Professional Documents
Culture Documents
Stefański Lech Emfazy, Komar Michał - Od Magii Do Psychotroniki
Stefański Lech Emfazy, Komar Michał - Od Magii Do Psychotroniki
PRZEDRUK
LECH EMFAZY STEFAŃSKI, MICHAŁ KOMAR
OD MAGII DO PSYCHOTRONIKI CZYLI ARS MAGICA
(wyd. orygin.: uaktualnione, 1996)
Naszym dzieciom –
Stefanowi Iwankowi,
Bognie Stefańskiej,
Magdalenie Komar
i Janowi Wacławowi Komarowi
– książkę tę poświęcają
Autorzy
SPIS TREŚCI:
Autorzy rozdziałów 1-5: Lech E. Stefański, Michał Komar
1. Magia i psychotronika
2. Fizyka zjawisk “nadprzyrodzonych”
3. Widzenie skórne
4. Hipnoza, oddziaływanie bioenergetyczne, sugestia
5. Spostrzeganie pozazmysłowe w hipnozie
Autor rozdziałów 6-13, epilogu i prekursorów polskiej psychotroniki: Lech E.
Stefański
6. Szkoła jasnowidzów
7. Magiczne zwierciadło
8. Słuchanie “z zapartym tchem”
9. Jak powstają magiczne przedmioty
10. Przez uszy do mózgu
11. Mediumizm i “metalgniotki”
12. Przymierze z ogniem
13. Magiczne wyrocznie
Epilog
Prekursorzy polskiej psychotroniki
Literatura
Fotografie do książki
Spis Treści / Dalej
1. Magia i psychotronika
Określenie pojęć
W mniemaniu prawie powszechnym psychotronika uchodzi za domenę raczej magii niż nauki.
Zdrowy rozsądek każe podejrzewać ludzi parających się psychotronika o skłonność do nazbyt daleko
posuniętej fantazji. Z drugiej strony, ten sam zdrowy rozsądek wskazuje, że np. przedmiot badań
biologii submolekularnej lub fizyki nuklearnej albo wyspecjalizowanych dziedzin matematyki wydaje
się przeciętnemu człowiekowi równie tajemniczy jak przedmiot zainteresowań psychotroniki. Dlaczego
w takim razie biologia, fizyka i matematyka uchodzą za nauki nie kwestionowane, a psychotronika
bywa niekiedy określana szyderczym mianem magii? Może dlatego, że przez dłuższy czas ta ostatnia
nie była wliczana do zespołu nauk zinstytucjonalizowanych. Gdy wreszcie ją nobilitowano, to
wiadomość o tym fakcie pozostała jakby w ukryciu: badaniami psychotronicznymi zainteresowały się
przede wszystkim instytucje pracujące na rzecz wojska.
W świecie dzisiejszym na naszych oczach granice nauki poszerzają się niemal z dnia na dzień i to,
co dziś może uchodzić za domenę niemal czarów, jutro okaże się czymś oczywistym i użytecznym.
Czy zresztą nauka nie lokowała się zawsze na pograniczach fantazji? Dlaczego w takim razie
psychotronika uchodzi za domenę tajemniczo-magiczną? “Zjawisku przypisuje się charakter magiczny
– pisał polski parapsycholog Józef Świtkowski – wtedy, gdy warunki jego powstania wydają się
sprzeczne ze znanymi prawami natury". W tym sensie magiczne mogą się wydawać niektóre
przedmioty badań psychotronicznych tak, jak ludziom z XIX w. magią trąciły dokonane przez
Roentgena doświadczenia z promieniami katodowymi. Cóż w takim razie na pewno jest nauką, a co
nie? Nie sposób udzielić odpowiedzi ostatecznej. Jednakże wyuczona konwencja skłania nas, byśmy
pewne dziedziny ludzkiego wysiłku poznawczego określali mianem magii, inne zaś uznawali za
prawdziwą naukę. Podziały takie są dość zawodne i, prawdę mówiąc, opierają się raczej na
przywiązaniu do własnej wiary niż na racjonalnych kryteriach, na doświadczeniu. W średniowieczu
ludzie naprawdę oświeceni i uczeni sądzili, że mucha ma osiem nóg, tak bowiem rzekomo twierdził
Arystoteles, a twierdzenia zawarte w Piśmie Świętym i w dziełach Arystotelesa nie podlegały w owych
czasach dyskusji. W rzeczywistości fałsz zakradł się do dzieł Arystotelesa jeszcze w starożytności z
winy nieuważnego przepisywacza rękopisu, który zamiast 6 napisał 8. Errare humanum est..., ale to
doprawdy żenujące, że przez setki lat żaden z czytelników Arystotelesa nie złapał muchy, aby
policzyć, ile w rzeczywistości ma nóg. A może ci, którzy to uczynili i doliczyli się zaledwie sześciu, nie
mieli po prostu odwagi, aby ujawnić światoburczy wynik swego doświadczenia?
Ludzie nie wierzący w zasadność praktyk różdżkarskich stanowią większość w sferach naukowych
Polski, Europy i całego świata. A jednak w 1968 r. powstała w ZSRR Mieżwiedomstwiennaja Komisja
po Problemie Biofiziczeskogo Effekta, państwowa instytucja zajmująca się przede wszystkim
zastosowaniem różdżkarstwa w geologii, a także w archeologii i kryminalistyce. Milionowe
oszczędności, jakie daje na co dzień stosowanie metody biofizycznej w poszukiwaniach
geologicznych, lepiej przemawiająza różdżkarstwem niż jakiekolwiek argumenty teoretyczne. Czy w
takim razie badaczy zajmujących się wyjaśnianiem tajemnicy różdżkarstwa umieścimy w grupie
prawdziwych uczonych, czy też w grupie amatorów parających się magią?
Czym więc jest psychotronika? Zdenek Rejdak, prezes Międzynarodowego Towarzystwa Badań
Psychotronicznych, tak oto ją definiuje:
Psychotronika jest samodzielną, interdyscyplinarną gałęzią wiedzy, która zajmuje się siłami
działającymi na odległość – interakcjami zarówno pomiędzy ludźmi, jak też między ludźmi a
otaczającym światem (organicznym i nieorganicznym). Interakcje te wiążą się z energetycznymi
formami wyżej zorganizowanej żywej materii i są właśnie przedmiotem badań. W odróżnieniu od
parapsychologii, którą interesowały fenomeny, psychotronika bada zjawiska, jakie występują w
utajonej postaci w każdej żywej jednostce. Chodzi tu o badanie funkcji psychicznej i fizykalnej w ich
naturalnym wzajemnym powiązaniu. Psychotronika bada również energetyczną istotę zjawisk
tradycyjnie znanych pod pojęciami telepatii, telekinezy, telegnozji (jasnowidzenia) itp.
Już w samej definicji można spostrzec powody nieufności do psychotroniki. Zajmuje się ona
bowiem zjawiskami wciąż jeszcze nie wyjaśnionymi. Czy wynika stąd, że sama jest dziedziną mglistą i
tajemniczą, nienaukową? Tak, jakby prawdziwa nauka zajmowała się zjawiskami oczywistymi! Nie
znaczy to wcale, że sprawę związków między nauką a magią można teraz spokojnie pominąć.
Ostatecznie jedną z elementarnych cnót nauki jest nieustająca ciekawość badawcza, formułowanie
coraz to nowych pytań, badanie, nie zaś skłonność do lenistwa umysłowego, które wyraża się w
wygodnym oznaczaniu zjawisk wciąż nierozpoznanych mianem magii, pogardliwym i szyderczym.
Inicjatorem naukowych badań nad magią był angielski etnolog i historyk James George Frazer
(1854-1941). Zdaniem Frazera z gruntu błędne są zasady myślenia, na których opiera się magia.
“Magia – powiada Frazer – jest fałszywym systemem praw przyrody i równocześnie zespołem
fałszywych wskazówek postępowania. Jest to zarówno fałszywa nauka, jak i zawodna sztuka".
Oczywiście nie mamy tu zamiaru przeprowadzać pełnej rehabilitacji magii, ale też trudno dziś
zgodzić się z twierdzeniami Frazera.
Czy rzeczywiście istnieją podstawy, aby wszelką działalność magiczną określić wzgardliwym
mianem “zawodnej sztuki"? Czy zabiegi magiczne bywają zawsze nieskuteczne? Niezliczone
przekazy historyczne i świadectwa podróżników i etnografów świadczą o czymś wręcz przeciwnym.
Frazer kategorycznie zaprzeczył prawdziwości jednych i drugich, własnych zaś obserwacji nie miał i
mieć ich nie mógł, ponieważ sam nie podróżował, zadowalając się kompilowaniem cudzych
spostrzeżeń. Nie miejmy mu tego za złe; jego Złota gałąź jest i tak książką pełną niepowtarzalnego
uroku.
Spróbujmy jednak teraz popatrzeć z innego punktu widzenia na rozmaite fakty, słusznie czy
niesłusznie, zaliczane do fenomenów “magicznych". W ich wyborze pomagać nam będzie definicja
magii, którą podaje w swojej książce amerykański znawca przedmiotu Max Freedom Long:
Wszelka działalność wykraczająca poza zakres naszych praw fizycznych jest magią. Obojętne, czy
chodzi o natychmiastowe wyleczenie, czy wywoływanie zjawisk parapsychicznych, jak telepatia,
jasnowidzenie itp., czy też o skutki tzw. modlitwy śmierci.
Tajemnica fakirów
Znakomity angielski badacz hipnozy James Braid w rozprawie Uwagi nad transem, czyli snem
zimowym u ludzi (1850) opisał doświadczenia z Haridasem, sławnym ongiś indyjskim fakirem.
Człowiek ten umiał pogrążyć sam siebie w rodzaj pozornej śmierci. W tym stanie zakopywano go do
grobu na 3, 10, 30, a nawet 40 dni. Ostatnie z tych doświadczeń przeprowadzono w Lahore pod okiem
sir Claude'a Wade'a, ówczesnego rezydenta angielskiego na dworze tamtejszego maharadży, zresztą
wielkiego sceptyka w sprawach wszelkich nadzwyczajności.
Na kilka dni przed próbą Haridas zażył środek przeczyszczający i odtąd żywił się tylko mlekiem. W
dniu, kiedy miano go zakopać, połknął pas płótna długi na 30 łokci i wyciągnął go z powrotem przez
gardło (miało to na celu oczyszczenie żołądka). Potem wykonał coś w rodzaju lewatywy. Wreszcie
zatkał sobie wszystkie otwory ciała woskiem, wcisnął język do gardła, skrzyżował ramiona na piersi i
zasnął. Wówczas zawinięto fakira w chustę, na której siedział, związano ją, opieczętowano pieczęcią
maharadży i złożono do skrzyni. Skrzynię zakopano na pałacowym dziedzińcu. Grobowca i całego
pałacu we dnie i w nocy strzegły warty.
Po 40 dniach grobowiec komisyjnie rozkopano i wyjęto zeń ciało Haridasa zupełnie sztywne,
wyglądające jak martwe. Służący polał je ciepłą wodą, po czym zaczął okładać ciemię gorącym
ciastem pszennym. Z nosa i uszu wyjął wosk, wyciągnął też z gardła język. Powieki nacierał
roztopionym masłem. Wtem ciało poruszyło się kurczowo, nozdrza się wydęły. Puls był wciąż ledwie
wyczuwalny. Wreszcie źrenice odzyskały blask, a fakir, spostrzegłszy, że radża stoi tuż obok,
przemówił ledwie słyszalnym głosem: “Wierzysz mi teraz?" I sceptyczny radża musiał uwierzyć.
Od czytelników rzecz jasna aż tak wiele nie żądamy. Niemniej pozostaje faktem, że od kilku lat
świat naukowy przestał traktować z żartobliwym lekceważeniem “sztuczki" joginów. Wiąże się to z
odkryciem zjawiska biologicznego sprzężenia zwrotnego (po angielsku biofeedback) i z konstrukcją
urządzeń, które pozwalają tym zjawiskiem sterować.
W dużym uproszczeniu należy powiedzieć, że zjawisko to możemy sztucznie wywołać, wczuwając
się w jakiś narząd swego ciała, maksymalnie koncentrując na nim uwagę, a następnie wyobrażając
sobie stopniową zmianę w jego działaniu: zwolnienie rytmu serca, zwolnienie rytmów prądów
czynnościowych mózgu, zwiększenie elektrycznej oporności skóry itp. Każde spostrzeżenie zmiany
powoduje dalsze jej nasilanie się. Proszę zwrócić uwagę: wymieniamy tu takie funkcje organizmu, na
które – jak sądzono jeszcze niewiele lat temu – wola człowieka nie może mieć najmniejszego wpływu.
Najprostszym chyba aparatem do biologicznego sprzężenia zwrotnego może być zwykła
słuchawka lekarska. Człowiek kładzie się i wsłuchuje w bicie własnego serca, życząc sobie usilnie,
aby jego częstotliwość uległa zmianie: zwolnieniu lub przyśpieszeniu. Najmniejsza nawet zauważona
zmiana powoduje potęgowanie się zjawiska. Skutek staje się więc przyczyną, a przyczyna z kolei
skutkiem, jest to zresztą zasada każdego sprzężenia zwrotnego. Rewelacyjnych wyników oczywiście
nie należy oczekiwać podczas pierwszych prób. Wszelkie urządzenia “biofeedbackowe" pomagają
jedynie w treningu, lecz bynajmniej nie zwalniają od niego.
O ile wspomniane tu dla przykładu trenowanie zmiany rytmu serca byłoby dla przeciętnego
człowieka raczej niecelowe, o tyle umożliwienie kontroli swoich rytmów mózgowych daje rezultaty
ciekawe i bezspornie pożyteczne.
Jak wiadomo, zapis elektroencefalograficzny uwidocznia w postaci “fal" różne rytmy prądów
czynnościowych mózgu. Normalnej pracy mózgu odpowiada tzw. rytm beta – nieregularny, o
stosunkowo dużej częstotliwości. Stanowi spoczynku, odprężenia fizycznego i psychicznego
odpowiada regularny rytm alfa, charakteryzujący się poza tym znacznie większą amplitudą niż
wymieniony poprzednio; jego częstotliwość zawiera się w granicach 7-13 Hz. Jeszcze niższy zakres
częstotliwości obserwujemy w rytmie theta (4-7 Hz) manifestującym się podczas marzeń sennych i w
czasie wytężonej pracy umysłowej o charakterze twórczym. Najniższe częstotliwości (0,5-4 Hz),
odpowiadające tzw. rytmowi delta, występują podczas głębokiego snu.
Możliwość osiągnięcia na żądanie stanu pełnego relaksu – i co za tym idzie – szybkiego, a
gruntownego wypoczynku jest dla współczesnego człowieka szczególnie kusząca. Zwłaszcza gdy
towarzyszą temu rozkoszne marzenia senne na jawie. Wszystko to jest możliwe dzięki aparatowi
będącemu uproszczonym elektroencefalografem, bez urządzenia zapisującego, ale za to z ekranem
oscyloskopu lub słuchawkami. Sygnał świetlny lub dźwiękowy umożliwia śledzenie własnych rytmów
mózgowych i wywieranie wpływu na ich przebieg.
Podobnie skuteczne okazały się urządzenia działające na nieco innej zasadzie. Są to
“biofeedbacki", które wykorzystują tzw. efekt skórnogalwaniczny. Zjawisko to polega na zmienianiu się
oporności elektrycznej skóry pod wpływem czynników emocjonalnych. W celu jego dostrzeżenia
przymocowuje się elektrody, np. po obu stronach dłoni, włącza się w obwód źródło słabego, zupełnie
nieodczuwalnego prądu i mierzy jego przepływ czułym galwanometrem. Gdy wzrasta napięcie
emocjonalne (np. pod wpływem przestrachu), wówczas zmniejsza się opór elektryczny i odwrotnie:
psychicznemu odprężeniu towarzyszy stopniowo zwiększająca się oporność skóry.
Na co reagujemy
Nihil est in intellectu, quodprius non erat in sensu – nie ma nic w świadomości, czego nie było
poprzednio w doznaniu zmysłowym.
Nieodległe to czasy, kiedy owo twierdzenie św. Augustyna wydawało się prawdą najoczywistszą.
Jedynymi – jak sądzono – kanałami, przez które człowiek otrzymuje informacje o otaczającej go
rzeczywistości, są zmysły. “Odróżnia się ich pięć: wzrok, słuch, smak, powonienie i dotyk. Organami
tych zmysłów są kolejno: oko, ucho, język, nos i skóra" [Encyklopedia Orgelbranda, 1884]. Wydawało
się, że sprawa jest prosta: nie jesteśmy w stanie odebrać bodźców, dla których nie posiadamy
odpowiedniego narządu zmysłowego.
Popatrzmy jak sprawa ta wygląda z naszego dzisiejszego punktu widzenia.
Oko ludzkie reaguje na światło, czyli na fale elektromagnetyczne o długości nie większej niż 0,76
m (światło czerwone) i nie mniejsze niż 0,38 m (światło fioletowe). Podczerwieni i nadfioletu już nie
widzimy. Z olbrzymiego zakresu fal elektromagnetycznych – od promieniowania kosmicznego i
gamma przez promieniowanie rentgenowskie, nadfioletowe, widzialne, podczerwone aż do fal
radiowych od milimetrowych do stukilometrowych długości – oko nasze “uwzględnia" zaledwie maleńki
wycinek. Wydawało się, że pozostałe połacie widma elektromagnetycznego mogą nam być dostępne
wyłącznie za pośrednictwem aparatów (odbiorników radiowych, noktowizorów itp.). Jak bardzo dalekie
jest to od prawdy, dowiemy się w dalszym ciągu tego rozdziału.
Ucho ludzkie odbiera drgania powietrza, które słyszymy jako dźwięki, jeśli nie mają częstotliwości
mniejszej od 16 Hz (najniższy dźwięk wielkich kościelnych organów) ani większej od 22 000 Hz. Czy
znaczy to, że człowiek nie reaguje ani na niższe częstotliwości (poddźwięki), ani na wyższe
(ultradźwięki)?
L.E. Stefański znalazł się kiedyś w pracowni elektroakustycznej. Zajęty pogawędką ze znajomym
inżynierem nawet nie spostrzegł, jak włączył on jedno z urządzeń. Nagle uczuł jakby zwiększone
ciśnienie, gwałtownie wzrastający niepokój, jakieś niemiłe sensacje sercowe, zaczął się pocić.
Wówczas rzekł:
– Przepraszam, nie wiem co mi się stało, muszę wyjść. Inżynier uśmiechnął się, przekręcił
wyłącznik i powiedział:
– Już pan nie musi wychodzić. To był właśnie poddźwięk o częstotliwości 12 Hz.
Podobnie wygląda reakcja na częstotliwości wyższe od akustycznych: ucisk w uszach, potem ból,
niepokój i rozdrażnienie. Przy dużych natężeniach ultradźwięki stanowią wręcz śmiertelne
niebezpieczeństwo. A zatem – choć drgań powietrza innych niż akustyczne (od 16 Hz do 22 kHz) nie
słyszymy, nie znaczy to, że nie reagujemy na nie. I nawet, co szczególnie ważne, możemy tą drogą
odbierać różnego rodzaju informacje.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: człowiek ze stoperem w ręce mierzy w sekundach i zapisuje
chwile niemiłego samopoczucia. Odcinek pięciosekundowy odpowiada kropce alfabetu Morse'a,
odcinek dziesięciosekundowy – kresce. Możemy człowiekowi temu nadać “depeszę" włączając i
wyłączając na przemian generator poddźwięków i ultradźwięków. Praktycznie nie miałoby to żadnego
znaczenia, ale proszę pomyśleć: informacja zawarta w takiej “depeszy" dostałaby się do świadomości
odbiorcy nie przeszedłszy przedtem przez żaden ze znanych narządów zmysłowych; więc niejako
drogą“pozazmysłowa"!
Reagujemy na pole magnetostatyczne
Magnes – źródło stałego pola magnetycznego – znany jest od tysiącleci (początkowo tylko jako
bryła minerału, magnetytu). Termin “magneto-biologia" wprowadził przed zaledwie ćwierćwieczem
argentyński uczony M. Valentinuzzi.
Historia nauki – jak napisał wybitny magnetobiolog Jurij Chołodow – obfituje w dramatyczne
wydarzenia. Ale to, co składa się na losy magnetobiologii, jest sumą takich ludzkich namiętności, jakie
nie bywają zwykle wyzwalane podczas rozwiązywania problemów naukowych.
Działanie pola magnetycznego na żywy organizm było w ciągu stuleci wielekroć najniewątpliwiej
stwierdzone i... zawsze znajdowali się tacy, co równie niewątpliwie konstatowali brak wszelkiego
oddziaływania. O leczniczych właściwościach magnesu wspominają w swoich dziełach Arystoteles i
Pliniusz. Marcel z Bordeaux (IV w.) magnesem uśmierzał bóle głowy. Albert Wielki (XIII w.) twierdził,
że magnes, działając na lewą stronę ciała, zapobiega nieprzyjemnym snom, usuwa z organizmu
trucizny, a nawet pomaga przy chorobach umysłowych. Najgorliwszym propagatorem leczniczych
właściwości magnesu był sławny niemiecki lekarz z XVI w. Paracelsus. W latach 1780-1783 komisja
angielskiego Królewskiego Towarzystwa Lekarskiego przebadała działanie magnesu na organizm
człowieka i stwierdziła, że polega ono głównie na wpływie na system nerwowy.
Mogłoby się zdawać, że rozpoczęte w ten sposób poważne badania naukowe są zapowiedzią
szybkiego rozwoju magnetobiologii. Niestety – spodziewany rozwój został wkrótce zahamowany, i to
na całe stulecie. Przyczyną tego było... terminologiczne zamieszanie. Mimowolnym jego winowajcą
stał się Franciszek Antoni Mesmer (1734-1815), austriacki lekarz prosperujący głównie w Paryżu.
Jeszcze na początku swej kariery w Wiedniu poczynił próby leczniczego zastosowania magnesu i
zdumiał się ich powodzeniem. Mesmer używał blach stalowych różnej formy, wyrabianych wówczas
przez zakonnika, ojca Helia, znanego astronoma. Jak podaje Julian Ochorowicz:
U pewnej dziewczyny, u której różne przypadłości zależały od uderzeń krwi do głowy, usuwał z
łatwością kongestię, przykładając trzy blachy magnetyczne, dwie na nogi, trzecią na żołądek. W
innych wypadkach przyłożenie magnesu natychmiast znosiło ból albo też przesuwało go dalej ku
kończynom. Ale przypadek zrządził, że robiąc na różny sposób próby, gdy raz w miejsce magnesu
zbliżył samą tylko rękę, wynik był ten sam albo nawet lepszy, a dalsze doświadczenia wykazały, że
proste przesuwanie ręki przed ciałem, czyli tzw. później przez niego “pociągi", spowodowały różne
zmiany, poprzednio przypisywane bądź to elektryczności, bądź magnetyzmowi mineralnemu.
Z doświadczeń tych wyprowadził Mesmer wniosek, że w ciele ludzkim objawia się siła zdolna (bez
pomocy obcych czynników) “modyfikować bieg prądów nerwowych". Siłę tę nazwał Mesmer
“magnetyzmem ludzkim" lub “zwierzęcym" – w odróżnieniu od magnetyzmu zwykłego, mineralnego. I
chociaż obu “magnetyzmów" Mesmer nigdy nie utożsamiał, to niestety zrobili to za niego inni. Gdy
wysoka komisja (z Beniaminem Franklinem i Antonim Lavoisierem) wydała wkrótce potem na temat
odkrycia Mesmera opinię druzgocącą, cios ugodził zarówno w “mesmeryzm", jak i w magnetobiologię.
Komisja, doceniając zresztą skuteczność kuracji mesmerycznych, orzekła, że przyczyną uleczeń jest
wpływ “imaginacji" (sugestii), nie zaś “magnetyzm zwierzęcy", który po prostu nie istnieje.
Po trwającej blisko sto lat przerwie zaczyna się o magneto terapii mówić dopiero w
osiemdziesiątych latach ubiegłego wieku. Francuscy lekarze ze szkoły prof. Charcota ustalili, że
magnes może na ludzki organizm wpływać rozmaicie:
1. wywoływać w miejscu działania swędzenie, mrowienie, wrażenie kłucia, a nawet bólu; 2.
przywracać zniesioną wrażliwość dotykową skórze albo “przenosić" niewrażliwość z chorej połowy
ciała na zdrową; 3. likwidować lub wywoływać kurcze i drgawki; 4. łagodzić bóle różnego pochodzenia
lub też wywoływać ból; 5. powodować ogólne osłabienie, ból głowy i senność. Te same objawy, jak
stwierdzono, można wywoływać zarówno za pomocą magnesu stałego, jak i solenoidu
(elektromagnesu).
Tymczasem (1884) na kongresie w Birmingham wystąpił znany fizyk William Thomson (lord Kelvin)
w sprawie wpływu, jaki ma jakoby wywierać magnes na organizm ludzki:
Być może, że istnieje on, dotychczas jednak ani fakty, ani spostrzeżenia nie dowiodły tego. Lord
Lindsay i p. Cromwell Varley próbowali działania magnetyzmu, wprowadzając głowę między bieguny
bardzo silnego elektromagnesu. Otóż wynik był cudowny – nie było żadnego działania.
Thomsonowi odpowiedział na łamach “Revue Scientifique" Julian Ochorowicz. Nie zdziwił go
bynajmniej fakt niewrażliwości lordowskiej głowy na “bardzo silne" pole magnetyczne. Ochorowicz
powołał się w owym artykule przede wszystkim na prace Maggioraniego z lat 1869-1880 oraz
referował wyniki badań własnych. Jego próby dotyczyły około 700 osób, z których tylko część, a
mianowicie 236 przejawiło wrażliwość na “magnetyzm mineralny".
Oczywiście, jeżeli ktoś sobie wyobraża, że magnes podobnie jak ciepło i elektryczność powinien
działać na wszystkich i jeśli podda próbom tylko jedną osobę lub małą liczbę osób, to łatwo może
dojść do owego “cudownego" wyniku, jaki otrzymali Lindsay i Varley – to znaczy nie otrzymać nic. Z
badań Ochorowicza wynika, że przeciętnie tylko co trzeci człowiek podlega temu działaniu. Lecz może
potęgując siłę magnesu czy elektromagnesu można by dojść do większego procentu? Ochorowicz
temu przeczy:
Moje doświadczenia nie zostawiają mi tej nadziei. Używałem magnesów bardzo silnych i nie
otrzymywałem nic nadto.
Podobne wyniki dały nieco późniejsze badania Durville'a. Stosował on rodzaj magnetycznej
bransolety, którą zakładał osobom badanym. Jej działanie odczuwało 60 do 70 osób na 100
badanych. Zaznaczyć tu jednak należy, że wrażenie gorąca, kłucia lub mrowienia pojawiało się u 30
osób na 100 dopiero po godzinie, podczas gdy próby przeprowadzane przez Ochorowicza nie trwały
nigdy dłużej niż parę minut.
Rozumiemy już teraz, czemu magnetobiologia jest tak wyraźnie “zapóźniona w rozwoju" w
stosunku do innych nauk biologicznych: po pierwsze ze względu na niemiły dla wielu uczonych
posmak “wiedzy tajemnej" (a nasiąkła nim, wrzucona przez słowną pomyłkę do jednego worka z
mesmeryzmem), po drugie z powodu niejednoznacznych wyników doświadczeń. Dziesięciolecia
musiały minąć, zanim pogodzono się z faktem, że taka jest “natura rzeczy". Żywiołowy rozwój
magnetobiologii obserwujemy dopiero w ostatnich dziesięcioleciach.
Niemiecki entomolog Gunter Becker stwierdził w 1963 r., że większość owadów kończąc swój lot oraz
w pozycji spoczynkowej przyjmuje kierunek północ – południe i zachód – wschód. Gdy w warunkach
laboratoryjnych skompensowano pole geomagnetyczne (tzn. doprowadzono je prawie do zera), to
takiej orientacji nie dało się już zaobserwować
Badanie wpływu pola magnetycznego na żywy organizm: mysz umieszczona pomiędzy biegunami
elektromagnesu
Szczególnie interesujące wydają się te prace, które dotyczą wpływu pola magnetycznego na
system nerwowy. W tej dziedzinie światową sławę zyskał rosyjski uczony Jurij Chołodow. Najpierw
postanowił udowodnić, że stałe pole magnetyczne jest istotnie bodźcem, na który reaguje centralny
układ nerwowy. W tym celu rejestrował elektryczną aktywność mózgu królika umieszczonego między
biegunami elektromagnesu. Natężenie wynosiło od 200 do 1000 Oe, czas oddziaływania – od 1 do 20
minut. Jak powiada Chołodow:
Najogólniejszym wnioskiem, jaki da się wyciągnąć z przeprowadzonych badań, jest wniosek
następujący: mózg oprócz znanych nam funkcji pełni funkcję receptora stałego pola magnetycznego.
A więc mamy receptor pozwalający odbierać bodźce (magnetyczne), na które niewrażliwe są
nasze “klasyczne" zmysły: wzrok, słuch, smak, powonienie i dotyk, a także pozostałe, znane już nam
zmysły, jak zmysł równowagi, temperatury i kinestezji. Sławne stało się doświadczenie Chołodowa, na
którym wytwarzał on u ryb odruch warunkowy na pole magnetyczne (w tym samym 1958 r. podobny
eksperyment przeprowadził inny radziecki badacz, Lissman).
Reagujemy na pole elektrostatyczne
Prąd elektryczny przepływający przez ciało może – jak wiemy – porazić, a nawet zabić. A czy pole
elektrostatyczne, powstające między okładkami kondensatora, albo dodatnie lub ujemne jony zawarte
w powietrzu mogą być dla nas odczuwalne? Do wykrywania elektrycznych ładunków także nie mamy
osobnego zmysłu (w znaczeniu tradycyjnym), podobnie jak nie mamy zmysłu magnetycznego.
Badania w tym zakresie nie miały tak dramatycznego przebiegu jak magnetobiologiczne, a jednak
dopiero w ostatnich latach zaczęliśmy doceniać w pełni znaczenie ładunków elektrycznych w
powietrzu.
Ładunki bywają dodatnie lub ujemne, a liczba ich jest zmienna. Zmiany te wiążą się ze zmianami
pogody, a to, że rozmaite stany elektryczności atmosferycznej mają wpływ na nasze samopoczucie,
wiemy od przeszło dwóch stuleci. Już w 1770 r. szwajcarski uczony J. A. deLuc twierdził, że nie
zmiany ciśnienia powietrza, które pokazuje nam barometr, działają na człowieka, lecz związane z nimi
zmiany składu powietrza; na osoby o wrażliwym systemie nerwowym ma elektryczność atmosferyczna
wpływ zauważalny, zwłaszcza podczas pogody burzowej. Tego samego zdania jest współczesna
biometeorologia!
Aż do końca ubiegłego wieku nie było jasne, w jakiej postaci obecne są w powietrzu ładunki
elektryczne. Dopiero J. Elsster razem z H. Geitelem oraz C. T. R. Wilson, którzy opublikowali swe
prace w 1899 r., uświadomili nam, że elektryczność atmosferyczna to nie “fruwające" swobodnie w
powietrzu ładunki, lecz jony, cząstki materii, które są nośnikami ładunku energii elektrycznej. W
otaczającym nas powietrzu poruszają się w różnych kierunkach naraz jony dodatnie i ujemne; mają
one różne rozmiary i rozmaitą szybkość. Górne warstwy atmosfery (pasy Van Allena) bombardowane
przez promienie kosmiczne są źródłem ogromnej liczby małych i szybko poruszających się jonów
ujemnych. Pod wpływem przyciągania dodatnio naładowanej niższej warstwy atmosfery pędzą one w
dół i docierają aż do powierzchni ziemi, ale nie zawsze. Gdy powietrze nad ziemiąjest zamglone,
zanieczyszczone dymami i płynami, wokół cząstek tych zawiesin tworzą się duże, powolne jony
ujemne, a ich odpychające działanie uniemożliwia przedostawanie się małych, szybkich jonów
ujemnych do powietrza, którym oddychamy. Jak groźne może to być w swoich skutkach,
przekonaliśmy się przy okazji pierwszych lotów kosmicznych amerykańskich i radzieckich.
Zarówno podczas samych lotów, jak i w czasie prób w symulatorach obserwowano zjawisko, które
początkowo było zupełnie niezrozumiałe. Już po niedługim czasie pobytu w kabinie występowała u
kosmonautów gwałtowna utrata sił, pamięci i zdolności działania, choć atmosfera wytwarzana
wewnątrz kabiny (jej skład chemiczny, ciśnienie, temperatura i wilgotność) była – jak się zdawało –
idealnie dostosowana do wymagań ludzkiego organizmu. Okazało się wreszcie, że brakuje w niej
jedynie owych małych, szybko poruszających się jonów ujemnych. Dzięki zainstalowaniu w kabinach
odpowiednich aparatów, jonizatorów, stały się dopiero możliwe dłuższe kosmiczne podróże.
Reagujemy na pole elektromagnetyczne
Pole elektryczne i pole magnetyczne stanowią dwie postacie pola elektromagnetycznego. Energia
związana z polem elektromagnetycznym składa się z energii pola elektrycznego i energii pola
magnetycznego. Już z samego czysto fizycznego określenia, czym jest pole elektromagnetyczne,
można by właściwie wywnioskować, że działać ono powinno na żywe organizmy podobnie jak pola
magnetyczne i elektryczne. Niezliczone doświadczenia wykonane w ostatnich dziesięcioleciach nie
tylko potwierdzaj ą fakt takiego działania, ale też rzucaj ą światło na jego mechanizm.
Przebadano wpływ pól elektromagnetycznych (PEM) na izolowane tkanki, komórki oraz na
organizmy jednokomórkowe i wyższe. Efektem bezpośredniego działania PEM na układ nerwowy są
reakcje ruchowe zwierząt. Reakcję ucieczki zaobserwowano u chomików przy działaniu PEM o niskiej
częstotliwości od 1 do 10 kHz (Schua, 1953). Psy, jak się okazało (Michaelson, 1958), unikają strefy
napromieniowanej polem bardzo wysokiej częstotliwości, począwszy od 2800 MHz. Stwierdzono też,
że zwierzęta orientują się co do kierunku promieniowania w zakresie od 2800 do 24 000 MHz: psy
odwracały głowę w stronę źródła promieniowania, a szczury układały ciało w tym kierunku, a więc
zachowywały się tak, jak gdyby istniał u nich swoisty zmysł elektromagnetyczny!
Najbardziej przekonywające dowody działania PEM na układ nerwowy dały badania ich wpływu na
odruchy. Na przykład stosowano PEM jako bodziec warunkowy przy wytwarzaniu reakcji odruchowo-
warunkowej. Ciekawe są zwłaszcza tego rodzaju doświadczenia przeprowadzone na ludziach. F.
Pietrowowi (1952) udało się wypracować u człowieka obronny odruch warunkowy na bodziec w
postaci PEM o niskiej częstotliwości (200 Hz), wytwarzanej przez wibrator umieszczony nad głową
badanego. Odruch polegający na skurczu naczyń krwionośnych wywoływali u ludzi G. Plechanow i W.
Wieduszkina (1956-1965). Na początku kojarzyli u osoby badanej oddziaływanie PEM (735 kHz) z
bodźcem bezwarunkowym, którym było oziębienie. Wystarczyło zaledwie 13 do 25 takich skojarzeń,
by wyrobić u osoby badanej długo utrzymujący się odruch warunkowy na PEM. Warto może dodać, że
używano w tych doświadczeniach PEM o niezwykle małym natężeniu: parametr generatora PEM
zmieniano w zakresie od 2,2 x 10-4 do 3,3 x 10-4 V/m.
Stosowanie w ostatnich czasach coraz potężniejszych urządzeń nadawczych radiowych,
telewizyjnych i radarowych spowodowało występowanie coraz to częściej i wyraźniej pewnych
objawów chorobowych u osób obsługujących te urządzenia. Profesor Stefan Manczarski (1899-1979),
który wiele lat prowadził badania w tym zakresie, stwierdził, że u pracowników zatrudnionych przy
obsłudze stacji radiowych i przemysłowych urządzeń grzejnych wielkiej częstotliwości obserwowano
objawy tzw. choroby radiotelegrafistów. U pracowników zatrudnionych przy obsłudze urządzeń
mikrofalowych stwierdzono w kilku wypadkach specyficzne objawy chorobowe, których zespół
nazwano chorobą mikrofalową.
Na czym polega wpływ PEM na żywą komórkę? Jaki jest jego mechanizm? Na to pytanie trudno
odpowiedzieć jednoznacznie. Mniej interesuje nas tutaj, w jaki sposób PEM o wielkich natężeniach
działają uszkadząjąco, a nawet zabójczo na żywą komórkę. Ciekawsze jest, jak komórka odbiera
informacje o obecności bardzo słabych PEM. Stefan Manczarski, opierając się głównie na wynikach
doświadczeń uczonych niemieckich i radzieckich, sformułował teorię pozwalającą odpowiedzieć m.in.
na to pytanie.
... i co z tego wynika?
Różdżkarstwo w swojej najstarszej, tradycyjnej formie jest sztuką wykrywania przebiegających pod
ziemią strumieni wodnych, złóż minerałów i zakopanych przedmiotów wyłącznie za pomocą trzymanej
w rękach różdżki, którą dawniej przeważnie stanowiła odpowiednio przystrugana, rozdwojona gałązka.
A więc – bez żadnego przyrządu? Trudno przecież kawałek gałęzi nazywać “przyrządem". W istocie
przyrządem, i to niezmiernie czułym, którym posługuje się różdżkarz jest... on sam. Różdżka stanowi
to, co w zegarze wskazówka. Różdżka bowiem nie porusza się w rękach sama, choć tak to niekiedy
wygląda, a bywa, że sam różdżkarz jest o tym przekonany.
Istnieją bodźce wydobywające się spod ziemi, które oddziałują na organizm różdżkarza i są
rejestrowane przez jego system nerwowy, ale żadne informacje na ten temat nie przedostają się
bezpośrednio do jego świadomości.
Przypomnijmy sobie: F. Pietrow w 1952 r. udowodnił, że można wyrobić u człowieka odruch
warunkowy na pojawiające się nagle fale elektromagnetyczne o określonej częstotliwości. Człowiek
taki zaczyna wtedy reagować na nie bezwiednym ruchem. A więc i tu świadomość jest wyłączona.
Różdżkarz odczuwa na przykład obecność podziemnej wody, lecz nie wie, że ją odczuwa.
Uświadamia go o tym dopiero ruch różdżki wywołany przez bezwiedne (mimowolne) skurcze mięśni
rąk, które różdżkę trzymają. Na uzdolnienie różdżkarskie składają się zatem co najmniej: wrażliwość
na bardzo słabe bodźce oraz zdolność do ruchów mimowolnych.
Dzieje różdżkarstwa są chyba tak stare jak sama ludzkość. Różdżkarzy widzimy na staroegipskich
płaskorzeźbach. Herodot wspomina o praktyce różdżkarskiej u Scytów. Ślad wiary w moc różdżki
odnajdujemy w Eneidzie, gdzie gałązkom pewnych drzew, a przede wszystkim widełkowatej jemiole,
przypisuje się moc otwierania wrót świata podziemnego. Uczony jezuita Athanasius Kircher (1601-
1680) w dziele De arte magnetica (O sztuce magnetycznej) tłumaczy działanie różdżki w następujący
sposób: z wód i minerałów unoszą się pary (dziś mówimy o promieniowaniu!), które łączą się z
wyziewami gałązek i unoszą ponad różdżką, sprawiając, że ciężar jej się zmienia, co jest powodem jej
wychyleń. To fizykalne tłumaczenie chwalebnie odróżnia stanowisko Kir-chera od ogólnie panujących
wówczas, wciąż jeszcze średniowiecznych, poglądów na różdżkarstwo. Na ogół różdżkarzy chętnie
posądzano o czary, a Marcin Luter w 1518 r. umieścił posługiwanie się różdżką czarodziejską na liście
występków naruszających pierwsze przykazanie boskie. Tymczasem różdżkarze, choć szykanowani,
ciągle działali, ponieważ – czy to się podobało, czy nie – byli niezbędni. W dawnych czasach tylko oni
potrafili odnajdywać wodę i złoża minerałów.
Sceptyczny wiek XIX mocno podważył zaufanie do różdżkarstwa jako metody “nienaukowej".
Dopatrywał się w nim przesądu albo oszustwa. Dopiero w 1931 r. podjęto na większą skalę
doświadczenia różdżkarskie, mianowicie we Włoszech. Wziął w nich udział m.in. neurolog prof. dr F.
Cazzamalli, który zasłynął jako pierwszy badacz elektromagnetycznego promieniowania mózgu.
Terenem doświadczeń był wielki stadion w Weronie. Z polecenia komisji złożonej z inżynierów i
neurologów zakopano w różnych miejscach z zachowaniem ścisłej tajemnicy wielkie bloki ołowiu,
brązu, żelaza, aluminium, miedzi, przeprowadzono także rurociąg z wodą i zawezwano ośmiu
głośnych różdżkarzy, aby zademonstrowali swe zdolności. Doświadczenia wypadły wpięciu
wypadkach w całej pełni pozytywnie. Różdżkarze wykrywali wodę i zakopane metale, tylko na
aluminium nie reagowali.
Gdy różdżkarz trafnie wskaże miejsce, gdzie należy kopać studnię, można jeszcze powiedzieć:
woda jest wszędzie, a więc różdżkarz nieomal zawsze musi trafić. Bywa jednak i tak, że różdżkarz
zwycięsko rozwiązuje zadanie, na którym wpierw “zęby połamali" uzbrojeni w nowoczesną aparaturę
geologowie.
W latach siedemdziesiątych – jak podała polska prasa – podczas budowy stacji transformatorowej
w Słomnikach pod Krakowem geolodzy usiłowali znaleźć ujęcie wody i w tym celu kosztem wieluset
tysięcy złotych wywiercili otwór o głębokości 46 m. Wody nie znaleźli. Wezwany na konsultację inż.
Rzepecki (różdżkarz) wyznaczył ujęcie w innym miejscu, na głębokości 23 m. Jego kolega, inż.
Osuchowski, wyznaczył jeszcze inne miejsce, oddalone zaledwie o półtora metra od linii odwiertu.
Geolodzy poszli za wskazówkami różdżkarza i na wskazanej głębokości poszerzyli otwór. Woda
wytrysnęła silnym strumieniem.
W Wapiennicy koło Bielska Białej poszukiwano za pomocą wierceń geologicznych wody dla
jednego z tamtejszych zakładów. Koszt poszukiwań sięgał już zawrotnych sum, a wody nadal nie było.
Dopiero różdżkarz uratował państwowe przedsiębiorstwo od groźby zamknięcia na kłódkę.
Gdy podczas budowy reaktora atomowego w Świerku pod Warszawą zawiodło wszystko – i
przyrządy, i geologowie, którzy stwierdzili autorytatywnie, że wody nie ma – wezwano różdżkarzy.
Wówczas okazało się, że wody jest pod dostatkiem.
Technika i psychologia różdżkarstwa
W czasach średniowiecznych sporządzano różdżkę z zachowaniem odpowiedniego ceremoniału.
W noc św. Jana ścinano widełkowatą gałązkę, najchętniej leszczynową, wymawiając przy tym
zaklęcia. Tradycyjna różdżka ma kształt litery Y i jest sporządzona z drewna. Dziś częściej używa się
metalu: żelaza, srebra, aluminium.
Odmianę różdżkarstwa stanowi wahadełkarstwo. Przy tych samych zasadach działania jak w
typowym różdżkarstwie różni się ono tylko formą stosowanych narzędzi. Są to różnego rodzaju
wahadła. W grobowcach faraonów znajdowano nieraz drewniane kuleczki zawieszone na nitce;
przypuszcza się, że mogły to być “magiczne" wahadełka.
Abbe Mermet, jeden z najsłynniejszych różdżkarzy ostatnich czasów, opisuje w swych zasadach
różdżkarstwa (Principles and Practic of Radiesthesia, 1967) różne formy takich wahadeł. Ich budowa
zależy od substancji, jakiej różdżkarz ma zamiar szukać. Czasami może to być naczynie puste albo
zawierające jakiś płyn czy substancję, którą różdżkarz chce wykryć. W miejscu, gdzie znajduje się
szukany przedmiot, różdżkarz odczuwa jak gdyby zmniejszenie wagi wahadła. Następnie wahadło
wykonuje pewne ruchy, których kierunek, natężenie i inne cechy są zależne od przedmiotu, jaki
wahadło wykryło.
Chociaż wychylenia różdżki czy wahadła zależne są od mimowolnych – a więc nieświadomych –
ruchów rąk różdżkarza, nie znaczy to bynajmniej, że świadomość nie odgrywa tu żadnej roli.
Różdżkarz nie skupiony, zajęty innymi sprawami, nie wierzący w pozytywny wynik swej pracy,
niewiele zdziała. Dar różdżkarza jest – podobnie jak talent poetycki czy muzyczny, czy w ogóle
wszelki talent twórczy – właściwością psychiczną, funkcjonującą dość kapryśnie i uzależnioną od
ogólnego stanu różdżkarza. Na fakt, że uzdolnienia parapsychiczne są bardzo podobne do wszelkich
zdolności twórczych, zwrócił uwagę Milan Ryzl – czeski naukowiec, który tego rodzaju uzdolnienia u
ludzi badał w skali masowej. Jego zdaniem ta okoliczność sama już wyjaśnia, dlaczego
parapsychiczne zdolności bywają tak bardzo labilne. Takie czynniki, jak trema, niechęć do
wykonywanego doświadczenia, osobiste kłopoty, mogą całkowicie uniemożliwić uzyskanie
pozytywnego rezultatu w teście z zakresu spostrzegania pozazmysłowego. Dotyczy to także
różdżkarstwa.
Wahadełko ujawnia nasze zdolności ideomotoryczne i służy do ich trenowania. Umawiamy się "sami z
sobą"
(tzn. z naszą podświadomością), że okrężny ruch wahadełka
(1) oznacza odpowiedź “nie wiem", ruch okrężny
(2) znaczy “nie chcę lub nie mogę dać odpowiedzi",
(3) ruch poprzeczny (lewa – prawa) oznacza “nie",
a ruch (4) od i do pytającego jest odpowiedzią potakującą.
Nic więc dziwnego, że próby pod kontrolą osób podejrzliwych i niechętnych różdżkarstwu kończą
się niekiedy fiaskiem. Różdżkarz zyskuje w takim wypadku niezasłużone miano szarlatana, a przecież
nikt nie oczekuje, aby poeta improwizował na zawołanie pod ostrą kontrolą lub muzyk tworzył we
wrogim mu otoczeniu.
Różdżkarz nie wie, że zbliża się do poszukiwanego przedmiotu. Podobnie jak u człowieka, u
którego wyrobiono odruch warunkowy na określone pole elektromagnetyczne, bodziec jest przez
różdżkarza odbierany, ale nie uświadamiany. Nie jest to niczym osobliwym – znaczna część informacji
docierających do naszego układu nerwowego w ogóle nigdy nie trafia do świadomości. Nie wiemy też,
że z takich informacji robimy użytek – wszystko odbywa się jakby “automatycznie". Odebrane, lecz nie
uświadomione informacje pozostają w sferze, którą umownie (bardzo umownie!) nazywamy
podświadomością (wg Freuda) lub nieświadomością (wg Junga). Jednym ze sposobów kontaktu
pomiędzy świadomością i nieświadomością jest stawianie samemu sobie pytań i obserwowanie
własnych ruchów mimowolnych. W przypadku praktyki różdżkarskiej ruchy te objawiają się w postaci
wychyleń różdżki lub wahadła.
Ludwik Szczepański w książce Okultyzm – fakty i złudzenia podaje następującą wypowiedź
francuskiego różdżkarza Gabriela Lamberta:
U mnie, gdy pracuję w terenie, działanie podświadomości przejawia się w następujący sposób:
skoro stoję nad jakimś źródłem wody, wahadełko moje poczyna się obracać. Wówczas liczę: 1, 2, 3
itd., a gdy wahadełko się zatrzymuje, liczba, do której doszedłem, wskazuje na głębokość, na jakiej
woda się znajduje. Gdy woda znajduje się w kilku różnych, nad sobą leżących pokładach, wahadełko
zatrzymuje się przy liczbie wskazującej głębokość najbliższego pokładu, następnie obraca się dalej,
aby zatrzymać się, gdy wymieniam liczbę metrów dzielących mnie od drugiego pokładu. Sądzę więc,
że wszystko w różdżkarstwie jest dziełem podświadomości, a metody mierzenia opierają się na
bezwiednej umowie konwencjonalnej z podświadomością.
W tej chyba rozsądnej wypowiedzi ostatnie zdanie budzi jednak sprzeciw. Nie wszystko bowiem
polega na “rozmowie" z własną podświadomością. Przedtem podświadomość musi przecież uzyskać
informacje. Dzieje się to mianowicie na drodze procesu, któremu badacze radzieccy nadali nazwę
“efektu biofizycznego". I znów od psychologii wracamy do techniki, jako że w tym ujęciu człowiek,
“operator", jest traktowany jak aparat biofizyczny. Faktów, które przemawiają za zasadnościątakiego
stanowiska, zebrało się już sporo.
Prof. J. Walther z Halle stwierdził, że u różdżkarza, który znajduje się ponad podziemnym
strumieniem wody, tętno przyśpiesza, a ciśnienie krwi się podnosi.
Zespół prof. Soczewanowa z Leningradu przeprowadził badania elektrokardiograficzne osób
znajdujących się w ruchu, którym kazano przechodzić m. in. nad miejscem, pod którym przepływa
podziemny strumień. Osoby te – rzecz jasna – nie były o tym informowane. Nie przeszkodziło to, aby
zapis EKG wykazywał każdorazowo wyraźne zmiany u różdżkarzy i nieróżdżkarzy. To samo stwierdził
dr Solco Tromp, który zajmuje się problematyką różdżkarstwa na zlecenie UNESCO. Według niego
reakcje ludzkiego organizmu na wodę lub złoża minerałów pod ziemią dają się dokładnie mierzyć za
pomocą EKG.
Wyniki ogromnie interesujących doświadczeń przedstawił czeski neurolog dr Jiri Bradna. Wyszedł
on z założenia, że reakcja różdżkarza działającego w terenie jest zawsze zjawiskiem bardzo
złożonym, spróbował badać elementarne reakcje mięśniowe na wodę i żelazo w warunkach
laboratoryjnych. Przeprowadzał też badania kontrolne w miejscach neutralnych, nie zawierających ani
jednej, ani drugiej substancji. Badał mięśnie człowieka trzymającego różdżkę za pomocątrzech metod:
elektromiografii igłowej, powierzchniowej oraz miotencjometrii. Pomiar ekektromiograficzny polegał na
zapisywaniu częstotliwości impulsów i napięcia prądów czynnościowych mięśni, przy czym elektrody
były wkłuwane lub przyklejane na skórze. Do miotencjometrii dr Bradna użył aparatu przez siebie
skonstruowanego, który mierzy napięcie (tonus) mięśni, uwidoczniając jego wahanie w zmianach
wielkości gumowego balonika. Mięśniami, których skurcze powodują ruch różdżki, są głównie
zginacze i prostowniki przedramienia. Zbliżeniu się do wody towarzyszy reakcja w postaci
powiększenia częstotliwości i amplitudy prądów czynnościowych w zginaczach. Natomiast pod
wpływem metalu obserwuje się ruch różdżki ku dołowi na skutek przewagi prostowników. Jak
wykazały pomiary miotencjometryczne, mięśnie zmieniały swój tonus pod wpływem wody i metalu
także i wtedy, gdy dłonie nie trzymały różdżki.
Promieniowanie ziemi
Najsilniejszym i – jak się zdaje – najistotniejszym dla ludzi źródłem pochodzących spod ziemi
bodźców nie są bynajmniej minerały, lecz podziemne wody. Różdżkarze, których ustalenia jeszcze
dziś uważane są przez część naukowców za przesądy, twierdzili zawsze, że na organizm ludzki i na
większość organizmów zwierzęcych i roślinnych woda płynąca pod ziemią ma wpływ niekorzystny. A
oto garść faktów na ten temat.
Dr E. Jenny, dyrektor szpitala dziecięcego w Aarau w Szwajcarii, hodował myszy w budynku stajni
mającym kształt wydłużony. W latach 1934-1940 były one systematycznie przeliczane i okazało się,
że przeciętnie 79% tych gryzoni unikało spania w tej połowie stajni, pod którą przepływał podziemny
strumień wody. W ciągu lat, podczas których prowadzono obserwacje, spało tam 1626 myszy,
natomiast poza nią 6434. Dr Jenny i jego współpracownicy (dr Stauffer i inż. Lienert) stwierdzili także,
że ogórki, selery, cebula i kukurydza ledwie się rozwijały, gdy były zasadzone w strefie działania
podziemnych wód. Rzeczoznawcy ogrodnictwa nie mogli ustalić żadnej nieprawidłowości w glebie ani
też innej przyczyny, która by powodowała tak zły rozwój roślin. Rosły one za to bujnie tuż obok, poza
strefą podziemnych wpływów.
A oto wypowiedź znanego hodowcy inż. Henryka Rozendorfa złożona przedstawicielowi prasy:
W 1972 r. we Wrocławiu brałem udział w konferencji naukowo-technicznej, poświęconej hodowli
bydła. W czasie tej konferencji zademonstrowałem sposób badania stanowisk hodowlanych. W
Przedsiębiorstwie Hodowli Zarodowej w Łagiewnikach za pomocą różdżki wyodrębniłem kilka
stanowisk wyraźnie szkodliwych dla zwierząt, położonych bezpośrednio nad podziemnymi
strumieniami. Moje zdanie potwierdził oborowy: wszystkie krowy, które stały w tych miejscach,
kierowane były na rzeź z powodu schorzeń reumatycznych i wypadania narządów rodnych. Podobne
badania wykonywałem też w Targoszynie, Wągrożu i innych miejscowościach z identycznymi
rezultatami.
Starorzymski budowniczy, a zarazem pisarz Witruwiusz w swej książce De architectura, podaje
sposób, w jaki przed dwoma tysiącami lat ustalano miejsce, gdzie powinno się budować miasto. Na
terenie przewidzianym pod zabudowę urządzano najpierw pastwisko. Po pewnym czasie zabijano
wszystkie pasące się na nim zwierzęta i oglądano ich wątroby. Jeśli w większości wypadków były
chore, rezygnowano z lokalizacji miasta na tym terenie.
W Instytucie Higieny Pracy i Chorób Zawodowych Akademii Nauk Medycznych ZSRR prowadzono
systematyczne badania, których wyniki w pełni potwierdziły zasadność starych różdżkarskich
“przesądów". Stwierdzono, że w organizmie człowieka pod wpływem promieniowania płynącej pod
ziemią wody występują m.in. zmiany w bioelektrycznych czynnościach mózgu, w funkcjonowaniu
tarczycy, zaburzenia w układzie krzepliwości krwi i odchylenia od normy w jej morfologii, zwiększenie
się ilości histaminy, zmiany patologiczne naczyń krwionośnych, spowodowane zaburzeniami
wegetatywnymi, nienormalna potliwość, bóle głowy, wahania ciśnienia krwi, częstotliwości pulsu itp.
Tuż przed II wojną światową statystyki miejskiej służby zdrowia Hawru wykazały, że w jednej z
dzielnic tego miasta śmiertelność na raka jest pięciokrotnie wyższa niż w pozostałych. Służba
geologiczna stwierdziła, że dzielnica ta leży na gruncie wilgotnym z licznymi podziemnymi
strumieniami.
Podobnego typu badania przeprowadził w Szczecinie dr Beyer, a wyniki ich opublikował w 1932 r.
w “Zeitschrift fur Wuschelrutenforschung". Szczególnie ciekawe są jego spostrzeżenia z tzw. domów
fundacyjnych (Stiftshauser).
Mieszkańcami ich był jednolity materiał ludzki, tj. starzy ludzie, łatwo podatni nowotworzeniu.
Fundacja klasztoru św. Jana przy Elisabethstrasse (obecnie ulica Kaszubska, blok między ulicami
Kaszubską, Czackiego i Potulicką) okazała się silnie napromieniowana, gdyż stoi na skrzyżowaniu
strumieni podziemnych. Zanotowano tu 28 wypadków śmiertelnych raka. W fundacji Kuhbergowskiej
przy Politzerstrasse (dziś aleja Wyzwolenia) wydarzyły się w tym samym czasie tylko dwa wypadki
raka. Jest ona tylko w dwóch wąskich pasmach napromieniowana, a dane łóżka stały dokładnie nad
strefami działania promieni. Nieco silniej napromieniowana jest fundacja Oskara przy
Kreckowerstrasse (obecnie ul. Mickiewicza, między ul. Tarczyńskiego a al. Bohaterów Warszawy).
Stwierdzono tu 4 wypadki zachorowań, natomiast fundacja Sanne-Stolle przy Scharnhormtrasse
(obecnie ul. Unisławy) przez cały okres czasu branego pod uwagę (1910-1930) nie wykazała ani
jednego wypadku raka. Według informacji różdżkarza nie ma tu żadnego działania promieni.
Dr Beyer zaznaczył przy tym, że różdżkarzowi nie była oczywiście znana statystyka przez niego
zestawiona.
Wspominani już wyżej uczeni szwajcarscy (dr Jenny i jego współpracownicy) także potwierdzili
eksperymentalnie związek pomiędzy promieniowaniem podziemnej wody a zachorowalnością na raka.
Zwierzęta doświadczalne (myszy) poddawane były przez nich dziesięciokrotnemu pędzlowaniu
rakotwórczym dziegciem. Okazało się, znacznie wcześniej zginęły z powodu raka wszystkie te myszy,
których klatki znajdowały się w sferze działania tzw. promieni ziemnych (Erdstrahlen). Połowa myszy
była wystawiona na wpływ “promieni" – i te wszystkie wkrótce zginęły. Natomiast niektóre spośród
drugiej części zwierząt, umieszczonych na terenie wolnym od “promieni", w ogóle na raka nie
zachorowały.
Jaki jest fizyczny charakter owego zagadkowego “promieniowania ziemi", jak dotąd nie wiemy.
Prof. Stefan Manczarski sądził, że jest to promieniowanie elektromagnetyczne o bardzo szerokim
paśmie częstotliwości (tzn. że mamy tu do czynienia z mieszaniną fal o różnych długościach, tak samo
jak w świetle białym). Zdaniem prof. Manczarskiego woda przesączająca się przez piasek jest źródłem
szczególnie silnego promieniowania tego rodzaju.
Z obecnych badań nad promieniowaniem ziemi wynika, że nad podziemnymi strumieniami wody
występują takie oto mierzalne zjawiska: anomalie magnetyczne, podwyższenie przewodności
elektrycznej ziemi i powietrza, zmiany akustyczne, zwiększenie natężenia pola promieniowania
ultrakrótkofalowego oraz podwyższenie intensywności promieniowania podczerwonego.
Radzieccy badacze wykryli elektromagnetyczne fale centymetrowe, występujące ponad
podziemnymi strumieniami wody. Były one przedmiotem obserwacji i eksperymentów prowadzonych –
jak już wiemy – przez Akademię Nauk Medycznych w Moskwie, które ujawniły ich różnorodne
szkodliwe działania na organizm człowieka.
Fizyk Bogojawlenski stwierdził, że z wnętrza ziemi dobywa się promieniowanie twarde (zbliżone do
promieniowania gamma). Francuski fizyk Ambronne ustalił, że nad geologicznymi przełomami
pokładów (uskokami) wykrywa się promienie gamma o większym natężeniu niż na obszarze
pozostałym. Jego obserwacje wykorzystali Amerykanie, stosując metodę ustalania obecności
uskoków geologicznych; polega ona po prostu na obserwowaniu wskazań licznika promieniowania,
który znajduje się w jadącym samochodzie. Gdy samochód przejeżdża ponad geologicznym
uskokiem, komora jonizacyjna rejestruje nagle wyczuwalne dla niej pojawienie się promieni gamma,
przy czym fakt ten ujawnia obserwatorom jako gwizd dochodzący z aparatu. Ten rodzaj poszukiwań
stosowany bywa do wykrywania złóż ropy naftowej.
Wielu badaczy radzieckich (nie kwestionując wyników doświadczeń dowodzących występowania
ponad powierzchnią ziemi promieniowań, o jakich wyżej była mowa, bo ich obecność jest bezsporna)
sądziło, że raczej długofalowe promieniowania elektromagnetyczne są przyczyną powstawania “efektu
biofizycznego" (zwiększonego napięcia mięśni, będącego reakcją na wydobywające się spod ziemi
promienie). Wiele pod tym względem mówiący jest materiał eksperymentalny, który przedstawił
geofizyk Anatolij Czekunow. Odkrył on, że jeśli od skraju miejsca, pod którym znajdują się złoża rud
miedzionośnych, przeciągnąć na powierzchni ziemi przewód elektryczny długości kilkuset metrów, to
różdżkarz idąc wzdłuż tego przewodu będzie przez pewien czas reagował nieustannym wychyleniem
różdżki, dalej w pewnym momencie nastąpi gwałtowne wychylenie różdżki w obie strony, a po nim
zupełny zanik reakcji. Odległość miejsca, gdzie następuje ta ostatnia, gwałtowna reakcja, od punktu,
skąd ciągnie się przewód elektryczny, jest równa głębokości, do której zalega złoże rudonośnego
minerału. Inżynier Czekunow opracował na tej podstawie praktyczną metodę, dzięki której można z
dużą dokładnością określić rozmieszczenie pod ziemią pokładów rudy miedzianej.
Nas interesuje tu w mniejszym stopniu praktyczna strona odkrycia, a bardziej fakt, że wzdłuż
przewodu wyprowadzonego z miejsca silnego promieniowania, a położonego na terenie dla
różdżkarza “neutralnym", różdżka w dalszym ciągu reaguje. Fakt ten świadczy bardzo silnie na
korzyść poglądu o elektrycznej naturze efektu biofizycznego.
W ostatnich latach dr Lech Radwanowski wystąpił z magnetohydrodynamiczną teorią
oddziaływania cieków wodnych. Z przeprowadzonych przez niego badań wynika, że ciek jest źródłem
energii zróżnicowanej trzema rodzajami drgań molekuły wody, przy czym emitowane są fale
elektromagnetyczne, akustyczne i elektroakustyczne.
Pionierem i orędownikiem różdżkarstwa w ZSRR był geolog i mineralog prof. Nikołaj Soczewanow.
Ogromne bogactwa naturalne, znajdujące się na terenach tego kraju, długo zapewne musiałyby
czekać na odkrywców, gdyby geologowie nie stosowali nowoczesnych metod poszukiwania. Zanim
przystąpi się do kosztownych wierceń, stosuje się obecnie badania kompleksowe z zastosowaniem
metod: grawimetrycznej, magnetometrycznej, sejsmicznej, elektrycznej (mierzenie przewodności skał)
i innych. Takie badania kompleksowe są oczywiście tańsze od wierceń, lecz również niezmiernie
czaso- i pracochłonne. Metoda biofizyczna góruje nad tymi wszystkimi swą prostą techniką i
niesłychaną wprost taniością. Czy jest niezawodna? Żadna z metod nie jest stuprocentowo
niezawodna. Bardzo duży stopień niezawodności daje dopiero ich połączenie, łącznie z
zastosowaniem różdżkarstwa. Jako metoda badań pilotażowych, do wstępnego rozeznania terenu,
różdżkarstwo wydaje się niezastąpione. Zadecydowało to o jego renesansie w ZSRR w latach
sześćdziesiątych.
Prof. Soczewanow stwierdził, że tradycyjny kształt różdżki, przypominający literę Y, ma pewne
minusy. Nowoczesna różdżka powinna mieć kształt ułatwiający jej wykonywanie ruchów obrotowych.
Taka różdżka w momencie, gdy różdżkarz przechodzi ponad źródłem promieniowania, Wykonuje
część obrotu, cały obrót, a czasem kilka obrotów z rzędu. Liczba obrotów daje wyobrażenie o sile
promieniowania, a nawet pozwala je z pewnym przybliżeniem mierzyć. Różdżka nie powinna być z
drewna, lecz z metalu; taki instrument uniezależnia operatora od pory roku i może służyć do dowolnej
liczby badań.
Radzieccy różdżkarze z powodzeniem dokonywali geologicznych poszukiwań, jeżdżąc
samochodami. Liczbę obrotów, jakie różdżka wykonuje w rękach operatora, rejestruje aparat
sprzężony z szybkościomierzem samochodu, ponieważ prędkość, z jaką wóz się porusza, i liczba
obrotów różdżki są wielkościami od siebie zależnymi. Soczewanow powiada, że:
Przy szybkości 20 km/h różdżka wykonuje dwa razy mniej obrotów niż przy szybkości człowieka
idącego. Przy 60 km/h liczba obrotów różdżki jest dwudziestokrotnie mniejsza niż przy 20 km/h. Liczba
obrotów różdżki zawsze zależy od szybkości ruchu pojazdu. Metalowe podwozie samochodu nie ma
wpływu na reakcję różdżkarską. Różdżkarze wykazywali te same reakcje bez względu na to, czy
znajdowali się wewnątrz czy na zewnątrz pojazdu. To oznacza, że nieznana siła nie ma natury
elektrycznej, ponieważ blaszana obudowa wozu stanowi ekran dla pola elektrycznego.
A więc jaka jest właściwie natura “promieniowania ziemi", będącego przyczyną efektu
biofizycznego? Która z teorii okaże się słuszna?
Do głowy operatora przymocowano z tyłu silne magnesy podkowiaste. Gdy znajdowały się one
bardzo blisko głowy, liczba obrotów różdżki zmniejszała się; przy odległości ok. 20 cm różdżka w
rękach operatora zwracała się w stronę magnesu. Doprawdy – trudno przypuścić, aby różdżkarstwo
miało być w istocie zjawiskiem biomagnetycznym. Tymczasem holenderski geolog dr Solco Tromp
stwierdził, że różdżkarze są w stanie wykryć znajdujące się w pomieszczeniu źródło pola
magnetycznego o nikłym natężeniu 0,001 Gs. Potrafią oni też wyczuć, kiedy występują zakłócenia
pola magnetycznego Ziemi. Dane te konfrontowano ze wskazaniami magnetometru.
W 1967 r. nakładem Kazachskiej Akademii Nauk ukazała się praca prof. Walerego Matwiejewa,
zawierająca wyniki badań, które miały odpowiedzieć na podstawowe pytania różdżkarstwa.
Stwierdzono, że dla uzyskania porównywalnych wyników konieczna jest ścisła standaryzacja
warunków doświadczeń różdżkarskich. Efekt biofizyczny – jak się okazało – w dużym stopniu zależy
od pory dnia, pogody i samopoczucia operatora. Z gruntu inne wskazania otrzymywano stosując
rozmaite rodzaje różdżek. O pojawieniu się lub niepojawieniu efektu biofizycznego decyduje forma
różdżki, jej grubość oraz materiał, z którego ją sporządzono. W badaniach
używano różdżek przypominających kształtem rosyjską literę n, tzw. ramek, o różnych wymiarach i
proporcjach, wykonanych z drutów stalowych, aluminiowych lub miedzianych. A oto ostateczny
wniosek: aby wykryć obecność pod ziemią określonego minerału, należy użyć “ramki" stosownego
rodzaju. Profesor Matwiejew szkicuje nawet projekt normalizacji “ramek", podając przy tym warunki, w
jakich każdy z pięciu ich typów najlepiej funkcjonuje.
Jeśli więc materiał i kształt różdżki odgrywa poważną rolę, czy znaczy to, że różdżka stanowi nie
tylko “wskazówkę" przymocowaną do “biofizycznego aparatu", którym jest człowiek? Czy znaczy to, że
różdżka może być także czymś w rodzaju anteny?
Na jeszcze dziwniejszą zagadkę natknął się prof. Anatolij Małachow. Badał on w warunkach
laboratoryjnych przy użyciu różnego rodzaju “ramek" reakcję różdżkarza na rozmaite materiały. Na
początku przedmiotem eksperymentu były bryły pierwiastków. W wyniku badań pierwiastki te
podzielono na trzy grupy:
1. najaktywniejsze, tj. działające na różdżki zarówno aluminiowe, jak i żelazne;
2. działające tylko na różdżkę aluminiową;
3. nie wywołujące reakcji różdżek – ani żelaznej, ani aluminiowej. W pierwszej grupie znalazły się
m.in.: samorodne żelazo, diament, grafit, złoto, platyna, tytan. Do drugiej grupy zaliczono srebro,
miedź i rtęć. Nie wywoływały reakcji siarka, antymon oraz glin (przypomnijmy sobie doświadczenia
włoskie z 1931 r., w których różdżkarze wykryli wszystkie zakopane przedmioty oprócz brył
aluminiowych). W podobny sposób przebadano kilkaset minerałów. Było ich aż 500. Próbki minerałów
badano różdżkami z drutu żelaznego średnicy 1,2 mm i z drutu aluminiowego średnicy 1,8 mm.
Odcinki drutów, z których wykonane były różdżki, miały metr długości i wygięte były w taki sposób, że
długość różdżki wynosiła 41 cm. Próbki materiałów miały z reguły rozmiary niewielkie, nie
przekraczające 3x3x3 cm.
I tu rzecz ciekawa: “Jak wykazały badania – napisał prof. Małachow – rozmiar próbek (w
warunkach laboratoryjnych i pokojowych) nie wpływa na intensywność BFE" (tzn. biofizycznego
efektu). Cóż to znaczy? Na razie nie wiemy. Nie przeszkadza to na szczęście w praktycznych
zastosowaniach różdżkarstwa, tak samo jak nie przeszkadza w prasowaniu elektrycznym żelazkiem
fakt, że ciągle jeszcze nie znamy istoty elektryczności.
Psychometria
Wiemy już, że wiele jest kanałów, którymi docierają do nas informacje z otaczającej rzeczywistości;
znacznie więcej, niż dawniej sądzono. Wiedza ta pozwala dziś ustosunkować się poważnie do
rozmaitego rodzaju zjawisk spostrzegania “pozazmysłowego": do różdżkarstwa, do wrażliwości
dermooptycznej (będziemy o niej mówili dość szczegółowo w następnym rozdziale), a także do
psychometrii.
Pod tą ostatnią nazwą- bardzo zresztą niefortunną- kryje się specyficzna wrażliwość niektórych
osób, pozwalająca im na podstawie dotykowego kontaktu z przedmiotem stwierdzić, kto przedtem
tego przedmiotu dotykał, a czasem nawet odtworzyć związane z tym wydarzenia. W okresie
międzywojennym światową sławę zyskał polski psychometra Stefan Ossowiecki. Próbę zbadania
mechanizmów rozpoznania psychometrycznego podjął wówczas prof. Stefan Manczarski. Wynikiem
tych badań było napisane w latach czterdziestych obszerne studium pt. Psychometria, niestety,
dotychczas nie opublikowane.
Oto fragmenty tej pracy. Wprowadzą nas one w problematykę z pewnością lepiej niż jakiekolwiek
omówienie.
Hipoteza śladu
Proces rozpoznawania psychometrycznego odbywa się mniej więcej tak: psychometra bierze do
ręki jakiś przedmiot, który miała w ręce lub nosiła poszukiwana osoba. Może to być chusteczka,
krawat, pióro, list, w ogóle cokolwiek, co miało z tą osobą kiedyś styczność. Jeżeli psychometra znał
poszukiwaną osobę, niczego już więcej nie potrzeba; w przeciwnym jednak razie należy mu jeszcze
pokazać jej fotografię albo wskazać jakieś charakterystyczne cechy, które by pozwoliły odróżnić tę
osobę od tłumu innych, jakie kiedykolwiek stykały się z daną rzeczą. Po wzięciu tej rzeczy do ręki
psychometra potrzebuje kilku lub kilkunastu, a czasami nawet kilkudziesięciu minut na to, żeby wejść
w kontakt z poszukiwaną osobą. Jest to czas przygotowawczy, w ciągu którego psychometra obraca i
ściska w ręku trzymany przedmiot, starając się jak gdyby wchłonąć w siebie zawarte w nim ślady czy
emanacje. Spokojna i swobodna rozmowa towarzyska, jaką prowadzi wówczas otoczenie, nie
przeszkadza psychometrze, który może nawet brać w niej od czasu do czasu udział. Zbyt intensywne
zwracanie uwagi na osobę psychometry nie jest wskazane, gdyż-jak stwierdził Ossowiecki – stwarza
to u psychometry poczucie przymusu, powodujące z kolei pewne zahamowanie. Po pewnym czasie
psychometra wchodzi w kontakt z poszukiwaną osobą i zaczynają widzieć. Wizja rozpoczyna się
zawsze w związku z trzymanym przez psychometrę przedmiotem, tzn. psychometra widzi i opowiada,
co robiła dana osoba z tym przedmiotem. Jeżeli była to np. karteczka z napisem umieszczona w
kopercie, to psychometra widzi, jak dana osoba pisze na tej kartce, i dzięki temu właśnie może
zorientować się, co jest tam napisane. W związku z tym należy podkreślić, że Ossowiecki nie mógł
odczytywać na drodze psychometrycznej pisma drukowanego, nie dostrzegał bowiem wówczas
procesu pisania.
Z punktu widzenia fizykalnego jedna rzecz wybija się tu na pierwsze miejsce. Warunkiem
niezbędnym do zaistnienia fenomenu jest doręczenie psychometrze przedmiotu będącego przedtem w
styczności z poszukiwaną osobą. Istnienie tego warunku jest podstawą do powzięcia koncepcji
noszącej nazwę hipotezy śladu. W zjawiskach psychometrii chodzi prawdopodobnie o działanie
chemiczne śladu na system nerwowy psychometry. Nasuwają się w związku z tym następujące
pytania i zastrzeżenia:
1. Czy ilość śladu pozostającego na przedmiotach jest wystarczająca, tzn. konkretnie:
a) jaki jest ten ślad pod względem wielkości masy?
b) czy nie przekracza on granicy czułości reakcji biologicznych?
2. Jaki jest skład chemiczny śladu na przedmiotach?
3. Czy substancje chemiczne mogą przedostawać się przez skórę do systemu nerwowego
psychometry?
4. Jaki może być mechanizm odczytu psychometrycznego w założeniu działania powyższych
substancji chemicznych?
Spróbujemy po kolei przeanalizować te zagadnienia. Zaczniemy od masy śladu na przedmiotach,
ale przedtem jeszcze pragnąłbym przytoczyć pewien eksperyment, który przeprowadziłem z
Ossowieckim przed samym Powstaniem Warszawskim. Została wyżarzona kula metalowa, którą
następnie podałem Ossowieckiemu w sposób całkowicie aseptyczny do zbadania, czy na powierzchni
tej kuli może on wyczuć jakieś ślady. Wynik był całkowicie ujemny. Wydaje się, że eksperyment ten
jest bardzo poważnym potwierdzeniem hipotezy śladu.
Pomiary, o których za chwilę powiem, wskazują, że przez dotknięcie palcami rąk pozostawia się na
przedmiocie trwały ślad o masie – przeciętnie biorąc – rzędu 0,01 mg, co stanowi praktycznie granicę
dokładności ważenia za pomocą dobrych wag chemicznych.
W tych warunkach najlepsze rezultaty daje optyczna metoda ważenia za pomocą mikroskopu.
Metoda ta jest niesłychanie czuła. Mikroskopem bowiem można już dość dokładnie wymierzyć cząstkę
o średnicy ok. 0,5 m. Wymiary poziome cząstki najdogodniej określić, stosując szkiełko z podziałką,
wymiary zaś pionowe – stosując śrubę mikrometryczną tubusa mikroskopu. Przy gęstości ciała
zbliżonej np. do 3 g/cm3 otrzymujemy granicę czułości ważenia metodą mikroskopową leżącą gdzieś
w pobliżu wartości 10-13g.
Na czystym szkiełku, zaopatrzonym w podziałkę pomiarową, odciska się przez niezbyt mocne
dotknięcie ślad palca. W polu widzenia tego przyrządu widać wówczas przy odpowiednim oświetleniu
charakterystyczny ślad, złożony z mnóstwa maleńkich kropelek. Mierząc za pomocą mikroskopu
przeciętny wymiar kropelek śladu oraz przeciętną liczbę tych kropelek na jednostce powierzchni,
możemy obliczyć masę śladu przypadającą na 1 cm2 powierzchni dotkniętego przedmiotu.
W taki właśnie sposób uzyskano dla masy śladu pozostawionego przez ręce na przedmiotach
przeciętną wartość 10-g g/cm2. Jest to tylko, oczywiście, wartość orientacyjna; w poszczególnych
wypadkach masa śladu może być wielokrotnie większa lub mniejsza.
Sprawdzimy teraz, czy wartość ta nie leży poniżej progu czułości reakcji biologicznych [...]
Farmakologia poucza nas, że na drodze reakcji chemicznych można określić obecność niektórych
substancji we krwi, gdy są one w rozcieńczeniu: na 1 cm 3 krwi ilość substancji rzędu 10 -5 g.
Biologicznie udaje się natomiast wykryć obecność niektórych substancji w rozcieńczeniu: na 1 cm3
krwi ułamek miliardowej części grama.
Reakcje biologiczne przewyższają również znacznie pod względem czułości najsubtelniejszą
analizę spektralną. Dzięki niej możemy np. wykryć sód w ilości nie przekraczającej 3x10 -9 g, gdy
tymczasem węch ludzki odróżnia już np. wanilinę w ilości 10-10 g, a piżmo w ilości 0,5x10-10 g.
Życiem rządzą reakcje na ogół niesłychanie czułe typu katalitycznego lub autokatalitycznego.
Wniosek, jaki możemy postawić na podstawie tego w odniesieniu do psychometrii, jest taki, że masa
rzędu 10-5 g/cm2 jest w zasadzie wystarczająca dla wysterowania reakcji biologicznych na drodze
katalitycznej. Wniosek ten może być słuszny tylko pod dwoma warunkami:
1) że w skład śladu pozostawionego przez palce wchodzą rzeczywiście pewne substancje
katalityczne;
2) że substancje te mogą przenikać przez skórę do ustroju człowieka.
Otóż stwierdzono wielokrotnie przechodzenie dolegliwości z pacjenta na masażystę i odwrotnie. W
związku z tym warto zauważyć, ze działanie masaży może polegać częściowo na przekazywaniu
pacjentowi substancji chemicznych. W ten sposób mogą przechodzić: ból głowy, zmęczenie, depresja
psychiczna, bóle reumatyczne, nawet objawy zatrucia alkoholowego. Mogę tu powołać się na własne
eksperymenty. Stwierdziłem w sposób nie ulegający żadnej wątpliwości, że zatrucia alkoholowe mogą
być przenoszone z osoby podpitej na osobę całkowicie nie używającą alkoholu przez prosty zabieg
kontaktu skórnego między tymi osobami. Warunkiem wyraźnego występowania efektu jest stan
wygłodzenia u osoby, na którą przenosi się zatrucie alkoholowe.
Zakładam, że przez dotknięcie przedmiotu psychometra wchłania w siebie część substancji
chemicznych zawartych w tym śladzie. Nie potrzebuje przy tym bynajmniej przejść do psychometry
cała substancja ani nawet znaczna jej część; wystarczy zupełnie, jeżeli przejdą tylko katalizatory, które
z miejscowego materiału wytworzą w ciele psychometry odpowiednie substancje. Przypuszczam, że w
ten właśnie sposób przechodzą do ustroju psychometry jakieś nie znane nam bliżej katalizatory. Mogą
to być nawet katalizatory wyższego rzędu, tworzące łańcuchy, lub autokatalizatory. Do tego
wszystkiego potrzebna jest oczywiście specjalna podatność i uzdolnienie psychometry.
Po pewnym czasie, gdy ilość wprowadzonej substancji osiągnie już dostateczną wartość, zaczyna
ona działać na system nerwowy psychometry. W ten sposób psychometra zaczyna myśleć identycznie
jak osoba, która zostawiła swój ślad, i dzięki temu myśleniu jej kategoriami psychometra wczuwa się
całkowicie w tę osobę.
Proces tworzenia się związków chemicznych w organizmie psychometry i jego wczuwanie się
wymaga oczywiście pewnego czasu i tym właśnie możemy wytłumaczyć ów okres przygotowawczy,
poprzedzający powstanie u psychometry bardziej lub mniej pełnego obrazu. Sądzę jednak, że samym
tylko wczuwaniem się nie można wyjaśnić całokształtu zjawisk psychometrycznych. Wchodzą tu
jeszcze przypuszczalnie w grę czynniki pomocnicze, którymi mogą być:
1. wybitnie rozwinięta zdolność kojarzenia typu pars pro toto (odtwarzanie całości na podstawie
drobnych części);
2. wykorzystanie procesu sumowania podniet;
3. wykorzystanie różnych wiadomości podświadomych lub pozaświadomych;
4. udział innych objawów paranormalnych, a przede wszystkim telepatii.
Na korzyść tego przypuszczenia przemawiają następujące okoliczności i spostrzeżenia:
1. Stan transu psychometrycznego stwarza wyjątkowo dogodne warunki dla zestrojenia
rezonansowego systemów nerwowych psychometry i osoby poszukiwanej.
2. Doświadczenia Cazzamalliego stwierdziły, że podczas transu psychometrycznego psychometra
promieniuje fale widmowe, których największe natężenie przypada w zakresie fal ultrakrótkich.
3. Dzięki telepatii psychometra może mówić nie tylko to, co się działo, gdy poszukiwana osoba
miała w ręce dany przedmiot, ale również to, co ta osoba robi w chwili odczytu psychometrycznego.
Rozmowa z profesorem Stefanem Manczarskim
Stefański: Od czasu napisania przez Pana Psychometrii minęło wiele lat. Sformułowana wówczas
hipoteza śladu związana jest w sposób widoczny z ówczesnym stanem wiedzy. Mówiąc o śladzie, jaki
pozostaje na powierzchni przedmiotu po dotknięciu go przez człowieka, ma Pan na myśli ślad
chemiczny. W latach następnych zajmował się Pan Profesor śladami o innym charakterze.
Manczarski: To prawda. Badałem ślady fal uderzeniowych: akustycznych, magnetycznych i innych.
Każda fala uderzeniowa pozostawia na powierzchni przedmiotu ślad będący nieodwracalnym
odkształceniem jej struktury molekularnej.
Stefański: Czy to znaczy, że w pokoju, w którym wystrzelono z pistoletu, pozostają na ścianach
niewidzialne cienie osób znajdujących się tam wówczas?
Manczarski: Tak. Istnieją już nawet techniczne możliwości odczytania takich śladów. Z możliwości
tych próbuje korzystać amerykańska policja kryminalna.
Stefański: Czy osoby sensytywne, tzn. obdarzone zdolnościami parapsychicznymi, są w stanie
reagować na ślady fal uderzeniowych, jak reagują na ślady chemiczne?
Manczarski: Bez wątpienia. I nie tylko one. Na ślady fal uderzeniowych reagują zwierzęta, nieraz
bardzo silnie. Zdarza się, że pies wprowadzony do obcego pomieszczenia jeży sierść i warczy na
jedną ze ścian, nie badając jej węchem.
Stefański: Niejeden z nas potrafiłby przypomnieć sobie przeżycie podobnego rodzaju. Wchodzi się
do pokoju, przyjemnie urządzonego, ciepłego i jasnego, i nagle ogarnia człowieka nastrój
przygnębienia lub niepokoju. Wydaje się to reakcją irracjonalną, a przecież niekoniecznie tak musi
być.
Manczarski: Ma pan rację. Ludzie, których nie podejrzewamy o zdolności parapsychiczne, reagują
nieraz bezbłędnie na ślady fal uderzeniowych. W latach pięćdziesiątych przeprowadziłem badania
testowe z dużą grupą ludzi. Układałem na stole np, 10 blaszek miedzianych, z których tylko jedna była
uprzednio poddana działaniu magnetycznej fali uderzeniowej. Wiele spośród badanych osób potrafiło
wskazać tę blaszkę.
Stefański: Jak uzasadniali ludzie swój wybór?
Manczarski: Nie potrafili tego uzasadnić. Mówili, że blaszka przez nich wybierana jest “jakaś inna".
Stefański: Czy dotknięcie przedmiotu może pozostawić na nim – poza śladem chemicznym – także
ślad “energetyczny", ślad fali uderzeniowej? Przypuszczenie takie wydaje się na pozór zupełną
fantazją.
Manczarski: A jednak impulsy nerwowe mogą dawać uderzeniowe fale elektromagnetyczne, a te z
kolei mogą pozostawiać ślady. Przypominam, że chodzi tu o mikroprocesy w skali zaledwie
molekularnej.
Żywa komórka promieniuje!
Już w latach dwudziestych bieżącego stulecia biolog radziecki Aleksander Gurwicz wysunął
hipotezę, że wszystko, co żywe, ma zdolność tworzenia pól biologicznych, które swoiście regulują!
organizują rozwój tkanek organizmu. Nieudane próby udowodnienia tego przypuszczenia za pomocą
obliczeń i prostego doświadczenia fizycznego doprowadziły jednak do tego, że pola biologiczne
uznano za fantazję. Członek Akademii Nauk Medycznych W. Kaznaczejew potrzebował 10 lat, żeby
znaleźć doświadczalny dowód dla tej hipotezy. Razem ze swoimi kolegami, współpracownikami
laboratorium hodowli tkanek Nowosybirskiego Instytutu Medycznego, wykonał on szereg
doświadczeń, które dowiodły, że pola biologiczne Gurwicza istnieją.
W jednym z doświadczeń uczeni brali dwie kolby ze szkła kwarcowego, które – jak wiadomo –
przepuszcza promienie ultrafioletowe. W pierwszej kolbie umieszczali zarażoną wirusem hodowlę
tkanki, a w drugiej – dokładnie taką samą, ale zdrową. Po pewnym czasie w obu kolbach
postawionych obok siebie zaczynała szerzyć się ta sama choroba wirusowa, a ściślej mówiąc,
choroba o identycznych objawach tu i tam. Wirusy nie mogły w żaden sposób trafić do kolby ze
zdrowymi komórkami – doświadczenie przewidywało absolutną sterylność. Pozostaje przypuszczenie,
że chore komórki wywoływały chorobę w zdrowych, posyłając im informację, za pomocą
promieniowania.
Odkrycie Kaznaczejewa i jego kolegów okazuje się jednym z dowodów funkcji informacyjnej pól
elektromagnetycznych w przyrodzie żywej.
Jak powiada warszawski cybernetyk dr Stanisław Grabiec:
Jeszcze nie tak dawno zaledwie godzono się na dopuszczenie ewentualności, że żywa komórka
może być źródłem promieniowania. Dziś zagadnienie to ujmujemy z krańcowo przeciwnej strony:
wszystko, co żyje, musi promieniować, i to w różnych pasmach częstotliwości. Emisja fotonowa jest po
prostu jedną z funkcji żywej materii.
Pod kierunkiem dra Grabca wielokrotnie przeprowadzano badania na temat emisji fotonowej,
towarzyszącej procesom biochemicznym. Natężenie promieniowania mierzy się za pośrednictwem
czułych fotopowielaczy. Okazało się, że reakcjom enzymatycznym zawsze towarzyszy
promieniowanie. Zjawisko to można badać poza żywymi organizmami, w chemicznej probówce. Tego
rodzaju chemoluminescencja bywa niekiedy tak silna, że bez trudu oglądać ją można gołym okiem.
Możemy nawet w domu przeprowadzić podobne doświadczenie. Jeżeli w ciemności zanurzymy do
mieszaniny wody utlenionej i wywoływacza fotograficznego korzeń chrzanu, spowodujemy wyraźnie
widoczną jego luminescencję.
Zjawiska bioluminescencyjne rzadko bywąją aż tak efektowne. Silniejszymi źródłami światła są
świetliki, czyli robaczki świętojańskie (Lampyris noctiluca), niektóre bakterie, grzyby, pierwotniaki
(wśród tych ostatnich np. wiciowce z gatunku Ceratium tripos, którym zawdzięczamy zjawisko
“fosforescencji morza"), nieliczne gatunki jamochłonów, mięczaków, skorupiaków i ryb, zwłaszcza
głębinowych. Bioluminescencja tych zwierząt wiąże się z obecnością lucyferyny, która ulegając
utlenieniu przy udziale enzymu lucyferazy wysyła światło. Przeważnie jednak reakcje enzymatyczne
zachodzące w żywych organizmach dają słabszą emisję fotonową, niekiedy leżącą już poza widzialną
dla ludzkiego oka częścią widma, najczęściej w zakresie ultrafioletu.
Jednym ze sposobów badania emisji fotonowej żywych organizmów jest pozostawienie ich na
dłuższy czas, np. pół godziny, w bezpośrednim kontakcie z błoną fotograficzną. Dr Grabieć uzyskał
tym sposobem wiele ciekawych obrazów – biało-czarnych i barwnych. Są to “autofotograficzne"
zdjęcia przywr, tasiemców i innych pasożytów. Widać na nich, że nie wszystkie części organizmu
wydzielają promieniowanie o tym samym natężeniu oraz że różnym organom właściwa jest emisja
różnej długości fal.
Warto może przypomnieć, że auto fotografie ludzkich dłoni oraz liści roślin uzyskiwał jeszcze w
latach poprzedzających I wojnę światową francuski badacz Darget. Wyniki jego doświadczeń
pozostały niestety bez echa, ponieważ ich interpretacja miała posmak okultystyczny; na interpretację
czysto biofizyczną było wtedy po prostu za wcześnie. Z tego samego powodu nie wzbudziło
większego zainteresowania także spostrzeżenie, dokonane mniej więcej w tych samych latach, że
ręce medium zdolnego do poruszania na odległość przedmiotów (telekinezy) działają na substancje
fluoryzujące, np. szkło uranowe lub roztwór fluoresceiny, powodując ich świecenie w ciemności.
Znaczy to, że dłonie medium emitują promieniowanie elektromagnetyczne o długości fali innej niż
światło widzialne, a dopiero substancje fluoryzujące przetwarzają to promieniowanie na światło.
Podobnie jak ludzie “świecący" podziwiani byli ludzie “magnetyczni" i “elektryczni", a działo się to
wiele lat przed odkryciem, że każdy człowiek jest źródłem pól magnetycznych i elektrycznych.
Podczas eksperymentów mediumicznych w 1917 r. inż. Fritz Grunewald stwierdził u medium
Petera Johannsena występowanie zdumiewających właściwości magnetycznych. Dłoń Johannsena
umieszczona pod szybką z rozsypanymi opiłkami żelaznymi powodowała ich przemieszczenie, dzięki
czemu tworzył się obraz linii pola magnetycznego. Podobne właściwości stwierdzono potem u obu
braci Petera.
Przezwisko “człowieka-magnesu" nosił zmarły w 1934 r. londyńczyk, urzędnik bankowy Dawid
Morton. Dłonie jego odchylały igłę magnetyczną i przyciągały opiłki żelazne. Morton był przedmiotem
badań wielu lekarzy i fizyków.
Julian Ochorowicz podczas serii eksperymentów z Eusapią Paladino w latach 1893-1894
zaobserwował u niej zdolność oddziaływania dłonią na igłę busoli. Prof. Manczarski twierdził, że
zdolność taka może się przejawiać u wielu młodych osób, wymaga to jednak dobrego ich
samopoczucia i pewnego treningu.
E. Chamberlain, portier hotelu Savoy w Londynie, był w latach międzywojennych sensacją jako
“człowiek elektryczny". Gdy zbliżył rękę np. do klamki metalowej, z jego palców sypały się iskry.
Własność ta nasilała się w godzinach rannych: za każdym razem, gdy dotykał klamki, następowały
wyładowania. Po południu Chamberlain był już – jak sam mówił – “rozładowany".
W tym samym czasie na Węgrzech prowadzono doświadczenia z sześćdziesięciotrzyletnim
właścicielem ziemskim J. Berenyi. Potrafił on m.in. Zdalnie sterować kierunkiem igły magnetycznej, a
lampka neonowa, brana przez niego do ręki, rozbłyskiwała. Innym fenomenem był francuski chemik
M. G. Retgen z Boulognesur-Mer, w którego dłoni podobno zapalała się na moment żarówka
dwudziestopięciowatowa. Te same własności przejawiał student uniwersytetu w Atenach P.
Culunwachis.
Dziś umiemy już mierzyć pole magnetyczne, towarzyszące normalnym procesom życiowym. Jego
natężenie na klatce piersiowej człowieka wynosi średnio 5x10 -7 Gs, na głowie 1x10 -9 Gs. Jest to
bardzo niewiele. Dla porównania: ziemskie pole magnetyczne ma natężenie równe W przybliżeniu 0,5
Gs. Najaktywniejszymi narządami pod względem Wytwarzania pola magnetycznego okazały się serce
i mózg. Odkrycia tego dokonano jednocześnie w kilku ośrodkach badawczych na świecie. Pierwsi
opublikowali wyniki swych prac Amerykanie G. Baulle i R. McFee w pracy pt. Detection ofthe
magneticfield of the heart (Wykrywanie pola magnetycznego serca), w 1963 roku. Dwa lata później
rozpoczęto eksperymenty w zakresie nowej techniki diagnostycznej – magnetokardiografii (MKG).
Wkrótce potem narodziła się magnetoencefalografia (MEG), polegająca na rejestrowaniu
magnetycznej aktywności różnych części mózgu.
Jak wykazują zapisy EEG, w normalnym stanie czuwania brak widocznej synchronizacji poniędzy
prawą i lewą półkulą mózgu (zapis na rys. A). U osoby uprawiającej przez dłuższy czas TM widzimy w
zapisach dokonanych podczas medytacji (rys. B) znaczną spójność (koherencję) faz w falach rytmów
czynnościowych obu półkul. Zatem możemy mówić o “wewnętrznej harmonii człowieka" nie tylko w
sensie poetyckim, przenośnym...
Opowieści o lewitacjach i sprawozdania z seansów mediumicznych – choćby nawet
najwiarygodniejsze – nie mogą stanowić dostatecznego materiału dowodowego dla ustalenia realności
zjawiska fizycznego, a tym bardziej do zbadania jego natury. Większą w takim przypadku wartość
mają zjawiska w najmniejszej choćby skali, ale za to powtarzalne i ściśle Wymierne. Takim warunkom
odpowiadał eksperyment przeprowadzony W centrum naukowo-badawczym w Seattle (USA) w
1970r., a później powtarzany w różnych wariantach przez zespoły uczonych w innych ośrodkach. Oto
garść szczegółów na temat eksperymentu w Seattle..
W trakcie samorzutnego rozpadu atomu promieniotwórczego strontu-90 Wyrzucany jest elektron.
Może on być wyrzucony z równym prawdopodobieństwem w każdą stronę i w każdej chwili. To
znaczy: żaden moment ani żaden kierunek nie jest uprzywilejowany. W doświadczeniu wyrzucane
elektrony rejestrowano za pomocą licznika Geigera-Mullera, przy czym droga elektronów do licznika
prowadziła przez jeden z czterech otworów w szybko obracającym się ekranie. Niewątpliwie i tu
prawdopodobieństwo trafienia elektronu w ten czy inny otwór było jednakowe.
3. Widzenie skórne
[Rozdział pisany wspólnie z Anną Bernat]
Jeżeli chodzi o osoby badane, to efekty są o Tu jest odwrotnie: osobą badaną może być
wiele bardziej “spektakularne" z mediami czy wiele osób (jedna na sześć), lecz istnieje tu
osobami “sensytywnymi" lub przynajmniej z konieczność treningu
osobami wybranymi za pomocą testów
statystycznych
Wizualizowanie obiektu nadawanego jest Nie występuje właściwie żadne formowanie się
częstym przypadkiem, nawet jeżeli zostaje on źle wizualizacji kolorów, zwłaszcza u osób
odebrany: osoba “widzi" kwadrat lub krzyż (czy też niewidomych od urodzenia; osoby badane
literę, co jest zresztą bardzo rzadkie) określają kolory na podstawie innych wrażeń,
jakich doznają: wrażenia ciężkości, lekkości,
grubości, cienkości. wąskości, gładkości,
chropowatości, a także gorąca, zimna itd.
Na podstawie tej i innych swoich oraz cudzych prac autorka skłania się do zasadniczego
odróżnienia zjawisk telepatycznych jasnowidzenia gzy prekognicji od wrażliwości dermooptycznej. To
zróżnicowanie ujęła ona w tabeli (patrz wcześniej).
Krańcowo różniące się od poprzedniego stanowisko reprezentuje Larysa Wileńska z moskiewskiej
Sekcji Bioinformacji.
Według uczonej już w dawniejszych doświadczeniach przeprowadzonych w moskiewskim
laboratorium okazywało się, że przy próbach bezdotykowego rozpoznawania przedmiotów o
kształtach prostych znaków i figur geometrycznych badani zaczynali nieraz rozpoznawać przedmioty
jeszcze przed usłyszeniem hasła upoważniającego do rozpoczęcia próby. Do rozpoznawania
przedmiotów dochodziło też, gdy między badaną osobą a obiektem umieszczano nieprzezroczysty
ekran. Stąd nasuwa się wniosek, że bezpośredni kontakt z rozpoznawanym przedmiotem nie jest
koniecznym warunkiem przy spostrzeganiu dermooptycznym.
W innych badaniach przy udziale Wileńskiej zastosowano nową technikę. Polegała ona na
lokalizowaniu magnesu oraz innych trójwymiarowych przedmiotów, umieszczonych na stole w 10
nieprzezroczystych pojemnikach. Najpierw w jednym z pudełek umieszczono niewielki cylindryczny
magnes. Osoby testowane trzymały ręce nad pudełkami i najpierw wskazywały kolejno osiem pudełek
pustych, które usuwano ze Stołu. Następnie dokonywały ostatecznego wyboru.
Do następnego zadania przygotowano 5 pudełek zawierających pięć różnych przedmiotów,
włożonych tam przez osobę, która nie brała udziału w eksperymencie i nie znała żadnego z badanych.
Osoba, która przyniosła pudełka do pracowni, nie miała pojęcia, co one zawierają. Badani,
pozostawieni na dwadzieścia minut z każdym pudełkiem, próbowali określić ich zawartość. Oto
odpowiedzi jednego z badanych, porównane z rzeczywistą zawartością pudełek:
Pudełko 1
~ Coś ze szkła lub metalu, w kształcie cylindra; jak Lampa radiowa typu 6 HIH, długości 5
lampa radiowa o wydłużonym kształcie cm
Pudełko 2
– Coś szorstkiego, wygląda jak jeż, szaro- Kawał tłustej gliny, szarozielony, w
czerwonawy, kulistego kształtu kształcie jeża
Pudełko 3
Pudełko 4
Co rozumiemy przez pojęcie hipnoza? Tradycyjnie przyjęty zakres tego pojęcia obejmuje rozmaite
stany, w jakie popadają osoby hipnotyzowane, oraz różne sposoby ich wywoływania. Są to – jak
wkrótce zobaczymy – sposoby uruchamiające z gruntu odmienne mechanizmy w psychice i
organizmie osoby hipnotyzowanej.
Rozróżnienia rozmaitych mechanizmów, z których każdy z osobna może doprowadzić do
wystąpienia jednego ze stanów określonych jako “trans hipnotyczny", pierwszy dokonał Julian
Ochorowicz (1882). Oczywiście i przed nim zdawano sobie sprawę z niejednorodności zjawiska,
nazywanego początkowo “magnetyzmem zwierzęcym", a potem “hipnotyzmem", ale przez żadnego z
wcześniejszych badaczy zjawisko to nie zostało zanalizowane tak dokładnie. O znaczeniu
Ochorowicza jako teoretyka hipnozy świadczy przyznanie mu nagrody Francuskiej Akademii Nauk za
rozprawę Hypnotisme et Mesmerisme w 1911 roku. Niewydanie tej pracy w języku polskim ani za
życia, ani po śmierci autora jest faktem wprost niewiarygodnym.
Ochorowicz rozróżnia cztery rodzaje mechanizmów, które powodują powstawanie stanów hipnozy:
1. katapleksję [nie mylić z katalepsją, czyli stanem znieruchomienia i zesztywnienia mięśni, w
którym kończyny mają tendencję do utrzymywania nadanego im ułożenia] – ogólną lub częściową-
zjawiska wywołane rodzajem przestrachu;
2. ideoplastię – zjawiska wywołane samym wyobrażeniem skutków mających nastąpić;
3. hipnotyzm (w zwężonym znaczeniu tego słowa) – odurzenie senne wywołane przez zmęczenie
któregoś ze zmysłów i nieruchomość ciała, przy jednoczesnym wytężeniu uwagi;
4. mesmeryzm (“magnetyzm zwierzęcy"), polegający na fizycznym działaniu jednego organizmu na
drugi.
Jest to podział teoretyczny. W praktyce mechanizmy te działają przeważnie jednocześnie. Lekarz
np. poleca pacjentowi, aby wpatrywał się w błyszczący punkt, a jednocześnie sugeruje mu poczucie
ociężałości i senności; uruchamia zatem naraz działanie hipnotyczne (w znaczeniu podanym w
punkcie 3) oraz ideoplastyczne. Przy estradowych pokazach hipnozy, dokonywanych na ochotnikach
zgłaszających się z sali, z zasady mamy do czynienia z mieszaniną oddziaływań, wśród których nie
brakuje też działania mechanizmu kataplektycznego; pomagają tu hipnotyzerowi zażenowanie z
powodu publicznego występu, obawa przed czymś nieznanym oraz zaskakujące osobę wprowadzoną
w trans działania hipnotyzera.
Mechanizm katapleksji
Przypomnijmy sobie z dzieciństwa, jak dziwiliśmy się, gdy dotknięcie uciekającej stonogi zamiast
zdopingować ją do tym szybszego biegu, powodowało jej znieruchomienie. Zwierzątko wyglądało
nagle jak martwe.
Katapleksja jest u zwierząt mechanizmem obronnym. Zwierzęta żywiące się innymi zwierzętami z
reguły nie zwracają uwagi na obiekty nieruchome – choćby w rzeczywistości były one
najsmakowitszymi kąskami. I odwrotnie – te same zwierzęta połykają nieraz całkiem niestrawne
przedmioty tylko dlatego, że się one poruszają; wiedzą o tym dobrze wędkarze łowiący na tzw. błystki.
Według Pawłowa katapleksja jest odruchem samozachowawczym. Jeżeli zwierzę nie znajduje ratunku
ani w walce, ani w ucieczce, nieruchomieje, aby nie sprowokować przez swoje ruchy agresji strony
atakującej. Katapleksja byłaby zatem odruchem odziedziczonym przez człowieka po jego zwierzęcych
przodkach, a więc objawem szczątkowym. U ludzi zdrowych (nie wszystkich) mechanizm ten łatwo
można uruchomić, stosując technikę “hipnozy estradowej".
Sławny profesor Charcot, który w drugiej połowie XIX w. podjął na wielką skalę badania nad
hipnozą, stosował metodę bardzo prostą: damie, którą zamierzał wprowadzić w trans, nakazywał
zajęcie miejsca na krześle i niespodziewanie uderzał w gong nad jej uchem, czemu towarzyszył jego
ostry krzyk: “spać!" Zamiast uderzenia w gong stosowano też nagły błysk oślepiającego światła,
otrzymywanego z elektrycznej lampy łukowej. Były to sposoby – jako się rzekło – ogromnie proste, ale
i równie szkodliwe. Jak wiadomo, niektóre z kobiet wielokrotnie poddawane eksperymentom profesora
Charcota, które trafiły do szpitala Salpetriere ze stosunkowo lekkimi przypadłościami, pozostawały
potem na dłużej na oddziale psychiatrycznym z objawami ciężkiego rozstroju nerwowego.
Odruchowi kataplektycznemu towarzyszy gwałtowny skurcz naczyń krwionośnych, który niczym nie
grozi tylko człowiekowi zdrowemu. A przecież, nie przeprowadzając przedtem skrupulatnych badań
lekarskich, nigdy nie wiemy, czy mamy przed sobą człowieka z naprawdę zupełnie zdrowym aparatem
krążenia.
U ludzi nerwowo i psychicznie zdrowych “czystym" działaniem kataplektycznym, a więc
zaskoczeniem i przestrachem, nagle wytworzonym poczuciem zagrożenia, nie można wywołać
zapadnięcia w stan, który można by określić jako jedną z form transu hipnotycznego. Proszę zwrócić
uwagę: w metodzie stosowanej przez Charcota na osobę poddawaną doświadczeniu działają na raz
dwa czynniki – kataplektyczny oraz ideoplastyczny, uruchomiony słowną sugestią zasypiania.
U chorych psychicznie (np. w schizofrenii) podobne do hipnozy kataplektycznej zjawisko występuje
spontanicznie, i to w jaskrawej formie. Jest to stan osłupienia (stuporu), polegający na
znieruchomieniu w momencie zagrożenia i lęku.
Częściowa katapleksja, polegająca np. na występowaniu nagle luki w pamięci, “poraża" nierzadko
osoby psychicznie zdrowe, a tylko nadmiernie wrażliwe. Podobnie jak człowiek pogrążony w
hipnotycznym som-nambulizmie z apetytem zajada surowy kartofel, który otrzymał ze słowami “proszę
spróbować, jaka to znakomita gruszka", tak samo uczeń “wyrwany" do odpowiedzi zdolny jest w
swoim kataplektycznym osłupieniu uwierzyć w najdzikszy absurd. Za tym, że tego rodzaju “szkolne"
katapleksje mają naprawdę charakter hipnotyczny, a nie polegajątylko na chwilowej niezborności
uwagi, przemawia fakt występowania w takich momentach wzmożonej sugestywności. Niech za
przykład posłuży nam znana opowieść. Rzecz działa się w czasach, gdy Adam Mickiewicz był jeszcze
uczniem gimnazjalnym. Pewnego razu chłopiec, siedzący na szkolnej ławie obok Mickiewicza,
niespodziewanie wezwany do odpowiedzi, wstał całkiem ogłupiały i milczący. Wtedy Adaś
podpowiedział mu zdanie, które tamten głośno powtórzył: “Niedaleko Damaszku siedział diabeł na
daszku". Biedak powtarzając te głupstwa wierzył, że stanowią odpowiedź na zadane przez
nauczyciela pytanie!
Mechanizm ideoplastii
Jeśli tylko potrafimy dość intensywnie wyobrazić sobie czynność ziewania, możemy tym
spowodować wystąpienie tego odruchu. Trzeba jednak do tego spełnienia pewnych specjalnych
warunków.
“Jakież są to specjalne warunki?" – zastanawiał się Julian Ochorowicz i orzekł – “brak przeszkód".
Te przeszkody są przeważnie natury psychicznej; jedne wyobrażenia paraliżują drugie. Wyobrażamy
sobie ziewanie, ale umysł nasz zajęty jest w danej chwili wszystkim innym, tylko nie ziewaniem.
Dlatego – na szczęście – nie ziewamy za każdym razem, gdy tylko pada słowo “ziewać". Max Hirsch
w książce Sugestia i hipnoza powiada, że efekt fizjologiczny, oczekiwany przez nas w ustroju, ma
istotną tendencję do urzeczywistnienia się. A kiedy się urzeczywistnia? Dawniej sądzono, iż
warunkiem jest stan “zawężonej świadomości". Ku takiemu stanowisku skłaniał się także Ochorowicz.
Obecnie wydaje się jednak prawdopodobniej sze, że stan zawężonej świadomości (a raczej jeden z
tego rodzaju stanów) jest tylko okolicznością sprzyjającą dotarciu wyobrażenia do głębszych warstw
osobowości; tam, gdzie rządzi badana przez psychologów głębi nieświadomość.
Stanem sprzyjającym ideoplastycznemu realizowaniu się wyobrażeń przy nie zawężonej
świadomości jest stan relaksacji, czyli fizycznego i psychicznego odprężenia. Fakt ten wykorzystuje
popularna wśród lekarzy technika hipnotyzowania, tzw. hipnoza werbalna. Postępowanie tu ma w
grubszych zarysach następujący przebieg: miejscem zabiegu jest pomieszczenie, gdzie panuje cisza i
półmrok. Lekarz poleca pacjentowi, aby ułożył się możliwie najwygodniej, po czym każe mu odprężyć
kolejno poszczególne grupy mięśni. Jak wiadomo, napięcie psychiczne powoduje mimowolne
naprężanie się różnych mięśni szkieletowych (np. człowiek w gniewie bezwiednie zaciska szczęki, a
dłonie ściskają mu się w pięści). Występuje też zjawisko odwrotne: odprężenie mięśni powoduje
ustępowanie napięć psychicznych. Doprowadziwszy pacjenta do stanu relaksacji lekarz zwraca uwagę
pacjenta na jego oddech, sugerując, że staje się on coraz bardziej spokojny i miarowy, oraz podsuwa
wyobrażenie ciężkości i bezwładności ciała. Są to wyobrażenia, które u człowieka zrelaksowanego
realizują się ideoplastycznie bardzo łatwo. Nietrudno jest też skłonić pacjenta, aby zrealizował
przedstawienie sobie ciepła zjawiającego się w okolicy serca i przyjemnie rozlewającego się po całym
ciele. Działa tu swego rodzaju sprzężenie zwrotne: stan relaksacji sprzyja zjawiskom ideoplastycznym,
a ich realizacje z kolei utwierdzają i pogłębiają ten stan.
Można teraz polecić pacjentowi, aby zwrócił uwagę na to, co dzieje się np. z jego prawą ręką: jest
ciężka, ciężka i bezwładna, staje się coraz cięższa. Skutkiem ideoplastycznej realizacji wyobrażenia,
że ręka stanowi np. podłużną bryłę żelaza, jest autentyczna niemożność uniesienia ręki. Lekarz
proponuje pacjentowi, aby spróbował; pacjent stara się, ręka drga, ale się nie unosi, jest jakby
sparaliżowana. Ten fakt wywołuje u pacjenta przekonanie, że zachowawszy świadomość zapadł w
stan zbliżony do snu. Przecież w stanie czuwania – rozumuje pacjent – uniesienie ręki nie może
stwarzać trudności. Chyba dopiero od tego momentu zaczyna się proces “zawężania świadomości".
Zapewne dość trafnie scharakteryzował metodę hipnozy werbalnej jeden z badaczy: lekarz
opowiada pacjentowi o zjawiskach towarzyszących zasypianiu (temu zwykłemu, codziennemu), a
pacjent dokonuje “syntezy" zaśnięcia.
Przez kilkadziesiąt lat, od czasów Bernheima – wybitnego francuskiego badacza hipnozy z końca
XIX w. – panowało dość rozpowszechnione przekonanie, że hipnoza jest to stan zbliżony do snu, który
wywołujemy u pacjenta działaniem sugestii. Przeciwko takiemu stanowisku już w końcu XIX w.
występowali niektórzy wnikliwsi badacze. Jednym z nich był dr Albert von Schrenck-Notzing. Stwierdził
on, że istnieją osoby łatwo ulegające hipnozie, ale trudno sugestii oraz że stopień podatności na
sugestię nie jest zawsze proporcjonalny do stopnia głębokości hipnozy (hipnozy w rozumieniu
Bernheima).
Jeden z najwybitniejszych współczesnych badaczy hipnozy prof. Ernest R. Hilgard, opierając się
na rezultatach ogromnej liczby doświadczeń przeprowadzonych na Uniwersytecie Stanforda (USA),
konkluduje:
Nie mamy dostatecznych podstaw, aby identyfikować podatność na hipnozę z podatnością na
sugestię. Bez wątpienia osoba podatna na hipnozę podatna jest również na specjalnego rodzaju
sugestie, dokonywane w specjalnych warunkach, ale wydaje się, że nic można definiować hipnozy
jako podatności na sugestię, ponieważ istnieje szereg rodzajów sugestii leżących poza zjawiskami
hipnozy.
Ponieważ – jak się okazało – zjawiska sugestii i zjawiska hipnozy mogą wprawdzie łączyć się ze
sobą, lecz. również mogą istnieć niezależnie od siebie, Hilgard proponuje, aby jako czynnik
odpowiedzialny za powstawanie hipnozy uznać wyobraźnię:
W naszej pracowni przeprowadziliśmy długotrwałe doświadczenia, podczas których studenci
poddawani hipnozie byli uprzednio badani za pomocą testów; wielu z nich poddawano podobnym
badaniom testowym również i po zakończeniu seansu hipnotycznego. Badania wykazały, że
najbardziej podatni na hipnozę studenci odznaczali się już od dzieciństwa żywą wyobraźnią, niektórzy
zaś od dzieciństwa zachęcani byli przez, rodziców do jej rozwijania i intensywnego przeżywania
wyobrażonych sytuacji. Przez określenie “żywa" lub “aktywna" wyobraźnia rozumiemy zdolność do
koncentrowania się na pewnego rodzaju fantazjach tak realistycznych, że codzienna rzeczywistość
pozostaje jak gdyby w zawieszeniu; wyobrażone zdarzenia są odczuwane jako rzeczywiście przeżyte i
tak też przechowywane w pamięci. Tego rodzaju wyobraźnia różni się od patologicznej tym, że jest
ograniczona czasowo i że kontakt z rzeczywistością może być w każdej chwili na nowo nawiązany.
Stanowisko Hilgarda wydaje się słuszne, ale nie jest niczym nowym. Dr Ambroise Auguste
Liebeault zdołał stwierdzić już w osiemdziesiątych latach ubiegłego wieku, że osoba, która zwracając
uwagę swoją na jakieś wyobrażenia, np. na percepcję dotykową, doznaje jak gdyby rzeczywistego
wrażenia, jest zdolna do zapadnięcia w głęboką hipnozę. Podobną myśl wyraża Ochorowicz (1887)
twierdząc, że osoby łatwo pochłaniane przez jedną ideę bardzo łatwo podlegają hipnozie i
autohipnozie.
Dziwne to – ale Ochorowicz posuwa się w swoim rozumowaniu dalej niż Hilgard. Nie poprzestaje
na skonstatowaniu, że hipnoza może być dziełem wyobraźni. Zadaje pytanie: jak to się dzieje, że
wyobrażenie urzeczywistnia się, i odpowiada: jako następstwo pewnych wyobrażeń występuje
zjawisko ideoplastii. Ochorowicz napisał:
Ideoplastią nazywamy urzeczywistnienie się w osobniku pewnego wyobrażenia, spełnienie
pewnego aktu, wytworzenie się pewnego stanu, a to niezależnie od tego, czy owo urzeczywistnienie
było wywołane przez poddanie osoby drugiej czy przez spełnienie własnego, danego samemu sobie
nakazu (autosugestii), czy też nawet niezależnie od własnych lub obcych poddawali.
Według Ochorowicza sprawa przedstawia się następująco: sugestia lub autosugestia realizuje się
przez wyobrażenie, które-jeśli może opanować nas choć przez chwilę całkowicie – uruchamia
szczególny mechanizm ideoplastii. Wydaje się, że Ochorowicz nie zdawał sobie sprawy z roli w tym
procesie sfery nieświadomej. Nic zresztą dziwnego – psychologia głębi zaczęła się rozwijać dopiero w
latach, które były ostatnim okresem życia naszego uczonego. Napisał on, że ideoplastia może
występować jedynie w stanach zbliżonych do monoideizmu. To jest warunek główny – inne są
dodatkowe. Dziś powiedzielibyśmy raczej, że stan zbliżony do monoideizmu – opanowanie umysłu
przez jedną tylko myśl – jest okolicznością wielce sprzyjającą, a warunek konieczny dla
ideoplastycznej realizacji wyobrażenia stanowi opanowanie przezeń nieświadomości. człowieka.
Hilgard zwraca uwagę na związek zdolności do aktywnego wyobrażania sobie z halucynacjami
hipnotycznymi i z rozszczepieniem świadomości, jak to się dzieje przy automatycznym pisaniu, kiedy
człowiek pogrążony w rozmowie nie jest świadom tego, co jego ręka pisze.
Wiadomo, z jaką łatwością i siłą realizują się ideoplastyczne wyobrażenia człowieka w hipnozie, a
więc – w stanie przyćmionej świadomości. Człowiek w tym stanie, jeśli wyobrazi sobie np., że ręka
jego zanurzona jest w misce z gorącą wodą, istotnie będzie dotkliwie odczuwał gorąco; co więcej,
skóra jego dłoni się zaróżowi. Ale i w stanie pełnej świadomości (po przebudzeniu) mogą się
realizować ideoplastycznie wyobrażenia, jeśli tylko opanują sferę nieświadomości w trakcie hipnozy.
Chodzi tu o realizację tzw. sugestii pohipnotycznych. U niektórych osób wszystkie, nawet
najdziwniejsze zjawiska ideoplastyczne można przenieść poza hipnozę. W dokładnie oznaczonym
przez eksperymentatora czasie, np. godzinę po przebudzeniu, pacjent ze zdumieniem stwierdza, że
nie jest w stanie unieść lewej ręki, że “coś" parzy go w prawą dłoń, że patrząc w lustro (o zgrozo!) nie
widzi własnej głowy. Ostatecznym argumentem świadczącym, że nie tylko w stanach zbliżonych do
monoideizmu – jak sądził Ochorowicz – występują zjawiska ideoplastii, jest praktyka autosugestii. Nic
w tym zresztą dziwnego: podstawowe prace na temat autosugestii (Emila Coue i Władimira
Bechteriewa) ukazały się dopiero w latach dwudziestych.
Prawdziwie makabryczny eksperyment, dowodzący, jak wielka może być siła wyobrażenia,
przeprowadzono w Kopenhadze w 1750 roku. Przekazano tam pewną skazaną na śmierć osobę
lekarzom, którzy przywiązali nieszczęśliwca pasami rzemiennymi do stołu i zawiązali mu oczy.
Następnie obwieścili, że rozetną mu żyłę na szyi, aby krew wypłynęła z niego do ostatniej kropli.
Potem ukłuto go całkiem nieznacznie szpilką i puszczono na jego szyję strumień wody, która z
szelestem spływała do basenu ustawionego na ziemi. Zbrodniarz umarł w przekonaniu, że krew L
niego wypływa.
Duży rozgłos zyskały sobie przed półwieczem badania dra Eugeniusza Osty'ego w Paryżu nad
obdarzoną rzadką zdolnością ideoplastyczną Olgą Kani. Potrafiła ona wywoływać na powierzchni swej
skóry napisy i obrazy przedmiotów, o których myślała. Po raz pierwszy to się zdarzyło, gdy mając 19
lat zgubiła naszyjnik pereł, co ją wielce zmartwiło. Wystąpiły wówczas na jej ramieniu dziwne znaki:
rząd czerwonych, okrągłych kółek zarysował się na skórze. Nikt nie wiedział, co to ma znaczyć, i
uważano to za rodzaj wysypki. Dopiero później, przy powtarzaniu się tego zjawiska spostrzeżono, że
każda silniejsza emocja, każde silniejsze wrażenie ujawnia się na jej skórze dermograficznie, tj. przez
przekrwienie pewnych okolic skóry, na których występują charakterystyczne znamiona. Podobny
charakter mają objawy tzw. stygmatyzacji. U osób popadających w religijna ekstazę podczas
rozpamiętywania szczegółów męki Jezusa (a przy tym wybitnie uzdolnionych ideoplastycznie)
pojawiają się na dłoniach, a czasem i na czole krwawe znaki.
Powróćmy teraz do sprawy hipnozy werbalnej. Mechanizm działania słów hipnotyzera na osobę
poddającą się zabiegowi sprowadza się tu do uznania ich przez pacjenta za własne i, jak wiadomo,
pacjent może sugestię przyjąć lub ją odrzucić. Do ideoplastycznej realizacji sugestii dochodzi tylko
wtedy, gdy zostanie ona zaakceptowana, i to nie tylko przez świadomość, ale też przez
nieświadomość pacjenta. Sprzyja temu postępujące podczas procesu hipnotyzowania stopniowe
zawężanie się świadomości. Amerykański badacz hipnozy Leslie M. Le Cron twierdzi nawet, że w
gruncie rzeczy każda hipnoza jest rodzajem autohipnozy.
Skłonność do ulegania sugestiom, czyli skłonność do akceptowania cudzych sądów jako własne,
jest u różnych ludzi rozmaita pod względem zarówno ilościowym, jak i jakościowym. Również u tego
samego człowieka zmienia się ona zależnie od okoliczności. Możemy zaobserwować nieraz w życiu
codziennym, jak człowiek silnie zaabsorbowany jakąś sprawą, która prawie całkowicie pochłania jego
uwagę, przypadkowo ulega cudzemu zdaniu.
Doświadczenia z Olgą Kahl: proste rysunki i litery ukazywały się “na żądanie" (nawet głośno nie
wypowiedziane!) na skórze pani Kahl w postaci czerwonawych kresek, podobnych do tych, jakie
powstają na skutek lekkiego zadrapania,
1 – częściowo odtworzone imię Rene;
2 i 3 – odtwarzanie trójkąta (4);
5 – napis wywołany myśleniem o imieniu “Sabina";
6 – na przedramieniu powstał niekompletny obraz kieliszka
L. E. Stefański odebrawszy kiedyś telefon do kolegi, pracującego ^sąsiednim pokoju, słuchawkę
odłożył na siedzenie fotela i przywołując kolegę powiedział: “Tu jest do pana telefon". Słowom tym
towarzyszył mimowolny gest, wskazujący leżącą słuchawkę. Skutek był zaskakujący kolega ów odbył
długą rozmowę telefoniczną w bardzo niewygodnej pozycji, nisko pochylony nad fotelem; uwierzył
bowiem, że telefon jest do niego “tu", na wysokości fotela, jakby nie można było słuchawki pod-nieść
do góry.
Nawet przy pełnej świadomości również jesteśmy zdolni ulegać sugestiom. Nowsze badania
wykazały, że istnieją różne rodzaje podatności na sugestię, przy czym nie wszystkie rodzaje
podatności na sugestię korelują z podatnością na hipnozę werbalną. Bliższe informacje na ten temat
znajdzie Czytelnik w książce H. Eysencka Sens i nonsens w psychologii.
W celu pogłębienia hipnozy, gdy chce się wprowadzić pacjenta w stan zbliżony do snu w narkozie,
najbardziej celowe – wg prof. Bertolda Stokvisa, psychologa holenderskiego – jest zastosowanie tzw.
metody mutacyjnej. Gdy pacjent zamknie oczy, żąda się od niego, aby oddychał głęboko, dokładnie
tak, jakby miał zasnąć. Tempo, w jakim musi oddychać hipnotyzowany, nadawane jest przez lekarza
w ten sposób, że przez parę minut sam lekarz oddycha głośno, podobnie jak śpiący człowiek. Pacjent
musi ten rytm podchwycić. Imitacja jest zdaniem Stokvisa niczym innym, jak najprymitywniejszą formą
sugestii. Za przykład imitacji posłużyć może także znane powszechnie zjawisko udzielania się
ziewania.
Podobnie jak rytm oddychania jednego człowieka udziela się drugiemu, można by także zapewne
zasugerować komuś swój własny rytm serca. Co więcej, wsłuchując się jednocześnie w rytm swego
serca i w tykanie metronomu, którego tempo jest nieco szybsze, można przyspieszyć bicie serca, aż
wreszcie zrówna się z tykaniem przyrządu. Czyż nie jest to “sugestia imitacyjna" z tą tylko różnicą, że
osobę indukującą zastępuje mechanizm?
Od powyższego zjawiska nie różni się jakościowo zjawisko tzw. wodzenia rytmów prądów
czynnościowych mózgu. Polega ono na tym. że u człowieka badanego elektroencefalograficznie, który
jednocześnie wpatruje się np. w lampkę migoczącą z częstotliwością około 11 Hz, w zapisie zjawia się
po chwili charakterystyczny obraz rytmu alfa (8-12 Hz, amplituda 20-70 mikrowoltów). Po chwili rytm
prądów czynnościowych w pewnych partiach mózgu badanego dostroi się do rytmu, w jakim migocze
lampka. I jeśli częstotliwość migotania lampki zmienimy np. na 10 Hz, spowodujemy tym zmianę rytmu
alfa z 11 na 10 Hz.
Kto wie, czy na tajemniczą dotąd istotę sugestii nie rzuciłyby światła wyniki masowych testowań na
wszystkie kolejno rodzaje sugestii werbalnych i imitacyjnych?
Ogromnie ważkim odkryciem ostatnich lat wydaje się stwierdzenie, że ;tan daleko posuniętego
uwrażliwienia na sugestię nie wiąże się zawsze i hipnozą. Stan ten nie musi być wywoływany jakąś
techniką hipnotyczną inni też nie wiąże się nierozłącznie z żadnym innym objawem
charakterystycznym dla hipnotycznego transu. Ponadto, jak stwierdzono, w stanie zasugerowania
chłonność pamięci zwiększa się wielokrotnie, co pozwala np. na opanowanie podstaw obcego języka
w ciągu paru dni. Nie jest to bynajmniej fantazja. Świadczą o tym wyniki nauki języków prowadzone
Systematycznie od wielu lat w Sofii, w Instytucie Sugestologii kierowanym przez dra Georgija
Łozanowa. Sam Łozanow jest niezrównanym prakykiem i teoretykiem, twórcą nowej dziedziny wiedzy
– sugestologii. Jego zdaniem, sugestia ł hipnoza stanowią dwa różne zjawiska bez względu na stopień
ich genetycznego związku.
Łozanow eksperymentował też przed laty z hipnopedią, czyli nauczaniem we śnie naturalnym lub w
transie hipnotycznym. Zaniechał jednak tego rodzaju doświadczeń, gdy zrozumiał, że sprzyjający
szybkiemu przyswajaniu materiału pamięciowego stan sugestywny osoby uczącej się nie jest
bynajmniej związany ani ze snem, ani z hipnozą. Te ostatnie stany, jakkolwiek przyspieszają naukę,
jednocześnie wprowadzają pewne okoliczności utrudniające ich wykorzystanie.
Odkrycie, że stan ulegania czyjejś sugestii nie musi się łączyć z hipnozą, doprowadziło Łozanowa
nie tylko do opracowania i wprowadzenia w życie metod sugestopedii, nowej techniki nauczania. Miało
to także swoje konsekwencje dla prowadzonych przez niego badań spostrzegania pozazmysłowego
oraz dla prób zastąpienia analgezji hipnotycznej metodą znieczulenia sugestyjnego, Łozanow
powiedział:
Nie sądzę, aby można było prowadzić badania parapsychologiczne. nie znając praw sugestii.
Spostrzeganie pozazmysłowe i sugestia ściśle wiążą się wzajemnie ze sobą. Faktem jest, że niektóre
zjawiska na pozór paranormalne są w rzeczywistości sugestiami w stanie czuwania. Z drugiej strony –
nasze eksperymenty dowodzą, że za pomocą sugestii można podwyższać parapsychiczne zdolności
człowieka [...] To, co nazywam stanem sugestywnym, mogłoby też stanowić klucz do zagadki
paranormalnych sil joginów.
W 1965 roku dokonana została pierwsza na świecie poważna operacja chirurgiczna, przy której
zastosowano opracowaną przez Łozanowa metodę analgezji. Pacjentem był pięćdziesięcioletni
nauczyciel wychowania fizycznego, który sam zgłosił się i zaproponował przeprowadzenie próby.
Łozanow wielokrotnie już przedtem stosował swoją metodę przy małych operacjach, takich jak
przecinanie ropni czy usuwanie zębów. Tym razem chodziło o skomplikowaną operację przepukliny
pachwinowej, która miała trwać co najmniej godzinę. Podczas wielokrotnych spotkań Łozanow
wyjaśniał pacjentowi zasady swojej metody. Przede wszystkim powiedział mu, że nie chodzi tu o
hipnozę, a zatem będzie on całą operację przeżywał całkiem świadomie.
Cała operacja dla celów studyjnych była filmowana. Łozanow zaczął sugestię odprężającą i
przywołującą myśli pozytywne (“nie będzie pan czuł żadnego bólu" itd.). Na znak dany przez
Łozanowa lekarze dokonali nacięcia skóry i mięśni długości 4 cm. Pacjent nawet tego nie zauważył.
Był najzupełniej przytomny i rozmawiał z personelem otaczającym stół operacyjny. Lekarze usunęli
przepuklinę i przystąpili do zszywania. Pacjent nie reagował, żartował sobie na temat metalicznego
szczęku instrumentów. Później przypomniał sobie dokładnie cały przebieg operacji. Łozanow
zasugerował mu też, że będzie on w stanie powstrzymać krwawienie w miejscu operowanym, i tak się
stało. Gdy nacięcie zostało zszyte, Łozanow sugerował, że rana zagoi się szybko, i faktycznie, zagoiła
się o wiele prędzej, niż to zwykle bywa.
Mechanizm działania monotonnych bodźców
Zaczęło się tak: do Anglii przybył francuski magnetyzer mesmerysta. Był nim wnuk wielkiego
bajkopisarza, Charles Lafontaine. Dawał on w Manchesterze “publiczne wykłady doświadczalne",
cieszące się wielkim powodzeniem. Lekarze (jak zwykle) wzruszali ramionami, z góry spoglądając na
nowego szarlatana. Ale jeden z nich, James Braid, obdarzony wysokim zmysłem obserwacyjnym,
zauważył wkrótce, że zjawiska wywoływane przez Lafontaine'a były prawdziwe, i postanowił dociec i c
li przyczyny... Rozpoczął sam analogiczne doświadczenia, starając się je sprowadzić do najprostszej
formy. Lafontaine trzymał pacjentów za ręce. wpatrywał się w oczy nieruchomo i robił ruchy ręką.
Braid zaniechał ruchów i dotykania, a spoglądanie w oczy zastąpił patrzeniem w jakiś mały przedmiot,
mianowicie w świecący guzik albo np. w korek od karafki. U wyniku takiego działania u kilku osób
uzyskiwał po kilku lub kilkunastu minutach stan snu, całkiem podobny do tego, który Lafontaine
nazywał magnetycznym.
Braid rozumował tak: skoro osoba lekarza nie miała na przebieg zjawiska żadnego wpływu, jego
przyczyna musiała zatem tkwić w samym pacjencie. Braid upatrzył ją w zmęczeniu wzroku i skupieniu
uwagi na jednym punkcie. Wywołany w ten sposób szczególny stan nazwał – od greckiego wyrazu
hipnos – neurohipnotyzmem albo wprost hipnotyzmem i w 1842 r. ogłosił na ten temat dzieło pt.
Neurohypnology (Neurohipnologia)-
Również z naszego dzisiejszego punktu widzenia wydaje się, że Braid się nie mylił. Fakt, iż
długotrwałe działanie jednego bodźca wyzwala w systemie nerwowym doświadczalnego zwierzęcia
odruch hamowania, jest dobrze znany współczesnej fizjologii. Działanie monotonne powtarzającego
się bodźca wykorzystywane było praktycznie już od tysiącleci. Nie bez głębszej przyczyny we
wszystkich częściach świata umieszcza się małe dzieci w rozmaitego rodzaju kołyskach i hamakach
lub po prostu kołysze na rękach.
Z biegiem lat zestaw technik indukowania hipnozy z pomocą działania bodźców zmysłowych
bardzo się rozszerzył. Obejmuje on obecnie metody działania na wzrok i słuch, metody oddziaływań
termicznych, dotykowych i innych, w tym również elektrycznych i elektromagnetycznych.
Działanie długotrwałego bodźca powoduje znużenie, na drodze zaś skojarzeń – wyobrażenie
zasypiania, które z kolei realizuje się ideoplastycznie. Udział hipnotyzera w tym procesie sprowadza
się do organizacji seansu oraz do podsuwania w trakcie jego trwania stosownych wyobrażeń (w
postaci sugestii słownych) pacjentowi, tak więc mamy tu do czynienia Właściwie z czymś w rodzaju
kierowanej (i ewentualnie stymulowanej) autohipnozy.
W praktyce nigdy nie mamy do czynienia z “czystym" działaniem hipnotycznym bodźców
zmysłowych; towarzyszy mu lub co najmniej poprzedza je sugestia słowna. Natomiast owo “czyste"
działanie stanowi (przyczynę niektórych mimowolnych autohipnoz (np. podobne do snu odrętwienie
kierowców, pojawiające się podczas przebywania monotonnych odcinków autostrad).
Działanie za pomocą bodźców wzrokowych
Hipnoza wywołana przez fiksację przedmiotu polega na tym, że hipnotyzer poleca pacjentowi, aby
nieruchomo wpatrywał się w jakiś przedmiot, którym może być byle co – np. ołówek, klucz czy moneta
Przedmiot powinien znajdować się w odległości około 25 cm od oczu pacjenta. Hipnotyzer podaje
wówczas serię sugestii.
Metoda barw kontrastowych, którą zaproponował w 1908 r. M. Levy-Suhl, zyskuje coraz większą
popularność. Pacjent dostaje do rąk kartonik, na którym znajdują się dwa stykające się ze sobą
prostokąty o barwach dopełniających i dość jaskrawe. Może to być np. para czerwień-zieleń
przeważnie jednak stosuje się zestawienie błękitno-żółte, ponieważ szansę trafienia na daltonistę
nieprawidłowo reagującego na te barwy jest minimalna. Pacjent wpatruje się nieruchomo w miejsce
styku obu prostokątów. Po chwili spostrzega “neonowo" świecące, barwne obwódki wokół
prostokątów, kolory zaś prostokątów trącana jaskrawości, szarzeją, zdają się zamieniać miejscami itd.
– następuje zatem znany efekt działania barw dopełniających, do którego dołącza się znaczne
znużenie wzroku, ociężałość myśli i odrętwienie całego ciała. “Dokładnie tak, jak czułe na barwy
elementy siatkówki pańskiego oka przez wpatrywanie się w jaskrawe barwy będą ulegały normalnemu
fizjologicznemu procesowi znużenia – sugeruje lekarz – tak samo również całe pańskie ciało będzie
równocześnie stawało się coraz bardziej znużone, coraz cięższe".
Inna popularna metoda wprowadzania w trans hipnotyczny, to metoda “fascynacji". Pacjent
otrzymuje polecenie, aby wpatrywał się w oczy hipnotyzera. Po chwili ten zaczyna mu podsuwać
sugestię ciężkości powiek, ramion, całego ciała, wreszcie sugestię zasypiania. Wielu autorów,
zwłaszcza współczesnych, widzi w tym postępowaniu tylko trzy czynniki działające: nużące
unieruchomienie wzroku (“czynnik braidowski") oraz dwa czynniki psychologiczne – zafascynowanie
(czynnik kataplektyczny) i poddanie się autorytetowi hipnotyzera. Przeciwko takiemu poglądowi
gwałtownie występował już Ochorowicz. Wielokrotnie zwracał on uwagę na to, że hipnotyzerzy,
działający według swojego głębokiego przekonania wyłącznie sugestią, jednocześnie przykładają
ręce, naciskają gaiki oczne, robią pociągi, skupiają myśl i wolę czyniąc to machinalnie albo wprost z tą
aprioryczną pewnością, iż ręce i wola nie mają tu żadnego znaczenia. Braid również mylił się –
zdaniem Ochorowicza – kiedy np. naciskowi ręki na głowę przypisywał tylko mechaniczne znaczenie.
Braid był jednakże wielkim uczonym; dostrzegłszy swoje błędy, nie upierał się. przy nich dłużej. I oto
człowiek, o którym mówiono, że zadał cios śmiertelny mesmeryzmowi, napisał w 1883 r.:
Przez długi czas wierzyłem w tożsamość zjawisk wywoływanych moją metodą i tych, jakie na swój
sposób wywołują mesmeryści; i dziś jeszcze wierzę przynajmniej w analogię działań, wywieranych na
system nerwowy. Jednakże sądząc po tym, co w niektórych wypadkach zdają się wywoływać
mesmeryści, mniemam, że istnieje dosyć różnic upoważniających nas do uważania hipnotyzmu i
mesmeryzmu za dwa czynniki odrębne.
Czy oczy hipnotyzera nie są w procesie indukowania hipnozy doprawdy niczym więcej, jak tylko
“błyszczącymi przedmiotami", które zastąpić mogą z tym samym powodzeniem szkiełka lub guziki?
Przecząco zdają się odpowiadać na to pytanie m.in. wyniki wieloletnich badań rosyjskiego uczonego
Bernarda Każynskiego. W 1923 r. zgłosił się do niego znakomity treser Władimir Durów. Miał on
wielokrotnie okazję przekonać się, że samo spojrzenie człowieka wystarczy nieraz, aby uspokoić
dzikie zwierzę. Według jego przekonania oczy ludzkie i zwierzęce wysyłają szczególnego rodzaju
promienie. Każynski podjął się zbadania tej sprawy. W latach 1923-1934 dokonał 10 000 prób
(przedtem wielką serię eksperymentów przeprowadził z Durowem i jego tresowanymi psami, Marsem i
Pikki, sławny neurolog, prof. Władimir Bechteriew). W doświadczeniach Każynskiego “detektorami"
hipnotycznych promieni, wysyłanych przez oczy Durowa, byli ludzie. Uczony chciał się przekonać, czy
w “świdrującym" spojrzeniu jest coś więcej niż tylko siła psychologiczna. Osoby badane w
laboratorium Każynskiego siadały do Durowa tyłem, a Durów wpatrywał się w ich karki. Prawie każda
z tych osób była w stanie powiedzieć, kiedy wzrok Durowa był skierowany właśnie na nią. Niekiedy
określano nawet trafnie, pod jakim kątem pada spojrzenie. Udało się wreszcie stwierdzić, iż
niewidzialne “promienie", emitowane przez oczy Durowa, miały charakter elektromagnetyczny, a
pomiary wykazały, że są to fale milimetrowe (uzyskano zresztą wówczas wynik bardzo nieścisły).
Ten sam rodzaj doświadczeń kontynuowali w latach czterdziestych profesorowie S. Turlugin i P.
Lazarow. Potwierdzili oni to, że nie odczuwa się spojrzenia, kiedy nadawcę (oczy patrzącego) oddziela
od osoby fiksowanej wzrokiem ekran w postaci uziemionej siatki metalowej. Spróbowano określić
dokładniej długość czynnej tu tali elektromagnetycznej. Wynosiła ona ok. 0,008 mm. Zespół prof.
Lazarowa eksperymentował też z meskaliną i innymi środkami halucynogennymi, za których pomocą
usiłowano wzmacniać zjawisko “promieniowania" oczu.
W swej książce Biologiczeskaja radioswiaź (Biologiczna radiokomunikacja) rozwija Każynski
hipotezę, w myśl której komórki receptorowe siatkówki oka – pręciki i czopki – nie tylko odbierają fale
elektromagnetyczne, ale też pełnią funkcję miniaturowych anten nadawczych. Istotnym elementem
całości tego biologicznego nadajnika ma być jakoby gruczoł dokrewny znajdujący się w mózgu, zwany
szyszynką. Jak wiadomo fizjologom, działanie na szyszynkę prądu elektrycznego wywołuje
powstawanie na siatkówce podrażnień, które określane są przez osobę badaną jako wrażenia
świetlne. Fakt ten nie potwierdza tezy Każynskiego, ale świadczy o trafności kierunku poszukiwań.
Działanie za pomocą bodźców słuchowych
Zdarzają się osoby, u których szczególnie łatwo wywołać stan hipnozy właśnie za pomocą
monotonnych bodźców akustycznych. Może to być regularne tykanie metronomu, terkotanie
elektrycznego brzęczyka albo rytmiczny warkot wentylatora. Amerykanie stosują chętnie metodę
polegającą na mikrofonowym wzmacnianiu oddechu pacjenta, który się weń wsłuchuje. W tym
wypadku nie jest to już “czyste" działanie monotonnie powtarzającego się bodźca, ale dość
skomplikowany mechanizm sprzężenia zwrotnego; słyszalne uspokojenie oddechu działa na pacjenta
uspokajająco, co z kolei wpływa na pogłębienie się i wyrównanie oddechu itd.
Działanie za pomocą bodźców dotykowych
Chodzi tu przede wszystkim o “passy" (“pociągi magnetyczne"), jak je nazywano na początku XIX
stulecia. Są to wykonywane powoli i wielokrotnie powtarzane ruchy dłoni hipnotyzera, które przesuwa
tuz nad ciałem pacjenta, od głowy do stóp, jeśli pacjent spoczywa w pozycji
Jeżącej, a od głowy do kolan, kiedy siedzi. Manipulacje zalecane przez jawnych mesmerystów są
bardziej złożone, ale mówić o nich będziemy później, zastanawiając się nad zasadnością zabiegów
bioenergetycznych. W tej chwili “passy" interesują nas tylko jako monotonnie działający bodziec
zmysłowy.
Działanie za pomocą bodźców termicznych
Stan hipnozy może wystąpić również w następstwie działania sugestywnych, rytmicznych bodźców
cieplnych. Można się o tym przekonać – jak napisał Berthold Stokvis – zawieszając nad osobą
poddawaną doświadczeniu źródło ciepła, np. lampę, i wprawiając je w ruch wahadłowy. Autorzy
radzieccy (Iwanow-Smolenski i Nikołajew), zajmujący się przyczynami działania tego rodzaju
“passów", nie są zgodni na temat jego istoty, ponieważ udział mają tu bodźce cieplne i wzrokowe.
Elektrohipnoza
Do monotonnie działających bodźców sprowadzających stan hipnozy, poza omówionymi
działaniami bodźców zmysłowych, zaliczyć chyba wypada i elektrohipnozę. Tak przynajmniej czyni
Stokvis, który skuteczność tzw. elektrohipnozy przypisuje połączonemu oddziaływaniu następujących
czynników: słabemu prądowi faradycznemu, brzęczeniu aparatu do elektryzacji, sugestii słownej i
odprężeniu mięśni. Tzw. prąd faradyczny jest prądem zmiennym o niskim napięciu i natężeniu oraz
małej częstotliwości. Tę małą częstotliwość przetransponowaną na drgania akustyczne słyszymy
właśnie w brzęczeniu wydawanym przez aparat. Mamy tu więc do czynienia z parą synchronicznie
działających bodźców monotonnych – elektrycznego i akustycznego.
Franz Andreas Volgyesi, który w swojej dziesięciolecia trwającej praktyce lekarza hipnologa stale
posługiwał się techniką “faradycznej ręki", łączył ściśle istotę jej wpływu ze zjawiskami
bioelektrycznymi i biomagnetycznymi. Volgyesi zapewniał o jej absolutnej nieszkodliwości, po czym
tak oto opisał urządzenie i zasadę jego funkcjonowania:
Jest to mały aparacik do faradyzacji, zasilany z sieci. Ma płynnie regulowane napięcie, działa w
nim przerywacz młoteczkowy Wagnera (brzęczyk). Jedną z elektrod trzyma siedzący na fotelu pacjent
w złożonej na kolanach ręce. Obwód prądu zamyka lekarz swoją ręką, podczas gdy palcami dotyka
czoła, szyi albo powiek pacjenta. Metoda ta – również przy wieloletnim jej stosowaniu – nie
przedstawia żadnego niebezpieczeństwa dla lekarza. Natężenie prądu wynosi mniej więcej 1-1,5,
ewentualnie 2-2,2 A, przy napięciu 40, ewentualnie 50-56 V i przy częstotliwości 20-30 Hz. Prąd
przepływający przez rękę lekarza nie powinien nigdy stać się przykry do zniesienia.
Podobnie jak Stokvis, poważne znaczenie przypisuje Volgyesi brzęczeniu aparatu, ale i on nie
zwraca uwagi na to, że mamy tu do czynienia z dwoma bodźcami powtarzanymi z dokładnie tą samą
częstotliwością, co wydaje się szczególnie istotne. Działanie “faradycznej ręki" łączy Volgyesi zawsze
ze słowną sugestią odprężenia, a potem zasypiania.
W leczeniu odwykowym alkoholików, gdzie przygotowanie pierwszej hipnozy jest przeważnie dość
czasochłonne, “ręka faradyczna" może oddać – jak twierdzi Volgyesi – nieocenione usługi.
Podkreślone przez obu wyżej cytowanych autorów znaczenie jednoczesnego działania różnych
bodźców było zapewne źródłem pomysłu “automatycznego hipnotyzera". Aparat ten zbudowano w
Kiszyniowie (ob. Mołdawia) w 1973 r., a działanie jego polegało na wysyłaniu rytmicznych impulsów:
elektrycznych, świetlnych, dźwiękowych i cieplnych.
W Polsce udane modele aparatów do elektrohipnozy i elektronarkozy opracował prof. Stefan
Manczarski. Jeden z pierwszych, zbudowany w latach wojny, służył mu w pracy konspiracyjnej; za
pomocą elektrohipnozy i stosowanej pohipnotycznej sugestii usuwano z pamięci pewnych osób
wiadomości, których przechwycenie przez okupantów byłoby szczególnie niebezpieczne.
Wyjaśniono już powyżej, czym jest elektrohipnoza. A co rozumiemy przez pojęcie elektronarkoza?
Pierwsze jej próby przeprowadził jeszcze w XIX w. Mache (1875), działaniem prądu stałego
wywoływał analgezję (czyli nieczułość na ból) u ryb. D'Arsonval (l 890) działaniem prądu zmiennego
wielkiej częstotliwości uzyskał analgezję u królika. R. Droh (1972) zaproponował zdecydowane
rozróżnienie: elektronarkozy (czystej oraz kombinowanej z działaniem środkami farmakologicznymi)
od elektroanalgezji, która jest wywołanym elektrycznie lokalnym znieczuleniem, przy zachowaniu
świadomości pacjenta. Elektronarkozę można spowodować metodą zbliżoną do elektrowstrząsu albo
metodą stopniowego podnoszenia natężenia prądu. Pierwsza z nich jest niezupełnie bezpieczna, grozi
wystąpieniem drgawek trwających niekiedy wiele minut i zaburzeń pracy serca. Metoda druga
sprowadza głęboki “elektrosen" w ciągu kilku do kilkunastu minut.
Dlaczego pacjent zasypia? Istnieją na ten temat dwa poglądy i oba-jak sugerował Droh – zapewne
są słuszne:
1. Elektronarkoza hamuje dopływ informacji biologicznych do mózgu.
2. Prąd działający na centralny system nerwowy powoduje nagłe wydzielenie się do krwi pewnych
metabolitów, hormonów i innych substancji, które z kolei działają na części mózgu będące ośrodkami
regulującymi sen i czuwanie: podwzgórze i układ siatkowaty.
Jak z tego widać, działanie elektronarkozy znacznie różni się w swej istocie od działania
elektrohipnozy. To ostatnie bowiem sprowadza się do wywołania raz po raz powtarzającym się
bodźcem efektu hamowania, które rozszerza się stopniowo na coraz to większe połacie kory
mózgowej. Tak przynajmniej interpretował usypiające działanie bodźców jednostajnych B. Birman
(1925) i inni badacze ze szkoły Pawłowa. Także sam stan “elektrosnu" jest różny od stanu
elektrohipnozy, która nie stanowi przecież nic innego, jak hipnozę uzyskaną za pomocą m.in. działania
prądu elektrycznego, i jak zawsze w hipnozie (z wyjątkiem jej formy letargicznej) kora mózgowa
pacjenta nie jest całkowicie opanowana hamowaniem, lecz zawiera tzw. punkty czuwające. One to
sprawiają, że z człowiekiem zahipnotyzowanym można się porozumieć, podczas gdy z osobą
uśpioną- snem naturalnym lub pod wpływem narkozy – jest to niemożliwe.
Mechanizm oddziaływania bioenergetycznego
“To, czego nie da się zobaczyć, dotknąć ani powąchać, po prostu nie istnieje". Takimi słowami
uzasadniał Benjamin Franklin, członek wysokiej komisji, powołanej w 1784 r. dla zbadania
mesmeryzmu, swoją negatywną opinię. Aż dziw bierze, gdy się pomyśli: wypowiedział je badacz
elektryczności, a więc właśnie czegoś takiego, czego również nie da się zobaczyć ani powąchać.
Niemniej stanowisko Franklina jest zrozumiałe jako wyraz panującego wówczas wśród uczonych
naiwnego racjonalizmu. Były to bowiem czasy, kiedy powoływanie się na zdrowy rozsądek (zamiast
np. na Pismo Święte) stanowiło nowość i świadczyło o intelektualnej wolności uczonego. Ale – dobrze
to dziś wiemy – żadna postępowa idea nie pozostaje postępową na wieki.
Starożytny sposób leczenia przez “nakładanie rąk" uważa się dotąd w oficjalnej medycynie za
bajkę, a leczących tym sposobem – za szarlatanów. Franciszek Antoni Mesmer( 1734-1815) twierdził,
zez rąk“uzdrawiacza" dobywa się życiodajny, choć niewidzialny, fluid, który jest wchłaniany przez ciało
pacjenta. Czy tak jest rzeczywiście?
Zanim spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie w sposób, do które«0 upoważnia nas obecny stan
wiedzy przyrodniczej, przyjrzyjmy się przez chwilę metodom stosowanym przez sławetną komisję i jej
argumentom.
Komisja powołana została na wyraźne życzenie dworu królewskiego, a wbrew Akademii, gdzie
uważano za stosowne nie zajmować się innymi środkami terapeutycznymi niż upusty krwi, lewatywy i
pigułki. Zwrócono się więc nie do Mesmera, lecz do jego ucznia, dra D'Eslona, chcąc w ten sposób
przynajmniej osłabić znaczenie całej sprawy. Przyjrzawszy się kuracjom D'Eslona komisja orzekła, że
wszystko, co D'Eslon wywoływał “było dziełem dotykania, imaginacji i naśladownictwa [...]". Jeżeli
któryś chory przy magnetyzowaniu usypiał, to działo się to z nudów; jeżeli odczuwał silne ciepło, to
dlatego, że pierwej musiał dużo chodzić; jeżeli któraś kobieta doświadczała przykrych wrażeń
duszenia, to dlatego, że zapewne była zanadto ściśnięta stanikiem, jeśli wpadła w konwulsje, to z tego
powodu, że naśladowała drugą itp. W ostatecznej konkluzji sprawozdania zawyrokowano:
“magnetyzm zwierzęcy" nie istnieje.
Mało kto wie o tym, że poza sprawozdaniem oficjalnym sporządzono dwa raporty tajne. Miały one
powstrzymać poparcie rządu dla nowej metody. Pierwszy z nich dowodził, że mesmeryzm (nie
istniejący jakoby!) jest środkiem niebezpiecznym i szkodliwym, w drugim zaś czytamy: “Glos publiczny
świadczy, że ani u pana D'Eslona, ani u pana Mesmera nikogo nie wyleczono". Było to oczywiste
kłamstwo.
Nie miejmy złudzeń – cała ta kampania przeciw mesmeryzmowi nie toczyła się w czystej
atmosferze olimpijskiego sporu pomiędzy Prą\ula a Fałszem. W rzeczywistości z nowatorstwem
walczyła tam nie tylko rutyna, ale także po prostu organizacja lekarzy obawiających się o utratę
zamożniejszych pacjentów i państwowych synekur. Te pozanaukowe względy łączyły się zresztą w
owych czasach harmonijnie, o czym świadczy zalecenie, które w usta lekarza włożył Moliere w 111
akcie Chorego – urojenia: “Nigdy nie posługiwać się żadnymi innymi lekarstwami, prócz tych, jakie
zaleca uczony fakultet, chociażby chory miał przez to zdechnąć". Szyderstwo Moliera nie dotyczy,
rzecz jasna, lekarzy będących jednocześnie uczciwymi i rzetelnymi badaczami. W Lecons d'anatomie
comnaree (Wykłady anatomii porównawczej) Georges Cuvier wspomina o swych mesmerycznych
doświadczeniach na osobach już przed rozpoczęciem eksperymentu zupełnie pozbawionych
przytomności oraz na zwierzętach. Do uznania realności zjawisk mesmerycznych dochodzili W
późniejszych latach nawet ci uczeni, których uważa się za najwybitniejszych rzeczników wyobraźni
jako jedynego czynnika oddziaływającego na organizm pacjenta. Jednym z nich, jak już mówiliśmy,
był James Braid. Również wielki lekarz Ambroise Auguste Liebault, współtwórca sugestywnej teorii
hipnozy, w swym Etude sur le zoomagnetisme (Studium zoomagnetyzmu) stwierdza, że działanie
hipnotyczne może być spowodowane bądź wpływami psychologicznymi, bądź “bezpośrednim
działaniem nerwowym człowieka na człowieka". Do wycofania się z zajmowanej przez niego
poprzednio pozycji zdecydowanie “antyfluidystycznej" przywiodły go udane doświadczenia
mesmeryczne, które rozpoczął w 1880 r., a prowadził przeważnie na dzieciach w wieku od dwóch
miesięcy do trzech lat.
Jakie w rzeczywistości bywają skutki zabiegów mesmerycznych? Oto co na ten temat sądzą
dziewiętnastowieczni znawcy przedmiotu:
Jeśli człowiek dotykający (przykładający dłonie, wykonujący głaski, czyli passy) jest zdrowy i
zdrowa jest też osoba dotykana, to w większości wypadków żadnej widocznej reakcji po prostu nie
dostrzeżemy. U niektórych osób (podatnych na hipnozę indukowaną mesmerycznie) reakcją będzie
zapadnięcie w trans hipnotyczny. Jeżeli osobą dotykaną jest osoba chora, to – przy pozornym braku
widocznych reakcji przy każdym zabiegu – w sumie mogą one spowodować znaczny efekt
terapeutyczny. Może również wystąpić reakcja doraźna w postaci hipnozy lub też drgawek, które przy
pełnej świadomości ogarniają całe ciało pacjenta i ustępują same (po paru minutach) jeszcze podczas
trwania zabiegu.
Julian Ochorowicz w swym dziele Psychologia i medycyna proponuje każdemu zdrowemu
człowiekowi o suchych i ciepłych dłoniach, aby przy najbliższej okazji przekonał się o możliwościach
dokonania skutecznego zabiegu mesmerycznego, czyniąc przy tym smętną refleksję: i tak nikt ?.a.
pewne nawet nie pofatyguje się spróbować, ponieważ rzecz jest zbyt prosta, aby mogła wydać się
prawdopodobna.
L. E. Stefański próbował hipnotyzować pewnego studenta chemii u którego spodziewał się ujawnić
zdolność do spostrzegania pozazmysłowego. On z kolei liczył też trochę na kojący wpływ hipnozy,
który złagodzić miał przykre napięcia psychiczne, powodujące bezsenność. Technika hipnozy
werbalnej dawała słabe rezultaty, spróbowano więc passów mesmerycznych. Oto relacja z przebiegu
doświadczenia:
Po paru minutach ręce chłopca zaczęły drgać, a ich mięśnie mimo woli napinały się. Młodzieniec
ze śmiechem zwrócił mi na to uwagę; był tym zjawiskiem zaskoczony i ubawiony. Po chwili zaczęły
napinać się również pozostałe mięśnie szkieletowe i drgawki ogarnęły całe ciało. Student – śmiejąc się
wciąż i komentując swój dziwny stan – prężył się konwulsyjnie. Każde dotknięcie moich dłoni
powodowało paroksyzm drgawek i było odczuwane jako prąd elektryczny płynący z moich dłoni. Po
kwadransie drgawki stawały się coraz słabsze, wreszcie ustały. Przestałem wykonywać passy i
przystąpiłem do starannego “budzenia" – pomimo że młodzieniec nie spał, a świadomość nie opuściła
go ani na chwilę. Gdy skończyłem, oświadczył, że czuje się jak nowo narodzony, jakby pozbył się
jakiegoś ciężaru. Spytałem go o Mesmera i mesmeryzm. Nie czytał nic na ten temat. Ode mnie
dopiero dowiedział się, że to, co przeżył, Mesmer nazywał “przesileniem" charakterystyczną dla jego
kuracji reakcją drgawkową. Nie musi być ona wcale, jak widać, rezultatem naśladownictwa, co w
swoim czasie próbował insynuować wyrok sławetnej francuskiej komisji.
Do oddziaływania bioenergetycznego nie jest nawet konieczna wiara w uzyskanie oczekiwanego
skutku ani u osoby mesmeryzującej, ani u osoby mesmeryzowanej. Na ten temat przekonujące są
doświadczenia Ochorowicza przeprowadzone z grupą lekarzy w 1890 roku. Każdy z nich występował
kolejno w roli magnetyzera i magnetyzowanego, a doraźny skutek przeprowadzanych nawzajem na
swych rękach zabiegów sprawdzany był za pomocą dynamometru. Jak się wówczas przekonano, gdy
na rękę człowieka słabszego oddziałuje ręka silniejszego, następuje zawsze wzmocnienie tej
pierwszej i odwrotnie – skutkiem działania osobnika słabego i chorego jest zawsze osłabienie ręki
człowieka silnego i zdrowego.
Wyniki tych i innych tego rodzaju doświadczeń nie mogły jednak przekonać tych wszystkich, którzy
w realność zjawisk mesmerycznych z różnych względów wierzyć nie chcieli. Trudno się nawet dziwić –
Ochorowicz poza sprężynowym dynamometrem niewiele miał do dyspozycji przyrządów, które
mogłyby dać obiektywne świadectwo istnienia wpływów bioenergetycznych człowieka na człowieka.
Dlatego też sprawa mesmeryzmu, głośna jeszcze na przełomie XIX i XX stulecia, ucichła potem na
długie lata. Dziś znów się pisze na temat mesmeryzmu. Powstały w ostatnich latach narzędzia
badawcze, które pozwalają siły oddziaływań bioenergetycznych pomiędzy organizmami wykrywać i
mierzyć, przy czym stosowane są te same metody badawcze, jakie zostały zaakceptowane już
powszechnie w różnych dziedzinach badań naukowych.
Nie wiemy dotąd, jaka jest istota oddziaływania bioenergetycznego. Nie wiemy, czy polega ono na
działaniu jakiejś bliżej nie znanej nam dotychczas przyczyny, czy też mamy tu do czynienia z
czynnikami, z których każdy z osobna jest znany, a tylko ich wspólne działanie sprawia nieoczekiwany
skutek. Dużym uznaniem cieszy się hipoteza, że istotą omawianego zjawiska jest przekazywanie
rytmów biologicznych. Rytmy biologiczne – to nie tylko rytmy układu krążenia, dobowy rytm snu i
czuwania, odżywiania i wydalania; to także miliony różnych rytmów prądów czynnościowych we
wszystkich komórkach mięśniowych i nerwowych. Być może, to one są właśnie przekazywane w
zabiegu bioenergoterapeutycznym, a nieprawidłowe rytmy w organizmie chorego są “dostrajane" w
trakcie zabiegu do prawidłowych, właściwych dla stanu zdrowia rytmów mesmerysty.
Jest też i inna możliwość: istotny dla zjawiska oddziaływania bioenergetycznego czynnik nieznany
występuje zawsze łącznie ze znanymi, towarzyszącymi mu, co ogromnie zaciemnia obraz zjawiska.
Wyniki nowszych badań zdają się potwierdzać ten ostatni pogląd. W badaniach tych, prowadzonych w
wielu ośrodkach naukowych na świecie, posługiwano się czterema metodami:
1) fotografią w polu wielkiej częstotliwości (fotografią kirlianowską);
2) mierzeniem z odległości pól elektrostatycznych, które powstają wokół ludzkich dłoni, czy w ogóle
wokół ludzkich postaci;
3) metodą wykrywania i mierzenia oddziaływań bioenergetycznych za pomocą detektorów
biologicznych;
4) metodą utrwalania na błonie fotograficznej śladów interakcji pomiędzy palcami uzdrawiacza a
ciałem pacjenta (metoda Lwa Wienczunasa).
Wielokrotnie i ze szczególną ścisłością przeprowadzane były badania nad zagadkową zdolnością
znanego rosyjskiego uzdrawiacza Aleksandra Kriworotowa. Kriworotow jest emerytowanym
pułkownikiem. Od 1960 r współpracuje ze swym synem lekarzem, który zajmuje się diagnostyką
Najznakomitsze rezultaty uzyskuje Kriworotow w leczeniu lumbago, za-palenia korzonków nerwowych
i tym podobnych chorób systemu nerwowego. Kriworotow nie stosuje hipnozy w żadnej z jej postaci.
Pacjent siada na krześle, a uzdrawiacz staje za nim. Ręce zbliża na odległość około 5 cm do ciała
chorego. Przesuwa je w dół, poczynając od głowy, wzdłuż pleców, nie dotykając jednak ani przez
chwilę ciała. Pacjenci stwierdzają prawie jednogłośnie, że dłonie Kriworotowa promieniują przy tym
silnym ciepłem. Jeśli jakiś wewnętrzny narząd jest chory, pacjent odczuwa, że miejsce to gwałtownie
się ogrzewa. Jest to wyczuwalne również dla Kriworotowa, który na tej podstawie może zlokalizować
ognisko choroby. Podczas zabiegu pacjenci czują, “jakby ręce Kriworotowa na wskroś ich przenikały".
Tymczasem przyrządy wykazują, że ani ręce uzdrawiacza, ani ciała pacjentów nie zmieniają w
rzeczywistości swojej temperatury. Gdy w 1966 r. Kirlian wykrył pole elektryczne pomiędzy leczącymi
rękami Kriworotowa a pacjentem, zagadka zdawała się być rozwiązana. Jednakże z pomocą
technicznie uzyskanego pola elektrycznego – jak napisał Wiktor Adamienko (1973) – nie udaje się
spowodować tych subiektywnych odczuć (jak subiektywne odczucie ciepła i in.), których doznaje
pacjent przy leczeniu rękami. Adamienko wnioskuje więc, że mamy tu do czynienia ze “specyficznym
polem, cechującym tylko żywe organizmy".
Przyrządem mierzącym na odległość pole elektrostatyczne wokół żywych organizmów
przetestowano w warszawskim Zakładzie Parazytologii PAN-u szereg osób, a wśród nich znanego
lekarza hipnologa i bioenergoterapeutę Jana Rublewskiego, praktykującego od lat w Szczytnie
Śląskiej. Okazało się, że jest on źródłem pola elektrycznego o natężeniu wielokrotnie wyższym niż
notowane u większości osób pozostałych.
Badania z zastosowaniem aparatury kirlianowskiej przeprowadzono z Aleksandrem Kriworotowem
trzykrotnie: w 1966 r. doświadczenia trwające miesiąc wykonywał Siemion Kirlian, rok później
kontynuował je Wiktor Iniuszin z uniwersytetu w Ałma-Acie, a w 1970 r. moskiewski uczony Wiktor
Adamienko. Dłonie uzdrawiacza badane były przed przystąpieniem do zabiegu leczniczego, podczas
działania i po jego zakończeniu. Uzyskane obrazy różniły się bardzo znacznie. Okazało się przede
wszystkim, że jasność świetlistych obwódek wokół palców oraz siła wystrzelających z nich “płomyków"
zależą od tego, czy Kriworotow jest skoncentrowany, czy odprężony. W tych momentach, gdy pacjent
zaczynał odczuwać intensywne gorąco, cała poświata wokół dłoni Kriworotowa ^nniejszała się, za to z
niektórych punktów dobywały się pojedyncze promienie, bardzo silnie świecące.
Podobne badania prowadził w 1972 r. E. Douglas Dean, pracownik naukowy politechniki w Newark
(USA). Przedmiotem badań była Ethel E. De Loach, sekretarka Towarzystwa Parapsychologicznego w
Jersey City, która pięć lat przedtem przypadkiem wykryła lecznicze właściwości swoich rąk. Wykonano
wiele serii zdjęć w polu wielkiej częstotliwości (50 000 Hz) przy napięciu 40 000 – 50 000 V na
materiałach do fotografii biało-czarnych i barwnych (Ektacolor, Kodachrome i Polaroid). Zdjęć
dokonywano w czasie, gdy pani De Loach odpoczywała i kiedy zajmowała się zabiegiem leczniczym.
Uzyskane wyniki potwierdzają rezultaty doświadczeń radzieckich, chociaż kształty wyładowań
koronowych wokół palców pani De Loach różnią się od obrazów otrzymanych w doświadczeniach z
Kriworotowem. Jest to w pewnym stopniu sprawa indywidualnych właściwości obu badanych osób, ale
w pierwszym rzędzie różnych warunków przeprowadzania eksperymentu: innej konstrukcji aparatu,
innych materiałów światłoczułych, a zwłaszcza innej charakterystyki prądu.
Z wieloma różnymi uzdrawiaczami eksperymentuje zespół, którym kieruje Ramos Perera Molina,
wykładowca uniwersytetu w Madrycie i prezes Hiszpańskiego Towarzystwa Parapsychologicznego.
Jest wśród nich anonimowy sprzedawca w jednym z madryckich sklepów, który w 1974 r. sam zgłosił
się w celu przebadania do pracowni dra Moliny. Trzeba dodać, że hiszpańscy badacze zdecydowanie
unikają uzdrawiaczy trudniących się leczeniem zawodowo. W seriach kirlianowskich fotografii
próbowano uchwycić sam proces energetycznego transferu – przechodzenia czegoś z dłoni
uzdrawiacza do ciała drugiego człowieka. Otrzymano zdjęcia niewątpliwie efektowne, ale dość trudne
do zinterpretowania i przez to niezupełnie przekonywające. Zjawisko energetycznego “podładowania"
jednego organizmu ludzkiego przez drugi (jeśli ono rzeczywiście istnieje) jest wcale nie takie proste;
komplikuje je czynnik psychiczny, od którego w zasadniczym stopniu zależy działanie ręki leczącej a
który ma też zapewne jakiś (jak dotąd – nie przebadany) wpływ na “odbiór" u osoby uzdrawianej.
Gdyby jedynym dowodem na istnienie zjawiska oddziaływania bioenergetycznego organizmu na
organizm były badania kirlianowskie układu człowiek-człowiek, dowód ten mógłby być bardzo łatwo
podważony. Wiadomo przecież, jak czułym indykatorem wszelkich zmian w psychice jest fotografia
kirlianowska. Nie można zatem wykluczyć i następującej interpretacji: to, co oglądamy, nie jest
obrazem “transferu bioenergii", lecz skutkiem sugestii i autosugestii u leczącego i leczonego.
W celu uniknięcia tych komplikacji, prof. Thelma Moss prowadziła doświadczenia z wpływem ręki
leczącej nie na ludzi, lecz na drobne organizmy żywe oraz martwe przedmioty. Szczególnego rozgłosu
doczekały się dwa spośród jej eksperymentów (1972).
W polu wielkiej częstotliwości umieszczono świeżo zerwany liść. Na zdjęciu ukazało się dość silne,
niebieskawe świecenie. Liść nakłuto w kilku miejscach igłą. Wokół nakłuć pojawiły się czerwone
plamki, świadczące o gwałtownej reakcji liścia. Po pewnym czasie liść zaczął więdnąć, a jego
świecenie znacznie zmalało. Do liścia zbliżyła się teraz ręka człowieka na odległość ok. 15 do 20 cm.
Wówczas na kilka minut świecenie liścia osiągnęło pierwotne nasilenie. Wyglądało to tak, jakby w
umierające komórki liścia “wlano" świeże siły. Doprawdy trudno przypuścić, aby na liść oddziałała
sugestia.
Drugie doświadczenie przeprowadzono z przedmiotem martwym. Była to moneta, której od
pewnego czasu nie dotykano. W polu wielkiej częstotliwości ukazał się jej obraz: rysunek i napis były
wyraźne i czytelne. Po chwili zbliżyła się do monety ręka na odległość centymetra, po czym ponownie
wykonano zdjęcie. Tym razem obraz monety był zamglony, pokryty rojem jasnych punktów;
przypominał charakterystyczne kirlianowskie obrazy żywych tkanek. Czyżby moneta została
“impregnowana" hipotetyczną energią biologiczną?
Magnetyzerzy mesmeryści twierdzili, że substancją szczególnie chciwie wchłaniającą “życiową
energię" jest woda. Dr Bernard Grad z Uniwersytetu Mc Gilla w Montrealu przeprowadził w latach
1965-1974 wielką serię eksperymentów następującego rodzaju:
Gdy ziarna jęczmienia były podlewane wodą z butelki, którą uzdrawiacz trzymał przedtem w
rękach, wypuszczone przez nie kiełki rosły Bacznie szybciej niż kiełki z nasion podlewanych zwykłą
wodą wodociągową; ale – i to jest najbardziej zdumiewająca część doświadczenia – gdy butelkę z
wodą trzymał przedtem któryś z psychiatrycznych pacjentów wstanie depresji, woda ta opóźniała
rozwój roślin. Woda “naświetlana" rękami uzdrawiacza w badaniach chemicznych nie wykazała żadnej
różnicy w porównaniu z wodą “nie naświetlaną". Zmiany ujawnione zostały dopiero w badaniach
fizycznych: okazało się, że warstwa tej wody pochłania z przenikającej ją wiązki promieni
podczerwonych (o długości fali 2800 – 3000 nanometrów) o 17% więcej niż woda zwykła.
Zdolność oddziaływania bioenergetycznego, podobnie jak wszystkie inne zdolności, jest
niejednakowa u różnych ludzi. Także i w tej dziedzinie zdarzają się talenty. Takim samorodnym
talentem był niewątpliwie Franciszek Antoni Mesmer. Zasłużoną sławą cieszą się bioenergoterapeuci-
wspomniany już Aleksander Kriworotow i Georgij Kenczadze z Tbilisi. Działają oni często skutecznie w
przypadkach, które oficjalnie medycyna uznała za beznadziejne. Oto przykład przebiegu jednej z
kuracji Kenczadzego: chłopiec K. przeszło rok leżał bezwładny bez kontaktu z otoczeniem, nie
poznawał rodziców, nie rozróżniał przedmiotów, był na wszystko obojętny i nie wydawał żadnego
głosu. Spośród wielu diagnoz najprawdopodobniejsza wydawała się opinia, że jest to rodzaj
obustronnego porażenia mózgu. Kenczadze spróbował działać passami, co dało od razu pewien efekt.
Już po kilku dniach zabiegów chłopiec zaczął wydawać pierwsze dźwięki, wkrótce mógł już siedzieć, a
wreszcie – nawet wstawać. W 1973 r., po czterech latach od momentu rozpoczęcia kuracji, chłopiec
zaczął samodzielnie chodzić, biegać, śpiewać i przejawiać przy tym dobry słuch muzyczny. Potrafił już
sam jeść, rozumiał, co się do niego mówi, miał pełny kontakt z otoczeniem.
Dawni magnetyzerzy (mesmeryści) i pierwsi badacze hipnozy akcentowali zawsze bardzo silnie
różnicę, jaka istnieje pomiędzy transem hipnotycznym a transem magnetycznym. Późniejsi badacze
hipnozy przeważnie uznawali za bajkę cały mesmeryzm, a zatem i wszelkie rozróżnienia pomiędzy
nim a właściwą hipnozą. Z punktu widzenia współczesnej psychotroniki dawny pogląd wydaje się
zupełnie zasadny. Jeśli bowiem jest prawdą, że oddziaływanie bioenergetyczne polega na
przestrajaniu biorytmów pacjenta przez biorytmy organizmu indukującego, na narzuceniu mu rytmów
własnych, to nie ma w tym nic dziwnego, że stan hipnozy będący wynikiem takiego działania, różni się
od stanu hipnozy wywołanego innymi środkami.
Zjawiska normalne i paranormalne
Jednym z charakterystycznych przejawów związanych ze stanem hipnozy jest zwiększona –
niekiedy do zdumiewających rozmiarów – zdolność ideoplastyczna. Nie jest ona wcale tym samym, co
zwiększona sugestywność, z którą często bywa niesłusznie utożsamiana. W stosowanej przeważnie
przez lekarzy werbalnej technice indukowania hipnozy ważny etap stanowi realizacja sugestii, że np.
do prawej ręki pacjenta napływa coraz to więcej krwi, przez co staje się ona ciężka i ciepła, coraz
cięższa i coraz gorętsza. To, że podsuwane przez lekarza wyobrażenia realizują się u pacjenta w
subiektywnym odczuciu ciężkości i gorąca, świadczyć już może o wystąpieniu “zwiększonej
sugestywności". Ale realizacja tych wyobrażeń może też pójść znacznie dalej. Obiektywne wskazania
przyrządów pomiarowych świadczą wtedy o tym, że skóra dłoni jest naprawdę przekrwiona, a
temperatura jej powierzchni rzeczywiście się podniosła.
W czerwcu 1884 r. o udanych doświadczeniach z tego rodzaju realizacjami ideoplastycznymi w
hipnozie poinformował członków Towarzystwa Biologicznego w Paryżu Julian Ochorowicz. Wywoływał
on u osób przez siebie hipnotyzowanych m.in. obrzmienia i zaczerwienienie skóry oraz zmiany
temperatury ciała o cały stopień. Kilka miesięcy potem dr Faucanchon wykonał swoje sławne
doświadczenia z pozorowanym przykładaniem wezykatorii (plastra kantarydynowego, silnie
drażniącego skórę). Kiedy osobie zahipnotyzowanej przyklejano zwykły papier, sugerując przy tym, że
jest to wezykatoria, skóra zaogniała się i powstawały na niej pęcherze. I odwrotnie: odpowiednią
sugestią udawało się zupełnie znieść działanie prawdziwego plastra kantarydynowego.
Do tej samej grupy zjawisk zalicza Ochorowicz również bardzo rzadkie fenomeny: realizację
ideoplastyczna takich wyobrażeń, jak emisja magnetyczna i różne formy luminescencji ręki.
Ochorowicz twierdzi, że w ogóle wszystkie zjawiska mediumiczne o charakterze fizycznym (a więc te,
które dziś nazywamy psychokinetycznymi) stanowią w istocie ideo-plastyczne realizacje wyobrażeń.
Są one bardzo trudne do wywołania, podstawową trudnością jest już samo wytworzenie i
zaakceptowanie przez głębokie, nieświadome warstwy osobowości człowieka wyobrażeń sprzecznych
ze wszystkim, co ugruntowało w nim codzienne doświadczenie, np. że ręka wydziela promienie
niewidzialne dla oka, a działające na światłoczułą emulsję. Dla dorosłego, trzeźwo myślącego
człowieka tego typu wyobrażenia są oczywiście nie do przyjęcia – często nawet w głębokiej hipnozie.
Po prostu nie mogą powstać, są odrzucane jako absurdalne już in statu nascendi. Jeśli więc
koncepcja Ochorowicza jest słuszna i objawy psychokinetyczne naprawdę są tworem ideoplastii
(szczególnego rodzaju), to u dzieci powinno być stosunkowo łatwiej je wywołać niż u osób dorosłych.
Czy jest tak istotnie?
Prasa na początku lat siedemdziesiątych pisała o niesłychanych wyczynach “magika" Uri Gellera,
który lekko muskając końcami palców metalowe przedmioty – przeważnie łyżki lub widelce –
powodował tym sposobem ich wyginanie się i łamanie. Geller zarobkował występami na estradach i
przed kamerami telewizyjnymi, ale też nie stronił od eksperymentów w laboratoriach. W 1973 r. był on
w ciągu sześciu tygodni szczegółowo przetestowany w pracowni Instytutu Stanforda (USA), a
ciekawsze doświadczenia zarejestrowano na taśmie filmowej. Oglądaliśmy ten film. Widzieliśmy, jak
wyginały się łyżki, żelazne sztabki i pierścienie. Ani nam, ani żadnej z osób na sali – jesteśmy tego
pewni – nie przyszła wtedy do głowy myśl, aby po powrocie do domu wziąć do rąk łyżkę i... zrobić to
samo co Geller. Nam, ludziom dorosłym i zdrowym na umyśle, nie przychodzą do głowy pomysły tak
absurdalne. Wyobrażenie łyżki wyginającej się pod naszymi palcami jest odrzucane, jeszcze zanim
zdąży się narodzić.
W grudniu 1973 r. Uri Geller wystąpił w studio telewizji angielskiej, w styczniu 1974 r. –
zachodnioniemieckiej, w lutym zaś i marcu przed kamerami telewizji japońskiej. W każdym ze swych
programów Geller zwracał się do telewidzów, aby próbowali go naśladować. Następstwem jego
występu w Londynie było dwanaście zgłoszeń rodziców, których dzieci – dziewczynki i chłopcy w
wieku od 7 do 11 lat- potrafiły jakoby z powodzeniem powtórzyć psychokinetyczne “sztuki" Gellera. W
RFN, w Austrii i w Szwajcarii znalazło się sześcioro dzieci, którym podobno udawała się zabawa w Uri
Gellera. Dziewięcioletni Klaus Goerke z Embsen koło Liineburga nagabywany przez reporterów, jak to
robi, że lekko pocierane żelazne sztućce gną mu się jak plastelina, powiedział: “tak jakoś mnie przy
tym swędzi w palcach". Najwięcej, bo ponad 1000 zgłoszeń o rzekomych lub prawdziwych
fenomenach, “w stylu Gellera", odebrały telewizja i prasa w Japonii. Sprawdzeniem rzetelności
niektórych z tych doniesień zajęło się Japońskie Towarzystwo do Badań nad Spostrzeganiem
Pozazmysłowym pod kierunkiem Toschiya Nakaoka. Autentyczne zdolności psychokinetyczne
stwierdzono u wielu dziewcząt i chłopców, ale najbardziej niezwykłym talentem okazał się
jedenastoletni Jun Seki-guchi. Jeden z kolejnych eksperymentów z nim opisuje dr Nakaoka
następująco:
Na stole położyłem łyżkę, którą uprzednio zgięto, i kazałem chłopcu stanąć w odległości około 10
cm od stołu. Potem poleciłem mu podnieść prawą rękę do góry, a następnie poruszyć nią kilka razy w
lewo i w prawo. Wówczas łyżka wyprostowała się i przyjęła swój pierwotny kształt.
Doświadczenia z Junem Sekiguchi prowadzono nieco później w Londynie. Podrzucał on w górę i
łapał metalowy przedmiot, powtarzając tę czynność wielokrotnie. W wyniku tego wyginały się sztućce,
metalowa rurka i nożyczki. W innym doświadczeniu Jun spowodował wygięcie się łyżki zawieszonej
na drucie w szczelnie zamkniętym pojemniku z przezroczystej masy plastycznej. Obserwatorzy
widzieli wyraźnie, jak się odkształcała. Podczas następnych spotkań Jun powodował deformację
dwóch, trzech, a nawet czterech metalowych przedmiotów podrzucanych jednocześnie w górę. W
wyniku podrzucania przez niego równocześnie drutu i monety pięciojenowej drut przechodził przez
otwór w monecie.
Wygięte przez Juna łyżki z nierdzewnej stali przesłano do państwowego laboratorium
przemysłowego w mieście Chiba. W wyniku analizy chemicznej stwierdzono w nich nieznaczny ubytek
węgla. Ponadto na łyżkach wygiętych przez Juna i na dołączonych łyżkach nowych identycznej jakości
dokonano prób na zginanie. Analiza mikrofotografii przekrojów metalu giętego siłą mechaniczną i
psychokinetyczną wykazała znaczne różnice. Jak się okazało, metal gięty psychokinetycznie
zachowuje swą naturalną strukturę, podczas gdy na mikrofotografiach metalu giętego siłą
mechaniczną widać zawsze pofałdowania i szczeliny. Orzeczenie laboratorium kończy się konkluzją:
“Uważamy, że łyżki zostały zgięte jakąś nieznaną siłą".
Jak widzimy, zaistniałe fakty zdają się niespodziewanie potwierdzać słuszność ideoplastycznej
interpretacji zjawisk psychokinezy, którą sformułował Ochorowicz jeszcze w ubiegłym stuleciu. O
psychokinetycznych zabawach dzieci nie śniło się nikomu w tamtych czasach. Tylko u osób dorosłych
próbowano wówczas trenować zdolności psychokinetyczne, wykorzystując zwiększoną przez hipnozę
sprawność wszelkich realizacji ideo-plastycznych. Taką osobą była Stanisława Tomczyk, którą w
latach 1905-1912 Ochorowicz nauczył wywoływać w warunkach laboratoryjnych, przy dobrym
oświetleniu i przy świadkach, rozmaite zjawiska “fizycznego mediumizmu".
Osobie znajdującej się w średnio głębokiej hipnozie udaje się przeważnie z łatwością
zasugerować, że za chwilę przeżyje marzenie senne, przy czym tematyka lub treść tego snu może
być narzucona przez hipnotyzera. Możliwość ta bywa wykorzystywana przez hipnoterapeutów. Lekarz
sugeruje pacjentowi, że np. znajduje się w teatrze. Poleca mu przy tym, aby jego marzenie senne
pozostawało w związku z tematem jego lęków albo problemów konfliktowych. Pacjent może
relacjonować, co widzi podczas trwania seansu lub też opowiedzieć swój sen po przebudzeniu.
Po uzyskaniu odpowiedniego stopnia głębokości hipnozy można polecić osobie zahipnotyzowanej,
aby otworzyła oczy nie ryzykując tym przebudzenia ani nie powodując spłycenia transu. U osób
szczególnie podatnych udaje się wtedy za pomocą sugestii słownej wywołać halucynacje warunkowe
(mogą to być oczywiście także omamy innych zmysłów). A. M. Muhl i M. Prince, opierając się na tej
możliwości, w latach 1923-1926 opracowali dość szczególne metody diagnostyczne, pozwalające
przywrócić pamięć o istotnych dla ustalenia przyczyn choroby osobach i sytuacjach z przeszłości.
Autorzy polecali pacjentowi otworzyć oczy bez przebudzenia się i pokazywali mu kulę kryształową,
szklankę wody lub lusterko. Poddawali następnie sugestię, że przy utkwieniu wzroku w pokazanym
przedmiocie zobaczy scenę jak w teatrze. Pozostawiali mu przy tym pełną swobodę w wyborze sceny
lub zapowiadali tylko, że scena będzie pozostawać w związku z problemami, które go gnębią.
W technikach diagnostycznych tego rodzaju chodzi oczywiście tylko o wydobycie na jaw
zapomnianego urazu przez dotarcie do pozaświadomości pacjenta. Istnieje jednak możliwość
ujawnienia w ten sposób informacji, które zostały odebrane paranormalnie (np. przekazem
telepatycznym).
To, co osoba zahipnotyzowana lub znajdująca się w stanie autohipnozy widzi rzekomo we wnętrzu
kuli, nie jest niczym innym jak hipnotyczną halucynacją. Na ogól nie jest trudno spowodować słowną
sugestią wzrokową halucynację u człowieka wpatrzonego w kryształową kulę. Gmatwanina
nakładających się na siebie odbić światła na zewnętrznych i wewnętrznych powierzchniach kuli
stanowi szczególnie sprzyjającą “kanwę", na której jego pobudzona wyobraźnia “haftuje" swoje
obrazy. Mogą one – ale rzecz jasna nie muszą – zawierać elementy pochodzące z odbioru
paranormalnego.
Trudniejsze, wymagające głębszej hipnozy są sugerowane halucynacje przy otwartych oczach,
uzyskane bez pomocy kryształowej kuli. Halucynacje tego rodzaju mogą być dodatnie lub ujemne.
Dodatnie polegają na tym, że osoba zahipnotyzowana spostrzega coś, co nie istnieje, np. widzi
swojego ojca na pustym kartoniku, wręczonym jej ze słowami: “oto fotografia pani ojca". Osobom
bardziej podatnym można podsunąć nawet bardzo fantastyczne halucynacje, jak np. obraz żywego
lwa, siedzącego po przeciwnej stronie stołu. Osoba widząca lwa reaguje wtedy zdumieniem,
strachem, rozbawieniem; rodzaj reakcji jest indywidualny, związany z cechami jej osobowości.
Natomiast sugerując człowiekowi zahipnotyzowanemu, że zanim otworzy oczy, wszystkie osoby
obecne przy doświadczeniu opuszczą pokój, możemy wywołać halucynację ujemną; człowiek ten nie
będzie ich widział, a jeśli któraś z tych osób sięgnie po leżącą na stole książkę, dla
zahipnotyzowanego będzie to wyglądało tak, jakby książka sama uniosła się i zawisła w powietrzu.
Wystąpienie ujemnych omamów wzrokowych jest, według niektórych uczonych (Davisa, Husbanda)
dowodem uzyskania wyjątkowo głębokiej hipnozy: głębszą hipnozą byłby już tylko stan letargiczny,
kiedy przerwany zostaje wszelki kontakt osoby zahipnotyzowanej z otoczeniem. Szczególnie
interesujące dla nas są te przejawy hipnozy, w których ujawniają się zmiany w osobowości człowieka
zahipnotyzowanego. Należy do nich regresja, stymulacja zdolności twórczych i różne przejawy
rozszczepienia świadomości.
Zjawisko regresji uzyskujemy, sugerując zahipnotyzowanemu, że cola się w czasie: “Będzie pan
miał poczucie cofnięcia się w okres, który panu zasugeruję". Pacjent nie tylko przypomina sobie, co
było wczoraj, przed rokiem, przed dziesięcioleciem, ale istotnie czuje się młodszy o dzień, rok,
dziesięć lat. Wraz z cofaniem się w czasie możemy obserwować, jak zmienia się sposób wyrażania,
charakter pisma, a nawet głos pacjenta. pacjent cofnięty do wieku przedszkolnego traci umiejętność
pisania, a jego ręka jest w stanie kreślić zaledwie poszczególne litery. Pamięć osób “cofanych w
czasie" bywa wprost niewiarygodna. Jeden z pierwszych eksperymentatorów na tym polu, pułkownik
de Rochas, nie mógł się nadziwić, kiedy recytowano mu dosłownie teksty wypracowań pisemnych z
pierwszych lat nauki w szkole, co potem stwierdzono na podstawie zachowanych zeszytów szkolnych.
Służąca pastora powtórzyła grecki traktat, który przed szesnastoma laty czytał na głos jej
chlebodawca; powtórzyła go dosłownie, choć nie rozumiała ani słowa. Regresja jest techniką
stosowaną w medycynie dość rzadko, ale oddającą niekiedy nieocenione usługi. Jest ona częścią
składową wynalezionej jeszcze w XIX w. metody katartycznej, będącej punktem wyjścia współczesnej
psychoterapii. Metodą katartyczną udaje się czasem leczyć najcięższe postacie nerwic w trakcie
jednego zabiegu. Dzieje się tak, gdy wyjątkowa podatność chorego pozwala go “cofnąć w czasie", aby
mógł w wyobraźni jeszcze raz przeżyć wydarzenie, które stało się źródłem nerwicy.
Ciekawe rezultaty mogłoby dać zastosowanie techniki regresji w badaniach psychotronicznych. Jak
wiadomo, uzdolnienia paranormalne (dermooptyczne, psychokinetyczne – co do innych na razie brak
danych), stosunkowo łatwe do ujawnienia u wielu dzieci, zanikają w wieku dojrzałym. Czy cofnięcie
osoby dorosłej do dziecięcego wieku mogłoby uczynić z niej jeszcze jednego naśladowcę Uri Gellera?
Tego rodzaju doświadczenia nie były jeszcze przeprowadzane. Istnieją jednak przesłanki,. które
pozwalałyby wierzyć w ich powodzenie. Wiemy, że przejawy paranormalne wykazują pewne
podobieństwo do uzdolnień artystycznych. Podobnie jak pierwsze, tak i drugie często manifestują się
w dzieciństwie, a zanikaj ą podczas dojrzewania. Przywrócenie osobie dorosłej jej utraconych razem z
dzieciństwem zamiłowań do rysunku i malarstwa jest możliwe w hipnozie. L. E. Stefański miał nawet
okazję osobiście przekonać się o tym. Może więc i przywrócenie uzdolnień paranormalnych dałoby się
osiągnąć na tej drodze? Przemawiałby za tym jeszcze jeden fakt. Osoby dorosłe, przejawiające
zdolności paranormalne w transie hipnotycznym lub autohipnotycznym, wykazują często przy tym
cechy infantylne, a niekiedy z transem łączy się zupełna zmiana osobowości w tym kierunku. Na
przykład Stanisława Tomczyk współpracująca z Ochorowiczem którą w celu uzyskania objawów
psychokinetycznych wprowadzono w stań hipnozy, zachowywała się wówczas jak dziewczynka, a
samą siebie nazywała “małą Stasia".
Stymulacja zdolności twórczych w hipnozie może być dokonana albo przez prostą sugestię słowną,
albo też wywołana przez głęboką zmianę osobowości. Sergiusz Rachmaninow, którego I Symfonia
została wygwizdana podczas jej prawykonania w Petersburgu, popadł w apatię i przez kilka lat
następnych nie był w stanie niczego skomponować. W 1901 r. przyjaciele skierowali go do znanego
hipnotyzera dra Dahla. Seanse odbywały się regularnie przez kilka tygodni. Dahl sugerował w
hipnozie: “Ma pan wielki talent. Jest pan w stanie komponować z zupełną łatwością". Sugestie lekarza
poskutkowały. Rachmaninow napisał swój najlepszy utwór, IIKoncert Fortepianowy c-moll, i
zadedykował go hipnotyzerowi.
Zupełnie innego rodzaju próby stymulowania zdolności twórczych prowadził od wielu lat znany
moskiewski psychiatra Władimir L. Rajkow. Doświadczenia przeprowadzał na studentach
zgłaszających się do niego jako ochotnicy. Metoda dra Rąjkowa polega na wywoływaniu u osób
pogrążonych w hipnozie zmian w ich osobowości, dlatego też zgłaszający się do eksperymentu są na
wstępie starannie psychiatrycznie badani. Właściwy proces “sztucznej reinkarnacji" (jak nazywa
Rajkow swoją metodę) zaczyna się od pogrążenia osoby testowanej w głębokiej hipnozie, w stanie
pasywnym, w którym otrzymuje ona sugestię, że jest znakomitym, znanym z historii artystą malarzem
lub muzykiem. Następnie przeprowadza Rajkow pasywny stan hipnozy w aktywny. Nie jest to jednak
znany dobrze od przeszło półtora wieku stan tzw. czynnego somnambulizmu. “Trans reinkarnacyjny"
stanowi coś jakościowo innego, nowego. Potwierdzaj ą to wskazania przyrządów pomiarowych. Przy
przejściu ze stanu pasywnej hipnozy w trans reinkarnacyjny z zapisu elektroencefalograficznego znika
całkowicie rytm alfa, charakterystyczny dla spoczynku. Zamiast niego pojawia się w zapisie EEG
obraz, jaki normalnie bywa rejestrowany w stanie czuwania przy pełnej aktywności. Towarzyszą temu
również i inne fizjologiczne przejawy stanu czuwania. Student, który w głębokiej hipnozie
“przemieniony" zostaje w Rafaela, Matisse'a lub Riepina, jak gdyby “budzi się na drugim brzegu".
Zmiany w przewodności elektrycznej skóry w punktach akupunkturowych podczas różnych stadiów
hipnozy.
W stanie “sztucznej reinkarnacji" aktywność punktów gwałtownie się zwiększa
Chociaż Rajkow nie sugeruje amnezji, czyli pohipnotycznej niepamięci tego, co działo się podczas
seansu, po prawdziwym przebudzeniu żadna z osób doświadczalnych nie zachowuje w pamięci
najmniejszego wspomnienia ze swego “innego wcielenia". Ich psychiczna aktywność w stanie
czuwania, w stanach hipnozy o różnej głębokości oraz w transie reinkarnacyjnym badana była również
za pomocą aparatu do wykrywania punktów akupunktury i do mierzenia ich elektrycznej aktywności.
Jak wiadomo od dawna, stany emocjonalne mają decydujący wpływ na stopień przewodności
elektrycznej skóry; na tej zasadzie buduje się m.in. detektory kłamstwa. W szczególności jednak
czułymi na tego rodzaju zmiany miejscami okazały się “chińskie punkty". Aparat do mierzenia ich
elektrycznej przewodności skonstruował fizyk Wiktor Adamienko. Badania wykazały, że przewodność
ta gwałtownie spada podczas procesu hipnotyzowania, jest najniższa przy zamkniętych oczach,
zwiększa się nieco podczas występowania sugerowanych halucynacji, a maksimum osiąga w czasie
transu reinkarnacyjnego; jest ona wówczas większa niż w stanie czuwania. W stosunku do
normalnego stanu świadomości stan transu reinkarnacyjnego okazuje się więc jakby stanem
“nadświadomości". Charakteryzuje się on ujawnieniem zdolności twórczych, o wiele przekraczających
przeciętne zdolności “normalnych" ludzi. Podobnie “nadnormalne" zdolności ujawniają się u osób,
które wprawia w stan zwany przez siebie “sugestywnym" bułgarski badacz Georgi Łozanow. Inna jest
wprawdzie jego metoda postępowania, innego też rodzaju uzdolnienia potęguje się w sofijskim
Instytucie Sugestologii (jak pamiętamy, prowadzone są tam skrócone do niewielu dni podstawowe
kursy języków obcych itp. prace). Nasuwa się jednak pytanie, czy trans reinkarnacyjny nie jest w
istocie “stanem sugestywnym", któremu towarzyszy zmiana osobowości? Trudno dziś dać na to
zdecydowaną odpowiedź. Na razie praktyka wyprzedza teorię.
Dla swoich studentów ochotników stworzył Władimir Rajkow pracownię sztuk plastycznych, gdzie
w określonych godzinach żyją oni swoim “drugim życiem".
– Jestem Rafaelem – podając rękę przedstawia się gościowi dra Rajkowa dwudziestoletnia
dziewczyna. Gość jest zaskoczony; nie samym imieniem, lecz tym, że zostało wypowiedziane tonem
tak naturalnym, jakby to było coś sarno przez się zrozumiałego; a przecież dziewczyna
przedstawiająca się jako wielki malarz renesansu robi przy tym wrażenie najzupełniej trzeźwej i
normalnej.
– Proszę mi powiedzieć, który rok mamy obecnie?
– Tysiąc pięćset piąty.
Gość, potrzebując chwili, by pokryć swoje zmieszanie, wycelowuje w stronę urodziwej studentki
obiektyw aparatu fotograficznego. Doktor Rajkow pyta:
– Czy wiesz, co to jest? – Nie.
– Nigdy dotąd nie widziałaś czegoś takiego?
- Nie, takiej rzeczy nie widziałam nigdy w życiu.
Po wykonaniu kilku zdjęć gość próbuje mówić o fotografii, samolotach, sputnikach, a kiedy
dziewczyna stanowczo odrzuca tego rodzaju bajki j urojenia, przechodzi do wydarzeń bieżącego roku.
– Co za bzdury! Proszę mi nie zawracać głowy tymi niedorzecznościami! – krzyczy rozzłoszczona.
– Ależ tak, dobrze – uspokaja ją nauczyciel.
– Proszę powrócić do pracy. Proszę malować, mistrzu Rafaelu! “Reinkarnowanym" Rafaelem jest
studentka Ira. Inna studentka wydziału fizyki, Ałła, stała się rosyjskim malarzem Ilią Riepinem.
– Jesteś Riepinem – sugerował jej w głębokim transie Rajkow. – Myślisz jak Riepin. Widzisz jak
Riepin. Jesteś Riepinem i – co za tym idzie – masz jego talent!
Ałła nigdy przedtem nie interesowała się malarstwem. Była przekonana, że nie ma najmniejszych
zdolności ku temu, co zresztą zdawały się potwierdzać szkice, które przedłożyła, kiedy zgłaszała się
do eksperymentu. Tymczasem już po kilku seansach reinkarnacyjnych widać było, że Ałła rysuje o
wiele lepiej. Trzy miesiące później, gdy po 25 lekcjach Rajkow Zakończył kurs, Ałła rysowała niczym
zawodowy plastyk – wprawdzie nie jak Riepin ani Rafael, ale jak biegły w swoim fachu rysownik dla
prasy. Szkice Ałły wykonane są pewną ręką, dobrze zakomponowane i obdarzone zawsze swoistą
ekspresją.
Żadna z osób przebudzonych po kolejnym transie reinkarnacyjnym nie chce wprost wierzyć we
własne autorstwo obrazów sygnowanych “Rafael", “Riepin" albo “Matisse", ale talent wzbudzony
zaczyna z czasem przenikać do ich świadomej, właściwej osobowości. Wreszcie absolwenci kursu
Rajkowa stwierdzają, że wbrew swym dotychczasowym przekonaniom potrafią rysować i malować.
Już po 10 seansach talent ich jest przeważnie ukształtowany i stopniowo staje się nową możliwością
świadomego działania.
Rajkow również z powodzeniem zwielokrotnia muzyczne talenty. “Reinkarnował" np. w pewnym
studencie moskiewskiego konserwatorium Dawnego niegdyś skrzypka wirtuoza Fritza Kreislera.
Chłopiec uwierzywszy, że jest tym muzykiem, przejął wirtuozowską błyskotliwość stylu gry Kreislera.
Zdolność ta wykształciła się również w jego “normalnej" świadomości i została zachowana.
“Sztuczną reinkarnację" twierdzi Rajkow – można określić jako szczególny rodzaj inspiracji. Słowa
takie, jak Rafael czy Riepin, są tylko symbolami, które pozwalają hipnotyzerowi wniknąć w tajemniczą
sferę uzdolnień człowieka i sięgnąć do takich rezerw jego organizmu, jakie nie bywają
wykorzystywane nigdy w stanie czuwania.
Objawy rozszczepienia świadomości, towarzyszące stanowi hipnozy, są według niektórych
badaczy tak dalece dla niej charakterystyczne, że mogą nawet stanowić podstawę dla jeszcze
jednego ze sposobów teoretycznego ujmowania hipnozy. Mówi się wówczas o tzw. dysocjacji
osobowości. Do objawów tego rodzaju należy m.in. “pismo automatyczne".
Nie jest to zjawisko związane wyłącznie z hipnozą. U niektórych ludzi, obdarzonych skłonnością do
wykonywania rozmaitych ruchów mimowolnych, automatyczne pisanie lub rysowanie jest czymś
najzupełniej zwykłym i codziennym. Machinalnie rysują na papierze w czasie ożywionej rozmowy
różne figury, piszą wyrazy lub urywki zdań, nie zdając sobie z tego sprawy, co nakreślili lub napisali.
Zdolność taką nazywamy automatyzmem graficznym. W stanie czuwania rzadko jednak uzyskuje się
na tej drodze coś więcej niż tylko poszczególne słowa. Dopiero w hipnozie (lub autohipnozie) zdolność
do graficznego automatyzmu ujawnia się w formach niekiedy prawdziwe zdumiewających.
W XIX w., kiedy rozpoczynano dopiero badania nad mechanizmem ruchów mimowolnych, objaw
pisania automatycznego podczas seansu spirytystycznego uważany bywał za dowód obecności
ducha, który jakoby prowadził rękę medium. Śmieszne, prawda? Ale nie należy na tej podstawie
sądzić, że zwolennikami hipotezy spirytystycznej stawali się tylko głupcy i prostacy. Wśród
spirytystycznych mediów zdarzały się osoby o autentycznych zdolnościach paranormalnych. W
pisanych przez nie automatycznie podczas seansu “komunikatach" odkrywano zatem czasami
wiadomości, jakie w żadnym razie nie mogły być znane osobie piszącej. Doprawdy – trudno było w
takim wypadku oprzeć się wrażeniu, że wiadomość pochodzi od jakiejś istoty z zaświatów.
Laboratoryjne eksperymenty z pisaniem automatycznym, w którym osoba zahipnotyzowana ujawniała
treść odbieranych telepatycznie przekazów, przeprowadzał z powodzeniem prof. Leonid Wasiljew.
Wyjątkowo sprawnym odbiorcą stała się studentka C. Nadawcą był hipnotyzer. Wykonywane przezeń
rysunki i napisy odtwarzała automatycznie owa studentka, znajdująca się od niego w odległości
uniemożliwiającej jakikolwiek przekaz normalną drogą. Początkowo przesyłano jej tylko poszczególne
litery i cyfry, potem zadania stały się bardziej złożone (np. przekaz astronomicznego symbolu planety
Ziemia). Gdy hipnotyzer wykonywał proste działanie arytmetyczne 1+7 = 8, studentka C. pisała
słowami “jeden, siedem, osiem".
Pismo automatyczne jest jeszcze jednym technicznym środkiem pozwalającym człowiekowi
nawiązać kontakt z nieświadomą sferą swej osobowości. Można się spierać, jak wielka jest rola
nieświadomości w procesie twórczym, czy zawsze wolno przypisać jej rolę inspirującą, czy nie
zawsze. Inspirację twórczą pochodzącą z nieświadomej warstwy osobowości nazywano dawniej
natchnieniem. Dla wielu twórców intelekt jest tylko narzędziem do wygładzania tworzywa. W tym
sensie mówił o udziale świadomości w swym akcie twórczym Pablo Picasso. Pismem automatycznym
posługiwał się chętnie ekspresjonista niemiecki, autor powieści zabarwionych demoniczną fantazją,
Gustaw Meyrink. Poeci będący współtwórcami nadrealizmu uczynili z pisma automatycznego
technikę, którą posługiwali się, próbując notowania fali obrazów przepływających nieustannie pod
progiem świadomości. W Manifeście surrealizmu (1924) Andre Breton określa ecriture mecanique jako
“dyktando myśli poza jakąkolwiek kontrolą świadomości, z pominięciem jakichkolwiek względów
moralnych czy estetycznych, czysty psychiczny automatyzm, który stawia sobie za cel odwzorować
prawdziwy przebieg myśli".
Zdolność do pisania automatycznego może być z łatwością przeniesiona poza stan hipnozy.
Uzyskuje się to za pomocą tzw. sugestii pohipnotycznej. Do tematu pisma automatycznego
powrócimy, omawiając kolejno różne zjawiska pohipnozy.
Większość zjawisk, które możemy wywołać podczas seansu hipnotycznego, udaje się przenieść
poza hipnozę. Nawet zjawiska tak osobliwe, jak pozytywne i negatywne halucynacje wzrokowe,
realizują się po przebudzeniu z hipnozy w kilka minut, godzin lub w kilka dni potem. Termin, w którym
ma nastąpić realizacja danej w hipnozie sugestii, podaje hipnotyzer łącznie z treścią sugestii.
Warunkiem pohipnotycznego zrealizowania się sugestii danej w hipnozie jest amnezja (niepamięć)
pohipnotyczna. Jest to ogólna zasada, lecz nie reguła bez wyjątków. Sugestie będące w zgodzie ze
świadomą, wolą osoby hipnotyzowanej mają szanse spełnienia się po przebudzeniu, nawet gdy
hipnotyzowany pamięta potem wszystkie słowa hipnotyzera. Wywołany w hipnozie wstręt do dymu
tytoniowego pozostaje nadal (i utrzymuje się niekiedy przez długi czas), ponieważ sugestia lekarza
jest zgodna z intencją pacjenta, który po to przecież przyszedł do hipnotyzera, aby móc odzwyczaić
się od palenia.
Sugestia pohipnotyczna, której treść byłaby niemożliwa lub trudna do zaakceptowania przez
świadomą wolę i wyobraźnię osoby hipnotyzowanej, ma szansę zrealizowania się tylko wtedy, gdy ta
świadoma wola i wyobraźnia nie mogą mieć na to wpływu, tzn. wtedy, gdy pacjent po przebudzeniu
nie pamięta słów hipnotyzera.
Pohipnotyczna niepamięć jest zjawiskiem występującym spontanicznie tylko po transach bardzo
głębokich, u osób o szczególnej podatności na hipnozę. U osób, u których amnezja naturalna nie
występuje, można wywołać niepamięć pohipnotyczna sztucznie. Służą do tego specjalne ćwiczenia,
podczas których osoba w stanie hipnozy trenuje zapominanie – tak samo jak w normalnych
warunkach trenuje się zapamiętywanie (np. tabliczki mnożenia). Najczęściej stosuje się w tym celu
ćwiczenie zalecane przez M. Brenmana i M. Gilla: człowiek w transie usiłuje sobie wyobrazić tablicę,
na której pisze (oczywiście również w wyobraźni) trzy różne słowa, podane przez hipnotyzera.
Następnie daje mu się zalecenie wymazania tych słów z tablicy, a przy tym i z umysłu.
Możliwość zastosowania sugestii pohipnotycznych w terapii nasuwa się sama. Niestety, praktyka
wykazuje, że trwałość działania sugestii pohipnotycznych jest ograniczona; zależy od indywidualnych
właściwości pacjenta, ale rzadko przekracza kilka dni. Wystarczy to – rzecz jasna – by nie dopuścić do
wystąpienia bólów pooperacyjnych i w wielu różnych przypadkach, gdy chodzi o usunięcie
niepożądanego objawu chorobowego. Jeśli jednak potrzebne jest trwałe działanie, sugestię w hipnozie
należy odnawiać; stosuje się w tym celu technikę “hipnozy ablacyjnej".
Hipnoza ablacyjna (nazwa od łacińskiego słowa ablatio – zabranie, ponieważ pacjent niejako
“zabiera" ze sobą hipnozę do domu) nie opiera się na żadnym nowym pomyśle, ale jako metoda
doskonale opracowana i stosowana z powodzeniem stanowi nowość powojennego trzydziestolecia.
Jej autorem był niemiecki profesor Gerhard Kumbies. Hipnoza ablacyjna staje się wprost
niezastąpiona wszędzie tam, gdzie pacjent skazany jest na długotrwałe lub często powtarzające się
bóle; bywa tak np. w wielu przypadkach chorób nowotworowych. Podstawą metody jest uzyskanie
dostatecznie głębokiego stopnia hipnozy, co przy bardzo dużej podatności u pacjenta jest możliwe
nawet podczas pierwszego już seansu, przeważnie jednak uzyskanie stanu somnambulizmu wymaga
wielu poświęceń, w trakcie których uzyskuje się coraz to głębsze stany hipnozy. Podczas kolejnych
spotkań lekarz wywołuje u pacjenta nieczułość na ból (np. z powodu ukłucia), którą osiąga się
stosowną sugestią słowną. Następnie przekonuje się pacjenta, że formuła tej sugestii z równym
skutkiem może być wypowiedziana przez niego samego; zahipnotyzowany stwierdza, że jest istotnie
w stanie sam siebie uczynić nieczułym na ból. Jednocześnie podczas tych samych seansów pacjent
nabywa zdolności do samodzielnego pogrążania się w stan głębokiej autohipnozy, a także do
automatycznego budzenia się z niej po uzyskaniu bezbolesności.
Istnieje kilka odmian metody ablacyjnej. Do wywołania stanu hipnozy w razie wystąpienia bólów
może pacjentowi służyć np. taśma magnetofonowa z nagranym głosem lekarza. Cierpiący uruchamia
swój domowy magnetofon ł słyszy kolejno: sugestię usypiającą, sugestię analgezji i sugestię budzącą.
Budzi się po kilkudziesięciu sekundach i bólu już nie odczuwa. Gdy po pewnym czasie cierpienie
powraca, pacjent po prostu włącza na chwilę magnetofon.
Jaką wyższość ma hipnoza nad przeciwbólowymi środkami farmaceutycznymi? Częste stosowanie
tych ostatnich prowadzi wreszcie do zaniku skuteczności, przy czym ich szkodliwość (wobec
konieczności powiększania dawek) wzrasta niepomiernie. Hipnoza nie daje w ogóle żadnych
niepożądanych działań ubocznych.
Tak charakterystyczne dla stanu głębokiej hipnozy zwielokrotnienie zdolności ideoplastycznych
występuje również i po wyjściu z transu. Ogromną sensację wzbudziły doświadczenia
przeprowadzone w 1885 r. przez profesorów Bourru i Burota w Rochefort. Zahipnotyzowali oni kiedyś
pewnego niezmiernie wrażliwego marynarza i wmówili weń, że o określonej godzinie dostanie
krwotoku z nosa. Sugestia urzeczywistniła się całkowicie. Innym razem ci sami badacze zakreślili
tępym narzędziem na ramionach owego marynarza, uśpionego, jego imię i nazwisko i przy tym
oświadczyli: “Dziś o czwartej na liniach, które nakreślamy, wystąpi krew i na ramionach pokaże się
imię twoje napisane krwawymi literami". Istotnie, o oznaczonej porze na ramionach marynarza
zarysowały się wyraźnie czerwone kontury liter, wkrótce wzniosły się ponad poziom skóry i pokryły
gdzieniegdzie, jakby rosą, drobniutkimi kropelkami krwi. Jeszcze trzy miesiące potem można było
przeczytać litery, wprawdzie już nieco wybladłe.
Do tej samej grupy zjawisk – ideoplastycznej realizacji w pohipnozie – należy hipnotyczny doping w
sporcie wyczynowym. Jest on nieporównanie skuteczniejszy od dopingu środkami farmakologicznymi,
a przy tym prawie niemożliwy do wykrycia; nic też dziwnego, że już od lat bywa plagą wielkich
międzynarodowych rozgrywek sportowych. Latem 1973 r. sensacją szwedzkiej prasy stała się historia
dwudziestopięcioletniego dziennikarza, miernego sportowca, który pod wpływem hipnozy uzyskał
dziewiąte miejsce na mistrzostwach Szwecji w dziesięcioboju, bijąc rekord w skoku wzwyż.
Rekordzista nazywa się Andren Kenneth, a jego hipnotyzerem był psycholog Lars-Eric Uhestaahl.
Obaj zapowiedzieli wówczas kontynuowanie eksperymentu i start Kennetha w mistrzostwach świata.
Do tego jednak chyba nie doszło, ponieważ doping hipnotyczny został wreszcie przez
międzynarodowe organizacje sportowe zabroniony, na równi z dopingiem farmakologicznym.
Niezmiernie interesującym z różnych względów zjawiskiem jest pismo automatyczne jako objaw
pohipnotyczny. Warunkiem jego uzyskania – podobnie jak innych realizacji pohipnotycznych – jest po
pierwsze dostatecznie głęboki trans z gwarancją niepamięci po przebudzeniu, a po drugie, choćby
minimalne zdolności ideomotoryczne, które zresztą mogą być łatwo rozwijane przez hipnozę.
Pohipnotyczna sugestia pisania automatycznego realizuje się zazwyczaj już po pierwszym
seansie, ale wówczas uzyskuje się przeważnie tylko poszczególne litery i wyrazy. Na kilkadziesiąt
prób, które L. E. Stefański przeprowadzał z różnymi osobami, ani jedna nie zaczęła pisać pełnymi
zdaniami zaraz po pierwszym poświęconym temu tematowi transie. Przeważnie eksperyment kończył
się na tej jednej próbie, ponieważ obiektywne przeszkody nie pozwalały na kontynuowanie
doświadczeń. U kilku osób, z którymi eksperyment był prowadzony w dalszym ciągu, podczas
następnych spotkań zdolność do automatyzmu graficznego szybko wzrastała. Był wśród nich uczeń
liceum muzycznego Tadeusz J. Zdumiewająco szybko zjawiła się u niego umiejętność pisania pełnymi
zdaniami. Im bardziej jego uwaga była zabsorbowana rozmową, tym doskonalej formułowane były
teksty, które jednocześnie pisała jego prawa ręka. Na przykład opowiadając z zapałem o trudnościach
wykonawczych i o budowie utworu muzycznego, napisał o planowanym wyjeździe na święta “Jadę po
pienią-<jze; jak mi wypłacą, to pojadę i kupię prezent bratu; powinienem być już na czwartą u matki
jak umówione". Innym razem zdawał dokładnie relację z przebiegu nie zdanego egzaminu z form
muzycznych i jednocześnie pisał: “Kulig do puszczy będzie organizowany w styczniu; składamy się po
50; będzie zabawa, bigos przy ognisku; pojedziemy do chłopa z ćwiartką i załatwimy sanie". Kiedy
rozmowa dotyczyła spraw rodzinnych, ręka Tadeusza J. ujawniała jego kłopoty szkolne: “Nie wiem, co
ja zrobię, ona zgłupiała, zadała mi trzy etiudy i z sonatiny oprócz tego kazała mi grać".
O tym, że pismo automatyczne może oddać cenną usługę jako środek diagnostyczny, miał kiedyś
możność przekonać się przypadkowo L. E. Stefański. Oto jego relacja:
Przeprowadzałem przed kilkoma laty próbę spostrzegania pozazmysłowego w hipnozie z
siedemnastoletnim chłopcem. Jego wygląd ani zachowanie nie zdradzały przedtem niczego
niepokojącego. Jednym z jego zadań w hipnozie było wpatrywanie się w szklaną kulę, przy czym
sugestia nie narzucała mu żadnego określonego tematu halucynacji. Obserwując chłopca
spostrzegłem, że widzenie silnie przykuto jego uwagę, a po chwili w oczach ukazały się łzy i zaczęły
spływać po policzkach. Na pytanie, co widzi, odpowiadał ociągając się, niechętnie i z przerwami.
Powiedział, że widzi wnętrze pokoju, wiązanki kwiatów i płonące świece. Pośrodku pokoju stała
otwarta trumna, a w niej zobaczył samego siebie. Wówczas wtrąciłem, że jest to wizja dalekiej
przyszłości. “Nie" – odpowiedział chłopiec. – “Ja tam jestem bardzo młody". Zapytany dodał, że
wygląda w trumnie na lat 17. Poleciłem mu wtedy zamknąć oczy i zasugerowałem halucynację o treści
pogodnej, optymistycznej, po której miało nastąpić przebudzenie w nastroju wesołym; wizja trumny
miała pozostać raz na zawsze zapomniana. Osobna sugestia dotyczyła pisma automatycznego po
przebudzeniu.
Gdy chłopiec się obudził, był wypoczęty i wesoły. Rozmawiał ze mną i żartował, a jednocześnie
ręka jego pisała: “Dosyć mam tego świata". Gdy przeczytał te słowa, zmieszał się. Spytałem co mogą
znaczyć. Zawahał się. Wreszcie jednak opowiedział mi o swoich kłopotach, istotnie bardzo
poważnych, groźnych dla jego przyszłości. Spróbowałem mu pomóc; przeprowadziłem szereg rozmów
z ludźmi dla chłopca życzliwymi. Jego sprawy przybrały korzystny obrót. Po 8 dniach powtórzyliśmy
doświadczenie. Tym razem chłopiec “zobaczył w kuli" dziecko śmiejące się i potrząsające grzechotką.
Po przebudzeniu ręka jego napisała: “Wszystko jest galant. Teraz to się mama ucieszy i nie będzie
płakać. Nie będzie narzekać".
Pismo automatyczne Janusza F. 2 grudnia 1972r. ujawniło starannie ukrywany przed otoczeniem stan
stresowy:
“Dosyć mam tego świata"
Pismo automatyczne Janusza F. Po ośmiu dniach kłopoty zostały usunięte, co odzwierciedliło się w
piśmie:
“Wszystko jest galant. Teraz to się mama ucieszy i nic będzie płakać. Nie będzie narzekać"
Jak już mówiliśmy, pismo automatyczne może być dla artysty pomocą w uzyskiwaniu inspiracji
twórczej. Gdy w następstwie sugestii pohipnotycznej wyrabia się umiejętność pisania automatycznego
u poety, wkrótce zaczyna ono służyć bezpośrednio sprawie twórczości. Tak właśnie się stało w
przypadku młodej poetki, pani A. B. Otrzymała ona od L. E. Stefańskiego (wielokrotnie powtarzaną!
utrwaloną) sugestię w głębokiej hipnozie:
Ilekroć będzie pani chciała, aby pani prawa ręka sama zaczęła pisać, wystarczy, że weźmie pani
do ręki pisak, dotknie nim papieru i odwróci głowę. Wtedy pani prawa ręka, która żyje własnym
życiem, natychmiast zacznie pisać i pani nie będzie wiedziała, co ona pisze, ho pani prawa ręka żyje
własnym życiem.
Od wielu lat pani A. B. posługuje się pismem automatycznym, które dostarcza jej “poetyckich
półfabrykatów". Teksty pisane automatycznie podlegaj ą potem zawsze świadomej obróbce.
Pierwszym większym sukcesem, potwierdzającym słuszność tej metody twórczej, była nagroda na
ogólnopolskim konkursie za duży poemat, który składał się prawie wyłącznie z tekstów pisanych
automatycznie.
Dwie są sprawy, które nie wyjaśnione do końca wywołują szczególne zamieszanie w rozmowach
na tematy związane z hipnozą. Pierwsza wynika z niezrozumienia konsekwencji płynących z
pohipnotycznej automatyzacji procesu usypiania. Druga dotyczy zbitki semantycznej, jaką jest
wyrażenie “hipnoza na odległość".
Mało jest osób, które nawet bardzo zdolny i zręczny hipnotyzer potrafi wprowadzić w stan
głębokiego transu od razu, podczas pierwszego spotkania. Uzyskanie głębokiej hipnozy – również u
osób podatnych – wymaga przeważnie kilku seansów. Przy każdym następnym spotkaniu z tym
samym pacjentem czas indukowania hipnozy skraca się coraz bardziej, nawet gdy w metodzie
postępowania hipnotyzera nic się nie zmienia. Jeśli zaś hipnotyzer skorzysta ze sposobności, jaką
daje po raz pierwszy uzyskany stan głębokiego transu z następującą po nim amnezją pohipnotyczną, i
zasugeruje zasypianie na sygnał, to już przy następnym spotkaniu zapadanie w równie głęboki trans
może trwać nie dłużej niż dwie lub trzy sekundy. Proces hipnotyzowania po raz pierwszy – jeśli nawet
zakończony jest głębokim transem – jest więc właściwie czymś jakościowo różnym od wszystkich
następnych (przy pierwszym seansie bowiem wypracowuje się odruch zapadania w trans, a przy
następnych korzysta się już z gotowego mechanizmu).
Dlatego opowieści w rodzaju, że “doktor A. jest świetnym hipnotyzerem, uśpił bowiem swego
pacjenta w jednej chwili", są pozbawione sensu tak samo jak opinie typu, że “doktor B. jest o wiele
gorszym hipnotyzerem od doktora A., gdyż nad jednym pacjentem męczył się przez godzinę". Wiele
zależy od osobowości pacjenta i od liczby seansów, którym był poddany.
Powtarzające się seanse hipnozy wyrabiają w pacjencie odruch zapadania w trans. Skutkiem
postępującego automatyzowania się tego procesu jest nie tylko coraz szybsze “zasypianie"; coraz
słabszych potrzeba również bodźców, aby uruchomić odruch zapadnięcia w uśpienie hipnotyczne
Indukowanie transu wymaga od hipnotyzera coraz mniej czynności i wypowiadanych słów. Wreszcie
hipnotyzera może zastąpić jego obraz na ekranie, a jego sugestie z równym skutkiem może recytować
głośnik Kontakt bezpośredni “hipnoterapeuta-pacjent" zostaje zastąpiony kontaktem pośrednim
“hipnoterapeuta-aparat-pacjent".
Ponieważ czas lekarza jest drogi, a tradycyjna hipnoterapia dość czasochłonna, nic dziwnego, że
metoda hipnoterapii za pośrednictwem aparatów zyskała sobie wielu entuzjastów i propagatorów.
Jednym z nich jest petersburski psychoterapeuta prof. Paweł Bul. To on nadał nowej metodzie nazwę
“telehipnozy".
Właściwie trudno mówić o jednej metodzie, skoro ma ona wiele różnych wariantów. Do
“telehipnozy" zaliczyć by przecież należało wszystkie rodzaje hipnozy ablacyjnej, hipnoterapię za
pośrednictwem filmu oraz zabieg hipnotyczny dokonywany przez telefon (np. w razie bólu pacjent
telefonuje do swego hipnoterapeuty, który usypia go sygnałem słownym, daje sugestię bezbolesności,
po czym podaje sygnał budzenia). Telehipnozę można zatem określić mianem “hipnozy na odległość",
ale pamiętać należy przy tym, że jest ona rodzajem kierowanej autohipnozy i że nie hipnoza działa tu
na odległość, lecz np. telefon. Wyrażenie “hipnoza na odległość" nie ma pretensji do ścisłości
naukowego terminu, będąc raczej efektownym zwrotem metaforycznym.
Prawdziwa hipnoza na odległość była przedmiotem doświadczeń jeszcze w XIX wieku.
Eksperymenty z telepatycznym przekazywaniem sygnału zasypiania kontynuował w naszym stuleciu
znany rosyjski badacz, prof. Leonid Wasiljew. Prowadził je w latach 1932-1938, a potem od roku 1960.
Były to zresztąnie tylko badania nad “psychicznymi sugestiami snu i przebudzenia", ale i nad
telepatycznym przekazywaniem prostych obrazów wzrokowych.
Zjawisko zwierciadlane nie jest czymś nowym. W kwietniu 1884 r. Komitet Przenoszenia Myśli przy
londyńskim Towarzystwie Badań Psychicznych przedstawił raport z doświadczeń z panem G. A.
Smithem (odbiorcą) j z panem Blackburne'em (nadawcą). W eksperymentach poprzednich zwracały
uwagę badaczy (prof. E. Gurneya, prof. Barretta, F. W. H. Myersa oraz F. Podmore'a) zdarzające się
“umysłowe odwrócenia przedmiotu". Chciano się przekonać, czy były one przypadkowe, czy nie.
Gdy p. Smithowi, siedzącemu w ciemnym pokoju i odwróconemu od nas plecami, starannie
przewiązano oczy chustką, a pomiędzy nim a nami opuszczono ciemną zasłonę, nakreślono strzałkę
na kawałku białego papieru. Jeden z członków Komitetu trzymał ją przed oczami p. Blackburne'a,
siedzącego obok nas i zwróconego w tym samym kierunku, co p. Smith.
W odpowiedzi na pytanie: w którą stronę strzała ma zwrócony koniec, Wypowiadane przez jednego
z członków Komitetu głosem monotonnym, p. Smith wymieniał kierunek taki, jaki się unaoczniał w jego
umyśle.
Przewracaliśmy strzałę po cichu w różnych kierunkach. Wykonano 42 doświadczenia. Na 12
odgadnięć, gdy strzałę trzymano poziomo, było 8 odwróceń strzały, tzn. p. Smith widział ją tak, jak
gdyby w zwierciadle. Gdy używano rysunku czarnej strzały na białym tle, p. Smithowi zdarzało się, że
widział białą strzałę na czarnym tle.
Zjawisko zwierciadlane, jak widać, obejmuje odwrócenia różnego rodzaju: kierunku (lewa – prawa),
barwy (pozytyw – negatyw) itp. Podobne obserwacje poczynili w latach późniejszych O. Lodge i M.
Guthire (1886), W. v. Wasielewski (1921)iM. R. Warcollier (1926).
Zakłócenia odbioru, które wprowadza zjawisko zwierciadlane, uniemożliwiają w wielu wypadkach
praktyczne wykorzystanie rozpoznań na drodze paranormalnej. Nie powiodła się przez to np. jedna z
prób odnalezienia człowieka zaginionego, podjęta przez osobę trenującą spostrzega-nie
pozazmysłowe w hipnozie, panią A. B., wspólnie z L. B. Stefańskim. Okoliczności towarzyszące
zaginięciu Stanisława Ci. potrafiła pani A. B odtworzyć w stopniu wystarczająco dokładnym. Gdy
jednak przyszło do opisu drogi przebytej przez zaginionego (i aktualnie już nie żyjącego człowieka),
zaczęły się trudności przy określaniu “teraz, na prawo" czy “na lewo". Pani A. B. skarżyła się, że widzi
“raz tak, a raz inaczej". W eksperymentach typu laboratoryjnego wielokrotnie zdarzało się pani A. B.
odebrać obraz w postaci negatywu – zamiast np. czarnych liter na białym tle widziała napis biały na
czerni. Gdy otrzymała polecenie, aby w wyobraźni wstała i rozejrzała się po pokoju, oświadczyła, że
widzi okno, a na lewo półkę z książkami. W rzeczywistości było odwrotnie. Jest niemożliwe, aby pani
A. B. nie pamiętała szczegółów swojego własnego mieszkania. Dlaczego więc zawiodła ją
wyobraźnia? A może skłonność do zwierciadlanej inwersji koreluje (lub może bezpośrednio się wiąże)
z cechą osobowości zwaną w pedagogice negatywizmem?
Poza programem doświadczeń o charakterze jakościowym prowadził dr Ryzl na wielką skalę
również eksperymenty ilościowe. Używał – podobnie jak inni badacze – kart Zenera, ale postępowanie
jego było inne. Już bowiem przy pierwszych próbach spostrzegł, że odbiorca, którego zadanie
polegało tylko na wyborze jednej z pięciu możliwości (koło, fala, krzyż, kwadrat i gwiazda), nie czyni
wysiłku “zobaczenia" nadawanego znaku, lecz zgaduje. Zachowanie odbiorców w hipnozie nie różni
się tutaj wiele od zachowania niezahipnotyzowanych. Ryzl wyprowadził stąd wniosek, że
doświadczenia ilościowe powinny być prowadzone tak samo jak jakościowe. Odbiorca nie powinien w
ogóle wiedzieć, że przeprowadzana właśnie próba ma dać wynik ilościowy. Ryzl nie uprzedzał nigdy
osoby trenującej, że rozpoznana ma być któraś z kart Zenera. Rozpoznanie postępowało więc tak,
jakby chodziło o zupełnie nie znany odbiorcy rysunek. Na przykład:
Karta z kołem. Odbiorca Dagmar H. mówił: “Biały papier... pośrodku okrągła, ciemna plama, która
w środku jest jaśniejsza".
Karta z gwiazdą. Odbiorczym Jana R. mówiła: “Coś jasnego... kawałek papieru, biały... na środku
coś ciemniejszego, ale nie mogę rozróżnić... jakaś figura geometryczna, pośrodku jasna... gwiazda,
chyba sześcioramienna, ale promienie widzę wyraźnie... w kierunku ode mnie jeden jest ostry
promień... to jest gwiazda pięcioramienna".
Jeśli ta sama osoba, która z trudem, ale bezbłędnie rozpoznaje każdą kartę z osobna, zostanie
poinformowana, że chodzi o wybór z 5 możliwości, następuje zmiana reakcji: decyzje wprawdzie stają
się szybkie, lecz liczba odpowiedzi błędnych natychmiast rośnie. Tak było właśnie z Anatolem S.,
który potrafił dawać z rzędu 5 bezbłędnych odpowiedzi. Gdy się dowiedział, że chodzi o wybór jednej z
pięciu możliwości, liczba trafień spadła do 60%.
Zdolności do jasnowidzenia u panny J. K. zostały przetestowane za pomocą kart Zenera, z których
każda była zapakowana w kilkuwarstwowej, nieprzejrzystej kopercie. Koperty były starannie
tasowane. Pogrążona w transie panna J. K. rozpoznawała każdą kopertę z osobna. Dzięki temu
uzyskała wynik niesłychanie wysoki: w dziesięciu seriach, a więc na 250 kart, miała 121 trafień, gdy
przewidywana w tym wypadku przypadkowa liczba trafień wynosi 50. Szansa przypadkowego
otrzymania 121 prawidłowych odpowiedzi wynosi jeden do tryliona milionów. Doświadczenie kontrolne
przeprowadzone w stanie czuwania dało rezultat 46 trafień.
Potrzebna dla uzyskania liczących się wyników statystycznych liczba doświadczeń jest bardzo
duża. Eksperymenty – powtarzane raz po raz, bliźniaczo do siebie podobne – stają się wkrótce dla
uczestników nużące, co pociąga za sobą zmniejszenie liczby trafnych rozpoznań. Tak bywa z reguły.
Ryzlowi udało się trafić na wyjątek. Był nim Paweł Stepanek – człowiek wychodzący zwycięsko z serii
setek i tysięcy doświadczeń z kartami Zenera i z kartami dwubarwnymi w nieprzejrzystych kopertach.
“Rezultaty, jakie osiąga Paweł Stepanek, są w historii parapsychologii ogromną rzadkością, jeśli w
ogóle kiedykolwiek dotąd zostały otrzymane" – stwierdził jeden z czołowych amerykańskich
parapsychologów, dr Joseph G. Pratt.
Doświadczenia ze Stepankiem rozpoczęto w 1961 roku. Po wielotygodniowej pracy nad hipnozą
przystąpiono do prób z kartami Zenera. Pogrążony w głębokim transie, odprężony i uśmiechnięty
Stepanek dawał odpowiedzi “Krzyż, gwiazda, fala" z zastanawiającą trafnością. Ryzl opracował wtedy
nowy test:
Paweł miał mówić, czy karta znajdująca się w nieprzejrzystej kopercie leży stroną białą ku górze
czy też stroną czarną. Koperty z kartami przygotowała i układała uprzednio żona badacza. W celu
uzyskania serii losowej, otwierała książkę telefoniczną na przypadkowej stronicy i odczytywała
Pierwszy lepszy numer. Nieparzyste liczby znaczyły, że ku górze zwrócona ma być strona czarna,
parzyste, że biała. Stosownie do tego wsuwała karty do kopert i je zamykała. Koperty były całkowicie
nieprzejrzyste; koperty takie, nawet puste, trzymane pod silnym oświetleniem żarówki nie
przepuszczały wcale światła. Ułożone koperty dostarczono do pracowni, gdzie Ryzl losował je jeszcze
raz według innego systemu losowego. Całą serię rozpoznawał Stepanek podczas 10 kolejnych
posiedzeń. W sumie zidentyfikował 2000 kart. Prawdopodobne jest otrzymanie w takim wypadku około
1000 prawidłowych odpowiedzi. Prawdopodobieństwo trafnego odgadnięcia barw 1114 kart wyraża
się stosunkiem; jeden do miliarda; a to właśnie udało się Stepankowi.
O ile rozbudzenie i rozwinięcie talentu do spostrzegania pozazmysłowego wymagało u Stepanka
znacznie dłuższego czasu niż u innych osób trenujących, o tyle nieporównanie szybciej osiągnął on
świadomą kontrolę nad swymi nowo zdobytymi możliwościami. Miesiąc po pierwszej serii
doświadczeń przeprowadzono z nim drugą- podobną, lecz bez pomocy hipnozy.
Karty układano według serii losowych, tak jak poprzednio. Ryzl siadał obok Stepanka i pozwalał
mu dotykać każdej koperty końcami palców. Stepanek, wpatrzony w pustą przestrzeń z wyrazem
natężonej koncentracji, określał barwy kart. Rezultat otrzymany w tej serii był nieco niższy niż w
pierwszej, ale i tak prawdopodobieństwo uzyskania go w wyniku przypadku było nikłe: jeden do
dwunastu tysięcy.
Potem nastąpiły dalsze serie doświadczeń z różnymi, ale zawsze dobrymi rezultatami bez względu
na to, czy eksperymentatorem był Ryzl, czy inny badacz. W ciągu niecałych czterech lat rozpoznawał
Stepanek kolor karty 42 598 razy. W jednej tylko serii wyniki okazały się nienadzwyczajne. Było to
podczas eksperymentów, które ze Stepankiem przeprowadzał dr John Beloff z uniwersytetu w
Edynburgu. Ale i tym razem rezultat był znaczący, nie leżał bowiem blisko statystycznego zera – licz-
by trafień, jaką można by osiągnąć przypadkiem, lecz znajdował się znacznie poniżej. Oznaczał, że
Stepanek podświadomie użył całego swego talentu, aby tym razem “odmówić współpracy". To
bezwiedne postanowienie wyraziło się właśnie w dawaniu z reguły fałszywych odpowiedzi.
W 1968 r. Paweł Stepanek został gruntownie przebadany w pracowni dra Pratta na Uniwersytecie
Stanu Wirginia (USA). W roku następnym prowadzono ze Stepankiem próby w kilku ośrodkach
naukowych Europy •
W doświadczeniach ze Stepankiem natrafiono na zjawisko “psychicznej impregnacji" niektórych
kart, opisywane pod nazwą efektu ogniskowania (focusing effect). Odkrycie zawdzięczamy
skrupulatnej analizie matematycznej wyników. Okazało się, że do niektórych egzemplarzy kart
Stepanek miał jakby szczególną predylekcję. Wyróżniał je, rozpoznawał natychmiast pośród masy
innych. Kolor takiej “ulubionej" karty określał bez wahania – zawsze trafnie lub zawsze fałszywie.
Zdawało się, jakby pewne karty “skupiały" na sobie zdolności spostrzegania pozazmysłowego
Stepanka, tak jak światło skupia się w ognisku soczewki.
Przeprowadzono serie doświadczeń kontrolnych. Okazało się wtedy, że karta po raz pierwszy
rozpoznana trafnie przeważnie bywa podczas dalszych prób rozpoznawana również trafnie; karta za
pierwszym razem określona fałszywie zostaje jakby “skażona błędem" i w dalszych próbach już
konsekwentnie określana fałszywie. Jak Czytelnicy zapewne pamiętają, pisaliśmy o tym zjawisku przy
okazji omawiania badań nad widzeniem skórnym w Polsce.
Ostatnim etapem treningu spostrzegania pozazmysłowego w hipnozie jest przenoszenie
rozwiniętych już zdolności poza stan hipnozy. U Stepanka nastąpiło to bardzo szybko, pannie J. K.
samodzielne opanowanie swych zdolności parapsychicznych zajęło cały rok. Niektóre osoby traciły na
powrót swoje zdolności, gdy Ryzl przestał na drodze hipnotycznej stymulować ich wiarę we własne
siły.
Przekazanie świadomego panowania nad umiejętnością spostrzegania pozazmysłowego osobie
trenującej jest operacją bardzo delikatną. Pomaga w tym oczywiście działanie sugestii pohipnotycznej.
Osoba taka musi nauczyć się sama wprawiać w stan konieczny do paranormalnego odbioru
informacji: w stan “aktywnej duchowej nieaktywności", w stan odprężenia, a zarazem koncentracji.
Panna J. K. stwierdziła, że musi w tym celu “balansować na wąskiej granicy między snem a jawą". Po
wyłączeniu wszystkich myśli musi cierpliwie i najzupełniej pasywnie czekać na pojawienie się wrażeń
parapsychicznych, a po zjawieniu się wizji – włączyć znowu aktywność duchową, aby odebrane
obrazy (i ewentualnie inne jeszcze wrażenia) prawidłowo osądzić i ocenić.
Z czasem zdolność do spostrzegania pozazmysłowego zaczęła się włączać niezależnie od woli
panny J. K. także wtedy, gdy była w stanie czuwania (np. podczas pracy). Nieraz zdarzało się jej
“słyszeć" myśli biurowych koleżanek. “Czasami nie miały one nic wspólnego z tym, o czym właśnie
mówiono – wspomina panna J. K. – odbierałam inne myśli, które podczas rozmowy przebiegały w ich
głowach".
Pewnego dnia w biurze, gdzie pracowała panna J. K., zginęło ważne pismo urzędowe.
Najskrupulatniejsze poszukiwania nie dały rezultatu. Wtedy J. K. wpadła na pomysł, aby użyć swego
nowego talentu. Włączyła swój “szósty zmysł" i “zobaczyła" pismo. Nie mówiąc nikomu ani słowa,
włożyła płaszcz i pojechała do oddalonego o kilka kilometrów oddziału biura. Ostatni raz była tam
przed paroma miesiącami. W tym okresie pomieszczenia były remontowane i urządzone całkowicie na
nowo. J. K. podeszła od razu do biurka, które zobaczyła przedtem w momencie jasnowidzenia,
wyciągnęła szufladę, a z niej zaginiony dokument.
Dla badania zjawiska prekognicji opracował Ryzl specjalne postępowanie, któremu nadał nazwę
Record-Sheet-Test od angielskiego określenia standardowych arkuszy, stosowanych w Laboratorium
Parapsychologicznym na Uniwersytecie Duke'a, zwanych record-sheets. Arkusze te są pokratkowane
cienkimi liniami czarnymi w taki sposób, że tworzy się pomiędzy nimi 20 rzędów po 25 białych pól.
Osoba badana wypełnia arkusz symbolami kart Zenera: kwadratami, liniami falistymi, krzyżami, kołami
i gwiazdami. W każde pole wpisuje jeden znak-taki, jaki według niej pojawi się w tym miejscu np.
nazajutrz. Następnego dnia ustala się losowo kolejność znaków i wpisuje się ich symbole na arkusz
podobny. Na arkusz nakłada się następnie arkusz wypełniony przez osobę badaną. Znaki
pokrywające się oznaczają trafienia. Osoba badana, wypełniając swój arkusz, wyobraża sobie, że
kopiuje na półprzejrzystym papierze znaki, które dopiero w przyszłości znajdą się pod spodem.
Zamiast znaków Zenera używano także 49 liczb, jakie wchodziły w skład popularnej w Czechosłowacji
gry towarzyskiej – loteryjki.
W doświadczeniach z panną J. K. uzyskano w tej dziedzinie następujące rezultaty:
W pierwszej serii, obejmującej w sumie 1000 symboli, wynik ogólny był słaby; wynosił 197 trafień
przy możliwości osiągnięcia na drodze przypadku 200 trafień. Eksperymentator zauważył jednak, że
liczba trafień spadała w miarę trwania eksperymentu. W jego pierwszej połowie J. K. miała 121 trafień,
w drugiej było ich tylko 76. Ta ostatnia liczba jest też statystycznie znacząca (jest bowiem o wiele za
niska jak na przypadek), a świadczyć może np. o szybko występującym u osoby badanej znużeniu
procedurą testowania. Panna J. K. została o tym poinformowana i w następnej serii osiągnęła 242
trafienia w 1000 pól, a “zjawisko spadku wyników" już nie wystąpiło. W pierwszej połowie
doświadczenia miała 117 trafień, a w drugiej 125.
W eksperymencie z grupą 8 amerykańskich studentów, którzy razem trenowali spostrzeganie
pozazmysłowe w hipnozie, wyniki testu na prekognicję były wprawdzie nieco wyższe od
przypadkowych, ale niewiele znaczące: 356 trafień na 1568, czyli 42 trafienia więcej, niż należało się
spodziewać. Doświadczenie to wykazało, że krótki i powierzchowny trening, jaki możliwy był w
warunkach eksperymentu grupowego, nie wystarcza do podwyższenia wyników w testach
prekognicyjnych. Znaczące polepszenie wyników uzyskano tylko w testach na jasnowidzenie, które
było przedmiotem treningu, prekognicja zaś trenowana nie była.
Interesująco wypadło doświadczenie z grupą osób trenujących indywidualnie, mające na celu
przewidzenie spośród 49 liczb w grze odpowiadającej naszemu Toto-Lotkowi. Liczby przekształcono
w symbole (w Toto-Lotku każda z liczb symbolizuje inną dyscyplinę sportową). Każda z osób
trenujących typowała własny zestaw liczb. Liczby powtarzające się w zestawach proponowanych
przez różne osoby eksperymentator uznawał za właściwe i nanosił na kupon. W pierwszej grze tylko
jedna liczba na sześć okazała się trafna, po tygodniu – trzy liczby, a w następnym osiągnięto już
cztery trafienia i wygrano dość pokaźną sumę. Ryzl wyprowadził stąd wniosek:
Aby dojść do zupełnej niezawodności, trzeba by prowadzić takie doświadczenie z większą liczbą
osób, żeby na podstawie wszystkich prób ustalić ostatecznie sześć liczb najczęściej wymienianych. Tą
drogą można korygować indywidualne błędy.
Eksperymenty jakościowe, w których osoby trenujące w hipnozie próbowały przewidzieć jakieś
przyszłe wydarzenia, również przynosiły niekiedy zaskakujące wyniki. W sumie zdają się one
przemawiać dość poważnie za istnieniem prekognicji, choć żaden z nich z osobna nie ma
bezwzględnej wartości dowodowej. Niektóre jak gdyby rzucają pewne światło na tajemniczy
mechanizm losu. Czy przewidzenie nieszczęśliwego wypadku może spowodować, że dzięki podjętym
środkom ostrożności do niego nie dojdzie? Czy pewne wydarzenia przyszłe są już obecnie
zdeterminowane? A jeśli tak, to które i w jakim stopniu?
Angielski fizyk William Barrett zanotował następującą historią W styczniu 1887 r. kapitan armii
amerykańskiej Macgowan znalazł się w Brooklynie ze swymi dwoma synami. Korzystając z tej rzadkiej
na owe czasy okazji postanowił wybrać się z nimi do teatru i w tym celu kupił już nawet bilety. W dniu
przedstawienia jednak jakiś wewnętrzny głos zaczął odwodzić go od tego zamiaru. Głos ten był tak
uporczywy, że w południe zarzucił myśl pójścia do teatru i powiedział swoim przyjaciołom, że wraca do
Nowego Jorku. Przyjaciele oczywiście zakrzyczeli go mówiąc, by nie pozbawiał obu chłopców tak
gorąco oczekiwanej przyjemności. Pod wieczór jednak, na godzinę przed otwarciem teatru, głos
wewnętrzny był tak silny, że kapitan Macgowan, sam tego mocno się wstydząc, uległ mu i spędził z
obu synami noc w hotelu, aby rano wyjechać do domu. Tej nocy wybuchł w teatrze pożar, przy czym
zginęło 300 osób. Parapsychologowie zebrali sporo tego rodzaju wieszczych przewidywań.
Na podstawie ich analizy oraz doświadczeń własnych z zakresu prekognicji dr Ryzl wyraża
przypuszczenie, że pewne wydarzenia mogą być przewidziane, inne zaś nie. Niektórych wydarzeń nie
da się odmienić, innym można zapobiec, jakby przewidywanie dotyczyło nie tyle samego wydarzenia
w przyszłości, co tendencji, kierunku, w jakim los byłby skłonny się potoczyć.
Czyż nie podobny charakter mają prognozy futurologów, dalekie od wszelkiej parapsychologii, a
opierające się na wnikliwej analizie obecnego stanu rzeczy? Miejmy nadzieję, że badania nad
prekognicją przyniosą już w najbliższych latach wyniki, dzięki którym straci ona swój posmak zjawiska
nadprzyrodzonego.
Próba powtórzenia doświadczeń z treningiem metodą Kafki i Ryzla
W latach 1972 i 1973 L. E. Stefański miał wiele publicznych prelekcji na temat hipnozy i zjawisk
spostrzegania pozazmysłowego. Każda z nich kończyła się pokazem. Zjawiska hipnozy demonstrował
najpierw na osobie, która mu towarzyszyła, a potem na ochotnikach z sali. Była to doskonała okazja,
aby pozyskać kilka osób dla dalszych doświadczeń: dla treningu spostrzegania pozazmysłowego w
hipnozie. Pierwsza próba na estradzie ograniczała się z zasady do uzyskania tylko hipnotycznych
objawów. W przypadkach, w których ujawniała się podatność bardzo wysokiego stopnia, L. E.
Stefański próbował niekiedy prowokować wystąpienie jakiegoś paranormalnego odbioru informacji. W
dwóch wypadkach próba taka powiodła się – “widzenie" w szklanej kuli było prawdziwe, o czym się
przekonano potem. Szczególnie uzdolnionym okazał się Krzysztof K., student ze Szczecina; o
kontynuowaniu doświadczeń niestety nie było więc mowy.
Do treningu spostrzegania pozazmysłowego w hipnozie metodą Kafki i Ryzla przystąpiło
ostatecznie sześć osób, dwie kobiety i czterech mężczyzn:
A. B., lat 27, chemiczka,
E. K., lat 21, studentka,
K. S., lat 19, uczeń technikum,
W. N., lat 16, uczeń technikum,
D. K., lat 19, uczeń technikum,
P. K., lat 17, uczeń technikum.
Większą wytrwałość wykazały dwie osoby: A. B. i K. S., które trenowały dość systematycznie przez
kilka miesięcy. Z pozostałymi odbyło się kilka do kilkunastu spotkań. Pierwsze spotkania poświęcone
były przede wszystkim pogłębianiu transu i ćwiczeniom dodatnich halucynacji wzrokowych przy
oczach otwartych i zamkniętych. Wywołanie halucynacji autoskopowej przy zamkniętych oczach
okazywało się w każdym wypadku zupełnie łatwe. Szczególną radość sprawiała młodym ludziom
zasugerowana halucynacja unoszenia się w powietrzu. Do jej wywołania służył mniej więcej taki test:
W tej chwili zaczyna się dziać coś dziwnego. Ciało, dotąd tak ciężkie i bezwładne, teraz zaczyna
się stawać coraz lżejsze, lżejsze, coraz lżejsze – jest to bardzo przyjemne! – lekkie jak piórko... lekkie
jak balonik... jak balonik wypełniony wodorem... Ciało unosi się w powietrze, wolno unosi się w
powietrze, wznosi pod sufit, zawisa pod sufitem... Teraz odkręca się, jest twarzą do dołu. Teraz
otwiera pan oczy. Widzi pan wszystko z góry. Obraz staje się coraz wyraźniejszy. Co pan widzi?
Proszę powiedzieć, co pan tam widzi z góry?
Osoby trenujące były hipnotyzowane z zasady w pozycji leżącej. W trakcie indukowania hipnozy
eksperymentator zasłania osobie trenującej oczy czarną, wielokrotnie złożoną tkaniną (cała górna
część twarzy bywała przeważnie zasłonięta). Test, który miał być rozpoznawany, najczęściej leżał na
przykrytym tkaniną czole, na poduszce obok głowy lub na piersiach. Rozpoznawanie odbywało się
etapami.
Osoby trenujące rozpoznawały w ten sposób kilkadziesiąt testów. Tylko w nielicznych przypadkach
próba kończyła się zupełnym niepowodzeniem. Często rozpoznawanie bywało niezupełne.
Przykład: przebieg jednego z doświadczeń z K. S. (uczniem ostatniej klasy technikum), bardzo
inteligentnym, wrażliwym, mającym wybitne osiągnięcia w sporcie wyczynowym. Ćwiczone było
początkowo natychmiastowe zasypianie na umowny sygnał słowny, z całkowitym powodzeniem.
Następnie K. S. w stanie somnambulizmu czynnego ćwiczył powstawanie dodatnich halucynacji
wzrokowych przy oczach otwartych. W tym celu np. opisano mu słowami treść fotografii, potem
podano mu ją i polecono, aby powiedział co widzi; K. S. powtórzył w pewnym stopniu usłyszane przed
chwilą słowa. Następnie opisano mu treść drugiej fotografii, po czym podano mu pusty kartonik; K. S.
“zobaczył" na nim to, co mu zasugerowano. Wykonaliśmy kilka takich prób. Potem w pozycji leżącej, z
oczami przesłoniętymi wieloma warstwami czarnej tkaniny, K. S. ćwiczył halucynację autoskopową.
Na piersi, na tle jego ciemnej koszuli, położono mu białą, prostokątną karteczkę. K. S. “widział"
samego siebie; zdziwił się, że ma tak ubrudzoną (na biało) koszulę; dopiero potem rozpoznał kształt
podłużny kartki. Była to pierwsza u K. S. próba paranormalnego odbioru informacji.
Inny przykład: jedno z doświadczeń z uczniem W. N. W wyniku halucynacji autoskopowej
“zobaczył" on, że “tam na dole ktoś leży" (charakterystyczne: osoby trenujące z początku nie
rozpoznają siebie w postaciach leżących, które “widzą" z góry!). Na przykrytej czarną tkaniną głowie
postaci leżącej – jak stwierdził – coś leży, coś jasnoniebieskiego... “nie!", i zaczął porównywać kolor
tego “czegoś" z turkusowym kolorem swojej koszuli. “To – powiedział dalej – jest bardziej zielone,
jasnozielone". Kształtu początkowo nie potrafił określić, w końcu jednak etapami doszedł do
rozpoznania kształtu: “To ma kształt litery T, ale u góry coś wystaje, przez to figura podobna jest do
krzyża". Co “wystaje" ponad formą T-kształtną, nie rozpoznał. W rzeczywistości test był wyciętą z
jaskrawozielonego papieru sylwetą.
Dla treningu metodą Kafki i Ryzla szczególnie charakterystyczne jest postępowanie, które można
nazwać “rozpoznawaniem etapami". Postępującym rozpoznawaniem kieruje eksperymentator słownie,
zachęcając osobę trenującą do dalszych wysiłków, a w momentach kiedy rozpoznający milknie lub
zaczyna błądzić, pogłębiając na chwilę trans, aby umożliwić rozpoznającemu zaczerpnięcie dalszej
porcji informacji (co – jak pamiętamy – odbywa się na pograniczu stanu głębokiego uśpienia, w którym
ustają wszelkie myśli).
Oto typowy przykład takiego rozpoznawania etapami: doświadczenie z K. S., który rozpoznawał
przedmiot w postaci oranżowoczerwonej maseczki z papieru o ustach i oczach niebieskich, leżącej po
prawej stronie głowy K. S., na ciemnozielonej poduszce.
K. S. “widział" siebie z góry, “widział" ten przedmiot i dokładnie ustalił jego umiejscowienie (“koło
ucha, ale trochę wyżej"). Mówił, że “jest to coś jasnego", “trochę mi to przypomina jajko". Na pytanie o
jego przybliżoną wielkość, odpowiedział: “Średnica jest mniejsza niż 20 cm" (w rzeczywistości nie
przekraczała 11 cm) i kontynuował: “chyba jest to wycięte w środku... w każdym razie w środku jest
coś ciemniejszego". Zapytany o kolor testu rzekł: “czerwony", a dalej: “ma to pozaokrąglane kształty...
przypomina mi to trochę rysunek płomienia świecy... przypomina może karciany symbol, pik, tyle, że
jest to czerwone".
Ostatnia wypowiedź świadczyła, że K. S. zaczął tracić kontakt z testem. Nastąpiła więc chwila
pogłębionego transu, którą wywołano sugestią słowną: “A teraz proszę przez moment odpocząć.
Zamyka pan w wyobraźni oczy. Oczy są zamknięte, jest znów ciemno. Zupełnie ciemno... i cicho.
Chce się spać. Myśli rozpływają się, myśli zanikają... Spać!..."
Po chwili K. S. znów “wznosi się" w wyobraźni pod sufit, “patrzy" z góry i tym razem od razu “widzi",
że rozpoznawany przedmiot “wygląda trochę na owoc. Przypomina krótką, grubą marchewkę...
przypomina serce albo grot. W środku jest coś ciemnego, zwartego, jak dziurka od klucza... coś, jak
dwie kreski, ale zwarte". Nagle K. S. zaczyna widzieć coś “jakby czerwoną literę v". Po chwili
pogłębionego transu mówi:
“Czerwone oko z granatową, a w każdym razie ciemnoniebieską źrenicą... jak dziurawe jajko". Na
pytanie, ile jest w przedmiocie tych niebieskich dziur, K. S. odpowiada bez wahania: “trzy" i dodaje:
“trochę mi to przypomina twarz... ona jest jajkowata, u góry ścięta, jak w maskach balowych... a
niebieskości to są usta i oczy... ścięcie u góry jest nierówne, tak jakby tam były włosy".
W czasie rozpoznawania tego samego przedmiotu różne osoby odwoływały się do rozmaitych
swoich wzorców skojarzeniowych. Niech za przykład posłużą dwa poniższe rozpoznania tego samego
przedmiotu; był nim czarny karton z naklejonym pośrodku czerwonym sercem, obwiedzionym cienkim,
białym konturem (dla podkreślenia kontrastu).
W doświadczeniu z K. S. z 8 września 1973 r. obiekt do rozpoznania leżał na jego piersi. K. S.
mówił z długimi przerwami, w których były też chwile pogłębionego transu. “Na piersi jest coś... jakby
słońce... to jest coś czerwonego... to ma około 15 cm" (w rzeczywistości szerokość serca wynosiła
14,5 cm). “Coś podobnego do trójkąta... wierzchołkiem skierowane jest w dół... jakby tarcza herbowa...
u góry ma wycięcie trójkątne... ten wycięty trójkącik jest też wierzchołkiem skierowany w dół". W tym
mornencie padło pytanie eksperymentatora, rzekomo dla odprężenia, na pozór bez związku z
rozpoznawanym obiektem: “Czy umie pan grać w brydża?" K. S. nie odpowiedział na nie, tylko rzekł:
“To jest serce!" i Tego samego wzoru użyto w doświadczeniu z A. B. z 8 sierpnia 1973 roku. Po
zakryciu głowy A. B. czarną tkaniną położono na niej wzór. A. B. natychmiast zaczęła się skarżyć, że
“coś kłuje w czoło, to boli!" Wobec tego zmieniono miejsce wzoru, kładąc go obok uśpionej na
tapczanie. A. B. w dalszym ciągu mówiła o nożu, który “kłuje, wbija się!... to boli!" Prawie płacząc,
skarżyła się na wbijający się w nią sztylet. Widziała coś czerwonego “jak krew", dość dokładnie
określała też wielkość tego ^czegoś mniej więcej okrągłego". Podobnie jak w poprzednio opisanym
Doświadczeniu, niby dla odpoczynku, eksperymentator spróbował zmienić temat: “Czy gra pani w
brydża?" Tym razem reakcja nastąpiła dopiero po chwili pogłębionego transu: “To jest serce".
Pani A. B. została wychowana w środowisku praktykujących katolików i – jak można było
przypuszczać – kojarzyła czerwone serce przede Wszystkim z obrazem Matki Boskiej Bolesnej. Stąd
owe “wbijające się pozę i sztylety", które poprzedziły (!) rozpoznanie formy i barwy testu. y Używane
do treningów wzory sporządzano z różnych materiałów (raz nawet posłużono się żywym kwiatem),
przeważnie jednak z papieru. Tła Ł umieszczone na nich znaki były czarne, białe lub kolorowe. Znaki
stanowiły figury geometryczne (po jednej lub więcej), znaki symboliczne lub •proste rysunki (liścia,
twarzy, gwiazdy itp.), pojedyncze cyfry i litery. W dalej zaawansowanym treningu odczytywane bywały
również liczby dwucyfrowe i proste napisy.
Przykład: Pani A. B. po raz pierwszy próbuje odczytać napis EWA złożony z białych liter wysokości
10 cm, na tle czarnym. Czytanie trwa bardzo długo, przeszło pół godziny, z wieloma pogłębieniami
transu. Pani A. B. widzi najpierw literę M albo W – nie może się zdecydować. Potem widzi stojącą
obok literę A i dopiero na tej podstawie decyduje, że “przedtem jest W", a nie M, ponieważ literę A
widzi “do góry nogami". Literę E rozpoznaje na końcu. Wreszcie wymawia słowo EWA. A. B. trafnie
określa wielkość liter i grubość kreski, ale cały wzór widzi wciąż w negatywie – jako czarny napis na
białym tle.
Mniemanie, że w tego rodzaju rozpoznaniach mamy do czynienia z paranormalnym odbiorem
informacji, zdaje się nie ulegać żadnej wątpliwości. Jaki jest w tym udział bezpośredniego kontaktu z
rozpoznawanym obiektem osoby rozpoznającej, a jaka może być rola eksperymentatora jako
mimowolnego nadawcy?
U ludzi słabo zorientowanych w problematyce spostrzegania pozazmysłowego daje się często
zauważyć nieuzasadniona (choć zrozumiała) tendencja, aby każdy przejaw paranormalnego odbioru
informacji tłumaczyć “telepatią". Dopiero kiedy o przekazie telepatycznym nie może być mowy w
żadnym razie, dopuszcza się ewentualność działania innego mechanizmu odbioru. Nie dziwmy się
temu. Parapsychologiczny model telepatii “nadajnik" i “odbiornik" – ma w sobie demagogiczną siłę
działania na wyobraźnię współczesnego człowieka, użytkownika radia i telewizji. To, że mamy “radio w
głowie", łatwo trafia do przekonania, ale na to, że w głowie możemy mieć “coś w rodzaju radaru", nie
godzimy się bez zastrzeżeń. Dlaczego? Ponieważ z radarem mało kto ma do czynienia na co dzień.
Wszelkie przejawy jasnowidzenia uchodzą zatem w powszechnym przekonaniu za niezmiernie
rzadkie, jeśli w ogóle dopuszcza się możliwość ich istnienia. Tymczasem materiał doświadczalny, jaki
zebrała dotąd parapsychologia i psychotronika, wcale nie świadczyć względnej “pospolitości" odbioru
telepatycznego w porównaniu z innymi formami spostrzegania pozazmysłowego.
W celu zdobycia przynajmniej wstępnej orientacji, jak dalece może “pomagać" osobie
rozpoznającej eksperymentator, spróbowano przeprowadzić pewną liczbę doświadczeń kontrolnych
czysto telepatycznych oraz z testem nie znanym eksperymentatorowi. Doświadczenia telepatyczne
polegały na przekazywaniu wrażenia bólu w ściśle określonym punkcie ciała. Miejsce ukłucia na ciele
eksperymentatora wybierali świadkowie doświadczenia.
Przykład: doświadczenie z K. S. 13 października 1973 roku. Podczas chwilowego pogłębienia
transu K. S. eksperymentator kłuł się drewnianym ostrzem w palec wskazujący lewej ręki wielokrotnie,
z częstotliwością raz na dwie do trzech sekund. Po chwili zaczęła drgać cala lewa ręka K. S., a potem
palec wskazujący. K. S. począł skarżyć się, że czuje silne, nieprzyjemne swędzenie i dokładnie
wskazał jego umiejscowienie na palcu wskazującym lewej ręki.
Podobny przebieg miały tego typu doświadczenia wielokrotnie przeprowadzane z panią A. B., z tą
różnicą, że A. B. zawsze bardzo silnie odczuwała indukowany ból. Dlatego też bardzo nie lubiła tych
doświadczeń, które przez, to nie zawsze bywały udane.
Z panią A. B. przeprowadzono również doświadczenia telepatyczne z przenoszeniem obrazów. Za
przykład niech posłuży eksperyment z 8 października 1973 roku. W transie hipnotycznym
eksperymentator skoncentrował uwagę na rysunku biało-czarnym:
Odbiorca leżał na kanapie, w lekkim relaksie, miał oczy zamknięte i przysłonięte ciemną tkaniną.
Aparat był od niego oddalony o ok. 3 m. Częstotliwość impulsów wynosiła przeciętnie 1 impuls na
sekundę. Po 7 minutach L. S. wyobraził sobie, że rysunek przedstawia skośny słup czarny,
zakończony kwadratem postawionym na jednym z rogów (jak znak karciany karo). W 9 minucie obraz
nieco się odmienił. Wyglądał teraz Jakby kwiat z profilu – dwa listki rozchodzące się skośnie na boki i
coś sterczącego do góry". W 11 minucie sprawiał wrażenie czarnego znaku karo. W 14 minucie
odbiorca powiedział: “Narzuca mi się kształt, który zaraz narysuję". A oto rysunek:
Inny przykład: Odbiorczyni B. S. znajdująca się w pozycji leżącej z oczami zasłoniętymi. Test i tym
razem biało-czarny:
Całe rozpoznanie trwało 10 minut. Odbiorczyni mówiła z przerwami:
Coś czarnego na białym tle. Jakby czarny kwadrat... ale z jego rogów coś wystaje. Jakby z
każdego rogu wystawały dwie kreski, po dwa przedłużenia jego boków. Ale ten kwadrat jest pusty w
środku... Już wiem! To jest po prostu kratka!
Przez tę samą osobę odbierane były z powodzeniem również kolorowe litery na różnych tłach,
czerwony półksiężyc, dwa barwne koła umieszczone na sobie mimośrodkowo i inne formy. Czas
rozpoznawania trwał średnio 22 minuty, a częstotliwość impulsowania wynosiła przeciętnie jeden
impuls na sekundę. Czasem ujawniała się rola wyobraźni dopełniającej obraz. Gdy np. testem był
czerwony półksiężyc, B. S. po 7 minutach zobaczyła symbol planety Merkurego (półksiężyc połączony
z kołem i krzyżem), a dopiero potem sam półksiężyc.
O sposobie “widzenia" testu w takich próbach nieco więcej mówi nam raport z doświadczenia z B.
S., którego przedmiotem było czerwone koło z trzema wychodzącymi z niego promieniście kreskami
na tle białym. Częstotliwość impulsowania wynosiła: 0,5 impulsu na sekundę. W 5 minucie B. S.
zaczęła mówić: “To jest coś czerwonego". W 13 minucie rzekła: “To jest jakieś koło, ale to nie
wszystko". W 16 minucie dodała: “Tam z tego koła wystają jakieś kreski". W 18 minucie uzupełniła:
“To jest jakby czerwone słoneczko, tak jak to rysują dzieci". Po chwili uściśliła wypowiedź: “Kresek jest
6 albo 8, a kolor tła biały". W 23 minucie stwierdziła: “Liczba kresek jest nieparzysta". W 26 minucie
była niezdecydowana: “Raz mi się zdaje, że 7, a raz że 9". W 30 minucie oświadczyła: “Czasem mi się
wydaje, że kresek jest 6". W tym momencie doświadczenie przerwano.
Odbiorca T. J. w ciągu 45 minut rozpoznał znak złożony z trzech czerwonych, równoległych kresek
na niebieskim tle. Rozpoznanie było niepełne: T. J. zobaczył na tle zielonym trzy kreski czerwone,
dwie skrajne były równoległe, ale środkowa ułożona lekko skośnie.
Odbiorca S. S. w ciągu 58 minut (!) rozpoznał dużą literę T barwy czerwonej na tle zielonym. Był to
czas wyjątkowo długi. Próby przeprowadzane z kilkoma innymi osobami przerywano z zasady po 20-
30 minutach, jeśli pozytywny rezultat nie był do tego czasu wyraźnie widoczny.
Impulsator Manczarskiego był stosowany jako pomocnicze urządzenie w treningu spostrzegania
pozazmysłowego w hipnozie metodą Kafki i Ryzla. Eksperymenty z odbiorcami w stanie głębokiej
hipnozy dawały rezultaty znacznie lepsze, a niepowodzenia zdarzały się tu tylko wyjątkowo. Na
przykład w ciągu sześciomiesięcznego treningu K. S. rozpoznawał z zupełną niezawodnością takie
testy, jak m.in. niebieska litera P na białym tle, czerwona A na białym tle, biały krzyż skośny na
czarnym tle czy żółty półksiężyc na niebieskim tle. W tym ostatnim przypadku – wbrew narzucającemu
się skojarzeniu: błękit nieba ze złocistym sierpem księżyca – K. S. określił obraz jako “żółty banan na
niebieskim tle". Trzeba jednak przyznać, że nietypowy kształt półksiężyca usprawiedliwiał takie
właśnie rozpoznanie. Doświadczenia z K. S. wskazują, jak się zdaje, na przydatność impulsatora
Manczarskiego w kształtowaniu wrażliwości na paranormalny odbiór informacji. O ile w rozpoznaniach
podobnych testów bez pomocy impulsatora miewał K. S. wyniki lepsze lub gorsze, o tyle z
impulsatorem osiągał zawsze wyniki bardzo dobre. A przecież-jak wiemy – w tego rodzaju treningu
każda udana próba stanowi poważny krok naprzód, utrwalając wiarę trenującego we własne
możliwości.
Zbyt mała ilość materiału eksperymentalnego nie pozwala wyrokować, czy możliwe będzie
opracowanie w przyszłości metody treningu spostrzegania pozazmysłowego również u osób nie
zapadających w głęboki trans hipnotyczny. W lekkim transie (l 1 stopień skali Davisa i Husbanda)
przeprowadzono próbę z panem S. I. Wzór przedstawiał czerwono-niebieski znak w kształcie litery T
na tle białym. S. I. rozpoznał białe tło, a na nim “coś" czerwonego i niebieskiego. Elementy
przemieszczały się, tworzyły też między innymi formę litery T, ale pewności co do kształtu znaku S. I.
nie uzyskał.
Nie wszystkie jednak osoby dobrze znoszą działanie impulsatora. U A. B., osoby trenującej w
głębokiej hipnozie, występowały przy każdym nadawanym impulsie drgania mięśni, powiek i czoła
(podobnie zresztą reagowały inne osoby – J. P., L. S., B. C.). Każdy impuls odczuwany był przez A. B.
jako niewielki, ale nieprzyjemny wstrząs. Dlatego też całość doświadczenia bywała dla niej zawsze
raczej niemiła.
Wszystkie opisywane tu doświadczenia miały charakter wstępny i orientacyjny. Chodziło o
znalezienie drogi poszukiwań, a nie o dotarcie w nich do celu. Próbom poddawane były zarówno
osoby, jak i aparaty. Różne typy impulsatorów konstruowali w tym celu m.in. Lech Bodych oraz
Edward Lepak. Próby wywoływania zjawisk paranormalnych za pomocą impulsatorów były
przeprowadzane tylko na marginesie innej działalności i dlatego pozostało dotąd sporo nie
rozstrzygniętych wątpliwości:
1. W jakim stopniu działa impulsator, a w jakim autosugestia u odbiorcy: “pomaga mi nadajnik
elektromagnetyczny". Zbyt mała liczba prób kontrolnych nie pozwala odpowiedzieć na to w sposób
jednoznaczny. Parę przeprowadzonych doświadczeń wykazało jednak, że przy pozorowanym
działaniu impulsatora – gdy włącznik stukał, ale prąd przez urządzenie nie przepływał – uzyskuje się
bardzo słabe wyniki (niepełne rozpoznanie pomimo długotrwałego impulsowania).
2. We wszystkich doświadczeniach wzór do rozpoznania był nie znany osobie odbierającej, ale
znany eksperymentatorowi i świadkom doświadczenia. Nie można więc wykluczyć wpływów
telepatycznych. Co prawda, w wypadku zastosowania impulsatora do treningów jest to rzecz całkiem
bez znaczenia, ponieważ tak czy owak odbiór informacji dokonuje się na drodze paranormalnej, a
tylko o to przecież chodzi. Liczy się wykazanie osobie trenującej istnienia “szóstego zmysłu", a mało
ważny jest sposób jego funkcjonowania w konkretnym przypadku (telepatia czy jasnowidzenie).
3. Pozostał nie wyjaśniony ewentualny wpływ impulsów elektromagnetycznych na system nerwowy
odbiorcy i nadawcy. Można przypuścić, że impulsator działa podobnie jak urządzenia do
elektrohipnozy i elektronarkozy. Nie wiemy jeszcze, w jakiej mierze efekt jego działania zawdzięczamy
“pobudzeniu do drgania siatki krystalicznej karty", a w jakiej mierze wpływowi elektrohipnotycznemu
na eksperymentatora, który staje się dzięki temu dobrym nadawcą telepatii. Nie wiemy też, czy istnieje
elektrohipnotyczny wpływ na odbiorcę, który przez to dopiero zaczyna dobrze odbierać.
4. We wszystkich doświadczeniach wzór w trakcie rozpoznawania leżał bokiem w kierunku
odbiorcy i nieco wyżej od niego. Frontalna strona wzoru skierowana była zawsze w stronę sufitu.
Dlaczego więc odbiorca nie “widział" wzoru z boku (grubości papieru itd.), lecz “oglądał" go z góry?
Czyżby towarzyszącemu rozpoznaniom wyobrażeniu, “patrzę na tarczę aparatu z góry i staram się
zobaczyć, co na niej leży", miał odpowiadać jakiś konkretny fizyczny proces? Czy i tu mamy do
czynienia z rodzajem “biologicznego radaru"? “Radary" takie spotykamy u wielu gatunków zwierząt;
najbardziej znanym z nich jest echolokacja ultradźwiękowa nietoperzy. Osoba rozpoznająca “widzi",
być może, test pobudzony przez impulsator o tyle wyraziściej, o ile osoba niedowidząca widziałaby
lepiej przedmiot pokryty jaskrawą farbą fluoryzującą, ułożony pomiędzy samymi szarymi
przedmiotami. Taka interpretacja również potwierdzałaby słuszność teoretycznych założeń prof.
Manczarskiego.
Wstecz / Spis Treści / Dalej
6. Szkoła jasnowidzów
7. Magiczne zwierciadło
Zamiast motta:
Książę pochylił się z zaciekawieniem, aby ujrzeć zawartość pudełka, lecz wewnątrz nic nie
zobaczył, oprócz szarego skłębionego tumanu. Głębokość pudełka wydała mu się tak otchłanną, jak
czarna przepaść, której przecież nie mógł zawierać tak płytki przedmiot. Supramati gubił się w
domysłach. Nie mogąc dociec tego, czego sam nie pojmował, poprzestał na dokładnym wykonaniu
wskazówek swego mistrza i zapatrzył się w pudełko. Wkrótce w ciemnej głębokości ukazał się
czerwony punkt. Punkt ten poruszał się, zbliżał, powiększając się szybko. Nagie okrzyk wyrwał się z
ust Supramatiego. Ukazała mu się zupełnie wyraźnie, choć w mglistym zarysie, wspaniała głowa
Ebramara, otoczona delikatnym, srebrzystym obłokiem...
(J.W. Kryżanowskaja, Magowie)
Magiczne zwierciadło jest przyrządem optycznym, który pozwala rozwinąć u siebie cenną
umiejętność wizjonerską. W czasach starożytnych nazywano ją katoptromancją (dosłownie:
“wróżeniem ze zwierciadła"). W późniejszych wiekach stosowany bywał również termin inspectio
speculi magici. Zjawisko katoptromancji jest w gruncie rzeczy identyczne z krystalomancją, czyli
widzeniem w kryształowej (szklanej) kuli.
Zdolność do widzenia w magicznym zwierciadle można w sobie wyrobić przez systematyczne
ćwiczenia autohipnotyczne lub też dzięki sugestii danej w hipnozie.
“Widzenie" w zwierciadle jest rodzajem śnienia przy otwartych oczach. Gmatwanina odbić i
załamań światła w ciemnej głębi zwierciadła staje się jakby kanwą, na której pobudzona wyobraźnia
wizjonera “haftuje" swoje obrazy: krajobrazy, twarze, sceny rodzajowe lub fantastyczne. Niekedy to,
co jest “zobaczone" w zwierciadle, odpowiada temu, co aktualnie dzieje się w odległym miejscu lub
działo się w przeszłości. Zdolność do tego typu “jasnowidzenia" jest powszechna, mamy ją wszyscy –
|v mniejszym lub większym stopniu.
Wbrew dość powszechnemu przeświadczeniu czynność wizualizowania, czyli plastycznego
wyobrażania sobie, przebiega sprawniej, gdy oczy |ą otwarte. Stwierdzili to już przed dwudziestoma
laty naukowcy z Instytutu Im. Maimonidesa w Nowym Jorku.
Wyobrażenia wzrokowe powstają w ośrodku widzenia, znajdującym Się w potylicznym płacie kory
mózgowej. Gdy oczy mamy otwarte, korzystamy ze zwiększonej jego aktywności – również w procesie
wizualizowania.
Wrodzoną predyspozycję do widzenia w magicznym zwierciadle (i do krystalomancji w ogóle)
objawiają te osoby, które ze szczególną łatwością dopatrują się realnych kształtów na przykład w
zaciekach na murze albo w atramentowych plamach w psychologicznym teście Rorschacha.
Pokrewną katoptromancji jest też zatem staropolska wróżba z wosku lanego na wodę w wigilię św.
Andrzeja.
W dawnych czasach magiczne zwierciadło było przeważnie odlewane z metalu lub miało formę
czarnego lustra, to jest szyby nie srebrzonej, lecz czernionej po przeciwnej stronie. Zastępować go
mogła kałużka atramentu wlanego do wnętrza dłoni lub po prostu błyszcząca powierzchnia. wody (ten
ostatni rodzaj wizjonerstwa nazywano hydromancją). Magiczne zwierciadło w swojej nowoczesnej
formie, w jakiej produkowane było przez Warsztaty Psychotroniczne ATHANOR, jest wielowarstwowe,
a składa się z nałożonych na siebie w specjalny sposób szkieł płaskich i sferycznych oraz ze
stosownej obudowy. Dzięki takiej złożonej konstrukcji jest znacznie skuteczniejsze w działaniu.
Może warto pamiętać sięgając po nowoczesne magiczne zwierciadło, że po słynnym polskim
czarnoksiężniku z czasów zygmuntowskich, Twardowskim, pozostał cenny zabytek, przechowywany
w zakrystii kościoła farnego w Węgrowie. Jest to wielkie metalowe zwierciadło w szerokiej czarnej
ramie z napisem w języku łacińskim: “Bawił się tym zwierciadłem Twardowski, wykonując magiczne
sztuki, teraz narzędzie zabawy zostało przeznaczone na służbę Bogu".
Trening
Poniższe wskazówki zostały zaczerpnięte z różnych źródeł. Wiele z nich pochodzi z nie wydanej
nigdy po polsku książki W. E. Butlera, How To Develop Clairvoyance, wyd. The Aquarian Press, 1968.
Studium tradycyjnej wiedzy tyczącej się rozwijania zdolności psychicznych ujawnia, że duża część
tej wiedzy pochodzi z ciekawych tradycji religijno-magicznych średniowiecza, duża część wywodzi się
z bardzo dawnego folkloru, a pewna ilość z ciągłych eksperymentów. Część oparta jest na “babskich
zabobonach" i nie ma podstawy w faktach. “Baby" jednakże zachowały i przekazywały bardzo ważne
wskazówki, które możemy adaptować i stosować dzisiaj. Sukces w rozwijaniu jasnowidzenia polega
na przejawianiu psychicznych postrzeżeń w formie wizyjnej. Gdybyście próbowali rozwinąć
jasnosłyszenie, wówczas usiłowalibyście przejawiać to postrzeganie w formie subiektywnych
dźwięków i słów. Wiele wysiłku w rozwijaniu jasnowidzenia oszczędza naturalna umiejętność
wyobrażania obrazów w umyśle. Będziecie więc musieli ćwiczyć się w świadomym wyobrażaniu. Tutaj
możemy udzielić wskazówki, która oszczędzi mnóstwa niepotrzebnych kłopotów. W wielu książkach
traktujących o wyobrażaniu poleca się nowicjuszowi obrać formę geometryczną, taką jak koło, kwadrat
lub trójkąt, i próbować zbudować ją przed “oczami duszy". Da się to uczynić, ale łatwiej i równie
skutecznie można użyć obrazu zawierającego liczne, różnorakie szczegóły, albowiem myśl jest
wówczas w stanie przenosić się z miejsca na miejsce w obrazie, zyskując na sile wyobrażeniowej i
unikając równocześnie znużenia. Całkiem możliwe, że owo znużenie umysłowe kryje się za
stopniowym obniżaniem się liczby zgadnięć u osobników, z którymi przeprowadzano doświadczenia
za pomocą kart Zenera. Zauważono, że osobnik trafnie odgadujący karty zaczyna stopniowo tracić tę
umiejętność, za co, całkiem możliwe, odpowiedzialne jest owo znużenie umysłu monotonnością
geometrycznych figur. Przypadkowo możecie odkryć, że przypominacie sobie scenę albo przedmiot
za pomocą tego, co wydaje się być “komentarzem okolicznościowym" o nim w umyśle. Zamiast
widzieć przed oczami duszy plamę koloru, zjawi się po prostu w waszym umyśle słowo określające ten
kolor. W tym wypadku nie martwcie się, ale dalej usiłujcie poprawić własną silę wyobrażenia
(wizualizacji).
Ci, którzy używali swych zdolności jasnowidzenia przez długi czas, odkryli, że istnieje ciekawa
współzależność między fazami księżyca a działaniem zdolności psychicznych. Kiedy księżyca
“przybywa", wydaje się, że dają się one łatwiej kierować wolą, kiedy zaś księżyca “ubywa", chociaż
mogą się pojawić, występują w chaotycznych i niewykończonych postaciach i już nie wydają się
całkowicie podlegać kontroli woli. Z tego powodu doświadczony jasnowidz traktuje wrażenia
psychiczne uzyskane w tym okresie raczej nieufnie. Również pomocne jest zapisywanie dominujących
warunków pogodowych, gdyż są one ważne. Wszystkie poruszone dotychczas zagadnienia dotyczą
waszego umysłu i emocji. Teraz zajmiemy się czynnikami mającymi wpływ na wasze ciało fizyczne.
Są one najważniejsze, gdyż wrażenia o charakterze fizycznym są tak silne, że mogą na początku
rozwoju zatrzeć słabe wrażenia napływające przez podświadomość. Stan ciała fizycznego wywiera
silne oddziaływanie na umysł i wzruszenia.
Pierwszym i najważniejszym punktem jest to, abyście byli fizycznie rozluźnieni. Ciasne ubranie,
ciasne buty, niewygodne krzesło, pozycja magicznego zwierciadła powodująca zmęczenie mięśni,
wszystkie te przeszkody muszą być usunięte, jeśli chcecie uzyskać całkowite odprężenie cielesne.
Pokój powinien być dosyć ciepły, ale nie duszny.
Przed ćwiczeniem należy wstrzymać się od jedzenia. Wpatrywanie się w kryształ natychmiast po
obfitym obiedzie wywoła sen, a nie wrażenia psychiczne! Po sesji bardzo przydatny jest lekki posiłek,
gdyż pomaga on uśmierzyć aktywność psychiczną! przywrócić was do normalnej świadomości.
Światło powinno być przyćmione. Niektórzy stosują czerwone światło, niektórzy niebieskie, a inni
po prostu przyciemniają lub osłaniają zwyczajne białe światło. I znowu jest to sprawa indywidualna;
wybierzcie oświetlenie najlepiej wam odpowiadające. Światło jednakże powinno być słabe, tak aby
otaczające przedmioty były tylko mgliście postrzegane. W późniejszej fazie rozwoju możecie dać
mocniejsze światło, lecz wpierw najlepiej będzie, jeśli jak najmniej rozpraszani będziecie przez
przypadkowe odbicia w magicznym zwierciadle. Powinno ono być ustawione w taki sposób, aby napis
znajdujący się w głębi (na wewnętrznej stronie denka obudowy) nie był widoczny!
Każdą z waszych sesji treningowych powinno rozpoczynać krótkie ćwiczenie relaksacyjne.
Napięcia mięśniowe i emocjonalne utrudniają (a często i blokują) wasze zdolności wizualizacyjne.
Oto jedna z propozycji prostego ćwiczenia relaksacyjnego:
Gdy siadasz na krześle, niektóre mięśnie twego ciała są zupełnie niepotrzebnie napięte. Je właśnie
należy teraz odprężyć. W celu doznania, czy jakaś grupa mięśni jest napięta, czy też nie, nie
wystarczy o niej pomyśleć. Trzeba nią koniecznie lekko poruszyć. Jeśli była napięta, wtedy właśnie się
odpręży.
Zaczynasz od głowy i rozluźniasz mięśnie twarzy. Rozluźniasz czoło... Porusz mięśniami czoła,
aby przekonać się, czy nie siedzisz ze zmarszczonym czołem, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Poruszaj mięśniami czoła... I powiedz do siebie w myśli: “Moje czoło jest rozluźnione".
Poruszaj mięśniami otaczającymi oczy, powiekami. Zamknij oczy, mocno dociśnij powieki i otwórz
je znów. Powiedz sobie w myśli: “Moje powieki są już rozluźnione".
Rozluźniasz szczęki... Poruszaj żuchwą, aby upewnić się, że nie siedzisz z zaciśniętymi zębami.
Powiedz sobie w myśli: “Moje szczęki są już rozluźnione".
Rozluźniasz wargi, poruszaj nimi i powiedz sobie: “Moje wargi są rozluźnione".
Następnie odprężasz szyję, mięśnie karku. W tym celu poruszaj delikatnie głową i powiedz sobie:
“Moja szyja, mój kark są już rozluźnione".
Rozluźniasz barki. Koniecznie poruszaj barkami! Wiele osób ma tendencje do ich napinania.
Poruszaj barkami, po czym powiedz do siebie: “Moje barki są rozluźnione".
Pozwól, aby twoje ramiona zwisały luźno, swobodnie, nie dociskasz łokci do tułowia. Poruszaj
ramionami.
Odprężasz dłonie. Poruszaj palcami obu dłoni, odpręż je, niech będą miękkie i bezwładne.
Powiedz sobie: “Moje dłonie są odprężone".
Tułów się rozluźnia, nie ma napięcia w krzyżu. Poruszaj mięśniami wzdłuż kręgosłupa, na całej
jego długości wijąc się jak wąż... Poruszaj mięśniami brzucha, nie wciągaj go, puść swobodnie, luźno.
Powiedz sobie: “Mięśnie mojego tułowia są rozluźnione".
Odprężają się mięśnie nóg, nie ściskasz kolan. Pozwól sobie na siedzenie w rozkroku. Poruszaj
mięśniami nóg na całej ich długości, a potem powiedz sobie: “Moje nogi są odprężone".
Wreszcie rozluźniasz stopy. Poruszaj przez chwilę palcami stóp i powiedz sobie: “Moje stopy są
rozluźnione. Moje całe ciało jest już teraz rozluźnione... odprężone".
Wykonaj trzy bardzo głębokie i bardzo spokojne oddechy. Napełnij powietrzem płuca kolejno:
najpierw dolne partie płuc (poczuj, że twój brzuch napełnia się powietrzem), potem środkową partię
płuc, wreszcie szczyty płuc. Kiedy wdychasz, przenieś swoją uwagę na szczyt głowy – wyobraź sobie,
że ożywczy tlen dociera do twego mózgu. Wydychaj powietrze również bardzo wolno i spokojnie.
Siedzisz teraz w całkowicie odprężonym stanie umysłu i ciała, wpatrując się spokojnie i bez wysiłku
w powierzchnię magicznego zwierciadła. Na początku zaczyna się jedynie wydawać, że powierzchnia
zwierciadła stopniowo staje się nieostra i nie można jej widzieć zbyt dobrze. Następnie, zupełnie
niespodziewanie, zaczyna być dobrze widzialna w szczegółach. Może to mieć miejsce w czasie części
lub nawet podczas całych pierwszych posiedzeń. Być może również doznasz pewnych wrażeń
cielesnych. Przeważnie przybierają one formę takiego uczucia, jak gdyby czoło otaczała ciasna
obręcz, oraz szczególnego swędzenia lub łaskotania pomiędzy oczami, u nasady nosa. Owo łechtanie
określa się w niektórych wschodnich książkach jako “łechtanie mrówki", co wydaje się świetnym
określeniem dla tego rodzaju zjawiska. Te obydwa wrażenia, zmieniająca się ostrość wzroku i ciasna
obręcz wraz z uczuciem łechtania, wydają się mieć czysto fizyczne przyczyny, przynajmniej na
początku ćwiczenia. Znikanie i pojawianie się zwierciadła pochodzi od zmęczenia mięśni kierujących
ostrością soczewki oka. Kiedy się rozluźniają, oglądany przedmiot staje się nieostry. Po chwili
napinają się i nastawiają na umieszczony przed nimi przedmiot. Ciasna obręcz i łechtanie powstają
zapewne wskutek lekkich zmian w krążeniu krwi w czole. Nie zniechęcaj się, jeśli to będzie wszystko,
czego doznasz w czasie pierwszych kilku posiedzeń.
Jeśli będziesz wytrwały, pojawią się inne znaki. Jednym z najczęstszych zjawisk jest pozorne,
stopniowe zachmurzanie się powierzchni do tego stopnia, że w końcu wydaje się, jak gdybyś patrzył
na zasłonę szarej mgły, pokrywającej całą powierzchnię. Wtedy ta zasłona z mgły zaczyna się
rozpadać i kręcić się wkoło w mniejszych obłokach, a lśniące iskry światła pojawiają się na całym
zwierciadle. Na tym etapie możesz łatwo cofnąć się w rozwoju wskutek podniecenia wywołanego
faktem, że coś widzisz. Podniecenie to jest w stanie bardzo skutecznie zburzyć stan spokoju w umyśle
i w ten sposób naruszyć delikatne linie połączenia budowane w dole, w głębi podświadomości.
Jeśli potrafisz jednak utrzymać umysł w stanie spokoju, wówczas zjawiska w zwierciadle zaczną z
reguły się wzmagać i przyjmować inne kształty. Mogą się ukazać ułamkowe mignięcia jaskrawo
kolorowych krajobrazów, twarze poważne i wesołe oraz świetliste obłoki, ale zauważycie, że na
początku trudno wam będzie zatrzymać jakikolwiek widok na dłużej aniżeli sekundę lub dwie.
Kiedy pojawią się takie krajobrazy, twarze i barwy, jest to dowodem, że zachodzą w umyśle pewne
zmiany psychiczne, i że właśnie one umożliwią doprowadzenie wizji wewnętrznej do świadomości na
jawie. Widoki te są blisko spokrewnione z hipnagogami – z owymi obrazkami, oglądanymi przez
niektóre osoby podczas zapadania w sen i ponownie podczas budzenia się z niego. Psychologowie
przypuszczają, że wytwarza je i wyświetla podświadomość. Mogą być one także obrazami niosącymi
wiadomości, przekazując informacje odebrane przez zmysły wewnętrzne. Są one jak gdyby snami na
jawie i mają swoje własne, określone znaczenie.
Wówczas, kiedy osiągnąłeś ten etap, już zacząłeś rozwijać jasnowidzenie. Odkryjesz dla siebie
ciekawą sztukę utrzymywania umysłu w czujnym, a mimo to odprężonym stanie; coś, co się wpierw
wydaje niemożliwe. Wiele razy doznasz nagłego podniecenia wskutek tego, co będziesz widział. I cała
wizja zamknie się natychmiast. Odkryjesz również, że wizje zaczynają się dzielić na dwie odmienne
grupy, jedna z nich będzie znacznie większa od drugiej, co może wskazywać na rodzaj rozwijanej
wizji. Pewna seria obrazów będzie tyczyła się normalnych, codziennych rzeczy, a inna ukaże się w
formach symbolicznych. Odkryjesz również, że wizja symboliczna wydaje się łączyć ze zdecydowaną,
badawczą postawą umysłu. Wersja rzeczowa odzwierciedla się w umyśle, jak gdyby bez żadnego
wysiłku; jest to wizja bierna.
Bywaj ą obrazy bezpośrednio związane z nami. Są one używane przez podświadomość jako szyfr,
za pomocą którego może zostać przekazana pewna informacja. Może ona łączyć się z własnym,
osobistym życiem wewnętrznym i warunkami, a także dotyczyć innych; informacja odebrana przez
zmysły wewnętrzne, w niektórych zaś wypadkach może mieć swoje źródło w czynności innych
zmysłów, w ten sposób przekazujących wiadomość poprzez wewnętrzne ,ja". Trzeba nauczyć się, co
w stosunku do nas oznaczają takie formy symboliczne. Podkreśliliśmy kilka tych słów, gdyż są one
bardzo ważne.
Pewien wizjoner odkrył, że ilekroć zjawił mu się obraz kota, zwiastowało to jego chorobę w ciągu
paru dni. Zajmował się on pracą wykładowczą, podróżując po całym kraju. Wizja kota wielokrotnie
pozwoliła na znalezienie w porę zastępstwa.
Tu zbliżamy się do czegoś bardzo ważnego. Te symbole zobaczone w wizji będą dwóch różnych
rodzajów. Jeden z nich oglądany jest w wizji bez jakiejkolwiek atmosfery uczuciowej i nie będziesz
miał żadnego śladu pozwalającego odgadnąć, co mógłby on znaczyć. Drugi rodzaj nie tylko się widzi,
ale i przynosi on ze sobą określoną wiadomość na temat swojego znaczenia. Ta wiadomość
bezpośrednio pojawiająca się wraz z wizją bywa – jak twierdzą doświadczeni wizjonerzy – prawie
niezmiennie poprawna. Jeśli natomiast widzisz symbol i musisz zatrzymać się, aby zinterpretować
jego znaczenie, wówczas strzeż się, interpretacja może bowiem być daleka od właściwego znaczenia.
Dotyczy to zwłaszcza tych symboli, które się tłumaczy jako przepowiadające przyszłość. Setki razy
słyszeliśmy, jak jasnowidze mówili coś w tym rodzaju: “Widzę śliczną wiązankę narcyzów ponad tobą i
mówi mi to, że kiedy kwiaty zakwitną na wiosnę, otrzymasz pomyślne wiadomości", i tak dalej. W tym
przypadku musimy pominąć to, że kwiaty kwitną na długo przed wiosną i że wiosna liczy sporo
tygodni, cała rzecz jest zaś dość nieokreślona, a jako wróżba przyszłości – raczej jałowa.
Radzimy, abyś po odbyciu posiedzenia uczył się utrzymywać w rozdzieleniu oba stany
świadomości. Zamknij jasnowidzenie spokojnym wysiłkiem woli. Potrzebujesz tylko powiedzieć sobie
cicho, że teraz kończysz posiedzenie i zamykasz tę władzę psychiczną. Bezpośrednio po tym wykonaj
jakąś normalną czynność tyczącą się świata fizycznego, taką np. jak notatka o tym, co zdarzyło się
podczas sesji.
Czy dopuszczalne jest stosowanie tej zdolności w celach zarobkowych?
Ponieważ zdolność jasnowidzenia jest całkiem naturalną siłą, a nie świętą samą w sobie, więc nie
istnieje żaden logiczny powód, dla którego nie można by jej użyć w ten właśnie sposób, trzeba jednak
też wziąć pod uwagę inne względy. Jasnowidz w dużym stopniu jest raczej artystą aniżeli technikiem.
Jego siły są zmienne, zależne zarówno od jego własnych warunków wewnętrznych, jak i od czynników
zewnętrznych. Do czasu pełnej stabilizacji swej siły nie jest on w stanie występować w roli
zawodowego konsultanta psychicznego, gdyż nigdy nie może wiedzieć, kiedy ta umiejętność będzie
mu dostępna.
Konstrukcja
Magiczne zwierciadło można sobie wykonać samemu. Część optyczną zrobisz z dwóch szkiełek
zegarkowych i kwadratowego kawałka szkła płaskiego (szyby). Szkiełka zegarkowe, mające średnicę
8 cm, są do nabycia w sklepach ze szkłem laboratoryjnym, chemicznym i medycznym; np. w
Warszawie w firmie “Promel", ul. Elektoralna 13. Szkło płaskie musi mieć kształt kwadratu o boku
długości równej średnicy szkiełek zegarkowych, a więc – w tym przypadku – również 8 cm.
Wszystkie trzy szkła składamy ze sobą tak, aby szkło płaskie znalazło się między szkiełkami
zegarkowymi, które wypukłościami skierowane są na zewnątrz. Umieszczamy je w obudowie, którą
musimy sobie skleić z grubego kartonu. Pudełeczko takie malujemy od środka na czarno, na spodzie
wykonujemy tradycyjny magiczny napis; według włoskiego maga Hieronima Cardana (1501-1576) jest
to tzw. charakter Księżyca. Napis ten umieszczamy pod układem optycznym dopiero podczas
“uświęcania" zwierciadła.
Sposób sklejenia pudełka-obudowy ukazuje rysunek A.
Rysune A
Rysunek B
Na rysunku B widzimy całą konstrukcję w przekroju: pudełko-obudowę, a wewnątrz układ optyczny,
zamocowany wsuwkami wykonanymi z odpowiednio wygiętych pasków cienkiej blachy. Wsuwki także
malujemy na czarno.
Uwagi techniczne
Zgodnie z zaleceniami większości szkół magicznych, człowiek, który wszedł w posiadanie
przedmiotu magicznego (zrobił go, dostał lub kupił), zanim zacznie go użytkować, powinien wejść z
nim w specjalnego rodzaju bliski kontakt. Czynność taką przeważnie nazywa się “uświęceniem".
Również i ty dokonaj uświęcenia twojego magicznego zwierciadła.
Zadbaj o to, abyś znalazł się w cichym i spokojnym pomieszczeniu. Jeśli to możliwe, przekręć
klucz od wewnątrz, aby mieć pewność, że twojej czynności nikt i nic nie zakłóci. Stwórz spokojny,
uroczysty nastrój i poddaj się mu: nakryj stół czystą serwetą, ustaw przed sobą zapalone świece,
dokładnie umyj ręce. Z płyt lub kaset wybierz sobie muzykę, spokojną i uroczystą. Podczas
rozmontowywania przyrządu myśl o tym, co robisz, a nie o swoich życiowych sprawach i kłopotach.
Na dnie obudowy przerysuj (np. za pomocą kalki maszynowej) napis ukazany na rys. C, po czym
cieniutkim pędzelkiem umaczanym w przezroczystym lakierze (może to być transparentny lakier do
paznokci) namaluj kolejno wszystkie znaki. Staraj się przy tym je zapamiętać.
Rysunek C
Pozostaw napis do wyschnięcia. Na powrót zmontuj przyrząd.
Rozmontowywanie i ponowne montowanie magicznego zwierciadła będzie zapewne w przyszłości
konieczne jeszcze z innego powodu: gdy w układzie optycznym zacznie gromadzić się kurz.
Zacznij od delikatnego wyjęcia metalowych wsuwek, po czym kolejno wyjmuj: szkło sferyczne,
leżące wybrzuszeniem ku górze, kwadratowe szkło płaskie, wreszcie drugie szkło sferyczne
umocowane wybrzuszeniem ku dołowi. Przetrzyj je czystą, miękką ściereczką. Zmontuj przyrząd,
umieszczając w obudowie szkła w tej samej kolejności i w tych samych położeniach. Dociśnij je znów
metalowymi wsuwkami, nie bój się samodzielnego eksperymentowania! W osiągnięciu stanu relaksacji
i stanu elektrycznej aktywności mózgu, jaki potrzebny jest do wizualizowania w magicznym
zwierciadle, mogą okazać się bardzo pomocne kasety typu SYNCHRO-THETA, a zwłaszcza S-Th-4
“Pigułka nasenna". Korzystamy wówczas tylko z pierwszej, relaksującej części nagrania, przerywając
odsłuchiwanie, gdy czujemy, że zaczynamy zasypiać.
Wstecz / Spis Treści / Dalej
Około roku 1963 bułgarski uczony, dr Georgi Łozanow, opracował własną metodę leczenia,
przydatną zwłaszcza w leczeniu nerwic. Okazało się ponadto, że zastosowana do uczenia różnych
przedmiotów, od matematyki po języki obce, przynosi wręcz rewelacyjne wyniki.
Cały jej sekret polega na tym, by pacjenta czy ucznia wprowadzić dokładnie w taki stan
psychiczny, w jakim znajduje się człowiek słuchający koncertu: w stan wewnętrznego rozluźnienia,
bierności, ale i czujności zarazem. Podczas słuchania muzyki człowiek odbiera wiele rozmaitych
informacji jednocześnie: melodię, barwę dźwięku, harmonię, rytm, ładunek uczuciowy.
Łozanow eksperymentował z seriami obcych słów. Odkrył przy tym, że w ciągu jednego seansu
sugestopedycznego można wprowadzić do psychiki ucznia aż do tysiąca takich słów; po dwóch
dniach ujawniają się one w zapisie pamięci, która definitywnie je w sobie zatrzyma.
Do takich słów można dołączyć pewne reguły gramatyczne, pod warunkiem jednak, że uczeń
przeżywa głęboką, intensywną potrzebę ich użytkowania. W takim wypadku utrwalają się one w
pamięci raz na zawsze.
W 1971 r. nakładem sofijskiego wydawnictwa Nauka i Izkustwo, ukazała się rozprawa Łozanowa
pt. ‘Sugestologia’. Autor wyróżnia w niej pojęcie sugestii, oddzielając je, po pierwsze – od hipnozy, po
drugie – od perswazji, po trzecie – od przekazywania wiadomości, po czwarte – od konformizmu, który
każe ludziom, mniej lub bardziej świadomym atmosfery zastraszenia, przejmować poglądy jednej
określonej grupy. Na tym tle sugestia jest czymś zupełnie innym, ponieważ nie onieśmiela i nie
zniewala, ale– funkcjonalnie sprzęgając świadomość z podświadomością-uruchamia w człowieku
ukryte siły i ukryte zapasy energii. Nauczanie za pomocą sugestii różni się też od nauczania w trakcie
snu, czyli od metody zwanej hipnopedią. Propagowaną w latach sześćdziesiątych naukę przez sen
Łozanow odrzuca, gdyż proces ten zachodzi w sposób nieświadomy, a stresy wpływaj ą hamująco na
przyswajanie wiedzy. W celu osiągnięcia dobrych wyników w nauce potrzebny jest w czasie snu stan
głębokiego odprężenia i odblokowania psychicznego. Jak wykazały doświadczenia, istotne jest
osiągnięcie tego stanu, a nie sam sen.
Sugestopedia znana na Zachodzie pod nazwą supernauczania (super-learning) jest holistyczną
metodą nauczania opartą na zasadzie harmonii między ciałem a umysłem. Twórca tej metody prof.
Łozanow wyszedł z założenia, że człowiek wykorzystuje tylko 10 do 15% swoich intelektualnych
możliwości. Dlatego też doprowadzając się do głębokiego stanu odprężenia ciała i umysłu w
połączeniu z rytmicznym oddychaniem, odpowiednią muzyką i sugestiami można bez trudu przyswoić
znacznąilość wiedzy.
Całkowite zniesienie wszelkich blokad hamujących proces uczenia się oraz innego rodzaju
przeszkód tkwiących w psychice przyspiesza – jak wykazały badania– aż do 20 razy zapamiętywanie
nowych informacji. Dlatego też podstawę sugestopedii stanowią różne ćwiczenia relaksacyjne. Metoda
opracowana przez Georgija Łozanowa nadaje się wyśmienicie nie tylko do nauki języków obcych, ale
również do wszelkich innych dziedzin wymagających przyswojenia dużej ilości wiedzy w krótkim
czasie.
Inspirację do poszukiwań stanowiły: muzykoterapia, nauczanie we śnie, hipnoza, trening
autogenny, psychodrama, radża joga oraz ćwiczenia rozwijające zdolności parapsychiczne. Sam prof.
Łozanow tak o tym mówił:
Sugestologia powstała w czasie pracy klinicznej z chorymi. Sugestia jest bowiem podstawowym
elementem w psychoterapii. Zajęcie się problemami sugestii w zakresie psychoterapii, a szczególnie
w leczeniu schorzeń psychosomatycznych, doprowadziło stopniowo do ukształtowania się sugestologii
jako nauki. Oczywiście w psychoterapii stosuję ponadto wiele innych metod – hipnozę,
odreagowywanie, psychoanalizę, psychodramę itp.
Jako nauka sugestologia zajmuje się głównie problemem możliwości odkrycia rezerw ludzkiej
osobowości zwykłymi sposobami -bez hipnozy, którą można osiągnąć za pomocą sugestii, ale która
sama sugestią nie jest i nie jest także czynnikiem sugestywnym. Wszystkie czynniki, które nas
sugerują, zostały w sugestologii teoretycznie opracowane, uargumentowane, sprawdzone
eksperymentalnie i znalazły już swoje miejsce w praktycznym zastosowaniu. Może być ona
wykorzystywana w wielu dziedzinach życia, nie tylko w klinice, ale między innymi również w procesie
nauczania. Zastosowanie jej w dydaktyce zrodziło sugestopedię – naukę, która w nauczaniu bierze
pod uwagę wpływ takich czynników, jak: oddziaływanie zachowania nauczyciela i jego wyglądu
zewnętrznego, wpływ muzyki, oddziaływanie sztuki, jako jednego z najsilniejszych czynników
sugestywnych. Sugestologia to również nauka, która bada, jaki wpływ na wyniki nauczania ma
specjalne opracowanie materiału nauczania pod kątem łatwiejszego przyswajania i utrwalania go w
mózgu, przy jednoczesnym uruchomieniu rezerw; jak wpływa relaks lub tak zwany przez nas relaks
skoncentrowany (maksymalna koncentracja przy maksymalnym relaksie); bada, jak za pomocą
muzyki i sztuki w ogóle osiągnąć łatwiej stan skoncentrowanego relaksu.
W naszym instytucie, od chwili jego powstania, to znaczy od 1919 r., pracujemy nad problemem
rezerw osobowości człowieka w procesie nauczania. Środki, jakie stosujemy w celu ujawnienia tych
rezerw, nie tłumią osobowości jednostki, nie ograniczająjej wolności, nie podporządkowują, a wręcz
przeciwnie, wyzwala-jąjąod wszelkiego ulegania autorytetom.
Człowiek uczy się rozumieć, co i jak na niego wpływa i jak może to wykorzystać dla swojego
rozwoju.
Sugestopedia prof. Łozanowa zawiera sporo elementów wzorowanych na jodze. W Bułgarii jest
wiele osób praktykujących te ćwiczenia. Podstawą systemu radża jogi jest opanowanie umysłu i
koncentracja. Wskutek ćwiczeń ascetycznych, praktyk oddechowych i innych ćwiczeń, następuje
rozwój tzw. sił siddhi, czyli sił wyzwalających różne parazmysłowe zdolności. Georgi Łozanow odbył w
latach sześćdziesiątych podróż do Indii i odwiedził tam różne ośrodki jogi i centra medytacyjne. W
Instytucie Śri Yogendry w Bombaju poznał Yogiego Sha, adwokata z zawodu, adepta jogi, który po
roku specjalnych ćwiczeń był w stanie zapamiętać liczby składające się z 18 cyfr. Zafascynowało
bułgarskiego psychologa, jak w instytutach wedyjskich wyspecjalizowani bramini potrafili recytować z
pamięci liczące po kilkaset stron traktaty sanskryckie. Pamięć swoją kształtowali oni przez ćwiczenia
jogi i medytacje. To właśnie dzięki technikom jogi bramini potrafią– jak twierdził Łozanow– wyłowić z
podświadomych warstw psychiki odpowiedni zasób potrzebnych informacji w nieprawdopodobnych
ilościach. Ważnym czynnikiem wpływającym na procesy pamięciowe jest także – według niego –
odpowiednia muzyka. W kulturze i religii nie tylko Indii, ale także wielu innych kręgów cywilizacyjnych,
muzyka odgrywa szczególną rolę. Wprowadzenie w trans uśmierza ból, wywołuje stany ekstatyczne
itd. Od wieków muzyka i śpiew ułatwiają pracę, służą do usypiania dzieci (kołysanki) bądź odprężenia i
rozrywki. W wielu bułgarskich sanatoriach stosuje się muzykę do terapii licznych chorób. Dlatego też
Georgi Łozanow postanowił wykorzystać w swoim systemie nauczania wpływ muzyki na psychikę
ludzką. Eksperymentalnie potwierdził, że muzyka odpręża ciało i pobudza umysł, stąd też wyśmienicie
służy nauczaniu.
Łozanow wybrał do tego celu europejską muzykę poważną. Ustalił, że szczególnie dobrze nadaje
się muzyka epoki baroku w tempie largo. Zwalnia ona puls i wprowadza w idealny stan wypoczynku.
Bułgarski uczony poszukiwał sposobów, aby skorzystać z rezerw umysłu, przy założeniu, że ciało i
umysł łączą się ze sferą intuicji w całość w procesach uczenia się, pamiętania i komunikowania. W
systemie radża jogi funkcję integracyjną spełniaj ą techniki oddechowe, stąd też oddech został
również wykorzystany przez Łozanowa do przyśpieszenia procesów nauczania. W wyniku
eksperymentów stwierdzono, że zapamiętywanie zostaje znacznie wzmocnione przez zrytmizowanie
oddechu z muzyką.
Okazało się, że przy metrum 4/4 dwie ćwiartki winien zajmować wdech; cztery ćwiartki zatrzymanie
oddechu i dwie ćwiartki wydech. W ten sposób powstaje cykl ośmioćwiartkowy. Z przeprowadzonych
doświadczeń wynikało, że etapem, w którym następuje najbardziej intensywne przyswajanie informacji
przez ośrodki mózgu, jest faza zatrzymania oddechu. Jeśli czytanie tekstu odbywało się w rytmie
odpowiedniej muzyki, a oddychanie uczniów było dostosowane do czytania (tzn. w czasie, gdy lektor
czytał nowy materiał, uczniowie wstrzymywali oddech), to następowało rozszerzenie pamięci o 87%.
Czytanie tekstu na tle muzyki, ale bez dostosowania oddechu do odpowiedniego rytmu, dawało
zwiększenie pamięci już tylko o 25%. Przy stosowaniu sugestopedycznej metody nauczania testy
wykazywały szybki wzrost ilorazu inteligencji oraz wzmacniającego motywację poczucia własnej
wartości. Odprężenie i harmonijne oddychanie pomagało także uczniom pozbyć się w czasie lekcji
sugestopedycznej bólu głowy i złego samopoczucia. Osoby ćwiczące uczyły się również prawidłowego
sposobu oddychania. Mózg człowieka potrzebuje trzy razy więcej tlenu niż reszta ciała, stąd też tak
istotne jest jego dotlenienie przez odpowiednią technikę oddychania. Fizjolodzy stwierdzili, że rytmy
ciała (uderzenia serca, fale mózgowe itd.) łatwo dopasowują się do muzyki. W islamie na przykład
wyraża się pogląd, że można znacznie zwiększyć koncentrację umysłu oddychając w rytmie
śpiewanych słów.
Na możliwość zwiększenia koncentracji umysłu przez rytmiczny oddech i jego odpowiednio długie
zatrzymania wskazują także wybitni znawcy przedmiotu – Yogi Ramaczaraka i Mircea Eliade.
Tradycje jogi zalecają także synchronizowanie oddechu z pulsem. Najważniejsze jednak dla procesów
przyspieszających uczenie się jest – jak twierdzi Łozanow – dostosowanie regularnego oddychania do
rytmu prezentowanego materiału. Zsynchronizowanie różnych elementów (oddech – umysł –
koncentracja – rytm – czytanie tekstu lekcji i muzyka) stwarza optymalną gotowość u ucznia do
przyswajania wiedzy.
Kolejnym, niezwykle istotnym czynnikiem w nauczaniu jest pokonanie barier wewnętrznych, blokad
psychicznych i niewiary we własne siły. Łozanow – jako psychoterapeuta – wiedział, że istotną kwestią
w nauce jest wywołanie u uczniów stanu odprężenia, podawanie im różnych pozytywnych sugestii i
rozwijanie wiary we własne możliwości uczenia się. Uczniowie, w ramach ćwiczeń wstępnych, po fazie
odprężenia i relaksacji, a przed przekazaniem nowego materiału, koncentrują się na powtarzaniu
pozytywnych afirmacji. Typową afirmacją jest na przykład zdanie: “Potrafię zapamiętać wszystko, co
będzie na dzisiejszej lekcji". Każdy z uczestników kursu metodą sugestopedyczną musi indywidualnie
stwierdzić, które z elementów tej metody, a więc ćwiczenia oddechowe, ćwiczenia odprężające oraz
afirmacje, najbardziej przemawiają do jego psychiki i podnoszą jego zdolności. Na te elementy
ćwiczeń winien być położony szczególny nacisk. Z badań Donalda Schustera i Raya Benite-za-
Bordona z Uniwersytetu Stanowego Iowa w USA wynika, że – średnio rzecz biorąc – afirmacje
podnoszą zdolność przyswajania wiadomości o 60%, a na przykład synchronizacja oddechu z
tempem prezentowanego materiału, w rytm muzyki, aż 78%. Grupy, które wy korzystają atuty
wszystkich wspomnianych elementów, uzyskująprzyrost możliwości przyswajania wiedzy wynoszący
średnio 141%.
Na Zachodzie (głównie w USA) sugestopedia uzyskała już bardzo znaczną popularność.
Nasz system nauczania języków obcych – mówił prof. Łozanow – jest znany na całym świecie.
Istnieją dziesiątki i setki ośrodków wykorzystujących tę metodę, poczynając od ZSRR, USA, Japonii,
Szwecji, Anglii, Francji i Austrii, a kończąc na bardzo małych dalekich krajach Afryki i Azji. Istnieją
szkoły, ośrodki naukowe, które pracują nad tymi problemami, oraz publikacje potwierdzające efekty.
Nauczanie języków obcych za pomocą sugestologii zostało wszędzie rozpowszechnione, a u nas
przeszło ono kilkakrotne modyfikacje metodyczne, ale bez naruszania podstawowych zasad. Nasz
ostatni wariant z 1977 r. jest praktycznie wykorzystywany w Instytucie, jak również w niektórych innych
ośrodkach, które utrzymują z nami w ostatnich latach stałe kontakty w celu przygotowania
wyspecjalizowanych wykładowców.
Składniki kompleksowego działania
Badania naukowe wykazały, że umysł lepiej pracuje i jest bardziej chłonny Jeśli mięśnie ciała są
rozluźnione, a serce pracuje w wolniejszym tempie niż zwykle. Normalnie pracuje ono z
częstotliwością 70-80 uderzeń na minutę – zwolnienie tego tempa do 60 uderzeń już daje oczekiwane
rezultaty.
Takie odprężenie organizmu nader często prowadzi jednak również do przeciwnego skutku –
umysł zamiast pracować wydajniej “zasypia" w ślad za ciałem. Jak tego uniknąć? – zadał sobie
pytanie Łozanow.
Na trop rozwiązania naprowadziły go badania osób o zdolnościach dużo większych niż te, które ma
przeciętny człowiek. Otóż Łozanow stwierdził, że występowaniu stanów psychicznych, podczas
których uwidoczniają się nadzwyczajne uzdolnienia, towarzyszy rytm alfa fal mózgowych (7-14 cykli
na sek.) – mózg wtedy jest odprężony, a jednocześnie pobudzony do zwiększonego wysiłku.
Po serii badań Łozanow doszedł do wniosku, że odprężenie ciała i rytm alfa fal mózgowych
(oprócz odpowiedniego oddychania) może zapewnić właściwa muzyka, a konkretnie barokowa. Rytmy
ciała – bicie serca, rytm fal mózgowych – synchronizują się z rytmem tejże muzyki. Przekazywana
idea, że muzyka może wpływać na ciało i umysł, nie jest nowa. Przez całe wieki ludzie śpiewali swoim
dzieciom do snu kołysanki. Przez całe wieki Azjaci, mieszkańcy Środkowego Wschodu czy Ameryki
Południowej wprowadzali się przez muzykę w niezwykłe stany świadomości.
Muzyka kompozytorów siedemnaste– czy osiemnastowiecznych, takich jak Bach, Vivaldi,
Telemann, Corelli czy Handel, często nazywana jest muzyką barokową. W wolnych fragmentach tej
muzyki odnajdujemy coś znajomego – rytm sześćdziesiąt uderzeń na minutę. Ta muzyka barokowa
często ma powolne, basowe nuty, niczym wolno bijące serce człowieka. Kiedy słuchasz, słucha także
twoje ciało i przystosowuje się do rytmu. Radziecki psycholog l. K. Platonów stwierdził, że sam
metronom, wybijający ten rytm, czyli 60 uderzeń na minutę, oddziałuje na ludzi. Pod wpływem tego
rytmu umysł działa sprawniej niż zwykle. Ciało relaksuje się, a umysł zostaje pobudzony. Nie musisz
starać się o rozluźnienie mięśni, koncentrować się czy przywoływać mantry. Wszystko, co musisz
zrobić, to tylko być z muzyką. Kiedy słuchasz Handla, zaczyna się odprężenie fizyczne i umysłowe, a
jednocześnie koncentracja psychiczna.
W supernauczaniu potrzebny jest jednak nie tylko rytm muzyczny, Łozanow bowiem odkrył również
swoisty rytm pamięci. Okazało się, że kiedy materiał podawano szybko lub z jednosekundowymi
odstępami, uczniowie zapamiętywali tylko dwanaście procent wiadomości. Po interwałach
pięciosekundowych – około trzydziestu procent. Kiedy przerwa między informacjami wynosiła dziesięć
sekund, zapamiętywano przeszło czterdzieści procent materiału. Oznacza to, że jeśli chciałbyś
zapamiętać serię nieznanych stów, zapamiętałbyś ich więcej, jeśli każde byłoby podawane w
odstępach dziesięciosekundowych. Stały, monotonny rytm około dziesięciosekundowy wydaje się
otwierać zdolności umysłu do zapamiętywania.
Czy to zjawisko jest czymś w rodzaju rytmu pamięci?
Przed laty radzieccy badacze mózgu i metod uczenia we śnie rzucili na to zjawisko trochę światła.
Stwierdzili oni, że pauza między informacjami daje komórkom mózgu pewien odpoczynek. Szybkie
podawanie informacji nie pozwala mózgowi na ich absorpcję. Ci badacze nauczania we śnie dzielili
lekcje na małe fragmenty i podawali je z przerwami.
Bułgarzy rozpoczęli podawanie materiału przeznaczonego do zapamiętania co osiem sekund.
Dlaczego nie co dziewięć? Być może dlatego, że chcieli go połączyć dodatkowo z rytmem muzyki, a ta
zwykle nie jest pisana w takcie na pięć lub na dziesięć.
Niezwykle istotnym czynnikiem w zapamiętywaniu jest także rytmiczny oddech. Potwierdzili to
naukowcy ze stanu Iowa. Otóż zauważyli oni, że wystarczyło, iż uczący się oddychali rytmicznie i
regularnie podawano im materiał, aby zdolność zapamiętywania wzrosła o 78 %.
Stwierdzono też, że jeśli zacznie się rytmicznie oddychać, wówczas umysł automatycznie się
wyostrzy. Kiedy między wdechem a wydechem zatrzyma się oddech na parę sekund, sprawność
umysłu stabilizuje się i wówczas może on łatwiej skoncentrować się na jednym punkcie, na określonej
idei.
Pamiętajmy: supernauczanie polega na kompleksowym działaniu różnych czynników – żaden nie
jest tym “istotnym", pozostałe zaś nie są “tylko dodatkami"!
Wstecz / Spis Treści / Dalej
Świadome, programowe uprawianie “czystej sztuki" to wynalazek ostatniego wieku. Na ogół przez
sztukę starano się wyrażać coś więcej oprócz jej samej (samej formy). Można śmiało powiedzieć, że
zakres pojęcia sztuki w znacznej swojej części pokrywa się z takimi pojęciami, jak działalność
polityczna, religijna, społeczno-satyryczna, magiczna itp. Jest to dość banalna prawda, a jednak jej
niedostrzeganie lub nieuwzględnianie prowadziło nieraz do poważnych nieporozumień w sprawach
estetycznych.
Dziś nikt nie zechce kwestionować niewątpliwej wartości artystycznej na przykład utworów Maj
akowskiego czy też kompozycji Palestriny na tej podstawie, że pierwszy z nich uprawiał jednocześnie
sztukę i politykę, a drugi sztukę i religię.
Nas interesować będzie ta część zakresu pojęcia “sztuk plastycznych", która pokrywa się z
zakresem pojęcia “działań magicznych". Twórczość plastyczna paleolitu i neolitu bardzo często nie
tylko pozostawała w związku z magią, lecz bywała formą działania magicznego – to wiemy z historii
sztuki. Malowanie łownych zwierząt na ścianach jaskiń było istotną częścią magicznego ceremoniału,
mającego na celu zapewnienie powodzenia w polowaniu. Wydaje się, że takie uprawianie magii przez
sztukę nie skończyło się w odległych epokach prehistorycznych, lecz pojawiało się zawsze, również w
XX wieku.
DODATEK
(opracowanie przedruku za instrukcjami do kolejnych nagrań z serii synchro-theta)
Żywioł ognia budzi w nas respekt, a czasem lęk. Bez niego jednak nie wyobrażamy sobie życia. To
on, pod postacią dobroczynnego żaru, nie pozwala nam zamarznąć w mroźną noc. Temperatura
dogasającego ognia, czerwonego żaru (około 500°C), bywa niekiedy dla naszych stóp nie tylko
nieszkodliwa, lecz... “drażniąco rozkoszna". To nie żart!
Niewrażliwość ludzkiego ciała na wysokie temperatury sięgające kilkuset stopni Celsjusza jest
zagadką, która intrygowała już starożytnych, a nad której wyjaśnianiem nadal biedzą się współcześni
naukowcy. Uczony rzymski z początku naszej ery, Pliniusz Młodszy, napisał:
Nieopodal Rzymu zamieszkiwały sławne rodziny, których członkowie podczas dorocznych
ceremonii składania ofiar Apollinowi chodzili po żarzących się węglach nie parząc się przy tym. Z
powodu tej ich właściwości byli zwalniani od służby w wojsku i innych obowiązkowych świadczeń.
Chodzenie po ogniu znane jest też w północnej Afryce. Egipscy muzułmanie traktują tę czynność
jako dowód duchowego oczyszczenia i wiążą jaz obrzędami dziesięciu dni żałoby, którymi rozpoczyna
się każdy nowy rok mahometański. Ascetyczni marabutowie nie poprzestają na deptaniu po płonących
węglach, niektórzy biorą do rąk, a nawet liżą rozżarzone pręty żelazne.
Zmarły w 1978 roku polski etnolog i antropolog, Aleksander Lech Godlewski, miał możność
obserwować chodzenie po ogniu latem 1938 roku na wyspie Raiatea w archipelagu Wysp
Towarzyskich. Profesor miał szczęście, bo w czasie, gdy przebywał na wyspie, zawinął tam duży jacht
wiozący na pokładzie bardzo bogatych Amerykanów. Wiedzieli oni, że na wyspie żyje czarownik
Teriipao, który organizuje religijne uroczystości połączone z chodzeniem boso po żarzących się
węglach. Amerykanie hojnie sypnęli dolarami, co skłoniło czarownika, aby specjalnie dla nich
zorganizował taki pokaz. Wykopano rów na osiem metrów długi i na sześć metrów szeroki.
Wypełniono go grubymi klocami kasztanowców. Ten olbrzymi ziemny piec rozpalał się przez 36
godzin. Tymczasem Teriipao ze swymi ludźmi udał się na poszukiwanie świętej rośliny ti. Istnieje
bowiem w Oceanii i we wschodniej Azji wiara, że liście tej rośliny, którą botanicy nazywają dracena
terminalis, chronią przed poparzeniem.
Gdy ludzie czarownika Teriipao zdobyli już liście rośliny ti, śpiewając uroczyste pradawne pieśni,
zanieśli je do ruin starej świątyni pogańskiej, znajdującej się w dżungli. W marszu śpiewali:
Obudźcie się, powstańcie bogowie, idźcie do pieca, wodo słodka i wodo słona idźcie tam także,
rozkażcie robaczkom ziemi czarnej i robakowi świecącemu, aby poszli do pieca.
Następnego dnia przyniesiono święte liście ti, a tymczasem publiczność zgromadziła się wokół
ognistego ziemnego pieca. Żar buchał z niego taki, że turyści musieli się umieścić w przyzwoitej
odległości – kilkunastu metrów. Bliżej nie można było wytrzymać. A tymczasem czarownik Teriipao
stał nieruchomo na samym skraju tego rowu. Od strony dżungli ukazała się procesja złożona z
młodych ludzi płci obojga. Szli i śpiewali:
O, istoty ziemne, pozwólcie nam przejść po swych ogniach. O, wielka niewiasto, która kładziesz
ogień w niebie, trzymaj liść, który ochładza ogień i pozwól nam iść do pieca.
Procesja wkroczyła do pieca śpiewając nieustannie. Szli powoli, nie oglądając się na boki, twarze
kroczących były spokojne. Kiedy już wszyscy przeszli całą długość pieca, czarownik krzyknął: “Z
powrotem!"
I znów korowód ruszył poprzez straszliwy żar. Gdy przeszli, Teriipao zwrócił się z pytaniem do
gromadki białych: “Który z was zdecyduje się przejść?" Ośmielił się tylko jeden człowiek – młody
francuski misjonarz. “Nie patrz poza siebie" – krzyknął czarownik ostrzegawczo – “bo możesz się
mocno sparzyć". Młody ksiądz przeszedł przez całą długość ognistego pieca, a wówczas... wszyscy
rzucili się i na niego, i na tych młodych miejscowych ludzi, aby obejrzeć uważnie ich stopy. Nie było
żadnych śladów oparzeń.
W opowieści prof. Godlewskiego jest coś z instruktażu: jak należy chodzić po rozżarzonych
węglach. Otóż zasadą numer jeden jest to, aby myśleć o tym, co się robi. Wiele osób oświadcza, że
boi się wejść na rozżarzone węgle. Odpowiadam im zawsze, że to bardzo sprzyjająca okoliczność, bo
gdy się człowiek boi, to na pewno nie będzie myśleć o czym innym idąc po ogniu. Będzie przez cały
czas uwagę swoją skupiał na stopach. I to właśnie powoduje uniewrażliwienie ciała na wysoką
temperaturę. W jednej z książek Maksa Fridoma Longa znajdziemy relację dr. Brighama, który w
pierwszych latach naszego wieku przebywał na wyspie Taiti, gdzie zetknął się z żyjącymi tam jeszcze
wówczas magami – kahunami. Doktor wiedział, że kahunowie potrafią chodzić boso po zastygłej, ale
żarzącej się jeszcze lawie wulkanicznej. Udało mu się namówić trzech kahunów, aby pokazali mu tę
sztukę, a oni zobowiązali się nawet jej go nauczyć.
We czterech wspinali się bardzo długo na wulkaniczną górę szukając krateru, z którego dopiero co
wypłynęła lawa. Gdy znaleźli taką ognistą, żarzącą się rzekę, kahunowie zaczęli podnosić duże
odłamy skał i rzucać na powierzchnię lawy, by sprawdzić, czy nie jest ona płynna. Bowiem
zapadnięcie się nogami w taką płynną lawę skończyłoby się z pewnością nawet dla magów niedobrze.
Okazało się, że lawa już zastygła, ale jeszcze żarzyła się jasnym żarem. Kahunowie przywiązali
sobie do stóp liście rośliny ti. Doktor Brigham również, ale do swoich turystycznych buciorów o grubej
podeszwie. Kahunowie ostrzegali go, że bogini Peele może się obrazić za te buty. Ale doktor stracił
odwagę i powiedział, że albo w butach, albo wcale.
Pierwszy wbiegł na żarzącą się lawę najstarszy z kahunów. Doktor patrzył na to szeroko
rozszerzonymi oczami. I nie zauważył przez to, że dwaj młodsi zaszli go od tyłu i w pewnym
momencie silnie popchnęli w plecy. Wbiegł na żarzącą się lawę i już nie było odwrotu – musiał biec
dalej. W jednej chwili podeszwy butów nadpaliły się, jedna podeszwa odpadła, a druga – niestety – nie
odkleiła się całkiem, lecz zaczęła klapać, przy każdym kroku grożąc potknięciem się i upadkiem
twarzą na rozżarzoną lawę. Na szczęście udało się dobiec na drugi brzeg.
Kiedy doktor odwrócił się, zobaczył jak zgubiona podeszwa jego buta pali się jasnym płomieniem.
Kahunowie zaś siedzieli na ziemi i pokładali się ze śmiechu.
Ale nie tylko w dalekich krajach i w zamierzchłej przeszłości uprawiało się chodzenie po żarzących
się węglach. Również w Europie. Krajami, gdzie do dziś zachowała się tradycja chodzenia po ogniu,
są Bułgaria i Grecja. W Bułgarii ma to nazwę nestinarstwa. Najpełniejszy obraz bułgarskiego
nestinarstwa daje dzieło profesora Emanuila Szarankowa Feuergehen, wydane w 1980 roku w
Stuttgarcie. Autor rozpatruje tam chodzenie po ogniu z różnych punktów widzenia: psychologicznego,
fizjologicznego oraz historyczno-geograficznego. Badania terenowe prowadził profesor w latach 1945-
46, a potem, po zakończeniu najgorszego okresu stalinowskiego, wznowił je w roku 1965.
Badania przeprowadzał w żywych jeszcze wówczas ośrodkach nestinarstwa, jakimi była wieś
Balgari w powiecie Carewo i miejscowość Nowopaniczarewo, duża osada oddalona o 30 kilometrów
na południowy zachód od portu Burgas. Takie ceremonialne chodzenie po ogniu odbywało się w
Bułgarii corocznie, w dniach św. Konstantego 3 czerwca i św. Heleny 4 czerwca.
Nestinarstwo było obyczajem starożytnym włączonym do obyczajów związanych z przyjętą później
religią chrześcijańską. Nestinarowie byli rodzajem sekty należącej do kościoła
wschodniochrześcijańskiego. Uroczystości chodzenia poprzedzały zawsze gorące modlitwy,
spowiedzi, komunie. Wierzono, że tylko człowiek w ten sposób oczyszczony może bezkarnie chodzić
po żarzących się węglach.
Ustawiano wielki stos grubych pni drewnianych i podpalano je wszystkie naraz, aby równomiernie
się paliły tworząc później stos żarzącego się zwęglonego drewna. Był on rozsypywany w kształt
ognistego kręgu. Jako pierwszy wchodził przywódca nestinarów trzymając przed sobą świętą ikonę z
wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa i dwóch postaci po bokach – św. Konstantyna i św. Heleny.
Za nim dopiero, modląc się, wchodzili pozostali członkowie grupy.
W latach powojennych w związku z laicyzacją życia w Bułgarii zanika nestinarstwo religijne,
natomiast powstaje jego świecka odmiana za sprawą młodych ludzi nastawionych antyreligijnie, którzy
udowodnili praktycznie, że bez przygotowania religijnego również możliwe jest chodzenie boso po
rozżarzonych węglach. Obecnie już od wielu lat można w Bułgarii oglądać pokazy nestinarstwa
świeckiego. Organizowane są w miejscowościach, gdzie z różnych krajów tłumnie zjeżdżają się
turyści. Od roku 1968 nie tylko wielokrotnie oglądałem takie “świeckie nestinarki", ale także
uczestniczyłem w nich czynnie. Gdy pierwszy raz obserwowałem pokaz nestinarki w Primorsku, w
miejscowości położonej nad Morzem Czarnym, blisko granicy tureckiej, postanowiłem spróbować,
chociaż na małą skalę, niewrażliwości własnych stóp na żar. W tym celu stanąłem w grupie turystów
otaczających ognisty krąg tuż przy rozpiętym dookoła sznurze. Korzystając z ciemności, bo takie
pokazy odbywają się w nocy, już podczas trwania pokazu byłem przygotowany, aby wejść na żarzące
się węgle, natychmiast gdy tylko demonstrujący taniec nestinarski zejdą z ognistego kręgu.
Zagrała ludowa kapela. Wykonywano szybki taniec ludowy – raczenicę. Jej krok nadaje się
doskonale do pokazu tańca na żarzących się węglach, ponieważ układ taneczny w gruncie rzeczy
zasadza się na przestępowaniu z nogi na nogę w bardzo skomplikowanym rytmie, jak to zwykle bywa
w bułgarskich ludowych tańcach i śpiewach. Grupka tancerzy w pięknych strojach zakończyła swój
pokaz. I gdy jeszcze trwały oklaski, postawiłem nogę na żarzących się węglach i szybko cofnąłem.
Stwierdziłem, że nic się nie stało. Wobec tego zdecydowałem się wejść do ognistego kręgu ponownie i
natychmiast się cofnąć... Znowu nic... To mnie ośmieliło i pozwoliłem sobie na bieganie po
rozżarzonych węglach, a towarzyszyli mi jeszcze dwaj panowie, z którymi umówiłem się, że pokażemy
Bułgarom, iż “Polacy nie gęsi" i też po ogniu chodzić potrafią.
Greckie anastenaria różnią się zasadniczo od współczesnego nestinarstwa bułgarskiego.
Anastenaria to ten sam starożytny obyczaj chodzenia po ogniu. Anastenaridowie są pobożnymi
grekokatolikami i nie stanowią żadnej sekty ani odłamu wschodniego kościoła. Po prostu kultywują
prastarą trądy ej ę lokalną.
Obecnie w Grecji są jeszcze dwa żywe ośrodki w Agia Eleni i w Langadas, miasteczku odległym od
Salonik o 40 kilometrów.
O tym, że anastenaria są obyczajem starożytnym, przechowanym po przyjęciu chrześcijaństwa,
świadczy choćby to, że podczas świąt – św. Heleny i św. Konstantyna, które w Grecji wypadają 21 i 22
maja, rytualnie zabija się zwierzęta ofiarne, z których potem gotuje się uroczysty obiad dla całej grupy
anastenaridów. Składanie ofiar zwierzęcych jest przecież czymś z gruntu obcym tradycjom
chrześcijańskim.
Z greckimi anastenariami miałem możność zapoznać się bliżej w roku 1985. Było to w Langadas,
miejscowości odległej o 40 km od Salonik. Zostałem tam zaproszony przez panią doktor Manganas z
Aten.
Zjawiliśmy się w Langadas już w przeddzień, żeby przyjrzeć się przygotowaniom, które odbywały
się w świętej izbie o nazwie konaki. Usytuowano ją w małym parterowym domku, w którym były tylko
dwa pomieszczenia – wielka podłużna izba o niskim pułapie i maleńka kuchenka. Gdy zjawiliśmy się
wieczorem 20 maja, w konaki znajdowało się już sporo osób czekających na rozpoczęcie modlitwy w
tańcu. W kącie urządzony był improwizowany ołtarz. Na wąskiej półce zawieszonej na ścianie
ustawiono święte ikony, zwieszały się z półki liczne czerwone chusty, tak zwane amanetie, naszywane
blaszkami wotywnymi, podobnymi do tych, które widuje się w niektórych kościołach katolickich w
Polsce.
Izba zaczęła się napełniać anastenaridami, a także turystami, którzy zjeżdżają się chętnie do
Langadas, aby być świadkami tak niezwykłych pokazów. Każdy z wchodzących zbliżał się do ołtarza,
trzykrotnie żegnał i zapalał małą cieniutką świeczkę ofiarną, którą wtykał w misę napełnioną piaskiem,
stojącą na podłodze.
Zjawił się Stamatis Liuros, przywódca grupy anastenaridów w mieście Langadas, niosąc glinianą
kadzielnicę. Dymem okadził ikonę i amanetie, ucałował z czcią świętą ikonę. Zjawili się też czterej
muzykanci – trzej mieli ze sobą liraki, ludowe skrzypce podobne do góralskich gęślików; czwarty miał
zawieszony na rzemieniu duży bęben, w który uderzał na przemian okręconą na końcu wojłokiem
grubą pałką i cienką witką, tak że bęben grał dwugłosowo.
Skrzypkowie długo stroili swoje instrumenty, wreszcie jeden z nich zaintonował melodię, którą
podchwycili pozostali. Zabrzmiała muzyka skoczna, a jednocześnie monotonna. Do skrzypków
dołączył perkusista... Była to typowa muzyka transowa. Podobne dźwięki słyszymy i w Azji, i w
Ameryce Południowej oraz w sercu czarnej Afryki. Wszędzie tam, gdzie muzyka służy drastycznemu
zmienianiu stanu świadomości.
Kobiety zapaliły przed ołtarzem w kącie konaki grubą świecę o długości ponad metr, podobną do
znanych w Polsce świec paschalnych. Stamatis Liuros, trzymając w rękach ikonę, zaczął krążyć
przestępując z nogi na nogę w rytm muzyki i zbliżał się do stojących w okręgu uczestników
uroczystości, którzy żegnali się trzykrotnie krzyżem świętym. Do przywódcy anastenaridów powoli
dołączali inni, mężczyźni i kobiety. Każda z tych osób zbliżała się najpierw do ołtarza, całując z czcią
świętą ikonę, a potem włączała się do grupy taneczników.
Była to żarliwa modlitwa w tańcu, coś dla nas, Polaków, dziś ogromnie egzotycznego. A przecież
jeszcze w latach międzywojennych mieliśmy w Polsce znaczną grupę obywateli wyznania
mojżeszowego, szczególnie pobożnych “chasydów". Wychodzili oni z założenia, że człowiek, który
jest ponury i niezadowolony ze swego losu, ubliża Stwórcy. Człowiek powinien być Mu wdzięczny nie
za majątek, którym go obdarza, ale za samo to, że został stworzony. “Chasydzi" radosnym tańcem
wielbili Boga.
Sakralny taniec w konaki trwał długo, około trzech godzin. Koniec maja w Grecji to już lato w pełni.
Temperatura w konaki sięgała trzydziestu kilku stopni i pot z taneczników lał się strumieniami. Co
pewien czas słychać było ostry, krótki krzyk – jak gdyby bólu, a czasem któryś z taneczników zanosił
się krótkim szlochem. To objawy tego, co w języku psychoterapii nazywa się odreagowaniem.
Anastenaridowie przeżywali w konaki odreagowanie różnych stresów. Przygotowywali się do
mającej nastąpić nazajutrz uroczystości tańca na rozżarzonych węglach. Pani profesor dr Dede,
opiekująca się Polakami, wiedząc, że mam już jakieś doświadczenie nestinarskie z Bułgarii, na moją
prośbę zwróciła się do przywódcy anastenaridów z pytaniem, czy zgodziłby się dopuścić Polaka do
udziału w anastenariach.
Wiedziałem, że jest to niemożliwe, tym bardziej że chwilę wcześniej Stamatis Liuros odmówił tego
właśnie młodemu człowiekowi z Finlandii, prawosławnemu, a więc współwyznawcy. Człowiekowi,
który ukończył właśnie studia religioznawstwa na Uniwersytecie w Helsinkach i pisał pracę
magisterską o różnych obyczajach związanych z kościołem wschodniochrześcijańskim. Moje szansę
były zatem znikome. A tymczasem Stamatis Liuros przyjrzał mi się bardzo uważnie i powiedział: “Tak,
ten może". Proszę mi wierzyć, że poczułem się niesłychanie wyróżniony. Bo przecież w Grecji
chodzenie po ogniu nie jest zabawą. Jest to misterium religijne, które traktuje się bardzo poważnie.
Stamatis Liuros postawił jednak warunek. Dopiero drugiego dnia uroczystości wolno mi będzie
wejść z grupą anastenaridów na rozżarzone węgle. Pierwszego dnia miałem uważnie przyglądać się
wszystkim ruchom taneczników, aby później nie wyróżniać się jako obcy.
Pierwszego wieczora uczestniczyłem więc tylko jako bierny obserwator ceremonii anastenariów.
Plac w mieście Langadas, na którym to się odbywało, obstawiony był ławkami i krzesłami dla
widzów. Wewnątrz ustawiono krąg z wysokich, żelaznych krat, takich, jakie stawia się wokół areny
cyrkowej, gdy ma się odbyć popis tresury najdzikszych tygrysów bengalskich. Dopiero wewnątrz tego
kręgu znajdował się krąg żarzących się węgli.
Gdy zbliżał się moment nadejścia procesji, śpiewającej pieśń religijną, zajechała ze zgrzytem opon
karetka pogotowia, a kraty otoczone zostały dużą grupą mundurowych policjantów. Pilnujących, aby
jakiś szalony turysta nie rzucił się nieopatrznie na ognisty krąg. Na czele procesji szedł Stamatis
Liuros z ikoną, za nim grupa anastenaridów trzymających w rękach święte chusty – amanetie.
Najpierw okrążono ognisty krąg, a potem zaczął się sakralny taniec na ogniu.
Następnego dnia całe przedpołudnie spędziłem w konaki tańcząc razem z anastenaridami, ale w
kącie izby, pod ścianą. Nie chcąc być nachalnym nie mieszałem się z grupą.
Gdy nadszedł moment, aby zgromadzić się przed świętą izbą i wyruszyć na plac, gdzie już
dopalało się ognisko, byłem już w takim stanie świadomości, w takim “transie", że gotów byłem nie
tylko stąpać po ogniu, ale nawet wejść w ścianę ognistą...
Grupę anastenaridów otoczyli natychmiast policjanci. Ja stanąłem skromnie z tyłu grupy. I to mnie
zgubiło. Bo gdy doszliśmy do żelaznej bramy wiodącej na plac z ogniskiem, policjanci wpuścili
anastenaridów... oprócz mnie. Zacząłem krzyczeć, ale nie mogłem się zdradzić, że jestem Polakiem.
Po grecku nie umiałem, po polsku było to niecelowe, również po niemiecku. Na szczęście Stamatis
Liuros zauważył, co się stało i dał znak, aby idący najbliżej przede mną anastenaridowie
interweniowali. Udało się! Ale można łatwo sobie wyobrazić, co pozostało z mojego pięknego transu
po szarpaninie z policjantami.
Postanowiłem nie rezygnować i uczestniczyłem w tańcu na żarzących się węglach. Byłem jednak
podenerwowany, moje ruchy – mimo woli – były przez to znacznie gwałtowniejsze niż ruchy
anastenaridów, więc po paru minutach zasapałem się i postanowiłem przez chwilę odpocząć.
Zszedłem z ognistego kręgu i usiadłem na stojącym nieopodal krześle. I wtedy stało się coś
strasznego. Rzucili się na mnie naraz i policjanci, i cywile; zaczęli mnie ciągnąć za nogi, podnosić w
górę moje stopy. Podczas zsuwania się z krzesła musiałem uważać, by nie uderzyć głową o ziemię i
próbowałem tłumaczyć, nie wiadomo dlaczego, po niemiecku, bo i tak przecież nikt nie rozumiał, że
wszystko w porządku i że na moich stopach z całą pewnością nie ma żadnych śladów oparzeń. Ale
musiano się przekonać, wiele latarek kierowało się na każdą z moich stóp, zanim dano mi spokój.
W swojej popularnonaukowej książce, wydanej w ostatnich latach ubiegłego wieku pod tytułem
Wiedza tajemna w Egipcie, polski uczony, dr Julian Ochorowicz napisał:
W hutach żelaza robotnicy przebiegają nieraz gołą stopą po czerwonym żelazie, a niektórzy
odważają się zanurzyć rękę w ołów roztopiony. W tych razach noga lub ręka (spocona) zabezpiecza
się od bezpośredniego zetknięcia się z metalem warstwą pary wodnej z potu, który przechodząc pod
wpływem gorąca w tzw. stan sferoidalny nie dopuszcza ognia do skóry. Naturalnie tylko przez czas
krótki, gdyż odparowanie tej wilgoci ochronnej sprowadziłoby niechybnie sparzenie.
Wówczas gdy bliżej przyjrzymy się zjawisku niewrażliwości ciała na ogień, trudno zgodzić się, aby
można było wzmożone wydzielanie potu i tworzenie ochronnej warstewki pary uznać za wystarczające
wytłumaczenie fizykalne. Jakże bowiem wytłumaczyć niepalność włosów, które przecież nie posiadają
zdolności nawilżania się? Jak wytłumaczyć obserwowany nieraz fenomen niezwęglania się odzieży
stykającej się bezpośrednio z żarem? Sam profesor Szarankow, który w swojej książce Feuergehen
przytacza to archaiczne wytłumaczenie, napisał o swoich wątpliwościach.
Gdy w 1960 roku znana nestinarka bułgarska Kera Jordanowa tańczyła na ogniu we wsi Balgari,
nagle straciła przytomność i upadła. Świadkowie stojący wokół tego zdarzenia chcieli ją ściągnąć z
żaru, ale mąż Kery powstrzymał ich. Fotografowano ją, gdy ponad godzinę leżała na żarzących się
węglach. Nie uszkodzone zostały ciało i ubiór, nie zapaliły się jej włosy.
Jak zrozumieć to, co pisze Max Freedom Long w książce Magia kahunówl Opisuje on tam swoje
spotkanie w Honolulu z magikiem estradowym popisującym się w lokalu. Magik ten gotował wodę w
kubku i wrzątek szybko wypijał. Żarzące się węgle brał do ust i gryzł je. Potem rozgrzał do
czerwoności sztabę żelazną i lizał ją, aż z języka unosiła się para. Wreszcie zapalił zwykły palnik
spawalniczy, płomień zredukował w stożek koloru niebiesko-zielonego. Przeciął płomieniem kilka
sztab żelaznych, aby udowodnić, że nie ma w tym żadnego triku, a potem nie zmieniając nic w palniku
wkładał go sobie do ust. Palnik dotykał warg, a płomień sięgał głęboko. Na końcu rozgrzał żelazną
sztabę pośrodku i gdy jarzyła się jasnoczerwonym żarem, zacisnął ją pomiędzy zębami, oba jej końce
ujął w dłonie i wygiął tę sztabę. Dalej Long napisał:
Skrobaliśmy uprzejmemu dla nas magikowi krawędzie zębów, aby się upewnić, że nie ma na nich
żadnej niewidocznej izolacji. Miły ten człowiek zgodził się opowiedzieć nam o swoim życiu. Urodził się
w Indiach, miał białych rodziców. Sierotą został bardzo wcześnie. Adoptowali go tubylcy znający
sztukę chodzenia po ogrzaniu. Sztuki tej nauczono go, gdy był jeszcze dzieckiem. Wysiadywał
codziennie przed lampą opalaną masłem, próbując wyczuć Boga w płomieniu. Starsi często
pokazywali mu swoje umiejętności, trzymali ręce nad płomieniem, który ich nie parzył. Pod ich osłoną-
potrafił to też mały chłopiec. Z czasem zorientował się, że istnieje jakaś świadomość związana z
płomieniem. Po pewnym czasie prosząc o osłonę przeciw gorącu, otrzymał ją. Nie przechodził przez
żadną ceremonię oczyszczającą.
Wkrótce życie zmusiło go do pokazywania sztuk z ogniem na estradzie. Udawał magika, a był
przecież prawdziwym magiem!
Gdy zastanawiamy się nad zagadką różnych form igrania z ogniem, na wstępie musimy dokonać
rozróżnienia: czym innym jest nieczułość na gorąco, a czym innym jest niewrażliwość na gorąco.
Nieczułość na gorąco nietrudno uzyskać wstrzykując pod skórę na przykład nowokainę. Człowiek o
tak uniewrażliwionych dłoniach będzie brał do rąk rozżarzone do czerwoności żelazo nie czując bólu,
ale potem będzie to musiał odkupić wielomiesięcznym pobytem w szpitalu...
Chodzenie po ogniu nie polega na nieczułości na ból, lecz na niewrażliwości ciała na bardzo
wysoką temperaturę. Nie wiemy do tej pory, co jest przyczyną wystąpienia takiego stanu organizmu
człowieka. Od strony fizykalnej zjawisko jest w dalszym ciągu trudne do zinterpretowania. Na razie
możemy tylko domniemywać, że warstwę ochronną- być może – tworzy zimna plazma fizyczna
(zwana bioplazmą), występująca blisko powierzchni ciała. W ten sposób chyba należałoby
interpretować zjawisko opisane przez dr. Ochorowicza, obserwowane przez niego w latach 1909-1911
podczas eksperymentów ze Stanisławą Tomczykówną. Kobieta ta, będąc w stanie głębokiej hipnozy,
zbliżała rękę do płomienia, który odsuwał się od niej, jakby odpychała go niewidzialna warstewka
otaczająca dłoń.
Od lata 1972 roku, po parę razy w roku, prowadzę w Polsce zajęcia teoretyczne i praktyczne pod
hasłem “chodzimy po ogniu". Dla osób, które nie miały możliwości w nich uczestniczyć, dam krótki
instruktaż. Jeśli chcemy na wakacjach zorganizować sobie chodzenie po ogniu, musimy przede
wszystkim staranie przygotować ognisko. Podłoże musi być twarde, nie może to być grząski piasek.
Drewno musi być w grubych klocach, najlepiej o średnicy ramienia dorosłego mężczyzny. Stos takiego
drewna należy podpalić naraz., żeby część nie spaliła się na biały popiół, podczas gdy reszta będzie
tylko osmalona płomieniem. Gdy pozostanie już kupa czerwonego żaru, należy j ą rozgarnąć
żelaznymi grabiami lub innymi narzędziami o bardzo długich trzonkach, aby węgielki tworzyły cienką
warstwę. Stopy nie mogą się zapadać w żarzących się węglach! Nieopodal ogniska należy zwilżyć
ziemię, by w tym miejscu była chłodniejsza niż dookoła.
A teraz instrukcja dla chętnych do chodzenia boso po żarze: po pierwsze – wchodząc na żar nie
wolno myśleć o innych sprawach, a tylko o tym, co się robi. To właśnie daje ochronę przed gorącem.
Nie rozglądać się na boki! Nie oglądać się za siebie! Mieć uwagę skupioną na swoich stopach, które
stąpają po ogniu! Punkt drugi- przed wejściem na ogień trzeba poczuć chłód pod stopami. Można to
osiągnąć wyłącznie za pomocą wyobraźni, a można także jej pomóc, depcząc przez chwilę, przed
wejściem na ogień, po ziemi zwilżonej i dzięki temu chłodniejszej, smakując chłód pod stopami. Punkt
trzeci- należy zawsze zacząć chodzenie po ogniu od przejścia zaledwie paru kroków, ścinając koło po
małej cięciwie; znów poczuć chłód pod stopami i znów wejść w ogień – tym razem przechodząc
dłuższą drogę. Należy stawiać drobne kroczki, nie podrzucać kolan. Nie skakać, lecz chodzić!
Cenną pomocą może tu być odtwarzane głośno z taśmy magnetofonowej nagrania Synchro-Theta-
2 Anastenaria i poruszanie się w rytmie greckiej muzyki transowej.
To samo nagranie może nam też posłużyć do eksperymentu z uodpornieniem dłoni na żar.
Należy w tym celu przesłuchać to nagranie z zamkniętymi oczami od początku do końca. Potem
odwrócić kasetę, po drugiej stronie znajduje się to samo nagranie po to, aby nie trzeba było cofać
taśmy. Słuchać po raz drugi. Gdy skończy się muzyka dzwonów i chór braminów śpiewających
“mantrę", gdy zaczyna się muzyka transowa, popić zimnego płynu wyobrażając sobie jak ręka staje
się zimna, jej temperatura spada coraz bardziej, dłoń staje się zimna, bardzo zimna... zupełnie bez
czucia...
Potem należy podmuchać na opuszkę palca wskazującego, żeby poczuć tam chłód, i na sekundę
przytknąć czubek żarzącego się papierosa. Jeżeli stwierdzimy, że nie spowodowało to oparzenia,
możemy teraz posunąć się o krok dalej. Znów podmuchamy na opuszkę palca, aby uczuć na niej
chłód. Teraz można wziąć palącego się papierosa pomiędzy kciuk a palec wskazujący: koniec żarzący
się pod palec wskazujący, a filtrem w stronę kciuka. Jest to możliwe przez 2-3 sekundy. Można też
podmuchać na palec na całej długości, po czym płomieniem zapalonej zapałki wolno wodzić wzdłuż
palca, l w tym przypadku się nie sparzymy.
Ale nie róbmy takich eksperymentów bez należytego przygotowania, “na wariata". W takim
wypadku możemy odczuć skutki doświadczenia bardzo dotkliwie!
Wstecz / Spis Treści / Dalej
Kiedy więc sklerotyczna pedagogika przestanie nauczać, że jest tylko jeden Rozum – rozum klasycznej
fizyki – wtedy Nowy Duch Naukowy ukaże nam pluralizm otwartego racjonalizmu. To nie szaleństwo trzeba
przeciwstawiać wiedzy racjonalnej, lecz inny rozum. Ratio hermetica.
Znakomity antropolog francuski Gilbert Durand, autor powyższych zdań, z pewnością nie jest szaleńcem;
nie można go nawet nazwać wzgardliwie “paranaukowcem". Jego słowa warto zaś pamiętać, przystępując do
lektury tego rozdziału.
Wyrocznia – jest słowem o kilku znaczeniach. U starożytnych zwano tak osobę, która uchodziła za
natchnioną! zdolną do obwieszczania wyroków bogów ludziom, którzy ją o nie zapytali. Wyrocznią nazywano
także miejsce, gdzie na zadane pytanie można było uzyskać odpowiedź od osoby uzdolnionej
parapsychicznie. Najsłynniejsza wyrocznia czasów starożytnych mieściła się w Delfach (Grecja), w świątyni
Apollina. Wypowiedzi pochodziły od wprawiających się w trans wróżek, które zwano Pytiami. Posługiwały się
one częstokroć językiem obrazowo-symbolicznym, nie zawsze zrozumiałym dla pytającego. Sama wypowiedź
osoby natchnionej, to jest przepowiednia, porada lub nakaz pochodzący jakoby od bóstwa, również zwała się
wyrocznią. Tym pojęciem określano także urządzenie techniczne, które umożliwiało posługującej się nim
osobie dotarcie do nieuświadomionych rezerw swojej własnej psychiki, a często również nieuświadomionych
zdolności parapsychicznych.
Zajmiemy się czterema wyroczniami, rozumianymi w tym ostatnim, czwartym znaczeniu tego słowa. Autor
chciałby i tu pozostać wierny swojej regule, aby pisać wyłącznie o tym, z czym sam bezpośrednio się zetknął,
czym osobiście się zajmował, co miał możność poznać nie tylko na podstawie lektur. Z tego to właśnie
powodu nie ma tu omówień tak popularnych technik mantycznych (wróżebnych), jak:
– Onejromancja (po grecku: wróżenie ze snów, interpretowanie snów, sztuka tłumaczenia istotnego sensu
marzenia sennego),
– Astrologia (paranauka zajmująca się związkami pomiędzy zmiennymi położeniami ciał niebieskich a
wydarzeniami toczącymi się na Ziemi, z charakterami i losami pojedynczych ludzi),
– I-cing (starochińska technika zasięgania porad dotyczących teraźniejszości i przyszłości, opartych na
Księdze przemian),
– Tarot (wyrocznia polegająca na wykładaniu kart z obrazami symbolicznymi i ich interpretowaniu),
– Chiromancja (wróżenie z dłoni).
Zainteresowanie różnymi technikami mantycznymi w naszych czasach nie tylko nie maleje, lecz przeciwnie
– zdaje się wzrastać. Jakichkolwiek przyczyn dopatrywaliby się w tym zjawisku socjologowie, jedną z nich jest
niewątpliwie możliwość racjonalnego wyjaśnienia przynajmniej niektórych procesów psychologicznych, na
których zasadza się parapsychiczne poradnictwo, prognozowanie, wróżenie, prorokowanie. Najogólniej
mówiąc, środki techniczne umożliwiają człowiekowi sięgnięcie po potrzebne informacje do własnego
nieświadomego Ja.
Czy warto korzystać z metod “pozaracjonalnych" oraz z inspiracji “parapsychicznych"? Stwierdzona i
dowiedziona w ostatnich czasach powszechność uzdolnień paranormalnych skłania nas coraz częściej do
zastanowienia, w jaki sposób można by wykorzystać je w codziennym życiu. Radziłbym w tym względzie
wziąć przykład z amerykańskich ludzi interesu. Nie obchodząich żadne teoretyczne subtelności, liczy się tylko
praktyczny efekt: udany biznes. Zdumienie ogarnia, gdy dowiadujemy się, jak wielu przemysłowców i
handlowców w USA zawdzięcza swe sukcesy decyzjom podejmowanym z pominięciem wszelkiego
rozumowania. Nie zastanawiają się oni nad definicją pojęcia “intuicja", lecz ją po prostu stosują. H. K. Hunt
zdecydował się przed dziesięcioma laty na zakup parceli nr 207 po konsultacjach u sensytywa (tzn. człowieka
ujawniającego zdolności parapsychiczne). Wiercenia wykazały wkrótce, że Hunt stał się posiadaczem
najbogatszych złóż ropy naftowej w całym regionie. Obecnie jest miliarderem.
Psycholog Lee Pulos jest równocześnie współwłaścicielem ogromnej sieci restauracji. Ich kierowników od
lat już typuje posługując się wahadełkiem. Intuicja kazała Pulosowi zainwestować ogromną sumę w
restaurację, której lokalizacja wydawała się wszystkim niefortunna. Obecnie jest ona ulubionym miejscem
spotkań mieszkańców Toronto i najbardziej dochodowym ogniwem łańcucha przedsiębiorstw Pulosa.
Te i podobne przykłady nie są tylko anegdotami. Zastanówmy się: w świecie biznesu nietrafna decyzja
częstokroć pociąga za sobą katastrofę finansową; można by sądzić, że w takiej sytuacji działanie z
wykorzystaniem czynników pozarozumowych jest czystym szaleństwem. Amerykańscy ludzie wielkiego
interesu są jednak innego zdania... A praktyka przyznaje im rację.
Nasze drugie ja
Współczesna psychologia pojmuje całokształt psychiki człowieka, zwanej niekiedy osobowością, jako
złożonąw mniejszej części z tego, co świadome (uświadomione), w większej części zaś z tego, co
nieświadome (to jest niedostępne dla świadomości). “Zawartość" tej części psychiki człowieka, którą
nazywamy jego świadomością, stanowi “zbiór" różnych treści psychicznych, a są to: nie zawsze wyraźne
poczucie własnego istnienia, aktualnie rejestrowane wrażenia zmysłowe, wyobrażenia, myśli, emocje.
Zawartość tego “zbioru", oczywiście, nieustannie się zmienia. Pewne składniki przybywają, innych zaś ubywa.
Ubywa, ponieważ nieustannie trwa proces zapominania. To, co zapominamy, nie jest wymazywane z umysłu,
lecz przenoszone do niedostępnego dla świadomości naszego drugiego “magazynu pamięci" – do
podświadomości. Podświadomość gromadzi i przechowuje wszystkie treści psychiczne, które kiedykolwiek
były w świadomości. Świadomie pamiętamy zaledwie niewielką część naszych lektur, książek przeczytanych
w ciągu całego życia. Nie pamiętamy większości tego, czego uczono nas w szkołach. Podświadomie
pamiętamy wszystko. Nasze “drugie ja" pod względem wykształcenia góruje zatem bardzo znacznie nad
pierwszym, świadomym ,ja". Wahadełkowanie może nam umożliwić kontakt z tym ogromnym zasobem
wiedzy.
Wiadomo, jak maleńki procent wszystkich odbieranych nieustannie bodźców zmysłowych rejestrujemy
świadomie. Podświadomość rejestruje i przechowuje wszystko; także i kolor sukienki sprzedawczyni w sklepie
z nabiałem, gdzie w zeszłym tygodniu kupowałem ser. Przypadkowy świadek zbrodni zaledwie przez ułamek
sekundy widział uciekającego przestępcę i nie potrafi go opisać, póki znajduje się w zwykłym stanie
świadomości, w stanie czuwania. Ale w hipnozie może przypomnieć sobie, jak wygląda morderca. Stan
hipnozy ułatwia bowiem porozumienie z podświadomością. Nasze “drugie ja" – jak z tego widać – dysponuje
także wiedzą, której nie ma i nigdy nie było w naszej świadomości; wiedzą o wszystkim tym, co zostało przez
naszą psychikę zarejestrowane “podprogowo". Także do tej wiedzy można dotrzeć przez wahadełkowanie.
Nasza świadomość odbiera bardzo niewiele informacji o tym, co dzieje się we wnętrzu organizmu. Stoi
przede mną talerz z tłustą potrawą. Czuję jej zapach, ale moje świadome ,ja" nie rozumie informacji, które on
niesie. I nie wiem, czy zjedzenie tej potrawy będzie korzystne dla mojej wątroby, czy też jej zaszkodzi. Moje
“drugie ja" odbiera informację, którą przynosi mi zapach. Porozumienie z moim “drugim ja", uzyskane na
przykład przez technikę wahadełkowania, może mi więc pomóc w zdobywaniu wiedzy o tym, co dotyczy
funkcjonowania mojego własnego organizmu. Z wyników badań Carla Gustawa Junga wiemy, jak wiele w
naszych zachowaniach jest uwarunkowane przez niezliczone wzorce, które dziedziczymy po rodzicach i
przodkach. Jung nazwał je archetypami. W naszych marzeniach sennych pojawiają się niekiedy wyobrażenia
archetypowe i są to wówczas sny “znaczące", których symboliczną wymowę dobrze jest zrozumieć. Marzenia
senne są bowiem, jak twierdzą psychologowie, komunikatami naszego nieświadomego “drugiego ja", które
tym sposobem przekazywane są naszej świadomości. Szkoda, że przeważnie nie rozumiemy ich i nie
potrafimy z nich korzystać. A przecież warto. Wahadełkowanie jest techniką, która może nam umożliwić
dotarcie również do treści archetypowych, głęboko ukrytych w mrokach naszej psychiki.
Rozmaite formy parapsychicznego nabywania informacji dobrze już zostały przebadane w ostatnim
stuleciu, choć wiedza o fizykalnej naturze samych kanałów informacyjnych pozostawia jeszcze wiele do
życzenia. Wiemy, że odbiorcą tych informacji jest nasze nieświadome drugie ja, skąd tylko w wyjątkowych
przypadkach są one przekazane dalej do świadomej psychiki człowieka. Dla umożliwienia takiego przekazu
posługujemy się m.in. techniką wahadełkowania. Korzystamy z tej możliwości w radiestezji. Wahadełko
uświadamia człowiekowi, jakie informacje docierają do niego “kanałami parapsychicznymi".
Miał zatem rację C. G. Jung, gdy twierdził, że nieświadome “drugie ja" człowieka “potrafi niekiedy objawiać
inteligencję i celowość, które przewyższają analogiczne cechy świadomości", a komunikaty tego “drugiego ja"
bywają ponadto objawieniem człowiekowi nieświadomej mądrości, która jest transcendentna wobec niego.
Nieświadoma część osobowości człowieka, penetrowana w badaniach Junga, posługuje się własnym
językiem: jest to język bezsłowny, obrazowo-symboliczny. Mową symboli przemawia do nas nasze “drugie ja",
wyrażając treści podświadome (np. nieakceptowane przez świadomość popędy i pragnienia), ale także
odziedziczone po przodkach wzorce zachowań, nazwane przez Junga archetypami. Treści archetypowe są
zasadniczo nieuświadamiane, ale przejawiają się na przykład w obrazach marzeń sennych, w twórczości
artystycznej, a niekiedy w objawach choroby umysłowej.
Nasze “drugie ja" słabo rozumie język słów. Wiedzą o tym dobrze wszyscy ci, którzy w swojej pracy
posługują się słownymi sugestiami. Łatwo natomiast dociera do nieświadomych warstw naszej osobowości
mowa obrazów symbolicznych. W czasie posługiwania się nią możemy nawiązywać “dialogi" świadomego z
nieuświadomionym. Możemy w tym Języku" zadawać pytania “drugiemu ja" i otrzymywać odpowiedzi. Temu
właśnie celowi służą obrazy symboliczne: ujawnianiu treści podświadomych i archetypowych.
Poza myśleniem pojęciowym, do którego przywykliśmy, istnieje – równoprawne z tamtym – “myślenie
obrazem", odsyłające do symboli i tworzące symbole, gdzie strefa myśli i strefa wyobraźni zazębiają się ze
sobą. “Myślenie obrazem" nie jest, jak to dawniej sądzono, niższą formą myślenia, charakterystyczną dla
człowieka pierwotnego; jest ono narzędziem poznania, dopuszczającym człowieka w regiony rzeczywistości,
które nie są dostępne dla myślenia abstrakcyjnego, pojęciowego, ani też dla uświadomienia zmysłowego.
“Myślenie obrazem" odsyła zawsze do jakiejś transcendencji, do sfery, która nie jest dostępna żadnym innym
formom poznania. “Symbol jest wyobrażeniem powodującym pojawienie się [w umyśle kontemplującego ten
symbol – przyp. [L. E. S.] tajemnego znaczenia, jest epifanią tajemnicy" – twierdzi Durand. Zarówno dla
dawnego mistrza run, jak i dla dzisiejszego człowieka, posługującego się runami dla celów magicznych, znaki
te stanowią“punkty kontaktowe" z tym, co nieświadome w naszej psychice. Do tkwiących tam potencjalnie
mocy runy umożliwiaj ą nam dostęp, który zwykle pozostaje dla nas zamknięty – przeważnie, niestety, na
zawsze. Kontakt z runami ustanawia zatem kontakt z naszym nieświadomym “drugim ja", mądrzejszym od
świadomego ,ja" pod wieloma względami.
Pozaprzyczynowa struktura rzeczywistości
Czy umysł ludzki zdolny jest do wnikania w przyszłość? Jeżeli tak, to przyszłe wydarzenia muszą być –
całkowicie lub choćby częściowo – zdeterminowane w przeszłości i teraźniejszości. A przecież takie
wyobrażenie mocno zakłóca nasze zwykłe, zdroworozsądkowe pojmowanie czasu, który jakoby biegnie
równomiernie od przeszłości do przyszłości, i którego nie sposób ani cofnąć, ani wyprzedzić. To, co dla nas
jest oczywistością, nie jest nią bynajmniej dla współczesnych fizyków.
Już Albert Einstein próbował czas powiązać z przestrzenią! od niej go uzależnił. Czy dwa zjawiska mogą
wydarzyć się równocześnie i nierównocześnie, jedno po drugim? Okazuje się, że tak. Zależnie od punktu
odniesienia dwa wydarzenia mogą być widziane: albo jako oddalone w czasie, albo jako jednoczesne.
Według R. P. Feynmana z Kalifornijskiego Instytutu Technologii, antycząstki (elementarne cząstki materii o
znakach przeciwnych niż te “normalne") są cząstkami chwilowo poruszającymi się wstecz w czasie. Za tę
koncepcję odwrócenia czasu Feynman otrzymał w roku 1965 Nagrodę Nobla. Nieco później H. Margenau,
fizyk z Uniwersytetu w Yale, wystąpił ze swą rewolucyjną koncepcją czasu wielowymiarowego.
Zdroworozsądkowe wyobrażenie czasu zaatakowane zostało nie tylko przez fizyków, lecz także z innej
strony – psychologicznej. Badania J. Rhine'a, zapoczątkowane w latach międzywojennych na Uniwersytecie
Duke'a w Nowej Karolinie, dostarczyły zaskakujących dowodów na istnienie w człowieku parapsychicznej
zdolności do przewidywania wydarzeń, które mają nastąpić dopiero w przyszłości. Zdolność tę nazwano
prekognicją. W warunkach laboratoryjnych zdobyto potwierdzenie słuszności wiary spotykanej w chyba
wszystkich ludzkich kulturach: wiary w możliwość przepowiadania, wróżenia, prorokowania.
Pomost pomiędzy wynikami doświadczeń fizyków i psychologów stanowi teoria synchroniczności.
Rzeczywistością, która nas otacza, rządzą nie tylko znane nam prawa, przyczyny i skutki. Rzeczywistość,
oprócz przyczynowo-skutkowej struktury, ma jeszcze inną strukturę, mianowicie pozaprzyczynową. Ta
pozaprzyczynowa struktura rzeczywistości była przedmiotem badań wymienianego już wielokrotnie Carla
Gustawa Junga, szwajcarskiego psychologa – psychoanalityka, oraz znakomitego, również szwajcarskiego
matematyka i fizyka, laureata Nagrody Nobla, Wolfganga Pauliego. Obaj ci uczeni wydali wspólnie książkę na
ten temat. Oni właśnie wprowadzili do nauki pojęcie synchroniczności akauzalnej. A zaczęło się od tego, że
Carl Gustaw Jung zwrócił uwagę na tak zwane znaczące przypadki. Oto jeden z nich: kiedy uczony rozmawiał
z pacjentką, a ta opowiadała mu swój sen o tym, że zobaczyła jakiegoś bardzo rzadkiego żuka, w tej chwili na
szybie za głową opowiadającej pojawił się żuk, który przyfrunął z zewnątrz. Jung złapał go. Okazało się, że
należy do jednego z najrzadszych gatunków w Europie. Jak wytłumaczyć logicznie takie zjawisko? Czy jest to
po prostu tylko przypadek? Jung nagromadził bardzo wiele tego rodzaju dziwnych zdarzeń i zaczął się
zastanawiać, czy można z nich wysnuć jakąś prawidłowość, która by te dziwne fakty tłumaczyła? Zaczął się
interesować technikami mantycznymi, czyli wróżebnymi. Eksperymentował z astrologią i starochińskim i-
cingiem, uzyskując zdumiewająco trafne rezultaty. Zaprosił do współpracy fizyka Pauliego.
Najprościej można powiedzieć, że ich teoria głosi, iż wydarzeniom pewnego typu z reguły towarzyszą
wydarzenia innego typu, całkowicie od tamtych niezależne. Nie można przecież powiedzieć, dlaczego przy
takim, a nie innym układzie ciał niebieskich rodzi się seria niemowlaków, z których potem wyrastają tędzy
wojskowi. A statystycznie można to stwierdzić. Tego rodzaju badania były robione przez Michaela Gauqueli-na
we Francji, który stwierdził z niezwykle wysokim prawdopodobieństwem (ryzyko błędu: jeden do miliona), że –
na przykład – naukowcy rodzą się mając Saturna wascendencie lub w jednym z kątów, podczas gdy w
wypadku wojskowych i sportowców w takiej samej pozycji znajdował się Mars.
Czy to znaczy, że gwiazdy wpływają na nasz los?
Nie, ale mogą mówić o losach ludzkich, l nie ma w tym twierdzeniu nic podejrzanego o “zabobon". Teoria
synchroniczności nie stanowi żadnego novum w filozofii. Już w pierwszej połowie XIX wieku niemiecki
myśliciel Georg Fryderyk Hegel odkrył prawa dialektyki. Nie podważamy ich prawdziwości, chociaż nikt nie
wyjaśnił do dzisiaj (sam Hegel wcześniej także nie), dlaczego po dłuższym rozwijaniu się zjawiska o
charakterze ilościowym następuje nagły skok jakościowy. Tak po prostu jest. Jung i Pauli odkryli, że niektóre
zjawiska występują zawsze jednocześnie lub następują po sobie. Dlaczego? Nikt tego nie umie wyjaśnić. Po
prostu taka jest struktura rzeczywistości, która nas otacza.
Takim samym dziwnym zjawiskiem jest prawo serii. Są wzory matematyczne pozwalające na dokonywanie
pewnych obliczeń, które się potem w praktyce potwierdzają. Profesor Manczarski przez wiele lat zajmował się
weryfikowaniem tych wzorów matematycznych. Niestety, ta praca pozostała w rękopisie czy nawet w
notatkach i nie wiadomo, czy dałaby się zrekonstruować w całości. Praca bardzo ciekawa, wykonana w
okresie drugiej wojny światowej. Profesor Manczarski miał możliwość praktycznego sprawdzenia słuszności
swych wzorów w okresie Powstania Warszawskiego. Jako żołnierz AK był dowódcą grupy złożonej z jeńców
wojennych, zajmujących się rozbrajaniem niewypałów, z których czerpano trotyl do wyrobu granatów. Profesor
wielokrotnie w ciągu dnia musiał ze swoją grupą przechodzić przez ulice pod ostrzałem. Przedtem zawsze
zatrzymywał się, obliczał częstość wystrzałów, szybko stosował swój wzór statystyczny i w pewnym momencie
wołał: teraz możemy przejść bezpiecznie! Praktyka wielokrotnie wykazała, że nie było to bezzasadne. Ani
jeden z tej grupy nie zginął. Jeńcy więc zaczęli wierzyć, że dowodzi nimi wielki mag.
O jeszcze jednym “ogólnym prawie natury" mówi koncepcja “pola mor-fogenetycznego". Dla rozważań na
temat teoretycznego uzasadnienia funkcjonowania różnych wyroczni wydaje się ona szczególnie istotna.
Pole morfogenetyczne (z greckiego morphe – kształt, genos – pochodzenie) to według teorii brytyjskiego
biologa Ruperta Sheldrake'a – obejmujące całą biosferę pole informacyjne, które steruje kodem genetycznym
wszystkich istot żywych, a także zachowaniami poszczególnych ludzi i zwierząt. Koncepcję pola
morfogenetycznego sformułował Sheldrake po raz pierwszy w książce A New Science of Life: The Hypothesis
of Formative Causation (Nowa nauka o życiu: hipoteza przyczynowości formującej, Londyn 1981). Postać i
zachowanie wszystkich żywych organizmów są uzależnione nie tylko od genetycznego kodu czy od ich
dziedzicznych cech i skłonności. To, co dziedziczone, przenosi informacje z pola morfogenetycznego do
powstających organizmów. Pole morfogenetyczne jest przyczynową, abstrakcyjną strukturą, która istnieje
poza czasem i przestrzenią, ale która może być zmieniana przez czas i przestrzeń. Oddziaływaniom pól
morfogenetycznych podlegają zapewne także twory nieorganiczne. W odniesieniu do ludzi pole
morfogenetyczne jest pewnego rodzaju kolektywną pamięcią, która nowe umiejętności poszczególnych
osobników może przenosić na całągrupę. Za konsekwencje istnienia pól morfogenetycznych uważa się
równoczesność podobnych wydarzeń w różnych miejscach, równoczesność powstawania tych samych idei
czy też zachowań. Na przykład: jeśli doświadczalne szczury w jakimś laboratorium na świecie nauczą się
sprawnie trafiać do celu w labiryncie, to od tej chwili szczury w innych miejscach świata łatwiej będą się uczyły
trafiania do celu w podobnych labiryntach. Teoria pola morfogenetycznego pozwala zrozumieć wiele
niejasnych dotąd zjawisk w biologii, psychologii, socjologii, a także w parapsychologii (np. niespodziewane
sukcesy “mediów" spirytystcznych w nabywaniu szczegółowych informacji, które dotyczą obcych im osób
zmarłych, a które nie znane są również pozostałym uczestnikom seansu).
Wyrocznia run
Runy stanowią najstarszy typ pisma północnoeuropejskiego, którym posługiwały się zwłaszcza plemiona
północnogermańskie, skandynawskie. Pismo runiczne służyło w pierwszym rzędzie do celów magicznych, a
dopiero po drugie jako środek do przekazywania wiadomości.
Najstarsze napisy runiczne pochodzą z III wieku n.e. Według mitologii skandynawskiej wynalazcą run i
pierwszym mistrzem magii runicznej był bóg Odyn. Tajemnica run została mu ukazana w formie objawienia,
którego ceną było straszliwe samoudręczenie. O magicznych zastosowaniach run we wczesnym
średniowieczu i o tej boskiej ofierze z samego siebie czytamy w księdze zwanej Edda, a będącej zbiorem sag
(mitów i legend) staroskandynawskich, spisanych w XII-XIII wieku:
Wiem, że wisiałem na drzewie wśród wichrów
całe dziesięć nocy,
włócznią zraniony, oddany Odynowi –
sam sobie samemu;
na tym drzewie, którego wiedza ogromna
z korzeni jego płynie.
Bez chleba zostawiony i bez rogu napoju
w dół spoglądałem.
Przyjąłem runy, z krzykiem je przyjąłem
i spadłem na ziemię.
Runy służyły do operacji magicznych, chroniących i atakujących, do uzdrawiania, a przede wszystkim do
celów mantycznych, czyli do wróżbiarstwa i poradnictwa w szerokim zakresie.
By móc się posługiwać runami, należało posiąść trzy umiejętności: opanować pojedyncze znaki, poznać
wartość magiczną lub wartość słów z nich powstających oraz trzeba było umieć je barwić (za pomocą krwi lub
farby).
Zestaw znaków runicznych (runiczny alfabet) nazywa się futhark. Jest to słowo złożone z sześciu głosek
odpowiadających sześciu początkowym znakom: f, u, th, a, r, k. Futhark występował w różnych odmianach, z
czego dwie podstawowe to: “futhark starszy", w składzie z 24 run, zaczął się rozwijać od III do IX wieku, oraz
“futhark młodszy", uproszczony, składający się tylko z 16 run (wiek IX-XIII). Nasza Wyrocznia run oparta jest
na futharku starszym.
Na 24 pięciokątnych kartonikach wymaluj runy czerwoną farbą, pomieszaj je starannie i wsyp do woreczka
uszytego z białego płótna.
Zaleca się początkującym adeptom Magii run, aby wykładali nie więcej niż trzy runy. Można je wybrać z
całego futharku (zawartość woreczka) metodą ciągnienia. Układamy kartoniki przed sobą na białym obrusie od
prawego (od wschodu) do lewego (w kierunku zachodnim). Runa prawa mówi o przeszłości, runa środkowa o
teraźniejszości, runa lewa zaś o przyszłości tej sprawy, której tyczy się pytanie.
Czytanie z trzech w ten sposób wyłożonych run daje możliwość uzyskania odpowiedzi znacznie bogatszej
w istotne szczegóły. W celu skorzystania z tej szansy, musimy przeformułować nasze pytanie. Prawą runę,
której znaczenie wiąże się z przeszłością, pytamy na przykład w ten sposób: “co doprowadziło do obecnej
sytuacji w sprawie, o którą pytam?" Runę środkową pytamy o teraźniejszość np. tak: Jak w tej chwili
przedstawia się problem, o który pytam?" O przyszłościowy aspekt problemu pytamy runę, np: “jak rozwinie
się ta sprawa, o ile powstrzymam się od interweniowania?" Albo też inaczej, np.: “jakie zmiany byłyby
wskazane?"
Gdy leżą już przed tobą runy wytypowane metodą ciągnienia, powinieneś się przez chwilę odprężyć i – nie
myśląc o postawionym pytaniu – pozwolić symbolom oddziałać na siebie. Nie próbuj nigdy “wyrywać" runom
ich tajemnicy! Nigdy nie zabieraj się do wykładania run, gdy jesteś zdenerwowany, podekscytowany lub
zrozpaczony – bo wypowiedzi, jakie od wyroczni otrzymasz, będą błędne! Twoje mądre nieświadome “drugie
ja", będące prawdziwym autorem odpowiedzi, wymaga traktowania łagodnego i pełnego szacunku (na który
zresztą w pełni zasługuje).
Runy – znaki i znaczenia
FEHU
Imię runy: Fehu (tzn. bydło).
Runa ta oznacza głoskę – f.
Jej symboliczne znaczenia: Bydło. Kłos nieskończony. Złoto. Pieniądze i własność ruchoma. Nietrwała
moc. Wieczne stawanie się. Rozprzestrzenianie. Urodzajność. Obfitość. Stwarzanie i niszczenie.
Aspekt pozytywny: Wzbogacanie. Zmiana na lepsze. Siła uzyskana dzięki psychicznej równowadze.
Zabezpieczenie stanu posiadania. Solidne zakorzenienie się w sprawach materialnych. Poznanie kosmicznych
rytmów, które ujawniają się w życiu społeczeństw i jednostek. Zysk dzięki wspaniałomyślności.
Aspekt negatywny: Zubożenie. Słabość wynikła z zapomnienia o prawach materialnego bytu.
Zmarnowanie swojej własności. Brak orientacji w sprawach materialnych. Być poza rytmem. Strata
przez skąpstwo.
URUZ
Imię runy: Uruz (tzn. tur).
Runa ta oznacza głoskę – u.
Jej symboliczne znaczenia: Żubry. Prakrowa. Prasiła. Nasiona. Witalność. Zdrowie. Zakorzenienie.
Związek z Ziemią. Przyczynowość. Ofiarowanie Ziemi.
Aspekt pozytywny: Sukces pomimo konfliktów. Związek z Ziemią. Realizm. Równowaga wewnętrzna
osiągnięta przez nawiązanie do pra-źródła. Ozdrowienie. Wzmocnienie sił obronnych. Owocna ofiara.
Aspekt negatywny: Odrętwienie i ustępliwość podczas konfliktów. Brak możliwości
przeprowadzenia swoich zamiarów. Samooszukiwanie. Bycie ślepym niewolnikiem spraw
materialnych. Utrata swoich korzeni. Osłabienie sił witalnych. Chorowitość.
THURISAZ
Imię runy: Thurisaz (tzn. praolbrzym).
W języku islandzkim słowo “thorn" albo “thyrne" znaczy cierń (kolec).
Runa ta oznacza głoskę – th.
Jej symboliczne znaczenia: Młot. Cień. Grzmot. Błyskawica i grom. Olbrzym. Moc. Wola i czyn.
Dwubiegunowość. Życie i śmierć jako bieguny. Przezwyciężanie przeszkód. Sztuka kowalska. Kosmiczny
phallus. Unicestwienie wrogów.
Aspekt pozytywny: Odparcie sił zawistnych i nieżyczliwych. Burza, która oczyszcza atmosferę. Poznanie
względności “dobra" i “zła". Panowanie nad polaryzacjami. Konstruktywne sprawowanie władzy.
Konsekwencja. Przyrost uczuć życzliwości i miłości.
Aspekt negatywny: Mania wielkości. Przecenianie swoich możliwości. Zrzędność i pieniactwo.
Zakrzepnięcie w dogmatyzmie. Niezrozumienie dla funkcji biegunowości. Nadużycie władzy.
Odrętwienie. Cierń. Ślepa złość. Utrata kontroli. Utrata uczuć życzliwości i miłości. Choroba
psychiczna.
ANSUZ
Imię runy: Ansuz (tzn. ród bogów).
Runa ta oznacza głoskę – a.
Jej symboliczne znaczenia: Bóg Odyn. Boskie tchnienie. Czar. Ekstaza. Tworzenie. Śpiew i poezja.
Inspiracja. Mądrość.
Aspekt pozytywny: Inspiracja. Mądrość. Rozsądne postępowanie. Czar słowa. Oświecające rozmowy.
Celność w myśli i w mowie. Duchowa płodność. Życie w boskiej radości.
Aspekt negatywny: Blokady w poznaniu i rozumieniu. Nierozsądne przegadanie sprawy.
Zahamowania w mowie i piśmie. Fałszywie dobrane słowa. Duchowa bezpłodność. Wyschnięte
źródła inspiracji. Życie jako wieczna skarga.
RAIDHO
Imię runy: Raidho (tzn. podróż).
Runa ta oznacza głoskę – r.
Jej symboliczne znaczenia: Koło. Tarcza Słońca. Cykliczność zjawisk w przyrodzie. Porządek. Droga do
celu. Ruch. Rytm. Cykle kosmiczne. Taniec. Rozwój. Śmierć i podróż w zaświaty.
Aspekt pozytywny: Zrozumienie dla naturalności i słuszności wydarzeń. Stwarzanie porządku. Czystość.
Oświecenie. Prawo Natury. Dostęp do wewnętrznego duchowego Kierownictwa. Poznanie swojego własnego
rytmu. Uzyskanie jedności z rytmem kosmicznym. Właściwy czas, stosowny moment.
Aspekt negatywny: Brak wyczucia dla prawdziwego porządku. Pedanteria wobec samego siebie.
Zamieszanie. Uchybienie wobec prawa Natury. Nieumiejętność kierowania się intuicją. Pogwałcenie
rytmu. Niezdrowy tryb życia. Fałszywy moment.
KAUNAN
Imię runy: Kaunan (tzn. wrzód).
Runa oznacza głoskę – k.
Jej symboliczne znaczenia: Płomień. Spalanie. Wewnętrzny ogień. Popęd seksualny. Zapalenie.
Zaognienie. Ropień. Ogień ofiarny. Możność działania. Namiętność. Rozkosz miłosna.
Aspekt pozytywny: Twórczy ogień. Uzasadniony zachwyt. Opanowanie płomiennych wpływów.
Transformacja. Odnowienie. Oczyszczenie. Siła woli. Namiętność. Rozkosz. Miłość. Zjednoczenie. Owocność,
urodzajność. Ciepło podtrzymujące życie.
Aspekt negatywny: Zaduszony ogień. Coś, co tli się w ukryciu. Nagły gniew. Złość. Ogień
niszczący. Zanik sił życia. Ból, cierpienie. Samounicestwienie. Ślepa namiętność. Wybryk seksualny.
Rozstanie. Zagląda.. Żar niszczący życie.
GEBO
Imię runy: Gebo (tzn. dar).
Runa ta oznacza głoskę – g.
Jej symboliczne znaczenia: Podarunek. Wymiana. Wielkoduszność. Wzajemny stosunek. Objęcie, uścisk.
Wierność. Posłuszeństwo. Skrzyżowane ręce. Zjednoczenie. Mistyka seksualna.
Aspekt pozytywny: Ekstaza. Zjednoczenie. Powodzenie. Wspaniałomyślność. Obfitość. Wesele.
Gościnność. Wzajemna wymiana energii i myśli. Harmonijna współpraca. Harmonia w stosunkach
seksualnych. Korzystne zespolenie sił dla wspólnego osiągnięcia celu.
Aspekt negatywny: Blokady. Niezgoda. Niepowodzenia z powodu zatargów. Skąpstwo.
Nieżyczliwość, zawiść. Niedostatek. Rozłączenie, rozwód. Niegościnność. Mówienie nie do rzeczy.
Dysharmonia. Kłótnia i brak jedności we wspólnym dążeniu do celu. Zahamowania w sprawach
seksualnych. Zahamowana ekstaza.
WUNIO
Imię runy: Wunio (tzn. rozkosz, radość, upojenie).
Runa ta oznacza głoskę – w.
Jej symboliczne znaczenia: Radość. Zadowolenie. Pogoda umysłu. Atrakcja. Sława. Rodzina.
Koleżeństwo. Życzliwość, przychylność. Miłość braterska i siostrzana. Jedność wśród przeciwieństw. Miejsce,
gdzie człowiek dobrze się czuje.
Aspekt pozytywny: Wesołość. Zadowolenie. Radość. Dobry rezultat dzięki współpracy. Szczęście. Dobre
samopoczucie. Koleżeństwo. Niezawodni przyjaciele. Poczucie należenia do wspólnoty. Popularność wśród
swoich. Przezwyciężenie przeciwieństw. Harmonia. Udany związek. Wierność.
Aspekt negatywny: Niechęć, osowiałość, zły humor. Przygnębienie. Smutek. Niepowodzenie
spowodowane brakiem chęci do współpracy. Nieszczęście. Poczucie niesmaku. Niewierność.
Wyobcowanie. Wykorzenienie. Utrata więzi z grupą. Dysharmonia. Zwątpienie. Kajdany. Więzy.
Pęta.
HAGLAZ
Imię runy: Haglaz (tzn. grad).
Runa ta oznacza głoskę – h.
ej symboliczne znaczenia: Grad, gradobicie. Wartościowy kamień krystaliczny. Nasiona. Jajo. Stwarzanie.
Kiełkowanie. Równowaga sił. Nakaz – przekleństwo i błogosławieństwo. Ochrona. Rzucanie czaru.
Doskonałość. Ewolucja. Wiedza mistyczna. Objawienie.
Aspekt pozytywny: Pomyślność, wzrost, powodzenie. Rozwój nowych możliwości. Ochrona. Lekarstwo.
Bezpieczeństwo. Równowaga sił. Doskonałość. Zdrowa, harmonijna struktura. Kiełkowanie zasiewu. Moc
ewolucji. Urodzaj.
Aspekt negatywny: Spustoszenie. Chłód uczuciowy. Katastrofa spowodowana przez zimno.
Niedostępność. Marznięcie. Usztywnienie struktur. Stan energetycznej nieaktywności. Martwa
doskonałość. Zduszenie wszelkiego rozwoju. Zniszczone zasiewy. Nieurodzaj.
NAUTHIZ
Imię runy: Nauthiz (tzn. niepomyślność, potrzeba, zły los).
Runa ta oznacza głoskę – n.
Jej symboliczne znaczenia: Przypływ. Ogień uzyskany przez tarcie. Los, przeznaczenie. Być w potrzebie.
Strata. Brak. Nędza. Przymus, gwałt, opór. Wyzwolenie. Załagodzenie. Pomysłowość, zmysł wynalazczy.
Aspekt pozytywny: Zakończenie sporu. Załagodzenie. Utrzymanie ładu. Aktywność twórcza w warunkach
narzucających ograniczenia. Pozytywny nacisk. Pobudzenie sił kształtujących. Wyzwolenie spod przymusów.
Siła oporu.
Aspekt negatywny: Być w potrzebie. Opór. Zatarg. Sprzeczka. Nędza, bieda. Rozluźnienie i zanik
porządku. Przygnębienie. Ucisk i przymus. Osłabienie. Brak możliwości wyrażenia swoich
przekonań.
ISAZ
Imię runy: Isaz (tzn. lód).
Runa ta oznacza głoskę – i.
Jej symboliczne znaczenia: Lód. Pramateria. Prarzeka. Źródło, początek. Cisza. Nastawienie odbiorcze.
Nastawienie nadawcze. Dualizm “Wszechświat i Ja". Czarna otchłań. Moc lecznicza.
Aspekt pozytywny: Wyśledzenie ukrytych powiązań. Trudne, ale skuteczne przejście z dotychczasowego
stanu w następny. Ekspansja, którą umożliwiła koncentracja. Samoopanowanie. Wzmocnienie
samoświadomości. Spoistość, zwartość. Możliwość wywarcia wpływu.
Aspekt negatywny: Zamrożenie sił życiowych. Energetyczny bezruch. Zmiana dająca
niepowodzenie. Krótkowzroczna egocentryczność. Tępota umysłowa. Ślepota. Odrętwienie wobec
zagrożenia. Osłabienie woli. Zaślepienie. Fałszywe planowanie. Strata i brak. Brak rytmu w
zachowaniu, w postępowaniu. Niemożność wywarcia wpływu.
JERAN
Imię runy: Jeran (tzn. żniwa).
Runa ta oznacza głoskę – j.
Jej symboliczne znaczenia: Pory roku. Żniwa. Dobry czas, sprzyjający okres. Cykl życiowy. Ruch bez
końca i bez początku. Urodzajność. Harmonia. Zdrowy rytm.
Aspekt pozytywny: Sposobny czas. Zbiory owoców pracy dawniej wykonywanej. Działanie w harmonii z
naturalnymi, organicznymi prawami. Zdolności twórcze we wszelkich zakresach działalności. Urodzajność.
Wynagrodzenie. Rozwój.
Aspekt negatywny: Fałszywe rozplanowanie czasu. Strata przez niewłaściwe działanie.
Niedbałość o naturalne, organiczne cykle. Pedantyczny upór przy planowaniu na niewykonalnie
bliskie terminy. Straty w zbiorach plonów. Stagnacja.
EIHWAZ
Imię runy: Eihwaz (tzn. cis).
Runa ta oznacza głoskę – e.
Jej symboliczne znaczenia: Cis. Drzewo świata. Związek, łączność. Mądrość. Jedność życia i śmierci.
Wieczne życie. Wtajemniczenie. Wytrwałość. Ochrona. Posępne dziecię nocy. Kult zmarłych.
Aspekt pozytywny: Przyrost sił. Wtajemniczenie w to, co przedtem było nieznane. Wytrwałość.
Zadowolenie. Ochrona przed niepożądanymi obcymi wpływami. Samodyscyplina. Stałość. Radość z
zaspokojenia naturalnych skłonności. Sukces.
Aspekt negatywny: Osłabienie. Zamieszanie, zamęt. Ułuda, zawód. Niezadowolenie.
Wyobcowanie. Osłabienie woli. Brak dyscypliny. Brak wytrwałości. Uleganie popędom. Pozorny
sukces.
PERTHRO
Imię runy: Perthro (tzn. drzewo owocowe).
Runa ta oznacza głoskę – p.
Jej symboliczne znaczenia: Losowanie. Wyrok losu. Owocne polowanie. Prawo przyczyny i skutku. To, co
komu przeznaczone. Rajska jabłoń – groźba utraty raju. Równoczesność wszelkich wydarzeń. Czas.
Aspekt pozytywny: Szczęście. Zrządzenie losu. Wiedza o przyczynach i skutkach. Towarzyskość. Wzrost.
“Dobre czasy". Właściwy moment. Wyzwolenie.
Aspekt negatywny: Unicestwienie spowodowane żądzą uciech i rozkoszy. “Okrutny " los.
Pomylenie przyczyn ze skutkami. Samotność. Zastój. “Złe czasy". Nieśmiałość.
ALGIZ
Imię runy: Algiz (tzn. łoś).
Runa ta oznacza głoskę – R (f).
Jej symboliczne znaczenia: Łoś. Ochrona i obrona. Wzniosłość, szlachetność. Kontakt z nadświadomością
i Kosmosem. Siła. Siła życiowa. Ręka uzdrawiająca.
Aspekt pozytywny: Pomyślna realizacja przedsięwzięcia. Siła i bezpieczeństwo dzięki szczeremu
stosunkowi do otoczenia. Ozdrowienie. Dobrobyt.
Aspekt negatywny: Niepowodzenie spowodowane “wygadaniem" swoich planów. Osłabienie z
powodu nadużycia siły. Zmniejszanie się. Odosobnienie, osamotnienie. Zmartwienie.
SOWILO
Imię runy: Sowilo (tzn. Słońce).
Runa ta oznacza głoskę – s.
Jej symboliczne znaczenia: Słońce. Oświecenie. Wola. Siła życiowa. Zwycięstwo. Powodzenie. Sukces.
Nadzieja. Zaszczyt, honor, cześć. Błyskawica, która ostrzega. Wąż wrzosowisk.
Aspekt pozytywny: Cel na widoku. Udana podróż. Mądre kierownictwo. Uzasadnione nadzieje. Ruch.
Wzrost wiedzy. Siła woli. Konsekwencja. Rozsądek. Zwycięstwo. Sukces. Moc czynu. Samorzutność,
spontaniczność.
Aspekt negatywny: Bezcelowość. Ślepa chęć działania. Nieudana podróż. Nierozsądne
kierownictwo. Zastój. Duchowe odrętwienie. Słabość woli. Ciężka, jednostajna praca (“kierat").
TIWAZ
Imię runy: Tiwaz (tzn. bóg Nieba).
Runa ta oznacza głoskę – t.
Jej symboliczne znaczenia: Bóg Tyr (Tiwaz). Prawo. Słuszność. Sprawiedliwość. Ofiara z samego siebie.
Praworządność. Porządek. Sprawiedliwe zwycięstwo. Sława. Śmierć, która jest tryumfem zmarłego.
Aspekt pozytywny: Wierność. Zaufanie. Wierna drużyna. Sprawiedliwy wyrok. Zasłużone zwycięstwo.
Tworzenie porządku. Gotowość do samoofiarowania. Niezawodność, wiarygodność. Metodyczne
postępowanie.
Aspekt negatywny: Niewierność. Nadużycie zaufania. Zawodna, niepewna drużyna. Łamanie
prawa. Nierównowaga. Daremna ofiara z samego siebie. Bezwład, zamęt.
BERKANAN
Imię runy: Berkanan (tzn. brzozowa gałązka).
Runa ta oznacza głoskę – b.
Jej symboliczne znaczenia: Brzoza. Piersi karmiące. Matka Ziemia. Życie ziemskie. Macierzyństwo. Pokój.
Urodzajność. Człowiek złożony w ofierze. Być i stawać się. To, co przyjmujące, odbiorcze, receptywne. To, co
chroniące, ubezpieczające. Swój dom. Pierwiastek kobiecości.
Aspekt pozytywny: Gromadzenie i przechowywanie energii. Zaczynanie od nowa. Powolne zmiany.
Dobrobyt. Znalezienie własnego miejsca na ziemi. Ochrona. Bezpieczeństwo. Subtelność. Receptywność.
Urodzajność. Ochrona przed odsłonięciem, obnażeniem. Realizm.
Aspekt negatywny: Utrata, roztrwonienie energii. Zahamowany rozwój. Odrętwienie. Brak
środków. Ograniczoność. Oszustwo. Samooszukiwanie. Przebiegłość. Zablokowana receptywność.
Skrytość. Urojenie.
EHWAZ
Imię runy: Ehwaz (tzn. koń).
Runa ta oznacza głoskę – e.
Jej symboliczne znaczenia: Koń. Jazda na koniu. Ruch. Bliźnięta. Partnerstwo. Praca zespołowa.
Symbioza. Urodzajność. Pokój. Zmysłowość. Ochrona. Ufność. Wierność.
Aspekt pozytywny: Dynamiczna harmonia. Dobra współpraca. Zgrany zespół. Zaufanie. Lojalność.
Wspólne dążenie do tego samego celu. Małżeństwo. Partnerstwo. Pomyślny wynik osiągnięty kolektywnie.
Jedność teorii i praktyki, “serca" i “czynu".
Aspekt negatywny: Skostniała harmonia. Spłycenie, bezwolność myśli i uczuć. Samozadowolenie.
Bezkrytyczność. Utrata swojej własnej indywidualności. Gnuśność panująca w zespole. Rozbieżność
między wolą a czynem. Bezzasadna nadzieja na zmianę.
MANNAZ
Imię runy: Mannaz (tzn. człowiek).
Runa ta oznacza głoskę – m.
Jej symboliczne znaczenia: Człowiek. Ludzkość. Człowieczeństwo. Porządek społeczny. Zaślubiny Nieba i
Ziemi.
Aspekt pozytywny: Człowieczeństwo. Moc i zrozumienie dzięki wyższej wiedzy. Wielka przenikliwość
widzenia. Szczęśliwe życie we wspólnocie. Pojmowanie wzajemnych zależności w zespole. Wspólność.
Kolektywny porządek. Tolerancja.
Aspekt negatywny: Utrata orientacji. Brak przenikliwości widzenia. Chaos spowodowany
niezrozumieniem wzajemnych zależności w zespole. Zanik tych wzajemnych zależności.
Wyobcowanie. Zdziczenie. Osamotnienie. Zaślepienie. Nietolerancja.
LAGUZ
Imię runy: Laguz (tzn. woda).
Runa ta oznacza głoskę – l.
Jej symboliczne znaczenia: Woda pierwotnych epok geologicznych. Praocean. Źródło życia. Prawo.
Przyczyna. Moc oczyszczająca. Wtajemniczenie. Życie. Cnota. Wzrost. Siła życiowa. Surowy egzamin.
Podziemne rzeki – świat zmarłych. Lecznicza moc ziół (runę Laguz zwano też Laukaz, co oznacza “czosnek").
Aspekt pozytywny: Wtajemniczenie. Surowy egzamin na mistrza. Natychmiastowe działanie. Dalszy rozwój
na skutek braków i niedostatków. Wzrost. Podróż morska. Długa podróż. Podróż będąca zrządzeniem losu.
Aspekt negatywny: Wtajemniczenie, poniechane ze strachu. Manewr wymijający. Odwlekanie.
Stagnacja, zastój. Bezruch. Wąskie, nie podlegające zmianom myślenie i pojmowanie. Tchórzostwo.
Utrata siły życiowej. Zatrucie.
INGWAZ
Imię runy: Ingwaz (tzn. bóg urodzaju).
Runa ta oznacza głoskę – ng.
Jej symboliczne znaczenia: Bóstwo Ziemi. Ing. Bohater. Spokój. Twórcza fermentacja. Męskie narządy
płciowe. Samotność. Cierpliwość. Cztery strony świata. Cztery pory roku. Cztery elementy: ogień, powietrze,
woda, ziemia.
Aspekt pozytywny: Okres spokoju. Pokój. Aktywny wzrost wewnętrzny. Czas fermentacji. Cierpliwość.
Ciąża. Urodzajność. Przytomność, skupienie. Dynamika trzymana na wodzy.
Aspekt negatywny: Wyobcowanie. Utrata poczucia rzeczywistości. Odizolowanie się. Myślenie
oderwane od rzeczywistości (autyzm). Paraliż, porażenie. Zaburzenia w rozwoju. Niecierpliwość.
Bezowocność. Tendencja do działania na oślep.
DAGAZ
Imię runy: Dagaz (tzn. dzień).
Runa ta oznacza głoskę – d.
Jej symboliczne znaczenia: Dzień. Światło dnia. Gwiazda Zaranna i Gwiazda Wieczorna. Półmrok,
zmierzch. Ogień rytualny. Synteza biegunowości.
Aspekt pozytywny: Poznanie mistyczne. Przebudzenie. Dostęp do ideału. Urzeczywistnienie ideału.
Nadzieja. Jasne wyobrażenie swojego życia. Święty ogień odpędza demony nocy.
Aspekt negatywny: Zaślepienie, omamienie. Fanatyzm. Beznadziejność. Zdrada ideału. Utrata
orientacji. Mrok. Lęk.
OTHALAN
Imię runy: Othalan (tzn. dziedzictwo).
Runa ta oznacza głoskę – o.
Jej symboliczne znaczenia: Odziedziczona posiadłość. Ziemia uprawna. Ojczyzna. Posiadłość rodzinna.
Ostoja, miejsce bezpieczne. Ogólny dobrobyt. Zakorzenienie. Obwarowanie się. Prawo i wolność. Rodzina.
Aspekt pozytywny: Wewnętrzna ojczyzna. Materialny dobrobyt. Otwartość wobec tego, co zewnętrzne i
obce, możliwa dzięki wewnętrznemu umocnieniu i zakorzenieniu. Obyczajność panująca w zespole.
Samoświadomość. Porządek w grupie. Wolność. Produktywne użytkowanie stanu posiadania.
Aspekt negatywny: Fanatyczne przywiązanie do ziemi. Faszystowska ideologia “Blut und Boden".
Nienawiść rasowa, nienawiść do obcych. Totalitaryzm. Niewolnictwo. Wyzysk. Ubóstwo. Upadek obyczajów.
Poczucie wykorzenienia. Poczucie braku ojczyzny. Katastrofalne wykroczenia przeciw interesom grupowym.
Prognostikon
Magiczny przyrząd z Pergamonu składa się z okrągłej płytki ze znakami symbolicznymi oraz wahadełka.
Wahadełko – ciężarek na nitce trzymanej w palcach dłoni – najczęściej pełni funkcję “narzędzia radiestezyj-
nego", to jest indykatora oddziaływań o charakterze radiacyjnym lub polowym. Tak bywa najczęściej, ale
bynajmniej nie jedynie. Wielu autorów zaleca stosowanie wahadełka w innych celach: dla poznania
nieuświadomionych motywów swoich własnych działań, ukrytych przed samym sobą pragnień, niejasnych
przeczuć związanych z przyszłością. Tak pojęte wahadełkowanie jest rozmową ze swym “drugim ja". Istnieje
wiele powodów, aby sięgnąć po wahadełko, a względy te nie mają nic lub niewiele wspólnego z radiestezją.
Ujawnianie treści nieświadomych
Nasze “drugie ja" przemawia niekiedy do pierwszego, świadomego Ja" w sposób spontaniczny. Dzieje się
to na przykład podczas snu lub drzemki. Czasem zdarza się osobie drzemiącej niespodziewanie odebrać
przekaz telepatyczny od osoby bliskiej, a zwłaszcza gdy znajduje się ona w niebezpieczeństwie.
Istnieją też sposoby, pozwalające czerpać z bogatych zasobów wiedzy “drugiego ja ". Wiele takich
technicznych sposobów opracowano w XIX wieku, głównie w związku z modą na seanse spirytystyczne i dość
powszechną wówczas wiarą, że duchy zmarłych mogą przemawiać przez osoby specjalnie do tego
predysponowane, zwane mediami. Talerzyk, który rzekomo “sam" wskazuje kolejno litery, składające się na
słowa komunikatu; deseczka “ouija" kreśląca litery na seansowym stoliku; ołówek w dłoni “medium", piszący
automatycznie – to w rzeczywistości środki pozwalające uzyskiwać odpowiedzi na pytania zadawane
“drugiemu ja". Wszystkie one oparte są na wspólnej zasadzie: podobnie jak różdżkarstwo i wahadełkarstwo
wykorzystują bezwiednie występujące napięcia w mięśniach rąk, powodujące tzw. ruchy ideomotoryczne.
Steruje nimi nasze “drugie ja". Podczas zadawania mu pytania możemy uzyskać odpowiedzi w Języku"
ruchów ideomotorycznych. Dla naszego świadomego ,ja" bywaj ą one czasem zaskakujące.
Podobno (ale tylko podobno) technikę wahadełkowania znano już w starożytnym Egipcie. Wiemy za to na
pewno, że znano jaw starożytnej Grecji i nazwano “daktyliomancją". Przy końcu ubiegłego wieku przebadał ją
z powodzeniem francuski badacz Chevreul, a “wahadełko Chevreula" stosowane bywa z powodzeniem i dziś
do ustalenia podatności hipnotycznej pacjenta.
Wiara w skuteczność “wyroczni pierścienia" bywała dość powszechna w późnym antyku. Jak napisał
Ammianus Marcellinus, w roku 371 cesarz Flavius Valens wytoczył proces sądowy dwóm wysoko
postawionym urzędnikom dworskim, Patriciusowi i Hilariusowi, oskarżając ich o zdradę. Ich przestępstwo
polegało na tym, że magicznym sposobem próbowali dowiedzieć się, jak będzie brzmiało imię przyszłego
cesarza. Czegoś podobnego nie mógł ścierpieć żaden władca, a ponadto kilka lat wcześniej wróżby zostały
zakazane. Oskarżeni ustawili trójnóg (na wzór owego słynnego, znajdującego się w świątyni Apollina w
Delfach), a na obrębie jego okrągłego blatu wypisali litery alfabetu. Użyli magicznych przyborów, jak lniana
tkanina, poświęcona gałązka oraz pierścień zawieszony na nitce, który wahając się ponad blatem trójnogu
wskazywał różne litery. Z nich zdrajcy złożyli imię następcy Valensa. W tym samym celu, posługując się inną
techniką mantyczną, sofista Libanios i neoplatonik Jamblichos ustalili, że imię przyszłego władcy będzie się
zaczynało od “theod". Było to wieloznaczne. Cesarz Valens kazał więc stracić “na wszelki wypadek" wielu
Theodozjosów, Theodorów i Theodotów. Miał pecha, bo opuścił przy tym swojego rzeczywistego następcę,
którym został Theodozjusz, nazwany później Wielkim.
Magiczny przyrząd z Pergamonu
W latach 1878-1886, a potem na początku naszego stulecia, niemieccy archeologowie rozkopali ruiny
starogreckiego miasta Pergamon, położonego w Azji Mniejszej. Wykopaliska przywiezione stamtąd, a
zwłaszcza kolosalnych rozmiarów ołtarz Zeusa, znajdujące się dziś w Muzeum Pergamońskim, stanowią jedną
z głównych atrakcji turystycznych Berlina. Archeologowie natrafili na szczątki warsztatu czarnoksięskiego,
kopiąc na terenie tzw. dolnego miasta. Z jego wyposażenia zachowały się: magiczny stół z wizerunkami bogini
Hekate, magiczny gwóźdź z wyrytymi na nim zaklęciami, dwa czarodziejskie pierścienie, pięć amuletów z
brązu i z kamienia oraz metalowy krąg magiczny. Jak twierdzi Richard Wtinsch, który opracował te zabytki, ten
ostatni przedmiot służył do celów daktyliomancji. Wahadełkiem, które mag trzymał nad kręgiem, był zapewne
– zgodnie z antyczną tradycją-jeden z pierścieni zawieszony na nitce.
Jak przebiegała taka magiczna operacja? Wiemy, że mag zadawał pytanie, a wahadełko swoimi ruchami
wskazywało poszczególne przegródki, na które powierzchnia kręgu jest podzielona. Wiemy, że z liter i znaków
znajdujących się w tych polach mag odczytywał odpowiedź.
Gdyby C. G. Jung zobaczył rysunek magicznego kręgu z Pergamonu, nazwałby go zapewne “grecką
mandalą". Ta “mandala" przedstawia graficzne wyobrażenie świata i jego losów – równocześnie w mikro- i
makroskali. W tym kierunku idą też domniemania Richarda Wiinscha.
Podobnie jak hinduska mandala, Prognostikon jest rysunkiem symbolizującym strukturę mikrokosmosu i
makrokosmosu. Bezpośredni indyjski wpływ na jego twórcę wydaje się mało prawdopodobny, ale nie całkiem
wykluczony. Czas powstania prognostikonu, to późny antyk. Wieleset lat minęło od wyprawy Aleksandra
Wielkiego do Indii. Gdy prognostikon funkcjonował, Indie były dla Greków krajem ogromnie egzotycznym, ale
już nie mitycznym. Na załączonym rysunku widzimy schemat kręgu z umowną numeracją poszczególnych 32
jego przegródek. Pole wewnętrzne oznaczone jest cyfrą4, pierścienie zaś otaczające (licząc od zewnątrz) 1, 2
i 3.
Numeracja przegródek Prognostikonu
Przegródki pola wewnętrznego
Złożone z samych samogłosek napisy w polu wewnętrznym są inwokacjami podobnymi do spotykanych w
wielu tekstach późnoantycznych oraz na licznych amuletach gnostyckich. W wielu powtarza się zawołanie
“aeeio(ui)o!" [(ui) – niemieckie “u umlaut” czytane pośrednio między u oraz i], które odczytujemy w przegródce
4.6. W najsławniejszym z pism gnostyckich Pistis Sophia (III wiek n.e.) tak modli się Jezus: “Wysłuchaj mnie,
mój Ojcze, Ojcze wszelkiego ojcostwa, któryś jest światłem bezkresnym! aeeio(ui)o! iao! aoi! oia!" Do boga
Serapisa zwracano się: “Wzywam cię, Panie, twoim świętym wołaniem, oaoeooeoe! iao! aao! aeeio(ui)o!
eooue!" Podobnie brzmią inwokacje kierowane do Harpokratesa, Ozyrysa oraz Izydy. A oto gnostycka
inwokacja do Boga Najwyższego: “iao! o(ui)o! io! aio! o(ui)o! ooe!". Podobnie brzmi głos uczestnika misteriów
mitraistycznych: “Otwórz się, niebo, przyjmij moje wołanie! Słuchaj mnie, słońce, ojcze świata! Wołam do
ciebie twoim imieniem Aoe(ui)eoiaioe(ui)eoa!" W jednym z greckich papirusów magicznych spotykamy
określenie “Apollon Aeeio(ui)o!" Również tak samo nazywany bywa bóg Abraxas, utożsamiany z Serapisem i
Kronosem, czyli Saturnem, którego symbol astrologiczny rozpoznajemy w przegródce 4.6, poświęconej władcy
czasu. Jego dzień tygodnia to sobota.
Jak widzimy, antyczne inwokacje złożone bywały z samych samogłosek. W greckim alfabecie było ich
siedem, również z siedmiu sfer składał się starogrecki Kosmos. Wierzono, że każda z tych sfer poruszając się
wydaje swoisty dźwięk, każdemu z tych dźwięków odpowiada zaś w naszym ludzkim świecie brzmienie jednej
z samogłosek. Następstwa samogłosek były więc dla Greków “mową Kosmosu".
Dźwięk głosu ludzkiego ma złożoną strukturę. Słyszalna różnica pomiędzy samogłoskami polega na tym,
że podstawowemu dźwiękowi towarzyszą przy wymawianiu każdej z nich odmienne kompleksy tonów
harmonicznych czyli alikwotów. Te dodatkowe tony są wzmacniane przez rezonujące działanie jamy ustnej.
Zależnie od rozmaitego jej ukształtowania, wzmacniane bywają te lub inne alikwoty. Brzmienie samogłoski,
odróżniające ją od pozostałych, charakteryzuje się zawartością jakiegoś jednego lub dwóch specyficznych dla
niej alikwotów. Występują one zawsze, bez względu na to, na jakiej wysokości jest samogłoska wymawiana
lub wyśpiewywana. Gdy ciało człowieka jest głęboko odprężone (ale przy zachowaniu pionowej pozycji
kręgosłupa), śpiewnemu wymawianiu poszczególnych samogłosek towarzyszy poczucie rezonowania w
różnych obszarach ciała: przy samogłosce “U" rezonują okolice najniższej części kręgosłupa oraz brzucha, “A"
wprawia w drganie klatkę piersiową, płaskie “E" gardło i szyję, wibrację towarzyszącą zaś samogłosce “I" czuje
się wyraźnie w głowie, zwłaszcza na wysokości czoła i nosa.
Na takim współbrzmieniu ciała z głosem oparte są techniki wokalne, pomocne przy uzyskiwaniu
odmiennych stanów świadomości w tantrycznym buddyzmie, w tzw. stylu Yang. W mongolskich klasztorach
rozwinął się inny rodzaj śpiewu alikwotowego o nazwie X(oi)(oi)mi.
Z podobną techniką wokalną zapoznaje nas znakomita niemiecka kaseta magnetofonowa “Obert(oi)ne"
(“Alikwoty"). Jej autorką jest Stephanie Wolff, wydawcą zaś Verlag H. Bauer, Freiburgz Br. Jest to kaseta,
dzięki której można się uczyć uzyskiwania osobliwych stanów medytacyjnych przez słuchanie i śpiewne
wypowiadanie różnych samogłosek. Podobnie mogły brzmieć i zapewne podobnym celom służyły
samogłoskowe inwokacje, których zapisy odczytujemy na środkowym polu magicznego kręgu.
Inwokacje w polu środkowym
Wypowiadając je śpiewnie, Mag z Pergamonu wprowadza się w stan świadomości stosowny do czynności
dywinacyjnych.
Wymowa samogłosek:
alfa głębokie “a", jak w słowie “harmonia" (pod warunkiem właściwej wymowy głoski “h"!)
Kolejność inwokacji: 4.2, 4.3, 4.1, po czym następuje już w kolejności dowolnej
oioae 4.1
ieao 4.2
(ui)eeo 4.3
eioao 4.4
eo(ui)i 4.5
aeeio(ui)o 4.6
ieoe 4.7
eoeoi 4.8
Przegródki pierścieni
Trzy pierścienie otaczające wewnętrzne pole magicznego kręgu podzielone zostały na 24 przegródki.
Richard Wunsch wyraził przypuszczenie, że każda z nich może odpowiadać jednej z 24 liter greckiego
alfabetu, ale nie wydaje się to słuszne, sądząc po chaotycznym, niezgodnym z greckim abecadłem,
rozmieszczeniu liter, których jest zaledwie 16. Wydaje się, że rozumieć je należy raczej jako literowe skróty
słów będących symbolami – takich, jak np.: Thanatos, czyli Śmierć; Ge, czyli Ziemia; Bythos, czyli Otchłań.
Wiadomo też, że w starożytności przypisywano znaczenie symboliczne pojedynczym literom; np. litera Alfa
była symbolem Początku (a w szczególności Prapoczątku). Z uwagi na to, że magiczny krąg służył celom
mantycznym, należy znajdującym się na nim literom przypisywać znaczenie symboliczne, a nie bezpośrednie,
i to znaczenie, jakie przypisywali im ludzie późnego antyku.
Zygmunt Freud, omawiając trudności występujące przy próbach interpretacji marzeń sennych, uczynił
słuszną uwagę na temat problemu języka w symbolice snów. Powoływał się przy tym na Artemidora, Greka z
Azji Mniejszej, żyjącego w II wieku n.e., autora dzieła “Onejrokrytyka", będącego nieocenionym słownikiem
antycznego języka symbolów. Według Freuda podobieństwa w brzmieniu i inne związki pomiędzy słowami
(dodajmy tu – mówionymi i pisanymi) mają decydujące znaczenie dla interpretacji snów, jako że symbolika
marzeń sennych jest różna dla ludzi mówiących odmiennymi językami. Powyższe zastrzeżenia należy brać
pod uwagę, i to w jeszcze większym stopniu, gdy zastanawiamy się nad symboliką liter i znaków znajdujących
się w 24 przegródkach pierścieni magicznego kręgu. Oto przykład: według Artemidora baran (po grecku
“krios") symbolizuje pana, władcę, króla, ponieważ “krioin" znaczy rządzić. Utrata głowy symbolizuje utratę
kapitału, stratę finansową, jako że “kefale" znaczy “głowa", “kefalajon" – kapitał.
Przedstawiona niżej próba przypisania znakom magicznego kręgu konkretnych treści symbolicznych jest
oparta na założeniu, że prognostikon jest przedmiotem o bardzo ściśle określonym i znanym nam dziś
zastosowaniu praktycznym oraz że sposób myślenia jego twórcy nie jest nam obcy. 1.1- Cztery strony świata.
Skrzynia. Ostateczny rozkład, 1.2 – Niepowodzenie, możność, milczenie. Energia psychiczna, krzyż
Zbawienia, 1.3 – Płodzenie, rodzenie. Dokument. Słowo, racja. 1.4 – Życie. Odrzucać połowę, odskakiwać.
Człowiek mądry. Chleb, pagórek, 1.5 – Zagrożenie. Woda. 1.6 – Dom, budowla. Ręka kobiety, 1.7 – Dawać.
Pas. 1.8 – Podróż. Jej kończenie lub podejmowanie. Warstwa na warstwie. 2.1 – Odpowiedniość rzeczy na
górze i na dole, podwójny klucz. Dwie jednostki czasu. Zęby, wstrząsy. 2.2 – Człowiek mądry. Miasto. Brama,
ogień. 2.3 – Wojsko, ruch, bezpieczeństwo. Przemocą zagrodzona droga, sąd, strach. Śmierć. 2.4 – Stoa,
dysputa. Grota wtajemniczenia. Wytrwałość, upór, niedbalstwo. 2.5 – Słowo, racja. Koziorożec, żywioł Ziemi.
2.6 – Stać, iść. Chaos, otchłań. Litera filozofów, człowiek trudny we współżyciu. 2.7 – Wyjście z ramion matki.
Wybór drogi. Napiętnowanie. 2.8 – Niebo gwiaździste. 3.1 – Rydwan, głos i światło. Napiętnowanie. Prostota,
wybawienie. 3.2 – Wybór dróg. Zwrot na drogę w dół lub na południe. Nóż w ręce. 3.3 – Jaśniejący Władca,
ewolucja. Zamknięta brama. 3.4 – Puste pole. Brak rozumu. Warsztat pracy. 3.5 – Przeciwstawne aktywności,
burze, przeciwstawne kierunki rozwoju. Bezproduktywność. 3.6 – Ofiara na ołtarzu. Wyróżnienie. Żywioł
kobiecości, zmienność. 3.7 – Panaceum, przeciwstawne siły, wrażliwość. Zupełna pustka. 3.8 – Wybór drogi.
Początek. Troistość. Pauza, dziesięć.
Wahadełkowanie – magicznym ceremoniałem
Daktyliomancja traktowana była przez starożytnych jako operacja magiczna. Wymagano zatem od
wahadełkującego, aby przygotował do jej przeprowadzenia swoje ciało przez post i ablucje, a swego ducha
przez modlitewne zamyślenie. Nie wierzono – i słusznie – aby dobry rezultat otrzymać mógł człowiek o
brudnych rękach, lepkich od śladów po czynnościach, które poprzednio wykonywał; człowiek o uwadze
rozproszonej, którego myśli przeskakują nieustannie z tematu na temat. Gdy daktyliomanta trzymał już w dłoni
wahadełko, swój magiczny pierścień zawieszony na nitce, musiał śpiewnie wypowiedzieć przepisane
inwokacje, kierując je do Mocy władających światem: “leao, (ui)eeo, oioae! Eioao, eo(ui)i, ieoe, eoeoi,
aeeio(ui)o". Mag z Pergamonu nie zawieszał swojego wahadełka nad wykonanym z byle czego okręgiem, lecz
nad bardzo starannie przygotowanym kręgiem magicznym. A dlaczego?
Nie rozumiemy tego, ponieważ jesteśmy dziećmi cywilizacji, która wszczepiła nam przez wychowanie
domowe i szkolne nawyk analitycznego i redukcjonistycznego sposobu myślenia. Chcemy zawsze “zrozumieć
istotę" przedmiotu, przez wyszukiwanie w nim jakiegoś jednego szczegółu, który “stanowi jego istotę",
pozostałe zaś traktujemy przy tym jako nieistotne dodatki. Jest to sposób rozumowania dający nie zawsze
dobre rezultaty. Zawodny okazał się on na przykład, i to wiele razy, w badaniach farmakodynamicznych.
Wydzielony w postaci chemicznej czystej “czynny składnik roślinny" okazywał się mieć słabsze, a nie – jak się
spodziewano – silniejsze działanie. Nic dziwnego: inaczej działa kompleks substancji, a inaczej każda z nich z
osobna.
Myślenie redukcjonistyczne zawodzi całkowicie, gdy stosowane jest dla rozumienia magii. Daktyliomancja
jest zjawiskiem bardzo złożonym, przy czym końcowy rezultat takiej operacji magicznej zależy od wzajemnego
oddziaływania na siebie wielu czynników: od świadomego, ja" daktyliomanty i jego nieświadomego “drugiego
ja", od wzajemnego oddziaływania różnych składników nieświadomości, od działania człowieka na przyrząd i
działania funkcjonującego przyrządu na jego świadomość i nieświadomość. Trudno tu doprawdy zdecydować,
który z działających elementów należałoby uznać za “istotny".
Magiczne przedmioty, magiczne znaki i zaklęcia nie są “nieistotnymi dodatkami" ani “ozdobami".
Niezależnie od tego, jak wysoki poziom intelektualny reprezentuje mag, aby jego operacja magiczna się
powiodła, konieczna jest do tego współpraca tej naiwnej cząstki ^drugiego ja", którą teoretyk autosugestii Emil
Coue nazywa podświadomością, Max Freedom Long zaś, badacz systemu magii uprawianej wśród ludów
Oceanii, określa jako “niższe ja". Kahunowie, dawni czarownicy tahitiańscy, dobrze wiedzieli o tym, że
największe wrażenie na niższą jaźń (unihipii) robią rzeczy realne i dotykalne, jak na przykład woda używana
przy różnych ceremoniach religijnych do “zmywania grzechów". Nie jest ona w nich bynajmniej “nieistotnym
dodatkiem".
Hartmut Miiler, propagujący kontemplowanie symbolicznych kart ta-rota dla celów psychoterapeutycznych,
zaleca przy tym przestrzeganie zasad postępowania, które zdają się mocno nawiązywać do tradycji “magii
ceremonialnej". Karty tarota należy przechowywać w specjalnie zdobionej szkatułce, razem z czystym
(najlepiej jedwabnym) obrusikiem. Do wskazywania drobnych części składowych rysunku na karcie ma służyć
specjalna sztabka. Sam autor przeznaczył na to wyjątkowo ładnie wykonaną chińską pałeczkę do jedzenia.
Karty wykłada na rozłożonym obrusi-ku, stawiając wyżej ulubiony posążek tańczącego Kriszny.
Miiler, choć daleki jest od tradycji “okultnych", jako wnikliwy psycholog dobrze rozumie potrzebę i sens
magicznego działania.
W swoim podręczniku wahadełkarstwa Karl Spiesberger każe wahadełko “traktować jako przedmiot kultu",
“nigdy nie dawać w obce ręce", a umycie rąk przed wahadełkowaniem nazywa wręcz “podstawowym
warunkiem".
Magiczna operacja wymaga więc dziwnego działania. Wymaga też specyficznego, magicznego myślenia.
Mag musi traktować swoje przybory tak, jak żywe istoty. Musi przemawiać do nich – głośno albo w myśli – ale
tak, jak gdyby słyszały jego słowa.
Mag z Pergamonu zwracał się do swego przyrządu jak do partnera, do stworzenia żywego i rozumiejącego.
Traktował go tak, jak dostojne zwierzę, które jest trochę oporne, ale w końcu posłuszne. Mówił do niego, jak
do lwa – króla zwierząt: równocześnie poufale, jako do zwierzęcia, ale też z należytym szacunkiem, jako bądź
co bądź do króla. I przyrząd działał.
Bo przedmioty magiczne ożywają dopiero w rękach człowieka, który zdecydował się działać i myśleć na
sposób magiczny.
Wyrocznia odpowiada
Połóż przed sobą na stole magiczny krąg prognostikonu oraz wahadełko. Odpręż mięśnie swojego ciała,
nie siedź sztywno Jakbyś kij połknął". Śpiewnie wyrecytuj inwokacje samogłoskowe.
Teraz zadajesz pytanie, na które ma odpowiedzieć prognostikon. Potem nad każdą kolejno z 32
przegródek zawieszasz na chwilę trzymane w dłoni wahadełko, mówiąc do siebie: “Czy w tej przegródce
znajduje się odpowiedź na moje pytanie?" Jeśli wahadełko pozostanie nieruchome lub odpowiada “nie",
przechodzisz do sprawdzenia następnej przegródki. Przegródkę zawierającą właściwą odpowiedź sygnalizuje
wyraźna reakcja wahadełka. Odpowiedź uzyskujesz więc przez wielokrotne wahadeł-kowanie, które
zdecyduje:
1) o wyborze jednej z przegródek pola środkowego (dla uzyskania odpowiedzi o charakterze ogólnym lub
ustalenia dnia tygodnia),
2) o wyborze którejś przegródki z pierścieni zewnętrznych (dla uzyskania odpowiedzi szczegółowej),
3) dodatkowym wahadełkowaniem ustalasz, czy znaki w wybranej przegródce należy czytać z lewa na
prawo, czy z prawa na lewo.
Posługiwanie się wahadełkiem w celu prowadzenia “rozmowy" z prognostikonem jest łatwe i dostępne dla
każdego, kto tylko zdobędzie się na trochę cierpliwości. Wypracowanie i ustalenie skomplikowanych konwencji
mentalnych nie jest tu potrzebne. Wystarczy zaobserwować, jaki ruch wahadełka (ruch jednoznacznie
wyraźny) oznacza odpowiedź “tak, to jest ta przegródka", oraz jakim ruchem wahadełko odpowiada “tak" na
dodatkowe pytanie, czy symbole we wskazanej przegródce trzeba czytać z lewa na prawo. Sprawdź! Bo jeśli
odwrotnie (z prawa na lewo), wtedy odpowiedź zabrzmi zupełnie inaczej.
Wskazane przez wahadełko przegródki zawieraj ą znaki, których znaczenia odnajdziemy w
zamieszczonych niżej wykazach. Zarówno znaki przegródek pola wewnętrznego jak i znaki pierścieni
zewnętrznych objaśnione są na dwa różne sposoby; najpierw w postaci spisu znaków i ich znaczeń, a potem
w formie omówień, które są już w dużym stopniu ich arbitralnymi interpretacjami.
Lepiej, ambitniej jest odpowiedzi prognostikonu formułować samodzielnie, tylko na podstawie spisu znaków
i ich znaczeń. Zadanie jest wówczas trudniejsze, ale swoboda interpretacyjna większa. Dzięki temu odpowiedź
może dokładniej przystawać do postawionego pytania lub problemu.
Prościej korzystać z gotowych tekstów, zaglądając do drugiego wykazu zamieszczonego niżej. Czynimy
tak, gdy samodzielna interpretacja okazuje się zadaniem zbyt trudnym.
Przegródki pola środkowego
czwartek
sobota
4.3 Zbawiciel świata modlący się i ukrzyżowany. Dziwny kalendarz: jest w nim
przerwa. Pytasz o dzień? Bezczas, wieczność, nieskończoność.
4.4 Z tym, o czym myślisz, wiąże się śmiałość, zuchwałość. Działasz pod
znakiem ognia i błyskawicy. Odpowiedź na drugie pytanie, o dzień: wtorek.
Interpretacja Przegródek Pierścieni
1.5 –> Coś ci zagraża. Ale przed tobą woda, która odrodzi
twoje siły.
<– Woda przed tobą. A za wodą monstrualne zwierzę,
które ci zagraża.
Wyrocznia Fusów
[Tekst pisany wspólnie z p. Donką Madej]
Wróżenie z fusów nie jest ani żartem, ani zabobonem, lecz jedną z technik wizjonerskich. Jest mocno
spokrewnione z krystalomancją (widzeniem obrazów w szklanej kuli) i ze staropolskimi wróżbami lania z
wosku. W “przypadkowo" powstałych zaciekach fusów pozostałych po wypiciu kawy przez klienta wizjoner
dopatruje się obrazów. I jak się okazuje, naprawdę mają one związek z treścią pytania, postawionego przez
klienta. Oto najprostszy opis funkcjonowania “wyroczni fusów".
Technika wróżenia z fusów kawowych jest szczególnie popularna na obszarach Iranu zamieszkanych
przez ludność armeńską, a także wśród Turków, Greków oraz Bułgarów pochodzenia tureckiego.
Z psychologicznego punktu widzenia – zacieki z fusów odgrywają rolę podobną do plam atramentowych w
teście Rorschacha. Jest to chętnie stosowany test projekcyjny do badania osobowości. Osobie badanej podaje
się plansze z bezkształtnymi plamami, polecając powiedzieć, co każda z plam jej przypomina, do czego jest
podobna. W wypowiedziach osób badanych pojawiają się częstokroć treści nieuświadomione, istotne dla
określenia cech psychicznych tych osób; również tych cech, których osoba badana chętnie by się wyparła.
Istotne w teście Rorschacha jest to, że sięga do nieuświadomionych warstw osobowości człowieka. Podobnie
“test flisów". Wydobywa on na poziom świadomości również te treści psychiczne (wyobrażenia, myśli), które
dotarły do podświadomości wizjonera drogami pomijającymi świadomość: przez liczne, odbierane nieustannie
bodźce podprogowe (subsensoryczne). Do tych ostatnich należą także te wszystkie supersłabe bodźce,
których działanie nazywamy zwykle “parapsychicznym".
Nie dziwmy się zatem, że wizjoner zapatrzony w zacieki z fusów może wypowiadać treści, których nie było
w jego świadomości, tzn, mówić (trafnie!) o czymś, o czym nie miał pojęcia – na przykład o intymnych
kłopotach swojego klienta.
Zdolność do “widzenia" realnych kształtów w obłokach, w kupach gnijących liści, w zaciekach na murze, w
gmatwaninach odbić i załamań światła we wnętrzu szklanej kuli zależna jest w stopniu decydującym od stanu
świadomości, w jakim znajduje się patrzący. Dlatego też zamiast o “patrzeniu", należy raczej mówić o
“wpatrywaniu się" czy o “zapatrzeniu się". Medytacyjne wpatrywanie się doprowadza bowiem człowieka
ćwiczącego swoją technikę wizjonerską do stanu lekkiej autohipnozy z charakterystyczną dla tego stanu
skłonnością do spotęgowania wyobraźni, do halucynowania przy oczach otwartych. W terminologii
psychologicznej tego rodzaju halucynacje nazywamy “iluzjami". Ich powstawanie nie ma w sobie nic
chorobliwego i występuje u osób normalnych na skutek określonego nastawienia psychicznego: dla osoby
lękliwej idącej ciemnym lasem krzak przybierze kształt zaczajonego człowieka, a dla wizjonera zaciek z fusów
stanie się obrazem symbolizującym sprawę, z którą zwrócił się do niego jego klient.
Sposób “dopatrywania się" obrazów jest zatem ogromnie istotny. Trzeba uzbroić się w cierpliwość!
Niecierpliwe przeszukiwanie wzrokiem powierzchni pokrytej fusami da niewiele. W celu “dopatrzenia" się
czegoś, trzeba się spokojnie, bardzo spokojnie “zapatrzyć" – a wtedy pojawiają się obrazy.
Osoba zwracająca się o poradę do wyroczni fusów musi mieć ku temu wyraźny powód. Podobnie jak
wyrocznie starogreckie, odpowiada ona na konkretne pytania, a nie mówi o losach człowieka w ogóle.
Przykład: osoba wybierająca się w podróż może zwrócić się do wyroczni o przewidzenie jej przebiegu i
wyniku.
Ludzi wróżących z fusów dzielimy na dwie grupy. Jedni potrafią mówić tylko o najbliższej przyszłości klienta
i aktualnych wydarzeniach w jego życiu. Drudzy umieją sięgnąć dalej w przyszłość – na okres roku,
począwszy od chwili obecnej. W tym celu dzielą obwód filiżanki na 12 sektorów. Dzięki temu mogą wyznaczać
czas każdego przepowiadanego wydarzenia w określonym miesiącu. Punkt, od którego rozpoczyna się
wyznaczenie sektorów, jest miejscem na obwodzie filiżanki, gdzie dotykały wargi klienta z niej pijącego.
Odliczanie sektorów odbywa się w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. Rysunek, który powstaje
po przeciwległej stronie obwodu filiżanki (tzn. na wprost śladu warg), mówi o wydarzeniu mającym nastąpić za
pół roku.
Tradycja wymaga, aby zaniechać wróżenia z fusów kawowych po zachodzie słońca, ponieważ brak jest
wówczas jakoby potrzebnej energii – obraz jest mało czytelny. Najkorzystniejszym dniem do tego typu
wróżenia jest piątek; sobota i niedziela zaś są dniami zdecydowanie niestosownymi. Tak przynajmniej mówi
tradycja przekazywana z pokolenia na pokolenie na Bałkanach, a przejęta od Arabów i Turków.
Tradycja ta wymaga też, aby sama czynność picia kawy miała choćby trochę charakter rytualny. Nie
rozmawiajmy o sprawach stresujących! Nie spierajmy się i nie kłóćmy! Osoba pijąca powinna myśleć o swoim
losie i o problemie, z którym przyszła.
Do wróżenia używamy fusów pozostałych w filiżance, z której pił nasz klient. Filiżanka oraz spodek muszą
być białe i bez żadnych ozdób. Ich kształty powinny być obłe, tzn. bez ostrych załamań, zwłaszcza tam, gdzie
denko filiżanki przechodzi w jej wewnętrzną ściankę. Kawę trzeba zmielić bardzo drobno, co jest istotne dla
utworzenia się wyrazistych form z fusów. A zatem – mielimy ziarna prawie na mąkę!
Kawa powinna być niedopita do ostatniej kropli. Filiżankę trzeba nakryć spodkiem (denkiem ku górze).
Teraz klient chwyta ją jedną ręką – tak, aby kciuk przyciskał z wierzchu spodek, pozostałe palce przytrzymują
filiżankę od dołu. Należy wiele razy silnie zakręcić filiżanką ruchem wirowym, aby fusy z resztką płynu osiadły
na wewnętrznej ściance filiżanki. Odwrócić i postawić na stole – spodeczek ze stojącą na nim filiżanką dnem
do góry. Po chwili klient powinien odwróconą filiżankę przestawić na leżący obok bibulasty papier (np.
kilkakrotnie złożoną gazetę). Papier musi być wsiąkliwy, aby wchłonął resztkę płynu, który w przeciwnym razie
zamazałby rysunek powstały z fusów. Ważne są zarówno obrazy z fusów, które z resztą płynu pozostały na
spodku, jak i formy powstałe we wnętrzu filiżanki. Odsączanie resztki płynu na warstwie gazety trwa dłużej
(około 10 min), na ligninie krócej.
Teraz dopiero możemy zająć się obserwowaniem i interpretowaniem obrazów powstałych w filiżance i na
spodku.
Potem prosimy osobę, która zwróciła się do nas ze swym problemem, aby odcisnęła kciuk na dnie filiżanki.
I ten obraz próbujemy interpretować.
Na końcu należy zlać płyn ze spodka do filiżanki. Jaki powstanie na nim obraz? Jego interpretacja stanowi
uzupełnienie tego, co udało się wyczytać z filiżanki i co zostało uznane za najistotniejsze.
Każdy osad z fusów przedstawia mnogość motywów. Są wśród nich stałe: “lustra", “chmury" i “drogi". Białe
pola (lustra) oznaczają to, co pozytywne; ciemne pola (chmury) mówią o tym, co negatywne – zawsze w
związku z sąsiadującym motywem. Zdarza się, że składnikami jednego obrazu są motywy jasne na tle
ciemnym oraz elementy rysunku ciemne na tle jasnym – przenikające się wzajemnie. “Drogi" powstają w
każdej filiżance tam, gdzie ściekająca kropla płynu zmyje ciemne cząstki osadu. Ich kształty mówią o ich
znaczeniu: mogą być długie lub krótkie, prostolinijne, kręte, okrążające, szerokie lub wąskie itd.
Czasem pojawia się wyraźny rysunek litery, która – w zależności od tego, w jaki obraz jest wkomponowana
– może wskazywać na imię (rzadziej na nazwisko) osoby związanej z tym obrazem. Na przykład: jeśli obraz
przedstawia drogę, a litera blisko sąsiaduje lub łączy się z nią, litera może oznaczać osobę, która z tą drogą
ma coś wspólnego. Litera bliska początkowi drogi może oznaczać współtowarzysza podróży, a litera
znajdująca się w pobliżu zakończenia drogi – będzie zapewne symbolizowała osobę, do której klient
podróżuje. Jeżeli droga jest przerwana, a przy tej przerwie jest jakaś litera, może ona oznaczać imię osoby,
która będzie chciała spowodować przerwanie podróży lub do niej nie dopuścić.
Skąd mamy wiedzieć, gdzie jest “początek", a gdzie “koniec drogi"? Droga przebiega zawsze od dna
filiżanki w kierunku jej obrzeża.
Obrazy powstałe na dnie filiżanki mówią o stanie psychicznym klienta, określają jego obawy, niepokoje,
zwłaszcza nieuświadomione. Jeśli na równomiernie ciemnym i płaskim dnie filiżanki spostrzeżemy brodawko-
watą wypukłość (przeważnie o średnicy paru milimetrów) – możemy stąd wnioskować, że klient ma poważne
problemy lub kłopoty. O tym, jakiego są one rodzaju, mówią obrazy na ściankach filiżanki. Jeśli połowa dna
jest ciemna, połowa zaś jasna, świadczy to o tym, że problem wkrótce zostanie pozytywnie rozwiązany; jego
okoliczności będą symbolizowały obrazy na ściance.
Często pojawiają się cyfry. Oznaczać mogą one kolejny dzień, w którym może się coś wydarzyć. O samym
wydarzeniu mówi zaś obraz, w którego wnętrzu uformowała się cyfra.
Niekiedy pojawiają się obrazy ludzkich głów, popiersi lub całych postaci. Należy się przyjrzeć takiej figurze
bardzo dokładnie, aby wychwycić jakąś jej charakterystyczną cechę. Na przykład: postać leżąca może
symbolizować osobę chorą. Może się też zdarzyć, że w rysunku zaakcentowana będzie chora część ciała lub
chory organ wewnętrzny. Jeśli obraz przedstawia twarz, należy zwrócić uwagę na jej wyraz, bo może on
powiedzieć, czy spotkanie z tą osobą będzie miłe czy nie.
Bardzo często formują się z fusów motywy roślinne i zwierzęce. Dla ich interpretacji potrzebna jest choćby
mała znajomość symboliki obrazów – podobnie jak przy interpretowaniu marzeń sennych.
Epilog
Literatura
Fotografie do książki
Magia i Psychotronika
Elektrografia Jodko-Narkiewicza z 1896: para dłoni osób sobie niechętnych. (Ze zbiorów Biblioteki
Publicznej m. st. Warszawy)
Kirlianowska elektrografia liścia, którego górna część została przed chwilą odcięta.
Niemniej jednak na zdjęciu przez Pewien czas pozostaje widoczna, (fot. H- Andrade, wg.
miesięcznika “Tiechnika Mołodioży")
Studentka uniwersytetu MERU w Szwajcarii, Christiana Quarton, demonstruje swojej siostrze Gail
świeżo nabytą umiejętność unoszenia się w powietrzu. Oczywiście nie jest to głównym celem studiów.
To tylko “produkt uboczny", (fot. z archiwum Uniwersytetu MERU)
Podczas badania kobiet podejrzanych o czary stosowano często “próbę wody". Niekiedy zdarzało
się, że ciało zestresowanej “czarownicy" podczas pławienia okazywało się lekkie jak korek
Widzenie skórne
Doświadczenie i Junem Sekiguchi w dniu 11 kwietnia 1974 r. przed kamerą telewizji. Tym razem
łyżka zawieszona była na drucie w zamkniętym, przezroczystym pojemniku plastykowym
Spostrzeganie pozazmysłowe w hipnozie
W roku 1914 Giorgio Chirico namalował “Portret Apollinaire'a, nazwany później “proroczym". Poeta
przedstawiony jest na nim również jako figura do ćwiczeń w strzelaniu, z otworem od kuli w głowie.
Proroctwo zawarte w portrecie spełniło się w dwa lata później
"Uroczysko" – dzieło malarza, archeologa i etnografa. Mariana Wawrzenickiego (1863 -1943).
Temat ułatwił rysownikowi osiągnięcie silnej “magicznej" ekspresji dzieła
Lampa magiczna, którą zaprojektował Eliphas Levi. Typowy przykład interesującego nas
pogranicza magii i twórczości plastycznej
Jeszcze jeden zaprojektowany przez Eliphasa Levi przedmiot magiczny: “trójząb Paracelsusa"
Dla magii ceremonialnej Eliphas Levi przeznaczył ten oto krąg magiczny. Kierował się w
tym ogólnikowymi zasadami magii, lecz przede wszystkim kryterium estetycznym –
oczywiście nieświadomie
Stefan Iwanek “Magiczne ołtarze". Na zdjęciu: fragment “Ołtarz Władcy Ziemi ", (fot. Paweł
Żukowski)
Stefan Iwanek “Magiczne ołtarze". Na zdjęciu: fragment “Świecznika z ręką Jad", (fot. Jerzy Wa!
czak)
“O tak stal czajnik na kuchni i tam upadł – wyjaśnia Asia i demonstruje. – Tak równo leciał, że
nawet woda się nie wylała, jak by go ktoś niósł. Ale nic za rączkę, bo była cały czas przekręcona na
bok"
Stryjeczny brat dziewczynki – Włodzio. “Nawet nocuje tu, żebyśmy się tak nie bały,
zawsze to mężczyzna" – mówi pani Hanna. A Władziu pokazuje, jak szuflada kuchennego
kredensu wysunęła się sama i zawartość jej z hukiem wysypała się na podłogę
Zapalone świece paschalne, wetknięte między drewno, rozpalają święty stos. W głębi: czarno
ubrana pani prof.. Dede i grube żelazne kraty, oddzielające turystów od świętego (ale naprawdę
gorącego!)
Jeśli kawa zmielona została prawie na mąkę, fusy tworzą intrygujące zacieki, w których nasza
podświadomość każe dopatrywać się twarzy, zwierząt krajobrazów – stajemy się wizjonerami (fot.
Aleksander Rawski)