomił sobie, co robi. To była Akiko. Jego najlepsza przyjaciółka. Musiał jej
zaufać. Jak gdyby przełamał zły czar, poczuł, że jego gniew ulatuje.
– Nie możesz zabić Dokugana Ryu – powiedziała, kiedy wolno opuścił ostrze i schował je do
pochwy. – To jedyny człowiek, który wie, gdzie się znajduje mój brat.
– Przecież Jiro jest w Tobie! – rzucił wyzywająco.
– Mówię o moim młodszym braciszku Kiyoshim.
– Twierdziłaś, że nie żyje.
– Powiedziałam, że nie ma go już wśród nas – poprawiła dziewczyna.
– Ale modlisz się za niego w Świątyni Spokojnego Smoka.
– Owszem, o jego bezpieczny powrót. Smocze Oko go porwał tej samej nocy, gdy zabił Tenno.
Z dołu rozległy się krzyki, więc oboje cofnęli się głębiej w cień, by nie spostrzegli ich łucznicy.
– W tamtym czasie moja rodzina odwiedzała Masamoto-samę w Kioto. Obudził mnie hałas
w ogrodzie. Odsunęłam shoji i zobaczyłam czarnego ducha pochylającego się nad Tenno. Trzymał
w dłoni tantō. Byłam wtedy dzieckiem. Nie mogłam go uratować. Na moich oczach ninja pchnął go
w samo serce.
Na bolesne wspomnienie jej oczy napełniły się łzami. Zacisnęła dłonie z poczucia bezsilności. Jack
wiedział, co dziewczyna czuje, bo sam doświadczył podobnej bezradności. Każdego dnia
prześladowało go wspomnienie, jak stał skamieniały ze strachu, kiedy ninja dusił ojca garotą. On
także nie zdołał zapobiec tragedii.
– Smocze Oko spojrzał na mnie, z jego ostrza kapała krew. Pamiętam, że zostawił na ścieżce
szlak z kropel niczym z płatków róży. Uciekłam. Wiem, że nie powinnam była zostawiać Kiyoshiego
bez opieki, ale byłam przerażona. Zanim obudziłam Masamoto-samę, Smocze Oko zniknął. A z nim
mój brat.
– Przykro mi – powiedział Jack, ujmując pocieszająco jej dłoń. – Ale czemu chcesz zostać ninja?
– To był pomysł Masamoto.
Jack zaskoczony wytrzeszczył oczy.
– On o tym wie?
Skinęła głową.
– To on przedstawił mnie kapłanowi ze Świątyni Spokojnego Smoka. Mnich należy do klanu
Koga i jest arcymistrzem ninja. To znaczy był, zanim wstąpił do zakonu. W zamian za datek dla
świątyni zgodził się mnie nauczyć swojej tajemnej sztuki.
– Zawsze go podejrzewałem! – wykrzyknął, przypominając sobie dłonie zakonnika podobne do
ostrzy noża. – I bez wątpienia tłumaczy to twoje tajemnicze talenty! Ale nie mieści mi się w głowie,
że okłamywałaś mnie tyle czasu. Wiesz, że mogłaś mi zaufać.
– Ufam ci bardziej niż komukolwiek na świecie, Jack – powiedziała, ściskając go mocno za rękę. –
I nigdy cię nie okłamałam. Po prostu nie mówiłam całej prawdy. Otrzymywałam od mnicha
duchowe wsparcie, ale także szkolił mnie w ninjutsu. Dla mojego bezpieczeństwa było nieodzowne,
by nikt nie podejrzewał, że prowadzę podwójne życie.
– Ale dlaczego Masamoto-sama chciał, żebyś poznała drogę ninja?
– Kiedy udaremniliśmy Smoczemu Oku zamordowanie daimyo Takatomiego przed dwoma laty,
Masamoto zrozumiał, że okres pokoju się kończy. Uznał, że aby poznać wroga, należy się nim stać.
Dostrzegłam w tym swoją szansę. Byłam pewna, że Smocze Oko nie zabił Kiyoshiego. I moja
pewność wzrosła, gdy mnich wspomniał o pogłoskach o przyjęciu do klanu ninja w górach Iga
chłopca z samurajskiego rodu. Pomyślałam, że jeśli uda mi się wmieszać między ninja, zdołam
odszukać braciszka.
– Jak go rozpoznasz po tylu latach?
– Nigdy nie zapomnę Kiyoshiego. Nawet jeśli ogolili mu głowę i nadali inne imię, zawsze go
poznam. Poza tym od urodzenia ma na plecach znamię w kształcie płatka sakury.
Uśmiechnęła się na wspomnienie.
– Więc Masamoto-sama oczekuje, że zostaniesz zabójczynią? – spytał Jack ostrożnie.
Akiko pokręciła głową.
– Mam jedynie zbierać informacje wśród wrogów.
Nad ich głowami zaświstała strzała.
– Myślę, że pora się zbierać – powiedziała dziewczyna, nasuwając z powrotem kaptur.
Potem przebiegła po krawędzi dachu i zniknęła wśród nocy.
46
Błogosławieństwo

Następnego ranka Jack w pełnej zbroi stał obok Yamato i Yoriego na placu przed świątynią
Hokoku. Drobny deszcz z płaczących chmur mieszał się ze łzami młodych samurajów zebranych przy
stosie, na którym miały spłonąć szczątki Takuana.
Masamoto-sama i senseiowie Niten Ichi Ryū utworzyli półokrąg wokół ciała owiniętego w białe
kimono. Sensei Yamada zapalił kadzidło i zanucił buddyjską sutrę, kiedy pierwsze, niepewne
promienie świtu padły na dziedziniec. Z dali dobiegł grzmot armatniego wystrzału.
Gdy sensei zakończył ceremonię pogrzebową, do uczniów zwrócił się Masamoto.
– Drogę wojownika znajduje się w śmierci. Takuan odszedł jako pierwszy. Nie będzie zapewne
ostatni. Zawsze jednak pozostanie w naszej pamięci.
Jack usłyszał szlochanie Emi. Jego także ścisnęło w gardle, gdy wspomniał wspaniałomyślność
oraz życzliwość przyjaciela – i naturalnie jego talent do układania haiku.
Sensei Nakamura wystąpiła naprzód. Jej udręczona twarz była równie biała jak włosy. Spojrzała
na syna ostatni raz, potem drżącą ręką przyłożyła do stosu płonącą żagiew. Drewno zajęło się
i płomienie rosły, aż pochłonęły ciało, a dym i popiół uniosły się w niebo.
Uczniowie skłonili głowy, oddając cześć zmarłemu. Deszcz ustał, jakby niebo wypłakało wszystkie
łzy. Senseiowie poprowadzili uczniów w powolnej procesji do koszar, gdzie podzieleni na jednostki
czekali na przemowę Masamoto.
– Takuan nie zginął na marne – oznajmił samuraj. – Jego śmierć ostrzegła nas o ataku ninja
i ocaliła jego wysokość Satoshiego. W najbliższym czasie każdy z was może zostać wezwany do
podobnego poświęcenia i wierności.
Jack wiedział już, że Satoshi ocalał. Po rozstaniu z Akiko chłopak wspiął się po dachach do okna,
gdzie Yamato powitał go z ulgą i powiadomił, że Smocze Oko nie zdołał wypełnić swojej misji. Na
górnym piętrze wybuchnęła jedynie bomba dymna, dzięki której ninja zdołał umknąć. I choć zginęło
dwóch członków Rady, daimyo Takatomi przeżył – jego rana nie okazała się śmiertelna.
– Moje źródła donoszą, że wróg zamierza przypuścić kolejny atak na wieżę dziś wieczorem –
powiedział Masamoto, zerkając w stronę Akiko, która stała na końcu, ponieważ przyszła ostatnia.
Pod oczami miała ciemne kręgi i Jack się zastanawiał, czy w ogóle spała.
– Wiemy już, że ninja wkradli się do zamku za dnia, przebrani za samurajów daimyo Yukimury,
i do zmroku ukrywali się w magazynie. Raz zdołali nas zaskoczyć i uciec, lecz to się nie powtórzy.
Z rozkazu Rady mamy stanąć do walki z wrogiem na równinie. Stoczymy bitwę. Uczniowie Niten
Ichi Ryū – maszerujmy PO CHWAŁĘ!
– PO CHWAŁĘ! – odkrzyknęli ogłuszająco.
Sensei Hosokawa kazał im stanąć na baczność. Następnie każda jednostka opuszczała
dziedziniec pod dowództwem swojego senseia.
– To ryzykowne posunięcie – mruknął Taro, nakładając hełm i menpō.
– Dlaczego? – zapytał Jack.
– Widocznie mury zamku zostały naruszone, skoro Rada ryzykuje otwartą walkę. Naprawdę
mam nadzieję, że daimyo wiedzą, co robią.
Ostrzał armatni stał się głośniejszy, kiedy minęli wewnętrzną fosę. Wędrując krętą drogą między
zewnętrznymi umocnieniami zamku, Jack zauważył, że mury i blanki są pokryte setkami flag
i proporców. Obok najrozmaitszych herbów rodowych, należących do samurajów walczących w imię
Satoshiego, na sztandarach znajdowały się także symbole krzyża, wizerunki Jezusa Chrystusa
i nawet świętego Jakuba, patrona Hiszpanii. Mury były niemal zakryte chrześcijańskimi znakami,
barwnymi i wyzywającymi na tle szarego kamienia. Jack mógł sobie wyobrazić, jaką furię
Kamakury budzi tak krzykliwe demonstrowanie chrześcijaństwa.
Kiedy się zbliżyli do głównej bramy, wojenne zniszczenia stały się bardziej widoczne. Z początku
zauważyli jedynie mury uszkodzone pociskami armatnimi, potem paru wyczerpanych walką
samurajów w zbrojach pochlapanych krwią. Gdy uczniowie przyłączyli się do potężnej kolumny
żołnierzy zmierzających na równinę, zaczęli mijać coraz liczniejszych rannych. Mężczyźni z krwawymi
szramami na twarzach, inni ze strzałami sterczącymi z tułowia, pozbawieni kończyn lub z otwartymi
ranami. Wśród nich przechadzało się z powagą kilkunastu franciszkańskich zakonników i jezuitów,
którzy udzielali konającym ostatniej posługi.
Młodzi samuraje maszerowali teraz drogą równoległą do zewnętrznych murów. Ponad ich
głowami łucznicy na wałach posyłali w niebo kolejne salwy strzał, podczas gdy żołnierze ładowali
machiny miotające i ciskali skały oraz garnki z żarem w gęstwę bitwy. Jack uświadomił sobie, że
wkrótce znajdzie się w ogniu walki.
Nagle równina Tenno-ji ukazała się przez dziurę wybitą w umocnieniach i chłopak przelotnie
zobaczył pole bitwy. Dym podobny do mgły. Błysk armatniego wystrzału. Ruchomy las stalowych
mieczy i trzepoczących flag. Tysiące wrzeszczących samurajów. Trupy pływające w fosie. Potem
piekielna wizja zniknęła.
Kiedy się zbliżyli do głównej bramy, Masamoto zarządził postój. Kapłan szinto przywitał ich
i pomodlił się do boga wojny Hachimana, błagając o pomoc w zwycięstwie i ochronę dla młodych
samurajów.
Oprócz kapłana po obu stronach wejścia stało kilku jezuitów i innych zakonników
błogosławiących żołnierzy, kiedy przechodzili przez most na równinę. Jack z zaskoczeniem zauważył
przy bramie ojca Bobadillo. Duchowny natychmiast podszedł do Masamoto i zamienił z nim parę
słów.
Jack zastanawiał się, co zdradziecki wąż knuje tym razem. Chłopiec powiedział Akiko i Yamato
o konszachtach zakonnika ze Smoczym Okiem, nie miał jednak okazji ostrzec opiekuna. Problem
w tym, że nadal brakowało mu mocnego dowodu. Ponieważ informacje uzyskał od Smoczego Oka,
mistrza oszustwa, ojciec Bobadillo mógłby wyśmiać jego zarzuty przed dworem. Poza tym główną
troską chłopca było teraz znalezienie ruttera.
– Z woli jego wysokości Hasegawy Satoshiego – ogłosił Masamoto – ojciec Bobadillo
pobłogosławi uczniów Niten Ichi Ryū, nim ruszą do walki. To wielki zaszczyt dla szkoły, że osobisty
kapelan jego wysokości dopełni tego rytuału. Uklęknijcie, proszę.
Szeregi młodych samurajów zgięły kolana i schyliły głowy. Ojciec Bobadillo wystąpił naprzód
i uniósł drewniany krzyż, który nosił zawieszony na szyi.
– Panie, obdarz te dusze błogosławieństwem i ochroń swą miłością. Ocal je od złego dziś
i zachowaj bezpiecznie w swoich ramionach. Amen.
Następnie przeszedł wzdłuż rzędów, kreśląc krzyż na czołach uczniów. Kiedy dotarł do Jacka,
pominął go ukradkiem, pozbawiając błogosławieństwa. Chłopiec przeklął zakonnika. Nawet
w ostatniej chwili przed bitwą jezuita chciał pozbawić Bożej łaski zaprzysięgłego wroga swojego
kraju.
Po ceremonii Masamoto dosiadł konia. W jego ślad poszła sensei Yosa, ściskająca w dłoni
potężny łuk. Inni nauczyciele mieli walczyć pieszo. Sensei Nakamura trzymała groźnie wyglądającą
naginatę, sensei Kano długą białą laskę, sensei Hosokawa dwa miecze, a sensei Kyuzo i sensei
Yamada pozostali nieuzbrojeni. Pierwszy zaufał taijutsu, swojej umiejętności walki wręcz, drugi –
wsparty na lasce – spokojnie polegał na sobie samym.
– Młodzi samuraje! – krzyknął donośnie Masamoto. – Jesteście gotowi stawić czoło wrogowi?
Raz jeszcze uczniowie potwierdzili swoje oddanie ogłuszającym okrzykiem. Wszyscy z wyjątkiem
Yoriego, który zaczął dygotać w zbyt dużej zbroi.
– Trzymaj się przy mnie – szepnął Jack – a wszystko będzie dobrze, obiecuję.
W duchu nie wierzył we własne słowa, lecz musiał dodać otuchy przyjacielowi. Yori uśmiechnął
się z wysiłkiem zza menpō.
– Maksyma naszej szkoły głosi: „Uczcie się dziś, by przeżyć jutro” – oznajmił Masamoto.
Uniósł w górę katanę i stalowa klinga zalśniła w świetle poranka.
– Jutro nadeszło. Niech żyje Niten Ichi Ryū!
47
Bitwa na Tenno-ji

Nawet największa liczba treningów nie mogła przygotować młodych samurajów na chaos wojny.
Wiele tysięcy wojowników stłoczyło się na równinie, gdy dwie armie zderzyły się niczym olbrzymie
fale na wzburzonym oceanie. Każdy samuraj miał przytroczone do pleców barwne sashimono. Małe
prostokątne proporczyki z wymalowanym mon, herbem daimyo, trzepotały po każdym natarciu.
Do uszu uczniów dolatywały odgłosy bitwy. W powietrzu rozbrzmiewały wystrzały z armat, huk
arkebuzów, szczęk zderzających się mieczy, krzyki i wrzaski samurajów. Szturm dwustu tysięcy
wrogów gotowych walczyć na śmierć zmroził zapał młodych wojowników.
Ich jednostka stała na tyłach, mając widok na równinę. Stanowili część sił rezerwowych
czekających na rozkaz włączenia się do bitwy. Po lewej na odległym wzniesieniu naczelny generał
Satoshiego wydawał rozkazy, kierując ruchami oddziałów. Polecenia przekazywano pozostałym
generałom za pomocą flag sygnałowych nobori, ogłuszających dźwięków rogów z muszli, bębnów
taiko oraz gońców z charakterystycznymi złotymi sashimono.
Dotąd rezerwy nie były potrzebne.
Czekanie okazało się najtrudniejsze. Fala adrenaliny, jaka wezbrała w ich żyłach, gdy opuszczali
zamek, opadła, pozostawiając po sobie lęk. Uczniowie byli podnieceni, rozdarci między
determinacją, by walczyć, i chęcią ucieczki.
– Wygrywamy? – spytał Yori, próbując coś zobaczyć między Jackiem i Taro.
– Bitwa dopiero się zaczęła – odparł Taro.
– Ale jak nam idzie? Nic nie widzę w tym głupim hełmie.
– To go zdejmij – podsunęła Akiko, pomagając mu rozwiązać sznurek pod brodą. – Więcej
z niego szkody niż pożytku.
Yori lękliwie spojrzał na szare niebo.
– A jeśli mnie trafi strzała?
– Stoimy za plecami sensei Kyuzo. W razie czego ją złapie – zażartował Yamato.
Przez szereg młodych samurajów przeszła fala nerwowego chichotu.
– Nie rozpraszać się – warknął Kyuzo, przechadzając się wzdłuż linii.
Taro rozglądał się po równinie, na bieżąco informując ich o rozwoju bitwy.
– Za wcześnie, by powiedzieć, kto ma przewagę. Ale dywizja naszych żołnierzy atakuje środek
linii wroga. Widzicie tych z czarno-białymi pasiastymi sashimono? Próbują się przedrzeć przez
osobistą straż daimyo Kamakury.
– Co im strzeliło do głowy? – zdziwił się Yamato. – Przecież tam jest skupiona większość jego
armii.
– Myślę, że dla odwrócenia uwagi. Żeby sprowokować jego siły do ataku. Patrzcie! Tam z lewej
nasze oddziały wykonują manewr. Satoshi chyba chce uderzyć w szeregi Kamakury od tyłu.
– Czyli... wróg przegrywa? – spytał z nadzieją Yori.
– Nie, stawia silny opór. Ogień z armaty i arkebuzów Kamakury dziesiątkuje naszą prawą
flankę.
Jack widział, jak kolejne fale ashigaru rzucają się na wroga, lecz każdą miażdżył grad pocisków.
Daimyo Kamakura wyszkolił żołnierzy, by strzelali kolejno szeregami, dzięki czemu zawsze
przynajmniej jeden rząd strzelał, podczas gdy inne ładowały broń. Za strzelcami olbrzymia dywizja
samurajów czekała, by przypuścić kontruderzenie.
– Przedrą się lada chwila! – zauważył Taro.
Optymistyczny uśmiech zniknął z twarzy Yoriego.
Deszcz, który zaczął siąpić o świcie, rozpadał się na dobre w miarę upływu czasu. Do południa
zmienił się w potężną ulewę. Potop zagłuszył bitewne odgłosy. Umilkła armata i ucichły arkebuzy.
Równina zmieniła się w grzęzawisko błota zmieszanego z krwią, spowalniające ruchy obu armii.
Samuraje musieli walczyć nie tylko z wrogiem, lecz także z ziemią wciągającą ich stopy i grożącą
utratą równowagi. Tymczasem siły rezerwowe, przemoczone na wylot i dygocące z zimna,
stopniowo traciły zapał do walki.
– Wygraliśmy już? – spytał Yori, szarpiąc Taro za rękaw.
– Nie – odparł chłopak z irytacją. – Daj mi wreszcie spokój!
– Więc czemu wróg przestał strzelać?
– On ma rację – zauważył Yamato. Deszcz i dym przesłaniały im widok na równinę. – Poddali się?
– Nie wygląda na to – odparł Taro, wskazując oddział żołnierzy daimyo Kamakury walczący na
śmierć i życie z samurajami Satoshiego. – Ale już nie ostrzeliwują naszej flanki.
Jack wyszczerzył zęby. Po dwóch latach ładowania działa na pokładzie Alexandrii powód był dla
niego jasny.
– Wilgotny proch nie chce się palić!
– Naturalnie! To nam powinno dać przewagę! – zawołał Taro, z radości uderzając pięścią
w napierśnik. – Patrzcie! Nasi żołnierze już niemal przerwali ich pierwszą linię.
Jack obserwował elitarny batalion walczący z osobistą armią daimyo Kamakury. Czarno-białe
sashimono, ustawione w formację diamentu, wcięły się głęboko w morze niebiesko-żółtych flag
Kamakury. Lada chwila miały się znaleźć na długość miecza od przybocznych daimyo.
– Możliwe, że właśnie zwyciężyliśmy! – stwierdził Taro z niedowierzaniem.
48
Czerwone Diabły

Naraz na wschodzie ujrzeli przerażający widok.


Jak gdyby sam horyzont zaczął krwawić, na pole bitwy wylała się armia w czerwieni. Nie tylko
sashimono wojowników były jaskrawoczerwone, także ich hełmy, zbroje i nawet uprząż jeźdźców
miała barwę krwi. W obawie przed bliską klęską daimyo Kamakura wezwał rezerwy, swoją tajną
broń.
– Czerwone Diabły z Ii – szepnął Taro i pobladł śmiertelnie.
Jack spojrzał na niego pytająco, choć poczuł mimowolny dreszcz strachu na widok upiornego
wojska.
– To najbardziej bezwzględni, okrutni i żądni krwi samuraje w całej Japonii. Wymordują nas bez
litości, do ostatniego wojownika.
Czerwone Diabły włączyły się do bitwy, przypuszczając brutalny kontratak i roznosząc w pył
wszystkich stojących im na drodze. Fala czerwieni wylała się jak po otwarciu śluzy na czarno-białe
proporce Satoshiego.
Los bitwy się odwrócił. Jak gdyby bóg Hachiman stanął nagle po stronie Czerwonych Diabłów,
deszcz ustał i znowu rozległy się wystrzały z armaty i arkebuzów.
– Samuraje Niten Ichi Ryū! – krzyknął Masamoto, przejeżdżając wzdłuż szeregu. – Gotujcie się
do boju!
Uczniowie wymienili nerwowe spojrzenia i dobyli miecze z pochew. Jack ścisnął rękojeść katany,
czując, jak menuki wrzyna mu się w dłoń. Obawiał się wyciągnąć katanę, przejął go lęk, że
zapomniał wszystkiego, czego go nauczono. Czyjaś ręka ścisnęła go za ramię. Obejrzał się i zobaczył
Yamato mocno wspartego na kiju.
– Pięć lat temu straciłem brata – oznajmił przyjaciel, patrząc na niego z powagą. – Nie chcę
stracić następnego.
Oświadczenie poruszyło Jacka do głębi. Przyciągnął do siebie Yamato i przytulił mocno.
– Nigdy nie miałem brata, póki nie przyjechałem do Japonii – odparł, wypuszczając go z objęć. –
I z chęcią oddam życie, by ocalić ciebie.
– Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie – odezwała się Akiko.
Stała obok nich z łukiem w gotowości. W drugiej ręce trzymała trzy strzały. Yamato i Jack bez
namysłu chwycili drzewca po obu stronach jej dłoni.
– Tylko zjednoczeni pozostaniemy silni – powiedziała, przypominając słowa senseia Yamady.
Jack uwierzył na chwilę, że są niepokonani, a łączącego ich poczucia wspólnoty nic nie będzie
w stanie zerwać. Yamato puścił strzały. Jack jednak nie chciał tego zrobić. Uświadomił sobie, że być
może ostatni raz są razem. Spojrzał Akiko w oczy i ich więź wydała mu się silniejsza niż
kiedykolwiek. Jakimś sposobem wspólna tajemnica o jej treningu ninja zbliżyła ich jeszcze bardziej.
– Na zawsze zjednoczeni – szepnęła, uśmiechając się do niego.
– Na zawsze zjednoczeni – powtórzył, wymawiając z przekonaniem każde słowo.
Poczuł lekkie pociągnięcie i spojrzał w dół na Yoriego, który miał czerwone, pełne łez oczy.
– Jack, boję się – wyznał drobny chłopak. – Wiem, że urodziłem się samurajem, ale jesteśmy
zbyt młodzi, by ginąć.
Szukając sposobu, by go pocieszyć, Jack mógł jedynie powtórzyć słowa matki: „Pamiętaj, gdzie
są przyjaciele, tam jest nadzieja”. Pośród bitwy zabrzmiały słabo i bezbarwnie.
Jack musiał przyznać przed sobą, że bał się nie mniej od Yoriego. Czerwone Diabły zbliżały się,
zostawiając za sobą krwawy szlak. Yori zaczął dygotać. Ogarnięty paniką upuścił miecz i wyglądał
na gotowego, by rzucić się do ucieczki.
– Yori-kun! – odezwał się sensei Yamada, podchodząc do nich. – Rozwiązałeś wreszcie mój koan?
Chłopiec zamrugał z konsternacją, całkowicie zaskoczony niespodziewanym pytaniem
nauczyciela.
– Jaka jest twoja prawdziwa twarz z czasu, nim narodzili się twoi rodzice?
– Przepraszam, nie wiem – wyjąkał, kręcąc głową.
– A przecież masz ją teraz – odparł Yamada, uśmiechając się życzliwie do ulubieńca. – Prawdziwą
twarz samuraj ukazuje w obliczu śmierci. A w tobie dostrzegam siłę, odwagę i wierność. Dzięki tym
cnotom bushido PRZEŻYJESZ nadchodzącą bitwę. Tak samo jak przetrwałeś atak na szkołę.
Słyszałem, że opanowałeś kiaijutsu.
Yori kiwnął głową.
– Zatem rozumiesz, co miałem na myśli, mówiąc, że nawet najmniejszy powiew potrafi wywołać
zmarszczki na największym oceanie.
Sensei Yamada oddalił się, wyszukując innych uczniów potrzebujących wsparcia w chwili
ostatecznej próby.
Yori podniósł miecz z odrodzoną siłą.
49
Poświęcenie

– Utrzymać szereg! – rozkazał sensei Hosokawa, kiedy Czerwone Diabły galopowały w ich
kierunku.
Szkoła Niten Ichi Ryū zajęła pozycję na szczycie wzniesienia i sensei byli zdecydowani nie
rozpoczynać przedwcześnie walki, by zachować przewagę. Krwiożerczy samuraje zbliżali się coraz
bliżej, siejąc spustoszenie w szeregach ashigaru.
Jack zaczął oddychać szybko. Szmer powietrza narastał przerażająco we wnętrzu hełmu i menpō.
Serce waliło mu pod napierśnikiem. Mimo wszystkich treningów, wszystkich wygranych
pojedynków, wszystkich wyzwań, którym stawił czoło, nigdy w całym życiu nie bał się równie mocno.
Żałował, że nie ma przy sobie ojca. Jego obecność dodawała chłopcu otuchy podczas najbardziej
zdradzieckich sztormów. Zaufanie we własne siły i niezachwiana pewność siebie, jakie roztaczał
John Fletcher, dawały Jackowi nadzieję w najczarniejszych momentach. Stał teraz naprzeciw armii
żądnych krwi wojowników, mając poświęcić życie dla japońskiego władcy. Jaka nadzieja mu została?
Zobaczył jakiś ruch na niebie: była to lecąca w jego kierunku strzała. Strach przykuł mu nogi do
ziemi. Patrzył bezradnie na stalowy grot zmierzający prosto ku swojej głowie.
W ostatniej sekundzie czyjaś dłoń chwyciła pocisk w powietrzu.
Sensei Kyuzo spojrzał na Jacka z pogardą.
– Nie po to cię szkoliłem, żebyś ginął przed rozpoczęciem bitwy, gaijinie! – zadrwił. – Jesteś
żałosną namiastką samuraja!
Jack poczuł, jak obelgi nauczyciela budzą w nim falę gniewu. Bezwład minął. Stawił czoło
senseiowi z kataną w dłoni.
– Oto waleczny duch, o jakiego mi chodziło! – prychnął Kyuzo, widząc oburzenie w oczach
chłopca.
Jack nagle zrozumiał, że sensei celowo go sprowokował. Chciał go pobudzić do działania.
– NIECH ŻYJE NITEN ICHI RYŪ! – ryknął Masamoto, wywijając mieczem i spinając konia do
ataku. Ruszył w największą gęstwę wrogów.
Z bitewnym okrzykiem na ustach uczniowie i nauczyciele rzucili się w dół zbocza na nacierające
Czerwone Diabły. Obie strony zderzyły się z impetem, miecze i włócznie zwarły się ze sobą. Jack
stwierdził, że otaczają go walczący samuraje, konni i piesi. U jego stóp padł jakiś ashigaru. Krew
trysnęła mu z ust, gdy zaostrzone końce trójzębu przeszyły jego pierś.
Za żołnierzem stał Czerwony Diabeł. Wyrwał włócznię z pleców konającego i natarł na Jacka.
Pchnął trójzębem w brzuch chłopca. Jack, przypominając sobie trening taijutsu, błyskawicznie
wykonał unik. Samuraj cofnął jednak broń zbyt szybko, by chłopiec zdążył ją schwycić. Napastnik
zaatakował ponownie. Jack uskoczył w przeciwną stronę, biorąc zamach kataną, by odrąbać mu
głowę. Diabeł przykucnął i ramieniem pchnął przeciwnika w pierś, wytrącając go z równowagi. Jack
potknął się o umierającego ashigaru i runął na ziemię.
Wojownik podskoczył i stanął nad nim. Z jego zbroi kapała krew poprzednich ofiar, hełm zaś
zdobiły wielkie złote rogi, przerażająca menpō odstraszała zębami jak u rekina. Kiedy uniósł
trójząb, by przyszpilić chłopca do ziemi, oczy błysnęły mu krwiożerczo.
Nie wiadomo skąd, pojawił się drewniany kij i odtrącił zabójczą włócznię, tak że jej końce utkwiły
w ziemi. Yamato przeskoczył nad Jackiem i kopnął zaskoczonego samuraja w pierś. Czerwony
Diabeł zatoczył się, wypuszczając z ręki broń. Wyciągnął z pochwy katanę i rzucił się na Yamato,
lecz w tej samej chwili strzała Akiko przebiła jego napierśnik.
Jedna strzała nie wystarczyła jednak, by powalić potężnego mężczyznę. Czerwony Diabeł
stęknął z bólu, odłamał drzewce i ponowił atak. Kiedy Yamato próbował pokonać samuraja, Akiko
pośpiesznie napięła łuk. Jack zerwał się na nogi i włączył do walki.
Czerwony Diabeł był bardzo doświadczonym wojownikiem – spychał ich obu w tył. Jego ciosy
były tak potężne, że przy każdym bloku Jackowi drżały ramiona. Akiko wypuściła drugą strzałę,
lecz samuraj tym razem był przygotowany i rozciął pocisk w powietrzu. Yamato, zaskoczony tym
wyczynem, został ciśnięty na ziemię nieoczekiwanym kopnięciem w przód. Jack zamachnął się
mieczem. Celował w głowę przeciwnika, lecz jego cios został zablokowany, a on sam odepchnięty na
bok. Czerwony Diabeł chwycił trójząb i uniósł go w górę, zamierzając uśmiercić leżącego Yamato.
Naraz z piersi samuraja wynurzył się lśniący koniec miecza. Czerwony Diabeł zatoczył się,
kaszląc krwią, i martwy runął na ziemię.
– Lepiej unikać tych ze złotymi rogami – poradził sensei Hosokawa. – To najlepsi wojownicy.
Po czym wrócił do walki u boku Masamoto, który zsiadł z konia i używając techniki Dwojga
Niebios, dziesiątkował Czerwonych Diabłów w zasięgu ręki. Sensei Yosa pozostała w siodle.
Cwałowała przez pole bitwy, unicestwiając wrogów zabójczymi strzałami. Na prawo od Jacka sensei
Kyuzo walczył z dwoma Czerwonymi Diabłami naraz. W imponującym pokazie taijutsu rozbroił obu,
a następnie nadział na ich własne włócznie. Burza białych jak śnieg włosów znaczyła miejsce, gdzie
walczyła sensei Nakamura. Łzy żalu spływały jej po twarzy, gdy mściła się na wrogu. Jej naginata
śmigała w powietrzu niczym drapieżny ptak. Obok widać było potężną postać senseia Kano
wywijającego bō oraz wrogów padających wokół jak muchy. Jedyny spokojny punkt pośród chaosu
stanowił sensei Yamada, który stał otoczony kręgiem ciał. Jack widział, jak na mistrza zen natarł
Czerwony Diabeł i naraz osunął się na kolana. Drugie kiai z ust Yamady pozbawiło go życia.
Jack zauważył Yoriego, który wędrował pośród walki nietknięty jak we śnie. Trzymał uniesiony
miecz, lecz nikt go nie atakował. Był po prostu zbyt mały, by go uznano za zagrożenie. Czerwony
Diabeł wpadł na chłopca, zobaczył drobnego wojownika i wybuchnął śmiechem. Chwilę później
uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy sensei Yosa przestrzeliła mu gardło.
Grupa Czerwonych Diabłów na koniach runęła przez tłum, nacierając na uczniów Niten Ichi Ryū.
Yori znajdował się dokładnie na ich drodze i wyglądało na to, że za moment zginie stratowany.
Jack krzyknął ostrzegawczo, lecz jego głos zginął wśród bitewnego zgiełku. Rzucił się w stronę
przyjaciela i pchnął go ramieniem, odrzucając spod kopyt.
Potem chwycił Yoriego i postawił na nogi.
– Mówiłem, żebyś się trzymał z nami.
Chłopiec skinął pokornie głową.
– Ale nikt nie chce ze mną walczyć.
– I jeszcze narzekasz! – wykrzyknął Jack.
– Nie, oczywiście, że nie – zapewnił Yori, śmiejąc się nerwowo.
Nagle w jego oczach błysnął strach.
– Za tobą!
Jack obrócił się i zobaczył galopującego w ich stronę Czerwonego Diabła. Ratując Yoriego,
upuścił katanę w błoto. Próbował sięgnąć po wakizashi, lecz wiedział, że nie zdąży. Samuraj wziął
już zamach, by obciąć mu głowę.
– YAH!
Napastnik wywrócił oczami i runął twarzą w błoto.
Yori, oddychając ciężko po wysiłku, jakim było wydanie kiai, uśmiechnął się szeroko do Jacka.
– Nic dziwnego, że nikt nie chce z tobą walczyć. Jesteś zabójczy! – oznajmił chłopak, podnosząc
katanę.
– Chyba go tylko oszołomiłem – odparł Yori, szturchając leżącego stopą. Samuraj jęknął słabo.
– Jack! – krzyknęła Akiko, rozpaczliwie wzywając, by obaj przyłączyli się do niej i Yamato.
Podbiegli i zobaczyli Emi leżącą w błocie ze strzałą sterczącą z uda. Dziewczyna była blada, krew
przesiąkała przez nogawice i hakamę.
– Musimy ją ochronić za wszelką cenę – oświadczyła Akiko, unosząc łuk.
Natychmiast utworzyli obronny krąg wokół córki daimyo, odpychając nacierających wrogów.
Lecz napastników było po prostu zbyt wielu. Siły daimyo Kamakury gromiły oddziały armii
Satoshiego.
Bitwa zmieniła się w masakrę.
Otoczona przez Czerwone Diabły sensei Nakamura wywijała naginatą w brutalnym
zapamiętaniu. Jej białe włosy wirowały pośród morza czerwieni. Nagle zniknęła pochłonięta przez
wrogów.
Podbiegł do nich posłaniec ze złotym sashimono.
– ODWRÓT DO ZAMKU! – krzyknął.
Sekundę później zginął z ręki Czerwonego Diabła, który zaatakował od tyłu. Krew żołnierza
spryskała złoty proporzec.
– W tył! – rozkazał Masamoto, torując sobie drogę przez tłum wrogich żołnierzy wraz
z senseiami Hosokawą, Yosą i Kyuzo.
– Zostawcie mnie! – jęknęła Emi, nie mogąc wstać. – Ratujcie siebie.
– Nie – odparł Jack. – WSZYSCY jesteśmy ze sobą związani, pamiętasz?
Schowali miecze do pochew i postawili ją na nogi. Dziewczyna omal nie zemdlała z bólu.
– Musimy się wycofać! – ponagliła Akiko, wypuszczając kilka strzał.
Ruszyli w piątkę w stronę zamku z tysiącami uciekających żołnierzy, atakowanych przez wroga.
Ich kroki spowalniała nie tylko ranna Emi, lecz także zryta ziemia. Czerwone Diabły przybliżały się
szybko, grożąc odcięciem ich od głównej bramy.
– Nie damy rady – stwierdził Yamato, kiedy grupa samurajów oderwała się od pozostałych
i ruszyła w ich stronę.
Ujął Emi pod drugie ramię i pomógł Jackowi ją nieść, licząc, że dzięki temu zdołają wymknąć się
wrogom.
Taro, który dotarł już do mostu, zauważył ich desperackie wysiłki. Pobiegł, unosząc wysoko oba
miecze.
– Nie zwalniajcie – rzucił. – Powstrzymam ich najdłużej, jak się da.
Nie ustąpił pola, kiedy natarła na niego grupa Czerwonych Diabłów. Jego katana i wakizashi
śmigały jak szalone, gdy techniką Dwojga Niebios unicestwiał każdego samuraja, który się zbliżył.
Posiłki jednak już nadciągały i wyglądało na to, że chłopak zostanie otoczony, nim piątka
pozostałych dotrze do mostu.
– Taro potrzebuje pomocy! – zawołał Yori i rzucił się do niego biegiem.
– Nie! – krzyknął Jack, lecz za późno.
Yori zajął pozycję obok Taro, raz za razem wykrzykując kiai w stronę nadciągających
wojowników. Wspólnymi siłami opóźnili postępy wroga na tyle, by Jack, Emi, Yamato i Akiko
zdążyli przekroczyć most.
– Yori! Taro, pośpieszcie się! – zawołał Jack.
Odwrócili się, pędząc, ile sił.
Krótkie nogi Yoriego, wyczerpanego i zdyszanego po walce, nie niosły go dostatecznie szybko.
Wróg zbliżał się w szalonym tempie.
Chłopiec poślizgnął się i upadł.
Taro przystanął, obrócił się i wyjął oba miecze.
– Co on wyprawia?! – wykrzyknął Yamato.
– Poświęca się dla Yoriego – powiedziała Akiko i łza spłynęła jej po policzku.
Taro zajął ostatnią pozycję na niewielkim pagórku.
Czerwone Diabły padały jeden za drugim, kiedy starał się powstrzymać falę wrogich samurajów.
Potem olbrzymi wojownik ze złotymi rogami przeszył go włócznią. Chłopak zachwiał się pod ciosem,
lecz nie zaprzestał walki. Zdołał zabić kolejnych kilku wrogów, nim olbrzym powalił go ciosem
potężnego nodachi. Taro osunął się na kolana. Samuraj bez litości odrąbał mu głowę. Czerwone
Diabły zaroiły się wokół i popłynęły w kierunku zamku.
Jack, wstrząśnięty niespodziewaną i okrutną stratą, patrzył na miejsce, gdzie padł brat Saburo.
Yori jednak wciąż znajdował się na równinie i pędził ze wszystkich sił.
– SZYBCIEJ! – krzyknął Jack.
Myśl, że oddany i odważny przyjaciel mógłby ponieść równie makabryczną śmierć, była nie do
zniesienia.
Nagle olbrzymie wrota w zewnętrznym murze zaczęły się zamykać.
– Zaczekajcie! – zwrócił się błagalnie do strażników. – Tam jest Yori!
– Dostałem rozkaz – warknął odźwierny.
Yori słabł, wyczerpany po atakach kiai.
Brama zamykała się nieubłaganie.
Jack w myślach dopingował przyjaciela.
Widział przez zwężającą się szparę, jak Yori potyka się na moście.
Z tyłu nacierała lawina czerwonych samurajów.
Wrota zatrzasnęły się z ogłuszającym hukiem.
– Nieeee! – krzyknął Jack, bijąc pięściami w rygle.
50
Papierowy żuraw

Roztrącając strażników na boki, Jack rzucił się po schodach prowadzących na wieżę przy bramie
i na wały. Zobaczył setki żołnierzy palących z arkebuzów, wypuszczających strzały i ciskających
głazami we wroga. Na równinie osamotnione grupki samurajów Satoshiego walczyły nadal
niezłomnie, podczas gdy oddziały Kamakury posuwały się naprzód, prowadząc maszyny oblężnicze
i armatę.
W dole spieniona masa Czerwonych Diabłów przypuściła atak na bramę. Most zwodzony
podniesiono, lecz napastnicy zaczęli zasypywać fosę ciałami poległych, piętrząc je coraz wyżej.
Jack rozejrzał się z desperacją, lecz Yoriego nigdzie nie było widać. Jego zwłoki zginęły wśród
innych zabitych.
– Musimy iść – powiedziała Akiko, kładąc mu rękę na ramieniu. – Masamoto-sama rozkazał nam
się przegrupować w koszarach.
– Dlaczego zamknęli bramę? – rozpaczał chłopiec, uderzając pięścią w parapet.
– Wróg mógł nas wyprzedzić.
– Ale on był już na moście!
Dygotał z furii, potem wybuchnął płaczem.
– Obiecałem, że się nim zaopiekuję – szlochał.
– I tak zrobiłeś – zapewniła Akiko, odciągając go od krawędzi murów. – A on postanowił pomóc
Taro. Ocaleliśmy dzięki ich poświęceniu.

Kiedy dotarli do koszar, Jack przekonał się wstrząśnięty, że wróciła niespełna połowa uczniów.
Wielu było rannych, inni siedzieli oszołomieni, z nieprzytomnym wzrokiem. Szkoła poniosła ciężkie
straty. Nie tylko sensei Nakamura padła w bitwie, brakowało także senseia Yamady i senseia
Kano. Jack podszedł do miejsca, gdzie leżała Emi z obandażowaną nogą. Cho czuwała u jej boku.
– Gdzie Kai? – spytał, choć obawiał się odpowiedzi.
Cho pokręciła głową ze smutkiem i otarła łzę.
– Jack – odezwała się Emi, próbując usiąść. – Dziękuję, że ocaliłeś mi życie.
– To najmniej, co mogłem zrobić po tym, jak naraziłem cię w ubiegłym roku – odparł.
Uśmiechnęła się ciepło.
– Wybaczam ci.
– I ja także – rozległ się głos z tyłu.
Jack obejrzał się i zobaczył daimyo Takatomiego z ręką na temblaku, w towarzystwie dwóch
przybocznych.
– Jack-kun, chcę podziękować tobie i twoim przyjaciołom, że doprowadziliście moją córkę
w bezpieczne miejsce. Z żalem dowiedziałem się o śmierci Taro i Yoriego – powiedział, skłaniając
głowę z szacunkiem. – Gdy tylko ta wojna się skończy, zapraszam cię na cha-no-yu w zamku.
Wypijemy toast, sławiąc ich bohaterstwo, i będziemy wspominać poległych.
– To dla mnie zaszczyt – odparł Jack, kłaniając się nisko, gdy daimyo oddalał się wraz z Emi
niesioną przez przybocznych.
Stłumił znużony uśmiech. Tylko Takatomi mógł myśleć o odprawianiu ceremonii herbaty,
podczas gdy wokół srożyła się wojna!
– Samuraje z Niten Ichi Ryū – oznajmił Masamoto, wyczerpany po bitwie, lecz wciąż pełen
zapału. – Ponieśliśmy wielkie straty. Ale wróg nie złamał ducha Niten Ichi Ryū.
Blizny na jego twarzy pociemniały od emocji.
– Cnoty bushido, jakie okazaliście na polu bitwy, zasługują na pochwałę. Wasza odwaga
w obliczu niebezpieczeństwa, lojalność okazana przez tych, którzy zginęli, by ocalić towarzyszy,
nigdy nie pójdą w zapomnienie. Bohaterstwo to kamień węgielny naszej szkoły i dlatego NIGDY
nie zostaniemy pokonani. Pamiętajcie słowa senseia Yamady, że tylko zjednoczeni pozostaniemy
silni.
Jack, Akiko i Yamato spojrzeli na siebie. Choć wszyscy myśleli o Yorim, uświadomili sobie, że ich
dalsze przeżycie zależy od tego, czy łącząca ich więź przetrwa nienaruszona.
– Właśnie w tej chwili Rada planuje kontrofensywę. Tymczasem postarajcie się wypocząć.
Będziecie potrzebować sił przed zbliżającym się atakiem. Niech żyje Niten Ichi Ryū!
Uczniowie krzyknęli w odpowiedzi. Lecz brakowało tak wielu z nich, że bitewne zawołanie
zabrzmiało dziwnie głucho. Masamoto i pozostali senseiowie opuścili dziedziniec, zmierzając
w stronę wieży. Jack ruszył za Yamato i Akiko do koszar.
Umościł się w swoim kącie i próbował zasnąć. Lecz odległa kanonada nieustannie przypominała,
że bitwa nadal trwa. A puste posłanie między nim i Yamato stanowiło bolesny dowód, że nie ma już
z nimi Yoriego.
Chłopiec próbował zaprzątnąć myśli wspominaniem domu, lecz obraz małego przyjaciela wciąż
powracał. Kiedy już pogrążał się we śnie, zauważył małego, białego żurawia z papieru wystającego
z węzełka Yoriego. Sięgnął po origami. Przypomniał sobie papierowego ptaka, którego dostał od
przyjaciela przed walką z Sasakim Bishamonem, aroganckim samurajem odbywającym pielgrzymkę
wojownika. Tamten był tysięcznym żurawiem złożonym przez Yoriego. Zgodnie z tradycją zawierał
życzenie, a Yori pragnął, by Jack ocalał w czasie pojedynku. W nadziei, że znaleziony żuraw także
przyniesie mu szczęście, Jack wsunął go do zawiniątka z lalką Darumą, którą Yori ocalił z pożaru.
Zawsze będzie pamiętał wiernego przyjaciela.
51
Wieża

Jacka obudziła potężna eksplozja.


Yamato zniknął. Podobnie Akiko.
Chłopiec wybiegł na zewnątrz i zobaczył uczniów pędzących na szczyt wewnętrznego muru.
Wbiegł po dwa schodki i znalazł przyjaciół na blankach. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, niebo
miało odcień krwawej czerwieni. W słabnącym świetle Jack widział, że na równinie Tenno-ji roi się
od żołnierzy daimyo Kamakury, a działo i maszyny oblężnicze nadal bombardują obrońców.
– Siły Kamakury pokonały fosę – wyjaśnił Yamato. – Minują zewnętrzny mur beczkami
z prochem, by go wysadzić.
Kolejny potężny wybuch wstrząsnął umocnieniami zamku. Dym i kurz wzniosły się w miejscu
zniszczonego zewnętrznego muru. Widać było, jak Czerwone Diabły wlewają się przez wyłom.
– Więc wszystko skończone? – spytał Jack.
– Jeszcze nie. Wciąż muszą sobie oczyścić drogę przez zabudowania zamkowe – odparła Akiko. –
Pamiętaj, nikt NIGDY nie zdobył zamku Osaka.
Uczniowie patrzyli, jak armia Kamakury niszczy szeregi obrońców. Tysiące samurajów toczyły
zajadłe pojedynki na miecze pod i za murem. Obie strony starały się zdobyć teren. Czerwone
Diabły za wszelką cenę chciały dotrzeć do wewnętrznego muru, lecz ich postępy spowalniały kręte,
wąskie przejścia w zewnętrznych umocnieniach. Każdą bramę i przyczółek zdobywano wielkim
kosztem i straty atakujących szybko rosły.
Nim słońce zniknęło za horyzontem, natarcie daimyo Kamakury utknęło w martwym punkcie.
– Spójrzcie! Zamek się pali! – zawołała Cho, wskazując zachodnią część wewnętrznych fortyfikacji.
– Przecież Czerwone Diabły nawet nie dotarły do tego miejsca – zauważył Yamato ze
zdumieniem. – Mamy wśród nas zdrajcę.
– Bardziej prawdopodobne, że to ninja – poprawiła go Akiko, posyłając Jackowi znaczące
spojrzenie.
Płomienie pojawiły się w okolicy zamkowych kuchni. Złowieszcza pomarańczowa łuna pojaśniała
na tle ciemnego nieba. Podsycany przez wiatr ogień rozprzestrzeniał się szybko, wywołując
zamieszanie i panikę w oddziałach Satoshiego. Siły Kamakury natychmiast wykorzystały chaos,
przełamując linię obrońców i wdzierając się na dziedziniec za murem.
Nagle parapet na prawo od Jacka eksplodował. Posypał się grad kamieni i odłamków.
Uczniowie rzucili się na ziemię, gdy kolejna armatnia kula zniszczyła znaczną część wału. Jack
pomógł Akiko i Yamato wstać. Zataczając się, wszyscy troje zeszli po uszkodzonych schodach.
Młodzi samuraje wołali i krzyczeli w panice. Masamoto z senseiami wybiegł na dziedziniec, zwołując
ich do siebie.
– Na wieżę! – ryknął.
Zabrali broń oraz zawiniątka z koszar i ruszyli za nim. Przebiegli przez dziedziniec do
wewnętrznej twierdzy. Jack zerknął za siebie. Czerwone Diabły już zaatakowały szeregi tylnej
straży. Pędząc z innymi uczniami przez brukowany podwórzec, Jack wiedział, że od bezpiecznych
murów wieży dzieli go zaledwie kilka zakrętów. Wróg jednak zbliżał się błyskawicznie.
– Szybciej! – ponaglił Jack, widząc, że Cho zostaje w tyle.
Czerwony Diabeł z krętymi złotymi rogami na hełmie wyrąbywał sobie drogę wśród ocalałych
strażników. Potężną klingą nodachi rozpłatał trzech za jednym zamachem.
Droga się zwęziła, gdy uczniowie zbliżyli się do wewnętrznego podwórca wieży. Masamoto stał
u wejścia, pilnując, by wszyscy schronili się we wnętrzu.
Jack zaryzykował kolejne spojrzenie przez ramię. Rogaty Czerwony Diabeł ważył w dłoni długą
włócznię. Najwyraźniej chciał ją cisnąć w grupę wycofujących się młodych samurajów.
– Uważaj! – krzyknął do Cho.
Włócznia śmignęła w jej stronę.
W ostatniej sekundzie Yamato pchnął dziewczynę w bok.
Zaostrzony hak trafił jednak jego i chłopiec runął na ziemię.
Wojownik ryknął z satysfakcją i wywijając nodachi, zamachnął się na rannego Yamato.
Jack wrócił do leżącego przyjaciela.
Yamato czołgał się rozpaczliwie w jego stronę z włócznią wciąż sterczącą z boku.
Jack wyciągnął oba miecze i natarł na wroga.
Czerwony Diabeł był przygotowany na atak. W chwili gdy chłopak ciął z góry kataną, samuraj
równocześnie zamachnął się z dołu. Jack z największym trudem uniknął zabójczej klingi, w ostatniej
sekundzie odbijając ją wakizashi. Napastnik uderzył go jednak przedramieniem w nadgarstek, czym
wytrącił mu katanę z ręki. Błyskawicznie ponowił atak, uderzając chłopca w twarz okutą rękawicą.
Gdyby nie menpō, Jack zginąłby na miejscu. Chłopiec potoczył się na mur. Maska pękła i hełm
spadł mu z głowy.
Oszołomiony spodziewał się, że lada moment poczuje na gardle twardą stal nodachi. Lecz
napastnik stanął jak wryty, wytrzeszczając oczy.
– Samuraj gaijin! – wykrzyknął, zaskoczony widokiem jasnych włosów i niebieskich oczu
przeciwnika.
W powietrzu świsnęła strzała, trafiając w szparę między jego hełmem i menpō. Zatoczył się do
tyłu z krwią płynącą z oka.
– Nigdy się nie wahaj – zacytował Jack, podnosząc katanę.
Samuraj nadal żył.
Wrzeszcząc z bólu i wściekłości, rzucił się na chłopca. Kolejna strzała trafiła go w pierś, gdy do
Akiko przyłączyła się stojąca przy bramie sensei Yosa. Mimo to Czerwony Diabeł nadal atakował.
Jack uchylił się przed jego dzikim zamachem. Chwilę później u jego boku stanął Masamoto.
– Uciekaj! – rozkazał samuraj, atakując niepokonanego z pozoru napastnika z mściwą furią.
Chłopiec podbiegł do Yamato. Wyszarpnął włócznię i pomógł przyjacielowi wstać, a potem obaj
pokuśtykali do bramy. Za nimi pędziły setki Czerwonych Diabłów. Akiko i sensei Yosa wypuszczały
strzałę za strzałą, próbując powstrzymać nacierających.
Masamoto rozbroił przeciwnika błyskawicznym Ciosem Jesiennego Liścia i wbił mu wakizashi
w brzuch. Czerwony Diabeł jęknął i osunął się na kolana.
– To za mojego syna! – oświadczył Masamoto.
Potem ciął poziomo kataną, pozbawiając wojownika głowy. Spadła z ramion i potoczyła się po
drodze.
– A to za Taro!
Gdy tylko Masamoto wbiegł na wewnętrzny dziedziniec, strażnicy zatrzasnęli wrota przed
nacierającą hordą Czerwonych Diabłów. Wrogowie zaczęli w nie łomotać, lecz wzmocniona brama
wytrzymała. Przynajmniej na razie.
Jack położył Yamato na ziemi. Akiko uklękła obok. Na jej twarzy malował się niepokój.
– Nic mi nie jest – wyrzęził Yamato. – Cięcie nie jest głębokie.
Akiko ostrożnie przetoczyła go na bok, by obejrzeć ranę.
– Co z nim? – spytał Masamoto, stając nad dziewczyną.
– Mocno krwawi, ale zbroja ochroniła go przed ciosem.
– Możesz wstać? – zwrócił się samuraj do syna.
Chłopak przytaknął.
– To dobrze – stwierdził. – Zabierzcie go do wieży i każcie opatrzyć.
Nawet w tym momencie surowość nie pozwalała mu na okazanie synowi miłości i podziwu,
których Yamato rozpaczliwie potrzebował. Jack wiedział, że opiekun uważa ujawnianie uczuć
w obecności uczniów za słabość. Zobaczył, jak Yamato zwiesił głowę, nie doczekawszy się pochwały
za męstwo, z jakim ratował Cho.
Jack i Akiko ujęli go pod ramiona i poprowadzili przez dziedziniec.
– Dzięki... za... uratowanie – wyjąkał Yamato pomiędzy skurczami bólu. – Jestem wam winien
życie.
– Powinniśmy podziękować Akiko – zauważył Jack. – Gdyby nie jej umiejętności łucznicze, obaj
bylibyśmy martwi.
– To był okropny strzał – odparła niezadowolona dziewczyna.
– Jak to? – wykrzyknął Jack. – Trafiłaś go prosto w lewe oko!
– Mierzyłam w prawe.
Wszyscy troje zaczęli się śmiać.
– Przestańcie! – jęknął Yamato. – To boli.
We wnętrzu wieży krzątali się ashigaru, zanosząc arkebuzy i proch żołnierzom na wewnętrznym
murze. Wszyscy troje wspięli się po schodach na piętro. Rezydował tam daimyo Takatomi, wydając
rozkazy ocalałym generałom. Widząc rannego syna Masamoto, natychmiast porzucił samurajów.
– Szybko zabierzcie Yamato-kuna do mojej kwatery. Niech go obejrzy mój osobisty lekarz.
Wspinając się po schodach na piąte piętro, odnieśli wrażenie, że armatni ostrzał się przybliża.
Przez okno na trzecim piętrze Jack dostrzegł wciąż toczącą się bitwę. Żołnierze daimyo Kamakury
nadciągali ze wszystkich stron, posyłając nad murem płonące strzały. Siły Satoshiego nadal
utrzymywały ich na dystans nieprzerwanymi salwami z muszkietów.
Kiedy mijali czwarte piętro, Yamato przystanął.
– Wszystko w porządku? – spytał Jack.
Ranny skinął głową i szepnął:
– Patrz! Gabinet ojca Bobadillo jest otwarty!
W głębi korytarza majaczyły wykładane drewnem ściany komnaty zakonnika i oliwny kaganek
migocący w kącie.
– To może być twoja jedyna szansa – zauważył Yamato, patrząc na Jacka znacząco.
– Ale co z tobą?
– Z pomocą Akiko dam sobie radę – odparł, zdejmując rękę z ramienia Jacka. – Ty znajdź rutter.
52
Boska sprawiedliwość

Jack podkradł się do gabinetu ojca Bobadillo. Mimo bitwy srożącej się na zewnątrz korytarz był
dziwnie opuszczony. Większość strażników walczyła na murach. Ukryty za framugą Jack zajrzał do
wnętrza i natychmiast cofnął głowę.
Ojciec Bobadillo był w pokoju.
Stał jednak zwrócony plecami do wejścia.
Jack zaryzykował kolejne spojrzenie. Zakonnik pośpiesznie przekładał najcenniejsze przedmioty
z kufra do worka. Następnie podszedł do wnęki, zdjął książki z półki i odsunął skrytkę w ścianie.
Jack omal nie westchnął głośno. To TAM jezuita musiał ukryć rutter.
Tymczasem ojciec Bobadillo włożył do torby kolejną garść klejnotów i srebrnych monet. Zarzucił
zdobycz na ramię i pośpieszył do kaplicy.
Jack już miał wejść, gdy jezuita nagle przystanął, jakby o czymś sobie przypomniał. Obrócił się
i spojrzał na portret św. Ignacego.
„Z pewnością nie zamierza go zabrać” – pomyślał chłopak.
Zakonnik wrócił i zdjął obraz ze ściany. Odstawił go na bok i nacisnął jeden z drewnianych paneli.
Rozległ się cichy trzask.
Za obrazem znajdowała się kolejna tajemna skrytka.
Jezuita sięgnął do wnętrza i wyjął rutter, wciąż owinięty nieprzemakalną tkaniną.
Jack, zaskoczony widokiem dziennika, nie zdołał pohamować gniewu.
– Więc to byłeś TY! – wykrzyknął, wchodząc do gabinetu i wyciągając miecz. – Ukradłeś rutter!
Zamordowałeś mojego ojca!
Ojciec Bobadillo obrócił się i zmieszany wyraz twarzy szybko zastąpił drwiący uśmieszek.
– Niczego nie ukradłem – odparł, nie zwracając najmniejszej uwagi na miecz. – Odzyskałem to,
co nam się słusznie należy.
Patrząc na chłopca, spokojnie usadowił się na krześle z wysokim oparciem.
– Rutter stanowi własność Portugalii – oznajmił, kładąc dziennik na stole. – Zanim twój ojciec
zdobył go nieuczciwym sposobem, należał do portugalskiego pilota. Twój ojciec był nie tylko
protestanckim heretykiem, lecz także ZŁODZIEJEM!
– Kłamiesz! – krzyknął Jack. Klinga zadrżała mu w dłoni ze wzburzenia.
– Nigdy się nie zastanawiałeś, jak twój ojciec, Anglik, zdobył tak rozległą wiedzę o oceanach? –
zapytał duchowny, opierając dłonie na kolanach.
Chłopiec zawahał się, nie umiejąc odpowiedzieć.
– Pozwól, że cię oświecę. Twój ojciec był piratem. Rabował na morzach i ukradł nam rutter. To
nie ja go zabiłem. Sam wydał na siebie wyrok. Ja tylko wymierzyłem sprawiedliwość w imieniu
mojego kraju. Ponieważ ośmielił się pożeglować do Japonii, uznałem, że ninja będzie dla niego
stosownym katem.
Jack nie wiedział, co myśleć. Bobadillo z pewnością kłamał, lecz mimo to zdołał zasiać ziarno
wątpliwości w umyśle chłopca. Ojciec nigdy nie opowiadał, w jaki sposób wszedł w posiadanie
ruttera. Wspomniał tylko, że zdobył dziennik z narażeniem życia i zdrowia. Jack zakładał, że
chodziło mu o niebezpieczne poszukiwania. Tak czy inaczej, odkąd pamiętał, rutter należał do ojca.
Dziennik musiał więc być jego własnością.
Z drugiej strony Jack zdawał sobie sprawę, że rutter zawiera więcej wiadomości, niż jeden
człowiek zdołałby zebrać w ciągu całego życia na morzu. Były tam nawet informacje o Pacyfiku,
dokąd ojciec nigdy wcześniej się nie zapuszczał. Im dłużej nad tym rozmyślał, tym więcej pojawiało
się pytań.
– Co więc zrobisz, młody samuraju? Rozsiekasz mnie na pół? – spytał ojciec Bobadillo, upajając
się grą emocji i wątpliwości na twarzy chłopaka.
Gdy Jack opuścił klingę, duchowny uśmiechnął się z okrucieństwem.
– A może powinienem cię osądzić za zdradę? Zarzut: usiłowanie zabójstwa. Wyrok: winny. Kara:
śmierć.
Podniósł się z miejsca, trzymając w dłoni pistolet z zamkiem kołowym.
Wymierzył w serce chłopca.
– Nawet samuraj nie zdoła uniknąć kuli.
53
Cień

Jack zamarł w napięciu, lecz strzał nie padł.


Patrząc w jego stronę, ojciec Bobadillo uniósł brew ze zdziwieniem.
– Właśnie cię miałem wyręczyć – oznajmił z pogardą, opuszczając broń. – Skoro jednak tu jesteś,
możesz zrobić to, za co ci zapłaciłem.
Smocze Oko wynurzył się z cienia.
Jack poczuł, jak lodowaty dreszcz przerażenia przebiega mu po plecach. Był w pułapce między
dwoma najgroźniejszymi wrogami. Wiedząc, jakie cierpienia potrafi zadać ninja, zaczął żałować, że
jezuita NIE strzelił.
– Więc rutter został odcyfrowany. Do końca? – spytał Smocze Oko.
– Naturalnie. Inaczej nie kazałbym zabijać chłopca.
Jezuita z irytacją przewrócił oczami.
– Doskonale – odparł ninja.
Nie zwracając uwagi na Jacka, zbliżył się do duchownego.
– W takim razie go zabieram – oświadczył, sięgając po dziennik.
– Co?! – wykrzyknął oburzony jezuita. – Odebrało ci rozum?!
Ninja zaprzeczył ruchem głowy.
– Daimyo Kamakura go potrzebuje.
– Przecież ukradłeś go DLA MNIE – warknął Bobadillo.
– A teraz ukradnę go TOBIE – odparł Smocze Oko.
Jack spojrzał z gniewem na zakonnika. Bobadillo bez wątpienia kłamał, mówiąc o jego ojcu.
W rzeczywistości to on był złodziejem.
– Nie możesz. Rutter jest mój. Zapłaciłem ci za niego – protestował jezuita. Po czym,
oskarżycielsko wskazując palcem ninja, warknął: – Podobnie jak za to, byś zabił chłopca.
Jack domyślił się, że duchowny próbuje odzyskać kontrolę nad sytuacją. Chciał odwrócić uwagę
ninja od ruttera i skierować ją z powrotem na niego.
– Przyjdzie pora i na to – odparł Smocze Oko, zerkając przelotnie na Jacka. – Najpierw jednak
skończę z tobą.
Zbliżył się o krok do jezuity. Chłopiec nie wierzył własnym oczom. Zabójca zwrócił się przeciw
swemu mocodawcy.
– Stój! – wykrzyknął ojciec Bobadillo z przerażeniem, otwierając szeroko oczy. – Dam ci
wszystko, co zechcesz. Pieniądze, klejnoty, broń...
Rzucił worek na stół. Zawartość rozsypała się po blacie. Lśniące kamienie szlachetne i srebrne
monety potoczyły się na ziemię.
Smocze Oko pokręcił głową z niesmakiem, nieporuszony błaganiami.
– Daimyo Kamakura oferuje znacznie więcej, niż mógłbym dostać od ciebie, żałosna namiastko
kapłana.
– Podwoję, potroję tę sumę bez względu na wysokość! – wyjąkał zdesperowany duchowny.
– Mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że stoisz po przegranej stronie – zadrwił Smocze
Oko. – Obiecał, że odzyskam zamek Yamagata i dawną władzę.
Jack przypomniał sobie wizytę w świątyni i opowieść staruchy.
– Więc JESTEŚ Hattorim Tatsuo? – szepnął.
Ninja odwrócił się gwałtownie i wpił w chłopaka spojrzenie jedynego zielonego oka.
– NAPRAWDĘ powinieneś zostać ninja! – syknął. – Przydałby mi się taki szpieg jak ty.
– Ale... przecież Masamoto-sama obciął ci głowę! – wyjąkał Jack, patrząc na niego
z niedowierzaniem.
– Owszem. – Smocze Oko zaśmiał się okrutnie. – A przynajmniej tak mu się zdawało. Ten
morderca zabił w istocie mój cień.
– Twój cień? – powtórzył chłopiec zafascynowany.
– Kagemushę. Wojownika sobowtóra – wyjaśnił ninja, postanawiając zaspokoić jego ciekawość. –
Spotkałem człowieka wyglądającego zupełnie jak ja. Poza tym, naturalnie, że miał dwoje oczu. Ale
wkrótce temu zaradziłem. W zamian za oszczędzenie jego rodziny bez protestów zgodził się zostać
moim cieniem. Widzisz więc, że potężny Masamoto zamordował w rzeczywistości niewinnego
człowieka.
Jack był pod wrażeniem sprytu i bezwzględności Smoczego Oka.
– Chytre, lecz koniec końców daremne – zadrwił ojciec Bobadillo, wcelowując pistolet w zabójcę.
Kiedy wypalił, Smocze Oko odruchowo odskoczył.
Kula strzaskała drewniany panel za jego plecami.
Ninja rzucił się na ojca Bobadillo i kilka razy szybko uderzył go czubkami palców. Twarz jezuity
zamarła w wyrazie bezbrzeżnej paniki, wywrócił bezwładnie oczami. Był całkowicie sparaliżowany.
– Może samuraj nie zdoła uniknąć kuli, ale ninja tak – szepnął Smocze Oko ofierze do ucha.
Duchowny dygotał teraz lekko, a z jego ust wydobywały się zduszone dźwięki. Powietrze rzęziło
mu w piersi, skóra zaś pokryła się czerwonymi plamami.
– Z pewnością poznajesz objawy, gaijinie.
Dim Mak. Jack nie życzyłby Dotyku Śmierci nikomu, nawet najgorszemu wrogowi. Podczas
poprzedniego spotkania ze Smoczym Okiem osobiście przeżył ten niewyobrażalny ból. Uczucie
nieznośnego gorąca rozlewające się w żyłach niczym ogień. Wrażenie, jakby serce próbowało się
wyrwać z piersi przez skórę i kości. Miażdżący, duszący ucisk, kiedy zawodzą płuca. Ciśnienie
rosnące tak bardzo, że w końcu serce pęka ofierze w piersi.
– Wątpię, by udało mu się przeżyć tak jak tobie – stwierdził Smocze Oko, unosząc za włosy
bezwładną głowę zakonnika.
Oczy ojca Bobadillo były teraz wytrzeszczone i nabiegłe smugami ciemnej czerwieni.
Jack usłyszał przytłumiony dźwięk, jakby kamienia wrzucanego do stawu. Sekundę później krew
wytrysnęła zakonnikowi z ust.
Osunął się na podłogę jak szmaciana lalka.
Wstrząśnięty makabryczną śmiercią wroga, chłopiec zmusił się do działania, nim zostanie kolejną
ofiarą ninja. Chwycił rutter ze stołu i wybiegł do kaplicy.
Na prawo zobaczył zasunięte shoji, z lewej otwarte drzwi przy ołtarzu.
Ruszył w otwarte przejście.
Kiedy się znalazł na pustym korytarzu, uświadomił sobie, że odkrył tajemną drogę ojca
Bobadillo do komnat jego wysokości Satoshiego. Podłogę wyściełały piękne tatami, ściany były
bogato zdobione. Ta część wieży została także starannie odizolowana od reszty pomieszczeń:
chłopiec miał przed sobą jedynie prowadzące w górę schody.
Rzucił się naprzód, słysząc cichy odgłos przybliżających się kroków ninja.
54
Zemsta

Rozległ się przeraźliwy gwizd wystrzału armatniego i obok przeleciały ogniste kule, omal nie
osmalając Jackowi skóry. Stał na balkonie z widokiem na całą Osakę. W inny dzień zachwyciłaby go
panorama widoczna z najwyższej w okolicy wieży: sięgał wzrokiem daleko poza miasto, nad równiną
Tenno-ji, aż po roziskrzony ocean.
Tego wieczoru jednak widział wokół tylko ruinę i zniszczenie. Pożary szalały na zamkowych
dziedzińcach. Płonące mury były usiane ciałami zabitych. Wróg roił się na uszkodzonych blankach,
strzelając z armat i arkebuzów do wieży, ostatniego bastionu obrony. W dole Czerwone Diabły
wyrąbały sobie drogę przez ostatnią bramę na wewnętrzny podwórzec. Właśnie w tej chwili trwała
brutalna walka wręcz z oddziałami Satoshiego broniącymi ostatniej linii.
W kontraście do tego prywatna komnata narad na siódmym piętrze donżonu stanowiła oazę
spokoju. Salę, oświetloną eleganckimi, wolno stojącymi lampami olejnymi, ozdobiono kunsztownie
złoceniami w oprawie ciemnych drewnianych belek. Ściany upiększały malowidła przedstawiające
samurajskich władców podczas polowań, medytacji lub rozkoszujących się czarką herbaty pod
sklepieniem bujnego listowia. Sceny przywoływały najbardziej harmonijne epizody japońskiego
życia.
Kiedy Jack dotarł do prywatnej komnaty Satoshiego na szóstym piętrze, przekonał się, że
przyszły władca i wszyscy dworzanie nie żyją. Nie dostrzegł śladów walki, lecz tatami nasiąkły krwią
zabitych. Obok każdego ciała leżał wakizashi. Świadomy, że jego armię czeka klęska, Satoshi
wybrał jedyne wyjście pozwalające pokonanemu samurajskiemu władcy zachować honor. Popełnił
seppuku. Wiedzeni poczuciem obowiązku dworzanie podążyli za nim w śmierć, rytualnie rozcinając
sobie brzuchy własnymi mieczami.
– Wybiła twoja godzina – oznajmił Smocze Oko, pojawiając się w komnacie za Jackiem. – Oddaj
rutter.
– Nie! – zawołał chłopak i przekornie wsunął dziennik do swojego zawiniątka.
– Nie zamierzam rozczarować daimyo Kamakury. Oddaj go natychmiast!
– Jeśli naprawdę jesteś Tatsuo – rzucił wyzywająco Jack – to dlaczego pomagasz Kamakurze?
Zdradził cię pod Nakasendō.
– Żałuje tej decyzji – odparł poważnie ninja. – I wynagrodził ją, wzniecając dla mnie wojnę.
– Dla CIEBIE?! – wykrzyknął zaskoczony.
Smocze Oko przytaknął zadowolony z siebie.
– Przecież wojna ma na celu wygnanie chrześcijan i cudzoziemców z Japonii.
– Dla daimyo Kamakury tak – odparł ninja. – Mnie chodzi o zemstę.
– Na kim?
– Na Masamoto – odparł Smocze Oko, wypowiadając to imię z jadem w głosie.
– Musisz być szalony! – zawołał Jack, osłupiały po tej rewelacji. – Wciągnąłeś Japonię w wojnę
domową z powodu OSOBISTEJ wendety?
– TEN SAMURAJ ZABIŁ MI SYNA! – krzyknął ninja, pierwszy raz tracąc lodowate
opanowanie.
– A ty zamordowałeś JEGO syna Tenno! – odpalił chłopak.
– Oko za oko – stwierdził ninja, odzyskując spokój. – Lecz to o wiele za mało. Jego władca, jego
ród, jego ukochana szkoła, cała jego samurajska sława – przepadną. Nie odbiorę mu jednak życia.
Masamoto musi zaznać męczarni, jakie ja znosiłem przez wszystkie lata. Po kres swoich dni będzie
opłakiwał to, co stracił. A ja NARESZCIE dopełnię zemsty.
Jack uświadomił sobie, że sensei Yamada miał rację, kiedy przed dwoma laty powiedział
w ogrodzie zen, że zemsta niszczy samą siebie. Wypaliła serce ninja, aż nie zostało nic prócz
nienawiści.
– A teraz oddaj mi rutter! – zażądał Smocze Oko.
– Nigdy! – sprzeciwił się i sięgnął po miecze.
Postanowił stawić czoło przeciwnikowi. Nie będzie dłużej uciekał. Nie będzie się krył.
Rzeczywiście wybiła jego godzina. Był gotów walczyć ze swoim arcywrogiem do końca.
– Nie mam nic do ciebie, gaijinie – powiedział ninja, nagle zmieniając ton. – Prawdę mówiąc,
zaczynam cię podziwiać. Dam ci więc ostatnią szansę. Oddaj rutter, a puszczę cię żywego.
Mimo tych słów wyciągnął przerażający ninjatō z saya na plecach.
Kuro Kumo.
Czarna Chmura. Ostatni i najdoskonalszy miecz wykuty przez Kunitome-sana. Stal zalśniła
w poblasku pożarów, hamon na końcu klingi zawirował niczym trąba powietrzna.
– Ostatnia propozycja! – warknął Smocze Oko. – Przyłącz się do mnie. Nauczę cię drogi ninja.
– Nigdy nie zostanę zabójcą! – odparł Jack, omal nie wybuchając śmiechem na samą myśl. –
Masamoto nie jest mordercą. Ty tak. Zabiłeś mojego ojca. Zawsze pozostaniesz moim wrogiem.
– Niech tak będzie – odparł Smocze Oko.
Czarna Chmura z szybkością błyskawicy przecięła powietrze.
Jack wyciągnął przed siebie oba miecze, nim ninja rozetnie go od głowy do pięt. Zablokował
ninjatō skrzyżowanymi klingami wakizashi i katany. W migotliwym świetle wyryte na nich imię
błysnęło, rzucając wyzwanie Czarnej Chmurze.
Shizu.
Smocze Oko warknął ze złością i kopnął chłopca w pierś. Jack poleciał w tył i uderzył o poręcz
balkonu. Podczas gdy w dole srożyła się bitwa, ninja natarł, a jego ninjatō zakreślił morderczy łuk,
zmierzając ku szyi chłopca.
Jack zablokował natarcie kataną i przejmując impet ciosu napastnika, skontrował, celując
w głowę Smoczego Oka. Zabójca przysiadł i zawirował, próbując podciąć chłopcu nogi. Trafił Jacka
w kostkę, posyłając go z hukiem na ziemię, i wyskoczył w powietrze. Chłopiec przetoczył się w bok,
kiedy Smocze Oko dźgnął pionowo, mierząc w jego pierś. Czarna Chmura przebiła deski, jakby były
nie grubsze od papieru.
Jack zerwał się na nogi i przeszedł do ataku. Ciął poziomo wakizashi, równocześnie uderzając
z góry kataną. Smocze Oko saltem w tył umknął przed niebezpieczeństwem. Musiał ustąpić pod
nieubłaganym natarciem. Gorączkowo parując ledwie uchwytne wzrokiem uderzenia, cofał się przez
salę. Jack niemal zdołał go zagnać do kąta, kiedy naraz ninja kopnął lampę. Podłogę zalał płonący
olej. Tatami w mgnieniu oka zajęły się ogniem. Jego języki zaczęły lizać ściany i malowidła pokryły
się pęcherzami.
– Masamoto dobrze cię wyszkolił. – Smocze Oko uśmiechnął się szyderczo, wymijając chłopca
i rozprzestrzeniający się ogień. – Ale Dwoje Niebios tylko odwlecze nieuniknioną śmierć.
Pchnął mieczem, omal nie przebijając Jackowi serca. Chłopiec w ostatniej chwili odbił cios
i skontrował wakizashi, trafiając ninja w pierś i rozcinając mu ubranie. Pojawiła się krwawa kreska.
Choć rana nie była głęboka, Smocze Oko spojrzał w dół zdumiony, że w ogóle ją odniósł.
Wykorzystując dekoncentrację przeciwnika, Jack uderzył z dołu kataną. Zmysły Smoczego Oka
były niezwykle wyczulone, więc zdołał się odchylić, wyginając się niczym trzcina na wietrze.
Nie dość szybko.
Kissaki Jacka rozcięła kaptur shinobi shozoku.
Dotąd Smocze Oko był dla chłopca pozbawionym twarzy jednookim upiorem. Teraz stał przed
nim obnażony.
Hattori Tatsuo mógłby być przystojnym mężczyzną, miał bowiem mocno zarysowaną szczękę
i wysokie kości policzkowe, które wzbudziłyby podziw na każdym dworze w Japonii. Jego twarz
przedstawiała jednak przerażający widok. Skórę, oszpeconą w dzieciństwie przez ospę, pokrywały
okropne blizny, jak gdyby ciało zgniło. W miejscu zajętego przez chorobę oka ziała poszarpana
czarna dziura.
Dokugan Ryu z wściekłością zmierzył Jacka jedynym zielonym okiem.
– Zobaczyć moją twarz to zobaczyć śmierć! – warknął. – Giń, młody samuraju!
Zaatakował z szaleńczą gwałtownością, tnąc na oślep Czarną Chmurą. Chciał odrąbać chłopakowi
głowę. Jack machnął szeroko kataną, by powstrzymać cios.
Miecze się zderzyły.
Czarna Chmura strzaskała w połowie klingę Shizu.
Kiedy chłopak spojrzał oniemiały na bezużyteczny ułomek, który trzymał w dłoniach, Smocze
Oko kopnął go w pierś.
Jack wylądował na płonącej tatami. Dłonią trafił w ogień i krzyknął, upuszczając wakizashi.
Odtoczył się od płomieni, lecz zatrzymała go klinga ninja.
– Kunitome przysiągł na własne życie, że to najlepszy miecz, jaki wykuł – oznajmił zabójca,
spoglądając na swoją broń z posępną satysfakcją. – Miał rację. Klęknij, gaijinie.
Z kissaki przystawionym do szyi chłopiec usłuchał.
Został pokonany. Choć poznał technikę Dwojga Niebios, Smocze Oko okazał się dla niego zbyt
potężnym przeciwnikiem.
Ninja uniósł w powietrze Czarną Chmurę i zamarł na moment. Złośliwy uśmiech przemknął po
jego zdeformowanej twarzy.
– Z największą przyjemnością obetnę ci głowę.
55
Niemożliwy wybór

Jack przypomniał sobie trening Dwojga Niebios i radę Masamoto – osiągnij zwycięstwo
dowolnym sposobem i dowolną bronią – i ukradkiem wysunął przeklęty tantō zza obi na plecach.
– Powiedziałeś mi kiedyś – odezwał się, kiedy Smocze Oko rozkoszował się swoim triumfem –
nigdy się nie wahaj.
Ciął ninja w nogę.
Dokugan Ryu ryknął z zaskoczenia i bólu i zatoczył się w tył.
Chłopiec poderwał się z kolan z nożem w dłoni. Przeciwnik jednak doszedł do siebie szybciej, niż
Jack oczekiwał. Czarna Chmura jak błyskawica pomknęła ku jego szyi.
Nagle ściana na prawo eksplodowała i do komnaty wpadła armatnia kula. Scena polowania
została unicestwiona. Odłamki muru zaświstały w powietrzu, przewracając obu walczących.
Jack wylądował na zniszczonym balkonie. Płatki złota padały wokół niego jak śnieg.
Zdezorientowany, z głową pulsującą od huku, spojrzał na ziemię siedem pięter niżej. Widział
Czerwone Diabły rojące się jak mrówki na dziedzińcu i poczuł, jak mdlący zawrót głowy ciągnie go
w dół.
Odtoczył się od krawędzi, nerwowo chwytając oddech i wciąż ściskając w ręce przeklęty tantō.
Na lewo od niego leżał oszołomiony ninja.
Chłopiec podczołgał się bliżej.
– Teraz wybiła TWOJA godzina – oznajmił, unosząc klingę do morderczego ciosu.
Pomści śmierć ojca.
Przerwie koszmar.
Zabije wroga.
Wydawało mu się, że diabelskie ostrze pulsuje mu w dłoni w rytmie bicia serca.
Imię wyryte w stali lśniło czerwono w płomieniach, wołając do chłopca.
Kunitome. Zabij. Zabij. Zabij!
Z głębi jego pamięci napłynęło ostrzeżenie właściciela herbaciarni.
„Broń taka jak twoja domaga się krwi, nakłania właściciela do zbrodni”.
Jack czuł moc noża.
Żądza krwi była niemal niepokonana.
Uniósł tantō wysoko nad głowę.
Lecz jego dłoń powstrzymało wspomnienie rozmowy z senseiem Yamadą w wieczór, gdy chłopiec
postanowił podążać drogą wojownika. Mistrz zen wyjaśnił istotę bushido i co to znaczy być
samurajem.
„Droga wojownika nie polega na tym, by niszczyć i zabijać, lecz by wspierać życie. By je chronić”.
Jack uświadomił sobie, że bez względu na to, jak wiele cierpień przysporzył mu Smocze Oko, nie
pozwoli zapanować nad sobą nienawiści.
Nie był mordercą jak ninja.
Co więcej, oszczędzając życie zabójcy, mógł uratować jeszcze kogoś. Kiyoshiego, małego brata
Akiko.
– NIE! – krzyknął jakiś głos, gdy opuszczał nóż.
Cisnął diabelskie ostrze przez balkon, w noc, a potem obejrzał się i zobaczył Akiko stojącą
u szczytu schodów.
– Myślałam, że chcesz go zabić – powiedziała, stąpając ostrożnie wśród płonących ruin.
Pozostawiając nieprzytomnego ninja tam, gdzie padł, Jack podbiegł do dziewczyny, pełen
radości na jej widok.
– Mało brakowało – odparł, szczęśliwy, że wyzwolił się spod morderczego wpływu tantō. – Ale
dla ciebie jest wart więcej żywy niż martwy.
– Jesteś ranny? – spytała zaniepokojona, w jak strasznym stanie znajduje się przyjaciel.
Jack przyjrzał się sobie. Czarny od popiołu, w osmalonej zbroi, z wargą rozciętą po uderzeniu
Smoczego Oka, poparzoną lewą ręką i włosami pełnymi pyłu i śmiecia musiał wyglądać na ledwie
żywego.
– Nic poważnego – zapewnił, gdy dziewczyna oglądała jego dłoń.
– Kiedy znaleźliśmy ojca Bobadillo martwego w gabinecie, zaniepokoiłam się o ciebie...
UWAŻAJ!
Pchnęła Jacka na ziemię.
Niewidzialna siła szarpnęła nią, przewróciła i cisnęła za krawędź balkonu.
Jack usłyszał krzyk dziewczyny.
– Moja cierpliwość się kończy, gaijinie – syknął Smocze Oko. – Oddawaj rutter albo ją puszczę.
Trzymał w dłoni kaginawę. Zaopatrzona w hak lina, którą zarzucił na dziewczynę, napięła się
mocno.
Jack spojrzał na miecz ninja leżący wśród gruzu w połowie drogi między nimi.
– Nawet o tym nie myśl – ostrzegł Smocze Oko, pozwalając, by fragment liny prześlizgnął mu się
między palcami. – Zginie, nim zrobisz pierwszy krok.
Chłopak nie miał wyjścia. Rozwinął węzełek i sięgnął po dziennik.
– Na twoim miejscu bym się pośpieszył – poradził ninja. Kącik jego wykrzywionych ust uniósł się
w sadystycznym uśmieszku. – Nie mogę jej utrzymać.
Jack wręczył mu rutter.
– A teraz podaj mi linę – rzucił ostro.
– Naturalnie – odparł Smocze Oko, wypuszczając ją z rąk.
– NIE! – krzyknął chłopiec i zanurkował, by chwycić rozwijającą się szybko kaginawę, której
koniec znikał za krawędzią balkonu.
Chwycił ją, ale nie zdołał zatrzymać. Sznur wrzynał mu się głęboko w dłonie. Lecz gdy pracował
w olinowaniu Alexandrii, zdarzały się gorsze sytuacje, więc jedynie mocniej zacisnął dłonie,
zagryzając wargę z bólu.
Wytężając wszystkie siły, zatrzymał wyślizgujący się sznur. Usłyszał krzyk Akiko. Wiedział
przynajmniej, że dziewczyna wciąż żyje.
Zaparł się o słupek balkonu i zaczął ją holować na górę. Ręka za ręką wciągał linę, lecz dłonie
zaczęły mu dygotać z wysiłku i poczuł, że sznur znowu się wymyka.
– Twoje wysiłki są heroiczne, lecz najzupełniej próżne – zauważył ninja, stając nad chłopcem
z dziennikiem w jednej ręce i Czarną Chmurą w drugiej.
– Dostałeś rutter! – warknął Jack. – Czego chcesz jeszcze?
– Zemsty – odparł, unosząc miecz. – Zabić cię? Czy może najpierw przeciąć linę i patrzyć, jak
cierpisz?
Drewniany kij z głośnym stukiem uderzył zabójcę w potylicę. Smocze Oko zatoczył się i upuścił
dziennik. Osunął się na poręcz balkonu, a potem runął w przepaść głową naprzód, zabierając ze
sobą Czarną Chmurę.
Obandażowany Yamato przykuśtykał do Jacka.
– Sensei Kano chyba uznałby to za rozpaczliwą sytuację! – zauważył z uśmiechem, podnosząc bō.
Rozejrzał się po ruinach.
– A gdzie Akiko?
Zbyt rozdygotany, by mówić, Jack wskazał ruchem głowy balkon i zaczął ciągnąć ponownie.
Yamato wyjrzał nerwowo przez krawędź.
– Widzę ją! Jest prawie na...
Z ciemności w dole wystrzeliła dłoń w rękawicy i chwyciła go za gardło. Yamato desperacko
uczepił się balustrady, podczas gdy ninja próbował go ściągnąć w dół. Jack kopnął Smocze Oko
w pierś. Przy tej okazji jednak popuścił linę i musiał wytężyć wszystkie siły, by utrzymać Akiko.
Kopnięcie nie zdołało strącić zabójcy w przepaść, lecz przynajmniej puścił ofiarę.
Yamato cofnął się od balkonu, chwycił w obie ręce bō, przygotowując się do walki. Ninja
przeskoczył nad barierką i wylądował obok. Celując w poraniony bok, Smocze Oko kopnął go
z obrotu w tułów, lecz Yamato smagnął kijem, blokując uderzenie. Niezrażony ninja odpowiedział
kopnięciem po łuku w głowę. I znowu Yamato uderzył go w nogę, udaremniając atak.
Zamachnął się bō, mierząc w głowę napastnika. Smocze Oko jednak przykucnął i odskoczył
saltem, kiedy Yamato raził go uderzeniem z dołu.
Jack mógł tylko patrzeć na walczącego dzielnie przyjaciela, którego kij wirował w powietrzu
w serii druzgocących uderzeń. Smocze Oko nieustannie przysiadał i nurkował, czekając, aż
napastnik się zmęczy i popełni śmiertelny błąd.
Yamato dźgnął końcem bō w pierś ninja. Smocze Oko zrobił unik, chwycił kij i jednocześnie
kopnięciem w bok trafił chłopaka w żebra. Yamato ugiął się pod ciosem. Krew przesączyła się przez
bandaże, kiedy jego rana się otwarła.
Nie poddał się jednak.
Przekręcił kij i unieruchomił nadgarstek przeciwnika. Z bitewnym okrzykiem pchnął ninja na
balkon. Dokugan Ryu uderzył o uszkodzoną balustradę, która załamała się pod jego ciężarem.
Yamato zaczął okładać Smocze Oko kijem. Ninja próbował powstrzymać grad ciosów, lecz spadały
na niego ze wszystkich stron.
– Zabiłeś mojego brata! – krzyknął Yamato, wyładowując w ataku furię i ból.
Spadając z balkonu, ostatnim wysiłkiem Smocze Oko sięgnął ku chłopakowi, chwycił go za kostkę
i pociągnął przez krawędź ze sobą. Rozległ się donośny trzask, kiedy bō zaczepił o balustradę.
Pojawiła się na nim rysa i pękł wzdłuż słojów.
– JACK! – krzyknął Yamato, rozpaczliwie uczepiony kija.
Jack stanął przed niemożliwym wyborem.
Mógł uratować Akiko. Albo Yamato.
Ale nie oboje.
56
Życie samuraja

– Podciągnij się, Yamato! – nalegał Jack, desperacko szarpiąc linę z uczepioną Akiko.
– Nie mogę – stęknął chłopak. Z kija poleciały drzazgi. – Smocze Oko wspina się po mojej nodze!
– Wytrzymaj, już idę – zawołał Jack, uświadamiając sobie, że jeśli ninja wedrze się na balkon,
zginą wszyscy.
– Nie, ocal Akiko! – odparł Yamato, kiedy dłoń w rękawiczce chwyciła go za obi.
– Zginiesz...
Na twarzy Yamato pojawił się nagle wyraz zdecydowania – skinął głową.
– Ale zginę z honorem.
Kij trzasnął głośno, miał pęknąć lada moment.
– Powiedz ojcu, że wiem, co to znaczy być Masamoto. To oznacza poświęcenie. Dla władcy, rodu
i przyjaciół.
Nad ramieniem chłopca ukazało się pełne złości zielone oko Dokugana Ryu.
– Byłeś wiernym przyjacielem, Jack. Sayonara, bracie.
Po tych słowach rozluźnił uchwyt, zabierając ze sobą ninja w ciemność.
***

Jack trzymał w ramionach szlochającą Akiko.


Widziała wszystko. Zabójcę uczepionego nogi Yamato, wspinającego się po ciele przyjaciela
niczym czarna wdowa, a potem upadek ich obu w noc.
– To dla nas zginął – szepnęła ochryple. Skórę miała posiniaczoną i otartą w miejscach, gdzie
wrzynała się kaginawa.
Jack mógł Akiko jedynie tulić do siebie. Jego rozpacz była zbyt wielka, by ją wyrazić słowami,
żal zaćmił radość z ocalenia dziewczyny.
Masamoto powiedział, że drogę wojownika znajduje się w śmierci.
Teraz Jack zrozumiał. Czyn Yamato był kwintesencją bushido. Jego bezwarunkowa lojalność
uratowała życie im obojgu. Decyzja, by się rzucić w przepaść, wymagała wielkiej odwagi. A walcząc
do gorzkiego końca z ninja, który zamordował jego brata, Yamato zginął z honorem.
Żył do końca jak prawdziwy samuraj.

W ruinach Jack zauważył podarty kaptur Smoczego Oka trzepocący w powiewie wiatru.
Ze zdumieniem stwierdził, że los ninja zupełnie go nie poruszył. Nie czuł zadowolenia ani
satysfakcji. Ani nawet ulgi. Tylko odrętwienie i nieukojoną pustkę w sercu po stracie. Śmierć
Smoczego Oka nie mogła mu wrócić ojca. Rana w jego sercu się nie zagoiła.
Uświadomił sobie, że będzie tak już zawsze.
Akiko otarła łzy i spojrzała mu w twarz.
Wiedział, że dziewczyna opłakuje nie tylko Yamato, lecz także braciszka, bo nadzieja na jego
odnalezienie zginęła wraz z ninja.
– Na zawsze zjednoczeni – szepnęła, ujmując go za rękę.
Już otwierał usta, by odpowiedzieć, kiedy wieżą wstrząsnęła kolejna eksplozja. Sala zaczęła się
rozpadać na ich oczach. Wakizashi zniknął pod gruzami i taki sam los niebawem mógł spotkać ich
oboje.
– Musimy uciekać! – krzyknął Jack, pomagając dziewczynie wstać. Schował rutter do swojego
zawiniątka.
Odzyskał dziennik, lecz stracił niemal wszystko inne.
Miecze Masamoto. Wiernego przyjaciela Yoriego. Brata samuraja.
NIE ZAMIERZAŁ jednak utracić Akiko.
Wszystkie myśli poświęcił ucieczce.
57
Sensei Kyuzo

Jack i Akiko rzucili się po schodach, mijając zwłoki Satoshiego i dworzan. Chłopiec schwycił dwa
wakizashi należące do służących i dał jeden Akiko, która straciła łuk podczas upadku z balkonu.
Na piątym piętrze odkryli, że zabójcy daimyo Kamakury wdarli się już do donżonu. Czterech
martwych samurajów leżało u stóp schodów, a nieco dalej na korytarzu ninja przemykali wśród
cieni, mordując po cichu osobistych strażników Rady.
– Daimyo Takatomi! – zawołała z niepokojem Akiko. – Poszedł do swojej komnaty sprawdzić, jak
się czuje Emi.
Skręciła w boczny korytarz. Jack niecierpliwie następował jej na pięty. Kiedy zbliżali się do shoji,
potwierdziły się ich najgorsze obawy. Przyboczni leżeli z podciętymi gardłami.
Jack zajrzał przez odsunięte shoji i spostrzegł Takatomiego przygotowującego herbatę. Obok
siedziała Emi z wyciągniętą przed sobą zabandażowaną nogą i czarką w dłoni. Otaczało ich czterech
ninja. Nie atakowali jednak. Wyglądało raczej, jakby wzięli daimyo i jego córkę w niewolę.
Najwyraźniej Kamakura miał wobec dawnego przyjaciela szczególne plany.
Jack pochwycił wzrok dziewczyny. Emi nie wydawała się zmartwiona ciężkim położeniem.
Pokręciła lekko głową, kiedy chłopiec dał na migi znać, że ich uratuje. Uśmiechnęła się, jak gdyby
do ojca, po czym uniosła czarkę do ust i szepnęła bezgłośnie:
– Sayonara, Jack.
Na korytarz wypadł samurajski strażnik ścigany przez dwóch ninja. Jack pośpieszył w przeciwną
stronę. Poprowadził Akiko z powrotem na piąte piętro, a potem prywatnym przejściem ojca
Bobadillo.
Kiedy dotarli do gabinetu, panował w nim kompletny chaos.
Czerwone Diabły włamały się do wieży i siły Satoshiego walczyły rozpaczliwie, próbując ostatni
raz powstrzymać napastników. Wrogi samuraj o przerażającym wyglądzie spostrzegł Jacka i Akiko
i rzucił się w ich stronę. Zbroję miał splamioną krwią i choć drobniejszy od pozostałych Diabłów,
sprawiał wrażenie zajadłego niczym tygrys.
Już mieli się rzucić do ucieczki, gdy podniósł menpō.
Był to sensei Kyuzo.
Akiko odetchnęła z ulgą i opuściła miecz. Kiedy jednak nauczyciel się zbliżył, jego rysy stężały
i wyjął tantō zza obi. Widząc w jego oczach morderczy błysk, Jack szarpnął dziewczynę w bok.
Sensei Kyuzo był zdrajcą jak Kazuki. Walczył po stronie daimyo Kamakury i wyraźnie zamierzał ich
zabić.
– Jack-kun! – krzyknął nauczyciel, ciskając w chłopca nożem.
Chłopak nie miał dokąd uciekać, schwytany w potrzask pomiędzy ninja, Czerwonymi Diabłami
i oszalałym senseiem.
Nóż świsnął mu nad ramieniem i z głuchym odgłosem przeszył ninja podkradającego się od tyłu.
Zabójca osunął się na ziemię.
– Ninja Kamakury są wszędzie. – Kyuzo się skrzywił, wyrywając tantō i wycierając klingę
o ubranie trupa. – Gdzie Yamato-kun?
Jack był w zbyt wielkim szoku, by odpowiedzieć. Wstydził się także swych podejrzeń, że
nauczyciel zdradził.
– Nie żyje – odparła Akiko głosem schrypniętym z emocji.
Mistrz taijutsu posłał im surowe spojrzenie i opuścił maskę.
– Masamoto-sama czeka.
Nie bawiąc się w wyjaśnienia, odebrał im miecze i cisnął w kąt. Chwycił ich za ręce i powlókł
korytarzem na schody. W ich stronę rzuciło się czterech Czerwonych Diabłów. Jack i Akiko spojrzeli
po sobie przerażeni.
– Nie zatrzymujcie się! – syknął Kyuzo, brutalnie popychając ich naprzód.
Wrogowie pobiegli dalej, nie zwracając uwagi na całą trójkę.
Niezatrzymywany przez nikogo sensei odeskortował młodych samurajów na parter, do wejścia
do wieży. Już mieli minąć bramę, kiedy zatrzymał ich Czerwony Diabeł w rogatym hełmie.
– Zdrajcy na egzekucję – warknął sensei Kyuzo w ramach wyjaśnienia.
– Zajmę się tym z przyjemnością – odparł samuraj, sięgając po miecz.
– Nie! – sprzeciwił się stanowczo nauczyciel.
Czerwony Diabeł spojrzał zirytowany.
– Podważasz moją władzę?
– Należą do daimyo Kamakury – wyjaśnił Kyuzo, skłaniając głowę z szacunkiem. – Nasz władca
zażyczył sobie wszystkich uczniów Niten Ichi Ryū. Zamierza ich ukarać osobiście. Szczególnie tego
gaijina.
Bez litości potrząsnął Jackiem.
Samuraj ustąpił rozczarowany, patrząc spode łba.
– Doskonale – warknął, odprawiając ich ruchem ręki.
Sensei Kyuzo, nie oglądając się, wyprowadził jeńców za bramę.
Na dziedzińcu nadal toczyły się pojedynki. Kyuzo jednak ruszył przez środek, a potem raptownie
skręcił w prawo między drzewa, mijając martwego samuraja bez zbroi.
– Masamoto-sama powstrzymuje wrogów niedaleko ogrodu herbacianego – szepnął, zdejmując
hełm i menpō. – Z rozkazu daimyo Takatomiego mamy wyprowadzić z zamku wszystkich ocalałych
młodych samurajów...
Niespodziewanie wyrwał tantō z pochwy i cisnął w koronę drzewa. Sekundę później spomiędzy
gałęzi wysunął się ninja i martwy runął na ziemię.
– Nie mamy wiele czasu – dodał Kyuzo, przeczesując wzrokiem listowie. – Istnieje ukryte
przejście. Sensei Kano poprowadzi was przez...
– Sensei Kano żyje! – wykrzyknął Jack.
– Owszem! – prychnął niecierpliwie nauczyciel. – Wrócił tajemnym korytarzem. Po drodze
znajdziemy wam jakąś broń.
Stanął jak wryty, kiedy z drzew zeskoczyło sześciu ninja.
– Biegiem! – rozkazał, popychając uczniów w stronę ogrodu.
– Ale to samobójstwo – zaprotestował chłopak, uświadamiając sobie, że Kyuzo zamierza
samotnie rzucić wyzwanie zabójcom.
– Nie myśl, że walczę dla ciebie, gaijinie – warknął sensei. – Jestem to winien Masamoto-samie.
A teraz rozkazuję wam odejść!
Poświęcenie nauczyciela zaskoczyło Jacka. Wierny kodeksowi bushido, sensei Kyuzo nie
próbował kwestionować obowiązku bronienia młodych samurajów mimo osobistej niechęci do
jednego z nich.
Chłopiec zaryzykował ostatnie spojrzenie wstecz i zobaczył mistrza taijutsu z uniesioną pięścią,
otoczonego przez ninja i spokojnie czekającego na wrogów.
58
Ostatni posterunek

Jack i Akiko wybiegli spomiędzy drzew i przecięli ogród herbaciany, zmierzając ku wyspie.
Masamoto i sensei Hosokawa bronili dalszego krańca mostu, ich katany i wakizashi błyskały
w mroku jak spadające gwiazdy. Unieszkodliwiali każdego Czerwonego Diabła, który ośmielił się
zbliżyć.
Na wyspie sensei Yosa wypuszczała strzałę za strzałą w kierunku wrogich łuczników na wałach,
a uratowani uczniowie Niten Ichi Ryū pędzili przez most do altany herbacianej. Wewnątrz sensei
Kano pomagał im się przecisnąć przez ukryty otwór w podłodze do tajnego podziemnego korytarza.
Kiedy Jack i Akiko przebiegali most, prawie wszyscy młodzi samuraje znaleźli się już bezpiecznie
w przejściu. Cho, ostatnia, właśnie podchodziła do zapadni, gdy ninja z blanków wrzucił do altany
czarną kulę wielkości pięści. Wylądowała ciężko i potoczyła się do stóp dziewczyny. Lont
metalowego pocisku iskrzył i połyskiwał w ciemności jaskrawą czerwienią.
– Bomba! – krzyknęła Cho, szeroko otwierając oczy w panice.
Sensei Kano chwycił dziewczynę, powlókł za sobą do korytarza i zatrzasnął klapę.
Sekundę później pocisk wybuchł, roznosząc altanę w drzazgi. Siła eksplozji cisnęła sensei Yosę na
ziemię. Jack i Akiko zanurkowali, szukając osłony, gdy posypał się na nich deszcz desek i kamieni.
Masamoto podbiegł i zmierzył ich, czujnym spojrzeniem.
– Nic wam nie jest?
– Chyba nie – odparł Jack, podnosząc się wraz z Akiko.
– Gdzie Yamato-kun? – spytał natarczywie samuraj.
Nie wiedząc, jak przekazać tragiczną wiadomość, Jack się skłonił. Nie umiał popatrzeć w oczy
opiekunowi.
– Nie! – wykrzyknął Masamoto głosem pełnym emocji. Pokręcił głową, jakby chcąc zaprzeczyć. –
Powiedz, że to nieprawda!
– Yamato ocalił nam życie – wyjaśnił. – Zginął z honorem. Zabierając ze sobą Dokugana Ryu.
Blizny samuraja poczerwieniały z udręki, miecze zadrżały mu dłoniach.
– Yamato prosił, by powiedzieć, że już wie, co to znaczy być Masamoto. Że to oznacza
poświęcenie.
– NIE! To nie powinno się wydarzyć! – krzyknął urywanym głosem samuraj. – To JA
powinienem się poświęcić dla NIEGO... i dla ciebie... tak jak zrobił twój ojciec.
W jego oczach wezbrały łzy.
– Mój syn... mój Yamato... mój dzielny chłopiec. Jestem... taki dumny.
Zaczerpnął powietrza głęboko do płuc i westchnął, dygocąc na całym ciele.
– Jego poświęcenie nie pójdzie na marne.
Spojrzał na zniszczoną altanę. Belki i głazy odbierały im wszelką nadzieję na ucieczkę tą drogą.
Sensei Yosa podniosła się z ziemi, lecz nogę miała przeszytą metalowym odłamkiem. Kiedy do nich
kuśtykała, sensei Hosokawa nadbiegł od strony mostu: Czerwone Diabły przegrupowały się,
przygotowując kolejny atak.
– Akiko – zwrócił się do dziewczyny Masamoto. – Czy jest stąd inne wyjście?
Pokręciła głową.
– Myśl! Na pewno coś podsłuchałaś.
– Ninja wspominali o tunelu w studni – odparła, marszcząc czoło i próbując sobie przypomnieć
szczegóły. – Ale nie zdecydowali się go użyć.
– Studnia Złotej Wody! – wykrzyknął Jack, wspominając opowieść Yoriego. – Tunel łączy ją
z wewnętrzną fosą.
– To jest to – stwierdził Masamoto. – Do studni!
Cała trójka rzuciła się przez most na tyłach herbacianej altany, z sensei Yosą i senseiem
Hosokawą podążającymi ich śladem. Czerwone Diabły przypuściły nowy atak i strzały zaświstały
Jackowi, Akiko i Masamoto koło uszu, gdy biegli przez ogród. Rozległ się krzyk. Chłopak obejrzał
się – zobaczył łuczniczkę padającą na ziemię ze strzałą w boku i nadbiegających wrogich samurajów.
– Nie zatrzymujcie się – rozkazał Masamoto.
– Ale co z sensei Yosą? – krzyknęła Akiko, zawracając.
Samuraj chwycił dziewczynę.
– Zajmie się nią sensei Hosokawa. Wie, co należy zrobić.
Dwaj wojownicy spojrzeli na siebie i Hosokawa z szacunkiem skłonił głowę.
Masamoto odpowiedział równie oficjalnie.
Jack uświadomił sobie, że krótka wymiana zawierała więcej treści niż rozmowa trwająca całe
życie.
To było ostateczne pożegnanie mistrza miecza.
Sensei Hosokawa pobiegł na pomoc rannej nauczycielce kyujutsu. Wydał bitewny okrzyk,
wyciągnął miecze i zaczął siać pustoszenie wśród Czerwonych Diabłów okrążających sensei Yosę.
Jego klingi wirowały w powietrzu, kiedy pozbawiał życia kolejnych napastników.
Strzała wypuszczona z blanków trafiła go w ramię, lecz mimo bólu mistrz miecza utrzymał się na
nogach. Kolejne dwa Czerwone Diabły padły pod jego ciosami, nim druga strzała posłała go na
ziemię.
Hosokawa wstał jednak i przeszył następnego samuraja. Po chwili w jego kierunku posypało się
więcej strzał, ale się nie poddał.
Bronił sensei Yosy do ostatniego tchnienia i powstrzymywał Czerwone Diabły na tyle długo, by
Jack, Akiko i Masamoto zdążyli dotrzeć do altany ze studnią.
– W innym życiu, przyjacielu, dokończymy pojedynek – obiecał półgłosem Masamoto.
Po tych słowach pchnął Jacka i Akiko do środka, zdecydowany ocalić ostatnich dwoje młodych
samurajów.

– Jesteś pewna? – spytał Masamoto, zaglądając w atramentową ciemność we wnętrzu studni.


– Nie – odparła Akiko. – Ale jest tylko jeden sposób, by się przekonać.
Przeszła przez cembrowinę i zaczęła się spuszczać na dół po linie uwiązanej do wiadra.
Okrzyki wrogów przybliżały się coraz bardziej.
– Ty następny, Jack-kun! – rozkazał stanowczo Masamoto.
Chłopiec przelazł przez krawędź i ostrożnie opuścił się na rękach, aż znalazł oparcie dla stóp na
śliskiej powierzchni skały.
– Tędy! – zawołał szorstki głos w ciemności.
Masamoto wyjął miecze i podszedł do wejścia.
– Nie idziesz z nami? – spytał Jack z niedowierzaniem.
– Nie, Jack-kun. To mój ostatni posterunek.
– Przecież uda nam się uciec!
– Wam tak – odparł samuraj. – Ja muszę zostać.
– Dlaczego? – zaprotestował chłopak, nie umiejąc opanować emocji na myśl, że traci drugiego
ojca. Opiekun dał mu tak wiele, oczekując tak mało w zamian. Jack nigdy nie zdołałby wyrazić
miłości i wdzięczności, jakie był mu winien. – To ja powinienem zostać! Ja powinienem poświęcić
życie dla ciebie.
– Nie martw się o mnie. Przeżyłem swoje lata i nie boję się śmierci. Ty jednak MUSISZ żyć, by
walczyć dalej, młody samuraju.
– Ale...
– Jack-kun, nauczyłem cię wszystkiego, czego potrzeba w życiu – przerwał Masamoto,
uśmiechając się z ojcowską dumą. – Żaden ojciec ani nauczyciel nie może liczyć na więcej. Jesteś
dorosły, mój synu.
Skłonił się chłopcu i zniknął w mroku.
– Tam jest! – rozległ się krzyk w ogrodzie.
Z dziedzińca dobiegł ich tupot czyichś stóp.
– Niech żyje Niten Ichi Ryū!
Jack nie potrafił puścić krawędzi studni, nie wiedząc, jaki los spotkał opiekuna.
Usłyszał brzęk zderzających się mieczy i odgłos padającego ciała.
Walka jednak trwała nadal.
Stalowa katana i wakizashi śpiewały wśród krzyków ginących samurajów. Masamoto się nie
poddawał.
– Dość! – krzyknął szorstki głos. – Stracicie wszystkich ludzi, nim utoczycie mu choćby kroplę
krwi!
Jack znał ten głos. Należał do daimyo Kamakury.
– Zostawcie Masamoto mnie! – rozkazał. – Dokończcie poszukiwania. Zabijcie wszystkich
chrześcijańskich zdrajców!
59
Studnia

Jack najszybciej jak potrafił opuszczał się w głąb studni. Ściany jednak były śliskie i z trudnością
znajdował uchwyt dla rąk. Akiko w dole prawie dotarła do dna.
Słysząc z góry odbijające się echem krzyki Czerwonych Diabłów, zdwoił wysiłki. W pogłębiającej
się ciemności źle wybrał oparcie dla stopy i palce zsunęły mu się po oślizgłej skale. Runął w dół,
pociągając za sobą Akiko.
Razem plusnęli w wodę i chłopiec poczuł, że zaczyna tonąć. Rozpaczliwie próbował się wynurzyć,
lecz zbroja ciągnęła go w dół. Walczył, młócąc rękoma, by wypłynąć na powierzchnię. Na próżno
jednak. Miał wrażenie, jakby do pasa przytroczono mu kotwicę.
Naraz poczuł dłonie Akiko zręcznie rozplątujące taśmy zbroi. Po paru sekundach został
uwolniony od ciężkiego napierśnika. Strząsnął z siebie resztę, wystrzelił nad wodę i zaczerpnął
wielki haust powietrza.
Kiedy oddech mu się uspokoił, rozejrzał się wokół po masywnych ścianach.
– Gdzie tunel? – spytał w panice.
– Pod wodą – odparła dziewczyna, zrzucając ostatnie elementy własnej zbroi. – Szukając cię,
prawie do niego wpłynęłam. Pewnie dlatego ninja nigdy nie używali tej drogi.
– Więc jak się teraz wydostaniemy?
– Popłyniemy.
– Oszalałaś! – wykrzyknął, patrząc na nią ze zgrozą. – Nie damy rady.
– To nie może być bardzo daleko – zapewniła z przekonaniem. – Altana stała niedaleko
wewnętrznego muru. Kiedy nurkowałam z ama, pokonywałam znacznie większe odległości.
– Ale ja nie jestem poławiaczem pereł, Akiko – przypomniał, dygocąc w zimnej wodzie. –
Utonięcie to dla żeglarza najgorszy koszmar.
– Co innego więc nam pozostaje?
Na to nie miał odpowiedzi. Naraz uświadomił sobie, że czegoś mu brakuje.
– Rutter! – wykrzyknął. – Mój węzełek! Utonął ze zbroją.
– Nie martw się, znajdę go. Dużo łatwiej go wymacać niż perłę.
Wzięła głęboki oddech i zanurkowała.
Jack został sam w ciemności, za towarzystwo mając jedynie plusk wody liżącej ściany
i rozbrzmiewające echem okrzyki samurajów w górze. Wydawało się, że minęły wieki, nim
dziewczyna wynurzyła się na powierzchnię, trzymając w dłoni zawiniątko z rutterem.
– Mam! – oznajmiła z satysfakcją. – Ale z pewnością woda go zniszczyła?
– Nie, jest zabezpieczony nieprzemakalnym płótnem – zapewnił, biorąc pakunek.
Nagle spory kamień plusnął w wodę między nimi.
– Tam są!
Kolejny głaz odbił się od ściany, omal nie trafiając Jacka w głowę.
Nie potrzebował dalszej zachęty.
– A zatem do tunelu – oświadczył, przygotowując się na długą podróż pod wodą.
– Odetchnij głęboko kilkanaście razy i staraj się zachować spokój – pouczyła Akiko.
Kolejne kamienie uderzyły w wodę, kiedy zanurkowali pod powierzchnię. Dziewczyna prowadziła.
W tunelu było ciemno jak w grobie i Jack musiał wymacywać sobie drogę. Było to naprawdę
przerażające doświadczenie. Nie miał pojęcia, gdzie jest góra, i żadnych wskazówek, jak daleko
jeszcze trzeba płynąć.
Pracował silnie nogami, starając się nie zostawać w tyle za Akiko. Stracił z nią kontakt
i ogarnęła go panika. Strach przed utonięciem chwycił go za gardło zimnymi, wilgotnymi palcami.
Krew coraz donośniej pulsowała mu w uszach, w płucach narastał ucisk. Czuł rozpaczliwą chęć, by
zaczerpnąć oddechu, wciągając do płuc lodowatą wodę.
Potem ogarnęło go beztroskie zamroczenie. Zrozumiał, że nie dotrze do końca tunelu,
i zrezygnował z wysiłków. Wypuścił powietrze w chmurze bąbelków. Poczuł niepohamowaną senność
i przestał dbać o cokolwiek. Dziwne, lecz myśl o utonięciu wydała się niemal pociągająca.
Przynajmniej przed śmiercią zdołał odzyskać rutter. Odnajdzie ojca. Znowu zobaczy matkę.
Spokojnie pogodził się z losem.
Naraz poczuł, jak do jego ust przywierają ciepłe wargi. Ktoś siłą wdmuchnął powietrze do jego
płuc. Powitały tlen niczym oszałamiający eliksir. Otępienie zniknęło i chłopiec uświadomił sobie, że
był na granicy omdlenia, dlatego tak chętnie poddał się śmierci. CHCIAŁ jednak żyć.
Usta się cofnęły. Czyjaś dłoń chwyciła go za nadgarstek i pociągnęła dalej do tunelu.
Parę chwil potem Jack i Akiko wypłynęli na powierzchnię fosy.
Chłopiec chwytał powietrze wielkimi haustami.
– Myślałam, że już po tobie – szepnęła z rozpaczą.
– Nie tak... łatwo... – wysapał, młócąc wodę rękami.
– Ćśś! – ostrzegła. – Wrogowie są wszędzie dokoła.
Jack spojrzał na przeciwny brzeg. Zobaczył setki żołnierzy biegających w ciemności i uświadomił
sobie, że w fosie pływa mnóstwo ciał. Kołysały się na wodzie jak gnijące kłody. Stłumił krzyk, kiedy
uderzył w niego bezgłowy trup, i ruszył za dziewczyną, płynącą cicho na drugi brzeg.
Wypełzli z wody i ukryli się pod osłoną najbliższego budynku. Kiedy droga była wolna, udali się
w stronę zewnętrznych murów. Trzymając się cienia, ostrożnie przemykali przez dziedzińce i ścieżki.
Starali się unikać wrogów, więc posuwali się rozpaczliwie powoli.
Nagle na drodze przed nimi pojawił się maszerujący oddział Czerwonych Diabłów. Akiko
wciągnęła Jacka do pobliskiej stajni. Stojący tam wierzchowiec się zaniepokoił. Dziewczyna
delikatnie pogładziła konia po grzywie, gdy samuraje przechodzili obok.
– Mało brakowało. – Jack odetchnął z ulgą.
– Robi się zbyt niebezpiecznie – szepnęła dziewczyna. – Wypatrują takich jak my.
Wyjrzała w ciemną uliczkę.
– Mam pomysł – oznajmiła i wyślizgnęła się ze stajni, zostawiając Jacka samego.
Wróciła, wlokąc zwłoki wrogiego ashigaru, zabitego podczas ataku na zamek.
– Bakemono-jutsu – wyjaśniła, widząc zaskoczenie na twarzy przyjaciela. – To używana przez
ninja technika ducha.
60
Góra i Morze

Spokojny poranek niósł ze sobą raczej martwotę śmierci niż ciszę pogodnego przebudzenia.
Wieczorem, gdy stłumiono ostatnie ogniska oporu i zapanowano nad pożarami, zamek Osaka
pogrążył się w niespokojnym śnie. Kiedy pierwsze promienie świtu przedarły się przez welon dymu,
żołnierze Kamakury popadli w znużone otępienie. Teraz, skoro wróg został pokonany, wielu
zapomniało o czujności i drzemało w ruinach, czekając na dalsze rozkazy. Przy zewnętrznej bramie
nadal jednak czatowała gromada Czerwonych Diabłów.
– Nigdy się nie przedostaniemy! – syknął Jack, prowadząc siedzącą na koniu Akiko główną
drogą.
– Senseiowi Kyuzo się to udało – szepnęła w odpowiedzi. – Po prostu się nie zatrzymuj.
Poprawił hełm i menpō.
– Jest za ciasny. Ciągle się zsuwa – narzekał.
Miał na sobie niebiesko-żółtą zbroję martwego ashigaru oraz przypasał jego miecze. Akiko
zdołała znaleźć łuk i kołczan pełen strzał wraz ze zbroją samuraja wysokiej rangi walczącego po
stronie Kamakury. Jej hełm, ozdobiony znakiem półksiężyca świadczącym o pozycji, pasował
doskonale. Prosty wojownik, który dostarczył stroju Jackowi, miał najwyraźniej wyjątkowo małą
głowę.
Mimo obaw, że fortel się nie uda, drzemiący samuraje ledwie unosili głowy, kiedy Jack i Akiko
ich mijali. Ponieważ oddziały daimyo wciąż przybywały i odjeżdżały, dwóch żołnierzy nie rzucało się
w oczy. Poza tym kto by się spodziewał tak śmiałej i bezczelnej próby ucieczki, jak wyjazd główną
bramą?
Jeden z Czerwonych Diabłów obserwował ich, gdy się zbliżali. Akiko skinęła głową na powitanie
– na tyle uprzejmie, by okazać szacunek, lecz wystarczająco hardo, by pokazać swój wyższy status.
Samuraj spuścił wzrok i skłonił się pokornie. Zamiast tego spojrzał na Jacka. Chłopiec ukłonił się
także, znacznie niżej. Czerwony Diabeł odwzajemnił powitanie i przyjrzał mu się spod lekko
zmrużonych powiek.
Za plecami mężczyzny Jack widział równinę Tenno-ji. Od wolności dzieliła ich tylko brama, krata
i most zwodzony. Mógł niemal policzyć kroki.
Kiedy chłopiec znalazł się tuż obok, samuraj zerknął zdziwiony.
– Niebieskie oczy? – mruknął, jakby nie dowierzał sam sobie.
Jack przyśpieszył kroku i poczuł, jak hełm mu się przekrzywia. Wysunęło się spod niego pasmo
jasnych włosów. Czerwony Diabeł wytrzeszczył oczy z niedowierzaniem. Nagle zerwał chłopcu hełm
wraz z menpō.
– GAIJIN! – wrzasnął zaskoczony własnym odkryciem.
Jack bez wahania kopnął go w pierś.
Akiko wciągnęła przyjaciela na siodło za sobą i spięła wierzchowca ostrogami.
– Stać! – krzyknął Czerwony Diabeł, dochodząc do siebie po ciosie.
Żołnierze podnosili się chwiejnie, zdezorientowani nagłym pojawieniem się blond samuraja, lecz
Jack i Akiko mijali już bramę.
– Za nimi! – ryknął wściekły żołnierz.
Dziewczyna obejrzała się na Jacka.
– Trzymaj wodze!
Chwyciła łuk, nałożyła strzałę, a potem obróciła się, celując w linę służącą do spuszczania kraty.
Przypominając sobie umiejętności zdobyte podczas treningu yabusame, wypuściła pocisk.
Strzała przebiła sznur. Pękł natychmiast i krata z hukiem opadła.
Ścigający ich samuraje mieli odciętą drogę – mogli tylko patrzeć bezsilnie, jak ich niedoszłe
ofiary galopują przez zwodzony most ku wolności.

Jack i Akiko wjechali na równinę, pragnąc jak najszybciej oddalić się od wrogów. Zatrzymał ich
przerażający widok.
Jak daleko sięgnąć wzrokiem, widzieli tysiące poległych samurajów. Tenno-ji okazała się
dosłownie usłana trupami. Fosa za ich plecami była nimi wypełniona, tak że dało się ją pokonać
suchą stopą. Kruki szarpały szczątki, w powietrzu rozlegały się jęki nielicznych nieszczęśników,
którzy jeszcze nie skonali.
Chłopiec pomyślał o biednym małym Yorim, którego zwłoki leżały gdzieś w tym przedsionku
piekieł. Jak to możliwe, że tylu ludzi oddało życie z woli jednego człowieka, daimyo Kamakury?
– Powinniśmy jechać na wschód, do mojej matki w Tobie – podsunęła Akiko, zdejmując hełm.
Przyczepiła łuk do tobołka przy siodle. – W Kioto nie będziemy bezpieczni.
Jack skinął głową, starając się nie poddać dławiącej w gardle rozpaczy. Przynajmniej oni oboje
ocaleli z rzezi. Myśl niosła ze sobą odrobinę radości. Przyszłość nie była zupełnie czarna.
Naraz dziewczyna szarpnęła wodze i stoczyła się z siodła ze strzałą tkwiącą w boku.
– AKIKO! – krzyknął chłopak i natychmiast zeskoczył z konia.
Pocisk przebił zbroję i z rany ciekła krew. Jack zerwał flagę z sashimono martwego samuraja
i rozpaczliwie próbował zatamować krwotok. Akiko krzyknęła, kiedy nacisnął mocniej.
„NIE! To się nie może dziać naprawdę – pomyślał. – Nie teraz. Nie kiedy uciekliśmy”.
– Ta strzała była przeznaczona dla ciebie, gaijinie!
Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach na dźwięk znajomego głosu.
Odwrócił się i zobaczył Kazukiego zmierzającego w ich stronę przez labirynt ciał.
Miał na sobie zbroję Czerwonego Diabła.
– Kyujutsu nigdy nie było moją mocną stroną, lecz to sprawiedliwość losu za zabicie Moriko –
oznajmił, rzucając łuk. – Teraz będziesz cierpiał, tak jak ci przyrzekałem.
– Moriko zginęła w pożarze wznieconym przez CIEBIE – odpalił Jack.
– Nie. To była twoja wina – zaprzeczył Kazuki. – Nim tacy jak ty zjawili się tu nieproszeni,
Japonia była czystym krajem. Teraz gaijini słusznie zostali wygnani. – Uśmiechnął się okrutnie. –
Inaczej czeka ich kara.
Wyjął oba miecze. Na klindze katany widać było smugę świeżej krwi.
– Jako lojalny poddany daimyo Kamakury i założyciel Bractwa Skorpiona mam obowiązek
i przyjemność skazać cię na hańbiącą śmierć, gaijinie.
Jack nakazał Akiko, by przytrzymała opatrunek. Zerwał się, by także obnażyć miecze.
Ledwie zdążył wyjąć wakizashi, gdy katana Kazukiego cięła go przez pierś. Odbił klingę
i zamachnął się dłuższym mieczem. Rywal zablokował cios wakizashi. Zepchnął Jacka w tył, a potem
kopnął go w brzuch, tak że chłopak potknął się o ciało jakiegoś żołnierza i runął na plecy.
Poderwał się jednak i pośpiesznie uniósł gardę, kiedy Kazuki natarł znowu. Ich miecze się
zderzyły. Kazuki uderzył klingą wzdłuż ostrza Jacka, przez co odtrącił jego miecz i mógł wycelować
w serce przeciwnika.
Idealne natarcie Krzesiwo i Iskra.
Dla samuraja nieszkolonego w technice Dwojga Niebios oznaczałoby śmierć. Jack jednak
rozpoznał atak i w ostatniej chwili usunął się na bok. Kissaki Kazukiego ześlizgnęło się po jego
napierśniku.
Przeklinając umiejętności rywala, Kazuki natarł miażdżącym ciosem obu mieczy. Jack
skontrował z równie dużą siłą kataną i wakizashi. Klingi zwarły się ze sobą.
Przez moment patrzyli sobie w oczy. Walka toczyła się teraz w ich umysłach. Jack widząc
bezlitosną furię napędzającą rywala, przypomniał sobie mściwą nienawiść Smoczego Oka. Ten
chłopak również nie ustąpi, póki jego przeciwnik nie zginie.
Kazuki rzucił się naprzód, uderzając równocześnie oba miecze Jacka – raz za razem
w okamgnieniu. Po chwili chłopak został całkowicie rozbrojony.
PODWÓJNY Cios Jesiennego Liścia.
Jack zamarł oszołomiony niezwykłymi umiejętnościami szermierczymi Kazukiego.
– Mówiłem, że zawsze cię pokonam techniką Dwojga Niebios – stwierdził z satysfakcją
Japończyk.
Kopnięciem posłał bezbronnego przeciwnika na ziemię. Potem schował do pochwy wakizashi.
Zamierzał odebrać mu życie kataną.
– Nie zasługujesz na samurajską śmierć – oświadczył. – I nie zasługujesz, by zachować głowę.
Jack zerknął rozpaczliwie na Akiko, która próbowała się podnieść z ziemi.
– Zaczekaj! Odpowiedz tylko na jedno pytanie – zażądał dla zyskania na czasie. – Dlaczego tak
bardzo mnie nienawidzisz?
– Jesteś gaijinem – burknął rywal. – To wystarczy aż nadto.
– Co złego ci zrobiłem?
– Moja matka umarła przez takich jak ty! – odparł z gniewem Kazuki i miecz zadrżał mu
w dłoniach.
– Ale co to ma wspólnego ze mną? – spytał chłopak.
– Z dobroci serca przyjęła pod swój dach jednego z waszych cudzoziemskich kapłanów – warknął
Kazuki. – Jedyne, co otrzymała w zamian, to jego chorobę. Gaijini to przekleństwo Japonii. Zaraza,
którą należy wyplenić.
– Współczuję ci – odparł Jack łagodnie. – Moją matkę także zabrała choroba. Rozumiem, jak się
czujesz. Gniewny. Zdradzony. Cierpiący.
– To niczego nie zmienia – warknął rywal z twarzą wykrzywioną nienawiścią. – Na kolana!
Ranna Akiko zdołała dopiero podejść do konia i próbowała napiąć łuk. Kiedy Jack podnosił się
na klęczki, natrafił dłonią na złamane drzewce sashimono. Chwycił je i zamachnął się na ułamek
sekundy, nim Kazuki uderzył mieczem. Potężnym ciosem trafił rywala w szczękę i przewrócił go na
ziemię.
Jack zerwał się na nogi i kopnięciem posłał miecz przeciwnika na bezpieczny dystans. Uniósł
wysoko drzewce, zamierzał wbić zaostrzony stalowy szpic w pierś oszołomionego rywala.
– Góra i Morze – oznajmił, przypominając sobie istotę techniki Dwojga Niebios: osiągnij
zwycięstwo dowolnym sposobem i dowolną bronią.
Kazuki wytrzeszczył oczy z przerażenia. Rozległ się ogłuszający wrzask. Drzewce przeszyło zbroję
Japończyka i wryło się głęboko w grunt.
Wrzask przeszedł w spazmatyczny szloch.
– Widziałem dość śmierci na całe życie – stwierdził Jack, zostawiając Kazukiego przyszpilonego
za zbroję do ziemi.
Pośpieszył do Akiko. Kiedy się zbliżał, drżącymi rękami uniosła łuk, wypuszczając strzałę,
i osunęła się na ziemię wyczerpana wysiłkiem.
Zza pleców doleciał ich udręczony jęk. Kazuki, nadal unieruchomiony, upuścił wakizashi, którym
zamierzał rzucić w Jacka. Teraz patrzył z przerażeniem na strzałę tkwiącą w prawej dłoni.
Dziewczyna ciężko oddychała, była blada i słaba.
– Musimy ruszać – oznajmił Jack, widząc, że z zamku wyjeżdża oddział Czerwonych Diabłów.
Podsadził Akiko na konia i pomodlił się z wdzięcznością za Takuana. Musi jechać szybko. Szybciej
niż kiedykolwiek dotąd.
Kiedy galopował, trzymając w ramionach ranną przyjaciółkę, usłyszał krzyk Kazukiego.
– ZEMSZCZĘ SIĘ, gaijinie!
61
Szogun

Jack siedział pod drzewem sakury, podziwiając zmieniające się kolory nieba, gdy słońce
zachodziło krwawo nad Tobą. W tle słyszał kojący szmer maleńkiego wodospadu zasilającego
strumień, który wił się przez ogród i wpadał do stawu z liliami. Wokół rosły wspaniałe kwiaty
i krzewy, pielęgnowane z miłością i idealnie przycięte. Otoczenie zachwycało pięknem, spokojem
i nie sposób było uwierzyć, iż Japonia nie jest rajem.
Ogród okazał się lekarstwem, jakiego potrzebowało skołatane serce Jacka. Musiał wierzyć, że
na świecie nadal istnieje dobro i nadzieja w jego życiu. Jak by powiedział Yori: „Pokój, dla którego
warto walczyć”.
W pniu drzewa nad jego głową tkwiła strzała wypuszczona trzy lata wcześniej do Smoczego Oka.
„Ma nam przypominać, byśmy nigdy nie tracili czujności”.
Jack chwycił drzewce i wyrwał je z pnia.
Cień, który za nim podążał, przestał istnieć.
Zabójca prześladujący Masamoto i jego rodzinę nie miał powrócić już nigdy.
Chłopiec złamał strzałę w połowie.
W spokojnej przystani nie było miejsca na wojenny oręż.
Starzec o wiotkiej siwej brodzie przydreptał przez mostek, przy każdym kroku stukając laską
o deski.
– Jak się czuje? – spytał Jack.
– Akiko dochodzi do siebie – odparł sensei Yamada i jego spojrzenie padło na złamaną strzałę
w dłoniach chłopaka. – Trzeba czegoś więcej niż jedna strzała, by pokonać tę młodą wojowniczkę.
Mistrz zen wyglądał na starszego i bardziej znużonego życiem, niż Jack zapamiętał. Walka
odcisnęła na nim swoje piętno, a groza bitwy wyryła nowe zmarszczki na jego twarzy. Yamada
jęknął z bólu, siadając na kamiennej ławeczce nad strumieniem.
– Wszystko w porządku, sensei? – zaniepokoił się chłopak.
– Jedyne, co mnie zabije, to czas – odparł drwiąco, rozcierając kolana kościstą dłonią. – Pytanie
brzmi, jak ty się czujesz?
– Przeżyłem – odparł Jack bez entuzjazmu. – Wiem, że powinienem być wdzięczny. Tak wielu
z nas się nie udało. Ale czuję się... pusty w środku. I winny tego, że Yamato, moi przyjaciele
i senseiowie oddali za mnie życie. I po co? Daimyo Kamakura zwyciężył. Na co może dziś liczyć
samuraj gaijin w Japonii?
– Dopiero w najgłębszej ciemności można dostrzec gwiazdy* – zauważył Yamada, spoglądając
w niebo.
Chłopiec pokręcił głową skonsternowany. Wyznał swoje cierpienie, wyrzuty sumienia i ból,
a nauczyciel ogląda gwiazdy.
– Zawsze jest nadzieja, nawet w najgorszych czasach – wyjaśnił mistrz zen. – Owszem, straciliśmy
wielu drogich przyjaciół. Musimy jednak pamiętać, że wielu innych przeżyło dzięki ich poświęceniu.
Sensei Kano doprowadził młodych samurajów w bezpieczne miejsce. Sensei Yosa została
oszczędzona przez wroga poruszonego wiernością i odwagą, z jaką jej bronił sensei Hosokawa.
O losie senseia Kyuzo nie mam wieści, lecz to sprytny stary lis. Nie zdziwiłbym się, jeśli nadal żyje.
– A Masamoto-sama? – spytał Jack z rozpaczliwą nadzieją.
Yamada się uśmiechnął.
– Mam dobrą wiadomość.
Jego uśmiech zbladł.
– I parę złych.
Chłopiec wstrzymał oddech.
– Daimyo Kamakura nie zabił Masamoto-samy. Nie pozwolił mu też jednak zginąć z honorem
i popełnić seppuku.
– Więc co się z nim stało?
– Ujarzmienie legendarnego szermierza było dla Kamakury kwestią wielkiej wagi. Masamoto-
sama został zesłany do buddyjskiej świątyni na szczycie góry Iawo. Ma tam pozostać do końca
życia.
– Nie możemy go uratować?
Sensei pokręcił głową.
– Rozumiem, że udał się tam z własnego wyboru. Proponowano mu stanowisko u boku samego
daimyo Kamakury, lecz nie przyjął go z szacunku wobec tych, którzy zginęli. Masamoto-sama nigdy
by nie służył tyranowi.
Słysząc tę wiadomość Jack poczuł ulgę, lecz także smutek. Opiekun żył, lecz jego los wydawał się
hańbiący dla wielkiego i szlachetnego wojownika.
– Tak jest lepiej, Jack-kun – pocieszył sensei Yamada, widząc rozczarowanie w oczach chłopca. –
Masamoto-sama często powtarzał, że ostatnie lata życia zamierza poświęcić medytacji. Zawsze
chciał spisać technikę Dwojga Niebios dla przyszłych pokoleń szermierzy. To okazja, jakiej szukał.
Jack się roześmiał. Było to typowe dla mistrza zen, by dostrzegać jasne strony każdej sytuacji.
– Czy sensei wie, co się stało z daimyo Takatomim i Emi? – zapytał.
Yamada skinął głową.
– Emi-chan jest bezpieczna. Daimyo Takatomi to człowiek obdarzony wielką mądrością.
Kamakura mimo bezwzględności dostrzega w swojej wizji nowej Japonii miejsce dla władcy tak
przebiegłego jak Takatomi.
– Więc Takatomi mu służy? To znaczy, że nas zdradził! – wykrzyknął Jack.
– Nasz władca nie jest zdrajcą – odparł surowo sensei. – Przegraliśmy wojnę. Lecz daimyo
Takatomi wie, że zrobi więcej dobrego dla kraju, służąc nowemu władcy, niż mógłby uczynić jako
władca wygnany lub martwy.
– Ale z pewnością kraj zmierza ku katastrofie! Czy Takatomi nie powinien organizować rebelii?
Sensei Yamada uderzył laską.
– Po deszczu ziemia twardnieje.
Jack wytrzeszczył na niego oczy, zastanawiając się, czy mistrz zen zawsze musi mówić zagadkami.
– Japonia jest teraz silniejsza niż przed wojną. Choć wielu wolałoby widzieć na jego miejscu
kogoś innego, to daimyo Kamakura wreszcie zjednoczy kraj. Nobunaga zebrał ryż, Hasegawa
wyrobił ciasto, lecz to Kamakura je zje!
Nauczyciel roześmiał się z własnego błyskotliwego porównania. Po chwili jednak spoważniał.
– Ogłosił się szogunem.
– Szogunem?
– Najwyższym władcą Japonii. Daimyo Kamakura przejął całą władzę, powołując się na
przynależność do rodu Minamoto. Cesarz stał się zaledwie marionetką. Kraj znajduje się teraz
całkowicie w rękach Kamakury, co nam przypomina o twoim trudnym położeniu. Zastanawiałeś się
nad przyszłością?
– Trochę – przyznał chłopak – lecz nigdzie nie widzę nadziei.
Nauczyciel zacmokał i pogroził mu palcem.
– Zdaje się, że to ty powiedziałeś Yoriemu: „Gdzie są przyjaciele, tam jest nadzieja”? Bardzo
mądre słowa.
Zerknął w stronę domu, kiedy ktoś odsunął shoji.
– A skoro mowa o mądrych słowach, oto prawdziwe ich źródełko.
Yori w podskokach przebiegł mostek z maleńką rośliną w dłoniach.
Jack ze zdumieniem przekonał się, jak wielką wolę przetrwania ma jego mały przyjaciel. Dzień
po ucieczce na równinę Tenno-ji natrafili wraz z Akiko na senseia Yamadę i Yoriego wycofujących
się tą samą drogą. Czas był najwyższy. Akiko co chwila traciła przytomność i Jack nie wiedział, co
robić. Yamada wyjął strzałę i opatrzył ranę ziołami.
W czasie podróży do Toby Yori opowiedział, jak się uratował. W ostatniej chwili przed
stratowaniem przez Czerwone Diabły rzucił się z mostu do fosy. Musiał się ukryć pod krwawiącymi
i zmasakrowanymi ciałami samurajów, by uniknąć schwytania. O zmroku samotnie ruszył przez
równinę Tenno-ji, póki nie natknął się na niego sensei Yamada.
Yori był tak zachwycony, widząc przyjaciół przy życiu, że jego wiara w Buddę zapłonęła jaśniej
niż kiedykolwiek. Jednak mimo pozorów radości Jack wiedział, że małego przyjaciela prześladują
przerażające koszmary o ucieczce. Każdej nocy słyszał jego udręczone jęki.
Yori zbliżył się z nieśmiałym uśmiechem na twarzy i podał Jackowi sadzonkę.
– Uekiya mówi, że możemy posadzić sakurę na cześć Yamato – oznajmił. – Akiko poprosiła,
żebyś wybrał miejsce jako jego brat.
Tłumiąc łzy, chłopak przyjął drzewko.
Tego wieczoru, kiedy słońce schowało się za horyzont, sensei Yamada, Yori, Akiko i Jack
z powagą zasadzili roślinę.
Zasypując ostrożnie dołek, Jack odmówił modlitwę.
– Niech to drzewko nie tylko upamiętnia naszego przyjaciela, lecz także niesie nadzieję na
przyszłość.
62
Droga wojownika

Jack raz jeszcze przejrzał bagaż.


Rutter leżał bezpiecznie na samym dnie, chroniony nieprzemakalnym płótnem. Obok znajdowała
się lalka Daruma. W migotliwym świetle oliwnego kaganka jedyne oko gapiło się na chłopca.
W torbie była także tykwa z wodą, dwa słomiane pojemniki z gotowanym ryżem, kimono na zmianę
i sznur monet. Wszystko to wspaniałomyślnie podarowała mu Hiroko, matka Akiko, jako dodatek
do błękitnego kimona, które Jack miał na sobie. Żadne z ubrań nie było oznaczone symbolami ani
kamonem. Hiroko wybrała je specjalnie, żeby nikt nie mógł rozpoznać w chłopcu członka rodu
walczącego z daimyo Kamakurą.
Spakowany uśmiechnął się do siebie i wsunął papierowego żurawia origami – pamiątkę na
szczęście od Yoriego – do drewnianego inro przywiązanego u obi. Ptak spoczął na czarnej perle od
Akiko, pilnując jej, jak gdyby cenny klejnot był jajkiem.
Już miał zarzucić torbę na ramię, kiedy sobie przypomniał o podarunku od senseia Yamady.
Podniósł omamori i przywiązał buddyjski amulet do paska torby. W maleńkim czerwonym woreczku
z jedwabiu krył się prostokątny kawałek drewna, na którym nauczyciel wypisał modlitwę. Mistrz
zen powiedział, że omamori zapewni chłopcu ochronę. Ostrzegł, by Jack nie zaglądał do środka,
inaczej amulet straci moc. Yamada modlił się, by przyczepiony do torby talizman przekonał
miejscowych, że Jack jest buddystą, i zachęcił ich do okazywania wędrowcowi pomocy w drodze.
Chłopiec odsunął shoji swojej izdebki i wyszedł do ogrodu.
Było ciemno, słońce jeszcze nie wynurzyło się zza linii horyzontu. Powietrze miało świeży,
chłodny smak, jakby świat nie zaczerpnął jeszcze pierwszego oddechu. Jack wsunął stopy w sandały
i ruszył przez drewniany mostek do niewielkiej furtki w ogrodowym murze. Kiedy położył dłoń na
zasuwce, przypomniał sobie pierwszą próbę ucieczki z domu Hiroko. Wpadł w poważne tarapaty –
lecz w efekcie poznał bardzo przydatne japońskie słowo – abunai. Niebezpieczeństwo. Wiedział, że
wychodząc za furtkę, tym razem spotka się z abunai na pewno.
– Odchodzisz bez pożegnania? – usłyszał cichy głos.
Stała za nim Akiko z rękami złożonymi na wysokości obi i włosami starannie wyszczotkowanymi
i splecionymi w warkocz na plecach. Spojrzała ze smutkiem i niemal oskarżeniem w oczach.
Widok poruszył Jacka do głębi.
A przecież pożegnał się ze wszystkimi poprzedniego dnia przy kolacji. Akiko była dziwnie
milcząca, lecz przypisywał to jej powolnemu powrotowi do zdrowia. Hiroko zapraszała, żeby został
u niej na stałe. Sensei Yamada sugerował, by chłopak wraz z nim i Yorim wyruszył do świątyni
tendai w Ueno. Jack jednak podjął decyzję.
– Pora, żebym wrócił do domu – powiedział, choć serce pękało mu na myśl o rozstaniu z Akiko.
– Przecież twój dom może być tutaj – odparła drżącym głosem.
– Nie mogę zostać. Gdybym to zrobił, naraziłbym ciebie i twoją matkę na większe
niebezpieczeństwo. Pogłoski, że ukrywacie gaijina, szybko się rozejdą. Nie potrwa długo, nim
daimyo Kamakura przyśle po mnie patrol.
– Mogę cię ochronić...
– Nie, pozwól, żebym to ja ochronił ciebie – odparł z przekonaniem. – Muszę wziąć
odpowiedzialność za swoje czyny. Moje pragnienie, by za wszelką cenę ocalić rutter, wystawiło na
wielkie niebezpieczeństwo ciebie, Yamato, Emi, Masamoto i daimyo Takatomiego. Nie zrobię tego
znowu. Masamoto-sama powiedział, że jestem dorosły. Sam stawię czoło wyzwaniom.
Akiko spojrzała mu głęboko w oczy i zobaczyła drogę, którą postanowił obrać. Skłoniła się,
akceptując jego decyzję. Kiedy znowu podniosła głowę, wyraz rozpaczy na jej twarzy zastąpiła siła
i niezłomność, które poznał tak dobrze.
– Nie możesz wyruszyć na pielgrzymkę wojownika bez mieczy – stwierdziła, spoglądając na
niego. – Zaczekaj!
Kiedy wróciła do domu, Jack przypomniał sobie utracone daishō Masamoto i poczuł falę
wyrzutów sumienia. Postąpił nierozsądnie, nie wyszukując sobie samurajskich mieczy po walce
z Kazukim. Lecz wtedy najważniejsze było bezpieczeństwo Akiko.
Shoji odsunęło się i dziewczyna wróciła z kataną i wakizashi.
– Jack, jesteś samurajem. Musisz nosić daishō – oznajmiła, kłaniając się i wyciągając do niego
miecze.
Jej gest zbił go z tropu. Trzymała w dłoniach wspaniałą broń o rękojeściach oplecionych ciemną
czerwienią. Klingi kryły się w lśniących czarnych saya wykładanych masą perłową.
– Nie mogę ich przyjąć! – zaprotestował. – Należały do twojego ojca.
– Chciałby, żebyś je nosił. I ja tego chcę. Nasza rodzina będzie zaszczycona, jeśli posłużą ci
w czasie wyprawy.
Skłoniła się niżej i włożyła mu saya do rąk.
Jack z ociąganiem przyjął daishō. Wsunął miecze za obi. Potem, nie umiejąc się powstrzymać,
wyciągnął katanę. Słońce, które właśnie wyjrzało nad horyzont, błysnęło na stalowej klindze.
W porannym świetle zalśniło imię.
Shizu.
W mieczach był zaklęty dobry duch.
Schował katanę do pochwy, uświadamiając sobie, że na zawsze pozostanie dłużnikiem Akiko.
Chciał jej coś podarować w zamian, choćby najdrobniejszego. Sięgnął do torby i wyjął lalkę Daruma.
– To wszystko, co ci mogę dać – powiedział, wręczając dziewczynie niewielką krągłą kukłę.
– Ale przecież zawiera twoje życzenie – zaprotestowała.
– Dlatego chcę, byś się nią opiekowała w moim imieniu – odparł, zamykając jej dłonie na
podarunku. – Tylko tobie mogę je powierzyć.
Akiko spojrzała mu w oczy, świadoma równie mocno jak on, że ich dłonie się zetknęły.
– To zaszczyt – szepnęła. – Ale w jaki sposób się dowiem, czy się spełniło?
– Kiedy dotrę do domu, możesz zamalować drugie oko.
Skinęła głową, rozumiejąc, że niepotrzebnie pytała. Po prostu będzie wiedziała.
Stali blisko siebie, obejmując dłońmi lalkę. Wydawało się, że żadne nie chce przerwać tej chwili.
Tak wiele zostało jeszcze do powiedzenia. Jack wiedział jednak, że słowa nie wystarczą. Jak
bowiem zdołałyby wyrazić wszystko, co razem przeżyli? Wszystkie wyzwania, którym stawili czoło?
Ile znaczyli dla siebie nawzajem?
Wspomnienia przemknęły mu w pamięci.
Tajemnicza dziewczyna w czerwonym jak krew kimonie stojąca na przylądku. Lekcje japońskiego
w cieniu sakury. Gwiazdy, na które patrzyli w Południowym Ogrodzie Zen. Pierwszy w roku wschód
słońca oglądany z góry Hiei. Akiko stojąca pod wodospadem w czasie próby Kręgu Trzech.
Otrzymana od niej czarna perła. Zwycięstwo dziewczyny w yabusame. Odkrycie, że jest ninja.
Chwila pod wodą, kiedy przycisnęła usta do jego warg i tchnęła mu do płuc życie.
Lecz przyzywało go morze. Czekały na niego dom i siostrzyczka.
Gdyby posłuchał głosu serca, zostałby na zawsze.
– Muszę iść – powiedział, cofając się o krok. – Zyskać przewagę nad pogonią.
– Tak – zgodziła się bez tchu, zmieszana. – Słusznie wyruszasz pieszo. Koń zbytnio przyciąga
uwagę. Nie ufaj NIKOMU i trzymaj się z dala od głównych dróg.
Skinął głową, odsunął rygiel i wyszedł na niebrukowaną drogę, która okrążała nieckowatą
dolinę, wijąc się wśród niezliczonych pól ryżowych, a potem znikała za wzniesieniem, wiodąc ku
Nagasaki.
Ruszył przed siebie, lękając się, że zmieni zdanie.
Po kilku krokach znowu przystanął.
– Yori nigdy by mi nie darował, gdybym ci tego nie dał – powiedział, sięgając po skrawek
papieru ukryty w fałdach obi.
– Co to jest? – spytała Akiko.
– Haiku.
– Napisałeś je DLA MNIE!? – wykrzyknęła ze zdumieniem.
– Mówi o dzieleniu chwili... na zawsze – wyjaśnił.
Nim zdążyła rozłożyć kartkę, odwrócił się i ruszył przed siebie.
Dotarł do zakrętu, gdy usłyszał, jak dziewczyna woła go po imieniu.
Stała na tle wschodzącego słońca. Wydawało się, że otarła łzę, a może skinęła głową na
pożegnanie. Lecz jej słowa doleciały go z lekkim wiatrem jasno i wyraźnie.
– Na zawsze zjednoczeni.
Skłoniła się.
Odwzajemnił ukłon.
Kiedy znowu podniósł wzrok, już jej nie zobaczył.
Przez kilka długich chwil wpatrywał się w słońce. Pytał samego siebie, czy podjął słuszną decyzję.
W głębi serca wiedział jednak, że nie miał innego wyjścia. Nie mógł zostać. W Japonii szogun
pragnął jego śmierci. W Anglii potrzebowała go mała siostrzyczka.
Zwrócił się ku czekającej go długiej drodze i samotnie uczynił pierwszy krok – na drodze
wojownika i tej prowadzącej do domu.
Informacje na temat źródeł

Książka zawiera odsyłacze do następujących cytatów (numery stron umieszczono w nawiasach


kwadratowych); ich źródła podano poniżej:
* „Ten, kto pracuje jedynie rękami, jest zaledwie robotnikiem. Ten, kto pracuje rękami i głową,
jest rzemieślnikiem. Lecz ten, kto pracuje rękami, głową i sercem, to artysta” – Louis Nizer
(prawnik i pisarz, 1902–94).
* „W narodzie, który czyni zbyt wielką różnicę między uczonymi i wojownikami, myśleniem będą
parać się tchórze, a walką głupcy” – Tukidydes (historyk grecki, 471–400 n.e.).
* „Dopiero w najgłębszej ciemności można dostrzec gwiazdy” – Charles Austin Beard (historyk
amerykański, 1874–1948).

W książce zacytowano następujące haiku. Numery stron umieszczono w nawiasach


kwadratowych, źródła cytatów podano poniżej:
Lecą żurawie
wysoko jak chmury –
pierwszy wschód słońca.

* Źródło: haiku autorstwa Chiyo-ni, 1703–75

Spójrz! Motyl
przysiadł na ramieniu
wielkiego Buddy.

* Źródło: haiku autorstwa Bashō, 1644–94

Puszczenie bąka
Nie śmieszy
Kiedy jesteś sam.

* Źródło: anonimowe, XVII w.

Zmierzch. Dzwon świątynny


zawisł na niebie
obok kwiatów wiśni.

* Źródło: haiku autorstwa Chiyo-ni, 1703–75

Oberwij ważce
parę skrzydeł
oto strąk papryki.

* Źródło: haiku autorstwa Kikaku, 1661–1707

Dodaj parę skrzydeł


strąkowi papryki
otóż i ważka.

* Źródło: haiku autorstwa Bashō, 1644–94

„Cóż, że ma tylko jedno oko


skoro jest piękne”,
zachwala swatka.
* Źródło: anonimowe, senryu, XVII w.

Dzwon świątynny
chmura kwiatów wiśni
Niebo? Hanami?

*Źródło: haiku wg Bashō, 1644–94

Chcę go zabić,
Nie chcę go zabić
Schwytałem złodzieja
Patrzę mu w twarz:
To mój brat!

* Źródło: wg maekuzuke, XVII w.

W iadom oś ci na tem at haiku

Zasady haiku przedstawiono w powieści z punktu widzenia osoby tworzącej tego typu wiersze po
angielsku, więc nie do końca odzwierciedlają zasady haiku zapisywanego kanji.
Haiku w rozumieniu Masaoki Shikiego (1867–1902) oznacza samodzielne hokku (frazę
otwierającą wiersz w stylu renga lub renku). Termin ten bywa stosowany wobec wszelkich hokku
bez względu na datę powstania. Dla większej jasności i łatwiejszego zrozumienia przez
współczesnego czytelnika w książce konsekwentnie używane jest określenie „haiku”.
Dokładniejsze informacje na temat tego typu wierszy można znaleźć w książce The Haiku
Handbook Williama J. Higginsona (Nowy Jork, Kodansha, 1989).
Słowniczek japoński

B ushi do

Bushido, co znaczy „droga wojownika”, to japoński kodeks postępowania podobny do kodeksu


rycerskiego. Wojownicy samurajscy mieli się stosować do siedmiu zasad moralnych, zarówno
podczas treningu sztuk walki, jak i w codziennym życiu.

Cnota pierwsza: gi – prawość


Gi to umiejętność podejmowania właściwych decyzji z moralnym przekonaniem oraz traktowania
w sposób uczciwy i jak równych sobie wszystkich ludzi, bez względu na kolor skóry, rasę, płeć i wiek.

Cnota druga: yu – odwaga


Yu to zdolność poradzenia sobie mężnie i śmiało w każdej sytuacji.

Cnota trzecia: jin – uczynność


Jin to połączenie współczucia i hojności. Ta cnota łączy się z gi i chroni samuraja przed
wykorzystywaniem swoich umiejętności w sposób arogancki lub dla zdobycia przewagi nad innymi.

Cnota czwarta: rei – szacunek


Rei oznacza uprzejmość i właściwe zachowanie wobec innych. Ta cnota nakazuje traktować
wszystkich z uszanowaniem.

Cnota piąta: makoto – uczciwość


Makoto nakazuje być uczciwym zarówno wobec siebie, jak i innych. Oznacza postępowanie w sposób
moralnie słuszny i robienie wszystkiego najlepiej, jak się potrafi.
Cnota szósta: meiyo – honor
Meiyo oznacza pozytywne nastawienie umysłu, za którym jednak musi iść właściwe postępowanie.
Sukces jest godnym szacunku celem, do którego należy dążyć.

Cnota siódma: chungi – wierność


Chungi stanowi podstawę wszystkich cnót; bez wierności i oddania bieżącemu zadaniu oraz innym
ludziom nie można liczyć na osiągnięcie pożądanych rezultatów.

Kr ótki pr zew odnik po w ym ow ie japońs kich s łów

Samogłoski w języku japońskim wymawia się bardzo podobnie jak w języku polskim.

W użytej tu transkrypcji Hepburna, najczęściej używanej do transliteracji na alfabet łaciński


języka japońskiego, występują znaki diakrytyczne w postaci kreski nad samogłoskami „o” i „u”.
Należy je wymawiać po prostu nieco dłużej.

Spółgłoski w języku japońskim także w bardzo małym stopniu różnią się od polskich.

Zastosowana tu transkrypcja została stworzona na potrzeby wymowy anglosaskiej, tak więc:

„j” – wymawiamy jak „dź” w wyrazie „dźwig”


„y” – jak „j” w wyrazie „ja”
„ch” – jak „ć” w wyrazie „ćma”
„ts” – jak „c” w wyrazie „cuma”
„sh” – jak „ś” w wyrazie „śledź”
J ęzyk japońs ki jes t językiem z w ym ow ą s ylab iczną:
Przykłady sylabicznego wymawiania imion bohaterów książki:

A – ki – ko
Ya – ma – to
Ma – sa – mo – to
Ka – zu – ki

Słow nik

abunai niebezpieczeństwo
ama japońska poławiaczka pereł
arkebuz rodzaj strzelby
ashigaru żołnierze piechoty, samuraje niskiej rangi
bakemono-
technika „ducha” stosowana przez ninja
jutsu
bō kij do walki
bōjutsu sztuka bō
bokken drewniany miecz
bonsai ozdobne przystrzyżone drzewko
bushido droga wojownika
Butokuden Sala Cnót Wojennych
Butsuden Sala Buddy
cha-no-yu dosłownie: „spotkanie na herbatę”
chiburi wytarcie krwi z ostrza miecza
chi sao lepkie dłonie (lub „klejące się dłonie”)
Chō-no-ma Sala Motyli
daimyo feudalny władca
komplet mieczy: długi – katana, i krótki – wakizashi;
daishō
tradycyjne uzbrojenie samuraja
Dim Mak Dotyk Śmierci
dojo sala ćwiczeń
dokujutsu sztuka trucizny
japońskie łóżko: płaski materac ułożony bezpośrednio na
futon
podłodze wyłożonej matami tatami i zwijany na dzień
gambatte Zrób, co w swojej mocy!
Ganjitsu święto Nowego Roku
gaijin cudzoziemiec, barbarzyńca (określenie pogardliwe)
gejsza w Japonii: dama do towarzystwa
gi strój do treningu
hai tak
haiku japoński krótki wiersz
hajime komenda do rozpoczęcia walki
część tradycyjnego stroju japońskiego przypominająca
hakama
szerokie, długie do ziemi spodnie
hamon wzór widoczny na mieczu, efekt hartowania klingi
Hanami oglądanie rozkwitłych kwiatów wiśni japońskiej (sakury)
hara „środek istnienia”
hashi pałeczki do ryżu
jedna z czynności wykonywanych po raz pierwszy w nowym
hatsuhinode
roku, np. pierwsza wizyta w świątyni
hibachi mały gliniany piecyk na węgiel drzewny
Hō-oh-no-
Sala Feniksa
ma
tradycyjne japońskie wielowarstwowe pudełko na drobne
inro
przedmioty
In-yo stara samurajska modlitwa oznaczająca mrok i światło
irezumi rodzaj tatuażu
jindou strzały zakończone drewnianą kulką
kachi zwycięstwo
kachi guri suszone kasztany
kagemusha wojownik cień
kaginawa trójzębna kotwiczka na linie
kakegoe krzyk
kakurenbo japońska odmiana zabawy w chowanego
kama broń w kształcie sierpa
kami w szintoizmie: duchy zamieszkujące przedmioty
kamon rodowy herb
kampai toast, podobny do „Na zdrowie!”
kanabō wielka dębowa pałka okuta żelazem lub nabijana kolcami
kanji chińskie znaki używane w japońskim systemie pisma
kappan pieczęć odciśnięta krwią, czyniąca dokument wiążącym
kata ustalona sekwencja ruchów w sztukach walki
katana długi miecz
kenjutsu sztuka miecza, tradycyjne style walki japońskim mieczem
ki przepływ energii lub siła życiowa (chi lub qi po chińsku)
dosłownie „skoncentrowany duch”; w sztukach walki: okrzyk
kiai
w celu skupienia energii przy wykonywaniu techniki
kiaijutsu sztuka kiai
kimono tradycyjny strój japoński
kisha japońskie konne łucznictwo
kissaki koniec miecza
koan buddyjskie pytanie mające pobudzać intuicję
kukai konkurs haiku
kukinage rzut w powietrzu
kunoichi kobieta ninja
kyosha zawody łucznicze rozgrywane na koniach
kyujutsu sztuka łuku
ma-ai odległość między przeciwnikami
krótki dwuwersowy utwór, do którego dodaje się wiersz
maekuzuke
w stylu haiku
manriki- broń w postaci łańcucha zakończonego z obu końców
gusari stalowymi ciężarkami
menpō metalowa maska osłaniająca całą twarz lub jej część
menuki ozdobny wzór na rękojeści katany
metsuke technika „patrzenia na odległą górę”
mokuso medytacja

momijigari święto oglądania liści klonu jesienią


kamon rodowy herb
Mugan Ryū szkoła walki „bez oczu”
musha
pielgrzymka wojownika
shugyō
naginata długa broń drzewcowa z wygiętym ostrzem
ninja japoński zabójca
ninjatō miecz ninja
ninjutsu sztuka podstępu
Niten Ichi
Jedna Szkoła Dwojga Niebios
Ryū
niwa ogród
długi, prostokątny proporzec używany do identyfikacji
nobori
jednostek w obrębie armii
nodachi długi miecz dwuręczny
obi tradycyjny japoński pas
ofuro kąpiel
o-goshi rzut przez biodro
omamori buddyjski amulet
origami sztuka składania papieru
rei wezwanie do wykonania ukłonu
ri tradycyjna chińska jednostka miary, ok. 500 m
ronin samuraj bez pana

Ryōanji Świątynia Spokojnego Smoka


sado droga herbaty
saké wino ryżowe
sakura japońska wiśnia
samuraj japoński wojownik
sashimono mały prostokątny proporzec noszony przez samuraja w bitwie
sasori skorpion
saya pochwa miecza
sayonara do widzenia
sencha zielona herbata
senryu japońska poezja
sensei nauczyciel
seoinage rzut przez plecy
seppuku rytualne samobójstwo
shaku tradycyjna miara długości, ok. 30 cm
shinobi
strój ninja
shozoku
Shishi-no-
Sala Lwów
ma
Shodo droga pisma, japońska kaligrafia
shoji japońskie przesuwane drzwi
shuko szpony do wspinaczki
shuriken rodzaj broni, metalowa gwiazdka do rzucania
sohei mnich wojownik
surujin broń w postaci liny z ciężarkami na obu końcach
sushi surowa ryba z ryżem
taijutsu sztuka ciała (walka wręcz), tradycyjne sztuki walki bez broni
Taka-no-
Sala Jastrzębia
ma
tanka krótki japoński wiersz, mający ok. 31 sylab
tantō nóż
Taryu-Jiai zawody w sztukach walki między szkołami
tatami mata na podłogę
tessen japoński wachlarz ze wzmocnioną metalową oprawą
tetsu-bishi niewielki, ostry metalowy kolec
tomoe-nage przerzut przez brzuch
tonfa broń w postaci pałki z bocznym uchwytem
tori brama
uke tu: broniący się w walce
wakizashi krótki miecz noszony przy boku
washi japoński papier
yabusame rytualne łucznictwo konne
yakitori kawałki smażonego kurczaka nabite na patyk
yame stop
zabuton poduszka do siedzenia
zanshin stan pełnej świadomości; dosł. „obecny umysł”

Japońskie imiona własne składają się zwykle z nazwiska rodowego, po którym następuje imię,
inaczej niż w świecie zachodnim, gdzie imię poprzedza nazwisko. W feudalnej Japonii nazwiska
wyrażały pozycję społeczną i przekonania religijne danej osoby. Zwracając się do kogoś, na znak
szacunku dodajemy do jego nazwiska – albo imienia w sytuacjach mniej oficjalnych – przyrostek
„san” (podobnie jak w języku polskim „pani” czy „pan”), zaś w wypadku osób o wyższej pozycji –
„sama”. W odniesieniu do nauczycieli w Japonii używa się określenia „sensei”, zwykle po nazwisku,
lecz w cyklu Młody samuraj zachowano europejską kolejność. Zwracając się do chłopców i dziewcząt,
stosuje się odpowiednio formy „kun” i „chan”.
Podziękowania

Trzecia część serii Młody samuraj mówi o wierności i poświęceniu. Następujące osoby okazały
niezwykłą lojalność i poświęciły swój czas, energię i reputację, pracując nad cyklem o Młodym
samuraju, i chciałbym wyrazić im wdzięczność za ich wysiłek i poświęcenie: mój agent Charlie Viney,
nieustraszony wojownik strzegący moich praw i walczący o moją karierę; Shannon Park, daimyo
kierująca redakcją, za szacunek, z jakim potraktowała serce opowieści oraz za precyzyjne cięcia;
Wendy Tse za jastrzębi wzrok podczas robienia korekty; Louise Heskett, Adele Minchin, Tania
Vian-Smith i cały zespół wydawnictwa Puffin za udaną kampanię na bitewnym polu działalności
wydawniczej; Francesca Dow, Pippa Le Quesne; Tessa Girvan z ILA, która pomogła Młodemu
samurajowi podbić świat; Akemi Solloway sensei za nieustające wsparcie dla cyklu (zapraszam
czytelników do odwiedzenia strony: http://www.solloway.org); Trevor, Paul i Jenny z Authors
Abroad za niestrudzone czuwanie nad rezerwacjami w związku z promocją; David Asnell sensei
z Shin Ichi Do dojo, inspirujący nauczyciel i szermierz o wielkiej mądrości i wiedzy; Ian, Nikki i Steffi
Chapman za rozesłanie wici; Matt za swój entuzjazm; moja mama za to, że wciąż jest moją
największą fanką!; mój tato – stal, bez której nie byłoby miecza; i moja żona Sarah, dla której ta
podróż nie była łatwa (wiem!), lecz nagroda będzie trwała całe życie.
Na koniec kłaniam się z szacunkiem wszystkim bibliotekarzom i nauczycielom (i ninja,
i samurajom!), którzy wspierali tę serię, oraz wszystkim czytelnikom Młodego samuraja na całym
świecie – dziękuję wam za wierność wobec Jacka, Akiko i Yamato. Proszę, czytajcie nadal
i przysyłajcie mi listy oraz maile. Dla was warto było podjąć ten wysiłek. Arigatō gozaimasu.
Tytuł oryginału angielskiego Young Samurai: The Way of the Dragon
Text copyright © Chris Bradford, 2010
Cover illustration by Paul Young
First published in Great Britain in the English language by Puffin Books Ltd, 2010
Map copyright © Robert Nelmes, 2008
All rights reserved
The moral right of the author has been asserted

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2011
© Copyright for the Polish translation by Hanna Pasierska, 2011

Redaktor prowadzący Joanna Wajs


Opieka redakcyjna Joanna Kończak
Redakcja techniczna Agnieszka Czubaszek, Joanna Piotrowska
Korekta Ewa Mościcka, Zofia Kozik, Krystyna Wysocka
Przygotowanie pliku do konwersji Agnieszka Dwilińska-Łuc

ISBN 978-83-10-12461-6

Plik wyprodukowany na podstawie Młody samuraj. Droga smoka, Warszawa 2012

www.naszaksiegarnia.pl

Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA Sp. z o.o.


02-868 Warszawa, ul. Sarabandy 24c
tel. 22 643 93 89, 22 331 91 49,
faks 22 643 70 28
e-mail: naszaksiegarnia@nk.com.pl
Plik ePub przygotowała firma eLib.pl
al. Szucha 8, 00-582 Warszawa
e-mail: kontakt@elib.pl
www.eLib.pl

You might also like