Professional Documents
Culture Documents
Sawicki Andrzej Romeo I Julia-Rw2010-Cda
Sawicki Andrzej Romeo I Julia-Rw2010-Cda
Sawicki Andrzej Romeo I Julia-Rw2010-Cda
1
ANDRZEJ W. SAWICKI
ANIOŁKI CZACKIEGO:
ROMEO I JULIA
Utwór bezpłatny,
z prawem do kopiowania i powielania, w niezmienionej formie i treści,
bez zgody na czerpanie korzyści majątkowych z jego udostępniania.
Od chwili gdy w restauracji rozsunęły się kotary i oczom klientów ukazał się widok
za oknem, Tiffany zachowywała się jak nieobecna. Nieruchomym wzrokiem patrzyła
w tafle ołowiowego szkła chroniącego wnętrze lokalu przed morderczym promienio-
waniem panującym na zewnątrz. Zupełnie przestała zauważać swoją, coraz bardziej
zdenerwowaną przyjaciółkę i parę siedzącą z nimi przy stole. Sabrina po raz kolejny
poruszyła się niespokojnie i szturchnęła Tiff łokciem.
Co napadło tę dziewczynę? Przecież to ona miała zabawiać rozmową parę life-
rów, jak powszechnie nazywano pracowników LifeSpace; Sabrina powinna tylko słu-
chać i analizować, by czasem zadać jakieś kluczowe pytanie. Sama nie poradziłaby
sobie z tym wygadanym prezesem i jego sekretareczką, nie ma mowy. Była umysłem
ścisłym, naukowcem, a nie duszą towarzystwa. Kontakty z ludźmi przychodziły jej
z trudem, niespecjalnie umiała prowadzić ciekawą rozmowę, właściwie jakąkolwiek
rozmowę. Gdy patrzył na nią przystojny mężczyzna, natychmiast się peszyła i język
zaczynał się jej plątać. Chorobliwa nieśmiałość sprawiała Sabrinie problemy przez
całe życie. To przez nią, mimo posiadania trzech doktoratów, nie zrobiła kariery na
uczelni ani w dziale badawczym Firmy. Po prostu nie była zbyt gadatliwa – nawet
w zwykłych sytuacjach, nie mówiąc o oficjalnej kolacji z przystojnym ważniakiem.
I właśnie po to miała Tiff, sprytną, błyskotliwą ślicznotkę.
Odkąd jednak lokal zalało błękitne światło lokalnego słońca, a oczom dziewczy-
ny ukazał się widok na skalistą dolinę, jakby w nią piorun strzelił. Zamarła, patrząc
na spaloną powierzchnię planety, która setki tysięcy lat temu straciła atmosferę i zo-
stała wyjałowiona straszliwym promieniowaniem po stosunkowo niedalekim wybu-
chu supernowej. Upiornie czarne oczy Tiffany przygasły, a jej twarz pobladła jeszcze
bardziej.
Sabrina nerwowo spojrzała za okno. Restauracja znajdowała się w centralnej
części kolonii wyglądającej niczym stalowa ośmiornica. Jej łeb spoczywał na szczy-
cie wysokiego wzgórza, a potężne macki otaczały całe wzniesienie, wijąc się po zbo-
3
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
czach, jakby kolonia była drapieżnikiem obejmującym złapaną ofiarę. Z okna widać
było popękaną ziemię, kanciaste głazy rzucające ostre cienie w trupiosinym blasku
słońca i fragment ośmiornicy: jej masywne dwa ramiona z czarnej stali, sięgające ja-
kieś trzy kilometry w głąb doliny. Nic takiego, co mogłoby spowodować atak depre-
sji. Co więc się działo z tą dziewczyną?
Odruchowo Sabrina poprawiła zsuwające się na nos staroświeckie okulary, które
nosiła dla ozdoby. Uśmiechnęła się niepewnie do prezesa Shawla i uniosła do ust kie-
liszek. Zdobyła w ten sposób jeszcze kilka sekund na walkę z nieśmiałością, na ze-
branie myśli i zmuszenie się do poprowadzenia rozmowy. Na Tiff nie było co liczyć.
– Całkiem smaczna ta przekąska. – Prezes liferów nadział na widelec kęs kosz-
marnie drogiego dania i zjadł z apetytem. – Hm. Jadłem coś bardzo podobnego w fast
foodzie na stacji Zdzira. Syntetyczny cukrzak z biomasą, smakował niemal tak samo.
Sabrina spojrzała na mężczyznę ponad okularami, marszcząc czoło. Co on
chrzani?! To danie to banan pieczony w plastrach szynki, prawdziwy owoc i najpraw-
dziwsze mięso, kosztowało majątek! Jaki cukrzak z biomasą? Ona tutaj zamawia naj-
kosztowniejsze potrawy, by zadowolić czułe podniebienie wysoko postawionego go-
ścia, a on nawet nie odróżnia prawdziwego jedzenia od taniej papki z fast foodu?
– Mhm – przytaknęła jego asystentka z pełnymi ustami. – Pyszne, prawdziwe
delincje.
Sabrina zmarszczyła czoło. Delincje? A cóż to takiego?
– Cieszę się, że państwu smakuje – powiedziała głośno, starając się nie patrzeć
w oczy Shawla. – Wiedziałam, że liferzy docenią smak prawdziwego jedzenia. Wasza
organizacja słynie z zamiłowania do tego, co naturalne. Podobno działacie w całej
Galaktyce. Z pewnością mieliście okazję, jak to się kiedyś mówiło, z niejednego pie-
ca chleb jeść.
4
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
– Co prawda nigdy prawdziwego chleba nie jadłem, ale oczywiście ma pani ra-
cję – zgodził się prezes i duszkiem wychylił cały kieliszek wina. – Bywało się
w świecie, widziało to i owo, zdążyło się nabrać ogłady. Prawda, Ana?
Asystentka zatrzepotała rzęsami.
– Jasne, szefie! – przytaknęła z entuzjazmem. – Podróże kształcą, człowiek uczy
się bardzo szybko, można powiedzieć, w postępie logistycznym.
Może logarytmicznym? – Sabrina poprawiła ją w myślach. Prezes nawet nie
mrugnął, tylko zgarnął na swój talerzyk resztę banana z półmiska.
– Czyli niedługo pewnie znów ruszycie w dalszą drogę. – Sabrina przemogła się
i zmusiła do ataku. – Na Spalonej liferzy siedzą dość długo, już chyba rok. Wydaje
mi się, że to wystarczający okres, by ustalić, że kolonia nie stanowi żadnego zagroże-
nia dla Żwawców?
– Niekoniecznie... – Prezes pokręcił głową. – To unikatowa, niezwykła forma
życia. Nie przerwiemy obserwacji, dopóki nie będzie stuprocentowej pewności, że
wydobycie minerałów im nie zagraża. Tak. Doskonale rozumiem, że Firma się nie-
cierpliwi, ale będzie musiała poczekać.
– Zabroniliście używać materiałów wybuchowych i najcięższego sprzętu, a gór-
nicy i tak są zmuszeni prowadzić wydobycie. Tylko że robią to z wykorzystaniem sa-
mych egzoszkieletów i osobistego wyposażenia. Zmusza ich to do pracy w nieludz-
kich warunkach. – Ku własnemu zaskoczeniu Sabrina śmiało zaatakowała mężczy-
znę. Może to dzięki działaniu wina? Z nerwów piła już czwarty kieliszek.
– Przykro mi, że narażamy pracowników Firmy na niewygody, ale nie zapomi-
najmy, gdzie jesteśmy – odrzekł prezes.
– W Sektorze Życia – przypomniała Ana.
Spalona krążyła wokół słońca leżącego w obszarze Galaktyki, w którym pano-
wała federacja religii i organizacji wywodzących się z jednego pnia, na poły dziś mi-
tycznego Greenpeace. Powstałe już w XX wieku stowarzyszenie zajmowało się
5
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
6
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
ników i żołnierzy stanowili w tej chwili główną siłę roboczą właściwie na wszystkich
kolonizowanych światach. W Sektorze Życia uważano ich za plugawe stwory, bluź-
nierstwo przeciw Naturze. Traktowano z najwyższą pogardą, pozbawiając wszelkich
praw obywatelskich i zmuszając do niewolniczej pracy. Świętoszkom rządzącym tym
sektorem Galaktyki nieobca była bowiem hipokryzja, pozwalająca na wykupienie
z Gniazda i sprowadzenie setek tysięcy neoludzi i wykorzystywanie ich bez skrupu-
łów. Prawa i ideały zakazujące używania inżynierii genetycznej, szczególnie na ludz-
kich organizmach, nie zapewniały stałego przypływu gotówki; do tego potrzebna
była tania siła robocza.
Sabrina wbiła widelec w swoją porcję pieczonego banana, którego dotychczas
nie tknęła. Wepchnęła w usta duży kęs i przeżuwała go z pasją. Kompulsywne jedze-
nie – jako reakcja na stres i problemy spowodowane nieśmiałością – było jej kolejną
piętą achillesową. Spojrzała na Tiffany, ale ta ciągle jak zaczarowana gapiła się
w bladoniebieski pejzaż za oknem. Sabrina spałaszowała całą porcję jak w amoku.
Miała ochotę powiedzieć coś temu gogusiowi, coś takiego, żeby mu w pięty poszło,
ale nie miała odwagi. Przydałaby się pomoc Tiff. Dziewczyna westchnęła, poprawia-
jąc okulary w nerwowym geście, i rozejrzała się za kelnerem. Powinien już przynieść
główne danie. Z nerwów Sabrina zrobiła się bardzo głodna. Za napadowe obżarstwo
płaciła pulchną sylwetką, której nie mogły zredukować nawet ćwiczenia i tabletki
przyśpieszające metabolizowanie tłuszczów. Otyłość tylko dodatkowo pogłębiała jej
nieśmiałość i wpychała w kompleksy. Uważała się za kobietę zupełnie nieatrakcyjną
i zwyczajnie brzydką.
Shawl uśmiechnął się do niej, nalewając sobie wino i ignorując puste kieliszki
siedzących z nim kobiet. Sabrina zagryzała wargę. Musi się skupić i ciągnąć tę roz-
mowę. Miały dziś wydobyć z liferów informacje na temat tego, jakie są ich plany
wobec kolonii, czemu blokują pracę kopalni, czego chcą w zamian za pozwolenie
uruchomienia fabryki. Dziewczyny przybyły na Spaloną jako przedstawicielki Firmy,
7
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
8
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
9
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
10
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
przy generatorze mocy w sektorze energetycznym piątej macki. Mówi ci to coś? Nie?
Katastrofa sprzed miesiąca, w której zginęło trzydzieści osób, też wydarzyła się
w sektorze energetycznym. To ma być powtórka? Zamierzacie nas zabijać tak długo,
aż Firma ulegnie i zlikwiduje kopalnię? Dobra! Tylko po co bawić się w niszczenie
peryferii tej kolonii? Zniszczmy centrum. Ach nie? Bo tu są prawdziwi ludzie, oby-
watele Sektora, obrońcy życia i natury.
Julia puściła prezesa i złapała za bombę, otworzyła jej obudowę, odsłaniając ze-
garowy układ zapłonowy. Staroświecki, ciekłokrystaliczny wyświetlacz migotał czer-
wonymi cyframi wstecznego odliczania. Do zera zostały dwie minuty.
– Radzę przypomnieć sobie, jak zatrzymać wszystkie ładunki. Ma pan mało cza-
su – zaskakująco spokojnie oświadczyła Julia.
Prezes dyszał ciężko, masując sobie szyję. Opierał się na ramieniu swojej asy-
stentki. Oboje patrzyli na bombę szeroko otwartymi oczami, pełnymi autentycznego
przerażenia. Sabrina przestawiła skaner oczu na widok w podczerwieni z analizą bio-
potencjału elektrycznego skóry. Wzrok zasnuła jej czerwień, a ludzie zmienili się
w świecące widma. Nie dało się ukryć: oboje liferzy bali się całkowicie autentycznie
i w pełni naturalnie.
– Oni nic nie wiedzą. – Sabrina syknęła do Julii, wykorzystując chwilę, gdy przy
wejściu znów rozległ się hałas.
Do restauracji wbiegła grupa uzbrojonych w karabiny strażników. Część gości
już zdążyła zwiać, reszta kłębiła się przy wyjściu. W lokalu panował harmider, ludzie
krzyczeli, jakaś kobieta płakała głośno.
Julia ze zgrozą spojrzała na Sabinę. Ta tylko skinęła głową.
– Proszę to natychmiast zabrać – jęknął prezes.
– Trochę za późno. – Julia wzruszyła ramionami. – No dobra, wszyscy muszą
się ewakuować z tej sekcji centrum. Za minutę uruchomi się emiter i przywoła tu
Żwawca.
11
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
12
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
***
Julia biegła, rozpychając histeryzujących kolonistów, bez skrupułów taranując każ-
dego, kto stanął jej na drodze. Migotanie świateł alarmowych, wycie syren, krzyki
i zawodzenie, miotający się w panice tłum ludzi i ogólny chaos dały jej szanse, by
przebić się z powrotem poza centrum. Mimo to kilku strażników ciągle ją ścigało.
Nie było to specjalnie zaskakujące, stała się teraz wrogiem publicznym numer jeden,
neoczłowiekiem, który próbował zamordować prezesa Shawla, godnym potępienia
terrorystą.
13
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
Nie widziała ich, ale czuła, że podążają jej tropem. Może czekają, by wskazała
kryjówkę wspólników? Przyśpieszyła jeszcze bardziej, wpadając na stację kolejki
magnetycznej, gdzie bez wahania zeskoczyła do kanału z torem. Tu miała przynaj-
mniej wolną drogę. Pognała, rozpędzając się niczym pociąg, łomocząc buciorami po
szerokiej szynie.
Też zeskoczyli do kanału i pędzili za nią. Tylko że byli zwykłymi ludźmi, a nie
precyzyjnie zaprojektowaną, żywą machiną do ciężkich prac fizycznych. Mięśnie Ju-
lii dopiero się rozgrzewały, pracując rytmicznie z rosnącą wydajnością. Ogromne ser-
ce pompowało gorącą krew nasyconą tlenem z płuc wielkich jak miechy. Dziewczyna
uśmiechnęła się w duchu, z każdym krokiem odsadzając pościg.
Wreszcie zrozumieli, że nici z dogonienia uciekinierki, i zaczęli strzelać. Ciem-
ność panującą w tunelu rozproszyły błyski smugowych pocisków. Jeden świsnął Julii
koło ucha i grzmotnął w ścianę, wyrywając kawał ceramicznej płyty. Nie chcieli ko-
niecznie wziąć jej żywcem, za to zamierzali zatrzymać za wszelką cenę.
Wreszcie dotarła do przesmyku technicznego. Wskoczyła do niego, z impetem
przebijając się przez kurtynę maskującą przejście do sąsiedniego tunelu. Tędy jeździ-
ły wagony z przetworzonym urobkiem z kopalni. Julia znalazła się w sektorze będą-
cym początkiem macki, rejonem należącym do neoludzi. Przeskoczyła przez kilka
kolejnych torów, zmierzając w stronę peronu wyładunkowego. Krzątało się na nim
kilkanaście masywnych sylwetek. Wpadła między nie, z impetem lądując w ramio-
nach największego osobnika. Olbrzym nawet się nie zachwiał, łapiąc rozpędzoną ko-
bietę.
– Julia? Jesteś cała. Całe szczęście – zadudnił. – Bałem się, że coś ci się stało.
– Czy w kopalni detonowały ładunki? – spytała, wcale nie próbując uwolnić się
z objęć mężczyzny.
Neoczłowiek był jeszcze od niej wyższy i szerszy w barach. Masywny kark,
krótka szyja i gęsto porośnięta krótką, ciemną szczeciną głowa nadawały mu aparycję
14
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
15
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
16
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
Kiedy dwa tygodnie wcześniej Julia spotkała go po raz pierwszy, nie zrobił na
niej większego wrażenia. Oficjalnie pojawiła się jako jeden z nowych pracowników,
tyle że o wysokich kwalifikacjach, łącznie z uprawnieniami na sterowanie plazmową
koparką i specjalistycznym egzoszkieletem. Dlatego nowe miejsce pracy pokazywał
jej osobiście mistrz sekcji. Czarny goryl w brudnym i przepoconym kombinezonie
nie budził sympatii. W dodatku był miły i szarmancki, co tylko zirytowało Julię,
przyzwyczajoną do tego, że mężczyźni w najlepszym wypadku się jej bali, a zwykle
po prostu pragnęli, by jak najszybciej zeszła im z oczu. Romeo natomiast uśmiechał
się do niej i żartował, a potem z własnej inicjatywy oprowadził ją po całej macce,
udzielając życzliwych rad tyczących życia w kopalni. Co prawda mężczyzna całe ży-
cie spędził w otoczeniu neoludzi i obcował z niejedną wielką i brzydką neokobietą,
ale Julia nie mogła uwierzyć, że w głębi duszy się jej nie brzydzi. Dopiero dzień póź-
niej, gdy uczestniczyła w uroczystościach pogrzebowych górników poległych
w pierwszej katastrofie i widziała, jak prowadzi ceremonię i jak odnoszą się do niego
neoludzie, zrozumiała, że Romeo nie jest przeciętnym mężczyzną. Jego słowa poru-
szały gruboskórnych olbrzymów, powodując, że ich tłum kołysał się z przejęcia,
a potem ryczał z gniewu, gdy Romeo oskarżył liferów o nieudzielenie pomocy i cał-
kowitą obojętność. Julii nieświadomie udzielały się emocje górników. Po długim
przemówieniu Romea gotowa była razem z resztą robotników zrobić wszystko, co
tylko ten mężczyzna rozkaże. W dodatku zauważyła, że z niewiadomych powodów
wpadła mu w oko. Po pogrzebie podszedł do niej i zaprosił na stypę jako swoją towa-
rzyszkę. Potem, w ciemnej, robotniczej kwaterze, razem z grupą najbliższych przyja-
ciół, pili mocną wódkę z biomasy, wznosili milczące toasty i słuchali dudniących gło-
sów opowiadających o poległych. Romeo odprowadził Julię do jej boksu, który dzie-
liła z pięcioma innymi dziewczynami. Odurzona niesamowitą ilością wypitego alko-
holu pozwoliła mu na pożegnanie pocałować się w policzek.
17
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
18
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
– Wydzieramy planecie jej wielki skarb, tajemniczy i dziwny. Jakie siły zespala-
ją te pierwiastki? Plazma zerwała wszelkie chemiczne wiązania, ten materiał powi-
nien być pyłem utlenionego kobaltu, niklu, ołowiu i krzemu, drobinami pierwiastków
uwolnionych z krępującej je krystalicznej struktury. Czemu znów ustawiają się w
zwartą, skomplikowaną strukturę? – Romeo dmuchnął w drobiny, które zamigotały,
tworząc chmurę drobnokrystalicznych igieł, i powoli opadły na ziemię. – Marzę, że
kiedyś odkryjemy ich tajemnicę. Pewnie okaże się banalna, ot, wzmocnione gigan-
tycznym promieniowaniem po wybuchu supernowej submolekularne oddziaływania,
jakieś nowe wiązania na poziomie kwarkowym lub coś w tym stylu. A jednak daje mi
to do myślenia. Materia w tym krysztale osiągnęła wyższy poziom, mimo rozbicia
nadal tworzy całość, złożoną strukturę, jest czymś niezniszczalnym. Co by było, gdy-
by przełożyć to zjawisko na organizację społeczeństwa? Gdybyśmy my, neoludzie,
wyszli na wyższy poziom i utworzyli strukturę niezniszczalną jak ten kryształ? Zbu-
dowali całkiem nową formę organizacyjną, coś więcej niż państwo, więcej niż naród.
Tylko trzeba najpierw nami wstrząsnąć, jak tą planetą wstrząsnął wybuch superno-
wej, dostarczyć nam potężnego impulsu, byśmy wytworzyli między sobą nieroze-
rwalne więzy.
– Ciekawe, ale brzmi jak mrzonki bujającego w obłokach marzyciela – mruknę-
ła Julia. – Nie jesteśmy następnym szczeblem w rozwoju ludzkości, jak ci się chyba
uroiło, w żaden sposób nie górujemy nad ludźmi. Jesteśmy tylko ich tworem, narzę-
dziem, jak androidy czy AI. Nie wydaje mi się, byśmy kiedykolwiek byli w stanie
wejść na jakiś wyższy poziom organizacji, stworzyć nowe socjologiczne pojęcie. Je-
steśmy tylko tępymi robolami, kupą mięśni od brudnej roboty.
– Cynizmem próbujesz zagłuszyć swoje kompleksy. – Romeo patrzył na nią
przeszywającym spojrzeniem błękitnych oczu. – Uważasz się za kogoś gorszego, za
brzydkiego, pokracznego potwora. I przekładasz to na nas wszystkich, na swoich bra-
ci i swoje siostry.
19
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
20
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
21
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
22
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
23
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
bardziej nacisnąć Firmę, ale nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że dla zasady.
Obrona życia to dla nich więcej niż religia. Pieprzeni fanatycy.
Julia nieśmiało oparła się mocniej o Romea. Ten podał jej butelkę i delikatnie
objął ramieniem.
– Hm. Atak Żwawców jest jak najbardziej na rękę liferom – powiedziała. – Ko-
lonia sprawia wrażenie leżącej na żerowisku tych stworów. Tylko dlaczego nie poja-
wiły się tu przez dziesięć lat, kiedy wybierano teren pod kopalnię i ją budowano, i
akurat teraz zaczęły ściągać w to miejsce? Jakby coś je tutaj przyciągało...
– Daj spokój. – Romeo wzruszył ramionami. – To dziwne istoty, jak zresztą cała
ta planeta. Wiesz, że ich pancerze są niesłychanie twarde i nie przepuszczają promie-
niowania ani energii cieplnej? Ich struktura jest zbliżona do budowy minerału.
Żwawce pożerają go, metabolizują i wbudowują w swoje ciała. Prawdopodobnie ro-
bią to od setek tysięcy lat i dlatego przeżyły zagładę. Są niepokonane, potrafią się do-
stosować do najstraszniejszych warunków i przetrwać wszystko.
– Niech zgadnę! Miałeś sen, w którym my, neoludzie, byliśmy jak Żwawce. –
Julia uśmiechnęła się złośliwie. – Chciałbyś, byśmy stali się neonarodem o nieznisz-
czalnej strukturze jak ten dziwny minerał i jednocześnie niepokonani i zdolni do
przetrwania jak Żwawce. Może zrobisz z nich godło tego swojego wymarzonego na-
rodu?
– Cięgle we mnie nie wierzysz... – Romeo pokręcił głową. – Bawi cię to, ale
wreszcie przejrzysz na oczy. Zobaczysz, zrobię z tej planety raj dla naszych braci i
sióstr. Dla nas. Dopnę swego.
– Nie dąsaj się. – Julia szturchnęła go łokciem, tak że niemal spadł z generatora.
– I nie nadymaj. Podziwiam twój zapał i marzenia, ale jak patrzę na tych naszych
wspaniałych braci-kretynów i zapijaczone siostry, jakoś trudno mi uwierzyć, że mo-
gliby kiedykolwiek utworzyć normalnie funkcjonujące społeczeństwo, a co dopiero
mówić o supernarodzie.
24
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
***
Wystarczył jeden wydech, by próżnia całkiem wyssała powietrze z płuc dziewczyny.
Tiffany nie mogła zatem krzyczeć, gdy energia implozji cisnęła nią w dal, odrzucając
co najmniej sto metrów od budynku kolonii. Miała szczęście, że na planecie panowa-
ło trochę mniejsze ciążenie niż na Ziemi i spadając, nie trafiła na ostre skały. Upadła
w piekielnie gorący piach, przekoziołkowała i z ogromną prędkością stoczyła się ze
stoku wzgórza. Mimo uderzeń i wstrząsów z całych sił ściskała bombę elektromagne-
tyczną. Nie próbowała walczyć z pędem, wiedząc, że z każdą chwilą oddala się od
kolonii. Turlała się, boleśnie szorując o kamienie i drąc swoją czarną, wieczorową
suknię.
Niech to diabli! Oryginalny Versace, kupiony w ekskluzywnym domu mody na
stacji Venus. Wydała na suknię majątek, sporą część rocznych dochodów. To był
prawdziwy jedwab! Włókno z kokonu robala żyjącego tylko na Ziemi, zero syntety-
ku, czysta natura. Właśnie zamieniała się w strzępy.
25
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
Wreszcie Tiff grzmotnęła barkiem o skałę i zastygła w rzucanym przez nią cie-
niu. Leżała bez ruchu, próbując zapanować nad odruchem oddychania. Tu nie było
powietrza. Czuła ból w każdej cząstce ciała. Wiedziała, że jej krew zaczyna się goto-
wać i wydzielać rozpuszczone w niej gazy. Żyły kobiety nabrzmiały, wyłażąc spod
skóry fioletowymi szlakami niczym wijące się glisty, z każdą chwilą coraz bardziej
spuchnięte, pulsujące w rytm uderzeń serca. Płyn w gałkach ocznych też zaczynał
wrzeć, a białko oczu się ścinało. Tiff zadygotała w drgawkach, wszystkie mięśnie za-
ciskały się i rozluźniały porażane straszliwym bólem.
Opanuj się, dziewczyno! Przecież tak naprawdę od dawna nie żyjesz, jesteś tru -
pem.
Znajomy głos zabrzmiał w jej głowie. Posłuchaj go, Czacki zawsze ma rację, nie
walcz ze śmiercią, słuchaj głosu doktora. Zastanów się, co by ci teraz powiedział? Że
nie potrzebujesz powietrza, a promieniowanie nic nie może ci zrobić. Twoja sztuczna
krew pozwala poruszać się ciału utrzymywanemu w imitacji życia, ale nawet gdy
przestanie płynąć, możesz funkcjonować przez długie godziny. Twoje serce nie musi
ciągle bić. Biosyntetyczna tkanka, która zastępuje twoje mięśnie, będzie miała dość
energii, byś mogła przejść kilka kilometrów. Twoja nekromantycznie odtworzona
skóra wytrzyma straszliwe promienie lokalnego słońca, bo jest martwa. Możesz jesz-
cze sporo zdziałać, zanim śmierć znów obejmie cię kojącym uściskiem. Tylko zapa-
nuj nad bólem. Pozwól, by ciało dostosowało się do warunków, pozwól mu znowu
przejść w stan nekroaktywności. Już lepiej? No dobra, teraz jesteś prawdziwym ży-
wym trupem, kosmicznym zombi. Weź się w garść, bo bomba już wybuchła, czyli za-
raz pojawi się potwór.
Tiff usiadła i otworzyła pokrywę metalowego pudełka. Ciekłokrystaliczny licz-
nik wskazywał zero, bomba faktycznie uruchomiła się, wysyłając potężny ładunek
elektromagnetyczny, pewnie o ściśle określonej długości fali, takiej, jaka zwabia
Żwawce. Możliwe, że emiter ciągle działał, nadal wysyłając promieniowanie. Czy
26
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
27
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
Serce Tiff ścisnął ból, ale tym razem nie fizyczny. Widok przypominał jej po-
przednie życie, to, które zgasło osiem lat temu. Wychowała się na bardzo podobnym
skalistym pustkowiu, krążącym wokół błękitnego nadolbrzyma. Całe dzieciństwo
spędziła na pasażu widokowym, stanowiącym centrum kolonii. Za panoramicznymi
oknami zawsze widniał taki krajobraz: skalista pustynia zalana błękitnym blaskiem
wielkiej, spalającej się błyskawicznie gwiazdy. Dla Tiffany taki widok jednoznacznie
kojarzył się z dzieciństwem, radosną beztroską i szczęściem małego człowieka, przed
którym całe życie.
Wspomnienia wracały nieprzerwaną falą, znów porywając dziewczynę. A tak
bardzo starała się zapomnieć wszystko, co wydarzyło się przed śmiercią. Tamta,
szczęśliwa i pełna radości życia Tiff od ośmiu lat nie istniała, zamordowana i wy-
pchnięta w kosmiczną pustkę. Nie powinna dręczyć się utraconym życiem, prze-
szłość nie wróci, nie ma sensu torturować się wspomnieniami. Teraz była przecież
kimś innym. Tylko skąd brało się to przeszywające, paraliżujące uczucie żalu i niepo-
wetowanej straty? Smutek zmieszany z radosnymi wspomnieniami przytłaczał i wpy-
chał w odbierającą wszelką energię depresję.
Tak było zawsze, gdy stykała się z czymś przypominającym utracone życie. To
mogło być cokolwiek: błysk światła, znajomy zapach, kształt kojarzący się z czymś,
wyciągający z czarnej pustki wspomnienia i przywracający uczucia. Coś, co nie doty-
czyło trupa, który nie miał cholernych gruczołów pompujących w żyły endorfiny czy
inne gówno! Zombi nie ma emocji! Nie może być smutny ani szczęśliwy, jest nie-
odwołalnie, zdecydowanie m a r t w y .
Tiffany znów straciła poczucie rzeczywistości, pogrążając się w depresji wspo-
mnień i walki z targającymi nią emocjami. Patrzyła na pustynny krajobraz, całkiem
zapominając, skąd i po co się tu wzięła. Pojawienie się Żwawca spadło zatem na nią
jak grom z jasnego nieba.
28
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
29
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
Co, brzydalu? Dałeś się nabrać, to nie jest żarcie. Tylko świeci, jak lubisz, ale
nie wyciśniesz z tego swojego ulubionego minerału. I co teraz? Tiff niemal wyczuwa-
ła rosnącą u stwora irytację. Wreszcie jedna z macek zacisnęła się na bombie, miaż-
dżąc ją i wchłaniając. Skrzynka znikła bez śladu, w okamgnieniu pożarta przez
Żwawca.
Dziewczyna słyszała, że choć instalowano czujniki, kamery i detektory w miej-
scu, gdzie pojawiały się potwory, sprzęt zawsze zostawał zniszczony, zanim zdążył
cokolwiek zarejestrować. Poległo także kilku obserwujących bestię naukowców, któ-
rzy znaleźli się zbyt blisko miejsca pojawienia się tej dziwnej istoty. Może dlatego, że
byli ubrani w skafandry kosmiczne, a niektórzy w egzoszkielety? Żwawce pożerają
chyba wszystkie metalowe przedmioty emitujące promieniowanie. Tiff doszła do
wniosku, że nie została jeszcze zgnieciona wielką macką tylko dlatego, że była pra-
wie goła i zupełonie martwa – nic ciekawego dla krzemowego organizmu.
Po chwili stwór opadł na ziemię, wbijając w nią macki. Zaskakująco energicznie
zaczął kręcić się wokół własnej osi, wwiercając się w twardą ziemię niczym korko-
ciąg. Jego odnóża kilka razy pacnęły w twardą skałę, krusząc ją z łatwością. W prze-
strzeń wystrzeliły tumany piachu, większe i mniejsze kawały skał, jakby w ziemi de-
tonował potężny ładunek górniczy. Tiff padła na ziemię, nie przestając jednak obser-
wować niesamowitego zjawiska. Odłamki i piach, zamiast opaść daleko na ziemię
natychmiast po wydostaniu się z mrocznej sfery wytwarzanej przez Żwawca, zasty-
gały w locie, jakby trafiły w niezwykle gęsty ośrodek. Kawały skał, mające dwa me-
try długości, po prostu zawisały w pustce.
Jakby ktoś wcisnął stopklatkę – pomyślała Tiffany.
Wreszcie Żwawiec wwiercił się na odpowiednią głębokość, łypnął swoimi owa-
dzimi oczami i złożył elementy pancerza, zamieniając się w jednolity owal. I zamarł,
jakby stał tu od zawsze.
30
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
Sfera bezruchu znikła w tej samej chwili, piach i głazy uwięzione w niewidzial-
nym polu wystrzeliły na wszystkie strony, a Tiff znów poczuła uderzenie gorąca.
Okolica rozbłysła błękitnym blaskiem i wszystko nabrało ostrości. Odłamki spadły na
ziemię rozrzucone w promieniu co najmniej stu metrów.
Dziewczyna podniosła się, odruchowo otrzepując z pyłu. Spojrzała na nierucho-
mą, owalną skałę, rozrytą ziemię i powstałe w okolicy rumowisko. Uśmiechnęła się
nieznacznie. Była pierwszym człowiekiem, który widział Żwawca w akcji. I właśnie
odkryła, jak te istoty się przemieszczają. Kiedy otwierają pancerz, muszą wytworzyć
osłonę chroniącą ich delikatne ciała przed promieniowaniem i drastycznymi tempera-
turami. A robią to, tworząc wokół siebie strefę zeroczasową, poruszają się poza jed-
nym z wymiarów czasoprzestrzeni. Dlatego są niepostrzegalne dla człowieka i wy-
tworzonych przez niego urządzeń. Było coś jeszcze, co dało jej właśnie do myślenia.
Pewien drobny szczegół, być może bardzo ważny. Czacki uparcie wpajał im, by
zwracały uwagę na takie drobiazgi. Trzeba jak najszybciej poinformować o nim
dziewczyny.
Tiff spojrzała w słoneczną tarczę wiszącą tuż nad horyzontem. A niech je diabli,
szkoda czasu. Zacisnęła zęby i wyszła z cienia, energicznym krokiem maszerując pod
górę w stronę kolonii.
***
Sabrina położyła się spać dopiero nad ranem. Całą noc na zmianę próbowała nawią-
zać kontakt z Czackim i przeglądała dokumentację tyczącą Spalonej, fundacji Life-
Space i historii jej kontaktów z podmiotami spoza Sektora Życia. Z tego ostatniego
wyłaniał się obraz ekspansywnej organizacji sprytnie wykorzystującej swoje przewa-
gi, byle tylko rozszerzać wpływy. Tam, gdzie nie wychodziły korzystne układy han-
dlowe, fundacja przynajmniej umacniała się politycznie. Dziewczyna stwierdziła, że
31
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
Firma – zamiast pozostawiać kopalnie samej sobie – powinna przysłać tu zespół dy-
plomatów-ekspertów, zdolnych poradzić sobie z tymi cwaniakami.
Obudziło ją wściekłe łomotanie do drzwi. Z jęknięciem zwlokła się z łóżka,
wsunęła na nos swoje nieodłączne okulary, włożyła ulubione, różowe bambosze i
szurając nimi po podłodze, poczłapała do wejścia. Nie zdążyła uruchomić interkomu,
gdy wrota rozsunęły się z sykiem i do środka wpadło dwóch uzbrojonych strażników.
Pierwszy z nich bezceremonialnie chwycił zupełnie zaskoczoną dziewczynę za koł-
nierz pidżamy na karku i szarpnął ją mocno, ciągnąc do wyjścia.
Ukochana flanelowa pidżama w wesołe małpki zatrzeszczała i rozpruła się w
miejscu, gdzie w garści ściskał ją mężczyzna. Sabrina wrzasnęła z wściekłości i stra-
chu, ale drugi napastnik złapał ją wpół, kładąc dziewczynie rękę na ustach.
– Proszę się uspokoić! – W drzwiach stanęła, jak zwykle umalowana wyzywają-
co niczym sexandroid, Ana, asystentka prezesa. – Pan Shawl życzy sobie panią na-
tychmiast widzieć. Idziemy.
– Dokąd? – spytała Sabrina, korzystając z tego, że strażnik ją puścił. – Dajcie mi
się przebrać.
– Nie ma czasu – mruknęła Ana. – Prezes jest wściekły i kazał się z panią nie
patyczkować. Przez podstępne knowania Firmy w kolonii wybuchła leworucja górni-
ków.
– Co wybuchło?
– Bunt. Proszę nie udawać głupiej.
Ana odwróciła się na pięcie, kończąc rozmowę. Strażnicy pociągnęli ciągle pół-
przytomną Sabrinę za idącą przodem sekretareczką. Dziewczyna ruszyła posłusznie,
nie próbując się bronić, miała za to ochotę zapaść się pod ziemię. Była przekonana,
że wszyscy mijający ich po drodze mężczyźni będą gapili się na pulchną rudą babę w
dziecięcej pidżamie i od tego widoku poumierają ze śmiechu. Wstyd był przytłaczają-
cy i nie pozwalał jej zebrać myśli.
32
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
Okazało się jednak, że nikt specjalnie im się nie przygląda. Spotkani po drodze
ludzie gnali przed siebie, śpiesząc się na granicy paniki. Z ukrytych w korytarzach
głośników sączyła się uspokajająca muzyka, a holomonity w ścianach wyświetlały
sielskie widoczki. Mimo to w powietrzu czuć było niepokój i strach. W pewnej chwi-
li Sabrinie zdawało się nawet, że słyszy dobiegające z oddali krzyki i strzały.
Wreszcie znaleźli się w sekcji, pełniącej dla LifeSpace funkcję ambasady. Tra-
dycyjnie dla Sektora Życia wszystkie zamieszczone tu ozdoby miały zielony kolor, a
tu i ówdzie poustawiano donice z prawdziwymi roślinami. Kwatera prezesa znajdo-
wała się w najwyższym punkcie sekcji i strzegło jej kilkunastu uzbrojonych po zęby
ludzi.
Sabrina została wepchnięta do gabinetu z taką siłą, że padła na kolana w głęboki
dywan. Gdy uniosła głowę, zobaczyła nogi prezesa Shawla rozpartego wygodnie w
fotelu. Mężczyzna ubrany był w technitur, elegancki, interaktywny strój biznesme-
nów. W ręku trzymał szklaneczkę, z której popijał małymi łykami. Patrzył z góry na
dziewczynę, a jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć.
– Proszę się rozgościć, pani Sabrino... Hm. Jakaśtam. – Wykonał nieokreślony
gest ręką.
W gabinecie znajdowało się tylko biurko i dwa klomby z żywymi kwiatami. Sa-
brina wstała i poprawiła rozdartą pidżamę, rozglądając się niepewnie. Miała wraże-
nie, że spłonie ze wstydu od przenikliwego spojrzenia mężczyzny.
– Czemu zawdzięczam tak brutalne traktowanie? – spytała niepewnie.
– Temu, że przejrzałem wasze żałosne plany i zamierzam w imieniu LifeSpace
zerwać umowy z Firmą – odparł, z rozmachem stawiając szklaneczkę na blacie biur-
ka.
– Nie rozumiem.
– Bezczelna suka – mruknęła Ana, która stała za plecami Sabriny. – Udaje głu-
pią. Fundacja zapewniła wam teren do eksplotacji, wydzierżawiła dziesięć tysięcy
33
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
34
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
35
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
własną mądrością idiotę i czuła błyskawicznie rosnącą w piersi kulę żaru, rozszerza-
jącą się na cały organizm. To był czysty, skondensowany gniew, wypalający nawet jej
obezwładniającą nieśmiałość.
– Strach wywołał pan przez niepewność co do dalszego istnienia kopalni, za-
trzymując jej pracę pod pozorem ochrony Żwawców? – spytała, powoli cedząc sło-
wa. – A pogłębił przez sztucznie wywołane katastrofy?
– Ależ skąd! – Prezes spojrzał na nią z udanym zdziwieniem. – Niech pani
wreszcie skończy te gierki. Odsłońmy karty. Ja zatrzymałem kopalnię, wy zorganizo-
waliście katastrofy, które zburzyły mój plan. Nacisk na podludzi musi mieć granicę,
nie wolno przesadzać. Te zamachy bombowe przechyliły szalę i pomogły waszym
prowodyrom zbuntować motłoch. Bardzo sprytne, ale jeśli zamierzacie w ten sposób
nas stąd wykurzyć, to popełniacie błąd. Już mówiłem, że robotnicze bunty podpadają
pod komunistyczną rewolucję, a tę mogę legalnie stłumić, wzywając tu regularną ar-
mię i zwyczajnie was pacyfikując. Mamy zatem sytuację patową. Proponuję rozejm.
Powstrzyma pani buntowników, a ja w zamian was wszystkich nie pozabijam.
Sabrina przyszpiliła go wzrokiem. Włączyła podgląd w podczerwieni ze skano-
waniem biopotencjału elektrycznego skóry. Prezes nie denerwował się specjalnie, su-
kinsyn był bardzo pewny siebie.
Coraz bardziej przypominał jej znajomego profesora, szefa katedry, w której ro-
biła doktorat i gdzie później pracowała jako asystent. Też był przekonany o swojej
wielkości i mądrości, a przy tym absolutnie ślepy na własne błędy i momentami jaw-
ną głupotę. Stołka i naukowego tytułu dochrapał się niebywałym tupetem i umiejęt-
nością rozpychania się w życiu łokciami. Innych ludzi zawsze traktował z góry,
wbrew faktom uważając się za chodzącą doskonałość. Niczego złego nie widział w
przypisywaniu sobie zasług podwładnych, a nawet jawnej kradzieży ich pracy nauko-
wej. Zauważywszy nieśmiałość i życiową nieporadność Sabriny, wykorzystywał ją
bez skrupułów, podpisując się pod jej opracowaniami i wynikami badań, przekonany,
36
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
że czyni słusznie i splendor należy się jemu. Tak jak prezes Shawl nigdy nie wydawał
się zmieszany, nawet gdy udowadniano mu niekompetencję. Był bowiem na tyle
sprytny, że zawsze potrafił się wymigać i przed przełożonymi wyglądać na ofiarę
szykan. Sabrina przez kilka lat pracy nie była w stanie postawić się szefowi, choć wi-
działa, jak jej kosztem pnie się w górę. Wszystko skończyło się, gdy wypełniła jego
polecenie tyczące przeprowadzenia pewnego eksperymentu. Wybuch w laboratorium
odebrał jej wzrok, a profesor bez skrupułów obarczył ją winą za niepowodzenie i wy-
rzucił na bruk.
W chwili gdy Shawl skojarzył się jej z dawnym wrogiem, któremu nigdy nie za-
płaciła za poniżenia, gniew wypełnił ją gwałtowną falą. Patrzyła w gładką twarz
przystojniaka, wykrzywioną teraz pogardliwym, pełnym wyższości uśmieszkiem, i
nie potrafiła nad sobą zapanować. Stała bez ruchu, starając się myśleć zimno, jak
przystało na naukowca, znaleźć jakiś sposób wyjścia z sytuacji, ale jedyne co jej cho-
dziło po głowie, to sposoby zabijania. Miała ochotę skoczyć do gardła temu dupkowi
i udusić go gołymi rękami. Jej sztuczne oczy błysnęły krwistą czerwienią.
Prezes patrzył na śmieszną, ubraną w dziecięcą pidżamę pulchną dziewczynę z
rozczochraną rudą czupryną i z trudem hamował śmiech. Co też w tej Firmie sobie
wyobrażali, przysyłając tu takiego agenta? Mieli go za durnia? Ta głupiutka siksa led-
wie rozumie, co się do niej mówi. Teraz kompletnie ją zatkało. Stoi, sierota jedna, ob-
lewa się rumieńcami i gapi jak bezmózgi android. Pewnie czeka na polecenia z bazy.
Trzeba ją nacisnąć, bo banda brudnych goryli wreszcie wedrze się do sekcji i narobi
tu bałaganu. Otworzył usta, by powiedzieć coś kąśliwego, ale dziewczyna odezwała
się pierwsza.
– Blefujesz, gnojku – warknęła, błyskając oczyma. – Gdybyś tylko mógł szybko
ściągnąć tu wojsko, już pacyfikowałoby buntowników. Zresztą z pewnością je we-
zwiesz, kiedy będzie to możliwe. Niech zgadnę: czasowa nadaktywność błękitnego
olbrzyma zerwała łączność? Burza elektromagnetyczna może trwać wiele dni i przez
37
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
ten czas jesteś bez wsparcia. – Shawl cofnął się, widząc groźną postawę Sabriny. Ta
natarła na niego. – Twój idiotyczny plan zrobienia tu obozu koncentracyjnego udają-
cego fabrykę spalił na panewce i by się wymigać od odpowiedzialności za doprowa-
dzenie neoludzi do ostateczności, postarasz się zatrzeć wszelkie ślady. Gdy tylko
buntownicy złożą broń, wprowadzisz do ich habitatów swoich siepaczy i zamordu-
jesz, kogo trzeba. Może potem zatrzesz ślady, ściągając tu Żwawców. I zwalisz całą
winę na Firmę. Uparliśmy się, by budować tu kopalnię, rozjuszyliśmy miejscowe for-
my życia, a one zemściły się, niszcząc kolonię. LifeSpace próbowało zapobiec trage-
dii, ale się nie udało. – Okulary przekrzywiły się Sabrinie na nosie, ale nawet tego nie
zauważyła. Oskarżycielsko wymierzyła palec w pierś mężczyzny. – Tym razem nic z
tego, cwaniaczku. Zapłacisz za swoje niekompetentne próby kierowania neoludźmi i
utrudniania nam pracy. Spadniesz ze stołka, a twoja nadęta dupa zaliczy kilka kopnia-
ków. I mylisz się. Nie mam wpływu na bunt neoludzi, Firma nie przysłała tu żadnych
wichrzycieli!
Ostatnie słowa wykrzyczała w twarz prezesa, szturchając go palcem w pierś.
Ana brutalnie odepchnęła jej rękę, doskakując z boku, i z rozmachem wymierzyła Sa-
brinie siarczysty policzek, wciskając się pomiędzy nią a Shawla. W tej samej chwili
na biurku zabrzęczał sygnał komunikatora. Prezes westchnął i obrócił się, włączając
urządzenie.
– Melduje się kapitan Nyberg – zabrzmiało w gabinecie. – Wróg wysadził gro-
dzie w sekcji Gaja i wdarł się do habitatów urzędników. Założyliśmy tam kilka puła-
pek z botami bitewnymi i dwie barykady. Szacuję, że buntownicy przebiją się przez
nie w ciągu godziny.
– Jak długo uda się ich powstrzymać przed wtargnięciem do sekcji Tron? – spy-
tał Shawl, znów sięgając po szklaneczkę.
38
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
39
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
***
Elegancka, mahoniowa manetka wygodnie układała się w dłoni, umożliwiając kom-
fortowe sterowanie systemem. Shawl rozparł się w fotelu i przesuwał dźwignię to w
prawo, to w lewo. Obraz na holomonicie nad jego biurkiem przesuwał się posłusznie,
pozwalając oglądać główny korytarz sekcji Gaja z żabiej perspektywy bitewnego
bota. Ana usiadła na krawędzi biurka, z ciekawością patrząc na przekaz.
Gródź oddzielająca sekcje rozsunęła się i dwóch strażników wypchnęło przez
nie rudą, pulchną dziewczynę. Sabrina przewróciła się, ale natychmiast poderwała na
równe nogi, odruchowo poprawiając okulary. Shawl włączył system strzelniczy bota i
w centralnym miejscu holobrazu pojawił się celownik, który prezes skierował w ple-
cy dziewczyny, po czym zatwierdził wybór celu. Teraz bot automatycznie będzie wo-
dził lufą za ofiarą. Shawl uśmiechnął się nieznacznie i wskazał Anie pustą szklanecz-
kę. Ta bez słowa poderwała się i podbiegła do ukrytego w ścianie barku.
– Słuchaj – mężczyzna uruchomił głośnik bota – masz ostatnią szansę powstrzy-
mać buntowników. Jeśli spróbujesz ukryć się między nimi, wpakuję ci w plecy cera-
miczny pocisk mogący penetrować wojskowe pancerze. To będzie bolało.
– Ale ja naprawdę nie jestem w stanie ich powstrzymać. – Sabrina ze zgrozą
zwróciła się do bota.
– No to masz pecha. Jednak nie chce mi się w to wierzyć. Stój! Nie śmiej się ru-
szyć, bo cię zastrzelę.
Sabrina zastygła, niemal czując, jak gąsienicowy pojazd wodzi za nią lufą. Prze-
łknęła ślinę. To jak jakaś cholerna próba wody. Jeśli wrzucona do rzeki kobieta nie
utonie, znaczy, że jest wiedźmą i trzeba ją spalić. Jeśli natomiast pójdzie na dno, cóż,
miała pecha.
Hałasy dobiegające z głębi korytarzy wyraźnie przybrały na sile. Łomot, gwizd i
chrzęst stali, a do tego dudniące, basowe głosy wściekłych neoludzi. Sabrina podcią-
gnęła spodnie pidżamy i zmrużyła oczy. Na końcu korytarza kłębiło się coś czarnego,
40
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
41
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
– Niezupełnie.
Kobieta pchnęła głowicę martwego bota, obracając jego lufą.
– Nie zbliżaj się do mnie – powstrzymała Sabrinę znaczącym gestem. – Przyję-
łam taką dawkę promieniowania, że świecę teraz jak wnętrze atomowego pieca. Zo-
bacz, jak ten blaszak się sfajczył od jednego dotknięcia.
Łomotanie i basowe okrzyki rozlegały się coraz głośniej. Już było widać po-
szczególne sylwetki pędzących olbrzymów.
– Widziałam się przez chwilę z Julią – powiedziała Tiff. – Powiedziała, że ma
bliski kontakt z przywódcą powstańców. Miejmy nadzieję, że teraz jest u jego boku i
w porę uda się jej przekonać go, by nas wysłuchali.
– Będziemy paktować w imieniu Firmy? – spytała Sabrina.
– Jeśli nas nie rozszarpią na strzępy. – Tiff skinęła głową. – Trzeba gwarantować
im polepszenie warunków bytowania, amnestię dla buntowników, pozwolenie na
urządzanie zgromadzeń i organizowanie się, utworzenie własnych służb porządko-
wych, realny udział w zyskach i tak dalej. Sama wiesz.
Sabrina skinęła głową, po raz kolejny poprawiając okulary. Dziewczyny
uśmiechnęły się do siebie, wzajemnie dodając sobie otuchy. Przed nimi kłębił się
tłum uzbrojonych po zęby górników. Przodem biegło kilku olbrzymów w egzoszkie-
letach, trzymając przed sobą ceramiczne tarcze, za nimi kołysała się czarna masa po-
tężnych mięśni i błyszczących gniewem oczu. Hucząca i dudniąca wieloma głosami.
Powstańcy przeszli przez większość kolonii, niszcząc barykady i strzegące ich
boty. Podpalali i demolowali opuszczone rezydencje bogaczy, jakimi wydawały im
się kwatery zwykłych ludzi. Wreszcie dotarli do wrót ostatniej sekcji, gdzie schowali
się wrogowie. Wystarczyło tylko zniszczyć grodzie i wedrzeć się do pałaców swoich
wyzyskiwaczy. Dopaść ich samych i zapłacić im za lata poniżeń i pastwienia się. Ze-
trzeć wszystko w pył, zniszczyć, zabić.
42
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
Tylko co tam stało przed bramą? To mają być obrońcy? Dwie malutkie postacie.
Prawie zupełnie naga, potwornie poparzona kobieta w strzępach sukni i ruda dziew-
czyna w absurdalnej pidżamie i różowych bamboszach. Co to ma być? Trzeba będzie
się zatrzymać i przyjrzeć tym dziwadłom. Ciężki jest los prostego górnika, a ludzie
nie ułatwiają mu życia. Ciągle zmuszają do myślenia.
***
Plazmowe palniki zatrzeszczały wściekle, oślepiająco białymi płomieniami tnąc po-
wietrze i wgryzając się w ceramiczną stal grodzi. Trzech neoludzi w górniczych eg-
zoszkieletach zagłębiło płonące ostrza we wrotach, tnąc je cierpliwie powolnymi,
precyzyjnymi ruchami. Romeo przyglądał się im, niedbale opierając się o ciężki kara-
bin wymontowany z rozbrojonego bota. Zastanawiał się, co zrobić z dwiema agentka-
mi pracującymi prawdopodobnie dla Firmy, które tak niespodziewanie wpadły mu w
ręce. Podawały się za urzędniczki negocjacyjne, ale na pierwszy rzut oka widać było,
że coś z nimi nie tak. Chyba lepiej będzie odizolować je od reszty jeńców i pilnować
jak oka w głowie. Oczywiście nie ma sensu słuchać ich propozycji i negocjować z
dwiema dziwaczkami. Na pakty przyjdzie pora, gdy w garści będzie ściskał całą ko-
lonię. Najpierw jednak wedrze się do sekcji Tron i rzuci swoim chłopcom i dziewczę-
tom liferów na pożarcie. Musi czymś ugasić bitewny zapał i z trudem rozpalony
gniew swoich braci, a krew liferów doskonale się do tego nada.
Romeo odwrócił się, spoglądając na Julię, która chwilę rozmawiała z nowymi
jeńcami, a teraz wracała, rzucając gniewne spojrzenia. Skinęła na chłopców, czterech
mistrzów zmian, będących najbardziej zaufanymi przyjaciółmi Romea – a w czasie
powstania dowódcami poszczególnych oddziałów – wzywając ich do siebie. Przy-
stojny, jak na neoczłowieka, Petruchio, ubrany w egzoszkielet Troilus, rozebrany do
pasa Hamlet i stary Lear podeszli do dziewczyny, jakby tylko czekali na jej rozkazy.
Romeo patrzył na to z zaskoczeniem, ogarnięty falą niepokoju. Co tu się dzieje? Od-
43
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
stawił karabin i ruszył za oddalającymi się razem z Julią oficerami, którzy właśnie
znikli w bocznym korytarzu.
– Musimy poważnie porozmawiać. – Wychodząc zza rogu, wszedł prosto na
czekającą na niego dziewczynę.
Czterej jego najbliżsi przyjaciele stali za nią, a na ich topornych twarzach malo-
wała się powaga. Julia natomiast miała zaciętą minę, jakby szykowała się do bójki.
– Co się stało? – spytał zaskoczony.
– Chcemy wiedzieć, jakie masz plany – zadudnił Lear.
– Przecież już wam mówiłem. Weźmiemy zakładników, zmuszając LifeSpace i
Firmę do zrezygnowania ze zbrojnej interwencji. Potem ogłosimy powstanie wolnej
republiki neoludzi, którą będzie musiała uznać cała Federacja.
– Co z liferami? – Julia kiwnęła głową w stronę sekcji Tron.
– Tych trzeba poświęcić, musimy oddać ich rozjuszonemu tłumowi. – Romeo
wzruszył ramionami. – Nie ma czym się przejmować, to tylko zwykli ludzie.
– Zaczynasz mówić jak oni – mruknęła dziewczyna. – Podludzie, neoludzie,
zwykli ludzie, kurwa mać! Przecież wszyscy jesteśmy myślącymi, czującymi istota-
mi. Co cię opętało, Romeo? Od kiedy stałeś się żądnym krwi skurwielem, takim sa-
mym jak prezes Shawl?
– Krzywdzisz mnie takim porównaniem. – Mężczyzna ze smutkiem pokręcił
głową. – Nie pogardzam życiem ludzi, po prostu jestem świadom, że ofiary są ko-
nieczne.
– Także zabijanie swoich było konieczne? – wycedził przez zęby Hamlet.
– O czym mówisz? – Romeo cofnął się o krok.
– W rumowiskach po atakach Żwawców twoi podwładni znajdowali zgniecione
bomby elektromagnetyczne przywołujące stwory – powiedziała Julia. – Ich konstruk-
cja wskazywała jako źródło LifeSpace. Przeklęci liferzy, nie dość, że traktowali nas
jak bydło, to jeszcze zabijali, by zatrzymać działanie kopalni i renegocjować z Firmą
44
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
umowy. Wszystkie dowody wskazywały na liferów, mieli motywację i broń. Nikt nie
byłby w stanie udowodnić, że to nie oni, gdyby nie jeden szczegół. Otóż mamy
świadka, który widział, jak reagują Żwawce na bombę. Chcesz wiedzieć? Pożerają ją
tak jak ten swój ulubiony minerał.
Zapadła cisza. Romeo stał bez ruchu, świdrując Julię wzrokiem. Dziewczyna
miała wrażenie, że za chwilę roztopi się od błękitu jego oczu.
– Twoi górnicy nie mogli znaleźć zgniecionych bomb w rumowiskach, bo ich
tam nie było. A dowód był potrzebny, właściwie niezbędny, by odpowiednio podbu-
rzyć neoludzi – dokończyła Julia. – Kazałeś je zatem sfabrykować, tak jak wszystkie
poprzednie. Zabijałeś naszych braci i siostry, by sprowokować wybuch powstania.
Dlaczego zrobiłeś coś tak potwornego, Romeo?
– Mówiłem ci przecież. Ten lud potrzebował wstrząsu, potężnego impulsu, by
stać się strukturą niezniszczalną jak idealny kryształ. Musiałem go jakoś pobudzić,
wyrwać z marazmu, z kieratu nieustannej roboty i morza wódki. Trzeba było nim
wstrząsnąć i udało się! – Romeo wyciągnął ręce do dziewczyny, zbliżając się do niej.
– Kosztem zabijania niewinnych?! – Julia cofnęła się przed mężczyzną.
– Kilka ofiar to nic. Niewielkie koszta, a zyski ogromne. Chodź do mnie, Julio,
trwaj przy moim boku. Staniemy na czele naszego ludu, potężnego neonarodu!
– Nie dotykaj mnie – szepnęła dziewczyna. – Nie pozwolę, by w imię twoich
absurdalnych wizji ginęli ludzie. Liferzy nigdy nie zaakceptują wolnych neoludzi w
swoim Sektorze, a jeśli dojdzie tu do masowego mordu, będą mieli pretekst, by zrów-
nać kolonię z ziemią. Firma nie będzie im przeszkadzać, prawdopodobnie wycofa się
z interesów w tym rejonie. Twoja rebelia, Romeo, skończy się katastrofą i śmiercią
tysięcy niewinnych.
Ubrany w egzoszkielet Troilus błyskawicznym ruchem stanął za plecami Ro-
mea, jednocześnie kładąc mu wielkie, stalowe łapy na ramionach i blokując w uści-
sku. Julia cofnęła się w cień, a przed Romeem stanął Lear.
45
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
***
Komora nekromantyczna była sporym prostopadłościanem wypełnionym ziemią po-
chodzącą z jednej z mrocznych planet leżących w pasie Dagona. Zakazany materiał
znajdował się w odciętym grawitonową kurtyną luku magazynowym fregaty, którą
dziewczyny ostatnio podróżowały. Sabrina obserwowała komorę, stojąc za szybą w
sterowni pokładowej nekrostrefy. Magazynowy bot właśnie układał w komorze nagie
ciało Tiffany. Po chwili przysypał je ziemią i zamknął pokrywę. Dziewczyna spoczę-
ła w trumnie, która powoli zregeneruje jej ciało, znów przywracając do niby-życia.
Sabrina upewniła się, że proces „pochówku” został zakończony i ze strefy nie
wycieka nekropromieniowanie, po czym wyłączyła sterownię i wyszła z pomieszcze-
nia. Pomaszerowała na dziób fregaty, gdzie znajdował się mostek. Pokładowe AI zdą-
żyło już wyprowadzić statek z orbity, kierując w obszar przeskoków, gdzie można
bezpiecznie otworzyć nadprzestrzenny tunel. Dziewczyna z westchnieniem usiadła w
fotelu pilota i dopiero wtedy zauważyła, że kanał łączności jest otwarty.
– Długo każesz na siebie czekać. – Znajomy głos Czackiego rozległ się jak zwy-
kle w ciemności, bez przekazu wizji. – Co się dzieje z Julią? W ogóle nie chciała ze
mną rozmawiać, stwierdziła, że boli ją głowa i zamknęła się w swojej kajucie.
– Daj jej spokój, szefie – odparła Sabrina. – Rozumiesz, kobiece sprawy.
46
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
47
Andrzej W. Sawicki R W 2 0 1 0 Aniołki Czackiego: Romeo i Julia
wości dysponowania górnikami. W razie czego oczywiście będzie mógł znów zatrzy-
mać produkcję, jeśli okaże się, że ta godzi w bezpieczeństwo lokalnych istot.
Sabrina jęknęła z rezygnacją.
– Wszystko to pod warunkiem, że zostanie odnaleziony – dodał Czacki. – W
chwili gdy neoludzie sforsowali grodzie sekcji, wpadł w panikę i wystrzelił się w
kapsule ratunkowej. Wcześniej poturbował swoją asystentkę, która próbowała zabrać
się razem z nim. Wiemy jeszcze, że burza elektromagnetyczna zniosła pojazd i unie-
możliwia jego odnalezienie, musi wciąż dryfować gdzieś na orbicie. Zapas tlenu wy-
starczy prezesowi na cztery doby. Jeśli do tej pory burza nie minie...
– Ostatni huragan trwał dwa tygodnie – zauważyła Sabrina.
– Dokładamy wszelkich starań, by nie przeszkadzać jednostkom LifeSpace w
poszukiwaniach. – W głosie Czackiego pojawiła się wesoła nuta. – Nie zamartwiaj
się, tacy jak Shawl, niestety, mają szczęście. Zapomnij o nim. Zróbcie sobie wolne.
Zabierz dziewczyny do któregoś kurortu, pokryję koszty. Idźcie na zakupy, do ko-
smetyczki, na masaż...
– I jeszcze do solarium. Tiffany będzie zachwycona – ponuro mruknęła Sabrina i
poprawiła okulary.
Sięgnęła do panelu sterowania modułem kuchennym. Miała ochotę na coś słod-
kiego. Czekoladowym ciastkom z kuchennego syntetyka daleko było do prawdzi-
wych, ale dobre i to. W czasie wakacji wszystko sobie zrekompensuje, nie ma obawy.
AI fregaty otworzyło tunel i statek znikł w hiperprzestrzeni.
48
Oficyna wydawnicza RW2010 proponuje: