Download as doc, pdf, or txt
Download as doc, pdf, or txt
You are on page 1of 240

Powrót do spisu KIPPIN

PRZEDRUK
LECH EMFAZY STEFAŃSKI, MICHAŁ KOMAR
OD MAGII DO PSYCHOTRONIKI CZYLI ARS MAGICA
(wyd. orygin.: uaktualnione, 1996)

 
Naszym dzieciom –
Stefanowi Iwankowi,
Bognie Stefańskiej,
Magdalenie Komar
i Janowi Wacławowi Komarowi
– książkę tę poświęcają
Autorzy

SPIS TREŚCI:
Autorzy rozdziałów 1-5: Lech E. Stefański, Michał Komar
1. Magia i psychotronika
2. Fizyka zjawisk “nadprzyrodzonych”
3. Widzenie skórne
4. Hipnoza, oddziaływanie bioenergetyczne, sugestia
5. Spostrzeganie pozazmysłowe w hipnozie
Autor rozdziałów 6-13, epilogu i prekursorów polskiej psychotroniki: Lech E.
Stefański
6. Szkoła jasnowidzów
7. Magiczne zwierciadło
8. Słuchanie “z zapartym tchem”
9. Jak powstają magiczne przedmioty
10. Przez uszy do mózgu
11. Mediumizm i “metalgniotki”
12. Przymierze z ogniem
13. Magiczne wyrocznie
Epilog
Prekursorzy polskiej psychotroniki
Literatura
Fotografie do książki
Spis Treści / Dalej

1. Magia i psychotronika

Określenie pojęć
W mniemaniu prawie powszechnym psychotronika uchodzi za domenę raczej magii niż nauki.
Zdrowy rozsądek każe podejrzewać ludzi parających się psychotronika o skłonność do nazbyt daleko
posuniętej fantazji. Z drugiej strony, ten sam zdrowy rozsądek wskazuje, że np. przedmiot badań
biologii submolekularnej lub fizyki nuklearnej albo wyspecjalizowanych dziedzin matematyki wydaje
się przeciętnemu człowiekowi równie tajemniczy jak przedmiot zainteresowań psychotroniki. Dlaczego
w takim razie biologia, fizyka i matematyka uchodzą za nauki nie kwestionowane, a psychotronika
bywa niekiedy określana szyderczym mianem magii? Może dlatego, że przez dłuższy czas ta ostatnia
nie była wliczana do zespołu nauk zinstytucjonalizowanych. Gdy wreszcie ją nobilitowano, to
wiadomość o tym fakcie pozostała jakby w ukryciu: badaniami psychotronicznymi zainteresowały się
przede wszystkim instytucje pracujące na rzecz wojska.
W świecie dzisiejszym na naszych oczach granice nauki poszerzają się niemal z dnia na dzień i to,
co dziś może uchodzić za domenę niemal czarów, jutro okaże się czymś oczywistym i użytecznym.
Czy zresztą nauka nie lokowała się zawsze na pograniczach fantazji? Dlaczego w takim razie
psychotronika uchodzi za domenę tajemniczo-magiczną? “Zjawisku przypisuje się charakter magiczny
– pisał polski parapsycholog Józef Świtkowski – wtedy, gdy warunki jego powstania wydają się
sprzeczne ze znanymi prawami natury". W tym sensie magiczne mogą się wydawać niektóre
przedmioty badań psychotronicznych tak, jak ludziom z XIX w. magią trąciły dokonane przez
Roentgena doświadczenia z promieniami katodowymi. Cóż w takim razie na pewno jest nauką, a co
nie? Nie sposób udzielić odpowiedzi ostatecznej. Jednakże wyuczona konwencja skłania nas, byśmy
pewne dziedziny ludzkiego wysiłku poznawczego określali mianem magii, inne zaś uznawali za
prawdziwą naukę. Podziały takie są dość zawodne i, prawdę mówiąc, opierają się raczej na
przywiązaniu do własnej wiary niż na racjonalnych kryteriach, na doświadczeniu. W średniowieczu
ludzie naprawdę oświeceni i uczeni sądzili, że mucha ma osiem nóg, tak bowiem rzekomo twierdził
Arystoteles, a twierdzenia zawarte w Piśmie Świętym i w dziełach Arystotelesa nie podlegały w owych
czasach dyskusji. W rzeczywistości fałsz zakradł się do dzieł Arystotelesa jeszcze w starożytności z
winy nieuważnego przepisywacza rękopisu, który zamiast 6 napisał 8. Errare humanum est..., ale to
doprawdy żenujące, że przez setki lat żaden z czytelników Arystotelesa nie złapał muchy, aby
policzyć, ile w rzeczywistości ma nóg. A może ci, którzy to uczynili i doliczyli się zaledwie sześciu, nie
mieli po prostu odwagi, aby ujawnić światoburczy wynik swego doświadczenia?
Ludzie nie wierzący w zasadność praktyk różdżkarskich stanowią większość w sferach naukowych
Polski, Europy i całego świata. A jednak w 1968 r. powstała w ZSRR Mieżwiedomstwiennaja Komisja
po Problemie Biofiziczeskogo Effekta, państwowa instytucja zajmująca się przede wszystkim
zastosowaniem różdżkarstwa w geologii, a także w archeologii i kryminalistyce. Milionowe
oszczędności, jakie daje na co dzień stosowanie metody biofizycznej w poszukiwaniach
geologicznych, lepiej przemawiająza różdżkarstwem niż jakiekolwiek argumenty teoretyczne. Czy w
takim razie badaczy zajmujących się wyjaśnianiem tajemnicy różdżkarstwa umieścimy w grupie
prawdziwych uczonych, czy też w grupie amatorów parających się magią?
Czym więc jest psychotronika? Zdenek Rejdak, prezes Międzynarodowego Towarzystwa Badań
Psychotronicznych, tak oto ją definiuje:
Psychotronika jest samodzielną, interdyscyplinarną gałęzią wiedzy, która zajmuje się siłami
działającymi na odległość – interakcjami zarówno pomiędzy ludźmi, jak też między ludźmi a
otaczającym światem (organicznym i nieorganicznym). Interakcje te wiążą się z energetycznymi
formami wyżej zorganizowanej żywej materii i są właśnie przedmiotem badań. W odróżnieniu od
parapsychologii, którą interesowały fenomeny, psychotronika bada zjawiska, jakie występują w
utajonej postaci w każdej żywej jednostce. Chodzi tu o badanie funkcji psychicznej i fizykalnej w ich
naturalnym wzajemnym powiązaniu. Psychotronika bada również energetyczną istotę zjawisk
tradycyjnie znanych pod pojęciami telepatii, telekinezy, telegnozji (jasnowidzenia) itp.
Już w samej definicji można spostrzec powody nieufności do psychotroniki. Zajmuje się ona
bowiem zjawiskami wciąż jeszcze nie wyjaśnionymi. Czy wynika stąd, że sama jest dziedziną mglistą i
tajemniczą, nienaukową? Tak, jakby prawdziwa nauka zajmowała się zjawiskami oczywistymi! Nie
znaczy to wcale, że sprawę związków między nauką a magią można teraz spokojnie pominąć.
Ostatecznie jedną z elementarnych cnót nauki jest nieustająca ciekawość badawcza, formułowanie
coraz to nowych pytań, badanie, nie zaś skłonność do lenistwa umysłowego, które wyraża się w
wygodnym oznaczaniu zjawisk wciąż nierozpoznanych mianem magii, pogardliwym i szyderczym.
Inicjatorem naukowych badań nad magią był angielski etnolog i historyk James George Frazer
(1854-1941). Zdaniem Frazera z gruntu błędne są zasady myślenia, na których opiera się magia.
“Magia – powiada Frazer – jest fałszywym systemem praw przyrody i równocześnie zespołem
fałszywych wskazówek postępowania. Jest to zarówno fałszywa nauka, jak i zawodna sztuka".
Oczywiście nie mamy tu zamiaru przeprowadzać pełnej rehabilitacji magii, ale też trudno dziś
zgodzić się z twierdzeniami Frazera.
Czy rzeczywiście istnieją podstawy, aby wszelką działalność magiczną określić wzgardliwym
mianem “zawodnej sztuki"? Czy zabiegi magiczne bywają zawsze nieskuteczne? Niezliczone
przekazy historyczne i świadectwa podróżników i etnografów świadczą o czymś wręcz przeciwnym.
Frazer kategorycznie zaprzeczył prawdziwości jednych i drugich, własnych zaś obserwacji nie miał i
mieć ich nie mógł, ponieważ sam nie podróżował, zadowalając się kompilowaniem cudzych
spostrzeżeń. Nie miejmy mu tego za złe; jego Złota gałąź jest i tak książką pełną niepowtarzalnego
uroku.
Spróbujmy jednak teraz popatrzeć z innego punktu widzenia na rozmaite fakty, słusznie czy
niesłusznie, zaliczane do fenomenów “magicznych". W ich wyborze pomagać nam będzie definicja
magii, którą podaje w swojej książce amerykański znawca przedmiotu Max Freedom Long:
Wszelka działalność wykraczająca poza zakres naszych praw fizycznych jest magią. Obojętne, czy
chodzi o natychmiastowe wyleczenie, czy wywoływanie zjawisk parapsychicznych, jak telepatia,
jasnowidzenie itp., czy też o skutki tzw. modlitwy śmierci.
Tajemnica fakirów
Znakomity angielski badacz hipnozy James Braid w rozprawie Uwagi nad transem, czyli snem
zimowym u ludzi (1850) opisał doświadczenia z Haridasem, sławnym ongiś indyjskim fakirem.
Człowiek ten umiał pogrążyć sam siebie w rodzaj pozornej śmierci. W tym stanie zakopywano go do
grobu na 3, 10, 30, a nawet 40 dni. Ostatnie z tych doświadczeń przeprowadzono w Lahore pod okiem
sir Claude'a Wade'a, ówczesnego rezydenta angielskiego na dworze tamtejszego maharadży, zresztą
wielkiego sceptyka w sprawach wszelkich nadzwyczajności.
Na kilka dni przed próbą Haridas zażył środek przeczyszczający i odtąd żywił się tylko mlekiem. W
dniu, kiedy miano go zakopać, połknął pas płótna długi na 30 łokci i wyciągnął go z powrotem przez
gardło (miało to na celu oczyszczenie żołądka). Potem wykonał coś w rodzaju lewatywy. Wreszcie
zatkał sobie wszystkie otwory ciała woskiem, wcisnął język do gardła, skrzyżował ramiona na piersi i
zasnął. Wówczas zawinięto fakira w chustę, na której siedział, związano ją, opieczętowano pieczęcią
maharadży i złożono do skrzyni. Skrzynię zakopano na pałacowym dziedzińcu. Grobowca i całego
pałacu we dnie i w nocy strzegły warty.
Po 40 dniach grobowiec komisyjnie rozkopano i wyjęto zeń ciało Haridasa zupełnie sztywne,
wyglądające jak martwe. Służący polał je ciepłą wodą, po czym zaczął okładać ciemię gorącym
ciastem pszennym. Z nosa i uszu wyjął wosk, wyciągnął też z gardła język. Powieki nacierał
roztopionym masłem. Wtem ciało poruszyło się kurczowo, nozdrza się wydęły. Puls był wciąż ledwie
wyczuwalny. Wreszcie źrenice odzyskały blask, a fakir, spostrzegłszy, że radża stoi tuż obok,
przemówił ledwie słyszalnym głosem: “Wierzysz mi teraz?" I sceptyczny radża musiał uwierzyć.
Od czytelników rzecz jasna aż tak wiele nie żądamy. Niemniej pozostaje faktem, że od kilku lat
świat naukowy przestał traktować z żartobliwym lekceważeniem “sztuczki" joginów. Wiąże się to z
odkryciem zjawiska biologicznego sprzężenia zwrotnego (po angielsku biofeedback) i z konstrukcją
urządzeń, które pozwalają tym zjawiskiem sterować.
W dużym uproszczeniu należy powiedzieć, że zjawisko to możemy sztucznie wywołać, wczuwając
się w jakiś narząd swego ciała, maksymalnie koncentrując na nim uwagę, a następnie wyobrażając
sobie stopniową zmianę w jego działaniu: zwolnienie rytmu serca, zwolnienie rytmów prądów
czynnościowych mózgu, zwiększenie elektrycznej oporności skóry itp. Każde spostrzeżenie zmiany
powoduje dalsze jej nasilanie się. Proszę zwrócić uwagę: wymieniamy tu takie funkcje organizmu, na
które – jak sądzono jeszcze niewiele lat temu – wola człowieka nie może mieć najmniejszego wpływu.
Najprostszym chyba aparatem do biologicznego sprzężenia zwrotnego może być zwykła
słuchawka lekarska. Człowiek kładzie się i wsłuchuje w bicie własnego serca, życząc sobie usilnie,
aby jego częstotliwość uległa zmianie: zwolnieniu lub przyśpieszeniu. Najmniejsza nawet zauważona
zmiana powoduje potęgowanie się zjawiska. Skutek staje się więc przyczyną, a przyczyna z kolei
skutkiem, jest to zresztą zasada każdego sprzężenia zwrotnego. Rewelacyjnych wyników oczywiście
nie należy oczekiwać podczas pierwszych prób. Wszelkie urządzenia “biofeedbackowe" pomagają
jedynie w treningu, lecz bynajmniej nie zwalniają od niego.
O ile wspomniane tu dla przykładu trenowanie zmiany rytmu serca byłoby dla przeciętnego
człowieka raczej niecelowe, o tyle umożliwienie kontroli swoich rytmów mózgowych daje rezultaty
ciekawe i bezspornie pożyteczne.
Jak wiadomo, zapis elektroencefalograficzny uwidocznia w postaci “fal" różne rytmy prądów
czynnościowych mózgu. Normalnej pracy mózgu odpowiada tzw. rytm beta – nieregularny, o
stosunkowo dużej częstotliwości. Stanowi spoczynku, odprężenia fizycznego i psychicznego
odpowiada regularny rytm alfa, charakteryzujący się poza tym znacznie większą amplitudą niż
wymieniony poprzednio; jego częstotliwość zawiera się w granicach 7-13 Hz. Jeszcze niższy zakres
częstotliwości obserwujemy w rytmie theta (4-7 Hz) manifestującym się podczas marzeń sennych i w
czasie wytężonej pracy umysłowej o charakterze twórczym. Najniższe częstotliwości (0,5-4 Hz),
odpowiadające tzw. rytmowi delta, występują podczas głębokiego snu.
Możliwość osiągnięcia na żądanie stanu pełnego relaksu – i co za tym idzie – szybkiego, a
gruntownego wypoczynku jest dla współczesnego człowieka szczególnie kusząca. Zwłaszcza gdy
towarzyszą temu rozkoszne marzenia senne na jawie. Wszystko to jest możliwe dzięki aparatowi
będącemu uproszczonym elektroencefalografem, bez urządzenia zapisującego, ale za to z ekranem
oscyloskopu lub słuchawkami. Sygnał świetlny lub dźwiękowy umożliwia śledzenie własnych rytmów
mózgowych i wywieranie wpływu na ich przebieg.
Podobnie skuteczne okazały się urządzenia działające na nieco innej zasadzie. Są to
“biofeedbacki", które wykorzystują tzw. efekt skórnogalwaniczny. Zjawisko to polega na zmienianiu się
oporności elektrycznej skóry pod wpływem czynników emocjonalnych. W celu jego dostrzeżenia
przymocowuje się elektrody, np. po obu stronach dłoni, włącza się w obwód źródło słabego, zupełnie
nieodczuwalnego prądu i mierzy jego przepływ czułym galwanometrem. Gdy wzrasta napięcie
emocjonalne (np. pod wpływem przestrachu), wówczas zmniejsza się opór elektryczny i odwrotnie:
psychicznemu odprężeniu towarzyszy stopniowo zwiększająca się oporność skóry.

Schemat urządzenia do biologicznego sprzężenia zwrotnego (biofeedback), wykorzystującego tzw.


efekt skórnogalwaniczny. We – wejście, Gł – głośnik, Pt – potencjometr, R 1-R5 – oporniki, T1-T3 –
tranzystory, C1-C2 – kondensatory (opr. E. Lepak)
Przyczyna tego zjawiska nie została dotąd w sposób zadowalający wyjaśniona, co bynajmniej nie
przeszkadza w praktycznym jego wykorzystaniu, m.in. przez policję w detektorach kłamstwa
(ciekawych odsyłamy do książki H. J. Eysencka Sens i nonsens w psychologii).
Urządzenia umożliwiające trenowanie relaksacji, a działające na zasadzie efektu
skórnogalwanicznego, produkowane są seryjnie w USA przez firmę “Biofeedback Instrument
Company".
Aura
Ślaz: Domine, z czego, proszę, są promienie, które ty nosisz na głowie?
Św. Gwalbert: Są ze mnie! Z mojej wewnętrznej wiedzy i z anioła, co w ciele moim pali się
tajemnie.
Ślaz: Myślałem, że te płomieniste koła są z włosów.
Św. Gwalbert: Ergo nie byłyby z duszy?
Ślaz: Domine, a kot, kiedy się napuszy, to tak mu iskry z włosów wylatują...
(J. Słowacki, Lilia Wenedd)
Już od czasów starożytnych mówi się o pewnego rodzaju promieniowaniu, które umiejscowione
jest wokół żywych organizmów. Bywało ono widywane jednakże tylko przez niektóre osoby
szczególnie wrażliwe. Poświatę otaczającą głowy świętych odnajdujemy na większości obrazów o
treści religijnej – bez względu na to, jakiej wierze służą, a także niezależnie od miejsca i czasu ich
powstania. Promieniowanie to (nazywane również emanacją, aureolą, polami) w tradycji
okultystycznej przyjęło nazwę aury i zachowało ją do dziś. Przedstawia się jako rodzaj mglistej
poświaty i ma zarysy kształtu ciała; u człowieka najsilniej jaśnieje okolica głowy.
Zdolność widzenia aury posiadał m.in. Stefan Ossowiecki, znany polski jasnowidz z okresu
międzywojennego. Twierdził on, że wokół głowy człowieka zajętego pracą umysłową dostrzega
niekiedy poświatę zielonkawą. Głowa człowieka zajętego pracą twórczą promieniuje jakoby błękitem.
Przy podnieceniu erotycznym poświata staje-się czerwona, w chorobie – żółta, a przed śmiercią
bieleje. Czy spostrzeżenia te były subiektywne, czy też odpowiadały im jakieś obiektywnie istniejące
fakty, trudno orzec. Niemniej pozostaje faktem, że w kilku przypadkach zdarzyło się Ossowieckiemu
przepowiedzieć śmierć ludzi na podstawie zaobserwowanej wokół ich głów białej poświaty, a byli
wśród nich i tacy, którym – rozumowo rzecz biorąc – należało raczej wróżyć długie lata życia.
W 1908 r. angielski lekarz Walter Kilner, eksperymentując z dicyjaniną, barwnikiem uczulającym
emulsję fotograficzną na podczerwień, dokonał przypadkowego odkrycia. Spostrzegł, że w pewnych
warunkach świetlnych głowa człowieka oglądana przez szybkę zabarwioną roztworem dicyjaniny
wydaje się otoczona poświatą, której nie mają przedmioty martwe. Kilner przeprowadził badania
odkrytego przez siebie fenomenu, udoskonalił technikę jego otrzymywania, a nawet spróbował
znaleźć dlań zastosowanie w diagnostyce medycznej. Okazało się bowiem, że wielkość i kształt “aury"
zmieniają się zależnie od stanu zdrowia badanej osoby.
W latach dwudziestych bieżącego stulecia, w pracowni Towarzystwa Psychicznego w Bordeaux, u
dra I. Maxwella, stosowano następującą metodę: osobę badaną umieszczano przed ciemnym tłem
koloru głębokiego błękitu indygo. Następnie rzutowano na nią od przodu słaby promień błękitnego
światła i obserwowano przez filtr barwy pomarańczowożółtej. Wówczas można było spostrzec jakby
halo, które otaczało głowę osoby badanej.
Niestety ani Kilner, ani jego naśladowcy nie umieli orzec, czym jest właściwie obserwowana przez
nich aura. Dlatego publikowane przez grono tych osób wyniki przyjmowane były przez świat naukowy
z dużym sceptycyzmem.
W 1939 r. miejski szpital w Krasnodarze nad Kubaniem zlecił elektrotechnikowi Siemionowi
Kirlianowi reperację aparatu d'Arsonvala – urządzenia do leczniczego masażu prądami wielkiej
częstotliwości. Kirliana zafrapowały maleńkie, niebieskie iskierki, przeskakujące pomiędzy szklaną
elektrodą a skórą pacjenta, i zapragnął je sfotografować. Skonstruował wówczas własne urządzenie z
elektrodą metalową, zabezpieczające kliszę przed dostępem światła z zewnątrz. Na elektrodzie
położył kliszę, a na niej własną dłoń. Po wywołaniu ukazał się obraz, który Siemiona wprawił w
osłupienie. Ujrzał ciemną sylwetkę swojej dłoni, pokrytą masą świetlistych punkcików, układających
się w skupiska i konstelacje, jakby według jakiegoś logicznego, ale niezrozumiałego planu. Natomiast
cała sylwetka otoczona była jasną poświatą, która przypominała koronę słoneczną, znaną z fotografii
dokonywanych podczas całkowitych zaćmień. Z palców wystrzelały dłuższe promienie, niby
protuberancje.
Co to było, Kirlian oczywiście nie wiedział, ale przeczucie mówiło mu (i słusznie!), że jest na tropie
jakiegoś wielkiego odkrycia. Przede wszystkim postanowił udoskonalić swój aparat.
Schemat aparatu do fotografii kirlianowskiej
W ciągu kilku następnych lat w pracy pomagała mu tylko żona, Walentyna. Państwo Kirlianowie
budowali coraz to nowe urządzenia, które przystosowane były do zdjęć w kolorze, a wreszcie aparaty
dające obraz bezpośrednio na ekranie. Równolegle dokonywali nowych obserwacji. Ich wyniki były
coraz bardziej zadziwiające. Okazało się, że każda żywa istota ukazuje na fotogramie swój “schemat
energetyczny", pokrywający się zasadniczo ze schematem anatomicznym, a jednak od niego różny.
Także owa świetlista obwódka, której obecność na zdjęciu jest charakterystyczna dla wszystkiego co
żyje, ukazywała się w coraz to innych kształtach, rozmiarach i kolorach.
Któregoś dnia chciał Siemion Kirlian pokazać gościowi z Akademii Nauk aurę swojej dłoni.
Kilkakrotnie ponawiał próby, lecz obrazy ukazywały się ciągle zamazane i prawie pozbawione jasnej
obwódki.
Kirlian sądził już, że aparat jest uszkodzony, ale dłoń żony dała obraz prawidłowy. Czemu tak się
działo, zrozumiał to wieczorem, gdy z wysoką gorączką i migreną musiał położyć się do łóżka: aparat
wykrył chorobę przed wystąpieniem jej objawów. Innym razem sfotografował świeżo zerwany liść.
Potem szybko odciął znaczną jego część i znów wykonał zdjęcia. Chciał po prostu zobaczyć, jak
zachowa się po okaleczeniu pozostała część liścia. Tymczasem na fotografii liść ukazał się... w
całości. Jego “schemat energetyczny" pozostał prawie nienaruszony.
Czyżby więc fotografie Kirliana pozwalały nam widzieć to, co okultyści nazywali zawsze ciałem
eterycznym?
Najprostsze urządzenie do otrzymywania fotografii kirlianowskiej na filmie 35 mm, biało-czarnym lub
barwnym.
Jako generator prądów wielkiej częstotliwości może być z powodzeniem użyty aparat
elektromedyczny d'Arsonvala
(stosowany do tzw. elektrycznego masażu).
Na ostateczną odpowiedź jest chyba jeszcze za wcześnie. Na razie na całym świecie trwaj ą
intensywne badania. W Krasnodarze powstał Instytut Kirlianowski, prowadzone są też doświadczenia
w licznych ośrodkach uniwersyteckich. W USA kilka firm zaczęło produkować aparaty kirlianowskie.
Rozporządzeniem Prezydium Rady Najwyższej RFSRR przyznano Siemionowi Dawidowiczowi
Kirlianowi w 1974 r. za zasługi na polu działalności badawczej zaszczytny tytuł Zasłużonego Odkrywcy
RFSRR.
Trzeba tu dodać, że “fotografia kirlianowska" – podobnie jak każde odkrycie czy wynalazek – ma
swoich prekursorów. Pierwszym, który opracował metodę otrzymywania podobnych obrazów oraz
zrozumiał ich wymowę, był Polak dr Jakub Jodko-Narkiewicz. Za życia niedoceniony, po śmierci
prawie zapomniany, jeden z tych, którzy “urodzili się za wcześnie". Dziś jest on postacią nieznaną tak
dalece, że w literaturze obcojęzycznej wymieniany bywa niekiedy pośród uczonych rosyjskich.
Ojciec Jakuba Jodko-Narkiewicza, Otton, był zamożnym ziemianinem, właścicielem kilku majątków
ziemskich w byłej guberni mińskiej, w powiecie ihumeńskim. Matka, Aniela, z domu Estko, chlubiła się
pokrewieństwem z bohaterem narodowym Polski i USA Tadeuszem Kościuszką. Jakub urodził się w
1847 r. w majątku Ottonów. Otrzymał staranne i wielostronne wykształcenie: lekarskie,
elektrotechniczne, a także artystyczne. Studiował początkowo w Moskwie, później w Paryżu. Tam, w
1870 r. zastała go wojna francusko-pruska. Podczas oblężenia, aby zarobić na życie, udzielał lekcji
muzyki. Po powrocie do kraju Jakub ożenił się z Heleną Pieślak, córką sąsiadów z majątku Mohorty. Z
pięciorga dzieci tego małżeństwa najmłodszy Konrad, urodzony w 1885 r., zmarł w Krakowie już po
zakończeniu II wojny światowej.
W skromnym archiwum rodziny Jodko-Narkiewiczów w Warszawie znajduje się fotografia Jakuba z
1888 roku. Zachował się także afisz reklamujący sanatorium założone przez dra Jodko-Narkiewicza w
majątku Nad-Niemen. Jego specjalnością były “kuracje kumysowe", a leczniczy napój z kobylego
mleka przygotowywali specjalnie w tym celu sprowadzeni specjaliści – Baszkirowie. Jednocześnie w
swoim nadniemeńskim laboratorium elektrotechnicznym (dobrze pamięta je do dziś synowa
wynalazcy) dr Jodko-Narkiewicz pracował nad “telegrafią bez drutu".
W 1892 r. odbyła się w Wiedniu pierwsza na świecie publiczna transmisja radiowa. Aparat
nadawczy składał się z cewki Ruhmkorffa, uziemionej i połączonej z anteną. Odbiornikiem była
połączona z ziemią i z anteną słuchawka telefoniczna. Pierwszeństwo Jodko-Narkiewicza w dziedzinie
radiotelegrafii zostało potwierdzone 2 grudnia 1898 r. na posiedzeniu Francuskiego Towarzystwa
Fizycznego w Paryżu. Trudno jednak nazwać go wynalazcą radia, ponieważ – jak orzeczono – nie
potrafił w dostatecznym stopniu uzasadnić teoretycznie działania swego aparatu.
W sierpniu 1896 r. w Berlinie demonstruje Jodko-Narkiewicz inne swoje urządzenie. I znów teoria
pozostaje w tyle za praktyką. O ile bowiem same “elektrografie" przekonywały na ogół wszystkich, o
tyle ich interpretacja budziła nieufność. Nie dziwmy się, Jodko-Narkiewicz był zwolennikiem poglądów
barona Reichenbacha, uznającego istnienie szczególnej “siły życiowej". W akademickich
środowiskach naukowych miały one wówczas opinię zupełnej fantazji.
A oto co tygodnik “Kraj" pisał w 1896 r. z okazji berlińskiego pokazu, na którym Jodko-Narkiewicz
demonstrował swe doświadczenia nad “promieniowaniem elektrycznym ciała ludzkiego".
Dr Jodko-Narkiewicz użył w tym celu połączonej z niezbyt silnym elementem galwanicznym małej
cewki Ruhmkorffa, od której idzie jednobiegunowy przewodnik do ostrza metalowego
przytwierdzonego do ściany, mającego zbierać (? – L.E.S. i M.K.) elektryczność z powietrza. Do cewki
dr Jodko-Narkiewicz przytwierdził drut, którego biegun znajduje się w napełnionej do połowy
rozcieńczonym kwasem szklanej rurce zamkniętej. Gdy jedna osoba, np. A, ową rurkę weźmie w rękę
i jeżeli do niej zbliży się ktoś drugi, B, wówczas na powierzchni ciała osoby A we wszystkich
miejscach, gdzie znajdują się węzły nerwowe (? – L.E.S. i M.K.), następuje promieniowanie, czyli
wyładowanie elektryczności.
Dalej, jeżeli osoba A weźmie w drugą rękę rurkę Geisslera lub Crookesa, to za zbliżeniem się
osoby B w rurce tej ukaże się światło.
Wspomniane wyładowanie, czyli promieniowanie elektryczności z ciała ludzkego, daje się utrwalić
na fotografii. Pan Jodko-Narkiewicz pokazywał w Berlinie zdjęcia fotograficzne z różnych części ciała
ludzkiego: na fotografiach promienie występują w jednym miejscu bardzo silnie, w innym bardzo słabo
lub wcale ich nie ma. Dr Jodko-Narkiewicz objaśnia to, że im dane miejsce jest zdrowsze, tym
promieniowanie odbywa się silniej, przy czym – według jego zdania – kierunek, siła itp. cechy promieni
zależą od uczuć wzajemnych, jakie żywią względem siebie poddane doświadczeniu osoby. Gdy do
ręki kobiety A zbliżył swą rękę kochający ją mężczyzna B, wówczas promienie wystąpiły na fotografii
silniej i w kierunku prostym, natomiast gdy mężczyznę B zastąpiła kobieta C, z którą A była w
stosunkach oziębłych, promienie okazały się na płycie fotograficznej słabe i w kierunku ukośnym.
Wychodząc z zasady, że ciało nasze jest do pewnego stopnia materią elektryczną, w której zachodzą
mniejsze lub większe wyładowania, uczony spróbował zbadania tych objawów fotograficznie i porobił
nadzwyczaj czułe zdjęcia z pojedynczych części organizmu ludzkiego w stanie zdrowia i choroby, a
nawet w pewnych stadiach psychicznego nastroju. Uzyskał tedy szereg obrazów, które ilustrują
widocznie jego teorię o rozmaitych fizjologicznych i duchowych objawach życia.
W tym samym roku (1896) Jodko-Narkiewicz kontynuuje swoje prace w Paryżu, korzystając z
laboratorium dra Baraduca, z którym łączyła go serdeczna, długoletnia przyjaźń. Nawet przebywając
w różnych miastach Europy obaj ci uczeni pozostawali w łączności listownej i telepatycznej; była to
jeszcze jedna forma wspólnie przeprowadzanych eksperymentów.
Tygodnik “Kraj" reprodukuje już w marcu 1896 r. osiem elektrografii Jodko-Narkiewicza łącznie z
artykułem Fotografia na usługach fizjologii. Czytamy tam, że (wg słów badacza) “zdrowy człowiek
odznacza się wyładowywaniem ze swego ustroju silnych iskier i promieni elektrycznych, chory posiada
te właściwości w słabszym stopniu, ciało zaś martwe lub sparaliżowane żadnych tego rodzaju
objawów nie daje". Elektrografie były wykonywane przy bezpośrednim kontakcie zdejmowanego
obiektu z płytą światłoczułą, na którą oddziaływało światło specyficznych wyładowań dobywających
się z obiektu (np. dłoni człowieka).
Pewną sensację wystawy fotograficznej w Rosyjskim Imperatorskim Towarzystwie Technicznym w
1889 r. były elektrografie Jodko-Narkiewicza przedstawiające liście roślin, monety, palce rąk ludzkich.
Doświadczenia te spróbowali potem z powodzeniem powtarzać badacze francuscy, niemieccy i
amerykańscy.
Jeszcze bardziej zagadkowe są dalsze eksperymenty naszego badacza. Jeśli wierzyć ks.
Niteckiemu (który powołuje się na dość niejasny opis w książce dra Surbleda Spiritisme et
spiritualisme), Jodko-Narkiewicz nauczył się otrzymywać luminescencję całych postaci ludzkich.
Sprawiało to na widzach wrażenie, jakby w ciemnościach “wywoływano ducha" żywej osoby.
Śmierć zaskoczyła naszego badacza w Wiedniu, w 1905 roku.
Porozumienie ze zwierzętami
Sensacją prasową lat poprzedzających I wojnę światową było zamieszczone w “Progress Thinker"
sprawozdanie prof. Choa. Czytamy tam, że sześcioletni Erwin Goward ze stanu Alabama (USA) w
zadziwiający sposób porozumiewał się ze zwierzętami domowymi. Na przykład chłopiec opowiadał
domownikom, że przed chwilą wy słuchał zwierzeń psa, Tresa, na temat zagryzionej przez niego
wczoraj owcy, z podaniem miejsca wypadku. Muł skarżył mu się, że jest chory, bolą go kolana i chyba
nie będzie mógł jutro chodzić. Wszystko po sprawdzeniu okazywało się zgodne z rzeczywistością.
Sąsiedzi zaczęli korzystać z tej zdolności chłopca, prosząc go o pośrednictwo w razie choroby
zwierząt. Kiedyś wezwany do chorego konia “pomówił" z nim i oświadczył, że przyczyną dolegliwości
jest zepsuty ząb, którego miejsce wskazał; po usunięciu zęba koń wyzdrowiał. Od rozjuszonego byka
dowiedział się, że tkwi mu gwóźdź w kopycie, który rzeczywiście znaleziono i wyjęto. Zwierzęta miały
do chłopca nieograniczoną ufność i nigdy nie wyrządziły mu żadnej krzywdy. Erwin, będąc
niemowlęciem, rzekomo wyczuwał telepatycznie myśli matki: kaprysił, gdy tylko powzięła zamiar
wykąpania go, wcale tego głośno nie wypowiadając.
Sławny rosyjski treser zwierząt Władimir Durów (1863-1934) współpracował przez dłuższy czas z
prof. Bechteriewem, dostarczając mu materiału do badań nad telepatią. Zwierzęta Durowa
wykonywały nawet bardzo nieraz skomplikowane polecenia, wydawane im przez tresera wyłącznie w
myśli. Podczas jednego z doświadczeń Bechteriew wręczył Durowowi kartkę z instrukcją, którą Durów
miał przekazać telepatycznie psu Marsowi. Treser ujął wówczas głowę psa w dłonie i długo w
milczeniu wpatrywał się w jego oczy. Nagle Mars uwolnił się z rąk swego pana i pobiegł do małego
pomieszczenia za pracownią; pomieszczenie to było psu dotychczas nie znane. Stały tam trzy stoły
pełne papierów i książek. Pies rozejrzał się i stając na tylnych łapach popatrzył na pierwszy i drugi
stół, następnie podbiegł do trzeciego. Zrzucił zeń leżącą tam książkę telefoniczną, chwycił ją w zęby i
przyniósł ją do laboratorium. Mars wykonał dokładnie to, czego zażądał prof. Bechteriew.
Wyniki wielu eksperymentów telepatycznych wskazują, że przekazywanie myśli tą drogą zdaje się
jakby “omijać język".
Dr Carl Schleicher, amerykański psychiatra, działający również na polu psychotroniki, zabrawszy
głos podczas sesji zamykającej Kongres Badań Psychotronicznych w Pradze (1973), wyraził nadzieję,
że być może już w niedalekiej przyszłości “rozmowy" ludzi ze zwierzętami przestaną być tylko
tematem bajek dla dzieci.
“Duchy" stukające
Oto co zdarzyło się na probostwie w Cideville, w departamencie Dolnej Sekwany, w 1850 roku.
Okoliczności doprowadziły do śledztwa i wydobyto na jaw wiele faktów, badając ogromną liczbę
świadków. Cytujemy za A.R. Wallacem:
Zaburzenia rozpoczęły się od czasu, gdy na wychowanie do ks. Tinela, proboszcza w Cideville,
przybyli dwaj chłopcy, dwunasto- i czternastoletni, i trwały przez dwa miesiące i pół, dopóki dzieci nie
usunięto z probostwa. Owe zaburzenia polegały na stukaniu jak gdyby młotkiem po lamperiach, na
drapaniu i potrząsaniu całym domem tak, iż wszystkie sprzęty trzeszczały; dalej słychać było odgłosy,
jak gdyby wszyscy mieszkańcy domu uderzali laskami o podłogę [...] Obok tych dźwięków widzieć
można było dziwne i niewytłumaczone objawy siły. Stoły i biurka poruszały się dokoła bez widocznej
przyczyny. Drzwiczki pieców wylatywały wielokrotnie na środek pokoju, szyby były tłuczone, młotek
rzucony był również na środek pokoju, a jednak upadł bez łoskotu, jak gdyby położony niewidzialną
ręką. U osób stojących w zupełnym odosobnieniu poruszało się ubranie. Kiedy miejscowy mer
przyszedł zbadać tę sprawę, stół, przy którym usiadł wraz z inną osobą, odsunął się od nich wbrew
usiłowaniom zatrzymania go, gdy tymczasem dzieci stały na środku pokoju. Na koniec wiele innych
faktów tego rodzaju bywało przedmiotem obserwacji różnych osób cieszących się szacunkiem i
stanowiskiem, z których każda, udając się na miejsce w zamiarze wykrycia oszustwa, przekonywała
się po rozważnym zbadaniu sprawy, że zjawisk owych nie dokonywała żadna z osób obecnych.
Znamy wszyscy opowieści o miejscach, gdzie “straszy", gdzie odzywają się niewiadomego
pochodzenia głosy i gdzie przedmioty przesuwają się i unoszą w po wietrze, jakby poruszała nimi
jakaś niewidzialna ręka. Są wśród tych opowieści fantazje literatów, bajdy blagierów, ale też relacje
świadków, którzy te dziwa jakoby na własne oczy widzieli i na własne uszy słyszeli. Czy są i takie,
które zasługują na wiarę? Relacje dawnych autorów zazwyczaj niechętnie skłonni jesteśmy uznawać
za wiarygodne, ale i w naszych czasach zdarza się, że nagle gdzieś zaczyna “straszyć".
Zjawisko takie wydarzyło się na przykład w lutym 1959 r. w USA. Jego bohaterem był – jak się
potem okazało – Jimmy, dwunastoletni syn Jamesa Herrmana, przedstawiciela linii lotniczych.
Pewnego dnia do biura zatelefonowała matka chłopca, zawiadamiając, że sześć butelek w domu
nagle się otworzyło. Zawierały one takie płyny, jak rozpuszczalnik, wodę utlenioną, spirytus kamforowy
i sodę. Trudno więc było znaleźć przyczynę chemiczną, która by spowodowała, aby wszystkie te
flaszki naraz wyrzuciły swe korki, zwłaszcza że były w czterech różnych pomieszczeniach. Od tego
czasu Hermanowie nie mieli spokoju. Flaszki latały po łazience, cukierniczka fruwała po pokoju,
globus został rzucony z impetem przez hali, przenośny gramofon porysował stół drewniany, ciężka
półka z książkami, ważąca ponad 35 kg, stanęła do góry nogami. Wezwana policja nie mogła ustalić
żadnej przyczyny. Dopiero gdy psycholog dr Pratt z Uniwersytetu Duke'a przyjechał na miejsce i
przeprowadził szereg psychoterapeutycznych rozmów z Jimmym, “chochliki" przestały psocić.
Już dawniejszym parapsychologom udało się ustalić pewną prawidłowość: tam, gdzie “straszy",
przebywa zazwyczaj młoda osoba w wieku dojrzewania – chłopiec lub dziewczyna – i ona to bywa
nieświadomym źródłem tych zjawisk (jeśli oczywiście zjawiska te nie są wywoływane przez kawalarzy,
co zresztą najczęściej ma miejsce). Ustalono, że procesowi pokwitania towarzyszy niekiedy czasowa
zdolność do wywoływania spontanicznych zjawisk telekinetycznych, np. przesuwania przedmiotów na
odległość. Zdolność ta pojawia się niespodziewanie i przemija. Czasem jednak można ją przywrócić,
stosując specjalne treningi. Dzięki temu uczeni radzieccy mieli do swej dyspozycji osoby zdolne do
produkowania “chochlików" w warunkach laboratoryjnych. Największą wśród nich sławą cieszą się
Nina Kułgina i moskiewski reżyser Borys Jermołajew.
Przebieg jednego z doświadczeń telekinetycznych tak oto relacjonuje radziecki dziennikarz I.
Huberman:
Pokój prawie pusty. Stoi w nim tylko stół, a na nim piłeczka tenisowa, pudełko od zapałek i ołówek.
Do pokoju wchodzi człowiek, zbliża się do stołu, wyciąga nad przedmiotami rękę i nieruchomieje. Mija
jedna minuta, druga. Nagle na stole poruszyła się piłeczka, potem przesunęło się pudełko, drgnął
ołówek. Człowiek poruszył przedmioty, nie dotykając ich ręką.
Borys Jermołajew swe niezwykłe zdolności demonstrował tym razem w pracowni dra nauk
psychologicznych prof. W. Puszkina.
Na czym polega mechanizm tych zjawisk i ich tajemniczość? Na to pytanie prof. Puszkin
odpowiada:
Mówiąc o naturze telekinezy, trzeba zauważyć, że jedną z prób wyjaśnienia tego zjawiska było
powołanie się na elektryczność statyczną. Przypuszczano, iż między przedmiotami a ręką działają
ładunki elektryczne, które powodują przesunięcia lekkich przedmiotów. Ten punkt widzenia i ja
podzielałem, lecz późniejsze obserwacje obaliły to mniemanie. Dlatego zwróciłem uwagę na hipotezę
Aleksandra Dubrowa, którego zdaniem żywe organizmy emitują! pochłaniają fale grawitacyjne.
Dotychczas nie było mowy o tym, aby człowiek mógł wytwarzać pole grawitacyjne i wpływać tym
sposobem na przedmioty, a jednak uwidaczniało się to w doświadczeniach z Jermołajewem:
Jermołajew brał jakiś przedmiot do ręki, ściskał go w dłoni i następnie stopniowo rozwierał ją, a
przedmiot zawisał w powietrzu. Przy tym odległość między przedmiotem a dłonią była rzędu 20 cm.
Co najbardziej zadziwiające, że Jermołajew robił kręgi dłonią dokoła przedmiotu, a ten nie upadał. Im
większa była płaszczyzna przedmiotu, tym dłużej utrzymywał się on w powietrzu.
Lewitacja
Było to w Wielki Piątek 1505 r. Ładysław z Gielniowa wygłaszał w katedrze warszawskiej kazanie o
Męce Pańskiej. Kiedy doszedł do opisu biczowania, wpadł w ekstazę i “zachwycony cieleśnie" uniósł
się podobno nad amboną. Przez pewien czas trwał tak jakby zawieszony w powietrzu ku zdumieniu
wiernych zgromadzonych w kościele.
W opisach żywotów świętych znajdujemy wiele wzmianek na temat lewitacji jeszcze bardziej
zastanawiających. Lewitacje zdarzały się św. Teresie z Avila (1515-1582) tak często, że tłumy zjawiały
się na każdym nabożeństwie, w którym miała uczestniczyć Teresa, aby nie stracić okazji do
niezwykłego widowiska. Ona tymczasem... wstydziła się, że Bóg wyróżnia ją w sposób tak widoczny.
W swym pamiętniku Teresa z Avila napisała:
Cierpiałam do ostatnich granic na samą myśl, że coś aż tak nadzwyczajnego nie omieszka
wywołać niebawem wielkiej sensacji [...] Innym razem domyślając się, że Bóg ponowi tę łaskę (ściśle
mówiąc, było to w imieniny opiekuna naszego klasztoru, kiedy przysłuchiwałam się kazaniu, siedząc
na przedzie pań wysokiego urodzenia), padłam nagle plackiem f...] Błagałam Pana, aby zechciał już
mnie nie darzyć tą łaską, która przejawiała się oznakami zewnętrznymi [...] Ilekroć chciałam się
opierać, wydawało mi się, że czuję pod stopami zadziwiającą siłę, która wyrzucała mnie do góry; nie
potrafiłabym porównać jej z niczym...
– Jakiż to dowód świętości! – mógłby zawołać człowiek religijny.
– Co za wspaniałe medium telekinetyczne! – wykrzyknąłby ktoś niewierzący.
I obaj – każdy ze swojego punktu widzenia – mieliby rację. Mówiąc nawiasem, pół żartem pół serio,
ich bezowocny spór byłby przykładem jeszcze raz dowodzącym, że zjawiska paranormalne
dostarczają bardzo kiepskich argumentów w dyskusjach światopoglądowych.
Istnieje też wiele relacji o lewitujących fakirach. Francuski historyk i etnograf Louis Jacolliot tak
opisuje zaobserwowane przez siebie zjawisko:
W chwili gdy fakir odchodził ode mnie na śniadanie i na parę godzin odpoczynku, co dlań było
najpilniejsze, gdyż od 24 godzin nie jadł nic i nie spał, zatrzymał się we framudze drzwi, które
prowadziły na taras, a skrzyżowawszy ręce na piersiach z wolna wzniósł się bez widocznej podpory
na wysokość 25 do 30 cm. Mogłem oznaczyć dokładnie tę wysokość dzięki znakowi, który upatrzyłem
podczas trwania zjawiska. Za fakirem znajdowała się zasłona jedwabna, służąca za portierę, w pasy
białe i złote jednakiej odległości; otóż zauważyłem, że nogi fakira były na wysokości pasa szóstego.
Widząc zaczynające się wznoszenie, chwyciłem za chronometr. Trwanie całkowite zjawiska od chwili,
gdy czarodziej zaczął się wznosić, aż do czasu, gdy stanął znów na ziemi, trwało nieco więcej nad
osiem minut. W najwyższym punkcie wzniesienia się pozostawał nieruchomy około pięciu minut.
Trzeba dodać, że fakir Kowindazami nie był bynajmniej wędrownym sztukmistrzem
wydrwigroszem, lecz myślicielem zdolnym do ekstazy.
Istniej ą przekazy historyczne, na których podstawie można mniemać, że w opisywanych
wydarzeniach miała miejsce jak gdyby niepełna lewi-tacja- częściowe zmniejszenie się wagi ciała. Tak
bywało nieraz, gdy przeprowadzano tzw. próbę wody, chcąc się przekonać o winie kobiety oskarżonej
o czary. Jak świadczą dokumenty, niektóre z tych kobiet – nagie i związane sznurami – wrzucone do
wody nie tonęły. Pacjentka dra Justyna Kernera, sławna później jako Jasnowidząca z Prevorst", którą
kiedyś usiłowano wykąpać w czasie, gdy była w transie hipnotycznym, nie dawała się pogrążyć w
wodzie, a “ciało jej pływało na powierzchni jak korek".
Jeśli wierzyć doniesieniom prasowym, częściowe zmniejszenie wagi ciała zaobserwowano ostatnio
u amerykańskich kosmonautów, którym w trakcie treningu usilnie sugerowano, że pozostają w stanie
nieważkości. Co o tym wszystkim sądzi psychotronika?
Dr Aleksander Dubrow jest zdania, że fakty takie potwierdzają po prostu słuszność jego hipotezy
biograwitacyjnej. Istotnie, łatwiej nawet wyobrazić sobie, że żywa komórka emitując ujemne pole
grawitacyjne (“bio-antygrawitacyjne") zmniejsza tym własny ciężar, niż udziela tej właściwości
znajdującemu się opodal przedmiotowi martwemu. A przecież to ostatnie zjawisko było już
wielokrotnie obserwowane w warunkach laboratoryjnych.
Magia zwana czarną
O działających jeszcze na początku naszego wieku hawajskich magach kahunach opowiada
amerykański etnograf Max Freedom Long w swej książce wydanej w 1948 r. pt. Secret Science
Behind Miracles (Cuda a wiedza tajemna).
Pewien młody Irlandczyk przybył do Honolulu, przywożąc ze sobą pierwszą nowoczesną taksówkę.
Ten rudowłosy młodzieniec był żywy, prędki i charakter miał nieskomplikowany. Nie bał się nikogo i
niczego. Niedługo po przybyciu na wyspę zainteresował się jakąś wiejską dziewczyną, która się w nim
zakochała, zrywając zaręczyny z tubylczym narzeczonym. Babka dziewczyny, wiedząc, że przybysz
nie ma wobec młodej Hawajki uczciwych zamiarów, starała się zerwać ich związek różnymi
sposobami. Zagroziła Irlandczykowi nawet karą niebios, jeżeli się od panny nie odczepi.
Oczywista rzecz, że intruz kary niebios się nie bał, będąc zdaje się przyzwyczajony do tego rodzaju
wystąpień rozwścieczonych matek i babek. Tak więc usiłowania babki nie odniosły skutku.
Aż tu jakiegoś dnia młodemu człowiekowi zdrętwiały nogi. Doraźne środki domowe nie pomagały i
zdrętwienie postępowało coraz wyżej. W ciągu dnia obejrzeli go dwaj lekarze i przekazali do szpitala.
Tam robiono wszystko, aby wyjaśnić przyczynę choroby, lecz nie można było niczego ustalić. Nie
przepisano zatem żadnej kuracji. Po 50 godzinach zdrętwienie sięgało już do połowy ciała. Wielu
lekarzy zainteresowało się tym przypadkiem, wśród nich jeden z moich przyjaciół, lecz nikt nie potrafił
postawić właściwej diagnozy. Wszyscy tylko kiwali głowami i mieli jak najgorsze przeczucia. Wówczas
wezwano doktora, który już od wielu lat praktykował na wyspie. Ten od razu zorientował się po
symptomach, że są to skutki “modlitwy śmierci", i zajął się leczeniem chłopca. Zadawszy mu szereg
pytań, dowiedział się o jego perypetiach z hawajską dziewczyną, o groźbach babki, które chłopiec
sobie zlekceważył, wcale bowiem nie uważał, że w związku z nimi mógłby zachorować. Stary lekarz
nie rzekł nic, lecz poszedł wpierw odszukać babkę. Później opowiedział mi treść ich rozmowy.
– Wiem, że nie jesteś kahunką i że nie masz nic wspólnego z tym przypadkiem, babciu – rzekł
lekarz – ale może z przyjaźni powiesz mi, co by można zrobić, aby ocalić życie tego chłopca?
Na to odpowiedziała babka:
– Nic nie wiem o tej sprawie i nie jestem kahunką, jak tobie wiadomo. Przypuszczam jednak, że
jeżeli ten człowiek obieca, że wyjedzie najbliższym statkiem do Ameryki i że nigdy już tu nie powróci
ani nie napisze, to myślę, że może wyzdrowieje.
– Ręczę za to, że tak zrobi – powiedział lekarz.
– W porządku – odparła babka.
Irlandczykowi trzeba było tłumaczyć kilkakrotnie, w jakiej znajduje się sytuacji, a kiedy wreszcie
zrozumiał, co się z nim dzieje, zgodził się na postawione mu warunki. Działo się to po południu.
Późnym wieczorem już był na nogach i mógł wsiąść na japoński statek płynący do USA.
Opowieści podobne do powyższej znane są etnografom badającym życie ludów nie tylko
pierwotnych i nie tylko egzotycznych.
Stanisław Przybyszewski w swym pamiętniku Moi współcześni wspomina własne przeżycia z lat
dziecięcych, które całkiem nieźle wytrzymują porównanie z relacjami Longa.
Gdy Przybyszewski był małym chłopcem, służąca, chcąc zemścić się na jego ojcu za to, że ją
ukarał, nasłała na dziecko potworny ból głowy:
Ulicha (bo takie było imię tej dziewczyny) chwyciła mię, wcisnęła między kolana, rozcięła mi skórę
na czole – dotychczas mam bliznę – wtarła w rankę sok niedojrzałych śliwek, które przedtem opluła;
mnie zaś kazała powiedzieć, żem sam sobie czoło rozciął o kant stołu, bo inaczej żywcem do piekła
się dostanę. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że już po paru godzinach wiłem się z bólu
głowy i trzęsła mną zimna febra, czyli – jak to na Kujawach nazywają – zimna ogroszka.
Lekarz nie znalazł żadnego ratunku, a chłopiec milczał. Kto wie, czy nie byłby się rozstał z tym
światem, gdyby nie pomoc jego matki mlecznej, Łuchy.
Gdy noc zapadła, nagrzebała Łucha w swoim ogródku korzeni żywokostu, zgotowała je na miazgę,
o północy wyjechała na Gopło, nazrywała liści “baczy-wia" (białych lilii wodnych), skropiła je wywarem
korzeni żywokostu ostudzonego w święconej wodzie, zaczerpniętej w Źródełku Gietrzwałdzkim, przy
którym kilka miesięcy temu Matka Boska się objawiła. Całą noc przykładała mi te liście na głowę i na
piersi – wciąż coś mamrotała – wiem tylko, że nie były to słowa modlitwy. Na drugi dzień stał się cud:
wstałem zdrów i rześki jak nigdy. Natomiast Ulichę znaleziono w stogu słomy trzęsącą się z zimna
mimo upalnego lata, kłapiącą i szczękającą zębami wskutek srogiej zimnicy. Ulichę trzeba było
odwieźć do szpitala w Inowrocławiu, gdzie niezadługo potem umarła.
Śmierć jej, zgodnie z magicznymi wierzeniami, była nieuchronną konsekwencją rzuconych uroków.
Siła niszczycielska bowiem raz powołana do działania musi się wyładować. Albo gubi tego, przeciw
któremu była skierowana, albo tego, który tę siłę wywołał.
Jak powiada Przybyszewski, ten drugi wypadek zachodzi zawsze tam, gdzie złej woli czarownika
przeciwstawi się albo wyższy poziom moralny atakowanego, albo – jak w cytowanym przykładzie –
świadome przeciwdziałanie magiczne kogoś, kto wie, jak ten cios odparować. Zawsze niezmiennym
warunkiem zwycięstwa jest wyższy stopień etyczny, modlitwa i posługiwanie się przedmiotami kultu, a
więc “białej" magii (w powyższym wypadku wody z uświęconego źródła).
Praktyki magii “czarnej", mającej działać na czyjąś szkodę, są odwieczne. W dawnym Rzymie
mściwe kobiety lepiły z wosku lub gliny figurkę rywalki albo niewiernego kochanka i przekłuwały ją
szpilkami. W Rzymie posługiwano się też “tabliczkami klątewnymi" – płytkami ołowianymi, na których
czarownik wypisywał formułę przekleństwa. Znaleziono m.in. tabliczkę z takim oto napisem:
Rufę oddaję demonom. Oddaję jej ręce, zęby, oczy, ramiona, piersi, kości, nogi, usta, stopy, czoło,
paznokcie, palce, brzuch, pępek. Wszystkie części ciała Rufy oddaję demonom na tej tabliczce.
Głośna we Francji była sprawa fanatyków, którzy wyrabiali z wosku figurki Henryka III, króla
Navarry. Przebijali oni owe figurki w różnych miejscach przez dni czternaście, czternastego zaś
uderzali je w serce, wierząc gorąco, że tym sposobem sprowadzą śmierć na władcę, którego one
wyobrażały.
Podobna technika czarnomagiczna praktykowana była również – i to od dawna – w Indiach. A oto
jej zasady wg L. Jacolliota:
Ugniatając ziemię wydobytą z 64 miejsc najbrudniejszych [...] i mieszając z nią włosy oraz obrzynki
paznokci wroga – robi się figurki, na których piersiach pisze się imię tego, na kim ma być zemsta
wywarta. Następnie wypowiada się nad nimi wyrazy i zaklęcia magiczne oraz poświęca się je przez
składanie ofiar. Przed ich skończeniem grahaowie (czyli złe duchy planet) chwytają osobę wskazaną i
wyrządzają jej tysiące nieszczęść. Niekiedy figurki symbolizujące wrogów przebija się na wylot
szydłem lub sieje kaleczy na różne sposoby, aby w zamian osoba będąca przedmiotem zemsty była w
ten sam sposób zabita lub okaleczona.
Czy określanie wszelkich tego rodzaju praktyk wzgardliwym epitetem “wierutne bzdury" jest
uzasadnione? Czy we wszystkich tych głupstwach nie tkwi maleńkie choćby ziarenko prawdy?
Doświadczenia z woskowymi laleczkami przeprowadzał – i to jakoby z powodzeniem – francuski
badacz zjawisk hipnotycznych Albert de Rochas (1895). Przenosił on eksterioryzowane czucie osoby
mesmerycznie zahipnotyzowanej na figurkę z wosku. Jeśli potem tę lalkę woskową ukłuto np. szpilką
w główkę, osoba ta odczuwała ból w odpowiednim miejscu głowy; gdy lalkę kłuto w rękę, osoba
poddana eksperymentowi z krzykiem chwytała się za dłoń. Kłucie lalki odbywało się w oddaleniu od
“ofiary", która nie wiedziała, jakie manipulacje robiono z lalką. Celem rzekomo kompletnego
wyłączenia tła telepatycznego kłucie woskowej figurki przeprowadzała osoba obca tak, że nawet de
Rochas nie widział, które miejsca były nakłuwane. Czy zastosowany środek, mający wykluczyć
działanie telepatii, istotnie spełniał to zadanie – można wątpić.
Doświadczenia de Rochasa powtarzał z powodzeniem moskiewski psychiatra Władimir Rajkow
(znany jako twórca “reinkarnacyjnej" techniki kształcenia talentów twórczych). Osoba w głębokiej
hipnozie odczuwała ból, kiedy w innym pomieszczeniu kłuto igłą powierzchnię wody w szklance.
Przedtem do wody tej jakoby “zebrano" wrażliwość na ból osoby poddawanej doświadczeniu.
W 1967 r. w laboratorium Sekcji Bioinformacji Towarzystwa im. Popowa w Moskwie
przeprowadzono serię eksperymentów z telepatycznym przekazywaniem negatywnych emocji na
odległość. Nadawcą był Aleksander Monin, odbiorcą- Jurij Kamieński. Przekazywano m.in. strach
przed śmiercią przez powieszenie, astmatyczny atak kaszlu, omdlenie na skutek uderzenia w głowę.
Znajdujący się obok w izolowanym pomieszczeniu Kamieński odczuwał poszczególne emocje i był ich
z całą wyrazistością świadom w 80 procentach przypadków.
Kamieński (jako nadawca) przesyłał z kolei negatywne emocje Karolowi Nikołajewowi – z Moskwy
do Leningradu. Odbiorcę kontrolował zespół prof. Siergiejewa. Stwierdzono, że zapis EEG Nikołajewa
zmieniał się znacząco, podczas gdy odbierał on drogą telepatyczną impulsy emocjonalne. W jednym z
doświadczeń zadanie Kamieńskiego polegało na tym, aby przez kilka sekund wyobrażał sobie, że
chwycił Nikołajewa za gardło i że go dusi. Elektroencefalograf rejestrował każdą reakcję Nikołajewa.
Ten ostatni nie wiedział, co tym razem będzie mu przekazywał Kamieński: obraz czy dźwięk, zapach
czy stan emocjonalny. Gdy Kamieński skoncentrował się na swoim wyobrażeniu, w zapisie EEG
Nikołajewa nastąpiły jaskrawe zmiany – pojawiły się fale theta i delta. Osoby obsługujące aparat
wszczęły alarm i zażądały natychmiastowego przerwania eksperymentu, aby móc rozpocząć akcję
ratunkową. Prof. Siergiejew zaprotestował, wiedział bowiem, że fatalny zapis potrwa tylko niewiele
sekund, i tak faktycznie było.
Telepatyczne przenoszenie wrażenia bólu stanowiło wielokrotnie przedmiot doświadczeń, które L.
E. Stefański przeprowadzał z panią A. B. i panem K. S., o czym będzie jeszcze mowa.
A zatem – zaszkodzenie drugiemu człowiekowi' na odległość nie jest niemożliwe. Wymaga jednak
ścisłego, telepatycznego kontaktu, takiego np., jaki daje związek hipnotyzera z osobą hipnotyzowaną.
Nie jest wykluczone, że nawiązaniu podobnego kontaktu służy woskowa lalka, zwłaszcza gdy w jej
skład wchodzą cząstki ciała (np. ścinki paznokci i włosy) ofiary magicznego ceremoniału. Przecież
dotykanie przedmiotów blisko związanych z osobą poszukiwaną jest środkiem stosowanym przez
jasnowidzów psychometrów do nawiązania z niąłączno-ści. Dobre wyniki miał w tym zakresie Czesław
Andrzej Klimuszko – współczesny jasnowidz polski, którego pamiętniki drukował tygodnik “Literatura"
w latach 1974-1975. W latach międzywojennych wiele osób zaginionych odnaleziono dzięki pomocy
Stefana Ossowieckiego.
Złe oko
Wiara w możliwość rzucania złego czaru samym tylko spojrzeniem rozpowszechniona była u
starożytnych Rzymian, jak świadczy o tym choćby wiersz Wergiliusza, gdzie czytamy: Nescio quis
teneros oculus mihifascinat agnos [Nie wiem, czyje to oko czar rzuca na me owce łagodne].
Mieli oni swego bożka Fascinusa i amulety tejże nazwy, przeznaczone dla ochrony dzieci od
czarów tego rodzaju. Posążek bożka, zawieszony na wozie triumfatora, chronił go przed “złymi
spojrzeniami" zazdrosnych. Ludzie ze średniowiecza wierzyli święcie w “złe oko". Wiara w nie (mai
occhio) do dziś utrzymuje się powszechnie we Włoszech. Również i w Indiach istnieje rodzaj
czarodziejstwa, zwany driszti-docza, czyli urok rzucony oczyma. Na ten temat Jacolliot napisał:
Wszystkie istoty żyjące, wszelkie rośliny i owoce samu podległe. Dla uchronienia się odeń panuje
tam zwyczaj wbijania w ogrodach wysokiej żerdzi, na której wierzchołku przymocowane jest naczynie
gliniane, pobielone z wierzchu wapnem. Przedmiot ów, jak najbardziej widoczny, ma na celu ściągać
na siebie spojrzenia przechodniów o złej woli i przeszkadzać, aby nie kierowali wzroku na płody ziemi,
które inaczej z pewnością spotkałoby coś złego...
Hindusi są w tym względzie tak przesądni, że przy każdej czynności, nawet najbłahszej, na
każdym niemal kroku, jaki stawiają, boją się doznać od sąsiada, od przechodnia, od krewnego nawet
driszti-docza. Nic na pozór nie pozwala rozpoznać ludzi mających ten dar zgubny złego wzroku; ci
nawet, którzy go posiadają, często nie domyślają się tego. Dlatego każdy Hindus spełnia kilka razy na
dzień nad sobą, nad swą rodziną, domem i polami swymi obrzęd aratty, obmyślony dla odwrócenia
wszelkich uroków pochodzących z oczarowania wzrokiem.
Czy wiara w “złe oko" jest zupełnie pozbawiona podstaw? Czy też może choćby w jednym
przypadku na wiele dziesiątków tysięcy naprawdę może się zdarzyć, aby ktoś komuś zaszkodził tylko
spojrzeniem? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy wpierw postawić dwa inne:
1. Czy można drogą telepatyczną przesłać komuś sugestię, która dla odbiorcy będzie
nieprzyjemna lub nawet szkodliwa?
2. Czy kontakt wzrokowy nadawcy z odbiorcą telepatii jest okolicznością sprzyjającą dokonaniu się
przekazu?
Na pierwsze pytanie odpowiedzieliśmy już twierdząco. Częściowa odpowiedź na drugie znajduje
się w rozdziale “Mechanizm oddziaływania bioenergetycznego".
Czy zatem mamy wierzyć w “złe oko"? Absolutnie nie! Rzecz nie jest wprawdzie całkiem
niemożliwa, ale jej urzeczywistnienie wymaga spełnienia takich warunków, że... możemy spać
spokojnie.
Psychochirurgia
[termin psychochirurgia ma dwa znaczenia. Jedno oznacza operacje zmieniające osobowość, a
drugie – zabiegi chirurgiczne bez użycia noża (przyp. red.)]
Amerykański lekarz dr Nelson Decker był świadkiem kilku tysięcy operacji przeprowadzonych
przez filipińskiego maga Tony Agpaoa. Oto urywek jego długiego sprawozdania, zamieszczonego w
“Psychic News" w 1966 roku.
Tony Agpaoa trzyma rękę nad brzuchem pacjenta. W powietrzu wykonuje ostry ruch, jakby ciął
powietrze, a skóra rozchyla się jak rozcięta nożem. Uzdrawiacz rozchyla skórę i mięśnie. Podczas
całego zabiegu pacjent zachowuje pełną świadomość. Nie czuje bólu i przygląda się operacji ze
zdziwieniem [...]. Agpaoa znajduje owrzodzenie. Przedtem wykazał to samo rentgen, lecz pacjent
wolał poddać się operacji u znachora, niż pójść do szpitala i dać się operować zwykłym sposobem [...].
Znachor po otwarciu jamy brzusznej wykonuje palcem cięcie w powietrzu, usuwa chorą część jelita, a
następnie styka ze sobą oba jego końce, które błyskawicznie zrastają się. Operacja skończona.
Agpaoa wpycha trzewia z powrotem do jamy brzusznej i wykonuje nad raną koliste ruchy dłonią.
Otwór w brzuchu zrasta się momentalnie, nie pozostawiając nawet blizny. Pacjent utracił dość dużo
krwi podczas operacji, lecz czuje się dobrze. Po 15 minutach rekonwalescent wstaje i udaje się do
pracy; jest wyleczony, tylko brak mu kawałka jelita.
Innym takim współczesnym uzdrawiaczem na Filipinach jest Terte, mieszkający wysoko w górach.
Przyjmuje chorych w brudnej szopie. Setki chorych czekają na swoją kolejkę, niektórzy przynoszeni są
na noszach.
Terte rozpoczyna ordynowanie w półtransie. Do pomocy ma 4 innych uzdrawiaczy i około 20
pomocników. Na środku szopy stoi stary, kulawy stół, operacje następują z fantastyczną
szybkościąjedna po drugiej. Jak dr Decker zaobserwował, od chwili, kiedy pacjentów kładziono na
stole, do chwili, gdy schodzili już zoperowani, mijało około 15 sekund.
Dr Decker przyglądał się operacjom Terte'a przez miesiąc i naliczył ich około tysiąca. Wspomina
m.in. o pewnej Kanadyjce chorej na raka. Lekarze dawali jej jeszcze najwyżej 6 tygodni życia. Jej mąż
sprzedał farmę i oboje przyjechali do znachora na Filipiny. Dr Decker opisuje w swym sprawozdaniu
przeprowadzoną na owej kobiecie operację. Terte potwierdził diagnozę: rak płuc. Kobietę położono na
stole. Terte bez użycia noża rozciął błyskawicznie skórę i żebra pacjentki, sięgnął do klatki piersiowej
kobiety i podał doktorowi Deckerowi strzęp różowawej tkanki wielkości piłki do ping-ponga. Lekarz
zbadał ją i stwierdził, iż był to kawałek rakowatego płuca.
Operacje Terte'a są bezkrwawe, u Agpaoa natomiast pacjenci krwawią. Na zapytanie dra Deckera,
dlaczego tak jest, Agpaoa oznajmił: Mógłbym również operować bezkrwawo, lecz gdy ukazuje się
krew, pacjentom wydaje się, że przechodzą “normalną" operację.
Jak twierdzi dr Decker, każdy z filipińskich uzdrawiaczy – a jest ich około 30 – ma swój własny
sposób gojenia pooperacyjnych ran. Jedni magowie potrafią przy tym całkowicie obejść się bez plastra
i bandaża, inni natomiast nie umieją zamknąć rany działaniem na odległość.
Inny amerykański lekarz, dr Belk, tak mówi o Agpaoa i Terte:
Otwierają oni ludzkie ciała i wyjmują jak z szafy guzy rakowe, operują schorzenia mózgu, żołądka,
oczu, zatok, jednym słowem wszystko, i to błyskawicznie, bezboleśnie, aseptycznie i skutecznie.
O filipińskich magach napisano już tysiące artykułów, nakręcono też wiele filmów, na których
oglądamy ich zabiegi psychochirurgiczne. Jednego z magów odwiedził polski dziennikarz Wiktor
Osiatyński. W swojej relacji w tygodniku “Kultura" (1974) z całą powagą opowiada o próbie, jaką na
jego prośbę wykonał mag na nim samym: skóra i mięśnie ręki rozchyliły się jakby pod wpływem
niewidzialnego cięcia, a potem ciało zamknęło się i po zabiegu nie pozostał żaden ślad.
Stosunkowo najmniej dziwne wydaje się zakończenie owego opisanego przez Osiatyńskiego
eksperymentu. Szybkie gojenie się ran w specyficznych warunkach, np. w hipnozie, jest zjawiskiem
znanym w Europie, i to od dawna. W drugiej połowie XIX w. zetknął się z nim również dr Julian
Ochorowicz, docent uniwersytetu lwowskiego, zasłużony badacz zjawisk paranormalnych. Oto jego
relacja:
Przed paru laty na życzenie jednego z chirurgów usypiałem chorą do operacji dwóch kaszaków na
głowie. Operacja przecięcia i wyłuskania, a następnie zeszycia skóry w dwóch miejscach odbyła się
bez wiedzy chorej, która nie tylko na jawie, ale nawet w somnambulizmie wierzyć nie chciała, że
operacja już się odbyła. Po obudzeniu, to znaczy pół godziny potem, ranki były zagojone. Chirurg,
jakkolwiek zdumiony tym rezultatem, nie uważał jednak za stosowne zakomunikować obserwacji
Towarzystwu Lekarskiemu z obawy posądzenia o szarlatanerię.
Trochę nam to zbliża filipińską psychochirurgię, ale jej nie wyjaśnia. Mechanizm pozostaje ciągle
nie poznany.
Dr Zdenek Rejdak przypomina o sztucznej “stygmatyzacji", jaką u niektórych osób pogrążonych w
transie hipnotycznym wywołać można stosowną sugestią. Jeżeli można spowodować otworzenie się
rany w hipnozie, to nie jest wykluczone, że wywołanie takiego efektu jest możliwe za pomocą bardzo
silnej sugestii również i poza hipnozą. A może pacjent uzdrawiaczy filipińskich jest po prostu
nieświadom działania hipnotycznego maga?
Dr Jurij Kamieński sądził, że działanie ręki maga, powodujące rozstąpienie się ciała pacjenta,
zbliżone jest do działania urządzenia elektrodiatermicznego, stosowanego we współczesnej chirurgii.
Aparat taki wytwarza prąd o częstotliwości ok. 1 MHz, przy napięciu ok. 20 kV. Wystarczy, aby igłę
aparatu tylko zbliżyć do powierzchni ciała, a już tnie ona tkanki na określoną głębokość. Wszystkie
komórki, które znajdują się po drodze, zostają oczywiście przy tym zniszczone.
Istnieją- twierdził Kamieński – podstawy do tego, aby przypuszczać, że ręka człowieka może
emitować pewne rodzaje energii w postaci bardzo skupionych wiązek (przemawiają za tym np.
również wyniki prac L. Wienczunasa w moskiewskim laboratorium Sekcji Bioinformacji Towarzystwa
im. Popowa). Działanie takiej wiązki pochodzenia organicznego zapewne różni się od mechanicznego
działania urządzenia do elektrodiatermicznego cięcia tkanek. Kamieński sądził, że cięcie
“psychochirurgiczne" polega na naruszeniu dynamicznej równowagi sił (oddziaływań van der Waalsa),
które spajają molekuły błon komórkowych poszczególnych komórek. Tym sposobem “cięcie"
powoduje rozstąpienie się komórek bez uszkodzenia żadnej z nich.
Hipoteza Kamieńskiego zdaje się tłumaczyć przyczynę natychmiastowego znikania wszelkich
śladów cięcia: w chwili zbliżenia brzegów rany siły van der Waalsa na powrót zespalają rozdzielone
molekuły, wchodzące w skład błon komórkowych. Jest to możliwe, jeśli zburzona była tylko
dynamiczna równowaga sił związanych ze sobą molekuł, a nie naruszona pozostała struktura
wiązanych przez te siły drobin.
Obie hipotezy – Rejdaka i Kamieńskiego – brzmią dość przekonująco i, co więcej, łączą się w
całkiem logiczną całość. Psychochirurgia polegałaby na swoistej współpracy obu organizmów: osoby
leczącej i osoby leczonej. Ale... wstrzymajmy się lepiej na razie od wszelkich wniosków. Obaj
wymienieni tu uczeni zastrzegają się, że psychochirurgię znają tylko ze sprawozdań i fotografii.
Zjawy i “duchy"
W styczniu 1918 r. w wielkiej sali medycznej College de France dr Gustaw Geley (1868-1924) –
pierwszy dyrektor Międzynarodowego Instytutu Metapsychicznego w Paryżu – wygłosił odczyt dla
członków Instytutu Psychologicznego. Zreferował w nim wyniki badań nad zdolnością pewnych
organizmów do wydzielania z siebie przybierającej różne kształty substancji, która po krótszej lub
dłuższej chwili jest z powrotem wchłaniana. Zadziwiające to zjawisko nazwał Geley “teleplastią",
proponując ten termin zamiast bardzo niefortunnej, wprowadzonej przez spirytystów nazwy
“materializacja". Oto fragmenty odczytu:
Szanowni Państwo! Nie zamierzam tutaj przedstawić krytycznego expose ani historycznego obrazu
zjawisk telekinezji i teleplastii. Zjawiska, o których tutaj mówię, rozwijały się przed moimi oczami od
powstania aż do końca, a świadectwo moich zmysłów potwierdzały aparaty rejestrujące i zdjęcia
fotograficzne. Medium dawało zawsze dowody dobrej woli i bezwzględnej uczciwości. Rezygnacja, z
jaką p. Ewa C. poddawała się przykrym nieraz badaniom jej zdolności medialnych, zasługuje ze strony
ludzi nauki na szczerą podziękę i wdzięczność. Medium jęczy, narzeka, przypomina kobietę w bólach
porodowych. Cierpienia dochodzą do najwyższego paroksyzmu w chwili powstawania zjawy, ustają,
gdy materializacja się kończy. Określenie objawów byłoby takie: od ciała medium odłącza się
substancja początkowo bezpostaciowa. Zapowiada się ona przez powstawanie białych, świecących,
wilgotnych płatów na czarnej sukni medium, najczęściej z lewej strony. Czasami nie ma innych
zjawisk. Substancja ta wydziela się właściwie z całego ciała medium, w szczególności z palców,
głowy, wgłębień i otworów. Najczęściej występuje z ust: widzieć można, jak wypływa z wewnętrznej
strony policzków, podniebienia i dziąseł. Wygląd ma najrozmaitszy: rozciągliwego ciasta, to znów
masy protoplazmatycznej, przybiera kształty licznych cienkich niteczek lub sznurków różnej grubości,
wąskich, sztywnych promieni albo szerokiej wstęgi bądź też tkaniny z frędzlami i guzami,
przypominającej sieć. Ilość występującej materii jest rozmaita. Bywa, że tworzy taką masę, iż okrywa
całe medium niby płaszczem. Barwę ma najczęściej białą, czasem szarą, a nawet czarną. Widzialność
jej jest również zmienna. Może maleć lub wzrastać. W dotknięciu bywa owa substancja najczęściej
chłodna i wilgotna, niekiedy kleista i ciągnąca się, rzadko sucha i twarda.
Substancja ta jest ruchliwa. Ruch jej przypomina jakby pełzanie: po kolanach, piersiach i plecach
medium; podnosi się i opada. Nieraz ruchy jej są błyskawiczne – ukazuje się i znika momentalnie.
Substancja ta jest wysoce czuła; wrażliwość jej ma związek z wrażliwością medium. Każde dotknięcie
jej odbija się boleśnie na medium, raptowne lub dłuższe dotknięcie wywołuje szok konwulsyjny i dłużej
trwające boleści. Światło na ogół powoduje jej znikanie i przykre wstrząsy u medium.
W omawianej substancji wrażliwość łączy się z pewnego rodzaju instynktem zwierzęcia bez
możliwości obrony, istoty, której jedynym środkiem obrony jest ucieczka, powrót do organizmu, z
którego wyszła. Obawia się ona dotykania i jest w pogotowiu do natychmiastowej ucieczki, aby być
wchłonięta w organizm medialny. Substancja ta ma skłonność do kształtowania się; nie pozostaje
długo w stanie bezpostaciowym. Nierzadko widać bezkształtną masę, w której tkwią twory jak palec
lub dłoń wisząca na strzępach materii, widać też głowy osłonięte welonem tejże substancji. Twory są
różne: widziałem palce cudownie modelowane z paznokietkami, doskonałe ręce, posiadające
kosteczki, stawy, łokieć, patrzyłem na twarze artystycznie modelowane – żywe oblicza, oblicza
ludzkie. Potem głowy jakby cofają się, twarze zasnuwają się mgłą substancji, pod którą coś się kłębi.
Wyciągam rękę, przesuwam po bujnych, gęstych włosach, dotykam kości czaszki – twarde, mocne.
Mgnienie oka i już wszystko znikło. Twory wykazują pewną samodzielność; narządy zmaterializowane
nie są martwe, lecz żywe. Ręka ma pełne funkcjonalne zdolności. Byłem nie tylko dotykany, ale i taką
ręką chwytany. Przez cały czas zjawiska materializacja pozostaje w ścisłej łączności z medium –
widoczny jest delikatny sznurek substancji łączący zjawę z ciałem medium. Jest tu analogia z
pępowiną łączącą embrion z matką.
Sądzę, że najważniejszym punktem biologicznego zagadnienia jest istota tej substancji
organicznej. Wszystko dzieje się tak, jakby cały zespół organizmu kształtowany był przez wyższy
dynamizm, następnie kierowany i utrzymywany. Zmaterializowane kształty, ukazujące się na
seansach mediumicznych, nie są ani mniej, ani bardziej cudowne niż materializacja płodu kosztem
ciała matki, albowiem widzimy kształtowanie form materializacji, które się odbywa kosztem ciała
medium. I cierpienia medium są podobne.
Tajemnicza substancja, obserwowana niekiedy podczas seansów mediumicznych, nazwana
została ektoplazmą albo teleplazmą. Czym jest ona właściwie?
Parokrotnie udało się przekonać lękliwe media, że uszczknięcie niewielkiej jej ilości nie będzie
zabiegiem szczególnie bolesnym ani niebezpiecznym. Pierwszemu, któremu udało się uzyskać taką
próbkę, był chemik, inż. Piotr Lebiedziński, dawczynią zaś Stanisława Popielska. Seans odbył się 20
lutego 1916 r., a nazajutrz w pracowni bakteriologicznej Muzeum Przemysłu i Rolnictwa w Warszawie
dokonano mikroskopowego i chemicznego badania części próbki. Druga jej część przesłana została
do Monachium, do pracowni dra Alberta von Schrenck-Notzinga. “Ektoplazma" okazała się substancją
o konsystencji podobnej do piany ubitej z białka jaja kurzego, składającą się głównie z wody i białek.
Nie była to niespodzianka – należałoby się raczej dziwić, gdyby “ektoplazma", czyli “tworzywo
wyłonione" (z greckiego ektos – na zewnątrz i plasma – tworzywo), okazała się np. substancją
mineralną i krystaliczną.
Czy rzeczywiście to tworzywo było kiedykolwiek naprawdę. “wyłonione”? Czy badacze nie padali
za każdym razem ofiarą oszustwa?
Jest faktem, że wiele mediów zdemaskowano i oskarżono o oszustwo; nie miejmy złudzeń –
przeważnie słusznie. Ale... czy zawsze słusznie?
Jak napisał znakomity fizjolog, laureat Nagrody Nobla, Charles Richet:
Już w wiekach ubiegłych panowało przekonanie, że jakikolwiek zamach na zjawę ludzi żywych
oddziaływa na ich ciało fizyczne. Niekiedy zbyt pochopne “zdemaskowania” mediów polegały na
nieznajomości tego związku. Oto np. ktoś podejrzliwy obsypuje podczas materializacji mediumicznej
zjawę miałkim węglem lub oblewa ją atramentem, a potem ten węgiel czy atrament znajduje się na
odzieży medium. Na pozór jest to niezbity dowód oszustwa. Tymczasem medium było za kotarą, o
kilka metrów oddalone od zjawy, ale łączyła ją z nim owa pępowina eteryczna i po niej przeniósł się
węgiel lub atrament na ciało medium. Crawford [profesor mechaniki w Queen Uniyersity w Belfaście,
pierwszy uczony, który dowiódł, że przy lewitacji jakiegoś przedmiotu ciężar ciała medium zwiększa
się o wagę owego przedmiotu (przyp. red.)] posługiwał się nawet w swych doświadczeniach
barwnikami, którymi obsypywał ciało medium, aby barwnik znaczył mu drogę, po której wysuwa się z
ciała teleplazma.
Pytia
Chcąc poznać bieg przyszłych wydarzeń, starożytni Grecy udawali się do Delf, gdzie w świątyni
Apollina przebywała wieszczka, zwana Pytią. Nie było to imię własne kapłanki-prorokini, lecz raczej
rodzaj przydomka związanego ze sprawowanym urzędem, kapłanki bowiem musiały – rzecz jasna –
zmieniać się w ciągu paru stuleci.
Czy instytucja wyroczni oparta była li tylko na oszustwie kapłanów i bezkrytyczności ludzi
zasięgających jej opinii? Chyba nie. Plutarch np. wydaje Pytii świadectwo bardzo pozytywne:
Odpowiedzi jej, jakkolwiek poddawane najsurowszemu badaniu, nigdy [czyżby? – przyp. L.E.S. i
M.K.] nie okazały się fałszywe lub nieodpowiednie. Przeciwnie, sprawdzanie się ich napełniało
świątynię darami ze wszystkich części Grecji tudzież z krajów obcych [...] Odpowiedź Pytii zmierza
wprost ku prawdzie, bez wszelkich zboczeń, wykrętów, fałszu i dwuznaczności.
Zastanówmy się, czy w ogóle możliwe jest poznanie czegokolwiek z przyszłości w wyniku
paranormalnego odbioru informacji?
Dr I. Maxwell, sumienny badacz i autor książki Phenomenes psychiques (1903), podaje opis faktu
wiele dającego do myślenia. Osoba, z którą Maxwell eksperymentował, ujrzała w kuli kryształowej
taką scenę:
Na pełnym morzu płynie wielki parowiec, o fladze trójbarwnej w pasy poziome, czarno-biało-
czerwone, z wypisaną nazwą Deutschland. Nagle para otacza statek, marynarze i podróżni wybiegają
na pokład, a statek tonie.
O tej dziwacznej i niezrozumiałej wizji powiadomił Maxwell w ciągu następnych dni wiele osób,
spodziewając się, że może któraś z nich pomoże mu wyjaśnić znaczenie tej wizji. Tydzień później
doniosły dzienniki o katastrofie parowca Deutschland, wywołanej pęknięciem kotła.
Wybitny parapsycholog zachodnioniemiecki, kierownik Instytutu Nauk z Pogranicza Psychologii i
Psychohigieny we Freiburgu, prof. dr Hans Bender opisał w swej książce Telepathie, Hellsehen und
Psychokinese (Telepatia, jasnowidzenie ipsychokineza) m.in. następujące zdarzenie:
Urzędniczka XX, Holenderka, miała 27 listopada 1937 roku sen, który zaraz rano zapisała.
Widziała we śnie, jak mały samochód, prowadzony przez księcia Bernharda, pod mostem kolejowym
zderzył się z ciężarówką, i to w szczególnych, precyzyjnie przedstawionych przez nią warunkach. Dwa
dni później, 29 listopada, doszło w dokładnie takich samych okolicznościach do zderzenia na terenie
gminy Weest, pod mostem kolejowym. Ciężko rannego księcia przewieziono do szpitala.
Czym to wytłumaczyć? Dlaczego dwie przypadkowe osoby mogły ni stąd, ni zowąd poznać
przyszłe wydarzenia, które z nimi samymi nie miały nic wspólnego, dotyczyły obcych osób i rozegrały
się na odległym, nie znanym im terenie? Nie wiemy. Fakty z dziedziny, o której mowa, należą do
najmniej zbadanych zjawisk psychotronicznych. Trudno mówić o ich ewentualnych mechanizmach w
sytuacji, kiedy fizyka nie bardzo wciąż sobie radzi z odpowiedzią na pytanie, czym jest czas.
Prowizoryczny model zjawiska prekognicji (przewidywania) próbowano wywodzić z teorii Einsteina.
Powiedział on kiedyś żartem, że człowiek, który biegłby dostatecznie prędko wokół słupa, dogoniłby i
schwytałby wreszcie sam siebie. Zanim zaczniemy poznawać mechanizm prekognicji, musimy
postarać się, aby mieć to zjawisko na “laboratoryjnym stole", aby móc wywoływać je sztucznie, w
każdej chwili i w warunkach naukowej kontroli.
Czasem udaje się to... przypadkiem.
Do jednego ze słynnych doświadczeń z parą telepatów Kamieński – Nikołajew [profesor Andrzej
Kajetan Wróblewski w swojej książce “Prawda i mity w fizyce", a także w jednym z wywiadów
prasowych, podważa prawdziwość wyników doświadczeń telepatycznych Kamieński – Nikołajew,
powołując się na “poważne" i “naukowe" źródła radzieckie, jakimi były dla prof. Wróblewskiego jeszcze
w roku 1987 artykuły w osławionych “Woprosy filozofii" oraz “Literaturnaja gazieta". O innych
eksperymentach Kamieński – Nikołajew patrz także str. 97-98], które w latach sześćdziesiątych
przeprowadzono w laboratorium Sekcji Bioinformacji Towarzystwa im. Popowa w Moskwie,
zamówiono u obcych i nie zorientowanych w całej sprawie osób większą liczbę skrzyneczek
zawierających najrozmaitsze, drobne przedmioty. Ich wybór zależał od przygotowujących paczki.
Każdy przedmiot zawinięto w watę. Skrzyneczki były jednakowego formatu, tak samo opakowane i
zalakowane. Pośrednicy, którzy je dostarczyli do laboratorium, nie wiedzieli, jakie przedmioty
zawierają. O ich zawartości nie mieli też pojęcia prowadzący eksperyment. Paczki zostały zamknięte
w kasie pancernej na kilka miesięcy, aby ci, którzy je przygotowywali, przestali o nich myśleć.
Podczas eksperymentu Nikołajew (odbiorca) znajdował się w miejscu znacznie oddalonym od
nadawcy. Po otwarciu kasy pancernej wybraną przypadkowo paczkę podano Kamieńskiemu
(nadawcy), a kasę z powrotem zamknięto. Kamieński rozpieczętował paczkę i wyjął z niej przedmiot:
była to duża, różowawa muszla ślimaka morskiego. Podczas gdy trzymał ją w rękach i koncentrował
na niej uwagę, Nikołajew mówił:
to błyszczy... jest gładkie, polerowane, jak popielniczka... ale to nie metal ani masa plastyczna...
ale gładkie... jak muszla!
Po kilku minutach wyjęto z kasy pancernej drugą paczkę. Zawierała czarny, bakelitowy kontakt
elektryczny. Gdy Kamieński starał się przekazać myśl o nim, Nikołajew mówił:
to jest czerwone, drewniane, wypukłe... jakby owalne, a u dołu cienkie, białe, gładkie – coś takiego
jak nóżka... jakby to był grzybek.
W trzeciej paczce wyjętej z kasy Kamieński znalazł ustnik od akwalungu. Został on trafnie
rozpoznany przez Nikołajewa.
Gdy Kamieński otworzył czwartą paczkę, okazało się, że zawiera... drewniany grzybek do
cerowania, u góry czerwony, u dołu biały!
Rezultat doświadczenia był absolutnie zaskakujący. Przecież to tak, jakby ktoś włączywszy radio w
poniedziałek nagle odebrał wtorkowe wiadomości dziennika! A wnioski? Wnioski nasuwają się dwa:
pierwszy, że wprowadzony przez parapsychologię model zjawiska telepatycznego (nadawca-odbiorca)
jest zbytnim uproszczeniem, a drugi, że słusznie włączono prekognicję do klasy zjawisk spostrzegania
pozazmysłowego, traktując ją na równi z telepatią i różnymi formami jasnowidzenia.
Systematyczne badania nad prekognicją prowadzono w nowojorskim Laboratorium Snu w
Maimonides Medical Center. Mówił o nich dr Stanley Krippner:
W naszym laboratorium prowadziliśmy także badania nad prekognicją. Na przykład: polecaliśmy
osobie badanej, aby próbowała śnić o doświadczeniu, w którym weźmie udział dopiero w następnym
dniu. Rano, gdy osoba ta budziła się, opisywała swoje sny. Potem porównywaliśmy treść tych snów z
wybranym przypadkowo i przeprowadzonym w tym samym dniu doświadczeniem, w którym
oczywiście brała udział dana osoba. Raz dano osobie badanej do słuchania śpiew ptaków przez 20
minut, podczas pokazywania jej slajdów przedstawiających 50 różnych gatunków ptaków. Inne
przeprowadzone przez nas doświadczenie polegało na wprowadzeniu osoby do biura pokrytego
białymi kartkami dla imitacji śniegu. Osoba ta otulona była ciepłym ubraniem i podczas słuchania
poematu symfonicznego “Finlandia" oglądała wizerunek Eskimosa. I oto w pierwszym przypadku
osoba badana miała poprzedniej nocy kilka snów o ptakach, a w drugim sny o lodzie i pobycie w
pokoju pokrytym bielą.
Przeprowadziliśmy te badania tylko z jedną osobą, Malcolmem Bessentem. Miał on przedtem
szereg snów prekognicyjnych o wypadkach w kraju i na świecie oraz o wypadkach ze swego życia
osobistego. Przeprowadziliśmy z nim dwudziestodniowe badania i otrzymaliśmy znaczące rezultaty.
Rok później spotkaliśmy się z nim w celu przeprowadzenia nowych doświadczeń i znowu udało się
uzyskać dobre wyniki.
Wydaje się, że szczególnie interesującą drogę laboratoryjnych badań nad prekognicją wskazał
eksperyment, który w 1968 r. przeprowadził francuski biolog dr Remy Chauvin. Opracował on metodę
całkowicie zautomatyzowanych doświadczeń, służących badaniu prekognicji u myszy.
Klatkę przedzielił niską przegrodą, którą mysz mogła bez trudu przeskoczyć. W podłodze – po
jednej i po drugiej stronie przegrody – umieścił miedziane druty. Klatkę połączył z generatorem
wybierającym na chybił trafił “cele" oraz z urządzeniem kontrolnym w innym pokoju. Generator włączał
co pewien czas prąd wywołujący lekki wstrząs elektryczny, nieregularnie – po jednej lub po drugiej
stronie podłogi klatki. Urządzenie kontrolne rejestrowało, gdzie w tym czasie mysz się znajdowała,
gdzie odbierała wstrząsy i kiedy przeskakiwała przez barierę, aby się od nich wyzwolić. Mysz
Chauvina poddana 10 000 razy takiej próbie potrafiła uniknąć szoku częściej (o 53 razy), niż gdyby
rządził nią przypadek. Szansa uzyskania takiego wyniku wynosi mniej niż 1 na 1000, a więc można
wnosić, że mysz wykazała zdolność przewidywania przyszłości.
Odkrycie Chauvina, dokonane w toku doświadczeń, podczas których wpływ eksperymentatora na
zachowanie myszy był ograniczony do minimum, a kontrola bardzo rygorystyczna, zostało wielokrotnie
potwierdzone w Instytucie Parapsychologii w Durhan (USA).
Piramida Cheopsa i piramidka Drbala
Psychotronika jest interdyscypliną rozwijającą się przede wszystkim na podstawie zdobyczy nauk
ścisłych (jak fizyka), ale nie lekceważy sobie bynajmniej wiedzy magów i okultystów. Jan Komarek
(Czechosłowacja) zaproponował nawet nazwę dla nowej “pomocniczej dyscypliny naukowej" –
preteritologia [praeteritus (łac.) znaczy dawny]. Jej przedmiotem ma być studiowanie (z punktu
widzenia współczesnej wiedzy) starych ksiąg poświęconych naukom hermetycznym: alchemii, magii,
astrologii i innych. Nie bez słuszności inż. Komarek twierdził, że takie studia mogą nas w wielu
przypadkach uchronić przed daremnym trudem odkrywania na nowo tego, co dawno już było znane.
Preteritologia nie przypadkiem narodziła się w Czechosłowacji. Mniej więcej przed dwudziestoma
laty praski elektronik Kareł Drbal przeczytał sprawozdanie francuskiego badacza Andre Bovisa, który
jako samotny turysta zwiedził kiedyś piramidę Cheopsa. Dotarłszy do wnętrza piramidy, do tzw.
komory królewskiej, ku swemu zdumieniu stwierdził, że powietrze jest w niej stosunkowo chłodne i
przesycone wilgocią, chociaż komorę łączą ze światem zewnętrznym korytarz oraz dwa kanały
wentylacyjne. Co więcej: martwy kot, wrzucony tam do pojemnika ze śmieciami, nie tylko nie rozkładał
się, lecz uległ zupełnej mumifikacji.
Po powrocie do domu dociekliwy turysta rozpoczął doświadczenia. Zbudował mały model piramidy
i zamknął w nim martwego kota. Po pewnym czasie ciało było odwodnione, zmumifikowane. To samo
stało się z rybami, jajkami, kawałkami mięsa.
Kareł Drbal powtórzył te eksperymenty i poszedł dalej. W małych piramidkach umieszczał
substancje nieorganiczne. Zainteresowało go np., jak oddziała na strukturę krystaliczną metalu
przetrzymywanie jej w piramidzie? Wyniki badań były ze wszech miar intrygujące, a ich rezultat
praktyczny – dość zabawny. W 1959 r. Drbal zgłosił w urzędzie patentowym prosty, a praktyczny
przyrząd: tekturową piramidkę Cheopsa do ostrzenia żyletek. Otrzymał patent nr 91304. Po użyciu
żyletkę wystarczy nakryć piramidką, gdzie do następnego rana jej ostrze zregeneruje swą uszkodzoną
strukturę krystaliczną.
Piramidka Drbala
Na pozór rzecz wygląda na absurdalny żart. Tak jednak nie jest – urządzenie rzeczywiście działa.
Ale jak? Dlaczego?
Oto co wiadomo na pewno: piramida skupia (a może i akumuluje) energię, którą czerpie z
zewnątrz. Czyżby nią była grawitacja? Piramidka Drbala jako rodzaj “rezonatora wnękowego" (taka
była opinia prof. Stefana Manczarskiego), a pamiętajmy, że grawitacja ziemska nie jest polem
statycznym, są to drgania o częstotliwościach... akustycznych. A może piramida jest samoładującym
się akumulatorem energii podobnej lub identycznej z tą, która pochodzi z ludzkiego organizmu? Jest i
taka hipoteza.
Patent Drbala odkupiła pewna amerykańska firma i obecnie wyrabia piramidki masowo, zasadniczo
do ostrzenia żyletek, ale ilustrowany prospekt zachęca nabywców także do eksperymentowania.
Spróbujmy i my. Należy w tym celu użyć tektury dość grubej (do 2 mm) i sztywnej. Wycinamy z niej
4 trójkąty. Podstawa każdego z nich powinna mieć 24 cm, a pozostałe boki po 22,6 cm. Trójkąty
sklejamy (np. paseczkami przezroczystego plastra) w taki sposób, aby powstała piramida. Ustawiamy
ją- bardzo dokładnie – na magnetycznej osi północ-południe tak, aby dwa boki jej podstawy były
równoległe do linii N-S. Żyletka powinna leżeć w środku piramidy także na osi północ-południe, na
pudełku od zapałek lub innej, na 5 cm, wysokiej podstawce (5 cm stanowi jedną trzecią wysokości
piramidy); ostrza żyletki powinny być zatem skierowane na wschód i zachód. Ważna jest duża
precyzja ustawienia, w przeciwnym bowiem razie piramida źle funkcjonuje. Piramidy nie wolno
ustawiać na żadnym urządzeniu elektrycznym. Wielokrotnie używana żyletka musi przebywać we
wnętrzu piramidy około sześciu dni, zanim znów stanie się zdatna do użytku. Potem może być
używana przez wiele dni codziennie, pod warunkiem że w czasie pomiędzy jednym a drugim goleniem
będzie stale przechowywana we wnętrzu piramidy.
Czy przebywanie we wnętrzu piramidy rzeczywiście mumifikuje materię organiczną, czy wpływa
dodatnio albo ujemnie na siłę kiełkowania nasion, czy mrówki chętniej będą wyjadały cukier spod
piramidy, czy spod nakrycia o innym kształcie – może warto by się przekonać? Amerykańscy
producenci piramid twierdzą, że można pozbyć się uporczywej migreny, trzymając przez pewien czas
głowę pod piramidą (innych rozmiarów niż wyżej opisana) dokładnie na jednej trzeciej jej wysokości.
Czyżby ceremonialne nakrycia głowy magów również miały kształty i proporcje, które czyniły z nich
akumulatory tajemniczej energii?
Czyżby nieznany rodzaj energii?
Kongres Badań Psychotromcznych, Praga 1973 rok. Na stole stoi małe, czarne pudełeczko o
podstawce podobnej do nóżki kieliszka. Czeski inżynier Robert Pavlita bierze je do ręki, kilkakrotnie
przykłada do skroni, przez chwilę wpatruje się w zagłębienie w bocznej ściance, znów przykłada do
skroni, znów patrzy, wreszcie stawia na stole. Obok montuje mały wirnik: plastikowy krążek na
pionowej osi. Wirnik zaczyna się obracać, początkowo wolno, potem coraz szybciej. Z im większym
napięciem wpatruje się Pavlita w małe, czarne pudełeczko, tym szybciej obraca się plastikowy rotorek.
Dlaczego się obraca? Ponieważ Robert Pavlłta tego chce. Jesteśmy świadkami przedziwnego
zjawiska – telekinezy. Tym ponadto dziwniejszego, że tym razem pomiędzy człowiekiem a
przedmiotem pośredniczy przyrząd o budowie nie znanej nikomu poza Pavlitą- “akumulator energii
psychotronicznej".
Robert Pavlita demonstruje też inne doświadczenie. Ma przed sobą okruchy różnych materiałów:
szkła, papieru, rozmaitych metali i mas plastycznych. Do ręki bierze podłużny przyrząd, podobny
trochę do wiecznego pióra, zaopatrzony w przykręcaną metalową końcówkę. Dotyka nią kawałeczka
żelaznej blachy, która przyczepia się do końcówki" jak do magnesu. Ale żelazna blaszka, przytknięta z
kolei do okruszyny szkła, przyczepia do siebie szkło. I dalej – szkło przyciąga papier, on zaś
miedziany drucik. Z końcówki przyrządu zwisa zatem łańcuszek złożony z kawałków najróżniejszych
materiałów, połączonych ze sobą zagadkową siłą przyciągania. Nie jest to siła magnetyczna – co do
tego nie ma wątpliwości – więc może działają tu elektrostatyczne siły przyciągania?
Pavlita odpowiada eksperymentem. Na dnie szklanej szalki z wodą leżą podobne okruchy różnych
substancji. Pavlita zanurza w wodzie końcówkę swego “akumulatora" i zbiera nią kawałeczki szkła i
metalu, którym końcówka udziela swej zdolności przyciągania wszystkiego przez wszystko. A zatem
nie jest to zjawisko elektrostatyczne – tego rodzaju siły przyciągania przestają funkcjonować pod
powierzchnią wody. Cóż więc to takiego? Pavlita wyjaśnia:
Już ponad 30 lat zajmuję się zagadnieniem oddziaływania energii, którą-jak przypuszczani na
podstawie doświadczeń – wydziela ludzki organizm. Jej skutki można obserwować na odpowiednio
skonstruowanych przyrządach. Za pośrednictwem urządzeń można zmieniać tę energię na energię
ruchu, przy czym ilością i jakością oddziaływania można sterować. Skonstruowane urządzenie
umożliwia pełną powtarzalność przeprowadzanych eksperymentów i po odpowiednim treningu może
być obsługiwane przez kogokolwiek. Energię tę będziemy dalej nazywać energią biologiczną.
Przeprowadzone doświadczenia wskazują, że energię biologiczną można wykorzystywać i mierzyć
za pomocą fizykalnych urządzeń. Prace nie mają już tylko laboratoryjnego charakteru; istnieje
możliwość ich konkretnego, praktycznego zastosowania.
To ostatnie twierdzenie Pavlita popiera dwiema efektownymi demonstracjami.
Porcję nasion podzielono na dwie części. Jedną z nich poddano wpływowi “energii biologicznej" we
wnętrzu skonstruowanego przez Pavlitę “akumulatora", drugą pozostawiono do doświadczenia
kontrolnego. Obie porcje nasion zasiano jednocześnie w takich samych doniczkach, z taką samą
ziemią itd., innymi słowy, stworzono im identyczne warunki do rozwoju. Ziarna “napromieniowane"
dały w tym samym czasie rośliny prawie dwukrotnie większe niż ziarna nienapromieniowane.
Dwie butelki napełniono ciemnym, mętnym płynem, pochodzącym ze ścieków fabryki chemicznej.
Na dnie jednej z butelek znajdowała się warstwa drobnych kulek, nasyconych “energią biologiczną",
druga butelka zawierała próbkę kontrolną. Już po paru godzinach płyn w pierwszej butelce zaczął się
przejaśniać i klarować. Po upływie doby na dnie leżały kulki zmieszane ze skawalonym osadem, a nad
nim znajdowała się całkowicie oczyszczona woda, zdatna nawet do picia. Zawartość drugiej butelki
pozostała niezmieniona.
Na czym polega działanie tajemniczych “akumulatorów" Pavlity? Nie wiadomo. Wynalazca od lat
trzyma rzecz całą w tajemnicy. Chętnie demonstruje skutki, ale zataja ich przyczyny. Może liczy się z
możliwością sprzedaży wynalazku?
Uczeni bardzo nie lubią kolegów, którzy jak cyrkowi magicy pokazują sztuczki z “czarną skrzynką".
Iluzjoniści to rzetelni artyści, natomiast autorów utrzymywanych w tajemnicy “wynalazków" z zasady (i
przeważnie nie bez racji) podejrzewa się o szarlatanerię. W tym właśnie duchu przeprowadził ostrą
krytykę doświadczeń Pavlity znany fizyk rosyjski prof. Aleksander Kitajgorodski.
Zarzuty prof. Kitajgorodskiego są być może słuszne. Trzeba jednak pamiętać, że odnoszą się tylko
do trzech doświadczeń. A co z resztą? Znów nie wiemy. Spróbujmy więc (dla próby) uwierzyć Pavlicie
na słowo. Powołuje się on, jako na swoich prekursorów, na staroegipskich kapłanów oraz na
szwajcarskiego naukowca Eugeniusza Konrada Mullera, który już w 1932 r. rzekomo odkrył
zagadkową energię biologiczną i nazwał ją “antropoflux R". Ma ona emanować z organizmu
człowieka, przejawiając przy tym szereg właściwości, tak opisanych przez Mullera:
1. Fluid ten jest ogromnie przenikliwy. Z większą lub mniejszą łatwością przenika rozmaite ciała,
jak miedź, cynę, mikę, szkło, skórę, kolodium, żelatynę, o czym świadczy fakt, że działanie jego było
prawie takie samo, gdy ekraniki z tych materiałów umieszczano między ręką a elektrodami.
2. Drewno, woda, stearyna, papier i płótno wchłaniają ten fluid, nasycają się nim. Tak nasycone np.
drewno, znajdujące się w pobliżu elektrod, wywołuje skutek identyczny jak ręka zbliżona do tychże
elektrod.
3. Antropoflux R promieniuje w przestrzeń na mniejszą lub większą odległość (zależnie od
człowieka, który go wydziela), najdalej na dystans 50 cm, jak wykazały doświadczenia.
Przypuszczalnie sięga dalej, tylko nasze przyrządy rejestracyjne nie wystarczają już do jego
uchwycenia na dalszych odległościach.
4. Wydziela się z całej powierzchni ciała, najsilniej jednak z zewnętrznej strony palców lewej ręki.
Gdy z ranki na ręce płynie krew, wypływ fluidu wzmaga się; zależny jest również od oddechu, wysiłku
mięśni, a nawet od wysiłku woli.
5. Pewne pokarmy oddziaływają nań swoiście, jedne działają dodatnio, inne ujemnie. Do tych
ostatnich należy kawa.
Stosowane przez Mullera urządzenia do wykrywania działania antropofluksu składały się z obwodu
prądu stałego, w który włączono elektroskop, galwanometr lub cewkę Ruhmkorffa, oraz dwóch
oddalonych od siebie elektrod (obwód nie był więc zamknięty). Pomiędzy elektrodami umieszczono
np. rękę człowieka lub badaną substancję.
Odkrycie Mullera, zdające się potwierdzać zasadność hipotezy “siły życiowej" (“prany" filozofów
staroindyjskich, “odu" Reichenbacha), wywołało krótkotrwałą sensację i poszło w zapomnienie na
równi z doniesieniami o wyrobie złota z piasku i rzekomo udanych próbach skonstruowania perpetuum
mobile. Ta sprawa jest jednak chyba znacznie poważniejsza, niż na pierwszy rzut oka mogłoby się
komuś wydawać. Jak powiada biofizyk z PAN-u dr Włodzimierz Klonowski (“Wiedza i Życie", 1973 nr
12):
Na naukowe wyjaśnienie czekają [...] nie tylko zjawiska parapsychiczne, ale i procesy podstawowe
dla życia. W promieniowaniu Słońca stwierdzono występowanie tzw. promieniowania zet, nie znanej
dotychczas natury, być może natury neutrinowej. Promieniowanie to powoduje np. osiadanie białka w
surowicy krwi, ma więc niewątpliwie wielki wpływ na procesy życiowe. Również bardzo mało wiemy
jeszcze w gruncie rzeczy o wodzie, która stanowi przeszło 50 procent masy ciała ludzkiego.
Stwierdzono np., że jeśli poddać wodę działaniu pola magnetycznego o natężeniu 1000 Oe, to pojone
nią świnki morskie ciężko chorują, chociaż żadnych zmian w strukturze tej wody nie udało się
dotychczas wykryć. Jak widać już z powyższych, wyrywkowych przykładów, biofizyka f...] jest
rzeczywiście nauką przyszłości. Chyba psychotronika tak samo.
Czy zagadkowa energia, gromadząca się w piramidach, ma coś wspólnego z “promieniowaniem
zet"? Jaki jest związek tego promieniowania z “energią psychotroniczną" Pavlity? Czy nieznana
energia, będąca hipotetyczną istotą życia, rozpuszczona jest w całej przestrzeni kosmicznej, a w
stanie silnej koncentracji stanowi to, co ożywia materię? Oto niektóre z pytań formułowanych przez
psychotronikę. I niezależnie od tradycyjnego odruchu, który każe szukać powiązań między
psychotronika a magią, trzeba przyznać, że przedmiot zainteresowań psychotroniki jest weryfikowalny
naukowo. Czym w takim razie jest psychotronika?
Sekcja Psychotroniki Polskiego Towarzystwa Cybernetycznego we Wrocławiu, opierając się na
cytowanej już przez nas definicji pióra dra Zdenka Rejdaka, zaproponowała robocze określenie
psychotroniki. Brzmi ono tak:
Psychotronika jest nauką o charakterze interdyscyplinarnym, która bada właściwości i funkcje
materii żywej, a w szczególności jej przejawy psychiczne w zakresie ich wzajemnych oddziaływań
informacyjnych za pośrednictwem pól energetycznych z przyrodą żywą i martwą, jak również
energetyczne podstawy życia biologicznego i psychicznego. Badania tych zjawisk prowadzi przy
użyciu metod i narzędzi stosowanych przez nauki matematyczne i biologiczne.
Jest to – jak już powiedziano – definicja robocza, ale też trudno byłoby wobec jakiejkolwiek
rozwijającej się dyscypliny wysuwać żądania definicji pełnej i ostatecznej. Taka definicja – jak to
zauważył kiedyś prof. dr Włodzimierz Sedlak – może być punktem dojścia, a nie punktem wyjścia. Z
tego też powodu także terminologia, z którą spotykamy się w opisach badań psychotronicznych, jest
niejednorodna. Część słownictwa zaczerpnięto z terminologii nauk biologicznych i fizycznych, a część
z konieczności wzięta została z terminologii parapsychologicznej i trudno się temu dziwić.
Parapsychologia była poprzedniczką psychotroniki. Badała te same zjawiska, którymi obecnie zajmuje
się psychotronika, lecz w węższym zakresie i posługiwała się innymi narzędziami badawczymi.
Interesowały j ą raczej wielkie fenomeny paranormalne, a metody ich badania wywodziły się
przeważnie z psychologii eksperymentalnej. Parapsychologia zajmowała się zjawiskami
paranormalnymi, które przybierają bądź postać psychiczną (zjawiska spostrzegania
pozazmysłowego), bądź postać fizyczną (zjawiska psychokinetyczne).
Parapsychologia dzieliła zjawiska spostrzegania pozazmysłowego na telepatię, jasnowidzenie i
prekognicję. Telepatia stanowi przenoszenie informacji (mogą być to zarówno pojęcia, jak i obrazy,
dźwięki, uczucia itd.) z mózgu jednego człowieka do mózgu innego człowieka bez pośrednictwa
znanych zmysłów, jak wzrok, słuch, węch i inne. Parapsychologia zakłada istnienie co najmniej
jednego nie znanego dotąd zmysłu człowieka, nazywając go umownie “szóstym zmysłem". Pojęcie to
funkcjonuje też w języku codziennym. Zjawiska określane terminem Jasnowidzenie" polegają-
podobnie jak telepatia- na odbiorze informacji bez pomocy zmysłów, ale też bez pośrednictwa
człowieka – “nadawcy". Zdarza się niekiedy, że bez żadnych racjonalnych powodów odczuwamy
niepokój o osobę nam bliską w tym właśnie momencie, gdy znajduje się ona w prawdziwym
niebezpieczeństwie – tak działa telepatia. Przykładem jasnowidzenia może być przypadek, w którym
osoba otrzymująca list potrafi określić jego treść przed otworzeniem koperty – trudno bowiem tym
razem sobie wyobrazić, aby nie znający momentu otrzymania listu jego autor był tu nadawcą
telepatycznego przekazu. Prekognicja jest zdolnością przeczuwania lub przewidywania wydarzeń
mających dopiero nastąpić, a których nie da się wyrozumować na podstawie dostępnych informacji.
Psychokineza stanowi zdolność paranormalnego oddziaływania człowieka na materię. Jest to duża
grupa zjawisk takich, jak zdalne wprawianie przedmiotu w ruch, wpływanie na ruch przedmiotu
(przykładem byłoby tu zatrzymanie obracającej się ruletki na żądanej liczbie), zaczernianie emulsji
fotograficznej w zamkniętych pojemnikach itd.
Zakres zainteresowań tradycyjnej parapsychologii był – jak już powiedziano – znacznie węższy od
zakresu badań psychotronicznych, które obejmują także hipnozę, sugestię, igłolecznictwo
(akupunkturę), radiestezję (m.in. różdżkarstwo) oraz te zjawiska, które w okresie kształtowania się
parapsychologii w ogóle nie były znane (tj. zjawisko dermooptyczne i efekt Backstera). O tym
wszystkim napisaliśmy w dalszej części książki.
Wstecz / Spis Treści / Dalej

2. Fizyka zjawisk “nadprzyrodzonych"

Na co reagujemy
Nihil est in intellectu, quodprius non erat in sensu – nie ma nic w świadomości, czego nie było
poprzednio w doznaniu zmysłowym.
Nieodległe to czasy, kiedy owo twierdzenie św. Augustyna wydawało się prawdą najoczywistszą.
Jedynymi – jak sądzono – kanałami, przez które człowiek otrzymuje informacje o otaczającej go
rzeczywistości, są zmysły. “Odróżnia się ich pięć: wzrok, słuch, smak, powonienie i dotyk. Organami
tych zmysłów są kolejno: oko, ucho, język, nos i skóra" [Encyklopedia Orgelbranda, 1884]. Wydawało
się, że sprawa jest prosta: nie jesteśmy w stanie odebrać bodźców, dla których nie posiadamy
odpowiedniego narządu zmysłowego.
Popatrzmy jak sprawa ta wygląda z naszego dzisiejszego punktu widzenia.
Oko ludzkie reaguje na światło, czyli na fale elektromagnetyczne o długości nie większej niż 0,76
m (światło czerwone) i nie mniejsze niż 0,38 m (światło fioletowe). Podczerwieni i nadfioletu już nie
widzimy. Z olbrzymiego zakresu fal elektromagnetycznych – od promieniowania kosmicznego i
gamma przez promieniowanie rentgenowskie, nadfioletowe, widzialne, podczerwone aż do fal
radiowych od milimetrowych do stukilometrowych długości – oko nasze “uwzględnia" zaledwie maleńki
wycinek. Wydawało się, że pozostałe połacie widma elektromagnetycznego mogą nam być dostępne
wyłącznie za pośrednictwem aparatów (odbiorników radiowych, noktowizorów itp.). Jak bardzo dalekie
jest to od prawdy, dowiemy się w dalszym ciągu tego rozdziału.
Ucho ludzkie odbiera drgania powietrza, które słyszymy jako dźwięki, jeśli nie mają częstotliwości
mniejszej od 16 Hz (najniższy dźwięk wielkich kościelnych organów) ani większej od 22 000 Hz. Czy
znaczy to, że człowiek nie reaguje ani na niższe częstotliwości (poddźwięki), ani na wyższe
(ultradźwięki)?
L.E. Stefański znalazł się kiedyś w pracowni elektroakustycznej. Zajęty pogawędką ze znajomym
inżynierem nawet nie spostrzegł, jak włączył on jedno z urządzeń. Nagle uczuł jakby zwiększone
ciśnienie, gwałtownie wzrastający niepokój, jakieś niemiłe sensacje sercowe, zaczął się pocić.
Wówczas rzekł:
– Przepraszam, nie wiem co mi się stało, muszę wyjść. Inżynier uśmiechnął się, przekręcił
wyłącznik i powiedział:
– Już pan nie musi wychodzić. To był właśnie poddźwięk o częstotliwości 12 Hz.
Podobnie wygląda reakcja na częstotliwości wyższe od akustycznych: ucisk w uszach, potem ból,
niepokój i rozdrażnienie. Przy dużych natężeniach ultradźwięki stanowią wręcz śmiertelne
niebezpieczeństwo. A zatem – choć drgań powietrza innych niż akustyczne (od 16 Hz do 22 kHz) nie
słyszymy, nie znaczy to, że nie reagujemy na nie. I nawet, co szczególnie ważne, możemy tą drogą
odbierać różnego rodzaju informacje.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: człowiek ze stoperem w ręce mierzy w sekundach i zapisuje
chwile niemiłego samopoczucia. Odcinek pięciosekundowy odpowiada kropce alfabetu Morse'a,
odcinek dziesięciosekundowy – kresce. Możemy człowiekowi temu nadać “depeszę" włączając i
wyłączając na przemian generator poddźwięków i ultradźwięków. Praktycznie nie miałoby to żadnego
znaczenia, ale proszę pomyśleć: informacja zawarta w takiej “depeszy" dostałaby się do świadomości
odbiorcy nie przeszedłszy przedtem przez żaden ze znanych narządów zmysłowych; więc niejako
drogą“pozazmysłowa"!
Reagujemy na pole magnetostatyczne
Magnes – źródło stałego pola magnetycznego – znany jest od tysiącleci (początkowo tylko jako
bryła minerału, magnetytu). Termin “magneto-biologia" wprowadził przed zaledwie ćwierćwieczem
argentyński uczony M. Valentinuzzi.
Historia nauki – jak napisał wybitny magnetobiolog Jurij Chołodow – obfituje w dramatyczne
wydarzenia. Ale to, co składa się na losy magnetobiologii, jest sumą takich ludzkich namiętności, jakie
nie bywają zwykle wyzwalane podczas rozwiązywania problemów naukowych.
Działanie pola magnetycznego na żywy organizm było w ciągu stuleci wielekroć najniewątpliwiej
stwierdzone i... zawsze znajdowali się tacy, co równie niewątpliwie konstatowali brak wszelkiego
oddziaływania. O leczniczych właściwościach magnesu wspominają w swoich dziełach Arystoteles i
Pliniusz. Marcel z Bordeaux (IV w.) magnesem uśmierzał bóle głowy. Albert Wielki (XIII w.) twierdził,
że magnes, działając na lewą stronę ciała, zapobiega nieprzyjemnym snom, usuwa z organizmu
trucizny, a nawet pomaga przy chorobach umysłowych. Najgorliwszym propagatorem leczniczych
właściwości magnesu był sławny niemiecki lekarz z XVI w. Paracelsus. W latach 1780-1783 komisja
angielskiego Królewskiego Towarzystwa Lekarskiego przebadała działanie magnesu na organizm
człowieka i stwierdziła, że polega ono głównie na wpływie na system nerwowy.
Mogłoby się zdawać, że rozpoczęte w ten sposób poważne badania naukowe są zapowiedzią
szybkiego rozwoju magnetobiologii. Niestety – spodziewany rozwój został wkrótce zahamowany, i to
na całe stulecie. Przyczyną tego było... terminologiczne zamieszanie. Mimowolnym jego winowajcą
stał się Franciszek Antoni Mesmer (1734-1815), austriacki lekarz prosperujący głównie w Paryżu.
Jeszcze na początku swej kariery w Wiedniu poczynił próby leczniczego zastosowania magnesu i
zdumiał się ich powodzeniem. Mesmer używał blach stalowych różnej formy, wyrabianych wówczas
przez zakonnika, ojca Helia, znanego astronoma. Jak podaje Julian Ochorowicz:
U pewnej dziewczyny, u której różne przypadłości zależały od uderzeń krwi do głowy, usuwał z
łatwością kongestię, przykładając trzy blachy magnetyczne, dwie na nogi, trzecią na żołądek. W
innych wypadkach przyłożenie magnesu natychmiast znosiło ból albo też przesuwało go dalej ku
kończynom. Ale przypadek zrządził, że robiąc na różny sposób próby, gdy raz w miejsce magnesu
zbliżył samą tylko rękę, wynik był ten sam albo nawet lepszy, a dalsze doświadczenia wykazały, że
proste przesuwanie ręki przed ciałem, czyli tzw. później przez niego “pociągi", spowodowały różne
zmiany, poprzednio przypisywane bądź to elektryczności, bądź magnetyzmowi mineralnemu.
Z doświadczeń tych wyprowadził Mesmer wniosek, że w ciele ludzkim objawia się siła zdolna (bez
pomocy obcych czynników) “modyfikować bieg prądów nerwowych". Siłę tę nazwał Mesmer
“magnetyzmem ludzkim" lub “zwierzęcym" – w odróżnieniu od magnetyzmu zwykłego, mineralnego. I
chociaż obu “magnetyzmów" Mesmer nigdy nie utożsamiał, to niestety zrobili to za niego inni. Gdy
wysoka komisja (z Beniaminem Franklinem i Antonim Lavoisierem) wydała wkrótce potem na temat
odkrycia Mesmera opinię druzgocącą, cios ugodził zarówno w “mesmeryzm", jak i w magnetobiologię.
Komisja, doceniając zresztą skuteczność kuracji mesmerycznych, orzekła, że przyczyną uleczeń jest
wpływ “imaginacji" (sugestii), nie zaś “magnetyzm zwierzęcy", który po prostu nie istnieje.
Po trwającej blisko sto lat przerwie zaczyna się o magneto terapii mówić dopiero w
osiemdziesiątych latach ubiegłego wieku. Francuscy lekarze ze szkoły prof. Charcota ustalili, że
magnes może na ludzki organizm wpływać rozmaicie:
1. wywoływać w miejscu działania swędzenie, mrowienie, wrażenie kłucia, a nawet bólu; 2.
przywracać zniesioną wrażliwość dotykową skórze albo “przenosić" niewrażliwość z chorej połowy
ciała na zdrową; 3. likwidować lub wywoływać kurcze i drgawki; 4. łagodzić bóle różnego pochodzenia
lub też wywoływać ból; 5. powodować ogólne osłabienie, ból głowy i senność. Te same objawy, jak
stwierdzono, można wywoływać zarówno za pomocą magnesu stałego, jak i solenoidu
(elektromagnesu).
Tymczasem (1884) na kongresie w Birmingham wystąpił znany fizyk William Thomson (lord Kelvin)
w sprawie wpływu, jaki ma jakoby wywierać magnes na organizm ludzki:
Być może, że istnieje on, dotychczas jednak ani fakty, ani spostrzeżenia nie dowiodły tego. Lord
Lindsay i p. Cromwell Varley próbowali działania magnetyzmu, wprowadzając głowę między bieguny
bardzo silnego elektromagnesu. Otóż wynik był cudowny – nie było żadnego działania.
Thomsonowi odpowiedział na łamach “Revue Scientifique" Julian Ochorowicz. Nie zdziwił go
bynajmniej fakt niewrażliwości lordowskiej głowy na “bardzo silne" pole magnetyczne. Ochorowicz
powołał się w owym artykule przede wszystkim na prace Maggioraniego z lat 1869-1880 oraz
referował wyniki badań własnych. Jego próby dotyczyły około 700 osób, z których tylko część, a
mianowicie 236 przejawiło wrażliwość na “magnetyzm mineralny".
Oczywiście, jeżeli ktoś sobie wyobraża, że magnes podobnie jak ciepło i elektryczność powinien
działać na wszystkich i jeśli podda próbom tylko jedną osobę lub małą liczbę osób, to łatwo może
dojść do owego “cudownego" wyniku, jaki otrzymali Lindsay i Varley – to znaczy nie otrzymać nic. Z
badań Ochorowicza wynika, że przeciętnie tylko co trzeci człowiek podlega temu działaniu. Lecz może
potęgując siłę magnesu czy elektromagnesu można by dojść do większego procentu? Ochorowicz
temu przeczy:
Moje doświadczenia nie zostawiają mi tej nadziei. Używałem magnesów bardzo silnych i nie
otrzymywałem nic nadto.
Podobne wyniki dały nieco późniejsze badania Durville'a. Stosował on rodzaj magnetycznej
bransolety, którą zakładał osobom badanym. Jej działanie odczuwało 60 do 70 osób na 100
badanych. Zaznaczyć tu jednak należy, że wrażenie gorąca, kłucia lub mrowienia pojawiało się u 30
osób na 100 dopiero po godzinie, podczas gdy próby przeprowadzane przez Ochorowicza nie trwały
nigdy dłużej niż parę minut.
Rozumiemy już teraz, czemu magnetobiologia jest tak wyraźnie “zapóźniona w rozwoju" w
stosunku do innych nauk biologicznych: po pierwsze ze względu na niemiły dla wielu uczonych
posmak “wiedzy tajemnej" (a nasiąkła nim, wrzucona przez słowną pomyłkę do jednego worka z
mesmeryzmem), po drugie z powodu niejednoznacznych wyników doświadczeń. Dziesięciolecia
musiały minąć, zanim pogodzono się z faktem, że taka jest “natura rzeczy". Żywiołowy rozwój
magnetobiologii obserwujemy dopiero w ostatnich dziesięcioleciach.

Niemiecki entomolog Gunter Becker stwierdził w 1963 r., że większość owadów kończąc swój lot oraz
w pozycji spoczynkowej przyjmuje kierunek północ – południe i zachód – wschód. Gdy w warunkach
laboratoryjnych skompensowano pole geomagnetyczne (tzn. doprowadzono je prawie do zera), to
takiej orientacji nie dało się już zaobserwować
Badanie wpływu pola magnetycznego na żywy organizm: mysz umieszczona pomiędzy biegunami
elektromagnesu
Szczególnie interesujące wydają się te prace, które dotyczą wpływu pola magnetycznego na
system nerwowy. W tej dziedzinie światową sławę zyskał rosyjski uczony Jurij Chołodow. Najpierw
postanowił udowodnić, że stałe pole magnetyczne jest istotnie bodźcem, na który reaguje centralny
układ nerwowy. W tym celu rejestrował elektryczną aktywność mózgu królika umieszczonego między
biegunami elektromagnesu. Natężenie wynosiło od 200 do 1000 Oe, czas oddziaływania – od 1 do 20
minut. Jak powiada Chołodow:
Najogólniejszym wnioskiem, jaki da się wyciągnąć z przeprowadzonych badań, jest wniosek
następujący: mózg oprócz znanych nam funkcji pełni funkcję receptora stałego pola magnetycznego.
A więc mamy receptor pozwalający odbierać bodźce (magnetyczne), na które niewrażliwe są
nasze “klasyczne" zmysły: wzrok, słuch, smak, powonienie i dotyk, a także pozostałe, znane już nam
zmysły, jak zmysł równowagi, temperatury i kinestezji. Sławne stało się doświadczenie Chołodowa, na
którym wytwarzał on u ryb odruch warunkowy na pole magnetyczne (w tym samym 1958 r. podobny
eksperyment przeprowadził inny radziecki badacz, Lissman).
Reagujemy na pole elektrostatyczne
Prąd elektryczny przepływający przez ciało może – jak wiemy – porazić, a nawet zabić. A czy pole
elektrostatyczne, powstające między okładkami kondensatora, albo dodatnie lub ujemne jony zawarte
w powietrzu mogą być dla nas odczuwalne? Do wykrywania elektrycznych ładunków także nie mamy
osobnego zmysłu (w znaczeniu tradycyjnym), podobnie jak nie mamy zmysłu magnetycznego.
Badania w tym zakresie nie miały tak dramatycznego przebiegu jak magnetobiologiczne, a jednak
dopiero w ostatnich latach zaczęliśmy doceniać w pełni znaczenie ładunków elektrycznych w
powietrzu.
Ładunki bywają dodatnie lub ujemne, a liczba ich jest zmienna. Zmiany te wiążą się ze zmianami
pogody, a to, że rozmaite stany elektryczności atmosferycznej mają wpływ na nasze samopoczucie,
wiemy od przeszło dwóch stuleci. Już w 1770 r. szwajcarski uczony J. A. deLuc twierdził, że nie
zmiany ciśnienia powietrza, które pokazuje nam barometr, działają na człowieka, lecz związane z nimi
zmiany składu powietrza; na osoby o wrażliwym systemie nerwowym ma elektryczność atmosferyczna
wpływ zauważalny, zwłaszcza podczas pogody burzowej. Tego samego zdania jest współczesna
biometeorologia!
Aż do końca ubiegłego wieku nie było jasne, w jakiej postaci obecne są w powietrzu ładunki
elektryczne. Dopiero J. Elsster razem z H. Geitelem oraz C. T. R. Wilson, którzy opublikowali swe
prace w 1899 r., uświadomili nam, że elektryczność atmosferyczna to nie “fruwające" swobodnie w
powietrzu ładunki, lecz jony, cząstki materii, które są nośnikami ładunku energii elektrycznej. W
otaczającym nas powietrzu poruszają się w różnych kierunkach naraz jony dodatnie i ujemne; mają
one różne rozmiary i rozmaitą szybkość. Górne warstwy atmosfery (pasy Van Allena) bombardowane
przez promienie kosmiczne są źródłem ogromnej liczby małych i szybko poruszających się jonów
ujemnych. Pod wpływem przyciągania dodatnio naładowanej niższej warstwy atmosfery pędzą one w
dół i docierają aż do powierzchni ziemi, ale nie zawsze. Gdy powietrze nad ziemiąjest zamglone,
zanieczyszczone dymami i płynami, wokół cząstek tych zawiesin tworzą się duże, powolne jony
ujemne, a ich odpychające działanie uniemożliwia przedostawanie się małych, szybkich jonów
ujemnych do powietrza, którym oddychamy. Jak groźne może to być w swoich skutkach,
przekonaliśmy się przy okazji pierwszych lotów kosmicznych amerykańskich i radzieckich.
Zarówno podczas samych lotów, jak i w czasie prób w symulatorach obserwowano zjawisko, które
początkowo było zupełnie niezrozumiałe. Już po niedługim czasie pobytu w kabinie występowała u
kosmonautów gwałtowna utrata sił, pamięci i zdolności działania, choć atmosfera wytwarzana
wewnątrz kabiny (jej skład chemiczny, ciśnienie, temperatura i wilgotność) była – jak się zdawało –
idealnie dostosowana do wymagań ludzkiego organizmu. Okazało się wreszcie, że brakuje w niej
jedynie owych małych, szybko poruszających się jonów ujemnych. Dzięki zainstalowaniu w kabinach
odpowiednich aparatów, jonizatorów, stały się dopiero możliwe dłuższe kosmiczne podróże.
Reagujemy na pole elektromagnetyczne
Pole elektryczne i pole magnetyczne stanowią dwie postacie pola elektromagnetycznego. Energia
związana z polem elektromagnetycznym składa się z energii pola elektrycznego i energii pola
magnetycznego. Już z samego czysto fizycznego określenia, czym jest pole elektromagnetyczne,
można by właściwie wywnioskować, że działać ono powinno na żywe organizmy podobnie jak pola
magnetyczne i elektryczne. Niezliczone doświadczenia wykonane w ostatnich dziesięcioleciach nie
tylko potwierdzaj ą fakt takiego działania, ale też rzucaj ą światło na jego mechanizm.
Przebadano wpływ pól elektromagnetycznych (PEM) na izolowane tkanki, komórki oraz na
organizmy jednokomórkowe i wyższe. Efektem bezpośredniego działania PEM na układ nerwowy są
reakcje ruchowe zwierząt. Reakcję ucieczki zaobserwowano u chomików przy działaniu PEM o niskiej
częstotliwości od 1 do 10 kHz (Schua, 1953). Psy, jak się okazało (Michaelson, 1958), unikają strefy
napromieniowanej polem bardzo wysokiej częstotliwości, począwszy od 2800 MHz. Stwierdzono też,
że zwierzęta orientują się co do kierunku promieniowania w zakresie od 2800 do 24 000 MHz: psy
odwracały głowę w stronę źródła promieniowania, a szczury układały ciało w tym kierunku, a więc
zachowywały się tak, jak gdyby istniał u nich swoisty zmysł elektromagnetyczny!
Najbardziej przekonywające dowody działania PEM na układ nerwowy dały badania ich wpływu na
odruchy. Na przykład stosowano PEM jako bodziec warunkowy przy wytwarzaniu reakcji odruchowo-
warunkowej. Ciekawe są zwłaszcza tego rodzaju doświadczenia przeprowadzone na ludziach. F.
Pietrowowi (1952) udało się wypracować u człowieka obronny odruch warunkowy na bodziec w
postaci PEM o niskiej częstotliwości (200 Hz), wytwarzanej przez wibrator umieszczony nad głową
badanego. Odruch polegający na skurczu naczyń krwionośnych wywoływali u ludzi G. Plechanow i W.
Wieduszkina (1956-1965). Na początku kojarzyli u osoby badanej oddziaływanie PEM (735 kHz) z
bodźcem bezwarunkowym, którym było oziębienie. Wystarczyło zaledwie 13 do 25 takich skojarzeń,
by wyrobić u osoby badanej długo utrzymujący się odruch warunkowy na PEM. Warto może dodać, że
używano w tych doświadczeniach PEM o niezwykle małym natężeniu: parametr generatora PEM
zmieniano w zakresie od 2,2 x 10-4 do 3,3 x 10-4 V/m.
Stosowanie w ostatnich czasach coraz potężniejszych urządzeń nadawczych radiowych,
telewizyjnych i radarowych spowodowało występowanie coraz to częściej i wyraźniej pewnych
objawów chorobowych u osób obsługujących te urządzenia. Profesor Stefan Manczarski (1899-1979),
który wiele lat prowadził badania w tym zakresie, stwierdził, że u pracowników zatrudnionych przy
obsłudze stacji radiowych i przemysłowych urządzeń grzejnych wielkiej częstotliwości obserwowano
objawy tzw. choroby radiotelegrafistów. U pracowników zatrudnionych przy obsłudze urządzeń
mikrofalowych stwierdzono w kilku wypadkach specyficzne objawy chorobowe, których zespół
nazwano chorobą mikrofalową.
Na czym polega wpływ PEM na żywą komórkę? Jaki jest jego mechanizm? Na to pytanie trudno
odpowiedzieć jednoznacznie. Mniej interesuje nas tutaj, w jaki sposób PEM o wielkich natężeniach
działają uszkadząjąco, a nawet zabójczo na żywą komórkę. Ciekawsze jest, jak komórka odbiera
informacje o obecności bardzo słabych PEM. Stefan Manczarski, opierając się głównie na wynikach
doświadczeń uczonych niemieckich i radzieckich, sformułował teorię pozwalającą odpowiedzieć m.in.
na to pytanie.
... i co z tego wynika?
Różdżkarstwo w swojej najstarszej, tradycyjnej formie jest sztuką wykrywania przebiegających pod
ziemią strumieni wodnych, złóż minerałów i zakopanych przedmiotów wyłącznie za pomocą trzymanej
w rękach różdżki, którą dawniej przeważnie stanowiła odpowiednio przystrugana, rozdwojona gałązka.
A więc – bez żadnego przyrządu? Trudno przecież kawałek gałęzi nazywać “przyrządem". W istocie
przyrządem, i to niezmiernie czułym, którym posługuje się różdżkarz jest... on sam. Różdżka stanowi
to, co w zegarze wskazówka. Różdżka bowiem nie porusza się w rękach sama, choć tak to niekiedy
wygląda, a bywa, że sam różdżkarz jest o tym przekonany.
Istnieją bodźce wydobywające się spod ziemi, które oddziałują na organizm różdżkarza i są
rejestrowane przez jego system nerwowy, ale żadne informacje na ten temat nie przedostają się
bezpośrednio do jego świadomości.
Przypomnijmy sobie: F. Pietrow w 1952 r. udowodnił, że można wyrobić u człowieka odruch
warunkowy na pojawiające się nagle fale elektromagnetyczne o określonej częstotliwości. Człowiek
taki zaczyna wtedy reagować na nie bezwiednym ruchem. A więc i tu świadomość jest wyłączona.
Różdżkarz odczuwa na przykład obecność podziemnej wody, lecz nie wie, że ją odczuwa.
Uświadamia go o tym dopiero ruch różdżki wywołany przez bezwiedne (mimowolne) skurcze mięśni
rąk, które różdżkę trzymają. Na uzdolnienie różdżkarskie składają się zatem co najmniej: wrażliwość
na bardzo słabe bodźce oraz zdolność do ruchów mimowolnych.
Dzieje różdżkarstwa są chyba tak stare jak sama ludzkość. Różdżkarzy widzimy na staroegipskich
płaskorzeźbach. Herodot wspomina o praktyce różdżkarskiej u Scytów. Ślad wiary w moc różdżki
odnajdujemy w Eneidzie, gdzie gałązkom pewnych drzew, a przede wszystkim widełkowatej jemiole,
przypisuje się moc otwierania wrót świata podziemnego. Uczony jezuita Athanasius Kircher (1601-
1680) w dziele De arte magnetica (O sztuce magnetycznej) tłumaczy działanie różdżki w następujący
sposób: z wód i minerałów unoszą się pary (dziś mówimy o promieniowaniu!), które łączą się z
wyziewami gałązek i unoszą ponad różdżką, sprawiając, że ciężar jej się zmienia, co jest powodem jej
wychyleń. To fizykalne tłumaczenie chwalebnie odróżnia stanowisko Kir-chera od ogólnie panujących
wówczas, wciąż jeszcze średniowiecznych, poglądów na różdżkarstwo. Na ogół różdżkarzy chętnie
posądzano o czary, a Marcin Luter w 1518 r. umieścił posługiwanie się różdżką czarodziejską na liście
występków naruszających pierwsze przykazanie boskie. Tymczasem różdżkarze, choć szykanowani,
ciągle działali, ponieważ – czy to się podobało, czy nie – byli niezbędni. W dawnych czasach tylko oni
potrafili odnajdywać wodę i złoża minerałów.
Sceptyczny wiek XIX mocno podważył zaufanie do różdżkarstwa jako metody “nienaukowej".
Dopatrywał się w nim przesądu albo oszustwa. Dopiero w 1931 r. podjęto na większą skalę
doświadczenia różdżkarskie, mianowicie we Włoszech. Wziął w nich udział m.in. neurolog prof. dr F.
Cazzamalli, który zasłynął jako pierwszy badacz elektromagnetycznego promieniowania mózgu.
Terenem doświadczeń był wielki stadion w Weronie. Z polecenia komisji złożonej z inżynierów i
neurologów zakopano w różnych miejscach z zachowaniem ścisłej tajemnicy wielkie bloki ołowiu,
brązu, żelaza, aluminium, miedzi, przeprowadzono także rurociąg z wodą i zawezwano ośmiu
głośnych różdżkarzy, aby zademonstrowali swe zdolności. Doświadczenia wypadły wpięciu
wypadkach w całej pełni pozytywnie. Różdżkarze wykrywali wodę i zakopane metale, tylko na
aluminium nie reagowali.
Gdy różdżkarz trafnie wskaże miejsce, gdzie należy kopać studnię, można jeszcze powiedzieć:
woda jest wszędzie, a więc różdżkarz nieomal zawsze musi trafić. Bywa jednak i tak, że różdżkarz
zwycięsko rozwiązuje zadanie, na którym wpierw “zęby połamali" uzbrojeni w nowoczesną aparaturę
geologowie.
W latach siedemdziesiątych – jak podała polska prasa – podczas budowy stacji transformatorowej
w Słomnikach pod Krakowem geolodzy usiłowali znaleźć ujęcie wody i w tym celu kosztem wieluset
tysięcy złotych wywiercili otwór o głębokości 46 m. Wody nie znaleźli. Wezwany na konsultację inż.
Rzepecki (różdżkarz) wyznaczył ujęcie w innym miejscu, na głębokości 23 m. Jego kolega, inż.
Osuchowski, wyznaczył jeszcze inne miejsce, oddalone zaledwie o półtora metra od linii odwiertu.
Geolodzy poszli za wskazówkami różdżkarza i na wskazanej głębokości poszerzyli otwór. Woda
wytrysnęła silnym strumieniem.
W Wapiennicy koło Bielska Białej poszukiwano za pomocą wierceń geologicznych wody dla
jednego z tamtejszych zakładów. Koszt poszukiwań sięgał już zawrotnych sum, a wody nadal nie było.
Dopiero różdżkarz uratował państwowe przedsiębiorstwo od groźby zamknięcia na kłódkę.
Gdy podczas budowy reaktora atomowego w Świerku pod Warszawą zawiodło wszystko – i
przyrządy, i geologowie, którzy stwierdzili autorytatywnie, że wody nie ma – wezwano różdżkarzy.
Wówczas okazało się, że wody jest pod dostatkiem.
Technika i psychologia różdżkarstwa
W czasach średniowiecznych sporządzano różdżkę z zachowaniem odpowiedniego ceremoniału.
W noc św. Jana ścinano widełkowatą gałązkę, najchętniej leszczynową, wymawiając przy tym
zaklęcia. Tradycyjna różdżka ma kształt litery Y i jest sporządzona z drewna. Dziś częściej używa się
metalu: żelaza, srebra, aluminium.
Odmianę różdżkarstwa stanowi wahadełkarstwo. Przy tych samych zasadach działania jak w
typowym różdżkarstwie różni się ono tylko formą stosowanych narzędzi. Są to różnego rodzaju
wahadła. W grobowcach faraonów znajdowano nieraz drewniane kuleczki zawieszone na nitce;
przypuszcza się, że mogły to być “magiczne" wahadełka.
Abbe Mermet, jeden z najsłynniejszych różdżkarzy ostatnich czasów, opisuje w swych zasadach
różdżkarstwa (Principles and Practic of Radiesthesia, 1967) różne formy takich wahadeł. Ich budowa
zależy od substancji, jakiej różdżkarz ma zamiar szukać. Czasami może to być naczynie puste albo
zawierające jakiś płyn czy substancję, którą różdżkarz chce wykryć. W miejscu, gdzie znajduje się
szukany przedmiot, różdżkarz odczuwa jak gdyby zmniejszenie wagi wahadła. Następnie wahadło
wykonuje pewne ruchy, których kierunek, natężenie i inne cechy są zależne od przedmiotu, jaki
wahadło wykryło.
Chociaż wychylenia różdżki czy wahadła zależne są od mimowolnych – a więc nieświadomych –
ruchów rąk różdżkarza, nie znaczy to bynajmniej, że świadomość nie odgrywa tu żadnej roli.
Różdżkarz nie skupiony, zajęty innymi sprawami, nie wierzący w pozytywny wynik swej pracy,
niewiele zdziała. Dar różdżkarza jest – podobnie jak talent poetycki czy muzyczny, czy w ogóle
wszelki talent twórczy – właściwością psychiczną, funkcjonującą dość kapryśnie i uzależnioną od
ogólnego stanu różdżkarza. Na fakt, że uzdolnienia parapsychiczne są bardzo podobne do wszelkich
zdolności twórczych, zwrócił uwagę Milan Ryzl – czeski naukowiec, który tego rodzaju uzdolnienia u
ludzi badał w skali masowej. Jego zdaniem ta okoliczność sama już wyjaśnia, dlaczego
parapsychiczne zdolności bywają tak bardzo labilne. Takie czynniki, jak trema, niechęć do
wykonywanego doświadczenia, osobiste kłopoty, mogą całkowicie uniemożliwić uzyskanie
pozytywnego rezultatu w teście z zakresu spostrzegania pozazmysłowego. Dotyczy to także
różdżkarstwa.
Wahadełko ujawnia nasze zdolności ideomotoryczne i służy do ich trenowania. Umawiamy się "sami z
sobą"
(tzn. z naszą podświadomością), że okrężny ruch wahadełka
(1) oznacza odpowiedź “nie wiem", ruch okrężny
(2) znaczy “nie chcę lub nie mogę dać odpowiedzi",
(3) ruch poprzeczny (lewa – prawa) oznacza “nie",
a ruch (4) od i do pytającego jest odpowiedzią potakującą.
Nic więc dziwnego, że próby pod kontrolą osób podejrzliwych i niechętnych różdżkarstwu kończą
się niekiedy fiaskiem. Różdżkarz zyskuje w takim wypadku niezasłużone miano szarlatana, a przecież
nikt nie oczekuje, aby poeta improwizował na zawołanie pod ostrą kontrolą lub muzyk tworzył we
wrogim mu otoczeniu.
Różdżkarz nie wie, że zbliża się do poszukiwanego przedmiotu. Podobnie jak u człowieka, u
którego wyrobiono odruch warunkowy na określone pole elektromagnetyczne, bodziec jest przez
różdżkarza odbierany, ale nie uświadamiany. Nie jest to niczym osobliwym – znaczna część informacji
docierających do naszego układu nerwowego w ogóle nigdy nie trafia do świadomości. Nie wiemy też,
że z takich informacji robimy użytek – wszystko odbywa się jakby “automatycznie". Odebrane, lecz nie
uświadomione informacje pozostają w sferze, którą umownie (bardzo umownie!) nazywamy
podświadomością (wg Freuda) lub nieświadomością (wg Junga). Jednym ze sposobów kontaktu
pomiędzy świadomością i nieświadomością jest stawianie samemu sobie pytań i obserwowanie
własnych ruchów mimowolnych. W przypadku praktyki różdżkarskiej ruchy te objawiają się w postaci
wychyleń różdżki lub wahadła.
Ludwik Szczepański w książce Okultyzm – fakty i złudzenia podaje następującą wypowiedź
francuskiego różdżkarza Gabriela Lamberta:
U mnie, gdy pracuję w terenie, działanie podświadomości przejawia się w następujący sposób:
skoro stoję nad jakimś źródłem wody, wahadełko moje poczyna się obracać. Wówczas liczę: 1, 2, 3
itd., a gdy wahadełko się zatrzymuje, liczba, do której doszedłem, wskazuje na głębokość, na jakiej
woda się znajduje. Gdy woda znajduje się w kilku różnych, nad sobą leżących pokładach, wahadełko
zatrzymuje się przy liczbie wskazującej głębokość najbliższego pokładu, następnie obraca się dalej,
aby zatrzymać się, gdy wymieniam liczbę metrów dzielących mnie od drugiego pokładu. Sądzę więc,
że wszystko w różdżkarstwie jest dziełem podświadomości, a metody mierzenia opierają się na
bezwiednej umowie konwencjonalnej z podświadomością.
W tej chyba rozsądnej wypowiedzi ostatnie zdanie budzi jednak sprzeciw. Nie wszystko bowiem
polega na “rozmowie" z własną podświadomością. Przedtem podświadomość musi przecież uzyskać
informacje. Dzieje się to mianowicie na drodze procesu, któremu badacze radzieccy nadali nazwę
“efektu biofizycznego". I znów od psychologii wracamy do techniki, jako że w tym ujęciu człowiek,
“operator", jest traktowany jak aparat biofizyczny. Faktów, które przemawiają za zasadnościątakiego
stanowiska, zebrało się już sporo.
Prof. J. Walther z Halle stwierdził, że u różdżkarza, który znajduje się ponad podziemnym
strumieniem wody, tętno przyśpiesza, a ciśnienie krwi się podnosi.
Zespół prof. Soczewanowa z Leningradu przeprowadził badania elektrokardiograficzne osób
znajdujących się w ruchu, którym kazano przechodzić m. in. nad miejscem, pod którym przepływa
podziemny strumień. Osoby te – rzecz jasna – nie były o tym informowane. Nie przeszkodziło to, aby
zapis EKG wykazywał każdorazowo wyraźne zmiany u różdżkarzy i nieróżdżkarzy. To samo stwierdził
dr Solco Tromp, który zajmuje się problematyką różdżkarstwa na zlecenie UNESCO. Według niego
reakcje ludzkiego organizmu na wodę lub złoża minerałów pod ziemią dają się dokładnie mierzyć za
pomocą EKG.
Wyniki ogromnie interesujących doświadczeń przedstawił czeski neurolog dr Jiri Bradna. Wyszedł
on z założenia, że reakcja różdżkarza działającego w terenie jest zawsze zjawiskiem bardzo
złożonym, spróbował badać elementarne reakcje mięśniowe na wodę i żelazo w warunkach
laboratoryjnych. Przeprowadzał też badania kontrolne w miejscach neutralnych, nie zawierających ani
jednej, ani drugiej substancji. Badał mięśnie człowieka trzymającego różdżkę za pomocątrzech metod:
elektromiografii igłowej, powierzchniowej oraz miotencjometrii. Pomiar ekektromiograficzny polegał na
zapisywaniu częstotliwości impulsów i napięcia prądów czynnościowych mięśni, przy czym elektrody
były wkłuwane lub przyklejane na skórze. Do miotencjometrii dr Bradna użył aparatu przez siebie
skonstruowanego, który mierzy napięcie (tonus) mięśni, uwidoczniając jego wahanie w zmianach
wielkości gumowego balonika. Mięśniami, których skurcze powodują ruch różdżki, są głównie
zginacze i prostowniki przedramienia. Zbliżeniu się do wody towarzyszy reakcja w postaci
powiększenia częstotliwości i amplitudy prądów czynnościowych w zginaczach. Natomiast pod
wpływem metalu obserwuje się ruch różdżki ku dołowi na skutek przewagi prostowników. Jak
wykazały pomiary miotencjometryczne, mięśnie zmieniały swój tonus pod wpływem wody i metalu
także i wtedy, gdy dłonie nie trzymały różdżki.
Promieniowanie ziemi
Najsilniejszym i – jak się zdaje – najistotniejszym dla ludzi źródłem pochodzących spod ziemi
bodźców nie są bynajmniej minerały, lecz podziemne wody. Różdżkarze, których ustalenia jeszcze
dziś uważane są przez część naukowców za przesądy, twierdzili zawsze, że na organizm ludzki i na
większość organizmów zwierzęcych i roślinnych woda płynąca pod ziemią ma wpływ niekorzystny. A
oto garść faktów na ten temat.
Dr E. Jenny, dyrektor szpitala dziecięcego w Aarau w Szwajcarii, hodował myszy w budynku stajni
mającym kształt wydłużony. W latach 1934-1940 były one systematycznie przeliczane i okazało się,
że przeciętnie 79% tych gryzoni unikało spania w tej połowie stajni, pod którą przepływał podziemny
strumień wody. W ciągu lat, podczas których prowadzono obserwacje, spało tam 1626 myszy,
natomiast poza nią 6434. Dr Jenny i jego współpracownicy (dr Stauffer i inż. Lienert) stwierdzili także,
że ogórki, selery, cebula i kukurydza ledwie się rozwijały, gdy były zasadzone w strefie działania
podziemnych wód. Rzeczoznawcy ogrodnictwa nie mogli ustalić żadnej nieprawidłowości w glebie ani
też innej przyczyny, która by powodowała tak zły rozwój roślin. Rosły one za to bujnie tuż obok, poza
strefą podziemnych wpływów.
A oto wypowiedź znanego hodowcy inż. Henryka Rozendorfa złożona przedstawicielowi prasy:
W 1972 r. we Wrocławiu brałem udział w konferencji naukowo-technicznej, poświęconej hodowli
bydła. W czasie tej konferencji zademonstrowałem sposób badania stanowisk hodowlanych. W
Przedsiębiorstwie Hodowli Zarodowej w Łagiewnikach za pomocą różdżki wyodrębniłem kilka
stanowisk wyraźnie szkodliwych dla zwierząt, położonych bezpośrednio nad podziemnymi
strumieniami. Moje zdanie potwierdził oborowy: wszystkie krowy, które stały w tych miejscach,
kierowane były na rzeź z powodu schorzeń reumatycznych i wypadania narządów rodnych. Podobne
badania wykonywałem też w Targoszynie, Wągrożu i innych miejscowościach z identycznymi
rezultatami.
Starorzymski budowniczy, a zarazem pisarz Witruwiusz w swej książce De architectura, podaje
sposób, w jaki przed dwoma tysiącami lat ustalano miejsce, gdzie powinno się budować miasto. Na
terenie przewidzianym pod zabudowę urządzano najpierw pastwisko. Po pewnym czasie zabijano
wszystkie pasące się na nim zwierzęta i oglądano ich wątroby. Jeśli w większości wypadków były
chore, rezygnowano z lokalizacji miasta na tym terenie.
W Instytucie Higieny Pracy i Chorób Zawodowych Akademii Nauk Medycznych ZSRR prowadzono
systematyczne badania, których wyniki w pełni potwierdziły zasadność starych różdżkarskich
“przesądów". Stwierdzono, że w organizmie człowieka pod wpływem promieniowania płynącej pod
ziemią wody występują m.in. zmiany w bioelektrycznych czynnościach mózgu, w funkcjonowaniu
tarczycy, zaburzenia w układzie krzepliwości krwi i odchylenia od normy w jej morfologii, zwiększenie
się ilości histaminy, zmiany patologiczne naczyń krwionośnych, spowodowane zaburzeniami
wegetatywnymi, nienormalna potliwość, bóle głowy, wahania ciśnienia krwi, częstotliwości pulsu itp.
Tuż przed II wojną światową statystyki miejskiej służby zdrowia Hawru wykazały, że w jednej z
dzielnic tego miasta śmiertelność na raka jest pięciokrotnie wyższa niż w pozostałych. Służba
geologiczna stwierdziła, że dzielnica ta leży na gruncie wilgotnym z licznymi podziemnymi
strumieniami.
Podobnego typu badania przeprowadził w Szczecinie dr Beyer, a wyniki ich opublikował w 1932 r.
w “Zeitschrift fur Wuschelrutenforschung". Szczególnie ciekawe są jego spostrzeżenia z tzw. domów
fundacyjnych (Stiftshauser).
Mieszkańcami ich był jednolity materiał ludzki, tj. starzy ludzie, łatwo podatni nowotworzeniu.
Fundacja klasztoru św. Jana przy Elisabethstrasse (obecnie ulica Kaszubska, blok między ulicami
Kaszubską, Czackiego i Potulicką) okazała się silnie napromieniowana, gdyż stoi na skrzyżowaniu
strumieni podziemnych. Zanotowano tu 28 wypadków śmiertelnych raka. W fundacji Kuhbergowskiej
przy Politzerstrasse (dziś aleja Wyzwolenia) wydarzyły się w tym samym czasie tylko dwa wypadki
raka. Jest ona tylko w dwóch wąskich pasmach napromieniowana, a dane łóżka stały dokładnie nad
strefami działania promieni. Nieco silniej napromieniowana jest fundacja Oskara przy
Kreckowerstrasse (obecnie ul. Mickiewicza, między ul. Tarczyńskiego a al. Bohaterów Warszawy).
Stwierdzono tu 4 wypadki zachorowań, natomiast fundacja Sanne-Stolle przy Scharnhormtrasse
(obecnie ul. Unisławy) przez cały okres czasu branego pod uwagę (1910-1930) nie wykazała ani
jednego wypadku raka. Według informacji różdżkarza nie ma tu żadnego działania promieni.
Dr Beyer zaznaczył przy tym, że różdżkarzowi nie była oczywiście znana statystyka przez niego
zestawiona.
Wspominani już wyżej uczeni szwajcarscy (dr Jenny i jego współpracownicy) także potwierdzili
eksperymentalnie związek pomiędzy promieniowaniem podziemnej wody a zachorowalnością na raka.
Zwierzęta doświadczalne (myszy) poddawane były przez nich dziesięciokrotnemu pędzlowaniu
rakotwórczym dziegciem. Okazało się, znacznie wcześniej zginęły z powodu raka wszystkie te myszy,
których klatki znajdowały się w sferze działania tzw. promieni ziemnych (Erdstrahlen). Połowa myszy
była wystawiona na wpływ “promieni" – i te wszystkie wkrótce zginęły. Natomiast niektóre spośród
drugiej części zwierząt, umieszczonych na terenie wolnym od “promieni", w ogóle na raka nie
zachorowały.
Jaki jest fizyczny charakter owego zagadkowego “promieniowania ziemi", jak dotąd nie wiemy.
Prof. Stefan Manczarski sądził, że jest to promieniowanie elektromagnetyczne o bardzo szerokim
paśmie częstotliwości (tzn. że mamy tu do czynienia z mieszaniną fal o różnych długościach, tak samo
jak w świetle białym). Zdaniem prof. Manczarskiego woda przesączająca się przez piasek jest źródłem
szczególnie silnego promieniowania tego rodzaju.
Z obecnych badań nad promieniowaniem ziemi wynika, że nad podziemnymi strumieniami wody
występują takie oto mierzalne zjawiska: anomalie magnetyczne, podwyższenie przewodności
elektrycznej ziemi i powietrza, zmiany akustyczne, zwiększenie natężenia pola promieniowania
ultrakrótkofalowego oraz podwyższenie intensywności promieniowania podczerwonego.
Radzieccy badacze wykryli elektromagnetyczne fale centymetrowe, występujące ponad
podziemnymi strumieniami wody. Były one przedmiotem obserwacji i eksperymentów prowadzonych –
jak już wiemy – przez Akademię Nauk Medycznych w Moskwie, które ujawniły ich różnorodne
szkodliwe działania na organizm człowieka.
Fizyk Bogojawlenski stwierdził, że z wnętrza ziemi dobywa się promieniowanie twarde (zbliżone do
promieniowania gamma). Francuski fizyk Ambronne ustalił, że nad geologicznymi przełomami
pokładów (uskokami) wykrywa się promienie gamma o większym natężeniu niż na obszarze
pozostałym. Jego obserwacje wykorzystali Amerykanie, stosując metodę ustalania obecności
uskoków geologicznych; polega ona po prostu na obserwowaniu wskazań licznika promieniowania,
który znajduje się w jadącym samochodzie. Gdy samochód przejeżdża ponad geologicznym
uskokiem, komora jonizacyjna rejestruje nagle wyczuwalne dla niej pojawienie się promieni gamma,
przy czym fakt ten ujawnia obserwatorom jako gwizd dochodzący z aparatu. Ten rodzaj poszukiwań
stosowany bywa do wykrywania złóż ropy naftowej.
Wielu badaczy radzieckich (nie kwestionując wyników doświadczeń dowodzących występowania
ponad powierzchnią ziemi promieniowań, o jakich wyżej była mowa, bo ich obecność jest bezsporna)
sądziło, że raczej długofalowe promieniowania elektromagnetyczne są przyczyną powstawania “efektu
biofizycznego" (zwiększonego napięcia mięśni, będącego reakcją na wydobywające się spod ziemi
promienie). Wiele pod tym względem mówiący jest materiał eksperymentalny, który przedstawił
geofizyk Anatolij Czekunow. Odkrył on, że jeśli od skraju miejsca, pod którym znajdują się złoża rud
miedzionośnych, przeciągnąć na powierzchni ziemi przewód elektryczny długości kilkuset metrów, to
różdżkarz idąc wzdłuż tego przewodu będzie przez pewien czas reagował nieustannym wychyleniem
różdżki, dalej w pewnym momencie nastąpi gwałtowne wychylenie różdżki w obie strony, a po nim
zupełny zanik reakcji. Odległość miejsca, gdzie następuje ta ostatnia, gwałtowna reakcja, od punktu,
skąd ciągnie się przewód elektryczny, jest równa głębokości, do której zalega złoże rudonośnego
minerału. Inżynier Czekunow opracował na tej podstawie praktyczną metodę, dzięki której można z
dużą dokładnością określić rozmieszczenie pod ziemią pokładów rudy miedzianej.
Nas interesuje tu w mniejszym stopniu praktyczna strona odkrycia, a bardziej fakt, że wzdłuż
przewodu wyprowadzonego z miejsca silnego promieniowania, a położonego na terenie dla
różdżkarza “neutralnym", różdżka w dalszym ciągu reaguje. Fakt ten świadczy bardzo silnie na
korzyść poglądu o elektrycznej naturze efektu biofizycznego.
W ostatnich latach dr Lech Radwanowski wystąpił z magnetohydrodynamiczną teorią
oddziaływania cieków wodnych. Z przeprowadzonych przez niego badań wynika, że ciek jest źródłem
energii zróżnicowanej trzema rodzajami drgań molekuły wody, przy czym emitowane są fale
elektromagnetyczne, akustyczne i elektroakustyczne.
Pionierem i orędownikiem różdżkarstwa w ZSRR był geolog i mineralog prof. Nikołaj Soczewanow.
Ogromne bogactwa naturalne, znajdujące się na terenach tego kraju, długo zapewne musiałyby
czekać na odkrywców, gdyby geologowie nie stosowali nowoczesnych metod poszukiwania. Zanim
przystąpi się do kosztownych wierceń, stosuje się obecnie badania kompleksowe z zastosowaniem
metod: grawimetrycznej, magnetometrycznej, sejsmicznej, elektrycznej (mierzenie przewodności skał)
i innych. Takie badania kompleksowe są oczywiście tańsze od wierceń, lecz również niezmiernie
czaso- i pracochłonne. Metoda biofizyczna góruje nad tymi wszystkimi swą prostą techniką i
niesłychaną wprost taniością. Czy jest niezawodna? Żadna z metod nie jest stuprocentowo
niezawodna. Bardzo duży stopień niezawodności daje dopiero ich połączenie, łącznie z
zastosowaniem różdżkarstwa. Jako metoda badań pilotażowych, do wstępnego rozeznania terenu,
różdżkarstwo wydaje się niezastąpione. Zadecydowało to o jego renesansie w ZSRR w latach
sześćdziesiątych.
Prof. Soczewanow stwierdził, że tradycyjny kształt różdżki, przypominający literę Y, ma pewne
minusy. Nowoczesna różdżka powinna mieć kształt ułatwiający jej wykonywanie ruchów obrotowych.
Taka różdżka w momencie, gdy różdżkarz przechodzi ponad źródłem promieniowania, Wykonuje
część obrotu, cały obrót, a czasem kilka obrotów z rzędu. Liczba obrotów daje wyobrażenie o sile
promieniowania, a nawet pozwala je z pewnym przybliżeniem mierzyć. Różdżka nie powinna być z
drewna, lecz z metalu; taki instrument uniezależnia operatora od pory roku i może służyć do dowolnej
liczby badań.
Radzieccy różdżkarze z powodzeniem dokonywali geologicznych poszukiwań, jeżdżąc
samochodami. Liczbę obrotów, jakie różdżka wykonuje w rękach operatora, rejestruje aparat
sprzężony z szybkościomierzem samochodu, ponieważ prędkość, z jaką wóz się porusza, i liczba
obrotów różdżki są wielkościami od siebie zależnymi. Soczewanow powiada, że:
Przy szybkości 20 km/h różdżka wykonuje dwa razy mniej obrotów niż przy szybkości człowieka
idącego. Przy 60 km/h liczba obrotów różdżki jest dwudziestokrotnie mniejsza niż przy 20 km/h. Liczba
obrotów różdżki zawsze zależy od szybkości ruchu pojazdu. Metalowe podwozie samochodu nie ma
wpływu na reakcję różdżkarską. Różdżkarze wykazywali te same reakcje bez względu na to, czy
znajdowali się wewnątrz czy na zewnątrz pojazdu. To oznacza, że nieznana siła nie ma natury
elektrycznej, ponieważ blaszana obudowa wozu stanowi ekran dla pola elektrycznego.
A więc jaka jest właściwie natura “promieniowania ziemi", będącego przyczyną efektu
biofizycznego? Która z teorii okaże się słuszna?
Do głowy operatora przymocowano z tyłu silne magnesy podkowiaste. Gdy znajdowały się one
bardzo blisko głowy, liczba obrotów różdżki zmniejszała się; przy odległości ok. 20 cm różdżka w
rękach operatora zwracała się w stronę magnesu. Doprawdy – trudno przypuścić, aby różdżkarstwo
miało być w istocie zjawiskiem biomagnetycznym. Tymczasem holenderski geolog dr Solco Tromp
stwierdził, że różdżkarze są w stanie wykryć znajdujące się w pomieszczeniu źródło pola
magnetycznego o nikłym natężeniu 0,001 Gs. Potrafią oni też wyczuć, kiedy występują zakłócenia
pola magnetycznego Ziemi. Dane te konfrontowano ze wskazaniami magnetometru.
W 1967 r. nakładem Kazachskiej Akademii Nauk ukazała się praca prof. Walerego Matwiejewa,
zawierająca wyniki badań, które miały odpowiedzieć na podstawowe pytania różdżkarstwa.
Stwierdzono, że dla uzyskania porównywalnych wyników konieczna jest ścisła standaryzacja
warunków doświadczeń różdżkarskich. Efekt biofizyczny – jak się okazało – w dużym stopniu zależy
od pory dnia, pogody i samopoczucia operatora. Z gruntu inne wskazania otrzymywano stosując
rozmaite rodzaje różdżek. O pojawieniu się lub niepojawieniu efektu biofizycznego decyduje forma
różdżki, jej grubość oraz materiał, z którego ją sporządzono. W badaniach
używano różdżek przypominających kształtem rosyjską literę n, tzw. ramek, o różnych wymiarach i
proporcjach, wykonanych z drutów stalowych, aluminiowych lub miedzianych. A oto ostateczny
wniosek: aby wykryć obecność pod ziemią określonego minerału, należy użyć “ramki" stosownego
rodzaju. Profesor Matwiejew szkicuje nawet projekt normalizacji “ramek", podając przy tym warunki, w
jakich każdy z pięciu ich typów najlepiej funkcjonuje.
Jeśli więc materiał i kształt różdżki odgrywa poważną rolę, czy znaczy to, że różdżka stanowi nie
tylko “wskazówkę" przymocowaną do “biofizycznego aparatu", którym jest człowiek? Czy znaczy to, że
różdżka może być także czymś w rodzaju anteny?
Na jeszcze dziwniejszą zagadkę natknął się prof. Anatolij Małachow. Badał on w warunkach
laboratoryjnych przy użyciu różnego rodzaju “ramek" reakcję różdżkarza na rozmaite materiały. Na
początku przedmiotem eksperymentu były bryły pierwiastków. W wyniku badań pierwiastki te
podzielono na trzy grupy:
1. najaktywniejsze, tj. działające na różdżki zarówno aluminiowe, jak i żelazne;
2. działające tylko na różdżkę aluminiową;
3. nie wywołujące reakcji różdżek – ani żelaznej, ani aluminiowej. W pierwszej grupie znalazły się
m.in.: samorodne żelazo, diament, grafit, złoto, platyna, tytan. Do drugiej grupy zaliczono srebro,
miedź i rtęć. Nie wywoływały reakcji siarka, antymon oraz glin (przypomnijmy sobie doświadczenia
włoskie z 1931 r., w których różdżkarze wykryli wszystkie zakopane przedmioty oprócz brył
aluminiowych). W podobny sposób przebadano kilkaset minerałów. Było ich aż 500. Próbki minerałów
badano różdżkami z drutu żelaznego średnicy 1,2 mm i z drutu aluminiowego średnicy 1,8 mm.
Odcinki drutów, z których wykonane były różdżki, miały metr długości i wygięte były w taki sposób, że
długość różdżki wynosiła 41 cm. Próbki materiałów miały z reguły rozmiary niewielkie, nie
przekraczające 3x3x3 cm.
I tu rzecz ciekawa: “Jak wykazały badania – napisał prof. Małachow – rozmiar próbek (w
warunkach laboratoryjnych i pokojowych) nie wpływa na intensywność BFE" (tzn. biofizycznego
efektu). Cóż to znaczy? Na razie nie wiemy. Nie przeszkadza to na szczęście w praktycznych
zastosowaniach różdżkarstwa, tak samo jak nie przeszkadza w prasowaniu elektrycznym żelazkiem
fakt, że ciągle jeszcze nie znamy istoty elektryczności.
Psychometria
Wiemy już, że wiele jest kanałów, którymi docierają do nas informacje z otaczającej rzeczywistości;
znacznie więcej, niż dawniej sądzono. Wiedza ta pozwala dziś ustosunkować się poważnie do
rozmaitego rodzaju zjawisk spostrzegania “pozazmysłowego": do różdżkarstwa, do wrażliwości
dermooptycznej (będziemy o niej mówili dość szczegółowo w następnym rozdziale), a także do
psychometrii.
Pod tą ostatnią nazwą- bardzo zresztą niefortunną- kryje się specyficzna wrażliwość niektórych
osób, pozwalająca im na podstawie dotykowego kontaktu z przedmiotem stwierdzić, kto przedtem
tego przedmiotu dotykał, a czasem nawet odtworzyć związane z tym wydarzenia. W okresie
międzywojennym światową sławę zyskał polski psychometra Stefan Ossowiecki. Próbę zbadania
mechanizmów rozpoznania psychometrycznego podjął wówczas prof. Stefan Manczarski. Wynikiem
tych badań było napisane w latach czterdziestych obszerne studium pt. Psychometria, niestety,
dotychczas nie opublikowane.
Oto fragmenty tej pracy. Wprowadzą nas one w problematykę z pewnością lepiej niż jakiekolwiek
omówienie.
Hipoteza śladu
Proces rozpoznawania psychometrycznego odbywa się mniej więcej tak: psychometra bierze do
ręki jakiś przedmiot, który miała w ręce lub nosiła poszukiwana osoba. Może to być chusteczka,
krawat, pióro, list, w ogóle cokolwiek, co miało z tą osobą kiedyś styczność. Jeżeli psychometra znał
poszukiwaną osobę, niczego już więcej nie potrzeba; w przeciwnym jednak razie należy mu jeszcze
pokazać jej fotografię albo wskazać jakieś charakterystyczne cechy, które by pozwoliły odróżnić tę
osobę od tłumu innych, jakie kiedykolwiek stykały się z daną rzeczą. Po wzięciu tej rzeczy do ręki
psychometra potrzebuje kilku lub kilkunastu, a czasami nawet kilkudziesięciu minut na to, żeby wejść
w kontakt z poszukiwaną osobą. Jest to czas przygotowawczy, w ciągu którego psychometra obraca i
ściska w ręku trzymany przedmiot, starając się jak gdyby wchłonąć w siebie zawarte w nim ślady czy
emanacje. Spokojna i swobodna rozmowa towarzyska, jaką prowadzi wówczas otoczenie, nie
przeszkadza psychometrze, który może nawet brać w niej od czasu do czasu udział. Zbyt intensywne
zwracanie uwagi na osobę psychometry nie jest wskazane, gdyż-jak stwierdził Ossowiecki – stwarza
to u psychometry poczucie przymusu, powodujące z kolei pewne zahamowanie. Po pewnym czasie
psychometra wchodzi w kontakt z poszukiwaną osobą i zaczynają widzieć. Wizja rozpoczyna się
zawsze w związku z trzymanym przez psychometrę przedmiotem, tzn. psychometra widzi i opowiada,
co robiła dana osoba z tym przedmiotem. Jeżeli była to np. karteczka z napisem umieszczona w
kopercie, to psychometra widzi, jak dana osoba pisze na tej kartce, i dzięki temu właśnie może
zorientować się, co jest tam napisane. W związku z tym należy podkreślić, że Ossowiecki nie mógł
odczytywać na drodze psychometrycznej pisma drukowanego, nie dostrzegał bowiem wówczas
procesu pisania.
Z punktu widzenia fizykalnego jedna rzecz wybija się tu na pierwsze miejsce. Warunkiem
niezbędnym do zaistnienia fenomenu jest doręczenie psychometrze przedmiotu będącego przedtem w
styczności z poszukiwaną osobą. Istnienie tego warunku jest podstawą do powzięcia koncepcji
noszącej nazwę hipotezy śladu. W zjawiskach psychometrii chodzi prawdopodobnie o działanie
chemiczne śladu na system nerwowy psychometry. Nasuwają się w związku z tym następujące
pytania i zastrzeżenia:
1. Czy ilość śladu pozostającego na przedmiotach jest wystarczająca, tzn. konkretnie:
a) jaki jest ten ślad pod względem wielkości masy?
b) czy nie przekracza on granicy czułości reakcji biologicznych?
2. Jaki jest skład chemiczny śladu na przedmiotach?
3. Czy substancje chemiczne mogą przedostawać się przez skórę do systemu nerwowego
psychometry?
4. Jaki może być mechanizm odczytu psychometrycznego w założeniu działania powyższych
substancji chemicznych?
Spróbujemy po kolei przeanalizować te zagadnienia. Zaczniemy od masy śladu na przedmiotach,
ale przedtem jeszcze pragnąłbym przytoczyć pewien eksperyment, który przeprowadziłem z
Ossowieckim przed samym Powstaniem Warszawskim. Została wyżarzona kula metalowa, którą
następnie podałem Ossowieckiemu w sposób całkowicie aseptyczny do zbadania, czy na powierzchni
tej kuli może on wyczuć jakieś ślady. Wynik był całkowicie ujemny. Wydaje się, że eksperyment ten
jest bardzo poważnym potwierdzeniem hipotezy śladu.
Pomiary, o których za chwilę powiem, wskazują, że przez dotknięcie palcami rąk pozostawia się na
przedmiocie trwały ślad o masie – przeciętnie biorąc – rzędu 0,01 mg, co stanowi praktycznie granicę
dokładności ważenia za pomocą dobrych wag chemicznych.
W tych warunkach najlepsze rezultaty daje optyczna metoda ważenia za pomocą mikroskopu.
Metoda ta jest niesłychanie czuła. Mikroskopem bowiem można już dość dokładnie wymierzyć cząstkę
o średnicy ok. 0,5 m. Wymiary poziome cząstki najdogodniej określić, stosując szkiełko z podziałką,
wymiary zaś pionowe – stosując śrubę mikrometryczną tubusa mikroskopu. Przy gęstości ciała
zbliżonej np. do 3 g/cm3 otrzymujemy granicę czułości ważenia metodą mikroskopową leżącą gdzieś
w pobliżu wartości 10-13g.
Na czystym szkiełku, zaopatrzonym w podziałkę pomiarową, odciska się przez niezbyt mocne
dotknięcie ślad palca. W polu widzenia tego przyrządu widać wówczas przy odpowiednim oświetleniu
charakterystyczny ślad, złożony z mnóstwa maleńkich kropelek. Mierząc za pomocą mikroskopu
przeciętny wymiar kropelek śladu oraz przeciętną liczbę tych kropelek na jednostce powierzchni,
możemy obliczyć masę śladu przypadającą na 1 cm2 powierzchni dotkniętego przedmiotu.
W taki właśnie sposób uzyskano dla masy śladu pozostawionego przez ręce na przedmiotach
przeciętną wartość 10-g g/cm2. Jest to tylko, oczywiście, wartość orientacyjna; w poszczególnych
wypadkach masa śladu może być wielokrotnie większa lub mniejsza.
Sprawdzimy teraz, czy wartość ta nie leży poniżej progu czułości reakcji biologicznych [...]
Farmakologia poucza nas, że na drodze reakcji chemicznych można określić obecność niektórych
substancji we krwi, gdy są one w rozcieńczeniu: na 1 cm 3 krwi ilość substancji rzędu 10 -5 g.
Biologicznie udaje się natomiast wykryć obecność niektórych substancji w rozcieńczeniu: na 1 cm3
krwi ułamek miliardowej części grama.
Reakcje biologiczne przewyższają również znacznie pod względem czułości najsubtelniejszą
analizę spektralną. Dzięki niej możemy np. wykryć sód w ilości nie przekraczającej 3x10 -9 g, gdy
tymczasem węch ludzki odróżnia już np. wanilinę w ilości 10-10 g, a piżmo w ilości 0,5x10-10 g.
Życiem rządzą reakcje na ogół niesłychanie czułe typu katalitycznego lub autokatalitycznego.
Wniosek, jaki możemy postawić na podstawie tego w odniesieniu do psychometrii, jest taki, że masa
rzędu 10-5 g/cm2 jest w zasadzie wystarczająca dla wysterowania reakcji biologicznych na drodze
katalitycznej. Wniosek ten może być słuszny tylko pod dwoma warunkami:
1) że w skład śladu pozostawionego przez palce wchodzą rzeczywiście pewne substancje
katalityczne;
2) że substancje te mogą przenikać przez skórę do ustroju człowieka.
Otóż stwierdzono wielokrotnie przechodzenie dolegliwości z pacjenta na masażystę i odwrotnie. W
związku z tym warto zauważyć, ze działanie masaży może polegać częściowo na przekazywaniu
pacjentowi substancji chemicznych. W ten sposób mogą przechodzić: ból głowy, zmęczenie, depresja
psychiczna, bóle reumatyczne, nawet objawy zatrucia alkoholowego. Mogę tu powołać się na własne
eksperymenty. Stwierdziłem w sposób nie ulegający żadnej wątpliwości, że zatrucia alkoholowe mogą
być przenoszone z osoby podpitej na osobę całkowicie nie używającą alkoholu przez prosty zabieg
kontaktu skórnego między tymi osobami. Warunkiem wyraźnego występowania efektu jest stan
wygłodzenia u osoby, na którą przenosi się zatrucie alkoholowe.
Zakładam, że przez dotknięcie przedmiotu psychometra wchłania w siebie część substancji
chemicznych zawartych w tym śladzie. Nie potrzebuje przy tym bynajmniej przejść do psychometry
cała substancja ani nawet znaczna jej część; wystarczy zupełnie, jeżeli przejdą tylko katalizatory, które
z miejscowego materiału wytworzą w ciele psychometry odpowiednie substancje. Przypuszczam, że w
ten właśnie sposób przechodzą do ustroju psychometry jakieś nie znane nam bliżej katalizatory. Mogą
to być nawet katalizatory wyższego rzędu, tworzące łańcuchy, lub autokatalizatory. Do tego
wszystkiego potrzebna jest oczywiście specjalna podatność i uzdolnienie psychometry.
Po pewnym czasie, gdy ilość wprowadzonej substancji osiągnie już dostateczną wartość, zaczyna
ona działać na system nerwowy psychometry. W ten sposób psychometra zaczyna myśleć identycznie
jak osoba, która zostawiła swój ślad, i dzięki temu myśleniu jej kategoriami psychometra wczuwa się
całkowicie w tę osobę.
Proces tworzenia się związków chemicznych w organizmie psychometry i jego wczuwanie się
wymaga oczywiście pewnego czasu i tym właśnie możemy wytłumaczyć ów okres przygotowawczy,
poprzedzający powstanie u psychometry bardziej lub mniej pełnego obrazu. Sądzę jednak, że samym
tylko wczuwaniem się nie można wyjaśnić całokształtu zjawisk psychometrycznych. Wchodzą tu
jeszcze przypuszczalnie w grę czynniki pomocnicze, którymi mogą być:
1. wybitnie rozwinięta zdolność kojarzenia typu pars pro toto (odtwarzanie całości na podstawie
drobnych części);
2. wykorzystanie procesu sumowania podniet;
3. wykorzystanie różnych wiadomości podświadomych lub pozaświadomych;
4. udział innych objawów paranormalnych, a przede wszystkim telepatii.
Na korzyść tego przypuszczenia przemawiają następujące okoliczności i spostrzeżenia:
1. Stan transu psychometrycznego stwarza wyjątkowo dogodne warunki dla zestrojenia
rezonansowego systemów nerwowych psychometry i osoby poszukiwanej.
2. Doświadczenia Cazzamalliego stwierdziły, że podczas transu psychometrycznego psychometra
promieniuje fale widmowe, których największe natężenie przypada w zakresie fal ultrakrótkich.
3. Dzięki telepatii psychometra może mówić nie tylko to, co się działo, gdy poszukiwana osoba
miała w ręce dany przedmiot, ale również to, co ta osoba robi w chwili odczytu psychometrycznego.
Rozmowa z profesorem Stefanem Manczarskim
Stefański: Od czasu napisania przez Pana Psychometrii minęło wiele lat. Sformułowana wówczas
hipoteza śladu związana jest w sposób widoczny z ówczesnym stanem wiedzy. Mówiąc o śladzie, jaki
pozostaje na powierzchni przedmiotu po dotknięciu go przez człowieka, ma Pan na myśli ślad
chemiczny. W latach następnych zajmował się Pan Profesor śladami o innym charakterze.
Manczarski: To prawda. Badałem ślady fal uderzeniowych: akustycznych, magnetycznych i innych.
Każda fala uderzeniowa pozostawia na powierzchni przedmiotu ślad będący nieodwracalnym
odkształceniem jej struktury molekularnej.
Stefański: Czy to znaczy, że w pokoju, w którym wystrzelono z pistoletu, pozostają na ścianach
niewidzialne cienie osób znajdujących się tam wówczas?
Manczarski: Tak. Istnieją już nawet techniczne możliwości odczytania takich śladów. Z możliwości
tych próbuje korzystać amerykańska policja kryminalna.
Stefański: Czy osoby sensytywne, tzn. obdarzone zdolnościami parapsychicznymi, są w stanie
reagować na ślady fal uderzeniowych, jak reagują na ślady chemiczne?
Manczarski: Bez wątpienia. I nie tylko one. Na ślady fal uderzeniowych reagują zwierzęta, nieraz
bardzo silnie. Zdarza się, że pies wprowadzony do obcego pomieszczenia jeży sierść i warczy na
jedną ze ścian, nie badając jej węchem.
Stefański: Niejeden z nas potrafiłby przypomnieć sobie przeżycie podobnego rodzaju. Wchodzi się
do pokoju, przyjemnie urządzonego, ciepłego i jasnego, i nagle ogarnia człowieka nastrój
przygnębienia lub niepokoju. Wydaje się to reakcją irracjonalną, a przecież niekoniecznie tak musi
być.
Manczarski: Ma pan rację. Ludzie, których nie podejrzewamy o zdolności parapsychiczne, reagują
nieraz bezbłędnie na ślady fal uderzeniowych. W latach pięćdziesiątych przeprowadziłem badania
testowe z dużą grupą ludzi. Układałem na stole np, 10 blaszek miedzianych, z których tylko jedna była
uprzednio poddana działaniu magnetycznej fali uderzeniowej. Wiele spośród badanych osób potrafiło
wskazać tę blaszkę.
Stefański: Jak uzasadniali ludzie swój wybór?
Manczarski: Nie potrafili tego uzasadnić. Mówili, że blaszka przez nich wybierana jest “jakaś inna".
Stefański: Czy dotknięcie przedmiotu może pozostawić na nim – poza śladem chemicznym – także
ślad “energetyczny", ślad fali uderzeniowej? Przypuszczenie takie wydaje się na pozór zupełną
fantazją.
Manczarski: A jednak impulsy nerwowe mogą dawać uderzeniowe fale elektromagnetyczne, a te z
kolei mogą pozostawiać ślady. Przypominam, że chodzi tu o mikroprocesy w skali zaledwie
molekularnej.
Żywa komórka promieniuje!
Już w latach dwudziestych bieżącego stulecia biolog radziecki Aleksander Gurwicz wysunął
hipotezę, że wszystko, co żywe, ma zdolność tworzenia pól biologicznych, które swoiście regulują!
organizują rozwój tkanek organizmu. Nieudane próby udowodnienia tego przypuszczenia za pomocą
obliczeń i prostego doświadczenia fizycznego doprowadziły jednak do tego, że pola biologiczne
uznano za fantazję. Członek Akademii Nauk Medycznych W. Kaznaczejew potrzebował 10 lat, żeby
znaleźć doświadczalny dowód dla tej hipotezy. Razem ze swoimi kolegami, współpracownikami
laboratorium hodowli tkanek Nowosybirskiego Instytutu Medycznego, wykonał on szereg
doświadczeń, które dowiodły, że pola biologiczne Gurwicza istnieją.
W jednym z doświadczeń uczeni brali dwie kolby ze szkła kwarcowego, które – jak wiadomo –
przepuszcza promienie ultrafioletowe. W pierwszej kolbie umieszczali zarażoną wirusem hodowlę
tkanki, a w drugiej – dokładnie taką samą, ale zdrową. Po pewnym czasie w obu kolbach
postawionych obok siebie zaczynała szerzyć się ta sama choroba wirusowa, a ściślej mówiąc,
choroba o identycznych objawach tu i tam. Wirusy nie mogły w żaden sposób trafić do kolby ze
zdrowymi komórkami – doświadczenie przewidywało absolutną sterylność. Pozostaje przypuszczenie,
że chore komórki wywoływały chorobę w zdrowych, posyłając im informację, za pomocą
promieniowania.
Odkrycie Kaznaczejewa i jego kolegów okazuje się jednym z dowodów funkcji informacyjnej pól
elektromagnetycznych w przyrodzie żywej.
Jak powiada warszawski cybernetyk dr Stanisław Grabiec:
Jeszcze nie tak dawno zaledwie godzono się na dopuszczenie ewentualności, że żywa komórka
może być źródłem promieniowania. Dziś zagadnienie to ujmujemy z krańcowo przeciwnej strony:
wszystko, co żyje, musi promieniować, i to w różnych pasmach częstotliwości. Emisja fotonowa jest po
prostu jedną z funkcji żywej materii.
Pod kierunkiem dra Grabca wielokrotnie przeprowadzano badania na temat emisji fotonowej,
towarzyszącej procesom biochemicznym. Natężenie promieniowania mierzy się za pośrednictwem
czułych fotopowielaczy. Okazało się, że reakcjom enzymatycznym zawsze towarzyszy
promieniowanie. Zjawisko to można badać poza żywymi organizmami, w chemicznej probówce. Tego
rodzaju chemoluminescencja bywa niekiedy tak silna, że bez trudu oglądać ją można gołym okiem.
Możemy nawet w domu przeprowadzić podobne doświadczenie. Jeżeli w ciemności zanurzymy do
mieszaniny wody utlenionej i wywoływacza fotograficznego korzeń chrzanu, spowodujemy wyraźnie
widoczną jego luminescencję.
Zjawiska bioluminescencyjne rzadko bywąją aż tak efektowne. Silniejszymi źródłami światła są
świetliki, czyli robaczki świętojańskie (Lampyris noctiluca), niektóre bakterie, grzyby, pierwotniaki
(wśród tych ostatnich np. wiciowce z gatunku Ceratium tripos, którym zawdzięczamy zjawisko
“fosforescencji morza"), nieliczne gatunki jamochłonów, mięczaków, skorupiaków i ryb, zwłaszcza
głębinowych. Bioluminescencja tych zwierząt wiąże się z obecnością lucyferyny, która ulegając
utlenieniu przy udziale enzymu lucyferazy wysyła światło. Przeważnie jednak reakcje enzymatyczne
zachodzące w żywych organizmach dają słabszą emisję fotonową, niekiedy leżącą już poza widzialną
dla ludzkiego oka częścią widma, najczęściej w zakresie ultrafioletu.
Jednym ze sposobów badania emisji fotonowej żywych organizmów jest pozostawienie ich na
dłuższy czas, np. pół godziny, w bezpośrednim kontakcie z błoną fotograficzną. Dr Grabieć uzyskał
tym sposobem wiele ciekawych obrazów – biało-czarnych i barwnych. Są to “autofotograficzne"
zdjęcia przywr, tasiemców i innych pasożytów. Widać na nich, że nie wszystkie części organizmu
wydzielają promieniowanie o tym samym natężeniu oraz że różnym organom właściwa jest emisja
różnej długości fal.
Warto może przypomnieć, że auto fotografie ludzkich dłoni oraz liści roślin uzyskiwał jeszcze w
latach poprzedzających I wojnę światową francuski badacz Darget. Wyniki jego doświadczeń
pozostały niestety bez echa, ponieważ ich interpretacja miała posmak okultystyczny; na interpretację
czysto biofizyczną było wtedy po prostu za wcześnie. Z tego samego powodu nie wzbudziło
większego zainteresowania także spostrzeżenie, dokonane mniej więcej w tych samych latach, że
ręce medium zdolnego do poruszania na odległość przedmiotów (telekinezy) działają na substancje
fluoryzujące, np. szkło uranowe lub roztwór fluoresceiny, powodując ich świecenie w ciemności.
Znaczy to, że dłonie medium emitują promieniowanie elektromagnetyczne o długości fali innej niż
światło widzialne, a dopiero substancje fluoryzujące przetwarzają to promieniowanie na światło.
Podobnie jak ludzie “świecący" podziwiani byli ludzie “magnetyczni" i “elektryczni", a działo się to
wiele lat przed odkryciem, że każdy człowiek jest źródłem pól magnetycznych i elektrycznych.
Podczas eksperymentów mediumicznych w 1917 r. inż. Fritz Grunewald stwierdził u medium
Petera Johannsena występowanie zdumiewających właściwości magnetycznych. Dłoń Johannsena
umieszczona pod szybką z rozsypanymi opiłkami żelaznymi powodowała ich przemieszczenie, dzięki
czemu tworzył się obraz linii pola magnetycznego. Podobne właściwości stwierdzono potem u obu
braci Petera.
Przezwisko “człowieka-magnesu" nosił zmarły w 1934 r. londyńczyk, urzędnik bankowy Dawid
Morton. Dłonie jego odchylały igłę magnetyczną i przyciągały opiłki żelazne. Morton był przedmiotem
badań wielu lekarzy i fizyków.
Julian Ochorowicz podczas serii eksperymentów z Eusapią Paladino w latach 1893-1894
zaobserwował u niej zdolność oddziaływania dłonią na igłę busoli. Prof. Manczarski twierdził, że
zdolność taka może się przejawiać u wielu młodych osób, wymaga to jednak dobrego ich
samopoczucia i pewnego treningu.
E. Chamberlain, portier hotelu Savoy w Londynie, był w latach międzywojennych sensacją jako
“człowiek elektryczny". Gdy zbliżył rękę np. do klamki metalowej, z jego palców sypały się iskry.
Własność ta nasilała się w godzinach rannych: za każdym razem, gdy dotykał klamki, następowały
wyładowania. Po południu Chamberlain był już – jak sam mówił – “rozładowany".
W tym samym czasie na Węgrzech prowadzono doświadczenia z sześćdziesięciotrzyletnim
właścicielem ziemskim J. Berenyi. Potrafił on m.in. Zdalnie sterować kierunkiem igły magnetycznej, a
lampka neonowa, brana przez niego do ręki, rozbłyskiwała. Innym fenomenem był francuski chemik
M. G. Retgen z Boulognesur-Mer, w którego dłoni podobno zapalała się na moment żarówka
dwudziestopięciowatowa. Te same własności przejawiał student uniwersytetu w Atenach P.
Culunwachis.
Dziś umiemy już mierzyć pole magnetyczne, towarzyszące normalnym procesom życiowym. Jego
natężenie na klatce piersiowej człowieka wynosi średnio 5x10 -7 Gs, na głowie 1x10 -9 Gs. Jest to
bardzo niewiele. Dla porównania: ziemskie pole magnetyczne ma natężenie równe W przybliżeniu 0,5
Gs. Najaktywniejszymi narządami pod względem Wytwarzania pola magnetycznego okazały się serce
i mózg. Odkrycia tego dokonano jednocześnie w kilku ośrodkach badawczych na świecie. Pierwsi
opublikowali wyniki swych prac Amerykanie G. Baulle i R. McFee w pracy pt. Detection ofthe
magneticfield of the heart (Wykrywanie pola magnetycznego serca), w 1963 roku. Dwa lata później
rozpoczęto eksperymenty w zakresie nowej techniki diagnostycznej – magnetokardiografii (MKG).
Wkrótce potem narodziła się magnetoencefalografia (MEG), polegająca na rejestrowaniu
magnetycznej aktywności różnych części mózgu.

Schemat działania magnetokardiografu


Jeszcze przed niewielu laty biolog zapytany o “pole elektryczne wokół żywego organizmu" nie
miałby chyba nic do powiedzenia. Badaniem takich pól zajmuje się Laboratorium Biocybernetyki,
działające przy Instytucie Fizjologii Uniwersytetu w Petersburgu. Do niedawna kierował nim prof. dr
Paweł Gulajew. Stosowane tam urządzenia zaopatrzono w detektory, wykrywające i mierzące pola
elektryczne żywych organizmów określane mianem “elektrycznej aury". Rosyjscy badacze stwierdzili,
że skurcze mięśni, które towarzyszą myślom i wyobrażeniom, mogą być mierzone na odległość,
dostarczając nam cennych informacji na temat stanu organizmu. Jak przypuszczał Gulajew, właśnie te
badane przez niego pola energetyczne umożliwiają utrzymywanie wzajemnej łączności wśród ryb,
owadów i innych zwierząt. “Elektroaurograf” profesora Gulajewa jest niesłychanie czuły. Można nim
mierzyć pole elektryczne pojedynczego nerwu, a pole elektryczne wytwarzane np. przez układ
nerwowy żaby wykrywa już z odległości 24 cm.
W Kanadzie na Uniwersytecie Saskatchewan również bada się pola elektryczne ludzkich
organizmów. Kanadyjska grupa badawcza, którą kierowali Abram Hoffer i Harold Kelm, stosuje w swej
pracy detektor składający się z dwóch kondensatorów o specjalnej budowie, wzmacniacza i
urządzenia zapisującego, podobnego do stosowanych w EKG. Detektor wykrywa “elektryczną aurę"
na odległość. Jeśli np. jakaś osoba wchodzi do pomieszczenia, detektor wykazuje, czy lęka się ona
czegoś w tej chwili, czy też nie. D. Thomson i J. Ward z Trenton (New Jersey, USA) ustalili, że istnieją
charakterystyczne dla stanów lękowych częstotliwości, które pojawiają się w “elektrycznej aurze"
człowieka. Thomson, aby udowodnić słuszność tego stwierdzenia, skonstruował nadajnik emitujący
“fale strachu". Próby dokonano w przepełnionym lokalu; w 15 minut po włączeniu ukrytego nadajnika
lokal całkowicie opustoszał.
Detektor pól elektrycznych wytwarzanych przez żywe organizmy, będący oryginalną konstrukcją
polskich uczonych, stosuje w swojej pracy dr Stanisław Grabieć. To urządzenie znajdujące się w
Zakładzie Parazytologii PAN-u w Warszawie, pozwala na odległość ustalić natężenie pola
bioelektrycznego oraz jego charakter, o którym decyduje m.in. przewaga ładunków dodatnich lub
ujemnych.
Moskiewski uczony Wiktor Adamienko od kilku lat zajmował się m.in. tzw. indukcją bioelektryczną i
tak oto sformułował jej prawo:
1. Działanie pola elektrycznego powoduje mechaniczne kurczenie się aparatu mięśniowo-
nerwowego żywych obiektów.
2. Napięcie mięśniowo-nerwowe (w szczególności przy napięciu woli) może wytwarzać pole
elektryczne wokół organizmów żywych, w wyniku czego w otaczających przedmiotach mogą
gromadzić się ładunki elektryczne.
Prawdziwości pierwszej części tego prawa – jak napisał Adamienko – dowiódł Luigi Galvani, który
odkrył, że w pewnej odległości od iskry maszyny elektrycznej kurczą się mięśnie w
mięśniowonerwowych preparatach żaby. Potwierdzenia drugiej części prawa indukcji bioelektrycznej
dostarcza analiza wyników doświadczeń z fotografowaniem obiektów żywych w polu wielkiej
częstotliwości (fotografia kirlianowska) oraz analiza badań nad elektrycznymi własnościami miejsc
akupunktury (“chińskie punkty") i nad zjawiskiem tzw. telekinezy elektrycznej.
Zanim zajmiemy się bliżej tym ostatnim zjawiskiem, przytoczymy tu przedtem fragment z rękopisu
wspomnień Zenona Tychońskiego – znanego pamiętnikarza warszawskiego.
Niezwykłe zdarzenie miałem raz z ołówkiem. Gdy zbliżyłem dłoń do niego – on zaczął turlać się i
oddalać od moich palców. Gdy cofnąłem rękę, ołówek turlając się wrócił na poprzednie miejsce. Kiedy
znów wyciągnąłem rękę, aby go ująć, ołówek z powrotem zaczął “uciekać" od moich palców.
Zafascynowany tym zjawiskiem powtarzałem kilka razy ten eksperyment. Ołówek zachowywał się
stale identycznie: “uciekał" przed moimi palcami. Muszę nadmienić, że wróciłem wtedy do domu
przemarznięty do szpiku kości, gdyż przebywałem na powietrzu od 6 rano do 6 wieczór, a więc przez
12 godzin. Była to połowa grudnia, sucho, lecz zimno. Przeniknięty byłem zimnem na wskroś. Czyżby
ołówek uciekał przed zimnem? Chyba nie. Tłumaczę to sobie tym, że ołówek i moje palce miały
ładunek elektryczny o identycznym znaku: plusowym albo minusowym.
Adamienko w swoich doświadczeniach nad telekinezą elektryczną w warunkach laboratoryjnych
stosuje sześcian z masy plastycznej o własnościach dielektrycznych, którego krawędź ma 50 cm.
Układane na jego powierzchni różne przedmioty o masie do 100 g udaje się zdalnie przemieszczać.
Jak napisał Adamienko:
Jeżeli na naładowanej (przez potarcie) dielektrycznej powierzchni umieści się jakiś nieduży
przedmiot, to można spowodować jego przesunięcie za pomocą sił elektrostatycznych [...] Kiedy
człowiek przybliża rękę do tego przedmiotu [...], to między ręką człowieka a przedmiotem powstają
elektrostatyczne siły odpychające (człowiek jest naładowany ujemnie). Te siły odpychania mogą
spowodować przesuwanie się przedmiotu, jeżeli ładunek naelektryzowanej powierzchni jest
dostatecznie duży. Jeżeli ładunek nie jest duży, to przedmiot zaczyna się przemieszczać tylko przy
wolicjonalnym napięciu mięśni ręki (albo innej części ciała) wytrenowanego eksperymentatora.
Pojawienie się dodatkowego eklektycznego pola przy napięciach wolicjonalno-emocjonalnych
namacalnie potwierdza prawdziwość drugiej części prawa indukcji bioelektrycznej. Psychofizyczny
stan eksperymentatorów znacznie silniej wpływa na powodzenie doświadczenia niż np. warunki
atmosferyczne. W stanie hipnozy zdolności eksperymentatorów polepszają się.
Badanie psychicznego uwarunkowania telekinezy dowiodło, że zjawisko to podlega treningowi. W
początkach treningu eksperymentatorzy zwykle podładowują się tarciem rąk o powierzchnię
dielektrycznego sześcianu. Stopniowo eksperymentatorzy przyuczają się pracować bez
podładowania. Rozwinięciu zdolności telekinetycznych sprzyja pobudzenie psychiczne. Przy bardzo
dobrym stanie psychofizjologicznym wcale nie jest niezbędne stworzenie dodatkowych ładunków na
powierzchni sześcianu dla zmniejszenia tarcia, ponieważ dielektryczna powierzchnia akumuluje
energię wytwarzaną przez eksperymentatora.
Po psychicznym treningu trwającym kilka miesięcy niektórzy eksperymentatorzy wytwarzali w
sześcianie ładunek tak duży, że każdy mógł na nim bezdotykowe przemieszczać przedmioty.
Powstało wrażenie, że eksperymentatorzy przekazują swoje zdolności telekinetyczne na krótki czas
innym ludziom; w istocie tylko kosztem wytrenowanego eksperymentatora zachodzi w czasie pracy z
przedmiotami zjawisko gromadzenia energii w dielektrycznym sześcianie. Inni ludzie, przemieszczając
przedmioty, z reguły rozładowują dielektryk naładowany uprzednio przez eksperymentatora i w ten
sposób wykorzystują jego energię nagromadzoną w sześcianie [...]
Istnieje związek między psychicznym stanem człowieka a elektrycznymi charakterystykami miejsc
akupunktury. Przewodnictwo aktywnych punktów można zmienić siłą wolicjonalno-emocjonalną. Ta
zmiana przewodności związana jest z napięciem mięśni. Uwzględniając drugą część prawa indukcji
bioelektrycznej, można przypuścić, że zmiana przewodności punktów akupunkturowych podczas
wysiłku wolicjonalno-emocjonalnego wiąże się z gromadzeniem ładunku.
Eksperymentatorzy, do których w aktywnych punktach skóry były podłączone elektrody połączone
ze wzmacniaczem elektrycznym, za pomocą wysiłku woli powodowali wychylenie wskazówki
przyrządu pomiarowego. Znaczy to, że sterowanie polem podczas telekinezy może odbywać się bez
przemieszczania ręki eksperymentatora w przestrzeni, lecz tylko na koszt ukierunkowanej zmiany
przewodności skóry w punktach aktywnych; w osobnej serii badań ręce eksperymentatorów nie były
poruszane i znajdowały się obok przedmiotu leżącego na naładowanej dielektrycznej powierzchni.
Eksperymentatorzy powodowali przesuwanie się przedmiotu tylko za pomocą wysiłku woli.
Osobą, która w ciągu kilku miesięcy wytrenowała zdolność przemieszczania przedmiotów na
plastykowej powierzchni, pozbawionej uprzednio ładunków elektrostatycznych, jest Ałła Winogradowa.
Podczas seansu telekinetycznego obserwuje się u niej wzrost liczby uderzeń serca brąz bardzo
radykalne zmiany elektrycznej oporności skóry – zapewne na skutek uaktywnienia miejsc
akupunktury. Ważne okazały się pewne zmienne geofizyczne: Ałła Winogradowa ma najlepsze wyniki
w nocy, przy pełni księżyca i podczas trwania burz magnetycznych.
Przy okazji sprawa terminologiczna. Zdolność człowieka do zdalnego Wpływania na ruch
przedmiotu (np. toczącej się kostki do gry) lub do Wprawiania w ruch przedmiotu nazwano telekinezą
albo psychokinezą. Ten drugi termin uznali za obowiązujący parapsychologowie Amerykańscy.
Chcieli, aby pierwszy człon nazwy zjawiska (“psycho") przypominał o jego istocie, którą ma być jakoby
akt wpływu myśli na materię. Z punktu widzenia psychotroniki termin “psychokineza" wydaje się
niezbyt fortunny, a przynajmniej zbyt wąski. Myśl – jako zjawisko informacyjne – nie jest materialna i
wobec tego na materię bezpośrednio żadnego wpływu mieć nie może. Ale procesowi myślenia
towarzyszą dokonujące się w systemie nerwowym zjawiska materialne, chemiczne i fizyczne. I te
dopiero mogą mieć pośredni wpływ na przedmiot: mogą np. spowodować jego ruch.
Termin “telekineza" stanowi pojęcie szersze. W jego zakres wchodzi wszystko, co jest zdalnym
wpływem żywego organizmu na przedmiot. “Psychokineza" byłaby tylko szczególnym przypadkiem
“telekinezy". Ałła Winogradowa tocząca na odległość rurkę, do której NIE zbliża ręki, na powierzchni
uprzednio NIE naelektryzowanej demonstruje telekinezę mającą w tym wypadku rzeczywiście
charakter psychokinetyczny. Niemniej wydaje się nawet i tu słuszniejsze akcentowanie raczej fizycznej
niż psychicznej strony zjawiska.
Mówiliśmy dotąd oddzielnie o polach magnetycznych i elektrycznych, wytwarzanych przez żywe
komórki. Tymczasem pole elektryczne i pole magnetyczne są dwiema postaciami pola
elektromagnetycznego. Stąd wniosek: żywa komórka powinna być również zdolna do wytwarzania
pola elektromagnetycznego. Czy tak jest istotnie?
Pole elektromagnetyczne charakteryzuje się jednocześnie ciągłością rozkładu w przestrzeni (fale
elektromagnetyczne) i nieciągłością struktury (“strumienie" fotonów). Dlatego, gdy mówiliśmy o emisji
fotonowej, towarzyszącej procesom biochemicznym, odpowiadaliśmy tym samym na postawione
wyżej pytanie twierdząco. Dotyczyło to jednak tylko wąskiego wycinka widma promieniowana
elektromagnetycznego, leżącego w pobliżu zakresu częstotliwości światła widzialnego. A fale o innej
długości? Owszem, mózg ludzki zdolny jest do emitowania fal, m.in. o częstotliwościach stosowanych
w łączności radiowej.
Pierwsze doświadczenia w tym zakresie były przeprowadzone przez włoskiego badacza
Cazzamallego w 1925 r., a następnie kontynuowane z przerwami do 1941 roku. Badaną osobę
umieszczał on wewnątrz zaekranowanej komory, w której znajdowały się odbiorniki radiowe o zakresie
częstotliwości od 3 do 4000 MHz i szerokopasmowy generator o zakresie od 60 do 400 MHz.
Cazzamalli twierdził, że w przypadku gdy badany
znajdował się w stanie silnego pobudzenia emocjonalnego, metodą “dudnień" dawało się
rejestrować promieniowanie elektromagnetyczne w całym badanym zakresie częstotliwości.
Eksperymenty Cazzamallego spotkały się z krytyką. Przypuszczano, że pojawienie się “dudnień"
związane było ze zmianami położenia ciała osoby badanej. Jednocześnie inne doświadczenia zaczęły
wyraźnie potwierdzać tezę o zdolności mózgu do emisji fal radiowych. Zaczęto też mówić o
elektromagnetycznej naturze łączności telepatycznej. Powstały trzy koncepcje. Łączność telepatyczna
odbywa się według nich:
1. na nadzwyczajnie wielkich częstotliwościach (R. Bibbero, 1951);
2. w bardzo szerokim paśmie częstotliwości (S. Manczarski, 1946,1963);
3. na bardzo długich falach radiowych (I. M. Kogan, 1966).
Biograwitacja?
Słowacki fizyk doc. Julius Krmeśsky przedstawił na Kongresie Badań Psychotronicznych w Pradze
(1973) plon swych kilkunastoletnich badań nad telekineza. Prelekcję zakończył pokazem.
Na stole ustawił podłużną rynienkę wypełnioną wodą. W oddalonym od eksperymentatora końcu
rynienki spoczywała na powierzchni wody tratewka z metalowej folii. Tratewka była zaopatrzona w
cieniutki maszt i papierowy żagielek. Do bliższego końca rynienki Krmeśsky zbliżył dłonie skierowane
palcami ku sobie. Po chwili tratewka zaczęła płynąć w ich kierunku. Na okrągłej tratewce, pływającej
na powierzchni wody w szklance, umieszczona była cienka listewka, długości ok. 30 cm. Drugą taką
listewkę trzymał w ręce eksperymentator; jej koniec zbliżył do jednego z końców tamtej. Zbliżył drewno
do drewna, a efekt był taki, jakby magnesem działał na żelazo. Tratewka się okręciła, gdy koniec
listewki pływającej zaczął podążać za listewką trzymaną przez eksperymentatora. Kiedy pozwolono
listewkom, aby zbliżyły się do siebie na kilka milimetrów, przyrząd znieruchomiał (nastąpiła
depolaryzacja), po czym zaczął się obracać w przeciwnym kierunku. Drewienko trzymane w dłoni
odpychało teraz listewkę leżącą na pływaku.
Proste przyrządy, których używa się w bratysławskim laboratorium, są układami pozostającymi w
chwiejnej równowadze (labilnymi). Wystarczy siła równa małemu ułamkowi mikroniutona, aby wprawić
je w ruch. Do takiej telekinezy nie trzeba wcale wielkich “mediów". Zresztą dla potrzeb badawczych
wystarczą zjawiska w małej skali, jakie zdolny jest wywołać każdy lub prawie każdy człowiek. Wszyscy
mamy pewne zdolności telekinetyczne. Trochę treningu i jesteśmy w stanie wprawić w ruch układy
labilne na odległość i nawet zależnie od własnej woli.
Tratewka Krmeśskiego. Wklęsły menisk wody nie pozwala, aby brzegi pływaka ocierały się o ścianki
naczynia, współczynnik tarcia jest wiec bliski zera
Jeszcze jeden z układów labilnych Krmeśskiego. W wycięcie cienkiej płytki (z jakiegokolwiek
materiału) wklejona jest półokrągło zatopiona rurka szklana. Rurka tkwi na czubku igły, tworząc
łożysko o bardzo małym współczynniku tarcia. Możliwość ruchu obrotowego ograniczają dwa pręciki.
Jest tylko kwestią cierpliwości, aby nauczyć się poruszać płytką... za pomocą samego wzroku, i to
nawet według z góry ułożonego programu, np. od skrajnego położenia lewego do prawego, potem w
lewo tylko do polowy itd.
Jaka jest przyczyna tych zjawisk? Czy wywołane ciepłem dłoni ruchy powietrza (prądy
konwekcyjne)? Czy ładunki elektrostatyczne, które zależnie od ich rozłożenia mogą działać
przyciągające lub odpychająco? Doc. Krmeśsky przez wiele lat prowadził doświadczenia mające
dostarczyć potwierdzenia kolejnym hipotezom. Bezskutecznie. Doszedł zatem do wniosku, że mamy
tu do czynienia ze zjawiskiem fizycznym, ale niewytłumaczalnym na obecnym etapie rozwoju fizyki; ze
zjawiskiem, które występuje tylko w obecności żywych organizmów. To znaczy, że przyczyną musi
być jakaś specyficzna właściwość żywej materii. Nazwał ją quasi-magnetyczną.
Do podobnych wniosków doszedł moskiewski fizyk Aleksander Du-brow. Rozpatrywał on siły
działające w żywej komórce, zwłaszcza podczas procesu mitozy. Konsekwencją tych obserwacji i
rozważań była konieczność wysunięcia hipotezy istnienia tzw. biograwitacji. Teoretyczna praca
Dubrowa na ten temat nie nadaje się ze względu na swój specjalistyczny charakter do bardziej
szczegółowego omówienia w tej książce. Zapoznamy jednak Czytelnika z ogólnymi założeniami jego
koncepcji na podstawie wypowiedzi autora, którą podajemy tu spisaną z taśmy magnetofonowej.
W biologii, a ściślej mówiąc w biofizyce, wiadomo od dawna, że żywe organizmy mają zdolność
wytwarzania rozmaitych pół energetycznych: bioelektrycznych, bioelektromagnetycznych i
biomagnetycznych. Dlatego – logicznie rozumując – należy przypuścić, że istnieje także pole
biograwitacyjne.
Pole biograwitacyjne w żywym organizmie wytwarza się w rezultacie tzw. konformacyjnych zmian
w cząsteczkach białek. Dokonują się one w komórce, a polegają na zmianach przestrzennych w
strukturze molekuł. Jest to specyficzna właściwość molekuł białkowych. Pole szczególnego rodzaju,
które nazwano kon-formacyjnym, czyli biograwitacyjnym, wykazuje istotnie szereg własności i cech
grawitacji.
Hipoteza pola konformacyjnego mającego cechy grawitacyjne jest ogromnie przydatna. Na jej
podstawie można wyjaśnić przyczynę powstawania w organizmie owych różnych rodzajów pól:
bioelektrycznych, biomagnetycznych, bioelektromagnetycznych. Powstają one, jak sądzę, w rezultacie
tzw. kwantowania fal biograwitacyjnych. W psychotronice na podstawie uznania biograwitacji można
już obecnie wyjaśnić takie zjawiska jak telekineza i przekazywanie myśli na odległość. Zjawiska te
wykazują, że mamy do czynienia z biograwitacją, a to dlatego, że w doświadczeniach – powiedzmy z
telekineza- przyciągane są dowolne przedmioty, niezależnie od ich rodzaju. Znamy dziś tylko jeden
rodzaj energii, który może wchodzić w rachubę, mianowicie grawitację. Ona jedynie zdolna jest
przyciągać wszelkiego rodzaju przedmioty: metal, drewno, plastyk, szkło itp. Proces przesyłania myśli
na odległość – jak zauważono – jest niezależny od odległości i nie wpływa nań ekranowanie. Bez
względu na to, z czego jest wykonany ekran, informacje przesyłane za pomocą myśli są odbierane.
Własnością przenikania przez wszelkie ekrany odznacza się tylko jeden rodzaj pola – pole
grawitacyjne. Moją hipotezą o biograwitacji można objaśnić także tak niezwykle zjawisko jak lewitacja.
Jest to zjawisko znane, dysponujemy wieloma wiarygodnymi relacjami o tego rodzaju wydarzeniach.
Mieliśmy kiedyś okazję dokładnie przyjrzeć się filmowi dokumentalnemu, na którym utrwalono
zjawiska psychokinetyczne, wywoływane przez jedenastoletniego Juna Sekiguchi. Mały Japończyk
powtarzał “efekt Gellera" – powodował wyginanie się sztabki z twardej stali. W tym celu wielokrotnie
podrzucał ją w powietrzu i łapał w obie dłonie. Podczas tej czynności sztabka wolno zmieniała swój
kształt. Autor filmu dr Toschiya Nakaoka twierdził, że Junowi łatwiej wpływać na zmianę kształtu
sztabki, gdy postępuje w ten sposób, niż gdy trzyma jaw rękach. Czemu tak się dzieje? Wydaje nam
się, że jest to fakt pozostający w zgodzie z hipotezą biograwitacji. Przedmiot podczas spadania
znajduje się przez chwilę w stanie nieważkości, podobnie jak lotnik w nurkującym pionowo samolocie.
Przez moment przedmiot taki jest jakby “wyjęty spod prawa" potężnej siły grawitacji ziemskiej, stając
się wtedy podatny na oddziaływanie słabych sił grawitacyjnych. Zjawisko analogiczne: nie jesteśmy w
stanie dmuchaniem usunąć opiłków żelaznych z powierzchni rdzenia działającego elektromagnesu;
wystarczy jednak na ułamek sekundy wyłączyć prąd, aby opiłki zostały zdmuchnięte.
Już przed Dubrowem uczeni nieraz zwracali uwagę na hipotetyczny związek, jaki powinien łączyć
zjawiska “psi" (zjawiska parapsychiczne) z grawitacją- wystarczy przypomnieć opowieści o lewitacjach
świętych i fakirów czy też historie z “nieważkimi" przedmiotami, unoszącymi się w powietrzu podczas
seansów mediumicznych. O zbieżności tej mówili m.in. sławny fizyk niemiecki Pascual Jordan i dr
Banesh Hoffman, bliski współpracownik Einsteina w Princeton. Zbieżność tę potwierdzają badania na
Uniwersytecie Meru w Seelisbergu (Szwajcaria). Wiadomości stamtąd brzmią wprawdzie sensacyjnie i
nieprawdopodobnie, ale pochodzą ze źródła, którego rzetelność potwierdzono wielokrotnie.
Uniwersytet w Seelisbergu założył przed kilkoma laty hinduski badacz zmienionych stanów
świadomości (alteredstates ojcomciousnes) Maha-rishi Mahesh Yogi, znany głównie jako współtwórca
i propagator transcendentalnej medytacji, w skrócie TM. TM jest jednym z systemów relaksowo-
koncentrujących, obok tradycyjnej jogi, japońskiego za-zen, treningu autogennego itp. Jego prostota i
skuteczność sprawiły, że w krótkim czasie TM pozostawił swoich “konkurentów" daleko w tyle i
obecnie zwolenników tego typu medytacji liczy się na miliony. Działanie TM-u nie kończy się na jego
doraźnej skuteczności w życiu codziennym medytującego, któremu przynosi spokój wewnętrzny (bez
rozleniwienia) i energię do działania (bez nerwowości). Nas interesują tu “uboczne produkty"
uprawiania TM-u.
Elektroencefalografia (EEG) polega na rejestrowaniu rytmów prądów czynnościowych mózgu. W
różnych stanach świadomości rytmy te są różne. Normalnemu stanowi czuwania odpowiadają w
zapisie drobne i nieregularne fale “beta". Gdy człowiek zamknie oczy i stara się odprężyć, zaczynają
się pojawiać (początkowo tylko w ciągu ułamków sekund) większe i regularniejsze fale “alfa" (zapis A).
O stanie postępującego procesu relaksacji świadczą fale “alfa" (8-12 Hz) występujące przez dłuższe
okresy (zapis B)
W lipcu 1977 r. odbyła się na uniwersytecie w Seelisbergu międzynarodowa konferencja prasowa,
podczas której poinformowano przedstawicieli czasopism, radia i telewizji o wprowadzeniu
specjalnego studium TM-Sidhi. Sidhi jest słowem sanskryckim, a oznacza opanowanie m.in. zdolności
paranormalnych. W prawdziwe osłupienie wprawił dziennikarzy pokaz zajęć praktycznych, gdy
pogrążeni w medytacji studenci, siedzący ze skrzyżowanymi nogami na dywanie z gąbki, zaczęli
odrywać się od ziemi, aby łagodnym łukiem “przefrunąć" na inne miejsce. Wyjaśniono, że tak właśnie
wygląda pierwszy etap opanowywania sztuki lewitacji. Praktyka, jak się okazało, wyprzedziła tu teorię,
bo uczeni z Seelisbergu nie wypracowali dotąd koncepcji, która by tłumaczyła fizyczną stronę
zjawiska. Natomiast psychologiczne i fizjologiczne aspekty lewitacji zostały już częściowo zbadane.
Warto dodać, że uniwersytet w Seelisbergu jest jedną z najlepiej wyposażonych w aparaturę
badawczą instytucji naukowych na świecie.

Jak wykazują zapisy EEG, w normalnym stanie czuwania brak widocznej synchronizacji poniędzy
prawą i lewą półkulą mózgu (zapis na rys. A). U osoby uprawiającej przez dłuższy czas TM widzimy w
zapisach dokonanych podczas medytacji (rys. B) znaczną spójność (koherencję) faz w falach rytmów
czynnościowych obu półkul. Zatem możemy mówić o “wewnętrznej harmonii człowieka" nie tylko w
sensie poetyckim, przenośnym...
Opowieści o lewitacjach i sprawozdania z seansów mediumicznych – choćby nawet
najwiarygodniejsze – nie mogą stanowić dostatecznego materiału dowodowego dla ustalenia realności
zjawiska fizycznego, a tym bardziej do zbadania jego natury. Większą w takim przypadku wartość
mają zjawiska w najmniejszej choćby skali, ale za to powtarzalne i ściśle Wymierne. Takim warunkom
odpowiadał eksperyment przeprowadzony W centrum naukowo-badawczym w Seattle (USA) w
1970r., a później powtarzany w różnych wariantach przez zespoły uczonych w innych ośrodkach. Oto
garść szczegółów na temat eksperymentu w Seattle..
W trakcie samorzutnego rozpadu atomu promieniotwórczego strontu-90 Wyrzucany jest elektron.
Może on być wyrzucony z równym prawdopodobieństwem w każdą stronę i w każdej chwili. To
znaczy: żaden moment ani żaden kierunek nie jest uprzywilejowany. W doświadczeniu wyrzucane
elektrony rejestrowano za pomocą licznika Geigera-Mullera, przy czym droga elektronów do licznika
prowadziła przez jeden z czterech otworów w szybko obracającym się ekranie. Niewątpliwie i tu
prawdopodobieństwo trafienia elektronu w ten czy inny otwór było jednakowe.

Osoby badane w pracowniach uniwersytetu w Seelisbergu Imitują z elektrodami przyczepionymi do


głowy i klatki piersiowej. Dzięki temu wiemy, że momentowi uniesienia się w powietrze towarzyszy
wzmożona akcja serca oraz całkowite zsynchronizowanie elektrycznej aktywności obu półkul mózgu.
Skała po prawej stronie wykresu przedstawia liczbę uderzeń serca na minutę, a skala po lewej –
stopień synchronizacji prądów czynnościowych mózgu. U dołu czas w odstępach
czterdziestosekundowych
A oto istota eksperymentu. Obok ekranu sadzano człowieka, który skupiając się miał “nakazywać"
elektronom wybór konkretnego otworu. Początek i koniec koncentracji psychicznej uczestnik
eksperymentu sygnalizował naciśnięciem wyłącznika uruchamiającego aparaturę rejestrującą.
Wyniki licznych pomiarów były następnie analizowane przez komputer. Porównywał on je z
efektami, które powinny być otrzymywane, gdyby rola człowieka nie miała wpływu na przebieg
doświadczenia. Spodziewano się, że komputer nie wykaże żadnych odchyleń od statystycznie
wyliczalnego przypadku, tymczasem okazało się coś wręcz przeciwnego. W każdej bez wyjątku serii
doświadczeń statystycznie znamienna liczba elektronów podążała do otworu wskazanego myślą
człowieka.
Wyniki, jakie udało się uzyskać w Seattle, skłoniły m.in. uczonych ,z Uniwersytetu Stanforda (USA),
aby w badaniach nad psychokinezą zastosować urządzenie, w którym wiązka elektronów
zastępowałaby zbyt mało czułe tradycyjne kostki czy kulki. O założeniach i przebiegu eksperymentów
informują G. E. Puthoff i R. Targ.
Jeden z naszych eksperymentów polegał na odchyleniu wiązki powolnych elektronów za pomocą
działania psychoenergetycznego. Podjęliśmy próbę oddziaływania na elektrony, a nie na tradycyjne
kostki i kulki ze względu na to, że łatwiej je przesuwać niż zwykle badane obiekty. Odchylenie
obserwowane przy próbie zmian toru kostki czy elektronu jest odwrotnie proporcjonalne do energii
kinetycznej obiektu. Załóżmy, że użyjemy elektronów o energii 10 eV, których prędkość będzie
wynosiła 3x108 cm/s, masa zaś około 10-27 g. Dla porównania: kostka do gry toczy się po równi
pochyłej z prędkością 10 cm/s; masa jej nie jest mniejsza od 1 g. Obliczenie wykazuje, że elektrony
1012 razy łatwiej jest odchylić niż kostki czy kulki o masie l g. Ponadto elektrony są łatwiejsze do
badania. W omawianym doświadczeniu wiązka powolnych elektronów kierowała się do kolektora,
składającego się z elektrody wewnętrznej i zewnętrznej. Elektrody były uziemione przez rezystory. W
celu dokonywania pomiaru różnicy potencjałów między nimi podłączono do nich galwanometr z
urządzeniem rejestrującym.
Na początku doświadczenia wiązkę elektronową równoważono względem kolektora tak, aby przez
oba rezystory przepływał taki sam prąd. Wówczas galwanometr pokazywał zero. Następnie proszono
badanego, aby spróbował spowodować odchylenie wiązki. Mówiono mu przy tym, że wskaźnikiem
wystąpienia odchylenia będzie ruch pisaka w urządzeniu rejestrującym (uwaga badanego
koncentrowała się zarówno na lampie elektronowej, jak i na urządzeniu rejestrującym, które
znajdowało się przed nim). Eksperyment został przeprowadzony w ekranowanej " kabinie. Badany
znajdował się w odległości 6 stóp (ok. 2 m) od lampy elektronowej.
Wynik omawianego doświadczenia pozwala przyjąć, że badany istotnie wywierał pewien wpływ na
położenie wiązki elektronowej – wskazywała na to zmiana potencjału zapisywana przez galwanometr i
wyraźnie widoczna na otrzymanych wykresach. Należy dodać, że badany miał bezpośrednie
sprzężenie zwrotne – wykres od razu pokazywał, czy mu się powiodło. W ten sposób mógł on określić,
w jakim subiektywnym stanie potrafił wywołać choćby najmniejsze przesunięcie wiązki. Metoda
sprzężenia zwrotnego pozwala badanemu kontrolować procesy, które zwykle zachodzą w sferze
podświadomości.
Z tezą o różnorodnym promieniowaniu żywych organizmów nikt już dziś nie zamierza
polemizować. Bliscy też jesteśmy – jak się zdaje – powszechnemu uznaniu faktu, że w przypadku
człowieka (i zapewne zwierząt wyższych) to “biopole" zmienia się m.in. pod wpływem czynników
psychicznych. Więcej – jest istotną częścią “psychicznego mechanizmu". Do podobnego wniosku
doszedł jeden z najwybitniejszych polskich neurofizjologów, prof. dr Wiesław Romanowski. Na krótko
przed śmiercią w 1973 r. napisał:
“Wydaje się [...] że ani teoria neuronowa, ani biochemiczna nie wyjaśniają dostatecznie istoty
biologicznych podstaw życia psychicznego. Prawdopodobnie może to dać dopiero przeniesienie
rozważań na teren biofizyczny. Zakłada się istnienie wokół organizmu pola natury fizykalnej, pola
biologicznego o cechach przestrzennej stałości, tworzonego przez coraz to nowe elektromagnetyczne
“błyski" stanów czynnościowych układu nerwowego. To pole biologiczne, wzbogacone coraz to
nowymi procesami, modeluje również na zasadzie sprzężenia zwrotnego układy biochemiczne i
procesy neurofizjologiczne komórki nerwowej. Można więc zaryzykować przypuszczenie, że właśnie
to pole jest biologicznym podłożem życia psychicznego.
Na ten temat prowadził swe prace lubelski biolog teoretyk prof. dr Włodzimierz Sedlak. Stworzył on
całościową teorię, która tłumaczy wszystkie przejawy życia od jego prebiologicznych początków aż do
koronującej ewolucję ludzkiej świadomości. Elektromagnetyczna teoria życia Sedlaka zyskuje sobie
coraz liczniejszych zwolenników.
Biotelekomunikacja
Opory, na jakie natrafiały do niedawna badania nad telepatią w różnych środowiskach naukowych,
nie wynikały z powodu zbyt małej liczby faktów potwierdzających jej realność lub z niedostatecznej ich
dokumentacji. Sprzeciwy te budziły zjawiska nie wiążące się jakoby w organiczną całość z dotychczas
zgromadzoną wiedzą, stojące jakby “na uboczu", “obok" innych, uznanych. Stąd zresztą wywodzi się
nazwa parapsychologia dla zajmującej się nimi nauki (para znaczy po grecku obok).
Parapsychologia interesowała się najwyższymi przejawami biotelekomunikacji. Psychotronika
sięga do podstaw: stara się w pierwszym rzędzie zbadać przejawy biotelekomunikacji tam, gdzie o
jakimkolwiek “życiu psychicznym" trudno jeszcze mówić.
Decydujące okazało się tu odkrycie dokonane w 1966 r. przez amerykańskiego badacza Cleve
Backstera. Był on wówczas kierownikiem ośrodka szkoleniowego nowojorskiej policji, a zajmował się
urządzeniami służącymi m.in. do oznaczania zmian elektrycznego oporu, jaki stawia skóra ludzka.
Zmiany te bywają również następstwami stanów emocjonalnych (np. strachu) i wtedy zjawisko nosi
nazwę odruchu psychogalwanicznego.
Backster, podlewając kiedyś roślinę stojącą w doniczce na parapecie, postawił sobie pytanie, czy
można by zmierzyć szybkość podnoszenia się poziomu wody w roślinie od korzenia do liścia. Umieścił
więc dwie elektrody po obu stronach listka Dracaena massageana, zanim ponownie ją podlał.
Aparat nic jednak nie wykazał. Wtedy Backster wpadł na pomysł, aby wobec rośliny zastosować
metodę, która u człowieka niezawodnie wywołuje silną reakcję emocjonalną: torturę. Zanurzył jeden z
liści w filiżance gorącej kawy. Żadnej reakcji. Sięgnął po zapałkę z zamiarem spalenia innego liścia. W
chwili podjęcia tej decyzji nastąpiła gwałtowna zmiana w zapisie krzywej reakcji psychogalwanicznej.
Ponieważ nie dotknął rośliny, a zmiana zapisu nastąpiła w chwili, gdy podjął decyzję – istniała tylko
jedna możliwość: reakcję wywołała jego myśl, zamiar uszkodzenia rośliny.
Backster postanowił kontynuować doświadczenia. Przyniósł żywe krewetki i jedną po drugiej
wrzucał do wrzącej wody. Za każdym razem, gdy uśmiercał krewetkę, zapis reakcji
psychogalwanicznej rośliny wykazywał jak gdyby “wzburzenie". W późniejszych eksperymentach, aby
wyeliminować własne emocje, Backster całkowicie zautomatyzował doświadczenie: specjalny aparat,
zwany generatorem przypadku, sterował wrzucaniem krewetek do wrzącej wody, podczas gdy w
pokoju nie było żadnego człowieka. Krzywa psychogalwaniczna rośliny reagowała na śmierć każdej
krewetki, lecz nie zadrgała nawet, gdy aparat wrzucał do wody martwe zwierzątka.
Backster zgromadził w swoim laboratorium różne gatunki roślin i studiował zapisy ich reakcji
psychogalwanicznych. Po jakimś czasie zakazy}, że filodendron wydaje się szczególnie do niego
“przywiązany". Dotykał więc rośliny tylko z największą ostrożnością, a za każdym razem, gdy trzeba ją
było poddać jakiemuś eksperymentowi, używał do tego swego asystenta Hensona, który traktował
roślinę bezwzględnie. Filodendron po jakimś czasie zaczął reagować gwałtownie zapisem krzywej
psychogalwanicznej, gdy tylko Henson wchodził do pokoju; natomiast gdy ^pokoju przebywał Backster
lub nawet kiedy było słychać jego głos z przyległego pokoju – wydawał się “odprężony". Takie były
początki odkrycia tego, co Backster nazwał później percepcją pierwotną. W następnych latach
Backster udoskonalił znacznie metody badań, wprowadzając np. aparaturę elektroencefalograficzną,
jak również prowadząc wszystkie doświadczenia w komorze o kontrolowanej temperaturze i
wilgotności. Rozszerzył też zakres badań: “pierwotną percepcję" udało mu się stwierdzić w
odłączonych od organizmu macierzystego świeżych owocach, w koloniach pleśni i drożdży, a także
bakterii. Bada się w laboratoriach Backster Research Foundation “pierwotną percepcję" w
wyizolowanych żywych preparatach zwierzęcych. Są to próbki pobierane z zarodków kurzych, z
ludzkiego nasienia, z krwi i z różnych tkanek zwierzęcych. Wyniki tych badań mogą mieć w przyszłości
duże znaczenie dla immunologii.
To, jak istotne jest uniezależnienie wyników doświadczenia od ewentualnego wpływu osoby
eksperymentatora, rozumiał Backster już w pierwszych latach badań. W celu dostarczenia
niepodważalnych dowodów swej hipotezy zaczął automatyzować przebieg wszystkich doświadczeń.
Odbywają się one bez udziału człowieka.
Jak tłumaczyć rolę “zjawiska Backstera" w przyrodzie – tę powszechną łączność ze sobą
wszystkiego, co żyje? Czy istnieje jakiś jeden wielki system alarmowy, wspólny dla całej żywej
przyrody?
Prof. Stefan Manczarski przeprowadzał w latach 1936-1937 następujące doświadczenia. Pod
obiektywem mikroskopu umieszczał żywy egzemplarz pchlicy lodowej (Isotoma saltans). W prawie
przejrzystym ciele tego owada wyraźnie widać narządy wewnętrzne, dzięki czemu ich
wypreparowywanie było zbyteczne. Eksperymentator obserwował ruch robaczkowy jelita. Okazało się
przy tym, że jest on w stanie wpływać na ten ruch, kurcząc gwałtownie któreś z mięśni własnego ciała
(np. mięśnie brzucha). Na każdy taki skurcz reagowało jelito pchlicy zakłóceniem swego rytmu przez
falę silniejszego ruchu robaczkowego. Podobne obserwacje poczynili w latach międzywojennych
badacze w innych krajach (Rudolf Reutler, W. Steblin, a później N. Richmond).
Czy zjawisko Backstera występuje tylko w układach, gdzie człowiek może odgrywać jedynie rolę
“nadawcy"? Czy pomiędzy człowiekiem a człowiekiem istnieje taka wzajemna łączność jak pomiędzy
np. dwiema koloniami tej samej pleśni?
W Gefferson Medical College w Filadelfii badano elektroencefalograficznie jednocześnie dwóch
bliźniaków jednojajowych, znajdujących się W różnych pomieszczeniach. Stwierdzono, że
sprowokowane przez eksperymentatorów zmiany rytmów mózgowych u jednego z bliźniaków
powodować mogą podobną zmianę u drugiego. Więź, która na odległość łączy rodzeństwo bliźniacze,
istnieje też – jak wykazały liczne obserwacje i eksperymenty – pomiędzy matką a małym dzieckiem.
Jak twierdzi amerykański psychiatra Jan Ehrenwald, tzw. symbiotyczna relacja między matką a
dzieckiem zmniejsza się, w miarę jak dziecko dorasta, całkowicie nie znika jednak nigdy.
Gdy mówimy o przykładach łączności pomiędzy ludźmi, trudno czasem orzec, gdzie kończy się
“efekt Backstera", a zaczyna “telepatia". Czy nie należałoby zacząć rozumieć telepatię jako
szczególny przypadek zjawiska Backstera – przejaw łączności organizmów na najwyższych
szczeblach rozwoju?
Przedmiotem eksperymentu była para królików, które dosyć długo żyły razem. Następnie samicę
umieszczono w odizolowanym, ciemnym pomieszczeniu, na jej głowie zamocowano elektrody
encefalografu i uruchomiono zapis. Samca przeniesiono do pomieszczenia znajdującego się o pięć
pięter niżej. W pewnej chwili ucięto samcowi głowę. W zachowaniu samicy nie dostrzeżono w tym
momencie żadnej widocznej zmiany, a jednak linia w zapisie EEG gwałtownie się wychyliła. Znane też
jest podobne doświadczenie radzieckie z królicą, której zapis EEG wykazywał za każdym razem
śmierć każdego z jej młodych. Króliczęta zabijano na pokładzie głęboko zanurzonej łodzi podwodnej,
podczas gdy matka przebywała w tym czasie w laboratorium.
Zjawisko nieświadomego odbioru telepatycznego u ludzi można obserwować podczas tzw. testów
pletysmograficznych.
W 1959 r. czechosłowacki fizjolog Stefan Figar stwierdził, że wzmożona aktywność psychiczna
jednej osoby powoduje u drugiej, znajdującej się od tamtej w pewnej odległości, niewielkie zmiany w
ciśnieniu krwi. Zmiany takie mierzy i zapisuje przyrząd zwany pletysmografem. Pletysmograf jest
wstanie wykazać najsubtelniejsze nawet chwilowe spadki i wzrosty ciśnienia krwi, np. w tętnicach i
żyłach palca. Stany emocjonalne człowieka wpływają bezpośrednio na to ciśnienie. Podczas
eksperymentu odbiorca połączony jest z pletysmografem, podczas gdy nadawca, Często znajdujący
się w znacznej odległości, patrzy na obrazy i słowa, które na odbiorcę powinny działać emocjonalnie.
Jeśli krzywa pletysmograficzna odbiorcy wykazuje znaczące zmiany w tych momentach, kiedy
nadawca spoglądał na obrazy mające dla niego znaczenie uczuciowe, wynik testu uważa się za
udany. Doświadczenia Figara powtarzano z powodzeniem w wielu ośrodkach naukowych na świecie.
Kilkaset takich eksperymentów przeprowadził w 1967 r. w warunkach ścisłej kontroli amerykański
badacz E. Douglas Dean.
Zapisy pletysmograficzne. A – jednoczesne zmiany w pletysmogramach nadawcy (niżej) i odbiorcy
(wyżej) podczas intensywnej pracy umysłowej, którą wykonywał nadawca. Było to w pamięci
wykonane obliczenie, którego czas trwania widać na linii dolnej; B – zapis towarzyszący
telepatycznemu przekazaniu obrazu, który oddziałał emocjonalnie na nadawcę
Ścisłą łączność telepatyczną między dwiema obcymi osobami można wytworzyć sztucznie: przez
udany dobór, a później wspólny trening. Ludźmi, którzy dostarczyli radzieckim uczonym najbardziej
niezbitych dowodów na istnienie telepatii, pozwalając badać ją do woli w warunkach laboratoryjnych,
byli Kamieński i Nikołajew. W kwietniu 1966 r. Karol Nikołajew przebywający w Nowosybirsku
nawiązał telepatyczny kontakt ze swym przyjacielem Jurijem Kamieńskim, biofizykiem, znajdującym
się w Moskwie, czyli w odległości 3000 km. Obaj pozostawali pod kontrolą ekip naukowych. O
ustalonej porze wręczono Kamieńskiemu zalakowaną paczkę, wybraną przez losowanie spośród wielu
innych. Kamieński otworzył paczkę, wyjął z niej przedmiot, którym zaczął manipulować, usiłując
pokazać go na dystans swojemu przyjacielowi.
Przedmiotem był metalowy resor, złożony z siedmiu spiral. W Nowosybirsku Nikołajew tak opisał
ów przedmiot: okrągły, metalowy, błyszczący, przypomina bransoletkę. W 10 minut później, kiedy
Kamieński skoncentrował się na śrubokręcie o czarnej plastykowej rączce, Nikołajew zanotował: długi,
cienki, metal, plastyk, czarny plastyk. Matematyczne prawdopodobieństwo tego, że Nikołajew mógł
odgadnąć choć jeden z tych przedmiotów, było znikome. Sekcja Bioinformacji działająca przy
Naukowo-Technicznym Towarzystwie im. Popowa otrzymała wtedy kredyty pozwalające na podjęcie
doświadczeń na większą skalę.
W marcu 1967 r. umieszczono Kamieńskiego w Moskwie, Nikołajewa zaś w laboratorium
leningradzkim. Obu zamocowano na głowach elektrody elektroencefalografów. Po pewnym czasie,
kiedy Nikołajew oświadczył, że jest gotowy, zarejestrowano u niego specjalny rodzaj mózgowych
potencjałów bioelektrycznych – tzw. rytm alfa (związany z odprężeniem psychicznym). Nikołajew nie
miał pojęcia, w którym momencie zostanie mu przekazany telepatyczny meldunek Kamieńskiego.
Gdy w Moskwie Kamieński zaczął “nadawać", dokładnie po trzech sekundach zapis
elektroencefalograficzny Nikołajewa zmienił się na podobny jak u Kamieńskiego. Tym sposobem
uzyskano dowód na przekazanie impulsu z jednego umysłu do drugiego na odległość ponad 600 km!
W sekcji Bioinformacji Towarzystwa im. Popowa skonstruowano aparat, który za pomocą sygnału
dźwiękowego powiadamiał Nikołajewa o pojawieniu się w jego krzywej elektroencefalograficznej
wspomnianego rytmu alfa. Urządzenie to informowało go dźwiękiem, że znajduje się we właściwym
stanie psychicznym do odebrania przekazu telepatycznego. Obecność podobnych rytmów
mózgowych, podobnych potencjałów elektroencefalograficznych jednocześnie u nadawcy i odbiorcy
przekazu telepatycznego, jest wstępnym warunkiem powodzenia.
W jednym z doświadczeń poddano Kamieńskiego działaniu światła stroboskopowego, tzn.
dostarczanego przez lampę z regulowaną dowolnie częstotliwością wysyłanych impulsów świetlnych.
Znane jest zjawisko tzw. wodzenia rytmu alfa, polegające na tym, że częstotliwość biopotencjałów
mózgowych dopasowuje się niejako do częstotliwości włączeń i wyłączeń światła. U Kamieńskiego
pojawił się zatem rytm alfa odpowiadający częstotliwości błysków stroboskopu. Nikołajew, znajdujący
się w innym budynku, przygotował się pod kontrolą elektroencefalografii do odebrania przekazu
telepatycznego. Po chwili także u niego pojawił się rytm alfa. Gdy obaj stwierdzili, że sąw “kontakcie",
obydwa rytmy alfa okazały się idealnie zsynchronizowane. Co więcej, za każdym razem, gdy
zmieniano częstotliwość rytmu alfa Kamieńskiego, zapis rytmu u Nikołajewa zmieniał się również w
podobny sposób, jakby “dopasowując się".
Elektromagnetyczna teoria Manczarskiego
Tezy elektromagnetycznej teorii przekazu telepatycznego, sformułowanej przez prof. Stefana
Manczarskiego w cyklu artykułów w “Przeglądzie telekomunikacyjnym" (1946-1947 oraz 1961), można
ująć w następujących punktach:
1. Źródłem Telepatycznych emisji są prądy elektryczne, które w trakcie procesu myślenia
przebiegaj ą przez mózg człowieka.
2. Charakter telepatycznego sygnału, podobnie jak i w przypadkach wszystkich innych naturalnych
emisji, jest szerokopasmowy, tzn. obejmuje znaczną część widma elektromagnetycznego.
3. Zakres długości fal, w którym głównie odbywa się odbiór, leży w przybliżeniu między milimetrami
a dziesiątkami kilometrów.
4. Energia, którą wypromieniowuje mózg przeciętnego człowieka, jest nieznaczna – rzędu 2x10 -10
W. Dlatego właśnie telepatycznych emisji nie wykrywają techniczne urządzenia odbiorcze; wszystkie
one przystosowane są zresztą do odbioru zbyt wąskiego pasma częstotliwości.
5. Przyjmowanie telepatycznych emisji przez mózg odbiorcy dokonuje się metodą, która umożliwia
rejestrację sygnałów słabszych niż towarzyszące im zakłócenia.
W celu udowodnienia słuszności swojej roboczej hipotezy i płynących z niej wniosków
teoretycznych przeprowadził Manczarski następujące grupy doświadczeń:
a) Na temat zasięgu telepatycznego przekazu. Statystyczne wyniki prób z przeciętnymi ludźmi –
nadawcami i odbiorcami – świadczą o tym, że przy przesyłaniu wyobrażeń prostych obrazów zasięg
telepatycznego przekazu raczej nie przekracza 4 m. Tak dzieje się, jeśli mamy jednego nadawcę i
jednego odbiorcę; przy zespołowych eksperymentach zasięg ten może być większy.
b) Doświadczenia z metalowymi ekranami. Gdy głowa nadawcy lub odbiorcy otoczona była
metalową rurą, stanowiącą zaporę dla fal elektromagnetycznych, wysoki procent zgodności pomiędzy
nadawanymi i odbieranymi obrazami spadał znacznie, ale pozostawał statystycznie znaczący.
Statystyczne zero osiągano w doświadczeniu dopiero wtedy, gdy odbiorcę umieszczano w dużej
metalowej wannie i przykrywano blachą. Odległość między nadawcą a odbiorcą wynosiła przy tych
doświadczeniach oczywiście mniej niż 4 m. Wyniki potwierdziły hipotezę udziału w telepatycznym
przekazie fal elektromagnetycznych, które wysyła mózg nadawcy, a przyjmuje mózg i całe ciało
odbiorcy, które pełni funkcję jakby “żywej anteny". Wyniki te stoją w sprzeczności z rezultatami
doświadczeń prof. Leonida Wasiljewa, u którego odbiorcy także zamykani byli w metalowych
skrzyniach, a mimo to dochodziło do przekazu telepatycznego. Trudno więc oprzeć się
przypuszczeniu, że brak odbioru w doświadczeniach prof. Manczarskiego mógł być spowodowany
realizacją mimowolnej sugestii eksperymentatora: “metalowy ekran stanowi zaporę dla telepatycznego
sygnału".
c) Doświadczenia z ekranami niemetalowymi. Okazało się, że wszystkie ekrany tego rodzaju nie
mają na wynik telepatycznych przekazów żadnego wpływu. To by przemawiało raczej za hipotezą
elektromagnetyczną.
d) Doświadczenia z soczewkami Fresnela. Użyto wielkich soczewek Fresnela, złożonych z
metalowych pierścieni. Takie soczewki skupiają tylko promienie odpowiadające określonej długości
fali. Głowa nadawcy i głowa odbiorcy znajdowały się w ogniskach takiej soczewki. Nie wpłynęło to
jednak znacząco na wynik telepatycznych przekazów. Rezultat ten zdaje się potwierdzać widmowy
(czyli szerokopasmowy) charakter działających tam fal elektromagnetycznych.
e) Doświadczenia z metalowymi lustrami. Ustawienie małych luster po stronie nadawcy lub
odbiorcy nie wpływało na telepatyczne przekazy. Gdy zastosowano duże zwierciadła, zanotowano
wpływ ujemny. Efekt był tym wyraźniejszy, im większe były rozmiary zwierciadeł. Przemawia to
wyraźnie na korzyść hipotezy prof. Manczarskiego (jeśli oczywiście nie było tu wpływu sugestii na
osoby badane).
f) Doświadczenia z induktorem Ruhmkorffa. Jeżeli w pobliżu odbiorcy działa induktor Ruhmkorffa,
proces telepatycznego przekazu zostaje zakłócony. Jest to całkowicie w zgodzie z teorią
elektromagnetyczną, ponieważ urządzenie emituje bardzo szerokie pasmo fal działających
zakłócająco. Wobec takiej interpretacji można jednak wysunąć zastrzeżenie, że jeśli nośnikiem
telepatycznego sygnału nie byłyby fale elektromagnetyczne, to i tak prawdopodobnie wystąpiłyby
zakłócenia u wrażliwego odbiorcy.
g) Telepatyczne przekazy przewodami. W doświadczeniach tych głowy nadawcy i odbiorcy łączono
pętlą izolowanego przewodnika. Pętla taka tworzy między nimi dwuprzewodową prowadnicę falową
(tzw. feeder}. W tych warunkach bardzo dobre rezultaty przekazów telepatycznych uzyskiwano także
wówczas, gdy odległość pomiędzy nadawcą a odbiorcą znacznie przekraczała 4 m i gdy ekranowano
ciało odbiorcy lub nadawcy, których głowy otaczała wspólna pętla przewodnika. Pozytywne rezultaty
doświadczeń z prowadnicą falową dowodzą, że źródłem emisji telepatycznej są prądy czynnościowe
mózgu. Użycie prowadnicy falowej pozwala z przenoszonego pasma częstotliwości
elektromagnetycznych usuwać jego części – dolną, górną lub środkową. W tym celu włącza się w
obwód prowadnicy filtry wysokich, niskich lub średnich częstotliwości. Tym sposobem można było
eksperymentalnie ustalić, jaki zakres częstotliwości odgrywa istotną rolę w procesie przekazu
telepatycznego. Oto, co udało się ustalić:
1. Odcięcie częstotliwości niższych niż 20 kHz (co odpowiada fali długości 15 km), jak również
wyższych niż 30 MHz (fala długości 10 m), nie wpływa znacząco na jakość telepatycznego przekazu.

Przekaz telepatyczny falowodem


2. Próby wyłączania części widma pomiędzy 10 m a 15 km wykazały, że pogorszenie
telepatycznego przekazu pojawia się raczej przy zwężeniu pasma po stronie fal krótkich niż po stronie
fal długich. Ogólnie można stwierdzić, że pogorszenie staje się tym większe, im większą część
czynnego pasma odetniemy.
Teoria Manczarskiego zyskała sobie na świecie wielu zwolenników, ale ma też przeciwników. Na
ogół nie kwestionuje się wyników uzyskanych przez polskiego uczonego, raczej zarzuca mu się, że
przebadaną część złożonego zjawiska był skłonny uznać za całość, innymi słowy: że telepatyczna
łączność odbywa się również – ale nie tylko! – za pośrednictwem fal elektromagnetycznych. Takiego
zdania był prof. Leonid Wasiljew, a podobne mniemanie wyrażał czołowy niemiecki parapsycholog
prof. dr Hans Bender.
Teofik Dadaszew
Jedną z większych sensacji I Międzynarodowego Kongresu Badań Psychotronicznych w Pradze
(1973) był pokaz przedstawiony przez członka delegacji radzieckiej Teofika Dadaszewa. Ten
dwudziestosześcioletni Wówczas Azerbejdżanin, studiujący prawo na uniwersytecie w Baku, uchodził
za najlepszego po śmierci w 1974 r. Wolfa Messinga odbiorcę telepatii na świecie. Nie wymagał wcale
wytrenowanego partnera nadawcy, którym może być ktokolwiek. Dadaszew “czytał myśli" każdej
wskazanej osoby i wykonywał pomyślane przez nią polecenia także wtedy, gdy osoba ta nie władała
żadnym ze znanych Dadaszewowi języków.
Dadaszew wypełniał rozkazy myślowe przekazywane mu na odległość, jeśli tylko nie przekraczała
ona 50 m. Kierowany myślą potrafił odnajdywać ukryte przedmioty. W jednym z eksperymentów była
to igła wetknięta w tytoń papierosa, który znajdował się w paczce, ta zaś w kieszeni ubrania.
Wypełnianie przez Dadaszewa myślowych poleceń bywało zdumiewająco dokładne nawet wtedy, gdy
były one skomplikowane. Eksperymentowano z nim kiedyś w pałacu, w którym nigdy przedtem nie był.
Eksperymentator życzył sobie, aby Dadaszew odnalazł salę biblioteczną, gdzie znajdowało się około
12 000 woluminów. Miał tam zdjąć z półki określoną książkę, otworzyć ją na 371 stronicy i odczytać
dwa słowa wydrukowane w siódmej linijce od dołu. Dadaszew wykonał polecenie bezbłędnie.
Pokaz na Kongresie odbył się w wielkiej sali konferencyjnej. Wylosowano nadawcę, którym
okazała się Amerykanka. Jej zadanie polegało na intensywnym myśleniu o jednej z trzystu osób
siedzących na sali, a zadanie Dadaszewa na odnalezieniu i wskazaniu tej osoby. Ze szczelnie
zawiązanymi oczami (co, jak twierdzi, ułatwia mu skupienie) telepata błądził przez chwilę pomiędzy
rzędami konferencyjnych stołów, nagle zawrócił, bezceremonialnie odsunął na bok kogoś, kto
przypadkiem znalazł się mu na drodze, i zdecydowanie położył dłonie na ramionach człowieka
siedzącego za tamtym. Następnie nie zdejmując z oczu opaski, zaprowadził go po omacku na
estradę. Amerykanka na moment zaniemówiła; była to właśnie osoba, o której myślała.
O Teofiku Dadaszewie mówiło się i pisało ostatnio coraz więcej, także na Zachodzie. Jest on
przykładem samorodnego talentu w dziedzinie paranormalnego odbioru informacji. Oto
przeprowadzona z nim rozmowa, spisana z taśmy magnetofonowej.
Stefański: Proszę powiedzieć, jak to się zaczęło? Kto pana odkrył?
Dadaszew: Starszy pracownik naukowy Edward Naumow. Przyjechałem do Moskwy mając 19 lat.
Wiedziałem, że istnieje placówka zajmująca się problemem telepatii przy Instytucie Politechnicznym
im. Popowa w Moskwie. Postanowiłem się zgłosić.
Stefański: W którym to było roku?
Dadaszew: W 1966. Przyszedłem do Instytutu i przedstawiłem się Naumowowi. Powiedziałem mu,
że chyba mam jakieś uzdolnienia i że chciałbym, aby mnie przebadał. Naumow wcale nie był
zachwycony moją propozycją, ponieważ działo się to tuż przed zakończeniem godzin pracy.
Powiedział: “Proszę przyjść jutro albo pojutrze". Było to niemożliwe – nazajutrz miałem wracać do
Baku – i dlatego prosiłem, aby próbę zrobić koniecznie dziś. “Proszę siadać, młodzieńcze" – zgodził
się Naumow – i wyciągnął talię kart Zenera [karty stosowane w amerykańskich badaniach
parapsychologicznych, prowadzonych metodami statystycznymi. Talia kart Zenera składa się z 25
kart, po 5 kart z następującymi znakami: koło, krzyż, linie faliste, gwiazda, kwadrat]. Wybrał jedną.
“Proszę powiedzieć, o jakiej karcie myślę". Nie mogłem się skupić, byłem okropnie zdenerwowany.
“Proszę przyjść dziś wieczorem" – polecił mi Naumow. Oczywiście przyszedłem. Poza mną
zaproszony był jeszcze kolega Naumowa, również uczony. Przystąpiliśmy do doświadczeń; na
początku znowu z kartami Zenera. Odgadywałem prawidłowo, zrobiliśmy więc inny eksperyment. Na
sali znajdowała się ogromna liczba przedmiotów. Z odległości 15 m przekazywano mi myśl o jednym z
nich. Prawidłowo określiłem kilka, a potem znów zacząłem się denerwować i przy ostatnim się
pomyliłem. Na drugi dzień odjechałem do Baku.
Stefański: Nie próbowano Pana zatrzymać w Moskwie?
Dadaszew: Owszem, ale nie mogłem zostać. Wróciłem do Baku. Tam otrzymałem piękne
zaproszenie z Moskwy i list od grupy uczonych, którzy chcieli ze mną eksperymentować w swoich
laboratoriach w Instytucie im. Popowa. Niestety, dopiero po roku mogłem skorzystać z zaproszenia i
przyjechać.
Stefański: I wtedy zaczął Pan intensywnym treningiem rozwijać swoje zdolności, czy tak?
Dadaszew: Tak, ale nie tylko. Musiałem z czegoś żyć. Uczeni pomogli mi w otrzymaniu pracy w
Moskoncercie. Zacząłem występować jako artysta.
Stefański: A dawniej, to jest przed spotkaniem z Naumowem, czy przeprowadzał pan sam jakieś
doświadczenia?
Dadaszew: Kiedy miałem około 15 lat, zauważyłem po raz pierwszy, że zdarza mi się odczuwać
dokładnie to samo, co ktoś inny, a nawet więcej, że czasem nie potrafię odróżnić cudzych myśli od
własnych. O tych swoich spostrzeżeniach nie mówiłem nikomu – bałem się, że mnie wyśmieją. O
mojej umiejętności nie wiedzieli nawet rodzice. Ale raz się zdarzyło, że w naszym domu gościliśmy
młodego człowieka w wieku około 25 lat. Wyglądał zupełnie normalnie, zdrowo, czuł się też całkiem
dobrze. W chwilę po jego przyjściu powiedziałem do rodziców: “Mnie się zdaje, że on wkrótce umrze.
Nie rozumiem dlaczego, ale tak czuję. On długo nie pożyje". Rodzice skrzyczeli mnie i raz na zawsze
zabronili wygadywać takie rzeczy. “Dobrze, mogę nie mówić" – odpowiedziałem. Minęły cztery
miesiące, a nasz gość już leżał w szpitalu na oddziale onkologicznym. Osiem miesięcy po moim
przeczuciu zmarł.
Stefański: Tego rodzaju przypadki spontaniczne są szczególnie interesujące. Czy miał Pan ich
więcej?
Dadaszew: Chyba najciekawszy zdarzył mi się w pociągu sypialnym na trasie Moskwa-Baku.
Leżałem w przedziale sypialnym na górnej półce. Na niższej leżała jakaś kobieta. Starałem się
zasnąć. Wtedy ogarnęło mnie dziwne uczucie. Poczułem się tak smutny, że łzy zaczęły mi spływać po
twarzy. Poczułem się kobietą, która jedzie do domu. Tam czeka mąż- alkoholik i awanturnik. Znów
zaczną się te same przykrości. Czemu nie dali nam rozwodu? Jakież to były dobre czasy, kiedy żyłam
bez niego! Nie chcę tego spotkania! Nagle zdałem sobie sprawę, że to nie są moje myśli.
Opanowałem się, otworzyłem oczy. Usłyszałem dobiegające z dołu ciche szlochanie. Zrozumiałem:
były to myśli tej kobiety. Wychyliłem się, spojrzałem w dół. Płakała. Spytałem ją, czemu płacze. Nie
chciała odpowiedzieć. Wobec tego ja odpowiedziałem za nią. Była zdumiona i przestraszona. Ale
zwierzyła mi się ze swoich zmartwień, potwierdzając wszystko to, co z jej myśli przechwyciłem.
Wstecz / Spis Treści / Dalej

3. Widzenie skórne
[Rozdział pisany wspólnie z Anną Bernat]

Jak poznawano zjawisko skórnego widzenia


Zjawisko wrażliwości dermooptycznej znane było właściwie już od dawna. Choć je wielokrotnie
opisywano, świat naukowy wciąż nie przyjmował go do wiadomości.
Lekarz A. Chowrin opisał w 1898 r. swoją pacjentkę, u której stwierdził nadwrażliwość skóry na
bodźce niespecyficzne. Podobne, o kilka lat późniejsze, jest doniesienie psychiatry rosyjskiego S.
Korsakowa. Dotyczyło ono pacjentki mogącej “za pośrednictwem dotyku, ogólnej wrażliwości i
specjalnego cieplnego odczuwania" odczytywać pismo na papierze włożonym do koperty, a nawet
odcyfrowywać litery przez kilka warstw papieru; potrafiła ona określić przy tym charakter pisma i kolor
atramentu.
O równie ciekawym przypadku czytamy w IV tomie Zjawisk mediumicznych Juliana Ochorowicza.
W 1896 r. Ochorowicz leczył młodą osobę, kuzynkę swojej żony, która w hipnozie ze szczelnie
zasłoniętymi oczami odczytywała słowa i poszczególne litery, “zbierając je z palców". Sądząc jednak z
opisu, nie była to “czysta" wrażliwość dermooptyczna; zapewne odgrywała tu sporą rolę telepatia, a
może też inne jakieś zjawisko parapsychiczne. Trzeba dodać, że dziewczyna badana przez
Ochorowicza była osobą nieco histeryczną, a w każdym razie mocno przewrażliwioną.
Przypadek zdecydowanej histeryczki, u której wystąpiło “zjawisko widzenia uchem", opisuje w 1882
r. sławny włoski psychiatra Cesare Lom-broso w książce Ricerche sui fenomeni ipnotici e spiritistici
(Badania zjawisk hipnotycznych i spirytystycznych). Chora powoli traciła wzrok, zaczęła natomiast
widzieć... uchem. Potrafiła jakoby biegle czytać teksty drukowane, które zbliżano do jej lewego ucha.
Doniesienie Lombrosa przez długi czas wydawało się wręcz absurdalne. Dziś jednak, w świetle
przeprowadzonych kilka lat temu francuskich badań nad rozwijaniem u niewidomych wrażliwości
“paraoptycznej", przypadek z 1882 r. nie wydaje się nam aż tak nieprawdopodobny.
Psycholog francuski E. Boirac odkrył u kilku hipnotyzowanych przez siebie osób zdolność czytania
palcami. Pani V. znajdując się w stanie som-nambulizmu (jedna z form transu hipnotycznego) “po
uprzednim zawiązaniu jej oczu i nalepieniu na powiekach plastrów gumowych zdołała, przesuwając
końcami palców, odczytać stronice zadrukowane nie tylko wyraźnymi czcionkami, lecz też pisane
piórem bądź ołówkiem". Szczegółowo badał Boirac zjawiska widzenia palcami, mając do dyspozycji
niezmiernie podatnego na hipnozę i chętnego do doświadczeń młodego człowieka Ludwika S.
Zahipnotyzowawszy go, zawiązywał mu oczy grubą przepaską, następnie nakazywał przesuwać
końcami palców po tekstach pisanych lub drukowanych i odczytywać ich treść. Polecał mu też
rozpoznawać fotografie. Początkowo Ludwik odczuwał pewne trudności, które jednak ustąpiły po kilku
dniach treningu. Boirac, aby wykluczyć ewentualność, że pomaga mu w czytaniu transmisja
telepatyczna, dawał Ludwikowi do czytania książkę, której treści nikt z obecnych nie znał, otworzoną
na przypadkowej stronicy. Pewnego razu, gdy Ludwik już rozpoczął czytanie za pomocą palców,
Boirac zgasił niespodzianie światło. Zahipnotyzowany czytał w dalszym ciągu, jak gdyby nic nie
zaszło; zapaliwszy światło, Boirac spojrzał na stronicę czytaną i przekonał się, że tekst był czytany
dokładnie.
Jak podaje A. Zacchi, pod wpływem stosownych sugestii Ludwik był również w stanie odczytywać
zdania umieszczone w pewnej odległości od jego palców. O ścisłym powiązani u zdolności
dermooptycznej z innymi uzdolnieniami parapsychicznymi zdaje się też świadczyć inne doświadczenie
Boiraca. Uśpiwszy Ludwika eksperymentator kazał mu trzymać go za łokieć i czytać gazetę, po której
sam Boirac wolno przesuwał końcami palców. Ludwikowi udało się najpierw sylabizować litery
dotykane przez Boiraca, a później biegle czytać, jak gdyby dotykał je własnymi palcami.
W 1920 r. Jules Romains (który później zasłynął jako znakomity pisarz, w Polsce znany przede
wszystkim z komedii Knock, czyli triumf medycyny oraz z powieści Ludzie dobrej woli) opublikował
studium o widzeniu skórnym. Na drodze eksperymentalnej udało się Romains'owi stwierdzić, że
zdolność “widzenia pozasiatkówkowego" ma cała skóra. Zdolność tę nazwał “paraoptyczną".
Największą wrażliwość wykazują ręce i twarz. “Aby wystąpiło to zjawisko, niepotrzebna jest hipnoza,
wystarczy szczególny stan świadomości, podczas którego osoba jest silnie pobudzona". Osoby, z
którymi Romains prowadził doświadczenia, uczyły się rozróżniać barwy, czytać pismo drukowane w
bezpośrednim dotykowym kontakcie z tekstem, a także na pewną (niewielką) odległość. Świadkami
byli m.in. filozof Henri Bergson i pisarz Anatol France. Ostateczne wyniki eksperymentów Romains'a
potwierdziła komisja złożona z wybitnych francuskich oftalmologów. Pracę Romains'a kontynuował
Rene Maublanc, prowadząc systematyczne doświadczenia z osobą niewidomą od urodzenia (1926).
Dziś może się wydawać rzeczą wprost niepojętą, że odkrycie tak ważkie, a przy tym tak dobrze
udokumentowane, mogło pójść w zapomnienie. Widocznie zostało dokonane za wcześnie.
Rozpoczęcie w dziedzinie widzenia skórnego prac badawczych na większą skalę łączy się z osobą
Róży Kuleszowej. Sama jest widząca, ale pochodziła z rodziny niewidomych. Żyjąc wśród nich,
nauczyła się nawet czytać alfabetem Braile'a.
Wiosną 1962 r. Róża – wówczas dwudziestoletnia mieszkanka Niżnego Tagiłu (ZSRR) – zwróciła
się do swego lekarza neurologa Józefa Goldberga, oświadczając, że potrafi widzieć palcami. Była
gotowa natychmiast zaprezentować mu tę swoją umiejętność. Próba wypadła pomyślnie. Róża,
wodząc trzecim i czwartym palcem prawej dłoni po barwnych powierzchniach, określała: zieleń,
czerwień, błękit, oranż. Ze szczelnie zasłoniętymi oczami potrafiła również odczytywać tytuły w
czasopismach i książkach. W ciągu lata 1962 r. przeprowadził dr Goldberg z Różą wiele doświadczeń
dermooptycznych. Jesienią odbyła się w Niżnym Tagile konferencja uralskiego oddziału
Wszechzwiązkowego Towarzystwa Psychologicznego, na której świat naukowy po raz pierwszy
zapoznał się ze zdumiewającymi umiejętnościami Kuleszowej. Bez trudności rozpoznawały palce
Róży barwę ubrania, kolory wszelkich przedmiotów podsuwanych jej przez uczonych, a także osobę
wyobrażoną na fotografii. Na pytanie, jak osiągnęła tak niezwykłe wyniki, Róża odpowiedziała: “Dzięki
ćwiczeniu. W ciągu ostatnich sześciu lat ćwiczyłam po sześć godzin dziennie".
Dalsze badania niezwykłych umiejętności Kuleszowej przeprowadzono, w ciągu kilku tygodni, w
świerdłowskiej Klinice Psychiatrycznej, pod kierunkiem neurologa dra Szefera. Po powrocie do
Niżnego Tagiłu Różą zajął się głównie dr Abram Nowomiejski w pracowni psychologii Instytutu
Pedagogicznego. Potem wielką serię doświadczeń przeprowadzono z nią w Instytucie Biofizycznym
Akademii Nauk ZSRR w Moskwie. Eksperymentami kierowali profesorowie M. Smirnow i M. Bongard.
Jesienią 1963 r. moskiewska telewizja nadała program, w którym wystąpiła Róża oraz grupa
niewidomych dzieci, trenujących skórne widzenie pod kierunkiem dra Fiszelewa. Wkrótce po powrocie
do Niżnego Tagiłu otrzymała Kuleszowa następny telegram, w którym zapraszano j ą do Moskwy, tym
razem jednak nie do laboratoriów Akademii Nauk, lecz do... kabaretu. Program nosił tytuł “Noc z
Różą". Kuleszowa okazała się niezłą aktorką, łatwo nawiązywała kontakt z publicznością,
dowcipkowała. Powodzenie imprezy było kolosalne, ale i ono, i podpisany kontrakt zobowiązywały
Różę do wyczynów nawet wtedy, gdy była niedysponowana. W takim to “złym dniu" pomogła sobie
zerknięciem spod opaski. Zrobiła to bardzo niezręcznie, nie umiała przecież oszukiwać. Została
przyłapana na gorącym uczynku. Reakcją u niej był atak epileptyczny, a dalszym następstwem
całkowite zaniknięcie zdolności skórnego widzenia. Na ratunek przyszli Kuleszowej profesorowie
Smirnow i Bongard oraz doktor Gellersztajn, który przeprowadził z nią podstawowe ćwiczenia i,
stopniując ich trudność, przywrócił powoli rękom Róży ich cudowne właściwości.
Róża chętnie grywała w karty. Uczeni namówili ją, aby spróbowała rozpoznawać karty palcami.
Wkrótce znowu siedziała Róża z zasłoniętymi oczami za ścianką-ekranem, kawał tektury otaczał jej
szyję, rękę okrywała czarna chusta. Znowu odróżniała barwy promieni światła, rozpoznawała ciemne i
jasne pasy. Ponownie zaczęła odczytywać małe litery. Kiedy ręce jej czytały, uczony stawał niekiedy
za nią i silnie przyciskał palcami jej zamknięte powieki. Nikt nie jest w stanie “podglądać", gdy powieki
przyciśnięte są palcami. Nawet gdy nacisk ustąpi i gdy oczy są już otwarte, przez dobrą minutę
jeszcze nie można czytać. Bynajmniej nie pedantyczny uczony, lecz sama Róża zaproponowała tę
prostą, ale skuteczną metodę, aby udowodnić, że to jej skóra widzi i czyta. Jesienią 1964 r. Róża
Kuleszowa była znów w pełnej formie, ale na scenę nie wróciła już nigdy.
W tym samym roku prasę amerykańską obiegły sensacyjne doniesienia o niezwykłych
dermooptycznych uzdolnieniach Patrycji Stanley z Michigan. Przebadał ją bardzo wszechstronnie dr
Richard Voutz. Warto podkreślić, że pani Stanley była już wtedy osobą niemłodą.
Odkrycie dra Nowomiejskiego, że wrażliwość dermooptyczna jest dość powszechna i ponadto daje
się za pomocą treningu rozwijać, podsunęło różnym badaczom myśl, aby ze skórnego widzenia zrobić
użytek w pracy z niewidomymi. Prace z grupą niewidomych dzieci podjął dr Jakob Fisze-lew w
Laboratorium Tyflotechnicznym w Świerdłowsku. Najzdolniejszą z jego uczennic okazała się
ośmioletnia Nadia Łobanowa. Trening rozpoczął się od oświetlania palców dziewczynki na przemian
światłem czerwonym i zielonym. Towarzyszyły temu słowa Fiszelewa: “To jest czerwień, a to jest
zieleń". Po kilku dniach potrafiła już Nadia powiedzieć w każdym przypadku bezbłędnie, jakiej barwy
światło pada na jej dłonie. W kilka tygodni nauczyła się rozróżniać wszystkie kolory tęczy. Następnym
etapem były kolorowe papiery; rozpoznawała je także wówczas, gdy przykrywała je szyba. Wreszcie
Nadia usiłowała rozróżniać kształty liter. Próby – wciąż nieudane – ciągnęły się tygodniami, zanim
Nadia przeczytała bezbłędnie pierwsze słowo: MIR.
Zajęcia dermooptyczne z grupą osób niewidomych dorosłych podjął też dr Nowomiejski.
Przypuszczając, że istota zjawiska jest natury elektrycznej, układał testy rozpoznawane przez
niewidomych na płytkach izolacyjnych. Ci niewidomi, którzy mieli przedtem trudności z
rozpoznawaniem testu, w tych nowych warunkach odczytywali go sprawnie. Nowomiejski stwierdził
też, że duże litery rozpoznawane mogą być rękami z większej odległości, jeśli leżą na płycie lekko
naładowanej elektrycznie. Rezultaty doświadczeń Nowomiejskiego z ociemniałym metalurgiem
Wasylem B. dają podstawę do twierdzenia, że ćwiczenie własności paraoptycznych (wrażliwości całej
skóry na światło) może stać się wielkim dobrodziejstwem dla niewidomych w ich życiu codziennym.
“Niewidomi powinni żyć w rzęsiście oświetlonych pomieszczeniach" – twierdzi dr Nowomiejski.
Odpowiednio wy trenowana osoba niewidoma potrafi bez trudu odnajdywać żądane przedmioty-jest to
tylko sprawą treningu i specjalnego oświetlenia pokoju. Niedowidzący Genadij G., trenowany przez
Nowomiejskiego, już po jednej “lekcji" potrafił zidentyfikować 7 liter wielkości 6,5 cm, wodząc ponad
nimi dłonią, w pewnej niewielkiej odległości. Na następnych posiedzeniach odczytał m.in. dwanaście
pięcio-, sześcio- i siedmiocyfrowych liczb.
Systematyczne ćwiczenia z niewidomymi dziećmi prowadzone są od wielu lat w Laboratorium
Fizjologii Widzenia im. Piłatowa w Odessie. Zespół pod kierunkiem dra Andrieja Szewalewa poza
ćwiczeniami dermooptycznymi (za pomocą palców rąk) prowadzi próby rozwijania właściwości
paraoptycznych skóry czoła, na którą przez soczewki rzutowane są obrazy i kolory. Metodologię
kształtowania nawyku rozpoznawania dermooptycznego na odległość opracowała w 1966 r. N.
Swinina w Instytucie Pedagogicznym w Niżnym Tagile.
Podobne do radzieckich próby podjął wybitny uczony bułgarski Geor-gi Łozanow w 1964 roku. W
celu wykluczenia wszelkiego oszustwa pracował z sześćdziesięciorgiem dzieci, które albo urodziły się
niewidome, albo utraciły wzrok w wieku niemowlęcym. Ponadto, chociaż były one niewidome, dla
pewności podczas doświadczeń zawiązywano im oczy. Po wielu godzinach ćwiczeń udawało im się
odróżnić jeden kolor od drugiego, choć żadne z nich nigdy w życiu nie widziało barw; trzeba więc było
im opisywać to, co wyczuwały. Początkowo dzieci mówiły: “Czuję różnicę, ale nie mogę powiedzieć,
co to jest". Nabyte umiejętności czytania i rozróżniania barw palcami demonstrowały dzieci Łozanowa
na jednym z sympozjów psychiatrów i terapeutów. Ciekawostkę stanowi fakt, że również słynną
niewidomą jasnowidzącą Wangę Dymitrowa nauczył Łozanow skórnego widzenia.
Na Kongresie Badań Parapsychologicznych w Edynburgu (1972) prof. Thelma Moss z
Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles zreferowała wyniki, jakie osiągnęła, trenując niewidomą
Mary Wimberley w rozpoznawaniu dermooptycznym barw przedmiotów wykonanych z różnych
materiałów.
W lipcu 1971 r. zgłosiła się do prof. Moss telefonicznie Mary, ofiarowując się jako “królik
doświadczalny". Zaznaczyła przy tym, że osobiście nie wierzy w swój talent do skórnego widzenia.
Powiedziała też, że jest zupełnie niewidoma i że uczy dzieci pisma Braille'a. Od samego urodzenia
Mary była nękana przez różne choroby oczu, w dzieciństwie przeszła kilka operacji, które jednak nie
zapobiegły zupełnej utracie wzroku (jako dziecko widziała światło i rozróżniała kolory). Ten fakt nie
przeszkodził jej w uzyskaniu tytułu magistra na wydziale rusycystyki oraz w opanowaniu innych pięciu
języków obcych.
Próby z Mary Wimberley rozpoczęto od rozróżniania papieru białego i czarnego. Początki były
mało zachęcające. Nawet wtedy, gdy rozpoznania trafne zaczęły już przeważać nad błędnymi, Mary
ciągle twierdziła, że tylko “przypadkiem odgaduje". Mozolne ćwiczenia ciągnęły się miesiącami. Po
bieli i czerni wprowadzono kolor czerwony, a następnie jasny błękit. Testy były sporządzane z papieru,
tektury, plastyku. Ze szczególnym upodobaniem (i ze znakomitymi wynikami) określała Mary barwę
nylonowych spodenek kąpielowych – identycznych, lecz zabarwionych różnie. Przeprowadzano też
eksperymenty telepatyczne. Do prób czytania czarnodruku używano czarnych liter na złotym tle; litery
miały ok. 4 cm wysokości. Po czterech miesiącach ćwiczeń ustalono statystycznie, że
prawdopodobieństwo osiągnięcia na drodze przypadku tak dobrych wyników, jakie udało się uzyskać
Mary, wyraża się stosunkiem: 1 do 5 milionów. We Pranej i prowadzone są od 1971 r. badaniaw
Centre d'Eclairagismewspólnie z paryskim uniwersytetem i Instytutem Metapsychicznym. Prowadzi je
dr Yvonne Duplessis. Dotacji na te badania udziela Parapsychology Foundation Inc. Eksperymenty,
które przeprowadzano tam zarówno z osobami widzącymi jak i niewidomymi oraz niedowidzącymi,
omawiano w 1973 r. na I Międzynarodowym Kongresie Badań Psychotronicznych w Pradze
[Cytowany tutaj wielokrotnie referat Y. Duplessis przetłumaczył Jacek Kwaśnik].
W Polsce pierwsze próby trenowania wrażliwości dermooptycznej przeprowadzono w Warszawie w
1973 r. z dziesięcioletnią Bogną Stefańską. Dziewczynka miała doskonały wzrok według oceny Kliniki
Okulistycznej Wojskowej Akademii Medycznej. Na początku Bogna odróżniała (z Zawiązanymi
oczami) karty czerwone od niebieskich, a później również karty zielone. Ćwiczono także odróżnianie
czerwonych i niebieskich pionków warcabowych i kawałków kolorowego celofanu. Następnym etapem
ćwiczeń było określanie położenia i kolorów kart barwnych, umieszczonych pod szkłem. Po trzech
miesiącach dziewczynka czytała już napisy układane z kilkucentymetrowych czerwonych liter na tle
niebieskim, potem czarnych na tle białym. Stopniowo zmniejszano wielkość liter; najmniejsze czytane
przez Bognę litery miały 4 mm wysokości. Początkowo ćwiczenia przeprowadzane były pod
kierunkiem ojca dziewczynki L. E. Stefańskiego, w późniejszych doświadczeniach brał udział
współautor Tajemnic parapsychologii (] 977) Krzysztof Boruń. W 1974 r. Bogna demonstrowała swoje
umiejętności na III Krajowym Sympozjum Biocybernetyki, Biomatematyki i Biotechniki.
Jesienią 1973 r. Anna Bernat, L. E. Stefański i inni przeprowadzili badania testowe w Ośrodku
Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych w Laskach k. Warszawy. Dalsze doświadczenia
prowadzone były z niewielką grupą młodzieży w Polskim Związku Niewidomych w Warszawie.
Badania w Laskach objęły 34 chłopców w wieku od lat 8 do 12. Chłopcom z resztkami wzroku
zawiązywano podczas badania oczy. Badano za pomocą kompletów kart czerwonych i niebieskich,
kart dwubarwnych czerwono-zielonych, pokrytych przezroczystą masą plastyczną, za pomocą
arkusików kolorowego celofanu, krat czerwonych i niebieskich w kopertkach plastykowych oraz – u
zdolniejszych – za pomocą testów barwnych, wkładanych pod szybę lub pod grubą plastykową folię.
Były to badania przede wszystkim ilościowe. Trafne określenia koloru oznaczano znakiem plus,
pomyłkę znakiem minus. Ponieważ wyboru należało dokonywać pomiędzy dwoma kolorami, wyniki do
50% trafień mogły oznaczać tylko przypadek. Znaczące mogły być więc jedynie wyniki, gdzie procent
trafień przekraczał 50%. Powyżej 50% trafień osiągnęło 27 chłopców (na 34), czyli 79% badanych.
Inaczej muszą być oceniane doświadczenia jakościowe, gdy rozpoznawanie testów pod szybą lub pod
folią plastykową dotyczyło figur geometrycznych, abstrakcyjnych znaków, liter i cyfr.
Wobec ograniczeń czasowych próby rozwijania już stwierdzonych zdolności dermooptycznych
przeprowadzono zaledwie z dwunastoma chłopcami. Warto zauważyć, że nawet stosunkowo niskie
procentowo wyniki pierwszych testowań o niczym właściwie nie świadczą. Przykład 1: chłopiec po
trzech miesiącach ćwiczeń, czytający testy literowe pod szkłem, w pierwszych testach miał wynik
55%. Przykład 2: chłopiec dokładnie rozpoznający barwy i granice figur geometrycznych pod szkłem
miał przy pierwszym badaniu rozróżniania kolorów wynik 50%. Stąd wniosek, że nie tylko chłopcy
osiągający wysokie wyniki procentowe przy pierwszych próbach mogą posiadać zdolności
dermooptyczne w stopniu wybitnym. Zapewne u wielu dałoby się rozwinąć ich zdolności
dermooptyczne do takiego stopnia, który pozwoliłby im użytkować nabyte umiejętności do celów
praktycznych.
Zjawisko i jego nazwa
Zjawisko wrażliwości skóry na światło i barwy nazwane zostało przez dra Nowomiejskiego
wrażliwością dermooptyczną (kożno-opticzeskoje czuwstwo). W Rosji stosowano też termin widzenie
skórne (kożnoje zrenije) oraz biointroskopia. Niemiecka nazwa brzmi: Hautsicht lub po prostu das
augenlose Sehen. Podobnie w języku angielskim mówi się: eye-less sight albo dermooptic semibility.
Badacze francuscy wprowadzają rozróżnienie: wrażliwością dermooptyczną nazywaj ą zdolność
skóry dłoni do rozpoznawania barw dotykanych przedmiotów oraz form graficznych, natomiast odbiór
wrażeń świetlnych bez bezpośredniego kontaktu z rozpoznawanym testem nosi u nich nazwę
“widzenia paraoptycznego"; ten drugi termin odnosi się zwłaszcza do “widzenia" skórą twarzy, a
wprowadzony został w 1920 r. przez Romains'a. Drugi zaproponowany przez niego termin “widzenie
pozasiatkówkowe" (vision extraretinienne) nie przyjął się nawet we Francji.
Warunki występowania zjawiska
Wydaje się, że potencjalną zdolność “widzenia" ma cała skóra człowieka. Trening lub też inne
czynniki rozwijają tę zdolność na przykład w opuszkach trzeciego i czwartego palca prawej ręki (u
Róży Kuleszowej), w skórze lewego ucha (u pacjentki Cesarego Lombroso) lub też winnych, ściśle
określonych miejscach skóry. Jeden zbadanych przez nas chłopców w Laskach upierał się, że
najłatwiej jest mu rozróżnić barwy zewnętrzną stroną palców dłoni. Gdy próbowano skłonić
Kuleszową, aby posługiwała się lewą ręką, to dopiero po dwóch tygodniach kontrolowanych ćwiczeń
jej lewa dłoń osiągnęła pełną wrażliwość na barwy. Dziesięcioletnia uczennica szkoły muzycznej w
Charkowie Lena Bliznowa wykazywała zdolność “widzenia" nie tylko rękami, lecz także skórą pleców i
brzucha. Wśród osób badanych w ZSRR były i takie, które odczuwały światło oraz barwę językiem,
łokciem albo nosem. Dużą czułość na światło ma też – jak się okazało – podniebienie.
Wrażliwość skóry twarzy na światło badana była we Francji. Z 17 osób (widzących i niewidomych)
10 rozróżniało skórą twarzy ciemność od światła, jeśli jego natężenie wynosiło przynajmniej 5000 lx.
Yvonne Duplessis w wyniku szczegółowych badań uzyskała dane na temat miejsc ciała o szczególnej
naturalnej wrażliwości skóry. Najbardziej czułą okazała się lewa strona twarzy, a zwłaszcza lewa
skroń. Wyjątkową niewrażliwością odznacza się natomiast środkowa część czoła. Prawa ręka jest
zwykle bardziej czuła od lewej, najbardziej zaś wrażliwe są dłonie i palce.
Masowe testowania, przeprowadzone w różnych krajach wśród osób dorosłych i dzieci, widzących
i niewidomych, wykazały powszechność występowania wrażliwości dermooptycznej. Wydaje się, że
potencjalnie ma ją każdy człowiek, chodzi tylko o to, że nie u każdego równie łatwo daje się ją ujawnić.
Zasadniczo bez większych trudności tę “potencjalną" zdolność widzenia skórnego można uaktywnić u
dzieci. Przyczyna tego jest prosta: człowiek dorosły, któremu proponuje się, aby popróbował “widzenia
palcami", przystępuje do doświadczenia z wielką dozą sceptycyzmu (jeśli nie całkowitej niewiary),
czym blokuje sobie możliwość ujawnienia własnych zdolności. Dziecko, na szczęście, nie zakłada z
góry, że coś jest niemożliwe. Próbuje – i uzyskuje powodzenie.
Na Krajowym Sympozjum Psychologów w Permie w 1965 dr S. Dobronrawow stwierdził, że około
72% dzieci ma zdolność skórnego widzenia. Ujawnia się ona zwłaszcza między siódmym a
dwunastym rokiem życia. Dane te potwierdzone zostały w badaniach testowych wśród niewidomych
dzieci w Laskach.
Bułgarski zespół dra Łozanowa przetestował 60 niewidomych dzieci z następującym wynikiem:
troje ujawniło zdolność rozróżniania bez dłuższego treningu barw i figur geometrycznych pod
warunkiem, że testy pokryte były szybą; “ważniejszym rezultatem jest wszakże – napisał Łozanow –
że 57 pozostałych dzieci mogło nauczyć się skórnego widzenia".
Zdolność dermooptyczna może ujawnić się u dziecka nieomal spontanicznie. Tak było w
przypadku Tani Bykowskiej, która została “odkryta" przez swojego nauczyciela biologii w 1965 roku.
Przy pierwszej próbie określiła Tania kolor obsadki pióra. W dalszym systematycznym testowaniu
Tania potrafiła identyfikować książkowe ilustracje, po których wodziła palcami. Wobec komisji Instytutu
Medycznego w Krasnodarze Tania z zawiązanymi oczami, mając ponadto przed twarzą
nieprzezroczysty ekran, potrafiła palcami rozróżniać barwy piłeczek, prawidłowo opisała też dotykane
przez siebie rysunki, przedstawiające gałąź, szczypce i budzik.
Dr Nowomiejski, który przeprowadził doświadczenia z 80 studentami ^działu grafiki Instytutu
Pedagogicznego w Niżnym Tagile, stwierdził, że co szósty z nich po półgodzinnym ćwiczeniu potrafi
uchwycić różnicę pomiędzy dwoma kolorami. Trzy spośród testowanych przez Nowomiejskiego osób
nauczyły się wkrótce rozpoznawać leżące pod szkłem rysunki, litery i cyfry. Nowomiejski, reasumując
wyniki wszystkich badań radzieckich, konkluduje, że ok. 30% ludzi może w ciągu kilku lekcji nauczyć
się skórnego widzenia.
Prof. Thelma Moss z USA nie podziela optymizmu badaczy radzieckich. “Znaleźliśmy – stwierdziła
– niewiele osób, które zdawały się posiadać ten talent". W ciągu kilku miesięcy miała ona do czynienia
z wieloma Ochotnikami, którzy po jednym lub dwóch posiedzeniach odchodzili znudzeni i
rozczarowani. Jak wiadomo, podstawowym warunkiem umożliwiającym wystąpienie zjawiska
dermooptycznego jest sugestywna atmosfera wiary w jego realność. Być może, w amerykańskim
laboratorium nie stworzono osobom testowanym takiego nastroju, jaki towarzyszył pracom
prowadzonym w Związku Radzieckim i Bułgarii.
Francuskie doświadczenia z lat 1971-1973 przeprowadzane były wyłącznie z osobami dorosłymi,
widzącymi i niewidomymi. Większość osób Badanych była w wieku 20 do 30 lat; w doświadczeniach
brało też udział kilka osób sześćdziesięcioletnich. W próbach identyfikowania skórą barwnych świateł
spośród 17 osób 10 uzyskało wyniki prawidłowe.
Na pytanie o wpływ czynników emocjonalnych na występowanie zjawiska trudno dać jednoznaczną
odpowiedź. Prof. Thelma Moss pisała, że
“Mary wykazywała minimalne zainteresowanie, gdy proszono ją, aby pracowała pod kontrolą
obcych. A przecież najlepsze wyniki osiągała przed kamerami telewizyjnymi i mikrofonami, wśród
tłumu techników i rozmaitych urządzeń technicznych. Przy dwóch takich okazjach otrzymano dwie
taśmy magnetowidowe z zapisem doskonałych osiągnięć Mary.”
Czynniki pobudzające ambicję niewątpliwie oddziaływały na Bognę Stefańską; z powodzeniem
prezentowała ona swoje umiejętności podczas wielu publicznych występów, dwukrotnie przed
kamerami filmowymi oraz w studiu telewizyjnym.
Niemiłe emocje wpływają zdecydowanie hamująco na funkcjonowanie wrażliwości dermooptycznej.
Pod wpływem silnego wstrząsu psychicznego wrażliwość ta – jak u Róży Kuleszowej – może zostać
zupełnie zablokowana. W badaniach nad zjawiskiem dermooptycznym, jak zresztą we wszystkich
pracach doświadczalnych z zakresu psychotroniki, istotną sprawą jest ustalenie, czy na wynik
eksperymentu wpływa obecność osoby eksperymentatora, jeśli tak, to jakiego rodzaju i jak wielki
może być ten wpływ.
W przypadkach, gdy osoba prowadząca doświadczenie pozostaje z osobą testowaną w ścisłym
kontakcie emocjonalnym (np. w relacji ojciec-córka), mogą mieć oczywiście miejsce fakty
mimowolnego, bezsłownego przekazywania pewnych informacji. Takim przekazom wystarczają
niekiedy ledwie zauważalne zmiany rytmu oddechu i inne tym podobne drobne reakcje emocjonalne
eksperymentatora, związane z obserwowaniem przebiegu doświadczenia. Nie wolno lekceważyć
ewentualności tego rodzaju wpływu, ale też nie należy jego rozmiaru przeceniać. Tam, gdzie zadanie
polega na określeniu koloru karty: czerwona czy niebieska, ścisły kontakt emocjonalny pomiędzy
eksperymentatorem a osobą testowaną bez wątpienia może stać się czynnikiem istotnym. Trudno
natomiast wyobrazić sobie, aby bezsłowne “podpowiedzi" eksperymentatora były w stanie pokierować
palcami osoby rozpoznającej dość skomplikowany układ różnobarwnych figur geometrycznych
umieszczonych pod szkłem. Ojciec dziewczynki, aby jednak i tę możliwość wykluczyć, podczas wielu
doświadczeń z Bogną Stefańską wychodził, pozostawiając osobom obcym kontynuowanie prób. W
tych warunkach Bogna przebadana została m.in. przez grupę pracowników naukowych Zakładu
Fizjologii Akademii Medycznej w Warszawie, którzy użyli wówczas przygotowanych przez siebie
testów.
Drugą możliwość wpływu eksperymentatora na wynik doświadczenia stanowi ewentualne jego
oddziaływanie telepatyczne na osobę testowaną. Oddziaływanie takie istotnie zostało wykryte, ale
znaczenia również i tego rodzaju wpływu nie trzeba przeceniać.
Doświadczenia kontrolne, wykonane w warunkach wykluczających wszelkie oddziaływanie innych
osób na osobę testowaną, wykazały, że odosobnienie nie ma istotnego wpływu na ilościowy rezultat
rozpoznań (doświadczenia z niewidomą Mary W.). Z Bogną Stefańską przeprowadzane były z
powodzeniem próby rozpoznawania koloru kart w kopertach z grubego papieru pakowego, przy czym
osoba podająca dziewczynce kopertę nie wiedziała, jakiej barwy karta znajduje się wewnątrz.
Cechy zjawiska
Myliłby się ktoś, kto by sądził, że dotknięciu powierzchni czerwonej towarzyszy pojawienie się w
ciemności zamkniętych oczu nagłego rozbłysku czerwieni. Zjawiska takiego nie stwierdziła u siebie
żadna z dermooptycznie uzdolnionych osób. Dopiero na drodze długotrwałych ćwiczeń można
skojarzyć doznania dermooptyczne (nie mające nic wspólnego z prawdziwymi wrażeniami
wzrokowymi!) z wyobrażeniami wzrokowymi dotykanych barwnych powierzchni.
Co się właściwie czuje, kiedy “widzi się" kolory rękami? Na jakie wrażenia “przekłada się" bodziec
barwny? Przede wszystkim chyba na wrażenia temperaturowe. Barwy określone tradycyjnie przez
malarzy jako ciepłe odczuwane są w skórnym widzeniu istotnie jako ciepłe, zimne zaś jako zimne.
Odchylenia od tradycyjnej skali ciepłozimnej przyjętej przez plastyków są minimalne. Bogna Stefańską
np. tak szereguje barwy w swojej subiektywnej skali, poczynając od najcieplejszej: czerń, karmin,
cynober, żółcień, zieleń majowa, błękit, zieleń szmaragdowa, biel. Należy tu jednak uczynić
zastrzeżenie, że wynik powyższy opiera się na doświadczeniach z kolorowymi papierami, układanymi
pod szybą. Ściślejszych danych dostarczyłyby eksperymenty przy użyciu aparatu zawierającego
monochromator (przyrząd wydzielający niemal idealnie jednobarwne światło), który rzutuje wiązkę
światła na matówkę.
Gdy w ćwiczeniach z Bogną wprowadzony został po raz pierwszy (bez uprzedzenia) fiolet,
dziewczynka określiła go jako “jakiś nowy kolor, podobny trochę do czerwonego", ale jego
“temperatura" była zbliżona mocno do żółtego; dlatego w dalszym ciągu ćwiczeń żółcień i fiolet nieraz
bywały przez Bognę mylone. Najsilniejszy kontrast temperatury przedstawiały dla Bogny biel i czerń.
Bogna, dotykając powierzchni szyby, pod którą znajduje się papier biały, a koło niego czarny, mówiła,
że “tu jest zimno, a tu ciepło".
Krzysztof Boruń przeprowadził z Bogną doświadczenie mające na celu ustalenie, czy
subiektywnym odczuciom dziewczynki odpowiada coś fizycznie konkretnego. Bogna miała przed sobą
szereg szklanek unieruchomionych w ten sposób, że nie mogła przez poruszenie ich stwierdzić, które
są pełne, a które puste. Były wśród nich szklanki wyłożone od wewnątrz papierem białym, wyłożone
papierem czarnym oraz szklanki napełniane podczas eksperymentu wodą cieplejszą i zimniejszą.
Chodziło o to, aby Bogna – kierując się swoimi wrażeniami temperaturowymi – “pomyliła" szklankę
wyłożoną papierem białym ze szklanką napełnioną wodą zimniejszą, a szklankę wyłożoną papierem
czarnym ze szklanką napełnioną wodą cieplejszą. Okazało się, że przy temperaturze powietrza w
pokoju ok. 22°C Bogna stwierdziła identyczność temperatur szklanki z białym papierem i szklanki z
wodą o temperaturze 26,2°C. Szklanka z papierem czarnym miała wg Bogny tę samą temperaturę, co
szklanka z wodą mającą 26,8°C. Szklanki z wodą i szklanki z papierem były później wielokrotnie
zamieniane miejscami, ale palce Bogny nie dały się oszukać: zawsze potrafiła powiedzieć, w której z
dwóch dokładnie dla niej tak samo ciepłych szklanek znajduje się woda, a w której papier. A zatem –
nie tylko wrażenia temperaturowe decydują o prawidłowości dermooptycznego rozpoznania.
Podobny wynik uzyskał dr Szefer w eksperymencie z Różą Kuleszową. Róża określała płytki
czerwone jako ciepłe, natomiast błękitne, zielone i fioletowe – jako zimne. Nic dziwnego – przecież
pochłaniają one i odbijają różnie działające cieplnie wycinki widma. Szefer spróbował ogrzewać płytki
o “zimnych" barwach, a oziębiać płytki z wyglądu “ciepłe". W każdym przypadku potrafiła jednak Róża
zidentyfikować kolor płytki.
Pewne odcienie kolorów żółtego i niebieskiego miały dla Bogny jednakową temperaturę. Nie myliła
ich jednak ze sobą, gdyż żółty był “bardziej szorstki", błękit zaś zawsze “gładki".
Studenci badani przez dra Nowomiejskiego opisywali swoje wrażenia w bardzo różny sposób.
Borys M., dotykając czerwonego papieru, mówił, że czuje coś lepkiego, klejowatego. Wszyscy na ogół
zgadzali się z tym, iż odczucia dostarczane przez barwy można podzielić na gładkie, lepkie i szorstkie.
Kolor żółty określano jako śliski, a przy tym niezupełnie gładki; czerwony, zielony i granatowy były
lepkie; zielony wydawał się bardziej lepki od czerwonego; pomarańczowy był twardy i tak szorstki, że
zdawał się hamować przesuwającą się po nim rękę. Jeszcze silniej hamująco działał fiolet; odczuwano
go jako jeszcze bardziej szorstki od poprzedniego. Najbardziej lepka wydawała się testowanym czerń,
najsilniej też działała hamująco. Biel sprawiała wrażenie gładkiej.
Wspomniane wyżej hamujące działanie czerni stwierdziliśmy również u Bogny Stefańskiej.
Krzysztof Boruń przeprowadził z nią próbę ustalenia zdolności rozdzielczej jej “widzenia" palcami.
Najwęższym wyczuwalnym czarnym paskiem na białym tle okazała się kreska szerokości 0,5 mm.
Natomiast na tle czarnym Bogna wyczuwała dopiero 1,5 mm szeroki biały pasek (w obu przypadkach
testy umieszczane były pod szkłem o grubości 3 mm). Obliczanie przez Bognę liczby białych kresek
rozrzuconych na tle czarnym trwało znacznie dłużej niż policzenie podobnej liczby kresek czarnych na
tle białym.
Przy okazji warto wspomnieć o zdolności rozdzielczej receptorów dermooptycznych u Róży
Kuleszowej. W okresie doświadczeń w Instytucie Biofizycznym w Moskwie potrafiła ona rozpoznawać
palcami obrazki na znaczkach pocztowych lub opisywać kształty kolczyków w uszach kobiety
przedstawionej na małej fotografii. Bogna nie doszła do takich rezultatów, ale zdarzało się jej czytać
napisy, których litery miały 4 mm wysokości.
Niewidome dzieci, z którymi eksperymentował dr Jakob Fiszelew, określały barwy przede
wszystkim jako “cieplejsze" i “zimniejsze" (przy czym czerwień była najcieplejsza), ale też – podobnie
jak studenci Nowomiejskiego – jako szorstkie, gładkie i lepkie.
Studenci z Niżnego Tagiłu ćwiczyli także sztukę rozpoznawania barw dłonią z odległości. Odczucia
dostarczane im przez barwy miały charakter temperaturowy; prawie jednogłośnie stwierdzili, że
czerwona ich pali, pomarańczowa grzeje, żółta jest ledwo ciepła, zielona – neutralna, błękit ziębi, a
fiolet ziębi i jednocześnie trochę szczypie. Niezależnie od doznań termicznych odczuwali jak gdyby
lekkie kłucie w dłoniach, naciskanie lub jakby powiew powietrza.
Róża Kuleszowa całkiem inaczej określała to, co czują jej palce. Barwne powierzchnie wydawały
się jej jak gdyby pokryte krzyżykami, liniami. prostymi, liniami falistymi lub też kropkami. Odczuciom
tym towarzyszyło wzrokowe wyobrażenie koloru, będące – rzecz jasna – wynikiem 'Skojarzenia
utrwalonego ćwiczeniami.
s Doświadczenia francuskie pod kierunkiem Yvonne Duplessis wykazały, że barwy wykrywane
dermooptycznie można ułożyć w skalę: od zimna i gładkości do ciepła i chropowatości. Kolor niebieski
na ogół bywał określany przy tym jako świeży, biały jako męczący (mylono go niekiedy z żółtym i
czarnym), zielony wydawał się zimny i bardzo gładki, żółty Bardziej szorstki, lecz gładszy i zimniejszy
od czarnego. Kolor czerwony miał być szorstki, jak gdyby po futerku zwierzęcia posuwało się ręką pod
włos. Niewidomy J. M. umiejscawiał swoje odczucia przy dotykaniu barwnych powierzchni w sposób
następujący: “niebieski w lewej dłoni, zielony ponad nią, żółty w prawej dłoni, a ponad nią czerwony".
Interesujący jest sposób, w jaki niekiedy odczuwane są umieszczone pod szkłem czarne formy
graficzne na tle białym. Dla Bogny przedstawiały się one rozmaicie: czasem jako ciepłe (jak gdyby
bardziej szorstkie) kreski i plamki na powierzchni szyby, a czasem – jak twierdziła – jako bardzo
wyraźne wypukłości szkła. Umieszczone pod szybą druciki, cienkie patyczki itp. przedmioty
odczuwane bywały przeważnie jako wypukłości na powierzchni szyby, zarówno przez Bognę, jak i
niektóre z niewidomych dzieci.
Gdy czytamy opisy dermooptycznych sposobów odczuwania barw, nieodparcie nasuwa się
refleksja, że mamy tu do czynienia z czymś bardzo podobnym do synestezji (np. “widzenie muzyki" i
“słyszenie" zapachów, opiewane przez Baudelaire'a i innych poetów, a tak cenione przez
zażywających LSD).
W doświadczeniu Y. Duplessis zamykano osoby badane w pomieszczeniu, którego ściany miały
zmienny kolor (były obracane) lub które oświetlano światłem o różnych barwach. Kolory te wywoływały
różne odczucia: ciemnozielononiebieski sprawiał wrażenie “rozproszonego oddźwięku w chłodnej
przestrzeni", a czerwonołososiowy – “ciepłej, małej przestrzeni z aksamitnym dźwiękiem". Te same
odczucia przy kolorze niebieskim miało 60%, a przy czerwonym 50% badanych.
Niektóre osoby odczuwają czerń jako “cienką", inne – jako “ciężką i przyciągającą dłoń", a biel
sprawia wrażenie “grubej" albo “lekkiej".
Doznania dermooptyczne są często ogromnie trudne do opisania słowami. Młody naukowiec z
Uniwersytetu Kalifornijskiego uczestniczący w doświadczeniach z Mary Wimberley zapytał ją kiedyś
poważnie, czy mogłaby nazwać odczucie, którego doznaje dotykając purpury. Mary odpowiedziała bez
wahania, że chętnie odpowie na to pytanie, jeśli najpierw on jej powie, co właściwie widzi, gdy
spogląda na purpurę.
Rozpoznawanie barw i form graficznych skórą jest możliwe również bez kontaktu dotykowego. Już
osoby ćwiczone przez Romains'a rozpoznawały barwy na odległość. Dr Nowomiejski próbował ustalić,
z jakiej odległości potrafią wykryć barwę karty jego studenci. Różne osoby zaczynały odczuwać kolor,
trzymając ręce na rozmaitej wysokości. Kartę czerwoną wyczuwał Borys M. trzymając nad nią dłoń
przynajmniej na wysokości 35 cm, Ludmiła L. – na wysokości 45 cm, Arkadiusz A. – 70 cm, a Larysa
L. – przynajmniej w odległości 77 cm. Czerwień zdawała się promieniować najwyżej ze wszystkich
barw, błękit zaś na odległość najmniejszą.
Wysokość barwnej bariery, czyli granica odczuwania ręką poszczególnych barw na odległość,
zależy oczywiście od charakteru oświetlenia w pomieszczeniu.
W doświadczeniach amerykańskich bywała trafnie określana każda z czterech barw (biel, czerń,
czerwień, błękit), jeśli dłoń rozpoznająca znajdowała się nie wyżej niż 5 cm nad kartonikiem. Jedna z
osób ćwiczonych przez Y. Duplessis odróżniała płytki zielone od czarnych, trzymając rękę na
wysokości przynajmniej 20 cm ponad nimi.
Przy dobrym oświetleniu Bogna rozpoznawała bez trudu barwy kart czerwonych, niebieskich i
zielonych, które zbliżone były do jej dłoni na odległość kilku centymetrów. W długiej serii doświadczeń
nie pomyliła się ani razu.
Z Krzysztofem Boruniem próbowaliśmy znaleźć wartość progową w rozpoznawali i u na odległość
miejsca i kształtu prostych figur geometrycznych, czarnych na białym tle. Bogna wodziła palcami po
powierzchni szyby, do której z przeciwnej strony zbliżano arkusz białego papieru z narysowaną na nim
kreską i kropką. Kreska miała 20 mm długości i l mm szerokości, leżąca obok kropka miała średnicę 3
mm. Gdy test znalazł się W odległości 19 cm od szyby, dziewczynka była już w stanie dokładnie
określić położenie i kształty figur. W dalszych doświadczeniach Bogna wskazywała na powierzchni
szkła położenie kresek o szerokości 2 mm, które znajdowały się na papierze leżącym do 30 cm
poniżej szyby.
Osiągnięcia zespołu dr Duplessis w rozpoznawaniu testów na odległość za pomocą widzenia
skórnego (paraoptycznego) wydają się szczególnie interesujące. Ćwiczenia prowadzono kilkoma
sposobami, np. osoba badana siadała przy oknie w świetle dziennym; przed nią stawał
eksperymentator trzymający kartę (test) w taki sposób, aby sam jej nie widział. Zadaniem osoby
badanej – niewidomej lub widzącej z zasłoniętymi oczami- było wykrywanie czarnych geometrycznych
kształtów na białych kartach lub l do 9 czarnych kółek nalepionych na tło białe. W dalszych
ćwiczeniach stosowano testy literowe. Najczęściej rozpoznawaną literą była litera “A", z największą
trudnością rozpoznawano “E". Najpierw odczuwany był kształt ogólny, a następnie – po około dwóch
minutach silnie napiętej uwagi – cała litera. Osoby badane wolały, gdy eksperymentator poruszał karty
przed ich twarzą. Badano też widzenie paraoptyczne różnych przedmiotów. Były one umieszczane w
przejrzystych, plastykowych pudełkach, na białym lub czarnym papierze. Eksperymentator lekko
poruszał pudełkiem naprzeciw twarzy osoby badanej. Widzenie skórne wydaje się dokonywać jakby
we mgle, z której stopniowo wynurzają się niewyraźne kontury. W ich wyróżnianiu pomagali sobie
badani ruchami głowy. Gdy ich dłonie były obrócone w kierunku przedmiotu, wzmacniało to widzenie
paraoptyczne. Niedowidząca pani J. G. (ćwiczona oczywiście z zawiązanymi oczami) potrafiła w ten
sposób wykryć, który z pięciu przedmiotów użytych w doświadczeniu znajdował się przed jej twarzą.
Ciekawe bywały przy tym jej odczucia; np. gdy przedmiotem rozpoznawanym były nożyczki, pani J. G.
odbierała wrażenie smaku metalicznego. W innego typu doświadczeniach osoby badane siadały w
ciemnym pokoju w odległości 1,6 m od tablicy, na której znajdowało się 40 żarówek (po 25 W każda)
w kolorach: niebieskim, żółtym, białym, czerwonym i zielonym. Żarówki zapalał eksperymentator w
różnej kolejności, a osoby badane rozpoznawały ich barwę skórą twarzy. Kolory ciepłe wydawały się
jakby migoczące, biel i czerwień bywały niekiedy mylone.
W latach pięćdziesiątych radziecki psycholog A. Leontiew wytrenował grupę osób w odróżnianiu
świateł czerwonego i zielonego, które rzutowano na ich dłonie. Różnice w oddziaływaniu cieplnym
tych świateł zostały przy tym wyeliminowane dzięki zastosowaniu filtrów. Skórę osób badanych
uczulano za pomocą podrażnień elektrycznych na działanie światła – było to zatem doświadczenie ze
“sztucznym" efektem dermooptycznym.
Dr Nowomiejski rzutował na dłonie Kuleszowej światła barwne, również z odfiltrowanym ciepłem.
Róża bardzo szybko nauczyła się określać w tych warunkach wszystkie kolory tęczy.
Już w pierwszych doświadczeniach dra Szefera z Różą Kuleszową przekonano się, że palce jej nie
wymagają bezpośredniego kontaktu z przedmiotem, aby “widzieć". Rozpoznawanie kart barwnych
przez szkło. celuloid lub celofan nie jest nawet w najmniejszym stopniu trudniejsze niż bezpośrednie.
Rozpoznawany przez szkło rysunek nie musi koniecznie być, jak się okazuje, przedmiotem
konkretnym. Bez trudu identyfikowała Róża kolor i kształt linii świetlnej na ekranie oscylografu.
Wystarczyło 15 minut ćwiczeń, a umiała również odczytywać zadania arytmetyczne, które rzutowane
były na matówkę urządzenia podobnego do ekranu telewizora. Róża potrafiła też określać kolor i
wysokość słupka cieczy w probówkach.
Przykrycie nieprzezroczystym papierem testu stwarza warunki, w których oko nie jest już w stanie
go rozpoznać. Dla palców osoby o dużej wrażliwości dermooptycznej rysunek pozostaje jednak
widoczny. W 20 kolejnych doświadczeniach z Bogną Stefańską, w których podawano jej karty barwne
w kopertach z grubego, szarobrązowego papieru pakowego, dziewczynka miała 100% wyników
trafnych. Doświadczenia przeprowadzano w znakomitych warunkach świetlnych (co dla zjawiska
dermooptycznego jest czynnikiem niewątpliwie sprzyjającym): w ogrodzie, w pełnym słońcu.
Przy słabym świetle sztucznym przeprowadziliśmy wspólnie z K. Boruniem eksperyment, który
polegał na kolejnym zdejmowaniu warstw bibułki pokrywającej rysunek. Tym razem Bogna zaczynała
wyczuwać palcami kontury rysunku dopiero wtedy, gdy znajdował się on już na pograniczu
widzialności dla wzroku: przez 3 warstwy bibułki. Materiały półprzejrzyste, pokrywające test, nie
przysparzały Bognie żadnej trudności; w wielokrotnych próbach rozróżniania kart barwnych przez
złożoną dwukrotnie (i więcej) folię polietylenową dziewczynka nie popełniła nigdy błędu.
Dermooptyczne właściwości Amerykanki Patrycji Stanley nie zanikały nawet wtedy, gdy na rękach
miała gumowe rękawiczki.
Osobliwą cechę skórnego widzenia, która daje mu niejaką wyższość nad normalnym widzeniem
ocznym, nazwał dr Nowomiejski “przenikającą, właściwością wrażliwości dermooptycznej". Jego
doświadczenia w tym zakresie dały zdumiewające rezultaty. Nowomiejski kładł kawałki folii
aluminiowej, blaszki mosiężne lub miedziane na przezroczyste, kolorowe karty, które od spodu były
oświetlane. Uzdolnieni i wytrenowani dermo-Optycznie studenci, których palce przesuwały się po
powierzchni metalowych pokryw, stwierdzali zawsze, że jest ona jakby lepka, gdy pod spodem wył
kolor czerwony; w przypadku błękitu powierzchnia wydawała się im gładka. Niewidomą Nadię
Lobanową nauczył dr Nowomiejski rozpoznawania wszystkich barw tęczy, znajdujących się pod
miedzianą blachą. Niewidoma widziała więc to, co było niedostępne dla człowieka widzącego.
A. Demenewa i A. Koczigina przeprowadziły w 1965 r. w Instytucie Pedagogicznym w Niżnym
Tagile doświadczenia polegające na rozpoznawaniu barw kawałków tkanin zamkniętych w
metalowych pudełkach. Kolory były identyfikowane dotykiem na podstawie zróżnicowania doznań
temperaturowych. W tym samym roku D. Gilew i. I. M. Goldberg w masowym eksperymencie
przebadali znaczną liczbę osób za pomocą specjalnego urządzenia – pewnego rodzaju ruletki z
metalowymi płytkami, przykrywającymi kolorowe płaszczyzny. Na podstawie wyników tych badań
możemy dziś mówić o istnieniu zdolności człowieka do rozpoznawania ręką barwy przez warstwę
metalu.
Jak wykazuj ą rezultaty badań radzieckich z 1973 r., z różnego rodzaju nieprzezroczystych
ekranów najmniej utrudniają rozpoznanie dermooptyczne te, które dobrze przepuszczają promienie
podczerwone, pochodzące z pokrytych przez nie powierzchni barwnych. Gdy kolorowe testy
przykrywano foliami z rozmaitych metali, przez folię aluminiową barwy odczuwane były najsilniej.
Widzenie skórne wykazuje jednakże pod wieloma względami podobieństwo do widzenia ocznego.
Podobnie jak widzenie normalne słabnie ono w świetle przyćmionym i zanika (choć nie u wszystkich)
w zupełnej ciemności. Dwaj spośród studentów Nowomiejskiego potrafili w pozbawionym światła
pomieszczeniu czytać rękami, a także Róża Ku-leszowa identyfikowała duże litery, potrafiła też w tych
warunkach określać kolor bawełnianych skarpetek i ołówków.
Przy bardzo słabym świetle, w którym barwy były już nierozróżnialne wzrokiem dla nikogo z
obecnych, Bogna rozpoznawała prawidłowo i szybko wszystkie karty czerwone, oddzielając je od
pozostałych (zielonych i niebieskich). Barw tych ostatnich nie potrafiła nazwać, jakkolwiek rozdzieliła je
potem prawidłowo: niebieskie jako “cieplejsze", zielone jako “zimniejsze".
W doświadczeniach amerykańskich z Mary Wimberley również badano ewentualny wpływ
oświetlenia na częstotliwość trafnych rozpoznań. Mary umieszczano w ciemni i dawano do
posortowania talię kartoników w czterech kolorach. W tych warunkach procent popełnianych błędów
był dokładnie ten sam, co w doświadczeniach kontrolnych, robionych w pełnym świetle.
Istotnym czynnikiem w rozpoznawaniu dermooptycznym jest – jak się okazuje – kierunek padania
światła. W doświadczeniach, które przeprowadziliśmy z Krzysztofem Boruniem, okazało się, że Bogna
różnie lokalizuje na powierzchni szkła drobne formy graficzne, znajdujące się o 25 cm niżej, zależnie
od kąta, pod którym pada światło na test. Doświadczenia były przeprowadzane w warunkach, w
których trudno było dokonać dokładnych pomiarów. Niemniej, miejsce lokalizacji kreski na szkle, które
znajdowało się o 25 cm wyżej, określane było przez Bognę w miejscu leżącym dokładnie ponad
kreską tylko wtedy, gdy eksperyment przeprowadzano w świetle rozproszonym. Jeśli jednak kierunek
padania światła na test był określony, miejsce lokalizacji dermooptycznego odczucia kreski
(znajdującej się poniżej płyty szklanej) przesuwało się w kierunku przeciwnym do kierunku, z którego
padało światło. Rezultat tego rodzaju doświadczeń zdawałby się świadczyć o możliwości
kierunkowego działania hipotetycznych “receptorów dermooptycznych".
Gdy pod szybą umieszczono na białym tle prostokątny arkusik folii aluminiowej, a szybę ułożono
pod takim kątem, aby odbijał padające światło w kierunku rozpoznającej, Bogna stwierdziła ze
zdumieniem, że jest tam coś Jaśniejszego od białego papieru". Poproszono wówczas Bognę o
cofnięcie rąk i zmieniono kąt nachylenia szyby. Teraz dziewczynka – jeszcze bardziej zaskoczona –
rozpoznawała ten sam prostokącik jako coś ciemnego, dziwiąc się, jakim sposobem mógł się nagle
zmienić.
Stwierdziliśmy też (znane już zresztą od dawna badaczom w innych krajach) zjawisko mieszania
się barw. Położone 30 do 40 cm poniżej szyby dwa stykające się prostokąciki – niebieski i żółty – były
określone przez Bognę jako “coś zielonego". Przy intensywnym (prawie monochromatycznym) świetle
czerwonym Bogna nie “widziała" palcami czerwonego koła, umieszczonego pod szybą na białym tle,
tak samo jak nie widzieli go swym normalnym wzrokiem prowadzący doświadczenie. Gdy Róża Ku-
leszowa dotykała palcami niebieskiego kwadratu, oświetlonego promieniami czerwonymi, nazwała go
fioletowym. Również fioletowe zabarwienie widział eksperymentator.
Przy monochromatycznym świetle czerwonym oczy człowieka nie są w stanie zidentyfikować
żadnej barwy. Tymczasem drNowomiejski umieścił w takim oświetleniu studenta wydziału grafiki,
Borysa M., wytrenowanego w widzeniu skórnym. Podczas pierwszej próby palce Borysa tak, że nie
widziały kolorów. Po kilku ćwiczeniach stwierdził on jednak, że nawet przy czerwonym świetle odbiera
różne odczucia przy różnych barwach. Wkrótce nauczył się te różnice wychwytywać i je zapamiętał.
Odtąd jego ręka widziała to, czego oczy widzieć nie mogły: barwy w świetle czerwonym. Udane próby
rozpoznawania testów w zupełnej ciemności przy ich oświetleniu jedynie promieniami podczerwonymi
przeprowadzono też w Stanach Zjednoczonych z Patrycją Stanley.
Z inicjatywy Krzysztofa Borunia przeprowadzono również z Bogną Stefańską doświadczenia z
widzeniem skórnym w podczerwieni. Wiązka promieni podczerwonych skierowana na szybę, pod
którą umieszczono test, pomagała dziewczynce w lokalizowaniu czarnej plamy na białym tle.
Piszący te słowa obserwowali przez wiele miesięcy dzieci niewidome, trenujące swoje zdolności
dermooptyczne. Narzuca się tu podobieństwo działania “widzących" palców do działania
cybernetycznych aparatów “widzących", których konstrukcja wzorowana jest na budowie poznanych
już, prymitywnych narządów widzenia zwierząt niższych. Istotnie odnosi się wrażenie, jakby
widzeniem skórnym rządziły prawa podobne do tych, które kierują procesami widzenia np.
stawonogów.
Przy dermooptycznym rozpoznawaniu leżących pod szkłem czarnych sylwet na białym tle
występuje – co zauważono podczas testowania dzieci w Laskach – zjawisko bardzo podobne do
zjawiska hamowania obocznego. Hamowanie oboczne poznano przy badaniach nad działalnością
fotoreceptorów i należących do nich komórek nerwowych (neuronów). Każda z nich ma wielokrotne
połączenia z neuronami sąsiednimi, którym przekazuje otrzymany od swego fotoreceptora sygnał
impulsu lub hamowania. Neuron należący do fotoreceptora, który znajduje się tuż przy brzegu
pobudzenia (może to być np. granica bieli i czerni), nie będąc hamowany przez sąsiedni neuron
niepobudzony, zachowuje się tak, jakby odebrał bodziec znacznie silniejszy – reaguje więc ze
znacznie większą częstotliwością. Skutkiem tego dla prymitywnego oka zwierzęcia, a także
“widzącego" aparatu, najlepiej widoczne są brzegi sylwety, podczas gdy wewnątrz niej kontrast
pomiędzy jej czernią a bielą tła jest stosunkowo słabo odbierany. Przesuwające się po szkle palce
niewidomych dzieci znacznie łatwiej umieją wskazać granicę pomiędzy czernią! bielą, niż określić, po
której stronie znajduje się biel, a po której czerń; takie stwierdzenie następuje dopiero później.
W wyniku badań nad siatkówką stawonogów okazało się, że istnieją trzy rodzaje komórek
nerwowych odbierających bodźce od fotoreceptorów. Są to – zwane z angielska – komórki typu on,
komórki typu off oraz komórki typu on-off. Komórki ostatniego typu odpowiadają wzmożonymi
impulsami zarówno na odebrane przez fotoreceptor przejście od ciemności do światła (włączenie
światła), jak i na przejście od światła do ciemności (wyłączenie światła). Komórka typu ów odpowiada
zwiększoną częstotliwością impulsów tylko na włączenie oświetlenia, nie reaguje zaś wcale, gdy
światło gaśnie. Odwrotnie zachowuje się komórka typu off, nie reagująca na pojawienie się światła, a
za to reagująca zwiększeniem częstotliwości impulsów na wyłączenie oświetlenia.

Struktura połączeń hamowania obocznego. Fotoreccptory przekazują pobudzenie komórkom


nerwowym, których wyjścia nie tylko oddziałują na warstwę następną, lecz powodują hamowanie
sąsiednich neuronów

Wykrywanie brzegów pobudzenia za pomocą hamowania obocznego


Odpowiedzi komórek on i off oraz on-off na bodziec świetlny
Mamy powody przypuszczać, że podobne procesy towarzyszą dermo-optycznemu rozpoznawaniu
testu biało-czarnego. Granica bieli i czerni przekraczana palcami wielokrotnie, lecz zawsze w tym
samym kierunku, wydaje się o wiele trudniejsza do zlokalizowania niż w przypadku, gdy ręka
przekracza ją w obu kierunkach: od bieli do czerni i od czerni do bieli. Tego rodzaju analogii (a może
nawet podobieństw) pomiędzy widzeniem skórnym a widzeniem prymitywnych narządów zwierząt
niższych i aparatów na nich wzorowanych jest zapewne więcej. (Czytelników zainteresowanych tym
zagadnieniem odsyłamy do książki Ryszarda Gawrońskiego, Rozpoznanie i decyzja, PWN, Warszawa
1970.)
Zastanawiające zbieżności w działaniu fotoreceptorów ocznych i hipotetycznych “fotoreceptorów"
skórnych od początku zwracały uwagę badaczy rosyjskich. F. Czetin i A. Nowomiejski (1968)
wymieniają następujące najważniejsze prawa, które są jednakowe dla fotorecepcji skórnej i dla
ocznego widzenia:
1. prawo mieszania kolorów; 2. chromatyczny i świetlny kontrast; 3. zjawisko Purkyniego; 4.
świadome odbieranie barw i form graficznych; 5. perspektywa optyczna; 6. optyczne złudzenia; 7.
adaptacja do światła i ciemności.
Choć do tej pory nie znamy istoty zjawiska dermooptycznego, wychodząc od roboczych hipotez
próbowano już nawet stwarzać warunki, które pomagałyby w widzeniu skórnym. Dr Nowomiejski
dawał swoim studentom kolorowe karty, których barwy rozpoznawane były z niewielkiej odległości.
Nowomiejski zakładając, że widzenie skórne ma charakter elektromagnetyczny, próbował kłaść testy
na podłożu izolującym. Studenci zaczęli wtedy reagować na kolorową kartę, znajdującą się w takiej
odległości od dłoni, jaka uprzednio uniemożliwiała wszelkie rozpoznanie.
Gdy w swoich doświadczeniach z dziesięcioma osobami niewidomymi (dorosłymi) kładł
Nowomiejski barwne testy na izolujących podłogach, nagle zaczynali oni odbierać charakterystyczne
wrażenia dermooptyczne. Gdy użyto płyt izolacyjnych, nie było ani jednej osoby niewidomej, która nie
wykazałaby wyraźnie pozytywnej tendencji do widzenia skórnego – jak stwierdza eksperymentator. Dr
Nowomiejski twierdzi też, że ręce mogą odczytywać z większej odległości litery, które leżą na płytkach
mających niewielki ładunek elektryczny. I odwrotnie: zauważył on, że widzenie skórne zanikało, gdy
test lub “czytająca" ręka niewidomego były uziemione.
Na Naukowej Konferencji Psychologów Uralu (1966) Kolesnikow, Filimonow i Biełousow referowali
wyniki swych badań przeprowadzonych w pracowni fizycznej, z których dowiadujemy się, że rezultaty
rozpoznań dermooptycznych polepszają się nie tylko przez zmianę elektrostatycznego stanu obiektu,
lecz również rozpoznającego wycinka skóry.
Teorie i hipotezy
Żadna z prób dotarcia do istoty zjawiska dermooptycznego nie została dotąd zakończona
pozytywnym rezultatem, jakkolwiek istnieje szereg interpretacji usiłujących tłumaczyć to zjawisko.
Zdaniem prof. L. Wasiliewa widzenie skórne jest cechą atawistyczną. Zdolność reagowania na
światło i barwę bez pomocy oczu mają również pewne zwierzęta. W szczególności spotykamy ją u
niektórych gatunków ryb. Ślepe ryby mogą odczuwać światło przez przezroczyste kości czaszki
ośrodkiem znajdującym się w międzymózgowiu, z którego w procesie rozwoju zarodkowego tworzy się
siatkówka oka. Światłoczułością obdarzony jest również naskórek, przynajmniej u niektórych
gatunków ryb. Warto przypomnieć, że światło “widzą" nawet zwierzęta jednokomórkowe, co możemy
obserwować np. w doświadczeniach z pantofelkami, wykazującymi fototaksję dodatnią (tendencję do
płynięcia w kierunku światła).
Związek z normalnym widzeniem był tu już wielokrotnie podkreślany. Być może, widzenie skórne
jest “zapasową" możliwością człowieka, odziedziczoną po jego zwierzęcych przodkach. Bez względu
na to, czy w widzeniu udział bierze siatkówka oka, czy receptor skórny, odbierane wrażenia trafiają do
ośrodka widzenia w mózgu. Dr Józef Goldberg, pracując z niewidomymi, miał okazję stwierdzić, że
pacjenci, których ślepota spowodowana była uszkodzeniem oczu lub nerwu wzrokowego, zdolni byli
rozwijać u siebie widzenie skórne, podczas gdy u lud/.j z uszkodzeniami centrum widzenia w mózgu
również i skóra nie była zdolna do widzenia. W takim aspekcie widzenie skórne powinno by być
równie “normalne" jak widzenie oczne, dokonywane tylko za pomocą innych receptorów niż siatkówka
oka. Jules Romains zakładał istnienie “ocelli" (miniaturowych oczu) znajdujących się w tkankach całej
skóry. Niestety, mimo skrupulatnych poszukiwań nie znaleziono w skórze niczego podobnego do
fotoreceptorów siatkówki. Później dr Stuart Hamerhoff przedstawił inną fizjologiczną hipotezę. “Ocelli"
zostały w niej zastąpione przez mostki mikrokanalików (cylindrów proteinowych odkrytych dzięki
mikroskopii elektronowej), które można znaleźć w komórkach naskórkowych. Hamerhoff przypisuje im
zdolność transmitowania energii fotonowej przez transformowanie jej na sygnały elektryczne,
przekazujące informacje neuronom sensorycznym.
W innej hipotezie głosi się, że widzenie skórne polega na odbiorze podczerwieni. Zdają się
przemawiać za nią wyniki niektórych doświadczeń amerykańskich i radzieckich.
Normalnie nie dochodzi do świadomości fakt, że odczuwamy promieniowanie podczerwone,
emitowane przez różne powierzchnie barwne. Nie znaczy to jednak, że jest ono w ogóle nie
odbierane. Ćwiczenie wrażliwości dermooptycznej polegałoby na przechodzeniu z podświadomości do
świadomości odbieranych wrażeń.
K. Boruń przeprowadził z Bogną Stefańską eksperyment polegający na mierzeniu szybkości, z jaką
dziewczynka lokalizuje palcami czarną figurę na białym tle przez szkło i warstwę powietrza oraz przez
szkło i różnej grubości warstwy wody. Zwiększając do 10 mm grubość warstwy wód} pomiędzy
dotykaną przez Bognę szybą a testem, uzyskiwało się średnio dwukrotne przedłużenie czasu
potrzebnego dla ustalenia, gdzie znajduje się kreska i jakie jest jej położenie, a woda – jak wiadomo –
jest substancją silnie pochłaniającą podczerwień.
Zdaniem niektórych badaczy widzenie skórne polega na odbiorze odbitego od rozpoznawanego
przedmiotu promieniowania, którego źródłem są radioaktywne izotopy znajdujące się w ciele
człowieka, a zdaniem innych na bezpośrednim odbiorze niewidzialnych fal elektromagnetycznych,
emitowanych przez rozpoznawany przedmiot.
Ten ostatni pogląd zaprezentował M. Kożewnikow na Naukowej Konferencji Psychologów Uralu.
W doświadczeniach francuskich osoba niedowidząca z zawiązanymi oczami rozpoznawała barwy
kart o wymiarach 17x22 cm, zbliżając j oddalając dłoń od karty. Ręka zatrzymywała się zawsze na
pewnej określonej wysokości nad kartą: 13 cm nad czerwoną, około 15 cm nad czarną, 20 cm nad
żółtą i 23 cm nad niebieską. Gdy karta była biała lub miała bardzo jasny odcień zieleni czy błękitu,
dłoń zatrzymywała się na różnych wysokościach. W doświadczeniu tym bodźce dermooptyczne
sterowały mechanizmem ruchów mimowolnych – podobnie jak dzieje się to w przypadku radiestety,
którego mięśnie kurczą się niezależnie od jego 'woli, gdy znajdzie się ponad wodą płynącą pod
ziemią, wprawiając w ruch trzymaną w rękach różdżkę.
Na istnienie związku pomiędzy zjawiskiem biofizycznym, stanowiącym o istocie różdżkarstwa, i
dermooptycznym zdaje się też wskazywać zdolność Bogny Stefańskiej do wykrywania stalowej kulki,
zamkniętej w jednym z sześciu aluminiowych pudełeczek. W serii doświadczeń pomyłki zdarzały się
stosunkowo rzadko. Podobne doświadczenia oglądaliśmy na wyświetlanym podczas kongresu
psychotronicznego w Pradze filmie amerykańskim Eksperymenty z Uri Gellerem [Uri Geller bywa)
wielokrotnie pomawiany o oszustwo. W celu oczyszczenia się z tego rodzaju insynuacji dwukrotnie
pozwolił przebadać uczonym demonstrowane przez siebie zjawiska: w 1973 r. w Instytucie Stanforda
(USA) oraz w 1974 r. na Uniwersytecie Londyńskim].
Dla prof. Stefana Manczarskiego zjawiska różdżkarstwa i dermooptyczne były pod względem
swojej istoty identyczne. Oto w zarysie jego pogląd:
Jeżeli na drodze fal elektromagnetycznych postawimy ebonitową płytkę, to wystąpi zjawisko
piezoelektryczne: płytka zacznie drgać. Energia elektromagnetyczna przemieni się częściowo w
energię mechaniczną, dzięki czemu w pobliżu płytki będziemy mogli stwierdzić obecność fal
akustycznych i elektromagnetycznych o powiązanej amplitudzie i częstotliwości. Bywa i odwrotnie.
Ruch mechaniczny może powodować powstawanie fal elektromagnetycznych. Woda przesiąkająca
przez piasek daje efekt promieniowania energii na tzw. widmowych falach elektromagnetycznych.
Źródłem fal elektromagnetycznych w ciele stałym są drgania jego siatki krystalicznej. Tkanka żywa
przedstawia tzw. teksturę, to jest mieszaninę substancji bezpostaciowych z wtrąceniami różnych ciał
krystalicznych, które podlegają drganiom podtrzymywanym głównie fluktuacjami energii cieplnej.
Każde więc ciało wypromieniowuje nieustannie fale akustyczne i elektromagnetyczne w bardzo
szerokim zakresie częstotliwości. Jest to zarówno promieniowanie spontaniczne jak i indukowane
(stymulowane). Uogólniając można powiedzieć, że każdy przedmiot emituje jakieś – własne lub
wzbudzone w nim – drgania. Daje na odległość znać o sobie. Wysyła informacje o miejscu, w którym
się znajduje, o swoim kształcie, wielkości, a nawet składzie chemicznym.
Jak odbywa się odbiór tych informacji przez człowieka? Bezpośrednio reagują mitochondria –
organelle rozsiane we wszystkich żywych komórkach. W każdym mitochondrium zawarty jest system,
w którym wyzwalane są wolne elektrony (dryfujące pod działaniem fali elektromagnetycznej w
kierunku jej biegu). Mitochondria zachowują się więc jak miniaturowe przekaźniki elektronowe.
Działanie wywierane na miliony mitochondriów (obecnych m.in. w palcach zbliżanych do aluminiowych
pojemników) sumuje się w sposób nieświadomy w mózgu, w systemie retikularnym.
Wiemy już, że wszystkie otaczające nas ciała, żywe i martwe, emitują właściwe sobie drgania i że
wszystkie one są przez nas odbierane. W jaki jednak sposób radzi sobie nasz system retikularny z
tymi setkami napływających nieraz sygnałów? Jak z tego szumu informacyjnego wyłonić się może ta
jedna, właściwa, użyteczna informacja? System retikularny jest urządzeniem, które integruje
całokształt pracy naszego systemu nerwowego na zasadach statystycznych, a wiadomo (z teorii
informacji), że możliwe jest odbieranie sygnałów nawet bardzo słabych, leżących głęboko poniżej
poziomu zakłóceń, jeżeli do rejestracji tych sygnałów stosuje się metodę statystyczną. Przykład
prostego obliczenia łatwo pozwoli nam zrozumieć, o co tutaj chodzi.
Sygnał s powtórzony n razy podlega “sumacji czasowej": odbieram jakby jeden sygnał n razy
wzmocniony. Natomiast zakłócenia wzrastają przy tych powtórzeniach w stopniu znacznie mniejszym,
wyrażającym się zaledwie pierwiastkiem z n. Dajmy na to, sygnał powtórzony szesnaście razy ulegnie
szesnastokrotnemu wzmocnieniu, przy czym zakłócenia wzrosną tylko czterokrotnie.
Odbieranie informacji poniżej poziomu szumów wymaga zatem dłuższego czasu rejestracji.
Dlatego też np. Bogna nie wskazywała od razu na pojemnik zawierający kulkę, lecz dokonywała
wyboru po dość długotrwałym eliminowaniu pudełeczek pustych.
Większość psychotroników coraz bardziej skłania się ku poglądowi, że widzenie skórne polega na
wzajemnym oddziaływaniu na siebie pól energetycznych, emitowanych przez przedmiot i przez rękę
“widzącą". Zasadność takich poglądów zdaje się potwierdzać doświadczenie Wiktora Adamienki z
Moskwy, który sfotografował w polu wielkiej częstotliwości napis, po czym przykrył go warstwą
czarnego papieru i wykonał drugie zdjęcie, kirlianowskie; litery ukazały się również na fotografii
drugiej, jedynie z nieco mniejszą wyrazistością. Adamienko nazwał to zjawisko “technicznym
wariantem widzenia skórnego".
Według najnowszej koncepcji Nowomiejskiego zjawisko dermooptyczne polega na interakcji
pomiędzy podczerwonymi promieniami powierzchni dłoni i barwnej powierzchni testu.
Jest niewykluczone, że badania prowadzone obecnie w wielu ośrodkach na świecie potwierdzą
prawdziwość niejednej, lecz naraz dwóch lub trzech spośród powyższych interpretacji. Może zresztą
powstaną jeszcze nowe?
Podobieństwa i związki zachodzące pomiędzy widzeniem skórnym a zjawiskami określonymi
tradycyjnie jako parapsychiczne zwracały już nieraz uwagę eksperymentatorów. Prof. Thelma Moss
zwróciła uwagę na niewątpliwie ujawniające się zdolności telepatyczne u trenowanej w widzeniu
skórnym niewidomej Mary. Przeprowadzone z nią badania wykazały, że liczba trafień stanowiła ok.
50% w ostatniej serii 100 prób, podczas gdy liczba trafień przypadkowych nie powinna przekraczać
25% (a zatem jest to wynik wysoce znaczący). Thelma Moss nie wyklucza też możliwości istnienia
związku pomiędzy zdolnościami dermooptycznymi a zdolnością jasnowidzenia, co stanowiłoby jej
zdaniem ogniwo łączące spostrzeganie zmysłowe i pozazmysłowe.
W opublikowanych w 1968 r. wynikach badań J. Goldberga czytamy, że najwrażliwsi i wytrenowani
w rozpoznawaniu barw na odległość studenci potrafili określać kolor materiału testowanego również
po jego usunięciu. Sprawiało to wrażenie, jakby wyczuwali ślad barwy przedmiotu Pozostały w
powietrzu.
Dr Andriej Szewalew i jego współpracownicy prowadzący ćwiczeń z niewidomymi dziećmi
stwierdzili, że dzieci rozwijające swoją wrażliwość dermooptyczną stają się dobrymi odbiorcami
przekazów telepatycznych. Z drugiej jednak strony – istnieniu związku między zdolnościami
dermooptycznymi a telepatycznymi zdaje się zaprzeczać fakt, że u Róży Kuleszowej nie wykryto
żadnych innych poza dermooptycznymi zdolności do spostrzegania paranormalnego. Rozwój
właściwości odbioru telepatycznego związany z treningiem dermooptycznym wielokrotnie ujawniał się
natomiast u Bogny Stefańskiej. Nierzadko zdarzało się jej wiedzieć jakie litery lub jakie słowo dostanie
za chwilę do odczytania. Bywało i tal że dziewczynka ujawniała fakt posiadania informacji o treści
testu, a| faktu tego sobie nie uświadamiała. Gdy np. wylosowane karty z literami ułożyły się w “szang",
Bogna zaczęła sobie bezmyślnie powtarzać półgłosem “szan-szan-szan"; po chwili uświadomiła sobie
niedorzecznej wymawianego tekstu i “zracjonalizowała" go na “chrzan".
Innym razem Bogna miała za zadanie rozpoznać gwiazdę leżącą pod szkłem na tle bardzo słabo
kontrastującym. Zadanie było trudni a dziewczynka tego dnia wyjątkowo nie skupiona. Przez dłuższą
chwilę wodziła palcami po szybie, nie mogąc ustalić, co się pod nią znajduj| W końcu w
zniecierpliwieniu zaczęła skrobać paznokciami powierzchni szkła. Gdy poproszono ją o skupienie
uwagi, odpowiedziała: “Przecież widzisz, że nic mi nie wychodzi. Tarłam, tarłam, drapałam tę gwiazdę
i ciągle nie wiem nic". Było to znaczące przejęzyczenie: Bogna chciał powiedzieć “drapałam tę szybę",
a powiedziała “gwiazdę" – słowo, które znajdowało się u niej już wtedy tuż pod progiem świadomości i
nawet wypowiedziane nie przekroczyło tego progu. Bogna indagowana na ten temat zdawała się nie
pamiętać, co przed chwilą powiedziała; twierdziła że były to słowa “drapałam szybę".
Pytanie: czy słowo to było sformułowanym przez nią podświadomie rozwiązaniem zadania
dermooptycznego, czy też odebrane zostaj w wyniku przekazu telepatycznego od eksperymentatora?
Podczas badań testowych w zakładzie dla niewidomych dzieci w Laskach autorzy przeprowadzili
również pewną liczbę testów na zdolność do odbioru telepatycznego. Próby te dokonane zostały
dopiero po kilku tygodniach ćwiczeń dermooptycznych, z chłopcami wykazującymi w tym zakresie
najwybitniejsze zdolności. Do doświadczeń służyły karty czerwone i niebieskie. Chłopcy odgadywali,
na jaką kartę patrzy osoba prowadząca ćwiczenie. W krótkich seriach Tadeusz Ż. i Grzegorz D.
uzyskiwali po 7 lub 8, niekiedy 9 trafień na 10 przekazów.
W opisanym w podrozdziale Cechy zjawiska doświadczeniu ze szklankami wyłożonymi od środka
papierem i ze szklankami napełnionymi wodą ujawniono przypadkowo jeszcze jedną zdolność Bogny:
choć para szklanek – szklanka z wodą i szklanka z papierem – miały tę samą temperaturę (mierzoną z
dokładnością do 0,1 °C), dziewczynka nigdy nie miała wątpliwości, które z naczyń zawiera wodę, a
które papier. Twierdziła, że zewnętrzna powierzchnia szkła zawierającego wodę “jest zawsze jakby
wilgotna". Gdy obie szklanki przecierano wilgotną watką, po czym osuszano ściereczką (dla
ujednolicenia), “wilgotna" bywała nadal tylko szklanka zawierająca wodę. Czyżby istota tego zjawiska
miała również – podobnie jak eksperyment z odszukiwaniem kulki stalowej w wielu pudełkach –
charakter “różdżkarski"?
Z Bogną przeprowadzono też doświadczenia, w których rozpoznawała z odległości paru metrów
formy i barwy prostych rysunków, poddawanych działaniu szeregu krótkich impulsów
elektromagnetycznych w tzw. impulsatorze Manczarskiego. Zwykle w ciągu kilkunastu minut była ona
w stanie z całkowitą dokładnością opisać słowami graficzną i kolorystyczną treść tekstu. Na
wyciąganie ostatecznych wniosków z tego rodzaju eksperymentów jest jeszcze za wcześnie,
ponieważ nie przeprowadzono wszystkich potrzebnych prób kontrolnych. Zasadniczy fakt zdaje się
jednak nie ulegać wątpliwości: mamy tu do czynienia z odbiorem informacji, który nie dokonuje się na
drodze spostrzegania zmysłowego ani też w wyniku skórnego widzenia.
Nina Kułagina, osoba o wybitnych uzdolnieniach psychokinetycznych, jeszcze zanim odkryła w
sobie talent do poruszania “myślą" przedmiotów, zauważyła kiedyś przypadkiem, że dotykiem potrafi
rozróżniać w ciemności barwy kłębków przędzy. Spostrzeżeniem tym podzieliła się z prof. Leonidem
Wasiljewem, który zaczął z nią eksperymentować. Dopiero wtedy wyszło na jaw, że Nina ma inne
jeszcze zdolności paranormalne.
Milan Ryzl, amerykański parapsycholog pochodzenia czeskiego, prowadząc w 1963 r.
doświadczenia ilościowe, polegające na ustalaniu przez osobę zahipnotyzowaną kolorów kart
umieszczonych w nieprzejrzystych kopertach, trafił na ślad zdumiewającego zjawiska, które nazwał
“impregnacją psychiczną". Zauważył on mianowicie, że karta raz rozpoznana fałszywie (np. karta
czerwona mylnie określona jako niebieska) w dalszym ciągu doświadczeń bywa coraz częściej błędnie
odczytywana. W celu przekonania się o zasadności swego spostrzeżenia Ryzl wykonał z Pawłem
Stepankiem 12 000 prób, w których podawał mu do rozpoznania karty uprzednio przez inną osobę
rozmyślnie “psychicznie impregnowane".
Z impregnacją psychiczną kart barwnych spotykamy się na co dzień w ćwiczeniach
dermooptycznych. Oto dla przykładu jedno z doświadczeń tego rodzaju. Dla celów ćwiczebnych
sporządzono kolejny nowy komplet kart: 6 czerwonych i 6 niebieskich. Na pierwszym posiedzeniu,
podczas którego użyto tego kompletu, Bogna była zmęczona i nie skupiona. Jak zwykle, jedną kartę
czerwoną! jedną niebieską otrzymała jako wzory, aby dotykiem, porównując z nimi pozostałe 10 kart,
łatwiej mogła ustalić ich barwy. Karty-wzory zostały delikatnie oznakowane literą W po przeciwnej
stronie. W przeprowadzonym następnie eksperymencie pomyliła się aż trzy razy na dziesięć: błędnie
określiła dwie karty niebieskie i jedną czerwoną. Te ostatnie zostały zaznaczone literą X. Gdy podczas
kilku następnych posiedzeń Bogna dostawała do rąk ten sam komplet kart, za każdym razem bez
wahania wybierała karty W jako “najbardziej czerwoną" i “najbardziej niebieską". Przy kartach X myliła
się już zawsze, a na szóstym posiedzeniu określiła nawet czerwoną kartę X jako prawie lak niebieską
jak wzór. O niebieskiej karcie opowiedziała, że jest bardzo czerwona, druga w kolejności po wzorze.
Tajemniczy mechanizm zjawiska można by – jak sądzimy – tłumaczyć. posługując się “hipotezą
śladu" prof. Stefana Manczarskiego.
Milan Ryzl, badacz wszelkiego rodzaju zjawisk spostrzegania poza-zmysłowego, zwracał
wielokrotnie uwagę na uderzające analogie pomiędzy objawami uzdolnień artystycznych i
parapsychicznych. Te same czynniki – jak np. dobre samopoczucie, pobudzona ambicja – wpływają
dodatnio zarówno na proces twórczy, jak i na proces spostrzegania poza-zmysłowego; i odwrotnie:
trema, strach, boi fizyczny, niemożność skupienia uwagi – działają hamująco. Odnosi się to także do
skórnego widzenia. Niepokój emocjonalny lub choroba często przytępiają wrażliwość dermooptyczną.
W sytuacji stresowej, w której dochodzi do ogromnego napięcia emocjonalnego, zdolność “widzenia
bez oczu" może nawet nagle całkowicie na dłuższy czas zaniknąć, jak to zdarzyło się Róży
Kuleszowej.
Wydaje się, że i szybko postępujące przemiany związane z dojrzewaniem płciowym mogą mieć
wpływ hamujący. U Bogny Stefańskiej jesienią 1974 r. zaobserwowano znaczne przytępienie
wrażliwości dermo-optycznej, czemu towarzyszyły charakterystyczne objawy psychiczne, związane z
okresem dojrzewania.
Zdolności spostrzegania pozazmysłowego można ujawnić i rozwijać w hipnozie. Dokładną
metodykę postępowania w tym stanie psychicznym opracował wspomniany przed chwilą Milan Ryzl.
Jeżeli zjawisko dermo-optyczne jest w swojej istocie naprawdę pokrewne telepatii, jasnowidzeniu i
prekognicji, to może i ono dałoby się sprawniej trenować w hipnozie? przemawiałyby za tym przykłady
historyczne (Ochorowicz, Boirac), a także przypadek niespodziewanego ujawnienia się bardzo dużej
wrażliwości dermooptycznej u alkoholika leczonego hipnozą, o czym pisze Leonid Wasiliew.
Stosownymi sugestiami udaje się niekiedy u osób zahipnotyzowanych wywołać tzw. regresję
wieku: człowiekowi takiemu zdaje się wtedy, że znów jest dzieckiem, myśli i zachowuje się jak
dziecko. Nie jest wykluczone, że człowiek dorosły, u którego dziecięca wrażliwość dermooptyczna
zanika, mógłby ją odzyskać na drodze regresji wieku w hipnozie. Nabytą w hipnozie umiejętność
można by zapewne i w takim wypadku przenieść do stanu czuwania działaniem sugestii
pohipnotycznej.
Wróćmy jeszcze do kwestii, czy istnieje ścisły związek pomiędzy zdolnościami
dermooptycznymi a “klasycznymi" przejawami spostrzegania pozazmysłowego (telepatią,
jasnowidzeniem i prekognicją), przytaczając dwugłos francusko-radziecki na obradach II
Międzynarodowego Kongresu Badań Psychotronicznych, który odbył się w 1975 r. w Monte
Carlo. Dr Duplessis podała, że badane przez nią osoby (w większości niewidome) czyniły na
ogół szybkie postępy w nauce rozpoznawania barw, choć identyfikowały je według różnych,
często bardzo indywidualnych kryteriów, natomiast wykrywanie kształtów graficznych –
figur geometrycznych, symboli z kart Zenera, liter alfabetu – było rzadkie. Tylko jedna z
osób, H. P., która przypadkowo nie miała dotyku w palcach (jako rezultat leczenia pewnymi
narkotykami), potrafiła zidentyfikować przez odczucie termiczne czy wrażenia ruchu
odczuwanego przez jej dłoń kształty samogłosek o wymiarach od 18x8 cm do 4x2 cm, które
umieszczono pod płytką szklaną o grubości 3 mm. H. P. do odróżnienia jednej samogłoski od
drugiej dochodziła dzięki procesowi rozumowemu, przez eliminację. Gdy nie czuła żadnego
wrażenia ruchu okrężnego, to nie było to. wtedy O'; jeżeli nie miała wrażeń termicznych w
linii pionowej, to nie było to E i tak dalej.

Spostrzeganie pozazmysłowe Wrażliwość dermooptyczna


Warunki wstępne: telepatia, jasnowidzenie ...co nie ma miejsca przy wrażliwości
mogą zachodzić na odległość tysięcy mil... dermooptycznej: źródło pobudzenia i osoba
badana są w jednym pokoju, a przedmiot jest
bliski ręki osoby.

Jeżeli chodzi o osoby badane, to efekty są o Tu jest odwrotnie: osobą badaną może być
wiele bardziej “spektakularne" z mediami czy wiele osób (jedna na sześć), lecz istnieje tu
osobami “sensytywnymi" lub przynajmniej z konieczność treningu
osobami wybranymi za pomocą testów
statystycznych

Rezultaty zaobserwowane w tym zjawisku ze W warunkach wskazanych powyżej osoby


zwykłymi osobami osiągają wartość około dwa badane osiągają całkowitą dokładność trafień
razy większą, niż wynika to z rachunku
prawdopodobieństwa

Myślowe dochodzenie do prawidłowego Tutaj mamy do czynienia z procesem (często x


rozwiązania polega tu na zgadywaniu, na intuicji istoty rzeczy) analilyczno-rozumowym, opartym na
wrażeniach

Znaki graficzne są łatwo rozpoznawane Mamy tu najczęściej do czynienia z problemem


kolorów, co więcej, zawsze z kilkoma na raz, tak
że osoba badana może rozumować na bazie
różnic w swych odczuciach. Znaki graficzne są
rzadko rozpoznawane

Wizualizowanie obiektu nadawanego jest Nie występuje właściwie żadne formowanie się
częstym przypadkiem, nawet jeżeli zostaje on źle wizualizacji kolorów, zwłaszcza u osób
odebrany: osoba “widzi" kwadrat lub krzyż (czy też niewidomych od urodzenia; osoby badane
literę, co jest zresztą bardzo rzadkie) określają kolory na podstawie innych wrażeń,
jakich doznają: wrażenia ciężkości, lekkości,
grubości, cienkości. wąskości, gładkości,
chropowatości, a także gorąca, zimna itd.

Włażenie jest globalne, syntetyczne... ...podczas gdy tu proces jest analityczny

Na podstawie tej i innych swoich oraz cudzych prac autorka skłania się do zasadniczego
odróżnienia zjawisk telepatycznych jasnowidzenia gzy prekognicji od wrażliwości dermooptycznej. To
zróżnicowanie ujęła ona w tabeli (patrz wcześniej).
Krańcowo różniące się od poprzedniego stanowisko reprezentuje Larysa Wileńska z moskiewskiej
Sekcji Bioinformacji.
Według uczonej już w dawniejszych doświadczeniach przeprowadzonych w moskiewskim
laboratorium okazywało się, że przy próbach bezdotykowego rozpoznawania przedmiotów o
kształtach prostych znaków i figur geometrycznych badani zaczynali nieraz rozpoznawać przedmioty
jeszcze przed usłyszeniem hasła upoważniającego do rozpoczęcia próby. Do rozpoznawania
przedmiotów dochodziło też, gdy między badaną osobą a obiektem umieszczano nieprzezroczysty
ekran. Stąd nasuwa się wniosek, że bezpośredni kontakt z rozpoznawanym przedmiotem nie jest
koniecznym warunkiem przy spostrzeganiu dermooptycznym.
W innych badaniach przy udziale Wileńskiej zastosowano nową technikę. Polegała ona na
lokalizowaniu magnesu oraz innych trójwymiarowych przedmiotów, umieszczonych na stole w 10
nieprzezroczystych pojemnikach. Najpierw w jednym z pudełek umieszczono niewielki cylindryczny
magnes. Osoby testowane trzymały ręce nad pudełkami i najpierw wskazywały kolejno osiem pudełek
pustych, które usuwano ze Stołu. Następnie dokonywały ostatecznego wyboru.
Do następnego zadania przygotowano 5 pudełek zawierających pięć różnych przedmiotów,
włożonych tam przez osobę, która nie brała udziału w eksperymencie i nie znała żadnego z badanych.
Osoba, która przyniosła pudełka do pracowni, nie miała pojęcia, co one zawierają. Badani,
pozostawieni na dwadzieścia minut z każdym pudełkiem, próbowali określić ich zawartość. Oto
odpowiedzi jednego z badanych, porównane z rzeczywistą zawartością pudełek:

Pudełko 1

~ Coś ze szkła lub metalu, w kształcie cylindra; jak Lampa radiowa typu 6 HIH, długości 5
lampa radiowa o wydłużonym kształcie cm

Pudełko 2

– Coś szorstkiego, wygląda jak jeż, szaro- Kawał tłustej gliny, szarozielony, w
czerwonawy, kulistego kształtu kształcie jeża

Pudełko 3

– Koto niewielkich wymiarów, hiate, z dziurami, jak Ciałka aparatu telewizyjnego z


obręcz z plastiku otworem w środku

Pudełko 4

– Coś miękkiego, brązowego z jasnymi miejscami, Zabawka w kształcie psa, brązowego


zawiera inne przedmioty – niedźwiadka-zabawkę koloru z białymi oczami. Wewnątrz inne
przedmioty

Zegarek umieszczony w piątym pudełku nie został zidentyfikowany.


Z podanego wyżej opisu eksperymentów, w których brała udział Wileńska, można sądzić, że
wszystkie one mogły mieć związek z jasnowidzeniem czy – mówiąc ogólniej – ze spostrzeganiem
pozazmysłowym, trudno więc zjawisko dermooptyczne wyłączyć z zespołu uzdolnień
pozazmysłowych.
Metodyka pracy z niewidomymi
Stwierdzenie, że zupełna niewrażliwość dermooptyczna dotyczy jedynie nielicznych jednostek,
zachęciło do podjęcia prób rozwijania skórnego widzenia u osób niewidomych.
Najwcześniej zastosowaną metodą radziecką było oświetlenie dłoni niewidomych dzieci na
przemian czerwonym i zielonym światłem, których oddziaływanie cieplne usuwano przez
zastosowanie specjalnych filtrów. Po opanowaniu sztuki rozróżniania barwnych świateł przechodzono
do ćwiczeń z kolorowymi papierami, po nich do rozpoznawania form graficznych, a wreszcie do
czytania liter.
Dorośli niewidomi, jak twierdzi dr Nowomiejski, dochodzą do widzenia skórnego znacznie trudniej
niż niewidome dzieci. Dorośli z zasady nie wierzą, że ich ręce mogłyby “widzieć". Drugim czynnikiem
blokującym subtelne odczucia dermooptyczne jest silnie rozwinięty u nich zmysł dotyku oraz nawyk
badania dotykiem struktury powierzchni każdego przedmiotu. Dlatego w pracy z dorosłymi
Nowomiejski zaleca szczególnie ćwiczenia bezdotykowego rozpoznawania barw i kształtów. Istotnym
czynnikiem przy trenowaniu niewidomych okazało się natężenie światła. Gdy zamiast zwykłej
stuwatowej żarówki zainstalowano w pewnym eksperymencie w pracowni oświetlenie trzykrotnie
silniejsze, osoby testowane wyczuwały barwy ze znacznie większej odległości – do 90 cm. Równie
istotną rolę gra kolor światła. Na przykład w świetle niebieskim znacznie łatwiejszy do zidentyfikowania
staje się błękit; można go wyczuć z bez porównania większej odległości niż przy innym oświetleniu.
Jeśli wszystkie takie przedmioty, jak klamki, telefon, kurek wodociągu, uszka filiżanek, wazony,
pomaluje się na żółto, a pokój oświetli się mocnym, żółtym światłem, odpowiednio wytrenowany
niewidomy może w takim pomieszczeniu poruszać się prawie nie mniej swobodnie niż człowiek
widzący. W trakcie swoich doświadczeń z grupą niewidomych Yvonne Duplessis poczyniła
następujące spostrzeżenia: różnice intensywności światła od ciemności do 5000 lx oraz jego rodzaj –
fluorescencyjne lub żarowe – są odczuwane przez nich łatwiej niż różnice kolorów. Niemniej jednak
oświetlenie 3000 lx bywało już niekiedy mylone z ciemnością. Światło żarowe wydawało się
ciemniejsze i cieplejsze niż fluorescencyjne, a kierunek jego rozchodzenia się był trafnie lokalizowany.
Dermooptyczne odczuwanie światła żarówki jako cieplejszego w porównaniu ze światłem rury
jarzeniowej ma zresztą pokrycie w rezultatach obiektywnych pomiarów. Temperaturę barwy światła
wyraża się w kelwinach (K), czyli w stopniach liczonych od temperatury bezwzględniego zera (-
273°C). Jeżeli będziemy ogrzewali drucik wolframowy, to przy ok. 900 K rozżarzy się do czerwoności,
potem, przy 1800 K, stanie się żółty jak płomień świecy, przy 3000 K zacznie świecić biało z
odcieniem żółtawym, a powyżej 3640 K błyśnie niebieskawobiałym światłem i zaraz się stopi. Możemy
więc różnice pomiędzy rozmaitymi barwami światła określić w stopniach. Różnice te są-jak się okazuje
– rejestrowane także przez skórę człowieka.
Z doświadczeń dr Duplessis nad treningiem wrażliwości dermooptycznej u niewidomych wynika
praktyczna wskazówka, że należy zapewnić im choćby krótkotrwały relaks, poprzedzający ćwiczenia.
Niezmiernie trafna jest końcowa uwaga autorki: “Trening spostrzegania bez pomocy wzroku
wydaje się uświadamiać ludziom niewidomym, jakiego rodzaju doznania zapewnia wzrok".
A oto jakie wskazówki metodyczne wyprowadza ze swoich badań prof. Thelma Moss. Jej zdaniem
każde posiedzenie wymaga innego tematu – można np. wprowadzić tafelki plastykowe nowego koloru,
po czym powtarzać rozróżnianie kart o czterech barwach, potem znów polecać sortowanie papierów
kolorowych w odosobnieniu (aby zapobiec ewentualnym wpływom telepatycznym), a wreszcie przejść
do prób telepatii.
Z metodologicznego punktu widzenia ogromnie ważne jest spostrzeżenie Thelmy Moss dotyczące
neurotycznego charakteru pewnych zahamowań w treningu dermooptycznym u niewidomych. Jak o
tym dobrze wszystkim psychoterapeutom wiadomo, najtrudniejsze zadanie dla pacjenta stanowi
przezwyciężenie własnego nieświadomego przyzwyczajenia do objawu neurotycznego, który ma być
zwalczony. Przeciw chęci opanowania widzenia skórnego występuje czasem u niewidomego na pozór
niezrozumiały bunt. Wynika on właśnie z nieświadomego przywiązania się do kalectwa i jego
życiowych konsekwencji.
Omówimy teraz spostrzeżenia i wnioski, do jakich doszliśmy na podstawie prac prowadzonych w
Zakładzie Szkolno-Wychowawczym w Laskach i w Oddziale Warszawskim Polskiego Związku
Niewidomych oraz podamy opis stosowanych przez nas metod.
Ćwiczenia dermooptyczne należy przeprowadzać indywidualnie z każdym dzieckiem. Najlepiej,
gdy w pomieszczeniu w czasie ćwiczeń znajdują się nie więcej niż dwie osoby prowadzące i dwoje
dzieci. Ponieważ istotnym czynnikiem pomocniczym jest silne oświetlenie pomieszczenia, należy nad
stołem ćwiczebnym zapalać przynajmniej pięćsetwatową żarówkę. Ćwiczenia powinny się odbywać
codziennie, a przynajmniej trzy razy w tygodniu.
Rozpoznawanie dermooptyczne wymaga – jak się zdaje – szczególnej koncentracji, przez co bywa
niekiedy męczące. Jeden z uczestników doświadczenia na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los
Angeles miewał 100% trafnych rozpoznań w ciągu pierwszych 10 minut każdego z posiedzeń, po
czym liczba błędów gwałtownie wzrastała i po chwili w ogóle nie był w stanie dokonać rozróżnienia
pomiędzy dwiema barwami. Jest to oczywiście przypadek krańcowy; nie dziwmy się jednak, jeśli seria
znakomitych rozpoznań skończy się nagle po kilku minutach. Zajęcia dermooptyczne powinny być dla
niewidomych dzieci przede wszystkim zabawą, która daje im możność doskonalenia wyobraźni
przestrzennej. Wydaje się, ze postępy w tego rodzaju ćwiczeniach łączą się z rozwijaniem w mózgu
ośrodka widzenia (przypomnijmy sobie, co na ten temat pisał dr Józef Goldberg).
Jest jasne, że opowiadaniem o niesłychanych rezultatach treningu dermooptycznego u Róży
Kuleszowej można zachęcić osobę niewidomą do podjęcia ćwiczeń. Byłoby jednakże nieuczciwością,
gdybyśmy przy tym nie ujawnili takich faktów, jak wyjątkowość talentu Róży czy zawrotna liczba
godzin, które poświęciła na rozwinięcie swoich zdolności. Lepiej zatem na początku nie obiecywać
zbyt wiele.
Istnieją dwa czynniki, z których każdy może zupełnie zablokować wrażliwość dermooptyczną:
napięcie emocjonalne oraz niewiara w możliwość “widzenia palcami". Pierwszemu może zapobiec po
prostu chwila relaksu przed przystąpieniem do ćwiczeń. Niewiara we własne siły, której
przezwyciężenie bywa poważnym problemem w pracy z dorosłymi, u dzieci zdarza się bardzo rzadko.
Wystarczy powiedzieć dziecku, które po raz pierwszy zjawia się na zajęciach, np. że jego kolega
przed chwilą bardzo ładnie rozróżniał karty czerwone od niebieskich. W zdaniu tym ukryta jest
sugestia, że zadanie, które dziecko za chwilę otrzyma, nie przekracza jego możliwości.
Ćwiczenia wstępne w naszej praktyce polegały na rozróżnieniu kartoników o wymiarach 9x7 cm, w
kolorach czerwonym i niebieskim, o idealnie takiej samej powierzchni. Dzieci niewidome mają dotyk
szczególnie wyczulony na różnice strukturalne powierzchni, dlatego też barwne papiery muszą być
tego samego gatunku, najlepiej z jednej wytwórni, a nawet z jednej serii fabrycznej.
Przed przystąpieniem do prób rozpoznawania barwy kartoników należy zasugerować dziecku, że
karty o różnych kolorach czymś się od siebie różnią, np. że czerwony przy dotyku może wydać się
cieplejszy od niebieskiego. Warto też zachęcić dziecko, aby próbowało samo opisać wyczuwaną
różnicę; jeden z kartoników może się wydać bardziej szorstki, bardziej lepki itp.
Zdarza się, że już odczuta i uświadomiona różnica pomiędzy dwiema barwami w ciągu dalszych
ćwiczeń ulega czasowemu odwróceniu. Trenowane przez nas dzieci, podobnie jak Mary W. ćwiczona
przez Thelmę Moss, stwierdzały nieraz ku naszemu zdumieniu, że niebieskie kartoniki są “cieplejsze"
od czerwonych lub że biała powierzchnia jest bardziej “szorstka" od czarnej. Dzieciom niewidomym od
urodzenia, które wyczuj ą już różnicę cieplną pomiędzy czerwienią i błękitem, warto uświadomić, że
kolor czerwony i pomarańczowy są kolorami płomieni (barwy cieple), a kolor niebieski jest np. barwą
błękitu nieba odbitego w chłodnej wodzie jeziora (barwa zimna).
Zgodnie z zaleceniami prof. Thelmy Moss, aby zmieniać tematykę ćwiczeń podczas kolejnych
zajęć, ćwiczenia z talią kart w dwóch kolorach mogą przebiegać rozmaicie:
Podaje się dziecku za każdym razem po dwie karty o różnych barwach (niedopuszczalnym
nadużyciem zaufania byłby “żart" polegający na wręczeniu dwóch kart jednakowych!). Dziecko ustala,
która z nich jest czerwona, a która niebieska. Innym razem mówimy testowanemu, że kładziemy po
prawej stronie wzór czerwony, po lewej stronie wzór niebieski, a po środku kartę, która jest albo
czerwona, albo niebieska. Wówczas dziecko porównuje dotykiem kartę środkową na przemian z
czerwoną i niebieską. Istotniejsze jest wyczucie, od której z nich karta środkowa się różni, a mniej
istotne stwierdzenie podobieństwa, przy ustalaniu bowiem podobieństwa znacznie łatwiej o pomyłkę.
Przekonaliśmy się, że warto stosować zasadę: karta czerwona leży zawsze po tej samej stronie.
Można też polecać dziecku rozdzielenie talii potasowanych kart. Na jedną stronę odkłada ono karty
czerwone, na drugą niebieskie. Dla zaawansowanych godne polecenia jest podawanie po jednej
karcie z talii potasowanej; rozpoznawanie następuje na podstawie już zapamiętanej różnicy doznań
pochodzących od barw czerwonej i niebieskiej.
Plagą ćwiczeń z kartami barwnymi jest “impregnacja psychiczna". Często zdarza się, że kartonik
niebieski raz uznany za czerwony w dalszym ciągu rozpoznawania bywa systematycznie nazywany
czerwonym. Fałszywe ślady należy zatrzeć przez pokrywanie co pewien czas powierzchni wszystkich
kart warstewką lakieru, chociażby lakierem do włosów w aerozolu. Wygodniejsze w użyciu są karty w
przezroczystych kopertach plastykowych; po każdej próbie dokładnie przeciera się kopertę watą.
Nie ma powodu unikać stosowania kopert z celofanu, cienkiej folii polietylenowej i innych
przejrzystych tworzyw. Nie stanowią one dla odbioru dermooptycznego żadnej przeszkody, a dają
gwarancję, że odczuwane różnice nie pochodzą od wrażeń dotykowych. Jak zauważyliśmy, dzieci
rozróżniają z większą trudnością barwy kart krytych folią plastykową tylko wtedy, gdy są uprzedzone,
że tym razem palce ich nie będą bezpośrednio dotykały kolorowej powierzchni. Tak też zapewne stało
się \v amerykańskich doświadczeniach z Mary W., której zaproponowano, aby spróbowała rozróżnić
barwy kart owiniętych plastykiem. Mary skarżyła się wówczas, że ma uczucie, jak gdyby istniał mur
między jej palcami a jej odczuwaniem. Jak przy każdym nowym zadaniu, i tu początkowo nie było
sukcesów. Nużące, pełne trudu dokonywanie wyboru pomiędzy dwiema barwami zaczęło się od
nowa. W krótkim jednak czasie osiągnęła Mary ten sam wysoki procent trafnych rozpoznań, jaki miała
poprzednio przy bezpośrednim dotykaniu testów.
Gdy ćwiczenia z kartami czerwonymi i niebieskimi zaczynają już przebiegać dość sprawnie,
wprowadzamy karty zielone. Jednocześnie możemy prowadzić ćwiczenia z talią kart białych i
czarnych, kolorowych celofaników, czerwonych i niebieskich pionków warcabowych. Szczególnie
pożyteczny może się okazać trening rozpoznawania kolorowych kawałków tkaniny; oczywiście i tu
trzeba rozpocząć od pary barw kontrastowych. Do ćwiczeń używamy kompletu szmatek otrzymanych
przez pocięcie białego płótna i ufarbowanie kawałków na różne kolory.
Dobrym i wbrew pozorom nietrudnym ćwiczeniem jest rozpoznawanie, w którym miejscu pod
szkłem znajduje się leżąca na białym tle karta czerwona lub czarna, (l tu z całym naciskiem
powtarzamy: nie wolno oszukiwać dziecka, każąc mu odnajdywać kartę, kiedy pod szkłem nie ma nic!)
Etapem przejściowym do dermooptycznego czytania czarnodruku może być stosowanie kart
niebieskich, na których znajdują się czerwone znaki graficzne: kwadracik, prostokąt, kółko, trójkąt itp.
Karty takie umieszczamy pod szkłem lub grubą folią plastykową. Mówimy dając dziecku do
rozwiązania zadanie: ,jest to karta niebieska, a na niej znajduje się coś Czerwonego". Dziecku poleca
się zlokalizować znak i określić jego kształt.
Kolejnym etapem jest rozpoznawanie pojedynczych liter czerwonych na niebieskim tle (lub
odwrotnie). Pierwsze rozpoznawane litery powinny Wiec ok. 6 cm wysokości, grubość kreski ok. 5
mm. Prowadzone w Stanach Zjednoczonych prace, mające na celu nauczenie niewidomych czytania
czarnodruku, odsuwają na dalszy plan rozpoznawanie barw i nawet już Wstępne testowanie polega
tam na identyfikacji bieli i czerni.
W naszych eksperymentach stosowaliśmy kawałki zwykłego szkła okiennego, o zeszlifowanych
brzegach i rogach, formatu papieru maszynowego (A-4) lub 30 x 30 cm. Szyba z jednej strony była
sklejona z tekturą paskiem plastra, co zapobiegało przesuwaniu się szkła podczas pocierania go
palcami. Pomiędzy szybą a tekturową podkładką umieszczono arkusz białego papieru (tło), a dopiero
na nim test.
Często mogliśmy zauważyć, obserwując młodzież w wieku od 16 do 18 lat podczas szukania
leżącej pod szkłem karty, że ręka wędrująca w różnych kierunkach po szybie zwalnia lub nawet
zatrzymuje się na moment za każdym razem, gdy przesuwa się ponad kartą, a mówiąc dokładniej –
ponad granicą karty i tła. Wygląda to tak, jakby ręka ćwiczącego już “wiedziała". Jakby “ręka była
mądrzejsza od głowy". Mamy tu do czynienia ze zjawiskiem ruchów mimowolnych, nieświadomych,
podobnie jak to się dzieje w różdżkarstwie.
Ze wskazanego przez nas podobieństwa percepcji dermooptycznej do percepcji wzrokowej u
zwierząt niższych (a także do działania aparatów czytających) wynikają też pewne konsekwencje
metodologiczne:
1. Przesunięcie palcami przez granicę np. bieli i czerni powoduje (na skutek hamowania
obocznego) wzmożone impulsowanie w niektórych komórkach nerwowych. Stąd potwierdzający się
nieustannie w praktyce wniosek, że ręce ćwiczącego muszą znajdować się w ciągłym ruchu. Ręka
nieruchomiejąca natychmiast przestaje rozpoznawać.
2. Gdy palce przesuwają się z powierzchni czarnej na białą, w rozpoznaniu uczestniczą tylko
komórki nerwowe typów on i on-off. Gdy palce powracają z bieli na czerń, reagują komórki off i on-off,
a nie reagują komórki on. W celu więc zaangażowania w rozpoznanie możliwie największej liczby
neuronów trzeba wodzić ręką po teście w różnych kierunkach, nie odrywając palców od powierzchni
badanej.
3. Zdarza się często, że ćwiczący nie potrafi zlokalizować np. czarnego prostokącika, leżącego na
białym tle pod szybą. Bezskutecznie szuka go przez dłuższy czas, wodząc całą dłonią po szkle.
Można wtedy mu zaproponować, aby zmienił technikę poszukiwania. Jeśli będzie przesuwał powoli
palce od prawego ku lewemu brzegowi szyby i z powrotem (albo też w kierunku pionowym),
prawdopodobnie w którymś momencie zareaguje na przekroczoną granicę bieli i czerni. Wykorzystuje
się tu zjawisko “wykrywania brzegów pobudzenia za pomocą hamowania obocznego". Po ustaleniu
granicy bieli i czerni stosunkowo łatwo jest teraz ćwiczącemu ustalić, po której stronie granicy znajduje
się biel, a po której czerń. Tym sposobem złożone zadanie dokładnej lokalizacji czarnego prostokąta
na białym tle rozłożone zostaje na kilka działań, z których każde jest niezbyt trudne do wykonania.
Wiele radości niewidomym dzieciom daje rozpoznawanie liter niedostępnego im dotąd pisma
drukowanego. Najlepiej zacząć od liter L, T, H, E, F – najprostszych do rozpoznania. Nieco trudniejsze
są już litery zawierające linie skośne: N, M, K, Z, A. Jeszcze większe trudności nastręczają litery
mające kształty zaokrąglone: D, O, S, B, C. Dodatkowym utrudnieniem bywa nierzadki u dzieci
niewidomych brak znajomości liter alfabetu. Każdą odczytaną dermooptycznie literę dziecko powinno
zatem Zapamiętać, musi potrafić rysować jej kształt palcem na stole lub w powietrzu.
Choć może wydać się to dziwne, pierwsze dawane do rozpoznania litery nie powinny być zbyt
duże, o wysokości nie większej niż 6 cm. Zwłaszcza ważna jest optymalna grubość kreski; w żadnym
razie nie może ona przekraczać 10 mm (przybliżona szerokość rozpoznającej opuszki palca), a
najlepiej jeśli wynosi od 3 do 5 mm. Oczywiście krój liter powinien być prosty, litery nie mogą być
ozdobne, wysmukłe, opatrzone szeryfami, ciasno zestawione.
Nawet na etapie bardzo już zaawansowanych ćwiczeń dermooptycznych czytania czarnodruku
powracamy przy każdym spotkaniu do ćwiczeń wstępnych: rozróżniania kart czerwonych i niebieskich
lub białych i czarnych.
Perspektywy
W rozmowach prowadzonych na temat możliwości, jakie stwarzają badania dermooptyczne dla
niewidomych, słyszeliśmy zawsze tylko pytania o efekty osiągalne przez trening: co? w ile
roboczogodzin? u jakiego procentu ćwiczących? Ciekawe, że i u autorów piszących na ten temat nie
znajdujemy nigdzie próby śmielszego spojrzenia w przyszłość.
Nam wydaje się, że stworzona dzięki treningowi dermooptycznemu Możliwość dania do odczucia
człowiekowi niewidomemu od urodzenia istotnej różnicy, np. między czerwienią a błękitem (barwa
ciepła, barwa zimna), jest celem doniosłym, ale nie może być on traktowany jako cel ostateczny. Do
takiego celu może nas doprowadzić dopiero gruntowne przebadanie mechanizmu dermooptycznej
wrażliwości. Kiedy dobrze po-znamy ten mechanizm, niewątpliwie (z pomocą tak przecież
niezawodnej współczesnej techniki) będziemy mogli tę wrażliwość wzmacniać w dowolnym stopniu i u
każdego człowieka. Nie będzie wówczas problemów związanych z przyrodzonymi zdolnościami i z ich
trenowaniem. Po prostu: po krótkim poinstruowaniu niewidomy zacznie palcami odróżniać barwy i
czytać druk, w czym pomoże mu urządzenie wzmacniające. Oto – według nas – główny cel utylitarny
badań dermooptycznych.
Cel drugi, już nie wprost utylitarny, przedstawiliśmy (wspólnie z Krzysztofem Boruniem) na II
Międzynarodowym Kongresie Badań Psychotronicznych w Monte Carlo, w czerwcu-lipcu 1975 roku.
Zwróciliśmy tam szczególną uwagę na fakt, że nader interesująca w badaniach dermooptycznych
wydaje się możliwość obserwowania na tym stosunkowo łatwo dostępnym materiale zjawisk, które –
jak sądzono – towarzyszą wyłącznie rzadkim objawom parapsychicznym (jak np. odkryta przez Ryzla
impregnacja psychiczna kart dawanych do rozpoznawania osobom badanym). Ten aspekt badań nad
wrażliwością dermooptyczną był dotąd również prawie nie dostrzegany.
Wstecz / Spis Treści / Dalej

4. Hipnoza, oddziaływanie bioenergetyczne, sugestia

Co rozumiemy przez pojęcie hipnoza? Tradycyjnie przyjęty zakres tego pojęcia obejmuje rozmaite
stany, w jakie popadają osoby hipnotyzowane, oraz różne sposoby ich wywoływania. Są to – jak
wkrótce zobaczymy – sposoby uruchamiające z gruntu odmienne mechanizmy w psychice i
organizmie osoby hipnotyzowanej.
Rozróżnienia rozmaitych mechanizmów, z których każdy z osobna może doprowadzić do
wystąpienia jednego ze stanów określonych jako “trans hipnotyczny", pierwszy dokonał Julian
Ochorowicz (1882). Oczywiście i przed nim zdawano sobie sprawę z niejednorodności zjawiska,
nazywanego początkowo “magnetyzmem zwierzęcym", a potem “hipnotyzmem", ale przez żadnego z
wcześniejszych badaczy zjawisko to nie zostało zanalizowane tak dokładnie. O znaczeniu
Ochorowicza jako teoretyka hipnozy świadczy przyznanie mu nagrody Francuskiej Akademii Nauk za
rozprawę Hypnotisme et Mesmerisme w 1911 roku. Niewydanie tej pracy w języku polskim ani za
życia, ani po śmierci autora jest faktem wprost niewiarygodnym.
Ochorowicz rozróżnia cztery rodzaje mechanizmów, które powodują powstawanie stanów hipnozy:
1. katapleksję [nie mylić z katalepsją, czyli stanem znieruchomienia i zesztywnienia mięśni, w
którym kończyny mają tendencję do utrzymywania nadanego im ułożenia] – ogólną lub częściową-
zjawiska wywołane rodzajem przestrachu;
2. ideoplastię – zjawiska wywołane samym wyobrażeniem skutków mających nastąpić;
3. hipnotyzm (w zwężonym znaczeniu tego słowa) – odurzenie senne wywołane przez zmęczenie
któregoś ze zmysłów i nieruchomość ciała, przy jednoczesnym wytężeniu uwagi;
4. mesmeryzm (“magnetyzm zwierzęcy"), polegający na fizycznym działaniu jednego organizmu na
drugi.
Jest to podział teoretyczny. W praktyce mechanizmy te działają przeważnie jednocześnie. Lekarz
np. poleca pacjentowi, aby wpatrywał się w błyszczący punkt, a jednocześnie sugeruje mu poczucie
ociężałości i senności; uruchamia zatem naraz działanie hipnotyczne (w znaczeniu podanym w
punkcie 3) oraz ideoplastyczne. Przy estradowych pokazach hipnozy, dokonywanych na ochotnikach
zgłaszających się z sali, z zasady mamy do czynienia z mieszaniną oddziaływań, wśród których nie
brakuje też działania mechanizmu kataplektycznego; pomagają tu hipnotyzerowi zażenowanie z
powodu publicznego występu, obawa przed czymś nieznanym oraz zaskakujące osobę wprowadzoną
w trans działania hipnotyzera.
Mechanizm katapleksji
Przypomnijmy sobie z dzieciństwa, jak dziwiliśmy się, gdy dotknięcie uciekającej stonogi zamiast
zdopingować ją do tym szybszego biegu, powodowało jej znieruchomienie. Zwierzątko wyglądało
nagle jak martwe.
Katapleksja jest u zwierząt mechanizmem obronnym. Zwierzęta żywiące się innymi zwierzętami z
reguły nie zwracają uwagi na obiekty nieruchome – choćby w rzeczywistości były one
najsmakowitszymi kąskami. I odwrotnie – te same zwierzęta połykają nieraz całkiem niestrawne
przedmioty tylko dlatego, że się one poruszają; wiedzą o tym dobrze wędkarze łowiący na tzw. błystki.
Według Pawłowa katapleksja jest odruchem samozachowawczym. Jeżeli zwierzę nie znajduje ratunku
ani w walce, ani w ucieczce, nieruchomieje, aby nie sprowokować przez swoje ruchy agresji strony
atakującej. Katapleksja byłaby zatem odruchem odziedziczonym przez człowieka po jego zwierzęcych
przodkach, a więc objawem szczątkowym. U ludzi zdrowych (nie wszystkich) mechanizm ten łatwo
można uruchomić, stosując technikę “hipnozy estradowej".
Sławny profesor Charcot, który w drugiej połowie XIX w. podjął na wielką skalę badania nad
hipnozą, stosował metodę bardzo prostą: damie, którą zamierzał wprowadzić w trans, nakazywał
zajęcie miejsca na krześle i niespodziewanie uderzał w gong nad jej uchem, czemu towarzyszył jego
ostry krzyk: “spać!" Zamiast uderzenia w gong stosowano też nagły błysk oślepiającego światła,
otrzymywanego z elektrycznej lampy łukowej. Były to sposoby – jako się rzekło – ogromnie proste, ale
i równie szkodliwe. Jak wiadomo, niektóre z kobiet wielokrotnie poddawane eksperymentom profesora
Charcota, które trafiły do szpitala Salpetriere ze stosunkowo lekkimi przypadłościami, pozostawały
potem na dłużej na oddziale psychiatrycznym z objawami ciężkiego rozstroju nerwowego.
Odruchowi kataplektycznemu towarzyszy gwałtowny skurcz naczyń krwionośnych, który niczym nie
grozi tylko człowiekowi zdrowemu. A przecież, nie przeprowadzając przedtem skrupulatnych badań
lekarskich, nigdy nie wiemy, czy mamy przed sobą człowieka z naprawdę zupełnie zdrowym aparatem
krążenia.
U ludzi nerwowo i psychicznie zdrowych “czystym" działaniem kataplektycznym, a więc
zaskoczeniem i przestrachem, nagle wytworzonym poczuciem zagrożenia, nie można wywołać
zapadnięcia w stan, który można by określić jako jedną z form transu hipnotycznego. Proszę zwrócić
uwagę: w metodzie stosowanej przez Charcota na osobę poddawaną doświadczeniu działają na raz
dwa czynniki – kataplektyczny oraz ideoplastyczny, uruchomiony słowną sugestią zasypiania.
U chorych psychicznie (np. w schizofrenii) podobne do hipnozy kataplektycznej zjawisko występuje
spontanicznie, i to w jaskrawej formie. Jest to stan osłupienia (stuporu), polegający na
znieruchomieniu w momencie zagrożenia i lęku.
Częściowa katapleksja, polegająca np. na występowaniu nagle luki w pamięci, “poraża" nierzadko
osoby psychicznie zdrowe, a tylko nadmiernie wrażliwe. Podobnie jak człowiek pogrążony w
hipnotycznym som-nambulizmie z apetytem zajada surowy kartofel, który otrzymał ze słowami “proszę
spróbować, jaka to znakomita gruszka", tak samo uczeń “wyrwany" do odpowiedzi zdolny jest w
swoim kataplektycznym osłupieniu uwierzyć w najdzikszy absurd. Za tym, że tego rodzaju “szkolne"
katapleksje mają naprawdę charakter hipnotyczny, a nie polegajątylko na chwilowej niezborności
uwagi, przemawia fakt występowania w takich momentach wzmożonej sugestywności. Niech za
przykład posłuży nam znana opowieść. Rzecz działa się w czasach, gdy Adam Mickiewicz był jeszcze
uczniem gimnazjalnym. Pewnego razu chłopiec, siedzący na szkolnej ławie obok Mickiewicza,
niespodziewanie wezwany do odpowiedzi, wstał całkiem ogłupiały i milczący. Wtedy Adaś
podpowiedział mu zdanie, które tamten głośno powtórzył: “Niedaleko Damaszku siedział diabeł na
daszku". Biedak powtarzając te głupstwa wierzył, że stanowią odpowiedź na zadane przez
nauczyciela pytanie!
Mechanizm ideoplastii
Jeśli tylko potrafimy dość intensywnie wyobrazić sobie czynność ziewania, możemy tym
spowodować wystąpienie tego odruchu. Trzeba jednak do tego spełnienia pewnych specjalnych
warunków.
“Jakież są to specjalne warunki?" – zastanawiał się Julian Ochorowicz i orzekł – “brak przeszkód".
Te przeszkody są przeważnie natury psychicznej; jedne wyobrażenia paraliżują drugie. Wyobrażamy
sobie ziewanie, ale umysł nasz zajęty jest w danej chwili wszystkim innym, tylko nie ziewaniem.
Dlatego – na szczęście – nie ziewamy za każdym razem, gdy tylko pada słowo “ziewać". Max Hirsch
w książce Sugestia i hipnoza powiada, że efekt fizjologiczny, oczekiwany przez nas w ustroju, ma
istotną tendencję do urzeczywistnienia się. A kiedy się urzeczywistnia? Dawniej sądzono, iż
warunkiem jest stan “zawężonej świadomości". Ku takiemu stanowisku skłaniał się także Ochorowicz.
Obecnie wydaje się jednak prawdopodobniej sze, że stan zawężonej świadomości (a raczej jeden z
tego rodzaju stanów) jest tylko okolicznością sprzyjającą dotarciu wyobrażenia do głębszych warstw
osobowości; tam, gdzie rządzi badana przez psychologów głębi nieświadomość.
Stanem sprzyjającym ideoplastycznemu realizowaniu się wyobrażeń przy nie zawężonej
świadomości jest stan relaksacji, czyli fizycznego i psychicznego odprężenia. Fakt ten wykorzystuje
popularna wśród lekarzy technika hipnotyzowania, tzw. hipnoza werbalna. Postępowanie tu ma w
grubszych zarysach następujący przebieg: miejscem zabiegu jest pomieszczenie, gdzie panuje cisza i
półmrok. Lekarz poleca pacjentowi, aby ułożył się możliwie najwygodniej, po czym każe mu odprężyć
kolejno poszczególne grupy mięśni. Jak wiadomo, napięcie psychiczne powoduje mimowolne
naprężanie się różnych mięśni szkieletowych (np. człowiek w gniewie bezwiednie zaciska szczęki, a
dłonie ściskają mu się w pięści). Występuje też zjawisko odwrotne: odprężenie mięśni powoduje
ustępowanie napięć psychicznych. Doprowadziwszy pacjenta do stanu relaksacji lekarz zwraca uwagę
pacjenta na jego oddech, sugerując, że staje się on coraz bardziej spokojny i miarowy, oraz podsuwa
wyobrażenie ciężkości i bezwładności ciała. Są to wyobrażenia, które u człowieka zrelaksowanego
realizują się ideoplastycznie bardzo łatwo. Nietrudno jest też skłonić pacjenta, aby zrealizował
przedstawienie sobie ciepła zjawiającego się w okolicy serca i przyjemnie rozlewającego się po całym
ciele. Działa tu swego rodzaju sprzężenie zwrotne: stan relaksacji sprzyja zjawiskom ideoplastycznym,
a ich realizacje z kolei utwierdzają i pogłębiają ten stan.
Można teraz polecić pacjentowi, aby zwrócił uwagę na to, co dzieje się np. z jego prawą ręką: jest
ciężka, ciężka i bezwładna, staje się coraz cięższa. Skutkiem ideoplastycznej realizacji wyobrażenia,
że ręka stanowi np. podłużną bryłę żelaza, jest autentyczna niemożność uniesienia ręki. Lekarz
proponuje pacjentowi, aby spróbował; pacjent stara się, ręka drga, ale się nie unosi, jest jakby
sparaliżowana. Ten fakt wywołuje u pacjenta przekonanie, że zachowawszy świadomość zapadł w
stan zbliżony do snu. Przecież w stanie czuwania – rozumuje pacjent – uniesienie ręki nie może
stwarzać trudności. Chyba dopiero od tego momentu zaczyna się proces “zawężania świadomości".
Zapewne dość trafnie scharakteryzował metodę hipnozy werbalnej jeden z badaczy: lekarz
opowiada pacjentowi o zjawiskach towarzyszących zasypianiu (temu zwykłemu, codziennemu), a
pacjent dokonuje “syntezy" zaśnięcia.
Przez kilkadziesiąt lat, od czasów Bernheima – wybitnego francuskiego badacza hipnozy z końca
XIX w. – panowało dość rozpowszechnione przekonanie, że hipnoza jest to stan zbliżony do snu, który
wywołujemy u pacjenta działaniem sugestii. Przeciwko takiemu stanowisku już w końcu XIX w.
występowali niektórzy wnikliwsi badacze. Jednym z nich był dr Albert von Schrenck-Notzing. Stwierdził
on, że istnieją osoby łatwo ulegające hipnozie, ale trudno sugestii oraz że stopień podatności na
sugestię nie jest zawsze proporcjonalny do stopnia głębokości hipnozy (hipnozy w rozumieniu
Bernheima).
Jeden z najwybitniejszych współczesnych badaczy hipnozy prof. Ernest R. Hilgard, opierając się
na rezultatach ogromnej liczby doświadczeń przeprowadzonych na Uniwersytecie Stanforda (USA),
konkluduje:
Nie mamy dostatecznych podstaw, aby identyfikować podatność na hipnozę z podatnością na
sugestię. Bez wątpienia osoba podatna na hipnozę podatna jest również na specjalnego rodzaju
sugestie, dokonywane w specjalnych warunkach, ale wydaje się, że nic można definiować hipnozy
jako podatności na sugestię, ponieważ istnieje szereg rodzajów sugestii leżących poza zjawiskami
hipnozy.
Ponieważ – jak się okazało – zjawiska sugestii i zjawiska hipnozy mogą wprawdzie łączyć się ze
sobą, lecz. również mogą istnieć niezależnie od siebie, Hilgard proponuje, aby jako czynnik
odpowiedzialny za powstawanie hipnozy uznać wyobraźnię:
W naszej pracowni przeprowadziliśmy długotrwałe doświadczenia, podczas których studenci
poddawani hipnozie byli uprzednio badani za pomocą testów; wielu z nich poddawano podobnym
badaniom testowym również i po zakończeniu seansu hipnotycznego. Badania wykazały, że
najbardziej podatni na hipnozę studenci odznaczali się już od dzieciństwa żywą wyobraźnią, niektórzy
zaś od dzieciństwa zachęcani byli przez, rodziców do jej rozwijania i intensywnego przeżywania
wyobrażonych sytuacji. Przez określenie “żywa" lub “aktywna" wyobraźnia rozumiemy zdolność do
koncentrowania się na pewnego rodzaju fantazjach tak realistycznych, że codzienna rzeczywistość
pozostaje jak gdyby w zawieszeniu; wyobrażone zdarzenia są odczuwane jako rzeczywiście przeżyte i
tak też przechowywane w pamięci. Tego rodzaju wyobraźnia różni się od patologicznej tym, że jest
ograniczona czasowo i że kontakt z rzeczywistością może być w każdej chwili na nowo nawiązany.
Stanowisko Hilgarda wydaje się słuszne, ale nie jest niczym nowym. Dr Ambroise Auguste
Liebeault zdołał stwierdzić już w osiemdziesiątych latach ubiegłego wieku, że osoba, która zwracając
uwagę swoją na jakieś wyobrażenia, np. na percepcję dotykową, doznaje jak gdyby rzeczywistego
wrażenia, jest zdolna do zapadnięcia w głęboką hipnozę. Podobną myśl wyraża Ochorowicz (1887)
twierdząc, że osoby łatwo pochłaniane przez jedną ideę bardzo łatwo podlegają hipnozie i
autohipnozie.
Dziwne to – ale Ochorowicz posuwa się w swoim rozumowaniu dalej niż Hilgard. Nie poprzestaje
na skonstatowaniu, że hipnoza może być dziełem wyobraźni. Zadaje pytanie: jak to się dzieje, że
wyobrażenie urzeczywistnia się, i odpowiada: jako następstwo pewnych wyobrażeń występuje
zjawisko ideoplastii. Ochorowicz napisał:
Ideoplastią nazywamy urzeczywistnienie się w osobniku pewnego wyobrażenia, spełnienie
pewnego aktu, wytworzenie się pewnego stanu, a to niezależnie od tego, czy owo urzeczywistnienie
było wywołane przez poddanie osoby drugiej czy przez spełnienie własnego, danego samemu sobie
nakazu (autosugestii), czy też nawet niezależnie od własnych lub obcych poddawali.
Według Ochorowicza sprawa przedstawia się następująco: sugestia lub autosugestia realizuje się
przez wyobrażenie, które-jeśli może opanować nas choć przez chwilę całkowicie – uruchamia
szczególny mechanizm ideoplastii. Wydaje się, że Ochorowicz nie zdawał sobie sprawy z roli w tym
procesie sfery nieświadomej. Nic zresztą dziwnego – psychologia głębi zaczęła się rozwijać dopiero w
latach, które były ostatnim okresem życia naszego uczonego. Napisał on, że ideoplastia może
występować jedynie w stanach zbliżonych do monoideizmu. To jest warunek główny – inne są
dodatkowe. Dziś powiedzielibyśmy raczej, że stan zbliżony do monoideizmu – opanowanie umysłu
przez jedną tylko myśl – jest okolicznością wielce sprzyjającą, a warunek konieczny dla
ideoplastycznej realizacji wyobrażenia stanowi opanowanie przezeń nieświadomości. człowieka.
Hilgard zwraca uwagę na związek zdolności do aktywnego wyobrażania sobie z halucynacjami
hipnotycznymi i z rozszczepieniem świadomości, jak to się dzieje przy automatycznym pisaniu, kiedy
człowiek pogrążony w rozmowie nie jest świadom tego, co jego ręka pisze.
Wiadomo, z jaką łatwością i siłą realizują się ideoplastyczne wyobrażenia człowieka w hipnozie, a
więc – w stanie przyćmionej świadomości. Człowiek w tym stanie, jeśli wyobrazi sobie np., że ręka
jego zanurzona jest w misce z gorącą wodą, istotnie będzie dotkliwie odczuwał gorąco; co więcej,
skóra jego dłoni się zaróżowi. Ale i w stanie pełnej świadomości (po przebudzeniu) mogą się
realizować ideoplastycznie wyobrażenia, jeśli tylko opanują sferę nieświadomości w trakcie hipnozy.
Chodzi tu o realizację tzw. sugestii pohipnotycznych. U niektórych osób wszystkie, nawet
najdziwniejsze zjawiska ideoplastyczne można przenieść poza hipnozę. W dokładnie oznaczonym
przez eksperymentatora czasie, np. godzinę po przebudzeniu, pacjent ze zdumieniem stwierdza, że
nie jest w stanie unieść lewej ręki, że “coś" parzy go w prawą dłoń, że patrząc w lustro (o zgrozo!) nie
widzi własnej głowy. Ostatecznym argumentem świadczącym, że nie tylko w stanach zbliżonych do
monoideizmu – jak sądził Ochorowicz – występują zjawiska ideoplastii, jest praktyka autosugestii. Nic
w tym zresztą dziwnego: podstawowe prace na temat autosugestii (Emila Coue i Władimira
Bechteriewa) ukazały się dopiero w latach dwudziestych.
Prawdziwie makabryczny eksperyment, dowodzący, jak wielka może być siła wyobrażenia,
przeprowadzono w Kopenhadze w 1750 roku. Przekazano tam pewną skazaną na śmierć osobę
lekarzom, którzy przywiązali nieszczęśliwca pasami rzemiennymi do stołu i zawiązali mu oczy.
Następnie obwieścili, że rozetną mu żyłę na szyi, aby krew wypłynęła z niego do ostatniej kropli.
Potem ukłuto go całkiem nieznacznie szpilką i puszczono na jego szyję strumień wody, która z
szelestem spływała do basenu ustawionego na ziemi. Zbrodniarz umarł w przekonaniu, że krew L
niego wypływa.
Duży rozgłos zyskały sobie przed półwieczem badania dra Eugeniusza Osty'ego w Paryżu nad
obdarzoną rzadką zdolnością ideoplastyczną Olgą Kani. Potrafiła ona wywoływać na powierzchni swej
skóry napisy i obrazy przedmiotów, o których myślała. Po raz pierwszy to się zdarzyło, gdy mając 19
lat zgubiła naszyjnik pereł, co ją wielce zmartwiło. Wystąpiły wówczas na jej ramieniu dziwne znaki:
rząd czerwonych, okrągłych kółek zarysował się na skórze. Nikt nie wiedział, co to ma znaczyć, i
uważano to za rodzaj wysypki. Dopiero później, przy powtarzaniu się tego zjawiska spostrzeżono, że
każda silniejsza emocja, każde silniejsze wrażenie ujawnia się na jej skórze dermograficznie, tj. przez
przekrwienie pewnych okolic skóry, na których występują charakterystyczne znamiona. Podobny
charakter mają objawy tzw. stygmatyzacji. U osób popadających w religijna ekstazę podczas
rozpamiętywania szczegółów męki Jezusa (a przy tym wybitnie uzdolnionych ideoplastycznie)
pojawiają się na dłoniach, a czasem i na czole krwawe znaki.
Powróćmy teraz do sprawy hipnozy werbalnej. Mechanizm działania słów hipnotyzera na osobę
poddającą się zabiegowi sprowadza się tu do uznania ich przez pacjenta za własne i, jak wiadomo,
pacjent może sugestię przyjąć lub ją odrzucić. Do ideoplastycznej realizacji sugestii dochodzi tylko
wtedy, gdy zostanie ona zaakceptowana, i to nie tylko przez świadomość, ale też przez
nieświadomość pacjenta. Sprzyja temu postępujące podczas procesu hipnotyzowania stopniowe
zawężanie się świadomości. Amerykański badacz hipnozy Leslie M. Le Cron twierdzi nawet, że w
gruncie rzeczy każda hipnoza jest rodzajem autohipnozy.
Skłonność do ulegania sugestiom, czyli skłonność do akceptowania cudzych sądów jako własne,
jest u różnych ludzi rozmaita pod względem zarówno ilościowym, jak i jakościowym. Również u tego
samego człowieka zmienia się ona zależnie od okoliczności. Możemy zaobserwować nieraz w życiu
codziennym, jak człowiek silnie zaabsorbowany jakąś sprawą, która prawie całkowicie pochłania jego
uwagę, przypadkowo ulega cudzemu zdaniu.
Doświadczenia z Olgą Kahl: proste rysunki i litery ukazywały się “na żądanie" (nawet głośno nie
wypowiedziane!) na skórze pani Kahl w postaci czerwonawych kresek, podobnych do tych, jakie
powstają na skutek lekkiego zadrapania,
1 – częściowo odtworzone imię Rene;
2 i 3 – odtwarzanie trójkąta (4);
5 – napis wywołany myśleniem o imieniu “Sabina";
6 – na przedramieniu powstał niekompletny obraz kieliszka
L. E. Stefański odebrawszy kiedyś telefon do kolegi, pracującego ^sąsiednim pokoju, słuchawkę
odłożył na siedzenie fotela i przywołując kolegę powiedział: “Tu jest do pana telefon". Słowom tym
towarzyszył mimowolny gest, wskazujący leżącą słuchawkę. Skutek był zaskakujący kolega ów odbył
długą rozmowę telefoniczną w bardzo niewygodnej pozycji, nisko pochylony nad fotelem; uwierzył
bowiem, że telefon jest do niego “tu", na wysokości fotela, jakby nie można było słuchawki pod-nieść
do góry.
Nawet przy pełnej świadomości również jesteśmy zdolni ulegać sugestiom. Nowsze badania
wykazały, że istnieją różne rodzaje podatności na sugestię, przy czym nie wszystkie rodzaje
podatności na sugestię korelują z podatnością na hipnozę werbalną. Bliższe informacje na ten temat
znajdzie Czytelnik w książce H. Eysencka Sens i nonsens w psychologii.
W celu pogłębienia hipnozy, gdy chce się wprowadzić pacjenta w stan zbliżony do snu w narkozie,
najbardziej celowe – wg prof. Bertolda Stokvisa, psychologa holenderskiego – jest zastosowanie tzw.
metody mutacyjnej. Gdy pacjent zamknie oczy, żąda się od niego, aby oddychał głęboko, dokładnie
tak, jakby miał zasnąć. Tempo, w jakim musi oddychać hipnotyzowany, nadawane jest przez lekarza
w ten sposób, że przez parę minut sam lekarz oddycha głośno, podobnie jak śpiący człowiek. Pacjent
musi ten rytm podchwycić. Imitacja jest zdaniem Stokvisa niczym innym, jak najprymitywniejszą formą
sugestii. Za przykład imitacji posłużyć może także znane powszechnie zjawisko udzielania się
ziewania.
Podobnie jak rytm oddychania jednego człowieka udziela się drugiemu, można by także zapewne
zasugerować komuś swój własny rytm serca. Co więcej, wsłuchując się jednocześnie w rytm swego
serca i w tykanie metronomu, którego tempo jest nieco szybsze, można przyspieszyć bicie serca, aż
wreszcie zrówna się z tykaniem przyrządu. Czyż nie jest to “sugestia imitacyjna" z tą tylko różnicą, że
osobę indukującą zastępuje mechanizm?
Od powyższego zjawiska nie różni się jakościowo zjawisko tzw. wodzenia rytmów prądów
czynnościowych mózgu. Polega ono na tym. że u człowieka badanego elektroencefalograficznie, który
jednocześnie wpatruje się np. w lampkę migoczącą z częstotliwością około 11 Hz, w zapisie zjawia się
po chwili charakterystyczny obraz rytmu alfa (8-12 Hz, amplituda 20-70 mikrowoltów). Po chwili rytm
prądów czynnościowych w pewnych partiach mózgu badanego dostroi się do rytmu, w jakim migocze
lampka. I jeśli częstotliwość migotania lampki zmienimy np. na 10 Hz, spowodujemy tym zmianę rytmu
alfa z 11 na 10 Hz.
Kto wie, czy na tajemniczą dotąd istotę sugestii nie rzuciłyby światła wyniki masowych testowań na
wszystkie kolejno rodzaje sugestii werbalnych i imitacyjnych?
Ogromnie ważkim odkryciem ostatnich lat wydaje się stwierdzenie, że ;tan daleko posuniętego
uwrażliwienia na sugestię nie wiąże się zawsze i hipnozą. Stan ten nie musi być wywoływany jakąś
techniką hipnotyczną inni też nie wiąże się nierozłącznie z żadnym innym objawem
charakterystycznym dla hipnotycznego transu. Ponadto, jak stwierdzono, w stanie zasugerowania
chłonność pamięci zwiększa się wielokrotnie, co pozwala np. na opanowanie podstaw obcego języka
w ciągu paru dni. Nie jest to bynajmniej fantazja. Świadczą o tym wyniki nauki języków prowadzone
Systematycznie od wielu lat w Sofii, w Instytucie Sugestologii kierowanym przez dra Georgija
Łozanowa. Sam Łozanow jest niezrównanym prakykiem i teoretykiem, twórcą nowej dziedziny wiedzy
– sugestologii. Jego zdaniem, sugestia ł hipnoza stanowią dwa różne zjawiska bez względu na stopień
ich genetycznego związku.
Łozanow eksperymentował też przed laty z hipnopedią, czyli nauczaniem we śnie naturalnym lub w
transie hipnotycznym. Zaniechał jednak tego rodzaju doświadczeń, gdy zrozumiał, że sprzyjający
szybkiemu przyswajaniu materiału pamięciowego stan sugestywny osoby uczącej się nie jest
bynajmniej związany ani ze snem, ani z hipnozą. Te ostatnie stany, jakkolwiek przyspieszają naukę,
jednocześnie wprowadzają pewne okoliczności utrudniające ich wykorzystanie.
Odkrycie, że stan ulegania czyjejś sugestii nie musi się łączyć z hipnozą, doprowadziło Łozanowa
nie tylko do opracowania i wprowadzenia w życie metod sugestopedii, nowej techniki nauczania. Miało
to także swoje konsekwencje dla prowadzonych przez niego badań spostrzegania pozazmysłowego
oraz dla prób zastąpienia analgezji hipnotycznej metodą znieczulenia sugestyjnego, Łozanow
powiedział:
Nie sądzę, aby można było prowadzić badania parapsychologiczne. nie znając praw sugestii.
Spostrzeganie pozazmysłowe i sugestia ściśle wiążą się wzajemnie ze sobą. Faktem jest, że niektóre
zjawiska na pozór paranormalne są w rzeczywistości sugestiami w stanie czuwania. Z drugiej strony –
nasze eksperymenty dowodzą, że za pomocą sugestii można podwyższać parapsychiczne zdolności
człowieka [...] To, co nazywam stanem sugestywnym, mogłoby też stanowić klucz do zagadki
paranormalnych sil joginów.
W 1965 roku dokonana została pierwsza na świecie poważna operacja chirurgiczna, przy której
zastosowano opracowaną przez Łozanowa metodę analgezji. Pacjentem był pięćdziesięcioletni
nauczyciel wychowania fizycznego, który sam zgłosił się i zaproponował przeprowadzenie próby.
Łozanow wielokrotnie już przedtem stosował swoją metodę przy małych operacjach, takich jak
przecinanie ropni czy usuwanie zębów. Tym razem chodziło o skomplikowaną operację przepukliny
pachwinowej, która miała trwać co najmniej godzinę. Podczas wielokrotnych spotkań Łozanow
wyjaśniał pacjentowi zasady swojej metody. Przede wszystkim powiedział mu, że nie chodzi tu o
hipnozę, a zatem będzie on całą operację przeżywał całkiem świadomie.
Cała operacja dla celów studyjnych była filmowana. Łozanow zaczął sugestię odprężającą i
przywołującą myśli pozytywne (“nie będzie pan czuł żadnego bólu" itd.). Na znak dany przez
Łozanowa lekarze dokonali nacięcia skóry i mięśni długości 4 cm. Pacjent nawet tego nie zauważył.
Był najzupełniej przytomny i rozmawiał z personelem otaczającym stół operacyjny. Lekarze usunęli
przepuklinę i przystąpili do zszywania. Pacjent nie reagował, żartował sobie na temat metalicznego
szczęku instrumentów. Później przypomniał sobie dokładnie cały przebieg operacji. Łozanow
zasugerował mu też, że będzie on w stanie powstrzymać krwawienie w miejscu operowanym, i tak się
stało. Gdy nacięcie zostało zszyte, Łozanow sugerował, że rana zagoi się szybko, i faktycznie, zagoiła
się o wiele prędzej, niż to zwykle bywa.
Mechanizm działania monotonnych bodźców
Zaczęło się tak: do Anglii przybył francuski magnetyzer mesmerysta. Był nim wnuk wielkiego
bajkopisarza, Charles Lafontaine. Dawał on w Manchesterze “publiczne wykłady doświadczalne",
cieszące się wielkim powodzeniem. Lekarze (jak zwykle) wzruszali ramionami, z góry spoglądając na
nowego szarlatana. Ale jeden z nich, James Braid, obdarzony wysokim zmysłem obserwacyjnym,
zauważył wkrótce, że zjawiska wywoływane przez Lafontaine'a były prawdziwe, i postanowił dociec i c
li przyczyny... Rozpoczął sam analogiczne doświadczenia, starając się je sprowadzić do najprostszej
formy. Lafontaine trzymał pacjentów za ręce. wpatrywał się w oczy nieruchomo i robił ruchy ręką.
Braid zaniechał ruchów i dotykania, a spoglądanie w oczy zastąpił patrzeniem w jakiś mały przedmiot,
mianowicie w świecący guzik albo np. w korek od karafki. U wyniku takiego działania u kilku osób
uzyskiwał po kilku lub kilkunastu minutach stan snu, całkiem podobny do tego, który Lafontaine
nazywał magnetycznym.
Braid rozumował tak: skoro osoba lekarza nie miała na przebieg zjawiska żadnego wpływu, jego
przyczyna musiała zatem tkwić w samym pacjencie. Braid upatrzył ją w zmęczeniu wzroku i skupieniu
uwagi na jednym punkcie. Wywołany w ten sposób szczególny stan nazwał – od greckiego wyrazu
hipnos – neurohipnotyzmem albo wprost hipnotyzmem i w 1842 r. ogłosił na ten temat dzieło pt.
Neurohypnology (Neurohipnologia)-
Również z naszego dzisiejszego punktu widzenia wydaje się, że Braid się nie mylił. Fakt, iż
długotrwałe działanie jednego bodźca wyzwala w systemie nerwowym doświadczalnego zwierzęcia
odruch hamowania, jest dobrze znany współczesnej fizjologii. Działanie monotonne powtarzającego
się bodźca wykorzystywane było praktycznie już od tysiącleci. Nie bez głębszej przyczyny we
wszystkich częściach świata umieszcza się małe dzieci w rozmaitego rodzaju kołyskach i hamakach
lub po prostu kołysze na rękach.
Z biegiem lat zestaw technik indukowania hipnozy z pomocą działania bodźców zmysłowych
bardzo się rozszerzył. Obejmuje on obecnie metody działania na wzrok i słuch, metody oddziaływań
termicznych, dotykowych i innych, w tym również elektrycznych i elektromagnetycznych.
Działanie długotrwałego bodźca powoduje znużenie, na drodze zaś skojarzeń – wyobrażenie
zasypiania, które z kolei realizuje się ideoplastycznie. Udział hipnotyzera w tym procesie sprowadza
się do organizacji seansu oraz do podsuwania w trakcie jego trwania stosownych wyobrażeń (w
postaci sugestii słownych) pacjentowi, tak więc mamy tu do czynienia Właściwie z czymś w rodzaju
kierowanej (i ewentualnie stymulowanej) autohipnozy.
W praktyce nigdy nie mamy do czynienia z “czystym" działaniem hipnotycznym bodźców
zmysłowych; towarzyszy mu lub co najmniej poprzedza je sugestia słowna. Natomiast owo “czyste"
działanie stanowi (przyczynę niektórych mimowolnych autohipnoz (np. podobne do snu odrętwienie
kierowców, pojawiające się podczas przebywania monotonnych odcinków autostrad).
Działanie za pomocą bodźców wzrokowych
Hipnoza wywołana przez fiksację przedmiotu polega na tym, że hipnotyzer poleca pacjentowi, aby
nieruchomo wpatrywał się w jakiś przedmiot, którym może być byle co – np. ołówek, klucz czy moneta
Przedmiot powinien znajdować się w odległości około 25 cm od oczu pacjenta. Hipnotyzer podaje
wówczas serię sugestii.
Metoda barw kontrastowych, którą zaproponował w 1908 r. M. Levy-Suhl, zyskuje coraz większą
popularność. Pacjent dostaje do rąk kartonik, na którym znajdują się dwa stykające się ze sobą
prostokąty o barwach dopełniających i dość jaskrawe. Może to być np. para czerwień-zieleń
przeważnie jednak stosuje się zestawienie błękitno-żółte, ponieważ szansę trafienia na daltonistę
nieprawidłowo reagującego na te barwy jest minimalna. Pacjent wpatruje się nieruchomo w miejsce
styku obu prostokątów. Po chwili spostrzega “neonowo" świecące, barwne obwódki wokół
prostokątów, kolory zaś prostokątów trącana jaskrawości, szarzeją, zdają się zamieniać miejscami itd.
– następuje zatem znany efekt działania barw dopełniających, do którego dołącza się znaczne
znużenie wzroku, ociężałość myśli i odrętwienie całego ciała. “Dokładnie tak, jak czułe na barwy
elementy siatkówki pańskiego oka przez wpatrywanie się w jaskrawe barwy będą ulegały normalnemu
fizjologicznemu procesowi znużenia – sugeruje lekarz – tak samo również całe pańskie ciało będzie
równocześnie stawało się coraz bardziej znużone, coraz cięższe".
Inna popularna metoda wprowadzania w trans hipnotyczny, to metoda “fascynacji". Pacjent
otrzymuje polecenie, aby wpatrywał się w oczy hipnotyzera. Po chwili ten zaczyna mu podsuwać
sugestię ciężkości powiek, ramion, całego ciała, wreszcie sugestię zasypiania. Wielu autorów,
zwłaszcza współczesnych, widzi w tym postępowaniu tylko trzy czynniki działające: nużące
unieruchomienie wzroku (“czynnik braidowski") oraz dwa czynniki psychologiczne – zafascynowanie
(czynnik kataplektyczny) i poddanie się autorytetowi hipnotyzera. Przeciwko takiemu poglądowi
gwałtownie występował już Ochorowicz. Wielokrotnie zwracał on uwagę na to, że hipnotyzerzy,
działający według swojego głębokiego przekonania wyłącznie sugestią, jednocześnie przykładają
ręce, naciskają gaiki oczne, robią pociągi, skupiają myśl i wolę czyniąc to machinalnie albo wprost z tą
aprioryczną pewnością, iż ręce i wola nie mają tu żadnego znaczenia. Braid również mylił się –
zdaniem Ochorowicza – kiedy np. naciskowi ręki na głowę przypisywał tylko mechaniczne znaczenie.
Braid był jednakże wielkim uczonym; dostrzegłszy swoje błędy, nie upierał się. przy nich dłużej. I oto
człowiek, o którym mówiono, że zadał cios śmiertelny mesmeryzmowi, napisał w 1883 r.:
Przez długi czas wierzyłem w tożsamość zjawisk wywoływanych moją metodą i tych, jakie na swój
sposób wywołują mesmeryści; i dziś jeszcze wierzę przynajmniej w analogię działań, wywieranych na
system nerwowy. Jednakże sądząc po tym, co w niektórych wypadkach zdają się wywoływać
mesmeryści, mniemam, że istnieje dosyć różnic upoważniających nas do uważania hipnotyzmu i
mesmeryzmu za dwa czynniki odrębne.
Czy oczy hipnotyzera nie są w procesie indukowania hipnozy doprawdy niczym więcej, jak tylko
“błyszczącymi przedmiotami", które zastąpić mogą z tym samym powodzeniem szkiełka lub guziki?
Przecząco zdają się odpowiadać na to pytanie m.in. wyniki wieloletnich badań rosyjskiego uczonego
Bernarda Każynskiego. W 1923 r. zgłosił się do niego znakomity treser Władimir Durów. Miał on
wielokrotnie okazję przekonać się, że samo spojrzenie człowieka wystarczy nieraz, aby uspokoić
dzikie zwierzę. Według jego przekonania oczy ludzkie i zwierzęce wysyłają szczególnego rodzaju
promienie. Każynski podjął się zbadania tej sprawy. W latach 1923-1934 dokonał 10 000 prób
(przedtem wielką serię eksperymentów przeprowadził z Durowem i jego tresowanymi psami, Marsem i
Pikki, sławny neurolog, prof. Władimir Bechteriew). W doświadczeniach Każynskiego “detektorami"
hipnotycznych promieni, wysyłanych przez oczy Durowa, byli ludzie. Uczony chciał się przekonać, czy
w “świdrującym" spojrzeniu jest coś więcej niż tylko siła psychologiczna. Osoby badane w
laboratorium Każynskiego siadały do Durowa tyłem, a Durów wpatrywał się w ich karki. Prawie każda
z tych osób była w stanie powiedzieć, kiedy wzrok Durowa był skierowany właśnie na nią. Niekiedy
określano nawet trafnie, pod jakim kątem pada spojrzenie. Udało się wreszcie stwierdzić, iż
niewidzialne “promienie", emitowane przez oczy Durowa, miały charakter elektromagnetyczny, a
pomiary wykazały, że są to fale milimetrowe (uzyskano zresztą wówczas wynik bardzo nieścisły).
Ten sam rodzaj doświadczeń kontynuowali w latach czterdziestych profesorowie S. Turlugin i P.
Lazarow. Potwierdzili oni to, że nie odczuwa się spojrzenia, kiedy nadawcę (oczy patrzącego) oddziela
od osoby fiksowanej wzrokiem ekran w postaci uziemionej siatki metalowej. Spróbowano określić
dokładniej długość czynnej tu tali elektromagnetycznej. Wynosiła ona ok. 0,008 mm. Zespół prof.
Lazarowa eksperymentował też z meskaliną i innymi środkami halucynogennymi, za których pomocą
usiłowano wzmacniać zjawisko “promieniowania" oczu.
W swej książce Biologiczeskaja radioswiaź (Biologiczna radiokomunikacja) rozwija Każynski
hipotezę, w myśl której komórki receptorowe siatkówki oka – pręciki i czopki – nie tylko odbierają fale
elektromagnetyczne, ale też pełnią funkcję miniaturowych anten nadawczych. Istotnym elementem
całości tego biologicznego nadajnika ma być jakoby gruczoł dokrewny znajdujący się w mózgu, zwany
szyszynką. Jak wiadomo fizjologom, działanie na szyszynkę prądu elektrycznego wywołuje
powstawanie na siatkówce podrażnień, które określane są przez osobę badaną jako wrażenia
świetlne. Fakt ten nie potwierdza tezy Każynskiego, ale świadczy o trafności kierunku poszukiwań.
Działanie za pomocą bodźców słuchowych
Zdarzają się osoby, u których szczególnie łatwo wywołać stan hipnozy właśnie za pomocą
monotonnych bodźców akustycznych. Może to być regularne tykanie metronomu, terkotanie
elektrycznego brzęczyka albo rytmiczny warkot wentylatora. Amerykanie stosują chętnie metodę
polegającą na mikrofonowym wzmacnianiu oddechu pacjenta, który się weń wsłuchuje. W tym
wypadku nie jest to już “czyste" działanie monotonnie powtarzającego się bodźca, ale dość
skomplikowany mechanizm sprzężenia zwrotnego; słyszalne uspokojenie oddechu działa na pacjenta
uspokajająco, co z kolei wpływa na pogłębienie się i wyrównanie oddechu itd.
Działanie za pomocą bodźców dotykowych
Chodzi tu przede wszystkim o “passy" (“pociągi magnetyczne"), jak je nazywano na początku XIX
stulecia. Są to wykonywane powoli i wielokrotnie powtarzane ruchy dłoni hipnotyzera, które przesuwa
tuz nad ciałem pacjenta, od głowy do stóp, jeśli pacjent spoczywa w pozycji
Jeżącej, a od głowy do kolan, kiedy siedzi. Manipulacje zalecane przez jawnych mesmerystów są
bardziej złożone, ale mówić o nich będziemy później, zastanawiając się nad zasadnością zabiegów
bioenergetycznych. W tej chwili “passy" interesują nas tylko jako monotonnie działający bodziec
zmysłowy.
Działanie za pomocą bodźców termicznych
Stan hipnozy może wystąpić również w następstwie działania sugestywnych, rytmicznych bodźców
cieplnych. Można się o tym przekonać – jak napisał Berthold Stokvis – zawieszając nad osobą
poddawaną doświadczeniu źródło ciepła, np. lampę, i wprawiając je w ruch wahadłowy. Autorzy
radzieccy (Iwanow-Smolenski i Nikołajew), zajmujący się przyczynami działania tego rodzaju
“passów", nie są zgodni na temat jego istoty, ponieważ udział mają tu bodźce cieplne i wzrokowe.
Elektrohipnoza
Do monotonnie działających bodźców sprowadzających stan hipnozy, poza omówionymi
działaniami bodźców zmysłowych, zaliczyć chyba wypada i elektrohipnozę. Tak przynajmniej czyni
Stokvis, który skuteczność tzw. elektrohipnozy przypisuje połączonemu oddziaływaniu następujących
czynników: słabemu prądowi faradycznemu, brzęczeniu aparatu do elektryzacji, sugestii słownej i
odprężeniu mięśni. Tzw. prąd faradyczny jest prądem zmiennym o niskim napięciu i natężeniu oraz
małej częstotliwości. Tę małą częstotliwość przetransponowaną na drgania akustyczne słyszymy
właśnie w brzęczeniu wydawanym przez aparat. Mamy tu więc do czynienia z parą synchronicznie
działających bodźców monotonnych – elektrycznego i akustycznego.
Franz Andreas Volgyesi, który w swojej dziesięciolecia trwającej praktyce lekarza hipnologa stale
posługiwał się techniką “faradycznej ręki", łączył ściśle istotę jej wpływu ze zjawiskami
bioelektrycznymi i biomagnetycznymi. Volgyesi zapewniał o jej absolutnej nieszkodliwości, po czym
tak oto opisał urządzenie i zasadę jego funkcjonowania:
Jest to mały aparacik do faradyzacji, zasilany z sieci. Ma płynnie regulowane napięcie, działa w
nim przerywacz młoteczkowy Wagnera (brzęczyk). Jedną z elektrod trzyma siedzący na fotelu pacjent
w złożonej na kolanach ręce. Obwód prądu zamyka lekarz swoją ręką, podczas gdy palcami dotyka
czoła, szyi albo powiek pacjenta. Metoda ta – również przy wieloletnim jej stosowaniu – nie
przedstawia żadnego niebezpieczeństwa dla lekarza. Natężenie prądu wynosi mniej więcej 1-1,5,
ewentualnie 2-2,2 A, przy napięciu 40, ewentualnie 50-56 V i przy częstotliwości 20-30 Hz. Prąd
przepływający przez rękę lekarza nie powinien nigdy stać się przykry do zniesienia.
Podobnie jak Stokvis, poważne znaczenie przypisuje Volgyesi brzęczeniu aparatu, ale i on nie
zwraca uwagi na to, że mamy tu do czynienia z dwoma bodźcami powtarzanymi z dokładnie tą samą
częstotliwością, co wydaje się szczególnie istotne. Działanie “faradycznej ręki" łączy Volgyesi zawsze
ze słowną sugestią odprężenia, a potem zasypiania.
W leczeniu odwykowym alkoholików, gdzie przygotowanie pierwszej hipnozy jest przeważnie dość
czasochłonne, “ręka faradyczna" może oddać – jak twierdzi Volgyesi – nieocenione usługi.
Podkreślone przez obu wyżej cytowanych autorów znaczenie jednoczesnego działania różnych
bodźców było zapewne źródłem pomysłu “automatycznego hipnotyzera". Aparat ten zbudowano w
Kiszyniowie (ob. Mołdawia) w 1973 r., a działanie jego polegało na wysyłaniu rytmicznych impulsów:
elektrycznych, świetlnych, dźwiękowych i cieplnych.
W Polsce udane modele aparatów do elektrohipnozy i elektronarkozy opracował prof. Stefan
Manczarski. Jeden z pierwszych, zbudowany w latach wojny, służył mu w pracy konspiracyjnej; za
pomocą elektrohipnozy i stosowanej pohipnotycznej sugestii usuwano z pamięci pewnych osób
wiadomości, których przechwycenie przez okupantów byłoby szczególnie niebezpieczne.
Wyjaśniono już powyżej, czym jest elektrohipnoza. A co rozumiemy przez pojęcie elektronarkoza?
Pierwsze jej próby przeprowadził jeszcze w XIX w. Mache (1875), działaniem prądu stałego
wywoływał analgezję (czyli nieczułość na ból) u ryb. D'Arsonval (l 890) działaniem prądu zmiennego
wielkiej częstotliwości uzyskał analgezję u królika. R. Droh (1972) zaproponował zdecydowane
rozróżnienie: elektronarkozy (czystej oraz kombinowanej z działaniem środkami farmakologicznymi)
od elektroanalgezji, która jest wywołanym elektrycznie lokalnym znieczuleniem, przy zachowaniu
świadomości pacjenta. Elektronarkozę można spowodować metodą zbliżoną do elektrowstrząsu albo
metodą stopniowego podnoszenia natężenia prądu. Pierwsza z nich jest niezupełnie bezpieczna, grozi
wystąpieniem drgawek trwających niekiedy wiele minut i zaburzeń pracy serca. Metoda druga
sprowadza głęboki “elektrosen" w ciągu kilku do kilkunastu minut.
Dlaczego pacjent zasypia? Istnieją na ten temat dwa poglądy i oba-jak sugerował Droh – zapewne
są słuszne:
1. Elektronarkoza hamuje dopływ informacji biologicznych do mózgu.
2. Prąd działający na centralny system nerwowy powoduje nagłe wydzielenie się do krwi pewnych
metabolitów, hormonów i innych substancji, które z kolei działają na części mózgu będące ośrodkami
regulującymi sen i czuwanie: podwzgórze i układ siatkowaty.
Jak z tego widać, działanie elektronarkozy znacznie różni się w swej istocie od działania
elektrohipnozy. To ostatnie bowiem sprowadza się do wywołania raz po raz powtarzającym się
bodźcem efektu hamowania, które rozszerza się stopniowo na coraz to większe połacie kory
mózgowej. Tak przynajmniej interpretował usypiające działanie bodźców jednostajnych B. Birman
(1925) i inni badacze ze szkoły Pawłowa. Także sam stan “elektrosnu" jest różny od stanu
elektrohipnozy, która nie stanowi przecież nic innego, jak hipnozę uzyskaną za pomocą m.in. działania
prądu elektrycznego, i jak zawsze w hipnozie (z wyjątkiem jej formy letargicznej) kora mózgowa
pacjenta nie jest całkowicie opanowana hamowaniem, lecz zawiera tzw. punkty czuwające. One to
sprawiają, że z człowiekiem zahipnotyzowanym można się porozumieć, podczas gdy z osobą
uśpioną- snem naturalnym lub pod wpływem narkozy – jest to niemożliwe.
Mechanizm oddziaływania bioenergetycznego
“To, czego nie da się zobaczyć, dotknąć ani powąchać, po prostu nie istnieje". Takimi słowami
uzasadniał Benjamin Franklin, członek wysokiej komisji, powołanej w 1784 r. dla zbadania
mesmeryzmu, swoją negatywną opinię. Aż dziw bierze, gdy się pomyśli: wypowiedział je badacz
elektryczności, a więc właśnie czegoś takiego, czego również nie da się zobaczyć ani powąchać.
Niemniej stanowisko Franklina jest zrozumiałe jako wyraz panującego wówczas wśród uczonych
naiwnego racjonalizmu. Były to bowiem czasy, kiedy powoływanie się na zdrowy rozsądek (zamiast
np. na Pismo Święte) stanowiło nowość i świadczyło o intelektualnej wolności uczonego. Ale – dobrze
to dziś wiemy – żadna postępowa idea nie pozostaje postępową na wieki.
Starożytny sposób leczenia przez “nakładanie rąk" uważa się dotąd w oficjalnej medycynie za
bajkę, a leczących tym sposobem – za szarlatanów. Franciszek Antoni Mesmer( 1734-1815) twierdził,
zez rąk“uzdrawiacza" dobywa się życiodajny, choć niewidzialny, fluid, który jest wchłaniany przez ciało
pacjenta. Czy tak jest rzeczywiście?
Zanim spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie w sposób, do które«0 upoważnia nas obecny stan
wiedzy przyrodniczej, przyjrzyjmy się przez chwilę metodom stosowanym przez sławetną komisję i jej
argumentom.
Komisja powołana została na wyraźne życzenie dworu królewskiego, a wbrew Akademii, gdzie
uważano za stosowne nie zajmować się innymi środkami terapeutycznymi niż upusty krwi, lewatywy i
pigułki. Zwrócono się więc nie do Mesmera, lecz do jego ucznia, dra D'Eslona, chcąc w ten sposób
przynajmniej osłabić znaczenie całej sprawy. Przyjrzawszy się kuracjom D'Eslona komisja orzekła, że
wszystko, co D'Eslon wywoływał “było dziełem dotykania, imaginacji i naśladownictwa [...]". Jeżeli
któryś chory przy magnetyzowaniu usypiał, to działo się to z nudów; jeżeli odczuwał silne ciepło, to
dlatego, że pierwej musiał dużo chodzić; jeżeli któraś kobieta doświadczała przykrych wrażeń
duszenia, to dlatego, że zapewne była zanadto ściśnięta stanikiem, jeśli wpadła w konwulsje, to z tego
powodu, że naśladowała drugą itp. W ostatecznej konkluzji sprawozdania zawyrokowano:
“magnetyzm zwierzęcy" nie istnieje.
Mało kto wie o tym, że poza sprawozdaniem oficjalnym sporządzono dwa raporty tajne. Miały one
powstrzymać poparcie rządu dla nowej metody. Pierwszy z nich dowodził, że mesmeryzm (nie
istniejący jakoby!) jest środkiem niebezpiecznym i szkodliwym, w drugim zaś czytamy: “Glos publiczny
świadczy, że ani u pana D'Eslona, ani u pana Mesmera nikogo nie wyleczono". Było to oczywiste
kłamstwo.
Nie miejmy złudzeń – cała ta kampania przeciw mesmeryzmowi nie toczyła się w czystej
atmosferze olimpijskiego sporu pomiędzy Prą\ula a Fałszem. W rzeczywistości z nowatorstwem
walczyła tam nie tylko rutyna, ale także po prostu organizacja lekarzy obawiających się o utratę
zamożniejszych pacjentów i państwowych synekur. Te pozanaukowe względy łączyły się zresztą w
owych czasach harmonijnie, o czym świadczy zalecenie, które w usta lekarza włożył Moliere w 111
akcie Chorego – urojenia: “Nigdy nie posługiwać się żadnymi innymi lekarstwami, prócz tych, jakie
zaleca uczony fakultet, chociażby chory miał przez to zdechnąć". Szyderstwo Moliera nie dotyczy,
rzecz jasna, lekarzy będących jednocześnie uczciwymi i rzetelnymi badaczami. W Lecons d'anatomie
comnaree (Wykłady anatomii porównawczej) Georges Cuvier wspomina o swych mesmerycznych
doświadczeniach na osobach już przed rozpoczęciem eksperymentu zupełnie pozbawionych
przytomności oraz na zwierzętach. Do uznania realności zjawisk mesmerycznych dochodzili W
późniejszych latach nawet ci uczeni, których uważa się za najwybitniejszych rzeczników wyobraźni
jako jedynego czynnika oddziaływającego na organizm pacjenta. Jednym z nich, jak już mówiliśmy,
był James Braid. Również wielki lekarz Ambroise Auguste Liebault, współtwórca sugestywnej teorii
hipnozy, w swym Etude sur le zoomagnetisme (Studium zoomagnetyzmu) stwierdza, że działanie
hipnotyczne może być spowodowane bądź wpływami psychologicznymi, bądź “bezpośrednim
działaniem nerwowym człowieka na człowieka". Do wycofania się z zajmowanej przez niego
poprzednio pozycji zdecydowanie “antyfluidystycznej" przywiodły go udane doświadczenia
mesmeryczne, które rozpoczął w 1880 r., a prowadził przeważnie na dzieciach w wieku od dwóch
miesięcy do trzech lat.
Jakie w rzeczywistości bywają skutki zabiegów mesmerycznych? Oto co na ten temat sądzą
dziewiętnastowieczni znawcy przedmiotu:
Jeśli człowiek dotykający (przykładający dłonie, wykonujący głaski, czyli passy) jest zdrowy i
zdrowa jest też osoba dotykana, to w większości wypadków żadnej widocznej reakcji po prostu nie
dostrzeżemy. U niektórych osób (podatnych na hipnozę indukowaną mesmerycznie) reakcją będzie
zapadnięcie w trans hipnotyczny. Jeżeli osobą dotykaną jest osoba chora, to – przy pozornym braku
widocznych reakcji przy każdym zabiegu – w sumie mogą one spowodować znaczny efekt
terapeutyczny. Może również wystąpić reakcja doraźna w postaci hipnozy lub też drgawek, które przy
pełnej świadomości ogarniają całe ciało pacjenta i ustępują same (po paru minutach) jeszcze podczas
trwania zabiegu.
Julian Ochorowicz w swym dziele Psychologia i medycyna proponuje każdemu zdrowemu
człowiekowi o suchych i ciepłych dłoniach, aby przy najbliższej okazji przekonał się o możliwościach
dokonania skutecznego zabiegu mesmerycznego, czyniąc przy tym smętną refleksję: i tak nikt ?.a.
pewne nawet nie pofatyguje się spróbować, ponieważ rzecz jest zbyt prosta, aby mogła wydać się
prawdopodobna.
L. E. Stefański próbował hipnotyzować pewnego studenta chemii u którego spodziewał się ujawnić
zdolność do spostrzegania pozazmysłowego. On z kolei liczył też trochę na kojący wpływ hipnozy,
który złagodzić miał przykre napięcia psychiczne, powodujące bezsenność. Technika hipnozy
werbalnej dawała słabe rezultaty, spróbowano więc passów mesmerycznych. Oto relacja z przebiegu
doświadczenia:
Po paru minutach ręce chłopca zaczęły drgać, a ich mięśnie mimo woli napinały się. Młodzieniec
ze śmiechem zwrócił mi na to uwagę; był tym zjawiskiem zaskoczony i ubawiony. Po chwili zaczęły
napinać się również pozostałe mięśnie szkieletowe i drgawki ogarnęły całe ciało. Student – śmiejąc się
wciąż i komentując swój dziwny stan – prężył się konwulsyjnie. Każde dotknięcie moich dłoni
powodowało paroksyzm drgawek i było odczuwane jako prąd elektryczny płynący z moich dłoni. Po
kwadransie drgawki stawały się coraz słabsze, wreszcie ustały. Przestałem wykonywać passy i
przystąpiłem do starannego “budzenia" – pomimo że młodzieniec nie spał, a świadomość nie opuściła
go ani na chwilę. Gdy skończyłem, oświadczył, że czuje się jak nowo narodzony, jakby pozbył się
jakiegoś ciężaru. Spytałem go o Mesmera i mesmeryzm. Nie czytał nic na ten temat. Ode mnie
dopiero dowiedział się, że to, co przeżył, Mesmer nazywał “przesileniem" charakterystyczną dla jego
kuracji reakcją drgawkową. Nie musi być ona wcale, jak widać, rezultatem naśladownictwa, co w
swoim czasie próbował insynuować wyrok sławetnej francuskiej komisji.
Do oddziaływania bioenergetycznego nie jest nawet konieczna wiara w uzyskanie oczekiwanego
skutku ani u osoby mesmeryzującej, ani u osoby mesmeryzowanej. Na ten temat przekonujące są
doświadczenia Ochorowicza przeprowadzone z grupą lekarzy w 1890 roku. Każdy z nich występował
kolejno w roli magnetyzera i magnetyzowanego, a doraźny skutek przeprowadzanych nawzajem na
swych rękach zabiegów sprawdzany był za pomocą dynamometru. Jak się wówczas przekonano, gdy
na rękę człowieka słabszego oddziałuje ręka silniejszego, następuje zawsze wzmocnienie tej
pierwszej i odwrotnie – skutkiem działania osobnika słabego i chorego jest zawsze osłabienie ręki
człowieka silnego i zdrowego.
Wyniki tych i innych tego rodzaju doświadczeń nie mogły jednak przekonać tych wszystkich, którzy
w realność zjawisk mesmerycznych z różnych względów wierzyć nie chcieli. Trudno się nawet dziwić –
Ochorowicz poza sprężynowym dynamometrem niewiele miał do dyspozycji przyrządów, które
mogłyby dać obiektywne świadectwo istnienia wpływów bioenergetycznych człowieka na człowieka.
Dlatego też sprawa mesmeryzmu, głośna jeszcze na przełomie XIX i XX stulecia, ucichła potem na
długie lata. Dziś znów się pisze na temat mesmeryzmu. Powstały w ostatnich latach narzędzia
badawcze, które pozwalają siły oddziaływań bioenergetycznych pomiędzy organizmami wykrywać i
mierzyć, przy czym stosowane są te same metody badawcze, jakie zostały zaakceptowane już
powszechnie w różnych dziedzinach badań naukowych.
Nie wiemy dotąd, jaka jest istota oddziaływania bioenergetycznego. Nie wiemy, czy polega ono na
działaniu jakiejś bliżej nie znanej nam dotychczas przyczyny, czy też mamy tu do czynienia z
czynnikami, z których każdy z osobna jest znany, a tylko ich wspólne działanie sprawia nieoczekiwany
skutek. Dużym uznaniem cieszy się hipoteza, że istotą omawianego zjawiska jest przekazywanie
rytmów biologicznych. Rytmy biologiczne – to nie tylko rytmy układu krążenia, dobowy rytm snu i
czuwania, odżywiania i wydalania; to także miliony różnych rytmów prądów czynnościowych we
wszystkich komórkach mięśniowych i nerwowych. Być może, to one są właśnie przekazywane w
zabiegu bioenergoterapeutycznym, a nieprawidłowe rytmy w organizmie chorego są “dostrajane" w
trakcie zabiegu do prawidłowych, właściwych dla stanu zdrowia rytmów mesmerysty.
Jest też i inna możliwość: istotny dla zjawiska oddziaływania bioenergetycznego czynnik nieznany
występuje zawsze łącznie ze znanymi, towarzyszącymi mu, co ogromnie zaciemnia obraz zjawiska.
Wyniki nowszych badań zdają się potwierdzać ten ostatni pogląd. W badaniach tych, prowadzonych w
wielu ośrodkach naukowych na świecie, posługiwano się czterema metodami:
1) fotografią w polu wielkiej częstotliwości (fotografią kirlianowską);
2) mierzeniem z odległości pól elektrostatycznych, które powstają wokół ludzkich dłoni, czy w ogóle
wokół ludzkich postaci;
3) metodą wykrywania i mierzenia oddziaływań bioenergetycznych za pomocą detektorów
biologicznych;
4) metodą utrwalania na błonie fotograficznej śladów interakcji pomiędzy palcami uzdrawiacza a
ciałem pacjenta (metoda Lwa Wienczunasa).
Wielokrotnie i ze szczególną ścisłością przeprowadzane były badania nad zagadkową zdolnością
znanego rosyjskiego uzdrawiacza Aleksandra Kriworotowa. Kriworotow jest emerytowanym
pułkownikiem. Od 1960 r współpracuje ze swym synem lekarzem, który zajmuje się diagnostyką
Najznakomitsze rezultaty uzyskuje Kriworotow w leczeniu lumbago, za-palenia korzonków nerwowych
i tym podobnych chorób systemu nerwowego. Kriworotow nie stosuje hipnozy w żadnej z jej postaci.
Pacjent siada na krześle, a uzdrawiacz staje za nim. Ręce zbliża na odległość około 5 cm do ciała
chorego. Przesuwa je w dół, poczynając od głowy, wzdłuż pleców, nie dotykając jednak ani przez
chwilę ciała. Pacjenci stwierdzają prawie jednogłośnie, że dłonie Kriworotowa promieniują przy tym
silnym ciepłem. Jeśli jakiś wewnętrzny narząd jest chory, pacjent odczuwa, że miejsce to gwałtownie
się ogrzewa. Jest to wyczuwalne również dla Kriworotowa, który na tej podstawie może zlokalizować
ognisko choroby. Podczas zabiegu pacjenci czują, “jakby ręce Kriworotowa na wskroś ich przenikały".
Tymczasem przyrządy wykazują, że ani ręce uzdrawiacza, ani ciała pacjentów nie zmieniają w
rzeczywistości swojej temperatury. Gdy w 1966 r. Kirlian wykrył pole elektryczne pomiędzy leczącymi
rękami Kriworotowa a pacjentem, zagadka zdawała się być rozwiązana. Jednakże z pomocą
technicznie uzyskanego pola elektrycznego – jak napisał Wiktor Adamienko (1973) – nie udaje się
spowodować tych subiektywnych odczuć (jak subiektywne odczucie ciepła i in.), których doznaje
pacjent przy leczeniu rękami. Adamienko wnioskuje więc, że mamy tu do czynienia ze “specyficznym
polem, cechującym tylko żywe organizmy".
Przyrządem mierzącym na odległość pole elektrostatyczne wokół żywych organizmów
przetestowano w warszawskim Zakładzie Parazytologii PAN-u szereg osób, a wśród nich znanego
lekarza hipnologa i bioenergoterapeutę Jana Rublewskiego, praktykującego od lat w Szczytnie
Śląskiej. Okazało się, że jest on źródłem pola elektrycznego o natężeniu wielokrotnie wyższym niż
notowane u większości osób pozostałych.
Badania z zastosowaniem aparatury kirlianowskiej przeprowadzono z Aleksandrem Kriworotowem
trzykrotnie: w 1966 r. doświadczenia trwające miesiąc wykonywał Siemion Kirlian, rok później
kontynuował je Wiktor Iniuszin z uniwersytetu w Ałma-Acie, a w 1970 r. moskiewski uczony Wiktor
Adamienko. Dłonie uzdrawiacza badane były przed przystąpieniem do zabiegu leczniczego, podczas
działania i po jego zakończeniu. Uzyskane obrazy różniły się bardzo znacznie. Okazało się przede
wszystkim, że jasność świetlistych obwódek wokół palców oraz siła wystrzelających z nich “płomyków"
zależą od tego, czy Kriworotow jest skoncentrowany, czy odprężony. W tych momentach, gdy pacjent
zaczynał odczuwać intensywne gorąco, cała poświata wokół dłoni Kriworotowa ^nniejszała się, za to z
niektórych punktów dobywały się pojedyncze promienie, bardzo silnie świecące.
Podobne badania prowadził w 1972 r. E. Douglas Dean, pracownik naukowy politechniki w Newark
(USA). Przedmiotem badań była Ethel E. De Loach, sekretarka Towarzystwa Parapsychologicznego w
Jersey City, która pięć lat przedtem przypadkiem wykryła lecznicze właściwości swoich rąk. Wykonano
wiele serii zdjęć w polu wielkiej częstotliwości (50 000 Hz) przy napięciu 40 000 – 50 000 V na
materiałach do fotografii biało-czarnych i barwnych (Ektacolor, Kodachrome i Polaroid). Zdjęć
dokonywano w czasie, gdy pani De Loach odpoczywała i kiedy zajmowała się zabiegiem leczniczym.
Uzyskane wyniki potwierdzają rezultaty doświadczeń radzieckich, chociaż kształty wyładowań
koronowych wokół palców pani De Loach różnią się od obrazów otrzymanych w doświadczeniach z
Kriworotowem. Jest to w pewnym stopniu sprawa indywidualnych właściwości obu badanych osób, ale
w pierwszym rzędzie różnych warunków przeprowadzania eksperymentu: innej konstrukcji aparatu,
innych materiałów światłoczułych, a zwłaszcza innej charakterystyki prądu.
Z wieloma różnymi uzdrawiaczami eksperymentuje zespół, którym kieruje Ramos Perera Molina,
wykładowca uniwersytetu w Madrycie i prezes Hiszpańskiego Towarzystwa Parapsychologicznego.
Jest wśród nich anonimowy sprzedawca w jednym z madryckich sklepów, który w 1974 r. sam zgłosił
się w celu przebadania do pracowni dra Moliny. Trzeba dodać, że hiszpańscy badacze zdecydowanie
unikają uzdrawiaczy trudniących się leczeniem zawodowo. W seriach kirlianowskich fotografii
próbowano uchwycić sam proces energetycznego transferu – przechodzenia czegoś z dłoni
uzdrawiacza do ciała drugiego człowieka. Otrzymano zdjęcia niewątpliwie efektowne, ale dość trudne
do zinterpretowania i przez to niezupełnie przekonywające. Zjawisko energetycznego “podładowania"
jednego organizmu ludzkiego przez drugi (jeśli ono rzeczywiście istnieje) jest wcale nie takie proste;
komplikuje je czynnik psychiczny, od którego w zasadniczym stopniu zależy działanie ręki leczącej a
który ma też zapewne jakiś (jak dotąd – nie przebadany) wpływ na “odbiór" u osoby uzdrawianej.
Gdyby jedynym dowodem na istnienie zjawiska oddziaływania bioenergetycznego organizmu na
organizm były badania kirlianowskie układu człowiek-człowiek, dowód ten mógłby być bardzo łatwo
podważony. Wiadomo przecież, jak czułym indykatorem wszelkich zmian w psychice jest fotografia
kirlianowska. Nie można zatem wykluczyć i następującej interpretacji: to, co oglądamy, nie jest
obrazem “transferu bioenergii", lecz skutkiem sugestii i autosugestii u leczącego i leczonego.
W celu uniknięcia tych komplikacji, prof. Thelma Moss prowadziła doświadczenia z wpływem ręki
leczącej nie na ludzi, lecz na drobne organizmy żywe oraz martwe przedmioty. Szczególnego rozgłosu
doczekały się dwa spośród jej eksperymentów (1972).
W polu wielkiej częstotliwości umieszczono świeżo zerwany liść. Na zdjęciu ukazało się dość silne,
niebieskawe świecenie. Liść nakłuto w kilku miejscach igłą. Wokół nakłuć pojawiły się czerwone
plamki, świadczące o gwałtownej reakcji liścia. Po pewnym czasie liść zaczął więdnąć, a jego
świecenie znacznie zmalało. Do liścia zbliżyła się teraz ręka człowieka na odległość ok. 15 do 20 cm.
Wówczas na kilka minut świecenie liścia osiągnęło pierwotne nasilenie. Wyglądało to tak, jakby w
umierające komórki liścia “wlano" świeże siły. Doprawdy trudno przypuścić, aby na liść oddziałała
sugestia.
Drugie doświadczenie przeprowadzono z przedmiotem martwym. Była to moneta, której od
pewnego czasu nie dotykano. W polu wielkiej częstotliwości ukazał się jej obraz: rysunek i napis były
wyraźne i czytelne. Po chwili zbliżyła się do monety ręka na odległość centymetra, po czym ponownie
wykonano zdjęcie. Tym razem obraz monety był zamglony, pokryty rojem jasnych punktów;
przypominał charakterystyczne kirlianowskie obrazy żywych tkanek. Czyżby moneta została
“impregnowana" hipotetyczną energią biologiczną?
Magnetyzerzy mesmeryści twierdzili, że substancją szczególnie chciwie wchłaniającą “życiową
energię" jest woda. Dr Bernard Grad z Uniwersytetu Mc Gilla w Montrealu przeprowadził w latach
1965-1974 wielką serię eksperymentów następującego rodzaju:
Gdy ziarna jęczmienia były podlewane wodą z butelki, którą uzdrawiacz trzymał przedtem w
rękach, wypuszczone przez nie kiełki rosły Bacznie szybciej niż kiełki z nasion podlewanych zwykłą
wodą wodociągową; ale – i to jest najbardziej zdumiewająca część doświadczenia – gdy butelkę z
wodą trzymał przedtem któryś z psychiatrycznych pacjentów wstanie depresji, woda ta opóźniała
rozwój roślin. Woda “naświetlana" rękami uzdrawiacza w badaniach chemicznych nie wykazała żadnej
różnicy w porównaniu z wodą “nie naświetlaną". Zmiany ujawnione zostały dopiero w badaniach
fizycznych: okazało się, że warstwa tej wody pochłania z przenikającej ją wiązki promieni
podczerwonych (o długości fali 2800 – 3000 nanometrów) o 17% więcej niż woda zwykła.
Zdolność oddziaływania bioenergetycznego, podobnie jak wszystkie inne zdolności, jest
niejednakowa u różnych ludzi. Także i w tej dziedzinie zdarzają się talenty. Takim samorodnym
talentem był niewątpliwie Franciszek Antoni Mesmer. Zasłużoną sławą cieszą się bioenergoterapeuci-
wspomniany już Aleksander Kriworotow i Georgij Kenczadze z Tbilisi. Działają oni często skutecznie w
przypadkach, które oficjalnie medycyna uznała za beznadziejne. Oto przykład przebiegu jednej z
kuracji Kenczadzego: chłopiec K. przeszło rok leżał bezwładny bez kontaktu z otoczeniem, nie
poznawał rodziców, nie rozróżniał przedmiotów, był na wszystko obojętny i nie wydawał żadnego
głosu. Spośród wielu diagnoz najprawdopodobniejsza wydawała się opinia, że jest to rodzaj
obustronnego porażenia mózgu. Kenczadze spróbował działać passami, co dało od razu pewien efekt.
Już po kilku dniach zabiegów chłopiec zaczął wydawać pierwsze dźwięki, wkrótce mógł już siedzieć, a
wreszcie – nawet wstawać. W 1973 r., po czterech latach od momentu rozpoczęcia kuracji, chłopiec
zaczął samodzielnie chodzić, biegać, śpiewać i przejawiać przy tym dobry słuch muzyczny. Potrafił już
sam jeść, rozumiał, co się do niego mówi, miał pełny kontakt z otoczeniem.
Dawni magnetyzerzy (mesmeryści) i pierwsi badacze hipnozy akcentowali zawsze bardzo silnie
różnicę, jaka istnieje pomiędzy transem hipnotycznym a transem magnetycznym. Późniejsi badacze
hipnozy przeważnie uznawali za bajkę cały mesmeryzm, a zatem i wszelkie rozróżnienia pomiędzy
nim a właściwą hipnozą. Z punktu widzenia współczesnej psychotroniki dawny pogląd wydaje się
zupełnie zasadny. Jeśli bowiem jest prawdą, że oddziaływanie bioenergetyczne polega na
przestrajaniu biorytmów pacjenta przez biorytmy organizmu indukującego, na narzuceniu mu rytmów
własnych, to nie ma w tym nic dziwnego, że stan hipnozy będący wynikiem takiego działania, różni się
od stanu hipnozy wywołanego innymi środkami.
Zjawiska normalne i paranormalne
Jednym z charakterystycznych przejawów związanych ze stanem hipnozy jest zwiększona –
niekiedy do zdumiewających rozmiarów – zdolność ideoplastyczna. Nie jest ona wcale tym samym, co
zwiększona sugestywność, z którą często bywa niesłusznie utożsamiana. W stosowanej przeważnie
przez lekarzy werbalnej technice indukowania hipnozy ważny etap stanowi realizacja sugestii, że np.
do prawej ręki pacjenta napływa coraz to więcej krwi, przez co staje się ona ciężka i ciepła, coraz
cięższa i coraz gorętsza. To, że podsuwane przez lekarza wyobrażenia realizują się u pacjenta w
subiektywnym odczuciu ciężkości i gorąca, świadczyć już może o wystąpieniu “zwiększonej
sugestywności". Ale realizacja tych wyobrażeń może też pójść znacznie dalej. Obiektywne wskazania
przyrządów pomiarowych świadczą wtedy o tym, że skóra dłoni jest naprawdę przekrwiona, a
temperatura jej powierzchni rzeczywiście się podniosła.
W czerwcu 1884 r. o udanych doświadczeniach z tego rodzaju realizacjami ideoplastycznymi w
hipnozie poinformował członków Towarzystwa Biologicznego w Paryżu Julian Ochorowicz. Wywoływał
on u osób przez siebie hipnotyzowanych m.in. obrzmienia i zaczerwienienie skóry oraz zmiany
temperatury ciała o cały stopień. Kilka miesięcy potem dr Faucanchon wykonał swoje sławne
doświadczenia z pozorowanym przykładaniem wezykatorii (plastra kantarydynowego, silnie
drażniącego skórę). Kiedy osobie zahipnotyzowanej przyklejano zwykły papier, sugerując przy tym, że
jest to wezykatoria, skóra zaogniała się i powstawały na niej pęcherze. I odwrotnie: odpowiednią
sugestią udawało się zupełnie znieść działanie prawdziwego plastra kantarydynowego.
Do tej samej grupy zjawisk zalicza Ochorowicz również bardzo rzadkie fenomeny: realizację
ideoplastyczna takich wyobrażeń, jak emisja magnetyczna i różne formy luminescencji ręki.
Ochorowicz twierdzi, że w ogóle wszystkie zjawiska mediumiczne o charakterze fizycznym (a więc te,
które dziś nazywamy psychokinetycznymi) stanowią w istocie ideo-plastyczne realizacje wyobrażeń.
Są one bardzo trudne do wywołania, podstawową trudnością jest już samo wytworzenie i
zaakceptowanie przez głębokie, nieświadome warstwy osobowości człowieka wyobrażeń sprzecznych
ze wszystkim, co ugruntowało w nim codzienne doświadczenie, np. że ręka wydziela promienie
niewidzialne dla oka, a działające na światłoczułą emulsję. Dla dorosłego, trzeźwo myślącego
człowieka tego typu wyobrażenia są oczywiście nie do przyjęcia – często nawet w głębokiej hipnozie.
Po prostu nie mogą powstać, są odrzucane jako absurdalne już in statu nascendi. Jeśli więc
koncepcja Ochorowicza jest słuszna i objawy psychokinetyczne naprawdę są tworem ideoplastii
(szczególnego rodzaju), to u dzieci powinno być stosunkowo łatwiej je wywołać niż u osób dorosłych.
Czy jest tak istotnie?
Prasa na początku lat siedemdziesiątych pisała o niesłychanych wyczynach “magika" Uri Gellera,
który lekko muskając końcami palców metalowe przedmioty – przeważnie łyżki lub widelce –
powodował tym sposobem ich wyginanie się i łamanie. Geller zarobkował występami na estradach i
przed kamerami telewizyjnymi, ale też nie stronił od eksperymentów w laboratoriach. W 1973 r. był on
w ciągu sześciu tygodni szczegółowo przetestowany w pracowni Instytutu Stanforda (USA), a
ciekawsze doświadczenia zarejestrowano na taśmie filmowej. Oglądaliśmy ten film. Widzieliśmy, jak
wyginały się łyżki, żelazne sztabki i pierścienie. Ani nam, ani żadnej z osób na sali – jesteśmy tego
pewni – nie przyszła wtedy do głowy myśl, aby po powrocie do domu wziąć do rąk łyżkę i... zrobić to
samo co Geller. Nam, ludziom dorosłym i zdrowym na umyśle, nie przychodzą do głowy pomysły tak
absurdalne. Wyobrażenie łyżki wyginającej się pod naszymi palcami jest odrzucane, jeszcze zanim
zdąży się narodzić.
W grudniu 1973 r. Uri Geller wystąpił w studio telewizji angielskiej, w styczniu 1974 r. –
zachodnioniemieckiej, w lutym zaś i marcu przed kamerami telewizji japońskiej. W każdym ze swych
programów Geller zwracał się do telewidzów, aby próbowali go naśladować. Następstwem jego
występu w Londynie było dwanaście zgłoszeń rodziców, których dzieci – dziewczynki i chłopcy w
wieku od 7 do 11 lat- potrafiły jakoby z powodzeniem powtórzyć psychokinetyczne “sztuki" Gellera. W
RFN, w Austrii i w Szwajcarii znalazło się sześcioro dzieci, którym podobno udawała się zabawa w Uri
Gellera. Dziewięcioletni Klaus Goerke z Embsen koło Liineburga nagabywany przez reporterów, jak to
robi, że lekko pocierane żelazne sztućce gną mu się jak plastelina, powiedział: “tak jakoś mnie przy
tym swędzi w palcach". Najwięcej, bo ponad 1000 zgłoszeń o rzekomych lub prawdziwych
fenomenach, “w stylu Gellera", odebrały telewizja i prasa w Japonii. Sprawdzeniem rzetelności
niektórych z tych doniesień zajęło się Japońskie Towarzystwo do Badań nad Spostrzeganiem
Pozazmysłowym pod kierunkiem Toschiya Nakaoka. Autentyczne zdolności psychokinetyczne
stwierdzono u wielu dziewcząt i chłopców, ale najbardziej niezwykłym talentem okazał się
jedenastoletni Jun Seki-guchi. Jeden z kolejnych eksperymentów z nim opisuje dr Nakaoka
następująco:
Na stole położyłem łyżkę, którą uprzednio zgięto, i kazałem chłopcu stanąć w odległości około 10
cm od stołu. Potem poleciłem mu podnieść prawą rękę do góry, a następnie poruszyć nią kilka razy w
lewo i w prawo. Wówczas łyżka wyprostowała się i przyjęła swój pierwotny kształt.
Doświadczenia z Junem Sekiguchi prowadzono nieco później w Londynie. Podrzucał on w górę i
łapał metalowy przedmiot, powtarzając tę czynność wielokrotnie. W wyniku tego wyginały się sztućce,
metalowa rurka i nożyczki. W innym doświadczeniu Jun spowodował wygięcie się łyżki zawieszonej
na drucie w szczelnie zamkniętym pojemniku z przezroczystej masy plastycznej. Obserwatorzy
widzieli wyraźnie, jak się odkształcała. Podczas następnych spotkań Jun powodował deformację
dwóch, trzech, a nawet czterech metalowych przedmiotów podrzucanych jednocześnie w górę. W
wyniku podrzucania przez niego równocześnie drutu i monety pięciojenowej drut przechodził przez
otwór w monecie.
Wygięte przez Juna łyżki z nierdzewnej stali przesłano do państwowego laboratorium
przemysłowego w mieście Chiba. W wyniku analizy chemicznej stwierdzono w nich nieznaczny ubytek
węgla. Ponadto na łyżkach wygiętych przez Juna i na dołączonych łyżkach nowych identycznej jakości
dokonano prób na zginanie. Analiza mikrofotografii przekrojów metalu giętego siłą mechaniczną i
psychokinetyczną wykazała znaczne różnice. Jak się okazało, metal gięty psychokinetycznie
zachowuje swą naturalną strukturę, podczas gdy na mikrofotografiach metalu giętego siłą
mechaniczną widać zawsze pofałdowania i szczeliny. Orzeczenie laboratorium kończy się konkluzją:
“Uważamy, że łyżki zostały zgięte jakąś nieznaną siłą".
Jak widzimy, zaistniałe fakty zdają się niespodziewanie potwierdzać słuszność ideoplastycznej
interpretacji zjawisk psychokinezy, którą sformułował Ochorowicz jeszcze w ubiegłym stuleciu. O
psychokinetycznych zabawach dzieci nie śniło się nikomu w tamtych czasach. Tylko u osób dorosłych
próbowano wówczas trenować zdolności psychokinetyczne, wykorzystując zwiększoną przez hipnozę
sprawność wszelkich realizacji ideo-plastycznych. Taką osobą była Stanisława Tomczyk, którą w
latach 1905-1912 Ochorowicz nauczył wywoływać w warunkach laboratoryjnych, przy dobrym
oświetleniu i przy świadkach, rozmaite zjawiska “fizycznego mediumizmu".
Osobie znajdującej się w średnio głębokiej hipnozie udaje się przeważnie z łatwością
zasugerować, że za chwilę przeżyje marzenie senne, przy czym tematyka lub treść tego snu może
być narzucona przez hipnotyzera. Możliwość ta bywa wykorzystywana przez hipnoterapeutów. Lekarz
sugeruje pacjentowi, że np. znajduje się w teatrze. Poleca mu przy tym, aby jego marzenie senne
pozostawało w związku z tematem jego lęków albo problemów konfliktowych. Pacjent może
relacjonować, co widzi podczas trwania seansu lub też opowiedzieć swój sen po przebudzeniu.
Po uzyskaniu odpowiedniego stopnia głębokości hipnozy można polecić osobie zahipnotyzowanej,
aby otworzyła oczy nie ryzykując tym przebudzenia ani nie powodując spłycenia transu. U osób
szczególnie podatnych udaje się wtedy za pomocą sugestii słownej wywołać halucynacje warunkowe
(mogą to być oczywiście także omamy innych zmysłów). A. M. Muhl i M. Prince, opierając się na tej
możliwości, w latach 1923-1926 opracowali dość szczególne metody diagnostyczne, pozwalające
przywrócić pamięć o istotnych dla ustalenia przyczyn choroby osobach i sytuacjach z przeszłości.
Autorzy polecali pacjentowi otworzyć oczy bez przebudzenia się i pokazywali mu kulę kryształową,
szklankę wody lub lusterko. Poddawali następnie sugestię, że przy utkwieniu wzroku w pokazanym
przedmiocie zobaczy scenę jak w teatrze. Pozostawiali mu przy tym pełną swobodę w wyborze sceny
lub zapowiadali tylko, że scena będzie pozostawać w związku z problemami, które go gnębią.
W technikach diagnostycznych tego rodzaju chodzi oczywiście tylko o wydobycie na jaw
zapomnianego urazu przez dotarcie do pozaświadomości pacjenta. Istnieje jednak możliwość
ujawnienia w ten sposób informacji, które zostały odebrane paranormalnie (np. przekazem
telepatycznym).
To, co osoba zahipnotyzowana lub znajdująca się w stanie autohipnozy widzi rzekomo we wnętrzu
kuli, nie jest niczym innym jak hipnotyczną halucynacją. Na ogól nie jest trudno spowodować słowną
sugestią wzrokową halucynację u człowieka wpatrzonego w kryształową kulę. Gmatwanina
nakładających się na siebie odbić światła na zewnętrznych i wewnętrznych powierzchniach kuli
stanowi szczególnie sprzyjającą “kanwę", na której jego pobudzona wyobraźnia “haftuje" swoje
obrazy. Mogą one – ale rzecz jasna nie muszą – zawierać elementy pochodzące z odbioru
paranormalnego.
Trudniejsze, wymagające głębszej hipnozy są sugerowane halucynacje przy otwartych oczach,
uzyskane bez pomocy kryształowej kuli. Halucynacje tego rodzaju mogą być dodatnie lub ujemne.
Dodatnie polegają na tym, że osoba zahipnotyzowana spostrzega coś, co nie istnieje, np. widzi
swojego ojca na pustym kartoniku, wręczonym jej ze słowami: “oto fotografia pani ojca". Osobom
bardziej podatnym można podsunąć nawet bardzo fantastyczne halucynacje, jak np. obraz żywego
lwa, siedzącego po przeciwnej stronie stołu. Osoba widząca lwa reaguje wtedy zdumieniem,
strachem, rozbawieniem; rodzaj reakcji jest indywidualny, związany z cechami jej osobowości.
Natomiast sugerując człowiekowi zahipnotyzowanemu, że zanim otworzy oczy, wszystkie osoby
obecne przy doświadczeniu opuszczą pokój, możemy wywołać halucynację ujemną; człowiek ten nie
będzie ich widział, a jeśli któraś z tych osób sięgnie po leżącą na stole książkę, dla
zahipnotyzowanego będzie to wyglądało tak, jakby książka sama uniosła się i zawisła w powietrzu.
Wystąpienie ujemnych omamów wzrokowych jest, według niektórych uczonych (Davisa, Husbanda)
dowodem uzyskania wyjątkowo głębokiej hipnozy: głębszą hipnozą byłby już tylko stan letargiczny,
kiedy przerwany zostaje wszelki kontakt osoby zahipnotyzowanej z otoczeniem. Szczególnie
interesujące dla nas są te przejawy hipnozy, w których ujawniają się zmiany w osobowości człowieka
zahipnotyzowanego. Należy do nich regresja, stymulacja zdolności twórczych i różne przejawy
rozszczepienia świadomości.
Zjawisko regresji uzyskujemy, sugerując zahipnotyzowanemu, że cola się w czasie: “Będzie pan
miał poczucie cofnięcia się w okres, który panu zasugeruję". Pacjent nie tylko przypomina sobie, co
było wczoraj, przed rokiem, przed dziesięcioleciem, ale istotnie czuje się młodszy o dzień, rok,
dziesięć lat. Wraz z cofaniem się w czasie możemy obserwować, jak zmienia się sposób wyrażania,
charakter pisma, a nawet głos pacjenta. pacjent cofnięty do wieku przedszkolnego traci umiejętność
pisania, a jego ręka jest w stanie kreślić zaledwie poszczególne litery. Pamięć osób “cofanych w
czasie" bywa wprost niewiarygodna. Jeden z pierwszych eksperymentatorów na tym polu, pułkownik
de Rochas, nie mógł się nadziwić, kiedy recytowano mu dosłownie teksty wypracowań pisemnych z
pierwszych lat nauki w szkole, co potem stwierdzono na podstawie zachowanych zeszytów szkolnych.
Służąca pastora powtórzyła grecki traktat, który przed szesnastoma laty czytał na głos jej
chlebodawca; powtórzyła go dosłownie, choć nie rozumiała ani słowa. Regresja jest techniką
stosowaną w medycynie dość rzadko, ale oddającą niekiedy nieocenione usługi. Jest ona częścią
składową wynalezionej jeszcze w XIX w. metody katartycznej, będącej punktem wyjścia współczesnej
psychoterapii. Metodą katartyczną udaje się czasem leczyć najcięższe postacie nerwic w trakcie
jednego zabiegu. Dzieje się tak, gdy wyjątkowa podatność chorego pozwala go “cofnąć w czasie", aby
mógł w wyobraźni jeszcze raz przeżyć wydarzenie, które stało się źródłem nerwicy.
Ciekawe rezultaty mogłoby dać zastosowanie techniki regresji w badaniach psychotronicznych. Jak
wiadomo, uzdolnienia paranormalne (dermooptyczne, psychokinetyczne – co do innych na razie brak
danych), stosunkowo łatwe do ujawnienia u wielu dzieci, zanikają w wieku dojrzałym. Czy cofnięcie
osoby dorosłej do dziecięcego wieku mogłoby uczynić z niej jeszcze jednego naśladowcę Uri Gellera?
Tego rodzaju doświadczenia nie były jeszcze przeprowadzane. Istnieją jednak przesłanki,. które
pozwalałyby wierzyć w ich powodzenie. Wiemy, że przejawy paranormalne wykazują pewne
podobieństwo do uzdolnień artystycznych. Podobnie jak pierwsze, tak i drugie często manifestują się
w dzieciństwie, a zanikaj ą podczas dojrzewania. Przywrócenie osobie dorosłej jej utraconych razem z
dzieciństwem zamiłowań do rysunku i malarstwa jest możliwe w hipnozie. L. E. Stefański miał nawet
okazję osobiście przekonać się o tym. Może więc i przywrócenie uzdolnień paranormalnych dałoby się
osiągnąć na tej drodze? Przemawiałby za tym jeszcze jeden fakt. Osoby dorosłe, przejawiające
zdolności paranormalne w transie hipnotycznym lub autohipnotycznym, wykazują często przy tym
cechy infantylne, a niekiedy z transem łączy się zupełna zmiana osobowości w tym kierunku. Na
przykład Stanisława Tomczyk współpracująca z Ochorowiczem którą w celu uzyskania objawów
psychokinetycznych wprowadzono w stań hipnozy, zachowywała się wówczas jak dziewczynka, a
samą siebie nazywała “małą Stasia".
Stymulacja zdolności twórczych w hipnozie może być dokonana albo przez prostą sugestię słowną,
albo też wywołana przez głęboką zmianę osobowości. Sergiusz Rachmaninow, którego I Symfonia
została wygwizdana podczas jej prawykonania w Petersburgu, popadł w apatię i przez kilka lat
następnych nie był w stanie niczego skomponować. W 1901 r. przyjaciele skierowali go do znanego
hipnotyzera dra Dahla. Seanse odbywały się regularnie przez kilka tygodni. Dahl sugerował w
hipnozie: “Ma pan wielki talent. Jest pan w stanie komponować z zupełną łatwością". Sugestie lekarza
poskutkowały. Rachmaninow napisał swój najlepszy utwór, IIKoncert Fortepianowy c-moll, i
zadedykował go hipnotyzerowi.
Zupełnie innego rodzaju próby stymulowania zdolności twórczych prowadził od wielu lat znany
moskiewski psychiatra Władimir L. Rajkow. Doświadczenia przeprowadzał na studentach
zgłaszających się do niego jako ochotnicy. Metoda dra Rąjkowa polega na wywoływaniu u osób
pogrążonych w hipnozie zmian w ich osobowości, dlatego też zgłaszający się do eksperymentu są na
wstępie starannie psychiatrycznie badani. Właściwy proces “sztucznej reinkarnacji" (jak nazywa
Rajkow swoją metodę) zaczyna się od pogrążenia osoby testowanej w głębokiej hipnozie, w stanie
pasywnym, w którym otrzymuje ona sugestię, że jest znakomitym, znanym z historii artystą malarzem
lub muzykiem. Następnie przeprowadza Rajkow pasywny stan hipnozy w aktywny. Nie jest to jednak
znany dobrze od przeszło półtora wieku stan tzw. czynnego somnambulizmu. “Trans reinkarnacyjny"
stanowi coś jakościowo innego, nowego. Potwierdzaj ą to wskazania przyrządów pomiarowych. Przy
przejściu ze stanu pasywnej hipnozy w trans reinkarnacyjny z zapisu elektroencefalograficznego znika
całkowicie rytm alfa, charakterystyczny dla spoczynku. Zamiast niego pojawia się w zapisie EEG
obraz, jaki normalnie bywa rejestrowany w stanie czuwania przy pełnej aktywności. Towarzyszą temu
również i inne fizjologiczne przejawy stanu czuwania. Student, który w głębokiej hipnozie
“przemieniony" zostaje w Rafaela, Matisse'a lub Riepina, jak gdyby “budzi się na drugim brzegu".
Zmiany w przewodności elektrycznej skóry w punktach akupunkturowych podczas różnych stadiów
hipnozy.
W stanie “sztucznej reinkarnacji" aktywność punktów gwałtownie się zwiększa
Chociaż Rajkow nie sugeruje amnezji, czyli pohipnotycznej niepamięci tego, co działo się podczas
seansu, po prawdziwym przebudzeniu żadna z osób doświadczalnych nie zachowuje w pamięci
najmniejszego wspomnienia ze swego “innego wcielenia". Ich psychiczna aktywność w stanie
czuwania, w stanach hipnozy o różnej głębokości oraz w transie reinkarnacyjnym badana była również
za pomocą aparatu do wykrywania punktów akupunktury i do mierzenia ich elektrycznej aktywności.
Jak wiadomo od dawna, stany emocjonalne mają decydujący wpływ na stopień przewodności
elektrycznej skóry; na tej zasadzie buduje się m.in. detektory kłamstwa. W szczególności jednak
czułymi na tego rodzaju zmiany miejscami okazały się “chińskie punkty". Aparat do mierzenia ich
elektrycznej przewodności skonstruował fizyk Wiktor Adamienko. Badania wykazały, że przewodność
ta gwałtownie spada podczas procesu hipnotyzowania, jest najniższa przy zamkniętych oczach,
zwiększa się nieco podczas występowania sugerowanych halucynacji, a maksimum osiąga w czasie
transu reinkarnacyjnego; jest ona wówczas większa niż w stanie czuwania. W stosunku do
normalnego stanu świadomości stan transu reinkarnacyjnego okazuje się więc jakby stanem
“nadświadomości". Charakteryzuje się on ujawnieniem zdolności twórczych, o wiele przekraczających
przeciętne zdolności “normalnych" ludzi. Podobnie “nadnormalne" zdolności ujawniają się u osób,
które wprawia w stan zwany przez siebie “sugestywnym" bułgarski badacz Georgi Łozanow. Inna jest
wprawdzie jego metoda postępowania, innego też rodzaju uzdolnienia potęguje się w sofijskim
Instytucie Sugestologii (jak pamiętamy, prowadzone są tam skrócone do niewielu dni podstawowe
kursy języków obcych itp. prace). Nasuwa się jednak pytanie, czy trans reinkarnacyjny nie jest w
istocie “stanem sugestywnym", któremu towarzyszy zmiana osobowości? Trudno dziś dać na to
zdecydowaną odpowiedź. Na razie praktyka wyprzedza teorię.
Dla swoich studentów ochotników stworzył Władimir Rajkow pracownię sztuk plastycznych, gdzie
w określonych godzinach żyją oni swoim “drugim życiem".
– Jestem Rafaelem – podając rękę przedstawia się gościowi dra Rajkowa dwudziestoletnia
dziewczyna. Gość jest zaskoczony; nie samym imieniem, lecz tym, że zostało wypowiedziane tonem
tak naturalnym, jakby to było coś sarno przez się zrozumiałego; a przecież dziewczyna
przedstawiająca się jako wielki malarz renesansu robi przy tym wrażenie najzupełniej trzeźwej i
normalnej.
– Proszę mi powiedzieć, który rok mamy obecnie?
– Tysiąc pięćset piąty.
Gość, potrzebując chwili, by pokryć swoje zmieszanie, wycelowuje w stronę urodziwej studentki
obiektyw aparatu fotograficznego. Doktor Rajkow pyta:
– Czy wiesz, co to jest? – Nie.
– Nigdy dotąd nie widziałaś czegoś takiego?
- Nie, takiej rzeczy nie widziałam nigdy w życiu.
Po wykonaniu kilku zdjęć gość próbuje mówić o fotografii, samolotach, sputnikach, a kiedy
dziewczyna stanowczo odrzuca tego rodzaju bajki j urojenia, przechodzi do wydarzeń bieżącego roku.
– Co za bzdury! Proszę mi nie zawracać głowy tymi niedorzecznościami! – krzyczy rozzłoszczona.
– Ależ tak, dobrze – uspokaja ją nauczyciel.
– Proszę powrócić do pracy. Proszę malować, mistrzu Rafaelu! “Reinkarnowanym" Rafaelem jest
studentka Ira. Inna studentka wydziału fizyki, Ałła, stała się rosyjskim malarzem Ilią Riepinem.
– Jesteś Riepinem – sugerował jej w głębokim transie Rajkow. – Myślisz jak Riepin. Widzisz jak
Riepin. Jesteś Riepinem i – co za tym idzie – masz jego talent!
Ałła nigdy przedtem nie interesowała się malarstwem. Była przekonana, że nie ma najmniejszych
zdolności ku temu, co zresztą zdawały się potwierdzać szkice, które przedłożyła, kiedy zgłaszała się
do eksperymentu. Tymczasem już po kilku seansach reinkarnacyjnych widać było, że Ałła rysuje o
wiele lepiej. Trzy miesiące później, gdy po 25 lekcjach Rajkow Zakończył kurs, Ałła rysowała niczym
zawodowy plastyk – wprawdzie nie jak Riepin ani Rafael, ale jak biegły w swoim fachu rysownik dla
prasy. Szkice Ałły wykonane są pewną ręką, dobrze zakomponowane i obdarzone zawsze swoistą
ekspresją.
Żadna z osób przebudzonych po kolejnym transie reinkarnacyjnym nie chce wprost wierzyć we
własne autorstwo obrazów sygnowanych “Rafael", “Riepin" albo “Matisse", ale talent wzbudzony
zaczyna z czasem przenikać do ich świadomej, właściwej osobowości. Wreszcie absolwenci kursu
Rajkowa stwierdzają, że wbrew swym dotychczasowym przekonaniom potrafią rysować i malować.
Już po 10 seansach talent ich jest przeważnie ukształtowany i stopniowo staje się nową możliwością
świadomego działania.
Rajkow również z powodzeniem zwielokrotnia muzyczne talenty. “Reinkarnował" np. w pewnym
studencie moskiewskiego konserwatorium Dawnego niegdyś skrzypka wirtuoza Fritza Kreislera.
Chłopiec uwierzywszy, że jest tym muzykiem, przejął wirtuozowską błyskotliwość stylu gry Kreislera.
Zdolność ta wykształciła się również w jego “normalnej" świadomości i została zachowana.
“Sztuczną reinkarnację" twierdzi Rajkow – można określić jako szczególny rodzaj inspiracji. Słowa
takie, jak Rafael czy Riepin, są tylko symbolami, które pozwalają hipnotyzerowi wniknąć w tajemniczą
sferę uzdolnień człowieka i sięgnąć do takich rezerw jego organizmu, jakie nie bywają
wykorzystywane nigdy w stanie czuwania.
Objawy rozszczepienia świadomości, towarzyszące stanowi hipnozy, są według niektórych
badaczy tak dalece dla niej charakterystyczne, że mogą nawet stanowić podstawę dla jeszcze
jednego ze sposobów teoretycznego ujmowania hipnozy. Mówi się wówczas o tzw. dysocjacji
osobowości. Do objawów tego rodzaju należy m.in. “pismo automatyczne".
Nie jest to zjawisko związane wyłącznie z hipnozą. U niektórych ludzi, obdarzonych skłonnością do
wykonywania rozmaitych ruchów mimowolnych, automatyczne pisanie lub rysowanie jest czymś
najzupełniej zwykłym i codziennym. Machinalnie rysują na papierze w czasie ożywionej rozmowy
różne figury, piszą wyrazy lub urywki zdań, nie zdając sobie z tego sprawy, co nakreślili lub napisali.
Zdolność taką nazywamy automatyzmem graficznym. W stanie czuwania rzadko jednak uzyskuje się
na tej drodze coś więcej niż tylko poszczególne słowa. Dopiero w hipnozie (lub autohipnozie) zdolność
do graficznego automatyzmu ujawnia się w formach niekiedy prawdziwe zdumiewających.
W XIX w., kiedy rozpoczynano dopiero badania nad mechanizmem ruchów mimowolnych, objaw
pisania automatycznego podczas seansu spirytystycznego uważany bywał za dowód obecności
ducha, który jakoby prowadził rękę medium. Śmieszne, prawda? Ale nie należy na tej podstawie
sądzić, że zwolennikami hipotezy spirytystycznej stawali się tylko głupcy i prostacy. Wśród
spirytystycznych mediów zdarzały się osoby o autentycznych zdolnościach paranormalnych. W
pisanych przez nie automatycznie podczas seansu “komunikatach" odkrywano zatem czasami
wiadomości, jakie w żadnym razie nie mogły być znane osobie piszącej. Doprawdy – trudno było w
takim wypadku oprzeć się wrażeniu, że wiadomość pochodzi od jakiejś istoty z zaświatów.
Laboratoryjne eksperymenty z pisaniem automatycznym, w którym osoba zahipnotyzowana ujawniała
treść odbieranych telepatycznie przekazów, przeprowadzał z powodzeniem prof. Leonid Wasiljew.
Wyjątkowo sprawnym odbiorcą stała się studentka C. Nadawcą był hipnotyzer. Wykonywane przezeń
rysunki i napisy odtwarzała automatycznie owa studentka, znajdująca się od niego w odległości
uniemożliwiającej jakikolwiek przekaz normalną drogą. Początkowo przesyłano jej tylko poszczególne
litery i cyfry, potem zadania stały się bardziej złożone (np. przekaz astronomicznego symbolu planety
Ziemia). Gdy hipnotyzer wykonywał proste działanie arytmetyczne 1+7 = 8, studentka C. pisała
słowami “jeden, siedem, osiem".
Pismo automatyczne jest jeszcze jednym technicznym środkiem pozwalającym człowiekowi
nawiązać kontakt z nieświadomą sferą swej osobowości. Można się spierać, jak wielka jest rola
nieświadomości w procesie twórczym, czy zawsze wolno przypisać jej rolę inspirującą, czy nie
zawsze. Inspirację twórczą pochodzącą z nieświadomej warstwy osobowości nazywano dawniej
natchnieniem. Dla wielu twórców intelekt jest tylko narzędziem do wygładzania tworzywa. W tym
sensie mówił o udziale świadomości w swym akcie twórczym Pablo Picasso. Pismem automatycznym
posługiwał się chętnie ekspresjonista niemiecki, autor powieści zabarwionych demoniczną fantazją,
Gustaw Meyrink. Poeci będący współtwórcami nadrealizmu uczynili z pisma automatycznego
technikę, którą posługiwali się, próbując notowania fali obrazów przepływających nieustannie pod
progiem świadomości. W Manifeście surrealizmu (1924) Andre Breton określa ecriture mecanique jako
“dyktando myśli poza jakąkolwiek kontrolą świadomości, z pominięciem jakichkolwiek względów
moralnych czy estetycznych, czysty psychiczny automatyzm, który stawia sobie za cel odwzorować
prawdziwy przebieg myśli".
Zdolność do pisania automatycznego może być z łatwością przeniesiona poza stan hipnozy.
Uzyskuje się to za pomocą tzw. sugestii pohipnotycznej. Do tematu pisma automatycznego
powrócimy, omawiając kolejno różne zjawiska pohipnozy.
Większość zjawisk, które możemy wywołać podczas seansu hipnotycznego, udaje się przenieść
poza hipnozę. Nawet zjawiska tak osobliwe, jak pozytywne i negatywne halucynacje wzrokowe,
realizują się po przebudzeniu z hipnozy w kilka minut, godzin lub w kilka dni potem. Termin, w którym
ma nastąpić realizacja danej w hipnozie sugestii, podaje hipnotyzer łącznie z treścią sugestii.
Warunkiem pohipnotycznego zrealizowania się sugestii danej w hipnozie jest amnezja (niepamięć)
pohipnotyczna. Jest to ogólna zasada, lecz nie reguła bez wyjątków. Sugestie będące w zgodzie ze
świadomą, wolą osoby hipnotyzowanej mają szanse spełnienia się po przebudzeniu, nawet gdy
hipnotyzowany pamięta potem wszystkie słowa hipnotyzera. Wywołany w hipnozie wstręt do dymu
tytoniowego pozostaje nadal (i utrzymuje się niekiedy przez długi czas), ponieważ sugestia lekarza
jest zgodna z intencją pacjenta, który po to przecież przyszedł do hipnotyzera, aby móc odzwyczaić
się od palenia.
Sugestia pohipnotyczna, której treść byłaby niemożliwa lub trudna do zaakceptowania przez
świadomą wolę i wyobraźnię osoby hipnotyzowanej, ma szansę zrealizowania się tylko wtedy, gdy ta
świadoma wola i wyobraźnia nie mogą mieć na to wpływu, tzn. wtedy, gdy pacjent po przebudzeniu
nie pamięta słów hipnotyzera.
Pohipnotyczna niepamięć jest zjawiskiem występującym spontanicznie tylko po transach bardzo
głębokich, u osób o szczególnej podatności na hipnozę. U osób, u których amnezja naturalna nie
występuje, można wywołać niepamięć pohipnotyczna sztucznie. Służą do tego specjalne ćwiczenia,
podczas których osoba w stanie hipnozy trenuje zapominanie – tak samo jak w normalnych
warunkach trenuje się zapamiętywanie (np. tabliczki mnożenia). Najczęściej stosuje się w tym celu
ćwiczenie zalecane przez M. Brenmana i M. Gilla: człowiek w transie usiłuje sobie wyobrazić tablicę,
na której pisze (oczywiście również w wyobraźni) trzy różne słowa, podane przez hipnotyzera.
Następnie daje mu się zalecenie wymazania tych słów z tablicy, a przy tym i z umysłu.
Możliwość zastosowania sugestii pohipnotycznych w terapii nasuwa się sama. Niestety, praktyka
wykazuje, że trwałość działania sugestii pohipnotycznych jest ograniczona; zależy od indywidualnych
właściwości pacjenta, ale rzadko przekracza kilka dni. Wystarczy to – rzecz jasna – by nie dopuścić do
wystąpienia bólów pooperacyjnych i w wielu różnych przypadkach, gdy chodzi o usunięcie
niepożądanego objawu chorobowego. Jeśli jednak potrzebne jest trwałe działanie, sugestię w hipnozie
należy odnawiać; stosuje się w tym celu technikę “hipnozy ablacyjnej".
Hipnoza ablacyjna (nazwa od łacińskiego słowa ablatio – zabranie, ponieważ pacjent niejako
“zabiera" ze sobą hipnozę do domu) nie opiera się na żadnym nowym pomyśle, ale jako metoda
doskonale opracowana i stosowana z powodzeniem stanowi nowość powojennego trzydziestolecia.
Jej autorem był niemiecki profesor Gerhard Kumbies. Hipnoza ablacyjna staje się wprost
niezastąpiona wszędzie tam, gdzie pacjent skazany jest na długotrwałe lub często powtarzające się
bóle; bywa tak np. w wielu przypadkach chorób nowotworowych. Podstawą metody jest uzyskanie
dostatecznie głębokiego stopnia hipnozy, co przy bardzo dużej podatności u pacjenta jest możliwe
nawet podczas pierwszego już seansu, przeważnie jednak uzyskanie stanu somnambulizmu wymaga
wielu poświęceń, w trakcie których uzyskuje się coraz to głębsze stany hipnozy. Podczas kolejnych
spotkań lekarz wywołuje u pacjenta nieczułość na ból (np. z powodu ukłucia), którą osiąga się
stosowną sugestią słowną. Następnie przekonuje się pacjenta, że formuła tej sugestii z równym
skutkiem może być wypowiedziana przez niego samego; zahipnotyzowany stwierdza, że jest istotnie
w stanie sam siebie uczynić nieczułym na ból. Jednocześnie podczas tych samych seansów pacjent
nabywa zdolności do samodzielnego pogrążania się w stan głębokiej autohipnozy, a także do
automatycznego budzenia się z niej po uzyskaniu bezbolesności.
Istnieje kilka odmian metody ablacyjnej. Do wywołania stanu hipnozy w razie wystąpienia bólów
może pacjentowi służyć np. taśma magnetofonowa z nagranym głosem lekarza. Cierpiący uruchamia
swój domowy magnetofon ł słyszy kolejno: sugestię usypiającą, sugestię analgezji i sugestię budzącą.
Budzi się po kilkudziesięciu sekundach i bólu już nie odczuwa. Gdy po pewnym czasie cierpienie
powraca, pacjent po prostu włącza na chwilę magnetofon.
Jaką wyższość ma hipnoza nad przeciwbólowymi środkami farmaceutycznymi? Częste stosowanie
tych ostatnich prowadzi wreszcie do zaniku skuteczności, przy czym ich szkodliwość (wobec
konieczności powiększania dawek) wzrasta niepomiernie. Hipnoza nie daje w ogóle żadnych
niepożądanych działań ubocznych.
Tak charakterystyczne dla stanu głębokiej hipnozy zwielokrotnienie zdolności ideoplastycznych
występuje również i po wyjściu z transu. Ogromną sensację wzbudziły doświadczenia
przeprowadzone w 1885 r. przez profesorów Bourru i Burota w Rochefort. Zahipnotyzowali oni kiedyś
pewnego niezmiernie wrażliwego marynarza i wmówili weń, że o określonej godzinie dostanie
krwotoku z nosa. Sugestia urzeczywistniła się całkowicie. Innym razem ci sami badacze zakreślili
tępym narzędziem na ramionach owego marynarza, uśpionego, jego imię i nazwisko i przy tym
oświadczyli: “Dziś o czwartej na liniach, które nakreślamy, wystąpi krew i na ramionach pokaże się
imię twoje napisane krwawymi literami". Istotnie, o oznaczonej porze na ramionach marynarza
zarysowały się wyraźnie czerwone kontury liter, wkrótce wzniosły się ponad poziom skóry i pokryły
gdzieniegdzie, jakby rosą, drobniutkimi kropelkami krwi. Jeszcze trzy miesiące potem można było
przeczytać litery, wprawdzie już nieco wybladłe.
Do tej samej grupy zjawisk – ideoplastycznej realizacji w pohipnozie – należy hipnotyczny doping w
sporcie wyczynowym. Jest on nieporównanie skuteczniejszy od dopingu środkami farmakologicznymi,
a przy tym prawie niemożliwy do wykrycia; nic też dziwnego, że już od lat bywa plagą wielkich
międzynarodowych rozgrywek sportowych. Latem 1973 r. sensacją szwedzkiej prasy stała się historia
dwudziestopięcioletniego dziennikarza, miernego sportowca, który pod wpływem hipnozy uzyskał
dziewiąte miejsce na mistrzostwach Szwecji w dziesięcioboju, bijąc rekord w skoku wzwyż.
Rekordzista nazywa się Andren Kenneth, a jego hipnotyzerem był psycholog Lars-Eric Uhestaahl.
Obaj zapowiedzieli wówczas kontynuowanie eksperymentu i start Kennetha w mistrzostwach świata.
Do tego jednak chyba nie doszło, ponieważ doping hipnotyczny został wreszcie przez
międzynarodowe organizacje sportowe zabroniony, na równi z dopingiem farmakologicznym.
Niezmiernie interesującym z różnych względów zjawiskiem jest pismo automatyczne jako objaw
pohipnotyczny. Warunkiem jego uzyskania – podobnie jak innych realizacji pohipnotycznych – jest po
pierwsze dostatecznie głęboki trans z gwarancją niepamięci po przebudzeniu, a po drugie, choćby
minimalne zdolności ideomotoryczne, które zresztą mogą być łatwo rozwijane przez hipnozę.
Pohipnotyczna sugestia pisania automatycznego realizuje się zazwyczaj już po pierwszym
seansie, ale wówczas uzyskuje się przeważnie tylko poszczególne litery i wyrazy. Na kilkadziesiąt
prób, które L. E. Stefański przeprowadzał z różnymi osobami, ani jedna nie zaczęła pisać pełnymi
zdaniami zaraz po pierwszym poświęconym temu tematowi transie. Przeważnie eksperyment kończył
się na tej jednej próbie, ponieważ obiektywne przeszkody nie pozwalały na kontynuowanie
doświadczeń. U kilku osób, z którymi eksperyment był prowadzony w dalszym ciągu, podczas
następnych spotkań zdolność do automatyzmu graficznego szybko wzrastała. Był wśród nich uczeń
liceum muzycznego Tadeusz J. Zdumiewająco szybko zjawiła się u niego umiejętność pisania pełnymi
zdaniami. Im bardziej jego uwaga była zabsorbowana rozmową, tym doskonalej formułowane były
teksty, które jednocześnie pisała jego prawa ręka. Na przykład opowiadając z zapałem o trudnościach
wykonawczych i o budowie utworu muzycznego, napisał o planowanym wyjeździe na święta “Jadę po
pienią-<jze; jak mi wypłacą, to pojadę i kupię prezent bratu; powinienem być już na czwartą u matki
jak umówione". Innym razem zdawał dokładnie relację z przebiegu nie zdanego egzaminu z form
muzycznych i jednocześnie pisał: “Kulig do puszczy będzie organizowany w styczniu; składamy się po
50; będzie zabawa, bigos przy ognisku; pojedziemy do chłopa z ćwiartką i załatwimy sanie". Kiedy
rozmowa dotyczyła spraw rodzinnych, ręka Tadeusza J. ujawniała jego kłopoty szkolne: “Nie wiem, co
ja zrobię, ona zgłupiała, zadała mi trzy etiudy i z sonatiny oprócz tego kazała mi grać".
O tym, że pismo automatyczne może oddać cenną usługę jako środek diagnostyczny, miał kiedyś
możność przekonać się przypadkowo L. E. Stefański. Oto jego relacja:
Przeprowadzałem przed kilkoma laty próbę spostrzegania pozazmysłowego w hipnozie z
siedemnastoletnim chłopcem. Jego wygląd ani zachowanie nie zdradzały przedtem niczego
niepokojącego. Jednym z jego zadań w hipnozie było wpatrywanie się w szklaną kulę, przy czym
sugestia nie narzucała mu żadnego określonego tematu halucynacji. Obserwując chłopca
spostrzegłem, że widzenie silnie przykuto jego uwagę, a po chwili w oczach ukazały się łzy i zaczęły
spływać po policzkach. Na pytanie, co widzi, odpowiadał ociągając się, niechętnie i z przerwami.
Powiedział, że widzi wnętrze pokoju, wiązanki kwiatów i płonące świece. Pośrodku pokoju stała
otwarta trumna, a w niej zobaczył samego siebie. Wówczas wtrąciłem, że jest to wizja dalekiej
przyszłości. “Nie" – odpowiedział chłopiec. – “Ja tam jestem bardzo młody". Zapytany dodał, że
wygląda w trumnie na lat 17. Poleciłem mu wtedy zamknąć oczy i zasugerowałem halucynację o treści
pogodnej, optymistycznej, po której miało nastąpić przebudzenie w nastroju wesołym; wizja trumny
miała pozostać raz na zawsze zapomniana. Osobna sugestia dotyczyła pisma automatycznego po
przebudzeniu.
Gdy chłopiec się obudził, był wypoczęty i wesoły. Rozmawiał ze mną i żartował, a jednocześnie
ręka jego pisała: “Dosyć mam tego świata". Gdy przeczytał te słowa, zmieszał się. Spytałem co mogą
znaczyć. Zawahał się. Wreszcie jednak opowiedział mi o swoich kłopotach, istotnie bardzo
poważnych, groźnych dla jego przyszłości. Spróbowałem mu pomóc; przeprowadziłem szereg rozmów
z ludźmi dla chłopca życzliwymi. Jego sprawy przybrały korzystny obrót. Po 8 dniach powtórzyliśmy
doświadczenie. Tym razem chłopiec “zobaczył w kuli" dziecko śmiejące się i potrząsające grzechotką.
Po przebudzeniu ręka jego napisała: “Wszystko jest galant. Teraz to się mama ucieszy i nie będzie
płakać. Nie będzie narzekać".

Pismo automatyczne Janusza F. 2 grudnia 1972r. ujawniło starannie ukrywany przed otoczeniem stan
stresowy:
“Dosyć mam tego świata"
Pismo automatyczne Janusza F. Po ośmiu dniach kłopoty zostały usunięte, co odzwierciedliło się w
piśmie:
“Wszystko jest galant. Teraz to się mama ucieszy i nic będzie płakać. Nie będzie narzekać"
Jak już mówiliśmy, pismo automatyczne może być dla artysty pomocą w uzyskiwaniu inspiracji
twórczej. Gdy w następstwie sugestii pohipnotycznej wyrabia się umiejętność pisania automatycznego
u poety, wkrótce zaczyna ono służyć bezpośrednio sprawie twórczości. Tak właśnie się stało w
przypadku młodej poetki, pani A. B. Otrzymała ona od L. E. Stefańskiego (wielokrotnie powtarzaną!
utrwaloną) sugestię w głębokiej hipnozie:
Ilekroć będzie pani chciała, aby pani prawa ręka sama zaczęła pisać, wystarczy, że weźmie pani
do ręki pisak, dotknie nim papieru i odwróci głowę. Wtedy pani prawa ręka, która żyje własnym
życiem, natychmiast zacznie pisać i pani nie będzie wiedziała, co ona pisze, ho pani prawa ręka żyje
własnym życiem.
Od wielu lat pani A. B. posługuje się pismem automatycznym, które dostarcza jej “poetyckich
półfabrykatów". Teksty pisane automatycznie podlegaj ą potem zawsze świadomej obróbce.
Pierwszym większym sukcesem, potwierdzającym słuszność tej metody twórczej, była nagroda na
ogólnopolskim konkursie za duży poemat, który składał się prawie wyłącznie z tekstów pisanych
automatycznie.
Dwie są sprawy, które nie wyjaśnione do końca wywołują szczególne zamieszanie w rozmowach
na tematy związane z hipnozą. Pierwsza wynika z niezrozumienia konsekwencji płynących z
pohipnotycznej automatyzacji procesu usypiania. Druga dotyczy zbitki semantycznej, jaką jest
wyrażenie “hipnoza na odległość".
Mało jest osób, które nawet bardzo zdolny i zręczny hipnotyzer potrafi wprowadzić w stan
głębokiego transu od razu, podczas pierwszego spotkania. Uzyskanie głębokiej hipnozy – również u
osób podatnych – wymaga przeważnie kilku seansów. Przy każdym następnym spotkaniu z tym
samym pacjentem czas indukowania hipnozy skraca się coraz bardziej, nawet gdy w metodzie
postępowania hipnotyzera nic się nie zmienia. Jeśli zaś hipnotyzer skorzysta ze sposobności, jaką
daje po raz pierwszy uzyskany stan głębokiego transu z następującą po nim amnezją pohipnotyczną, i
zasugeruje zasypianie na sygnał, to już przy następnym spotkaniu zapadanie w równie głęboki trans
może trwać nie dłużej niż dwie lub trzy sekundy. Proces hipnotyzowania po raz pierwszy – jeśli nawet
zakończony jest głębokim transem – jest więc właściwie czymś jakościowo różnym od wszystkich
następnych (przy pierwszym seansie bowiem wypracowuje się odruch zapadania w trans, a przy
następnych korzysta się już z gotowego mechanizmu).
Dlatego opowieści w rodzaju, że “doktor A. jest świetnym hipnotyzerem, uśpił bowiem swego
pacjenta w jednej chwili", są pozbawione sensu tak samo jak opinie typu, że “doktor B. jest o wiele
gorszym hipnotyzerem od doktora A., gdyż nad jednym pacjentem męczył się przez godzinę". Wiele
zależy od osobowości pacjenta i od liczby seansów, którym był poddany.
Powtarzające się seanse hipnozy wyrabiają w pacjencie odruch zapadania w trans. Skutkiem
postępującego automatyzowania się tego procesu jest nie tylko coraz szybsze “zasypianie"; coraz
słabszych potrzeba również bodźców, aby uruchomić odruch zapadnięcia w uśpienie hipnotyczne
Indukowanie transu wymaga od hipnotyzera coraz mniej czynności i wypowiadanych słów. Wreszcie
hipnotyzera może zastąpić jego obraz na ekranie, a jego sugestie z równym skutkiem może recytować
głośnik Kontakt bezpośredni “hipnoterapeuta-pacjent" zostaje zastąpiony kontaktem pośrednim
“hipnoterapeuta-aparat-pacjent".
Ponieważ czas lekarza jest drogi, a tradycyjna hipnoterapia dość czasochłonna, nic dziwnego, że
metoda hipnoterapii za pośrednictwem aparatów zyskała sobie wielu entuzjastów i propagatorów.
Jednym z nich jest petersburski psychoterapeuta prof. Paweł Bul. To on nadał nowej metodzie nazwę
“telehipnozy".
Właściwie trudno mówić o jednej metodzie, skoro ma ona wiele różnych wariantów. Do
“telehipnozy" zaliczyć by przecież należało wszystkie rodzaje hipnozy ablacyjnej, hipnoterapię za
pośrednictwem filmu oraz zabieg hipnotyczny dokonywany przez telefon (np. w razie bólu pacjent
telefonuje do swego hipnoterapeuty, który usypia go sygnałem słownym, daje sugestię bezbolesności,
po czym podaje sygnał budzenia). Telehipnozę można zatem określić mianem “hipnozy na odległość",
ale pamiętać należy przy tym, że jest ona rodzajem kierowanej autohipnozy i że nie hipnoza działa tu
na odległość, lecz np. telefon. Wyrażenie “hipnoza na odległość" nie ma pretensji do ścisłości
naukowego terminu, będąc raczej efektownym zwrotem metaforycznym.
Prawdziwa hipnoza na odległość była przedmiotem doświadczeń jeszcze w XIX wieku.
Eksperymenty z telepatycznym przekazywaniem sygnału zasypiania kontynuował w naszym stuleciu
znany rosyjski badacz, prof. Leonid Wasiljew. Prowadził je w latach 1932-1938, a potem od roku 1960.
Były to zresztąnie tylko badania nad “psychicznymi sugestiami snu i przebudzenia", ale i nad
telepatycznym przekazywaniem prostych obrazów wzrokowych.

Również w Polsce prowadzono W latach międzywojennych badania nad telepatycznym


przekazywaniem obrazów. Przy współpracy warszawskiego Towarzystwa Psycho-Fizycznego i
greckiego Towarzystwa Badań Psychicznych przeprowadzono serii grupowych doświadczeń
telepatycznych w 1928 roku. Każdy rysunek był nadawany w Atenach jednocześnie przez wielu
uczestników eksperymentu i w tym samym czasie odbierany w Warszawie (odległość 1597 km)
również naraz przez kilka osób. Eksperyment prowadził Angelos Tanagras i Prosper Szmurlo
Uczestniczące w testach osoby przygotowywano uprzednio do eksperymentu w zwykły sposób,
tzn. usypiano i budzono przy bezpośrednim udziale hipnotyzera, który później brał udział w
doświadczeniu. Nadawca usiłował wywołać sen lub przebudzenie badanego, który znajdował się w
innym pomieszczeniu. W niektórych eksperymentach umieszczano badanego w klatce Faradaya, czyli
w kamerze metalowej, nieprzepuszczalnej dla promieniowania elektromagnetycznego, a w innym
nadawca znajdował się w ołowianej kamerze, uszczelnionej rtęcią. Badany trzymał w dłoni gumową
gruszkę, którą nieustannie rytmicznie naciskał. Kazcie naciśnięcie poruszało pisakiem połączonym
rurką z gruszką, a zapis oscylacji otrzymywano na obracającym się ze stałą szybkością bębnie. Kiedy
badany zasypiał, oscylacje ustawały; pojawiały się ponownie, kiedy budził się i zaczynał znów
naciskać gruszkę. W nie znanym badanemu momencie nadawca przesuwał przełącznik, wywołując
tym znak na obracającym się bębnie, i następnie usiłował wywołać sen. Gdy badany spal nadawca
przesuwał ponownie przełącznik, robiąc następny znak na bębnie, po czym starał się obudzić
badanego. Czas między podaniem sugestii a zaśnięciem badanego oraz między podaniem sugestii a
przebudzeniem można było zatem określić na podstawie zapisu.
Zdarzało się jednak, że osoba testowana, przebywająca dłuższy czas w kamerze, pozbawiona w
dużym stopniu wrażeń wzrokowych i słuchowych, a przy tym wykonująca nużącą czynność naciskania
urządzenia pneumatycznego, zasypiała bez udziału nadawcy. Przypadki takie mogły podważać
wiarygodność wyników doświadczeń udanych. Dlatego w badaniach prowadzonych w latach
późniejszych prof. Wasiljew wprowadził próby kontrolne. O tym, czy w danym przypadku ma być
przeprowadzona próba istotna (z działaniem nadawcy), czy kontrolna (gdy nadawca wstrzymywał się
od działania), decydowała seria losowa. Serię taką układał wirujący krążek biało-czarny; jeśli
zatrzymał się na stronie białej, nadawca nie próbował wywołać snu, jeśli zaś na czarnej, nadawca
natychmiast przystępował do usypiania. Przy metodzie z próbami kontrolnymi o udatności całej serii
doświadczeń świadczyła znaczna różnica pomiędzy czasami: od początku eksperymentu bez
nadawania do zaśnięcia i od początku eksperymentu z nadawaniem do zaśnięcia. Przeprowadzono
53 testy tego typu, w tym 27 prób kontrolnych oraz 26 prób istotnych. Obliczono ich średnie czasy, a
ich porównanie dało wynik, którego prawdopodobieństwo przypadkowego powstania jest mniejsze niż
3 na 10 000.
Wasiljew, szukając jeszcze bardziej przekonywających dowodów na rzetelność istnienia “sugestii
myślowej na odległość", przeprowadził szereg udanych prób złożonych. W wypadku jednorazowego
zaśnięcia i jednorazowego przebudzenia można przypisać przypadkowi fakt ich zbieżności w czasie z
usiłowaniami nadawcy, trudno natomiast wyobrazić sobie, aby podczas jednego doświadczenia osoba
badana trzy razy zasnęła i trzy razy zbudziła się “przypadkiem", zawsze w chwilę po wszczęciu przez
nadawcę odpowiedniego działania. W książce Wasiljewa Wnuszenije na rasslojanje (Sugestia na
odległość) zamieszczony jest zapis dokonany podczas jednego z takich doświadczeń przez aparat
rejestrujący – kimograf. W linii górnej widzimy odnotowane wszystkie pociśnięcia gumowej gruszki
przez odbiorcę w chwilach czuwania oraz odcinki proste odpowiadające jego nieaktywności podczas
uśpienia. W równoległej linii dolnej zaznaczone są momenty, w których nadawca przystępował do
indukowania na odległość kolejnych zasypiań i budzeń. Widzimy też, jak w chwilę od rozpoczęcia
każdego z działań nadawcy pojawia się odpowiednia reakcja odbiorcy.
Badania prof. Wasiljewa nad prawdziwą “hipnozą na odległość" rzucają interesujące światło na
wciąż jeszcze zagadkowy mechanizm hipnozy mesmeryczne j. Czyżby między bioenergetycznym
oddziaływaniem na siebie organizmów na odległość (efekt Backstera) a hipnozą mesmeryczną była
taka różnica jak między wysyłaniem i odbieraniem fal elektromagnetycznych niczym nie
zmodulowanych a transmisją radiofoniczną? Czy hipnoza mesmeryczna jest przekazem
bioenergetycznym zmodulowanym sygnałem zasypiania? Niejedno zdaje się za tym przemawiać.
Wiele badań poświęcono ustalaniu ewentualnych związków pomiędzy rozmaitymi cechami
osobowości hipnotyzowanego a jego podatnością na hipnozę. Nie można jednak było ustalić korelacji
między podatnością na hipnozę a konstytucją fizyczną lub psychiczną, charakterem, rasą, płcią,
statusem społecznym. Wykryto jedynie, że podatność na hipnozę werbalną koreluje z pewnymi
formami sugestywności. Zdaniem Hilgarda hipnoza jest też zależna od pewnych cech genetycznych:
bliźnięta jednojajowe, wychowane nawet oddzielnie i w odmiennych warunkach, reagują na nią
podobnie, natomiast bliźnięta dwujajowe – często różnie.
O tym, że pewne rodzaje sugestywności korelują z podatnością hipnotyczną, mówiliśmy już w
rozdziale poświęconym mechanizmowi hipnozy werbalnej. Stąd narodził się pomysł zastosowania
testów do mierzenia tej podatności. Szkoda, że w zapale poszukiwania testów psychologicznych
zapomniano w ostatnich dziesięcioleciach o pionierskich badaniach Juliana Ochorowicza nad testami
fizjologicznymi. Ochorowiczowi udało się bowiem wykryć korelację pomiędzy stopniem podatności
hipnotycznej (na hipnozę indukowaną przede wszystkim bioenergetycznie, czyli mesmeryczna) a
następującymi reakcjami fizjologicznymi: reakcją biomagnetyczną, skórnogalwaniczną i chemizmu
potu.

Eksperyment prof. Lconida Wasiljewa: telepatyczne przesyłanie sugestii hipnotycznego snu i


przebudzenia.
Tym razem obiekt doświadczenia był z rzędu trzykrotnie uśpiony i przebudzony.
Początek hipnozy (H); moment gdy hipnotyzer zaczynał przekazywać myślową sugestie usypiania (U)
i budzenia (B)
Na szczególną wrażliwość na stałe pole magnetyczne u osób łatwo popadających w głęboki trans
hipnotyczny zwrócił Ochorowicz uwagę już w 1880 roku. Był wtedy docentem na uniwersytecie we
Lwowie i miał dostęp do dobrze wyposażonej pracowni fizycznej. Natrafiwszy na zaskakującą
zależność przebadał większą liczbę przypadków i stwierdził, że stopień reakcji na pole magnetyczne
jest oznaką stopnia podatności hipnotycznej oraz że rodzaj reakcji niekiedy pozwala przewidzieć, jakie
zjawiska wystąpią podczas transu. Opracowany na tej podstawie i opatentowany przez Ochorowicza
przyrząd – “hipnoskop" – wytwarzały później we Francji dwie fabryki sprzętu medycznego.
Co do korelacji pomiędzy hipnotyczną podatnością a elektryczną przewodnością skóry badania
Ochorowicza dają tylko wstępne rozeznanie w tej sprawie. Z danych liczbowych nie wynika, aby test
skórnogalwaniczny miał dawać zawsze jednoznaczną odpowiedź na temat podatności
egzaminowanego człowieka; na efekt skórnogalwaniczny mają przecież wpływ różne zmienne
czynniki. Jeśli więc mierzenie oporności elektrycznej skon' miałoby kiedyś stać się stosowanym w
praktyce testem na podatność hipnotyczną, należałoby wpierw starannie opracować metodę
postępowania. Ochorowicz używał jako elektrod blach metalowych, źródłem prądu bywała
kilkuwoltowa bateria ogniw, a wskazania odczytywano na skali czułego galwanometru.
Godnym z pewnością uwagi spostrzeżeniem Ochorowicza jest różnica, jaka występuje pomiędzy
chemizmem potu osób wrażliwych i niewrażliwych hipnotycznie, towarzysząc pewnym silnym
reakcjom emocjonalnym. Pot osób wysoce podatnych na hipnozę przybiera w takich momentach
odczyn zdecydowanie kwaśny. Bliższych danych o doświadczeniach Ochorowicza w tym zakresie nie
znajdujemy w jego pracach; zapewne zamieścił je w którymś z nie wydanych, a dziś zaginionych
rękopisów. Szkoda. Ale większa szkoda, że nikt jakoś nie zwrócił dotąd uwagi na – jak byśmy dziś
powiedzieli – psychotroniczny punkt widzenia naszego uczonego, który proponował, aby mierzyć
“nieuchwytne" predyspozycje psychiczne za pomocą ilościowego badania bardzo konkretnych reakcji
fizjologicznych.
Wstecz / Spis Treści / Dalej

5. Spostrzeganie pozazmysłowe w hipnozie

O tym, że stanowi hipnozy towarzyszą niekiedy zjawiska spostrzegania pozazmysłowego


(stosunkowo najczęściej jest to telepatia), wiedział już Mesmer i pierwsi magnetyzerzy. Zjawiska takie
nie tylko były przez nich obserwowane, gdy występowały spontanicznie, lecz potrafili je również
wywoływać.
W 1775 r., gdy Franciszek Antoni Mesmer przebywał na Węgrzech w miejscowości Rochów, na
zamku barona Horckyego, w miejscowym dzienniku ukazał się opis pewnego jego doświadczenia.
Opis był sensacyjny; Mesmer, donoszono, wywoływał konwulsje nerwowe u pewnej chorej, działając
przez gruby mur, tzn. gdy znajdował się w innym niż chora pokoju, a tylko wyciągał palec w kierunku
pacjentki. Austriacki uczony Seifert przeczytawszy artykuł udał się do barona z chęcią wykrycia blagi i
oszustwa. Z gazetą w ręce zjawił się na zamku i zaraz przystąpił do sprawy, zapytując Mesmera, czy
przyznaje się do wyprawiania takich sztuczek. Mesmer spokojnie potwierdził prawdziwość wydarzenia,
a usilnie proszony o zademonstrowanie czegoś podobnego początkowo zgodzić się nie chciał, ale
wreszcie uległ. Wybrał jednego ze swych chorych, który wydawał mu się najpodatniejszy, młodzieńca
chorego na gruźlicę. Wyprowadzono owego pacjenta do drugiego pokoju, a Seifert usiadł w otwartych
drzwiach w ten sposób, aby móc jednocześnie widzieć i pacjenta, i magnetyzera. Mury zamczyska
miały grubość aż dwóch i poi stopy, Seifert był zatem więcej niż pewny, że doświadczenie się nic
powiedzie.
Mesmer stanął o trzy kroki od ściany i zaczął poruszać palcami wskazującymi, przesuwając je z
lewa na prawo. Prawie że w tym samym momencie pacjent zaczął stękać i narzekać, robiąc wrażenie
naprawdę cierpiącego.
– Co panu jest? – zapytał Seifert.
– Tak mi niedobrze – brzmiała odpowiedź tak mi jakoś dziwnie, jakby wszystko we mnie w środku
się przewracało, jakby się kołysało i lewa na prawo.
Teraz Mesmer wykonał palcami ruch kolisty, a chory zaczął się skarżyć, że wszystko mu się w
środku kręci w kółko. Gdy magnetyzer zaniechał ruchów, pacjent uspokoił się, twierdząc, że dziwne
wrażenia ustąpiły.
Doświadczenia o pokrewnej tematyce, w których świadomie przestrzegano już uściślonych zasad
metodyki badań naukowych, przeprowadzali w XIX w. uczeni w wielu krajach. We Francji byli to:
Dusart (1875), Janet i Gibert (1885-1886), Beaunis i Liebeault (1891). W Anglii badaniem zjawisk
odbioru telepatii w hipnozie zajmowali się wybitni uczeni, zgrupowani w powstałym w 1882 r.
Towarzystwie dla Badań Psychicznych: Myers, Gurney, Podmore, Barret i Wallace. Julianowi
Ochorowiczowi zawdzięczamy nie tylko pionierskie prace doświadczalne w tej dziedzinie, ale i
wnikliwe ich opracowanie teoretyczne w książce O sugestii myślowej (1887).
W naszym stuleciu zjawiskami telepatycznymi w hipnozie zajmował się szczególnie prof. Leonid
Wasiljew. Osobom badanym przesyłano na odległość m.in. sugestie zasypiania i budzenia, proste
obrazy, cyfry i litery, a także sugestie kinestetyczne – dotyczące pozycji i ruchów ciała. Doświadczenia
tego ostatniego typu podobne były w zasadzie do demonstrowanych niegdyś przez Mesmera, ale –
rzecz jasna- przeprowadzane w myśl innych założeń metodologicznych. Ciekawe wyniki dały badania
nad wpływem sugestii myślowej “padasz do tyłu". Wasiljew napisał:
W naszych doświadczeniach odbiorcy z zawiązanymi oczami polecało się stanąć we wskazanej
pozycji na podwyższeniu, twarzą do ściany, i stać tak nieruchomo w ciągu całego eksperymentu.
Kimograf z obsługującym go obserwatorem znajdował się w odległości 2 do 3 m od odbiorcy i był od
niego oddzielony kotarą. Tam też znajdował się nadawca (Wasiljew). Na początku każdego
doświadczenia była zapisywana krzywa spontanicznego kołysania się odbiorcy, bezjakiejkolwiek
sugestii. Potem nadawca przystępował do słownego lub myślowego sugerowania: “Padasz do tylu,
padasz do tyłu, ciągnie cię do tyłu!" Czas sugerowania, trwający za każdym razem około minuty,
obserwator zaznaczał na kimogramie kreską poziomą.
Początkowo doświadczenia udawały się niestety jedynie w przypadkach sugestii słownej, a na
sugestię myślową nie reagowała żadna z badanych osób. Rezultat na drodze telepatycznej otrzymano
dopiero w doświadczeniach przeprowadzonych z chorą na histerię I. M., przejawiającą i w innych
warunkach pewne zdolności do percepcji telepatycznej.
Pierwszym parapsychologiem, który postawił śmiałą hipotezę, że wszyscy lub prawie wszyscy
ludzie obdarzeni są potencjalnie zdolnościami do spostrzegania pozazmysłowego, był Czech –
Bfetislav Kafka (1891-1967). Kafka był przekonany, że ujawnienie tych zdolności jest możliwe pod
warunkiem zastosowania odpowiedniej metody. W ciągu wielu lat pracował nad taką metodą i ustalił
zasady postępowania, które później nazwano “treningiem spostrzegania pozazmysłowego w
hipnozie". Oto w zarysie poglądy reprezentowane przez Kafkę i jego następców:
Hipnoza nie jest bynajmniej warunkiem niezbędnym dla wystąpienia zjawisk paranormalnych. Jest
to po prostu jeden ze stanów, w których udaje sieje uzyskać. Hipnoza jest tutaj wygodnym
narzędziem, i to z dwóch względów:
1. Właściwy hipnozie stan zwiększonej sugestywności pozwala osobie trenującej uwierzyć we
własne zdolności, co w stanie czuwania jest zwykle niemożliwe, głęboko bowiem zakorzeniona
niewiara blokuje wówczas mechanizmy spostrzegania pozazmysłowego.
2. Informacje na drodze paranormalnej odbiera nieświadomość. W hipnozie są do uzyskania stany,
w których informacje takie mogą “wypłynąć na powierzchnię" świadomości.
Kafka był dobrze zarabiającym rzeźbiarzem. Eksperymentował w swej obszernej pracowni. Osoby
potrzebne do doświadczeń opłacał z własnych funduszów. Uzdolnienia paranormalne budził i rozwijał
podczas seansów trwających nieraz po 12 do 14 godzin dziennie. W ten sposób udało się Kafce z
dużej grupy ćwiczących (około 16 tysięcy osób!) wyłonić siedem osób, u których zdolność do
spostrzegania pozazmysłowego stała się wreszcie prawdziwym talentem. Ich umiejętności
wykorzystywano również praktycznie: do stawiania diagnoz paramedycznych i do odnajdywania
przedmiotów zgubionych lub skradzionych. Kafka stosował własną interesującą metodę kontroli, którą
można by nazwać subiektywno-obiektywną; wypowiedzi każdej z badanych osób kontrolowane były
przez dwie inne osoby w stanie hipnozy.
Doświadczenia w Laboratorium Snu
Badaniem percepcji pozazmysłowej we śnie i w hipnozie zajęto się systematycznie w Laboratorium
Snu brooklyńskiego Centrum Medycznego im. Maimonidesa (USA). Eksperymentami kierowali
doktorzy Montague Ullman i Stanley Krippner. Punktem wyjścia dla badań były prace Zygmunta
Freuda, który przypuszczał, że przekazy telepatyczne odbierane są przez podświadomość, a ulegaj ą
zniekształceniu przez świadomość.
Dla bliższego zorientowania się w metodach postępowania badaczy z Laboratorium Snu
zapoznajmy się z obszernym streszczeniem sprawozdania z serii eksperymentów, którego autorem
jest Stanley Krippner. Zostało ono opublikowane w 1968 r. w kwartalniku “Journal ofthe American
Society for Psychical Research".
W doświadczeniach brało udział 16 osób, które miały być odbiorcami przekazów telepatycznych.
Wybrano osoby twierdzące, że potrafią pamiętać swoje sny. Materiał do telepatycznego przekazu
wybierano przypadkowo. Osiem osób odbierało przekazy w trzech etapach: w transie, w lekkim
półśnie po przebudzeniu z transu oraz podczas wszystkich nocy następującego po doświadczeniach
tygodnia, kiedy osoby badane spisywały w domu swoje sny. Pozostałe osoby były członkami grupy
niehipnotycznej, warunki eksperymentu miały podobne, ale zamiast w transie obrazy były im
przekazywane w zwykłym śnie lub w relaksie w pozycji leżącej.
Eksperymentator wyselekcjonował 12 reprodukcji obrazów. Zawartość tego zbioru nie była
wówczas znana żadnemu z czterech nadawców. Zbiór składał się z kilku kompletów reprodukcji: dla
grupy hipnotycznej, dla grupy niehipnotycznej, dla przyszłego użytku przez sędziów i dla późniejszej
oceny wyników przez samych odbiorców. Procedurę eksperymentu ułożono tak, aby wykluczyć
jakiekolwiek przecieki wiadomości. Reprodukcje zaklejone były w kopertach przechowywanych przez
eksperymentatora. Było więc niemożliwe, aby nadawcy wiedzieli o nich cokolwiek, co świadomie lub
nieświadomie mogliby przekazać odbiorcom podczas ich wstępnego kontaktu. Kiedy nadawca po raz
pierwszy otwierał kopertę z reprodukcją, odbiorca znajdował się w pokoju odległym o kilkadziesiąt
metrów. Od momentu, kiedy nadawca wylosował kopertę, nie miał on już zatem kontaktu z odbiorcą
aż do zakończenia całego eksperymentu. Nie miał też kontaktów z eksperymentatorem ani z innymi
nadawcami. Eksperymentator nie wiedział również aż do końca, jakich reprodukcji użyto. Nadawca
podczas wstępnego spotkania z odbiorcą wymawiał z nim o trzech etapach eksperymentu. Następnie
odczytywał mu tekst:
Wielu badaczy stwierdziło, że podczas hipnozy często dochodzi do odbioru telepatycznego.
Wkrótce pomożemy pani (panu) wejść w trans hipnotyczny. W czasie tego transu wylosuję przedmiot
nadawania i będę się na nim koncentrował. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że zacznie pani
myśleć o tym przedmiocie, pomimo że będziemy się znajdowali w różnych pomieszczeniach. Będzie
pani proszona o wyobrażenie sobie, jaki przedmiot wybrałem, i zapewne przyjdzie pani do głowy jakiś
obraz albo słowo lub inne wyobrażenie na temat tego przedmiotu. Proszę starać się zapamiętać
pierwszy obraz, który przyjdzie do głowy, jak również wszelkiego rodzaju dodatkowe wrażenia. Kiedy
pani wyjdzie już z transu, będzie pani miała możność odpoczęcia sobie jeszcze w lekkim półśnie.
Wtedy ja znów sięgnę po przedmiot nadawania i będę się na nim koncentrował. Może to być ten sam
przedmiot albo inny. Jest bardzo prawdopodobne, że podczas drzemki przyśni się pani coś na jego
temat. Jeżeli nie uda się zasnąć, proszę się nie niepokoić, bo jest również prawdopodobne, że i na
jawie zacznie pani myśleć o tym przedmiocie. Kiedy opuści pani laboratorium, znowu wybiorę
przedmiot nadawania. Ostatnie nasze doświadczenia wykazały, że telepatia może nastąpić, kiedy
człowiek śpi. Dlatego będzie pani śnić o przedmiocie nadawanym dzisiaj i w ciągu następnych sześciu
nocy. Proszę więc zaraz po przebudzeniu zapisywać wszystko, co ze swych snów będzie pani w
stanie sobie przypomnieć. Jeśli będzie trzeba, można też narysować to, co się przyśniło. Jeżeli
miałaby pani marzenia na jawie związane z przedmiotem nadawanym, proszę także je zapisać.
Również w ciągu dnia będę się co pewien czas koncentrował na tym przedmiocie. Będę to robił też
każdego wieczoru przed zaśnięciem. Pani sny będą więc związane z przedmiotem nadawanym. Po
tygodniu powróci pani do laboratorium i przyniesie swoje zapisy. Czy są jakieś pytania?
Podobny tekst był czytany osobom należącym do grupy niehipnotycznej. Zamiast o hipnozie
mówiło się tam o wyobraźni. Po przeprowadzeniu rozmowy nadawca odprowadzał odbiorcę do Pokoju
Snu, po czym szedł do biura eksperymentatora, gdzie wylosowywał kopertę z reprodukcja obrazu. Z
nią udawał się następnie do oddalonego Pokoju Nadawcy. Wszyscy odbiorcy układali się jak do snu.
Osoby z grupy niehipnotycznej proszono jeszcze przedtem o głośne przeczytanie artykułu o snach.
Treść artykułu omawiana była ponadto w rozmowie z eksperymentatorem; chodziło tu o wytworzenie
motywacji u odbiorcy, o wzmocnienie jego zaangażowania psychicznego. Instrukcja, którą
jednocześnie otrzymywał, brzmiała następująco:
Jak pani (pan) wie, w innym pomieszczeniu znajduje się nadawca. Koncentruje się on na obrazie
do przesłania. Być może pozwoli to pani myśleć właśnie o tej przesyłce. Niektórym ludziom pomaga
wyobrażenie sobie białego ekranu, na którym mogą pojawiać się różne obrazy. Inni ludzie nie myślą o
tablicach ani o ekranach, a obrazy pojawiają się im jakby znikąd. Może pani używać jakiejkolwiek
metody.
Procedura drugiego etapu rozpoczynała się budzeniem odbiorcy i poleceniem mu pozostawania
nadal w pozycji leżącej w relaksie. Potem eksperymentator opuszczał na 45 minut Pokój Snu. Po
powrocie zapytywał odbiorcę, czy może zdołał w tym czasie zasnąć. Twierdząco odpowiadały 4 osoby
z grupy hipnotycznej i 3 z grupy niehipnotycznej. Niektóre osoby z obu grup spisały swoje sny
samodzielnie, a pozostałe podyktowały raporty eksperymentatorowi. Eksperymentator spisał też
dosłownie skojarzenia, jakie wiązała każda z tych osób ze swymi snami. Przed opuszczeniem
Laboratorium każdy z odbiorców otrzymywał jeszcze sugestię na temat pojawiania się obrazów
nadawanych w snach podczas najbliższych nocy.
W trzecim, końcowym etapie eksperymentu, który przebiegał tydzień później, odbiorcy powracali
do Laboratorium, przynosząc ze sobą notatki na temat swoich snów i marzeń. Każdy odbiorca
otrzymywał wtedy od eksperymentatora komplet 12 reprodukcji i kartę, na której miał dokonać
pisemnej oceny swoich własnych wyników z trzeciego etapu. Karta zawierała prośbę, aby odbiorca
napisał tytuły 12 reprodukowanych obrazów w kolejności zależnej od ich podobieństwa do treści snów.
Każdy z nich też sam oceniał zbieżność swego snu z treścią obrazu, w skali od 1 do 100%. Na
drugiej, podobnej karcie odbiorca oceniał potem swoje własne wyniki uzyskane w drugim etapie, a na
końcu, na trzeciej karcie – wyniki etapu pierwszego. Podczas wypełniania formularzy przez odbiorcę
eksperymentator znajdował się zawsze w innym pomieszczeniu, aby – nawet mimowolnie – nie
sugerować niczym odbiorcy.
Kopie 48 raportów (trzy od każdej z szesnastu osób) oraz komplet 12 reprodukcji wysłano do
trzech sędziów. Każdy sędzia otrzymał także formularze dla wpisywania ocen – jeden na każdą
kombinację. Arkusze z opisami snów wszystkich osób we wszystkich trzech etapach zostały celowo
pomieszane, aby sędziowie nie mogli wiedzieć, który arkusz należy do osoby z grupy hipnotycznej, a
który do osoby z grupy niehipnotycznej. Ewentualną zbieżność snów i obrazów reprodukowanych
sędziowie mieli zaznaczać kolorem niebieskim. Skojarzenia odbiorców na temat swych własnych
snów zestawione były z reprodukcjami, a stopień zbieżności zaznaczony był na formularzu czerwoną
kredką. Formularz sędziowski miał skalę stustopniową. Asystenci sędziów przetwarzali ich oceny na
wartości cyfrowe i umieszczali je na matrycach do analiz statystycznych.
Matryce poddano analizie wariacyjnej przy użyciu metody Scheffego. Dzięki temu mogły być
zauważone i skontrolowane zarówno wszystkie zbieżności między każdym z nadawanych obrazów a
wszystkimi odpowiedziami odbiorców, jak i zbieżności pomiędzy każdą z wypowiedzi a wszystkimi
obrazami.
Odbiorcy z grupy hipnotycznej, oceniając swoje własne sny i wyobrażenia w stosunku do
nadawanych obrazów, nie osiągnęli statystycznie znaczących rezultatów w żadnym z trzech etapów
eksperymentu. Odbiorcy z grupy niehipnotycznej na podstawie swych własnych ocen osiągnęli
rezultat znaczący tylko w pierwszym etapie.
Według ocen sędziów z zewnątrz odbiorcy w grupie niehipnotycznej osiągnęli rezultat znaczący
podczas trzeciego etapu. Gdy ocenie poddano tylko sny i wyobrażenia, ocena była zaledwie
znacząca; kiedy jednak uwzględniono skojarzenia, jakie mieli odbiorcy w związku z własnymi snami i
wyobrażeniami, oceny były znaczące na pięciokrotnie wyższym poziomie. Godne zastanowienia jest
to, że znaczące były tylko:
– w pierwszym etapie rezultaty według oceny samych odbiorców w grupie niehipnotycznej;
– w drugim etapie rezultaty w grupie hipnotycznej według oceny sędziów;
– w trzecim etapie rezultaty w grupie niehipnotycznej według oceny sędziów.
Oto jak próbuje interpretować to zjawisko Stanley Krippner:
1. Rezultaty statystycznie znaczące (wg oceny sędziów) zostały otrzymane w grupie hipnotycznej
w drugim etapie, czyli wówczas, gdy odbiorcy ciągle jeszcze przebywali w Laboratorium Snu.
Natomiast w grupie niehipnotycznej znaczące rezultaty (wg oceny sędziów) otrzymano w trzecim
etapie, czyli po opuszczeniu Laboratorium przez odbiorców. Może być, że hipnoza przyspieszyła
telepatyczną indukcję obrazów. Może potrzeba było więcej czasu, aby telepatycznie indukowany
materiał osiągnął świadomą część osobowości odbiorców w grupie niehipnotycznej.
2. Zastanawiać musi fakt, że osoby z grupy niehipnotycznej otrzymały znaczące wyniki (wg własnej
oceny odbiorców) przy ocenie pierwszego etapu, podczas gdy sędziowie ocenili ten sam materiał jako
statystycznie nie znaczący. Czemu? Być może każdy odbiorca oceniając swoje wyniki “pracował
wstecz"; początkowo oceniał etap trzeci, potem drugi i pierwszy. Mógł wytworzyć się efekt
kumulacyjny, dzięki któremu uzdolnione telepatycznie osoby z grupy niehipnotycznej mogły dokonać
dokładniejszej oceny wyników drugiego, a zwłaszcza pierwszego etapu niż przy ocenianiu etapu
trzeciego. Odbiorcy z grupy hipnotycznej nieznacznie tylko ulepszyli dokładność swoich ocen po
przejściu przez całą procedurę.
Przypatrzmy się teraz kilku przykładom, które zilustrują rodzaje występujących powiązań “cel" –
protokół.
“Celem" dla osoby nr 6 z grupy hipnotycznej był obraz Hiroshige Kindaikyo, czyli most na rzece
Nishigawa. Oto jej wyobrażenie podczas drugiego etapu: “Przęsła mostu. Liny prowadzące po moście.
Most wiszący". Osobie nr 10 z grupy niehipnotycznej nadawano obraz Renoira Dziewczęta przy
pianinie. Przedstawia on dwie kilkunastoletnie panienki w długich sukienkach; jedna z nich gra na
pianinie, podczas gdy druga patrzy w nuty. Oto fragmenty wypowiedzi z kolejnych etapów osoby nr
10:
Etap pierwszy – “Airedale terrier [...] Byłam wtedy bardzo młoda [...] Moja matka w gipsie, gdy
złamała kręgosłup [...] miałam kilkanaście lat [...] Wydaje mi się, jakbym miała znów lat kilkanaście
[...]"
Etap drugi – “Szelest jedwabiu [...] Sukienki. Obcisłe staniki, sukienki obszerne. Klejnot wiszący na
szyi. Znowu słychać szelest jedwabiu, żadnych innych dźwięków. Nie było rozmów, ani żadnego tła
muzycznego, tylko szelest jedwabiu. Przychodzi refleksja – piękno dla piękna".
Etap trzeci – “Dziedziniec szkoły [...] Było tam wiele dziewcząt. Wszystkie wydawały się piękne,
myśl o bliskości piękna [...] Podeszły do mnie dwie dziewczyny i wsunęły pieniądze do książki leżącej
na moich kolanach [...] Były rozmowy. Nagranie odtwarzane z fonografu [...] Czysta muzyka
klasyczna. Nie uświadomiłam sobie żadnego szczególnego utworu, była jednak muzyka".
Osoba nr 12 z grupy hipnotycznej odbierała obraz Ukrzyżowanie Salvatora Dali. Podczas drugiego
etapu pojawiło się u niej wyobrażenie “krzyżów", podczas trzeciego – “książka o malarstwie Dali".
“Celem" dla osoby badanej nr 15 z grupy hipnotycznej był obraz Chagalla Świąteczny dzień – rabin
z cytryną. Obraz ten przedstawia brodatego kapłana z okrytą głową, na której szczycie stoi figurka
człowieka. Rabin trzyma w ręce zieloną cytrynę, która kontrastuje z żółtym tłem. Odbiorca nr 15
przyszedł do Laboratorium w towarzystwie szkolnego kolegi. Kolegę tego skierowano do oddzielnego
pokoju i powiedziano mu, że – jeśli chce – może zrobić próbę odebrania i naszkicowania nadawanego
obrazu. Podczas transu hipnotycznego człowiek nr 15 mówił m.in.:
“Ktoś spaceruje na tle żółtego tła. To nie jest fotografia. Widzę melonik. Zarys został właśnie
naszkicowany. Czuję bryzgi fal. Niebieskie fale z białą pianą na grzbietach zbliżają się do mnie [...]
Głowa w meloniku cofa się. Jest narysowana na żółtym tle, w różnych odcieniach szarości i czerni".
Badany nie wiedział, że gdy on był w transie, jego kolega jednocześnie wykonywał swój obrazek.
Rysunek przedstawiał brodatego mężczyznę w meloniku. W tle widać było fale i płynący statek
oceaniczny. Na pierwszym planie znajdowały się dwa koła podzielone na segmenty jak gdyby kilkoma
szprychami. Autor rysunku nie potrafił powiedzieć, co koła te przedstawiają. “One po prostu do mnie
przyszły" – stwierdził. Komuś, kto znałby nadawany “cel", koła na rysunku wydawałyby się z
pewnością podobne do cytryny przekrojonej na połówki.
Trudno jest zadecydować, które elementy obrazu Chagalla zostały odebrane przez człowieka w
transie, przy założeniu, że mieliśmy do czynienia z telepatią. Obraz miał tło żółte – i to stwierdził
odbiorca. Rabin miał nakrycie głowy z ludzką figurką na szczycie – obaj, odbiorca i jego kolega, mieli
wyobrażenia melonika. Na obrazie nie ma żadnych fal – tymczasem obaj mieli wizję fal morskich.
Kolega odebrał ponadto dwa element} “celu", o których uczestnik eksperymentu nr 15 nie wspomniał:
brodę i kręgi podobne do przepołowionej cytryny.
Przykład ten wskazuje, że telepatia jest zjawiskiem bardziej złożonym niż jej popularny model –
“nadajnik i odbiornik". Czy nie należałoby raczej mówić – zapytuje dr Stanley Krippner – o “polach"
informacyjnych, w których obrębie dochodzi do tego rodzaju następstw?
W ciągu 11 lat – od 1962 do 1973 r. – przeprowadzono w Laboratorium Snu Centrum Medycznego
im. Maimonidesa w Brooklynie kilkanaście serii podobnych eksperymentów metodycznych. Były to
doświadczenia z zakresu spostrzegania pozazmysłowego (telepatii, jasnowidzenia j prekognicji).
Osoby badane znajdowały się wówczas we śnie naturalnym lub w transie hipnotycznym. Zarówno w
badaniach nad telepatią, jak j jasnowidzeniem otrzymano wyniki statystycznie znaczące.
Próby własne
[Dotyczy eksperymentów L. E. Stefańskiego]
Opowiemy teraz o doświadczeniach sprzed lat, które nas samych przekonały o realności zjawisk
spostrzegania pozazmysłowego (przy czym ścisłe rozróżnienie telepatii od jasnowidzenia nie było tam
problemem istotnym).
Jak wiadomo, dość łatwo jest za pomocą sugestii słownej wywołać u osoby zahipnotyzowanej
marzenia senne. Nie wymaga to nawet głębokiego transu. Temat snu może być przez hipnotyzera
również zasugerowany. Eksperymentator kładł więc osobie zahipnotyzowanej pod głowę rysunek –
oczywiście nie znany jej, w kopercie lub bez – i sugerował:
Za chwilę będziesz miał sen, marzenie senne. Za chwilę przyśni ci się to, co znajduje się na
rysunku, który masz pod głową. To, co jest na rysunku pod twoją głową, będzie tematem twego snu.
Gdy skończę mówić, zacznie ci się śnić to, co narysowane leży pod twoją głową. Po przebudzeniu
będziesz dokładnie pamiętał swój sen. Proszę śnić!
Po tych słowach zatykano palcami uszy osobie zahipnotyzowanej. Oczy miała już przedtem
przesłonięte czarną, wielokrotnie złożoną tkaniną. Są to dość istotne szczegóły postępowania w
przypadkach, gdy trans hipnotyczny jest niezbyt głęboki (chodzi tu o ograniczenie dopływu wrażeń z
zewnątrz). Na marzenia senne przeznaczano przeważnie 3 minuty, po czym pytano osobę
zahipnotyzowaną, co się jej śniło – bez wyprowadzania z transu, a tylko przerywając marzenia senne
odetkaniem uszu i pytaniem. W niektórych wypadkach opowiadanie o śnie miało miejsce dopiero po
zupełnym przebudzeniu – po wyprowadzeniu z transu hipnotycznego.
Pierwszą osobą, z którą eksperymentator przeprowadził serię tego rodzaju doświadczeń, był
Stefan I. Oto kilka przykładów.
Rysunek przedstawiał ludzką maskę o wyrazie potwornym, z opuszczonymi kącikami ust. S. I. po
przebudzeniu opisał i narysował twarz, która “prześladowała" go we śnie. Była to typowa maska
tragiczna, mająca kąciki ust opuszczone.
Rysunek przedstawiał Jezusa ukrzyżowanego. S. I. przyśniła się scena z filmu Wikingowie, który
oglądał przed kilkoma laty. Jest to amerykański film przygodowo-historyczny, zrealizowany w 1958 r.
wg powieści E. Marshalla. W scenie odtworzonej we śnie przez S. I. wojownicy wracają z długotrwałej
wyprawy. Jeden z nich nie jest pewien, czy żona pozostała mu wierna, inicjuje więc publiczną próbę –
rodzaj “sądu bożego". Na pagórku zostaje ustawione pionowo koło zbite z grubych desek, średnicy
około dwóch metrów. Koło ma pośrodku otwór, przez który wystawia głowę podejrzana o niewierność
kobieta. Jej długie warkocze zostają rozciągnięte na boki i przybite gwoździami do desek, mąż,
rzucając siekierkami, próbuje odciąć rozpięte na drewnie warkocze. Ponieważ nie trafia, świadczy to o
winie niewiasty. Kolejna siekierka roztrzaskuje wówczas jej czaszkę.
Zbieżności ze sceną ukrzyżowania na Golgocie są wyraźne. W obu scenach mamy wydarzenia
dziejące się w czasach bardzo dawnych na wzgórzu, w obecności tłumu. I tu, i tam jest to krwawa
ceremonia, której ofiarą pada niewinny człowiek. Drewniany krzyż – drewniane koło. Rozciągnięte na
boki ręce, przybite gwoździami – rozciągnięte i przybite warkocze.
Inny rysunek przedstawiał słonia, którego krokodyl złapał zębami za trąbę. Z boku napis: “Gdy słoń
kąpał się w rzece, napadł go krokodyl i odgryzł mu trąbę". Zdanie to wzięto z pamiętników Stefana
Ossowieckiego, który przed półwieczem otrzymał je jako test do odczytania przez kilka opakowań.
S. I. widział w swoim śnie dużą, płytką wodę – jezioro lub szeroko rozlaną rzekę. Na głębokości pół
metra stał kuchenny stół. Siedział na nim człowiek i machaniem nogami opędzał się od drugiego
człowieka, który pływał w wodzie i usiłował tamtego złapać za nogi. Warto zwrócić uwagę, że na
rysunku nie była przedstawiona woda. Czy słowo “rzeka" zostało odczytane, czy może obraz rzeki lub
jeziora eksperymentator mimo woli przekazał telepatycznie śpiącemu? Tak czy inaczej było to
zjawisko przekazu informacyjnego na drodze “pozazmysłowej". Różnica nie jest w istocie tak ostra, jak
to się może wydawać, wiele bowiem nagromadziło się faktów, które zdają się wskazywać, że modele
telepatii (nadawca-odbiorca) i jasnowidzenia (przedmiot-odbiorca) są mylącymi uproszczeniami.
Badacze o orientacji bardziej parapsychologicznej mówią dziś o “szóstym zmyśle" jako o całości.
Psychotronicy rosyjscy, czescy i amerykańscy wprowadzili pojęcie hipotetycznych “pól
informacyjnych". Są one zasilane informacjami z różnych źródeł, a odbiorcy czerpią z nich informacje
także rozmaitymi sposobami.
Kolorowy rysunek: zielona ziemia, niebieskawy stożek wulkanu, z krateru na szczycie buchaj ą
czerwone płomienie, a w górze szare kłęby dymu. Podpis – “wybuch wulkanu". W tym przypadku S. I.
miał trzy krótkie sny, jeden po drugim. Najpierw oglądał bombardowanie makiety wioski ustawionej na
poligonie artyleryjskim, potem widział dwóch obłąkanych strzelających do siebie na oślep z pistoletów
maszynowych i znów bombardowanie.
W doświadczeniu z W. N. rysunek przedstawiał parę patrzących ludzkich oczu. Po przebudzeniu
W. N. mówił, że widział oko, kilka razy z rzędu zjawiające się i znikające jak krzyżyki na ekranie
kinowym, gdy przypadkiem pokaże się końcówka filmu, potem obraz korridy i znów kilka razy patrzące
oko.
Dla P. K. sporządzono rysunek przedstawiający czarną, hitlerowską swastykę na białym tle. Na
pytanie, co mu się śniło, P. K. odpowiedział: “leżąca na czymś biała kartka, a na niej... ni to krzyż... ni
to kwadrat... chyba wiatrak... bo pod tym zjawiało się coś jakby podstawa". Nie dziwmy się, że obraz
swastyki nie wywoływał żadnych skojarzeń z wojną i okupacją; P. K. był chłopcem urodzonym wiele lat
po zakończeniu wojny. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można w tym wypadku stwierdzić, że P. K.
rozpoznawał obraz samodzielnie. Wszelkiego rodzaju przekazy telepatyczne od eksperymentatora
musiałyby bowiem zawierać skojarzenia z jego wojennymi przeżyciami.
W doświadczeniach z D. K. rysunek przedstawiał palmę kokosową i stojącą obok żyrafę. D. K. śnił
o dżungli, słoniu, papugach, antylopach itp.
Pani E. K. miała pod głową obraz lichtarza z płonącą świecą. We śnie znalazła się w ciemnym
wnętrzu pustego kościoła, na ołtarzu paliło się wiele świec. Wyszła na zewnątrz. Przed kościołem stały
kobiety, które sprzedawały świece.
Jak już powiedzieliśmy, doświadczenia przeprowadzane tą metodą nie dawały odpowiedzi na
pytanie, z jakiego rodzaju zjawiskiem spostrzegania “pozazmysłowego" (wg tradycyjnego podziału
parapsychologiczne-go) mamy do czynienia, ale też taka odpowiedź wcale nie była oczekiwana.
Niewątpliwą zaletą metody okazała się jej stosunkowo duża niezawodność. Znaczące wyniki udało się
otrzymywać u ponad połowy osób hipnotyzowanych, i to już podczas pierwszej próby.
Trening w hipnozie
Na podstawie bogatych doświadczeń Bretislava Kafki dr Milan Ryzl opracował metodę ujawniania i
trenowania w hipnozie wszelkiego rodzaju zdolności parapsychicznych. Wyniki swoich przeszło
dwudziestoletnich badań opublikował w książce Helleshen und andere parapsychische Phdnomene in
Hypnose (Jasnowidzenie i inne zjawiska parapsychiczne w hipnozie). Zasady, na których opiera się
jego metoda, streścić można w czterech punktach:
1. Wszyscy ludzie (lub prawie wszyscy) mają zdolność spostrzegania pozazmysłowego. “Szósty
zmysł" jest jednak z zasady zablokowany przez niewiarę człowieka we własne możliwości. Trzeba
więc mu je ukazać, a potem systematycznie “pompować" wiarę w osobę trenującą.
2. Zjawiska spostrzegania pozazmysłowego zachodzą, jak już od dawna wiadomo, tylko w
szczególnych stanach świadomości. Hipnoza umożliwia wytworzenie stanu izolacji uwagi od wszelkich
normalnych spostrzeżeń zmysłowych, stanu, w którym udaje się osiągnąć koncentrację na jednej
jedynej myśli.
3. Odbiór dużej liczby informacji naraz na drodze pozazmysłowej jest możliwy tylko u bardzo
rzadkich, samorodnych talentów albo u osób przez dłuższy czas uprzednio trenowanych; u
początkujących rozpoznanie odbywa się zawsze etapami.
4. Zdolność do odbioru telepatycznego, do jasnowidzenia itp. nabyta w hipnozie może być później
przeniesiona poza hipnozę. Osoba trenująca może zostać “usamodzielniona".
W celu umożliwienia osobie trenującej stopniowe rozpoznawanie testu trzeba nieustannie panować
nad głębokością jej transu. Na początku każdego doświadczenia hipnotyzer stara się wywołać u osoby
trenującej “wewnętrzną pustkę" (Entleerung) – moment transu silnie pogłębionego kiedy wszystkie
myśli ustają. W tym stanie człowiek staje się potencjalnie gotowy na “halucynacyjny" odbiór wrażeń
spostrzegania pozazmysłowego. Teraz głębokość hipnozy się zmniejsza; zaczynają się pojawiać
myśli. Dopiero w tym stanie osoba trenująca jest zdolna powiązać w całość poszczególne doznania.
Potem znów następuje chwila głębszej hipnozy, pod-czas której powtórne przeżycie parapsychiczne
przynosi uzupełniające informacje, a te z kolei przekształcają się w obraz. Inaczej mówiąc: osoba
trenująca jak gdyby nurkuje. Z ciemnych głębin dobywa wiadomości, którym “przyjrzeć się" może
dopiero po wypłynięciu. Jeśli ich nie rozumie, musi “nurkować" ponownie.
".. W latach 1950-1965 przebadał Ryzl 463 osoby (220 mężczyzn i 243 kobiety). W hipnozie 57
osób (21 mężczyzn i 36 kobiet) ujawniły się wybitniejsze uzdolnienia parapsychiczne. Całość treningu
przebiegała ^następujących etapach:
1. Psychologiczne przygotowanie osoby doświadczalnej do hipnozy.
2. Hipnoza i ćwiczenie realizowania się sugestii w stanie hipnozy.
3. Obudzenie zdolności spostrzegania pozazmysłowego.
4. Ćwiczenia w używaniu zdolności spostrzegania pozazmysłowego; podwyższenie stabilności i
powtarzalności wyników osiąganych przez osobę doświadczalną.
5. Usiłowanie mające na celu przeniesienie zdolności spostrzegania pozazmysłowego w stan
czuwania.
Typowym szczegółom treningu przypatrzymy się na przykładach. Prała nad hipnozą u panny J. K.
trwała przeszło miesiąc, a spotkania odbywały się 3 razy w tygodniu. Gdy osiągnięta została
sprawność zasypiania i budzenia się na hasło, przystąpiono do treningu wizjonerstwa. Dla wyrobienia
zdolności wyraźnego “widzenia", stanowiącego podstawę wszelkiego jasnowidzenia, prowadzono
ćwiczenia dotyczące halucynacji pod wpływem słownej sugestii przy otwartych i przy zamkniętych
oczach.
Omamy należy w miarę możności dopasowywać do indywidualnych Upodobań osób trenujących:
paniom można np. wręczać nie istniejące kwiaty, panowie chętnie oglądają wyimaginowane akty
kobiece lub zdjęcia na j nowszych modeli samochodów.
Pierwszym ćwiczeniem, które wkracza już w zakres spostrzegania pozazmysłowego, bywa
przeważnie “wizja autoskopowa". Hipnotyzer, poleca osobie trenującej, aby w wyobraźni podniosła
się, odeszła od swojego ciała, odwróciła się. Trzeba teraz poczekać, aż rozpozna swoją twarz
(czasem jednak w ogóle nie dochodzi do rozpoznania). Tutaj poleca się osobie trenującej, aby opisała
swoje ubranie tak, jak je widzi przy zamkniętych oczach. Niech spróbuje przeliczyć guziki, odczytać
godzinę na zegarku itd. Za każdą trafną odpowiedź trzeba chwalić, chociaż najprawdopodobniej nie
jest to jeszcze jasnowidzenie. Chwalić zresztą należy ciągle i niekiedy również bez względu na wyniki.
Ważne jest bowiem, aby w hipnozie, a więc w stanie wzmożonej sugestywności, “napompowywać"
osobę trenującą wiarą w siebie. Jeżeli chwalimy dobre widzenie szczegółów w pierwszej wizji
autoskopowej, nie będącej jeszcze jasnowidzeniem, to mamy prawo się spodziewać, że przy
następnych zadaniach próg paranormalności zostanie przekroczony. W tym celu można w niewielkiej
odległości od osoby zahipnotyzowanej umieścić przedmiot, którego nie było przed rozpoczęciem
doświadczenia. Gdy osoba trenująca opisując wizję samej siebie zauważy, na przykład: “tam koło
głowy chyba leży coś jasnego", spostrzeżenie to należy skwapliwie podchwycić i gorąco za nie
pochwalić. Hipnotyzer ma w pewnym stopniu możność sterować wizją: “Widzi pan jasność jakoś
zamgloną. Dobrze. Teraz mgła zaczyna się rozpraszać. Może pan rozpoznać przedmiot". Przeważnie
jednak do rozpoznania przedmiotu tak łatwo nie dochodzi. Z reguły odbywa się to etapami. Oto
przykład:
Za plecami osoby trenującej leży na białym papierze czarna płyta gramofonowa o średnicy 10 cm
(list muzyczny). Osoba ta mówi, że spostrzega “czarny kwadrat wielkości pocztówki, prawdopodobnie
kawałek papieru". Poprawia się po chwili: jest to “płaska, ciemna kartka mniej więcej
dziesięciocentymetrowej średnicy". Na podstawie tego obrazu osoba trenująca nie jest w stanie
zidentyfikować przedmiotu, ale dołącza się wrażenie dotykowe. “Jest to szorstkie, twarde... są na tym
rowki... to jest płyta gramofonowa".
W celu umożliwienia osobie trenującej przechodzenie na coraz to wyższy etap rozpoznania testu
powinno się stosować kilkakrotne pogłębianie hipnozy.
Od wyobrażonego “stania na zewnątrz siebie" jest już tylko krok do “wizjonerskiej podróży".
Z panną J. K. odbywał Ryzl imaginacyjne spacery po mieście. Opisywała ona mijane ulice,
wystawy sklepowe. Pewnego razu weszła do swojego domu i zobaczyła, co robi matka; czuła zapachy
kuchni, dotykała stołu kuchennego...
Mniej jest ważne, czy to, co “widzi" osoba trenująca, jest ściśle zgodne z rzeczywistością. Ważne
jest, aby nauczyła się “widzieć" tak, jak w życiu codziennym, a nie symbolicznie. “Gdy medium widzi
tylko symbolicznie – napisał Ryzl – powstaje wielki problem interpretacji". Jak podano w przekazach
historycznych, w takich właśnie symbolicznych obrazach wypowiadały się wizjonerki sławnej w
czasach starożytnej Wyroczni Delfickiej. Ich rozpoznania okazywały się często prawdziwe, pod
warunkiem jednak, że znalazł się ktoś, kto potrafił zrozumieć język zagadkowych symboli i
przetłumaczyć je na obrazy rzeczywistości. Należy zatem osoby trenujące ćwiczyć w “widzeniu
realistycznym".
Mniej więcej trzy miesiące po rozpoczęciu treningu zdarzyło się pannie J. K., że zgubiła klucze od
mieszkania. Opowiedziała o swoim zmartwieniu Ryzlowi. Podczas seansu uczony polecił jej cofnąć się
w czasie j zobaczyć, co stało się z kluczami. “Jest rano – mówiła panna J. K. w transie – babcia
wyjmuje klucze z mojej torebki..." Po chwili “zobaczyła", jak babcia chowała klucze do szuflady w
komodzie. Po przyjściu do domu J. K. znalazła tam swoje klucze.
Stosowany przez Ryzla trening przewiduje przede wszystkim dwa typy 'doświadczeń:
rozpoznawanie przedmiotu umieszczonego tuż obok osoby uśpionej oraz widzenie dalekich obiektów
lub nawet całych wydarzeń (traveling clairvoyance).
Przykładu doświadczenia tego drugiego rodzaju dostarcza sprawozdanie z seansu z Ctiborem S.,
który odbył się 10 grudnia 1961 roku. Rozpoznane miało być miejsce oddalone o kilometr, znane
Ryzlowi, a nie znane osobie trenującej.
Ryzl: Przekracza pan drzwi, które mu opisałem; teraz znajdzie się pan w pomieszczeniu i opisze
mi, co pan tam zobaczy.
Ctibor: Pomieszczenie jest stosunkowo małe, wygląda jak by nie miało żadnych okien. Wzdłuż
ścian znajdują się regały, jak gdyby tam były książki albo coś podobnego... Tam są książki, i to wiele
książek...
Ryzl: Czy widzi pan wyraźnie, że to są książki?
Ctibor: Na pewnego rodzaju półkach, na jakich się książki ustawia... czy to są książki, tego nie
wiem na pewno, tam nie jest dostatecznie widno. Prawdopodobnie są to książki.
Ryzl: Pańskie myśli znów zatrzymują się, uciszają. Teraz czeka pan, aż zjawią się panu dalsze
szczegóły. Proszę się spokojnie rozejrzeć po pomieszczeniu i zorientować się co do różnych
szczegółów. Tak zbliży się pan do widzenia tego, co jest naprawdę.
Ctibor: Jest tak, jak gdyby tam były półki, każda osobno. Po prostu taki większy blok, a w nim
poszczególne przegródki... mam uczucie, jak-bym był na cmentarzu.
Ryzl: Co oznaczają wszystkie te, jak pan mówi, poszczególne, osobne przegródki? Co to może
być?
Ctibor: Jest to szczególne uczucie... wszystkie one są takie same, a przy tym jednak się różnią. Nie
potrafię powiedzieć... to wygląda na cmentarz, ale przecież to niemożliwe.
Ryzl: A co w panu budzi wrażenie cmentarza?
Ctibor : Mam takie osobliwe uczucie, przygniatające, jak na cmentarzu. Jakbym czuł zapach świec.
Jest coś wokół mnie, nie mogę powiedzieć co, coś, czego się zwykle nie widzi.
Ryzl : Proszę mi powiedzieć coś bliższego o tych poprzegradzanych półkach, które – jak pan mówi
– tam się znajdują.
Ctibor: Tak, to tak wygląda, jak gdyby każda miała swoje własne imię, to jest takie dziwne.' Nigdy
nie widziałem czegoś podobnego... Właśnie tak, ja to już widziałem, to są krypty albo coś podobnego.
Wygląda, jakby tam były przechowywane prochy zmarłych.
I tak też było w rzeczywistości.
Charakterystyczne dla tego rodzaju postępowania powolne dochodzenie do rezultatu ostatecznego
jest tu wyraźnie widoczne. Obrazy były niewystarczające dla rozpoznania. Dopiero gdy zjawiło się
“uczucie jak na cmentarzu", Ctibor S. mógł zidentyfikować miejsce, które mu się zjawiło.
W ciągu dwudziestu lat pracy badawczej udało się Milanowi Ryzlowi zgromadzić ogromny materiał.
Odkrył on, że w spostrzeganiu pozazmysłowym występują te same zjawiska, które tak dobrze znane
są w psychologii snu: kondensacja, przesunięcie, zamiana w przeciwieństwo i inne fenomeny opisane
przez psychologów głębi. Szczególnie charakterystyczne dla spostrzegania pozazmysłowego jest
“zjawisko zwierciadlane". Gdy np. w doświadczeniu z Anatolem S. przedmiotem rozpoznawanym był
blok ułożony z kart Zenera:

krzyż fala gwiazda

fala kwadrat kwadrat

A. S. odczytał go prawidłowo, ale w takim układzie:

gwiazda fala krzyż

kwadrat kwadrat fala

Zjawisko zwierciadlane nie jest czymś nowym. W kwietniu 1884 r. Komitet Przenoszenia Myśli przy
londyńskim Towarzystwie Badań Psychicznych przedstawił raport z doświadczeń z panem G. A.
Smithem (odbiorcą) j z panem Blackburne'em (nadawcą). W eksperymentach poprzednich zwracały
uwagę badaczy (prof. E. Gurneya, prof. Barretta, F. W. H. Myersa oraz F. Podmore'a) zdarzające się
“umysłowe odwrócenia przedmiotu". Chciano się przekonać, czy były one przypadkowe, czy nie.
Gdy p. Smithowi, siedzącemu w ciemnym pokoju i odwróconemu od nas plecami, starannie
przewiązano oczy chustką, a pomiędzy nim a nami opuszczono ciemną zasłonę, nakreślono strzałkę
na kawałku białego papieru. Jeden z członków Komitetu trzymał ją przed oczami p. Blackburne'a,
siedzącego obok nas i zwróconego w tym samym kierunku, co p. Smith.
W odpowiedzi na pytanie: w którą stronę strzała ma zwrócony koniec, Wypowiadane przez jednego
z członków Komitetu głosem monotonnym, p. Smith wymieniał kierunek taki, jaki się unaoczniał w jego
umyśle.
Przewracaliśmy strzałę po cichu w różnych kierunkach. Wykonano 42 doświadczenia. Na 12
odgadnięć, gdy strzałę trzymano poziomo, było 8 odwróceń strzały, tzn. p. Smith widział ją tak, jak
gdyby w zwierciadle. Gdy używano rysunku czarnej strzały na białym tle, p. Smithowi zdarzało się, że
widział białą strzałę na czarnym tle.
Zjawisko zwierciadlane, jak widać, obejmuje odwrócenia różnego rodzaju: kierunku (lewa – prawa),
barwy (pozytyw – negatyw) itp. Podobne obserwacje poczynili w latach późniejszych O. Lodge i M.
Guthire (1886), W. v. Wasielewski (1921)iM. R. Warcollier (1926).
Zakłócenia odbioru, które wprowadza zjawisko zwierciadlane, uniemożliwiają w wielu wypadkach
praktyczne wykorzystanie rozpoznań na drodze paranormalnej. Nie powiodła się przez to np. jedna z
prób odnalezienia człowieka zaginionego, podjęta przez osobę trenującą spostrzega-nie
pozazmysłowe w hipnozie, panią A. B., wspólnie z L. B. Stefańskim. Okoliczności towarzyszące
zaginięciu Stanisława Ci. potrafiła pani A. B odtworzyć w stopniu wystarczająco dokładnym. Gdy
jednak przyszło do opisu drogi przebytej przez zaginionego (i aktualnie już nie żyjącego człowieka),
zaczęły się trudności przy określaniu “teraz, na prawo" czy “na lewo". Pani A. B. skarżyła się, że widzi
“raz tak, a raz inaczej". W eksperymentach typu laboratoryjnego wielokrotnie zdarzało się pani A. B.
odebrać obraz w postaci negatywu – zamiast np. czarnych liter na białym tle widziała napis biały na
czerni. Gdy otrzymała polecenie, aby w wyobraźni wstała i rozejrzała się po pokoju, oświadczyła, że
widzi okno, a na lewo półkę z książkami. W rzeczywistości było odwrotnie. Jest niemożliwe, aby pani
A. B. nie pamiętała szczegółów swojego własnego mieszkania. Dlaczego więc zawiodła ją
wyobraźnia? A może skłonność do zwierciadlanej inwersji koreluje (lub może bezpośrednio się wiąże)
z cechą osobowości zwaną w pedagogice negatywizmem?
Poza programem doświadczeń o charakterze jakościowym prowadził dr Ryzl na wielką skalę
również eksperymenty ilościowe. Używał – podobnie jak inni badacze – kart Zenera, ale postępowanie
jego było inne. Już bowiem przy pierwszych próbach spostrzegł, że odbiorca, którego zadanie
polegało tylko na wyborze jednej z pięciu możliwości (koło, fala, krzyż, kwadrat i gwiazda), nie czyni
wysiłku “zobaczenia" nadawanego znaku, lecz zgaduje. Zachowanie odbiorców w hipnozie nie różni
się tutaj wiele od zachowania niezahipnotyzowanych. Ryzl wyprowadził stąd wniosek, że
doświadczenia ilościowe powinny być prowadzone tak samo jak jakościowe. Odbiorca nie powinien w
ogóle wiedzieć, że przeprowadzana właśnie próba ma dać wynik ilościowy. Ryzl nie uprzedzał nigdy
osoby trenującej, że rozpoznana ma być któraś z kart Zenera. Rozpoznanie postępowało więc tak,
jakby chodziło o zupełnie nie znany odbiorcy rysunek. Na przykład:
Karta z kołem. Odbiorca Dagmar H. mówił: “Biały papier... pośrodku okrągła, ciemna plama, która
w środku jest jaśniejsza".
Karta z gwiazdą. Odbiorczym Jana R. mówiła: “Coś jasnego... kawałek papieru, biały... na środku
coś ciemniejszego, ale nie mogę rozróżnić... jakaś figura geometryczna, pośrodku jasna... gwiazda,
chyba sześcioramienna, ale promienie widzę wyraźnie... w kierunku ode mnie jeden jest ostry
promień... to jest gwiazda pięcioramienna".
Jeśli ta sama osoba, która z trudem, ale bezbłędnie rozpoznaje każdą kartę z osobna, zostanie
poinformowana, że chodzi o wybór z 5 możliwości, następuje zmiana reakcji: decyzje wprawdzie stają
się szybkie, lecz liczba odpowiedzi błędnych natychmiast rośnie. Tak było właśnie z Anatolem S.,
który potrafił dawać z rzędu 5 bezbłędnych odpowiedzi. Gdy się dowiedział, że chodzi o wybór jednej z
pięciu możliwości, liczba trafień spadła do 60%.
Zdolności do jasnowidzenia u panny J. K. zostały przetestowane za pomocą kart Zenera, z których
każda była zapakowana w kilkuwarstwowej, nieprzejrzystej kopercie. Koperty były starannie
tasowane. Pogrążona w transie panna J. K. rozpoznawała każdą kopertę z osobna. Dzięki temu
uzyskała wynik niesłychanie wysoki: w dziesięciu seriach, a więc na 250 kart, miała 121 trafień, gdy
przewidywana w tym wypadku przypadkowa liczba trafień wynosi 50. Szansa przypadkowego
otrzymania 121 prawidłowych odpowiedzi wynosi jeden do tryliona milionów. Doświadczenie kontrolne
przeprowadzone w stanie czuwania dało rezultat 46 trafień.
Potrzebna dla uzyskania liczących się wyników statystycznych liczba doświadczeń jest bardzo
duża. Eksperymenty – powtarzane raz po raz, bliźniaczo do siebie podobne – stają się wkrótce dla
uczestników nużące, co pociąga za sobą zmniejszenie liczby trafnych rozpoznań. Tak bywa z reguły.
Ryzlowi udało się trafić na wyjątek. Był nim Paweł Stepanek – człowiek wychodzący zwycięsko z serii
setek i tysięcy doświadczeń z kartami Zenera i z kartami dwubarwnymi w nieprzejrzystych kopertach.
“Rezultaty, jakie osiąga Paweł Stepanek, są w historii parapsychologii ogromną rzadkością, jeśli w
ogóle kiedykolwiek dotąd zostały otrzymane" – stwierdził jeden z czołowych amerykańskich
parapsychologów, dr Joseph G. Pratt.
Doświadczenia ze Stepankiem rozpoczęto w 1961 roku. Po wielotygodniowej pracy nad hipnozą
przystąpiono do prób z kartami Zenera. Pogrążony w głębokim transie, odprężony i uśmiechnięty
Stepanek dawał odpowiedzi “Krzyż, gwiazda, fala" z zastanawiającą trafnością. Ryzl opracował wtedy
nowy test:
Paweł miał mówić, czy karta znajdująca się w nieprzejrzystej kopercie leży stroną białą ku górze
czy też stroną czarną. Koperty z kartami przygotowała i układała uprzednio żona badacza. W celu
uzyskania serii losowej, otwierała książkę telefoniczną na przypadkowej stronicy i odczytywała
Pierwszy lepszy numer. Nieparzyste liczby znaczyły, że ku górze zwrócona ma być strona czarna,
parzyste, że biała. Stosownie do tego wsuwała karty do kopert i je zamykała. Koperty były całkowicie
nieprzejrzyste; koperty takie, nawet puste, trzymane pod silnym oświetleniem żarówki nie
przepuszczały wcale światła. Ułożone koperty dostarczono do pracowni, gdzie Ryzl losował je jeszcze
raz według innego systemu losowego. Całą serię rozpoznawał Stepanek podczas 10 kolejnych
posiedzeń. W sumie zidentyfikował 2000 kart. Prawdopodobne jest otrzymanie w takim wypadku około
1000 prawidłowych odpowiedzi. Prawdopodobieństwo trafnego odgadnięcia barw 1114 kart wyraża
się stosunkiem; jeden do miliarda; a to właśnie udało się Stepankowi.
O ile rozbudzenie i rozwinięcie talentu do spostrzegania pozazmysłowego wymagało u Stepanka
znacznie dłuższego czasu niż u innych osób trenujących, o tyle nieporównanie szybciej osiągnął on
świadomą kontrolę nad swymi nowo zdobytymi możliwościami. Miesiąc po pierwszej serii
doświadczeń przeprowadzono z nim drugą- podobną, lecz bez pomocy hipnozy.
Karty układano według serii losowych, tak jak poprzednio. Ryzl siadał obok Stepanka i pozwalał
mu dotykać każdej koperty końcami palców. Stepanek, wpatrzony w pustą przestrzeń z wyrazem
natężonej koncentracji, określał barwy kart. Rezultat otrzymany w tej serii był nieco niższy niż w
pierwszej, ale i tak prawdopodobieństwo uzyskania go w wyniku przypadku było nikłe: jeden do
dwunastu tysięcy.
Potem nastąpiły dalsze serie doświadczeń z różnymi, ale zawsze dobrymi rezultatami bez względu
na to, czy eksperymentatorem był Ryzl, czy inny badacz. W ciągu niecałych czterech lat rozpoznawał
Stepanek kolor karty 42 598 razy. W jednej tylko serii wyniki okazały się nienadzwyczajne. Było to
podczas eksperymentów, które ze Stepankiem przeprowadzał dr John Beloff z uniwersytetu w
Edynburgu. Ale i tym razem rezultat był znaczący, nie leżał bowiem blisko statystycznego zera – licz-
by trafień, jaką można by osiągnąć przypadkiem, lecz znajdował się znacznie poniżej. Oznaczał, że
Stepanek podświadomie użył całego swego talentu, aby tym razem “odmówić współpracy". To
bezwiedne postanowienie wyraziło się właśnie w dawaniu z reguły fałszywych odpowiedzi.
W 1968 r. Paweł Stepanek został gruntownie przebadany w pracowni dra Pratta na Uniwersytecie
Stanu Wirginia (USA). W roku następnym prowadzono ze Stepankiem próby w kilku ośrodkach
naukowych Europy •
W doświadczeniach ze Stepankiem natrafiono na zjawisko “psychicznej impregnacji" niektórych
kart, opisywane pod nazwą efektu ogniskowania (focusing effect). Odkrycie zawdzięczamy
skrupulatnej analizie matematycznej wyników. Okazało się, że do niektórych egzemplarzy kart
Stepanek miał jakby szczególną predylekcję. Wyróżniał je, rozpoznawał natychmiast pośród masy
innych. Kolor takiej “ulubionej" karty określał bez wahania – zawsze trafnie lub zawsze fałszywie.
Zdawało się, jakby pewne karty “skupiały" na sobie zdolności spostrzegania pozazmysłowego
Stepanka, tak jak światło skupia się w ognisku soczewki.
Przeprowadzono serie doświadczeń kontrolnych. Okazało się wtedy, że karta po raz pierwszy
rozpoznana trafnie przeważnie bywa podczas dalszych prób rozpoznawana również trafnie; karta za
pierwszym razem określona fałszywie zostaje jakby “skażona błędem" i w dalszych próbach już
konsekwentnie określana fałszywie. Jak Czytelnicy zapewne pamiętają, pisaliśmy o tym zjawisku przy
okazji omawiania badań nad widzeniem skórnym w Polsce.
Ostatnim etapem treningu spostrzegania pozazmysłowego w hipnozie jest przenoszenie
rozwiniętych już zdolności poza stan hipnozy. U Stepanka nastąpiło to bardzo szybko, pannie J. K.
samodzielne opanowanie swych zdolności parapsychicznych zajęło cały rok. Niektóre osoby traciły na
powrót swoje zdolności, gdy Ryzl przestał na drodze hipnotycznej stymulować ich wiarę we własne
siły.
Przekazanie świadomego panowania nad umiejętnością spostrzegania pozazmysłowego osobie
trenującej jest operacją bardzo delikatną. Pomaga w tym oczywiście działanie sugestii pohipnotycznej.
Osoba taka musi nauczyć się sama wprawiać w stan konieczny do paranormalnego odbioru
informacji: w stan “aktywnej duchowej nieaktywności", w stan odprężenia, a zarazem koncentracji.
Panna J. K. stwierdziła, że musi w tym celu “balansować na wąskiej granicy między snem a jawą". Po
wyłączeniu wszystkich myśli musi cierpliwie i najzupełniej pasywnie czekać na pojawienie się wrażeń
parapsychicznych, a po zjawieniu się wizji – włączyć znowu aktywność duchową, aby odebrane
obrazy (i ewentualnie inne jeszcze wrażenia) prawidłowo osądzić i ocenić.
Z czasem zdolność do spostrzegania pozazmysłowego zaczęła się włączać niezależnie od woli
panny J. K. także wtedy, gdy była w stanie czuwania (np. podczas pracy). Nieraz zdarzało się jej
“słyszeć" myśli biurowych koleżanek. “Czasami nie miały one nic wspólnego z tym, o czym właśnie
mówiono – wspomina panna J. K. – odbierałam inne myśli, które podczas rozmowy przebiegały w ich
głowach".
Pewnego dnia w biurze, gdzie pracowała panna J. K., zginęło ważne pismo urzędowe.
Najskrupulatniejsze poszukiwania nie dały rezultatu. Wtedy J. K. wpadła na pomysł, aby użyć swego
nowego talentu. Włączyła swój “szósty zmysł" i “zobaczyła" pismo. Nie mówiąc nikomu ani słowa,
włożyła płaszcz i pojechała do oddalonego o kilka kilometrów oddziału biura. Ostatni raz była tam
przed paroma miesiącami. W tym okresie pomieszczenia były remontowane i urządzone całkowicie na
nowo. J. K. podeszła od razu do biurka, które zobaczyła przedtem w momencie jasnowidzenia,
wyciągnęła szufladę, a z niej zaginiony dokument.
Dla badania zjawiska prekognicji opracował Ryzl specjalne postępowanie, któremu nadał nazwę
Record-Sheet-Test od angielskiego określenia standardowych arkuszy, stosowanych w Laboratorium
Parapsychologicznym na Uniwersytecie Duke'a, zwanych record-sheets. Arkusze te są pokratkowane
cienkimi liniami czarnymi w taki sposób, że tworzy się pomiędzy nimi 20 rzędów po 25 białych pól.
Osoba badana wypełnia arkusz symbolami kart Zenera: kwadratami, liniami falistymi, krzyżami, kołami
i gwiazdami. W każde pole wpisuje jeden znak-taki, jaki według niej pojawi się w tym miejscu np.
nazajutrz. Następnego dnia ustala się losowo kolejność znaków i wpisuje się ich symbole na arkusz
podobny. Na arkusz nakłada się następnie arkusz wypełniony przez osobę badaną. Znaki
pokrywające się oznaczają trafienia. Osoba badana, wypełniając swój arkusz, wyobraża sobie, że
kopiuje na półprzejrzystym papierze znaki, które dopiero w przyszłości znajdą się pod spodem.
Zamiast znaków Zenera używano także 49 liczb, jakie wchodziły w skład popularnej w Czechosłowacji
gry towarzyskiej – loteryjki.
W doświadczeniach z panną J. K. uzyskano w tej dziedzinie następujące rezultaty:
W pierwszej serii, obejmującej w sumie 1000 symboli, wynik ogólny był słaby; wynosił 197 trafień
przy możliwości osiągnięcia na drodze przypadku 200 trafień. Eksperymentator zauważył jednak, że
liczba trafień spadała w miarę trwania eksperymentu. W jego pierwszej połowie J. K. miała 121 trafień,
w drugiej było ich tylko 76. Ta ostatnia liczba jest też statystycznie znacząca (jest bowiem o wiele za
niska jak na przypadek), a świadczyć może np. o szybko występującym u osoby badanej znużeniu
procedurą testowania. Panna J. K. została o tym poinformowana i w następnej serii osiągnęła 242
trafienia w 1000 pól, a “zjawisko spadku wyników" już nie wystąpiło. W pierwszej połowie
doświadczenia miała 117 trafień, a w drugiej 125.
W eksperymencie z grupą 8 amerykańskich studentów, którzy razem trenowali spostrzeganie
pozazmysłowe w hipnozie, wyniki testu na prekognicję były wprawdzie nieco wyższe od
przypadkowych, ale niewiele znaczące: 356 trafień na 1568, czyli 42 trafienia więcej, niż należało się
spodziewać. Doświadczenie to wykazało, że krótki i powierzchowny trening, jaki możliwy był w
warunkach eksperymentu grupowego, nie wystarcza do podwyższenia wyników w testach
prekognicyjnych. Znaczące polepszenie wyników uzyskano tylko w testach na jasnowidzenie, które
było przedmiotem treningu, prekognicja zaś trenowana nie była.
Interesująco wypadło doświadczenie z grupą osób trenujących indywidualnie, mające na celu
przewidzenie spośród 49 liczb w grze odpowiadającej naszemu Toto-Lotkowi. Liczby przekształcono
w symbole (w Toto-Lotku każda z liczb symbolizuje inną dyscyplinę sportową). Każda z osób
trenujących typowała własny zestaw liczb. Liczby powtarzające się w zestawach proponowanych
przez różne osoby eksperymentator uznawał za właściwe i nanosił na kupon. W pierwszej grze tylko
jedna liczba na sześć okazała się trafna, po tygodniu – trzy liczby, a w następnym osiągnięto już
cztery trafienia i wygrano dość pokaźną sumę. Ryzl wyprowadził stąd wniosek:
Aby dojść do zupełnej niezawodności, trzeba by prowadzić takie doświadczenie z większą liczbą
osób, żeby na podstawie wszystkich prób ustalić ostatecznie sześć liczb najczęściej wymienianych. Tą
drogą można korygować indywidualne błędy.
Eksperymenty jakościowe, w których osoby trenujące w hipnozie próbowały przewidzieć jakieś
przyszłe wydarzenia, również przynosiły niekiedy zaskakujące wyniki. W sumie zdają się one
przemawiać dość poważnie za istnieniem prekognicji, choć żaden z nich z osobna nie ma
bezwzględnej wartości dowodowej. Niektóre jak gdyby rzucają pewne światło na tajemniczy
mechanizm losu. Czy przewidzenie nieszczęśliwego wypadku może spowodować, że dzięki podjętym
środkom ostrożności do niego nie dojdzie? Czy pewne wydarzenia przyszłe są już obecnie
zdeterminowane? A jeśli tak, to które i w jakim stopniu?
Angielski fizyk William Barrett zanotował następującą historią W styczniu 1887 r. kapitan armii
amerykańskiej Macgowan znalazł się w Brooklynie ze swymi dwoma synami. Korzystając z tej rzadkiej
na owe czasy okazji postanowił wybrać się z nimi do teatru i w tym celu kupił już nawet bilety. W dniu
przedstawienia jednak jakiś wewnętrzny głos zaczął odwodzić go od tego zamiaru. Głos ten był tak
uporczywy, że w południe zarzucił myśl pójścia do teatru i powiedział swoim przyjaciołom, że wraca do
Nowego Jorku. Przyjaciele oczywiście zakrzyczeli go mówiąc, by nie pozbawiał obu chłopców tak
gorąco oczekiwanej przyjemności. Pod wieczór jednak, na godzinę przed otwarciem teatru, głos
wewnętrzny był tak silny, że kapitan Macgowan, sam tego mocno się wstydząc, uległ mu i spędził z
obu synami noc w hotelu, aby rano wyjechać do domu. Tej nocy wybuchł w teatrze pożar, przy czym
zginęło 300 osób. Parapsychologowie zebrali sporo tego rodzaju wieszczych przewidywań.
Na podstawie ich analizy oraz doświadczeń własnych z zakresu prekognicji dr Ryzl wyraża
przypuszczenie, że pewne wydarzenia mogą być przewidziane, inne zaś nie. Niektórych wydarzeń nie
da się odmienić, innym można zapobiec, jakby przewidywanie dotyczyło nie tyle samego wydarzenia
w przyszłości, co tendencji, kierunku, w jakim los byłby skłonny się potoczyć.
Czyż nie podobny charakter mają prognozy futurologów, dalekie od wszelkiej parapsychologii, a
opierające się na wnikliwej analizie obecnego stanu rzeczy? Miejmy nadzieję, że badania nad
prekognicją przyniosą już w najbliższych latach wyniki, dzięki którym straci ona swój posmak zjawiska
nadprzyrodzonego.
Próba powtórzenia doświadczeń z treningiem metodą Kafki i Ryzla
W latach 1972 i 1973 L. E. Stefański miał wiele publicznych prelekcji na temat hipnozy i zjawisk
spostrzegania pozazmysłowego. Każda z nich kończyła się pokazem. Zjawiska hipnozy demonstrował
najpierw na osobie, która mu towarzyszyła, a potem na ochotnikach z sali. Była to doskonała okazja,
aby pozyskać kilka osób dla dalszych doświadczeń: dla treningu spostrzegania pozazmysłowego w
hipnozie. Pierwsza próba na estradzie ograniczała się z zasady do uzyskania tylko hipnotycznych
objawów. W przypadkach, w których ujawniała się podatność bardzo wysokiego stopnia, L. E.
Stefański próbował niekiedy prowokować wystąpienie jakiegoś paranormalnego odbioru informacji. W
dwóch wypadkach próba taka powiodła się – “widzenie" w szklanej kuli było prawdziwe, o czym się
przekonano potem. Szczególnie uzdolnionym okazał się Krzysztof K., student ze Szczecina; o
kontynuowaniu doświadczeń niestety nie było więc mowy.
Do treningu spostrzegania pozazmysłowego w hipnozie metodą Kafki i Ryzla przystąpiło
ostatecznie sześć osób, dwie kobiety i czterech mężczyzn:
A. B., lat 27, chemiczka,
E. K., lat 21, studentka,
K. S., lat 19, uczeń technikum,
W. N., lat 16, uczeń technikum,
D. K., lat 19, uczeń technikum,
P. K., lat 17, uczeń technikum.
Większą wytrwałość wykazały dwie osoby: A. B. i K. S., które trenowały dość systematycznie przez
kilka miesięcy. Z pozostałymi odbyło się kilka do kilkunastu spotkań. Pierwsze spotkania poświęcone
były przede wszystkim pogłębianiu transu i ćwiczeniom dodatnich halucynacji wzrokowych przy
oczach otwartych i zamkniętych. Wywołanie halucynacji autoskopowej przy zamkniętych oczach
okazywało się w każdym wypadku zupełnie łatwe. Szczególną radość sprawiała młodym ludziom
zasugerowana halucynacja unoszenia się w powietrzu. Do jej wywołania służył mniej więcej taki test:
W tej chwili zaczyna się dziać coś dziwnego. Ciało, dotąd tak ciężkie i bezwładne, teraz zaczyna
się stawać coraz lżejsze, lżejsze, coraz lżejsze – jest to bardzo przyjemne! – lekkie jak piórko... lekkie
jak balonik... jak balonik wypełniony wodorem... Ciało unosi się w powietrze, wolno unosi się w
powietrze, wznosi pod sufit, zawisa pod sufitem... Teraz odkręca się, jest twarzą do dołu. Teraz
otwiera pan oczy. Widzi pan wszystko z góry. Obraz staje się coraz wyraźniejszy. Co pan widzi?
Proszę powiedzieć, co pan tam widzi z góry?
Osoby trenujące były hipnotyzowane z zasady w pozycji leżącej. W trakcie indukowania hipnozy
eksperymentator zasłania osobie trenującej oczy czarną, wielokrotnie złożoną tkaniną (cała górna
część twarzy bywała przeważnie zasłonięta). Test, który miał być rozpoznawany, najczęściej leżał na
przykrytym tkaniną czole, na poduszce obok głowy lub na piersiach. Rozpoznawanie odbywało się
etapami.
Osoby trenujące rozpoznawały w ten sposób kilkadziesiąt testów. Tylko w nielicznych przypadkach
próba kończyła się zupełnym niepowodzeniem. Często rozpoznawanie bywało niezupełne.
Przykład: przebieg jednego z doświadczeń z K. S. (uczniem ostatniej klasy technikum), bardzo
inteligentnym, wrażliwym, mającym wybitne osiągnięcia w sporcie wyczynowym. Ćwiczone było
początkowo natychmiastowe zasypianie na umowny sygnał słowny, z całkowitym powodzeniem.
Następnie K. S. w stanie somnambulizmu czynnego ćwiczył powstawanie dodatnich halucynacji
wzrokowych przy oczach otwartych. W tym celu np. opisano mu słowami treść fotografii, potem
podano mu ją i polecono, aby powiedział co widzi; K. S. powtórzył w pewnym stopniu usłyszane przed
chwilą słowa. Następnie opisano mu treść drugiej fotografii, po czym podano mu pusty kartonik; K. S.
“zobaczył" na nim to, co mu zasugerowano. Wykonaliśmy kilka takich prób. Potem w pozycji leżącej, z
oczami przesłoniętymi wieloma warstwami czarnej tkaniny, K. S. ćwiczył halucynację autoskopową.
Na piersi, na tle jego ciemnej koszuli, położono mu białą, prostokątną karteczkę. K. S. “widział"
samego siebie; zdziwił się, że ma tak ubrudzoną (na biało) koszulę; dopiero potem rozpoznał kształt
podłużny kartki. Była to pierwsza u K. S. próba paranormalnego odbioru informacji.
Inny przykład: jedno z doświadczeń z uczniem W. N. W wyniku halucynacji autoskopowej
“zobaczył" on, że “tam na dole ktoś leży" (charakterystyczne: osoby trenujące z początku nie
rozpoznają siebie w postaciach leżących, które “widzą" z góry!). Na przykrytej czarną tkaniną głowie
postaci leżącej – jak stwierdził – coś leży, coś jasnoniebieskiego... “nie!", i zaczął porównywać kolor
tego “czegoś" z turkusowym kolorem swojej koszuli. “To – powiedział dalej – jest bardziej zielone,
jasnozielone". Kształtu początkowo nie potrafił określić, w końcu jednak etapami doszedł do
rozpoznania kształtu: “To ma kształt litery T, ale u góry coś wystaje, przez to figura podobna jest do
krzyża". Co “wystaje" ponad formą T-kształtną, nie rozpoznał. W rzeczywistości test był wyciętą z
jaskrawozielonego papieru sylwetą.

Dla treningu metodą Kafki i Ryzla szczególnie charakterystyczne jest postępowanie, które można
nazwać “rozpoznawaniem etapami". Postępującym rozpoznawaniem kieruje eksperymentator słownie,
zachęcając osobę trenującą do dalszych wysiłków, a w momentach kiedy rozpoznający milknie lub
zaczyna błądzić, pogłębiając na chwilę trans, aby umożliwić rozpoznającemu zaczerpnięcie dalszej
porcji informacji (co – jak pamiętamy – odbywa się na pograniczu stanu głębokiego uśpienia, w którym
ustają wszelkie myśli).
Oto typowy przykład takiego rozpoznawania etapami: doświadczenie z K. S., który rozpoznawał
przedmiot w postaci oranżowoczerwonej maseczki z papieru o ustach i oczach niebieskich, leżącej po
prawej stronie głowy K. S., na ciemnozielonej poduszce.

K. S. “widział" siebie z góry, “widział" ten przedmiot i dokładnie ustalił jego umiejscowienie (“koło
ucha, ale trochę wyżej"). Mówił, że “jest to coś jasnego", “trochę mi to przypomina jajko". Na pytanie o
jego przybliżoną wielkość, odpowiedział: “Średnica jest mniejsza niż 20 cm" (w rzeczywistości nie
przekraczała 11 cm) i kontynuował: “chyba jest to wycięte w środku... w każdym razie w środku jest
coś ciemniejszego". Zapytany o kolor testu rzekł: “czerwony", a dalej: “ma to pozaokrąglane kształty...
przypomina mi to trochę rysunek płomienia świecy... przypomina może karciany symbol, pik, tyle, że
jest to czerwone".
Ostatnia wypowiedź świadczyła, że K. S. zaczął tracić kontakt z testem. Nastąpiła więc chwila
pogłębionego transu, którą wywołano sugestią słowną: “A teraz proszę przez moment odpocząć.
Zamyka pan w wyobraźni oczy. Oczy są zamknięte, jest znów ciemno. Zupełnie ciemno... i cicho.
Chce się spać. Myśli rozpływają się, myśli zanikają... Spać!..."
Po chwili K. S. znów “wznosi się" w wyobraźni pod sufit, “patrzy" z góry i tym razem od razu “widzi",
że rozpoznawany przedmiot “wygląda trochę na owoc. Przypomina krótką, grubą marchewkę...
przypomina serce albo grot. W środku jest coś ciemnego, zwartego, jak dziurka od klucza... coś, jak
dwie kreski, ale zwarte". Nagle K. S. zaczyna widzieć coś “jakby czerwoną literę v". Po chwili
pogłębionego transu mówi:
“Czerwone oko z granatową, a w każdym razie ciemnoniebieską źrenicą... jak dziurawe jajko". Na
pytanie, ile jest w przedmiocie tych niebieskich dziur, K. S. odpowiada bez wahania: “trzy" i dodaje:
“trochę mi to przypomina twarz... ona jest jajkowata, u góry ścięta, jak w maskach balowych... a
niebieskości to są usta i oczy... ścięcie u góry jest nierówne, tak jakby tam były włosy".
W czasie rozpoznawania tego samego przedmiotu różne osoby odwoływały się do rozmaitych
swoich wzorców skojarzeniowych. Niech za przykład posłużą dwa poniższe rozpoznania tego samego
przedmiotu; był nim czarny karton z naklejonym pośrodku czerwonym sercem, obwiedzionym cienkim,
białym konturem (dla podkreślenia kontrastu).
W doświadczeniu z K. S. z 8 września 1973 r. obiekt do rozpoznania leżał na jego piersi. K. S.
mówił z długimi przerwami, w których były też chwile pogłębionego transu. “Na piersi jest coś... jakby
słońce... to jest coś czerwonego... to ma około 15 cm" (w rzeczywistości szerokość serca wynosiła
14,5 cm). “Coś podobnego do trójkąta... wierzchołkiem skierowane jest w dół... jakby tarcza herbowa...
u góry ma wycięcie trójkątne... ten wycięty trójkącik jest też wierzchołkiem skierowany w dół". W tym
mornencie padło pytanie eksperymentatora, rzekomo dla odprężenia, na pozór bez związku z
rozpoznawanym obiektem: “Czy umie pan grać w brydża?" K. S. nie odpowiedział na nie, tylko rzekł:
“To jest serce!" i Tego samego wzoru użyto w doświadczeniu z A. B. z 8 sierpnia 1973 roku. Po
zakryciu głowy A. B. czarną tkaniną położono na niej wzór. A. B. natychmiast zaczęła się skarżyć, że
“coś kłuje w czoło, to boli!" Wobec tego zmieniono miejsce wzoru, kładąc go obok uśpionej na
tapczanie. A. B. w dalszym ciągu mówiła o nożu, który “kłuje, wbija się!... to boli!" Prawie płacząc,
skarżyła się na wbijający się w nią sztylet. Widziała coś czerwonego “jak krew", dość dokładnie
określała też wielkość tego ^czegoś mniej więcej okrągłego". Podobnie jak w poprzednio opisanym
Doświadczeniu, niby dla odpoczynku, eksperymentator spróbował zmienić temat: “Czy gra pani w
brydża?" Tym razem reakcja nastąpiła dopiero po chwili pogłębionego transu: “To jest serce".
Pani A. B. została wychowana w środowisku praktykujących katolików i – jak można było
przypuszczać – kojarzyła czerwone serce przede Wszystkim z obrazem Matki Boskiej Bolesnej. Stąd
owe “wbijające się pozę i sztylety", które poprzedziły (!) rozpoznanie formy i barwy testu. y Używane
do treningów wzory sporządzano z różnych materiałów (raz nawet posłużono się żywym kwiatem),
przeważnie jednak z papieru. Tła Ł umieszczone na nich znaki były czarne, białe lub kolorowe. Znaki
stanowiły figury geometryczne (po jednej lub więcej), znaki symboliczne lub •proste rysunki (liścia,
twarzy, gwiazdy itp.), pojedyncze cyfry i litery. W dalej zaawansowanym treningu odczytywane bywały
również liczby dwucyfrowe i proste napisy.
Przykład: Pani A. B. po raz pierwszy próbuje odczytać napis EWA złożony z białych liter wysokości
10 cm, na tle czarnym. Czytanie trwa bardzo długo, przeszło pół godziny, z wieloma pogłębieniami
transu. Pani A. B. widzi najpierw literę M albo W – nie może się zdecydować. Potem widzi stojącą
obok literę A i dopiero na tej podstawie decyduje, że “przedtem jest W", a nie M, ponieważ literę A
widzi “do góry nogami". Literę E rozpoznaje na końcu. Wreszcie wymawia słowo EWA. A. B. trafnie
określa wielkość liter i grubość kreski, ale cały wzór widzi wciąż w negatywie – jako czarny napis na
białym tle.
Mniemanie, że w tego rodzaju rozpoznaniach mamy do czynienia z paranormalnym odbiorem
informacji, zdaje się nie ulegać żadnej wątpliwości. Jaki jest w tym udział bezpośredniego kontaktu z
rozpoznawanym obiektem osoby rozpoznającej, a jaka może być rola eksperymentatora jako
mimowolnego nadawcy?
U ludzi słabo zorientowanych w problematyce spostrzegania pozazmysłowego daje się często
zauważyć nieuzasadniona (choć zrozumiała) tendencja, aby każdy przejaw paranormalnego odbioru
informacji tłumaczyć “telepatią". Dopiero kiedy o przekazie telepatycznym nie może być mowy w
żadnym razie, dopuszcza się ewentualność działania innego mechanizmu odbioru. Nie dziwmy się
temu. Parapsychologiczny model telepatii “nadajnik" i “odbiornik" – ma w sobie demagogiczną siłę
działania na wyobraźnię współczesnego człowieka, użytkownika radia i telewizji. To, że mamy “radio w
głowie", łatwo trafia do przekonania, ale na to, że w głowie możemy mieć “coś w rodzaju radaru", nie
godzimy się bez zastrzeżeń. Dlaczego? Ponieważ z radarem mało kto ma do czynienia na co dzień.
Wszelkie przejawy jasnowidzenia uchodzą zatem w powszechnym przekonaniu za niezmiernie
rzadkie, jeśli w ogóle dopuszcza się możliwość ich istnienia. Tymczasem materiał doświadczalny, jaki
zebrała dotąd parapsychologia i psychotronika, wcale nie świadczyć względnej “pospolitości" odbioru
telepatycznego w porównaniu z innymi formami spostrzegania pozazmysłowego.
W celu zdobycia przynajmniej wstępnej orientacji, jak dalece może “pomagać" osobie
rozpoznającej eksperymentator, spróbowano przeprowadzić pewną liczbę doświadczeń kontrolnych
czysto telepatycznych oraz z testem nie znanym eksperymentatorowi. Doświadczenia telepatyczne
polegały na przekazywaniu wrażenia bólu w ściśle określonym punkcie ciała. Miejsce ukłucia na ciele
eksperymentatora wybierali świadkowie doświadczenia.
Przykład: doświadczenie z K. S. 13 października 1973 roku. Podczas chwilowego pogłębienia
transu K. S. eksperymentator kłuł się drewnianym ostrzem w palec wskazujący lewej ręki wielokrotnie,
z częstotliwością raz na dwie do trzech sekund. Po chwili zaczęła drgać cala lewa ręka K. S., a potem
palec wskazujący. K. S. począł skarżyć się, że czuje silne, nieprzyjemne swędzenie i dokładnie
wskazał jego umiejscowienie na palcu wskazującym lewej ręki.
Podobny przebieg miały tego typu doświadczenia wielokrotnie przeprowadzane z panią A. B., z tą
różnicą, że A. B. zawsze bardzo silnie odczuwała indukowany ból. Dlatego też bardzo nie lubiła tych
doświadczeń, które przez, to nie zawsze bywały udane.
Z panią A. B. przeprowadzono również doświadczenia telepatyczne z przenoszeniem obrazów. Za
przykład niech posłuży eksperyment z 8 października 1973 roku. W transie hipnotycznym
eksperymentator skoncentrował uwagę na rysunku biało-czarnym:

A. B. zapytana, na co patrzy w tej chwili eksperymentator, miała kolejno wyobrażenia: trójkąta,


skośnego krzyża (jak litera X), wreszcie zobaczyła coś, co określiła jako “muszkę" (rodzaj krawata) i
wreszcie trafnie opisała kształt nadawanego rysunku, mówiąc, że złożony jest z czarnych linii.
Następnie otrzymała polecenie (sugestią hipnotyczną), aby po przebudzeniu pamiętała “ujrzany"
obraz. Sugestia zrealizowała się tylko częściowo, bo A. B. nie pamiętała rysunku, lecz obraz “muszki",
który zjawił się jej wcześniej.

Powyższe doświadczenia w dużym stopniu potwierdziły możliwość udziału telepatii w procesie


rozpoznawania w hipnozie wzorów znanych eksperymentatorowi. Przeprowadziliśmy więc kilka prób z
rozpoznawaniem wzorów nie znanych nikomu z obecnych. Były one zamknięte w grubych kopertach.
Przed przystąpieniem do eksperymentu jego świadkowie wylosowali jedną z kopert.
Przykład: doświadczenie z 4 grudnia 1973 roku. Pani A. B. mówi, że widzi:
Na ciemnym tle coś jasnego... Raczej czarne tło... To coś ma kawałek trójkąta i wyokrąglenia (?),
więc może być gwiazdą... Nie widzę takich przemieszczeń kresek, jak w przypadku litery lub cyfry...
Tam są t rój kąty, jakby pomiędzy ramionami gwiazdy... Pośrodku jakby nerw liścia... Jakby trójkąty
przedzielone kreską... Trójkąty jakby się ze sobą stykały... Jakby gwiazda... Tak, jakby plus... Duży
znak plus, około 7 do 9 cm średnicy... 7,5 cm. Dokładnie!
Zapytana o barwy wzoru odpowiada:
W tej chwili wydaje mi się, że to czarny krzyż na białym tle... Znów jasne na ciemnym! Dwie linie
pod kątem prostym! To jest plus!... Może to być znak żółty na tle czarnym – ja tego dokładnie nie
powiem... Tło ciemne, nie koniecznie czarne.
Po otworzeniu koperty okazało się, że zawiera arkusz koloru ciemno-błękitnego z naklejonym na
nim krzyżem równoramiennym (“znak plus") o barwie żółtej. Średnica krzyża – 9,5 cm. Pozostałe
koperty zawierały testy kolorowe i biało-czarne, z prostymi rysunkami, figurami geometrycznymi,
pojedynczymi literami i cyframi.
Treningi z zakresu prekognicji nie były podejmowane przez żadną ze współpracujących z
eksperymentatorem osób, a wykonano zaledwie kilka prób, których wyniki, choć zachęcające, z reguły
nie były jednoznaczne, nie miały więc wartości dowodowej. Przytoczmy jednak przebieg jednego z
tych doświadczeń (wyjątkowo udanego), aby pokazać, w jaki sposób je przeprowadzano.
Jest niedziela 8 kwietnia 1973 roku. Pani E. K. otrzymuje w transie sugestię, że “dziś mamy
poniedziałek, jest rano, 9 kwietnia. Jest pani już ubrana. Pani wychodzi z domu..." E. K. kontynuuje:
Idę po papierosy. Mijam ciężarówkę stojącą na dziedzińcu po prawej stronie akademika. Dochodzę
do ulicy, muszę poczekać, bo jedzie autobus 180... Przechodzę przez ulicę, idę do sklepu... Obok w
wózku drze się dziecko... Starsza pani idzie z syfonami do budki, zaczyna dziecko zabawiać. Ta pani
ma burą jesionkę i przydeptane, brązowe pantofle. W sklepie przy wędlinach jakaś pani robi awanturę.
Kupuję dziewczynom pączki. Wracam. Pani Maria siedzi w portierni; dziwne, bo w poniedziałek ma
dyżur inna portierka.
Następnego dnia rano E. K. zeszła schodami na dół i stwierdziła, że chcąc wyjść na dziedziniec
musi okrążyć samochód ciężarowy, który zatrzymał się tuż przy wyjściu na klatkę schodową.
Następnie musiała zatrzymać się na krawężniku jezdni, bo przejeżdżał właśnie autobus linii 180. Pani
E. K. postanowiła wówczas przeciwstawić się “przeznaczeniu" i zawróciła; poszła prosto na wykłady.
Dopiero po obiedzie zrobiła zakupy. Przed sklepem stał wózek z krzyczącym dzieckiem, które
usiłowała uspokoić staruszka z syfonem, ubrana na brązowo. W sklepie jakaś klientka głośno
krzyczała na obsługę stoiska garmażeryjnego. W portierni domu studenckiego siedziała pani Maria,
która musiała zastąpić chorą koleżankę. Rezultat doświadczenia pani E. K. uznała za “niesamowity" i
nie była nim bynajmniej zachwycona. Wkrótce zrezygnowała z udziału w treningach.
U trenującej najdłużej ze wszystkich osób pani A. B. rozwinęła się bardzo znacznie zdolność, która
w parapsychologii została niezbyt fortunnie nazwana “psychometrią". Psychometra dotykając
przedmiotu jest w stanie określić, kto z tym przedmiotem pozostawał przedtem w bezpośrednim
kontakcie; czasem opisuje też przeszłe wydarzenia, które miały związek z dotykanym przedmiotem
(jest to zjawisko retrokognicji, czyli paranormalnego poznania faktów z przeszłości). Psychometra o
sławie światowej był w okresie międzywojennym inż. Stefan Ossowiecki.
Projekt, aby włączyć do treningu ćwiczenia psychometryczne, wyszedł od samej pani A. B.
Podczas pierwszych ćwiczeń tego typu dostawała ona do rąk przedmioty należące do osób jej
znanych. Oczywiście nie wiedziała o tym założeniu, bo inaczej z pewnością próbowałaby zgadywać,
zamiast koncentrować uwagę na mglistej, rodzącej się wizji. Sugestia towarzysząca wręczeniu
przedmiotu brzmiała mniej więcej tak: “Daję teraz pani do rąk przedmiot. Proszę, niech pani spróbuje
sobie wyobrazić, jak może wyglądać osoba, do której ta rzecz należy". A. B. dotykając przedmiotu
“widziała" zawsze na początku sylwetkę człowieka jakby bez twarzy lub jej fragment w zbliżeniu
uniemożliwiającym rozpoznanie. Dopiero gdy obraz zmienił się parokrotnie, ukazując pełną sylwetkę w
ruchu lub całą twarz, A. B. określała właściciela przedmiotu z imienia i nazwiska.
Przykład: doświadczenie z 2 sierpnia 1973 roku. Pani A. B. znajdowała się w transie hipnotycznym
z zasłoniętymi oczami. Eksperymentator podsunął jej pod palce książkę, której A. B. nigdy przedtem
nie widziała ani też nie dotykała, i wydał polecenie: “Proszę sobie wyobrazić osobę, do której ta
książka należy". A. B. zaczęła mówić natychmiast:
To jest starszy człowiek... siwy... ma brodę... nie, to wąsy! Na pytanie, ile może mieć lat, A. B.
odpowiedziała: Siedemdziesiąt... chyba więcej. Ubrany jest w garnitur brązowy. To jest człowiek
bardzo smutny... ale dobry, sympatyczny, bardzo sympatyczny. Ja go chyba znam. To jest profesor
Manczarski!
Istotnie, była to książka prof. Stefana Manczarskiego. W dalszych etapach ćwiczeń przedmiot
dostarczany był A. B. przez obce osoby. Ani ona, ani prowadzący doświadczenie nie wiedzieli nic o
pochodzeniu przedmiotu.
Przykład : doświadczenie z 8 października 1973 roku. Pani A. B dostała do rąk plastykową
pochewkę ze znajdującym się w środku (jak się później okazało) dowodem osobistym znanego
kompozytora muzyki jazzowej i perkusisty, wirtuoza gry na wibrafonie Jerzego Stanisława M. Oto jej
wypowiedź:
Widzę ucho, ucho mężczyzny, bo kobiety takich nie mają. Ten przedmiot należy do mężczyzny...
Może lubi podróżować, bo widzę przed nim coś, jakby koło kierownicy... Ma w brwiach coś filuternego,
może ruszać nimi. Ma głos taki, jakby się czemuś dziwił, i rusza przy tym brwiami. Bardzo zdolny
człowiek... Musiał dużo podróżować... Bardzo, bardzo zdolny, ogromny talent. Widzę przy nim trąbkę,
przy jego uchu – jaka błyszcząca!... To może być jakiś muzyk... Jest bardzo zdolnym muzykiem... Ma
bardzo dobry słuch... Dużo osiągnął. To jest muzyk. On nie lubi tego momentu, gdy zbliża się do niego
kamera... Jest taki rytmiczny w ogóle... Ma takie ręce, jakby był muzykiem.
Na pytanie, na jakim gra instrumencie, pani A. B. odpowiada:
Na perkusji, na fortepianie – nie znam się. Czy on na drugie imię ma Stanisław? Bo na pierwsze
imię ma Jerzy.
Trzeba dodać, że pan M. jest rzeczywiście bardzo utalentowanym muzykiem, a jako jazzman
wirtuoz dużo podróżuje. W zacytowanej wyżej wypowiedzi A. B. zostały opuszczone zdania dotyczące
spraw bardziej osobistych.
Ciekawe rezultaty dały próby dawania do rąk pani A. B. przedmiotów należących do tych samych
osób, których fotografie otrzymywał do zbadania Czesław Klimuszko. Działo się to oczywiście w
różnych miejscach i w innym czasie, a obie osoby rozpoznające nie miały ze sobą żadnego kontaktu.
Nie wiedziały też nic ani o założeniach, ani o przebiegu eksperymentu. Na kilka tego rodzaju prób nie
było ani jednej, w której pomiędzy wypowiedziami pani A. B. i Czesława Klimuszki nie byłoby wyraźnej
i niedwuznacznej zbieżności.
Przykład: fotografię Jacka S. dostaje do rąk pani A. B. 18 października 1974 roku. Oto nieco
skrócona jej wypowiedź:
On tego zdjęcia nie dotykał, a jeśli tak, to dwa lata temu. Ja go nie widzę. Chwilami wydaje mi się,
że on nie żyje [...], ale to nie jest prawda, bo silniejsze mam odczucie, że żyje. O ile to byłoby możliwe,
żeby on wyjechał? – i to na przykład od Afryki, gdzieś w pasie równikowym [...] on tam żyje w jakimś
szczepie. Od dwóch lat chyba. Pod zmienionym nazwiskiem [...]. Tu to jeszcze coś widzę, a tam tylko
jakieś drzewa, busz, egzotyka \...] Chłopak miał fantazję, po co z tego robić tragedię? f...] Może
przypadła mu do gustu dziewczyna, ale innej rasy, jakby Indianka [...] Teraz mi się wydaje, że był
jedynakiem.
Czesław Klimuszko patrząc na tę samą fotografię 24 października 1974 r. mówił:
Nie żyje. Zginął za jakąś wielką wodą, może za oceanem. Na zachodzie. Bardzo zdolny, ogromna
żywotność. Chyba wcześnie stracił ojca. Widzę go za oceanem. Zginął w jakiejś przygodzie. On nie
znał dobrze swojego nazwiska (?) Tak, to południowa Ameryka. Zginął w jakiejś awanturze,
przypadkiem od strzelby myśliwskiej. Jedynak. Ojciec nie żyje albo też nie mieli ze sobą nigdy
duchowego kontaktu.
Kim był człowiek przedstawiony na fotografii i jakie były jego losy – nie wiedział nikt z osób
biorących udział w doświadczeniu.
Doświadczenia z impulsatorem Manczarskiego
Impulsator używany był pierwotnie w serii eksperymentów prowadzonych pod kierunkiem twórcy
urządzenia prof. Stefana Manczarskiego, mających na celu uzyskanie wyników statystycznych przy
rozpoznawaniu zakrytych kart. W doświadczeniach tych hipnoza stosowana nie była. Osoby badane
znajdowały się o kilka metrów od urządzenia, nie mogąc widzieć, jaką kartę kładzie na nim
prowadzący doświadczenie. Były to karty Manczarskiego, zawierające obrazy: odcinek linii pionowej,
odcinek poziomy, trójkąt i koło. Działanie urządzenia tak tłumaczy jego twórca:
Karty używane w doświadczeniach ze spostrzeganiem pozazmysłowym. Do badań testowych o
charakterze statystycznym jest wygodne (ze względów rachunkowych) stosować karty o niewielkiej
liczbie kontrastujących ze sobą znaków graficznych. A – karty Zenera używane w badaniach
amerykańskich od 1930 r.; B – karty Manczarskiego. Te ostatnie górują nad poprzednimi łatwością, z
jaką pozwalają dokonywać obliczeń wyników w bitach (cybernetycznych jednostkach informacji). W
celu przekazania jednego symbolu wystarczą 2 bity, stąd nazwa “karty dwubitowe"
W celu pobudzenia do drgania siatki krystalicznej substancji wchodzących w skład karty używa się
pętli, wewnątrz której zmienia się gwałtownie pole magnetyczne dzięki rozładowaniu kondensatora
przez uzwojenie pętli. Uzyskiwanana tej drodze chwilowa moc maksymalna pola magnetycznego
dochodzi do 2,4 kW. Przeprowadzone z impulsatorem eksperymenty wskazują, że pobudzenie do
drgań siatki krystalicznej kart prowadzi do emisji fal o długościach w zakresie od ok. 10 do 100 m oraz
w zakresie fal infradługich od ok. 10 do 200 km.

Uproszczony schemat impulsatora Manczarskiego – aparatu, który można by nazwać “sztucznym


nadawcą telepatii"
W doświadczeniach prof. Manczarskiego każda z kart pobudzana była zaledwie kilkoma impulsami
w odstępach sekundowych. L. E. Stefańskiego zainteresowała możliwość ewentualnego odbioru
testów zupełnie nie znanych osobie odbierającej, a pobudzanych wielką liczbą impulsów. Zadanie
takie byłoby dla odbiorcy nieporównanie bardziej skomplikowane. W testach typu ilościowego z
kartami Manczarskiego odbiorca ma za zadanie jedynie odgadnąć, czy pobudzona jest w danej chwili
karta z pionem, poziomem, trójkątem czy też z kołem. Jest to więc sprawa wyboru pomiędzy czterema
możliwościami. W doświadczeniach jakościowych odbiorca musi zobaczyć w wyobraźni obraz, o
którego kolorze ani formie nic nie wie. Ma więc do ustalenia: kolor tła, kolor znaku oraz kształt znaku.
Może nim być figura geometryczna (jedna lub dwie naraz), cyfra, litera, prosty rysunek symboliczny
(jak strzałka, serce itd.). Rozpoznawanie powinno tu się odbywać etapami, podobnie jak w treningu
spostrzegania pozazmysłowego według metody Kafki i Ryzla.
Bez hipnozy, w stanie lekkiej relaksacji, odbiór okazał się możliwy, ale na jedno doświadczenie
udane przypadało kilka nieudanych – nawet u osób dość wrażliwych. Podamy tu przykłady przebiegu
prób częściowo i całkowicie udanych.
Odbiorcą był L. S. Test przedstawiał czarną formę na białym tle:

Odbiorca leżał na kanapie, w lekkim relaksie, miał oczy zamknięte i przysłonięte ciemną tkaniną.
Aparat był od niego oddalony o ok. 3 m. Częstotliwość impulsów wynosiła przeciętnie 1 impuls na
sekundę. Po 7 minutach L. S. wyobraził sobie, że rysunek przedstawia skośny słup czarny,
zakończony kwadratem postawionym na jednym z rogów (jak znak karciany karo). W 9 minucie obraz
nieco się odmienił. Wyglądał teraz Jakby kwiat z profilu – dwa listki rozchodzące się skośnie na boki i
coś sterczącego do góry". W 11 minucie sprawiał wrażenie czarnego znaku karo. W 14 minucie
odbiorca powiedział: “Narzuca mi się kształt, który zaraz narysuję". A oto rysunek:

Inny przykład: Odbiorczyni B. S. znajdująca się w pozycji leżącej z oczami zasłoniętymi. Test i tym
razem biało-czarny:
Całe rozpoznanie trwało 10 minut. Odbiorczyni mówiła z przerwami:
Coś czarnego na białym tle. Jakby czarny kwadrat... ale z jego rogów coś wystaje. Jakby z
każdego rogu wystawały dwie kreski, po dwa przedłużenia jego boków. Ale ten kwadrat jest pusty w
środku... Już wiem! To jest po prostu kratka!
Przez tę samą osobę odbierane były z powodzeniem również kolorowe litery na różnych tłach,
czerwony półksiężyc, dwa barwne koła umieszczone na sobie mimośrodkowo i inne formy. Czas
rozpoznawania trwał średnio 22 minuty, a częstotliwość impulsowania wynosiła przeciętnie jeden
impuls na sekundę. Czasem ujawniała się rola wyobraźni dopełniającej obraz. Gdy np. testem był
czerwony półksiężyc, B. S. po 7 minutach zobaczyła symbol planety Merkurego (półksiężyc połączony
z kołem i krzyżem), a dopiero potem sam półksiężyc.
O sposobie “widzenia" testu w takich próbach nieco więcej mówi nam raport z doświadczenia z B.
S., którego przedmiotem było czerwone koło z trzema wychodzącymi z niego promieniście kreskami
na tle białym. Częstotliwość impulsowania wynosiła: 0,5 impulsu na sekundę. W 5 minucie B. S.
zaczęła mówić: “To jest coś czerwonego". W 13 minucie rzekła: “To jest jakieś koło, ale to nie
wszystko". W 16 minucie dodała: “Tam z tego koła wystają jakieś kreski". W 18 minucie uzupełniła:
“To jest jakby czerwone słoneczko, tak jak to rysują dzieci". Po chwili uściśliła wypowiedź: “Kresek jest
6 albo 8, a kolor tła biały". W 23 minucie stwierdziła: “Liczba kresek jest nieparzysta". W 26 minucie
była niezdecydowana: “Raz mi się zdaje, że 7, a raz że 9". W 30 minucie oświadczyła: “Czasem mi się
wydaje, że kresek jest 6". W tym momencie doświadczenie przerwano.
Odbiorca T. J. w ciągu 45 minut rozpoznał znak złożony z trzech czerwonych, równoległych kresek
na niebieskim tle. Rozpoznanie było niepełne: T. J. zobaczył na tle zielonym trzy kreski czerwone,
dwie skrajne były równoległe, ale środkowa ułożona lekko skośnie.
Odbiorca S. S. w ciągu 58 minut (!) rozpoznał dużą literę T barwy czerwonej na tle zielonym. Był to
czas wyjątkowo długi. Próby przeprowadzane z kilkoma innymi osobami przerywano z zasady po 20-
30 minutach, jeśli pozytywny rezultat nie był do tego czasu wyraźnie widoczny.
Impulsator Manczarskiego był stosowany jako pomocnicze urządzenie w treningu spostrzegania
pozazmysłowego w hipnozie metodą Kafki i Ryzla. Eksperymenty z odbiorcami w stanie głębokiej
hipnozy dawały rezultaty znacznie lepsze, a niepowodzenia zdarzały się tu tylko wyjątkowo. Na
przykład w ciągu sześciomiesięcznego treningu K. S. rozpoznawał z zupełną niezawodnością takie
testy, jak m.in. niebieska litera P na białym tle, czerwona A na białym tle, biały krzyż skośny na
czarnym tle czy żółty półksiężyc na niebieskim tle. W tym ostatnim przypadku – wbrew narzucającemu
się skojarzeniu: błękit nieba ze złocistym sierpem księżyca – K. S. określił obraz jako “żółty banan na
niebieskim tle". Trzeba jednak przyznać, że nietypowy kształt półksiężyca usprawiedliwiał takie
właśnie rozpoznanie. Doświadczenia z K. S. wskazują, jak się zdaje, na przydatność impulsatora
Manczarskiego w kształtowaniu wrażliwości na paranormalny odbiór informacji. O ile w rozpoznaniach
podobnych testów bez pomocy impulsatora miewał K. S. wyniki lepsze lub gorsze, o tyle z
impulsatorem osiągał zawsze wyniki bardzo dobre. A przecież-jak wiemy – w tego rodzaju treningu
każda udana próba stanowi poważny krok naprzód, utrwalając wiarę trenującego we własne
możliwości.
Zbyt mała ilość materiału eksperymentalnego nie pozwala wyrokować, czy możliwe będzie
opracowanie w przyszłości metody treningu spostrzegania pozazmysłowego również u osób nie
zapadających w głęboki trans hipnotyczny. W lekkim transie (l 1 stopień skali Davisa i Husbanda)
przeprowadzono próbę z panem S. I. Wzór przedstawiał czerwono-niebieski znak w kształcie litery T
na tle białym. S. I. rozpoznał białe tło, a na nim “coś" czerwonego i niebieskiego. Elementy
przemieszczały się, tworzyły też między innymi formę litery T, ale pewności co do kształtu znaku S. I.
nie uzyskał.
Nie wszystkie jednak osoby dobrze znoszą działanie impulsatora. U A. B., osoby trenującej w
głębokiej hipnozie, występowały przy każdym nadawanym impulsie drgania mięśni, powiek i czoła
(podobnie zresztą reagowały inne osoby – J. P., L. S., B. C.). Każdy impuls odczuwany był przez A. B.
jako niewielki, ale nieprzyjemny wstrząs. Dlatego też całość doświadczenia bywała dla niej zawsze
raczej niemiła.
Wszystkie opisywane tu doświadczenia miały charakter wstępny i orientacyjny. Chodziło o
znalezienie drogi poszukiwań, a nie o dotarcie w nich do celu. Próbom poddawane były zarówno
osoby, jak i aparaty. Różne typy impulsatorów konstruowali w tym celu m.in. Lech Bodych oraz
Edward Lepak. Próby wywoływania zjawisk paranormalnych za pomocą impulsatorów były
przeprowadzane tylko na marginesie innej działalności i dlatego pozostało dotąd sporo nie
rozstrzygniętych wątpliwości:
1. W jakim stopniu działa impulsator, a w jakim autosugestia u odbiorcy: “pomaga mi nadajnik
elektromagnetyczny". Zbyt mała liczba prób kontrolnych nie pozwala odpowiedzieć na to w sposób
jednoznaczny. Parę przeprowadzonych doświadczeń wykazało jednak, że przy pozorowanym
działaniu impulsatora – gdy włącznik stukał, ale prąd przez urządzenie nie przepływał – uzyskuje się
bardzo słabe wyniki (niepełne rozpoznanie pomimo długotrwałego impulsowania).
2. We wszystkich doświadczeniach wzór do rozpoznania był nie znany osobie odbierającej, ale
znany eksperymentatorowi i świadkom doświadczenia. Nie można więc wykluczyć wpływów
telepatycznych. Co prawda, w wypadku zastosowania impulsatora do treningów jest to rzecz całkiem
bez znaczenia, ponieważ tak czy owak odbiór informacji dokonuje się na drodze paranormalnej, a
tylko o to przecież chodzi. Liczy się wykazanie osobie trenującej istnienia “szóstego zmysłu", a mało
ważny jest sposób jego funkcjonowania w konkretnym przypadku (telepatia czy jasnowidzenie).
3. Pozostał nie wyjaśniony ewentualny wpływ impulsów elektromagnetycznych na system nerwowy
odbiorcy i nadawcy. Można przypuścić, że impulsator działa podobnie jak urządzenia do
elektrohipnozy i elektronarkozy. Nie wiemy jeszcze, w jakiej mierze efekt jego działania zawdzięczamy
“pobudzeniu do drgania siatki krystalicznej karty", a w jakiej mierze wpływowi elektrohipnotycznemu
na eksperymentatora, który staje się dzięki temu dobrym nadawcą telepatii. Nie wiemy też, czy istnieje
elektrohipnotyczny wpływ na odbiorcę, który przez to dopiero zaczyna dobrze odbierać.
4. We wszystkich doświadczeniach wzór w trakcie rozpoznawania leżał bokiem w kierunku
odbiorcy i nieco wyżej od niego. Frontalna strona wzoru skierowana była zawsze w stronę sufitu.
Dlaczego więc odbiorca nie “widział" wzoru z boku (grubości papieru itd.), lecz “oglądał" go z góry?
Czyżby towarzyszącemu rozpoznaniom wyobrażeniu, “patrzę na tarczę aparatu z góry i staram się
zobaczyć, co na niej leży", miał odpowiadać jakiś konkretny fizyczny proces? Czy i tu mamy do
czynienia z rodzajem “biologicznego radaru"? “Radary" takie spotykamy u wielu gatunków zwierząt;
najbardziej znanym z nich jest echolokacja ultradźwiękowa nietoperzy. Osoba rozpoznająca “widzi",
być może, test pobudzony przez impulsator o tyle wyraziściej, o ile osoba niedowidząca widziałaby
lepiej przedmiot pokryty jaskrawą farbą fluoryzującą, ułożony pomiędzy samymi szarymi
przedmiotami. Taka interpretacja również potwierdzałaby słuszność teoretycznych założeń prof.
Manczarskiego.
Wstecz / Spis Treści / Dalej

6. Szkoła jasnowidzów

Budzenie i rozwijanie zdolności parapsychicznych metodą Doskonalenia Umysłu


Jak wiadomo, zjawiska psi występujące spontanicznie stanowią niewdzięczny materiał dla
badacza, któremu nie wystarcza ich opisywanie i klasyfikacja oparta na ich zewnętrznych cechach, ale
pragnąłby on dotrzeć do ich istoty. Ponadto – choć w ciągu ostatnich lat znacznie zmniejszyła się na
świecie liczba naukowców negujących realność zjawisk psi, niemniej są oni nadal. Jeśli zatem
psychotronika nie chce być bezbronnym przedmiotem ataków ze strony oponentów, którzy w ogóle
negują sens jej istnienia, musi wystawić dla swej obrony potężną armię faktów. W tym celu nie
wystarczy poddawanie badaniom osób spontanicznie przejawiających zdolności psi. Tych jest zbyt
mało. Wiąże się to z ogólną tendencją rozwój ową cywilizacji europejskiej, która bardzo ceni
umiejętność logicznego myślenia, lekceważąc przy tym wyobraźnię i intuicję. Wychowanie typu
europejskiego rozwija lewą półkulę mózgu (tę logiczną) nie wykorzystując w pełni prawej. Przeciętny
Europejczyk (a także Amerykanin, który wychowywany bywa podobnie) jest, wg określenia Roberta
Monroego, “półmózgowcem", człowiekiem, którego psychika została żałośnie zubożona; człowiekiem
o wyobraźni działającej schematycznie; człowiekiem o zablokowanych zdolnościach psi.
Odblokowanie tych zdolności, uświadomienie ludziom faktu, że je posiadają, wreszcie rozwijanie
ich – to sprawy szczególnie istotne dla rozwoju psychotroniki. W latach siedemdziesiątych naszego
stulecia autor tego tekstu przebadał pod względem przydatności kolejno trzy metody.
Docieranie do ukrytych zdolności psi jest możliwe przez:
– ćwiczenie “widzenia skórnego" (dermooptyka),
– ćwiczenia w hipnozie,
– ćwiczenia wzorowane na systemie kontroli umysłu opracowanym przez Jose Silvę.
Metoda trzecia okazała się najskuteczniejsza. W ciągu 14 lat prowadzenia w różnych miastach
Polski sześciodniowych szkoleń, zwanych kursami Doskonalenia Umysłu (DU), udało się autorowi
zebrać bardzo bogaty zasób spostrzeżeń. Prowadzone przeze mnie kursy DU wzorowane są na wyżej
wspomnianej metodzie Jose Silvy, znacznie jednak wzbogacone.
Całość kursu składa się z codziennych czterogodzinnych spotkań. W ciągu pierwszych czterech
dni uczestnicy kursu opanowują procedurę składającą się z wielu czynności wstępnych (np. specjalny
system oddychania i koncentracji uwagi oraz relaksacji fizycznej i umysłowej), dzięki czemu absolwent
kursu jest potem zdolny w każdym momencie swojego życia wejść w zmieniony stan świadomości: na
tzw. poziom działania nad-świadomego. Człowiek znajdujący się w tym stanie może z pełnym
przeświadczeniem panować nad tymi funkcjami swego organizmu oraz psychiki, które normalnie są
niezależne od jego świadomej woli, np. nad: budzeniem się i zasypianiem, marzeniami sennymi,
zapamiętywaniem i przypominaniem sobie, odczuwaniem lub nieodczuwaniem bólu itd. W czasie
działania na poziomie nadświadomości można łatwo pozbyć się niepożądanych nawyków (np. palenia
papierosów), schudnąć lub przytyć, a także skorzystać ze swych zdolności parapsychicznych i
parafizycznych. Czwartego dnia kursu uczestnicy ze zdumieniem i radością odkrywają w sobie nie
ujawnione dotąd zdolności do jasnowidzenia. Prawie każdy z uczestników wykonuje z powodzeniem
zadanie polegające na określeniu rysopisu i stanu zdrowia nieznanej osoby, wyłącznie na podstawie
jej danych personalnych. Dowiaduje się też, w jaki sposób nowo odkryte zdolności parapsychiczne
może rozwijać dalej trenując w domu.
Ćwiczenia wizualizacyjne, przeprowadzone drugiego, trzeciego i czwartego dnia kursu, zużytkować
można do rozwiązywania trudnych problemów, na jakie natykamy się w życiu i w pracy zawodowej.
Podczas wchodzenia na “poziom działania nadświadomego" pobudzamy do pracy prawą półkulę
mózgu, która w zwykłym stanie świadomości jest zdominowana przez lewą. Sięgając do rezerw swojej
intuicji, korzystamy z subtelnych bodźców parapsychicznych. Ostatnie dwa dni kursu poświęcone są
dodatkowym technikom medytacyjnym. Kursanci zapoznają się też z koncepcjami struktury
osobowości człowieka, co pozwala im nie tylko stosować w praktyce, ale także rozumieć procesy
pozaświadome, którymi umieją już teraz kierować.
Kursy DU autor prowadził od kwietnia 1980 r., początkowo w grupach 10-osobowych, później
przeważnie 30-osobowych. Ich liczebność mogła się zwiększyć dzięki zmianom w metodyce
prowadzenia zajęć. W roku 1995 liczba absolwentów zbliżyła się do czterech tysięcy.
Metoda DU, rozpatrywana jako system ujawniający i rozwijający zdolności psi, zdecydowanie
góruje nad pozostałymi. Metoda dermooptyczna daje doskonałe rezultaty, gdy pracuje się z dziećmi,
niestety zawodzi u dorosłych. Metoda hipnotyczna Kafki i Ryzla opiera się na ćwiczeniach
indywidualnych, które zarówno dla prowadzącego jak i dla ćwiczącego są ogromnie czasochłonne.
Natomiast metoda DU daje rezultaty szybko, przy czym uzyskiwane są one u wielu osób
jednocześnie. Ćwiczenie kontrolne w 30-osobowej grupie kursantów wykonuje z rezultatem
pozytywnym większość uczestników. Przeciętnie u 2 lub 3 osób wynik jest niedostateczny; są to
przeważnie ludzie, którzy ćwiczenia kontrolne traktują jako stresujący “egzamin". Wyniki bardzo dobre
uzyskuje średnio 7 do 10 osób. Oceny wystawiają sobie nawzajem uczestnicy kursu, a ich zasadność
kontroluje potem cały zespół.
Jasnowidcze rozpoznanie przebiega – o czym koniecznie trzeba pamiętać! – w dwóch etapach:
intuicyjnym i logiczno-analitycznym.
Pierwszy przebiega, w zmienionym u rozpoznającego stanie świadomości, na poziomie działania
nadświadomego, gdy obniżona jest aktywność lewej półkuli mózgu, a zwiększona w półkuli prawej.
Wówczas rozpoznający powinien relacjonować wszelkie wyobrażenia (wzrokowe, słuchowe,
dotykowe, termiczne i inne), odczucia we własnym ciele, a także myśli – słowem wszelkie zjawiska
psychiczne, jakie pojawiają się w jego świadomości. Należy mówić wyłączywszy wszelką
samokontrolę! Zastanawianie się nad tym, “co może znaczyć to, co mi przyszło do głowy?" albo “czy
to aby prawda?" – powoduje aktywizację lewej półkuli mózgu, która znów zaczyna dominować nad
prawą.
Drugi etap pracy wizjonera rozpoczyna się od momentu powrotu do zwykłego stanu świadomości,
do stanu czuwania. Teraz jasnowidz musi dokonać logicznej analizy swojej własnej wypowiedzi
(zanotowanej przez partnera lub nagranej na taśmie magnetofonowej). Musi rozszyfrować znaczenia
obrazów symbolicznych (o ile się takie pojawiły), a także ustalić związki pomiędzy różnymi częściami
swojej wypowiedzi. Jeśli jakiś motyw pojawia się w różnych częściach wypowiedzi parokrotnie,
powinno się uznać go za szczególnie istotny (np. szyny kolejowe lśniące w słońcu, rozmawiający
pasażerowie w przedziale, osoba przy kasie na dworcu).
Skąd pochodzą informacje, które uzyskuje człowiek wykonujący takie ćwiczenie kontrolne?
Dotyczą one zewnętrznego wyglądu, stanu zdrowia, charakterystycznych cech osobowości,
mieszkania, rodziny i rodzaju pracy wykonywanej przez osobę, której imię i nazwisko, wiek i adres
podaje ćwiczącemu jego partner. Czy jest to przekaz myślowy, pochodzący od partnera, który
przeważnie zna osobę “badaną" na odległość? O tym, że tak nie jest, świadczą bardzo liczne
przypadki (kilka w każdej grupie), w których wykonujący “badanie" mówi o faktach nie znanych
partnerowi, ich prawdziwość potwierdza później rozmowa przeprowadzona z osobą “badaną".
Podczas ćwiczeń kontrolnych często zdarzają się – charakterystyczne dla paranormalnego odbioru
informacji – błędy w określeniu strony: pomylenie prawej z lewą (tzw. zjawisko zwierciadlane).
Niekiedy obserwujemy też “przesunięcia w czasie". Pewien ćwiczący opisał ramię osoby badanej, jako
grubo obandażowane i unieruchomione, czyli tak, jak wyglądało ono podczas wojny we wrześniu 1939
r.; obecnie jest w tym miejscu tylko duża i głęboka blizna.
Uczestnikom kursu, jako początkującym paragnostom, z reguły sprawia wiele trudności
interpretacja tego, co odbierają. Nie znają jeszcze ,języka" swojej własnej wyobraźni. Na przykład:
– Kobieta wykonująca ćwiczenie miała wyobrażenie człowieka “badanego", które zmieniało się co
chwila. Był on na przemian: raz brudnym i nieogolonym abnegatem, to znów wymuskanym elegantem.
Zaryzykowała przypuszczenie, że “ma on rozdwojenie jaźni". Po zakończeniu ćwiczenia partnerka
wyjaśniła, że człowiek “badany" przebywa od kilku lat w zakładzie psychiatrycznym jako schizofrenik.
– Ćwicząca opisała krwinki osoby “badanej" jako niebieskie, ale nie potrafiła powiedzieć, co to
może znaczyć. Później okazało się, że osoba ta jest ciężko chora na białaczkę.
– Czarna plamka, uporczywie ukazująca się we wnętrzu klatki piersiowej “badanego", okazała się
w rzeczywistości wszczepionym rozrusznikiem serca.
– Ćwicząca opisała kobietę “badaną", jako siedzącą na podwiniętych nogach, których “nie chce
pokazać, jakby się ich wstydziła". Jak się później okazało, osoba ta miała nogi amputowane.
Umiejętność interpretowania swoich własnych wyobrażeń nabywa się przez długotrwałą praktykę;
od początkujących paragnostów oczekiwać jej nie możemy. Natomiast podstawowe zasady, według
których funkcjonuje paranormalny odbiór informacji, muszą już być znane uczestnikom kursu. Oto
one:
– Bazować należy na indywidualnych właściwościach swojej wyobraźni. Informacje odbierane
kanałami paranormalnymi wcale niekoniecznie muszą docierać do świadomości poprzez wyobrażenia
wzrokowe. Już przy pierwszych ćwiczeniach wizualizacyjnych prowadzący musi uczulić uczestników
kursu, aby rejestrowali wyobrażenia dotykowe, termiczne i inne, a także myśli sformułowane
werbalnie, które spontanicznie pojawiają się w świadomości.
– Każdy dorosły człowiek wie, jak funkcjonuje jego własna wyobraźnia w zwykłym stanie
świadomości (w normalnym stanie czuwania). Ale dopiero podczas kursu DU poznaje się swoją
wyobraźnię działającą w zmienionym stanie świadomości, który uzyskujemy przechodząc opanowaną
na kursie procedurę doskonalenia umysłu. Korzystamy wówczas z pracy prawej półkuli mózgu. Ta
nasza “druga wyobraźnia" działa inaczej niż “pierwsza" (ta zwykła). Dla “drugiej wyobraźni"
charakterystyczny jest jej język symboliczny, podobnie jak dla marzeń sennych. Informacja o tym, że
“badany" na odległość nieznany człowiek ma chorą wątrobę, może pojawić się w świadomości
badającego na przykład w postaci symbolu: nienaturalnej barwy, gorąca, mrowienia w palcach. Jeden
z kursantów, po usłyszeniu danych personalnych jakiejś kobiety, “zobaczył" w wyobraźni róg stołu z
leżącą tam książką obłożoną w gruby szary papier. Po zakończeniu ćwiczenia, będąc już w zwykłym
stanie świadomości, pomyślał: “tak wyglądaj ą książki wypożyczane w publicznych bibliotekach, nie
znana mi kobieta jest zapewne bibliotekarką". Tak też było w rzeczywistości.
Osoby, które kończą kurs DU, potrafią już samodzielnie wykonywać w domu ćwiczenia rozwijające
ich zdolności i umiejętności parapsychiczne. Wiedzą, że punktem wyjścia mogą być dane personalne
nieznanej osoby, ale również może to być przedmiot (w radiestezji nazywamy go świadkiem).
Niektórzy z absolwentów kursów DU stają się później dobrymi, godnymi zaufania paragnostami.
Takim był inżynier Jacek Papiewski, który w ostatnich latach swojego życia zasłynął z efektownych
publicznych pokazów jasnowidzenia.
Metody zespołowego jasnowidzenia
Porównanie metody DU z innymi metodami odblokowującymi i rozwijającymi zdolności
parapsychiczne człowieka wypada zdecydowanie na korzyść metody DU, która pozwala na ujawnienie
tkwiących potencjalnie prawie w każdym z nas zdolności parapsychicznych, a także zapoznaje
uczestnika kursu z ćwiczeniami, umożliwiającymi rozwijanie i pomnażanie nowo odkrytych w sobie
zdolności. W jak wysokim stopniu jest to możliwe, o tym mogły się przekonać te osoby, które po
przejściu kursu DU zdecydowały się systematycznie kontynuować ćwiczenia jasnowidcze w Grupie
Wizjonerów, działającej w Warszawie wiatach 1986-1988. Grupą kierowała Helena Wilda-Kowalska, a
jej pierwszymi członkami zostali Jerzy Gajewski i Jerzy Walczak. Potem dołączyli: Andrzej Gajewski,
Ewa Berger-Jankowska, Piotr Trzciński i Maria Mickiewicz-Gawędzka.
Grupa Wizjonerów postawiła przed sobą zadanie niezmiernie ambitne. Podjęto działania, które
zapewniają później ścisłą weryfikację uzyskanych wyników. Jest to możliwe w sprawach dotyczących
poszukiwania osób zaginionych (typu “wyszedł z domu i nie wrócił"), ponieważ w większości
wypadków – po krótszym lub dłuższym czasie – albo wraca człowiek żywy, albo też odnalezione
zostają jego zwłoki.
W pierwszym roku swojej działalności Grupa Wizjonerów wykonała 20 ekspertyz w sprawach ludzi
zaginionych. Do końca wyjaśniło się później spośród nich 9 spraw (co już nie zależy od Grupy):
znalazły się poszukiwane osoby lub ich ciała. We wszystkich dziewięciu ekspertyzach, jak się okazało,
Grupa Wizjonerów trafnie orzekła, czy zaginiona osoba żyje, czy też nie. Wszystkie te ekspertyzy
zawierały również istotne informacje na temat aktualnego losu osoby zaginionej oraz miejsca jej
pobytu lub też informacje o warunkach, w których nastąpiła śmierć, wreszcie o miejscu, gdzie
należałoby szukać zwłok.
Podstawową metodę działania stanowiła wizualizacja w zmienionym stanie świadomości,
uzyskanym techniką, którą opanowuje się podczas kursu Doskonalenia Umysłu. Punktem wyjścia dla
badanej sprawy były dane personalne osoby zaginionej: imię i nazwisko, wiek, adres. Jest wskazane,
aby osoby zabierające się do jasnowidczej ekspertyzy nie były powiadamiane o szczegółach sprawy,
a tym bardziej o domysłach snutych przez ludzi z nią związanych. Wiadomości takie zawierają zawsze
wiele mylnych sugestii, które później tylko utrudniają wizjonerom uzyskanie celnego wyniku w ich
pracy. Trzeba bowiem pamiętać, że dla wizjonera wszelkie informacje wyjściowe (czyli te, które
otrzymuje) mają charakter sugestii, od których jego wyobraźni trudno się potem uwolnić. Poza danymi
personalnymi jest więc pożądana jedynie lakoniczna informacja o miejscu i czasie zaginięcia osoby
poszukiwanej.
Dane wyjściowe otrzymywali poszczególni członkowie Grupy, po czym każdy z nich osobno badał
sprawę podczas sesji Doskonalenia Umysłu. Następnie kierownik zbierał spisane na kartkach ich
wypowiedzi i porównywał je ze sobą. Przyjmuje się przy tym jako zasadę, że szczegóły zbieżne w
różnych wypowiedziach traktować należy jako istotne. Niekiedy okazuje się, że sesje wizjonerskie
techniką DU należy przeprowadzić powtórnie. Stanowiły one podstawową metodę działania Grupy.
W poszczególnych wypadkach stosowane także bywały techniki uzupełniające:
1. Technika “zespołowej wędrówki astralnej". Również i ona wywodzi się z umiejętności nabytej na
kursie DU, będąc równocześnie jej oryginalnym wariantem, którego autorstwo należy do kierowniczki
Grupy. Ona też prowadziła tego rodzaju zespołowe sesje. Wszyscy uczestnicy, uzyskawszy wyższy
stan świadomości techniką DU, siedzieli lub leżeli z zamkniętymi oczami, słuchając głosu prowadzącej
oraz porozumiewając się z nią w razie potrzeby. Wszyscy równocześnie wchodzili (w wyobraźni) do
swoich “astralnych" pracowni, “rozmawiali" ze swymi “opiekunami" i głośno relacjonowali pozostałym
wyniki tych “rozmów". Następnie na polecenie prowadzącej, wizjonerzy nastawiali swoje
wyimaginowane aparaty (które znajdują się w ich “pracowniach astralnych") na ten sam czas i
miejsce, będące czasem i miejscem zaginięcia osoby poszukiwanej. Każdy z uczestników sesji (wraz
ze swym “opiekunem") w wyobraźni przenosił się teraz w to miejsce, a potem ewentualnie w inne
rejony związane z badanym wypadkiem. Członkowie Grupy Wizjonerów mieli możność
niejednokrotnie stwierdzić, że przebywając w wyobraźni “na planie astralnym" potrafią swobodnie
porozumiewać się ze sobą głośno, nie wychodząc przez to z głębokiego stanu medytacyjnego. W
trakcie jednej z takich sesji wyobrażone postacie “opiekunów" poprowadziły wizjonerów wzdłuż Wisły.
Wizjonerzy nie rozumieli, dlaczego tak się dzieje. Dopiero w dalszym ciągu badania sprawy udało się
im ustalić, że człowiek zaginiony utonął w Wiśle, a jego zwłoki popłynęły do innej, odległej
miejscowości, gdzie zostały wyłowione. Ciała nie udało się zidentyfikować i Jako N.N." (jak to określił
jeden z wizjonerów) zostało pochowane na miejscowym cmentarzu. Ekspertyza okazała się
najzupełniej trafna, gdy miesiąc później milicji udało się ustalić, że zwłoki topielca N.N. pochowanego
w Nowym Dworze Mazowieckim są ciałem człowieka, który w nieznanych okolicznościach zaginął w
Warszawie.
2. Większość członków Grupy Wizjonerów przeszła przez 12 ćwiczeń na seminarium Doznawania
Otwarcia Wrót (Gateway Experience), prowadzonego w Warszawie w maju, czerwcu i wrześniu 1986
roku. Stanowią one polską wersję językową ćwiczeń opracowanych w Instytucie Roberta Monroego
(Virginia, USA), a wykonuje się je na leżąco, ze stereofonicznymi słuchawkami na uszach. Słucha się
przy tym nagranych na taśmę magnetofonową słownych wskazówek oraz generowanych
elektronicznie dźwięków, które bezpośrednio steruj ą rytmami prądów czynnościowych mózgu.
Uzyskiwane dzięki temu bardzo głębokie stany medytacyjne członkowie Grupy Wizjonerów użytkowali
również z powodzeniem dla swoich ekspertyz, posługując się przy tym głównie nagraniem do
ćwiczenia nr 6 (Swobodny przepływ).
3. W niektórych wypadkach stosowana była hipnoza o średniej głębokości. Jest to stan sprzyjający
wizualizacjom. Sesje tego rodzaju prowadziła Helena Wilda-Kowalska, posługując się swoistą bardzo
łagodną metodą którą w rozmowach nazywa “łóżeczko". Szczególnie dobre wyniki uzyskiwał dzięki jej
stosowaniu Jerzy Walczak. W paru przypadkach istotne dla sprawy informacje przekazali na
“łóżeczku" najbliżsi krewni osób zaginionych.
4. Kierowniczka Grupy dodatkowo posługiwała się jeszcze trzema technikami:
– kontemplacją fotografii przedstawiającej osobę zaginioną,
– metodą teleradiestezyjną
– analiząpsychometryczną wg M. F. Longa.
Po uzyskaniu od poszczególnych członków Grupy wypowiedzi na temat opracowanej sprawy,
kierowniczka Grupy przystępowała do drugiego etapu sporządzania ekspertyzy. Z największym
naciskiem należy tu podkreślić jej ważność.
Prawidłowo przeprowadzane jasnowidcze rozpoznanie musi toczyć się w dwóch etapach:
intuicyjnym i logicznym. W etapie pierwszym wizjoner bada sprawę znajdując się w zmienionym stanie
świadomości, uzyskanym przez technikę DU, w którym prawa półkula mózgu uzyskuje chwilowy
prymat, dzięki czemu możliwy jest paranormalny odbiór informacji. W tym stanie wizjoner relacjonuje
wszystko, co pojawia się w jego świadomości: wyobrażenia wzrokowe, słuchowe, dotykowe,
termiczne, węchowe, wszelkie myśli zwerbalizowane (które pojawiają się nagle i “nie wiadomo skąd"),
wszelkie odczucia i emocje. Mówić wówczas należy wszystko od razu, bez jakiejkolwiek samokontroli.
Etap drugi jasnowidczego rozpoznania przebiega już w zwykłym stanie świadomości, w stanie
czuwania, gdy człowiek posługuje się przede wszystkim lewą półkulą mózgu. Wizjoner dokonuje
wtedy logicznej analizy swojej własnej wypowiedzi. Z grupą wizjonerów takiej logicznej analizy
wszystkich wypowiedzi dotyczących tej samej sprawy dokonywała (częściowo w konsultacjach z
członkami Grupy) Helena Wilda-Kowalska. Ustalało się, jakie istnieją związki pomiędzy uzyskanymi
wiadomościami. Rozszyfrowywało się też znaczenie obrazów symbolicznych, które zjawiły się w
wyobraźni wizjonerów podczas pierwszego etapu. Korzystanie z informacji, którą niesie obraz
symboliczny, jest czasami niełatwe, zwłaszcza dla początkujących wizjonerów, którzy jeszcze słabo
znają“język" swojej własnej wyobraźni. Umiejętność interpretowania symboli nabywa wizjoner
wyłącznie przez praktykę, ponieważ – jak wiadomo – “język" ten bywa niejednakowy u różnych ludzi.
W pierwszych miesiącach działania członkowie Grupy Wizjonerów mieli nieraz trudności z obrazami
symbolicznymi. Czasami nawet bywały trudności z domyśleniem się, że obraz, który podczas
pierwszego etapu pojawił się w świadomości, jest tylko symboliczny. Na przykład: wizjonerom zjawiały
się m.in. różne wały ziemne, groble i nasypy, gdy sprawa dotyczyła człowieka, który – jak się potem
okazało – poniósł śmierć na przedmieściu Wrocławia o nazwie Podwale.
Sesja wizualizacyjna DU zaczyna się od wykonania procedury, podczas której następuje zmiana
stanu świadomości, i od zakodowania w swoim umyśle danych personalnych zaginionej osoby.
Procesy psychiczne zatrzymują się na chwilę (moment) w “próżni", po czym zaczynają pojawiać się
wyobrażenia wzrokowe, myśli sformułowane werbalnie, a odbierane w postaci jakby wewnętrznego
“słyszenia", czasem dołączają się wyobrażenia doznań dotykowych, termicznych i węchowych. Zdarza
się, że wizualizacje zjawiają się zaraz po zakodowaniu problemu.
: Wizjoner, gdy pojawiało się wyobrażenie osoby zaginionej, podejmował próbę przeprowadzenia
“diagnozy paramedycznej"; sposób jej wykonania znany jest doskonale każdemu absolwentowi kursu
Doskonalenia Umysłu. Sprawdzał on zatem, czy bije serce, jak działa mózg, a przede wszystkim, czy
ciało jest żywe, jędrne, czy też miękkie, rozkładające się i cuchnące. W ten sposób można ustalić, czy
osoba zaginiona żyje, czy też nie. Jeśli nie żyje, wizjoner badał, czy zwłoki mają jakieś obrażenia i w
jakiej pozycji leżą. Wizjoner starał się też “obejrzeć" miejsce, gdzie znajduje się ciało – jego obraz
ogólny, potem szczegóły. Jeśli jakiegoś istotnego elementu “nie było widać", wizjoner uruchamiał swą
wyobraźnię ruchową i dotykową, aby “dotykiem" wyczuć np. brakujący napis na drogowskazie lub
numer domu. Na tym etapie zwraca się też uwagę na ubiór zaginionej osoby.
Następnym etapem (w tej samej sesji) było wejście do “pracowni", którą w swej wyobraźni buduje
się podczas ćwiczeń kursu Doskonalenia Umysłu. W “pracowni" wizjoner przeprowadzał rozmowę ze
swoim “opiekunem" na temat osoby zaginionej, po czym “wzywał" ją i pytał, czy żyje, a jeśli tak, to
gdzie przebywa.
Warto tu zauważyć, że wizjoner nie kontentował się tym, co wyobraźnia sama mu przynosi; nie
obserwował biernie, lecz starał się, aby była ona aktywna. W Grupie Wizjonerów zasada aktywnej
wyobraźni znalazła pełne zrozumienie. Jak się przekonano, aktywność wyobraźni doskonale daje się
pogodzić z zasadniczą nieaktywnością stanu medytacyjnego; nie burzy go ani nie uszkadza.
Wezwana do “pracowni" osoba czasem nie chce mówić, a czasem kłamie. Zdarzyło się to podczas
badania sprawy zaginionej dziewczyny, której dominującą cechą charakteru była – jak się później
okazało – chorobliwa skłonność do kłamstwa. Zamiast wezwanej osoby może pojawić się
reprezentujący ją obraz symboliczny. Tak było w czasie poszukiwania osoby, której wyjątkowy spryt i
przebiegłość dobrze znano w jej środowisku. Ta przysłowiowo “chytra jak lis" osoba ukazała się w
wyobraźni wizjonera właśnie pod postacią lisa. W innym przypadku pojawiły się u różnych wizjonerów
symboliczne obrazy poszukiwanej kobiety: z głową wyolbrzymioną oraz z głową okręconą szalem.
Odnaleziono ją utopioną, z głową zanurzoną w płytkiej wodzie, podczas gdy reszta ciała leżała na
brzegu.
Istotna była reakcja “opiekuna" na wejście wzywanej osoby do “pracowni". Zdarzało się, że mówił
np. “nie żyje" albo też jego reakcja była bezsłowna.
Wizjonerowie próbowali również wzywać “opiekuna" osoby zaginionej, a także “specjalistów". Są to
wyobrażenia ludzi nie znanych wizjonerowi, którzy komentują badaną sprawę. W jednym z wypadków
był to młody człowiek, który wszedł trzymając księgę, po czym otworzył ją i pokazał narysowany tam
krzyż. Był to znak symboliczny, przekazujący wiadomość o śmierci osoby poszukiwanej. Wiadomość
ta wkrótce została potwierdzona – odnaleziono zwłoki. Innym razem “specjalista" rozłożył mapę i
pokazał drogę pro wadzącą z Kielc na południe (droga E7). Kilka tygodni później zaginiony chłopiec
powrócił do domu tą właśnie drogą.
Sesja DU trwa zazwyczaj 20-30 minut, a czasami nawet więcej.
A oto konkretny przykład przeprowadzania ekspertyzy:
Rano 1 sierpnia 1986 r. wyszła z domu Alicja K., lat 55. Po tygodniu jej syn powiadomił Grupę
Wizjonerów o zaginięciu matki. Przy zapisywaniu danych kierowniczka Grupy omyłkowo zapisała
“wiek 53" (zamiast 55), czemu towarzyszyła myśl, że “ona żyła na kredyt przez dwa lata". Syn
zaginionej opowiedział potem o istotnie mającej miejsce przed dwoma laty próbie samobójstwa.
Ewa Berger-Jankowska podczas sesji DU mówiła o czarnym trójkącie z wierzchołkiem ku dołowi i o
mocno eksponowanej głowie Alicji K. Ta sama wizjonerka “w łóżeczku" widzi ciało zaginionej leżące
na ziemi, martwe, nieprzyjemne; nad nim zawieszone jej “ciało astralne".
Andrzej Gajewski w sesji DU: “leży nad wodą przy moście; uczucie żalu, że nie można pomóc".
Jerzy Gajewski w sesji DU: “wrażenie, że nie żyje, leży przy wąskim kanale wodnym".
Helena Wilda-Kowalska podczas ćwiczenia nr 6 Dozowania Otwarcia Wrót zadała samej sobie
pytanie o los Alicji K., na co w odpowiedzi zjawiła się wizja dłoni z różańcem. Szczególnie wyrazisty
był obraz krzyżyka; był on odwrócony tyłem, z czym skojarzyło się słowo “negatyw" i wyobrażenie
słuchowe: “teraz i w godzinę śmierci naszej". Obraz martwej głowy Alicji K., po której spływają smugi-
błota.
Ta sama wizjonerka podczas sesji DU: “głowa Alicji K. w czarnym welonie; jej jakby wypłowiałe
oczy bez okularów" (gdy znaleziono zwłoki, okulary leżały obok nich!); “osoba patrząca na krajobraz
za oknem, gdzie są drzewa i przepływający strumyk, a na nim mostek; głowa okręcona czarnym
welonem; wyobrażenie głosu mówiącego “świat deszczu, świat rynny"; wyobrażenie głosu Alicji K.
“smutno mi, smutno mi", wizja muru cmentarnego; przekreślony skośnym krzyżem obraz drzew wokół
kanału wodnego.
Gdy kierowniczka Grupy zawiesiła wahadełko nad planem miasta, Wskazało ono teren, którego
plan już nie obejmował – teren Puszczy Kampinoskiej.
Syn zaginionej “na łóżeczku" miał wyobrażenie Puszczy Kampinoskiej, miejsca, które Alicja K.
lubiła odwiedzać.
W rezultacie Grupa Wizjonerów wypowiada się w sprawie zaginionej Alicji K.: z całą pewnością nie
żyje, a jej ciała należy szukać w Puszczy kampinoskiej, nad kanałem wodnym lub strumieniem, w
pobliżu mostku.
Zwłoki Alicji K. odnaleziono 27 sierpnia w Puszczy Kampinoskiej. leżały o 30 metrów od ścieżki,
przy strumieniu, nad którym przechodzi mostek, i tylko głowa znajdowała się pod wodą.
Działalność warszawskiej Grupy Wizjonerów w dziedzinie poszukiwań osób zaginionych pozwala
na wysunięcie następujących wniosków:
1. Ukazuje ona możliwość zastosowania zdolności parapsychicznych *v codziennej praktyce, np. w
kryminalistyce, gdzie “metoda grupy wizjonerów" zająć by mogła miejsce obok dotychczas
stosowanych metod konwencjonalnych. Podobnie jak tamte, nie jest ona z pewnością niezawodna, ale
w niektórych przypadkach może okazać się niezastąpiona.
2. Potwierdzona została skuteczność metody DU w rozwijaniu i kształceniu zdolności
parapsychicznych.
3. Potwierdzona została wyjątkowa skuteczność działania zespołowego w rozwiązywaniu zadań
jasnowidczych, o czym już przed laty przekonał się na podstawie swoich hipnotycznych doświadczeń
Milan Ryzl.
Parapsychiczne rozpoznanie osoby zmarłej.
W grudniu 1987 r. przeprowadzono zespołowe doświadczenie, którego celem było zbadanie, w jaki
sposób różne osoby, posługując się swoimi zdolnościami parapsychicznymi, mogą stwierdzić, że
dostarczone im dane personalne nieznajomego człowieka dotyczą osoby zmarłej. Jego uczestnikami
byli w większości początkujący paragnostycy, absolwenci kursów DU, prowadzonych przez L. E.
Stefańskiego; niektórzy wchodzili w skład Grupy Wizjonerów, specjalizującej się w pomocy przy
poszukiwaniu ludzi zaginionych.
W doświadczeniu udział wzięło 12 osób. Każda z nich otrzymała po dwie kartki z danymi
personalnymi dwóch różnych ludzi. Nikt z uczestników nie został uprzedzony o tym, że mogą to być
osoby zmarłe. Uczestnicy przypuszczali, że i tym razem biorą zapewne udział w kolejnym
poszukiwaniu człowieka zaginionego. W rzeczywistości wszystkie kartki zawierały dane personalne
osób nieżyjących: imię i nazwisko, wiek w momencie śmierci oraz adres, który tym razem nie mówił o
miejscu zamieszkania, lecz był adresem cmentarza, gdzie pochowano osobę zmarłą. Większość
danych spisana została przez organizatora eksperymentu ze świeżych nagrobków na dwóch
sąsiadujących ze sobą cmentarzach (katolickim i ewangelickim) w Katowicach: ulica Francuska 26 i
Francuska 28. Chodziło o to, aby zmniejszyć prawdopodobieństwo, że uczestnik doświadczenia znał
osobę zmarłą. Także i o to, by “adres" nie budził skojarzeń z cmentarzem. Dla mieszkańca Warszawy
(a wszyscy uczestnicy eksperymentu są warszawiakami) nazwa ulicy “Francuska" wiąże się z
wyobrażeniem spokojnej dzielnicy willowej, Saskiej Kępy.
Po zebraniu notatek z wypowiedziami uczestników okazało się, że 7 osób (na 12 osób) dało
wyraźne i niedwuznaczne stwierdzenia, iż dane personalne dotyczyły człowieka już nieżyjącego.
W wypowiedziach pozostałych pięciu uczestników odnajdujemy obrazy symboliczne, oznaczające
być może śmierć, ale których bliższa interpretacja byłaby możliwa dopiero po zapoznaniu się z
indywidualnym językiem symbolicznym, którym operuje wyobraźnia każdego z tych wizjonerów. A oto
przykłady: “na mózgu metalowa klamra, biała kwadratowa plama – serce" (z wypowiedzi Andrzeja G.);
“Teatr Wielki, ona chce tańczyć, podnosi prawą nogę, ale do kolana mięśnie są niewładne i noga tak
sobie zwisa" (z wypowiedzi Marianny K.); “widziałem jego opiekuna, który był komarem i sprawiał
niekorzystne wrażenie" (z wypowiedzi Jerzego G.).
Informacja o tym, że człowiek parapsychicznie rozpoznawany nie żyje, może wyrażać się w postaci
bardzo rozmaitych treści psychicznych (wyobrażeń wzrokowych, słuchowych, emocji) pojawiających
się w świadomości rozpoznającego jako spontaniczna reakcja na dane personalne człowieka
nieżyjącego. W innych przypadkach takiej spontanicznej reakcji może nie być, a informacja o fakcie,
że rozpoznawana osoba nie żyje, pojawia się w świadomości wykonującego zadanie dopiero jako
odpowiedź na postawione w myśli pytanie – odpowiedź w postaci wyobrażenia wzrokowego lub
słuchowego.
Do stwierdzenia tego, że rozpoznawany parapsychicznie człowiek nie żyje, różni wizjonerzy
dochodzili rozmaitymi drogami. Na podstawie wypowiedzi zebranych w wyniku doświadczenia można
podzielić reakcje wizjonerów na sześć typów.
1. Reakcja pierwszego typu: dane personalne nieznanego człowieka powodują złe samopoczucie u
wizjonera, budzi się w nim niechęć do wykonania zadania.
A oto przykłady zaczerpnięte z wypowiedzi osób biorących udział w naszym doświadczeniu.
Zaraz po zapoznaniu się z danymi personalnymi osoby będącej przedmiotem parapsychicznego
rozpoznania “niesmak, ucisk w gardle [...] odczułem niechęć do zrobienia doświadczenia" –
relacjonuje Krzysztof B.
“Nieprzyjemny szum w uszach, zły – niepokojący, sprawa bardzo nieprzyjemna, odczucia jak
najbardziej złe" – oto wypowiedź Waldemara R.
2. Reakcją drugiego typu jest niemożność ujrzenia w wyobraźni osoby, która nie żyje. Przykłady:
“Twarz niesamowicie oświetlona od dołu, niepodobna ani do kobiety, •ani do mężczyzny" – mówi
Edward G. odnośnie do jednej z osób rozpoznawanych, na temat zaś drugiej – “zadałem sobie
pytanie, czy on żyje? i zobaczyłem tylko szare puste tło".
“Tylko twarz, nic od niej nie czułem, jakby jej nie było w naszym świecie, jakby nie żyła" – mówi
Janusz G., a w wypowiedzi Stanisława J. czytamy: “niewyraźna twarz i postać".
3. Reakcją trzeciego typu są wyobrażenia znane z relacji osób, które przeszły przez śmierć
kliniczną: ciemny tunel, oślepiająca jasność.
Edward G. zadał sobie pytanie, gdzie przebywa osoba, której nie umiał sobie wyobrazić i wtedy
nastąpiło “wchodzenie w ciemny długi tunel, na jego końcu jasny przebłysk – jakby ruchliwa ulica".
Zadał sobie następne pytanie, czy osoba ta żyje, a w odpowiedzi nagle “przerażająca jasność, jakby
reflektor zaświecił w oczy".
4. Reakcja czwartego typu: spontanicznie albo na skutek zadanego w myśli pytania może pojawić
się wyobrażenie głosu mówiącego o śmierci badanej osoby.
Helena W. w wyobraźni zadaje pytanie swojemu opiekunowi, czy osoba rozpoznawana żyje. I w
wyobraźni słyszy odpowiedź: “ona żyje, ale ciało w grobie".
Mówi Jerzy W.: “Pierwsze wrażenie: jej miejsce zamieszkania znajduje się na falach. Wyobrażenia:
stara kobieta idzie, po jej lewej stronie obszar ciemności, ale ona idzie po stronie jasności brzegiem
granicy [...]. Opiekun mówi: nie żyje. To co widziałem poprzednio, to był jej duch. Ona jest duchem".
Wypowiedź Stanisława J.: “doradca twierdzi, że nie żyje".
5. Jako reakcja na dane personalne człowieka nieżyjącego pojawiają się obrazy i skojarzenia
dotyczące cmentarza, kopania grobu (np. “hałdy żółtego piasku" – w wypadku osoby przed paroma
dniami pochowanej), trumny, ceremonii pogrzebowej.
Dla Janusza G. osoba rozpoznawana ,jakby była w skrzynce; krzyż z betonu cmentarny; ona była
daleko, daleko za mgłą, jakby jej tu nie było".
“Hałdy żółtego piasku, straszna samotność, zasuszenie, kobieta mimo podanego wieku (lat 54)
wydaje się zasuszoną staruszką, postać samotna" – mówi Krzysztof B.
“Twarz z oczodołami zamiast oczu, według mnie osoba ta nie żyje" – mówi Edward G.
W wyobraźni Waldemara R. zjawiły się najpierw obrazy fantastyczne – “ciemny gęsty dym, płynący
nisko ukosem w górę, nie widać było jego źródła. Morze i nisko nad nim duże czerwone słońce, a
wewnątrz niego drugie słońce, bardzo jasne. Kobieta zanurzona głową w dół, tylko jej nogi wystają
ponad powierzchnię morza". Dalej nastąpiły obrazy mówiące wprost o śmierci rozpoznawanej osoby:
“na parterze domu [...] płaska trumna, dookoła ciemne postacie. Towarzyszyło temu przekonanie, że
ta osoba nie żyje. Widać ją było w otwartej trumnie".
6. Szósty typ reakcji. W niektórych wypowiedziach znajdujemy opis zwłok leżących aktualnie w
grobie, opis rozkładu ciała.
Jerzy W. mówi: ,jej ciało rozkładające się, brzuch pełen robaków, silne wrażenie zapachowe (chce
mi się wymiotować), jest już pochowana, zamurowana w grobie".
Na temat innej osoby Jerzy W. mówi: “Odczucie: żyje, znajduje się w dobrej kondycji fizycznej.
Obraz: coś dziwnego dzieje się z jego twarzą, jakieś zielone plamy, jego twarz zaczyna bulgotać,
pełno bąbli, są niebiesko-zielone. Reszta ciała w porządku, ale małe palce u rąk zaczynają się
wykrzywiać i dzieje się z nimi to samo, co z twarzą. Czeka to całe ciało".
Helena W. daje taki oto opis rozpoznawanej osoby:
Nędzne włosy żółto-siwe, z tyłu malutki koczek, biały czepek z koronkami, szeroka spódnica, na
nogach czarne trumienne pantofle [...] widzę nogi złożone ściśle ze sobą i pantofle czarne trumienne
[...] widzę biały domek ogrodzony białym płotem, to wszystko zmienia mi się w pomnik, biały cokół z
wypisanymi nazwiskami poległych, jakiś grobowiec.
Wynik eksperymentu przeprowadzonego z grupą osób dysponujących swoimi zdolnościami
parapsychicznymi potwierdził to wszystko, co na temat rozpoznania osoby zmarłej na podstawie jej
danych personalnych już było wiadome – z doświadczeń indywidualnych, a także z dotychczasowej
praktyki warszawskiej Grupy Wizjonerów, której członkowie w swych poszukiwaniach ludzi
zaginionych nieraz konstatowali śmierć takiego człowieka. Potwierdziło się również i to, że gdy
przedmiotem parapsychicznego rozpoznania jest człowiek, wizjoner zawsze powinien zadać sobie
pytanie, czy człowiek ten żyje, ponieważ informacja o jego ewentualnej śmierci wprawdzie może
pojawić się spontanicznie w jego świadomości, ale bynajmniej nie musi.
Doświadczenie nasze pomogło też w ustaleniu pewnych prawidłowości w rozmaitych reakcjach
paragnostów na dane personalne człowieka nieżyjącego. Poznanie tych prawidłowości będzie miało
niewątpliwe znaczenie także praktyczne: dla początkujących wizjonerów oraz dla grup wizjonerów,
które w działaniu zespołowym opracowują ekspertyzy jasnowidcze dla różnych celów.
Post scriptum:
Zdarzyło się wkrótce po zakończeniu doświadczenia i po uporządkowaniu jego wyników, że
podczas kursu DU dla studentów Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Bydgoszczy jeden z uczestników,
Andrzej B., podał swojemu partnerowi dane personalne Mariana P., człowieka nieżyjącego (co zresztą
było niezgodne z instrukcją). Przyjrzyjmy się szczegółom wypowiedzi Tomasza M., wiedząc już, jakich
spontanicznych reakcji na dane człowieka nieżyjącego można się spodziewać. Tomasz M. sądził, że –
zgodnie z instrukcją- otrzymał dane osoby żyjącej. Mówił:
“Ciemny, dobrze zbudowany, w garniturze, rozluźniony krawat, rozpięta koszula, ciemny garnitur.
(Opis “ubrania trumiennego" – przyp. L. E. 5.) Zaczyna mi się kręcić w głowie, cały czas karuzela,
wszystko zaczyna wirować, jakbym miał się za chwilę przewrócić. (Złe samopoczucie u wykonującego
zadanie! – przyp. L. E. S.) Zjawy przelatujące obok niego, kobiety w zwiewnych sukniach. (Motyw ze
znanych z literatury wyobrażeń na temat “tamtego świata" – przyp. L. E. S.}. Odwracam się od niego,
jakaś siła odkręca mnie razem z fotelem. (Tomasz M. wyjaśnił później, że musiał powstrzymać się,
aby nie wykonać obrotu, co świadczy o wielkiej podświadomej niechęci do kontynuowania zadania –
przyp. L. E. S.) On stoi obok tego wiru, odwracam się od niego plecami. (Pauza w wypowiedzi).
Twarzy nie widzę [...] jest zimny na całym ciele, szczególnie lewa strona i kończyny. Dziwnie blade
mięśnie dolnych partii nóg. Jakby urwany kawałek mózgu. W miejscu urwanego mózgu czarna plama
na czaszce. (Opis zwłok Mariana P. – przyp. L. E. S)
W rzeczywistości Marian P. nie żyje od pięciu lat, zginął na budowie, spadła na niego ciężka płyta
betonowa. Tomaszowi M. podany został jego wiek, jaki miałby, gdyby żył, oraz adres aktualny w chwili
śmierci.
Zakłócanie rozpoznania jasnowidczego przez osobę zlecającą jego przeprowadzenie
W wypracowywanej od wielu lat metodologii badań psychotronicznych wiele uwagi poświęca się
sprawie mimowolnego wpływu eksperymentatora na przebieg doświadczenia i jego wynik. Wnioski z
obserwacji, które tu chciałbym przedstawić, nawiązują do tego centralnego problemu
metodologicznego w psychotronice. Zapewne mogą one nam także przybliżyć problem wciąż jeszcze
nieznanej, fizykalnej istoty zjawisk nabywania informacji o przedmiotach odległych w procesie
jasnowidzenia.
Prowadzone od wielu już lat systematyczne obserwacje osób wykonujących zadania jasnowidcze
podczas kursów DU wykazują, że informacje dotyczące nieznanego człowieka (będącego
przedmiotem ćwiczenia) nie pochodzą od siedzącego obok partnera, który dał zadanie do wykonania i
który zna przedmiot rozpoznawania. W ćwiczeniach tego rodzaju osoba wykonująca zadanie mówi
nieraz o wielu szczegółach wyglądu zewnętrznego oraz stanu zdrowia nieznanego człowieka. W
większości przypadków osoba dająca zadanie nie wie o niektórych z nich, więc po zakończeniu
ćwiczenia kontaktuje się (dla weryfikacji) z człowiekiem będącym przedmiotem jasnowidczego
rozpoznania i najczęściej uzyskuje potwierdzenie. Prawidłowość rozpoznania faktów nie znanych
samemu “zleceniodawcy" świadczy o tym, że ewentualny jego wpływ telepatyczny na osobę
wykonującą zadanie nie może być uznawany za decydujący.
Czy znaczy to tym samym, że nie ma on żadnego wpływu na tok rozpoznawania jasnowidczego?
Ciekawych spostrzeżeń na ten temat dokonał już przed wieloma laty znakomity parapsycholog
francuski, dr Eugene Osty. Zainteresował się on gazetowymi ogłoszeniami niektórych paryskich
wróżek, wyrażających gotowość mówienia o losach nie tylko klienta, lecz także dowolnej osoby, o
której on będzie myślał. Doktor Osty zwrócił się do jednej z nich. Wróżka, pani K., zaczęła mówić o
osobie, o której myślał dr Osty. Nie mogło to ulegać wątpliwości, ponieważ wypowiedź zawierała dane
odnoszące się wyraźnie do tej właśnie osoby. W pewnym momencie dr Osty przestał myśleć o tej
osobie, gdy przyszło mu do głowy, że burzliwe życie i postać jednego z jego przyjaciół lepiej
nadawałyby się do tego celu i że jego właśnie trzeba było obrać za przedmiot doświadczenia.
Zaledwie ta myśl zajęła jego uwagę, gdy spostrzegł, że wróżka, która mówiła dalej, opowiada już o
sprawach odnoszących się nie do pierwszej osoby, lecz do tego drugiego człowieka. Przez parę chwil
wróżka sądziła, że mówi w dalszym ciągu o jednej i tej samej osobie. Wkrótce zresztą sama zaczęła
się dziwić, bo trudno byłoby znaleźć dwie osoby tak różne pod każdym względem. Ani wiek, ani
umysłowość, ani charakter, ani zawód, ani sytuacja materialna – jednym słowem nie było nic
wspólnego pomiędzy nimi. Było to doświadczenie, które spowodował przypadek. Ale od tego czasu dr
Osty powtarzał je umyślnie i wielokrotnie, a zawsze z podobnym rezultatem.
Nie stwierdziłem nigdy, obserwując od wielu lat przebieg ćwiczeń jasnowidczych, wykonywanych
podczas prowadzonych przeze mnie kursów DU, aby osoba wykonująca takie rozpoznanie podała
mylną informację na temat opisywanego człowieka pod wpływem fałszywej sugestii myślowej
“zleceniodawcy". Przeciwnie – zdarzało się, że nawet gdy zleceniodawca miał o obiekcie
jasnowidzenia mylne wiadomości, także i wówczas informacje uzyskane w toku rozpoznania
jasnowidczego okazywały się być prawdziwe. Typowym przykładem jest tu przypadek Stefana I. z
Warszawy. W maju 1980 r. prawidłowo rozpoznał on brak lewego jajnika u pewnej kobiety, której dane
personalne podał mu Robert C. Tym razem – jak się potem okazało – “zleceniodawca" był na temat
stanu zdrowia badanej kobiety z gruntu źle poinformowany. Ojciec powiedział mu, że operacyjnie
usunięto oba jajniki, podczas gdy w rzeczywistości usunięto tylko jeden – lewy.
Choć nie zdarzyło się, aby “zleceniodawca" kiedykolwiek zakłócił tok rozpoznawania
jasnowidczego w jego szczegółach, znane są wypadki, w których myślowo ukierunkował fałszywie
całe rozpoznanie. W takich przypadkach znajdują potwierdzenie fakty obserwowane niegdyś przez
doktora Osty'ego. Osoba wykonująca ćwiczenie jasnowidcze DU, usłyszawszy dane personalne
jakiegoś człowieka, nieraz zaczyna mówić o kimś innym, o innym człowieku, również dobrze znanym
“zleceniodawcy". Czasem zdarzało się pomylić starszego brata z młodszym, innym razem nawet ludzi
obcych, ale zamieszkujących razem. Dwa takie przypadki, mające miejsce podczas kursu DU w
Płocku, w październiku 1986 r. posłużą nam jako przykłady.
W pierwszym z nich zadanie dawał ojciec, pan A., swojemu siedemnastoletniemu synowi. Do
ostatniej chwili zamierzał podać mu imię, nazwisko, wiek i adres swojego znajomego, człowieka bez
ręki, ale na chwilę przed ćwiczeniem zmienił zamiar. I choć podał dane innej osoby, pierwsze zdanie w
wypowiedzi syna brzmiało: “ten człowiek nie ma ręki".
W drugim przypadku pani B. wprawdzie podała osobie wykonującej rozpoznanie jasnowidcze dane
swojej dorosłej córki, ale przez cały czas trwania ćwiczenia nie mogła odsunąć od siebie natrętnych
myśli o dwuletniej wnuczce, leżącej wówczas w szpitalu w bardzo ciężkim stanie. Osoba wykonująca
ćwiczenie mówiła wyłącznie o chorym dziecku, podając wiele szczegółów zgodnych ze stanem
faktycznym. Stało się tak, pomimo że dane personalne, mające ukierunkować rozpoznanie
jasnowidcze, dotyczyły przecież osoby dorosłej (matki owego dziecka).
Obserwacje wyżej opisane (oraz inne tego rodzaju), a także spostrzeżenia doktora Osty'ego,
pozwalają na sformułowanie ogólnego wniosku:
Człowiek zlecający przeprowadzenie rozpoznania jasnowidczego nie ma wprawdzie decydującego
wpływu na szczegółowy przebieg rozpoznania, ale może swoim oddziaływaniem parapsychicznym
skierować jasnowidza na zamierzony lub fałszywy ślad badanego przedmiotu.
O możliwości zaistnienia takiego zakłócającego oddziaływania powinny pamiętać zwłaszcza osoby,
wykonujące wszelkiego rodzaju ekspertyzy, których przeprowadzenie oparte jest na nabywaniu
informacji kanałami paranormalnymi. Grupa Wizjonerów, działająca przed laty w Warszawie,
specjalizująca się w poszukiwaniu ludzi zaginionych, starała się zachowywać właśnie dlatego
szczególne środki ostrożności przy przyjmowaniu zleceń.
Tworzywo i struktura wiadomości nabytej parapsychicznie
Akty parapsychicznego nabywania wiadomości wydają się być sprzeczne z pewnym
teoriopoznawczym twierdzeniem, które w europejskiej tradycji filozoficznej (i to w bardzo różnych jej
kierunkach) funkcjonuje jako pewnik. A brzmi ono w postaci nadanej mu przez wybitnego filozofa
średniowiecznego, świętego Augustyna, następująco: Nihil est In intellectu, quodprius non erat in
sensu – nie ma nic w świadomości, czego nie było poprzednio w doznaniu zmysłowym. W
obserwowanych przez XIX-wiecznych parapsychologów aktach odbioru telepatycznego i
jasnowidzenia najbardziej rzucającym się w oczy był zawsze fakt pojawiania się w świadomości osoby
badanej treści psychicznych, które zdawały się nie pozostawać w związku z tym wszystkim, co mogły
odebrać jej zmysły. Tak narodził się (niefortunny zresztą) termin “spostrzegania pozazmysłowego".
Czy racja jest po stronie św. Augustyna, czy po stronie parapsychologów? W rzeczywistości
sprawa jest znacznie bardziej złożona, niż mogli to przypuszczać zarówno dawni parapsycholodzy, jak
i filozofowie.
W swojej książce Telepatia doświadczalna jako zjawisko kryptomnezji, psycholog i socjolog, prof.
Edward Abramowski relacjonuje wyniki uzyskane w serii doświadczeń telepatycznych
przeprowadzonych w Laboratorium Psychologicznym, które działało przy Uniwersytecie Warszawskim
w latach poprzedzających pierwszą wojnę światową. Odkrywcze jest spostrzeżenie znakomitego
autora, że proces pojawiania się w świadomości odbiorcy informacji (czy też wiadomości) przekazanej
drogą telepatyczną, wykazuje znaczne podobieństwo do procesu przypominania. Podobnie jak w
owym procesie, treści psychiczne (wyobrażenia, myśli zwerbalizowane, emocje) wypływają na
powierzchnię świadomości z tych samych mroków niepamięci – jak twierdzi autor – co i podczas
odbioru telepatycznego. To, co w osobowości człowieka stanowi “siedlisko zapomnianego", określił
Abramowski zamiennie terminem “podświadomości" i stwierdził, że akt paranormalnego odbioru
informacji zaczyna się zawsze od pobudzenia warstwy podświadomej w osobowości odbiorcy.
A jak wyobrażają sobie aktywność psychiczną telepaty inni parapsycholodzy? Profesor Leonid
Wasiljew, idąc za myślą francuskiego badacza R. Desoille'a, rozważa, jaka jest funkcja w przekazie
telepatycznym świadomych i nieświadomych warstw osobowości nadawcy i odbiorcy. Spośród
czterech możliwości za najbardziej wiarygodną uważa tę, w której następuje “przekaz ze świadomości
A (nadawcy) najpierw do swojej podświadomości, następnie do podświadomości P (odbiorcy), a
poprzez nią do świadomości P (odbiorcy) ".
Profesor Abramowski, penetrując psychikę telepaty, doszedł jednak znacznie dalej. Według niego
wpływ telepatyczny “działa na zapomniane [...] na całą podświadomość człowieka, odszukując
podobne sobie elementy" i “pobudzając do wystąpienia (w świadomości) elementy, mające z nim (tj. z
tym wpływem) pewną wspólność dalszą lub bliższą". Pod wpływem pobudzenia parapsychicznego
“porusza się jedna z warstw podświadomości [...] przysuwa się do progu myśli (następnie przestępuje
go i intelektualizuje się) w rozpoznawaniu, w symbolach lub w odtworzeniu wiernym".
Pobudzenie parapsychiczne (a może być nim odebrany sygnał telepatyczny, jak to bywało w
doświadczeniach Abramowskiego) sprawia zatem, że w świadomości człowieka pojawiają się pewne
nowe treści psychiczne. Czy są one naprawdę nowe? Tak, odpowiada prof. Abramowski, ale tylko w
pewnym sensie, ponieważ “nie możemy jednak przyjąć [...]. że [...] przedmiot (odbioru telepatycznego)
nie jest znany osobnikowi [...]• Musiał (on) być obecny w jego podświadomości".
Znaczenie cytowanych wyżej sformułowań prof. Abramowskiego ocenić możemy dopiero wtedy,
gdy zdamy sobie sprawę, jaki zakres przypisuje autor pojęciu podświadomości. Z kontekstów, w jakich
to pojęcie pojawia się w jego książce, wynika, że uczony definiował podświadomość podobnie, jak to
dziś na ogół czynimy: jako warstwę psychiki człowieka, gdzie tkwią “treści, które kiedyś były w jego
świadomości [...] i które [...] mogą powrócić do świadomości". Ten “powrót do świadomości" jest
przypomnieniem sobie tego, co było zapomniane. Niekiedy zdarza się, że zapomniane treści
psychiczne wracaj ą na poziom świadomości wyrwane ze swoich dawnych kontekstów i człowiekowi
przypominającemu mogą się one wydawać całkiem nowe. Zjawisko to nazwano w psychologii
“kryptomnezją" czyli “ukrytym pamiętaniem". Podstawową myślą zawartą w książce Abramowskiego
jest stwierdzenie, że – w znanych mu przypadkach odbioru sygnału telepatycznego – odbierane treści
psychiczne pojawiają się w świadomości właśnie w postaci przypomnień o charakterze
kryptomnezyjnym. Odbiorca sądzi, że są to treści nowe, podczas gdy w rzeczywistości naprawdę
nowe są w nich tylko odniesienia do tego, co było telepatycznie nadane.
Nie zawsze jednak odbiór informacji kanałami paranormalnymi ma ten wykryty przez
Abramowskiego charakter kryptomnezyjny. I dopiero na takim wyjątkowym przypadku widzimy, jak
dalece trafne są jego spostrzeżenia i jak słuszne są wysnute z nich wnioski.
Przyjrzyjmy się bliżej takiemu przypadkowi. Jest on nader interesujący z tej przyczyny, że dotyczy
człowieka bardzo wyraźnie przejawiającego zdolności parapsychiczne. Podczas prowadzonego
przeze mnie kursu DU w Przyjezierzu, w sierpniu 1987 r., Adam J. z Tych wykonał przewidziane
programem zadanie jasnowidcze: na podstawie danych personalnych (Bogumił W., lat 69,
zamieszkały w Lublinie) określił z dużym przybliżeniem wygląd zewnętrzny i stan zdrowia tego nie
znanego sobie człowieka. Uzyskany bardzo dobry wynik był dla samego Adama J. pewnym
zaskoczeniem. Wiedział, że – zgodnie z instrukcją- ma głośno zdawać relację o wszystkich treściach
psychicznych, jakie aktualnie pojawią się w jego świadomości. Wbrew temu, co przypuszczał, w jego
wyobraźni nie pojawił się żaden obraz nieznanego człowieka. Zamiast tego przypomniały się panu
Adamowi obrazy widziane lub wyobrażane w przeszłości. Oto zestawienie jego wyobrażeń i
wypowiedzi z faktami podanymi potem przez starszą córkę Bogumiła W.
– Postać dziadka Adama J., jego sylwetka, ręce nawykłe do ciężkiej pracy na roli. Powiedział:
“wzrost niski", “nie jest gruby", “bardzo silne ręce". Stan faktyczny: Bogumił W. bardzo dużo pracuje
fizycznie; prawidłowe jest też rozpoznanie wzrostu.
– Głowa drugiego dziadka, już nieżyjącego. Powiedział: “lekka łysina". Stan faktyczny: mocno
wcięte kąty czołowe, brak włosów na potylicy.
– Wyobrażenie swojego własnego ciała, jakby przezroczystego, oraz jasnoniebieskich i mocno
powiększonych węzłów chłonnych szyi (wyobrażenie związane z chorobą, jaką pan Adam niedawno
przeszedł). Powiedział: “powiększone węzły chłonne". Stan faktyczny: ziarnica (nowotwór złośliwy)
aktualnie leczona.
– Wyobrażenie, jakie miał kiedyś, gdy ojciec opowiadał o kobiecie, która rozbiła sobie głowę
padając na kant krawężnika. Powiedział: “czymś ciężkim dostał w tył czaszki". Stan faktyczny: w roku
1970 w wyniku upadku Bogumił W. doznał bardzo poważnego urazu głowy i wstrząsu mózgu, po czym
przez 8 dni nie odzyskiwał przytomności.
– Obraz czaszki i nałożony nań obraz wyjętej ze skorupki połowy orzecha włoskiego o nierównych
częściach: jedna jest zdrowa, druga skurczona i wyschnięta. Powiedział: “prawa półkula mózgu jakby
zmniejszona". Stan faktyczny: Bogumił W. padając uderzył bokiem głowy.
– Obraz jednej z koleżanek, niedawno spotkanej. Powiedział, że w bliskim otoczeniu Bogumiła W.
znajduje się “młoda ładna dziewczyna", “mająca długie jasne włosy". Stan faktyczny: jest przy nim
jego młodsza córka, studentka, której wygląd odpowiada opisowi.
Adam J. był szczerze zdumiony, gdy dowiedział się, że wykonanie jego zadania jasnowidczego
zostało ocenione bardzo dobrze. “Przecież ja tego człowieka wcale sobie nie wyobraziłem. Mnie tylko
przypominały się różne rzeczy".
Mówi się, że to właśnie wyjątek potwierdza regułę. Tak też jest w wypadku tezy prof.
Abramowskiego o kryptomnezyjnym charakterze zjawisk parapsychicznego nabywania informacji. Gdy
w wyjątkowym przypadku (a takim jest wyżej opisany) nie mamy do czynienia z “ukrytym
pamiętaniem", lecz z w pełni świadomym przypominaniem sobie, wówczas szczególnie dobitne
potwierdzenie zyskuje mniemanie Abramowskiego, że przedmiot odbioru parapsychicznego musi być
obecny w podświadomości odbierającego.
To, co dzieje się w psychice jasnowidza, porównać można zatem do układania coraz to innych
obrazów mozaikowych ciągle z tego samego zestawu kolorowych płytek. Obrazy powstające są różnej
treści, ale ich tworzywo pochodzi wciąż z tego samego źródła, tj. z zasobów podświadomości. Bodziec
parapsychiczny powoduje powstawanie nowych struktur z elementów istniejących już w psychice.
Nowe są struktury, ale nie ich elementy. I w tym (ograniczonym) zakresie św. Augustyn miał jednak
rację.
I jeszcze jeden wniosek. Skoro już wiemy, że precyzja wiadomości (względnie informacji)
otrzymywanej drogą parapsychiczną zależy tyleż od jej struktury, co i jej tworzywa znajdującego się w
podświadomości odbiorcy, potrafimy teraz we właściwy sposób dobierać grupy wizjonerów, mających
zespołowo wykonywać określone zadania. Jeśliby na przykład ich zadanie miało polegać na
szczegółowym opisaniu nie znanego im urządzenia elektronicznego, to zespół należałoby utworzyć z
ludzi posiadających wykształcenie elektroniczne – inaczej otrzymalibyśmy wypowiedzi ogólnikowe i
mało wartościowe.
Wstecz / Spis Treści / Dalej

7. Magiczne zwierciadło

Zamiast motta:
Książę pochylił się z zaciekawieniem, aby ujrzeć zawartość pudełka, lecz wewnątrz nic nie
zobaczył, oprócz szarego skłębionego tumanu. Głębokość pudełka wydała mu się tak otchłanną, jak
czarna przepaść, której przecież nie mógł zawierać tak płytki przedmiot. Supramati gubił się w
domysłach. Nie mogąc dociec tego, czego sam nie pojmował, poprzestał na dokładnym wykonaniu
wskazówek swego mistrza i zapatrzył się w pudełko. Wkrótce w ciemnej głębokości ukazał się
czerwony punkt. Punkt ten poruszał się, zbliżał, powiększając się szybko. Nagie okrzyk wyrwał się z
ust Supramatiego. Ukazała mu się zupełnie wyraźnie, choć w mglistym zarysie, wspaniała głowa
Ebramara, otoczona delikatnym, srebrzystym obłokiem...
(J.W. Kryżanowskaja, Magowie)
Magiczne zwierciadło jest przyrządem optycznym, który pozwala rozwinąć u siebie cenną
umiejętność wizjonerską. W czasach starożytnych nazywano ją katoptromancją (dosłownie:
“wróżeniem ze zwierciadła"). W późniejszych wiekach stosowany bywał również termin inspectio
speculi magici. Zjawisko katoptromancji jest w gruncie rzeczy identyczne z krystalomancją, czyli
widzeniem w kryształowej (szklanej) kuli.
Zdolność do widzenia w magicznym zwierciadle można w sobie wyrobić przez systematyczne
ćwiczenia autohipnotyczne lub też dzięki sugestii danej w hipnozie.
“Widzenie" w zwierciadle jest rodzajem śnienia przy otwartych oczach. Gmatwanina odbić i
załamań światła w ciemnej głębi zwierciadła staje się jakby kanwą, na której pobudzona wyobraźnia
wizjonera “haftuje" swoje obrazy: krajobrazy, twarze, sceny rodzajowe lub fantastyczne. Niekedy to,
co jest “zobaczone" w zwierciadle, odpowiada temu, co aktualnie dzieje się w odległym miejscu lub
działo się w przeszłości. Zdolność do tego typu “jasnowidzenia" jest powszechna, mamy ją wszyscy –
|v mniejszym lub większym stopniu.
Wbrew dość powszechnemu przeświadczeniu czynność wizualizowania, czyli plastycznego
wyobrażania sobie, przebiega sprawniej, gdy oczy |ą otwarte. Stwierdzili to już przed dwudziestoma
laty naukowcy z Instytutu Im. Maimonidesa w Nowym Jorku.
Wyobrażenia wzrokowe powstają w ośrodku widzenia, znajdującym Się w potylicznym płacie kory
mózgowej. Gdy oczy mamy otwarte, korzystamy ze zwiększonej jego aktywności – również w procesie
wizualizowania.
Wrodzoną predyspozycję do widzenia w magicznym zwierciadle (i do krystalomancji w ogóle)
objawiają te osoby, które ze szczególną łatwością dopatrują się realnych kształtów na przykład w
zaciekach na murze albo w atramentowych plamach w psychologicznym teście Rorschacha.
Pokrewną katoptromancji jest też zatem staropolska wróżba z wosku lanego na wodę w wigilię św.
Andrzeja.
W dawnych czasach magiczne zwierciadło było przeważnie odlewane z metalu lub miało formę
czarnego lustra, to jest szyby nie srebrzonej, lecz czernionej po przeciwnej stronie. Zastępować go
mogła kałużka atramentu wlanego do wnętrza dłoni lub po prostu błyszcząca powierzchnia. wody (ten
ostatni rodzaj wizjonerstwa nazywano hydromancją). Magiczne zwierciadło w swojej nowoczesnej
formie, w jakiej produkowane było przez Warsztaty Psychotroniczne ATHANOR, jest wielowarstwowe,
a składa się z nałożonych na siebie w specjalny sposób szkieł płaskich i sferycznych oraz ze
stosownej obudowy. Dzięki takiej złożonej konstrukcji jest znacznie skuteczniejsze w działaniu.
Może warto pamiętać sięgając po nowoczesne magiczne zwierciadło, że po słynnym polskim
czarnoksiężniku z czasów zygmuntowskich, Twardowskim, pozostał cenny zabytek, przechowywany
w zakrystii kościoła farnego w Węgrowie. Jest to wielkie metalowe zwierciadło w szerokiej czarnej
ramie z napisem w języku łacińskim: “Bawił się tym zwierciadłem Twardowski, wykonując magiczne
sztuki, teraz narzędzie zabawy zostało przeznaczone na służbę Bogu".
Trening
Poniższe wskazówki zostały zaczerpnięte z różnych źródeł. Wiele z nich pochodzi z nie wydanej
nigdy po polsku książki W. E. Butlera, How To Develop Clairvoyance, wyd. The Aquarian Press, 1968.
Studium tradycyjnej wiedzy tyczącej się rozwijania zdolności psychicznych ujawnia, że duża część
tej wiedzy pochodzi z ciekawych tradycji religijno-magicznych średniowiecza, duża część wywodzi się
z bardzo dawnego folkloru, a pewna ilość z ciągłych eksperymentów. Część oparta jest na “babskich
zabobonach" i nie ma podstawy w faktach. “Baby" jednakże zachowały i przekazywały bardzo ważne
wskazówki, które możemy adaptować i stosować dzisiaj. Sukces w rozwijaniu jasnowidzenia polega
na przejawianiu psychicznych postrzeżeń w formie wizyjnej. Gdybyście próbowali rozwinąć
jasnosłyszenie, wówczas usiłowalibyście przejawiać to postrzeganie w formie subiektywnych
dźwięków i słów. Wiele wysiłku w rozwijaniu jasnowidzenia oszczędza naturalna umiejętność
wyobrażania obrazów w umyśle. Będziecie więc musieli ćwiczyć się w świadomym wyobrażaniu. Tutaj
możemy udzielić wskazówki, która oszczędzi mnóstwa niepotrzebnych kłopotów. W wielu książkach
traktujących o wyobrażaniu poleca się nowicjuszowi obrać formę geometryczną, taką jak koło, kwadrat
lub trójkąt, i próbować zbudować ją przed “oczami duszy". Da się to uczynić, ale łatwiej i równie
skutecznie można użyć obrazu zawierającego liczne, różnorakie szczegóły, albowiem myśl jest
wówczas w stanie przenosić się z miejsca na miejsce w obrazie, zyskując na sile wyobrażeniowej i
unikając równocześnie znużenia. Całkiem możliwe, że owo znużenie umysłowe kryje się za
stopniowym obniżaniem się liczby zgadnięć u osobników, z którymi przeprowadzano doświadczenia
za pomocą kart Zenera. Zauważono, że osobnik trafnie odgadujący karty zaczyna stopniowo tracić tę
umiejętność, za co, całkiem możliwe, odpowiedzialne jest owo znużenie umysłu monotonnością
geometrycznych figur. Przypadkowo możecie odkryć, że przypominacie sobie scenę albo przedmiot
za pomocą tego, co wydaje się być “komentarzem okolicznościowym" o nim w umyśle. Zamiast
widzieć przed oczami duszy plamę koloru, zjawi się po prostu w waszym umyśle słowo określające ten
kolor. W tym wypadku nie martwcie się, ale dalej usiłujcie poprawić własną silę wyobrażenia
(wizualizacji).
Ci, którzy używali swych zdolności jasnowidzenia przez długi czas, odkryli, że istnieje ciekawa
współzależność między fazami księżyca a działaniem zdolności psychicznych. Kiedy księżyca
“przybywa", wydaje się, że dają się one łatwiej kierować wolą, kiedy zaś księżyca “ubywa", chociaż
mogą się pojawić, występują w chaotycznych i niewykończonych postaciach i już nie wydają się
całkowicie podlegać kontroli woli. Z tego powodu doświadczony jasnowidz traktuje wrażenia
psychiczne uzyskane w tym okresie raczej nieufnie. Również pomocne jest zapisywanie dominujących
warunków pogodowych, gdyż są one ważne. Wszystkie poruszone dotychczas zagadnienia dotyczą
waszego umysłu i emocji. Teraz zajmiemy się czynnikami mającymi wpływ na wasze ciało fizyczne.
Są one najważniejsze, gdyż wrażenia o charakterze fizycznym są tak silne, że mogą na początku
rozwoju zatrzeć słabe wrażenia napływające przez podświadomość. Stan ciała fizycznego wywiera
silne oddziaływanie na umysł i wzruszenia.
Pierwszym i najważniejszym punktem jest to, abyście byli fizycznie rozluźnieni. Ciasne ubranie,
ciasne buty, niewygodne krzesło, pozycja magicznego zwierciadła powodująca zmęczenie mięśni,
wszystkie te przeszkody muszą być usunięte, jeśli chcecie uzyskać całkowite odprężenie cielesne.
Pokój powinien być dosyć ciepły, ale nie duszny.
Przed ćwiczeniem należy wstrzymać się od jedzenia. Wpatrywanie się w kryształ natychmiast po
obfitym obiedzie wywoła sen, a nie wrażenia psychiczne! Po sesji bardzo przydatny jest lekki posiłek,
gdyż pomaga on uśmierzyć aktywność psychiczną! przywrócić was do normalnej świadomości.
Światło powinno być przyćmione. Niektórzy stosują czerwone światło, niektórzy niebieskie, a inni
po prostu przyciemniają lub osłaniają zwyczajne białe światło. I znowu jest to sprawa indywidualna;
wybierzcie oświetlenie najlepiej wam odpowiadające. Światło jednakże powinno być słabe, tak aby
otaczające przedmioty były tylko mgliście postrzegane. W późniejszej fazie rozwoju możecie dać
mocniejsze światło, lecz wpierw najlepiej będzie, jeśli jak najmniej rozpraszani będziecie przez
przypadkowe odbicia w magicznym zwierciadle. Powinno ono być ustawione w taki sposób, aby napis
znajdujący się w głębi (na wewnętrznej stronie denka obudowy) nie był widoczny!
Każdą z waszych sesji treningowych powinno rozpoczynać krótkie ćwiczenie relaksacyjne.
Napięcia mięśniowe i emocjonalne utrudniają (a często i blokują) wasze zdolności wizualizacyjne.
Oto jedna z propozycji prostego ćwiczenia relaksacyjnego:
Gdy siadasz na krześle, niektóre mięśnie twego ciała są zupełnie niepotrzebnie napięte. Je właśnie
należy teraz odprężyć. W celu doznania, czy jakaś grupa mięśni jest napięta, czy też nie, nie
wystarczy o niej pomyśleć. Trzeba nią koniecznie lekko poruszyć. Jeśli była napięta, wtedy właśnie się
odpręży.
Zaczynasz od głowy i rozluźniasz mięśnie twarzy. Rozluźniasz czoło... Porusz mięśniami czoła,
aby przekonać się, czy nie siedzisz ze zmarszczonym czołem, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Poruszaj mięśniami czoła... I powiedz do siebie w myśli: “Moje czoło jest rozluźnione".
Poruszaj mięśniami otaczającymi oczy, powiekami. Zamknij oczy, mocno dociśnij powieki i otwórz
je znów. Powiedz sobie w myśli: “Moje powieki są już rozluźnione".
Rozluźniasz szczęki... Poruszaj żuchwą, aby upewnić się, że nie siedzisz z zaciśniętymi zębami.
Powiedz sobie w myśli: “Moje szczęki są już rozluźnione".
Rozluźniasz wargi, poruszaj nimi i powiedz sobie: “Moje wargi są rozluźnione".
Następnie odprężasz szyję, mięśnie karku. W tym celu poruszaj delikatnie głową i powiedz sobie:
“Moja szyja, mój kark są już rozluźnione".
Rozluźniasz barki. Koniecznie poruszaj barkami! Wiele osób ma tendencje do ich napinania.
Poruszaj barkami, po czym powiedz do siebie: “Moje barki są rozluźnione".
Pozwól, aby twoje ramiona zwisały luźno, swobodnie, nie dociskasz łokci do tułowia. Poruszaj
ramionami.
Odprężasz dłonie. Poruszaj palcami obu dłoni, odpręż je, niech będą miękkie i bezwładne.
Powiedz sobie: “Moje dłonie są odprężone".
Tułów się rozluźnia, nie ma napięcia w krzyżu. Poruszaj mięśniami wzdłuż kręgosłupa, na całej
jego długości wijąc się jak wąż... Poruszaj mięśniami brzucha, nie wciągaj go, puść swobodnie, luźno.
Powiedz sobie: “Mięśnie mojego tułowia są rozluźnione".
Odprężają się mięśnie nóg, nie ściskasz kolan. Pozwól sobie na siedzenie w rozkroku. Poruszaj
mięśniami nóg na całej ich długości, a potem powiedz sobie: “Moje nogi są odprężone".
Wreszcie rozluźniasz stopy. Poruszaj przez chwilę palcami stóp i powiedz sobie: “Moje stopy są
rozluźnione. Moje całe ciało jest już teraz rozluźnione... odprężone".
Wykonaj trzy bardzo głębokie i bardzo spokojne oddechy. Napełnij powietrzem płuca kolejno:
najpierw dolne partie płuc (poczuj, że twój brzuch napełnia się powietrzem), potem środkową partię
płuc, wreszcie szczyty płuc. Kiedy wdychasz, przenieś swoją uwagę na szczyt głowy – wyobraź sobie,
że ożywczy tlen dociera do twego mózgu. Wydychaj powietrze również bardzo wolno i spokojnie.
Siedzisz teraz w całkowicie odprężonym stanie umysłu i ciała, wpatrując się spokojnie i bez wysiłku
w powierzchnię magicznego zwierciadła. Na początku zaczyna się jedynie wydawać, że powierzchnia
zwierciadła stopniowo staje się nieostra i nie można jej widzieć zbyt dobrze. Następnie, zupełnie
niespodziewanie, zaczyna być dobrze widzialna w szczegółach. Może to mieć miejsce w czasie części
lub nawet podczas całych pierwszych posiedzeń. Być może również doznasz pewnych wrażeń
cielesnych. Przeważnie przybierają one formę takiego uczucia, jak gdyby czoło otaczała ciasna
obręcz, oraz szczególnego swędzenia lub łaskotania pomiędzy oczami, u nasady nosa. Owo łechtanie
określa się w niektórych wschodnich książkach jako “łechtanie mrówki", co wydaje się świetnym
określeniem dla tego rodzaju zjawiska. Te obydwa wrażenia, zmieniająca się ostrość wzroku i ciasna
obręcz wraz z uczuciem łechtania, wydają się mieć czysto fizyczne przyczyny, przynajmniej na
początku ćwiczenia. Znikanie i pojawianie się zwierciadła pochodzi od zmęczenia mięśni kierujących
ostrością soczewki oka. Kiedy się rozluźniają, oglądany przedmiot staje się nieostry. Po chwili
napinają się i nastawiają na umieszczony przed nimi przedmiot. Ciasna obręcz i łechtanie powstają
zapewne wskutek lekkich zmian w krążeniu krwi w czole. Nie zniechęcaj się, jeśli to będzie wszystko,
czego doznasz w czasie pierwszych kilku posiedzeń.
Jeśli będziesz wytrwały, pojawią się inne znaki. Jednym z najczęstszych zjawisk jest pozorne,
stopniowe zachmurzanie się powierzchni do tego stopnia, że w końcu wydaje się, jak gdybyś patrzył
na zasłonę szarej mgły, pokrywającej całą powierzchnię. Wtedy ta zasłona z mgły zaczyna się
rozpadać i kręcić się wkoło w mniejszych obłokach, a lśniące iskry światła pojawiają się na całym
zwierciadle. Na tym etapie możesz łatwo cofnąć się w rozwoju wskutek podniecenia wywołanego
faktem, że coś widzisz. Podniecenie to jest w stanie bardzo skutecznie zburzyć stan spokoju w umyśle
i w ten sposób naruszyć delikatne linie połączenia budowane w dole, w głębi podświadomości.
Jeśli potrafisz jednak utrzymać umysł w stanie spokoju, wówczas zjawiska w zwierciadle zaczną z
reguły się wzmagać i przyjmować inne kształty. Mogą się ukazać ułamkowe mignięcia jaskrawo
kolorowych krajobrazów, twarze poważne i wesołe oraz świetliste obłoki, ale zauważycie, że na
początku trudno wam będzie zatrzymać jakikolwiek widok na dłużej aniżeli sekundę lub dwie.
Kiedy pojawią się takie krajobrazy, twarze i barwy, jest to dowodem, że zachodzą w umyśle pewne
zmiany psychiczne, i że właśnie one umożliwią doprowadzenie wizji wewnętrznej do świadomości na
jawie. Widoki te są blisko spokrewnione z hipnagogami – z owymi obrazkami, oglądanymi przez
niektóre osoby podczas zapadania w sen i ponownie podczas budzenia się z niego. Psychologowie
przypuszczają, że wytwarza je i wyświetla podświadomość. Mogą być one także obrazami niosącymi
wiadomości, przekazując informacje odebrane przez zmysły wewnętrzne. Są one jak gdyby snami na
jawie i mają swoje własne, określone znaczenie.
Wówczas, kiedy osiągnąłeś ten etap, już zacząłeś rozwijać jasnowidzenie. Odkryjesz dla siebie
ciekawą sztukę utrzymywania umysłu w czujnym, a mimo to odprężonym stanie; coś, co się wpierw
wydaje niemożliwe. Wiele razy doznasz nagłego podniecenia wskutek tego, co będziesz widział. I cała
wizja zamknie się natychmiast. Odkryjesz również, że wizje zaczynają się dzielić na dwie odmienne
grupy, jedna z nich będzie znacznie większa od drugiej, co może wskazywać na rodzaj rozwijanej
wizji. Pewna seria obrazów będzie tyczyła się normalnych, codziennych rzeczy, a inna ukaże się w
formach symbolicznych. Odkryjesz również, że wizja symboliczna wydaje się łączyć ze zdecydowaną,
badawczą postawą umysłu. Wersja rzeczowa odzwierciedla się w umyśle, jak gdyby bez żadnego
wysiłku; jest to wizja bierna.
Bywaj ą obrazy bezpośrednio związane z nami. Są one używane przez podświadomość jako szyfr,
za pomocą którego może zostać przekazana pewna informacja. Może ona łączyć się z własnym,
osobistym życiem wewnętrznym i warunkami, a także dotyczyć innych; informacja odebrana przez
zmysły wewnętrzne, w niektórych zaś wypadkach może mieć swoje źródło w czynności innych
zmysłów, w ten sposób przekazujących wiadomość poprzez wewnętrzne ,ja". Trzeba nauczyć się, co
w stosunku do nas oznaczają takie formy symboliczne. Podkreśliliśmy kilka tych słów, gdyż są one
bardzo ważne.
Pewien wizjoner odkrył, że ilekroć zjawił mu się obraz kota, zwiastowało to jego chorobę w ciągu
paru dni. Zajmował się on pracą wykładowczą, podróżując po całym kraju. Wizja kota wielokrotnie
pozwoliła na znalezienie w porę zastępstwa.
Tu zbliżamy się do czegoś bardzo ważnego. Te symbole zobaczone w wizji będą dwóch różnych
rodzajów. Jeden z nich oglądany jest w wizji bez jakiejkolwiek atmosfery uczuciowej i nie będziesz
miał żadnego śladu pozwalającego odgadnąć, co mógłby on znaczyć. Drugi rodzaj nie tylko się widzi,
ale i przynosi on ze sobą określoną wiadomość na temat swojego znaczenia. Ta wiadomość
bezpośrednio pojawiająca się wraz z wizją bywa – jak twierdzą doświadczeni wizjonerzy – prawie
niezmiennie poprawna. Jeśli natomiast widzisz symbol i musisz zatrzymać się, aby zinterpretować
jego znaczenie, wówczas strzeż się, interpretacja może bowiem być daleka od właściwego znaczenia.
Dotyczy to zwłaszcza tych symboli, które się tłumaczy jako przepowiadające przyszłość. Setki razy
słyszeliśmy, jak jasnowidze mówili coś w tym rodzaju: “Widzę śliczną wiązankę narcyzów ponad tobą i
mówi mi to, że kiedy kwiaty zakwitną na wiosnę, otrzymasz pomyślne wiadomości", i tak dalej. W tym
przypadku musimy pominąć to, że kwiaty kwitną na długo przed wiosną i że wiosna liczy sporo
tygodni, cała rzecz jest zaś dość nieokreślona, a jako wróżba przyszłości – raczej jałowa.
Radzimy, abyś po odbyciu posiedzenia uczył się utrzymywać w rozdzieleniu oba stany
świadomości. Zamknij jasnowidzenie spokojnym wysiłkiem woli. Potrzebujesz tylko powiedzieć sobie
cicho, że teraz kończysz posiedzenie i zamykasz tę władzę psychiczną. Bezpośrednio po tym wykonaj
jakąś normalną czynność tyczącą się świata fizycznego, taką np. jak notatka o tym, co zdarzyło się
podczas sesji.
Czy dopuszczalne jest stosowanie tej zdolności w celach zarobkowych?
Ponieważ zdolność jasnowidzenia jest całkiem naturalną siłą, a nie świętą samą w sobie, więc nie
istnieje żaden logiczny powód, dla którego nie można by jej użyć w ten właśnie sposób, trzeba jednak
też wziąć pod uwagę inne względy. Jasnowidz w dużym stopniu jest raczej artystą aniżeli technikiem.
Jego siły są zmienne, zależne zarówno od jego własnych warunków wewnętrznych, jak i od czynników
zewnętrznych. Do czasu pełnej stabilizacji swej siły nie jest on w stanie występować w roli
zawodowego konsultanta psychicznego, gdyż nigdy nie może wiedzieć, kiedy ta umiejętność będzie
mu dostępna.
Konstrukcja
Magiczne zwierciadło można sobie wykonać samemu. Część optyczną zrobisz z dwóch szkiełek
zegarkowych i kwadratowego kawałka szkła płaskiego (szyby). Szkiełka zegarkowe, mające średnicę
8 cm, są do nabycia w sklepach ze szkłem laboratoryjnym, chemicznym i medycznym; np. w
Warszawie w firmie “Promel", ul. Elektoralna 13. Szkło płaskie musi mieć kształt kwadratu o boku
długości równej średnicy szkiełek zegarkowych, a więc – w tym przypadku – również 8 cm.
Wszystkie trzy szkła składamy ze sobą tak, aby szkło płaskie znalazło się między szkiełkami
zegarkowymi, które wypukłościami skierowane są na zewnątrz. Umieszczamy je w obudowie, którą
musimy sobie skleić z grubego kartonu. Pudełeczko takie malujemy od środka na czarno, na spodzie
wykonujemy tradycyjny magiczny napis; według włoskiego maga Hieronima Cardana (1501-1576) jest
to tzw. charakter Księżyca. Napis ten umieszczamy pod układem optycznym dopiero podczas
“uświęcania" zwierciadła.
Sposób sklejenia pudełka-obudowy ukazuje rysunek A.

Rysune A

Rysunek B
Na rysunku B widzimy całą konstrukcję w przekroju: pudełko-obudowę, a wewnątrz układ optyczny,
zamocowany wsuwkami wykonanymi z odpowiednio wygiętych pasków cienkiej blachy. Wsuwki także
malujemy na czarno.
Uwagi techniczne
Zgodnie z zaleceniami większości szkół magicznych, człowiek, który wszedł w posiadanie
przedmiotu magicznego (zrobił go, dostał lub kupił), zanim zacznie go użytkować, powinien wejść z
nim w specjalnego rodzaju bliski kontakt. Czynność taką przeważnie nazywa się “uświęceniem".
Również i ty dokonaj uświęcenia twojego magicznego zwierciadła.
Zadbaj o to, abyś znalazł się w cichym i spokojnym pomieszczeniu. Jeśli to możliwe, przekręć
klucz od wewnątrz, aby mieć pewność, że twojej czynności nikt i nic nie zakłóci. Stwórz spokojny,
uroczysty nastrój i poddaj się mu: nakryj stół czystą serwetą, ustaw przed sobą zapalone świece,
dokładnie umyj ręce. Z płyt lub kaset wybierz sobie muzykę, spokojną i uroczystą. Podczas
rozmontowywania przyrządu myśl o tym, co robisz, a nie o swoich życiowych sprawach i kłopotach.
Na dnie obudowy przerysuj (np. za pomocą kalki maszynowej) napis ukazany na rys. C, po czym
cieniutkim pędzelkiem umaczanym w przezroczystym lakierze (może to być transparentny lakier do
paznokci) namaluj kolejno wszystkie znaki. Staraj się przy tym je zapamiętać.

Rysunek C
Pozostaw napis do wyschnięcia. Na powrót zmontuj przyrząd.
Rozmontowywanie i ponowne montowanie magicznego zwierciadła będzie zapewne w przyszłości
konieczne jeszcze z innego powodu: gdy w układzie optycznym zacznie gromadzić się kurz.
Zacznij od delikatnego wyjęcia metalowych wsuwek, po czym kolejno wyjmuj: szkło sferyczne,
leżące wybrzuszeniem ku górze, kwadratowe szkło płaskie, wreszcie drugie szkło sferyczne
umocowane wybrzuszeniem ku dołowi. Przetrzyj je czystą, miękką ściereczką. Zmontuj przyrząd,
umieszczając w obudowie szkła w tej samej kolejności i w tych samych położeniach. Dociśnij je znów
metalowymi wsuwkami, nie bój się samodzielnego eksperymentowania! W osiągnięciu stanu relaksacji
i stanu elektrycznej aktywności mózgu, jaki potrzebny jest do wizualizowania w magicznym
zwierciadle, mogą okazać się bardzo pomocne kasety typu SYNCHRO-THETA, a zwłaszcza S-Th-4
“Pigułka nasenna". Korzystamy wówczas tylko z pierwszej, relaksującej części nagrania, przerywając
odsłuchiwanie, gdy czujemy, że zaczynamy zasypiać.
Wstecz / Spis Treści / Dalej

8. Słuchanie "z zapartym tchem"

Około roku 1963 bułgarski uczony, dr Georgi Łozanow, opracował własną metodę leczenia,
przydatną zwłaszcza w leczeniu nerwic. Okazało się ponadto, że zastosowana do uczenia różnych
przedmiotów, od matematyki po języki obce, przynosi wręcz rewelacyjne wyniki.
Cały jej sekret polega na tym, by pacjenta czy ucznia wprowadzić dokładnie w taki stan
psychiczny, w jakim znajduje się człowiek słuchający koncertu: w stan wewnętrznego rozluźnienia,
bierności, ale i czujności zarazem. Podczas słuchania muzyki człowiek odbiera wiele rozmaitych
informacji jednocześnie: melodię, barwę dźwięku, harmonię, rytm, ładunek uczuciowy.
Łozanow eksperymentował z seriami obcych słów. Odkrył przy tym, że w ciągu jednego seansu
sugestopedycznego można wprowadzić do psychiki ucznia aż do tysiąca takich słów; po dwóch
dniach ujawniają się one w zapisie pamięci, która definitywnie je w sobie zatrzyma.
Do takich słów można dołączyć pewne reguły gramatyczne, pod warunkiem jednak, że uczeń
przeżywa głęboką, intensywną potrzebę ich użytkowania. W takim wypadku utrwalają się one w
pamięci raz na zawsze.
W 1971 r. nakładem sofijskiego wydawnictwa Nauka i Izkustwo, ukazała się rozprawa Łozanowa
pt. ‘Sugestologia’. Autor wyróżnia w niej pojęcie sugestii, oddzielając je, po pierwsze – od hipnozy, po
drugie – od perswazji, po trzecie – od przekazywania wiadomości, po czwarte – od konformizmu, który
każe ludziom, mniej lub bardziej świadomym atmosfery zastraszenia, przejmować poglądy jednej
określonej grupy. Na tym tle sugestia jest czymś zupełnie innym, ponieważ nie onieśmiela i nie
zniewala, ale– funkcjonalnie sprzęgając świadomość z podświadomością-uruchamia w człowieku
ukryte siły i ukryte zapasy energii. Nauczanie za pomocą sugestii różni się też od nauczania w trakcie
snu, czyli od metody zwanej hipnopedią. Propagowaną w latach sześćdziesiątych naukę przez sen
Łozanow odrzuca, gdyż proces ten zachodzi w sposób nieświadomy, a stresy wpływaj ą hamująco na
przyswajanie wiedzy. W celu osiągnięcia dobrych wyników w nauce potrzebny jest w czasie snu stan
głębokiego odprężenia i odblokowania psychicznego. Jak wykazały doświadczenia, istotne jest
osiągnięcie tego stanu, a nie sam sen.
Sugestopedia znana na Zachodzie pod nazwą supernauczania (super-learning) jest holistyczną
metodą nauczania opartą na zasadzie harmonii między ciałem a umysłem. Twórca tej metody prof.
Łozanow wyszedł z założenia, że człowiek wykorzystuje tylko 10 do 15% swoich intelektualnych
możliwości. Dlatego też doprowadzając się do głębokiego stanu odprężenia ciała i umysłu w
połączeniu z rytmicznym oddychaniem, odpowiednią muzyką i sugestiami można bez trudu przyswoić
znacznąilość wiedzy.
Całkowite zniesienie wszelkich blokad hamujących proces uczenia się oraz innego rodzaju
przeszkód tkwiących w psychice przyspiesza – jak wykazały badania– aż do 20 razy zapamiętywanie
nowych informacji. Dlatego też podstawę sugestopedii stanowią różne ćwiczenia relaksacyjne. Metoda
opracowana przez Georgija Łozanowa nadaje się wyśmienicie nie tylko do nauki języków obcych, ale
również do wszelkich innych dziedzin wymagających przyswojenia dużej ilości wiedzy w krótkim
czasie.
Inspirację do poszukiwań stanowiły: muzykoterapia, nauczanie we śnie, hipnoza, trening
autogenny, psychodrama, radża joga oraz ćwiczenia rozwijające zdolności parapsychiczne. Sam prof.
Łozanow tak o tym mówił:
Sugestologia powstała w czasie pracy klinicznej z chorymi. Sugestia jest bowiem podstawowym
elementem w psychoterapii. Zajęcie się problemami sugestii w zakresie psychoterapii, a szczególnie
w leczeniu schorzeń psychosomatycznych, doprowadziło stopniowo do ukształtowania się sugestologii
jako nauki. Oczywiście w psychoterapii stosuję ponadto wiele innych metod – hipnozę,
odreagowywanie, psychoanalizę, psychodramę itp.
Jako nauka sugestologia zajmuje się głównie problemem możliwości odkrycia rezerw ludzkiej
osobowości zwykłymi sposobami -bez hipnozy, którą można osiągnąć za pomocą sugestii, ale która
sama sugestią nie jest i nie jest także czynnikiem sugestywnym. Wszystkie czynniki, które nas
sugerują, zostały w sugestologii teoretycznie opracowane, uargumentowane, sprawdzone
eksperymentalnie i znalazły już swoje miejsce w praktycznym zastosowaniu. Może być ona
wykorzystywana w wielu dziedzinach życia, nie tylko w klinice, ale między innymi również w procesie
nauczania. Zastosowanie jej w dydaktyce zrodziło sugestopedię – naukę, która w nauczaniu bierze
pod uwagę wpływ takich czynników, jak: oddziaływanie zachowania nauczyciela i jego wyglądu
zewnętrznego, wpływ muzyki, oddziaływanie sztuki, jako jednego z najsilniejszych czynników
sugestywnych. Sugestologia to również nauka, która bada, jaki wpływ na wyniki nauczania ma
specjalne opracowanie materiału nauczania pod kątem łatwiejszego przyswajania i utrwalania go w
mózgu, przy jednoczesnym uruchomieniu rezerw; jak wpływa relaks lub tak zwany przez nas relaks
skoncentrowany (maksymalna koncentracja przy maksymalnym relaksie); bada, jak za pomocą
muzyki i sztuki w ogóle osiągnąć łatwiej stan skoncentrowanego relaksu.
W naszym instytucie, od chwili jego powstania, to znaczy od 1919 r., pracujemy nad problemem
rezerw osobowości człowieka w procesie nauczania. Środki, jakie stosujemy w celu ujawnienia tych
rezerw, nie tłumią osobowości jednostki, nie ograniczająjej wolności, nie podporządkowują, a wręcz
przeciwnie, wyzwala-jąjąod wszelkiego ulegania autorytetom.
Człowiek uczy się rozumieć, co i jak na niego wpływa i jak może to wykorzystać dla swojego
rozwoju.
Sugestopedia prof. Łozanowa zawiera sporo elementów wzorowanych na jodze. W Bułgarii jest
wiele osób praktykujących te ćwiczenia. Podstawą systemu radża jogi jest opanowanie umysłu i
koncentracja. Wskutek ćwiczeń ascetycznych, praktyk oddechowych i innych ćwiczeń, następuje
rozwój tzw. sił siddhi, czyli sił wyzwalających różne parazmysłowe zdolności. Georgi Łozanow odbył w
latach sześćdziesiątych podróż do Indii i odwiedził tam różne ośrodki jogi i centra medytacyjne. W
Instytucie Śri Yogendry w Bombaju poznał Yogiego Sha, adwokata z zawodu, adepta jogi, który po
roku specjalnych ćwiczeń był w stanie zapamiętać liczby składające się z 18 cyfr. Zafascynowało
bułgarskiego psychologa, jak w instytutach wedyjskich wyspecjalizowani bramini potrafili recytować z
pamięci liczące po kilkaset stron traktaty sanskryckie. Pamięć swoją kształtowali oni przez ćwiczenia
jogi i medytacje. To właśnie dzięki technikom jogi bramini potrafią– jak twierdził Łozanow– wyłowić z
podświadomych warstw psychiki odpowiedni zasób potrzebnych informacji w nieprawdopodobnych
ilościach. Ważnym czynnikiem wpływającym na procesy pamięciowe jest także – według niego –
odpowiednia muzyka. W kulturze i religii nie tylko Indii, ale także wielu innych kręgów cywilizacyjnych,
muzyka odgrywa szczególną rolę. Wprowadzenie w trans uśmierza ból, wywołuje stany ekstatyczne
itd. Od wieków muzyka i śpiew ułatwiają pracę, służą do usypiania dzieci (kołysanki) bądź odprężenia i
rozrywki. W wielu bułgarskich sanatoriach stosuje się muzykę do terapii licznych chorób. Dlatego też
Georgi Łozanow postanowił wykorzystać w swoim systemie nauczania wpływ muzyki na psychikę
ludzką. Eksperymentalnie potwierdził, że muzyka odpręża ciało i pobudza umysł, stąd też wyśmienicie
służy nauczaniu.
Łozanow wybrał do tego celu europejską muzykę poważną. Ustalił, że szczególnie dobrze nadaje
się muzyka epoki baroku w tempie largo. Zwalnia ona puls i wprowadza w idealny stan wypoczynku.
Bułgarski uczony poszukiwał sposobów, aby skorzystać z rezerw umysłu, przy założeniu, że ciało i
umysł łączą się ze sferą intuicji w całość w procesach uczenia się, pamiętania i komunikowania. W
systemie radża jogi funkcję integracyjną spełniaj ą techniki oddechowe, stąd też oddech został
również wykorzystany przez Łozanowa do przyśpieszenia procesów nauczania. W wyniku
eksperymentów stwierdzono, że zapamiętywanie zostaje znacznie wzmocnione przez zrytmizowanie
oddechu z muzyką.
Okazało się, że przy metrum 4/4 dwie ćwiartki winien zajmować wdech; cztery ćwiartki zatrzymanie
oddechu i dwie ćwiartki wydech. W ten sposób powstaje cykl ośmioćwiartkowy. Z przeprowadzonych
doświadczeń wynikało, że etapem, w którym następuje najbardziej intensywne przyswajanie informacji
przez ośrodki mózgu, jest faza zatrzymania oddechu. Jeśli czytanie tekstu odbywało się w rytmie
odpowiedniej muzyki, a oddychanie uczniów było dostosowane do czytania (tzn. w czasie, gdy lektor
czytał nowy materiał, uczniowie wstrzymywali oddech), to następowało rozszerzenie pamięci o 87%.
Czytanie tekstu na tle muzyki, ale bez dostosowania oddechu do odpowiedniego rytmu, dawało
zwiększenie pamięci już tylko o 25%. Przy stosowaniu sugestopedycznej metody nauczania testy
wykazywały szybki wzrost ilorazu inteligencji oraz wzmacniającego motywację poczucia własnej
wartości. Odprężenie i harmonijne oddychanie pomagało także uczniom pozbyć się w czasie lekcji
sugestopedycznej bólu głowy i złego samopoczucia. Osoby ćwiczące uczyły się również prawidłowego
sposobu oddychania. Mózg człowieka potrzebuje trzy razy więcej tlenu niż reszta ciała, stąd też tak
istotne jest jego dotlenienie przez odpowiednią technikę oddychania. Fizjolodzy stwierdzili, że rytmy
ciała (uderzenia serca, fale mózgowe itd.) łatwo dopasowują się do muzyki. W islamie na przykład
wyraża się pogląd, że można znacznie zwiększyć koncentrację umysłu oddychając w rytmie
śpiewanych słów.
Na możliwość zwiększenia koncentracji umysłu przez rytmiczny oddech i jego odpowiednio długie
zatrzymania wskazują także wybitni znawcy przedmiotu – Yogi Ramaczaraka i Mircea Eliade.
Tradycje jogi zalecają także synchronizowanie oddechu z pulsem. Najważniejsze jednak dla procesów
przyspieszających uczenie się jest – jak twierdzi Łozanow – dostosowanie regularnego oddychania do
rytmu prezentowanego materiału. Zsynchronizowanie różnych elementów (oddech – umysł –
koncentracja – rytm – czytanie tekstu lekcji i muzyka) stwarza optymalną gotowość u ucznia do
przyswajania wiedzy.
Kolejnym, niezwykle istotnym czynnikiem w nauczaniu jest pokonanie barier wewnętrznych, blokad
psychicznych i niewiary we własne siły. Łozanow – jako psychoterapeuta – wiedział, że istotną kwestią
w nauce jest wywołanie u uczniów stanu odprężenia, podawanie im różnych pozytywnych sugestii i
rozwijanie wiary we własne możliwości uczenia się. Uczniowie, w ramach ćwiczeń wstępnych, po fazie
odprężenia i relaksacji, a przed przekazaniem nowego materiału, koncentrują się na powtarzaniu
pozytywnych afirmacji. Typową afirmacją jest na przykład zdanie: “Potrafię zapamiętać wszystko, co
będzie na dzisiejszej lekcji". Każdy z uczestników kursu metodą sugestopedyczną musi indywidualnie
stwierdzić, które z elementów tej metody, a więc ćwiczenia oddechowe, ćwiczenia odprężające oraz
afirmacje, najbardziej przemawiają do jego psychiki i podnoszą jego zdolności. Na te elementy
ćwiczeń winien być położony szczególny nacisk. Z badań Donalda Schustera i Raya Benite-za-
Bordona z Uniwersytetu Stanowego Iowa w USA wynika, że – średnio rzecz biorąc – afirmacje
podnoszą zdolność przyswajania wiadomości o 60%, a na przykład synchronizacja oddechu z
tempem prezentowanego materiału, w rytm muzyki, aż 78%. Grupy, które wy korzystają atuty
wszystkich wspomnianych elementów, uzyskująprzyrost możliwości przyswajania wiedzy wynoszący
średnio 141%.
Na Zachodzie (głównie w USA) sugestopedia uzyskała już bardzo znaczną popularność.
Nasz system nauczania języków obcych – mówił prof. Łozanow – jest znany na całym świecie.
Istnieją dziesiątki i setki ośrodków wykorzystujących tę metodę, poczynając od ZSRR, USA, Japonii,
Szwecji, Anglii, Francji i Austrii, a kończąc na bardzo małych dalekich krajach Afryki i Azji. Istnieją
szkoły, ośrodki naukowe, które pracują nad tymi problemami, oraz publikacje potwierdzające efekty.
Nauczanie języków obcych za pomocą sugestologii zostało wszędzie rozpowszechnione, a u nas
przeszło ono kilkakrotne modyfikacje metodyczne, ale bez naruszania podstawowych zasad. Nasz
ostatni wariant z 1977 r. jest praktycznie wykorzystywany w Instytucie, jak również w niektórych innych
ośrodkach, które utrzymują z nami w ostatnich latach stałe kontakty w celu przygotowania
wyspecjalizowanych wykładowców.
Składniki kompleksowego działania
Badania naukowe wykazały, że umysł lepiej pracuje i jest bardziej chłonny Jeśli mięśnie ciała są
rozluźnione, a serce pracuje w wolniejszym tempie niż zwykle. Normalnie pracuje ono z
częstotliwością 70-80 uderzeń na minutę – zwolnienie tego tempa do 60 uderzeń już daje oczekiwane
rezultaty.
Takie odprężenie organizmu nader często prowadzi jednak również do przeciwnego skutku –
umysł zamiast pracować wydajniej “zasypia" w ślad za ciałem. Jak tego uniknąć? – zadał sobie
pytanie Łozanow.
Na trop rozwiązania naprowadziły go badania osób o zdolnościach dużo większych niż te, które ma
przeciętny człowiek. Otóż Łozanow stwierdził, że występowaniu stanów psychicznych, podczas
których uwidoczniają się nadzwyczajne uzdolnienia, towarzyszy rytm alfa fal mózgowych (7-14 cykli
na sek.) – mózg wtedy jest odprężony, a jednocześnie pobudzony do zwiększonego wysiłku.
Po serii badań Łozanow doszedł do wniosku, że odprężenie ciała i rytm alfa fal mózgowych
(oprócz odpowiedniego oddychania) może zapewnić właściwa muzyka, a konkretnie barokowa. Rytmy
ciała – bicie serca, rytm fal mózgowych – synchronizują się z rytmem tejże muzyki. Przekazywana
idea, że muzyka może wpływać na ciało i umysł, nie jest nowa. Przez całe wieki ludzie śpiewali swoim
dzieciom do snu kołysanki. Przez całe wieki Azjaci, mieszkańcy Środkowego Wschodu czy Ameryki
Południowej wprowadzali się przez muzykę w niezwykłe stany świadomości.
Muzyka kompozytorów siedemnaste– czy osiemnastowiecznych, takich jak Bach, Vivaldi,
Telemann, Corelli czy Handel, często nazywana jest muzyką barokową. W wolnych fragmentach tej
muzyki odnajdujemy coś znajomego – rytm sześćdziesiąt uderzeń na minutę. Ta muzyka barokowa
często ma powolne, basowe nuty, niczym wolno bijące serce człowieka. Kiedy słuchasz, słucha także
twoje ciało i przystosowuje się do rytmu. Radziecki psycholog l. K. Platonów stwierdził, że sam
metronom, wybijający ten rytm, czyli 60 uderzeń na minutę, oddziałuje na ludzi. Pod wpływem tego
rytmu umysł działa sprawniej niż zwykle. Ciało relaksuje się, a umysł zostaje pobudzony. Nie musisz
starać się o rozluźnienie mięśni, koncentrować się czy przywoływać mantry. Wszystko, co musisz
zrobić, to tylko być z muzyką. Kiedy słuchasz Handla, zaczyna się odprężenie fizyczne i umysłowe, a
jednocześnie koncentracja psychiczna.
W supernauczaniu potrzebny jest jednak nie tylko rytm muzyczny, Łozanow bowiem odkrył również
swoisty rytm pamięci. Okazało się, że kiedy materiał podawano szybko lub z jednosekundowymi
odstępami, uczniowie zapamiętywali tylko dwanaście procent wiadomości. Po interwałach
pięciosekundowych – około trzydziestu procent. Kiedy przerwa między informacjami wynosiła dziesięć
sekund, zapamiętywano przeszło czterdzieści procent materiału. Oznacza to, że jeśli chciałbyś
zapamiętać serię nieznanych stów, zapamiętałbyś ich więcej, jeśli każde byłoby podawane w
odstępach dziesięciosekundowych. Stały, monotonny rytm około dziesięciosekundowy wydaje się
otwierać zdolności umysłu do zapamiętywania.
Czy to zjawisko jest czymś w rodzaju rytmu pamięci?
Przed laty radzieccy badacze mózgu i metod uczenia we śnie rzucili na to zjawisko trochę światła.
Stwierdzili oni, że pauza między informacjami daje komórkom mózgu pewien odpoczynek. Szybkie
podawanie informacji nie pozwala mózgowi na ich absorpcję. Ci badacze nauczania we śnie dzielili
lekcje na małe fragmenty i podawali je z przerwami.
Bułgarzy rozpoczęli podawanie materiału przeznaczonego do zapamiętania co osiem sekund.
Dlaczego nie co dziewięć? Być może dlatego, że chcieli go połączyć dodatkowo z rytmem muzyki, a ta
zwykle nie jest pisana w takcie na pięć lub na dziesięć.
Niezwykle istotnym czynnikiem w zapamiętywaniu jest także rytmiczny oddech. Potwierdzili to
naukowcy ze stanu Iowa. Otóż zauważyli oni, że wystarczyło, iż uczący się oddychali rytmicznie i
regularnie podawano im materiał, aby zdolność zapamiętywania wzrosła o 78 %.
Stwierdzono też, że jeśli zacznie się rytmicznie oddychać, wówczas umysł automatycznie się
wyostrzy. Kiedy między wdechem a wydechem zatrzyma się oddech na parę sekund, sprawność
umysłu stabilizuje się i wówczas może on łatwiej skoncentrować się na jednym punkcie, na określonej
idei.
Pamiętajmy: supernauczanie polega na kompleksowym działaniu różnych czynników – żaden nie
jest tym “istotnym", pozostałe zaś nie są “tylko dodatkami"!
Wstecz / Spis Treści / Dalej

9. Jak powstają magiczne przedmioty

Świadome, programowe uprawianie “czystej sztuki" to wynalazek ostatniego wieku. Na ogół przez
sztukę starano się wyrażać coś więcej oprócz jej samej (samej formy). Można śmiało powiedzieć, że
zakres pojęcia sztuki w znacznej swojej części pokrywa się z takimi pojęciami, jak działalność
polityczna, religijna, społeczno-satyryczna, magiczna itp. Jest to dość banalna prawda, a jednak jej
niedostrzeganie lub nieuwzględnianie prowadziło nieraz do poważnych nieporozumień w sprawach
estetycznych.
Dziś nikt nie zechce kwestionować niewątpliwej wartości artystycznej na przykład utworów Maj
akowskiego czy też kompozycji Palestriny na tej podstawie, że pierwszy z nich uprawiał jednocześnie
sztukę i politykę, a drugi sztukę i religię.
Nas interesować będzie ta część zakresu pojęcia “sztuk plastycznych", która pokrywa się z
zakresem pojęcia “działań magicznych". Twórczość plastyczna paleolitu i neolitu bardzo często nie
tylko pozostawała w związku z magią, lecz bywała formą działania magicznego – to wiemy z historii
sztuki. Malowanie łownych zwierząt na ścianach jaskiń było istotną częścią magicznego ceremoniału,
mającego na celu zapewnienie powodzenia w polowaniu. Wydaje się, że takie uprawianie magii przez
sztukę nie skończyło się w odległych epokach prehistorycznych, lecz pojawiało się zawsze, również w
XX wieku.

Przecinające się zakresy pojęć.


1 – religia; 2 – magia; 3 – sztuka; 4 – polityka
Magia od dawien dawna była zaliczana do sztuk (zwano ją przecież ars magica!) w tym sensie, w
jakim sztuką była medycyna w ubiegłych wiekach, a i obecnie jest jeszcze w pewnym stopniu.
Przykładów związku magii z nauką istnieje bardzo wiele, choćby pitagorejska matematyka i magia
liczb. Śladem różnych związków magii ze sztuką jest na przykład słowo “tworzenie", stosowane tam,
gdzie chodzi o "produkowanie" dzieł sztuki. O tym, że twórczość artystyczną nie tylko wiązano, ale
wprost utożsamiano z działaniami magicznymi, świadczy choćby legenda o Orfeuszu, który swą
muzyką skłaniał do uległości dzikie zwierzęta, kamienie oraz moce piekielne.
Pozostawmy pytanie, aby nie gmatwać naszego toku rozumowania, czy działania magiczne bywały
kiedykolwiek (i czy w ogóle mogły być) naprawdę skuteczne? Wiele przemawia za tym, że
dziewiętnastowieczna nauka zbyt daleko posunęła się w negacji wszystkiego, co po prostu z nazwy
było “magiczne". Wysubtelnienie technik badawczych, i to zarówno w postaci szybko postępującego
doskonalenia aparatur pomiarowych, jak i w sferze metodologii, pozwoliło w ostatnich latach wielu
różnym przedstawicielom nauk przyrodniczych na podjęcie prac nad zjawiskami, które tradycyjnie
przyporządkowywano magii. Niejeden “cud mniemany" przy tej okazji zdemaskowano jako wytwór
fantazji lub po prostu oszustwo. W innych znów przypadkach uzyskują potwierdzenie swojej realności
fakty jeszcze niedawno temu w ogóle przez naukę nie przyjmowane do wiadomości. Tak się stało na
przykład z potwierdzoną przed niewielu laty, a przedtem kategorycznie negowaną możliwością
dowolnego kierowania pracą serca przez joginów.
Jak się wydaje, istnieją wystarczające przesłanki do stwierdzenia, że “magiczne działanie" często
bywa zjawiskiem nie mieszczącym się w kategoriach czysto estetycznych, że istniał (i nadal istnieje)
nurt w twórczości plastycznej, którego istotą jest jednoczesne uprawianie sztuki i magii, że dość
często spotykany w ostatnich dziesięcioleciach, w pracach krytyków i historyków malarstwa, epitet –
“magiczny" – należy niekiedy rozumieć dosłownie.
Jakim więc formom plastycznym przypisywane bywało owo “działanie magiczne" (rozumiane w
sensie estetycznym)? San Lazzaro tak napisał o malarstwie Giorgio Morandiego (1890-1964): swoje
malarstwo sprowadził on “do prawdziwie magicznej linearności". Jacques Lassaigne o obrazach
Giorgio Chirico: “w chłodzie idealnych i czystych form architektury cyrkuluje powietrze naładowane
inwencją i tajemnicą, powstaje magia przestrzeni". Franz Roh, twórca pojęcia “magicznego realizmu"
w plastyce XX wieku, tak go określa: “stale otaczające nas kształty codzienności czyni
niesamowitymi"; “z nadrealizmem ma to wspólne, że niczego nie zawoalowuje, a raczej stara się
przedmioty ukazywać z ostrość i ą brzytwy ".A zatem: magiczne działanie przypisywane bywa
formom, które przedstawiają lub sugerują przestrzeń trójwymiarową, wyrażoną z obiektywizmem
wykluczającym wszelką impresyjność, raczej graficznie niż malarsko (“linearność"); są to więc
elementy rzeczywistości zmienione przez twórcę, lecz wyobrażone tak, jak gdyby stanowiły plastyczne
odzwierciedlenie przedmiotów realnie istniejących. Sztuka psychodeliczna ostatnich lat ogromnie
wzbogaciła zasób środków plastycznych, które służą “magicznej" ekspresji dzieła. Znakomitym
przedstawicielem tego kierunku jest w Polsce Andrzej Urbanowicz, łączący swoją twórczość malarską
z zainteresowaniami magią w aspekcie historycznym i psychologicznym. Należałoby tu jeszcze dodać,
że “magicznie" wyglądają dla nas formy plastyczne również innego rodzaju, o ile tematycznie kojarzą
się z magicznym rytuałem. Te możliwości niezwykle celnie wykorzystał Stanisław Zamecznik w swym
opracowaniu graficznym książki Tuwima Czary i czarty polskie (wyd. 1960). Rzecz jasna, nie zawsze
to, co “działa magicznie" (w sensie estetycznym), jest wynikiem prawdziwej magicznej intencji autora.
Ale czasem tak bywa. Lassaigne charakteryzuje “magiczny" okres w twórczości Chirico, po czym
dodaje: “zdaniem przyjaciół Chirico, umiał on wówczas wywoływać zjawy i posiadał dar
jasnowidzenia".
Jeszcze inną zdolność parapsychiczną – prekognicję – ujawnił Chirico malując portret Apollinaire'a.
Oto jak przedstawia ten zdumiewający epizod w życiu malarza Henryk Waniek ("Nowy Wyraz", 7-8,
1975):
Rok 1914 przynosi Apollinaire'owi jeden z najdziwniejszych darów, jakie otrzymał kiedykolwiek. Był
to jego portret namalowany przez de Chirico. Poeta nazwał go żartobliwie “Człowiek-tarcza" i pod tą
nazwą obraz przeszedł do historii. Malarz przedstawia na nim dwukrotnie twarz Apollinaire'a – raz jako
gipsowe popiersie z oczami zasłoniętymi czarnymi binoklami, drugi raz jako ciemną sylwetkę w
wojskowym stroju, z białym kółkiem zakreślonym na lewej skroni. Kilka miesięcy po otrzymaniu
portretu Apollinaire usiłował w pierwszych dniach wojny, jako ochotnik, dostać się w szeregi Armii
Francuskiej. Utrudniało mu to jego włoskie obywatelstwo i niejasne pochodzenie. Cel osiągnął dopiero
rok później i Guillaume Apollinaire de Koslrowicki znalazł się na froncie. Tam też został raniony
odłamkiem granatu w dokładnie to samo miejsce, jakie białym kółkiem podkreślił na jego portrecie de
Chirico. Rzecz wydarzyła się 17 marca 1916 r. we wsi Lendon nie opodal Berry au Bac, pomiędzy
kościołem a laskiem Buttes. Był operowany, a przedłużająca się rekonwalescencja skazywała go na
bezczynność. Utwór poetycki, jaki powstał w okresie pomiędzy tym wydarzeniem a śmiercią,
dedykował de Chirico. Fragment tego wiersza brzmi:
Nie śpiewam lego świata ani innych gwiazd
Śpiewam moje wszystkie możliwości poza tym światem i gwiazdami
Śpiewam radość wędrowania i rozkosz śmierci w wędrówce.
13 sierpnia 1927 r. na Zamarłej Turni w Tatrach zginął tragicznie awangardowy malarz, rzeźbiarz i
grafik Mieczysław Szczuka. Tuż przed śmiercią wykonał cykl ilustracji do poematu Anatola Sterna
“Europa". W jednej z nich zawarł proroctwo na temat swego własnego losu. Stern tak o tym napisał
(Wspomnienia z Atlantydy, Warszawa 1959):
Współtwórca Europy nie dożył chwili, gdy utwór nasz mógł się ukazać w swej zakończonej postaci.
Przeczucie kierowało jego ręką już wtedy, gdy zamykając swój cykl fotomontażowych kompozycji do
poematu, czarną krechą otoczył rysunek ostatni – Zamarłej Turni – świadka swych pierwszych
tryumfów taternickich i swego ostatniego śmiertelnego lotu ze skały. [...] Gdybym był mistykiem,
musiałbym poczuć na twarzy oddech zaświatów na widok owej klepsydry, jaką malarz, na parę
miesięcy przed swoją śmiercią zamieścił w mym poemacie – na widok otoczonego czarną krechą
szczytu, gdzie dokładnie został zaznaczony punkt, z którego miał później spaść Szczuka.
Zastanówmy się teraz, kiedy i w jakich warunkach twórczość artystyczna staje się formą działania
magicznego. Zależy to, jak się zdaje, od intencji twórcy i od stanu jego świadomości – przynajmniej w
momencie inicjowania dzieła. Znaczenie intencji twórcy staje się oczywiste, jeśli uświadomimy sobie,
jaką rolę przypisuje się w magii aktowi woli człowieka, który usiłuje się nią posłużyć. Warto tu
przypomnieć definicję magii sformułowaną przez Roberta Waltera: “Magia jest jednocześnie wiedzą i
umiejętnością posługiwania się wolą w taki sposób, by uruchomione nią nadnaturalne (to jest
niepojęte dla określonych ludzi) siły powodowały sprawdzalne materialne zdarzenia". Zgodnie z tą
definicją typowym przykładem działania magicznego będzie zahipnotyzowanie kogoś, kto nie ma
pojęcia o mechanizmie tego zjawiska ("zaczarowanie", jak to określano w dawnych czasach). Jak
widzimy, nieodzowną komponentą każdego działania magicznego – również na terenie sztuki – musi
być intencja oddziaływania na otaczającą rzeczywistość, a wiec postawa aktywna, kreacyjna,
prowadząca nie do odtwarzania i kopiowania, lecz do tworzenia w swym dziele własnej wersji
rzeczywistości. Można to określić metaforycznie: tak bywa, gdy artysta zwraca się do rzeczywistości w
trybie rozkazującym. W twórczości poetyckiej dzieje się tak dosłownie. Autor rozkazem zmienia
rzeczywistość. Oto przykład – fragment “magicznego" wiersza Jarosława Markiewicza:
– Niech to, co widzę poprzez te same oczy – zajrzy we mnie.
– Niech to co widzę poprzez te same oczy – zajrzy w umysł, niech w nim zamieszka, – jeśli uzna to
mieszkanie za wygodne przejście.
– Niech to, co usłyszę poprzez te same uszy – usłyszy to, co słychać [...].
– Niech to, czego dotykam poprzez te same ręce – wycofa się z mojego dotyku, wróci do siebie – i
pozostanie spokojnie tym, czym jest.
Stwierdzenie istnienia wspólnego pogranicza magii i sztuki prowadzi nas do dalszych wniosków.
O psychofizjologicznych warunkach powstawania inspiracji twórczej w sztuce (czyli – jak chętnie
mówiono dawniej – “natchnienia") wierny na razie niewiele. Wiadomo już nieomal na pewno, że
dokonują się one w szczególnych stanach świadomości, którym towarzyszy pojawianie się w zapisie
elektroencefalograficznym rytmów alfa i theta; rytmów regularnych, o małej częstotliwości i dużej
amplitudzie. Jednocześnie wiemy, że podobne zapisy elektroencefalograficzne uzyskujemy badając
osoby produkujące rzadkie zjawiska psychiczne w wyniku treningów jogi lub podobnych. Dla
pomyślności telepatycznego przekazu informacji uzyskanie “stanu alfa" wydaje się nawet warunkiem
koniecznym (przemawiają za tym miedzy innymi wyniki radzieckich doświadczeń z Jurijem
Kamieńskim i Karlem Nikołajewem).
Mamy zatem głęboko sięgające analogie pomiędzy stanami towarzyszącymi inspiracji twórczej a
stanami świadomości, w których dokonują się zjawiska psychiczne tradycyjnie związane z magią.
I jeszcze jedno: procesem powstawania dzieła sztuki kieruje dodatnie sprzężenie zwrotne
pomiędzy twórcą i tworzywem. Malarz zainspirowany (mający pomysł) zaczyna rysować, z kolei
pierwsze kreski rysunku obserwowane przez malarza już zaczynają oddziaływać na niego,
przekształcając jego pierwotny zamysł – zmieniając go lub tylko wzbogacając; to wzajemne
nieustanne oddziaływanie trwa aż do ukończenia dzieła. Można też powiedzieć inaczej: artysta
podczas tworzenia bez przerwy sprawdza na sobie estetyczne oddziaływanie powstającego dzieła.
Jeśli na przykład w zamyśle dzieło ma mieć wyraz poważny i skupiony, artysta w trakcie pracy
natychmiast zmienia każdy szczegół, który na nim samym zaczyna sprawiać wrażenie trywialne.
Malarz, którego intencją jest stworzenie obrazu “działającego magicznie" w sensie estetycznym,
pozostaje ze swym dziełem w sprzężeniu zwrotnym, które steruje powstawaniem “magicznej"
ekspresji obrazu. I tak samo mag, tworzący przedmiot dla celów praktyki magicznej (np. amulet),
kierowany bywa przez to samo sprzężenie zwrotne. Niejako “sprawdza na gorąco" magiczną moc
powstającego tworu przez jego oddziaływanie estetyczne. Zdaje się nie ulegać wątpliwości, że tak
właśnie powstawały znaki magiczne zwane “charakterami", przybory do magii ceremonialnej, niektóre
amulety i talizmany. Zasób teoretycznych reguł, jakie mieli do dyspozycji ich autorzy, dawał wprawdzie
pewne wskazówki, ale nigdy nie bywał wystarczający do pełnego zdeterminowania formy plastycznej
tworu. Ten punkt widzenia potwierdza się zresztą historycznie: skuteczność działania magicznego
sensu stricto przypisywano z zasady tym przedmiotom i tym zaaranżowanym sytuacjom, które
“działają magicznie" w sensie estetycznym.
Ale czy nie zarzucamy magom zbytniej naiwności, sądząc, że – przynajmniej na etapie tworzenia –
skłonni są upatrywać istotne właściwości magiczne w przedmiocie po prostu na podstawie jego
“magicznej" ekspresji? Inaczej mówiąc: czy słusznie identyfikują oni pozór działania z działaniem
istotnym, zakładając, że to, co wygląda magicznie, jest w istocie magiczne? Na to pytanie
jednoznaczną odpowiedź- potwierdzającą lub przeczącą- można by uzyskać jedynie za pomocą
eksperymentu. A to nie należy do nas. Nam wystarczy, jeśli stwierdzimy, że postępowanie twórców
interesującego nas pogranicza magii i sztuki wcale nie musi być wyrazem ich naiwności, jako że
opiera się na znanym od dawna i wielokrotnie w praktyce sprawdzonym schemacie postępowania.
Przykładem może tu być zachowanie hipnotyzera. Zgodnie z poglądami bardzo poważnych
autorytetów w tej dziedzinie (Chertok, Wolberg), dobrym hipnotyzerem okazuje się przede wszystkim
ten, kto potrafi dobrze “zagrać rolę" hipnotyzera – zagrać rolę w sensie aktorskim. Jest to jedna z tych
sytuacji, gdzie pozór działania jest równoznaczny z samym działaniem. Warto też może przypomnieć
znaną anegdotę o ojcu, który przed przyjściem gości tak przemawiał do dzieci: “Jesteście niegrzeczne
i nic żądam, abyście się zmieniły. Proszę was tylko, udawajcie przed gośćmi, że jesteście grzeczne".
Rekapitulując: są poważne podstawy, aby przypuszczać, że podczas wytwarzania przedmiotów,
którym jest przypisywana moc działania magicznego, twórca kieruje się intersubiektywnym kryterium
estetycznym identyfikując zdolność przedmiotu do “działania magicznego" w sensie estetycznym ze
zdolnością do istotnego działania magicznego. Czy to “istotne działanie" bywa faktem czy urojeniem?
Ta sprawa-jak już mówiliśmy – nie jest dla nas istotna. Ważne jest, abyśmy się orientowali, w jaki
sposób powstają magiczne przedmioty oraz “magiczne" dzieła sztuki.
Dwie rozmowy z magami
Amulety i talizmany Krzysztofa Bullyszki
Lech Emfazy Stefański (L.E.S.): Wytwarzaniem przedmiotów magicznych, amuletów i talizmanów
zajmowali się zawsze magowie. A zatem jest Pan magiem, prawda?
Krzysztof Bułłyszko (K.B.): Sam siebie tak nie określam. A czy przedmioty przeze mnie
wytwarzane mają działanie magiczne? O tym mogą się przekonać ich posiadacze, a także osoby
zwane “sensytywnymi".
L.E.S.: Czyli obdarzone zdolnościami parapsychicznymi?
K.B.: Zdolności parapsychiczne – to tylko robocza nazwa zdolności przyrodzonych każdemu
człowiekowi, ale niestety rzadko ujawniających się.
L.E.S.: Swoim wyrobom przypisuje Pan jednak magiczne działanie, choć samemu sobie odmawia
Pan imienia maga. Jak to możliwe? Czy to skromność przemawia przez Pana?
K.B.: Rzecz w tym, jaką definicję przyjmiemy dla magii. Według definicji, najbardziej do mnie
przemawiającej, oddziaływanie amuletów i talizmanów nie może być nazwane działaniem magicznym.
Mechanizm działania magicznego nie jest znany. Natomiast wiemy, jaka jest zasada działania
amuletów i talizmanów.
L.E.S.: Słucham pilnie.
K.B.: W człowieku przebiegają rozliczne procesy energetyczne i informacyjne. Niepowodzenie
losowe człowieka można więc pojmować jako wynik zakłóceń w przekazie informacji oraz energii
pomiędzy organizmem a jego otoczeniem. Przedmiot, będący amuletem lub talizmanem, wytwarza
swoiste pole energetyczne...
L.E.S.: Przepraszam, ale jako notoryczny niedowiarek zapytam podchwytliwie: a skąd to wiadomo?
K.B.: Z pomiarów metodami fizycznymi i radiestezyjnymi. A warto (dla niedowiarków właśnie)
dodać tutaj, że w Polsce ekspertyza radiestezyjna została decyzją Sądu Najwyższego dopuszczona
jako metoda dowodowa w rozprawach.
L.E.S.: A co to za pomiary fizyczne?
K.B.: Korzystając z uprzejmości pracowników naukowych pewnej instytucji badawczej, wykonałem
szereg elektrografii klasyczną metodą kirlianowską. Elektrografowałem gotowe już elementy
przyszłych amuletów i talizmanów. Ich korony elektrograficzne (tj. świetlne otoczki) różniły się od
poświaty wokół gotowych przedmiotów “magicznych". Korony elektrograficzne elementów były mniej
gęste i nieregularne. Na zdjęciach kolorowych gotowe amulety i talizmany jarzyły się kolorami pełnymi
i wielobarwnymi. Oczywiście trudno byłoby nazwać te moje eksperymenty doświadczeniami ściśle
naukowymi, ponieważ nie miałem możliwości zastosować w nich wszystkich obowiązujących zasad
metodologicznych. Ale i tak udało się potwierdzić coś, co zaobserwowali parę lat temu badacze
włoscy, którzy stwierdzili zmiany “aury" elektrograficznej u człowieka będącego w kontakcie z
przedmiotem “magicznym".
L.E.S.: A badania radiestezyjne?
K.B.: Jak wiadomo, można metodami radiestezyjnymi określić tzw. barwę radiestezyjna człowieka,
jego witalność, a nawet pewne jego predyspozycje psychiczne. Oddziaływanie amuletu lub talizmanu
wyraźnie można stwierdzić poprzez tego typu pomiary u człowieka bez amuletu, a potem z amuletem.
L.E.S.: Ja znów jako niedowiarek. Skąd wiadomo, że uzyskany wynik jest rezultatem
oddziaływania fizycznego (polowego), a nie psychicznego?
K.B.: Rzecz w tym, że trudno oddzielić jedno oddziaływanie od drugiego. Pewne zmiany natury
psychicznej zachodzące w człowieku, jak wiadomo, powodują zmiany fizyczne w jego organizmie. A te
daje się rejestrować za pomocą metod czysto fizycznych. I choć trudno ustalić granicę między tym, co
psychiczne a tym, co fizyczne, jedno nie ulega wątpliwości: amulet lub talizman staje się przyczyną
dającego się zaobserwować skutku.
L.E.S.: A jakie bywają te skutki?
K.B.: Przykład. Dziewczyna “nie ma powodzenia" u chłopaków. Właśnie pracuję nad stosownym
dla niej talizmanem.
L.E.S.: Czy mógłby Pan zdradzić nam coś z sekretów warsztatowych?
K.B.: Musiałem przede wszystkim osobiście poznać tę osobę. Wykonałem jej kosmogram (czyli
wykres astrologiczny), aby zrozumieć, gdzie leży przyczyna jej niepowodzeń. Interpretację takich
kosmogramów przeprowadzam zawsze w zmienionym stanie świadomości, który uzyskuję za pomocą
procedury DU. Z interpretacji kosmogramu wynikają już pewne wnioski na temat materiałów, które
mają być użyte do sporządzenia talizmanu, zostają też wtedy określone formy niektórych jego
elementów.
L.E.S.: W jakim stopniu posługuje się Pan przy tym regułami zalecanymi przez autorów dzieł
magicznych, a w jakim kieruje się Pan “instynktem" maga i artysty?
K.B.: Nie odrzucam tego, co przekazują tradycje zawarte w magicznych traktatach. Ale nie
wszystko okazuje się nadal aktualne w naszych czasach. Dużą rolę musi więc odgrywać intuicja. A do
jej stymulowania przydatne są metody działań na własnej świadomości, o których już wspomniałem.
L.E.S.: Jestem skłonny wyznaczać intuicji decydującą rolę w procesie tworzenia przedmiotu
magicznego, podobnie jak to bywa w sztuce.
K.B.: A ja zgadzam się z tym całkowicie. Opieram się przy tym na doświadczeniach własnych i
moich sławnych poprzedników.
L.E.S.: Zatrzymaliśmy się na kosmogramie. A jak dochodzi do materialnej realizacji talizmanu?
K.B.: Nazywam ten ważny moment “urodzeniem" talizmanu. Rodzi się on podobnie jak człowiek. W
momencie narodzin talizman zostaje w pewien sposób “zaprogramowany" przez aktualny w owej
chwili układ pól energetycznych, których źródłem jest Kosmos. Są pewne oddziaływania zwane w
terminologii fizyków “słabymi", które wbrew tej nazwie działają mocno. Te na pozór słabe wpływy
energetyczne Kosmosu działają, zarówno na rodzącego się człowieka, jak i na talizman, w stopniu
decydującym. Moment “urodzin" talizmanu nie może wynikać z przypadku, musi on być starannie
dobrany. Pole energetyczne talizmanu ma przecież potem korygować pole energetyczne jego
posiadacza. Dobre wyniki osiągnąć można stosując pewną nowość w astrologii, tzw. horoskopie
kontaktową, która mówi o wzajemnych wpływach ludzi na siebie. A ja na własny użytek rozszerzyłem
tę metodę, aby za jej pomocą ustalać współdziałanie ludzi i przedmiotów “magicznych".
L.E.S.: Intrygująca jest jeszcze jedna tajemnica Pana warsztatu: skąd tak niezwykłe umiejętności
jubilerskie?
K.B.: Pół żartem, pół serio mógłbym odpowiedzieć, że mam to zapisane w moim horoskopie. Ktoś
ze słonecznym znakiem Wagi i ascendentem Byka wręcz “powinien" być jubilerem. Zresztą
przeszedłem przeszkolenie rzemieślnicze w tej dziedzinie.
Magiczne Ołtarze Stefana Iwanka
Jest z wykształcenia metaloplastykiem. Przez dziesięć lat pracował, jako artysta-kowal w
Pracowniach Konserwacji Zabytków, w oddziale stołecznym.
Jego żona – Joanna, czyli Asia. Jej współautorstwo w pracach koncepcyjnych Magicznych Oztarzy
jest znaczące.
Ich syn – malutki Radosław Lech.
Mieszkają we wsi Warniłęg, poczta Nowe Worowo. Żyją więcej niż skromnie w pięcioro: z suką
Dafne i psem Bafometem. Atmosfera ich domu jest urzekająca i niepowtarzalna; bytują w świecie,
gdzie nietrudno o “przeżycie boskości", gdzie ziemia rozkwita jako miejsce święte, królestwo mitycznej
wyobraźni.
Autor Magicznych Ołtarzy ma wieloletnie, bogate doświadczenie medytacyjne. Jego nieprzeciętne
zdolności parapsychiczne zostały przebadane i udokumentowane.
Lech Emfazy Stefański: Najpierw powstała część centralna i podstawa “Świecznika z ręką Jad",
tego siedmioramiennego, z głazem granitowym, który symbolizuje zapewne Ziemię. Jak długo stała ta
rzeźba niedokończona na strychu?
Stefan Iwanek: Ponad rok.
L.E.S.: A co spowodowało, że znów znalazła się w pracowni?
S.I.: Nie wiem. Miałem robić inną rzeźbę. Decyzja przyszła pewnego wieczoru, naraz, do Asi i do
mnie.
L.E.S.: Wszystkie twoje rzeźby rozwijają się jak żywe istoty. Zanim z poczwarki wykluje się
skrzydlaty motyl, musi ona przedtem “dojrzewać" w spokoju, właśnie gdzieś tam na strychu. Musi mieć
czas na to, aby się przepoczwarzyć.
S.I.: Tak, to był właśnie jej czas. Ja świadomie dopuszczam do takich sytuacji. Niech poleży.
Okazuje się, że każdy element z poprzedniej kompozycji znajduje doskonałe zastosowanie do
następnej. Na przykład “Szkieletor" rozwinął się z części, która ostatecznie nie weszła w skład
“Ołtarza Władcy Ziemi".
L.E.S.: Jak pamiętam, początkowa koncepcja Magicznych Ołtarzy zakładała skomponowanie
jednego dużego dzieła. Wprawdzie wieloczęściowego, ale będącego jednością. Miał być wykonany w
tej samej osobliwej technice metaloplastycznej i rozrosły do rozmiarów co najmniej półtora na dwa
metry.
S.L: Każda z tych rzeźb miała w robocie tendencję do rozrastania się, jakby bez końca. W pewnym
momencie trzeba było zatrzymać, stłamsić jej rozwój. Nawet nie wiem co by się stało, gdybym go nie
zatrzymał.
L.E.S.: No, mniej więcej wiadomo: każda z twoich rzeźb była organicznie rozwijającym się
zarodkiem takiego wielkiego rozmiarami Magicznego Ołtarza, jaki zamarzył się wam z Asią przed laty.
Czy pamiętasz teorię sztuki profesora Artura Sandauera? Profesor twierdził, że dzieło zaczyna się
zawsze od jakiegoś bardzo mglistego pomysłu. Jeśli twórcą jest na przykład malarz, siada on do
roboty i robi pierwszą kreskę, która – powiedzmy – zaczyna się pionowo, a potem skręca w prawo. Bo
wprawdzie jeszcze nie wiadomo, co ma być z tego ani jak ma być, ale na pewno potrzebny jest w tym
kawałek pionu z zakrętasem. Malarz patrzy na te pierwsze dwie kreski, które oddziałują na jego
wyobraźnię, inspirując go do zrobienia następnej kreski. I tak stopniowo powstaje dzieło sztuki: na
skutek wzajemnego dialektycznego działania na siebie twórcy i powstającego dzieła. Można by
powiedzieć, że powstawanie dzieła sztuki – tak, jak to przedstawił Artur Sandauer – ma charakter
procesu organicznego, biologicznego, a nie technicznego, gdzie dzieło jest realizowane ściśle według
uprzednio opracowanego projektu.
S.I.: Tak, dokładnie tak powstają Magiczne Ołtarze. Tu nic nie trzeba wymyślać. Rzeźba sama
rośnie, jak coś żywego.
L.E.S.: Nie więc dziwnego, że twoje rzeźby mają ekspresję właściwą materii ożywionej. A nie
martwego przedmiotu.
Transowe malarstwo Mariana Grużewskiego
Każda istotna inspiracja twórcza (naukowa czy artystyczna) pochodzi z pozaświadomego źródła: z
głębszych warstw osobowości człowieka, nie kontrolowanych przez jego świadomość. Jak wiadomo,
dzieła sztuki nie można po prostu “wykoncypować" ani “wykalkulować" opierając się na przesłankach
czysto racjonalnych. Dopiero w trakcie warsztatowej realizacji dzieło sztuki podlega “obróbce
rozumowej". Podobnie przebiega proces paranormalnego odbioru informacji: najpierw trafia ona do
podświadomości człowieka i albo wcale nie zostaje uświadomiona (jak to dzieje się u ludzi nie
potrafiących posługiwać się swymi zdolnościami parapsychicznymi), albo też bywa przekazana do
świadomości w charakterystycznym dla komunikatów podświadomości Języku" obrazowo-
symbolicznym. Zjawiska inspiracji twórczej łączy także ze zjawiskami parapsychicznymi podstawowy
warunek konieczny dla ich zaistnienia: zmieniony stan świadomości. Ani pierwsze, ani drugie nie
mogą bowiem powstać, gdy świadomość człowieka (artysty czy paragnosty) pozostaje w zwykłym
stanie czuwania.
Twórczość artystyczna jest – jako zjawisko psychiczne – nieustanną grą pomiędzy
pozaświadomym a świadomym, między intuicją a intelektem, między “natchnieniem" a "warsztatem".
Większa lub mniejsza bywa rola każdego z tych dwóch czynników, ponieważ ich proporcje
kształtowane bywają rozmaicie przez osobowości różnych artystów. Bywają także przypadki, kiedy
proces twórczy wymyka się całkowicie spod kontroli intelektu. Mówimy wtedy o twórczości
pozaświadomej. Piszącemu te słowa zdarzyło się nieraz widzieć, jak ręka osoby w hipnozie pisała
bezwiednie teksty literackie, bez wątpienia wartościowe treściowo i formalnie. Do tej samej kategorii
zjawisk należy też malarstwo Grużewskiego, wybitnego a niesłusznie zapomnianego artysty lat
międzywojennych.
Marian Grużewski urodził się w Warszawie w roku 1885, działał i mieszkał głównie w Wilnie i
Warszawie, bezpośrednio po 11 wojnie światowej w Toruniu, a od 1946 r. w Łodzi, gdzie w roku 1963
zmarł w niedostatku. W młodości sztuką nie zajmował się, nie przypisywał też sobie żadnych
zdolności artystycznych. Talent jego objawił się nagle, i to w osobliwych okolicznościach. Tak pisze o
tym Prosper Szmurło, jeden z czołowych przed wojną badaczy zjawisk parapsychicznych:
W 1919 r. (gdy Grużewski był już cenionym medium, produkującym podczas seansów ciekawe
zjawiska w transie, w który wprawiał sam siebie przy pomocy pewnej koncentracji i specjalnego
sposobu rytmicznego oddychania) poradziłem mu raz, aby przygotował papier i ołówki, i wzbudził w
sobie przed zapadnięciem w trans silną chęć narysowania czegoś... Już pierwsza próba tego rodzaju
dała wynik dodatni, następne zaś powiodły się jeszcze lepiej... Rysując oczy ma zamknięte lub może
przymknięte. Nie podnosząc opuszczonych powiek, medium ujmuje ołówek i, pozornie bezładnie, nie
kreśląc żadnego konturu, szybko i chaotycznie rzuca na papier to tu, to tam, jakieś linie, kreski, plamy,
które dopiero przy końcu łączą się ze sobą w harmonijną całość... Ma się wrażenie, jakby medium od
razu już widziało na czystym jeszcze papierze cały – dla innych niewidzialny – obraz, który tylko
utrwala ołówkiem lub kredką. Niektóre rysunki wykonane był}' w absolutnej ciemności... Potem p.
Grużewski zaczął malować pastelami i olejno duże wielobarwne obrazy o wysokim poziomie
artystycznym, w dzień, przy świetle, ale w głębokim, trwającym niekiedy nawet godzinę transie,
podczas którego oczy miewał otwarte. Niektóre obrazy wymagały kilku seansów. Czasem w transie
wyjaśniał znaczenie i symbolikę obrazów... Po obudzeniu się z transu p. Grużewski nie pamiętał
nigdy, co się działo podczas jego trwania, czy i co wtedy malował lub mówił.
Jako “malarz transowy" zdobył Grużewski popularność i nawet duże uznanie. Wystawiał od 1921 r.
w Warszawie i w innych miastach polskich, a w 1927 r. w Paryżu, potem w Atenach (1929) i rok
później w Rzymie. Jego paryska wystawa wzbudziła ogromne zainteresowanie. Artystę zaproszono do
Międzynarodowego Instytutu Metapsychicznego, a wyniki przeprowadzonych tam eksperymentów,
ilustrowane wieloma reprodukcjami, zamieścił miesięcznik “Revue Metapsychique" w 1928 roku.
Tendencje panujące w polskiej sztuce lat powojennych były dla Grużewskiego ogromnie
niesprzyjające, choć nie był on już wtedy “malującym medium" – ciekawostką z pogranicza sztuki i
parapsychologii. Jeszcze w latach międzywojennych zdobył wykształcenie profesjonalne w Paryżu,
gdzie studiował pod kierunkiem P. Chabasa, oraz w Rzymie. W ostatnich latach swego życia
pasjonował się tematyką pradawnych. zatopionych lądów i ich kultur; chętnie malował zjawy ludzi z
Atlantydy. Zarabiał na życie wykonując portrety na zamówienie.
Wstecz / Spis Treści / Dalej

10. Przez uszy do mózgu

Prowadzone w wielu ośrodkach naukowych na świecie badania elektrycznej aktywności mózgu za


pomocą urządzeń elektroencefalograficznych wykazały, że każdemu z różnych stanów świadomości
człowieka (czuwanie, sen głęboki, śnienie, relaksacja, różne stany medytacyjne i psychodeliczne itd.)
odpowiada dominacja specyficznego rytmu w prądach czynnościowych mózgu, a także stopień
koherencji w pracy lewej i prawej półkuli mózgu. Także od dawna już wiadomo, że można wpływać na
elektryczną aktywność mózgu przez stymulujące działanie na narządy wzroku lub słuchu. Działanie w
tym celu na wzrok stosowane jest już od dziesiątków lat w diagnostyce medycznej. Od 1975 r. w USA,
w Monroe Institute, prowadzone są badania, które zaowocowały produkcją kaset magnetofonowych,
harmonizujących pracę obu półkul mózgu. Nagrywane są w systemie Hemi-Sync. Nagrania o
podobnym działaniu wytwarzane są od kilku lat również w Polsce przez Warsztaty Psychotroniczne
ATHANOR. Technika ich wytwarzania jest inna od amerykańskiej Hemi-Sync. We współpracy ze
Studiem Eksperymentalnym Polskiego Radia i profesorem Krzysztofem Szlifirskim udało się
opracować osiem nagrań, które odtwarzane na magnetofonie stereo i odsłuchiwane przez słuchawki
pozwalają na osiąganie pożądanego rodzaju elektrycznej aktywności mózgu. Są to nagrania typu
Synchro-Alfa i Synchro-Theta. Nazwy tych nagrań charakteryzują sposób ich oddziaływania.
W prądach czynnościowych mózgu człowieka, który jest spokojny i odprężony (czyli
zrelaksowany), dominuje rytm alfa: mniej więcej od ośmiu do dwunastu drgań na sekundę (czyli
herców). U człowieka zrelaksowanego tak dalece, że znajduje się już na pograniczu zaśnięcia,
dominuje rytm theta, powolniejszy od poprzedniego: 3,5 do 7 drgań na sekundę. Nagrania Synchro-
Theta pomagają słuchającemu osiągnąć stan “theta", głęboki stan medytacyjny, w którym praca obu
półkul mózgu jest w dużym stopniu zsynchronizowana w przeciwieństwie do zwykłego stanu
świadomości, tego na co dzień, kiedy “nie wie lewica, co czyni prawica" i na odwrót. Stosowane są
zwłaszcza jako techniczna pomoc w codziennych sesjach medytacyjnych, jako trankwilizatory, a
ponadto środki wzmacniające siły obronne organizmu, oraz w “domowej psychoterapii".
W Synchro-Thetach działają trzy czynniki: czynnik rytmotwórczy (pobudzający mózg do działania w
pożądanym rytmie dominującym); czynnik synchronizujący (harmonizujący pracę obu półkul mózgu)
oraz czynnik sugestywny (działa na wyobraźnię i sferę emocjonalną słuchacza).
Techniczna realizacja nagrań Synchro jest w zasadzie prosta. Z grubsza rzecz biorąc – to, co
słyszy prawe ucho, odbiera lewa półkula mózgu. I odwrotnie. Oddziaływanie w specjalny sposób na
lewe i prawe ucho jednocześnie może zmusić mózg do harmonijnej współpracy. Zasada jest taka:
należy dać część do słyszenia lewemu uchu, drugą część prawemu. W celu usłyszenia całości mózg
musi wykonać pewien wysiłek i zmuszony zostaje niejako do zsyntetyzowania tego, co usłyszało ucho
lewe i prawe.
Dzięki wprowadzeniu trzeciego z wymienionych czynników, nagrania typu Synchro korzystnie
odróżniają się od popularnych urządzeń elektronicznych, które działają w sposób czysto mechaniczny.
Inaczej mówiąc: nagrania Synchro są tworami techniczno-artystycznymi, działającymi zarówno na
fizjologię, jak i na psychikę słuchacza. To właśnie sprawia, że ich zastosowania mogą być niezwykle
różnorodne, np. jako niefarmakologiczny środek nasenny (Synchro-Theta-4). Wstępne badania
elektroencefalograficzne nad skutecznością nagrań Synchro przeprowadzono w Warszawie, ale
niedostatki finansowe ograniczyły ich zasięg. Wykonano też badania ankietowe, które
przeprowadzono na dwóch grupach po 25 i 36 osób, zespołowo poddawanych przez 12 dni działaniu
nagrań sterujących prądami czynnościowymi mózgu, przez około półtorej godziny dziennie, podczas
tzw. Seminariów Synchronizacji Półkulowej. Były to grupy osób, zasadniczo zdrowych, kobiet i
mężczyzn w wieku od 16 do 63 lat, zgrupowanych na szkoleniach psychotronicznych w Zwardoniu i w
Rynii. Pytano je m.in. o doznania, poprawę samopoczucia w wyniku słuchania wspomnianych nagrań,
a nawet o to, czy osoby te doświadczyły uczucia, gdy zdawało im się, że “ciała w ogóle nie ma", czy
też znajdują się gdzie indziej. Z ankiety tej wynika wyraźnie, że nagrania sterujące prądami
czynnościowymi mózgu rzeczywiście działają. Ich silny dodatni wpływ na stan zdrowia fizycznego i
psychicznego nie ulega wątpliwości. Na podkreślenie zasługuje też atrakcyjność doznań
przeżywanych podczas trwania zajęć Seminarium Synchronizacji Półkulowej. Z przeważającej
większości wypowiedzi wynika, że ankietowani wchodzili w bardzo głębokie stany medytacyjne,
których uzyskanie za pomocą środków tradycjonalnych bywa zwykle dla większości osób ogromnie
trudne i czasochłonne, dla niektórych zaś (np. ze skłonnościami do nerwicy depresyjnej) praktycznie
niemożliwe.
Chciałbym dodać, że niektórzy z ankietowanych uzupełniali swoje relacje wypowiedziami
dodatkowymi. Oto przykłady:
Odczucia związane z ciałem podczas słuchania: jednoczesny wstrząs całym ciałem jak porażenie
prądem; impulsywne stopniowe rozwieranie się rąk i nóg; jak gdyby “pikanie" – punktowe odczucia w
kończynach; raz miałam uczucie kurczenia się; płacz i śmiech; błogość i niechęć do wstania po
skończeniu słuchania (Aleksandra F., Szczecin).
Byłam bardzo wysoko w górach, nad szerokim wąwozem, a ja byłam jakby duchem w obłokach.
Innym razem: Leżąc w słuchalni, prawą i lewą dłonią czułam, jak woda przepływa pod ziemią. Jakieś
nitki zimne łączyły moje dłonie z wodą. 1 było uczucie zimna, takiej rosy na całym ciele. Jeszcze
innym razem: W pewnym momencie zobaczyłam bardzo długą drogę z ukosa w górę, która była co
kilka metrów wyłożona prostokątami, które świeciły w przepięknych odcieniach tęczy, jeszcze takich
kolorów nie widziałam (Elżbieta R., Tomaszów Maz.).
Działo się bardzo wiele różnych dziwnych rzeczy, które na pewno w znacznym stopniu przekonały
mnie i bardzo zmieniły mój światopogląd (Agnieszka H., Kraków.).
Ciało zaczynało wewnątrz drgać, a przy słuchaniu muzyki eksterioryzacyjnej ciało nic nie
odczuwało, przed oczami widziałem i skrzącą płaszczyznę (Szymon K., Kozy Gaje, woj. bielskie).
Zastosowanie metody uważam za niezwykle nowatorskie, mające znacznie wyższy poziom
bezpieczeństwa i rokowania terapeutycznego (w porównaniu z metodami klasycznymi), uważam je
także za niezwykle łatwe do praktycznego zastosowania, jako nie wymagające ani wielkich nakładów
finansowych, ani wieloletniego szkolenia personelu terapeutycznego (Mariusz S., Bielsko-Biała).
Wrażenia barwne, gama najrozmaitszych barw. Drżenie mięśni nóg i rąk. Uczucie wpadania do
głębokiego wzburzonego oceanu. Przeniesienie do własnego mieszkania. Śmiech, płacz. Uciekanie
rąk do góry. Ból w gałkach ocznych. Uczucie głaskania po klatce piersiowej, wrażenie, ze samo się
oddycha. Ból głowy. Mrowienie całego ciała (Mariola K., Dubielno, woj. toruńskie).
Patrzenie przez długą lunetę, w której pojawiło się światło-slońce. Wrażenie przebywania w
przestrzeni. Błogość i spokój (Teresa G., Szczecin).
Ciało było lekkie, bez czucia – nie znaczy to, że porażone. Nie czułam ubrania, okrycia. Było to
moje ciało i nie moje. Byłam na pograniczu jawy i snu-nie-snu, odlotu, unoszenia się. Poza tym wiele
wrażeń trudnych do określenia słowami, ale wspaniałych, uskrzydlających wnętrze. Samopoczucie
wspaniałe! (Bogumiła S., Bielsko-Biała).
Było to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju i byłbym wielce rad mogąc je kiedyś powtórzyć
(Michał S., Michałowice k. Warszawy),
Widziałem kolory utworów muzycznych: jeden miał kolor zielony podbarwiony pomarańczowym,
drugi lekko pomarańczowy, trzeci żółty, czwarty błękitny, piąty zmieniał swój kolor. Jeden raz byłem w
koszarach i wyruszałem z wojskiem na wojnę. Żołnierze byli w hełmach i w mundurach granatowych.
Doznawałem za każdym razem przepływu energii, myślałem, że coś niesamowitego się ze mną
dzieje, serce mi biło niesamowicie. Natomiast za drugim razem odbyło się zupełnie spokojnie (Edward
G., Łuczyce, woj. krakowskie).
Jeden raz byłam w niebie! Nagle znalazłam się pośrodku potężnych, nie znanych mi dotąd chórów
anielskich. Właściwie nawet nie znajduję odpowiednich stów, aby to opisać. To było jedno z
najpiękniejszych przeżyć w moim życiu! (Barbara Ś., Kraków).
NAGRANIA SYNCHRO-THETA
Sposób działania nagrań typu Synchro-Theta bliżej wyjaśnić nam może krótka charakterystyka
każdego z nich. Kasety o numerach 1, 2 ,3 i 5 przeznaczone są do treningu medytacyjnego ze
słuchawkami na uszach. Należy się z nimi dobrze osłuchać, zanim sięgnie się po nagrania z
ćwiczeniami egzosomatycznymi, które pozwalają medytującemu “poczuć się poza ciałem", o
numerach 6 i 7.
Każda z kaset S-Th pomaga wejść w innego rodzaju stan theta:
Kasety 1 i 5 ułatwiaj ą słuchającemu osiągnięcie głębokiego stanu relaksacji ciała i umysłu, który
charakteryzuje się dominującym rytmem prądów czynnościowych mózgu o częstotliwości 7 herców
(Hz).
Kasety 2 i 3 sugerują wejście w stan theta, gdy w elektrycznej aktywności mózgu dominuje
częstotliwość 6 Hz.
Kasety 4, 6 i 7 ułatwiają wchodzenie w najgłębsze stany medytacyjne, kiedy możliwa jest
eksterioryzacja świadomości, czyli odczuwanie “przebywanie poza ciałem". Dla osób cierpiących na
bezsenność “pigułka nasenna" (S-Th-4) jest po prostu niefarmakologicznym środkiem nasennym.
UWAGA! Kasety typu Synchro-Theta mogą być stosowane przez osoby mające dolegliwości
psychiatryczne tylko po uprzedniej konsultacji z lekarzem. Nie zaleca się odsłuchiwania chorym na
padaczkę (epilepsję).
SYNCHRO-THETA-1: Nagrany utwór Stanisława Prószyńskiego ‘Romantyczne pobrzmienia’
sugeruje mózgowi słuchacza rytm theta o częstotliwości 7 Hz.
Na kasecie SYNCHRO-THETA-1 mamy nagranie utworu mikrofonowego, tzn. zawierającego
dźwięki minimalnie różniące się od siebie pod względem wysokości (o ćwierć tonu). Nagranie jest
stereofoniczne, ale tym razem nie chodzi po prostu o uzyskanie słuchania przestrzennego.
‘Romantyczne pobrzmienia’ Stanisława Prószyńskiego wprowadzają nas w głębokie stany
medytacyjne, w nie znany nam dotychczas świat dźwięków, które za pośrednictwem zmysłu słuchu
potrafią sterować elektryczną aktywnością mózgu. Gdy za pomocą elektroencefalografii zapisujemy
prądy czynnościowe mózgu człowieka głęboko zrelaksowanego i pogrążonego w myśleniu twórczym,
wizualizacyjnym, aparat zapisuje tzw. rytm theta, zjawiający się synchronicznie w obu półkulach
mózgu.
Podczas słuchania ‘Romantycznych pobrzmień’, gdy siedzisz lub leżysz wygodnie ze
stereofonicznymi słuchawkami na uszach, dźwięki odtwarzane z taśmy generują w twoim mózgu takie
właśnie korzystne rytmy. Odsłuchiwanie kasety SYNCHRO-THETA-1 pozwala rozwinąć skrzydła
twojej twórczej wyobraźni; dopomaga w optymalnym rozwiązywaniu problemów, które dotąd wydawały
się nierozwiązalne; czyni twój umysł aktywnym, podczas gdy twoje ciało odpoczywa.
Dla amatorów muzyki elektronicznej ‘Romantyczne pobrzmienia’ mogą stać się najulubieńszą z
kaset “odjazdowych".
Nie wola, lecz wyobraźnia jest źródłem twórczej mocy człowieka. Rozwijaj więc swą wyobraźnię!
Muzyka ‘Romantycznych pobrzmień’ ma wyraźnie charakter ilustracyjny, mocno prowokujący
wyobraźnię słuchacza. Daj się sprowokować! Na kanwie utworu wyhaftuj swój własny film. Bądź
autorem jego scenariusza i reżyserem – chwilami świadomym, chwilami mimowolnym, bądź również
aktorem.
Jeśli słuchałbyś kasety SYNCHRO-THETA-1 z otwartymi oczami, np. na samotnym spacerze z
walkmanem (kieszonkowym magnetofonem) i słuchawkami stereo na uszach, słuchając patrz na to,
co cię otacza tak, jak na obraz na ekranie, a muzyki słuchaj tak, jak ilustracji dźwiękowej do tego filmu.
SYNCHRO– THETA-2: Anastenaria, z szamańską muzyką transową, nagranie sugerujące rytm 6
Hz.
Kaseta Anastenaria zawiera – po części wstępnej, wprowadzającej -elektroniczną wersję nagrania
etnograficznego, dokonanego w Grecji podczas misteriów (“anastenariów"), których uczestnicy
wykonują taniec sakralny boso na czerwonym żarze z dogasającego ogniska, nie parząc się przy tym.
Jest to ekstatyczna modlitwa w tańcu, obyczaj będący reliktem głębokiej starożytności. Towarzyszy
temu tańcowi muzyka prastara, ceremonialna, transowa, muzyka do szamańskiego wtajemniczania,
dająca między innymi moc chodzenia po ogniu. Langadas i Agia Eleni, dwie małe miejscowości, gdzie
do naszych czasów dotrwał obyczaj odprawiania anastenariów, są ostatnimi zamieszkałymi przez
żywych ludzi wysepkami Grecji prastarej, Hellady Homera, na obszarach współczesnego państwa
greckiego. Do dziś przed bóstwem składa się tam ofiary ze zwierząt, tam też na jego cześć tańczy się
boso po rozpalonych węglach.
SYNCHRO-THETA-2 wprowadza w stan świadomości szamana, jest zatem kasetą do uprawiania
magii i czarów. Jej przesłuchiwanie regeneruje nadwątlone siły organizmu.
SYNCHRO-THETA-2 składa się z następujących po sobie odcinków: dźwięk dzwonów, chór
indyjskich mnichów, start samolotu, muzyka szamańska (17 min i 40 s) i lądowanie samolotu.
Wszystkie te dźwięki poddane zostały głębokiemu przetworzeniu elektronicznemu, aby mogły
bezpośrednio oddziaływać na ciało i umysł słuchacza.
Kasetę SYNCHRO -THETA– 2 stosować można w różny sposób i do różnych celów:
1) na leżąco, z zamkniętymi oczami, słuchając całości nagrania (30 min) i wykonując ćwiczenia wg
instrukcji, co otwiera przed słuchaczem nowe perspektywy odczuwania i rozumienia samego siebie
oraz świata wokół, co daje mu nowe możliwości działania na samego siebie i na otoczenie,
2) na stojąco i w ruchu, z otwartymi oczami, słuchając tylko drugiej części nagrania z muzyką
szamańską, aby z walkmanem i ze słuchawkami na uszach chodzić boso po żarzących się węglach
albo dla nawiązania pełnego porozumienia ze zwierzęciem, albo też dla wykonania jakiegoś innego
zadania. Kaseta Anastenaria wprowadza w stan świadomości, w którym łatwo nawiązuje się kontakty
ze zwierzętami, kontakty zdumiewająco spontaniczne, pełne wzajemnego zrozumienia, kontakty
nowego rodzaju. Jest to stan, w którym zaczyna się poznawać “mowę" zwierząt: mowę mimiczną,
mowę zachowań, mowę oddziaływań telepatycznych. W czasie spaceru z psem zachowuj się tak, aby
on poczuł się nie prowadzony, lecz oprowadzany, z serdecznościami po drodze, jak najmilszy gość.
Obserwuj go i rób wszystko to, czego pies sobie życzy, czego oczekuje od ciebie. Zobacz co z tego
wyniknie...
Albo zamknij się w swoim pokoju i odważ się – zatańcz (z walkmanem i słuchawkami na uszach)
razem z grającymi i śpiewającymi anastenaridami.
Instrukcja do ćwiczenia
Usiądź albo lepiej połóż się wygodnie, bardzo wygodnie. Wybierz do tego miejsce, gdzie nikt ci nie
przeszkodzi, nie przerwie ćwiczenia. Jeśli to możliwe, zamknij drzwi od środka na klucz. Koniecznie
wyreguluj magnetofon tak, aby dźwięki brzmiały dokładnie tak samo głośno w słuchawce dla prawego
i w słuchawce dla lewego ucha. Podczas leżenia ze słuchawkami na uszach uruchom magnetofon i
zamknij oczy. W czasie słuchania przetworzonego elektronicznie dźwięku dzwonów odpręż mięśnie
swojego ciała, niech leży miękko i bezwładnie.
Nie wystarczy, gdy powiesz sobie “moje mięśnie są odprężone". Często zdaje się człowiekowi, że
jakieś mięśnie jego ciała są odprężone, podczas gdy w rzeczywistości pozostają one napięte; np. nie
zdajemy sobie sprawy z tego, że mamy zmarszczone czoło, kurczowo zaciśnięte powieki, szczęki,
wargi, pięści, że dociskamy łokcie do tułowia, że mamy usztywniony kręgosłup (“jakby kij połknął").
Mów sobie w myśli, wymieniaj kolejno różne grupy mięśni i każdą z nich leciutko porusz, aby się przez
to odprężyły, rozluźniły. Odprężaj kolejno: czoło, powieki, szczęki, wargi, język (niech miękko wypełnia
jamę ustną, niech dolne zęby nie dotykają do górnych); porusz głową i szyją, barkami, mięśniami
wzdłuż kręgosłupa na całej jego długości; wypnij brzuch do przodu i od razu rozluźnij mięśnie brzucha;
poruszaj ramionami, poruszaj łokciami, palcami dłoni; lekko ugnij nogi w kolanach i nie rozprostowuj
ich potem, nie usztywniaj, niech same się ułożą miękko i bezwładnie; poruszaj palcami stóp. Gdy
wszystko to wykonasz, twoje całe ciało będzie odprężone, rozluźnione.
Odprężaj swój umysł słuchając dalej dzwonów. Przez chwilę będziesz słyszał, jak dźwięk przesuwa
się w prawo i jest słyszalny tylko prawym uchem, a potem przemieszcza się w lewo i słyszysz go
uchem lewym – zwróć uwagę na to, co dzieje się w twojej przestrzeni dźwiękowej.
Gdy zabrzmi przetworzony elektronicznie chór indyjskich mnichów, zacznij oddychać bardzo
wolno, bardzo spokojnie, bardzo głęboko. Podczas brania wdechu wyobraź sobie nieskończoność
iskrzącej się, wibrującej, ożywczej energii istniejącej wokół ciebie (hinduscy jogini nazywają tę energię
praną). Z wdechem wciągnij ją do wszystkich części twojego ciała, a zwłaszcza do głowy (wyobrażaj
sobie, że tak właśnie się dzieje!). Wyobrażaj sobie przy tym, robiąc wydech przez szparkę między
wargami, że uwalniasz zużytą energię ze swego ciała. Usuwaj też zużytą energię na zewnątrz
wydychając powietrze z płuc (wyobrażaj to sobie!), a równocześnie uruchom swoje struny głosowe i
przyłącz się do monotonnego śpiewu mnichów, śpiewaj lub mrucz razem z nimi: “aaah", “oooh" albo
“uuuhm". Nie lekceważ sobie tego energetyzującego elementu ćwiczenia!
Oddychaj znów normalnie, po swojemu, słuchając dźwięku przypominającego start samolotu.
Odprężaj się przy tym, odprężaj... Powiedz do siebie w myśli, daj sobie następującą sugestię:
“Zapamiętam wszystko, czego będę doznawał podczas słuchania tej muzyki transowej".
Podczas słuchania przetworzonej elektronicznie muzyki szamańskiej wyobrażaj sobie, że razem z
innymi wykonujesz radosny taniec sakralny, że jesteś przy tym lekki, sprawny, sprężysty, młody.
Wówczas kaseta ‘Anastenaria’ oddziałuje zdrowotnie. Albo też wykonuj inny swój program, np.
parapsychicznego oddziaływania na otoczenie.
Nagranie kończy się dźwiękiem przypominającym lądowanie samolotu. Jest to sygnał “budzący",
ułatwiający powrót do zwykłego stanu świadomości, do stanu czuwania.
SYNCHRO-THETA-3: ‘Przed obliczem Przedwiecznego’, nagranie kontemplacyjne z muzyką
synagogalną, sugerujące rytm 6 Hz.
Podczas słuchania kasety SYNCHRO-THETA-3, gdy siedzisz lub leżysz wygodnie ze
stereofonicznymi słuchawkami na uszach, dźwięki odtwarzane z taśmy generują w twoim mózgu takie
właśnie korzystne rytmy. Twój umysł jest aktywny, podczas gdy ciało odpoczywa.
Na nagranie S-Th-3 składają się dźwięki poddane głębokiemu przetworzeniu elektronicznemu:
dźwięki dzwonów, odgłosy przyrody i muzyka synagogalną, a także finalny fragment “Stabat Mater"
Karola Szymanowskiego. Wykonawcą śpiewów synagogalnych jest znakomity kantor Marcel Lorand z
towarzyszeniem tria wokalnego.
Kaseta ‘Przed obliczem Przedwiecznego’ wprowadza w medytacyjny stan świadomości, skłania do
medytacji lub też do kontemplacji. Medytacja wprawdzie nie jest modlitwą, ale oczyszczając umysł
przygotowuje go do niej. Kontemplacja niekiedy staje się modlitwą idącą^ z wnętrza człowieka,
modlitwą, bez tekstu słownego. A może – słuchając nagrania S-Th-3 -dojdziesz przy tym do
przekonania, że Bóg bywa również Mocą, która potrafi człowieka przeniknąć na wskroś; Mocą, którą
próbowali opisywać niektórzy święci i wielcy pisarze.
Nie nastawiaj swojego magnetofonu zbyt głośno, aby wibrato będące istotnym elementem
nagrania nie stało się zbyt narzucające. W wypadku S-Th-3 lepiej słuchać trochę za cicho, niż za
głośno.
I jeszcze jedno: wszystkie nagrania S-Th muszą trochę szumieć. Muszą, bo inaczej źle by
funkcjonowały. A zatem ostrożnie używaj ekwalizera lub nie stosuj go wcale.
Instrukcja do ćwiczenia
W czasie jego trwania należy zachowywać się i przyjąć pozycję jak podczas ćwiczeń z S-Th-2,
doprowadzając swój stan do całkowitego odprężenia i rozluźnienia ciała.
W dalszym ciągu należy słuchać nagrania leżąc (lub siedząc) z zamkniętymi oczami. Podczas
słuchania mogą zjawić się w twoim ciele jakieś doznania, których rodzaj trudny jest nawet do
przewidzenia: wrażenia wibracyjne lub jakby elektryczne, z oczu mogą pocieknąć łzy itd. Wiedz, że są
to wszystko reakcje jak najbardziej prawidłowe, świadczące o dobroczynnym oddziaływaniu stanu
medytacyjnego, w którym się znajdujesz.
Gdy nagranie dobiegnie końca, w żadnym razie nie zrywaj się natychmiast. Weź bardzo spokojny i
głęboki oddech, poruszaj palcami rąk i palcami nóg, jeszcze raz odetchnij głęboko. I dopiero wtedy
wolno otwórz oczy.
SYNCHRO-THETA-5: Nagrano tu utwór Jarosława Białego ‘Mistyczna podróż do serca Ziemi',
sugerujący rytm 7 Hz.
‘Mistyczna podróż do serca Ziemi’ jest nagraniem oddziaływującym zdrowotnie, wyzwalającym
samoregulację organizmu. Dzięki temu może ono być pomocne w tworzeniu pozytywnych wzorców
zachowań (m.in. wzbudzając i stymulując niechęć do nikotyny, zmniejszając nadmierne łaknienie),
może też działać antydepresyjnie i ułatwiać zasypianie. Nagranie ma również działanie
energetyzujące, polepsza ogólną odporność organizmu, podwyższa poziom odporności na ból i stres,
zwiększa sprawność intelektualną.
Stosowanie dźwięku jako “lekarstwa" budzi coraz większe zainteresowanie. Nieskuteczność
działań współczesnej medycyny wobec wielu chorób i dolegliwości zmusza do szukania środków
alternatywnych. Podstawową cechą “nowej medycyny" jest twierdzenie, że każdy organizm ludzki ma
wbudowany mechanizm samoregulacji i samouzdrawiania. “Nowa medycyna" powraca też do znanej
od tysiącleci prawdy: stan psychiczny jest najważniejszym aspektem wyzdrowienia. I odwrotnie:
najgroźniejszym czynnikiem chorobowym jest stres. Wedle uczonych, uznanych za najpoważniejsze
światowe autorytety, stres – zwłaszcza nieuświadomiony – jest równie groźny dla zdrowia, jak
skażenie środowiska (metale ciężkie, zanieczyszczenia chemiczne powietrza i żywności, rozproszone
pierwiastki promieniotwórcze). Coraz powszechniejsza staje się więc praktyka obniżania poziomu
stresu za pomocą różnych technik. Jedną z takich metod jest oddziaływanie na samoregulacyjne
zdolności organizmu za pomocą dźwięku.
Jarosław Biały należy do nielicznych w naszej części Europy kompozytorów, specjalistów,
tworzących muzykę stymulującą samoregulacyjne zdolności organizmu. Jego koncerty i sesje
muzykoterapeutyczne (m.in. we Włoszech) wykazały niezbicie pozytywne oddziaływanie tej muzyki.
Stwierdzono też, że niewiara w zdrowotne działanie tej muzyki nie ma wpływu na jej faktyczną
skuteczność. Przeciwnie, brak oczekiwań co do rezultatów jej słuchania ma nawet tę zaletę, że
uwalnia człowieka od napięcia psychicznego, spowodowanego oczekiwaniem na efekt. Dlatego, jeśli
chcesz zwiększyć działanie tej kasety, nie oczekuj niczego! Nie koncentruj uwagi na reakcjach
twojego organizmu, lecz po prostu słuchaj muzyki; bo reakcje, to sprawa twojego organizmu, a nie
twojego intelektu. Jest tutaj pewna analogia z tabletką. Wiadomo, że po połknięciu ulega ona
skomplikowanym przemianom chemicznym wewnątrz organizmu. Żaden jednak pacjent nie stara się
dociekać, jak z chwili na chwilę przebiegające procesy. Dźwiękowa tabletka nagrana na tej kasecie
będzie działać tym lepiej, im mniej będziesz o niej myślał.
SYNCHRO-THETA-4: Nazwano ją ‘Pigułką nasenną’, ponieważ spełnia funkcję
niefarmakologicznego środka usypiającego. Może też osobie mocno osłuchanej z pozostałymi
nagraniami Synchro-Theta umożliwić osiągnięcie najgłębszych stanów medytacyjnych, gdy mózg
czuwa, pozostając przy tym na samej granicy zaśnięcia.
Prowadzone w wielu ośrodkach naukowych na świecie badania elektrycznej aktywności mózgu za
pomocą urządzeń elektroencefalograficznych wykazały, że każdemu z różnych stanów świadomości
człowieka odpowiada dominacja specyficznego rytmu w prądach czynnościowych mózgu. Rytmy te w
języku potocznym bywają nazywane (zresztą niezupełnie ściśle) falami mózgowymi. Na przykład
stanowi czuwania (czyli zwykłemu stanowi świadomości w ciągu dnia) odpowiada rytm “beta", a
stanowi relaksacji ciała i umysłu rytm “alfa". Przed zaśnięciem mózg człowieka opanowuje rytm
“theta", po zapadnięciu w głęboki sen zaś – rytm “delta".
Łatwość zapadania w sen mają ci ludzie, u których potrzebne do tego zmiany elektrycznej
aktywności mózgu dokonują się sprawnie i bez zakłóceń. W przeciwnym razie potrzebna bywa pomoc
z zewnątrz, niestety, przeważnie w postaci substancji chemicznych, które wprawdzie pomagają
zasnąć, ale równocześnie trują i – przy częstszym ich stosowaniu – uzależniają. A co najgorsze, sen
uzyskany z pomocą środków farmaceutycznych nie ma naturalnego przebiegu, rozczłonkowanego na
fazy snu głębszego i okresy, kiedy występują marzenia senne. Z takiego “sztucznego" snu człowiek
budzi się ociężały i nie całkiem wypoczęty.
Nagranie SYNCHRO-THETA-4 jest środkiem usypiającym najzupełniej nietoksycznym,
działającym na podstawie znanego już od paru dziesiątków lat zjawiska “wodzenia fal mózgowych", a
wykorzystującym najnowsze zdobycze neurofizjologii i elektroakustyki. Odsłuchiwanie nagrania S-Th-
4 łagodnie spowalnia rytmy prądów czynnościowych mózgu, jednocześnie harmonizując pracę jego
półkul – prawej i lewej. Stosowana codziennie ‘Pigułka nasenna’ w sposób łagodny stymuluje
naturalne procesy fizjologiczne prowadzące do zapadnięcia w sen. Przyzwyczaja do nich mózg
człowieka, cierpiącego dotychczas na bezsenność, po to, aby wreszcie stać się już zbędną.
Na nagranie S-Th-4 składają się różne dźwięki spreparowane elektronicznie: odgłosy przyrody,
tekst słowny ze wskazówkami dotyczącymi odprężania różnych mięśni ciała, a także fragmenty utworu
Jana Sebastiana Bacha ‘Wariacje goldbergowskie’. Materiał dźwiękowy wycisza się stopniowo, aż do
zapadnięcia “drgającej ciszy".
Dla użytkownika kasety ‘Pigułka nasenna’ interesująca może być przyczyna, dla której ten właśnie
utwór muzyczny włączony został do nagrania.
Chronicznie cierpiący na bezsenność poseł rosyjski Kayserling wpadł na pomysł, aby zwrócić się
do Bacha z prośbą o napisanie specjalnego utworu usypiającego. Kompozytor wywiązał się ze swego
zadania tak doskonale, że zachwycony rezultatem dyplomata nagrodził go znaczną sumą w złocie. W
domu Kayserlinga zamieszkał na stałe muzyk Johan Goldberg, aby w każdej chwili był gotów zasiąść
do klawikordu i wykonać ów niezawodny “utwór nasenny".
SYNCHRO-THETA-6: Nagranie słowno-muzyczne, przeznaczone do ćwiczeń egzosomatycznych
(do “wychodzenia poza ciało") ‘Katabasis’.
W dniach od 25 kwietnia do 15 maja 1992 roku odbyły się w Grecji (z udziałem przybyłych tam
Polaków) zrekonstruowane ‘Wtajemniczenia eleuzyńskie’. Po przerwie trwającej szesnaście stuleci
ożyły znowu ruiny sanktuarium w Eleusis, a na szczęśliwie zachowanych kamiennych ławach
ponownie zasiedli mistowie – osoby, które przybyły, aby zdobyć wtajemniczenie. Jednym z nagrań
tam zastosowanych, a przygotowanych w tym celu przez Warsztaty Psychotroniczne ATHANOR, była
ta właśnie kaseta.
‘Katabasis’ jest nagraniem typu Synchro-Theta, a więc nagraniem sterującym prądami
czynnościowymi mózgu o dominującej częstotliwości 5 Hz. Powinno być ono odsłuchiwane wyłącznie
przez słuchawki stereofoniczne, w pozycji leżącej i z zamkniętymi oczami. Ma to dopomóc osobie
słuchającej w wejściu w specyficzny głęboki stan medytacyjny, aby wreszcie “poczuć się poza ciałem"
lub inaczej mówiąc osiągnąć stan “egzosomatyczny". O tym, czym jest on i jak bywa odczuwany,
możemy poczytać w książce Romana Bugaja ‘Eksterioryzacja – istnienie poza ciałem’, Warszawa
1990.
‘Katabasis’ jest słowem starogreckim, które znaczy zstąpienie do otchłani. Jak wierzono, zstępują
do otchłani dusze ludzi zmarłych. Ale wierzono też, że wyjątkowo można “zstąpienia" doświadczyć za
życia. Czy relacjom o takich “zstąpieniach" możemy dać wiarę? Owszem, jeśli przyjąć,
że odbywały się one “poza ciałem", a owe “otchłanie" umiejscowimy poza naszą rzeczywistością
fizyczną, czyli w “planie astralnym" (według terminologii okultystycznej), lub w “rzeczywistościach
paralelnych" (zgodnie z nowszą terminologią Roberta Monroe’go). Nagranie ‘Kafabasis’ jest w
pewnym sensie biletem wstępu, ale też przewodnikiem turystycznym po planie astralnym. Zaprasza,
prowadzi i zaleca, lecz do osobistych decyzji turysty już się nie wtrąca.
Miejsca szczególnie korzystne dla uzyskania przeżyć katabasis nazywano w starożytności
plutoniami. Także na terenie wykopalisk znajduje się plutonium. Jest to niezbyt głęboka skalna grota w
stromym zboczu wzgórza, na którego szczycie stała niegdyś świątynia bogini Demeter. Podczas
ćwiczebnego odsłuchiwania kasety ‘Katabasis’ należy w stosownym momencie przypomnieć sobie tę
grotę lub ją sobie wyobrazić.
Jeśli na początku nagrania nastawimy jego pierwszy fragment (odgłosy przyrody) średnio głośno,
zauważymy potem, że jego następne części są coraz cichsze, a końcowe odbieramy na samym
pograniczu słyszalności. Tak ma być! W żadnym razie nie regulujmy poziomu w trakcie odsłuchiwania
kasety! Nawet, jeśli zdaje się, że już nic nie słychać. W takim wypadku ‘Katabasis’ zaczyna
funkcjonować jako tzw. nagranie podświadomościowe (działające bezpośrednio na podświadomość).
Podczas odsłuchiwania pierwszej części nagrania następuje stopniowo głębokie odprężenie
fizyczne oraz emocjonalne. Gdy zabrzmi przetworzony elektronicznie chór, śpiewający samogłoskową
inwokację do Hermesa Przewodnika Dusz (Hermes Psychopompos), zacznij oddychać bardzo wolno,
bardzo spokojnie, bardzo głęboko. Podczas brania wdechu wyobraź sobie nieskończoność iskrzącej
się, wibrującej, ożywczej energii istniejącej wokół ciebie (hinduscy jogini nazywają tę energię praną). Z
wdechem wciągnij ją do płuc i do wszystkich części twojego ciała, a zwłaszcza do głowy. Wyobrażaj
sobie, że tak właśnie się dzieje! Oddychaj przez szparkę pomiędzy wargami, wyobrażaj sobie przy
tym, że wydalasz zużytą energię ze swego ciała. Usuwaj tę zużytą energię wydychając powietrze z
płuc, na zewnątrz (wyobrażaj to sobie!), a równocześnie uruchom swoje struny głosowe i przyłącz się
do monotonnego śpiewu brzmiącego w twoich słuchawkach. Śpiewaj lub mrucz razem z chórem:
“aaah", “oooh" albo “uuuhm". Nie lekceważ sobie tego energetyzującego elementu ćwiczenia!
W nagraniu ‘Katahasis’ zetkniemy się z bardzo ezoterycznymi tekstami starogreckimi. Pochodzą
one z tzw. ‘Złotych tabliczek orfickich’. Są to teksty związane z ‘Misteriami orfickimi’. Wykorzystano je,
ponieważ ich odpowiedniki eleuzyńskie “niestety" się nie zachowały. Przekładów Tabliczek orfickich
specjalnie dla naszych celów dokonał pan mgr Lech Koziński.
Kilka wyobrażeń sugerowanych słuchaczowi nagrania pochodzi z popularnego w Stanach
Zjednoczonych ćwiczenia parapsychicznego, z którym przed wieloma laty zapoznała mnie pani
Virginia Hurley. Składam Jej podziękowanie korzystając z okazji.
We fragmentach muzycznych ‘Katabasis’ słyszymy nagrane przez prof. Stanisława Prószyńskiego
dwa cykle wariacji kolorystycznych na tematy starogreckie.
SYNCHRO-THETA-7: Nagranie słowno-muzyczne, przeznaczone do ćwiczeń egzosomatycznych.
Dawni Słowianie nazywali świat zagrobowy słowem naw albo raj. Słowo “raj" używane dzisiaj nabrało
swego obecnego znaczenia dopiero pod wpływem religii chrześcijańskiej. “Iść do nawi" znaczyło
“umierać".
Nagranie Naw albo Raj ułatwia słuchającemu wejście w plan astralny. Tym razem jest to astral
naszych praprzodków, słowiański “Tamten Świat". W celu umożliwienia tego, zastosowano nowe
zdobycze neurofizjologii, elektroniki i elektroakustyki.
Naw albo Raj jest nagraniem typu Synchro-Theta, a więc nagraniem sterującym prądami
czynnościowymi mózgu o dominującej częstotliwości 5 Hz.
Jeśli na początku nagrania średnio głośno nastawimy jego pierwszy fragment (odgłosy przyrody),
zauważymy, że następne jego części są coraz cichsze, a końcowe odbieramy na samym pograniczu
słyszalności. Tak powinno być!
Podczas odsłuchiwania pierwszej części nagrania następuje stopniowo głębokie odprężenie
fizyczne oraz emocjonalne. Gdy zabrzmi przetworzony elektronicznie chór śpiewający słowiański
odpowiednik hinduskiej mantry, zacznij oddychać bardzo wolno, bardzo spokojnie, bardzo głęboko.
Podczas brania wdechu wyobraź sobie białą, lśniącą, wibrującą, iskrzącą się energię, która napełnia
twoje ciało. Z wdechem wciągnij ją do płuc i do wszystkich części twojego ciała, a zwłaszcza do głowy.
Należy sobie wyobrazić, że tak właśnie się dzieje! Należy równocześnie uruchomić swoje struny
głosowe i przyłączyć się do monotonnego śpiewu brzmiącego w słuchawkach. Śpiewaj lub mrucz
razem z chórem: “Świętowit, Świętowit, Świętowit". Nie lekceważ sobie tego energetyzującego
elementu ćwiczenia! W czasie wydychania trzeba mieć wrażenie, że zużytą energię oddalasz.
W nakładających się na siebie głosach “chóru" słyszymy opadający motyw melodyczny: d, cis, a –
ćwierćnuta i dwie ósemki. Według Anny Czekanowskiej jest to wiodący motyw dawnych pieśni
słowiańskich {Słownik starożytności słowiańskich, t. 4, Ossolineum, Wrocław 1970).
W warstwie słownej nagrania Naw albo Raj zetkniemy się z przedchrześcijańskimi tekstami
liturgicznymi. Wszystkie ich fragmenty są autentyczne, a pochodzą z różnych źródeł historycznych.
W opisach grobowców odkopywanych przez archeologów użyte są sformułowania wyjęte z opisów
wykopalisk notowanych przez naukowców. Są to zdania z artykułów zamieszczonych w Pracach i
materiałach Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi, 32, 1985 i 35, 1988.
We fragmentach muzycznych słyszymy m.in. najstarsze zachowane w zapisie melodie prapolskie.
Przytacza je w swojej Historii muzyki polskiej Zdzisław Jachimecki. Ich opracowania i nagrania
trikowego na wielośladzie dokonał świetny artysta z Podhala, Piotr Mąjerczyk.
*     *     *

DODATEK
(opracowanie przedruku za instrukcjami do kolejnych nagrań z serii synchro-theta)

SYNCHRO-THETA, Nr 8 – 10 (kasety sterujące prądami czynnościowymi mózgu)


SYNCHRO-THETA 8: ZAKLĘCIE WIELKIEGO WSPÓŁCZUCIA – ćwiczenie egzosomatyczne.
Kaseta magnetofonowa 2 razy po 40 minuty (po obu stronach to samo). W drugiej części ‘Zaklęcia
Wielkiego Współczucia’ słyszymy przetworzony elektronicznie fragment nagrania dokonanego w
malezyjskim mieście Penang, a wydanego przez Disworid Musie SDN. BHD., 19. Jałan Manis 4,
Taman Segar, Cheras 56100 Kuala Lumpur.
SYNCHRO-THETA 9: ‘O NIE ŚPIJ, DRUHU, NOCY TEJ...’ – ćwiczenie egzosomatyczne. Kaseta
magnetofonowa 2 razy po 40 minuty (po obu stronach to samo). W drugiej części ‘O NIE ŚPIJ,
DRUHU, NOCY TEJ...*' słyszymy przetworzony elektronicznie fragment nagrania dokonanego w
tureckim mieście Konya, w cyklu Mevlana Kasetcilik. Jest to muzyka mikrotooowa, napisana w XIII
wieku przez wielkiego mistyka, poetę i kompozytora, Dżelaledina Rumi zwanego Melvana (nasz
przewodnik’). Tytuł Synhro-Thety 9 stanowią pierwsze słowa poematu Mevlana, którego Karol
Szymanowski użył jako tekstu słownego w swojej III Symfonii.
SYNCHRO-THETA 10: DUSZA PUSTYNI – ćwiczenie egzosomatyczne. Kaseta magnetofonowa 2
razy po 43 minuty (po obu stronach to samo). W drugiej części ‘Duszy Pustyni’ słyszymy przetworzony
elektronicznie fragment nagrania dokonanego w Tunezji przez firmę Soca (nr 1397), a wykonanego
przez zespół Al-Mundżi Jbn Anunara. Jest to taneczna muzyka transowa, o bardzo silnym ładunku
emocjonalnym.
Tekst i system zapisu: Lech Emfazy Stefański. Opracowanie elektroniczne: Krzysztof Szlifirski.
Studio Eksperymentalne Polskiego Radia
UWAGA! Kasety typu SYNCHRO-THETA mogą być stosowane przez osoby mające dolegliwości
psychiatryczne tylko po uprzedniej konsultacji z lekarzem. Nie zaleca się odsłuchiwania chorym na
padaczkę (epilepsję).
Nagrania te ułatwiają słuchającemu wejście w stan astralny. Aby mu to umożliwić, zastosowano
nowe zdobycze neurofizjologii, elektroniki i elektroakustyki.
Powyższe nagrania są nagraniem typu Synchro-Theta, a więc nagraniem sterującym prądami
czynnościowymi mózgu o dominującej częstotliwości 4 Hz. Powinno być odsłuchiwane wyłącznie
poprzez słuchawki stereofoniczne, w pozycji leżącej i z zamkniętymi oczami. Ma ono na celu dopomóc
osobie słuchającej w wejściu w specyficzny, głęboki stan medytacyjny, aby wreszcie ‘poczuć się poza
ciałem’, lub inaczej mówiąc osiągnąć stan ‘egzosomatyczny’. UWAGA! Działanie nagrania na rytmy
prądów czynnościowych mózgu występuje tylko wówczas, gdy słuchający starannie wyreguluje
jednakową głośność w prawym i lewym uchu.
Jeśli na początku nagrania nastawimy jego pierwszy fragment (odgłosy przyrody) średnio głośno,
zauważymy potem, że jego następne fragmenty są coraz cichsze, a końcowe odbieramy na samym
pograniczu słyszalności. Tak ma być? W żadnym razie nie regulujemy poziomu w trakcie
odsłuchiwania kasety! Nawet jeśli zdaje się, że nic nie słychać. W takim przypadku nagranie zaczyna
funkcjonować jako tzw. nagranie podświadomościowe (działające bezpośrednio na podświadomość).
Podczas odsłuchiwania pierwszej części nagrania następuje stopniowo głębokie odprężenie
fizyczne oraz emocjonalne. Gdy zabrzmi przetworzony elektronicznie grecki odpowiednik hinduskiej
mantry, zacznij oddychać bardzo wolno, bardzo spokojnie, bardzo głęboko. Podczas brania wdechu
wyobraź sobie nieskończoność iskrzącej się, wibrującej, ożywczej energii istniejącej wokół ciebie –
hinduscy jogini nazywają tę energię ‘praną’. Z wdechem wciągnij ją do płuc i do wszystkich części
Twojego ciała, a zwłaszcza do głowy. Wyobrażaj sobie, że tak właśnie się dzieje! Robiąc wydech
przez szparkę pomiędzy wargami, wyobrażaj sobie przy tym, że oddalasz zużytą alergię ze swojego
ciała. Wydychając powietrze z płuc, usuwaj tę zużytą energię na zewnątrz (wyobrażaj to sobie!), a
równocześnie uruchom swoje struny głosowe i przyłącz się do monotonnego śpiewu brzmiącego w
Twoich słuchawkach. Śpiewaj lub mrucz razem z chórem. Nie lekceważ sobie tego energetyzującego
elementu ćwiczenia!
Kilka wyobrażeń sugerowanych słuchaczowi każdego z nagrań pochodzi z popularnego w Stanach
Zjednoczonych ćwiczenia parapsychicznego, z którym przed dwudziestoma laty zapoznała mnie pani
Virginia Hurley. Korzystając z tej okazji składam Jej podziękowanie.
Wszystkim osobom ćwiczącym życzę powodzenia i – być może koniecznej – wytrwałości. Trudno
bowiem spodziewać się, że od razu pierwsze odsłuchanie kasety u każdego z ćwiczących musi
zakończyć się sukcesem.
mgr L. E. Stefański
SYNCHRO-THETA, Nr 11 – 15 (kasety sterujące prądami czynnościowymi mózgu),
BIMUZYKA
SYNCHRO-THETA 11: POD SZTANDAREM ZAWISZY – ćwiczenie egzosomatyczne. Kaseta
magnetofonowa 2 razy po 45 minut (po obu stronach to samo). W drugiej części ‘Pod sztandarem
Zawiszy’ słyszymy przetworzony elektronicznie fragment nagrania utworu Stanisława Prószyńskiego,
inspirowanego dramatem Słowackiego ‘Zawisza Czarny’ w formie ćwierćtonowej bimuzyki.
SYNCHRO-THETA 12: Z ODDALI WALC – ćwiczenie egzosomatyczne. Kaseta magnetofonowa 2
razy po 45 minut (po obu stronach to samo). W drugiej części ‘Z oddali walc’ słyszymy równolegle:
‘Afrykańskie bębny i ksylofony’ z Kamerunu, Gwinei, Sahary, Senegalu, Tanzanii, i Togo oraz
powtarzający się da capo at finitum temat senegalskiego walca w wykonaniu zespołu Lamina Konte z
Dakaru, nadanego w II programie Polskiego Radia 30 stycznia 1993 roku.
SYNCHRO-THETA 13: DWIE PRAWDY OBJAWIONE – ćwiczenie egzosomatyczne. Kaseta
magnetofonowa 2 razy po 45 minut (po obu stronach to samo). W drugiej części kasety słyszymy
równolegle: śpiewane wersety Koranu (nagranie z Kairu) oraz – inny niż na kasecie S-Th-10 utwór w
wykonaniu zespołu Al Mundżi Ibn Ammara (Soca nr 1397)
SYNCHRO-THETA 14: PORZĄDEK TAO: ćwiczenie egzosomatyczne. Kaseta magnetofonowa 2
razy po 45 minut (po obu stronach to samo). W drugiej części kasety ‘Porządek Tao’ słyszymy
równolegle: ‘Zaklęcie wielkiego współczucia’ (Disworid Musie SDN.BHD., 19. Jalan Manis 4, Taman
Segar, Cheras 56100 Kuala Lumpur) – obie części utworu naraz.
SYNCHRO-THETA 15: GORĄCY WIATR WSCHODNI – ćwiczenie egzosomatyczne. Kaseta
magnetofonowa 2 razy po 45 minut (po obu stronach to samo). Brak danych szczegółowych.
Tekst i system zapisu: Lech Emfazy Stefański, Studio Eksperymentalne Polskiego Radia. Montaż:
Janusz Nowak.
UWAGA! Kasety typu SYNCHRO-THETA mogą być stosowane przez osoby mające dolegliwości
psychiatryczne tylko po uprzedniej konsultacji z lekarzem. Nie zaleca się odsłuchiwania chorym na
padaczkę (epilepsję).
Każde z tych nagrań ułatwia słuchającemu wejście w plan astralny. Aby mu to umożliwić,
zastosowano nowe zdobycze neurofizjologii, elektroniki i elektroakustyki.
Są to nagrania typu Synchro-Theta, a więc nagrania sterujące prądami czynnościowymi mózgu o
dominującej częstotliwości 4Hz. Powinny być odsłuchiwane wyłącznie poprzez słuchawki
stereofoniczne, w pozycji leżącej i z zamkniętymi oczami. Ma ono na celu dopomóc osobie słuchającej
w wejściu w specyficzny, głęboki stan medytacyjny, aby wreszcie ‘poczuć się poza ciałem’, lub inaczej
mówiąc osiągnąć stan ‘egzosomatyczny’. UWAGA! Działanie nagrania na rytm prądów
czynnościowych mózgu występuje tylko wówczas, gdy słuchający starannie wyreguluje jednakową
głośność w prawym i lewym uchu.
Podczas odsłuchiwania pierwszej części nagrania następuje stopniowo głębokie odprężenie
fizyczne oraz emocjonalne. Gdy zabrzmi przetworzony elektronicznie grecki odpowiednik hinduskiej
manny, zacznij oddychać bardzo wolno, bardzo spokojnie, bardzo głęboko. Podczas brania wdechu
wyobraź sobie nieskończoność iskrzącej się, wibrującej, ożywczej energii istniejącej wokół Ciebie –
hinduscy jogini nazywają tę energię ‘praną’. Z wdechem wciągnij ją do płuc, i do wszystkich części
ciała, a zwłaszcza do głowy. Wyobrażaj sobie, że tak właśnie się dzieje! Robiąc wydech przez szparkę
pomiędzy wargami, wyobrażaj sobie przy tym, że oddalasz zużytą energię ze swego ciała.
Wydychając powietrze z płuc, usuwaj tę zużytą energię na zewnątrz (wyobrażaj to sobie!), a
równocześnie uruchom swoje struny głosowe i przyłącz się do monotonnego śpiewu brzmiącego w
Twoich słuchawkach. Śpiewaj lub mrucz razem z chórem. Nie lekceważ sobie tego energetyzującego
elementu ćwiczenia.
Kilka wyobrażeń sugerowanych słuchaczowi każdego z nagrań pochodzi z popularnego w Stanach
Zjednoczonych ćwiczenia parapsychicznego, z którym przed dwudziestoma laty zapoznała mnie pani
Virginia Hurley. Korzystając z tej okazji składam Jej podziękowanie.
Wszystkim osobom ćwiczącym życzę powodzenia i – być może koniecznej – wytrwałości. Trudno
bowiem spodziewać się, że od razu pierwsze odsłuchanie kasety u każdego z ćwiczących musi
zakończyć się sukcesem.
mgr L. E. Stefański
Rozkosze wielomuzyczności
Śledząc historyczny rozwój muzyki europejskiej, wielokrotnie natykamy się na przejawy tendencji,
którą można by nazwać ‘bimuzycznością’ lub ‘polimuzyczności’. Wynikają one logicznie z
najogólniejszej linii rozwoju: od monofonii, poprzez heterofonię do polifonii i polichóralności, od
romantycznego zgęszczenia faktury do XX-wiecznej politonalności; czyli od prostoty do coraz to
większej komplikacji i materiału dźwiękowego, do coraz bardziej złożonej wieloplanowości utworu.
Polimuzyka – to muzyka o wielu planach dźwiękowych. Jej pierwocinami były dialogujące chóry w
średniowiecznych antyfbnach. W pełni wykorzystał efekt polimuzyczności Mozart w operze ‘Don
Giovanni’, gdzie trzy małe zespoły instrumentalne grają równocześnie trzy tańce: menueta,
kontredansa i Walca na 3/8. W muzyce naszego wieku polimuzyczność rozgościła się na dobre.
Dźwiękowo wieloplanowy chaos jarmarku maluje Strawiński na początku baletu ‘Pietruszka’ środkami
świadomie polimuzycznymi. Podobnie działa Ives w ‘Czwartym lipca’ i w ‘Dniu dziękczynienia’.
W czasach nam najbliższych polimuzycznością interesował się m.in. Stanisław Prószyński,
niedawno zmarły kompozytor i pedagog. Już w swoim młodzieńczym dziele, w ‘Małej symfonii’, na
zakończenie dzieli orkiestrę na dwie niezależne od siebie części, z których pierwsza gra nadal
Giocoso, podczas gdy druga równocześnie zaczyna znów początkowe Mesto. Stanisław Prószyński,
znany jako kolekcjoner mechanizmów grających, często bawił swoich gości nastawianiem wielu naraz
pozytywek, zwracając uwagę na zaskakująco harmonijny rezultat całości, na którą składało się
przecież kilka rozmaitych utworów.
‘Wynalazcą’ polimuzyki, jako w pełni celowego działania artystycznego, możemy nazwać
Zygmunta Krauzego. Jak dotąd, stworzył cztery utwory typu, który sam nazywa ‘muzyką
przestrzenną’. Pierwszy z nich prezentowany był w Warszawie w roku 1968, w specjalnie do tego celu
zaprojektowanej architekturze. Był to rodzaj szerokiego korytarza z przylegającymi doń licznymi
niszami, z których rozbrzmiewały równocześnie różne przebiegi dźwiękowe, odtwarzane z
magnetofonów. Słuchacze przechadzali się, odbierając muzykę naraz z wielu źródeł, przy czym
brzmieniowe proporcje zmieniały się nieustannie, gdy zbliżali się do różnych głośników. Drugi podobny
utwór wykonywany był w dwa lata później. Dwa następne – ‘La fete galante et pastorale’ (Graz 1976 i
Strasbourg 1983) oraz ‘Rzeka podziemna’ (Metz 1987) – wykorzystywały istniejącą już architekturę
pałacową. Ten ostatni utwór powtarzany był potem w Łodzi i w Warszawie.
Na wystawie rzeźb Stefana Iwanka ‘Magiczne ołtarze’ (1995) słuchaliśmy bez przerwy trwającej
bimuzyki. Były to odtwarzane naprzemian ‘Romantyczne pobrzmienia’ Stanisława Prószyńskiego i
‘Mistyczna podróż do serca Ziemi’ Jarosława Białego w formie bimuzycznych kanonów.
Czytelnikom tych słów radzę poeksperymentować. Ale pamiętajmy: nie każde zestawienie utworów
da efekt bimuzyczności lub polimuzyczności. Słabo, na przykład, nadaje się do tego symfonika
romantyczna. Za to prawdziwych rozkoszy dodekafonii można doświadczyć słuchając ‘Koncertu
skrzypcowego’ Albanas Berga jako bimuzyki (w kanonie). Całość brzmi wówczas cudownie mieniącą
się harmonią. Nic dziwnego: przecież utwór zbudowany jest z monolitycznie jednorodnego tworzywa –
jest nim dwunastotonowa seria, z której wysnute zostały wszystkie motywy całości.
Synchro-Theta-Bimuzyka jako ćwiczenie medytacyjne
Bimuzykę można by określić jako sposób słuchania muzyki. Zresztą różne mogą to być sposoby.
Rzecz może np. polegać na przerzucaniu uwagi z jednego planu dźwiękowego na drugi, z jednej
‘rzeczywistości dźwiękowej’ do drugiej. Można też rozproszyć uwagę: śledzić w miarę możności
uważnie różne plany bimuzyki i pozostawać gdzieś między tymi planami. Można śledzić naraz obie
muzyki – jedną i drugą równocześnie. Uwaga słuchacza wtedy mimo woli rozpina się gdzieś miedzy
nimi.
Słuchanie S-Th-Bimuzyki jest niezmiernie wartościowym ćwiczeniem medytacyjnym. Rozkoszą
jest, gdy uwaga zawisa między jedną a drugą muzyką, nie koncentrując się na żadnej z nich, lecz
pojmując obie jako całość.
Wstecz / Spis Treści / Dalej

11. Mediumizm i “metalgniotki"

Reportaż z Sochaczewa, gdzie duchy harcują (1984)


Tym razem stukające duchy upodobały sobie mały, bardziej niż skromny, domek na przedmieściu
Sochaczewa. My, to znaczy dr Roman Bugaj i ja, zastaliśmy już na miejscu tłumy gapiów,
ciekawskich, zabobonnych i podejrzliwych, czasem nawet agresywnych, osoby niezrównoważone
psychicznie, aroganckie spirytystki podające się za “wysłanniczki innego świata".
– Przepraszam, przepraszam – mówi gospodyni domu, pani Hanna Sokół – na żadne tam pytania
ja już więcej nie odpowiem, a jak pan porucznik zdecyduje to proszę, niech sobie panowie fotografują.
Pan porucznik Leszek Franaszek, przedstawiciel miejscowej milicji, w najbliższej szkole jest
przewodniczącym Koła Rodzicielskiego. W okolicy cieszy się sympatią! zaufaniem. Tutaj pełni
obowiązki służbowe, a jednocześnie – z czysto ludzkiej życzliwości – usiłuje pomóc rodzinie, która
przez “duchy" znalazła się w doprawdy niemiłej sytuacji.
– Wczoraj wlazł tu jakiś taki pijany gość, od razu na pięterko, i zaczyna rwać drzwi. Ja do niego:
czego pan tu szuka, a on łap mnie za rękę i szarpie, żebym z nim szła na Komendę... Ciągle mam tu
teraz takie wizyty. Gdyby nie pan porucznik, to by tu nas chyba roznieśli. Albo stoją i wołają, żebym im
te duchy pokazała.
Pani Hanna Sokół została sama z dwiema córeczkami, ośmio- i trzynastoletnią. Ojciec rodziny
zmarł 2 października 1983 roku na białaczkę szpikową. Babcia wyprowadziła się przed kilku dniami do
krewnych, nie wytrzymała nerwowo zespołowego najazdu strachów i natrętów. W nawiedzonym
domku przebywa prawie nieustannie stryjeczny brat dziewczynek Włodzio.
– Nawet nocuje tu, żebyśmy się tak nie bały, zawsze to mężczyzna – dodaje pani Hanna.
Gwoli ścisłości Włodek już niedługo skończy 15 lat.
Pytamy o zjawiska, które wielce niepokoją mieszkańców małego domku. Ciekawe, w obecności
gospodyni, pani Hanny, nie straszyło ani razu. Jest ona rewidentką w zamrażalni warzyw i owoców, do
pracy chodzi przeważnie na drugą lub trzecią zmianę. Poza domem przebywa więc wieczorem i nocą.
A właśnie wtedy dzieją się rzeczy najdziwniejsze...
Pani Hanna słyszała tylko stukania. Zaczęły się w grudniu. Mieszkanki domku, do którego
szczytowej ściany jest bezpośredni dostęp od ulicy, sądziły początkowo, że na zewnątrz awanturuje
się po nocy jakiś pijak. Stukania powtarzały się później, były niepokojące, ale nie zdawały się groźne.
2 stycznia 1984 roku także zaczęło się od stukania, a raczej walenia, znów jakby od zewnątrz, w
szczytową tylną ścianę domku. Z kuchennego kredensu stojącego na tej ścianie wypadły wszystkie
trzy szuflady razem z zawartością. Poprzewracały się krzesła oraz ciężkie wiadra z wodą i węglem. W
niedzielę 8 stycznia 1984 roku spadł czajnik z wodą.
– O tak stał, na kuchni i tam upadł – wyjaśnia 13-letnia Asia i demonstruje. – Tak równo leciał, że
nawet woda się nie wylała, jakby go ktoś niósł. Ale nie za rączkę, bo rączka była cały czas
przekręcona na bok.
Jedzono wówczas obiad przy kuchennym stole. Włodzio odwrócił głowę, aby zobaczyć, co się
dzieje z czajnikiem i wtedy “duch" zrzucił mu talerzyk z kisielem na podłogę. Znów wypadły szuflady z
kredensu. Wiadro pofrunęło w górę i oblało dzieci wodą. Również nazajutrz szuflady runęły z hukiem
na podłogę, a wiadra się poprzewracały. Tym razem domownicy pozostawili je puste, nie chcąc
narażać się powtórnie na wielkie sprzątanie. Później spadło ze ściany duże lustro, właściwie nie
spadło, lecz jakby zostało zdjęte z haka, przeniesione w prawo i ułożone na podłodze taflą do góry.
Wylądowało tam bez najmniejszego uszkodzenia.
We wtorek w nawiedzonym przez duchy domu zjawili się – ksiądz i radiesteta z Warszawy, pan
Andrzej T. Radiesteta stwierdził, że domek stoi na zdrowym terenie. Przedstawiciel duchowieństwa
modlił się o wieczny odpoczynek dla zmarłego ojca rodziny, bezskutecznie, jak się wkrótce okazało,
bo zjawiska nie ustały.
11 stycznia wieczorem, kiedy w domu nikogo nie było, przedmioty znów oszalały. Gdy domownicy
powrócili, było już po wszystkim, na podłodze leżały szuflada, czajnik, poprzewracane krzesła, a także
lustro, które spadło ze ściany, ale tak ostrożnie, że nie stłukło szklanki leżącej na podłodze, lecz
ułożyło się na niej.
Po naszym odjeździe z Sochaczewa, a było to wieczorem piętnastego stycznia, kiedy mieszkanki
domu oraz Włodek położyli się spać, zaczęło się, ale trochę inaczej niż dotąd. Dotychczas w
obecności pani Hanny odzywały się tylko stukania, lecz przedmioty nie ruszały się, teraz krzesło nagle
samo upadło. Pani Hanna wstała z tapczanu i ustawiła je z powrotem. Po chwili znów zachwiało się i
runęło. Do drugiej w nocy pani Hanna walczyła z uparcie przewracającym się krzesłem.
Nasza powtórna wizyta nastąpiła po tygodniu. Udało się wówczas – już w znacznie spokojniejszej
atmosferze – ustalić, że zarówno Asia jak i Włodek wykazują dużą zdolność do zapadania w trans. Nie
chcąc jednak dodatkowo niepokoić udręczonej “duchami" rodziny, dr Bugaj i ja zdecydowaliśmy na
razie przerwać rozpoczęte doświadczenia.
Przeprowadziliśmy za to wywiady i próby testowe z mieszkańcami “nawiedzonego" domu. Nic nie
wskazuje, aby zjawiska miały być przez kogoś sfingowane. Za ich autentycznością przemawia relacja
pani H. Sokół, o próbie, jaką wykonano po pierwszym wypadnięciu szuflad z kredensu. Chciano się
wówczas przekonać, czy uderzenia od zewnątrz w szczytową ścianę domku mogą spowodować ruch
szuflad. Człowiek, stojący za domkiem, tłukł z całej siły kamieniem w mur; wykruszył nawet jedną z
cegieł. Osoby, które pozostały wewnątrz, miały możność przekonać się, że “tamto" stukanie było
jednak znacznie silniejsze. Doprawdy trudno przypuścić, aby rodzina Sokołów znała z literatury
przedmiotu charakterystyczną cechę takich paranormalnych stukań: dochodzą one zawsze jakby z
wewnątrz muru lub wnętrza deski stanowiącej blat stołu. Dlatego też okazują się trudne do imitacji.
Przypadek “strachów" w Sochaczewie jest typowy: prawdopodobnie mimowolnymi sprawcami
zjawisk są dzieci wchodzące w okres dojrzewania: 13-letnia Asia i 14-letni Włodek. Warto tu zwrócić
uwagę na interesujący szczegół: przez dwa tygodnie “duchy" harcowały tylko wówczas, gdy pani
Hanna znajdowała się poza domem. Dopiero w połowie stycznia zobaczyła na własne oczy jak krzesło
“samo" przewróciło się czterokrotnie na podłogę.
Wiemy, że nie świadomość, lecz podświadomość osób medialnych steruje takimi zjawiskami
telekinetycznymi, jakie obserwuje się w Sochaczewie. Być może również na podświadomość obojga
dzieci hamująco działał autorytet pani Hanny. “Strachy" stają się naprawdę “niegrzeczne" dopiero
wówczas, gdy mamy nie ma w domu.
Trzeba tu dodać, że to, co dzieje się w Sochaczewie, należy do klasy zjawisk bardzo dobrze
znanych badaczom, wielokrotnie opisywanych, a w języku niemieckim określanych jako
Spukphaenomene lub żartobliwie Poltergeist (“duch stukający"). Jak się przeważnie okazuje,
mimowolnym sprawcą zjawiska bywa dziewczynka lub chłopiec w okresie dojrzewania. Zachwiana w
tym czasie równowaga energetyczna organizmu staje się przyczyną wyzwolenia sił, które moskiewski
fizyk dr Aleksander Dubrow nazywa biograwitacyjnymi (są to te same siły, które powodują rozrywanie
się nici chromosomów podczas podziału jądra komórkowego).
Działaniem sił biograwitacyjnych na otoczenie dojrzewającego osobnika nie steruje jego
świadomość – są to działania bezwiedne, podświadome. Często sprawca jest równocześnie ich ofiarą,
jak to bywało np. u Joasi Gajewskiej z Sosnowca, którą wielokrotnie kaleczyło szkło rozbijane przez
psotnego “chochlika".
Obserwacje i doświadczenia
Mieszkanie państwa Sokołów odwiedzaliśmy ośmiokrotnie od stycznia do czerwca 1984 roku.
Niekiedy towarzyszyła nam pani mgr Maria Błaszczyszyn, czasem także por. Leszek Franaszek.
A oto obserwacje i doświadczenia wówczas poczynione w relacji doktora Bugaja:
1. Podczas przechodzenia Joasi przez kuchnię uniósł się do góry i “podążał" za nią but leżący
początkowo w rogu pomieszczenia.
2. Stwierdziłem unoszenie się i lot w powietrzu nie dotkniętego przez nikogo garnka blaszanego.
Samego garnka w locie nie widziałem, gdyż jego lot był zbyt szybki. Lecący garnek uderzył w ścianę
kuchni, a następnie spadł na podłogę.
3. Leżąca szufelka metalowa do węgla nagle uniosła się w powietrze, przeleciała kilkadziesiąt
centymetrów nad podłogą i upadła z hałasem koło kuchni.
4. Nie dotykany przez nikogo talerz porcelanowy (średniej wielkości), znajdujący się na stole,
uniósł się nagle w powietrze, przeleciał niezwykle szybko pod sufitem kuchni i z trzaskiem rozbił się na
przeciwległej ścianie.
5. Moja czapka futrzana, którą położyłem w pokoju na otomanie, również poderwała się nagle do
góry, przeleciała bardzo szybko w powietrzu przez otwarte drzwi do kuchni, gdzie właśnie
przebywałem, i uderzyła mnie w twarz. Pomimo że uderzenie było gwałtowne, nie odczułem bólu z
uwagi na rodzaj materiału czapki.
6. Po położeniu czapki na poprzednie miejsce zjawisko to powtórzyło się, tym razem jednak
czapka przeleciała nisko nad podłogą, uderzyła mnie w kolano i upadła w kuchni koło kredensu.
7. Następny fenomen był bardzo dziwny, kryjący w sobie zagrożenie. Gospodyni poczęstowała nas
gorącą herbatą i postawiła trzy szklanki na stole w pokoju. Przebywałem wówczas w kuchni, Joasia
siedziała na krześle ok. l m od stołu. Nagle jedna ze szklanek, pozostająca przez cały czas w polu
mojego widzenia (drzwi z pokoju do kuchni są zawsze otwarte), poderwała się do góry, przeleciała
niezwykle szybko koło mojej głowy, wylewając prawie całą gorącą herbatę na moje ubranie, część zaś
na pobliską ścianę, a następnie rozbiła się z trzaskiem o kredens kuchenny. Pragnę podkreślić, że ani
jedna kropla herbaty nie oblała mi twarzy, a także to, że na jasnym ubraniu, po wyschnięciu herbaty,
nie powstała żadna plama.
8. Jakaś nieznana siła ściągnęła siedzącej na krześle Joasi pantofle z nóg i odrzuciła je daleko w
przeciwległą część pokoju.
9. Joasia siedząca koło stołu na krześle została niespodziewanie z niego zrzucona i częściowo
wciągnięta pod stół. W ostatniej chwili zdołała zatrzymać się, chwytając się za jego blat.
10. Po wejściu Joasi do pokoju znajdującego się na pierwszym piętrze, gdzie mieliśmy przez
pewien czas przebywać, z podwórza wpadły za nią przez niedomknięte drzwi dwa kamienie. Na
podwórzu nie dostrzegliśmy nikogo, kto mógłby je wrzucić; wyjrzeliśmy przez okno natychmiast po
upadku kamieni. Zastanawiająca była celność, z jaką przedmioty te przedostawały się przez wąską
szczelinę.
11. Wykonany przez mgr. Stefańskiego papierowy “rotorek Trommelina" przeznaczony do
doświadczeń i postawiony na stoliku koło telewizora znikł bez śladu i tego wieczoru nie mogliśmy go
już nigdzie odnaleźć.
12. Kostka Rubika wykonana z plastyku poszybowała nagle w powietrze, przeleciała
zygzakowatym ruchem pod sufitem i uderzyła mgr. Stefańskiego w plecy. Uderzenie to nie było zbyt
silne.
13. Jeden z moich kluczy od mieszkania, trzymany przeze mnie w kieszeni, mianowicie od zamka
yale, został wygięty pod kątem ok. 90 stopni. Stwierdziłem to po przyjeździe z Sochaczewa do
Warszawy.
Opisane fenomeny, z wyjątkiem ostatniego, widziały oprócz mnie wszystkie wymienione osoby.
Manifestacje telekinetyczne zachodziły w pełnym świetle dziennym albo przy silnym oświetleniu
elektrycznym, jedynie zjawiska wymienione w punktach 8 i 9 wydarzyły się w ciemności.
Lot przedmiotów unoszących się był zazwyczaj tak szybki, że nie mogliśmy ich dostrzec
bezpośrednio, stwierdziliśmy jedynie przemieszczenie się lub uderzenie w ścianę względnie mebel i
upadek na podłogę. Przelotowi towarzyszył świst albo szelest o charakterystycznym dźwięku. Siła
działająca w tych manifestacjach sprawiała wrażenie inteligentnej, ale złośliwej. Świadczy o tym m.in.
oblanie mnie gorącą herbatą i wygięcie posiadanego przeze mnie klucza od mieszkania. Nigdy nie
było dokładnie wiadomo, gdzie i w jakim kierunku będzie ona działać. Znamienne jest, że żaden z
lecących przedmiotów nigdy nie trafił w szyby okien! Dodam na marginesie, że w okresie natężenia
opisywanych zjawisk niektórzy domownicy znajdujący się w mieszkaniu wkładali na głowy kaski
motocyklowe. Nie było to pozbawione słuszności, gdyż ciotka dziewczynki została uderzona w głowę
doniczką z kwiatem, która z parapetu okna poszybowała niespodziewanie w jej kierunku. Osobiście
oglądałem ranę na jej głowie – było to lekkie rozcięcie naskórka.
Pragnę podkreślić, że zjawiska, manifestujące się w mieszkaniu od początku 1984 roku, stały się
dla państwa Sokołów prawdziwym utrapieniem. Wiele przedmiotów domowych zostało uszkodzonych,
naczynia szklane i porcelanowe rozbite, a prowiant znajdujący się w lodówce uległ zniszczeniu.
Pani Sokół prosiła nas o “odjęcie" jej córce – jeśli to możliwe – owej “strasznej (jak określiła)
właściwości" i przywrócenie jej normalnemu życiu, rodzinie i szkole. Za dziewczynką idącą do szkoły
czasami leciały polana drzew, a w szkole, na lekcjach geometrii, rozpadał się jej w ręku na części
metalowy cyrkiel; łyżeczka aluminiowa podczas mieszania cukru w herbacie niekiedy pękała
pozostawiając w palcach sam trzonek, co zmusiło dziewczynkę do posługiwania się łyżeczką
drewnianą. Ostatnio spadł ze stolika w obecności domowników i por. Leszka Franaszka telewizor,
przeleciał kilka metrów w powietrzu i rozbił się z hukiem o podłogę. Innym razem nóż kuchenny
wyleciał z szuflady kredensu, przeleciał przez kuchnię i pokój, a następnie wbił się ostrzem w drzwi
szafy. Pani Sokół opuściła z rodziną na pewien czas mieszkanie, które zostało opieczętowane przez
milicję. Babcia wyprowadziła się na stałe.
Usiłowaliśmy, mając na uwadze prośbę matki Joanny, w jakiś sposób opanować niszczącą,
nieznaną energię generowaną podświadomie przez dziewczynkę – typowe medium psychokinetyczne
– ukierunkować ją i spowodować wyładowanie tejże energii w sposób zamierzony, kontrolowany.
Rozpoczęliśmy wraz z mgr L. E. Stefańskim serię doświadczeń.
Pierwsza z tych prób polegała na powtórzeniu efektu psychokinetycznego Uri Gelłera i Juna
Sekiguchi. Oto fragment odnośnego protokołu:
“Joasia bierze do ręki aluminiową łyżkę stołową, trzyma ją za trzonek i lekko pociera go dużym
palcem. Po kilku minutach łyżka wygina się w kierunku jej biustu, następnie z trzaskiem pęka, przy
czym górna część całkowicie odłamuje się i upada na stół.
Próba wykonana z widelcem, a następnie z łyżeczką od herbaty, przebiega w sposób podobny,
lecz teraz następuje jedynie całkowite wygięcie w miejscu przewężenia trzonka".
Wykonałem dziesięć takich prób, wszystkie zakończyły się pozytywnie. Łyżki stołowe, łyżeczki od
herbaty oraz widelce stanowiły moją własność i przywoziłem je do Sochaczewa z Warszawy. Duże
łyżki aluminiowe zawsze pękały, łyżeczki i widelce stalowe ulegały zaś całkowitemu wygięciu. Proces
wyginania, zachodzący w pełnym świetle dziennym względnie elektrycznym, był zawsze poddany
naszej obserwacji. Niekiedy wygięcie następowało natychmiast, “w oczach" górna część widelca lub
łyżki opadała na rękę dziewczynki. Nigdy nie stwierdziłem żadnego wzrostu temperatury metalu.
Proces wygięcia trwał przeciętnie 5-7 minut, czasami – pół godziny, rzadko zaś zachodził natychmiast.
Z doświadczeń tych zostały sporządzone zdjęcia fotograficzne i filmowe.
Zauważyłem, że podczas tych eksperymentów Joasia wpada – nie zdając sobie z tego sprawy – w
lekki trans, choć na ogół zachowuje pełną świadomość. Powieki oczu częściowo zamykają się,
dziewczynka staje się senna, a spod wpół zamkniętych powiek widoczne są tylko białka oczu.
Inny eksperyment polegał na “rozciąganiu" drucika miedzianego o średnicy 0,5 mm. Słowo
“rozciąganie" piszę w cudzysłowie, gdyż w rzeczywistości działanie takie w ogóle nie występowało lub
w minimalnym stopniu. Wykonaliśmy pięć prób. Za każdym razem Joasia otrzymywała od nas drucik
miedziany o długości 100 mm, obserwowaliśmy jej ruchy przy pełnym oświetleniu elektrycznym przez
5 do K) minut. Po tym czasie oddawała drucik eksperymentatorom. Okazało się, że pierwszy drucik
miał teraz długość 129 mm, drugi 128 mm, trzeci 127 mm, czwarty został przerwany i jak gdyby
“zwęglony", piąty również przerwany, przy czym w miejscu przerwania (po obu stronach) stał się
bardzo cienki, jak gdyby wyciągnięty.
I jeszcze jedno doświadczenie, powtarzane parokrotnie: pudełko od zapałek położone na krawędzi
stołu spadało po chwili na podłogę, gdy Joasia zbliżyła do niego rękę na odległość 20-30 cm.
Metalgniotki
Jakże daleko odeszliśmy wciągu minionego ćwierćwiecza od “obowiązujących" wówczas poglądów
na zjawiska parapsychiczne i para-fizyczne!... Jeszcze nie tak dawno patrzyliśmy przecież na osobę
demonstrującą swe zdolności “para" – jak na cielę o dwóch głowach – a więc fenomen niesłychanie
rzadki, osobliwy, być może będący nawet uwstecz-nieniem, gdy spojrzymy nań z punktu widzenia
ewolucji gatunku homo sapiens. Dziś wiemy, że podobne uzdolnienia mamy potencjalnie wszyscy w
mniejszym lub większym stopniu: rzecz tylko w tym, aby je ujawnić i rozwinąć. Wiemy też, że dalsze
losy ludzkości zależeć będąw znacznym stopniu od syntezy dotychczas wypracowanego myślenia
racjonalnego (związanego z rozwojem lewej półkuli mózgu) z myśleniem inicjatywnym, obrazowym,
symbolicznym, “magicznym" (mającym swoje “siedlisko" w półkuli prawej).
I oto wyrastają coraz to nowe metody uświadamiania ludziom, jak niezwykłe tkwią w nich samych
możliwości.
Siedemnastoletni John Atamac, ujrzawszy, jak trzymana przez niego łyżka “sama" wygięła mu się
w dłoni na kształt litery U, zemdlał z wrażenia. A wydarzyło się to podczas imprezy, która w USA i
Wielkiej Brytanii nazywana bywa Metal Bending Party, w krajach niemieckojęzycznych zaś
Metallbiege – Party lub żartobliwie Loffelbiege – Party. W swobodnym tłumaczeniu na polski będzie to
brzmiało “Wieczorek towarzyski z wyginaniem łyżek". Tak jest! Impreza, podczas której mają się
ujawnić masowo zdolności paranormalne, nie może bowiem mieć nic wspólnego z poważną atmosferą
laboratoryjną. Na później odłóżmy eksperymenty naukowe. Najpierw uzyskajmy zjawiska, a dopiero
potem weźmy się do ich badania.
Jedna z pierwszych w Europie “Zabaw w gięcie łyżek", miała miejsce w Bazylei (Szwajcaria) z
okazji Kongresu Parapsychologicznego. Prowadzącym był Eli Weidenfeld. Reguły gry miał on okazję
poznać w roku 1982, gdy w Cambridge (Wielka Brytania) uroczyście – ale też i wesoło – obchodzono
stulecie pierwszego na świecie towarzystwa parapsychologicznego Society for Psychical Research.
Również i w Bazylei wieczorek przebiegał w niewymuszonej atmosferze towarzyskiej zabawy, co jest
zresztą koniecznym warunkiem, aby uczestnicy “otworzyli się wewnętrznie". Dla lepszego
psychologicznego umotywowania przyszłych naśladowców Uri Gellera opowiedziano im o
zachęcających rezultatach podobnych spotkań i pokazano przezrocza. Przeprowadzono też grupowe
ćwiczenia relaksujące i energetyzujące, po których wszyscy zgromadzeni zawołali gromkim chórem:
“Zginaj się! Zginaj się! Zginaj się!" i z łyżkami w dłoniach zaczęli się przechadzać po sali.
Towarzyszyła im przy tym dyskretna muzyka o charakterze odprężającym. Siadanie na krzesłach jest
w takiej sytuacji niewskazane, dynamika w zachowaniu stanowi tutaj kolejny warunek powodzenia. Nie
minął nawet kwadrans, gdy do prowadzącego zaczęły się zgłaszać pierwsze osoby, którym się udało,
oszołomione sukcesem i niedowierzające sobie samym.
Czy rezultaty zostały uzyskane drogą psychokinetycznego oddziaływania na metal, czy też może
niektórzy “pomagali sobie" (świadomie lub nieświadomie, bo i to jest możliwe) siłą swoich mięśni? Na
tym etapie stawianie podobnych pytań po prostu nie ma sensu, ponieważ “Wieczorek giętych łyżek" w
samym założeniu nie jest naukowym eksperymentem. Jeden z uczestników spotkania, z zawodu
poważny psychoterapeuta, wykonywał swą łyżką w powietrzu ruchy faliste, powtarzając: “niech sobie
potańczy!" I posłuszna “tancerka" wygięła się przy tym z wdziękiem. Ogólny rezultat spotkania okazał
się słabszy niż się spodziewano: na sali było stanowczo zbyt tłoczno. Dobre wyniki (zarówno
prawdziwe jak i fałszywe) uzyskuje przy podobnych okazjach większość uczestników. Na przykład w
Cambridge 40 na 60 osób zgromadzonych.
Wielokrotnie prowadziłem począwszy od roku 1985 w Warszawie i w innych miastach podobne
ćwiczenia-zabawy, apelując do osób biorących w nich udział o zaproponowanie ich polskiej nazwy.
Dosłowny przekład Metal Bending Party byłby nie do przyjęcia ze względu na swoją długość:
“spotkania towarzyskie w niefrasobliwej atmosferze w celu wyginania metalowych przedmiotów".
Wreszcie jeden z młodych uczestników zaproponował: “metalgniotki".
Na czym właściwie polegają takie “metalgniotki"?
Najkrócej mówiąc: na zabawie i sugestii naśladowczej. Jak pamiętamy, dzieci oglądając w telewizji
popisy Uri Gellera naśladowały go potem z powodzeniem. Człowiek dorosły po prostu nie dopuszcza
do siebie takiej myśli, odrzucając j ą jako “oczywisty absurd". Jeśli jednak opowiemy grupie ludzi
dorosłych o psychokinezie, pokażemy zjawiska psychokinezy na ekranie, po czym rozbawimy
towarzystwo, okazuje się, że na efekty nie trzeba długo czekać. Stalowe łyżki i widelce pocierane
palcami miękną!
Jednym z najświetniejszych rezultatów w psychokinetycznym zmiękczaniu metali osiągnęła pani
Leokadia Podhorecka, zasłużona prezeska szczecińskiego Towarzystwa Psychotronicznego.
Podobnie udane były wielokrotnie prowadzone przez nią później “metalgniotki".
Wstecz / Spis Treści / Dalej

12. Przymierze z ogniem

Żywioł ognia budzi w nas respekt, a czasem lęk. Bez niego jednak nie wyobrażamy sobie życia. To
on, pod postacią dobroczynnego żaru, nie pozwala nam zamarznąć w mroźną noc. Temperatura
dogasającego ognia, czerwonego żaru (około 500°C), bywa niekiedy dla naszych stóp nie tylko
nieszkodliwa, lecz... “drażniąco rozkoszna". To nie żart!
Niewrażliwość ludzkiego ciała na wysokie temperatury sięgające kilkuset stopni Celsjusza jest
zagadką, która intrygowała już starożytnych, a nad której wyjaśnianiem nadal biedzą się współcześni
naukowcy. Uczony rzymski z początku naszej ery, Pliniusz Młodszy, napisał:
Nieopodal Rzymu zamieszkiwały sławne rodziny, których członkowie podczas dorocznych
ceremonii składania ofiar Apollinowi chodzili po żarzących się węglach nie parząc się przy tym. Z
powodu tej ich właściwości byli zwalniani od służby w wojsku i innych obowiązkowych świadczeń.
Chodzenie po ogniu znane jest też w północnej Afryce. Egipscy muzułmanie traktują tę czynność
jako dowód duchowego oczyszczenia i wiążą jaz obrzędami dziesięciu dni żałoby, którymi rozpoczyna
się każdy nowy rok mahometański. Ascetyczni marabutowie nie poprzestają na deptaniu po płonących
węglach, niektórzy biorą do rąk, a nawet liżą rozżarzone pręty żelazne.
Zmarły w 1978 roku polski etnolog i antropolog, Aleksander Lech Godlewski, miał możność
obserwować chodzenie po ogniu latem 1938 roku na wyspie Raiatea w archipelagu Wysp
Towarzyskich. Profesor miał szczęście, bo w czasie, gdy przebywał na wyspie, zawinął tam duży jacht
wiozący na pokładzie bardzo bogatych Amerykanów. Wiedzieli oni, że na wyspie żyje czarownik
Teriipao, który organizuje religijne uroczystości połączone z chodzeniem boso po żarzących się
węglach. Amerykanie hojnie sypnęli dolarami, co skłoniło czarownika, aby specjalnie dla nich
zorganizował taki pokaz. Wykopano rów na osiem metrów długi i na sześć metrów szeroki.
Wypełniono go grubymi klocami kasztanowców. Ten olbrzymi ziemny piec rozpalał się przez 36
godzin. Tymczasem Teriipao ze swymi ludźmi udał się na poszukiwanie świętej rośliny ti. Istnieje
bowiem w Oceanii i we wschodniej Azji wiara, że liście tej rośliny, którą botanicy nazywają dracena
terminalis, chronią przed poparzeniem.
Gdy ludzie czarownika Teriipao zdobyli już liście rośliny ti, śpiewając uroczyste pradawne pieśni,
zanieśli je do ruin starej świątyni pogańskiej, znajdującej się w dżungli. W marszu śpiewali:
Obudźcie się, powstańcie bogowie, idźcie do pieca, wodo słodka i wodo słona idźcie tam także,
rozkażcie robaczkom ziemi czarnej i robakowi świecącemu, aby poszli do pieca.
Następnego dnia przyniesiono święte liście ti, a tymczasem publiczność zgromadziła się wokół
ognistego ziemnego pieca. Żar buchał z niego taki, że turyści musieli się umieścić w przyzwoitej
odległości – kilkunastu metrów. Bliżej nie można było wytrzymać. A tymczasem czarownik Teriipao
stał nieruchomo na samym skraju tego rowu. Od strony dżungli ukazała się procesja złożona z
młodych ludzi płci obojga. Szli i śpiewali:
O, istoty ziemne, pozwólcie nam przejść po swych ogniach. O, wielka niewiasto, która kładziesz
ogień w niebie, trzymaj liść, który ochładza ogień i pozwól nam iść do pieca.
Procesja wkroczyła do pieca śpiewając nieustannie. Szli powoli, nie oglądając się na boki, twarze
kroczących były spokojne. Kiedy już wszyscy przeszli całą długość pieca, czarownik krzyknął: “Z
powrotem!"
I znów korowód ruszył poprzez straszliwy żar. Gdy przeszli, Teriipao zwrócił się z pytaniem do
gromadki białych: “Który z was zdecyduje się przejść?" Ośmielił się tylko jeden człowiek – młody
francuski misjonarz. “Nie patrz poza siebie" – krzyknął czarownik ostrzegawczo – “bo możesz się
mocno sparzyć". Młody ksiądz przeszedł przez całą długość ognistego pieca, a wówczas... wszyscy
rzucili się i na niego, i na tych młodych miejscowych ludzi, aby obejrzeć uważnie ich stopy. Nie było
żadnych śladów oparzeń.
W opowieści prof. Godlewskiego jest coś z instruktażu: jak należy chodzić po rozżarzonych
węglach. Otóż zasadą numer jeden jest to, aby myśleć o tym, co się robi. Wiele osób oświadcza, że
boi się wejść na rozżarzone węgle. Odpowiadam im zawsze, że to bardzo sprzyjająca okoliczność, bo
gdy się człowiek boi, to na pewno nie będzie myśleć o czym innym idąc po ogniu. Będzie przez cały
czas uwagę swoją skupiał na stopach. I to właśnie powoduje uniewrażliwienie ciała na wysoką
temperaturę. W jednej z książek Maksa Fridoma Longa znajdziemy relację dr. Brighama, który w
pierwszych latach naszego wieku przebywał na wyspie Taiti, gdzie zetknął się z żyjącymi tam jeszcze
wówczas magami – kahunami. Doktor wiedział, że kahunowie potrafią chodzić boso po zastygłej, ale
żarzącej się jeszcze lawie wulkanicznej. Udało mu się namówić trzech kahunów, aby pokazali mu tę
sztukę, a oni zobowiązali się nawet jej go nauczyć.
We czterech wspinali się bardzo długo na wulkaniczną górę szukając krateru, z którego dopiero co
wypłynęła lawa. Gdy znaleźli taką ognistą, żarzącą się rzekę, kahunowie zaczęli podnosić duże
odłamy skał i rzucać na powierzchnię lawy, by sprawdzić, czy nie jest ona płynna. Bowiem
zapadnięcie się nogami w taką płynną lawę skończyłoby się z pewnością nawet dla magów niedobrze.
Okazało się, że lawa już zastygła, ale jeszcze żarzyła się jasnym żarem. Kahunowie przywiązali
sobie do stóp liście rośliny ti. Doktor Brigham również, ale do swoich turystycznych buciorów o grubej
podeszwie. Kahunowie ostrzegali go, że bogini Peele może się obrazić za te buty. Ale doktor stracił
odwagę i powiedział, że albo w butach, albo wcale.
Pierwszy wbiegł na żarzącą się lawę najstarszy z kahunów. Doktor patrzył na to szeroko
rozszerzonymi oczami. I nie zauważył przez to, że dwaj młodsi zaszli go od tyłu i w pewnym
momencie silnie popchnęli w plecy. Wbiegł na żarzącą się lawę i już nie było odwrotu – musiał biec
dalej. W jednej chwili podeszwy butów nadpaliły się, jedna podeszwa odpadła, a druga – niestety – nie
odkleiła się całkiem, lecz zaczęła klapać, przy każdym kroku grożąc potknięciem się i upadkiem
twarzą na rozżarzoną lawę. Na szczęście udało się dobiec na drugi brzeg.
Kiedy doktor odwrócił się, zobaczył jak zgubiona podeszwa jego buta pali się jasnym płomieniem.
Kahunowie zaś siedzieli na ziemi i pokładali się ze śmiechu.
Ale nie tylko w dalekich krajach i w zamierzchłej przeszłości uprawiało się chodzenie po żarzących
się węglach. Również w Europie. Krajami, gdzie do dziś zachowała się tradycja chodzenia po ogniu,
są Bułgaria i Grecja. W Bułgarii ma to nazwę nestinarstwa. Najpełniejszy obraz bułgarskiego
nestinarstwa daje dzieło profesora Emanuila Szarankowa Feuergehen, wydane w 1980 roku w
Stuttgarcie. Autor rozpatruje tam chodzenie po ogniu z różnych punktów widzenia: psychologicznego,
fizjologicznego oraz historyczno-geograficznego. Badania terenowe prowadził profesor w latach 1945-
46, a potem, po zakończeniu najgorszego okresu stalinowskiego, wznowił je w roku 1965.
Badania przeprowadzał w żywych jeszcze wówczas ośrodkach nestinarstwa, jakimi była wieś
Balgari w powiecie Carewo i miejscowość Nowopaniczarewo, duża osada oddalona o 30 kilometrów
na południowy zachód od portu Burgas. Takie ceremonialne chodzenie po ogniu odbywało się w
Bułgarii corocznie, w dniach św. Konstantego 3 czerwca i św. Heleny 4 czerwca.
Nestinarstwo było obyczajem starożytnym włączonym do obyczajów związanych z przyjętą później
religią chrześcijańską. Nestinarowie byli rodzajem sekty należącej do kościoła
wschodniochrześcijańskiego. Uroczystości chodzenia poprzedzały zawsze gorące modlitwy,
spowiedzi, komunie. Wierzono, że tylko człowiek w ten sposób oczyszczony może bezkarnie chodzić
po żarzących się węglach.
Ustawiano wielki stos grubych pni drewnianych i podpalano je wszystkie naraz, aby równomiernie
się paliły tworząc później stos żarzącego się zwęglonego drewna. Był on rozsypywany w kształt
ognistego kręgu. Jako pierwszy wchodził przywódca nestinarów trzymając przed sobą świętą ikonę z
wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa i dwóch postaci po bokach – św. Konstantyna i św. Heleny.
Za nim dopiero, modląc się, wchodzili pozostali członkowie grupy.
W latach powojennych w związku z laicyzacją życia w Bułgarii zanika nestinarstwo religijne,
natomiast powstaje jego świecka odmiana za sprawą młodych ludzi nastawionych antyreligijnie, którzy
udowodnili praktycznie, że bez przygotowania religijnego również możliwe jest chodzenie boso po
rozżarzonych węglach. Obecnie już od wielu lat można w Bułgarii oglądać pokazy nestinarstwa
świeckiego. Organizowane są w miejscowościach, gdzie z różnych krajów tłumnie zjeżdżają się
turyści. Od roku 1968 nie tylko wielokrotnie oglądałem takie “świeckie nestinarki", ale także
uczestniczyłem w nich czynnie. Gdy pierwszy raz obserwowałem pokaz nestinarki w Primorsku, w
miejscowości położonej nad Morzem Czarnym, blisko granicy tureckiej, postanowiłem spróbować,
chociaż na małą skalę, niewrażliwości własnych stóp na żar. W tym celu stanąłem w grupie turystów
otaczających ognisty krąg tuż przy rozpiętym dookoła sznurze. Korzystając z ciemności, bo takie
pokazy odbywają się w nocy, już podczas trwania pokazu byłem przygotowany, aby wejść na żarzące
się węgle, natychmiast gdy tylko demonstrujący taniec nestinarski zejdą z ognistego kręgu.
Zagrała ludowa kapela. Wykonywano szybki taniec ludowy – raczenicę. Jej krok nadaje się
doskonale do pokazu tańca na żarzących się węglach, ponieważ układ taneczny w gruncie rzeczy
zasadza się na przestępowaniu z nogi na nogę w bardzo skomplikowanym rytmie, jak to zwykle bywa
w bułgarskich ludowych tańcach i śpiewach. Grupka tancerzy w pięknych strojach zakończyła swój
pokaz. I gdy jeszcze trwały oklaski, postawiłem nogę na żarzących się węglach i szybko cofnąłem.
Stwierdziłem, że nic się nie stało. Wobec tego zdecydowałem się wejść do ognistego kręgu ponownie i
natychmiast się cofnąć... Znowu nic... To mnie ośmieliło i pozwoliłem sobie na bieganie po
rozżarzonych węglach, a towarzyszyli mi jeszcze dwaj panowie, z którymi umówiłem się, że pokażemy
Bułgarom, iż “Polacy nie gęsi" i też po ogniu chodzić potrafią.
Greckie anastenaria różnią się zasadniczo od współczesnego nestinarstwa bułgarskiego.
Anastenaria to ten sam starożytny obyczaj chodzenia po ogniu. Anastenaridowie są pobożnymi
grekokatolikami i nie stanowią żadnej sekty ani odłamu wschodniego kościoła. Po prostu kultywują
prastarą trądy ej ę lokalną.
Obecnie w Grecji są jeszcze dwa żywe ośrodki w Agia Eleni i w Langadas, miasteczku odległym od
Salonik o 40 kilometrów.
O tym, że anastenaria są obyczajem starożytnym, przechowanym po przyjęciu chrześcijaństwa,
świadczy choćby to, że podczas świąt – św. Heleny i św. Konstantyna, które w Grecji wypadają 21 i 22
maja, rytualnie zabija się zwierzęta ofiarne, z których potem gotuje się uroczysty obiad dla całej grupy
anastenaridów. Składanie ofiar zwierzęcych jest przecież czymś z gruntu obcym tradycjom
chrześcijańskim.
Z greckimi anastenariami miałem możność zapoznać się bliżej w roku 1985. Było to w Langadas,
miejscowości odległej o 40 km od Salonik. Zostałem tam zaproszony przez panią doktor Manganas z
Aten.
Zjawiliśmy się w Langadas już w przeddzień, żeby przyjrzeć się przygotowaniom, które odbywały
się w świętej izbie o nazwie konaki. Usytuowano ją w małym parterowym domku, w którym były tylko
dwa pomieszczenia – wielka podłużna izba o niskim pułapie i maleńka kuchenka. Gdy zjawiliśmy się
wieczorem 20 maja, w konaki znajdowało się już sporo osób czekających na rozpoczęcie modlitwy w
tańcu. W kącie urządzony był improwizowany ołtarz. Na wąskiej półce zawieszonej na ścianie
ustawiono święte ikony, zwieszały się z półki liczne czerwone chusty, tak zwane amanetie, naszywane
blaszkami wotywnymi, podobnymi do tych, które widuje się w niektórych kościołach katolickich w
Polsce.
Izba zaczęła się napełniać anastenaridami, a także turystami, którzy zjeżdżają się chętnie do
Langadas, aby być świadkami tak niezwykłych pokazów. Każdy z wchodzących zbliżał się do ołtarza,
trzykrotnie żegnał i zapalał małą cieniutką świeczkę ofiarną, którą wtykał w misę napełnioną piaskiem,
stojącą na podłodze.
Zjawił się Stamatis Liuros, przywódca grupy anastenaridów w mieście Langadas, niosąc glinianą
kadzielnicę. Dymem okadził ikonę i amanetie, ucałował z czcią świętą ikonę. Zjawili się też czterej
muzykanci – trzej mieli ze sobą liraki, ludowe skrzypce podobne do góralskich gęślików; czwarty miał
zawieszony na rzemieniu duży bęben, w który uderzał na przemian okręconą na końcu wojłokiem
grubą pałką i cienką witką, tak że bęben grał dwugłosowo.
Skrzypkowie długo stroili swoje instrumenty, wreszcie jeden z nich zaintonował melodię, którą
podchwycili pozostali. Zabrzmiała muzyka skoczna, a jednocześnie monotonna. Do skrzypków
dołączył perkusista... Była to typowa muzyka transowa. Podobne dźwięki słyszymy i w Azji, i w
Ameryce Południowej oraz w sercu czarnej Afryki. Wszędzie tam, gdzie muzyka służy drastycznemu
zmienianiu stanu świadomości.
Kobiety zapaliły przed ołtarzem w kącie konaki grubą świecę o długości ponad metr, podobną do
znanych w Polsce świec paschalnych. Stamatis Liuros, trzymając w rękach ikonę, zaczął krążyć
przestępując z nogi na nogę w rytm muzyki i zbliżał się do stojących w okręgu uczestników
uroczystości, którzy żegnali się trzykrotnie krzyżem świętym. Do przywódcy anastenaridów powoli
dołączali inni, mężczyźni i kobiety. Każda z tych osób zbliżała się najpierw do ołtarza, całując z czcią
świętą ikonę, a potem włączała się do grupy taneczników.
Była to żarliwa modlitwa w tańcu, coś dla nas, Polaków, dziś ogromnie egzotycznego. A przecież
jeszcze w latach międzywojennych mieliśmy w Polsce znaczną grupę obywateli wyznania
mojżeszowego, szczególnie pobożnych “chasydów". Wychodzili oni z założenia, że człowiek, który
jest ponury i niezadowolony ze swego losu, ubliża Stwórcy. Człowiek powinien być Mu wdzięczny nie
za majątek, którym go obdarza, ale za samo to, że został stworzony. “Chasydzi" radosnym tańcem
wielbili Boga.
Sakralny taniec w konaki trwał długo, około trzech godzin. Koniec maja w Grecji to już lato w pełni.
Temperatura w konaki sięgała trzydziestu kilku stopni i pot z taneczników lał się strumieniami. Co
pewien czas słychać było ostry, krótki krzyk – jak gdyby bólu, a czasem któryś z taneczników zanosił
się krótkim szlochem. To objawy tego, co w języku psychoterapii nazywa się odreagowaniem.
Anastenaridowie przeżywali w konaki odreagowanie różnych stresów. Przygotowywali się do
mającej nastąpić nazajutrz uroczystości tańca na rozżarzonych węglach. Pani profesor dr Dede,
opiekująca się Polakami, wiedząc, że mam już jakieś doświadczenie nestinarskie z Bułgarii, na moją
prośbę zwróciła się do przywódcy anastenaridów z pytaniem, czy zgodziłby się dopuścić Polaka do
udziału w anastenariach.
Wiedziałem, że jest to niemożliwe, tym bardziej że chwilę wcześniej Stamatis Liuros odmówił tego
właśnie młodemu człowiekowi z Finlandii, prawosławnemu, a więc współwyznawcy. Człowiekowi,
który ukończył właśnie studia religioznawstwa na Uniwersytecie w Helsinkach i pisał pracę
magisterską o różnych obyczajach związanych z kościołem wschodniochrześcijańskim. Moje szansę
były zatem znikome. A tymczasem Stamatis Liuros przyjrzał mi się bardzo uważnie i powiedział: “Tak,
ten może". Proszę mi wierzyć, że poczułem się niesłychanie wyróżniony. Bo przecież w Grecji
chodzenie po ogniu nie jest zabawą. Jest to misterium religijne, które traktuje się bardzo poważnie.
Stamatis Liuros postawił jednak warunek. Dopiero drugiego dnia uroczystości wolno mi będzie
wejść z grupą anastenaridów na rozżarzone węgle. Pierwszego dnia miałem uważnie przyglądać się
wszystkim ruchom taneczników, aby później nie wyróżniać się jako obcy.
Pierwszego wieczora uczestniczyłem więc tylko jako bierny obserwator ceremonii anastenariów.
Plac w mieście Langadas, na którym to się odbywało, obstawiony był ławkami i krzesłami dla
widzów. Wewnątrz ustawiono krąg z wysokich, żelaznych krat, takich, jakie stawia się wokół areny
cyrkowej, gdy ma się odbyć popis tresury najdzikszych tygrysów bengalskich. Dopiero wewnątrz tego
kręgu znajdował się krąg żarzących się węgli.
Gdy zbliżał się moment nadejścia procesji, śpiewającej pieśń religijną, zajechała ze zgrzytem opon
karetka pogotowia, a kraty otoczone zostały dużą grupą mundurowych policjantów. Pilnujących, aby
jakiś szalony turysta nie rzucił się nieopatrznie na ognisty krąg. Na czele procesji szedł Stamatis
Liuros z ikoną, za nim grupa anastenaridów trzymających w rękach święte chusty – amanetie.
Najpierw okrążono ognisty krąg, a potem zaczął się sakralny taniec na ogniu.
Następnego dnia całe przedpołudnie spędziłem w konaki tańcząc razem z anastenaridami, ale w
kącie izby, pod ścianą. Nie chcąc być nachalnym nie mieszałem się z grupą.
Gdy nadszedł moment, aby zgromadzić się przed świętą izbą i wyruszyć na plac, gdzie już
dopalało się ognisko, byłem już w takim stanie świadomości, w takim “transie", że gotów byłem nie
tylko stąpać po ogniu, ale nawet wejść w ścianę ognistą...
Grupę anastenaridów otoczyli natychmiast policjanci. Ja stanąłem skromnie z tyłu grupy. I to mnie
zgubiło. Bo gdy doszliśmy do żelaznej bramy wiodącej na plac z ogniskiem, policjanci wpuścili
anastenaridów... oprócz mnie. Zacząłem krzyczeć, ale nie mogłem się zdradzić, że jestem Polakiem.
Po grecku nie umiałem, po polsku było to niecelowe, również po niemiecku. Na szczęście Stamatis
Liuros zauważył, co się stało i dał znak, aby idący najbliżej przede mną anastenaridowie
interweniowali. Udało się! Ale można łatwo sobie wyobrazić, co pozostało z mojego pięknego transu
po szarpaninie z policjantami.
Postanowiłem nie rezygnować i uczestniczyłem w tańcu na żarzących się węglach. Byłem jednak
podenerwowany, moje ruchy – mimo woli – były przez to znacznie gwałtowniejsze niż ruchy
anastenaridów, więc po paru minutach zasapałem się i postanowiłem przez chwilę odpocząć.
Zszedłem z ognistego kręgu i usiadłem na stojącym nieopodal krześle. I wtedy stało się coś
strasznego. Rzucili się na mnie naraz i policjanci, i cywile; zaczęli mnie ciągnąć za nogi, podnosić w
górę moje stopy. Podczas zsuwania się z krzesła musiałem uważać, by nie uderzyć głową o ziemię i
próbowałem tłumaczyć, nie wiadomo dlaczego, po niemiecku, bo i tak przecież nikt nie rozumiał, że
wszystko w porządku i że na moich stopach z całą pewnością nie ma żadnych śladów oparzeń. Ale
musiano się przekonać, wiele latarek kierowało się na każdą z moich stóp, zanim dano mi spokój.
W swojej popularnonaukowej książce, wydanej w ostatnich latach ubiegłego wieku pod tytułem
Wiedza tajemna w Egipcie, polski uczony, dr Julian Ochorowicz napisał:
W hutach żelaza robotnicy przebiegają nieraz gołą stopą po czerwonym żelazie, a niektórzy
odważają się zanurzyć rękę w ołów roztopiony. W tych razach noga lub ręka (spocona) zabezpiecza
się od bezpośredniego zetknięcia się z metalem warstwą pary wodnej z potu, który przechodząc pod
wpływem gorąca w tzw. stan sferoidalny nie dopuszcza ognia do skóry. Naturalnie tylko przez czas
krótki, gdyż odparowanie tej wilgoci ochronnej sprowadziłoby niechybnie sparzenie.
Wówczas gdy bliżej przyjrzymy się zjawisku niewrażliwości ciała na ogień, trudno zgodzić się, aby
można było wzmożone wydzielanie potu i tworzenie ochronnej warstewki pary uznać za wystarczające
wytłumaczenie fizykalne. Jakże bowiem wytłumaczyć niepalność włosów, które przecież nie posiadają
zdolności nawilżania się? Jak wytłumaczyć obserwowany nieraz fenomen niezwęglania się odzieży
stykającej się bezpośrednio z żarem? Sam profesor Szarankow, który w swojej książce Feuergehen
przytacza to archaiczne wytłumaczenie, napisał o swoich wątpliwościach.
Gdy w 1960 roku znana nestinarka bułgarska Kera Jordanowa tańczyła na ogniu we wsi Balgari,
nagle straciła przytomność i upadła. Świadkowie stojący wokół tego zdarzenia chcieli ją ściągnąć z
żaru, ale mąż Kery powstrzymał ich. Fotografowano ją, gdy ponad godzinę leżała na żarzących się
węglach. Nie uszkodzone zostały ciało i ubiór, nie zapaliły się jej włosy.
Jak zrozumieć to, co pisze Max Freedom Long w książce Magia kahunówl Opisuje on tam swoje
spotkanie w Honolulu z magikiem estradowym popisującym się w lokalu. Magik ten gotował wodę w
kubku i wrzątek szybko wypijał. Żarzące się węgle brał do ust i gryzł je. Potem rozgrzał do
czerwoności sztabę żelazną i lizał ją, aż z języka unosiła się para. Wreszcie zapalił zwykły palnik
spawalniczy, płomień zredukował w stożek koloru niebiesko-zielonego. Przeciął płomieniem kilka
sztab żelaznych, aby udowodnić, że nie ma w tym żadnego triku, a potem nie zmieniając nic w palniku
wkładał go sobie do ust. Palnik dotykał warg, a płomień sięgał głęboko. Na końcu rozgrzał żelazną
sztabę pośrodku i gdy jarzyła się jasnoczerwonym żarem, zacisnął ją pomiędzy zębami, oba jej końce
ujął w dłonie i wygiął tę sztabę. Dalej Long napisał:
Skrobaliśmy uprzejmemu dla nas magikowi krawędzie zębów, aby się upewnić, że nie ma na nich
żadnej niewidocznej izolacji. Miły ten człowiek zgodził się opowiedzieć nam o swoim życiu. Urodził się
w Indiach, miał białych rodziców. Sierotą został bardzo wcześnie. Adoptowali go tubylcy znający
sztukę chodzenia po ogrzaniu. Sztuki tej nauczono go, gdy był jeszcze dzieckiem. Wysiadywał
codziennie przed lampą opalaną masłem, próbując wyczuć Boga w płomieniu. Starsi często
pokazywali mu swoje umiejętności, trzymali ręce nad płomieniem, który ich nie parzył. Pod ich osłoną-
potrafił to też mały chłopiec. Z czasem zorientował się, że istnieje jakaś świadomość związana z
płomieniem. Po pewnym czasie prosząc o osłonę przeciw gorącu, otrzymał ją. Nie przechodził przez
żadną ceremonię oczyszczającą.
Wkrótce życie zmusiło go do pokazywania sztuk z ogniem na estradzie. Udawał magika, a był
przecież prawdziwym magiem!
Gdy zastanawiamy się nad zagadką różnych form igrania z ogniem, na wstępie musimy dokonać
rozróżnienia: czym innym jest nieczułość na gorąco, a czym innym jest niewrażliwość na gorąco.
Nieczułość na gorąco nietrudno uzyskać wstrzykując pod skórę na przykład nowokainę. Człowiek o
tak uniewrażliwionych dłoniach będzie brał do rąk rozżarzone do czerwoności żelazo nie czując bólu,
ale potem będzie to musiał odkupić wielomiesięcznym pobytem w szpitalu...
Chodzenie po ogniu nie polega na nieczułości na ból, lecz na niewrażliwości ciała na bardzo
wysoką temperaturę. Nie wiemy do tej pory, co jest przyczyną wystąpienia takiego stanu organizmu
człowieka. Od strony fizykalnej zjawisko jest w dalszym ciągu trudne do zinterpretowania. Na razie
możemy tylko domniemywać, że warstwę ochronną- być może – tworzy zimna plazma fizyczna
(zwana bioplazmą), występująca blisko powierzchni ciała. W ten sposób chyba należałoby
interpretować zjawisko opisane przez dr. Ochorowicza, obserwowane przez niego w latach 1909-1911
podczas eksperymentów ze Stanisławą Tomczykówną. Kobieta ta, będąc w stanie głębokiej hipnozy,
zbliżała rękę do płomienia, który odsuwał się od niej, jakby odpychała go niewidzialna warstewka
otaczająca dłoń.
Od lata 1972 roku, po parę razy w roku, prowadzę w Polsce zajęcia teoretyczne i praktyczne pod
hasłem “chodzimy po ogniu". Dla osób, które nie miały możliwości w nich uczestniczyć, dam krótki
instruktaż. Jeśli chcemy na wakacjach zorganizować sobie chodzenie po ogniu, musimy przede
wszystkim staranie przygotować ognisko. Podłoże musi być twarde, nie może to być grząski piasek.
Drewno musi być w grubych klocach, najlepiej o średnicy ramienia dorosłego mężczyzny. Stos takiego
drewna należy podpalić naraz., żeby część nie spaliła się na biały popiół, podczas gdy reszta będzie
tylko osmalona płomieniem. Gdy pozostanie już kupa czerwonego żaru, należy j ą rozgarnąć
żelaznymi grabiami lub innymi narzędziami o bardzo długich trzonkach, aby węgielki tworzyły cienką
warstwę. Stopy nie mogą się zapadać w żarzących się węglach! Nieopodal ogniska należy zwilżyć
ziemię, by w tym miejscu była chłodniejsza niż dookoła.
A teraz instrukcja dla chętnych do chodzenia boso po żarze: po pierwsze – wchodząc na żar nie
wolno myśleć o innych sprawach, a tylko o tym, co się robi. To właśnie daje ochronę przed gorącem.
Nie rozglądać się na boki! Nie oglądać się za siebie! Mieć uwagę skupioną na swoich stopach, które
stąpają po ogniu! Punkt drugi- przed wejściem na ogień trzeba poczuć chłód pod stopami. Można to
osiągnąć wyłącznie za pomocą wyobraźni, a można także jej pomóc, depcząc przez chwilę, przed
wejściem na ogień, po ziemi zwilżonej i dzięki temu chłodniejszej, smakując chłód pod stopami. Punkt
trzeci- należy zawsze zacząć chodzenie po ogniu od przejścia zaledwie paru kroków, ścinając koło po
małej cięciwie; znów poczuć chłód pod stopami i znów wejść w ogień – tym razem przechodząc
dłuższą drogę. Należy stawiać drobne kroczki, nie podrzucać kolan. Nie skakać, lecz chodzić!
Cenną pomocą może tu być odtwarzane głośno z taśmy magnetofonowej nagrania Synchro-Theta-
2 Anastenaria i poruszanie się w rytmie greckiej muzyki transowej.
To samo nagranie może nam też posłużyć do eksperymentu z uodpornieniem dłoni na żar.
Należy w tym celu przesłuchać to nagranie z zamkniętymi oczami od początku do końca. Potem
odwrócić kasetę, po drugiej stronie znajduje się to samo nagranie po to, aby nie trzeba było cofać
taśmy. Słuchać po raz drugi. Gdy skończy się muzyka dzwonów i chór braminów śpiewających
“mantrę", gdy zaczyna się muzyka transowa, popić zimnego płynu wyobrażając sobie jak ręka staje
się zimna, jej temperatura spada coraz bardziej, dłoń staje się zimna, bardzo zimna... zupełnie bez
czucia...
Potem należy podmuchać na opuszkę palca wskazującego, żeby poczuć tam chłód, i na sekundę
przytknąć czubek żarzącego się papierosa. Jeżeli stwierdzimy, że nie spowodowało to oparzenia,
możemy teraz posunąć się o krok dalej. Znów podmuchamy na opuszkę palca, aby uczuć na niej
chłód. Teraz można wziąć palącego się papierosa pomiędzy kciuk a palec wskazujący: koniec żarzący
się pod palec wskazujący, a filtrem w stronę kciuka. Jest to możliwe przez 2-3 sekundy. Można też
podmuchać na palec na całej długości, po czym płomieniem zapalonej zapałki wolno wodzić wzdłuż
palca, l w tym przypadku się nie sparzymy.
Ale nie róbmy takich eksperymentów bez należytego przygotowania, “na wariata". W takim
wypadku możemy odczuć skutki doświadczenia bardzo dotkliwie!
Wstecz / Spis Treści / Dalej

13. Magiczne wyrocznie

Kiedy więc sklerotyczna pedagogika przestanie nauczać, że jest tylko jeden Rozum – rozum klasycznej
fizyki – wtedy Nowy Duch Naukowy ukaże nam pluralizm otwartego racjonalizmu. To nie szaleństwo trzeba
przeciwstawiać wiedzy racjonalnej, lecz inny rozum. Ratio hermetica.
Znakomity antropolog francuski Gilbert Durand, autor powyższych zdań, z pewnością nie jest szaleńcem;
nie można go nawet nazwać wzgardliwie “paranaukowcem". Jego słowa warto zaś pamiętać, przystępując do
lektury tego rozdziału.
Wyrocznia – jest słowem o kilku znaczeniach. U starożytnych zwano tak osobę, która uchodziła za
natchnioną! zdolną do obwieszczania wyroków bogów ludziom, którzy ją o nie zapytali. Wyrocznią nazywano
także miejsce, gdzie na zadane pytanie można było uzyskać odpowiedź od osoby uzdolnionej
parapsychicznie. Najsłynniejsza wyrocznia czasów starożytnych mieściła się w Delfach (Grecja), w świątyni
Apollina. Wypowiedzi pochodziły od wprawiających się w trans wróżek, które zwano Pytiami. Posługiwały się
one częstokroć językiem obrazowo-symbolicznym, nie zawsze zrozumiałym dla pytającego. Sama wypowiedź
osoby natchnionej, to jest przepowiednia, porada lub nakaz pochodzący jakoby od bóstwa, również zwała się
wyrocznią. Tym pojęciem określano także urządzenie techniczne, które umożliwiało posługującej się nim
osobie dotarcie do nieuświadomionych rezerw swojej własnej psychiki, a często również nieuświadomionych
zdolności parapsychicznych.
Zajmiemy się czterema wyroczniami, rozumianymi w tym ostatnim, czwartym znaczeniu tego słowa. Autor
chciałby i tu pozostać wierny swojej regule, aby pisać wyłącznie o tym, z czym sam bezpośrednio się zetknął,
czym osobiście się zajmował, co miał możność poznać nie tylko na podstawie lektur. Z tego to właśnie
powodu nie ma tu omówień tak popularnych technik mantycznych (wróżebnych), jak:
– Onejromancja (po grecku: wróżenie ze snów, interpretowanie snów, sztuka tłumaczenia istotnego sensu
marzenia sennego),
– Astrologia (paranauka zajmująca się związkami pomiędzy zmiennymi położeniami ciał niebieskich a
wydarzeniami toczącymi się na Ziemi, z charakterami i losami pojedynczych ludzi),
– I-cing (starochińska technika zasięgania porad dotyczących teraźniejszości i przyszłości, opartych na
Księdze przemian),
– Tarot (wyrocznia polegająca na wykładaniu kart z obrazami symbolicznymi i ich interpretowaniu),
– Chiromancja (wróżenie z dłoni).
Zainteresowanie różnymi technikami mantycznymi w naszych czasach nie tylko nie maleje, lecz przeciwnie
– zdaje się wzrastać. Jakichkolwiek przyczyn dopatrywaliby się w tym zjawisku socjologowie, jedną z nich jest
niewątpliwie możliwość racjonalnego wyjaśnienia przynajmniej niektórych procesów psychologicznych, na
których zasadza się parapsychiczne poradnictwo, prognozowanie, wróżenie, prorokowanie. Najogólniej
mówiąc, środki techniczne umożliwiają człowiekowi sięgnięcie po potrzebne informacje do własnego
nieświadomego Ja.
Czy warto korzystać z metod “pozaracjonalnych" oraz z inspiracji “parapsychicznych"? Stwierdzona i
dowiedziona w ostatnich czasach powszechność uzdolnień paranormalnych skłania nas coraz częściej do
zastanowienia, w jaki sposób można by wykorzystać je w codziennym życiu. Radziłbym w tym względzie
wziąć przykład z amerykańskich ludzi interesu. Nie obchodząich żadne teoretyczne subtelności, liczy się tylko
praktyczny efekt: udany biznes. Zdumienie ogarnia, gdy dowiadujemy się, jak wielu przemysłowców i
handlowców w USA zawdzięcza swe sukcesy decyzjom podejmowanym z pominięciem wszelkiego
rozumowania. Nie zastanawiają się oni nad definicją pojęcia “intuicja", lecz ją po prostu stosują. H. K. Hunt
zdecydował się przed dziesięcioma laty na zakup parceli nr 207 po konsultacjach u sensytywa (tzn. człowieka
ujawniającego zdolności parapsychiczne). Wiercenia wykazały wkrótce, że Hunt stał się posiadaczem
najbogatszych złóż ropy naftowej w całym regionie. Obecnie jest miliarderem.
Psycholog Lee Pulos jest równocześnie współwłaścicielem ogromnej sieci restauracji. Ich kierowników od
lat już typuje posługując się wahadełkiem. Intuicja kazała Pulosowi zainwestować ogromną sumę w
restaurację, której lokalizacja wydawała się wszystkim niefortunna. Obecnie jest ona ulubionym miejscem
spotkań mieszkańców Toronto i najbardziej dochodowym ogniwem łańcucha przedsiębiorstw Pulosa.
Te i podobne przykłady nie są tylko anegdotami. Zastanówmy się: w świecie biznesu nietrafna decyzja
częstokroć pociąga za sobą katastrofę finansową; można by sądzić, że w takiej sytuacji działanie z
wykorzystaniem czynników pozarozumowych jest czystym szaleństwem. Amerykańscy ludzie wielkiego
interesu są jednak innego zdania... A praktyka przyznaje im rację.
Nasze drugie ja
Współczesna psychologia pojmuje całokształt psychiki człowieka, zwanej niekiedy osobowością, jako
złożonąw mniejszej części z tego, co świadome (uświadomione), w większej części zaś z tego, co
nieświadome (to jest niedostępne dla świadomości). “Zawartość" tej części psychiki człowieka, którą
nazywamy jego świadomością, stanowi “zbiór" różnych treści psychicznych, a są to: nie zawsze wyraźne
poczucie własnego istnienia, aktualnie rejestrowane wrażenia zmysłowe, wyobrażenia, myśli, emocje.
Zawartość tego “zbioru", oczywiście, nieustannie się zmienia. Pewne składniki przybywają, innych zaś ubywa.
Ubywa, ponieważ nieustannie trwa proces zapominania. To, co zapominamy, nie jest wymazywane z umysłu,
lecz przenoszone do niedostępnego dla świadomości naszego drugiego “magazynu pamięci" – do
podświadomości. Podświadomość gromadzi i przechowuje wszystkie treści psychiczne, które kiedykolwiek
były w świadomości. Świadomie pamiętamy zaledwie niewielką część naszych lektur, książek przeczytanych
w ciągu całego życia. Nie pamiętamy większości tego, czego uczono nas w szkołach. Podświadomie
pamiętamy wszystko. Nasze “drugie ja" pod względem wykształcenia góruje zatem bardzo znacznie nad
pierwszym, świadomym ,ja". Wahadełkowanie może nam umożliwić kontakt z tym ogromnym zasobem
wiedzy.
Wiadomo, jak maleńki procent wszystkich odbieranych nieustannie bodźców zmysłowych rejestrujemy
świadomie. Podświadomość rejestruje i przechowuje wszystko; także i kolor sukienki sprzedawczyni w sklepie
z nabiałem, gdzie w zeszłym tygodniu kupowałem ser. Przypadkowy świadek zbrodni zaledwie przez ułamek
sekundy widział uciekającego przestępcę i nie potrafi go opisać, póki znajduje się w zwykłym stanie
świadomości, w stanie czuwania. Ale w hipnozie może przypomnieć sobie, jak wygląda morderca. Stan
hipnozy ułatwia bowiem porozumienie z podświadomością. Nasze “drugie ja" – jak z tego widać – dysponuje
także wiedzą, której nie ma i nigdy nie było w naszej świadomości; wiedzą o wszystkim tym, co zostało przez
naszą psychikę zarejestrowane “podprogowo". Także do tej wiedzy można dotrzeć przez wahadełkowanie.
Nasza świadomość odbiera bardzo niewiele informacji o tym, co dzieje się we wnętrzu organizmu. Stoi
przede mną talerz z tłustą potrawą. Czuję jej zapach, ale moje świadome ,ja" nie rozumie informacji, które on
niesie. I nie wiem, czy zjedzenie tej potrawy będzie korzystne dla mojej wątroby, czy też jej zaszkodzi. Moje
“drugie ja" odbiera informację, którą przynosi mi zapach. Porozumienie z moim “drugim ja", uzyskane na
przykład przez technikę wahadełkowania, może mi więc pomóc w zdobywaniu wiedzy o tym, co dotyczy
funkcjonowania mojego własnego organizmu. Z wyników badań Carla Gustawa Junga wiemy, jak wiele w
naszych zachowaniach jest uwarunkowane przez niezliczone wzorce, które dziedziczymy po rodzicach i
przodkach. Jung nazwał je archetypami. W naszych marzeniach sennych pojawiają się niekiedy wyobrażenia
archetypowe i są to wówczas sny “znaczące", których symboliczną wymowę dobrze jest zrozumieć. Marzenia
senne są bowiem, jak twierdzą psychologowie, komunikatami naszego nieświadomego “drugiego ja", które
tym sposobem przekazywane są naszej świadomości. Szkoda, że przeważnie nie rozumiemy ich i nie
potrafimy z nich korzystać. A przecież warto. Wahadełkowanie jest techniką, która może nam umożliwić
dotarcie również do treści archetypowych, głęboko ukrytych w mrokach naszej psychiki.
Rozmaite formy parapsychicznego nabywania informacji dobrze już zostały przebadane w ostatnim
stuleciu, choć wiedza o fizykalnej naturze samych kanałów informacyjnych pozostawia jeszcze wiele do
życzenia. Wiemy, że odbiorcą tych informacji jest nasze nieświadome drugie ja, skąd tylko w wyjątkowych
przypadkach są one przekazane dalej do świadomej psychiki człowieka. Dla umożliwienia takiego przekazu
posługujemy się m.in. techniką wahadełkowania. Korzystamy z tej możliwości w radiestezji. Wahadełko
uświadamia człowiekowi, jakie informacje docierają do niego “kanałami parapsychicznymi".
Miał zatem rację C. G. Jung, gdy twierdził, że nieświadome “drugie ja" człowieka “potrafi niekiedy objawiać
inteligencję i celowość, które przewyższają analogiczne cechy świadomości", a komunikaty tego “drugiego ja"
bywają ponadto objawieniem człowiekowi nieświadomej mądrości, która jest transcendentna wobec niego.
Nieświadoma część osobowości człowieka, penetrowana w badaniach Junga, posługuje się własnym
językiem: jest to język bezsłowny, obrazowo-symboliczny. Mową symboli przemawia do nas nasze “drugie ja",
wyrażając treści podświadome (np. nieakceptowane przez świadomość popędy i pragnienia), ale także
odziedziczone po przodkach wzorce zachowań, nazwane przez Junga archetypami. Treści archetypowe są
zasadniczo nieuświadamiane, ale przejawiają się na przykład w obrazach marzeń sennych, w twórczości
artystycznej, a niekiedy w objawach choroby umysłowej.
Nasze “drugie ja" słabo rozumie język słów. Wiedzą o tym dobrze wszyscy ci, którzy w swojej pracy
posługują się słownymi sugestiami. Łatwo natomiast dociera do nieświadomych warstw naszej osobowości
mowa obrazów symbolicznych. W czasie posługiwania się nią możemy nawiązywać “dialogi" świadomego z
nieuświadomionym. Możemy w tym Języku" zadawać pytania “drugiemu ja" i otrzymywać odpowiedzi. Temu
właśnie celowi służą obrazy symboliczne: ujawnianiu treści podświadomych i archetypowych.
Poza myśleniem pojęciowym, do którego przywykliśmy, istnieje – równoprawne z tamtym – “myślenie
obrazem", odsyłające do symboli i tworzące symbole, gdzie strefa myśli i strefa wyobraźni zazębiają się ze
sobą. “Myślenie obrazem" nie jest, jak to dawniej sądzono, niższą formą myślenia, charakterystyczną dla
człowieka pierwotnego; jest ono narzędziem poznania, dopuszczającym człowieka w regiony rzeczywistości,
które nie są dostępne dla myślenia abstrakcyjnego, pojęciowego, ani też dla uświadomienia zmysłowego.
“Myślenie obrazem" odsyła zawsze do jakiejś transcendencji, do sfery, która nie jest dostępna żadnym innym
formom poznania. “Symbol jest wyobrażeniem powodującym pojawienie się [w umyśle kontemplującego ten
symbol – przyp. [L. E. S.] tajemnego znaczenia, jest epifanią tajemnicy" – twierdzi Durand. Zarówno dla
dawnego mistrza run, jak i dla dzisiejszego człowieka, posługującego się runami dla celów magicznych, znaki
te stanowią“punkty kontaktowe" z tym, co nieświadome w naszej psychice. Do tkwiących tam potencjalnie
mocy runy umożliwiaj ą nam dostęp, który zwykle pozostaje dla nas zamknięty – przeważnie, niestety, na
zawsze. Kontakt z runami ustanawia zatem kontakt z naszym nieświadomym “drugim ja", mądrzejszym od
świadomego ,ja" pod wieloma względami.
Pozaprzyczynowa struktura rzeczywistości
Czy umysł ludzki zdolny jest do wnikania w przyszłość? Jeżeli tak, to przyszłe wydarzenia muszą być –
całkowicie lub choćby częściowo – zdeterminowane w przeszłości i teraźniejszości. A przecież takie
wyobrażenie mocno zakłóca nasze zwykłe, zdroworozsądkowe pojmowanie czasu, który jakoby biegnie
równomiernie od przeszłości do przyszłości, i którego nie sposób ani cofnąć, ani wyprzedzić. To, co dla nas
jest oczywistością, nie jest nią bynajmniej dla współczesnych fizyków.
Już Albert Einstein próbował czas powiązać z przestrzenią! od niej go uzależnił. Czy dwa zjawiska mogą
wydarzyć się równocześnie i nierównocześnie, jedno po drugim? Okazuje się, że tak. Zależnie od punktu
odniesienia dwa wydarzenia mogą być widziane: albo jako oddalone w czasie, albo jako jednoczesne.
Według R. P. Feynmana z Kalifornijskiego Instytutu Technologii, antycząstki (elementarne cząstki materii o
znakach przeciwnych niż te “normalne") są cząstkami chwilowo poruszającymi się wstecz w czasie. Za tę
koncepcję odwrócenia czasu Feynman otrzymał w roku 1965 Nagrodę Nobla. Nieco później H. Margenau,
fizyk z Uniwersytetu w Yale, wystąpił ze swą rewolucyjną koncepcją czasu wielowymiarowego.
Zdroworozsądkowe wyobrażenie czasu zaatakowane zostało nie tylko przez fizyków, lecz także z innej
strony – psychologicznej. Badania J. Rhine'a, zapoczątkowane w latach międzywojennych na Uniwersytecie
Duke'a w Nowej Karolinie, dostarczyły zaskakujących dowodów na istnienie w człowieku parapsychicznej
zdolności do przewidywania wydarzeń, które mają nastąpić dopiero w przyszłości. Zdolność tę nazwano
prekognicją. W warunkach laboratoryjnych zdobyto potwierdzenie słuszności wiary spotykanej w chyba
wszystkich ludzkich kulturach: wiary w możliwość przepowiadania, wróżenia, prorokowania.
Pomost pomiędzy wynikami doświadczeń fizyków i psychologów stanowi teoria synchroniczności.
Rzeczywistością, która nas otacza, rządzą nie tylko znane nam prawa, przyczyny i skutki. Rzeczywistość,
oprócz przyczynowo-skutkowej struktury, ma jeszcze inną strukturę, mianowicie pozaprzyczynową. Ta
pozaprzyczynowa struktura rzeczywistości była przedmiotem badań wymienianego już wielokrotnie Carla
Gustawa Junga, szwajcarskiego psychologa – psychoanalityka, oraz znakomitego, również szwajcarskiego
matematyka i fizyka, laureata Nagrody Nobla, Wolfganga Pauliego. Obaj ci uczeni wydali wspólnie książkę na
ten temat. Oni właśnie wprowadzili do nauki pojęcie synchroniczności akauzalnej. A zaczęło się od tego, że
Carl Gustaw Jung zwrócił uwagę na tak zwane znaczące przypadki. Oto jeden z nich: kiedy uczony rozmawiał
z pacjentką, a ta opowiadała mu swój sen o tym, że zobaczyła jakiegoś bardzo rzadkiego żuka, w tej chwili na
szybie za głową opowiadającej pojawił się żuk, który przyfrunął z zewnątrz. Jung złapał go. Okazało się, że
należy do jednego z najrzadszych gatunków w Europie. Jak wytłumaczyć logicznie takie zjawisko? Czy jest to
po prostu tylko przypadek? Jung nagromadził bardzo wiele tego rodzaju dziwnych zdarzeń i zaczął się
zastanawiać, czy można z nich wysnuć jakąś prawidłowość, która by te dziwne fakty tłumaczyła? Zaczął się
interesować technikami mantycznymi, czyli wróżebnymi. Eksperymentował z astrologią i starochińskim i-
cingiem, uzyskując zdumiewająco trafne rezultaty. Zaprosił do współpracy fizyka Pauliego.
Najprościej można powiedzieć, że ich teoria głosi, iż wydarzeniom pewnego typu z reguły towarzyszą
wydarzenia innego typu, całkowicie od tamtych niezależne. Nie można przecież powiedzieć, dlaczego przy
takim, a nie innym układzie ciał niebieskich rodzi się seria niemowlaków, z których potem wyrastają tędzy
wojskowi. A statystycznie można to stwierdzić. Tego rodzaju badania były robione przez Michaela Gauqueli-na
we Francji, który stwierdził z niezwykle wysokim prawdopodobieństwem (ryzyko błędu: jeden do miliona), że –
na przykład – naukowcy rodzą się mając Saturna wascendencie lub w jednym z kątów, podczas gdy w
wypadku wojskowych i sportowców w takiej samej pozycji znajdował się Mars.
Czy to znaczy, że gwiazdy wpływają na nasz los?
Nie, ale mogą mówić o losach ludzkich, l nie ma w tym twierdzeniu nic podejrzanego o “zabobon". Teoria
synchroniczności nie stanowi żadnego novum w filozofii. Już w pierwszej połowie XIX wieku niemiecki
myśliciel Georg Fryderyk Hegel odkrył prawa dialektyki. Nie podważamy ich prawdziwości, chociaż nikt nie
wyjaśnił do dzisiaj (sam Hegel wcześniej także nie), dlaczego po dłuższym rozwijaniu się zjawiska o
charakterze ilościowym następuje nagły skok jakościowy. Tak po prostu jest. Jung i Pauli odkryli, że niektóre
zjawiska występują zawsze jednocześnie lub następują po sobie. Dlaczego? Nikt tego nie umie wyjaśnić. Po
prostu taka jest struktura rzeczywistości, która nas otacza.
Takim samym dziwnym zjawiskiem jest prawo serii. Są wzory matematyczne pozwalające na dokonywanie
pewnych obliczeń, które się potem w praktyce potwierdzają. Profesor Manczarski przez wiele lat zajmował się
weryfikowaniem tych wzorów matematycznych. Niestety, ta praca pozostała w rękopisie czy nawet w
notatkach i nie wiadomo, czy dałaby się zrekonstruować w całości. Praca bardzo ciekawa, wykonana w
okresie drugiej wojny światowej. Profesor Manczarski miał możliwość praktycznego sprawdzenia słuszności
swych wzorów w okresie Powstania Warszawskiego. Jako żołnierz AK był dowódcą grupy złożonej z jeńców
wojennych, zajmujących się rozbrajaniem niewypałów, z których czerpano trotyl do wyrobu granatów. Profesor
wielokrotnie w ciągu dnia musiał ze swoją grupą przechodzić przez ulice pod ostrzałem. Przedtem zawsze
zatrzymywał się, obliczał częstość wystrzałów, szybko stosował swój wzór statystyczny i w pewnym momencie
wołał: teraz możemy przejść bezpiecznie! Praktyka wielokrotnie wykazała, że nie było to bezzasadne. Ani
jeden z tej grupy nie zginął. Jeńcy więc zaczęli wierzyć, że dowodzi nimi wielki mag.
O jeszcze jednym “ogólnym prawie natury" mówi koncepcja “pola mor-fogenetycznego". Dla rozważań na
temat teoretycznego uzasadnienia funkcjonowania różnych wyroczni wydaje się ona szczególnie istotna.
Pole morfogenetyczne (z greckiego morphe – kształt, genos – pochodzenie) to według teorii brytyjskiego
biologa Ruperta Sheldrake'a – obejmujące całą biosferę pole informacyjne, które steruje kodem genetycznym
wszystkich istot żywych, a także zachowaniami poszczególnych ludzi i zwierząt. Koncepcję pola
morfogenetycznego sformułował Sheldrake po raz pierwszy w książce A New Science of Life: The Hypothesis
of Formative Causation (Nowa nauka o życiu: hipoteza przyczynowości formującej, Londyn 1981). Postać i
zachowanie wszystkich żywych organizmów są uzależnione nie tylko od genetycznego kodu czy od ich
dziedzicznych cech i skłonności. To, co dziedziczone, przenosi informacje z pola morfogenetycznego do
powstających organizmów. Pole morfogenetyczne jest przyczynową, abstrakcyjną strukturą, która istnieje
poza czasem i przestrzenią, ale która może być zmieniana przez czas i przestrzeń. Oddziaływaniom pól
morfogenetycznych podlegają zapewne także twory nieorganiczne. W odniesieniu do ludzi pole
morfogenetyczne jest pewnego rodzaju kolektywną pamięcią, która nowe umiejętności poszczególnych
osobników może przenosić na całągrupę. Za konsekwencje istnienia pól morfogenetycznych uważa się
równoczesność podobnych wydarzeń w różnych miejscach, równoczesność powstawania tych samych idei
czy też zachowań. Na przykład: jeśli doświadczalne szczury w jakimś laboratorium na świecie nauczą się
sprawnie trafiać do celu w labiryncie, to od tej chwili szczury w innych miejscach świata łatwiej będą się uczyły
trafiania do celu w podobnych labiryntach. Teoria pola morfogenetycznego pozwala zrozumieć wiele
niejasnych dotąd zjawisk w biologii, psychologii, socjologii, a także w parapsychologii (np. niespodziewane
sukcesy “mediów" spirytystcznych w nabywaniu szczegółowych informacji, które dotyczą obcych im osób
zmarłych, a które nie znane są również pozostałym uczestnikom seansu).
Wyrocznia run
Runy stanowią najstarszy typ pisma północnoeuropejskiego, którym posługiwały się zwłaszcza plemiona
północnogermańskie, skandynawskie. Pismo runiczne służyło w pierwszym rzędzie do celów magicznych, a
dopiero po drugie jako środek do przekazywania wiadomości.
Najstarsze napisy runiczne pochodzą z III wieku n.e. Według mitologii skandynawskiej wynalazcą run i
pierwszym mistrzem magii runicznej był bóg Odyn. Tajemnica run została mu ukazana w formie objawienia,
którego ceną było straszliwe samoudręczenie. O magicznych zastosowaniach run we wczesnym
średniowieczu i o tej boskiej ofierze z samego siebie czytamy w księdze zwanej Edda, a będącej zbiorem sag
(mitów i legend) staroskandynawskich, spisanych w XII-XIII wieku:
Wiem, że wisiałem na drzewie wśród wichrów
całe dziesięć nocy,
włócznią zraniony, oddany Odynowi –
sam sobie samemu;
na tym drzewie, którego wiedza ogromna
z korzeni jego płynie.
Bez chleba zostawiony i bez rogu napoju
w dół spoglądałem.
Przyjąłem runy, z krzykiem je przyjąłem
i spadłem na ziemię.
Runy służyły do operacji magicznych, chroniących i atakujących, do uzdrawiania, a przede wszystkim do
celów mantycznych, czyli do wróżbiarstwa i poradnictwa w szerokim zakresie.
By móc się posługiwać runami, należało posiąść trzy umiejętności: opanować pojedyncze znaki, poznać
wartość magiczną lub wartość słów z nich powstających oraz trzeba było umieć je barwić (za pomocą krwi lub
farby).
Zestaw znaków runicznych (runiczny alfabet) nazywa się futhark. Jest to słowo złożone z sześciu głosek
odpowiadających sześciu początkowym znakom: f, u, th, a, r, k. Futhark występował w różnych odmianach, z
czego dwie podstawowe to: “futhark starszy", w składzie z 24 run, zaczął się rozwijać od III do IX wieku, oraz
“futhark młodszy", uproszczony, składający się tylko z 16 run (wiek IX-XIII). Nasza Wyrocznia run oparta jest
na futharku starszym.
Na 24 pięciokątnych kartonikach wymaluj runy czerwoną farbą, pomieszaj je starannie i wsyp do woreczka
uszytego z białego płótna.
Zaleca się początkującym adeptom Magii run, aby wykładali nie więcej niż trzy runy. Można je wybrać z
całego futharku (zawartość woreczka) metodą ciągnienia. Układamy kartoniki przed sobą na białym obrusie od
prawego (od wschodu) do lewego (w kierunku zachodnim). Runa prawa mówi o przeszłości, runa środkowa o
teraźniejszości, runa lewa zaś o przyszłości tej sprawy, której tyczy się pytanie.

Czytanie z trzech w ten sposób wyłożonych run daje możliwość uzyskania odpowiedzi znacznie bogatszej
w istotne szczegóły. W celu skorzystania z tej szansy, musimy przeformułować nasze pytanie. Prawą runę,
której znaczenie wiąże się z przeszłością, pytamy na przykład w ten sposób: “co doprowadziło do obecnej
sytuacji w sprawie, o którą pytam?" Runę środkową pytamy o teraźniejszość np. tak: Jak w tej chwili
przedstawia się problem, o który pytam?" O przyszłościowy aspekt problemu pytamy runę, np: “jak rozwinie
się ta sprawa, o ile powstrzymam się od interweniowania?" Albo też inaczej, np.: “jakie zmiany byłyby
wskazane?"
Gdy leżą już przed tobą runy wytypowane metodą ciągnienia, powinieneś się przez chwilę odprężyć i – nie
myśląc o postawionym pytaniu – pozwolić symbolom oddziałać na siebie. Nie próbuj nigdy “wyrywać" runom
ich tajemnicy! Nigdy nie zabieraj się do wykładania run, gdy jesteś zdenerwowany, podekscytowany lub
zrozpaczony – bo wypowiedzi, jakie od wyroczni otrzymasz, będą błędne! Twoje mądre nieświadome “drugie
ja", będące prawdziwym autorem odpowiedzi, wymaga traktowania łagodnego i pełnego szacunku (na który
zresztą w pełni zasługuje).
Runy – znaki i znaczenia

FEHU
Imię runy: Fehu (tzn. bydło).
Runa ta oznacza głoskę – f.

Jej symboliczne znaczenia: Bydło. Kłos nieskończony. Złoto. Pieniądze i własność ruchoma. Nietrwała
moc. Wieczne stawanie się. Rozprzestrzenianie. Urodzajność. Obfitość. Stwarzanie i niszczenie.
Aspekt pozytywny: Wzbogacanie. Zmiana na lepsze. Siła uzyskana dzięki psychicznej równowadze.
Zabezpieczenie stanu posiadania. Solidne zakorzenienie się w sprawach materialnych. Poznanie kosmicznych
rytmów, które ujawniają się w życiu społeczeństw i jednostek. Zysk dzięki wspaniałomyślności.
Aspekt negatywny: Zubożenie. Słabość wynikła z zapomnienia o prawach materialnego bytu.
Zmarnowanie swojej własności. Brak orientacji w sprawach materialnych. Być poza rytmem. Strata
przez skąpstwo.

URUZ
Imię runy: Uruz (tzn. tur).
Runa ta oznacza głoskę – u.

Jej symboliczne znaczenia: Żubry. Prakrowa. Prasiła. Nasiona. Witalność. Zdrowie. Zakorzenienie.
Związek z Ziemią. Przyczynowość. Ofiarowanie Ziemi.
Aspekt pozytywny: Sukces pomimo konfliktów. Związek z Ziemią. Realizm. Równowaga wewnętrzna
osiągnięta przez nawiązanie do pra-źródła. Ozdrowienie. Wzmocnienie sił obronnych. Owocna ofiara.
Aspekt negatywny: Odrętwienie i ustępliwość podczas konfliktów. Brak możliwości
przeprowadzenia swoich zamiarów. Samooszukiwanie. Bycie ślepym niewolnikiem spraw
materialnych. Utrata swoich korzeni. Osłabienie sił witalnych. Chorowitość.

THURISAZ
Imię runy: Thurisaz (tzn. praolbrzym).
W języku islandzkim słowo “thorn" albo “thyrne" znaczy cierń (kolec).
Runa ta oznacza głoskę – th.

Jej symboliczne znaczenia: Młot. Cień. Grzmot. Błyskawica i grom. Olbrzym. Moc. Wola i czyn.
Dwubiegunowość. Życie i śmierć jako bieguny. Przezwyciężanie przeszkód. Sztuka kowalska. Kosmiczny
phallus. Unicestwienie wrogów.
Aspekt pozytywny: Odparcie sił zawistnych i nieżyczliwych. Burza, która oczyszcza atmosferę. Poznanie
względności “dobra" i “zła". Panowanie nad polaryzacjami. Konstruktywne sprawowanie władzy.
Konsekwencja. Przyrost uczuć życzliwości i miłości.
Aspekt negatywny: Mania wielkości. Przecenianie swoich możliwości. Zrzędność i pieniactwo.
Zakrzepnięcie w dogmatyzmie. Niezrozumienie dla funkcji biegunowości. Nadużycie władzy.
Odrętwienie. Cierń. Ślepa złość. Utrata kontroli. Utrata uczuć życzliwości i miłości. Choroba
psychiczna.

ANSUZ
Imię runy: Ansuz (tzn. ród bogów).
Runa ta oznacza głoskę – a.

Jej symboliczne znaczenia: Bóg Odyn. Boskie tchnienie. Czar. Ekstaza. Tworzenie. Śpiew i poezja.
Inspiracja. Mądrość.
Aspekt pozytywny: Inspiracja. Mądrość. Rozsądne postępowanie. Czar słowa. Oświecające rozmowy.
Celność w myśli i w mowie. Duchowa płodność. Życie w boskiej radości.
Aspekt negatywny: Blokady w poznaniu i rozumieniu. Nierozsądne przegadanie sprawy.
Zahamowania w mowie i piśmie. Fałszywie dobrane słowa. Duchowa bezpłodność. Wyschnięte
źródła inspiracji. Życie jako wieczna skarga.
RAIDHO
Imię runy: Raidho (tzn. podróż).
Runa ta oznacza głoskę – r.

Jej symboliczne znaczenia: Koło. Tarcza Słońca. Cykliczność zjawisk w przyrodzie. Porządek. Droga do
celu. Ruch. Rytm. Cykle kosmiczne. Taniec. Rozwój. Śmierć i podróż w zaświaty.
Aspekt pozytywny: Zrozumienie dla naturalności i słuszności wydarzeń. Stwarzanie porządku. Czystość.
Oświecenie. Prawo Natury. Dostęp do wewnętrznego duchowego Kierownictwa. Poznanie swojego własnego
rytmu. Uzyskanie jedności z rytmem kosmicznym. Właściwy czas, stosowny moment.
Aspekt negatywny: Brak wyczucia dla prawdziwego porządku. Pedanteria wobec samego siebie.
Zamieszanie. Uchybienie wobec prawa Natury. Nieumiejętność kierowania się intuicją. Pogwałcenie
rytmu. Niezdrowy tryb życia. Fałszywy moment.

KAUNAN
Imię runy: Kaunan (tzn. wrzód).
Runa oznacza głoskę – k.

Jej symboliczne znaczenia: Płomień. Spalanie. Wewnętrzny ogień. Popęd seksualny. Zapalenie.
Zaognienie. Ropień. Ogień ofiarny. Możność działania. Namiętność. Rozkosz miłosna.
Aspekt pozytywny: Twórczy ogień. Uzasadniony zachwyt. Opanowanie płomiennych wpływów.
Transformacja. Odnowienie. Oczyszczenie. Siła woli. Namiętność. Rozkosz. Miłość. Zjednoczenie. Owocność,
urodzajność. Ciepło podtrzymujące życie.
Aspekt negatywny: Zaduszony ogień. Coś, co tli się w ukryciu. Nagły gniew. Złość. Ogień
niszczący. Zanik sił życia. Ból, cierpienie. Samounicestwienie. Ślepa namiętność. Wybryk seksualny.
Rozstanie. Zagląda.. Żar niszczący życie.

GEBO
Imię runy: Gebo (tzn. dar).
Runa ta oznacza głoskę – g.

Jej symboliczne znaczenia: Podarunek. Wymiana. Wielkoduszność. Wzajemny stosunek. Objęcie, uścisk.
Wierność. Posłuszeństwo. Skrzyżowane ręce. Zjednoczenie. Mistyka seksualna.
Aspekt pozytywny: Ekstaza. Zjednoczenie. Powodzenie. Wspaniałomyślność. Obfitość. Wesele.
Gościnność. Wzajemna wymiana energii i myśli. Harmonijna współpraca. Harmonia w stosunkach
seksualnych. Korzystne zespolenie sił dla wspólnego osiągnięcia celu.
Aspekt negatywny: Blokady. Niezgoda. Niepowodzenia z powodu zatargów. Skąpstwo.
Nieżyczliwość, zawiść. Niedostatek. Rozłączenie, rozwód. Niegościnność. Mówienie nie do rzeczy.
Dysharmonia. Kłótnia i brak jedności we wspólnym dążeniu do celu. Zahamowania w sprawach
seksualnych. Zahamowana ekstaza.

WUNIO
Imię runy: Wunio (tzn. rozkosz, radość, upojenie).
Runa ta oznacza głoskę – w.

Jej symboliczne znaczenia: Radość. Zadowolenie. Pogoda umysłu. Atrakcja. Sława. Rodzina.
Koleżeństwo. Życzliwość, przychylność. Miłość braterska i siostrzana. Jedność wśród przeciwieństw. Miejsce,
gdzie człowiek dobrze się czuje.
Aspekt pozytywny: Wesołość. Zadowolenie. Radość. Dobry rezultat dzięki współpracy. Szczęście. Dobre
samopoczucie. Koleżeństwo. Niezawodni przyjaciele. Poczucie należenia do wspólnoty. Popularność wśród
swoich. Przezwyciężenie przeciwieństw. Harmonia. Udany związek. Wierność.
Aspekt negatywny: Niechęć, osowiałość, zły humor. Przygnębienie. Smutek. Niepowodzenie
spowodowane brakiem chęci do współpracy. Nieszczęście. Poczucie niesmaku. Niewierność.
Wyobcowanie. Wykorzenienie. Utrata więzi z grupą. Dysharmonia. Zwątpienie. Kajdany. Więzy.
Pęta.

HAGLAZ
Imię runy: Haglaz (tzn. grad).
Runa ta oznacza głoskę – h.

ej symboliczne znaczenia: Grad, gradobicie. Wartościowy kamień krystaliczny. Nasiona. Jajo. Stwarzanie.
Kiełkowanie. Równowaga sił. Nakaz – przekleństwo i błogosławieństwo. Ochrona. Rzucanie czaru.
Doskonałość. Ewolucja. Wiedza mistyczna. Objawienie.
Aspekt pozytywny: Pomyślność, wzrost, powodzenie. Rozwój nowych możliwości. Ochrona. Lekarstwo.
Bezpieczeństwo. Równowaga sił. Doskonałość. Zdrowa, harmonijna struktura. Kiełkowanie zasiewu. Moc
ewolucji. Urodzaj.
Aspekt negatywny: Spustoszenie. Chłód uczuciowy. Katastrofa spowodowana przez zimno.
Niedostępność. Marznięcie. Usztywnienie struktur. Stan energetycznej nieaktywności. Martwa
doskonałość. Zduszenie wszelkiego rozwoju. Zniszczone zasiewy. Nieurodzaj.

NAUTHIZ
Imię runy: Nauthiz (tzn. niepomyślność, potrzeba, zły los).
Runa ta oznacza głoskę – n.

Jej symboliczne znaczenia: Przypływ. Ogień uzyskany przez tarcie. Los, przeznaczenie. Być w potrzebie.
Strata. Brak. Nędza. Przymus, gwałt, opór. Wyzwolenie. Załagodzenie. Pomysłowość, zmysł wynalazczy.
Aspekt pozytywny: Zakończenie sporu. Załagodzenie. Utrzymanie ładu. Aktywność twórcza w warunkach
narzucających ograniczenia. Pozytywny nacisk. Pobudzenie sił kształtujących. Wyzwolenie spod przymusów.
Siła oporu.
Aspekt negatywny: Być w potrzebie. Opór. Zatarg. Sprzeczka. Nędza, bieda. Rozluźnienie i zanik
porządku. Przygnębienie. Ucisk i przymus. Osłabienie. Brak możliwości wyrażenia swoich
przekonań.

ISAZ
Imię runy: Isaz (tzn. lód).
Runa ta oznacza głoskę – i.

Jej symboliczne znaczenia: Lód. Pramateria. Prarzeka. Źródło, początek. Cisza. Nastawienie odbiorcze.
Nastawienie nadawcze. Dualizm “Wszechświat i Ja". Czarna otchłań. Moc lecznicza.
Aspekt pozytywny: Wyśledzenie ukrytych powiązań. Trudne, ale skuteczne przejście z dotychczasowego
stanu w następny. Ekspansja, którą umożliwiła koncentracja. Samoopanowanie. Wzmocnienie
samoświadomości. Spoistość, zwartość. Możliwość wywarcia wpływu.
Aspekt negatywny: Zamrożenie sił życiowych. Energetyczny bezruch. Zmiana dająca
niepowodzenie. Krótkowzroczna egocentryczność. Tępota umysłowa. Ślepota. Odrętwienie wobec
zagrożenia. Osłabienie woli. Zaślepienie. Fałszywe planowanie. Strata i brak. Brak rytmu w
zachowaniu, w postępowaniu. Niemożność wywarcia wpływu.

JERAN
Imię runy: Jeran (tzn. żniwa).
Runa ta oznacza głoskę – j.

Jej symboliczne znaczenia: Pory roku. Żniwa. Dobry czas, sprzyjający okres. Cykl życiowy. Ruch bez
końca i bez początku. Urodzajność. Harmonia. Zdrowy rytm.
Aspekt pozytywny: Sposobny czas. Zbiory owoców pracy dawniej wykonywanej. Działanie w harmonii z
naturalnymi, organicznymi prawami. Zdolności twórcze we wszelkich zakresach działalności. Urodzajność.
Wynagrodzenie. Rozwój.
Aspekt negatywny: Fałszywe rozplanowanie czasu. Strata przez niewłaściwe działanie.
Niedbałość o naturalne, organiczne cykle. Pedantyczny upór przy planowaniu na niewykonalnie
bliskie terminy. Straty w zbiorach plonów. Stagnacja.

EIHWAZ
Imię runy: Eihwaz (tzn. cis).
Runa ta oznacza głoskę – e.

Jej symboliczne znaczenia: Cis. Drzewo świata. Związek, łączność. Mądrość. Jedność życia i śmierci.
Wieczne życie. Wtajemniczenie. Wytrwałość. Ochrona. Posępne dziecię nocy. Kult zmarłych.
Aspekt pozytywny: Przyrost sił. Wtajemniczenie w to, co przedtem było nieznane. Wytrwałość.
Zadowolenie. Ochrona przed niepożądanymi obcymi wpływami. Samodyscyplina. Stałość. Radość z
zaspokojenia naturalnych skłonności. Sukces.
Aspekt negatywny: Osłabienie. Zamieszanie, zamęt. Ułuda, zawód. Niezadowolenie.
Wyobcowanie. Osłabienie woli. Brak dyscypliny. Brak wytrwałości. Uleganie popędom. Pozorny
sukces.

PERTHRO
Imię runy: Perthro (tzn. drzewo owocowe).
Runa ta oznacza głoskę – p.

Jej symboliczne znaczenia: Losowanie. Wyrok losu. Owocne polowanie. Prawo przyczyny i skutku. To, co
komu przeznaczone. Rajska jabłoń – groźba utraty raju. Równoczesność wszelkich wydarzeń. Czas.
Aspekt pozytywny: Szczęście. Zrządzenie losu. Wiedza o przyczynach i skutkach. Towarzyskość. Wzrost.
“Dobre czasy". Właściwy moment. Wyzwolenie.
Aspekt negatywny: Unicestwienie spowodowane żądzą uciech i rozkoszy. “Okrutny " los.
Pomylenie przyczyn ze skutkami. Samotność. Zastój. “Złe czasy". Nieśmiałość.

ALGIZ
Imię runy: Algiz (tzn. łoś).
Runa ta oznacza głoskę – R (f).

Jej symboliczne znaczenia: Łoś. Ochrona i obrona. Wzniosłość, szlachetność. Kontakt z nadświadomością
i Kosmosem. Siła. Siła życiowa. Ręka uzdrawiająca.
Aspekt pozytywny: Pomyślna realizacja przedsięwzięcia. Siła i bezpieczeństwo dzięki szczeremu
stosunkowi do otoczenia. Ozdrowienie. Dobrobyt.
Aspekt negatywny: Niepowodzenie spowodowane “wygadaniem" swoich planów. Osłabienie z
powodu nadużycia siły. Zmniejszanie się. Odosobnienie, osamotnienie. Zmartwienie.

SOWILO
Imię runy: Sowilo (tzn. Słońce).
Runa ta oznacza głoskę – s.

Jej symboliczne znaczenia: Słońce. Oświecenie. Wola. Siła życiowa. Zwycięstwo. Powodzenie. Sukces.
Nadzieja. Zaszczyt, honor, cześć. Błyskawica, która ostrzega. Wąż wrzosowisk.
Aspekt pozytywny: Cel na widoku. Udana podróż. Mądre kierownictwo. Uzasadnione nadzieje. Ruch.
Wzrost wiedzy. Siła woli. Konsekwencja. Rozsądek. Zwycięstwo. Sukces. Moc czynu. Samorzutność,
spontaniczność.
Aspekt negatywny: Bezcelowość. Ślepa chęć działania. Nieudana podróż. Nierozsądne
kierownictwo. Zastój. Duchowe odrętwienie. Słabość woli. Ciężka, jednostajna praca (“kierat").

TIWAZ
Imię runy: Tiwaz (tzn. bóg Nieba).
Runa ta oznacza głoskę – t.

Jej symboliczne znaczenia: Bóg Tyr (Tiwaz). Prawo. Słuszność. Sprawiedliwość. Ofiara z samego siebie.
Praworządność. Porządek. Sprawiedliwe zwycięstwo. Sława. Śmierć, która jest tryumfem zmarłego.
Aspekt pozytywny: Wierność. Zaufanie. Wierna drużyna. Sprawiedliwy wyrok. Zasłużone zwycięstwo.
Tworzenie porządku. Gotowość do samoofiarowania. Niezawodność, wiarygodność. Metodyczne
postępowanie.
Aspekt negatywny: Niewierność. Nadużycie zaufania. Zawodna, niepewna drużyna. Łamanie
prawa. Nierównowaga. Daremna ofiara z samego siebie. Bezwład, zamęt.

BERKANAN
Imię runy: Berkanan (tzn. brzozowa gałązka).
Runa ta oznacza głoskę – b.

Jej symboliczne znaczenia: Brzoza. Piersi karmiące. Matka Ziemia. Życie ziemskie. Macierzyństwo. Pokój.
Urodzajność. Człowiek złożony w ofierze. Być i stawać się. To, co przyjmujące, odbiorcze, receptywne. To, co
chroniące, ubezpieczające. Swój dom. Pierwiastek kobiecości.
Aspekt pozytywny: Gromadzenie i przechowywanie energii. Zaczynanie od nowa. Powolne zmiany.
Dobrobyt. Znalezienie własnego miejsca na ziemi. Ochrona. Bezpieczeństwo. Subtelność. Receptywność.
Urodzajność. Ochrona przed odsłonięciem, obnażeniem. Realizm.
Aspekt negatywny: Utrata, roztrwonienie energii. Zahamowany rozwój. Odrętwienie. Brak
środków. Ograniczoność. Oszustwo. Samooszukiwanie. Przebiegłość. Zablokowana receptywność.
Skrytość. Urojenie.
EHWAZ
Imię runy: Ehwaz (tzn. koń).
Runa ta oznacza głoskę – e.

Jej symboliczne znaczenia: Koń. Jazda na koniu. Ruch. Bliźnięta. Partnerstwo. Praca zespołowa.
Symbioza. Urodzajność. Pokój. Zmysłowość. Ochrona. Ufność. Wierność.
Aspekt pozytywny: Dynamiczna harmonia. Dobra współpraca. Zgrany zespół. Zaufanie. Lojalność.
Wspólne dążenie do tego samego celu. Małżeństwo. Partnerstwo. Pomyślny wynik osiągnięty kolektywnie.
Jedność teorii i praktyki, “serca" i “czynu".
Aspekt negatywny: Skostniała harmonia. Spłycenie, bezwolność myśli i uczuć. Samozadowolenie.
Bezkrytyczność. Utrata swojej własnej indywidualności. Gnuśność panująca w zespole. Rozbieżność
między wolą a czynem. Bezzasadna nadzieja na zmianę.

MANNAZ
Imię runy: Mannaz (tzn. człowiek).
Runa ta oznacza głoskę – m.

Jej symboliczne znaczenia: Człowiek. Ludzkość. Człowieczeństwo. Porządek społeczny. Zaślubiny Nieba i
Ziemi.
Aspekt pozytywny: Człowieczeństwo. Moc i zrozumienie dzięki wyższej wiedzy. Wielka przenikliwość
widzenia. Szczęśliwe życie we wspólnocie. Pojmowanie wzajemnych zależności w zespole. Wspólność.
Kolektywny porządek. Tolerancja.
Aspekt negatywny: Utrata orientacji. Brak przenikliwości widzenia. Chaos spowodowany
niezrozumieniem wzajemnych zależności w zespole. Zanik tych wzajemnych zależności.
Wyobcowanie. Zdziczenie. Osamotnienie. Zaślepienie. Nietolerancja.

LAGUZ
Imię runy: Laguz (tzn. woda).
Runa ta oznacza głoskę – l.

Jej symboliczne znaczenia: Woda pierwotnych epok geologicznych. Praocean. Źródło życia. Prawo.
Przyczyna. Moc oczyszczająca. Wtajemniczenie. Życie. Cnota. Wzrost. Siła życiowa. Surowy egzamin.
Podziemne rzeki – świat zmarłych. Lecznicza moc ziół (runę Laguz zwano też Laukaz, co oznacza “czosnek").
Aspekt pozytywny: Wtajemniczenie. Surowy egzamin na mistrza. Natychmiastowe działanie. Dalszy rozwój
na skutek braków i niedostatków. Wzrost. Podróż morska. Długa podróż. Podróż będąca zrządzeniem losu.
Aspekt negatywny: Wtajemniczenie, poniechane ze strachu. Manewr wymijający. Odwlekanie.
Stagnacja, zastój. Bezruch. Wąskie, nie podlegające zmianom myślenie i pojmowanie. Tchórzostwo.
Utrata siły życiowej. Zatrucie.

INGWAZ
Imię runy: Ingwaz (tzn. bóg urodzaju).
Runa ta oznacza głoskę – ng.

Jej symboliczne znaczenia: Bóstwo Ziemi. Ing. Bohater. Spokój. Twórcza fermentacja. Męskie narządy
płciowe. Samotność. Cierpliwość. Cztery strony świata. Cztery pory roku. Cztery elementy: ogień, powietrze,
woda, ziemia.
Aspekt pozytywny: Okres spokoju. Pokój. Aktywny wzrost wewnętrzny. Czas fermentacji. Cierpliwość.
Ciąża. Urodzajność. Przytomność, skupienie. Dynamika trzymana na wodzy.
Aspekt negatywny: Wyobcowanie. Utrata poczucia rzeczywistości. Odizolowanie się. Myślenie
oderwane od rzeczywistości (autyzm). Paraliż, porażenie. Zaburzenia w rozwoju. Niecierpliwość.
Bezowocność. Tendencja do działania na oślep.

DAGAZ
Imię runy: Dagaz (tzn. dzień).
Runa ta oznacza głoskę – d.

Jej symboliczne znaczenia: Dzień. Światło dnia. Gwiazda Zaranna i Gwiazda Wieczorna. Półmrok,
zmierzch. Ogień rytualny. Synteza biegunowości.
Aspekt pozytywny: Poznanie mistyczne. Przebudzenie. Dostęp do ideału. Urzeczywistnienie ideału.
Nadzieja. Jasne wyobrażenie swojego życia. Święty ogień odpędza demony nocy.
Aspekt negatywny: Zaślepienie, omamienie. Fanatyzm. Beznadziejność. Zdrada ideału. Utrata
orientacji. Mrok. Lęk.

OTHALAN
Imię runy: Othalan (tzn. dziedzictwo).
Runa ta oznacza głoskę – o.

Jej symboliczne znaczenia: Odziedziczona posiadłość. Ziemia uprawna. Ojczyzna. Posiadłość rodzinna.
Ostoja, miejsce bezpieczne. Ogólny dobrobyt. Zakorzenienie. Obwarowanie się. Prawo i wolność. Rodzina.
Aspekt pozytywny: Wewnętrzna ojczyzna. Materialny dobrobyt. Otwartość wobec tego, co zewnętrzne i
obce, możliwa dzięki wewnętrznemu umocnieniu i zakorzenieniu. Obyczajność panująca w zespole.
Samoświadomość. Porządek w grupie. Wolność. Produktywne użytkowanie stanu posiadania.
Aspekt negatywny: Fanatyczne przywiązanie do ziemi. Faszystowska ideologia “Blut und Boden".
Nienawiść rasowa, nienawiść do obcych. Totalitaryzm. Niewolnictwo. Wyzysk. Ubóstwo. Upadek obyczajów.
Poczucie wykorzenienia. Poczucie braku ojczyzny. Katastrofalne wykroczenia przeciw interesom grupowym.
Prognostikon
Magiczny przyrząd z Pergamonu składa się z okrągłej płytki ze znakami symbolicznymi oraz wahadełka.
Wahadełko – ciężarek na nitce trzymanej w palcach dłoni – najczęściej pełni funkcję “narzędzia radiestezyj-
nego", to jest indykatora oddziaływań o charakterze radiacyjnym lub polowym. Tak bywa najczęściej, ale
bynajmniej nie jedynie. Wielu autorów zaleca stosowanie wahadełka w innych celach: dla poznania
nieuświadomionych motywów swoich własnych działań, ukrytych przed samym sobą pragnień, niejasnych
przeczuć związanych z przyszłością. Tak pojęte wahadełkowanie jest rozmową ze swym “drugim ja". Istnieje
wiele powodów, aby sięgnąć po wahadełko, a względy te nie mają nic lub niewiele wspólnego z radiestezją.
Ujawnianie treści nieświadomych
Nasze “drugie ja" przemawia niekiedy do pierwszego, świadomego Ja" w sposób spontaniczny. Dzieje się
to na przykład podczas snu lub drzemki. Czasem zdarza się osobie drzemiącej niespodziewanie odebrać
przekaz telepatyczny od osoby bliskiej, a zwłaszcza gdy znajduje się ona w niebezpieczeństwie.
Istnieją też sposoby, pozwalające czerpać z bogatych zasobów wiedzy “drugiego ja ". Wiele takich
technicznych sposobów opracowano w XIX wieku, głównie w związku z modą na seanse spirytystyczne i dość
powszechną wówczas wiarą, że duchy zmarłych mogą przemawiać przez osoby specjalnie do tego
predysponowane, zwane mediami. Talerzyk, który rzekomo “sam" wskazuje kolejno litery, składające się na
słowa komunikatu; deseczka “ouija" kreśląca litery na seansowym stoliku; ołówek w dłoni “medium", piszący
automatycznie – to w rzeczywistości środki pozwalające uzyskiwać odpowiedzi na pytania zadawane
“drugiemu ja". Wszystkie one oparte są na wspólnej zasadzie: podobnie jak różdżkarstwo i wahadełkarstwo
wykorzystują bezwiednie występujące napięcia w mięśniach rąk, powodujące tzw. ruchy ideomotoryczne.
Steruje nimi nasze “drugie ja". Podczas zadawania mu pytania możemy uzyskać odpowiedzi w Języku"
ruchów ideomotorycznych. Dla naszego świadomego ,ja" bywaj ą one czasem zaskakujące.
Podobno (ale tylko podobno) technikę wahadełkowania znano już w starożytnym Egipcie. Wiemy za to na
pewno, że znano jaw starożytnej Grecji i nazwano “daktyliomancją". Przy końcu ubiegłego wieku przebadał ją
z powodzeniem francuski badacz Chevreul, a “wahadełko Chevreula" stosowane bywa z powodzeniem i dziś
do ustalenia podatności hipnotycznej pacjenta.
Wiara w skuteczność “wyroczni pierścienia" bywała dość powszechna w późnym antyku. Jak napisał
Ammianus Marcellinus, w roku 371 cesarz Flavius Valens wytoczył proces sądowy dwóm wysoko
postawionym urzędnikom dworskim, Patriciusowi i Hilariusowi, oskarżając ich o zdradę. Ich przestępstwo
polegało na tym, że magicznym sposobem próbowali dowiedzieć się, jak będzie brzmiało imię przyszłego
cesarza. Czegoś podobnego nie mógł ścierpieć żaden władca, a ponadto kilka lat wcześniej wróżby zostały
zakazane. Oskarżeni ustawili trójnóg (na wzór owego słynnego, znajdującego się w świątyni Apollina w
Delfach), a na obrębie jego okrągłego blatu wypisali litery alfabetu. Użyli magicznych przyborów, jak lniana
tkanina, poświęcona gałązka oraz pierścień zawieszony na nitce, który wahając się ponad blatem trójnogu
wskazywał różne litery. Z nich zdrajcy złożyli imię następcy Valensa. W tym samym celu, posługując się inną
techniką mantyczną, sofista Libanios i neoplatonik Jamblichos ustalili, że imię przyszłego władcy będzie się
zaczynało od “theod". Było to wieloznaczne. Cesarz Valens kazał więc stracić “na wszelki wypadek" wielu
Theodozjosów, Theodorów i Theodotów. Miał pecha, bo opuścił przy tym swojego rzeczywistego następcę,
którym został Theodozjusz, nazwany później Wielkim.
Magiczny przyrząd z Pergamonu
W latach 1878-1886, a potem na początku naszego stulecia, niemieccy archeologowie rozkopali ruiny
starogreckiego miasta Pergamon, położonego w Azji Mniejszej. Wykopaliska przywiezione stamtąd, a
zwłaszcza kolosalnych rozmiarów ołtarz Zeusa, znajdujące się dziś w Muzeum Pergamońskim, stanowią jedną
z głównych atrakcji turystycznych Berlina. Archeologowie natrafili na szczątki warsztatu czarnoksięskiego,
kopiąc na terenie tzw. dolnego miasta. Z jego wyposażenia zachowały się: magiczny stół z wizerunkami bogini
Hekate, magiczny gwóźdź z wyrytymi na nim zaklęciami, dwa czarodziejskie pierścienie, pięć amuletów z
brązu i z kamienia oraz metalowy krąg magiczny. Jak twierdzi Richard Wtinsch, który opracował te zabytki, ten
ostatni przedmiot służył do celów daktyliomancji. Wahadełkiem, które mag trzymał nad kręgiem, był zapewne
– zgodnie z antyczną tradycją-jeden z pierścieni zawieszony na nitce.
Jak przebiegała taka magiczna operacja? Wiemy, że mag zadawał pytanie, a wahadełko swoimi ruchami
wskazywało poszczególne przegródki, na które powierzchnia kręgu jest podzielona. Wiemy, że z liter i znaków
znajdujących się w tych polach mag odczytywał odpowiedź.
Gdyby C. G. Jung zobaczył rysunek magicznego kręgu z Pergamonu, nazwałby go zapewne “grecką
mandalą". Ta “mandala" przedstawia graficzne wyobrażenie świata i jego losów – równocześnie w mikro- i
makroskali. W tym kierunku idą też domniemania Richarda Wiinscha.
Podobnie jak hinduska mandala, Prognostikon jest rysunkiem symbolizującym strukturę mikrokosmosu i
makrokosmosu. Bezpośredni indyjski wpływ na jego twórcę wydaje się mało prawdopodobny, ale nie całkiem
wykluczony. Czas powstania prognostikonu, to późny antyk. Wieleset lat minęło od wyprawy Aleksandra
Wielkiego do Indii. Gdy prognostikon funkcjonował, Indie były dla Greków krajem ogromnie egzotycznym, ale
już nie mitycznym. Na załączonym rysunku widzimy schemat kręgu z umowną numeracją poszczególnych 32
jego przegródek. Pole wewnętrzne oznaczone jest cyfrą4, pierścienie zaś otaczające (licząc od zewnątrz) 1, 2
i 3.
Numeracja przegródek Prognostikonu
Przegródki pola wewnętrznego
Złożone z samych samogłosek napisy w polu wewnętrznym są inwokacjami podobnymi do spotykanych w
wielu tekstach późnoantycznych oraz na licznych amuletach gnostyckich. W wielu powtarza się zawołanie
“aeeio(ui)o!" [(ui) – niemieckie “u umlaut” czytane pośrednio między u oraz i], które odczytujemy w przegródce
4.6. W najsławniejszym z pism gnostyckich Pistis Sophia (III wiek n.e.) tak modli się Jezus: “Wysłuchaj mnie,
mój Ojcze, Ojcze wszelkiego ojcostwa, któryś jest światłem bezkresnym! aeeio(ui)o! iao! aoi! oia!" Do boga
Serapisa zwracano się: “Wzywam cię, Panie, twoim świętym wołaniem, oaoeooeoe! iao! aao! aeeio(ui)o!
eooue!" Podobnie brzmią inwokacje kierowane do Harpokratesa, Ozyrysa oraz Izydy. A oto gnostycka
inwokacja do Boga Najwyższego: “iao! o(ui)o! io! aio! o(ui)o! ooe!". Podobnie brzmi głos uczestnika misteriów
mitraistycznych: “Otwórz się, niebo, przyjmij moje wołanie! Słuchaj mnie, słońce, ojcze świata! Wołam do
ciebie twoim imieniem Aoe(ui)eoiaioe(ui)eoa!" W jednym z greckich papirusów magicznych spotykamy
określenie “Apollon Aeeio(ui)o!" Również tak samo nazywany bywa bóg Abraxas, utożsamiany z Serapisem i
Kronosem, czyli Saturnem, którego symbol astrologiczny rozpoznajemy w przegródce 4.6, poświęconej władcy
czasu. Jego dzień tygodnia to sobota.
Jak widzimy, antyczne inwokacje złożone bywały z samych samogłosek. W greckim alfabecie było ich
siedem, również z siedmiu sfer składał się starogrecki Kosmos. Wierzono, że każda z tych sfer poruszając się
wydaje swoisty dźwięk, każdemu z tych dźwięków odpowiada zaś w naszym ludzkim świecie brzmienie jednej
z samogłosek. Następstwa samogłosek były więc dla Greków “mową Kosmosu".
Dźwięk głosu ludzkiego ma złożoną strukturę. Słyszalna różnica pomiędzy samogłoskami polega na tym,
że podstawowemu dźwiękowi towarzyszą przy wymawianiu każdej z nich odmienne kompleksy tonów
harmonicznych czyli alikwotów. Te dodatkowe tony są wzmacniane przez rezonujące działanie jamy ustnej.
Zależnie od rozmaitego jej ukształtowania, wzmacniane bywają te lub inne alikwoty. Brzmienie samogłoski,
odróżniające ją od pozostałych, charakteryzuje się zawartością jakiegoś jednego lub dwóch specyficznych dla
niej alikwotów. Występują one zawsze, bez względu na to, na jakiej wysokości jest samogłoska wymawiana
lub wyśpiewywana. Gdy ciało człowieka jest głęboko odprężone (ale przy zachowaniu pionowej pozycji
kręgosłupa), śpiewnemu wymawianiu poszczególnych samogłosek towarzyszy poczucie rezonowania w
różnych obszarach ciała: przy samogłosce “U" rezonują okolice najniższej części kręgosłupa oraz brzucha, “A"
wprawia w drganie klatkę piersiową, płaskie “E" gardło i szyję, wibrację towarzyszącą zaś samogłosce “I" czuje
się wyraźnie w głowie, zwłaszcza na wysokości czoła i nosa.
Na takim współbrzmieniu ciała z głosem oparte są techniki wokalne, pomocne przy uzyskiwaniu
odmiennych stanów świadomości w tantrycznym buddyzmie, w tzw. stylu Yang. W mongolskich klasztorach
rozwinął się inny rodzaj śpiewu alikwotowego o nazwie X(oi)(oi)mi.
Z podobną techniką wokalną zapoznaje nas znakomita niemiecka kaseta magnetofonowa “Obert(oi)ne"
(“Alikwoty"). Jej autorką jest Stephanie Wolff, wydawcą zaś Verlag H. Bauer, Freiburgz Br. Jest to kaseta,
dzięki której można się uczyć uzyskiwania osobliwych stanów medytacyjnych przez słuchanie i śpiewne
wypowiadanie różnych samogłosek. Podobnie mogły brzmieć i zapewne podobnym celom służyły
samogłoskowe inwokacje, których zapisy odczytujemy na środkowym polu magicznego kręgu.
Inwokacje w polu środkowym
Wypowiadając je śpiewnie, Mag z Pergamonu wprowadza się w stan świadomości stosowny do czynności
dywinacyjnych.
Wymowa samogłosek:

alfa głębokie “a", jak w słowie “harmonia" (pod warunkiem właściwej wymowy głoski “h"!)

epsilon płytkie “e", jak w słowie “bielizna"; samogłoska krótka

eta głębokie “e", jak w słowie “herbata", samogłoska długa

iota “i", jak w słowie “bilet"

ypsylon płytkie “y" lu “u" (u Umlaut)

omikron płytkie “o", jak w słowie “biologia"; samogłoska krótka

omega głębokie “o", jak w słowie “honor"; samogłoska długa

Kolejność inwokacji: 4.2, 4.3, 4.1, po czym następuje już w kolejności dowolnej

PROGNOSTIKON – zapis przybliżona wymowa przegródka

oioae 4.1

ieao 4.2

(ui)eeo 4.3

eioao 4.4

eo(ui)i 4.5

aeeio(ui)o 4.6
ieoe 4.7

eoeoi 4.8

 
Przegródki pierścieni
Trzy pierścienie otaczające wewnętrzne pole magicznego kręgu podzielone zostały na 24 przegródki.
Richard Wunsch wyraził przypuszczenie, że każda z nich może odpowiadać jednej z 24 liter greckiego
alfabetu, ale nie wydaje się to słuszne, sądząc po chaotycznym, niezgodnym z greckim abecadłem,
rozmieszczeniu liter, których jest zaledwie 16. Wydaje się, że rozumieć je należy raczej jako literowe skróty
słów będących symbolami – takich, jak np.: Thanatos, czyli Śmierć; Ge, czyli Ziemia; Bythos, czyli Otchłań.
Wiadomo też, że w starożytności przypisywano znaczenie symboliczne pojedynczym literom; np. litera Alfa
była symbolem Początku (a w szczególności Prapoczątku). Z uwagi na to, że magiczny krąg służył celom
mantycznym, należy znajdującym się na nim literom przypisywać znaczenie symboliczne, a nie bezpośrednie,
i to znaczenie, jakie przypisywali im ludzie późnego antyku.
Zygmunt Freud, omawiając trudności występujące przy próbach interpretacji marzeń sennych, uczynił
słuszną uwagę na temat problemu języka w symbolice snów. Powoływał się przy tym na Artemidora, Greka z
Azji Mniejszej, żyjącego w II wieku n.e., autora dzieła “Onejrokrytyka", będącego nieocenionym słownikiem
antycznego języka symbolów. Według Freuda podobieństwa w brzmieniu i inne związki pomiędzy słowami
(dodajmy tu – mówionymi i pisanymi) mają decydujące znaczenie dla interpretacji snów, jako że symbolika
marzeń sennych jest różna dla ludzi mówiących odmiennymi językami. Powyższe zastrzeżenia należy brać
pod uwagę, i to w jeszcze większym stopniu, gdy zastanawiamy się nad symboliką liter i znaków znajdujących
się w 24 przegródkach pierścieni magicznego kręgu. Oto przykład: według Artemidora baran (po grecku
“krios") symbolizuje pana, władcę, króla, ponieważ “krioin" znaczy rządzić. Utrata głowy symbolizuje utratę
kapitału, stratę finansową, jako że “kefale" znaczy “głowa", “kefalajon" – kapitał.
Przedstawiona niżej próba przypisania znakom magicznego kręgu konkretnych treści symbolicznych jest
oparta na założeniu, że prognostikon jest przedmiotem o bardzo ściśle określonym i znanym nam dziś
zastosowaniu praktycznym oraz że sposób myślenia jego twórcy nie jest nam obcy. 1.1- Cztery strony świata.
Skrzynia. Ostateczny rozkład, 1.2 – Niepowodzenie, możność, milczenie. Energia psychiczna, krzyż
Zbawienia, 1.3 – Płodzenie, rodzenie. Dokument. Słowo, racja. 1.4 – Życie. Odrzucać połowę, odskakiwać.
Człowiek mądry. Chleb, pagórek, 1.5 – Zagrożenie. Woda. 1.6 – Dom, budowla. Ręka kobiety, 1.7 – Dawać.
Pas. 1.8 – Podróż. Jej kończenie lub podejmowanie. Warstwa na warstwie. 2.1 – Odpowiedniość rzeczy na
górze i na dole, podwójny klucz. Dwie jednostki czasu. Zęby, wstrząsy. 2.2 – Człowiek mądry. Miasto. Brama,
ogień. 2.3 – Wojsko, ruch, bezpieczeństwo. Przemocą zagrodzona droga, sąd, strach. Śmierć. 2.4 – Stoa,
dysputa. Grota wtajemniczenia. Wytrwałość, upór, niedbalstwo. 2.5 – Słowo, racja. Koziorożec, żywioł Ziemi.
2.6 – Stać, iść. Chaos, otchłań. Litera filozofów, człowiek trudny we współżyciu. 2.7 – Wyjście z ramion matki.
Wybór drogi. Napiętnowanie. 2.8 – Niebo gwiaździste. 3.1 – Rydwan, głos i światło. Napiętnowanie. Prostota,
wybawienie. 3.2 – Wybór dróg. Zwrot na drogę w dół lub na południe. Nóż w ręce. 3.3 – Jaśniejący Władca,
ewolucja. Zamknięta brama. 3.4 – Puste pole. Brak rozumu. Warsztat pracy. 3.5 – Przeciwstawne aktywności,
burze, przeciwstawne kierunki rozwoju. Bezproduktywność. 3.6 – Ofiara na ołtarzu. Wyróżnienie. Żywioł
kobiecości, zmienność. 3.7 – Panaceum, przeciwstawne siły, wrażliwość. Zupełna pustka. 3.8 – Wybór drogi.
Początek. Troistość. Pauza, dziesięć.
Wahadełkowanie – magicznym ceremoniałem
Daktyliomancja traktowana była przez starożytnych jako operacja magiczna. Wymagano zatem od
wahadełkującego, aby przygotował do jej przeprowadzenia swoje ciało przez post i ablucje, a swego ducha
przez modlitewne zamyślenie. Nie wierzono – i słusznie – aby dobry rezultat otrzymać mógł człowiek o
brudnych rękach, lepkich od śladów po czynnościach, które poprzednio wykonywał; człowiek o uwadze
rozproszonej, którego myśli przeskakują nieustannie z tematu na temat. Gdy daktyliomanta trzymał już w dłoni
wahadełko, swój magiczny pierścień zawieszony na nitce, musiał śpiewnie wypowiedzieć przepisane
inwokacje, kierując je do Mocy władających światem: “leao, (ui)eeo, oioae! Eioao, eo(ui)i, ieoe, eoeoi,
aeeio(ui)o". Mag z Pergamonu nie zawieszał swojego wahadełka nad wykonanym z byle czego okręgiem, lecz
nad bardzo starannie przygotowanym kręgiem magicznym. A dlaczego?
Nie rozumiemy tego, ponieważ jesteśmy dziećmi cywilizacji, która wszczepiła nam przez wychowanie
domowe i szkolne nawyk analitycznego i redukcjonistycznego sposobu myślenia. Chcemy zawsze “zrozumieć
istotę" przedmiotu, przez wyszukiwanie w nim jakiegoś jednego szczegółu, który “stanowi jego istotę",
pozostałe zaś traktujemy przy tym jako nieistotne dodatki. Jest to sposób rozumowania dający nie zawsze
dobre rezultaty. Zawodny okazał się on na przykład, i to wiele razy, w badaniach farmakodynamicznych.
Wydzielony w postaci chemicznej czystej “czynny składnik roślinny" okazywał się mieć słabsze, a nie – jak się
spodziewano – silniejsze działanie. Nic dziwnego: inaczej działa kompleks substancji, a inaczej każda z nich z
osobna.
Myślenie redukcjonistyczne zawodzi całkowicie, gdy stosowane jest dla rozumienia magii. Daktyliomancja
jest zjawiskiem bardzo złożonym, przy czym końcowy rezultat takiej operacji magicznej zależy od wzajemnego
oddziaływania na siebie wielu czynników: od świadomego, ja" daktyliomanty i jego nieświadomego “drugiego
ja", od wzajemnego oddziaływania różnych składników nieświadomości, od działania człowieka na przyrząd i
działania funkcjonującego przyrządu na jego świadomość i nieświadomość. Trudno tu doprawdy zdecydować,
który z działających elementów należałoby uznać za “istotny".
Magiczne przedmioty, magiczne znaki i zaklęcia nie są “nieistotnymi dodatkami" ani “ozdobami".
Niezależnie od tego, jak wysoki poziom intelektualny reprezentuje mag, aby jego operacja magiczna się
powiodła, konieczna jest do tego współpraca tej naiwnej cząstki ^drugiego ja", którą teoretyk autosugestii Emil
Coue nazywa podświadomością, Max Freedom Long zaś, badacz systemu magii uprawianej wśród ludów
Oceanii, określa jako “niższe ja". Kahunowie, dawni czarownicy tahitiańscy, dobrze wiedzieli o tym, że
największe wrażenie na niższą jaźń (unihipii) robią rzeczy realne i dotykalne, jak na przykład woda używana
przy różnych ceremoniach religijnych do “zmywania grzechów". Nie jest ona w nich bynajmniej “nieistotnym
dodatkiem".
Hartmut Miiler, propagujący kontemplowanie symbolicznych kart ta-rota dla celów psychoterapeutycznych,
zaleca przy tym przestrzeganie zasad postępowania, które zdają się mocno nawiązywać do tradycji “magii
ceremonialnej". Karty tarota należy przechowywać w specjalnie zdobionej szkatułce, razem z czystym
(najlepiej jedwabnym) obrusikiem. Do wskazywania drobnych części składowych rysunku na karcie ma służyć
specjalna sztabka. Sam autor przeznaczył na to wyjątkowo ładnie wykonaną chińską pałeczkę do jedzenia.
Karty wykłada na rozłożonym obrusi-ku, stawiając wyżej ulubiony posążek tańczącego Kriszny.
Miiler, choć daleki jest od tradycji “okultnych", jako wnikliwy psycholog dobrze rozumie potrzebę i sens
magicznego działania.
W swoim podręczniku wahadełkarstwa Karl Spiesberger każe wahadełko “traktować jako przedmiot kultu",
“nigdy nie dawać w obce ręce", a umycie rąk przed wahadełkowaniem nazywa wręcz “podstawowym
warunkiem".
Magiczna operacja wymaga więc dziwnego działania. Wymaga też specyficznego, magicznego myślenia.
Mag musi traktować swoje przybory tak, jak żywe istoty. Musi przemawiać do nich – głośno albo w myśli – ale
tak, jak gdyby słyszały jego słowa.
Mag z Pergamonu zwracał się do swego przyrządu jak do partnera, do stworzenia żywego i rozumiejącego.
Traktował go tak, jak dostojne zwierzę, które jest trochę oporne, ale w końcu posłuszne. Mówił do niego, jak
do lwa – króla zwierząt: równocześnie poufale, jako do zwierzęcia, ale też z należytym szacunkiem, jako bądź
co bądź do króla. I przyrząd działał.
Bo przedmioty magiczne ożywają dopiero w rękach człowieka, który zdecydował się działać i myśleć na
sposób magiczny.
Wyrocznia odpowiada
Połóż przed sobą na stole magiczny krąg prognostikonu oraz wahadełko. Odpręż mięśnie swojego ciała,
nie siedź sztywno Jakbyś kij połknął". Śpiewnie wyrecytuj inwokacje samogłoskowe.
Teraz zadajesz pytanie, na które ma odpowiedzieć prognostikon. Potem nad każdą kolejno z 32
przegródek zawieszasz na chwilę trzymane w dłoni wahadełko, mówiąc do siebie: “Czy w tej przegródce
znajduje się odpowiedź na moje pytanie?" Jeśli wahadełko pozostanie nieruchome lub odpowiada “nie",
przechodzisz do sprawdzenia następnej przegródki. Przegródkę zawierającą właściwą odpowiedź sygnalizuje
wyraźna reakcja wahadełka. Odpowiedź uzyskujesz więc przez wielokrotne wahadeł-kowanie, które
zdecyduje:
1) o wyborze jednej z przegródek pola środkowego (dla uzyskania odpowiedzi o charakterze ogólnym lub
ustalenia dnia tygodnia),
2) o wyborze którejś przegródki z pierścieni zewnętrznych (dla uzyskania odpowiedzi szczegółowej),
3) dodatkowym wahadełkowaniem ustalasz, czy znaki w wybranej przegródce należy czytać z lewa na
prawo, czy z prawa na lewo.
Posługiwanie się wahadełkiem w celu prowadzenia “rozmowy" z prognostikonem jest łatwe i dostępne dla
każdego, kto tylko zdobędzie się na trochę cierpliwości. Wypracowanie i ustalenie skomplikowanych konwencji
mentalnych nie jest tu potrzebne. Wystarczy zaobserwować, jaki ruch wahadełka (ruch jednoznacznie
wyraźny) oznacza odpowiedź “tak, to jest ta przegródka", oraz jakim ruchem wahadełko odpowiada “tak" na
dodatkowe pytanie, czy symbole we wskazanej przegródce trzeba czytać z lewa na prawo. Sprawdź! Bo jeśli
odwrotnie (z prawa na lewo), wtedy odpowiedź zabrzmi zupełnie inaczej.
Wskazane przez wahadełko przegródki zawieraj ą znaki, których znaczenia odnajdziemy w
zamieszczonych niżej wykazach. Zarówno znaki przegródek pola wewnętrznego jak i znaki pierścieni
zewnętrznych objaśnione są na dwa różne sposoby; najpierw w postaci spisu znaków i ich znaczeń, a potem
w formie omówień, które są już w dużym stopniu ich arbitralnymi interpretacjami.
Lepiej, ambitniej jest odpowiedzi prognostikonu formułować samodzielnie, tylko na podstawie spisu znaków
i ich znaczeń. Zadanie jest wówczas trudniejsze, ale swoboda interpretacyjna większa. Dzięki temu odpowiedź
może dokładniej przystawać do postawionego pytania lub problemu.
Prościej korzystać z gotowych tekstów, zaglądając do drugiego wykazu zamieszczonego niżej. Czynimy
tak, gdy samodzielna interpretacja okazuje się zadaniem zbyt trudnym.
Przegródki pola środkowego

numer znak i inwokacja


znaczenie przegródki
przegródki dzień i bóstwo

Duch Świata, Księżyc – Władca Kobiecości,


oioae
4.1 bogini czarów Hekate. To, co zmienne.
Księżyc (Selene)
Środowisko wodne.
poniedziałek

Walka i wojna. To, co ogniste i krwawe:


eioao
4.4 piekarnie i rzeźnie, zwierzęta drapieżne i
Ares (Mars)
miejsca straceń.
wtorek

Świat interesów (m.in. handlowych). Hermes-


eo(ui)i Trismegistos – dawca mądrości i wiedzy. Her-
4.5
Hermes (Merkury) mes-Psychopompos – wiodący do świata
środa zmarłych.

ieoe Boski porządek świata. Rządy, magistraty,


4.7
Zeus (Jowisz) trybunały sądowe, szkoły.

czwartek

Życzliwość i miłość (także zmysłowa).


eoeoi
4.8 Ukwiecone ogrody. Tańce. Radości
Afrodyta (Wenus}
macierzyństwa.
piątek
Władca Czasu. Przynoszący Starość. Świat
aeeiouo
4.6 rzeczy ciemnych i cuchnących. Tworzenie i
Kronos (Saturn)
niszczenie tego, co się stworzyło.

sobota

Królowanie – łaska, ale i niepojęta niełaska


ieao
4.2 władcy. Świetne widowiska. Światło zwycięsko
Słońce (Helios, Apollo)
wnikające w ciemność.
niedziela

To, co poza czasem i przestrzenią. Świat


(ui)eeo
4.3 platońskich idei. Praprzyczyna. Pramateria.
Bóg Człowiek, Zbawiciel
Wiedza objawiona.
bezczas

4.1 Wszystko, co rodzaju żeńskiego, podlega prawom zmiennego Księżyca. Licz


się ze zmiennością losu i własnych emocji. Jeśli pytasz o dzień tygodnia:
poniedziałek.

4.2 Przemawia głos twego ducha opiekuńczego (starożytni Grecy nazywali go


Daimon), który bywa albo dobry, albo zły. Przed tobą znak panowania i twórczych
energii. Dzień, o który pytasz? Niedziela.

4.3 Zbawiciel świata modlący się i ukrzyżowany. Dziwny kalendarz: jest w nim
przerwa. Pytasz o dzień? Bezczas, wieczność, nieskończoność.

4.4 Z tym, o czym myślisz, wiąże się śmiałość, zuchwałość. Działasz pod
znakiem ognia i błyskawicy. Odpowiedź na drugie pytanie, o dzień: wtorek.

4.5 Konieczność, nagląca potrzeba. Wymagana jest dwukrotnie podwyższona


inteligencja. Dzień, o który pytasz: środa.

4.6 Nieubłagana sprawiedliwość (Nemezis) przydziela każdemu to, co mu się


należy. Licz się z systemami ograniczeń. Pytałeś o dzień? Sobota.

4.7 Sukces, zwycięstwo, perspektywa rozwoju. Znak wyraża pogodzenie płci. A


dzień? Masz na myśli czwartek.
4.8 Wskazana życzliwość do wszystkiego, co żyje. Czasami bywa ona szarpiącą
miłością, czasem poczuciem harmonii. Dzień, o którym myślisz, to piątek. Dzień
pojednania.

 
Interpretacja Przegródek Pierścieni
 

1.1 –> Z czterech stron świata wiodą drogi do skrzyni:


miejsca rozpadu ostatecznego.
<– Miejsce rozkładu. Bierz skrzynię i uciekaj w cztery
strony świata.

1.2 –> Niepowodzenie losowe. Pomyśl o krzyżu


Zbawiciela i proś o pomoc. Ryba – to także prastary
hieroglif oznaczający “móc", a litera Tau – to alchemiczny
symbol tego, co płonie, symbol duszy.
<– Energia jest jednym z trzech elementów świata.
Alchemicy nazywali go siarką, a oznaczali literą
symbolizującą Krzyż Zbawiciela. Wyjście z sytuacji zależy
od twej energii, która działa wówczas, gdy na pozór nie
działasz.

1.3 –> Płodzenie i rodzenie dokumentów jest zgodne ze


zdrowym rozsądkiem.
<– Słusznie będzie dokumentem stwierdzić płodność
ziemi, która jest glebą. Ale także Ziemi, która jest planetą.

1.4 –> Życie odrzuca od siebie połowę tego, co mogłoby


być końcem. Jest to mądre i pod znakiem chleba.
<– Góruje nad innymi osoba ciężka we współżyciu i
chętnie chadzająca krętymi drogami. Dla chleba filozof
szykuje się do skoku z prawa na lewo i już robi sobie
miejsce, gdzie skoczyć. Będzie to skok pod znakiem
życia.

1.5 –> Coś ci zagraża. Ale przed tobą woda, która odrodzi
twoje siły.
<– Woda przed tobą. A za wodą monstrualne zwierzę,
które ci zagraża.

1.6 –> Domowi potrzebna jest ręka kobieca.


<– Ręka kobiety wiedzie cię do domu.

1.7 –> “Dać komuś pas" – to podstęp. Człowiek w taki


sposób opasany czuje się spętany i związany.
<– Człowieku dookoła opasywany, rozważ, co ci to
daje!
1.8 –> Podróż kończy się. Warstwa leży na warstwie.
<– Odsłaniaj warstwę po warstwie. Czas udać się w
podróż.

2.1 –> To, co na dole, ma swój odpowiednik na górze. Za


dwa dni (albo lata) grozi użycie zębów.
<– Wstrząsy losowe. Zbliża się czas, gdy potrzebny
będzie podwójny klucz.

2.2 –> Filozofowie przepowiadają: miasto będzie przez


ogień oczyszczone. A zatem mądrze będzie, jeśli
wyjdziesz za bramę tego miasta.
<– Ogień zbliża się do miasta. Ale zdolność myślenia
je uratuje. Wejdź zatem śmiało tam, gdzie rządzi rozum

2.3 –> Wojsko, wiele ruchu. Sąd wydaje wyrok budzący


lęk i grozę. Perspektywa śmierci.
<– Śmierć zagradza drogę do tego, co daje poczucie
bezpieczeństwa.

2.4 –> Najpierw wiedza głoszona powszechnie w


dysputach pod kolumnadą. Potem zstąpienie do jaskini
wtajemniczenia, pobyt na osobności. Stąd bierze się
łagodna wytrwałość, tak bardzo potrzebna.
<– Upór i niedbalstwo. Trzeba zejść do groty
tajemnego poznania, aby móc uczyć innych.

2.5 –> Wyższy rozum nakazuje wziąć pod uwagę


bezwzględność żywiołu Ziemi. A trzeba do tego głęboko
się nadąć.
<– Jeśli mocno się nadmiesz, mądry satyr siedzący w
tobie podpowie ci najwłaściwsze słowo.

26 –> Stoisz nad otchłanią. Kieruj się literą filozofów.


<– Złe współżycie z innymi, chadzanie własnymi
ścieżkami powoduje chaos. Wycofaj się albo stój
nieruchomo.

2.7 –> Dziecko, które wyrywa się z opiekuńczych ramion


matki, staje przed koniecznością samodzielnego podjęcia
decyzji. Strzeż się, dziecko, bo wezwą cię na języki.
<– Znak wypalony na czole zmusza do wyboru jednej
z dwóch dróg. Wybierz, a poczujesz się, jak na łonie
matki.

2.8 –> Uklęknij, uspokój się. Nad sobą masz objawienie


transcendencji, bezmiaru, wieczności.
<– Bądź dumny, człowieku. Jesteś owocem zaślubin
Nieba i Ziemi. Śmiało patrz przed siebie.
3.1 –> Poruszając się na kołach, będziesz napiętnowany,
ale wybawiony.
<– Człowiek prosty i nie wadzący nikomu jest
napiętnowany. Ale wtedy słyszy Głos i widzi Światło.

3.2 –> Wybierz drogę na południe lub z góry na dół. I


odtąd trzymasz w ręce nóż. Ale tylko w jednej.
<– Trzymając nóż w ręce, docierasz do punktu, w
którym się okazuje, czy pójdziesz na południe czy też z
góry na dół. I znów staniesz przed wyborem, którą z
dwóch dróg masz iść.

3.3 –> Zeus jaśniejący jest istotą metali, które muszą


nadal ewoluować. Błogosławieństwo spływa na tych,
którzy chcą się dalej rozwijać. Taką myśl zawarto w
Alchemii. I nie ma innego wyjścia.
<– Brama zamknięta. Za nią zostali twoi jaśniejący
władcy

3.4 –> Nic. I na dodatek brak rozumu. A warsztat pracy


czeka.
<– Warsztat pracy jest niezgodny z rozsądkiem:
produkuje coś, czego nie ma.

3.5 –> Przeciwstawne sobie aktywności rodzaju


żeńskiego. Nie spłodzą nic.
<– Bezproduktywność przerywają dwie burze,
nawzajem siebie atakujące piorunami i błyskawicami. Od
nich zależy, co dalej: ewolucja czy inwolucja.

.3.6 –> Gdy chcesz złożyć ofiarę na ołtarzu idei, pamiętaj


o zmienności pogody.
<– Przez kobietę wyzwolenie, dzięki kobiecie
nagroda.

3.7 –> Lek skuteczny na wszystko. Potężna jego moc.


Jest uzbrojony w podwójny trójząb. Działają w nim dwie
siły, skierowane w przeciwnych kierunkach. I trafia w
pustkę.
<– Pustka, w której intuicyjnie uświadamiasz sobie
swój stosunek do dwóch sił, poruszających się w
przeciwnych kierunkach. Zdobądź się na potrzebną
wrażliwość.
3.8 –> Wybór jednej z dwóch dróg jest dobrym
początkiem. Rozpatrz jego potrójną naturę. Zanim
pójdziesz nią, wpierw policz do dziesięciu.
<– Po przerwie czas rozpocząć. Ale masz wybór:
pomiędzy cnotą a grzechem.

 
Wyrocznia Fusów
[Tekst pisany wspólnie z p. Donką Madej]
Wróżenie z fusów nie jest ani żartem, ani zabobonem, lecz jedną z technik wizjonerskich. Jest mocno
spokrewnione z krystalomancją (widzeniem obrazów w szklanej kuli) i ze staropolskimi wróżbami lania z
wosku. W “przypadkowo" powstałych zaciekach fusów pozostałych po wypiciu kawy przez klienta wizjoner
dopatruje się obrazów. I jak się okazuje, naprawdę mają one związek z treścią pytania, postawionego przez
klienta. Oto najprostszy opis funkcjonowania “wyroczni fusów".
Technika wróżenia z fusów kawowych jest szczególnie popularna na obszarach Iranu zamieszkanych
przez ludność armeńską, a także wśród Turków, Greków oraz Bułgarów pochodzenia tureckiego.
Z psychologicznego punktu widzenia – zacieki z fusów odgrywają rolę podobną do plam atramentowych w
teście Rorschacha. Jest to chętnie stosowany test projekcyjny do badania osobowości. Osobie badanej podaje
się plansze z bezkształtnymi plamami, polecając powiedzieć, co każda z plam jej przypomina, do czego jest
podobna. W wypowiedziach osób badanych pojawiają się częstokroć treści nieuświadomione, istotne dla
określenia cech psychicznych tych osób; również tych cech, których osoba badana chętnie by się wyparła.
Istotne w teście Rorschacha jest to, że sięga do nieuświadomionych warstw osobowości człowieka. Podobnie
“test flisów". Wydobywa on na poziom świadomości również te treści psychiczne (wyobrażenia, myśli), które
dotarły do podświadomości wizjonera drogami pomijającymi świadomość: przez liczne, odbierane nieustannie
bodźce podprogowe (subsensoryczne). Do tych ostatnich należą także te wszystkie supersłabe bodźce,
których działanie nazywamy zwykle “parapsychicznym".
Nie dziwmy się zatem, że wizjoner zapatrzony w zacieki z fusów może wypowiadać treści, których nie było
w jego świadomości, tzn, mówić (trafnie!) o czymś, o czym nie miał pojęcia – na przykład o intymnych
kłopotach swojego klienta.
Zdolność do “widzenia" realnych kształtów w obłokach, w kupach gnijących liści, w zaciekach na murze, w
gmatwaninach odbić i załamań światła we wnętrzu szklanej kuli zależna jest w stopniu decydującym od stanu
świadomości, w jakim znajduje się patrzący. Dlatego też zamiast o “patrzeniu", należy raczej mówić o
“wpatrywaniu się" czy o “zapatrzeniu się". Medytacyjne wpatrywanie się doprowadza bowiem człowieka
ćwiczącego swoją technikę wizjonerską do stanu lekkiej autohipnozy z charakterystyczną dla tego stanu
skłonnością do spotęgowania wyobraźni, do halucynowania przy oczach otwartych. W terminologii
psychologicznej tego rodzaju halucynacje nazywamy “iluzjami". Ich powstawanie nie ma w sobie nic
chorobliwego i występuje u osób normalnych na skutek określonego nastawienia psychicznego: dla osoby
lękliwej idącej ciemnym lasem krzak przybierze kształt zaczajonego człowieka, a dla wizjonera zaciek z fusów
stanie się obrazem symbolizującym sprawę, z którą zwrócił się do niego jego klient.
Sposób “dopatrywania się" obrazów jest zatem ogromnie istotny. Trzeba uzbroić się w cierpliwość!
Niecierpliwe przeszukiwanie wzrokiem powierzchni pokrytej fusami da niewiele. W celu “dopatrzenia" się
czegoś, trzeba się spokojnie, bardzo spokojnie “zapatrzyć" – a wtedy pojawiają się obrazy.
Osoba zwracająca się o poradę do wyroczni fusów musi mieć ku temu wyraźny powód. Podobnie jak
wyrocznie starogreckie, odpowiada ona na konkretne pytania, a nie mówi o losach człowieka w ogóle.
Przykład: osoba wybierająca się w podróż może zwrócić się do wyroczni o przewidzenie jej przebiegu i
wyniku.
Ludzi wróżących z fusów dzielimy na dwie grupy. Jedni potrafią mówić tylko o najbliższej przyszłości klienta
i aktualnych wydarzeniach w jego życiu. Drudzy umieją sięgnąć dalej w przyszłość – na okres roku,
począwszy od chwili obecnej. W tym celu dzielą obwód filiżanki na 12 sektorów. Dzięki temu mogą wyznaczać
czas każdego przepowiadanego wydarzenia w określonym miesiącu. Punkt, od którego rozpoczyna się
wyznaczenie sektorów, jest miejscem na obwodzie filiżanki, gdzie dotykały wargi klienta z niej pijącego.
Odliczanie sektorów odbywa się w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. Rysunek, który powstaje
po przeciwległej stronie obwodu filiżanki (tzn. na wprost śladu warg), mówi o wydarzeniu mającym nastąpić za
pół roku.
Tradycja wymaga, aby zaniechać wróżenia z fusów kawowych po zachodzie słońca, ponieważ brak jest
wówczas jakoby potrzebnej energii – obraz jest mało czytelny. Najkorzystniejszym dniem do tego typu
wróżenia jest piątek; sobota i niedziela zaś są dniami zdecydowanie niestosownymi. Tak przynajmniej mówi
tradycja przekazywana z pokolenia na pokolenie na Bałkanach, a przejęta od Arabów i Turków.
Tradycja ta wymaga też, aby sama czynność picia kawy miała choćby trochę charakter rytualny. Nie
rozmawiajmy o sprawach stresujących! Nie spierajmy się i nie kłóćmy! Osoba pijąca powinna myśleć o swoim
losie i o problemie, z którym przyszła.
Do wróżenia używamy fusów pozostałych w filiżance, z której pił nasz klient. Filiżanka oraz spodek muszą
być białe i bez żadnych ozdób. Ich kształty powinny być obłe, tzn. bez ostrych załamań, zwłaszcza tam, gdzie
denko filiżanki przechodzi w jej wewnętrzną ściankę. Kawę trzeba zmielić bardzo drobno, co jest istotne dla
utworzenia się wyrazistych form z fusów. A zatem – mielimy ziarna prawie na mąkę!
Kawa powinna być niedopita do ostatniej kropli. Filiżankę trzeba nakryć spodkiem (denkiem ku górze).
Teraz klient chwyta ją jedną ręką – tak, aby kciuk przyciskał z wierzchu spodek, pozostałe palce przytrzymują
filiżankę od dołu. Należy wiele razy silnie zakręcić filiżanką ruchem wirowym, aby fusy z resztką płynu osiadły
na wewnętrznej ściance filiżanki. Odwrócić i postawić na stole – spodeczek ze stojącą na nim filiżanką dnem
do góry. Po chwili klient powinien odwróconą filiżankę przestawić na leżący obok bibulasty papier (np.
kilkakrotnie złożoną gazetę). Papier musi być wsiąkliwy, aby wchłonął resztkę płynu, który w przeciwnym razie
zamazałby rysunek powstały z fusów. Ważne są zarówno obrazy z fusów, które z resztą płynu pozostały na
spodku, jak i formy powstałe we wnętrzu filiżanki. Odsączanie resztki płynu na warstwie gazety trwa dłużej
(około 10 min), na ligninie krócej.
Teraz dopiero możemy zająć się obserwowaniem i interpretowaniem obrazów powstałych w filiżance i na
spodku.
Potem prosimy osobę, która zwróciła się do nas ze swym problemem, aby odcisnęła kciuk na dnie filiżanki.
I ten obraz próbujemy interpretować.
Na końcu należy zlać płyn ze spodka do filiżanki. Jaki powstanie na nim obraz? Jego interpretacja stanowi
uzupełnienie tego, co udało się wyczytać z filiżanki i co zostało uznane za najistotniejsze.
Każdy osad z fusów przedstawia mnogość motywów. Są wśród nich stałe: “lustra", “chmury" i “drogi". Białe
pola (lustra) oznaczają to, co pozytywne; ciemne pola (chmury) mówią o tym, co negatywne – zawsze w
związku z sąsiadującym motywem. Zdarza się, że składnikami jednego obrazu są motywy jasne na tle
ciemnym oraz elementy rysunku ciemne na tle jasnym – przenikające się wzajemnie. “Drogi" powstają w
każdej filiżance tam, gdzie ściekająca kropla płynu zmyje ciemne cząstki osadu. Ich kształty mówią o ich
znaczeniu: mogą być długie lub krótkie, prostolinijne, kręte, okrążające, szerokie lub wąskie itd.
Czasem pojawia się wyraźny rysunek litery, która – w zależności od tego, w jaki obraz jest wkomponowana
– może wskazywać na imię (rzadziej na nazwisko) osoby związanej z tym obrazem. Na przykład: jeśli obraz
przedstawia drogę, a litera blisko sąsiaduje lub łączy się z nią, litera może oznaczać osobę, która z tą drogą
ma coś wspólnego. Litera bliska początkowi drogi może oznaczać współtowarzysza podróży, a litera
znajdująca się w pobliżu zakończenia drogi – będzie zapewne symbolizowała osobę, do której klient
podróżuje. Jeżeli droga jest przerwana, a przy tej przerwie jest jakaś litera, może ona oznaczać imię osoby,
która będzie chciała spowodować przerwanie podróży lub do niej nie dopuścić.
Skąd mamy wiedzieć, gdzie jest “początek", a gdzie “koniec drogi"? Droga przebiega zawsze od dna
filiżanki w kierunku jej obrzeża.
Obrazy powstałe na dnie filiżanki mówią o stanie psychicznym klienta, określają jego obawy, niepokoje,
zwłaszcza nieuświadomione. Jeśli na równomiernie ciemnym i płaskim dnie filiżanki spostrzeżemy brodawko-
watą wypukłość (przeważnie o średnicy paru milimetrów) – możemy stąd wnioskować, że klient ma poważne
problemy lub kłopoty. O tym, jakiego są one rodzaju, mówią obrazy na ściankach filiżanki. Jeśli połowa dna
jest ciemna, połowa zaś jasna, świadczy to o tym, że problem wkrótce zostanie pozytywnie rozwiązany; jego
okoliczności będą symbolizowały obrazy na ściance.
Często pojawiają się cyfry. Oznaczać mogą one kolejny dzień, w którym może się coś wydarzyć. O samym
wydarzeniu mówi zaś obraz, w którego wnętrzu uformowała się cyfra.
Niekiedy pojawiają się obrazy ludzkich głów, popiersi lub całych postaci. Należy się przyjrzeć takiej figurze
bardzo dokładnie, aby wychwycić jakąś jej charakterystyczną cechę. Na przykład: postać leżąca może
symbolizować osobę chorą. Może się też zdarzyć, że w rysunku zaakcentowana będzie chora część ciała lub
chory organ wewnętrzny. Jeśli obraz przedstawia twarz, należy zwrócić uwagę na jej wyraz, bo może on
powiedzieć, czy spotkanie z tą osobą będzie miłe czy nie.
Bardzo często formują się z fusów motywy roślinne i zwierzęce. Dla ich interpretacji potrzebna jest choćby
mała znajomość symboliki obrazów – podobnie jak przy interpretowaniu marzeń sennych.

Wstecz / Spis Treści / Dalej

Epilog

Psychotroniczna propozycja światopoglądowa


Filozofowie żyjący w różnych czasach i różnych krajach zgodnie twierdzili, że Byt stanowi jedność, a nie
konglomerat rozmaitych działających “sił". Przeważnie wymieniano trzy takie “składniki" albo “aspekty" Bytu.
Europejscy okultyści nazywali je ciałem, duszą i duchem. Indyjscy teoretycy jogi trzy “pierwiastki" Bytu
nazywali gunami: tamas (składnik cielesny, materialny), radżas (element ruchu, działania sił wprawiających w
ruch materię), sattwa (pierwiastek niematerialny, będący przyczyną każdego celowego działania). W
einsteinowskiej fizyce ciało i dusza nazywają się masa i energia, a wzór E = mc 2 mówi o ich jedności. W myśl
tego wzoru masa może przekształcić się w energię i odwrotnie. Tak dzieje się na przykład w reaktorach
atomowych. W ostatnich dziesięcioleciach fizyków o szerszych horyzontach myślowych zaczął mocno
niepokoić brak trzeciego składnika bytu: niematerialnego, porządkującego, organizującego, formotwórczego.
Cybernetycy nazwali ten składnik informacją. To właśnie ta niematerialna informacja, zawarta w molekułach
soli kuchennej krystalizującej z roztworu, zawsze powoduje tworzenie się kryształów w kształcie sześcianów.
Nie co innego jak informacja każe też ewoluować gatunkom zwierząt i roślin. Tę sprawę omawia sławny biolog
brytyjski, Rupert Sheldrake, twórca koncepcji “pól morfogenetycznych" (czyli “formotwórczych"). Profesor
Shiuji Inomata, japoński fizyk, ten trzeci, niematerialny składnik Bytu nazywa świadomością (Q) i próbuje
powiązać go z dwoma składnikami materialnymi – z masą (m) i z energią (E). Myśl swoją przedstawi a
profesor w postaci rysunku. (poniżej).

Zauważmy, że strzałki pomiędzy kółeczkami symbolizującymi masę i energię są skierowane w obu


kierunkach. To znaczy: masa, czyli przedmiot konkretny, materialny może w pewnych warunkach zniknąć i
stać się energią. Albo też odwrotnie. Dlatego u dołu widzimy ściśle ujmujący tę sprawę wzór Einsteina.
Nowością wprowadzoną przez profesora Inomatę jest jego twierdzenie, że podobne zależności istniejątakże
pomiędzy masą i świadomością. Wprawdzie dawni magowie jakby intuicyjnie przeczuwali również i takie
możliwości, ale japoński fizyk uzasadnia swoje twierdzenie matematycznymi wzorami. Piękną przyszłość
jestem skłonny wróżyć profesorowi Inomacie i jego teoriom. Z tym wybitnym uczonym miałem możność
zetknąć się już w roku 1983 na V Międzynarodowej Konferencji Psychotronicznej w Bratysławie. Ale dopiero w
Budapeszcie na Konferencji w 1991 r. z gąszczu matematycznych wzorów wyłoniła się koncepcja zrozumiała
nie tylko dla teoretyków fizyki. Jeśli obliczenia Inomaty obronią się w dyskusjach z profesjonalistami, ich autor
ma szansę zdobycia sławy drugiego Einsteina.
Wstecz / Spis Treści / Dalej

Prekursorzy polskiej psychotroniki

Ignacy Emanuel Lachnicki (1793-1826) – pierwszy polski badacz hipnozy


Doktoryzował się na Uniwersytecie Wileńskim na podstawie Rozprawy z chemii o rozpuszczaniu.
Brał żywy udział w życiu umysłowym na Litwie, zajmując się m.in. statystyką krajową, kwestią
dobroczynności, a przede wszystkim wybranymi zagadnieniami z dziedziny, którą później nazwano
parapsychologią. Dużą zasługę w krzewieniu oświaty położył jako redaktor i wydawca kwartalnika
“Pamiętnik Magnetyczny Wileński". Zamieszczał w nim artykuły oryginalne, poświęcone teorii i
praktyce hipnozy i oddziaływania bioenergetycznego (mesmeryzmu), tłumaczenia prac obcych na ten
temat, doniesienia o nowych odkryciach i poglądach w różnych dziedzinach nauki (chemii, biologii,
astronomii), wreszcie wskazówki praktyczne w sprawach gospodarskich i z tzw. medycyny domowej.
Jak postępowali dawni “magnetyzerzy", chcąc u pacjenta wywołać “sen magnetyczny"? W technice
mesmeryzowania, rozwiniętej przez markiza Maksymiliana de Puysegur, przewidywano losowanie
rozmaitego typu manipulacji; były to passy, czyli pociągi, “migania" przed oczami, “kropienia", “rzuty"
magnetyczne i inne. Stosunkowo prosty opis postępowania podaje Ignacy Emanuel Lachnicki w
artykule Krótka wiadomość o magnetyzmie zwierzęcym, zamieszczonym przez “Pamiętnik
Warszawski" (1816):
Gdy się pierwszy raz zbliża osoba zdrowa do osoby chorej w celu sprawienia jej ulgi, wtenczas
siadają obie dwie naprzeciwko siebie tak, iż stopy osoby cierpiącej dotykają się stóp osoby działającej,
a ręce pierwszej kładą się na kolanach ostatniej. Magnetyzujący bierze za ręce chorego, styka swe
palce z palcami cierpiącego i każe mu stale w oczy patrzeć, co też zachować należy i w ciągu
dalszego działania. To się zowie wejść w związek magnetyczny. Związek takowy ustanawia się
częstokroć za pierwszym, drugim, czwartym lub piątym posiedzeniem, a niekiedy potrzeba na to
znacznego przeciągu czasu. Pierwsze posiedzenia nie powinny trwać
dłużej nad pół godziny lub nieco więcej. Po wejściu w związek wkładają się ręce na osobę
cierpiącą[...] Najpospolitszy i najbezpieczniejszy sposób magnetyzowania jest wkładanie rąk na głowę
osoby cierpiącej, sprowadzając one po ramionach aż do palców i powtarzając ruch takowy do
widocznego okazania się skutków magnetyzmu [...]. Najpierwszy fenomen, który daje się postrzegać
na magnetyzowanym, jest, że go dreszcz przejmuje, albo że się mu zdaje, jakoby kto go wodą gorącą
zlewał; w tym ostatnim przypadku cała powierzchnia ciała nagłym się potem pokrywa, dalej następuje
ociężałość wszystkich członków, a szczególniej głowy, później sklejanie się mimowolne powiek, a w
końcu uśnienie. Zazwyczaj przez kilka poprzednich posiedzeń samo się tylko drzemanie okazuje,
które się powiększa następnie w stosunku prędszego lub późniejszego ustanowienia się związku
magnetycznego między osobą działającą a cierpiącą. Uśnienie nawet widoczne jest dwojakie:
pierwsze niczym się prawie nie różni od snu zwyczajnego, drugie jest snem magnetycznym. W
pierwszym osoba uśpiona na zapytanie albo nie odpowiada, albo zapytana nagle się ze wzruszeniem
przebudza; uśnienie takowe najczęściej oznacza sposobność do snu prawdziwie magnetycznego,
który zaledwo po wielokrotnym poprzedniczym uśnieniu zwykł się okazywać. Drugie, to jest sen
magnetyczny, wystawia nam fenomena równie nadzwyczajne jak fizycznymi sposobami trudne do
wytłumaczenia. Osoba znajdująca się we śnie magnetycznym nie jest w stanie zwyczajnym i
przyrodzonym. Puls onej się odmienia, oddech zagęszcza, głos się przytłumia, a powieki w ciągu
onego są tak sklejone, że osoba uśpiona na rozkaz magnetyzującego mimo wszelkie usiłowanie nie
jest w stanie otworzenia onych. Sen takowy zwyczajnie trwa kilka minut, a niekiedy, czego rzadkie są
przykłady, dni kilkanaście. Osoba znajdująca się we śnie magnetycznym odpowiada najprzytomniej na
wszystkie szczegóły tyczące się jej zdrowia [...] Postrzega mniej więcej doskonale przedmioty
znajdujące się w wielkim oddaleniu albo zupełnie obce zwyczajnym zmysłom naszym. Po
przebudzeniu się, które częstokroć poprzedza lekkie wzruszenie nerwowe, osoba wraca do stanu
przyrodzonego i traci zupełnie pamięć tego wszystkiego, co się z nią działo w czasie uśpienia.
Julian Ochorowicz (1850-1917)- badacz, któremu czas przyznaje rację
Urodził się w 1850 r. w Radzyminie pod Warszawą. Po ukończeniu gimnazjum w Lublinie (1866)
zapisał się na wydział filologiczny Szkoły Głównej Warszawskiej, potem na wydział fizyczno-
matematyczny. Dyplom kandydata nauk przyrodniczych uzyskał w 1872 roku. W następnym roku
otrzymał dyplom doktora filozofii na uniwersytecie w Lipsku.
Po przeniesieniu się do Lwowa (1875) Ochorowicz został docentem filozofii i psychologii na
tamtejszym uniwersytecie. Poza wykładami zajmował się fizyką eksperymentalną oraz zagadnieniami
psychologii i parapsychologii. Był sekretarzem Polskiego Towarzystwa Przyrodników im. Kopernika i
wiceprezesem Koła Literackiego we Lwowie. W 1882 r. wyjechał do Paryża, gdzie kontynuował prace
z zakresu psychologii i elektrotechniki. W tamtym okresie dokonał kilku wynalazków w dziedzinie
telefonii: opracował nowe typy mikrofonu węglowego, termomikrofonu, telefonu magnetycznego oraz
oryginalny telefon dwumembranowy (“głośno mówiący"). Przez urządzenie telefoniczne Ochorowicza
zainstalowane w jednym z pawilonów światowej wystawy w Paryżu transmitowano głośno i wiernie
koncerty z opery, co przyniosło wynalazcy zaszczytną nagrodę. W Paryżu powstało też jego dzieło De
la suggestion mentole (O sugestii myślowej), wydane w języku francuskim w 1887 r., po polsku w
1937 roku.
Po powrocie do kraju w 1892 r. Ochorowicz zamieszkał w Warszawie, gdzie zajmował się nadal
pracą naukową i literacką (pisywał pod pseudonimem Julian Mohort). Ochorowicz mając już wtedy
doskonałe przygotowanie w zakresie badań zjawisk hipnozy i spostrzegania pozazmysłowego,
podejmuje w latach 1893-1894 badania nad przejawami “mediumizmu fizycznego", czyli grupy
zjawisk, nazwanych później telekinetycznymi albo psychokinetycznymi. Pierwszym medium, z którym
pracował Ochorowicz, była Włoszka Eusapia Paladino. Na zaproszenie przyjechała do Warszawy,
gdzie stworzono warunki eksperymentalne wykluczające wszelkie oszustwo. Wówczas stwierdzona
została komisyjnie realność objawów mediumicznych wywoływanych przez Eusapię.
W latach 1901-1912 Ochorowicz mieszkał w Wiśle na Śląsku Cieszyńskim. Był tam
współzałożycielem i pierwszym prezesem Stowarzyszenia Miłośników Wisły. W latach 1909-1912
eksperymentował ze Stanisławą Tomczykówną. Na drodze hipnotycznego treningu stała się ona
jednym z najwybitniejszych mediów świata, a jednocześnie – co warto podkreślić – chyba jedynym
sławnym medium, któremu nigdy nie zarzucono oszustwa. Wyniki doświadczeń z Tomczykówną
publikowane były w “Annales des Sciences Psychiques".
Badania Ochorowicza nad telekinezą są niezrównane pod względem metodycznym. Po raz
pierwszy udało się zjawiska mediumiczne uzyskać na żądanie, w dobrym oświetleniu, w warunkach
laboratoryjnych. Ochorowicz był nieprzejednanym wrogiem spirytyzmu, co jako badacza “zjawisk
mediumicznych" stawiało go nieraz w trudnej sytuacji: do jego przeciwników należeli zarówno
spirytyści i okultyści, jak i bardziej ortodoksyjnie nastawieni naukowcy. Tymczasem Ochorowicz był
badaczem, który jako fizyk z góry odrzucał wszelką “nadprzyrodzoną" interpretację zjawisk
mediumicznych, a będąc równocześnie psychologiem, umiał zawsze uwzględniać ich specyfikę.
W doświadczeniach z Tomczykówną badane były przede wszystkim:
1) zjawiska zdalnego przemieszczania i unoszenia drobnych przedmiotów;
2) towarzysząca im emanacja z końców palców medium, “zachowująca się – jak ją określił
Ochorowicz – jakby włókna i pasma jakiejś substancji niewidzialnej, zdolnej wywoływać skutki
mechaniczne poza granicami ciała";
3) rodzaj bardzo przenikliwego promieniowania, dobywającego się z palców medium, które
eksperymentator nazwał promieniami Xx (istnienie takich promieni zdają się potwierdzać badania
moskiewskiego fizyka Lwa Wienczunasa);
4) działanie zdalne człowieka na emulsję fotograficzną i tworzenie tym sposobem obrazów
(obecnie zjawisko to nosi nazwę psychofotografii, a potrafiąje wywoływać m.in. Ted Serios z USA i
Nina Kułagina z WNP).
Julian Ochorowicz zmarł na udar serca w 1917 r. w Warszawie i został pochowany w grobie
rodzinnym na Cmentarzu Powązkowskim.
Stefan Manczarski (1899-1979) – fizyk zjawisk psychotronicznych
Urodził się w 1899 r. w Warszawie. Był radioelektrykiem, geofizykiem i biofizykiem. Skonstruował
pierwszy polski radioodbiornik lampowy w 1922 r. W 1929 roku zbudował i opatentował oryginalny
model nadajnika i odbiornika telewizyjnego, w którym obrazy mogły być zapisywane na obracających
się płytach metalowych (prototyp dzisiejszego magnetowidu); na podstawie patentu Manczarski ego
produkowano w następnych latach w USA ruchome reklamy świetlne. W okresie okupacji
opracowywał Manczarski dla dowództwa Armii Krajowej nowe typy anten nadajników radiowych,
których wykrycie za pomocą anten kierunkowych było niezmiernie trudne. Wówczas też konstruował
nowe typy urządzeń do elektrohipnozy i elektroanalgezji.
Od 1946 r. był wykładowcą WAT i Politechniki Warszawskiej, a od 1960 r. dyrektorem Zakładu
Geofizyki PAN. W 1956 r. został wybrany na sekretarza naukowego Komitetu Międzynarodowego
Roku Geofizycznego i Roku Spokojnego Słońca. Do 1974 r. sprawował funkcję wiceprezesa ZG
Polskiego Towarzystwa Cybernetycznego.
Oprócz radiotechniki i fizyki interesowały Manczarskiego szczególnie zjawiska parapsychiczne. W
latach dwudziestych przedmiotem jego badań (prowadzonych wspólnie z Mariuszem Zaruskim) były
zjawiska mediumiczne, obserwowane m.in. na seansach z Marią Nawrocką. W tym samym czasie
napisał on pionierską pracę na temat dziedziny rodzącej się dopiero wówczas – biometeorologii.
W latach trzydziestych i czterdziestych zajmował się fizycznymi przyczynami zjawisk
telepatycznych oraz biofizyką mózgu. Przeprowadzał doświadczenia z wpływem kurczącego się
mięśnia na inny mięsień, znajdujący się od tamtego w pewnej odległości (obecnie dla tego zjawiska
proponuje się nazwę “energetyczny miotransfer na odległość"). Skonstruował także wówczas aparat
elektromagnetyczny, który ułatwia rozpoznawanie wzorów zakrytych w eksperymentach ze
spostrzeganiem pozazmysłowym, nazwany impulsatorem. Urządzenie to można by określić jako
“sztucznego nadawcę telepatii". Jego działanie potwierdza słuszność teorii Manczarskiego, w myśl
której pewne (ale nie wszystkie) przejawy telepatii, jasnowidzenia, różdżkarstwa i psychokinezy
mająmechanizm elektromagnetyczny. Nie uczestniczą w nich jednak fale o ściśle określonej długości,
lecz fale o charakterze widmowym (obejmujące naraz znaczny zakres częstotliwości). Wynikiem
systematycznego eksperymentowania uczonego ze znanym jasnowidzem warszawskim Stefanem
Ossowieckim była “hipoteza śladu", próbująca tłumaczyć, jakim sposobem szczególnie wrażliwa
osoba dotykająca przedmiotu jest w stanie określić, kto uprzednio rzecz tę miał w rękach. Nośnikiem
informacji (wg Manczarskiego) są ślady pozostawione na powierzchni przedmiotu. Mogą to być
zarówno ślady chemiczne, jak i energetyczne – ślady fal uderzeniowych.
Dużą wartość mają prace prof. Manczarskiego, dotyczące roli mitochondriów w funkcjonowaniu
żywej komórki i znaczenia obecnych tam wolnych elektronów i wolnych jonów. Manczarski jest jednym
z twórców teorii bioplazmy. Teoria ta pozwala zrozumieć mechanizm działania pól elektrycznych i
magnetycznych na żywy organizm, daje też podstawy do tłumaczenia wielu niezrozumiałych dotąd
zjawisk parapsychicznych w kategoriach biologii submolekularnej.
Stefan Manczarski zmarł 17 listopada 1979 r. w Warszawie.
Wstecz / Spis Treści / Dalej

Literatura

Abnormal Hypnotic Phenomena pod redakcją Dingwalla E. J., London 1968.


Abramowski E.: Telepatia doświadczalna jako zjawisko kryptomnezji, Warszawa 1912.
Bauer W., Dumotz J., Golowin.:Lexikon der Symbole,Munchen 1987.
BenderH.: Unser sechster Sinn, Stuttgart 1971.
Bender H.: Telepathie, Hellsehen undPsychokinese, Munchen 1972.
BilikiewiczT.: Psychoterapia w praktyce ogólnolekarskiej, Warszawa 1964.
Boruń K., Manczarski S.: Tajemnice parapsychologii, Warszawa 1977.
Bugaj R.: Eksterioryzacja, Warszawa 1990.
Bugaj R.: Hermetyzm, Wrocław 1991.
Camp C. C. de, Camp L. S., de: Duchy, gwiazdy i czary, Warszawa 1970.
Chertok L.: Hipnoza, Warszawa 1968.
Chołodow J.: Magnetizm w biologii, Moskwa 1970.
Cron L. M., Le: Autohipnoza, Genf 1972.
Cyboran L.: Klasyczna joga indyjska, Warszawa 1986.
Cygielstrejch A.: Julian Ochorowicz jako psycholog, Warszawa 1918.
Dakin H. S.: High-Voltage Photography, San Francisco 1975.
Dede M.: The Anastenari, Athens, 1973.
Dolińska W.: Co mówią nasze sny, Kraków 1976.
Dornseiff F.: Das Alphabet in Mystik und Magie, Leipzig 1925.
Drbal K., Rejdak Z.: Perspektivy telepatie, Praha 1970.
Drury N.: Don Juan, Mescalito i współczesna magia (tłum. W. Jóźwiak, B. Stefańska), Warszawa
1992.
Dubrow A., Puszkin W.: Parapsychologia i współczesne przyrodo-znawstwo, Warszawa 1989.
Duplessis Y.: La visionparapsychologique des couleurs,Pańs 1974.
Duplessis Y. (red.): Les couleurs visibles et nonvisibles, Monaco 1984.
Eysenck H. J.: Sens i nonsens w psychologii, Warszawa 1971.
Flammarion C.: UnbekannteNaturkrdfte, Stuttgart 1908.
Geley G.: L 'ectoplasmie et la clairvoyance, Paris 1924.
Geley G.: Materializacja zjaw duchowych, Katowice 1925.
Grunewald F.: Mediumismus, Berlin 1925.
Hansel C. E. M.: Spostrzeganiepozazmysłowe, Warszawa 1969.
Herder: Leksykon symboli (tłum. J. Prokopiuk), Warszawa 1992.
Hirsch M.: Sugestia i hipnoza, Warszawa 1894.
Huxley A.: Drzwi percepcji, Niebo ipieklo, Warszawa 1991.
Jacolliot L.: Świat zagrobowy w świetle nauk tajemnych, Warszawa 1891.
Jahoda G.: Psychologia przesądu, Warszawa 1971.
Jung C. G.: Archetypy i symbole, Warszawa 1976.
Jung C. G.: Podróż na Wschód, Warszawa 1989.
Każynski B.: Biologiczeskaja radioswjaż, Kiew 1962.
Kleinsorge H., KAumbies G.-.Technik der Hypnose Jur Arzte, Jena 1969.
Kopaliński W.: Słownik symboli, Warszawa 1990.
Krawczuk A.: Sennik Artemidora, Wrocław 1972.
Krippner S., Rubin D.: Galcaies ofLife – the Human Aura in Acupuncture and Kirlian Photography,
New York 1973.
Krippner S., Rubin D.-.The Energies of Consciousness, New York, 1975
Libański E.: Tajemnice zjawisk spirytystycznych w świetle badań naukowych, Lwów 1922.
Long M. F.: Secret Science Behind Miracles, Los Angeles 1948.
Łozanow G.: Sugestologija, Sofija 1971.
Maeterlinck M.: Gość nieznany, Lwów-Poznań 1925.
Manczarski S.: Nowe możliwości oddziaływania na zmysły i pamięć człowieka w: Zbiorze prac z
sympozjum Problemy Nowoczesnych Systemów Teletransmisyjnych, Warszawa 1963.
Matuszewski L: Czarnoksięstwo i medjumizm w: Pismach, tom l, Warszawa 1925.
Mellinger F.: Zeichen und Wunder; Ein Fiihrer durch die Welt der Magie, Berlin 1933.
Mermet A.: Principles andPractice ofRadiesthesia, London 1967.
Monroe R. A.: Podróże poza ciałem (tłum. J. Śmigieł), Bydgoszcz 1994.
Miiller H.: Spiel Tarot, spielLeben, Berlin 1985.
Ochorowicz J.: Wiedza tajemna w Egipcie, Warszawa 1898.
Ochorowicz J.: Zjawiska mediumiczne, Warszawa 1913.
Ochorowicz J.: Pierwsze zasady psychologii, Warszawa 1916.
Ochorowicz J.: Psychologia i medycyna, Warszawa 1916 (tom l), 1917 (tom 2).
Ochorowicz J.: O sugestii myślowej, Kraków 1937.
Okołowicz N.: Wspomnienia z seansów z medium Frankiem Kluskim, Warszawa 1926.
Opaczewski Z.: Hypnopedia, Warszawa 1974.
Ossowiecki S.: Świat mego ducha i wizje przyszłości, Warszawa 1933.
Ostrander S., Schroeder L.: PSI, Bern-Munchen-Wien 1973.
Ostrander S., Schroeder L.: Super-Learning, Miinchen 1985.
Ostrzycka A., Rymuszko M.: Nieuchwytna siła, Warszawa 1989.
Presman A. S.: Pola elektromagnetyczne a żywa przyroda, Warszawa 1971.
Probierni na sugestołogijata (Problems of Suggestology) w.Proce-edings of the I International
Symposium of Suggestology, Sofija 1973.
Radwan Pragłowski K., Różdżka czarodziejska, Lwów 1922.
Rhine J.B., Pratt J. G., Parapsycholog}'; Frontier Science ofthe Mind, Springfield (Illinois) 1957.
Richet Ch.: Wiedza metapsychiczna, Katowice 1926.
Rzymkowski A.: Radiestezja w: Nasze własne i wspólne, Koszalin 1975.
Ryzl M.: Hellsehen und andere parapsychische Phdnomene in Hypnose, Genf 1971.
Schmid A.: Biologische Wirkungen der Luft-Elektrizitdt, Bern-Leipzig 1936.
Schrenck-Notzing A.: Die bedeutung narkotischer MittelJurHypno-tismus, Berlin 1891.
Schrenck-Notzing A.: Die Materialisationsphdnomene, Munchen 1914.
Schrenck-Notzing A.: Physikalische Phdnomene des Mediumismus, Munchen 1920.
Silva J.: Metody kontroli umysłu, Poznań 1992.
Stokvis B.: Lehrbuch der Hypnose, Basel 1965.
Suliga J. W.: Biblia szatana, Łódź 1991.
Szczepański L.: Cuda współczesne, Kraków 1937.
Szczepański L.: Okultyzm – fakty i złudzenia, Kraków 1937.
Szczepański L.: Wiedza tajemna, wróżbiarstwo, magia dni naszych, Kraków 1937.
Szczepański L.: Strachy, widma, seanse spirytystyczne i dziwy fakirów, Zakopane 1947.
Szczepański L., Breyer S., Libański E., Tomanek L.: Dziwy mediumizmu, Kraków 1921.
Świtkowski J.: Człowiek niewidzialny, Katowice 1926.
Świtkowski J.: Okultyzm i magia w świetle parapsychologii, Kraków 1939.
Tegtmeier R.: Runen, Neuhausen 1988.
Teoria i metodyka ćwiczeń relaksowo-koncentrujących pod red. Wiesława Romanowskiego,
Warszawa 1973.
The Gateway Experience, Guidance Manual, Faber (Virginia) 1989.
Tocquet R.: Les mysteres du surnaturel, Paris 1963.
Tocquet R.: Lespouvoirs secrets de l'homme, Paris 1963.
Tompkins P., Bird Ch.: The secretLife ofPlants, New York 1974.
Volgyesi F. A.: Hypnose bei Mensch und Tier, Leipzig 1969.
Walczak J., Żukowski P.: Magiczne ołtarze Stefana Iwanka, Warszawa 1995.
Walker K.: Die andere Wirklichkeit, Ziirich u. Stuttgart 1964.
Wallace A. R.: O cudach i nowoczesnym spirytyzmie, Warszawa 1890.
Wilson J.: Życie po śmierci (tłum. M. Glińska), Warszawa 1988.
Wasiljew L.: Eksperimentalnyje issledowanija myslennogo wnuszenija, Leningrad 1962.
Wasiljew L.: Wnuszenije na rasstojanije, Moskwa 1962.
Wasiljew L.: Tajemnicze zjawiska psychiki człowieka, Warszawa 1970.
Wasylewski S.: Pod urokiem zaświatów, Kraków 1958.
Watson L.: Supernature; A Natura! History of the Supernatural, Lon-don 1973.
Wolberg L. R.: Hipnoza, Warszawa 1975.
Woprosy kompleksnogo issledowanija kożno-opticzeskoj czuwstwitelnosti, Swierdłowsk 1968.
Zbiór referatów z I Międzynarodowego Kongresu Badań Psychotronicznych, t. 1-2, Praha 1973.
Zbiór referatów z II Międzynarodowego Kongresu Badań Psychotronicznych, Monte Carlo 1975.
Zacchi A.: Spirytyzm i życie pozagrobowe, Poznań 1925.
Wstecz / Spis Treści

Fotografie do książki

Magia i Psychotronika

Osiągnięcie stanu relaksacji – fizycznego i psychicznego odprężenia – znacznie ułatwia


zastosowanie aparatu do biologicznego sprzężenia zwrotnego (biofeedback). Na zdjęciu: aparacik
produkcji amerykańskiej; jego działanie oparte jest na tak zw. efekcie skórno-galwanicznym. Elektrody
zakłada się na palce. (fot. Jerzy Walczak)

Elektrografia przedstawiająca pączek na gałęzi bzu. Oryginalne zdjęcie z pracowni Siemiona D.


Kirliana, udostępnione przez Wiktora Adamienkę
Zastosowanie elektrografii w diagnostyce medycznej. Dr Jan Szymański eiektrografuje palce dłoni i
stóp pacjenta, posługując się przy tym aparaturą własnej konstrukcji. Wyniki są stabilne, wobec czego
obrazy nadają się do interpretacji. Równoczesne elektrografowanie dłoni i stóp ukazują równowagę
energii yin ijang w organizmie, (fot. J. Szymański)
Elektrografia Jodko-Narkiewicza z 1896: para dłoni osób ze sobą sympatyzujących. (Ze zbiorów
Biblioteki Publicznej m. st. Warszawy)

Elektrografia Jodko-Narkiewicza z 1896: para dłoni osób sobie niechętnych. (Ze zbiorów Biblioteki
Publicznej m. st. Warszawy)

Jakub Jodko-Narkiewicz (ur. 1847, zm. 1905)


Dom rodzinny Jakuba Jodko-Narkiewicza w majątku Nadniemem (stan w latach trzydziestych)

Kirlianowska fotografia liścia wykonana w pracowni Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles


(fot. Janusz Janicki)

Tak świeci korona elektrograficzna wokół palca człowieka.


Po zażyciu środka farmakologicznego o działaniu hamującym świecenie zmienia swój charakter i
kolor. (fot. W. Adamienko, wg. miesięcznika “Tiechnika Mołodioży")

Kirlianowska elektrografia liścia, którego górna część została przed chwilą odcięta.
Niemniej jednak na zdjęciu przez Pewien czas pozostaje widoczna, (fot. H- Andrade, wg.
miesięcznika “Tiechnika Mołodioży")

Gruntowne badanie zjawisk psychokinetycznych przeprowadzał w pierwszych latach XX w. Julian


Ochorowicz, zaś osobą, której udało się wytrenować zdolność ich wywoływania w warunkach
laboratoryjnych, była Stanisława Tomczyk. Na zdjęciu: lewitacja nożyc krawieckich (a) oraz
celuloidowej piłeczki (b)
Nina Kuługina jest od lat obiektem obserwacji rosyjskich badaczy. Demonstruje zjawiska
psychokinetyczne: u spuszczona z rak piłeczka nie spada, lecz zawisa w powietrzu

Przygotowania do eksperymentu z Niną Kuługiną: montowanie urządzeń wszechstronnie


kontrolujących stan jej organizmu

Foremki parafinowe służą do utrwalania wyników doświadczeń ektoplazmatycznych.


Podczas seansów obok “medium" umieszczono skrzynię zamkniętą pokrywą z drucianej
siatki i zaplombowaną. Wewnątrz niej znajdowały się dwa naczynia z gorącą parafiną i zimną
wodą. Widoczne na zdjęciach foremki parafinowe uzyskano w Instytucie Metapsychicznym
w Paryżu podczas seansów z Teofilem Modrzejewskim. Niewidzialne ręce (czasem stopy),
nie będące ani rękami Modrzejewskiego, ani kogokolwiek z uczestników, zanurzały się w
roztopionej parafinie, a następnie w zimnej wodzie, gdzie Potem znajdowano cieniutkie, puste
w środku, foremki. Aby je utrwalić, napełniano je gipsem

Zjawa ukształtowana z ektoplazmy wyłonionej z ciała Ewy C. Doświadczenia prowadził dr Albert


von Schrenck-Notzing. Ich przebieg był dokumentowany przez kilka kamer fotograficznych, które
fotografowały zjawisko jednocześnie z kilku stron
Czy ektoplazma dobywająca się z ust “medium" jest prawdziwą wydzieliną organizmu,
czy też np. uprzednio połkniętą, a podczas seansu zwymiotowaną; gazą opatrunkową? Dr
Schrenck-Notzing kazał zaszyć Stanisławę Popielską w worku z siatki. Ektoplazma przeszła
przez oczka z siatki, a potem tą samą drogą cofnęła się i zniknęła w ustach Popielskiej

Sławą najlepszego “medium ektoplazmatycznego" w okresie międzywojennym cieszył się Teofil


Modrzejewski (używał pseudonimu F. Kluski). Podczas seansów z ciała Modrzejewskiego dobywała
się ektoplazma przyjmująca kształty ludzi, przedmiotów lub zwierząt. 30 sierpnia 1919 r. ukazała się
zjawa ptaka drapieżnego. Wiarygodność wywoływanych przez Modrzejewskiego zjawisk poświadczali
swoimi podpisami na protokołach z seansów m.in. Tadeusz Boy-Żeleński i Stanisław Ignacy
Witkiewicz
Czesław Andrzej Klimuszko całe swoje życie poświęcił bezinteresownej pomocy ludziom
nieszczęśliwym, którzy jej znikąd już nie oczekiwali. Specjalnością tego fenomenalnego jasnowidza
było odnajdywanie osób zaginionych. Źle się stało, że pewni dziennikarze doprowadzili do
ośmieszenia osoby Klimuszki. Źle się też stało, że naukowcy nie zajęli się przebadaniem “fenomenu
Klimuszki". Czyżby sami bali się ośmieszenia? Zapewne. Na zdjęciu: ks. Klimuszko na U
Międzynarodowym Kongresie Badań Psychotronicznych w Monte Carlo w 1975 r. (fot Wojciech
Borzobochaty)
Fizyka zjawisk “nadprzyrodzonych”

Studentka uniwersytetu MERU w Szwajcarii, Christiana Quarton, demonstruje swojej siostrze Gail
świeżo nabytą umiejętność unoszenia się w powietrzu. Oczywiście nie jest to głównym celem studiów.
To tylko “produkt uboczny", (fot. z archiwum Uniwersytetu MERU)

Podczas badania kobiet podejrzanych o czary stosowano często “próbę wody". Niekiedy zdarzało
się, że ciało zestresowanej “czarownicy" podczas pławienia okazywało się lekkie jak korek
Widzenie skórne

Dziewczynka “widząca palcami". Jedenastoletnia Bogna Stefańska, wodząc palcami po


powierzchni szyby, rozpoznaje umieszczone pod nią figury geometryczne i ich kolory lub też odczytuje
litery
Hipnoza, bioenergetyka, sugestia
Usypianie za pomocą “passów mesmerycznych" (sztych Daniela Chodowieckiego z 1790r

Podczas jednego z publicznych pokazów hipnozy L. H. Stefański demonstruje parapsychiczny


odbiór obrazu (metodą “snu sugerowanego")
Badanie zdolności do zapadania w trans za pomocą hipnoskopu Ochrowicza. W swojej nowej
formie jest on baterią ceramicznych magnesów (stosowanych w głośnikach radiowych)

Jednym ze sposobów indukowania transu hipnotycznego (czyli hipnotyzowania) jest


technika “fascynacji"

Ślady na błonie fotograficznej pozostawione przez palce uzdrawiaczy-mesmerystów. W


laboratorium moskiewskiej Sekcji Bioinformacji Tow. im. Popowa przeprowadzono ok. 2000 takich
doświadczeń. Fizyk Lew Wienczunas użył w nich błon stosowanych w fizyce jądrowej. Pakieciki z
kawałkami błon umieszczano między palcami mesmerysty a ciałem pacjenta. Uzyskiwano
zaczernienia (a), niekiedy o charaktery stycznych dla danego uzdrawiacza kształtach (b), nawet gdy
błonę ekranowano drewnem lub blachami z aluminium i miedzi; zjawisko ustawało, gdy ekranem była
gruba blacha ołowiana
Jun Sekiguchi (pośrodku) jedenastoletni chłopiec, który zadziwił Japonię: powodował wyginania i
łamania drobnych metalowych przedmiotów, w niektórych przypadkach nawet ich nie dotykając

Doświadczenie i Junem Sekiguchi w dniu 11 kwietnia 1974 r. przed kamerą telewizji. Tym razem
łyżka zawieszona była na drucie w zamkniętym, przezroczystym pojemniku plastykowym
Spostrzeganie pozazmysłowe w hipnozie

Próba parapsychicznego odbioru informacji przy użyciu impulsatora Manczarskiego (konstrukcji K.


Lepaka). Wewnątrz pętli aparatu znajduje się rysunek, który usiłuje “ zobaczyć" osoba badana
Szkoła jasnowidzów
L E. Stefański prowadzi kurs Doskonalenia Umysłu. Uczestnicy wizualizują przedmioty i w
wyobraźni je dotykają
Założyciele warszawskiej Grupy Wizjonerów. Od dołu: Helena Wilda-Kowalska, Jerzv Walczak
Jerzy Gajewski (fot. Lech Charewicz)
Jak powstają magiczne przedmioty

W roku 1914 Giorgio Chirico namalował “Portret Apollinaire'a, nazwany później “proroczym". Poeta
przedstawiony jest na nim również jako figura do ćwiczeń w strzelaniu, z otworem od kuli w głowie.
Proroctwo zawarte w portrecie spełniło się w dwa lata później
"Uroczysko" – dzieło malarza, archeologa i etnografa. Mariana Wawrzenickiego (1863 -1943).
Temat ułatwił rysownikowi osiągnięcie silnej “magicznej" ekspresji dzieła

Lampa magiczna, którą zaprojektował Eliphas Levi. Typowy przykład interesującego nas
pogranicza magii i twórczości plastycznej

Jeszcze jeden zaprojektowany przez Eliphasa Levi przedmiot magiczny: “trójząb Paracelsusa"
Dla magii ceremonialnej Eliphas Levi przeznaczył ten oto krąg magiczny. Kierował się w
tym ogólnikowymi zasadami magii, lecz przede wszystkim kryterium estetycznym –
oczywiście nieświadomie

Malarstwo transowe Mariana Grużewskiego. Obrazy malowane w zupełnej ciemności


Marian Grużewski “Obłęd"

Marian Grużewski – inna wersja “Obłędu"

Marian Grużewski “Gnomy spożywające kwiaty astralne"


Marian Grużewski “Bum natury"

Dwa przedmioty magiczne, zaprojektowane i wykonane przez Krzysztofa Bułłyszkę


Stefan Iwanek “Magiczne ołtarze". Na zdjęciu: “Ołtarz Władcy Ziemi", fragment (fot. Paweł
Żukowski)

Stefan Iwanek “Magiczne ołtarze". Na zdjęciu: fragment “Ołtarz Władcy Ziemi ", (fot. Paweł
Żukowski)
Stefan Iwanek “Magiczne ołtarze". Na zdjęciu: fragment “Świecznika z ręką Jad", (fot. Jerzy Wa!
czak)

Stefan Iwanek “Magiczne ołtarze". Na zdjęciu: fragment “Zębaty amulet z belemnitem"


Stefan lwanek “Magiczne ołtarze". Na zdjęciu: fragment “Ołtarza strażnika Skarbów", (fot. Jerzy
Walczak)

Stefan Iwanek “Magiczne ołtarze". Na zdjęciu: “Świellisko". (fot. Paweł Żukowski)

Słuchalnia – miejsce, gdzie na leżąco i ze stereofonicznymi słuchawkami na uszach uczestniczymy


w zajęciach synchronizujących pracę prawej i lewej półkuli mózgu. Czasem znajdujemy się z dala od
ciała
Mediumizm i “metalogniotki”
Domek w Sochaczewie, gdzie “duchy harcują". Mieszka lam wdowa z dwiema córeczkami (fot. L.
E. Stefański)
W roku 1984 zaczęło “straszyć". Joasia Sokół miała wtedy 13 lat

“O tak stal czajnik na kuchni i tam upadł – wyjaśnia Asia i demonstruje. – Tak równo leciał, że
nawet woda się nie wylała, jak by go ktoś niósł. Ale nic za rączkę, bo była cały czas przekręcona na
bok"
Stryjeczny brat dziewczynki – Włodzio. “Nawet nocuje tu, żebyśmy się tak nie bały,
zawsze to mężczyzna" – mówi pani Hanna. A Władziu pokazuje, jak szuflada kuchennego
kredensu wysunęła się sama i zawartość jej z hukiem wysypała się na podłogę

Uczestnicy metalogniotków na zakończenie z dumą pokazują ich rezultaty: stalowe sztućce


zmiękły i odkształciły się
Przymierze z ogniem
Świętą izbą “konaki" jest dziś domek, który odziedziczył Stamatis l.iuros po rodzicach

Przed zaimprowizowanym ołtarzem tłoczą się anastenaridowie, ciekawscy i członkowie ludowej


kapeli. W rękach mają liraki – greckie skrzypce
W świętej izbie “konaki". Przywódca anastienaridów okadza przedmioty kultowe

Zapalone świece paschalne, wetknięte między drewno, rozpalają święty stos. W głębi: czarno
ubrana pani prof.. Dede i grube żelazne kraty, oddzielające turystów od świętego (ale naprawdę
gorącego!)

Nadchodzą amistentjridowie u, uroczystej procesji...


Taniec sakralny na żarzących się węglach. W głębi: L. E. Stelański

Stematis Liuros na czele grupy anastenaridów


Magiczne wyrocznie
Wahadełko pokazuje tę przegródkę w kręgach prognostikonu, gdzie znajduje się odpowiedź na
zadane pytanie (fot. Michał Sadowski)

Jeśli kawa zmielona została prawie na mąkę, fusy tworzą intrygujące zacieki, w których nasza
podświadomość każe dopatrywać się twarzy, zwierząt krajobrazów – stajemy się wizjonerami (fot.
Aleksander Rawski)

Zacieki na murze, resztki wypalonego ogniska, “bezkształtne" wypukłości na korze drzewa – to


“kanwa", na której nasza wyobraźnia haftuje swoje obrazy. I Ty możesz być wizjonerem! (fot. Paweł
Żukowski)
Prekursorzy polskiej psychotroniki

Julian Ochorowicz (1850-1917)


Stefan Manczarski (1899-1979)

You might also like