Professional Documents
Culture Documents
E.L.james - Grey. Pięćdziesiąt Twarzy Oczami Christiana
E.L.james - Grey. Pięćdziesiąt Twarzy Oczami Christiana
GREY
ISBN: 978-83-7999-533-2
E-wydanie 2015
Dedykacja
Podziękowania
Poniedziałek, 9 maja 2011
PO DZIĘ KO WANIA
D zięki:
Anne Messitte za przewodnictwo, dobry humor i wiarę we mnie. Za szczodrobliwie
poświęcony czas i nienachalne wysiłki, aby moja proza osiągnęła potoczystość, jestem jej wieczną
dłużniczką.
Tony’emu Chiaricowi i Russellowi Perreault za to, że zawsze się mną opiekowali, oraz
cudownemu zespołowi literackiemu i opracowania graficznego, który się postarał, bym z tą
książką dotarła do mety: Amy Brosey, Lydii Buechler, Katherine Hourigan, Andy’emu
Hughesowi, Claudii Martinez i Megan Wilson.
Niallowi Leonardowi za miłość, wsparcie i przewodnictwo, i za to, że był jedynym
człowiekiem, który naprawdę, ale to naprawdę potrafił doprowadzić mnie do śmiechu.
Valerie Hoskins, mojej agentce, bez której wciąż ciągnęłabym robotę w telewizji. Dziękuję
Ci za wszystko.
Kathleen Blandino, Ruth Clampett, Belindzie Willis; dzięki za przeczytanie surowej wersji.
Zagubionym Dziewczynom 1 za ich cenną przyjaźń i terapię.
Bunker Babes za ich nieustanny humor, mądrość, wsparcie i przyjaźń.
Paniom z fanpage’u za pomoc przy amerykanizmach.
Peterowi Branstonowi za pomoc przy SFBT.
Brianowi Brunetti za naukę latania śmigłowcem.
Prof. Dawn Carusi za wytłumaczenie zawiłości systemu szkolnictwa wyższego w USA.
Prof. Chrisowi Collinsowi za naukę gleboznawstwa.
Dr Rainie Sluder za wyjaśnienia dotyczące leczenia uzależnień.
I wreszcie, ale co wcale nie najmniej ważne, moim dzieciom. Kocham Was bardziej, niż
potrafiłabym to opisać. Dostarczacie niebywałej radości mnie i wszystkim wokół Was. Jesteście
pięknymi, zabawnymi, inteligentnymi, empatycznymi młodymi ludźmi i jestem z Was
niebywale dumna.
PO NIE DZIAŁE K, 9 MAJA 2011
Mam trzy samochodziki. Ścigają się szybko po podłodze. Bardzo szybko. Jeden jest
czerwony. Jeden jest zielony. Jeden jest żółty. Lubię zielony. Jest najlepszy. Mamusia
też lubi moje samochodziki. Lubię, jak mamusia bawi się ze mną samochodzikami. Jej
ulubiony to czerwony. Dzisiaj siedzi na kanapie i patrzy w ścianę. Zielony samochodzik
wpada na dywan. Czerwony za nim. Potem żółty. Bęc! Ale mamusia nie widzi. Jeszcze
raz ściganie i zderzenie. Bęc! Ale mamusia nie widzi. Celuję zielonym samochodzikiem
między jej nogi. Ale on wjeżdża pod kanapę. Nie mogę go dosięgnąć. Mam za duże ręce,
żeby się zmieściły w szparę. Mamusia nie widzi. Chcę dostać mój zielony samochodzik.
Ale mamusia wciąż siedzi na kanapie i patrzy w ścianę. „Mamo. Mój samochodzik”. Nie
słyszy mnie. „Mamo”. Ciągnę ją za rękę, a ona kładzie się na plecach i zamyka oczy.
„Nie teraz, Małpeczko. Nie teraz”, mówi. Mój zielony samochodzik zostaje pod kanapą.
Widzę go. Ale nie mogę go dosięgnąć. Mój zielony samochodzik jest włochaty. Pokryty
szarym futrem i brudem. Chcę go z powrotem. Ale nie mogę go dosięgnąć. Nigdy mi się
to nie uda. Straciłem zielony samochodzik. Straciłem. I nigdy więcej nie będę mógł się
nim bawić.
Otwieram oczy i sen rozpływa się w świetle poranka. O cz ym śn iłem , do diabła? Usiłuję sobie
przypomnieć znikające fragmenty obrazów, ale nadaremnie.
Jak przeważnie rano przestaję myśleć o tym, co śniłem, wstaję z łóżka i idę do garderoby po
świeży dres. Ołowiane niebo za oknem zapowiada deszcz, a ja nie mam ochoty przemoknąć dziś
podczas przebieżki. Idę na górę do sali ćwiczeń, włączam telewizor nastawiony na poranne
biznesowe wiadomości i wchodzę na bieżnię.
Porządek dnia wypełnia moje myśli. Nie oczekuje mnie nic poza spotkaniami, chociaż
później jestem umówiony w biurze na zajęcia z trenerem osobistym – powalczyć z Bastille’em
to czysta przyjemność.
Moż e pow in ien em z adz w on ić do Elen y?
No. Moż e. Moglibyśmy zjeść razem kolację pod koniec tygodnia.
Zdyszany do utraty tchu zatrzymuję bieżnię i idę pod prysznic rozpocząć kolejny monotonny
dzień.
Anastasia
Rose Steele
10 IX 1989 r., Montesano, stan Waszyngton
Ur.:
Nr ubezp. 987-65-4320
zdrow.:
Orientacja nieznana
seksualna:
Po raz setny pochylam się nad ankietą personalną otrzymaną dwa dni temu, usiłując
rozgryźć enigmatyczną pannę Anastasię Rose Steele. Nie potrafię przestać myśleć o cholernej
kobiecie, i to zaczyna mnie poważnie wkurzać. W tygodniu, podczas szczególnie nudnego
spotkania, przyłapałem się na tym, że odtwarzam w myślach jej wywiad. Jej roztrzęsione palce
na magnetofonie, poprawianie włosów, gryzienie wargi. Tak. To ostatnie działa na mnie za
każdym razem, gdy sobie o tym przypominam.
A teraz oto parkuję na obrzeżu Portlandu, przed Clayton’s, rodzinnym sklepem
z materiałami budowlanymi, w którym ona pracuje.
Jesteś durn iem , G rey. Po co tu stercz ysz ?
Wiedziałem, że to się tak skończy. Cały tydzień… widziałem, że będę musiał znów się z nią
zobaczyć. Wiedziałem to od chwili, w której wymamrotała w windzie moje imię. Próbowałem
się opierać. Odczekałem pięć dni, pięć nużących dni, sprawdzając, czy uda mi się o niej
zapomnieć.
I n ic n ie robię. Nie cierpię cz ekan ia… n a darm o.
Nigdy wcześniej nie uganiałem się za kobietą. Te, które miałem, rozumiały, czego od nich
oczekuję. Teraz się boję, że panna Steele jest po prostu za młoda i nie będzie zainteresowana
tym, co mam do zaoferowania. Cz y tak? A może jednak będzie z niej dobra uległa? Potrząsam
głową. Więc oto jestem, osioł siedzący na podmiejskim parkingu w zapuszczonej części
Portlandu.
W jej ankiecie nie pokazało się nic niezwykłego – poza ostatnią rubryką, o której nie mogłem
przestać myśleć. To powód, dla którego tu jestem. Cz em u n ie m asz chłopaka, pan n o S teele?
Orientacja seksualna nieznana – może lesbijka. Prycham, uważając, że to niemożliwe.
Przypominam sobie pytanie, które zadała podczas wywiadu, jej wielkie zażenowanie,
bladoróżowy rumieniec… Pożądliwe myśli nie dają mi spokoju, od kiedy ją poznałem.
T o dlatego tu jesteś.
Skręca mnie, żeby znów się z nią spotkać – te niebieskie oczy prześladują mnie nawet
w snach. Nie wspomniałem o niej Flynnowi i dobrze, bo teraz zachowuję się jak prześladowca.
Moż e pow in ien em m u pow iedz ieć. Nie. Nie chcę, żeby dręczył mnie swoim ostatnim gównem,
terapią skierowaną na rozwiązania. Po prostu trzeba mi rozrywki, a w tej właśnie chwili
rozrywka, której chcę, to ekspedientka w sklepie z materiałami budowlanymi.
Pokonałeś całą tę drogę. Sprawdźmy, czy mała panna Steele jest tak atrakcyjna, jak
pamiętasz.
Kurtyn a w górę, G rey!
Dzwonek odzywa się spłaszczonym elektronicznym beczeniem, gdy wchodzę. Sklep jest
dużo większy, niż wydaje się z zewnątrz, i chociaż prawie dobiega pora lunchu, jak na sobotę
panuje spokój. Jak można by oczekiwać, alejki zwykłego badziewia ciągną się w nieskończoność.
Zapomniałem o możliwościach, jakie tego rodzaju miejsca stwarzają komuś takiemu jak ja.
Zaspokajam swoje potrzeby, kupując głównie w Internecie, ale skoro tu jestem, może zaopatrzę
się w parę artykułów: rzepy, pierścienie rozcięte – O, taa… Znajdę smakowitą pannę Steele
i trochę się zabawię.
Potrzebowałem całych trzech sekund, by ją wypatrzyć. Garbi się nad ladą, wpatrzona
w ekran komputera, i dzióbie lunch – obwarzanek. Z roztargnieniem ociera kącik ust i ssie palec.
Mój wacek podskakuje z wrażenia.
No, ile ty m asz lat, cz tern aście?
Moje reakcje są irytujące. Może się to skończy, jak ją spętam, zerżnę, wybatożę…
i niekoniecznie w tej kolejności. O, taa… T ego m i trz eba.
Jest pochłonięta swoim zajęciem, dzięki czemu mogę jej się uważnie przyjrzeć. Kiedy
odsuwam na bok świńskie myśli, widzę, że jest atrakcyjna, bardzo atrakcyjna. Dobrze ją
zapamiętałem.
Podnosi wzrok i zamiera. To równie wyprowadzające z równowagi, jak podczas pierwszego
spotkania. Przeszywa mnie uważnym spojrzeniem – zszokowana, jak sądzę – i nie wiem, czy to
reakcja pozytywna czy negatywna.
– Dzień dobry, panno Steele. Co za przyjemna niespodzianka.
– Dzień dobry, panie Grey – mówi bez tchu, zdenerwowana. Ach, poz ytyw n a.
– Byłem w okolicy. Muszę zaopatrzyć się w kilka artykułów. To przyjemność znów panią
spotkać. – Praw dz iw a prz yjem n ość. Ma na sobie ciasny T-shirt i dżinsy, nie bezkształtne
dziadostwo, które nosiła wcześniej w tygodniu. Nogi do szyi, biodra wąskie, cycki ideał. Nadal
rozchyla wargi w zaskoczeniu i muszę oprzeć się pragnieniu, by nie złapać jej za podbródek i nie
zamknąć ust. Przyleciałem z Seattle tylko po to, żeby cię zobaczyć, i tak wyglądasz, że warto
było odbyć tę podróż.
Piłka w grz e, pan n o S teele.
– Ana. Mam na imię Ana. W czym mogę panu pomóc, panie Grey?
Bierze głęboki oddech, prostuje ramiona, jak wtedy, gdy przeprowadzała ze mną wywiad,
i posyła mi taki uśmiech, jaki ma zarezerwowany dla klientów.
– Potrzebuję paru artykułów. Na początek kilka zacisków do przewodów elektrycznych.
Moja prośba całkowicie ją zaskakuje; nie może się połapać.
Och, będz ie n iez ły ubaw . Nie m asz pojęcia, co potrafię z robić z takim i z aciskam i, m aleń ka.
– Mamy różne długości. Pokazać panu? – pyta, odzyskując głos.
– Proszę prowadzić.
Wychodzi zza kontuaru i wskazuje alejkę. Ma na sobie trampki. Nie wiedzieć czemu, zadaję
sobie w duchu pytanie, jak wyglądałaby w niebotycznych szpilkach, od Louboutina… od nikogo
innego, tylko od Louboutina…
– Są na artykułach elektrycznych, alejka ósma. – Głos jej drży i robi się czerwona…
Działam na nią. Nadzieja rozkwita mi w piersi.
Więc nie jest lesbijką. Uśmiecham się złośliwie.
– Za panią. – Wyciągam rękę, wskazując, by szła pierwsza.
Pozwalając jej iść pierwszej, zachowuję dystans i mam czas podziwiać jej fantastyczną
dupkę. Długi, gruby koński ogon odmierza czas jak metronom, do wtóru łagodnego kołysania
bioder. Naprawdę ma wszystko jak trzeba: słodycz, uprzejmość, urodę, wszystkie fizyczne
atrybuty, które cenię u uległej. Ale pytanie za milion dolarów brzmi: czy potrafi nią być?
Zapewne nic nie wie o stylu życia – moim stylu życia – ale bardzo chcę jej go przedstawić.
Daleko uprz edz asz w ypadki, jeśli chodz i o tę tran sakcję, G rey.
– Jest pan w Portlandzie w interesach? – pyta, przerywając moje myśli. Mówi cienkim
głosem; udaje brak zainteresowania. To sprawia, że mam ochotę się śmiać. Kobiety rzadko
przywodzą mnie do śmiechu.
– Odwiedzałem dział uniwersytetu zajmujący się rolnictwem. Jest w Vancouver – kłamię.
T ak n apraw dę jestem tu, by spotkać się z pan ią, pan n o S teele.
Mina jej rzednie i czuję się jak palant.
– Obecnie wspieram pewne badania płodozmianu i naukę gleboznawstwa. – To przynajmniej
prawda.
– Wszystko w ramach pańskiego planu „karmimy świat”? – Unosi brew rozbawiona.
– Coś w tym rodzaju – mruczę. Cz y on a się z e m n ie n abija? Och, z rozkoszą położyłbym
temu kres, gdyby tak było. Ale jak zacząć? Może od kolacji, raczej od tego niż zwykłej rozmowy
kwalifikacyjnej… Ależ to będzie nowość, kolacja z potencjalną uległą.
Docieramy do zacisków, ułożonych kolorami i według długości. Z roztargnieniem sunę dłonią
po pakietach. Mógłbym ją z aprosić n a kolację. Jak na randkę? Zgodziłaby się? Kiedy się oglądam,
pilnie studiuje zaciśnięte palce. Nie jest w stanie patrzeć mi w oczy… to obiecujące. Wybieram
dłuższe zaciski. Przede wszystkim są bardziej giętkie i można nimi równocześnie unieruchomić
obie kostki u nóg i oba przeguby.
– Te będą dobre.
– Coś jeszcze? – szybko pyta, albo w ramach superusłużności, albo chcąc pozbyć się mnie ze
sklepu, nie wiem.
– Potrzebuję taśmy samoprzylepnej.
– Robi pan remont?
– Nie, nie remontuję. – Och, gdybyś tylko m iała pojęcie.
– Tędy – mówi. – Taśma jest w alejce remontowej.
Daj spokój, G rey. Nie m asz w iele cz asu. W ciągn ij ją w roz m ow ę.
– Długo pani tu pracuje? – Oczywiście z góry znałem odpowiedź. W przeciwieństwie do
innych odrabiam zadanie domowe. Z jakiegoś powodu jest zażenowana. Chryste, ta dziewczyna
jest nieśmiała, mam zerowe szanse. Odwraca się szybko i idzie aleją do sekcji opatrzonej
napisem „Remonty”. Podążam za nią chętnie, jak szczeniak.
– Cztery lata – mamroce, kiedy docieramy do taśm samoprzylepnych. Schyla się i bierze
dwie rolki różnej szerokości.
– Wezmę tę. – Szeroka jest dużo bardziej skuteczna jako knebel. Kiedy mi ją podaje, czubki
naszych palców stykają się na mgnienie oka. Czuję rezonans w kroczu. Niech to sz lag!
Blednie.
– Jeszcze coś? – Głos ma cichy i lekko schrypnięty.
Chryste, dz iałam n a n ią tak sam o jak on a n a m n ie. Moż e…
– Kawałek liny, jak sądzę.
– Tędy. – Pędzi alejką, stwarzając mi kolejną szansę docenienia jej pięknego tyłeczka.
– O jaki rodzaj liny panu chodzi? Mamy z włókien syntetycznych i naturalnych… szpagat…
przewody zasilające…
Cholera. Stop. Wzdycham, próbując odpędzić wizję jej zawieszonej u sufitu w moim pokoju
zabaw.
– Proszę pięć jardów linki z włókna naturalnego. – Jest bardziej szorstka i zaciska się, gdy
usiłujesz się z niej wyzwolić… moja ulubiona.
Palce jej drżą, ale odmierza pięć jardów jak zawodowiec. Wyjmuje z kieszeni nóż do
kartonów, szybkim ruchem tnie i wiąże linę węzłem samozaciskowym. Imponujące.
– Była pani harcerką?
– Nie przepadam za zajęciami w grupach zorganizowanych, panie Grey.
– A za czym przepadasz, Anastasio? – Jej źrenice rosną, gdy się w nie wpatruję.
T ak!
– Za książkami – odpowiada.
– Za jakimi?
– Och, no, takimi. Zwykłymi. Za klasyką. Głównie angielską.
An gielska literatura? Siostry Brontë i panna Austen, założę się. Wszystkie te sentymentalne
typki.
Niedobrz e.
– Jeszcze czegoś pan potrzebuje?
– Nie wiem. Co mogłaby pani dodatkowo polecić? – Zależy mi na jej reakcji.
– Do majsterkowania? – pyta zdziwiona.
Rozsadza mnie pusty śmiech. Och, m aleń ka. Nie prz epadam z a m ajsterkow an iem . Kiwam
głową, dusząc wesołość. Przejeżdża po mnie wzrokiem i tężeję. Ona mnie ocenia!
– Kombinezon roboczy – wypala.
To następna najbardziej nieoczekiwana rzecz od czasów „Czy jest pan gejem?”.
– Chyba nie chce pan zniszczyć sobie ubrania. – Wskazuje moje dżinsy.
Nie mogę się powstrzymać.
– Zawsze mogę je zdjąć.
– Mhm. – Czerwieni się jak burak i spuszcza wzrok.
Ratuję ją z opresji.
– Wezmę jakiś strój roboczy. Niech Bóg broni, żebym miał zniszczyć sobie ubranie.
Odwraca się bez słowa i idzie szybko alejką, a ja jej kuszącym śladem.
– Potrzebuje pan czegoś jeszcze? – pyta bez tchu, wręczając mi niebieski kombinezon
roboczy. Jest głęboko zawstydzona, oczy wbija w podłogę. Chryste, dz iała n a m n ie jak diabli.
– Jak idzie z artykułem? – pytam w nadziei, że może trochę się rozluźni.
Podnosi spojrzenie i posyła mi przelotny uśmiech ulgi.
W resz cie.
– Ja go nie piszę, tylko Katherine, panna Kavanagh. Moja współlokatorka. To dla niej wielka
przyjemność. Jest w gazetce redaktorką i była załamana, kiedy nie mogła sama przeprowadzić
wywiadu.
To najdłuższe zdanie, jakie wypowiedziała, od kiedy się poznaliśmy, i dotyczy nie jej, a kogoś
innego. In teresujące.
Zanim mogę to skomentować, dodaje:
– Martwi ją tylko to, że nie mamy żadnej własnej fotografii pana.
Zawzięta panna Kavanagh chce fotografii. Jak do celów reklamowych, co? Mogę się
poświęcić. Dzięki temu będę mógł spędzić czas z pociągającą panną Steele.
– Na czym jej zależy?
Przez chwilę patrzy na mnie, a potem zakłopotana kręci głową, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Hm, jestem w okolicy. Może jutro… – Mogę zostać w Portlandzie. Pracować w hotelu.
Może w The Heathman. Muszę ściągnąć Taylora, żeby przywiózł mi laptop i ubranie. Albo
Elliota – chyba że się kurwi, jak zwykle w weekend.
– Jest pan gotów znieść sesję zdjęciową? – Nie może powstrzymać zdziwienia.
Potwierdzam nieznacznym skinieniem głowy. Uhm , chcę spędz ić z tobą w ięcej cz asu…
Prz yham uj, G rey.
– Kate będzie w siódmym niebie… jeśli uda nam się znaleźć fotografa. – Uśmiecha się
i twarz jej się rozjaśnia jak bezchmurny poranek. Zapiera dech w piersiach.
– Proszę dać mi znać jutro. – Wyjmuję z kieszeni dżinsów portfel. – Moja wizytówka. Jest na
niej numer komórki. Proszę zadzwonić przed dziesiątą rano. – A jak nie zadzwoni, wracam do
Seattle i zapominam o całym głupim wyskoku.
Ta myśl działa na mnie przygnębiająco.
– W porządku. – Nadal uśmiecha się szeroko.
– Ana!
Oboje się odwracamy, gdy młody człowiek w luźnych designerskich ciuchach wyrasta w głębi
alejki. Wzrok ma przyspawany do panny Anastasii Steele. Do diabła, co to z a kutasin a?
– Mmm, przepraszam na chwilę, panie Grey. – Idzie do tamtego i dupek łapie ją w objęcia
King Konga. Krew krzepnie mi w żyłach. Pierwotna reakcja.
Zabieraj od n iej łapy, pierdoło.
Zaciskam dłonie w pięści i czuję się tylko trochę udobruchany, gdy ona nie reaguje na jego
miętolenie.
Pogrążają się w szeptanej rozmowie. Może informacje Welcha są mylne. Może facet jest jej
chłopakiem. Jest w odpowiednim wieku i nie może odkleić od niej głodnych oczu. Ściska ją na
długość wyprostowanych rąk, pożerając wzrokiem, po czym nadal trzyma dłoń na jej ramieniu.
Gest wydaje się niewiele znaczący, ale wiem, że to symbol posiadania, sygnał, bym się wycofał.
Ona wydaje się zażenowana, przestępuje z nogi na nogę.
Prz esran e. Należałoby odejść. Przeceniłem swoje walory. Jest z gościem. Ale coś mówi
i wychodzi poza jego zasięg, dotykając ramienia, nie ręki, spławia go. Widać, że nie są blisko.
Ś w ietn ie.
– Mhm… Paul, to Christian Grey. Panie Grey, to Paul Clayton. Jego brat jest właścicielem
sklepu. – Posyła mi dziwne spojrzenie, którego nie rozumiem, i mówi dalej. – Znam Paula całe
wieki, od kiedy tu pracuję, chociaż nie stykamy się zbyt często. Jest na Princeton, studiuje
administrowanie biznesem.
Myślę że ta przydługa paplanina ma mi przekazać, że nie są razem. To brat szefa, nie
chłopak. Czuję ulgę, ale jej rozmiary są tak nieoczekiwane, że się zasępiam. T a kobieta serio
m n ie opętała.
– Dzień dobry, panie Clayton. – Celowo używam ostrego tonu.
– Dzień dobry, panie Grey. – Jego uścisk dłoni jest omdlały, podobnie jak włosy. Dupek. –
Zaczekaj pan… chyba nie ten Christian Grey? Od Grey Enterprise Holdings?
Aha, to ja, kutasin o.
W sekundzie przechodzi od władczości do służalczości.
– Rany… czym mogę panu służyć?
– Anastasia już o mnie zadbała, panie Clayton. Była niezwykle pomocna. – A teraz z jeż dż aj.
– Kapitalnie – tryska entuzjazmem, rozdziawiając paszczękę białych zębów i usłużności. –
Dozo później, Ana.
– Jasne, Paul – mówi i Clayton oddala się z wolna w głąb sklepu. Odprowadzam go
wzrokiem, aż znika.
– Coś jeszcze, panie Grey?
– Tylko te artykuły – mruczę.
Prz esran e. Mój czas się kończy, a nadal nie wiem, czy uda mi się z nią znowu spotkać. Muszę
wiedzieć, czy jest choć cień szansy, że rozważyłaby to, co mi chodzi po głowie. Jak mam ją
zapytać? Czy jestem gotów zająć się uległą, która nie zna się na niczym? Potrzebowałaby
szkolenia co się zowie. Przymykając oczy, wyobrażam sobie ciekawe możliwości, które stwarza
ta wizja… Osiąganie stanu gotowości to połowa zabawy. Pójdzie choćby na to? Czy też
wyobraziłem to sobie zupełnie nie tak?
Wraca do lady i wbija moje zakupy, pochylając głowę nad kasą.
Popatrz n a m n ie, do cholery! Chcę znów zobaczyć jej twarz i móc ocenić, co myśli.
W końcu podnosi głowę.
– To będzie czterdzieści trzy dolary.
I to w sz ystko?
– Torbę? – pyta, gdy podaję jej kartę.
– Proszę, Anastasio. – Jej imię, piękne imię pięknej dziewczyny, gładko spływa mi z ust.
Szybko pakuję artykuły. To by było na tyle. Muszę iść.
– Zadzwonisz, jeśli zależy ci na tej sesji zdjęciowej?
Kiwa głową, oddając kartę.
– Dobrze. A więc może do jutra. – Nie mogę tak wyjść. Muszę dać znać, że jestem nią
zainteresowany. – Och… i Anastasio, cieszę się, że panna Kavanagh nie mogła przeprowadzić
wywiadu. – Wygląda na zaskoczoną i połechtaną.
T o dobrz e.
Zarzucam torbę na ramię i wychodzę ze sklepu.
Tak, wbrew zdrowemu rozsądkowi pragnę jej. Teraz jestem skazany na czekanie… cholerne
czekanie… znowu. Wysiłkiem woli, z którego Elena byłaby dumna, patrzę przed siebie, gdy
wyjmuję z kieszeni komórkę, i wsiadam do wynajętego samochodu. Świadomie się
powstrzymuję, by nie obejrzeć się na nią. Nie obejrzę się. Nie obejrzę się. Mój wzrok biegnie do
wstecznego lusterka, w którym widać front sklepu, ale w lusterku jedynie ukazuje się osobliwa
witryna.
Co z a z aw ód.
Używając szybkiego wybierania, dzwonię do Taylora. Odbiera, zanim telefon ma szansę
zadzwonić.
– Tak, panie Grey – mówi.
– Zarezerwuj pokój w Heathmanie, na weekend zostaję w Portlandzie, i przyprowadź mi
SUV-a. Przywieź też komputer i papiery, które są pod nim, i kilka zmian ubrań.
– Tak, proszę pana. A śmigłowiec?
– Niech Joe przeprowadzi go na Lotnisko Międzynarodowe Portland.
– Oczywiście, proszę pana. Będę za mniej więcej trzy i pół godziny.
Kończę połączenie i ruszam. Więc mam kilka godzin w Portlandzie, podczas gdy będę
wyczekiwał, nie wiedząc, czy dziewczyna jest mną zainteresowana. Co robić? Chyba czas na
przechadzkę. Może spacer ukoi dziwny głód ciała.
Minęło pięć godzin i nie było telefonu od pociągającej panny Steele. Do diabła, co sobie
wyobrażałem? Z okna hotelowego apartamentu obserwuję ulicę. Nie cierpię czekać, nigdy nie
cierpiałem. Pochmurna pogoda utrzymała się podczas przechadzki przez Forest Park, ale spacer
w żadnym stopniu nie wyleczył mnie z rozedrgania. Jestem na nią poirytowany, gdy nie dzwoni,
ale nad irytacją przeważa gniew na siebie. Tkwiąc tu, robię z siebie durnia. Uganianie się za tą
kobietą to strata czasu. Kiedy w ogóle uganiałem się za jakąkolwiek?
G rey, w eź się w garść.
Wzdychając, jeszcze raz sprawdzam telefon w nadziei, że po prostu przeoczyłem
połączenie, ale nic nie ma. Przynajmniej Taylor się dotoczył i mam wszystkie swoje bambetle.
Muszę przeczytać sprawozdanie Barneya dotyczące testów grafenu w jego dziale i mogę się nim
w spokoju zająć.
W spokoju? Nie zaznałem spokoju, odkąd panna Steele wpadła do mojego gabinetu.
Kiedy unoszę wzrok, zmierzch już otulił apartament szarymi cieniami. Wizja kolejnej samotnej
nocy jest przygnębiająca. Podczas gdy rozważam, co robić, telefon wibruje na polerowanym
drewnianym blacie biurka i mętnie znajomy numer z prefiksem stanu Waszyngton błyska na
ekranie. Nagle serce mi wali, jakbym przebiegł dziesięć mil.
Cz y to on a?
Odbieram.
– Mhm… pan Grey? Tu Anastasia Steele.
Rozdziawiam gębę w radosnym uśmiechu, jakbym łapał gołębie gówno w locie. Mój wieczór
zapowiada się różowo.
– Witam, panno Steele. Jak miło panią słyszeć. – Słyszę, jak jej oddech pracuje nierówno,
i ten dźwięk spływa mi prosto do krocza.
Fan tastycz n ie. Dz iałam n a ciebie. Jak ty n a m n ie.
– Mhm… chcielibyśmy ruszyć z sesją zdjęciową do artykułu. Jutro, jak się da. Czy to by panu
odpowiadało?
W m oim pokoju. T ylko ty, ja i z aciski do prz ew odów .
– Jestem w The Heathman w Portlandzie. Może wpół do dziesiątej jutro rano?
– W porządku, do zobaczenia w hotelu – mówi jednym ciurkiem, niezdolna ukryć ulgi
i rozradowania w głosie.
– Oczekuję z najwyższą przyjemnością, panno Steele. – Rozłączam się, zanim może wyczuć
moje podniecenie i zadowolenie. Rozpierając się w fotelu, patrzę na pociemniały horyzont
miasta i przeczesuję obiema rękami włosy.
Do diabła, jak mam dopiąć tę transakcję?
NIE DZIE LA, 15 MAJA 2011
Z Mobym dającym dobrze po uszach biegnę Southwest Salmon Street w kierunku Willam ette
River. Jest wpół do siódmej rano i staram się przewietrzyć sobie głowę. Ostatniej nocy śniłem
o niej. Niebieskie oczy, lekko chrapliwy głos… jej zdania kończące się „proszę pana” i ona klęcząca
przede mną. Od kiedy ją poznałem, przychodzące od czasu do czasu koszmary ustąpiły,
zaznałem mile witanej zmiany. Ciekawe, co Flynn by na to powiedział. Ta myśl jest niepokojąca,
więc ją ignoruję i skupiam się na swoim ciele, wyciskając z niego ile się da nad brzegiem
Willamette. Gdy tupię na ścieżce, słońce przedziera się przez chmury i daje mi nadzieję.
Dwie godziny później, kiedy wracam truchtem do hotelu, mijam kawiarnię. Może powinienem
zabrać ją na kawę.
Jak n a ran dkę?
Hm. Nie. Nie jak na randkę. Ta niedorzeczna myśl budzi mój śmiech. To tylko pogawędka –
prawie jak rozmowa kwalifikacyjna. Mógłbym dowiedzieć się więcej o tej enigmatycznej
kobiecie i tego, czy jest zainteresowana, czy też tracę czas. Będąc sam w windzie, rozciągam się.
Kończę rozciąganie w apartamencie, skupiony i spokojny pierwszy raz od przyjazdu do
Portlandu. Dostarczono śniadanie i umieram z głodu. Nie jest to stan, który toleruję – nigdy.
Zasiadam w dresie do śniadania, zdecydowawszy zjeść przed prysznicem.
N ie! Mój krzyk odbija się echem od ścian sypialni i budzi mnie z koszmaru. Jestem zlany
potem, w nozdrzach mam smród zwietrzałego piwa, papierosów, biedy i wiecznego strachu
przed pijacką przemocą. Siadam, składam głowę w dłoniach i staram się uspokoić przyspieszone
bicie serca i urwany oddech. To samo przez ostatnie cztery noce. Patrzę na zegarek przy łóżku,
widzę, że jest 3:00.
Jutro… dzisiaj mam dwa duże spotkania, muszę mieć trzeźwą głowę i być wyspanym. Do
diabła, co bym dał z a całą prz espan ą n oc. I mam rundkę pieprzonego golfa z Bastille’em.
Należałoby ją skreślić; myśl o graniu i przegraniu sprawia, że mój dołujący nastrój przechodzi
w denny.
Zwlekam się z łóżka, człapię korytarzem do kuchni. Nalewam sobie szklankę wody
i zahaczam wzrokiem o moje odbicie w szklanej ścianie w głębi, ubranego tylko w dół piżamy.
Odwracam się z obrzydzeniem.
Odmówiłeś jej.
Chciała cię.
I ty jej odmówiłeś.
T o było dla jej dobra.
To dręczy mnie już od kilku dni. Jej piękna twarz pojawia się bez ostrzeżenia w moich
myślach, szydzi ze mnie. Gdyby mój psychoanalityk wrócił z wakacji w Anglii, mógłbym do niego
zadzwonić. Jego uzdrowicielski bełkot może sprawiłby, żebym przestał się czuć tak dennie.
G rey, to była tylko ładn a dz iew cz yn a.
Może potrzebuję rozrywki. Może nowej służki i podnóżka. Zbyt wiele czasu minęło od
Susannah. Rozważam, czy nie zadzwonić rano do Eleny. Zawsze wynajduje mi odpowiednie
kandydatki. Ale prawda wygląda tak, że nie chcę nikogo nowego.
Chcę Any.
Jej rozczarowanie, podszyte urazą oburzenie i pogarda pozostały ze mną. Odeszła, nie
obejrzawszy się za siebie. Być może zapraszając ją na kawę, roznieciłem w niej nadzieje, po
czym tylko sprawiłem jej zawód.
Może powinienem znaleźć jakąś formę przeprosin, a potem mógłbym zapomnieć ten cały
żałosny epizod i wyrzucić ją z pamięci. Zostawiam szklankę w zlewie, gosposia ją umyje, i wlokę
się z powrotem do łóżka.
Alarm w radiu gwałtownie budzi mnie do życia o 5:45, gdy wpatruję się w sufit. Nie spałem
i jestem wyczerpany.
Jasn a cholera! T o n iedorz ecz n e.
Z ulgą wpuszczam jednym uchem, a wypuszczam drugim radiowy miał, jednak skupiam
uwagę na drugim punkcie wiadomości. Dotyczy sprzedaży rzadkiego rękopisu: niedokończonej
powieści Jane Austen, Rodz in a W atson ów , wystawionej na aukcji w Londynie.
„Książ ki” – pow iedz iała.
Chryste. Nawet wiadomości radiowe przypominają mi o małej pannie Mól Książkowy.
Jest nieuleczalną romantyczką, która uwielbia angielską klasykę. Ale tak się składa, że ja
też, choć z innych powodów. Jeśli o to chodzi, nie mam żadnych pierwszych wydań Jane Austen
ani sióstr Brontë… ale mam dwóch Thomasów Hardych.
Ocz yw iście! To jest to. To jest to, co mogę zrobić.
W chwilę potem jestem w bibliotece z Judą n iez n an ym i oprawionym w kartonowe pudełko
trzytomowym wydaniem T essy d’Urberville leżącymi przede mną na bilardowym stole. Ponure
książki o tragicznych wątkach. Hardy był ponurą, umęczoną duszą.
Jak ja.
Otrząsam się z tych myśli i przeglądam książki. Chociaż Judasz jest w lepszym stanie, nie
może rywalizować z T essą. W Judasz u nie ma odkupienia, więc poślę jej T essę, załączając
stosowny liścik. Wiem, że to nie najbardziej romantyczna z książek, biorąc pod uwagę razy losu,
które spadły na bohaterkę, ale przynajmniej niesie przelotny smak romantycznej miłości w idylli,
jaką obiecuje angielska wieś. I Tessa nie mści się na mężczyźnie, który ją skrzywdził.
Jednak nie w tym rzecz. Ana wspomniała, że Hardy to jej ulubieniec, ale jestem pewien, że
nigdy nie widziała pierwszego wydania, co dopiero mówić o posiadaniu go.
„Sprawia pan wrażenie krańcowego konsumpcjonisty”. Jej krytyczna ocena podczas wywiadu
wraca, by mnie prześladować. Tak. Lubię posiadać rzeczy, rzeczy, których wartość wzrasta. Na
przykład pierwsze wydania.
Spokojniejszy, opanowany i trochę z siebie zadowolony wracam do garderoby i przebieram
się w strój do biegania.
Na tylnej kanapie samochodu przeglądam tom pierwszy pierwszego wydania T essy, szukając
cytatu i jednocześnie zastanawiając się, kiedy Ana będzie miała ostatni egzamin. Przeczytałem
tę książkę lata temu i niewyraźnie pamiętam fabułę. Beletrystyka była moją ucieczką w fazie
dorastania. Matka zawsze podziwiała, że czytam, Elliot niezbyt. Beletrystyka zapewniała mi
coś bardzo pożądanego – ucieczkę od rzeczywistości. Elliot nie musiał uciekać przed niczym.
– Panie Grey – przerywa te wspomnienia Taylor. – Jesteśmy na miejscu, proszę pana. –
Wychodzi z wozu i otwiera mi drzwi. – Będę pod budynkiem o drugiej po południu, żeby zabrać
pana na golfa.
Kiwam głową i z książką pod pachą wchodzę do Grey House. Młoda recepcjonistka wita
mnie zalotnym machaniem ręki.
Dz ień w dz ień … jak ten sam refren , którego n ie da się słuchać.
Ignorując ją, idę do windy, która zawiezie mnie prosto na moje piętro.
– Dzień dobry, panie Grey – Barry przy bramce ochrony wita mnie, przyzywając windę.
– Jak twój syn, Barry?
– Lepiej, proszę pana.
– Cieszę się.
Wchodzę do kabiny i jednym skokiem jestem na dziewiętnastym piętrze. Andrea jest pod
ręką i wita mnie.
– Dzień dobry, panie Grey. Ros chce się spotkać, żeby omówić projekt Darfur. Barney będzie
za kilka minut…
Podnoszę rękę, uciszając ją.
– Na razie daj z tym spokój. Połącz mnie z Welchem i dowiedz się, kiedy Flynn wraca
z urlopu. Po tym, jak porozmawiam z Welchem, możemy się zabrać za dzisiejszy program.
– Tak jest, proszę pana.
– I muszę wypić podwójne espresso. Niech Olivia mi zrobi.
Ale rozglądając się, widzę, że Olivii nie ma. To ulga. Ta dziewczyna wciąż robi do mnie
słodkie oczy i człowieka może szlag trafić.
– Ma być z mlekiem, proszę pana? – pyta Andrea.
Bystra dz iew cz yn a. Zasłużyła na uśmiech.
– Nie dzisiaj. – Bardzo lubię trzymać mój personel w niepewności co do tego, jaką kawę
będę pił.
– Bardzo dobrze, panie Grey. – Wygląda na zadowoloną z siebie, tak jak powinna. Nie
miałem lepszej sekretarki od niej.
Trzy minuty później Welch na linii.
– Welch?
– Dzień dobry, panie Grey.
– Chodzi o ankietę personalną, którą robiłeś dla mnie w zeszłym tygodniu. Anastasia Steele.
Studiuje na Uniwersytecie Stanu Waszyngton.
– Tak, proszę pana. Pamiętam.
– Chcę, żebyś się dowiedział, kiedy ma ostatni egzamin, i dał mi o tym znać. Sprawa
priorytetowa.
– Świetnie, proszę pana. Coś jeszcze?
– Nie, to wszystko. – Rozłączam się i wlepiam wzrok w książki na biurku. Muszę znaleźć
ten cytat.
O 12:30 Olivia wchodzi drobnymi kroczkami do gabinetu, niosąc lunch. Jest wysoką, wiotką
dziewczyną o ślicznej twarzy. Co smutne, zawsze patrzy z tęsknotą w złym kierunku, na mnie.
Mam nadzieję, że na tacce, którą niesie, będzie coś jadalnego. Po pracowitym przedpołudniu
umieram z głodu. Olivia drży, stawiając tackę na moim biurku.
Sałatka z tuńczyka. W porządku. Raz udało jej się tego nie spieprzyć.
Poza tym składa na biurku trzy białe kartki różnych rozmiarów i koperty do pary.
– Wspaniale – mruczę. T eraz spływ aj. Czmycha do drzwi.
Biorę do ust porcję sałatki, by zaspokoić głód, a potem sięgam po pióro. Wybrałem cytat. To
ostrzeżenie. Zostawiając ją, dokonałem słusznego wyboru. Nie wszyscy mężczyźni są
romantycznymi bohaterami. Skreślę słowa „płeć męska”. Ana zrozumie.
Wsuwam kartkę do koperty i piszę na niej adres Any, który wrył mi się w pamięć, gdy
przeczytałem ankietę dostarczoną przez Welcha. Dzwonię do Andrei.
– Tak, panie Grey.
– Możesz tu przyjść?
– Tak jest, proszę pana.
Chwilę potem zjawia się w drzwiach.
– Tak, panie Grey?
– Weź to, zapakuj i wyślij kurierem do Anastasii Steele, tej dziewczyny, która zeszłego
tygodnia robiła ze mną wywiad. Tu masz jej adres.
– Natychmiast, panie Grey.
– Mają dojść do niej najpóźniej jutro.
– Tak, proszę pana. Czy to wszystko?
– Nie. Znajdź mi inne egzemplarze.
– Tych książek?
– Tak. Pierwsze wydania. Niech Olivia się tym zajmie.
– Co to za tytuły?
– T essa d’Urberville.
– Tak, proszę pana. – Uśmiecha się do mnie, co rzadko robi, i wychodzi z gabinetu.
Cz em u się uśm iecha?
Zawsze jest poważna. Odsuwając na bok tę myśl, zastanawiam się, czy widzę te książki po
raz ostatni, i muszę przyznać, że głęboko w duszy mam nadzieję, że nie.
PIĄTE K, 20 MAJA 2011
P o raz pierwszy od pięciu dni dobrze spałem. Może czułem, że teraz, gdy posłałem książki
Anastasii, zamknąłem za sobą ten rozdział. Kiedy się golę, dupek w lustrze odpowiada mi
spojrzeniem chłodnych, szarych oczu.
Kłam ca.
Odw al się.
Dobra, dobra. Mam nadzieję, że ona zadzwoni. Ma mój numer.
Pani Jones spogląda na mnie, gdy wchodzę do kuchni.
– Dzień dobry, panie Grey.
– Bry, Gail.
– Na co ma pan ochotę?
– Zjem omlet. Dziękuję pani. – Siadam przy kuchennym blacie, podczas gdy Jones szykuje
mi posiłek, i przeglądam „Wall Street Journal”, „The New York Times”, a potem zagłębiam się
w „The Seattle Times”. Podczas gdy tkwię po uszy w gazetach, dzwoni telefon.
To Elliot. Czego, do diabła, chce mój starszy brat?
– Elliot?
– Cześć, chłopie. Muszę wyskoczyć w ten weekend z Seattle. Jedna mała nie daje mi spokoju
z powodu bajzlu w chałupie i muszę się wyrwać.
– Bajzlu?
– No. Gdybyś miał, tobyś wiedział.
Nie pytam go, czy pije do mojej pedanterii czy braku kobiety, i wpada mi do głowy
szatańska myśl.
– Co powiesz na wędrówkę w okolicach Portlandu? Moglibyśmy się wybrać tego popołudnia.
Zostać tam. Wrócić w niedzielę.
– Spoko sprawa. Helikopterem czy chcesz jechać wozem?
– Mówi się „śmigłowcem”, Elliot, a dowiozę nas autem. Wpadnij do biura w porze lunchu
i śmigamy.
– Dzięki, brachu. Wiszę ci przysługę. – Elliot się rozłącza.
Zawsze miał problem z samokontrolą. Z kobietami, z którymi się zadaje. Nie ma
znaczenia, kim jest nieszczęsna dziewczyna, to tylko jeszcze jeden egzemplarz w długiej kolejce
powierzchownych związków.
– Panie Grey, co miałby pan ochotę zjeść w weekend?
– Proszę tylko zrobić coś lekkiego i zostawić w lodówce. Może wrócę w sobotę.
A może nie wrócę.
Nie obejrz ała się z a tobą, G rey.
Poświęciłem wiele zawodowego życia na zarządzanie oczekiwaniami innych, powinienem
więc być lepszy w zarządzaniu własnymi.
Elliot śpi przez większą część drogi do Portlandu. Biedny cymbał musi być zmęczony. Praca
i posuwanie to raison d’être Elliota. Chrapie rozwalony w fotelu.
Ależ będzie z niego towarzysz weekendu.
Miną trzy godziny, zanim dotrzemy do Portlandu, więc dzwonię do Andrei przez zestaw
słuchawkowy.
– Tak, panie Grey – odpowiada po dwóch dzwonkach.
– Możesz kazać dostarczyć dwa górskie rowery do Heathmana?
– Na którą godzinę, proszę pana?
– Trzecią.
– Rowery dla pana i pańskiego brata?
– Tak.
– Pański brat ma sześć stóp dwa cale wzrostu?
– Tak.
– Zaraz się tym zajmę.
– Wspaniale. – Rozłączam się, dzwonię do Taylora.
– Tak, panie Grey – odpowiada po pierwszym dzwonku.
– O której tu będziesz?
– Zamelduję się około dziewiątej dziś wieczór.
– Przyprowadzisz R8?
– Z przyjemnością, proszę pana. – Taylor też jest świrem na punkcie wozów.
– Dobrze. – Kończę rozmowę i pogłaśniam muzykę. Zobaczmy, czy Elliot da radę spać przy
The Verve.
Kiedy spokojnie jedziemy I-15, moje podniecenie rośnie.
Czy książki już dotarły? Kusi mnie znów zadzwonić do Andrei, ale wiem, że zostawiłem jej
masę roboty do odwalenia. Poza tym nie chcę, by mój personel miał powód do plotek.
Dopytywanie się o tego rodzaju pierdoły to nie mój styl.
Cz em u n ie posłałeś ich od raz u?
Bo chcę się z n ią z n ów spotkać.
Mijamy zjazd na Vancouver i zastanawiam się, czy zdała egzaminy.
– Hej, stary, gdzie jesteśmy? – nagle wyskakuje z pytaniem Elliot.
– I oto zbudził się on – mruczę. – Jesteśmy prawie na miejscu. Będziemy jeździć po górkach.
– My?
– Tak.
– Spoko sprawa. Pamiętasz, jak tato zabierał nas w góry na jazdę?
– Uhm. – Kręcę głową na tamto wspomnienie.
Ojciec jest wszechstronnie wykształcony, prawdziwy człowiek renesansu; pracownik
naukowy, sportowiec, lubi wielkomiejskie otoczenie, a jeszcze bardziej głuszę. Zajął się trzema
adoptowanymi dzieciakami… i tylko ja nie spełniłem jego oczekiwań.
Ale zanim zostałem nastolatkiem, była między nami więź. Był moim bohaterem.
Uwielbiałem, kiedy zabierał nas pod namiot i uprawialiśmy wszystkie sporty na świeżym
powietrzu, które teraz sprawiają mi frajdę: żeglarstwo, kajakarstwo, jazda na rowerze,
zaliczaliśmy wszystko.
Wiek burzy i naporu doszczętnie to zniszczył.
– Pomyślałem, że gdy dojedziemy w połowie popołudnia, nie będziemy mieli czasu na
wyskok w górki.
– Słusznie.
– Więc przed czym uciekasz?
– Człowieku, ja jestem typ kochaj i rzuć. Wiesz o tym. Żadnych zobowiązań. Nie wiem, laski
się dowiadują, że prowadzisz własny biznes, i zaczyna im się mącić w głowach. – Spojrzał na
mnie z ukosa. – Dobrze, żeś sobie wacka ustawił na spocznij, żeby ci nie wystawiał rachunków za
ruchanie.
– Jak mi się wydaje, nie mój wacek jest tu tematem, tylko twój i to, którą ostatnio wziął na
celownik.
Elliot chichocze.
– Straciłem rachubę. Zresztą dość o mnie. Jak stymulujący świat handlu i wielkiej finansjery?
– Naprawdę chcesz wiedzieć? – Rzucam na niego okiem.
– Beee – beczy, a ja wybucham śmiechem na tę prostacką oznakę braku zainteresowania.
– Jak twój interes?
– Chcesz się dowiedzieć, czy dobrze zainwestow ałeś?
– Zawsze chcę wiedzieć. – Na tym polega moja robota.
– No, w zeszłym tygodniu przystąpiliśmy do realizacji projektu Spotkanie Eden i trzymamy
się terminarza, ale mamy za sobą tylko tydzień. – Wzrusza ramionami. Pod demonstracyjną
beztroską mój brat to ekorycerz. Jego pasja to żyć w zgodzie ze środowiskiem, co sprawia, że
podczas niedzielnych rodzinnych obiadów bywa gorąco przy stole. Ostatnim przedsięwzięciem
Elliota jest budowa przyjaznego dla środowiska, taniego w utrzymaniu osiedla mieszkaniowego
na północ od Seattle.
– Mam nadzieję zainstalować system odzyskiwania wody, o którym ci mówiłem. W efekcie
wszystkie domy zredukują zużycie wody i rachunki o dwadzieścia pięć procent.
– Robi wrażenie.
– Mam nadzieję.
Pokonujemy w milczeniu centrum Portlandu i gdy wjeżdżamy do podziemnego garażu
w hotelu The Heathman – ostatniego miejsca, w którym ją widziałem – Elliot przypomina
półgłosem:
– Wiesz, przeleci nam koło nosa ostatni mecz Mariners.
– Może jednak dziś wieczór dasz radę zapaść się w fotel przed telewizorem. Wacek będzie
miał urlop, a ty pooglądasz baseball.
– Rozsądny plan.
Dotrzymać kroku Elliotowi to nie lada wyzwanie. Zapieprza szlakiem z taką szaleńczą
niefrasobliwością, jaką okazuje w większości sytuacji. Nie zna strachu – dlatego go podziwiam.
Ale jadąc w tym tempie, nie mam szansy podziwiać otoczenia. Jestem mętnie świadom, że
gęsta roślinność ucieka za mną, ale wzrok mam skupiony na trasie, żeby nie wpaść w jakąś
dziurę.
Pod koniec przejażdżki jesteśmy uświnieni i wyczerpani.
– Dawno nie miałem takiej frajdy, będąc ubrany – mówi Elliot, kiedy przekazujemy rowery
gońcowi hotelowemu w Heathmanie.
– Uhm – potwierdzam pod nosem, a potem przypominam sobie, jak ściskałem Anastasię,
gdy uratowałem ją przed rowerzystą. Jej ciepło, jej piersi przywierające do mojego ciała, jej
zapach obezwładniający moje zmysły.
Też miałem wtedy na sobie ubranie…
– Uhm – znów wzdycham.
Gdy winda zawozi nas na szczytowe piętro, sprawdzamy połączenia telefoniczne.
Mam e-maile, kilka SMS-ów od Eleny, w których pyta, co robię w ten weekend, ale żadnego
nieodebranego telefonu od Anastasii. Jest tuż przed 7:00 – do tej pory musiała dostać książki. Ta
myśl psuje mi nastrój; znów odwaliłem kawał drogi do Portlandu, podążając za mrzonkami.
– Człowieku, ta laska dzwoniła do mnie pięć razy i wysłała cztery SMS-y. Nie wie, że się
odsłania, że świruje na moim punkcie? – jęczy Elliot.
– Może jest w ciąży.
Elliot blednie i wybucha śmiechem.
– Nieśmieszne, ważniaku – burczy. – Poza tym nie znam jej aż tak długo. Ani nie miałem
tylu okazji.
Bar pęka w szwach, pełen studentów z przejęciem oddających się zabawie. Z głośników łomoce
jakieś niszowe gówno, a parkiet zalegają kołyszące się ciała.
Czuję się przy nich jak dziadek.
On a gdz ieś tu jest.
Elliot wszedł za mną frontowymi drzwiami.
– Widzisz ją? – przekrzykuje hałas.
Rozglądając się po sali, zauważam Katherine Kavanagh. Jest w czysto męskim
towarzystwie, zajmują lożę. Ani śladu Any, za to stolik jest zastawiony kieliszkami do wódki
i szklankami piwa.
No to zobaczymy, czy panna Kavanagh jest tak lojalną przyjaciółką jak Ana.
Patrzy na mnie zdziwiona, gdy wyrastam przy jej stoliku.
– Dobry wieczór, Katherine – witam się.
Przerywa mi, zanim mogę zapytać, gdzie Ana.
– Christianie, co za niespodzianka cię tu widzieć – przekrzykuje gwar. Trzech facetów przy
stoliku mierzy mnie i Elliota wrogim, ostrożnym wzrokiem.
– Tak przechodziłem.
– A to kto? – Uśmiecha się do Elliota, przesadnie rozjaśniona, znów mi przerywając. Co za
męcząca kobieta.
– Mój brat, Elliot. Elliot, Katherine Kavanagh. Gdzie jest Ana?
Jej uśmiech do Elliota rośnie i widzę z zaskoczeniem, że mój brat też szczerzy się od ucha
do ucha.
– Chyba wyszła zaczerpnąć świeżego powietrza – odpowiada Kavanagh, ale nie patrzy na
mnie. Jest bez reszty pochłonięta panem Kocham Je I Rzucam. Szykujesz sobie własny pogrzeb,
mała.
– Na zewnątrz? Dokąd? – krzyczę.
– Och, tam. – Wskazuje podwójne drzwi w głębi.
Przepychając się przez tłum, idę do drzwi, zostawiam trzech pochmurnych gości oraz
Kavanagh i Elliota zajętych wzajemnym szczerzeniem się do siebie.
Za drzwiami stoi kolejka do damskiej toalety, dalej jest wyjście na zewnątrz. Jak na ironię
drzwi prowadzą na parking, na który właśnie zajechałem z Elliotem.
Pokonuję parking i trafiam na pusty placyk otoczony wyżej umieszczonymi kwietnikami.
Niewielka grupa ludzi pali, pije, rozmawia. Pieści się. Zauważam ją.
Do diabła! Chyba jest z fotografem, ale w słabym świetle trudno to ustalić. Jest w jego
ramionach. Nie, raczej usiłuje się z nich wydobyć. On mruczy coś, czego nie słyszę, i obślinia ją
poniżej policzka.
– José, nie – mówi Ana. Sytuacja się klaruje. Stara się go odepchnąć.
Nie jest z achw ycon a.
Przez chwilę chcę mu oderwać łeb. Zaciskając dłonie w pięści, idę do nich szybkim krokiem.
– Zdaje się, że ta dama powiedziała „nie”. – W stosunkowo cichym otoczeniu mój głos niesie
się zimny i groźny. Staram się opanować gniew.
Fotograf wypuszcza z objęć Anę i mrużąc oczy, wgapia się w mnie. Jest oszołomiony
i pijany.
– Cześć, Grey – mówi oschle, a ja ostatnim wysiłkiem woli opanowuję się, by pięścią nie
zetrzeć mu z pyska wyrazu rozczarowania.
Ana łapie chciwie powietrze, gnie się wpół i wymiotuje na ziemię.
Och, cholera!
– Uch… Dios m ío, Ana! – José z obrzydzeniem odskakuje na bok.
Pieprzony idiota.
Ignorując go, odgarniam jej na bok włosy, podczas gdy nadal zwraca wszystko, co połknęła
tego wieczoru. Z irytacją zauważam, że chyba nic nie jadła. Obejmując ją ramieniem,
odprowadzam dalej od ciekawskich, do kwietników.
– Jeśli jeszcze masz wymiotować, zrób to tutaj. Przytrzymam cię. – Koło kwiatów jest
ciemniej. Może rzygać w spokoju. Wymiotuje raz za razem, opierając się rękami o cegły.
Opróżniwszy żołądek, nadal łapie powietrze, ma długi atak suchych torsji.
Ran y, dopadło ją n a całego.
W końcu się rozluźnia i wydaje mi się, że skończyła. Puszczam ją i podaję jej chusteczkę do
nosa, którą jakimś cudem miałem w wewnętrznej kieszeni marynarki.
Dz iękuję, pan i Jon es.
Ocierając usta, odwraca się i dochodzi do siebie oparta o cegły. Unika patrzenia mi w oczy,
bo jest zawstydzona i zażenowana. Mimo wszystko cieszę się jej widokiem. Zniknęła furia
wobec fotografa. Jestem zachwycony, że mogę stać na parkingu studenckiego baru
w Portlandzie z panną Anastasią Steele. Składa głowę w dłoniach, wzdryga się, potem zerka na
mnie nadal upokorzona. Odwracając się do drzwi, patrzy ze złością nad moim ramieniem.
Zakładam, że na swojego „przyjaciela”.
– Będę… eee… w środku – bąka José, ale się nie odwracam, nie miażdżę go wzrokiem i ku
mojej wielkiej przyjemności ona też go ignoruje, wracając spojrzeniem do mnie.
– Przepraszam – odzywa się w końcu, mnąc miękkie płótno chusteczki.
Dobra, z abaw m y się trochę.
– Za co przepraszasz, Anastasio?
– Za telefon przede wszystkim. Za mdłości. Och, lista nie ma końca – mamroce.
– Każdemu się to przytrafiło, może nie tak gwałtownie jak tobie. – Dlaczego to taka
przyjemność nabijać się z tej młodej kobiety? – Trzeba znać granice swoich możliwości,
Anastasio. To znaczy, jestem cały za poszerzaniem granic, ale to naprawdę był szczyt szczytów.
Czy zwykle się tak zachowujesz?
Może ma problem alkoholowy. To niepokojąca myśl, więc zastanawiam się, czy nie
powinienem zadzwonić do jej matki i nie polecić kliniki odwykowej.
Ana przez chwilę marszczy czoło, jakby była zła, to małe v układa się między jej brwiami
i muszę się powstrzymać, żeby jej tam nie pocałować. Ale gdy się odzywa, mówi skruszonym
tonem.
– Nie. Nigdy wcześniej nie byłam pijana i wolę, żeby nigdy więcej się to nie powtórzyło. –
Podnosi ku mnie oczy, nie mogąc skupić wzroku, i trochę się chwieje. Może zemdleć, więc nie
zastanawiając się, chwytam ją w ramiona.
Jest zaskakująco lekka. Zbyt lekka. Ta myśl mnie irytuje. Nic dziwnego, że się zalała.
– Daj spokój, zabiorę cię do domu.
– Muszę powiedzieć Kate – odpowiada, trzymając głowę na moim ramieniu.
– Mój brat jej powie.
– Co?
– Mój brat Elliot właśnie rozmawia z panną Kavanagh.
– Hm?
– Był ze mną, kiedy zadzwoniłaś.
– W Seattle?
– Nie, zatrzymuję się w Heathmanie.
I m oje podąż an ie z a m rz on kam i się opłaciło.
– Jak mnie znalazłeś?
– Zlokalizowałem twoją komórkę, Anastasio. – Prowadzę ją do samochodu. Chcę ją zawieźć
do domu. – Masz żakiet albo torebkę?
– Eee… jedno i drugie. Christianie, proszę, muszę pogadać z Kate. Będzie się przejmować.
Przystaję i gryzę się w język. Kavanagh się nie przejęła, że Ana była tu z tym napalonym
fotografem. Rodriguez em . Tak się nazywa. Co z niej za przyjaciółka?! Światła baru ukazują
niepokój na twarzy Any.
Chociaż wcale mi się to nie uśmiecha, wypuszczam ją z objęć i godzę się zaprowadzić do
środka. Trzymając się za ręce, wracamy do baru i przystajemy przy stoliku Kate. Jeden
z młodych mężczyzn nadal tam siedzi, wygląda na rozdrażnionego.
– Gdzie Kate? – przekrzykuje wrzawę Ana.
– Tańczy – odpowiada gość, ponuro spoglądając na parkiet.
Ana zabiera żakiet i torebkę i niespodziewanie bierze mnie pod ramię.
Zastygam.
Cholern y św iat.
Serce wchodzi na najwyższe obroty, gdy wynurza się mrok, coraz mocnej zaciskając mi
szpony na gardle.
– Jest na parkiecie – krzyczy Ana, jej słowa łaskoczą mnie w uchu, rozpraszając strach.
I nagle mrok znika, a łomotanie serce ustaje.
Co?
Przewracam oczami, ukrywając w ten sposób zmieszanie. Zabieram ją do baru, zamawiam
dużą wodę i podaję szklankę Anie.
– Pij.
Patrząc na mnie znad brzegu szklanki, pociąga na próbę łyczek.
– Do dna – rozkazuję. Mam nadzieję, że to dość, jeśli chodzi o minimalizację szkód
i zapobieżenie jutrzejszemu kacowi gigantowi.
Co mogłoby się wydarzyć, gdybym nie zainterweniował? Mój nastrój się pogarsza.
I myślę o tym, co właśnie mi się przytrafiło.
Dotkn ęła m n ie. Zareagow ałem .
Mój nastrój opada jeszcze bardziej.
Ana trochę się chwieje, gdy pije, więc podtrzymuję ją, ściskając za ramię. Ten kontakt, dotyk
sprawia mi przyjemność. Jest balsamem na moje wzburzone, głębokie, mroczne wody.
H o, ho… kw ieciście, G rey.
Kończy pić. Odbieram od niej szklankę i stawiam na kontuarze.
Dobra. Chce pogadać z tak zwaną przyjaciółką. Rozglądam się po zatłoczonym parkiecie,
zaniepokojony myślą o tych wszystkich napierających na mnie ciałach, gdy będziemy się
przeciskać.
Zebrawszy siły, łapię ją za rękę i prowadzę w kierunku parkietu. Waha się, ale jeśli chce
porozmawiać z przyjaciółką, jest tylko jeden sposób; będzie musiała ze mną tańczyć. Kiedy tylko
Elliot wpadnie w trans, nie da się go zatrzymać; to byłoby na tyle ze spokojną nocą w hotelu.
Przyciągam ją, mam w swoich ramionach.
Z tym dam sobie radę. Kiedy wiem, że może mnie dotknąć, jest w porządku. Poradzę sobie
z tym, zwłaszcza że mam na sobie marynarkę. Przeciskamy się zygzakiem przez tłum do
miejsca, w którym Elliot i Kate dają popis.
Nie przerywając tańca, Elliot pochyla się do mnie w pół kroku, kiedy jesteśmy obok, i mierzy
nas pełnym niedowierzania spojrzeniem.
– Zabieram Anę do domu. Powiedz Kate – wrzeszczę mu do ucha.
Kiwa głową i porywa Kavanagh w ramiona.
W porz ądku. Dajcie mi zabrać pannę Pijany Mól Książkowy do domu. Nie wiedzieć czemu
ona ma opory. Patrzy z niepokojem na Kavanagh. Gdy schodzimy z parkietu, chwiejna i trochę
oszołomiona, ogląda się na Kate, potem na mnie.
– Ja pierniczę… – Jakimś cudem łapię ją, gdy mdleje na środku baru. Jestem gotów ją
zanieść, ale to zbyt rzucałoby się w oczy, więc znów ją unoszę, tuląc do piersi, i zabieram na
zewnątrz, do samochodu.
– Chryste – mówię półgłosem, gdy wyławiam z dżinsów klucze i jednocześnie podtrzymuję
Anę. Co zadziwiające, udaje mi się posadzić ją w fotelu pasażera i zapiąć pas.
– Ana. – Potrząsam nią lekko, bo jest niepokojąco cicha. – Ana!
Mamroce coś nieskładnie, ale wiem, że nie straciła przytomności. Zdaję sobie sprawę, że
powinienem zawieźć ją do domu, jednak do Vancouver jest długa droga, a ja nie mam pojęcia,
czy znów nie dostanie mdłości. Bijąca z jej ubrań woń już jest wyczuwalna.
Kieruję się do Heathmana, mówiąc sobie, że robię to dla jej dobra.
No, m ów sobie, m ów , G rey.
Śpi w moich ramionach, gdy jedziemy windą z garażu. Muszę ściągnąć z niej dżinsy i buty.
Duszący smród wymiocin przenika kabinę. Serio chciałbym ją wykąpać, ale to wykraczałoby
poza granice przyzwoitości.
A to n ie?
W apartamencie rzucam jej torebkę na kanapę, a potem zanoszę Anę do sypialni i kładę na
łóżku. Znów mamroce, ale się nie budzi.
Szybko zdejmuję z niej buty, skarpetki i władam do plastikowej torby dostarczanej przez
służbę hotelową. Rozpinam zamek błyskawiczny jej dżinsów i ściągam je, po czym przejrzawszy
kieszenie, wpycham do torby do pralni. Ana pada na łóżko, rozścielając się jak rozgwiazda
składająca się z samych bladych rąk i nóg. Przez chwilę wyobrażam sobie te nogi zaciśnięte na
moich biodrach, gdy przeguby ma przywiązane do krzyża świętego Andrzeja. Na kolanie ma
rozpływający się siniak – zastanawiam się, czy to po upadku w moim gabinecie.
W tam tej chw ili z ostała n az n acz on a… jak ja.
Prostuję ją do pozycji siedzącej i otwiera oczy.
– Cześć, Ano – szepczę, gdy powoli i bez jej współpracy zdejmuję z niej żakiet.
– Grey. Ani mru-mru – mamrocze.
– Tak, skarbie. – Układam ją na łóżku.
Znów zamyka oczy i przewraca się na bok, kurczy w kulkę drobna i bezbronna. Przykrywam
ją kołdrą i całuję we włosy. Teraz, gdy zaświnione ubranie zniknęło, wrócił ślad jej zapachu.
Jabłka, jesień, świeże, cudowne… Ana. Usta ma rozchylone, cień rzęs pada na blade policzki,
a skóra jest nieskazitelnie gładka. Pozwalam sobie na jeszcze jedno muśnięcie – palcem gładzę
jej policzek.
– Śpij dobrze – szepczę, a potem kieruję się do salonu skończyć listę prania.
Mając to za sobą, stawiam kłującą w oczy torbę za drzwiami apartamentu, gotową do
odebrania i skierowania do pralni.
Zanim przejrzę e-maile, piszę SMS-a do Welcha z pytaniem, czy José Rodriguez jest
notowany. Ciekawi mnie, czy wykorzystuje młode pijane kobiety. Potem szybki e-mail do
Taylora, sprawa ubrań dla panny Steele.
Dzień dobry,
mógłbyś znaleźć następujące rzeczy dla panny Steele i dostarczyć je do mojego stałego
pokoju przed 10:00?
Dżinsy: niebieskie, XS
Bluzka: niebieska, ładna, XS
Trampki: czarne, nr 34
Skarpetki: nr 34
Bielizna: figi XS, biustonosz, +/-34 C
Dziękuję
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Kiedy e-mail zostaje wysłany, piszę SMS-a do Elliota.
Odpowiada:
Się zrobi.
Mam nadzieję, że zaliczyłeś laskę.
Baaardzo Ci się to przyda ;)
Zirytował mnie.
Dz ięki z a radę, Elliot. S erdecz n e.
Otwieram pocztę i zaczynam czytać.
SO B O TA, 21 MAJA 2011
P rawie dwie godziny potem idę do łóżka. Jest tuż po 1:45. Ana śpi głęboko i nie ruszyła się
z miejsca, w którym ją ułożyłem. Rozbieram się, wkładam spodnie od piżamy i T-shirt, po czym
kładę się obok. Jest wykończona; niepodobna, by rzucała się we śnie i mnie dotknęła. Chwilę się
waham, ale choć mrok przelewa się we mnie, nie wynurza się i wiem dlaczego. Śledzę
hipnotyczne opadanie i unoszenie jej torsu i oddycham z nią w jednym rytmie. Wdech. Wydech.
Wdech. Wydech. Przez sekundy, minuty, godziny, nie wiem, patrzę na nią. I podczas gdy śpi,
z uwagą oglądam każdy cal jej ślicznej twarzy. Ciemne rzęsy mrugają podczas snu, usta są lekko
rozchylone, tak że widzę nawet przebłysk równych białych ząbków. Mamrocze coś
niezrozumiale, wysuwa język i przebiega nim po wargach. To podniecające, bardzo podniecające.
W końcu zapadam w głęboki, ciężki, pozbawiony marzeń sen.
Kiedy otwieram oczy, panuje cisza i przez chwilę jestem zagubiony. O, tak. Leżę w hotelu The
Heathman. Zegar przy łóżku wskazuje godzinę 7:43.
Kiedy ostatnio spałem do tak późna?
An a.
Powoli odwracam głowę i widzę, że głęboko śpi, odwrócona do mnie. Jej piękna twarz jest
rozluźniona, spokojna.
Nigdy nie spałem z kobietą. Miałem ich sporo, ale przebudzenie obok pociągającej młodej
kobiety to nowe i stymulujące doświadczenie. Wacek zgadza się ze mną.
T o n ie w ypali.
Opornie wstaję z łóżka i wkładam strój do biegania. Muszę spalić ten… nadmiar energii.
Wciągam dres i nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak dobrze spałem.
W salonie odpalam laptop, sprawdzam e-maile i odpowiadam na dwa od Ros i jeden od
Andrei. Zajmuje mi to nieco więcej czasu niż zwykle, bo jestem rozkojarzony, świadom, że Ana
śpi w pokoju obok. Zastanawiam się, jak będzie się czuła, gdy się ocknie.
Kac. Uch.
W minibarze znajduję butelkę soku pomarańczowego i przelewam zawartość do szklanki.
Kiedy wchodzę do pokoju, Ana nadal śpi, jej włosy mahoniowym bezładem rozkładają się na
poduszce, a przykrycie osunęło się poniżej bioder. T-shirt podjechał, ukazując brzuch i pępek. Ten
widok znów burzy mi krew w żyłach.
Do jasn ej cholery, n ie stój tak, ślin iąc się n a jej w idok, G rey.
Muszę się stąd urwać, zanim będę żałował. Stawiam sok na nocnym stoliczku, zaglądam do
łazienki, znajduję dwa proszki na ból głowy w saszetce na kosmetyki i kładę je przy szklance.
Z ostatnim długim spojrzeniem na Anastasię Steele – pierwszą kobietę, z którą spałem –
wychodzę biegać.
Chichoczę, częściowo ugłaskany faktem, że tak zwana przyjaciółka Any o niej myśli. To
oczywiste, że mimo całego wczorajszego zarzekania się Elliot nie dał wackowi odpocząć.
Odpowiadam.
Ana zjawia się po dłuższej chwili: ma mokre włosy, jest w ślicznej niebieskiej bluzce pod
kolor oczu. Taylor się spisał, Ana wygląda uroczo. Rozglądając się po pokoju, zauważa torebkę.
– Żeby to obesrało, Kate! – wyrywa jej się z ust.
– Wie, że tu jesteś i że wciąż żyjesz. Posłałem SMS-a Elliotowi.
Idąc do stołu, posyła mi niepewny uśmiech.
– Siadaj – mówię, wskazując jej nakrycie.
Krzywi się na widok góry jedzenia na stole, co tylko potęguje moje poczucie winy.
– Nie wiedziałem, na co masz ochotę, więc zamówiłem wszystko, co było w menu – bąkam
przepraszająco.
– To bardzo rozrzutne z twojej strony – mówi.
– Tak, rozrzutne. – Moje poczucie winy sięga sufitu. Ale kiedy nakłada na talerz naleśniki,
jajecznicę, bekon z syropem klonowym i wsuwa to wszystko, udzielam sobie rozgrzeszenia. Miło
jest widzieć, że je.
– Herbaty? – pytam.
– Tak, proszę – mówi między kęsami. Wygłodniała jak wilk. Podsuwam jej dzbanek z wodą.
Posyła mi słodki uśmiech, widząc English Breakfast Twiningsa.
To sprawia, że brak mi tchu. I czuję niepokój.
I nadzieję.
– Masz bardzo mokre włosy – zauważam.
– Nie mogłam znaleźć suszarki – tłumaczy zażenowana.
Zrobi jej się n iedobrz e.
– Dziękuję za rzeczy – dodaje.
– Ależ proszę, Anastasio. Dobrze ci w tym kolorze.
Opuszcza wzrok na palce.
– Wiesz, naprawdę powinnaś się nauczyć, jak przyjmować komplementy.
Być może nie słyszała ich wiele… Ale dlaczego? Jest prześliczna w subtelny sposób.
– Powinnam ci zapłacić za te rzeczy.
Co?
Karcę ją wzrokiem i szybko kontynuuje.
– Dałeś mi już książki, których oczywiście nie mogę przyjąć. Ale proszę, pozwól mi zwrócić
pieniądze.
S łodkie stw orz en ie.
– Anastasio, zaufaj mi, stać mnie na to.
– Nie w tym rzecz. Czemu miałbyś to robić?
– Bo mogę. – Jestem bardz o bogatym cz łow iekiem , An a.
– Tylko dlatego, że możesz, nie znaczy, że masz to robić. – Mówi delikatnym tonem, ale
nagle muszę zadać sobie pytanie, czy mnie nie przejrzała, nie dostrzegła moich najbardziej
mrocznych pożądań. – Dlaczego tak naprawdę posłałeś mi te książki, Christianie?
Bo chciałem z n ow u cię z obacz yć i oto jesteś…
– Cóż, kiedy tamten rowerzysta mało cię nie przejechał… i trzymałem cię w objęciach,
i patrzyłaś mi w oczy… całą sobą mówiąc: „pocałuj, pocałuj mnie, Christianie…” – urywam,
przypominając sobie tamten moment, jej ciało przy moim. Cholera. Szybko się otrząsam. –
Uznałem, że jestem ci winien przeprosiny i ostrzeżenie, Anastasio. Nie jestem mężczyzną
z romantycznej powieści. Nie wdaję się w romanse. Moje upodobania są niezwykle osobliwe.
Powinnaś omijać mnie szerokim łukiem. Jednak masz w sobie coś i nie potrafię trzymać się
z dala od ciebie. Ale to chyba już sobie uświadomiłaś.
– Więc nie trzymaj się z dala ode mnie – szepcze.
Co?
– Nie wiesz, co mówisz.
– W takim razie oświeć mnie.
Jej słowa trafiają prosto tam, gdzie mój fiut.
Niech to sz lag.
– Nie żyjesz w czystości?
– Nie, Anastasio, nie żyję w czystości. – I gdybyś pozwoliła mi się związać, udowodniłbym ci
to tu i teraz.
Jej oczy robią się ogromne, a policzki różowieją.
Och, An a.
Muszę urządzić jej demonstrację. Tylko tak się przekonam.
– Jakie masz plany na najbliższe kilka dni? – pytam.
– Dziś pracuję, od południa. Która jest godzina? – wykrzykuje spanikowana.
– Jest tuż po dziesiątej; masz masę czasu. A jutro?
– Zaczynamy się pakować z Kate. W przyszłym tygodniu przeprowadzamy się do Seattle,
a cały ten tydzień pracuję u Claytona.
– Masz już metę w Seattle?
– Tak.
– Gdzie?
– Nie pamiętam adresu. To w dzielnicy Pike Market.
– Niedaleko ode mnie. – Dobrz e! – A gdzie zamierzasz pracować w Seattle?
– Aplikuję na staż do paru firm. Czekam na rozmowy.
– Do mojej firmy też aplikujesz, jak sugerowałem?
– Uhm… nie.
– A co złego jest w mojej spółce?
– W twojej spółce czy w spółce z tobą? – Unosi brwi.
– Czy pani żartuje sobie ze mnie, panno Steele? – Nie potrafię ukryć rozbawienia.
Och, co to byłaby z a prz yjem n ość ją tresow ać… Co z a kobieta. T rudn a i pobudz ająca do
sz aleń stw a.
Wbija wzrok w talerz, żując wargę.
– Chciałbym ugryźć tę wargę – szepczę, bo to prawda.
Jej twarz w jednej chwili jest przy mojej, Ana przysuwa się z krzesłem. Wysuwa ku mnie
podbródek, w oczach ma wyraz całkowitego zaufania.
– Czemu tego nie zrobisz? – pyta ze spokojem.
Och. Nie kuś, m aleń ka. Nie m ogę. Jesz cz e n ie.
– Bo nie zamierzam cię tknąć, Anastasio, dopóki nie będę miał na to twojej pisemnej zgody.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – pyta.
– Dokładnie to, co mówię. Muszę ci urządzić demonstrację, Anastasio. – Żebyś wiedziała,
w co się pakujesz. – O której kończysz pracę dziś wieczór?
– Koło ósmej.
– Hm, moglibyśmy pojechać do Seattle dziś wieczór albo w następną sobotę, na kolację
u mnie w domu, i zapoznałbym cię z realiami. Wybieraj.
– Dlaczego nie możesz powiedzieć mi teraz?
– Bo rozkoszuję się śniadaniem i twoją obecnością. Gdy tylko zostaniesz oświecona, zapewne
nie będziesz chciała mnie więcej widzieć.
Marszczy brwi i rozważa to, co powiedziałem.
– Dziś wieczór – mówi.
O ran y. Długo to n ie trw ało.
– Jak Ewie śpieszno ci do zjedzenia owocu z drzewa poznania – kpię sobie z niej.
– Czy pan żartuje sobie ze mnie, panie Grey? – pyta.
Patrzę na nią, mrużąc oczy.
Okej, m aleń ka, sam a się o to prosiłaś.
Biorę telefon i w trybie szybkiego wybierania łączę się z Taylorem. Odpowiada prawie
natychmiast.
– Tak, panie Grey.
– Taylor, będę potrzebował „Charliego Tango” 3.
Ana przygląda mi się bacznie, gdy robię przygotowania do sprowadzenia EC135 do Portlandu.
Pokażę jej, co mi chodzi po głowie… a potem niech sama zdecyduje. Może zechce wrócić do
domu, gdy tylko się dowie. Mój pilot, Stephan, będzie musiał być w gotowości, by
przetransportować ją z powrotem do Portlandu, gdyby zdecydowała się zerwać znajomość. Mam
nadzieję, że tak się nie stanie.
I dociera do mnie, że jestem podekscytowany wizją zabrania jej na pokład maszyny.
Pierw sz y taki prz ypadek w dz iejach.
– Pilot w gotowości od dwudziestej drugiej trzydzieści – rozkazuję Taylorowi i rozłączam się.
– Czy ludzie zawsze robią, co im każesz? – Ana pyta mnie z wyraźną dezaprobatą w głosie.
Czy mnie karci? Jej opór jest irytujący.
– Zwykle, gdy chcą utrzymać posadę. – Nie kw estion uj tego, jak traktuję m ój person el.
– A jak coś im się nie podoba? – dodaje.
– Och, potrafię być bardzo przekonujący, Anastasio. Powinnaś skończyć śniadanie. A potem
podrzucę cię do domu. Zabiorę cię spod Claytona o ósmej, jak skończysz. Polecimy do Seattle.
– Polecimy?
– Tak. Mam śmigłowiec.
Szczęka jej opada, usta tworzą małe „o”. To przyjemna chwila.
– Polecimy śmigłowcem do Seattle? – szepcze.
– Tak.
– Dlaczego?
– Bo mogę. – Uśmiecham się od ucha do ucha. Być mną to czasem po prostu bajka. – Skończ
śniadanie.
Wygląda na oszołomioną.
– Jedz! – Mówię z większym naciskiem w głosie. – Anastasio, mam obsesję na punkcie
marnowania żywności. Jedz.
– Nie mogę tego wszystkiego. – Patrzy na górę żarcia na stole i znów mam poczucie winy.
Tak, za dużo tego.
– Zjedz, co masz na talerzu. Gdybyś wczoraj zjadła, ile należało, nie byłoby cię tutaj i nie
grałbym tak szybko w otwarte karty.
Do diabła. T o m oż e być w ielki błąd.
Przygląda mi się z ukosa, wydzióbując jedzenie z talerza, i jej usta drgają.
– Co takiego śmiesznego?
Kręci głową, wkłada do ust ostatni kawałek naleśnika i staram się nie wybuchnąć śmiechem.
Jak zwykle mnie zaskakuje. Jest dziwna, nieprzewidywalna i rozbrajająca. Naprawdę przywodzi
mnie do śmiechu, a co więcej, jestem gotów śmiać się z siebie.
– Grzeczna dziewczynka – mruczę. – Zabiorę cię do domu, jak wysuszysz włosy. Nie chcę,
żebyś się przeziębiła.
Dz iś w iecz ór będz iesz potrz ebow ała całej sw ojej en ergii n a to, co m am ci do
z aprez en tow an ia.
Nagle wstaje od stołu i muszę się ugryźć w język, by nie zwrócić jej uwagi, że nie dostała
pozwolenia.
Nie jest tw oją uległą… jesz cz e n ie, G rey.
Wracając do sypialni, przystaje obok kanapy.
– Gdzie spałeś dziś w nocy? – pyta.
– W moim łóżku. – Z tobą.
– Och.
– Dla mnie to też było coś zupełnie nowego.
– Nieuprawianie… seksu?
Zdobyła się na to słowo… i pojawia się wiele mówiący rumieniec.
– Nie.
Jak mam jej to powiedzieć, żeby nie zabrzmiało dziwnie?
Po prostu pow iedz jej, G rey.
– Spanie z kimś. – Nonszalancko wracam do działu sportowego i oceny wczorajszego meczu,
a potem śledzę ją wzrokiem, gdy znika w łazience.
Nie, to w cale n ie z abrz m iało dz iw n ie.
A więc mam kolejną randkę z panną Steele. Nie, nie randkę. Ana musi się o mnie więcej
dowiedzieć. Długo wypuszczam powietrze i dopijam resztkę soku pomarańczowego. Zapowiada
się bardzo ciekawy dzień. Jestem zadowolony, gdy słyszę brzęczenie suszarki, i zaskoczony, że
Ana robi, co jej kazano.
Czekając na nią, dzwonię po boya, aby sprowadził samochód z garażu, i jeszcze raz
sprawdzam jej adres na mapach Google. Następnie wysyłam SMS-a do Andrei, każąc przysłać mi
e-mailem umowę poufności; jeśli Ana chce oświecenia, będzie musiała trzymać buzię na kłódkę.
Dzwoni telefon. To Ros.
Gdy rozmawiam, z łazienki wyłania się Ana i bierze torebkę. Ros mówi o Darfurze, ale
moja uwaga jest skupiona na pannie Steele. Szuka czegoś w torebce i cieszy się, gdy znajduje
gumkę do włosów.
Ma piękne włosy. Bujne. Długie. Gęste. Bezwiednie się zastanawiam, jak wyglądałyby
związane w warkocz. Zawiązuje je z tyłu głowy, wkłada żakiet i siada na kanapie w oczekiwaniu
na koniec rozmowy.
– W porządku, zrób to. Informuj mnie na bieżąco, jak się sprawy mają – kończę rozmowę
z Ros. Dokonała cudu i wygląda na to, że nasz transport żywności dotrze do Darfuru.
– Gotowa? – pytam Anę.
Kiwa głową. Chwytam kurtkę, klucze do wozu i idę za nią do drzwi. Gdy kierujemy się do
windy, zerka na mnie spod długich rzęs i jej usta układają się w nieśmiałym uśmiechu. Moje
drgają w odpowiedzi.
Do diabła, co on a z e m n ą w ypraw ia?
Przyjeżdża winda i wpuszczam Anę pierwszą. Naciskam guzik parteru i drzwi się zamykają.
W klatce windy wszystkie moje zmysły chłoną obecność Any. Jej słodki zapach… Jej oddech
przyspiesza, urywa się i Ana zerka na mnie uwodzicielsko.
Cholera.
Przygryza wargę.
Robi to celowo. I przez ułamek sekundy tonę w jej zmysłowym, hipnotycznym spojrzeniu.
Nie odwraca oczu.
Staje mi.
Natychmiast.
Poż ądam jej.
Tu.
Teraz.
W windzie.
– Och, do diabła z papierkami. – Te słowa padają nie wiedzieć skąd i w jednej chwili łapię ją
za rękę i przyciskam do ściany. Chwytam obie jej dłonie, przyszpilam nad głową, tak że nie
może mnie dotykać, i gdy tylko jest unieruchomiona, wplatam drugą rękę w jej włosy, podczas
gdy ustami szukam jej ust i je znajduję.
Jęczy mi w usta nawoływaniem syreny i w końcu mogę jej skosztować; smakuje miętą,
herbatą i dojrzałym owocowym sadem, w każdym calu tak dobrze, jak wygląda. Przypomina mi
czas obfitości. Dobry Boż e. Pragnę jej. Chwytam ją za podbródek, całuję głębiej i jej język
ostrożnie dotyka mojego… bada. Ocenia. Wyczuwa. Oddaje mi pocałunek.
Och, Pan ie w n iebiesiech.
– Jesteś. Taka. Taka. Słodka – szepczę przy jej wargach, całkowicie upojony, pijany na umór
jej zapachem i smakiem.
Winda się zatrzymuje i drzwi zaczynają się otwierać.
W eź się, kurw a, w garść, G rey.
Odrywam się od niej i stoję poza zasięgiem jej rąk.
Oddycha ciężko.
Tak jak ja.
Kiedy ostatn i raz straciłem n ad sobą kon trolę?
Trzech mężczyzn w biznesowych garniturach patrzy na nas znacząco, wchodząc do kabiny.
A ja spoglądam na poster nad kasetą sterującą windy, reklamujący zmysłowy weekend
w hotelu The Heathman. Zerkam na Anę i robię głęboki wydech.
Uśmiecha się szeroko.
I wargi znów mi drgają.
Do diabła, co on a z e m n ą w ycz yn ia?
Winda zatrzymuje się na pierwszym piętrze i faceci wychodzą, zostawiając mnie samego
z panną Steele.
– Umyłaś zęby – stwierdzam z kąśliwym rozbawieniem.
– Twoją szczoteczką – mówi, oczy jej lśnią.
Oczywiście… i z jakiegoś niewiadomego powodu jest mi miło, zbyt miło. Tłumię uśmiech.
– Och, Anastasio Steele, co ja mam z tobą począć? – Kiedy drzwi windy rozsuwają się na
parterze, biorę Anę za rękę i mówię półgłosem: – Co takiego jest w tych windach? – Ona patrzy
na mnie znacząco, gdy spacerowym krokiem pokonujemy wyłożony marmurem hol.
Samochód czeka w jednej z zatok postojowych przed hotelem; boy chodzi przed nim
niecierpliwie. Daję mu nieprzyzwoity napiwek i otwieram drzwi przed Aną, która jest cicha
i zamyślona.
Ale nie uciekła.
Mimo że rzuciłem się na nią w windzie.
Powinienem coś powiedzieć o tym, co się tam wydarzyło – ale co?
Prz eprasz am ?
Jak ci było?
Do diabła, co z e m n ą w ypraw iasz ?
Zapalam silnik i decyduję, że im mniej słów, tym lepiej. Pieszczący uszy Duet kw iatów
Delibesa wypełnia samochód i zaczynam się rozluźniać.
– Czego słuchamy? – pyta Ana.
Skręcam w Southwest Jefferson Street. Mówię jej i pytam, czy się jej podoba.
– Christianie, to piękne.
Słyszeć moje imię w jej ustach to przedziwna przyjemność. Do tej pory powiedziała je już
kilka razy, zawsze inaczej. Dzisiaj z zachwytem – spowodowanym muzyką. To wspaniale, że
ten kawałek przypadł jej do gustu; jest jednym z moich ulubionych. Przyłapuję się na tym, że
promienieję; najwyraźniej wybaczyła mi wyskok w windzie.
– Mogę jeszcze raz posłuchać?
– Oczywiście. – Stukam w ekran dotykowy, włączam powtórne odtwarzanie.
– Lubisz muzykę klasyczną? – pyta, gdy przecinamy Fremont Bridge i pogrążamy się
w swobodnej rozmowie o moich muzycznych upodobaniach. Podczas rozmowy dzwoni telefon.
Jestem na głośnomówiącym.
– Tu Grey – odzywam się.
– Panie Grey, tu Welch. Mam informację, której pan żądał. – Och, tak, szczegóły na temat
fotografa.
– Dobrze. Prześlij mi pocztą. Coś jeszcze?
– Nie, proszę pana.
Wciskam guzik i muzyka wraca. Słuchamy, pochłonięci ostrymi dźwiękami Kings of Leon.
Ale to nie trwa długo – naszą przyjemność przerywa następne połączenie.
Co, u diabła?
– Tu Grey – mówię ostro.
– Ta umowa poufności została panu wysłana e-mailem, panie Grey.
– Dobrze. To wszystko, Andrea.
– Miłego dnia, proszę pana.
Zerkam na Anę, sprawdzając, czy zrozumiała coś z tej wymiany zdań, ale ogląda widoki
Portlandu. Zapewne uprzejmie starała się nie słuchać. Trudno mi się skupić na drodze. Mój wzrok
przyciąga Ana. Może bywa niezręczna, ale ma cudowny zarys ramion. Chciałbym je pokryć
pocałunkami.
Piekło i sz atan i. Wiercę się w fotelu. Mam nadzieję, że zgodzi się podpisać umowę
i przyjmie moją ofertę.
Kiedy wjeżdżamy na I-5, dostaję kolejny telefon.
To Elliot.
– Cześć, Christian, zaliczyłeś panienkę?
Och… w eź n a w strz ym an ie, chłopie, w eź n a w strz ym an ie.
– Halo, Elliot; jestem na głośnomówiącym i nie sam w wozie.
– Kto jest z tobą?
– Anastasia Steele.
– Cześć, Ana!
– Witaj, Elliot – mówi ożywiona.
– Sporo się o tobie nasłuchałem – mówi Elliot.
Cholera. Cz ego się n asłuchał?
– Nie wierz ani jednemu słowu Kate – mówi dobrodusznie Ana.
Elliot wybucha śmiechem.
– W tej chwili podrzucam Anastasię. Mam cię zabrać? – wtrącam się.
Niew ątpliw ie będz ie chciał sz ybko się w ym iksow ać.
– Jasne.
– Widzimy się zaraz. – Kończę połączenie.
– Czemu się upierasz, żeby mówić na mnie Anastasia? – pyta.
– Bo tak masz na imię.
– Wolę Ana.
– Serio?
„Ana” w jej przypadku to zbyt pospolite i zwyczajne. I zbyt powszechne. Te trzy litery mają
moc rażenia…
I w tej samej chwili wiem, że gdy spotkam się z jej odmową, będzie to bolesne. To zdarzało
się wcześniej, ale nigdy nie czułem się tak… zaangażowany. Może wcale nie znam tej
dziewczyny, ale chcę ją poznać, całą. Może to dlatego, że nigdy nie starałem się o kobiece
względy.
G rey, odz yskaj n ad sobą pan ow an ie i trz ym aj się z asad, in acz ej w sz ystko pójdz ie w diabły.
– Anastasio – mówię, ignorując jej dezaprobujące spojrzenie. – To, co się wydarzyło
w windzie… nigdy się nie powtórzy… no, chyba że nastąpi zgodnie z planem.
To zamyka jej usta, gdy parkuję przed mieszkaniem. Zanim może odpowiedzieć, wysiadam
z samochodu, obchodzę go i otwieram jej drzwi.
Kiedy wychodzi na chodnik, posyła mi przelotne spojrzenie.
– To w windzie mi się podobało – mówi.
T ak? Jej wyznanie wmurowuje mnie w chodnik. Mała panna Steele znów przyjemnie mnie
zaskoczyła. Kiedy idzie schodkami do drzwi frontowych, muszę się uwijać, by dotrzymać jej
kroku.
Elliot i Kate podnoszą wzrok, gdy wchodzimy. Siedzą przy jadalnianym stole. Pokój jest
ledwo umeblowany, jak to u dwóch studentek. Obok regału na książki kilka paczek. Elliot
wygląda na rozluźnionego i nie spieszy się do wyjścia, co mnie zaskakuje.
Kavanagh się zrywa i mierzy mnie krytycznym spojrzeniem, gdy ściska Anę.
Co według niej chciałem zrobić tej dziewczynie?
W iem , co chciałbym jej z robić…
Gdy widzę, jak Kavanagh ściska Anę, czuję miód na sercu; może jej też na niej zależy.
– Dzień dobry, Christianie – mówi chłodnym, protekcjonalnym tonem.
– Witam, panno Kavanagh. – Na usta ciśnie mi się sarkastyczna uwaga odnośnie do tego, że
w końcu okazuje zainteresowanie przyjaciółką, ale gryzę się w język.
– Christian, ona ma na imię Kate – mówi z lekką irytacją Elliot.
– Kate – mruczę z uprzejmości. Elliot ściska Anę. Nieco przydługo.
– Hej, Ana – mówi i szczerzy się do niej, aż się słabo robi.
– Hej, Elliot. – Ana promienieje.
Dobra, to się robi nie do wytrzymania.
– Elliot, lepiej jedźmy. – I w eź od n iej łapy.
– Jasne – mówi, uwalnia Anę, ale porywa w objęcia Kavanagh i robi taki teatr z całowaniem,
że to aż nieprzyzwoite.
No, kuź w a.
Ana spogląda na nich skrępowana. Można ją zrozumieć. Ale kiedy się do mnie odwraca,
patrzy z namysłem, mrużąc oczy.
O czym myśli?
– Później, mała – mamrocze Elliot, obśliniając Kavanagh.
Chłopie, okaż trochę godn ości, n a litość boską.
Pełne wyrzutu spojrzenie Any jest skierowane na mnie i przez chwilę nie wiem, czy to
z powodu obleśnego pokazu Elliota i Kate, czy…
Do diabła! To na tym jej zależy. Na tym, żeby o nią zabiegać i zalecać się do niej.
Nie w daję się w rom an se, skarbie.
Jej lok się wyswobodził, więc odruchowo go poprawiam. Ana przykłada głowę do mojej dłoni;
ten czuły gest mnie zaskakuje. Mój kciuk wymyka się do jej miękkiej dolnej wargi, którą znów
chciałbym pocałować. Ale nie mogę. Wpierw musi się zgodzić.
– Później, mała – szepczę i jej twarz rozpływa się w uśmiechu. – Odbiorę cię o ósmej. –
Niechętnie się odwracam i otwieram drzwi, Elliot wychodzi za mną.
– Chłopie, muszę się walnąć – mówi Elliot, kiedy tylko jesteśmy w samochodzie. – Ta
kobieta jest nienasycona.
– Co ty powiesz… – Mój głos ocieka sarkazmem. Ostatnia rzecz, na której mi zależy, to
relacja z jego schadzki szczegół po szczególe.
– Co z tobą, ważniaku? Rozdziewiczyła cię?
Patrzę na niego z ukosa, sygnalizując „odpierdol się”.
Elliot rechoce.
– Chłopie, ale z ciebie spięty sukinsyn. – Naciąga na twarz czapkę drużyny Sounders i osuwa
się, mości na fotelu, gotów do drzemki.
Podkręcam muzę.
Ś pij prz y tym , Lelliot!
Taa. Zazdroszczę bratu; jego łatwości zdobywania kobiet, umiejętności zasypiania… i tego,
że nie jest sukinsynem.
U Claytona jest spokój. Ostatni klient wyszedł pięć minut temu. I czekam – znów – bębniąc
palcami po udach. Cierpliwość nie jest moją mocną stroną. Nawet długa wędrówka z Elliotem
nie przytłumiła rozsadzającego mnie zniecierpliwienia. Tego wieczoru Elliot je z Kate kolację
w Heathmanie. Dwie randki wieczór w wieczór to nie w jego stylu.
Nagle fluorescencyjne lampy w sklepie gasną, frontowe drzwi się otwierają, Ana wychodzi
i otula ją łagodny portlandzki wieczór. Serce zaczyna mi walić. Nareszcie. To albo początek
nowego związku, albo początek końca. Macha na pożegnanie młodemu człowiekowi, który za
nią wyszedł. To nie ten sam, którego spotkałem tam ostatnim razem – tylko ktoś nowy.
Odprowadza ją wzrokiem, gdy Ana idzie do samochodu, oczy ma na jej tyłku. Taylor odwraca
moją uwagę, szykuje się, żeby wysiąść z samochodu, ale go zatrzymuję. Mój ruch. Kiedy stoję
przy samochodzie, otwierając jej drzwi, nowy facet zamyka sklep na klucz, już nie gapiąc się
pożądliwie na pannę Steele.
Jej usta wyginają się w nieśmiałym uśmiechu, gdy się zbliża, włosy ujęte w zawadiacki
koński ogon kołyszą się w powiewie wieczoru.
– Dobry wieczór, panno Steele.
– Dobry wieczór, Grey – mówi. Ma na sobie czarne dżinsy… Zn ów dż in sy. Wita Taylora,
zajmując miejsce na tylnej kanapie samochodu.
Kiedy tylko jestem przy niej, biorę ją za rękę, podczas gdy Taylor rusza pustą ulicą i kieruje
się na lądowisko śmigłowców w Portlandzie.
– Jak praca? – pytam, rozkoszując się dotknięciem jej dłoni.
– Bardzo długa – mówi lekko ochrypłym głosem.
– Mnie też ten dzień bardzo się dłużył.
Cz ekać n a ciebie ostatn ie kilka godz in to było piekło!
– Co robiłeś? – pyta.
– Byłem na wędrówce z Elliotem. – Jej ręka jest ciepła i miękka. Ana patrzy na nasze
splecione palce – raz za razem przesuwam kciukiem po jej kłykciach. Oddech staje jej w gardle,
a wzrok krzyżuje się z moim. Widzę w jej oczach tęsknotę, pożądanie… i oczekiwanie. Oby tylko
zaakceptowała moją propozycję.
Miłosierny los zrządza, że jazda na lądowisko jest krótka. Kiedy wychodzimy z samochodu,
znów biorę ją za rękę. Ana wydaje się trochę zagubiona.
Ach. Zastanawia się, gdzie może być śmigłowiec.
– Gotowa? – pytam. Kiwa głową, więc prowadzę ją przez budynek do wind. Rzuca mi
szybkie porozumiewawcze spojrzenie.
Prz ypom in a sobie poran n y pocałun ek, n o i… ja też .
– To jedynie trzy poziomy – mówię cicho.
Kiedy stoimy pod dachem, zapisuję w pamięci, żeby któregoś dnia rżnąć się z nią w windzie.
To znaczy, jeśli przyjmie moje warunki umowy.
Na dachu stoi „Charlie Tango” tuż po przylocie z lotniska Boeing Field, odprawiony i gotowy
do lotu, chociaż nie widzę śladu Stephana, który go przyprowadził. Ale Joe, szef lądowiska
śmigłowców w Portlandzie, siedzi w swojej kanciapie. Na mój widok salutuje. Jest starszy od
mojego dziadka i jeśli jest coś, czego nie wie o lataniu, to nie warto tego wiedzieć; latał na
sikorskych w Korei – ewakuował rannych i – matko! – od jego opowieści włos się jeży.
– Tu ma pan plan lotu, panie Grey – mówi zgrzytliwym głosem zdradzającym wiek. –
Z zewnątrz cała jednostka sprawdzona. Gotowa i czeka na pana. Zezwalam na start.
– Dziękuję, Joe.
Szybkie spojrzenie na Anę mówi mi, że jest podekscytowana… i ja też. To mój pierwszy taki
lot.
– Chodźmy.
Trzymając Anę za rękę, prowadzę ją do „Charliego Tango”. Najbezpieczniejszy eurocopter
w swojej klasie i rozkosz w pilotowaniu. Moja duma i radość. Otwieram drzwi Anie; pakuje się
do środka i ja za nią.
– Tam. – Wskazuję przedni fotel pasażera. – Siadaj. Nie dotykaj niczego. – Jestem
zachwycony i zdumiony, gdy robi, co jej każę.
Po zajęciu miejsca rozgląda się po instrumentach pokładowych z mieszanką podziwu
i entuzjazmu. Przykucając obok, zapinam na niej pasy, starając się nie wyobrażać jej sobie nagiej.
Ta czynność zabiera mi trochę więcej czasu, niż to konieczne, bo to może moja ostatnia szansa,
aby być tak blisko niej, ostatnia szansa, żeby wdychać jej słodki, budzący wspomnienia zapach.
Kiedy tylko się dowie o moich predylekcjach, może uciec… chociaż z drugiej strony może
zaakceptować mój styl życia. Możliwości, które ta wizja wyczarowuje w mojej głowie, niemal
mnie oszałamiają. Przygląda mi się bacznie, jest tak blisko… tak urocza. Zaciskam ostatni pas.
Nigdzie nie ucieknie. Przynajmniej nie przez godzinę.
– Jesteś zabezpieczona. Nie masz ucieczki – szepczę, powstrzymując podniecenie. Wciąga
gwałtownie powietrze. – Oddychaj, Anastasio – dodaję i pieszczę ją po policzku. Trzymając ją za
podbródek, pochylam się i szybko ją całuję. – Lubię te pasy – dodaję cicho. Chcę powiedzieć, że
mam inne, skórzane, które chciałbym jej założyć i zawiesić ją w powietrzu. Ale jestem grzeczny,
siadam i sam się zapinam.
– Nałóż słuchawki. – Wskazuję zestaw przed nią. – Muszę przeprowadzić całą kontrolę
startową.
Wszystkie wskaźniki sygnalizują, że jest okej. Ustawiam przepustnicę na 1500 obrotów na
minutę, transponder w stan gotowości, włączam światło sygnalizacyjne. Wszystko hula, gotowe
do startu.
– Wiesz, co robisz? – pyta z podziwem Ana. Informuję ją, że od czterech lat jestem w pełni
wykwalifikowanym pilotem. Jej uśmiech jest zaraźliwy.
– Jesteś ze mną bezpieczna – uspokajam ją i dodaję: – No cóż, kiedy lecimy. – Puszczam do
niej oko, rozjaśnia się i jestem olśniony.
– Gotowa? – pytam… i nie mogę w pełni uwierzyć, jak bardzo jestem podniecony jej
obecnością obok.
Kiwa głową.
Wzywam wieżę – nie śpią – i zwiększam obroty do 2000 na minutę. Kiedy tylko dostaję
pozwolenie, ostatni raz patrzę na wskaźniki. Temperatura oleju 104. Dobrz e. Zwiększam
ciśnienie ładowania do 14, obroty silnika do 2500 i daję pełną moc. I… „Charlie Tango”, elegancki
ptaszek co się zowie, unosi się w powietrze.
Gdy ziemia znika pod nami, słychać, jak Anastasii oddech staje w gardle. Milczy zachwycona
znikającymi światłami Portlandu. Niebawem otula nas ciemność; jedyne światło pada
z instrumentów pokładowych. Twarz wpatrzonej w noc Any rozświetla czerwony i zielony blask.
– Przedziwne, prawda?
Chociaż tak tego nie odbieram. Dla mnie to krzepiące. Nic tu nie może mnie skrzywdzić.
Jestem bez piecz n y i ukryty w ciem n ości.
– Skąd wiesz, że lecisz w dobrym kierunku? – pyta Ana.
– Stąd. – Wskazuję pulpit sterowniczy. Nie chcę jej nudzić zasadami korzystania
z przyrządów pokładowych, ale faktem jest, że całe wyposażenie przede mną prowadzi nas do
miejsca przeznaczenia: sztuczny horyzont, wysokościomierz, wariometr i oczywiście GPS.
Opowiadam jej o „Charliem Tango” i wyposażeniu do nocnych lotów.
Ana patrzy na mnie osłupiała.
– Na budynku, w którym mieszkam, jest lądowisko śmigłowców. Tam właśnie zmierzamy.
Patrzę na pulpit, sprawdzając dane. To uwielbiam: kontrolę, moje bezpieczeństwo i moją
pomyślność, zależne od doskonałości technologii, którą mam przed sobą.
– W nocy leci się na ślepo. Musisz ufać przyrządom – mówię jej.
– Jak długo będzie trwał lot? – pyta trochę bez tchu.
– Krócej niż godzinę; wiatr nam sprzyja. – Znów na nią patrzę. – Dobrze się czujesz,
Anastasio?
– Tak – potwierdza dziwnie ostrym tonem.
Czy jest zdenerwowana? A może żałuje, że zdecydowała się ze mną lecieć. To
przypuszczenie jest niepokojące. Nie dała mi szansy. Przez chwilę odbiegam myślami od niej,
odzywa się kontrola lotów. Potem, gdy przenikamy pokrywę chmur, w oddali ukazuje się
Seattle, sygnał naprowadzający jarzy się w ciemności.
– Patrz tam. – Wskazuję Anie jasne światła.
– Zawsze tak lubisz robić wrażenie na kobietach? „Chodź, przewiozę cię moim
helikopterem?”
– Nigdy nie zabrałem dziewczyny na pokład, Anastasio. To dla mnie kolejny pierwszy raz.
Czy jesteś pod wrażeniem?
– Jestem oniemiała z wrażenia – szepcze.
– Oniemiała? – Spontanicznie się uśmiecham. I przypominam sobie Grace, moją matkę,
gładzącą mnie po głowie, gdy czytałem na głos Był sobie raz n a z aw sz e król.
Christian ie, to było cudow n e. Jestem on iem iała z w raż en ia, kochan y chłopcz e.
Miałem siedem lat i dopiero niedawno zacząłem mówić.
– Jesteś taki… kompetentny – ciągnie dalej Ana.
– Ależ dziękuję, panno Steele. – Na tę nieoczekiwaną pochwałę twarz mi się rozjaśnia. Mam
nadzieję, że Ana tego nie zauważa.
– Widać, że sprawia ci to frajdę – powiada po chwili.
– Co?
– Latanie.
– To wymaga kontroli i koncentracji. – Czyli czegoś, co daje mi frajdę. – Jak mógłbym tego
nie uwielbiać? Chociaż najbardziej przepadam za lotnictwem bezsilnikowym.
– Bezsilnikowym?
– Tak. Dla laika szybownictwo. Latam i na szybowcach, i na śmigłowcach.
Może powinienem zabrać ją do szybowca.
Nie uprz edz aj w ypadków , G rey.
I od kiedy to bierz esz kogoś do sz ybow ca?
A kiedy to zabrałem kogoś do „Charliego Tango”?
Gdy docieramy do przedmieść Seattle, kontrola lotu znów przywołuje do porządku moje
brudne myśli, wskazując kierunek lądowania. Jesteśmy prawie na miejscu. I jestem coraz bliżej
chwili, w której się dowiem, czy moje oczekiwania to mrzonka czy nie. Zauroczona Ana
wypatruje oczy przez okno.
A ja nie mogę oderwać oczu od niej.
Prosz ę, z gódź się.
– Dobrze wygląda, no nie? – pytam ją, tak by się odwróciła i bym mógł widzieć jej twarz.
Czyni zadość moim pragnieniom i uśmiecha się tak, że fiut staje. – Będziemy na miejscu za kilka
minut – dodaję.
Nagle nastrój w kabinie się zmienia i jestem jeszcze bardziej świadom obecności Any.
Głęboko oddychając, wciągam w nozdrza jej zapach i wyczuwam niecierpliwe oczekiwanie. Any.
Moje.
Gdy schodzimy do lądowania, prowadzę „Charliego Tango” nad śródmieściem, w kierunku
Escala, mojego domu, i serce żywiej mi bije. Ana zaczyna się wiercić. Też jest zdenerwowana.
Mam nadzieję, że nie ucieknie.
Kiedy pokazuje się lądowisko, biorę kolejny głęboki oddech.
Chw ila n adesz ła.
Lądujemy gładko i zmniejszam moc, obserwując, jak płaty wirnika zwalniają obroty
i nieruchomieją. Kiedy siedzimy w ciszy, w słuchawkach słyszę tylko biały szum. Zdejmuję
słuchawki swoje i Any.
– Jesteśmy na miejscu – mówię ze spokojem. Ma bladą twarz w blasku świateł lądowiska,
a jej oczy lśnią.
S łodki Boż e, jest piękn a.
Rozpinam pasy i wychylam się, aby rozpiąć Anę.
Ona wpatruje się w mnie. Ufna. Młoda. Słodka. Jej rozkoszny zapach niemal mnie
obezwładnia.
Czy uda mi się z nią?
Jest dorosła.
Sama podejmuje decyzje.
I chcę, żeby patrzyła na mnie tak samo, gdy się dowie… do czego jestem zdolny.
– Nie musisz robić niczego, czego nie chcesz. Wiesz o tym, prawda? – Musi to zrozumieć.
Pragnę jej uległości, ale jeszcze mocniej pragnę przyzwolenia.
– Nigdy nie robię czegoś, czego nie chcę, Christianie.
Wydaje się mówić szczerze i chciałbym jej wierzyć. Kiedy te uspokajające słowa dźwięczą mi
w głowie, prostuję się, otwieram drzwi i zeskakuję na lądowisko. Biorę ją za rękę, gdy wychodzi
ze śmigłowca. Wiatr chłoszcze ją po policzkach włosami i wydaje się niespokojna. Nie wiem, czy
dlatego, że jest ze mną sama, czy dlatego, że wylądowaliśmy na trzydziestym piętrze. Wiem,
że na takiej wysokości lubi się zakręcić w głowie.
– Chodź. – Obejmuję ją ramieniem, chroniąc przed wiatrem, i prowadzę do windy.
Podczas krótkiej jazdy do penthouse’u milczymy. Ana pod czarną kurtką ma bladozieloną
koszulkę. Dobrze w niej wygląda. Zapisuję w pamięci, by dodać niebieskie i zielone rzeczy do jej
garderoby, jeśli zgodzi się na moje warunki. Powinna być lepiej ubrana. Nasze spojrzenia
krzyżują się w lustrze kabiny, gdy drzwi windy otwierają się na mój apartament.
Ana idzie za mną przez hol wejściowy, korytarz i do salonu.
– Mogę odebrać twoją kurtkę? – pytam.
Ana odmawia ruchem głowy i ściska poły, podkreślając, że chce zatrzymać okrycie na sobie.
Okej.
– Masz ochotę się czegoś napić? – próbuję innego podejścia, uznawszy, że przyda mi się drink
na rozedrgane nerwy.
Cz em u jestem tak roz trz ęsion y?
Bo chcę jej…
– Napiję się białego wina. Dołączysz do mnie?
– Tak, z przyjemnością – mówi.
W kuchni zrzucam kurtkę i otwieram lodówkę z winami. Sauvignon blanc będzie dobre na
przełamanie lodów. Wyciągając stosowne Pouilly-Fumé, obserwuję Anę, która zerka na widok za
balkonowymi drzwiami. Kiedy się odwraca i idzie do kuchni, pytam, czy odpowiada jej wino,
które wybrałem.
– Zupełnie się nie znam na winach, Christianie. Na pewno będzie świetne. – Sądząc z tonu
głosu, jest przygaszona.
Cholern y św iat. To nie układa się dobrze. Jest przytłoczona? O to chodzi?
Napełniam kieliszki i podchodzę na środek pokoju, gdzie stoi Ana. Wypisz wymaluj owieczka
ofiarna. Zniknęła rozbrajająca kobieta. Jest zagubiona.
Jak ja…
Dobry w ybór, G rey.
– Jesteś bardzo cicha i nawet się nie rumienisz. Prawdę mówiąc, nigdy nie widziałem cię tak
bladej, Anastasio. Jesteś głodna?
Potrząsa przecząco głową i znów pociąga wina. Może potrzebuje łyka dla kurażu.
– Ogromne masz to mieszkanie – mówi ze skrępowaniem.
– Ogromne?
– Ogromne.
– Jest ogromne. – Nie ma co się spierać; liczy ponad osiemset metrów kwadratowych.
– Grasz? – Patrzy na fortepian.
– Tak.
– Dobrze?
– Tak.
– Oczywiście, że dobrze. Czy jest coś, co nie przychodzi ci łatwo?
– Tak… parę rzeczy.
Gotowanie.
Opowiadanie dowcipów.
Prowadzenie swobodnej, beztroskiej rozmowy z kobietą, która mnie pociąga.
Zn osić dotyk…
– Chcesz usiąść? – Wskazuję kanapę. Krótkie skinienie głowy mówi mi, że tak. Biorę Anę za
rękę i prowadzę ją do kanapy. Siada, spoglądając na mnie szelmowsko.
– Co cię tak śmieszy? – pytam, siadając obok niej.
– Dlaczego dałeś mi właśnie T essę d’Urberville?
Och. Do cz ego z m ierz a?
– Hm, powiedziałaś, że lubisz Thomasa Hardy’ego.
– Czy to jedyny powód?
Nie chcę jej zdradzać, że ma moje pierwsze wydanie i że to lepszy wybór niż Juda
n iez n an y.
– Wydawała mi się stosowna. Jak Angel Clare mogłem cię postawić na piedestale albo
całkowicie poniżyć jak Alec d’Urberville. – Moja odpowiedź nie odbiega daleko od prawdy i ma
ironiczny posmak. Jak sądzę, to, co zaproponuję, będzie bardzo dalekie od jej oczekiwań.
– Gdybym miała tylko te dwie możliwości, wybrałabym poniżenie – szepce.
Do cholery. Cz y n ie tego chciałeś, G rey?
– Anastasio, proszę, przestań gryźć wargę. To bardzo rozprasza. Nie wiesz, co mówisz.
– Dlatego tu jestem – odpowiada. Jej zęby zostawiają drobniutkie wgłębienia na dolnej,
mokrej od wina wardze.
Taka jest: znów rozbrajająca, zaskakująca co krok. Wacek mi potakuje.
Dochodzimy do sedna tej transakcji, ale zanim przeanalizujemy szczegóły, muszę mieć jej
podpis na umowie poufności. Zostawiam ją samą i idę do gabinetu. Kontrakt i umowa leżą
gotowe na drukarce. Zostawiam kontrakt na biurku – nie wiem, czy kiedykolwiek będzie nam
potrzebny – zszywam umowę i zabieram ją do Any.
– To umowa poufności. – Kładę ją na stoliku przed nią. Wydaje się zbita z tropu i zaskoczona.
– Moi prawnicy upierają się przy niej – dodaję. – Jeśli jesteś za drugą opcją, poniżeniem, musisz
to podpisać.
– A jak nie chcę niczego podpisywać?
– Wtedy pozostaje nam piedestał Angela Clare’a, no, przynajmniej jeśli chodzi o większą
część książki. – I nie będę mógł cię tknąć. Poślę cię ze Stephanem do domu i zrobię co się da,
żeby o tobie zapomnieć. Mój niepokój gwałtownie wzrasta; całą transakcję może szlag trafić.
– Jaki jest sens tej umowy?
– Taki, że nie możesz ujawnić niczego, co nas dotyczy. Niczego nikomu.
Bada moją twarz i nie wiem, czy jest zagubiona, czy niezadowolona.
To może się różnie skończyć.
– Okej, podpiszę – mówi.
H m , to było łatw e. Podaję jej mojego mont blanca i zabiera się do podpisywania.
– Nie zamierzasz nawet tego przeczytać? – pytam z nagłą irytacją.
– Nie.
– Anastasio, zawsze powinnaś czytać wszystko, co podpisujesz. – Jak m oż e być tak
n ieroz sądn a? Rodzice niczego jej nie nauczyli?
– Christianie, nie rozumiesz tego, że i tak nie rozmawiałabym o nas z nikim. Nawet z Kate.
Więc to bez znaczenia, czy podpiszę tę umowę czy nie. Jeśli to dla ciebie takie ważne, albo dla
twoich adwokatów, z którymi ty najwyraźniej rozmawiasz, to świetnie. Podpiszę.
Ma odpowiedź na wszystko. To pokrzepiające.
– Brawurowo przeprowadzony bezcenny wywód, panno Steele – zauważam sucho.
Podpisuje, rzucając mi przelotne, pełne dezaprobaty spojrzenie.
I zanim uda mi się przystąpić do przemówienia, pyta:
– Czy to znaczy, że dziś wieczór będziemy się kochać, Christianie?
Co?
Ja?
Mam się kochać?
Och, G rey, w yprow adź m y ją z błędu.
– Nie, Anastasio. To znaczy coś innego. Po pierwsze, ja się nie kocham. Ja rżnę, ostro.
Słyszę, że oddech grzęźnie jej w gardle. Coś dotarło.
– Po drugie, jest dużo więcej papierkowej roboty do odwalenia. I po trzecie, jeszcze nie
wiesz, po co tu jesteś. Nadal możesz uciec stąd z krzykiem! Chodź, chcę ci pokazać mój pokój
zabaw.
Nie wie, co powiedzieć, małe v między jej brwiami rośnie.
– Chcesz pograć na swoim Xboksie?
Śmieję się głośno.
Och, m aleń ka.
– Nie, Anastasio, żadnego Xboxa czy PlayStation. Chodź. – Wyciągam do niej rękę, którą
chętnie ujmuje. Prowadzę ją na korytarz i na górę, gdzie zatrzymujemy się przed drzwiami
pokoju zabaw, serce wali mi młotem.
Chw ila praw dy n adesz ła. W óz albo prz ew óz . Cz y kiedykolw iek byłem tak z den erw ow an y?
Zdając sobie sprawę, że spełnienie moich pragnień zależy od tego, co nastąpi po obrocie klucza
w zamku, przekręcam go. Teraz muszę ją uspokoić.
– Możesz odejść w każdej chwili. Śmigłowiec stoi w gotowości, żeby zabrać cię, gdzie tylko
chcesz; możesz też zostać na noc i wrócić do domu rano. Bez względu na to, jaką decyzję
podejmiesz, uszanuję ją.
– Po prostu otwórz te cholerne drzwi, Christianie – mówi z oślim uporem, krzyżując
ramiona na piersiach.
Stoimy na rozstajach. Nie chcę, żeby uciekła. Ale nigdy nie czułem się tak obnażony. Nawet
w rękach Eleny… i w zupełności zdaję sobie z tego sprawę, bo Ana nie ma zielonego pojęcia
o moim stylu życia.
Otwieram drzwi i wchodzę za nią do pokoju zabaw.
Mojego azylu.
Jedynego miejsca, w którym jestem naprawdę sobą.
Ana stoi na środku, przyglądając się intensywnie wszystkim akcesoriom, które w dużej
mierze są częścią mojego życia. Ma przed sobą bicze, trzcinki, łóżko, ławkę… Bez słowa chłonie
ten widok, a ja słyszę tylko ogłuszające dudnienie serca, gdy krew atakuje bębenki uszne.
Teraz wiesz.
T o ja.
Odwraca się i posyła mi przeszywające spojrzenie, podczas gdy czekam na jej słowo, ale
przedłuża moją mękę i idzie głębiej, zmuszając mnie, bym szedł za nią.
Sunie palcem po zamszowym bacie, jednym z moich ulubieńców. Mówię jej, jaką nosi
nazwę, ale Ana nie odpowiada. Podchodzi do łóżka, dotyka go, przebiega palcami po rzeźbionych
filarkach.
– Powiedz coś – proszę. Jej milczenie jest nie do wytrzymania. Muszę wiedzieć, czy jest
gotowa wziąć nogi za pas.
– Czy robisz to innym ludziom, czy oni tobie?
W resz cie!
– Ludziom? – mało nie parsknę. – Robię to kobietom, które chcą, żebym im to robił.
Ma ochotę na rozmowę. Jest nadzieja.
Marszczy brwi.
– Jeśli masz ochotniczki, dlaczego tu jestem?
– Bo chcę robić to z tobą, bardzo. – Wizje jej związanej w różnych pozycjach w tym
pomieszczeniu opanowują moją wyobraźnię; na krzyżu, na łóżku, na ławce…
– Och – mówi i podchodzi do ławki. Mój wzrok przyciągają jej dociekliwe, gładzące skórę
palce. Czy w ogóle zdaje sobie z tego sprawę, że jej dotyk jest ciekawski, powolny i zmysłowy…?
– Jesteś sadystą? – pyta.
Drgam.
Niech to sz lag. Przejrzała mnie.
– Jestem panem – mówię szybko, mając nadzieję, że to popchnie rozmowę.
– Co to znaczy? – pyta, jak sądzę zszokowana.
– To znaczy, że chcę, żebyś z własnej woli podporządkowała mi się we wszystkim.
– Czemu tego chcesz?
– Bo to sprawia mi przyjemność – szepczę. T ego od ciebie potrz ebuję. – Mówiąc prosto, chcę,
żebyś chciała sprawiać mi przyjemność.
– Jak mam to zrobić? – pyta ledwo słyszalnie.
– Mam zasady i chcę, żebyś się do nich stosowała. Są dla twojego dobra i mojej
przyjemności. Jeśli będziesz się do nich stosować ku mojej satysfakcji, nagrodzę cię. Jeśli nie,
spotka cię kara i nauczka.
Nie m ogę się docz ekać, ż eby cię tresow ać. Na w sz ystkie sposoby.
Przygląda się trzcinkom za ławką.
– I po co to wszystko? – Wskazuje otoczenie.
– To część pakietu motywacyjnego. Zarówno nagrody, jak i kary.
– Więc będziesz miał kopa z narzucania mi swojej woli?
T rafiła pan i w dz iesiątkę, pan n o S teele.
– Chodzi o zdobycie twojego zaufania i szacunku, więc pozwolisz mi narzucać ci moją wolę.
– Musz ę m ieć tw oje poz w olen ie, m aleń ka. – Twoja uległość sprawi, że zaznam wielkiej
przyjemności, nawet radości. Im bardziej będziesz mi uległa, tym większa moja radość; to
proste równanie.
– W porządku, a co ja będę z tego miała?
– Mnie. – Wzruszam ramionami. T ak to w ygląda. Po prostu m n ie. Całego m n ie. I też
z az n asz prz yjem n ości…
Jej oczy rozszerzają się minimalnie, gdy wpatruje się we mnie bez słowa. Można oszaleć.
– Nic nie tracisz, Anastasio. Zejdźmy na dół, tam łatwiej mi się skoncentrować. Z tobą tutaj
w ogóle nie mogę się skupić.
Wyciągam do niej rękę i po raz pierwszy jest niezdecydowana, przenosi wzrok z ręki na
twarz.
Cholera.
Przestraszyłem ją.
– Nie zamierzam cię skrzywdzić, Anastasio.
Niepewnie składa swoją dłoń w mojej. Jestem w siódmym niebie. Nie uciekła.
Z ulgą postanawiam oprowadzić ją po sypialni uległej.
– Pokażę ci na wypadek, gdybyś się zdecydowała. – Prowadzę ją korytarzem. – To będzie
twój pokój. Możesz go urządzić, jak ci się podoba, mieć, co tylko chcesz.
– Mój pokój? Spodziewasz się, że się wprowadzę? – pyta z niewiarą łamiącym się głosem.
Okej. Może powinienem to zostawić na potem.
– Nie na pełny etat – uspokajam ją. – Tylko, powiedzmy, od piątku po południu do niedzieli.
Musimy o tym porozmawiać. Ponegocjować. Jeśli będziesz chciała to zrobić.
– Będę tu spać?
– Tak.
– Nie z tobą.
– Nie. Powiedziałem ci, nie sypiam z nikim. Zrobiłem dla ciebie wyjątek, kiedy byłaś
oszołomiona alkoholem.
– Gdzie ty śpisz?
– W moim pokoju na dole. Chodź, musisz być głodna.
– Dziwne, chyba straciłam apetyt – oświadcza, demonstrując znajomą, upartą minę.
– Musisz jeść, Anastasio.
Jej zwyczaje żywieniowe to jedna z pierwszych rzeczy, nad którymi popracuję, jeśli się
zgodzi być moja… to i jej wieczny niepokój.
Prz estań uprz edz ać w ypadki, G rey!
– Całkowicie zdaję sobie sprawę, że prowadzę cię ku mrocznej drodze, Anastasio, dlatego
naprawdę chcę, żebyś się nad tym zastanowiła.
Kolejny raz schodzi za mną na dół, do salonu.
– Na pewno masz jakieś pytania. Podpisałaś umowę poufności, możesz pytać mnie, o co
tylko chcesz, i ci odpowiem.
Jeśli to ma się udać, będzie musiała się nauczyć komunikowania ze mną. W kuchni znajduję
duży talerz serów i trochę winogron. To mało. Gail się nie spodziewała, że będę miał gości…
Zastanawiam się, czy nie powinienem zamówić jedzenia na wynos. A może zabrać ją do knajpy?
Jak na randkę.
Kolejn ą ran dkę.
Nie chcę, by zaczęła sobie coś roić.
Nie chadzam na randki.
T ylko z n ią…
Ta myśl jest irytująca. W koszyku na chleb leży świeża bagietka. Pieczywo i sery muszą
wystarczyć. Poza tym twierdzi, że nie jest głodna.
– Siadaj. – Wskazuję stołek barowy. Ana siada na nim i patrzy mi prosto w oczy.
– Mówiłeś o papierkach – mówi.
– Tak.
– Jakich papierkach?
– No, poza umową poufności jest kontrakt mówiący, co będziemy i czego nie będziemy
robić. Muszę znać twoje granice, a ty musisz znać moje. To wymaga obopólnej zgody.
– A jak nie zechcę tego zrobić?
Cholera.
– Nie ma sprawy – kłamię.
– Ale nie będzie nas łączył żaden związek?
– Nie.
– Dlaczego?
– To jedyny rodzaj związku, jaki mnie interesuje.
– Dlaczego?
– Taki jestem.
– Jak do tego doszło?
– Dlaczego ludzie są tacy, jacy są? Trudno odpowiedzieć. Dlaczego niektórzy lubią ser, a inni
go nie cierpią? Lubisz ser? Pani Jones… moja gosposia… zostawiła to dla nas na późną kolację. –
Stawiam przed nią talerz.
– Jak wyglądają te twoje zasady, których mam się trzymać?
– Są w formie pisemnej. Przejrzymy je, gdy tylko zjemy.
– Naprawdę nie jestem głodna – szepcze.
– Będziesz jeść.
Patrzy na mnie buntowniczo.
– Masz jeszcze ochotę na wino? – pytam w geście pojednania.
– Tak, proszę.
Nalewam jej wina i siadam obok niej.
– Zjedz coś, Anastasio.
Bierze kilka jagód winogron.
T o w sz ystko? T yle tylko chcesz z jeść?
– Od dawna jesteś taki? – pyta.
– Tak.
– Czy łatwo znaleźć kobiety, które chcą to robić?
Och, gdybyś tylko w iedz iała.
– Jeszcze byś się zdziwiła – mówię suchym tonem.
– Więc czemu ja? Naprawdę nie rozumiem. – Jest kompletnie skołowana.
Maleń ka, jesteś piękn a. Cz em u m iałbym n ie chcieć tego z tobą robić?
– Anastasio, powiedziałem ci. Masz w sobie coś. Nie dajesz mi spokoju. Ciągnie mnie do
ciebie jak ćmę do ognia. Bardzo cię chcę, zwłaszcza teraz, gdy znów gryziesz wargę.
– Myślę, że opacznie rozumiesz to oklepane powiedzenie – mówi cicho. To niepokojące
stwierdzenie.
– Jedz! – rozkazuję, by zmienić temat.
– Nie. Wciąż nie podpisałam niczego ważnego, więc raczej zostanę przy swoim zdaniu
jeszcze trochę, jeśli ci to nie przeszkadza.
Och… ależ jest wyszczekana.
– Jak pani sobie życzy, panno Steele. – I ukrywam złośliwy uśmiech.
– Ile kobiet? – pyta, wkładając winogrono do ust.
– Piętnaście. – Muszę uciec wzrokiem.
– Przez jak długo?
– Niektóre z nich długo.
– Czy zadałeś którejś ból?
– Tak.
– Duży?
– Nie. – Dawn miała się dobrze, nawet jeśli była trochę wstrząśnięta tym, przez co przeszła.
I ja też, jeśli mam być szczery.
– Będziesz mi zadawał ból?
– To znaczy?
– Fizyczny, czy będzie mnie boleć?
T ylko tyle, ile w ytrz ym asz .
– Ukarzę cię, kiedy na to zasłużysz, i to będzie bolesne.
Na prz ykład kiedy się upijesz i w ystaw isz n a n iebez piecz eń stw o.
– Czy byłeś kiedykolwiek bity? – pyta.
– Tak.
Wiele, wiele razy. Elena była diabelsko sprawna z trzcinką. To jedyny dotyk, który potrafię
znieść.
Wytrzeszcza oczy, odkłada na talerz niedojedzoną kiść i znów pociąga wina. Jej brak apetytu
jest irytujący i zaraźliwy. Może po prostu winienem zacisnąć zęby i zrobić demonstrację,
zapoznać ją z zasadami.
– Przedyskutujmy to w gabinecie. Chcę ci coś pokazać.
Idzie za mną i składając ramiona, siada w skórzanym fotelu przed biurkiem, nad którym się
pochylam.
Mam w zasięgu ręki wszystko, co Ana chce wiedzieć. To uśmiech losu, że jest ciekawa –
jeszcze nie uciekła. Tekst kontraktu leży na biurku. Sięgam po pierwszą kartkę i podaję ją Anie.
– Oto zasady. Mogą ulec zmianie. Są częścią kontraktu, który możesz podpisać. Przeczytaj
i je omówimy.
Przebiega wzrokiem kartkę.
– Nieprzekraczalne zasady? – pyta.
– Tak. Musimy ustalić w naszym kontrakcie, czego nie zrobisz i czego ja nie zrobię.
– Nie jestem pewna, czy mogę przyjąć pieniądze na ubrania. To wydaje mi się niewłaściwe.
– Chcę obsypać cię pieniędzmi. Pozwól, że kupię ci trochę ubrań. Możesz mi być potrzebna
na oficjalnych przyjęciach.
G rey, co ty gadasz ? Pierwszy raz wyskakuję z czymś takim.
– I chcę, żebyś była dobrze ubrana. Jestem przekonany, że kiedy zaczniesz pracować serio,
twoja pensja nie wystarczy na ubrania, w jakich chciałbym cię oglądać.
– Nie muszę ich nosić, kiedy nie jestem z tobą?
– Nie.
– Okej. Nie chcę ćwiczyć cztery razy w tygodniu.
– Anastasio, chcę, żebyś była giętka, silna i wytrzymała. Zaufaj mi, musisz ćwiczyć.
– Ale na pewno nie cztery razy w tygodniu. Co powiesz na trzy?
– Chcę, żebyś ćwiczyła cztery.
– Czy mi się wydawało, że to negocjacje?
Ja pierniczę, potrafi w naprawdę rozbrajający sposób przywołać mnie do porządku.
– Okej, panno Steele, kolejny trafny wywód nieźle przeprowadzony. Co powiesz na trzy
razy tygodniowo godzinę i raz pół godziny?
– Trzy razy, trzy godziny. Mam wrażenie, że zamierzasz brać mnie w obroty, kiedy tu
będę.
Och, n a to licz ę.
– Tak, zamierzam. Okej, zgoda. Na pewno nie chcesz być stażystką w mojej firmie? Jesteś
dobrą negocjatorką.
– Nie, to nie wydaje mi się dobrym pomysłem.
Oczywiście, ma rację. A moja zasada numer jeden głosi: nigdy nie rżnąć personelu.
– Więc wracając do granic, oto moje. – Podaję jej listę.
Koniec bicia piany, teraz się rozstrzygnie. Znam na pamięć moje granice i odhaczam je
w myślach, przyglądając się jej, gdy czyta. Im bliżej końca, tym jest bledsza.
Chcę jej. Chcę jej uległości… bardzo. Przełyka ślinę, nerwowo zerkając na mnie. Jak m ogę ją
prz ekon ać, ż eby podjęła się tego n a próbę? Powinienem ją uspokoić, pokazać, że potrafię być
opiekuńczy.
– Chciałabyś coś dodać?
Głęboko w duszy mam nadzieję, że niczego nie doda. Chcę mieć wobec niej wolną rękę.
Wpatruje się we mnie, nadal nie znajdując słów. To irytujące. Nie przywykłem czekać na
odpowiedź.
– Czy jest coś, czego nie chcesz zrobić? – podsuwam jej.
– Nie wiem.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem.
– Co to znaczy, że nie wiesz?
Poprawia się w fotelu, jakby czuła się niewygodnie, drażni zębami dolną wargę. Zn ów .
– Nigdy nie robiłam czegoś takiego.
Do diabła, ocz yw iście, ż e n ie robiła.
Cierpliw ości, G rey. Jasn a cholera. Zasypałeś ją in form acjam i. Nadal trzymam się łagodnego
podejścia. To coś nowego.
– No, kiedy uprawiałaś seks, czy było coś, co ci się nie podobało? – I przypominam sobie
fotografa dobierającego się do niej wczoraj.
Rumieni się i moja ciekawość rośnie. Co takiego robiła, że jej się nie podobało? Czy jest
odważna w łóżku? Wydaje się tak… niewinna. Normalnie mnie to nie bierze.
– Możesz mi powiedzieć, Anastasio. Musimy być wobec siebie szczerzy, inaczej to nie
zadziała. – Naprawdę muszę ją zachęcić, żeby się rozluźniła, a nawet nie zamierza rozmawiać
o seksie. Znów się wierci i ogląda paznokcie.
No, dalej, An a.
– Powiedz mi – rozkazuję.
S łodki Boż e, ale jest frustrująca.
– No, nigdy wcześniej nie uprawiałam seksu, więc nie wiem – szepcze.
Ziemia przestaje się kręcić.
O kurwa, nie wierzę.
Jak?
Dlacz ego?
Kurw a!
– Nigdy? – Nie dowierzam.
Kręci głową, wytrzeszcza oczy.
– Jesteś dziewicą? – Nie wierzę.
Kiwa głową zażenowana. Zamykam oczy. Nie chcę jej oglądać.
Do diabła, jak m ogłem się tak pom ylić?
Przeszywa mnie złość. Co ja m ogę z robić z dz iew icą? Patrzę na nią wściekłym wzrokiem,
trawiony furią.
– Kurwa, czemu mi nie powiedziałaś? – warczę i zaczynam krążyć po gabinecie.
Cz ego ja m ogę chcieć od dz iew icy? Przepraszająco wzrusza ramionami, nie wiedząc, co
powiedzieć.
– Nie rozumiem, czemu mi nie powiedziałaś. – Wściekłość kipi mi w głosie.
– Ta sprawa nigdy się nie pojawiła – mówi. – Nie mam zwyczaju ujawniać mojego
seksualnego statusu każdemu, kogo spotkam. Przecież ledwo się znamy.
Jak zwykle trafna uwaga. Nie mogę uwierzyć, że pokazałem jej mój pokój zabaw – dzięki
Bogu za umowę poufności.
– No, teraz znasz mnie dużo lepiej – parskam. – Wiedziałem, że jesteś niedoświadczona, ale
dziewica…?! Do diabła, Ano, dopiero co pokazałem ci…
Nie tylko pokój zabaw; moje zasady, moje nieprzekraczalne granice. Nie zna się na niczym.
Jak mogłem to zrobić?
– Niech mi Bóg wybaczy – mruczę pod nosem. Nie mam pojęcia, co robić.
Podskakuję, gdy przez głowę przebiega mi nagła myśl – czy nasz jedyny pocałunek
w windzie, gdy mogłem ją przelecieć tam i wtedy – to był jej pierwszy raz?
– Czy całowałaś się kiedyś z kimś poza mną? – Proszę, powiedz „tak”.
– Oczywiście, że się całowałam. – Wydaje się urażona. Tak, całowała się, ale niewiele razy.
I nie wiedzieć czemu, ta myśl jest… przyjemna.
– I żaden miły młody człowiek nie zawrócił ci w głowie? Po prostu nie pojmuję. Masz
dwadzieścia jeden lat, prawie dwadzieścia dwa. Jesteś piękna. – Czemu żaden facet nie wziął jej
do łóżka?
Cholera. Może jest religijna. Nie, Welch by to wyśledził. Ogląda paznokcie i chyba się
uśmiecha. To ma być zabawne? Kopnąłbym się, gdybym mógł.
– I z zerowym doświadczeniem z całą powagą analizujesz to, co ja chcę robić.
Nie ma na to słów. Jak mogło do tego dojść?
– Jak to się stało, że seks cię ominął? Powiedz mi, proszę. – Bo nie pojmuję. Jest
w college’u – i z tego co pamiętam, cała college’owa gówniarzeria pieprzyła się jak stado
królików.
Cała. Oprócz m n ie.
To mroczna myśl, ale na chwilę ją odsuwam.
Ana lekko wzrusza drobnymi ramionami.
– Nikt tak naprawdę, no wiesz… – Milknie.
Nikt co? Nie dostrzegł, jaka jesteś atrakcyjna? Nikt nie dorównywał twoim oczekiwaniom…
a ja tak?
Ja?
Naprawdę nie ma o niczym pojęcia. Jaka z niej może być uległa, gdy nie ma pojęcia o seksie?
To nie wypali… i wszystkie moje przygotowania na nic. Nie mogę domknąć tej transakcji.
– Czemu jesteś na mnie taki zły? – szepcze.
Oczywiście w jej oczach tak to musi wyglądać. W yprostuj tę spraw ę, G rey.
– Nie jestem zły na ciebie, jestem zły na siebie. Po prostu założyłem…
Cz em u, u diabła, m iałbym być n a ciebie z ły? Co za syf. Przeciągam rękami po włosach,
starając się okiełznać gniew.
– Chcesz odejść? – pytam z niepokojem.
– Nie, chyba że ty chcesz, żebym odeszła – mówi cicho, z żalem w głosie.
– Oczywiście, że nie chcę. Cieszę się, że tu jesteś. – Kiedy mówię te słowa, sam jestem nimi
zaskoczony. To naprawdę mnie cieszy. Bycie z nią. Jest taka… inna. I chcę ją rżnąć, dawać jej
lanie i patrzeć, jak ta alabastrowa skóra różowieje pod moimi rękami. To teraz wykluczone, no
nie? Może rżnięcie nie… może by się dało. Ta myśl to iluminacja. Mógłbym ją zabrać do łóżka.
Wyszkolić. To byłoby nowe doświadczenie dla nas obojga. Czyby tego chciała? Pytała mnie
wcześniej, czy zamierzam się z nią kochać. Mógłbym spróbować bez wiązania.
Ale m ogłaby m n ie dotkn ąć.
Niech to sz lag. Zerkam na zegarek i widzę, która godzina. Późna. Wracam wzrokiem do
Any. Bawi się wargą i znów ogarnia mnie podniecenie.
Nadal jej pożądam, chociaż jest dziewicą. Czy mogę zabrać ją do łóżka? Czy zechce ze mną
pójść, wiedząc to, co już wie? Do diabła. Nie mam pojęcia. Mam po prostu ją zapytać? Ale mnie
podnieca, znów gryząc wargę. Wytykam jej to, wskazując palcem, i przeprasza.
– Nie przepraszaj. Rzecz tylko w tym, że też chcę cię ugryźć. Mocno.
Oddech głośno staje jej w gardle.
Och. Może jest zainteresowana. T ak. Zróbm y to. Decyzja podjęta.
– Chodź – proponuję, wyciągając rękę.
– Co?
– Zaraz naprawimy sytuację.
– O co chodzi? Jaką sytuację?
– Twoją sytuację. Anastasio, zamierzam się z tobą kochać. Teraz.
– Och.
– Kochać się, jeśli tego chcesz. Znaczy się, nie chcę kusić losu.
– Myślałam, że ty się nie kochasz. Że się ostro rżniesz – mówi z leciutką chrypką w głosie,
cholernie uwodzicielsko, i ma oczy szeroko rozwarte, źrenice powiększone. Jest rozpłomieniona
pożądaniem: też chce tego co ja.
I przechodzi mnie całkowicie nieoczekiwany dreszcz. I rośnie.
– Mogę zrobić wyjątek, czy też połączyć dwa wyjątki, zobaczymy. Naprawdę chcę się z tobą
kochać. Proszę, chodź ze mną do łóżka. Chcę, żeby nasze ustalenia zadziałały, ale naprawdę
musisz mieć jakieś pojęcie, w co się pakujesz. Twoje szkolenie możemy zacząć jutro, od podstaw.
To nie znaczy, że obudził się we mnie romantyk; to środek do celu, ale środek, którego pożądam,
i mam nadzieję, że ty też.
G rey! W eź się w garść!
Jej policzki różowieją jeszcze intensywniej.
Daj spokój, An astasio, tak albo n ie. Ja tu um ieram .
– Ale nie zrobiłam wszystkiego, czego wymagasz na tej swojej liście zasad.
W jej głosie słyszę skrępowanie. Czy się boi? Oby nie. Nie chcę, żeby się bała.
– Zapomnij o zasadach. Na tę noc zapomnij o tych wszystkich szczegółach. Pożądam cię, od
kiedy wywinęłaś orła na progu mojego gabinetu, i wiem, że ty pożądasz mnie. Nie siedziałabyś
tu, spokojnie omawiając kary i nieprzekraczalne granice, gdyby tak nie było. Proszę, Anastasio,
spędź ze mną noc.
Znów podaję jej rękę. Tym razem ją przyjmuje i biorę ją w ramiona, czując jej rozpalone
ciało przy swoim. Z zaskoczenia brak jej tchu. Mam ją przy sobie. Mrok nie reaguje, być może
spętany moim libido. Pożądam jej. Jest tak kusząca. Ta dziewczyna zaskakuje mnie na każdym
kroku. Ujawniłem swój mroczny sekret, a jednak ona nadal tu jest – nie uciekła.
Lekko przyciągam ją za włosy i z bliska wpatruję się w jej fascynujące oczy.
– Jesteś niesłychanie odważną młodą kobietą – mówię szeptem. – Podziwiam cię. –
Pochylam się i całuję ją delikatnie, a potem pieszczę dolną wargę zębami. – Chcę cię ugryźć. –
Mocniej ciągnę ją za włosy i jęczy. Fiut reaguje, twardnieje.
– Proszę, Ana, pozwól mi się z tobą kochać – szepczę jej do ucha.
– Tak – odpowiada i rozświetlam się jak niebo w święto Czwartego Lipca.
W eź się w garść, G rey. Nie mamy gotowych ustaleń, wyznaczonych granic, nie mogę z nią
robić wszystkiego, na co mam ochotę – a jednak jestem podekscytowany. Podniecony.
Przenikające mnie pożądanie tej kobiety to nieznane, ale porywająco radosne uczucie. Jakbym
chwiał się na szczycie gigantycznego diabelskiego młyna.
S eks po boż em u?
Jestem z doln y do cz egoś takiego?
Bez dalszych słów wyprowadzam ją z gabinetu przez salon do mojej sypialni. Idzie za mną,
mocno ściskając rękę.
Cholern y św iat. Nie może zaciążyć. Na pewno nie bierze pigułek… Na szczęście mam
w odwodzie prezerwatywy. Przynajmniej nie muszę się martwić wcześniejszymi kutasami, bo
jeszcze żadnego do siebie nie dopuściła. Zostawiam ją przy łóżku, podchodzę do komody,
zdejmuję zegarek, buty i skarpetki.
– Zakładam, że nie zażywasz pigułek antykoncepcyjnych.
Potrząsa przecząco głową.
– Tak myślałem.
Wyjmuję z szuflady paczkę kondomów, niech wie, że jestem przygotowany. Obserwuje
mnie, jej oczy są niewiarygodnie ogromne w pięknej twarzy. Chwilę się waham. Dla niej to
chyba wielka sprawa, no nie? Pamiętam mój pierwszy raz z Eleną… jakie to było krępujące… ale
co za niebiańska ulga. W głębi duszy wiem, że powinienem ją wyekspediować do domu. Co
więcej, widzę swoje pożądanie odbite w jej twarzy, jej ciemniejących oczach.
– Chcesz, żeby zaciągnąć zasłony? – pytam.
– To nieważne – mówi. – Wydawało mi się, że nie pozwalasz nikomu spać w swoim łóżku.
– Kto tu mówi, że będziemy spać?
– Och.
Jej usta układają się w idealne kółeczko. Pała staje mi jeszcze bardziej. Tak, chciałbym ją
rżnąć w to kółeczko. Podchodzę do niej błyskawicznie, jak drapieżnik rzucający się na ofiarę. Och,
m aleń ka, chcę w ciebie w ejść. Jej oddech jest płytki i szybki… Jej policzki różowieją… Jest
niespokojna, ale podekscytowana. Jest zdana na moją łaskę i wiedząc to, czuję się mocarzem.
Nie ma pojęcia, co zaraz będę z nią wyczyniał.
– Zdejmijmy tę kurtkę, co? – Wyciągam ręce i łagodnym ruchem zsuwam ją z jej ramion,
składam i wieszam na krześle.
– Anastasio Steele, czy masz pojęcie, jak cię pożądam?
Oddycha, otwierając szeroko usta; wyciągając rękę, dotykam jej policzka. Gdy przesuwam
dłoń do podbródka, wyczuwam opuszkami palców, że skórę ma delikatną jak płatki kwiatu. Jest
urzeczona… zagubiona… oczarowana mną. Już jest moja. To upajające.
– Wiesz, co zaraz będę z tobą robił? – pytam półgłosem, trzymając ją dwoma palcami za
podbródek.
Pochylam się, całuję ją mocno, rozgniatając usta. Oddaje mi pocałunek, delikatna, słodka
i chętna, i ogarnia mnie przemożna chęć zobaczenia jej całej. Szybko rozpinam jej guziki, powoli
zdejmuję bluzkę, pozwalając, by opadła na podłogę. Cofam się, aby ogarnąć ją wzrokiem. Ma na
sobie niebieski biustonosz, który kupił Taylor.
Jest oszałamiająca.
– Och, Ana. Masz przepiękną karnację, jasną i nieskazitelną. Chcę całować każdy cal twojego
ciała. – Nie ma na niej ani jednego znamienia. Ta myśl jeszcze bardziej burzy mój spokój. Chcę ją
oznakować… na czerwono… drobnymi wąskimi pręgami, może batem.
Rumieni się, cudownie, na różowo – niewątpliwie zażenowana. Choćbym niewiele osiągnął,
zrobię przynajmniej jedno, nauczę ją nie wstydzić się własnego ciała. Zdejmuję gumkę z jej
włosów, uwalniam je. Opadają wokół twarzy gęste, kasztanowe, sięgając piersi.
– Mhm, uwielbiam drobne kobiety o ciemnych włosach. – Jest urocza, wyjątkowa, istny
skarb.
Ujmuję jej głowę, wplatam palce we włosy i przyciągam ją do siebie, całuję. Jęczy, dotykając
mnie, i rozchyla wargi, otwierając mi dostęp do ciepłych, mokrych ust. Jej słodkie, pełne
wdzięczności odgłosy odbijają się echem w moim ciele – do czubka fiuta. Wstydliwie dotyka
językiem mojego języka, ostrożnie wsuwa go w usta i nie wiedzieć czemu jej niezdarność i brak
doświadczenia są… podniecające.
Cudownie smakuje. Winem, winogronami i niewinnością – potężną, idącą do głowy
mieszanką zapachów. Obejmuję ją mocno, czując z ulgą, że ściska mnie tylko za ramiona.
Unieruchamiam ją wplecioną we włosy ręką, drugą przebiegam w dół kręgosłupa, do tyłka,
i przyciskam ją do siebie, tym silniej czując erekcję. Ana znów jęczy. Nadal ją całuję, zachęcając
jej niezdarny język, by zbadał moje usta, jak ja badam jej. Sztywnieję, gdy przesuwa ręce w górę
moich ramion – i przez chwilę obawiam się tego, co może nastąpić dalej. Pieści policzki, gładzi
włosy. To trochę deprymujące. Ale gdy wplata mi palce we włosy, lekko je szarpiąc…
Niech to diabli, prz yjem n e.
Stękam w odpowiedzi, ale nie pozwalam jej przeciągać pieszczot. Zanim mogłaby mnie
znów dotknąć, popycham ją bliżej łóżka i klękam. Chcę zdjąć z niej dżinsy – chcę ją rozebrać,
jeszcze bardziej podniecić i… uwolnić się od jej dotyku. Trzymając ją za biodra, sunę językiem od
paska do pępka. Sztywnieje i ze świstem wciąga powietrze. Cholera, smakuje i pachnie
cudownie, jak sad wiosną. Chcę jej kosztować do syta. Znów zaciska ręce w moich włosach; to mi
nie przeszkadza – więcej, podoba mi się. Liżę jej kość biodrową i tym mocnej szarpie mnie za
włosy. Oczy ma zamknięte, usta rozluźnione, dyszy. Kiedy rozpinam guzik jej dżinsów, otwiera
oczy i nasze spojrzenia się krzyżują. Powoli rozsuwam zamek spodni i przesuwam dłonie na jej
tyłek. Wkładam ręce za pasek spodni i pieszcząc delikatne pośladki, zsuwam z niej dżinsy.
Nie mogę się powstrzymać. Chcę nią wstrząsnąć… natychmiast sprawdzić, do czego się
posunie. Nie odrywając od niej wzroku, delikatnie zwilżam językiem wargi, pochylam się
i nosem drażnię miejsce zakryte przez środek majtek, wciągając w nozdrza zapach jej
pobudzenia. Zamykając oczy, smakuję ją.
Boż e, jest kusz ąca.
– Pachniesz przedobrze. – Głos mam ochrypły pożądaniem i zaczyna mi być diablo
niewygodnie w dżinsach. Muszę je zdjąć.
Łagodnie popycham ją na łóżko i szybko zdejmuję jej trampek i skarpetkę. Bawiąc się z nią,
przebiegam paznokciem kciuka po podbiciu i spotyka mnie nagroda, wije się na łóżku, otwierając
usta, wpatrzona we mnie z fascynacją. Pochylając się, sunę językiem wzdłuż podbicia, gryząc
ślad paznokcia. Leży na łóżku; oczy ma zamknięte, jęczy. Jest niebywale wrażliwa, cudowna.
– Och, Ana, co ja mógłbym ci zrobić – szepczę, gdy przez głowę przebiegają mi wizerunki jej
wijącej się pode mną w pokoju zabaw; przykutej do wielkiego łoża, pochylonej nad stołem –
zwisającej z krzyża. Mógłbym ją drażnić i torturować, aż błagałaby o uwolnienie… te obrazki
sprawiają, że dżinsy robią się jeszcze ciaśniejsze.
Do diabła.
Szybko zdejmuję z niej drugi but i skarpetkę, zdzieram dżinsy. Jest prawie naga, włosy
tworzą idealną ramę wokół głowy; długie blade nogi prostują się, zapraszają. Muszę brać
poprawkę na jej niedoświadczenie. Ale dyszy. Rozpalona. Oczy utkwiła we mnie.
Nigdy nie rżnąłem nikogo w moim łożu. Kolejn a pierw sz yz n a z pan n ą S teele.
– Jesteś bardzo piękna, Anastasio Steele. Nie mogę się doczekać, żeby się w tobie znaleźć. –
Mówię łagodnym tonem; chcę jeszcze trochę się z nią podrażnić; dowiedzieć się, czego chce. –
Pokaż mi, jak robisz sobie dobrze – proszę, posyłając jej znaczące spojrzenie.
Nie rozumie.
– Bez fałszywej skromności, Anastasio, pokaż mi. – Z chęcią spuściłbym jej lanie, żeby ją
wyleczyć z nieśmiałości.
Kręci głową.
– Nie wiem, o czym mówisz.
Draż n i się z e m n ą?
– Jak robisz sobie dobrze? Chcę zobaczyć.
Milczy. Najwyraźniej znów ją zszokowałem.
– Nie robię tego – w końcu mruczy, prawie bez tchu.
Z niedowierzaniem wytrzeszczam na nią oczy. Nawet ja się onanizowałem, zanim Elena
wbiła we mnie kły. Zapewne nigdy nie miała orgazmu – chociaż trudno mi w to uwierzyć.
O ran y. Jestem odpowiedzialny za jej pierwsze pieprzenie i pierwszy orgazm. Trzeba będzie się
postarać.
– Hm, zobaczymy, co możemy z tym zrobić. – Już ja się postaram , ż ebyś dosz ła jak ta lala,
m aleń ka.
Do diabła. Pewnie też nigdy nie widziała nagiego mężczyzny. Nie odrywając wzroku od jej
oczu, rozpinam dżinsy i opuszczam je na podłogę, ale z koszulą nie mogę już ryzykować, bo Ana
mogłaby mnie dotknąć.
Ale gdyby to z robiła… to n ie byłoby takie n ieprz yjem n e… n o n ie? Jej dotyk.
Odsuwam tę myśl, zanim mrok się wynurzy, i chwytając Anę za kostki, rozkładam jej nogi.
Wytrzeszcza oczy i zaciska ręce na prześcieradle.
T ak. T rz ym aj tam ręce, m aleń ka.
Powoli wczołguję się na łóżko, między jej nogi. Kręci się pode mną.
– Nie ruszaj się – rozkazuję i pochylam się, całując delikatną skórę wewnętrznej strony ud.
Układam szlak pocałunków na majtkach, brzuchu, cały czas szczypiąc ją zębami i ssąc. Wije się
pode mną.
– Będziemy musieli popracować nad tym, żebyś się nie ruszała, maleńka.
Jeśli mi pozwolisz.
Nauczę ją, jak bez drgnienia wchłaniać rozkosz, intensywniej przeżywać każde dotknięcie,
pocałunek, uszczypnięcie zębami. Sama myśl o tym podkręca żądzę, by się w niej zagłębić, ale
zanim to zrobię, chcę poznać jej wrażliwość. Jak do tej pory nie utrzymywała emocji na wodzy.
Pozwalała mi robić ze swoim ciałem, co chcę. Zero wahania. Pragnie tego… naprawdę.
Zagłębiam język w pępku i kontynuuję leniwą podróż w górę, smakując jej ciało. Zmieniam
pozycję, kładę się obok, wsuwam nogę między jej nogi. Błądzę rękami po jej ciele, biodrach,
pasie, w górę ku piersiom. Obejmuję łagodnie jedną, starając się ocenić reakcję. Ana nie
sztywnieje. Nie zatrzymuje mnie… ufa mi. Czy jej zaufanie będzie na tyle duże, że pozwoli mi
całkowicie zawładnąć jej ciałem… nią całą? Ta myśl jest porywająca.
– Idealnie pasujesz do mojej ręki, Anastasio.
Zagłębiam place w miseczkę biustonosza i nieco go zsuwam, uwalniam pierś. Sutek jest
drobny, różowy i już twardy. Jeszcze niżej przesuwam miseczkę, tak że cała spoczywa pod
piersią, wypychając ją ku górze. Robię to samo z drugą i wpatruję się zafascynowany, gdy sutki
rosną, reagując na moje spojrzenie. O ran y… Jeszcze nawet ich nie dotknąłem.
– Bardzo miło – szepczę z podziwem i uznaniem i delikatnie dmucham na bliższy sutek,
obserwując z zachwytem, jak jeszcze bardziej twardnieje i rośnie. Anastasia zamyka oczy
i wygina się w tył.
Nie rusz aj się, m aleń ka, tylko chłoń roz kosz , będz ie duż o in ten syw n iejsz a.
Dmuchając na sutek, delikatnie kręcę dwoma palcami drugi. Ana spazmatycznie zaciska ręce
na prześcieradle, gdy pochylam się nad nią i ssę – mocno. Znów się wygina w łuk i wydaje
okrzyk.
– Sprawdźmy, czy uda nam się doprowadzić cię do końca w ten sposób – szepczę i nie
przestaję. Zaczyna pojękiwać.
Och, tak, m aleń ka… pocz uj to. Sutki wciąż rosną i Ana zaczyna poruszać biodrami, koło za
kołem. Nie rusz aj się, m aleń ka. Naucz ę cię bez ruchu.
– Och, proszę – błaga.
Jej nogi sztywnieją. Moje działania przynoszą efekt. Jest blisko. Kontynuuję pożądliwy atak.
Gdy skupiam się na każdym sutku, obserwuję jej reakcję, wyczuwam rozkosz, i to mnie rozwala.
Boże, pożądam jej.
– Dojdź już, maleńka – mruczę i ciągnę zębami jej sutek. Krzyczy i szczytuje.
T ak! Szybko przysuwam się bliżej, kneblując jej usta swoimi. Jest bez tchu, dyszy, zagubiona
w swojej rozkoszy… Mojej. Rządzę jej pierwszym orgazmem i myśl o tym sprawia mi
niedorzeczną przyjemność.
– Jesteś taka wrażliwa. Będziesz musiała się nauczyć to kontrolować i zapowiada się wielka
uciecha. Wyćwiczę cię, jak to robić. – Nie mogę się doczekać… ale w tej chwili jej pożądam. Całej.
Całuję ją jeszcze raz i przesuwam rękę do wzgórka łonowego. Trzymam ją tam, czując ciepło.
Wsuwam wskazujący palec pod koronkowe majteczki i powoli nim krążę… Cholera jasn a, leje się
z n iej.
– Jesteś tak cudownie mokra. Boże, chcę cię. – Wsuwam palec do środka i Ana wydaje krzyk.
Jest gorąca, ciasna, mokra, a ja jej pożądam. Znów wsuwam w nią palec, wchłaniając ustami jej
okrzyki. Przyciskam otwartą dłoń do jej łechtaczki… przesuwam w dół… kołuję. Krzyczy i wije się
pode mną. Kurw a. Muszę ją mieć… teraz. Jest gotowa. Siadam, ściągam z niej majtki, zdejmuję
z siebie bokserki i sięgam po prezerwatywę. Klęcząc między jej nogami, rozchylam je bardziej.
Anastasia patrzy na mnie z… czym? Lękiem? Pewnie nigdy wcześniej nie widziała członka
w stanie erekcji.
– Nie bój się. Ty też się powiększysz – mruczę. Kładąc się nad nią, opieram przedramiona po
obu stronach jej głowy i przyjmuję ciężar ciała na łokcie. Boże, pożądam jej… ale sprawdzam, czy
nadal jest chętna.
– Naprawdę chcesz tego? – pytam.
– Proszę – błaga.
– Podciągnij kolana – instruuję ją. Tak będzie łatwiej. Czy byłem kiedyś tak podniecony?
Ledwo nad sobą panuję. Nie rozumiem… To pewnie z jej powodu.
Dlacz ego?
G rey, skup się!
Przyjmuję pozycję, w której będzie całkowicie zdana na moją łaskę. Oczy ma rozwarte
szeroko, patrzą błagalnie. Ona naprawdę tego chce… tak jak ja. Czy powinienem być delikatny
i przeciągać te męki, czy przejść do dzieła?
Do dzieła. Muszę ją mieć.
– Teraz będę cię rżnął, panno Steele. Ostro.
Jedno pchnięcie i jestem w niej.
Ja pierdolę.
Jest przecholernie ciasna. Krzyczy.
Cholera! Sprawiłem jej ból. Chcę pójść za ciosem, zatracić się w niej, ale narzucam sobie
tytaniczny wysiłek woli, powstrzymuję się.
– Jesteś bardzo ciasna. Wszystko gra? – pytam z niepokojem chrapliwym szeptem.
Kiwa głową, wytrzeszczając oczy. Jest jak niebo na ziemi, tak ciasna wokół mnie. I chociaż
trzyma ręce na moich ramionach, nie przeszkadza mi to. Mrok śpi we mnie ciężkim snem, może
dlatego, że pożądałem jej od tak dawna. Nigdy wcześniej nie czułem takiego pożądania… głodu.
To nowe uczucie. Nowe i świetliste. Tak wiele od niej pragnę; zaufania, posłuszeństwa, uległości.
Pragnę, żeby była moja, ale w tej właśnie chwili… należę do niej.
– Zaraz ruszę dalej, maleńka – mówię napiętym głosem, cofając się z wolna. Doznaję
wyjątkowego, niewysłowionego wrażenia, gdy jej ciało pieści mojego fiuta. Znów się w nią
wdzieram, roszcząc sobie do niej prawo, świadomy, że nikt wcześniej tego nie robił. Jęczy.
Zastygam.
– Jeszcze?
– Tak – szepcze po chwili.
Poczucie, że mi ufa, nagle opanowuje mnie bez reszty i zaczynam fedrować na całego. Chcę,
żeby doszła. Nie zatrzymam się, dopóki nie dojdzie. Chcę mieć tę kobietę, jej ciało i duszę. Chcę
czuć jej zacisk wokół mnie.
O jasn a cholera. Zaczyna reagować na każde pchnięcie, wchodzi w mój rytm. W idz isz , jak
dobrz e do siebie pasujem y, An astasio? Przyciskam jej głowę do pościeli, podczas gdy roszczę sobie
prawo do jej ciała, i całuję ją mocno, roszcząc sobie prawo do jej ust. Sztywnieje pode mną…
Cholera, tak. Jej orgazm jest blisko.
– Dojdź w końcu, Anastasio – żądam, a ona krzyczy, ogarnięta rozkoszą, odchylając w tył
głowę, otwierając usta, zamykając oczy… I sam widok jej ekstazy wystarczy. Wybucham w niej,
zatracając wszelki zdrowy rozsądek, gdy wykrzykuję jej imię i gwałtownie kończę.
Kiedy otwieram oczy, dyszę, próbując złapać oddech, i leżymy czoło przy czole, ona
wpatrzona we mnie.
No, ja piern icz ę. Jestem wykończony.
Całuję ją przelotnie w czoło, odrywam się od niej i kładę obok.
Drga z bólu, gdy się z niej wysuwam, ale poza tym wygląda nie najgorzej.
– Sprawiłem ci ból? – pytam i zakładam jej za ucho kosmyk włosów, bo nie mogę się od niej
odkleić.
Rozjaśnia się w uśmiechu niedowierzania.
– Pytasz mnie, czy sprawiłeś mi ból?
I przez chwilę nie mam pojęcia, dlaczego tak szeroko się uśmiecha.
Ach. Chodzi o mój pokój zabaw.
– Chwytam twoją ironię – mówię półgłosem. Nawet teraz potrafi mnie zbić z tropu. –
Poważnie, dobrze się czujesz?
Przeciąga się obok mnie, poddając próbie swoje ciało i drażniąc się ze mną z rozbawioną, ale
mówiącą o nasyceniu miną.
– Nie odpowiedziałaś mi – warczę.
Muszę wiedzieć, czy nowe doświadczenie dostarczyło jej przyjemności. Wszystkie oznaki
świadczą, że tak, ale ja muszę to od niej usłyszeć. Czekając na odpowiedź, zdejmuję kondom.
Boże, nie cierpię tego interesu. Dyskretnie pozbywam się go na podłogę.
Ana zerka na mnie.
– Chciałabym zrobić to znowu – mówi, wstydliwie chichocząc.
Co?
Zn ow u?
Już ?
– Już, panno Steele? – całuję ją w kącik ust. – Żądamy drobiazgu, zgadza się? Obróć się na
brzuch.
W ten sposób n ie będz iesz m ogła m n ie dotykać.
Posyła mi przelotny, słodki uśmieszek i przekręca się na brzuch. Fiut z aprobatą dygoce.
Rozpinam jej biustonosz i przesuwam dłoń aż do jędrnego tyłeczka.
– Naprawdę masz cudowną skórę – mówię, odsuwając jej z twarzy włosy i delikatnie
rozsuwając nogi. Muskam ustami jej ramię.
– Czemu masz na sobie tę koszulę? – pyta.
Jest tak cholernie dociekliwa. Wiem, że gdy leży na brzuchu, nie może mnie dotknąć, więc
się odchylam i zdejmuję przez głowę koszulę, pozwalając, by opadła na podłogę. Całkowicie nagi
kładę się na Anie. Jej skóra jest ciepła i rozpływa się pod moim ciałem.
H m m … n ie m iałbym n ic prz eciw ko tem u, ż eby się do tego prz yz w ycz aić.
– Więc chcesz, żebym znów cię rżnął? – szepczę jej do ucha, całując.
Rozkosznie wierci się pode mną.
Och, tak to n igdy się n ie uda. Zn ieruchom iej, m aleń ka.
Przesuwam dłoń aż do jej kolana, po czym unosząc je wysoko, rozsuwam jej szeroko nogi,
tak że się pode mną rozkłada. Oddech grzęźnie jej w gardle i mam nadzieję, że z niecierpliwości.
Nieruchomieje pode mną.
W resz cie!
Głaszczę jej pośladek, kładąc się na nią.
– Zaraz wezmę cię od tyłu, Anastasio. – Drugą ręką chwytam jej włosy na karku i łagodnie
przyciągam do siebie, przytrzymuję. Nie może się poruszyć. Ręce bezradnie rozkłada na pościeli,
niegroźnie.
– Jesteś moja – szepczę. – Tylko moja. Nie zapomnij o tym.
Przesuwam rękę z pośladka na łechtaczkę i zaczynam zataczać kółka.
Napina pode mną mięśnie, gdy próbuje się poruszyć, ale mój ciężar na to nie pozwala.
Przejeżdżam zębami wzdłuż jej dolnej szczęki. Jej słodki zapach przebija się przez woń naszego
zespolenia.
– Bosko pachniesz – szepczę, przesuwając ustami i nosem za jej uchem.
Zaczyna krążyć biodrami w reakcji na moje działania ręką.
– Nie ruszaj się – ostrzegam.
Albo prz estan ę…
Powoli wsuwam w nią kciuk i krążę nim, i krążę, szczególnie dbając o przednią ścianę
pochwy.
Pojękuje i tężeje pode mną, znów próbując się ruszyć.
– Podoba ci się? – Drażnię się z nią, sunąc zębami po małżowinie ucha. Nie przestaję dręczyć
jej łechtaczki, ale zaczynam pracować kciukiem jak tłokiem. Ana sztywnieje, lecz nie może się
ruszyć.
Jęczy głośno, zaciskając kurczowo powieki.
– Jesteś tak szybko taka mokra. Tak szybko reagujesz. Och, Anastasio, to mi odpowiada. To
mi bardzo odpowiada.
Zgadz a się. Prz ekon ajm y się, jak daleko z ajdz iesz .
Cofam kciuk.
– Otwórz usta – rozkazuję i kiedy je rozwiera, wciskam go tam. – Poczuj, jak smakujesz.
Possij mnie, maleńka.
Ssie mój kciuk… z całych sił.
Och, ja pierdolę.
I przez chwilę wyobrażam sobie moją pałę w jej ustach.
– Chcę cię zerżnąć w buzię, Anastasio, i jak się da, zerżnę. – Brak mi tchu.
Zaciska zęby wokół mojego palca, gryząc mnie mocno.
Och! Kurcz ę.
Zaciskam rękę na jej włosach i zwalnia uścisk zębów.
– Niegrzeczna, słodka dziewczynka. – Przez głowę przebiegają mi liczne kary stosowne do
takiej śmiałości, które mógłbym jej wymierzyć, gdyby była moją uległą. Na tę myśl fiut
pęcznieje mi tak, że mało nie pęknie. Puszczam jej włosy i przechodzę do klęczek.
– Ani drgnij, nie ruszaj się. – Porywam z nocnej szafki następną prezerwatywę, zrywam
folię i rozwijam lateks na sterczącym fiucie.
Obserwując ją, widzę, że nadal ani drgnie. Tylko jej tors unosi się i opada, gdy dyszy
z wyczekiwaniem.
Jest boska.
Znów się nad nią pochylam, chwytam ją za włosy i trzymam tak, że nie może ruszyć głową.
– Tym razem przejdziemy to naprawdę powoli, Anastasio.
Oddech staje jej w gardle i łagodnie w nią wjeżdżam, aż do oporu.
Kurw a. Jest cudowna.
Cofając się, zataczam krąg biodrami i znów powoli się w nią wślizguję. Jęczy i napina pode
mną kończyny, usiłując się poruszyć.
Och, n ie, m aleń ka.
An i drgn iesz .
Masz to pocz uć.
Pocz uć całą roz kosz .
– Jesteś taka cudowna – mówię i znów powtarzam ruch, krążąc biodrami. Powoli. W nią.
Z niej. W nią. Z niej. Jej wewnętrzne mięśnie zaczynają dygotać.
– Och, nie, maleńka, jeszcze nie.
Nie m a m ow y, ż ebym poz w olił ci dojść.
Nie, kiedy tak m i prz yjem n ie.
– Och, proszę – krzyczy.
– Jedź aż do bólu, maleńka. – Wychodzę z niej i znów w nią wchodzę. – Chcę, żebyś jutro
przy każdym ruchu przypominała sobie, że ja tam byłem. Tylko ja. Jesteś moja.
– Proszę, Christianie – błaga.
– Czego chcesz, Anastasio? Powiedz mi. – Kontynuuję powolną torturę. – Powiedz.
– Ciebie, proszę. – Jest doprowadzona do ostateczności.
Pożąda mnie.
G rz ecz n a dz iew cz yn ka.
Zwiększam tempo i jej wnętrzności zaczynają mocniej drgać, natychmiast reagując.
Cedzę słowo po słowie między pchnięciami:
– Jesteś. Taka. Słodka. Pożądam. Ciebie. Bardzo. Jesteś. Moja. – Jej przymuszane do
nieruchomości kończyny dygocą. Jest na krawędzi. – Dojdź w końcu, maleńka – warczę.
Na rozkaz trzęsie się wokół mnie, gdy rozrywa ją orgazm, i wciśnięta twarzą w materac
wykrzykuje moje imię.
To mnie unicestwia, szczytuję i padam na nią.
– Ja pierdolę. Ana – szepczę, wypruty z sił, a jednak w uniesieniu. Prawie natychmiast
wysuwam się z niej i przewracam na plecy. Zwija się przy mnie w kłębek i gdy ściągam
prezerwatywę, zamyka oczy i zasypia.
NIE DZIE LA, 22 MAJA 2011
B udzę się ze wzdrygnięciem i dotkliwym poczuciem winy, jakbym popełnił grzech śmiertelny.
Cz y to dlatego, ż e prz eleciałem An astasię S teele? Dz iew icę?
Śpi głęboko, wtulona we mnie. Sprawdzam czas na radiu z budzikiem; jest po trzeciej nad
ranem. Ana śpi głębokim snem niewinnej. No, teraz nie tak niewinnej. Gdy na nią patrzę,
przeszywa mnie dreszcz.
Mógłbym ją obudzić.
Znów przelecieć.
Są niewątpliwe korzyści z tego, że mam ją w moim łóżku.
G rey. Daj spokój z tym i idiotyz m am i.
Pieprzenie jej było tylko środkiem do celu i miłą rozrywką.
Tak. Bardzo miłą.
Racz ej n iew iarygodn ie m iłą.
Do jasnej cholery, to był tylko seks.
Zamykam powieki, ale jak należało się spodziewać, na próżno usiłuję zasnąć. Ten pokój jest
zbyt pełen Any; jej zapachu, jej delikatnego oddechu i pamięci mojego pierwszego pieprzenia się
po bożemu. Widok jej głowy odrzuconej do tyłu w pożądaniu, jej okrzyki, w których ledwo dało
się rozpoznać moje imię, jej nieokiełznany entuzjazm do seksualnego zespolenia – to wszystko
jest ode mnie silniejsze.
Panna Steele jest zmysłowym stworzeniem.
Szkolenie jej będzie radością.
Fiutowski podryguje, zgadzając się z tymi przewidywaniami.
Niech to diabli.
Nie mogę spać, chociaż tej nocy to nie koszmary każą mi czuwać, ale mała panna Steele.
Wygrzebuję się z łóżka, zbieram zużyte kondomy, zwijam je i wyrzucam do biurowego kosza na
śmieci. Z komody wyjmuję spodnie od piżamy i nakładam je. Przeciągle zerkając na kuszącą
kobietę w łóżku, udaję się do kuchni. Pić.
Po wypiciu szklanki wody robię to co zawsze, gdy nie mogę spać – sprawdzam w gabinecie
e-maile. Taylor wrócił i pyta, czy może uznać, że „Charlie Tango” nie będzie potrzebny. Stephan
pewnie śpi na górze. Odpowiadam „tak”, chociaż o tej porze to oczywistość.
Wracam do salonu i siadam do fortepianu. To moje ukojenie, w którym potrafię zatracić się
na godziny. Umiem dobrze grać od dziewiątego roku życia, ale dopiero gdy postawiłem we
własnym domu własny fortepian, muzyka stała się moją prawdziwą pasją. Kiedy chcę zapomnieć
o wszystkim, zasiadam przy klawiaturze. I w tej chwili nie chcę myśleć o proponowaniu seksu
dziewicy, rżnięciu jej ani ujawnieniu mojego stylu życia komuś bez doświadczenia. Kładę na
klawiszach palce i zatracam się w samotności Bacha.
Jakiś ruch odrywa mnie od muzyki i gdy podnoszę wzrok, Ana stoi przy fortepianie. Otulona
w kołdrę, z rozrzuconymi, opadającymi włosami, lśniącymi oczami wygląda oszałamiająco.
– Przepraszam – mówi – nie chciałam ci przeszkodzić.
Czemu przeprasza?
– Przecież to ja powinienem cię przeprosić. – Gram ostatnie nuty i wstaję. – Powinnaś być
w łóżku – kpię.
– To był piękny utwór. Bach?
– Transkrypcja Bacha, ale pierwotnie koncert obojowy Alessandra Marcella.
– To było przepiękne, ale bardzo smutne, taka melancholijna melodia.
„Melancholijna?” Nie po raz pierwszy ktoś użył tego słowa, opisując mnie.
„Mogę m ów ić sw obodn ie, pan ie?” Leila klęcz y prz y m n ie, gdy pracuję.
„Moż esz ”.
„Pan ie, jesteś dz isiaj w bardz o m elan cholijn ym n astroju”.
„Cz yż by?”
„T ak, pan ie. Cz y m ogłabym dla ciebie coś z robić… ?”
Otrząsam się ze wspomnień. Ana powinna być w łóżku. Powtarzam jej to.
– Obudziłam się i nie było cię obok.
– Mam kłopoty ze snem i nie przywykłem spać z kimś. – Już jej to mówiłem… i dlaczego się
usprawiedliwiam? Obejmuję nagie ramiona, rozkoszując się dotknięciem jej skóry, i prowadzę ją
z powrotem do sypialni.
– Od jak dawna grasz? Pięknie grasz.
– Od szóstego roku życia. – Nie rozwodzę się.
– Och – mówi. Chyba wyczuła, o co mi chodzi – że nie chcę rozmawiać o swoim dzieciństwie.
– Jak się czujesz? – pytam, włączając światło przy łóżku.
– Dobrze.
Na pościeli jest krew. Jej krew. Dowód utraty dziewictwa. Jej wzrok biegnie od plam do
mnie i ucieka w bok, jest zawstydzona.
– No, to da pani Jones do myślenia.
Wygląda, jakby chciała się zapaść pod ziemię.
T o tylko tw oje ciało, skarbie. Chwytam ją mocno za podbródek i unoszę głowę tak, że widzę
jej minę. Już mam wygłosić kazanie na temat tego, że nie powinna się wstydzić swojego ciała,
gdy wyciąga rękę, gotowa dotknąć mojego torsu.
Cholera.
Mrok się wynurza i cofam się poza zasięg jej ręki.
Nie. Nie dotykaj m n ie.
– Marsz do łóżka – rozkazuję o wiele ostrzej, niż zamierzałem, ale z nadzieją, że nie
wyczuje mojego lęku. Pomieszana i może zraniona wytrzeszcza oczy.
Do cholery.
– Przyjdę i położę się z tobą – dodaję, proponując gałązkę oliwną, i wyjąwszy z szuflady T-
shirt, szybko nakładam go dla ochrony.
Nadal stoi, wpatrzona we mnie.
– Do łóżka – rozkazuję z jeszcze większym naciskiem.
Wdrapuje się do łóżka, kładzie, a ja idę w jej ślady i biorę ją w ramiona. Chowam twarz w jej
włosach i wciągam jej słodką woń: jesieni i jabłoni. Odwrócona nie może mnie dotknąć i podczas
gdy tak leżę, postanawiam poprzytulać się do niej, gdy śpi. Potem wstanę i odwalę trochę
roboty.
– Śpij, słodka Anastasio. – Całuję ją we włosy i zamykam oczy. Jej zapach wypełnia moje
nozdrza, przypominając o szczęśliwych czasach, tak że zasypiam spełniony… zadowolony
nawet…
Otwieram oczy, przez okna napływa światło i z kuchni dobiega taki zapach, że ślinka leci do
ust. Bekon. Przez chwilę nie wiem, gdzie jestem. Czy Gail wróciła od siostry?
Przypominam sobie.
An a.
Spojrzenie na budzik mówi mi, że jest późno. Wyskakuję z łóżka i idę za nosem do kuchni.
Jest tam Ana. Ubrała się w moją koszulę, włosy zaplotła w warkocze, tańczy do muzyki.
Tylko ja jej nie słyszę. Ana ma słuchawki. Niezauważony zasiadam przy kuchennym blacie
i oglądam przedstawienie. Rozbełtuje jajka, robi śniadanie, warkocze fruwają, gdy przeskakuje
z nogi na nogę, i zdaję sobie sprawę, że nie ma na sobie bielizny.
Posłusz n a dz iew cz yn ka.
Jest nieprawdopodobnie niepozbierana. Jest zabawna, urocza i jednocześnie dziwnie
podniecająca; rozważam wszystkie sposoby, dzięki którym mogłaby się nauczyć chodzić jak
w zegarku. Kiedy się odwraca, na mój widok zastyga w miejscu.
– Dzień dobry, panno Steele. Ma pani wiele… energii tego poranka. – Z warkoczami wygląda
jeszcze młodziej.
– Do… dobrze spałam – jąka się.
– Nie mam pojęcia dlaczego – żartuję, przyznając w duchu, że ja też.
Jest po dziewiątej. Kiedy ostatnio spałem dłużej niż do wpół do siódmej?
W cz oraj.
Po tym, jak spałem z nią.
– Masz apetyt? – pyta.
– Ogromny. – I nie jestem pewien, czy na śniadanie, czy na nią.
– Naleśniki, bekon i jajka?
– Brzmi wspaniale.
– Nie wiem, gdzie trzymasz podkładki pod talerze – mówi zafrasowana i wydaje mi się też
zażenowana tym, że przyłapałem ją tańczącą.
Litując się nad nią, proponuję, że nakryję do śniadania, i dodaję:
– Chcesz, żebym włączył jakąś muzykę, żebyś mogła dalej… tańczyć?
Oblewa się rumieńcem i wbija wzrok w podłogę.
Niech to sz lag. Wytrąciłem ją z równowagi.
– Proszę, nie przerywaj sobie ze względu na mnie. To bardzo zabawne.
Wydymając usta, odwraca się tyłem i z werwą rozbełtuje jajka. Zadaję sobie w duchu
pytanie, czy wie, że to wyraz braku szacunku wobec kogoś takiego jak ja… Oczywiście, że o tym
nie wie, a to z jakiegoś niepojętego powodu budzi mój uśmiech. Przesunąwszy się do niej
bokiem, łagodnie pociągam ją za warkocz.
– Strasznie mi się podobają. Nie ochronią cię.
Nie prz ede m n ą. Nie teraz , gdy cię m iałem .
– Jakie jajka lubisz? – Jej ton jest nieoczekiwanie wyniosły. Zbiera mnie na śmiech, ale się
powstrzymuję.
– Dobrze rozbełtane i ubite – odpowiadam, siląc się na kamienną powagę. Bez powodzenia.
Ona też stara się ukryć rozbawienie i wraca do swojego zajęcia.
Jej uśmiech jest czarujący.
Pośpiesznie rozkładam podkładki, zastanawiając się, kiedy ostatnio robiłem to dla kogoś.
Nigdy.
Normalnie podczas weekendu to moje uległe zajmowały się wszystkimi domowymi
obowiązkami.
Nie dz isiaj, G rey, bo on a n ie jest tw oją uległą… n a raz ie.
Nalewam nam soku pomarańczowego i nastawiam kawę. Ana nie pija kawy, tylko herbatę.
– Masz ochotę na herbatę?
– Tak, proszę. Jeśli jakąś masz.
W szafce znajduję Twiningsa w torebkach, którego kazałem kupić Gail.
Proszę, proszę, kto by pomyślał, że mam?
Na widok herbaty Ana marszczy brwi.
– Nie przesądzasz trochę sprawy, co?
– Czyżby? Nie jestem pewien, czy cokolwiek między nami zostało przesądzone, panno
Steele – odpowiadam z surową miną.
I n ie traktuj siebie w ten sposób.
Dodam jej brak pewności siebie do listy cech, nad którymi będę musiał popracować. Zajęta
podawaniem śniadania, unika mojego spojrzenia. Stawia talerze na podkładkach i wyjmuje
z lodówki syrop klonowy.
Kiedy podnosi wzrok, czekam, aż usiądzie.
– Panno Steele. – Wskazuję jej miejsce.
– Dziękuję, panie Grey – odpowiada z wystudiowaną sztywnością i lekko krzywi się z bólu,
siadając.
– Bardzo cię boli? – Jestem zaskoczony niemiłym poczuciem winy. Chcę znów ją przelecieć,
najlepiej po śniadaniu, ale jeśli jest zbyt obolała, nie ma mowy. Może tym razem mógłbym ją
puknąć w buzię.
Jej rumieniec staje się jeszcze wyraźniejszy.
– No, szczerze mówiąc, nie mam żadnego punktu odniesienia – odpowiada cierpko. –
Czyżbyś chciał złożyć wyrazy współczucia?
Jej sarkastyczny ton mnie zaskakuje. Gdyby była moja, zarobiłaby co najmniej lanie, może
na ladzie kuchennej.
– Nie. Rozważałem, czy powinniśmy kontynuować szkolenie podstawowe.
– Och. – Drga.
T ak, An astasio, m oż em y też upraw iać seks z a dn ia. I chciałbym n apełn ić tę tw oją
w ysz cz ekan ą buz ię.
Wkładam do ust pełny widelec i przymykam oczy z uznaniem. Śniadanie smakuje
przewybornie. Kiedy przełknąłem, Ana nadal na mnie patrzy.
– Jedz, Anastasio – rozkazuję. – Nawiasem mówiąc, to jest pyszne.
Potrafi gotować, i to nie byle jak.
Ana bierze kęs do ust, po czym bawi się jedzeniem na talerzu. Proszę ją, by przestała gryźć
wargę.
– To bardzo rozpraszające i tak się składa, że wiem, iż nie masz na sobie nic poza koszulą.
Odstawia gmeraninę z torebką, ignorując moją irytację.
– Jakie szkolenie podstawowe miałeś na myśli? – pyta.
Wieczna ciekawska – zobaczmy, jak daleko zajdzie.
– No cóż, myślałem, że skoro cię boli, to lepiej będzie, jeśli się ograniczymy do ćwiczeń
ustnych.
Krztusi się i pluje do filiżanki.
Do diabła. Nie chcę, żeby dziewczyna się udławiła. Łagodnie klepię ją po plecach i podaję
szklankę z sokiem.
– To znaczy, jeśli chcesz zostać. – Nie powinienem kusić losu.
– Chciałabym zostać na dzisiaj. Jeśli ci to odpowiada. Jutro mam pracę.
– O której musisz być jutro w pracy?
– O dziewiątej.
– Jutro zawiozę cię do pracy na dziewiątą.
Co? Chcę, ż eby z ostała?
To mnie zaskakuje.
T ak, chcę, ż eby z ostała.
– Muszę wieczorem pojechać do domu, nie mam nic czystego.
– Możemy dostarczyć ci coś tutaj.
Odrzuca włosy w tył i nerwowo gryzie wargę… znów.
– O co chodzi? – pytam.
– Muszę być wieczorem w domu.
Rany, ale ona uparta. Nie chcę, żeby poszła, ale na tym etapie, bez kontraktu, nie mogę
naciskać, by została.
– W porządku, wieczorem. Teraz jedz śniadanie.
Ogląda zawartość talerza.
– Jedz, Anastasio. Wieczorem nie jadłaś.
– Naprawdę nie jestem głodna – mówi.
Ależ to frustrujące.
– Naprawdę chciałbym, żebyś skończyła śniadanie. – Mówię ściszonym głosem.
– Co ty masz takiego z jedzeniem? – warczy.
Och, m aleń ka, n apraw dę lepiej dla ciebie, ż ebyś się n ie dow iedz iała.
– Powiedziałem ci, nie znoszę marnowania żywności. Jedz. – Mierzę ją rozjuszonym
wzrokiem. Nie doprow adz aj m n ie do ostatecz n ości w tej spraw ie, An astasio. Z zaciętą miną
patrzy na mnie i zaczyna jeść.
Kiedy widzę, jak wkłada do ust pełny widelec jajecznicy, rozluźniam się. Na swój sposób
potrafi być prawdziwym wyzwaniem. I jest wyjątkowa. Nigdy nie miałem do czynienia z kimś
takim. T ak. W tym rzecz. Jest nowością. Stąd fascynacja, no nie?
Kiedy wszystko zjadła, zabieram jej talerz.
– Ty gotujesz, ja sprzątam.
– To bardzo demokratycznie – mówi, unosząc brew.
– Tak. Zupełnie nie w moim stylu. Jak się z tym uporam, weźmiemy kąpiel.
I będę mógł przeprowadzić ćwiczenia ustne. Wciągam szybki oddech, opanowując
natychmiastowe podniecenie na tę myśl.
Do diabła.
Jej telefon dzwoni, więc pogrążona w rozmowie oddala się w głąb kuchni. Przystaję przy
zlewie i obserwuje ją. Gdy zatrzymuje się na tle szklanej ściany, światło przedpołudnia zakreśla
jej sylwetkę w mojej białej koszuli. Czuję suchość w ustach. Jest szczupła, ma długie nogi, idealne
piersi, tyłek też.
Nadal rozmawiając, odwraca się do mnie, a ja udaję, że jestem zajęty. Nie wiedzieć czemu,
nie chcę, by przyłapała mnie na tym, jak lubieżnie wytrzeszczam na nią gały.
Z kim on a gada?
Słyszę nazwisko Kavanagh i tężeję. O cz ym jesz cz e m ów i? Nasze spojrzenia się krzyżują.
O cz ym m ów isz , An astasio?
Odwraca się i chwilę potem kończy rozmowę, po czym wraca do mnie, kołysząc pod koszulą
biodrami w łagodnym, uwodzicielskim rytmie. Cz y pow in ien em jej pow iedz ieć, co w idz ę?
– Czy ta umowa poufności obejmuje wszystko? – pyta.
Zastygam na to, zamykając spiżarnianą szafę.
– Czemu pytasz? – Do cz ego z m ierz a? Co pow iedz iała Kavan agh?
Bierze głęboki oddech.
– No, wiesz, mam kilka pytań o seks. I chciałabym spytać Kate.
– Możesz spytać mnie.
– Christianie, z całym szacunkiem… – Urywa.
Jest z aż en ow an a?
– Chodzi tylko o sprawy techniczne. Nie wspomnę o Czerwonej Komnacie Bólu – mówi
jednym tchem.
– Czerwona Komnata Bólu?
Co jest gran e?
– Przede wszystkim chodzi o przyjemność, Anastasio. Wierz mi, poza tym twoja
współlokatorka uprawia bara-bara z moim bratem. Naprawdę wolałbym, żebyś jej o nas nie
wspominała.
Nie chcę, by Elliot dowiedział się czegokolwiek o moim życiu erotycznym. Nie dałby mi
spokoju do końca życia.
– Czy twoja rodzina wie o twoich… uhm, upodobaniach?
– Nie. To nie ich interes.
Skręca ją, żeby o coś spytać.
– Co chcesz wiedzieć? – pytam, stając przed nią i przypatrując jej się bacznie.
W cz ym rz ecz , An astasio?
– W tej chwili nic konkretnego – szepcze.
– No cóż, możemy zacząć od: jak oceniasz ostatnią noc? – Mój oddech staje się krótszy, gdy
czekam na jej odpowiedź. Cała nasza transakcja od niej zależy.
– Dobrze – powiada i przesyła mi łagodny, seksowny uśmiech.
T o chciałem usłysz eć.
– Ja też. Nigdy wcześniej nie kochałem się po bożemu. Wiele można by o tym mówić. Ale
może też dlatego tak uważam, bo to ty wchodzisz tu w grę.
Jest wyraźnie zaskoczona i uradowana moimi słowami. Gładzę kciukiem jej wydatną dolną
wargę. Kusi mnie, żeby jej dotknąć… znowu.
– Chodź, weźmiemy kąpiel.
Całuję ją i zabieram do mojej łazienki.
– Stój tu – rozkazuję, odkręcając kran i dolewając pachnącego olejku do parującej wody.
Wanna napełnia się szybko, podczas gdy Ana mi się przygląda. Spodziewałbym się, że każda
kobieta, z którą mam wziąć kąpiel, skromnie spuściłaby oczy.
Ale nie Ana.
Nie opuszcza wzroku, jej oczy błyszczą wyczekująco, pełne ciekawości. Ale obejmuje się
ramionami; jest nieśmiała.
To podniecające.
I pomyśleć, że nigdy nie kąpała się z mężczyzną.
Mogę rościć sobie prawo do jeszcze jednego pierwszego razu.
Kiedy wanna jest pełna, zdzieram z siebie T-shirt i wyciągam rękę.
– Panno Steele.
Przyjmuje moje zaproszenie i wchodzi do wanny.
– Odwróć się twarzą do mnie – instruuję ją. – Wiem, że twoja warga jest cudowna, mogę to
potwierdzić, ale przestaniesz ją gryźć? Kiedy ją tak żujesz, mam ochotę cię rżnąć, a jesteś
obolała, zgadza się?
Nagle wciąga powietrze, uwalniając wargę.
– No. Kojarzysz, w czym rzecz?
Kiwa zamaszyście głową.
– Dobrze. – Nadal ma na sobie moją koszulę. Wyjmuję z kieszonki na piersiach iPoda i kładę
go przy umywalce. – Woda i iPody to nie najmądrzejsze połączenie. – Chwytam koszulę za
brzeg i ściągam ją z Any. Cofam się, by ją podziwiać, a ona natychmiast zwiesza głowę.
– Hej. – Mówię łagodnym tonem, zachęcając ją, by zerknęła na mnie. – Anastasio, jesteś
bardzo piękną kobietą, od stóp do głów. Nie zwieszaj głowy, jakbyś się wstydziła. Nie masz się
czego wstydzić i to prawdziwa radość stać tu i patrzeć na ciebie. – Biorę ją pod brodę i unoszę jej
głowę.
Nie chow aj się prz ede m n ą, m aleń ka.
– Teraz możesz usiąść.
Siada z nieprzyzwoitym pośpiechem i krzywi się, gdy obolałe ciało dotyka wody.
Okej…
Kładzie się, zaciskając powieki, lecz gdy je rozchyla, wydaje się bardziej rozluźniona.
– Czemu do mnie nie dołączysz? – pyta z nieśmiałym uśmieszkiem.
– Chyba dołączę. Przesuń się do przodu. – Pozbywszy się reszty ubioru, wsuwam się za nią,
przytulam ją do piersi i obejmuję nogami jej nogi. Trzymając stopy na wysokości jej kostek u nóg,
szeroko rozsuwam jej kończyny.
Wije się pode mną, ale to ignoruję i wsuwam nos w jej włosy.
– Pięknie pachniesz, Anastasio – szepczę.
Uspokaja się i sięgam na półkę obok po płyn do kąpieli. Wyciskam go na dłoń, spieniam
i zaczynam masować jej kark i ramiona. Wzdycha głośno, z rozkoszą, skłaniając głowę na ramię,
poddana moim czułym zabiegom.
– Podoba ci się? – pytam.
– Uhm – mruczy z zadowoleniem.
Myję jej ramiona i pachy, potem sięgam ku pierwszemu celowi: piersiom.
Boż e, dotykać jej to roz kosz .
Ma idealne piersi. Ugniatam i masuję. Jęczy, rozluźnia biodra i szybciej oddycha. Jest
podniecona. Moje ciało odpowiada tym samym, rośnie pod nią.
Przebiegam rękami po jej torsie i brzuchu, ku drugiemu celowi. Zanim dotrę do włosów
łonowych, zatrzymuję się, by sięgnąć po myjkę. Wyciskam na nią trochę płynu do kąpieli
i zaczynam powolny proces mycia partii między nogami. Powoli, ale starannie trę, myję,
oczyszczam, stymuluję. Zaczyna dyszeć i jej biodra poruszają się zsynchronizowane z moją
dłonią. Głowę wspiera na mojej piersi, oczy ma zamknięte, usta otwarte w bezsłownym jęku,
gdy poddaje się moim nieustannie ruchliwym palcom.
– Poczuj to, maleńka. – Przejeżdżam zębami po jej małżowinie usznej. – Poczuj to dla mnie.
– Och, proszę – skomle i usiłuje wyprostować nogi, ale przyszpilam je swoimi.
W ystarcz y.
Teraz, gdy cała jest pokryta pianą, jestem gotów przejść do następnego etapu.
– Myślę, że teraz jesteś wystarczająco czysta – obwieszczam i unoszę ręce.
– Dlaczego przerwaliśmy? – protestuje, otwierając powieki. Mruga sfrustrowana
i zawiedziona.
– Bo mam względem ciebie inne plany, Anastasio.
Dyszy i jeśli się nie mylę, wydyma wargi.
Dobrz e.
– Odwróć się. Mnie też trzeba umyć.
Odwraca się, twarz ma zaróżowioną, oczy błyszczące, źrenice rozszerzone.
Unosząc biodra, biorę w rękę fiuta.
– Chcę, żebyś dobrze poznała i zechciała się zakolegować z moją ulubioną i najcenniejszą
częścią ciała. Jestem do niej bardzo przywiązany.
Szczęka jej opada, gdy spogląda to na mojego penisa, to na twarz… i z powrotem. Nie mogę
się powstrzymać od szelmowskiego uśmiechu. Jej twarz to obraz panieńskiego oburzenia.
Ale gdy się tak wpatruje, jej twarz ulega zmianie. Najpierw wyraża zastanowienie, potem
ocenę, a gdy spogląda mi w oczy, widzę niewątpliwe wyzwanie.
Och, dź w ign ij go, pan n o S teele.
W jej uśmiechu jest zachwyt, gdy sięga po płyn do kąpieli. Słodko się ociąga, kapie płynem na
rękę i nie odrywając ode mnie wzroku, rozciera płyn na dłoniach. Otwiera usta i przygryza dolną
wargę, po czym przebiega językiem po minimalnych wgłębieniach, które zostawiły zęby.
An a S teele, uw odz icielka!
Fiutowski reaguje z uznaniem, twardniejąc jak skała. Chwyta go, mocno ściska. Oddech
wydostaje mi się z sykiem z zaciśniętych ust, gdy zamykam oczy, smakując tę chwilę.
T utaj m oż n a m n ie dotykać.
Jak najbardziej… Kładę rękę na jej dłoni, demonstrując, jak to robić.
– W ten sposób. – Tłumaczę chrapliwym głosem i pokazuję.
Wzmacnia uścisk i pracuje w górę i w dół, pod moją dłonią.
Och, tak.
– W tym rzecz, maleńka.
Cofam rękę i pozwalam jej na kontynuację, zamykając oczy i poddając się ustalonemu
rytmowi.
Och, Boż e.
Co jest takiego w jej niedoświadczeniu, że podnieca do tego stopnia? Czy dlatego, że
wszystko, co robi pierwszy raz, sprawia mi niebywałą przyjemność?
Nagle bierze go do ust, ssie mocno, torturując językiem.
O ran y.
– Rany… Anastasio.
Ssie jeszcze mocniej, w oczach płonie jej kobiecy spryt. To rewanż, jej wet za wet. Wygląda
oszałamiająco.
– Chryste – warczę i zamykam oczy, żeby zaraz nie skończyć.
Ciągnie słodką torturę i gdy jej sprawność rośnie, rozluźniam biodra, pchając się głębiej
w usta.
Jak daleko m ogę z ajechać, m aleń ka?
Obserwowanie jej jest stymulujące, niesłychanie stymulujące. Chwytam ją za włosy i steruję
ruchem ust, gdy wspiera się rękami na moich udach.
– Och. Maleńka. To. Takie. Cudowne.
Chowa zęby za wargami i wciąga mnie jeszcze głębiej.
– Ach! – stękam i zadaję sobie pytanie, jak głęboko pozwoli mi wejść. Jej usta mnie dręczą,
osłonięte zęby mocno się zaciskają. Chcę tego więcej.
– Jezu. Jak daleko dasz radę?
Patrzy mi w oczy i marszczy brwi. Potem z wyrazem zdecydowania ześlizguje się jeszcze
niżej, aż uderzam o tylną ścianę jej gardła.
O ran y.
– Anastasio, zaraz ci się spuszczę do ust – ostrzegam ją bez tchu. – Jak nie chcesz, w tej
chwili przestań. – Wpycham się w nią raz za razem, patrząc, jak pal znika w jej ustach i znów się
pojawia. To więcej niż erotyka. Nagle uwalnia zęby, łagodnie zaciska je na mnie i jestem
pognębiony, wytryskam w głębi jej gardła, wykrzykuję moją rozkosz.
O ran y.
Ciężko oddycham. Całkowicie mnie rozbroiła… znów!
Kiedy otwieram oczy, Ana jaśnieje dumą.
Jak powinna. Zrobiła mi loda, że niech to diabli.
– Nie masz odruchu wymiotnego? – zdumiewam się, łapiąc oddech. – Chryste, Ana… to
było… dobre, naprawdę dobre. Chociaż nieoczekiwane. Wiesz, nigdy nie przestaniesz mnie
zdumiewać. – Pochwała za kawał dobrej roboty.
Ale chwila. To było niesamowicie dobre. Może jednak ma pewne doświadczenie?
– Zrobiłaś to kiedyś wcześniej? – pytam i nie jestem pewien, czy chcę to wiedzieć.
– Nie – mówi z oczywistą dumą.
– Dobrze. – Mam nadzieję, że moja ulga nie jest zbyt oczywista. – To przecież kolejny
pierwszy raz, panno Steele. Hm, z ćwiczeń ustnych pięć. Rusz się, chodźmy do łóżka. Masz
u mnie orgazm.
Wychodzę z wanny trochę otumaniony i owijam się ręcznikiem. Biorę drugi, podaję go jej
i pomagam wyjść, tak ją spowijając, że ani drgnie. Przygarniam ją do siebie, całuję, naprawdę
całuję. Badam jej usta językiem.
Sprawdzam, jak mój wytrysk tam smakuje. Chwytając ją za głowę, pogłębiam pocałunek.
Pożądam jej.
Całej.
Ciała i duszy.
Chcę, żeby była moja.
Wpatrując się w jej nierozumiejące oczy, nalegam:
– Powiedz tak.
– Tak na co? – szepcze.
– Tak na nasz kontrakt. Na to, że będziesz moja. Proszę, Ana. – Od dawna nie uderzyłem
w błagalną nutę. Znów ją całuję, wkładając w to cały mój zapał. Gdy biorę ją za rękę, wydaje się
oszołomiona.
Doprow adź ją n a sz cz yt osz ołom ien ia, G rey.
W sypialni puszczam jej rękę.
– Ufasz mi? – pytam.
Potakuje głową.
– Grzeczna dziewczynka.
G rz ecz n a. Piękn a. Dz iew cz yn ka.
Idę do garderoby, wybieram krawat. Wracam, zdejmuję z niej ręcznik i rzucam go na
podłogę.
– Wyciągnij ręce przed siebie.
Oblizuje wargi, jak mi się wydaje, przez chwilę niepewna, a potem wyciąga ręce. Szybko
obwiązuję przeguby krawatem. Sprawdzam węzeł. Trzyma.
Cz as n a sz kolen ie, pan n o S teele.
Jej usta są rozchylone, gdy wciąga powietrze… jest podniecona.
Pociągam ją łagodne za warkocze.
– Tak młodo z nimi wyglądasz. – Ale nie powstrzymają mnie. Odrzucam ręcznik. – Och,
Anastasio, cóż mam ci zrobić? – Ściskając ją za ramiona, pcham łagodnie na łóżko, ale trzymam,
by nie upadła gwałtownie. Gdy tylko legła wyprostowana, kładę się obok i przenoszę jej ręce za
głowę. – Trzymaj tak ręce, nie ruszaj nimi. Rozumiesz?
Przełyka ślinę.
– Odpowiedz mi.
– Nie będę ruszała rękami – mówi leciutko schrypniętym głosem.
– Grzeczna dziewczynka. – Nie mogę się powstrzymać od uśmiechu. Leży obok mnie
z zawiązanymi przegubami, bezbronna. Moja.
Nie jest to coś, czego pragnę – jeszcze nie – ale prawie.
Pochyliwszy się, lekko ją całuję i daję znać, że będę całował wszędzie.
Wzdycha, gdy moje usta suną od jej ucha do szyi. Pochwalny jęk jest dla mnie nagrodą. Nagle
opuszcza ramiona i obejmuje mnie za szyję.
Nie. Nie. Nie. T o n a n ic, pan n o S teele.
Gromiąc ją wzrokiem, stanowczym gestem przekładam jej ręce nad głowę.
– Nie ruszaj rękami, bo inaczej po prostu będziemy musieli zacząć od początku.
– Chcę cię dotykać – szepcze.
– Wiem. – Ale n ie m oż esz . – Trzymaj ręce nad głową.
Usta ma rozchylone i każdy szybki oddech sprawia, że jej klatka piersiowa unosi się wysoko.
Jest podniecona.
Dobrz e.
Przez chwilę tulę w dłoniach jej podbródek, po czym zaczynam schodzić pocałunkami w dół.
Przenoszę rękę na piersi, a usta biegną natychmiast za nią. Trzymam dłoń na jej brzuchu, nie
pozwalając się ruszyć, i składam hołd każdemu z sutków. Ssę je i łagodnie szczypię, rozkoszując
się, gdy twardnieją w odpowiedzi.
Kwili i zaczyna dygotać biodrami.
– Nie ruszaj się – ostrzegam, trzymając usta tuż przy skórze. Składam pocałunek na
brzuchu, gdzie językiem badam głębię i smak jej pępka.
– Ach – jęczy i wije się.
Będę musiał ją nauczyć, by się nie ruszała…
Gryzę skórę.
– Hmm. Jesteś taka słodka, panno Steele. – Łagodnie szczypię zębami pępek i ciągnę za
włosy łonowe, a potem siadam między jej nogami. Chwytając ją za kostki u nóg, szeroko je
rozkładam. W tej pozycji, naga, bezbronna, przedstawia cudowny widok. Trzymając ją za stopę,
zginam jej nogę w kolanie i unoszę ją do ust. Patrzę jej przy tym w oczy. Całuję każdy palec,
a potem gryzę każdą poduszeczkę.
Powieki ma rozchylone, usta rozwarte, przechodzące na zmianę od małego do wielkiego „o”.
Kiedy gryzę troszeczkę mocniej poduszkę jej najmniejszego palca, jej biodra drgają i niemal
szlocha. Przebiegam językiem po podbiciu, do łydki. Zaciska kurczowo powieki i rzuca głową na
boki, gdy nadal ją dręczę.
– Och, proszę – błaga, gdy ssę i gryzę jej najmniejszy palec u nogi.
– Wszystko w swoim czasie, panno Steele – droczę się.
Kiedy docieram do kolana, nie przestaję, ale idę wyżej, liżąc, ssąc i gryząc wewnętrzną
stronę uda, a jednocześnie rozkładając szeroko jej nogi.
Dygoce w szoku, oczekując, że niebawem poczuje mój język u zbiegu ud.
Och, n ie… jesz cz e n ie, pan n o S teele.
Kieruję uwagę na drugą nogę, całuję ją i szczypię od kolana w górę po wewnętrznej stronie
uda.
Tężeje, gdy w końcu kładę się między jej nogami. Ale ramiona trzyma nadal uniesione.
G rz ecz n a dz iew cz yn ka.
Łagodnie sunę nosem w górę i w dół jej sromu.
Wije się pode mną.
Przerywam. Musi się nauczyć leżeć nieruchomo.
Unosi głowę, by na mnie spojrzeć.
– Wiesz, jak upajająco pachniesz, panno Steele? – Nie odrywając wzroku od jej oczu, buszuję
nosem między jej włosami łonowymi i głęboko oddycham. Opuszcza bezwładnie głowę na
poduszkę i jęczy.
Dmucham łagodnie na jej włosy łonowe, przesuwając usta w górę i w dół.
– Podobają mi się – mruczę. Dawno nie oglądałem włosów łonowych z tak bliska i w tak
intymnej sytuacji. Szarpię je lekko. – Może je zostawimy.
Chociaż podczas zabaw z woskiem to niewygodne…
– Och, proszę – gorąco błaga.
– Lubię, kiedy mnie prosisz, Anastasio.
Jęczy.
– Wyrównywać rachunki rozkoszy to nie w moim stylu, panno Steele – szepczę przy jej
skórze. – Ale dzisiaj sprawiłaś mi przyjemność i powinnaś zostać nagrodzona. – I sięgam między
jej uda, otwieram je mojemu językowi i powoli zaczynam nim obiegać łechtaczkę.
Krzyczy, wyginając się w łuk.
Ale nie przestaję. Mój język jest bezlitosny. Jej nogi sztywnieją, prostuje palce.
Ach. Jest blisko i powoli wsuwam w nią środkowy palec.
Jest mokra.
Mokra i oczekująca.
– Och, maleńka. Uwielbiam, kiedy jesteś dla mnie taka mokra. – Kołuję w niej palcem, aż się
wypręża. Językiem nadal drażnię łechtaczkę, bez chwili przerwy. Tężeje pode mną i w końcu
wydaje okrzyk, gdy wstrząsa nią orgazm.
T ak!
Klękam i chwytam kondom. Gdy tylko jest naciągnięty, powoli wsuwam się w nią.
Cholera, co za rozkosz.
– No, jak? – sprawdzam.
– Świetnie. Dobrze – chrypi.
Och… Zaczynam się ruszać, rozkoszując się jej uściskiem wokół mnie, dotykiem pode mną.
Znów i znów, szybciej i szybciej, zatracając się w tej kobiecie. Chcę, żeby znów doszła.
Chcę, żeby się nasyciła.
Chcę, żeby była szczęśliwa.
W końcu sztywnieje jeszcze raz i szlocha.
– Dojdź w końcu, maleńka – rzężę przez zaciśnięte zęby i wybucha wokół mnie. – Och, ja
pierdolę – krzyczę i odpuszczam, doznając słodkiej ulgi. Na krótko opadam na Anę, rozkoszując
się jej jedwabistą skórą. Obejmuje mnie za szyję, ale że ma związane ręce, nie może mnie
dotknąć.
Biorę głęboki oddech i wspieram się na ramionach, patrząc na nią z zachwytem.
– Widzisz, co możemy osiągnąć razem? Jak mi się oddasz, będzie jeszcze lepiej. Zaufaj mi,
Anastasio, mogę cię zabrać do miejsc, o których nawet nie miałaś pojęcia. – Stykamy się czołami
i zamykam oczy.
Prosz ę, pow iedz tak.
Słyszę głosy za drzwiami.
Co, u diabła?
To Taylor i Grace.
– Niech to szlag! To moja matka.
Ana się krzywi, gdy się z niej wysuwam.
Wyskakuję z łóżka i wyrzucam kondom do kosza.
Do diabła, co m atka tu robi?
Taylor ją przyhamował, dzięki Bogu. No, będzie miała niespodziankę.
Ana nadal leży rozciągnięta na łóżku.
– Rusz się, musimy się ubrać… to znaczy, jeśli chcesz poznać moją matkę. – Uśmiecham się
do niej, gdy naciągam dżinsy. Wygląda uroczo.
– Christianie… nie mogę się ruszyć – protestuje, ale też uśmiecha się szeroko.
Pochylam się, rozwiązuję krawat i całuję ją w czoło.
Matka będz ie z achw ycon a.
– Jeszcze jeden pierwszy raz – szepczę, niezdolny powstrzymać się od uśmiechu.
– Nie mam tu czystych rzeczy.
Nakładam biały T-shirt, a kiedy się odwracam, ona siedzi na łóżku, obejmując kolana.
– Może powinnam tu zostać – proponuje.
– Och, nie, nie zostaniesz – ostrzegam ją. – Może włożysz coś mojego.
Podoba mi się, kiedy nosi moje rzeczy.
Mina jej rzednie.
– Anastasio, mogłabyś nosić worek i wyglądałabyś cudownie. Proszę, nie przejmuj się. Chcę,
żebyś poznała moją matkę. Ubierz się. Ja po prostu wyjdę i ją uspokoję. Oczekuję cię w pokoju
za pięć minut, w innym wypadku przyjdę i wyciągnę cię stąd bez względu na to, co będziesz na
sobie miała. Moje T-shirty są w tej szufladzie. Koszule w garderobie. Nie krępuj się.
Robi oczy jak spodki.
T ak. Nie ż artuję, m aleń ka.
Ostrzegam ją znaczącym spojrzeniem, otwieram drzwi i wychodzę na spotkanie matki.
Grace stoi na korytarzu prowadzącym do holu i Taylor coś jej mówi. Kiedy mnie widzi, jej
twarz się rozświetla.
– Kochanie, nie miałam pojęcia, że ktoś może ci towarzyszyć – wykrzykuje. Wydaje się
trochę zakłopotana.
– Cześć, mamo. – Całuję podsunięty policzek. – Dalej ja sobie z nią poradzę – mówię
Taylorowi.
– Tak jest, panie Grey. – Nieco poirytowany kiwa głową i wraca do swojego gabinetu.
– Dziękuję, Taylor – woła za nim Grace, po czym poświęca mi całą uwagę. – Poradzę sobie
z nią? – powtarza tonem nagany. – Byłam w śródmieściu na zakupach i pomyślałam sobie, że
mogłabym wpaść na kawę. – Urywa. – Gdybym wiedziała, że nie jesteś sam… – Wzrusza
nieporadnie ramionami, jak dziewczynka.
Często wpadała do mnie na kawę i była tu kobieta… tylko matka nigdy o tym nie wiedziała.
– Ona dołączy do nas za chwilę – mówię, ratując ją z niezręcznej sytuacji. – Usiądziesz? –
Wskazuję kanapę.
– Ona?
– Tak, matko. Ona. – Mówię suchym tonem, ale zbiera mi się na śmiech. I raz przynajmniej
milczy, gdy błądzi po salonie.
– Widzę, że jedliście śniadanie – zauważa, patrząc na brudne naczynia.
– Masz ochotę na kawę?
– Nie. Dziękuję, kochanie. – Siada. – Poznam twoją… przyjaciółkę i pójdę sobie. Nie chcę ci
przeszkadzać. Wyobrażałam sobie, że będziesz harował w gabinecie. Masz za ciężką pracę,
kochanie. Pomyślałam sobie, że mógłbyś się od niej oderwać. – Patrzy niemal przepraszająco,
gdy dołączam do niej na kanapie.
– Nie przejmuj się. – Jestem głęboko rozbawiony jej reakcją. – Czemu nie byłaś dzisiaj
w kościele?
– Carrick musiał pracować, więc pomyśleliśmy, że pójdziemy na wieczorną mszę. Pewnie nie
ma co liczyć, że pójdziesz z nami.
Unoszę brew w cynicznej pogardzie.
– Matko, wiesz, że to nie dla mnie.
Bóg i ja odw róciliśm y się do siebie plecam i daw n o tem u.
Wzdycha, ale w tej chwili pojawia się Ana – ubrana w swoje rzeczy staje nieśmiało
w drzwiach. Napięcie na linii matka–syn ustępuje i z ulgą wstaję.
– Oto i ona.
Grace się odwraca i też wstaje.
– Matko, to jest Anastasia Steele. Anastasio, to Grace Trevelyan-Grey.
Wymieniają uścisk dłoni.
– Miło mi panią poznać – mówi Grace z nieco nadmiernym entuzjazmem, aby mi się
przypodobać.
– Dzień dobry, doktor Trevelyan-Grey – wita ją uprzejmie Ana.
– Mów mi Grace – odpowiada matka, w jednej chwili przyjacielska i bezpośrednia.
Co? Już ?
– Zwykle przedstawiam się jako doktor Trevelyan, a pani Grey to moja teściowa. – Puszcza
oko do Any i siada. Klepiąc poduszkę koło mnie, daję znak Anie, na co podchodzi i zajmuje
miejsce.
– Jak się poznaliście? – pyta Grace.
– Ana przeprowadzała ze mną wywiad dla studenckiej gazetki, bo w tym tygodniu będę na
rozdaniu dyplomów.
– Więc w tym tygodniu kończysz studia? – Grace posyła Anie promienny uśmiech.
– Tak.
Telefon Any zaczyna dzwonić. Przeprasza i odbiera połączenie.
– Będę wygłaszał mowę do absolwentów – wyjaśniam Grace, ale moja uwaga jest skupiona
na Anie.
Kto to? Słyszę jej słowa:
– Słuchaj, José, to nie jest dobry moment.
Pieprz on y fotograf. Cz ego on chce?
– Zostawiłam wiadomość Elliotowi, a potem się dowiedziałam, że jest w Portlandzie. Nie
widziałam się z nim od zeszłego tygodnia – mówi Grace.
Ana się rozłącza.
– …i Elliot zadzwonił, mówiąc, że jesteś w okolicy… nie widziałam cię od dwóch tygodni,
kochanie – ciągnie dalej Grace, gdy Ana podchodzi do nas.
– Ach, zadzwonił? – pytam retorycznie.
Cz ego chciał fotograf?
– Myślałam, że moglibyśmy zjeść razem lunch, ale widzę, że masz inne plany, i nie chcę ci
przeszkadzać w zajęciach. – Grace wstaje i raz przynajmniej jestem jej wdzięczny za intuicję
oraz trafne odczytanie sytuacji. Znów podsuwa mi policzek. Całuję ją na pożegnanie.
– Muszę zawieźć Anastasię z powrotem do Portlandu.
– Oczywiście, kochanie. – Grace obdarza jasnym i jeśli się nie mylę, wdzięcznym uśmiechem
Anę.
To irytujące.
– Anastasio, to była wielka przyjemność. – Matka wręcz promienieje, gdy ściska rękę Any. –
Mam nadzieję, że znów się spotkamy.
Taylor pojawia się na progu.
– Pani Grey? – mówi pytająco.
– Dziękuję, Taylorze – odpowiada Grace i Taylor odprowadza ją przez pokój do
dwuskrzydłowych drzwi i holu.
No, to było ciekaw e.
Matka zawsze myślała, że jestem gejem. Ale szanowała moją prywatność i nigdy mnie nie
spytała.
Hm, teraz wie.
Ana dręczy dolną wargę, okazując niepokój… czego należało się spodziewać.
– Więc ten fotograf dzwonił? – pytam szorstko.
– Tak.
– Czego chciał?
– Tylko przeprosić, wiesz… za piątek.
– Rozumiem. – Może chce z nią spróbować jeszcze raz. Ta myśl jest nieprzyjemna.
Taylor chrząka.
– Panie Grey, jest problem z ładunkiem do Darfuru.
Niech to diabli. To kara za niesprawdzenie e-maili rano. Byłem za bardzo pochłonięty Aną.
– „Charlie Tango” odstawiony na Boeing Field? – pytam Taylora.
– Tak, proszę pana.
Taylor kłania się Anie.
– Miło mi, panno Steele.
Ona obdarza go szerokim uśmiechem i Taylor wychodzi.
– Czy on tu mieszka? Taylor? – pyta Ana.
– Tak.
Idę do kuchni, sięgam po telefon i szybko sprawdzam e-maile. Jest oznaczona jako ważna
wiadomość od Ros i kilka SMS-ów. Natychmiast dzwonię.
– Ros, w czym rzecz?
– Cześć, Christianie. Raport z Darfuru nie wygląda dobrze. Nie mogą zagwarantować
bezpieczeństwa ładunku ani załodze transportu drogowego, a bez wsparcia organizacji
pozarządowej Departament Stanu nie pali się, by uznać ładunek za pomoc humanitarną.
Pieprz yć to.
– Nie narażę na ryzyko załogi. – Ros o tym wie.
– Moglibyśmy wprowadzić najemników – mówi.
– Nie, odwołaj…
– Ale koszty – protestuje.
– Zrobimy zrzut.
– Od kiedy o tym wspomniałeś, wiedziałam, że to się tak skończy, Christianie. Mam gotowy
plan. Kosztowny plan. W międzyczasie kontenery mogą popłynąć z Filadelfii do Rotterdamu
i możemy je stamtąd przejąć. Tak to wygląda.
– Dobrze. – Rozłączam się. Przydałaby się pomoc Departamentu Stanu. Postanawiam
zadzwonić do Blandino i przedyskutować to dokładniej.
Moja uwaga ponownie skupia się na pannie Steele, która stoi na środku salonu, przyglądając
mi się z niepokojem. Wracamy do harmonogramu.
T ak. Kon trakt. T o n astępn y krok w n asz ych n egocjacjach.
W gabinecie zbieram leżące na biurku papiery i wpycham je do dużej koperty.
Ana nie rusza się z miejsca, w którym zostawiłem ją w salonie. Może myśli o fotografie…
mój nastrój daje głębokiego nurka.
– To jest kontrakt. – Unoszę kopertę. – Przeczytaj go i w przyszłym tygodniu omówimy co
trzeba. Czy mogę zasugerować, byś zebrała potrzebne informacje, żeby wiedzieć, w co się
angażujesz? – Pobladła spogląda to na kopertę, to na mnie. – To znaczy, jeśli się zgadzasz.
Naprawdę mam nadzieję, że tak jest – dodaję.
– Informacje?
– Zdziwisz się, co można znaleźć w Internecie.
Marszczy brwi.
– O co chodzi? – pytam.
– Nie mam komputera. Normalnie używam komputerów na uczelni, zobaczę, czy nie
dałoby się skorzystać z laptopa Kate.
Nie m a kom putera? Jak studentka może nie mieć komputera? Jest aż tak spłukana? Podaję
jej kopertę.
– Jestem pewien, że komputer mogę ci… mhm… pożyczyć. Zabierz rzeczy, wrócimy do
Portlandu i po drodze zjemy na chybcika lunch. Muszę się ubrać.
– Ja tylko zadzwonię – mówi cichym, wahającym się tonem.
– Fotograf? – warczę.
Ma minę winowajczyni.
Co, u diabła?
– Nie lubię się dzielić, panno Steele. Zapamiętaj to. – Wypadam z pokoju, zanim coś jeszcze
powiem.
Czy wykorzystała mnie, żebym ją rozdziewiczył?
Cholera.
Może chodzi o pieniądze? To przygnębiająca myśl… chociaż nie robi wrażenia kobiety
zainteresowanej tylko portfelem mężczyzny. Bardzo się opierała, żebym fundował jej
garderobę. Zdejmuję dżinsy i wkładam bokserki. Krawat od Brioniego leży na podłodze.
Pochylam się po niego.
Zgodziła się na niego, żeby być dobrze związana… Jest n adz ieja, G rey. Nadz ieja.
Wpycham krawat i dwa inne do podręcznej torby razem ze skarpetkami, bielizną
i prezerwatywami.
Co ja robię?
W głębi duszy wiem, że na cały następny tydzień zatrzymam się w Heathmanie… żeby być
blisko niej. Wybieram garnitury i koszule, które Taylor przywiezie mi później. Będę czegoś
potrzebował na uroczystość rozdania dyplomów.
Wskakuję w czyste dżinsy, biorę skórzaną kurtkę. Mój telefon brzęczy. SMS od Elliota.
Odpowiadam.
Cuisine Sauvage jest niewielka, ale zatłoczona parami i rodzinami z dziećmi wsuwającymi
z przyjemnością niedzielny brunch. Trzymając się za ręce, udajemy się za hostessą do stolika.
Ostatni raz byłem tu z Eleną. Ciekawe, co powiedziałaby na Anastasię.
– Nie byłem tu jakiś czas. Nie mamy wyboru… podają to, co złapali albo zebrali – mówię,
krzywiąc się z udawaną zgrozą. Ana się śmieje.
Cz em u rosn ę n a dz iesięć stóp, kiedy uda m i się ją roz baw ić?
– Dwa kieliszki pinot grigio – zamawiam u kelnerki, która robi do mnie słodkie oczy spod
blond loków. To irytujące.
Ana się chmurzy.
– Co? – pytam, zastanawiając się, czy kelnerka zirytowała i ją.
– Chciałam dietetycznej coca-coli.
Dlacz ego m i tego n ie pow iedz iałaś? Marszczę brwi.
– Tu podają przyzwoite pinot grigio. Będzie dobrze pasowało do posiłku bez względu na to,
co dostaniemy.
– Bez względu na to, co dostaniemy? – pyta. Niepokój sprawia, że wytrzeszcza oczy.
– Tak. – I posyłam jej mój megawatowy uśmiech, naprawiając fakt, że nie pozwoliłem jej
samej zamówić tego, na co miała ochotę. Po prostu nie przywykłem pytać… – Spodobałaś się
mojej matce – dodaję, mając nadzieję, że tym sprawię jej przyjemność, i przypominając sobie
reakcję Grace na Anę.
– Naprawdę? – pyta. Wygląda, że jej to pochlebiło.
– O, tak. Zawsze myślała, że jestem gejem.
– Dlaczego?
– Bo nigdy nie widziała mnie z dziewczyną.
– Och, z żadną z piętnastu?
– Masz dobrą pamięć. Nie, z żadną z piętnastu.
– Och.
T ak… tylko z tobą, m aleń ka. Ta myśl jest niepokojąca.
– Wiesz, Anastasio, w ten weekend ja też wiele rzeczy przeżyłem po raz pierwszy.
– Tak?
– Nigdy z nikim nie spałem, nigdy nie uprawiałem seksu w łóżku, nigdy nie zabrałem
dziewczyny do „Charliego Tango”, nigdy nie przedstawiłem żadnej kobiety mojej matce. Co ty
ze mną wyprawiasz?
T aa. Do diabła, co ty z e m n ą w ypraw iasz ? T o n ie ja.
Kelnerka przynosi schłodzone wino i Ana natychmiast pociąga łyk, wpatrując się we mnie
błyszczącymi oczami.
– To był naprawdę świetny weekend – mówi z nieśmiałym zachwytem w głosie.
Moim zdaniem również i zdaję sobie sprawę, że nie miałem fajnego weekendu od… od kiedy
rozstałem się z Susannah. Mówię to Anie.
– Co znaczy seks po bożemu? – pyta.
Nieoczekiwane pytanie i kompletna zmiana tematu doprowadzają mnie do śmiechu
– Po prostu zwykły seks. Bez żadnych zabawek, dodatków. – Wzruszam ramionami. –
Wiesz… to znaczy tak naprawdę nie wiesz, ale o to chodzi.
– Och – wzdycha i wydaje się nieco podłamana.
Co teraz ?
Kelnerka odrywa nas od poruszanej tematyki, stawiając talerze pełne czegoś zielonego.
– Zupa pokrzywowa – oświadcza i dumnym krokiem powraca do kuchni. Spoglądamy na
siebie, potem na zupę. Szybka degustacja i przekonujemy się, że jest znakomita. Demonstruję
przesadną ulgę i Ana chichoce.
– Uroczo się śmiejesz – mówię cicho.
– Czemu nigdy wcześniej nie uprawiałeś seksu po bożemu? Zawsze robiłeś to po swojemu? –
Jak zwykle ciekawska.
– Tak jakby. – I rozważam, czy powinienem pogłębić ten temat. Przede wszystkim zależy
mi na tym, żeby była ze mną szczera; chcę, żeby mi ufała. Nigdy nie bywam tak otwarty, ale
myślę, że mogę jej ufać, więc starannie dobieram słowa.
– Jedna z przyjaciółek matki uwiodła mnie, kiedy miałem piętnaście lat.
– Och. – Łyżka Any zawisa w połowie drogi między talerzem i jej ustami.
– Miała bardzo szczególne upodobania. Byłem jej uległym przez sześć lat.
– Och – szepcze.
– Więc wiem, o co chodzi w tej sferze, Anastasio. – W ięcej, n iż ty w iesz . – Poznałem seks
w sposób daleki od normalności. – Nie mogłem być dotykany. Nadal nie mogę.
Czekam na jej reakcję, ale nie odrywa się od zupy, przetrawiając ten strzęp informacji.
– Więc w college’u z nikim nie chodziłeś? – pyta, gdy połknęła ostatnią łyżkę.
– Nie.
Kelnerka przerywa nam, sprzątając talerze. Ana odczekuje, aż tamta odejdzie.
– Dlaczego?
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
– Tak.
– Nie chciałem. Ona była wszystkim, co było mi konieczne, potrzebne. A poza tym stłukłaby
mnie na kwaśne jabłko.
Mruga kilka razy, przyswajając sobie te wiadomości.
– Więc skoro była przyjaciółką twojej matki, to ile miała lat?
– Tyle, że powinna być mądrzejsza.
– Nadal się z nią spotykasz? – Wydaje się wstrząśnięta.
– Tak.
– Wciąż… mmm… – Czerwieni się jak burak, wykrzywiając usta w podkówkę.
– Nie – mówię szybko. Nie chcę, żeby wyrobiła sobie mylny obraz moich relacji z Eleną. –
Jest bardzo dobrą przyjaciółką – zapewniam ją.
– Och. Czy twoja matka wie?
– Oczywiście, że nie.
Matka by m n ie z abiła… i Elen ę też .
Kelnerka wraca z przystawką, dziczyzną. Ana pociąga długi łyk wina.
– Ale to nie mogło funkcjonować bez przerwy? – Nie zwraca uwagi na jedzenie.
– Ale jakoś funkcjonowało, chociaż nie byłem z nią cały czas. To było… trudne. Przede
wszystkim byłem nadal w szkole, a potem w college’u. Bierz się do jedzenia, Anastasio.
– Naprawdę nie jestem głodna, Christianie – mówi.
Mrużę oczy.
– Jedz. – Zachowuję spokojny ton głosu, starając się panować nad sobą.
– Daj mi chwilę – mówi tonem równie cichym jak mój.
O co jej chodz i? O Elen ę?
– Okej – zgadzam się. Zastanawiam się, czy nie powiedziałem jej za dużo, i nabieram na
widelec dziczyznę.
W końcu sięga po sztućce i zaczyna jeść.
Dobrz e.
– Czy tak będzie wyglądać nasz… związek? – pyta. – Będziesz mną rządził? – Przygląda się
talerzowi, który ma przed sobą.
– Tak.
– Rozumiem. – Odrzuca koński ogon na plecy.
– I co więcej, będziesz tego chciała.
– To poważny krok – mówi.
– Zgadza się. – Zamykam oczy. Pragnę robić to z nią, teraz bardziej niż kiedykolwiek. Co
mogę takiego powiedzieć, by dała szansę naszemu kontraktowi?
– Anastasio, musisz iść za instynktem. Zbierz informacje, przeczytaj kontrakt.
Z przyjemnością omówię z tobą każdy aspekt. Będę w Portlandzie do piątku, jeśli chcesz o tym
porozmawiać wcześniej. Zadzwoń do mnie… może zjedlibyśmy kolację… powiedzmy w środę?
Naprawdę zależy mi na tym, żeby to wypaliło. Powiem więcej, nigdy nie pragnąłem niczego tak
jak tego.
O ran y. T o ci prz em ów ien ie, G rey. Cz y w łaśn ie n ie poprosiłeś jej o ran dkę?
– Co się stało z tamtą piętnastką? – pyta.
– Różnie bywało, ale sprowadzało się do niedopasowania.
– I myślisz, że ja mogłabym do ciebie pasować?
– Tak.
Mam n adz ieję…
– Już się z nimi nie spotykasz?
– Nie, Anastasio, nie spotykam się. Moje związki są monogamiczne.
– Rozumiem.
– Poszukaj informacji, Anastasio.
Odkłada nóż i widelec, sygnalizując, że skończyła lunch.
– Już? To wszystko, co zamierzasz zjeść?
Kiwa głową, składając ręce na podołku, i zacina usta – robi tę swoją upartą minę… Wiem, że
chcąc ją przekonać do opróżnienia talerza, będę musiał walczyć. Trzeba będzie popracować nad
jej zwyczajami żywieniowymi, jeśli zgodzi się być moja. Gdy jem, co kilka sekund rzuca mi
spojrzenie i powoli zaczyna się czerwienić.
No, co to?
– Dałbym wszystko, żeby wiedzieć, co myślisz właśnie w tej chwili. – Wyraźnie myśli
o seksie. – Chyba zgadnę – droczę się z nią.
– Cieszę się, że nie potrafisz odczytać moich myśli.
– Myśli nie, Anastasio, ale odczytywać, czego chce twoje ciało… tego od wczoraj nauczyłem
się całkiem nieźle. – Uśmiecham się do niej wilczo i proszę o rachunek.
Kiedy wychodzimy, mocno trzymam ją za rękę. Jest milcząca – chyba głęboko zamyślona –
i pozostaje milcząca całą drogę do Vancouver. Podsunąłem jej masę rzeczy do przemyślenia.
Ale ona mi też.
Cz y będz ie chciała to z e m n ą robić?
Do diabła, m am n adz ieję, ż e tak.
Jest nadal jasno, gdy podjeżdżamy pod jej mieszkanie, ale słońce zapada się za horyzont,
lśniąc różowoperłowym blaskiem nad Mount St. Helen. Ana i Kate mieszkają w malowniczym
miejscu oferującym niezwykły widok.
– Chcesz wejść? – pyta, gdy wyłączam silnik.
– Nie, praca na mnie czeka. – Wiem, że gdybym przyjął jej zaproszenie, przekroczyłbym
pewną granicę. Nie jestem na to gotowy. Nie jestem materiałem na chłopaka, z którym się
chodzi – i nie chcę stwarzać jej fałszywych nadziei co do charakteru naszego związku.
Rzednie jej mina. Jest jak przekłuty balonik i odwraca wzrok.
Nie chce, żebym sobie poszedł.
To poniżające. Biorę ją za rękę i całując kłykcie palców, mam nadzieję, że złagodzę gorycz
odmowy.
– Dziękuję ci za ten weekend, Anastasio. To było… najlepsze. – Kieruje na mnie lśniące oczy.
– Środa? – kontynuuję. – Zabiorę cię z pracy, czy skąd?
– Środa – mówi i nadzieja w jej głosie jest niepokojąca.
Niech to sz lag. T o n ie ran dka.
Znów całuję ją w rękę i wysiadam z samochodu otworzyć jej drzwi. Muszę się stąd wynosić,
zanim zrobię coś, czego pożałuję.
Gdy opuszcza samochód, promienieje, inna niż chwilę temu. Maszeruje do frontowych drzwi,
ale zanim znajdzie się przy schodkach, nagle się odwraca.
– Och, przy okazji. Mam na sobie twoje slipki – obwieszcza triumfalnie i wyciąga je powyżej
paska, demonstrując nad dżinsami napisy „Polo” i „Ralph”.
Ukradła moją bieliznę!
To szok. W tej chwili widzę ją w moich bokserkach… i tylko w nich.
Odrzuca włosy i dumna jak paw idzie do mieszkania, podczas gdy stoję przy krawężniku,
gapiąc się jak idiota.
Potrząsając głową, ładuję się z powrotem do wozu i gdy zapalam silnik, nie mogę się
powstrzymać od głupawo-chełpliwego uśmiechu.
Mam nadzieję, że się zgodzi.
Kończę pracę i pociągam łyk świetnego sancerre, dostarczonego przez obsługę hotelową
w postaci kobiety o czarnych jak noc oczach. Podróżując przez e-maile i odpowiadając na te,
które tego wymagają, z przyjemnością odrywam myśli od Anastasii. Jestem mile zmęczony.
Czy to za sprawą pięciu godzin pracy? Czy tej całej seksualnej aktywności zeszłej nocy
i dzisiejszego ranka? Wspomnienia o rozkosznej pannie Steele atakują mi głowę; ona
w „Charliem Tango”, w moim łóżku, w wannie, tańcząca w kuchni. I pomyśleć, że to wszystko
zaczęło się tutaj, w piątek… a teraz rozważa moją propozycję.
Cz y prz ecz ytała kon trakt? Cz y odrobiła z adan ie dom ow e?
Jeszcze raz sprawdzam, czy nie dostałem SMS-a, czy nie mam nieodebranego połączenia,
ale oczywiście nic.
Cz y się z godz i?
Mam nadzieję…
Andrea przesłała nowy adres e-mail Any i zapewniła, że laptop zostanie doręczony jutro
rano. Mając to na uwadze, piszę e-maila.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Wiadomość nie zostaje odrzucona przez system, więc adres działa. Zastanawiam się, jak
Ana rano zareaguje, gdy ją przeczyta. Mam nadzieję, że laptop jej się spodoba. Chyba dowiem
się tego jutro. Sięgam po ostatnią lekturę i siadam na kanapie. To książka dwóch renomowanych
ekonomistów, który badają sposoby myślenia i zachowania ludzi biednych. Obraz młodej kobiety
czeszącej długie ciemne włosy pojawia się w mojej wyobraźni; jej włosy lśnią w padającym
z popękanego pożółkłego okna świetle, w powietrzu tańczą drobiny kurzu. Śpiewa cicho, jak
dziecko.
Wzdrygam się.
Nie z aglądaj tam , G rey.
Otwieram książkę i zaczynam czytać.
PO NIE DZIAŁE K, 23 MAJA 2011
Moje stopy łomocą o chodnik Main Street, gdy biegnę w kierunku rzeki. Jest 6:35 i promienie
słońca migocą między wieżowcami. Drzewa na chodnikach mają świeżą zieleń, wiosenne liście;
powietrze jest czyste, ruch spokojny, spałem dobrze. W uszach rozbrzmiewa mi „O Fortuna”
z Carm in a Buran a Orffa. Dzisiaj ulice są wybrukowane możliwościami.
Cz y odpow ie n a m ój e-m ail?
Jest zbyt wcześnie, o wiele zbyt wcześnie na odpowiedź, ale czując się lżej niż kiedykolwiek
w ciągu ostatnich kilku tygodni, przebiegam obok rzeźby łosia i kieruję się do Willamette.
Przed 7:45 jestem przed laptopem, po prysznicu i złożeniu zamówienia na śniadanie. Wysyłam do
Andrei e-mail, by wiedziała, że tydzień będę pracował w Portlandzie. Proszę ją, by przestawiła
spotkania tak, aby dało się je przeprowadzić telefonicznie lub w formie wideokonferencji.
Wysyłam wiadomość do Gail. Niech wie, że w domu najwcześniej będę w czwartek wieczór.
Przeglądam skrzynkę odbiorczą i między innymi znajduję propozycję joint venture z tajwańską
stocznią. Przekazuję ją Ros, niech doda do spraw, które powinniśmy omówić.
Następnie zajmuję się inną zaległą sprawą: Eleną. Przez weekend wysłała mi kilka SMS-ów,
a ja nie odpowiedziałem.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Ana
„Pan” przez duże „P”; dziewczyna poczytała i zapewne wyszukała informacje. I wciąż się do
mnie odzywa. Uśmiecham się głupawo do ekranu. Dobre wieści. Chociaż równocześnie Ana
przekazuje, że nie chce komputera.
No, to frustrujące.
Zdziwiony kręcę głową.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
„Wyślij”. Ile czasu minie, zanim odpowie? Żeby wypełnić czas czekania, zajmuję się pocztą
elektroniczną. Jest sporządzone przez Freda, szefa wydziału telekomunikacyjnego,
podsumowanie dla kierownictwa, dotyczące prac nad tabletem na baterie słoneczne – to jeden
z moich ukochanych projektów. Jest ambitny, ale wiążę z nim wiele nadziei i jestem
podekscytowany. Za wszelką cenę chcę dostarczyć Trzeciemu Światu przystępną technologię
świata rozwiniętego.
Komputer daje sygnał.
Kolejny e-mail panny Steele.
Mam wiele pytań, ale nienadających się do e-maila. Poza tym niektórzy z nas muszą
pracować na życie. Nie chcę ani nie potrzebuję komputera na zawsze.
Na razie, dobrego dnia, PANIE.
Ana
Uśmiecham się na ten ton, ale wygląda na to, że poszła do pracy, więc na razie to może być
ostatni list. Jej opór przed przyjęciem cholernego komputera jest denerwujący. Ale jak
przypuszczam, świadczy to o jej braku zachłanności. Nie wiąże się z mężczyzną dla pieniędzy –
rzadkość wśród poznanych przeze mnie kobiet… chociaż Leila była taka sama.
Ach, Leilo. Była dobrą uległą, ale zbyt się przywiązała, a ja nie byłem dla niej odpowiednim
mężczyzną. Na szczęście to nie trwało długo. Teraz jest zamężna i szczęśliwa. Znów skupiam
się na liście Any i czytam go jeszcze raz.
„Niektórzy z nas muszą pracować na życie”.
Ta impertynencka dziewucha daje do zrozumienia, że nic nie robię.
No, do diabła z tym !
Przeglądam w komputerze przeraźliwie nudne wywody Freda i postanawiam postawić
z Aną sprawę jasno.
Na razie, Maleńka.
PS Ja też pracuję na życie.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Czuję, że nie dam rady się skupić na pracy, czekając na wiele mówiący sygnał dźwiękowy
oznajmiający nowego e-maila od Any. Kiedy się rozlega, natychmiast patrzę na ekran – ale to od
Eleny. Jestem zaskoczony moim rozczarowaniem.
Elena Lincoln
Esclava
Dla piękna, które jest Tobą™
Powiedzieć jej? Jeśli to zrobię, zaraz zadzwoni i zasypie mnie pytaniami, a jeszcze nie
jestem gotów zdradzać moje weekendowe przeżycia. Piszę krótkiego e-maila, tłumacząc, że
chodzi o pracę, i wracam do lektury.
Andrea dzwoni o dziewiątej i przeglądamy mój rozkład zajęć. Jako że jestem w Portlandzie,
proszę, aby ustaliła spotkanie z rektorem WSU i wicerektorem do spraw finansowych. Trzeba
przedyskutować projekt dotyczący gleboznawstwa, który stworzyliśmy, i potrzeby pozyskania
dodatkowych funduszy w przyszłym roku podatkowym. Andrea przyjmuje do wiadomości, że
skreślam wszystkie towarzyskie zobowiązania w tygodniu, i przełącza mnie na pierwszą
wideokonferencję dnia.
O 15:00 ślęczę nad schematem tabletu przysłanym przez Barneya. Od pracy odrywa mnie
pukanie do drzwi. Czuję irytację, choć przez chwilę łudzę się, że przyszła panna Steele. To
Taylor.
– Cześć. – Mam nadzieję, że w moim głosie nie słychać zawodu.
– Mam pańskie rzeczy, panie Grey – melduje uprzejmie.
– Wejdź. Możesz powiesić je w szafie? Spodziewam się następnej konferencji.
– Oczywiście, proszę pana. – Idzie do sypialni, niosąc kilka garniturów w pokrowcach
i marynarską torbę.
Kiedy wraca, nadal czekam na połączenie.
– Taylor, nie wydaje mi się, żebym cię potrzebował przez kilka dni. Może skorzystasz
z okazji i spotkasz się z córką?
– To bardzo miłe z pańskiej strony, ale jej matka i ja… – urywa zażenowany.
– Ach. Tak to wygląda, co? – pytam.
Kiwa głową.
– Tak, proszę pana. Bez negocjacji się nie obejdzie.
– Okej. Czy środa będzie lepsza?
– Spytam. Dziękuję, proszę pana.
– Mogę ci jakoś pomóc?
– Wystarczająco mi pan pomaga, proszę pana.
Nie chce o tym mówić.
– Okej. Chyba będzie mi potrzebna drukarka… Mógłbyś zadziałać w tej sprawie?
– Tak, proszę pana.
Kiedy wychodzi, cicho zamykając za sobą drzwi, marszczę brew. Mam nadzieję, że jego była
nie daje mu w kość. Płacę za edukację jego córki. To jeszcze jeden z bonusów, zachęt do pracy
u mnie. Jest dobrym pracownikiem. Nie chcę go stracić. Dzwoni telefon – to konferencja z Ros
i senatorem Blandino.
Ostatnia rozmowa kończy się o 17:20. Przeciągając się na fotelu, myślę o tym, jaki dzisiaj byłem
produktywny. To zdumiewające, jak wielki osiągam przerób, nie tkwiąc w biurowym gabinecie.
Jeszcze tylko parę raportów do przejrzenia i koniec na dzisiaj. Kiedy patrzę przez okno na niebo
wczesnego wieczoru, myślami błądzę wokół pewnej potencjalnej uległej.
Zastanawiam się, jak wyglądał jej dzień pracy w sklepie, nabijanie na kasie zacisków
i odmierzanie lin. Liczę na to, że któregoś dnia zobaczę je na niej. Pod wpływem tych myśli
wyobrażam ją sobie z łańcuchem na szyi w moim pokoju zabaw. Rozważam tę wizję i… szybko
posyłam jej e-maila. Całe to czekanie, pracowanie i wysyłanie e-maili sprawia, że nie mogę
usiedzieć na miejscu. Wiem, jak chciałbym uwolnić tę spętaną energię, ale pozostaje mi tylko
pobiegać.
Od: Christian Grey
Temat: Pracowanie na życie
Data: 23 maja 2011 17:24
Do: Anastasia Steele
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Przebieram się w strój biegowy. Taylor przywiózł mi dwie dodatkowe pary dresów. To na
pewno zasługa Gail. Idąc do drzwi, sprawdzam e-maile. Odpowiedziała.
Ana
Panno Steele,
cieszę się, że miałaś miły dzień.
Kiedy wysyłałaś e-maile, nie zbierałaś inform acji.
Christian Grey,
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
I zamiast wyjść, wypatruję jej odpowiedzi. Nie każe mi długo czekać.
Panie Grey, proszę zaprzestać przysyłania mi e-maili, wtedy będę mogła zabrać się za
to, co mi zadano.
Chciałabym dostać następną piątkę.
Ana
Śmieję się głośno. T ak. Tamta piątka to było coś wyjątkowego. Zamykając oczy, znów widzę
i czuję jej usta na moim fiucie.
O ja piern icz ę.
Biorę w karby nieposłuszne ciało i po napisaniu odpowiedzi klikam „wyślij”.
Panno Steele,
proszę, żeby to Pani przestała mi przysyłać e-maile – i zajęła się swoim zadaniem.
Pragnąłbym przyznać kolejną piątkę.
Pierwsza była niezwykle zasłużona ;)
Christian Grey,
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Nie odpowiada natychmiast, więc trochę załamany odwracam się od komputera, decydując
się pobiegać. Lecz gdy otwieram drzwi, sygnał dźwiękowy skrzynki odbiorczej przyciąga mnie
z powrotem.
Panie Grey,
czy sugeruje Pan, że powinnam użyć wyszukiwarki?
Ana
Niech to diabli! Czemu o tym nie pomyślałem? Mogłem jej dać kilka książek. Przychodzą mi
na myśl liczne strony internetowe – ale nie chcę jej wystraszyć.
Może powinna zacząć od zwyczajnych…
Panno Steele,
zawsze można zacząć od Wikipedii.
Żadnych e-maili więcej, chyba że z pytaniami.
Zrozumiano?
Christian Grey,
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Wstaję od biurka, myśląc, że nie odpowie, ale jak zwykle mnie zaskakuje. Odpowiada. Nie
mogę się oprzeć ciekawości.
Tak… o PANIE.
Jesteś taki władczy.
Ana
Do roboty.
Christian Grey,
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Okaż trochę pow ściągliw ości, G rey. Zanim kolejny raz mi przeszkodzi, jestem na korytarzu.
Foo Fighters dudnią mi w uszach, gdy biegnę do rzeki; oglądałem Willamette o świcie, teraz chcę
ją zobaczyć o zmierzchu. Jest ładny wieczór; pary spacerują nad wodą, niektóre siadają na
trawie, a kilkoro turystów jeździ na rowerach obok dwupasmówki. Wymijam ich, muzyka
wibruje mi w uszach.
Panna Steele ma pytania. Piłka nadal w grze, nie zostałem odrzucony. Wymiana e-maili dała
mi nadzieję. Gdy przebiegam pod Hawthorne Bridge, myślę o tym, jak łatwo przychodzi jej
słowo pisane, dużo łatwiej niż mówione. Może to jej ulubiony sposób komunikacji. Hm,
studiowała literaturę angielską. Mam nadzieję, że zanim wrócę, będzie na mnie czekał kolejny
e-mail, może z pytaniami, może z jej bezczelnymi żartami.
T aa. Jest czego wyczekiwać.
Kiedy pędzę w dół Main Street, pozwalam sobie mieć nadzieję. Może przyjmie moją
propozycję. Ta myśl jest ekscytująca, dodaje mi sił, więc przyspieszam jeszcze bardziej, gnając
z powrotem do hotelu.
Jest 20:15, gdy znów siadam przy stole, gdzie wcześniej zjadłem kolację, dzikiego
oregońskiego łososia, o którego postarała się Panna O Czarnych Jak Noc Oczach, i nadal mam pół
kieliszka sancerre do osuszenia. Laptop jest otwarty i włączony, na wypadek gdyby pojawiły się
ważne e-maile. Sięgam po wydrukowany raport na temat postindustrialnych terenów w Detroit.
– Nie ma ucieczki przed Detroit – burczę na głos i zaczynam czytać.
Po kilku minutach słyszę sygnał komputera.
To e-mail zatytułowany „Wstrząśnięta z WSUV”. Nagłówek sprawia, że nagle się prostuję.
Ana
Niech to sz lag!
Czytam znów.
Kurw a m ać.
To znaczy „nie”. Patrzę z niedowierzaniem w ekran.
Na tym kon iec?
Żadn ej dyskusji?
Nic.
Tylko „Miło było Cię poznać”?
Co. Jest. Kurw a. Mać.
Odchylam się w fotelu oszołomiony.
„Miło”?
„Miło”.
„MIŁO”.
Było jej bardziej niż miło, kiedy odrzuciła w tył głowę, dochodząc.
Nie bądź z byt pochopn y, G rey.
Może to żart?
T eż m i ż art!
Przysuwam laptop, żeby odpisać.
Ale gdy wpatruję się w ekran, wisząc palcami nad klawiaturą, nie wiem, co powiedzieć.
Jak mogła tak łatwo mnie skreślić?
Pierwszego faceta, z którym się rżnęła.
Poz bieraj w sz ystko do kupy i m yśl, G rey. Jakie m asz opcje? Może mógłbym ją odwiedzić,
choćby tylko po to, żeby się przekonać, że to „nie”. Może mógłbym ją przekonać do zmiany
zdania. Zupełnie nie wiem, co odpowiedzieć. Może zajrzała na jakieś nadzwyczaj ostre strony.
Czemu nie podrzuciłem jej paru książek? Nie mogę w to uwierzyć. Musi spojrzeć mi w oczy
i powiedzieć „nie”.
Uhm . Trę podbródek, układając plan, i chwilę później jestem w garderobie, zabierając
krawat.
Tamten krawat.
Transakcja nie jest odrzucona. Z torby na ramię wyjmuję kilka kondomów i wsuwam je do
tylnej kieszeni spodni, biorę kurtkę i z minibaru butelkę białego wina. Do diabła, to chardonnay –
ale będzie musiało wystarczyć. Biorę klucz do pokoju, zamykam drzwi i idę do windy, odebrać
samochód od boya.
Kiedy zajeżdżam R8 pod mieszkanie, które dzieli z Kavanagh, zastanawiam się, czy to mądry
ruch. Nigdy wcześniej nie złożyłem wizyty w domu mojej uległej – zawsze one zjawiały się
u mnie. Przekraczam wszystkie granice, które sam sobie wyznaczyłem. Otwieram drzwi
samochodu i wychodząc, czuję niepokój; przyjazd tu to dowód lekkomyślności i zbytniej pewności
siebie. Z drugiej strony byłem tu już dwukrotnie, chociaż tylko na kilka minut. Jeśli się zgodzi,
będę musiał sprostać jej oczekiwaniom. To się nigdy więcej nie powtórzy.
Uprz edz asz w ypadki, G rey.
Jesteś tu, bo m yślisz , ż e odpow iedź brz m i „n ie”.
Gdy pukam do drzwi, otwiera Kavanagh. Na mój widok jest zaskoczona.
– Cześć, Christianie. Ana nie mówiła, że wpadniesz. – Odsuwa się na bok, wpuszczając mnie.
– Siedzi w swoim pokoju. Powiem, że jesteś.
– Nie. Chciałbym sprawić jej niespodziankę. – Obdarzam ją najbardziej niewinnym
i ujmującym spojrzeniem z mojego repertuaru, na co reaguje, mrugając. O ran y. T o było łatw e.
Kto by pom yślał? Kamień z serca. – Gdzie jest jej pokój?
– Tamtędy, pierwsze drzwi. – Wskazuje pomieszczenie za pokojem dziennym.
– Dzięki.
Kładę kurtkę i schłodzone wino na jednej ze skrzynek. Otworzywszy drzwi, widzę
korytarzyk i kilka pomieszczeń. Zakładam, że najpierw jest łazienka, i pukam do drugich drzwi.
Po sekundzie je otwieram i oto Ana. Siedzi przy małym biurku, coś czyta, chyba kontrakt. Na
uszach ma słuchawki, odruchowo stuka placami do rytmu, którego nie słychać. Chwilę stoję,
obserwuję. Twarz ma skupioną, zaciętą; włosy splecione w warkocze, jest w dresie. Może
wieczorem biegała… może też cierpiała na nadmiar energii. Ta myśl jest przyjemna. Pokój
okazuje się mały, czysty i dziewczęcy; same biele, kremy i niemowlęce niebieskości, wszystko
skąpane w łagodnym świetle łóżkowej lampki. Jest też nieco pustawo, ale zauważam zamkniętą
skrzynkę z napisem „Pokój Any” na górze. Przynajmniej ma podwójne łóżko, z białym, kutym
w żelazie zagłówkiem. T ak. To stwarza możliwości…
Ana nagle podskakuje, zaskoczona moją obecnością.
T ak. Jestem tu z pow odu tw ojego e-m aila.
Zdejmuje słuchawki i okruchy banalnej muzyki wypełniają ciszę między nami.
– Dobry wieczór, Anastasio.
Wpatruje się we mnie oszołomiona, oczy jej rosną.
– Uznałem, że twój e-mail domaga się odpowiedzi osobiście. – Silę się na neutralny ton.
Otwiera i zamyka usta, ale nic nie mówi.
Pannie Steele odebrało mowę. Piękna sprawa.
– Mogę usiąść?
Kiwa głową, nadal patrząc z niedowierzaniem, gdy przysiadam na łóżku.
– Zastanawiałem się, jak wygląda twoja sypialnia – rzucam na przełamanie lodów, chociaż
gadu-gadu to nie moja specjalność. Rozgląda się po pokoju, jakby widziała go po raz pierwszy. –
Bardzo tu pogodnie i spokojnie – dodaję, mimo że w tej chwili daleko mi do wewnętrznej pogody
i spokoju. Chcę wiedzieć, dlaczego powiedziała „nie” na moją propozycję, nie podejmując żadnej
rozmowy.
– Jak…? – szepcze, ale urywa. Jej cichy ton potwierdza, iż nadal nie może uwierzyć, że mnie
widzi.
– Nadal jestem w Heathmanie. – Wie o tym.
– Masz ochotę się czegoś napić? – pyta łamiącym się głosikiem.
– Nie, dziękuję, Anastasio. – Dobrz e. Przypomniała sobie, że jest coś takiego jak dobre
maniery. Ale zależy mi na bieżącej sprawie: wyjaśnieniu jej alarmującego e-maila. – Więc
poznanie mnie było miłe? – Podkreślam słowo, które najbardziej uraziło mnie w tamtym zdaniu.
„Miłe”? Dopraw dy?
Patrzy na leżące na podołku ręce, nerwowo stukając palcami o uda.
– Myślałam, że odpowiesz e-mailem – mówi głosem tak cichym, że nie dociera do ścian tego
małego pokoju.
– Czy celowo gryziesz wargę? – pytam bardziej stanowczym tonem, niż zamierzałem.
– Nie zdawałam sobie sprawy, że to robię – szepcze blada.
Wpatrujemy się w siebie.
I niemal słychać, jak powietrze między nami trzeszczy od wyładowań.
Niech to sz lag.
Nie cz ujesz tego, An astasio? Tego napięcia. Tego przyciągania. Mój oddech staje się płytszy,
gdy widzę, jak jej źrenice się rozszerzają. Powoli, ostentacyjnie sięgam do jej włosów i łagodnie
pociągam za gumkę, uwalniając jeden z warkoczy. Patrzy na mnie jak zaczarowana, na sekundę
nie odrywając wzroku od moich oczu; uwalniam drugi warkocz.
– Więc postanowiłaś trochę poćwiczyć? – Obiegam palcami delikatny zarys jej ucha. Bardzo
delikatnie pociągam i ściskam w palcach jego płatek. Nie nosi kolczyków, chociaż ma przekłute
uszy. Ciekawe, jak wyglądałyby w nich migocące brylanty. Nadal cichym tonem pytam ją,
dlaczego ćwiczyła. Jej oddech przyśpiesza.
– Potrzebowałam czasu do namysłu – tłumaczy.
– Namysłu nad czym, Anastasio?
– Nad tobą.
– I zdecydowałaś, że miło było mnie poznać? Czy miałaś na myśli poznanie w sensie
biblijnym?
Jej policzki różowieją.
– Nie sądziłam, że znasz Biblię.
– Chodziłem na lekcje religii, Anastasio. Wiele mnie nauczyły.
Katechiz m u. Pocz ucia w in y. I tego, ż e Bóg daw n o m n ie porz ucił.
– Nie pamiętam, żebym czytała w Biblii o szczypczykach na sutki. Może zapoznałeś się
z jakimś nowoczesnym tłumaczeniem – drażni się ze mną. Jej oczy lśnią prowokująco.
Och, ty w ysz cz ekan a buz io.
– No cóż, pomyślałem sobie, że powinienem przyjechać i przypomnieć, jak „miło” było mnie
poznać. – W moim głosie brzmi wyzwanie i jest ono także między nami. Zaskoczona Ana
rozdziawia usta, ale zamykam je łagodnym gestem. – Co pani na to powie, panno Steele? –
szepczę, gdy wpatrujemy się w siebie.
Nagle rzuca się na mnie.
Niech to sz lag.
Jakoś udaje mi się złapać ją za ramiona, zanim może mnie dotknąć, i obracam się z nią tak,
że ląduje pode mną na łóżku. Trzymam jej ramiona wyprostowane nad głową. Odwracając jej
głowę ku sobie, całuję ją mocno, wkładam jej głęboko język do ust, znów biorąc ją w posiadanie.
Unosi się, reaguje i z równym zapałem odpowiada na pocałunek.
Och, An astasio. Co ty z e m n ą w ycz yn iasz .
Kiedy tylko zaczyna się wić, żądając więcej, nieruchomieję i patrzę na nią. Czas na plan B.
– Ufasz mi? – pytam, gdy otwiera drżące powieki.
Kiwa entuzjastycznie głową. Z tylnej kieszeni spodni wyciągam krawat, demonstruję go
i dosiadam jej okrakiem. Krępuję chętnie wysunięte ręce i przywiązuję je do pręta zagłówka.
Wierci się pode mną, testując węzeł, ale krawat mocno trzyma. Ana nie ucieknie.
– Tak lepiej. – Uśmiecham się z ulgą, bo mam ją tak, jak lubię. Teraz pora ją rozebrać.
Chwytam ją za stopę i zaczynam rozwiązywać sznurowadło trampka.
– Nie – burczy z zażenowaniem, usiłując cofnąć stopę. Wiem, biegała i nie chce, bym
zdejmował jej obuwie. Czy myśli, że pot mnie zrazi?
S karbie!
– Jak będziesz się stawiać, zwiążę ci też nogi. Jak piśniesz słówko, Anastasio, zaknebluję cię.
Bądź cicho. Katherine pewnie w tej chwili jest pod drzwiami i podsłuchuje.
Zastyga. I wiem, że moje przeczucia są słuszne. Wstydzi się. Kiedy zrozumie, że nic z tych
rzeczy mnie nie odstręcza?
Szybko zdejmuję z niej trampki, skarpetki i spodnie dresu. Potem przesuwam ją tak, że leży
rozciągnięta na pościeli, nie na delikatnej, ręcznie robionej kapie. Zaraz narobimy tu bajzlu.
Prz estań gryź ć tę cholern ą w argę.
Przesuwam palcem po jej ustach, udzielając milczącego ostrzeżenia. Zaciska wargi,
przesyłając mi coś w rodzaju pocałunku, i nie mogę się nie uśmiechnąć. Jest pięknym,
zmysłowym stworzeniem.
Teraz, gdy jest tam, gdzie chcę ją mieć, zdejmuję buty i skarpetki, rozpinam guzik spodni
i zdejmuję koszulę. Ana nie odrywa ode mnie oczu.
– Myślę, że widziałaś za dużo. – Chcę ją zmusić do odgadywania tego, co się dzieje, by nie
wiedziała, co dalej. To będzie zmysłowa uczta. Wcześniej nie zakładałem jej opaski na oczy, więc
potraktujmy to jak część treningu. T o z n acz y, jeśli się z godz i…
Znów dosiadając jej okrakiem, chwytam brzeg jej T-shirtu i podciągam go, ale nie zdejmuję
całkowicie, zostawiam go na jej twarzy, tak że nic nie widzi.
Wygląda fantastycznie, wyciągnięta jak struna na łóżku, skrępowana.
– Mmm, coraz lepiej. Teraz pójdę po coś do picia – szepczę i całuję ją. Oddech więźnie jej
w gardle, gdy schodzę z łóżka. Wychodzę, zostawiając lekko uchylone drzwi i idę do pokoju
dziennego po wino.
Kavanagh podnosi wzrok z kanapy, na której siedzi, czytając. Unosi brwi w zdziwieniu. Nie
m ów m i, ż e n igdy n ie w idz iałaś faceta bez kosz uli, Kavan agh, bo ci n ie uw ierz ę.
– Kate, gdzie znajdę kieliszki, lód i korkociąg? – pytam, ignorując jej zgorszenie.
– Umm. W kuchni. Pokażę ci. Gdzie Ana?
Ach, prz ejęta losem prz yjaciółki. Dobrz e.
– W tej chwili jest trochę uwiązana, ale ma ochotę się napić. – Biorę chardonnay.
– Och, rozumiem – mówi Kavanagh i idę za nią do kuchni, gdzie wskazuje mi kieliszki na
blacie. Zakładam, że cała reszta szkła jest spakowana do przeprowadzki. Podaje mi korkociąg,
wyjmuje z lodówki tackę z lodem i wytrząsa kostki.
– Jeszcze nie jesteśmy tu spakowane. Wiesz, Elliot pomaga nam przy przeprowadzce. –
Słyszę naganę w głosie.
– Doprawdy? – Wykazuję brak zainteresowania tym tematem, gdy otwieram wino. – Po
prostu wrzuć lód do wina. – Podbródkiem wskazuję kieliszki. – To chardonnay. Z lodem lepiej
smakuje.
– Myślałam, że jesteś typem faceta, który woli czerwone – mówi, gdy nalewam wino. –
Przyjedziesz pomóc Anie z przeprowadzką? – Ma w oczach błyski. Rzuca mi wyzwanie.
Zam kn ij jej jadacz kę, G rey.
– Nie. Nie mogę. – Mówię ostrym tonem, bo mnie wkurza, stara się wzbudzić poczucie
winy.
Zaciska usta w wąską linię; odwracam się do wyjścia, ale wcześniej jeszcze widzę na jej
twarzy wyraz potępienia.
Odpiern icz się, Kavan agh.
Nie ma mowy o żadnej pomocy. Any i mnie nie łączą tego rodzaju stosunki. Poza tym nie
mam czasu.
Wracam do pokoju i zamykam za sobą drzwi, odcinając się od Kavanagh i jej wyrazu
pogardy. Natychmiast uspokaja mnie widok uwodzicielskiej Any Steele oczekującej bez tchu na
łóżku. Stawiam szkło na nocnym stoliczku, wyjmuję z kieszeni opakowanie prezerwatyw i kładę
obok wina. Zdejmując spodnie i bokserki, uwalniam erekcję. Rzucając wszystko na podłogę.
Biorąc łyk wina – co zaskakujące, nie jest złe – patrzę na Anę. Nie odezwała się słowem.
Głowę ma odwróconą ku mnie, usta rozchylone, oczekujące. Trzymając kieliszek, siadam na niej
okrakiem.
– Jesteś spragniona, Anastasio?
– Tak – szepcze.
Nabieram łyk, pochylam się i leję jej wino do ust. Chłepcze i z głębi jej gardła dobiega mnie
pomruk uznania.
– Jeszcze? – pytam.
Kiwa głową, uśmiecha się i spełniam jej kaprys.
– Nie posuwajmy się za daleko; twoje możliwości alkoholowe są ograniczone, Anastasio –
drażnię się z nią, gdy szeroko rozchyla usta w uśmiechu. Pochylam się i daję jej kolejnego łyka
z moich ust. Wije się pode mną.
– Czy to miłe? – pytam, kładąc się obok niej.
Zastyga, teraz śmiertelnie poważna, ale usta ma rozchylone, gdy ostro wciąga powietrze.
Biorę kolejny łyk wina, tym razem z dwoma kostkami lodu. Całując ją, wpycham jej między
usta ostry sopel lodu, po czym układam ślad lodowych pocałunków na słodko pachnącej skórze, od
gardła do pępka. Tam wkładam drugi sopel i leję trochę wina.
Wciąga powietrze.
– Teraz musisz wytrzymać nieruchomo. Jak się ruszysz, Anastasio, rozlejesz wino na całe
łóżko. – Mówię cicho i znów całuję ją nad pępkiem. Rusza biodrami. – Och, nie. Jak rozlejesz
wino, ukarzę cię, panno Steele.
W odpowiedzi jęczy i szarpie krawat.
W sz ystko w sw oim cz asie, An astasio…
Uwalniam jej piersi z biustonosza, tak że są podtrzymywane przez sztywne miseczki; biust
sterczy bezbronnie, tak jak lubię. Powoli dręczę go ustami.
– A jak to jest miłe? – szepczę i delikatnie dmucham na sutek.
Jej usta się rozluźniają w bezsłownym „aaach”. Biorę do ust kolejny kawałek lodu i sunę
wzdłuż mostka Any, ku sutkowi, kilka razy okrążając go lodem. Ona jęczy pode mną. Biorę
kostkę w palce i torturuję każdy sutek zimnymi wargami i resztką rozpływającego się lodu.
Pojękując i dysząc pode mną, tężeje, ale udaje się jej nie drgnąć.
– Jak rozlejesz wino, nie dam ci dojść – ostrzegam.
– Och. Proszę, Christianie. Panie. Proszę – błaga.
Och, słysz eć w jej ustach te słow a.
Jest n adz ieja.
T o n ie z n acz y „n ie”.
Sunę palcami po jej ciele w kierunku majteczek, drażniąc delikatną skórę. Nagły spazm
mięśni bioder sprawia, że wino i roztopiony lód wylewają się z pępka. Szybko spijam ile się da –
całuję i zbieram z ciała, co wyciekło.
– Och, droga Anastasio, poruszyłaś się. Co mam z tobą zrobić? – Wsuwam palce do
majteczek i muskam łechtaczkę.
– Ach! – pojękuje.
– Och, maleńka – szepczę z zachwytem. Jest mokra. Bardzo mokra.
Masz . W idz isz , jakie to m iłe?
Wsuwam w nią palce wskazujący i środkowy. Dygocze.
– Raz-dwa i dla mnie gotowa – mruczę i powoli wsuwam i wysuwam palce, wzbudzając
długi słodki jęk. Unosi biodra, współpracuje.
Och, on a tego chce.
– Zachłanna z ciebie dziewczynka. – Nadal mówię cicho i Ana wchodzi w narzucony przeze
mnie rytm, gdy zaczynam krążyć kciukiem po łechtaczce, drażniąc się, dręcząc ją.
Wydaje okrzyk i ciska się pode mną na boki. Chcę widzieć jej wyraz twarzy, więc wolną ręką
ściągam jej T-shirt z głowy. Otwiera oczy, mrugając w łagodnym świetle.
– Chcę cię dotykać – mówi chrapliwym i pełnym pożądania głosem.
– Wiem – szepczę przy jej ustach i całuję ją, cały czas utrzymując nieznużony rytm palców
i kciuka. Ana smakuje winem, pożądaniem i sobą. Odpowiada mi pocałunkiem pełnym głodu,
którego dawniej nie czułem. Trzymam ją za głowę, unieruchamiam, nadal całuję i posuwam ją
palcami. Kiedy nogi jej sztywnieją, zwalniam tempo ruchów palcami.
Och, n ie, m aleń ka. Jesz cz e n ie.
I tak jeszcze trzy razy, całując jej ciepłe, słodkie usta. Za piątym razem unieruchamiam
w niej palce i mówię do ucha cicho i powoli:
– To twoja kara, tak blisko i jednocześnie tak daleko. Czy to miłe?
– Proszę – jęczy.
Boż e, uw ielbiam słuchać, jak błaga.
– Jak mam cię rżnąć, Anastasio?
Palce znów idą w ruch, jej nogi zaczynają dygotać i znów uspokajam dłoń.
– Proszę – szepcze znów tak cicho, że ledwo ją słyszę.
– Czego chcesz, Anastasio?
– Ciebie… już – prosi.
– Mam cię rżnąć tak czy tak, czy tak? Lista możliwości jest nieskończona – mruczę.
Cofam rękę, szybko sięgam po kondom i klękam między jej nogami. Patrząc jej w oczy,
ściągam z niej majtki i odrzucam je na podłogę. Oczy ma ciemne, pełne obietnic i pragnień.
Rosną, gdy powoli naciągam prezerwatywę.
– Jak to jest miłe? – pytam, biorąc w rękę spotężniały członek.
– To miał być żart – jęczy.
Żart?
Dz ięki. Ci. Pan ie.
Nie wszystko stracone.
– Żart? – dopytuję się, suwając ręką w górę i w dół fiuta.
– Tak. Proszę, Christianie – błaga.
– Czy teraz się śmiejesz?
– Nie. – Jej głos jest ledwo słyszalny, ale lekki, przeczący ruch głowy mówi mi wszystko, co
muszę wiedzieć.
Kiedy widzę, jak mnie pragnie… Wystarczyłoby mi tylko na nią patrzeć i skończyłbym
w rękę. Chwytam ją, przewracam na brzuch, trzymając wysoko w górze śliczny, prześliczny
tyłek. Pokusa jest zbyt wielka. Daję jej klapsa z całych sił, a potem zanurzam się w niej.
Och, ja piern icz ę. Jest taka gotowa.
Sztywnieje wokół mnie i krzyczy, szczytując.
Kurw a m ać. T o było z a sz ybko.
Dociskając jej biodra do materaca, rżnę ją ostro, galopując do jej orgazmu. Zaciskam zęby
i wbijam się w nią coraz głębiej, głębiej i głębiej, gdy kolejny raz tężeje.
Dalej, An astasio. Jesz cz e raz – popędzam ją w myślach, łomocąc biodrami.
Jęczy i kwili pode mną, na jej plecach wyrasta warstewka potu.
Nogi zaczynają jej drgać.
Jest blisko.
– Dalej, Anastasio, dalej – warczę i jakimś cudem orgazm przenika jej ciało i udziela się
mnie. Kurw a. Kończę bez słowa, spuszczając się w nią obficie.
S łodki Boż e. Padam na nią. To było wyczerpujące.
– Jak to było miłe? – syczę jej do ucha, wciągając powietrze w płuca.
Podczas gdy leży rozciągnięta na łóżku i dyszy, wysuwam się z niej i zdejmuję paskudny
kondom. Wstaję i szybko się ubieram. Kiedy mam to za sobą, pochylam się i rozwiązuję krawat,
uwalniając ją. Ana, odwracając się, prostuje ręce, palce i poprawia biustonosz. Kiedy tylko
przykrywam ją kołdrą, kładę się obok, wsparty na łokciu.
– To było naprawdę miłe – mówi z szelmowskim uśmiechem.
– I znów to słowo – uśmiecham się złośliwie.
– Nie lubisz go?
– Nie. W ogóle dla mnie nic nie znaczy.
– Och… nie wiedziałam… wydaje się, że ma na ciebie bardzo korzystny wpływ.
– Ja teraz jestem bardzo korzystnym wpływem, nieprawdaż? Mogłaby pani jeszcze bardziej
zranić moje ego, panno Steele?
– Nie wydaje mi się, żeby z twoim ego było coś nie tak. – Przelotnie marszczy brwi.
– Tak myślisz?
Doktor Flynn miałby wiele do powiedzenia na ten temat.
– Czemu nie lubisz, kiedy się ciebie dotyka? – pyta cichym, słodkim głosem.
– Po prostu nie lubię. – Całuję ją w czoło, by zmienić temat. – Więc twój e-mail to według
ciebie był żart?
Posyła mi nieśmiałe spojrzenie i przepraszająco wzrusza ramionami.
– Rozumiem. Więc nadal rozważasz moją propozycję?
– Twoją nieprzyzwoitą propozycję… tak, rozważam.
No, kurw a, m iód n a m oje serce.
Nasza transakcja jest nadal brana pod uwagę. Moja ulga jest namacalna, niemal mogę jej
skosztować.
– Mam jednak uwagi – dodaje Ana.
– Byłbym zawiedziony, gdybyś ich nie miała.
– Zamierzałam przesłać je e-mailem, ale, że tak powiem, przerwałeś mi.
– Stosunek przerywany.
– Widzisz? Wiedziałam, że masz utajone poczucie humoru. – Światło w jej rozbawionych
oczach tańczy.
– Tylko niektóre rzeczy są zabawne, Anastasio. Myślałem, że mówisz „nie”, że w ogóle nie
zamierzasz podjąć dyskusji.
– Jeszcze nie wiem. Nie podjęłam decyzji. Będziesz zakładał mi obrożę?
Zaskakujące pytanie.
– Zbierałaś materiały źródłowe. Nie wiem, Anastasio. Nigdy nie zakładałem nikomu obroży.
– A sam nosiłeś? – pyta.
– Tak.
– Pani Robinson ci zakładała?
– Pani Robinson? – Śmieję się głośno. Anne Bancroft w Absolw en cie. – Przekażę jej, że to
powiedziałaś; będzie w siódmym niebie.
– Wciąż regularnie się z nią spotykasz? – Jej głos ma piskliwą nutę, szok i oburzenie dają
o sobie znać.
– Tak. – Czemu to wielkie halo?
– Rozumiem. – Teraz mówi ostro. Jest wściekła? Dlaczego? Nie rozumiem. – Więc masz
kogoś, z kim możesz omawiać swój alternatywny styl życia, ale mnie nie wolno o nim mówić. –
Jest rozdrażniona, ale kolejny raz przywołuje mnie do porządku.
– Nie wydaje mi się, bym kiedykolwiek myślał o tym w tych kategoriach. Pani Robinson to
część tego stylu życia. Powiedziałem, teraz jest dobrą przyjaciółką. Jeśli chcesz, mogę cię
przedstawić jednej z moich byłych uległych. Mogłabyś z nią porozmawiać.
– Czy to ma być żart? – pyta władczo.
– Nie, Anastasio.
Jestem zaskoczony jej uporem i kręcę głową, gestem podkreślając słowa. To absolutnie
normalne, że uległe sprawdzają u byłych, że nowy pan i władca wie, co robi.
– Nie… zrobię to na własną rękę, dziękuję bardzo – mówi z uporem, poprawia kołdrę i kapę,
podciągając pod brodę jedno i drugie.
Co? Jest w yprow adz on a z rów n ow agi?
– Anastasio, nie zamierzałem cię… obrazić.
– Nie jestem obrażona. Jestem zbulwersowana.
– Zbulwersowana?
– Nie chcę rozmawiać z jedną z twoich byłych dziewcząt, niewolnic, uległych czy jak je tam
nazywasz.
Och.
– Anastasio Steele, czy jesteś zazdrosna? – Pytam zbity z tropu…
Jestem zbity z tropu. Czerwieni się jak burak i wiem, że znalazłem źródło jej problemu. Do
diabła, jak może być zazdrosna?
S karbie, m iałem ż ycie prz ed tobą.
Bardzo aktywne życie.
– Zostajesz? – pyta ostro.
Co? Ocz yw iście, ż e n ie.
– Jutro rano mam robocze śniadanie w hotelu. Poza tym powiedziałem ci, nie sypiam
z dziewczynami, niewolnicami, uległymi ani z nikim. Piątek i sobota to były wyjątki. To się nigdy
więcej nie powtórzy.
Zaciska wargi. Demonstruje swój upór.
– No, to teraz jestem zmęczona – mówi.
No, kurw a m ać!
– Wykopujesz mnie?
Nie tak to m iało być.
– Tak.
Co, u diabła?
Znów rozbrojony przez pannę Steele.
– No cóż, to kolejny pierwszy przypadek w dziejach – mruczę.
W ykopan y. Nie m ogę w to uw ierz yć.
– Więc nie chcesz o niczym porozmawiać? O kont rakcie? – pytam, szukając wymówki, aby
zostać.
– Nie – burczy pod nosem.
Jej drażliwość jest irytująca i gdyby ta dziewczyna była naprawdę moja, nie tolerowałbym
takiego zachowania.
– Boże, ależ chętnie przetrzepałbym ci skórę. Poczułabyś się znacznie lepiej i ja też –
mówię.
– Nie możesz tak mówić. Jeszcze niczego nie podpisałam. – W oczach ma błysk
nieposłuszeństwa.
Och, m aleń ka, m ów ić m ogę. T ylko n ie m ogę tego z robić. Nie m ogę, dopóki m i n ie poz w olisz .
– Każdemu wolno marzyć, Anastasio. Środa? – Nadal mi na tym zależy. Nie wiem tylko
dlaczego; jest tak trudna. Całuję ją przelotnie.
– Środa – zgadza się i kolejny raz czuję ulgę. – Odprowadzę cię – dodaje łagodniejszym
tonem. – Jeśli dasz mi chwilę. – Spycha mnie z łóżka i naciąga T-shirt. – Proszę, podaj mi spodnie
od dresu – rozkazuje, wskazując je palcem.
Ran y. Panna Steele potrafi być apodyktyczną istotką.
– Tak jest, pani – mówię, wiedząc, że nie odczyta żartu. Ale zwęża oczy. Wie, że się z niej
nabijam, nic jednak nie mówi, gdy wkłada spodnie.
Czując się nieco zdezorientowany wizją, że zaraz wyląduję na ulicy, idę za Aną przez pokój
dzienny do frontowych drzwi.
Kiedy ostatn i raz z darz yło się coś takiego?
Nigdy.
Otwiera drzwi, ale nie patrzy na mnie.
Co tu się w ypraw ia?
– W porządku? – pytam, muskając kciukiem jej dolną wargę.
Może nie chce, bym sobie poszedł; lub też nie może się doczekać, kiedy sobie pójdę?
– Tak – odpowiada cichym, stłumionym głosem.
Nie bardzo chce mi się w to uwierzyć.
– Środa – przypominam jej.
Wtedy ją zobaczę. Pochylam się i gdy ją całuję, zamyka oczy. Nie chcę odejść. Nie, gdy jej
niepewność nie daje mi spokoju. Trzymam jej głowę, całuję głębiej, a ona odpowiada, podając mi
usta.
Och, m aleń ka, n ie poddaw aj m i się tak bardz o. S próbuj się postaw ić.
Chwyta mnie za ramiona, oddaje pocałunek. Nie mogę się od niej oderwać – jest upajająca.
Mrok milczy, uciszony obecnością tej młodej kobiety. Niechętnie odrywam się od niej i opieram
czołem o jej czoło.
Jest bez tchu, jak ja.
– Anastasio, co ty ze mną wyprawiasz?
– Mogłabym o to samo ciebie zapytać – szepcze.
Zdaję sobie sprawę, że muszę odejść. Tracę przy niej głowę i nie wiem dlaczego. Całuję ją
w czoło i idę do R8. Odprowadza mnie wzrokiem, stojąc w drzwiach. Nie wchodzi do środka.
Uśmiecham się zadowolony, że za mną patrzy, gdy wsiadam do wozu.
Gdy się oglądam, nie ma jej.
Niech to sz lag. Co się stało? Żadn ego m achan ia ręką n a poż egn an ie?
Zapalam silnik i ruszam z powrotem do Portlandu, analizując to, co się zdarzyło między
nami.
Wysłała mi e-maile.
Pojechałem do niej.
Pieprzyliśmy się.
Wyrzuciła mnie, zanim byłem gotów wyjść.
Po raz pierwszy w dziejach… no, może nie pierwszy… czuję się trochę seksualnie
wykorzystany. To niepokojące wrażenie przypomina mi o czasach z Eleną.
Do diabła! Panna Steele rządzi, chociaż ulega, i nawet o tym nie wie. A ja jak jakiś dureń jej
na to pozwalam.
Muszę odwrócić sytuację. To łagodne podejście miesza mi w głowie.
Ale jej pożądam. Zależy mi na tym, żeby podpisała kontrakt.
Czy chodzi tylko o polowanie? Czy to mnie podnieca? Czy chodzi o nią?
Cholera! Nie wiem. Ale mam nadzieję, że w środę dowiem się więcej. Na plus można
zaliczyć fakt, że to był cholernie miły wieczór. Uśmiecham się ironicznie do wstecznego lusterka
i wjeżdżam do hotelowego garażu.
Wróciwszy do apartamentu, siadam do laptopa.
S kup się n a tym , cz ego chcesz , co chcesz osiągn ąć. Czy to nie tym Flynn zawsze mnie
zadręcza, nie tak wygląda ten cały szajs oparty na rozwiązaniach?
Panno Steele,
oczekuję Twoich uwag na temat kontraktu. Na razie śpij dobrze, Maleńka.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
I chcę dodać: „Dziękuję za kolejny zabawny wieczór…”, ale to chyba byłaby lekka przesada.
Zostawiam w spokoju laptop, ponieważ Ana zapewne śpi, sięgam po raport dotyczący Detroit
i zaczynam go czytać.
WTO RE K, 24 MAJA 2011
M yśl o lokalizacji w Detroit fabryki elektroniki jest podłamująca. Nie cierpię Detroit; to
miasto wywołuje we mnie tylko złe wspomnienia. Takie, które najchętniej wymazałbym
z pamięci. Powracają przeważnie nocami, nie pozwalając zapomnieć, kim jestem i skąd
pochodzę.
Ale stan Michigan oferuje niebywałe zachęty podatkowe. Trudno zignorować to, co
proponuje raport. Rzucam go na stół i pociągam łyk Sancerre. Niech to sz lag! Jest ciepłe. Jest
późno. Powinienem spać. Gdy wstaję i się przeciągam, słyszę sygnał z komputera. E-mail. To
może być Ros, ale rzucam okiem na ekran.
To od Any. Czemu wciąż nie śpi?
Odw ołuje się do kon traktu? Pana Steele dochowała staranności. Dla wygody otwieram go na
ekranie.
KONTRAKT
Zawarty dnia… 2011 roku („Data Wejścia w Życie Kontraktu”)
MIĘDZY:
PAN CHRISTIAN GREY zam. 301 Escala, Seattle, stan Waszyngton 98889
(„Pan”)
PANNA ANASTASIA STEELE zam. 1114 SW Green Street, m. 7, Haven Hights,
Vancouver, stan Waszyngton 98888
(„Uległa”)
STRONY USTALAJĄ, CO NASTĘPUJE:
1. Oto warunki Kontraktu między Panem a Uległą:
PODSTAWOWE WARUNKI
2. Podstawowym celem tego Kontraktu jest zezwolenie Uległej na bezpieczne badanie
jej zmysłowości i zakresu możliwości, z należytym szacunkiem wobec jej potrzeb,
zakresu możliwości i samopoczucia.
3. Pan i Uległa zgadzają się i przyjmują do wiadomości, że wszystko, co wydarzy się
w ramach warunków Kontraktu, będzie za wspólną zgodą poufne i w ramach ustalonego
zakresu możliwości i procedur bezpieczeństwa ustalonych w Kontrakcie. Dodatkowe
zakresy możliwości i procedury bezpieczeństwa mogą być ustalone pisemnie.
4. Pan i Uległa gwarantują, że nie cierpią na żadną chorobę weneryczną, ciężką, zakaźną
lub zagrażającą życiu w tym również, ale nie tylko, na AIDS, opryszczkę i wirusowe
zapalnie wątroby. Jeśli w Czasie Obowiązywania Kontraktu (zgodnie z podaną niżej
definicją) lub w wydłużonym Czasie Obowiązywania Kontraktu u którejkolwiek ze stron
zostanie zdiagnozowana taka choroba lub którakolwiek strona zda sobie sprawę, że
cierpi na taką chorobę, natychmiast poinformuje o tym drugą stronę przed jakąkolwiek
formą fizycznego kontaktu między stronami.
5. Przestrzeganie wymienionych wyżej gwarancji, artykułów Kontraktu, zobowiązań
(i wszelkich dodatkowych zakresów możliwości i procedur bezpieczeństwa ustalonych
w ramach artykułu trzeciego) jest podstawą Kontraktu. Jakiekolwiek ich naruszenie
skutkuje jego natychmiastowym unieważnieniem i każda ze stron zobowiązuje się
wobec drugiej, że przyjmuje pełną odpowiedzialność za konsekwencje takiego
naruszenia.
6. Wszystko w Kontrakcie musi być przeczytane i interpretowane w świetle
podstawowego celu i podstawowych zasad wymienionych w artykułach 2–5.
ROLE
7. Pan bierze całkowitą odpowiedzialność za dobre samopoczucie i właściwy trening,
przewodnictwo i dyscyplinowanie Uległej. Powinien decydować o naturze treningu,
przewodnictwa i dyscyplinowania oraz czasie i sposobie ich prowadzenia, trzymając się
ustalonych warunków, ograniczeń i procedur bezpieczeństwa uzgodnionych w Kontrakcie
lub uzgodnionych dodatkowo w zgodzie z artykułem 3 powyżej.
8. Jeśli kiedykolwiek Pan nie dotrzyma uzgodnionych warunków, ograniczeń i procedur
bezpieczeństwa ustalonych w Kontrakcie lub uzgodnionych dodatkowo w zgodzie
z artykułem 3 powyżej, Uległa ma prawo bezzwłocznie rozwiązać Kontrakt i bez
pisemnego wypowiedzenia wymówić służbę u Pana.
9. Z tym zastrzeżeniem i zastrzeżeniem wyżej wymienionych artykułów 2–5 Uległa ma
służyć i słuchać Pana i Władcy we wszystkich sprawach. Z zastrzeżeniem uzgodnionych
warunków, ograniczeń i procedur bezpieczeństwa ustalonych w Kontrakcie i dodatkowo
zgodnie z powyższym artykułem 3 będzie ona bez wątpliwości i wahania oferować Panu
takie rozkosze, jakich on raczy zażądać, i będzie akceptować bez wątpliwości i wahań
jego trening, przewodnictwo i dyscyplinowanie w każdej postaci, jaką tylko te czynności
mogą przybrać.
DATA WEJŚCIA W ŻYCIE KONTRAKTU I CZAS OBOWIĄZYWANIA KONTRAKTU
10. Pan i Uległa zawierają Kontrakt w dniu jego wejścia w życie całkowicie świadomi jego
istoty i podejmują się bezwarunkowo dopełniać jego warunków.
11. Kontrakt będzie obowiązywał przez okres trzech miesięcy kalendarzowych od Daty
Wejścia w Życie („Czas Obowiązywania Kontraktu”). Po tym, jak Czas Obowiązywania
Kontraktu dobiegnie końca, obie strony przedyskutują to, czy Kontrakt i poczynione
w jego myśl ustalenia są satysfakcjonujące i czy potrzeby obu stron zostały spełnione.
Każda ze stron może zaproponować przedłużenie Kontraktu z zastrzeżeniem
wprowadzenia poprawek co do jego warunków lub ustaleń, które w jego ramach
poczyniły. W przypadku braku zgody co do takiego przedłużenia Kontrakt ulega
rozwiązaniu i obie strony będą miały prawo prowadzić dalej życie osobno.
DYSPOZYCYJNOŚĆ
12. Uległa będzie do dyspozycji Pana od piątkowego popołudnia do niedzieli po południu
każdego tygodnia podczas Czasu Obowiązywania Kontraktu w czasie określonym przez
Pana („Wyznaczonym Czasie”). Dodatkowy przydzielony czas może być wspólnie
ustalony dorywczo.
13. Pan zastrzega sobie prawo zwolnienia Uległej ze służby w dowolnym terminie
i z dowolnego powodu. Uległa może zażądać zwolnienia w dowolnym terminie, a takie
żądanie będzie spełnione z woli Pana tylko z zastrzeżeniem praw Uległej wymienionych
w artykułach 2–5 i 8 powyżej.
LOKALIZACJA
14. Uległa będzie dostępna w Wyznaczonym Czasie i dodatkowym czasie w miejscach
określonych przez Pana. Pan gwarantuje Uległej, że wszystkie koszty podróży poniesione
przez Uległą w tym celu zostaną pokryte przez Pana.
WARUNKI ŚWIADCZENIA USŁUG
15. Poniższe warunki świadczenia usług zostały omówione i uzgodnione i obie strony będą
się do nich stosować podczas Czasu Obowiązywania Kontraktu. Obie strony przyjmują do
wiadomości, że są kwestie, które mogą powstać, a które nie są objęte warunkami
Kontraktu lub warunkami świadczenia usług, lub że pewne kwestie mogą podlegać
powtórnym negocjacjom. W takich przypadkach dalsze artykuły mogą zostać
zaproponowane jako poprawki. Wszelkie przyszłe artykuły lub poprawki muszą być
uzgodnione, utrwalone i podpisane przez obie strony i będą zgodne z podstawowymi
warunkami, jak ustalono w artykułach 2–5 powyżej.
PAN
15.1. Pan przez cały czas będzie miał na względzie zdrowie i bezpieczeństwo Uległej. Pan
nigdy nie będzie wymagał, żądał, zezwalał czy nalegał, by Uległa uczestniczyła z jego
powodu w czynnościach wymienionych w aneksie 2 czy w jakiejkolwiek innej czynności,
którą którakolwiek ze stron uzna za niebezpieczną. Pan nie podejmie żadnego działania
ani nie zezwoli na takie, które mogłoby spowodować ciężkie zranienie czy ryzyko utraty
życia Uległej. Należy się zapoznać z pozostałymi ustępami artykułu 15, mając na
względzie to zastrzeżenie i podstawowe zagadnienia uzgodnione w artykułach 2–5
powyżej.
15.2. Pan uznaje Uległą za swoją w celu posiadania, poddania swojej władzy, panowania
nad nią i dyscyplinowania jej w Czasie Obowiązywania Kontraktu. Pan może
wykorzystywać ciało Uległej w każdej chwili Wyznaczonego Czasu lub uzgodnionego
dodatkowego czasu w sposób, który uzna za stosowny, seksualnie lub inaczej.
15.3. Pan zapewni Uległej wszelki niezbędny trening i wszelkie przewodnictwo względem
tego, jak właściwie służyć Panu.
15.4. Pan zadba o trwałe i bezpieczne otoczenie, w którym Uległa będzie mogła
sprawować swoje obowiązki w jego służbie.
15.5. Pan może dyscyplinować Uległą tyle, ile to konieczne, by mieć pewność, że Uległa
w pełni docenia swoją rolę podległej Panu, i by zniechęcić ją do niedopuszczalnego
zachowania. Pan może chłostać, dawać klapsy, biczować lub cieleśnie karać Uległą tak,
jak uzna za wskazane w celu dyscyplinowania, dla własnej przyjemności lub z innego
powodu, którego nie ma obowiązku ujawniać.
15.6. Trenując i dyscyplinując Uległą, Pan gwarantuje, że ciało Uległej nie zostanie
oszpecone w sposób trwały ani też nie dojdzie do jakiejkolwiek kontuzji wymagającej
interwencji medycznej.
15.7. Podczas treningu i dyscyplinowania Pan zagwarantuje, że metody i narzędzia
dyscyplinowania będą bezpieczne i nie będą użyte tak, by spowodować poważny ból,
i w żaden sposób nie przekroczy granic ustalonych i wymienionych w Kontrakcie.
15.8. W przypadku choroby lub kontuzji Pan zadba o Uległą, zajmie się jej zdrowiem
i bezpieczeństwem, zachęci do korzystania z pomocy medycznej, a gdy będzie to
konieczne, wezwie pomoc.
15.9. Pan będzie utrzymywał swoje zdrowie w dobrej kondycji i gdy to będzie niezbędne,
postara się o opiekę medyczną, by utrzymać wolne od ryzyka otoczenie.
15.10. Pan nie będzie użyczać Uległej innemu Panu.
15.11. Pan może w dowolnym celu krępować, wiązać Uległą, zakładać jej kajdanki
w każdym momencie Wyznaczonego Czasu lub w jakimkolwiek dodatkowym czasie na
dłuższy okres, biorąc wzgląd na zdrowie i bezpieczeństwo Uległej.
15.12. Pan zagwarantuje, że wszelkie wyposażenie użyte do treningu i dyscyplinowania
będzie przez cały czas czyste, zdezynfekowane i bezpieczne.
ULEGŁA
15.13. Uległa godzi się na Pana jako swego władcę, świadoma, że jest teraz własnością
Pana, będzie generalnie traktowana przez Pana, jak Pan uzna za stosowne podczas
Czasu Obowiązywania Kontraktu, a szczególnie podczas Wyznaczonego Czasu
i wszelkich dodatkowych uzgodnionych okresów.
15.14. Uległa będzie stosować się do zasad (Zasad) ustalonych w aneksie 1 Kontraktu.
15.15. Uległa będzie służyła Panu w każdy sposób, który Pan uzna za właściwy, i dołoży
starań, by zawsze zadowolić Pana w miarę swoich możliwości.
15.16. Uległa dołoży wszelkich możliwych starań, by zachować zdrowie, i będzie domagać
się i szukać opieki medycznej, kiedykolwiek to konieczne, a także informować zawsze
o wszelkich kłopotach zdrowotnych, jakie mogą wystąpić.
15.17. Uległa gwarantuje, że zaopatrzy się w doustne środki antykoncepcyjne i że będzie
je zażywać zgodnie z zaleceniem, by zapobiec zajściu w ciążę.
15.18. Uległa zgodzi się bez jakiegokolwiek kwestionowania na wszelkie działania
dyscyplinujące uznane za konieczne przez Pana i zawsze będzie pamiętać o swoim
statusie oraz roli względem Pana.
15.19. Uległa nie będzie się dotykać ani zadowalać seksualnie bez pozwolenia Pana.
15.20. Uległa będzie się poddawać wszelkim seksualnym czynnościom, jakich zażąda Pan,
i będzie to czynić bez wahania i sporów.
15.21. Uległa będzie się godzić bez wahania, pytań ani narzekań na chłosty, batożenie,
klapsy, uderzenia trzcinką, razy łopatką czy inne metody dyscyplinowania, które Pan
uzna za stosowne.
15.22. Uległa nie będzie patrzeć w oczy Panu poza tymi przypadkami, gdy zostanie jej to
nakazane. W obecności Pana Uległa będzie trzymać wzrok opuszczony i zachowywać
pokorną i pełną uszanowania postawę.
15.23. Uległa zawsze będzie zachowywać się z pełnym szacunkiem wobec Pana i będzie
zwracać się do niego wyłącznie „Panie”, „Panie Grey” lub w inny sposób wskazany przez
Pana.
15.24. Uległa nie będzie dotykać Pana bez jego wyraźnej zgody.
CZYNNOŚCI
16. Uległa nie będzie brać udziału w jakichkolwiek czynnościach lub działaniach
seksualnych, które jakakolwiek ze stron uzna za niebezpieczne lub w jakichkolwiek
czynnościach wymienionych w aneksie 2.
17. Pan i Uległa omówili czynności wymienione w aneksie 3 i pisemnie zgodzili się w nim
je uszanować.
HASŁA BEZPIECZEŃSTWA
18. Pan i Uległa uznają, że Pan może wystąpić z żądaniami wobec Uległej, które nie
mogą być zrealizowane, nie wzbudzając fizycznej, psychicznej, emocjonalnej, duchowej
lub innej szkody w czasie, gdy te żądania są przedstawiane Uległej. W takich
okolicznościach Uległa użyje hasła bezpieczeństwa (Hasła Bezpieczeństwa). Dwa Hasła
Bezpieczeństwa będą stosowane zależnie od ciężaru żądań.
19. Hasło Bezpieczeństwa „Żółty” będzie używane do zwrócenia uwagi Pana, że Uległa
jest blisko granicy wytrzymałości.
20. Hasło Bezpieczeństwa „Czerwony” będzie używane do zwrócenia uwagi Pana, że
Uległa nie zniesie żadnych dalszych żądań. Kiedy to hasło jest użyte, Pan natychmiast
zaprzestaje wszelkich działań.
ZAKOŃCZENIE
21. My, niżej podpisani, przeczytaliśmy i zrozumieliśmy w pełni postanowienia
Kontraktu. Bez przymusu przyjmujemy warunki Kontraktu i potwierdzamy to naszymi
poniższymi podpisami.
__________________________
Pan: Christan Grey
Data
__________________________
Uległa: Anastasia Steele
Data
ANEKS 1
ZASADY
Posłuszeństwo:
Uległa będzie wypełniać wszelkie polecenia wydawane przez Pana natychmiast, bez
wahania, ociągania się i pośpiesznie. Uległa zgodzi się na wszelkie czynności seksualne
uznane za odpowiednie i przysparzające rozkoszy Panu, wyjąwszy te, które są
przedstawione w ramach nieprzekraczalnych granic (Aneks 2). Zrobi to chętnie i bez
wahania.
Sen:
Uległa gwarantuje, że w ciągu nocy będzie spać minimum osiem godzin, gdy nie
przebywa z Panem.
Żywność:
Uległa będzie regularnie jeść, opierając się na liście żywieniowej (Aneks 4), by zachować
zdrowie i dobre samopoczucie. Uległa nie będzie podjadać niczego między posiłkami,
wyjąwszy owoce.
Odzież:
Podczas Czasu Obowiązywania Umowy Uległa będzie nosiła tylko odzież zaakceptowaną
przez Pana. Pan zapewni Uległej budżet odzieżowy, z którego Uległa będzie korzystać.
Pan będzie dorywczo towarzyszył Uległej na zakupach odzieżowych. Jeśli Pan tego sobie
zażyczy, Uległa będzie podczas Czasu Obowiązywania Umowy nosić ozdoby w obecności
Pana i w każdym innym czasie, który Pan uzna za wskazany.
Ćwiczenia:
Pan zapewni Uległej trenera osobistego cztery razy w tygodniu na godzinne sesje
w czasie wzajemnie uzgodnionym przez trenera i Uległą. Trener osobisty będzie
informował Pana o postępach Uległej.
Higiena osobista /zabiegi kosmetyczne:
Uległa będzie zawsze czysta i ogolona i/lub wydepilowana. Uległa będzie chodzić do
salonu kosmetycznego wybranego przez Pana w czasie ustalonym przez Pana i będzie
korzystać z takich zabiegów, jakie Pan uzna za stosowne. Wszystkie koszty będzie
pokrywał Pan.
Osobiste bezpieczeństwo:
Uległa nie będzie nadużywała alkoholu, paliła, zażywała substancji psychoaktywnych ani
narażała się niepotrzebnie na niebezpieczeństwo.
Zalety osobiste:
Uległa nie będzie utrzymywać stosunków erotycznych z nikim poza Panem. Uległa
zawsze będzie się prowadzić w sposób godny szacunku i skromnie. Musi zdawać sobie
sprawę, że jej zachowanie rzuca bezpośrednie światło na Pana. Będzie ponosić
odpowiedzialność za wszelkie występki, czyny bezprawne i złe prowadzenie się, które
będą miały miejsce, gdy nie będzie przebywała w obecności Pana.
ANEKS 2
Nieprzekraczalne granice
ANEKS 3
Granice do ustalenia
W skali 1–5, przy czym „1” = „bardzo lubi”, a „5” = „bardzo nie lubi”
2. Nie jestem pewna, czy to tylko dla MOJEGO dobra – tj. badania mojej wrażliwości
i granic. Na pewno nie potrzebowałabym do tego kontraktu na 10 kartek! To wszystko
dla TWOJEGO dobra.
Bez cen n y w yw ód braw urow o prz eprow adz on y, Pan n o S teele!
4. Jak wiesz, jesteś moim jedynym seksualnym partnerem. Nie biorę narkotyków i nie
miałam transfuzji krwi. Zapewne jestem bezpieczną partnerką. A Ty?
Następn a słusz n a uw aga! I dociera do m n ie, ż e po raz pierw sz y n ie m usz ę się z astan aw iać
n ad erotycz n ą prz esz łością partn erki. No, posuw an ie dz iew icy m a jakiś plus.
8. Mogę z tym skończyć w każdej chwili, w której uznam, że nie trzymasz się
ustalonych granic. Okej – to mi się podoba.
Mam n adz ieję, ż e do tego n ie dojdz ie, ale jeśli to z robię, n ie będz ie to po raz pierw sz y.
9. Słuchać we wszystkim? Godzić się bez wahania na Twoją dyscyplinę? Musimy o tym
pogadać.
12. Nie mogę poświęcić każdego weekendu. Też mam życie albo będę miała. Może
trzy w miesiącu?
15.2. Wykorzystywanie mojego ciała seksualnie lub inaczej, jak uznasz za stosowne –
proszę, zdefiniuj „inaczej”.
15.5 Cały ten akapit z dyscyplinowaniem. Nie jestem pewna, czy chcę być biczowana,
chłostana lub karana cieleśnie. To na pewno złamanie artykułów 2–5. I poza tym
„z innego powodu”. To paskudne – a mówiłeś, że nie jesteś sadystą.
15.10. Jakby w ogóle kiedykolwiek można było mnie wypożyczyć. Ale cieszę się, że
jest to czarno na białym.
Granice do ustalenia:
Dobranoc,
Ana
To ulga widzieć jej odpowiedź. Panna Steele przyłożyła się bardziej niż ktokolwiek inny,
z kim omawiałem ten kontrakt. Naprawdę się zaangażowała. Wygląda na to, że bierze to na
poważnie i będziemy mieli dużo do przedyskutowania w środę. Niepewność, którą czułem,
wychodząc z jej mieszkania wieczorem, opada. Jest nadzieja na nasz związek, ale najpierw Ana
musi się wyspać.
Panno Steele,
to długa lista. Czemu nadal nie śpisz?
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Panie,
jeśli pamiętasz, to przeglądałam tę listę, gdy byłam dekoncentrowana i nawiedzana
w łóżku przez świra na punkcie władzy.
Dobranoc,
Ana
Jej e-mail mnie rozbawił, ale w równej mierze zirytował. W e-mailach jest jeszcze bardziej
pyskata niż bezpośrednio i ma wspaniałe poczucie humoru, ale ta kobieta potrzebuje snu.
Christian Grey
Prezes i Świr na Punkcie Władzy, Grey Enterprises Holdings, Inc.
Kiedy tylko ląduję w łóżku, biorę książkę i czytam. Po półgodzinie poddaję się. Nie mogę się
skupić; myśli wciąż uciekają mi ku Anie, do tego, jaka była wieczorem, jej e-maila.
Muszę jej przypomnieć, czego oczekuję od naszego związku. Nie chcę, żeby miała mylne
wyobrażenia. Odbiegłem za daleko od mojego celu.
„Przyjedziesz pomóc Anie z przeprowadzką?” Słowa Kavanagh przypominają mi, że te
nierealistyczne oczekiwania się utrwaliły.
Może powinienem pomóc im przy przeprowadzce?
Nie. Natychm iast prz estań , G rey.
Otwierając laptop, przeglądam jej e-mail z uwagami. Muszę pokierować jej oczekiwaniami
i znaleźć właściwe słowa, które oddadzą moje uczucia.
W końcu mam przypływ natchnienia.
uległa – przymiotnik
skłonna lub gotowa do podporządkowania; niestawiająca oporu, pokorna, posłuszna:
„uległe służące”
wyrażający posłuszeństwo: „uległa odpowiedź”
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Nazywa się Lelliot. Jest starszy ode mnie. Śmieje się. I śmieje. I wrzeszczy. I cały czas
mówi. Cały czas mówi do mamy i taty. Jest moim bratem. „Czemu nie mówisz?” – pyta
znów Lelliot i znów, i znów. „Głupiś czy co?” – mówi znów Lelliot i znów, i znów.
Doskakuję do niego i walę go w buzię i znów, i znów, i znów. Płacze. Dużo płacze. Ja nie
płaczę. Ja nigdy nie płaczę. Mama jest na mnie zła. Muszę za karę siedzieć na dolnym
stopniu. Muszę długo siedzieć. Ale Lelliot nigdy więcej nie pyta mnie, dlaczego nie
mówię. Jak zacisnę rękę w pięść, ucieka. Lelliot się mnie boi. Wie, że jestem potworem.
Kiedy rano wracam z biegania, przed prysznicem sprawdzam e-maile. Nic od panny Steele, ale
też jest dopiero 7:30.
G rey, otrz ąśn ij się z tego. W eź się w garść.
Podczas golenia patrzę z wściekłością na szarookiego kutasinę, który gapi się na mnie
z lustra. Kon iec z tym . Zapom n ij o n iej dz isiaj.
Mam pracę do wykonania i robocze śniadanie.
– Freddie mówił, że za kilka dni Barney może mieć dla ciebie prototyp tabletu – przekazuje mi
podczas wideokonferencji Ros.
– Wczoraj oglądałem schematy, robią wrażenie, ale nie wiem, czy to jest to, o co nam
chodzi. Nawet jeśli nam się uda, nadal nie będzie wiadomo, jakie rozwiązania technologiczne
wprowadzić i do czego mogą posłużyć w krajach rozwijających się.
– Nie zapomnij o rynku krajowym – wtrąca.
– Jeśli się uda.
– Christianie, powiedz mi tylko, jak długo zamierzasz tkwić w Portlandzie? – Ros sprawia
wrażenie poirytowanej. – Co się tam wyprawia? – Zerka w kamerkę internetową, a potem
ciężkim wzrokiem wpatruje się w ekran, próbując dopatrzyć się czegoś w mojej twarzy.
– Fuzja. – Staram się nie uśmiechnąć.
– Marco wie o niej?
Parskam śmiechem. Marco Inglis jest szefem mojego działu fuzji i przejęć.
– Nie, to nie taki rodzaj fuzji.
– Och. – Ros w sekundzie milknie i jest, sądząc po minie, zaskoczona.
No. T o spraw a pryw atn a.
– Hm, mam nadzieję, że ci dobrze pójdzie – mówi, uśmiechając się znacząco.
– Ja też mam taką nadzieję – odpowiadam jej takim samym uśmiechem,
porozumiewawczo. – A teraz możemy pogadać o Woodsie?
W ciągu ostatniego roku przejęliśmy trzy firmy technologiczne. Dwie kwitną, przekraczając
wszelkie wskaźniki, a jedna nie daje sobie rady mimo początkowego optymizmu Marca.
Prowadzi ją Lucas Woods, który okazał się idiotą – wszystko na pokaz, zero treści. Pieniądze
uderzyły mu do głowy, zaczął się rozpraszać i z jego winy firma straciła przewodnictwo, które
niegdyś miała w produkcji światłowodów. Instynkt podpowiadał mi, żeby oczyścić firmę
z aktywów, wywalić Woodsa i połączyć dział technologiczny ze spółką matką.
Ale Ros uważa, że Lucas potrzebuje więcej czasu – i że my go też potrzebujemy, jeśli
planujemy likwidację i przebranżowienie jego firmy. Jeśli do tego dojdzie, pociągnie to za sobą
drogie odprawy.
– Myślę, że Woods miał dość czasu na zapobieżenie sytuacji. Po prostu nie przyjmuje do
wiadomości stanu faktycznego – ucinam te rozważania. – Musimy go odstrzelić i chciałbym,
żeby Marco ocenił koszt likwidacji.
– Marco chce o tym teraz porozmawiać. Zaloguję go.
O 12.30 Taylor wiezie mnie do WSU w Vancouver na lunch z rektorem, szefem wydziału nauki
o ochronie środowiska i wicerektorem do spraw finansowych. Kiedy zbliżamy się do długiego
podjazdu, nie mogę się oprzeć, by nie wypatrywać pośród studentów panny Steele. Niestety, nie
widzę jej; pewnie zaszyła się w bibliotece i czyta jakiegoś klasyka. Myśl o niej skulonej gdzieś
z książką jest pokrzepiająca. Mój ostatni e-mail pozostał bez odpowiedzi, ale przecież Ana
pracuje. Może coś się wyjaśni po lunchu.
Kiedy podjeżdżamy pod budynek władz uczelni, dzwoni komórka. To Grace. Nigdy nie
dzwoni w tygodniu.
– Mama?
– Halo, kochanie. Jak się masz?
– Świetnie. Zaraz mam spotkanie.
– Twoja sekretarka powiedziała, że jesteś w Portlandzie. – Jej głos jest pełen nadziei.
Niech to diabli. Myśli, że jestem z Aną.
– Tak. W sprawach zawodowych.
– Jak się miewa Anastasia?
No prosz ę!
– O ile wiem, świetnie, Grace. O co chodzi?
O dobry Boż e. Wygląda na to, że muszę też zająć się oczekiwaniami matki.
– Mia przyjeżdża do domu tydzień wcześniej, w sobotę. Mam akurat spotkanie, a ojciec jest
poza domem na panelowej konferencji prawniczej w sprawie filantropii i działań pomocowych –
mówi.
– Chcesz, żeby ją odebrał?
– Zrobisz to?
– Jasne. Powiedz jej, żeby przysłała mi czas przylotu.
– Dziękuję, kochanie. Pozdrów ode mnie Anastasię.
– Muszę iść. Do widzenia, mamo. – Przerywam połączenie, zanim zdąży zadać bardziej
krępujące pytania. Taylor otwiera drzwi.
– Powinienem wrócić o trzeciej.
– Tak jest, panie Grey.
– Spotykasz się jutro z córką, Taylor?
– Tak, proszę pana. – Jego twarz tchnie ciepłem i ojcowską dumą.
– Wspaniale.
– Będę tu o trzeciej – potwierdza.
Idę do budynku… Zapowiada się ciężki lunch.
Udało mi się dzisiaj nie myśleć w kółko o Anastasii Steele. Prawie. Podczas lunchu zdarzało mi się
przyłapać na tym, że wyobrażam ją sobie w moim pokoju zabaw… Jak to go nazwała?
„Czerwona Komnata Bólu”. Kręcę głową, uśmiechając się, i sprawdzam e-maile. Ta kobieta
potrafi się wysłowić, ale dziś nie dała jeszcze znaku życia.
Przebieram się z garnituru w dres, szykując do hotelowej siłowni. Kiedy już mam wyjść,
słyszę sygnał z komputera. To ona.
Panie,
proszę, zwróć uwagę na datę pochodzenia 1580–90 r. Z całym szacunkiem
przypominam, Panie, że mamy 2011. Od tamtej pory przeszliśmy długą drogę.
kompromis – rzecz.:
Ana
Co za zaskakujący, prowokacyjny e-mail panny Steele, ale nasze spotkanie nadal ma szanse
powodzenia. H m , co z a ulga.
Trafna uwaga, brawurowo przeprowadzona, jak zawsze, Panno Steele. Zabiorę Cię
z mieszkania o 19:00 jutro.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Panie,
mam samochód, umiem prowadzić.
Wolałabym spotkać się gdzieś indziej.
Gdzie?
Pod Twoim hotelem o 19:00?
Ana
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Panie Grey,
chciałabym prowadzić.
Proszę.
Ana
Zaw z ięty? Ja? No, n iech m n ie sz lag. Jeśli nasze spotkanie przebiegnie zgodnie z planem, jej
przekora odejdzie w zapomnienie. Przyjmując to za pewnik, zgadzam się.
Znakomicie.
Mój hotel o 19:00.
Widzimy się w Marble Bar.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Dziękuję,
Ana x
I zostaję nagrodzony ikonką pocałunku. Ignorując nastrój, w jaki mnie to wprawia, daję jej
znać, że jest mile widziana. Humor mi się poprawia, gdy idę do hotelowej siłowni
Przesłała mi pocałunek…
ŚRO DA, 25 MAJA 2011
Z amawiam kieliszek sancerre i stoję przy barze. Czekałem na ten moment cały dzień i co
chwila patrzę na zegarek. Czuję się jak na pierwszej randce i jest to coś w rodzaju pierwszej
randki. Nigdy nie zabrałem kandydatki na randkę. Przesiedziałem trzy niekończące się
spotkania, kupiłem jeden interes i zwolniłem trzech ludzi. Nic, co dziś zrobiłem, w tym
dwukrotna przebieżka i rundka w siłowni, nie rozwiało niepokoju, z którym mocowałem się cały
dzień. Władzę nad nim ma Anastasia Steele. Pożądam jej uległości.
Mam nadzieję, że się nie spóźni. Zerkam ku wejściu do baru i… czuję suchość w ustach. Stoi
na progu i przez sekundę nie zdaję sobie sprawy, że to ona. Wygląda niebywale: jej włosy
z jednej strony opadają miękkimi falami do piersi, z drugiej są upięte z tyłu, odsłaniając
delikatny zarys szczęki i łagodną linię delikatnej szyi. Jest na szpilkach i w ciemnej purpurowej
sukni, która podkreśla szczupłą, urzekającą sylwetkę.
O ran y.
Wychodzę jej na spotkanie.
– Wyglądasz oszałamiająco – szepczę i całuję ją w policzek.
Zamykam oczy, smakując jej zapach; jest boski.
– Pochwalam sukienkę, panno Steele. – Brylanty w uszach dopełniłyby całości; muszę jej
kupić kolczyki.
Biorąc ją za rękę, prowadzę do loży.
– Czego chciałabyś się napić?
Siada. Dostaję w nagrodę znaczący uśmiech.
– Napiję się tego co ty.
Ach, ucz y się.
– Jeszcze jedno sancerre – mówię kelnerowi, gdy wślizguję się na kanapę naprzeciwko niej. –
Mają tu znakomitą piwniczkę – dodaję i przez chwilę chłonę ją wzrokiem.
Ma lekki makijaż. Nie za mocny. Przypominam sobie, jak wpadła do mnie do gabinetu
i uznałem, że wygląda zwyczajnie. Wszystko o niej można powiedzieć, ale nie to, że jest
zwyczajna. Z lekkim makijażem i w odpowiednich ciuchach wygląda jak bogini.
Wierci się i trzepocze rzęsami.
– Jesteś zdenerwowana? – pytam.
– Tak.
T o jest to, G rey.
Pochyliwszy się, szepczę szczerze, że też jestem zdenerwowany. Patrzy na mnie, jakby mi
wyrosły trzy głowy.
No, też m am ludz kie odruchy, m aleń ka… dokładn ie tak.
Kelner stawia kieliszek Any i dwa talerzyki – z mieszanką orzechów i oliwkami.
Ana prostuje ramiona, poważnie nastawiona, jak wtedy, gdy przeprowadzała ze mną
wywiad.
– No więc jak to zrobimy? Przejrzymy po kolei moje uwagi? – pyta.
– Jak zawsze niecierpliwa, panno Steele.
– Jak chcesz, mogę spytać, co sądzisz o dzisiejszej pogodzie – odparowuje.
Och, ty w ysz cz ekan a buz io.
Daj jej się chw ilę pom ęcz yć, G rey.
Nie odrywając od niej wzroku, wkładam do ust oliwkę i oblizuję palec. Jej oczy rosną
i ciemnieją.
– Wydaje mi się, że pogoda dzisiaj była szczególnie niewyjątkowa – próbuję nonszalanckiego
tonu.
– Czy pan ze mnie kpi, panie Grey?
– Tak, panno Steele.
Zaciska usta, by ukryć uśmiech.
– Wiesz, że ten kontrakt nie ma mocy prawnej.
– Jestem tego w pełni świadomy, panno Steele.
– Zamierzałeś mi to kiedyś powiedzieć?
Co? Nie w ydaje m i się, ż ebym m usiał… i sam a do tego dosz łaś.
– Myślisz, że zmusiłbym cię do czegoś wbrew woli, a potem udawał, że trzymam cię
w garści, bo mam prawo po swojej stronie?
– No, tak.
O ran y, ran y.
– Nie masz o mnie zbyt wysokiego mniemania, czy tak?
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
– Anastasio, nie ma znaczenia, czy kontrakt ma moc prawną czy nie. Jest wyrazem ustaleń,
które chciałbym z tobą zawrzeć; tego, czego bym od ciebie chciał i czego ty możesz oczekiwać
z mojej strony. Jeśli ci się nie podoba, to go nie podpisuj. Jeśli go podpiszesz, a potem uznasz, że
ci się nie podoba, jest w nim tyle artykułów zwalniających od odpowiedzialności, że możesz
odejść. Nawet gdyby był wiążący pod względem prawnym, to czy myślisz, że ciągałbym cię po
sądach, gdybyś zdecydowała się uciec?
Za kogo on a m n ie m a?
Ocenia mnie nieprzeniknionym spojrzeniem niebieskich oczu.
Musi zrozumieć, że ten kontrakt nie opiera się na prawie, ale na zaufaniu.
Chcę, ż ebyś m i ufała, An astasio.
Pociąga łyk wina, gdy mówię dalej, starając się wytłumaczyć.
– Tego rodzaju związki są zbudowane na uczciwości i zaufaniu. Jeśli mi nie ufasz… nie ufasz
swoim odczuciom, które w tobie budzę, nie ufasz wizji tego, jak daleko mogę z tobą zajść, jak
daleko mogę cię zabrać… Jeśli nie potrafisz być ze mną szczera, wtedy naprawdę nie możemy
tego dokonać.
Trze podbródek, rozważając to, co właśnie powiedziałem.
– Więc rzecz jest całkiem prosta, Anastasio. Ufasz mi czy nie?
A jeśli m a o m n ie takie m arn e z dan ie, w tedy w ogóle n ie pow in n iśm y się w to baw ić.
Czuję w brzuchu supeł napięcia.
– Czy miałeś podobne dyskusje z, mhm… tamtą piętnastką?
– Nie. – S kąd ta n agła z m ian a tem atu?
– Dlaczego nie? – pyta.
– Dlatego że wszystkie miały reputację uległych. Wiedziały, czego chcą w naszym związku
i czego mogą generalnie oczekiwać. W ich przypadku chodziło tylko o dopracowanie granic do
dyskusji i tym podobnych szczegółów.
– Czy jest sklep, z którego korzystasz? Może dział uległych w sklepie zabawkowym? – Unosi
brew, a ja śmieję się głośno.
Moje napięcie wyparowuje, znika jak królik prestidigitatora, ale odpowiadam suchym
tonem:
– Nie całkiem.
– Więc jak? – Jest wiecznie ciekawa, ale nie chcę mówić o Elenie. Kiedy ostatni raz o niej
wspomniałem, Ana stała się lodowata.
– Naprawdę chcesz o tym porozmawiać? Czy przejdziemy do konkretów? Twoich uwag, jak
je nazywasz.
Marszczy brwi.
– Jesteś głodna? – pytam.
Spogląda podejrzliwie na oliwki.
– Nie.
– Jadłaś dzisiaj?
Waha się.
Niech to sz lag.
– Nie – mówi. Usiłuję zapanować nad gniewem po tym jej przyznaniu się do winy.
– Musisz jeść, Anastasio. Możemy zjeść tu albo w moim apartamencie. Gdzie wolisz?
Nigdy n a to n ie pójdz ie.
– Uważam, że powinniśmy zostać w miejscu publicznym, na neutralnym gruncie.
Jak było do prz ew idz en ia – roz sądn a pan n a S teele.
– Myślisz, że to mnie powstrzyma? – W moim głosie słychać chrypkę.
Przełyka ślinę.
– Mam nadzieję.
Zlituj się n ad tą dz iew cz yn ą, G rey.
– Chodź. Zarezerwowałem gabinet. Nikt tam nie będzie się na nas gapił. – Wstając,
wyciągam do niej rękę.
W eź m ie ją?
Patrzy to na moją twarz, to na rękę.
– Weź swoje wino – rozkazuję, a ona bierze kieliszek i składa swoją dłoń w mojej.
Kiedy opuszczamy bar, widzę pełne podziwu spojrzenia innych gości, a w oczach pewnego
dobrze zbudowanego przystojniaka nieukrywany zachwyt moją towarzyszką. Nie jest to coś,
z czym spotkałbym się wcześniej… i raczej mi się to nie podoba.
Na półpiętrze wyznaczony przez szefa sali młody rozprowadzający w liberii prowadzi nas
do zarezerwowanego pokoju. Nie odrywa oczu od panny Steele, więc posyłam mu miażdżące
spojrzenie, po którym wyparowuje z luksusowego gabineciku. Starszy wiekiem kelner podsuwa
Anie krzesło i kładzie jej serwetkę na kolanach.
– Już zamówiłem. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.
– Nie, znakomicie – mówi z łaskawym skinieniem głową.
– Miło widzieć cię tak zgodną. – Uśmiecham się złośliwie. – Więc na czym stanęliśmy?
– Na konkretach – mówi, skupiona na bieżącej sprawie, ale pociąga spory łyk wina i jej
policzki nabierają barwy.
Pewnie łyknęła celowo, dla kurażu. Będę musiał jej pilnować, bo prowadzi.
Zaw sz e m ogłaby spędz ić n oc tutaj… w tedy m ógłbym z erw ać z n iej tę sukien kę, w której tak
kusz ąco w ygląda.
Znów się koncentruję i wracam do szarej rzeczywistości – uwag Any. Z wewnętrznej
kieszeni marynarki wyjmuję jej wydrukowany e-mail. Ana ponownie prostuje ramiona i spogląda
na mnie wyczekująco – znów muszę ukryć rozbawienie.
– Artykuł drugi. Zgoda. To jest dla dobra nas obojga. Przeredaguję.
Pociąga następny łyk.
– Stan mojego zdrowia, biorąc pod uwagę sferę seksu? No cóż, wszystkie moje poprzednie
partnerki miały sprawdzaną krew, a ja co pół roku przechodzę regularne badania, mając na
względzie każde wspomniane przez ciebie ryzyko. Ostatnie wyniki są co do jednego negatywne.
Nigdy nie brałem narkotyków. Powiem więcej, jestem ich zdecydowanym przeciwnikiem. Pod
żadnym względem nie toleruję ich u pracowników i nakazuję wyrywkowe kontrole.
Więcej, jeden z dzisiaj wyrzuconych poleciał za narkotyki.
To robi na niej wrażenie. Ciągnę dalej.
– Nigdy nie miałem transfuzji krwi. Czy to satysfakcjonująca odpowiedź na twoje pytanie?
Potwierdza, kiwając głową.
– Twoja następna uwaga, o której wspomniałem wcześniej. Możesz odejść, kiedy zechcesz,
Anastasio. Nie będę cię zatrzymywał. Jednakże gdy odejdziesz… jest po herbacie. Żeby to było
jasne.
Nigdy. Drugiej. S z an sy. Nigdy.
– Okej – odpowiada, chociaż nie sprawia wrażenia pewnej siebie.
Milkniemy, gdy kelner przynosi zakąski. Przez chwilę rozważam, czy nie powinienem był
zorganizować tego spotkania u mnie w biurze, potem odrzucam tę myśl. Jest śmieszna. Tylko
durnie mieszają interesy z przyjemnościami. Ja rozdzielam pracę i życie prywatne; to jedna
z moich żelaznych zasad, a jedyny wyjątek to moje relacje z Eleną… Ale też pomogła mi
rozkręcić interes.
– Mam nadzieję, że lubisz ostrygi – rzucam pod adresem Any, gdy kelner wychodzi.
– Nigdy ich nie jadłam.
– Naprawdę? No cóż. Wystarczy przechylić i przełknąć. Myślę, że dasz radę. – Patrzę
znacząco na jej usta, przypominając sobie, jakie są chłonne. Rumieni się na ten sygnał. Wyciskam
limonkę na muszlę i przechylam ją do ust. – Mmm, pyszne. Smakuje morzem. – Uśmiecham się
szeroko, gdy zafascynowana Ana wlepia we mnie wzrok. – Śmiało – zachęcam ją, wiedząc, że
nie uchyli się przed wyzwaniem.
– Więc tego się nie gryzie?
– Nie, Anastasio, nie gryzie się. – Staram się nie myśleć o jej ząbkach zabawiających się
ulubioną częścią mojej anatomii.
Zaciska je na dolnej wardze, zostawiając drobne odciski.
Niech to diabli. Przebiega mnie dreszcz i muszę zmienić pozycję. Ana sięga po ostrygę,
wyciska limonkę, odchyla głowę i otwiera szeroko usta. Kiedy przechyla muszlę, sztywnieję
w wiadomym miejscu.
– No i? – pytam nieco chrapliwym głosem.
– Zjem drugą – mówi z kąśliwym uśmieszkiem.
– Grzeczna dziewczynka.
Pyta mnie, czy celowo wybrałem ostrygi, wiedząc, że są osławionym afrodyzjakiem.
Zaskakuję ją, mówiąc, że po prostu były na pierwszym miejscu w menu.
– Przy tobie nie potrzebuję żadnych afrodyzjaków.
T aa, m ógłbym cię w tej chw ili prz elecieć.
Zachow uj się, G rey. W racaj do n egocjacji.
– Więc na czym stanęliśmy? – Wracam do jej e-maila i skupiam się na jej nieuregulowanych
uwagach. Artykuł dziewiąty. – Posłuszeństwo we wszystkim. Tak, chcę tego od ciebie. – To dla
mnie ważne. Muszę wiedzieć, że nic jej nie grozi i że zrobi dla mnie wszystko. – Musisz to dla
mnie zrobić. Pomyśl o tym jak o odgrywaniu roli, Anastasio.
– Ale boję się, że sprawisz mi ból.
– Jaki ból?
– Fizyczny.
– Naprawdę myślisz, że potrafiłbym? Że przekroczyłbym wszelkie granice?
– Powiedziałeś, że wcześniej sprawiłeś komuś ból.
– Tak, sprawiłem. To było dawno temu.
– Jak to się stało?
– Podwiesiłem ją w pokoju zabaw. Zresztą nawiązujesz do tego w jednym z pytań. Te
karabinki w pokoju zabaw służą do podwieszania. Zabaw z linami. Jedna z nich była zbyt mocno
zaciśnięta.
Wzburzona daje mi znak ręką, bym przestał.
Za dużo informacji.
– Nie muszę więcej wiedzieć. Więc nie będziesz mnie podwieszał? – pyta.
– Nie, jeśli naprawdę nie chcesz. Możesz to dodać do nieprzekraczalnych granic.
– Okej. – Oddycha z ulgą.
Jedź dalej, G rey.
– Teraz posłuszeństwo. Myślisz, że dasz sobie z tym radę?
Wpatruje się we mnie oczami, których spojrzenie przeszywa mnie na wskroś, moją mroczną
duszę, i nie wiem, co zamierza powiedzieć.
Do diabła. T o m oż e być kon iec.
– Mogłabym spróbować – mówi cichym głosem.
Teraz moja kolej odetchnąć. Piłka w ciąż w grz e.
– Dobrze.
– Teraz warunki. – Artykuł jedenasty. – Jeden miesiąc zamiast trzech to żaden okres,
zwłaszcza że każdego miesiąca chcesz jednego weekendu z dala ode mnie. – W takim wymiarze
do niczego nie dojdziemy. Ana potrzebuje treningu, a ja nie wytrzymuję chwili bez niej. Mówię
jej to. Może doszlibyśmy do kompromisu, jak sugerowała. – Co powiesz na jeden dzień
weekendu w miesiącu… ale za to dostałbym noc w środku tygodnia?
Widzę, że rozważa tę możliwość.
– Okej – w końcu mówi z poważną miną.
Dobrz e.
– I proszę, spróbuj przez trzy miesiące. Jak się okaże, że to nie dla ciebie, w każdej chwili
możesz zrezygnować.
– Trzy miesiące – mówi.
Czy to znaczy, że się zgadza? Uznaję, że tak.
W porz ądku. T eraz uw aga!
– Co do sprawy własności, to tylko rzecz terminologii i nawiązuje do zasady posłuszeństwa.
Chodzi jedynie o to, byś widziała to w odpowiedniej perspektywie, rozumiała, kim dla ciebie
jestem. I chcę, żebyś wiedziała, że gdy tylko przekroczysz mój próg jako uległa, będę robił
z tobą, co zechcę. Musisz to zaakceptować, i to chętnie. Dlatego musisz mi ufać. Będę cię
posuwał, kiedy zechcę, ile razy zechcę i gdziekolwiek zechcę. Będę cię dyscyplinował, gdy
będziesz zawalać. Będę cię tresował dla własnej przyjemności. Ale wiem, że nie robiłaś tego
wcześniej. Na początku przyjmę powolne tempo i będę ci pomagał. Będziemy dochodzili do
różnych scenariuszy. Chcę, żebyś mi ufała, ale wiem, że muszę sobie zaskarbić twoje zaufanie,
i zaskarbię je. Stąd też to „lub inaczej” ma ci pomóc w nastawieniu; to znaczy „cokolwiek się
zdarzy”.
T o ci m ów ka, G rey.
Opada na oparcie krzesła – oszołomiona, jak sądzę.
– Nadążasz za mną? – pytam łagodnie.
Kelner zagląda do gabinetu i daję mu znak głową, że może sprzątnąć nakrycia.
– Chcesz jeszcze wina? – pytam.
– Mam prowadzić.
Dobra odpow iedź .
– W takim razie wody?
Kiwa głową.
– Niegazowana czy gazowana?
– Proszę gazowaną.
Kelner wychodzi z talerzami i sztućcami.
– Jesteś bardzo milcząca – szepczę. Prawie się nie odzywała.
– Jesteś bardzo rozgadany – od razu mi odpala.
S łusz n a uw aga, pan n o S teele.
Teraz następny punkt na jej liście uwag: artykuł piętnasty. Biorę głęboki oddech.
– Dyscyplinowanie. Jest bardzo cienka granica między rozkoszą i bólem, Anastasio. To dwie
strony jednej monety, nie ma jednej bez drugiej. Mogę ci zademonstrować, jak rozkoszny potrafi
być ból. Teraz mi nie wierzysz, ale to właśnie sprawa tego, co nazywam zaufaniem. Ból się
pojawi, ale nie będzie niczym, czego nie potrafiłabyś wytrzymać. – To niesłychanie ważne. –
Znów wszystko sprowadza się do zaufania. Ufasz mi, Anastasio?
– Tak, ufam – mówi natychmiast. Jej odpowiedź kompletnie wytrąca mnie z równowagi;
jest całkowicie nieoczekiwana.
Znów.
Czy całkowicie posiadłem jej zaufanie?
– Hm, w takim przypadku reszta tego interesu to tylko szczegóły. – Rosnę pod sam sufit.
– Ważne szczegóły.
Ma rację. S kup się, G rey.
– Okej, omówmy je.
Kelner wraca z pierwszym daniem.
– Mam nadzieję, że lubisz ryby – mówię, gdy stawia przed nami talerze. Karbonela wygląda
smakowicie.
Ana kosztuje. W końcu je!
– Zasady – kontynuuję. – Pomówmy o nich. Czy jedzenie to krytyczna sprawa?
– Tak.
– Czy mogę to tak zmodyfikować, że będziesz jadła przynajmniej trzy posiłki dziennie?
– Nie.
Powstrzymując westchnienie irytacji, trwam przy swoim.
– Muszę wiedzieć, że nie jesteś głodna.
Marszczy brwi.
– Będziesz musiał mi zaufać.
– Och, trafiony, zatopiony, panno Steele – mruczę do siebie. Są bitwy, których nie wygram.
– Ustępuję z jedzeniem i snem.
Posyła mi lekki uśmiech ulgi.
– Czemu nie mogę na ciebie patrzeć?
– To sprawa relacji pan–uległa. Przyzwyczaisz się do tego.
Znów się krzywi, ale tym razem wydaje się urażona i zasmucona.
– Czemu nie mogę cię dotykać? – pyta.
– Bo nie możesz.
Zam kn ij jej buz ię, G rey.
– Czy to z powodu pani Robinson?
Co?
– Czemu tak myślisz? Myślisz, że spowodowała u mnie uraz?
Kiwa potakująco głową.
– Nie, Anastasio. To nie dlatego. Poza tym pani Robinson za nic nie kupiłaby tego mojego
szajsu.
– Więc to nie ma żadnego związku z nią? – pyta, wydając się zbita z tropu.
– Nie.
Nie z n osz ę, gdy się m n ie dotyka. I, m aleń ka, n apraw dę lepiej dla ciebie, ż ebyś n ie w iedz iała,
dlacz ego tak jest.
– I nie chcę też, żebyś ty się dotykała – dodaję.
– Z czystej ciekawości, dlaczego?
– Bo chcę całej twojej rozkoszy.
W ięcej, chcę jej teraz . Mógłbym ją zerżnąć tu i teraz, żeby sprawdzić, czy potrafi być cicho.
Naprawdę cicho, zdając sobie sprawę, że jest w zasięgu słuchu personelu i gości. Przecież to
dlatego zarezerwowałem ten pokój.
Otwiera usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale znów je zamyka i nabiera kolejny kęs
z prawie nietkniętego talerza.
– Dałem ci wiele do myślenia, prawda? – mówię, składając kartkę i chowając ją do kieszeni.
– Tak.
– Czy chcesz też przejść teraz do dyskusji o granicach?
– Nie przy kolacji.
– Przewrażliwiona?
– Coś w tym rodzaju.
– Nie zjadłaś zbyt wiele.
– Zjadłam dość.
T o z acz yn a być n udn e.
– Trzy ostrygi, cztery kęsy karboneli, jedna łodyżka szparagów, ani jednego ziemniaka,
orzecha, ani jednej oliwki i nie jadłaś cały dzień. Powiedziałaś, że mogę ci ufać.
Wytrzeszcza oczy.
T aa. Licz yłem , An astasio.
– Christianie, proszę, nie każdego dnia mam takie rozmowy.
– Musisz być dla mnie w formie i zdrowa, Anastasio. – Mówię z uporem.
– Wiem.
– I w tej właśnie chwili chcę zedrzeć z ciebie tę sukienkę.
– To nie wydaje mi się dobrym pomysłem – szepcze. – Nie zjedliśmy deseru.
– Masz ochotę na deser? – Kiedy jeszcze nie zjedliśmy głównego dania?
– Tak.
– Ty możesz być deserem.
– Nie jestem pewna, czy jestem dość słodka.
– Anastasio, jesteś cudownie słodka. Wiem.
– Christianie. Używasz seksu jako broni. To naprawdę nieuczciwe. – Wbija wzrok w podołek
i mówi cicho, nieco melancholijnym tonem. Unosi wzrok, przeszywając mnie intensywnym
spojrzeniem. Jej jasnoniebieskie oczy potrafią wyprowadzić z równowagi i… podniecić.
– Masz rację. Tak postępuję – przyznaję. – W prawdziwym życiu używasz każdej dostępnej
broni. To nie zmienia faktu, że bardzo cię pożądam. Tu. Teraz. – I m oglibyśm y się pieprz yć tu
i teraz . Wiem, że jesteś zainteresowana, Anastasio. Słyszę, że szybciej oddychasz. – Chciałbym
czegoś spróbować. – Naprawdę chcę wiedzieć, czy potrafi zachować milczenie i czy potrafiłaby
to robić, bojąc się, że zostanie nakryta.
Kolejny raz marszczy czoło; jest zagubiona.
– Gdybyś była moją uległą, nie musiałabyś o tym myśleć. To byłoby łatwe. Nie musiałabyś
podejmować tych wszystkich decyzji, martwić się tymi wszystkimi nużącymi myślowymi
procesami, które za nimi stoją, tym: „Czy to właściwe?”, „Czy tu można?”, „Czy teraz można?”.
Nie musiałabyś się martwić żadnym z tych drobiazgów. Tym bym się zajmował jako twój pan.
I w tej właśnie chwili wiem, że mnie pożądasz, Anastasio.
Odrzuca włosy i jeszcze bardziej marszczy czoło, gdy oblizuje wargi.
O, tak. Poż ąda m n ie.
– Mogę ci to powiedzieć, bo twoje ciało cię zdradza. Ściskasz uda, jesteś zarumieniona
i szybciej oddychasz.
– Skąd wiesz o moich udach? – pyta cienkim głosem, zszokowana, jak sądzę.
– Poczułem, że obrus się poruszył, i moja hipoteza jest oparta na latach doświadczeń. Mam
rację, no nie?
Przez chwilę milczy i patrzy w bok.
– Nie skończyłam karboneli – mówi wymijająco, ale nadal zarumieniona.
– Wolisz ją ode mnie?
Patrzy mi w twarz. Jej oczy są wielkie, źrenice ciemne, rozszerzone.
– Myślałam, że chciałeś, żebym zmiotła talerz do czysta.
– W tej chwili, panno Steele, mam w dużym poważaniu, czy jesz, czy nie.
– Christianie, nie walczysz fair.
– Wiem. Nigdy nie walczyłem fair.
Wpatrujemy się w siebie, tocząc psychologiczną batalię, oboje świadomi erotycznego
napięcia, które rozciąga się między nami nad stołem.
Prosz ę, z robisz po prostu to, co ci kaz an o? Błagam ją wzrokiem. Ale w jej oczach błyszczy
zmysłowe nieposłuszeństwo i uśmiech unosi wargi. Nadal nie odrywając ode mnie wzroku, sięga
po łodygę szparagów i celowo zagryza wargę.
Co on a robi?
Bardzo powoli wsuwa do ust czubek łodygi i ssie ją.
O jasn a cholera.
Bawi się mną – niebezpieczna taktyka, która sprawi, że będę musiał zerżnąć ją na tym
stole.
Przyglądam się zahipnotyzowany, twardniejąc w sekundzie.
– Anastasio. Co robisz? – pytam ostrzegawczo.
– Jem mojego szparaga – mówi z nieśmiałym uśmieszkiem.
– Ja myślę, że bawisz się mną, panno Steele.
– Ja tylko kończę moje danie, panie Grey. – Jej wargi wyginają się jeszcze wyżej, powoli,
zmysłowo, i żar między nami podskakuje o kilka stopni. Naprawdę nie ma pojęcia, jaka jest
sexy… Już mam się na nią rzucić, gdy kelner puka i wchodzi.
Niech to diabli.
Pozwalam mu pozbierać talerze, po czym znów skupiam uwagę na pannie Steele. Ale
zmarszczka na czole powróciła i Anastasia skubie skórki palców.
Do diabła.
– Masz ochotę na deser? – pytam.
– Nie, dziękuję. Myślę, że chyba powinnam iść – mówi, nadal wpatrując się w ręce.
– Iść? – Odchodz i?
Kelner szybko znika z talerzami.
– Tak – mówi Ana zdecydowanym tonem. Wstaje do wyjścia. Ja też wstaję, automatycznie.
– Oboje mamy jutro ceremonię rozdania dyplomów.
T o w cale n ie idz ie tak, jak było w plan ie.
– Nie chcę, żebyś poszła – wyznaję, bo to prawda.
– Proszę, muszę iść – upiera się.
– Dlaczego?
– Bo dałeś mi wiele do przemyślenia i potrzebuję jakiegoś dystansu. – W oczach ma prośbę,
żebym pozwolił jej odejść.
Ale tak daleko posunęliśmy się w negocjacjach. Poszliśmy na kompromisy. Możemy się
postarać, by to zadziałało. Musz ę się postarać, ż eby z adz iałało.
– Mógłbym cię zmusić, żebyś została – mówię, wiedząc, że potrafiłbym ją uwieść w tej
chwili, w tym pomieszczeniu.
– Tak, bez problemu, ale nie chcę, żebyś to zrobił.
Moje akcje dołują – przeceniłem swoje możliwości. Nie tak wyobrażałem sobie zakończenie
tego wieczoru. Sfrustrowany przeczesuję włosy rękami.
– Wiesz, kiedy wpadłaś do mojego gabinetu, żeby zrobić ze mną wywiad, byłaś cała: „Tak,
proszę pana”, „Nie, proszę pana”. Myślałem, że jesteś urodzoną uległą. Ale tak szczerze mówiąc,
Anastasio, nie jestem pewien, czy masz jedną uległą kość w swoim powabnym ciele. – Pokonuję
kilka dzielących nas kroków i patrzę w oczy, które błyszczą determinacją.
– Może masz rację – mówi Ana.
Nie. Nie. Nie chcę m ieć racji.
– Chcę dostać szansę, by zbadać możliwość, czy jesteś uległą. – Pieszczę kciukiem jej twarz
i dolną wargę. – Nie znam żadnego innego sposobu, Anastasio. Taki jestem.
– Wiem – mówi.
Opuszczam głowę tak nisko, że wiszę ustami nad jej ustami i czekam, aż je uniesie
i zamknie oczy. Chcę dać jej krótki, czysty pocałunek, ale gdy nasze wargi się spotykają, przylega
do mnie, nagle zaciska ręce w moich włosach, otwiera przede mną usta, napiera językiem.
Przyciskam rękę do jej krzyża, przytulam ją do siebie i pogłębiam pocałunek, odpowiadając
rozpaleniem na jej rozpalenie.
Chryste, poż ądam jej.
– Nie mogę cię przekonać, żebyś została? – szepczę przy kąciku jej ust, gdy moje ciało
reaguje, twardniejąc z pożądania.
– Nie.
– Spędź ze mną noc.
– I nie dotykać cię? Nie.
Do cholery. Mrok rozwija we mnie swoje zwoje, ale go ignoruję.
– Ty nieznośna dziewczyno – mruczę i odsuwam się, bacznie wpatrzony w napiętą, posępną
twarz.
– Jak myślisz, dlaczego mówisz mi do widzenia?
– Bo wychodzę.
– Nie to miałem na myśli, sama wiesz.
– Christianie, muszę o tym pomyśleć. Nie wiem, czy mogę wejść z tobą w taki związek,
jakiego chcesz.
Zamykam oczy i opieram się czołem o jej czoło.
Cz ego się spodz iew ałeś, G rey? On a n ie jest do tego stw orz on a.
Biorę głęboki oddech i całuję ją w czoło, a potem wsuwam nos w jej włosy, wciągając słodką
jesienną woń i starając się zapamiętać ją na zawsze.
T o byłoby n a tyle. W ystarcz y.
Cofam się i uwalniam ją z uścisku.
– Jak pani sobie życzy, panno Steele. Odprowadzę cię do holu. – Wyciągam rękę, możliwe,
że po raz ostatni, i jestem zaskoczony bólem, który czuję na tę myśl. Składa swoją dłoń w mojej
i bez słowa idziemy do recepcji.
– Masz bilet parkingowy? – pytam, gdy dochodzimy do holu. Głos mam spokojny,
opanowany, ale w środku jestem cały spięty.
Wyjmuje z torebki bilet i podaje go portierowi.
– Dziękuję za kolację – mówi.
– To była wielka przyjemność. Jak zawsze, panno Steele.
To nie może być koniec. Muszę jej pokazać – zademonstrować, co to wszystko znaczy, co
możemy razem zrobić. Pokazać, co możemy robić w pokoju zabaw. Wtedy będzie wiedziała. To
może jedyny sposób, by uratować tę transakcję. Szybko odwracam się do Any.
– W tym tygodniu przeprowadzasz się do Seattle. Jeśli podejmiesz właściwą decyzję, mogę
się z tobą spotkać w niedzielę? – pytam.
– Zobaczymy. Może – mówi.
T o n ie z n acz y „n ie”.
Zauważam gęsią skórkę na jej ramionach.
– Teraz jest chłodniej, nie masz kurtki? – pytam.
– Nie.
Ta kobieta potrzebuje opieki. Zdejmuję marynarkę.
– Proszę. Nie chcę, żebyś się przeziębiła. – Nakładam marynarkę na jej ramiona, a ona otula
się nią, zamyka oczy i wciąga głęboko powietrze.
Cz y jest uz ależ n ion a od m ojego z apachu? T ak jak ja od jej?
Może nie wszystko stracone?
Boy doprowadza wiekowego garbusa.
Co to jest, u diabła?
– Tym jeździsz? – To musi być starsze niż dziadek Theodore Roosevelt. Jez u! Boy wręcza jej
klucze i dostaje ode mnie sowity napiwek. Zasłużony dodatek za pracę w niebezpiecznych
warunkach.
– Czy jest sprawny? – Mierzę Anę rozjuszonym wzrokiem. Jak może być bezpieczna w tej
blaszanej trumnie?
– Tak.
– Dotoczy się do Seattle?
– Tak. Dotoczy się.
– Bezpiecznie?
– Tak. – Usiłuje mnie uspokoić. – Okej, jest stary. Ale jest mój i jest sprawny. Ojczym mi go
kupił.
Kiedy sugeruję, że moglibyśmy się postarać o coś lepszego, zdaje sobie sprawę ze znaczenia
moich słów i jej mina zmienia się w jednej chwili.
Na wściekłą.
– Nie kupisz mi żadnego samochodu – mówi wprost.
– Zobaczymy – mówię pod nosem, usiłując zachować spokój.
Otwieram drzwi od strony kierowcy i gdy Ana wsiada do środka, zadaję sobie pytanie, czy
nie powinienem kazać Taylorowi zawieźć ją do domu. Do cholery. Przypominam sobie, że ma
wychodne.
Kiedy tylko zamknęła drzwi, opuszcza okno powoli… upiornie powoli.
Na litość boską!
– Jedź ostrożnie – warczę.
– Do widzenia, Christianie – mówi i głos ją zawodzi, jakby walczyła z płaczem.
Niech to sz lag. Cała irytacja i lęk o jej bezpieczeństwo znikają i w ich miejsce wyrasta
poczucie bezsilności, gdy jej samochód odjeżdża w górę ulicy.
Nie w iem , cz y z n ów ją z obacz ę.
Stoję na chodniku jak idiota, czekając, aż światła pozycyjne garbusa znikną w mroku nocy.
Kurw a m ać. Cz em u to się do tego stopn ia popiern icz yło?
Wracam długim krokiem do hotelu, kieruję się do baru i zamawiam butelkę sancerre.
Zabieram ją ze sobą i idę do pokoju. Laptop na biurku jest otwarty i przed odkorkowaniem wina
siadam przy nim i zaczynam pisać e-mail.
Nie rozumiem, dlaczego uciekłaś dziś wieczór. Mam szczerą nadzieję, że Cię
zadowoliłem i odpowiedziałem na wszystkie Twoje pytania. Wiem, że dałem Ci bardzo
dużo do myślenia, i mam gorącą nadzieję, że zastanowisz się głęboko nad moją
propozycją. Naprawdę chcę, żeby nasz układ zaskoczył. Zabierzemy się do tego powoli.
Zaufaj mi.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Patrzę na zegarek. Dojazd do domu zajmie jej co najmniej dwadzieścia minut, pewnie dłużej
w tej blaszanej trumnie. Wysyłam e-maila Taylorowi.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Otworzywszy butelkę, nalewam sobie sancerre do kieliszka, biorę książkę, siadam i czytam,
usiłując się skupić. Wciąż uciekam wzrokiem do komputera. Czy Ana odpowie?
Gdy minuty mijają, mój niepokój sięga zenitu; czemu nie odpowiedziała na mój e-mail?
O 23:00 wysyłam jej SMS-a.
Ale nie dostaję żadnej odpowiedzi. Może poszła prosto do łóżka. Przed północą znów
wysyłam jej e-maila.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Zobaczę ją jutro na uroczystości wręczenia dyplomów i dowiem się, czy mnie odrzuca. Z tą
przygnębiającą myślą rozbieram się, wchodzę do łóżka i patrzę w sufit.
Napraw dę spiern icz yłeś tę tran sakcję, G rey.
CZWARTE K 26 MAJA 2011
Nadal nie ma żadnego SMS-a ani e-maila od Any. Gdy przebieram nogami po chodniku, mój
niepokój rośnie.
Zostaw to, G rey.
Po prostu, kurw a, z ostaw !
Wiem, że zobaczę ją na ceremonii wręczenia dyplomów.
Ale nie mogę tego zostawić.
Przed prysznicem posyłam jej następnego SMS-a.
Zadzwoń.
Po śniadaniu nadal ani słowa od Any. Żeby przestać o niej myśleć, kilka godzin pracuję nad moim
przemówieniem. Po ceremonii będę mówił z uznaniem o niebywałej pracy wydziału nauki
o ochronie środowiska i postępach, jakie poczynił we współpracy z moją firmą, GEH, jeśli chodzi
o technologię uprawy roli w krajach rozwijających się.
„Wszystko w ramach pańskiego planu »karmimy świat«?” Rozsądne słowa Any rozlegają się
echem w mojej głowie i przynajmniej odsuwają na bok ostatni nocny koszmar.
Przestaję o nich myśleć, gdy przeredagowuję przemówienie. Sam, wicedyrektor od reklamy,
przysłał mi surową wersję, którą uznałem za nadmiernie pretensjonalną. Potrzebuję godziny, by
z mowy-trawy dla mediów zrobić coś strawnego dla ludzi.
Wpół do dziesiątej i nadal ani słowa od Any. Ta głucha cisza mnie martwi – i Ana jest po
prostu niegrzeczna. Dzwonię, ale jej telefon od razu przełącza na automatyczną sekretarkę.
Rozłączam się.
Okaż trochę godn ości, G rey.
Sygnał dźwiękowy ze skrzynki odbiorczej sprawia, że serce mi podskakuje – ale to od Mii.
Mimo złego nastroju uśmiecham się. Tęsknię za smarkulą.
Cześć, Christianie,
nie mogę się doczekać, kiedy się stąd wyrwę!
Ratuj mnie. Błagam.
Numer lotu sobota AF3622. Przylot 12:22 i tato każe mi latać klasą ekonomiczną!
Okropność!
Będę miała furę bagażu. Uwielbiam. Uwielbiam. Uwielbiam paryską modę.
Mama mówi, że masz dziewczynę.
Czy to prawda?
Jaka ona jest?
MUSZĘ WIEDZIEĆ!
Do zobaczenia w sobotę. Bardzo za Tobą tęsknię.
À bientôt mon frère 6 .
M xxx
Och, do diabła! Gadulstwo matki. Ana nie jest moją dziewczyną! I w sobotę będę musiał
uporać się z równie wielkim gadulstwem siostry, jej wrodzonym optymizmem i wścibstwem.
Potrafi być wyczerpująca. Zapisując w pamięci numer lotu i czas przylotu, posyłam Mii krótki e-
mail, żeby wiedziała, że po nią będę.
O 9:45 jestem gotów na ceremonię. Szary garnitur, biała koszula i oczywiście tamten
krawat. To będzie subtelna wiadomość dla Any, że się nie poddałem, i pamiątka cudownych
chwil.
Taa, naprawdę cudownych… Widzę ją w myślach związaną i pełną pożądania. Do cholery!
Cz em u n ie z adz w on iła? Wciskam powtórne wybieranie.
Niech to sz lag.
Wciąż, kurna, nie odbiera!
Dokładnie o 10:00 rozlega się pukanie do drzwi. To Taylor.
– Dzień dobry – mówię, gdy wchodzi.
– Dzień dobry, panie Grey.
– Jak się udało wczoraj?
– Dobrze, proszę pana. – Taylor zmienia się w oczach, staje się cieplejszy. To pewnie
wskutek myśli o córce.
– Jak Sophie?
– Istny skarb, proszę pana. I bardzo dobrze radzi sobie w szkole.
– Miło mi to słyszeć.
– A3 będzie w Portlandzie późnym popołudniem.
– Znakomicie. Jedźmy.
I chociaż aż mnie skręca ze złości, niecierpliwie wypatruję chwili, w której zobaczę pannę
Steele.
W hotelu rozbieram się, wkładam dres i idę na dół, na szybkie kółko w siłowni. Wymuszone
obowiązki towarzyskie doprowadziły mnie do granic wytrzymałości i muszę pozbyć się
nadmiaru energii.
I pomyśleć o „więcej”.
Po prysznicu i ubraniu się wracam przed laptop. Ros się łączy, przekazuje wiadomości
i rozmawiamy czterdzieści minut. Omawiamy wszystkie punkty jej porządku dziennego, w tym
tajwańską propozycję i Darfur. Koszt zrzutu jest ogromny, ale tak będzie bezpieczniej dla
wszystkich zaangażowanych. Udzielam jej zgody. Teraz musimy czekać, aż transport dopłynie
do Rotterdamu.
– Jestem na bieżąco ze sprawą Kavanagh Media. Myślę, że Barney też powinien
uczestniczyć w spotkaniu – radzi mi Ros.
– Jeśli tak uważasz. Daj znać Andrei.
– Zrobi się. Jak uroczystość? – pyta.
– Dobrze. Nieoczekiwanie.
An a z godz iła się być m oja.
– Nieoczekiwanie dobrze?
– Tak.
Zaintrygowana Ros zerka na mnie z ekranu, ale nie zdradzam nic więcej.
– Andrea mówi mi, że wracasz do Seattle jutro.
– Tak. Mam wieczorem obowiązki towarzyskie.
– No, to mam nadzieję, że twoja „fuzja” się udała.
– Powiedziałbym, że ten punkt poszedł nad podziw składnie, Ros.
Uśmiecha się kpiąco.
– Miło mi to słyszeć. Mam spotkanie, więc jeśli to wszystko, to na razie się pożegnam.
– Do widzenia. – Wylogowuję się z WebEx i przechodzę do poczty elektronicznej, skupiając
się na bieżącym wieczorze.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Taylor,
proszę, przygotuj nowego blackberry’ego dla Anastasii Steele z zainstalowaną pocztą.
Andrea może Ci podać jej adres od Barneya.
Proszę, dostarcz go jutro albo do niej do domu, albo do Claytona.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Drukuję kolejną kopię granic do ustalenia z kontraktu i jej e-maila oznaczonego „uwagi”, bo
pierwsza została w kieszeni marynarki, która nadal jest u niej. Potem dzwonię do Taylora, do
jego pokoju.
– Zamierzam dostarczyć samochód Anastasii. Możesz mnie odebrać od niej… powiedzmy
o wpół do dziesiątej?
– Oczywiście, proszę pana.
Przed wejściem wsadzam do tylnej kieszeni dżinsów dwie prezerwatywy.
Moż e m i się posz cz ęści.
A3 przyjemnie się prowadzi, chociaż ma niższy moment obrotowy niż samochody, do których
przywykłem. Zatrzymuję się przed sklepem monopolowym na obrzeżach Portlandu, by kupić
szampana na opicie dzisiejszego wydarzenia. Daję sobie spokój z Cristalem i Dom Pérignon na
korzyść Bollingera, głównie z tego względu, że to rocznik 1999 i butelka jest schłodzona, ale też
dlatego, że jest różowy… Symbolicznie, myślę ze złośliwym uśmiechem, podając kasjerowi kartę
American Express.
Gdy Ana otwiera drzwi, nadal ma na sobie tę samą niesamowitą szarą sukienkę. Chętnie
bym ją z niej zerwał.
– Cześć – mówi. Jej oczy są wielkie i świetliste w bladej twarzy.
– Cześć.
– Wejdź. – Robi wrażenie onieśmielonej i czującej się niezręcznie. Dlacz ego? Co się stało?
– Pozwoliłem sobie. – Demonstruję butelkę. – Pomyślałem, że uczcimy twój dyplom. Nic nie
przebije dobrego Bollingera.
– Interesujący dobór słów. – Ton jej głosu jest sardoniczny.
– Och, podoba mi się twoje poczucie humoru, Anastasio. – Trafiła w punkt… zuch
dziewczyna.
– Mamy tylko filiżanki do herbaty. Spakowałyśmy wszystkie kieliszki.
– Filiżanki? Nie mam nic przeciwko.
Odprowadzam ją wzrokiem, gdy idzie do kuchni. Jest zdenerwowana, spłoszona. Może po
przeżyciach dzisiejszego dnia lub dlatego, że zgodziła się na moje warunki, a może, bo jest tu
sama – o ile wiem, Kavanagh spędza wieczór z rodziną; jej ojciec mi powiedział. Oby szampan
pomógł Anie się rozluźnić i… rozwiązał jej język.
Pokój stoi pusty, widzę tylko zapakowane skrzynki, kanapę i stół. Na stole paczka w szarym
papierze z dołączonym liścikiem.
ANEKS 3
Granice do ustalenia
Do omówienia i uzgodnienia między stronami:
Czy Uległa godzi się na:
• Masturbację
• Oralną stymulację kobiecych genitaliów
• Oralną stymulację męskich genitaliów
• Połykanie nasienia
• Stosunek dopochwowy
• Penetrację dopochwową całą ręką
• Stosunek analny
• Penetrację odbytu całą ręką
– Zatyczki analne? Czy to znaczy dokładnie to, co jest napisane? – krzywi się.
– Tak. I odnosi się do wyżej wymienionego stosunku analnego. I treningu.
– Och. Co to za „inne”?
– Paciorki, jajka, tego rodzaju drobiazgi.
– Jajka? – W szoku unosi ręce do ust.
– Nie chodzi o prawdziwe jajka. – Śmieję się.
– Miło mi, że uważasz, że jestem śmieszna. – Trzeźwieję, słysząc, że jest urażona.
– Przepraszam. Jest mi przykro.
Do jasn ej cholery, G rey. Bądź dla n iej łagodn y.
– Jakiś problem z zabawkami?
– Nie – ucina ostro.
Niech to sz lag. Naburmuszyła się.
– Anastasio, jest mi przykro. Uwierz. Nie chciałem się śmiać. Nigdy nie rozmawiałem na te
tematy tak szczegółowo. Po prostu jesteś strasznie niedoświadczona. Przepraszam.
Wydyma usta i znów pociąga szampana.
– Teraz… krępowanie – mówię, gdy wracamy do listy.
– No, o podwieszaniu mówiliśmy. I możemy je wyłączyć, jeśli chcesz, żeby weszło do granic
nie do przekroczenia. Podwieszanie wymaga dużo czasu, a ja i tak będę cię miał tylko na krótko.
Coś jeszcze?
– Nie śmiej się ze mnie, ale co to jest pręt rozpórkowy?
– Obiecuję się nie śmiać. Dwa razy przeprosiłem. – Na litość boską. – Nie każ mi tego znów
robić. – Mówię ostrzej, niż zamierzałem, i Ana odchyla się ode mnie.
Niech to sz lag.
Zign oruj jej reakcję, G rey. Jedź dalej z tym koksem .
– Pręt rozpórkowy to pręt z obejmami na kostki u nóg i czasem ręce. Duża przyjemność.
– Okej. No, kneblowanie. Boję się, że nie będę mogła oddychać.
– To będzie mój problem, gdybyś nie mogła oddychać. Nie chcę, żebyś się udusiła. – Zabawy
z dławieniem to zupełnie nie w moim guście.
– A jak mam użyć hasła bezpieczeństwa, kiedy będę zakneblowana? – dopytuje się.
– Po pierwsze, mam nadzieję, że nigdy nie będziesz musiała ich stosować. Ale gdy będziesz
zakneblowana, będziemy sygnalizować rękami.
– Denerwuję się, gdy myślę o tym kneblowaniu.
– Okej. Zapamiętam.
Przygląda mi się chwilę, jakby rozwiązywała zagadkę sfinksa.
– Czy dlatego lubisz wiązać swoje uległe, żeby cię nie dotykały? – pyta.
– To jeden z powodów.
– Czy to dlatego mnie związałeś?
– Tak.
– Nie lubisz o tym rozmawiać – zauważa.
– Tak. Nie lubię.
Nie z am ierz am porusz ać z tobą tego tem atu, An astasio. Daj sobie spokój.
– Masz ochotę na jeszcze jeden łyk? – pytam. – To dodaje ci odwagi, a muszę wiedzieć, jaki
jest twój stosunek względem bólu. – Dolewam jej i bierze łyczek, wytrzeszczając oczy
i zaniepokojona. – Więc jaki masz generalnie stosunek do bólu?
Nadal milczy.
Duszę westchnienie.
– Gryziesz wargę. – Na szczęście przestaje, ale teraz zapada w namysł i opuszcza głowę.
– Czy w dzieciństwie byłaś karana fizycznie? – podpowiadam jej delikatnie.
– Nie.
– Więc nie masz żadnej sfery porównawczej?
– Nie mam.
– To nie takie złe, jak myślisz. Tutaj największym twoim wrogiem jest wyobraźnia. – Zaufaj
m i co do tego, An astasio. Prosz ę.
– Musisz to robić?
– Tak.
– Dlaczego?
Napraw dę lepiej dla ciebie, ż ebyś n ie w iedz iała.
– To oczywiste, Anastasio. To właśnie robię. Widzę, że jesteś zdenerwowana. Przejdźmy
dalej.
Czytamy listę:
• Klapsy
• Chłosta
• Gryzienie
• Szczypczyki na genitalia
• Gorący wosk
• Chłosta łopatką
• Chłosta trzcinką
• Szczypczyki na sutki
• Lód
• Inne rodzaje/sposoby zadawania bólu
– No cóż, nie godzisz się na szczypczyki na genitalia. Świetnie. Ale najbardziej boli trzcinka.
Ana blednie.
– Możemy dojść do tego stopniowo – szybko deklaruję.
– Albo w ogóle tego nie robić – kontruje.
– To część transakcji, maleńka, ale dojdziemy do wszystkiego powolutku, Anastasio, nie będę
cię za bardzo popędzał.
– Najbardziej przejmuję się karaniem.
– No cóż, cieszę się, że mi o tym powiedziałaś. Na razie możemy skreślić z listy trzcinkę.
A kiedy będziesz sobie dobrze radzić ze wszystkimi innymi rzeczami, zwiększymy
intensywność. Zaczniemy powoli.
Wydaje się niepewna, więc pochylam się i ją całuję.
– No proszę, nie poszło tak źle, prawda?
Wzrusza ramionami, nadal niepewna.
– Słuchaj, chcę pomówić o jeszcze jednej sprawie, a potem zabieram cię do łóżka.
– Do łóżka? – wykrzykuje i krew napływa jej do policzków.
– Daj spokój, Anastasio, po tym, jak to wszystko z tobą obgadałem, chcę pieprzyć cię do
przyszłego tygodnia, począwszy od zaraz. Na ciebie też to musiało zadziałać.
Wierci się obok mnie, wciąga świszczący oddech i ściska razem uda.
– Widzisz? Poza tym chcę czegoś spróbować.
– Czegoś bolesnego?
– Nie… Przestań wszędzie widzieć ból. To przede wszystkim przyjemność. Czy do tej pory
sprawiłem ci ból?
– Nie.
– Więc widzisz. Słuchaj, dziś wcześniej mówiłaś o tym, że chcesz więcej. – Zatrzymuję się.
Niech to diabli. Jestem n ad prz epaścią.
Okej, G rey, jesteś pew ien co do tego?
Musz ę spróbow ać. Nie chcę jej stracić, z an im z acz n iem y.
S kok n a głęboką w odę.
Biorę ją za rękę.
– Być może moglibyśmy spróbować poza tymi momentami, kiedy jesteś moją uległą. Nie
wiem, czy to zaskoczy. Nie wiem, czy da się wszystko oddzielić. To może nie zadziałać. Ale chcę
spróbować. Może jedna noc w tygodniu. Nie wiem.
Szczęka jej opada.
– Pod jednym warunkiem.
– Jakim? – pyta, oddech jej się rwie.
– Zechcesz łaskawie przyjąć ode mnie prezent na zakończenie studiów.
– Och – mówi, szerzej otwierając powieki na znak niepewności.
– Chodź. – Podnoszę ją na równe nogi, zdejmuję kurtkę i zakładam ją na jej ramiona. Biorąc
głęboki oddech, otwieram drzwi wejściowe i prezentuję stojące przy krawężniku audi A3.
– To dla ciebie. Gratuluję ukończenia studiów. – Obejmuję ją i całuję we włosy.
Kiedy uwalniam ją z uścisku, wpatruje się oniemiała w samochód.
Okej… sytuacja m oż e się roz w in ąć w każ dym kierun ku.
Biorąc ją za rękę, schodzę po schodkach. Idzie za mną jak w transie.
– Anastasio, ten twój garbus jest stary i szczerze mówiąc, niebezpieczny. Nigdy bym sobie
nie wybaczył, gdyby coś ci się przytrafiło, podczas gdy tak łatwo mi naprawić tę sytuację.
Wpatruje się w samochód, nie znajdując słów.
Niech to sz lag.
– Wspomniałem o nim twojemu ojczymowi. Jest cały na tak.
Moż e trochę n aciągam fakty.
Jej usta nadal są otwarte w wyrazie konsternacji, gdy się odwraca i mierzy mnie
rozjuszonym wzrokiem.
– Wspomniałeś o tym Rayowi? Jak mogłeś? – Jest zirytowana, naprawdę zirytowana.
– To prezent, Anastasio. Nie możesz po prostu powiedzieć „dziękuję”?
– Ale wiesz, że to za dużo.
– Dla mnie nie, nie dla mojego spokoju umysłu.
Nie prz egin aj, An astasio. Chcesz w ięcej. T o jest cen a.
Garbi się i odwraca do mnie, chyba zrezygnowana. Nie jest to całkiem ta reakcja, na którą
liczyłem. Lekki rumieniec spowodowany szampanem zniknął i jej twarz znów jest blada.
– Ze względu na ciebie cieszę się, że mi go pożyczasz, tak jak laptopa.
Kręcę głową. Dlaczego jest tak trudna? Żadna z moich uległych nigdy nie zareagowała tak
na samochód. Zwykle były zachwycone.
– Okej. Pożyczam. Na zawsze – zgadzam się przez zaciśnięte zęby.
– Nie, nie na zawsze, ale na teraz. Dziękuję ci – mówi cicho i stając na palcach, całuje mnie
w policzek. – Dziękuję za samochód, panie.
To jest to słowo. Z jej najsłodszych ust. Porywam ją i przytulam, jej włosy spływają mi
między palce.
– Jesteś trudną kobietą, Anastasio Steele. – Całuję ją z całą mocą, nakłaniając językiem do
otwarcia ust, i po chwili odpowiada, dorównując mojemu zapałowi, jej język pieści mój. Reaguję
całym ciałem; pożądam jej. Tu. Teraz. Na oczach ludzi. – Gdyby nie cały zasób mojej woli,
zerżnąłbym cię na masce tego samochodu, żeby tylko ci pokazać, że jesteś moja, i jak chcę ci
kupić pieprzony samochód, to kupuję ci pieprzony samochód. Teraz zabieram cię do domu
i rozbieram – warczę. Całuję ją jeszcze raz wymagająco i władczo. Biorąc ją za rękę, sadzę
długimi krokami z powrotem do mieszkania, zatrzaskuję za nami drzwi i idę prosto do jej
sypialni. Tam puszczam jej rękę i zapalam nocną lampkę.
– Proszę, nie złość się na mnie – szepcze Ana.
Jej słowa tłumią pożar mojego gniewu.
– Przepraszam za samochód i książki… – urywa i oblizuje wargi. – Boję się ciebie, kiedy
jesteś zły.
Niech to sz lag. Nikt nigdy wcześniej mi tak nie powiedział. Zamykam oczy. Ostatnie, czego
chcę, to ją przestraszyć.
Uspokój się, G rey.
On a jest tu. Bez piecz n a. Chętn a. Nie schrz ań tego tylko z tego pow odu, ż e n ie w ie, jak się
z achow ać.
Otwierając oczy, widzę, że Ana mnie obserwuje, nie w strachu, ale w oczekiwaniu.
– Odwróć się – rozkazuję łagodnym głosem. – Chcę cię wydobyć z tej sukni.
Natychmiast spełnia rozkaz.
G rz ecz n a dz iew cz yn ka.
Zdejmuję z niej i rzucam na podłogę moją kurtkę, potem unoszę jej włosy na karku.
Wyczuwalny dotyk jej gładkiej skóry jest kojący. Teraz, gdy robi to, co jej każę, rozluźniam się.
Opuszką palca sunę w dół kręgosłupa do miejsca, w którym w szarym szyfonie zaczyna się
zamek błyskawiczny.
– Lubię patrzeć na tę sukienkę. Lubię oglądać twoją piękną, nieskazitelną skórę.
Zahaczając palce o plecy sukni, przyciągam Anę bliżej, tak że cała jest przy mnie. Zanurzam
twarz w jej włosach i wdycham ich zapach.
– Cudownie pachniesz, Anastasio. Bardzo słodko.
Jak jesień.
Jej woń dodaje otuchy, przypomina mi czas obfitości i szczęścia. Nadal wciągając w nozdrza
jej uroczy zapach, sunę nosem od ucha, przez szyję, do ramion, cały czas całując. Powoli
rozsuwam zamek sukni i całuję, i liżę, i ssę jej skórę aż do barku.
Drży pod moim dotykiem.
Och, m aleń ka.
– Musisz się nauczyć być nieruchoma – szepczę między pocałunkami i uwalniam węzeł na
karku. Sukienka opada do jej stóp.
– Nie masz biustonosza, panno Steele. To mi się podoba.
Ważę w dłoni jej pierś i czuję, jak pod tym dotknięciem sutek staje się twardy niczym drobny
rzeczny kamyk.
– Podnieś ręce i obejmij mi głowę – rozkazuję, sunąc ustami po jej szyi. Robi, co jej każę, i jej
pierś szczelniej wypełnia moją dłoń. Wbija mi palce we włosy tak, jak lubię, i szarpie.
Ach… Jak dobrz e.
Skłania głowę na ramię i wykorzystuję to, całując ją tam, gdzie puls łomoce pod skórą.
– Mhm… – mruczę z uznaniem, drażniąc i szarpiąc jej sutki.
Jęczy, odchylając się do tyłu i jeszcze bardziej napierając idealnymi piersiami na moje ręce.
– Chcesz tak dojść?
Odchyla się jeszcze bardziej.
– Podoba ci się tak, prawda, panno Steele?
– Mhm…
– Powiedz mi – naciskam, kontynuując zmysłowy atak na sutki.
– Tak – szepcze.
– Tak…?
– Tak… panie.
– Grzeczna dziewczynka.
Łagodnie szczypię i obracam w palcach sutki i Ana konwulsyjnie uderza o mnie całym ciałem,
jęcząc i szarpiąc mnie za włosy.
– Nie wydaje mi się, żebyś była już gotowa – mówię i unieruchamiam ręce, tylko
podtrzymując jej piersi i zębami lekko szarpiąc małżowinę ucha. – Poza tym wzbudziłaś moje
niezadowolenie. Więc może w ogóle nie pozwolę ci dojść.
Ugniatam jej piersi i powracam palcami do sutków, kręcąc je i szarpiąc. Jęczy i trze tyłkiem
o mój spęczniały członek. Przesuwam ręce na jej biodra, unieruchamiam ją i patrzę na jej
majteczki.
Bawełna. Biała. Łatwizna.
Zahaczam o nie palce i rozciągam je, ile się tylko da, a potem przebijam kciukami szew
z tyłu. Rozchodzą mi się w rękach i odrzucam je do stóp Anastasii.
Oddech grzęźnie jej w gardle.
Sunę palcami po jej tyłeczku i wsuwam jeden w pochwę.
Ana jest mokra. Bardzo mokra.
– O, tak. Moja słodka dziewczyna jest gotowa.
Obracam ją twarzą do siebie i wsuwam sobie palec do ust.
Mm m . S łon a.
– Świetnie smakujesz, panno Steele.
Jej usta się rozchylają, a oczy ciemnieją pożądaniem. Chyba jest trochę zszokowana.
– Rozbierz mnie. – Nie spuszczam z niej oczu. Odchyla głowę, rozważając moje polecenie,
ale się waha. – Dasz radę – zachęcam ją. Unosi głowę i nagle uderza mnie myśl, że zaraz mnie
dotknie, a nie jestem gotowy. Niech to sz lag.
Instynktownie łapię ją za ręce.
– Och, nie. Nie T-shirt.
Chcę jej na jeźdźca. Jeszcze tego nie przerabialiśmy i może stracić równowagę, więc będę
potrzebował koszulki dla ochrony.
– Może będziesz musiała mnie dotknąć, żeby zrobić to, co zaplanowałem. – Uwalniam jedną
jej rękę, ale drugą kładę na spęczniałym fiucie, który walczy w dżinsach o wolność.
– Tak na mnie działasz, panno Steele.
Wciąga oddech, wpatrzona w rękę. Zaciska palce na fiutowskim i zerka na mnie z uznaniem.
Uśmiecham się szeroko.
– Chcę być w tobie. Zdejmij mi dżinsy. Ty dowodzisz. – Szczęka jej opada. – Co zamierzasz
ze mną zrobić?
Jej twarz ulega przemianie, rozjaśnia się zachwytem i zanim mogę zareagować, Ana mnie
popycha. Ze śmiechem ląduję na łóżku, po części z uznania dla jej brawury, po części dlatego, że
mnie dotknęła i nie wpadłem w panikę. Zdejmuje ze mnie buty, skarpetki, ale okropnie się przy
tym męczy – przypomina mi się wywiad i borykanie się z magnetofonem.
Patrzę na nią. Rozbawiony. Podniecony. Zastanawiam się, co dalej wykombinuje. Zdjęcie
dżinsów to będzie dla niej cholerny wysiłek, przecież leżę. Wyskakuje ze swoich czółenek, idzie
na czworakach po łóżku, dosiada mnie okrakiem i wsuwa palce za pasek dżinsów.
Zamykam oczy i unoszę biodra, rozkoszując się bezwstydną Aną.
– Musisz się nauczyć być nieruchomo – fuka na mnie ostro i szarpie włosy łonowe.
Ach! Jaka jesteś z uchw ała, o pan i.
– Tak, panno Steele – drażnię się z nią przez zaciśnięte zęby. – Kondom. W kieszeni.
W oczach błyska jej wyraźny zachwyt i gmera palcami w mojej kieszeni, zanurzając je
głębiej, szturchając stojącego wacka.
Ach…
Wyjmuje obie foliowane paczuszki i rzuca je na łóżko, obok mnie. Niezdarnie gmera przy
guziku paska i w drugim podejściu rozpina go.
Jej naiwność jest urzekająca. Najwyraźniej nigdy wcześniej tego nie robiła. Znów pierwszy
raz… i jest kurewsko podniecający.
– Co za zapał, panno Steele – drażnię się z nią.
Jednym ruchem rozpina zamek spodni i szarpiąc za pasek, patrzy na mnie bezradnie.
Muszę się bardzo starać, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
T aa, m aleń ka, jak z am ierz asz to z e m n ie ściągn ąć?
Przesuwając się w dół po moich nogach, ściąga dżinsy, skoncentrowana jak diabli, urocza.
Postanawiam jej pomóc.
– Nie dam rady się nie ruszać, jak będziesz przygryzała tę wargę – ostrzegam ją, dźwigając
biodra.
Podnosi się na kolana, zdziera ze mnie dżinsy, bokserki i pozbywa się ich, ciskając je na
podłogę. Siada na mnie wpatrzona we fiuta i oblizuje się.
O ran y, ran y.
Wygląda, że dech zapiera, ciemne włosy opadają łagodnymi falami wokół piersi.
– A co teraz zamierzasz? – szepczę.
Zerka na mnie, a potem wyciąga rękę i chwyta mnie zdecydowanym ruchem, mocno ściska,
przejeżdżając kciukiem po czubku.
Jez u.
Pochyla się.
I jestem w jej ustach.
O ja piern icz ę.
Ssie mocno. Rzucam się pod nią.
– Jezu, Ana, spokojnie – syczę przez zaciśnięte zęby. Ale bez litości obciąga mi fiuta.
O ja piern icz ę. Jej entuzjazm jest rozbrajający. Suwa językiem góra–dół, wjeżdżam w nią
i wyjeżdżam, dobijając do ściany gardła. Zaciska mocno usta. Kiedy patrzę na tę erotyczną scenę,
jestem tak wniebowzięty, że doszedłbym od samego patrzenia.
– Dość, Ana, dość. Nie chcę skończyć.
Prostuje się, siada, usta ma wilgotne, a skierowane prosto na mnie oczy są jak dwa ciemne
jeziorka.
– Twoja niewinność i entuzjazm są bardzo rozbrajające. – Ale w tej chw ili chcę cię tak w alić,
ż eby cię w idz ieć. – Ty na górze, tego nam trzeba. Masz, nałóż to. – Wkładam jej do ręki
prezerwatywę. Ogląda ją ze skupieniem, a potem rozrywa zębami opakowanie.
Napalona.
Wyjmuje kondom i pyta wzrokiem o dalsze wskazówki.
– Złap od góry w dwa palce i rozwiń. Lepiej, żeby powietrze nie dostało się do czubka.
Kiwa głową i robi dokładnie, jak jej kazałem, pochłonięta zadaniem, bardzo skupiona,
wystawiając koniuszek języka spomiędzy warg.
– Chryste, ty mnie tu zakatujesz – krzyczę przez zaciśnięte zęby.
Zrobiwszy swoje, siada rozluźniona, podziwiając pracę swoich rąk albo mnie – nie jestem
pewien, ale mam to gdzieś.
– A teraz zanurzenie maksymalne. – Nagle się prostuję, zaskakując ją, tak że jesteśmy
twarzą w twarz. – W ten deseń – szepczę, obejmując ją i unosząc. Drugą ręką nacelowuję fiuta
i powoli opuszczam ją na siebie.
Tracę oddech, gdy zamyka oczy i rozkosz hałaśliwie tętni jej w gardle.
– Tak dobrze, maleńka, poczuj mnie, poczuj całego.
T ak. Dobrz e. Ją. Cz uć.
Obejmuję ją, dając jej czas, by mnie rozpoznała. W ten deseń. W swoim ciele.
– Tak jest głęboko. – Mówię chrypliwie, gdy napinam i unoszę biodra, wpychając się w nią
dalej.
Jęczy, głowa bezwładnie opada jej na ramię.
– Jeszcze – szepcze.
Otwiera oczy, przewiercając mnie ich blaskiem. Pożądaniem. Pragnieniem. Rozkoszuję się
jej rozkoszą. Spełniam jej prośbę i znów jęczy, odrzucając głowę, wzburzona kaskada włosów
spływa po jej ramionach. Powoli kładę się na łóżku, widz własnego spektaklu.
– Ruszasz się, Anastasio, w górę i w dół, jak sobie życzysz. Złap mnie za ręce. – Wyciągam je
i chwyta, teraz siedząc pewniej na mnie. Powoli się dźwiga, a potem opada na mnie.
Oddech mam krótki, urywany, ale narzucam sobie opanowanie. Ana znów się unosi i gdy
zjeżdża, tym razem podnoszę biodra na jej spotkanie.
O, tak.
Zamykając oczy, smakuję każdy cudowny cal jej ciała. Znajdujemy wspólny rytm, gdy na
mnie pędzi. Dalej i dalej, i dalej, i dalej. Wygląda fantastycznie; tańczące piersi, rozkołysane
włosy, bezwładne usta, gdy wchłania każde pchnięcie rozkoszy.
Spogląda mi w oczy, pełna cielesnego pożądania i zachwytu. Boże, jest piękna.
Krzyczy, gdy jej ciało przejmuje nad nią władzę. Jest blisko, więc trzymając ją za ręce,
potęguję uścisk, gdy wybucha wokół mnie. Chwytam ją za biodra, trzymam, gdy podczas
orgazmu krzyczy. Zaciskam jeszcze mocniej ręce i bezdźwięcznie się zatracam, eksplodując
w niej w środku.
Bezwładnie opada na mnie, ja leżę, dysząc pod nią.
Mój Boż e, n ic tylko się z n ią pieprz yć.
Chwilę leżymy razem, rozkoszuję się jej ciężarem. Porusza się i choć nadal mam na sobie
koszulkę, pieszczotliwie gładzi mnie nosem, a potem kładzie rozpostarte dłonie na torsie.
Szybki, mocarny mrok wpełza w moją pierś, w gardło, zabiera powietrze, dusi mnie.
Nie. Nie dotykaj m n ie.
Chwytam Anę za rękę i przyciągam jej palce do ust. Zmieniam pozycję tak, że teraz jestem
na górze, i nie może mnie już dotykać.
– Nie rób tego – proszę i całuję ją w usta, gasząc w sobie lęk.
– Dlaczego nie lubisz, jak się ciebie dotyka?
– Bo jestem popieprzony na pięćdziesiąt sposobów, Anastasio. – Po latach terapii wiem, że
to jedyna prawda.
Jej oczy są szeroko rozwarte, pytające, spragnione dalszych informacji. Ale nie musi znać
tego mojego syfu.
– Miałem bardzo ciężkie wejście w życie. Nie chcę cię obciążać szczegółami. Po prostu nie
chcę. – Łagodnie gładzę nosem jej nos i wychodzę z niej. Siadam, zdejmuję prezerwatywę
i odrzucam obok łóżka. – No, to chyba podstawy podstaw mamy opanowane. Jak się podobało?
Przez chwilę nie wie, co odpowiedzieć, po czym skłania głowę na ramię i się uśmiecha.
– Jeśli choć chwilkę wyobrażałeś sobie, że uznam, iż dałeś mi władzę, to nie wziąłeś pod
uwagę mojej średniej. Ale dziękuję i za to złudzenie.
– Panno Steele, twoja buzia jest nie tylko piękna. Jak do tej pory zaznałaś sześciu orgazmów
i wszystkie były moje. – Dlaczego ten prosty fakt sprawia mi taką frajdę?
Ucieka wzrokiem do sufitu, jej twarz zasnuwa cień poczucia winy.
Co to takiego?
– Masz mi coś do powiedzenia? – pytam.
Waha się.
– Dziś rano coś mi się śniło.
– Tak?
– Kiedy spałam, miałam dobrze. – Nagle zasłania twarz ramieniem, zażenowana chowa się
przede mną. Jestem głęboko zaskoczony jej wyznaniem, ale też podniecony i zachwycony.
Zm ysłow e stw orz on ko.
Zerka znad ramienia. Czy spodziewa się, że będę zły?
– We śnie? – pytam.
– Obudził mnie – szepcze.
– No pewnie. – Jestem zafascynowany. – O czym śniłaś?
– O tobie – mówi cienkim głosikiem.
O m n ie!
– Co robiłem?
Znów kryje się za ramieniem.
– Anastasio, co robiłem? Nie będę powtarzał pytania. – Dlaczego jest taka zażenowana? To,
że o mnie śniła, jest takie… chwytające za serce.
– Miałeś palcat – mamrocze.
Odsuwam jej rękę tak, że widzę jej twarz.
– Naprawdę?
– Tak. – Jej twarz ma barwę żywej czerwieni.
To zbieranie informacji musiało zostawić efekt, dobry efekt. Uśmiecham się do niej.
– Jest jeszcze dla ciebie nadzieja. Mam kilka palcatów.
– Z naturalnej skórzanej plecionki? – W głosie ma cichy optymizm.
Głośno się śmieję.
– Nie, ale na pewno mógłbym się o taki postarać.
Muskam ją wargami i wstaję się ubrać. Ona robi to samo, wkłada dres i krótką halkę.
Zbieram z podłogi prezerwatywę i zwijam w kłębek. Teraz, gdy zgodziła się być moja,
potrzebuje środków antykoncepcyjnych. Ubrana siada po turecku na łóżku, przyglądając mi się,
gdy wkładam spodnie.
– Kiedy będziesz miała okres? – pytam. – Nie cierpię tego ustrojstwa. – Unoszę zwinięty
kondom i wciągam na siebie spodnie.
Jest zaskoczona.
– No? – naciskam.
– W przyszłym tygodniu – odpowiada zaróżowiona.
– Musisz wybrać jakiś środek antykoncepcyjny.
Siadam na łóżku, wkładając skarpetki i buty. Ana się nie odzywa.
– Masz lekarza? – pytam. Potrząsa głową. – Mogę wezwać mojego, żeby cię przyjął…
w niedzielę rano, zanim do mnie przyjedziesz. A może też przyjąć cię u mnie. Gdzie wolisz?
Jestem pewien, że doktor Baxter ze względu na mnie przyjedzie z wizytą domową, chociaż
nie widziałem go od jakiegoś czasu.
– U ciebie – mówi Ana.
– Okej. Podam ci datę.
– Wychodzisz?
Wydaje się zaskoczona.
– Tak.
– Jak wrócisz? – pyta.
– Taylor mnie odbiera.
– Mogę cię odwieźć. Mam śliczny nowy samochód.
Tak lepiej. Przyjęła samochód, jak powinna, ale po tym całym szampanie nie powinna
prowadzić.
– Wydaje mi się, że za dużo wypiłaś.
– Chciałeś, żebym była wstawiona?
– Tak.
– Dlaczego?
– Bo za dużo główkujesz i jesteś skryta, jak twój ojczym. Kropelka wina i język ci się
rozwiązuje, a ja muszę wiedzieć, co naprawdę myślisz. Inaczej się zamykasz i nie mam pojęcia,
co siedzi w twojej głowie. In vin o veritas, Anastasio.
– A ty uważasz, że zawsze mówisz mi to, co naprawdę myślisz?
– Staram się. Nasz układ zadziała tylko wtedy, kiedy będziemy mówili sobie prawdę.
– Chcę, żebyś został i użył tego. – Chwyta drugi kondom i macha nim w moim kierunku.
S pełn iaj jej ocz ekiw an ia, G rey.
– Dziś wieczór przekroczyłem tu zbyt wiele granic. Muszę jechać. Widzimy się w niedzielę.
– Wstaję. – Będę miał dla ciebie skorygowany kontrakt i wtedy możemy zacząć naprawdę grać.
– Grać? – piszczy.
– Chciałbym odegrać z tobą pewną scenę. Ale wpierw musisz podpisać kontrakt, żebym
wiedział, że jesteś gotowa.
– Och. Więc mogę przeciągnąć obecny stan, jak nie podpiszę?
Niech to sz lag. O tym nie pomyślałem.
Unosi podbródek na znak oporu.
Ach… pan n a S teele z n ów rz ądz i, chociaż ulega. Zawsze znajdzie sposób.
– Hm, chyba mogłabyś, ale mogę się załamać pod tą całą presją.
– Załamać się? Jak? – dopytuje się. Jej oczy błyszczą ciekawością.
– Mógłby ze mnie wyleźć naprawdę paskudny typ – drażnię się z nią, zwężając oczy.
– Jak paskudny? – Robi tę samą minę.
– Och, wiesz, wybuchy, pościgi samochodowe, porwania, trzymanie w celi.
– Porwałbyś mnie?
– O, tak.
– Trzymał wbrew mojej woli?
– O, tak. – T o dopiero ciekaw y pom ysł. – I wtedy moglibyśmy rozmawiać na okrągło. PPW.
– Pogubiłam się – mówi zakłopotana i trochę bez tchu.
– Pełne Przekazanie Władzy; bez ograniczeń czasowych. – W głowie mi wiruje, gdy
wyobrażam sobie możliwości. Jest ciekawa. – Więc nie masz wyboru – dodaję żartobliwym
tonem.
– Najwyraźniej. – Używa sarkastycznego tonu i przewraca oczami, być może szukając
w niebie inspiracji, by zrozumieć moje poczucie humoru.
O słodka radości.
– Anastasio Steele, czy właśnie nie przewróciłaś oczami?
– Nie!
– Myślę, że tak. Co ci zapowiedziałem, jeśli jeszcze raz będziesz przewracać oczami pod
moim adresem? – Te słowa wiszą w powietrzu, gdy znów siadam na łóżku. – Podejdź tu.
Przez chwilę patrzy na mnie, blednąc.
– Nie podpisałam – szepcze.
– Coś ci zapowiedziałem. Dotrzymuję słowa. Zamierzam sprawić ci lanie i potem przerżnąć
bardzo szybko i bardzo mocno. Wygląda na to, że jednak będziemy potrzebowali tego kondoma.
Zgodzi się? Nie zgodzi? Teraz się okaże. To będzie dowód, czy może to zrobić czy nie.
Przyglądam się jej beznamiętnie, czekając na decyzję. Jeśli powie „nie”, to znaczy, że całe jej
gadanie o zostaniu moją uległą to tylko czcza paplanina.
I będzie koniec.
Dokon aj w łaściw ego w yboru, An astasio.
Ma poważną minę, oczy szeroko rozwarte i chyba waży swoją decyzję.
– Czekam – mruczę. – Nie jestem człowiekiem cierpliwym.
Biorąc głęboki oddech, prostuje nogi, idzie do mnie na czworakach; ukrywam ulgę.
– Grzeczna dziewczynka. Stań.
Robi, co jej kazałem, i podaję jej rękę. Kładzie na niej kondom. Mocno chwytam ją za rękę
i nagle przerzucam ją przez kolano, tak że jej głowa, barki i tors leżą na łóżku. Drugą nogą
zakładam jej nożyce, unieruchamiam ją. Chciałem ją sprać od chwili, w której spytała, czy jestem
gejem.
– Obie ręce na prześcieradle na wysokości głowy – rozkazuję i natychmiast spełnia polecenie.
– Dlaczego to robię, Anastasio?
– Bo przewracałam oczami pod twoim adresem – mówi ochrypłym szeptem.
– Czy myślisz, że to grzecznie?
– Nie.
– Zrobisz to znowu?
– Nie.
– Sprawię ci lanie za każdym razem, gdy to zrobisz, zrozumiano?
Będę się rozkoszował tą chwilą. To kolejny pierwszy raz w dziejach.
Bardzo starannie – smakując każdy ruch – zsuwam z niej dres. Jej śliczna dupka jest naga
i oczekująca. Gdy kładę rękę na pośladku, Ana napina się całym ciałem… czeka. Ma atłasową
w dotyku skórę, gładzę każdy pośladek, pieszczę je. Ma cudowny, przecudowny tyłeczek. Nadam
mu różowy kolor… będzie miał barwę jak szampan.
Unoszę rozpostartą dłoń i wymierzam jej mocnego klapsa, tuż nad spojeniem ud.
Oddech staje jej w gardle. Chce się podnieść, ale przygważdżam ją na wysokości krzyży,
a gładząc drugą ręką, powoli pieszczę obszar, który tuż przed chwilą poczęstowałem klapsem.
Nieruchomieje.
Dyszy.
Wyczekuje.
T ak. Zaraz to pow tórz ę.
Daję jej drugiego, trzeciego, czwartego klapsa.
Wykrzywia się z bólu, zaciska kurczowo powieki. Ale nie prosi mnie, bym przestał, chociaż
wije się między moimi nogami.
– Nie ruszaj się albo będę cię prał dłużej – ostrzegam.
Rozmasowuję jej słodkie ciało i znów daję klapsy. Na przemian – lewy pośladek, prawy
pośladek, środek.
Krzyczy. Ale nie odrywa rąk od prześcieradła i nadal nie prosi, bym przestał.
– Dopiero się rozgrzewam. – Mam ochrypły głos. Znów smagam ją dłonią, po czym sunę nią
po różowym śladzie na pośladku. Jej dupka ślicznie różowieje. Wygląda bosko.
Znów klaps.
A ona znów krzyczy.
– Nikt cię nie usłyszy, maleńka, tylko ja.
Daję jej klapsa za klapsem – zachowując identyczny wzorzec; lewy pośladek, prawy
pośladek, środek – i za każdym razem piszczy. Kiedy dochodzę do osiemnastu, przestaję. Jestem
bez tchu, dłoń mnie piecze, wacek stoi na baczność.
– Dość – chrypię, próbując złapać oddech. – Dobra robota, Anastasio. Teraz cię zerżnę.
Delikatnie masując, obiegam dłonią zaróżowione półkule i sunę w dół. Jest mokra.
A ja sztywnieję jeszcze bardziej.
Wnikam dwoma palcami do pochwy.
– Poczuj to. Przekonaj się, jak bardzo twoje ciało to lubi. Jesteś zlana. Tylko dla mnie. –
Wsuwam i wysuwam palce, a ona jęczy, jej ciało z każdym moim ruchem owija się wokół
palców, jej oddech przyspiesza.
Wyciągam palce.
Pożądam jej. Teraz.
– Następnym razem nauczę cię liczyć. Gdzie ten kondom? – Biorę go z prześcieradła
i łagodnie zsuwam ją na łóżko. Leży twarzą w dół. Rozpinam rozporek, nie zawracając sobie
głowy zdejmowaniem dżinsów, raz-dwa rozprawiam się z opakowaniem, nawijam kondom
szybko i sprawnie. Unoszę jej biodra tak, że przechodzi do klęku, i gdy staję za nią, jej tyłek
w całej swej różowej krasie celuje w sufit.
– Teraz cię wezmę. Możesz dojść – warczę, pieszcząc jej zadek i biorąc fiuta w dłoń. Jednym
szybkim pchnięciem jestem w niej.
Jęczy, gdy pracuję. W nią. Z niej. W nią. Z niej. Łomocę, patrząc, jak wacek znika z pola
widzenia poniżej różowej dupki.
Ana szeroko rozdziawia usta, coraz cieńszym głosem stęka i jęczy z każdym pchnięciem.
S koń cz już , An astasio.
Zaciska się wokół mnie i krzyczy, gdy gwałtownie dochodzi.
– Och, Ana! – Podążam za nią poza krawędź, szczytuję, tracąc wszelkie poczucie czasu
i miejsca.
Padam obok niej, kładę ją na sobie, obejmuję, szepczę jej we włosy:
– Och, maleńka, witaj w moim świecie.
Jej ciężar mnie przygważdża, lecz Ana nie próbuje mnie dotknąć. Ma zamknięte oczy i jej
oddech wraca do normy. Gładzę jej włosy. Delikatne, w kolorze ciemnego mahoniu, lśnią
w świetle nocnej lampki. Ana pachnie sobą, jabłkami i seksem. Ten zapach uderza do głowy.
– Dobra robota, maleńka.
Nie zalała się łzami. Robiła, co jej kazałem. Sprostała każdemu wyzwaniu, przed którym ją
postawiłem; jest naprawdę nadzwyczajna. Bawię się cienkim ramiączkiem taniej bawełnianej
haleczki.
– Sypiasz w czymś takim?
– Tak. – Ma senny głos.
– Powinnaś chodzić w jedwabiach i satynach, piękna dziewczyno. Wezmę cię na zakupy.
– Lubię mój dres – kłóci się.
Oczywiście, że lubi.
Całuję ją we włosy.
– Zobaczymy.
Zamykając oczy, rozkoszuję się cichą chwilą, napełnia mnie od środka, rozgrzewa dziwne
poczucie spełnienia.
Jest dobrze. Za dobrz e.
– Muszę iść – mruczę i całuję ją w czoło. – W porządku?
– W porządku – odpowiada lekko stłumionym głosem.
Delikatnie wydobywam się spod niej i wstaję.
– Gdzie masz łazienkę? – pytam, zdejmując zużytą prezerwatywę i zapinając dżinsy.
– W korytarzu w lewo.
W łazience pozbywam się prezerwatywy do kosza na śmieci i zauważam na półce oliwkę dla
niemowląt.
Tego mi trzeba.
Kiedy wracam, jest ubrana i unika mojego wzroku. Cz em u n agle taka n ieśm iała?
– Znalazłem trochę oliwki dla niemowląt. Pozwól, że wetrę ci w pupę.
– Nie. Wszystko w porządku – mówi, oglądając paznokcie i nadal unikając mojego wzroku.
– Anastasio – mówię ostrzegawczo.
Prosz ę, rób, co ci kaz an o.
Siadam za nią i ściągam jej spodnie. Wyciskam na rękę trochę oliwki i czule wcieram
w obolałą dupkę.
Buntowniczym gestem bierze się pod boki, ale milczy.
– Lubię cię dotykać – mówię sam do siebie. – Gotowe. – Naciągam na nią dres. – Teraz
wychodzę.
– Odprowadzę cię – mówi cicho, stając z boku.
Biorę ją za rękę i niechętnie puszczam, gdy docieramy do frontowych drzwi. Po części nie
chcę wyjść.
– Nie musisz zadzwonić po Taylora? – pyta, wzrok mając utkwiony w zamku błyskawicznym
mojej skórzanej kurtki.
– Taylor jest tu od dziewiątej. Spójrz na mnie.
Wielkie niebieskie oczy zerkają na mnie spod długich czarnych rzęs.
– Nie płakałaś. – Mój głos jest cichy.
I poz w oliłaś m i dać ci lan ie. Jesteś z adz iw iająca.
Chwytam ją w objęcia i całuję, wlewając w pocałunek wdzięczność i ściskając ją mocno.
– W niedzielę – rozgorączkowany szepczę przy jej ustach. Nagle uwalniam ją z uścisku,
zanim pokusi mnie spytać, czy mogę zostać, i wychodzę na zewnątrz, gdzie Taylor czeka w SUV-
ie. W samochodzie oglądam się, ale zniknęła. Prawdopodobnie zmęczona… jak ja.
Miło z m ęcz on y.
To była moja najprzyjemniejsza konwersacja na temat granic do zaakceptowania, jaką
kiedykolwiek odbyłem.
Niech to cholera, ta kobieta jest n ieprz ew idyw aln a. Zamykając oczy, widzę, jak mnie
ujeżdża, ekstatycznie odchylając głowę. Nie robi nic na pół gwizdka. Oddaje się na setkę.
I pomyśleć, że zaledwie tydzień temu po raz pierwszy uprawiała seks.
Ze m n ą. I z n ikim in n ym .
Uśmiecham się szeroko, wyglądając z okna samochodu, ale widzę tylko własną twarz, zjawę
na szkle. Więc zamykam oczy i oddaję się snom na jawie.
Trenowanie jej będzie wielką przyjemnością.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Zapewne będzie spała, ale na wszelki wypadek pozostawiam laptop otwarty i sprawdzam
e-maile. Jej odpowiedź pojawia się po kilku minutach.
Ana
Pierwsze wersy doprowadzają mnie do śmiechu. Och, m aleń ka, n ie byłem w sz ędz ie tam ,
gdz ie chcę być z tobą. Czerwone wino po szampanie? Niezbyt mądra mieszanka, a trzcinka
spada z listy. Zastanawiam się, co jeszcze jej się nie spodoba, gdy piszę odpowiedź.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Drogi Panie,
jestem zaintrygowana faktem, że z radością ryzykujesz życie człowieka, który jest
Twoją prawą ręką, a nie jakiejś baby, którą od przypadku pieprzysz. Skąd ta pewność, że
Taylor na pewno załatwi mi najlepszą cenę za rzeczony samochód? Dawniej,
prawdopodobnie zanim Cię poznałam, byłam znana z tego, że umiem się targować jak
należy.
Ana
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Robię powolny wydech, zwalniając rytm pracy serca. Kto jeszcze potrafiłby tak mi zaleźć za
skórę?
Nie odpowiada od razu. Może jest spłoszona moją odpowiedzią. Sięgam po książkę, ale
wkrótce przyłapuję się na tym, że czytam ten sam akapit trzeci raz, czekając na jej odpowiedź.
Nie wiedzieć który raz spoglądam na ekran.
Panna Steele
Gapię się w jej odpowiedź i cały mój gniew gaśnie i umiera, zatopiony falą niepokoju.
Niech to sz lag.
Czy ona to napisała?
PIĄTE K, 27 MAJA 2011
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Sześć słów.
Sześć słów, które sprawiają, że włos mi się jeży.
Powiedziałem jej, że nigdy z nikim nie spałem.
Ale dzisiaj był wielki dzień.
Skończyła studia.
Powiedziała „tak”.
Przejrzeliśmy te wszystkie granice do ustalenia, o których nie miała żadnego pojęcia.
Pieprzyliśmy się. I dałem jej lanie. Znów się pieprzyliśmy.
Niech to sz lag.
I zanim mogę się powstrzymać, chwytam bilet garażowy, sięgam po kurtkę i jestem za
drzwiami apartamentu.
Nie dram atyz ujm y, pan n o S teele. Mogłaś się n ie z godz ić.
Cóż, podczas całej tej niepokojącej procedury czułam się poniżona, pohańbiona
i molestowana.
S koro tak się cz ułaś, dlacz ego m n ie n ie pow strz ym ałaś? Masz hasła bez piecz eń stw a.
Jak doskonale zdajesz sobie sprawę, cała seksualność to dla mnie nowość – żałuję
jedynie, że nie jestem bardziej doświadczona i stąd lepiej przygotowana. Byłam
wstrząśnięta, czując podniecenie. Ale tak naprawdę tąpnęło mnie moje samopoczucie
potem. I to trudniejsze do zdefiniowania. Byłam szczęśliwa, że jesteś szczęśliwy.
Czułam ulgę, że nie było to takie bolesne, jak się spodziewałam. A gdy leżałam
w Twoich ramionach, czułam się… zaspokojona.
Ale też odczuwałam z tego powodu wielki dyskomfort, nawet poczucie winy. Nadal nie
mogę sobie z tym poradzić i stąd ten mętlik. Czy to zaspokaja Twoją ciekawość?
Mam nadzieję, że świat Fuzji i Przejęć jest równie stymulujący jak zawsze… i że się nie
spóźniłeś.
Dziękuję za to, że ze mną zostałeś.
Ana
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Na Alasce! Dopraw dy, pan n o S teele. Chichoczę pod nosem i udaję, że jestem wciągnięty
w rozmowę on-line. Rozlega się pukanie do drzwi i przepraszam za przerwę w konferencji, żeby
wpuścić obsługę hotelową ze śniadaniem. Panna Przepastnie Czarne Oczy nagradza mnie
zalotnym uśmiechem, gdy podpisuję rachunek.
Wracam do konferencji. Fred informuje Kavanagha i jego wspólników, jak udana okazała się
omawiana technologia w przypadku innej obsługiwanej przez nas firmy działającej na rynku
transakcji terminowych.
– Czy ta technologia pomoże mi na rynku transakcji terminowych? – pyta z sardonicznym
uśmiechem Kavanagh.
Kiedy mówię mu, że Barney poci się nad kryształową kulą przepowiadającą ceny, wszyscy
śmieją się uprzejmie.
Podczas gdy Fred omawia teoretyczny termin wprowadzenia technologii i integracji jej
z istniejącymi systemami, piszę e-mail do Any.
Panno Steele,
jestem na spotkaniu, omawiam rynek transakcji terminowych, jeśli naprawdę Cię to
interesuje.
Dla formalności, stałaś obok mnie, wiedząc, co zamierzam.
Nigdy, w żadnym momencie nie poprosiłaś mnie, żebym przestał – nie użyłaś też hasła
bezpieczeństwa.
Jesteś dorosła – masz wybór.
Całkiem szczerze – tęsknię za chwilą, w której ręka spuchnie mi z bólu.
Najwyraźniej nie słuchasz tej części Twojego ciała, której powinnaś.
Na Alasce jest bardzo zimno i nie ma gdzie się schować. Znalazłbym Cię.
Śledzę Twoją komórkę – pamiętasz?
Jedź do pracy.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Wybitny doktor Flynn każe sobie płacić fortunę za zajmowanie się moimi zapędami
prześladowczymi, a także innymi skłonnościami.
Jedź do pracy.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Panna Steele
Do licha, ta kobieta jest zabawna… i ma intuicję. Flynn każe sobie płacić krocie za swoje
rady. Piszę odpowiedź.
Sugestia może i delikatna, ale nie Twoja sprawa. Do Twojej wiadomości: opinia doktora
Flynna jest tą drugą.
Będziesz musiała pędzić na złamanie karku swoim nowym samochodem, narażając się
na niepotrzebne ryzyko – to chyba wbrew zasadom.
IDŹ DO PRACY.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holding, Inc.
Kavanagh rzuca mi pytanie o trwałość rozwiązań. Informuję go, że ostatnio nabyliśmy
firmę, która jest innowacyjnym, dynamicznym graczem w branży światłowodów. Nie zdradzam
mu, że mam wątpliwości co do ich prezesa, Lucasa Woodsa. I tak odejdzie. Na pewno zwolnię
kretyna, bez względu na to, co powie Ros.
Niczego jeszcze nie podpisałam. Te Twoje zasady – zwykłe sraty-taty. Poza tym
zaczynam dopiero o 9:30.
Panna Steele
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Ana
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
– Panie Grey? – Taylor znowu mi przerywa. W ręce trzyma mój bagaż. – Kurier już jedzie
z blackberry.
– Dziękuję.
Taylor kiwa głową, a kiedy wychodzi, piszę kolejnego maila do panny Steele.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Czemu to robisz?
Ana
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Ponieważ nie odpisuje od razu, pakuję laptop. Chwytam torbę. Schodzę do recepcji, żeby się
wymeldować. Kiedy czekam na samochód, dzwoni Andrea z informacją, że znalazła ginekologa,
lekarkę, która przyjdzie do Escali w niedzielę.
– To niejaka doktor Greene. Pański lekarz bardzo ją poleca, proszę pana.
– Dobrze.
– Ma praktykę w Northwest.
– Okej.
Do czego Andrea zmierza?
– Jeszcze jedno, proszę pana, jest droga.
Uspokajam ją.
– Andreo, zgadzam się na jej wszystkie warunki.
– W takim razie będzie u pana o pierwszej trzydzieści w niedzielę.
– Doskonale. Potwierdź.
– Oczywiście, proszę pana.
Rozłączam się i kusi mnie, żeby zadzwonić do matki z pytaniem o referencje pani doktor
Greene, ponieważ obie pracują w tym samym szpitalu; mogłoby to jednak sprowokować Grace
do zbyt wielu pytań.
Kiedy siedzę w samochodzie, wysyłam do Any maila ze szczegółami dotyczącymi niedzieli.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
O 6:30 jestem w domu, ale moja dotychczasowa euforia zdążyła przygasnąć – Ana wciąż się nie
odezwała. Wybieram z szuflad spinki do mankietów i wiążąc muszkę na wieczorne przyjęcie,
zastanawiam się, czy u niej wszystko w porządku. Obiecała skontaktować się po powrocie do
domu; dzwoniłem już dwukrotnie, bez skutku jednak, co potężnie mnie wkurza. Próbuję
ponownie i tym razem zostawiam wiadomość.
„Chyba musisz się nauczyć spełniać moje oczekiwania. Nie należę do cierpliwych. Skoro
obiecujesz się skontaktować po pracy, przyzwoitość nakazuje tak uczynić. Inaczej zaczynam się
denerwować, a że to uczucie jest mi obce, z trudem je znoszę. Zadzwoń”.
Jeśli szybko nie zadzwoni, eksploduję.
Siedzę przy stole z Whelanem, moim bankierem. Jestem jego gościem na imprezie
charytatywnej na rzecz organizacji non profit, której celem jest zwrócenie uwagi na globalne
ubóstwo.
– Cieszę się, że przyszedłeś – mówi Whelan.
– W słusznej sprawie.
– I dziękujemy panu za szczodry datek – przesadnie słodzi mi jego żona, wypinając w moją
stronę idealne, chirurgicznie powiększone piersi.
– Jak powiedziałem, w słusznej sprawie. – Posyłam jej protekcjonalny uśmiech.
Cz em u An a n ie oddz w an ia?
Znowu sprawdzam telefon.
Nic.
Przyglądam się siedzącym ze mną przy stole mężczyznom w średnim wieku i ich drugim
bądź trzecim zdobycznym żonom. Boże broń, bym kiedyś stał się jednym z nich.
Nudzę się. Nudzę potężnie i jestem ogromnie wkurzony.
Co on a robi?
Może mogłem przyjść tu dzisiaj z nią? Podejrzewam, że także umarłaby z nudów. Gdy
rozmowa wokół stołu schodzi na kondycję gospodarki, mam dość. Wymawiam się i opuszczam
salę balową, po czym wychodzę z hotelu. Czekając, aż parkingowy podstawi mój samochód, po
raz kolejny dzwonię do Any.
Wciąż nie odbiera.
Może, skoro odszedłem, nie chce mieć więcej ze mną do czynienia.
Po powrocie do domu natychmiast idę do gabinetu i włączam iMaca.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprise Holdings, Inc.
Przez okno spoglądam na ciemne wody cieśniny. Czemu zgodziłem się odebrać Mię?
Mogłem być z Aną, pomagać jej pakować graty, potem wybrać się na pizzę z nią, Kate
i Elliotem.
Na m iłość boską, G rey.
Nie jesteś sobą. W eź się w garść.
Pałętam się po mieszkaniu, moje kroki odbijają się echem w salonie, który od mojego
ostatniego pobytu wydaje się zatrważająco pusty. Rozwiązuję muszkę. Może to ja jestem pusty.
Nalewam sobie Armagnac i znowu spoglądam w stronę cieśniny na panoramę Seattle.
Anastasio Steele, czy o mnie myślisz? Migoczące światła Seattle nie dają żadnej odpowiedzi.
Brzęczy mój telefon.
Dzięki. Kurwa. Naresz cie. To ona.
– Cześć. – Co za ulga, że zadzwoniła.
– Cześć – mówi.
– Martwiłem się o ciebie.
– Wiem. Wybacz, że nie odpowiadałam, ale u mnie wszystko w porządku.
W porz ądku? S z koda, ż e n ie u m n ie…
– Miałaś udany wieczór? – pytam, powstrzymując gniew.
– Tak. Skończyłyśmy się pakować, a potem Kate i ja zjadłyśmy chińszczyznę na wynos,
razem z José.
Och, z każ dą chw ilą robi się coraz lepiej. Zn ow u ten pieprz on y fotograf. Dlatego nie
zadzwoniła.
– A co u ciebie? – dopytuje się, gdy milczę; w jej głosie pobrzmiewa desperacja.
Cz em u? Cz ego m i n ie m ów i?
Och, prz estań dz ielić w łos n a cz w oro, G rey!
Wzdycham.
– Poszedłem na charytatywną kolację. Wynudziłem się jak mops. Wyszedłem najszybciej jak
się dało.
– Szkoda, że tutaj nie byłeś – szepcze.
– Naprawdę?
– Tak – odpowiada żarliwie.
Och. Może jednak za mną tęskniła.
– Widzimy się w niedzielę? – pytam, starając się ukryć czającą się w moim głosie nadzieję.
– Tak, w niedzielę – mówi, a ja mam wrażenie, że się uśmiecha.
– Dobranoc.
– Dobranoc, panie. – Głos ma ochrypły, a mnie zapiera dech.
– Powodzenia z jutrzejszą przeprowadzką, Anastasio.
Nie rozłącza się, słyszę jej lekki oddech. Czemu nie odkłada słuchawki? Nie chce?
– Ty odłóż słuchawkę – szepcze.
Nie chce się rozłączyć, a mnie natychmiast poprawia się humor. Uśmiecham się do
panoramy Seattle.
– Nie, ty odłóż.
– Nie chcę.
– Ja też nie.
– Bardzo byłeś na mnie zły?
– Tak.
– Wciąż się gniewasz?
– Nie.
T eraz w iem , ż e jesteś bez piecz n a.
– Więc mnie nie ukarzesz?
– Nie. Jestem facetem tu-i-teraz.
– Zauważyłam – droczy się ze mną, co sprawia, że się uśmiecham.
– Może się pani rozłączyć, panno Steele.
– Naprawdę tego pan chce?
– Idź spać, Anastasio.
– Tak jest, panie.
Nie odkłada słuchawki, a ja wiem, że się uśmiecha. Humor poprawia mi się jeszcze bardziej.
– Czy kiedykolwiek będziesz w stanie zrobić to, co ci się każe? – pytam.
– Być może. Przekonamy się po niedzieli – odpowiada, jak zwykle kusicielka, i w słuchawce
zapada cisza.
An astasio S teele, co ja m am z tobą pocz ąć?
Prawdę mówiąc, mam już pewien pomysł, pod warunkiem że pejcz dotrze na czas. Z tą
kuszącą myślą dopijam koniak i idę do łóżka.
Więcej na: www.ebook4all.pl
– Christian! – Mia piszczy ze szczęścia i biegnie do mnie, porzucając wózek z bagażem. Zarzuca
mi ramiona na szyję i tuli się do mnie mocno.
– Tęskniłam za tobą – mówi.
– Ja za tobą też. – Odwzajemniam jej uścisk.
Odchyla się do tyłu i przygląda mi się bacznie z napięciem w ciemnych oczach.
– Dobrze wyglądasz – stwierdza. – Opowiedz mi o tej dziewczynie.
– Najpierw zawiozę ciebie i bagaż do domu.
Chwytam jej wózek, który waży chyba tonę, i wychodzimy oboje z terminalu, po czym
kierujemy się w stronę parkingu.
– Jak było w Paryżu? Można by pomyśleć, że przywiozłaś ze sobą prawie cały.
– C’est in croyable! – wykrzykuje. – Floubert okazał się natomiast prawdziwym draniem.
Jezu. Co za straszny człowiek. Beznadziejny nauczyciel, ale wspaniały szef kuchni.
– Jak rozumiem, dzisiaj ty gotujesz?
– Och, liczyłam na mamę.
Mia bez przerwy paple o Paryżu: maleńkim pokoiku, kanalizacji, Sacré-Cœur, Montmartrze,
paryżanach, kawie, czerwonym winie, serach, modzie, zakupach. Głównie o modzie i zakupach.
A ja sądziłem, że pojechała do Paryża uczyć się gotowania.
Brakowało mi jej paplaniny; działa kojąco i słucham jej z radością. Jest jedyną osobą, przy
której nie czuję się… inny.
Skręcam na podjazd, zatrzymuję się przed frontowymi drzwiami rodziców, wyjmuję walizki Mii
i wnoszę je do holu.
– Gdzie są wszyscy? – pyta Mia z naburmuszoną miną.
Jedyną osobą w domu jest gosposia moich rodziców – to studentka, która przyjechała na
wymianę. Nigdy nie mogę zapamiętać, jak się nazywa.
– Witamy w domu – zwraca się do Mii swoim pompatycznym angielskim, chociaż spogląda
na mnie wielkimi krowimi oczami.
Och, m ój Boż e. Kotku, to tylko ślicz n a buz ia.
Ignorując gosposię, zwracam się do Mii:
– Podejrzewam, że mama ma dyżur, tato jest na konferencji. Wróciłaś do domu o tydzień
wcześniej.
– Nie potrafiłam znieść Flouberta ani minuty dłużej. Musiałam uciec, kiedy jeszcze mogłam.
Och, mam dla ciebie prezent. – Chwyta jedną z walizek, otwiera ją i zaczyna w niej grzebać. –
Ach! – Wręcza mi ciężkie kwadratowe pudełko. – Otwórz – ponagla mnie, cała rozpromieniona.
Nic nie jest w stanie jej powstrzymać.
Ostrożnie otwieram pudełko i znajduję w nim śnieżną kulę z wielkim czarnym fortepianem
pokrytym błyszczącymi drobinkami. Nigdy w życiu nie widziałem niczego bardziej kiczowatego.
– To pozytywka. Pokażę ci. – Odbiera mi kulę, mocno nią potrząsa i przekręca mały kluczyk
u podstawy. W chmurze połyskliwych złotych drobinek rozlegają się brzękliwe tony
„Marsylianki”. Co ja mam z tym zrobić? Wybucham śmiechem, bo to takie w stylu Mii.
– Prześliczne, Mio. Dziękuję. – Ściskam ją, ona odwzajemnia gest.
– Wiedziałam, że cię tym rozśmieszę.
Ma rację. Dobrze mnie zna.
– No więc opowiedz mi o tej dziewczynie – mówi.
Naszą uwagę odwraca jednak Grace, która z impetem wpada przez drzwi. Mam chwilę
oddechu, kiedy matka z córką padają sobie w objęcia.
– Kochanie, wybacz mi, że nie przyszłam cię przywitać – mówi Grace. – Miałam dyżur. Ależ
wydoroślałaś. Christianie, czy możesz wnieść walizki Mii na górę? Gretchen ci pomoże.
Napraw dę? T eraz jestem bagaż ow ym ?
– Dobrze, mamo. – Przewracam oczami. Nie mam ochoty, żeby Gretchen się do mnie
śliniła.
Kiedy wykonałem polecenie, oznajmiam im, że jestem umówiony z moim trenerem.
– Wrócę wieczorem.
Całuję je obie pośpiesznie i wychodzę, zanim zaczną mnie zadręczać pytaniami o Anę.
Bastille, mój trener, daje mi niezły wycisk. Dzisiaj trenujemy kick boxing na sali.
– Zdziadziałeś w tym Portlandzie, chłopcze – szydzi, kiedy powala mnie na matę
kopnięciem okrężnym. Bastille wywodzi się z twardej szkoły trenowania, co bardzo mi
odpowiada.
Gramolę się na nogi. Chcę go powalić. Ale ma rację – spuszcza mi niezły łomot, a ja jestem
do niczego.
– Co jest? – pyta, gdy kończymy. – Jesteś zdekoncentrowany, stary.
– Życie. Sam wiesz – odpowiadam z pozoru obojętnie.
– Jasne. Wracasz w tym tygodniu do Seattle?
– Tak.
– Dobra. Zrobimy z tobą porządek.
Kiedy truchtam do mieszkania, przypominam sobie o prezencie powitalnym dla Any. Piszę SMS-
a do Elliota.
Otwieram laptop, żeby popracować, i wtedy dzwoni telefon. Mam nadzieję, że to Ana, niestety,
ku memu rozczarowaniu, Elena.
Cz y m iałem do n iej z adz w on ić?
– Cześć, Christianie. Jak się masz?
– Dobrze, dziękuję.
– Wróciłeś z Portlandu?
– Owszem.
– Co powiesz na kolację dzisiaj?
– Dzisiaj nie mogę. Mia wróciła właśnie z Paryża i muszę zjawić się w domu.
– Och. Rozkaz mamy Grey. Co u niej?
– Mamy Grey? Wszystko w porządku. Tak sądzę. Czemu pytasz? Wiesz o czymś, o czym ja
nie wiem?
– Tak tylko pytam, Christianie. Jesteś przewrażliwiony.
– Zadzwonię w przyszłym tygodniu. Może wybierzemy się na kolację.
– Doskonale. Zniknąłeś mi z radaru na jakiś czas. A poznałam kobietę, która według mnie
mogłaby zaspokoić twoje potrzeby.
T o tak jak ja.
Pomijam milczeniem jej słowa.
– Widzimy się w przyszłym tygodniu. Do widzenia.
Kiedy biorę prysznic, zastanawiam się, czy Ana tak mnie interesuje, bo muszę o nią
zabiegać… A może po prostu na mnie działa?
Podczas kolacji dobrze się bawiłem. Dla mojej siostry, jak zwykle księżniczki, cała reszta rodziny
to tylko sługusi, których owinęła sobie wokół małego paluszka. Mając wszystkie dzieci w domu,
Grace jest w swoim żywiole; przygotowała ulubiony posiłek Mii – pieczonego kurczaka
w maślance, z tłuczonymi ziemniakami i sosem.
Muszę przyznać, że ja go też uwielbiam.
– Opowiedz mi o Anastasii – domaga się Mia, kiedy siedzimy przy kuchennym stole.
Elliot odchyla się na swoim krześle i splata dłonie za głową.
– To muszę usłyszeć. Czy wiesz, że go rozdziewiczyła?
– Elliocie! – Grace łaja go i uderza ścierką.
– Au! – Elliot ogania się od niej.
Przewracam oczami.
– Poznałem dziewczynę. – Wzruszam ramionami. – Koniec pieśni.
– To nie wystarczy! – protestuje Mia, wydymając wargi.
– Mio, myślę, że wystarczy. Przecież powiedział. – Carrick strofuje ją z ojcowskim
spojrzeniem znad okularów.
– Poznasz ją jutro na kolacji, prawda, Christianie? – odzywa się Grace z wymownym
uśmiechem.
Oż eż kurw a.
– Kate też będzie – mówi prowokująco Elliot.
Pieprz on y podż egacz . Mierzę go wzrokiem.
– Już nie mogę się doczekać, żeby ją poznać. Z tego co mówicie, musi być niesamowita. –
Mia podskakuje na krześle.
– Tak, tak – bąkam, zastanawiając się, czy mogę się jakoś wykręcić od jutrzejszej kolacji.
– Elena pytała o ciebie, skarbie – odzywa się Grace.
– Doprawdy? – przybieram obojętny ton, który przez lata opanowałem do perfekcji.
– Tak. Podobno dawno się nie widzieliście.
– Pojechałem do Portlandu w interesach. A skoro o tym mowa, na mnie już czas, jutro mam
ważną rozmowę i muszę się przygotować.
– Ale nie zjadłeś deseru. Przygotowałam ciasto z jabłkami.
H m m … brz m i z achęcająco. Jeśli jednak dam się namówić, będą mnie wypytywać o Anę.
– Muszę iść. Mam pracę.
– Kochanie, za dużo pracujesz – mówi Grace, podnosząc się z krzesła.
– Nie wstawaj, mamo. Elliot na pewno pomoże sprzątnąć po kolacji.
– Słucham? – wkurza się Elliot.
Puszczam do niego oko, żegnam się i kieruję do wyjścia.
– Ale jutro się widzimy? – pyta Grace ze stanowczo zbyt wielką nadzieją w głosie.
– Zobaczymy.
Cholera. Wszystko wskazuje na to, że Anastasia pozna moją rodzinę.
Nie wiem, jak się z tym czuję.
NIE DZIE LA, 29 MAJA 2011
W uszach dudni mi „Shake Your Hips” Rolling Stonesów. Pędzę Fourth Avenue i skręcam
w prawo w Vine. Jest 6:45 i przez cały czas biegnę w dół… w stronę jej mieszkania. Coś mnie tam
ciągnie; chcę zobaczyć, jak mieszka.
T o coś pom iędz y św irem n a pun kcie kon troli i prz eśladow cą.
Śmieję się sam do siebie. Przecież tylko biegnę. Żyjemy w wolnym kraju.
Blok mieszkalny niczym się nie wyróżnia: budynek z czerwonej cegły z pomalowanymi na
ciemnozielono framugami okien, typowy dla tej okolicy. Dobra lokalizacja nieopodal
skrzyżowania Vine Street i Western. Wyobrażam sobie Anę zwiniętą w kłębek pod kołdrą
i kremowo-niebieską kapą.
Przebiegam jeszcze kilka przecznic i skręcam na targ; sprzedawcy zaczynają otwierać swoje
stragany. Lawiruję między ciężarówkami z owocami i jarzynami i chłodniami, w których
przyjechał świeży połów. Tu bije serce miasta – tętniącego życiem nawet o tej wczesnej porze,
w szary, chłodny poranek. Woda w cieśninie lśni ołowianą szarością i zlewa się z równie szarym
niebem. Nic jednak nie jest w stanie zepsuć mi nastroju.
Dz isiaj n adsz edł ten dz ień .
Po prysznicu wkładam dżinsy i lnianą koszulę, a z komody wyjmuję gumkę do włosów. Chowam
ją do kieszeni i idę do gabinetu, żeby napisać maila do Any.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Ana
Przed oczami staje mi Ana przywiązana do swojego łóżka moim krawatem. Wiercę się na
krześle. Mam nadzieję, że przywiozła to łóżko do Seattle.
Bardzo proszę.
Nie spóźnij się.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprise Holdings, Inc.
Nie odpowiada, ruszam więc na polowanie do lodówki. Gail zostawiła mi kilka croissantów,
na lunch zaś sałatkę cesarską z kurczakiem, której wystarczy dla dwojga. Mam nadzieję, że Ana
zje jej trochę; ja mogę ją jeść przez dwa dni z rzędu.
Jem śniadanie, gdy pojawia się Taylor.
– Dzień dobry panu. Proszę, niedzielne gazety.
– Dziękuję. Dzisiaj o pierwszej przychodzi Anastasia, doktor Greene o pierwszej trzydzieści.
– Doskonale, proszę pana. Jeszcze jakieś plany?
– Tak. Ana i ja wybieramy się na kolację do moich rodziców.
Taylor przekrzywia głowę i przez ułamek sekundy na jego twarzy maluje się zdumienie,
zaraz jednak przywołuje się do porządku i opuszcza pokój. Wracam do swojego croissanta
i dżemu morelowego.
T ak. Prz edstaw ię ją m oim rodz icom . I co z tego?
Nie mogę usiedzieć na miejscu. Nosi mnie. Jest 12:15, czas wyjątkowo się dzisiaj wlecze. Nie
mam siły pracować i chwyciwszy niedzielne wydania gazet, wracam do salonu, gdzie włączam
muzykę i czytam.
Ku memu zdumieniu w dziale doniesień lokalnych jest zdjęcie moje i Any, zrobione na
rozdaniu dyplomów w WSU. Wygląda prześlicznie i może jest nieco zaskoczona.
Słyszę, jak otwierają się podwójne drzwi, i oto jest… Włosy ma rozpuszczone, w lekkim
nieładzie i seksowne, na sobie zaś tę purpurową sukienkę, którą włożyła na kolację w hotelu
Heathman. Wygląda oszałamiająco.
Braw o, pan n o S teele.
– Hm, ta suknia. – Mój głos jest pełen podziwu, gdy zmierzam ku niej. – Witam ponownie,
panno Steele – mówię szeptem i ująwszy ją za brodę, czule całuję w usta.
– Cześć – odpowiada, odrobinę zarumieniona.
– Zjawiasz się co do minuty. Lubię punktualność. Zapraszam. – Ujmuję ją za rękę i prowadzę
do sofy. – Chcę ci coś pokazać.
Siadamy oboje, a ja podaję jej „The Seattle Times”. Na widok fotografii wybucha śmiechem.
Niezupełnie takiej reakcji się spodziewałem.
– Więc teraz jestem twoją „przyjaciółką” – mówi drwiąco.
– Najwyraźniej. I piszą o tym w gazecie, więc to musi być prawda.
Kiedy się już zjawiła, nieco się uspokajam – prawdopodobnie dlatego, że się zjawiła. Nie
uciekła. Wsuwam jej miękkie, jedwabiste włosy za ucho; palce aż mnie świerzbią, żeby je
zapleść.
– Cóż, Anastasio, od swojej ostatniej wizyty masz nieco lepsze wyobrażenie na temat tego,
o co mi chodzi.
– Tak. – Spogląda na mnie intensywnie… porozumiewawczo.
– A mimo to wróciłaś.
Kiwa głową i uśmiecha się do mnie wstydliwie.
Wprost nie mogę uwierzyć we własne szczęście.
W iedz iałem , ż e odm ien iec z ciebie, An astasio.
– Jadłaś coś?
– Nie.
Nic a n ic? Okej. Musimy coś na to zaradzić. Przeczesuję ręką włosy i możliwie
najobojętniejszym tonem pytam:
– Jesteś głodna?
– Nie jedzenia – drażni się ze mną.
Ohoho. Być może ma na myśli moje krocze.
Nachylam się, przywieram ustami do jej ucha i wdycham jej oszałamiający zapach.
– Chętna jak zwykle, panno Steele. I zdradzę pani pewien mały sekrecik: ja podobnie. Ale
doktor Greene zjawi się tu lada chwila.
Opieram się o sofę.
– Żałuję, że nie jadłaś.
– Co możesz mi powiedzieć o doktor Greene? – Sprytnie zmienia temat.
– Jest najlepszym ginekologiem-położnikiem w Seattle. Cóż więcej mogę powiedzieć?
Prz yn ajm n iej tak m i pow iedz iał m ój lekarz .
– Sądziłam, że ma mnie zbadać twój lekarz. I nie mów mi, że jesteś tak naprawdę kobietą,
bo i tak nie uwierzę.
Powstrzymuję prychnięcie.
– Uważam, że będzie lepiej, jeśli obejrzy cię specjalista. Ty nie?
Spogląda na mnie dziwnie, ale kiwa głową.
Kolejn a spraw a do z ałatw ien ia.
– Anastasio, moja matka chciałaby widzieć cię dzisiaj na kolacji. Elliot bez wątpienia zaprosi
też Kate. Nie wiem, co o tym sądzisz. Trochę to dziwne, że miałbym cię przedstawić swojej
rodzinie.
Przez chwilę trawi tę informację, następnie odrzuca włosy przez ramię, jak zwykle przed
starciem. Jednak chyba raczej jest zraniona, niż gotowa do sporu.
– Wstydzisz się mnie? – pyta ze ściśniętym gardłem.
Och, n a litość boską.
– Oczywiście, że nie.
Cóż z a dz iw acz n a m yśl! Spoglądam na nią rozżalony. Jak może w ten sposób o sobie
myśleć?
– Czemu to dziwne? – pyta.
– Ponieważ nigdy wcześniej tego nie robiłem – odpowiadam z irytacją.
– Czemu tobie wolno przewracać oczami, a mnie nie?
– Nie miałem pojęcia, że to robię.
Krytykuje m n ie, z n ow u.
– Ja też nie, na ogół – odpowiada podniesionym głosem.
Cholera. Cz yż byśm y się kłócili?
Taylor chrząka.
– Przyszła doktor Greene, proszę pana – oznajmia.
– Zaprowadź ją do pokoju panny Steele.
Ana obraca się i spogląda na mnie, a ja wyciągam do niej rękę.
– Chyba nie będziesz przy tym obecny? – Jest jednocześnie przerażona i rozbawiona.
Śmieję się, czując mrowienie w całym ciele.
– Wiele bym dał, by się przyglądać, możesz mi wierzyć, Anastasio, wątpię jednak, by dobrej
pani doktor to się spodobało. – Wkłada swoją dłoń w moją, a ja porywam ją w ramiona i całuję.
Usta ma miękkie, ciepłe i zachęcające; zanurzam palce w jej włosy i pogłębiam pocałunek. Kiedy
się odsuwam, jest oszołomiona. Opieram swoje czoło o jej. – Tak się cieszę, że tu jesteś. Już nie
mogę się doczekać, kiedy cię rozbiorę. – Nie do w iary, jak z a n ią tęskn iłem . – Chodź. Ja również
chcę poznać doktor Greene.
– Nie znasz jej?
– Nie.
Biorę Anę za rękę i wchodzimy po schodach do pokoju, który będzie jej sypialnią.
Doktor Greene jest krótkowidzem; pod jej przenikliwym spojrzeniem czuję się cokolwiek
nieswojo.
– Panie Grey – mówi, ujmuje moją wyciągniętą rękę i wita się mocnym, bezpośrednim
uściskiem.
– Dziękuję, że zgodziła się pani przyjść tak szybko. – Posyłam jej jeden ze swoich
najłagodniejszych uśmiechów.
– Ja dziękuję, że hojnie mi to pan wynagrodził. Panno Steele – zwraca się uprzejmie do Any.
Domyślam się, że próbuje rozgryźć, co nas łączy. Na pewno myśli sobie, że powinienem
kręcić wąsa na podobieństwo czarnego charakteru z filmu niemego. Obraca się i posyła mi
wymowne spojrzenie „proszę wyjść”.
Okej.
– Będę na dole – mówię zgodliwie.
Chociaż bardzo chciałbym się przyglądać. Dam sobie głowę uciąć, że gdybym o to poprosił,
poczciwa pani doktor zaśpiewałaby sobie niebotyczną zapłatę. Uśmiecham się na tę myśl
i schodzę do salonu.
Pod nieobecność Any znowu ogarnia mnie niepokój. Dla ukojenia nerwów rozkładam na
barowym kontuarze dwie podkładki pod talerze. Robię to po raz drugi w życiu, za pierwszym
razem również dla Any.
Robisz się sen tym en taln y, G rey.
Na lunch wybieram chablis – jedno z niewielu win chardonnay, które lubię – i kiedy wszystko
jest gotowe, siadam na sofie i przeglądam dział sportowy w gazecie. Pilotem pogłaśniam nieco
muzykę z iPoda w nadziei, że pomoże mi się skupić na statystykach z wczorajszego zwycięstwa
Marines nad Jankesami, i nie będę myśleć, co porabiają na górze Ana i doktor Greene.
Wreszcie ich kroki rozlegają się w przedpokoju. Gdy wchodzą, podnoszę wzrok.
– Skończyły panie? – pytam i pilotem wyłączam iPoda, uciszając arię.
– Tak, panie Grey. Proszę się o nią troszczyć, to piękna i bystra młoda kobieta.
Co ta An a jej n aopow iadała?
– Dokładnie taki mam zamiar – odpowiadam, rzucając Anie szybkie spojrzenie co-jest-
kuźwa.
Ana trzepocze rzęsami, nie mając pojęcia, o co chodzi. Dobrz e. To znaczy, że nic jej nie
powiedziała.
– Prześlę panu rachunek – mówi doktor Greene. – Życzę panu miłego dnia, a tobie, Ano,
powodzenia.
Wokół jej oczu pojawiają się drobniutkie zmarszczki, kiedy z uśmiechem ściska moją dłoń.
Taylor odprowadza ją do windy, przezornie zamykając podwójne drzwi wiodące do holu.
– Jak poszło? – pytam, lekko zdeprymowany słowami doktor Greene.
– Dobrze, dziękuję – odpowiada Ana. – Powiedziała, że mam się wstrzymać od wszelkiej
aktywności seksualnej przez cztery tygodnie.
Co u licha? Jestem tak zszokowany, że odbiera mi mowę.
Poważna mina Any rozjaśnia się w szyderczym uśmiechu.
– Mam cię!
T o ci się udało, pan n o S teele.
Mrużę oczy, a jej uśmiech znika.
– Mam cię! – Złośliwy uśmieszek ciśnie mi się na twarz. Chwytam Anę w pasie i zgłodniały
jej ciała przyciągam ją do siebie. – Jest pani niepoprawna, panno Steele.
Wplatam dłonie w jej włosy i całuję ją namiętnie, zastanawiając się, czy nie powinienem dać
jej nauczki i zerżnąć jej na śniadaniowym barze.
W sz ystko w sw oim cz asie, G rey.
– Chociaż bardzo chciałbym wziąć cię tu i teraz, musisz coś zjeść, podobnie jak ja. Nie
chciałbym, żebyś mi potem zemdlała – szepczę.
– Tylko tego ode mnie chcesz? Mojego ciała? – pyta.
– Tego i twojego niewyparzonego języka.
Znowu ją całuję, myśląc o tym, co niedługo nastąpi. Pogłębiam pocałunek, a moje ciało
napina się z pożądania. Pragnę tej kobiety. Żeby nie zerżnąć jej na podłodze, wypuszczam ją
z objęć. Oboje nie możemy złapać tchu.
– Co to za muzyka? – odzywa się chropawym głosem.
– Villa Lobos, aria z „Bachianas Brasileiras”. Dobra, prawda?
– Tak – mówi, spoglądając na bar śniadaniowy.
Wyjmuję z lodówki sałatkę cesarską z kurczakiem i stawiam ją na stole pomiędzy dwoma
podkładkami, pytając, czy jej odpowiada.
– Tak, dziękuję – uśmiecha się.
Z lodówki na wino wyjmuję Chablis, czując na sobie jej wzrok. Nie wiedziałem, że potrafię
być takim gospodarzem.
– O czym myślisz? – pytam.
– Przyglądam się tylko, jak się poruszasz.
– I? – pytam zaskoczony.
– Masz bardzo dużo wdzięku – odzywa się cicho z rumieńcem na twarzy.
– Cóż, bardzo dziękuję, panno Steele. – Siadam obok niej, nie bardzo wiedząc, jak
zareagować na jej uroczy komplement. Nikt mi nigdy nie powiedział, że mam wdzięk. –
Chablis?
– Poproszę.
– Poczęstuj się sałatką. Powiedz mi, proszę, na jaką metodę się zdecydowałaś?
– Minipigułkę – odpowiada.
– I będziesz pamiętać, żeby brać ją regularnie, o odpowiedniej porze, codziennie?
Na jej zdumioną twarz wypływa rumieniec.
– Jestem pewna, że mi przypomnisz – odpowiada z nutką sarkazmu, który postanawiam
zignorować.
Pow in ien em był strz elić sobie kielicha.
– Ustawię sobie w kalendarzu przypominajkę. Jedz.
Bierze jeden kęs, potem drugi… i jeszcze jeden. Je!
– Widzę, że mogę dopisać sałatkę cesarską do listy pani Jones – stwierdzam.
– Wydawało mi się, że do mnie będzie należeć gotowanie?
– Owszem.
Kończy jedzenie przede mną. Musiała być naprawdę głodna.
– Chętna jak zawsze, panno Steele?
– Tak – odpowiada, zerkając skromnie spod rzęs.
Kuź w a. No i stało się.
Zauroczenie.
Jak zaczarowany wstaję i chwytam ją w ramiona.
– Chcesz to zrobić? – szepczę, w duchu zaklinając ją, żeby powiedziała: tak.
– Niczego nie podpisałam.
– Wiem, ale dzisiaj łamię wszystkie zasady.
– Uderzysz mnie?
– Tak, ale nie będzie bolało. W tej chwili nie chcę cię karać. Gdybyś złapała mnie wczoraj
wieczorem, cóż, wtedy byłoby inaczej.
Na jej twarzy maluje się szok.
Och, dz iecin ko.
– Nie daj sobie nikomu wmówić, że jest inaczej. Jednym z powodów, dla którego tacy jak ja
to robią, jest to, że albo lubimy odczuwać ból, albo go zadawać. To proste. Ty nie lubisz, dlatego
wczoraj bardzo dużo o tym myślałem.
Obejmuję ją i przywieram do niej swoją narastającą erekcją.
– Doszedłeś do jakichś wniosków? – pyta szeptem.
– Nie, ale na razie chcę cię tylko związać i pieprzyć do nieprzytomności. Jesteś na to
gotowa?
Na jej twarzy maluje się ciemna zmysłowość przepełniona cielesną ciekawością.
– Tak – powiada cicho, niemal szeptem.
Pieprz on e dz ięki.
– Dobrze, chodź.
Prowadzę ją na górę i wchodzimy do mojego pokoju zabaw. Mojego bezpiecznego miejsca.
Gdzie mogę z nią zrobić wszystko, czego tylko zapragnę. Zamykam oczy, przez sekundę
upajając się radosnym podnieceniem.
Cz y kiedykolw iek byłem tak podekscytow an y?
Zamykam za nami drzwi, puszczam jej dłoń i przyglądam się jej badawczo. Wargi ma
rozchylone, oddech szybki i płytki. Oczy szeroko otwarte. Jest gotowa. Czeka.
– Tutaj jesteś bez reszty moja. Mogę zrobić z tobą wszystko, co uznam za stosowne.
Rozumiesz?
Szybkim ruchem języka oblizuje górną wargę i kiwa głową.
G rz ecz n a dz iew cz yn ka.
– Zdejmij buty.
Przełyka i zdejmuje sandały na szpilkach. Podnoszę je i ustawiam porządnie przy drzwiach.
– Dobrze. Bez wahania rób wszystko, o co proszę. Teraz zdejmę z ciebie tę sukienkę.
Marzyłem o tym od kilku dni, jeśli dobrze pamiętam.
Przerywam, by sprawdzić, czy nadąża za mną.
– Chcę, żebyś dobrze się czuła w swoim ciele, Anastasio. Masz piękne ciało i lubię na nie
patrzeć. To mi sprawia przyjemność. Prawdę mówiąc, mógłbym na ciebie patrzeć cały dzień i nie
chcę, żebyś czuła się zawstydzona albo zażenowana swoją nagością. Rozumiesz?
– Tak.
– Tak co? – pytam ostrzejszym tonem.
– Tak, panie.
– Mówisz szczerze?
Chcę, ż ebyś była bez w stydn a, An o.
– Tak, panie.
– Dobrze. Podnieś ręce nad głowę.
Powoli unosi ramiona. Chwytam dół sukienki i delikatnie podciągam ją do góry, cal po calu
obnażając jej ciało, na które patrzę tylko ja. Odsuwam się, by nasycić Aną oczy.
Nogi, uda, brzuch, pośladki, piersi, ramiona, twarz, usta… jest doskonała. Składam sukienkę
i odkładam ją na komodę z zabawkami. Ujmuję Anę za brodę.
– Przygryzasz wargę. Wiesz, jak to na mnie działa – upominam ją. – Odwróć się.
Posłusznie staje twarzą do drzwi. Rozpinam jej stanik i ściągam ramiączka w dół,
koniuszkami palców muskając jej skórę, i czuję, jak drży pod moim dotykiem. Zdejmuję stanik
i rzucam go na sukienkę. Stoję blisko, choć w zasadzie jej nie dotykam, i słucham jej szybkiego
oddechu, wyczuwając ciepło bijące od jej skóry. Jest podniecona – nie ona jedna. Obiema rękami
chwytam jej włosy, żeby spływały po plecach. Jakże są jedwabiste w dotyku. Jedną ręką łapię jej
dłoń i pociągam tak, by przechyliła głowę na bok, pozwalając, bym ustami mógł sięgnąć do jej
szyi.
Kuź w a, cudow n ie pachn ie.
– Bosko pachniesz, Anastasio, jak zawsze – całuję ją tuż pod uchem, gdzie wyczuwam jej
puls.
Jęczy.
– Cicho. Nawet nie piśnij.
Z kieszeni dżinsów wyjmuję gumkę do włosów i wolno zaplatam jej kędziory w warkocz,
rozkoszując się widokiem jej pięknych, nieskazitelnie gładkich pleców. Zręcznie spinam warkocz
gumką, po czym pociągam go, by musiała zrobić krok w tył i oprzeć się o mnie.
– Lubię, jak masz tutaj splecione włosy – szepczę. – Obróć się.
Natychmiast wykonuje polecenie.
– Kiedy każę ci tu przyjść, tak właśnie masz być ubrana. Tylko w majtki. Rozumiesz?
– Tak.
– Tak co?
– Tak, panie.
– Grzeczna dziewczynka.
Szybko się uczy. Ramiona ma spuszczone wzdłuż ciała, oczy wbite we mnie. Czeka.
– Kiedy każę ci tu przyjść, masz klęczeć tam. – Pokazuję kąt przy drzwiach. – Idź tam teraz.
Mruga kilka razy, ale zanim zdążę powtórzyć polecenie, obraca się i klęka twarzą zwróconą
do mnie.
Pozwalam jej usiąść na piętach, co posłusznie czyni.
– Oprzyj dłonie i przedramiona płasko na udach. Dobrze. A teraz rozsuń kolana. Szerzej. –
Chcę cię w idz ieć, m aleń ka. – Szerzej. – W idz ieć tw oją kobiecość. – Doskonale. Patrz na podłogę.
Nie patrz n a m n ie an i n a pokój. S iedź tam , n iech tw oja w yobraź n ia sz aleje, kiedy będz iesz
się z astan aw iać, co z tobą z robię.
Podchodzę do niej zadowolony, że trzyma głowę spuszczoną. Nachylam się i pociągam za
warkocz, żeby mogła na mnie spojrzeć.
– Zapamiętasz tę pozycję, Anastasio?
– Tak, panie.
– Dobrze. Zostań tutaj, nie ruszaj się.
Mijam ją, otwieram drzwi i na chwilę się obracam, by na nią spojrzeć. Siedzi z pochyloną
głową i wzrokiem wbitym w podłogę.
Cóż za uroczy widok. G rz ecz n a dz iew cz yn ka.
Mam ochotę biec, jednak zmuszam się, by spokojnie zejść po schodach do mojej sypialni.
Kuź w a, G rey, z achow aj odrobin ę godn ości.
W garderobie zrzucam z siebie ubrania i z szuflady wyciągam ulubione dżinsy.
Wkładam je i zapinam wszystkie guziki z wyjątkiem ostatniego. Z tej samej szuflady
wyjmuję pejcz i szary frotowy szlafrok. Wychodząc, chwytam jeszcze kilka prezerwatyw
i wsuwam je do kieszeni.
Nadesz ła pora.
Cz as n a prz edstaw ien ie, G rey.
Kiedy wracam, Ana siedzi w niezmienionej pozycji: głowa pochylona, warkocz na plecach,
ręce wsparte na kolanach. Mijam ją.
– Grzeczna dziewczynka. Anastasio, w tej pozycji wyglądasz uroczo. Dobra robota. Wstań.
Wstaje, z głową wciąż pochyloną.
– Możesz na mnie spojrzeć.
Ukazują się zaciekawione błękitne oczy.
– Teraz cię skuję, Anastasio. Podaj mi prawą rękę. – Wkłada dłoń w moją wyciągniętą rękę.
Nie odrywając od niej oczu, odwracam jej rękę dłonią do góry i wyjmuję zza pleców
szpicrutę. Szybko uderzam jej końcem w środek dłoni Any. Ona podskakuje i zamyka dłoń,
spoglądając na mnie ze zdumieniem.
– Jakie to uczucie?
Jej oddech przyśpiesza i zerka na mnie, by zaraz spuścić wzrok na swoją dłoń.
– Odpowiedz.
– W porządku. – Ściąga brwi.
– Nie marszcz czoła – mówię ostrzegawczo. – Czy to bolało?
– Nie.
– Nie będzie bolało. Rozumiesz?
– Tak. – Głos ma odrobinę drżący.
– Mówię poważnie – podkreślam i pokazuję jej szpicrutę. Brąz ow a plecion a skóra. W idz isz ?
S łucham . Patrzy mi w oczy, zaskoczona. Kąciki ust drgają mi z rozbawienia. – Naszym celem
jest przyjemność, panno Steele. Chodź.
Prowadzę ją na środek pokoju, pod kratę.
– Krata jest tak zaprojektowana, żeby klamry się po niej przesuwały.
Spogląda na misterną plecionkę, potem przenosi wzrok na mnie.
– Zaczniemy tutaj, ale chcę cię pieprzyć na stojąco. Więc skończymy tam, pod ścianą. –
Wskazuję na krzyż świętego Andrzeja. – Podnieś ręce nad głowę.
Robi to bez wahania. Zdejmuję skórzane kajdanki wiszące na kracie i po kolei zapinam je na
jej nadgarstkach. Działam metodycznie, ale ona mnie rozprasza. Stoję tak blisko, że kiedy jej
dotykam, wyczuwam jej napięcie i niepokój. Trudno mi się skupić. Gdy jest już skuta, odsuwam
się i oddycham głęboko z ulgą.
Naresz cie m am cię tutaj, gdz ie chciałem , An o S teele.
Obchodzę ją powoli, napawając się jej widokiem. Wygląda niesamowicie seksownie.
– Wygląda pani niezwykle korzystnie tak podwiązana, panno Steele. I póki co masz
zamkniętą tę swoją niewyparzoną buzię. To mi się podoba.
Zatrzymuję się, stojąc do niej twarzą, zaczepiam palce o jej majtki i wolno, bardzo wolno
zsuwam je po jej długich nogach, aż wreszcie przed nią klękam.
Wpatruję się w nią z uwielbieniem. Jest przecudowna.
Nie odrywając od niej oczu, zgniatam w dłoni jej majtki, podnoszę je do nosa i głęboko się
zaciągam. Ana otwiera usta, oczy jej się rozszerzają w rozbawieniu i zdumieniu.
T ak. Uśmiecham się. Doskon ała reakcja.
Wsuwam majtki do tylnej kieszeni dżinsów i wstaję, zastanawiając się, co dalej. Szpicrutą
muskam jej brzuch i końcówką… skórzanym językiem zataczam niewielkie okręgi wokół jej
pępka. Ana wciąga powietrze i drży na całym ciele.
T o będz ie dobre, An o. Zaufaj m i.
Powoli zaczynam krążyć wokół niej i sunę szpicrutą po jej skórze, po brzuchu, bokach,
plecach. Przy drugim okrążeniu uderzam ją końcówką pod pośladkami, w jej kobiecość.
– Ach! – krzyczy i szarpie kajdankami.
– Cicho – mówię ostrzegawczo i po raz kolejny skradam się wokół niej.
Uderzam szpicrutą w to samo cudowne miejsce, a ona wije się i zamyka oczy. Kolejny ruch
ręką i pejcz uderza w jej sutek. Odrzuca głowę do tyłu i jęczy. Znowu uderzam i tym razem
pejcz smaga jej drugą brodawkę, a ja się przyglądam, jak twardnieje i wydłuża się pod
smagnięciem skórzanego języka.
– Dobrze ci?
– Tak – odpowiada chrapliwie, z zamkniętymi oczami i odchyloną w tył głową.
Uderzam ją w pośladki, tym razem mocniej.
– Tak co?
– Tak, panie – krzyczy.
Powoli i ostrożnie nie szczędzę jej razów i muśnięć, celując w brzuch, podbrzusze, sunąc
w dół, do celu. Jeden szybki ruch i skórzany język trafia w jej łechtaczkę, a ona wydaje
bulgoczący krzyk.
– Och, błagam!
– Cicho – rozkazuję i dyscyplinuję ją mocniejszym uderzeniem w pośladki.
Przesuwam skórzanym językiem po jej włosach łonowych, po kobiecości, w dół, aż do wejścia
do pochwy. Wyciągam go, a brązowa skóra lśni od jej soków.
– Widzisz, jaka jesteś wilgotna, Anastasio? Otwórz oczy i usta.
Oddycha ciężko, ale rozchyla wargi i patrzy na mnie wzrokiem zamglonym i zatraconym
w cielesności chwili. Wsuwam jej pejcz do ust.
– Zobacz, jak smakujesz. Ssij. Ssij mocno, maleńka.
Jej usta zamykają się wokół pejcza zupełnie jak na moim penisie.
Kurw a.
Jest tak kurewsko gorąca, że nie mogę jej się oprzeć.
Wyjmuję szpicrutę z jej ust i obejmuję ją ramionami. Otwiera usta, a ja ją całuję, penetruję
językiem, rozkoszując się smakiem jej żądzy.
– Och, maleńka, smakujesz tak niesamowicie cudownie – szepczę. – Chcesz, żebym
doprowadził cię do orgazmu?
– Proszę – jęczy błagalnie.
Jeden ruch nadgarstka i pejcz ląduje na jej pośladkach.
– Proszę co?
– Proszę, panie – skamle.
G rz ecz n a dz iew cz yn ka.
– Tym? – pytam, unosząc pejcz, by mogła go zobaczyć.
– Tak, panie – odpowiada, wprawiając mnie w zdumienie.
– Jesteś pewna? – Wprost nie mogę uwierzyć we własne szczęście.
– Tak, proszę, panie.
Och, An o. Jesteś praw dz iw ą bogin ią.
– Zamknij oczy.
Posłusznie je zamyka. A ja, z niebywałą ostrożnością, bez śladu wdzięczności po raz kolejny
smagam pejczem jej brzuch. Kieruję się w dół i delikatnie uderzam pejczem w jej łechtaczkę.
Jeszcze raz. I jeszcze. I jeszcze.
Szarpie więzy, jęcząc i jęcząc. Po chwili cichnie, a ja wiem, że jest już blisko. Nagle odrzuca
głowę w tył, otwiera usta i krzyczy, gdy spazmy orgazmu szarpią całym jej ciałem. Natychmiast
puszczam pejcz i chwytam ją, by podtrzymać jej osłabłe ciało. Osuwa się na mnie.
Och. Jesz cz e n ie skoń cz yliśm y, An o.
Ujmuję ją pod uda i unoszę całą drżącą, wciąż przykutą do kraty, w stronę krzyża świętego
Andrzeja. Tam ją uwalniam i wyprostowaną przypieram ciałem do krzyża. Wyszarpuję
z kieszeni prezerwatywę, rozrywam folię zębami i jedną ręką nasuwam na swoją erekcję.
Delikatnie znowu ją unoszę i szepczę:
– Podnieś nogi, maleńka, obejmij mnie nimi.
Opierając ją plecami o drewno, pomagam jej owinąć nogi wokół mnie. Łokciami wspiera się
o moje ramiona.
Jesteś m oja, dz iecin ko.
Jednym pchnięciem wchodzę w nią.
Kurw a. Jest n iesam ow ita.
Chwilę się nią napawam. Potem zaczynam się poruszać, rozkoszując się każdym pchnięciem.
Czuję ją, raz za razem, oddycham z trudem, chwytając powietrze, i zatracam się w tej pięknej
kobiecie. Otwartymi ustami przywieram do jej szyi, smakuję ją. Jej zapach wypełnia mi
nozdrza, przepełnia mnie całego. An o, An o, An o. Nie chcę przestać.
Nagle się spina, a jej ciałem szarpią konwulsje.
T ak. Zn ow u. I poddaję się. Wypełniam ją. Trzymam ją. Czczę.
T ak. T ak. T ak.
Jest taka piękna. Słodki Jezu, to było naprawdę coś.
Wysuwam się z niej, a ona osuwa się na mnie. Szybko uwalniam jej nadgarstki z kajdanków
i podtrzymując ją, osuwam się wraz z nią na podłogę. Sadzam ją sobie na kolanach i obejmuję
ramionami, a ona wtulona we mnie, z zamkniętymi oczami, dyszy ciężko.
– Brawo, mała. Bolało?
– Nie. – Głos ma ledwie słyszalny.
– Myślałaś, że będzie? – pytam i odsuwam z jej twarzy kosmyki włosów, by lepiej ją
widzieć.
– Tak.
– Widzisz? Większość twoich lęków rodzi się w głowie, Anastasio. – Głaszczę ją po twarzy. –
Zrobiłabyś to jeszcze raz?
– Tak – szeptem odpowiada chwilę później.
Dz iękuję ci, słodki Boż e.
Tulę ją w ramionach.
– To dobrze. Bo ja też. – Raz z a raz em . I jesz cz e raz . Czule całuję ją w czubek głowy
i wdycham jej zapach. Pachnie Aną, potem i seksem. – Bo jeszcze z tobą nie skończyłem –
zapewniam ją.
Jestem z niej taki dumny. Zrobiła to. Zrobiła wszystko, czego chciałem.
Jest wszystkim, czego pragnę.
I nagle ogarnia mnie obce mi uczucie, które mną wstrząsa, przenika mnie do szpiku kości,
budząc niepokój i lęk.
Przekręca głowę i zaczyna muskać mnie nosem.
Ogarnia mnie mrok, zaskakujący, lecz jakże znany, a niepokój zamienia się w poczucie
grozy. Napina się każdy mięsień mojego ciała. A ona spogląda na mnie czystym, niezmąconym
wzrokiem, gdy walczę z ogarniającym mnie przerażeniem.
– Nie rób tego – szepczę. Błagam .
Odsuwa się i spogląda na mój tors.
W eź się w garść, G rey.
– Uklęknij przy drzwiach – rozkazuję, uwalniając ją z objęć.
Idź . Nie dotykaj m n ie.
Chwiejnie podnosi się i niepewnie podchodzi do drzwi, gdzie przyjmuje pozycję klęczącą.
Oddycham głęboko, by się uspokoić.
Co ty m i robisz , An o S teele?
Wstaję i przeciągam się, już nieco spokojniejszy.
Gdy tak klęczy przy drzwiach, wygląda jak idealne ucieleśnienie poddanej. Oczy ma szkliste;
jest zmęczona. Na pewno spada jej adrenalina. Przymyka powieki.
Och, n ic z tego. Chcesz , ż eby była ci posłusz n a. Pokaż jej, co to z n acz y, G rey.
Z szuflady z zabawkami wyjmuję jedną ze spinek do kabli, które kupiłem u Claytona,
i nożyczki.
– Czyżbym panią nudził, panno Steele? – pytam, nie zdradzając swego współczucia. Otrząsa
się i spogląda na mnie z poczuciem winy. – Wstań – rozkazuję.
Wolno się podnosi.
– Jesteś skonana, prawda?
Przytakuje skinieniem głowy, uśmiechając się nieśmiało.
Och, m aleń ka, tak św ietn ie się spisałaś.
– Musisz być dzielna, panno Steele. Jeszcze się tobą nie nasyciłem. Wyciągnij ręce przed
siebie, jakbyś się modliła.
Na jej czole pojawia się przelotna zmarszczka, ale składa dłonie i wyciąga przed siebie.
Wsuwam jej na przeguby spinkę do kabli. W jej oczach pojawia się błysk zrozumienia.
– Wygląda znajomo? – Uśmiecham się do niej i przesuwam palcem po plastiku, upewniając
się, że uścisk nie jest zbyt mocny. – Mam tutaj nożyczki. – Podnoszę je, by mogła zobaczyć. –
Mogę cię uwolnić w jednej chwili. – Patrzy na mnie uspokojona. – Chodź. – Ujmuję jej złączone
dłonie i prowadzę ją do wezgłowia łóżka z kolumnami. – Chcę więcej, dużo, dużo więcej –
szepczę jej do ucha, gdy wpatruje się w łóżko. – Ale zrobię to szybko. Jesteś zmęczona. Chwyć
się kolumny.
Chwyta się drewnianego słupa.
– Niżej – rozkazuję. Zsuwa ręce do podstawy, aż stoi pochylona. – Dobrze. Nie puszczaj albo
dam ci klapsa. Rozumiesz?
– Tak, panie – mówi.
– Dobrze. – Chwytam ją za biodra i przyciągam ku sobie, by przyjęła właściwą pozycję, ze
swoimi słodkimi pośladkami uniesionymi i zdanymi na moją łaskę. – Przelecę cię ostro od tyłu.
Rozumiesz?
– Tak.
Uderzam ją mocno w pośladek.
– Tak, panie – dodaje natychmiast.
– Rozsuń nogi. – Wpycham prawe kolano między jej uda, zmuszając, by stanęła w większym
rozkroku. – Tak lepiej. Potem pozwolę ci spać.
Plecy ma wygięte w idealny łuk, każdy krąg maluje się wyraźnie, poczynając od karku i na
przepięknej, uroczej pupie kończąc. Przesuwam po nich palcem.
– Masz taką piękną skórę, Anastasio – mówię do siebie.
Pochylam się nad nią, pokrywając delikatnymi pocałunkami linię, którą przed chwilą nakreślił
mój palec. Jednocześnie ujmuję dłońmi jej piersi, chwytam sutki między palce i zaczynam
ciągnąć. Wije się pode mną, a ja całuję ją delikatnie w pasie, potem zaczynam ssać i lekko kąsać,
przez cały czas pieszcząc jej sutki.
Skomle. Przerywam i cofam się, by nasycić oczy widokiem. Od samego patrzenia mój
członek twardnieje coraz bardziej. Wyjmując z kieszeni kolejny kondom, uwalniam się z dżinsów
i rozrywam foliowe opakowanie. Przy pomocy obu rąk nakładam prezerwatywę na moją
nabrzmiałą męskość.
Chcę posiąść jej tyłek. Już. Ale jeszcze na to za wcześnie.
– Masz taką zniewalającą, seksowną pupę. Czegóż bym nie chciał z nią zrobić. – Gładzę
rękami obydwa pośladki, pieszcząc je, a potem wsuwam w nią dwa palce i rozpycham.
Znowu jęczy.
Jest gotowa.
– Taka wilgotna. Nigdy mnie pani nie zawodzi, panno Steele. Trzymaj się mocno. Załatwimy
to szybko.
Chwytając ją za biodra, ustawiam się naprzeciwko wejścia do jej pochwy. Chwytam jej
warkocz, owijam sobie wokół nadgarstka i trzymam mocno. Z jedną ręką na członku, drugą
owiniętą jej włosami, wślizguję się w nią.
Jest. T ak. Kurew sko. S łodka.
Wysuwam się z niej powoli, wolną ręką łapię ją za biodro, drugą ściskam warkocz.
Uległa.
Wbijam się w nią, z krzykiem popychając ją w przód.
– Trzymaj się, Anastasio! – Upominam ją.
Jeśli tego nie zrobi, może ucierpieć.
Bez tchu napiera na mnie, prężąc nogi.
G rz ecz n a dz iew cz yn ka.
Zaczynam w nią uderzać, raz za razem, wydobywając z niej ciche, zduszone okrzyki, gdy
z całej siły zapiera się o kolumnę. Ale nie poddaje się. Odwzajemnia każde pchnięcie.
Braw o, An o.
I wtedy to czuję. Jak narasta powoli. Jej wnętrze zaciska się wokół mnie. Tracąc kontrolę,
uderzam w nią i zamieram.
– Dalej, Ano, zrób to dla mnie – charczę i kiedy z mocą dochodzę, jej orgazm przedłuża mój,
gdy ją podtrzymuję.
Chwytam ją w ramiona i razem osuwamy się na podłogę. Ana leży na mnie, plecami na
moim brzuchu, oboje spoglądamy w sufit. Jest kompletnie rozluźniona, bez wątpienia
wyczerpana; jej ciężar jest kojący. Patrzę na karabińczyki i zastanawiam się, czy kiedykolwiek
się zgodzi, żebym ją podwiesił.
Prawdopodobnie nie.
Nie zależy mi na tym.
Jesteśmy tu razem po raz pierwszy i było to jak sen. Całuję ją w ucho.
– Podnieś ręce.
Głos mam stłumiony. Wolno unosi ręce, jakby ważyły tonę, a ja wsuwam nożyczki pod
plastik.
– Uważam Anę za otwartą – mruczę i tnę, uwalniając ją.
Chichocze, a ja czuję wibrowanie jej ciała. Dziwne, ale nie niemiłe uczucie, które sprawia, że
się uśmiecham.
– Co za cudowny dźwięk – szepczę, gdy ona rozciera sobie nadgarstki.
Siadam i podnoszę ją tak, by znalazła się na moich kolanach.
Uw ielbiam spraw iać, ż eby się śm iała. Za rz adko się śm ieje.
– To moja wina – przyznaję, rozmasowując jej ramiona i ręce. Obraca się ku mnie ze
znużoną, pytającą miną.
– Że nie śmiejesz się częściej.
– Nie jestem szczególnie chichotliwa – mówi i ziewa.
– Och, ale kiedy to już robisz, zachwyca mnie to i raduje.
– Bardzo kwieciście powiedziane, panie Grey – pokpiwa ze mnie.
Uśmiecham się.
– Powiedziałbym, że jesteś porządnie przerżnięta i musisz się przespać.
– To już nie było ani trochę kwieciście – drwi i spogląda na mnie gniewnie.
Zsuwam ją z kolan, żebym mógł wstać, i wkładam dżinsy.
– Nie chcemy wystraszyć Taylora ani tym bardziej pani Jones.
Nie byłby to pierw sz y raz .
Ana siedzi półprzytomna na podłodze. Chwytam ją za ramiona i pomagam wstać. Prowadzę
ją do drzwi. Z wieszaka zdejmuję szary szlafrok i opatulam ją nim. W ogóle nie pomaga;
naprawdę jest wykończona.
– Do łóżka – oznajmiam i szybko ją całuję.
Na jej sennej twarzy pojawia się przerażenie.
– Żeby się przespać – uspokajam ją.
Biorę ją na ręce, tulę do piersi i niosę do sypialni poddanej. Tam odrzucam z łóżka kapę
i kładę Anę, po czym ogarnięty chwilą słabości sam kładę się obok niej. Przykrywam nas oboje
kołdrą i obejmuję Anę.
Potrz ym am ją tylko do cz asu, aż uśn ie.
– Śpij, cudowna dziewczynko.
Całuję ją we włosy, kompletnie nasycony… i wdzięczny. Zrobiliśmy to. Ta słodka, niewinna
kobieta pozwoliła mi pójść na całość. I myślę, że jej się to podobało. Wiem, że posunąłem się…
dalej niż kiedykolwiek wcześniej.
Budzi mnie nagle słodki zapach. To Ana. Śpi obok mnie jak kamień. Leżę na plecach
i wpatruję się w sufit.
Czy ja kiedyś spałem w tym pokoju?
Nigdy.
Ta myśl wytrąca mnie z równowagi i z jakiegoś nieokreślonego powodu sprawia, że
odczuwam niepokój.
Co się dz ieje, G rey?
Siadam ostrożnie, żeby nie obudzić Any, i spoglądam na jej uśpioną sylwetkę. Wiem, w czym
rzecz – czuję się niepewnie, ponieważ jestem z nią tutaj. Wstaję z łóżka, nie budząc jej,
i wracam do pokoju zabaw. Zbieram przeciętą spinkę do kabli, zużyte prezerwatywy i chowam
do kieszeni, w której znajduję majtki Any. Z pejczem, jej ubraniami i butami w ręce wychodzę
i zamykam drzwi na zamek. Wracam do jej sypialni, gdzie na drzwiach garderoby wieszam jej
sukienkę, buty ustawiam pod krzesłem, na którym układam jej stanik. Wyjmuję z kieszeni
majtki – i nagle zdrożna myśl przychodzi mi do głowy.
Idę do swojej łazienki. Muszę wziąć prysznic przed wyjściem na kolację z rodziną. Ana niech
jeszcze trochę pośpi.
Stoję w strumieniach wody tak gorącej, że aż szczypie mnie skóra, zmywając z siebie cały
lęk i niepokój, który jeszcze przed chwilą mnie dręczył. Jak na pierwszy raz poszło nam obojgu
całkiem nieźle. A myślałem, że związek z Aną okaże się niemożliwy, teraz jednak przyszłość
wydaje się pełna możliwości. Notuję w myślach, żeby rano zadzwonić do Caroline Acton. Muszę
moją dziewczynkę ubrać.
Spędzam produktywną godzinę w gabinecie, nadrabiając przygotowania do pracy, po czym
uznaję, że Anie wystarczy już snu. Na zewnątrz zapada zmierzch i za trzy kwadranse musimy
wyjść na kolację do moich rodziców. Świadomość, że ona jest na górze w sypialni, pozwoliła mi
się lepiej skupić na pracy.
Dz iw n e.
Cóż, przynajmniej wiem, że jest tam bezpieczna.
Z lodówki wyjmuję karton soku z żurawiny i butelkę gazowanej wody. Mieszam oba płyny
w szklance i idę na górę.
Ana wciąż śpi jak kamień, skulona tak samo, jak ją zostawiłem. Chyba wcale się nie
poruszyła. Oddycha cicho przez rozchylone wargi. Włosy ma zmierzwione, z warkocza wysunęły
jej się pojedyncze kosmyki. Siadam obok niej na skraju łóżka, nachylam się i całuję ją w skroń.
Mamrocze w proteście przez sen.
– Anastasio, zbudź się – zachęcam ją łagodnym tonem.
– Nie – burczy, tuląc do siebie poduszkę.
– Za pół godziny musimy wyjść na kolację do moich rodziców.
Mrugając, otwiera oczy i skupia na mnie wzrok.
– No, śpiochu, wstawaj. – Znowu całuję ją w skroń. – Przyniosłem ci coś do picia. Będę na
dole. Tylko nie zasypiaj znowu, bo będzie źle – ostrzegam ją, kiedy się przeciąga.
Całuję ją raz jeszcze i zerknąwszy na krzesło, na którym nie znajdzie swoich majtek,
schodzę na dół, a na usta ciśnie mi się złośliwy uśmieszek.
Pora się z abaw ić, G rey.
Czekając na pannę Steele, naciskam guzik na pilocie do iPoda i rozlega się muzyka wybrana
na chybił trafił. Ponieważ nie mogę usiedzieć na miejscu, podchodzę do drzwi wiodących na
balkon, spoglądam na wczesnowieczorne niebo i słucham „And She Was” Talking Heads.
Wchodzi Taylor.
– Panie Grey, czy mam podstawić samochód?
– Daj nam jeszcze pięć minut.
– Tak jest, proszę pana – odpowiada i znika, zmierzając do windy.
Chwilę później w drzwiach do salonu pojawia się Ana. Wygląda promiennie, wręcz
oszałamiająco… i ma rozbawioną minę. Co też powie o zaginionych majtkach?
– Cześć – odzywa się z zagadkowym uśmiechem.
– Cześć. Jak się czujesz?
Uśmiecha się szerzej.
– Dobrze, dziękuję. A ty? – pyta z udawaną nonszalancją.
– Czuję się wręcz znakomicie, panno Steele.
Napięcie jest nie do zniesienia, mam jednak nadzieję, że moja twarz nie zdradza cienia
wyczekiwania.
– Frank? Nie wiedziałam, że jesteś fanem Sinatry – odzywa się i przekrzywiając głowę,
spogląda na mnie z zaciekawieniem, gdy w pokoju rozbrzmiewają głębokie tony „Witchcraft”.
– Mam eklektyczne upodobania, panno Steele.
Podchodzę i staję naprzeciwko niej. Pękn ie? Szukam odpowiedzi w jej błyszczących
niebieskich oczach.
Zapytaj o sw oje m ajtki, m aleń ka.
Koniuszkami palców głaszczę jej policzek, a ona skłania głowę, by poddać się pieszczocie – jej
uroczy gest, kpiąca mina i muzyka działają na mnie jak afrodyzjak. Pragnę wziąć ją w ramiona.
– Zatańcz ze mną – szepczę i wyjmuję pilota z kieszeni, żeby zrobić głośniej.
Zanurzamy się w tęsknym głosie Franka. Podaje mi dłoń. Obejmuję ją w pasie i przygarniam
do siebie jej cudowne ciało. Zaczynamy poruszać się w powolnym, prostym fokstrocie. Chwyta
moje ramię, ale jestem przygotowany na jej dotyk i razem wirujemy po salonie, a jej
rozpromieniona twarz rozświetla cały pokój… mnie. Pozwala mi się prowadzić, a gdy utwór się
kończy, jest zdyszana i lekko się chwieje.
Podobn ie jak ja.
– Jesteś najmilszą czarownicą, jaką znam. – Składam na jej policzku pocałunek. – No
i proszę, zarumieniłaś się. Dziękuję za taniec. To co, idziemy do moich rodziców?
– Nie ma za co, i tak już nie mogę się doczekać, żeby ich poznać – odpowiada, zakłopotana
i urocza.
– Masz wszystko, co trzeba?
– O tak – odpowiada bardzo pewna siebie.
– Na pewno?
Potakuje skinieniem głowy, a na jej ustach błąka się uśmieszek.
Boż e, m a jaja.
Uśmiecham się.
– Okej. – Nie potrafię ukryć zachwytu. – Skoro tak chce pani to rozegrać, panno Steele.
Chwytam marynarkę i kierujemy się do windy.
Nie przestaje mnie zadziwiać, nieustannie jestem pod wrażeniem, czym mnie rozbraja.
Teraz czeka mnie kolacja przy stole moich rodziców, podczas której przez cały czas będę miał
świadomość, że moja dziewczyna nie ma na sobie bielizny. Nawet teraz, kiedy zjeżdżamy
windą, cały czas myślę o tym, że pod spódnicą nic nie ma.
T w ój ż art obrócił się prz eciw ko tobie, G rey.
Milczy, kiedy prowadzonym przez Taylora samochodem jedziemy na północ drogą I-5.
Dostrzegam jezioro Union; księżyc chowa się za chmurami i woda ciemnieje, podobnie jak mój
nastrój. Po co zabieram ją do rodziców? Kiedy ją poznają, zaczną mieć jakieś oczekiwania. Ona
także. A ja nie jestem pewien, czy związek, którego z nią pragnę, zdoła te oczekiwania spełnić.
Co gorsza sam do tego doprowadziłem, nalegając, by poznała Grace. Mogę za to winić jedynie
siebie. Siebie, jak również fakt, że Elliot posuwa współlokatorkę Any.
Kogo ja oszukuję? Gdybym nie chciał, żeby poznała moją rodzinę, nie byłoby jej tutaj. Szkoda
tylko, że tak się tym wszystkim denerwuję.
T ak. W tym w łaśn ie tkw i problem .
– Gdzie się tak nauczyłeś tańczyć? – pyta, przerywając mi moje rozmyślania.
Och, An o. Nie chce tego usłyszeć.
„Christian ie, trz ym aj m n ie, w łaśn ie tak. Jak trz eba. Jeden krok. Drugi. Dobrz e. T rz ym aj się
rytm u. S in atra idealn ie n adaje się do fokstrota”.
Elen a jest w sw oim ż yw iole.
– T ak jest, prosz ę pan i.
Ana kiwa głową i wpatruje się w krajobraz za szybą samochodu, bez wątpienia próbując
wypracować jakąś teorię na temat Eleny. A może rozmyśla o spotkaniu z moimi rodzicami.
Chciałbym wiedzieć. Może się denerwuje. Jak ja. Nigdy dotąd nie przyprowadziłem dziewczyny
do domu.
Ana zaczyna się wiercić, co mi mówi, że coś ją dręczy. Czy martwi się tym, co dzisiaj
zrobiła?
– Przestań – mówię głosem łagodniejszym, niż zamierzałem.
Obraca się, by na mnie spojrzeć, lecz w ciemności nie widzę wyrazu jej twarzy.
– Co mam przestać?
– Za dużo myśleć, Anastasio. – Obojętnie o czym. Ujmuję jej dłoń i całuję. – To było
wspaniałe popołudnie. Dziękuję.
Dostrzegam błysk zębów i nikły uśmieszek.
– Czemu użyłeś spinki do kabli? – pyta.
Pyta o dz isiejsz e popołudn ie; to dobrz e.
– Szybko i łatwo można jej użyć, a dla ciebie to nowe doznanie i doświadczenie. To prawda,
są odrobinę brutalne, a to właśnie lubię w narzędziach do krępowania. – Zasycha mi w gardle,
gdy staram się, żeby nasza rozmowa na powrót stała się żartobliwa. – Poza tym skutecznie cię
unieruchamiają.
Spogląda na Taylora na przednim siedzeniu.
Kochan ie, n ie prz ejm uj się T aylorem . Doskonale wie, co się dzieje, już od czterech lat.
– To wszystko jest częścią mojego świata. – Ściskam uspokajająco jej dłoń i wypuszczam
z uścisku.
Ana obraca się do okna. Jedziemy mostem 520 przez Jezioro Waszyngtona, ze wszystkich
stron otoczeni wodą. Tę część drogi lubię najbardziej. Ana podwija pod siebie nogi i siedzi
skulona, obejmując kolana ramionami.
Coś ją gryzie.
Gdy na mnie spogląda, pytam.
– Grosik za twoje myśli?
Wzdycha.
Cholera.
– Aż tak źle?
– Chciałabym znać twoje myśli – odpowiada.
Uśmiecham się zadowolony, że nie wie, co naprawdę chodzi mi po głowie.
– A ja twoje, maleńka.
Gdy się budzę, Ana śpi jak kamień. Nos mam wtulony w jej pachnące włosy, tulę ją
w kokonie moich ramion. Śniło mi się, jak razem z Elliotem hasamy po jabłkowym sadzie
dziadka. To były szczęśliwe, przepełnione gniewem dni.
Dochodzi siódma rano – po raz kolejny spałem z Aną w jednym łóżku. Dziwnie się czuję,
budząc się obok niej. Ale nie jest to uczucie niemiłe. Zastanawiam się, czy nie obudzić jej
porannym rżniątkiem; moje ciało jest bardziej niż chętne – ale praktycznie jest jak pogrążona
w śpiączce, poza tym może być obolała. Lepiej dam jej spokój, niech śpi. Ostrożnie, żeby jej nie
zbudzić, wstaję z łóżka, biorę podkoszulek, zbieram z podłogi jej ubrania i idę do salonu.
– Dzień dobry, panie Grey. – Pani Jones krząta się po kuchni.
– Dzień dobry, Gail.
Przeciągam się i spoglądam przez okno na gasnący piękny świt.
– To coś do prania? – pyta pani Jones.
– Tak. Ubranie Anastasii.
– Mam je wyprać i wyprasować?
– Zdążysz?
– Nastawię na szybki program.
– Doskonale, dziękuję. – Podaję jej ubranie Any. – Jak się miewa siostra?
– Bardzo dobrze, dziękuję. Dzieci rosną. Chłopaki potrafią dać w kość.
– Coś o tym wiem.
Z uśmiechem podaje mi kawę.
– Dzięki. Będę w gabinecie.
Patrzy na mnie, a jej uśmiech z uprzejmego zamienia się w porozumiewawczy… bardzo
kobiecy i tajemniczy. Wychodzi pośpiesznie z kuchni, zapewne do pralni.
O co jej chodz i?
Okej, to pierwszy poniedziałek – pierwszy raz – od czterech lat, kiedy u mnie pracuje, gdy
w moim łóżku śpi kobieta. Ale co z tego? Ś n iadan ie dla dw óch osób, pan i Jon es. Chyba sobie pan i
z tym poradz i?
Potrząsam głową i idę do gabinetu zacząć pracę. Prysznic wezmę później… może z Aną.
Sprawdzam maile i piszę do Andrei i Ros, że zjawię się dopiero po południu. Potem
przeglądam najnowsze schematy Barneya.
Gail puka i przynosi mi drugą filiżankę kawy, informując, że jest już 8:15.
T ak póź n o?
– Nie idę dzisiaj rano do biura.
– Taylor pytał.
– Pójdę po południu.
– Powiem mu. Ubrania panny Steele powiesiłam u pana w szafie.
– Dziękuję. Szybko się uporałaś. Ana jeszcze śpi?
– Tak myślę. – I znowu ten uśmieszek.
Unoszę brwi, a ona uśmiecha się jeszcze szerzej, gdy odwraca się do drzwi. Odkładam pracę
i z kawą w ręce idę wziąć prysznic i się ogolić.
Ana stoi przy kuchennym blacie i rozmawia z panią Jones, która nakrywa nam do śniadania.
– Zje pani coś? – zwraca się do Any pani Jones.
– Nie, dziękuję – pada odpowiedź.
O n ie, n a to n ie licz .
– Oczywiście, że zjesz – warczę na nie obie. – Ana lubi naleśniki, bekon i jajka, pani Jones.
– Tak, proszę pana. A pan na co ma ochotę? – odpowiada bez mrugnięcia okiem.
– Poproszę omlet i owoce. Siadaj – zwracam się do Any, wskazując jej jeden z barowych
stołków.
Siada, ja zajmuję miejsce obok niej, a pani Jones szykuje dla nas śniadanie.
– Kupiłaś bilet na samolot? – pytam.
– Nie, kupię po powrocie do domu, przez Internet.
– Masz pieniądze?
– Tak – odpowiada, jakbym miał pięć lat, i odrzuca włosy na plecy, zaciskając wargi,
podejrzewam, że trochę zła.
Karcąco unoszę brew. Kochan ie, z n ow u m ogę spuścić ci lan ie.
– Tak, mam, dziękuję – odpowiada szybko, nieco pokorniejszym tonem.
T ak lepiej.
– Mam odrzutowiec. Jest wolny przez trzy najbliższe dni i może być do twojej dyspozycji.
Odpowiedź na pewno będzie „nie.” Ale przynajmniej mogę jej zaproponować.
Zszokowana rozchyla wargi i zmienia się wyraz jej twarzy: najpierw jest zdumiona, potem
pod wrażeniem, wreszcie rozgniewana.
– Już i tak wykorzystaliśmy twoją firmową flotę powietrzną. Nie chcę tego powtarzać –
stwierdza nonszalancko.
– To moja firma i mój odrzutowiec.
Potrząsa głową.
– Dziękuję za propozycję. Ale zdecydowanie wolę lot rejsowy.
Większość kobiet nie posiadałaby się z radości, że może polecieć prywatnym odrzutowcem,
wygląda jednak na to, że tej dziewczynie nie imponują dobra materialne – a może nie chce się
czuć moją dłużniczką. Nie jestem pewien. Tak czy inaczej to uparte stworzenie.
– Jak sobie życzysz – wzdycham. – Czy przygotowania do rozmowy zajmą ci dużo czasu?
– Nie.
– Dobrze.
Pytam, ale ona wciąż nie chce mi zdradzić, w którym wydawnictwie jest umówiona.
Uśmiecha się tylko tajemniczo jak sfinks. Za nic nie podzieli się ze mną tą informacją.
– Jestem wpływowym człowiekiem, panno Steele.
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, panie Grey. Zamierza pan namierzyć mój telefon?
Mogłem się domyślić, że o tym nie zapomni.
– Prawdę mówiąc, będę dość zajęty dzisiaj po południu, więc muszę zlecić to komuś innemu
– odpowiadam i uśmiecham się złośliwie.
– Skoro może sobie pan na to pozwolić, musi pan mieć za dużo personelu.
Och. Ależ jest dz isiaj w ysz cz ekan a.
– Wyślę maila do szefowej kadr i każę jej sprawdzić, ilu ludzi dla mnie pracuje.
To właśnie lubię: przekomarzać się z nią. To takie miłe i zabawne, coś, czego wcześniej nie
znałem.
Pani Jones podaje nam śniadanie i z radością patrzę, jak Ana pochłania jedzenie. Kiedy pani
Jones wychodzi z kuchni, Ana zerka na mnie.
– O co chodzi, Anastasio?
– Nigdy mi nie powiedziałeś, dlaczego nie lubisz, żeby ktoś cię dotykał.
On a z n ow u o tym !
– Nigdy nikomu nie powiedziałem tyle co tobie. – Mówię cicho, by ukryć rozpacz czającą się
w moim głosie.
Czemu tak się upiera z tymi pytaniami? Bierze do ust kolejny kęs naleśników.
– Zastanowisz się nad naszymi ustaleniami, kiedy będziesz w Georgii? – pytam ją.
– Tak. – Mówi to szczerze.
– Będziesz za mną tęskniła?
G rey!
Obraca się twarzą ku mnie, równie jak ja zaskoczona moim pytaniem.
– Tak – odpowiada po chwili z malującą się na twarzy szczerością.
Spodziewałem się jakiejś kąśliwej uwagi, a tu proszę, mówi prawdę. Jej potwierdzenie
działa na mnie kojąco.
– Ja też będę za tobą tęsknił – mruczę pod nosem. – Bardziej, niż sądzisz.
W moim mieszkaniu będzie bez niej dużo ciszej, bardziej pusto. Głaszczę ją po policzku
i całuję. Uśmiecha się do mnie słodko i wraca do jedzenia.
– Umyję zęby, a potem już pójdę – oznajmia, gdy kończy jedzenie.
– Tak szybko, miałem nadzieję, że jeszcze trochę zostaniesz.
Zaskakuję ją. Myślała, że ją wyrzucę?
– Wystarczająco długo zajmowałam pański czas, panie Grey. Poza tym czy nie musi pan
zarządzać swoim imperium?
– Mogę sobie zrobić wagary.
Wzbiera we mnie nadzieja, którą słychać też w moim głosie. Mam przecież wolny cały
ranek.
– Muszę się przygotować do rozmów kwalifikacyjnych. I przebrać się. – Patrzy na mnie
niepewnie.
– Wyglądasz świetnie.
– Cóż, bardzo dziękuję, panie – odpowiada wyniośle.
Lecz jej policzki przybierają znajomy różowy kolor, jak jej pupa ubiegłej nocy. Jest
zakłopotana. Kiedy wreszcie nauczy się przyjmować komplementy?
Wstaje i odnosi swoje naczynia do zlewu.
– Zostaw. Pani Jones się tym zajmie.
– Okej, idę umyć zęby.
– Nie krępuj się, możesz użyć mojej szczoteczki – proponuję z sarkazmem.
– Dokładnie tak zamierzałam zrobić – mówi i wolnym, rozkołysanym krokiem wychodzi.
Ta kobieta ma odpowiedź na wszystko.
Kilka chwil później wraca z torebką w ręce.
– Nie zapomnij zabrać do Georgii swojego blackberry’ego, maca i ładowarek.
– Tak, panie – odpowiada posłusznie.
G rz ecz n a dz iew cz yn ka.
– Chodź. – Prowadzę ją do windy i wsiadam razem z nią.
– Nie musisz ze mną zjeżdżać. Sama trafię do auta.
– Wszystko jest w pakiecie naszych usług – żartuję ironicznie. – Poza tym mogę cię całować
przez całą drogę na dół.
Chwytam ją w ramiona i dokładnie to robię, rozkoszując się jej smakiem, jej językiem,
żegnając się z nią jak należy.
Gdy drzwi windy wreszcie się otwierają, jesteśmy oboje bez tchu i podnieceni. Ale ona
wyjeżdża. Prowadzę ją do samochodu i otwieram dla niej drzwi od strony kierowcy, nie bacząc
na swoje pożądanie.
– Do widzenia, panie. Na razie – szepcze i jeszcze raz mnie całuje.
– Jedź ostrożnie, Anastasio. I bezpiecznej podróży.
Zamykam drzwi, odsuwam się i patrzę, jak odjeżdża. Potem wracam na górę.
Pukam do drzwi biura Taylora i informuję go, że za dziesięć minut chciałbym pojechać do
pracy.
– Samochód będzie czekał, proszę pana.
– Pan Grey!
Andrea jest zaskoczona moim widokiem, ponieważ zjawiłem się kilka godzin wcześniej.
Mam ochotę jej powiedzieć, że przecież tu, kurwa, pracuję, ale postanawiam być kulturalny.
– Przypuszczałem, że cię zaskoczę.
– Kawy? – ćwierka.
– Poproszę.
– Z mlekiem czy bez?
G rz ecz n a dz iew cz yn ka.
– Z mlekiem. Spienionym.
– Tak jest, proszę pana.
– Spróbuj mnie połączyć z Caroline Acton. Chcę z nią natychmiast rozmawiać.
– Oczywiście.
– I umów wizytę u Flynna na przyszły tydzień.
Andrea kiwa posłusznie głową i zabiera się do pracy. Siadam przy biurku i włączam
komputer.
Pierwszy mail w moje skrzynce jest od Eleny.
ELENA LINCOLN
ESCLAVA
Dla piękna, które jest Tobą™
Szanowny Panie,
dzisiejsze rozmowy kwalifikacyjne poszły mi całkiem dobrze.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Szanowny Panie,
dla mnie również był to poranek wyjątkowy, mimo Pańskiego późniejszego dziwaczenia
po nienagannym seksie na biurku. Proszę się nie łudzić, że nie zauważyłam.
Ana
Dz iw acz en ie? O co jej, do licha, chodzi? Chce powiedzieć, że jestem dziwny? Cóż, jestem. Jak
sądzę. Być może. Może się zorientowała, jaki byłem zdziwiony, kiedy mnie zaatakowała –
czego nikt od bardzo dawna nie robił.
„Nienaganny”… Z tym się zgodzę.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Szanowny Panie,
język ewoluuje i się rozwija. To żywy organizm. Nie tkwi w wieży z kości słoniowej,
obwieszonej kosztownymi dziełami sztuki, z widokiem na niemal całe Seattle,
z lądowiskiem dla helikopterów na dachu.
Ana
Czytając jej odpowiedź, wybucham głośnym śmiechem, ale też czuję się zszokowany.
Pan i Jon es? Poddan a?
Nie ma mowy.
An o, cz yż byś była z az drosn a? A jeśli chodzi o język… lepiej pilnuj swojego!
Anastasio,
pani Jones jest cenionym i wartościowym pracownikiem. Nigdy nie łączyły mnie z nią
żadne stosunki poza zawodowymi. Nie zatrudniam nikogo, z kim łączyłyby mnie
jakiekolwiek stosunki seksualne. Jak mogłaś w ogóle tak pomyśleć? Jedyną osobą, dla
której zrobiłbym wyjątek, jesteś Ty – ponieważ jesteś inteligentną młodą kobietą
o niezwykłych zdolnościach negocjacyjnych. Chociaż jeśli w dalszym ciągu będziesz
wysławiać się w ten sposób, zastanowię się nad zatrudnieniem Ciebie. Cieszę się, że
masz ograniczone doświadczenie. Będzie takie w dalszym ciągu – ograniczy się
wyłącznie do mnie. Uznam „nienaganny” za komplement – choć jeśli o Ciebie chodzi,
nigdy nie wiem, co tak naprawdę myślisz i czy tym razem jak zwykle góry nie wzięło
Twoje poczucie ironii.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Ze swojej wieży z kości słoniowej
Choć z drugiej strony to chyba nie najlepszy pomysł, żeby Ana pracowała dla mnie.
Ana
Z jakiegoś powodu trochę mnie złości, że nie chciałaby dla mnie pracować. Ma imponującą
średnią. Jest bystra, czarująca, zabawna; byłaby świetnym nabytkiem dla firmy. Ma też dość
rozumu, żeby powiedzieć nie.
Dobranoc, Anastasio.
Mam nadzieję, że Ty i Twoje poczucie ironii będziecie mieć udany lot.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Witaj, Eleno.
Straszna plotkara z tej mojej matki. Cóż mogę powiedzieć?
Poznałem dziewczynę. Przyprowadziłem ją na kolację.
To nic nie znaczy.
Co u Ciebie słychać?
Najlepszego, Grey
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
ELENA LINCOLN
ESCLAVA
Dla piękna, które jest Tobą™
Kurw a!
Jasne.
Najlepszego,
Christian
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
ELENA LINCOLN
ESCLAVA
Dla piękna, które jest Tobą™
C.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Siadam, żeby przeczytać szkic oferty dla Eamona Kavanagha, potem biorę się za opis
domów wydawniczych w Seattle przygotowany przez Marca.
Tuż przed dziesiątą wieczorem przerywa mi dźwięk przychodzącej poczty. Jest późno.
Zakładam, że to wiadomość od Any.
Pańskie prześladowanie nie zna granic. Miejmy nadzieję, że doktor Flynn wrócił już
z urlopu.
Zrobiłam sobie manicure, wzięłam masaż pleców i wypiłam dwa kieliszki szampana –
bardzo przyjemny początek wakacji.
Dziękuję,
Ana
Christian Grey
Prezes posiadający odpowiednich przyjaciół
Grey Enterprises Holdings, Inc.
Sprawdzam godzinę, o której wysłała maila. W tej chwili powinna być w samolocie, pod
warunkiem że wystartowała planowo. Szybko otwieram Google i zerkam na odloty z Sea-Tac.
Jej lot zaczął się o czasie.
Szanowny Panie,
bardzo miły młody człowiek masował mi plecy. Tak. Doprawdy bardzo miły. Nie
spotkałabym Jeana-Paula w zwykłej hali odlotów – dlatego jeszcze raz dziękuję za tę
przyjemność.
Co u diabła?
Obawiam się, że nie będę mogła pisać, kiedy wystartujemy, poza tym potrzebna mi
drzemka dla urody, zważywszy na to, jak niewiele ostatnio spałam.
Ana
Chce wzbudzić moją zazdrość? Czy ma pojęcie, jak straszliwy potrafi być mój gniew? Nie
ma jej zaledwie od kilku godzin, a już celowo próbuje mnie rozzłościć. Czemu mi to robi?
Christian Grey
Prezes ze świerzbiącą ręką
Grey Enterprises Holdings, Inc.
Sam widzisz – nie mam pojęcia, czy żartujesz – a jeśli nie, to chyba zostanę w Georgii.
Skrzynie to dla mnie granica bezwzględna. Wybacz, że Cię rozgniewałam. Powiedz, że
mi wybaczasz.
A.
Oczywiście, że żartuję… w pewnym sensie. Przynajmniej wie, że jestem zły. Jej samolot
powinien już startować. Jakim cudem przysyła maile?
Christian Grey
Prezes z dwoma świerzbiącymi rękami
Grey Enterprises Holdings, Inc.
A dobrze wiemy, czym grozi łamanie zasad, panno Steele. Sprawdzam stronę Sea-Tac: jej
samolot wystartował. Przez jakiś czas nie będę miał od niej żadnych wiadomości. Na tę myśl, jak
również po tych jej numerach z mailami popadam w gorszy nastrój. Zostawiam pracę i idę do
kuchni z zamiarem nalania sobie drinka; dzisiaj to będzie Armagnac.
Taylor zagląda przez drzwi do salonu.
– Nie teraz – warczę.
– Oczywiście, proszę pana – mówi i wraca tam, skąd przyszedł.
Nie w yż yw aj się n a person elu, G rey.
Zły na siebie, podchodzę do okien i spoglądam na rozciągający się przede mną widok Seattle.
Jak to możliwe, że aż tyle dla mnie znaczy, i dlaczego nasz związek nie zmierza tam, dokąd
bym sobie życzył? Mam nadzieję, że w Georgii pójdzie po rozum do głowy i podejmie właściwą
decyzję. Prawda?
Niepokój dławi mi pierś. Pociągam kolejny łyk trunku i siadam do fortepianu, żeby trochę
pograć.
WTO RE K, 31 MAJA 2011
Kiedy otwieram oczy, na niebie pojawiają się pierwsze promienie brzasku. Zegar na
wyświetlaczu pokazuje 5:23. Spałem niespokojnie, nawiedzany przez niemiłe sny, i chociaż
jestem wyczerpany, postanawiam, że pójdę pobiegać, żeby się rozbudzić. Ubrany w dres biorę
telefon. Jest wiadomość od Any.
To dobrze. Dotarła na miejsce i jest bezpieczna. Ta myśl mnie cieszy. Szybko przeglądam
maile. Od razu rzuca mi się w oczy temat jej maila: „Lubisz mnie straszyć?”.
Kuź w a, w ż adn ym raz ie.
Czuję mrowienie na głowie. Siadam na łóżku i przewijam tekst. Musiała to napisać w czasie
międzylądowania w Atlancie.
Wiesz, jak nie lubię, kiedy wydajesz na mnie pieniądze. Fakt, jesteś bardzo bogaty,
mimo to i tak czuję się niekomfortowo, jakbyś mi płacił za seks. Z drugiej strony
podoba mi się latanie pierwszą klasą, jest dużo bardziej cywilizowana od ekonomicznej.
Dlatego dziękuję Ci. Mówię szczerze – i naprawdę Jean-Paul świetnie masuje. Jest
stuprocentowym gejem. Wcześniej o tym nie wspomniałam, bo wiedziałam, że Cię to
zdenerwuje. Ale to dlatego, że byłam na Ciebie zła, za co przepraszam.
Ty jednak jak zwykle przesadziłeś ze swoją reakcją. Nie możesz do mnie tak pisać –
związana i zakneblowana w skrzyni. (Mówiłeś poważnie czy też miał to być żart?) To
mnie przeraża… Ty mnie przerażasz… zauroczyłeś mnie kompletnie, biorąc pod uwagę
życie, jakie wiedziesz, o istnieniu którego do ubiegłego tygodnia nie miałam nawet
pojęcia, a potem piszesz coś takiego, więc mam ochotę uciec z wrzaskiem gdzie pieprz
rośnie. Oczywiście nie zrobię tego, ponieważ za Tobą tęsknię. Naprawdę tęsknię. Chcę,
żeby nam się udało, ale przeraża mnie głębia uczuć, jakie do Ciebie żywię, i mroczna
ścieżka, którą mnie prowadzisz. To, co proponujesz, jest erotyczne i seksowne, i zżera
mnie ciekawość, ale też boję się, że mnie zranisz – fizycznie i psychicznie. Po trzech
miesiącach możesz powiedzieć do widzenia i co wtedy ze mną będzie? Z drugiej jednak
strony przypuszczam, że każdy związek może się w ten sposób skończyć. Ale takiego
związku nigdy sobie nie wyobrażałam, tym bardziej że to mój pierwszy. Dla mnie to
prawdziwy akt wiary.
Miałeś rację, mówiąc, że nie mam w sobie nic z poddanej… i teraz muszę się z Tobą
zgodzić. Mimo że to powiedziałam, chcę z Tobą być i spróbuję, skoro taki jest Twój
warunek, boję się jednak, że to mnie pogrąży i skończę cała posiniaczona
i sponiewierana – a to wcale mi się nie podoba.
Tak się cieszę, że obiecałeś bardziej się starać. Muszę tylko zrozumieć, co dla mnie
oznacza „bardziej”, i jest to jeden z powodów, dla których postanowiłam na jakiś czas
wyjechać. Przy Tobie jestem jak ślepa i kiedy jesteśmy razem, nie potrafię myśleć
jasno.
Twoja Ana
Udziela mi reprymendy. Po raz kolejny. Ale zdumiała mnie swoją szczerością. Wiele
zrozumiałem. Czytam jej maila od nowa i jeszcze raz, i jeszcze. Za każdym razem zatrzymuję
się na dłużej przy „Twoja Ana”.
Moja An a.
Chce, żeby nam się udało.
Chce być ze mną.
Jest n adz ieja, G rey.
Kładę telefon na łóżku i postanawiam, że koniecznie muszę pobiegać, żeby oczyścić umysł,
bym mógł napisać odpowiedź.
Jak zwykle biegnę ulicą Stewart do Westlake Avenue, potem kilka okrążeń Denny Park.
W uszach dudni mi „She Just Likes to Fight” Four Tet.
Słowa Any dały mi dużo do myślenia.
Płacę jej z a seks.
Jak jakiejś dz iw ce.
Nigdy o niej w ten sposób nie myślałem. Już sam pomysł doprowadza mnie do szału. Jeszcze
raz biegnę wokół parku, nakręcany gniewem. Czemu ona to sobie robi? Jestem bogaty, ale co
z tego? Ana musi się do tego przyzwyczaić. Przypominam sobie naszą wczorajszą rozmowę
o odrzutowcu należącym do GEH. Nie przyjęła mojej propozycji.
Przynajmniej nie chce mnie dla moich pieniędzy.
Ale czy w ogóle mnie chce?
Mówi, że ją oślepiam. Rany, wszystko jej się pomyliło. To ona oślepia mnie, w sposób,
jakiego nigdy nie doświadczyłem, a mimo to poleciała na drugi koniec kraju, żeby ode mnie uciec.
Jak mam się z tym czuć?
Ma rację. Wiodę ją mroczną ścieżką, która jednak jest znacznie bardziej intymna od
zwykłego waniliowego związku – a przynajmniej ja to tak postrzegam. Wystarczy spojrzeć na
Elliota i jego niepokojące, beztroskie podejście do spotykania się z kobietami. Różnica widoczna
jest gołym okiem.
Nigdy nie skrzywdziłbym jej ani fizycznie, ani emocjonalnie – jak mogła tak pomyśleć? Chcę
tylko, żeby przekraczała granice, przekonała się, do czego jest zdolna, a do czego nie.
Oczywiście, za łamanie zasad będę ją karać… owszem, to może boleć, ale nigdy nie zrobię
niczego, czego nie potrafiłaby znieść. Możemy ustalić, co chciałbym robić. Możemy zmierzać ku
temu powoli.
I tu mamy problem.
Jeżeli będzie gotowa zrobić to, czego od niej oczekuję, będę musiał ją do tego przekonać
i dać jej „więcej”. Co to może być… jak na razie nie mam zielonego pojęcia. Przedstawiłem ją
moim rodzicom. To bez wątpienia było „więcej”. I okazało się nie aż takie trudne.
Biegnę wokół parku wolniej, żeby zrozumieć, co tak naprawdę zaniepokoiło mnie w jej
mailu. Nie chodzi o jej strach, lecz o to, że przeraża ją głębia uczuć, jakie do mnie żywi.
Co to znaczy?
Obce mi uczucie wzbiera mi w piersi, a płuca krzyczą o tlen. To mnie przeraża. Tak bardzo,
że zmuszam się do większego wysiłku, bym poczuł wyczerpanie w nogach i w piersi, poczuł
zimny pot spływający mi po plecach.
T ak. Nie tędy droga, G rey.
Nie trać kontroli.
Po powrocie do mieszkania biorę szybki prysznic i golę się, a potem ubieram. Gdy idę do
gabinetu, w kuchni zastaję Gail.
– Dzień dobry, panie Grey. Kawy?
– Poproszę – mówię, nie zatrzymując się. Mam do wykonania misję.
Przy biurku odpalam komputer i układam odpowiedź do Any.
Anastasio,
złości mnie, że zaczynasz ze mną rozmawiać otwarcie i szczerze, jak tylko dzieli nas
odległość. Czemu nie stać Cię na to, kiedy jesteśmy razem?
To prawda, jestem bogaty. Pogódź się z tym. Czemu nie mogę wydawać na Ciebie
pieniędzy? Na miłość boską, Twojemu ojcu powiedzieliśmy, że jestem Twoim
chłopakiem. Czy nie to właśnie robią chłopacy? Jako Twój pan oczekiwałbym, że
zaakceptujesz wszystko, co na Ciebie wydaję, bez kwestionowania. Tak przy okazji,
powiedz też matce.
Nie wiem, co powiedzieć na Twój zarzut, że traktuję Cię jak dziwkę. Nie ujęłaś tego
w ten sposób, ale w zasadzie do tego się to właśnie sprowadza. Nie wiem, co
powinienem i mogę powiedzieć, byś przestała tak się czuć. Chcę, żebyś miała wszystko
co najlepsze. Pracuję wyjątkowo ciężko, żebym mógł wydawać pieniądze wedle
uznania. Mogę Ci kupić wszystko, czego tylko zapragniesz, i bardzo tego chcę. Możesz
to nazwać redystrybucją bogactwa. Lub zwyczajnie przyjmij, że nigdy, przenigdy nie
potrafiłbym myśleć o Tobie w sposób, jaki sugerujesz, i złości mnie, że w ten sposób
siebie postrzegasz. Jak na tak inteligentną, dowcipną, piękną młodą kobietę masz
ogromne problemy z samooceną i zaczynam się zastanawiać, czy nie umówić Cię na
wizytę do doktora Flynna.
Wybacz mi, że Cię wystraszyłem. Myśl, że mógłbym wzbudzać w Tobie strach, jest mi
obrzydliwa. Naprawdę uwierzyłaś, że pozwoliłbym Ci podróżować w luku bagażowym?
Na litość, przecież proponowałem Ci mój odrzutowiec. Tak, to miał być żart, jak widać
kiepski. Jednak z drugiej strony wizja Ciebie związanej i zakneblowanej podnieca mnie
(to nie żart – to prawda), ze skrzyni mogę zrezygnować – skrzynie mnie nie interesują.
Wiem, że nie podoba Ci się kneblowanie – rozmawialiśmy już o tym – i omówimy to,
jeśli/kiedy Cię zaknebluję. Wydaje mi się, że nie rozumiesz, iż w relacji pan/poddana to
poddana ma prawdziwą władzę. To znaczy, że Ty. Powtarzam raz jeszcze – Ty masz
całą władzę. Nie ja. W hangarze powiedziałaś nie. Nie mam prawa Cię dotknąć, jeśli
powiesz nie – dlatego właśnie zawarliśmy umowę – co zrobisz, a czego nie. Jeżeli
spróbujemy czegoś, a Tobie się to nie spodoba, możemy umowę poprawić. To zależy od
Ciebie – nie ode mnie. Jeżeli więc nie chcesz być związana i zakneblowana w skrzyni,
tak się nie stanie.
Pragnę dzielić z Tobą mój styl życia. Nigdy niczego nie pragnąłem równie mocno.
Prawdę powiedziawszy, budzi mój wielki respekt, że ktoś tak niewinny jak Ty chce
spróbować. Nawet nie wiesz, jakie to robi na mnie wrażenie. Nie dostrzegasz, że
rzuciłaś na mnie czar, mimo że powtarzałem Ci to nieskończoną ilość razy. Nie chcę
Cię stracić. Denerwuję się, że pokonałaś trzy tysiące mil, żeby uciec ode mnie na kilka
dni, ponieważ w mojej obecności nie potrafisz jasno myśleć. Ze mną jest tak samo,
Anastasio. Tracę rozsądek, kiedy jesteś przy mnie, Anastasio – to świadczy o głębi
mojego uczucia do Ciebie.
Rozumiem, że dla Ciebie to niezwykły akt wiary. Muszę zasłużyć na Twoje zaufanie,
ale kiedy mi to nie wychodzi, musisz mi o tym mówić. Wydajesz się taka silna
i niezależna, a potem czytam, co napisałaś, i dostrzegam Twoją inną stronę. Anastasio,
musimy się nawzajem prowadzić, tylko Ty możesz dawać mi wskazówki. Musisz być ze
mną szczera i oboje musimy znaleźć sposób, żeby nam się udało.
Martwisz się, że nie masz w sobie nic z poddanej. Cóż, może i tak jest. W tej sytuacji
jedynym miejscem, w którym masz się zachowywać jak na poddaną przystało, będzie
pokój zabaw. Tylko tam będę mógł sprawować nad Tobą właściwą kontrolę i tylko tam
będziesz mi posłuszna. „Wzorowo” to jedyne określenie, które przychodzi mi na myśl.
I nigdy Cię nie posiniaczę i nie sponiewieram. Co najwyżej sprawię, że Twoja skóra się
zaróżowi. Poza pokojem zabaw możesz mi się przeciwstawiać. To dla mnie nowe
i ożywcze doświadczenie i nie mam najmniejszej ochoty tego zmieniać. Więc tak,
powiedz mi, proszę, co rozumiesz przez „więcej”. Zrobię co w mojej mocy, by zachować
otwarty umysł, i postaram się dać Ci przestrzeń, której potrzebujesz, i nie nachodzić
Cię w czasie Twojego pobytu w Georgii. Czekam niecierpliwie na Twojego następnego
maila.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Dzień mam wypełniony spotkaniami. Sporadycznie sprawdzam maile, ale nie przychodzi nic od
Any. Zastanawiam się, czy onieśmielił ją ton mojego maila, czy też jest zajęta czymś innym.
Cz ym m ian ow icie?
Nie potrafię o niej nie myśleć. Przez cały dzień wymieniam SMS-y z Caroline Acton,
zatwierdzając bądź odrzucając stroje, jakie wybrała dla Any. Mam nadzieję, że jej się spodobają:
we wszystkim będzie wyglądać oszałamiająco.
Bill dzwoni z informacją, że w pobliżu Savannah jest idealne miejsce na naszą budowę. Ruth
właśnie wszystko sprawdza.
Przynajmniej nie jest to Detroit.
Dzwoni Elena i umawiamy się na kolację w Columbia Tower.
– Christianie, nic nie mówisz o tej swojej dziewczynie. Jesteś bardzo tajemniczy – droczy się
ze mną.
– Opowiem ci wszystko wieczorem. Teraz jestem zajęty.
– Zawsze jesteś zajęty – śmieje się. – Widzimy się o ósmej.
– Do zobaczenia.
Czemu kobiety w moim życiu są takie wścibskie? Elena. Moja matka. Ana… Po raz setny
zastanawiam się, co teraz robi.
I proszę, w końcu przychodzi jej odpowiedź.
Panie, prawdziwie elokwentny z Pana pisarz. Muszę iść na kolację do klubu golfowego
Boba i tak dla Pańskiej wiadomości, przewracam oczami na samą myśl. Ale Pan
i Pańska świerzbiąca ręka jesteście daleko ode mnie, więc mój tyłek jest bezpieczny, jak
na razie. Bardzo mi się podobał Twój mail. Odpowiem, jak tylko będę mogła. Już za
Tobą tęsknię.
Miłego popołudnia.
Twoja Ana
Christian Grey
Prezes i przewracacz oczami
Grey Enterprises Holdings, Inc.
Twoja Ana
Och, An o, ty.
Cały cz as.
Przypominam sobie, jak kazała mi się nie ruszać i ciągnęła mnie za włosy łonowe, siedząc na
mnie okrakiem, naga. Ta myśl mnie podnieca.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Szanowny Panie,
kiedy miałam dość odwagi, żeby Pana zganić? Chyba myli mnie Pan z kimś innym… co
mocno mnie niepokoi. Naprawdę muszę się szykować.
Twoja Ana
T y. Ty mnie ganisz w swoich mailach, przy każdej okazji – i jakże mógłbym cię pomylić
z kimkolwiek innym?
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
JA TEŻ.
Christian Grey,
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Powoli…
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Od: Anastasia Steele
Temat: Przyspieszony oddech
Data: 31 maja 2011 19:37 EST
Do: Christian Grey
Muszę lecieć.
Narka, złotko.
Ukradłaś mi kwestię.
I zostawiłaś mnie w stanie zawieszenia.
Miłej kolacji.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Andrea puka do drzwi i przynosi od Barneya nowe schematy tabletu na energię słoneczną,
nad którym pracujemy. Jest zaskoczona, że cieszę się na jej widok.
– Dziękuję, Andreo.
– Ależ bardzo proszę, panie Grey. – Posyła mi zdziwiony uśmiech. – Czy podać panu kawę?
– Poproszę.
– Z mlekiem?
– Nie, dziękuję.
Dzień zrobił się bardzo miły. Dwukrotnie skopałem dupsko Bastille’owi w dwóch rundach kick
boxingu. To się nigdy nie zdarza. Po prysznicu wkładam marynarkę i jestem gotowy stawić czoła
Elenie i jej pytaniom.
Zjawia się Taylor.
– Czy mam pana zawieźć?
– Nie. Wezmę R8.
– Doskonale, proszę pana.
Przed wyjściem sprawdzam pocztę.
Panie, zapewne dowie się Pan, że tej kwestii Elliot użył jako pierwszy.
Jakiego zawieszenia?
Twoja Ana
Panno Steele,
wróciłaś. Wyszłaś tak nagle – akurat w chwili, kiedy zaczynało robić się ciekawie.
Elliot nigdy nie był zbyt oryginalny. Sam musiał ukraść komuś tę kwestię.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Jasne, że jem… Tylko w Twojej obecności czuję się tak niepewnie, że tracę apetyt.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Narka, złotko©.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Chociaż bardzo bym chciał przekomarzać się z Aną dalej, nie chcę się spóźnić na kolację.
Elenie bardzo by się to nie spodobało. Wyłączam komputer, biorę portfel i telefon i windą
zjeżdżam do garażu.
Klub Mile High mieści się na najwyższym piętrze Columbia Tower. Nad szczytami parku
narodowego Olympic zachodzi słońce, barwiąc niebo na opalizujące odcienie pomarańczu i różu.
Ana byłaby zachwycona tym widokiem. Powinienem z nią tu przyjść.
Elena siedzi przy stoliku w rogu. Macha do mnie i uśmiecha się. Szef sali prowadzi mnie do
jej stolika, a ona się podnosi i podsuwa mi policzek do pocałowania.
– Witaj, Christianie – mówi zmysłowo.
– Dobry wieczór, Eleno. Jak zwykle wyglądasz zjawiskowo.
Całuję ją w policzek, a ona odrzuca na bok swoje jedwabiste platynowe włosy, co robi
zawsze, kiedy jest w nastroju do żartów.
– Siadaj – mówi. – Czego się napijesz?
W palcach z pomalowanymi na szkarłatno paznokciami – jej znak firmowy – trzyma nóżkę
kieliszka do szampana.
– Widzę, że zaczęłaś od Crystal.
– Pomyślałam, że musimy coś uczcić, czyż nie?
– Doprawdy?
– Christianie. Dziewczyna. Mów.
– Poproszę o kieliszek białego Mendocino Sauvignon – zwracam się do kelnera.
Kiwa głową i odchodzi.
– Nie ma powodu do świętowania? – Unosząc brwi, Elena upija łyk szampana.
– Nie rozumiem, czemu robisz wokół tego tyle zamieszania.
– Nie robię żadnego zamieszania. Jestem ciekawa. Ile ma lat? Co robi?
– Właśnie skończyła studia.
– Och. Czy nie jest dla ciebie odrobinę zbyt młoda?
Unoszę jedną brew.
– Poważnie? Chcesz o tym rozmawiać?
Elena się śmieje.
– Co u Izaaka? – pytam z uśmieszkiem.
Znowu się śmieje.
– Jest grzeczny. – W jej oczach pojawiają się łobuzerskie iskierki.
– Musisz się bardzo nudzić. – Głos mam oschły.
Uśmiecha się z rezygnacją.
– Dobry z niego piesek. Zamówimy?
W drodze powrotnej do Escali zastanawiam się nad radą Eleny. Mógłbym pojechać do Any.
Powiedziała, że za mną tęskni… odrzutowiec jest wolny.
Po powrocie do domu czytam jej ostatniego maila.
Od: Anastasia Steele
Temat: Odpowiednie towarzystwo przy kolacji
Data: 31 maja 2011 23:58 EST
Do: Christian Grey
Ana
Psiakrew .
Oto idealna wymówka. Na to muszę jej odpowiedzieć osobiście.
Wzywam Taylora, by mu oznajmić, że rano będzie mi potrzebny Stephan i gulfstream.
– Doskonale, panie Grey. Dokąd się pan wybiera?
– Lecimy do Savannah.
– Tak, proszę pana.
W jego głosie słyszę nutkę rozbawienia.
ŚRO DA, 1 CZE RWCA 2011
R anek okazał się interesujący. O 11:30 czasu pacyficznego wystartowaliśmy z Boeing Field;
pilotuje Stephan ze swoją pierwszą oficer, Jill Beighley; w Georgii mamy być o 19:30 czasu
wschodniego.
Billowi udało się ustalić na jutro spotkanie z władzami Brownfield Redevelopment
w Savannah i być może umówię się z nimi na drinka dzisiaj wieczorem. Jeżeli więc Anastasia nie
zechce się ze mną widzieć lub będzie miała inne plany, podróż nie okaże się całkowitą stratą
czasu.
Jasn e, jasn e. W m aw iaj to sobie, G rey.
Taylor zjadł ze mną lekki lunch i teraz porządkuje jakieś papiery, ja natomiast muszę
przeczytać całą masę dokumentów.
Jedyną niewiadomą w tym równaniu jest spotkanie z Aną. Zobaczymy, jak wszystko się
ułoży po przylocie do Savannah; mam nadzieję, że podczas lotu wpadnie mi do głowy jakiś
pomysł.
Przeczesuję ręką włosy i po raz pierwszy od bardzo dawna kładę się i zasypiam, podczas gdy
G550 leci na wysokości trzydziestu tysięcy stóp, zmierzając na międzynarodowe lotnisko
Savannah/Hilton Head. Jednostajny szum silników działa na mnie kojąco. Jestem zmęczony. Tak
bardzo zmęczony.
Będą ci się śn iły kosz m ary, G rey.
Nie wiem, czemu teraz są znacznie gorsze. Zamykam oczy.
– Tak masz się przy mnie zachowywać. Rozumiesz?
– Tak, pani.
Przesuwa krwistoczerwony paznokieć po mojej piersi.
Wzdrygam się, szarpię krępujące mnie więzy i narasta we mnie ciemność, a skóra pod jej
dotykiem mi płonie. Ale nie wydaję żadnego dźwięku.
Nie mam odwagi.
– Jak będziesz grzeczny, będziesz mógł dojść. W moich ustach.
Kurw a.
– Ale jeszcze nie. Do tego jeszcze daleko.
Jej paznokieć pali moją skórę, od krocza w górę, do pępka.
Mam ochotę krzyczeć.
Chwyta moją twarz, ściska mi usta, zmuszając mnie, żebym je otworzył, i całuje mnie.
Język ma żarłoczny i wilgotny.
Strzela skórzanym pejczem.
I wiem, że trudno będzie mi to wytrzymać.
Ale nie odrywam oczu od swojej nagrody. Jej pieprzonych ust.
Gdy pierwsze uderzenie spada i pali moją skórę, ból i przypływ andrenaliny są rozkoszne.
G550 zatrzymuje się na pasie w pobliżu terminalu Signature Flight Support, gdzie czekają już na
nas dwa samochody. Razem z Taylorem wysiadamy z samolotu w obezwładniający upał.
Do diabła, okropnie duszno, nawet o tej porze.
Przedstawiciel wręcza Taylorowi kluczyki do obydwu samochodów. Unoszę brew.
– Ford mustang?
– Nic innego nie udało mi się znaleźć w Savannah w tak krótkim czasie.
– Dobrze, że to przynajmniej czerwony kabriolet. Choć mam nadzieję, że w takim upale
będzie miał klimę.
– Powinien mieć pełne wyposażenie, proszę pana.
– Świetnie. Dziękuję.
Biorę od niego kluczyki i z aktówką w ręce zostawiam go, by mógł przeładować cały bagaż
z samolotu do swojego suburbana.
Ściskam dłonie Stephanowi i Beighley, dziękując za udany lot. W mustangu wyjeżdżam
z lotniska i ruszam w stronę centrum Savannah, słuchając z iPoda Bruce’a.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Jej matka ma poważną minę. Być może martwi się o córkę albo stara się wyciągnąć od niej
jakieś informacje.
Pow odz en ia, pan i Adam s.
Przez chwilę zastanawiam się, czy rozmawiają o mnie. Jej matka wstaje; chyba wychodzi do
toalety. Ana zagląda do torebki i wyjmuje z niej swojego blackberry’ego.
Zacz yn am y…
Czyta, zgarbiona, bębniąc palcami w blat stołu. Zaczyna wściekle uderzać w klawisze
telefonu. Nie widzę jej twarzy, co mnie denerwuje, ale chyba nie przejęła się zbytnio tym, co
właśnie przeczytała. Po chwili odkłada telefon, najwyraźniej z obrzydzeniem.
Niedobrze.
Wraca jej matka i kiwa na kelnera, żeby przyniósł im następne drinki. Ciekawe, ile już
wypiły.
Sprawdzam telefon i jak było do przewidzenia, przyszła odpowiedź.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Wszystko w porządku?
O 6.00 wyjeżdżam, żeby polatać.
Zabieram pannę Steele na lot szybowcem! Jestem tak zachwycony, że się uśmiecham, a gdy
Ana owinięta ręcznikiem wchodzi do pokoju, jestem jeszcze bardziej uradowany.
– Potrzebna mi torebka – mówi nieśmiało.
– Chyba zostawiłaś ją w salonie.
Wychodzi, a ja wracam do łazienki umyć zęby szczoteczką, którą ona miała właśnie
w ustach.
W sypialni zrzucam ręcznik, odrzucam prześcieradła i kładę się, czekając na Anę. Znowu
zniknęła w łazience i zamknęła za sobą drzwi.
Po chwili wraca. Zdejmuje ręcznik i kładzie się obok mnie, naga, z nieśmiałym uśmiechem.
Leżymy zwróceni do siebie twarzami, tuląc do siebie poduszki.
– Chcesz spać? – pyta, a oczy jej błyszczą.
– A co chcesz robić? – Zn ow u upraw iać seks?
– Rozmawiać.
Zn ow u roz m aw iać. Boż e. Uśmiecham się z westchnieniem.
– O czym?
– O czymś.
– To znaczy?
– O tobie.
– A mianowicie?
– Jaki jest twój ulubiony film?
Podobają mi się jej zadawane błyskawicznie pytania.
– Dzisiaj „Fortepian”.
Uśmiecha się do mnie radośnie.
– Oczywiście. Ależ jestem głupia. Ta smutna, ekscytująca muzyka, którą bez wątpienia
potrafisz zagrać. Jest pan człowiekiem wielu osiągnięć, panie Grey.
– Z których pani jest największym, panno Steele.
Uśmiecha się szeroko.
– A więc jestem siedemnasta.
– Siedemnasta?
– Z tyloma kobietami, hm… uprawiałeś seks.
O kuź w a.
– Nie dokładnie.
Przestaje się uśmiechać.
– Mówiłeś, że było ich piętnaście.
– Mówiłem o kobietach, które miałem w swoim pokoju zabaw. Myślałem, że o to ci chodzi.
Nie pytałaś, z iloma kobietami uprawiałem seks.
– Och. – Otwiera szerzej oczy. – Waniliowy? – pyta.
– Nie, tylko ty jesteś moją waniliową zdobyczą. – Z jakiegoś powodu jestem niezmiernie
z siebie zadowolony. – Nie potrafię podać liczby. Nie odhaczam każdej kolejnej na ramie łóżka.
– To o jakiej liczbie mówimy: dziesiątki, setki… tysiące?
– Dziesiątki. Zaledwie dziesiątki, na litość. – Jestem oburzony.
– Wszystkie były uległe?
– Tak.
– Przestań się uśmiechać – mówi wyniośle, bez skutku starając się zapanować nad własnym
uśmiechem.
– Nie potrafię. Jesteś zabawna.
Jestem nieco oszołomiony, kiedy tak się do siebie uśmiechamy.
– Zabawna dziwnie czy zabawna ha-ha?
– Myślę, że po trochu jedno i drugie.
– To wyjątkowo bezczelne, zwłaszcza z twojej strony.
Całuję ją w nos, żeby ją przygotować.
– To będzie dla ciebie szokiem, Anastasio. Gotowa?
Spogląda na mnie wyczekująco oczami pełnymi zachwytu.
Pow iedz jej.
– To wszystkie uległe z okresu, kiedy ćwiczyłem. W całym Seattle i nie tylko są miejsca,
gdzie można się nauczyć tego, co robię.
– Och – wykrzykuje.
– Tak. Płaciłem za seks, Anastasio.
– To żaden powód do dumy – mówi gniewnie. – I masz rację, jestem głęboko zaszokowana.
Na dodatek zła, że ja ciebie niczym nie mogę zszokować.
– Założyłaś moją bieliznę.
– To cię szokuje?
– I poszłaś do moich rodziców bez majtek.
Wraca jej humor.
– To cię zszokowało?
– Tak.
– Najwyraźniej potrafię cię szokować wyłącznie w kwestii bielizny.
– Powiedziałaś, że jesteś dziewicą. To był największy szok, jakiego w życiu doznałem.
– To prawda, minę miałeś godną Oscara. – Chichocze i twarz jej się rozwesela.
– Zgodziłaś się na zabawy ze szpicrutą. – Uśmiecham się jak pieprzony kot z Cheshire.
Kiedy leżałem wyciągnięty nagi na łóżku obok kobiety i po prostu z nią rozmawiałem?
– To cię zaszokowało?
– Owszem.
– Cóż, może zgodzę się na to jeszcze raz.
– Och, panno Steele, bardzo na to liczę. W ten weekend?
– Okej – zgadza się.
– Okej?
– Tak, Christianie, jeszcze raz zrobię to w Czerwonym Pokoju Bólu.
– Mówisz do mnie po imieniu.
– To cię szokuje?
– Bardziej szokuje mnie fakt, że mi się to podoba.
– Christianie – szepcze, a mnie ogarnia ciepło, gdy słyszę, jak wypowiada moje imię.
An a.
– Chcę coś jutro zrobić.
– Co takiego?
– To niespodzianka. Dla ciebie.
Ziewa. Jest zmęczona.
– Nudzę panią, panno Steele?
– Nigdy – przyznaje.
Nachylam się ku niej i szybko ją całuję.
– Śpij – rozkazuję i gaszę światło przy łóżku.
Po chwili słyszę jej równy oddech; śpi głęboko. Przykrywam ją, a sam obracam się na plecy
i wpatruję w obracający się pod sufitem wentylator.
H m , roz m ow a n ie jest w sum ie taka z ła.
Prz yn ajm n iej dz isiaj tak było.
Dz iękuję, Elen o…
I z błogim uśmiechem zamykam oczy.
CZWARTE K, 2 CZE RWCA 2011
– Nie ja nagrałem tę piosenkę na mojego iPoda – mówię do Any beztrosko i wciskam gaz do
dechy, wbijając nas oboje w siedzenia.
Ryk silnika nie zagłusza gwałtownego oddechu Any.
Britney dalej śpiewa swoim zmysłowym głosem, a Ana bębni palcami w swoje udo
i wyraźnie poruszona wygląda przez okno. Mustang pożera milę za milą autostrady; pierwszy
blask świtu ściga nas na niemal pustej I-95.
Miejsce Britney zajmuje Damien Rice, a Ana wzdycha.
S koń cz jej cierpien ie, G rey.
Nie wiem, czy to z powodu mojego świetnego nastroju, czy naszej nocnej rozmowy, a może
dlatego, że za chwilę wzbiję się szybowcem w powietrze, ale nagle mam ochotę wyznać jej, kto
wgrał piosenkę na iPoda.
– To była Leila.
– Leila?
– Moja była, która wgrała piosenkę.
– Jedna z piętnastu? – Skupia teraz całą swoją uwagę na mnie, spragniona informacji.
– Tak.
– Co się z nią stało?
– Skończyliśmy.
– Dlaczego?
– Chciała więcej.
– A ty nie?
Zerkam na nią i kręcę przecząco głową.
– Nigdy nie chciałem więcej, dopóki nie spotkałem ciebie.
Nagradza mnie uśmiechem wyrażającym zawstydzenie.
T ak, An o, n ie tylko ty pragn iesz w ięcej.
– Co się stało z pozostałymi czternastoma? – pyta.
– Mam ci podać listę? Rozwiedziona, skrócona o głowę, nie żyje?
– Nie jesteś Henrykiem VIII – denerwuje się.
– No dobrze, bez jakiegoś określonego porządku byłem w stałych związkach z czterema,
poza Eleną.
– Eleną?
– Twoją panią Robinson.
– Co się stało z tymi czterema?
– Ależ pani dociekliwa, wciąż ciekawa, panno Steele – drażnię się z nią.
– Och, panie kiedy-masz-okres?
– Anastasio, mężczyzna musi wiedzieć takie rzeczy.
– Czyżby?
– Tak.
– Dlaczego?
– Bo nie chcę, żebyś zaszła w ciążę.
– Ja też nie. Przynajmniej na razie – mówi jakby z żalem.
Ocz yw iście, z kim ś in n ym … ta m yśl m n ie den erw uje… On a jest m oja.
– No więc ta czwórka, co się z nimi stało?
– Jedna kogoś poznała. Pozostałe trzy chciały więcej. A ja wtedy nie byłem tym
zainteresowany.
Kiedy otw orz yłem tę pusz kę Pan dory?
– A pozostałe?
– Zwyczajnie nie wyszło.
Kiwa głową i znowu wygląda przez okno, a tymczasem Aaron Neville śpiewa „Tell It Like It
Is”.
– Dokąd jedziemy? – pyta znowu.
Już prawie dojeżdżamy.
– Na lotnisko.
– Chyba nie wracamy do Seattle? – Jest przerażona.
– Nie, Anastasio. – Śmieję się, rozbawiony jej reakcją. – Będziemy się oddawać mojej drugiej
pasji.
– Drugiej?
– Tak. Dzisiaj rano ci mówiłem, jaka jest pierwsza. – Jej mina zdradza mi, że jest
kompletnie skonsternowana. – Rozkoszowanie się panią, panno Steele. To jest na szczycie mojej
listy. Zawsze i wszędzie, kiedy tylko mogę.
Spuszcza wzrok na kolana, wargi jej drżą.
– Cóż, to też zajmuje wysoką pozycję na mojej liście perwersji – mówi.
– Miło mi to słyszeć.
– A więc lotnisko?
Uśmiecham się do niej szeroko.
– Będziemy latać. Gonić świt, Anastasio.
Skręcam w prawo na lotnisko i podjeżdżam pod hangar Klubu Szybowcowego Brunswick,
gdzie zatrzymuję samochód.
– Masz ochotę? – pytam.
– Latasz też szybowcem?
– Tak.
Na jej twarzy maluje się podekscytowanie.
– Och, tak!
Uwielbiam jej brak lęku i entuzjazm, z jakim podchodzi do każdego nowego doświadczenia.
Nachylam się, żeby ją pocałować.
– Kolejny pierwszy raz, panno Steele.
Na zewnątrz jest chłodno, ale nie zimno. Niebo pojaśniało, jarzy się perłowo na horyzoncie.
Obchodzę samochód i otwieram drzwi Any. Biorę ją za rękę i idziemy w stronę hangaru.
Czeka tam na nas Taylor w towarzystwie młodego mężczyzny z brodą, w szortach
i sandałach.
– To pański pilot, pan Mark Benson – oznajmia Taylor.
Puszczam rękę Any, by wymienić uścisk dłoni z Bensonem, który ma w oczach dziki błysk.
– Wspaniały poranek na lot, proszę pana – mówi Benson. – Wiatr dziewięć węzłów
z północnego wschodu, co znaczy, że konwergencja znad brzegu utrzyma pana jakiś czas
w powietrzu.
Benson jest Brytyjczykiem i ma mocny uścisk dłoni.
– Świetnie – odpowiadam i patrzę na Anę, która żartuje na jakiś temat z Taylorem.
– Anastasio, chodź.
– Do zobaczenia – mówi Ana do Taylora.
Nie zwracając uwagi na poufałość, z jaką traktuje mój personel, przedstawiam ją
Bensonowi.
– Panie Benson, to moja dziewczyna, Anastasia Steele.
– Bardzo mi miło – mówi Anastasia, gdy Benson z promiennym uśmiechem ściska jej rękę.
– Mnie również – odpowiada Benson. – Chodźmy.
– Proszę prowadzić.
Gdy ruszamy za Bensonem, biorę Anastasię za rękę.
– Przygotowałem blanika An L23. To nieco starszy model, ale dobrze się go pilotuje.
– Świetnie. Uczyłem się latać na blaniku An L13 – mówię do Bensona.
– W blaniku nie może się nie udać. Jestem ich wielkim fanem. – Podnosi kciuk. – Chociaż do
akrobacji wolę L23.
Skinieniem głowy przyznaję mu rację.
– Wyniosę was moim piperem pawnee – mówi dalej Benson. – Wejdziemy na trzy tysiące
stóp, potem was wypuszczę. Trochę sobie polatacie.
– Mam nadzieję. Zachmurzenie wygląda obiecująco.
– Jest trochę za wcześnie na wysoki lot. Ale nigdy nic nie wiadomo. Dave, mój kumpel,
będzie przytrzymywał skrzydło. Na razie jest w kiblu.
– Okej. – Jak przypuszczam, „kibel” to toaleta. – Dawno pan lata?
– Odkąd byłem w RAF-ie. Ale tymi samolocikami od pięciu lat. Jesteśmy na częstotliwości
122.3, żebyście wiedzieli.
– Rozumiem.
L23 jest w niezłym stanie. Notuję sobie znak Federalnej Administracji Lotniczej: November.
Papa. Three. Alpha.
– Najpierw musicie założyć spadochrony. – Benson sięga do kokpitu i wyjmuje spadochron
dla Any.
– Ja to zrobię – mówię, odbierając Bensonowi zawiniątko, zanim zdąży rozwinąć uprząż czy
dotknąć Any.
– Pójdę po balast – odzywa się Benson z wesołym uśmiechem i kieruje się do samolotu.
– Bardzo lubisz zakładać mi takie różne rzeczy – mówi Ana, unosząc brew.
– Panno Steele, nawet sobie pani nie wyobraża. Wejdź w te szelki. – Przytrzymuję dla niej
uprząż.
Żeby utrzymać równowagę, kładzie mi rękę na ramieniu. Napinam się instynktownie,
pewien, że zaraz dopadnie mnie ciemność, nic takiego jednak się nie dzieje. Dziwne. Nie
potrafię powiedzieć, jak bym zareagował, gdyby to ona mnie dotykała. Kiedy taśmy udowe są
na miejscu, Ana zdejmuje rękę, a ja pomagam jej założyć taśmę okalającą i piersiową, po czym
zapinam, mocując spadochron.
Boż e, ależ bosko w ygląda w tej uprz ęż y.
Ciekawe, jak by wyglądała rozciągnięta, wisząc na karabińczykach w moim pokoju zabaw,
oddając mi do dyspozycji swoje usta i kobiecość. Cóż, niestety, podwieszanie to jej granica
bezwzględna.
– Gotowe – bąkam, starając się odegnać od siebie tę wizję.– Masz gumkę do włosów?
– Chcesz, żebym spięła włosy? – pyta.
– Tak.
Robi, o co proszę. Przynajmniej raz.
– Wsiadaj. – Podtrzymuję ją, a ona zaczyna wspinać się na tylne siedzenie.
– Nie, siadaj z przodu. Pilot siedzi z tyłu.
– Ale nie będziesz nic widział.
– Wystarczająco.
Będę widział, jak dobrze się bawi. Mam nadzieję.
Wspina się do kokpitu, a ja się nachylam, żeby zapiąć jej pasy, i sprawdzam, czy są
odpowiednio napięte.
– Hm, dwa razy w ciągu jednego dnia. Szczęściarz ze mnie – szepczę i całuję ją.
Uśmiecha się do mnie radośnie; jej wyczekiwanie jest niemal namacalne.
– To nie potrwa długo, najwyżej dwadzieścia minut lub pół godziny. Prądy wznoszące nie są
najlepsze o tej porze dnia, ale widoki zapierają dech w piersiach. Mam nadzieję, że się nie boisz.
– Jestem podekscytowana – mówi, w dalszym ciągu uśmiechnięta.
– Dobrze. – Palcem wskazującym głaszczę ją po policzku, po czym zakładam swój
spadochron i zajmuję miejsce pilota.
Wraca Benson z balastem dla Any i również sprawdza jej zapięcie.
– Okej, jest pani bezpieczna. Pierwszy raz? – pyta ją.
– Tak.
– Będzie pani zachwycona.
– Dziękuję, panie Benson.
– Proszę mi mówić Mark – odpowiada i, kuźwa, puszcza do niej oczko.
Patrzę na niego spod zmrużonych powiek.
– W porządku? – zwraca się do mnie.
– Tak. Ruszajmy – mówię zniecierpliwiony, bo chcę, żebyśmy wzbili się już w powietrze
i żeby Benson odczepił się od mojej dziewczyny.
Benson kiwa głową, spuszcza klapę kokpitu i idzie do swojego samolotu. Po prawej pojawia
się kumpel Bensona, Dave, i podnosi koniec skrzydła. Sprawdzam przyrządy: pedały (słyszę, jak
za moimi plecami porusza się ster); joystick – przesuwam go w lewo i prawo (rzut oka na
skrzydła potwierdza, że lotki się poruszają; joystick – w przód i w tył (słyszę, jak reagują
powierzchnie sterowe).
W porządku. Jesteśmy gotowi.
Benson wspina się do pipera i niemal natychmiast kręci się jedyne śmigło, w porannej ciszy
głośno i chrapliwie. Po chwili jego samolot zaczyna się toczyć, a luźna dotąd lina napina się
i ruszamy. Balansuję lotkami i sterem. Piper nabiera prędkości. Po chwili ściągam na siebie
drążek i jeszcze zanim piper odrywa się od ziemi, my już unosimy się w powietrzu.
– Lecimy, maleńka! – krzyczę do Any, gdy nabieramy wysokości.
– Brunswick Traffic, Delta Victor, lecimy kursem dwa-siedem-zero – odzywa się przez radio
Benson.
Nie zwracam na niego uwagi. Wznosimy się coraz wyżej i wyżej. Dobrze mi się steruje tym
L23. Patrzę na Anę, która przechyla głowę raz w jedną, raz w drugą stronę, by lepiej widzieć.
Żałuję, że nie mogę zobaczyć jej uśmiechu.
Lecimy na zachód, mając za plecami wschodzące słońce. Dostrzegam, że jesteśmy nad drogą
I-95. Uwielbiam spokój, jaki panuje tu, w górze, jestem z dala od wszystkiego i wszystkich, tylko
ja i szybowiec szukający prądów… i pomyśleć, że nigdy wcześniej z nikim tego nie dzieliłem.
Światło jest przepiękne, nasycone, dokładnie o tym marzyłem… dla Any i dla siebie.
Wysokościomierz pokazuje, że jesteśmy na wysokości trzech tysięcy stóp i lecimy
z prędkością 105 węzłów. W radiu zaczyna trzaskać i rozlega się głos Bensona, który mówi mi, że
osiągnęliśmy trzy tysiące i możemy się wyczepiać.
– Potwierdzam. Wyczepiamy się – odpowiadam i pociągam gałkę zwalniającą.
Piper znika, a ja wolno opadam, aż lecimy na południowy zachód, unosząc się z wiatrem.
Ana śmieje się na cały głos. Zachęcony jej reakcją, dalej lecę spiralnie w nadziei, że w pobliżu
wybrzeża albo pod bladoróżowymi chmurami znajdziemy jakiś prąd wznoszący – płytkie
cumulusy mogą je wywoływać nawet o tak wczesnej porze.
Jestem tak szczęśliwy, że nagle wpada mi do głowy szatańska myśl. Krzyczę do Any:
– Trzymaj się!
I nurkuję, robiąc pełny obrót. Ana piszczy i rękami opiera się o klapę kokpitu. Prostuję nas,
a ona znowu się śmieje. Nie mogłem liczyć na lepszą nagrodę i także zaczynam się śmiać.
– Dobrze, że nie jadłam śniadania! – woła do mnie.
– Tak, teraz przyznaję ci rację, bo zamierzam zrobić to jeszcze raz.
Tym razem chwyta się uprzęży i patrzy bezpośrednio w dół, na ziemię. Jej śmiech miesza
się z szumem wiatru.
– Pięknie, prawda? – krzyczę.
– Tak.
Nie zostało nam wiele czasu i w tym miejscu prądy nie są najlepsze, ale co tam. Ana się
cieszy… i ja też.
– Widzisz joystick przed sobą? Chwyć go.
Próbuje obejrzeć się do tyłu, ale jest zbyt mocno zapięta.
– No, Anastasio. Chwyć go – ponaglam ją.
Mój joystick porusza mi się w dłoni i wiem, że Ana chwyciła swój.
– Trzymaj mocno. Widzisz ten wskaźnik przed sobą? Igła ma być idealnie na środku.
Lecimy dalej prosto. Icek utrzymuje się prostopadle do kokpitu.
– Grzeczna dziewczynka.
Moja An a. Zawsze stawia czoła każdemu wyzwaniu. I z jakiegoś dziwacznego powodu
jestem z niej bardzo dumny.
– Jestem zdziwiona, że pozwoliłeś mi przejąć kontrolę.
– Byłaby pani zdziwiona, na co jeszcze jestem gotowy pani pozwolić, panno Steele.
Przejmuję ster i zawracam w stronę lotniska, bo zaczynamy już tracić wysokość. Sądzę, że
uda mi się na nim wylądować. Przez radio informuję Bensona, czy w ogóle każdego, kto nas
słucha, że będziemy lądować, po czym zataczam jeszcze jedno koło, żeby bardziej zbliżyć się do
ziemi.
– Trzymaj się, maleńka. Będzie trzęsło.
Schodzimy coraz niżej i ustawiam szybowiec w linii pasa startowego. Lądujemy, uderzając
o ziemię. Udaje mi się utrzymać oba skrzydła w poziomie do chwili, aż zatrzymujemy się na
końcu pasa tuż przed tarasującym go ogranicznikiem. Otwieram kokpit, uwalniam się z pasów
i wyłażę z szybowca.
Przeciągam się, żeby rozprostować ramiona, odpinam spadochron i uśmiecham się do
zarumienionej panny Steele.
– I jak było? – pytam, nachylając się, żeby wypiąć ją z siedzenia i spadochronu.
– To było niesamowite. Dziękuję – odpowiada, a oczy błyszczą jej z radości.
– Czy to było więcej? – pytam, modląc się, by nie dosłyszała w moim głosie nadziei.
– Znacznie więcej.
Uśmiecha się promiennie, a ja czuję się wyższy o trzy metry.
– Chodź.
Wyciągam rękę, żeby pomóc jej wysiąść z kokpitu. Kiedy zeskakuje, chwytam ją w ramiona
i przyciągam do siebie. Wciąż jeszcze pod działaniem adrenaliny, moje ciało natychmiast
reaguje, gdy tylko czuje jej miękkość. W jednej chwili zanurzam dłonie w jej włosach, odchylam
jej głowę do tyłu i zaczynam ją całować. Zsuwam dłonie na dół jej pleców i przyciskam ją do
mojej gwałtownie rosnącej erekcji. Całuję ją długo, nieśpiesznie – biorę w posiadanie jej usta.
Pragnę jej.
Tutaj.
Teraz.
Na trawie.
Ona czuje to samo, palce wsuwa w moje włosy i szarpie za nie, błagając o więcej, i otwiera
się dla mnie niczym poranna chwała.
Odrywam się od niej, by złapać dech i odzyskać rozsądek.
Nie n a lotn isku!
Benson i Taylor są w pobliżu.
Jej oczy lśnią błaganiem o więcej.
Nie patrz n a m n ie w ten sposób, n o.
– Śniadanie – mówię szeptem, zanim zrobię coś, czego będę żałował.
Obracam się, chwytam jej dłoń i ruszamy w stronę samochodu.
– A co z szybowcem? – pyta, starając się dotrzymać mi kroku.
– Ktoś się nim zajmie. – W końcu za to płacę Taylorowi. – Teraz coś zjemy. Chodź.
Podskakuje obok mnie, uszczęśliwiona; nie wiem, czy kiedykolwiek widziałem ją tak
radosną. Jej nastrój mnie też się udziela – nie pamiętam, czy i ja czułem się kiedykolwiek taki
wesoły. Otwieram przed nią drzwi samochodu, przez cały czas uśmiechając się od ucha do ucha.
Przy wtórze Kings of Leon wyjeżdżamy z lotniska na drogę I-95.
Gdy już jedziemy autostradą, BlackBerry Any zaczyna pikać.
– Co to takiego? – pytam.
– Przypomnienie o mojej pigułce – bąka.
– Dobrze, spisałaś się. Nienawidzę kondomów.
Zerkam na nią kątem oka i wydaje mi się, że widzę, jak przewraca oczami, pewności jednak
nie mam.
– Miło, że przedstawiłeś mnie Markowi jako swoją dziewczynę – odzywa się, zmieniając
temat.
– A nie jesteś nią?
– A jestem? Myślałam, że chcesz uległej.
– Ja też tak myślałem, Anastasio. Ale mówiłem ci już, że ja też chcę więcej.
– Bardzo się cieszę, że chcesz więcej – mówi.
– Zawsze do usług, panno Steele – żartuję i skręcam na parking International House of
Pancakes – knajpy, gdzie serwują naleśniki i gdzie tato zabierał mnie potajemnie.
– IHOP? – pyta z niedowierzaniem.
Mustang zatrzymuje się z pomrukiem.
– Mam nadzieję, że jesteś głodna.
– W życiu bym nie pomyślała, że mógłbyś tu jeść.
– Tato przywoził nas tutaj, kiedy mama wyjeżdżała na jakąś konferencję medyczną. –
Siadamy w boksie, naprzeciwko siebie. – To była nasza tajemnica.
Biorę jadłospis i patrzę na Anę, jak wsuwa włosy za uszy i czyta, co IHOP proponuje na
śniadanie. Łakomie oblizuje wargi. A ja muszę stłumić fizyczną reakcję, jaką ten widok we mnie
budzi.
– Wiem, na co mam ochotę – szepczę.
Przychodzi mi na myśl, że może poszlibyśmy razem do toalety. Nasze spojrzenia się
spotykają, a jej źrenice robią się większe.
– Chcę tego co ty – mruczy pod nosem.
Jak to ma w zwyczaju, panna Steele nie cofa się przed niczym.
– Tutaj? – Jesteś pew n a, An o?
Ana rozgląda się po cichej restauracji, a potem patrzy na mnie pociemniałymi oczami,
w których widać cielesną obietnicę.
– Nie zagryzaj wargi – ostrzegam ją. Choć bardzo bym chciał, nie przelecę jej w toalecie
IHOP. Zasługuje na coś lepszego i szczerze mówiąc, ja też. – Nie tutaj i nie teraz. Skoro nie
mogę cię tu wziąć, przestań mnie kusić.
Przerywa nam kelnerka.
– Dzień dobry, jestem Leandra. Co mogę… ee… państwu… ee… dzisiaj podać?
Boż e. Nie zwracam uwagi na rudowłosą kelnerkę.
– Anastasio?
– Mówiłam ci, mam ochotę na to samo co ty.
Do diabła. Równie dobrze mogłaby mówić do mojego krocza.
– Może dam państwu jeszcze chwilę na zastanowienie? – pyta kelnerka.
– Nie. Wiemy, na co mamy ochotę. – Nie mogę oderwać od Any wzroku. – Poprosimy dwa
razy oryginalne naleśniki na maślance z syropem klonowym i bekonem, dwa soki
pomarańczowe, jedną czarną kawę z odtłuszczonym mlekiem i jedną herbatę English Breakfast,
jeśli taką macie.
Ana się uśmiecha.
– Tak jest, proszę pana. Czy to wszystko? – kelnerka niemal wykrzykuje, mocno
skrępowana.
Odrywam oczy od Any i spojrzeniem nakazuję jej odejść, co pośpiesznie czyni.
– Wiesz co, to naprawdę nie jest w porządku – odzywa się Ana, palcem rysując ósemki na
blacie stołu.
– Co takiego?
– Jak rozbrajająco działasz na ludzi. Na kobiety. Na mnie.
– Rozbrajam cię? – pytam ciężko zaskoczony.
– Bez przerwy.
– Bo po prostu tak wyglądam, Anastasio.
– Nie, Christianie, to coś znacznie więcej.
Znowu pojmuje wszystko opacznie i po raz kolejny mówię, jak rozbrajająco ona działa na
mnie.
Marszczy brwi.
– To dlatego zmieniłeś zdanie?
– W jakiej kwestii?
– W… ee… nas?
Czy ja zmieniłem zdanie? Może trochę odpuściłem, nic ponadto.
– Nie wydaje mi się, żebym zmienił zdanie jako takie. Po prostu musimy na nowo
zdefiniować nasze kryteria, nakreślić nową strategię. Jestem przekonany, że się nam uda. Chcę,
żebyś była uległą w moim pokoju zabaw. Ukarzę cię, jeżeli złamiesz zasady. Ale poza tym… cóż,
uważam, że wszystko podlega dyskusji. Takie są moje wymagania, panno Steele. Co pani na to?
– To znaczy, że będę z tobą spała? W twoim łóżku?
– Tego właśnie chcesz?
– Tak.
– W takim razie zgoda. Poza tym śpię doskonale, kiedy jesteś obok mnie w łóżku.
Zdumiewające.
– Bałam się, że mnie zostawisz, jeżeli nie zgodzę się na wszystko – mówi z lekko pobladłą
twarzą.
– Nigdzie się nie wybieram, Anastasio. Poza tym… Jak m ogła w ten sposób pom yśleć? Muszę
ją przekonać.
– Idziemy za twoją radą, zgodnie z tym, co powiedziałaś: szukamy kompromisu. Przysłałaś
mi maila. I jak dotąd mi to odpowiada.
– Jestem zachwycona, że też chcesz czegoś więcej.
– Wiem – mówię ciepłym tonem.
– Skąd wiesz?
– Zaufaj mi. Po prostu wiem.
Pow iedz iałaś m i o tym prz ez sen .
Wraca kelnerka z naszym śniadaniem. Przyglądam się, jak Ana pochłania jedzenie.
Najwyraźniej „więcej” też jej odpowiada.
– Wyśmienite – mówi.
– Lubię, kiedy jesteś głodna.
– To na pewno zasługa wczorajszych ćwiczeń i dzisiejszych emocji
– Było świetnie, prawda?
– O tak, cudownie, panie Grey – mówi i wkłada do ust ostatni kawałek naleśnika. – Czy
mogę się odwdzięczyć?
– W jaki sposób?
– Zapłacić rachunek.
Prycham.
– Nie sądzę.
– Proszę. Bardzo mi na tym zależy.
– Chcesz mnie do reszty pozbawić męskości? – Podnoszę ostrzegawczo brew.
– To chyba jedyne miejsce, w którym stać mnie, żeby zapłacić.
– Anastasio, naprawdę to doceniam. Ale odpowiedź brzmi: nie.
Kiedy proszę rudzielca o rachunek, Ana zirytowana ściąga usta.
– Nie złość się – ostrzegam i sprawdzam, która godzina: jest 8:30.
O 11:15 mam spotkanie z władzami Savannah Brownfield Redevelopment, więc niestety
musimy już wracać do miasta. Zastanawiam się, czy nie odwołać spotkania, bo chciałbym spędzić
ten dzień z Aną, ale nie, tego byłoby już za wiele. Uganiam się za tą dziewczyną, a powinienem
skupić się na pracy.
Priorytety, G rey.
Trzymając się za ręce, wracamy do samochodu. Wyglądamy jak każda inna przeciętna para.
Ana tonie w mojej bluzie, swobodna, wyluzowana i piękna – i tak, jest ze mną. Do IHOP idzie
trzech facetów, którzy na nią patrzą; ona niczego nie zauważa, nawet kiedy obejmuję ją w pasie
na znak, że należy do mnie. Naprawdę nie ma pojęcia, jaka jest śliczna. Otwieram dla niej drzwi
samochodu, a ona uśmiecha się do mnie promiennie.
Mógłbym do tego przywyknąć.
Ustawiam w GPS-ie adres domu jej matki i wyjeżdżamy na autostradę, słuchając Foo
Fighters. Ana przytupuje nogą do taktu. Właśnie taką muzykę lubi – typowy amerykański rock.
Panuje już większy ruch, bo ludzie zaczynają zjeżdżać do miasta. Jednak mnie to nie
przeszkadza: cieszę się, że Ana jest ze mną, spędzamy razem czas. Mogę trzymać ją za rękę,
dotknąć jej kolana, patrzeć, jak się uśmiecha. Opowiada mi o swoich wcześniejszych wizytach
w Savannah; ona też nie przepada za upałem, ale kiedy mówi o matce, oczy jej błyszczą.
Dobrze, że dzisiaj wieczorem będę mógł zobaczyć, jak zachowuje się w obecności matki
i ojczyma.
Z żalem podjeżdżam pod dom jej matki. Wolałbym resztę dnia spędzić z nią na wagarach;
bardzo… miło spędziliśmy tych dwanaście godzin.
Bardz iej n iż m iło, G rey. To było wręcz uduchowione.
– Może wejdziesz? – zwraca się do mnie.
– Muszę iść do pracy, Anastasio, ale wieczorem wrócę. O której?
Proponuje dziewiętnastą, a potem podnosi na mnie wzrok; oczy ma jasne i radosne.
– Dziękuję… za więcej.
– Cała przyjemność po mojej stronie, Anastasio.
Nachylam się, żeby ją pocałować, i wdycham jej jakże słodki zapach.
– Widzimy się później.
– Spróbuj mnie powstrzymać – odpowiadam szeptem.
Wysiada z auta, wciąż w mojej bluzie, i macha mi na pożegnanie. Wracam do hotelu – gdy
jej przy mnie nie ma, odczuwam pustkę.
Dziękuję
Ana x
Tytuł mnie rozśmiesza, a całus sprawia, że rosnę o trzy metry. Piszę odpowiedź.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Ana
Śmieję się.
Christian Grey
Cham i Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
To ją rozwścieczy.
Ale jeżeli będziesz grzeczna, może wieczorem Ci powiem. Naprawdę muszę już iść na
spotkanie.
Narka, maleńka.
Christian Grey
Prezes, cham i łajdak, Grey Enterprises Holdings, Inc.
Uśmiechając się szeroko, zakładam krawat, chwytam marynarkę i idę na dół, gdzie czeka na
mnie Taylor.
Kiedy ze spakowanym bagażem jedziemy suburbanem na lotnisko, dzwonię do Any, ona jednak
nie odbiera. Zasępiony wyglądam przez okno. Mija niewiele czasu, kiedy Ana oddzwania.
– Anastasio.
– Cześć – mówi lekko ochrypłym głosem. Niezmiernie się cieszę, że ją słyszę.
– Muszę wrócić do Seattle. Coś mi wyskoczyło. Właśnie jestem w drodze na lotnisko.
Przeproś, proszę, mamę w moim imieniu. Nie dam rady przyjść.
– Mam nadzieję, że to nic poważnego?
– Wynikła sytuacja, którą muszę się zająć. Widzimy się jutro. Taylor wyjedzie po ciebie na
lotnisko, jeżeli ja nie dam rady.
– Okej. – Wzdycha. – Mam nadzieję, że sprawa się wyjaśni. Miłego lotu.
Napraw dę ż ałuję, ż e m usz ę w yjechać.
– I nawzajem, maleńka – mówię szeptem i rozłączam się, zanim zdążę zmienić zdanie
i zostać.
Podczas lotu rzucam się w wir pracy, żeby nie myśleć o kłopotach, jakie czekają mnie w domu.
Kiedy lądowaliśmy, zdążyłem przeczytać trzy raporty i napisać piętnaście maili. Samochód już
czeka, więc Taylor w ulewnym deszczu jedzie prosto do szpitala. Muszę zobaczyć się z Leilą
i dowiedzieć się, o co, do diabła, chodzi. W miarę jak zbliżamy się do szpitala, mój gniew narasta.
Cz em u m i to z robiła?
Kiedy wysiadam z auta, deszcz leje jak z cebra; dzień jest równie ponury jak mój nastrój.
Biorę głęboki wdech, żeby zapanować nad ogarniającą mnie furią, i wchodzę frontowymi
drzwiami. W rejestracji pytam o Leilę Reed.
– Jest pan członkiem rodziny? – Pielęgniarka patrzy na mnie groźnie, ze ściągniętymi ustami
i kwaśną miną.
– Nie. – Wzdycham. Nie będzie łatwo.
– Cóż, w takim razie przykro mi, nie mogę panu pomóc.
– Próbowała podciąć sobie żyły w moim mieszkaniu. W tej sytuacji chyba mam prawo
wiedzieć, gdzie się, do cholery, podziewa – cedzę przez zaciśnięte zęby.
– Proszę nie mówić do mnie tym tonem! – warczy pielęgniarka.
Mierzę ją wściekłym wzrokiem. Nic u tej baby nie wskóram.
– Gdzie jest izba przyjęć?
– Proszę pana, skoro nie jest pan z rodziny, nie możemy panu udzielić informacji.
– Nie szkodzi. Sam się dowiem – warczę i wybiegam przez podwójne drzwi. Wiem, że
mógłbym zadzwonić do matki, która wszystko by załatwiła, ale wtedy musiałbym wyjaśniać, co
się stało.
W izbie przyjęć roi się od lekarzy i pielęgniarek, jest też mnóstwo czekających pacjentów.
Zaczepiam młodą pielęgniarkę, posyłając jej najbardziej ujmujący uśmiech.
– Dzień dobry. Szukam Leili Reed, została dzisiaj przyjęta. Może mi pani powiedzieć, gdzie
ją znajdę?
– A pan jest? – pyta, rumieniąc się odrobinę.
– Jej bratem – kłamię bez zająknienia, nie zwracając uwagi na jej reakcję.
– Tędy, panie Reed. – Podchodzi żwawo do biurka pielęgniarek i sprawdza w komputerze. –
Jest na drugim piętrze, oddział zdrowia psychicznego. Na końcu korytarza są windy.
– Dziękuję.
Puszczam do niej oczko, a ona wsuwa za ucho niesforny kosmyk włosów, uśmiechając się do
mnie figlarnie, jak pewna dziewczyna, którą zostawiłem w Georgii.
Po wyjściu z windy na drugim piętrze od razu orientuję się, że coś się dzieje. Za bez
wątpienia zablokowanymi drzwiami dwóch ochroniarzy i pielęgniarka przeszukują korytarz
i sprawdzają każdy pokój. Czuję na plecach ciarki, ale podchodzę do recepcji, udając, że nie
zauważyłem zamieszania.
– Słucham? – pyta młody człowiek z kolczykiem w nosie.
– Szukam Leili Reed. Jestem jej bratem.
Chłopak robi się blady.
– Och, panie Reed. Pozwoli pan ze mną?
Idę za nim do poczekalni i siadam na wskazanym przez niego plastikowym krzesełku;
zauważam, że jest przymocowane do podłogi.
– Zaraz przyjdzie do pana lekarz.
– Czemu nie mogę zobaczyć się z siostrą?
– Lekarz wszystko panu wytłumaczy – mówi chłopak z rezerwą i wychodzi, zanim zdążę
jeszcze o coś zapytać.
Cholera. Może się spóźniłem.
Na tę myśl robi mi się słabo. Wstaję i zaczynam krążyć po niedużym pokoju. Zastanawiam
się, czy zadzwonić do Gail, ale nie muszę czekać długo. Wchodzi młody mężczyzna z krótkimi
dredami, o ciemnych, inteligentnych oczach. To ten doktor?
– Pan Reed? – zwraca się do mnie.
– Gdzie jest Leila?
Przez chwilę mi się przygląda, potem wzdycha i zbiera się w sobie.
– Obawiam się, że nie wiemy – mówi. – Zdołała się wymknąć.
– Słucham?
– Nie ma jej. Nie potrafię powiedzieć, jak się stąd wydostała.
– Wydostała? – wykrzykuję z niedowierzaniem i osuwam się na jedno z krzeseł. Doktor
siada naprzeciwko mnie.
– Tak. Zniknęła. Właśnie trwają jej poszukiwania.
– Wciąż jest tutaj?
– Nie wiemy.
– A pan jest? – pytam.
– Doktor Azikiwe, psychiatra konsultant.
Jest za młody na psychiatrę.
– Co może mi pan powiedzieć o tym, co się stało? – pytam.
– Cóż, została przyjęta po nieudanej próbie samobójczej. Chciała podciąć sobie żyły
w mieszkaniu byłego chłopaka. Przywiozła ją tutaj jego gospodyni.
Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy.
– I? – pytam. Muszę wiedzieć więcej.
– Nic ponad to nie wiemy. Leila powiedziała, że błędnie oceniamy sytuację, że nic jej nie jest,
chcieliśmy jednak zatrzymać ją na obserwacji i zadać jeszcze kilka pytań.
– Rozmawiał pan z nią?
– Tak.
– Czemu to zrobiła?
– Powiedziała, że było to wołanie o pomoc. Nic ponad to. A ponieważ zrobiła z siebie takie
przedstawienie, czuła się zażenowana i chciała wrócić do domu. Powiedziała, że nie chciała się
zabić. Uwierzyłem jej. Podejrzewam, że miała jedynie myśli samobójcze.
– Jak mogliście pozwolić jej uciec? – Przeczesuję rękami włosy, próbując zapanować nad
ogarniającą mnie frustracją.
– Nie wiem, jak się stąd wydostała. Zostanie przeprowadzone wewnętrzne dochodzenie.
Jeżeli się z panem skontaktuje, sugerowałbym, żeby namówił ją pan do powrotu do nas.
Potrzebuje pomocy. Czy mogę o coś zapytać?
– Oczywiście – zgadzam się, całkiem rozkojarzony.
– Czy w rodzinie zdarzały się przypadki choroby umysłowej?
Marszczę brwi, ale przypominam sobie, że przecież pyta o rodzinę Leili.
– Nie mam pojęcia. Moja rodzina jest w takich sprawach bardzo skryta.
Jest zatroskany.
– Wie pan coś o tym jej byłym chłopaku?
– Nie – zaprzeczam, odrobinę zbyt szybko. – Kontaktowaliście się z jej mężem?
Doktor robi wielkie oczy.
– Jest zamężna?
– Tak.
– Tego nam nie powiedziała.
– Och. Cóż, zadzwonię do niego. Nie będę już marnował pańskiego czasu
– Ale ja mam jeszcze kilka pytań do pana.
– Wolałbym raczej zacząć jej szukać. Najwyraźniej jest w kiepskim stanie. – Wstaję.
– Ale. Ten mąż…
– Nie pomogę panu. Muszę ją znaleźć. – Kieruję się do drzwi.
– Panie Reed…
– Do widzenia – bąkam i wybiegam z poczekalni. Nawet nie idę w stronę windy, tylko
schodami pożarowymi zbiegam po dwa stopnie naraz. Nienawidzę szpitali. Pojawia się
wspomnienie z dzieciństwa: jestem mały, przerażony i niemy, a smród środków odkażających
i skrzepy krwi zatykają mi nos.
Przebiega mnie dreszcz.
Wychodzę ze szpitala i zatrzymuję się. Ulewny deszcz zmywa wspomnienie. Mam za sobą
ciężkie popołudnie, ale przynajmniej deszcz jest miłą, odświeżającą odmianą po duchocie
Savannah. Podjeżdża Taylor w suburbanie.
– Do domu – wydaję mu polecenie i zajmuję miejsce na tylnym siedzeniu.
Zapinam pasy i natychmiast dzwonię z komórki do Welcha.
– Panie Grey – odzywa się grubym głosem.
– Welch, mam problem. Muszę zlokalizować Leilę Reed, z domu Williams.
Gra w bilard z Elliotem oznacza, że w końcu znajdzie się u mnie i będzie pił moje piwo.
Szczerze mówiąc, nie jestem w nastroju.
Szanowny Panie,
daj mi, proszę, znać, że dotarłeś bezpiecznie. Zaczynam się martwić. Myślę o Tobie.
Twoja Ana x
Od: Christian Grey
Temat: Przepraszam
Data: 2 czerwca 2011 19:36
Do: Anastasia Steele
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Klikam w ikonkę „wyślij”. Żałuję, że nie ma jej przy mnie. Wnosi radość do mojego domu, do
mojego życia… mnie raduje. Kręcę głową nad tymi fantazjami i przeglądam resztę maili.
Znajome „ping” obwieszcza nadejście maila od Any.
Twoja Ana x
Bardzo jej na mnie zależy? To miłe. Znowu te nieznane emocje, których nie odczuwałem
przez cały dzień, budzą się i zaczynają rozpierać mi pierś. Pod nimi kryje się otchłań bólu
istnienia, do którego nie chcę się przyznać i z którym nie zamierzam się zmagać. Kryją się w niej
wspomnienia młodej kobiety szczotkującej długie ciemne włosy…
Kurw a.
Zapom n ij o tym , G rey.
Odpisuję Anie – żeby się trochę rozerwać, postanawiam się z nią podroczyć.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś. Powinieneś jednak wiedzieć, że nie ponoszę
żadnej odpowiedzialności za słowa, które wypowiadam w stanie nieświadomości. Poza
tym prawdopodobnie się przesłyszałeś.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Dobranoc,
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Anastasio,
chciałbym usłyszeć to, co mówiłaś przez sen, wypowiedziane przez Ciebie, gdy jesteś
świadoma. Dlatego właśnie nie chcę Ci tego zdradzić. Idź spać. Musisz być wypoczęta
na to, co obmyśliłem dla Ciebie na jutro.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Nie odpisuje; mam nadzieję, że przynajmniej jest mi posłuszna i śpi. Przez chwilę myślę
o tym, co będziemy robić jutro, lecz to zbyt podniecające, odsuwam więc te myśli od siebie
i skupiam się na mailach.
Muszę jednak przyznać, że nieco mi ulżyło po elektronicznej przepychance słownej z panną
Steele. Ma dobry wpływ na moją mroczną, bardzo mroczną duszę.
PIĄTE K, 3 CZE RWCA 2011
N ie mogę spać. Jest już po drugiej, a ja od godziny wpatruję się w sufit. Tym razem nie
koszmary senne nie dają mi zasnąć. Koszmary rzeczywiste.
Leila W illiam s.
Umieszczony na suficie detektor dymu mruga do mnie kpiąco zieloną lampką.
Do cholery!
Zamykam oczy i pozwalam myślom biegnąć swobodnie.
Skąd u Leili samobójcze zapędy? Co ją opętało? Jej rozpacz współgra ze mną, młodszym
i nieszczęśliwym. Próbuję odegnać wspomnienia, jednak złość i opuszczenie, jakie odczuwałem
jako samotny kilkunastolatek, wciąż są żywe i nie potrafię ich zagłuszyć. Nieszczęście Leili
przypomina mi mój ból i nienawiść, z jaką odnosiłem się do wszystkich. Nieraz myślałem, żeby
odebrać sobie życie, zawsze jednak coś mnie powstrzymywało. Przez wzgląd na Grace.
Wiedziałem, że byłaby zdruzgotana. Wiedziałem, że obwiniałaby siebie, gdybym targnął się na
swoje życie, a przecież tyle dla mnie zrobiła – czyż mogłem tak ją zranić? A potem spotkałem
Elenę… i wszystko się zmieniło.
Wstaję z łóżka i spycham te drażniące myśli w głąb umysłu. Potrzebny mi jest fortepian.
Potrz ebn a m i An a.
Gdyby podpisała umowę i wszystko potoczyłoby się zgodnie z planem, byłaby tu teraz ze
mną, spałaby w swoim pokoju na górze. Mógłbym ją obudzić i zatracić się w niej… albo, zgodnie
z nowymi ustaleniami, leżałaby obok mnie, a ja mógłbym ją pieprzyć, a potem patrzeć, jak śpi.
Co by sobie pomyślała o Leili?
Siadając przy fortepianie, uświadamiam sobie, że Ana nigdy nie pozna Leili, na całe
szczęście. Wiem, co myśli o Elenie. Bóg jeden wie, co myślałaby o byłej… zbłąkanej byłej.
Z tym nie potrafię się pogodzić: Leila, którą znałem, była szczęśliwa, czupurna i bystra. Była
doskonałą uległą; sądziłem, że się ustatkowała i szczęśliwie wyszła za mąż. Maile, które od niej
dostawałem, nie wskazywały, że dzieje się coś niedobrego. Co poszło nie tak?
Zaczynam grać… moje ciężkie myśli odchodzą z wolna, aż w końcu jesteśmy tylko muzyka
i ja.
Olivia jest dzisiaj wyjątkowo irytująca. Rozlała moją kawę, odrzuciła ważną rozmowę i bez
przerwy gapi się na mnie tymi swoimi wielkimi brązowymi oczami.
– Połącz mnie z powrotem z Ros – warczę na nią. – Albo jeszcze lepiej, każ jej przyjść.
Zamykam drzwi do swojego gabinetu i wracam za biurko; muszę się opanować i nie
wyżywać na personelu.
Welch niczego nowego się nie dowiedział, poza tym, że rodzice Leili są przekonani, że ich
córka wciąż przebywa w Portlandzie z mężem. Rozlega się pukanie do drzwi.
– Wejść.
Boże, mam nadzieję, że to nie Olivia. Do gabinetu zagląda Ros.
– Wzywałeś mnie?
– Tak. Wejdź. Na czym stoimy z Woodsem?
Ros wychodzi tuż przed dziesiątą. Wszystko idzie sprawnie: Woods zgodził się przyjąć umowę,
a pomoc dla Darfuru wkrótce wyruszy do Monachium, skąd odleci. Jak na razie z Savannah nie
przyszła żadna propozycja.
Sprawdzam skrzynkę i z radością witam maila od Any.
Twoja Ana x
Torturami? Och, pan n o S teele, obaw iam się, ż e tortury ty będz iesz prz eż yw ać. Ponieważ
mam mnóstwo pracy, moja odpowiedź jest krótka.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Ana x
Anastasio,
sytuacja mogłaby wyglądać lepiej. Wystartowałaś już? Jeśli tak, nie powinnaś wysyłać
maili. Narażasz się na niebezpieczeństwo, co pozostaje w jawnej niezgodzie z zasadą
dotyczącą Twojego osobistego bezpieczeństwa. Pamiętaj, co mówiłem o karze.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Właśnie mam dzwonić do Welcha z pytaniem, czy udało mu się ustalić coś nowego, gdy
komputer wydaje „ping” – znowu Ana.
Panna Steele
Niechętny uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Pan Marudn y, tak? I żadnego buziaka.
Ojej.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Właśnie zamykają drzwi. Nie usłyszysz już pipania ode mnie, zwłaszcza że przecież
jesteś głuchy.
Narka
Ana x
Buziak wrócił. Co z a ulga. Niechętnie odrywam się od ekranu komputera i podnoszę telefon,
żeby zadzwonić do Welcha.
L etni wiaterek mierzwi mi włosy, jego pieszczota jest jak dotyk ukochanej.
Mojej ukochanej.
An y.
Budzę się gwałtownie, skołowany. Moja sypialnia pogrążona jest w ciemnościach, obok mnie
śpi Ana, oddychając cicho i spokojnie. Podnoszę się i opieram na łokciu. Przeczesuję dłonią włosy,
trawiony niepokojącym uczuciem, że ktoś przed chwilą zrobił dokładnie to samo. Rozglądam się
po pokoju, zaglądam w mroczne kąty, ale jesteśmy tu z Aną tylko my.
Dziwne. Przysiągłbym, że był tu ktoś jeszcze. Ktoś mnie dotykał.
T o był tylko sen .
Odpędzam tę niepokojącą myśl i sprawdzam, która godzina. Minęła 4:30. Opadam
z powrotem na poduszkę, a Ana mamrocze coś niewyraźnie i obraca się twarzą do mnie, wciąż
w głębokim śnie. Wygląda tak spokojnie i pięknie.
Wpatruję się w sufit i znowu migająca lampka czujnika dymu naigrawa się ze mnie. Nie
podpisaliśmy umowy. Mimo to Ana jest tutaj. Obok mnie. Co to oz n acz a? Jak mam ją
traktować? Czy będzie przestrzegać moich zasad? Muszę wiedzieć, że jest bezpieczna. Pocieram
twarz. To dla mnie ziemia nieznana; nie mam władzy nad tym, co wyprowadza mnie
z równowagi.
Przypominam sobie o Leili.
Cholera.
Moje myśli galopują: Leila, praca, Ana… i wiem już, że nie uda mi się zasnąć. Wstaję,
wkładam spodnie od piżamy i idę do fortepianu w salonie.
Chopin jest moim ukojeniem; poważne tony odpowiadają memu nastrojowi, więc gram je
bez końca. Nagle kątem oka dostrzegam jakiś ruch. Podnoszę wzrok i widzę idącą ku mnie Anę.
Jej kroki są niepewne.
– Powinnaś spać – mruczę pod nosem, nie przestając grać.
– Ty też – odbija piłeczkę.
Minę ma zdecydowaną, a mimo to jest drobniutka i bezbronna w moim za dużym na nią
szlafroku. Uśmiecham się ukradkiem.
– Zwraca mi pani uwagę, panno Steele?
– Owszem, panie Grey.
– Cóż, nie mogłem spać.
Zbyt dużo mam na głowie i wolałbym, żeby wróciła do łóżka i spała dalej. Wczorajszy dzień
musiał ją zmęczyć. Nie bacząc na mój nastrój, siada obok mnie na taborecie i kładzie mi głowę
na ramieniu.
Gest jest tak łagodny i intymny, że mylą mi się klawisze, gram jednak dalej, znacznie
spokojniejszy, ponieważ mam ją obok siebie.
– Co to było? – pyta, kiedy kończę.
– Chopin. Preludium. Opus dwudzieste ósme, numer cztery, e-moll, jeśli cię to interesuje.
– Interesuje mnie wszystko, co robisz.
S łodka An a. Całuję ją we włosy.
– Nie chciałem cię obudzić.
– Zagraj to co wtedy.
– Co wtedy?
– To coś Bacha, co grałeś w pierwszą noc, kiedy u ciebie zostałam.
– Och, Marcello.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio grałem na czyjąś prośbę. Dla mnie fortepian to samotny
instrument, na którym gram wyłącznie dla siebie. Moja rodzina od lat nie słyszała, jak gram. Ale
skoro prosi, zrobię to dla mojej słodkiej Any. Moje palce pieszczą klawisze i przejmująca muzyka
wypełnia salon.
– Czemu grasz tylko smutne rzeczy? – pyta.
T o jest sm utn e?
– A więc miałeś sześć lat, kiedy zacząłeś grać – dopytuje się dalej, podnosząc głowę, żeby na
mnie spojrzeć.
Wyraz jej twarzy zdradza, że bardzo chce usłyszeć odpowiedź, a po wczorajszym wieczorze
jakże mógłbym jej odmówić.
– Postanowiłem nauczyć się grać na fortepianie, żeby zrobić przyjemność mojej nowej
matce.
– Żeby dopasować się do idealnej rodziny? – W jej cichym głosie pobrzmiewa echo słów,
które wypowiedziałem podczas naszej nocy szczerości w Savannah.
– Tak, można tak powiedzieć. – Nie chcę o tym mówić; zadziwiające, ile bardzo osobistych
zwierzeń zdołała ze mnie wyciągnąć. – Dlaczego nie śpisz? Nie musisz dojść do siebie po
wczorajszym treningu?
– Dla mnie jest ósma rano. Poza tym muszę zażyć pigułkę.
– Dobrze, że pamiętasz – mówię w zamyśleniu. – Tylko ty mogłaś zacząć brać pigułkę
antykoncepcyjną w innej strefie czasowej. Może powinnaś zaczekać pół godziny, jutro rano
kolejne pół. W ten sposób będziesz mogła je zażywać o jakiejś rozsądnej porze.
– Dobry plan – przyznaje mi rację. – Więc co będziemy robić przez te pół godziny?
Cóż , m ógłbym cię prz elecieć n a fortepian ie.
– Kilka rzeczy przychodzi mi do głowy – odpowiadam uwodzicielskim tonem.
– Z drugiej strony możemy porozmawiać. – Uśmiecha się prowokacyjnie.
Obejmuję ją, sadzam sobie na kolanach i wtulam twarz w jej włosy.
– Zawsze wolisz seks od rozmowy. – Śmieje się.
– Fakt. Zwłaszcza z tobą. – Ręką chwyta mnie za biceps, mimo to mrok pozostaje uśpiony.
Obsypuję pocałunkami jej szyję. – Może na fortepianie – mamroczę, czując, jak moje ciało
reaguje, gdy wyobrażam ją sobie nagą, rozciągniętą na fortepianie, z włosami opadającymi po
drugiej stronie.
– Chciałabym coś wyjaśnić – mówi mi cicho do ucha.
– Wiecznie żądna informacji. Co takiego wymaga wyjaśnienia?
Skórę ma miękką i ciepłą, gdy nosem zsuwam jej z ramienia szlafrok.
– My – odpowiada i w jej ustach to zwyczajne słowo brzmi jak modlitwa.
– Hm. A co dokładnie?
Do cz ego on a z m ierz a?
– Umowa.
Zamieram i patrzę na nią przebiegle.
Cz em u akurat teraz ? Palcem gładzę ją po policzku.
– Nie uważasz, że jest dyskusyjna?
– Dyskusyjna? – Na jej ustach pojawia się cień uśmiechu.
– Dyskusyjna – odpowiadam, naśladując jej minę.
– Ale tak ci na niej zależało. – W jej oczach pojawia się niepewność.
– Cóż, to było przedtem. Poza tym zasady nie podlegają żadnej dyskusji, obowiązują
w dalszym ciągu.
Muszę mieć pewność, że Ana jest bezpieczna.
– Przedtem? To znaczy kiedy?
– Przedtem. – Przed tym wszystkim. Zanim wywróciłaś mój świat do góry nogami, zanim
spałaś ze mną w jednym łóżku, zanim położyłaś mi głowę na ramieniu. Tylko tyle. – Przed…
więcej – mruczę, walcząc ze znajomym już, budzącym się we mnie niepokojem.
– Och – mówi, a ja mam wrażenie, że jest zadowolona.
– Poza tym już dwa razy byliśmy w pokoju zabaw, a ty nie uciekłaś z wrzaskiem.
– Tego się spodziewasz?
– Nie spodziewam się niczego, do czego jesteś zdolna, Anastasio.
Wraca zmarszczka między brwiami.
– Dla jasności. Chcesz, żebym przez cały czas przestrzegała zasad co do joty, ale reszta
umowy jest już nieważna?
– Z wyjątkiem pokoju zabaw. W pokoju zabaw masz się wywiązywać z umowy i owszem,
chcę, żebyś przestrzegała zasad. Muszę mieć pewność, że jesteś bezpieczna. A ja będę cię miał
zawsze, kiedy tylko przyjdzie mi na to ochota – dodaję nonszalancko.
– A jeżeli złamię zasady?
– Wtedy cię ukarzę.
– Bez mojej zgody?
– Za twoją zgodą.
– A jeśli odmówię? – nie daje za wygraną.
S kąd w n iej ten upór?
– Jeżeli powiesz nie, to nie. Będę musiał jakoś cię przekonać.
Powinna o tym wiedzieć. Nie pozwoliła, żebym ją zbił w hangarze, a ja tego chciałem.
I później postawiłem na swoim… za jej przyzwoleniem.
Wstaje i idzie ku drzwiom, a ja przez chwilę myślę, że chce odejść na dobre, ona jednak się
odwraca.
– To znaczy, że aspekt kary zostaje w mocy – mówi skonsternowana.
– Tak, ale tylko jeżeli złamiesz zasady. – Dla mnie to oczywiste. Czemu dla niej nie?
– Muszę je jeszcze raz przeczytać – stwierdza, nagle ogromnie poważna.
T eraz ?
– Przyniosę ci je.
W gabinecie odpalam komputer i drukuję zasady, nie bardzo wiedząc, czemu o nich
rozmawiamy o piątej rano.
Ana stoi przy zlewie i pije wodę ze szklanki. Siadam na taborecie i czekam, obserwując ją.
Plecy ma sztywne i spięte; nie wróży to dobrze. Kiedy się do mnie odwraca, podsuwam jej
kartkę papieru.
– Proszę.
Szybko przebiega wzrokiem zasady.
– To znaczy, że posłuszeństwo nadal obowiązuje?
– O tak.
Kręci głową i wznosi oczy ku niebu, a w kącikach jej ust pojawia się cień ironicznego
uśmiechu.
O ran y.
Wraca mi humor.
– Anastasio, czyżbyś właśnie przewróciła oczami?
– Być może. Zależy, jak zareagujesz. – Spogląda na mnie niepewnie, chociaż jednocześnie
jest rozbawiona.
– Tak jak zwykle. – Jeśli tylko mi pozwoli…
Przełyka ślinę, a w szeroko otwartych oczach maluje się oczekiwanie.
– Więc…
– Tak?
– Chcesz mnie teraz zbić?
– Tak. I zrobię to.
– Och, czyżby, panie Grey? – Krzyżuje ramiona na piersiach i czupurnie zadziera brodę.
– Powstrzymasz mnie?
– Najpierw musisz mnie złapać. – Uśmiecha się kokieteryjnie, co natychmiast budzi mój
penis do życia.
Chce się baw ić.
Ześlizguję się z taboretu, bacznie ją obserwując.
– Naprawdę, panno Steele?
Powietrze między nami aż iskrzy.
Którędy z acz n ie uciekać?
Nie spuszcza ze mnie wzroku, niesamowicie podekscytowana. Zębami przygryza dolną
wargę.
– I przygryzasz wargę.
Robi to celow o? Przesuwam się w lewo.
– Nie uda ci się – drażni się ze mną. – Poza tym właśnie przewróciłeś oczami.
Wpatrując się we mnie, również przesuwa się w lewo.
– Owszem, ale właśnie podniosłaś poprzeczkę w naszej grze.
– Jestem całkiem szybka – drwi.
– Ja też.
Czemu wszystko, co ona robi, jest takie ekscytujące?
– Przyjdziesz tu zaraz?
– Czy kiedykolwiek mi się udało? – Uśmiecha się, chwytając przynętę.
– Panno Steele, co pani ma na myśli? – Zbliżam się do niej, obchodząc kuchenną wyspę. –
Będzie dużo gorzej, kiedy sam będę musiał cię złapać.
– Pod warunkiem że złapiesz. Na razie nie zamierzam ci na to pozwolić.
Mów i pow aż n ie?
– Anastasio, możesz się przewrócić i coś sobie zrobić. Co jest w całkowitej sprzeczności
z zasadą numer siedem, teraz już sześć.
– Niebezpieczeństwo grozi mi od chwili, kiedy pana poznałam, panie Grey, z zasadami czy
bez.
– Tak, to prawda.
Może to nie jest gra. Próbuje mi coś powiedzieć? Waha się, a ja rzucam się, żeby ją złapać.
Piszczy i ucieka wokół wyspy, za stół, gdzie jest względnie bezpieczna. Usta ma rozchylone, jest
jednocześnie ostrożna i wyzywająca, a szlafrok zsuwa się, odsłaniając jej ramię. Wygląda tak
seksownie. Niesamowicie, kurewsko seksownie.
Wolno skradam się ku niej, a ona się cofa.
– Doskonale potrafisz odwrócić uwagę mężczyzny, Anastasio.
– Zawsze do usług, panie Grey. Twoją odwróciłam od czego?
– Od życia. Wszechświata. – Zagin ion ych byłych uległych. Pracy. Nasz ej um ow y.
W sz ystkiego.
– Kiedy grałeś, wydawałeś się bardzo na czymś skupiony.
Nie odpuszcza. Zatrzymuję się i krzyżuję ramiona, na nowo rozważając strategię.
– Możemy się tak bawić przez cały dzień, maleńka, ale i tak w końcu cię dopadnę, a wtedy
będzie jeszcze gorzej dla ciebie.
– Nie, nie dopadniesz – mówi z absolutnym przekonaniem.
Marszczę czoło.
– Można by pomyśleć, że nie chcesz, żebym cię złapał.
– Bo nie chcę. Właśnie w tym rzecz. Tak samo traktuję kary jak ty, kiedy ktoś cię dotyka.
Nagle, nie wiadomo skąd, przypełza mrok, otula mnie, pozostawiając po sobie lodowatą
rozpacz.
Nie. Nie. Nie z n osz ę dotykan ia. Nigdy, pod ż adn ym poz orem .
– Tak się właśnie czujesz?
Mam wrażenie, że mnie dotyka, paznokciami zostawiając na mojej skórze białe ślady.
Mruga kilka razy, zaskoczona moją reakcją, a kiedy się odzywa, jej głos brzmi łagodnie.
– Nie aż do tego stopnia, ale może zrozumiesz mnie trochę lepiej.
Cóż , do diabła! To stawia nasz związek w całkowicie innym świetle.
– Och – bąkam, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy.
Ana oddycha głęboko i podchodzi do mnie. Kiedy staje przede mną, w jej oczach płonie
strach.
– Aż tak tego nie znosisz? – pytam szeptem.
A więc tak się sprawy mają. Nie pasujemy do siebie.
Nie, n ie chcę w to w ierz yć.
– Czy ja wiem… nie – odzywa się, a mnie zalewa fala ulgi. – Nie – mówi dalej. – Mam do
tego stosunek ambiwalentny. Nie lubię tego, ale nie nie znoszę.
– Ale wczoraj, w pokoju zabaw…
– Robię to dla ciebie, Christianie, ponieważ tego potrzebujesz. Ja nie. Wczoraj nie zrobiłeś
mi krzywdy. Kontekst był inny, potrafię to sobie jakoś wytłumaczyć, no i ci ufam. Ale kiedy
chcesz mi wymierzyć karę, boję się, że zrobisz mi krzywdę.
Kurw a. Pow iedz jej.
Praw da cz y w yz w an ie, G rey.
– Chcę zrobić ci krzywdę. Ale nie taką, jakiej nie byłabyś w stanie znieść. – Nigdy nie
posunąłbym się za daleko.
– Dlaczego?
– Potrzebuję tego – mówię szeptem. – Nie mogę ci powiedzieć.
– Nie możesz czy nie chcesz?
– Nie chcę.
– Więc wiesz dlaczego?
– Tak.
– Ale mi nie powiesz.
– Gdybym to zrobił, uciekłabyś z wrzaskiem i już nigdy nie wróciła. Nie stać mnie na takie
ryzyko, Anastasio.
– Chcesz, żebym została.
– Bardziej, niż możesz sobie wyobrazić. Nie przeżyłbym, gdybym cię stracił.
Nie jestem w stanie dłużej znosić dzielącej nas odległości. Chwytam ją, nie dając czasu na
ucieczkę, biorę w ramiona i zaczynam całować. Reaguje równie namiętnie, wpijając się we mnie,
z pasją, nadzieją, tęsknotą. Mrok wycofuje się i odnajduję ukojenie.
– Nie zostawiaj mnie – szepczę w jej wargi. – Powiedziałaś, że tego nie zrobisz, i błagałaś
mnie o to samo, wtedy, przez sen.
– Nie chcę odejść – mówi, ale przygląda mi się wyczekująco, w poszukiwaniu odpowiedzi.
Czuję się nagi. Moja paskudna, rozdarta dusza wystawiona jest na widok.
– Pokaż mi – mówi Ana.
Nie wiem, o co jej chodzi.
– Pokazać ci?
– Jak bardzo może boleć.
– Słucham? – Odsuwam się i patrzę na nią z niedowierzaniem.
– Ukarz mnie. Chcę wiedzieć, do czego jesteś zdolny.
O n ie. Wypuszczam ją z objęć i odsuwam na tyle, by nie mogła mnie dotknąć.
Patrzy na mnie: spojrzenie ma otwarte, szczere, poważne. Po raz kolejny ofiarowuje mi
siebie; przyzwala, bym ją wziął i zrobił z nią to, na co mam ochotę. Nie wiem, co powiedzieć.
Zrobiłaby to dla mnie? Nie mogę uwierzyć.
– Spróbowałabyś?
– Tak. Przecież powiedziałam. – Na jej twarzy maluje się zdecydowanie.
– Ano, jestem kompletnie skołowany.
– Ja też. Próbuję to sobie jakoś poukładać. W końcu oboje będziemy wiedzieli, raz na
zawsze, czy jestem do tego zdolna. Czy dam radę to znieść, a wtedy może ty…
Przerywa, a ja odsuwam się jeszcze o krok. Chce mnie dotknąć.
Nie.
Jeżeli jednak to zrobimy, będę wiedział. Ona będzie wiedziała.
Dotarliśmy do tego punktu o wiele szybciej, niż się spodziewałem.
Dam radę to z robić?
W tym momencie wiem, że niczego bardziej nie pragnę… Nic innego nie zaspokoi
drzemiącej we mnie bestii.
Żeby nie zmienić zdania, chwytam ją za ramię i prowadzę na górę, do pokoju zabaw. Przed
drzwiami przystaję.
– Pokażę ci, jak bardzo może boleć, a ty wtedy podejmiesz decyzję. Jesteś na to gotowa?
Kiwa głową z upartą determinacją, którą zdążyłem już tak dobrze poznać.
W takim raz ie n iech będz ie.
Otwieram drzwi, ze stojaka chwytam pasek, szybko, żeby się nie rozmyśliła, i prowadzę ją
do ławki w rogu pokoju.
– Przełóż się przez nią – rozkazuję cichym głosem.
Bez słowa wykonuje polecenie.
– Jesteśmy tutaj, bo powiedziałaś: tak, Anastasio. I uciekałaś przede mną. Uderzę cię sześć
razy i będziesz liczyć ze mną.
W dalszym ciągu nic nie mówi.
Zadzieram jej szlafrok i moim oczom ukazuje się jej śliczny nagi tyłeczek. Przesuwam
dłonią po pośladkach i górnych częściach ud i dreszcz przeszywa całe moje ciało.
T o jest to. Cz ego pragn ę. Ku cz em u z m ierz aliśm y.
– Robię to, żebyś zapamiętała, że nie wolno ci przede mną uciekać, i chociaż to całkiem
zabawne, nie chcę, żebyś jeszcze kiedykolwiek to zrobiła. Poza tym przewróciłaś oczami. Wiesz,
jak to na mnie działa.
Biorę głęboki oddech i rozkoszując się chwilą, próbuję spowolnić moje bijące jak szalone
serce.
Potrz ebuję tego. T o w łaśn ie robię. I w koń cu do tego dosz liśm y.
Da radę to zrobić.
Nigdy dotąd mnie nie zawiodła.
Przytrzymując ją jedną ręką u nasady pleców, strzelam z paska. Znowu oddycham głęboko,
skupiając się na czekającym mnie zadaniu.
Nie ucieknie. Sama mnie poprosiła.
Po czym unoszę pas i uderzam nim przez jej oba pośladki, mocno.
Krzyczy, wstrząśnięta.
Ale nie zaczęła liczyć… nie wypowiedziała też bezpiecznego słowa.
– Licz, Anastasio! – rozkazuję.
– Raz! – krzyczy.
Uderzam znowu.
– Dwa! – wrzeszczy.
Kolejne uderzenie.
W łaśn ie tak, m aleń ka, w ykrz ycz to.
Uderzam znowu.
– Trzy! – Krzywi się.
Na jej pośladkach widnieją trzy krwawe pręgi.
Pojawia się czwarta.
Wykrzykuje liczbę, głośno i wyraźnie.
Nikt cię n ie usłysz y, dz iecin ko. Moż esz krz ycz eć do w oli.
Znowu uderzam.
– Pięć! – szlocha, a ja przerywam w oczekiwaniu na bezpieczne słowo.
Nie wypowiada go.
I jesz cz e raz n a sz cz ęście.
– Sześć – Ana wydusza z siebie chrapliwy szept.
Upuszczam pas, szczęśliwy, euforycznie spełniony. Jestem jak pijany, bez tchu, w końcu
zaspokojony. Och, ta cudowna, moja dziewczyna. Pragnę całować każdy kawałeczek jej ciała.
Dotarliśmy. Znaleźliśmy się w miejscu, o którym od początku marzyłem. Sięgam po nią, by
utulić ją w ramionach.
– Puść. Nie. – Wyrywa mi się i cofa chwiejnie przede mną, odpycha mnie, odsuwa, a wreszcie
walczy ze mną jak rozwścieczona kotka. – Nie dotykaj mnie – syczy.
Twarz ma całą w plamach, mokrą od łez, z nosa jej cieknie, włosy ma ciemne i rozczochrane,
ale nigdy nie wyglądała równie wspaniale… i nigdy nie była tak wściekła.
Jej gniew uderza we mnie z siłą tsunami.
Jest w ściekła. Napraw dę w ściekła.
Okej, na gniew nie byłem przygotowany.
Daj jej chw ilę. Zacz ekaj, aż z adz iałają en dorfin y.
Ociera łzy wierzchem dłoni.
– Taki jesteś naprawdę? To lubisz? Widzieć mnie w takim stanie? – Wyciera nos w rękaw
szlafroka.
Moja euforia znika. Jestem oniemiały, całkowicie bezradny i sparaliżowany jej gniewem.
Płacz rozumiem, ale ta wściekłość… dotyka jakiegoś zakamarka w głębi mojej duszy, ale nie chcę
o tym myśleć.
Zostaw to, G rey.
Dlaczego nie poprosiła, żebym przestał? Nie wypowiedziała bezpiecznego słowa. Zasłużyła
na karę. Uciekała. Przewracała oczami. Uciekała przede mną. T ak się w łaśn ie dz ieje, kiedy m i się
sprz eciw iasz , m aleń ka.
Twarz ma wykrzywioną gniewem. Szeroko otwarte, płonące oczy przepełniają ból,
wściekłość i nagle pojawia się w nich mrożące krew w żyłach zrozumienie.
Cholera. Co ja n ajlepsz ego z robiłem ?
Gwałtownie przytomnieję.
Tracę grunt pod nogami, chwieję się na krawędzi niebezpiecznej przepaści, rozpaczliwie
szukając w głowie słów, które mogłyby to wszystko naprawić, ale mam w niej kompletną
pustkę.
– Jesteś popieprzonym sukinsynem – wyrzuca z siebie.
Brakuje mi w płucach powietrza, zupełnie jakby to ona smagnęła pasem mnie… Kurw a.
Zrozumiała, kim naprawdę jestem.
Ujrz ała potw ora.
– Ano – szepczę błagalnie.
Chcę, żeby przestała. Chcę ją tulić i sprawić, by ból odszedł. Chcę, żeby szlochała w moich
ramionach.
– Nie „Anuj” mi tutaj! Pora, żebyś zrobił ze sobą porządek, Grey! – woła i wychodzi z pokoju
zabaw, cicho zamykając za sobą drzwi.
Skamieniały wpatruję się w zamknięte drzwi, a jej słowa wciąż brzęczą mi w uszach.
Jesteś popieprz on ym sukin syn em .
Nikt nigdy nie zostawił mnie w ten sposób. Co jest, do cholery? Odruchowo przeczesuję ręką
włosy, próbując jakoś sobie wytłumaczyć jej zachowanie, i swoje również. Tak po prostu
pozwoliłem jej odejść. Nie jestem zły… jestem … n o w łaśn ie, jaki? Podnoszę z ziemi pas,
podchodzę do ściany i odwieszam go na miejsce. Bez wątpienia była to najbardziej
satysfakcjonująca chwila w moim życiu. Dopiero co czułem się lżejszy, wolny od ciężaru
niepewności tego, co nas łączy.
Stało się. Osiągnęliśmy cel.
Teraz, kiedy już wie wszystko, możemy iść dalej.
Powiedziałem. Ludzie tacy jak ja lubią zadawać ból.
Ale tylko kobietom , które to lubią.
Mój niepokój wzrasta.
Jej reakcja – widok jej zbolałej, przerażonej twarzy z uporem staje mi przed oczami. Nie
czuję się już tak pewnie. Przywykłem, że doprowadzam kobiety do płaczu – to właśnie robię.
Ale An a?
Osuwam się na podłogę i opieram głowę o ścianę, ręce kładę na zgiętych kolanach. Niech się
wypłacze. Płacz przyniesie jej ulgę. Z doświadczenia wiem, że tak jest z kobietami. Dam jej
chwilę, a potem pójdę do niej i zaproponuję, że ją ukoję. Nie użyła bezpiecznego słowa. Sama
mnie poprosiła. Chciała wiedzieć, jak zwykle ciekawska. Prawda okazała się okrutna, nic ponad
to.
Jesteś popieprz on ym sukin syn em .
Zamykam oczy i uśmiecham się ponuro. T ak, An o, jestem , i teraz już o tym w iesz . Teraz
nasz związek może się rozwijać… możemy dopracować naszą umowę. Jakakolwiek by była.
Ale te myśli nie przynoszą mi ukojenia i mój niepokój narasta. Jej znękane oczy wpatrują się
we mnie, oburzone, oskarżycielskie, pełne litości… Widzi mnie takim, jaki jestem. Potw orem .
Przypomina mi się Flynn. Nie skupiaj się n a n egatyw ach, Christian ie.
Znowu zamykam oczy i widzę udręczoną twarz Any.
Ależ z e m n ie głupiec.
Za szybko to zrobiliśmy. O wiele za szybko.
Kurw a.
Uspokoję ją.
Tak – dam jej czas, żeby się wypłakała, a potem ją uspokoję.
Byłem na nią zły, że przede mną uciekała. Dlacz ego to z robiła?
Do diabła. Różni się od wszystkich znanych mi kobiet. To zrozumiałe, że jej reakcja była
inna.
Muszę z nią porozmawiać, przytulić. Razem przez to przejdziemy. Zastanawiam się, dokąd
poszła.
Cholera!
Ogarnia mnie panika. A jeśli odeszła? Nie, nie zrobiłaby tego. Nie bez pożegnania. Zrywam
się i pędem wybiegam z pokoju. Gnam na dół. W salonie jej nie ma – na pewno położyła się do
łóżka. Wpadam do sypialni.
Łóżko jest puste.
Teraz jestem już naprawdę przerażony. Nie, nie mogła sobie pójść! Na górę – na pewno jest
w swoim pokoju. Pokonuję po trzy stopnie naraz i bez tchu zatrzymuję się przed jej drzwiami.
Jest tam i płacze.
Och, dz ięki Ci, Boż e.
Opieram głowę o drzwi, osłabły z ulgi.
Nie odchodź . Ta myśl jest koszmarna.
To zrozumiałe, że musi się wypłakać.
Biorę głęboki oddech, żeby się uspokoić, i idę do łazienki obok pokoju zabaw po krem
z arniki, środki przeciwbólowe i szklankę wody. Wracam.
Wewnątrz jest ciemno, chociaż pierwsze promyki świtu różowieją już na horyzoncie.
Dopiero po chwili dostrzegam moją śliczną dziewczynkę. Leży skulona na środku łóżka,
drobniutka i bezbronna, cicho szlochając. Jej rozpacz przeszywa mnie i martwi. Moje uległe
nigdy wcześniej nie wywoływały we mnie takiej reakcji – nawet kiedy wyły. Nie wiem, co się
dzieje. Czemu czuję się taki zagubiony? Odkładam maść, wodę i tabletki i wsuwam się pod
kołdrę obok Any. Chcę ją objąć, ale ona sztywnieje, a całe jej ciało wręcz krzyczy: Nie dotykaj
m n ie! Aż nadto wyraźnie dostrzegam ironię sytuacji.
– Ciii – szepczę, na próżno starając się powstrzymać jej łzy i ją uspokoić.
Nie reaguje. Zamiera bez ruchu i leży nieustępliwa.
– Nie walcz ze mną, Ano, proszę.
Rozluźnia się odrobinę i pozwala, bym wziął ją w ramiona. Wtulam nos w jej cudowne,
pachnące włosy. Pachnie słodko jak zawsze, a jej zapach koi moje nerwy. Delikatnie całuję ją
w szyję.
– Nie nienawidź mnie – mruczę i przywieram ustami do jej gardła, smakując ją.
Nic nie mówi, ale przynajmniej nie płacze już, tylko cichutko pochlipuje. W końcu cichnie.
Może zasnęła, ale nie mam odwagi sprawdzić, żeby przypadkiem jej nie obudzić. Przynajmniej
trochę się uspokoiła.
Świt nastaje i mija i rozmyte światło nabiera mocy, wdzierając się do pokoju. A my wciąż
leżymy w ciszy. Moje myśli błądzą bez celu, gdy tak tulę moją dziewczynkę i przyglądam się
zmieniającemu się światłu. Nie pamiętam, żebym choć raz tak po prostu leżał i pozwalał
myślom płynąć spokojnie. To takie odprężające. Myślę, że mógłbym tak robić do końca życia.
Może powinienem pokazać jej „The Grace”.
Tak. Po południu wybierzemy się na żagle.
Jeśli będz ie jesz cz e chciała z tobą roz m aw iać, G rey.
Porusza się, stopa drga jej delikatnie i wiem, że się obudziła.
– Przyniosłem tabletki przeciwbólowe i maść z arniki.
Wreszcie reaguje, wolno obraca się w moich ramionach twarzą do mnie. Pełne bólu oczy
wpatrują się we mnie uważnie, pytająco. Długo mi się przygląda, jakby widziała mnie po raz
pierwszy. Denerwuję się, bo jak zwykle nie wiem, o czym myśli, co widzi. Ale jest zdecydowanie
spokojniejsza, co witam z niepewną ulgą. Może jednak ten dzień okaże się udany.
Gładzi mnie po policzku, przesuwa dłonią po szczęce, łaskocząc mnie w świeży zarost.
Zamykam oczy, chłonąc jej dotyk. To dla mnie obce uczucie, jej pieszczota, która sprawia mi
przyjemność, nie budząc drzemiącego we mnie mroku. Nie przeszkadza mi, że dotyka mojej
twarzy… nie przeszkadzają mi jej palce w moich włosach.
– Przepraszam – odzywa się.
Jej ciche słowa zaskakują mnie. Ona mnie przeprasza?
– Za co?
– Za to, co powiedziałam.
Ogarnia mnie niewypowiedziana ulga. Wybaczyła mi. Poza tym to, co powiedziała, jest
prawdą – jestem popieprzonym sukinsynem.
– Nie powiedziałaś niczego, o czym bym nie wiedział – mówię i po raz pierwszy w swoim
życiu zdobywam się na przeprosiny. – Wybacz, że sprawiłem ci ból.
Unosi odrobinę ramiona i leciutko się do mnie uśmiecha. Dostałem odroczenie. Jesteśmy
bezpieczni. Między nami wszystko dobrze. Oddycham z ulgą.
– Sama się o to prosiłam – mówi.
Masz całkow itą rację, m aleń ka.
Przełyka nerwowo ślinę.
– Chyba nie mogę być taka, jak byś chciał – wyznaje, a jej oczy wyrażają najprawdziwszą
szczerość.
Świat zamiera.
Kurw a.
Wcale nie jesteśmy bezpieczni.
G rey, z rób coś.
– Jesteś dokładnie taka, jak bym chciał.
Marszczy brwi. Oczy ma zaczerwienione i jest bardzo blada; nigdy nie widziałem jej tak
bladej. Czuję się dziwnie poruszony.
– Nie rozumiem – mówi. – Nie jestem posłuszna i zapewniam cię, że nigdy już nie pozwolę,
żebyś mi to zrobił. A tego właśnie potrzebujesz, sam to powiedziałeś.
Stało się – zadaje mi cios miłosierdzia. Posunąłem się za daleko. Teraz już wie – wraca do
mnie wszystko, co sobie mówiłem, zanim zacząłem tak usilnie zabiegać o tę dziewczynę. To nie
jest jej styl życia. Nie wolno mi jej tak deprawować. Jest zbyt młoda, zbyt niewinna… za bardzo
jest Aną.
Moje marzenia są właśnie tym… marzeniami. Nie uda się nam.
Zamykam oczy; nie jestem w stanie na nią patrzeć. Naprawdę będzie jej lepiej beze mnie.
Teraz, gdy ujrzała bestię, zrozumiała, że nie zdoła jej pokonać. Muszę zwrócić jej wolność –
pozwolić, by ruszyła swoją drogą. Nie możemy być razem.
S kup się, G rey.
– Masz rację. Powinienem pozwolić ci odejść. Nie jestem dla ciebie odpowiedni.
Otwiera szerzej oczy.
– Nie chcę odchodzić – mówi szeptem. Do oczu napływają jej łzy, błyszczą na jej długich
rzęsach.
– Ja też nie chcę, żebyś odeszła – odpowiadam, ponieważ to prawda.
Wraca to uczucie – złowrogie, przerażające – i przygniata mnie. Po jej policzkach znowu
ciekną łzy. Delikatnie ocieram jedną kciukiem i bez namysłu wypowiadam słowa.
– Z chwilą kiedy cię poznałem, zacząłem żyć.
Przesuwam kciukiem po jej dolnej wardze. Tak bardzo pragnę ją pocałować. Sprawić, żeby
zapomniała. Olśnić ją. Podniecić – wiem, że to możliwe. Coś mnie jednak powstrzymuje – jej
niespokojne, zbolałe spojrzenie. Czy chce, żeby całowała ją bestia? Może mnie odepchnąć, a ja
nie wiem, czy zniósłbym kolejne odrzucenie. Jej słowa mnie prześladują, przywołują ciemne
i niechciane wspomnienie.
Jesteś popieprz on ym sukin syn em .
– To tak jak ja – szepcze. – Zakochałam się w tobie, Christianie.
Pamiętam, jak Carrick uczył mnie skakać do wody na główkę. Chwytam się palcami u stóp
krawędzi basenu i łukiem wpadam do wody – teraz znowu wpadam w otchłań, jak na
zwolnionym filmie.
Nie może tak o mnie myśleć.
Nie o mnie. Nie!
Brakuje mi tchu, jej słowa mnie duszą, przygniatają swoim ciężarem moją pierś. Spadam
i spadam, mrok mnie wabi. Nie słyszę ich. Nie jestem w stanie znieść. Ona nie wie, co mówi, nie
wie, z kim ma do czynienia – z czym ma do czynienia.
– Nie – mówię głosem ochrypłym z pełnego bólu niedowierzania. – Nie możesz mnie
kochać, Ano. Nie, nie wolno ci. To złe.
Muszę jej to uświadomić. Nie wolno jej kochać potwora. Nie wolno jej kochać popieprzonego
sukinsyna. Musi odejść. Musi się ode mnie uwolnić – nagle wszystko staje się jasne i klarowne.
Dokonałem odkrycia; nie jestem w stanie jej uszczęśliwić. Nie mogę być tym, czego potrzebuje.
Nie wolno mi ciągnąć tego dalej. To się musi skończyć. Nigdy nie powinno było się zacząć.
– Złe? Dlaczego złe?
– Spójrz na siebie. Nie mogę dać ci szczęścia. – Mój głos jest pełen cierpienia, gdy spadam
w coraz głębszą otchłań, pogrążony w rozpaczy.
Nikt n ie m oż e m n ie kochać.
– Ale przecież jestem z tobą szczęśliwa – mówi, nic nie pojmując.
An astasio S teele, popatrz n a siebie. Muszę być z nią szczery.
– Nie w tej chwili. Nie kiedy robię to, co chcę robić.
Mruga oczami i trzepocze rzęsami okalającymi wielkie zbolałe oczy, którymi patrzy na
mnie uważnie, szukając prawdy.
– Nigdy tego nie przeskoczymy, prawda?
Kręcę przecząco głową, ponieważ nie znajduję żadnych słów. Znowu dochodzimy do tego, że
nie pasujemy do siebie. Zamyka oczy, jakby coś ją zabolało, a kiedy je otwiera, widać w nich
zdecydowanie. Przestała płakać. A mnie krew zaczyna dudnić w uszach, serce wali jak oszalałe.
Wiem, co powie. I boję się tego panicznie.
– Cóż, w takim razie chyba już pójdę. – Kiedy siada, krzywi się z bólu.
T eraz ? Nie może teraz odejść.
– Nie, nie idź. – Spadam, coraz głębiej i głębiej.
Jej odejście to wielki błąd. Mój błąd. Ale nie może zostać, skoro żywi do mnie takie uczucia,
po prostu nie może.
– Nie ma sensu, żebym została – mówi i ostrożnie wstaje z łóżka, wciąż otulona
szlafrokiem.
Naprawdę odchodzi. Nie mogę w to uwierzyć. Wygrzebuję się z pościeli, żeby ją zatrzymać,
ale jej spojrzenie przygważdża mnie do podłogi. Ma takie puste, zimne, odpychające spojrzenie –
jak nie moja Ana.
– Idę się ubrać. Chciałabym zostać sama – mówi.
Jej głos jest pozbawiony wyrazu, pusty. Odwraca się i wychodzi, zamykając za sobą drzwi.
Wpatruję się w nie oniemiały.
Po raz drugi tego dnia wyszła.
Siadam i chwytam rękami głowę. Muszę się uspokoić, zrozumieć, co czuję.
On a m n ie kocha?
Jak do tego dosz ło? Jakim cudem ?
G rey, ty pieprz on y głupcz e.
Jednak w przypadku kogoś takiego jak ona musiałem się z tym liczyć. Jest taka dobra,
niewinna i dzielna. Od początku istniało ryzyko, że ujrzy prawdziwego mnie, kiedy będzie już za
późno. I będzie cierpieć tak jak teraz.
Czemu to tak boli? Czuję się, jakbym miał przebite płuca. Wychodzę za Aną z pokoju.
Chciała co prawda zostać sama, ale skoro pragnie odejść, ja muszę się ubrać.
Słyszę, że bierze prysznic w mojej łazience, szybko więc chwytam dżinsy i T-shirt – czarne,
jak mój nastrój. Biorę telefon i idę przez mieszkanie. Najchętniej usiadłbym do fortepianu
i waląc w klawisze, zagrał coś bardzo smutnego. Zatrzymuję się jednak pośrodku pokoju, nie
czując absolutnie nic.
Tylko pustkę.
S kup się, G rey! Podjąłeś słuszną decyzję. Pozwól jej odejść.
Dzwoni mój telefon. Welch. Czyżby znalazł Leilę?
– Welch.
– Panie Grey, mam wieści – mówi ochryple.
Facet naprawdę powinien przestać palić. Gada jak Głębokie Gardło.
– Znalazłeś ją? – Nastrój odrobinę mi się poprawia.
– Nie, proszę pana.
– W takim razie o co chodzi? – Po jaką cholerę dz w on isz ?
– Leila odeszła od męża. W końcu się do tego przyznał. Przestał się nią interesować.
Faktycznie, ma wieści.
– Rozumiem.
– Nie ma pojęcia, gdzie może być, ale chce, żeby mu posmarować. Chce wiedzieć, kto tak
bardzo interesuje się jego żoną. Chociaż nazywa ją trochę inaczej.
Czuję, jak wzbiera we mnie gniew.
– Ile chce?
– Powiedział, że dwa tysiące.
– Tak powiedział? – drę się, tracąc nad sobą kontrolę. Czemu wcześniej nie powiedział, że
Leila od niego odeszła? – Psiakrew, mógł nam powiedzieć prawdę. Podaj mi jego numer. Muszę
do niego zadzwonić. Welch, sprawa jest naprawdę kiepska.
Podnoszę wzrok i widzę Anę, która skrępowana stoi w progu, ubrana w dżinsy i paskudną
bluzę. Oczy ma ogromne, twarz ściągniętą, obok postawiła walizkę.
– Znajdź ją – warczę do telefonu i rozłączam się. Później z nim porozmawiam.
Ana podchodzi do kanapy i z plecaka wyjmuje maca, telefon i kluczyki do samochodu.
Z głębokim oddechem idzie do stołu w kuchni i kładzie na nim wszystko.
Co u diabła? Oddaje w sz ystkie sw oje rz ecz y?
Obraca się w moją stronę, na jej spopielałej twarzyczce maluje się determinacja. Ma tę
swoją upartą minę, którą zdążyłem tak dobrze poznać.
– Potrzebuję pieniędzy, które Taylor dostał za mojego garbusa. – Głos ma spokojny, ale
bezbarwny.
– Ano, nie chcę tych rzeczy. Są twoje. – Nie może mi tego zrobić. – Proszę, weź je.
– Nie, Christianie, przyjęłam je, bo mnie do tego zmusiłeś, ale teraz już ich nie chcę.
– Ano, bądź rozsądna.
– Nie chcę niczego, co będzie mi ciebie przypominać. Potrzebuję tylko pieniędzy, które
Taylor dostał za mój samochód. – Głos ma wyzbyty z emocji.
Chce o m n ie z apom n ieć.
– Naprawdę chcesz mnie zranić?
– Nie. Chcę chronić siebie.
Oczywiście – chce chronić siebie przed bestią.
– Proszę, Ano, weź to.
Ma takie blade usta.
– Christianie, nie chcę się kłócić. Proszę tylko o pieniądze.
Pien iądz e. Zaw sz e w sz ystko sprow adz a się do pieprz on ych pien iędz y.
– Przyjmiesz czek? – pytam przez zaciśnięte zęby.
– Tak. Pod tym względem jesteś wiarygodny.
Chce pieniędzy, to je dostanie. Z trudem nad sobą panując, wpadam do gabinetu. Siadam
przy biurku i dzwonię do Taylora.
– Dzień dobry, panie Grey.
Ignoruję powitanie.
– Ile dostałeś za volkswagena Any?
– Dwanaście tysięcy dolarów, proszę pana.
– Aż tyle? – Mimo wściekłości jestem zdziwiony.
– To klasyk – mówi gwoli wytłumaczenia.
– Dziękuję. Czy możesz odwieźć teraz pannę Steele do domu?
– Oczywiście. Już schodzę.
Rozłączam się i wyjmuję książeczkę czekową z szuflady biurka. W tym momencie
przypominam sobie, co Welch mówił o tym pieprzonym dupku, mężu Leili.
Zaw sz e chodz i o pieprz on e pien iądz e!
Powodowany gniewem, podwajam kwotę, którą Taylor dostał za tę śmiertelną pułapkę,
i wkładam czek do koperty.
Kiedy wracam, Ana wciąż stoi przy kuchennej wyspie, zagubiona, niemal jak dziecko. Na jej
widok mój gniew się ulatnia. Podaję jej kopertę.
– Taylor dostał niezłą cenę… to klasyk – bąkam przepraszająco. – Możesz go zapytać.
Zawiezie cię do domu. – Skinieniem głowy pokazuję na Taylora, który czeka przy wejściu do
salonu.
– Nie trzeba. Sama wrócę do domu, dziękuję.
Nie! An o, z gódź się, ż eby cię z aw ióz ł. Cz em u on a to robi?
– Będziesz mi się sprzeciwiać na każdym kroku?
– Po co zmieniać życiowe przyzwyczajenia? – Patrzy na mnie obojętnie.
O to właśnie chodzi – dlatego właśnie nasza umowa od początku była skazana na
niepowodzenie. Zawsze o tym wiedziałem. Zamykam oczy.
Jestem takim głupcem .
Zmieniam podejście, niemal ją błagam.
– Proszę, Ano. Taylor odwiezie cię do domu.
– Przyprowadzę samochód, panno Steele – oznajmia Taylor cichym, ale nieznoszącym
sprzeciwu tonem i wychodzi. Może jego posłucha. Spogląda za nim, ale on zjechał już do
podziemnego garażu po samochód.
Ana odwraca się do mnie i widzę, że nagle oczy zrobiły się jej ogromne. Wstrzymuję oddech.
Nie mogę uwierzyć, że naprawdę odchodzi. To ostatni raz, kiedy ją widzę, a jest taka smutna.
I ja ponoszę za to odpowiedzialność. Z wahaniem robię krok w jej stronę. Chcę objąć ją jeszcze
raz i błagać, żeby została.
Cofa się i jest to aż nadto wymowny sygnał, że mnie nie chce. Odepchnąłem ją.
Nieruchomieję.
– Nie chcę, żebyś odchodziła.
– Nie mogę zostać. Wiem, czego chcę, ale ty nie możesz mi tego dać, a ja nie mogę dać ci
tego, czego ty chcesz.
Och, błagam , An o – pozwól mi objąć cię jeszcze ten jeden raz. Poczuć twój słodki, cudowny
zapach. Znowu próbuję się do niej zbliżyć, ona jednak unosi rękę, nakazując, bym się zatrzymał.
– Nie, proszę. – Kuli się, a na jej twarzy maluje się przerażenie. – Nie mogę.
Chwyta walizkę i plecak i rusza do przedpokoju. Idę za nią, potulny i bezradny. Nie
odrywam wzroku od jej drobnej postaci.
Wzywam windę. Nie mogę oderwać od niej oczu… delikatnej twarzy jak u elfa, tych ust,
ciemnych długich rzęs, które rzucają cień na jej blade policzki. Próbuję zapamiętać każdy
szczegół, nie znajdując odpowiednich słów. Nic mi nie przychodzi do głowy, żadna celna uwaga,
żart, aroganckie polecenie. Nie mam nic – poza ogromną, ziejącą pustką, jaka wypełnia mi pierś.
Drzwi windy się otwierają i Ana natychmiast do niej wchodzi. Ogląda się na mnie i na
ułamek sekundy jej maska opada. Widzę to: mój ból odbijający się na jej pięknej twarzy.
Nie… An o, n ie odchodź .
– Żegnaj, Christianie.
– Ano… żegnaj.
Drzwi się zamykają i już jej nie ma.
Osuwam się powoli na podłogę i chwytam rękami głowę. Pustka jest niczym otchłań,
pochłania mnie całego, wywołując nieznośny ból.
G rey, coś ty, do cholery, z robił?
Kiedy podnoszę wzrok, wiszące w przedpokoju obrazy, moje Madonny, wywołują na moich
ustach bezlitosny uśmiech. Ideał macierzyństwa. Wszystkie one patrzą na swoje dzieci lub
złowieszczo na mnie.
Mają prawo tak na mnie patrzeć. Ona odeszła. Naprawdę odeszła. Była najlepszym, co mnie
w życiu spotkało. Potem powiedziała, że mnie nie zostawi. Obiecała mi to. Zamykam oczy, by
nie widzieć tych pozbawionych życia współczujących spojrzeń, i opieram się głową o ścianę. Fakt,
mówiła to przez sen – a ja, głupiec, jej uwierzyłem. W głębi duszy zawsze wiedziałem, że nie
nadaję się dla niej, że jest dla mnie zbyt dobra. Tak powinno być.
Cz em u w ięc cz uję się tak gów n ian ie? Czemu to tak boli?
Brzęczyk obwieszcza, że przyjechała winda. Słysząc go, otwieram oczy, a serce podchodzi
mi do gardła. Wróciła. Siedzę jak sparaliżowany i czekam. Drzwi się rozsuwają i wychodzi z nich
Taylor. Na mój widok zamiera na ułamek sekundy.
Do diabła. Jak długo tu siedz ę?
– Panna Steele jest już w domu, proszę pana – mówi, zachowując się, jakbym codziennie
przesiadywał na podłodze.
– Jak się czuje? – pytam, siląc się na obojętny ton, chociaż naprawdę chcę się dowiedzieć.
– Jest smutna, proszę pana – odpowiada, nie zdradzając żadnych emocji.
Kiwam głową na znak, że może odejść. On jednak nie rusza się z miejsca.
– Czy coś panu podać? – pyta, zdecydowanie zbyt łagodnie.
– Nie. – Odejdź , z ostaw m n ie w spokoju.
– Proszę pana – mówi i odchodzi, zostawiając mnie skulonego na podłodze.
Najchętniej siedziałbym tu przez cały dzień i oddawał się rozpaczy, ale muszę sprawdzić,
czego dowiedział się Welch, i zadzwonić do tego nędznika, męża Leili.
Poza tym muszę wziąć prysznic. Może woda zmyje ze mnie cierpienie.
Wstając, opieram się o drewniany stół, który zajmuje prawie cały przedpokój, i bezmyślnie
dotykam palcami jego delikatnej rzeźby. Chciałbym przelecieć na nim pannę Steele. Zamykam
oczy i wyobrażam ją sobie rozciągniętą na stole, z głową odchyloną do tyłu, zadartą brodą,
ustami otwartymi w ekstazie, jedwabistymi włosami spływającymi z krawędzi. Cholera, sama
myśl o tym wywołuje u mnie erekcję.
Kurw a.
Ból wzmaga się i ściska mi wnętrzności.
On a odesz ła, G rey. Pogódź się z tym .
Latami uczyłem się opanowania i teraz mam dzięki temu siłę, żeby wstać.
Woda pod prysznicem parzy, niemal sprawiając mi ból, ale tak właśnie lubię. Stoję pod jej
strumieniem i próbuję zapomnieć, łudząc się, że gorąco wypali jej wspomnienie i zmyje z mego
ciała jej zapach.
Skoro odeszła, powrotu już nie ma.
Nigdy.
Z ponurą determinacją szoruję skórę głowy.
Baba z w oz u, kon iom lż ej.
Wciągam powietrze przez zaciśnięte zęby.
Niepraw da. W cale n ie lż ej.
Podstawiam twarz pod gorący strumień. Ani trochę lżej – będzie mi jej brakowało. Opieram
czoło o kafelki. Zaledwie wczoraj była tu ze mną. Patrzę na swoje ręce, palce pieszczą fugi,
o które dopiero co ona wspierała się dłońmi.
Pieprz yć to.
Zakręcam wodę i wychodzę z kabiny. Owijam się w pasie ręcznikiem i wtedy do mnie
dociera: każdy dzień będzie bardziej mroczny i pusty, ponieważ jej w nim nie będzie.
Koniec z żartobliwymi, zabawnymi mailami.
Koniec z jej niewyparzoną buzią.
Koniec ciekawskich pytań.
Jej jasnobłękitne oczy już nigdy nie spojrzą na mnie z zawoalowanym rozbawieniem…
przerażeniem… czy pożądaniem. Patrzę na ponurego kretyna, który spogląda na mnie z lustra.
– Co ty, do cholery, zrobiłeś, dupku? – szydzę z niego.
Odpowiada tym samym ze zjadliwą pogardą. I mruga do mnie wielkimi szarymi oczami,
w których maluje się rozpacz.
– Bez ciebie będzie jej lepiej. Nie możesz być taki, jak ona by chciała. Nie możesz jej dać
tego, czego pragnie. Jej marzy się romantyczna miłość. Zasługuje na kogoś lepszego, ty głupi,
popieprzony kutasie.
Widok w lustrze napawa mnie obrzydzeniem, odwracam się więc od niego.
Dzisiaj mam gdzieś golenie.
Wycieram się przy komodzie, z której wyjmuję bieliznę i T-shirt. Kiedy się odwracam,
zauważam leżące na mojej poduszce niewielkie pudełko. Po raz kolejny tracę grunt pod nogami,
stojąc nad ziejącą przepaścią, która mnie wzywa, i moja wściekłość zmienia się w strach.
To coś od niej. Co takiego mogła mi dać? Rzucam ubrania i oddychając głęboko, siadam na
łóżku. Sięgam po pudełko.
To szybowiec. Zestaw modelarski z blanikiem L23 do złożenia. Spod pokrywki wypada
karteczka papieru i ląduje na pościeli.
Ana
Rozmowa z Welchem jest krótka. Z Russellem Reedem – nędznym draniem, który ożenił się
z Leilą – jeszcze krótsza. Nie miałem pojęcia, że pobrali się podczas jakiegoś pijackiego
weekendu w Las Vegas. Nic dziwnego, że małżeństwo rozpadło się zaledwie po osiemnastu
miesiącach. Leila odeszła od niego osiem tygodni temu. G dz ie w ięc się teraz podz iew asz , Leilo
W illiam s? Co robisz ?
Skupiam myśli na Leili, próbując w naszej przeszłości znaleźć jakąś wskazówkę co do miejsca
jej aktualnego pobytu. Muszę to wiedzieć. Mieć pewność, że jest bezpieczna. I dlaczego tu
przyszła. Czemu do mnie?
Chciała czegoś więcej, a ja nie, ale to było dawno temu. Łatwo przyszło mi się z nią rozstać –
za obopólną zgodą rozwiązaliśmy naszą umowę. Prawdę mówiąc, nasz związek był idealny:
dokładnie taki, jak powinien. Kiedy byliśmy razem, była zepsuta i lubieżna, w niczym nie
przypominała zrozpaczonej, złamanej istoty, jaką opisała mi Gail.
Pamiętam, jak uwielbiała nasze sesje w pokoju zabaw. Leila uwielbiała sprośności. Pojawia
się wspomnienie – związuję jej duże palce u nóg, tak wykrzywiając jej stopy, żeby nie mogła
zacisnąć pośladków i bronić się przed bólem. Tak, uwielbiała to wszystko, podobnie jak ja. Była
wspaniałą uległą. Nigdy jednak nie wzbudziła we mnie takiego zainteresowania jak Anastasia
Steele.
Nigdy nie rozpraszała mnie tak jak Ana.
Patrzę na pudełko z szybowcem do samodzielnego sklejenia i przesuwam palcem po jego
krawędzi, bo wiem, że Ana też go dotykała.
Moja słodka An astasia.
Tak kompletnie różniła się od wszystkich kobiet, które znałem. Tylko za nią się uganiałem
i tylko ona nie mogła dać mi tego, czego pragnę.
Nie rozumiem.
Odżyłem z chwilą, gdy ją poznałem. Czas, który z nią spędziłem, był najbardziej
ekscytujący, najbardziej nieprzewidywalny, najbardziej fascynujący w całym moim życiu.
Z mojej monochromatycznej egzystencji trafiłem do świata przesyconego kolorami – a mimo to
nie mogła być tą, której potrzebowałem.
Obejmuję głowę rękami. Nigdy nie polubi tego, co robię. Próbowałem sobie wmówić, że
w końcu nasze zabawy staną się bardziej perwersyjne, ale były to próżne nadzieje. Lepiej jej
będzie beze mnie. Czego mogłaby chcieć od popieprzonego potwora, który nie pozwala się
dotknąć?
A mimo to kupiła mi ten przemyślany prezent. Kto inny się na to zdobył poza moją rodziną?
Jeszcze raz oglądam pudełko, wreszcie je otwieram. Wszystkie plastikowe części samolociku są
ułożone na stelażu i owinięte w celofan. Natychmiast przypomina mi się Ana, jak krzyczy, kiedy
lecimy do góry nogami, z uniesionymi rękami wspartymi o plastikową kopułę kokpitu. Nie mogę
się nie uśmiechnąć na to wspomnienie.
Boże, ależ to była zabawa – prawie tak samo dobra jak wtedy, kiedy na placu zabaw
ciągnąłem ją za kucyki. Ana w kucykach… natychmiast odpycham od siebie tę myśl. Nie chcę
wspominać naszej pierwszej wspólnej kąpieli. Pozostaje mi jedynie świadomość, że więcej już jej
nie zobaczę.
Otchłań znowu zieje pode mną.
Nie. Nie z n ow u.
Muszę skleić ten samolocik. To mi pomoże się oderwać. Rozrywam celofan i rzucam okiem
na instrukcję. Będzie mi potrzebny klej modelarski. Przeszukuję szuflady biurka.
Cholera. Na dnie jednej z nich znajduję czerwone skórzane etui z kolczykami od Cartiera.
Nie zdążyłem wręczyć ich Anie – i już nigdy nie zdążę.
Dzwonię do Andrei i nagrywam na jej skrzynkę głosową wiadomość, żeby odwołała
dzisiejsze wyjście. Nie zniósłbym tej gali, nie bez mojej osoby towarzyszącej.
Otwieram etui i oglądam kolczyki. Są piękne: proste, ale eleganckie, dokładnie takie jak
czarująca panna Steele… która odeszła ode mnie dzisiaj, ponieważ wymierzyłem jej karę…
ponieważ za daleko się posunąłem. Znowu chowam głowę w dłoniach. Ale mi na to pozwoliła.
Pozwoliła, ponieważ mnie kocha. Ta myśl jest tak przerażająca, że natychmiast ją od siebie
odganiam. Nie może mnie kochać. To proste. Nikt nie może mnie kochać. Nie, jeśli wie, kim
naprawdę jestem.
G rey, prz estań . S kup się.
G dz ie jest ten cholern y klej? Chowam kolczyki do szuflady i szukam dalej. Bez skutku.
Dzwonię do Taylora.
– Proszę pana?
– Potrzebny mi klej modelarski.
Przez chwilę milczy.
– Do czego?
– Do modelu szybowca.
– Z drewna czy plastiku?
– Plastiku.
– Mam taki, zaraz go panu przyniosę.
Dziękuję mu, zdziwiony, że ma klej modelarski. Chwilę później Taylor puka do drzwi.
– Proszę.
Wchodzi do gabinetu i kładzie na biurku mały pojemniczek z klejem. Nie odchodzi, a ja
muszę zapytać.
– Skąd masz ten klej?
– Czasem buduję samoloty. – Twarz mu czerwienieje.
– Och? – Moja ciekawość rośnie.
– Latanie to moja pierwsza miłość, proszę pana.
Nie rozumiem.
– Daltonizm – tłumaczy spokojnie.
– Dlatego wstąpiłeś do marines?
– Tak, proszę pana.
– Dziękuję ci.
– Żaden problem. Jadł pan coś?
Jego pytanie mnie zaskakuje.
– Nie jestem głodny, Taylorze. Idź, proszę, spędź popołudnie z córką. Zobaczymy się jutro.
Nie będę cię już potrzebował.
Stoi jeszcze przez chwilę, a moja irytacja wzrasta. Idź .
– Nic mi nie jest. – Do cholery, głos więźnie mi w gardle.
– Proszę pana. – Kiwa głową. – Wrócę jutro wieczorem.
Skinieniem głowy daję mu znać, że jest wolny. Taylor wychodzi.
Kiedy po raz ostatni Taylor proponował mi coś do jedzenia? Muszę wyglądać gorzej, niż
sądziłem. Z ponurą miną chwytam klej.
Wreszcie wszystko jest na miejscu i teraz schnie. Mój szybowiec ma własne oznaczenie.
November. Nine. Five. Two. Echo. Charlie.
Echo Charlie.
Podnoszę wzrok i widzę, że światło przygasa. Zrobiło się późno. W pierwszym odruchu chcę
pokazać samolocik Anie.
An y już n ie m a.
Zaciskam zęby i prostuję zastane ramiona. Wstaję powoli i nagle sobie uświadamiam, że
przez cały dzień nic nie jadłem ani nie piłem, a głowa pulsuje mi bólem.
Czuję się podle.
Sprawdzam telefon w nadziei, że dzwoniła, lecz jest tylko wiadomość od Andrei.
Gala IH odwołana.
Mam nadzieję, że wszystko w porządku.
A
Kiedy czytam wiadomość od Andrei, telefon zaczyna dzwonić. Puls z miejsca mi przyśpiesza,
zaraz jednak się uspokaja, gdy widzę, że to Elena.
– Halo. – Nawet nie staram się ukryć rozczarowania.
– Christianie, czy to ładnie tak się witać? Co cię dręczy? – pyta niby z przyganą, choć w jej
głosie słychać wesołość.
Spoglądam przez okno. Nad Seattle zapada zmierzch. Ciekawe, co porabia Ana. Nie chcę
tłumaczyć Elenie, co się stało; nie chcę wypowiadać tego na głos, bo wtedy stanie się
rzeczywistością.
– Christianie? Co jest? Powiedz mi. – Jej ton staje się szorstki. Jest zdenerwowana.
– Odeszła – bąkam zrozpaczony.
– Och. – Elena nie kryje zdziwienia. – Chcesz, żebym przyszła?
– Nie.
Wzdycha głęboko.
– Nie każdemu takie życie odpowiada.
– Wiem.
– Do diabła, Christianie, jesteś w bardzo złym stanie. Może wyjdziemy gdzieś na kolację?
– Nie.
– Zaraz u ciebie jestem.
– Nie, Eleno. Byłbym złym kompanem. Jestem zmęczony i chcę być sam. Zadzwonię
w tygodniu.
– Christianie… tak będzie lepiej.
– Wiem. Do widzenia.
Rozłączam się. Nie chcę z nią rozmawiać; to ona namówiła mnie, żebym poleciał do
Savannah. Może wiedziała, że tak się to skończy. Wykrzywiam się do telefonu i idę poszukać
czegoś do jedzenia i picia.
G apię się w sufit w sypialni. Sen nie przychodzi. Zapach Any, którym wciąż przesiąknięta jest
pościel, jest dla mnie prawdziwą udręką. Przykładam jej poduszkę do twarzy, by wdychać jej
woń. To męka i rozkosz jednocześnie. A może popełnię samobójstwo przez uduszenie?
W eź się w garść, G rey.
Wciąż na nowo odtwarzam w myślach wydarzenia dzisiejszego poranka. Czy mogły
potoczyć się inaczej? Z reguły nigdy tego nie robię, bo to wyłącznie strata energii, ale dzisiaj
szukam wskazówek, gdzie popełniłem błąd. I choć wyobrażam to sobie na różne sposoby, czuję
w kościach, że tak czy owak doszlibyśmy do tego impasu, czy to dzisiaj rano, czy za tydzień,
miesiąc, rok. Lepiej, że stało się to teraz, zanim przysporzyłem Anie jeszcze więcej bólu.
Myślę, jak leży skulona w swoim małym białym łóżku. Nie potrafię jej sobie wyobrazić
w nowym mieszkaniu – nie byłem w nim – ale widzę ją w tym pokoju w Vancouver, gdzie raz
z nią spałem. Potrząsam głową; tamtej nocy spałem dobrze jak nigdy w życiu. Budzik pokazuje
godzinę 2:00. Leżę tu już od dwóch godzin, myśli kotłują mi się w głowie. Oddycham głęboko,
raz jeszcze wciągając jej zapach, i zamykam oczy.
Mamusia mnie nie widzi. Stoję przed nią. Nie widzi mnie. Śpi z otwartymi oczami.
A może jest chora?
Słyszę brzęk. Jego klucze. Wrócił.
Biegnę i chowam się pod stołem w kuchni. Robię się malutki, tak mały, jak to tylko
możliwe. Moje samochodziki są tutaj ze mną.
Łup. Drzwi zatrzaskują się z hukiem, a ja podskakuję.
Przez palce widzę mamusię. Obraca głowę, żeby na niego popatrzeć. Potem zasypia na
kanapie. On ma swoje wielkie buciory z błyszczącymi klamrami i stoi nad mamusią,
wydziera się na nią. Uderza mamusię pasem. W staw aj! W staw aj! T y popieprz on a suko!
T y popieprz on a suko! Mamusia wydaje dźwięk. Jęczy.
Prz estań . Prz estań bić m am usię. Prz estań bić m am usię.
Podbiegam do niego i uderzam go, i uderzam, i uderzam.
Ale on się śmieje i wali mnie w twarz.
Nie! – krzyczy mamusia.
T y popieprz on a suko.
Mamusia się kuli. Robi się taka malutka jak ja. A potem jest cicho.
T y popieprz on a suko. T y popieprz on a suko. T y popieprz on a suko.
Siedzę pod stołem. Palcami zatykam uszy i mam zamknięte oczy.
Dźwięk ustaje. On się obraca i widzę jego wielkie buciory, kiedy idzie do kuchni. Niesie
pas, uderza się nim o nogę.
Próbuje mnie znaleźć. Kuca i uśmiecha się okropnie.
Paskudnie cuchnie. Papierosami i piciem, i czymś brzydkim.
T u jesteś, ty m ały gn ojku.
Budzi mnie przeszywający jęk. Jestem zlany potem i serce mi wali. Siadam gwałtownie na
łóżku.
Kurw a.
To ja jęczałem.
Oddycham głęboko, żeby się uspokoić, i próbuję wyrzucić z siebie wspomnienie odoru
ludzkiego ciała, taniego burbona i stęchłego smrodu cameli.
Jesteś popieprz on ym sukin syn em .
Słowa Any rozbrzmiewają w mojej głowie.
Tak jak jego.
Kurw a.
Nie mogłem pomóc zaćpanej kurwie.
Próbowałem. Dobry Boże, próbowałem.
T u jesteś, ty m ały gn ojku.
Ale mogłem pomóc Anie.
Pozwoliłem jej odejść.
Musiałem pozwolić jej odejść.
Nie musiała znosić tego całego gówna.
Patrzę na zegarek, jest 3:30. Idę do kuchni, gdzie wypijam wielką szklankę wody, potem
siadam do fortepianu.
Znowu gwałtownie się budzę i jest już rano – poranne słońce wlewa się do pokoju. Śniłem o Anie:
całowała mnie, czułem jej język w ustach, moje palce wplatały się w jej włosy; tuliła się do mnie
swoim rozkosznym ciałem, ręce miała związane nad głową.
G dz ie on a jest?
Na jedną błogosławioną chwilę zapominam o tym, co zaszło wczoraj, ale zaraz wszystko
wraca gwałtowną falą.
Odesz ła.
Kurw a.
Dowód mojego pożądania wgniata się w materac – ale wspomnienie jej błękitnych oczu
zasnutych mgłą bólu i upokorzenia szybko rozwiązuje ten problem.
Czuję się jak ostatni drań, leżę na plecach z rękami pod głową i gapię się w sufit. Mam przed
sobą cały długi dzień i po raz pierwszy od wielu lat nie wiem, co ze sobą począć. Znowu patrzę
na zegar: 5:58.
Cholera, równie dobrze mogę iść pobiegać.
Nad Seattle zapada zmierzch. Wstaję i się przeciągam; spędziłem w gabinecie cały dzień,
nadzwyczaj produktywnie. Ros też ciężko pracowała. Przygotowała i przysłała mi pierwszy szkic
biznesplanu i listu intencyjnego dla SIP.
Prz yn ajm n iej będę m ógł m ieć oko n a An ę.
Ta myśl w jednakowym stopniu boli i sprawia przyjemność.
Przeczytałem i poczyniłem uwagi do dwóch wniosków patentowych, kilku kontraktów
i nowej specyfikacji projektu i przez cały ten czas, skupiony na pracy, nie myślałem o Anie. Mały
szybowiec wciąż stoi na moim biurku, przypominając mi szczęśliwsze chwile, jak Ana napisała
w swoim liściku. Wyobrażam ją sobie, jak staje w drzwiach mojego gabinetu, ubrana w jeden
z moich T-shirtów, długonoga i błękitnooka, na chwilę przedtem, jak mnie uwiodła.
Kolejny pierwszy raz.
T ęskn ię z a n ią.
Wreszcie przyznałem się do tego przed sobą. Sprawdzam telefon w próżnej nadziei i widzę,
że Elliot przysłał SMS-a.
Piwo, ważniaku?
Odpowiadam.
B oję się położyć do łóżka. Minęła już północ, jestem zmęczony, ale siedzę przy fortepianie
i w kółko gram Bacha-Marcella. Pamiętam, jak słuchała tego z głową wspartą na moim
ramieniu. Niemal czuję jej zapach.
Do kurw y n ędz y, pow iedz iała, ż e spróbuje!
Przestaję grać i chwytam rękami głowę, waląc łokciami w klawiaturę. Fortepian wydaje dwa
fałszywe dźwięki. Powiedziała, że spróbuje, ale już po pierwszej przeszkodzie zrezygnowała.
Potem uciekła.
Cz em u uderz yłem ją tak m ocn o?
W głębi duszy znam odpowiedź – ponieważ poprosiła o to, a ja byłem zbyt niecierpliwy, zbyt
porywczy i samolubny, by oprzeć się pokusie. Zwiedziony wyzwaniem, jakie mi rzuciła,
wykorzystałem nadarzającą się okazję, żeby przejść do punktu, w którym chciałem, abyśmy
oboje się znaleźli. Ona nie wypowiedziała bezpiecznego słowa, a ja zraniłem ją mocniej, niż
potrafiła znieść – choć obiecałem, że nigdy tego nie zrobię.
Co z a pieprz on y głupiec z e m n ie.
Czy mogła mi potem zaufać? Słusznie, że odeszła.
Bo niby dlaczego, do cholery, chciałaby dalej ze mną być?
Zastanawiam się, czy się nie upić. Nie byłem pijany od piętnastego roku życia – no, może
zrobiłem to jeszcze raz, kiedy miałem dwadzieścia jeden lat. Nienawidzę utraty kontroli. Wiem,
co alkohol robi z człowiekiem. Przeszywa mnie dreszcz, odsuwam od siebie te wspomnienia
i postanawiam, że pora zakończyć ten dzień.
Leżę w łóżku i modlę się o sen bez snów… jeśli jednak coś ma mi się przyśnić, niech to będzie
ona.
Mamusia ślicznie dzisiaj wygląda. Siada i pozwala mi szczotkować swoje włosy. Patrzy
na mnie w lustrze i uśmiecha się tym swoim wyjątkowym uśmiechem. Uśmiechem
przeznaczonym tylko dla mnie.
Rozlega się głośny huk, łomot. Wrócił. Nie! Kurw a, gdz ie jesteś, dz iw ko?
Prz yprow adz iłem kolegę. Ma kasę. Mamusia wstaje, chwyta mnie za rękę i wpycha do
szafy. Siedzę na jej butach, najciszej jak się da, zatykam rękami uszy i mocno zaciskam
powieki. Ubrania pachną mamusią. Lubię ten zapach. Lubię tu siedzieć. Schowany przed
nim.
On wrzeszczy. G dz ie ten pieprz on y kurdupel? Chwyta mnie za włosy i wywleka z szafy.
Nie z epsujesz z abaw y, ty m ały gn ojku. Z całej siły uderza mamusię w twarz. Postaraj się,
suko, z rób m ojem u kum plow i dobrz e, potem m oż esz się n aćpać. Mamusia patrzy na mnie
i płacze. Nie płacz, mamusiu. Do pokoju wchodzi drugi mężczyzna. Wielki z brudnymi
włosami. Ląduję w drugim pokoju. On przewraca mnie na podłogę i rozbijam sobie
kolano. I co ja m am z tobą z robić, ty w redn y m ały gn ojku? Obrzydliwie śmierdzi.
Śmierdzi piwskiem i pali papierosa.
Budzę się. Serce wali mi, jakbym przebiegł czterdzieści przecznic ścigany przez psy z piekła
rodem. Wyskakuję z łóżka, spychając wspomnienia w najgłębsze zakamarki umysłu. Biegnę do
kuchni, żeby napić się wody.
Muszę zobaczyć się z Flynnem. Koszmary są coraz gorsze. Kiedy Ana spała obok mnie, nie
miałem żadnych.
Niech to sz lag.
Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłbym spać z którąś ze swoich uległych.
Zwyczajnie nie miałem na to ochoty. Bałem się, że przez sen mnie dotkną? Nie wiem. Dopiero
cudowna, niewinna dziewczyna pokazała mi, jakie to może być miłe i kojące.
Dawniej patrzyłem, jak moje uległe śpią, ale był to wyłącznie wstęp do seksu.
Pamiętam, jak godzinami przyglądałem się śpiącej Anie w hotelu The Heathman. Im dłużej
na nią patrzyłem, tym piękniejsza mi się wydawała: idealna gładka skóra skąpana w miękkim
świetle, ciemne włosy rozrzucone na poduszce, długie rzęsy trzepoczące przez sen. Usta miała
rozchylone, widziałem jej zęby i język, kiedy oblizywała wargi. Było to najbardziej podniecające
przeżycie – patrzenie na nią. A kiedy w końcu sam obok niej usnąłem, słuchając jej równego
oddechu i patrząc, jak jej piersi unoszą się i opadają, spałem dobrze… tak dobrze.
Wracam do gabinetu i biorę do ręki szybowiec. Uśmiecham się do niego ciepło i odczuwam
pewną ulgę. Z jednej strony rozpiera mnie duma, że go skleiłem, z drugiej czuję się idiotycznie,
myśląc o tym, co zrobię. To był jej ostatni prezent dla mnie. A czym obdarowała mnie na
początku…?
Oczywiście. T ym , ż e była sobą.
Poświęciła siebie, by zaspokoić moje potrzeby. Moją chciwość. Moją żądzę. Moje ego… moje
popieprzone, zniszczone ego.
Cholera, cz y ten ból w resz cie m in ie?
Czując się trochę głupio, zabieram szybowiec do łóżka.
Wysiadam z windy i Andrea z Olivią jednocześnie podnoszą na mnie wzrok. Olivia trzepocze
rzęsami i wsuwa za ucho kosmyk włosów. Chryste – dość już m am tej dz iew uchy. Niech HR
przeniesie ją do innego działu.
– Olivio, poproszę kawę. Przynieś mi też croissanta.
Zrywa się, żeby spełnić moje polecenie.
– Andreo – połącz mnie po kolei z Welchem, Barneyem, potem Flynnem i wreszcie
Claude’em Bastille’em. Niech nikt mi nie przeszkadza, nawet moja matka… chyba że… chyba że
zadzwoni Anastasia Steele. Okej?
– Oczywiście, proszę pana. Zapoznać pana z harmonogramem?
– Nie. Najpierw muszę napić się kawy i coś zjeść. – Patrzę z gniewem na Olivię, która
w żółwim tempie idzie w stronę windy.
– Tak jest, proszę pana – woła za mną Andrea, kiedy otwieram drzwi do swojego gabinetu.
Z teczki wyjmuję kopertę, w której schowałem najcenniejszą rzecz, jaką posiadam –
szybowiec. Ustawiam go na biurku i myślę o Anastasii Steele.
Dzisiaj rano zaczyna nową pracę, pozna nowych ludzi… nowych mężczyzn. Ogarnia mnie
przygnębienie. Zapomni o mnie.
Nie, nie zapomni. Kobiety zawsze pamiętają facetów, którzy pieprzyli je jako pierwsi, no
nie? Choćby tylko dlatego na zawsze pozostanę w jej pamięci. Ale nie chcę być wyłącznie
wspomnieniem, chcę, żeby o mnie myślała. Co mam zrobić?
Rozlega się pukanie do drzwi i pojawia się Andrea.
– Kawa i croissant dla pana – oznajmia.
– Wejdź.
Zmierza szybko do mojego biurka, zerkając na stojący na nim szybowiec, ale się nie odzywa.
Stawia przede mną śniadanie.
Czarna kawa. S pisałaś się, An dreo.
– Dziękuję.
– Zostawiłam wiadomości Welchowi, Barneyowi i Bastille’owi. Flynn oddzwoni za pięć
minut.
– Dobrze. Odwołaj wszystkie moje spotkania towarzyskie w tym tygodniu. Żadnych
lunchów, żadnych wieczornych wyjść. Zadzwoń do Barneya, niech znajdzie jakąś dobrą florystkę.
Andrea notuje błyskawicznie w swoim notesie.
– Proszę pana, korzystamy z Arcadia’s Roses. Mam zamówić dla pana kwiaty?
– Nie, podaj mi tylko numer. Sam się tym zajmę. To wszystko.
Kiwa głową i szybko wychodzi, jakby nie mogła się doczekać, aż opuści mój gabinet. Chwilę
później dzwoni telefon. To Barney.
– Barney, musisz mi zrobić podstawkę na szybowiec.
Między spotkaniami dzwonię do kwiaciarni i zamawiam dwa tuziny białych róż dla Any. Mają
zostać dostarczone do jej mieszkania dzisiaj wieczorem. W ten sposób nie poczuje się
zakłopotana w pracy.
I n ie z doła o m n ie z apom n ieć.
– Czy do kwiatów życzy pan sobie dołączyć wiadomość? – pyta florystka.
Wiadomość dla Any?
Co mam je powiedzieć?
W racaj. Prz eprasz am . W ięcej cię n ie uderz ę.
Słowa nie wiadomo skąd pojawiają się w mojej głowie, co wywołuje zmarszczkę na moim
czole.
– Hm… coś w stylu: „Gratulacje z okazji pierwszego dnia pracy, mam nadzieję, że poszło
OK”. – Patrzę na szybowiec. – „I dziękuję Ci za szybowiec. To bardzo miłe z Twojej strony. Stoi
na moim biurku w honorowym miejscu. Christian”.
Florystka odczytuje mi wiadomość.
Psiakrew, w najmniejszym nawet stopniu nie oddaje tego, co tak naprawdę chcę jej
powiedzieć.
– Czy to wszystko, proszę pana?
– Tak. Dziękuję.
– Bardzo proszę. Życzę panu miłego dnia.
Wpatruję się w telefon morderczym wzrokiem. Miłego dn ia, akurat.
– Hej, stary, co cię gryzie? – Claude podnosi się z podłogi, na którą właśnie go powaliłem na ten
jego chudy, wredny tyłek. – Jesteś dzisiaj rozjuszony.
Podnosi się wolno, jak wielki kot osaczający ofiarę. Walczymy sami w podziemnej sali
gimnastycznej budynku GEH.
– Jestem wkurzony – syczę.
Claude ma opanowaną twarz, kiedy krążymy wokół siebie.
– Nie wchodzi się na matę, kiedy myślami jest się gdzie indziej – mówi rozbawiony, ani na
chwilę nie spuszczając mnie z oka.
– Mnie to pomaga.
– Przesuń się w lewo. Chroń prawą. Ręka do góry, Grey.
Wykonuje zamach i uderzywszy mnie w ramię, niemal mnie przewraca.
– Skup się, Grey. Tutaj nie ma miejsca na bzdury z rady nadzorczej. A może chodzi
o dziewczynę? W końcu jakaś niezła dupeczka zalazła ci za skórę.
Kpi sobie ze mnie, jeszcze bardziej rozwścieczając. Udaje mu się: wyprowadzam kopniak
wycelowany w jego bok i trafiam go raz, potem drugi, a on się chwieje.
– Nie twój pieprzony interes, Bastille.
– Ho, ho, trafiliśmy w źródło bólu – Claude pieje triumfalnie.
Nagle rzuca się na mnie, ale ja spodziewam się jego ataku i blokuję go, wymierzając cios
i szybki kopniak. Tym razem odskakuje, ale widzę, że jest pod wrażeniem.
– Nie wiem, co się tam dzieje w tym twoim małym uprzywilejowanym światku, ale działa.
No, dalej.
Och, teraz mu pokażę. Rzucam się na niego.
U Ciebie w porządku?
Ignoruję SMS.
W moim mieszkaniu panuje cisza; wcześniej nie zwracałem na to uwagi. Brak Anastasii tylko tę
ciszę wzmaga.
Popijając koniak, kręcę się niespokojnie po bibliotece. Co za ironia; nigdy jej tu nie
przyprowadziłem, chociaż tak kocha książki. Mam nadzieję, że odnajdę tu spokój, bo
w bibliotece nic mi się z nią nie kojarzy. Przyglądam się swoim książkom, porządnie ustawionym
na półkach i skatalogowanym. Mój wzrok spoczywa na stole bilardowym. Czy Ana gra w bilard?
Raczej wątpię.
Nagle wyobrażam ją sobie rozciągniętą na zielonym suknie. Być może nie mam żadnych
wspomnień z tego pokoju, ale moja wyobraźnia jest bardzo wybujała i nad wyraz chętna, by
kreować bardzo wyraźne wizje uroczej panny Steele.
Nie zniosę tego.
Pociągam kolejny łyk koniaku i wychodzę z biblioteki.
WTO RE K, 7 CZE RWCA 2011
Pieprzymy się. Ostro. Przy drzwiach do łazienki. Jest moja. Wchodzę w nią, raz za
razem. Napawam się nią: jej dotykiem, jej zapachem, jej smakiem. Zaciskam pięść na jej
włosach, żeby nie mogła się poruszyć. Trzymam ją za tyłek, nogami oplata mnie w pasie.
Nie może się poruszyć; przygważdżam ją. Owija się wokół mnie jak jedwab. Szarpie
mnie za włosy. O tak. Jestem w domu. Tu właśnie pragnę być… w niej.
Ona. Jest. Moja. Już niemal dochodzi, zaciska wokół mnie mięśnie, głowę odrzuca do
tyłu. No, dalej, zrób to dla mnie. Krzyczy, a ja idę w jej ślady… och tak, moja słodka,
najsłodsza Anastasio. Uśmiecha się sennie, zaspokojona – i taka seksowna. Staje
i spogląda na mnie, z tym wesołym uśmieszkiem na ustach, nagle odpycha mnie i cofa
się bez słowa. Chwytam ją i jesteśmy w pokoju zabaw. Przytrzymuję ją na ławce.
Unoszę w ręce pejcz, żeby wymierzyć jej karę… ale ona znika. Stoi przy drzwiach i coraz
bardziej się oddala. Drzwi znikają, ale ona nie przestaje. Wyciąga do mnie błagalnie ręce.
Chodź z e m n ą, szepcze, ale wciąż się cofa, coraz bardziej niewyraźna… znika… nie widzę
jej… odeszła. Nie! – krzyczę. Nie! Ale nie mogę dobyć głosu. Jestem niemy. Niemy…
znowu.
Poszedł sobie. Mamusia siedzi na kanapie. Jest bardzo spokojna. Wpatruje się w ścianę
i od czasu do czasu mruga. Stoję przed nią, ale ona mnie nie widzi. Macham do niej i już
mnie widzi, ale mnie odgania. Nie, Robaczku, nie teraz. On robi mamusi krzywdę. Mnie
też. Nienawidzę go. Jestem na niego taki wściekły. Najlepiej jest, kiedy mamusia i ja
jesteśmy sami. Wtedy jest moja. Moja mamusia. Brzuszek mnie boli. Znowu jest głodny.
Jestem w kuchni i szukam jakichś ciastek. Przysuwam krzesło do szafek i wdrapuję się na
nie. Znajduję pudełko krakersów. Nic innego nie ma. Siadam na krześle i otwieram
pudełko. W środku są tylko dwa krakersy. Zjadam je. Są smaczne. Słyszę go. Wrócił.
Zeskakuję, biegnę do swojego pokoju i wdrapuję się do łóżka. Udaję, że śpię. Trąca mnie
palcem. Nie rusz aj się stąd, m ały gn ojku. T eraz z erż n ę tę tw oją m atkę dz iw kę. Dz isiaj n ie
chcę już oglądać tw ojej paskudn ej m ordy. Roz um iesz ? Nie odpowiadam, więc uderza
mnie w twarz. Albo cię poprz ypalam , ty m ały fiutku. Nie. Nie. Nie lubię tego. Nie lubię,
kiedy mnie przypala. To boli. Roz um iesz , debilu? Wiem, że chce, żebym się rozpłakał. To
trudne. Nie mogę nawet pisnąć. Uderza mnie pięścią…
Znowu budzę się gwałtownie i leżę w bladym świetle świtu, ciężko dysząc. Czekam, aż
serce mi się uspokoi, i próbuję przełknąć kwaśny smak bólu w ustach.
On a cię prz ed tym uratow ała, G rey.
Kiedy była z tobą, nie przeżywałeś wciąż od nowa bólu tamtych wspomnień. Czemu
pozwoliłeś jej odejść?
Patrzę na budzik: 5:15. Pora iść pobiegać.
Jej budynek wygląda ponuro, wciąż pogrążony w cieniu, niemuśnięty wczesnoporannym słońcem.
Pasuje do mojego nastroju. W oknach jej mieszkania jest ciemno, ale zasłony w pokoju, któremu
przyglądałem się wcześniej, są zaciągnięte. To musi być jej pokój.
Mam w Bogu nadzieję, że śpi tam sama. Wyobrażam ją sobie zwiniętą na białym
metalowym łóżku, malutką kulkę Any. Czy śni o mnie? Czy ma koszmary ze mną? Czy już
o mnie zapomniała?
Nigdy nie czułem się taki nieszczęśliwy, nawet jako nastolatek. Może kiedy stałem się
Greyem… Sięgam pamięcią wstecz. Nie, nie – nie na jawie. Tego już za wiele. Z kapturem
naciągniętym na głowę, oparty o kamienną ścianę kryję się w bramie budynku naprzeciwko.
Straszna myśl przychodzi mi do głowy, że stoję tak za tydzień, za miesiąc… za rok? Obserwuję,
czekam, byle tylko choć przelotnie ujrzeć dziewczynę, która kiedyś była moja. Co za udręka.
Stałem się tym, co mi zawsze zarzucała – prześladowcą.
Nie mogę tak dalej. Muszę ją zobaczyć. Przekonać się, że nic jej nie jest. Muszę wymazać
z pamięci ten obraz, kiedy widziałem ją po raz ostatni: zranioną, upokorzoną, pokonaną…
i odchodzącą ode mnie.
Muszę coś wymyślić.
Czy mogę zadzwonić do Any, żeby tylko się przywitać? Odbierze telefon ode mnie? Patrzę na
stojący na biurku szybowiec. Poprosiła, żebym się z nią nie kontaktował. Powinienem to
uszanować i dać jej spokój. Ale chcę usłyszeć jej głos. Przez chwilę się zastanawiam, czy może
zadzwonić i się rozłączyć, byle tylko usłyszeć, jak mówi.
– Christianie? Christianie, dobrze się czujesz?
– Wybacz, Ros, o co chodzi?
– Jesteś taki rozkojarzony. Nigdy nie widziałam cię w takim stanie.
– Nic mi nie jest – warczę.
Cholera – skup się, G rey.
– Mówiłam, że sytuacja finansowa SIP jest trudniejsza, niż sądziliśmy. Na pewno chcesz to
kontynuować?
– Tak. – Głos mam zacięty. – Na pewno.
– Ich zespół zjawi się dzisiaj po południu, żeby podpisać umowę wstępną.
– Dobrze. A co z naszą propozycją dla Eamona Kavanagha?
Zasępiony stoję i wyglądam przez drewniane żaluzje na Taylora, który parkuje przed gabinetem
Flynna. Jest późne popołudnie, a ja wciąż myślę o Anie.
– Christianie, z przyjemnością biorę pieniądze za to, żeby patrzeć, jak gapisz się przez okno,
ale przyszedłeś tu chyba nie dla widoku – odzywa się Flynn.
Obracam się ku niemu, a on patrzy na mnie z uprzejmym wyczekiwaniem. Wzdycham
i podchodzę do kanapy.
– Koszmary wróciły. Najgorsze ze wszystkich dotąd.
Flynn unosi brew.
– Te same?
– Tak.
– Co się zmieniło? – Przechyla głowę w oczekiwaniu na moją odpowiedź. Kiedy milczę,
dodaje: – Christianie, wyglądasz jak kupa nieszczęścia. Coś się stało.
– Poznałem dziewczynę.
– I?
– Zostawiła mnie.
Jest zdumiony.
– Już wcześniej kobiety cię zostawiały. Czemu tym razem jest inaczej?
Patrzę na niego pustym wzrokiem.
Czemu jest inaczej? Bo An a jest in n a.
Moje myśli zlewają się w jeden barwny kolaż: nie była uległą. Nie mieliśmy umowy. Była
seksualnie niedoświadczona. Była pierwszą kobietą, od której chciałem czegoś więcej niż tylko
seksu. Chryste – te wszystkie pierwsze razy, które z nią przeżyłem: pierwsza dziewczyna, obok
której spałem, pierwsza dziewica, pierwsza, którą przedstawiłem rodzinie, pierwsza, która
leciała „Charliem Tango’, pierwsza, którą zabrałem na lot szybowcem.
No w łaśn ie… In n a.
Flynn przerywa moje rozmyślania.
– To proste pytanie, Christianie.
– Brakuje mi jej.
Twarz ma w dalszym ciągu uprzejmą i zatroskaną, poza tym jednak nie zdradza się
z niczym.
– Nigdy wcześniej nie tęskniłeś za żadną kobietą, z którą byłeś?
– Nie.
– Czyli ta była inna – podpowiada.
Wzruszam ramionami, on jednak nie daje za wygraną.
– Czy wasz związek opierał się na umowie? Była uległą?
– Miałem nadzieję, że nią zostanie. Ale jej to nie odpowiadało.
Flynn marszczy brwi.
– Nie rozumiem.
– Złamałem jedną ze swoich zasad. Zdobywałem ją przekonany, że jej się to spodoba, ale
okazało się, że to nie dla niej.
– Opowiedz mi, co się stało.
Tama puszcza i opowiadam o wszystkim, co wydarzyło się przez ostatni miesiąc, od
momentu kiedy Ana wpadła jak burza do mojego gabinetu, aż do chwili gdy w sobotę odeszła.
– Rozumiem. Rzeczywiście sporo się tego nazbierało od naszego ostatniego spotkania. –
Pociera ręką brodę i uważnie mi się przygląda. – Christianie, mamy tu do czynienia z wieloma
problemami, w tej chwili jednak chciałbym skupić się na jednym: co czułeś, kiedy powiedziała, że
cię kocha.
Wciągam gwałtownie powietrze, żołądek ściska mi się ze strachu.
– Przerażenie – wyduszam z siebie szeptem.
– Oczywiście. – Flynn kręci głową. – Nie jesteś potworem, za jakiego się uważasz.
Zasługujesz na miłość bardziej, niż sądzisz. Wiesz o tym. Ciągle ci to powtarzam. Przekonanie,
że jest inaczej, mieszka tylko w twojej głowie.
Patrzę na niego, nieczuły na pochlebstwa.
– A jak czujesz się teraz?
Zagubion y. Cz uję się z agubion y.
– Tęsknię za nią. Chcę ją zobaczyć. – Znowu jestem w konfesjonale, winny własnych
grzechów: pragnę jej, a to pragnienie jest straszliwie mroczne, jakby była narkotykiem, od
którego się uzależniłem.
– Więc mimo że ona nie potrafi zaspokoić twoich potrzeb – jak to postrzegasz – tęsknisz za
nią?
– Tak. I rzecz nie w tym, że tak to postrzegam, Johnie. Ona nie może być tą, której pragnę,
ale też ja nie mogę być tym, kogo pragnie ona.
– Jesteś tego pewien?
– Odeszła ode mnie.
– Odeszła, bo ją wychłostałeś. Czy możesz mieć do niej pretensje, że nie podziela twoich
upodobań?
– Nie.
– A nie myślałeś, żeby związać się z nią na jej warunkach?
S łucham ? Gapię się na niego wstrząśnięty. On tymczasem mówi dalej.
– Czy seks z nią zaspokajał cię?
– Oczywiście, że tak – odwarkuję zirytowany.
Nie zwraca uwagi na mój ton.
– A kiedy ją biłeś?
– Też, i to bardzo.
– Chciałbyś to powtórzyć?
Pow tórz yć? I patrz eć, jak odchodz i – z n ow u?
– Nie.
– A to dlaczego?
– Bo to nie dla niej. Zadałem jej ból. Prawdziwy, dotkliwy ból… a ona nie może… nie chce… –
milknę. – Nie lubi tego. Była zła. Naprawdę cholernie zła. – Wyraz jej twarzy, zranione
spojrzenie będą mnie jeszcze długo prześladować… i nie chcę już nigdy więcej być tego sprawcą.
– Dziwi cię to?
Kręcę głową.
– Była wściekła – szepczę. – Nigdy jej takiej nie widziałem.
– Jak się wtedy czułeś?
– Bezradny.
– A to uczucie znasz – podpowiada.
– Znam? W jakim sensie? – O co m u chodz i?
– Nie rozpoznajesz w tym siebie? Swojej przeszłości? – Jego pytanie wyprowadza mnie
z równowagi.
Kurw a, w kółko to w ałkujem y.
– Nie. To coś innego. Związek łączący mnie z panią Lincoln polegał zupełnie na czymś innym.
– Nie chodziło mi o panią Lincoln.
– A o co? – Głos niemal mi zamiera, bo zaczynam rozumieć, do czego zmierza.
– Przecież wiesz.
Z trudem łapię powietrze, przytłoczony niemocą i wściekłością bezbronnego dziecka. Tak.
Wściekłością. Sięgającą głęboko, obezwładniającą wściekłością… i strachem. Ciemność kotłuje się
we mnie gniewnie.
– To nie to samo – syczę przez zaciśnięte zęby, starając się nie stracić nad sobą panowania.
– Rzeczywiście, nie to samo – zgadza się Flynn.
Ale wspomnienie jej wściekłości wciąż staje mi przed oczami.
„T aką m n ie w łaśn ie lubisz ? T aką, w tym stan ie?”
Mój gniew rośnie.
– Wiem, co kombinujesz, doktorku, ale to nieuczciwe porównanie. Prosiła, żebym jej
pokazał. Przecież jest dorosła, do kurwy nędzy. Mogła użyć bezpiecznego słowa. Mogła
powiedzieć, żebym przestał. Nie zrobiła tego.
– Wiem. Wiem. – Unosi ręce. – Po prostu brutalnie ilustruję, o co mi chodzi, Christianie.
Jesteś gniewnym człowiekiem i masz ku temu aż nadto powodów. Nie będziemy teraz do tego
wracać. Niewątpliwie cierpisz, a nasza terapia ma na celu sprawić, żebyś zaczął siebie bardziej
akceptować i poczuł się lepiej sam ze sobą. – Przerywa. – Ta dziewczyna…
– Anastasia – mruczę nadąsany.
– Anastasia. Najwyraźniej wywarła na tobie ogromne wrażenie. Jej odejście spotęgowało
twoje problemy wynikające z porzucenia i zespołu stresu pourazowego. To oczywiste, że znaczy
dla ciebie o wiele więcej, niż jesteś to gotów sam przed sobą przyznać.
Gwałtownie wciągam powietrze. Dlatego to takie bolesn e? Pon iew aż on a z n acz y w ięcej,
z n acz n ie w ięcej?
Flynn mówi dalej.
– Musisz skupić się na tym, czego chcesz. A według mnie chcesz być z tą dziewczyną.
Tęsknisz za nią. Chcesz z nią być?
Być z An ą?
– Tak – mówię szeptem.
– Więc musisz skupić się na celu. I tu wracamy do tego, co wałkujemy przez cztery ostatnie
spotkania: terapii skoncentrowanej na rozwiązaniach. Jeżeli ona cię kocha, a tak ci powiedziała,
na pewno też cierpi. Powtórzę więc moje pytanie: myślałeś o bardziej konwencjonalnym
związku z tą dziewczyną?
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo nigdy nie przyszło mi do głowy, że mógłbym.
– Cóż, skoro ona nie jest gotowa odgrywać roli uległej, ty nie możesz grać roli pana.
Gapię się na niego. To nie rola – ja taki jestem. I nagle nie wiadomo skąd przychodzi mi na
myśl jeden z moich wcześniejszych maili do Anastasii. Moje własne słowa: „Wydaje mi się, że nie
rozumiesz, iż w relacji pan/uległa to uległa ma prawdziwą władzę. To znaczy, że Ty. Powtarzam
raz jeszcze – Ty masz całą władzę. Nie ja”. Skoro ona tego nie chce… to ja też nie.
Zaczyna budzić się we mnie nadzieja.
Mógłbym ?
Mógłbym być z An astasią w z w iąz ku w an iliow ym ?
Czuję ciarki na całym ciele.
Kurw a. Może mógłbym.
Jeśli dałbym radę, z echciałaby m n ie z pow rotem ?
– Christianie, nieraz dowodziłeś, że jesteś człowiekiem, który bardzo dużo może, pomimo
swoich problemów. Takich ludzi rzadko się spotyka. Kiedy już wyznaczysz sobie cel, dążysz
i osiągasz go, zwykle przekraczając własne oczekiwania. Słuchając cię dzisiaj, nie mam
wątpliwości, że twoim celem było uczynienie Anastasii taką, jaką pragnąłeś ją widzieć, nie
wziąłeś tylko pod uwagę jej niedoświadczenia i uczuć. Mam wrażenie, że byłeś tak skupiony na
swoim celu, że przegapiłeś podróż, w którą wyruszyliście razem.
Przed oczami staje mi ostatni miesiąc: jej wtargnięcie do mojego gabinetu, skrępowanie
w Clayton’s, jej dowcipne, złośliwe maile, jej niewyparzona buzia… jej śmiech… jej krnąbrność, jej
odwaga – i uświadamiam sobie, że podobało mi się to wszystko, podobała mi się każda jedna
spędzona z nią minuta. To, jak mnie złościła, rozpraszała, śmieszyła, jak była zmysłowa
i cielesna – tak, podobało mi się wszystko. Odbywaliśmy razem niezwykłą podróż, oboje – a ja
z całą pewnością.
Pojawiają się ponure myśli.
Ana nie zdaje sobie sprawy z głębi mego zdeprawowania, mroku, jaki mieszka w mojej
duszy, drzemiącego we mnie potwora – może jednak powinienem zostawić ją w spokoju.
Nie jestem jej w art. Nie m oż e m n ie kochać.
Ale nawet kiedy to myślę, wiem, że nie mam dość siły, by trzymać się od niej z daleka…
jeżeli oczywiście przyjmie mnie z powrotem.
Flynn przywołuje mnie do rzeczywistości.
– Christianie, pomyśl o tym. Nasz czas dobiegł końca. Spotkamy się za kilka dni
i porozmawiamy o innych problemach, o których wspomniałeś. Poproszę Janet, żeby zadzwoniła
do Andrei i umówiła kolejne spotkanie.
Wstaje, a ja wiem, że na mnie już pora.
– Dużo muszę sobie przemyśleć – zwracam się do niego.
– Na tym polega moja praca, żeby dawać ludziom do myślenia. Tylko kilka dni, Christianie.
Musimy porozmawiać jeszcze o bardzo wielu rzeczach.
Ściska mi rękę z dodającym otuchy uśmiechem i wychodzę od niego z malutkim pączkiem
nadziei.
Stoję na balkonie i patrzę na Seattle nocą. Tu w górze jestem sam, daleki od tego wszystkiego.
Jak to ona powiedziała?
Moja w ież a z kości słon iow ej.
Na ogół odczuwam tu spokój – ostatnio jednak pewna niebieskooka kobieta zburzyła to.
„Myślałeś, ż eby być z n ią w z w iąz ku n a jej z asadach?” Słowa Flynna mnie prześladują, niosąc
ze sobą tak wiele możliwości.
Mógłbym ją odz yskać? Ta myśl mnie przeraża.
Pociągam łyk koniaku. Czemu miałaby mnie znowu chcieć? Czy jestem w stanie być tym,
kogo ona pragnie? Nie zrezygnuję z tej nadziei. Muszę znaleźć sposób.
Potrzebuję jej.
Coś zwraca moją uwagę – jakiś ruch, przemykający cień. Marszczę brwi. Co do…? Obracam
się, ale niczego nie zauważam. Zaczynam mieć zwidy. Jednym haustem dopijam koniak
i wracam do salonu.
ŚRO DA, 8 CZE RWCA 2011
Mamusiu! Mamusiu! Mamusia śpi na podłodze. Bardzo długo już śpi. Potrząsam nią. Nie
budzi się. Jego już nie ma, ale mamusia dalej się nie budzi. Pić mi się chce. W kuchni
przystawiam krzesło do zlewu i piję wodę. Ochlapuję sobie sweterek. Mój sweterek jest
brudny. Mamusia wciąż śpi. Mamusiu, obudź się! Leży nieruchomo. Jest zimna. Idę po
swój kocyk, przykrywam mamusię i kładę się obok niej na lepkim zielonym dywanie.
Brzuszek mnie boli. Jest głodny, ale mamusia wciąż śpi. Mam dwa samochodziki. Jeden
jest żółty, drugi czerwony. Mój zielony samochodzik gdzieś się zgubił. Urządzam sobie
wyścig po podłodze, gdzie mamusia śpi. Chyba jest chora. Szukam czegoś do jedzenia.
W lodówce znajduję trochę groszku. Jest zimny. Jem go powoli. Boli mnie po nim
brzuszek. Zasypiam obok mamusi. Groszku już nie ma. W lodówce coś jest. Dziwnie
pachnie. Liżę to i język mi się przykleja. Jem to powoli. Jest paskudne. Piję wodę. Bawię
się samochodzikami i zasypiam obok mamusi. Mamusia jest bardzo zimna i nie chce się
obudzić. Drzwi otwierają się z trzaskiem. Przykrywam mamusię moim kocykiem.
Kurw a. Co tu się, do kurw y, stało? Och, głupia pieprz on a dz iw ka. Cholera. Kurw a. Złaź m i
z drogi, ty m ały gn ojku. Kopie mnie i wali moją głową w podłogę. To boli. On kogoś woła
i wychodzi. Zamyka drzwi na klucz. Kładę się obok mamusi. Boli mnie głowa. Jest tu
jakaś policjantka. Nie. Nie. Nie. Nie dotykaj mnie. Nie dotykaj mnie. Nie dotykaj mnie.
Zostaję przy mamusi. Nie. Nie podchodź do mnie. Policjantka ma mój kocyk i łapie mnie.
Krzyczę. Mam usiu, m am usiu. Nie mogę mówić. Mamusia mnie nie słyszy. Nie umiem
nic powiedzieć.
Budzę się, dysząc gwałtownie, łapczywie wciągam powietrze i rozglądam się wokół siebie.
Och, dzięki Bogu, jestem w swoim łóżku. Strach powoli znika. Mam dwadzieścia siedem lat, nie
cztery. To się musi skończyć.
Kiedyś miałem koszmary pod kontrolą. Przytrafiały mi się raz na kilka tygodni, ale tak jak
teraz – śnią mi się co noc – nigdy nie było.
Odkąd odesz ła.
Obracam się na plecy i leżę wpatrzony w sufit. Kiedy leżała obok mnie, ja spałem spokojnie.
Potrzebuję jej w swoim życiu, w swoim łóżku. Była dniem dla mojej nocy. Odzyskam ją.
Jak?
„Myślałeś, żeby być z nią w związku na jej zasadach?”
Ona chce romantycznej miłości, kwiatków i serduszek. Czy potrafię jej to dać? Próbuję
przypomnieć sobie jakieś romantyczne chwile w swoim życiu… Nie było żadnych, poza tymi
spędzonymi z Aną. Kiedy było „więcej”. Szybowanie, IHOP, lot „Charliem Tango”.
Może jednak bym potrafił. Zasypiam, a w myślach powtarzam jak mantrę: On a jest m oja.
On a jest m oja… Czuję jej zapach, dotyk jej miękkiej skóry, smak jej ust, słyszę jej jęki rozkoszy.
Wyczerpany zapadam w erotyczny, wypełniony Aną sen.
Budzę się nagle. Skóra cierpnie mi na głowie i przez chwilę mam wrażenie, że obudziłem się
nie sam, lecz przez coś. Siadam, drapię się po głowie i wzrokiem przeszukuję pokój.
Chociaż sen miałem bardzo cielesny, moje ciało nie zawiodło. Elena byłaby zadowolona.
Wczoraj przysłała mi SMS-a, ale jest teraz ostatnią osobą, z którą chcę rozmawiać – w tej chwili
pragnę robić zupełnie coś innego. Wstaję i wkładam strój do biegania.
Sprawdzę, co u Any.
Na jej ulicy panuje spokój, tłucze się tylko dostawcza ciężarówka i jakiś samotny spacerowicz
gwiżdże na psa. W jej mieszkaniu jest ciemno, okno w jej pokoju jest zasłonięte. Chowam się
w swojej kryjówce prześladowcy, patrzę w jej okna i rozmyślam. Muszę ułożyć plan – plan, jak ją
odzyskać.
Na tylnym siedzeniu audi układam plan. Muszę osobiście zbliżyć się do Any Steele, by zacząć
swoją kampanię mającą na celu jej odzyskanie. Dzwonię do Andrei i wiedząc, że o 7:15 nie ma jej
jeszcze w pracy, zostawiam na jej poczcie głosowej wiadomość. „Andreo, jak tylko przyjdziesz,
chcę sprawdzić mój rozkład zajęć na ten tydzień”. Pierwszym krokiem jest znalezienie czasu dla
Any. Do cholery, jakie są moje plany na ten tydzień? W tej chwili nie mam zielonego pojęcia.
Zwykle jakoś to wszystko ogarniam, ale ostatnio myślami byłem zupełnie gdzie indziej. Teraz
muszę się skupić na swojej misji. Dasz radę, G rey.
W głębi duszy jednak pragnę znaleźć w sobie odwagę. Niepokój ściska mi żołądek. Czy
zdołam przekonać Anę, by do mnie wróciła? Wysłucha mnie? Oby. To się musi udać. Tęsknię za
nią.
– Proszę pana, odwołałam wszystkie towarzyskie okazje na ten tydzień, poza jedną jutrzejszą –
nie wiem, co to jest. W kalendarzu jest tylko napisane „Portland”.
T ak! Pieprz on y fotograf!
Uśmiecham się radośnie do Andrei, a ona zdumiona unosi brwi.
– Dziękuję, Andreo. To na razie wszystko. Przyślij do mnie Sama.
– Oczywiście, proszę pana. Życzy pan sobie jeszcze kawy?
– Poproszę.
– Z mlekiem?
– Tak. Latte. Dziękuję ci.
Uśmiecha się uprzejmie i wychodzi.
T o jest to! Moja prz epustka! Fotograf! No dobra… tylko co dalej?
Droga Ano.
Nie.
Droga Anastasio.
Nie.
Psiakrew !
Pół godziny później wciąż gapię się w pusty ekran komputera. Co mam, do diabła, powiedzieć?
W róć… prosz ę.
Wybacz mi.
Tęsknię za Tobą.
Spróbujmy po Twojemu.
Chowam głowę w rękach. Czemu to takie trudne?
Nie kom bin uj, G rey. Daj sobie spokój z tym i bz duram i.
Biorę głęboki wdech i zaczynam pisać. T ak… teraz jest dobrz e.
Dzwoni Andrea.
– Przyszła pani Bailey, proszę pana.
– Poproś, żeby zaczekała.
Chwilę zwlekam i z walącym sercem klikam „wyślij”.
Droga Anastasio,
wybacz, że przeszkadzam Ci w pracy. Mam nadzieję, że dobrze sobie radzisz. Dostałaś
kwiaty ode mnie?
Daj mi znać.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Cześć, Christianie
Dziękuję.
Anastasia Steele
asystentka Jacka Hyde’a, redaktora naczelnego, SIP
Zalewa mnie fala ulgi; zamykam oczy, rozkoszując się tym uczuciem.
T AK!
Jeszcze raz czytam dokładnie jej maila, szukając jakichś wskazówek, ale jak zwykle nie
mam pojęcia, co kryje się za jej słowami. Ton jest przyjacielski, ale nic ponadto. Po prostu
przyjacielski.
Carpe diem , G rey.
Droga Anastasio,
o której mam po Ciebie przyjechać?
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Anastasia Steele
asystentka Jacka Hyde’a, redaktora naczelnego, SIP
Droga Anastasio,
Portland jest dość daleko. Przyjadę po Ciebie o 17:45.
Z niecierpliwością czekam na spotkanie.
Christian Grey
Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Anastasia Steele
asystentka Jacka Hyde’a, redaktora naczelnego, SIP
– Dokąd, proszę pana? – pyta Taylor, gdy rozsiadam się wygodnie na tylnym siedzeniu SUV-a.
– Do sklepu Mac.
– Na Northeast Forty-Fifth?
– Tak.
Kupię Anie iPada. Oparty wygodnie zamykam oczy i zastanawiam się, jakie aplikacje
i piosenki ściągnę i jej zainstaluję, na przykład „Toxic”. Uśmiecham się na tę myśl. Nie, chyba nie
byłaby zachwycona. Wściekłaby się – i po raz pierwszy od jakiegoś czasu, myśląc o jej wściekłości,
uśmiecham się. Ale o tej wściekłości z Georgii, nie z ostatniej soboty. Poprawiam się na
siedzeniu; nie chcę sobie tego przypominać. Skupiam się na potencjalnych piosenkach, które
wybiorę, szczęśliwy jak nigdy przez ostatnich kilka dni. Dzwoni mój telefon i serce mi
przyśpiesza.
Cz y m ogę m ieć n adz ieję?
To był znamienny wieczór, przepełniony muzyką – nostalgiczna podróż przez moje iTunes, gdy
przygotowywałem playlistę dla Anastasii. Pamiętam, jak tańczyła w mojej kuchni. Szkoda, że
nie wiem, czego słucha. Wyglądała prześmiesznie i uroczo. To było po tym, jak pieprzyłem ją po
raz pierwszy.
Nie. Jak po raz pierwszy się z nią kochałem?
Żadne z tych określeń nie brzmi jak należy.
Pamiętam, jak tego wieczoru, kiedy przedstawiłem ją moim rodzicom, poprosiła mnie
żarliwie: „Chcę, żebyś się ze mną kochał”. To proste zdanie kompletnie mnie zaszokowało –
a ona tylko chciała mnie dotknąć. Na myśl o tym wstrząsa mną dreszcz. Muszę jej wytłumaczyć,
że dla mnie to granica bezwzględna – nie znoszę, kiedy ktoś mnie dotyka.
Potrząsam głową. Zan adto w ybiegasz w prz ód, G rey. Najpierw skończ jedno. Sprawdzam
dedykację na iPadzie.
Może to coś pomoże. Pragnie romantycznej miłości; może to okaże się choć jej namiastką.
Kręcę głową, bo nie mam pojęcia. Tyle chciałbym jej powiedzieć, pod warunkiem że będzie
słuchać. A jeśli nie, te piosenki powiedzą to za mnie. Mam tylko nadzieję, że da mi szansę, abym
mógł je jej wręczyć.
Jeśli jednak nie spodoba jej się moja propozycja, jeśli nie spodoba jej się myśl, by być ze mną
– co wtedy zrobię? Może tylko chce, żebym podwiózł ją do Portlandu. To mnie przygnębia, więc
idę do sypialni, żeby przespać się trochę; naprawdę bardzo tego potrzebuję.
Czy odważę się mieć nadzieję?
Niech to. Jasn e, ż e tak.
CZWARTE K 9 CZE RWCA 2011
Lekarka trzyma ręce podniesione. Nie z robię ci krz yw dy. Musz ę tylko z badać tw ój
brz usz ek. Masz . Daje mi takie coś zimne, okrągłe i nieprzyjemne, żebym się pobawił.
Połóż to n a sw oim brz usz ku, ja cię n ie dotkn ę, tylko posłucham tw ojego brz usz ka.
Lekarka jest dobra… Lekarka jest mamusią.
Moja nowa mamusia jest bardzo ładna. Jest jak anioł. Lekarka anioł. Głaska mnie po
włosach. Lubię, kiedy mnie głaska po włosach. Pozwala mi jeść lody i ciastka. Nie
krzyczy, kiedy znajduje chleb i jabłka schowane w moich butach. I pod moim łóżkiem.
Albo pod poduszką. Kochan ie, jedz en ie jest w kuchn i. Po prostu posz ukaj tatusia albo
m n ie, kiedy jesteś głodn y. Pokaż palusz kiem . Potrafisz ? Jest tu drugi chłopczyk. Lelliot.
Jest wredny. Więc go biję. Ale moja nowa mamusia nie lubi, kiedy się bijemy. Jest
fortepian. Lubię hałas. Stoję przed fortepianem i naciskam takie coś białe i czarne.
Dźwięk tych czarnych jest dziwny. Panna Kathie siada ze mną przy fortepianie. Uczy
mnie czarnych i białych nut. Ma długie brązowe włosy i wygląda jak ktoś, kogo znam.
Pachnie kwiatami i szarlotką. Ładnie pachnie. Dźwięki, jakie wydobywa z fortepianu, są
ładne. Jest dla mnie dobra. Uśmiecha się i gram. Uśmiecha się i jestem szczęśliwy.
Uśmiecha się i jest Aną. Piękną Aną, która siedzi ze mną, kiedy gram fugę, preludium,
adagio, sonatę. Wzdycha, opiera głowę o moje ramię i uśmiecha się. Uw ielbiam słuchać,
jak grasz , Christian ie. Kocham cię, Christian ie.
Ano. Zostań ze mną. Jesteś moja. Ja też cię kocham.