Sawicki Andrzej Romeo I Julia-Rw2010-Cda

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 49

Andrzej W.

Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

1
ANDRZEJ W. SAWICKI
ANIOŁKI CZACKIEGO:
ROMEO I JULIA

Oficyna wydawnicza RW2010 Poznań 2014


Redakcja i korekta: zespół RW2010
Redakcja techniczna: zespół RW2010
Copyright © Andrzej W. Sawicki 2014
Okładka © Mateo 2014

Utwór bezpłatny,
z prawem do kopiowania i powielania, w niezmienionej formie i treści,
bez zgody na czerpanie korzyści majątkowych z jego udostępniania.

Aby powstał ten utwór nie wycięto ani jednego drzewa

Dział handlowy: marketing@rw2010.pl


Zapraszamy do naszego serwisu: www.rw2010.pl
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

Od chwili gdy w restauracji rozsunęły się kotary i oczom klientów ukazał się widok
za oknem, Tiffany zachowywała się jak nieobecna. Nieruchomym wzrokiem patrzyła
w tafle ołowiowego szkła chroniącego wnętrze lokalu przed morderczym promienio-
waniem panującym na zewnątrz. Zupełnie przestała zauważać swoją, coraz bardziej
zdenerwowaną przyjaciółkę i parę siedzącą z nimi przy stole. Sabrina po raz kolejny
poruszyła się niespokojnie i szturchnęła Tiff łokciem.
Co napadło tę dziewczynę? Przecież to ona miała zabawiać rozmową parę life-
rów, jak powszechnie nazywano pracowników LifeSpace; Sabrina powinna tylko słu-
chać i analizować, by czasem zadać jakieś kluczowe pytanie. Sama nie poradziłaby
sobie z tym wygadanym prezesem i jego sekretareczką, nie ma mowy. Była umysłem
ścisłym, naukowcem, a nie duszą towarzystwa. Kontakty z ludźmi przychodziły jej
z trudem, niespecjalnie umiała prowadzić ciekawą rozmowę, właściwie jakąkolwiek
rozmowę. Gdy patrzył na nią przystojny mężczyzna, natychmiast się peszyła i język
zaczynał się jej plątać. Chorobliwa nieśmiałość sprawiała Sabrinie problemy przez
całe życie. To przez nią, mimo posiadania trzech doktoratów, nie zrobiła kariery na
uczelni ani w dziale badawczym Firmy. Po prostu nie była zbyt gadatliwa – nawet
w zwykłych sytuacjach, nie mówiąc o oficjalnej kolacji z przystojnym ważniakiem.
I właśnie po to miała Tiff, sprytną, błyskotliwą ślicznotkę.
Odkąd jednak lokal zalało błękitne światło lokalnego słońca, a oczom dziewczy-
ny ukazał się widok na skalistą dolinę, jakby w nią piorun strzelił. Zamarła, patrząc
na spaloną powierzchnię planety, która setki tysięcy lat temu straciła atmosferę i zo-
stała wyjałowiona straszliwym promieniowaniem po stosunkowo niedalekim wybu-
chu supernowej. Upiornie czarne oczy Tiffany przygasły, a jej twarz pobladła jeszcze
bardziej.
Sabrina nerwowo spojrzała za okno. Restauracja znajdowała się w centralnej
części kolonii wyglądającej niczym stalowa ośmiornica. Jej łeb spoczywał na szczy-
cie wysokiego wzgórza, a potężne macki otaczały całe wzniesienie, wijąc się po zbo-

3
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

czach, jakby kolonia była drapieżnikiem obejmującym złapaną ofiarę. Z okna widać
było popękaną ziemię, kanciaste głazy rzucające ostre cienie w trupiosinym blasku
słońca i fragment ośmiornicy: jej masywne dwa ramiona z czarnej stali, sięgające ja-
kieś trzy kilometry w głąb doliny. Nic takiego, co mogłoby spowodować atak depre-
sji. Co więc się działo z tą dziewczyną?
Odruchowo Sabrina poprawiła zsuwające się na nos staroświeckie okulary, które
nosiła dla ozdoby. Uśmiechnęła się niepewnie do prezesa Shawla i uniosła do ust kie-
liszek. Zdobyła w ten sposób jeszcze kilka sekund na walkę z nieśmiałością, na ze-
branie myśli i zmuszenie się do poprowadzenia rozmowy. Na Tiff nie było co liczyć.
– Całkiem smaczna ta przekąska. – Prezes liferów nadział na widelec kęs kosz-
marnie drogiego dania i zjadł z apetytem. – Hm. Jadłem coś bardzo podobnego w fast
foodzie na stacji Zdzira. Syntetyczny cukrzak z biomasą, smakował niemal tak samo.
Sabrina spojrzała na mężczyznę ponad okularami, marszcząc czoło. Co on
chrzani?! To danie to banan pieczony w plastrach szynki, prawdziwy owoc i najpraw-
dziwsze mięso, kosztowało majątek! Jaki cukrzak z biomasą? Ona tutaj zamawia naj-
kosztowniejsze potrawy, by zadowolić czułe podniebienie wysoko postawionego go-
ścia, a on nawet nie odróżnia prawdziwego jedzenia od taniej papki z fast foodu?
– Mhm – przytaknęła jego asystentka z pełnymi ustami. – Pyszne, prawdziwe
delincje.
Sabrina zmarszczyła czoło. Delincje? A cóż to takiego?
– Cieszę się, że państwu smakuje – powiedziała głośno, starając się nie patrzeć
w oczy Shawla. – Wiedziałam, że liferzy docenią smak prawdziwego jedzenia. Wasza
organizacja słynie z zamiłowania do tego, co naturalne. Podobno działacie w całej
Galaktyce. Z pewnością mieliście okazję, jak to się kiedyś mówiło, z niejednego pie-
ca chleb jeść.

4
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

– Co prawda nigdy prawdziwego chleba nie jadłem, ale oczywiście ma pani ra-
cję – zgodził się prezes i duszkiem wychylił cały kieliszek wina. – Bywało się
w świecie, widziało to i owo, zdążyło się nabrać ogłady. Prawda, Ana?
Asystentka zatrzepotała rzęsami.
– Jasne, szefie! – przytaknęła z entuzjazmem. – Podróże kształcą, człowiek uczy
się bardzo szybko, można powiedzieć, w postępie logistycznym.
Może logarytmicznym? – Sabrina poprawiła ją w myślach. Prezes nawet nie
mrugnął, tylko zgarnął na swój talerzyk resztę banana z półmiska.
– Czyli niedługo pewnie znów ruszycie w dalszą drogę. – Sabrina przemogła się
i zmusiła do ataku. – Na Spalonej liferzy siedzą dość długo, już chyba rok. Wydaje
mi się, że to wystarczający okres, by ustalić, że kolonia nie stanowi żadnego zagroże-
nia dla Żwawców?
– Niekoniecznie... – Prezes pokręcił głową. – To unikatowa, niezwykła forma
życia. Nie przerwiemy obserwacji, dopóki nie będzie stuprocentowej pewności, że
wydobycie minerałów im nie zagraża. Tak. Doskonale rozumiem, że Firma się nie-
cierpliwi, ale będzie musiała poczekać.
– Zabroniliście używać materiałów wybuchowych i najcięższego sprzętu, a gór-
nicy i tak są zmuszeni prowadzić wydobycie. Tylko że robią to z wykorzystaniem sa-
mych egzoszkieletów i osobistego wyposażenia. Zmusza ich to do pracy w nieludz-
kich warunkach. – Ku własnemu zaskoczeniu Sabrina śmiało zaatakowała mężczy-
znę. Może to dzięki działaniu wina? Z nerwów piła już czwarty kieliszek.
– Przykro mi, że narażamy pracowników Firmy na niewygody, ale nie zapomi-
najmy, gdzie jesteśmy – odrzekł prezes.
– W Sektorze Życia – przypomniała Ana.
Spalona krążyła wokół słońca leżącego w obszarze Galaktyki, w którym pano-
wała federacja religii i organizacji wywodzących się z jednego pnia, na poły dziś mi-
tycznego Greenpeace. Powstałe już w XX wieku stowarzyszenie zajmowało się

5
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

ochroną środowiska naturalnego, z pasją zwalczając wszelkie formy nazbyt aktywnej


technologicznie czy grabieżczej działalności człowieka. Z czasem organizacja uległa
podziałom i mutacjom, dostosowując się do nieustającego rozwoju cywilizacyjnego,
lecz ciągle z grubsza pozostawała wierna ideałom. Shawl był wiceprezesem jednej
z pochodzących od Greenpeace fundacji – LifeSpace, specjalizującej się w ochronie
życia w Sektorze. Zgodnie z wielowiekową tradycją fundacja koncentrowała się na
ochronie życia wszelkich organizmów prócz ludzi.
Firma wydzierżawiła jedną z planet w tej okolicy z zamiarem eksploatacji rzad-
kich złóż minerałów. Oczywiście pod warunkiem przestrzegania praw obowiązują-
cych w całym Sektorze. Już po pierwszym tygodniu od uruchomienia na miejscu po-
jawili się liferzy, zatrzymując kosztującą fortunę kopalnię. Okazało się, że na tej, zda-
wałoby się całkowicie jałowej i wypalonej, skorupie żyje jeden lokalny gatunek –
Żwawce.
– Nie możemy dopuścić, by działalność człowieka w najmniejszy sposób narazi-
ła naturalne życie – dodała Ana. – To sprawa absolutnie priotetowa.
– A co z życiem górników, narażonych na pracę w koszmarnych warunkach? –
spytała nieśmiało Sabrina.
– Proszę nie demonizować i nie robić z nas nieczułych drani. – Shawl groźnie
zmarszczył brwi. – Zapewniamy im wszystko, co potrzebne, zresztą to nawet nie lu-
dzie, tylko twory inżynierii genetycznej. – Rozparł się wygodnie i cmoknął na dziu-
rze w zębie. – To, że LifeSpace przygarnęła ich pod swoje skrzydła, jest przejawem
niezwykłego miłosierdzia z naszej strony, przecież samo ich istnienie przeczy wszel-
kim prawom natury.
Jednym słowem, niech się cieszą, że żyją – pomyślała Sabrina. – I że mogą być
niewolnikami tyrającymi dla ludzi, którzy uważają ich za istoty niższe.
Prezes mówił o neoludziach, olbrzymach wyhodowanych w Gnieździe, galak-
tycznym centrum inżynierii genetycznej. Zaprojektowani i wyszkoleni na superrobot-

6
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

ników i żołnierzy stanowili w tej chwili główną siłę roboczą właściwie na wszystkich
kolonizowanych światach. W Sektorze Życia uważano ich za plugawe stwory, bluź-
nierstwo przeciw Naturze. Traktowano z najwyższą pogardą, pozbawiając wszelkich
praw obywatelskich i zmuszając do niewolniczej pracy. Świętoszkom rządzącym tym
sektorem Galaktyki nieobca była bowiem hipokryzja, pozwalająca na wykupienie
z Gniazda i sprowadzenie setek tysięcy neoludzi i wykorzystywanie ich bez skrupu-
łów. Prawa i ideały zakazujące używania inżynierii genetycznej, szczególnie na ludz-
kich organizmach, nie zapewniały stałego przypływu gotówki; do tego potrzebna
była tania siła robocza.
Sabrina wbiła widelec w swoją porcję pieczonego banana, którego dotychczas
nie tknęła. Wepchnęła w usta duży kęs i przeżuwała go z pasją. Kompulsywne jedze-
nie – jako reakcja na stres i problemy spowodowane nieśmiałością – było jej kolejną
piętą achillesową. Spojrzała na Tiffany, ale ta ciągle jak zaczarowana gapiła się
w bladoniebieski pejzaż za oknem. Sabrina spałaszowała całą porcję jak w amoku.
Miała ochotę powiedzieć coś temu gogusiowi, coś takiego, żeby mu w pięty poszło,
ale nie miała odwagi. Przydałaby się pomoc Tiff. Dziewczyna westchnęła, poprawia-
jąc okulary w nerwowym geście, i rozejrzała się za kelnerem. Powinien już przynieść
główne danie. Z nerwów Sabrina zrobiła się bardzo głodna. Za napadowe obżarstwo
płaciła pulchną sylwetką, której nie mogły zredukować nawet ćwiczenia i tabletki
przyśpieszające metabolizowanie tłuszczów. Otyłość tylko dodatkowo pogłębiała jej
nieśmiałość i wpychała w kompleksy. Uważała się za kobietę zupełnie nieatrakcyjną
i zwyczajnie brzydką.
Shawl uśmiechnął się do niej, nalewając sobie wino i ignorując puste kieliszki
siedzących z nim kobiet. Sabrina zagryzała wargę. Musi się skupić i ciągnąć tę roz-
mowę. Miały dziś wydobyć z liferów informacje na temat tego, jakie są ich plany
wobec kolonii, czemu blokują pracę kopalni, czego chcą w zamian za pozwolenie
uruchomienia fabryki. Dziewczyny przybyły na Spaloną jako przedstawicielki Firmy,

7
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

urzędniczki negocjacyjne z Działu Inwestycji Dalekosystemowych. Początkowo mia-


ły zbadać sprawę katastrofy z udziałem Żwawców, które uszkodziły jedno z ramion
ośmiornicy, potem Czacki szyfrowanym rozkazem nakazał przyjrzeć się liferom. Ta
kolacja miała być pierwszym krokiem na drodze zbliżenia się do cwaniaków. Na ra-
zie zanosiło się jednak, że wyjdzie z tego wielki klops.
Niespodziewanie od strony wejścia do restauracji rozległy się podniesione głosy.
Ktoś kłócił się głośno, by po chwili wrzasnąć i z łomotem runąć na jeden ze stolików.
Rozmowy na sali ucichły, wszyscy spojrzeli w stronę drzwi – wszyscy prócz nieobec-
nej duchem Tiffany. Sabrina poczuła falę niepokoju, kobieca intuicja podpowiadała
jej, kto może być odpowiedzialny za zamieszanie.
Środkiem lokalu kroczyła potężna, masywna postać. Mająca ponad dwa metry
wzrostu, umięśniona jak atleta kobieta o brzydkiej twarzy z wysuniętą dolną szczęką
i z białym irokezem na głowie. Tuż za nią niepewnie kroczył młody mężczyzna,
ochroniarz z restauracji, pewnie ostatni ocalały z tych, którzy próbowali ją zatrzy-
mać. Chłopak w uniesionym ręku trzymał pałkę elektryczną, ale przerażenie malują-
ce się na jego twarzy świadczyło, że za nic w świecie nie zaatakuje.
– Coś takiego! – warknął Shawl. – Podludzie nie mają tu wstępu. To skandal!
Sabrina drżącą ręką uniosła kieliszek i dopiła wino. Nie widziała przyjaciółki od
kilkunastu dni, odkąd we trzy przybyły na planetę. Musiały się rozdzielić, bo neolu-
dzie zamieszkiwali ramiona ośmiornicy, które pełniły jednocześnie rolę kopalni
i mieszkań dla plebsu. Wstęp do centrum kolonii mieli tylko obywatele: niemodyfi-
kowani, naturalni ludzie. Julia dostała zatem polecenie wybadania sprawy niedawnej
katastrofy w kopalni u samego źródła. Jako neoczłowiek mogła doskonale wtopić się
w środowisko górników i uzyskać u nich wsparcie. Dziewczyny miały potem spotkać
się w kopalni, ale widocznie Julia z jakiegoś powodu nie wytrzymała. Wyglądała na
porządnie wkurzoną. Zanosiło się na niezłą awanturę, skoro złamała lokalne przepisy
i wtargnęła do zakazanych dla siebie rejonów.

8
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

Wreszcie zauważyła ich stolik i wykrzywiając usta w grymasie złości, ruszyła w


jego stronę. Odsłoniła krzywe zęby niczym drapieżnik szykujący się do ataku. Sabri-
na miała wrażenie, że stolik drży z każdym krokiem zbliżającej się olbrzymki.
Shawlowi mina zrzedła, pobladł w jednej chwili. Jego asystentka poderwała się
na równe nogi, przewracając krzesło, i zamiast piszczeć z przerażenia, czego można
by się po niej spodziewać, sięgnęła do torebki i wyciągnęła pokaźnych rozmiarów
miotacz termiczny. Stanęła w rozkroku, zastępując Julii drogę i mierząc w nią bronią.
Olbrzymka nawet nie zwolniła, wielką dłonią złapała za lufę miotacza i wyrywała go
z rąk Any. Od niechcenia odsunęła dziewczynę, tak że ta wpadła z rumorem między
stoliki i podnoszących się, wystraszonych gości. Odebraną broń Julia cisnęła gdzieś
w bok.
– Prezes liferów, pan Shawl? – spytała ochrypłym głosem, zatrzymując się przed
stolikiem.
Mężczyzna nie odpowiedział, siedział bez ruchu, z przerażeniem patrząc na
wściekłą górę mięśni.
– Julia? – szepnęła Tiffany, która wreszcie odzyskała kontakt z rzeczywistością.
Sabrina pod stołem kopnęła ją w kostkę. Olbrzymka nie zwracała uwagi na
przyjaciółki, pewnie celowo. Istniała zatem jeszcze szansa, by zachować ich znajo-
mość w tajemnicy.
Julia sięgnęła za pazuchę rozpiętego kombinezonu i rzuciła na stół niewielki
metalowy przedmiot. Sabrina spojrzała na niego nad okularami. Odruchowo urucho-
miła detektor skaningowy, w który miała wyposażone sztuczne oczy. Te błysnęły sta-
lowo, ale nikt nie zwrócił na to uwagi.
– Poznaje pan to? – warknęła Julia. – Układ elektroniczny ma płytkę znamiono-
wą z logo LifeSpace. Gadaj, gdzie jeszcze podłożyliście te bomby i jak je zatrzymać!
Sabrina przekrzywiła głowę, patrząc na prostokątne, metalowe pudełko. Wiązka
skaningowa z jej oczu wykryła umieszczone wewnątrz proste urządzenia. Mikropro-

9
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

cesor sprzężony z oczami zidentyfikował je w ułamku sekundy. To było ogniwo jono-


we o sporej mocy, zegarowy układ zapłonowy i emiter promieniowania. Całość wy-
glądała na amatorsko wykonaną, archaiczną bombę elektromagnetyczną stosowaną
do uszkadzania elektroniki. Przedmiot raczej nieszkodliwy dla organizmów żywych.
– Nie wiem, o czym pani mówi – wymamrotał niepewnie prezes.
Wielka dłoń Julii chwyciła go za koszulę pod szyją i ścisnęła mocno.
– Mam odświeżyć ci pamięć, sukinsynu? – warknęła, jednym ruchem stawiając
mężczyznę na nogi. Pochyliła się nad nim złowieszczo.
Znów się nawaliła – jęknęła w myślach Sabrina.
Urządzenie mogło uszkadzać cyborgi, w razie jego uruchomienia Sabrina obe-
rwie po swoich sztucznych oczach i ucierpią ci z obecnych na sali, którzy są posiada-
ją wszczepy – i tyle, nic więcej się nie stanie. Służby uderzeniowe LifeSpace używa-
ły takich ładunków w atakach na cybernetyczne kolonie powstające na obrzeżach
Sektora ze zbuntowanego AI, androidów i całkiem scyborgizowanych ludzi. Julii mu-
siało przyjść do głowy, że te bomby spowodowały ostatnią katastrofę w kopalni, ale
to było niemożliwe. Dziewczyna się myliła, w dodatku zachowywała się jak komplet-
nie naszprycowana furiatka, a przecież po opuszczeniu Jaszczurki zerwała z nało-
giem. Wystarczyło na parę dni spuścić ją z oka i proszę, czym się skończyło.
– Trzeba ją stąd zabrać, zanim bardziej narozrabia – szepnęła Sabrina do Tiff.
Trupioblada piękność nieznacznie skinęła głową, bezszelestnie podniosła się
z krzesła i stanęła za Julią, jakby miała ochotę przerzucić ją przez ramię i wynieść
z restauracji.
– Proszę mnie puścić, narobi sobie pani wielkich kłopotów. – Shawl próbował
się uwolnić, mocując się z wielką ręką olbrzymki. W sukurs przyszła mu nieco potar-
gana Ana, która zdążyła już dojść do siebie.
– Nie przypominasz sobie, jak to wyłączyć ani gdzie jeszcze ukryliście więcej
tych zabawek? – mruknęła basem Julia. – Podpowiem, że ten egzemplarz znalazłam

10
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

przy generatorze mocy w sektorze energetycznym piątej macki. Mówi ci to coś? Nie?
Katastrofa sprzed miesiąca, w której zginęło trzydzieści osób, też wydarzyła się
w sektorze energetycznym. To ma być powtórka? Zamierzacie nas zabijać tak długo,
aż Firma ulegnie i zlikwiduje kopalnię? Dobra! Tylko po co bawić się w niszczenie
peryferii tej kolonii? Zniszczmy centrum. Ach nie? Bo tu są prawdziwi ludzie, oby-
watele Sektora, obrońcy życia i natury.
Julia puściła prezesa i złapała za bombę, otworzyła jej obudowę, odsłaniając ze-
garowy układ zapłonowy. Staroświecki, ciekłokrystaliczny wyświetlacz migotał czer-
wonymi cyframi wstecznego odliczania. Do zera zostały dwie minuty.
– Radzę przypomnieć sobie, jak zatrzymać wszystkie ładunki. Ma pan mało cza-
su – zaskakująco spokojnie oświadczyła Julia.
Prezes dyszał ciężko, masując sobie szyję. Opierał się na ramieniu swojej asy-
stentki. Oboje patrzyli na bombę szeroko otwartymi oczami, pełnymi autentycznego
przerażenia. Sabrina przestawiła skaner oczu na widok w podczerwieni z analizą bio-
potencjału elektrycznego skóry. Wzrok zasnuła jej czerwień, a ludzie zmienili się
w świecące widma. Nie dało się ukryć: oboje liferzy bali się całkowicie autentycznie
i w pełni naturalnie.
– Oni nic nie wiedzą. – Sabrina syknęła do Julii, wykorzystując chwilę, gdy przy
wejściu znów rozległ się hałas.
Do restauracji wbiegła grupa uzbrojonych w karabiny strażników. Część gości
już zdążyła zwiać, reszta kłębiła się przy wyjściu. W lokalu panował harmider, ludzie
krzyczeli, jakaś kobieta płakała głośno.
Julia ze zgrozą spojrzała na Sabinę. Ta tylko skinęła głową.
– Proszę to natychmiast zabrać – jęknął prezes.
– Trochę za późno. – Julia wzruszyła ramionami. – No dobra, wszyscy muszą
się ewakuować z tej sekcji centrum. Za minutę uruchomi się emiter i przywoła tu
Żwawca.

11
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

Prezes z Aną rzucili się do ucieczki, pędząc za strażnikami. W zdemolowanym


lokalu, pośród poprzewracanych stołów i krzeseł, potłuczonego szkła i rozlanego
wina, zostały trzy dziewczyny. Tkwiły wokół stołu, patrząc na wyświetlacz bomby.
– W ten sposób, w czasie pierwszej katastrofy, została zniszczona część kolonii.
Na miejscu górnicy znaleźli kilka takich urządzeń. Podejrzewaliśmy, co to może być,
i na wszelki wypadek cały czas penetrowaliśmy macki w poszukiwaniu kolejnych ła-
dunków. Bydlaki nauczyli się przywoływać Żwawce, pozorując naturalną katastrofę.
Dziś stanie się to po raz kolejny. Chciałam ich tylko powstrzymać. Byłam przekona-
na, że to ten sukinsyn kazał założyć ładunki.
– Może i ten – westchnęła Sabrina. – Tylko że on nie ma pojęcia, jak je wyłą-
czyć. Musimy wiać, dziewczyny.
– Nie uda nam się dobiec do grodzi odcinających sekcję, Żwawiec zgniecie re-
staurację i kawał korytarza – mruknęła Julia. – Cholera, myślałam, że się uda. Prze-
praszam.
– Czy strzał z całej baterii tego miotacza rozwali szybę? – W dłoni Tiffany poja-
wił się miotacz termiczny, który Julia wcześniej odebrała Anie. Jak zwykle nikt nie
zauważył, kiedy Tiff go znalazła i podniosła.
– Co ty kombinujesz, ślicznotko? – mruknęła Julia.
– Wyniosę bombę poza centrum. Jeśli rozhermetyzuję restaurację bez uszkadza-
nia konstrukcji kolonii, system odetnie tylko ten lokal, a nie całą sekcję. To jedyna
możliwość, by uratować tyłki wam i kupie ludzi w okolicy – odparła Tiff, uśmiecha-
jąc się blado.
– Co cię dziś napadło? Obie zachowujecie się jak wariatki – mruknęła Sabrina. –
Wiesz, jakie warunki panują na zewnątrz?
– Całkowita próżnia, o tej porze dnia jakieś trzysta stopni Celsjusza i promienio-
wanie kosmiczne o mocy iluś tam elektronowoltów. – Ślicznotka wzruszyła ramiona-
mi. – Bywało gorzej, dam sobie radę. Szkoda czasu, zabierajcie się stąd.

12
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

– Co ona wygaduje? – Julia pytająco spojrzała na Sabrinę. – Nawet ja nie wy-


trzymałabym choćby minuty w takim środowisku. Nic, co żyje, tego nie przetrwa.
– Prócz Żwawców i kogoś, kto już umarł – odparła Tiffany, przełączając usta-
wienia broni na rozładowanie ogniwa jednym strzałem. – Nie martw się, mała. –
Uśmiechnęła się do Julii. – Trzymaj się, rudzielcu. – Skinęła głową Sabrinie i wsunę-
ła bombę pod pachę. – Zostało trzydzieści sekund. Już was tu nie ma!
Skierowała lufę miotacza w środek szyby, aktywując broń. Dziewczyny dobie-
gły do wyjścia, akurat gdy Tiff pociągnęła za spust. Obie zatrzymały się w drzwiach,
patrząc na przyjaciółkę. Punktowa wiązka termiczna o energii bliskiej wyładowaniu
plazmy z trzaskiem uderzyła w okno. Wniknęła w materiał, zagrzewając jego frag-
ment do białości. Szyba zatrzeszczała i pękła, rozbryzgując się na miliony kawałków.
Powietrze ryknęło wyrzucane w pustkę, jego huragan porywał stoły, talerze, butelki,
krzesła, mieszając je jak szalejąca trąba powietrzna. Tiff krzyknęła coś głośno, odbi-
jając się w mocnym skoku, i znikła porwana przez wściekły nurt rozprężającego się
gazu.
W sekcji włączyły się syreny alarmowe i za Sabriną i Julią opadły stalowe wro-
ta, odcinając rozhermetyzowaną restaurację.

***
Julia biegła, rozpychając histeryzujących kolonistów, bez skrupułów taranując każ-
dego, kto stanął jej na drodze. Migotanie świateł alarmowych, wycie syren, krzyki
i zawodzenie, miotający się w panice tłum ludzi i ogólny chaos dały jej szanse, by
przebić się z powrotem poza centrum. Mimo to kilku strażników ciągle ją ścigało.
Nie było to specjalnie zaskakujące, stała się teraz wrogiem publicznym numer jeden,
neoczłowiekiem, który próbował zamordować prezesa Shawla, godnym potępienia
terrorystą.

13
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

Nie widziała ich, ale czuła, że podążają jej tropem. Może czekają, by wskazała
kryjówkę wspólników? Przyśpieszyła jeszcze bardziej, wpadając na stację kolejki
magnetycznej, gdzie bez wahania zeskoczyła do kanału z torem. Tu miała przynaj-
mniej wolną drogę. Pognała, rozpędzając się niczym pociąg, łomocząc buciorami po
szerokiej szynie.
Też zeskoczyli do kanału i pędzili za nią. Tylko że byli zwykłymi ludźmi, a nie
precyzyjnie zaprojektowaną, żywą machiną do ciężkich prac fizycznych. Mięśnie Ju-
lii dopiero się rozgrzewały, pracując rytmicznie z rosnącą wydajnością. Ogromne ser-
ce pompowało gorącą krew nasyconą tlenem z płuc wielkich jak miechy. Dziewczyna
uśmiechnęła się w duchu, z każdym krokiem odsadzając pościg.
Wreszcie zrozumieli, że nici z dogonienia uciekinierki, i zaczęli strzelać. Ciem-
ność panującą w tunelu rozproszyły błyski smugowych pocisków. Jeden świsnął Julii
koło ucha i grzmotnął w ścianę, wyrywając kawał ceramicznej płyty. Nie chcieli ko-
niecznie wziąć jej żywcem, za to zamierzali zatrzymać za wszelką cenę.
Wreszcie dotarła do przesmyku technicznego. Wskoczyła do niego, z impetem
przebijając się przez kurtynę maskującą przejście do sąsiedniego tunelu. Tędy jeździ-
ły wagony z przetworzonym urobkiem z kopalni. Julia znalazła się w sektorze będą-
cym początkiem macki, rejonem należącym do neoludzi. Przeskoczyła przez kilka
kolejnych torów, zmierzając w stronę peronu wyładunkowego. Krzątało się na nim
kilkanaście masywnych sylwetek. Wpadła między nie, z impetem lądując w ramio-
nach największego osobnika. Olbrzym nawet się nie zachwiał, łapiąc rozpędzoną ko-
bietę.
– Julia? Jesteś cała. Całe szczęście – zadudnił. – Bałem się, że coś ci się stało.
– Czy w kopalni detonowały ładunki? – spytała, wcale nie próbując uwolnić się
z objęć mężczyzny.
Neoczłowiek był jeszcze od niej wyższy i szerszy w barach. Masywny kark,
krótka szyja i gęsto porośnięta krótką, ciemną szczeciną głowa nadawały mu aparycję

14
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

goryla. W umazanej czarnymi smarami twarzy błyszczały przeszywające, jasnobłę-


kitne oczy. W tej chwili ubrany był tylko w za ciasną, niesamowicie brudną koszulkę,
robocze spodnie i ciężkie, górnicze buciory.
– Żwawce zmiażdżyły trzy końcowe sekcje drugiej macki, na szczęście prawie
wszystkich górników udało się w porę ewakuować. Została też uszkodzona sekcja
w pierwszej macce, jebany system ją odciął, blokując w środku całe dwa zespoły gór-
ników, dwudziestu naszych – wyjaśnił. – Nie wiem, na jak długo starczy im tlenu i ile
wytrzymają osłony przed promieniowaniem. Zamierzam wysłać tam ciągnik kolejki
i staranować nim gródź.
– Powiedziałeś, że uciekli prawie wszyscy, czyli ktoś nie zdążył?
– Zespół Oberona. Obawiam się, że wszyscy zginęli.
Julia zaklęła cicho.
Z ciemności wybiegło sześciu strażników, którzy szybko wspięli się na peron
i podbiegli do zgromadzonych. Kilkunastu neoludzi cofnęło się, robiąc im miejsce.
Olbrzym puścił Julię, zasłonił ją własnym ciałem i wyszedł przed szereg. Górnicy pa-
trzyli na niego z napięciem. Romeo F87 był ich szefem, oficjalnie pełnił funkcję mi-
strza sekcji, dowodził setką górniczych zespołów pracujących w lokalnej macce,
poza tym cieszył się wśród neoludzi sporym szacunkiem i nieformalnie traktowano
go jak jednego z przywódców całej wspólnoty.
– Zejdź mi z drogi, gorylu! – Dowodzący strażnikami szturchnął go lufą karabi-
nu w brzuch. – Zabieramy tę sukę!
– O co jest oskarżona?
– Nic ci do tego. Zjeżdżaj, pokrako, nie mam nastroju do zabawy. Jeszcze jedno
słowo i wpakuję ci serię w bebechy.
Romeo złapał za karabin, wyrwał go strażnikowi jednym szarpnięciem, błyska-
wicznym ruchem obrócił broń i przystawił lufę do piersi przeciwnika.

15
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

– Słyszeliście, bracia i siostry? – Podniesionym głosem zwrócił się do neoludzi.


– Jak długo jeszcze będziemy znosić takie traktowanie? Nie mamy żadnych praw, je-
steśmy używani niczym przedmioty, pogardzani i pomiatani, głodzeni i wykorzysty-
wani bez skrupułów. A teraz zaczęli nas zabijać! Najpierw w pozorowanych katastro-
fach, w imię jakichś polityczno-ekonomicznych rozgrywek z Firmą, a od dziś już
otwarcie będą do nas strzelać. Bo pan strażnik ma zły humor!
– Zapłacisz za to, śmieciu! – warknął czerwony z gniewu strażnik.
Romeo szturchnął go lufą tak, że mężczyzna jęknął z bólu.
– Dosyć tego! – ryknął neoczłowiek. – Rzućcie broń! – zażądał od pozostałych
strażników. – Już, bo go zastrzelę!
Kilku neoludzi natychmiast doskoczyło do skonsternowanych porządkowych
i wyrwało im karabiny. Wielkoludy porykiwały z radości, unosząc zdobytą broń nad
głowami. Szturchnięciami spędzili jeńców w grupkę, którą wepchnęli do techniczne-
go wagonika stojącego na bocznym torze. Olbrzymy kołysały się, poklepując nawza-
jem po plecach i wznosząc bojowe okrzyki. Ich paskudne gęby wykrzywiały się
w grymasach radości, jeszcze niepewnej i nieśmiałej. Po raz pierwszy odważyli się
jawnie okazać niezadowolenie. W Gnieździe wpojono im zasady posłuszeństwa i lo-
jalności wobec pracodawcy; zignorowanie ich wymagało przełamania niezwykle
mocnych, psychicznych barier. Neoludzie nie byli jeszcze do końca świadomi tego,
co właśnie zrobili. Cieszyli się, ale niepewnie spoglądali na Romea, jakby szukając
u niego wsparcia.
Julia uśmiechała się nieznacznie, patrząc na energicznego mężczyznę, pewnie
wydającego rozkazy, niewahającego się ani chwili przy podejmowaniu trudnych de-
cyzji. Właśnie rozpoczął zbrojny bunt, a zdawał się wcale tym nieprzejęty. Jakby nig-
dy nic wrócił do przerwanej akcji ratunkowej. Zachowywał się jak urodzony przy-
wódca, jego pewność i zdecydowanie uspokajały, wewnętrzna siła niemal fizycznie
promieniowała, dodając innym otuchy.

16
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

Kiedy dwa tygodnie wcześniej Julia spotkała go po raz pierwszy, nie zrobił na
niej większego wrażenia. Oficjalnie pojawiła się jako jeden z nowych pracowników,
tyle że o wysokich kwalifikacjach, łącznie z uprawnieniami na sterowanie plazmową
koparką i specjalistycznym egzoszkieletem. Dlatego nowe miejsce pracy pokazywał
jej osobiście mistrz sekcji. Czarny goryl w brudnym i przepoconym kombinezonie
nie budził sympatii. W dodatku był miły i szarmancki, co tylko zirytowało Julię,
przyzwyczajoną do tego, że mężczyźni w najlepszym wypadku się jej bali, a zwykle
po prostu pragnęli, by jak najszybciej zeszła im z oczu. Romeo natomiast uśmiechał
się do niej i żartował, a potem z własnej inicjatywy oprowadził ją po całej macce,
udzielając życzliwych rad tyczących życia w kopalni. Co prawda mężczyzna całe ży-
cie spędził w otoczeniu neoludzi i obcował z niejedną wielką i brzydką neokobietą,
ale Julia nie mogła uwierzyć, że w głębi duszy się jej nie brzydzi. Dopiero dzień póź-
niej, gdy uczestniczyła w uroczystościach pogrzebowych górników poległych
w pierwszej katastrofie i widziała, jak prowadzi ceremonię i jak odnoszą się do niego
neoludzie, zrozumiała, że Romeo nie jest przeciętnym mężczyzną. Jego słowa poru-
szały gruboskórnych olbrzymów, powodując, że ich tłum kołysał się z przejęcia,
a potem ryczał z gniewu, gdy Romeo oskarżył liferów o nieudzielenie pomocy i cał-
kowitą obojętność. Julii nieświadomie udzielały się emocje górników. Po długim
przemówieniu Romea gotowa była razem z resztą robotników zrobić wszystko, co
tylko ten mężczyzna rozkaże. W dodatku zauważyła, że z niewiadomych powodów
wpadła mu w oko. Po pogrzebie podszedł do niej i zaprosił na stypę jako swoją towa-
rzyszkę. Potem, w ciemnej, robotniczej kwaterze, razem z grupą najbliższych przyja-
ciół, pili mocną wódkę z biomasy, wznosili milczące toasty i słuchali dudniących gło-
sów opowiadających o poległych. Romeo odprowadził Julię do jej boksu, który dzie-
liła z pięcioma innymi dziewczynami. Odurzona niesamowitą ilością wypitego alko-
holu pozwoliła mu na pożegnanie pocałować się w policzek.

17
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

Nazajutrz przydzielił Julię do swojego zespołu, złożonego z najsilniejszych


i najbardziej doświadczonych górników. Sam mistrz sekcji pracował razem z nimi,
wpakowany w zwykły egzoszkielet do prac ciężkich. Pierwszy wchodził do sztolni
wyrytych w dolnych poziomach macki, zabezpieczał świeże wyrobiska hydrauliczny-
mi stemplami. Dopiero upewniwszy się o bezpieczeństwie, wprowadzał na miejsce
załogę, która topiła litą skałę z wydobywanym minerałem. Julia obsługiwała niewiel-
ką maszynę wyposażoną w plazmowy palnik i ruchomą rynnę, po której urobek spły-
wał do zasobnika, gdzie był chłodzony i mielony na drobny granulat. Dziewczyna
szybko opanowała technikę wypalania tylko błękitnych żył delikatnie opalizujących
w czarnej skale, by urobek zawierał jak największą ilość minerału. Robota była cięż-
ka, w smrodzie parującej surówki, tumanach pyłu i żarze bijącym od plazmy i płyną-
cego urobku. Do tego dochodził ogłuszający huk i wibracje pracującej koparki wybi-
jające w czaszce drapieżny rytm. W czasie pierwszej przerwy, kiedy Julia cofnęła się
w głąb sztolni, by w spokoju napić się wody i chwilkę odsapnąć, Romeo podszedł do
niej, po drodze sięgając do zbiornika ze zgranulowanym produktem. Uśmiechając się,
roztarł w dłoni ciemny, granatowy proszek i pokazał błyszczące drobiny Julii.
– Piękne, prawda? – szepnął. – Mieni się nawet po stopieniu, choć w plazmo-
wym żarze stracił swoją pierwotną strukturę krystaliczną. Powinien być amorficz-
nym, czarnym proszkiem, a on mimo tego, że potraktowaliśmy go powodującą zupeł-
ną atomizację plazmą, zaczyna odtwarzać swoją strukturę. Dlatego jest tak cenny. To
reorganizujący się, niezniszczalny kryształ. Unikat.
– Ty chyba lubisz tę robotę – zauważyła Julia.
– Pewnie. Może jest ciężka, ale rycie w skałach wbrew pozorom ma głębię.
– E tam, to kopalnia odkrywkowa. Jesteśmy raptem kilkanaście metrów pod zie-
mią. Co to za głębia?
Romeo pokręcił głową, uśmiechnął się jeszcze szerzej.

18
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

– Wydzieramy planecie jej wielki skarb, tajemniczy i dziwny. Jakie siły zespala-
ją te pierwiastki? Plazma zerwała wszelkie chemiczne wiązania, ten materiał powi-
nien być pyłem utlenionego kobaltu, niklu, ołowiu i krzemu, drobinami pierwiastków
uwolnionych z krępującej je krystalicznej struktury. Czemu znów ustawiają się w
zwartą, skomplikowaną strukturę? – Romeo dmuchnął w drobiny, które zamigotały,
tworząc chmurę drobnokrystalicznych igieł, i powoli opadły na ziemię. – Marzę, że
kiedyś odkryjemy ich tajemnicę. Pewnie okaże się banalna, ot, wzmocnione gigan-
tycznym promieniowaniem po wybuchu supernowej submolekularne oddziaływania,
jakieś nowe wiązania na poziomie kwarkowym lub coś w tym stylu. A jednak daje mi
to do myślenia. Materia w tym krysztale osiągnęła wyższy poziom, mimo rozbicia
nadal tworzy całość, złożoną strukturę, jest czymś niezniszczalnym. Co by było, gdy-
by przełożyć to zjawisko na organizację społeczeństwa? Gdybyśmy my, neoludzie,
wyszli na wyższy poziom i utworzyli strukturę niezniszczalną jak ten kryształ? Zbu-
dowali całkiem nową formę organizacyjną, coś więcej niż państwo, więcej niż naród.
Tylko trzeba najpierw nami wstrząsnąć, jak tą planetą wstrząsnął wybuch superno-
wej, dostarczyć nam potężnego impulsu, byśmy wytworzyli między sobą nieroze-
rwalne więzy.
– Ciekawe, ale brzmi jak mrzonki bujającego w obłokach marzyciela – mruknę-
ła Julia. – Nie jesteśmy następnym szczeblem w rozwoju ludzkości, jak ci się chyba
uroiło, w żaden sposób nie górujemy nad ludźmi. Jesteśmy tylko ich tworem, narzę-
dziem, jak androidy czy AI. Nie wydaje mi się, byśmy kiedykolwiek byli w stanie
wejść na jakiś wyższy poziom organizacji, stworzyć nowe socjologiczne pojęcie. Je-
steśmy tylko tępymi robolami, kupą mięśni od brudnej roboty.
– Cynizmem próbujesz zagłuszyć swoje kompleksy. – Romeo patrzył na nią
przeszywającym spojrzeniem błękitnych oczu. – Uważasz się za kogoś gorszego, za
brzydkiego, pokracznego potwora. I przekładasz to na nas wszystkich, na swoich bra-
ci i swoje siostry.

19
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

– Nie pieprz farmazonów. Naprawdę jestem brzydkim i pokracznym potworem,


nie czaruj mnie jak głupiej nastolatki.
– Dla mnie nie jesteś potworem. Jesteś piękną i mądrą dziewczyną, tylko nieco
zagubioną w świecie ludzi. – Musnął ją dłonią po policzku. Julia drgnęła, wykrzywia-
jąc usta, ale się nie obruszyła.
Później zabrał ją do magazynów, aby pokazać ciężki sprzęt, który dostarczyła
Firma, a którego liferzy na razie zakazali używać. W halach stały potężne gąsienico-
we pojazdy, transportery i samobieżne huty do przerobu i oczyszczania minerałów,
oraz opancerzone kuliste koparki, wyposażone w izolowane i wytłumione kokpity,
znacznie zwiększające komfort i bezpieczeństwo pracy. Wszystko to czekało gotowe
do rozpoczęcia wydobycia na wielką skalę. Dotychczasowe prace z wykorzystaniem
lekkiego sprzętu mogły jedynie zapewnić pokrycie bieżących kosztów funkcjonowa-
nia kolonii, a i to w niewystarczającym stopniu. Jak dotychczas kopalnia przynosiła
same straty, które dodatkowo pogłębiły się przez niedawną katastrofę.
Romeo czule gładził pancerze pojazdów, roztaczając przed Julią wizję kopalni
pracującej pełną parą. Mówił o ogromnych zyskach i rozbudowie kolonii, a co za tym
idzie, o rychłym polepszeniu warunków życia górników. Początkowo sceptycznie na-
stawiona dziewczyna zaczynała ulegać zapałowi mężczyzny, energicznego, pełnego
autentycznej wiary i pewności siebie neoczłowieka. Choć zdawała sobie sprawę, że
Romeo chyba zapomniał o tym, iż neoludzie w przeważającej większości są niewol-
nikami należącymi do LifeSpace, a tylko nieliczni pracują na kontraktach Firmy. Pla-
neta nadal należała do władz Sektora i była wraz z załogą kopalni dzierżawiona Fir-
mie, która sfinansowała budowę kompleksu i jego wyposażenie. Neoludzie byli tu ni-
kim i nie mieli żadnych praw, nie zanosiło się więc, by ich warunki bytowania kiedy-
kolwiek miały się polepszyć.
Julia szybko doświadczyła, co znaczy być uważanym za podczłowieka. Nawet
parszywa kolonia na Jaszczurce wydawała się przyjaznym miejscem w porównaniu z

20
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

kopalniami Spalonej. Robotnicy gnieździli się, śpiąc na piętrowych łóżkach w klit-


kach tak ciasnych, że wszyscy lokatorzy nie mogli wstać jednocześnie. Karmiono ich
ledwie przetworzoną, bezsmakową biomasą niczym zwykłe bydło, za to przydziela-
jąc ogromne ilości darmowego alkoholu, którego picie było wyłączną rozrywką. Raz
na dwa dni spędzano ich do komór nazywanych łaźniami, gdzie przepędzano nago
pod natryskami zimnej wody, potem przez kłębiące się chmury odkażającego proszku
i znów przez wodną kurtynę. Wszystko biegiem, wśród pokrzykiwań uzbrojonych
strażników. Dni nie były specjalnie urozmaicone, rano wydawano karmę, pędzono do
roboty, która trwała do późna, potem znów karmiono i pojono tanią wódką. Zmęczeni
robotnicy zwykle padali bez sił, przesypiając całą noc.
Pora snu była jedynym okresem, gdy mogło nieskrępowanie rozwijać się życie
towarzyskie, mało kto miał jednak na nie siły. Zdarzało się, że górnicy urządzali uro-
czystości, najczęściej pogrzebowe, które zawsze kończyły się całonocnym pijań-
stwem. Alkohol stanowił wentyl i kaganiec równocześnie, przynosił ukojenie i zaba-
wę, przy tym odbierając energię i jakąkolwiek motywację. Upojeni wódką górnicy
nie mieli ochoty na bunty. Często za to rzucali się sobie do gardeł. Zaszczuci, stłocze-
ni jak bydło, tłamsili w sobie złość, która ujście znajdowała w najmniej spodziewa-
nych momentach. Agresja wybuchała wściekłymi bójkami, które zwykle musiała
uspokajać uzbrojona straż.
W takich warunkach próby Julii, by ustalić przyczyny niedawnej katastrofy,
były znacznie utrudnione. Samodzielne włóczenie się nocami po mackach było nie-
bezpieczne nawet dla niej. Istniała duża szansa wpakowania się na zapijaczoną bandę
osiłków lub agresywnych strażników. Bez zbędnych ceregieli poprosiła zatem Ro-
mea, by pokazał jej zniszczone obszary i opowiedział o katastrofie. Mężczyzna był
zachwycony propozycją i potraktował ją jak zaproszenie na randkę. Włożył na tę
okazję najmniej brudny kombinezon i przygotował kosz piknikowy w postaci kilku
zdobytych z trudem batonów energetycznych i dwu butelek wódki.

21
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

Zaprowadził Julię do zniszczonej sekcji, w której załatano już strop i otwarto


grodzie. Oczom dziewczyny ukazało się pogrążone w półmroku gruzowisko. Hala
oświetlana jedynie reflektorami naczołówkami, które mieli ze sobą, wyglądała jak po
trafieniu bombą burzącą. Coś rozpruło sklepienie, wyrywając z niego kawały grube-
go na półtora metra pancerza wzmacnianego ceramicznie i ołowianymi płytami
usztywnionymi zbrojeniem, po czym wpadło do pomieszczenia z generatorem prądu i
transformatorami. Zgniotło sprzęt, rozrzucając go na wszystkie strony, wgryzło się w
podłoże, prując stalową podłogę i ryjąc w znajdującej się poniżej skale, tak że wszę-
dzie walały się kamienie i skalne odłamki wielkości człowieka.
– Wygląda jak po wybuchu – stwierdziła z przejęciem Julia.
– To Żwawiec. Po prostu tu wlazł, wpił się w podłoże, przez dwie doby żarł, a
potem znikł – spokojnie oświadczył Romeo. – Dotychczas unikały okolic kolonii, a
tego dnia wtargnęły nam do macek aż cztery. Bardzo dziwne.
– Nie dało się ich powstrzymać? Chyba są dość duże, a co za tym idzie łatwe do
wykrycia.
– Duże? To największe bydlę, o jakim słyszałem, ma około dziesięciu metrów
wysokości i przypomina owalną skałę, takie wystające z ziemi, trochę nieregularne
jajo. Wykryć się je da. Niestety, jak sugeruje nazwa, Żwawce przemieszczają się nie-
zwykle szybko.
– Aż tak, że nie da się postawić na drodze jakiejś bariery? – zdziwiła się Julia. –
Można wykopać dół albo, czy ja wiem, postawić stalowe zapory.
– Nic nie jest w stanie ich powstrzymać, w dodatku ich sposób przemieszczania
się stanowi dla nas zagadkę. Żwawiec w jednej chwili stoi wkopany w ziemię pięć ki-
lometrów stąd, mrugniesz okiem, a on jest tuż obok, jakby stał obok ciebie od wie-
ków. Podejrzewa się, że w trakcie podróży Żwawce ingerują w fizykę czasoprzestrze-
ni, zakrzywiają przestrzeń, otwierają hiperprzestrzenne tunele lub coś takiego.

22
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

Romeo wzruszył ramionami i wyciągnął z torby dwa batoniki i butelkę wódki.


Usiedli oboje na korpusie zgniecionego generatora, nad ziejącą w skale dziurą nikną-
cą w ciemności. Julia uśmiechnęła się i pociągnęła tęgi łyk z podanej butelki. Stykali
się z Romeem ramionami, dotyk twardego jak skała mięśnia był naprawdę miły. Ten
facet mógł być prawdziwym oparciem dla kobiety. Julia czuła się całkiem bezpiecz-
nie, siedząc z nim w tym rumowisku. Czuła ciepło bijące od mężczyzny, zapach jego
potu, wódki, metalu i swąd spalenizny. Uśmiechnęła się nieświadomie, chyba była tu
szczęśliwa. Gdy oddawała mu butelkę, ich wielkie dłonie spotkały się na moment. Ju-
lia poczuła przyjemną falę gorąca rozpływającą się po całym ciele. Wściekle niebie-
skie oczy Romea błysnęły w mroku wewnętrznym ogniem.
– Jakim cudem te istoty żyją w takich warunkach? – spytała.
– Ha! To też zagadka. – Romeo przełknął wódkę i otarł rękawem usta. Beknął
donośnie. – Jako jedyny organizm przetrwały zagładę życia na planecie. Fala uderze-
niowa po wybuchu supernowej wysterylizowała kilkadziesiąt systemów planetarnych
w promieniu kilkunastu lat świetlnych, a Żwawce przetrwały. Jedyne, co wiemy, to że
ich biochemia nie jest oparta na węglu, a na krzemie. Te skubańce są zrobione z ka-
mienia, a żywią się głównie minerałami. Wwiercają się w skałę i wypustką przypomi-
nającą korzeń wyżerają materiał, przy czym najchętniej ten, który i my wydobywa-
my. I już wiesz, dlaczego jesteśmy solą w oku liferów.
– Grabieżcza eksploatacja złóż wykończy Żwawce. – Julia ze zrozumieniem po-
kiwała głową.
– A skąd! Choćby fabryka pracowała na pełnych obrotach przez sto lat, wycią-
gniemy ledwie dziesiątą część złóż. A i to nie jest pewne, bo geolodzy ciągle odkry-
wają nowe pokłady, na dokładkę bardzo płytko pod ziemią. Starczy dla wszystkich, a
Żwawców nie jest znów tak wiele i nie potrzebują ogromnych ilości materiału do ży-
cia. Jednakże liferzy mają pretekst, by nas blokować. A po co? Może dla forsy chcą

23
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

bardziej nacisnąć Firmę, ale nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że dla zasady.
Obrona życia to dla nich więcej niż religia. Pieprzeni fanatycy.
Julia nieśmiało oparła się mocniej o Romea. Ten podał jej butelkę i delikatnie
objął ramieniem.
– Hm. Atak Żwawców jest jak najbardziej na rękę liferom – powiedziała. – Ko-
lonia sprawia wrażenie leżącej na żerowisku tych stworów. Tylko dlaczego nie poja-
wiły się tu przez dziesięć lat, kiedy wybierano teren pod kopalnię i ją budowano, i
akurat teraz zaczęły ściągać w to miejsce? Jakby coś je tutaj przyciągało...
– Daj spokój. – Romeo wzruszył ramionami. – To dziwne istoty, jak zresztą cała
ta planeta. Wiesz, że ich pancerze są niesłychanie twarde i nie przepuszczają promie-
niowania ani energii cieplnej? Ich struktura jest zbliżona do budowy minerału.
Żwawce pożerają go, metabolizują i wbudowują w swoje ciała. Prawdopodobnie ro-
bią to od setek tysięcy lat i dlatego przeżyły zagładę. Są niepokonane, potrafią się do-
stosować do najstraszniejszych warunków i przetrwać wszystko.
– Niech zgadnę! Miałeś sen, w którym my, neoludzie, byliśmy jak Żwawce. –
Julia uśmiechnęła się złośliwie. – Chciałbyś, byśmy stali się neonarodem o nieznisz-
czalnej strukturze jak ten dziwny minerał i jednocześnie niepokonani i zdolni do
przetrwania jak Żwawce. Może zrobisz z nich godło tego swojego wymarzonego na-
rodu?
– Cięgle we mnie nie wierzysz... – Romeo pokręcił głową. – Bawi cię to, ale
wreszcie przejrzysz na oczy. Zobaczysz, zrobię z tej planety raj dla naszych braci i
sióstr. Dla nas. Dopnę swego.
– Nie dąsaj się. – Julia szturchnęła go łokciem, tak że niemal spadł z generatora.
– I nie nadymaj. Podziwiam twój zapał i marzenia, ale jak patrzę na tych naszych
wspaniałych braci-kretynów i zapijaczone siostry, jakoś trudno mi uwierzyć, że mo-
gliby kiedykolwiek utworzyć normalnie funkcjonujące społeczeństwo, a co dopiero
mówić o supernarodzie.

24
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

Dokończyła butelkę i cisnęła ją w dziurę zostawioną przez Żwawca. Plastikowe


naczynie odbiło się od krawędzi otworu i znikło w ciemności. Julia milczała przez
chwilę, patrząc w rumowisko.
– Czy szukaliście czegoś, co mogło je przywołać? – spytała po chwili. – Czujni-
ki wykryły wzmożoną aktywność geodezyjną albo coś takiego? A może to nie żadne
naturalne zjawisko, tylko ktoś odkrył, co wpływa na Żwawce, i je teraz nęci. Może
zastosowano praktyki okultystyczne, choć nie, w tym systemie planetarnym nie wy-
kryto energii nekromantycznej. Kazałeś dokładnie przeszukać gruzowisko?
– Jeszcze nie, na razie tylko zabrać ciała i zabezpieczyć halę. – Romeo wzruszył
ramionami. – Jeśli uważasz, że coś można tu znaleźć, jutro przyślę dwa zespoły.
Julia oparła głowę na jego ramieniu, przymknęła oczy. Mężczyzna tulił ją dłuż-
szą chwilę w milczenia, a potem pochylił się, by pocałować w usta.

***
Wystarczył jeden wydech, by próżnia całkiem wyssała powietrze z płuc dziewczyny.
Tiffany nie mogła zatem krzyczeć, gdy energia implozji cisnęła nią w dal, odrzucając
co najmniej sto metrów od budynku kolonii. Miała szczęście, że na planecie panowa-
ło trochę mniejsze ciążenie niż na Ziemi i spadając, nie trafiła na ostre skały. Upadła
w piekielnie gorący piach, przekoziołkowała i z ogromną prędkością stoczyła się ze
stoku wzgórza. Mimo uderzeń i wstrząsów z całych sił ściskała bombę elektromagne-
tyczną. Nie próbowała walczyć z pędem, wiedząc, że z każdą chwilą oddala się od
kolonii. Turlała się, boleśnie szorując o kamienie i drąc swoją czarną, wieczorową
suknię.
Niech to diabli! Oryginalny Versace, kupiony w ekskluzywnym domu mody na
stacji Venus. Wydała na suknię majątek, sporą część rocznych dochodów. To był
prawdziwy jedwab! Włókno z kokonu robala żyjącego tylko na Ziemi, zero syntety-
ku, czysta natura. Właśnie zamieniała się w strzępy.

25
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

Wreszcie Tiff grzmotnęła barkiem o skałę i zastygła w rzucanym przez nią cie-
niu. Leżała bez ruchu, próbując zapanować nad odruchem oddychania. Tu nie było
powietrza. Czuła ból w każdej cząstce ciała. Wiedziała, że jej krew zaczyna się goto-
wać i wydzielać rozpuszczone w niej gazy. Żyły kobiety nabrzmiały, wyłażąc spod
skóry fioletowymi szlakami niczym wijące się glisty, z każdą chwilą coraz bardziej
spuchnięte, pulsujące w rytm uderzeń serca. Płyn w gałkach ocznych też zaczynał
wrzeć, a białko oczu się ścinało. Tiff zadygotała w drgawkach, wszystkie mięśnie za-
ciskały się i rozluźniały porażane straszliwym bólem.
Opanuj się, dziewczyno! Przecież tak naprawdę od dawna nie żyjesz, jesteś tru -
pem.
Znajomy głos zabrzmiał w jej głowie. Posłuchaj go, Czacki zawsze ma rację, nie
walcz ze śmiercią, słuchaj głosu doktora. Zastanów się, co by ci teraz powiedział? Że
nie potrzebujesz powietrza, a promieniowanie nic nie może ci zrobić. Twoja sztuczna
krew pozwala poruszać się ciału utrzymywanemu w imitacji życia, ale nawet gdy
przestanie płynąć, możesz funkcjonować przez długie godziny. Twoje serce nie musi
ciągle bić. Biosyntetyczna tkanka, która zastępuje twoje mięśnie, będzie miała dość
energii, byś mogła przejść kilka kilometrów. Twoja nekromantycznie odtworzona
skóra wytrzyma straszliwe promienie lokalnego słońca, bo jest martwa. Możesz jesz-
cze sporo zdziałać, zanim śmierć znów obejmie cię kojącym uściskiem. Tylko zapa-
nuj nad bólem. Pozwól, by ciało dostosowało się do warunków, pozwól mu znowu
przejść w stan nekroaktywności. Już lepiej? No dobra, teraz jesteś prawdziwym ży-
wym trupem, kosmicznym zombi. Weź się w garść, bo bomba już wybuchła, czyli za-
raz pojawi się potwór.
Tiff usiadła i otworzyła pokrywę metalowego pudełka. Ciekłokrystaliczny licz-
nik wskazywał zero, bomba faktycznie uruchomiła się, wysyłając potężny ładunek
elektromagnetyczny, pewnie o ściśle określonej długości fali, takiej, jaka zwabia
Żwawce. Możliwe, że emiter ciągle działał, nadal wysyłając promieniowanie. Czy

26
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

już wyczuł je jeden ze stworów? Dziewczyna rzuciła pudełko na ziemię, rozglądając


się wokół. Otaczała ją pusta, kamienna dolina, pozbawiona życia i jakiegokolwiek ru-
chu. Z tyłu po wzgórzu, niczym mroczne piętno ludzkiej obecności, wiły się stalowe
ramiona czarnej ośmiornicy.
No dobra, bomba nie stanowi teraz zagrożenia dla kolonii, pora wracać. W kon-
frontacji ze Żwawcem i tak dużo nie zdziała, dla ludzi spotkanie z lokalnym stworem
zawsze kończyło się paskudnie. Lepiej nie pchać się w dodatkowe kłopoty. Teraz wy-
starczy wspiąć się pod górę i poczekać przy wrotach którejś macki na okazję, by do-
stać się do środka.
Dziewczyna niepewnie zrobiła kilka kroków, wychodząc zza osłony skały i sta-
jąc w pełnym słońcu. Jej eleganckie buciki zapadły się w gorącym piachu. Tiffany
ogarnął słoneczny żar, poczuła, jak strzępy sukni zwijają się od temperatury, a jej bia-
ła skóra aż drży od bombardującego ją wysokoenergetycznego promieniowania.
Trzysta stopni, ołów zmieniłby się w ciecz, a przy tym ciśnieniu mógłby nawet za-
cząć wrzeć. Kobieta zacisnęła zęby. Gorąco w połączeniu z promieniowaniem nawet
dla żywego trupa było czymś nieznośnym. Tiff miała wrażenie, że mimo nekroman-
tycznego wsparcia za chwilę zmieni się w skwierczący kawałek biosyntetycznego
mięsa. Obróciła się i skoczyła z powrotem w cień. Słońce zajdzie za jakąś godzinę, a
wtedy temperatura szybko się obniży, w ciągu paru godzin spadając do minus stu
stopni. Trupowi lżej znosić zimno niż słoneczny żar.
Oparła się plecami o skałę, zastygła bez ruchu, spojrzała na leżącą parę metrów
dalej czarną skrzynkę, a potem przeniosła wzrok na dolinę. Błękitne światło oślepia-
jącym blaskiem zalewało skaliste pustkowie, mimo gorąca zdające się lodowato nie-
przystępne i groźne. Nad poszarpanym wzgórzami horyzontem wznosiła się blada
kopuła nieba, pozbawiona kolorów pustka skąpana w blasku słońca, która natych-
miast po jego zachodzie zamieni się w czerń z milionami gwiazd. Na razie jednak
wyglądała równie martwo i ponuro jak cała planeta.

27
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

Serce Tiff ścisnął ból, ale tym razem nie fizyczny. Widok przypominał jej po-
przednie życie, to, które zgasło osiem lat temu. Wychowała się na bardzo podobnym
skalistym pustkowiu, krążącym wokół błękitnego nadolbrzyma. Całe dzieciństwo
spędziła na pasażu widokowym, stanowiącym centrum kolonii. Za panoramicznymi
oknami zawsze widniał taki krajobraz: skalista pustynia zalana błękitnym blaskiem
wielkiej, spalającej się błyskawicznie gwiazdy. Dla Tiffany taki widok jednoznacznie
kojarzył się z dzieciństwem, radosną beztroską i szczęściem małego człowieka, przed
którym całe życie.
Wspomnienia wracały nieprzerwaną falą, znów porywając dziewczynę. A tak
bardzo starała się zapomnieć wszystko, co wydarzyło się przed śmiercią. Tamta,
szczęśliwa i pełna radości życia Tiff od ośmiu lat nie istniała, zamordowana i wy-
pchnięta w kosmiczną pustkę. Nie powinna dręczyć się utraconym życiem, prze-
szłość nie wróci, nie ma sensu torturować się wspomnieniami. Teraz była przecież
kimś innym. Tylko skąd brało się to przeszywające, paraliżujące uczucie żalu i niepo-
wetowanej straty? Smutek zmieszany z radosnymi wspomnieniami przytłaczał i wpy-
chał w odbierającą wszelką energię depresję.
Tak było zawsze, gdy stykała się z czymś przypominającym utracone życie. To
mogło być cokolwiek: błysk światła, znajomy zapach, kształt kojarzący się z czymś,
wyciągający z czarnej pustki wspomnienia i przywracający uczucia. Coś, co nie doty-
czyło trupa, który nie miał cholernych gruczołów pompujących w żyły endorfiny czy
inne gówno! Zombi nie ma emocji! Nie może być smutny ani szczęśliwy, jest nie-
odwołalnie, zdecydowanie m a r t w y .
Tiffany znów straciła poczucie rzeczywistości, pogrążając się w depresji wspo-
mnień i walki z targającymi nią emocjami. Patrzyła na pustynny krajobraz, całkiem
zapominając, skąd i po co się tu wzięła. Pojawienie się Żwawca spadło zatem na nią
jak grom z jasnego nieba.

28
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

Najpierw uderzyło ją niezwykłe uczucie spokoju i bezruchu, światło słońca


przygasło zasłonięte nagle czymś półprzezroczystym. Świat przyblakł, piasek zlał się
w jedną, pozbawioną szczegółów masę, a skały rozmazały się na krawędziach, jakby
wzrok Tiffany nagle stracił ostrość. Wszystko ogarnęła ledwie widoczna, szara mgieł-
ka. Dziewczyna miała wrażenie, że znalazła się w bańce z przyciemnianego szkła
zniekształcającego obraz. Znajdowała się w odciętej od rzeczywistości sferze, w któ-
rej środku stał wielki stwór.
Żwawiec mierzył kilkanaście metrów wysokości i przypominał owada z rozło-
żonymi skrzydłami. Romboidalne fragmenty szarego pancerza miał rozsunięte i usta-
wione pod kątem prostym w stosunku do korpusu. Sterczały na boki, jakby ze Żwaw-
ca wyrastały rozłożone parasole. Ciało potwora było półprzezroczyste i galeretowate,
larwopodobne, z widocznymi, kłębiącymi się wnętrznościami i pulsującym, granato-
wym sercem. Z obłego odwłoka wyrastał kołyszący się, owalny łeb o wielkich owa-
dzich oczach. W dolnej części bladego tułowia wiło się kilka niezwykle długich ma-
cek, splątanych ze sobą, poruszających się nieustannie i delikatnie, jakby z pieszczotą
muskających ziemię. Żwawiec unosił się bowiem w przestrzeni, dwa metry nad po-
wierzchnią, jakby grawitacja na niego nie działała.
Tiffany patrzyła na potwora bez strachu, za to z rosnącą ciekawością. W jaki
sposób lewitował? Czym była otaczająca go sfera? Na wszelki wypadek dziewczyna
stała bez ruchu, próbując wtopić się w skałę. Była przekonana, że jeśli tylko drgnie,
wielkie oczy potwora natychmiast zauważą ruch i bestia rozszarpie ją na strzępy.
Miała wrażenie, że Żwawiec węszy, sprawdzając teren.
Jedna z macek potwora trafiła wreszcie w metalową skrzynkę z bombą. Żwa-
wiec uniósł ją, owijając szczelnie wijącym się odnóżem, po chwili przełożył zdobycz
do drugiej macki, wreszcie do trzeciej. Wijące się kończyny poruszały się coraz bar-
dziej nerwowo.

29
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

Co, brzydalu? Dałeś się nabrać, to nie jest żarcie. Tylko świeci, jak lubisz, ale
nie wyciśniesz z tego swojego ulubionego minerału. I co teraz? Tiff niemal wyczuwa-
ła rosnącą u stwora irytację. Wreszcie jedna z macek zacisnęła się na bombie, miaż-
dżąc ją i wchłaniając. Skrzynka znikła bez śladu, w okamgnieniu pożarta przez
Żwawca.
Dziewczyna słyszała, że choć instalowano czujniki, kamery i detektory w miej-
scu, gdzie pojawiały się potwory, sprzęt zawsze zostawał zniszczony, zanim zdążył
cokolwiek zarejestrować. Poległo także kilku obserwujących bestię naukowców, któ-
rzy znaleźli się zbyt blisko miejsca pojawienia się tej dziwnej istoty. Może dlatego, że
byli ubrani w skafandry kosmiczne, a niektórzy w egzoszkielety? Żwawce pożerają
chyba wszystkie metalowe przedmioty emitujące promieniowanie. Tiff doszła do
wniosku, że nie została jeszcze zgnieciona wielką macką tylko dlatego, że była pra-
wie goła i zupełonie martwa – nic ciekawego dla krzemowego organizmu.
Po chwili stwór opadł na ziemię, wbijając w nią macki. Zaskakująco energicznie
zaczął kręcić się wokół własnej osi, wwiercając się w twardą ziemię niczym korko-
ciąg. Jego odnóża kilka razy pacnęły w twardą skałę, krusząc ją z łatwością. W prze-
strzeń wystrzeliły tumany piachu, większe i mniejsze kawały skał, jakby w ziemi de-
tonował potężny ładunek górniczy. Tiff padła na ziemię, nie przestając jednak obser-
wować niesamowitego zjawiska. Odłamki i piach, zamiast opaść daleko na ziemię
natychmiast po wydostaniu się z mrocznej sfery wytwarzanej przez Żwawca, zasty-
gały w locie, jakby trafiły w niezwykle gęsty ośrodek. Kawały skał, mające dwa me-
try długości, po prostu zawisały w pustce.
Jakby ktoś wcisnął stopklatkę – pomyślała Tiffany.
Wreszcie Żwawiec wwiercił się na odpowiednią głębokość, łypnął swoimi owa-
dzimi oczami i złożył elementy pancerza, zamieniając się w jednolity owal. I zamarł,
jakby stał tu od zawsze.

30
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

Sfera bezruchu znikła w tej samej chwili, piach i głazy uwięzione w niewidzial-
nym polu wystrzeliły na wszystkie strony, a Tiff znów poczuła uderzenie gorąca.
Okolica rozbłysła błękitnym blaskiem i wszystko nabrało ostrości. Odłamki spadły na
ziemię rozrzucone w promieniu co najmniej stu metrów.
Dziewczyna podniosła się, odruchowo otrzepując z pyłu. Spojrzała na nierucho-
mą, owalną skałę, rozrytą ziemię i powstałe w okolicy rumowisko. Uśmiechnęła się
nieznacznie. Była pierwszym człowiekiem, który widział Żwawca w akcji. I właśnie
odkryła, jak te istoty się przemieszczają. Kiedy otwierają pancerz, muszą wytworzyć
osłonę chroniącą ich delikatne ciała przed promieniowaniem i drastycznymi tempera-
turami. A robią to, tworząc wokół siebie strefę zeroczasową, poruszają się poza jed-
nym z wymiarów czasoprzestrzeni. Dlatego są niepostrzegalne dla człowieka i wy-
tworzonych przez niego urządzeń. Było coś jeszcze, co dało jej właśnie do myślenia.
Pewien drobny szczegół, być może bardzo ważny. Czacki uparcie wpajał im, by
zwracały uwagę na takie drobiazgi. Trzeba jak najszybciej poinformować o nim
dziewczyny.
Tiff spojrzała w słoneczną tarczę wiszącą tuż nad horyzontem. A niech je diabli,
szkoda czasu. Zacisnęła zęby i wyszła z cienia, energicznym krokiem maszerując pod
górę w stronę kolonii.

***
Sabrina położyła się spać dopiero nad ranem. Całą noc na zmianę próbowała nawią-
zać kontakt z Czackim i przeglądała dokumentację tyczącą Spalonej, fundacji Life-
Space i historii jej kontaktów z podmiotami spoza Sektora Życia. Z tego ostatniego
wyłaniał się obraz ekspansywnej organizacji sprytnie wykorzystującej swoje przewa-
gi, byle tylko rozszerzać wpływy. Tam, gdzie nie wychodziły korzystne układy han-
dlowe, fundacja przynajmniej umacniała się politycznie. Dziewczyna stwierdziła, że

31
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

Firma – zamiast pozostawiać kopalnie samej sobie – powinna przysłać tu zespół dy-
plomatów-ekspertów, zdolnych poradzić sobie z tymi cwaniakami.
Obudziło ją wściekłe łomotanie do drzwi. Z jęknięciem zwlokła się z łóżka,
wsunęła na nos swoje nieodłączne okulary, włożyła ulubione, różowe bambosze i
szurając nimi po podłodze, poczłapała do wejścia. Nie zdążyła uruchomić interkomu,
gdy wrota rozsunęły się z sykiem i do środka wpadło dwóch uzbrojonych strażników.
Pierwszy z nich bezceremonialnie chwycił zupełnie zaskoczoną dziewczynę za koł-
nierz pidżamy na karku i szarpnął ją mocno, ciągnąc do wyjścia.
Ukochana flanelowa pidżama w wesołe małpki zatrzeszczała i rozpruła się w
miejscu, gdzie w garści ściskał ją mężczyzna. Sabrina wrzasnęła z wściekłości i stra-
chu, ale drugi napastnik złapał ją wpół, kładąc dziewczynie rękę na ustach.
– Proszę się uspokoić! – W drzwiach stanęła, jak zwykle umalowana wyzywają-
co niczym sexandroid, Ana, asystentka prezesa. – Pan Shawl życzy sobie panią na-
tychmiast widzieć. Idziemy.
– Dokąd? – spytała Sabrina, korzystając z tego, że strażnik ją puścił. – Dajcie mi
się przebrać.
– Nie ma czasu – mruknęła Ana. – Prezes jest wściekły i kazał się z panią nie
patyczkować. Przez podstępne knowania Firmy w kolonii wybuchła leworucja górni-
ków.
– Co wybuchło?
– Bunt. Proszę nie udawać głupiej.
Ana odwróciła się na pięcie, kończąc rozmowę. Strażnicy pociągnęli ciągle pół-
przytomną Sabrinę za idącą przodem sekretareczką. Dziewczyna ruszyła posłusznie,
nie próbując się bronić, miała za to ochotę zapaść się pod ziemię. Była przekonana,
że wszyscy mijający ich po drodze mężczyźni będą gapili się na pulchną rudą babę w
dziecięcej pidżamie i od tego widoku poumierają ze śmiechu. Wstyd był przytłaczają-
cy i nie pozwalał jej zebrać myśli.

32
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

Okazało się jednak, że nikt specjalnie im się nie przygląda. Spotkani po drodze
ludzie gnali przed siebie, śpiesząc się na granicy paniki. Z ukrytych w korytarzach
głośników sączyła się uspokajająca muzyka, a holomonity w ścianach wyświetlały
sielskie widoczki. Mimo to w powietrzu czuć było niepokój i strach. W pewnej chwi-
li Sabrinie zdawało się nawet, że słyszy dobiegające z oddali krzyki i strzały.
Wreszcie znaleźli się w sekcji, pełniącej dla LifeSpace funkcję ambasady. Tra-
dycyjnie dla Sektora Życia wszystkie zamieszczone tu ozdoby miały zielony kolor, a
tu i ówdzie poustawiano donice z prawdziwymi roślinami. Kwatera prezesa znajdo-
wała się w najwyższym punkcie sekcji i strzegło jej kilkunastu uzbrojonych po zęby
ludzi.
Sabrina została wepchnięta do gabinetu z taką siłą, że padła na kolana w głęboki
dywan. Gdy uniosła głowę, zobaczyła nogi prezesa Shawla rozpartego wygodnie w
fotelu. Mężczyzna ubrany był w technitur, elegancki, interaktywny strój biznesme-
nów. W ręku trzymał szklaneczkę, z której popijał małymi łykami. Patrzył z góry na
dziewczynę, a jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć.
– Proszę się rozgościć, pani Sabrino... Hm. Jakaśtam. – Wykonał nieokreślony
gest ręką.
W gabinecie znajdowało się tylko biurko i dwa klomby z żywymi kwiatami. Sa-
brina wstała i poprawiła rozdartą pidżamę, rozglądając się niepewnie. Miała wraże-
nie, że spłonie ze wstydu od przenikliwego spojrzenia mężczyzny.
– Czemu zawdzięczam tak brutalne traktowanie? – spytała niepewnie.
– Temu, że przejrzałem wasze żałosne plany i zamierzam w imieniu LifeSpace
zerwać umowy z Firmą – odparł, z rozmachem stawiając szklaneczkę na blacie biur-
ka.
– Nie rozumiem.
– Bezczelna suka – mruknęła Ana, która stała za plecami Sabriny. – Udaje głu-
pią. Fundacja zapewniła wam teren do eksplotacji, wydzierżawiła dziesięć tysięcy

33
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

górników, a wy przysłaliście tu zamiast własnej części obsady kilka tysięcy awantur-


ników i wiechrzycieli.
– I to jakich wichrzycieli! – warknął Shawl. – Lewaków, którzy zatruli umysły
naszym niewolni... tfu! górnikom i skłonili ich do rewolucji! To skandal. Firma my-
ślała, że w ten sposób przejmie planetę na własność? Niby to zgodne z konkordatem
wszechreligijnym i kodeksem federacyjnym. Podludzie stworzyliby jednolity niby-
-naród, którego niepodległość i suwerenność musiałby uznać nawet Sektor. Coś ta-
kiego! Pod samym naszym nosem te genetycznie modyfikowane plugastwa, to bluź-
nierstwo przeciw życiu miałoby stworzyć samodzielną kolonię! Oczywiście podległą
Firmie. Tylko zapomnieliście o jednym, rewolucja robotników porwanych lewackimi
hasłami kwalifikuje się jako działalność komunistyczna! Ha! A ta jest ścigana z urzę-
du tak samo jak nekromancja. Mam prawo ściągnąć tu siły zbrojne Sektora i zrównać
kopalnię z ziemią. I zrobię to, a was, cholerne szczury Firmy, wywalę w kosmiczną
pustkę razem z tą bandą buntowników!
Shawl poderwał się z fotela i założył ręce z tyłu. Stał nad Sabriną w rozkroku,
groźnie mierząc ją wzrokiem. Dziewczyna cofnęła się dwa kroki, przerażona wybu-
chem gniewu urzędnika.
– Dam wam jednak szansę – mężczyzna, po dłuższej chwili, przemówił spokoj-
nym głosem – powstrzyma pani bunt, i to natychmiast. Podludzie złożą broń i wrócą
do kwater. Nie obchodzi mnie, jak pani to zrobi. Podejrzewam, że macie kontakt z
prowodyrami i cały czas kontrolujecie sytuację.
– Myli się pan. Firma nie ma nic wspólnego z zamieszkami w kolonii – odparła
Sabrina. – Obawiam się, że sami do nich doprowadziliście, traktując górników tak, a
nie inaczej.
– Proszę nie żartować! Osobiście zaprojektowałem habitaty w kopalni i system
sprawowania kontroli nad motłochem. – Prezes wyprężył się dumnie. Sabrina miała
wrażenie, że przy okazji nadął się jak balon. – Zastosowałem do tego teorię presji

34
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

psychofizycznej w projektach makrosocjologicznych opracowaną przez profesora


Duszewina, zwolennika darwinizmu społecznego, wybitnego myśliciela i znawcy
systemów sprawowania władzy.
Któż nie słyszał o tym psedonaukowcu, szarlatanie sięgającym do zamierz-
chłych teorii i mieszającym je ze swoimi chorymi wizjami? Owszem, jego sposoby są
dość popularne wśród radykałów z określonych grup religijnych i politycznych, ale
przez wszystkich normalnych ludzi traktowane jako zabawne kuriozum – pomyślała
ze zgrozą Sabrina. – Prezes Shawl urządził tu socjologiczny poligon doświadczalny,
zamieniając kolonię w coś na kształt dwudziestowiecznych obozów pracy. I jeszcze
jest z siebie zadowolony.
– Czy teoria ta kładzie nacisk na surowe traktowanie i dopuszcza bezpośrednią
przemoc służb porządkowych, mającą zapewnić porządek bez systemu sądowniczego
i więziennego? – upewniła się, starając być delikatna, aby nie spowodować kolejnego
wybuchu gniewu u urzędnika.
– Słyszała pani o niej? – uprzejmie zaciekawił się Shawl. – Tak, zgadza się. Dra-
końskie prawo, brak pobłażania, ale jednocześnie wewnętrzne swobody i zapewnie-
nie podstawowych potrzeb. By powstrzymać podludzi przed jakimkolwiek podnosze-
niem głowy, trzeba ich mocno chwycić za pysk i zagnać kijem do roboty, tak by nie
mieli czasu na rozmyślania. We wstępnej fazie kształtowania mojego socjotworu na-
leżało zmusić ich do jak największego wysiłku i spowodować poczucie zagrożenia i
niepewności, by strach i zmęczenie było jedynym, co wypełnia ich maleńkie umysły.
Tak przygotowany socjotwór będzie doskonały do dalszego kształtowania i sterowa-
nia.
Sabrina nie wierzyła własnym uszom. Była przekonana, że zakaz uruchomienia
kopalni i katastrofy z udziałem Żwawców miały na celu wymuszenie na Firmie pew-
nych ustępstw, może nawet podwojenia udziałów LifeSpace w zyskach. Natomiast
okazuje się, że niekoniecznie o to chodziło. Dziewczyna patrzyła na zachwyconego

35
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

własną mądrością idiotę i czuła błyskawicznie rosnącą w piersi kulę żaru, rozszerza-
jącą się na cały organizm. To był czysty, skondensowany gniew, wypalający nawet jej
obezwładniającą nieśmiałość.
– Strach wywołał pan przez niepewność co do dalszego istnienia kopalni, za-
trzymując jej pracę pod pozorem ochrony Żwawców? – spytała, powoli cedząc sło-
wa. – A pogłębił przez sztucznie wywołane katastrofy?
– Ależ skąd! – Prezes spojrzał na nią z udanym zdziwieniem. – Niech pani
wreszcie skończy te gierki. Odsłońmy karty. Ja zatrzymałem kopalnię, wy zorganizo-
waliście katastrofy, które zburzyły mój plan. Nacisk na podludzi musi mieć granicę,
nie wolno przesadzać. Te zamachy bombowe przechyliły szalę i pomogły waszym
prowodyrom zbuntować motłoch. Bardzo sprytne, ale jeśli zamierzacie w ten sposób
nas stąd wykurzyć, to popełniacie błąd. Już mówiłem, że robotnicze bunty podpadają
pod komunistyczną rewolucję, a tę mogę legalnie stłumić, wzywając tu regularną ar-
mię i zwyczajnie was pacyfikując. Mamy zatem sytuację patową. Proponuję rozejm.
Powstrzyma pani buntowników, a ja w zamian was wszystkich nie pozabijam.
Sabrina przyszpiliła go wzrokiem. Włączyła podgląd w podczerwieni ze skano-
waniem biopotencjału elektrycznego skóry. Prezes nie denerwował się specjalnie, su-
kinsyn był bardzo pewny siebie.
Coraz bardziej przypominał jej znajomego profesora, szefa katedry, w której ro-
biła doktorat i gdzie później pracowała jako asystent. Też był przekonany o swojej
wielkości i mądrości, a przy tym absolutnie ślepy na własne błędy i momentami jaw-
ną głupotę. Stołka i naukowego tytułu dochrapał się niebywałym tupetem i umiejęt-
nością rozpychania się w życiu łokciami. Innych ludzi zawsze traktował z góry,
wbrew faktom uważając się za chodzącą doskonałość. Niczego złego nie widział w
przypisywaniu sobie zasług podwładnych, a nawet jawnej kradzieży ich pracy nauko-
wej. Zauważywszy nieśmiałość i życiową nieporadność Sabriny, wykorzystywał ją
bez skrupułów, podpisując się pod jej opracowaniami i wynikami badań, przekonany,

36
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

że czyni słusznie i splendor należy się jemu. Tak jak prezes Shawl nigdy nie wydawał
się zmieszany, nawet gdy udowadniano mu niekompetencję. Był bowiem na tyle
sprytny, że zawsze potrafił się wymigać i przed przełożonymi wyglądać na ofiarę
szykan. Sabrina przez kilka lat pracy nie była w stanie postawić się szefowi, choć wi-
działa, jak jej kosztem pnie się w górę. Wszystko skończyło się, gdy wypełniła jego
polecenie tyczące przeprowadzenia pewnego eksperymentu. Wybuch w laboratorium
odebrał jej wzrok, a profesor bez skrupułów obarczył ją winą za niepowodzenie i wy-
rzucił na bruk.
W chwili gdy Shawl skojarzył się jej z dawnym wrogiem, któremu nigdy nie za-
płaciła za poniżenia, gniew wypełnił ją gwałtowną falą. Patrzyła w gładką twarz
przystojniaka, wykrzywioną teraz pogardliwym, pełnym wyższości uśmieszkiem, i
nie potrafiła nad sobą zapanować. Stała bez ruchu, starając się myśleć zimno, jak
przystało na naukowca, znaleźć jakiś sposób wyjścia z sytuacji, ale jedyne co jej cho-
dziło po głowie, to sposoby zabijania. Miała ochotę skoczyć do gardła temu dupkowi
i udusić go gołymi rękami. Jej sztuczne oczy błysnęły krwistą czerwienią.
Prezes patrzył na śmieszną, ubraną w dziecięcą pidżamę pulchną dziewczynę z
rozczochraną rudą czupryną i z trudem hamował śmiech. Co też w tej Firmie sobie
wyobrażali, przysyłając tu takiego agenta? Mieli go za durnia? Ta głupiutka siksa led-
wie rozumie, co się do niej mówi. Teraz kompletnie ją zatkało. Stoi, sierota jedna, ob-
lewa się rumieńcami i gapi jak bezmózgi android. Pewnie czeka na polecenia z bazy.
Trzeba ją nacisnąć, bo banda brudnych goryli wreszcie wedrze się do sekcji i narobi
tu bałaganu. Otworzył usta, by powiedzieć coś kąśliwego, ale dziewczyna odezwała
się pierwsza.
– Blefujesz, gnojku – warknęła, błyskając oczyma. – Gdybyś tylko mógł szybko
ściągnąć tu wojsko, już pacyfikowałoby buntowników. Zresztą z pewnością je we-
zwiesz, kiedy będzie to możliwe. Niech zgadnę: czasowa nadaktywność błękitnego
olbrzyma zerwała łączność? Burza elektromagnetyczna może trwać wiele dni i przez

37
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

ten czas jesteś bez wsparcia. – Shawl cofnął się, widząc groźną postawę Sabriny. Ta
natarła na niego. – Twój idiotyczny plan zrobienia tu obozu koncentracyjnego udają-
cego fabrykę spalił na panewce i by się wymigać od odpowiedzialności za doprowa-
dzenie neoludzi do ostateczności, postarasz się zatrzeć wszelkie ślady. Gdy tylko
buntownicy złożą broń, wprowadzisz do ich habitatów swoich siepaczy i zamordu-
jesz, kogo trzeba. Może potem zatrzesz ślady, ściągając tu Żwawców. I zwalisz całą
winę na Firmę. Uparliśmy się, by budować tu kopalnię, rozjuszyliśmy miejscowe for-
my życia, a one zemściły się, niszcząc kolonię. LifeSpace próbowało zapobiec trage-
dii, ale się nie udało. – Okulary przekrzywiły się Sabrinie na nosie, ale nawet tego nie
zauważyła. Oskarżycielsko wymierzyła palec w pierś mężczyzny. – Tym razem nic z
tego, cwaniaczku. Zapłacisz za swoje niekompetentne próby kierowania neoludźmi i
utrudniania nam pracy. Spadniesz ze stołka, a twoja nadęta dupa zaliczy kilka kopnia-
ków. I mylisz się. Nie mam wpływu na bunt neoludzi, Firma nie przysłała tu żadnych
wichrzycieli!
Ostatnie słowa wykrzyczała w twarz prezesa, szturchając go palcem w pierś.
Ana brutalnie odepchnęła jej rękę, doskakując z boku, i z rozmachem wymierzyła Sa-
brinie siarczysty policzek, wciskając się pomiędzy nią a Shawla. W tej samej chwili
na biurku zabrzęczał sygnał komunikatora. Prezes westchnął i obrócił się, włączając
urządzenie.
– Melduje się kapitan Nyberg – zabrzmiało w gabinecie. – Wróg wysadził gro-
dzie w sekcji Gaja i wdarł się do habitatów urzędników. Założyliśmy tam kilka puła-
pek z botami bitewnymi i dwie barykady. Szacuję, że buntownicy przebiją się przez
nie w ciągu godziny.
– Jak długo uda się ich powstrzymać przed wtargnięciem do sekcji Tron? – spy-
tał Shawl, znów sięgając po szklaneczkę.

38
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

– Może przez kolejną godzinę. – Oficer odparł po chwili zastanowienia. – Bun-


townicy mają ogromną przewagę liczebną i górniczy ciężki sprzęt, którego używają
w walce. Nawet boty z pięćdziesiątkami nie są w stanie długo stawiać im oporu.
Shawl spojrzał spode łba na Sabrinę mechanicznie masującą bolący policzek.
– Jest pani jedyną osobą mogącą powstrzymać buntowników. Kazałem tutaj
ewakuować całą kolonię. Wie pani, co się stanie, jeśli te genetyczne plugastwa tu
wtargną? Dojdzie do rzezi. Firma będzie winna...
– Nie próbuj zwalać winy na Firmę! To ty doprowadziłeś neoludzi do wściekło-
ści i to ty jesteś odpowiedzialny za wszystkie niepotrzebne śmierci! – Policzek nie
całkiem ostudził zapał dziewczyny. – Niech to wreszcie do ciebie dotrze, sukinsynu.
To wszystko twoja wina.
Shawl spokojnie napił się ze szklaneczki.
– Czyli uparcie odmawiasz powstrzymania tych wściekłych potworów? – wyce-
dził przez zęby. – Zatem będę musiał empirycznie sprawdzić, czy faktycznie Firma
nie kieruje buntem. Zrobię to w najprostszy sposób.

39
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

***
Elegancka, mahoniowa manetka wygodnie układała się w dłoni, umożliwiając kom-
fortowe sterowanie systemem. Shawl rozparł się w fotelu i przesuwał dźwignię to w
prawo, to w lewo. Obraz na holomonicie nad jego biurkiem przesuwał się posłusznie,
pozwalając oglądać główny korytarz sekcji Gaja z żabiej perspektywy bitewnego
bota. Ana usiadła na krawędzi biurka, z ciekawością patrząc na przekaz.
Gródź oddzielająca sekcje rozsunęła się i dwóch strażników wypchnęło przez
nie rudą, pulchną dziewczynę. Sabrina przewróciła się, ale natychmiast poderwała na
równe nogi, odruchowo poprawiając okulary. Shawl włączył system strzelniczy bota i
w centralnym miejscu holobrazu pojawił się celownik, który prezes skierował w ple-
cy dziewczyny, po czym zatwierdził wybór celu. Teraz bot automatycznie będzie wo-
dził lufą za ofiarą. Shawl uśmiechnął się nieznacznie i wskazał Anie pustą szklanecz-
kę. Ta bez słowa poderwała się i podbiegła do ukrytego w ścianie barku.
– Słuchaj – mężczyzna uruchomił głośnik bota – masz ostatnią szansę powstrzy-
mać buntowników. Jeśli spróbujesz ukryć się między nimi, wpakuję ci w plecy cera-
miczny pocisk mogący penetrować wojskowe pancerze. To będzie bolało.
– Ale ja naprawdę nie jestem w stanie ich powstrzymać. – Sabrina ze zgrozą
zwróciła się do bota.
– No to masz pecha. Jednak nie chce mi się w to wierzyć. Stój! Nie śmiej się ru-
szyć, bo cię zastrzelę.
Sabrina zastygła, niemal czując, jak gąsienicowy pojazd wodzi za nią lufą. Prze-
łknęła ślinę. To jak jakaś cholerna próba wody. Jeśli wrzucona do rzeki kobieta nie
utonie, znaczy, że jest wiedźmą i trzeba ją spalić. Jeśli natomiast pójdzie na dno, cóż,
miała pecha.
Hałasy dobiegające z głębi korytarzy wyraźnie przybrały na sile. Łomot, gwizd i
chrzęst stali, a do tego dudniące, basowe głosy wściekłych neoludzi. Sabrina podcią-
gnęła spodnie pidżamy i zmrużyła oczy. Na końcu korytarza kłębiło się coś czarnego,

40
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

zbliżającego się z każdą chwilą. To pewnie pędząca horda pijanych i rozgniewanych


olbrzymów ubranych w górnicze egzoszkielety. Nawet nie zauważą małej, rudej pa-
nienki. Stratują ją i zaatakują gródź, za którą chowa się znienawidzony wróg.
Shawl przyjął od Any pełną szklaneczkę.
– Ale ją załatwiłeś, szefie! – Asystentka rozpromieniła się. – Nie lubiłam tej gru-
bej wywłoki, rżnęła mądralę, a głupia była jak but. Nie miała szans w konfrontacji z
tobą.
– Zatańczy, jak jej zagram! – mruknął Shawl, zachwycając się własną przebie-
głością. – Zatrzyma tych goryli, zobaczysz. Wyśle ich z powrotem do macek, nie ma
wyjścia. Po wszystkim Firma będzie musiała nas przeprosić i wypłacić LifeSpace gi-
gantyczne odszkodowania. Nam osobiście też, za straty moralne.
– Zobacz, jak ta siksa głupio wygląda. – Ana zachichotała, wskazując Sabrinę. –
Mam nadzieję, że goryle jednak rozszarpią ją na strzępy. I tak sobie z nimi poradzisz,
nawet jeśli ich nie powstrzyma. W ostateczności za ścianą czeka kapsuła ratunkowa,
która wystrzeli nas na orbitę planety.
Ale jest w niej miejsce tylko dla jednej osoby – pomyślał Shawl. Na głos zaś po-
wiedział:
– Spójrz, Ana. Goryle się zbliżają, zaraz zacznie się przedstawienie.
Wtem prawie cały holobraz wypełniła mroczna sylwetka, która pojawiła się w
pustym i prostym korytarzu jak spod ziemi. Prezes z asystentką na mgnienie oka uj-
rzeli upiornie bladą dziewczynę, ubraną w zakurzone strzępy wieczorowej sukni. Jed-
ną stronę głowy kobieta miała spaloną do gołej skóry, długie czarne włosy opadały
jej tylko na lewe ramię. Wyglądała jak duch, a może raczej jak trup wyciągnięty pro-
sto z rozkopanego grobu. Patrzyła czarnymi oczami spod opuszczonej głowy i wycią-
gała rękę w stronę patrzących, jakby miała zamiar wyjść z holobrazu. Ana wrzasnęła
ze strachu, a Shawl aż podskoczył w fotelu. W tej chwili obraz zgasł.
– Tiffany! – jęknęła Sabrina. – Żyjesz!

41
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

– Niezupełnie.
Kobieta pchnęła głowicę martwego bota, obracając jego lufą.
– Nie zbliżaj się do mnie – powstrzymała Sabrinę znaczącym gestem. – Przyję-
łam taką dawkę promieniowania, że świecę teraz jak wnętrze atomowego pieca. Zo-
bacz, jak ten blaszak się sfajczył od jednego dotknięcia.
Łomotanie i basowe okrzyki rozlegały się coraz głośniej. Już było widać po-
szczególne sylwetki pędzących olbrzymów.
– Widziałam się przez chwilę z Julią – powiedziała Tiff. – Powiedziała, że ma
bliski kontakt z przywódcą powstańców. Miejmy nadzieję, że teraz jest u jego boku i
w porę uda się jej przekonać go, by nas wysłuchali.
– Będziemy paktować w imieniu Firmy? – spytała Sabrina.
– Jeśli nas nie rozszarpią na strzępy. – Tiff skinęła głową. – Trzeba gwarantować
im polepszenie warunków bytowania, amnestię dla buntowników, pozwolenie na
urządzanie zgromadzeń i organizowanie się, utworzenie własnych służb porządko-
wych, realny udział w zyskach i tak dalej. Sama wiesz.
Sabrina skinęła głową, po raz kolejny poprawiając okulary. Dziewczyny
uśmiechnęły się do siebie, wzajemnie dodając sobie otuchy. Przed nimi kłębił się
tłum uzbrojonych po zęby górników. Przodem biegło kilku olbrzymów w egzoszkie-
letach, trzymając przed sobą ceramiczne tarcze, za nimi kołysała się czarna masa po-
tężnych mięśni i błyszczących gniewem oczu. Hucząca i dudniąca wieloma głosami.
Powstańcy przeszli przez większość kolonii, niszcząc barykady i strzegące ich
boty. Podpalali i demolowali opuszczone rezydencje bogaczy, jakimi wydawały im
się kwatery zwykłych ludzi. Wreszcie dotarli do wrót ostatniej sekcji, gdzie schowali
się wrogowie. Wystarczyło tylko zniszczyć grodzie i wedrzeć się do pałaców swoich
wyzyskiwaczy. Dopaść ich samych i zapłacić im za lata poniżeń i pastwienia się. Ze-
trzeć wszystko w pył, zniszczyć, zabić.

42
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

Tylko co tam stało przed bramą? To mają być obrońcy? Dwie malutkie postacie.
Prawie zupełnie naga, potwornie poparzona kobieta w strzępach sukni i ruda dziew-
czyna w absurdalnej pidżamie i różowych bamboszach. Co to ma być? Trzeba będzie
się zatrzymać i przyjrzeć tym dziwadłom. Ciężki jest los prostego górnika, a ludzie
nie ułatwiają mu życia. Ciągle zmuszają do myślenia.

***
Plazmowe palniki zatrzeszczały wściekle, oślepiająco białymi płomieniami tnąc po-
wietrze i wgryzając się w ceramiczną stal grodzi. Trzech neoludzi w górniczych eg-
zoszkieletach zagłębiło płonące ostrza we wrotach, tnąc je cierpliwie powolnymi,
precyzyjnymi ruchami. Romeo przyglądał się im, niedbale opierając się o ciężki kara-
bin wymontowany z rozbrojonego bota. Zastanawiał się, co zrobić z dwiema agentka-
mi pracującymi prawdopodobnie dla Firmy, które tak niespodziewanie wpadły mu w
ręce. Podawały się za urzędniczki negocjacyjne, ale na pierwszy rzut oka widać było,
że coś z nimi nie tak. Chyba lepiej będzie odizolować je od reszty jeńców i pilnować
jak oka w głowie. Oczywiście nie ma sensu słuchać ich propozycji i negocjować z
dwiema dziwaczkami. Na pakty przyjdzie pora, gdy w garści będzie ściskał całą ko-
lonię. Najpierw jednak wedrze się do sekcji Tron i rzuci swoim chłopcom i dziewczę-
tom liferów na pożarcie. Musi czymś ugasić bitewny zapał i z trudem rozpalony
gniew swoich braci, a krew liferów doskonale się do tego nada.
Romeo odwrócił się, spoglądając na Julię, która chwilę rozmawiała z nowymi
jeńcami, a teraz wracała, rzucając gniewne spojrzenia. Skinęła na chłopców, czterech
mistrzów zmian, będących najbardziej zaufanymi przyjaciółmi Romea – a w czasie
powstania dowódcami poszczególnych oddziałów – wzywając ich do siebie. Przy-
stojny, jak na neoczłowieka, Petruchio, ubrany w egzoszkielet Troilus, rozebrany do
pasa Hamlet i stary Lear podeszli do dziewczyny, jakby tylko czekali na jej rozkazy.
Romeo patrzył na to z zaskoczeniem, ogarnięty falą niepokoju. Co tu się dzieje? Od-

43
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

stawił karabin i ruszył za oddalającymi się razem z Julią oficerami, którzy właśnie
znikli w bocznym korytarzu.
– Musimy poważnie porozmawiać. – Wychodząc zza rogu, wszedł prosto na
czekającą na niego dziewczynę.
Czterej jego najbliżsi przyjaciele stali za nią, a na ich topornych twarzach malo-
wała się powaga. Julia natomiast miała zaciętą minę, jakby szykowała się do bójki.
– Co się stało? – spytał zaskoczony.
– Chcemy wiedzieć, jakie masz plany – zadudnił Lear.
– Przecież już wam mówiłem. Weźmiemy zakładników, zmuszając LifeSpace i
Firmę do zrezygnowania ze zbrojnej interwencji. Potem ogłosimy powstanie wolnej
republiki neoludzi, którą będzie musiała uznać cała Federacja.
– Co z liferami? – Julia kiwnęła głową w stronę sekcji Tron.
– Tych trzeba poświęcić, musimy oddać ich rozjuszonemu tłumowi. – Romeo
wzruszył ramionami. – Nie ma czym się przejmować, to tylko zwykli ludzie.
– Zaczynasz mówić jak oni – mruknęła dziewczyna. – Podludzie, neoludzie,
zwykli ludzie, kurwa mać! Przecież wszyscy jesteśmy myślącymi, czującymi istota-
mi. Co cię opętało, Romeo? Od kiedy stałeś się żądnym krwi skurwielem, takim sa-
mym jak prezes Shawl?
– Krzywdzisz mnie takim porównaniem. – Mężczyzna ze smutkiem pokręcił
głową. – Nie pogardzam życiem ludzi, po prostu jestem świadom, że ofiary są ko-
nieczne.
– Także zabijanie swoich było konieczne? – wycedził przez zęby Hamlet.
– O czym mówisz? – Romeo cofnął się o krok.
– W rumowiskach po atakach Żwawców twoi podwładni znajdowali zgniecione
bomby elektromagnetyczne przywołujące stwory – powiedziała Julia. – Ich konstruk-
cja wskazywała jako źródło LifeSpace. Przeklęci liferzy, nie dość, że traktowali nas
jak bydło, to jeszcze zabijali, by zatrzymać działanie kopalni i renegocjować z Firmą

44
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

umowy. Wszystkie dowody wskazywały na liferów, mieli motywację i broń. Nikt nie
byłby w stanie udowodnić, że to nie oni, gdyby nie jeden szczegół. Otóż mamy
świadka, który widział, jak reagują Żwawce na bombę. Chcesz wiedzieć? Pożerają ją
tak jak ten swój ulubiony minerał.
Zapadła cisza. Romeo stał bez ruchu, świdrując Julię wzrokiem. Dziewczyna
miała wrażenie, że za chwilę roztopi się od błękitu jego oczu.
– Twoi górnicy nie mogli znaleźć zgniecionych bomb w rumowiskach, bo ich
tam nie było. A dowód był potrzebny, właściwie niezbędny, by odpowiednio podbu-
rzyć neoludzi – dokończyła Julia. – Kazałeś je zatem sfabrykować, tak jak wszystkie
poprzednie. Zabijałeś naszych braci i siostry, by sprowokować wybuch powstania.
Dlaczego zrobiłeś coś tak potwornego, Romeo?
– Mówiłem ci przecież. Ten lud potrzebował wstrząsu, potężnego impulsu, by
stać się strukturą niezniszczalną jak idealny kryształ. Musiałem go jakoś pobudzić,
wyrwać z marazmu, z kieratu nieustannej roboty i morza wódki. Trzeba było nim
wstrząsnąć i udało się! – Romeo wyciągnął ręce do dziewczyny, zbliżając się do niej.
– Kosztem zabijania niewinnych?! – Julia cofnęła się przed mężczyzną.
– Kilka ofiar to nic. Niewielkie koszta, a zyski ogromne. Chodź do mnie, Julio,
trwaj przy moim boku. Staniemy na czele naszego ludu, potężnego neonarodu!
– Nie dotykaj mnie – szepnęła dziewczyna. – Nie pozwolę, by w imię twoich
absurdalnych wizji ginęli ludzie. Liferzy nigdy nie zaakceptują wolnych neoludzi w
swoim Sektorze, a jeśli dojdzie tu do masowego mordu, będą mieli pretekst, by zrów-
nać kolonię z ziemią. Firma nie będzie im przeszkadzać, prawdopodobnie wycofa się
z interesów w tym rejonie. Twoja rebelia, Romeo, skończy się katastrofą i śmiercią
tysięcy niewinnych.
Ubrany w egzoszkielet Troilus błyskawicznym ruchem stanął za plecami Ro-
mea, jednocześnie kładąc mu wielkie, stalowe łapy na ramionach i blokując w uści-
sku. Julia cofnęła się w cień, a przed Romeem stanął Lear.

45
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

– Jesteś aresztowany. Przejmuję dowodzenie nad powstaniem – powiedział. –


Zostaniesz wydany władzom Firmy, która osądzi cię zgodnie z prawem Federacji.
– Co robicie?! – ryknął Romeo. – Nie możecie! Niszczycie dzieło mego życia,
niweczycie wielką szansę naszego ludu! Julia! Jak mogłaś mnie opuścić i zdradzić?!
Dziewczyna cofnęła się kilka kolejnych kroków, pogrążając w ciemności tech-
nicznego tunelu. Tu nikt jej nie widział. Mogła w spokoju zapłakać.

***
Komora nekromantyczna była sporym prostopadłościanem wypełnionym ziemią po-
chodzącą z jednej z mrocznych planet leżących w pasie Dagona. Zakazany materiał
znajdował się w odciętym grawitonową kurtyną luku magazynowym fregaty, którą
dziewczyny ostatnio podróżowały. Sabrina obserwowała komorę, stojąc za szybą w
sterowni pokładowej nekrostrefy. Magazynowy bot właśnie układał w komorze nagie
ciało Tiffany. Po chwili przysypał je ziemią i zamknął pokrywę. Dziewczyna spoczę-
ła w trumnie, która powoli zregeneruje jej ciało, znów przywracając do niby-życia.
Sabrina upewniła się, że proces „pochówku” został zakończony i ze strefy nie
wycieka nekropromieniowanie, po czym wyłączyła sterownię i wyszła z pomieszcze-
nia. Pomaszerowała na dziób fregaty, gdzie znajdował się mostek. Pokładowe AI zdą-
żyło już wyprowadzić statek z orbity, kierując w obszar przeskoków, gdzie można
bezpiecznie otworzyć nadprzestrzenny tunel. Dziewczyna z westchnieniem usiadła w
fotelu pilota i dopiero wtedy zauważyła, że kanał łączności jest otwarty.
– Długo każesz na siebie czekać. – Znajomy głos Czackiego rozległ się jak zwy-
kle w ciemności, bez przekazu wizji. – Co się dzieje z Julią? W ogóle nie chciała ze
mną rozmawiać, stwierdziła, że boli ją głowa i zamknęła się w swojej kajucie.
– Daj jej spokój, szefie – odparła Sabrina. – Rozumiesz, kobiece sprawy.

46
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

– Ach, myślałem, że mimo to zainteresuje ją sytuacja na Spalonej. Oddziały


szturmowe Firmy wkroczyły do kolonii, neoludzie grzecznie złożyli broń i zwolnili
zakładników. Nikomu nic się nie stało.
– Co będzie z kopalnią?
– Zostanie uruchomiona natychmiast po dokonaniu koniecznych napraw. Skan-
dalicznym traktowaniem górników przez LifeSpace zajmie się prokuratura Federacji.
W każdym razie liferzy nie będą mogli dłużej blokować kolonii pod pretekstem
ochrony Żwawców. Zwłaszcza że dowiedzieliśmy się, jak można nimi sterować i
trzymać z dala od kopalni.
– A buntownicy?
– Amnestia, z wyjątkiem przywódcy i sabotażysty odpowiedzialnego za podkła-
danie bomb – odparł Czacki. – To część umowy. Druga to oczywiście poprawa wa-
runków bytowania i zapewnienie swobód, jakie panują we wszystkich oddziałach Fir-
my.
– Zatem sprawa zamknięta. – Sabrina rozparła się w fotelu, patrząc na główny
monitor.
Właśnie zza czarnego horyzontu Spalonej wyłonił się błękitny nadolbrzym,
bombardując poszycie fregaty huraganem twardego promieniowania. Statek zrobił ła-
godny zwrot, ustawiając się burtą do gwiazdy i kierując w obszar przeskoków. Pokła-
dowe AI włączyło główne silniki i zaczęło rozpędzać pojazd.
– Chciałem się tylko upewnić, że wszystko z wami w porządku – powiedział
Czacki. – Niedługo stracimy łączność. Masz jeszcze jakieś pytania?
Sabrina milczała przez chwilę.
– Prezes Shawl znów się wywinie od odpowiedzialności? – spytała wreszcie.
– Za złe traktowanie neoludzi nic mu nie grozi, bo postępował zgodnie z polity-
ką i zwyczajami LifeSpace. Wróci na Spaloną jako obserwator liferów, już bez możli-

47
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia

wości dysponowania górnikami. W razie czego oczywiście będzie mógł znów zatrzy-
mać produkcję, jeśli okaże się, że ta godzi w bezpieczeństwo lokalnych istot.
Sabrina jęknęła z rezygnacją.
– Wszystko to pod warunkiem, że zostanie odnaleziony – dodał Czacki. – W
chwili gdy neoludzie sforsowali grodzie sekcji, wpadł w panikę i wystrzelił się w
kapsule ratunkowej. Wcześniej poturbował swoją asystentkę, która próbowała zabrać
się razem z nim. Wiemy jeszcze, że burza elektromagnetyczna zniosła pojazd i unie-
możliwia jego odnalezienie, musi wciąż dryfować gdzieś na orbicie. Zapas tlenu wy-
starczy prezesowi na cztery doby. Jeśli do tej pory burza nie minie...
– Ostatni huragan trwał dwa tygodnie – zauważyła Sabrina.
– Dokładamy wszelkich starań, by nie przeszkadzać jednostkom LifeSpace w
poszukiwaniach. – W głosie Czackiego pojawiła się wesoła nuta. – Nie zamartwiaj
się, tacy jak Shawl, niestety, mają szczęście. Zapomnij o nim. Zróbcie sobie wolne.
Zabierz dziewczyny do któregoś kurortu, pokryję koszty. Idźcie na zakupy, do ko-
smetyczki, na masaż...
– I jeszcze do solarium. Tiffany będzie zachwycona – ponuro mruknęła Sabrina i
poprawiła okulary.
Sięgnęła do panelu sterowania modułem kuchennym. Miała ochotę na coś słod-
kiego. Czekoladowym ciastkom z kuchennego syntetyka daleko było do prawdzi-
wych, ale dobre i to. W czasie wakacji wszystko sobie zrekompensuje, nie ma obawy.
AI fregaty otworzyło tunel i statek znikł w hiperprzestrzeni.

48
Oficyna wydawnicza RW2010 proponuje:

You might also like